dowód prawdy - david baldacci - ebook

33

Upload: darmowe-e-booki

Post on 09-Mar-2016

255 views

Category:

Documents


3 download

DESCRIPTION

 

TRANSCRIPT

Page 1: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook
Page 2: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragmentpełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnierozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przezNetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym możnanabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione sąjakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgodyNetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepieinternetowym Bookarnia Online.

Page 3: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

David Baldacci

Dowód prawdy

Przełożył Witold Nowakowski

Warszawa 2012

Page 4: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

Tytuł oryginału: The Simple Truth Copyright © 1998 by Columbus Rose, Ltd.All rights reservedPolish edition copyright © Buchmann Sp. z o.o., Warsaw, 2012 Copyright © for the Polish translation by Spadkobiercy Witolda Nowakowskiego

Projekt okładki: Krzysztof Kiełbasiński Skład: TYPO 2 Jolanta Ugorowska ISBN: 978-83-7670-518-7

www.fabrykasensacji.pl Wydawca:Buchmann Sp. z o.o.ul. Wiktorska 65/14, 02-587 WarszawaTel./fax 22 6310742www.buchmann.pl Konwersja:

Page 5: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

Michelle:Jest prostą prawdą,

że moje życie byłoby niczym bez Ciebie.

Dedykuję tę książkę takżepamięci pewnej szczególnej dziewczynki,

Brendy Gayle Jennings

Page 6: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

Podziękowania Jennifer Steinberg, raz jeszcze, za przygotowanie książki.Lou Saccoccio za cenną pomoc w kwestiach dotyczących prawa wojskowego.Lee Calligaro za fascynujące opowieści z czasów, gdy pełnił służbę jako obrońca

w Wojskowym Biurze Śledczym w latach wojny wietnamskiej. Jest najwspanialszymprawnikiem, jakiego dotąd spotkałem.

Steve'owi Jenningsowi za rzeczowe uwagi wydawnicze.Rodzinie Warner Book – Larry'emu, Maureen, Melowi, Emi, Tinie, Heather,

Jackie J. i Jackie M. oraz wszystkim pozostałym ludziom, którzy wzbogacili mojedoświadczenia.

Matce, która mnie zapoznała z pięknymi zakątkami południowo-zachodniejWirginii.

Karen Spiegel, za to, że była przy mnie przez większą część pisania tej książki.Mecenasowi Edowi Vaughanowi, za to, że mnie wprowadził w niektóre tajniki

prawa obowiązującego w Wirginii.Wszystkim innym osobom, które odkryły przede mną tak ciekawe miejsce, jakim

jest Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych.Mojemu serdecznemu druhowi oraz agentowi, Aaronowi Priestowi, który jak

zwykle wspomógł mnie niejedną dobrą radą w trakcie pisania tej powieści.Frances Jalet-Miller, za to, że poświęciła wiele czasu, wysiłków i uczuć, aby

pokazać mi potencjał tkwiący w niniejszej książce.

Page 7: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

Prawda jest rzadko szczera, a już nigdy – prosta.

Oscar Wilde

Page 8: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

1W tym więzieniu drzwi są stalowe, grube na kilka centymetrów. Niegdyś

gładkie, teraz pokryte rysami. Na ich szarej powierzchni zastygły odciski ludzkichtwarzy, kolan, łokci i zębów. Widać zacieki krwi. Więzienne hieroglify – ból, strach iśmierć – zostały tu utrwalone na wieki, a przynajmniej do czasu remontu. Wdrzwiach, na wysokości oczu, jest niewielki prostokątny otwór. Patrzą przezeństrażnicy. Obserwują ludzkie bydło, którego muszą pilnować. Pałki bez ostrzeżeniawalą o metal i huczą niczym wystrzał z kolta. Starzy więźniowie znoszą to zespokojem, w milczeniu patrzą w ziemię i o czymś rozmyślają – najczęściej owłasnym życiu – w niemym akcie odwagi. I tak nikogo nie obchodzą. Młodsisztywnieją nagle na łomot lub błysk lampy. Krople moczu spływają im pobawełnianych portkach i skapują na czarne półbuty. A potem na odlew walą wfutrynę, przełykając sztubackie łzy i kłąb nerwów w gardle.

Nocą w celi jest ciemno jak w zwierzęcej norze, lecz tu i ówdzie majaczą dziwnekształty. Tej nocy nad okolicą szaleje gwałtowna burza. Blask piorunów rzucawidmową poświatę na małe szyby z pleksiglasu. Zębaty cień siatki ciasno wlepionejw okna odbija się na przeciwległej ścianie.

Każdy błysk wydobywa z mroku sylwetkę siedzącego człowieka. Jego bladatwarz pojawia się nagle, jakby wychynęła z wody. W odróżnieniu od innychwięźniów, jest zupełnie sam. Nie widuje nikogo. Boją się go skazańcy, boją się goteż strażnicy, chociaż mają broń. Człowiek ten jest olbrzymem. Kiedy idzie,najtwardsi bandyci spoglądają w inną stronę.

Nazywa się Rufus Harms i w wojskowym więzieniu Fort Jackson ma opinięokrutnego niszczyciela. Rozdeptałby każdego, kto by mu wszedł w drogę. Nigdy nieatakuje pierwszy, lecz nie zamierza ustępować. Dwadzieścia pięć lat spędzonych zakratami wywarło na nim niezatarte piętno. Blizny na skórze i źle zagojone kości,niczym słoje wiekowego drzewa, tworzą kronikę jego życia. Jednak gorsze ranyzniszczyły miękkie tkanki mózgu, w miejscu, w którym skupiają się wszelkie ludzkiecechy: pamięć, myśli, strach, miłość i nienawiść. Wszystko to jest skażone, wszystkoprzeciwko niemu. Najgorzej jest chyba z pamięcią, wbitą prosto w kręgosłup jakżelazna igła.

Potężne ciało zachowało jeszcze ukryte pokłady życia. Wystarczy choćbyspojrzeć na długie, sękate ręce lub na szerokie bary. Nawet masywny brzuchświadczy o drzemiącej w nim sile. Ale Harms jest już przekrzywionym dębem,starym drzewem o suchych i zmurszałych konarach. Węzły nagich korzeni przebiłysię przez ziemię. Jest żywym paradoksem: łagodnym, pełnym pokory i wiary w Bogaczłowiekiem, na zawsze naznaczonym piętnem bezlitosnego zabójcy. Dzięki temunie musiał się obawiać strażników ani więźniów i było mu z tym dobrze. Aż dodzisiaj. Bowiem dzisiaj otrzymał od brata pewien prezent. Worek złota i promieńnadziei. Drogę na zewnątrz, z dala od tych murów.

Kolejny błysk ukazuje jego zaczerwienione oczy, nabiegłe krwią. Po ciemnym,

Page 9: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

pomarszczonym policzku spływa łza. Harms wygładza kartkę.Światła pogaszono wiele godzin temu i nic na to nie można poradzić. Ten mrok

od ćwierćwiecza trwa noc w noc. Aż do świtu. Na więźniu nie robi to zbytniegowrażenia. List przeczytał już dawno, zapamiętał każde słowo. W nagłówku pismawidnieje godło Sił Zbrojnych Stanów Zjednoczonych. Rozpoznał je od razu. Przezwiele lat armia była mu opiekunką i matką.

Teraz domagała się pewnych danych od Rufusa Harmsa, przegranego izapomnianego przez wszystkich szeregowca z czasów Wietnamu. Szczegółowychdanych. Ale Harms ich nie znał. Mimo ciemności bez wahania położył palec napapierze – w miejscu, które obudziło maleń kie strzępki wspomnień towarzyszącychmu przez lata. Te drobiny były przyczyną ustawicznie nawiedzających gokoszmarów, jednak nigdy nie potrafił dotrzeć do ich jądra. Czytając list po razpierwszy, pochylał głowę nisko nad kartką, jakby w labiryntach liter chciał znaleźćrozwiązanie największej zagadki swego doczesnego życia. Dzisiaj poszarpaneskrawki nagle ułożyły się w spoistą całość, w prawdę. Wreszcie w prawdę.

Zanim przeczytał list, miał tylko dwa niewyraźne wspomnienia z pewnej nocysprzed dwudziestu pięciu lat. Pamiętał dziewczynkę i deszcz. Lało wówczas jak zcebra, zupełnie jak teraz. Dziewczynka miała delikatne rysy, malutki nosek igładką, jasną buzię, nie naznaczoną piętnem słońca, wieku czy zmartwień. W jejszeroko otwartych, błękitnych, niewinnych oczach czaiła się nadzieja na długie iciekawe życie. Na białej jak cukier skórze nie było żadnych znamion, z wyjątkiemczerwonych plam szpecących szyję, delikatną niczym łodyga kwiatu. Plamypowstały pod palcami szeregowego Harmsa. Te same palce ściskały teraz kartkę, aumysł Rufusa niebezpiecznie dryfował w stronę tamtej wizji.

Płakał, ilekroć myślał o martwej dziewczynce. Musiał płakać, lecz robił to pocichu. Nie mógł zresztą inaczej, bo wartownicy i więźniowie byli jak stado sępówlub rekinów. Na setki mil czuli krew, słabość, zniechęcenie. Wyczuwali je w błyskuoka, w rozszerzonych porach na skórze, nawet w zapachu potu. Tu wszystkiezmysły pracowały na najwyższych obrotach. Siła, szybkość, spryt i upór oznaczałyżycie. Harms klęczał przy dziewczynce, kiedy znaleźli ich żandarmi. Jej cieniutkasukienka przywarła do drobnego ciałka, leżącego na rozmiękłej ziemi. Ktoś mógłbypomyśleć, że dziewczynka spadła z ogromnej wysokości. Harms spojrzał nażandarmów, lecz nie widział nic poza rozmazaną grupą ciemnych sylwetek. Nigdy wżyciu nie czuł się tak wściekły. Mdliło go, toczył wokół błędnym wzrokiem, dyszałciężko i opływał potem. Chwycił się za głowę, jakby w obawie, że bulgoczący mózgrozsadzi mu kości czaszki, rozedrze skórę i eksploduje w mokrą przestrzeń.

Kiedy spojrzał ponownie na zabitą dziewczynkę, a potem na parę dłoni, którezdławiły jej życie, gniew opadł z niego jak za przekręce niem wyłącznika. Ciałoprzestało go słuchać. Mógł tylko klęczeć, mokry i dygoczący, z kolanami w błocie.Czarny szaman w zielonym mundurze, pochylony nad maleńką bladą ofiarą. Tak toopisał później jeden z osłupiałych świadków.

Dzień później dowiedział się imienia dziewczynki: Ruth Ann Mosley, lat dziesięć,z Columbii w Karolinie Południowej. Razem z rodziną odwiedzała stacjonującego w

Page 10: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

bazie brata. Tamtej nocy Ruth Ann Mosley była dla Harmsa tylko drobnym ciałkiem– bardzo maleńkim w porównaniu z jego własnym, prawie dwumetrowym, ważącymsto trzydzieści kilogramów ciałem. Ostatnim widokiem, jaki zapamiętał, był mglistyzarys kolby karabinu, którą jeden z żandarmów trzasnął go prosto w głowę.Zamroczony ciosem, padł obok dziewczynki. Martwa twarz dziecka była zwróconaw górę, krople deszczu zbierały się w każdym załamku skóry. Rufus Harms leżał zpoliczkami wciśniętymi w błoto. Nic już nie widział. Nie pamiętał nic więcej.

Aż do dzisiaj. Głęboko wciągnął w płuca przesycone wilgocią powietrze i wbiłwzrok w półprzymknięte okno. Nagle stał się rzadkim okazem: odsiadywał karę bezwiny.

Przez lata wmawiał sobie, że zło niczym nowotwór toczyło go od środka. Nawetmyślał o samobójstwie, o zadośćuczynieniu za ograbienie kogoś z życia. Zwłaszczaże chodziło o dziecko. Ale był bardzo religijny. Nie nawrócił się dopiero w celi. Nieumiał popełnić grzechu i targnąć się na siebie. Wiedział też, że w życiu wiecznympo tysiąckroć ciężej odpokutuje za morderstwo. Nie śpieszył się do tego. Na raziewolał siedzieć w zwykłym ziemskim więzieniu.

Teraz zrozumiał, że podjął słuszną decyzję. Bóg czuwał, by zachować go aż dotej chwili. Przypomniał sobie ludzi, którzy przyszli do niego w koszarach. Jeszczeraz zobaczył ich twarze i szarże na mundurach – przynajmniej u niektórych.Okrążyli go, jak stado wilków okrąża ofiarę, silni jedynie w stadzie, z szyderstwemna ustach. To, co wówczas zrobili, stało się przyczyną śmierci Ruth Ann Mosley.Harms zresztą także wtedy umarł.

Dla nich był jedynie zdrowym i silnym żołnierzem, który nigdy nie walczył wobronie swojego kraju. Wierzyli, że dostał to, na co napraw dę zasłużył. Dziśzmienił się w podstarzałego, zmęczonego więźnia, dogorywającego za kratami. Niezaznał sprawiedliwości. Z głową wirującą od myśli wpatrywał się w znajomąciemność. Ale teraz wiedział, że wreszcie, po dwudziestu pięciu latach potwornegopoczucia winy, dręczącego go niemal codziennie, będzie mógł się odpłacić. Terazinni zaznają podobnych cierpień. Ścisnął w rękach zniszczoną Biblię – stary prezentod matki – i obiecał to Bogu, który w swej łasce nigdy go nie opuścił.

Page 11: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

2Schody wiodące do gmachu Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych były

szerokie i na pozór wydawały się nie mieć końca. Droga po nich przypominaławspinaczkę na Olimp, z nadzieją na audiencję u Zeusa. Nad głównym wejściem, nafasadzie, widniały wyryte słowa: RÓWNA SPRAWIEDLIWOŚĆ W OBLICZUPRAWA. Nie był to cytat z jakiegoś dokumentu ani z kodeksu. Zdanie to wymyśliłarchitekt, twórca budynku, Cass Gilbert, ale napis doskonale pasował do tegomiejsca.

Majestatyczny gmach miał cztery piętra. Jak na ironię losu, Kongres zatwierdziłfundusz na budowę w tym samym 1929 roku, w którym nastąpił krach na giełdzie irozpoczął się Wielki Kryzys. Prawie jedna trzecia z dziewięciu milionów poszła nazakup marmuru. Kamień z Vermontu, przetransportowany armią ciężarówek,ozdobił zewnętrzne mury; marmurem z Georgii wyłożono cztery sale rozpraw, amleczny marmur z Alabamy ozdobił ściany i podłogi we wszystkich innychwnętrzach, z wyjątkiem Wielkiej Sali. Tam pod stopami sędziów leżał ciemniejszy,włoski marmur, uzupełniony afrykańską skałą. Kolumny także wytoczono zwłoskiego marmuru, pochodzącego z kamieniołomów Montarrenti i przewiezionegomorzem do Knoxville w Tennessee. Pracowali przy tym zwykli ludzie, przekuwającbloki w dziewięciometrowe słupy, które miały podtrzymywać dach budynku,będącego od 1935 roku miejscem urzędowania dziewięciu niezwykłych osób, w tym– od 1981 – co najmniej jednej kobiety. Kolumnada nadawała budowli wyglądgreckiej świątyni w stylu korynckim. Malkontenci utyskiwali, że taki wystrój pasujebardziej do siedziby rozpustnych monarchów niż do miejsca, mającego być siedzibąsprawiedliwości.

A jednak od czasów Johna Marshalla Sąd Najwyższy stał się obrońcą itłumaczem zapisów konstytucji. Mógł nawet uchylić uchwałę Kongresu. Dziewięciusędziów miało prawo zażądać od prezydenta ujawnienia dokumentów i nagrań,zmuszających go do złożenia urzędu. Wymiar sprawiedliwości, pod egidą SąduNajwyższego – wspomagany legislacyjną siłą Kongresu i wykonawczą władząprezydenta, ustanowioną przez sygnatariuszy Deklaracji Niepodległości – był jednąz głównych gałęzi amerykańskiej administracji, swoimi decyzjami kształtując opinięi wolę obywateli Stanów Zjednoczonych.

Starszy pan, przechodzący właśnie przez Wielką Salę, był spadkobiercą tejtradycji. Wysoki i kościsty, o piwnych oczach, obywał się bez okularów, bo nawetpo wielu latach czytania drobnego druku nie miał kłopotów ze wzrokiem.Brakowało mu za to włosów. Garbił chude ramiona i trochę kulał, ale mimo toemanował niespożytą energią. Był to prezes Sądu Najwyższego, Harold Ramsey,którego inteligencja i przenikliwość górowały nad wszystkimi ułomnościami ciała.Nawet echo jego kroków zdawało się nieść w sobie jakieś szczególne przesłanie.

Ramsey był najwyżej postawionym sędzią w całym kraju. Ten budynek należał doniego. Dziennikarze od dawna mówili „Sąd Ramseya", jak przedtem „Sąd Warrena"czy innych jego poprzedników. Odziedziczył go i sprawował władzę twardą, lecz

Page 12: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

sprawiedliwą ręką. Od dziesięciu lat mógł liczyć na poparcie większości członkówtrybunału. Poza tym uwielbiał zakulisowe podchody i rozgrywki. Tu staranniedobrane słowo lub paragraf, tam niewielki punkt, oddany z nadzieją na przyszłezwycięstwo. Lubił czekać na odpowiedni moment, żeby dokonać nagłej wolty.Czasem zaskakiwał nawet swoich kolegów. Obsesyjnie zabiegał o to, abyprzeforsować swoje zdanie z poparciem przynajmniej pięciu głosów.

Do Sądu Najwyższego trafił jako aplikant. Na obecne stanowisko został wybranyprzed dziesięcioma laty. Był „pierwszym wśród równych", ale w rzeczywistości byłkimś więcej. Głęboko wierzył w pewne rzeczy i miał własną, prywatną filozofię. Naswoje szczęście otrzymał nominację w latach, gdy wybory nie miały nic wspólnego zpokrętną polityką. Nie było trudnych pytań o zdanie kandydata na temat niektórychzagadnień prawnych, takich jak aborcja, kara śmierci czy affirmative action*.Dzisiaj podobne kwestie są niemal na porządku dziennym w upolitycznionymprocesie elekcji do Sądu Najwyższego. Dawniej, jeżeli ktoś miał poparcieprezydenta, nieco prawniczej ogłady i nie miał niczego na sumieniu, mógł bezobawy patrzeć w przyszłość.

Senat jednogłośnie zatwierdził kandydaturę Ramseya. Nie było lepszegokandydata. Ramsey otrzymał pierwszorzędne wykształcenie i doskonale znał swójzawód. Ukończył kilka fakultetów, każdy z nich na uczelni zaliczanej do prestiżowejIvy League. Na studiach zawsze był prymusem. Później, jako profesor prawa, stałsię kolekcjonerem nagród, głównie za oryginalne i błyskotliwe poglądy na tematrozwoju ludzkości. Kiedy wybrano go na sędziego federalnego sądu apelacyjnego,bardzo szybko wspiął się po szczeblach kariery. Żaden z jego wyroków nie zostałuchylony decyzją Sądu Najwyższego. Przez całe lata budował sieć kontaktów i robiłwszystko co trzeba, aby objąć piastowane obecnie stanowisko.

Zapracował na to. Nic nie dostał w prezencie. Uparcie wierzył, że w Ameryceciężka praca zapewnia upragniony sukces. Nikt nie zasługiwał na jałmużnę: anibiedak, ani milioner, ani urzędnik ze średniej klasy. Stany Zjednoczone były krajemogromnej szansy, lecz wymagały w zamian wysiłku, potu i poświęceń. Ramsey zirytacją patrzył na leniuchów i nie przyjmował do wiadomości żadnychusprawiedliwień. Sam wychowywał się w skrajnej nędzy, w domu ojca-pijaka.Matka nie

* affirmative action – regulacja prawna dotycząca zwiększonej obecności kobiet

i osób należących do mniejszości rasowych we wszelkiego rodzaju grupachprzedstawicielskich; w szczególności odnosi się do polityki zatrudnienia (przyp.wydawcy).

umiała zapewnić mu opieki – mąż skutecznie wybił jej z głowy wszelkiemacierzyńskie uczucia. Nie był to dobry start w dorosłe życie, ale nie zaważył najego dalszych losach. Skoro on przetrwał, inni także mogli, a jeśli nie mogli, towyłącznie z własnej winy.

Westchnął w zamyśleniu. Właśnie zaczął się kolejny proces. Wszystko szłogładko jak po maśle, lecz gdzieś czaiła się utajona groźba. Łańcuch jest tylko tak

Page 13: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

mocny, jak jego najsłabsze ogniwo. A tu była pewna słabość. Potencjalne Waterloo.Niby drobiazg, skąd jednak wiadomo, co się może stać po pięciu latach? Takieproblemy trzeba rozwiązywać od razu, zanim zdążą wymknąć się spod kontroli.

Zdawał sobie sprawę, że czeka go trudne starcie z Elizabeth Knight.Dorównywała mu inteligencją i była równie twarda. Wiedział to już w dniu, wktórym zatwierdzono jej nominację. Młoda, energiczna kobieta w chórze starców.Pracował nad nią od początku. Często zasięgał jej opinii – po to, aby z czasem,powodowana poczuciem wdzięczności, przeszła na jego stronę. Próbował wziąć jąpod swoje skrzydła i służył jej za przewodnika po labiryncie procedury. Ona jednakz uporem zachowywała niezależność. Ramsey widywał już sędziów, zbyt ufnych wewłasne siły, którzy zapominali o czujności i w rezultacie musieli oddać władzęinnym. Nie chciał dołączyć do tej grupy.

– Murphy martwi się o sprawę Chance – powiedział Michael Fiske do Sary

Evans.Byli w jej biurze, na drugim piętrze budynku Sądu. Michael miał sto

osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, przystojną twarz i sylwetkę eks-sportowca.Wielu prawników odbywało roczny staż w Sądzie Najwyższym przed rozpoczęciemlukratywnej prywatnej praktyki, służby publicznej lub kariery akademickiej.Michael tkwił tu już od trzech lat, co samo w sobie było wydarzeniem bezprecedensu. Pracował jako doradca znanego liberała, sędziego ThomasaMurphy'ego.

Miał niezwykle wnikliwy umysł. Jego mózg pracował jak maszynka dosortowania banknotów: wchłaniał informacje i natychmiast je szufladkował. Michaelpamiętał dziesiątki rozmaitych procesów, analizo wał je i wyszukiwał zależności. WSądzie Najwyższym najchętniej pracował nad sprawami najważniejszymi, opaństwowym znaczeniu. Lubił przebywać w towarzystwie podobnych do siebieasów. Z czasem odkrył, że nawet podczas intelektualnej zawodowej dysputy jestczas i miejsce na coś głębszego niż tylko suche słowa ustaw i paragrafów. Niechciał odchodzić z Sądu. Świat zewnętrzny wcale go nie pociągał.

Sara wyglądała na zmartwioną, choć Murphy zgodził się wysłuchać stron wsprawie Chance. Przygotowano wystąpienia i stenogram poprzednich przesłuchań.Sara miała dwadzieścia pięć lat i sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Byłaszczupła, lecz zgrabna i zaokrąglona gdzie trzeba. Miała ładną twarz o dużychniebieskich oczach i grzywę jasnych włosów – które latem nabierały jeszczejaśniejszego odcienia – i roztaczała wokół siebie przyjemny, świeży zapach. Jejszefową była Elizabeth Knight.

– Nie rozumiem. Myślałam, że nas popiera. Przecież to sprawa w jego stylu.Mały człowiek przeciwko wielkiej biurokracji.

– Ale niestety wierzy w precedensy.– Nawet gdy chodzi o pomyłkę?– Nie zaczynaj znowu, Saro. Już to przerabialiśmy. Wiesz dobrze, że bez niego

Page 14: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

pani Knight nie będzie miała pięciu głosów. Nawet z nim może jeszcze przegrać.– Więc czego żąda?Zawsze tak było. Dyskusje, przetargi i walka o głosy. W imieniu swoich szefów

kupczyli niczym bezwstydni politycy. Żaden z sędziów nie zniżał się do tego, żeby wotwarty sposób zabiegać o poparcie albo o jakiś zapis w sprawozdaniu. Innipracownicy Sądu nie mieli podobnych skrupułów. Byli niewyczerpanym źródłemplotek, które w ostatecznej wersji stanowiły o losach kraju. Niezły pasztet wrękach dwudziestolatków, podejmujących pierwszą pracę w życiu.

– Nie wiem. Ale jeżeli Knight zgarnie pięć głosów na naradzie, powinna siędobrze zastanowić nad następnym ruchem. Murphy nie odda całej farmy. Był wczynnej służbie w czasie drugiej wojny światowej. Z dumą wspomina tamte czasy.Uważa, że taka sprawa wymaga przemyślenia. Weźcie to pod uwagę przy pisaniuopinii.

Sara skinęła głową. Przeszłość sędziów odgrywała niepoślednią rolę przyferowaniu wyroków. Większą, niż przypuszczali zwykli śmiertelnicy.

– Dzięki. Najpierw jednak musimy wiedzieć, o czym pisać.– Jasne. Ramsey nie zagłosuje za oddaleniem Feresa i Stanleya. Z kolei Murphy

prawdopodobnie poprze Chance na naradzie. Skoro jest w gronie seniorów, zażądaopinii. Jeśli Knight zdobędzie pięć głosów, będzie miała pole do popisu.

Sprawa „Stany Zjednoczone kontra Chance" była jedną z najważniejszych wtrakcie obecnej sesji. Barbara Chance służyła w wojsku w stopniu szeregowca.Podobno maltretowano ją, bito i zastraszano, zmuszając do stosunków płciowych.Wewnętrzne śledztwo, prowadzone kanałami armii, doprowadziło do osądzenia iskazania jednego z winowajców. Jednak Barbarze Chance to nie wystarczyło. Poodejściu do cywila oskarżyła władze wojskowe o spowodowanie trwałych stratmoralnych. Twierdziła, że jej przypadek nie jest odosobniony i że podobneprzeżycia są również udziałem innych kobiet-rekrutek.

Oskarżenie powoli przebijało się przez kolejne wokandy. Chance przegrywała nakażdym etapie. Przy okazji wyszło na jaw wiele szarych plam w przepisachprawnych, więc cała sprawa, niczym wielki tuńczyk, spoczęła na progu SąduNajwyższego.

Jak na ironię, w myśl obowiązującego prawa Chance nie mogła wygrać. Wojskobyło praktycznie nietykalne z powództwa cywilnego, bez względu na rodzaj lubciężar przewinienia. Ale Sąd Najwyższy mógł zmienić dawne ustalenia. właśnie nadtym pracowały Knight i Sara Evans. Dla ostatecznej realizacji planu potrzebowałyjednak wsparcia ze strony Thomasa Murphy'ego, który mógł nie zgodzić się nacałkowite obnażenie grzechów armii, chociaż sprawa Chance i tak nadwątliłabygruby mur otaczający wojskowych.

Za wcześnie było mówić o wyroku, nie wysłuchano jeszcze wszystkichargumentów. Ale w wielu sprawach przemówienia końcowe nie odgrywały większejroli. Decyzje zapadały w trakcie procesu, a popisy oratorskie były jedynie okazją doprzedstawienia własnych poglądów i często służyły zastraszaniu innych sędziów.

Page 15: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

Michael wstał i popatrzył na Sarę. To na jego usilną prośbę pozostała w Sądziena następną sesję. Wychowana na niewielkiej farmie w Karolinie Północnej,skończyła studia w Stanford i – jak wszyscy tutaj – miała widoki na wspaniałąkarierę. Staż w Sądzie Najwyższym był złotym kluczem do każdego biura, wktórym młody prawnik składał swoją teczkę. Miewało to czasem negatywne skutki,bo ten i ów nadymał się jak balon, chociaż musiał się jeszcze wiele nauczyć.Michael i Sara, na szczęście, wciąż byli normalnymi ludźmi. Inteligencja, urok izrównoważenie Sary sprawiły, że przed tygodniem Michael zadał jej pewne bardzoważne pytanie. Miał nadzieję, że wkrótce otrzyma odpowiedź. Może nawet jużteraz. Nie należał do najcierpliwszych.

Sara popatrzyła na niego.– Czy przemyślałaś już moje pytanie?Wiedziała, że o to zapyta. I tak już zbyt długo zwlekała.– Myślę nad nim przez cały czas.– Powiadają, że to zły znak, jeżeli coś trwa tak długo – powiedział lekkim tonem,

ale widać było, że zmusza się do wesołości.– Bardzo cię lubię, Michael...– Lubisz? O cholera, jeszcze jeden zły znak.Sara potrząsnęła głową.– Przykro mi.Michael wzruszył ramionami.– Mnie pewnie ze dwa razy bardziej. Nigdy przedtem nie prosiłem dziewczyny o

rękę.– A ja nigdy przedtem nie usłyszałam takiej propozycji. Pochlebiasz mi. Jesteś

chodzącym ideałem.– Prawie. – Michael spuścił wzrok i spojrzał na swoje dłonie. Drżały lekko. –

Cóż... muszę się chyba pogodzić z twoją decyzją. Nie należę do ludzi łudzących sięnadzieją, że po jakimś czasie zdobędą czyjąś miłość. Albo to jest w nas, albo nie.

– Znajdziesz kogoś, Michael. Dziewczyna, którą wybierzesz, będzie prawdziwąszczęściarą. – Sara czuła się niezbyt pewnie. – Mam nadzieję, że nie stracęnajlepszego przyjaciela w Sądzie.

– Być może – mruknął Michael i uniósł dłoń, żeby uciszyć jej protesty. –Oczywiście żartowałem.

Westchnął.– Nie myśl sobie, że jestem egoistą. Pierwszy raz w życiu spotkałem się z

odmową.– Moje życie nie było takie łatwe – uśmiechnęła się Sara.– Ale to sprawia, że o wiele trudniej pogodzić się z porażką. – Michael podszedł

do drzwi. – Oczywiście pozostaniemy przyjaciółmi. Za dobrze nam się razempracuje, żebym miał to odrzucić. Kiedy sobie kogoś znajdziesz, ten chłopak będzie

Page 16: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

prawdziwym szczęściarzem.Nie patrząc na nią, dodał po chwili:– A może już znalazłaś?– Dlaczego pytasz? – zdziwiła się Sara.– Lżej na duszy, jeżeli zna się przeciwnika.– Z nikim się nie spotykam – odpowiedziała prędko.Michael nie wyglądał na zupełnie przekonanego.– Porozmawiamy o tym później.Odprowadziła go niespokojnym wzrokiem, kiedy odchodził. Pamiętam swoje pierwsze lata w Sądzie – powiedział Ramsey, spoglądając w

okno z uśmiechem na twarzy. Siedział na wprost najmłodszej sędziny w składzietrybunału. Ehzabeth Knight była kobietą po czterdziestce, średniego wzrostu, oszczupłej i zgrabnej sylwetce. Długie czarne włosy wiązała w luźny węzeł. Miałaostre rysy i gładką skórę, jakby przez całe życie nie wychodziła na dwór. Bardzoszybko zdobyła sobie reputację błyskotliwej dyskutantki i najbardziej zapracowanejprawniczki w Waszyngtonie.

– Jestem najzupełniej pewna, że to wciąż żywe wspomnienia – odparła.Odchyliła się w krześle i przebiegła w myślach rozkład zajęć na resztę dnia.– Wiele się wówczas nauczyłem.Spojrzała na Ramseya. Swoje wielkie dłonie splótł na karku i patrzył na nią.– Pięć lat trwało, zanim cokolwiek zrozumiałem – powiedział.Knight z trudem powściągnęła uśmiech.– Jesteś zbyt skromny, Haroldzie. Wierzę, że wiedziałeś wszystko jeszcze przed

przekroczeniem progu tego budynku.– Nie, rzeczywiście trochę to potrwało. A przecież miałem wspaniałych

mentorów. Felix Abernathy, stary Tom Parks. To żaden wstyd korzystać zdoświadczenia starszych. Wszyscy musimy przejść proces indoktrynacji. Ty, rzeczjasna, uczysz się dużo szybciej – dodał pośpiesznie. – Jednak tutaj cierpliwość jestnajwyższą cnotą. Dołączyłaś do nas przed trzema laty. Ja tkwię tu od dwudziestu.Mam nadzieję, że rozumiesz, co chcę przez to powiedzieć.

Knight popatrzyła na niego.– Rozumiem, że się niepokoisz, bo pod koniec zeszłej sesji wstawiłam do rejestru

sprawę pani Chance.Ramsey wyprostował się.– Nie wierz we wszystko, co mówią.– Tym razem informacje nie były przesadzone.Ramsey usadowił się wygodniej.– Muszę przyznać, że trochę mnie to zdziwiło. Nie ma w tej sprawie żadnych

Page 17: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

wątpliwości uzasadniających naszą interwencję. Mam mówić dalej?– To twój pogląd?Ramsey poczerwieniał lekko.– Ten sam pogląd znajdziesz w dokumentach Sądu publikowanych od półwiecza.

Szczerze radzę, żebyś z należytą powagą podchodziła do precedensów.– Trudno ci będzie znaleźć kogoś, kto by z większym szacunkiem traktował tę

instytucję.– Cieszę się, że to słyszę.– A ja się ucieszę, gdy po wystąpieniach powiesz mi, co naprawdę sądzisz o

sprawie Chance.Ramsey zmarszczył brwi.– Dyskusja będzie bardzo krótka. Wystarczy „tak" lub „nie". Mówiąc wprost,

pod koniec dnia będę miał co najmniej pięć głosów. Przegrasz.– Przekonałam już trzech sędziów.Przez chwilę wyglądało na to, że Ramsey wybuchnie śmiechem.– Wkrótce zrozumiesz różnicę między głosowaniem nad „wysłuchaniem" i

„podjęciem sprawy". Bądź spokojna, większość trybunału jest po mojej stronie.Knight uśmiechnęła się lekko.– Podziwiam twoją niezachwianą wiarę. Tego również powinnam się nauczyć.Ramsey wstał.– Więc zapamiętaj jeszcze jedną lekcję: małe błędy prowadzą do większych. Nikt

nam nie daje drugiej szansy, a ty na szali stawiasz swoją reputację. Jeśli ją stracisz,to na zawsze.

Podszedł do drzwi.– Życzę ci owocnego dnia, Beth – powiedział jeszcze zanim wyszedł.

Page 18: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

3– Rufus? – Samuel Rider ostrożnie przyłożył słuchawkę do ucha. – Jak mnie

znalazłeś?– W naszych kręgach nie ma zbyt wielu prawników – odparł Rufus Harms.– Już nie pracuję w Wojskowym Biurze Śledczym.– Bardziej ci się opłaca robota w cywilu?– Zdarza się, że czasami tęsknię za mundurem – skłamał Rider. Był przerażonym

poborowym, na szczęście z dyplomem prawa w ręku, wybrał więc bezpieczny azylw Wojskowym Biurze Śledczym – JAG – zamiast szlajać się z karabinem powietnamskiej dżungli pod ogniem wroga.

– Musimy się zobaczyć. To nie rozmowa na telefon.– Wszystko w porządku w Fort Jackson? Słyszałem, że cię tam przenieśli.– Tak. Wszystko gra. To świetna paka.– Źle mnie zrozumiałeś, Rufus. Po prostu jestem ciekaw, po co ci jestem

potrzebny po tylu latach.– Wciąż się uważasz za mojego obrońcę? Właśnie teraz cię potrzebuję.– Mam napięte terminy i rzadko gdzieś wyjeżdżam – odparł Rider, ale przy

następnych słowach Harmsa jego dłoń zacisnęła się na słuchawce.– Muszę cię jutro widzieć, Samuelu. Jesteś mi to winien.– Zrobiłem wszystko, co było można w twojej sprawie.– Przyjąłeś wyrok. Gładko i bez ociągania.– Nie – zaprzeczył Rider. – Przed procesem zawarliśmy umowę z prokuraturą.

Sędzia ją podpisał. To było najmądrzejsze, co mogliśmy zrobić.– Nie zażądałeś lżejszej kary. Na ogół się to udaje.– Kto tak twierdzi?– Wiele się nauczyłem w pudle.– Nie da się ominąć pewnych rzeczy. Musieliśmy oddać się w ręce sędziów.– Nie powołałeś żadnych świadków. W ogóle niewiele zdziałałeś.– Starałem się! – krzyknął Rider. – Przypomnij sobie, że mogłeś dostać czapę.

Mała biała dziewczynka i tak dalej. Powiedzieli, że mogą cię oskarżyć o zabójstwopierwszego stopnia. Przynajmniej zachowałeś życie.

– Jutro, Samuelu. Wpiszę cię na listę odwiedzających. Około dziewiątej rano.Dziękuję. Aha, jeszcze jedno. Przynieś jakieś małe radio.

Zanim Rider zapytał, po co mu potrzebne radio i po co ta cała wizyta, Harmsodłożył słuchawkę.

Rider opadł na fotel i potoczył wzrokiem po swoim przestronnym, wyłożonymdrewnem gabinecie. Prowadził praktykę w małym prowincjonalnym mieście opodal

Page 19: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

Blacksburga, w Wirginii. Żył z tego całkiem nieźle: miał dom, co trzy lata kupowałnowego buicka i dwa razy w roku wyjeżdżał na wakacje. Zapomniał o przeszłości, azwłaszcza o potwornej sprawie, którą prowadził w czasie swojej krótkiej karierywojskowego adwokata. Wspomnienie tamtych dni nieodmiennie wywoływało u niego ból brzucha, niczym zsiadłe mleko, tylko że na ten ból nie pomogłaby nawet całafiolka pepto-bismolu.

Przyłożył dłoń do twarzy i powrócił myślami do wczesnych lat siedemdziesiątych.Były to lata zamętu w wojsku, w kraju, na świecie. Wszyscy oskarżali wszystkich zawszystko, cokolwiek złego gdziekolwiek się wydarzyło. Rufus Harms mówił przeztelefon z goryczą, ale przecież naprawdę zabił tę dziewczynkę. W brutalny sposób,na oczach jej rodziny. Złamał jej kark w parę sekund, zanim ktokolwiek zdołał gopowstrzymać.

Rider wynegocjował w imieniu Harmsa wstępne porozumienie, ale potem, wmyśl wojskowego prawa, mógł od niego odstąpić przed samym wyrokiem. W takimprzypadku sędzia podtrzymywał karę przewidzianą w umowie i ogłaszał ją sam lubprzekazywał swoją decyzję ławnikom. Stawką była krótsza odsiadka. WyrzutyHarmsa niemile dźwięczały Riderowi w uszach, bo w gruncie rzeczy nie nalegał nałagodniejszy wyrok. Ba, nawet zgodził się z prokuratorem, że nie ma potrzebypowoływać żadnych świadków. Nikogo, kto mógłby coś powiedzieć o charakterzepodsądnego i tak dalej. Przebieg zdarzeń odczytano z oficjalnego protokołu. Niebyło dalszego dochodzenia ani dodatkowych dowodów.

Gra toczyła się trochę na bakier z zasadami, gdyż przywilej obrońcy byłnienaruszalny i nie podlegał żadnym targom. Jednak bez ustępstw Rideraprokurator na pewno zażądałby kary śmierci i bez wątpienia wygrałby. Cóż z tego,że wszystko potoczyło się tak szybko, że należałoby wykluczyć zabójstwo zpremedytacją? Wszelka logika idzie w kąt, gdy ktoś patrzy na zimne ciałko dziecka.

Naga prawda była po prostu taka, że nikt nie przejmował się losem RufusaHarmsa. Ot, zwykły Murzyn, który większość służby spędził za murami koszar.Bezsensowny mord na dobre go pogrążył w oczach wojskowych przełożonych.Zdaniem wielu nie zasługiwał na żadną sprawiedliwość, jedynie na doraźną, bolesnąkarę. Rider był podobnego zdania, ale chociaż nie walczył niczym lew w obronieswojego klienta, na dobrą sprawę uratował mu życie. A to największe zwycięstwo,na jakie stać prawnika.

Czego więc Rufus chciał tym razem? – kołatało mu głowie.

Page 20: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

4John Fiske wstał zza stołu i popatrzył na swojego adwersarza, Paula Williamsa.

Młody zastępca prokuratora okręgowego zakończył właśnie szczegółoweuzasadnianie postawionego przez siebie wniosku.

– Dobiorę ci się do dupy, Paulie – szepnął Fiske. – Spartoliłeś sprawę.Z trudem ukrywając podniecenie, odwrócił się w kierunku sędziego Waltersa.

Był słusznej budowy, o szerokich barach, ale chociaż miał bez mała metrosiemdziesiąt, młodszy brat przerósł go o parę centymetrów. Nie mówiąc już ourodzie. W porównaniu z Michaelem John nie był nawet przystojny. Miałpucołowate policzki, zbyt ostro zakończony podbródek i dwukrotnie złamany nos –raz w trakcie zapasów, jeszcze w szkole średniej, a drugi raz na patrolu, gdy służyłw policji. Jedynie grzywa czarnych włosów, zawadiacko odgarnięta z czoła,sprawiała, że na swój sposób mógł się nawet podobać. Jego brązowe oczy pałałyżywym ogniem.

– Wysoki Sądzie, aby zaoszczędzić nam wszystkim czasu, chciałbym tuprzedstawić pewną propozycję, kierując ją pod adresem biura prokuratora. Chodzimi o przedstawiony wniosek. Jeśli prokuratura wycofa oskarżenie i wpłaci tysiącdolarów na rzecz obrońcy publicznego, ja wycofam swoją wypowiedź, nie zażądamżadnych sankcji i wszyscy będziemy mogli pójść do domu.

Paul Williams zerwał się z krzesła tak szybko, że zgubił okulary.– Wysoki Sądzie, to przecież absurd!Sędzia Walters potoczył wzrokiem po nabitej sali, spojrzał na wypchane akta i

skinął na obu prawników.– Proszę bliżej.– Panie sędzio, mam wrażenie, że to przysługa dla prokuratury – powiedział

Fiske, stając przed nim.– Prokuratura nie potrzebuje takich wątpliwych przysług – mruknął z pogardą

Williams.– Daj spokój, Paulie. Zapłać te tysiąc baksów. Zdążysz wypić piwo, zanim

powiesz szefowi, że znów narozrabiałeś. Ja stawiam.– Nawet za dziesięć tysięcy lat nie wydębisz od nas marnego centa! – żołądkował

się Williams.– Panie Williams, wniosek jest raczej nietypowy – odezwał się sędzia Walters.Tego rodzaju dokumenty rozpatrywano w sądach Richmond zazwyczaj przed

procesem lub w trakcie jego trwania. Co więcej, żaden z nich nie zawierał aż tyluzałączników. Było bowiem smutną prawdą, że w sprawach kryminalnych wystarczałmateriał dowodowy. W rzadkich przypadkach, kiedy nie było jednomyślności co dowyroku nawet po wysłuchaniu stron, sędzia mógł zażądać wystąpień na piśmie, byprzejrzeć je przed podjęciem ostatecznej decyzji. Walters był lekko zdumiony

Page 21: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

niespójnym i długim wnioskiem przedłożonym przez prokuraturę.– Wiem, Wysoki Sądzie – powiedział Williams. – Jednak, jak już wspomniałem,

sytuacja także jest nietypowa.– Nietypowa? – zdziwił się Fiske. – Nie pieprz głupot, Paulie.– Panie Fiske, ostrzegałem już pana przed niestosownym zachowaniem w mojej

sali – zniecierpliwił się Walters. – Jeśli pan się nie uspokoi, obciążę pana słoną karą.Proszę o pańskie wystąpienie.

Williams wrócił na miejsce, a Fiske zaczął mówić:– Wysoki Sądzie, ów „nagły" wniosek prokuratury wpłynął do mnie faksem w

środku dzisiejszej nocy. Niestety nie miałem czasu, żeby przygotować właściwąodpowiedź. Wystarczy jednak zerknąć na paragraf drugi, na stronach czwartej,szóstej i dziewiątej wspomnianego memorandum, by zauważyć, że przytoczonedane, zwłaszcza te dotyczące kryminalnej przeszłości oskarżonego, zeznańpolicjantów oraz dwóch świadków przesłuchanych na miejscu przestępstwa,dokonanego jakoby przez mojego klienta, są niezgodne z ustaleniami oficjalnegośledztwa. Co więcej, precedens cytowany na stronie dziesiątej został ostatniousunięty decyzją Sądu Najwyższego stanu Wirginia. Dla wygody Wysokiego Sądu dotreści odpowiedzi dołączyłem stosowne materiały i wyliczyłem wszystkiesprzeczności.

Kiedy sędzia Walters zagłębił się w lekturze, Fiske nachylił się do Williamsa.– Widzisz, co się dzieje, gdy po nocach siadasz do pisaniny? – powiedział i rzucił

dokumenty na stół. – Miałem tylko pięć minut na przeczytanie twojego wniosku.Odpłacę ci tym samym. Masz skończyć, jak sędzia skończy.

Walters podniósł wzrok znad papierów i obdarzył Williamsa tak posępnymspojrzeniem, że nawet najbardziej odpornych widzów przeszył zimny dreszcz.

– Mam nadzieję, że prokuratura przygotowała stosowną odpowiedź, panieWilliams. Nie wiedziałbym, co napisać.

Williams wstał z miejsca. Próbował coś powiedzieć, lecz nagle odkrył, że niepotrafi wydobyć z siebie głosu. Uleciała gdzieś cała jego pewność siebie.

– Słucham – ponaglił go sędzia Walters. – Niech pan coś zaproponuje albo Fiskebędzie miał prawo zażądać wszelkich sankcji.

Fiske zerknął na Williamsa i pomyślał, że musi nieco wyhamować. Nigdy niewiadomo, kto w przyszłości może się jeszcze przydać.

– Wysoki Sądzie. Jestem przekonany, że przekłamania i pomyłki we wnioskuwynikają wyłącznie z przepracowania i nie zawierają żadnych ukrytych intencji.Chętnie obniżę wcześniej wymienioną kwotę do pięciuset dolarów, w zamian jednakproszę, aby w aktach znalazły się pisemne przeprosiny prokuratury. Zarwałem całąnoc przez taką błahostkę.

– Sędzio Walters, jeżeli wolno wtrącić, prokuratura przyjmie tę ugodę – zahuczałjakiś głos z głębi sali.

Wszyscy spojrzeli w stronę mówiącego. Był to mały, tęgi i prawie łysy

Page 22: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

człowieczek, ubrany w garnitur z kory. Sztywny kołnierzyk ciasno opinał jegogrubą, mocno owłosioną szyję.

– Przyjmujemy ugodę – powtórzył grubas niskim głosem, w którym echa akcenturdzennego Wirgińczyka zlewały się z lekką chrypą nałogowego palacza. –Przepraszamy trybunał za zajęcie cennego czasu.

– Cieszę się, że pan wpadł, panie Graham – powiedział sędzia Walters.Prokurator okręgowy miasta Richmond, Bobby Graham, zdawkowo skinął głową

i zniknął za podwójnymi szklanymi drzwiami. Fiske nie doczekał się przeprosin, lecznie zamierzał się upierać. Tu, na tej sali, rzadko kto dostawał wszystko, czegożądał.

– Oddalam wniosek prokuratury – ogłosił sędzia Walters. Potem popatrzył naWilliamsa. – Sądzę, że pan Fiske miał rację. Idźcie razem na piwo, chociaż moimzdaniem to pan powinien stawiać.

Zapowiedziano następną sprawę. Fiske zamknął teczkę i ruszył do wyjścia.Williams szedł obok niego.

– Mogłeś się zgodzić wcześniej, Paulie.– Nie zapomnę ci tego – ze złością odparł Williams.– Więc nie zapominaj.– Jerome Hicks i tak wpadnie w nasze ręce – stwierdził Williams i wyszczerzył

zęby. – Tak łatwo nie popuścimy.Dla niego, podobnie jak dla innych młodych pracowników prokuratury, klienci

Fiske'a byli zażartymi wrogami, zasługującymi na najwyższy wymiar kary. Ale niezawsze.

– Wiesz, o czym teraz myślę? – spytał Fiske. – O tym, jak błyskawicznie minęłodziesięć tysiącleci.

Gdy wyszedł z sali na trzecim piętrze, zobaczył kilku policjantów, których znał zczasów, kiedy sam był gliniarzem. Jeden z nich z uśmiechem skinął mu głową napowitanie, ale pozostali omijali go wzrokiem. Nie chcieli patrzeć na zdrajcę, któryodznakę i rewolwer zamienił na garnitur i teczkę. Obrońca uciśnionych. Zgnij wpiekle, bracie Fiske.

Fiske zerknął na grupę młodych Murzynów, ostrzyżonych tak krótko, żewydawali się zupełnie łysi. Nosili opadające z bioder spodnie, odsłaniające gatki,watowane, szpanerskie kurtki i adidasy bez sznurowadeł. Nie kryli się z niechęciądo wymiaru sprawiedliwości. Stanowili ponury widok.

Stali wokół prawnika, białasa. Adwokat był spocony i miał brudne mankiety przykosztownej koszuli. Poza tym miał na nogach wyglancowane lakierki i okulary wrogowej oprawie na nosie. Zsunęły mu się na sam czubek nosa, kiedy szedł do„swoich". Teraz coś im tłumaczył, waląc pięścią w tłustą dłoń. Murzyni słuchali gouważnie, prężąc brzuchy pod cienkimi, kolorowymi jedwabnymi koszulami. Tymrazem dotarło do nich, że potrzebny im taki facet i muszą na niego spojrzeć inaczejniż z pogardą albo znad lufy pistoletu. Potrzebowali go, przynajmniej przez jakiś

Page 23: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

czas. W tym budynku był czarodziejem. Tutaj nawet sam Jordan Knight nie miałprawa go tknąć. Oni byli jak Lewis i Clark, on – jak Sacagawea. Wypowiedzmagiczne słowa, Sac. Nie pozwól im nas zabrać.

Fiske wiedział, co mówi białas. Wiedział to dokładnie, jakby potrafił czytać zruchu warg. Facet był specjalistą od tego rodzaju spraw; bronił członków gangubez względu na to, co zrobili. Najlepszy sposób obrony: milcz jak głaz. Nic niewidziałeś, nic nie słyszałeś, niczego nie pamiętasz. Strzały? To pewnie gaźnik.Zapamiętajcie, chłopcy: „Nie zabijaj". Jeżeli już jednak zabiłeś, nie rozpowiadaj otym w okolicy. Dla podkreślenia swoich słów prawnik uderzył dłonią w teczkę.Przerwa dobiegła końca, czas wracać na boisko.

W innej części korytarza, na szarej wyściełanej ławce, wystającej ze ściany,siedziały trzy dziwki. Nastolatki z nocnej zmiany. Niemal pełny przegląd ras:Murzynka, Azjatka i biała. Azjatka wierciła się nerwowo. Pewnie chciało jej siępalić albo potrzebowała szprycy. Dwie pozostałe należały do weteranek. Małyspacer, odpoczynek, ale tak, żeby pokazać uda i rozhuśtane piersi, kiedy na widokupojawiał się stary wiarus lub jakiś młody kogut. Nie wolno rezygnować z pracyprzez jakieś tam przepisy. Przecież to Ameryka.

Fiske zjechał windą na parter. Minął ochronę – bramki bezpieczeństwa były jużczymś zwyczajnym w każdym budynku sądu – i miał pójść dalej, kiedy stanął przynim Bobby Graham z niezapalonym papierosem w dłoni. Fiske nie lubił go, ani jakoczłowieka, ani jako prawnika. Graham wybierał tylko takie sprawy, które mogły muprzynieść zwycięstwo i rozgłos. Nie brał się za nic, co wymagało choć odrobinypracy. Publika nie lubiła przegranych prokuratorów.

– Mały wniosek przed rozprawą. Grube ryby mają coś więcej do roboty, prawda,Bobby? – zapytał Fiske.

– Coś mi powiedziało, że zechcesz zmieszać z błotem jednego z moich smyków.Nie poszłoby ci tak łatwo z doświadczonym prawnikiem.

– Z takim jak ty?Graham uśmiechnął się krzywo i wsunął papierosa między wargi.– Popatrz, do czego doszło. Mieszkasz w tytoniowej stolicy świata, o rzut

kamieniem stąd jest największa fabryka szlugów na całym globie, a w gmachusprawiedliwości nie wolno palić.

Przygryzł koniec pall malla i zaczął go ssać. Prawdę mówiąc, w sądzie wRichmond wyznaczono miejsca dla palaczy, ale akurat nie tam, gdzie stał Graham.

– Tak przy okazji – powiedział po chwili prokurator – Jerome Hicks zostałzgarnięty dziś rano pod zarzutem morderstwa w Southside. Ofiarą też jest Murzyn,poszło o narkotyki. Hicks chyba chciał uzupełnić swój zapas koki, lecz nie zamierzałczekać na zwykłą dostawę. Nie wiedział jednak, że jest obserwowany.

Fiske zmęczonym ruchem oparł się o ścianę. Zwycięstwa w sądzie były bezznaczenia, jeśli klient nie umiał zapanować nad swoimi morderczymi instynktami.

– Serio? Pierwsze słyszę.– Właśnie szedłem na wstępne przesłuchanie i pomyślałem, że ci o tym powiem.

Page 24: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

Zawodowa uprzejmość.– Dzięki – wycedził Fiske. – W takim razie dlaczego wystawiłeś Paula?Graham milczał, więc Fiske sam sobie odpowiedział na swoje pytanie:– Chciałeś zobaczyć, jak skaczę przez obręcz?– Człowiek musi mieć chociaż trochę radości.Fiske zacisnął pięść, zaraz jednak rozprostował.Graham nie był wart zachodu.– Z zawodowej uprzejmości pytam: znalazłeś świadków?– Co najmniej pół tuzina. Broń była w samochodzie Hicksa, zresztą razem z

Hicksem. Przy próbie ucieczki omal nie zastrzelił dwóch policjantów. Mamy krew,prochy, całe kino. Już za pierwszym razem źle się stało, że facet wyszedł za kaucją.Ale odpuściłem sobie zarzuty o sprzedaż narkotyków i chcę się skupić na ostatniejsprawie. Muszę lepiej wykorzystywać swoje siły. Hicks to prawdziwy łobuz, John.Chyba wystąpię o karę główną.

– Nie wygłupiaj się, Bobby.– Jeśli ktoś zabija z premedytacją i w dodatku na tle rabunkowym, jest to zwykłe

morderstwo. A za morderstwo wyznaczono karę śmierci. Tak przynajmniej stanowiprawo tu, w Wirginii.

– Nie chrzań mi o prawie! Chłopak ma dopiero osiemnaście lat!Graham spoważniał.– Dziwne słowa jak na prawnika i urzędnika sądowego.– Prawo to tylko sito, przez które przesiewam fakty. Muszę to robić, bo zawsze

pełno w nich plew.– To przecież urodzeni przestępcy. Powinno się wybudować więzienie dla

małolatów.– Całego życia Hicksa nie można podsumować jednym krótkim zdaniem.– Wiem, wiem. Miał cholernie trudne dzieciństwo – przerwał mu Graham. –

Zawsze ta sama historia.– Właśnie. Ta sama.Graham uśmiechnął się i potrząsnął głową.– Ja też nie urodziłem się w czepku. Chcesz znać moją tajemnicę? Harowałem

jak wół i do czegoś doszedłem. Inni też mogą. Koniec sprawy.Fiske zrobił parę kroków i odwrócił się.– Pozwolisz, że zerknę na raport z aresztowania? Potem do ciebie zadzwonię.– Nie mamy o czym gadać.– Śmierć tego chłopaka nie wywinduje cię na fotel prokuratora generalnego,

Bobby – powiedział Fiske i odszedł.Graham obrócił papierosa w palcach.

Page 25: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

– Lepiej weź się za porządną robotę, Fiske – mruknął. Pół godziny później John Fiske spotkał się z klientem w areszcie na

przedmieściach. W swojej pracy często wyjeżdżał z Richmond, do hrabstwaHenrico, do Chesterfield, Hanoveru, a nawet do Goochland. Nie cieszył się, żecodziennie zdobywa nowe ziemie, ale pogodził się z tym faktem. To było jak wschódsłońca – rosło aż do nocy.

– Chcę z tobą omówić linię obrony, Derek.Derek Brown – albo DB1, jak go zwano na ulicy – był Murzynem o jaśniejszej

skórze. Na rękach miał tatuaże: przekleństwa, wulgaryzmy i fragmenty wierszy.Tak długo siedział w celi, że porządnie stwardniał. Żyły niczym dżdżownice wiły siępo jego bicepsach. Fiske zobaczył go kiedyś na dziedzińcu więzienia, podczas gry wkoszykówkę. Derek był wtedy bez koszuli i widać było jeszcze więcej tatuaży najego ramionach i plecach. Z daleka przypominał ruchomą partyturę. Oderwał się odbetonu jak startujący odrzutowiec i poszybował w powietrzu, przytrzymywanyniewidzialną siłą. Wartownicy i więźniowie spoglądali na niego z zachwytem. Derekz rozmachem wrzucił piłkę do kosza i obiegł całe boisko, klepiąc w wysokouniesione dłonie kolegów z drużyny. Nigdy jednak nie był na tyle dobry, żebyzagrać w lidze uniwersyteckiej, a tym bardziej w NBA. Teraz patrzył na Fiske'a wciasnym pokoju przesłuchań.

– Prokurator mówi o licznych obrażeniach. Przestępstwo trzeciego stopnia.– Dlaczego nie szóstego?Fiske przyjrzał mu się w zamyśleniu. Niektórzy z tych chłopaków tak często

popadali w konflikt z prawem, że znali kodeks karny lepiej od niejednego prawnika.– Szósty stopień to działanie w afekcie. Ty podjąłeś działanie dopiero dzień

później.– Miał gnata. Nie mogłem stać jak kutas, gdy gość we mnie celował. Zgłupiałeś?Fiske miał ochotę nauczyć gówniarza moresu.– Przykro mi, ale prokurator nie chce zmienić zdania.– Ile mi za to grozi? – ponuro spytał Derek.Według obliczeń Fiske'a uszy miał przekłute co najmniej dwanaście razy.– Pięć lat, łącznie z tym, co już odsiedziałeś.– Bzdury. Pięć lat za to, że ciachnąłem faceta scyzorykiem?– Nożem. Ostrze długości piętnastu centymetrów. Pchnąłeś go dziesięć razy, w

obecności świadków.– Podwalał się do mojej dziewczyny. To okoliczność łagodząca.– Masz kupę szczęścia, że nie będziesz sądzony za morderstwo, Derek. Zdaniem

lekarzy to istny cud, że Pack nie wykrwawił się od razu, na ulicy. Zresztą samwiesz, że gdyby chodziło o kogoś innego, oskarżenie byłoby o wiele cięższe. Napadz zamiarem zabójstwa. Dwadzieścia lat lub nawet dożywocie.

Page 26: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

– Wyrypał mi dziewczynę. – Derek pochylił się i strzelił kościstymi palcami, jakbydla podkreślenia swoich prawnych i moralnych racji.

Zarabiał całkiem nieźle, choć całkowicie nielegalnie. Był „pierwszym po bogu" wdrugim co do wielkości gangu handlarzy „białą śmiercią" w Richmond. Właśniedlatego nazywano go DB1. Szefował mu rówieśnik, dwudziestoczterolatek Turbo.Imperium działało sprawnie, kierowane z żelazną dyscypliną, ukryte za fasadąpralni, kawiarni i lombardu. Stajnia rachmistrzów i prawników główkowała, jakprać pieniądze i gdzie lokować zyski ze sprzedaży narkotyków. Turbo był sprytnymmłodzieńcem i miał głowę do interesów. Fiske zawsze chciał go spytać, dlaczego niewszedł do firmy spod znaku Fortune 500. Zarobek równie dobry, ale przy znacznieniższym wskaźniku liczby zgonów wśród pracowników.

W każdym innym przypadku adwokatem Dereka byłby jakiś goguś z Main lubFranklin Street, jeden z tych, którym Turbo płacił trzysta dolarów za godzinę.Jednak tym razem przestępstwo nie miało nic wspólnego z „pracą", więc żaden znich się nie zjawił. To, że Derek dostał się pod opiekę Fiske'a, stanowiło swoistąkarę za głupotę. Nie wolno tracić głowy dla dziewczyny. I nikt nie musiał sięobawiać, że winowajca zacznie sypać. Nawet prokuratura nie brała tego poduwagę. Zaczniesz gadać – umrzesz. Albo na wolności, albo w więzieniu.

Derek dorastał wśród porządnych, średnio zamożnych ludzi, jako synporządnych, średnio zamożnych rodziców. Potem porzucił gimnazjum, ale zamiastznaleźć sobie uczciwe zajęcie, wybrał łatwiejszą drogę sprzedawcy narkotyków.Mógł ze swoim życiem zrobić wszystko. W okolicy było tylu Dereków Brownów, żeświat obojętnie spoglądał na tragedię ludzi uzależnionych od łakoci, którymihandlował Turbo. Fiske miał szczerą ochotę zabrać chłopaka w ciemny zaułek i zapomocą pałki baseballowej wbić mu w łepetynę choć trochę staroświeckichwartości.

– Prokuratora nie obchodzi, co tamtej nocy Pack robił z twoją dziewczyną.– Nie wierzę w te pierdoły. W zeszłym roku mój kumpel też zahaczył faceta i

dostał tylko dwa lata, z tego pół w zawieszeniu. Wyszedł po trzech miesiącach. Jamam zaliczyć piątala? Co z ciebie za gówniany prawnik?

– A stawał przedtem przed sądem pod zarzutem napaści? A może, tak jak ty, byłczołowym gangsterem w Richmond? – zamierzał jeszcze spytać Fiske, lecz w poręuświadomił sobie, że to strata czasu.

– Coś ci powiem. Dostaniesz trzy, minus to, co już odsiedziałeś – oświadczył.Derek spojrzał na niego.– Możesz to zrobić?– Nie wiem. – Fiske wstał. – Gówno ze mnie, nie prawnik.Wychodząc, zerknął przez kratę na nową dostawę więźniów, wysiadających z

furgonetki. Stanęli razem, szczękając kajdanami. Przeważali wśród nich Murzyni imłodzi Latynosi. Uważnie mierzyli się wzrokiem. Kto pan, kto niewolnik? Komuprzypadną pierwsze punkty, a komu pierwsze blizny? Kilku białych w tym tłumiesprawiało wrażenie, jakby mieli umrzeć, zanim dojdą do celi. Niektórzy z młodszych

Page 27: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

aresztantów byli zapewne synami tych, którzy przed dziesięcioma latyniejednokrotnie wpadali w ręce posterunkowego Fiske'a. O czym marzyli wówczas,jako dzieci? Może o lepszym świecie, o kochającym ojcu, o innym życiu dla wieczniezaharowanej matki? A może nie? Podświadomość zbyt często bywała skażona. Sennie przynosił ulgi – stanowił część koszmaru rzeczywistości.

Aresztanci lubili się powtarzać. Gliniarz Fiske wciąż uczestniczył w tych samychrozmowach.

– Zabiję cię, gnoju! Zatłukę całą twoją jebaną rodzinę! – krzyczał któryśnaprany, na szczęście już w kajdankach.

– Dobra, dobra. Masz prawo zachować milczenie. Lepiej z tego skorzystaj.– Daj spokój, stary. To robota mojego kumpla. Wrobił mnie.– To gdzie ten kumpel jest teraz? I skąd masz krew na rękach? A pistolet w

kieszeni? A kokę w nosie? To też robota kumpla? Ładnych sobie dobieraszprzyjaciół.

Niektórzy na widok zwłok wpadali w histerię.– O kurwa! Słodki Jezu! Mama. Gdzie jest mama!? Wezwijcie ją! Prędko,

błagam! Mamo! O kurwa.– Masz prawo do adwokata – brzmiała beznamiętna odowiedź.Taki był wtedy John Fiske.Po dwóch kolejnych spotkaniach wyszedł z przeszklonego gmachu, noszącego

imię trzeciego w historii przewodniczącego Sądu Najwyższego, Johna Marshalla.Stary dom Marshallów nadal stał w sąsiedztwie, przekształcony w muzeum ku czciwielkiego Wirgińczyka i Amerykanina. Sam Marshall pewnie by się przewracał wgrobie, gdyby wiedział, ilu ciemnych spraw i zbrodni broniono w jego mieście.

Fiske poszedł w głąb Dziewiątej ulicy, nad rzekę James. Dni były ostatnio gorącei parne, ale teraz zrobiło się chłodniej, jak zwykle przed deszczem. Fiske szczelniejowinął się płaszczem. Gdy spadły pierwsze krople, ruszył biegiem. Co chwilawpadał w kałuże brudnej wody, wypełniającej dziury w asfalcie i betonie.

Zanim dotarł do swojego biura w Shockoe Slip, miał zupełnie mokry płaszcz iwłosy, a po plecach ściekały mu strużki wody. Wzgardził windą i popędził na górę,przeskakując po dwa stopnie. Otworzył drzwi gabinetu. Biuro mieściło się wponurym domu, w którym niegdyś znajdował się skład tytoniu. Dębowo-sosnowyszkielet zyskał nową oprawę w postaci betonowych ścianek, ale zapach tytoniowychliści pozostał. Zresztą nie tylko tutaj. Jadąc na południe autostradą międzystanowąnumer 95, mijało się fabrykę należącą do koncernu Phillip Morris – tę, o którejwspominał Bobby Graham. Tam można było się zaciągnąć nawet bez papierosa.

Biuro składało się z pokoju i przyległej do niego maleńkiej łazienki, co było o tyleważne, że Fiske spędzał tu więcej czasu niż we własnym mieszkaniu. Rzucił płaszczna wieszak, wziął ręcznik i dokładnie wytarł twarz i włosy. Potem nastawił wodę nakawę i zapatrzył się w czajnik.

Jerome Hicks. W najlepszym razie spędziłby resztę życia za kratkami, zamiast

Page 28: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

czekać na zastrzyk w celi śmierci w więzieniu stanowym Wirginii. Graham nie miałco marzyć, że kara główna dla czarnoskórego osiemnastolatka zbliży go choćtrochę do upragnionej posady w prokuraturze generalnej. Murzyn zabił Murzyna,ulicznik – ulicznika. Oznaczało to najwyżej małą wzmiankę w kronice kryminalnej.

W czasach, gdy Fiske był policjantem, doświadczył wszystkich okropności wojny.Przetoczyła się przez miasto i wciąż rosła, niczym tętniak, aż osiągnęła wielkośćhrabstwa. Zostawiła za sobą poskręcane getto i strzeliste, wypchane dolaramiwieżyce śródmieścia, zalewając źle umocnione barykady slumsów. Tak zresztą byłowszędzie. Lodowce zbrodni sunęły ze wszystkich stanów. Co będzie, gdy sięzderzą? – zastanawiał się Fiske.

Nagle usiadł. Ból zaczai się powoli, jak za każdym razem. Przesunął się zbrzucha w stronę piersi i rozpostarł macki, a potem, niczym jęzor lawy, wypełniłwrzącą masą ramiona oraz ręce, aż po same czubki palców. Fiske dźwignął się nanogi, zamknął drzwi na klucz, zdjął krawat i koszulę. Pod spodem miał podkoszulek.Poprzez cienką warstwę bawełny dotknął nabrzmiałej blizny. Mimo upływu latwciąż była chropowata. Zaczynała się na podbrzuszu, a potem krętą, nieprzerwanąlinią znaczyła ślad skalpela, aż do nasady karku.

Położył się na podłodze i w jednej serii wykonał pięćdziesiąt pompek. Żar w jegociele powoli zaczął stygnąć. Na podłogę kapnęła kropla potu. Fiske niemal widziałw niej swoje odbicie. Dobrze, że to nie krew. Skończył pompki, przewrócił się naplecy i zrobił pięćdziesiąt skłonów. Przy każdym ruchu blizna pulsowała, jak wążwszczepiony w ciało. Fiske umocował drążek w drzwiach łazienki i podciągnął siędwanaście razy. Zwykle robił dłuższą serię, ale od pewnego czasu powoli tracił siły.Wiedział, że wkrótce umrze, zabity przez to coś, co kryło się pod poszarpaną skórą.Na razie jednak ból zniknął, jakby przestraszony nagłym wysiłkiem – jakby odebrałdepeszę, że jeszcze nie pora.

Fiske umył się i włożył koszulę. Z kubkiem kawy w ręku podszedł do okna.Widział stąd brzegi rzeki James. W czasie deszczu woda gwałtownie przybierała.Przypomniał sobie, jak pływał po niej z bratem, łódką albo w oponie, podczasupalnego lata. To było wieki temu. Teraz mógł najwyżej popatrzeć przez okno.Musiał wykreślić wakacje ze skróconego planu swojego życia. Mimo to cieszył sięze swoich dokonań. Przynajmniej z większości. Chociaż w odróżnieniu od brata niebył superprawnikiem Sądu Najwyższego, czerpał niemałą satysfakcję z własnejpracy. Nie wzbogacił się i nie czekała go sława po śmierci, lecz wiedział, że gdyprzyjdzie pora, spokojnie odejdzie z tego świata.

Page 29: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

5Fort Jackson, niczym sokół na gnieździe, przycupnął na pustawej mapie

południowo-zachodniej Wirginii, na odległym skrawku zagłębia węglowego. Tensam dystans dzielił go od Tennessee, Kentucky i zachodnich granic Wirginii. Wcałych Stanach Zjednoczonych nie było równie odosobnionego więzieniawojskowego. Inne takie przybytki wznoszono przy koszarach, po pierwsze – abyuczynić zadość tradycji, po drugie – dla oszczędności. Teoretycznie Fort Jacksontakże stał na terenie bazy, ale wszystkim kojarzył się wyłącznie z więzieniem, wktórym dopełniali żywota najgorsi wichrzyciele z szeregów US Army.

Do tej pory nikt jeszcze nie uciekł z Fort Jackson. Zresztą gdyby nawet jakiśskazaniec wydostał się stąd na wolność, jego nieszczęsny żywot nie trwałby zbytdługo. Teren wokół fortu sam w sobie był więzieniem, najeżonym zębatymiszczytami stromych wzgórz. Zdradliwe drogi kończyły się urwiskami, a w gęstychlasach roiło się od żmij i grzechotników. Ich jeszcze groźniejszy kuzyn, mokasynbłotny, czyhał na zatrutych bagnach i rozlewiskach, wyczekując, aż ludzka stopanaruszy jego terytorium. Byli też tubylcy – od lat osiedleni w tym zapomnianymzakątku Wirginii – twardzi jak stal i dobrze obeznani ze strzelbą i nożem. Nie balisię nikogo. A przecież ów krajobraz, zapach lasu, krzewów, dzikich kwiatów,oddech dziewiczej przyrody i spokojna toń oceanu miały w sobie niezaprzeczalnepiękno.

Mecenas Samuel Rider minął główną bramę fortu, wziął przepustkę i zatrzymałsamochód na parkingu dla gości. Nerwowym krokiem podszedł do furtki wkamiennym murze, uderzając teczką o udo. Czekał dwadzieścia minut nazakończenie formalności. Musiał okazać prawo jazdy, potwierdzić swoje dane naliście odwiedzających, przejść przez bramkę bezpieczeństwa i poddać się rewizjiosobistej. Na koniec przeszukano jego teczkę. Wartownik podejrzliwie patrzył namałe tranzystorowe radio, ale nie zabrał go do depozytu – upewnił się jedynie, żenie zawiera żadnej kontrabandy. Potem głośno odczytał przepisy obowiązująceodwiedzających. Po każdym paragrafie Rider musiał potwierdzić, że zrozumiał.Gdyby tylko próbował obejść któryś z punktów, szybko skończyłyby się wszelkieuprzejmości.

Rozejrzał się. Wciąż nie panował nad zdenerwowaniem, jakby architekt wpisałstrach już w sam szkielet budynku. Mdliło go i miał spocone dłonie. Czuł się niczymna pokładzie niewielkiego turbośmigłowca szarpanego huraganem. W czasie wojnywietnamskiej nigdy nie opuścił kraju, nigdy nie powąchał prochu, nigdy nie stanął dowalki. Byłoby cholernie śmiesznie, gdyby zmarł na zawał tu i teraz, naamerykańskiej ziemi, w wojskowym więzieniu. Wziął głęboki oddech, nakazał sercuspokój i ponownie spytał sam siebie, co tu właściwie robi. Przecież Rufus Harms niemógł mu rozkazywać. A jednak go posłuchał. Znów westchnął, przypiąłidentyfikator i chwycił skórzaną rączkę teczki. To był jego amulet, strażprzyboczna, maszerująca razem z nim do sali odwiedzin.

Przez kilka minut czekał w samotności, patrząc na brunatne ściany. Chyba

Page 30: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

specjalnie pomalowano je na taki kolor, żeby wpędzić w jeszcze głębszą depresjętych, co już i tak żyli na krawędzi załamania. Zastanawiał się, ilu ludzi nazywało tomiejsce „domem". Był ku temu całkiem dobry powód. Ale przecież każdy z nich miałmatkę. Nawet ten najgorszy. Niektórzy nawet mieli ojców. Prawdziwych ojców, nietylko ślad nasienia na jaju. I wszyscy skończyli tutaj. Czyżby byli źli z natury? Byćmoże. Przyjdzie dzień, gdy testy genetyczne pozwolą ustalić, czy twój dziubdziuś wprzyszłości nie będzie Tedem Bundym. Ale co zrobisz gdy przekażą ci czarnewieści?

Wejście Rufusa Harmsa wyrwało Ridera z zamyślenia. Więzień górował nadobydwoma strażnikami. Rider nie znał nikogo o podobnej posturze. Harms byłolbrzymem, z pewnością obdarzonym nadludzką siłą. Nawet teraz zdawał sięwypełniać sobą całe pomieszczenie. Miał pierś jak blok betonu, ramiona grubszeniż pień drzewa. Kajdany na rękach i nogach zmuszały go do „więziennego chodu",ale widać do tego przywykł, bo choć stawiał krótsze kroki, poruszał się prawie zgracją.

Chyba dobiegał pięćdziesiątki, chociaż wyglądał dziesięć lat starzej. Riderzauważył blizny na jego twarzy i zniekształconą kość policzkową. Zmienił się odprocesu. W tamtych czasach mógł uchodzić za przystojniaka. Ile razy oberwał? –zastanawiał się Rider. Jakie straszliwe ślady kryje pod ubraniem?

Harms siadł naprzeciw adwokata, za szerokim drewnianym stołem, na którymwidniało tysiące zadrapań od paznokci. Nie spojrzał na Ridera, lecz zerknął nastrażnika, który pozostał w pokoju.

Rider w lot pojął to nieme przesłanie.– Żołnierzu, jestem tu służbowo – powiedział. – Zostawcie nas samych.– To więzienie zapewnia maksimum bezpieczeństwa odwiedzającym – brzmiała

mechaniczna odpowiedź. – Rozmawia pan z niebezpiecznym więźniem. Jestem tutaj,żeby pana chronić.

Wszyscy tu byli niebezpieczni: więźniowie i strażnicy. Należało się z tympogodzić.

– Rozumiem – odparł Rider. – Nie proszę, żebyście wyszli, ale stańcie niecodalej. Mamy prawo do tajemnicy procesowej. Zrozumiano?

Strażnik nie odpowiedział, ale odszedł w kąt pokoju i stanął poza zasięgiemgłosu. Rufus Harms popatrzył na Ridera.

– Przyniosłeś radio? – zapytał.– Dziwna prośba, ale przyniosłem.– Wyjmij je i włącz, dobrze?Rider zrobił to i w pokoju zabrzmiały dźwięki smętnej ballady country. Jej słowa

wydawały się płytkie i banalne.Spojrzał na Harmsa. Murzyn rozejrzał się.– Tu ściany mają niewidzialne uszy.– Podsłuchiwanie rozmów między adwokatem i jego klientem jest wbrew prawu.

Page 31: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

Harms poruszył rękami. Łańcuchy brzęknęły cicho.– Wiele rzeczy jest wbrew prawu, a ludzie i tak to robią. Tutaj i na zewnątrz.

Mam rację?Rider machinalnie skinął głową. Harms nie był już wystraszonym chłopcem. Stał

się mężczyzną. Dominował nad otoczeniem, choć w gruncie rzeczy nie miałnajmniejszego wpływu na swoją egzystencję. Rider zauważył, że każdy ruchMurzyna jest wykalkulowany. Harms przypominał szachistę, który wyciąga rękę,aby dotknąć pionka, a potem, rozmyśliwszy się, powoli cofa ją do siebie. Tutajkażdy nieprzemyślany gest mógł zakończyć się śmiercią, więzień pochylił się nadstołem i odezwał się tak cicho, że Rider musiał dobrze nastawić uszu, żebycokolwiek usłyszeć:

– Dzięki, że przyszedłeś. Nie spodziewałem się tego.– Ja też się nie spodziewałem, że do mnie zadzwonisz. Przyszedłem tu z

ciekawości.– Nieźle wyglądasz. Czas był łaskawy dla ciebie.Rider mimowolnie zaśmiał się.– Wyłysiałem i przybyło mi dwadzieścia kilo! Mimo to dziękuję.– Nie zabiorę ci wiele czasu. Mam coś, co powinieneś przedstawić trybunałowi.– Jakiemu trybunałowi? – zdziwił się Rider.Harms zniżył głos, mimo parawanu muzyki:– Najważniejszemu w tym kraju. Sądowi Najwyższemu.Rider popatrzył na niego ze zdumieniem.– Kpisz sobie – powiedział. Jednak coś w oczach więźnia przekonało go, że

tamten nie żartuje. – No dobrze. Co właściwie mam zrobić?Murzyn zręcznym, płynnym ruchem, choć miał na rękach kajdany, wyjął z

kieszeni kopertę. W tej samej chwili strażnik podszedł do nich i wyrwał mu ją zdłoni.

– To poufna sprawa między mną a klientem! – zaprotestował Rider.– Niech czyta, Samuelu. Nie mam nic do ukrycia – oświadczył sucho Harms. Nie

patrzył na wartownika.Żołnierz otworzył kopertę i przebiegł wzrokiem pismo. Uspokojony, oddał list

Harmsowi i wrócił na poprzednie miejsce.Harms podał kartkę Riderowi. Kiedy adwokat skończył czytać, więzień jeszcze

bardziej pochylił się nad stołem i szeptał mu coś na ucho przez dobre dziesięćminut. Potem wyprostował się na krześle i zapytał:

– Pomożesz mi?Rider nie odpowiedział, wciąż rozmyślając o tym, co usłyszał. Gdyby nie kajdany,

Harms pewnie spróbowałby położyć mu rękę na ramieniu. Nie miała to być groźba,ale raczej błaganie o pomoc, której przez trzydzieści lat od nikogo nie otrzymał.

– Samuelu...?

Page 32: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

Adwokat w końcu skinął głową.– Pomogę.Harms wstał i podszedł do drzwi.Rider złożył list i wraz z radiem schował go do teczki. Nie wiedział, że za dużym

lustrem, wiszącym na ścianie pokoju, ktoś uważnie obserwował ich spotkanie. Ktoś,kto teraz nerwowo tarł brodę, pogrążony w niewesołych myślach.

Page 33: Dowód prawdy - David Baldacci - ebook

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragmentpełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnierozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przezNetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym możnanabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione sąjakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgodyNetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepieinternetowym Bookarnia Online.