natsume sōseki - jestem kotem

521
Natsume Sōseki - Jestem kotem Rozdział pierwszy Jestem kotem. Imienia jeszcze nie mam: Nawet nie wiem, gdzie się urodziłem. Pamiętam tylko, jak zacząłem miauczeć w jakimś ciemnym i wilgotnym ką- cie. Tam też po raz pierwszy zobaczyłem człowieka. Póź- niej dowiedziałem się, że był to shosei — uczeń na stan- cji — najbardziej niegodziwa odmiana rodzaju ludzkiego. Mówią, że ci uczniowie czasem nas chwytają, gotują i zjadają. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem, więc się specjalnie go nie przestraszyłem. Poczułem się tylko ja- koś niepewnie, kiedy położył mnie na swojej dłoni i uniósł nagle w górę. Ale po chwili trochę uspokoiłem się, spoj- rzałem na niego i wtedy właśnie po raz pierwszy ujrza- łem człowieka. Do dziś pamiętam, że wywarł on na mnie osobliwe wrażenie. Jego twarz, którą powinny zdobić włosy, była całkiem gładka, jak czajnik! Spotykałem wiele kotów, ale ani razu nie natknąłem się na takie- go kalekę. Co więcej, środek jego twarzy wznosił się jakoś nienormalnie. Z dziurek tego wzniesienia od czasu do czasu dobywały się smugi dymu. Przykro mi było patrzeć, a przy tym robiło się duszno. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że był to dym z papierosów, które palą ludzie. Na dłoni chłopca było mi zupełnie dobrze; siedziałem parę chwil spokojnie, lecz nagle zaczęło mną coś obracać z ogromną szybkością. Nie wiedziałem, czy to chłopiec się porusza, czy tylko ja. Dostałem zawrotu głowy. Dła- wienia w piersi. I gdy pomyślałem, że to już koniec, usłyszałem huk i przed oczyma zamigotały mi gwiazdy.

Upload: jozef-pilsudski

Post on 16-Feb-2015

134 views

Category:

Documents


5 download

TRANSCRIPT

Page 1: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Natsume Sōseki - Jestem kotem

Rozdziałpierwszy

Jestem kotem. Imienia jeszcze nie mam:Nawet nie wiem, gdzie się urodziłem. Pamiętam tylko,jak zacząłem miauczeć w jakimś ciemnym i wilgotnym ką-cie. Tam też po raz pierwszy zobaczyłem człowieka. Póź-niej dowiedziałem się, że był to shosei — uczeń na stan-cji — najbardziej niegodziwa odmiana rodzaju ludzkiego.Mówią, że ci uczniowie czasem nas chwytają, gotująi zjadają. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem, więc sięspecjalnie go nie przestraszyłem. Poczułem się tylko ja-koś niepewnie, kiedy położył mnie na swojej dłoni i uniósłnagle w górę. Ale po chwili trochę uspokoiłem się, spoj-rzałem na niego i wtedy właśnie po raz pierwszy ujrza-łem człowieka. Do dziś pamiętam, że wywarł on na mnieosobliwe wrażenie. Jego twarz, którą powinny zdobićwłosy, była całkiem gładka, jak czajnik! Spotykałemwiele kotów, ale ani razu nie natknąłem się na takie-go kalekę. Co więcej, środek jego twarzy wznosił sięjakoś nienormalnie. Z dziurek tego wzniesienia od czasudo czasu dobywały się smugi dymu. Przykro mi byłopatrzeć, a przy tym robiło się duszno. Dopiero niedawnodowiedziałem się, że był to dym z papierosów, które paląludzie.Na dłoni chłopca było mi zupełnie dobrze; siedziałemparę chwil spokojnie, lecz nagle zaczęło mną coś obracaćz ogromną szybkością. Nie wiedziałem, czy to chłopiecsię porusza, czy tylko ja. Dostałem zawrotu głowy. Dła-wienia w piersi. I gdy pomyślałem, że to już koniec,usłyszałem huk i przed oczyma zamigotały mi gwiazdy.

Page 2: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Do tego momentu wszystko jeszcze pamiętam, lecz mimowysiłku nie mogę sobie przypomnieć, co się stało potem.Gdy oprzytomniałem, chłopca już nie było. Nie byłoteż przy mnie żadnego z moich licznych braciszków anisiostrzyczek. Nawet moja droga i troskliwa mama gdzieśzniknęła. Przebudziłem się w zupełnie obcym miejscu,nieprzyjemnym i tak jasno oświetlonym, że nie mogłempatrzeć. Gdzie ja właściwie jestem? — pomyślałemi spróbowałem zrobić parfę kroków, ale każdy ruch spra-wiał mi wielki ból. Nic dziwnego, zabrano mnie przecieżz miękkiej słomy i wrzucono w twarde bambusowe za-rośla.Z trudem wypełznąłem z kępy bambusu i doszedłemdo wielkiego stawu. Usiadłem na brzegu i zastanawiałemsię, co robić dalej. Nic mądrego nie przychodziło mi dogłowy. W końcu pomyślałem, że gdy trochę popłaczę, tomoże przyjdzie po mnie uczeń. „Miau, miau" — zacząłemna próbę, ale nikt się nie zjawił. Wkrótce powiał wie-trzyk nad stawem i zaczęło zachodzić słońce. Poczułemgłód. Chciało mi się płakać, ale nie mogłem wydobyćz siebie głosu. Cóż mogłem zrobić w tej sytuacji? Posta-nowiłem poszukać czegoś do jedzenia; powoli, krok zakrokiem zacząłem okrążać staw. Szło mi to z ogromnymtrudem. Ale cierpliwie, na przekór wszystkiemu pełzną-łem przed siebie, aż w końcu poczułem charakterystycznąwoń osiedla. Gdy się tam dostanę, może dam sobie radęPrzez dziurę w bambusowym płocie zakradłem się naczyjeś podwórze. Miałem szczęście, że w tym płocie byływyłamane sztachety, bo inaczej zginąłbym gdzieś na po-boczu drogi. Teraz widzę, że to prawda, co mówią: „Coma być, to będzie". Ta dziura w płocie służy mi do tejpory, kiedy odwiedzam mieszkającego w sąsiedztwieMikego. Dostałem się więc na podwórze, ale co dalej?Robiło się coraz ciemniej, byłem głodny, wzmagał sięchłód i zaczął padać deszcz. W tej sytuacji nie miałemchwili do stracenia. I nie miałem wyboru. Chcąc nie

Page 3: Natsume Sōseki - Jestem kotem

chcąc szedłem ku jasności i — jak mi się zdawało —ku ciepłu. Teraz już- wiem, że, wtedy znajdowałem sięwewnątrz domu. Tam nadarzyła mi się znowu okazjaspotkania z człowiekiem, tym razem już nie z uczniem.Spostrzegła mnie służąca Osan. Postąpiła ze mną jeszczeokrutniej niż ten shosei, bo gdy tylko wpadłem jejw oczy, od razu chwyciła mnie za kark i wyrzuciła nadwór. Przekonany, że nie ma dla mnie żadnej nadziei,zamknąłem oczy i powierzyłem się opatrzności. Leczchłód i głód były nie do wytrzymania. Wypatrzyłem więcchwilę nieuwagi służącej i zakradłem się powtórnie dokuchni. Lecz służąca natychmiast mnie wyrzuciła. Niedawałem za wygraną, wracałem do domu, skąd znówmnie wyrzucała. Powtórzyło się to ze cztery, pięć razy.Szczerze wtedy służącą znienawidziłem. Dopiero nieda-wno, gdy ukradłem jej makrelę, pomściłem swą krzywdęi poczułem ulgę. Kiedy miała mnie wyrzucić po raz osta-tni, zjawił się gospodarz i zapytał o przyczynę hałasu.Służąca podsunęła mnie w jego stronę i powiedziała:„Ten bezdomny kociak wciąż włazi i włazi.. Co go wy-rzucę, znów wraca do kuchni. Już mam tego dosyć".Gospodarz podkręcając czarne wąsy przyjrzał mi sięuważnie i rzekł: „To niech zostanie" i odszedł w głąbmieszkania. Urażona służąca z odrazą rzuciła mnie napodłogę. I tak zamieszkałem w tym domu.Początkowo rzadko spotykałem gospodarza. Jest on na-uczycielem. Po powrocie ze szkoły przesiaduje wciążw swojej bibliotece i rzadko stamtąd wychodzi. Domo-wnicy myślą, że jest bardzo pracowity. On sam zresztątak się zachowuje, jakby chciał tę opinię utwierdzić.W rzeczywistości nie jest tak pilny, jak innym się zdaje.Zakradam się bowiem czasem do jego gabinetu i widzę,że po prostu przesypia całe popołudnia. W czasie snuślina cieknie mu z ust i kapie na otwartą książkę. Cierpipodobno na niestrawność i dlatego cera jego jest blado-żółta, skóra zaś zwiotczała. Mimo to jada dużo. Po po-

Page 4: Natsume Sōseki - Jestem kotem

siłku zażywa diastazę „Taka". Następnie otwiera książkę.Po kilku stronicach zasypia. Na książkę zaczyna kapaćślina. Tak właśnie wygląda jego program dnia, powta-rzany niezmiennie. Zdarza się, że nawet ja, chociażjestem kotem, czasami myślę: Jak to dobrze być nauczy-cielem! Gdybym urodził się człowiekiem, z pewnościąwybrałbym ten zawód. Skoro obowiązki polegają na spa-niu, to i kot potrafiłby je wypełniać. A jednak gospodarzuważa, że nie ma trudniejszego i bardziej niewdzięcz-nego zawodu niż nauczyciel, zawsze się na to uskarża,gdy odwiedzają go przyjaciele.Na początku mego pobytu w tym domu nie cieszyłemsię szczególną sympatią jego mieszkańców, może z wy-jątkiem gospodarza. Wciąż mnie odpędzano, nikt niechciał się ze mną pobawić. Jak nisko mnie ceniono,świadczy chociażby to, że dotąd nie mam imienia. Nocóż, musiałem się z tym pogodzić i starałem się przesia-dywać jak najwięcej przy gospodarzu, który przygarnąłmnie do siebie. Rankiem, kiedy czytał gazetę, wskaki-wałem mu na kolana. W czasie poobiedniej drzemki sa-dowiłem mu się na ramieniu. Robiłem to nie dlatego, żegospodarza tak bardzo sobie upodobałem, ale po prostunikt inny się o mnie nie troszczył, nie miałem więc wy-boru. Później, gdy już nabrałem doświadczenia, rankiemsypiałem na szafliku z gotowanym ryżem, nocą na grzej-niku z węglami, a w dni pogodne na werandzie. Najwięk-szą przyjemność sprawiało mi jednak spanie nocą wewspólnym z dziećmi posłaniu. Dzieci było dwoje, obiecórki, jedna pięcioletnia, druga trzyletnia, spały w .od-dzielnym pokoju pod jednym okryciem. Zawsze znajdo-wałem trochę miejsca i wciskałem się między ich ciała.Ale biada mi, jeśli jedna z nich się budziła. Co się wtedydziało! Wstrętne są małe dzieci, nawet pośrodku nocy za-czynają płakać i drzeć się: „Koot! Koot wszedł!" I wtedygospodarz, człowiek o słabych nerwach i słabym żołądku,zawsze się budził i przybiegał z sąsiedniego pokoju. Parę8

Page 5: Natsume Sōseki - Jestem kotem

dni temu rozgniewał się i zbił mnie okropnie linijką pogrzbiecie.Im dłużej żyję pośród ludzi i im uważniej im się przy-glądam, tym głębiej jestem przekonany, jak bardzo sąźli i zepsuci. A o dzieciach lepiej nie mówić. Gdy tylkoprzyjdzie im coś do głowy, zaraz wieszają' mnie do górynogami, na głowę wkładają worek, rzucają o ziemię lubwpychają do popielnika. Natomiast gdy ja popełnię na-wet najdrobniejszą psotę, cały dom jednoczy się w po-ścigu i wymierza mi karę. Gdy ostatnio odrobinę poostrzy-łem sobie pazurki na macie, gospodyni bardzo się roz-gniewała i odtąd niechętnie wpuszcza mnie do pokoju.Jest jej zupełnie obojętne, że drżę z zimna na drewnianejpodłodze kuchni.Po przeciwnej stronie zaułka mieszka wielce mi: drogakoleżanka Shiro — Białka. Kiedy ją spotykam, zawszemi mówi, że nie ma na świecie istot tak bezlitosnych jakludzie. Przed kilkoma dniami Białka urodziła cztery ko-cięta, każde jak klejnot. Lecz trzeciego dnia uczeń miesz-kający w tym samym domu na stancji zabrał wszystkiei wrzucił do stawu. Białka opowiedziała całe to zdarzeniezalewając się łzami i mówiła, że musimy rozpocząć walkęi wyniszczyć cały rodzaj ludzki po to, żeby rasa kotówmogła w pełni cieszyć się miłością rodzicielską i szczęśli-wym życiem rodzinnym. Tak, miała całkowitą rację. Mójsąsiad, trójbarwny kolega Mikę, jest bardzo oburzony naludzi, ponieważ nie rozumieją oni istoty prawa własno-ści. U kotów od dawna jest sprawą oczywistą, że ten,kto pierwszy coś znajdzie — czy to głowę suszonej sar-dynki, czy brzuszek okonia — ma pełne prawo sam zjeść.Jeśli ktoś nie dotrzymuje umowy, można wobec niego za-stosować przemoc. Ludzie natomiast zupełnie tego nierozumieją, zawsze odbierają i przywłaszczają sobie przy-smaki, które my znajdujemy. Korzystając z przewagi fi-zycznej bez wahania rabują rzeczy, które po sprawiedli-wości należą do nas. Białka mieszka w domu wojskowe-9

Page 6: Natsume Sōseki - Jestem kotem

go, gospodarzem zaś Mikego jest prawnik. Ponieważ jamieszkam u nauczyciela, patrzę na te sprawy bardziejoptymistycznie" niż oni. I myślę, że nie jest tak źle, skoromożna jakoś przeżyć z dnia na dzień. Zresztą panowanieludzi na ziemi nie będzie wieczne. Nie tracąc więc na-dziei, cierpliwie czekajmy, aż nadejdzie epoka kotów.W związku ze sprawą ludzkich kaprysów przypomnia-łem sobie, jak kiedyś mój gospodarz wyszedł na całko-witego głupca, i muszę o tym opowiedzieć. Na wstępiemuszę stwierdzić, że mój gospodarz nie wyróżnia się ni-czym szczególnym spośród zwykłych ludzi, mimo to czę-sto zabiera się do różnych rzeczy. Pisze epigramy'haiku*i wysyła je do czasopisma „Kukułka", to znów wierszew nowym stylu posyła do „Porannej Gwiazdy"; zaczynapisać artykuły w języku angielskim, choć roją się odbłędów; uczy się recytowania tekstów no lub rzępoli naskrzypcach, czasem znów ogarnia go pasja strzelaniaz łuku. Niestety, nic mu z tych wszystkich prób nie wy-chodzi. Mimo to do każdego nowego zajęcia podchodziz zapałem, tym bardziej niepojętym, że przecież cierpina niestrawność żołądka. Nawet w ubikacji recytowałteksty no. Sąsiedzi przezywali go z tego powodu „profe-sorem Latryną", ale to go wcale nie zniechęcało i do dziśjeszcze czasem powtarza: „Jestem Tairą Munemori".Wtedy wszyscy powiadają: „Słuchajcie, oto Munemori"i wybuchają śmiechem. W cztery tygodnie od mego wpro-wadzenia się, akurat był dzień wypłaty, gospodarz wróciłdo domu podniecony, niosąc pod pachą spory pakunek.Ciekaw byłem, czego on znowu nakupił. Okazało się, żenabył akwarele, pędzle i papier do rysowania o nazwie„Whatman". Wyglądało więc na to, że tym razem po-rzuci układanie epigramów haiku, recytowanie tekstówno i rozpocznie malowanie obrazów. Stało się tak, jak* Haiku — tradycyjna japońska forma poetycka, siedemnasto-sylabowa, złożona z trzech wersów.(Wszystkie przypisy opracował tłumacz).10

Page 7: Natsume Sōseki - Jestem kotem

przypuszczałem. Od następnego dnia dzień w dzień prze- "siadywał w swym gabinecie i rezygnując nawet z po-obiedniej drzemki malował obrazy. Oglądając późniejjego prace nikt nie mógł zgadnąć, co autor chciał nama-lować. Wydaje się, że on sam nie cenił zbyt wysokoswych dzieł, bowiem gdy pewnego dnia przyszedł jegoprzyjaciel, który zajmuje się jakoby estetyką, usłysza-łem następującą rozmowę.— Nie potrafię dobrze malować. Kiedy patrzę na in-nych, wydaje mi się, że to żadna sztuka, ale kiedy sambiorę pędzel do ręki, wtedy przekonuję się, jakie to tru-dne — przyznał się gospodarz. Rzeczywiście nie kłamał.— To zrozumiałe, że nie od razu maluje się dobrze —zauważył przyjaciel patrząc spod okularów o złotychoprawkach. — A poza tym trudno jest malować jedyniez wyobraźni, przesiadując w pokoju.'Już włoski mistrzAndrea del Sarto powiedział kiedyś, że jeśli chcesz ma-lować, musisz przedstawiać przyrodę taką, jaka jest. Naniebie są gwiazdy. Na ziemi — krople rosy. Ptaki fru-wają. Zwierzęta biegają. W stawie żyją złote rybki. Naobnażonych zimą gałęziach starych drzew siedzą wrony.Jak widzisz, przyroda jest jednym wielkim żywym obra-zem. Jeśli więc chcesz namalować prawdziwy obraz, po-winieneś spróbować wpierw szkicować z natury...— Naprawdę Andrea del Sarto coś takiego powiedział?Zupełnie o tym nie wiedziałem. Chyba ma rację. Napra-wdę, to jest myśl — powtarzał z przesadnym przejęciem.Za złotymi • oprawkami dostrzegłem prawie kpiącyuśmiech.Następnego dnia, kiedy spałem jak zwykle na weran-dzie, gospodarz wyszedł z gabinetu, co mu się nigdyprzedtem nie zdarzało, i zaczął się czymś pilnie zajmo-wać za moimi plecami. Kiedy się obudziłem i z ciekawo-ści uchyliłem powieki, przez wąskie szparki zobaczyłem,co robi. Nie miałem już wątpliwości, że zachowuje sięjak sam Andrea del Sarto. Ledwo powstrzymałem się od11

Page 8: Natsume Sōseki - Jestem kotem

śmiechu. Gospodarz połknął. haczyk przyjaciela, któryz, niego zakpił, i rozpoczął' szkicować moją kocią syl-wetkę. Zdążyłem się już wyspać i teraz okropnie chciałomi się ziewać. Lecz gospodarz pracował z takim zapałem,że nie wypadało ruszać się i sprawiać mu przykrości,dlatego leżałem nadal cierpliwie. Naszkicował już na pa-pierze zarys mej sylwetki i zaczął malować pyszczek.Powiem szczerze, co o tym myślę. To prawda, że nie je-stem wśród kotów okazem szczególnie udanym. Nie uwa-żam też, że moja pos-tura, barwa, piękno sierści czy rysypyszczka wyróżniają mnie spośród innych. Ale mimo tonie mogłem się zgodzić z tym, że ta osobliwa figura, jakąmalował gospodarz, jest w czymkolwiek do mnie podo-bna. Przede wszystkim w rzeczywistości jestem innegokoloru. Futerko mam podobne do kotów perskich; nabladoszarym tle o żółtawym odcieniu są lśniące cętkio kolorze czarnej laki. Sądzę, że każdy, kto mnie widział,może to potwierdzić. Na rysunku natomiast nie byłemani żółty, ani czarny, nie byłem też szary czy brązowy.Można jedynie powiedzieć, że był to jakiś kolor. Naj-osobliwsze wydało mi się jednak to, że zostałem pozba-wiony oczu. To prawda, że rysował mnie podczas snu,ale na rysunku nie było widać nawet miejsca, w którymznajdują się oczy, nie miałem nawet pewności, czy je-stem niewidomy, czy po prostu śpię. W skrytości duchapomyślałem, że nawet powoływanie się na autorytetAndrea del Sarto nie może usprawiedliwić tego, co tupowstało. Nie mogę tylko nie podziwiać entuzjazmu, z ja-kim pracował gospodarz. I gdyby to ode mnie zależało,leżałbym nadal bez ruchu, ale od dłuższego już czasuwzywała mnie natura. Wszystkie moje mięśnie były na-pięte. Nie mogłem już wycierpieć ani minuty dłużej:wysunąłem obie łapy przed siebie, przeciągnąłem sięz ulgą i ziewnąłem na całe gardło. Teraz nie miało jużsensu siedzieć spokojnie. Nie zwracając uwagi na gospo-darza wyszedłem leniwie za dom, aby załatwić to, co12

Page 9: Natsume Sōseki - Jestem kotem

należało. „Ty durniu!" — rozległ się za mną głos pełenzawodu i gniewu. Gospodarz miał zwyczaj mówić „tydurniu" zawsze, gdy kogoś strofował. Nie mógł zresztąinaczej, ponieważ nie znał innych przekleństw, niemniej- tym razem okazał się impertynentem wyzywając mniebez powodu, bo przecież zachowywałem się bardzo cier-pliwie aż do ostatniej chwili. Oczywiście, nie wziąłbymspecjalnie do serca tej nagany, gdybym widział choćodrobinę zadowolenia na jego twarzy, gdy siadam muna ramieniu, ale nazwać mnie durniem tylko dlatego, żewstaję i wychodzę za potrzebą, jest dużym grubiań-stwem, tym bardziej że on sam nigdy mi nie wyświad-czył żadnej przysługi. Ludzie są zarozumiali, ponieważzbyt wierzą w swoją siłę fizyczną. Dopóki nie pojawi śięistota silniej 3za i nie zacznie się nad nim znęcać, nie bę-dzie końca ich przemocy.Z tego rodzaju kaprysami człowieka mógłbym się jesz-cze jakoś pogodzić, ale ostatnio dotarły do mnie wieści 0 niecnocie ludzi, która znacznie bardziej godna jest ubo-lewania.Za naszym domem jest ogródek wielkości około trzy-dziestu metrów, gdzie rosną krzewy herbaciane. Niejest to duży ogród, ale z pewnością przyjemny i dobrzenasłoneczniony. Zawsze kiedy dzieci w domu hałasują 1 nie mogę wygodnie pospać sobie po obiedzie lub kiedyz nudy cierpię na niestrawność, idę tam, żeby odzyskaćnadszarpnięte siły. Pewnego pogodnego dnia wczesną je- sienią obudziłem się o drugiej po południu i ruszyłemna przechadzkę w stronę krzewów herbacianych. Obwą-chując je kolejno doszedłem do cyprysowego płotu postronie zachodniej ogrodu i wtedy zobaczyłem wielkiegokota pogrążonego we śnie na zwiędłych i ugniecionychchryzantemach. Udawał, że mnie w ogóle nie widzi, choćwiedziałem, że spostrzegł mnie. Zupełnie nie przejmowałsię moją obecnością, leżał wyciągnięty na całą długośći chrapał. W duchu podziwiałem jego zuchwałość, bo nie13

Page 10: Natsume Sōseki - Jestem kotem

wyobrażałem sobie, jak można zakraść się do czyjegośogrodu i spać z taką obojętnością. Słońce wczesnego po-południa kąpało jego skórę jasnymi promieniami i zda-wało się, że niewidoczne płomienie unoszą się nad poły-skującą sierścią. Był to idealnie czarny kot. Miał takwspaniałą budowę, że można by go uważać za wielkiegokróla kotów. Z pewnością był ode mnie dwa rszy więk-szy. Znieruchomiałem przed nim z podziwu i zacieka-wienia i zapomniałem o całym świecie. Lekki wietrzykbabiego lata poruszył gałązką sułtańskiego parasola, któ-ra zwisała nad cyprysowym parkanem, i kilka liści spadłona zwiędłe chryzantemy. Wielki król nagle otworzył oczy.Dotąd jeszcze pamiętam tę chwilę. Błyszczały piękniejniż bursztyn. Leżał nadal bez ruchu. Skoncentrował namym czole świdrujące promienie wypływające z głębioczu i zapytał:. •— Kim jesteś, do diabła?. Jak na króla, wyraża się niezbyt elegancko — pomy-ślałem, ale ponieważ w jego głosie kryła się siła, którai psa mogłaby zdruzgotać, obleciał mnie strach. Czułem,że mógłbym narazić się na pewne przykrości, gdybymprzemilczał jego pytanie. Nie przedstawiłem się jednak,lecz odpowiedziałem chłodno, z udawaną obojętnościąi opanowaniem:— Jestem kotem. Imienia jeszcze nie mam.Serce w tym momencie biło mi znacznie gwałtowniejniż zazwyczaj.— Co, kot? Niesłychane, też mi kot! A gdzie, u licha,mieszkasz? — ten zuchwały kocur nie próbował nawetukryć pogardy wobec mnie.—■ W domu nauczyciela.— Tak też myślałem. Boś taki chudzielec.Był królem i mógł się zachowywać wyniośle. Lecz posposobie mówienia mogłem przypuszczać, że nie pochodziz dobrego domu. Był jednak tłusty i lśniący, więc chyba14

Page 11: Natsume Sōseki - Jestem kotem

nie brakowało mu przysmaków. Powodziło mu sięz pewnością dobrze.— A kim ty jesteś? — musiałem go o to zapytać.— Jestem Kuro, od rikszarza — rzekł wyniośle.Wszyscy go w tej okolicy znali, chuligan jakich mało."Był silny, ale niewychowany, jak jego gospodarz, dlategonikt z nim nie utrzymywał bliższych stosunków. Wszyscyodnosili się do niego z szacunkiem, ale na odległość.Usłyszawszy jego imię poczułem pewien niepokój, alei pogardę. Chcąc najpierw potwierdzić jego ignorancję,postanowiłem zapytać o kilka rzeczy:— Jak myślisz, kto jest lepszy: rikszarz czy nauczy-ciel?— Silniejszy z pewnością jest rikszarz. Spójrz na swe-go gospodarza: sama skóra i kości,— Sądząc po rikszarzu, ty też pewnie jesteś silny. Mu-szą cię tam dobrze karmić.—- Muszę ci powiedzieć, że nigdy nie będę przymierałz głodu, niezależnie od tego, gdzie się znajdę. Może po-szedłbyś kiedyś ze mną, zamiast pętać się pośród tychkrzaków herbaty? W ciągu miesiąca utyłbyś tak, że niepoznaliby ciebie...— Nie teraz, innym razem poproszę cię o to. Dom na-uczyciela jest większy niż rikszarza i żyć w nim wy-godniej.— Ach, ty durniu! Czy na jesz się samym domem, na-wet bardzo dużym?Widocznie rozgniewałem go, gdyż zaczął szybko poru-szać uszami, podobnymi do ukośnie ściętych końców bam-busu, a po chwili odszedł bez słowa. W ten sposób po-znałem Kuro.Spotykamy się teraz często. Przy każdej okazji Kurorozpoczyna rozmowę od przechwałek. Ale czegóż możnasię spodziewać po lokatorze rikszarza? Od niego też do-wiedziałem się o tym godnym ubolewania zdarzeniu,o którym poprzednio wspomniałem.1S

Page 12: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Gdy pewnego razu wygrzewaliśmy się pośród krzewówherbaty i rozmawialiśmy o różnych sprawach, Kuro jakzwykle przechwalał się, a robił to tak, jakby opowiadałmi coś nowego. W pewnym momencie zwrócił się domnie i zapytał:— Ile myszy dotąd złowiłeś?Jestem bardziej wykształcony, ale pod względem siłyi odwagi nie mógłbym się z nim równać, więc kiedy za-dał mi to pytanie, poczułem się zmartwiony. Nie mo-głem jednak kłamać i odpowiedziałem:— Ciągle się zbierałem, ale dotąd nie złapałem anijednej,Kuro potrząsnął długimi, prosto sterczącymi wąsamii zaczął się okropnie śmiać. Jak każdemu pyszałkowi,brakowało mu trochę rozumu, więc łatwo doszedłem dotego, jak z nim postępować, wystarczyło po prostu słu-/chać jego przechwałek i pomrukiwać z aprobatą. Poją-łem tę mądrość od pierwszego dnia znajomości i dlategouznałem teraz, że byłoby niezbyt mądrze bronić swychsłabych punktów, bo przez to tylko pogorszyłbym własnepołożenie. Postanowiłem raczej dopuścić go do głosu, bymógł opowiedzieć o swych wyczynach i w ten sposóbzagrać na zwłokę z niewinną miną. Spytałem więc grze-cznie, chcąc zmylić jego czujność:— Ty na pewno już dużo złowiłeś, jesteś bardzo do-świadczony? — Trafiłem dokładnie w jego czułą strunę.— Nie tak dużo, ale kilkadziesiąt się złapało... — od-rzekł jak zwykle tonem wyższości. A potem ciągnął da-lej. Podejmuję się złapać sto myszy, a nawet dwieście,ale z łasicą nie mogę sobie poradzić. Raz spotkała mnienawet duża przykrość, kiedy zaatakowałem łasicę.— Naprawdę? — wpadłem w jego ton.Kuro, łypiąc ogromnymi ślepiami, ciągnął:— Było to ubiegłego roku w czasie wielkich porząd-ków. Gospodarz wlazł z torbą wapna pod podłogę weran-dy otaczającej dom. Tam właśnie siedziała ta cholerna16

Page 13: Natsume Sōseki - Jestem kotem

łasica. Najpierw się przestraszyła, a potem wyskoczyłana podwórze.— Naprawdę? — udaję duże zainteresowanie.— Cóż mi tam łasica? — pomyślałem. — To tylkowiększa mysz. Zakląłem z podniecenia i ruszyłem za niąw pogoń, zapędziłem ją w rów.— Świetnie to zrobiłeś — nie szczędzę pochwał.— Już miałem ją schwytać, gdy ta cholera puściła bą-ka. Co za smród! Od tego czasu, gdy tylko zobaczę'ła-sicę, robi mi się niedobrze. — Podniósł przednie łapyi potarł nimi kilka razy wokół nosa, jak gdyby jeszczedziś czuł tę woń. Zrobiło mi się go trochę żal. Więc napocieszenie rzekłem:— Myszy natomiast padają od samego twego spojrze-nia. W tej dziedzinie jesteś mistrzem, a ponieważ żywiszsię tylko myszami, pięknie utyłeś i masz śliczny połysk.Wypowiedź moja, która miała mu poprawić humor,nieoczekiwanie przyniosła odwrotny skutek. Kuro wyra-źnie się zmartwił i powiedział z westchnieniem:— Ech, kiedy o tym pomyślę, ogarnia mnie przygnę-bienie. Jakkolwiek byś się starał, ile byś nałapał myszyi szczurów, to i tak... A! Nie masz na świecie bardziejpodłych istot niż ludzie. Odbierają mi wszystkie szczury,które złapię, i odnoszą na policję. Tam nie wiedzą, kto tozrobił, i dają im za każdą sztukę pięć senów *. Mój go-spodarz zarobił na tym z półtora jena, mimo to nie dałmi nigdy porządnego obiadu. Wszyscy ludzie to praw-dziwi złodzieje!Nawet nieuk Kuro przejrzał naturę człowieka. Tak sięrozzłościł, aż sierść na grzbiecie stanęła mu dęba. Tro-chę się przestraszyłem i pod jakimś pozorem zostawiłemgo i wróciłem do domu. Postanowiłem wtedy nigdy niełowić myszy. A także nie uczestniczyć w polowaniachKuro za innym jadłem. Wolałem dobrze się wyspać niż

Page 14: Natsume Sōseki - Jestem kotem

dobrze zjeść. Widocznie kot, który mieszka u nauczyciela,przejmuje jego cechy. Może się nawet rozchorować naniestrawność, jeśli nie będzie uważał.Skoro już wspomniałem o moim gospodarzu, muszę po-wiedzieć, że musiał on dojść niedawno do wniosku, iżnie ma nadziei na sukcesy w malarstwie, gdyż pierwsze-go grudnia zanotował w swoim dzienniku:„Dziś na zebraniu poznałem pana X. Mówią, żeprowadził on dość swobodne życie, i rzeczywiściewygląda na człowieka obytego w świecie. Takichmężczyzn lubią kobiety. Słuszniej jednak byłobypowiedzieć, że on był zmuszony do prowadzeniażycia swobodnego i rozpustnego, niż stwierdzić poprostu, że prowadził. Słyszałem, że jego żona jestgejsźą. Można mu pozazdrościć. Tak już się składa,że o rozpustnych źle mówią ci, którzy do takiegożycia nie mają żadnych predyspozycji. A naweti wśród tych, którzy wyobrażają sobie, że są roz-pustni, wielu nie ma odpowiednich predyspozycji.Oni nie są zmuszani, robią to na siłę, z własnejwoli. Z nimi jest tak samo jak z moimi akwarela-mi — nie ma w ogóle obawy o to, że się powiedzie.Mimo to uważają się za światowców. Skoro więcwystarczy trochę wypić w restauracji i odwiedzaćdomy schadzek, żeby zostać człowiekiem świato-wym, to wedle tego rozumowania ja też mogę zo-stać szanowanym akwarelistą. Z drugiej strony uwa-żam, że lepsze są moje akwarele, których w ogólenie maluję, a głupkowaci światowcy lepsi od nie-okrzesanych prowincjuszy".Trudno się zgodzić z taką teorią człowieka światowego.A zazdrościć komuś, że ma żonę gejszę, nie przystoi na-uczycielowi. Słuszny jest tu jedynie krytyczny stosunekdo własnych akwareli. Trafnie ocenił swoje możliwości,ale mimo to nie udało mu się wyzwolić z uczucia próż-18

Page 15: Natsume Sōseki - Jestem kotem

ności. Bowiem trzy dni później, czwartego grudnia, takpisał w dzienniku:„Ubiegłej nocy przyśniło mi się, że namalowałemakwarelę. Sądziłem, że nic nie jest warta, i wyrzu-ciłem, ale ktoś ją wziął, oprawił we wspaniałe ramyi powiesił na ścianie. Gdy zobaczyłem obraz w ra-mach, doznałem uczucia, że stałem się prawdziwymartystą. Jakże się ucieszyłem! Przyglądałem siędziełu w przekonaniu, że jest wspaniałe, ale kiedysię obudziłem, wraz z pierwszymi promieniami• słońca spostrzegłem, że obraz nadal pozostał mi-zerny".Z tego widać, że gospodarz nawet we śnie nie możezapomnieć o malarstwie. Nie ma więc on żadnych szans,żeby zostać człowiekiem światowym. }

Następnego dnia, po dłuższej przerwie, odwiedził go-spodarza ów estetyk w okularach o złoconych opraw-kach. Usiadł i od razu bez żadnego wstępu zapytał:— No, jak tam z obrazami?— Zgodnie z twoją radą — odpowiedział ze spokojemgospodarz — starałem, się malować z natury, no i rze-czywiście nauczyłem się dostrzegać kształty, delikatneodcienie barw, których przedtem nie zauważałem. NaZachodzie od dawna kładziono nacisk na szkicowaniez natury, dlatego też malarstwo tak się tam rozwinęło.Andrea del Sarto miał rację. — O tym, co wpisał dodziennika, nawet nie wspomniał, podkreślał tylko swójpodziw dla Andrea del Sarto.Estetyk podrapał się po głowie i śmiejąc się powie-dział:— Prawdę mówiąc, to był tylko żart. ,— Co? — gospodarz jeszcze się nie domyślił, że kpiąz niego.— No z tym Andrea del Sarto, którego tak podziwiasz.To był mój wymysł. Nie przypuszczałem, że mi uwie-a* 19

Page 16: Natsume Sōseki - Jestem kotem

rżysz, że weźmiesz to tak poważnie. Ha, ha, ha! —śmiał się, nie posiadając się z radości.Siedząc na werandzie i słysząc tę rozmowę próbowa-łem sobie wyobrazić, jaki zapis pojawi się dziś w dzien-niku. Znawca sztuki był człowiekiem, dla którego jedynąradością było nabieranie ludzi opowiadaniem niestwo-rzonych historii. Teraz też coś mówił, zadowolny z sie-bie, jakby w ogóle nie obchodziło go, jaki wpływ nauczucia gospodarza wywrze sprawa Andrea del Sarto.— Wiesz, czasami mówię coś żartem, a ludzie przyj-mują to poważnie. To bardzo interesujące przeżywać ta-kie komiczne doznania estetyczne. Niedawno powiedzia-łem pewnemu studentowi, że Nicholas Nickleby poradziłGibbonowi, by zrezygnował z pisania swego dzieła życiapt. „Historia rewolucji francuskiej" po francusku, i rze-czywiście Gibbon opublikował to arcydzieło po angielsku.Student ten miał niesamowicie dobrą pamięć; to, co mupowiedziałem, powtórzył z największą dokładnością i po-wagą na konferencji Japońskiego Towarzystwa Literac-kiego. Bardzo się tym ubawiłem. W posiedzeniu brałoudział ponad sto osób i wszyscy słuchali z ogromnąuwagą.Mogę ci opowiedzieć jeszcze jedną zabawną historię.Niedawno byłem na pewnym spotkaniu literatów. Jedenz nich wspominał o powieści historycznej Harrisonapt.: „Theophano". Skorzystałem z okazji i powiedziałem,że jest to najlepsza powieść historyczna, zwłaszcza scenaśmierci bohaterki robi na czytelniku niesamowite wraże-nie. Wtedy siedzący na wprost mnie szacowny pan za-miast po prostu przyznać się, że nie zna tej książki, od-rzekł, iż jest to rzeczywiście doskonale napisany epizod.Z tego wywnioskowałem, że on nigdy nie czytał tejpowieści, podobnie zresztą jak ja.Mój nerwowy i cierpiący na niestrawność gospodarzwybałuszył oczy i zapytał;20

Page 17: Natsume Sōseki - Jestem kotem

v — No, dobrze. Opowiadasz takie bzdury, a co byś zro-bił, gdyby on 2nał tę książkę?Gospodarz, jak się zdaje, uważa, że można oszukiwaćinnych, byle tylko samemu nie dać się przyłapać nakłamstwie. Ale estetyka wcale to nie poruszyło.— W takim wypadku wystarczy powiedzieć, że pomy-liłem z jakąś inną książką lub coś w tym rodzaju — rzekłi zachichotał.Nosił wprawdzie okulary w złoconej oprawce, ale przy-pominał z charakteru kota Kuro. Gospodarz milczał, wy-dmuchując kółka dymu papierosowego, lecz twarz jegozdawała się mówić: „Ja bym nie miał tyle odwagi".W oczach estetyka natomiast wyczytać można było:„W takim razie malować też nie potrafisz".— Lecz żarty żartami — powiedział głośno — ma-larstwo to naprawdę niełatwa sztuka! Leonardo da Vincikazał podobno kiedyś swoim uczniom skopiować plamyze ściany w katedrze. Wcale się temu nie dziwię. Wy-starczy wejść do ubikacji i uważnie przyjrzeć się zaciekomna ścianach, żeby się przekonać, jak znakomite wzorystwarza natura. Spróbuj dokładnie je przerysować, a napewno wyjdzie coś interesującego. .— Znów chcesz mnie nabrać...— Nie, tym razem to święta prawda! Nie sądzisz, że tooryginalny pomysł? Tylko Leonardo da Vinci mógł cośtakiego wymyślić., — Z pewnością jest to pomysł oryginalny — rzekł gos-.podarz niezupełnie przekonany. Nie sądzę jednak, żebymiał zamiar zamienić ubikację na atelier.Kuro od rikszarza wkrótce potem okulał. Jego lśniącasierść stopniowo traciła połysk i wypadała. Oczy, o któ-rych mówiłem, że są piękniejsze od bursztynu, zaczęłyropieć. Najbardziej uderzyło mnie to, że stracił całąenergię i schudł. Ostatniego dnia, kiedy się z nim spo-tkałem w ogrodzie herbacianym, zapytałem, jak się czuje.21

Page 18: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Mam już powyżej nosa smrodu łasicy i kija sprze-dawcy ryb.Liście klonów, tworzące kilka czerwonych warstww zieleni sosen, sypały się na ziemię jak dawno minionesny, a w pobliżu ozdobnej kadzi spadały na przemianczerwone, to znów białe płatki kwiatów, aż w końcu po-zostały tylko nagie gałązki. Zimowe słońce rzucało corazsłabsze promienie na południową stronę domu, a chłodnywiatr zawodził prawie codziennie. Od tego też czasu, jakmi się zdaje, skróciły się moje godziny popołudniowegosnu.Gospodarz chodzi codziennie do szkoły. Po powrociezaszywa się w gabinecie. Kiedy ktoś do niego przychodzi,wciąż narzeka, że ma już dość pracy w szkole. Malujerównież bardzo rzadko. Przestał "zażywać diastazę, mó-wiąc, że mu nie pomaga. Dzieci — jestem dla nich pełenpodziwu — chodzą do przedszkola. Po powrocie śpiewająpiosenki, bawią się piłką, a od czasu do czasu wieszająmnie za ogon.Karmią mnie dość nędznie, nie tyję więc, ale jestemzdrowy i jakoś żyję z dnia na dzień. Myszy i szczurówwcale nie łowię. Służącej w dalszym ciągu nie lubię.Imienia jeszcze nie mam, ale ponieważ nie można za wieleżądać od życia, postanowiłem zostać w domu nauczycielajako kot bezimienny.

Page 19: Natsume Sōseki - Jestem kotem

RozdziałdrugiOd Nowego Roku zdobyłem trochę sławy: okazuje się,że nawet kot jest zadowolony, kiedy może czuć się dum-ny z samego siebie.W noworoczny ranek gospodarz otrzymał pocztówkę.Były to życzenia świąteczne od pewnego malarza, jegoprzyjaciela. U góry karta pomalowana była na czerwono,u dołu zaś na ciemnozielono, w samym środku narysowa-ne było pastelami jakieś skulone zwierzątko. Gospodarzobejrzał ją dokładnie i rzekł: „Co za świetne kolory!"Myślałem, że na wyrażeniu tego zachwytu skończy, lec?,on znów począł przyglądać się kartce z różnych stron.Kręcił się w prawo i lewo, wyciągał ręce jak starzec usi-łujący odczytać swą przyszłość w „Księdze wróżb", od-wracał się do okna, to znów przysuwał kartkę pod samnos. Żeby już wreszcie z tym skończył — pomyślałem,ponieważ jego kolana ciągle się ruszały i bałem się, żespadnę. Gdy w końcu jego ruchy się nieco uspokoiły,powiedział cicho: ,~,Cóż on do licha tu namalował?" Go-spodarz zachwycał się kolorami pocztówki, ale nie potra-fił rozpoznać namalowanego zwierzęcia i widocznie dla-tego tak się męczył. Czy to naprawdę taki trudny dorozpoznania obraz? Otworzyłem nieznacznie oczy i spo-kojnie popatrzyłem: nie miałem wątpliwości — był to mójwłasny portret. Nie sądzę, żeby autor szkicu uważał sięza jeszcze jednego Andrea del Sarto, jak mój gospodarz,bo tym razem kształt i barwa były bez zarzutu. Ktokol-wiek spojrzy, bez wątpienia zobaczy kota. Jest on takwspaniale namalowany, że bardziej doświadczone oko nie23

Page 20: Natsume Sōseki - Jestem kotem

tylko rozpozna, że to kot, lecz że to ja we własnej osobie.I gdy pomyślę, że ktoś tak się trudzi, a mimo to nie poj-muje oczywistej rzeczy, nie mogę oprzeć się współczuciu.Chciałbym poinformować go, że ten obrazek przedstawiapo prostu mnie. A jeśli tego nie zrozumie, chciałbym muprzynajmniej wytłumaczyć, że to jest kot. Ale niestety,nie pomogłem mu, ponieważ ludzie są istotami, którymniebo poskąpiło daru rozumienia języka kotów.Chciałbym przy okazji poinformować czytelników, żeuważam za wielce niestosbwne, gdy ludzie swoim zwy-czajem mówią o mnie tonem nonszalanckim i pogardli-wym, powtarzając przy wszelakiej okazji: „kot", „kot".Ludziom zdaje się, że krowy i konie są zbudowane z od-padów powstałych podczas stworzenia człowieka, a ko-ty — z odchodów krów i koni. Zdarza się to często takimosobnikom, jak nauczyciele, którzy zadowoleni z samychsiebie, nie spostrzegają nawet własnej ignorancji, co niejest — dla patrzącego z boku — w najlepszym guście. Na-wet kota nie można z byle czego zrobić. Postronnemuobserwatorowi może się wydawać, że koty nie mają indy-widualnych cech, ale jeśliby ktoś z bliska zapoznał się zespołeczeństwem kotów, dostrzegłby jego znaczną złożo-ność. Powiedzenie: „Każdy człowiek jest inny" może od-nosić się również do nas, bowiem każdy z kotów ma inneoczy, nos, sierść i łapy, inny sposób naprężenia wąsów,postawienia uszu i spuszczenia ogona-. W pięknym czybrzydkim wyglądzie, w upodobaniach, w ogładzie czy jejbraku jest tyle odmian, że nikt by policzyć nie zdołał.Mimo istnienia tak oczywistych zróżnicowań ludzkie oczy,kierowane myślą o postępie czy też o innych ważnychcelach, patrzą tylko w niebo, nie dostrzegają nawet oczy-wistych różnic w naszym wyglądzie, nie mówiąc jużo charakterze. Od dawnych czasów znane jest powiedze-nie: „Swój swego zrozumie", któremu nie można odmówićracji, i dlatego sprawy sprzedawcy ciastek ryżowych ro-zumie sprzedawca ciastek ryżowych, a sprawy kocie —24

Page 21: Natsume Sōseki - Jestem kotem

kot. W tym względzie ludzie są bezradni mimo poważnegozaawansowania w rozwoju. Sprawa jest tym trudniejsza,że prawdę mówiąc, ludzie wcale nie są tak mądrzy, jakto sobie wyobrażają. Zwłaszcza mój gospodarz nie wyróż-nia się szczególną wrażliwością. On nawet nie wie, żepełne wzajemne zrozumienie jest pierwszym warunkiemmiłości. Jak złośliwa ostryga ukrywa się w swym gabi-necie i nigdy nie ogląda świata zewnętrznego. Dlategośmieszy mnie, gdy robi taką minę, jakby był najmądrzej-szym człowiekiem na świecie. A że nic nie wie o innych,świadczy choćby to ostatnie zdarzenie z kartką. Pa-trzył na mó] portret, ale niczego nie rozumiał i z całko-witym spokojem i pewnością siebie powiedział rzecz zu-pełnie bez sensu: „Na pewno jest to niedźwiedź, ponieważmamy już drugi rok wojny z Rosją".Tak rozmyślałem, leżąc z zamkniętymi oczyma na kola-nach gospodarza, gdy pojawiła się służąca i przyniosładrugą kartkę pocztową. Na tej kartce narysowano czteryczy pięć zagranicznych kotów siedzących w szeregu —jeden trzymał pióro, drugi otwartą książkę, trzeci uczyłsię, a czwarty z dala od poprzednich wykonywał na rogu''stołu europejski wariant kociego tańca: „Jestem kotem!Jestem kotem!" U góry czernił się wykonany japońskimtuszem napis: „Jestem kotem", z prawe] zaś następującehaiku:Pierwszy dzień wiosny!Koty czytają księgijj i tańcują wesoło.Kartkę tę przysłał jeden z dawnych uczniów gospoda-rza. Sens jej można było pojąć od pierwszego spojrzenia,ale mój ciężko myślący gospodarz niczego nie zrozumiał.Zdziwiony, pokiwał głową i rzekł do siebie: „Czyżby tenrok był rokiem kota?" Widocznie jeszcze nie spostrzegł,że stałem się taki sławny.Tymczasem służąca przyniosła trzecią kartkę pocztową.25

Page 22: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Tym razem bez obrazka. Pod słowami: „Wszelkich po-myślności w Nowym Roku" umieszczono następujący do-pisek: „Bardzo bym Pana prosił o przekazanie pozdrowieńWaszemu Kotu". Tym razem napisano otwarcie, więcnawet mój tępy gospodarz musiał w końcu zrozumieć,o co chodzi. Burknął coś pod nosem i spojrzał na mnie.W jego oczach dostrzegłem nawet błysk respektu dlamnie. Było to zresztą całkowicie zrozumiałe i usprawie-dliwione, bowiem nie uznawany przez nikogo gospodarzzyskał nagle nieco sławy i uznania, i to dzięki mnie.„Dzyń-dzyń, dzyń-dzyń-dzyń" — zadźwięczał w tymmomencie dzwonek przy furtce. Z pewnością goście idą,a w takich wypadkach służąca wychodzi im na spotkanie.Ja nadal siedziałem spokojnie na kolanach gospodarza,gdyż miałem zwyczaj witać przy drzwiach tylko Umekoze sklepu z rybami. Gospodarz zaś spoglądał w stronęsieni z tak niespokojnym wyrazem twarzy, jakby tam miałsię wkrótce pojawić natrętny lichwiarz. Widocznie bardzonie lubił przyjmować gości noworocznych i częstować ichsake. Gdyby chodziło tylko o takie dziwactwa, nie miał-bym mu nic do zarzucenia. W takim razie winien byłwcześnie wyjść z domu, nie miałby wtedy żadnych kło-potów. On jednak nie ma tyle odwagi, a może po prostucoraz bardziej upodabnia się do ostrygi. Po chwili weszłasłużąca i poinformowała, że przybył pan Kangetsu. Kan-getsu był podobno kiedyś uczniem gospodarza, ale skoń-czył już uniwersytet i stał się, jak mówią ludzie, znaczniebardziej cenionym obywatelem niż jego nauczyciel. Niewiem dlaczego, ale często tutaj przychodzi. Opowiadaciągle o kobiecie, która się w nim kocha, lub się użala, żenie ma takiej; raz twierdzi, że życie wydaje mu się cieka-we, innym razem, że nudne,' naopowiada historii wstrzą-sających i zmysłowych i odchodzi. Nie mogę też zrozu-mieć, dlaczego przychodzi rozmawiać o tych sprawachz takim więdnącym człowiekiem jak mój gospodarz.26

Page 23: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Zresztą wygląda to bardzo zabawnie, gdy gospodarz przy-słuchuje się jego słowom i od czasu do czasu przy-takuje.— Dawno już u was nie byłem. Ale prawdę mówiąc,w końcu roku byłem tak zajęty, że swoich kroków niemogłem skierować w te strony — rzekł zagadkowo, kręcącwiązadłem od haori *.— A w którym to kierunku kierują się twoje kroki? —z poważną miną zapytał gospodarz, szarpiąc rękaw swejczarnej bawełnianej haori z herbami rodowymi. Haorimiała za krótkie rękawy i wystawało z nich z półtoracentymetra bielizny.— Ha, ha, ha! — zaśmiał się Kangetsu. — Miałemsprawy w innych stronach.Spostrzegłem, że brakuje mu na przodzie jednegozęba.— .A co się stało z twoim zębem? — gospodarz zmieniłtemat.— Ach, jadłem grzyby shiitake..."— Co jadłeś?— No, grzyby... Chciałem odgryźć kapelusz, a ząb trachi wyleciał!— Żeby o grzyb można było złamać ząb... Mówisz jakstarzec. Można na ten temat napisać haiku. Myślę, żez miłosnymi przygodami nie ma to żadnego związku —rzekł gospodarz i lekko poklepał mnie po głowie.— To ten sam kot? Jak się roztył. Teraz nie ustępujenawet Kuro od rikszarza. Wspaniale wygląda — Kange-tsu-kun ** zaczął mnie wychwalać.— Ostatnio bardzo podrósł — gospodarz z dumą pogła-* Haori — krótka narzutka z luźnymi rękawami, nakładanana kimono.** -kun — sufiks grzecznościowy występujący po nazwisku lubimieniu, oznaczający stosunek koleżeński, równorzędny lub niż-szy w stosunku do osoby mówiącej; kolega, koleżanka.27

Page 24: Natsume Sōseki - Jestem kotem

dził mnie po głowie. Z pochwał byłem zadowolony, alepieszczoty sprawiały mi ból.—■ Przedwczoraj wieczorem mieliśmy maleńki kon-cert — Kangetsu wrócił do głównego wątku rozmowy.— Gdzie?— Nieważne, gdzie. Był to bardzo interesujący wieczór:troje skrzypiec przy akompaniamencie pianina. Nawetmimo złego wykonania dało się słuchać. Grały dwie ko-biety, a mnie udało się przyłączyć na trzeciego. Myślę,że zagrałem zupełnie dobrze.— No, a kim są te kobiety? — zapytał z zazdrościągospodarz.Na pierwszy rzut oka twarz miał lodowatą i bez życia,ale na kobiety nie był obojętny. Kiedyś przeczytał jakąśzachodnioeuropejską powieść o człowieku, który kochałsię prawie w każdej kobiecie. Kiedy doszedł do miejsca,w którym autor z ironią napisał: „Kochał się w prawiesiedemdziesięciu procentach spotkanych na ulicy kobiet",Wykrzyknął z zachwytem, że to możliwe. Taki jest tenmój gospodarz. Trudno kotu zrozumieć, dlaczego takwrażliwy na wdzięki kobiet mężczyzna całe życie pędzijak ostryga. Jedni mówią, że stał się taki po przeżytymzawodzie miłosnym, drudzy, że wskutek choroby żołądka,a jeszcze inni, że to z powodu braku pieniędzy i tchórzli-wego charakteru. Tak czy owak nie jest ważne dlaczego,bo przecież nie mówimy tutaj o człowieku, który wywarłwpływ na historię epoki Meiji. Ale fakt pozostaje faktem:o kobiety towarzyszące Kangetsu dopytywał się z nutązazdrości.Tymczasem Kangetsu spośród zakąsek wyłowił pałecz-kami kawałeczek siekanej ryby, podniósł go do ust i z za-dowoleniem wpił weń przednie zęby. Martwiłem się, że-by mu znowu ząb nie wypadł, ale tym razem się udało.— Obie są córkami szanowanych rodów, pan ich niezna — odpowiedział wyniośle.28

Page 25: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Rzeczyyyy ■— przeciągnął gospodarz i już nie koń-cząc „wiście", zamyślił się.Kangetsu sądził widocznie, że nadeszła już odpowiedniapora, gdyż zaproponował:— Ładna dziś pogoda, jeśli pan nie jest zajęty, mogli-byśmy pójść-na spacer. W mieście bardzo wesoło, ponie-waż zdobyliśmy Port Artur.Wyraz twarzy gospodarza mówił, że bardziej interesujągo wspomniane kobiety niż upadek Port Artura. Zamy-ślił się przez chwilę, w końcu jednak powiedział:— No to chodźmy...Miał na sobie tę samą czarną bawełnianą narzutkę haoriz herbami, a pod spodem pikowane kimono z ręcznie tka-nego jedwabiu, które otrzymał od starszego brata i nosiłprzez dwadzieścia lat. Nawet najmocniejszy jedwab niewytrzymuje tak długo, dlatego też miejscami materiałwytarł się do tego stopnia, że patrząc pod światło możnabyło dostrzec ślady łat podszytych od wewnętrznej strony.Gospodarz ubierał się tak samo w ostatnie dni rokui w święta noworoczne, w domu i poza domem. Po prostuwkładał ręce za pazuchę i wychodził bez pośpiechu. Niewiem, czy nie miał innego ubrania, czy też nie chciałomu się przebierać. Nie sądzę też, by tego rodzaju zacho-wanie miało jakiś związek z nieszczęśliwą miłością.Kiedy obaj wyszli, pozwoliłem przywłaszczyć sobie niedo jedzony przez Kangetsu kawałek pasty rybnej. Bo-wiem od tej pory nie czułem się zwykłym, przeciętnymkotem. Sądziłem, że mam co najmniej takie prawa, jakimicieszą się koty z opowieści Momokawa Joen czy kradnący, złote rybki kot Thomasa Graya. Takich jak Kuro od rik-szarza nie brałem zupełnie pod uwagę. Wierzyłem, że niktz ludzi nie będzie mi wymawiał tego kawałka kamaboko.Zresztą nawyk jedzenia czegokolwiek, gdy nikt tego niewidzi, cechuje nie tylko koty. Na przykład nasza służąca,gdy nie ma w domu gospodyni, je ciastka ryżowe, niepytając nikogo o pozwolenie. Nie tylko zresztą służąca.29

Page 26: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Skłonność tę mają również dzieci, które otrzymały bardzodobre wychowanie, jak rozgłasza wszystkim ich matka.Cztery czy pięć dni temu dzieci obudziły się wyjątkowowcześnie; ojciec i matka jeszcze spali, gdy obie córkizasiadły do stołu. Codziennie rano dostają one po kawałkuchleba, który w tym domu je tylko gospodarz, i jedzą goposypując cukrem. Tego dnia cukiernica stała akurat nastole, a obok leżały łyżki. Ponieważ nie było nikogo, ktoprzydzieliłby dzieciom zwyczajowe porcje, najpierw star-sza z sióstr wzięła łyżkę cukru i wysypała na swój tale-rzyk. Po niej młodsza wzięła tę samą ilość i przesypała naswój talerzyk. Chwilę patrzyły na siebie, w końcu starszazaczerpnęła następną porcję. Młodsza bez wahania wzięłaznowu tyle samo. Na to starsza zaczerpnęła następnąłyżkę. Młodsza nie dała za wygraną i dodała sobie nowąporcję. W ciągu kilku minut na talerzykach utworzyłysię pagórki cukru, a w cukiernicy nie zostało nawet jednejłyżki. Ale w tej samej chwili gospodarz, przecierając za-spane oczy, wyszedł z sypialni i przesypał cukier z powro-tem do cukiernicy. Oglądając ten obrazek pomyślałem, żepod względem poczucia równości opartej na egoizmieludzie przewyższają koty, ale mądrości mają chyba mniej.Zamiast usypywać góry z cukru powinny były szybkozjadać. Lecz jak wiadomo, ludzie nie rozumieją tego, comówię, musiałem więc po prostu milczeć i patrzyłem nanie z żalem, siedząc na szafliku z ryżem.Gdzie był gospodarz z Kangetsu, nie mam pojęcia,w każdym razie tego wieczoru wrócił bardzo późno, a na-stępnego dnia do śniadania usiadł dopiero o dziewiątej.Z tego samego miejsca na szafliku przyglądałem się, jakjadł w milczeniu noworoczny ryżowy placek z jarzynamiw rosole. Ledwie zjadł jedną porcję, brał następną. Zjadłsześć albo siedem niewielkich placków, ostatni zaś kawa-łek zostawił w miseczce, mruknął: „No, już dosyć" i od-łożył pałeczki. Nigdy by się nie zgodził, żeby ktoś innypostąpił w tak lekkomyślny sposób. Sam natomiast, zado-30

Page 27: Natsume Sōseki - Jestem kotem

wolony z siebie i ze swego autorytetu, popatrzył obojęt-nie i bez najmniejszej obawy na martwe ciało przypalo-nego placka ryżowego, pływające w mętnej zupie. Kiedyjego żona wyjęła ze ściennej szafki diastazę „Taka" i po-stawiła na stole, powiedział:— Nie wezmę tego, to nie pomaga.— Mówią, że to bardzo dobrze działa po zjedzeniu po-traw, w których jest dużo krochmalu — żona starała się gonakłonić do zażycia lekarstwa.— Krochmal czy nie, nie wezmę — upierał się przyswoim.— Jakiś ty kapryśny — rzekła żona na wpół do siebie.— Jaki tam kapryśny! Po prostu lekarstwo nie pomaga.— Przecież jeszcze niedawno mówiłeś, że bardzo poma-ga, i brałeś codziennie.— Przedtem działało, a teraz nie działa! — odpowie-dział antytezą.— Jeśli zaczynasz zażywać, a potem przerywasz, nicz tego nie wyjdzie, nawet najlepszy lek nie pomoże. Jeślinie będziesz trochę cierpliwszy, nie wyleczysz się z nie-strawności. Czy nie mam racji? — Te ostatnie słowa skie-rowała do służącej stojącej obok z tacą.— Pani ma całkowitą rację. Jeśli pan nie spróbuje tro-chę, nie będzie wiadomo, czy lek jest dobry, czy teżzły. — Służąca wyraźnie brała stronę gospodyni.— Wszystko mi jedno, powiedziałem nie wezmę, to niewezmę. A cóż wy, kobiety, wiecie! Zamilczcie lepiej!— No, tak, jesteśmy tylko kobietami — rzekła gospo-dyni i podsunęła diastazę „Taka" mężowi, zdecydowanapostawić na swoim, lecz mąż wstał i bez słowa wyszedł dogabinetu. Gospodyni i służąca wymieniły spojrzenia i ro-ześmiały się. Gdy w takich wypadkach szedłem za nimi siadałem mu na kolanach, spotykały mnie zawsze dużenieprzyjemności. Dlatego też tym razem wymknąłem siędo ogrodu, wspiąłem się na werandę i zajrzałem przez31

Page 28: Natsume Sōseki - Jestem kotem

szparę w shoji * do jego gabinetu. Gospodarz siedziałprzed otwartą książką autora, którego nazywano Epikte- J

tem. Lecz po pięciu czy sześciu minutach cisnął książkęna stół — tego się zresztą spodziewałem — otworzyłdzienniczek i zapisał:„Spacer z Kangetsu po okolicach Nezu, Ueno, Ikeno-hata, Kanda. Przed herbaciarnią w Ikenohata gejszaw noworocznym kimonie o pięknych wzorach graław wolanta. Strój miała piękny, ale twarz bardzobrzydką. Była w jakiś sposób podobna do megokota".Mógłby nie wymieniać mnie jako przykładu brzydkiejtwarzy. Gdybym poszedł do fryzjera Kita i ogolił się,z pewnością nie różniłbym się tak bardzo od człowieka.Ludzie są tacy zarozumiali!,Gdy skręciliśmy za sklepem «H5tan», znowu spo-tkaliśmy gejszę. Była szczupła, miała bardzo zgrabnąkibić, lekko opadające ramiona. W skromnym jasno-fioletowym kimonie wyglądała elegancko. Uśmie-chnęła się, pokazując białe zęby, i powiedziała:«Gen-chan, wczoraj byłam zajęta*. Głos jej był za-chrypnięty jak u wrony włóczęgi, więc przestała misię podobać, nawet nie chciało mi się odwrócić gło-wy, żeby zobaczyć, kto to jest ten Gen-chan. Z rę-kami za pazuchą ruszyłem w stronę ulicy Onarimi-chi. Kangetsu wydał mi się jakiś niespokojny".Nie ma nic trudniejszego do zrozumienia nad psychikęludzką. Na przykład zupełnie nie mogę zgadnąć, czy w tejchwili serce gospodarza jest rozgniewane, uradowane, czyteż poszukuje on pociechy w pismach filozofa. Nie mamnajmniejszego pojęcia, czy wyśmiewa się z całego świata, iczy chciałby się z nim zespolić, czy wścieka się z powodu ** Shoji — przesuwane ścianki w domu japońskim w formiekratownicy oklejone] białym papierem, okna, drzwi.32

Page 29: Natsume Sōseki - Jestem kotem

jakichś głupich drobiazgów, czy może patrzy wyniośle naziemskie sprawy. Pod tym względem koty są znacznieprostsze. Gdy chcą jeść, jedzą, kiedy chcą spać, śpią, gdysię im coś nie podoba, gniewają się z całego serca, a gdypłaczą, to zawsze ze wszech sił, rozpaczliwie. A przedewszystkim nie piszą pamiętników i temu podobnych bez-sensownych rzeczy. Nie mają zresztą potrzeby. Ludzienatomiast, prowadzący podwójne życie, czują potrzebępisania pamiętników choćby dlatego, by zamanifestowaćtę stronę swej natury, której nie mogą pokazywać innymotwarcie. Koty wcale nie muszą starać się o zachowaniegodności za cenę tak bardzo kłopotliwych wysiłków,zresztą najprawdziwszym naszym pamiętnikiem jest samożycie: to, 'jak chodzimy, siedzimy, leżymy, jak robimykupki i siusiamy. Lepiej więc pospać na werandzie niżpisać pamiętnik.! „Kolację zjedliśmy w pewnej restauracji w Kanda.Po dłuższym okresie wstrzemięźliwości wypiłemkilka czarek sake «Masamune», mimo to dziś ranonie bolał mnie żołądek. Myślę więc, że na niestra-wność najlepsza jest sake. W żadnym razie nie mogębrać diastazy «Take». Niech mówią, co chcą, niebędę jej zażywać. Skoro dotąd nie pomogła, to jużnie pomoże".Uwziął się na tę diastazę i wciąż ją atakuje. Jakby siękłócił sam ze sobą. Posprzeczał się rano z żoną i nie możeo tym zapomnieć. Widocznie pamiętniki są głównie po to,żeby ludzie mogli pisać o tego rodzaju sprawach.„Niedawo dowiedziałem się od X, że żołądek prze-stanie mnie boleć, kiedy zrezygnuję ze śniadań.Kilka razy spróbowałem, ale nic to nie dało opróczburczenia w brzuchu. Y ostrzegł mnie, żebym w ża-dnym razie nie jadł marynowanych jarzyn. Wedlejego tezy przyczyną wszystkich chorób żołądka są3 — Jestem kotem33

Page 30: Natsume Sōseki - Jestem kotem

marynaty. Wystarczy zaprzestać ich jedzenia, byzlikwidować źródło choroby i uzyskać całkowite wy-leczenie. Przez tydzień nie tknąłem pałeczkami ma-rynowanych jarzyn, lecz specjalnej poprawy nie za-uważyłem i dlatego przerwałem tę kurację. Kiedyradziłem się Z., usłyszałem, że pomóc może tylkomasaż żołądka. Ale musi to być specjalny masaż,według dawnej metody szkoły Minagawa *. NawetYasui Sokken **, uczony konfucjanista, cenił tę me-todę. Podobno Sakamoto Ryoma*** również leczyłsię w ten sposób, postanowiłem więc spróbować i niezwlekając pojechałem do Kaminegishi. Okrutniemnie tam wymasowali. — Nie będzie poprawy, jeśliwszystkich kości nie wymasujemy — mówili. — Niewyzdrowieje pan, jeśli nie odwrócimy położeniawnętrzności itp. Po zabiegu całe moje ciało przy-pominało watę, czułem się jak w śnie letargicznym,zrezygnowałem więc już po% pierwszym razie. KolegaA. radził mi, żebym w żadnym wypadku nie jadłtwardych rzeczy. Odtąd żywiłem się samym mle-kiem. W brzuchu bulgotało mi jak w czasie powodzii całą noc nie mogłem usnąć. Pan B. zaś powiedział:— Jeśli będziesz oddychał głęboko na przeponęi ćwiczył w ten sposób wnętrzności, żołądek zacznieznowu pracować normalnie. — I tej rady posłucha-łem, ale nie wytrzymałem długo, ponieważ przypra-wiało mnie to O' mdłości. Od czasu do czasu przypo-minałem sobie tę metodę i koncentrowałem wszyst-kie siły na głębokim oddychaniu, lecz po pięciu czysześciu minutach znów zapominałem. A kiedy sta-* Minagawa Kien — konfucjanista żyjący w latach 1734—1807.** Yasui Sdkken (1799—1876) — konfucjanista, wykładowcaw szkole Shoheiko. Styl tego uczonego cenił Natsume Soseki.*** Sakamoto Ryoma (1835—1867) — samuraj z klanu Tosa,zwolennik restauracji władzy cesarskiej; zamordowany w Kiotow 1867.34

Page 31: Natsume Sōseki - Jestem kotem

rałem się nie zapomnieć, wtedy nie mogłem ani czy-tać, ani pisać. Pewnego razu estetyk Meitei zoba-czył mnie przy tym zajęciu i zażartował:, żewyglądam jak mężczyzna przeżywający bóle poro-dowe, i radził mi zaniechać tych ćwiczeń, co zresztąuczyniłem. Pan C. polecił mi jeść gryczany makaron.Nie zwlekając pochłonąłem kilka porcji rozmaicieprzyrządzonych, jedną w zupie, inną na zimno, lecznie dało to żadnego efektu prócz rozwolnienia. Wy-próbowałem wszystkie możliwe sposoby, żeby wy-leczyć się z chronicznej niestrawności, lecz wszystkona darmo. Tylko te trzy czarki sake, które wypiłem'wczoraj z Kangetsu, podziałały. Odtąd będę pił pokilką każdego wieczoru".Z pewnością i to nie potrwa długo. Nastroje gospodarzazmieniają się bez przerwy jak źrenice moich oczu. Takion jest — wciąż zaczyna, ale nigdy nie doprowadza dokońca. Tym zabawniejsze, że w pamiętniku tak bardzoniepokoi się o swój żołądek, a wobec ludzi1 udaje abso-lutnie zdrowego. Niedawno odwiedził go przyjaciel, jakiśtam uczony, który wygłosił pogląd, że wszystkie chorobysą karą za grzechy przodków i nasze własne. Widać dużopracował nad tym problemem, gdyż wygłosił teorię zna-komicie uporządkowaną i opartą na jasnych zasadach.Niestety, mojemu gospodarzowi nie starcza ani rozumu,ani wiedzy, żeby mógł tę teorię odrzucić, próbuje jedyniejakoś bronić swego honoru.— Twoja teoria jest ciekawa, lecz Carlyle też cierpiałna niestrawność — powiedział niezupełnie na temat, jak-by choroba Carlyle'a dodawała blasku jego własnej.— Carlyle cierpiał na żołądek, ale nie każdy chory nażołądek może być Carlylem!Gospodarzowi nie wypadało nic innego, jak zamilknąć.To naprawdę zabawne, że jest on aż tak próżny! Mimoto chce pozbyć się niestrawności i dlatego od dzisiejszego

Page 32: Natsume Sōseki - Jestem kotem

wieczoru rozpoczyna picie sake podczas kolacji. Zastana-wiając się nad tym pomyślałem, że to na pewno pod wpły-wem kilku czarek „Masamune", które wychylił wczorajz Kangetsu, dziś rano zjadł tyle placków ryżowych. Wte-dy i ja zapragnąłem spróbować noworocznej zupy z plac-kami ryżowymi.Jestem co prawda kotem, ale jem prawie wszystko. Niemam tyle siły, żeby wyprawić się do sklepu rybnego, jakKuro od rikszarza, nie mogę też powiedzieć, że żyję w takluksusowych warunkach jak Mikeko mieszkająca u nau-czycielki gry na koto * w Shinmichi. I dlatego rzadko czegośnie lubię. Zbieram okruszyny chleba, które spadają, kiedyjedzą dzieci, lubię też polizać słodkie nadzienie ciastekryżowych. Marynowane jarzyny są bardzo niesmaczne,ale na próbę zjadłem dwa kawałki rzodkwi. Dziwna rzecz,można jeść wszystko, wystarczy tylko spróbować. Mówie-nie: „Tego nie lubię", „To mi się nie podoba" byłobyekstrawaganckim kaprysem, na który w żadnym razienie może sobie pozwolić kot mieszkający w domu nau-czyciela. Jak mówił gospodarz, we Francji żył powieśeio-pisarz nazwiskiem Balzac. Miał on bardzo luksusoweupodobania, i to nie tylko pod względem kulinarnym, po-zwalał on sobie również na najwyższy luksus pisarski.Pewnego razu miał nadać imię bohaterowi pewnej po-wieści, wypróbowywał różne imiona, ale żadne mu sięnie podobało. Akurat odwiedził go przyjaciel, z którymwyszedł na spacer. Przyjaciel nie wiedział, w jakim celuwychodzą, ale okazało się, że Balzac chciał w końcu zna-leźć imię, nad którym tak długo łamał sobie głowę. Kiedyobaj znaleźli się na ulicy, pisarz nic innego nie robił, tylkochodził i patrzył na szyldy sklepów. Ale żadne imię nieprzypadło mu do gustu. Tak więc chodził i chodził, ciąga-jąc za sobą przyjaciela, który, choć niczego nie pojmował,zgodnie mu towarzyszył. Wędrówka po Paryżu trwała odrana do wieczora. Dopiero w drodze pcfwrotnej uwagę* Koto — cytra japońska.36

Page 33: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Balzaca zwrócił szyld zakładu krawieckiego, na którymbył napis „Marcus". Balzac klasnął w dłonie i wykrzyknął:„To jest to, tylko to, żadne inne. Marcus to piękne nazwi-sko, nie sądzisz? Postawić przed nim inicjał Z. i będzieznakomite. Musi być Z. Z. Marcus to naprawdę świetne.Nazwiska, które sam wymyślam, nigdy mnie nie zadowa-lają, brzmią po prostu sztucznie. No, wreszcie mam na-zwisko, które mi się podoba". Był bardzo zadowolnyz siebie, zupełnie zapomniał o zakłopotaniu przyjaciela.Rzeczywiście, to żmudne zajęcie: cały dzień chodzić poParyżu, żeby znaleźć imię dla bohatera powieści. Niewszyscy jednak mogą pozwolić sobie na taki luksus. Zwła-szcza gdy mieszka się u człowieka ostrygi. Zresztą mojaniewybredność w jedzeniu jest spowodowana warunkami,w jakich żyję. Nie myślcie, że to z powodu luksusowychupodobań zapragnąłem świątecznej potrawy zoni*, poprostu kieruję się zasadą: „Najedz się wtedy, gdy maszcokolwiek do jedzenia". Przyszło mi na myśl, że możepozostało zoni, której nie dojadł gospodarz... i ruszyłemdo kuchni.Te same kawałki placuszka mochi, które widziałem dziśrano, leżały przylepione do dna miseczki. Muszę wyznać,że do * tego dnia nigdy nie zdarzyło mi się jeść mochi.Wyglądają smacznie, ale jednocześnie budzą we mnie pe-wien niepokój. Przednimi łapami zepchnąłem z plackalistek jarzyny. Spostrzegłem, że do pazurów przylepił siękleisty Icawałek ciasta. Powąchałem: zapach zupełnie takisam jak przy przekładaniu ryżu z garnka do drewnianegoszaflika. Zjeść czy nie zjeść — myślę i rozglądam siędokoła. Na szczęście, a może na nieszczęście, nikogo niema. Służąca gra w wolanta z takim samym jak zwyklewyrazem twarzy. Dzieci śpiewają w głębi mieszkania: „Comówisz, zajączku?" No, jeśli mam jeść, to tylko teraz.* Zoni — noworoczna potrawa: ciasto ryżowe mochi gotowanew zupie jarzynowej.37

Page 34: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Gdy stracę okazję, będę musiał żyć nie znając smaku tejświątecznej potrawy do następnego Nowego Roku. W tymmomencie, mimo że przecież jestem kotem, pojąłem waż-ną prawdę: rzadko nadarzająca się okazja zmusza wszyst-kie żywe stworzenia do robienia tego, na co nawet niemają ochoty. Prawdę mówiąc, ja też nie mam wielkiejchęci na zoni. Im dłużej wpatruję się w dno miseczki,tym większy ogarnia mnie niepokój i mija ochota do je-dzenia. Gdyby służąca otworzyła drzwi, gdybym usłyszałzbliżające się z głębi mieszkania kroki, rzuciłbym chybabez żalu miseczkę i przestałbym myśleć o zoni do na-stępnego roku. Nikt jednak nie przychodził, mimo że wa-hałem się tak długo. Zdawało mi się jednocześnie, że cośmnie przynagla słowami: „No, jedz szybciej. Dlaczego niejesz?" Patrząc w dno miseczki, pragnąłem tylko, żebyktoś przyszedł. Ale nikt nie nadchodził. Musiałem więczjeść ten placek. Całym ciężarem ciała rzuciłem się w stro-nę miseczki i wpiłem zęby w róg placka. Zacisnąłemmocno szczęki. Byłem przekonany, że uda mi się prze-gryźć. Ale spotkała mnie niespodzianka! Usiłowałem wy-ciągnąć zęby z ciasta, lecz nic z tego nie wychodziło.Spróbowałem raz jeszcze przegryźć, ale niestety nie udałomi się nawet poruszyć szczęką. Kiedy sobie uświadomi-łem, że w tym ryżowym placku siedzi jakiś diabeł, byłojuż i za późno. Podobny byłem do człowieka, który wpadłw bagno i usiłując szybko wyciągnąć nogi, pogrąża sięcoraz głębiej — im gwałtowniej zagryzałem, tym trudniejbyło mi poruszać szczękami. Zęby nieruchomiały. Wy-czuwałem twardość, ale niczego więcej zrobić nie mogłem.Znawca sztuki, pan Meitei, kiedyś powiedział do gospo-darza: „Ciebie trudno rozgryźć". Rzeczywiście, dobrze tookreślił. Z tym plackiem ryżowym podobnie jak z moimgospodarzem: był po prostu trudny do rozgryzienia. Gry-złem i gryzłem, i już myślałem, że nigdy nie będzie koń-ca, jak przy dzieleniu dziesięciu przez trzy. W czasie tychmąk doszedłem do drugiej prawdy: wszystkie istoty żywe38

Page 35: Natsume Sōseki - Jestem kotem

intuicyjnie czują, co jest wobec nich wrogie, a co nie.Zdołałem wykryć dwie prawdy, ale nie mogłem się nimicieszyć, ponieważ placek ryżowy zaklejał mi pyszczek.Wessał zęby tak mocno, że bolały jak przy wyrywaniu.Jeśli szybko nie przegryzę i nie ucieknę — pomyślałem —przyłapie mnie służąca. Dzieci przestały chyba śpiewać,z pewnością zaraz przybiegną do kuchni. Kiedy moje mękidosięgły szczytu, spróbowałem sobie pomóc kręcąc ogo<-nem, ale nie dało to żadnego efektu. Stawiałem i kładłemna przemian uszy, lecz i to nie pomogło. Doszedłem downiosku, że uszy i ogon nie mają żadnego związku z plac-kiem ryżowym zlepiającym mi szczęki. Zaniechałem więctych czynności. Pomyślałem w końcu, że od kleistegoplacka można się wyswobodzić jedynie za pomocą przed-nich łap. Podniosłem najpierw prawą i otarłem nią pysz-czek. Oczywiście, od samego tarcia placek się nie rozpadł.Następnie wyciągnąłem lewą łapę i zatoczyłem nią szybkokrąg wokół nosa. Ale tych zaklęć diabeł się nie przestra-szył. Najważniejsza jest cierpliwość — mówiłem sobiei zacząłem machać to w prawą, to znów w lewą stronę,ale zęby jak przedtem siedziały w kleszczach placka. Ech,mam już tego dość. Następnie użyłem obu łap. Ze zdzi-wieniem spostrzegłem po raz pierwszy w życiu, że mogęstać na tylnych łapach. Jednocześnie odniosłem wrażenie,jakbym przestał być kotem. Czy w takiej chwili ma jakieśznaczenie, czy jestem kotem, czy nie? Przede wszystkimmuszę pozbyć się tego diabelskiego placka. Ogarnięty tymjednym pragnieniem, szarpałem i drapałem się zapamię-tale po pyszczku. Ruchy przednich łap stawały się corazgwałtowniejsze i straciłem w końcu równowagę. Żebynie upaść, starałem się ruchy tylnych łap zgrać z przed-nimi i dlatego nie mogłem ustać w jednym miejscu, bie-gałem po całej kuchni, przenosiłem się z miejsca namiejsce. Jestem jednak bardzo zręczny, skoro tak długomogę stać na tylnych łapach — pomyślałem. I od razupojąłem trzecią prawdę: kiedy grozi ci niebezpieczeństwo,39

Page 36: Natsume Sōseki - Jestem kotem

potrafisz zrobić to, czego nie dokonasz w normalnych wa-runkach. Nazywają to pomocą bożą. Uszczęśliwiony myślą0 bożej pomocy, walczyłem z całych sił z diabłem, któryzagnieździł się w placku ryżowym. Ale co to? Usłyszałemkroki, ktoś szedł w stronę kuchni. Byłoby straszne, gdy-by mnie tu zastali — pomyślałem i ze zdwojonym wy-siłkiem zacząłem biegać po kuchni. Kroki były coraz bli-ższe. Ach, jaka szkoda, za mało miałem pomocy bożej!1 tak dzieci mnie znalazły. „O, popatrz, kot najadł się pla-cków i teraz tańczy!" Służąca pierwsza usłyszała ten głos.Rzuciła rakietę i z krzykiem: „Ach, ten..." wbiegła przezkuchenne drzwi. Gospodyni krzyknęła: „Co za nieznośnykot!" Nawet gospodarz wyszedł z gabinetu i powiedział:„Ty durniu!" Tylko dzieci cieszyły się wołając: „Jakiezabawne, jakie zabawne!" A potem wszyscy, jakby sięzmówili, zaczęli się głośno śmiać. Ogarnął mnie gniew,czułem się coraz gorzej, ale nie mogłem przerwać tańca,nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Powoli śmiechucichł, a pięcioletnia dziewczynka powiedziała: „Mamo,ten kot zupełnie zgłupiał!" I znowu wszyscy wybuchnęligłośnym śmiechem, którego zahamowanie byłoby darem-nym wysiłkiem. Wiele razy słyszałem, wiele też widziałemprzykładów świadczących o ludzkiej obojętności na cier-pienie, ale nigdy jeszcze nie czułem do nich takiej niena-wiści jak wtedy. Łaska boża mnie opuściła, poddałem się.Wróciłem do normalnej pozycji na czterech łapach, alewyglądałem żałośnie — chwiałem się i łypałem rozpacz-liwie oczyma. Gospodarzowi widocznie żal się mnie zro-biło na myśl, że mógłbym umrzeć na jego oczach, gdyżrzekł: „Wyciągnij mu ten placek". Służąca spojrzała nagospodynię wzrokiem pytającym: „A może niech jeszczetrochę potańczy?" Gospodyni z pewnością chciałaby je-szcze popatrzeć na mój taniec, ale wolała nie oglądaćmojej śmierci, więc milczała. „Jeśli nie wyjmiesz mu,zdechnie. Szybciej wyjmij mu to" — gospodarz jeszczeraz spojrzał na służącą, która wyglądała, jakby przebu-40

Page 37: Natsume Sōseki - Jestem kotem

dziła się z błogiego snu. W końcu z niechętną miną chwy-ciła placek i pociągnęła. Nie jestem kolegą Kangetsu, alemiałem wrażenie, że straeiłem-jwszystkie przednie zęby.Trudno mi było wytrzymać, gdy służąca bezlitośnie wy-ciągała mi zęby, które przykleiły się d)p placka ryżowego.Droga ku przyjemności prowadzi przez cierpienie — nawłasnym przykładzie poznałem czwartą prawdę. A kiedyrozejrzałem się dokoła tak, jak gdyby nic się nie zdarzyło,domownicy skryli się już w swoich pokojach.Po takiej porażce trudno mi było wytrzymać W domu.Od samego spojrzenia służącej robiło mi się jakoś nieswo-jo. Tak więc dla zmiany nastroju wyszedłem tylnymidrzwiami z zamiarem odwiedzenia Mikeko mieszkającejw Shinmichi u nauczycielki gry na koto. Mikeko słyniez urody na całą okolicę. Choć jestem niewątpliwie kotem,mam jednak pewne pojęcie o miłości. Kiedy napatrzę sięna skwaśniałą twarz mego gospodarza, kiedy porządnieoberwę od służącej i nie jestem w najlepszym nastroju,wtedy zawsze odwiedzam swoją przyjaciółkę i rozmawiamz nią o różnych sprawach. Od razu robi mi się lżej nasercu, zapominam o wszystkich zmartwieniach i przy-krościach i czuję się, jakbym się na nowo narodził. Płećżeńska ma rzeczywiście na nas ogromny wpływ. Czy jestw domu? — zaniepokoiłem się i zajrzałem przez szparęmiędzy gęsto zasadzonymi kryptomeriami. Mikeko sie-działa grzecznie na werandzie, 2, okazji Nowego Roku mia-ła na szyi nową wstążkę. Krągłość jej karczku jest tak'piękna, aż trudna do opisania. To najpiękniejsza ze wszy-stkich krzywych linii. Nawet wysłowić nie potrafię, jakcudownie zagięła ogonek, złożyła łapki i jak od czasu doczasu leniwie porusza uszkami. Siedziała z wdziękiem,spokojna i szlachetna, w cieple promieni słońca. Jejgładka, aksamitna sierść odbijała światła wczesnej wiosnyi zdawała się poruszać niedostrzegalnie, mimo że nie byłowiatru. Oczarowany, przyglądałem się jej przez chwilę,a kiedy przyszedłem do siebie, zawołałem cicho: „Mikeko-41

Page 38: Natsume Sōseki - Jestem kotem

san Mikeko-san *!" i pomachałem w jej stronę przedniąłapą. Mikeko odpowiedziała: „Ach, to pan profesor" i ze-szła z werandy. „Dzyń-dzyń" — dzwonił dzwoneczek uczę- \piony do czerwonej wstążki na jej szyi. Gdy zachwycony 'myślałem: O! Na Nowy Rok dostała nawet dzwoneczek.Jaki przyjemny ma dźwięk! — ona podeszła do mnie.„Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, panie profeso-rze" — powiedziała i poruszyła ogonem w lewo. Zgodniez naszym zwyczajem, wymieniając pozdrowienia, najpierwpodnosimy ogon prosto w górę, następnie zaś obracamynim płynnie w lewo. Z całej naszej dzielnicy tylko Mikekotytułuje mnie panem profesorem. Imienia wpra:wdziejeszcze nie mam, ale ponieważ mieszkam w domu nau-czyciela, Mikeko darzy mnie szacunkiem i zwraca się domnie per pan profesor. Zresztą nie sprawia mi to wcaleprzykrości, przeciwnie, jestem z tego bardzo zadowolony.— Również szczęśliwego dla ciebie — odpowiedzia-łem. — Jak pięknie jesteś dziś wystrojona!— W końcu ubiegłego roku pani profesor kupiła to dla,mnie. Ładne, prawda? — poruszyła dzwonkiem. *,*— Rzeczywiście, ładny dźwięk. Jak żyję, nie widziałem >tak wspaniałej rzeczy!— Ach, nie! Wszystkie to noszą!„Dzyń-dzyń" — znowu poruszyła dzwonkiem. Przyjem-ny ton, bardzo mi się podoba. — „Dzyń-dzyń-dzyń-dzyń" — dzwonek nie przestawał dzwonić.— Widocznie twoja pani bardzo ciebie lubi. — Żywi-łem do niej szacunek i zazdrościłem jej myśląc o własnejdoli. Mikeko jest miłym, naiwnym stworzeniem, roześmia-ła się więc i odpowiedziała z niewinną prostotą:— Tak! Niemal jak własne dziecko!Koty także umieją się śmiać. Mylą się ludzie uważając,że nikt poza nimi się nie śmieje. Kiedy się śmieję, moje* -san — sufifcs grzecznościowy, występujący po nazwiskach,imionach, oznacza „pan", i"42

Page 39: Natsume Sōseki - Jestem kotem

nozdrza przybierają kształt trójkąta, a jabłko Adama drży.— Kim jest twoja pani?— Moja pani? Dziwne pytanie. Jest przecież paniąprofesor. Nauczycielką gry na koto.— Wiem o tym. Pytam o jej pozycję. Z pewnością byładawniej wielką osobistością, prawda?— No, pewnie.Gdy czekam na ciefoie, mała Sosnar-ICsiężniczka...Za shoji nauczycielka zaezęła^gfać na koro i śpiewać.— Piękny głos — z dumą powiedziała Mi)keko.— Tak sądzę, ale nie znam się na tym. A' co to jest?

— Piosenka. Profesorka bardzo ją lubi... Ma teraz sześć-dziesiąt dwa lata! Ale cieszy się dobrym zdrowiem, nieuważasz?Skoro dożyła do sześćdziesiątego drugiego roku, toz pewnością cieszy się dobrym zdrowiem, odpowiedzia-łem więc: „Pewnie" i zamilkłem, bo nic sensownego nieprzychodziło mi do głowy.— Zawsze mówi o tym, że pochodzi ze znakomitej ro-dziny.— A z jakiej?— Jest córką kuzyna ze strony matki męża młodszejsiostry osobistego sekretarza wdowy po trzynastym sho-gunie *.— Co, co?— Chwileczkę, córką kuzyna ze strony matki mężamłodszej siostry osobistego sekretarza młodszej siostryshoguna...— Aha, osobistego sekretarza młodszej siostry shogu-na...— Nie! Młodszej siostry osobistego sekretarza wdowypo shogunie.* Shogun — głównodowodzący wojsfe, od średniowiecza spra-wujący władzę w Japonii (cesarz panował nominalnie). Trzyna-stym shogunem był Tokugawa Iesada (1824—1858).43

Page 40: Natsume Sōseki - Jestem kotem

■— No, dobrze, dobrze, zrozumiałem, to znaczy wdowypo shogunie.— Tak.— Osobistego sekretarza?— Dobrze.— Za którego wyszła za mąż?— Młodsza siostra wyszła za mąż!— Tak, tak, pomyliłem się. Męża młodszej siostry..:— Córka kuzyna ze strony matki!— Córka kuzyna ze strony matki?— Tak. Teraz chyba zrozumiałeś.— Nie. To takie poplątane, nie mogę się w tym poła-pać. Krótko mówiąc, kim że ona jest dla wdowy po sho-gunie?— Jakiś ty niepojęty! Mówiłam przecież, że to córkakuzyna ze strony matki męża młodszej siostry osobistegosekretarza wdowy po shogunie. Czyż nie mówiłam tak odpoczątku?— Tak, tak — nie pozostawało mi nic innego jak tylkosię poddać. Czasem tak się składa, że musimy kłamać zga-dzając się z czyimś rozumowaniem.Za shoji umilkł dźwięk instrumentu i rozległo się wo-łanie :— Mikeko, Mikeko, obiad czeka!— Och, wzywa mnie pani profesor. Już pójdę, dobrze?Cóż by mi to dało, gdybym powiedział: „Niedobrze".— Przyjdź znowu mnie odwiedzić — pobrzękującdzwoneczkiem przeszła przez podwórze, ale nagle zawró-ciła.— Bardzo źle wyglądasz. Czy coś ci dolega? — zapyta-ła z niepokojem.— Nic szczególnego, trochę się zadumałem i rozbolałamnie głowa. Pomyślałem, że przejdzie mi ból, gdy z tobąporozmawiam, i dlatego tu przyszedłem! — Nie mogłemprzecież jej powiedzieć, że jadłem placek ryżowy, a potemtańcowałem.44

Page 41: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Tak? Proszę więe uważać na siebie. Do widzenia.Wydawało mi się, że z pewnym żalem rozstaje się zemną. Dzięki temu poczułem się dobrze po raz pierwszyod czasu tego placka. Zrobiło mi się przyjemnie. Postano-wiłem wrócić przez ogród herbaciany. Stąpając po top-niejących soplach lodu wsunąłem głowę do dziury w pło-cie przy świątyni Kenninji. Zobaczyłem Kuro. Siedziałjak zwykle na zwiędłych chryzantemach i ziewał wypi-nając grzbiet na kształt łuku. Teraz już na wido,k Kuronie drżałem ze strachu tak jak dawniej. Niejniałem na-wet ochoty z nim rozmawiać, spróbowałem więc przejśćobok, udając, że go nie widzę. Kuro jednak nie mógł siępogodzić z tym, że go lekceważę. /— Ech, ty, bezimienny Gombei! Nie sądzisz, że osta-tnio jesteś trochę bezczelny? Że żresz u tego nauczyciela,to jeszcze nie powód, żebyś tak zadzierał nosa! Nie wy-głupiaj się!Kuro chyba jeszcze nie wiedział, że stałem się sławny.Miałem chęć opowiedzieć mu o tym, ale pomyślałem, żeon i tak tego nie zrozumie, postanowiłem więc przywitaćsię tylko i odejść jak najszybciej.— A, Kuro-kun, szczęśliwego Nowego Roku. Widzę,że jesteś jak zwykle w formie — wyprostowałem ogoni pokręciłem nim w lewo. Kuro też podniósł ogon w górę,lecz nie pomachał na powitanie.— Szczęśliwego? Jeśli Nowy Rok jest dla ciebie szczę-ściem, to jesteś głupcem. Lepiej uważaj, co mów-isz, tyryju miecha kowalskiego!Ryj miecha kowalskiego — to pewnie jakieś wyzwi-sko, ale nie wiedziałem, co to właściwie znaczy.— Przepraszam, a co to jest ryj miecha kowalskiego?— No, nie! Wymyślają mu od najgorszych, a ten jesz-cze pyta, co to znaczy. Powiedziałem wyraźnie, żeś dureńnoworoczny!Dureń noworoczny brzmi poetycko, ale jest to wyra-żenie jeszcze mniej zrozumiałe niż jakiś tam miech ko-45

Page 42: Natsume Sōseki - Jestem kotem

walski. Chciałem go o to zapytać, ale i tak nie uzyskał-bym jasnej odpowiedzi, stałem więc bez słowa. Sytuacjata zaczęła mnie już trochę męczyć, gdy nagle rozległo I'się głośne i przeciągłe wołanie gospodyni Kuro:— Oj! Gdzież jest ten łosoś, którego położyłam napółce? Co za nieszczęście! Pewnie znowu to ścierwo Kurozabrał. Co za nieznośne kocisko! Niech no tylko wróci,już ja mu pokażę!Jej krzyki wstrząsnęły spokojem wczesnej wiosnyi skalały czar pory „światłego panowania, kiedy żadnagałązka na drzewie się nie porusza" *. Kuro zrobił chy-trą minę, jakby mówił: „Wrzeszcz sobie, ile wlezie". Wy-sunął do przodu kwadratową brodę i zapytał: „Czy sły-szałeś ją?" Dopiero teraz zauważyłem, że u jego łapwalają się obłocone ości łososia, którego każdy kawałekkosztował dwa seny i trzy riny.**— Nadal robisz swoje! — wykrzyknąłem z mimowol-nym podziwem, zapomniawszy o dotychczasowej rozmo-wie. Nie poprawiło to jednak nastroju Kuro.— Co masz na myśli, ty bękarcie?! Jeden czy dwa ka-wałki łososia, a ty wyjeżdżasz z tym: „Nadal robisz swo-je". Lepiej przestań brać mnie za jakiegoś głupka! Za-pominasz, że Kuro jest od rikszarza! — podniósł agre-sywnie prawą łapę na wysokość grzbietu.— Od dawna wiem, że jesteś Kuro.— Wiesz, a mimo to mówisz takie rzeczy. Dlaczego ? —krzyknął kierując we mnie strumień gorącego oddechu.Gdyby był człowiekiem, dawno by chwycił mnie za pierśi potrząsnął.Cofnąłem się nieco, zaniepokojony rozwojem wypad-ków, kiedy znowu dobiegł do nas głos gospodyni Kuro:— Nishikawa-san! Nishikawa-san! Mam sprawę do pa-na. Proszę mi przynieść jeden funt wołowiny! Dobrze?•* Strofa ze sztuki no, pt. „Takasago", często odczytywanaw święta noworoczne, w czasie zaślubin itp** Ein — jednostka monetarna (1/1000 jena), dziś nie używana.46

Page 43: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Zrozumiał pan? Jeden- funt wołowiny, tylko nietwardej.Głos gospodyni przerwał panującą dokoła ciszę.— Wołowinę zamawia raz w roku, a krzyczy, że ażuszy bolą. Chwali się na całą okolicę tym funtem woło-winy. Już nip mam na nią siły! — wciąż kpił, przecią-gając się na wszystkich łapach. — Jeden, funt to nawetspojrzeć nie ma na co. Trudno, wezmę i zjem od razu —mówił tak, jakby mięso zamawiano właśnie dla niego.— Tym razem będzie to prawdziwa uczta. Świetnie,świetnie! — chciałem tymi słowami przynaglić go doodejścia.— Nie twój interes. Milcz, nudziarzu! — mówiąc"zaczął nagle obsypywać mnie kawałkami ziemi z lodem,grzebiąc tylnymi łapami.Zaskoczony, otrzepywałem się z błota, a Kuro przelazłprzez płot i zniknął. Na pewno poszedł po wołowinę Ni-shikawy.Kiedy wróciłem, w domu panowała jak nigdy przed-tem wiosenna atmosfera. Słychać było nawet wesołyśpiew gospodarza. Co mu się stało? — pomyślałemi wszedłem przez otwarte na oścież drzwi, a kiedy zbli-żyłem się, zobaczyłem nieznajomego mężczyznę. Miałrozdzielone starannym przedziałkiem włosy, ubrany byłw bawełnianą haori z herbami i hakama * z grubej tka-niny z Kokura **. Wyglądał na studenta. Spojrzałem nakrawędź maleńkiego grzejnika i obok pudełka z shun-kei*** zobaczyłem wizytówkę z napisem: „Pozwalamsobie przedstawić panu kolegę Ochi Tofii. MizushimaKangetsu". Dzięki temu dowiedziałem się, jak ów męż-* Hakama — część japońskiego stroju narodowego, rodzaj sza-rawarów.** Tkanina z Kokury — tkanina bawełniano-jedwabna, uży-wana na pasy obi, na hakama.*** Shunkei — rodzaj laki; nazwa pochodzi od imienia twórcyShunkei (1394—1428) z Sakai, w prowincji Izumi. Na drzewoo barwie żółtej lub czerwonej nakłada się lakę przezroczystą.47

Page 44: Natsume Sōseki - Jestem kotem

czyzna się nazywa i-że jest przyjacielem Kangetsu. Przy-szedłem w połowie rozmowy, nie wszystko więc rozu-miałem, w każdym razie mówili chyba o znawcy sztuki •—Meiteiu.— Powiedział, że ma ciekawy pomysł, i zachęcał, żebykoniecznie pójść razem z nim — spokojnie mówił-gość.— Chciał pewnie zjeść obiad w europejskiej restaura-cji?Gospodarz dolał gościowi herbaty.— Nie wiedziałem, co to za pomysł, ale myślałem, żetaka osobistość może proponować tylko coś rzeczywiścieinteresującego...— I poszedł pan z nim? No, no!— Ale zdarzyło się coś bardzo dziwnego.„Jestem prawie pewien, co" — omal nie powiedziałgłośno gospodarz i poklepał mnie dłonią po głowie, gdyusadowiłem się na jego kolanach. Trochę zabolało.— Znowu odegrał jakąś głupią komedię. On to lubi. -^Gospodarz przypomniał sobie nagle sprawę z Andrea delSarto.— Zapytał mnie, czy zjadłbym coś niezwykłego.'— I co jedliście?— Najpierw przeglądaliśmy menu i rozmawialiśmyo różnych potrawach.— Zanim zamówiliście?— Tak.— A potem?— Meitei pokręcił głową i patrząc na kelnera rzekł:„Wygląda na to, że nie ma tu nic niezwykłego". Nie zra-żony kelner zaproponował: „A co panowie sądzą o pie-czonej kaczce czy o cielęcym kotleciku?" Sensei * od-rzekł: „Czy przychodzilibyśmy specjalnie tutaj dla takbanalnych rzeczy?" Kelner widocznie nie zrozumiał, co* Sensei — nauczyciel, mistrz; tytuł grzecznościowy: pan dok-tor, pan mecenas, pan profesor.48

Page 45: Natsume Sōseki - Jestem kotem

to są banalne rzeczy, gdyż milczał ze zdziwieniem natwarzy. Następnie Meitei zwrócił się w moją stronę:„Gdybyś pojechał do Francji czy do Anglii, mógłbyś na-jeść się różnych rzeczy, zarówno w stylu poezji epokiTemmei *, jak i «Dziesięciu tysięcy liści», a w Japoniigdziekolwiek pójdziesz, wszędzie dostajesz jednakowe da-nia, niby egzemplarze tej samej książki. Wchodzić sięodechciewa do naszych restauracji w europejskim stylu".I temu podobne przechwałki... Czy on był kiedykolwiekza granicą?— Coś takiego! Meitei miałby jeździć za granicę? Maoczywiście pieniądza ma czas, może jechać, kiedy tylkozechce. Może właśnie teraz się wybiera i dla żartów przy-szłość zmienił w przeszłość.Gospodarz, przekonany, że powiedział cośjhardzo dow-cipnego, zaśmiał się, chcąc również w gościu wzbudzićwesołość. Ale student nie był zachwycony.— A ja myślałem, że był kiedyś za granicą i słucha-łem go z powagą. Tak opisywał zupę ze ślimaków iszone żaby, że wydawało mi się, iż widzę je na własneoczy.— Może ktoś mu o tym opowiadał. Zresztą jeśli chodzio kłamstwa, jest on mistrzem niezrównanym.— Chyba ma pan rację — gość przeniósł wzrok nażonkile. Wyglądał na trochę rozczarowanego.— I to był ten jego pomysł? — upewnił się gospodarz.— Nie, to dopiero początek, główne nastąpiło później., — No, no! — gospodarz nie krył zaciekawienia.— Potem powiedział: „No, skoro zamierzaliśmy zjeśćślimaki i żaby, a nie możemy spełnić tego pragnienia,to może zjemy tochimembo.. Co o tym myślisz?" Zgodziłemsię, niczego nie podejrzewając.— Co? Tochimembo? Jakaś dziwna potrawa.7:— Bardzo dziwna, ale sensei był taki poważny, że nie-* Epoka Temimeł — 1781—1788.4 — Jestem kotem

Page 46: Natsume Sōseki - Jestem kotem

stety, niczego nie podejrzewałem. — Gość jakby sięusprawiedliwiał przed gospodarzem.— Co działo się potem? — zapytał gospodarz obojęt-nie. Nie wyraził ani krzty współczucia dla skruszonegogościa.— Zawołał kelnera i zamówił dwie porcje tochimembo.Kelner zapytał, czy chodzi o menchibo, czyli kotlet z sie-kanego mięsa, ale pan Meitei z jeszcze większą powagąpoprawił go, że chodzi o tochimembo.— Coś takiego! A czy jest w ogóle taka potrawa?— Dla mnie też wydało się to trochę podejrzane, alepan Meitei nie tracił rezonu. Poza tym był znawcą Za-chodu, wtedy wierzyłem całkowicie w jego pobyt naZachodzie, poparłem więc go i pouczałem kelnera, żechodzi o tochimembo.— A co na to kelner?— Kelner, śmiać mi się chce, jak teraz to sobie przy-pominam, zamyślił się i po chwili powiedział: „Naprawdębardzo mi przykro, ale dzisiaj nie mamy tochimembo, na-tomiast menchibo moglibyśmy za sekundę przygotować".Pan Meitei z wielce rozczarowaną miną rzekł: „No, wi-dzisz, niepotrzebnie tu przyszliśmy. Nie dostaniemy i nieskosztujemy tutaj nawet tochimembo?" — i dał kelnerowimonetę dwudziestosenową. „Na wszelki wypadek pój-dę zapytać kucharza" — powiedział kelner i odszedłw głąb kuchni. Po chwili wrócił i powiedział: „Jeśli pa-nowie sobie życzą, możemy przygotować zamówionąpotrawę, ale niestety trzeba będzie trochę poczekać". PanMeitei słuchał go ze spokojem i odrzekł: „Jest NowyRok, mamy dużo czasu, możemy poczekać". Wyjął z kie-szeni cygaro i zaczął palić, ja zaś nie mając nic innegodo roboty wyjąłem „Gazetę Japońską" i zacząłem czytać.Kelner znów udał się do kuchni na naradę.—■ Co za kłopotliwa sprawa — gospodarz słuchał z ta-kim zainteresowaniem, jakby czytał w gazecie wiado-mości z wojny. Przesunął się nawet do przodu.§0

Page 47: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Po pewnym czasie kelner wrócił i rzekł z zasmu-coną miną: „Ostatnio bardzo trudno jest zdobyć surowcedo tochimembo, nie mogliśmy dostać ani w Kameya, aniw Yokohamie. Bardzo mi przykro, ale przez pewien okresnie będziemy mieli tego dania". A pan Meitei: „Bardzoniedobrze, specjalnie po to przyszliśmy". Patrzył na mniei bez przerwy to powtarzał. Nie wypadało mi milczeć,więc zacząłem mu wtórować: „Szkoda, wielka szkoda".— Święta prawda — zgodził się gospodarz. Ja jednaknie rozumiałem, o jaką tu świętą prawdę chodzi.— Kelner też zdawał się nam współczuć. „Jak tylkootrzymamy produkty — powiedział — proszę nas wtedyodwiedzić". „A z czego przygotowujecie tę potrawę?" —zapytał pan Meitei. Kelner tylko roześmiał się i nie od-powiedział. „Robicie to pewnie z poetów «Szkoły japoń-skiej*" — nie poddawał się pan Meitei. Kelner rzekł:„Tak jest, słusznie. I dlatego ostatnio nawet w Yokoha-mie nie można tego kupić. Naprawdę, bardzo miprzykro".— Ha, ha, ha! Czy to pointa? Zabawne! — Jak nigdy,głośno roześmiał się gospodarz. Zatrzęsły mu się kolanai omal nie spadłem. Nie zwracając na mnie uwagi, śmiałsię nadal. Widocznie odzyskał dobry humor, kiedy siędowiedział, że nie on jeden padł ofiarą Andrea del SartoC— Kiedy wyszliśmy na ulicę, pan Meitei, bardzo z sie-bie zadowolny, powiedział: „Nieźle nam poszło. Intere-sujące były te rozmowy na temat poety Tochi Membo".„Jestem pełen najwyższego podziwu" — odpowiedziałem.Kiedy rozstaliśmy się, pora obiadowa dawno minęła, a jaumierałem z głodu.— To nie było przyjemne — gospodarz po raz pierw-szy wyraził współczucie.W tej sprawie ja również byłem tego samego zdania.Umilkli na chwilę, słychać było tylko moje pomrukiwania.T5fu-kun jednym haustem wypił ostygłą herbatęi wrócił do rozmowy.** 51

Page 48: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Prawdę mówiąc, przyszedłem dzisiaj dlatego, żemam do pana małą prośbę.— A o co chodzi? — gospodarz przybrał poważnąminę.— Jak panu wiadomo, lubię literaturę i sztukę i dla-tego...— To świetnie — zachęcał go gospodarz.— Niedawno z przyjaciółmi zorganizowałem kółko re-cytatorskie. Postanowiliśmy zbierać się raz w miesiącui kontynuować studia literackie. Pierwsze takie spotka-nie odbyło się w końcu ubiegłego roku.— Przepraszam, że przerwę, lecz kiedy słyszę o kółkurecytatorskim, to myślę, że czytacie tam różne wierszei prozę, a także zastanawiacie się nad właściwą intonacjąi melodią. Czy rzeczywiście to robicie?— Mamy zamiar rozpocząć od utworów starożytnychi stopniowo dojść do naszej własnej twórczości.— Czy z utworów starożytnych przerabiacie „Pieśńo lutni" Po Lo-t'iena?— Nie.— A może wiersze „Shumpu-bateikyoku" Busona*?— Nie.— Coście w takim razie robili?— Ostatnio czytaliśmy fragmenty z dramatów o sa-mobójstwach Chikamatsu.— Chikamatsu? Tego Chikamatsu, który pisał sztukidla teatru lalek?Nie ma dwóch Chikamatsu. Gdy mówi o Chikamatsu,to znaczy, że chodzi o autora dramatów. Jakiż głupi jestten mój gospodarz, skoro pyta o takie rzeczy — pomy-ślałem, gdy niczego nie podejrzewając leciutko gładziłmnie po głowie. Nie należy zresztą dziwić się z powodutak drobnego błędu, skoro na tym świecie są dziewczęta,* Utwór poety "Yosa Busona z roku 1777 opiewający tęsknotędo stron rodzinnych.52

Page 49: Natsume Sōseki - Jestem kotem

które się chwalą, że zakochały się w zezowatych. Posta-nowiłem siedzieć dalej spokojnie i pozwolić się gładzić pogłowie.— Tak, ten sam — odpowiedział Tofu. i uważnie spoj-rzał na gospodarza.— Całość jeden z was recytuje, czy też rozbijacie narole?— Rozbijamy na role i czytamy jak dialog. Największąuwagę zwracamy na to, by wczuć się w bohaterów i uka-zać ich charaktery. Posługujemy się także mimiką i ge-stami. Naszym głównym celem jest ukazanie ludzi tam-tej epoki, zależy nam na tym, żeby osoby ukazywały sięjak żywe.— To znaczy, że jest to coś w rodzaju teatru?— Tak, choć bez kostiumów i dekoracji.— Przepraszam, że pytam, ale czy dobrze wam wy-szło?— Jak na pierwszy raz, to chyba odnieśliśmy sukces.— A jaką scenę wybraliście ze sztuki o samobójcach?— Fragment, w którym Przewoźnik wiezie łódką Go-ścia do Yoshiwary.— Wybraliście strasznie trudną scenę — orzekł go-spodarz i lekko pochylił głowę, nie darmo był przecieżnauczycielem. Obłoczek dymu papierosowego wydmucha-ny z nosa musnął jego uszy i odpłynął poza głowę.— Nic podobnego, wcale nie jest taka trudna. Wystę-pują w niej tylko Gość, Przewoźnik, Kurtyzana wysokiejrangi, służąca oraz nakai, yarite i kemban — odpowie-dział Tofu spokojnie.Gospodarz usłyszawszy o Kurtyzanie wysokiej rangilekko zmarszczył czoło, a ponieważ nie miał zapewnezbyt jasnego wyobrażenia, co znaczą słowa „nakai", „ya-rite" i „kemban", zapytał o pierwsze z nich.— Nakai to służąca w domu publicznym, prawda?— Jeszcze nie zaczęliśmy głębszych studiów, ale my-53

Page 50: Natsume Sōseki - Jestem kotem

ślę, że nakai to służąca w* domu schadzek, zaś yarite topomocnica w domach dla kobiet.Jeszcze przeH chwilą mówił, że naśladują głosy akto-rów, żeby postacie były jak żywe, a nawet nie wie, coto są yarite i nakai.— To znaczy, że nakai jest podporządkowana herba-ciarni, a yarite mieszka w domu publicznym. A kemban?Czy to jest jakaś osoba, czy miejsce? A jeśli osoba, tomężczyzna czy kobieta?— Wydaje mi się, że kemban to mężczyzna.— A czym on się zajmuje?— Czy ja wiem? Jeszcze nie doszliśmy do tego w na-szych badaniach. Postaramy się wkrótce to wyjaśnić.Co za bzdury muszą wychodzić, kiedy czytacie te swo-je dialogi — pomyślałem i spojrzałem na gospodarza. Kumemu zdziwieniu jego twarz była poważna.— Kto oprócz ciebie należy do kółka? ^— Różni ludzie. Kurtyzanę gra kolega K., prawnik.Nosi wąsy, więc zabawnie wygląda, gdy mówi słodkimkobiecym głosem. W tekście jest scena, kiedy Kurtyzanęboli brzuch...— Czy pokazywanie bólu brzucha jest konieczne przydeklamacji? — zapytał zaniepokojony gospodarz.— Tak, ważny bowiem jest wyraz twarzy — Tofukouważał siebie za głębokiego znawcę sztuki teatralnej.— Czy udał mu się ten ból? — z kpiną zapytał gospo-darz.— Scena z bólami za pierwszym razem była trochęza trudna — Tofuko również chciał być dowcipny.— A ty jaką rolę grałeś?\ — Byłem Przewoźnikiem.' — Co? Przewoźnikiem?! — gospodarz mówił takim to-nem, jakby chciał powiedzieć: „Skoro ty możesz byćPrzewoźnikiem, to ja potrafię zagrać rolę kemban". —.Rola Przewoźnika jest chyba dla ciebie za irudna? —Zdradził się z tym, co naprawdę myśli.54

Page 51: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Tofu nawet się nie rozgniewał. Odpowiedział tonemspokojnym i pewnym siebie:— Sani wybrałem tę rolę, ale po promiennym począt-ku przeżyłem raczej nędzny koniec. Obok domu, w któ-rym ćwiczymy, mieszka na stancji kilka dziewcząt,* któ-re w jakiś sposób dowiedziały się o zebraniu naszegokoła. Stanęły pod oknem i podsłuchiwały. Czytałempartię Przewoźnika tak jak aktor w teatrze. Udało mi sięw końcu wczuć w tę rolę, pomyślałem nawet, że wszyst-ko pójdzie bardzo dobrze, gdy nagle — przesadziłem wi-docznie w gestykulacji — uczennice, które dotąd pano-wały nad sobą, wybuchnęły głośnym śmiechem. Nie mu-szę mówić, jak mnie to zaskoczyło i jak mi się głupiozrobiło. Zbity z tropu, w żaden sposób nie mogłem kon-7

tynuować swego monologu i na tym musieliśmy zakoń-czyć próbę i rozeszliśmy się do domów.Nie mogłem powstrzymać się od śmiechu, kiedy za-stanowiłem się, co oni będą nazywać niepowodzeniem,skoro uważają, że pierwsze zebranie ich kółka zakończyłosię powodzeniem. Mimo woli wyrwało mi się z gardłagłośne mruknięcie. Gospodarz łagodnie pogładził mniepo głowie. Jestem wdzięczny, że mnie lubią, nawet gdyz nich się śmieję, ale czuję się jednocześnie trochę nie-spokojny.— Co za nieszczęście! — powiedział gospodarz ze smut-kiem.— Postaramy się, żeby następna próba zakończyła sięjeszcze większym sukcesem. Dlatego też bardzo chcieli-byśmy pana profesora prosić, żeby zechciał pan wstąpićdo naszego kółka i pomóc nam.— Ależ ja nie potrafię odegrać bólów brzucha! — go-spodarz spróbował odrzucić prośbę.— Nie szkodzi, nie musi pan tego robić. Oto spis osób,które są członkami wspierającymi. — Z fioletowej chu-sty T5fu wyjął ostrożnie notatnik wielkości papierowejserwetki,55

Page 52: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Proszę tutaj wpisać swoje nazwisko i postawić pie-częć. — Położył notatnik przed gospodarzem.Ujrzałem nazwiska znanych doktorów i magistrów li-teratury, ułożone zgodnie z surowymi zasadami etykiety.— Nie mam nic przeciwko temu, żeby was popierać,ale chciałbym wiedzieć, jakie będą moje obowiązki. —Profesor ostryga nie krył swego zaniepokojenia.— Nie będziemy prosić o pełnienie żadnych specjal-nych obowiązków, wystarczy nam, jeśli wpisze pan na-zwisko i w ten sposób wyrazi swoje poparcie.— W takim razie zgadzam się.Gdy tylko dowiedział się, że nie będzie miał żadnychobowiązków, od razu poczuł się raźniej. Zrobił taką minę,jakby był gotów podpisać nawet przysięgę buntowników,gdyby wiedział, że nie kryje się za tym żadne zobowią-zanie. Ponadto wpisanie własnego nazwiska obok znako-mitych uczonych było dla niego najwyższym zaszczytem,nic więc dziwnego, że tak szybko wyraził zgodę.— Przepraszam — rzekł i ruszył do gabinetu po pie-częć. A ja spadłem jak długi na matę.Tofu wziął z talerzyka kawałek ciasta biszkoptowegoi wepchnął do ust. Zdawało mi się, że nie poradzi sobiez tym ciastem. Przypomniało mi się bowiem porannezdarzenie z plackiem w zupie noworocznej. Gospodarzwrócił z pieczęcią w ręku, gdy biszkopt już spoczywałw żołądku Tófuko. Widocznie nie spostrzegł, że na tale-rzyku brakuje jednego kawałka. W przeciwnym razierzuciłby podejrzenie przede wszystkim na mnie.Gdy Tofuko wyszedł, gospodarz skrył się w gabinecie,gdzie — ku swemu zdziwieniu — spostrzegł list od Mei-teia.„Przekazuję pozdrowienia z okazji radosnego ŚwiętaNoworocznego..."Niezwykle poważny początek — pomyślał, bo prawienigdy się nie zdarzało, żeby w listach Meiteia było coś56

Page 53: Natsume Sōseki - Jestem kotem

poważnego. Najczęściej na ich treść składają się zdaniaw rodzaju:„Teraz nie mam kobiety, którą bym szczególnie lu-bił, i miłosnych listów od nikogo nie otrzymuję.A w ogóle można powiedzieć, że wiedzie mi się do-brze, dlatego pokornie proszę, żeby pan się o mnienie martwił".A dzisiejsze pozdrowienia noworoczne są wyjątkowopospolite„Chciałbym wstąpić do Was na chwilę, * leczw przeciwieństwie do Pańskiej pasywności staramsię, w miarę możności, pędzić życie aktywne i wzwiązku ze świętowaniem tego nadzwyczajnego No-* wego Roku jestem tak bardzo zajęty, że aż kręci misię w głowie. Bardzo więc proszę o wyrozumia-łość..."Kto jak kto, ale ten człowiek musi być bardzo zajętyzabawami noworocznymi — gospodarz w duchu współ-czuł Meiteiowi.„Wczoraj wykradłem chwilkę czasu i postanowi-łem poczęstować Tófuko potrawą tochimembo, aleniestety, z powodu braku surowców nie udało misię, czego z głębi serca żałuję..."Okazuje się, że ten list jest taki sam jak wszystkie| inne — pomyślał gospodarz i uśmiechnął się.„Na jutro zostałem zaproszony na karty do pew-nego barona, na pojutrze na noworoczny bankietw Towarzystwie Estetyki, a na popoj utrze na powi-tanie profesora Toribe, w dzień później..."Co za nudziarz! — pomyślał gospodarz i pominął tenfragment.57

Page 54: Natsume Sōseki - Jestem kotem

„Przez pewien czas będę bardzo zajęty, muszębowiem wziąć udział w zebraniach TowarzystwaTeatru No, Towarzystwa Poezji Haiku, Towarzy-stwa Poezji Tanka * i Towarzystwa Poezji w No-wym Stylu **. Ograniczam się do przekazania po-zdrowień listownie zamiast złożyć Warn wizytęosobiście, za co pokornie proszę o wybaczenie..."— Jakby ktoś cię tutaj tak bardzo potrzebował — go-spodarz odpowiedział w stronę listu.„Kiedy zobaczymy się następnym razem, chciał-bym zjeść z Panem kolację. I chociaż zimą trudnoo niezwykłe przysmaki, to jednak zatroszczę się,s żeby przynajmniej było tochimembó".— Jeszcze obnosi się z tym tochimembó. A to łobuz! —gospodarz poczuł się nieco obrażony.„Ostatnio obserwuje się na rynku brak surow-ców na tochimembó i dlatego trudno mi przewi-dzieć, kiedy będziemy mogli spróbować tej potrawy.Na wszelki więc wypadek pozwalam sobie zapro-ponować Pańskiemu wyszukanemu smakowi językipawia..."Stawia dwie przynęty jednocześnie — pomyślał i za-czął czytać dalej.„Jak panu wiadomo, w języku jednego pawiamięsa mniej niż w połowie małego palca, dlategow celu napełnienia żołądka takiego żarłoka jakPan..."* Tamka („krótka pieśń")- — 31-sylabowa, pięciowersowa for-ma japońskiej poezji klasycznej.** Poezja w nowym stylu, czyli shirrtaishi — forma wierszadłuższego od tradycyjnych tanka i haiku, powstała pod wpły-wem Europy w II połowie XIX w., później znana pod nazwąshi, czyli wiersz, poezja lub jiyushi — wolny wiersz.58

Page 55: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Co za bzdury! — rzekł lekceważąco gospodarz.„...będę musiał schwytać przynajmniej ze dwa-dzieścia, trzydzieści pawi. Martwię się jednak tym,skąd je wezmę. Widywałem co prawda pawiew zoo i w ogrodzie w Asakusa Hanayashiki, lecz<Jł w normalnych sklepach z ptactwem nigdy ich niewidziałem..."— Martwisz się z własnej i nieprzymuszonej woli! —w słowach gospodarza nie było nawet cienia wdzięcz-ności.„W szczytowym okresie rozkwitu starożytnego-, , Rzymu potrawa z pawich języków była bardzo mo-1 dna i uważana za szczególnie wyrafinowany luksus,dlatego może Pan sobie wyobrazić, jaką zawsze mia-łem na nią ochotę..."i— Co ja mam sobie wyobrazić?! — rzekł zniecierpli-wionym tonem gospodarz. — Dureń!„Z czasem, gdzieś około XVI—XVII wieku, pa-wie stały się przysmakiem w całej Europie, beznich nie odbywało się żadne przyjęcie. Kiedy hrabiaLeicester zaprosił królową Elżbietę do Kenilworth,z pewnością w menu znajdowały się pawie języki.Również Rembrandt na jednym z obrazów, przed-stawiającym ucztę, namalował pawia leżącego nastole z rozpostartym ogonem..."— Nie jesteś tak bardzo zajęty, skoro masz czas pisaćhistorię potrawy z pawia — burknął rozdrażniony.„Doszedłem przy tym do wniosku, że jeśli nadalbędę spożywał różnego rodzaju przysmaki, to w nie-długim czasie z pewnością nabawię się niestraw-ności żołądka, tak jak Pan..."59

Page 56: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Całkiem zbyteczne to „jak Pan". Mógłby nie robićze mnie przykładu na niestrawność żołądka — gderał go-spodarz.„Zgodnie z tezą historyków Rzymianie organizo-wali po kilka przyjęć dziennie. Konsumpcja takdobrych potraw kilka razy dziennie musi jednakpowodować zakłócenia w funkcjach trawiennychnawet u ludzi zdrowych, a u takich jak Pan..."— I znowu to „jak Pan". Co za bezczelność!„Rzymianie przestudiowali zarówno problemy lu-ksusu, jak i higieny i uznali, że poza przyjemno-ściami smakowania nieumiarkowanej ilości potrawważne jest utrzymanie żołądka w sprawnym stanie."W związku z tym wynaleźli pewną tajemną for-mułę...Po jedzeniu obowiązkowo wszyscy brali kąpiel.Natomiast po kąpieli, posługując się metodami, któ-rych tajemnice dawno już zaginęły, wymiotowaliwszystko, co pochłonęli, i w ten sposób oczyszczalisobie żołądki. Następnie znowu siadali do stołui ucztowali, ile dusza zapragnęła, po czym jeszczeraz brali kąpiel i wymiotowali. W ten sposób, choćobjadali się do syta, ich organy wewnętrzne nieponosiły najmniejszej szkody. Moim skromnym zda-niem Rzymianie przy jednym ogniu piekli dwiepieczenie".— Tak, z pewnością, przy jednym ogniu piekli dwiepieczenie. — Na twarzy gospodarza pojawił się wyrazzazdrości.„W dwudziestym wieku, w związku z rozwojemśrodków komunikacji, wzrosła też ilość przyjęć.A wraz z rozpoczęciem drugiego roku wojny japoń-sko-rosyjskiej nasz zwycięski naród musi pójśćw ślady Rzymian i wreszcie nauczyć się sztuki ką-60

Page 57: Natsume Sōseki - Jestem kotem

pieli i wymiotowania. W przeciwnym razie — je-stem tym trochę zaniepokojony — nasz wielki na-, ród w najbliższej przyszłości zacznie cierpieć naniestrawność podobnie jak Pan teraz..."— Znowu „jak Pan" — powiedział gospodarz. — Za-czyna mnie to denerwować. <„W takiej sytuacji my, którym bliskie są wszelkiesprawy Zachodu, studiując starożytną historię i le-gendy odkryjemy tajemną formułę, która dawno jużzaginęła. Zastosowanie jej w epoce Meiji* będzieaktem dobrodziejstwa, zdusi bowiem wszelkie nie-szczęścia już w zarodku. Tym samym my spłacimydług za to, że teraz korzystamy z rozkoszy dosyta..."— Dziwne jakieś rzeczy wypisuje — gospodarz po-kręcił głową.„Oto dlaczego ostatnio studiuję dzieła Gibbona,Mommsena oraz Smitha. Z przykrością jednak do-noszę, że nie udało mi się znaleźć najmniejszejwskazówki prowadzącej do wykrycia tajemnicy. Ale,jak Panu wiadomo, jestem człowiekiem charakteru,który nie rezygnuje z raz obranego kursu, dopókinie osiągnie sukcesu. Dlatego też wierzę, że pono-wne odkrycie metody wymiotowania nie jest sprawąodległą. O powyższym odkryciu powiadomię Panabez zwłoki. Przy okazji nadmieniam, że ucztę z to-chimembo i pawimi językami wolałbym zorganizo-wać po wspomnianym odkryciu. Tak będzie lepiejnie tylko dla mnie, lecz również i dla Pana, ponie-waż pan cierpi na niestrawność żołądka. Na tymkończę swój list i przepraszam za chaotyczne przed-stawienie myśli!"* Epoka Meiji (1868—1912) — inazwa okresu panowania cesarzaMutsuhito, zwanego też cesarzem Meiji.61

Page 58: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— On przecież kpi sobie ze mnie. Pisze jednak w takisposób, że przeczytałem do końca, biorąc wszystko napoważnie — powiedział ze śmiechem gospodarz.Meitei naprawdę nie ma chyba nic do roboty, skoro naNowy Rok płata takie figle.Następne cztery czy pięć dni minęły bez specjalnychzdarzeń. Znudziło mi się już spędzanie czasu wyłączniena oglądaniu więdnących żonkili w białym porcelanowymwazonie i powoli rozkwitającej zielonej gałązki śliwyw butelce, poszedłem więc dwukrotnie do Mikeko, ale niezastałem jej. Początkowo myślałem, że wyszła z domu, aleza drugim razem dowiedziałem się, że jest chora. Ukryłemsię za aspidistrą, rosnącą obok naczynia z wodą do myciarąk, i podsłuchałem rozmowę gospodyni ze służącą.— Czy Mikeko przyjmuje posiłki?— Nie, proszę pani, od dzisiejszego ranka jeszcze nicnie zjadła. Położyłam ją na grzejniku, żeby jej było cie-pło. — Brzmiało to tak, jakby nie mówili o kocie, leczo człowieku.Z jednej strony, gdy porównuję to z moją sytuacją, jes-tem troc-hę zazdrosny, ale z drugiej strony jest mi przy-jemnie, że kochana przeze mnie kotka otaczana jest takserdeczną opieką.— To niedobrze, że nie je, z każdym dniem będziesłabsza.— Oczywiście, proszę pani. Nawet my, jeśli nie jemyprzez cały dzień, zupełnie nie możemy pracować.Służąca mówiła tak, jakby uznawała kota za zwierzęwyższego gatunku niż ona sama. Faktycznie, w tym domukot jest ważniejszy od służącej.— Czy zaniosłaś ją do lekarza?— Tak, ale lekarz okazał się jakiś dziwny. Gdy!weszłamdo jego gabinetu z Mikeko na rękach, zapytał mnie, czysię przeziębiłam, i chciał mi zmierzyć puls. „Nie, dokto-rze — powiedziałam — ja nie jestem chora, pacjent jesttutaj" — i umieściłam Mikeko na kolanach. Doktor roze-62

Page 59: Natsume Sōseki - Jestem kotem

śmiał się i powiedział, że on się nie zna na kocich choro-bach, i poradził, żebym zostawiła kota w spokoju, to napewno sam wyzdrowieje. Czyż to nie jest okropne? Takmnie rozgniewał, że powiedziałam mu, żeby wobec tegonie badał pacjentki. Wspomniałam mu również, że jest tobardzo cenna kotka; włożyłam Mikeko za pazuchę i wró-ciłam do domu.— Zaprawdę!„Zaprawdę" — tego słowa nigdy nie słyszałem w moimdomu. Trzeba być kimś tam w stosunku do kogoś, ktojest czymś tam dla wdowy po shogunie, żeby posługiwaćsię takimi słowami. Czułem się głęboko poruszony.— Zdaje mi się, że pokasłuje cichutko...— Tak, na pewno się przeziębiła i boli ją gardło. Każdykaszle, gdy się przeziębi, i dlatego...Służąca mówiła bardzo grzecznie. Nic dziwnego, skorosłuży u pani, która jest czymś tam dla wdowy po shogu-— Poza tym ostatnio szerzy się coś, co nazywają cho-robą płuc...— Naprawdę, ostatnio pojawiło się wiele nowych cho-rób, takich jak choroba płuc czy dżuma, trzeba bardzouważać.— Nie służy nam to, czego nie było w starej epoce sho-gunatu. Ty też musisz uważać!— Naprawdę, proszę pani? — Służąca wyraźnie sięzaniepokoiła.— Wydaje mi się, że Mikeko w ogóle nie wychodziła,jak więc mogła się przeziębić?— Nie, proszę pani, ale ostatnio miała złego przyja-ciela.Służąca była z siebie dumna, jakby przekazywała ta-jemnicę państwową.— Złego przyjaciela?— Tak, brudnego kocura, który mieszka u lego nau-czyciela przy głównej ulicy.63

Page 60: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Masz na myśli tego nauczyciela, który co ranka takbrzydko hałasuje?— Tak, to ten, który w czasie porannego mycia drzesię jak gęś, której ukręcają głowę.Drze się jak gęś, której ukręcają głowę — to świetneokreślenie. Mój gospodarz co rano w czasie płukaniagardła ma osobliwy zwyczaj wkładania szczoteczki dogardła i wydawania jakichś dziwacznych odgłosów. Kie-dy jest w złym nastroju, gulgocze okropnie, a kiedy jestw dobrym — jeszcze straszniej. To znaczy, że zarównow dobrym, jak i w złym nastroju nie przestaje wygrywaćz energią swego „gaa-gaa-gaa". Żona gospodarza twier-dzi, że przed wprowadzeniem się do tego domu nie miałtakiego zwyczaju, ale pewnego razu zagulgotał i odtądrobi to codziennie. Przykry zwyczaj. My, koty, nie mo-żemy w ogóle sobie wyobrazić, dlaczego on się przy tymupiera. No, dobrze, zostawmy go w spokoju, tym bardziejże słyszę jakieś obraźliwe uwagi na mój temat. Zacząłemprzysłuchiwać się z większą uwagą.— Nie wiem, czy kryją się w tym bulgotaniu jakieśczary czy co.— Przed restauracją Meiji nawet lokaje i służba no-sząca za panem obuwie mieli większe pojęcie o etykiecie.Nikt zresztą w naszej dzielnicy nie mył się w taki sposób!— Ach, święta prawda, proszę pani.Służąca zbyt często wpadała w zachwyt i zbyt częstomówiła: „Ach, proszę pani".— Co można oczekiwać od kota, który ma takiego go-spodarza! To włóczęga. Zbij go, jeśli przy]dzie tu jeszczeraz.— Na pewno go zbiję, ponieważ to z jego winy Mikekozachorowała. Pomszczę się na nim, na pewno.Żeby o tak potworną zbrodnię mnie posądzać! Teraz niemogę się do niej zbliżać — z tą myślą wróciłem do domu.Po powrocie zastałem gospodarza w gabinecie, zamy-ślonego nad kartką papieru. Gdybym mu powiedział, co64

Page 61: Natsume Sōseki - Jestem kotem

o nim usłyszałem od nauczycielki muzyki, na pewno bysię rozgniewał, ale — jak mówią — nieświadomość jestbłogosławieństwem, siedział więc sobie spokojnie i mru-czał coś pod nosem, uważając się za świętego wieszcza.W tym momencie nieoczekiwanie pojawił się kolegaMeitei, który przecież w liście noworocznym zawiadamiał,że jest zajęty i przez dłuższy czas nie przyjdzie.— Komponujesz wiersz w nowym stylu? Pokaż mi.Udało się ci coś ciekawego? — zapytał.— Uznałem, że jest to bardzo dobra proza, i miałemwłaśnie zamiar przełożyć — odrzekł niechętnie gospodarz.— Proza? Czyja proza? Może anonimowa? Wśród dziełanonimowych są również bardzo dobre, nie można więcich lekceważyć. Gdzie to znalazłeś?— W „Drugiej czytance" — odpowiedział gospodarzz całkowitym spokojem.— W „Drugiej czytance?" Jaki to ma związek z „Dru-gą czytanką?"— Po prostu ten znakomity tekst, który teraz tłumaczę,znajduje się w „Drugiej czytance".— Nie<żartuj. Pewnie postanowiłeś zemścić się na mnieza te pawie języki.— Nie jestem takim fanfaronem jak ty! — gospodarzpodkręcił "wąsa, zachowując całkowity spokój i powagę.— Gdy ktoś zapytał San'yć> *, czy widział ostatnio jakiśdoskonale napisany utwór, San'yo pokazał list woźnicy,przynaglający go do spłacenia długów, i powiedział:„Z ostatnio napisanych znakomitych utworów ten chybanależy umieścić na pierwszym miejscu". Ty również —wbrew oczekiwaniom' — możesz mieć oko wyczulone napiękno. Czytaj więc głośno swoją pracę, a ja ją ..ocenię.Meitei mówił to takim tonem, jakby sam był wielkimautorytetem w dziedzinie estetyki.* Hai San'yo (1780—1832) — konfucjanista i historyk, autorkilku dzieł poświęconych historii Japonii.5 — Jestem kotem < gg

Page 62: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Gospodarz zaczął czytać jak mnich sekty zen deklamu-jący pouczenia wielkiego kapłana Daito Kokushi *:— Olbrzym Grawitacja.— Co to jest, do licha, ten olbrzym Grawitacja?— To taki tytuł.— Dziwaczny tytuł, nie .rozumiem go.— Chodzi tu o olbrzyma, który nazywa się Grawitacja.— Trochę bezsensowny pomysł, ale ponieważ chodzi tuo tytuł, mogę ustąpić. Czytaj tekst, masz dobry głos, więcmoże okazać się to bardzo interesujące.— Dobrze, ale nie wolno ci więcej przerywać! — go-spodarz postawił z góry warunek i znowu zaczął czytać.5,Kate wygląda oknem. Dzieci bawią się piłką. Wy-rzucają ją wysoko w niebo. Piłka wznosi się corazwyżej. Po chwili spada w dół. Dzieci znów wybijająpiłkę wysoko. Dwa razy, trzy razy. Za każdym wy-biciem piłka spada na dół. «Dlaczego spada, dlaczegonie wznosi się coraz wyżej? — pyta się Kate.«Dlatego, że w ziemi mieszka olbrzym — odpowiadamama. — Nazywa się Grawitacja. On jest bardzosilny. Przyciąga wszystkie rzeczy do siebie. Przy-ciąga domy ku ziemi. Gdyby tego nie czynił, ule-ciałyby ku górze. Dzieci również by uleciały. Wi-działyście, jak liście spadają? To dlatego, że ol-brzym Grawitacja je wzywa. Zdarza się, że spadawam na podłogę książka. Dzieje się tak dlatego, żeolbrzym Grawitacja woła ją do siebie. Piłka wznosisię ku niebu. Olbrzym wzywa ją. I wtedy opada»".— Czy to już wszystko?— Niezłe, co?— W porządku, wygrałeś. Nie sppdziewałem się takie-go prezentu w zamian za tochimembó.* Daito Kokushi (1282—1337) ~ tytuł mnicha sekty rinzai (zen>z epoki Kamakura; w 1324 założył świątynię Daitokuji.66

Page 63: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— To żaden prezent. Przełożyłem ten tekst, ponieważuważam, że jest dobry. Czy nie sądzisz, że jest napra-wdę dobry? — gospodarz spojrzał spoza okularów o zło-conych oprawkach.— Co za niespodzianka! I pomyśleć, że masz taki ta-lent! Dobrze, chwyciłem przynętę! Poddaję się, poddajęsię.Gospodarz patrzył na Meiteia i nie rozumiał, o co muchodzi.— Wcale nie miałem zamiaru zmuszać cię do poddania.Przełożyłem ten tekst po prostu dlatego, że jest cie-kawy.— Rzeczywiście, ciekawy. W przeciwnym razie niebyłby oryginalny. Znakomicie! Chylę czoło przed tobą.— Nie widzę wcale powodu. Widzisz, zrezygnowałemz malowania akwarelami, postanowiłem więc spróbowaćpisania.— Słusznie. Nie ma porównania z akwarelami, w któ-rych nie było ani wyczucia perspektywy, ani rozróżnie-nia barw. Tym razem jestem pełen najwyższego podziwu!— Twoja pochwała dodaje mi otuchy. — Do końca niezrozumiał słóv£ swego rozmówcy.W tym momencie wszedł Kangetsu.— Przepraszam, że wczoraj pana niepokoiłem.— O, czołem! Wysłuchałem świetnego tekstu i duchtochimembo został przepłoszony. — Meitei robił jakieśniezrozumiałe aluzje.— Ach, naprawdę?Odpowiedź Kangetsu również nie miała sensu. Tylkogospodarz nie był — jak się zdaje — tymi odpowiedziamizachwycony.— Odwiedził mnie niedawno człowiek przez ciebie po-lecony o nazwisku Ochi Tófu!— Ach, tak? Ochi Kochi jest niezwykle przyzwoity,choć trochę dziwak. Obawiałem się, że sprawi panu kło-pot, ale tak nalegał, żeby mu pana przedstawić...«• 67

Page 64: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Nie sprawił mi kłopotu...— Czy w czasie wizyty mówił coś na temat swego na-zwiska?— Nie, nic nie wspominał.— Nie? Zwykle przy pierwszym spotkaniu daje komen-tarz do swego nazwiska.— Jaki komentarz? — wtrącił Meitei.^ — Bardzo się denerwuje, kiedy Kochi wymawiają nasposób chiński jako Tófu.— O\f — Meitei wyjął szczyptę tytoniu ze skórzanegokapciucha, pokrytego złotymi rysunkami.— Zawsze więc uprzedza: „Nie nazywam się OehiTófu, lecz Ochi Kochi".— Dziwne — Meitei głęboko zaciągnął się dymemz tytoniu „Kumoi".— To się stało pod wpływem literatury, bo przecież„Kochi" znaczy po prostu „tutaj", a on dumny jest z tego,że jego nazwisko i imię się rymują. Kiedy więc ludziewymawiają jego imię na sposób chiński, narzeka, że niedoceniają jego wysiłku.— To naprawdę dziwactwo — Meitei słuchał z zainte-resowaniem. Wydobył dym z głębi brzucha, chcąc wypuś-cić go przez nozdrza, ale dym zagubił drogę i uwiązł muw gardle. Ściskając- fajkę w ręce zaczął się krztusić.— Wczoraj opowiadał, że wyśmiały go uczennice, gdygrał rolę Przewoźnika w kółku recytatorskim.— Ach, to kółko recytatorskie! Niedawno, kiedy chcie-liśmy spróbować tochimembo, rozmawialiśmy o tym. „Nanastępne zebranie — wyjaśniał mi — postanowiliśmy za-prosić znanych literatów. Planujemy wielką imprezę. Pa-na również prosimy o zaszczycenie nas swoją obecnością".A kiedy zapytałem, czy następnym razem mają zamiarzajmować się sztuką obyczajową Chikamatsu, odpowie-dział: „Nie, teraz- wybraliśmy rzecz nowszą, «Demonazłota» *". „A jaka rola tobie przypadła?" „Będę Omiya!"* „Demon złota" — popularna powieść OzaOri Kóyó (1867—1903).68

Page 65: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Bohaterka ta w wykonaniu Tofu będzie pewnie bardzointeresująca. Muszę koniecznie tam pójść i urządzić muowację!— To będzie chyba ciekawe — rzekł Kangetsu i dziw-nie się zaśmiał*— To bardzo uczciwy chłopiec, dobrze, że nie jest lek-komyślny. Jest zupełnie inny niż na przykład Meitei. —Mój gospodarz za jednym zamachem zemścił się za An-drea del Sarto, pawie języki i toehimembo. Kolega Meiteijakby nie dosłyszał tej uwagi. '— No, tak, jestem jak ta deska kuchenna z Gyotoku *,głupi, ale wymyślny — rzekł i roześmiał się.— Coś w tym rodzaju — odparł gospodarz. W gruncierzeczy nie rozumiał wyrażenia: „deska kuchenna z Gyo-toku", lecz będąc nauczycielem kłamał od wielu lat i tedoświadczenia z klasy szkolnej przenosił na życie towa-rzyskie.— Co to znaczy: „deska kuchenna z Gyotoku?" — spy-tał niewinnie Kangetsu.Gospodarz patrzył w stronę alkowy i chcąc jak najj

szybciej zmienić temat rozmowy powiedział:— Te żonkile kupiłem jeszcze przed Nowym Rokiem,kiedy wracałem z łaźni. Długo stoją, prawda?— Twoje słowa przypomniały mi o pewnej dziwnejhistorii, która zdarzyła mi się przed Nowym Rokiem —powiedział Meitei obracając fajką jak kuglarz.— Opowiedz nam, co to za historia — gospodarz ode-tchnął z ulgą, wierząc, że „kuchenną deskę z Gyotoku"odrzucił daleko poza siebie.— Zdarzyło się to dwudziestego siódmego grudnia.Właśnie od Tofu otrzymałem wiadomość: „Chciałbym od-wiedzić Pana i mieć honor porozmawiać z Panem o lite-* Wyrażenie „deska kuchenna z Gyotoku" oznacza „głupi",„zuchwały". Jest to gra słów wywodząca się stąd, że deski ku-chenne z Gyotoku, w prefekturze Chiba, wykonuje się z tzw.głupich, muszli (bakagai).69

Page 66: Natsume Sōseki - Jestem kotem

raturze, proszę więc o pozostanie w domu". Czekałem odrana, lecz nie przychodził. Zjadłem obiad, usiadłem przypiecu i czytałem humorystyczną historię Barry Paina.W tym właśnie czasie otrzymałem list od matki z Shizu-oka. Moja matka, jak wszystkie stare kobiety, ciągletraktuje mnie jak dziecko. I w tym liście dawała mi różnerady: żebym, nie wychodził z domu nocą, gdy jest zimno,żebym nie brał chłodnej kąpieli, bo jeśli nie napalę w pie-cu i nie ogrzeję pokoju, to się przeziębię itp. Rzeczywiście,nikt inny o nas tak się nie troszczy jak rodzice, więc choćzwykle jestem bardzo niefrasobliwy, tym razem list poru-szył mnie głęboko. Doszedłem do wniosku, że nie powinie-nem trwonić życia na wałęsaniu się, jak to czyniłem do-tychczas, lecz napisać jakieś wielkie dzieło i w ten sposóbprzynieść zaszczyt rodzinie. Zacząłem przemyśliwać, żedobrze by było, gdyby cały świat literacki okresu Meijipoznał imię Meiteia, dopóki jeszcze jego matka żyje. Czy-tałem list dalej: *, Jesteś naprawdę szczęściarzem. Od cza-su rozpoczęcia wojny z Rosją młodzież pracuje w wielkimtrudzie dla naszego drogiego kraju, a ty zabawiasz sięprzyjemnie, jakby dla ciebie przez cały czas trwało ŚwiętoNoworoczne". Ja jednak nie pędzę tak beztroskiego życia,jak myśli moja matka, wierzcie mi. Potem wyliczyła na-zwiska moich kolegów ze szkoły, którzy albo zginęli, albozostali ranni na wojnie. Kiedy czytałem kolejno te imiona,nagle zrobiło mi się jakoś smutno — życie ludzkie wydałomi się tak mało znaczące. A na zakończenie napisała: „Po-nieważ jestem stara, boję się, że już ostatni raz kosztujęświąteczne noworoczne zoni..." W tych słowach poczułemjakiś wielki smutek, byłem więc coraz bardziej przygnę-biony i pragnąłem, żeby Tófu przyszedł jak najszybciej,ale on wciąż nie przychodził. Nadeszła w końcu pora ko-lacji. Postanowiłem wysłać odpowiedź matce i napisałemkilkanaście wierszy. Jej list miał ponad sześć stóp długoś-ci, ja takiej sztuki nigdy nie potrafiłem dokonać, zawszekończyłem po jakichś dziesięciu wierszach. Ponieważ cały70

Page 67: Natsume Sōseki - Jestem kotem

dzień spędziłem bez ruchu, rozbolał mnie żołądek. „Jeśliprzyjdzie Tofu, poproście go, żeby na mnie poczekał" —powiedziałem. Wyszedłem na spacer mając zamiar wrzucićprzy okazji list do skrzynki. Zamiast pójść jak zwyklew stronę Fujimi-cho mimo woli skierowałem się ku Dote-samban-cho. Wieczór był trochę pochmurny, od lądu zaci-nał silny wiatr i było bardzo zimno. Od strony Kagurazakanadjechał z gwizdem pociąg i przeleciał u stóp nabrzeża.Poczułem się bardzo samotny. W głowie zaczęły mi wiro-wać myśli o ostatnich dniach roku, o zabitych na wojnie,0 starzeniu się, o nietrwałości i szybkim mijaniu życia.1 pomyślałem, że to właśnie w takich chwilach napadanagle na ludzi pokusa, żeby się powiesić i skończyć zesobą raz na zawsze. Uniosłem nieco głowę do góry i spoj-rzałem na nabrzeże. I wtedy spostrzegłem, że znajduję sięwłaśnie pod tą samą sosną.— Tą samą sosną? Jaką sosną? — wtrącił wzburzonygospodarz.— Pod sosną wisielców! — rzekł Meitei i zacisnął koł-nierz kimona.— Sosna wisielców rośnie chyba na Konodai — Kan-getsu dolał oliwy do ognia.— Na Kónodai znajduje się sosna do wieszania dzwon-ków świątynnych, zaś sosna wisielców jest w Dotesam-ban-cho. Od najdawniejszych czasów mówiono, że każdego,kto pod tę sosnę przyjdzie, napada myśl o samobójstwie.Na nabrzeżu rośnie kilkadziesiąt sosen, ale jeśli ktoś siętutaj wiesza, to zawsze na tej samej sośnie. Jestem pe-wien, że zdarza się to kilka razy do roku. W każdymrazie nikt nie ma ochoty wieszać się na jakiejś innejsośnie. Okazuje się, że jedna z jej gałęzi wystaje w stronęulicy. To piękna gałąź! Aż żal odchodzić od niej. Chcia-łoby się popatrzeć, jak ona wygląda, kiedy ktoś na niejwisi. Rozejrzałem się dokoła, ale nikogo nie spostrze-głem. Trudno, może sam się powieszę — pomyślałem.O nie, nie! Gdy się powieszę, stracę życie. Lepiej nie pró-71

Page 68: Natsume Sōseki - Jestem kotem

bować, to niebezpieczne* Słyszałem, że starożytni Grecyzabawiali biesiadników pokazując scenę wieszania. Jedenczłowiek stawał na podnóżku i kiedy wkładał głowę dopętli, ktoś inny natychmiast wybijał mu podstawkę spodnóg. Sztuka polegała na tym, że wieszający się rozluźniałpętlę na szyi i zeskakiwał jednocześnie z wytrąceniempodnóżka.Jeśli to prawda, nie mam powodu do strachu, ja teżmogę spróbować -— pomyślałem i chwyciłem się rękamiza gałąź, która ugięła się pod moim ciężarem. Zgięta, wy-glądała naprawdę pięknie. Poczułem się szczęśliwy, gdywyobraziłem siebie, jak wiszę na sznurku i łagodnie siękołyszę. Spróbuję — pomyślałem — ale przypomniałemsobie, że Tofu byłoby przykro, gdyby przyszedł i musiałna mnie czekać. Tak więc postanowiłem wpierw porozma-wiać z Tofu, a potem przyjść tu jeszcze raz.— Ale skończyło się szczęśliwie? — spytał gospodarz.— Bardzo interesujące — powiedział Kangetsu z głu-pim uśmieszkiem na twarzy.— Wróciłem do domu, ale Tofu nie było. Zastałemjednak od niego kartkę, w której przepraszał mnie, że niemoże dotrzymać obietnicy z powodu nieoczekiwanej prze-szkody, ale z góry cieszy się, że będzie miał okazję prze-prowadzić ze mną długą rozmowę w przyszłości. Uspo- 1koiłem się i ucieszyłem, że teraz bez żadnych przeszkódbędę mógł się powiesić. Nie zwlekając włożyłem sandałyi szybkim krokiem wróciłem na poprzednie miejsce... —Obojętnie popatrzył na twarze gospodarza i Kangetsu.— No i co dalej? — gospodarz trochę się niecierpliwił.— Dochodzimy chyba do punktu kulminacyjnego —rzekł Kangetsu, obracając w palcach tasiemkę od narzutkihaori.— Zobaczyłem, że już ktoś mnie uprzedził. Wyobraźciesobie, spóźniłem się tylko o sekundy... Jaka szkoda! Terazwidzę, że znajdowałem się wtedy w rękach boga śmierci.Jak by powiedział William James — mroczne królestwo72

Page 69: Natsume Sōseki - Jestem kotem

śmierci z podświadomości i rzeczywisty świat, w którymfaktycznie istnieje, znajdowały się w stanie wzajemnegooddziaływania, zgodnie z pewnego rodzaju prawem przy-czyny i skutku. — Oblicze Meiteia stało się nieprze-niknione.Gospodarz, myśląc, że znowu go nabierają, nie odezwałsię słowem, wypełnił usta ciastkiem ryżowym i dokładnieprzeżuwał.Kangetsu starannie rozgrzebywał popiół w grzejnikui uśmiechał się z opuszczonym wzrokiem, wreszcie otwo-rzył usta i powiedział-bardzo spokojnym tonem:— Rzeczywiście, niezwykła historia, trudno wprostuwierzyć, że coś takiego mogło się zdarzyć, ale ponieważja również doświadczyłem ostatnio ^coś pQdobnego, niebudzi to we mnie żadnych wątpliwości.— Co?! Ty również chciałeś się powiesić?— Nie, nie wieszałem się, ale to wszystko jest tymdziwniejsze, że zdarzyło się mniej więcej w tym samymczasie.— A to ciekawe — Meitei również włożył do ust ciast-ko ryżowe.— Tego dnia w domu znajomego na Mukojima odby-wało się przyjęcie połączone z koncertem, poświęconepożegnaniu starego roku. Ja również poszedłem tam zeskrzypcami. Był to bardzo udany wieczór, zebrało siępiętnaście albo szesnaście panienek i pań zamężnych,wszystko było doskonale zorganizowane. Wydawało misię, że już dawno nie spędziłem czasu tak przyjemnie.Skończyła się wieczerza, skończył się koncert, siedzieliś-my i rozmawialiśmy do późna o najróżniejszych spra-wach. Gdy miałem już zamiar podziękować i wracać dodomu, żona pewnego doktora podeszła do mnie i spytałaszeptem, czy wiem, że pani X zachorowała. Byłem tymbardzo zaskoczony, ponieważ widziałem panią X przedkilku dniami i niczego niepokojącego nie zauważyłem.Dokładnie więc wypytałem się i dowiedziałem, że dostała.73

Page 70: Natsume Sōseki - Jestem kotem

gorączki tego samego wieczoru, kiedy się ze mną spotkała.Podobno bez przerwy bredziła, mówiąc różne rzeczy, a cogorsza, od czasu do czasu wymieniała moje imię.Nie tylko gospodarz, lecz także Meitei powstrzymał sięod pospolitych uwag w rodzaju: „Tylko pozazdrościć".Obaj słuchali w nabożnym skupieniu.— Do chorej wezwano lekarza, nie umiał on jednak po-stawić diagnozy, stwierdził jedynie, że wysoka gorączkawpływa ujemnie na mózg, przepisał środek nasenny,wyrażając jednocześnie obawę, że jeśli to nie pomoże,życiu jej zagrażać może niebezpieczeństwo. Gdy to usły-szałem, ogarnęło mnie dziwnie przykre uczucie. Było onotak ciążące jak w nocnych majakach. Wydawało mi się,że nagle stwardniało powietrze i zaczęło zewsząd zaciskaćsię na moim ciele. W drodze do domu tylko o tym myśla-łem i cierpiałem nie do zniesienia. Ta piękna, ta wesołai zdrowa pani X...— Przepraszam, że przerwę ci na chwilę. O panienceX wspominałeś dotąd chyba ze dwa razy, więc jeśli niemasz obiekcji, chciałbym usłyszeć jej imię — Meitei spoj-rzał na gospodarza, ale ten odpowiedział jedynie „mhm".— Nie, lepiej nie, mogłoby się to okazać dla niej kło-potliwe.— To znaczy, że wszystko chcesz przedstawić w formieniejasnej, wieloznacznej i wymijającej?— Proszę ze mnie nie kpić, to bardzo poważna sprawa...Na samą myśl, że ta młoda dama nagle zapadła na ciężkąchorobę, serce moje wypełniło się żalem. Nietrwałość ży-cia, opadające kwiaty i liście wypełniły mnie przygnębie-niem, opuściły mnie wszystkie siły i na chwiejnych no-gach wlokłem się nie wiedząc dokąd, aż doszedłem domostu Azumabashi. Oparłem się o balustradę i spojrzałemw dół, nie wiem, czy był to czas przypływu, czy odpływu,widziałem tylko szybko przepływający potok czarnej wo-dy. Od strony Hanakawado nadjechała riksza i przemknę-ła po moście. Patrzyłem w ślad za nią, aż światło lampio-74

Page 71: Natsume Sōseki - Jestem kotem

nu zmalało i zniknęło za browarem „Sapporo". Znowuspojrzałem na wodę. I nagle usłyszałem głos wołającymnie po imieniu z daleka, od strony górnego biegu rzeki.To niemożliwe, żeby o tej porze mógł ktokolwiek mniewołać — pomyślałem i ze zdziwieniem wpatrywałem sięw powierzchnię wody, ale niczego nie dostrzegłem. Wie-rząc, że to po prostu złudzenie, postanowiłem wrócić bezzwłoki do domu, ale gdy zrobiłem kilka kroków, znowuusłyszałem ten cichy głos. Zatrzymałem się bez ruchui nasłuchiwałem. Kiedy usłyszałem wołanie po raz trzeci,zadrżały mi kolana, chwyciłem się balustrady. Głos zda-wał się dochodzić z daleka, jakby z dna rzeki, nie miałemjednak wątpliwości, że to głos pani X. Mimo woli odpo-wiedziałem: „Tutaj jestem!" Słowa moje odbiły się odcichej wody tak głośno, że przestraszyłem się własnegogłosu i rozejrzałem niepewnie dokoła. Nie zobaczyłem ni-kogo; ani człowieka, ani psa, ani księżyca. W tym samymmomencie zapragnąłem zanurzyć się w mroku tej nocyi pospieszyć w stronę, skąd dochodziło wołanie pełne cier-pienia, skargi, błagania o pomoc. Odpowiedziałem: „Zarazidę", wychyliłem się poza balustradę i przyjrzałem czar-nej wodzie. Wydawało mi się, że wzywający mnie głosz trudem dobywa się spod fal. Tak, to na pewno spodwody. — pomyślałem i wszedłem na balustradę. Zdecydo-wałem się skoczyć! Gdy przyglądałem się jeszcze stru-mieniowi, znów poniósł się po falach głos smętny i słabyjak wiotka nić. Tak, to tu — pomyślałem, zebrałem siły,podskoczyłem najpierw w górę i bez odrobiny żalu spa-dłem w dół jak kamień.— Naprawdę skoczyłeś? — zapytał gospodarz z błys-kiem w oczach.— Nie przypuszczałem, że do tego dojdzie — Meiteiuszczypnął się w czubek nosa.— Straciłem przytomność, potem wydawało mi się, żeśnię. Kiedy się ocknąłem, było mi zimno, ale nie byłemmokry i nie czułem wokół siebie wody. Nie posiadałem się75

Page 72: Natsume Sōseki - Jestem kotem

ze zdumienia, gdyż byłem przekonany, że wskoczyłem dorzeki. W końcu zdałem sobie sprawę, że przydarzyło misię coś niezwykłego, rozejrzałem się dokoła, oczom włas-nym nie wierząc. Po prostu się pomyliłem i skoczyłem naśrodek mostu. Byłem niepocieszony. Tylko dlatego, żepomyliłem przód z tyłem, nie mogłem udać się tam, skąddochodził głos. — Kangetsu uśmiechał się i wciąż kręciłw palcach tasiemkę od haori, jak gdyby mu przeszkadzała.— Ha, ha, ha! To interesujące! I dziwne. Tak bardzoprzypomina moje przeżycia. Niezły materiał na poparcieteorii profesora Jamesa! Gdybyś to opisał w artykule„O reakcjach człowieka", oszołomiłbyś nasze kręgi lite-rackie... A co się stało z chorą panią X? — dopytywał sięMeitei.Kiedy kilka dni temu odwiedziłem ją z okazji NowegoRoku, grała ze służącą w wolanta, to znaczy, że chyba zu-pełnie wyzdrowiała.Gospodarz, który przez dłuższy czas siedział głębokozamyślony, w końcu otworzył usta, dając do zrozumienia,że on też nie jest gorszy.— Ja też mam.— Masz? Co masz? — Meitei, oczywiście, niczego siępo nim nie spodziewał.— Ja też mam historię, która zdarzyła się w końcuubiegłego roku.— U wszystkich w końcu ubiegłego roku. Dziwnyprzypadek. — Kangetsu się roześmiał. W dziurze po bra-kującym zębie sterczał kawałek ciastka.— Nie, zdarzyło się to innego dnia, gdzieś około dwu-dziestego. „Zamiast noworocznego podarunku — powie-działa żona — zaproś mnie do teatru na występ SettsuDaijo". „Dlaczego nie" — mówię i pytam, jaką sztukędzisiaj grają. Żona zagląda do gazety i mówi: „Unagida-ni". „Nie lubię «Unagidani» — odrzekłem — może pój-dziemy kiedy indziej". — I tego dnia nie poszliśmy. Na-stępnego dnia żona przynosi gazetę i mówi, że grają76

Page 73: Natsume Sōseki - Jestem kotem

„Horikawę", więc możemy pójść. „W «Horikawa» — mó-wię jej — ciągle grają na samisenie, robią dużo hałasui nic poza tym, żadnej treści w niej nie ma, więc możezrezygnujemy. Żona odeszła z niezadowoloną miną. Kolej-nego dnia obwieściła, że grają „Świątynię Sanjusangendo".„Chciałabym koniecznie usłyszeć Settsu w tej sztuce. Mo-że ty nie lubisz «San/jusangend6», ale nie będziesz chybaprzeciwny temu, żeby mi ją pokazać" —. brzmiało to jużjak żądanie. „Skoro tak bardzo chcesz, możemy pójść, aleponieważ jest to najlepsze przedstawienie, na pewno bę-dzie duży tłok i słabe są szansę, że się dostaniemy. Zresztąod dawien dawna przyjęło się rezerwowanie miejsc w tymteatrze najpierw w herbaciarni. Niedobrze jest naruszaćzasady, do których się wszyscy stosują. Bardzo mi przy-kro, ale dzisiaj też musimy zrezygnować". Żona spojrzałana mnie z wściekłością i odparła: „Jestem kobietą i niei znam się na tak skomplikowanej procedurze, ale wiem,że matka Ohary i Kimiyo Suzuki zdołały się dostać naprzedstawienie bez stosowania się do owych zasad i sły-' szały wszystko bardzo dobrze. Ty też, mimo że jesteśnauczycielem, nie musisz tak komplikować zwykłegopójścia do teatru. Jesteś okropny" — dodała zapłaka-nym głosem. „Więc dobrze, pójdziemy. Zjemy kolacjęi pojedziemy pociągiem" — poddałem się. „Musimy tambyć przed czwartą — nagle się ożywiła. — Trzeba się, więc pospieszyć". Kiedy zapytałem, dlaczego musimy zdą-żyć przed czwartą, wyjaśniła, że wie od Kimiyo, iż wszy-li stkie miejsca będą zajęte, jeśli się spóźnimy. Zapytałemjeszcze raz, żeby się upewnić, czy po czwartej będzie zapóźno. „Oczywiście, że tak" — odpowiedziała. I w tymwłaśnie momencie zaczęły się nagłe dreszcze.— U żony? — spytał Kangetsu.— Żona była w najlepszym zdrowiu i w siódmym nie-bie. U mnie. Miałem wrażenie, że skurczyłem się jak prze-kłuty balon, zakręciło mi się w głowie i po chwili nie mo-głem się poruszać.T7

Page 74: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Nagła choroba, co? — zinterpretował Meitei.— Okropna historia. Była to jedyna w roku prośba żo-ny, więc chciałem ją koniecznie spełnić. Ciągle jej wymy-ślam, nie rozmawiam z nią, przerzucam na nią wszystkiedomowe obowiązki, opiekę nad dziećmi, a nigdy jeszczenie wynagrodziłem jej za to, że pełni w domu rolę służą-cej. Na szczęście miałem właśnie czas. I trochę pieniędzyw kieszeni. Mogłem ją zabrać na przechadzkę, zwłaszczaże tak bardzo pragnęła wyjść. Koniecznie chciałem za-brać ją do teatru, aż tu nagle dostałem dreszczy i zawrotugłowy. Nie tylko nie mogłem wsiąść do pociągu, ale na-wet przestąpić progu domu. Im bardziej myślałem ó tym,jak mi jest przykro, tym większe czułem dreszcze i za-wroty głowy. Porozmawiałem z żoną i posłałem służącąpo doktora Amaki, magistra medycyny, mając nadzieję,że po obejrzeniu przez lekarza i zażyciu leku wyzdrowie-ję przed czwartą. Na nieszczęście lekarz jeszcze nie wró-cił z nocnego dyżuru na uniwersytecie. Zapewniono je-dnak, że jak tylko wróci około drugiej do domu, od razuprzyjdzie do mnie. Co za zmartwienie! Wiedziałem, żegdybym dostał jakiś środek uspokajający, z pewnościąwróciłbym do zdrowia przed czwartą. Ale jak człowiek niema szczęścia, to nic mu się nie udaje. Już liczyłem na to,że przynajmniej raz w życiu zobaczę uśmiech na twarzyuradowanej żony, a tu nagle spotkał mnie taki zawód.W dodatku żona z wyrzutem spytała: „Czy naprawdę niemożesz pójść?" „Pójdę, na pewno pójdę. Możesz być spo-kojna, zobaczysz, że do czwartej wyzdrowieję. Umyj się,przebierz i czekaj na mnie". Pocieszałem ją, ale sercemwstrząsał bezgraniczny niepokój i żal, że to na próżno.Dreszcze się nasilały, w głowie kręciło się coraz mocniej.Jeśli nie poprawi mi się do czwartej i nie będę mógłspełnić obietnicy, nie wyobrażam sobie, co zrobi ta bez-duszna kobieta. Jakże żałosna sytuacja! Co mam robić?Zastanawiałem się przy tym, czy jako mąż nie mam obo-wiązku uświadomienia żonie, dopóki jeszcze jestem przy78

Page 75: Natsume Sōseki - Jestem kotem

zdrowych zmysłach, jak nietrwałe jest życie i nieuniknio-na śmierć wszystkich istot żywych. Gdyby nastąpił kry-zys, byłaby przynajmniej przygotowana i mogłaby zapa-nować nad bólem. Nie zwlekając poprosiłem ją do megogabinetu. „Jesteś wprawdzie kobietą — zacząłem — mu-sisz jednak znać chociaż jedno przysłowie zachodnio-europejskie: Many a slip'twixt the cup and the lip?"Żona od razu odcięła się z niesłychaną zajadłością: „Skądsię mogę znać na tych słowach pisanych poziomo? Ty do-brze wiesz, że nie znam angielskiego. Zwracasz się do mniepo angielsku, żeby zakpić ze mnie! Skoro tak kochasz ten•język, to dlaczego nie wziąłeś sobie za żonę absolwentkichrześcijańskiej szkoły misyjnej? Nie spotkałam jeszczenikogo tak okrutnego jak ty!" Tak więc mój przemyślanyplan załamał się całkowicie. Muszę wam wyjaśnić, że ję-zykiem angielskim posłużyłem się wcale nie ze złej woli.Słowa te podyktowało mi najczystsze uczucie miłości dożony, byłem więc zupełnie bezradny, kiedy żona zinter-pretowała je w ten sposób. Poza tym pracę mego umysłuzakłóciły nieco dreszcze i zawroty g^owy. Trochę znie-cierpliwiony, chciałem jak najszybciej wyjaśnić jej praw-dę o nietrwałości życia i śmierci i dlatego zupełnie nie-świadomie przytoczyłem to przysłowie. Wiem, że źlepostąpiłem, że to był błąd. W rezultacie dreszcze się na-siliły i jeszcze bardziej zakręciło mi się w głowie. Żonatymczasem poszła do łazienki, obnażyła się do pasa i umy-ła, wyjęła z szafy kimono i przebrała się. Swoim zacho-waniem dawała mi do zrozumienia, że może wyjść w każ-dej chwili, czeka tylko na mnie. Ze zdenerwowania niemogłem znaleźć dla siebie miejsca. Żeby wreszcie przy-szedł Amaki! Spojrzałem na zegarek: była trzecia. Doczwartej pozostała tylko godzina. „Może powoli wyjdzie-my?" — żona stanęła w drzwiach gabinetu. Głupio jestchwalić własną żonę, ale nigdy przedtem nie myślałem,że jest tak piękna. Jej skóra, którą starannie wyszorowałamydłem; lśniła blaskiem kontrastującym z czernią je-79

Page 76: Natsume Sōseki - Jestem kotem

dwabnej narzutki haori. Jej twarz również promienio-wała, po pierwsze dlatego, że wymyła ją wodą z mydłem,a po drugie z nadziei posłuchania Settsu Daijo. Czułem,że za wszelką cenę muszę spełnić tę nadzieję.No, dobrze — pomyślałem — przełamię się i pójdę.I kiedy rozmyślając nad tym paliłem papierosa, przyszedłdoktor Amaki. Znakomicie, wszystko zaczynało się ukła-dać zgodnie z życzeniem. Amaki obejrzał język, potrzymałmoją rękę i zbadał puls, opukał piersi, pogładził po ple-cach, wywrócił powiekę, postukał po głowie i zamyślił się.„Wydaje mi się, że kryje się w tym pewne niebezpieczeń-stwo..." — rzekłem do niego, ale lekarz z całkowitymspokojem odpowiedział: „Nie, nie sądzę, żeby było cośszczególnego". „Nie ma zatem przeszkód — pyta żona —żeby na trochę wyszedł do miasta?" „Nie — lekarz zno-wu się zamyślił. — Ale pod warunkiem, że samopoczucienie będzie złe..." „Ale ja się czuję źle" — odpowiedziałem.„W takim razie dam panu łagodny środek uspokajającyi lekarstwo w płynie". „Tak, proszę — mówię mu. — Za-nosi się na coś poważnego, prawda?" „Nie. Nie ma naj-mniejszych obaw, tylko nie wolno się denerwować" —rzekł i poszedł sobie. Było wpół do czwartej. Wysłałemsłużącą po lekarstwa. Biegła tam i z powrotem, zgodniez surowym nakazem mojej żony. Już czwarta za piętnaś-cie. Pozstało jeszcze piętnaście minut. Nagle poczułemmdłości. Żona wlała lekarstwo do filiżanki i postawiłaprzede mną. Wziąłem filiżankę do ręki i miałem zamiarwypić, kiedy z głębi żołądka wydobył się okrzyk wojenny:„Gee!" i zmierzał ku gardłu. Musiałem lekarstwo odsta-wić. Żona nalegała, żebym je szybko wypił. Czułem, żebędę winny, jeśli nie wypiję i nie wyjdę zaraz z domu.Zdobyłem się na odwagę, przytknąłem filiżankę do wargi znowu to samo „gee" z nieugiętym uporem pokrzyżo-wało moje zamiary. Kiedy tak podnosiłem filiżankę doust i odstawiałem, zegar ścienny wybił godzinę czwartą.No, już czwarta, nie mogę dłużej zwlekać — pomyślałemt80

Page 77: Natsume Sōseki - Jestem kotem

i podniosłem filiżankę jeszcze raz... I wtedy stało się cośdziwnego, wraz z wybiciem godziny czwartej ustały zu-pełnie mdłości i mogłem bez trudu wypić lekarstwo. Dzie-sięć minut po czwartej — tu muszę dodać, że wtedy poraz pierwszy zdałem sobie sprawę, jak znakomitym leka-rzem jest Amaki — dreszcze na plecach i zawroty głowyzniknęły jak sen, a przecież myślałem, że już nie będęmógł utrzymać się na nogach. Wyleczyłem się całkowiciew mgnieniu oka. Możecie sobie wyobrazić, jaki byłemuradowany.— A potem poszliście oboje do teatru? — zapytał Mei-tei z takim wyrazem twarzy, jakby zupełnie nie rozumiał,0 co chodzi.— Chciałem pójść, ale żona uważała, że po czwartej1 tak się nie dostaniemy, więc musiałem zrezygnować.Gdyby doktor Amaki przyszedł piętnaście minut wcześ-niej, mógłbym wywiązać się z ciążącego na mnie obo-wiązku i żona byłaby zadowolona. Była więc to kwestiatylko piętnastu minut, bardzo żałuję, że tak się stało. Gdyo tym pomyślę, jeszcze dziś zdaje mi się, że groziło miwtedy poważne niebezpieczeństwo.Kiedy skończył opowiadać, wyglądał jak człowiek, któ-ry spełnił swój obowiązek. Wierzył z pewnością, że ura-tował swój honor w oczach gości.— To wielka szkoda — powiedział Kangetsu i zaśmiałsię pokazując dziurę po brakującym zębie.— Twoja żona musi być bardzo szczęśliwa mając taktroskliwego męża. — Meitei mówił z fałszywą naiwnością,jakby do siebie.Za papierową ścianką rozległo się pochrząkiwante go-spodyni.Wysłuchałem kolejno trzech historii, ale ani mnie nieubawiły, ani nie zasmuciły. Doszedłem do wniosku, żeczłowiek dla zabicia czasu po prostu porusza ustami, śmie-je się z rzeczy wcale nie zabawnych i cieszy się, gdy niema powodu do radości, bo nic innego nie potrafi robić.6 — Jestem kotem81

Page 78: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Wiedziałem od dawna o egoizmie i ograniczoności megogospodarza, ale ponieważ był on na ogół małomówny, niemogłem go rozgryźć do końca. Czułem nawet pewien lękz powodu jego nieprzeniknionego charakteru, ale po wy-słuchaniu dzisiejszej historii zacząłem nim gardzić. Dla-czego nie potrafi milczeć i słuchać, gdy inni opowiadają?Co może zyskać, kiedy popisuje się takimi nonsensami poto tylko, żeby nie być .gorszym od innych? Może toEpiktet zachęca go do takich rzeczy? Mój gospodarz,Kangetsu i Meitei są jakby pustelnikami w czasach poko-ju, ale mimo że wynoszą się ponad innych i trzymają sięz dala od tłumu, niby tykwy uniesione porywami wiatru,w rzeczywistości są również opanowani ziemskimi żądza-mi i ambicjami. Nawet w ich codziennych rozmowachprzejawia się chęć współzawodnictwa i ustawiczny nie-pokój o wygraną. Wystarczy im tylko jeden krok, żebystali się zwierzętami kryjącymi się w tej samej jaskini,co filistrzy, których zwykle tak ostro krytykują. Nawetz punktu widzenia kota jest to fakt godny najwyższegoubolewania. Tylko ich słowa i zachowanie nie są tak sza-blonowe jak u zwykłych dyletantów — to jedyny zresztąpunkt na ich korzyść.Gdy wszystko to sobie przemyślałem, zrozumiałem, żeich rozmowa jest wyjątkowo nudna, wyszedłem więc zo-baczyć, co się dzieje z Mikeko, i ruszyłem w stronę ogro-du nauczycielki gry na koto. Ozdoby z gałązek sosny przybramie i święte festony zostały zdjęte, gdyż od NowegoRoku upłynęło już dziesięć dni. Jasne wiosenne słońcerzęsiście oświetlało całą ziemię z wysokości bezkresnegonieba, na którym nie ujrzałbyś ani jednej chmurki, więcmaleńki ogród wyglądał jeszcze barwniej i żywiej niżpierwszego noworocznego dnia. Na werandzie leżała po-duszka do siedzenia, ale nikogo tam nie było, ruchomeoklejane papierem ścianki również były pozamykane, coświadczyło, że pani profesor gdzieś wyszła, może do łaźni.Zresztą nie obchodziło mnier czy pani profesor jest w do-82

Page 79: Natsume Sōseki - Jestem kotem

!'mu, czy nie, niepokoiłem się tylko, czy Mikeko -czuje siętrochę lepiej. Dokoła panowała martwa cisza, nigdzie'w pobliżu nie wyczuwało się żywej duszy, wszedłem więcna werandę brudnymi łapami i położyłem się na środkupoduszki. Leżało mi się bardzo przyjemnie. Poczułem sen-ność, zdrzemnąłem się trochę, zapomniawszy nawet o Mi-keko, gdy nagle za shoji rozległ się głos.— Dziękuję bardzo. Czy już gotowe? — profesorka by-ła jednak w domu.— Przepraszam, że się trochę zasiedziałam. Po przyj-ściu do mistrza, który robi buddyjskie ołtarzyki, musia-łam trochę poczekać, ąż skończy.— Dobrze, pokaż mi. Ach, jakie piękne! Dzięki temuMikeko będzie mogła spoczywać w spokoju. Czy złoceniena pewno nie odpadnie?— Powiedzieli mi, że użyli najlepszego materiału, wyAtrzyma dłużej niż na pośmiertnych tabliczkach przezna-czonych dla ludzi... Poza tym powiedzieli, że lepiej bę-dzie wyglądać, jeśli wyraz „sława" w imieniu pośmiert-nym Myoyoshinnyo napisze się kursywą, więc odpowie-dnio zmienili zarys kresek.— Dobrze, postawimy od razu na ołtarzyku i zapalimytrociczki.Co się stało z Mikeko? Coś tu nie w porządku,—> po-myślałem i stanąłem na poduszce. „Dzyń" — rozległ siędźwięk dzwonka, a następnie dobiegł głos nauczycielki:— Niech będzie wieczna chwała Tobie, Myoyoshinnyo!Niech będzie wieczna Tobie chwała, litościwy BuddoAmido! Wieczna Tobie chwała, Amido! Ty też odmównodlitwę.„Dzyń".— Niech będzie wieczna chwała Tobie, Myoyoshinnyo!Niech będzie tobie wieczna chwała, Buddo Amido, wiecz-na Tobie chwała, Amido! — rozległ się głos służącej.Nagle serce zakołatało w mej piersi. Stałem na podusz-6* 83

Page 80: Natsume Sōseki - Jestem kotem

ce bez ruchu, nawet oczy nie poruszyły się, jak kotwyrzeźbiony w drzewie.— Naprawdę, to bardzo smutne. A przecież zaczęło sięod drobnego przeziębienia.— Gdyby Amaki-san dał jakieś lekarstwo, mogłoby jejpomóc.— To wina tego Amaki! Za bardzo zlekceważył Mikeko.— Nie możesz mówić źle o innych. W końcu każdyżyje tyle, ile mu przeznaczone.Okazuje się, że również Mikeko leczyła się u Amaki,■— Wszystko stało się dlatego, że ten kot włóczęga z do-mu nauczyciela zbyt często wywabiał ją na ulicę. <■— Tak, to bydlę winne jest śmierci naszej Mikeko.Chciałem się trochę wytłumaczyć, lecz musiałem śeier-pieć tę zniewagę, przełknąłem ślinę i czekałem dalej. Roz-mowa'urwała się na chwilę.— Życie nie zawsze układa się tak, jak chcemy. Przed-wcześnie umiera taka piękna istota jak Mikeko. A takiebrzydactwo jak ten kot włóczęga pozostaje zdrowe i dalejrobi szkody...— Oczywiście, proszę pani Drugiej tak uroczej osobyjak Mikeko nigdzie byśmy nie znalazły, nawet szukającze świecą.Powiedziała „osoby" zamiast „kotki". Służąca chybauważa, że koty i ludzie należą do tego samego rodzaju.Rzeczywiście jej twarz wyjątkowo jest podpbna do kociej.— Gdyby to było możliwe, żeby zamiast naszej Mi-keko...— ...Zdechł ten kot włóczęga z domu nauczyciela. Jakbyłoby cudownie!No, nie byłoby tak cudownie, gdyby wszystko poszłopo jej myśli. Jeszcze nigdy nie zetknąłem się ze śmiercią,trudno mi powiedzieć, co to jest, nie wiem, czy mi sięspodoba, czy nie. Parę dni temu było bardzo zimno,wszedłem więc do dzbanka, w którym zwykle wygaszanowęgle. Służąca, nie wiedząc, że tam jestem, przykryła84

Page 81: Natsume Sōseki - Jestem kotem

mnie pokrywką. Na samo wspomnienie cierpień, jakiewtedy przeżyłem, ogarnia mnie lęk. Białka wyjaśniła mi,że podobno się umiera, gdy takie cierpienia potrwajątrochę dłużej. Nie skarżyłbym się, gdybym miał umrzeć'zamiast Mikeko, ale jeśli nie można umrzeć bez takichmęczarni, nie chciałbym — przyznaję — umierać za bylekogo.— Mimo że była kotką, kapłan odczytał jej sutry,otrzymała też pośmiertne imię buddyjskie, myślę więc,że nie oczekuje od nas niczego więcej.— Tak, tak, oczywiście, miała duże szczęście! Ale by-łoby jeszcze lepiej — jeśli mam prawo żądać jeszczewięcej — gdyby ten kapłan nie skończył czytania sutrytak szybko.— Tak, ja również o tym myślałam, że jest trochę zakrótka, ale gdy powiedziałam: „Bardzo szybko się skoń-czyła...", kapłan ze świątyni Gekkeiji odrzekł: „Tak, od-czytałem części zapewniające największą skuteczność,zupełnie wystarczające, żeby kot dostał się do raju!"— Coś podobnego! Gdyby chodziło o tego włóczęgę...Uprzedzałem już nieraz, że nie mam imienia, a jednaksłużąca wciąż nazywała mnie włóczęgą. Co za nieuprzej-ma kobieta!— Grzesznik z niego wielki, nawet najżarliwsze modli-twy nie pomogą mu dostać się do raju.Nie wiem, ile jeszcze razy nazywały mnie włóczęgą,nie mogłem dłużej znieść tej nie kończącej się rozmowy,ześliznąłem się z poduszki i zeskoczyłem z werandy. Po-stawiłem wszystkie swoje osiemdziesiąt osiem tysięcyosiemset osiemdziesiąt włosów i zadrżałem na całym cie-le. Od tej pory nie byłem ani razu w pobliżu domu na-uczycielki gry na koto i nie wiem, co się z nią dzieje.Z pewnością kapłan Gekkeiji wygłasza swoje krótkie mo-dlitwy również za spokój jej duszy.Ostatnio nie mam odwagi wychodzić na dwór. Niewiem dlaczego, ale świat wydaje mi się jakiś ponury.85

Page 82: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Stałem się kotem tak niemrawym jak mój gospodarz.Przestałem się dziwić, że odosobnienie gospodarza lu-dzie tłumaczą nieszczęśliwą miłością.Nigdy jeszcze nie schwytałem myszy i dlatego służącazaproponowała kiedyś, żeby mnie wyrzucić, lecz mój go-spodarz wie, że nie jestem zwykłym kotem podwórzo-wym i dlatego nadal prowadzę bezczynne życie w jegodomu. Za to zrozumienie jestem mu głęboko wdzięczny,bez żadnych wahań gotów jestem wyrazić swój podziwdla jego przenikliwości. Nawet specjalnie się nie złoszczę,gdy służąca mnie dręczy, ponieważ wiem, że ona mnienie rozumie. Lecz kiedy w niedługim czasie pojawi sięnowy Hidari Jingoro * i wyrzeźbi mój portret na filarzebramy świątynnej, a japoński Steinlen z upodobaniemzacznie malować mnie na płótnie, ludzie będą się wsty-dzić swojej ślepoty.

Hidari Jingoro (1594—1634) — samuraj w służbie rodu Ashi-kaga; znany rzeźbiarz (leworęki, stąd Hidari — „lewy", „lewastrona"). Główne jego dzieła znajdują się w świątyni Nishi-Hon-ganji w Kioto i w mauzoleum Tokugawy Ieyasu w Nikko.

Page 83: Natsume Sōseki - Jestem kotem

RozdziałtrzeciMikeko umarła, z Kuro nie zaprzyjaźniłem się, czuję,się więc trochę samotny. Na szczęście mam znajomychwśród ludzi i dlatego nie nudzę się tak bardzo. Niedawnopewien mężczyzna poprosił nawet gospodarza o mojąfotografię. Inny znowu przysłał specjalnie dla mnie cia-steczka kibidango, słynny przysmak z Okayamy. W mia-rę jak ludzie zaczęli darzyć mnie sympatią, stopniowozapominałem, że jestem kotem. A kiedy poczułem, że sąmi bliżsi niż koty, odechciało1 mi się organizować przed-stawicieli mego rodu do walki na śmierć i życie z dwu-nogimi panami. Co więcej, zmieniłem się do tego stopnia,że chwilami wydaje mi się, iż należę, do świata ludzi, conapawa mnie wiarą w przyszłość. To nie znaczy, że gar-dzę swoim plemieniem, po prostu czuję się spokojniejszywśród istot bliższych mi swoim zachowaniem. I dlategonie jest mi przyjemnie, gdy posądza się mnie o niesta-łość, nieuczciwość lub zdradę. A przecież niemało jestludzi zatwardziałych i ubogich duchem, którzy potrafiąubliżać człowiekowi żonglując tego rodzaju słownictwem.Uwolniwszy się od kocich nawyków, nie mogę dłużejobarczać siebie sprawami Mikeko czy Kuro. Lubię na-wet krytykować ich poglądy, słowa i czyny z wynio-słością równą człowiekowi. Nie ma w tym chyba niczegodziwnego. Martwi mnie jedynie to, że gospodarz, mimogłębokiej mojej wiedzy, traktuje mnie jak zwykłego kotai na przykład bez słowa usprawiedliwienia zjada wszyst-kie ciastka, które zostały przysłane dla mnie. Nie zrobiłi nie wysłał mego zdjęcia. Oczywiście, nie jestem z tego81

Page 84: Natsume Sōseki - Jestem kotem
Page 85: Natsume Sōseki - Jestem kotem

nieskończoność, czyta «Dialogi konfucjańskie» *, jada pie-czone pataty i ma sopel pod nosem". Niezbyt udane tozdanie. Gospodarz nie czuł się jednak zażenowany, czytałje tonem deki amatora, po czym roześmiał się — co musię rzadko zdaizało — i rzekł: „Interesujące! Tylko tensopel pod nosem jest zbyt okrutny, chyba wykreślę go".Przeciągnął kreskę przez całe to wyrażenie. Potem na-rysował jeszcze jedną, do niej dodał następną, tworząccałe pasmo ładnych, równoległych kresek. Kreślił jew dalszym ciągu, nie zwracając uwagi na to, że wszedłjuż na obszar następnego wiersza. Po wykonaniu ośmiulinii rzucił pędzel i zaczął podkręcać wąsa. Czynił to z ta-kim zapałem, jakby miał nadzieję, że spod kręconychwąsów wypłynfe nowa fraza. Kręcił je z uporem godnympodziwu, to do góry, to znów na dół. W tym samym cza-sie z bawialni wyszła żona i usiadła przed jego nosem.— Posłuchaj — rzekła.— Co się stało? — gospodarz wydał z siebie głos po-dobny do uderzenia gongu pod wodą. Żonie nie spodobałsię chyba ten ton, gdyż zaczęła od początku,— Posłuchaj.— No, co?! — wsunął do nosa kciuk i palec wskazu-jący i wyrwał włos.—■ W tym miesiącu trochę nam pieniędzy nie starczy...— Niemożliwe, żeby nie starczyło. Lekarza opłaciliśmy,długi w księgarni uregulowaliśmy w ubiegłym miesiącu,więc w tym miesiącu powinno coś pozostać. — Z całko-witym spokojem oglądał włos wyrwany z nosa, jak gdybybył to jeden z cudów świata.— Ponieważ nie jesz ryżu, lecz chleb i dżem..:— A ileż to tych puszek dżemu zjadłem?— W tym miesiącu^osiem.— Osiem? Nie pamiętam, żebym zjadł aż tyle.* „Dialogi konfucjańskie" — tytuł chiński dzieła: „Lun-ju"(jap. „Rongo"); są to rozmowy Konfucjusza spisane po jegośmierci.89

Page 86: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Nie tylko ty, dzieci też jedzą.— Wszystko jedno, nie powinno wynieść więcej niżpięć, sześć jenów.Gospodarz z obojętnym wyrazem twarzy zaczął przy-klejać do papieru włosy wyrywane z nosa. Miały one nakońcach trochę ciała, stały więc prosto jak szpilki. Prze-jęty nieoczekiwanym odkryciem, dmuchał w nie z całejsiły. Trzymały się mocno i wcale nie chciały ulecieć.— Jakie uparte — nadal dmuchał z całych sił.— Nie tylko dżem, trzeba także kupować inne rze-czy. — Żonie z niezadowolenia poczerwieniały oba po-liczki.— Możliwe — gospodarz znowu wyrwał kilka włosów.Wśród czerwonych i czarnych znalazł się jeden siwy.Przyglądał mu się z takim zdziwieniem, że aż oczy wy-łaziły mu z orbit, następnie podsunął go żonie pod samnos.— Fu, okropne! — cofnęła twarz i odtrąciła jego rękę.— Zobacz no, siwy włos z nosa! — gospodarz był bar-dzo przejęty.Żona natomiast nie wytrzymała już dłużej i ze śmie-chem odeszła do bawialni. Zrezygnowała widocznie z dys-kusji nad problemami ekonomicznymi. Gospodarz zaśznów przystąpił do Tennen Koji. Za pomocą włosa udałomu się przegnać żonę, westchnął więc z ulgą, jakbymówił: „No, teraz mogę znowu pracować spokojnie".I dalej wyrywał włoski, próbował pisania, ale nic mujakoś nie wychodziło. „«Je pieczone pataty» to też nie-potrzebne" — rzekł i wykreślił. „«Palę wonności* brzmitrochę zaskakująco, rezygnuję". W rezultacie tej bez-względnej samokrytyki pozostało tylko jedno zdanie:„Tennen Koji to człowiek, który bada nieskończonośći czyta «Dialogi»". Pomyślał pewnie, że to trochę za kró-tkie, bo powiedział: „Ach, znudziło mnie to, rezygnujęz opowiadania, napiszę epitafium". Pomachał pędzlemw powietrzu, następnie u góry kartki energicznie wyry-i,90

Page 87: Natsume Sōseki - Jestem kotem

sował w stylu bunjinga * niezgrabną orchideę. Niestety,cały wysiłek skończył się niepowodzeniem. Wtedy prze-wrócił kartkę na drugą stronę i napisał coś całkiem nie-zrozumiałego: „Urodził się w nieskończoności, badał nie-skończoność, umarł w nieskończoności. Ach! Tennen Koji,Mąż Nieskończoności!" W tym momencie wszedł Meitei.Prawdopodobnie nie widział on żadnej różnicy międzywłasnym a cudzym domem, gdyż zawsze przychodził bezuprzedzenia, nie czekając na wprowadzenie przez służącą.Czasem nawet zjawiał się nieoczekiwanie drzwiami ku-chennymi. Należał do tych ludzi, którzy już w momen-cie narodzin otrząsnęli się ze zmartwień, skrępowania,wszelkich skrupułów i trosk.— Co, znowu olbrzym Grawitacja? — zapytał, nimzdążył usiąść.— Czy sądzisz, że mógłbym pisać tylko o olbrzymieGrawitacji? Komponuję "właśnie epitafium dla TennenKoji — odrzekł z nadmierną przesadą.— Czy ten Tennen Koji, czyli Mąż Przyrody, to imiępośmiertne w rodzaju Guzen Doji, czyli Dziecię Przy-padku? — jak zwykle bez sensu zapytał Meitei.— Czy coś takiego istnieje?— No oczywiście, że nie, ale początkowo myślałem, żepracujesz nad czymś takim.— Guzen Doji... Nie sądzę, żebym znał takie imię, alety na pewno wiesz, kto to jest Tennen Koji.— A któż to może uważać się za Tennen Koji?— To Sorosaki. Po skończeniu studiów uniwersytec-kich poszedł na aspiranturę i prowadził badania nad nie-skończonością, ale zbyt wiele sił poświęcił nauce i umarłna zapalenie otrzewnej. Sorosaki był moim bliskim przy-jacielem.* Bunjinga — „malarstwo wykształconych", poetów, pisarzy,mnichów, uczonych, którzy malowali dla przyjemności, najczęś-ciej czarnym tuszem. Malarstwo to rozwinęło się w Japoniiw okresie Edo (XVII—XIX).91

Page 88: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— No, dobrze, nie mam nic przeciwko temu, żeby byłtwoim przyjacielem, ale któż to zmienił tego Sorosaki naTennen Koji?— Ja. To imię nie jest tak pospolite jak te, które na-dają mnisi — przechwalał się, jakby Tennen Koji rze-czywiście było niezwykłym, eleganckim imieniem.Meitei roześmiał się i sięgnął po rękopis.— Pokaż no to epitafium! Co to jest?... „Urodził sięw nieskończoności, badał nieskończoność, umarł w nie-skończoności. Ach! Tennen Koji, Mąż Nieskończoności!" —przeczytał głośno. — Rzeczywiście niezłe, całkiem odpo-wiednie dla Męża Przyrody.— Prawda, że niezłe? — z radością zawtórował gospo-darz.— To epitafium powinieneś wyryć na kamieniu, któ-rym się obciąża marynowaną rzodkiew w beczce, a na-stępnie wyrzucić za świątynię, niech sobie leży jak tekamienie, które podnoszą ludzie, żeby popróbować swo-ich sił. Wyglądałby ładnie i Mąż Przyrody mógłby spo-czywać w spokoju.— Rzeczywiście, chyba tak zrobię — gospodarz odpo-wiedział .zupełnie poważnie. — Przepraszam na chwilę,••zaraz wrócę, możesz pobawić się z kotem. — Wyszedłszybko z pokoju, nie czekając na odpowiedź Meiteia.Niespodzianie otrzymałem zadanie zabawiania panaMeiteia, nie mogłem więc siedzieć z ponurą miną. Za-miauczałem przyjaźnie i usiadłem mu na kolanach.— Hm, aleś ty utył — rzekł Meitei i bezceremonialniechwycił mnie za karczek, i podniósł do góry. — Zwisająci tylne łapy, widocznie nie łowisz myszy... Czy ten kotłowi myszy? — widocznie nie wystarczyło mu moje to-warzystwo, dlatego zwrócił się do gospodyni siedzącejw sąsiednim pokoju.— Jakie tam myszy. Zjeść noworoczne z5ni i tańco-jwać to on potrafi. — Gospodyni, ku memu zdziwieniu,wypominała stare grzechy.92

Page 89: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Wisiałem nadal w powietrzu,, więc tym bardziej czu-łem się zażenowany. A Meitei wcale nie zamierzał opu-ścić mnie na dół.— Rzeczywiście, pyszczek świadczy o tym, że mu figlew głowie. Radzę mieć się przed nim na baczności. Jestbardzo podobny do Nekomata ze starej książki rysunko-wej! — Gadał, co mu ślina na język przyniosła; tak muzależało, żeby wciągnąć gospodynię do rozmowy. Z nie-chęcią więc odłożyła swą robótkę i weszła do salonu.— Pan na pewno się nudzi? Mąż zaraz wróci — dolała,świeżej herbaty i postawiła przed Meiteiem.— Gdzie on mógł pójść?— Kto to może wiedzieć? Ten człowiek nigdy niemówi, dokąd wychodzi. Może do lekarza.— Do Amaki? To nieszczęście dla Amaki, gdy trafi natakiego pacjenta.— Hm — żona chyba nie wiedziała, co ma powiedzieć,a Meitei zrobił minę, jakby niczego nie zauważył i dalejwypytywał.— Jak się czuje ostatnio? Czy z żołądkiem jest lepiej?— Trudno powiedzieć. Można chodzić codziennie doAmaki, ale co to pomoże na chory żołądek, jeśli się od-żywia samym dżemem. — Gospodyni dała upust swemuniezadowoleniu.— Czy naprawdę zjada tyle dżemu? Zupełnie jakdziecko.— Nie tylko zresztą dżem, ostatnio bez przerwy jetartą rzodkiew, mówiąc, że to lekarstwo na żołądek...\\ — Niesłychane! — zdziwił się Meitei.— Zaczęło się od tego, że przeczytał w gazecie, iżw tartej rzodkwi znajduje się diastaza.— Widocznie zdecydował się wyrównać szkody spo-wodowane przez dżem. Niezła myśl, ha, ha, ha...Skargi żony wyraźnie rozbawiły Meiteia.----Ostatnio nawet dziecko tym nakarmił.— Dżemem?/ 93

Page 90: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Nie, tartą rzodkwią. „Podejdź, dziecko, do mnie,tatuś da ci coś smacznego"... Pomyślałam, że choć razw życiu pobawi się z dzieckiem, a on takie głupoty wy-prawia. Przed kilkoma dniami wziął na ręce średnią cór-kę i posadził ją na szafie...— O co mu chodziło? — Meitei we wszystkim węszyłsensację.— O nic. Po prostu powiedział, żeby zeskoczyła.A przecież to ledwie czteroletnie dziecko, żadne tego niepotrafi w tym wieku!— Rzeczywiście, trochę mu nie wyszedł ten pomysł.Ale przecież to poczciwy człowiek, zupełnie nieszkodliwy.— Jeszcze by tego brakowało, żeby był szkodliwy, niewytrzymałabym wtedy! — powiedziała z przejęciem.— Z pewnością nie ma pani powodu do narzekań. Todobrze, kiedy życie upływa tak spokojnie. Kushami jestczłowiekiem skromnym, nie prowadzi życia rozpustnego,nie ubiera się w sposób wyszukany. To mężczyzna uro-dzony do życia rodzinnego — z jowialnym tonem wygła-szał kazanie, chociaż nie leżało to w jego charakterze.— Pan jednak bardzo się myli....— Czyżby utrzymywał coś w tajemnicy? No, tak, ni-gdy za dużo ostrożności w tym świecie — odpowiedziałzagadkowo.— Nie, nic specjalnego, ale ciągle kupuje książki, któ-rych nawet nie czyta. Nie byłoby w tym nic złego, gdybykupował z rozwagą, to, co jest potrzebne, ale jak go cośnapadnie, idzie do „Maruzenu" i przynosi całą stertę.A przed pierwszym robi niewinną minę. Na przykład podkoniec ubiegłego roku zebrało się tyle rachunków, że niewiedziałam, co mam robić. '— To, że kupuje książki, to nic takiego. Gdy przyjdąpo pieniądze, powiedzcie, że wkrótce zapłacicie, i pójdąsobie.— Nie można odkładać bez końca — odpowiedziałaumartwionym głosem.94

Page 91: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— W takim razie powinniście porozmawiać i zmniej-szyć wydatki na książki.— Czy pan sądzi, że on mnie posłucha? Przecież nie-dawno powiedział mi: „Nie nadajesz się na żonę nauko-wca, nie masz najmniejszego pojęcia o wartości książek.Posłuchaj, co zdarzyło się w starożytnym Rzymie. Będzieto dla ciebie dobra nauka na przyszłość".— A co się tam zdarzyło? — Meitei ożywił się. Kie-rowało nim raczej zaciekawienie niż współczucie dla żonygospodarza.— Powiedział chyba, że w starożytnym Rzymie byłkról o nazwisku Tarukin...— Tarukin? Czyli Beczka Złota. To brzmi trochę dzi-wnie.— Bardzo trudne są te zagraniczne nazwiska, nijak niemogę zapamiętać. W każdym razie był chyba siódmymkrólem.— Siódma Beczka Złota. To jednak dziwne. A co ta-kiego zrobił ten Tarukin Siódmy?— Ach, pan także naśmiewa się ze mnie, stawia mniew kłopotliwej sytuacji. Jeśli pan zna prawdziwe nazwiskotego cesarza, mógłby mi pan po prostu powiedzieć. Nie-dobry z pana człowiek — naskoczyła na Meiteia.— Naśmiewam się z pani? Nie jestem tak niedobrymczłowiekiem. Po prostu pomyślałem, że Tarukin Siódmybrzmi bardziej niezwykle... Chwileczkę, siódmy królrzymski. Nie jestem tego zupełnie pewien, ale chodzi tuchyba o Tarkwiniusza Pysznego. Co więc ten króluczynił?— Było to tak. Przyszła do niego pewna kobietaz dziewięcioma książkami i zaproponowała, żeby je kupił.— Tak.— Kiedy król spytał, ile chce za nie, podała mu bar-dzo wysoką cenę. Król poprosił o drobną obniżkę, wtedykobieta wzięła trzy spośród dziewięciu książek, wrzuciłado ognia i spaliła.95

Page 92: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Jaka szkoda!— Podobno w książkach tych były proroctwa czy cośtakiego, w każdym razie nigdzie nie zapisane rzeczy.— Naprawdę?— Król, sądząc, że sześć książek sprzeda taniej niżdziewięć, zapytał, ile teraz kosztują. Kobieta podała mupoprzednią cenę i nie chciała opuścić ani jednego szelą-ga. „To grabież!" — wykrzyknął król/a kobieta wrzuciłado ognia trzy następne książki. Król widocznie nie chciałzrezygnować z książek, bo zapytał, za ile sprzeda pozo-stałe trzy, i usłyszał, że chce tyle, ile za dziewięć. Cenapozostała więc ta sama, nie zmalała nawet o grosz. Jeślibędę domagał się obniżenia — pomyślał cesarz — możespalić pozostałe trzy książki. W końcu kupił je za ogrom-ną sumę pieniędzy... „Mam nadzieję, że zrozumiałaś teraz,.jakie znaczenie mają książki?" —- mąż starał się zewszech sił przekonać mnie, ale ja nadal nie wiem, naczym polega ich znaczenie.Przedstawiła swój punkt widzenia i teraz czekała nazdanie Meiteia. Ale nawet Meitei znalazł się w kłopocie,z rękawa kimona wyciągnął chusteczkę i zaczął się zemną drażnić.— Proszę pani! — wykrzyknął, jakby coś mu nagleprzyszło do głowy. — To właśnie dlatego, że pani mążkupuje tyle książek i wypełnia nimi dom, ludzie nazy-wają go naukowcem. Niedawno pisali o Kushamim nawetw czasopiśmie literackim.— Naprawdę? — gospodyni pochyliła się do przodu.W końcu jest jego żoną, więc obchodzi ją opinia o mężu.— A co tam pisali?— Oeh, zaledwie kilka linijek. O tym, że styl kolegiKushamiego jest jak unoszące się chmury i płynącawoda.— Tylko tyle? — zapytała z uśmiechem.— A dalej: „Znika, ledwie się ukaże, a gdy odejdzie,zapomina na wieki o powrocie".96

Page 93: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Gospodyni zrobiła jakąś dziwną minę i z niepokojemzapytała:— Czy to była pochwała?— Tak, raczej pochwała — odpowiedział Meitei obo-jętnie i poruszył chusteczką przed moimi oczami.— No, cóż, skoro książki są podstawowym narzędziemjego pracy, to nicr nie można zrobić, ]ednak dziwak z nie-go nie lada.Rozpoczyna atak z innej strony — pomyślał Meiteii wtrącił:— Tak, to prawda, jest trochę dziwakiem, ale każdy,kto zajmuje się nauką, jest taki — odpowiedział dyplo-matycznie, jakby zgadzał się z żoną i zarazem brałw obronę męża.— Niedawno po powrocie ze szkoły powiedział, żemusi znowu gdzieś wy]ść, ale nie chce mu się przebierać.Usiadł więc przy stoliku i jadł obiad nie zdejmując płasz-cza. Tacę postawił na grzejniku, a ja siedziałam obok,trzymając w rękach naczynie z ryżem, i przyglądałamsię, bo było to takie zabawne...— Wyglądał pewnie jak dawny wojownik, który iden-tyfikuje odcięte głowy wrogów. To typowe dla Kusha-miego, w każdym razie niebanalne — Meitei obdarzyłswego kolegę wątpliwym komplementem.— Czyż kobieta może wiedzieć, co jest banalne, a conie? Tak czy owak zachowuje się zbyt grubiańsko.— Lepsze to od banalności! — Im silniej wspierał jejmęża, tym bardziej pogłębiało się jej niezadowolenie.— Ciągle mówicie banalne, banalne, a czy może mipan powiedzieć, co to jest banalność?— Banalność? Banalność... To trochę trudne do wy-jaśnienia.— Jeżeli to rzecz tak nieokreślona, to chyba nie manic złego w tym, że coś jest banalne — z typową kobiecąlogiką zaczęła przyciskać gościa do muru.7 — Jestem kotem 0*1

Page 94: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— To nie jest nieokreślone! Dla mnie to zupełnie oczy-wiste, jedynie trudne do wyjaśnienia.— Po prostu wszystko, co wam się nie podoba, nazy-wacie banałem — nieświadomie żona trafiła precyzyjniew samo sedno.W tej sytuacji Meitei musiał się na coś zdecydować.— Przykładem banału są ludzie, którzy nie mają jesz-cze dwudziestu ośmiu, dwudziestu dziewięciu lat, są zewszystkiego zadowoleni, nic nie robią, tylko wylegują się,pogrążeni w zadumie. A gdy dowiedzą się, że jest pięknapogoda, biorą tykwę wypełnioną sake i spacerują po na-brzeżu Sumidy.— Czy naprawdę są tacy ludzie? — Kobieta niczegonie zrozumiała, więc zaczęła się wycofywać. — Zbyt tozawikłane, nic z tego nie rozumiem — poddała się cał-kowicie.— Proszę sobie wyobrazić tułów Bakina*, do któregoprzyprawiono głowę majora Pendennisa i pozostawionona rok lub dwa w środowisku europejskim. /— I wtedy powstałby banał?Meitei odpowiedział śmiechem.— W rzeczywistości można banał zrobić bez tak du-żego zachodu. Jeśli do ucznia szkoły średnie] doda panikierownika domu towarowego „Shirokiya" i podzieli nadwa, powstanie znakomity przykład człowieka banalnego.— Naprawdę? — zapytała i przechyliła głowę w za-stanowieniu, gdyż trudno jej było pogodzić się z tym, copowiedział Meitei.— Jeszcze tu jesteś? — Niespodzianie wrócił gospo-darz i usiadł obok Meiteia.— „Jeszcze tu jesteś"! To trochę niegrzeczne. Czyż niepowiedziałeś: „Poczekaj na mnie, zaraz wrócę"?* Bakm (1767—1848) — pisarz Kyokutei (Takizawa), autor po-czytnych powieści.98

Page 95: Natsume Sōseki - Jestem kotem

'— Widzi pan, on zawsze taki jest — żona pochyliła sięw stronę gościa.— Dowiedziałem się o tobie najróżniejszych historii.— Same utrapienia z kobietami, że tyle'gadają. Szko-da, że nie potrafią milczeć jak ten kot — gospodarz po-gładził mnie po głowie.— Podobno dawałeś dziecku tartą rzodkiew do je-dzenia.— Hm — gospodarz roześmiał się. — Teraz dzieci sąbardzo mądre. Gdy zapytam: „Gdzie piecze?", zamiastodpowiedzi pokazują język. Czy to nie jest zabawne?— To okrutne, zupełnie jakbyś psa tresował. A pro-, pos, wkrótce powinien nadejść Kangetsu.— Kangetsu — gospodarz zrobił niedowierzającą minę.— Tak. Wysłałem mu pocztówkę i napisałem, żebyprzyszedł do twego domu na pierwszą.— Co z ciebie za człowiek! Robisz, co ci się podoba,i nawet nie spytasz, czy drugiemu to odpowiada, czy nie.Po co go wezwałeś?— Przecież nie ja to wymyśliłem, szanowny Kangetsusam o to prosił. Powiedział, że musi wystąpić z odczytemw Towarzystwie Fizycznym. Chce przedtem zrobić próbęi poprosił mnie, abym go wysłuchał. „No, pięknie — rze-kłem mu — niech i Kushami posłucha". I dlatego zapro-siłem go do twego domu. Przecież nie masz nic do ro-boty, więc dobrze się składa, w niczym to nie przeszko-dzi, można go posłuchać — Meitei panował nad sytuacją.— Nie znam się na fizyce — powiedział gospodarz,jakby rozgniewany nieco arbitralną decyzją Meiteia.— Przeciwnie, temat wykładu nie jest tak suchy i nie-interesujący, jak na przykład jakieś dysze magnetyczne.Warto posłuchać, ponieważ jest niebanalny i niezwykły.„Mechanika wieszania się".— Ponieważ ty zamierzałeś powiesić się, ale nie udałoci się, możesz go posłuchać, lecz ja...— ...dostaję dreszczy z powodu teatru kabuki, tak?

Page 96: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Nie mów, że nie masz sił słuchać tego wykładu — jakzwykle żartobliwie zauważył Meitei.Gospodyni zaśmiała się i wycofała do sąsiedniego po-koju. Gospodarz milczał i gładził mnie po głowie. Tymrazem pieścił mnie wyjątkowo delikatnie.Po jakichś siedmiu minutach przyszedł Kangetsu.Ubrany był w wyjątkowo wspaniały frak, świeżo uprany,z białym wystającym kołnierzykiem. Wyglądał o dwa-dzieścia procent przystojniej niż zwykle,— Przepraszam za spóźnienie — witał się z absolut-nym spokojem.— Obaj czekamy na ciebie, czekamy. Prosimy, zaczy-naj od razu — rzekł Meitei spoglądając na gospodarza,który mruknął niechętnie: „Aha".Kangetsu nie spieszył się.— Przynieście mi szklankę wody.— Widzę, że zaczynasz, jak należy. Potem zażądaszoklasków — Meitei czuł się w swoim żywiole.Kangetsu wyjął tekst z wewnętrznej kieszeni i zacząłspokojnie czytać:— Ponieważ jest to próba, proszę krytykować bezskrępowania.Skazywanie przestępców na karę śmierci przez powie-szenie jest metodą stosowaną głównie przez ludy anglo-saskie. Ale jeśli cofniemy się w przeszłość, okaże się, żewieszanie się było głównie formą samobójstwa. O ile miwiadomo, wśród ludów hebrajskich utarł się zwyczaj ka-rania przestępców ukamienowaniem. Studiując „StaryTestament" można stwierdzić, że słowo „powieszenie" jestużywane w znaczeniu wystawienia martwego ciała prze-stępcy na pożarcie ptactwu i zwierzętom. Zgodnie z He-rodotem Judajczycy już od czasu ucieczki z Egiptu od-nosili się z głęboką niechęcią do wystawiania trupównocą. Natomiast Egipcjanie ucinali przestępcom głowy,tułów przybijali do krzyża i tak pozostawiali przez całąnoc. Persowie...100

Page 97: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Kangetsu, coraz bardziej oddalasz się od tematu,którym jest wieszanie, może nie powinieneś... — wtrąciłMeitei.— Proszę o cierpliwość, gdyż dochodzę właśnie dogłównych rozważań... Persowie, wydaje mi się, równieżposługiwali się ukrzyżowaniem jako formą egzekucji.Nie jest jednak jasne, czy krzyżowali żywcem, czy teżprzybijali do krzyża po śmierci...— Nic nie szkodzi, nie musimy o tym wiedzieć — zie-wnął znudzony gospodarz.— Jest jeszcze wiele spraw, o których chciałbym po-wiedzieć, ale ponieważ mógłbym was wynudzić...— Według mnie lepiej brzmiałoby „znudzić" niż „wy-nudzić". Co o tym myślisz, Kushami? — Meitei znówganił.— Wszystko mi jedno — odrzekł gospodarz obojętnie.— No więc przechodząc do głównego tematu, opowiemwam...— „Opowiem". Tak raczej mówią opowiadacze róż-nych historyjek, wykładowca winien użyć bardziej wy-szukanego słowa — znowu wmieszał się profesor Meitei,— Jeśli „opowiem wam" nie brzmi dostatecznie ele-gancko, to jak należałoby powiedzieć? — nieco poiryto-wanym głosem zapytał Kangetsu.— Nigdy nie wiadomo, czy Meitei słucha, czy po pro-stu przerywa. Kangetsu, nie zwracaj na tego natrętauwagi, jedź dalej — gospodarz starał się rozładowaćprzykrą sytuację.— I w rozdrażnieniu opowiadał nam o wierzbie — jakzwykle zaskakująco rzucił Meitei.Kangetsu mimo woli wybuchnął śmiechem. b

— Zastosowanie wieszania jako egzekucji, jak dowodząwyniki moich badań, pojawia się w 22 księdze „Odysei".Chodzi mi o ten akapit, w którym Telemach wiesza dwa-naście służebnych Penelopy. Dobrze byłoby, gdybymprzeczytał ten fragment po grecku, ale mógłby ktoś po-101

Page 98: Natsume Sōseki - Jestem kotem

myśleć, że się chwalę, dlatego rezygnuję. Znajdą pano-wie ten epizod w wierszach od 465 do 473.— Powinieneś raczej zrezygnować z mówienia o tejgrece, bo to wygląda tak, jakbyś chciał powiedzieć, żeznasz grekę. Mam rację, kolego Kushami?— Tym razem zgadzam się z tobą. Bez popisywaniasię będzie znacznie lepiej, bo skromniej — gospodarz nieTspodziewanie stanął po stronie Meiteia. A to dlatego, żeobaj nie znają greki.— Dobrze, dzisiaj wieczorem opuszczę tych parę lini^jek. Teraz opowiem wam, to znaczy przedstawię panomnastępujący problem.Zastanówmy się nad tym, jak odbywa się wieszanie.Stosuje się dwie metody. Pierwszą posłużył się ów Tele-mach, który przywiązał koniec liny do wierzchołka słupa,następnie zrobił kilka luźnych pętli i włożył w nie głowykobiet, pociągnął mocno za drugi koniec sznura i podniósłje do góry.— Krótko mówiąc, powiesił je tak, jak praczki na Za-chodzie wieszają koszule, prawda?— Tak jest. Teraz druga metoda. Jeden koniec sznurazawiązuje się na końcu słupa, a drugi umocowuje sięgdzieś wysoko pod sufitem. Następnie kilka krótszychsznurów przywiązuje się do głównego i na każdym z nichrobi się pętle, do których wkłada się głowy i w decydu-jącym momencie wytrąca podstawy spod stóp.— Jeśli można posłużyć się porównaniem, przypominato kule lampionów na końcach sznurków tworzącychkurtynkę przy wejściu.— Trudno mi powiedzieć, ponieważ nigdy nie widzia-łem takich lampionów, ale jeśli jest coś takiego, możnamówić o pewnym podobieństwie. Teraz przedstawię do-wody potwierdzające, iż pierwsza metoda jest z punktuwidzenia mechaniki nierealna.— Interesujące! — powiedział Meitei, a gospodarz muzawtórował:102

Page 99: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Aha, interesujące.— Załóżmy najpierw, że kobiety są wieszane w rów-nych od siebie odległościach. Zakładam także, że sznurmiędzy głowami dwu kobiet najbliższych ziemi rozciągasię horyzontalnie. Oznaczam alfa1, alfa2, aż do alfa6, kątpowstały między sznurem a linią ziemi, a Tl5 T2, aż do T6,siłę oddziałującą na każdą" część sznura, tak więc T7 = Xoznacza siłę działającą na najniższą część sznura. „W"to ciężar ciała kobiet. Czy wszystko jasne?Gospodarz i Meitei wymienili spojrzenia i powiedzieli:„No, mniej więcej". Nie muszę zwracać uwagi, że owo„mniej więcej" wypowiedzieli obaj niezależnie od siebiei na własną odpowiedzialność, zapewne nie miałoby onozastosowania u innych ludzi.— Zgodnie ze znaną wam teorią prawdopodobieństwa,stosowaną do wielokątów, można utworzyć w tym wy-padku dwanaście Ti cos alfa1 = T2 cos alfa2... (1) T2 cosalfa2 = T3 cos alfa3... (2)— Dość już tych wzorów — brutalnie przerwał gospo-darz.— Równania te są istotą całego wykładu — Kangetsuwyraźnie nie miał ochoty z nich zrezygnować.— Może wobec tego wysłuchamy istoty wykładu? —zaproponował ostrożnie Meitei.— Jeśli opuszczę wzory, wtedy moje studia mechanis-tyczne, którym poświęciłem tyle sił, nie będą miały sensu.— Nie krępuj się, wyrzuć je jak najszybciej — mówiłz zimną krwią gospodarz.— Wyjdzie trochę bezsensownie, ale skoro żądacie, po-staram się je opuścić...— To bardzo dobrze — rzekł Meitei i zaklaskał w dło-nie.—^ Przejdziemy teraz do Anglii, w „Beowulfie" znaj-dujemy słowo „galga", które oznacza szubienicę. Możnaz tego wnosić, że wieszanie stosowano już w owym okre-sie. Zgodnie z tezą Blackstone'a skazany na szubienicę,103

Page 100: Natsume Sōseki - Jestem kotem

który nie zginął przy pierwszym wieszaniu, powinien byćpowieszony jeszcze raz. Zadziwiające jest jednak, żew „The Vision of Pierś Plowman" znajdujemy sformuło-wanie mówiące o tym, że nawet największy zbrodniarznie może być wieszany dwa razy. Nie wiadomo, kto z nichma rację. W każdym razie znamy wiele przykładów, gdyskazany nie został powieszony za pierwszym razem.W 1786 roku wieszano słynnego zbrodniarza o nazwiskuFitzgerald. Kiedy usunięto mu podstawę spod nóg, dziw-nym trafem urwał się sznur. Przy następnej próbie sznurbył tak długi, że nogami sięgnął ziemi. Dopiero za trzecimrazem pomogli mu umrzeć widzowie.— No, no, no — Meitei nagle się ożywił.— Rzeczywiście śmierć nie chciała go zabrać — nawetgospodarz się rozbawił.— Jeszcze jedna ciekawa sprawa. Powieszony staje sięwyższy o jeden cal. Nie ma co do tego wątpliwości, leka-rze to zmierzyli.— To coś nieoczekiwanego. Gdybyśmy tak na przykładpowiesili na chwilę Kushamiego, podrósłby o jeden cali wtedy wyglądałby jak człowiek — Meitei zwrócił sięw stronę gospodarza.Ten, ku zdziwieniu, zapytał zupełnie poważnie:*■ — Powiedz mi, Kangetsu, czy jest szansa przeżycia powydłużeniu ciała o ten cal?— Z pewnością nie ma, rzecz polega na tym, że po po-wieszeniu wydłuża się rdzeń pacierzowy, dokładnie mó-wiąc, przerywa się raczej, niż wydłuża.— W takim razie rezygnuję — gospodarz stracił na-dzieję.Do końca wykładu było jeszcze bardzo daleko, mówcazamierzał bowiem scharakteryzować procesy fizjologicznezachodzące w organizmie powieszonego. Meitei jednakwciąż kaprysił, wtrącał bez przerwy rozmaite uwagi, go-spodarz nie krył ziewania, wobec tego Kangetsu przerwałwykład i wyszedł. Nie wiem, niestety, jak zachowywał się104

Page 101: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Kangetsu tego wieczoru i jak popisywał się swym talen-tem oratorskim, ponieważ wszystko odbywało się dalekoode mnie.Minęło kilka dni bez zdarzeń, lecz pewnego popołudniajak zwykle niespodziewanie zjawił się Meitei, zaaferowa-ny jak Dziecię Przypadku, które zresztą sam wymyślił..Ledwie usiadł, od razu zapytał z takim wzburzeniem, jak-by obwieszczał upadek Port Artura:— Czy słyszałeś, co przydarzyło się Ochi Tofu w Taka-nawa?— Nie, ostatnio nie widziałem go — gospodarz jak zwy-kle był w ponurym nastroju.-•— Mimo że jestem zajęty, przyszedłem dzisiaj specjal-nie, aby opowiedzieć o niepowodzeniu Tofu.— Znowu przesadzasz. Jesteś niemożliwy!— Ha, ha, ha! Niemożliwy? Powinieneś raczej powie-dzieć: „To niemożliwe". Wolałbym, żebyś rozróżniał tewyrażenia, ponieważ wiąże się to ze sprawą mego honoru.— Przecież to wszystko jedno! — rzekł mój pan udającobojętność.W tym momencie wydało mi się, że w gospodarza wcie-lił się Tennen Koji.— W ostatnią niedzielę Tofu poszedł do świątyni Sen-gakuji w Takanawa. Lepiej by zrobił, gdyby siedziałw domu w taki ziąb. A zresztą kto dzisiaj chodzi do ta-kich świątyń jak Sengakuji? Tylko wieśniacy nie znającyTokio.— To jego sprawa. Ty nie masz prawa do tego sięwtrącać.— Rzeczywiście, takiego prawa nie mam. Nie chodzizresztą o prawo, to nieważne, rzecz w tym, że w tejświątyni znajduje się wystawa Towarzystwa OchronyPamiątek po Czterdziestu Siedmiu Roninach*. Wieszo tym?• Czterdziestu siedmiu roninów — mowa o 47 samurajach, któ-105

Page 102: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Nie...— Nie wiesz? Chyba byłeś w Sengakuji?— Nie.—■ Nie? Jestem zdziwiony. Nic dziwnego, że tak gorącobroniłeś Tofu. Jak ci nie wstyd, urodziłeś się w Edo, a nieznasz Sengakuji.— Można być nauczycielem nie znając Sengakuji —gospodarz coraz bardziej upodabniał się do Tennen Koji.— No, dobrze. Tófu oglądał właśnie wystawę, gdywszedł tam Niemiec z żoną. Zaczęli Tofu pytać o coś pojapońsku. Jednakże, jak ci wiadomo, profesor T5fu za-wsze pragnął porozmawiać z kimś po niemiecku, więcdługo się nie zastanawiając palnął coś po niemiecku. Wi-docznie szło mu to nieźle, bo gdy potem się nad tym za-»stanawiał, doszedł do wniosku, że w tej płynności mowykryło się źródło całego nieszczęścia.— A co się stało? — gospodarz w końcu połknął ha-czyk.— Niemcy, zobaczywszy inro, czyli puzderko na le-karstwa z pozłacanej laki, które kiedyś należało do OtakaGeno, powiedzieli, że chcą je kupić, i spytali, czy jest onodo sprzedania. Tofu odpowiedział wtedy, że to niemożli-we, ponieważ Japończycy są nieprzekupnymi ludźmi ho-noru. Do tego momentu szło mu nawet nieźle i Niemcypomyśleli, że znaleźli dobrego tłumacza, zaczęli więc za-sypywać go pytaniami.— Jakimi?— Jakimi! Gdyby wiedział, o co go pytają, nie byłobyzmartwienia, ale zalewali go potokiem słów, których niemógł pojąć. Chwilami tylko domyślał się, że chodzi im naprzykład o toporek strażacki czy pobij ak, ale ponieważnie uczył się nazw tych różnych przedmiotów, był zupeł-nie bezradny,rzy po latach przygotowań zemścili się na winnych śmierci ichpana. Temat popularnej sztuki teatralnej.106

Page 103: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Jasne — współczuł gospodarz, przypominając wła«sne trudności w szkole.— Wtedy zaczął gromadzić się wokół nich tłum gapiów.Otoczyli Tófu i Niemców i przyglądali się im. ZaskoczonyT5fQ poczerwieniał z zażenowania. Początkowa pewnośćsiebie przerodziła się w kompletną bezradność.— Czym to się skończyło?— Tofii nie mógł widocznie dłużej wytrzymać, rzekłpo japońsku „sainara" i wrócił szybko do domu. Zwró-ciłem mu uwagę, że „sainara" to trochę dziwna forma,i zapytałem, czy w jego stronach używają „sainara1-' za-miast „sayonara". Odpowiedział, że mówią „sayonara", aleponieważ jego rozmówcami byli Europejczycy, dla har-monii zmienił poprawną formę na „sainara". Nie kryję,że zadziwił mnie ten człowiek: nawet w tak trudnychchwilach pamiętał o harmonii.— A co zrobili Europejczycy?— Byli podobno zupełnie oszołomieni i patrzyli na nie-go nie wiedząc, o co chodzi. Ha, ha, ha! Ciekawe, co?— Nie sądzę, żeby było w tym coś ciekawego. Dlamnie znamienne jest, że przyszedłeś specjalnie po to,żeby mi tę historię opowiedzieć.Gospodarz strzepnął do popielniczki popiół z papierosa.W tym momencie zadzwonił energicznie dzwonek przydrzwiach wejściowych i rozległ się przenikliwy kobiecygłos. Meitei i gospodarz wymienili w milczeniu spojrzenia.Kobiety (rzadko odwiedzają ten dom — pomyślałemi w tej samej chwili zobaczyłem właścicielkę tego prze-nikliwego głosu. Dotykała maty rąbkami dwu warstwjedwabnego kimona. Niedawno przekroczyła "chyba czter-dziestkę. Nad jej wysokim czołem wznosiły się włosy nibywał przeciwpowodziowy, piętrzyły się ku niebu na wyso-kość co najmniej połowy twarzy. Jej oczy, ustawioneukośnie jak ściany przy wyciętej w ^kale drodze, wzno-siły się ku górze dwiema prostymi liniami, to znaczyszparki były węższe niż oczy wieloryba. Nos natomiast107

Page 104: Natsume Sōseki - Jestem kotem

był ogromny. Jakby został komuś ukradziony i umoco-wany na jej twarzy. Wyglądało to tak, jakby latarniąkamienną z jakiejś wielkiej świątyni, poświęconej du-chom naszych wojowników, wstawiono do ogródka wiel-kości dziesięciu metrów. Nos zakrywał prawie całą twarzi wyraźnie ,był nie na swoim miejscu. Takie nosy nazy-wają krogulczymi. Najpierw wznosił się wysoko w górę,a w połowie, jakby zawstydzony swą wysokością, obniżałnagle lot, a na samym końcu opadał bezwładnie, zaglą-dając do położonych niżej ust. Z tego powodu, gdy ko-bieta mówiła, odnosiło się wrażenie, że to raczej nos się'porusza, a nie usta. Aby wyrazić swój szacunek dla tegoznakomitego nosa, będę tę kobietę nazywał Hanako, czylipo prostu Nos.Hanako, skończywszy ceremonię powitania i prezen-tacji, rozejrzała się po całym pokoju i rzekła:— Jakie piękne mieszkanie.Co za kłamczucha — rzekł w duchu gospodarz, zaję-ty wyłącznie paleniem papierosa.— Słuchaj, dziwny wzór się pojawił. Czy to zaciek,czy słoje drzewa? — Meitei patrząc w sufit zwrócił się dogospodarza.— Oczywiście, że zaciek! ■— odpowiedział gospodarz.— To wspaniale! — wykrzyknął Meitei.Hanako irytowała się myśląc, że ci ludzie wcale nieumieją się zachować w towarzystwie. Przez chwilę sie-dzieli w trójkę, nie mówiąc słowa. '— Przyszłam tutaj, żeby się poradzić w pewnej spra-wie — Hanako znów podjęła rozmowę.— Aha — gospodarz przyjął jej słowa wyjątkowo chło-dno.Nic w ten sposób nie wskóram — pomyślała i rzekła:— Mieszkam stąd niedaleko, na rogu zaułka.— Czy to ten wielki dom w stylu europejskim, zespichrzem?108

Page 105: Natsume Sōseki - Jestem kotem

. To na pewno ten dom z tabliczką „Kaneda" — doszłow końcu do świadomości gospodarza.— To mąż powinien z panem porozmawiać, ale jestbardzo zajęty sprawami firmy.No, tym razem podziała na was — mówiło jej spojrze-nie.Gospodarz jednak ani trochę się nie wzruszył. Był odpoczątku niezadowolony, gdyż wcale nie spodziewał się,że kobieta, którą spotyka po raz pierwszy, może z nimw ten sposób rozmawiać.— Zresztą nie tylko jednej firmy — mówiła dalej —zajmuje się kilkoma jednocześnie. W każdej jest dyrekto-rem, zapewne wie pan o tym.To też nie wywarło na nim pożądanego wrażenia? —mówiło jej oblicze.Prawdę mówiąc, mój gospodarz odnosił się z uniżonymszacunkiem do każdego, kto miał tytuł doktora czy pro-fesora, dziwna jednak rzecz, nie darzył wielkim szacun-kiem ludzi interesu. Sądził, że nauczyciele szkoły średniejzajmują wyższą pozycję niż biznesmeni. Był przy tympewien, że żaden biznesmen i milioner nie darzą go swąłaskawością. Nie miał zresztą nadziei, że to się może zmie-nić, znał bowiem swą niezdolność do przystosowania się.Z całkowitą obojętnością odnosił się więc do ludzi, odktórych nie spodziewał się żadnej pomocy. Nie obchodziłygo zupełnie sprawy innych kręgów społecznych poza nau-kowcami, nie miał zwłaszcza pojęcia o tym, gdzie, ktoi co robi w świecie biznesmenów. A nawet jeśli coś wie-dział, to i tak nie czuł najmniejszego respektu ani się ichnie lękał. Hanako natomiast nie mogła nawet wyobrazićsobie, że w jakimś zakątku ziemi, pod promieniami tegosamego słońca może żyć taki dziwak. Nie zdarzało się jejdotąd, by ktokolwiek natychmiast nie zmienił swego sto-sunku do niej, kiedy mówiła, że jest żoną Kanedy. Jakopani Kaneda miała wolny wstęp do wszystkich salonów,nawet najwyżej postawionych osobistości. Była więc109

Page 106: Natsume Sōseki - Jestem kotem

przeświadczona, że tym bardziej zamknięty w czterechścianach stary nauczyciel przestraszy się, gdy mu powie,że mieszka w rezydencji po przeciwnej stronie ulicy.— Wiesz, kto to jest ten Kaneda? — nonszalancko za-pytał gospodarz Meiteia.— Oczywiście, że wiem. To przyjaciel mego wuja. Nie-dawno był u niego na przyjęciu — odpowiedział poważnieMeitei.— Tak? A czy mogę wiedzieć, kim jest twój wuj?— To baron Makiyama — odrzekł Meitei z jeszcze wię-kszą powagą.Gospodarz chciał coś powiedzieć, ale nim wydobył z sie-bie słowo, Hanako zwróciła się nagle do Meiteia. Meitei,ubrany w kimono z ręcznie tkanego jedwabiu z wyspyOshima i z jakiejś bawełny czy czegoś tam importowa-nego w dawnych czasach, siedział nieporuszony.— O?! Pan jest spokrewniony z baronem Makiyama?...Wcale nie wiedziałam. Bardzo pana przepraszam. Wielesłyszałam o baronie Makiyama, mąż ciągle opowiadao tym, jak bardzo jest dla niego oddany. — Jej sposóbmówienia stał się bardziej uprzejmy, a nawet zaczęła siękłaniać.— Ha, ha, ha! — zaśmiał się Meitei.Zdumiony gospodarz patrzył na oboje w milczeniu.— Mąż niepokoił nawet barona w sprawie małżeństwanaszej córki.— Naprawdę? — tym razem Meitei był nieco zaskoczo-ny i nie potrafił tego ukryć.— Z różnych stron zwracają się do nas z prośbą o rękęcórki, ale ze względu na naszą pozycję nie możemy jejoddać pierwszemu lepszemu...— I słusznie — rzekł Meitei odzyskując spokój.— Dlatego przyszłam porozmawiać z wami o tej spra-wie. — Hanako zwróciła się do gospodarza przybierającod razu niedbały sposób bycia, — Podobno często was110

Page 107: Natsume Sōseki - Jestem kotem

odwiedza mężczyzna o nazwisku Mizushima Kangetsu.Chciałabym wiedzieć, co to za człowiek.— Dlaczego pani pyta o Kangetsu? — nieprzyjaźniezapytał gospodarz.— Z pewnością w związku z zamążpójściem szanownejcórki chciałaby się pani czegoś dowiedzieć o jego cha-rakterze i zachowaniu? — Meitei popisywał się swą inte-ligencją.-=- Byłabym bardzo zadowolona, gdybym dowiedziałasię czegoś o nim...— Czy chce pani wydać córkę za Kangetsu?— Nie o to chodzi, czy chcę, czy nie chcę. — Hanakowyraźnie przywołała gospodarza do porządku. —■ Propo-zycji będziemy mieli aż nadto, nie sprawi nam więc naj-mniejszego zmartwienia, jeśli jej nie poślubi.— Wobec tego nie musi pani o niego wypytywać —odrzekł gospodarz jeszcze bardziej wzburzony."— Nie ma pan chyba nic do ukrywania — odparowałaprowokująco.Meitei siedział między nimi, trzymając srebrną fajkęniby wachlarz sędziowski podczas zawodów sumo *,i w duchu zachęcał do walki.— Czy Kangetsu. powiedział, że chce ją poślubić? —gospodarz skierował broń w stronę Hanako.— No, wprost tego nie powiedział...— Pani po prostu myśli, że chciałby on wziąć córkę zażonę — gospodarz zrozumiał wreszcie, że tylko z broniąw ręku można zbliżać się do tej kobiety.— Rozmowy nie są jeszcze zaawansowane, ale nie są-dzę, żeby Kangetsu miał coś przeciwko temu — Hanakoodzyskała równowagę.-*- Czy Kangetsu przejawił w jakiś sposób swoje uczu-cia wobec pani córki? — groźnie odchylił się do tyłu,* Sumo — zapasy japońskie*Ul

Page 108: Natsume Sōseki - Jestem kotem

jakby mówił: Teraz musisz powiedzieć, jak to naprawdębyło z tą miłością.— No tak, w pewnym sensie.Tym razem broń gospodarza nie dała oczekiwanego re-zultatu. Meitei, który dotąd obserwował oboje z zainte-resowaniem, jak arbiter, wyraźnie zaciekawiony słowamiHanako, położył fajkę i pochylił się do przodu.— Czy Kangetsu przysyłał córce listy miłosne? Jakieto zabawne! Mamy jeszcze jedno wydarzenie na NowyRok, a przy tym jaki piękny temat do rozmów! — cieszyłsię Meitei.— Nie o listy miłosne chodzi, lecz o coś znacznie po-ważniejszego. Panowie już chyba o tym wiedzą? — Ha-nako nie kryła swej nieufności.— Czy wiesz coś o tym? — gospodarz pytał Meiteiaz głupią miną.— Ja? Nie, nic nie wiem, jeśli ktoś wie, to raczej ty —Meitei popisywał się swoją skromnością.— Nie, obaj panowie wiecie wszystko! — triumfowałaHanako.i — O?! — jednocześnie wyrazili swoje zdumienie.— Skoro panowie nie pamiętają, to ja przypomnę.W końcu ubiegłego roku w rezydencji pana Abe na Muko-jima odbywał się koncert. Tego wieczoru w powrotnejdrodze wydarzyło się coś na moście Azumabashi. Nie bę-dę opowiadać szczegółowo, gdyż może to kompromitowaćosobę, o której mowa, ale jest to chyba dowód wystarcza-jący. Jak panowie myślą, co to było? Rozsiadła się wy-godniej, układając na kolanach dłonie w pierścieniachz brylantami. Potężny nos jeszcze wyraźniej zapanowałnad otoczeniem. A Meitei i gospodarz jakby przestali dlaniej istnieć. *Nie tylko gospodarz, ale nawet Meitei zdawał się byćporażony tym niespodziewanym natarciem. Przez chwilęC-baj siedzieli w zupełnym oszołomieniu, ale stopniowarozbudzili się z tego wstrząsu i wrócili do normalnego sta-112

Page 109: Natsume Sōseki - Jestem kotem

nu. Naraz poczuli cały komizm tej sytuacji i, jakby sięzmówili, ryknęli głośnym śmiechem. Tylko Hanako uzna-ła, że śmiech w takim momencie świadczy o braku wy-chowania, i patrzyła na obu z wyrzutem.— Czy to była pani córka? To wspaniałe! Jest tak, jakpani mówi. Prawda, kolego Kushami? Z pewnością Kan-getsu szaleje za pani córką. Nie ma co ukrywać, powiemypani wszystko.— Hm — zgodził się gospodarz.— Naprawdę, nie należy tego ukrywać. I tak już wy-szło szydło z worka — Hanako znowu triumfowała.— Faktycznie, nie mamy wyjścia. Powiemy wszystko,co wiemy o Kangetsu. No, Kushami, jesteś gospodarzem,przestań się śmiać, bo inaczej nigdy z tym nie skończymy.Tajemnica to rzecz zdumiewająca, strzeżesz jej jak okaw głowie, a mimo to wyjdzie na jaw... Nadziwić się niemogę, jak pani Kaneda ją wykryła. Naprawdę, zdumie-wające! — rozgadał się Meitei.— Nie jestem głupia — Hanako zrobiła triumfującąminę.— Pani jest zbyt dobrze poinformowana. Od kogo panisię dowiedziała?— Od żony rikszarza, mieszkającego po sąsiedzku.— Tego, który ma czarnego kota? — gospodarz zrobiłwielkie oczy.— Wydałam na Kangetsu wiele pieniędzy. Chciałamwiedzieć, co on opowiada, gdy przychodzi tutaj, więc po-prosiłam żon^ rikszarza, żeby mnie szczegółowo infor-mowała.— To okropne! — wykrzyknął gospodarz.— Co? Mnie nie obchodzi, co pan mówi i co pan robi.Obchodzi mnie tylko pan Kangetsu.— Kangetsu czy ktokolwiek inny to nieważne. Wstrę-tna baba ta żona rikszarza! — gospodarz rozgniewał sięnie na żarty.— Czy nie wolno jej podejść pod wasz płot i stać tam8 — Jestem kotem

Page 110: Natsume Sōseki - Jestem kotem

tak długo, jak ma na to ochotę? A jeśli panu nie podobasię, że słucha rozmów, to powinien pan albo ciszej mówić,alho przenieść się do większego domu — rzekła Hanakobez cienia wstydu. — Zresztą wiem nie tylko od żony rik-sząrza. Wiele rzeczy usłyszałam od nauczycielki gry nakoto, mieszkającej w Shinmichi.— O Kangetsu?— Nie tylko o Kangetsu — odpowiedziała z lekką groź-bą w głosie, ale gospodarz nie dał się zbić z tropu.<— Ta nauczycielka, która tak nieznośnie popisuje siędobrym smakiem i uważa, że tylko ona ma ludzką twarz?Ona przecież jest głupia.— O, zwracam panu uwagę, że to jest dama! Swoje„głupia" źle pan zaadresował! — język Hanako corazbardziej zdradzał jej niskie pochodzenie, a szorstki tonsprawiał wrażenie, że przyszła tylko po to, żeby się kłócić.Meitei, jak to Meitei, znów przysłuchiwał się z zainte-resowaniem i z wyniosłością Tekkai, chińskiego pustel-nika obserwującego walkę kogutów.Gospodarz, który zdał sobie sprawę, że nigdy nie do-równa Hanako w wymianie złośliwości, musiał w końcuzamilknąć, ale po chwili coś sobie przypomniał, bo zapy-tał wzywając na pomoc Meiteia:— Przedstawiła pani sprawę tak, jakby Kangetsu za-kochał się w waszej córce, a przecież my słyszeliśmy tro-chę inną historię, prawda, kolego Meitei?— Tak, słyszeliśmy, że pani córka zachorowała i maja-cząc powiedziała coś na ten temat. o— Nic podobnego! — pani Kaneda wyrażała się jużbez ogródek.— A jednak Kangetsu mówił, że słyszał o tym od żonydoktora X.— To była pułapka. Poprosiliśmy żonę doktora Xo przysługę, żeby sprawdzić, jak się Kangetsu zachowa.— I żona doktora X zgodziła się wiedząc, jak sprawanaprawdę wygląda?114

Page 111: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Tak. Oczywiście, nie mogliśmy oczekiwać, że zrobito za darmo, musieliśmy na to trochę wyłożyć.— To znaczy, że pani zdecydowała nie wracać do domu,zanim nie dowie się wszystkiego o Kangetsu? — nawetMeitei poczuł się nieco rozdrażniony i mówił wyjątkowoszorstkim tonem. — Słuchaj, Kushami, opowiemy więc0 nim, ale tak, żeby mu nie szkodzić.. Proszę pani, ja1 Kushami przedstawimy tylko te efekty, które uznamyza stosowne, byłoby jednak dla nas wygodniej, gdybypani zadawała pytania^Hanako zgodziła się w końcu. Jej słowa, jeszcze przedchwilą szorstkie i grubiańskie, nabrały znowu pewnejogłady.— O ile mi wiadomo, pan Kangetsu, jest bakałarzemfizyki, ale w czym on się specjalizuje?— Na studiach aspiranckich prowadzi badania nad ma-gnetyzmem kuli ziemskiej.Na nieszczęście Hanako nie zrozumiała tych słów, rze-kła tylko: „Co?" i zrobiła powątpiewającą minę.— A czy ucząc się tego będzie mógł zostać dokto-rem? — zapytała.— To znaczy, że jeśli nie zostanie doktorem, nie oddamu pani córki? — ton gospodarza zdradzał niesmak.— Tak, zwykłemu bakałarzowi... Takich jest mnóst-wo — odpowiedziała z całkowitym spokojem.Gospodarz spojrzał na Meiteia, którego twarz wyrażałajeszcze większe niezadowolenie.— Nie możemy pani zapewnić, czy zostanie doktorem,czy nie. Może pani zapyta o inne sprawy? — Meitei teżstracił swój dobry humor.— Czy ostatnio też się uczy tego, jak mu tam, ziemi?— Kilka dni temu w Towarzystwie Fizycznym wygłosiłodczyt na temat mechaniki wieszania — niewinnie poin-formował gospodarz.— Och, okropność! Wieszania? Musi być z niego niezłydziwak! Nie sądzę, żeby miał jakąkolwiek szansę zostać§* . 115

Page 112: Natsume Sōseki - Jestem kotem

doktorem, skoro zajmuje się wieszaniem czy czymś w tymrodzaju.— Oczywiście, słabe miałby szansę, gdyby sam się wie-szał, ale nie jest wykluczone, że mógłby uzyskać stopieńw zakresie mechaniki wieszania.— Naprawdę? — Hanako starała się wyczytać cośz twarzy gospodarza. To smutne, gdyż nie wiedziała,co znaczy „mechanika", i dlatego nie mogła opanować nie-pokoju. Pomyślała chyba jednak, że pytanie o tak błahąsprawę wiązałoby się z utratą godności i próbowała jakwróżbita poznać prawdę z wyrazu twarzy. Lecz obliczegospodarza było ponure i nieprzeniknione. — Czy on stu-diuje jeszcze coś? Coś bardziej zrozumiałego?— Niedawno napisał artykuł pod tytułem: „Od rozwa-żań nad stabilnością żołędzi do problemów ruchu ciał nie-bieskich".— Czy na uniwersytecie uczą się o żołędziach?— Jestem dyletantem i nie wiem dokładnie, ale wyda-je mi się, że skoro zajmuje się tym Kangetsu, jest toprzedmiot studiów — z poważnym wyrazem twarzy po-kpiwał Meitei.Hanako chyba zrozumiała, że pytania z zakresu naukiosłabiają jej pozycję, bo zmieniła temat.— Chodzi mi jeszcze o coś innego... Słyszałam, żew Nowy Rok złamał sobie dwa przednie zęby jedzącgrzyby...— To prawda. A w dziurze po zębach tkwi teraz ciast-ko ryżowe. — Meitei się nagle ożywił, widząc, że pytaniedotyczy jego dziedziny.— Jakże nieromantyczny człowiek! Dlaczego nie używawykałaczek?— Następnym razem zwrócę mu na to uwagę — gospo-darz zaczął chichotać.— Jego zęby są chyba w bardzo złym stanie, skoro zła-mały się na grzybach. Co pan o tym myśli?116

Page 113: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Trudno chyba powiedzieć, że w dobrym. Co myślisz,Meitei?— No, oczywiście, nie są dobre, ale budzą trochę sym-patii. Najdziwniejsze, że nie uzupełnił ich. Ciastka mająnadal o co się zaczepiać. To niezwykły widok.— Czy brakuje mu pieniędzy na wstawienie zębów, czyteż nie zrobił tego, ponieważ ma taką fantazję?— Proszę się uspokoić, on chyba nie będzie zbyt długonazywał się Bezzębnym — Meitei' wyraźnie odzyskiwałswój dobry humor.Hanako znów zmieniła temat.— Może ma pan jakiś list lub inny jego rękopis? Chcia-łabym zobaczyć— Mam od niego mnóstwo pocztówek, może pani obej-rzeć — gospodarz przyniósł z gabinetu kilkadziesiąt.— Nie potrzeba mi tak dużo, wystarczy kilka...— Może wybiorę odpowiednie dla pani. O, ta jest napewno interesująca — rzekł Meitei i podał jej jednąz kart.— O! Nawet maluje. Zupełnie nieźle. No, zobaczymy. —Przyglądała się chciwie, po czym rzekła nieco zaintrygo-wana: — O, to przecież borsuk! Dlaczego on maluje teborsuki? Wygląda jak żywy!— Proszę przeczytać tekst — rzekł gospodarz śmiejącsię.Hanako zaczęła czytać, tak jak służące czytają gazetę:— W ostatnią noc roku według starego kalendarzagórskie borsuki zorganizowały w polu przyjęcie i tańczyłyżwawo W piosence, którą śpiewały, są takie słowa: „Dzi-siaj wieczorem, w ostatnią noc roku, nie przyjdą do nasnawet górscy wędrowcy. Tra-ta-ta, tra-la-la". O co muchodzi? Chyba kpi sobie? — Hanako była wyraźnie nie-zadowolona.— A podoba się pani ta niebianka? — Meitei podał jej117

Page 114: Natsume Sōseki - Jestem kotem

następną kartkę, na której bogini w delikatnej szaciez piór grała na biwa *.— Wydaje mi się, że ma trochę za mały nos.— Nie, ma po prostu normalny. Ale proszę zwrócićuwagę na tekst, a nie na nos. „Dawno temu żył astronom.Pewnej nocy wszedł jak zwykle na wysoką wieżę swegoobserwatorium i przyglądał się w skupieniu gwiazdom.Wtedy na niebie pojawiła się piękna boginka grająca cu-downą melodię, jakiej nikt nigdy nie słyszał na ziemi.Oczarowany astronom zasłuchał się, zapominając o prze-nikliwym chłodzie nocy. Następnego dnia rano znalezionojego ciało pokryte bielusieńkim szronem. Dziadek łgarzpowiedział mi, że jest to historia prawdziwa".— Co to jest? W tym nie ma żadnego sensu! Mimo tojest bakałarzem fizyki? Poczytałby czasami „Klub Lite-racki"! — dostało się Kangetsu bez litości.— A ta? — Meitei podał trzecią kartkę. Była na niejżaglówka i niedbale wypisany tekst:„Szesnastoletnia mała dziwka wczoraj w nocy naprzystani powiedziała, że nie ma rodziców. Płakałajak siewka przebudzona wczesnym rankiem na ska-listym brzegu. Myślała o rodzicach żeglarzach, spo-czywających na dnie morza".— O, to bardzo dobre! Świetne! Oddaje prawdziweuczucia!— Czy rzeczywiście oddaje?— Tak, można śpiewać przy wtórze samisenu.— Jeśli tak, to naprawdę jest arcydziełem. A ta jak siępani podoba? — spytał znów Meitei wyciągając kartkę.— Wystarczy, nie trzeba więcej. Wiem przynajmniej,że nie jest pozbawiony smaku. — Uznała, że rozumiewszystko dostatecznie dobrze. Rozproszyła też zapewneswe wątpliwości co do Kangetsu, gdyż wystąpiła z nowymegoistycznym żądaniem:* Biwa — lutnia japońska.118

Page 115: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Bardzo przepraszam za te kłopoty. Proszę jednak za-chować w tajemnicy przed Kangetsu moją wizytę, —Uważała widocznie, że ma prawo pytać o wszystko, a je-dnocześnie żądać milczenia*— No, dobrze — zgodzili się niechętnie Meitei i gospo-darz.— W najbliższych dniach odwdzięczę się wam zagrzeczność — powiedziała z naciskiem i wstała.Obaj odprowadzili ją do wyjścia i ledwie wrócili, Meiteizapytał:— A to co znowu?— A to co znowu? — powtórzył gospodarz.Myślę, że to gospodyni w sąsiednim pokoju nie mogłasię pohamować i zaczęła się śmiać.— Proszę pani, proszę pani! — Meitei głośno zawołał. —To był właśnie model banału! Oszałamiający rezultatrozwoju banalności. Proszę się nie krępować, proszę śmiaćsię do woli!— Przede wszystkim ma nieprzyjemną twarz — rzekłgospodarz z odrazą.— I ten dziwaczny nos, rozłożony obozem na środkutwarzy — dodał Meitei.— W dodatku jeszcze krzywy.— Trochę przygarbiony. Garbaty! Absolutnie niezwy-kłe! — roześmiał się ubawiony. \— To twarz kobiety trzymającej męża pod pantoflem —gospodarz jeszcze czuł się urażony.— Przypomina nie sprzedany towar z dziewiętnastegowieku, który zleżał się na półkach sklepowych do wiekudwudziestego — Meitei dzielił się, jak zwykle, dziwaczny-mi, niepojętymi uwagami.W tym momencie żona gospodarza wynurzyła się z są-siedniego pokoju i z kobiecą ostrożnością zwróciła imuwagę:— Jak będziecie tak obgadywać, żona rikszarza znowuna was doniesie.119

Page 116: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Taki donos byłby lekarstwem dla tamtej!— To nieładnie szkalować kogoś z powodu twarzy.Przecież nikt z własnej chęci nie wybiera sobie takiegonosa. A poza tym ona jest kobietą, za wiele sobie na niejużywacie — gospodyni broniła Hanako, a pośrednio i wła-snego wyglądu.— Co? Za dużo sobie pozwalamy? Przecież to nie jestkobieta, lecz idiotka. Prawda, Meitei?— Możliwe, że idiotka, ale mimo to ma charakter! Nie-źle przycisnęła ciebie do muru.— I za kogo ona uważa nauczyciela?!— Oczywiście, nie ceni bardziej niż tego rikszarzamieszkającego na tyłach twego domu! Żeby u takich zys-kać szacunek, trzeba być co najmniej doktorem nauk. Po-stąpiłeś nierozważnie nie robiąc doktoratu. Nie mamracji, proszę pani? — Meitei ze śmiechem spojrzał na go-spodynię.— Doktoratu? Nie nadaje się na doktora! — nawet żo-na odwróciła się do niego plecami.— Nigdy nie wiadomo, niesłusznie mną pogardzasz.Nie wiesz o tym, że w dawnych czasach Isokrates napisałwielkie dzieło w dziewięćdziesiątym czwartym roku ży-cia. Sofokles zaś miał prawie sto lat, kiedy zaskoczyłświat nowym arcydziełem. Simonides pisał wspaniałąpoezję w osiemdziesiątym roku życia. Więc ja również...— Nie bądź głupi. Czy spodziewasz się, że tik długobędziesz żył z tą swoją chorobą żołądka?— Jak śmiesz! Idź do Amakiego i spytaj. W rzeczywi-stości to twoja wina. Każesz mi nosić taką pogniecionąhaori z czarnej bawełny i to połatane kimono, dlategotakie kobiety jak Kaneda w ogóle się ze mną nie liczą.Od jutra będę się ubierał tak jak Meitei, przygotuj mizawczasu ubranie.— Dobrze powiedzieć przygotuj, ale u nas nie ma ta-kich wspaniałych ubrań. Pani Kaneda dlatego grzeczniejpotraktowała pana Meiteia, gdyż usłyszała nazwisko jego120

Page 117: Natsume Sōseki - Jestem kotem

wuja. To wcale nie z powodu kimona — żona sprytnieuchyliła się od odpowiedzialności.Gospodarz jakby coś sobie nagle przypomniał, gdyżzwrócił się do Meiteia:— Pierwszy raz usłyszałem, że masz wuja. Dlaczegonigdy o tym nie wspomniałeś? Naprawdę masz wuja?Meitei ożywił się, dając do. zrozumienia, że czekał nato pytanie.— Tak. Ten wuj jest wyjątkowo upartą bestią. To teżprzeżytek z dziewiętnastego wieku — spojrzał na gospo-darza i jego żonę.— Ha, ha, ha... Zawsze mówisz takie zadziwiające rze-czy! A gdzie on mieszka?— Żyje w Shizuoka? ale on nie tylko sobie żyje. t)nżyje nosząc nadal samurajską fryzurę, więc gdzie mi tamdo niego. Gdy mówimy, żeby włożył kapelusz, hardo od-powiada, że nigdy jeszcze nie czuł takiego chłodu, żebywkładać nakrycie głowy. A gdy radzimy, żeby sobie pole-żał, mówi, że człowiekowi wystarczą cztery godziny snu.Uważa, że dłuższe spanie to po prostu marnotrawstwo.Wstaje, gdy jest jeszcze ciemno. Często się chwali, że wie-le lat musiał ćwiczyć, ażeby skrócić czas snu do czterechgodzin. Było to strasznie trudne, ponieważ w młodościbardzo lubił spać. Dopiero ostatnio osiągnął ten cel i mo-że kierować snem wedle własnej woli. A przecież człowiekw wieku sześćdziesięciu lat i tak cierpi na bezsenność, tonaturalne. Nie ma to więc żadnego związku z jego tre-ningiem ani innymi sztuczkami. On jednak uważa, że od-niósł sukces tylko dzięki dyscyplinie, jaką sobie narzucił.Gdy wychodzi na dwór, zawsze zabiera ze sobą żelaznywachlarz. %— Po co?— Nie wiem, nosi ze sobą i już, po prostu woli wa-chlarz niż laskę. Niedawno zdarzyła się zabawna histo-ria — Meitei zwrócił się teraz do żony.— O? — niewyraźnie zareagowała.121

Page 118: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Wiosną tego roku niespodziewanie przysłał mi listz prośbą o natychmiastowe przysłanie mu melonika i sur-duta. Ponieważ byłem tym trochę zaskoczony, poprosiłemo dodatkowe wyjaśnienia i dowiedziałem się, że sam mazamiar to nosić. Kazał mi dostarczyć natychmiast, abymógł zdążyć na uroczystości Dwudziestego Trzeciego, ob-chodzone w Shizuoka z okazji zwycięstwa. W tym liściebyło też dziwne i ciekawe żądanie. Brzmiało ono tak:„Kup kapelusz odpowiedniego rozmiaru, surdut zaś za-mów wedle swego uznania w «Daimaru»".— Czy teraz europejskie ubranie można obstalowaćw „Daimaru"?— Nic podobnego, po prostu pomyliło muxsię z „Shiro-kiya".— Zamów wedle swego uznania — to naprawdę nie-*rozsądne żądanie!— Całkowicie w stylu mego wuja.— I co zrobiłeś?— Co mogłem zrobić? Zamówiłem wedle Swego uzna-nia i wysłałem.— Jesteś jednak nieodpowiedzialny. I pasował?— Pewnie był, mniej lub więcej, zadowolony. Czyta-łem w lokalnej gazecie, że tego dnia czcigodny Makiyamazjawił się — ku powszechnemu zdumieniu — w surducieze swym nieodłącznym żelaznym wachlarzem...— Wygląda na to, że trudno mu się rozstać z tym wa-chlarzem.— Mam zamiar po jego śmierci włożyć mu ten wachlarzdo trumny.— Szczęącie, że mógł założyć melonik i że surdut paso-wał.— Nic podobnego. Cieszyłem się, że wszystko poszłodobrze, ale po pewnym czasie otrzymałem od niego pacz-kę. Myślałem, że przysłał mi coś w podziękowaniu, alekiedy ją otworzyłem, okazało się, że znajduje się w niejten sam meloąik. W załączonym liście wuj donosił: „Cho-122

Page 119: Natsume Sōseki - Jestem kotem

ciąż zadałeś sobie tyle trudu w zrobieniu tego zakupu,kapelusz okazał się za duży. Bądź więc tak uprzejmy i za-nieś do kapelusznika, by go zmniejszył. Koszty zmniej-szenia pokryję przekazem pocztowym".— Rzeczywiście, co za bezmyślność — gospodarz od-krył, że jest ktoś na ziemi jeszcze bardziej bezmyślny niżon, więc wyraźnie się tym ucieszył. A potem zapytał: <—No i co zrobiłeś?— Cóż mogłem zrobić? Nie miałem wyjścia, wziąłemkapelusz i noszę go sam.— Ten kapelusz? — zachichotał gospodarz.— Czy ten pan jest baronem? — spytała niedowierza-jąco żona.' — Który?— No, ten wuj z żelaznym wachlarzem.— Nie, to uczony, specjalista od chińskich klasyków.W młodości w świątyni poświęconej Konfucjuszowi w Yus-hima studiował z największym oddaniem pisma Cz'u Hi *czy jakieś inne i teraz w epoce elektryczności z całym na-bożeństwem nosi fryzurę samurajską i nic na to nie moż-na poradzić — Meitei uparcie gładził się ręką po brodzie.— O ile pamiętam, tej kobiecie mówiłeś o baronie Ma-kiyama.— Na pewno pan mówił. Słyszałam to nawet w chano-ma** — chociaż w jednym wypadku gospodyni zgodziłasię z mężem.— Tak? Ha, ha, ha! — Meitei śmiał się bez powodu. —To kłamstwo. Gdybym miał wujka barona, byłbym jużdyrektorem departamentu. — Wcale nie czuł się zakło-potany.* Cz'u Hi (1130—1200) — filozof chiński, twórca neokonfucja-mizmu.** Chanoma (dosł. „pokój herbaty") — niewielki pokój w miesz-kaniu japońskim, w którym domownicy spożywają posiłki lubprzebywa służąca; jadalnia, stołowy.123

Page 120: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Od razu myślałem, że to podejrzane — na twarzygospodarza pojawiła się ni to radość, ni to zmartwienie.— Naprawdę? Z takim spokojem potrafi pan kłamać...Muszę przyznać, że znakomicie umie się pan przechwa-lać — gospodyni była bardzo przejęta tym faktem.— Ale tamta kobieta jest znacznie lepsza ode mnie.— Nie sądzę, żeby pan mógł z nią przegrać.— Ależ proszę pani, ja kłamię dla czystej zabawy. Na-tomiast kłamstwa tamtej kobiety, wszystkie bez wyjątku,kryją w sobie jakąś intrygę, są więc kłamstwami pod-stępnymi, podyktowanymi złą naturą. Proszę nigdy niemylić tych sztuczek wykalkulowanych małpim rozumemz moim upodobaniem do humoru, będącego darem niebios,bo w przeciwnym razie bóg komedii będzie tylko ubole-wał nad człowiekiem z powodu jego niewrażliwości.— Ciekawe, jaka jest prawda.— rzekł gospodarz mru-żąc oczy, a jego żona, nie przestając się śmiać, dodała:— Zawsze kończy się tak samo.Nigdy jeszcze nie byłem w zaułku naprzeciwko. I oczy-wiście nie wiem, jak wygląda rezydencja Kanedy. Zresztądziś usłyszałem o niej po raz pierwszy. Nikt bowiemw moim domu nie rozmawiał o biznesmenach i dlatego ja,który zjadam przecież ryż swego pana, nie tylko nie inte-resuję się światem biznesu, lecz odnoszę się do niegoz całkowitą obojętnością, podobnie jak mój pan. Niemniejbyłem świadkiem niespodziewanej wizyty Hanako, przy-słuchiwałem sfę rozmowie i wyobrażałem sobie jej córkęczarującą i piękną. Później, rozmyślając nad bogactwemi potęgą tej rodziny, nie mogłem już spokojnie wylegiwaćsię na werandzie, mimo że jestem kotem. Głęboko przytym współczułem koledze Kangetsu. Hanako przekupiłażonę doktora, żonę rikszarza, a nawet tę damę po jakimśtam shogunie z jej instrumentem, dowiedziała się o nimwszystkiego, nawet tego, że stracił dwa zęby. A on nico tym nie wie, nadal uśmiecha się i kręci w palcach ta-siemkę od narzutki haori. I cóż z tego, że skończył uni-124

Page 121: Natsume Sōseki - Jestem kotem

wersytet i został fizykiem?! Przeciw sobie ma kobietęwyposażoną w ogromny nos, której nie każdy może spro-stać. W tym wypadku gospodarz zachowa się z obojętno-ścią, zwłaszcza że z pieniędzmi u niego gorzej niż kru-cho. Meitei, co prawda, nie ma wielkich kłopotów pie-niężnych, ale ponieważ jest Dziecięciem Przypadku, niezrobi chyba nic, aby pomóc Kangetsu. Profesor Kangetsu,wykładający mechanikę wieszania, jest więc w sytuacjigodnej pożałowania. Byłoby jednak bardzo niesprawie-dliwie, gdybym nawet ja nie zdecydował się wtargnąć do, zamku wroga i nie dokonał rozpoznania ruchów jegowojsk. Jestem wprawdzie kotem, ale mieszkam w domu■ uczonego, który czyta Epikteta i może nawet jego dzieła-mi uderzać w stół, i trochę różnię się od zwykłych kotów,zidiociałych* i głupich. Rycerski duch, który ośmielił mniedo podjęcia takiego ryzyka, kryje się w koniuszku megoogona. Ryzykuję nie dlatego, że czuję jakiś dług wobecKangetsu, ani tym bardziej nie kieruję się młodzieńczymzapałem czy szalonym wzburzeniem, które bez zastano-wienia każe nam rzucać się na pomoc drugiemu. Używa-jąc wielkich słów można by powiedzieć, że podejmujęczyn wspaniały, urzeczywistniający wolę opatrzności mi-łującej zarówno sprawiedliwość, jak i złoty środek. SkoroHanako roztrąbiła historię, która zdarzyła się na mościeAzumabashi, wysłała pod czyjś dom swego szpiega i takzebrane wiadomości rozpowiadała z triumfem każdemunapotkanemu człowiekowi, skoro posługuje się rikszarza-mi, parobkami, łotrami, chuliganami, staruchami wynaj-mowanymi na dniówki, akuszerkami, wiedźmami, masa-żystami, a nawet wszelkimi durniami i nie waha siędziałać na szkodę człowiekowi pożytecznemu dla kraju,to i ja muszę być gotów do podjęcia odpowiednich kro-ków. Na szczęście pogoda jest ładna, tylko odwilż stoinieco na przeszkodzie, ale w imię wypełnienia swego obo-wiązku gotów jestem poświęcić nawet życie. Do łapekklei się błoto i zostawia na werandzie ślady w kształcie125

Page 122: Natsume Sōseki - Jestem kotem

kwiatu śliwy. Służącej sprawią one trochę kłopotu, aleto już nie moje zmartwienie. Nie będę odkładał do jutra,lecz wyruszę od razu — podjąłem ważną decyzję. Prze-pełniony duchem odwagi i poświęcenia, dobiegłem jużdo kuchni, gdy przez głowę przebiegło mi ostrzeżenie: Nieśpiesz się tak! Jako kot nie tylko doszedłem do najwyż-szego etapu ewolucji, ale śmiem twierdzić, że pod wzglę-dem rozwoju mózgu nie stoję niżej od uczniów trzeciejklasy szkoły średniej. Smutne jest tylko to, że gardłomam zbudowane po kociemu i nie potrafię mówić języ-kiem ludzi. Jeśli więc uda mi się szczęśliwie zakraść dorezydencji Kanedy i zorientować w sytuacji wroga, toi tak nie będę mógł o tym poinformować Kangetsu, mimoże on bardzo tego potrzebuje. Nie mogę też opowiedziećani memu gospodarzowi, ani Meiteiowi. W tej sytuacjimoje odkrycia będą tyle warte, co brylanty ukryte w zie-mi i pozbawione blasku promieni słońca, a zdobyta z tru-dem wiedza na nic się nie przyda. Głupiego robota —pomyślałem stojąc przy drzwiach — może lepiej zrezy-gnować.Przerywanie jednak w połowie rozpoczętego zadanianapawa mnie żalem, tak jak tych, którzy spędzają czasna czekaniu z obawy, że przyjdzie ulewa, mimo że czarnechmury odpływają w inną stronę. Oczywiście, co innego,gdy się nie ma racji, ale czyn popełniony w imię tak zwa-nej sprawiedliwości i humanizmu może być źródłemgłębokiej satysfakcji dla człowieka znającego swój obo-wiązek. Bezowocny zaś wysiłek, brudzenie na próżno ła-pek — to rzecz zwyczajna u kota. Taki mój los. Urodzi-łem się kotem, nie jestem więc zdolny do wymiany po-glądów z takimi uczonymi, jak Kangetsu, Meitei czyKushami. Ale żaden z nich nie dorówna mi w sztuce za-kradania się do obcych mieszkań. Robić to, czego inni niepotrafią, to także duża przyjemność. Więc przynajmniejja będę znał sytuację w obozie Kanedy. Nie będę mógłprzekazać swych obserwacji innym, ale pozostanie mi126

Page 123: Natsume Sōseki - Jestem kotem

przyjemność powiadomienia Kanedów o tym, że ktoś po-znał ich tajemnicę. Ponieważ czeka mnie tyle przyjemno-ści, nie mam więc wyboru, pójdę do nich.Doszedłem do zaułka naprzeciwko i znalazłem domeuropejski, o jakim, mówiono. Dominował przy skrzyżo-waniu, jakby należała do niego cała okolica. Z myślą, żewłaściciel musi równie się pysznić jak ten dom, minąłembramę i przyjrzałem się budowli: nie wyróżniała się żad-nymi zaletami architektonicznymi, po prostu bezsenso-wnie sterczały dwie kondygnacje i przytłaczały człowieka.Pewnie jest to przykład tego, co Meitei nazywa bana-łem — pomyślałem. Przeszedłem przez gęste zarośla, mi-nąłem wejście frontowe i dostałem się na tyły domu.Kuchnia była przestronna, z pewnością dziesięciokrotniewiększa niż u profesora. Panował w niej idealny porządek,wszystko świeciło od czystości. Pomyślałem, że w niczymnie ustępuje kuchni hrabiego Okumy, o której pisanoszczegółowo w „Gazecie Japońskiej". Wzorcowa kuch-nia! — przyszło mi na myśl, gdy wszedłem do środka. Naklepisku przedsionka stała rikszarzowa i rozmawiałao czymś zawzięcie z kucharką i rikszarzero. Zdając sobiesprawę z niebezpieczeństwa, skryłem się za cebrzykz wodą.— Ten nauczyciel naprawdę nie zna nazwiska naszegopana? — zapytała kucharka.— Jak, mógłby nie znać? Kto nie zna w tej okolicyrezydencji pana Kanedy, jest kaleką, bez oczu i uszu! —był to głos rikszarza.— Nigdy nie wiadomo! Przecież ten nauczyciel jestdziwakiem, który poza książkami niczego nie wie. Gdybycoś wiedział o naszym panu, na pewno by się przestraszył.Ale gdzie tam! On nawet nie zna wieku swoich dzieci,—rzekła rikszarzowa.— Czyżby się nie bał pana Kanedy? Co za tępa krea-tura! Zresztą kto by się mm przejmował... Może jednakpójdziemy i nastraszymy go?127

Page 124: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Dobry pomysł! Opowiada takie okropne rzeczy: żenasza pani ma nos za duży i że jej twarz mu się nie po-doba. A przecież jego gęba przypomina glinianego bor-suka z Imadc *. Uważa się przy tym za człowieka rów-nego naszej pani. Jak z takim wytrzymać?!— Nie tylko twarz, ale również chodzenie do łaźnipublicznej ze ścierką w ręce świadczy o tym, że jest za-rozumiały. Aż przykro patrzeć. Myśli, że nie ma ludzilepszych od niego.Profesor Kushami nie cieszy się sympatią nawet u ku-charki.— Chodźmy wszyscy pod jego płot i nawymyślajmymu, ile wlezie*— Wtedy na pewno spuści z tonu!— Ale nie może nas zobaczyć, w przeciwnym raziemielibyśmy nieprzyjemności. Przeszkodzimy mu w naucei zdenerwujemy go tak, że nas popamięta. Pani kazała tozrobić.— Wszystko jasne — rzekła żoną rikszarza głosemświadczącym o tym, że gotowa jest wziąć udział w drę-czeniu mego pana.No, tak — pomyślałem — to towarzystwo idzie naigra-wać się z mego pana. Ominąłem ich i przemknąłem sięukradkiem w głąb mieszkania.Koty mają łapy, ale zachowują się tak, jakby ich niemiały, nigdy nie robią hałasu niezdarnym stąpaniem.Chodzą tak, jakby poruszały się w powietrzu lub kro-czyły po chmurach, posuwają się bezgłośnie jak gonglekko uderzony pod wodą czy dotknięcie do chińskichgęśli w głębi jaskini. Kocie stąpanie to jakby instynkto-wne uświadomienie sobie rzeczy najsubtelniejszych..:Nie zależy mi wcale na tym banalnym domu w stylueuropejskim ani na wzorcowej kuchni, ani na rikszarzo-* Imado-yaki — ceramika pochodząca z miejscowości Imado,teraz w obrębie Tokio,128

Page 125: Natsume Sōseki - Jestem kotem

wej, służących, kucharkach i pokojowej, ani nawet napani Hanako oraz na panu i władcy tego domu. Pójdętam, dokąd mam ochotę, wysłucham rozmów, którychchcę wysłuchać, a potem wrócę z dumnie wysuniętymjęzykiem, z kołyszącym się ogonem i prosto sterczącymiwąsami. Tym bardziej że w sztuce tej jestem najlepszyw Japonii. Czasem nawet sam się zastanawiam, czy niejestem spokrewniony z legendarnym kotem Nekomata,opisanym w starych księgach obrazkowych. Powiadają,że każda żaba nosi w czole klejnot dający nocą światło.Ja natomiast noszę w ogonie nie tylko władzę bogówjapońskich, Buddy i Konfucjusza, miłość i śmierć, lecztakże przekazywany z pokolenia na pokolenie1 cudownyśrodek omamiający wszystkich ludzi świata. Dlatego mo-gę przechodzić nie zauważony korytarzami domu Kanedaz większą łatwością niż Nio *, strażnik świątyń, rozdep-tuje galaretkę z morskich wodorostów. Poczułem sięoczarowany własną siłą i uświadomiłem sobie, że za-wdzięczam ją ogonowi, którego strzegę na co dzień jakoka w głowie, a w tej sytuacji tym bardziej nie mogłem golekceważyć. Zapragnąłem więc pomodlić się do WielkiegoBóstwa Ogona, którego otaczam czcią, o powodzenie mojejwojennej wyprawy. Pochyliłem nieco głowę, ale okazałosię, że tym razem trochę się przeliczyłem. Powinienemoddać trzy pokłony zwracając się w stfonę ogona. Leczkiedy się obróciłem, w tym samym momencie dokonałteż zwrotu mój ogon. Chcąc go dopędzić skręciłem głowęw bok, lecz ogon mój wywiódł mnie w pole, cofnął sięna taką samą dległość, w jakiej znajdował się poprze-dnio. Rzeczywiście, ogon jest świętością koncentrującąwszechświat na odcinku trzech cali i dlatego znajduje siępoza zasięgiem mej władzy. Ścigając go obróciłem się sie-dem i pół raza, zmęczyłem się tym i w końcu zrezygno-* Nio („strażnik świątyni") — bóstwo strzegące świątyń bud-dyjskich, ustawiane zwykle w bramach świątynnych.9 — Jestem kotem 129

Page 126: Natsume Sōseki - Jestem kotem

wałem. Dostałem zawrotu głowy. Nie mogłem się zorien-tować, gdzie się znajduję. Nieważne — pomyślałem —i ruszyłem przed siebie. Nagle spoza papierowej ściankidobiegł mnie głos Hanako. To tutaj — rzekłem w duchui zatrzymałem się. Postawiłem uszy do przodu i wstrzy-małem oddech.— Taki biedny ten nauczyciel, a taki bezczelny! —głośno rozbrzmiewał piskliwy głos.— Tak, bezczelny osobnik. Należałoby ostro zabrać siędo' niego, żeby popamiętał na przyszłość. W tej szkoleuczą też moi krajanie.— A kto taki?— Jest tam Tsuki Pinsuke i Fukuchi Kishago. Popro-szę ich, żeby mu trochę podokuczali. — Nie wiem, z ja-kiej prowincji pochodzi Kaneda, ale zdziwiły mnie tedziwaczne imiona i nazwiska. — Czy on jest nauczycie-lem angielskiego? — pytał w dalszym ciągu Kaneda.— Podobno. Żona rikszarza mówiła, że specjalizuje sięw czy tankach do angielskiego czy coś w tym rodzaju.— Na pewno nauczyciel z niego lichy.Uderzyła mnie ta pogardliwa ocena mego pana.— Niedawo wspominał mi Pinsuke, że mają w szkoledziwnego osobnika. Kiedy dzieci go spytały, jak po an-gielsku nazywa się bancha, czyli zielona herbata niskiegogatunku, odpowiedział z całą powagą, że savage tea, i od-tąd stał się pośmiewiskiem wszystkich nauczycieli. Pin-suke dodał, że ten nauczyciel wszystkim sprawia tylkokłopot, więc na pewno chodzi o tego samego.— Z pewnością! Sam wyraz twarzy świadczy o tym,że mógłby tak powiedzieć. I pomyśleć, że na dodatekzapuścił takie ohydne wąsy!— Oburzające! tJeśli zapuszczenie wąsów jest oburzające, to każdy kotmusi być dla nich okropny...— A ten Meitei, czy jak, mu tam, ten pijak skończony,ten dziwaczny narwaniec mówił, że baron Makiyama to130

Page 127: Natsume Sōseki - Jestem kotem

jego wujek. Żeby ktoś z taką twarzą miał wujka barona?Czułam od razu, że to nie do wiary...— Niedobrze, że przyjęłaś za prawdę to, co mówił ktośtak wątpliwego pochodzenia.— Mówisz, że niedobrze. Ale przecież on mnie zupeł-nie otumanił.Hanako~~chyba bardzo tego żałuje. Najdziwniejsze, żenie wspominają wcale o Kangetsu. Czyżby rozmawialio nim przed moim przyjściem? A może w ogóle o nimnie myślą, gdyż nie zdał u nich egzaminu? Niepokoiłamnie ta sprawa, ale cóż mogłem poradzić. Leżałem bezruchu, gdy po chwili usłyszałem dźwięk dzwonka podrugiej stronie korytarza. O, tam też się coś dzieje! Że-bym się tylko nie spóźnił! — postanowiłem pójść tamjak najszybciej.Kiedy przyszedłem, usłyszałem rozmawiającą o czymśkobietę. Jej głos przypominał bardzo głos Hanako, więcwywnioskowałem, że należy do jej drogiej córki, któraomal nie doprowadziła Kangetsu do samobójstwa. Żałujębardzo, że z powodu przegradzającej nas papierowejścianki nie mogłem pokłonić się jej drogocennej twarzy,a tym samym nie mogę zaręczyć, czy wielki nos ozdabiaśrodek jej twarzy, czy też nie. Ze sposobu mówienia i sa-pania mogę jednak wnioskować, że jej nos nie należy dotych zadartych, nie zwracających specjalnie niczyjejuwagi. Kobieta bez przerwy coś mówiła, ale nie słysza-łem jej rozmówcy, możliwe, że posługiwała się telefonem,o którym coś niecoś już słyszałem.— Czy to Yamato? Jutro wybieram się do was, zare-zerwujcie mi trzecią lożę, dobrze? Zrozumiałeś? Czegonie rozumiesz? Musisz koniecznie zarezerwować trzeciąlożę. Co?! Nie możesz? Jak to nie możesz? Musisz! Śmie-jesz się i mówisz, że żartuję. A z czego mam żartować?!Nie wygłupiaj się! Do diabła, z kim Ja właściwie mówię?Z Chokichim? Pewnie, ty się na niczym nie znasz. Po-proś panią do telefonu. Co? Nie potrzeba? Wystarczy,*" 131

Page 128: Natsume Sōseki - Jestem kotem

co mi sam powiesz? Jak śmiesz! A "czy wiesz, "kim JaJestem? Jestem Kaneda! Mówisz, że dobrze wiesz? Coza głupiec z ciebie! Mówię, że jestem Kaneda. Co? Dzię-kujesz uniżenie za nasze łaski? A za co mi dziękujesz?Potrzebne mi twoje podziękowanie, jak... O, znowu sięśmiejesz! Widocznie z ciebie prawdziwy głupiec. Mówisz,że mam całkowitą rację? Nie zawracaj mi głowy, bo po-wieszę słuchawkę. Nie szkodzi? Nie dogadamy się prze-cież, jeśli będziesz milczał, powiedz coś.Nikt nie odpowiadał, może Chokichi przerwał rozmo-wę. Zirytowana panienka rozpaczliwie nakręcała numer:„Dzyń-dzyń-dzyń". Piesek pokojowy u jej stóp nagle sięprzestraszył i zaczął szczekać. Lepiej mieć się na bacz-ności — pomyślałem, szybko zeskoczyłem i skryłem siępod podłogą werandy.Po chwili usłyszałem zbliżające się kroki i odgłosotwieranych drzwi. Któż to mógł przyjść? Zacząłemuważnie nasłuchiwać i zrozumiałem, że to pokojówka.— Proszę pani, państwo proszą, żeby pani przyszła.— Co to mnie obchodzi! — wybuchnęła gniewem.— Posłali mnie, żebym panią zawołała, ponieważ mająsprawę.— Nie przeszkadzaj mi. Powiedziałam, że to mnie nieobchodzi! — znowu naskoczyła gniewnie.— Podobno chcą porozmawiać o Kangetsu — poko-jówka starała się taktownie udobruchać panienkę.— Nie obchodzi mnie ani Kangetsu — Zimny Księ-- życ, ani Suigetsu — Księżyc w Wodzie. Nie znoszę go!Z tą jego twarzą podobną do przestraszonej tykwy. —Trzeci wybuch gniewu skierowany był pod adresem Kan-getsu. — O! Od kiedy to zaczęłaś się czesać po euro-pejsku?Pokojówka odetchnęła z ulgą i odpowiedziała:— Od dzisiaj.— Takaś zuchwała, a przecież jesteś tylko pokojówką!I masz chyba nowy kołnierzyk?132

Page 129: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Tak, dostałam go od pani, trzymałam w kufrze,ponieważ uważałam, że jest za piękny dla mnie. Teraz,kiedy mój się zabrudził, postanowiłam zmienić na nowy— Kiedy ja ci go dałam?— W styczniu. Pani kupiła go w „Shirokiya". Ale po-nieważ był zielono-brązowy i ozdobiony napisami z pro-gramu sumo, pani powiedziała, że jest za skromny i żesię pani nie podoba. Dlatego pani mi go podarowała.— Czyżby? Do twarzy ci w tym. Oburzające!.— Bardzo dziękuję.— To nie komplement. Powiedziałam, że jestem Obu-rzona.— Słucham?— Dlaczego przyjęłaś bez słowa rzecz, któi-a tak Cipasuje?— Słucham?— Skoro nawet na tobie Wyglądń tak dobrze, to jateż nie wyglądałabym w tym śmiesznie.— Na pewno pani byłoby w nim świetnie.— To znaczy, że dobrze o tym wiedziałaś. Dlaczego nicnie mówiłaś? I najspokojniej w świecie sama się ubrałaś.Okropna jesteś!Rozgniewana, atakowała służącą nie dając jej dojść dosłowa. Zastanawiałem się, jak się rozwiąże ta niezwykłasytuacja, gdy z salonu dobiegło głośne wołanie Kanedy:— Tomiko! Tomiko!Tym razem panienka musiała usłuchać i wyszła z po-koju. Jej salonowy piesek ruszył za nią, był trochę więk-szy ode mnie, miał oczy i pyszczek skupione w jednymmiejscu. Swoim zwykłym złodziejskim krokiem wycofa-łem się do kuchni, skąd wyszedłem na ulicę i nie tracącczasu wróciłem do domu. Moja ekspedycja zakończyła sięniemałym sukcesem.Po powrocie miałem wrażenie, jakbym z pięknego do-mu przeniósł się do brudnego kąta, z dobrze nasłonecz-nionej góry wpadł do ciemnej pieczary. Podczas wypra-133

Page 130: Natsume Sōseki - Jestem kotem

wy byłem zbyt zajęty rozmowami, nie przyjrzałem sięwięc urządzeniu pokojów, parawanom, przepierzeniomitp., ale kiedy uświadomiłem sobie nędzę własnego mie-szkania, zatęskniłem do tego, co Meitei nazywa banałem.Byłem skłonny sądzić, że biznesmen jest jednak wybit-niejszy od nauczyciela. Nie byłem pewien, czy myślęsłusznie, więc zapytałem o to swego nieomylnego ogona,ale jego wyrocznia potwierdziła moje przypuszczenia.Wszedłem do salonu i ze zdziwieniem spostrzegłem, żeprofesor Meitei jeszcze nie wyszedł, siedział na maciei coś opowiadał. Zapełniony niedopałkami jego papiero-sów grzejnik hibachi wyglądał jak ul. W czasie mojejnieobecności zjawił się również Kangetsu. Gospodarz,podpierając głowę ręką, przyglądał się w skupieniu za-ciekom na suficie. Odbywało się zwykłe zebranie pustel-ników w czasach wielkiego pokoju.— Kangetsu, o ile pamiętam, trzymałeś w tajemnicynazwisko kobiety, która majaczyła o tobie w czasie cho-roby, lecz teraz możesz już chyba nam powiedzieć? —zaczął pokpiwać Meitei.— Gdyby dotyczyło to tylko mnie, nie miałbym nicprzeciwko temu, ale ponieważ mogłoby to okazać siękłopotliwe dla tej osoby...— To znaczy, że jeszcze nie możesz?— Poza tym obiecałem pani doktorowej X..;— Że nikomu nie powiesz, tak?— Tak — Kangetsu jak zwykle kręcił w palcach fio-letową zawiązkę od haori. Trudno by było dziś kupić ta-siemki w tym kolorze.— Kolor tasiemki świadczy o tym, że jest ona w styluz początku 'dziewiętnastego wieku, prawda? — zapytałleżący na boku gospodarz. Absolutnie nie obchodziły gosprawy związane z panią Kaneda. \— Tak. Nie może pochodzić z czasów wojny japońsko--rosyjskiej. Takich zawiązek używano w dawnych cza-sach, pasują one jedynie do stroju człowieka wysokiej134

Page 131: Natsume Sōseki - Jestem kotem

rangi, zwłaszcza do haori z herbem malwy i samuraj-skiego hełmu. Podobno Nobunaga z okazji swego ślubuufryzował włosy na kształt pędzla do mieszania herbatyi związał je takim właśnie sznureczkiem. — Meitei mó-wił jak zwykle długo i rozwlekle.— Mój dziadek używał jej w czasie wyprawy przeciwklanowi Chóshu — Kangetsu dodał z powagą.— Może już pora przekazać ją do muzeum? Bo jeśliznakomity autor odczytu na temat mechaniki wieszania,bakałarz fizyki Mizushima Kangetsu wygląda na prze-żytek wasala shoguna, nie podnosi to jego reputacji.— Chętnie postąpiłbym zgodnie z tą cenną radą, alepewna osoba uważa, że bardzo mi ta zawiązka pasuje...— Kto mówi takie rzeczy świadczące o braku gustu? —zapytał głośno gospodarz, przewracając się na drugi bok.— Osoba, której wy nie znacie.— Nie szkodzi, że nie znamy. No więc kto?— Pewna dama.— Ha, ha, ha! Jakiś ty wytworny! Czy mam zgadnąć,o kogo chodzi? To pewnie ta sama kobieta, która wzy-wała cię z dna rzeki Sumidy. Przy okazji, nie zamierzaszjeszcze raz topić się, mając na sobie to haori z fioleto-wym wiązaniem? — Meitei-v nieoczekiwanie uderzył' z flanki.■— Ha, ha, ha! Już mnie nie woła z dna rzeki, jest te-raz w Czystej Ziemi, znajdującej się na północnym za-chodzie... »— Nie spodziewam się, żeby była zbyt czysta. Jej noswygląda jadowicie!— Co?! — Kangetsu zrobił podejrzliwą minę.— Nos z zaułka naprzeciwko złożył nam niedawnoniespodziewaną wizytę. Wierz mi, byliśmy obaj mocnozaskoczeni. Prawda, Kushami?— Aha — gospodarz leżąc popijał herbatę.— Kogo nazywacie Nosem?— Szanowną matkę twojej po wieki ukochanej pani.\ 135

Page 132: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Co?!— Kobieta, która nazywa się Kaneda, przyszła tutaj,żeby się wypytać o ciebie — z powagą wyjaśnił gospo-darz.Przyglądałem się uważnie Kangetsu i zastanawiałem,czy przestraszy się, ucieszy, czy może zawstydzi, ale wy-raz jego twarzy wcale się nie zmienił.— Wyraziła chyba życzenie, żebym wziął tę dziewczy-nę za żonę, tak? — jak zwykle pytał spokojnym tonemi znowu zaczął kręcić w palcach, fioletową tasiemkę.— Wręcz przeciwnie! Jej szanowna matka jest właści-cielką znakomitego nosa... — zaczął Meitei, lecz przerwałmu gospodarz.— Słuchaj, od dłuższego czasu myślę nad epigrama-tem w nowym stylu na temat tego nosa — rzekł ni stąd,ni zowąd. W sąsiednim pokoju rozległ się chichot gospo-dyni.— Widzę, że nic cię nie wzruszy. No i co, już skoń-ezyłeś?— Prawie. Pierwsza linijka brzmi następująco: „Natej twarzy nos świętuje".— Co dalej?— „W ofierze składają mu wino".— A kolejna linijka?— Na razie nie mani więcej.—r Interesujące — rzekł Kangetsu z grymasem uśmie-chu na twarzy.— Może by na koniec dodać: „A w nim dwie mrocznedziury"? — zaimprowizował Meitei.t — A może tak: „Są głębokie, że nie widać w nich wło-sów" — dorzucił Kangetsu.W tym samym czasie, kiedy na przemian wymyślali,co im ślina na język przyniosła, na ulicy w pobliżuparkanu rozległo się wołanie czterech czy pięciu osób:„Borsuk z Imado! Borsuk z Imado".Gospodarz i Meitei, nieco zaskoczeni, spojrzeli w stro-136

Page 133: Natsume Sōseki - Jestem kotem

nę parkanu: rozległ się głośny śmiech i odgłos uciekają-cych kroków.— Co to znaczy Borsuk z Imado? — ze zdziwieniemzapytał Meitei.— Nie mam pojęcia — odpowiedział gospodarz.— Oryginalny pomysł — ocenił Kangetsu.Meitei nagle wstał z miejsca, jakby o czymś sobie przy-pomniał, i naśladując mówcę rzekł:— Od wielu lat prowadzę studia nad nosem z punktuwidzenia estetyki. Chciałbym teraz część swoich spostrze-żeń przedstawić kolegom, więc wybaczcie mi, że zajmęwam trochę cennego czasu.Zdziwiony gospodarz popatrzył w milczeniu, a Kange-tsu rzekł cicho:— Chciałbym koniecznie posłuchać.— Przeprowadziłem rozległe badania, ale nie udało misię wyjaśnić pochodzenia nosa. Pierwsza wątpliwość jestnastępująca: jeśli założymy, że nos jest organem o ce-lach wyłączne praktycznych, to dlaczego w takim razienie wystarczą zwykłe dwie dziurki? Nie ma wyraźnejkonieczności, żeby na środku twarzy sterczało Coś takwydatnego i dumnego. Dlaczego więc nos wyrósł na takąwysokość jak w moim przypadku? — chwycił palcamiwłasny nos i pokazał słuchaczom.— Wcale tak wysoko ci nie wyrósł — gospodarz po-wiedział prawdę^ bez chęci prawienia komplementów.— W każdym razie nie jest wklęśnięty. Chciałbym nawstępie zwrócić waszą uwagę na ten właśnie fakt, gdyżobawiam się, że moglibyśmy się nie zrozumieć, gdybyśmygo nie odróżnili od dwóch zwykłych dziurek na środkutwarzy. Według mego skromnego zdania rozwój tego na-rządu jest uzależniony od wycierania. Rezultat tego nie-znacznego w rzeczywistości działania zakumulował sięw sposó"b naturalny i utrwalił w tak fenomenalnej po-staci.13?

Page 134: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Skromnie wypowiadasz swoje pozbawione kłamstwaopinie — wtrącił gospodarz.— Jak wam wiadomo, w czasie wycierania musimychwycić nos palcami i tym samym podrażniamy go. Zgo-dnie z wielką teorią ewolucji podrażniana część twarzyrozwinęła się w stosunku nieproporcjonalnym do pozo-stałych jej części.Skóra twardniała, a stopniowo twardniało również cia-ło. W końcu stało się kością.— Chyba trochę przesadzasz, ciało nie zmienia się takłatwo w kośfr — Kangetsu, bakałarz fizyki, próbował pro-testować.Meitei kontynuował jednak swą przemowę z nonsza-lancką miną.— Oczywiście, rozumiem twoje wątpliwości, lecz cóżmogę poradzić, skoro za moją teorią przemawiają fakty.Kość, jak widzisz, istnieje. Powstała kość. A mimo toludzie smarczą. Kiedy smark się wydobywa, trzeba chwy-cić za nos i wytrzeć. Wskutek tej czynności obie stronykości nosowej uległy starciu i zmniejszeniu, co nos zmie-niło w wąskie i wysokie wzniesienie. Zaprawdę, przera-żający to proces. Tak jak kropla drąży kamień, jak głowaBinzuru *, oszlifowana rękami wiernych, jaśnieje bla-skiem, tak i nos wykształcił się i stwardniał wskutekwycierania.— Mimo to twój jest miękki i zwiotczały!— Ponieważ zachodzi obawa o stosowanie ulgowej ta-ryfy wobec nosa wykładowcy, celowo pomijam tę spra-wę w dalszej dyskusji. Ale nos, jakim dysponuje owawielmożna matka Kaneda, chciałbym obu kolegom przed-stawić. Jest to bowiem okaz najbardziej rozwinięty, naj-* Binzuru (sanskr. Pindola) — uczeń Buddy; nie wchodzi donirwany, by nieść zbawienie ludziom. W Japonii wierni głaszczągłowę posążków w czasie modlitwy, prosząc o wyleczenie z cho-roby, stąd też Binzuru nazywany bywa Nadebotoke — GłaskanyBudda.138

Page 135: Natsume Sōseki - Jestem kotem

znakomitszy pod słońcem i niezwykle rzadko spotykany.*■ W tym momencie Kangetsu mimo woli wyraził po-'dziw: „Tak! tak!"/ — Wszystko, co rozwija się do stopnia najwyższego,staje się niewątpliwie czymś spektakularnym, ale jedno-cześnie budzi grozę i utrudnia zbliżenie. Mostek nosowyu tej damy jest z pewnością wspaniały, ale jednocześniestromy i nieprzystępny. Jeśli zastanowimy się przezchwilę nad nosami ludzi dawnych czasów, to musimystwierdzić z prawdopodobieństwem, że nosy Sokratesa,Goldsmitha i Thackeraya były uderzająco niedoskonałez punktu widzenia strukturalnego, lecz ta niedoskonałośćbyła źródłem ich czaru. Nos ceni się nie za wysokość,lecz za kształt osobliwy. Zresztą popularne przysłowiemówi: „Lepszy placek od nosa". Tak więc z punktu wi-dzenia wartości estetycznych najodpowiedniejszy jest nostaki, jakim dysponuje Meitei.Kangetsu i gospodarz wybuchnęli śmiechem. Wesołoroześmiał się również sam Meitei.— No więc, dotąd opowiedziałem wam...— Profesorze, „opowiedziałem wam" brzmi zbyt po-tocznie i bardziej pasuje do stylu opowiadacza bajek.Wolałbym, żeby pan z tego słowa zrezygnował — Kan-getsu mścił się za wczorajszą krytykę.— W takim razie, panowie, pozwólcie, że rozpocznęinaczej. Teraz chciałbym poruszyć w paru słowach spra-\ wę proporcji nosa i twarzy. Jeślibym prowadził rozwa-"*żania na temat nosa, abstrahując od związku z innymi* częściami twarzy, to okazałoby się, że nos owej pani ma-tki można by śmiało pokazywać wszędzie bez poczucia' wstydu. Jej nos prawdopodobnie zająłby pierwsze miejscena wystawie długonosych tengu * na górze Kurama.*** Tengu — latający fantastyczny stwór, mieszkający w gó-rach, o postaci ludzkiej i sile boskiej.** iKurama — góra na północ od Kioto, na której wedle wie-rzeń zamieszkiwali tengu.139

Page 136: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Ale niestety, nos ten ukształtował się bez porozumieniaz oczami, ustami i innymi częściami ciała. Juliusz Cezarmiał niewątpliwie wspaniały nos. Ale gdyby uciąć mugo nożycami i umieścić na pyszczku kota, jak by to wy-glądało? Jeśli na tak małej płaszczyźnie, jaką jest kocieczoło, ustawimy nos owego bohatera, otrzymamy obraztaki, jakbyśmy na szachownicy ustawili posąg Buddyz Nary. Nadmierne naruszenie proporcji obniża wartośćestetyczną. Nos szanownej matki, podobnie jak nos Ce-zara, jest najwspanialszą i najdostojniejszą wypukłościąw rzeczy samej, ale jak się układają jego stosunki z oto-czeniem? Jakie są warunki? Zrozumiałe, że nie są onejakości tak niskiej jak u kota. Ale faktem jest, że na jejwydętym obliczu epileptyka ciągną się ukośnie dwiemocno zarysowane linie brwi, a pod nimi szparki oczu.Zapytuję więc was, koledzy, czy nie należy temu nosowiwspółczuć, że musi rezydować na takiej twarzy.Gdy głos Meiteia z,ałamał się na chwilę, z ulicy do-biegły słowa:— Jeszcze mówi o nosie. Jaki uparty facet!— To żona rikszarza — wyjaśnił gospodarz.— Wykładowca poczytuje sobie za wielki zaszczyt od-krycie w najbardziej niespodziewanym miejscu jeszczejednego słuchacza, i to płci odmiennej. Jestem naprawdębezgranicznie uszczęśliwony, że do naszego suchego wy-kładu akademickiego nowa słuchaczka swym słodkim,dźwięcznym głosikiem wniosła szczyptę czarującego oży-wienia. Będę starał się mówić w możliwie przystępnysposób, mając nadzieję, że odpłacę godnie tej damie zajej przychylność. Ale ponieważ teraz mam zamiar przy-stąpić do omawiania spraw z zakresu mechaniki, siłąrzeczy może się to okazać dla pań nieco trudne do zrozu-mienia, bardzo więc proszę o cierpliwość.Kangetsu usłyszawszy słowo „mechanika" zachichotał.— Chciałbym tutaj udowodnić, że taki nos i taka twarznigdy nie będą ze sobą harmonizować. Naruszają one140

Page 137: Natsume Sōseki - Jestem kotem

bowiem złotą zasadę Zeisinga. Zamierzam to precyzyjniewydedukować z praw mechaniki. Wysokość nosa oznacz-my literą H, za' pomocą alfa — kąt powstający międzypowierzchnią twarzy a nosem, a symbolem W — ciężarnosa. Mam nadzieję, że zrozumieliście mniej więcej.— Można to zrozumieć? — zapytał gospodarz.— A ty, Kangetsu?— Ja też niezupełnie rozumiem.— Zmartwiłeś mnie. Co innego Kushami, ale ty jesteśbakałarzem fizyki, myślałem, że zrozumiesz. Wzór tenjest istotną częścią mego wykładu. Jeśli go opuszczę,cały mój trud' pójdzie na marne. No, trudno, opuszczęten wzór i podam tylko wniosek.— Czy z tego wypływa jakiś wniosek? — zdziwił sięgospodarz.— Naturalnie!— Wykład bez wniosków to jak europejski obiad bezdeseru. Teraz uważnie słuchajcie, podaję wniosek. Jeślipowyższą zasadę rozważy się w świetle teorii Virchowai teorii Wisemana, trzeba będzie oczywiście zgodzić sięz dziedziczeniem form wrodzonych. Mimo istnienia prze-konującej teorii, mówiącej o tym, że nabyte cechy niepodlegają dziedziczeniu, trzeba przyznać, że dziedziczeniestanów duchowych jest do pewnego stopnia nieuniknio-nym następstwem. W związku z tym można założyć, żedzieci zrodzone przez osoby mające nosy nie pasujące do■ ich ogólnej budowy będą również miały nosy odbiega-) jące od normy. Ponieważ Kangetsu jesteś jeszcze młody,nie spostrzegasz szczególnych odchyleń od normyw strukturze nosa córki Kanedy. Ale okres inkuba-cji w tego rodzaju dziedziczości jest długi. Nigdy niewiadomo, kiedy się przejawi jej produkt, może się tona przykład zdarzyć wraz z nagłą zmianą klimatu. Wtedynos rozwinie się na podobieństwo matczynego i w mgnie-niu oka napęcznieje do niebywałych rozmiarów. Z tegopowodu — w świetle naukowego dowodu dostarczonego9Ul

Page 138: Natsume Sōseki - Jestem kotem

przeze mnie — byłoby chyba bezpieczniej zrezygnowaćze ślubu. Zresztą nie tylko gospodarz, lecz także śpią-cy kot Nekomata nie miałby innego zdania w tejsprawie.Gospodarz podniósł się, usiadł i stwierdził z żarliwymprzekonaniem:— Oczywiście! Kto by wziął za żonę córkę takiej kre-atury?! Nie wolno ci tego robić, Kangetsu!Chcąc jakoś wyrazić moje poparcie dla takiego roz-wiązania sprawy, zamiauczałem dwukrotnie: „Miau.'miau". Kangetsu jednak nie wydawał się specjalnie tymzaniepokojony.— No, cóż, jeśli szanowni profesorowie wyrażają takąopinię, gotów jestem zrezygnować, ale grzech spadłbyna mnie, gdyby ona przejęła się tym i zachorowała.— Ha, ha, ha! Przestępstwo na tle seksualnym!Tylko gospodarz potraktował słowa Kangetsu po-ważnie.— Co za głupota! Po córce takiej kreatury niczego do-brego spodziewać się nie można, to jasne! Jej matka,ledwie weszła do domu, od razu zaczęła na mnie naska-kiwać. Zarozumiała bestia! — nie mógł pohamowaćgniewu.•— Za płotem znów rozległ się głośny śmiech trzechczy czterech osób. Ktoś zawołał: „Zarozumiały bałwan!",a ktoś inny dodał: „Chciałbyś przenieść się do większegodomu, co?" Następny zaś krzyczał: „Współczuję ci, tytchórzu! Umiesz tylko w domu się przechwalać!"Gospodarz wyszedł na werandę i krzyknął głośno:— Zamknijcie gęby' Co wy sobie wyobrażacie? Sta-nęliście pod moim płotem...— Ha, ha, ha, ha, ha! Dzika Herbata! Dzika Herbata! —przezywali go na przemian. *Gospodarz w przypływie gniewu odwrócił się, wziął142

Page 139: Natsume Sōseki - Jestem kotem

laskę i wyskoczył na ulicę. Meitei zaklaskał w dłoniei zawołał:— Ale heca!Kangetsu z grymasem śmiechu na twarzy kręcił w pal-cach zawiązkę haori.Wybiegłem za gospodarzem, przedostałem się przezdziurę w płocie i zobaczyłem go, jak stał na środku ulicy,wspierając się na lasce, z wyrazem zakłopotania i bezrad-ności, jakby omamiony przez lisicę. Na ulicy nie byłonikogo. . *

Page 140: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Rozdziałczwarty

Jak zwykle, zakradłem się do rezydencji Kanedów.Nie muszę terag wyjaśniać, co złiaczy wyrażenie „jakzwykle", wskazuje ono bowiem na wielokrotność czyn-ności oznaczonej słowem „często". To, co zrobiłeś raz,chcesz zrobić powtórnie, a czego doświadczyłeś dwa ra-zy, chcesz wypróbować po raz trzeci. Ta ciekawość ce-chuje nie tylko ludzi, odczuwają ją również koty odsamego urodzenia. Kiedy powtórzymy tę samą czynnośćkilkakrotnie, staje się ona przyzwyczajeniem, a to przy-zwyczajenie — podobnie jak u ludzi — staje się życiowąkoniecznością. Jeśli ktoś ma wątpliwości, w jakim celutak często chodzę do Kanedy, to — nim odpowiem na topytanie — chciałbym wpierw zapytać: Dlaczego ludziepołykają dym ustami, a wypuszczają nosem? Skoro bezpoczucia wstydu połykają to, co ani nie napełnia żołądka,ani nie jest lekarstwem, to tym bardziej nie życzę sobie,żeby mnie zbyt głośno potępiano za częste wizyty u Ka-nedów. Po prostu dom Kanedów jest dla mnie tym, czympapieros dla ludzi.Muszę jeszcze dodać kilka uwag do słowa „zakradaćsię", tym bardziej że brzmi ono dość nieprzyjemnie, jak-by chodziło o złodzieja czy kochanka. To prawda, żechodzę do Kanedów bez zaproszenia, ale przecież nie poto, żeby- ściągnąć kawałek bonito czy prowadzić tajnerozmowy z ich pieskiem pokojowym, którego oczy i nosłączą się w środku pyszczka, jakby ściągnięte skurczem.Co? Chodzę tam jako szpieg? Nie, zdecydowanie prote-stuję! Jeśli spytafcie mnie, jaki zawód na świecie uważam244

Page 141: Natsume Sōseki - Jestem kotem

za najpodlejszy, odpowiem, że najbardziej nikczemnymzawodem jest szpiegowanie i lichwiarstwo. Wprawdziebudziła się we mnie rycerska odwaga, której brak innymkotom, i dla dobra kolegi Kangetsu prowadziłem obser-wację w domu Kanedów, ale zdarzyło się to tylko jedenraz, potem już nigdy nie zachowałem się tak podle i niemuszę wstydzić się swego kociego sumienia. Dlaczegowięc posłużyłem się takim budzącym podejrzenia sło-wem „zakraść się?" Jest w tym bardzo głęboki sens.Moim zdaniem niebo jest po to, żeby przykrywało sobąwszystko, co istnieje na świecie, a ziemia po to, żebynosić na sobie wszystko, co istnieje... Nawet tacy uparcidyskutanci, jak ludzie, nie mogą chyba temu zaprzeczyć.Ile wysiłku ludzie włożyli w to, żeby stworzyć nieboi ziemię? Okazuje się, że nie poruszyli nawet palcemw bucie. A nie ma przecież takiego prawa, które pozwalauważać za swoją własność to, czego samemu się nie zro-biło. Zresztą mogą sobie uważać, że to jest ich własność,ale nie mają podstaw do wydawania zakazu wchodzeniainnym na „ich" teren. To prawda, że nie brak im prze-biegłości' i że rozległą ziemię podzielili płotami i powbi-jali pale z napisami: „Własność takiego a takiego". A wy-gląda to tak, jakby po niebie poprzeciągali liny i ogłosili:„Ta część nieba jest moja, a tamta część twoja". Skoroziemię tną na skrawki wielkości jednego tsubo i sprze-dają prawa do ich własności, to niech też podzielą nastopy i sprzedają powietrze. Jeśli zaś nie godzi się dzielićnieba rozpiętymi linami, to tym bardziej absurdalne jestustanawianie prywatnej własności na ziemi. Tak uwa-żam i tym poglądom pozostaję wierny — chodzę wszędzie,gdziekolwiek mam. ochotę, a nie chodzę tam, gdzie niechcę. Jeśli już zapragnę gdzieś się dostać, to idę powolii z obojętną na wszystko miną. Nie mam powodu krępo-wać się takich ludzi jak Kaneda. Jednakże nasza kociabieda polega na tym, że nie dorównujemy ludziom podwzględem siły. „Rację ma ten, kto jest silny" — dopóki10 — Jestem Isotem v 145

Page 142: Natsume Sōseki - Jestem kotem

będziemy żyli w świecie, w którym istnieje takie powie-dzenie, nigdy nam się nie uda dowieść swej kociej racji,nawet jeśli będzie ona całkowicie po naszej stronie. Kie-dy wbrew wszystkiemu staramy się postawić na swoim,może nas spotkać to samo, co Kuro od rikszarza: zasko-czeni, dostaniemy od sprzedawcy ryb drążkiem po grzbie-cie. Gdy słuszność jest po naszej stronie, ale siła po prze-ciwnej, trzeba albo odstąpić od słuszności i poddać się,albo też dochować jej wierności do końca. Ja wybrałemoczywiście to ostatnie wyjście. Ażeby jednak uniknąćpałki, muszę się zakradać. Skoro nic właściwie nie stoi naprzeszkodzie, żeby wchodzić do czyjegoś domu, nie mogęsię od tego powstrzymać. Teraz wiecie, dlaczego zakra-dam się do rezydencji Kanedów.Mimo że nie zamierzałem pełnić roli detektywa, mu-siałem coraz częściej być świadkiem zdarzeń zachodzą-cych w domu Kanedów, których wcale nie chciałem aninie powinienem oglądać. Wiem na przykład, że Hanakopo umyciu twarzy tylko nos wyciera nadzwyczaj staran-nie, jej córka Tomiko objada się ciastkami ryżowymi„Abekawa", a kolega Kaneda... W odróżnieniu ,od żonyKaneda ma spłaszczony nos. Nie tylko zresztą nos, całajego twarz jest płaska. Można podejrzewać, iż w czasiekłótni w dzieciństwie jakiś zawadiaka chwycił go zakark i z całej siły przycisnął do muru — twarz nawetpo czterdziestu latach zachowała ślady owego nieszczę-śliwego zdarzenia. Jego twarz jest łagodna, bez 'Cieniagroźby, i wydaje się zupełnie martwa. Nawet w naj-większym gniewie pozostaje bez wyrazu... Oglądam, jakkolega Kaneda zajada sashimi * z tuńczyka, poklepującsię po łysej głowie, i jak wkłada niewspółmiernie du-ży kapelusz i podwyższone obuwie geta, gdyż nie tylkotwarz ma płaską, lecz także wzrost bardzo niski. Przy-słuchuję się też, jak rikszarz wyśmiewa się z niego w roz-* Sashimi — pTzysmak z cienko krojonej surowej ryby.146

Page 143: Natsume Sōseki - Jestem kotem

mowie z uczniem shoseiem, a uczeń, zachwycony, po-wtarza: „Jakiś ty spostrzegawczy!" Nie potrafię nawettego wszystkiego wyliczyć.Ostatnio najczęściej przechodzę obok tylnego wejściado ogrodu, zajmuję pozycję za sztucznym pagórkiemi wyglądam w stronę domu. Kiedy przekonam się, żeshoji są zamknięte i cisza jest dokoła, wtedy wchodzędo domu. Jeśli słyszę gwar rozmów lub, obawiam się, żedojrzą mnie z salonu, obchodzę staw od strony wscho-dniej i przemykając się niepostrzeżenie obok ubikacjiwchodzę pod podłogę werandy. Nie pamiętam, żebymkiedykolwiek zrobił coś złego, nie mam więc potrzebyukrywać się lub bać, mimo to muszę być przygotowanyna wszystko, gdy spotkam się oko w oko z niepoczytal-nym stworzeniem, któremu na imię człowiek. Zresztągdyby w świecie żyło więcej takich rozbójników jak Ku-masaka Chohan *, to nawet ludzie cnoty i honoru za-chowywaliby się podobnie jak ja. Ponieważ kolega Kane-da jest poważnym, dostojnym biznesmenem, nie muszęsię obawiać, że nagle zacznie przede mną wymachiwaćwielkim mieczem jak ów Kumasaka Chohan. Słyszałemjednak, że cierpi on na jakąś chorobę, która nie pozwalamu innych uważać za ludzi. A skoro w ten sposób trak-tuje własne plemię, to można sobie wyobrazić, jak odnosisię do kotów. W tej sytuacji kot, nawet najcnotliwszy,nie może w jego domu zapominać o czujności. Właśniepotrzeba czujności mnie pociąga, a groźba niebezpieczeń-stwa sprawia, że tak chętnie przekraczam bramę domuKanedów. Do tego tematu pozwolę sobie wrócić jeszczeraz, kiedy bliżej poznam sekrety kociego umysłu.Ciekawe, co się tu dzisiaj dzieje — przylgnąłem brodądo trawy i lustru]ę przedpole: salon wielkości piętnastu* Kumasaka Chohan — wielki złodziej okresy późrłego Heian,rozsławiony w dramatach, m. in. w dramacie no „Kumasaka".10* , " 147

Page 144: Natsume Sōseki - Jestem kotem

mat* jest otwarty na oścież na powitanie wiosny, w sa-lonie pani Kaneda prowadzi rozmowę z gościem. Szkoda,że skierowała swój nos w moim kierunku i wpatruje sięw punkt za stawem, położony na wysokości mojego czo-ła. Dziś po raz pierwszy w życiu nos wpatrywał się wemnie. Kolega Kaneda natomiast siedział na wprost go-ścia, zwrócony do mnie bokiem, i dlatego nie widziałemdrugiej połowy jego płaskiej twarzy. Miałem jedynie do-brą okazję do obserwacji nosa, ale mimo to nie mogłem,niestety, stwierdzić jego obecności. Tylko po sterczących,na wszystkie strony szpakowatych wąsach domyślałemsię, że ponad ich gęstwiną powinny znajdować się dwiedziurki. Wyobrażałem sobie, jak przyjemnie jest wiosen-nemu wietrzykowi dmuchać po tak płaskiej twarzy. Tyl-ko gość miał zwykły wygląd. Ale z powodu tej zwyczaj-ności nie znalazłem w jego obliczu ani jednej cechy wy-różniającej i godnej wzmianki. Zwyczajność w rzeczysamej nie jest czymś złym, lecz kiedy sięgnie szczytu,staje się przeciętnością, zacisznym ustroniem banału, sta-nem godnym największego ubolewania. Kogo spotkał takilos? Kto urodził się z taką twarzą bez wyrazu w naszejświatłej epoce Meiji? Nigdy bym się o tym nie dowie-dział, gdybym nie wszedł swoim zwyczajem pod podłogęwerandy i nie podsłuchał rozmowy.— Dlatego żona poświęciła swój cenny czas, poszła dodomu tego człowieka i zapytała... — Kaneda jak zwyklemówił ze sztuczną wyniosłością. Mimo to ton jego głosunie był surowy. Słowa, podobnie jak twarz, były płaskiei bezkształtne.— Rzeczywiście, on uczył kiedyś pana Mizushimę, toniezła myśl, rzeczywiście... — owo „rzeczywiście" pocho-dziło z ust gościa.* Mata wyściełająca podłogę tradycyjnego domu japońskiego,służy również do określania pewierzchm mieszkalnej. 1 ma-ta = ok. 1,90 X 0,90 m.148

Page 145: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Jednak nie mogli znaleźć wspólnego języka.— Pewnie, ten Kushami nigdy nie mówi do rzeczy.Już w czasach, gdy wspólnie mieszkaliśmy na stancji, byłgamoniowaty — rzekł-gość zwracając się w stronę Ha-nako. — Wyobrażam sobie, w jak przykrej sytuacji paniąpostawił.— W przykrej czy nie, nie o to chodzi, ale ja w ciąguswego długiego życia nigdy nie spotkałam się z takimprzyjęciem w żadnym domu — Hanako głośno pociągnęłanosem.— Powiedział coś obraźliwego? Od dawna ma złośliwycharakter, można po nim wszystkiego się spodziewać.Wszak od dziesięciu lat nic innego nie robi, tylko zaj-muje się czy tankami do angielskiego, teraz chyba panisama rozumie — gość starał się dostosować do tonu go-spodyni.— Nie ma nawet co o nim mówić, na każde pytaniemojej żony niemal skakał do oczu...— To skandal! Wystarczy, że człowiek liźnie trochęnauki, od razu przewraca mu się w głowie. A jeśli przytym jest biedny, to robi się przykry jak cierpkie wino-grona, nie potrafi po prostu przyznać się do swej prze-,granej. Co tu dużo mówić, na świecie żyje jeszcze wieluniegodziwców. Nie widzą tego, że sami nic nie zdziałali,ale gotowi są bez litości pożreć żywcem każdego, ktodorobił się majątku. Oburzające, uważają nawet, że toich pozbawiono tego majątku, ha, ha, ha! — gość byłnaprawdę bardzo z siebie zadowolony.— Wierz mi, pan, trudno to opisać. Po prostu ten czło-wiek nie zna absolutnie życia, dlatego postanowiłam daćmu nauczkę, żeby mnie popamiętał na przyszłość. Jużcoś niecoś w tej sprawie zrobiłam!— Rzeczywiście, nie wątpię, że odczuje to na własnejskórze, a poza tym na pewno wyjdzie mu to na dobre —nie wysłuchawszy do końca, co w tej sprawie zro-biono, przytakiwał skwapliwie.149

Page 146: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Niech pan posłucha, panie Stizuki... Gdyby pan wie-dział, jaki to uparty człowiek. Podobno nie chce nawetrozmawiać z panem Fukuchi i z panem Tsuki. Początko-wo myśleli, że poczuł się winny i dlatego milczy, jednakostatnio uganiał się z laską za naszym shoseiem, któryzresztą nic mu nie zrobił. I pomyśleć, że trzydziestolet-niego mężczyzny takie głupoty się trzymają. Widoczniez rozpaczy pomieszało mu się w głowie.— Dlaczego zrobił się taki szalony? — tym razemw pytaniu gościa zadźwięczała nuta niedowierzania.— Podobno shosei powiedział coś przechodząc koło je-go domu, a tamten chwycił laskę i boso wyskoczył naulicę. Jeśli nawet coś powiedział, to co z tego? Przecieżto jeszcze dzieciak. A tamten to dryblas wąsaty, pozatym bądź co bądź nauczyciel.— Tak, to przecież nauczyciel — powiedział gość, a zanim powtórzył Kaneda:■— No tak, nauczyciel.Skoro jest nauczycielem, powinien widocznie wysłu-chiwać obelg ze spokojem drewnianego posągu. W tejjednej sprawie wszyscy troje doszli niespodziewanie dotego samego wniosku.— W dodatku ten Meitei, czy jak mu tam, to niezłyblagier. Plecie same niedorzeczności. Po raz pierwszyspotkałam się z takim dziwakiem.— Ach, Meitei! Widzę, że buja jak dawniej. Spotkałago pani u Kushamiego? Z nim lepiej nie mieć do czynie-nia. Dawniej jadaliśmy razem z jednego garnka, ale czę-sto się kłóciliśmy, gdyż ciągle z człowieka robił głupiego,— Taki każdego wyprowadzi z równowagi. Prawda,kłamać można, gdy się w czymś zawiniło czy chcąc sięwykręcić z nieprzyjemnej sytuacji. W takim wypadkukażdy mówi nie to, co ma na sercu. Ale ten człowiekkłamie jak najęty nawet wtedy, gdy wcale nie musi kła-mać. Po co on plecie takie głupstwa?! Przy tym ma czel-ność kłamać w żywe oczy!150

Page 147: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Pani ma rację, tym gorzej, że kłamie dla zabawy.— Widzi pan, poszłam specjalnie, żeby porozmawiaćo Mizushimie, ale nic z tego nie wyszło. Strasznie mnierozgniewał, patrzeć na niego nie mogłam. Ale przyzwoi-tość obowiązuje, skoro poszłam do czyjegoś domu, żebysię czegoś dowiedzieć, nie mogłam udawać, że nic niewiem o obowiązku wynagrodzenia, i dlatego wysłałampotem rikszarza z tuzinem butelek piwa. I wie pan, coon zrobił? Podobno powiedział: „Nie widzę powodu, dlaktórego miałbym coś takiego przyjmować, zabieraj toz powrotem!" „Ależ to w podziękowaniu — mówi rik-szarz — proszę przyjąć". A ten niewdzięcznik na to:„Dżem to ja jem codziennie, ale takiego gorzkiego pa-skudztwa nigdy jeszcze nie piłem" i zniknął w głębi do-mu, jakby nie miał już nic innego do powiedzenia... I copan na to? To przecież grubianin.— To okropne! — tym razem gość był chyba szczerzeprzekonany, że Kushami jest okropny.— No, więc specjalnie zaprosiłem dzisiaj ciebie... — popauzie znów rozległ się głos Kanedy. — Zdawało mi się.ze wystarczy z takiego głupca pokpić trochę z daleka, leczokazuje się, że jest to sprawa bardziej kłopotliwa... —Poklepał się po łysinie, czynił to najczęściej w czasie je-dzenia sashimi z tuńczyka. Co prawda, siedziałem podpodłogą i nie mogłem widzieć, czy klepie się po łysinie,ale do tego odgłosu jestem już od pewnego czasu przy-zwyczajony. Podobnie jak mniszka rozróżnia, kto uderzaw kołatkę, tak i ja rozpoznaję odgłos klepania się po ły-sinie.— W związku z tym mam małą prośbę do ciebie...— Proszę bardzo, wszystko zrobię, co będę mógł. Prze-cież zostałem przeniesiony do Tokio tylko dzięki pańskiejtroskliwej pomocy. — Gość z radością zgodził się spełnićżyczenie Kanedy. Zawdzięczał mu chyba niemało, świad-czył o tym ton jego głosu.O! — pomyślałem. — Zaczyna się dziać coś ciekawego.*151

Page 148: Natsume Sōseki - Jestem kotem

W dzisiejszy pogodny dzień szedłem tu bez specjalnejochoty, zupełnie nie liczyłem.na to, że zbiorę tak świetneobserwacje. Czułem się tak, jakbym w czas zrównania dniaz nocą poszedł do świątyni buddyjskiej i został nieoczeki-wanie poczęstowany słodyczami przez głównego kapłana.O co chce Kaneda poprosić swego gościa? — zastanawia-łem się i z jeszcze większą uwagą zacząłem nasłuchiwać.— Podobno ten dziwak Kushami z niewiadomego po-wodu daje Mizushimie do zrozumienia, że nie powinienżenić się z naszą córką. Prawda, Hanako?— Daje do zrozumienia! Przeciwnie, on mówi wprost:„Gdzie znajdziesz takiego głupiego, który wziąłby 2a żonęcórkę tego krwiopijcy? Nie wolno ci się z nią żenić, Kan-getsu".— Tego krwiopijcy? Oburzający brak szacunku! Czynaprawdę tak powiedział?— Oczywiście! Żona rikszarza specjalnie przyszła z tąwiadomością.— No, jak, kolego Suzuki? Widzisz teraz, jak to wy-gląda. Nieprzyjemna sprawa, co?— Niewątpliwie, postronni nie powinni się do tegowtrącać. Nawet Kushami powinien o tym wiedzieć. A coja mogę zrobić? > x

— Widzisz, postanowiłem zwrócić się do ciebie, ponie-waż w studenckich czasach mieszkałeś razem z nim, by-liście chyba przyjaciółmi. Chciałbym, żebyś się z nimspotkał i wyjaśnił mu, co jest dla niego korzystne, a conie. Może za coś się na nas rozgniewał? Powiesz mu, żebysię uspokoił, a my wówczas wszystko mu wynagrodzimy,a zwłaszcza zaniechamy wszelkich nieprzyjemnych kro-ków. Jeśli natomiast będzie nadal zachowywał się tak sa-mo, my też nie pozostaniemy dłużni. Mówiąc krótko, jeślibędzie upierał się przy swoim, tylko sobie zaszkodzi.— Oczywiście, święta racja, głupi upór przyniesie mutylko szkodę, na dobre mu to nie wyjdzie, oczywiście.Wytłumaczę mu, jak należy.152

Page 149: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Powiedz mu jeszcze, że wielu prosi o rękę naszejcórki, dlatego nie wiemy, czy zdecydujemy się oddać jąMizushimie. Co prawda, coraz bardziej jesteśmy przeko-nani o jego zaletach, jest wykształcony. Możesz więc daćprzy okazji do zrozumienia,- że jeśli będzie się uczyłi wkrótce zrobi doktorat, może nawet zdecydujemy sięoddać mu córkę.— To na pewno zachęci go do dalszej nauki. Dobrze,porozmawiam.— Jeszcze jedna delikatna sprawa. Chodzi o to, że Mi-zushima tego dziwaka Kushamiego tytułuje ciągle profe-sorem i słucha zawsze jego rad, a to niedobrze. Świat sięzresztą nie kończy na Mizushimie, jeśli nawet Kushamibędzie coś mówił i przeszkadzał w tej sprawie, specjalniesię nie zmartwię. ,— Żal nam po prdstu Mizushimy — wtrąciła Hanakó.— Nie znam pana Mizushimy, ale w każdym razie spot-ka go największe szczęście, jeśli wejdzie do waszej ro-dziny. Na pewno nie będzie się temu sprzeciwiał.— Tak, Mizushima chce się żenić z naszą córką^ aleodradzają mu ci dwaj odmieńcy, Kushami i Meitei.— Ludzie wykształceni nie powinni tak postępować.Pójdę do Kushamiego i pomówię z nim.— Bardzo proszę, choć sprawi ci to trochę kłopotu.A poza tym Kushami zna Mizushimę najlepiej, żonie nieudało się dowiedzieć o nim wszystkiego, na wszelki wy-padek wypytaj więc szczegółowo o jego charakter, ^zacho-wanie, postępy w nauce.— Słucham pana. Dziś jest sobota, może teraz zastanęgo w domu. Gdzie on mieszka?— Gdy wyjdzie pan od nas, skręci w prawo, pójdzieprosto do końca ulicy, potem jeszcze ze sto metrów w le-wo, tam pan zobaczy sczerniały, rozwalający się płot, a zanim jego dom — wyjaśniła Hanako.— To bardzo blisko, trafię bez trudu. Wstąpię do niego153

Page 150: Natsume Sōseki - Jestem kotem

w powrotnej drodze. Rozpoznam jego dom po tabliczcez nazwiskiem.— Proszę pamiętać, że tabliczka nie zawsze jest naswoim miejscu. On po prostu przykleja ją za pomocąziarnka gotowanego ryżu. *W czasie deszczu wizytówkaodpada, a w dni pogodne znów ją przykleja. Dlatego niemoże pan na niej polegać. Prościej byłoby powiesić drew-nianą tabliczkę na stałe. Naprawdę, trudno go zrozumieć.— Rzeczywiście. Ale jeśli zapytam o dom z walącym się,sczerniałym płotem, ludzie będą wiedzieli, o kogo chodzi?— Oczywiście, drugiego tak zaniedbanego domu niema w całej okolicy. Znajdzie pan bez trudu. A jeśli i tozawiedzie, niech pan szuka dachu porośniętego trawą,wtedy trafi pan bezbłędnie.— Charakterystyczny dom! Ha, ha, ha, ha!Byłoby trochę niedobrze, gdybym nie wrócił do domuprzed wizytą kolegi Suzukiego. I tak już dużo się dowie-działem. Wyszedłem więc spod werandy, minąłem ubi-kację od strony zachodniej, ukryłem się za sztucznym pa-górkiem, potem wydostałem się na ulicę i szybko wróci-łem do domu, którego dach porasta trawa, i z obojętnąminą wszedłem na werandę przylegającą do salonu.Mój pan rozłożył tu biały kocyk i leżąc na brzuchu za-żywał kąpieli w radosnych promieniach wiosennego słoń-ca. Wbrew przypuszczeniom słońce okazało się sprawie-dliwe, tę nędzną chatę, napiętnowaną dachem porośnię-tym tasznikiem, ogrzewało równie szczodrze, jak pokójgościnny Kanedy. Tylko koc nie pasował do wiosennejaury. W tkalni wierzono, że jest biały, również w sklepiesprzedano go z tym samym przeświadczeniem, zwłaszczaże sam gospodarz poprosił o biały, ale działo się to kilka-naście lat temu i dawno skończyła się epoka bieli, a zacząłczas szarego popiołu. Mam pewne wątpliwości, czy kocprzeżyje jeszcze do przemiany w kolor soczystej czerni.Już dziś jest wytarty, wyraźnie widać w nim osnowy.nazywanie więc go kocem jest grubą przesadą. Lecz gos-154

Page 151: Natsume Sōseki - Jestem kotem

podarz widocznie uważa, że skoro służył mu rok, dwa,a następnie pięć i dziesięć lat, musi służyć do końca ży-cia. Co za niefrasobliwość! Na tym historycznym kocugospodarz — jak już mówiłem — leżał na brzuchu. I jakmyślicie, co robił? Oparł podbródek na obu dłoniach,a w palcach prawej ręki trzymał papierosa. To wszystko.Nic więcej. Niewykluczone, że w jego głowie obsypanejłupieżem wirowały niczym ognista kula wielkie prawdywszechświata, ale patrząc na niego z boku, trudno byłosobie wyobrazić, że coś takiego w niej się dzieje.Ogień papierosa stopniowo przybliżał się do ust; gospo-darz, nie zwracając uwagi na spadający na koc słupek po-piołu długości cala, śledził uważnie smużkę dymu. Wzno-sząc się, to znów opadając na wiosennym wietrze dymukładał się .w dziesiątki odpływających kółek, osiadał nagłowie i mokrych jeszcze po umyciu włosach żony. Ach!Powinienem był wcześniej opowiedzieć żonie. Zapomnia-łem.Żona siedziała tyłem do męża. Uważacie, że to niegrze-cznie wobec męża? Nic z tych rzeczy. Ten sam czyn możnabowiem rozmaicie kwalifikować, raz jako grzeczny, a razjako niegrzeczny, zależy to od sposobu interpretacji. Cóżz tego, że mąż spokojnie oparł brodę na dłoniach akuratprzy samych pośladkach żony, która nic sobie z tego nierobiąc wypinała je majestatycznie w jego stronę? Nikt tU(

nikogo nie obrażał. Było to bowiem małżeństwo, którewyzbyło się wszelkich skrupułów; już w niecały rok poślubie udało im się wyzwolić z krępujących więzów do-brych obyczajów ń zasad etykiety... Trudno mi zgadnąć,co jej przyszło do głowy, w każdym bądź razie kobietata — pewnie pod wpływem dzisiejszej pogody — umyławłosy w mieszance krochmalu i surowego jajka, wypłuka-ła niezbyt starannie i siedziała teraz bez słowa, koncentru-jąc całą uwagę na szyciu koszulki dla dziecka. Swoje kru-czoczarne włosy, długości ponad jednego łokcia, rozpuściłana plecach, jakby chciała się nimi pochwalić. I siedząc na155

Page 152: Natsume Sōseki - Jestem kotem

jedwabnej poduszce suszyła je, pokazując zalotnie plecymężowi. Zresztą może to mąż przeniósł swą głowę w tęstronę, w której znajdowały się jej pośladki. Zatem dymz papierosa, o którym poprzednio wspomniałem, przepły-wał nieustannie pomiędzy czarnymi włosami poruszający-mi się na wietrze, a zaintrygowany gospodarz przyglądałsię w skupieniu migającej mu przed oczyma fatamorga-nie. Dym nie zatrzymywał się w jednym miejscu, zdążałwciąż wyżej i wyżej i gospodarz poruszał głową w ślad zasplatającymi się strużkami dymu i włosów. Obserwacjęrozpoczynał od momentu, w którym dym przechodził obokbioder, powoli przenosił wzrok ponad jej plecami, patrzyłna ramiona, szyję i głowę. Kiedy jego wzrok doszedł doczubka, mimo woli z gardła wyrwał się okrzyk zdziwienia:„Ach!" Na środku głowy, której przysięgał na dobre i złe,odkrył okrągłą, dużą łysinę. Połyskiwała triumfalnie, od-bijając ciepłe promienie słońca, jakby od dawna czekałana tę chwilę. Kiedy mąż dokonał wielkiego odkrycia, żeżona jest łysa, nie mógł ukryć swego zdumienia. Mimooślepiających promieni źrenice mu się rozszerzyły i w naj-wyższym zapamiętaniu świdrowały odkrytą plamę. Przy-pominała mu ona podstawkę lampki, która ozdabia ołta-rzyk buddyjski przekazany mu przez przodków. Pochodziłz rodziny wyznającej sektę shinshu *, w której — zgodnieze starym zwyczajem — na kupno ołtarzyka przeznaczanoznaczne sumy pieniędzy, odpowiadające pozycji rodziny.Pamiętał jeszcze z dzieciństwa, jak w półmroku komoryoglądał zushi, miniaturowe sanktuarium, pokryte solidniezłotem, w którym stale paliła się maltitkim płomykiemmosiężna lampka. Dokoła niej było ciemno, tylko podstaw-ka błyszczała wyraźnie; i to właśnie przeżycie z czasówdzieciństwa, odczuwane jeszcze dziecięcym sercem, uległo* Sekta shinshu. — buddyjska sekta jodo-shinshu, czyli prawdzi-wa sekta Czystej Ziemi, powstała w XIII w. Członkowie tej sektygłosili możliwość zbawienia dla wszystkich ibezgranieznie wierzą-cych w łaskę Amidy.156

Page 153: Natsume Sōseki - Jestem kotem

nagle rozbudzeniu dzięki łysinie żony. Po chwili wspo-mnienie lampki zniknęło, a pojawiło się wspomnienie go-łębia Bogini Łaski Kannon. Mogłoby się wydawać, żemiędzy gołębiem bogini a łysiną żony nie" ma żadnegozwiązku, jednak w głowie jej męża wytworzyła się ścisławięź, dzięki pewnemu skojarzeniu. Kiedy w dzieciństwieodwiedzał Asakusę, zawsze kupował groch dla gołębi.Sprzedawano go w talerzykach po dwa grosze. Łysina żo-ny swoją barwą i wielkością podobna była właśnie dotych czerwonych glinianych talerzyków.— Naprawdę podobna! — zawołał gospodarz, wyraźnieporuszony swym odkryciem.— Co? — spytała żona nawet nie odwracając się doniego.— Co?! Wielka łysina na twojej głowie. Wiesz o niej?— Aha — odrzekła nie przerywając robótki, jakby od-krycie męża wcale jej nie przestraszyło. Była typową żo-ną, której nic już nie może poruszyć.— Masz ją od czasów panieńskich czy powstała już poślubie? — pytał mąż. Jeśli miałaś ją przed ślubem,znaczyłoby, żeś mnie oszukała — dodał w myśli, ale niepowiedział tego głośno.— Nie pamiętam, od kiedy. Ale czy to nie Wszystkojedno, czy łysina jest, czy nie ma? — odpowiedziała filo-zoficznie.— Powiadasz „wszystko jedno"! Przecież tu chodzio twoją głowę — gospodarz zaczął się denerwować.— Dlatego, że to moja głowa, wszystko mi jedno —odrzekła, ale chyba się trochę zaniepokoiła, gdyż prawąręką przesunęła po łysinie. — O! Nie myślałam, że jesttaka duża! — Dopiero teraz spostrzegła, że łysina jestzbyt duża jak na jej wiek.— Z biegiem lat każda kobieta, która układa trady-cyjną fryzurę, łysieje w tym miejscu. To dlatego, że wło-sy są mocno ściśnięte — broniła się nieśmiało.— Jeśli będziesz łysieć w takim tempie, to w wieku157

Page 154: Natsume Sōseki - Jestem kotem

czterdziestu lat będziesz nosić gładki czajnik, a nie głowę!To na pewno jakaś choroba. Może nawet zaraźliwa. Musiszjak najszybciej poradzić się doktora Amaki.Gospodarz również zaczął się gwałtownie gładzić pogłowie.— Czepiasz się innych, a nie widzisz, że w twoim nosierosną siwe włosy. Jeśli łysina jest zaraźliwa, to na pewnosiwienie włosów w nosie też jest zaraźliwe — rzekła niecozagniewanym tonem.— Siwych włosów w nosie nie widać, nie przynosząwięc żadnej szkody. Gorzej z głową, patrzeć przykro,zwłaszcza gdy łysieje młoda kobieta. Kaleka!— Jeśli jestem kaleką, to dlaczego wziąłeś mnie zażonę? Sam chciałeś, nikt ci nie kazał, a teraz mówisz:„Kaleka".— Bo nie wiedziałem! Do dzisiejszego dnia nic nie wie-działem. Dlaczego mi jej nie pokazałaś, gdy byłaś panną?— Co za głupie gadanie! Kto to widział, żeby dziew-czyna pokazywała narzeczonemu swoją głowę, zanim weź-mie ją za żonę?!— Z łysiną można jeszcze wytrzymać, ale ty jesteśprzy tym taka niska, że nie ma na co patrzeć.— Wystarczyło dobrze spojrzeć, żeby się przekonać, ja-kiego jestem wzrostu. Nie wiedziałeś o tym, że jestemniska, kiedy brałeś mnie za żonę?— No, tak, wiedziałem, nie przeczę, ale myślałem, żejeszcze urośniesz.— Miałam wtedy dwadzieścia lat, jakże mogłam jeszczeurosnąć?... Kpisz sobie ze mnie...Rzuciła szycie i zwróciła się w stronę męża. Całymswoim wyglądem dawała do zrozumienia, że nie ustąpiw tej dyskusji.— Skąd wiadomo, że po dwudziestym roku życia czło-wiek nie rośnie? Myślałem, że może jeszcze trochę pod-rośniesz, gdy cię podkarmię pożywnymi potrawami —z poważną miną wykładał ten swój osobliwy pogląd.158

Page 155: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Przy bramie zadzwonił głośno dzwonek i rozległ sięczyjś głos: „Czy można wejść?" To Suzuki trafił wreszciedo jaskini śpiącego smoka, profesora Kushamiego.Gospodyni odłożyła spór na dni następne, wzięła pu-dełko z przyborami do szycia, koszulkę dla dziecka i szyb-ko skryła się w chanoma. Gospodarz zwinął koc i wrzuciłdo swego gabinetu. Spojrzał na wizytówkę, wręczoną muprzez służącą, z nieco zdziwioną miną, po czym poleciłwprowadzić gościa, a sam z wizytówką w garści pospie-szył do ubikacji. Nie wiem, dlaczego tak nagle poszedł doubikacji, tym trudniej mi wyjaśnić, w jakim celu zabrałze sobą wizytówkę kolegi Suzuki To juro. Najbardziejprzykre to było dla wizytówki, która bez potrzeby zna-lazła się w tak cuchnącym miejscu.Służąca położyła poduszkę obszytą perkalem przed niszątokonoma *, zaprosiła gościa, żeby usiadł na honorowymmiejscu, i odeszła. Suzuki rozejrzał się po pokoju, kry-tycznie popatrzył na kopię kaligrafii Mokuana i przeczy-tał: „Na całym świecie wiosna — kwitną wiśnie", popa-trzył na gałązkę wiśni w tanim zielonym wazonie porcela-nowym, pochodzącym z Kioto, i przyjrzał się innymprzedmiotom. Nagle wzrok jego padł na poduszkę podanąmu przez służącą — spostrzegł na niej kota, który zjawiłsię tu nie wiadomo kiedy i siedział wygodnie, obojętnyna wszystko. Nie muszę podpowiadać, że kotem tym by-łem ja. Moje zachowanie zburzyło na ułamek sekundyspokój Suzukiego, ale , szybko się opanował. Nie miałwątpliwości, że poduszkę położono dla niego. A tu bezprośby o pozwolenie, bez żadnego uprzedzenia rozsiadłosię na niej jakieś dziwne zwierzę. Był to pierwszy powódzburzenia równowagi ducha Suzukiego. Gdy poduszkawystawiona na powiewy wiosennego wiatru leżała nie-tknięta, tak jak ją położyła służąca, kolega Suzuki, chcąc* Tokonoma — nisza w reprezentacyjnym pokoju, służąca doekspozycji dzieł sztuki, kompozycji kwiatowych; honorowe miej-sce w tradycyjnym domu japońskim.159

Page 156: Natsume Sōseki - Jestem kotem

podkreślić swą skromność, wytrwałby na twardej maciedo chwili zaproszenia go przez gospodarza do zajęciamiejsca na poduszce. Ale fakt, że to kot zajął jego miejsce,wprawił go w jeszcze bardziej nieprzyjemny nastrój. I tobył drugi powód zburzenia równowagi ducha Suzukiego.W dodatku to wyzywające zachowanie kota... Gdyby choćprzyznał się do tego niewłaściwego zachowania, ale gdzieżtam! Wyniośle rozwalił się na poduszce, do której nie miałprawa, i tylko łypał okrągłymi ślepiami, jakby pytał:„A ty kim jesteś?" I to jest trzeci powód zburzenia ducho-wej równowagi Suzukiego. Był wściekły, ale mimo to niewziął mnie za kark i nie ściągnął z poduszki, tylko patrzyłbez słowa. Jak to możliwe, żeby tak ważna osoba bała siękota i nie posłużyła się rękami w tej sytuacji? Dlaczegonie ukarał mnie i nie wyładował swego gniewu? Przy-puszczam, że przyczyną było wyjątkowe poczucie własnejgodności, które ograniczało jego indywidualność. Z punktuwidzenia siły fizycznej wystarczyłoby małe dziecko, żebymnie podnieść do góry, ale z punktu widzenia poczuciagodności nawet sam Suzuki Tojuró, prawa ręka kolegiKanedy, nie potrafił niczego zrobić kociemu BóstwuŁaski, które usadowiło się na środku poduszki. Nie wy-padało mu bowiem kłócić się z kotem o miejsce i tymsamym podważać swą człowieczą godność. Rzeczywiście,byłoby dziecinadą traktować kota jak poważnego partnerai spierać się z nim o rację. Wyglądałoby to zabawnie.Lepiej znosić pewne niewygody niż złą sławę. Ale imwięcej znosił niewygody, tym bardziej rosła jego niena-^wiść, dlatego też spoglądał na mnie od czasu do czasui chmurzył twarz. Natomiast ją z przyjemnością patrzy-łem na niezadowoloną minę kolegi Suzukiego, starającsię opanować śmiech i zachować obojętny wyraz pyszczka.Podczas gdy między mną a Suzukim rozgrywał się dra-mat bez słów, gospodarz, poprawiwszy na sobie ubranie,i wyszedł z ubikacji, krzyknął: „Czołem!" i usiadł obokmnie. Nie miał już w ręce wizytówki i stąd można było160

Page 157: Natsume Sōseki - Jestem kotem

wnosić, że skazana została na dożywotnie zesłanie w re-jon brzydko pachnący. Ledwie zdążyłem pomyśleć, jakistraszny los przypadł w udziale tej wizytówce, gospodarzz okrzykiem: „A ty, diable!" chwycił mnie za kark i wy-rzucił na werandę.— No, siadaj, proszę. Co za niespodzianka! Od kiedyjesteś w Tokio? — Podsunął dawnemu przyjacielowi po-duszkę.Suzuki obrócił ją na drugą stronę i usiadł.— Byłem bardzo zajęty, nie dawałem więc o sobie znać.Ostatnio przenieśli mnie do centrali firmy w Tokio...— Pięknie. Tak dawno nie widzieliśmy się, chyba odtwego wyjazdu na wieś?— Tak, blisko dziesięć lat. Od czasu do czasu przyjeż-dżałem do Tokio, niestety, byłem bardzo zajęty, nigdywięc nie mogłem wstąpić. Nie miej mi tego za złe. W fir-mie handlowej człowiek jest ciągle zaganiany, nie tak jakw twojej pracy.— Bardzo się zmieniłeś w ciągu tych dziesięciu lat —gospodarz obejrzał Suzukiego od stóp do głów.Starannie uczesany, z przedziałkiem, w tweedowymgarniturze kroju angielskiego, w modnym krawacie, napiersi połyskiwał nawet złoty łańcuszek. Trudno uwie-rzyć, że to dawny kolega Kushamiego.— Muszę teraz tak się ubierać — Suzuki czuł się w obo-wiązku wytłumaczyć z łańcuszka na piersi.— Prawdziwe? — gospodarz zapytał niedelikatnie.— No, tak, osiemnastka — odpowiedział Suzuki śmie-jąc się. — Tobie też przybyło lat. Masz chyba dzieci,0 ile pamiętam. Jedno?1 — Nie.. — Dwoje?— Nie.— Więcej? Troje?— Aha, troje. I nie wiadomo, ile jeszcze przybędzie.11 — Jestem kotem 161

Page 158: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Jak zwykle, nie przejmujesz się. II* lat ma najstar-sze?— Dokładnie nie wiem, sześć albo siedem,— Ha, ha, ha, ha! Jak widzę, nauczyciele niczym sięnie przejmują. Szkoda, że ja nie zostałem nauczycielem.— Spróbuj, a po trzech dniach odechce ci się.— Czyżby? Przecież praca jest piękna, spokojna, po-zostawia wiele wolnego czasu, można się uczyć. Być han-dlowcem też nie najgorzej, ale nie w mojej firmie.W każdym razie w biznesie jest dobrze, gdy się ma wyso-kie stanpwiskp, bo na dole ciągle musisz schlebiać innym,popijać sake"na przyjęciach, nawet gdy nie masz na toochoty. Głupia sytuacja.— Już na uniwersytecie nie znosiłem handlowców. Go-towi są wszystko zrobić dla pieniędzy. Dawniej ludzie do-cinali innym mówiąc: „To zwykli handlarze". — Mimoże siedział przed jednym z tych handlowców, opowiadałtakie nonsensy.— No, niezupełnie. Bywają może trochę małostkowi, alejeśliby nie byli gotowi nawet na śmierć' dla pieniędzy,niczego by nie osiągnęli. A pieniądz to taka bestia... Nie-dawno byłem u pewnego kupca, który powiedział mi, żew robieniu pieniędzy należy stosować trygonometrię, toznaczy zapomnieć o obowiązku moralnym, zapomniećo uczuciach i zapomnieć o wstydzie *. Interesujące, pra-wda? Ha, ha, ha!— Kim jest ten głupiec?— To nie głupiec, lecz bardzo mądry człowiek, szano-wany w kręgach biznesu. Znasz go z pewnością, mieszkaniedaleko stąd.— Kaneda? Coś takiego!— Dlaczegoś się rozgniewał? To tylko żart, przenośniamówiąca o tym, że jeśli nie jesteś do tego zdolny, pie-* Gra słów: fonetycznie kaku — „nie ma", „brak" — znaczyteż „kąt" i „bok w trójkącie",162

Page 159: Natsume Sōseki - Jestem kotem

niędzy nie zrobisz. Nie można tak poważnie wszystkiegoprzyjmować.— No, dobrze, niech tam z tą twoją trygonometrią,rozumiem, że to żart. Ale powiedz mi, co myślisz o nosiejego żony? Jeśli byłeś u nich, musiałeś widzieć jej nos.— Mówisz o jego żonie? To bardzo towarzyska osoba.— Nos! Mówię o jej wielkim nosie. Ostatnio napisałemnawet o nim humorystyczny epigramat.— A co to takiego epigramat?— Nie znasz epigramatu? Widzę, że jesteś całkiem za-późniony.— Ludzie tak zajęci jak ja niewiele mają czasu na lite-raturę. Zresztą dawniej też nie lubiłem jej specjalnie.— Czy wiesz, jak wyglądał nos Charlemagne'a?— Ha, ha, ha! Masz czas na żarty! Oczywiście, że niewiem.— Wellingtona podwładni przezywali Nosem. Czy wieszo tym?— Dlaczego tak przejmujesz się nosami? Czy to niewszystko jedno, jaki nos, okrągły czy ostry?— Nie masz racji. Czy wiesz coś o Pascalu?— Znowu „czy wiesz". Zupełnie jakbym przyszedł zda/wać egzamin. Co z tym Pascalem?— Pascal powiedział tak.' — Jak?— Jeśliby nos Kleopatry był krótszy, wpłynąłby napoważne zmiany w porządku świata.— Rzeczywiście.'— Oto dlaczego nie można nosów lekkomyślnie trakto-wać, jak ty to robisz.— No, dobrze. Od dziś będę je cenił. A poza tym przy-szedłem dziś do ciebie, ponieważ mam pewną drobnąsprawę. Chodzi o twego ucznia. Jakże on się nazywa?Zdaje się Mizushima. Nie mogę sobie przypomnieć. No,,wiesz, ten, który przychodzi do ciebie.— Kangetsu?e«* 163

Page 160: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Tak, tak, Kangetsu. Przyszedłem właśnie, żeby sięczegoś o nim dowiedzieć.— Chodzi pewnie o jego małżeństwo?— Aha, coś w tym rodzaju. Gdy wstąpiłem dziś do Ka-nedów...— Niedawno Nochal złożył tu wizytę osobiście.— Tak? Rzeczywiście, jego żona o tym też mówiła.Wstąpiła do ciebie, aby szczegółowo się wypytać, ale nie-stety, przyszedł Meitei i wciąż wtrącał swoje trzy grosze.Wcale nie mogła go zrozumieć.— Sama winna. Co można załatwić z takim nosem?— Poczekaj, ona nie o tobie mówiła. Po prostu ubo-lewała, że z powodu tego Meiteia nie miała śmiałości py-tać o szczegóły, poprosiła więc mnie, żebym zechciałprzyjść i dowiedzieć się. Nigdy jeszcze takich usług niewykonywałem, myślę jednak, że byłoby całkiem nieźle —oczywiście, jeśli obie strony nie są temu przeciwne ■—gdyby udało się tę sprawę załatwić pozytywnie. I dlategotu przyszedłem.— Dziękuję, żeś chciał się trudzić — chłodno odrzekłgospodarz.Kiedy jednak usłyszał słowo „strony", z niezrozumia-łego powodu coś się w jego sercu poruszyło. Jakby w par-ną letnią noc powiew chłodnego wiatru wśliznął się przezrękaw i dotknął nieoczekiwanie jego ciała. Mój gospodarzjest szorstki i uparty, ulepiony z surowej bezbarwnejgliny, ale jednocześnie różni się mocno od tych dzisiej-szych tworów cywilizacji, okrutnych i bez serca. Z bylepowodu traci panowanie nad sobą i złości się, a jednaknie brak mu zrozumienia dla uczuć ludzkich. Niedawnopokłócił się z Nosem, ponieważ nie podobał mu się jejnos, lecz córka w niczym tu nie zawiniła. Ponieważ nielubi handlowców, z pewnością nie znosi też Kanedy, nale-ży jednak powiedzieć, że tej niechęci nie przenosi na jegocórkę. Nie czuje do tej dziewczyny ani sympatii, aniniechęci. Kangetsu jest jego uczniem, którego lubi bar-164

Page 161: Natsume Sōseki - Jestem kotem

dziej niż rodzonego brata. Jeśliby rzeczywiście oboje siękochali — jak mówi kolega Suzuki — to nawet pośrednieprzeszkadzanie w ich związku byłoby niegodne człowieka-honoru. A profesor Kushami mimo wszystko uważał siebieza człowieka honoru. Jeśli się oboje polubią... Ale w tymwłaśnie problem. Chcąc ,zmienić swą postawę, należyprzede wszystkim poznać stan faktyczny.— Słuchaj, czy ta dziewczyna chce wyjść za Kangetsu?Obojętne mi, co sądzą Kaneda i jego Nos, chodzi mi tylkoo zamiary dziewczyny.— No, tak, w każdym razie... Sądzę, że chce wyjść... —Odpowiedź była nieco wieloznaczna. Prawdę mówiąc, niebył na to przygotowany, nie interesował się zamiaramidziewczyny, sądził, że żądają od niego tylko wiadomościdotyczących Kangetsu. Zaradny i pomysłowy Suzuki zna-lazł się więc w kłopotliwej sytuacji.. — „Sądzę" to niezbyt jasne słowo — gospodarz niemoże uspokoić się, dopóki przeciwnikowi nie zada ciosu.—■ No, nie, po prostu źle się wyraziłem. Z pewnościąjej córka również ma chęć. Na pewno! Powiedziała mi tomatka. Choć, co prawda, nie zawsze dobrze się wyrażao Kangetsu.— Dziewczyna?— Tak.—■ Niewychowana! Żeby źle mówić o ludziach! To zna-czy, że nie ma żadnych poważnych zamiarów w stosunkudo Kangetsu?— Nie rozumiesz. Dziwnie bywa na tym świecie, czę-sto się zdarza, że źle mówimy o tych, których kochamy.— Gdzieś ty widział takich głupców? — gospodarz nierozumiał subtelności ludzkich uczuć.— Takich głupców na tym świecie jest niemało, niema na to rady. "Pani Kaneda również uważa, że córkaw sercu lubi Kangetsu, skoro wymyśla pod jego adresemod czasu do czasu i porównuje go do przejrzałej tykwy,która zapomniała, gdzie jej miejsce.165

Page 162: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Gospodarz wysłuchał tego dziwnego wyjaśnienia i niewiedząc, co ma powiedzieć, z wytrzeszczonymi oczymaprzyglądał się twarzy Suzukiego niby uliczny wróżbita.Suzuki widocznie też zrozumiał, że jeśli rozmowa potoczysię dalej w tym duchu, nie będzie mógł wypełnić powie-rzonej mu misji, więc zwrócił się do gospodarza bardziejzrozumiałym — jak mu się zdawało — językiem.— Jak pomyślisz, też się zgodzisz, że córkę z takim bo-gactwem oraz urodą chętnie przyjmą w każdym domu.Nie mówię, że Kangetsu nie jest człowiekiem wybitnym,ale co się tyczy jego sytuacji osobistej... Może to nie wy-pada mówić o jego sprawach osobistych... Ale pod wzglę-dem majątkowym nie jest on partnerem równorzędnym.O tym wiedzą wszyscy. Jej rodzice są tym tak zaniepoko-jeni, że specjalnie mnie tutaj wysłali. To niewątpliwieświadczy o uczuciach ich córki do Kangetsu.Suzuki starannie dobierał argumenty. Gospodarz chybadał się przekonać o miłości córki, więc Suzuki wreszcie sięuspokoił, ale wiedział też dobrze, że jeśli dalej nie zacho-wa dostatecznej ostrożności, może znów zostać nagle za-atakowany, i dlatego postanowił przystąpić jak najszyb-ciej do wypełnienia swej misji.— Sprawa wygląda tak, jak powiedziałem. Oni niczegonie potrzebują: ani pieniędzy, ani majątku, pragną tylkojednego, chcą mieć zięcia z odpowiednimi kwalifikacjami.Mówiąc „kwalifikacje" mam na myśli stopień naukowy.To znaczy, że wydadzą za niego córkę, jeśli zostanie do-ktorem. Nie myśl, że to świadczy o wysokim mniemaniuo sobie czy pysze Kanedów. Nie. Kiedy poprzednio od-wiedziła ciebie pani Kaneda, był tutaj Meitei. Plótł trzypo trzy, nie martw się, to nie twoja wina. Żona Kanedychwaliła ciebie za szczerość i za to, że nie prawisz kom-plementów. Myślę, że to kolega Meitei zawinił... Jeśli Kan-getsu zostałby doktorem, podniosłoby to ich prestiż w spo-łeczeństwie. Jak myślisz, czy kolega Mizushima wkrótceprzedłoży rozprawę i uzyska stopień doktora? Co? Nie,166

Page 163: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Kanedzie nie jest potrzebny ani magister, ani doktor, tuchodzi jedynie o społeczeństwo i dlatego tej sprawy niemożna lekceważyć.Pod wpływem tych wywodów gospodarz skłonny byłprzyznać, że żądanie od zięcia tytułu doktora nie jest nie-dorzeczne. Gotów więc był spełnić prośbę Suzukiego.Jednym słowem, znalazł się całkowicie na jego łasce. Nicdziwnego, mój gospodarz jest przecież człowiekiem uczci-wym i naiwnym.— Wobec tego powiem Kangetsu, żeby pisał rozprawędoktorską. Ale przede wszystkim trzeba wyjaśnić, czychce on córkę Kanedów na żonę, czy nie chce.— Wyjaśnić? Posłuchaj. Gdy będziesz działał tak ofi-cjalnie, to nic z tego nie wyjdzie. Najlepiej byłoby wy-próbować mimochodem, jakie są jego uczucia w stosunkudo niej.— Wypróbować uczucia?— Tak. No, może niewłaściwie się wyraziłem— Nieko-niecznie wypróbować, po prostu porozmawiać i mimocho-dem się dowiedzieć.— Tobie może by to wystarczyło, ale ja rozumiem tylkowtedy, gdy mówią do mnie jasno, wprost.— Jeśli nie potrafisz w ten sposób się dowiedzieć, tolepiej nie pytaj wcale. Nie jest też dobrze, gdy tacy lu-dzie jak Meitei wtrącają się do nie swoich spraw i wszyst-ko psują. Jeśli nie można mu pomóc dobrą radą, to przy-najmniej należy pozostawić mu wolną wolę. KiedyKangetsu znowu przyjdzie, proszę mu w miarę możnościnie przeszkadzać w podjęciu decyzji. Nie, nie mówię o to-bie, myślę o Meiteiu. Gdy on weźmie go na swój język,niczego dobrego nie można się spodziewać.Suzuki krytykował Meiteia, w rzeczywistości gospoda-rza mając na myśli. „O wilku mowa, a wilk tuż" — po-wiada przysłowie — i jak zwykle od strony kuchni wszedłniespodziewanie Meitei, wnosząc za sobą wiosenny po-wiew wiatru.167

Page 164: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— O, masz rzadkiego gościa! Z codziennymi gośćmi,takimi jak ja, Kushami obchodzi się zwykle dość szorstko.Widzę, że do Kushamiego nie należy przychodzić częściejniż raz na dziesięć lat. Nawet ciastka dzisiaj są lepsze niżzazwyczaj. — Nie czekając na zaproszenie Meitei napchałusta galaretką od Fujimury. Kolega Suzuki patrzył naniego z nie ukrywanym zaniepokojeniem. Gospodarz u-śmiechał się pokazując zęby. Meitei starannie przeżuwał.Przyglądając się tej scenie doszedłem do wniosku, żedramat bez słów jest rzeczą całkowicie realną. Mnisi sektyzen uczestniczą w dysputach nie wypowiadając ani jedne-go słowa, wymieniają myśli na odległość, wprost z sercado serca. Teatr bez słów, na który teraz patrzyłem, byłchyba epizodem tego rodzaju dysputy. Była to krótkascena, ale bardzo dobitna.— Myślałem, że życie pędzisz jak przelotny ptak, widzęjednak, że wróciłeś do rodzinnych stron. Dobrze, gdyczłowiek żyje długo. Nigdy się nie wie, jakie szczęściemoże go jeszcze spotkać. — Meitei zwrócił się do Suzu-kiego bez najmniejszego skrępowania, jakby rozmawiałz gospodarzem.Po dziesięcioletniej rozłące nawet najbliżsi koledzy,którzy mieszkali pod wspólnym dachem i jedli z jednegogarnka, czują się nieco skrępowani, ale u Meiteia tego nicdostrzeżesz. Nie wiem, czy jest on aż tak mądry, czy takgłupi.— Słucham tego z przykrością, nie jestem przecieżgłupcem — odpowiedział Suzuki niezupełnie na temat,nie mógł jednak opanować się i nerwowo kręcił w palcachswój złoty łańcuszek.— Czy przyjechałeś pociągiem elektrycznym? — nie-spodziewanie zapytał gospodarz.— Można by pomyśleć, że przyszedłem tylko po to, że-byście kpili sobie ze mnie. Uważacie mnie za prowincju-sza, a przecież mam sześćdziesiąt udziałów w kolei miej-skiej.168

Page 165: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Oho! Głupcowi to by się nie udało! Miałem osiemsetosiemdziesiąt osiem i pół akcji, ale niestety, większośćzjadły mi mole, pozostało mi zaledwie pół akcji. Gdybyśtrochę wcześniej przyjechał do Tokio, oddałbym ci tedziesięć akcji, których nie zdążyły jeszcze pożreć. Żałuję,że tak się stało.— Język masz nadal jadowity. Żarty żartami, ale do-brze mieć akcje, z roku na rok rosną w cenie.— Oczywiście, nawet pozostałe pół akcji przez tysiąc lattak mnie wzbogaci, że będę mógł zbudować ze trzy skarb-ce. Obaj jesteśmy geniuszami współczesnych czasów, więcżadnego błędu nie popełnimy. Żal mi natomiast takichludzi jak Kushami, oni uważają, że akcje to zespoły zda-rzeń w utworach literackich. — Meitei znowu włożył ka-wałek ciastka do u,st i popatrzył na gospodarza, którytakże wyciągnął rękę w stronę talerzyka z ciastkami,jakby zaraził się od-Meiteia. Oczywiście, człowiek maprawo naśladować wszystko, co pozytywne.— Mniejsza o akcje. Chciałbym choć raz zobaczyć jakSorosaki jedzie pociągiem elektrycznym — rzekł gospo-darz przyglądając się ze zdziwieniem śladom swych zę-bów, pozostawionym na ciastku.— Sorosaki zawsze dojeżdżałby do końcowej stacjiShinagawa, niech więc raczej będzie Dziecięciem Przyro-dy, którego imię zostanie wyryte na kamieniu nagrobnym,służącym do przyciskania w beczce marynowanej rzodkwi.— Sorosaki podobno nie żyje. Szkoda, miał dobrą gło-wę. Szkoda, że tak się stało — rzekł Suzuki.Meitei zaś dodał:— Miał mądrą głowę, to prawda, ale ryż gotował naj-gorzej ze wszystkich. Gdy przychodziła jego kolej, zawszewychodziłem z domu i cały dzień musiałem wytrzymać nagryczanym makaronie.— To prawda. Wszystko, co gotował Sorosaki, czuć byłospalenizną, mimo że w środku pozostawało surowe. Mnieteż nie smakowało. Poza tym zmuszał nas do jedzenia su-169

Page 166: Natsume Sōseki - Jestem kotem

rowego tofu *, twarogu sojowego, który był zimny i nienadawał się do jedzenia — uskarżał się Suzuki przypo-mniawszy sobie niezadowolenie sprzed dziesięciu lat.— Sorosaki i Kushami już wtedy się przyjaźnili, cowieczór wychodzili razem jeść shiruko **■. Spotkała ich zato kara, Kushami dotąd cierpi na chroniczną niestrawność.Prawdę mówiąc, to Kushami powinien był umrzeć wcześ-niej, gdyż zjadał zawsze większe porcje tej słodkiej fa-solki,— Zadziwiająca jest ta twoja logika! Przypomnij le-piej, coś ty robił, Pod pozorem gimnastyki wychodziłeśco wieczór z bambusowym mieczem na cmentarz 'za na-szym domem i uderzałeś w nagrobki. Kiedyś schwytał ciękapł&n i zwymyślał, pamiętasz? — gospodarz nie dał sięprześcignąć i ujawnił dawne psoty Meiteia.— Ha, ha, ha, ha! To prawda. Kapłan powiedział wtedycoś takiego: „Przestań stukać pałką po głowach zmarłych,gdyż przeszkadzasz im w spokojnym śnie". Ja miałemprzynajmniej miecz bambusowy, ale generał Suzuki byłz gołymi rękami. Mocował si§ jak zapaśnik z nagrobkamii powalił chyba ze trzy.— Kapłan rozgniewał się nie na żarty. „Postaw tak, jakstały!" — krzyknął. „Proszę poczekać, aż wynajmę ro-botników" — powiedziałem. — „Żadnych robotników! Je-śli nie podniesiesz własnymi rękami i nie wyrazisz w tensposób swej skruchy, to znieważysz zmarłych" — sprze-ciwił się.— Nie wyglądałeś wtedy zachęcająco, pamiętam, jakmocowałeś się z tymi kamieniami ubrany w płóciennąkoszulę i slipki wiązane na tasiemkę, cały obłocony...— A ty ze spokojem starałeś się mnie narysować. Tobyło okropne! Jestem z tych, co rzadko się złoszczą, ale

* Tófu — potrawa z fasolki sojawej, przypominająca twarożek.** Słiiruko — zupa "z czerwonej fasolki, ciasta ryżowego i cu-kru. -----J70I

Page 167: Natsume Sōseki - Jestem kotem

wtedy nie wytrzymałem, uważałem, że mnie obrażasz. Czywiesz, że do dziś pamiętam, coś wtedy powiedział?— Kto to pamięta, co się mówiło przed dziesięciu laty?Zapamiętałem tylko napis wyryty na nagrobku: „Kisen--inden-kokaku-daikoji, styczeń w Roku Smoka, piąty rokery An' ei" *. Był to pomnik w stylu klasycznym. Miałemnawet ochotę ukraść go i przenieść do nowego domu. Od-powiadał wszelkim zasadom estetyki, wyrzeźbiony byłw gotyckim duchu — Meitei znowu popisywał się wątpli-wą znajomością estetyki.— Nieważne, wróćmy do tego, co wtedy powiedziałeś.Brzmiało to jakoś tak: „Ponieważ mam zamiar specjalizo-wać się w estetyce, staram się utrwalić w szkicach wszy-stko, co jest interesujące między niebem a ziemią. Będzieto materiał do przyszłych studiów. Ach, biedactwo! Ach,nieszczęśliwy! — tego rodzaju słowa, wyrażające osobiste<9uczucia, nie powinny być stale powtarzane przez czło-wieka wiernego nauce tak jak ja..." Mówiłeś tak, jakbyśświęcie w to wierzył. Ponieważ uważałem, że jesteś czło-wiekiem pozbawionym uczuć, chwyciłem zabłoconymirękami twój szkicownik i porwałem.— I właśnie od tamtej chwili mój obiecujący talentmalarski uległ zahamowaniu, nigdy już nie zabłysnął. To *ty złamałeś mu ostrze. Mam żal do ciebie.— Nie pleć głupstw! To ja powinienem* czuć żal do cie-bie.— Meitei już wtedy znany był z przechwałek ■— gos-podarz skończył jeść ciastko i włączył się do rozmowy. —Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek dotrzymał obietnicy.Nigdy też nie przyznaje się do winy i próbuje się czymśwykpić. Pewnego razu, kiedy przy świątyni zakwitł krze-wiasty mirt, powiedział „Zanim opadną kwiaty mirtu,napiszę traktat o podstawach estetyki". Powiedziałem muwtedy, że nic z tego nie wyjdzie, a on na to: „Mój wygląd* Era An'ei — 1772—1780.171

Page 168: Natsume Sōseki - Jestem kotem

nie budzi zaufania, ale w rzeczywistości jestem człowie-kiem silnej woli. Jeśli nie wierzysz, załóż się ze mną".Przyjąłem zakład i umówiliśmy się, że ten, kto przegra,postawi obiad w europejskiej restauracji w Kanda. Mimowszystko jednak miałem pewne obawy. Byłem bez pie-niędzy, nie miałem czym zapłacić za obiad w restauracjieuropejskiej. Ale Meitei nawet nie zamierzał przystąpićdo pisania. Minął siódmy, potem dwudziesty, lecz nie na-pisał ani jednej linijki. Wreszcie opadły kwiaty mirtu doostatniego płatka, a on niczym się nie przejmował, myśla-łem więc, że mam już zapewniony obiad. Kiedy jednakzażądałem spełnienia obietnicy, Meitei nie reagował, jak-by sprawa ta w ogóle go nie dotyczyła.— Pewnie na swoją obronę wygłosił jakąś teorię —wtrącił Suzuki.— Nie miał wstydu, z uporem podkreślał, że ma silnąwolę, pod tym względem żadnemu z nas nie ustępuje, na-wet jeśli w innych sprawach nie dorównuje.— Mówisz, że ani strony nie napisałem? — zapytałMeitei.— Oczywiście! Powiedziałeś wtedy tak: „Pod względemsilnej woli nie ustępuję nikomu ani na krok. Ale pamięćmam nienadzwyczajną. Miałem dostatecznie silną wolę,aby napisać «Podstawy estetyki», ale niestety, zapomnia-łem o tym już* następnego dnia. Jeśli traktatu nie skoń-czyłem do opadnięcia kwiatów mirtu, stało się to tylkoz winy pamięci. A skoro nie zawiniła tu wola, nie mażadnych powodów do stawiania tobie obiadu w europej-skiej restauracji".— To interesujące i w stylu Meiteia — Suzuki niewiadomo dlaczego znalazł w tym coś interesującego. Mó-wił to zupełnie innym tonem niż przedtem, kiedy Meiteiajeszcze nie było. Możliwe, że tak postępują wszyscy ro-zumni.— Co w tym interesującego? — zdawało się, że gospo-darz do tej pory jeszcze gniewa się na Meiteia.172

Page 169: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Bardzo mi przykro, ale przecież starałem się napra-wić swój błąd. Wiesz przecież, że nóg nie szczędzę, żebyznaleźć dla ciebie pawie języki i temu podobne potrawy.No, nie złość się, bądź cierpliwy. Skoro mówimy o roz-prawach, przyniosłem wam niezwykłą wiadomość.— Zawsze przynosisz niezwykłe wiadomości, z tobątrzeba mieć się na baczności.— Ta wiadomość to święta prawda. Cena tej niezwy-kłej wiadomości jest niepodważalna, nie opuszczę anio grosz. Czy wiecie, że Kangetsu zaczął pisać dysertacjędoktorską? Nigdy nie sądziłem, że Kangetsu, jako czło-wiek o zadziwiająco rozwiniętym poczuciu własnej god-ności, zajmie się tak bezsensowną mordęgą, jaką jestrozprawa doktorska. Zabawna historia, okazuje się, że niebrak mu pociągu do płci odmiennej. Należałoby koniecz-nie donieść o tym Nosowi, który pewnie w snach widujedoktora nauk o żołędziach.Usłyszawszy imię Kangetsu, Suzuki zaczął dawać go-spodarzowi znaki oczyma, żeby nie przerywał. Lecz gospo-darz niczego nie zrozumiał. Kiedy słuchał mowy obronnejSuzukiego, ogarnęło go współczucie dla córki Kanedy, aleteraz, kiedy Meitei ciągle powtarzał: „Nos", „Nosowi",„Nosa", znów przypomniał sobie o niedawnym sporzez Hanako. Wraz ze wspomnieniem zbierało mu się naśmiech i powracało lekkie rozdrażnienie. Wiadomość o roz- poczęciu pracy doktorskiej przez Kangetsu okazała sięnajlepszym dla niego podarunkiem, sensacją ostatnich czasów, usprawiedliwiała nawet samochwalstwo Meiteia.Była nie tylko niezwykła, lecz także radosna i przyjemna.Ostatecznie nie chodzi o to, czy Kangetsu weźmie zażonę córkę Kanedy, czy też nie. Ważne jest to, że zostaniedoktorem nauk. Gospodarz wcale nie miał żalu o to, że onsam, jak nieudana drewniana i szarzejąca statua bez po-'złoty, będzie stał gdzieś w kącie pokoju rzeźbiarza, cze-kając, aż zeżrą go robaki; bardzo jednak pragnął, żebyudana rzeźba jak najszybciej została pozłocona.173

Page 170: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Naprawdę zaczął pisać rozprawę? — zapytał gorli-wie, nie zwracając uwagi na znaki dawane mu przez Su-zukiego.— Co za człowiek! Ciągle wątpi w to, co inni mówią...Zresztą nie wiem, na jaki temat pisze, o żołędziach czymechanice wieszania. Tak czy owak, nie ma wątpliwości,że Kangetsu pisze i na pewno będzie to coś takiego, coNos wprawi w zdumienie.Za każdym razem, gdy Meitei nazywał żonę KanedyNosem, Suzuki zdradzał pewne zaniepokojenie. Lecz Mei-tei tego nie zauważał i niczym się nie przejmując ciągnąłdalej:— Po ostatniej rozmowie podjąłem studia nad nosemi odkryłem, że w „Tristramie Shandy" znajdują się roz-ważania na ten temat. Szkoda, że raie można Sterne'owipokazać nosa pani Kanedy, miałby świetny materiał.Ogromnie żałuję, że jej nos zostanie całkowicie zapomnia-ny, mimo że ma wszelkie dane po temu, by jego imięzostało przekazane potomności. Jeśli pani Kaneda pojawisię tutaj znowu, zrobię szkic jej nosa, będę miał materiałdo badań estetycznych. — Jak zwykle gadał, co mu ślinana język przyniosła.— Podobno jej córka chce wyjść za Kangetsu.Kiedy gospodarz ogłaszał tę wiadomość, Suzuki z minąmówiącą, że robi mu niedźwiedzią przysługę, bez przerwydawał oczyma znaki, ale Kushami, niby ciało nie przewo-dzące elektryczności, nie dał się ani na jotę naelektryzo-wać.— Trochę to zabawne, że dzieci takich rodziców zdolnesą do miłości. Sądzę jednak, że nie jest to poważna miłość,lecz taka sobie miłość nosów.— Miłość nosów czy nie nosów, ale Kangetsu mógłbywziąć ją za żonę.— Poprzednio mówiłeś przecież coś odmiennego. Widzę,że dziś okropnie zmiękłeś.— Nie, nie zmiękłem, nigdy nie mięknę, ale...174

Page 171: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Ale coś z tobą nie w porządku. Ponieważ ty, Suzuki,jesteś z tych, którzy psują powietrze w przedpokojachbiznesmenów, powiem ci coś, co może się przydać. Po-wiem ci, kim jest niejaki Kaneda. My, przyjaciele Mi~zushimy Kangetsu, nie możemy patrzeć obojętnie na to,że córka tego osobnika ma piastować godność małżonkitak utalentowanego człowieka, zwłaszcza że to przypo-mina zestawienie papierowej latarenki z brązowym dzwo-nem. Myślę, że ty, choć jesteś człowiekiem interesu, je-steś tego samego zdania.— Zabierasz się do nie swoich spraw z taką samą ener-gią jak dawniej. Znakomicie. Przez dziesięć lat wcale sięnie zmieniłeś, godne podziwu — Suzuki próbował się wy-kręcić od jasnej odpowiedzi.— Skoro mnie pochwaliłeś, pozwól, że jeszcze trochępopiszę się erudycją. Starożytni Grecy bardzo wysokocenili ćwiczenia fizyczne, na wszelkich zawodach przy-znawali za nie cenne nagrody, stworzyli cały systemwyróżnień. Dziwna jednak rzecz, nie pozostał żaden do-kument świadczący o tym, iż kiedykolwiek przyznanonagrodę uczonemu za jego wiedzę. Bardzo mnie to niepo-koiło.— Rzeczywiście, trochę dziwna sprawa — Suzuki starałsię we wszystkim zgadzać z Meiteiem.—■ Ale kilka dni temu niespodziewanie odkryłem tę' przyczynę i jak lód stopniały moje wieloletnie wątpliwoś-ci. Nawiedziło mnie nadzwyczaj przyjemne olśnienie,» jakbym przeżył najwyższy stopień ekstazy.Słowa Meiteia były nadęte, że nawet na twarzy takwytrawnego pochlebcy jak Suzuki pojawiło się zakłopo-tanie. Gospodarz zaś postukiwał pałeczkami z kości sło-niowej po krawędzi talerzyka i siedział z opuszczonągłową, jakby mówił: „Znowu się zaczęło". A Meitei roz-prawiał ogromnie z siebie zadowolony.— Jak myślicie, kto precyzyjnie wyjaśnił tę sprzecz-noić i wydobył nas z głębin mroku, rozwiewając tysiąc-175

Page 172: Natsume Sōseki - Jestem kotem

letnie zwątpienia? Grecki filozof, który może zostać uzna-ny za największego uczonego od czasu powstania nauki,ojciec perypatetyków, Arystoteles. W swych pismachmówi on... Ej, nie stukaj w talerz, tylko słuchaj z nale-żytą uwagą. Nagrody przyznawane na zawodach sporto-wych były przez Greków cenione znacznie wyżej niżfaktyczne umiejętności nagradzanych. Były one formąuznania za osiągnięcia, ale jednocześnie zachęcały dowysiłku. A jak to się przedstawiało w dziedzinie wiedzy?Jeśliby za wiedzę dawano nagrody, musiano by dawaćrzecz cenniejszą od wiedzy. Czy jest na świecie skarbcenniejszy od wiedzy? Oczywiście, że nie ma i być niemoże. Wręczenie więc jako nagrody jakiejś zwykłej rze-czy byłoby ubliżające dla godności nauki. Po długichrozważaniach doszli zatem do wniosku, że nawet góraskrzynek, wysoka jak Olimp, wypełnionych złotymi mo-netami, nawet całe bogactwo Krezusa nie zrównoważąwartości wiedzy, i zdecydowali w ogóle nie przyznawaćnagród uczonym. Teraz wytłumaczyłem wam chyba do-statecznie jasno, że ani złoto, ani srebro, miedź nie mogąbyć odpowiednią nagrodą za wiedzę. Kiedy już wzięliśmysobie do serc tę zasadę, możemy powrócić do aktualnegoproblemu. Kim jest Kaneda? Czyż nie jest on tylkobanknotem, któremu przyprawiono oczy i nos? Mówiącobrazowo, krótko i dowcipnie — jest on zwykłym cho-dzącym banknotem. Córka zaś chodzącego banknotu możebyć najwyżej chodzącym znaczkiem pocztowym. A comożna powiedzieć o Kangetsu? Najznakomitszą kuźnięwiedzy skończył jako najlepszy i nawet przez myśl munie przeszło pławić się w lenistwie, przywdział narzutkęhaori, przyszył do niej zawiązkę z czasów podbojów"klanu Choshu i oddawał się dzień i noc studiom nad sta-bilnością 'żołędzi. Ale nawet to go nie zadowoliło, osta-tnio przygotowuje do publikacji swój wielki traktat, któryzaćmi sławę lorda Kelvina. Wprawdzie przechodząc przezmost Azumabashi zaprezentował nieudaną sztukę odebra-176

Page 173: Natsume Sōseki - Jestem kotem

nia sobie życia, ale zdarzenie to można wytłumaczyć zwy-kłą w młodości skłonnością do czynów gwałtownych i nieprzemyślanych. Nie wywarło ono przecież ujemnegowpływu na jego reputację hurtownika wiedzy. OceniającKangetsu można by posłużyć się jednym ze znakomitychporównań, z których przecież słynę. Otóż Kangetsu tochodząca biblioteka. To pocisk 208-milimetrowy wypeł-niony wiedzą. Jeśli ten pocisk pewnego pięknego razuwybuchnie w świecie nauki... Co się stanie, gdy wy- .buchnie? A z pewnością wybuchnie...Gdy Meitei doszedł do tego miejsca, obrazowe określe-nie w jego najlepszym własnym stylu załamało się nagle,po prostu nie wyszło mu tak, jak chciał, błyskotliwy po-czątek zmierzał do ni]akiego zakończenia, otrząsnął sięwięc i rzekł:— Chodzące znaczki pocztowe, nawet dziesiątki milio-nów, i tak obrócą się w proch i pył. Dlatego Kangetsu niemoże żenić się z dziewczyną, która do niego w ogóle niepasuje. Nigdy się na to nie zgodzę. Jak by to wyglądało,gdyby ogromny słoń, najmądrzejsze ze zwierząt, żenił sięz małą świnką, zwierzęciem najbardziej żarłocznym?Gospodarz w milczeniu znów zaczął postukiwać pałecz-kami o talerzyk z ciastkami. Suzuki zaś powiedział bez-radnym głosem, jakby stracił nieco pewność siebie:— Nie sądzę, żebyś miał rację.Gospodarz na pewno nie przepuści okazji, by palnąćcoś jeszcze bardziej nieodpowiedzialnego. Najrozsądniejbyłoby powstrzymać impet Meiteia i nie pozwolić muzagalopować się dalej, a tym samym wyjść cało z trudnejsytuacji. Niewątpliwie Suzuki to człowiek chytry. Dobrzeo tym wie, że unikanie zbytecznego sprzeciwu jest modnew dzisiejszych czasach, a spory bez pożytku są przeżyt-kiem epoki feudalnej. Cel życia człowieka wyraża sięw czynach, a nie w słowach. Jeśli sprawa rozwija sięzgodnie z własnym zamiarem, wtedy cel życia może byćosiągnięty. Jeśli rozwija się bez trudów8 zmartwień i spo-12 — Jestem kotem 177

Page 174: Natsume Sōseki - Jestem kotem

rów, cel życia osiąga się w rajskim stylu. Suzuki po skoń-czeniu studiów odniósł sukces dzięki tej rajskiej zasadzieżycia, to dzięki niej nosi złoty zegarek, dzięki niej pań-stwo Kaneda zwrócili się do niego z prośbą, tudzież dziękitej zasadzie rajskości tak gładko udało mu się przeciągnąćna swoją stronę Kusharniego. Podstawowa sprawa, którąmiał w swych kompetencjach, została więc w dziewięć-dziesięciu dziewięciu procentach załatwiona. Lecz poja-wienie się tego włóczęgi Meiteia, którego nie można oce-niać wedle ustalonych zasad i co do którego możnapowątpiewać, czy jego psychika funkcjonuje tak jaku zwykłych ludzi, wprowadziło nieco zamieszania w nor-malnym biegu sprawy.— Nic nie wiesz i dlatego mówisz ze spokojem: „Tochyba nie tak". Jesteś dziś jak nigdy wytwornie oszczędnyw słowach, ale nawet najzagorzalsi zwolennicy interesu,gdyby widzieli, co się działo wtedy, kiedy przyszła tutajwłaścicielka tego nosa, popadliby w popłoch. Prawda,Kushami? Przecież sam z nią wojowałeś?— Mimo to ma lepsze zdanie o mnie niż o tobie!— Ha, ha, ha, ha! Jaki zarozumiały! To jasne, w prze-ciwnym razie bałbyś się chodzić do szkoły, gdzie uczniowiei nauczyciele kpią z ciebie nazywając Dziką Herbatą. Aleja też nie mam zamiaru ustępować innym pod względemsiły woli, jednak nie jestem tak gruboskórny jak ty. Moje-najwyższe uznanie!— Czego miałbym się bać? Niech sobie kpią, skoro spra-wia im to przyjemność! Sainte-Beuve był niezrównanymkrytykiem wszystkich czasów, ale kiedy prowadził wykła-dy na uniwersytecie w Paryżu, miał nadzwyczaj złą opi-nię. Na zajęcia chodził zawsze z nożem w kieszeni nawypadek ataku ze strony studentów. A kiedy Brunetiereatakował powieści Zoli...— Chwileczkę, nie jesteś profesorem uniwersytetu*W najlepszym razie jesteś nauczycielem czytanek an«178

Page 175: Natsume Sōseki - Jestem kotem

gielskich, a porównujesz się do takich znakomitości.Uważaj, b© za te słowa wyśmieją cię jeszcze bardziej!— Milcz! Jestem takim samym uczonym jak Sainte--Beuve!— Nie jesteś zbyt skromny! Chodzenie z nożem jestjednak niebezpieczne, radzę nie naśladować. Skoro wy-kładowcy uniwersytetu noszą sztylety, nauczycielom czy-tanek angielskich przydałby się, powiedzmy, krótki miecz.Należy jednak pamiętać, że noszenie ostrych narzędzigrozi niebezpieczeństwem, powinieneś raczej pójść doAsakusy i na straganie kupić strzelbę dla dzieci i nosićją na ramieniu. Wyglądałbyś całkiem atrakcyjnie. Co0 tym myślisz, Suzuki?Suzuki westchnął z ulgą, ponieważ rozmowa oddaliłasię od sprawy Kanedy.— Jesteś jak zwykle dobroduszny i wesoły — powie-dział. — Spotkawszy się z tobą po dziesięciu latach rozłąkiodnoszę wrażenie, jakbym z wąskich i ciasnych zaułkówwyszedł na przestronne pole. Widzę, że rozmawiającw gronie moich znajomych wciąż trzeba się mieć nabaczności. Trzeba uważać na każde słowo. Ile stąd bierzesię zmartwień, skrępowania! Naprawdę trudno wytrzy-mać! Z kolegami z dawnych lat szkolnych przyjemnie jestrozmawiać szczerze, bez skrępowania. Jestem bardzo za-dowolony z niespodziewanego spotkania z tobą, Meitei.Muszę już jednak was przeprosić, ponieważ mam jeszczecoś do załatwienia.Gdy Suzuki zaczął wstawać, również Meitei podniósł się1 powiedział:— Ja też pójdę, muszę być na posiedzeniu Towa-rzystwa Odnowy Moralnej w Świecie Sztuk Scenicznych,to chyba po drodze.— Świetnie, przejdziemy się razem po tylu latach roz-stania.Po tych słowach wyszli z domu ramię przy ramieniu.179

Page 176: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Rozdziałpiąty

Dokładne przeczytanie drobiazgowego opisu zdarzeńdwudziestu czterech godzin również zajęłoby co najmniejdwadzieścia cztery godziny, ale zrobienie opisu — muszęprzyznać — byłoby przedsięwzięciem ponad moje kociesiły, mimo że jestem przecież zagorzałym zwolennikiemszkicowania z natury*. Dlatego głęboko boleję nad tym,że nie ' jestem ani tak zdolny, ani wytrwały, żebyszczegółowo informować czytelników o osobliwych sło-wach i ekscentrycznych poczynaniach mego gospodarza,'chociaż są one godne tego. Przykro mi, ale nic więcej niemogę zrobić. Ja też potrzebuję odpoczynku, mimo żejestem tylko kotem.Po odejściu Suzukiego i Meiteia wiatr ucichł, zrobiło siętak cicho jak nocą, kiedy pada śnieg. Gospodarz swoimzwyczajem skrył się w bibliotece. Dzieci spały obok siebiew małym pokoju. Gospodyni leżała za parawanem i kar-miła piersią dwuletnią Menko. Na pochmurnym niebiespieszące ku zachodowi słońce dawno się skryło za hory-zontem, z ulicy dochodziły wyraźne odgłosy drewniakówgeta, w pensjonacie obok nas rozbrzmiewał, to znów cichłdźwięk chińskiego fletu, rozbudzający od czasu do czasumoje usypiające uszy. Na ulicy zapadał mrok. Po opróż-nieniu muszli słuchotki, wypełnionej rybną zupą, poczu-łem się zmęczony i spragniony wypoczynku.Słyszałem kiedyś o zjawisku bliskim gustom humorys-* Aluzja do poety Masaoka Shiki, który postulował szkicowa-nie z natury w poezji tanka i haiku.180

Page 177: Natsume Sōseki - Jestem kotem

tycznej poezji haikai *, nazywanym kocią miłością. Podo-bno są takie noce na początku wiosny, w które moi rodacyz całej dzielnicy nie mogą zasnąć i wałęsają się do rana.Ja jednak nie doświadczyłem jeszcze takiej przemianyduchowej. No tak, miłość jest uniwersalną siłą życia.Wszystkie istoty tego świata, od Jowisza na niebie do po-czwarki i turkucia popiskującego w ziemi, są niewolnika-mi jej potęgi, nic więc dziwnego, że również i koty w za-mglone noce wiosenne odczuwają radość i pragnienieprzeżycia intrygującej przygody. Kiedy sięgam pamię-cią wstecz, przypominam, że ja również umierałemz tęsknoty za Mikeko. Krążą pogłoski, że nawet Tomiko,córka Kanedy, głównego herszta wyznawców trygonome-'trycznej zasady bogacenia się, zakochała się w Kangetsu.Dlatego nie mam najmniejszego zamiaru wyśmiewać sięz ^żądzy zwierzęcej i szaleńczych igraszek kotek i kotów,które z sercem w niebiosach jedną noc wiosenną ceniąbardziej niż tysiące sztuk złota. Lecz jeśli o mnie chodzi,żadne pokusy nie potrafią rozbudzić w mym sercu tegorodzaju uczucia, nic na to nie poradzę. Jedynym moimpragnieniem jest wypoczynek. Nie można przecież kochać,kiedy tak bardzo chce się spać. Stąpam cichutko, kładę sięprzy nogach dzieci i słodko zasypiam.Po chwili otworzyłem oczy i zobaczyłem, jak gospodarzniepostrzeżenie wymknął się z biblioteki i wsunął podkołdrę rozesłaną obok pościeli żony. Zwykle przed snemprzynosi do sypialni książkę zadrukowaną poziomymi li-nijkami. Nigdy jeszcze jednak nie udało mu się przeczytaćna leżąco nawet dwu stron. Czasami przynosi książkęi kładzie obok poduszki, wcale nie otwierając. Mógłby nieprzynosić jej z biblioteki, skoro nie czyta, ale taki już jestten mój gospodarz. Żona także naśmiewa się z niego, aleon obstaje przy swoim. Zdarza się nawet, że z zachłan-* Haikai („żart", „zabawa") — nazwa humorystycznej poezjijapońskiej.181

Page 178: Natsume Sōseki - Jestem kotem

ności przynosi trzy albo cztery książki. Ostatnio przytar-gał wielki słownik Webstera. Sądzę, że jest to objawchorobliwy, podobny do ekstrawagancji ludzi, którzy niemogą zasnąć, dopóki nie usłyszą bulgotania wody w czaj-niku, przypominającego im szum wiatru w gałęziachsosen.Gospodarz również nie potrafi usnąć, dopóki nie położyksiążki obok wezgłowia. Świadczy to o tym, że książkanie służy mu do czytania, lecz jest środkiem wywołującymsenność. Jest po prostu drukowanym proszkiem nasen-nym.Dzisiejszej nocy chyba też coś przyniósł — pomyśla-łem i spojrzałem w jego stronę. Rzeczywiście, cienka, nawpół otwarta czerwona książka leżała dotykając kartkamiwąsów. Duży palec lewej ręki pozostał między stronicami,z czego można wnosić, że dzisiaj gospodarz zasłużył sobiena pochwałę, ponieważ przeczytał chyba z pięć albo sześćlinijek. Obok czerwonej książki połyskiwał zimnymblaskiem, nie harmonizującym z wiosenną porą, jego nie-rozłączny niklowany zegarek kieszonkowy. ,Żona odsunęła od siebie niemowlę na odległość łokciai głośno pochrapywała — usta miała otwarte, a głowaspoczywała obok poduszki. Wydało mi się, że nie mau człowieka niczego bardziej odpychającego i nieprzyzwoi-tego niż spanie z otwartymi ustami. Kot nigdy nie przy-nosi takiego wstydu. Prawdę mówiąc, pyszczek służy kotudo wydawania głosu, a nos do wdychania i wydychaniapowietrza. Jednakże mieszkańcy północnej Japonii są le-niwi, starają się oszczędzić sobie trudu i otwierają ustajak najrzadziej, a mówią przez nos. I dlatego powstał tamjęzyk lokalny, brzmiący nieprzyjemnie zwłaszcza wtedy,gdy mówiący ma zatkany nos i oddycha ustami. Towa-rzyszy temu zresztą pewne niebezpieczeństwo, do otwar-tych ust może bowiem wpaść z sufitu mysie łajno.Spoglądam na dzieci: śpią równie odrażająco jak rodzi-ce. Starsza córka, Tonko, jakby chcąc podkreślić prawo182

Page 179: Natsume Sōseki - Jestem kotem

starszeństwa, położyła wyciągniętą rękę na uchu młodszej.Młodsza natomiast, Sunko, z gestem dumnej damy ułożyłaswą nogę na brzuchu starszej. Od zaśnięcia zdążyły sięprzesunąć o jakieś dziewięćdziesiąt stopni. W tej nienatu-ralnej pozycji spały snem głębokim, w ogóle nie skarżącsię na niewygodę.Nawet światło lampy jest inne wiosną. Jej płomyk jaś-nieje blaskiem miłym sercu, oświetlając ten niewinny —aczkolwiek wcale nie urzekający — obraz; wydaje sięprzy tym ubolewać, że nikt nie docenia piękna tej nocy.Która to godzina? Rozejrzałem się po pokoju: dookoła pa-nowała martwa cisza, którą zakłócało tylko tykanie zega-ra, chrapanie gospodyni i w dali zgrzytanie zębów słu-żącej. Służąca zdecydowanie zaprzecza, gdy mówią jej,że zgrzyta zębami. „Nie pamiętam, żebym kiedykolwiekw życiu zgrzytała zębami!" — twierdzi z uporem zamiastprzeprosić i obiecać poprawę, Wciąż powtarza, że nic ta-kiego nie pamięta. Jak zresztą może pamiętać, skoro dzie-je się to podczas snu? Niestety, fakt pozostaje faktem. Sąna świecie ludzie, którzy popełniają zło, a mimo to uwa-żają się za cnotliwych, ponieważ są przekonani o swejniewinności. Nie można im odmówić tej naiwnej prostoty,ale nawet największa naiwność i prostota nie umniejszajązmartwień, jakie przynoszą innym ludziom. Wydaje misię, że nasza służąca należy do ludzi tego pokroju... Chybazrobiło się już bardzo późno.W okiennice kuchenne ktoś dwukrotnie lekko zastukał.Co to? Przecież teraz nie pora na odwiedziny. Może tomyszy?... Niech sobie pohulają do woli, nie będę polował.I znowu: „Stuk, stuk". Nie, to nie myszy. A jeśli nawetone, to bardzo ostrożne bestie. Myszy w tym domu, jakuczniowie w szkole, w której pracuje mój gospodarz, za-pamiętale ćwiczą się dniem i nocą w gwałcie i bezprawiu,przyjmując na siebie zadanie budzenia mego pana ze snu,nie krępowałyby się więc do tego stopnia. Nie, to z pew-nością nie myszy. To pukanie jest zbyt tchórzliwe jak na183

Page 180: Natsume Sōseki - Jestem kotem

myszy, które niedawno wtargnęły do sypialni pana, ugry-zły go w czubek nosa i następnie wycofały się triumfalnie.Nie, to nie mogą być myszy. W tym momencie rozległosię skrzypienie unoszonych ku górze okiennic i ostrożnieprzesuwanych sfaoji. To nie myszy. To człowiek. ProfesorMeitei i kolega Suzuki nie składaliby wizyty o tak późnejporze, nie otwieraliby bez pozwolenia zamkniętych nanoc okiennic i przesuwanych ścianek shoji. Może to Zło-dziej-Pustelnik, o którego sławie słyszałem już dawniej?Jeśli rzeczywiście pojawił się tu we własnej osobie, chciał-bym szybko pokłonić się jego świątobliwym licom. Wy-obrażałem sobie, jak w zabłoconych butach przekraczapróg kuchni i stawia dalsze dwa kroki. Przy trzecim po-tyka się o klapę piwniczki, ponieważ rozlega się stukotzakłócający nocną ciszę. Poczułem się tak, jakby ktośprzesunął mi pod włos po grzbiecie szczotką do butów.Na chwilę zapanowała cisza. Spojrzałem na gospodynię:w dalszym ciągu spokojnie wdychała powietrze przezotwarte usta. Gospodarz zaś patrzył we śnie na swój dużypalec wetknięty między stronice książki. Wreszcie odkuchni dobiegł trzask zapalane] zapałki. Widocznie nawetświątobliwy Pustelnik nocą nie widzi tak dobrze jak ja.Nasza kuchnia nie jest okazała, nie czuje się więc w niejzbyt wygodnie.Siedziałem skulony i zastanawiałem się, czy Pustelnikwejdzie do chan oma, czy też skręci na lewo, minie sieńi przejdzie do biblioteki. Odgłosy kroków i skrzypienieprzesuwanych ścianek dobiegały od strony werandy. Pu-stelnik na pewno wszedł do biblioteki. W domu znowuzapanowała zupełna cisza.W tym momencie zdałem sobie sprawę, że powinienemszybko zbudzić gospodarzy, ale nie wiedziałem, jak tozrobić. Nic mi nie przychodziło do głowy, myśli wirowałyz impetem koła młyńskiego, ale na próżno. Może szarpnąćzębami za brzeg kołdry? Spróbowałem kilkakrotnie, alebez skutku. Może potrzeć mokrym noskiem po twarzy?184

Page 181: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Ale gdy zbliżyłem się, gospodarz nie otwierając oczu wy-ciągną! zdecydowanie rękę i odrzucił mnie silnym uderze-niem w nos. Koci nos to miejsce wrażliwe. Zabolało do-tkliwie. Spróbowałem zamiauczeć kilka razy, ale nie mo-głem — nie wiem, dlaczego — wydobyć z siebie" głosu,jakby coś stanęło mi w gardle. W końcu z dużym trudemudało mi się miauknąć, lecz przestraszyłem się swego ci-chego głosu. Nie dostrzegłem żadnych oznak przebudzeniasię gospodarza. Usłyszałem nagle kroki Pustelnika. Szedłpowoli wzdłuż werandy okalającej nasz dom, był corazbliżej. Już wszedł! Nic nie mogłem poradzić! Zrezygno-wałem z dalszych prób, wcisnąłem się między ściankęa kuferek, przyczaiłem i śledziłem rozwój wydarzeń.Odgłos kroków Pustelnika zbliżał się do papierowejścianki sypialni i nagle zamarł. Wstrzymałem oddechi czekałem niecierpliwie na to, co będzie dalej. Znajdowa-łem się w tak silnym napięciu, że — zdawało mi się —dusza wyskoczy mi przez oczy. Kiedy później nad tym sięzastanawiałem, doszedłem do wniosku, że chciałbym prze-żyć to samo podczas łapania myszy. Dzięki Pustelnikowiprzeżyłem niepowtarzalne olśnienie i jestem mu za towdzięczny. Nagle papier shoji zmienił barwę, jak gdybyzostał zmoczony w czasie deszczu. Za papierem pojawiłasię ciemniejąca stopniowo plama w odcieniu czerwonym,potem papier pękł i ujrzałem kawałek czerwonego języka.Po chwili język znikł w ciemności, a w dziurze pojawiłosię coś okropnie świecącego. To na pewno oko Pustelnika.Dziwna rzecz, oko nie rozglądało się po rzeczach w po-koju; czułem wyraźnie, że wpatruje się tylko we mnie.Trwało to niecałą minutę, ale wydawało mi się, że od tegonatrętnego spojrzenia kurczy się moje życie. Nie mogącdłużej wytrzymać, zdecydowałem się wyskoczyć zza ku-ferka, w tej samej chwili otwarły się cicho shoji i ocze-kiwany niecierpliwie Pustelnik zjawił się przed moimioczyma.Zgodnie z porządkiem zdarzeń mam teraz zaszczyt za-185

Page 182: Natsume Sōseki - Jestem kotem

poznać czytelników z bardzo rzadkim gościem, Złodzie-jem-Pustelnikiem, ale nim to uczynię, przedstawię swójprywatny pogląd na niektóre sprawy, dlatego proszę je-szcze o chwilę cierpliwości. Starożytni bogowie czczeni sąjako wszechwiedzący i wszechmocni. Zwłaszcza Bógchrześcijański, który nawet w dwudziestym wieku nosimaskę wszechwiedzącego i wszechmocnego. Lecz to, cow pojęciu przeciętnych ludzi jawi się jako wszechmoci wszechwiedza, może czasami być interpretowane jakoniemoc i niewiedza. Takie twierdzenie brzmi zapewne pa-radoksalnie, ale gdy pomyślę, że to ja pierwszy od stwo-rzenia świata odkryłem ten paradoks, schlebiam swejpróżności uważając, że nie jestem zwykłym kotem. Chciał-bym więc koniecznie wyjaśnić powody i wbić do główmoich zarozumiałych kolegów ludzi, że z kotami takżenależy się liczyć. Uważa się, że Bóg stworzył caływszechświat, wobec tego również człowiek jest tworemBoga. Mówi o tym podobno Biblia. Co się tyczy ludzi...Właśnie ludzie, chełpiąc się znajomością kilku tysięcy latdziejów, wielce się temu dziwują, a jednocześnie corazbardziej skłaniają się ku uznaniu wszechwiedzy i wszech-mocy boskiej. Rzecz w tym, że na świecie istnieje ogromnamasa ludzi, ale nie znajdziecie pośród nich dwu twarzyabsolutnie do siebie podobnych. A przecież części twarzysą z góry ustalone, ustalone też są w przybliżeniu ichrozmiary. Innymi słowy, wszyscy są zbudowani z tego sa-mego materiału, ale rezultat ostateczny w każdym przy-padku jest odmienny. I kiedy zastanawiam się nad tym.jak z jednakowego prostego materiału Bóg wymyślił tyletwarzy, nie mogę powstrzymać się od podziwu dla talentuStwórcy. Bez wielkiej twórczej wyobraźni nie udałoby sięstworzyć takiej różnorodności. Nawet najwięksi artyściświata, poświęcając wszystkie swoje zdolności, nie potra-filiby stworzyć więcej niż dwanaście czy trzynaście róż-niących się od siebie twarzy; biorąc to pod uwagę, tymbardziej godną jest podziwu umiejętność Boga, który sam186

Page 183: Natsume Sōseki - Jestem kotem

podjął się stworzenia wszystkich ludzi. Takich umiejętno-ści nie widzi się w ogóle w społeczeństwie ludzkim i dla-tego nazywa się je wszechmocą. Z tego też względu ludziesą przepełnieni czcią i wdzięcznością dla Boga i z ludzkie-go punktu widzenia takie uczucia są całkowicie uzasad-nione. Ale z punktu widzenia kota ten sam fakt może byćinterpretowany odwrotnie, jako dowód bezsilności Boga.Można bowiem wysunąć wniosek, że jeśli nawet Bóg niejest całkowicie bezsilny, to jego moc nie przewyższa ludz-kiej. Powiadają, że Bóg stworzył tyle twarzy, ile jest lu-dzi, lecz nie wiadomo, czy ta różnorodność jest rezultatemuprzednich przewidywań. Być może Bóg przystępując dodziałania zamierzał stworzyć na jedną modłę i kota, i wa-rząchew, lecz praca nie szła mu dobrze, wszystko wypadłonie tak, jak zamierzał, i w rezultacie powstał ten cały ga-limatias. Zatem budowę twarzy ludzkiej można rozpatry-wać jako pomnik sukcesu Boga i jako ślad jego klęski. Niema więo- przeszkód, by mówić jednocześnie o wszechmocyi o niemocy. Szkoda, że oczy u człowieka leżą obok siebiei nie mogą patrzeć jednocześnie w prawo i w lewo —w ich pole widzenia wchodzi tylko część rzączy i zjawisk.Można by wykazać, że wiele tego rodzaju prostych zjawiskwystępuje w społeczeństwie ludzkim, ale ludzie, Ogłupienii pochłonięci myślą o Bogu, nie potrafią niczego dogłębniepojąć. Wiadomo, że trudno osiągnąć w twórczości Bogazróżnicowanie typów, ale również trudno osiągnąć pełnąjednolitość i podobieństwo. Dla Rafaela jednakowo kło-potliwe byłoby namalowanie dwóch identycznych podo-bizn Matki Boskiej, co dwu postaci całkowicie do sie-bie niepodobnych. Nie, jednak namalowanie dwóch rzeczyidentycznych byłoby trudniejsze. Na przykład dla KoboDaishi * byłoby znacznie trudniej napisać hieroglify ozna-czające „niebo" i „morze" w ten sam sposób, jak je napi-* Kdbó Daishi (Wielki Mistrz szerzący nauki Buddy) — tytułpośmiertny mnicha Kufcai (774—835),* założyciela sekty shingon:'poeta, kaligraf, pozostawił kilka cenionych dzieł.18?

Page 184: Natsume Sōseki - Jestem kotem

sał poprzedniego dnia, niż w zupełnie odmiennym stylu.Nauka języka ludzi opiera się całkowicie na naślado-wnictwie. Kiedy dzieci uczą się nowych słów, niczegowięcej nie pragną, tylko powtórzenia ich tak, jak usłysza-ły. Po prostu naśladują innych, wykorzystując wszyst-kie swoje siły i umiejętności. W ten sposób w ciągudziesięcioleci w języku przyswajanym w procesie naśla-dowania pojawiają się naturalne zmiany fonetyczne, któreświadczą po prostu o niezdolności ludzi do absolutniewiernego naśladownictwa. Tak więc precyzyjne naślado-wanie jest rzeczą nadzwyczaj trudną. Z tego względu Bógwiększą by wykazał się mocą, gdyby stworzył ludzi o je-dnakowych twarzach, niby maskach odciśniętych, z tejsamej sztancy. A ponieważ dla własnej wygody i kaprysuwypuścił w świat twarze tak różnorodne, że ich różno-rodność przyprawia o zawrót głowy, to w ten sposób po-twierdził przypuszczenie o swej całkowitej niemocy.Zupełnie już zapomniałem, w jakim celu snułem terozważania. Ale skoro nawet ludzie zapominają, od czegozaczęli rozmowę, to co dopiero koty, dla których to rzeczcałkowicie naturalna; wystarczy przecież zajrzeć do „Księ-gi przykazań" Nichirena *. Kiedy więc spojrzałem naZłodzieja-Pustelnika skradającego się do sypialni, mimowoli ożyły powyższe spostrzeżenia i popłynęły refleksje.Dlaczego tak się stało? Muszę się nad tym zastanowić.Aha, już wiem.Gdy zobaczyłem twarz Pustelnika, który pojawił sięprzed moimi oczyma bez najmniejszego zdenerwowania,kiedy zobaczyłem tę twarz... Do tej chwili wątpiłem w do-skonałość tworów boskich, ale gdy dostrzegłem szczególnecechy twarzy Pustelnika, wszystkie wątpliwości prysły.Jego twarz była podobna jak dwie krople wody do nasze-go drogiego i przystojnego kolegi Mizushimy Kangetsu.Oczywiście, nie mam wielu znajomych wśród złodziei, ale* Nichiren (1222—1282) — reformator buddyzmu japońskiego,założyciel sekty holcke-shu, autor wielu prac.188

Page 185: Natsume Sōseki - Jestem kotem

nieraz próbowałem wyobrazić sobie oblicze złodzieja od-powiadające jego brtitalnym postępkom. Uważałem, że noswinien być mały i spłaszczony, oczy wielkości miedzianejmonety, a na głowie powinny sterczeć włosy jak kolce naskorupie kasztana. To, co teraz zobaczyłem, różniło się odmego wyobrażenia tak bardzo jak niebo i ziemia, przesta-łem więc w ogóle ufać wyobraźni. Pustelnik był szczupłyi przystojny, miał ciemne, proste jak strzałki brwi, modneubranie, był z pewnością wspaniałym złodziejem. Liczyłsobie ze dwadzieścia sześć, siedem lat, a więc pod tymwzględem był doskonałą kopią Kangetsu. Skoro Bóg zdol-ny jest stworzyć dwie twarze tak do siebie podobne, niemożna nie doceniać jego mocy. Ponieważ mężczyzna byłtak bardzo podobny do Kangetsu, pomyślałem, że to pra-wdziwy Kangetsu stracił rozum i przybiegł do nas po-środku nocy. I dopiero kiedy spostrzegłem, że pod nosemgościa nie czernią się z rzadka kiełkujące wąsy, domyśli-łem się, że jednak jest to ktoś inny. Kangetsu jest przy-stojnym mężczyzną o zdecydSwanej męskiej twarzy, jesttworem wystarczająco starannie wykonanym, żeby mógłswym urokiem przykuć uwagę córki Kanedy, którą Meiteinazwał chodzącym znaczkiem pocztowym. Lecz Pustelnikrównież swoim wyglądem ani trochę nie ustępował Kan-getsu. Jeśli córka Kanedy straciła głowę od jednego spoj-rzenia czy słowa naszego przyjaciela, to byłaby niewdzięcz-nicą, gdyby nie zakochała się z równym żarem w koledzezłodzieju. Mniejsza o sprawiedliwość, postąpiłaby po pro-stu nielogicznie. Przecież utalentowana i pojętna dziew-czyna musi to zrozumieć bez trudu. Jeśliby więc zamiastKangetsu przedstawiono jej złodzieja, pokochałaby go taksamo z całego serca i pędziłaby z nim życie w harmoniii szczęściu. Gdyby Kangetsu, poruszony kazaniami Mei-teia i innych, zerwał ten najlepszy z możliwych w świe-cie związek, nie miałaby ona powodu do niepokoju, po-nieważ żyje i jest zdrowy Pustelnik. Uświadomiwszy tosobie, poczułem się spokojny o przyszłość panny Tomiko.189

Page 186: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Istnienie na świecie kolegi złodzieja było sprawą najwyż-szej wagi dla panny Tomikoi i je] szczęśliwego życia.Pustelnik trzymał coś poi pachą. Był to stary koc,który poprzednio gospodarz porzucił w bibliotece. Miał nasobie krótki płaszczyk faanteo z tafty, przewiązany natyłku granatowym pasem olbi z Hakaty, wyjętym z ko-mórki, obie nogi obnażone były do kolan. Podniósł jednąnogę i postawił na macie. Gospodarz, nadal śniącyo książce uwierającej w duży palec, przewrócił się nadrugi bok i krzyknął: „Kangetsu!" Złodziej rzucił koc,cofnął nogę z pokoju. Przez papier shoji widziałem dwieporuszające się, nieco za szczupłe łydki. Gospodarz za-mruczał coś pod nosem, odrzucił czerwoną książkę i jakbymiał świerzb, zaczął zapamiętale drapać rękę brudnymipazurami. Jego głowa zsunęła się z poduszki i znów zapa-nowała cisza. Pustelnik stał chwilę na werandzie i obser-wował, co dzieje się w pokoju. Upewniwszy się, że gos-podarze pogrążeni są w głębokim śnie, znów postawiłjedną nogę na macie. Potem zrobił krok drugą nogą. Sy-pialnia rzęsiście oświetlona lampką wiosenną zostałaprzedzielona cieniem Pustelnika na dwie części. Pół ścia-ny od kuferka ponad moją głową znalazło się w całkowitejciemności. Obejrzałem się za siebie i spostrzegłem, że cieńgłowy Pustelnika poruszył się niewyraźnie na wysokościdwóch trzecich ściany. Cień wyglądał dziwacznie, zupełniejak zjawa o głowie tropikalnej bulwy. Pustelnik spojrzałna śpiącą twarz gospodyni i nie wiadomo dlaczego, uśmie-chnął się. O, dziwo! Uśmiecha! się tak samo jak Kangetsu.U wezgłowia maty stała zbita gwoździami skrzynka, wy-sokości pięciu, sześciu cali i długości półtorej stopy. Znaj-dowały się w niej dzikie bataty, które Tatara Sampeiprzywiózł w podarunku z podróży do rodzinnego Karatsuw prowincji Hizen. Nieczęsto się zdarza, by ktokolwiekkładł bataty w sypialni, lecz nasza gospodyni ma słabepojęcie o przechowywaniu rzeczy, nie wie, gdzie i comożna położyć, na przykład cukier wkłada do komody. Nie190

Page 187: Natsume Sōseki - Jestem kotem

ma więc co się dziwić, że w sypialni przechowuje nietylko bataty, lecz także marynowaną rzepę. Pustelnikoczywiście nie jest Bogiem i nie może znać obyczajów tejkobiety. Nic więc dziwnego, iż w skrzynce, którą właści-cielka postawiła przy wezgłowiu, spodziewa się znaleźćcoś bardzo cennego. Spróbował podnieść, ale okazała sięchyba za ciężka. Ucieszył się z tego. Czyżby chciał ukraśćte dzikie bataty? Taki przystojny i kradnie dzikie bataty?Śmiać mi się chciało na samą myśl o tym. Lecz powstrzy-małem się od śmiechu, gdyż mógłbym tylko narazić siebiena niebezpieczeństwo.Z nabożną czcią Pustelnik zaczął zawijać skrzynkęw stary koc. Rozejrzał się dokoła, szukając jakiegoś sznur-ka do przewiązania. Na szczęście wpadł mu w oko miękkikrepdeszynowy pas, który gospodarz zdjął z siebie puzedsnem. Związał tym pasem skrzynkę z dzikimi batatamii zarzucił sobie bez trudu na plecy. Teraz wyglądał nie-zbyt atrakcyjnie i nie przypadłby specjalnie do gustukobietom. Następnie wziął dwie dziecięce koszulki, we-pchnął je do trykotowych kalesonów gospodarza, którewybrzuszyły się w kroczu i wyglądały jak wąż, którypołknął żabę... Czy raczej jak wąż w ostatnim miesiącuprzed zniesieniem jaj. Tak, to lepsze określenie. Tak czyowak wyglądały osobliwie. Jeśli nie wierzycie, możeciesami sprawdzić. Pustelnik zawiązał kalesony na szyi. Jed-wabny płaszcz gospodarza rozesłał niby chustę, starannieposkładał na nim ozdobny pas do kimona gospodyni, na-rzutkę i bieliznę gospodarza, a następnie zawinął. Jegozręczność wzbudzała mój podziw. Zwinął jeszcze tasiemkęod kimona, przepaską biodrową owinął tobołek i wziąłdo ręki. Rozejrzał się dookoła, zastanawiając się, czyjeszcze czegoś nie zostawił; zobaczył paczkę „Asahi" przygłowie gospodarza, podniósł ją i wrzucił do kieszeni. Na-stępnie wyjął jednego papierosa, nachylił się nad lampąi zapalił. Zaciągnął się ze smakiem. Dym rozpłynął sięw mleczną mgłę. Zanim zupełnie zniknął, odgłosy kroków191

Page 188: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Pustelnika oddaliły się, a potem całkowicie umilkły. Gos-podarze spali smacznie dalej. Mimo wszystko ludzie sąbezmyślni i głupi.Potrzebowałem jeszcze trochę odpoczynku. Nie po-ciągnąłbym długo, ■ gdybym gadał tak bez przerwy. Za-snąłem głębokim snem i kiedy się obudziłem, marcoweniebo jaśniało już pogodnym blaskiem. Gospodarze roz-mawiali przy wejściu z policjantem.— To znaczy tędy wszedł do mieszkania i dostał się dosypialni. A państwo spali i niczego nie słyszeli, tak?— Tak — odrzekł gospodarz, wyraźnie podenerwowa-ny.— O której godzinie zdarzyła się ta kradzież? — poli-cjant w dalszym ciągu zadawał nielogiczne pytania.Gdyby wiedzieli, o której, toby nie dopuścili do kra-dzieży. Gospodarze nie doszli jednak do tego wnioskui wciąż naradzali się nad odpowiedzią na pytanie.— O której to było?— No właśnie — zastanawiała się żona, jakby chciałacoś wymyślić.■—■ O której położyłeś się wczoraj spać?— Po tobie.— Tak, to znaczy położyłam się wcześniej od ciebie.— A przebudziłeś się o której?— Chyba o wpół do ósmej.— Wobec tego, o której mógł wejść złodziej ?— W każdym razie na pewno nocą.— Wiadomo, że nocą, chodzi o to, o której godzinie.— Trzeba by dobrze się zastanowić, ponieważ nic pew-nego nie wiadomo — gospodyni jeszcze starała się myśleć.Policjant pytał ze względów formalnych, wcale go nieinteresowało, o której godzinie wszedł złodziej. Było muobojętne, czy usłyszy prawdę czy kłamstwo, chciał tylko,by coś odpowiedzieli, a gospodarze prowadzili dialog, któ-ry niczego do sprawy nie wnosił.192

Page 189: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— To znaczy, że czas kradzieży nie jest znany? — po-licjant chyba trochę się zdenerwował.— No, pewnie — zareagował jak zwykle objętnie gos-podarz.Policjant nawet się nie uśmiechnął.— Wobec tego złóżcie zażalenie: takiego to a takiegodnia i miesiąca trzydziestego ósmego roku Meiji * poza-mykaliśmy drzwi i okna i położyliśmy się spać. Wtedyzłodziej otworzył takie to a takie okiennice, dostał się dodomu i takie to a takie rzeczy ukradł i uciekł. W związkuz powyższym zgłaszamy zażalenie. Nie chodzi o doniesie-nie, lecz o zażalenie. Adresu można nie podawać.— Czy rzeczy skradzione należy dokładnie opisać?— Tak, należy opisać. Haori — sztuk tyle, w cenie ta-kiej itp... Nie, nie będę wchodził do domu, bo co to da?Po kradzieży nic tam po mnie — stwierdził zdecydowa-nym tonem i odszedł.Gospodarz rozłożył w środku salonu przybory do pisa-nia i kłótliwym tonem przywołał żonę:— Będę teraz pisał skargę, podawaj mi po kolei wszy-stkie skradzione rzeczy. No, szybko!— Jak to: „Podawaj szybko?" Jak będziesz tak rozka-zywał, to nikt ci niczego nie poda. — Usiadła ciężko.Miała na sobie kimono przepasane tasiemką.— Jak ty wyglądasz? Jak nędzna prostytutka z gospodyprzy gościńcu!— Jeżeli ci się nie podoba, to kup mi nowe! Prostytut-ka! A cóż ja jestem winna, że ukradł mi pas obi?— Co? Nawet obi ukradł? Co za drań! W takim raziezapisujemy pas obi. Jaki to był pas? '— Jak to, jaki? Mówisz tak, jakbym miała kilka. Po-dwójny, na wierzchu z czarnej satyny, a pod spodemz krepy.— Podwójny pas obi z czarnej satyny na wierzchu i z* 38 rok Mełji — rok 1905.13 — Jestem kotem

Page 190: Natsume Sōseki - Jestem kotem

krepy pod spodem — jedna sztuka.- Ił ile mógł koszto-wać?— Chyba ze sześć jenów,— Co? Miałaś czelność nosić takie drogie rzeczy? Odtądbędziesz kupowała za półtora jena, nie droższe,— Za taką cenę mośna kupić obi'' Jesteś okropny! Byletobie było dobrze, a żnina wcale cię nie obchodzi, możewyglądać jak ostatnia nędza.— No, dobrze. Co jeszcze?— Jedwabna haon. Dostałam ją po nieżyjącej ciotceKono. Jedwabna, stary jedwab to nie to, co dtzisiejszy.— Obejdzie się bez twoich wykładów. Ile kosztuje?— Piętnaście jenów— Ęaori za piętnaście jenów In absolutnie nie na nasząkieszeń!— Czy to nie wszysŁko jedno1 Przeoeż nie kupowałeś.— Co jeszcze?— Czarne skarpetki tabi, jedna para.— Twoje?• — Nie, twoje, dwadzieścia siedem sendw.— Dalej!- — Skrzynka dzikich batatów.— 'Zabrał nawet dzikie batatj' Co z nimi zrobi? Zjegotowane czy zrobi przecier?— Nie wiem, idź do złodzieja i zapytaj go!— Ile kosztowałyby?— Nie znam się na cenach dzikich batatów.— Napiszemy dwanaście jenów pięćdziesiąt senów.1

— Rozum straciłeś? Nawet przywiezione z Karatsu niemogą tyle kosztować.— Przecież mówisz, ze nie wiesz— Nie wiem, oczywiście, ale dwanaście jenów i pięć-dziesiąt senów to gruba przesada.— Co znaczy „gruba przesada"? Ifie ma w tym żadnejlogiki. Jesteś prawdziwym Otamcłunera Paleologiem *.* Otanchin Paleolog — zniekształcone. Konstantym Paleolog.194

Page 191: Natsume Sōseki - Jestem kotem

, — Kim?— Otanchinem Paleologiem.— A co to takiego?— Nieważne. Co jeszcze? Nie wyliczyłaś je'szcze moichubrań.— Nie szkodzi. Powiedz lepiej, co to znaczy OtanchinPaleolog.— A co miałoby znaczyć?— Możesz chyba mi powiedzieć, co to jest. Za bardzokpisz sobie ze mnie. Wiesz, że nie znam angielskiegoi dlatego mi dogadujesz.— Nie pleć głupstw! Powiedz lepiej, co jeszcze. Trzebaszybko złożyć skargę, w przeciwnym razie nie odzyskamynaszych rzeczy.— Teraz też jest za późno. Powiedz wreszcie, co totakiego ten Otanchin Paleolog.— Co za kobieta! Spokoju człowiekowi nie da. Mówięci, że to nie ma żadnego znaczenia.— W takim razie nie ma więcej rzeczy do wyliczenia.— Uparty głuptas. Rób, jak chcesz. Nie będę za ciebiepisał skargi o kradzieży.— A ja ci nie powiem, jakie rzeczy ci ukradli. Jeśli nienapiszesz, wcale się nie zmartwię.— No więc nie będę.Gospodarz wstał i wyszedł do biblioteki. Żona ukryłasię w chanoma i usiadła przed pudełkiem z przyboramido szycia. Przez dziesięć minut siedzieli w milczeniu,wpatrując się wrogo w rozdzielającą ich ściankę.Nagle otworzyły się drzwi wejściowe i energicznym kro-kiem wszedł kolega Tatara Sampei, ofiarodawca owychdzikich batatów. Tatara Sampei mieszkał kiedyś u profe-sora na stancji, po skończeniu prawa rozpoczął pracęw dziale górniczym pewnej firmy. On również, jak Suzu-ki, jest początkującym biznesmenem. Przez wzgląd nadawne stosunki od czasu do czasu odwiedza nędzną chatkę195

Page 192: Natsume Sōseki - Jestem kotem

nauczyciela, a czasem spędza nawet z nim całą niedzielę.Zresztą czuje się tutaj jak w rodzinie.— Piękna dziś pogada, proszę pani — rzekł z akcentemprzypominającym dialekt okolic Karatsni.Miał na sobie spodnie. Usiadł przed gospodynią na ma-cie, jedną nogę zgiętą w kolanie pozostawił uniesioną kugórze.— O, kolega Tatara!— Profesor gdzieś wyszedł?— Nie, jest w bibliotece.— Profesor wciąż studiuje, może mu to zaszkodzić,proszę pani. W niedzielę mógłby odpocząć.— Proszę to jemu powiedzieć, mnie nie słucha.— No, tak, dobrze... — zaczął Sampei i rozejrzawszy siępo pokoju rzekł ni to do gospodyni, ni to do siebie: — Coto? Dziewczynek nie widać.W tym samym momencie Tonko i Sumko wbiegły z są-siedniego pokoju.— Wujku Tatara, przyniosłeś dzisiaj sushi *? — zapy-tała Tonko, patrząc przynaglająco na jego twarz, chcąc sięupewnić, czy nie zapomniał o obietnicy,Tatara potrząsając głową wyznał:— Widzę, że nie zapomniałaś, następnym razem napewno przyniosę. Dziś zapomniałem.— Fee... — zaczęła starsza, a młodsza jej zawtórowała:— Fee.Nastrój gospodyni się poprawił, zaczęła nawet sięuśmiechać.— Sushi nie przyniosłem, ale dałem przecież dzikie ba-taty. Czy jadłaś je?— Dzikie bataty? A co to takiego? — zapytała starsza,a młodsza powtórzyła za nią:— Dzikie bataty? A co to takiego?* Smshi — potrawa z gotowanego ryżu z rybą, jarzynami, przy-prawiana do smaku octem; najczęściej w postaci kulek.196

Page 193: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Jeszcze nie jadłyście? Niech wam mama szybko ugo-tuje. Dzikie bataty z Karatsu są smaczne, nie to, co to-kijskie — Sampei zachwalał swoje strony.— Panie Tatara, bardzo dziękuję za uprzejmość.— A pani spróbowała? Specjalnie zamówiłem skrzynkę,żeby się nie pogniotły, i ciasno zapakowałem. Myślę, żeprzyjechały w dobrym stanie.— Pan się tak starał, a dzisiaj w nocy ukradł je zło-dziej.— Złodziej? Co za głupiec! Czyżby tak lubił dzikie ba-taty? — Sampei był niemal zachwycony.— Mamo, u nas nocą był złodziej? — zapytała starszacórka.— Tak — odpowiedziała matka krótko.— Był złodziej... Był złodziej... A jak on wyglądał? —tym razem młodsza zapytała.Na to zaskakujące pytanie matka nie wiedziała, jak od-powiedzieć.— Był straszny — odrzekła i spojrzała na Tatarę.— Straszny? Tak jak wujek Tatara? — zapytała starszaz naiwną prostotą. '—■ Coś takiego?! Jak można tak niegrzecznie...— Ha, ha, ha! Czy moja twarz jest taka straszna? Przy-kra sprawa.Tatara podrapał się po głowie. Z tyłu miał łysinę wiel-kości jednego cala. Pojawiła mu się przed miesiącem,chodził nawet do lekarza, ale na razie nie ma szans nawyleczenie. Tonko i tę łysinę odkryła.— Oj, głowa wujka Tatary świeci się jak u mamy!— Mówiłam ci, żebyś milczała.— Mamo, czy u złodzieja też błyszczała? —■ zapytałamłodsza.Gospodyni i Tatara mimo woli wybuchnęli śmiechem,a ponieważ dzieci przeszkadzały im w rozmowie, matka,wypędziła je z pokoju.197

Page 194: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— No, idźcie na podwórze i pobawcie się. Mama przy-gotuje wam smaczne ciastka.— A co z pana wtosami? — spytała z poważną miną.— Mole wyjadły. Wcale nie ches się zagonić. U panitakże?— No, nie! Nie mole U kobiet łysina powstaje w tymmiejscu, w którym ciągnie się włosy przy układaniu fry-zury. U mnie jest niewielka.— Wszystkie łysiny powstają z powodu bakterii.— Moja nie z powodu bakterii.— Ależ pani upiera się przy swoim!— Bo nie zawsze z powodu bakterii. A jak jest po an- \|gielsku „łysina"?— Chyba „bołd" czy jakoś tak.> — Nie, to nie to, jest jeszcze jakaś dłuższa nazwa.— Proszę zapytać profesora, na pewno wie.— Wcale nie chce mi wyjaśnić i dlatego pana pytam.■ — Nie znam innego słowa prócz „bold". Dłuższe... Coto może być?...i — Otanchin Paleolog Otanchin znaczy ,,łysa", a Paleo-log chyba „głowa".— Możliwe. Pójdę zaraz do biblioteki profesora i spraw-dzę. Profesor jest bardzo dziwnym człowiekiem. Takaładna pogoda, a on siedzi w domu. Proszę pani, w ten spo-sób nie wyleczy choroby żołądka. ProsKę mu powiedzieć,żeby poszedł do Ueno i popatrzył na kwiaty wiśni.— Niech go pan zabierze ze sobą. Profesor wcale niesłucha tego, co mówi kobieta. - -— Czy wciąż je dżem?— Tak, jak dawniej,— Niedawno trochę się skarżył, że mu pani wypomina,iż je za dużo dżemu, a on uważa, że tak dużo nie je. Tochyba jakieś nieporozumienie. Na pewno pani i córki rów-nież jecie dżem...— Pan Jest nieznośny, Tatara. Jak można tak mówić?— Widzę to z pani twarzy.198

Page 195: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Jak pan może coś mówić na podstawie wyrazu twa-rzy?— Czy to niemożliwe? Pani w ogóle nie je?— No, trochę jem. Czy nie mogę? Przecież to naszdżem.— Ha, ha, ha, ha! Tak też myślałem... Lecz kradzież tookropna rzecz. Zabrał tylko dzikie bataty?— Gdyby tylko bataty, nie byłoby zmartwienia. Zabrałcałą naszą odzież.— To bardzo przykre. Znowu trzeba będzie zaciągnąćpożyczkę. Szkoda, że ten kot nie jest psem, wielka szkoda.Koniecznie musicie sobie wziąć porządnego psa. Z kotażaden pożytek, tylko umie żreć... Łowi chociaż myszy?— Nie złowił jeszcze ani jednej. Leniwe, bezwstydnezwierzę!— To niedobrze, tak nie można. Wyrzućcie go jak naj-szybciej. Może zabiorę go ze sobą, ugotuję i zjem?— O?! Pan je koty?— Jadłem. Zupełnie smaczne.— Bohater z pana.Już dawniej słyszałem, że wśród podłego rodzaju, zwa-nego shoseiami, są barbarzyńcy, którzy jedzą koty, aleprzez myśl mi nie przeszło, że kolega Tatara, odnoszącysię do mnie łaskawie, również do nich należy. Tym bar-dziej że nie jest już shoseiem, lecz poważnym pracowni-kiem w poważnej firmie przemysłowej Mutsui Bussan.Trudno mi było uwierzyć własnym uszom. Kangetsu Dru-gi dowiódł swoimi czynami słuszności przysłowia: „Kiedyzobaczysz człowieka, myśl, że to złodziej", ja natomiastpierwszy odkryłem prawdę: „Kiedy zobaczysz człowieka,pomyśl, że to pożeracz kotów". „Żyjąc w świecie — po-znajesz wiele rzeczy, poznając wiele — cieszysz się" —głosi inne powiedzenie, ale każdy dzień życia przynosinowe niebezpieczeństwa i każdego dnia trzeba być bar-dzo ostrożnym. To, że trzeba chronić się pod podwójnympancerzem przebiegłości i podłości, to także rezultat po-199

Page 196: Natsume Sōseki - Jestem kotem

znawania życia, czyli po prostu grzech starzenia się. Dla-tego trudno spotkać prawego człowieka wśród starychludzi. Może więc byłoby dla mnie lepiej przebudzić sięw niebie razem z cebulą z patelni Tatary? Skurczyłemsię w kąciku i w tym momencie usłyszałem głos gospo-darza, Tctęry po sprzeczce z żoną wycofał się do biblioteki.— Profesorze, podobno pana okradli? Co za głupiahistoria!— Głupi ten, co wszedł do nas — odrzekł gospodarzuważając się za mądrzejszego od innych.— Z pewnością głupi ten, który zakradł się do was, aleograbiony też niezbyt mądry.— Tacy ludzie jak Tatara są najmądrzejsi, bo nic niemają, nikt im niczego nie może zabrać — gospodyni tymrazem wzięła stronę męża.— Ale najgłupszy jest kot. Myszy nie łowi, udaje, żenic nie widzi, gdy przychodzi złodziej. Panie profesorze,może odda mi pan tego kota? On i tak wam żadnej ko-rzyści nie przynosi.— Można by oddać. Ale po co on tobie?— Ugotuję go i zjem.Usłyszawszy te groźne słowa gospodarz uśmiechnął sięgrymasem człowieka chorującego na niestrawnosc, ale nicnie odpowiedział. Tatara też nie powtórzył prośby.I w ten sposób zostałem uratowany. Gospodarz zmieniłtemat. - 4— Nieważny jest kot, najgorsze, że ukradziono mi ki-mono i muszę teraz marznąć.Wyglądał naprawdę bardzo przygnębiająco. Na pewnobyło mu zimno. Zwykle nosił dwa kimona watowane,jedno na drugim, dziś był tylko w jednym kimonie z krót-kimi rękawami. A ponieważ od rana wcale się nie ruszał,krew, której ma tak mało, pracowała tylko dla żołądkai nie dochodziła do nóg i rąk.\ — Profesorze, to okropne być nauczycielem. Ukradną200

Page 197: Natsume Sōseki - Jestem kotem

parę rzeczy i człowiekowi ciężko. Może by pan został han-dlowcem?— Nie znosi handlowców, "więc nie mówcie muo tym — pośpieszyła z odpowiedzią żona. Oczywiście bychciała, żeby jej mąż został handlowcem.— Kiedy pan profesor skończył studia?— Mija chyba dziewięć lat — odpowiedziała i spojrzałana męża. Mąż nie powiedział ani „tak", ani „nie".— Minęło prawie dziewięć lat, ale pensja w ogóle niewzrosła. Uczysz się, ile masz sił, i nikt cię nawet nie po-chwali. „I żyje sobie dobry chłopiec w całkowitej samot-ności" — zacytował fragment wiersza zapamiętanyw szkole średniej, lecz gospodyni nie zrozumiała sensu,milczała więc.— Oczywiście, nie znoszę nauczycieli, ale handlowcówjeszcze bardziej — rzekł gospodarz i zadumał się.— Mąż nikogo nie lubi, dlatego tak "jest.— Ale żona jest chyba wyjątkiem? — nikt by się niespodziewał, że Tatara umie żartować.— Jej najbardziej nie znoszę — odpowiedź była nad-zwyczaj jasna.Żona odwróciła oczy, jakby jej to nie dotyczyło, i zno-wu zwróciła się do męża:— Nie znosisz również życia. — Spodziewała się, żetym całkowicie go pogrąży.— Specjalnie nie przepadam — odpowiedział nieocze-kiwanie beztrosko. Nie miała więc punktu zaczepienia.— Powinien pan trochę pospacerować, bo inaczej zruj-nuje pan zdrowie... Niech pan zostanie handlowcem, niebędzie pan musiał tak ciężko pracować dla pieniędzy.— Ty też specjalnie dużo nie zarabiasz.— Przecież dopiero w ubiegłym roku wstąpiłem dofirmy. Mimo to mam większe oszczędności niż pan.=— Ile pan zaoszczędził? — z ożywieniem zapytała gos-podyni.f— Już pięćdziesiąt jenów.

Page 198: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— A jaka jest pańska pensja?— Trzydzieści jenów. Z tego co miesiąc firma zatrzy-muje pięć jenów jako oszczędności, w każdej chwili jednakmogę je odebrać... A przy okazji, za oszczędności mogłabypani kupić kilka akcji stołecznej linii Sotobori. Za trzy,cztery miesiące podwoją się. Naprawdę, wystarczy trochępieniędzy, a można je podwoić lub potroić.— Gdybyśmy mieli tyle pieniędzy, nie martwilibyśmysig teraz złodziejem.— Dlatego najlepiej być handlowcem. Szkoda, że pro-fesor nie został prawnikiem i nie wstąpił do spółki, han-dlowej czy banku. Teraz dostawałby miesięcznie trzysta,czterysta jenów. Czy pan zna inżyniera Suzuki Tojuro?— Tak, wczoraj tu był.— Naprawdę? Niedawno spotkałem go na pewnymprzyjęciu i rozmawiałem z nim o panu. „Mieszkałeś u ko-legi Kushamiego? — zdziwił się. — Ja też jadłem z nimz jednego garnka, kiedy mieszkaliśmy w Koishikawie.Proszę go pozdrowić przy okazji, zresztą ja też wstąpiędo niego".— Podobno niedawno przeniósł się do Tokio., — Tak, przedtem pracował w kopalni na Kiusiu, terazprzenieśli go do Tokio. Niezwykły człowiek. Nawet z ta-kimi jak ja rozmawia po przyjacielsku. Jak pan myśli, ileon dostaje miesięcznie?' —9 Skąd mogę wiedzieć?— Dwieście pięćdziesiąt miesięcznie, a pod koniec rokui na Święto Zmarłych w lipcu * wypłacają mu jeszczepremię. Średnio wypada ze czterysta lub pięćset jenów.A pan ucząc angielskiego musi przez dziesięć lat chodzićw tym samym palcie. To nonsens.— Naprawdę nonsens — nasz gospodarz, który nawszystko spogląda z góry, w kwestii pieniędzy podzielał* Buddyjskie Święto Zmarłych przypada w Japonii w dinią 15lipca.202

Page 199: Natsume Sōseki - Jestem kotem

poglądy zwykłych ludzi. Na pewno pożądał pieniędzybardziej niż ktokolwiek inny, ponieważ żył w nędzy.— Proszę pani, czy do profesora przychodzi mężczyznaimieniem Mizushima Kangetsu? — zapytał Tatara, kiedyjuż dostatecznie przekonująco przedstawił korzyści zawoduhandlowca.— Tak, często.— Co to za człowiek?— Podobno bardzo uczony.— Czy przystojny?' — Ho, ho! Co najmniej jak pan.— Naprawdę? Tak jak ja? — Tatara wziął to na po-ważnie., — A skąd pan zna to nazwisko? — zapytał gospodarz.1 — Niedawno pewien człowiek poprosił mnie, żebymzapytał pana o niego. Czy naprawdę wart takiego zacho-du? — Tatara jeszcze nic o nim nie wiedział, a już stawiałgo niżej od siebie.— Dużo mądrzejszy od ciebie.— Naprawdę? Mądrzejszy od mnie? — ani się nie ro-ześmiał, ani nie rozgniewał. To charakterystyczne dla Ta-tary.— Czy zostanie wkrótce doktorem?— Podobno pisze teraz rozprawę.— Mimo to jest głupi. Myślałem, że jest bardziej ro-zumny.— Pan nie stracił dawnej pewności siebie — rzekła gos-podyni i roześmiała się.— Pytali mnie, czy mają wydać za niego córkę, jeślizostanie doktorem. Odpowiedziałem wtedy, że jest głup-cem, skoro robi doktorat, żeby się ożenić. Byłoby lepiejwydać ją za mnie niż oddawać takiemu człowiekowi.— Komu to powiedziałeś?— Temu, który prosił mnie, żebym wypytał się o Mi-zushimę.— Może Suzukiemu?203

Page 200: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Nie. Jemu bym nie powiedział. To gruba ryba.— Niezły z ciebie lew salonowy. Kiedy przychodzisz donas, zadzierasz nosa, a przed takim jak Suzuki kłaniasz sięw pas.— Pewnie, niebezpiecznie jest postępować inaczej.— Pójdziemy na spacer, panie Tatara? — zapytał nie-oczekiwanie gospodarz. Było mu zimno w jednym kimo-nie, pomyślał pewnie, że się trochę rozgrzeje spacerując.Tatara zgodził się chętnie, ponieważ nie miał żadnychinnych planów.— Chodźmy. Może do Ueno? Pójdziemy na Imozakai zjemy placki dango. Czy pan jadł tam kiedy placki?Proszę pani, proszę wybrać się tam i spróbować. Miękkiei tanie. Podają do tego sake. — Kiedy tak paplał swoimzwyczajem bez umiaru, gospodarz włożył czapkę i zszedłdo sieni.Nie potrzebuję śledzić gospodarza i Tatarę w Uenoi sprawdzać, ile talerzy placków zjedzą w Imozaka. Niemam zresztą odwagi deptać im po piętach. Skrócę tę częśćopowieści, ponieważ muszę odpocząć. Wszystkie istotyżywe mają prawo żądać od niebios wypoczynku. Wszyst-ko, co pełza i chodzi po tej ziemi, musi mieć zapewnionyodpoczynek, aby móc wypełniać obowiązek życia. GdybyBóg mi powiedział: „Urodziłeś się po to, żeby pracować,a nie po to, żeby spać", odrzekłbym: „Urodziłem się poto, żeby pracować, ale muszę odpoczywać, żebym mógłpracować". Przecież tacy tępi ludzi jak mój gospodarz,który przypomina maszynę do narzekania, odpoczywająnawet w dni powszednie. Zrozumiałe więc, że taki prostykot jak ja, który dniem i nocą szarpie swoje nerwy, po-trzebuje więcej odpoczynku niż gospodarz. Dlatego trochęsię zmartwiłem, gdy Tatara nawymyślał mi, że nie przy-noszę żadnej korzyści, ponieważ ciągle śpię. Tacy prostacysprawiają najwięcej kłopotu, żyją bowiem w całkowitejwładzy rzeczy, w działaniu kierują się tylko zmysłami,a innych oceniają na podstawie wyglądu zewnętrznego.204

Page 201: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Uważają, że nie pracuje ten, kto nie zgina karku i nieoblewa się potem. Podobno pewien mnich, imieniemDharma, tak długo siedział w jednej pozie i rozmyślał,aż zaczęły mu gnić nogi. Nie poruszył się nawet wtedy,gdy bluszcz dostał się przez szpary w ścianie i oplótł muoczy i usta. Mimo to żył i nie spał. Jego mózg pracował;być może rozmyślał nad pewnymi tajemnymi zasadamidoktryny zen, szukał uzasadnienia dla wszechogarniającejzasady zen, odnoszącej się do świętych i laików. Podobnokonfucjaniści również posługiwali się metodą zwaną „sie-dzenie w bezruchu". Nie myślcie jednak, że zachowy-wali się jak kalecy bez nóg, którzy cały dzień przesiadująw zamkniętym pokoju. Ich mózg żarzył się wtedy dwa-kroć intensywniej niż u zwykłych ludzi. Tylko z wyglądubyli uosobieniem najwyższego spokoju i dostojeństwa.Oko nie wtajemniczonego prostaka patrzy na tych olbrzy-mów mądrości jak na normalnych ludzi pogrążonych w le-targicznym śnie lub nieprzytomnych. Rzucają na nich ka-lumnie, że są to święte krowy i darmozjady. Oczy niewtajemniczonych prostaków cierpią od urodzenia na pew-nego rodzaju ślepotę, polegającą na tym, że widzą tylkoformę, nie widzą zaś sedna rzeczy. Tatara Sampei jestnajznakomitszym przykładem takiego prostaka. Nie dzi-wota, że Sampei patrzy na mnie jak na owo przysłowio-we łajno zaschnięte na patyku. Godne jednak ubolewaniajest to, że gospodarz, który — zdawałoby się — czytadawne i dzisiejsze księgi i do pewnego stopnia orientujesię w wielu sprawach, zgodził się całkowicie z powierz-chownym Sampeiem i nie zrobił ani jednego gestu, abymu przeszkodzić w przygotowaniu pieczeni z kota. Kiedyjednak głębiej zastanawiam się nad tym, dochodzę downiosku, że być może ich pogarda dla mnie nie jest całko-wicie pozbawiona podstaw. Stare przysłowie mówi: „Głoś-ne słowa pozostają w uchu krócej, a wzniosłe pieśni rozu-mie niewielu". Kazać oglądać światłość ducha człowieko-wi, który poza zewnętrzną formą nie widzi niczego, to205

Page 202: Natsume Sōseki - Jestem kotem

tak jakby zmuszać mnichów do fryzowania włosów, tuń-czyka do wygłoszenia przemówienia, tramwaj do zejściaz toru, gospodarza do zrezygnowania z pracy, a Sampeiado niemyślenia o pieniądzach. Byłoby to po prostu żąda-nie niemożliwego. A przy tym koty są istotami społeczny-mi. I dlatego muszą do pewnego stopnia żyć w zgodzie zespołeczeństwem, niezależnie od tego, jak bardzo wynosząsiebie nad innych. Szkoda, że gospodarz, jego żona, słu-żąca, a także Sampei i jemu podobni nie cenią mnie odpo-wiednio do moich zalet, ale nie mam na to, niestety,wpływu. Jeśli jednak z niewiadomych pobudek nieroz-ważnie zapragnęliby oni zedrzeć ze mnie skórę i sprzedaćją rzemieślnikowi wyrabiającemu shamiseny, a pokrojo-ne mięso postawić na stole kolegi Tatary, byłaby to dlamnie bardzo poważna sprawa. Ciało moje bowiem maniezwykle wysoką wartość, jestem jedynym kotemwszechczasów, którego los obdarzył umysłem kierującymwłasnymi działaniami. Przysłowie mówi: „Dziecię boga-cza nie siedzi nad przepaścią". Wobec tego narażanie sie-bie na niebezpieczeństwo po to, żeby wykazać swą wyż-szość, nie tylko przyniosłoby osobistą szkodę, ale byłobypoważnym wykroczeniem przeciw woli niebios. Nawetdziki i dumny tygrys wtrącony do zoo spokojnie sobieżyje w sąsiedztwie utytłanej gnojem świnki; duże dzikiegęsi, schwytane przez ptasznika, umierają na tej samejdesce kuchennej, co kurczęta i kury. Skoro wypadło miżyć pośród ludzi pospolitych, muszę być kotem pospoli-tym. A jeśli mam być zwykłym kotem, to muszę łapaćmyszy... I dlatego postanowiłem łowić myszy.Podobno Japonia prowadzi teraz wielką wojnę z Rosją.Ponieważ jestem kotem japońskim, zrozumiałe, że jestempo stronie japońskiej. Jeśliby to było możliwe, sformował-bym nawet kocią brygadę" i wyprawił ją na front drapaćrosyjskich żołnierzy. Jestem, jak wiadomo, zdrowy i pełenenergii, jeśli więc miałbym ochotę schwytać kilka myszy,mógłbym tego dokonać bez trudu, nawet we śnie. Podo-206

Page 203: Natsume Sōseki - Jestem kotem

bno w dawnych czasach pewien człowiek zapytał słyn-nego mistrza zen: „Co mam zrobić, żeby osiągnąć oświece-nie?" „Bierz przykład z kota czatującego na myszy". Toznaczy postępując tak jak kot łowiący myszy, z pewnościąosiągnie się cel. Mówi się też: „Kobieta mądra, a krowysprzedać nie potrafi". Nie ma jednak na razie przysłowia:„Kot mądry, a myszy złapać nie potrafi". Ja jestem mą-drym kotem i łowić potrafię, to oczywiste. Dotąd nią ło-wiłem, bo po prostu nie chciałem, i tyle.Wiosenny dzień dobiega końca, niesione powiewamiwiatru płatki kwiatów wiśni od czasu do czasu wpadajądo kuchni przez dziurę w shoji, bieleją w wątłym świetlelampy kuchennej, unoszą się na wodzie w ceberku. W ta-ką właśnie noc postanowiłem zadziwić wszystkich czynemchwalebnym. Zacząłem od przeprowadzenia inspekcji polabitwy i zapoznania się z rzeźbą terenu. Zrozumiałe, żelinia frontu nie może być nazbyt długa. Najwyżej na ja-kieś cztery maty, podzielone w połowie zasłoną: w jednejczęści jest zlew, w drugiej klepisko służące do wysłuchi-wania sprzedawcy sake czy jarzyn. W kuchni stoi impo-nujący piec, który nie pasuje do jej ubóstwa, na nim mie-dziany kociołek, wyczyszczony i błyszczący, w* kącie obokpieca, w miejscu wyłożonym deskami, leży skorupka słu-chotki, z której zwykle jadam posiłki. W pobliżu chano-ma stoi szafka na sześć stóp długości, w której przecho-wuje się tace, miseczki, talerze, garnki, zmniejszając i tak-ciasną kuchnię; na prawie tej samej wysokości obokszafki wisi wystająca półka. Pod nią leży odkryta stępa,w której wnętrzu znajduje się wiaderko zwrócone dnemw moją stronę. Tarka do rzodkwi i drewniany tłuczekwiszą obok siebie, przy nich przycupnęło przygnębionenaczynie do wygaszania żarzących się węgli drzewnych.Od skrzyżowania dwu sczerniałych belek zwisa na hakuwielki płaski kosz. Czasami kosz się kołysze rytmicznieod podmuchu wiatru to w jedną, to w drugą stronę. Przy-znam się, że na początku mego pobytu w tym domu nie207

Page 204: Natsume Sōseki - Jestem kotem

wiedziałem, do czego służy ten kosz, ale kiedy w końcuzorientowałem się, że chowają w nim produkty żywnoś-ciowe przed kotem, uzmysłowiłem sobie boleśnie podłośćnatury ludzkiej.Zacząłem opracowywać plan operacji. Oczywiście będęwalczył z myszami na moim terenie. Bo cóż to byłaby zawojna, gdybym zaczaił się w jakimś bardzo dogodnymmiejscu, lecz przeciwnik by tam nie przybył? Musiałemwięc najpierw odkryć mysie drogi. Stanąłem na środkukuchni i rozejrzałem się dokoła, chcąc odgadnąć, z którejstrony one przychodzą. Wydało mi się, że jestem admira-łem Togo*! Służąca wyszła do łaźni i jeszcze nie wróciła.Dzieci od dawna śpią. Gospodarz najadł się plackóww Imozaka i po powrocie do domu zaszył się w biblio-tece. Żona... Właśnie. Nie wiem, co robi żona. Na pewnozdrzemnęła się i śni o dzikich batatach. Od czasu do cza-su przejeżdża riksza, lecz kiedy się oddala, znowu nastajegłucha cisza. W moim zdecydowaniu, stanie ducha i kuch-ni pogrążonej w absolutnej ciszy wyczuwało się atmosferępatetyzmu. Nieraz tak bywa, że po przekroczeniu pew-nych granic odczuwany w strachu pewnego rodzajuradość, ale ja na dnie tej radości odkryłem czający sięjeszcze większy niepokój. Skoro postanowiłem prowadzićwojnę z myszami, byłem przygotowany na wszystko, nieprzerażały mnie nawet największe hordy szczurów, leczbyłem niespokojny, ponieważ nie wiedziałem dokładnie,skąd one nadejdą. Syntetyzując materiały, zgromadzonew toku skrupulatnej obserwacji, ustaliłem trzy drogi prze-marszu mysiej bandy. Myszy mieszkające w kanałach napewno przedostaną się rurą kanalizacyjną do zlewu i wej-dą za piec kuchenny. W tym przypadku ukryję się za na-czyniem do gaszenia węgli drzewnych i odetnę im drogęodwrotu. Inne mogą wyjść z dziury w klepisku, przezktórą zwykle spuszcza się zużytą ciepłą wodę, obejdą" * Togo Heihachiro (1847—1934) — admirał, dowódca flotyw czasie wojny, ^osyjs&o-japońskiej.208

Page 205: Natsume Sōseki - Jestem kotem

wtedy wahnę i wpadną od razu do kuchni. W tej sytuacjiprzyczaję się na pokrywie kotła i kiedy będą przechodzić,zeskoczę i złapię wszystkie za jednym zamachem. Rozej-rzałem się jeszcze raz i odkryłem w prawym dolnym ro-gu drzwiczek szafki dziurę w kształcie półksiężyca, do-szedłem do wniosku, że może ona służyć za dogodneprzejście dla wroga. Przytknąłem nos i poczułem słabyzapach myszy. Gdy wzniosą okrzyk wojenny, skryję sięza słupem niby za tarczą, przepuszczę je, a następniezaatakuję pazurami z flanki. A jeśli nadejdą z sufitu?Spojrzałem w górę. W świetle lampy błyszczała czarnasadza niczym odwrócone i zawieszone nad głową piekło.Nawet przy mojej zręczności nie udałoby mi się wspiąćtam ani zejść na dół. Wątpliwe też, żeby myszy mogłyzeskoczyć z takiej wysokości. Postanowiłem nie koncen-trować swej uwagi na tym kierunku ataku. I tak groziłomi niebezpieczeństwo z trzech kierunków. Gdyby w gręwchodził tylko jeden, pokonałbym przeciwnika samymspojrzeniem. Nawet atak z dwu stron zdołałbym chybaodeprzeć. Ale co będzie, jeśli zaatakują z trzech stron?Nawet ja, urodzony do łapania myszy i szczurów, nie po-radzę sobie. Honor nie pozwala mi jednak prosić o pomoctakiego typa jak Kuro od rikszarza. Co mam począć? Kie-dy zastanawiasz się, co masz zrobić, i żadna mądra myślnie przychodzi ci do głowy, najłatwiej uspokoić siebieprzekonaniem, że nie zdarzy się to, czego się obawiasz.Zresztą każdy chętnie wierzy, że nie zdarzy się nic zaska-kującego. Spójrz, co się dzieje codziennie wokół ciebie.Czy może cię ktoś zapewnić, że poślubiona kobieta nieumrze dzisiaj? A przecież młody małżonek wcale się niemartwi, przeciwnie, śpiewa w dzień ślubu pieśń radości:„Piękne są kwiaty kamelii, będziemy żyli tysiące lat, bę-dziemy żyli osiem tysięcy lat". Nie chodzi o to, że się niemartwisz, bo martwić się nie warto, nie, po prostu dlate-go, że zmartwienie niczego nie zmieni. Również w mojejsytuacji nie ma żadnych podstaw do twierdzenia, że atakU — Jestem kotem209

Page 206: Natsume Sōseki - Jestem kotem

2 trzech stron nie nastąpi, ale zakładając, że nie nastąpi,ułatwię sobie zachowanie spokoju. Spokój zaś niezbędnyjest każdemu. Ja też go pragnę. I dlatego zakładam, żeatak .nastąpi tylko z jednej strony.Mimo to nie udało mi się pozbyć niepokoju. Dopiero podłuższym namyśle zrozumiałem, w czym rzecz. Po prostunie miałem jasności w kwestii zasadniczej: który z trzechplanów taktycznych daje największą szansę powodzenia.To właśnie było źródłem mojej udręki. Miałem gotowyplan na wypadek pojawienia się myszy od strony szafy,Miałem też pewien pomysł na wypadek, gdyby wyszłyz łazienki, przewidziałem też sposób przyjęcia ich, gdybywyszły ze zlewu, ale przecież musiałem się zdecydować najeden z tych wariantów i w tym trafiałem ciągle w ślepyzaułek. Podobno admirał Togo bardzo się niepokoił niewiedząc, jaką drogę obierze Flota Bałtycka — cieśninęTsushima, Tsugaru czy cieśninę Soya. Teraz ja znalazłemsię w podobnej sytuacji i dobrze rozumiałem jego zmart-wienie. Nie tylko byłem w podobnej sytuacji jak eksce-lencja Togo, lecz także przeżywałem podobne niepokoje.Wysilałem całą swą pomysłowość, zapomniawszy o ota-czającym mnie świecie, kiedy nagle otwarły się dziuraweshóji i ukazała się w nich twarz służącej. Powiedziałem„twarz", ponieważ w ciemności nocy nie było widać jejciała, tylko twarz błyszczała, wyraźnie odcinając się odreszty. Czerwone zazwyczaj policzki poczerwieniały w łaź-ni jeszcze bardziej. Przyszła wcześniej zamknąć drzwii okna, pamiętając przykrą nauczkę z ubiegłej nocy.Z biblioteki dobiegł głos gospodarza: „Moją pałkę połóżobok poduszki". Nie mam pojęcia, dlaczego poduszkę chceozdobić pałką. Czyżby uważał się za śmiałka znad rzekiI-szun i chciał posłuchać „smoczego fletu" *? Nie podej-rzewałem go o takie szaleństwa. Wczoraj koło poduszki* „Smoczy flet" — nazwa fletu ryułeki, który — zgodnie z ety-mologią ludową — został skonstruowany po usłyszeniu płaczusmoka. „210

Page 207: Natsume Sōseki - Jestem kotem

leżały dzikie bataty, dzisiaj pałka, ciekawe, co będziejutro.Noc dopiero się zaczęła, na myszy będę musiał jeszczepoczekać. Przed wielką bitwą potrzebny mi wypoczynek.W naszej kuchni nie ma okna, natomiast w salonie za-stępuje je podłużny otwór nad drzwiami, szerokościjednego łokcia, przepuszczający powietrze latem i zimą.Przestraszony nagłym powiewem wiatru, porywają-cym za sobą bezlitośnie płatki wcześnie zakwitającej wiś-ni, otworzyłem oczy. Już wzeszedł księżyc sączący przezmgłę smugę światła, cień pieca kuchennego kładł się ukoś-nie na Mapę w podłodze. Zaniepokoiłem się, czy nie zaspa-łem, zastrzygłem kilkakrotnie uszami i rozejrzałem się pomieszkaniu, ale dokoła panowała cisza, tylko rozbrzmie-wało tykanie zegara. Już pora na myszy. Ciekawe, któ-rędy przyjdą.Coś zaszeleściło w szafie. Pewnie pałaszują coś z talerza.Znieruchomiałem w oczekiwaniu. Czekałem, ale one niewychodziły. W końcu szelest na talerzu ustał, jedynie od,czasu do czasu pobrzękiwały miseczki czy inne naczynia,A wszystko to działo się za drzwiczkami szafki, tuż obokmnie. Nie dalej niż trzy cale od mego nosa. Chwilami ichdrobne kroczki przybliżały się do krawędzi dziury, toznów oddalały, ale żadna nie pokazała nawet pyszczka.Musiałem być cierpliwy. Siedziałem nadal bez ruchu przydziurze, mimo że wróg bezkarnie siał spustoszenie. Myszyurządziły sobie prawdziwy bal w miseczce z Port Artura.Osan powinna była zostawić drzwi nie domknięte, że-bym mógł wejść do środka. Co za głupia kobieta!Teraz zabrzęczała moja słuchotka za "piecem. Wróg nad-chodził również z tej strony! Zbliżyłem się po cichutku,lecz zdążyłem zobaczyć tylko ogon umykający pod zle-wem. Po chwili w łazience kubek uderzył o metalowąmiedniczkę. Zachodziły mnie od tyłu, obejrzałem się: pię-ciocalowa bestia strąciła torebkę z proszkiem do czyszcze-"• 211

Page 208: Natsume Sōseki - Jestem kotem

nia zębów i uciekła pod podłogę. Nie pozwolę jej uciec! —przemknęło mi przez myśl, ale kiedy skoczyłem w dół,straciłem po niej wszelki ślad. Okazało się, że trudniejjest mysz złapać, niż myślałem. Zacząłem wątpić w mojewrodzone zdolności do łowienia myszy.Kiedy wszedłem do łazienki, wróg wychynął z szafki;kiedy pilnowałem szafki, wróg wyskakiwał ze zlewu; gdygotowałem się do walki na środku kuchni, wróg wszczy-nał intensywne działania we wszystkich kierunkach. Niewiedziałem, czy jest tak zuchwały, czy po prostu tchórzli-wy. W każdym razie nie grzeszył zbytnim honorem. Prze-biegłem kuchnię może z piętnaście, szesnaście razy, lecznie udało mi się złapać ani jednej. Byłem już porządniezmęczony. Niestety, na takich wrogów nawet admirał To-go nie znalazłby sposobu. Początkowo miałem odwagę,czułem nienawiść, porywało mnie nawet wzniosłe uczuciepatetyzmu, ale w końcu zrozumiałem kłopotliwość i nie-dorzeczność swego położenia. Senny i zmęczony, usia-dłem na środku kuchni, nie próbując zrobić najmniejsze-*go nawet ruchu. Nie przestałem tylko groźnie łypaćślepiami, wierząc, że ten niepozorny wróg przestraszy sięmnie i nic złego nie zrobi. Uważałem myszy za swoichwrogów, a one okazały się podłymi tchórzami. Tak roz-wiała się moja nadzieja wielkiej sławy, jaką miała miprzynieść wojna z nimi, pozostało tylko uczucie pogardy.Przeminęła w końcu i pogarda, przestałem się w ogólenimi interesować. Róbcie teraz, co chcecie, i tak niczegomądrego nie wymyślicie. Zmorzył mnie w końcu sen.Spałem. Odpoczynek potrzebny jest nawet w obliczu wro-ga. W prześwicie nad drzewami znowu pojawił się przy-niesiony wiatrem obłoczek kwiatów wiśni i zawirowałwokół mnie. W tej samej chwili z dziury w szafce coś wy-leciało jak pocisk i nim zdążyłem pomyśleć o ucieczce, prze-cięło ze świstem powietrze i wpiło się zębami w mojelewe ucho. W ślad za tym czarny cień zatoczył łuk i za-wisł mi na ogonie. Zdarzyło się to w mgnieniu oka. Machi-212

Page 209: Natsume Sōseki - Jestem kotem

nalnie poderwałem się w górę. Zebrałem wszystkie siłyi spróbowałem strząsnąć z siebie te potwory. Mysz trzy-mająca zębami moje ucho straciła równowagę i dyndałaobok nosa. Koniuszek miękkiego jak guma ogona wszedłmi między zęby. Świetna okazja, teraz cię schrupię —pomyślałem, ale gdy poruszyłem głową, mysz uderzyła0 ściankę zrobioną z naklejonych gazet, odbiła się i upadłana klapę piwniczki, między zębami pozostał mi tylko ka-wałek ogona. Kiedy próbowała stanąć na czterech łapkach,skoczyłem na nią, lecz mysz, niby kopnięta piłka, musnęłakoniuszek mego nosa i zatrzymała się dopiero na krawę-dzi wiszącej półki. Przyglądała mi się z góry, ja patrzy-łem na nią z dołu, siedząc na klapie piwniczki. Dzieliłonas pięć stóp przeciętych smugą światła księżycowegoniby pasem obi rozciągniętym w powietrzu, Zebrałem siły1 skoczyłem w stronę półki. Udało mi się chwycić krawę-dzi przednimi łapami, tylne zaś zawisły w powietrzu.Druga mysz trzymała się nadal kurczowo mego ogona, jakgdyby wolała zginąć niż się z nim rozstać. Byłem w nie-bezpieczeństwie. Spróbowałem mocniej uczepić się półki,utrzymując się przez chwilę na jednej łapie, lecz pod cię-żarem myszy wiszącej u ogona coraz trudniej mi to przy-chodziło, pazury przesuwały się coraz bliżej krawędzi.W ciągu kilku minut spadnę jak nic. Niebezpieczeństwobyło coraz bliżej. Słychać było zgrzyt osuwających się podesce pazurów. Tak długo nie wytrzymam — przemknęłomi przez myśl i spróbowałem oderwać lewą łapę od półki,żeby uchwycić się mocniej, ale w tym momencie poniosłemsromotną klęskę — zawisłem na jednym jedynym pazurzeprawej łapy. Kołysałem się tylko na włosku. Bestia, sie-dząca dotąd na półce bez ruchu i przypatrująca mi sięuważnie, doczekała się odpowiedniego momentu i sko-czyła z półki prosto na mnie, lecąc niby rzucony kamień.Ostatni mój pazur ześliznął się z krawędzi. Trzy ciałapołączone w jedno przecięły pasmo światła księżycowegoi spadły na dół. Stępa, kubełek i puszka po dżemie po-213

Page 210: Natsume Sōseki - Jestem kotem

rwały garnek do wygaszania węgli drzewnych i spadłyz gruchotem na ziemię: część rzeczy spadła do zbiornikaz wodą, reszta rozsypała się po podłodze. Powstał takprzerażający łomot, rozdzierający ciszę nocy, że ciarkiprzebiegły mi po grzbiecie i zmroziły krew w żyłach.— Złodziej! — wrzasnął gospodarz i wybiegł z sypialni.W jednej ręce trzymał lampę, w drugiej pałkę. Zaspanejeszcze oczy płonęły gniewnym blaskiem. Szybko umkną-łem i przylgnąłem do podłogi obok mojej słuchotki. Dwapotworki skryły się w głębi szafy. Gospodarz nikogo niezastał i poczuł się zawiedziony, mimo to zapytał gniew-nie:— Co tu się dzieje1! Kto tak hałasuje?Księżyc przechyli! się ku zachodowi i pasmo poświatyzwęziło się do połowy

Page 211: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Rozdziałszósty

Upał nawet dla kota jest nie do zniesienia. Powiadają,że pewien Anglik, imieniem Sidney Smith, skarżył się, iżchciałby zdjąć skórę, zdjąć ciało i samymi kośćmi zażywaćchłodu. Ja nie potrzebuję rozbierać się do samych kości,ale chciałbym przynajmniej zdjąć z siebie to jasnoszarefuterko w cętki i oddać do prania czy- do lombardu napewien czas. Ludzie pewnie myślą, że koty nie zmieniająwyglądu przez cały rok, że wiosnę, lato, jesień i zimę spę-dzają w tym samym ubranku, prowadzą dzięki temu życiebardzo proste, przyjemne i nie wymagające pieniędzy.A jednak nawet koty odczuwają upały i chłody. Ja teżczasami pragnę wziąć prysznic, ale moje futerko niełatwopotem wysuszyć, muszę więc cierpliwie znosić zapachpotu. Z tego względu ani razu nie byłem jeszcze w łaźni.Od czasu do czasu chciałbym się powachlować, ale cóżna to poradzę, skoro nie potrafię utrzymać wachlarza.Zastanawiając się nad tym doszedłem do wniosku, żeczłowiek żyje w luksusach. To, co może zjeść na surowo,nie wiadomo po co, gotuje, smaży, polewa octem, dopra-wia sosem. Słowem, dla przyjemności przysparza sobiez upodobaniem tyle zbytecznej roboty. To samo możnapowiedzieć o ubraniu. Byłoby nierozsądnie żądać od ludzi,żeby chodzili w jednym ubraniu przez cajy rok, bo prze-cież urodzili się pozbawieni okrycia, niemniej moglibyżyć zupełnie dobrze bez nakładania na własną skórę tylurozmaitych rzeczy. Są przez to ciężarem dla owiec, musząkorzystać z usług jedwabników, wykorzystują dobroć pólbawełnianych. Jestem całkowicie przekonany, że te zbytki215

Page 212: Natsume Sōseki - Jestem kotem

są skutkiem ludzkiej nieudolności. Można jeszcze z przy-mrużeniem oka patrzeć na ich ubiory i jedzenie, ale pojąćnie mogę;, dlaczego tak się upierają przy rzeczach, któreich życiu nie przynoszą bezpośrednich korzyści. Weźmydla przykładu włosy na głowie: rosną same, mogliby więcje zostawić w spokoju dla własnej wygody i korzyści,zadają sobie jednak tyle trudu, żeby nadać im różnekształty, i widzą w tym powód do dumy. Spójrzcie namnichów — ich głowy są zawsze sine. W upały musząnosić parasole. W chłód owijają je chustkami. Po co więcje golą? Jaki to ma sens? Są tacy, którzy nie wiadomo poco, rozdzielają włosy na dwie różne połowy przedmiotemprzypominającym piłę, a nazywanym przez nich grzebie-niem, a potem cieszą się z tego. Inni dzielą je w stosunkutrzy do siedmiu, robiąc na czaszce sztuczną granicę, nie-kiedy biegnącą od czoła przez czubek głowy aż po potyli-cę. Przypomina to liść bananowy. Inni z kolei obcinająwłosy na środku głowy, boki natomiast wyrównują podlinijką. Wyglądają tak, jakby na okrągłą głowę założyliprostokątną ramkę — przypominają ogrodnika otoczone-go żywopłotem młodych kryptomerii. Podobno istniejejeszcze wiele innych sposobów strzyżenia, na przykładstrzyżenie numer pięć, numer trzy czy numer jeden, a ktowie, może w końcu zapanuje oryginalna moda strzyżeniaw głąb głowy i wtedy będzie się mówić o strzyżeniu mi-nus jeden, minus trzy itd. Nie wiem, dlaczego ludzie za-pałali miłością do tego rodzaju zajęć! Pozwalają sobie zre-sztą na inne luksusy: mają cztery nogi, a korzystają tylkoz dwóch. Gdyby chodzili na czterech, poruszaliby się zna-cznie szybciej; to dowód głupoty posługiwać się tylkodwiema, gdy pozostałe zwisają bezczynnie niby zaczepio-ne u szyi sztokfisze. Wynika z tego, że ludzie mają znacz-nie więcej wolnego czasu niż koty i z nudów wymyślająróżnego rodzaju igraszki. A do tego te nieroby mają zwy-czaj przy każdym spotkaniu użalać się na nadmiar zajęć.216

Page 213: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Tyle robią szumu wokół siebie, że zaczynam się obawiać,czy te liczne zajęcia nie pożrą ich na śmierć. Niektórzypatrząc na mnie mówią: „Dobrze byłoby pożyć tak spo-kojnie jak ten kot". Możecie sobie żyć tak spokojnie, zo-baczymy, czy to was zadowoli. Nikt was nie prosił, żebyś-cie się tak uganiali za byle czym. Wymyślać najrozmaitszezajęcia, którym trudno podołać, a potem mówić: „Ach, jakmi ciężko!" to tak, jakby rozpalać samemu ognisko i krzy-czeć, że gorąco. Nawet koty nie mogłyby żyć spokojnie,gdyby wymyśliły dwadzieścia sposobów strzyżenia głowy.Jeśli więc chcecie żyć spokojnie, nauczcie się przynaj-mniej chodzić w futerku latem... To prawda, że w futerkujest mi trochę gorąco... Tak, naprawdę jest gorąco.W taki upał nie mogę spać po obiedzie, mimo że mamna to monopol. Muszę znaleźć sobie inne zajęcie. Od da-wna zaniedbałem obserwację społeczeństwa ludzi, po-stanowiłem więc przyjrzeć się ich niespokojnej krzątani-nie, ale niestety, gospodarz pod jednym względem makoci charakter. W ciągu ,dnia sypia nie mniej ode mnie,zwłaszcza od początku wakacji nie zajmuje się niczymgodnym miana człowieka, obserwowanie jego zachowanianie sprawia mi więc żadnej przyjemności. Gdy odwiedzinas czasem Meitei, cera chorego na niestrawność gospo-darza trochę się ożywia i na chwilę przestaje być tak bar-dzo podobny do kota. Kiedy pomyślałem, że dziś powi-nien przyjść do nas Meitei, usłyszałem hałaśliwe pluskaniew łazience. Od czasu do czasu rozlegały się też głośne po-krzykiwania i rozbrzmiewały echem na cały dom: „Ach,jak dobrze! Ach, jak przyjemnie! Polej jeszcze!" Tylkojeden człowiek mógłby sobie pozwolić w domu gospoda-rza na takie okrzyki i zachowanie tak niewłaściwe —Meitei.Skoro przyszedł, to pół dnia jakoś minie — pomyśla-łem.217

Page 214: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Wycierając krople potu i naciągając ha grzbiet yukatę *profesor Meitei wszedł do pokoju jak zwykle bez uprze-,dzenia, rzucił kapelusz na matę i swoim zwyczajem za-'wołał:— Gdzie jest Kushami?Gospodyni spała sobie przyjemnie w sąsiednim pokoju,obok pudełka z przyborami do szycia, zadzwoniło jejw uszach od hałasu, poderwała się więc wystraszona, wy-trzeszczyła zaspane oczy i weszła do salonu, w którymMeitei w cienkiej yukacie rozsiadł się wygodnie i wyma-chiwał gorączkowo wachlarzem.— O! Witam — rzekła, a następnie, jakby nieco spe-szona, dodała: — Nic nie wiedziałam. — Ukłoniła się. Najej nosie srebrzyły się krople potu.— Dopiero przyszedłem! Zdążyłem się tylko wykąpać,pomogła mi służąca, teraz czuję się jak nowo narodzony...Gorąco, prawda?— Tak, od kilku dni tak gorąco, że człowiek się poci,nawet kiedy się nie rusza. U pana bez zmian? — gospo-dyni wciąż nie wycierała potu z nosa.— Tak, dziękuję. Co może się zmienić w taki upał? Ależar, jak nigdy! Ruszać się trudno...— Nigdy przedtem nie spałam w ciągu dnia, ale w tenupał mimo woli...— Sypia pani? To dobrze. Co może być lepszego odsnu w ciągu dnia i nocy? — Plótł jak zwykle beztrosko,ale było mu jeszcze za mało, gdyż dodał: — Na przykładmnie zupełnie nie chce się spać. Taką mam naturę. Za-zdrość mnie bierze, kiedy widzę takich jak Kushami. Onzawsze śpi, kiedy tu przychodzę; Z pewnością upał źledziała na chory żołądek. Nawet zdrowemu człowiekowiw taki dzień ciężko utrzymać głowę na karku. Ale skorojuż na nim siedzi, oderwać trudno. — Nawet Meitei nie* Yukata — japońska podomka bawełniana, przypominającamono.218

Page 215: Natsume Sōseki - Jestem kotem

wiedział, co zrobić z głową. To do niego niepodobne: —-Pani jeszcze trudniej usiedzieć, mając tyle na głowie.Pod samym ciężarem włosów ma się pewnie ochotę poło-żyć.Gospodyni pomyślała, że to pewnie z wyglądu fryzurydomyślił się, że spała, spróbowała więc poprawić włpsy,— Ale złośliwy z pana człowiek — rzekła. ',— Wczoraj próbowałem usmażyć jajecznicę na da-chu — powiedział Meitei nie zwracając uwagi na jej sło-wa.— Jak to pan zrobił?— Dach był bardzo gorący, więc postanowiłem wyko-rzystać tę okazję. Roztopiłem masło, potem rozbiłem jaja.— Coś podobnego!— Jednak słońce nie było tak silne, jak myślałem. Jaj-ka nie chciały się usmażyć, zszedłem więc na dół i za-cząłem czytać gazetę. Przyszedł znajomy i zapomniałemo jajkach. Gdy dziś rano sobie przypomniałem, pomyśla-łem, że na pewno już się usmażyły, i wszedłem na dach.— I co się stało?— Nie tylko się nie usmażyły, ale po prostu spłynęły.— Oj, oj, oj! — wykrzyknęła marszcząc brwi,— Dziwna rzecz, w środku lata było chłodno, a terazznowu gorąco.— Niedawno w letnim kimonie było za zimno, a przed-wczoraj nagle się ociepliło.— Kraby pełzają bokiem, pogoda idzie do tyłu! Jakbymówiła: „Jaka to różnica — do tyłu czy do przodu?".— Co pan powiedział?— Cofanie się pogody przypomina bardzo byka Herku°lesa. — Meitei dosiadł swego konika i nie miał zamiaru sięzatrzymać.Gospodyni oczywiście nic z tego nie rozumiała, lecz na-uczona gorzkim doświadczeniem, wyraziła tylko zdziwie-nie i zrezygnowała z zadawania pytań. Ponieważ o nic gonie pytałag Meitei zwrócił się do niej wprost:219

Page 216: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Słyszała pani o byku Herkulesa?— Nie znam takiego byka!— Nie zna pani? Może wyjaśnię?— Proszę — gospodyni nie miała odwagi odmówić.— Dawno, dawno temu Herkules prowadził byka.— Ten Herkules był pastuchem?— Nie, pastuchem nie był. Nie był też właścicielemrestauracji „Iroha". W tamtych czasach w Grecji nie byłojeszcze ani jednego sklepu z mięsem wołowym.— Pan mówi o Grecji? Szkoda, że pan od razu tego niepowiedział. — Gospodyni znała po prostu nazwę tegokraju.■— Przecież powiedziałem Herkules.— A słowo „Herkules" oznacza Grecję?— Pewnie! Herkules to grecki bohater!— Nic dziwnego, że nie wiedziałam. No więc, co tenczłowiek zrobił? t

— Temu człowiekowi, tak jak i pani, zachciało się spać,no i usnął twardo.—- Coś podobnego!— W czasie snu przyszedł do niego syn Wulkana.— Kto to jest Wulkan?— Wulkan to kowal! A syn tego kowala ukradł bykaHerkulesowi. I co dalej się dzieje? Ciągnie tego byka zaogon do tyłu, budzi się Herkules, szuka byka, nawołuje,ale znaleźć nie może. No bo jak mógł znaleźć? Przecieżsyn Wulkana uprowadził go w taki sposób, żeby zmyljćHerkulesa, pociągnął zwierzę do tyłu, a nie do przodu.Jak na syna kowala był znakomity! — Profesor Meiteizapomniał już, że miał mówić o pogodzie. — A co robigospodarz? Spi jak zwykle? Sen w ciągu dnia, opiewanyw poezji chińskiej, jest wyrazem wyrafinowanego stylużycia, lecz kiedy staje się codziennym nawykiem, nabieracech banału. Jest po prostu umieraniem codziennie potrochu! Przepraszam za fatygę, ale proszę go obudzić.Gospodyni nie oponowała.220

Page 217: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Naprawdę nie wiem, co mam z nim zrobić. Zwłaszczaże sam sobie szkodzi. Przecież dopiero co zjadł obiad.Zaczęła podnosić się z miejsca, gdy Meitei z niewinnymwyrazem twarzy oznajmił rzecz niesłychaną:— Wspomniała pani o obiedzie, a ja jeszcze nie jadłem.— Och, nie domyśliłam się, przecież to rzeczywiście po-ra obiadowa. Przykro mi, że niczego specjalnego nie mam,ale poczęstuję pana ryżem z herbatą.— Nie, ryżu z herbatą nie chcę.— Nigdy nie potrafimy panu dogodzić — odpowiedzia-ła nieprzychylnie.Meitei, który spodziewał się takiej odpowiedzi, wymyś-lił znowu coś, czego nie potrafiłby byle kto.— Pozwoli pani, że się wymówię od ryżu z herbatą i odryżu z przegotowaną wodą. Po drodze zamówiłem coś dojedzenia, zjem obiad, kiedy przyniosą.— O?! — okrzyk gospodyni zabrzmiał zdziwieniem,obrazą, a jednocześnie poczuciem wdzięczności za wyba-wienie jej z kłopotu.W tym samym momencie niepostrzeżenie pojawił sięgospodarz, wszedł niepewnym krokiem, w nie najlepszymchyba nastroju, obudzony hałasem tej rozmowy, nim zdą-żył dobrze zasnąć.— Wciąż hałasujesz! Akurat przyjemnie mi się zasy-piało — powiedział ziewając.— Ach! Wstałeś jednak? Najpokorniej proszę o prze-bacznie za to, że zbudziłem ciebie ze snu. Ale to nic nieszkodzi, od czasu do czasu można. No, usiądź.Witał się w taki sposób, że nie wiadomo było, kto tujest gospodarzem, a kto gościem. Gospodarz usiadł w mil-czeniu, z drewnianej papierośnicy wyjął „Asahi" i zapa-lił. Nagle wzrok jego padł na leżący w kącie kapeluszMeiteia.— Co? Kapelusz kupiłeś? — zapytał.Meitei poderwał się z miejsca i z dumą podsunął gow stronę gospodarza i jego żony.221

Page 218: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— No jak? — zapytał.— O, piękny! Bardzo drobno pleciony, miękki. — Gos-podyni gładziła kapelusz bez przerwy.— To bardzo cenny kapelusz. Spełnia posłusznie wszyst-ko, co mu każę. — Zaciśniętą pięścią dotknął kapeluszai zgodnie z życzeniem powstało wgłębienie wielkościpięści.— O?! — krzyknęła gospodyni.Meitei włożył pięść do środka, pchnął zdecydowaniei wgłębienie stało się pagórkiem. Następnie wziął kape-lusz do ręki i ścisnął rondo z obu stron. Zgnieciony kape-lusz zrobił się płaski jak ciasto rozprasowane wałkiem.Zwinął go następnie w trąbkę jak matę słomianą i wsunąłza pazuchę.— Widzicie, jaki posłuszny?— Dziwne! — zawołała zachwycona gospodyni, jakbyoglądała sztukmistrza Kitensai Shoichi.Meitei poczuł się chyba w jego roli, ponieważ kapeluszwłożony z prawej strony wyjął przez rękaw z lewej.— I nic mu się nie stało!Rozprostował go, zawiesił na wskazującym palcu i za-czął nim obracać. Myślałem, że na tym się sztuka skończy,ale rzucił nagle kapelusz za siebie i ciężko usiadł na nim.— Słuchaj, czy nic mu się nie stanie? — nawet natwarzy gospodarza pojawił się wyraz zaniepokojenia.— Szkoda byłoby zniszczyć taki piękny kapelusz, niechpan raczej zaniecha tych sztuczek. — Również gospodynisię niepokoiła.Tylko właściciel był spokojny.— Jednak się nie zniszczył. Dziwne, co? — Wyjął spodsiedzenia zgnieciony kapelusz, włożył na głowę i — zdu-miewające! — kapelusz natychmiast dostosował się dokształtu głowy.— Naprawdę mocny kapelusz. Jak to możliwe? — gos-podyni wyraźnie się zainteresowała.222

Page 219: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Nic mu nie zrobiłem. Taki był od początku — Mei-tei odpowiadał nie zdejmując kapelusza z głowy.— Słuchaj, ty też mógłbyś sobie kupić taki kapelusz —zaproponowała gospodyni mężowi.— Przecież Kushami ma wspaniały kapelusz słomkowy.— Wyobraź sobie, że niedawno dzieci zupełnie go roz-deptały.— Och, jaka szkoda!— Dlatego dobrze byłoby kupić taki mocny i pięknyjak ten. — Gospodyni nie wiedziała, ile kosztuje la pana-ma, i dlatego żywo zachęcała męża. — Kupisz sobie takikapelusz?Meitei z prawego rękawa wyjął nożyczki w czerwonymfuterale i pokazał gospodyni.— Dość już o kapeluszu, proszę teraz popatrzeć nanożyczki. One również są bardzo cenne, można nimi wy-konać czternaście różnych czynności.Gdyby nie te nożyce, gospodyni zamęczyłaby męża pa-namą na śmierć. Na szczęście — podobnie jak inne ko-biety — miała wrodzone poczucie ciekawości i to go ura-towało. W tym wypadku dowcip Meiteia odegrał mniejsząrolę.— Jak można tymi nożycami aż tyle..: — nim zdążyładokończyć, triumfujący Meitei odpowiedział:— Wyjaśnię wszystko po kolei, proszę słuchać. Widzipani, tu jest wycięcie w kształcie półksiężyca, możnaw nie włożyć czubek cygara: ciach i ucięty. Niżej jestmiejsce przystosowane do cięcia drutu. Dalej nożyce sąpłaskie i równe, można posłużyć się nimi jak linijką. Nadrugiej stronie znajduje się podziałka, można więc mie-rzyć długość. A z tej strony jest pilnik do paznokci. Wi-dzi pani? Na ten czubek można nałożyć nakrętkę, dokrę-cić do oporu i wtedy będziemy mieli młotek. Można teżnimi otwierać wszystkie skrzynki zabite gwoździami. Ko-niuszek ostrza jest świderkiem. Można też nimi wy drapaćbłędnie napisany znak, a jeśli nożyce rozłożymy na części,223

Page 220: Natsume Sōseki - Jestem kotem

staną się nożem. Wreszcie... Teraz, proszę pani, rzecz naj-bardziej interesująca. Tutaj jest kulka wielkości oka mu-chy, proszę zobaczyć.— Nie chcę, znowu pan kpi sobie ze mnie.— Jak można mi tak nie ufać? Myśli pani, że oszukuję?Proszę sprawdzić własnymi oczyma. No, nie chce pani?Choćby przez chwilę.Wyciągnął nożyce w stronę gospodyni. Wzięła je nie-ufnie do ręki, zbliżyła oczy do kulki i wpatrywała sięuważnie.— No i co?— Zupełnie czarno.— To niemożliwe. Proszę podnieść bliżej oka, proszęnie pochylać tak. Teraz musi pani widzieć.— O! Fotografia! Jak pan wkleił tam tak małą foto-grafię?— Ciekawe, co?Oboje wyraźnie się ożywili. Milczący dotąd gospodarzrównież zapragnął zobaczyć.— Ej! Mnie też pokażcie!Ale gospodyni podsuwała nożyce coraz bliżej nosa, mó-wiła: „To naprawdę ładne, to goła piękna kobieta" i niechciała się z nimi rozstać.— Ej, powiedziałem, pokaż!— Ach, nie śpiesz się tak. Jakie piękne ma włosy. Się-gają do bioder. Patrzy w górę, wysoka aż strach, alepiękna.— Powiedziałem, żebyś mi pokazała. Słuchaj, co do cie-bie mówię! — mąż krzyczał już bardzo zniecierpliwiony.— Ach, najmocniej przepraszam, uprzejmie proszę pa-na męża, proszę oglądać do woli.Gdy podawała mężowi nożyce, służąca zawiadomiła, żeprzyniesiono zamówiony obiad, i wniosła do salonu dwapudełka gryczanego makaronu.— Proszę pani, częstuję się na własny koszt. Proszęwybaczyć, zjem na miejscu — i skłonił się uprzejmie.224

Page 221: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Nie wiadomo, czy mówił poważnie, czy kpił, gospodyninie wiedziała więc, jak ma się zachować, rzekła tylko:„Tak, proszę" i patrzyła. Gospodarz w końcu oderwałwzrok od zdjęcia i zauważył:— To niezdrowo jeść makaron gryczany w taki upał,— Nic mi nie będzie, przecież rzadko szkodzą rzeczy,które się lubi. — Podniósł pokrywkę z parującego ko-szyczka. — Świetny, jaki świetny! Niczego dobrego niemożna się spodziewać po zleżałym makaronie i ludziachbez piątej klepki. — Wrzucił do sosu różne przyprawyi zaczął machinalnie mieszać.— Nie dawaj tyle imbiru, bo będzie za ostre — zwró-cił mu uwagę zatroskany gospodarz.— Makaron gryczany je się z sosem i imbirem. Ty nielubisz gryczanego?— Nie. Ja lubię z pszennej mąki.— Pszenny jedzą woźnice. Najbardziej żal mi ludzi,którzy nie znają się na smaku makaronu gryczanego. —Wbił cedrowe pałeczki w makaron, nabrał jak najwięceji uniósł na dwa cale w górę.— Makaron gryczany można jeść na różne sposoby.Tylko niedoświadczony polewa sosem bez umiaru i mo-czy w ustach. W ten sposób nie pozna prawdziwego sma-ku. Należy nabierać go tak, jak ja to robię. — Podniósł!pałeczki, z których zwisały dziesiątki długich, trzydzie-stocentymetrowych nitek. Już miał otworzyć usta, alespojrzał w dół i zobaczył, że niektóre ogonki nie oderwa-ły się od dna koszyczka, lecz leżały poplątane na bam-^busowej kratownicy.— Są bardzo długie, proszę spojrzeć, jakie długie —zwrócił się do gospodyni, jakby oczekiwał potwierdzenia.— Tak, są bardzo długie — odpowiedziała udając za-interesowanie.— Te długie nitki macza się na jedną trzecią długościw sosie i połyka za jednym razem. Nie wolno gryźć. Stracą— Testem kotem225

Page 222: Natsume Sōseki - Jestem kotem

smak. Największa przyjemność jest w momencie prześli-zgiwania się przez gardło!Zdecydowanie podniósł w górę pałeczki, makaron ode-rwał się od dna. Pomalutku opuścił pałeczki nad miseczkęz sosem, którą trzymał w lewej ręce. Zgodnie z prawemArchimedesa poziom sosu podniósł się o tyle, o ile zanu-rzył się w nim gryczany makaron. Ponieważ sosu od po-czątku było prawie po brzegi, więc nim makaron zanurzyłsię do jednej czwartej, miseczka przepełniła się. Pałeczkizatrzymały się i chwilę stały bez ruchu. Trudno się dzi-wić. Wystarczyło odrobinę je opuścić, żeby sos się wylał.Meitei nieco się zawahał, lecz nagle z energią zrywającegosię do biegu zająca pochylił usta ku pałeczkom. Rozległosię siorbanie, jego grdyka konwulsyjnie poruszyła się razi drugi i makaron zniknął całkowicie. Z kącików oczuwypłynęło kilka łez i pociekło po policzkach. Dotąd niewiem, co było przyczyną tych łez >— imbir czy wysiłek,z jakim połykał makaron.— Wspaniale! Połknąłeś w mgnieniu oka. Jak to zrobi-łeś? — gospodarz nie ukrywał zachwytu.— Ach, to cudowne! — żona również podziwiała nie-zrównane umiejętności Meiteia.Meitei nic nie mówił, położył pałeczki, uderzył sięw piersi i powiedział:— Taki długi makaron gryczany połyka się zwykletrzema lub czterema łykami. Jeśli dłużej to się robi, niedaje przyjemności. — Otarł usta chusteczką i odetchnąłgłęboko.W tym momencie wszedł Kangetsu. Wciąż nie wiem,dlaczego mimo upałów chodzi w zimowej czapce i zaku-rzonych butach.— Oto i nasz urodziwy chłopiec przybywa. Pozwól, żeskończę obiad — Meitei bezwstydnie dojadał resztki ma-^ karonu. Tym razem nie popisał się już tak zaskakującymsposobem jedzenia, wciąż posługiwał się chusteczką, nie226

Page 223: Natsume Sōseki - Jestem kotem

siorbał. Bez tych. objawów złych manier z łatwością roz-prawił się z dwoma koszyczkami makaronu.— Kangetsu, kończysz już wkrótce dysertację doktor-ską? — zapytał gospodarz.— Kończ jak najszybciej, gdyż córka Kanedy czekaniecierpliwie — dodał Meitei.— Postaram się — uśmiechnął się ponuro Kangetsu. —To grzech trzymać ją w takiej niepewności. Problem je-dnak jest trudny, a badanie wymaga ogromnego nakładupracy. — Mówił poważnie o sprawach, których nikt z obe-cnych nie brał poważnie.— No oczywiście, problem trudny i dlatego nie układasię po myśli Nosa. Pamiętaj jednak, że ten Nos zasługujena uwagę — Meitei wpadł w ton Kangetsu.— Jaki jest temat twojej pracy? — stosunkowo najpo-ważniej podchodzi! do sprawy gospodarz.— Wpływ promieni ultrafioletowych na procesy elek-tryczne w gałce ocznej żaby.— Dziwny temat. Można było zresztą po tobie takiegotematu się spodziewać. Gałka oczna żaby — to niezwykłe!Co na to powiesz, Kushami? Może nim skończy pisać, na-leżałoby poinformować o tym Kanedów?Gospodarz nie podjął wyzwania Meiteia, lecz zwróciłsię do Kangetsu:— Taki temat wymaga pewnie żmudnych badań?— Tak, to bardzo skomplikowany problem. Po pierwszestruktura soczewki u żaby nie jest taka prosta. Trzebanajpierw przeprowadzić wiele różnych eksperymentów,w tym celu zrobię okrągłe szklane kule, a potem przy-stąpię do właściwych studiów.— Takie szklane kulki można bez trudu dostać u szkla-rza.— Nic podobnego — profesor Kangetsu nieco odchyliłgłowę do tyłu i wypiął pierś. — Koła i linie to figurygeometryczne. W rzeczywistości nie znajdziesz idealnegokoła ani prostej, które odpowiadałyby definicjom.w 227

Page 224: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Skoro nie można, to rzuć to w cholerę i nie zajmujsię tym — poradził Meitei.— Zamierzam zrobić taką kulkę, która odpowiadałabywarunkom eksperymentu. Od kilku dni nad tym pracuję.— I udało się? — zapytał gospodarz, jakby sądził, że totaka prosta sprawa.— To niemożliwe — odparł Kangetsu, ale chyba spo-strzegł, że przeczy samemu sobie, gdyż zaczął się tłuma-czyć. — To bardzo trudne. Szlifowałem stopniowo, lecznagle spostrzegłem, że z jednej strony promień jest niecodłuższy. Znów trochę podszlifowałem i wtedy się okazało,że stała się zbyt wypukła z drugiej strony. Szlifowałemz takim trudem, a mimo to otrzymałem krzywą kulęJeszcze raz zdobyłem się na ogromny wysiłek, żeby po-zbyć się nierówności, ale znów coś nie wyszło ze średnicą.Początkowo kula miała wielkość jabłka, potem zmalałado wielkości truskawki. Mimo to cierpliwie pracowałemdalej i otrzymałem kulkę wielkości fasolki sojowej. Na-wet w tym stadium nie otrzymałem absolutnej kuli.Szlifowałem z dużym zapałem... Od stycznia zeszlifowałemsześć szklanych kul. — Opowiadał długo i namiętnie, lecztrudno było się rozeznać, czy mówi prawdę, czy kłamie.■— Gdzie je tak szlifujesz?— W laboratorium uniwersyteckim. Rozpoczynam rano,odpoczywam trochę w południe, a potem pracuję do zmro-ku. To nie takie łatwe zajęcie.— To znaczy, że ciągle jesteś zajęty. Nawet w niedzielęchodzisz na uniwersytet, żeby szlifować te kule?— Oczywiście, od rana do nocy szlifuję kule.— Oto ja, który zostałem doktorem od szlifowania ku-lek i wszedłem w progi... Tak to wygląda, prawda? NawetNos będzie ci wdzięczny, kiedy dowie się o takim zapale.Prawdę mówiąc, niedawno poszedłem do biblioteki i kiedywracałem, spotkałem w bramie kolegę Robaia. Zdziwiłemsię bardzo, że nawet po skończeniu studiów chodzi dobiblioteki, i powiedziałem, że podziwiam jego pilność. Na228

Page 225: Natsume Sōseki - Jestem kotem

to on zrobił zdziwioną minę i rzekł: „Nie przyszedłem tupo to, żeby czytać książki, po prostu wstąpiłem po drodzedo ubikacji". Pękaliśmy ze śmiechu. Chciałbym w „No-wym wyborze Mogyu" podać twój przykład i pokazać kupouczeniu dzieci, jaka różnica dzieli ciebie od kolegi Ro-baia.Gospodarz znów zrobił poważną minę i zapytał:— To dobrze, że co dzńeń szlifujesz kule, ale kiedymasz zamiar skończyć badania?— Jeśli tak dalej pójdzie, to za jakieś dziesięć lat —Kangetsu był bardziej beztroski niż mój gospodarz.— Dziesięć lat? Nie mógłbyś trochę szybciej szlifować?— Dziesięć lat to niedługo, taka praca może trwać na-wet dwadzieścia lat.— To straszne! Okazuje się, że niełatwo zostać dokto-rem.— Ja też bym chciał zakończyć jak najszybciej, abywas uspokoić, ale dopóki nie wytoczę kulek, nie będę mógłrozpocząć najważniejszego eksperymentu... — Kangetsuumilkł na chwilę. — Zresztą nie ma co się martwić. Kane-da też dobrze wie, że teraz cały czas zajmuję się kulkami.Przed kilkoma dniami byłem u nich i wszystko dokładniewyjaśniłem — rzekł z triumfującą miną.Gospodyni, która dotąd uważnie przysłuchiwała się roz-mowie mężczyzn, zapytała nieufnie:— A czy cała rodzina Kanedów nie wyjechała w ubie-głym miesiącu do Oiso?— Dziwne! Jakże to możliwe? — Kangetsu nieco sięzmieszał, udawał, że nie wie, o co chodzi.W takich chwilach nieocenionym skarbem okazywał sięMeitei. Nawet w najbardziej kłopotliwych sytuacjachznajdował się na miejscu, nawet jeśli go o to nie proszono.— W ubiegłym miesiącu wyjechali do Oiso, a mimo tomożna ich spotkać w Tokio. Interesujące, niemal mistycz-ne. Nazywają to duchowym kontaktem dusz. Zjawisko tozachodzi wtedy, gdy dwoje ludzi myśli o sobie intensy-229

Page 226: Natsume Sōseki - Jestem kotem

wnie. Pozornie może się to wydawać snem, ale sny cza-sem bywają bardziej realne niż rzeczywistość. Nie zdzi-wiłbym się, gdyby w prawdę moich słów powątpiewał ktośtaki jak gospodyni. Pani przecież wyszła za Kushamiegowcale o nim nie myśląc i przez całe życie nie poznała pa-ni, co to jest prawdziwa miłość...— O?! Jakie ma pan dowody, żeby tak mówić? Panmnie obraża! — gospodyni przerwała Meiteiowi w półsłowa.— Ty też nie doznałeś nigdy cierpień miłości — gospo-darz odparował, idąc w sukurs żonie.— Moje przygody miłosne przebrzmiewają po siedem-dziesięciu pięciu dniach i dlatego nie zachowują się w mo-jej pamięci... A prawdę mówiąc, to wskutek zawodu mi-łosnego przeżyłem dotąd swoje lata samotnie. — Powiódłwzrokiem po wszystkich obecnych.— Ho, ho! Interesujące! — powiedziała gospodyni.— Znowu kpisz sobie z nas — te słowa wyszły z ustgospodarza zapatrzonego w stronę ogrodu.Tylko Kangetsu uśmiechał się jak zwykle i powiedział:— Proszę opowiedzieć, chciałbym posłuchać, będzie tona pewno dla mnie pouczająca historia.— Niemało w tej historii mistyki. Świętej pamięciKoizumi Yakumo * byłby nią poruszony do głębi, niestety,profesor śpi snem wiecznym i dlatego nie mam ochotyopowiadać. Ale skoro o to prosicie, otworzę przed wamiswoje serce. Muszę mieć jednak gwarancję, że wysłucha-cie mnie do końca. — Po tym wstępie Meitei przystąpił doopowiadania właściwej historii.— O ile jeszcze pamiętam było to... hm... Ile to już lattemu? Ponieważ trudno mi przypomnieć, powiedzmy, że* Koizuirni Yakuimo, — japońskie nazwisko Lafcadia Hearna(1850—1904), pisarza japońskiego i amerykańskiego, popularyza-tora wiedzy o Japonii, autora opowiadań, reportaży; tu aluzja dojego opowieści o duchach,230

Page 227: Natsume Sōseki - Jestem kotem

minęło od tamtego czasu około piętnastu, a może szesnastulat.?

— Me żartuj! — rzekł gospodarz i fuknął przez nos.— Jaką ma pan słabą pamięć — docięła mu gospodyni.Tylko Kangetsu dotrzymał obietnicy i nie rzekł nawetsłowa, całą postawą dawał do zrozumienia, że chce słu-chać dalszego ciągu.— Zdarzyło się to zimą. Podróżowałem wtedy poEchigo. Minąłem Dolinę Bambusowych Pędów w powiecieKambara, wspiąłem się na Przełęcz Dzbanów i* potem naOśmiornicę, by stamtąd przedostać się w rejon Aizu...— Dziwaczne jakieś nazwy — znowu przeszkodził gos-podarz.— Milcz, proszę, i słuchaj! To ciekawe — powstrzymałago żona.— Zaszło słońce, drogi nie znalazłem, poczułem głód, niemiałem wyboru i musiałem zapukać do samotnego domustojącego nad samą przełęczą. Wyjaśniłem szczegółowo,o co mi chodzi, i poprosiłem o nocleg. „Bardzo proszę,proszę wejść" — usłyszałem w odpowiedzi i przy świetleświecy zobaczyłem twarz dziewczyny. Zadrżałem na ca-łym ciele. I wtedy właśnie poznałem do bólu tajemną siłętej kanalii miłości.— Niesłychane! W dzikich górach bywają piękne ko-biety?— I w górach, i na morzach, wszędzie... Co to była zadziewczyna! Chciałbym, żeby pani mogła choć jednymokiem spojrzeć na nią, na jej wykwintną fryzurę w stylubunkin-no takashimada *.Gospodyni nie posiadała się ze zdumienia.— Wszedłem do mieszkania i zobaczyłem na środkupokoju duże palenisko, przy którym siedział dziadekdziewczyny i babcia. My też tam usiedliśmy. „Pan na* Bunkin-no takashimada — jedna z tradycyjnych damskichfryzur, wysoko uniesiona, sprawia wrażenie wytworności i ele*-gancji.231

Page 228: Natsume Sōseki - Jestem kotem

pewno jest głodny?" — zapytała dziewczyna. „Dajcie miwszystko jedno co, byle szybko" — poprosiłem. „Mamydziś drogiego gościa, poczęstujemy go daniem z węża" —powiedział starzec. Słuchajcie uważnie, teraz zaczyna sięhistoria zawodu miłosnego.— Profesorze, słuchamy cię uważnie, ale w takiej krai-nie jak Echigo w zimie nie ma węży.— Hm, w zasadzie słuszne stwierdzenie. Jednak w po-etyckich historiach nie można opierać się tylko na rozu-mie. Czy w powieści Izumi Kyoka kraby nie wyłażą spodśniegu?— No, tak — powiedział Kangetsu i znów skupił się nasłuchaniu opowieści.— W owym czasie chętnie jadłem najrozmaitsze świń-stwa, szarańcze, ślimaki, żaby już mi się przejadły, toteżpotrawa z węża wydała mi się smakołykiem. Chętnieprzyjąłem propozycję. Starzec postawił nad paleniskiemsagan, nasypał ryżu i zaczął gotować. Dziwna rzecz, w po-krywce garnka było z dziesięć mniejszych i większychotworów. Uchodziła przez nie z gwizdem para. Jak nataką wioskę, nieźle wymyślili, godne podziwu — pomy-ślałem. Starzec wstał i wyszedł, a po chwili wrócił z du-żym koszem. Spokojnie postawił go obok paleniska. Zaj-rzałem do środka... Były w nim długie, splątane z zimnaw jeden kłębek...— Niech pan przestanie opowiadać takie rzeczy. Tookropne! — zawołała gospodyni marszcząc brwi.— Dlaczego? To główna przyczyna nieszczęsnej miłości.Nie mogę tego pominąć. Starzec lewą ręką uniósł po-krywkę, prawą bez trudu chwycił zwiniętą długą sztukę,szybko wrzucił do garnka. Poczułem, jak coś utkwiło miw gardle.— Proszę przestać! To niesamowite! — gospodyni niekryła strachu.— Jeszcze chwila i zacznę opowiadać o zawodzie mi-łosnym, proszę o trochę cierpliwości. Nie minęła minuta,232

Page 229: Natsume Sōseki - Jestem kotem

gdy ku mojemu zdziwieniu z jednego z otworów w po-krywce wysunęła się zakrzywiona głowa węża. Po chwilipojawiła się w sąsiednim otworze druga głowa. O! jeszczejedna wylazła — przemknęło mi przez myśl i równocześ-nie ujrzałem głowę w następnym otworze, potem wewszystkich innych. W końcu całą pokrywkę zdobiły gło-wy węży.— Dlaczego one wysadziły głowy? — spytał Kushami.— W garnku było im za gorąco, nie wytrzymywałybólu i chyba chciały uciec. Wkrótce starzec powiedział:„Już gotowe, wyciągnij je". Stara kobieta rzekła: „Aha",a dziewczyna: „Tak", i zaczęły wyciągać węże za głowy.Mięso pozostało w garnku, dokładnie oddzielone od kości,które wyciągały przez otwory w pokrywce.— Tak zwane wyciąganie kości wężom, prawda? ■—śmiejąc się zapytał Kangetsu.— W rzeczy samej, wyciąganie kości. Jak dobrze tourządzili, co? Następnie zdjęli pokrywkę, przemieszali ło-patką ryż z mięsem i podając rzekli: „Proszę jeść".— Jadłeś? — chłodno zapytał gospodarz.Gospodyni natomiast z grymasem obrzydzenia na twa-rzy zaczęła się skarżyć:— No, dość tego! I tak mdło mi się robi, nie będę mogłajeść ryżu ani niczego.— Nigdy pani nie jadła potrawy z węża i dlatego takmówi, radzę przynajmniej raz spróbować, tego smaku niezapomina się przez całe życie.* — Fu, wstrętne! Ja miałabym to jeść?!— Najadłem się do syta, zapomniałem nawet o chło-dzie, patrzyłem na dziewczynę, ile tylko pragnąłem, cóżmi jeszcze do szczęścia było potrzeba? Po chwili dziew-czyna powiedziała mi „dobranoc", a ponieważ zmęczeniepodróżą dawało już znać o sobie, więc i ja chętnie zgodzi-łem się na odpoczynek. Położyłem się wygodnie, choć niebez pewnej przykrości, że muszę już spać, zapomniałemo całym świecie i usnąłem.233

Page 230: Natsume Sōseki - Jestem kotem

'— A co się potem stało? — tym razem gospodarz za-chęcał do opowiadania.— Obudziłem się rano i... Właśnie tego ranka zaczęłosię nieszczęście mojej miłości.— Co się stało?— Nie, nic specjalnego. Obudziłem się, zapaliłem pa-pierosa i wyjrzałem przez okno. Zobaczyłem łysą głowęmyjącą się przy źródle.— Starzec? Starucha? — zapytał gospodarz.— Ja też nie od razu się domyśliłem, patrzyłem przezchwilę i dopiero kiedy „czajnik" zwrócił się w mojąstronę, przeraziłem się. Była to dziewczyna, moja pierw-sza miłość.— Jakże to? Pan na początku mówił, że miała wyszu-kaną fryzurę.— Tak, wspaniałą fryzurę miała poprzedniego dnia,a rankiem była łysa jak kolano!— Nie kpij lepiej —-r rzekł gospodarz i spojrzał swymzwyczajem w sufit.— Ja też byłem zdziwiony, nawet trochę przestraszony.Dyskretnie rozejrzałem się dokoła. Łysina w końcu umyłasię i niedbale włożyła na głowę leżącą obok na kamieniuperukę, uczesaną w stylu takashimada, i jak gdyby nic,weszła do domu. Teraz rozumiem — pomyślałem i odmomentu, w którym to pomyślałem, zacząłem się uskar-żać na los, któremu zawdzięczałem smutek zawodu mi-łosnego.— Jakaś bzdurna historia, a nie żaden zawód miłosny.Ale widzisz, Kangetsu, nawet po zawodzie miłosnymmożna być tak wesołym i pełnym energii —■ gospodarzjednoznacznie ocenił przeżycie Meiteia.— Gdyby ta dziewczyna nie była łysa, gdyby panszczęśliwie przywiózł ją do Tokio, byłby może jeszczezdrowszy i weselszy. W każdym razie łysa dziewczynamoże zostawić bół w sercu na długie lata. A dlaczego takamłoda dziewczyna straciła włosjr?234

Page 231: Natsume Sōseki - Jestem kotem

1— Też nad tym myślałem i doszedłem do wniosku, żepo prostu za dużo jadła węży. Od takich potraw krewuderza do głowy.— Ale po panu nic nie widać, wszystko w najlepszymporządku.— U mnie skończyło się bez łysiny, ale za to od tegoczasu stałem się krótkowidzem. — Zdjął okulary w zło-conej oprawce i dokładnie wytarł chusteczką.Po chwili gospodarz, jakby coś sobie przypomniał, za-pytał:— A gdzie jest tu mistyka, o której mówiłeś na począt-ku?— Długo i bezskutecznie zastanawiałem się nad tym,jak mogła kupić czy znaleźć w tej okolicy perukę, i tojest dla mniej najbardziej mistyczne! — rzekł Meitei i za-łożył znowu okulary na nos.— Wydaje mi się, że słuchałam opowieści zawodowegobajarza — wyraziła swą opinię gospodyni.Myślałem, że próżne gadanie Meiteia na tym się skoń-czy, ale okazało się inaczej. Bałem się nawet, że w ogólenie zamilknie, dopóki nie wepchnie mu się kneblaw usta.— Oczywiście, moje rozczarowanie było gorzkie, alegdybym wtedy wziął ją za żonę, nie wiedząc, że jest łysajak czajnik, przez całe życie narażony byłbym na przykrywidok. Dlatego też zawsze trzeba się dobrze zastanowić,nim się podejmie decyzję, gdyż można napytać sobie bie-dy. Zdarza się nawet, że w ostatnim momencie przedślubem wykrywa się wady ukryte w najmniej spodziewa-nym miejscu. Dlatego, Kangetsu, nie daj się opanowaćtęsknocie i nie upadaj na duchu, nie poddawaj się cier-pieniom samotności, weź się porządnie w garść i szlifujswoje kulki.— Chciałbym w miarę możności je szlifować — rzekłKangetsu z miną celowo zmieszaną —- ale nie wiem, cogrobie, gdy mi nie pozwolą.235

Page 232: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— No tak, podnoszą alarm z tego powodu. Ludziomzdarzają się różne zabawne historie. Na przykład takiRobai, o którym mówiłem, że wstąpił do bilblioteki, abyoddać mocz, przeżył zupełnie wyjątkową historię.— Co on takiego zrobił? — gospodarz ożywił się.— Posłuchaj. Dawno temu zatrzymał się w hoteliku„Wschód-Zachód" w Shizuoka... Tylko na jedną noc! I te-go samego wieczoru poprosił pokojówkę o rękę. Ja teżjestem lekkomyślny, ale do tego stadium jeszcze nie do-szedłem. W tym hotelu służyła przepiękna dziewczyna,imieniem Onatsu, to właśnie ona obsługiwała go w poko-ju, nic więc dziwnego.— Dlaczego „nic dziwnego"? Czy czasem ta historia nieokazała się podobna do tej znad przełęczy?... Jak się taprzełęcz zwie?— Trochę podobna. Prawdę mówiąc, ja i Robai nieróżnimy się tak bardzo od siebie. Poprosił tę Onatsu o rę-kę, ale zanim otrzymał odpowiedź, zachciało mu się zjeśćarbuza.— Co? Co takiego? — gospodarz zrobił zdziwioną minę.Nie tylko zresztą gospodarz. Również gospodyni i Kan-getsu, jakby się zmówili, pokręcili głowami i zaczęli sięzastanawiać. Meitei nie zwracał na nich uwagi, dalej snułswą opowieść.— Wezwał Onatsu i zapytał, czy w Shizuoka są arbuzy.„Oczywiście, że są arbuzy w Shizuoka" — odpowiedziałai przyniosła arbuz na talerzu. Robai zjadł. Sprzątnął całągórę arbuza i czekał na odpowiedź Onatsu. Ale nim od-powiedź uzyskał, rozbolał go brzuch. Jęczał i jęczał. Za-wołał Onatsu i zapytał, czy jest lekarz w Shizuoka.„Oczywiście, że są lekarze w Shizuoka!" — usłyszał od-powiedź. Przyprowadziła mu lekarza, który się nazywałTenchi Genkó; można by sądzić, iż to nazwisko i imięukradł z „Księgi tysiąca hieroglifów". Następnego dniarano dzięki Bogu przestał go boleć brzuch, więc na pięt-naście minut przed wyruszeniem w drogę wezwał Ona-236

Page 233: Natsume Sōseki - Jestem kotem

tsu i zapytał o odpowiedź na wczorajszą propozycję ma-trymonialną. Onatsu śmiejąc się odpowiedziała: „W £>hi-zuoka są arbuzy. Są też lekarze, ale nie ma kobiet, któremożna w ciągu jednej nocy brać za żony!" Po czym wy-szła i więcej się podobno nie pokazała. Od tego czasu R6-bai, podobnie jak ja, rozczarował się do miłości i zacząłchodzić do biblioteki tylko w tym celu, żeby oddać mocz.Jeśli się nad tym zastanowić, to okaże się, że wszystkiemuwinne są kobiety.— Czysta prawda — gospodarz uległ przekonującemunastrojowi tych słów. — Niedawno czytałem sztukę Mus-seta. Jego bohater cytując rzymskiego poetę powiedział:„Lżejszy od pierza jest pył. Lżejszy od pyłu — wiatr.Lżejsza od wiatru jest kobieta. Lżejsza od kobiety jesttylko nicość". Dobrze powiedział, prawda? Z kobietamitak już jest. — Dziwne, że przejawił tyle siły i zdecydo-wania.— Warn się nie podoba lekkość kobiet, ale też nic do-brego nie ma w ciężarze mężczyzn — żona nie mogła siępogodzić ze zdaniem męża.— Ciężar mężczyzn? Co to znaczy?— Ciężar to ciężar. Taki jak twój.— Dlaczego jestem ciężki?— Czy nie jesteś?Rozpoczął się jakiś dziwny spór. Meitei słuchał z zain-teresowaniem, ale w końcu zabrał głos.— Gdy widzę, jak atakujecie się wzajemnie słowami,czerwoni na twarzach, mam wrażenie, że taki jest praw-dziwy obraz życia małżeńskiego. Z pewnością dawnemałżeństwa nie miały takich przyjemności — rzekł męt-nie, nie wiadomo, czy kpił, czy chwalił, ale niestety, nieskończył na tym, zaczął długo i rozwlekle wyjaśniać, o comu chodzi.— Mówią, że w dawnych czasach żadna kobieta nieośmieliłaby się przeczyć mężowi. Co do mnie, nie widzęw dawnym obyczaju nic dobrego, gdyż przypomina mi237

Page 234: Natsume Sōseki - Jestem kotem

sytuację mężczyzny, który poślubił niemowę. Chodzi tyl-ko o to, żeby nie mówiono tak, jak przed chwilą powie-działa gospodyni: „Ty jesteś ciężki" czy coś w tym rodza-ju. Ale byłoby nieznośnie nudno, gdyby mąż nie kłóciłsię z żoną od czasu do czasu. Moja matka na przykład ca-łe życie powtarzała ojcu tylko „tak" i „słucham". Przezdwadzieścia lat, które ze sobą przeżyli, nigdzie nie cho-dziła poza świątynią. To straszne! Za to znała na pamięćwszystkie pośmiertne imiona naszych przodków. Podobnezwyczaje panowały wówczas zresztą we wszelkich kon-taktach mężczyzn i kobiet. Było nie do pomyślenia, żebymężczyzna grał na instrumencie razem z ukochaną, orga-nizował wspólne sztuczki spirytystyczne czy utrzymywałduchowe kontakty, jak to czyni teraz Kangetsu.— Bardzo mi przykro — Kangetsu spuścił głowę.— Naprawdę przykre. A przy tym wcale to nie znaczy,że ówczesna kobieta lepiej prowadziła się niż dzisiejsza.Gospodyni narzeka, że współczesne gimnazjalistki są ze-psute, a przecież dawniej zdarzało się jeszcze gorzej!— Naprawdę? — poważnie zapytała gospodyni.— Oczywiście. Wiem, co mówię, mam na to dowody.Gdy miałem z pięć, sześć lat, widziałem nieraz dziewczęta,które wkładano do koszy, zawieszonych na drążku na ra-mieniu, i sprzedawano jak dynie. Kushami, na pewno topamiętasz?— Nie pamiętam.— Nie wiem, jak w twoich stronach rodzinnych, alew Shizuoka z pewnością tak było.■— To niemożliwe! — wyszeptała gospodyni.— Czy to prawda? — zapytał Kangetsu niedowierzają-co.— Oczywiście, że prawda! Nawet mój ojciec zamierzałjedną kupić. Miałem wtedy chyba z sześć lat. Szedłemz nim z Abura-cho do Tori-cho na spacer i usłyszałemz naprzeciwka głośne nawoływanie: „Ładne dziewczęta!Ładne dziewczęta!" Poszliśmy do rogu następnego kwar-238

Page 235: Natsume Sōseki - Jestem kotem

tału i przed sklepem tekstylnym „Isegen" spotkaliśmy te-go sprzedawcę. „Isegen" był największym sklepem w Shi-zuoka, od frontu miał chyba z dwadzieścia metrów,wchodziło się do niego przez pięcioro drzivi. Pojedź, tozobaczysz. Na pewno przetrwał do dzisiejszych czasów,Piękny dom. Kierownik nazywał się chyba Jimbei. Przedkantorkiem siedział zawsze z taką miną, jakby mu przedtrzema dniami umarła matka. Obok niego siedział młodychłopiec Hat&u, mógł mieć ze dwadzieścia cztery, piąć lat,zupełnie zielony na twarzy. ? Jakby żywił się przez trzytygodnie samym wywarem po makaronie sojowym, chcącwyrazić skruchę wobec kapłana Unshó Risshi. Tuż; przyHatsu siedział Chódon, opierał się o liczydło z miną taksmętną, jakby wczoraj uratowano go z pożaru. ObokChodona...— Opowiadasz o sklepie tekstylnym czy o handludziewczętami?— O handlu dziewczętami, oczywiście. O „Isegenie" teżznam bardzo interesującą historię, ale dziś zrezygnujęz niej, choć niechętnie, i opowiem tylko o handlu ludźmi.— Przy okazji mógłbyś zrezygnować również i z han-dlu.— Dlaczego? Jest to materiał bardzo przydatny dlaporównania charakterów dziewcząt żyjących w dwudzie-stym wieku i pierwszych latach epoki Meiji. Jakże więcmógłbym z tego tak łatwo zrezygnować? Kiedy więc prze-chodziłem z ojcem obok „Isegenu", handlarz dziewczętamizobaczył nas i zwrócił się do ojca: „Panie szanowny,zostały mi ostatnie dziewczęta, może je pan kupi? Oddamtanio". Zdjął z ramienia nosidła i otarł pot. W koszachz przodu i z tyłu zobaczyłem dwie może dwuletnie dziew-czynki. „Jeśli tanio, to mogę kupić — powiedział ojciec. —Tylko te zostały?" „Niestety, dziś już wszystkie sprzeda-łem, zostały tylko te dwie sztuki. Weźcie tę, która wamsię podoba" -— rzekł sprzedawca i podniósł kosze pod nosojca. Ojciec postukał dziewczynki po głowie, jakby to239

Page 236: Natsume Sōseki - Jestem kotem

dynie, i powiedział: „Dzwoni zupełnie nieźle". Za-częli się targować. Ojciec wciąż obniżał cenę, wreszcieoświadczył: „Mógłbym je kupić, ale czy dostanę gwa-rancję?" „Obserwowałem małą, która siedzi z przodu, i zanią mogę ręczyć. Jeśli chodzi o drugą, nie dam głowy,może ma jakąś wadę, z tyłu nie mam oczu. Zresztą mogęoddać ją taniej, bez gwarancji" — wyjaśnił sprzedawca.Pamiętam tę rozmowę do dziś. W swym dziecięcym sercupomyślałem wtedy, że przed kobietami należy mieć sięna baczności. Ale dziś, w trzydziestym ósmym roku eryMeiji, nie ma już ludzi, którzy robiliby takie głupstwa.Nikt nie sprzedaje już dziewcząt, nie słychać też skarg,że dziewczęta noszone z tyłu, poza zasięgiem czujnegowzroku, nie są godne zaufania. Dlatego uważam, że dziękieuropejskiej cywilizacji również w zachowaniu kobiet na-stąpił znaczny postęp. Co o tym sądzisz, Kangetsu?Kangetsu najpierw głośno zakaszlał, a następnie niena-turalnie spokojnym głosem powiedział:— Współczesne dziewczęta w drodze do szkoły lub zeszkoły, na koncertach, zebraniach charytatywnych, napiknikach często same siebie proponują: „Może mnie ku-pisz? Nie chciałbyś mnie?" Po prostu same siebie sprze-dają. Nie ma zatem potrzeby wynajmować bezrobotnychsprzedawców warzyw do tego niecnego procederu. Niktnie chodzi po mieście i nie nawołuje: „Ładne dziewczęta,kupujcie! Ładne dziewczęta^" Jakby to były warzywa.Nowe obyczaje kobiet kształtują się w miarę rozwija-nia się u człowieka dążeń do niezależności. Niepotrzebniestarzy utyskują z tego powodu, bo przecież taki jest kie-runek rozwoju dzisiejszej cywilizacji. Zresztą uważam toza zjawisko pozytywne i w duchu gratuluję sobie, że żyjęw tej epoce. Nie spotkasz teraz nieokrzesanych dzikusów,którzy opukują głowę dziecka i pytają, czy towar jestgwarantowany. A poza tym w naszym skomplikowanymświecie nie ma czasu na postukiwanie po głowie. Trzeba240

Page 237: Natsume Sōseki - Jestem kotem

się spieszyć, gdyż po pięćdziesiątce czy sześćdziesiątce zapóźno szukać sobie męża.Kangetsu nie darmo jest dziecięciem XX wieku, potrafiwyłożyć współczesny punkt widzenia. Zaciąga się terazgłęboko papierosem „Shikishima" i dmucha w stronę Mei-teia. Ale Meitei nie należy do ludzi, których można byledymem wyprowadzić z równowagi.— Jak słusznie powiedziałeś, współczesne uczennicei szanowne córy są zbudowane do szpiku kości z miłościwłasnej i pewności siebie. Mam nawet dla nich głębokieuznanie za to, że w niczym nie ustępują mężczyznom.Na przykład uczennice żeńskiej szkoły, która mieści sięw moim sąsiedztwie, są pod tym względem niezrównane.Budzą mój podziw, gdy w kimonach o wąskich rękawachwykonują ćwiczenia na drążku. Kiedy oglądam jb zeswego okna, przypominają mi się kobiety starożytnejGrecji.— Znowu Grecja! — parsknął ze złością gospodarz.— Cóż na to poradzę, skoro wszystko, co budzi piękneuczucia, ma swe źródło w Grecji. Na ogół nie da się roz-dzielić piękna od Grecji... Gdy patrzę, jak te czarne dziew-częta z całym sercem oddają się ćwiczeniom gimnastycz-cznym, przypominam sobie anegdotę o Agnodice — z minąznawcy odrzekł Meitei.— Znowu wyszukałeś trudne nazwisko — Kangetsuzaśmiał się.— Agnodice była wielką kobietą! Jestem dla niej pełenpodziwu. W jej epoce w Atenach prawo zabraniało kobie-tom zajmować się położnictwem. Absurdalne! Z tegoabsurdu zdawała sobie sprawę Agnodice.— Kto? O kim ty mówisz?— O kobiecie. To jej imię. Godne ubolewania jesti kłopotliwe — rozumowała Agnodice — że kobieta niemoże zostać akuszerką. Co robić, żeby zostać akuszerką? —zastanawiała się przez trzy dni" i trzy noce. Trzeciego dniao świcie usłyszała dobiegający z sąsiedztwa płacz niemo-16 — Jestem Kotem 241

Page 238: Natsume Sōseki - Jestem kotem

wlęcia i doznała olśnienia. Natychmiast obcięła długiewłosy, przywdziała męską szatę i poszła na wykładyHierophilusa. Uszczęśliwiona, ukończyła kurs, uwierzyław swoje siły i rozpoczęła praktykę. Niech pani sobie wy-obrazi, zdobyła wielką popularność! Gdziekolwiek rozle-gał się płacz rodzącego się dziecka, tam zawsze była takobieta. Wkrótce stała się bogata. Ale w sprawach ludz-kich nie zbadane są wyroki losu. W końcu jej tajemnicawyszła na jaw i czekała ją straszna kara za naruszenieprawa państwowego.— Prawdziwy z; pana bajarz.—-> Prawda? Świetnie to robię. Jednak kobiety Atenpodpisały wspólną petycję, sędziowie nie mogli zatkaćsobie uszu i musieli wysłuchać ich prośby. W końcu unie-winniono ją i zwolniono. Wydano też ustawę zezwalającąkobietom zajmować się położnictwem. Tak więc wszystkoskończyło się szczęśliwie.— Zdumiewające, że pan zna tyle różnych historii.—< Tak, wiem prawie wszystko. Nie wiem tylko, że samjestem głupcem. Ale trochę się domyślam...— Ho, ho, ho! Ciekawe!Gdy twarz gospodyni rozpromieniła się w uśmiechu, za-dzwonił dzwonek u drzwi wejściowych takim samym to-nem, jakim dzwoni od czasu, gdy go zainstalowano.— O, znowu goście! — burknęła gospodyni i wyszła.Jak myślicie? Kto przyszedł zaraz po odejściu gospody-ni? Znany wam Ochi Tofu.Nie mogę powiedzieć, że wraz z przybyciem Tofu zna-leźli się w komplecie wszyscy dziwacy odwiedzający tendom, ale muszę stwierdzić, że ich ilość stała się wystar-czająca do rozproszenia mojej nudy. Gdybym na nie-szczęście mieszkał w innym domu, na pewno umarłbymnie podejrzewając nawet, że na świecie istnieją tacy ludziejak ci szanowni panowie. Na szczęście zostałem wycho-wankiem szkoły profesora Kushamiego i jego znakomi-tości służę dniem i nocą. Poczytuję też sobie za zaszczyt,242

Page 239: Natsume Sōseki - Jestem kotem

jaki przypada w udziale jedyny raz w życiu, że wyle-gując się mogę jednocześnie patrzeć na zachowanie i gestynie tylko mego dobroczyńcy, lecz także Meiteia, Kangetsu,a nawet T5fu. Jest to grono niezwykłych bohaterów, ja-kich w rozległym Tokio spotkać niełatwo. Wszakże kiedysię zgromadzą, rzadko spotkanie kończy się na zwykłychżartach. Dzięki nim zapominam o cierpieniach noszeniafutra w taki upał i przyjemnie mogę spędzić czas. Jestemim za to bezgranicznie wdzięczny. Ukryty za parawanem,patrzę więc nabożnie na rozwijające się zdarzenia.— Dzień dobry. Wybaczcie, że tak długo nie dawałemznaku życia.Kiedy Tofu pochyla się w ukłonie, widzę jego głowębłyszczącą tak przyjemnie jak przedtem. Sądząc po wło-sach, można by powiedzieć, że jest porządnym aktorem,lecz w swych białych, mocno nakrochmalonych prostychszarawarach, noszonych z ceremonialną powagą, przypo-mina ucznia Sakakibary Kenkichiego, mistrza szermierki.Dlatego też wydaje mi się normalnym człowiekiem tylkood góry do bioder.— Och! Tak gorąco, a ty przyszedłeś. Podejdź bliżej —zaczął Meitei, jakby był gospodarzem.— Ach, pan profesor! Dawno się nie widzieliśmy.— Tak, ostatni raz wiosną, na wieczorze recytatorskim.A propos, wasze kółko jeszcze się rozwija? Od tego czasuchyba nie występowałeś w roli bohaterki Omiya? Wtedyzagrałeś świetnie! Klaskałem z całych sił, pamiętasz?— Pewnie, dodawało mi to odwagi, mogłem jakoś do-płynąć do końca.— A kiedy znowu organizujecie występy? — wtrąciłgospodarz.— Odpoczniemy w lipcu i sierpniu, na wrzesień zaśplanujemy dużą rzecz. Może wy macie dla nas jakieśinteresujące pomysły?— Rozumiem — rzekł bez entuzjazmu gospodarz.16*243

Page 240: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Kolego Tofu, a nie wziąłbyś mojego utworu? — tymrazem Kangetsu wystąpił z propozycją.— To byłoby interesujące. A co ty napisałeś?— Oczywiście scenariusz — odrzekł z naciskiem, a całatrójka, jakby się zmówili, spojrzała na niego zapominająco złośliwościach.— To znaczy sztukę? Znakomicie! Czy to komedia, czytragedia?— Ani komedia, ani tragedia — ciągnął Kangetsuz jeszcze większą pewnością siebie. — Teraz mówi się dużoo starym dramacie i nowym dramacie, a ja postanowiłemdodać do tego nowy kierunek w teatrze, stworzyłem sztu-kę haigeki.- — Co to znaczy haigeki?— To skrót nazwy: „dramat w stylu poezji haikai".Po tym oświadczeniu gospodarz i Meitei nieco się zmie-szali i umilkli.— Jaka jest ta4 sztuka? — zapytał znowu Tofu:— Wywodzi się ze stylu haikai, ale starałem się uniknąćdłużyzn, które są zabójcze dla dramatu, i ograniczyłem jądo jednego aktu. Zacznę od opisu dekoracji. Są one krań-cowo proste, co jest ich zaletą. Na środku sceny stawiamyjedną wielką wierzbę. Z jej pnia w prawą stronę wyrastagałąź, na której siedzi kruk.— Zęby tylko ten ptak zechciał siedzieć spokojnie —zmartwił się gospodarz, jakby mówił do siebie.— Nie ma zmartwienia, można go przywiązać za nogędo gałęzi. Pod drzewem ustawimy balię z wodą. W baliistoi piękna kobieta, bokiem do publiczności, zasłania sięręcznikiem.— To dekadenckie. A poza tym, kto zgodzi się zagraćtę kobietę? — zapytał Meitei.— To żaden problem. Można zatrudnić modelkę zeszkoły plastycznej.— Co na to powie komenda policji? Na pewno będzie244

Page 241: Natsume Sōseki - Jestem kotem

miała wiele do powiedzenia —• gospodarz znowu sięzmartwił.— Przecież nie będziemy tej sztuki pokazywać szero-kiej publiczności, więc nie powinno być żadnych prze-szkód. Gdyby przyjąć wasze rozumowanie, to okazałobysię, że studentom szkół plastycznych nie wolno szkicowaćz natury ludzkiego ciała.— Oni robią to na ćwiczeniach, dla nauki. To trochę coinnego niż zwykłe oglądanie!— Jeśli wy, profesorowie, będziecie głosić takie opinie,niedobrze będzie z postępem Japonii. Przecież teatr tosztuka — Kangetsu gorąco bronił swego stanowiska.— Przestańcie się spierać. Powiedz lepiej, co dzieje siędalej — Toffi zainteresował się, może nawet miał zamiarwystawić tę sztukę, dlatego chciał poznać jej treść.— Na scenę po hanamichi* wchodzi poeta haikuz laską. Jest to Takahama Kyoshi **. Na głowie ma kape-lusz z sitowia, odziany jest w haori z cienkiego jedwabiu,płócienne kimono w drobną kratkę, którego poły są za-tknięte z przodu za pas, i półbuty. Chociaż w tym strojuwygląda jak zaopatrzeniowiec w armii lądowej, to jednakzachowuje się dostojnie, jak przystało na poetę haiku —jest wyraźnie pochłonięty komponowaniem wiersza. Naglepodnosi zamyślone oczy, patrzy przed siebie, dostrzegawielką wierzbę i kąpiącą się białą kobietę. Wstrząśnięty,spogląda w górę i widzi na długiej gałęzi kruka wpatru-jącego się w kobietę. Pięćdziesiąt sekund trwa wielkaekstaza mistrza Kyoshi, który następnie swe wzruszeniawypowiada w słowach: „I kruk zakochał się w kąpiącej* Hanamichi — pomost biegnący od sceny poprzez widownięna którym rozgrywają się niektóre sceny sztuk kabuki, np. wejś-cie lub odejście bohatera.** Takahama Kyoshi (1874—1959) — pisarz i poeta japoński,postulował potrzebę obiektywnego opisu w poezji haiku; kierowałczasopismem „Hototogisu", w którym Soseki na zamówienie pu-blikował odcinki powieści: „Jestem kotem".245

Page 242: Natsume Sōseki - Jestem kotem

kobiecie". W tym momencie rozlega się głos kołatek i za-pada'kurtyna... Taka jest treść. Nie podoba ci się? Wi-dzisz, lepiej, żebyś zagrał rolę poety Kyoshi niż dziewczy-ny Omiya.— Myślę, że ta sztuka jest nieco za krótka. Przydałobysię tu trochę zdarzeń dających smak ludzkich uczuć —odpowiedział Tofu poważnie.Meitei natomiast, który dotąd siedział spokojnie, niepotrafił już dłużej milczeć.— Ta sztuka w stylu haikai jest straszna! Zgodniez teorią Uedy Bina * wydźwięk tej poezji i w ogóle ko-mizmu jest pasywny. Haikai to muzyka degeneracji kraju.Spróbuj wystawić tę bzdurną sztukę, a narazisz się najego śmiech. Tym bardziej że nawet nie wiadomo, czy tosztuka, czy jakiś skecz. Nic się w niej właściwie nie dzieje.Przepraszam cię, kolego Kangetsu, ale lepiej zrobisz, jeślibędziesz szlifował swoje kule w laboratorium. Sto czy na-wet dwieście takich sztuk haigeki zaszczytu ci nie przy-niesie.W ogóle pisać ich nie powinieneś, skoro są muzykądegeneracji kraju.— Czy naprawdę jest taka zła? — Kangetsu trochę sięrozgniewał i zaczaj: objaśniać rzecz, która i tak nikogo nieobchodziła. — A ja myślałem, że jest bardzo dobra. Otomistrz Kyoshi chce nas przekonać, że kruk zakochał się,bo mówi: „I oto kruk zakochał się w kobiecie". To jestmdim zdaniem nadzwyczaj dramatyczne.— To coś nowego. Chętnie posłuchalibyśmy twego uza-sadnienia.— Z punktu widzenia bakałarza nauki nie jest chybaracjonalne to, że kruk zakochał się w kobiecie.— Absolutnie słuszne!— Jednak nie zabrzmi sztucznie, kiedy ten tekst niera-cjonalny wypowie się prosta i bezpośrednio.« Ueda Bin ^1874—1916) ~ anglista i poeta japoński, przyczy-nił się do spopularyzowania w Japonii literatury europejskiej.246

Page 243: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Czyżby? ■— tonem powątpiewającym wtrącił gospo-darz, ale Kangetsu nie zwrócił na to uwagi.— Dlaczego nie zabrzmi sztucznie? To zupełnie zrozu-miałe z punktu widzenia psychologii. Nieważne zresztą,czy kruk zakochał się, czy nie. To uczucie miłości tkwiw sercu poety i nie ma żadnego związku z krukiem. Topoeta jest zakochany, a nie kruk, choć wydaje mu się, żekruk także się zakochał. Kyoshi widząc piękną kobietęw kąpieli uległ jej czarowi i zakochał się w niej na za-wsze. Zakochanymi oczyma patrzał na kruka siedzącegona gałęzi bez ruchu i wydało mu się, że ptak również sięzakochał. Poeta popełnił błąd, ale właśnie w tej pomyłcejest coś bardzo literackiego i dramatycznego. Czy niewidzi pan w tym przeciwieństwa pasywizmu? Przecieżjego własne uczucia ogarniają nawet ptaka, poeta nasycago tym, co sam czuje, czyniąc to w taki sposób, jakby nicsię nie zdarzyło. Sądzi pan, że nie mam racji?— Rzeczywiście, imponująca teoria. Kyoshi na pewnobardzo by się zdziwił, gdyby to usłyszał. Niestety, tyl-ko wyjaśnienie jest pozytywne, w rzeczywistości w dniuwystawienia sztuki widzowie z pewnością odnieśliby siędo niej bardzo negatywnie. Nie zgadzasz się ze mną,Tofii?— Tak, trochę zbyt pasywna jest ta sztuka — odrzekłTofii z poważną miną.Gospodarz widocznie postanowił zmienić temat rozmo-wy, gdyż zapytał:— Czy nie stworzyłeś jakiegoś arcydzieła, panie Tofu?— Nie stworzyłem niczego specjalnego, w każdym ra-zie niczego, co mógłbym panu przedstawić, ale zamierzamwydać tom wierszy... Dobrze, że zabrałem ze sobą rękopis,skorzystam z okazji i zapytam o wasze zdanie.Wyjął z zanadrza fioletowe zawiniątko, wyciągnął no-tatnik, liczący jakieś pięćdziesiąt, sześćdziesiąt stron, i po-łożył go przed gospodarzem. Gospodarz z miną znawcypodniósł ku oczom pierwszą stronę. Widniało na niej tylko247

Page 244: Natsume Sōseki - Jestem kotem

jedno zdanie: „Poświęcam filigranowej pannie Tomiko,której nikt nie dorówna w świecie".Gospodarz z nieprzeniknioną miną przyglądał się tejpierwszej stronie, Meitei zaś zajrzał z boku i rzekł:— Czy to są wiersze w nowym stylu? O, jest nawetdedykacja. Zuch z ciebie, Tófu, że nie wahałeś się po-święcić tych wierszy pannie Tomiko — chwalił go bezumiaru.— Panie Tofu, czy ta Tomiko naprawdę istnieje? — za-pytał gospodarz ze zdziwieniem.— Tak, to jedna z tych pań, które razem z panemMeiteiem zaprosiłem na wieczór recytacji. Mieszka stądniedaleko. Właśnie byłem u niej, żeby pokazać te wiersze,ale jej nie zastałem, podobno od miesiąca jest na wcza-sach w Óiso — mówił zupełnie poważnie.— Kolego Kushami, przecież to dwudziesty wiek! Nierób takiej miny. Przeczytaj nam coś z tych arcydzieł. De-dykacja jednak nie jest zbyt udana. Co znaczy to ele-ganckie „filigranowej"?— Myślę, że oznacza delikatność lub subtelność.— Można by się zgodzić z tym wyjaśnieniem, choćpierwotne znaczenie jest inne. Dlatego tak bym nie na-pisał.— A jak należy napisać, żeby brzmiało bardziej poe-tycko?— Napisałbym tak: „Poświęcam filigranowemu nosowipanny Tomiko, któremu nikt nie dorówna w świecie".Dodałem tylko „nosowi", a' brzmi zupełnie inaczej!_ Gospodarz odwrócił kartkę i zaczął czytać:W kłębach wonnego dymu twojadusza czy może dymne snucie się marzeń.O, ja! ach, ja! w tym gorzkim świeciepoznałem słodycz gorącego pocałunku.— Niezupełnie rozumiem — rzekł gospodarz, westchnąłi podał rękopis Meiteiowi.248

Page 245: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Trochę przesadziłeś — ocenił Meitei i podał Kan-getsu.— Rzeczywiście — potwierdził Kangetsu i zwróciłTófu.— To zupełnie naturalne, że pan tego nie rozumie.W ciągu ostatnich lat poezja zrobiła tak wielkie postępy,że dziś trudno ją zrozumieć. Wierszy naszych czasów niemożna już czytać przed snem czy na przystanku tramwa-jowym. Zdarza się nawet, że sam twórca ma trudnościz odpowiedzią, gdy zada mu się pytanie, co znaczy jegowiersz. Dziś wiersze pisane są w natchnieniu, poeta przednikim nie bierze żadnej za nie odpowiedzialności. Inter-pretacja, doszukiwanie się pouczającego sensu to nie na-sza sprawa, to zajęcie dla uczonych. Niedawno mój przy-jaciel, imieniem Soseki, napisał tak absurdalne opowiada-nie, pt. „Noc" *, że żaden z czytelników nie mógł go zrozu-mieć. Spotkawszy autora poprosiłem o wyjaśnienie sensuopowiadania, ale on nawet nie chciał ze mną rozmawiać.Myślę, że na tym właśnie polega osobliwość poetów.— Może jest on poetą, ale także dziwakiem — powie-dział gospodarz.— Głupiec — Meitei krótko rozprawił się z Sosekim.— Soseki jest wyjątkiem wśród naszych kolegów, alechciałbym, żebyście czytali moje wiersze tak, jak ontraktuje swoje utwory. — Tófu chciał za wszelką cenęjeszcze coś wyjaśnić. — Proszę zwrócić szczególną uwagęna wyrażenia: „ w tym gorzkim świecie" i „słodycz poca-łunku". Wiele wysiłku w to włożyłem.— Tak, nawet widać ślady tego wysiłku.— Interesujące przeciwstawienie słodyczy i goryczy,jak w przyprawach kuchennych. Ukazuje ono oryginalnemistrzostwo. Moje najwyższe uznanie, kolego Tófu —Meitei kpił z niego w żywe oczy.* „Noc" („Ichiya") — opowiadanie Natsume Soseki. Opowiada-nie to, którego treścią jest rozimowa nocna dwu mężczyan i ko-biety, opublikował Natsume na łamach „Cłmokoron".249

Page 246: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Gospodarz nagle wyszedł do biblioteki. Po chwili wró-cił z kartką papieru i poważnym tonem powiedział:— Mieliśmy przyjemność poznać twórczość kolegi Tofu,teraz proszę o wyrażenie opinii na temat krótkiego utwo-ru, który ja napisałem.->- Jeśli to jest epitafium dla Tennen Koji, to pamiętaj,że wysłuchaliśmy go już kilkakrotnie z należytym pie-tyzmem.— Proszę cię, zamilcz na chwilę. Toffi-san, sam niejestem dziełem zachwycony, ale chciałbym, żebyś posłu-chał choćby dla zabawy.— Z wielką przyjemnością,—' Kangetsu, ty też posłuchaj chociaż początku.— Mogę posłuchać nie tylko początku. Mam nadzieję,że nie jest długi.-— Około sześćdziesięciu znaków — profesor Kushamizaczął w końcu czytać własnoręcznie napisane arcydzieło.„— Duchu Yamato! — wykrzyknął Japończyk i za-krztusił się jak gruźlik".— Oszałamiający początek! — pochwalił Kangetsu.„— Duchu Yamaio! — krzyczy gazeciarz. — DuchuYamato! — krzyczy kieszonkowiec.Duch Yamato jednym susem przeskoczył morze.W Anglii wygłaszają odczyty o duchu Yamato.W Niemczech wystawiają sztuki o duchu Yamato".— Tak, rzeczywiście, to jeszcze lepsze niż TennenKoji — wieloznacznie zauważył Meitei.„Admirał Togo ma ducha Yamato. I handlarz ryba-mi, Gin-san, ma ducha Yamato. I aferzysta, i szarla-tan, i zabójca mają ducha Yamato".— Profesorze, dodajcie, proszę, że Kangetsu też go ma,„Zapytano: — Co to jest duch Yamato? Odpowie-dzieli: — Duch Yamato to duch Yamato — i poszlisobie. Po kilkunastu krokach rozległo się pokasły-wanie".250

Page 247: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Znakomicie napisane. Masz talent literacki. A codalej?„Duch Yamato jest trójkątny? Duch Yamatp jestkwadratowy? Duch Yamato — jak sama nazwawskazuje — to duch. A skoro duch, to zawsze chodzina chwiejnych nogach".— Profesorze, to bardzo interesujące, ale czy nie sądzipan, że tego ducha Yamato trochę za dużo? — ostrożniezwrócił uwagę Tofu.— Masz rację — wykrzyknął Meitei.„Wszyscy o nim mówią, ale nikt go nie widział.Wszyscy o nim słyszeli, ale nikt go nie spotkał.A może duch Yamato to coś w rodzaju tengu?''Gospodarz jednym tchem wypowiedział ostatnie zdaniei umilkł. Arcydzieło okazało się jednak zbyt krótkie i słu-chacze nie zdążyli uchwycić jego głównej myśli. Oczeki-wali na ciąg dalszy. Ale z ust gospodarza nie padło jużani jedno słowo, więc koniec końców Kangetsu zapytał:— To wszystko?— Aha — odpowiedział krótko gospodarz. To „aha"było niefrasobliwe.Dziwna rzecz, ale dzieło nie wywołało potoku slówiu Meiteia, jak to zwykle się dzieje, zostało jedynie skwi-towane krótkim zdaniem:— Zebrałbyś swe utwory w jeden tom i poświęcił ko-muś. . ■>— Może tobie poświęcę? — zapytał obojętnie gospo-darz.— O, nie! Wypraszam sobie — Meitei zaczął obcinaćsobie paznokcie nożyczkami, którymi niedawno prze-chwalał się przed gospodynią.— Czy znasz córkę Kanedów? — Kangetsu zwrócił siędo Tofu.r— Od owego wieczoru recytacji zaprzyjaźniliśmy się251

Page 248: Natsume Sōseki - Jestem kotem

i podtrzymujemy stosunki towarzyskie. Kiedy jednak znaj-duję się w jej obecności, ogarnia mnie jakieś szczególneuczucie, które wpływa na moje zachowanie. Ostatnio na-wet z przyjemnością piszę wiersze: i w stylu europejskim,i rodzimym. W tym tomiku jest dużo wierszy miłosnych.Zawdzięczam je również natchnieniu, którego źródłemjest owa przyjaciółka. Odczuwam dla tej damy głębokąwdzięczność i dlatego postanowiłem jej zadedykować tewiersze. Podobno od czasów najdawniejszych żaden z po-etów nie umie napisać pięknego wiersza, jeśli nie przy-jaźni się z kobietą.— Naprawdę? — zapytał Kangetsu z iskierkami kpinyw oczach.No cóż, widocznie zgromadzenie nawet największychgadułów nie może trwać wiecznie, ponieważ płomienie ichgadulstwa zmalały i przygasły. Ja zresztą nie mam obo-wiązku wysłuchiwać całymi dniami tej monotonnej gada-niny, dlatego też przeprosiłem i wyszedłem do ogrodu naposzukiwanie modliszek.Słońce chyliło się ku zachodowi, promienie sączyły sięprzez gęste liście paulowni i plamami kładły się na ziemi.Na gałęzi drzewa cykada tsukutsukubóshi wyśpiewywałażarliwie. Kto wie, może nocą spadnie deszcz?

Page 249: Natsume Sōseki - Jestem kotem

RozdziałsiódmyOstatnio zacząłem uprawiać sport. Tym z was, którzywybuchną śmiechem i zapytają, co może kot mieć wspól-nego ze sportem, odpowiem: przecież ci sami ludzie, któ-rzy teraz mnie wyśmiewają, do niedawna jeszcze niemieli pojęcia o sporcie i uważali, że powołaniem człowie-ka jest jedzenie i spanie. Czy nie mam racji? Powinni onizresztą pamiętać te czasy, kiedy szlachetnymi nazywanoludzi bezczynnych, którzy siedzieli z założonymi rękamii nie odrywali swych gnijących tyłków od poduszek, żyliw pysze i żądali, aby oddawano im honory jako panomi władcom. Zażywaj trochę ruchu, pij mleko, bierz prysz-nic, wskakuj do morza, w lecie kryj się w górach i przezjakiś czas odżywiaj się mgłą oraz inne tego rodzaju zale-cenia są chorobą naszych czasów, chorobą, która przeniosłasię z Zachodu do Kraju Bogów. Można ją nawet zaliczyćdo tej samej kategorii, co dżuma, gruźlica czy nerwica.Urodziłem się w ubiegłym roku, liczę sobie dwanaście mie-sięcy, a jak dotąd, nie pamiętam wypadku zachorowaniakogokolwiek z ludzi na jedną z tych chorób; co prawda,wypadki tego rodzaju mogły się zdarzać na równi z in-nymi przypadłościami tego marnego świata, ale proszępamiętać, że jeden rok życia kota odpowiada dziesięciulatom człowieka. Życie kotów jest wielekroć krótsze, alemimo to ten krótki okres całkowicie kotu wystarcza dlapełnego rozwoju, stąd byłoby wielkim błędem mierzyćjedną miarką dni i miesiące człowieka i kota. Weźcie mnieza przykład, a zrozumiecie to. Liczę sobie dopiero ponadrok, a jaką mam wiedzę, sami wiecie najlepiej. Trzecia253

Page 250: Natsume Sōseki - Jestem kotem

córka gospodarza ma na przykład trzy lata, ale — o, re-ty! — jaka ona jest tępa. Potrafi tylko beczeć, siusiać dołóżeczka i ssać pierś, nic poza tym. To słaba na umyśleistota w porównaniu ze mną, który przecież potrafię sięsmucić życiem na tym świecie i złościć na czasy, w jakichżyję. Nie należy się temu w ogóle dziwić, że w tym ma-lutkim kocim mózgu potrafiłem pomieścić całą historięsportu, kąpieli morskich i wyjazdów do wód. Jedynymstworzeniem na tym świecie, które temu może się dziwić,jest człowiek, taka odmiana bałwana, któremu brakujedwóch nóg. Zresztą człowiek jest bałwanem od najdaw-niejszych czasów. Dlatego stosunkowo niedawno zacząłdoceniać walory ruchu i zachwalać korzyści morskich ką-pieli, uważając to za wielkie własne odkrycie. A przecieżja wiedziałem od urodzenia, że na przykład morska wodajest lekarstwem. Każdy, kto był choć raz nad morzem,musi o tym wiedzieć. Nie potrafię powiedzieć, ile rybmieszka w odmętach wodnych, ale wjtem na pewno, że niezdarzyło się. jeszcze, aby choć jedna ryba zachorowałai poszła do lekarza. Wszystkie cieszą się dobrym zdro-wiem. Gdy ryba zachoruje, jej ciało przestaje funkcjono-wać i nieżywa wypływa na powierzchnię. Dlatego o śmier-ci ryby mówimy w Japonii, że po prostu wypłynęła nawierzch, podobnie jak o śmierci ptaka, że spadł na ziemię,natomiast o wiecznym odpoczynku człowieka, że wy-ciągnął nogi. Gdy zapytacie podróżnika, który przepłynąłcały Ocean Indyjski, czy widział umierającą rybę, napewno odpowie, że nie. Możecie pływać tam i z powrotem,ile chcecie, i tak nie zobaczycie ryby w chwili oddawaniaducha. Nie, właściwie nie o ducha tu chodzi, ale raczejo oddawanie słonej wody — tak więc nikt nie widział je-szcze ryby w chwili „oddawania słonej wody" i „wypły-wania na wierzch". Wobec tego, skoro od najdawniejszychczasów po dzień dzisiejszy ludzie, pływający po bezkres-nych przestworzach oceanów, nie znaleźli mimo poszuki-wań ani jednej ryby „wypływającej na wierzch", można254

Page 251: Natsume Sōseki - Jestem kotem

wyciągnąć wniosek, że ryba jest wyjątkowo zdrowymstworzeniem. Na pytanie, dlaczego ryba jest taka zdrowa,ludzie nie potrafią odpowiedzieć, czemu zresztą nie ma cosię tak bardzo dziwić. A przecież to takie oczywiste: poprostu pije morską wodę i bez przerwy zażywa morskiejkąpieli. Widzimy stąd, że korzyść z kąpieli morskiej dlaryb jest oczywista. Skoro tak, to może być równie ko-rzystna dla ludzi. W 1750 roku doktor Richard Russelrozgłosił na cały świat, że morskie kąpiele w Brightonleczą czterysta cztery choroby. Śmiać mi się chce z tegospóźnionego odkrycia. Nawet my, koty, kiedy nadejdzieodpowiednia pora, będziemy jeździć w okolice Kamakury.Lecz na razie jest to niemożliwe. Wszystko dziać się musiwe właściwym czasie. Podobnie jak Japończycy przedRestauracją umierali nie mając możliwości zasmakowaniadobrodziejstw kąpieli morskich, tak samo dzisiejsze kotynie doczekały się jeszcze warunków umożliwiającychwskakiwanie nago do morza. Pośpiechem można wszystkozepsuć. Dopóki nie zaczną wracać bezpiecznie do domówwszystkie koty wrzucane do kanałów w Tsukiji, nie bę-dziemy mogli pozwolić sobie na masowe nierozważne ką-piele w morzu. Dopóki — zgodnie z prawem ewolucji —nie rozwinie się u nas dostateczna odporność na szalejącemorskie fale, innymi słowy, dopóki nie zacznie się po-wszechnie używać wyrażenia: „kot wypłynął na wierzch"zamiast dotychczasowego „kot zdechł", nie będzie łatwowprowadzić do programu naszego codziennego życia ką-pieli morskich.Jeśli jednak kąpiele morskie wcześniej czy później mająwejść do naszego życia, to już teraz trzeba się zdecydowaćna uprawianie sportu. Tym bardziej że w dzisiejszychczasach nie uprawiający sportu uważany jest za biedaka,któremu nie przysługuje nawet odrobina szacunku. Niepoprzestaje się na stwierdzeniu, że ktoś nie uprawia spor-tu, lecz zaraz ocenia się go, dodając, że nie może zajmo-wać się sportem albo że nie ma na to czasu, ponieważ255

Page 252: Natsume Sōseki - Jestem kotem

musi pracować, W dawnych czasach wyśmiewano sięz tych, którzy zajmowali się sportem, *wymyślano im odostatnich, dziś natomiast kogoś, kto nie uprawia sportu,uważa się za istotę gorszego gatunku. Poglądy ludzi zmie-niają się w zależności od czasu i miejsca, podobnie jakmoje źrenice. Moje źrenice wprawdzie maleją, to znówrozszerzają się, ale pozostają te same, natomiast poglądyludzi zmieniają się w przeciwieństwo. Mech się zresztązmieniają, nie mam nic przeciwko temu. Każdy medal madwie strony, a każdy kij dwa końce. Tylko ludzie umiejątak manipulować tymi właściwościami, że ten sam przed-miot zmienia się z czarnego w biały lub odwrotnie. Jeślina przykład zmienimy kolejność hieroglifów „hósun", cooznacza „pogląd", otrzymamy sunpć?, co znaczy „rozmiar".Spójrzcie na przykład na Ama-no hashidate * od dołu,poprzez własne nogi, a odniesiecie zupełnie inne wrażenieniż patrząc normalnie. Nawet Szekspir może was znudzić,jeśli pozostanie tym samym, niezmiennym dramaturgiemsprzed wieków. Gdyby nie pojawili się ludzie, którzy pró-bują spojrzeć na Hamleta poprzez własne nogi i mówiąpotem: „To nic niewarte", nie byłoby postępu w litera-turze. Nic więc dziwnego, że ludzie, którzy kpili ze sportu,nagle zapragnęli ruchu — dziś nawet kobiety paradująz rakietami do tenisa. Mam więc nadzieję, że nie będzieciewyśmiewać się z moich kocich sportów ani posądzać mnieo zuchwałość. Jesteście pewnie ciekawi, jakie ćwiczeniauprawiam, postaram się więc pokrótce to wyjaśnić. Jakwam wiadomo, nie mogę, niestety, posługiwać się sprzę-tem sportowym. Dlatego w manipulowaniu piłką czy ki-jem palantowym jestem wyjątkową nogą. Zresztą niemam pieniędzy na ich kupno. Z tych dwóch powodówmusiałem poprzestać na takich rodzajach' sportu, któremożna uprawiać nie mając grosza przy duszy ani potrze-* Ama-no hashidate — mierzeja w zatoce Miyazu, jedenz trzech najpiękniejszych widofeów Japonii: trzy kilometry Ma-łego piasku porośniętego lasem sosnowym.256

Page 253: Natsume Sōseki - Jestem kotem

bnego sprzętu. Ktoś mógłby pomyśleć, że pozostaje mijedynie spacer czy bieg ze skrawkiem surowego tuńczykaw zębach, ale przecież mechaniczne wprawianie w ruchczterech łap i przemierzanie ziemi zgodnie z prawemprzyciągania jest zajęciem zbyt prostym i nieinteresują-cym. Zresztą poprzestanie na tego rodzaju ćwiczeniach,którym od czasu do czasu hołduje mój gospodarz, byłobyprofanacją idei sportu. Nie przeczę, oczywiście, że sportw całym tego słowa znaczeniu mogę uprawiać pod wpły-wem określonych bodźców. Do takich bodźców należą naprzykład zawody o kawałek suszonej ryby bonito czy po-szukiwanie kęsa łososia, ale tego rodzaju bodźce są efekty-wne tylko w wypadku istnienia wspomnianych konkret-nych obiektów, natomiast jeśli brakuje płynącej od nichpodniety, znika też całkowicie zainteresowanie tego ro-dzaju zawodami. Chciałbym wykonywać ćwiczenia dająceokazję do popisania się zdolnościami bez używania środ-ków dopingujących, do których należy zainteresowaniematerialne. Długo nad tym myślałem. Próbowałem wsko-czyć na dach domu, stanąć czterema łapami na dachówcew kształcie kwiatu śliwy, zdobiącej kalenicę, przejść pożerdzi do suszenia bielizny, ale nic mi z tego nie wyszło,bambus okazał się bardzo śliski, więc nie mogłem uczepićsię go pazurami.Innym ćwiczeniem, nadzwyczaj interesującym, byłowskakiwanie znienacka od tyłu na dziecko. Wymagało toode mnie dużej ostrożności, dlatego dla własnego bezpie-czeństwa ograniczyłem ilość skoków do trzech w miesiącu.Zakładanie na głowę papierowych torebek to ćwiczenietrudne i wyjątkowo nieciekawe. Nie udaje się ono zresztąbez pomocy człowieka, dlatego uprawiać go nie mogę.Poza tym można jeszcze drzeć pazurkami okładki książek,ale grozi za to porządne lanie, kiedy przyłapie mniegospodarz, co więcej, w ćwiczeniu biorą udział tylko ko-niuszki łap, zaś pozostałe mięśnie pozostają nieczynne.Wszystkie powyższe świeżenia zaliczam do sportu starego17 — Jestem kotem257

Page 254: Natsume Sōseki - Jestem kotem

typu. Wśród nowych zaś niektóre są wręcz frapujące. Mamna myśli przede wszystkim polowanie na modliszki. Niejest to co prawda tak wielki sportowy wyczyn, jak polo-wanie na myszy, ale za to mniej niebezpieczny. Należy donajlepszych zabaw uprawianych od połowy lata do po-czątków jesieni. Zasady tej zabawy są następujące: naj-pierw należy wyjść do ogrodu i znaleźć modliszkę. Kiedypora jest odpowiednia, można stosunkowo szybko spełnićten pierwszy warunek. Po odkryciu księżnej modliszkizbliżam się do niej jednym błyskawicznym susem. Zasko-czona, przybiera postawę obronną, podnosząc głowę dogóry. Jest bardzo dzielna, mimo że to zwykła modliszka,i dlatego dopóki nie zna siły przeciwnika, stawia zaciętyopór — i to jest w tej zabawie najbardziej pasjonujące.Najpierw uderzam ją lekko prawą" łapą po uniesionejgłówce. Jej słaba szyjka od razu skrzywia się w bok.W tym momencie wyraz buzi koleżanki modliszki ma dlamnie wiele szczególnego uroku. Mam wrażenie, że nadczymś się głęboko, zastanawia. Po chwili jednym skokiemzachodzę ją od tyłu i pociągam lekko pazurami po jejskrzydełkach, które zazwyczaj są starannie złożone. Jeślipodrapię je zbyt mocno, pękają i ukazuje się spod nichdelikatna bielizna o bladej barwie papieru z Yoshino.Nawet latem nie szczędzi sobie trudu i wkłada podwójneszaty, co mnie szczególnie bawi. W tej samej chwili jejłebek na długiej szyi zwraca się ku tyłowi. Czasem możenawet zaatakować, ale najczęściej pozostaje na miejscuz wyciągniętą ku mnie szyjką, jakby oczekiwała atakuz mojej strony. Gdyby tak stała do końca, nie miałbymokazji do żadnych ćwiczeń sportowych, dlatego jeśli sięto przedłuża, znów uderzam ją leciutko. Po takim działa-niu zaczepnym modliszka, która potrafi zorientować sięw grozie sytuacji, bezzwłocznie ucieka. Tylko wyjątkowoźle wychowana grubianka atakuje mnie jak szalona. Alegdy podejmuje krok tak barbarzyński, wyczekuję na od-powiedni moment i uderzam ją z całej siły. Odbija się258

Page 255: Natsume Sōseki - Jestem kotem

wtedy ode mnie i leci kilka stóp. Kiedy zaś spokojnie od-chodzi pokazując mi plecy, żal mi się jej robi, zostawiamwięc ją w spokoju i obiegam kilkakrotnie żywopłot. Księ-żna modliszka nie zdąży oddalić się nawet na sześć cali.Poznała już moją siłę i nie ma odwagi stanąć do walki.Po prostu miota się w ucieczce w prawo i w lewo. Ponie-waż nie odstępuję jej ani na krok, udręczona, zdobywasię czasem na ostatni wysiłek i zaczyna wymachiwaćskrzydełkami. Wprawdzie skrzydła jej są zharmonizowanez szyją i głową, są wąskie i długie, ale jak wiem, stanowiąwyłącznie jej ozdobę, podobnie jak u ludzi język an-gielski, francuski czy niemiecki, które właściwie nie majążadnego praktycznego znaczenia. I dlatego, poruszającswymi długimi i nieprzydatnymi skrzydłami i podejmującw ten sposób próbę działania, nie jest w stanie osiągnąćżadnego większego efektu. Co to zresztą za działanie!W rzeczywistości idzie po prostu po ziemi — ciągnąc za so-bą skrzydła. Żal mi się jej robi, ale skoro mam uprawiaćsport, cóż mogę na to poradzić, mówię: „Przepraszam"i jednym skokiem zabiegam jej drogę. Modliszka nie po-trafi wykonać nagłego zwrotu, siłą bezwładności biegnieprosto na mnie i dostaje w tym momencie ode mnie ponosie. Pada z rozpostartymi skrzydłami. Przyciskam jąprzednią łapą i robię sobie krótki odpoczynek. A następnieznowu ją uwalniam. Po chwili znowu przyciskam. Siedemrazy uwalniam i siedem razy chwytam, czyniąc z prze-ciwnikiem, co mi się żywnie podoba, zgodnie ze staro-dawną strategią. Tę grę przedłużam do trzydziestu minuti gdy spostrzegam, że już w ogóle się nie rusza, biorę jąostrożnie w zęby i potrząsam. Następnie wypluwam. Za-zwyczaj leży na ziemi bez ruchu, szturcham więc ją łapąi jeśli podskoczy do góry, znowu ją przyciskam. Kiedy misię to znudzi, nadchodzi ostatni etap zabawy: biorę jąw zęby i zjadam z chrupaniem. Tym, którzy nigdy niejedli modliszek, zdradzę, że nie są one zbyt smaczne.Poza tym są wyjątkowo mało pożywne.«• 259

Page 256: Natsume Sōseki - Jestem kotem

"Oprócz polowania na modliszkę uprawiam także ćwicze-nie zwane chwytaniem cykady. Powiedziałem: „chwytaniecykady", ale przecież nie chodzi tu o jednego owada. Takjak wśród ludzi bywają tłuściochy, krzykacze i jęczącemaluchy, tak i wśród cykad są cykady tłuściochy, krzy-kacze czy maluchy. Tłuściochy są uparte i do ćwiczeńsportowych nieodpowiednie. Cykady krzykacze są złośli-we i nieprzyjemne. Najciekawiej jest polować na maluchy.Ale one pojawiają się dopiero pod koniec lata, kiedy je-sienny wiatr — jeszcze nie proszony i nie zapowiedzia-ny — wciska się przez rękawy kimon i liże po gołej skó-rze, powodując kichanie. O tej porze maluchy zadarłszyogony wyśpiewują i nieustannie pochlipują. Odnoszę na-wet wrażenie, że jedynym ich powołaniem jest właśniepłacz i oczekiwanie na chwilę, kiedy padną ofiarą kota.Poluję na nie na początku jesieni. I ten właśnie sportnazywam chwytaniem cykady.Teraz opowiem o tym trochę dokładniej, ale musicie ■wpierw wiedzieć, że normalne cykady nigdy nie pełzająpo ziemi. Jeśli kiedykolwiek znajdziecie jedną z nich naziemi, to zawsze na niej będą siedziały mrówki. Ja niepoluję na nie, natomiast łowię te sztuki, które siedzą nagałęziach wysokich drzew i zawodzą swą ulubioną me-lodię „oshii-tsuku-tsuku". Przy okazji chciałbym zapytaćuczonych ludzi, czy one śpiewają „oshii-tsuku-tsuku" czy„tsuku-tsuku-oshii", gdyż sądzę, że od wyjaśnienia tegoproblemu zależy postęp w badaniach naukowych nad cy-kadami. Pod tym względem górujecie nad kotami, cozresztą poczytujecie sobie za powód do dumy, a jeśli niepotraficie od razu odpowiedzieć na to pytanie, możecie sięnamyśleć. Tym bardziej że dla moich ćwiczeń w chwyta-niu cykady kolejność ta nie ma żadnego znaczenia. Ważnyjest sam głos — jest on dla mnie drogowskazem przywchodzeniu na drzewo. Cykadę bowiem chwyta się wtedy,gdy śpiewa zapomniawszy o całym świecie. Na pierwszyrzut oka chwytanie cykady jest bardzo łatwe, w rzeczy-260

Page 257: Natsume Sōseki - Jestem kotem

wistości wymaga ogromnego wysiłku. Mam cztery łapyi sądzę, że w chodzeniu po ziemi nie ustępuję inhym zwie-rzętom. W każdym razie nie ustępuję człowiekowi, choćbyz tej prostej przyczyny, że cztery to więcej niż dwie.Jednak muszę przyznać, że w chodzeniu po drzewie je-stem gorszy od niektórych stworzeń. Nie mówię o wy-specjalizowanych w tej sztuce małpach, ale nawet wśródludzi, potomków małp, są tacy, którzy czynią to w sposóbnie do pogardzenia. Dla mnie jest to zajęcie sprzecznez prawem przyciągania ziemskiego i dlatego nie widzęspecjalnego powodu do wstydu, niemniej słaba umiejęt-ność chodzenia po drzewach jest niemałym utrudnieniemw chwytaniu cykady. Na szczęście mam wygodne narzę-dzie zwane pazurami, dzięki któremu udaje mi się jakotako chodzić pod górę, choć nie jest to takie łatwe, jakmoże się, wydawać patrzącemu z boku. Poza tym cykadypotrafią latać. W odróżnieniu od modliszek odlatują przypierwszym zbliżeniu i w ten sposób całe przedsięwzięcie^polegające między innymi na żmudnej wspinaczce nadrzewo, kończy się całkowitym niepowodzeniem. Poza tymzagraża mi niekiedy niebezpieczeństwo — cykada możemnie bowiem obsikać. Z zasady mierzy prosto w oczy.Tak, cykady uciekają i nie ma na to rady, ale * muszęprzynajmniej coś zrobić, żeby nie sikały na mnie. Robiąto zwykle w momencie zrywania się do lotu; ciekawi mnieto zjawisko, chciałbym wiedzieć, jaki mechanizm psy-chiczny oddziaływa w tym momencie na organ\ fizjolo-giczny. Bardzo możliwe, że przyczyną jest lęk. A możew ten sposób próbują zaskoczyć nieprzyjaciela i stworzyćsobie chwilę czasu potrzebną do ufcieczki. Kałamarnicapluje sepią, jeżozwierz wystawia igły, gospodarz zaczynapopisywać się łaciną — wszystkie te zjawiska należą dotego samego rodzaju i sklasyfikowano by je zapewne podjednym paragrafem. Jest to więc problem, którego niepowinna lekceważyć cykadologia. Szczegółowe badaniaw tym zakresie nadawałyby się nawet na pracę doktorską.261

Page 258: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Dla mnie jednak jest to problem marginesowy, ograniczęsię więc tylko do jego zasygnalizowania i wracam dotematu podstawowego. Cykady koncentrują się najczęś-ciej... Jeśli śmieszy was to słowo, mogę powiedzieć: „zbie-rają się", ale ponieważ „zbierają się" jest nieco banalne,pozostanę przy swoim określeniu. No więc najczęściejkoncentrują się na młodych platanach. Po chińsku, jak sięzdaje, zwą to drzewo wutung. Tak czy owak na tychplatanach liści jest bardzo dużo, przy tym każdy liść mawielkość wachlarza i kiedy nałożą się one na siebie, nawetgałęzi nie widać. Jest to wielkie utrudnienie w uprawia-niu ćwiczeń: „chwytanie cykady". Zaczynam'nawet po-dejrzewać, że to może na moją cześć ułożono piosenkę:„Choć słyszę głos, nie widzę twej postaci". Mówi się:trudno, kierunek określam po głosie. Oto dwa metrynade mną pień platanu rozdwoją się jak na zamówienie,tu więc zatrzymuję się na odpoczynek i ukryty za liśćmiwypatruję miejsca pobytu owada. Zdarza się, że zanimdojdę do tego miejsca, słyszę już tylko odgłos odlatują-cych skrzydeł. Kiedy zrywa się choćby jedna do lotu,wszystko stracone. Cykady są nie mniej głupie niż ludzie,jeśli chodzi o naśladowanie innych. Kiedy zerwie się jed-na do lotu, pozostałe idą w jej ślady. Kiedy wreszcie do-cieram do rozgałęzienia, nie słyszę w ogóle ćwierkania nadrzewie. Skoro jednak wspiąłem się do tego miejsca, roz-glądam się i strzygę uszami. Nigdzie nie dostrzegamśladu obecności cykady, ale zbyt kłopotliwe byłoby roz-poczynanie wszystkiego od początku, więc z myślą o od-poczynku zajmuję stanowisko i czekam na następnąokazję. Chce mi się spać i mimo woli w końcu przenoszęsię w świat sennych marzeń. N%agłe przebudzenie nastę-puje na kamiennej płycie w ogrodzie, na którą spadamjak długi. W większości wypraw udaje mi się jednakschwytać jakąś cykadę. Jednak niewielkie mam z tegozadowolenie, ponieważ schodząc z drzewa muszę trzymaćją w zębach i gdy zniosę na dół, zwykle jest już mar-262

Page 259: Natsume Sōseki - Jestem kotem

twa. Próbuję się z nią bawić, szarpię ją aż do znudzenia,ale najczęściej nie reaguje. Największą przyjemność mamtylko wtedy, gdy po tych wszystkich przejściach zaczyna% całych sił wyciągać, to znów kurczyć ogon, ja zaś przed-nimi łapami przyciskam ją do ziemi. Wtedy cykada po-piskuje żałośnie i bez przerwy potrząsa cienkimi przezro-czystymi skrzydełkami. W szybkości i pięknie jej ruchówjest coś, czego słowami wyrazić nie można — naprawdę,to najpiękniejszy widok w świecie cykad. Za każdym ra-zem, kiedy przyciskam panią cykadę swoja^ łapą, wyma-gam od niej takiego artystycznego spektaklu. Kiedy mi sięto znudzi, mimo współczucia, wkładam ją sobie do pyszcz-ka — niektóre z nich nawet wtedy nie przerywają przed-stawienia.W następnej kolejności uprawiam ćwiczenia zwane„ślizganiem się po sośnie". Nie potrzebuję długo tego opi-sywać, opowiem w skrócie. „Ślizganie się po sośnie" możesugerować, że chodzi tu rzeczywiście o ześlizgiwanie sięz sosny, ale to nie tak. Jest to jedna z odmian wspinaczkipo drzewie. W poprzednim ćwiczeniu wspinam się w celuchwytania cykad, zaś w „ślizganiu się po sośnie" celem jestwspinanie się jako takie. To główna różnica między obućwiczeniami. Sosna, drzewo wiecznie zielone, od czasówwieczerzy w Saimyoji* po dni dzisiejsze, ma nieprzyje-mnie chropowaty pień. W związku z tym jest najmniej naświecie odpowiednim drzewem do zjeżdżania. Ale teżbardzo wygodnym do chwytania się pazurami. I właśniena taki dogodny dla pazurów pień wbiegam jednymtchem. Po wspięciu się w górę zbiegam na dół. Przy zbie-ganiu można stosować dwie metody. Pierwsza polega naodwróceniu się i schodzeniu głową w dół. Druga — nazachowaniu pozycji przyjętej przy wspinaniu się w górę,a więc na schodzeniu ogonem do dołu. Pytam się was,* Aluzja do szftufci no pt.: „Hachi-no ki" Zeamiego. Saimyoji topopularne imię Hojo Tofeiyori, który zostawszy mnichem zamiesz-kał w klasztorze Saimyoji, -w świątyni Kenchóji w Kamakurze.263

Page 260: Natsume Sōseki - Jestem kotem

ludzi: który sposób jest trudniejszy? Zgodnie z waszympowierzchownym rozeznaniem przypuszczalnie odpowie-cie, że łatwiej schodzić głową w dół. Nic podobnego. Wie-cie tylko o tym, jak Yoshitsune zdobył przełęcz Hiyodori-goe, i uważacie pewnie, że skoro Yoshitsune schodziłzwrócony ku dołowi, to i kotom musi to odpowiadać. Taklekceważyć nas nie wolno. Jak myślicie, w którą stronęwyrastają nasze pazury? Oczywiście zagięte są do tyłu.I dlatego można nimi, niby hakami strażackimi, przycią-gać rzeczy do siebie, natomiast nie ma w nich siły odpy-chającej. Załóżmy teraz, że z całą energią wbiegam w gó-rę na sosnę. Ponieważ jestem stworzeniem naziemnym,z istoty rzeczy nie mogę sobie pozwolić na dłuższy pobytna szczycie sosny. Kiedy staję normalnie, od razu spadam.Puścić się łapami i po prostu spaść — to jednak trochędla mnie za szybkie. Muszę więc coś wymyślić i zmniej-szyć to przyśpieszenie. W tym celu należy schodzić. Wy-dawałoby się, że między spadaniem a schodzeniem jestduża różnica, ale w rzeczywistości nie jest ona taka duża.Schodzenie jest po prostu zmniejszeniem szybkości spa-dania, a spadanie jest przyśpieszeniem schodzenia. Różni-ca między jednym a drugim jest niewielka, polega tylkona zmianie kilku liter. Ponieważ nie podoba mi się spa-danie z sosny, więc schodzę, czyli zmniejszam szybkośćspadania. To znaczy, muszę w jakiś sposób przeciwstawićsię szybkości, Moje pazury, jak już mówiłem, są zagiętedo tyłu i dlatego schodząc głową do góry mogę siłą na-prężonych pazurów przeciwstawiać się impetowi spadania.W ten sposób spadanie staje się schodzeniem. Zasada na-prawdę łatwa do wykrycia. Przypuśćmy jednak, że mamochotę wypróbować metodę Yoshitsune. W tym wypadkupazury na nic mi się nie przydają. Łapy się ślizgają i niemam możności zatrzymać ciała. Zamiar schodzenia obracasię w spadanie. Niełatwo jest powtórzyć zejście Yoshitsu-ne w przełęczy Hiyodorigoe. Chyba tylko ja jeden wśród264

Page 261: Natsume Sōseki - Jestem kotem

kotów opanowałem tę sztukę schodzenia. I ten rodzajsportu nazwałem „ślizganiem się po sośnie".Na koniec powiem jeszcze kilka słów na temat „obcho-dzenia płotu". Dom i podwórze gospodarza otoczone sąz czterech stron płotem bambusowym. Jego długość wy-nosi jakieś szesnaście, osiemnaście metrów, szerokość —nie więcej niż osiem metrów. Ćwiczenie, które nazwałemprzed chwilą „obchodzeniem płotu", polega ną cho-dzeniu po górnej krawędzi płotu dokoła podwórka bezspadnięcia. Nie zawsze mi się to udaje, ale wielką odczu-wam przyjemność, kiedy ćwiczenie kończy się szczęśliwie.W niektórych miejscach tkwią w płocie kołki o spalonychkońcach, Wykorzystuję je do krótkiego wypoczynku. Dziśmi się powiodło — od rana do południa wykonałem trzyobejścia, za każdym razem szło mi coraz lepiej i corazbardziej mnie to bawiło. Wreszcie postanowiłem obejśćpodwórze po raz czwarty i kiedy doszedłem do połowypłotu, z sąsiedniego dachu nadleciały cztery wrony i usia-dły na płocie dwa metry przede mną. Nieproszeni gościeprzeszkadzali mi w ćwiczeniach. Na dodatek nie wiado-mo, skąd pochodzą, są bez miejsca zameldowania, beznazwiska. Jakim więc prawem usiadły na czyimś pło-cie? — pomyślałem i zawołałem: „Ej, wynoście się, boidę!" Najbliższa wrona spojrzała na mnie i zaśmiała siękpiąco. Następna patrzyła obojętnie na ogród. Trzecia zaśocierała dziób o bambus w płocie. Na pewno czegoś sięnażarła. Dałem im trzy minuty do namysłu, stojąc nakrawędzi płotu i czekając. Wrony podobno nazywają Kan-zaemonami i rzeczywiście to prawdziwe Kanzaemony!Mają bardzo złą pamięć. Czekam i czekam, one zaś niezamierzają ani się przywitać, ani odlecieć. Trudno, nie mawyjścia i powoli ruszam przed siebie. Wtedy stojący naj-bliżej Kanzaemon lekko unosi skrzydła. Przestraszył sięmnie i chce odlecieć — pomyślałem, ale on obrócił siętylko z prawej w lewą. Łobuz! Gdybym był na ziemi, niepuściłbym tego płazem, ale tutaj, gdzie trudno samemu265

Page 262: Natsume Sōseki - Jestem kotem

się utrzymać, nie mogłem mierzyć się z takim przeciwni-kiem. Nie miałem też ochoty czekać, aż cała trójka odleci.Zbyt długiego czekania nie wytrzymałyby moje łapki.Przeciwnicy mają skrzydła, są przyzwyczajeni tkwić nakołkach. Mogą siedzieć tak długo, jak tylko chcą. Pozatym było to moje czwarte okrążenie i czułem się zmę-czony. Nie muszę przypominać, że to ćwiczenie jest niemniej trudną sztuką niż chodzenie po linie. Nawet bezżadnych przeszkód nie ma gwarancji, że nie spadniesz, \a tu drogę zastawiły ci takie trzy czarne straszydła. Tak, j]

sytuacja moja była naprawdę trudna. W końcu postano- ;wiłem przerwać ćwiczenie i zejść z płotu. Im szybciej zej- ]dę, tym lepiej. Wrogowie mają przewagę liczebną, a pozatym nie jestem przyzwyczajony do ich wyglądu. Mają "jstrasznie ostre dzioby i wyglądają jak mali posłańcy dłu- 'gonosych tengu. W każdym razie są to okropne typy!Najbezpieczniej więc będzie wycofać się. Bo gdybym sięzagalopował i spadł przy tym na ziemię, najadłbym sięjeszcze większego wstydu. Kiedy tak rozmyślałem, ptak >zwrócony w lewą stronę wrzasnął: „Dureń!" Za jegoprzykładem powtórzył to drugi: „Dureń!" Ostatni z nad-miernej gorliwości powtórzył dwukrotnie: „Dureń! Du-reń!" Nie mogłem tego puścić płazem, mimo że jestemstworzeniem łagodnym. Tym bardziej że banda wron ob-rażała mnie w mej własnej rezydencji — ich zachowaniegodziło zatem w moje dobre imię. Jeśli uważacie, że mo-jemu imieniu nic nie zagrażało, ponieważ imienia jeszczenie mam, to wyrażę się inaczej: godziło w mój honor.Pod żadnym pozorem nie mogłem się wycofać. Zresztą tentriumwirat chyba nie był tak groźny, skoro mówi się:„Zgromadzenie wron to tłum bezładny". Wobec tego mu-siałem posuwać się do przodu, tylko do przodu! Zdobyłemsię na odwagę i ruszyłem powoli przed siebie. Wronyjakby o czymś ze sobą rozmawiały, udawały, że nic niewidzą. To mnie wyprowadziło całkowicie z równowagi.Gdyby tylko grubość płotu miała o jakieś pięć, sześć cali266

Page 263: Natsume Sōseki - Jestem kotem

więcej, pokazałbym im, co potrafię, ale niestety, jak-kolwiek ponosił mnie gniew, mogłem się poruszać tylkobardzo wolno i ostrożnie. Gdy do przeciwnika pozostałookoło pięciu albo sześciu cali, postanowiłem zrobić sobiekrótki odpoczynek, ale Kanzaemony, jakby się umówiły,zatrzepotały nagle skrzydłami i zerwały się w powietrzena kilka łokci. Nagły powiew uderzył mnie w twarz, krzy-knąłem przestraszony, cofnąłem się i spadłem na ziemię.Popełniłem błąd! — pomyślałem spoglądając w górę. Zo-baczyłem całą trójkę siedzącą na poprzednim miejscu,patrzącą z wyciągniętymi dziobami w moją stronę. Bez-czelne bestie! Zmierzyłem je wzrokiem, ale nic to niepomogło. Wygiąłem grzbiet i mruknąłem gniewnie, alei tym razem na próżno. Podobnie jak pospólstwo nie ro-zumie uduchowionej poezji symbolicznej, tak i oznakimego gniewu nie wywołały u wron żadnej reakcji. Pozastanowieniu się doszedłem do wniosku, że nie maw tym nic dziwnego. Dotąd traktowałem je tak samo jakkoty. Źle robiłem. Gdyby przeciwnikiem byl kot, od razuby zareagował, ale moim przeciwnikiem były wrony. I nicim, niestety, nie mogłem zrobić. Postanowiłem więc, po-dobnie jak kupiec Kaneda, który z niecierpliwością ocze-kuje dogodnej chwili, żeby przycisnąć do ziemi profesoraKushamiego, poczekać na bardziej odpowiedni moment,żeby rozprawić się z tymi wronami, co zapaskudzają swy-mi odchodami brązowy monwment Saigo Takamori *, Wy-cofałem się najspokojniej w świecie w stronę werandy.Nadeszła pora kolacji. Sport rzecz niezła, ale przesadzaćteż nie można — dziś byłem wyjątkowo zmęczony, czu-łem się słaby na całym ciele. Poza tym to dopiero początekjesieni, moje wełniane futerko rozgrzało się podczas ćwi-* Saigo Takamori (1827—1877) — zasłużony bojownik rewolucji(restauracji Medji), wywodzący się z klanu Satsuma. Na tle kon-fliktu związanego z podbojem Korei wycofał się z rządu, wyje-chał do sitron rodzinnych i tam wywołał powstanie (1877), którezostało stłumione. Popełnił samobójstwo rytualne.267

Page 264: Natsume Sōseki - Jestem kotem

ezeń, nasyciło promieniami popołudniowego słońca i terazgrzało mnie nie do zniesienia. Pot wydostający się z po-rów nie spływał ze mnie, lecz zastygał niby tłuszcz u ko-rzonków sierści. Poczułem nieznośne swędzenie na grzbie-cie. Orientuję się, kiedy swędzi mnie skóra od potu,a kiedy z powodu pcheł. W miejscach, do których sięgampyszczkiem, mogę sobie pomóc zębami, umiem też podra-pać się łapkami, ale co mam zrobić ze swędzeniem na sa-mym środku grzbietu? Muszę wtedy znaleźć człowiekai ocieram się o niego z całych sił albo trę grzbiet o koręsosny. Jeśli nie mogę posłużyć się jednym z tych dwóchsposobów, cierpię tak bardzo, że nawet zasnąć nie mogę.Ludzie to głupie stworzenia, nie rozumieją, co do nichmówię, kiedy zbliżam się do kolan i mruczę: „Proszę mniepodrapać". Uważają, że mruczę z miłości do nich, głaszcząmnie po grzbiecie, czasami nawet po głowie. Jednak odczasu, gdy w moim futerku zamieszkały pasożyty, któreoni nazywają pchłami, chwytają mnie za skórę na karkui odrzucają od siebie. Straciłem przyjaźń ludzi chyba je-dynie z powodu robaków, które trudno nawet dostrzec,a jeszcze trudniej schwytać. Przysłowie mówi: „Machnieszręką i spadnie deszcz, odwrócisz dłoń i nadciągają chmu-ry". Uczucia człowieka są też zmienne jak pogoda.Pierwszy artykuł prawa miłości, stosowanego wśród ludzi,brzmi podobno tak: „Kochaj bliźniego, dopóki przynosi cito osobistą korzyść". Od chwili kiedy stosunek człowiekado mnie tak bardzo się zmienił, nie mogę liczyć na jegopomoc, nawet gdybym umierał ze swędzenia. Dlatego niewidziałem innej możliwości, jak tylko stosować metodępocierania się o korę sosny. Zbiegłem więc z werandy,żeby trochę się podrapać, lecz w tym momencie przyszłomi do głowy, że i ten sposób przyniesie mi więcej stratniż korzyści. Nie miałem co do tego wątpliwości. Prze-cież na sośnie jest żywica. A żywica bardzo łatwoprzywiązuje się do ciała. Wystarczy tylko dotknąć ko-niuszkami włosów, a nie odejdzie za żadne skarby8 nie268

Page 265: Natsume Sōseki - Jestem kotem

pomogą ani grzmoty, ani doszczętna klęska całej FlotyBałtyckiej. Poza tym jeśli nawet przylgnie tylko do pięciuwłosów, to prawem dyfuzji ogarnia następnych dziesięć.Kiedy poczujesz, że już chwyciła dziesięć, w tym samymmomencie tracisz następnych trzydzieści. Mam wyrobio-ny smak, cenię prostotę i prostoduszność. Bezgranicznienie znoszę typów upartych, złośliwych, czepiających sięi mściwych. O, nie, nie życzę sobie takich, nawet gdybychodziło o najpiękniejszą kotkę na świecie. Tym bardziejwypraszam sobie żywicę. Nie różni się ona pozycją spo-łeczną od tej obrzydliwości, która w porze północnychwiatrów wycieka z oczu kota Kuro, niszczy mi po prostumoje szare futerko, do czego nie chciałbym za wszelką ce-nę dopuścić. „Zastanów się, co robisz!" — mówię jej,ale ona wcale nie myśli nli pomóc. Ledwie podchodzę dokory i dotykam jej grzbietem, żywica przyczepia się domnie bez krzty powściągliwości. Utrzymując stosunkiz takim nierozgarniętym głuptasem, można nie tylko utra-cić własną twarz, lecz także i sierść. Cóż, wypada cierpieć,nawet gdyby bardzo swędziało. No tak, jeśli odrzucę obasposoby, będę w bardzo przykrym położeniu. Jeśli czegośnowego nie wymyślę, na pewno zachoruję od tego swę-dzenia. Przysiadłem więc na tylnych łapach i zacząłemsię zastanawiać nad różnymi możliwościami. I wtedy cośsobie przypomniałem. Oto od czasu do czasu mój gospo-darz bierze ręcznik i mydło i ni stąd, ni zowąd gdzieś wy-chodzi. Kiedy po trzydziestu, czterdziestu minutach wra-ca do domu, jego przedtem mętna, szara fizjonomia na-biera trochę życia i jakby się nieco rozpromienia. Jeśli cośdziała tak silnie na tego ponurego mężczyznę, to na pewnotym bardziej podziała na mnie. Wprawdzie ja i tak jestemprzystojny i nie potrzebuję stawać się jeszcze bardziejinteresującym kotem, ale jeśli miałbym zachorować iodejść z tego świata przedwcześnie, licząc sobie zaledwierok i kilka miesięcy życia, popełniłbym niewybaczalnygrzech wobec aktu stworzenia świata. Sprawdziłem wszy-269

Page 266: Natsume Sōseki - Jestem kotem

stko i okazało się, że gospodarz wychodzi do tak zwanejłaźni, którą ludzie wymyślili dla zabijania czasu. Należyprzyjąć, że skoro ją wymyślili ludzie, to nie można się poniej niczego dobrego spodziewać, ale w tym wypadku niezaszkodziłoby pójść i samemu sprawdzić. Gdy po spraw-dzeniu ta ich łaźnia okaże się dla mnie nieprzydatna, mo-gę po prostu z niej zrezygnować. Ale czy ludzi stać nawielkoduszność, żeby kota należącego do odmiennej rasyistot żywych wpuścić do łaźni zbudowanej dla człowieka?Oczywiście, jeśli przyjmują tam mego gospodarza, dlacze-go nie mieliby wpuścić mnie, ale gdyby spotkała mnietam nieprzyjemność, okryłbym się hańbą. Muszę więc naj-pierw pójść na zwiady. Jeśli stwierdzę, że nic mi nie grozi,wtedy wezmę ręcznik w -zęby i podskoczę jeszcze raz.Podjąłem decyzję i ruszyłem wolnym krokiem w stronęłaźni.Skręciłem z zaułka w lewo i zobaczyłem w końcu ulicystojący pionowo przedmiot przypominający wielką tubębambusową, wypuszczającą dym. To była łaźnia. Zakra-dłem się tylnym wejściem. Powiadają, że zakradanie sięod kuchni jest wyrazem tchórzostwa lub podłości, ale sąto typowe porzekadła zrodzone przez zazdrość tych, któ-rzy nie mogą składać wizyt inaczej jak tylko frontowymwejściem. Od dawna wiadomo, że sprytni ludzie zawszeatakowali wroga przez zaskoczenie od tyłu. O ile pamię-tam, pisano o tym na piątej stronie pierwszego rozdziałudrugiego tomu „Edukacji dżentelmena". Co\ więcej, nanastępnej stronicy stwierdzono w formie testamentudżentelmena, że wejście kuchenne jest bramą do cnót oso-bistych. Ponieważ jestem kotem XX wieku, w tych spra-wach nie brak mi dobrej orientacji. I nie wolno mnielekceważyć. Tak więc zakradłem się do tylnego wejściai zobaczyłem po lewej stronie górę sosnowych polan dłu-gości ośmiu cali każda, obok nich piętrzyło się wzgórzewęgla. Może ktoś zapytać, dlaczego kupę polan drzewaporównałem do góry, zaś węgla — do wzgórza, ale nie270

Page 267: Natsume Sōseki - Jestem kotem

ma w tym żadnego głębszego sensu, po prostu użyłem róż-nych słów dla urozmaicenia. Szkoda jednak, że ludzie,którzy i tak żywią się rozmaitym poskudztwem, jak ryż,drób, ryby, zwierzęta, w końcu zdegenerowali się do tegostopnia, że zaczęli jeść nawet węgiel. Na wprost mniestały otworem drzwi szerokości dwóch metrów, zajrzałemwięc do wnętrza i przekonałem się, że panuje tam taka ci-sza, aż w uszach dzwoniło. Trochę dalej, w głębi, usłysza-łem gwar ludzkich głosów. Uznałem, że tak zwana łaźniajest w tym miejscu, z którego dochodzą odgłosy, przecis-nąłem się szczeliną między sosnowym drzewem a węglem,skręciłem na lewo, potem poszedłem do przodu i znala-złem po prawej stronie szybę okienną, za nią zaś usta-wione w kształcie trójkątnej piramidy okrągłe cebrzyki.W tej piramidzie musi być im bardzo niewygodnie — po-myślałem współczując kolegom cebrzykom. Obok nichwystawała deska długości czterech, pięciu stóp i zdawałasię mnie zapraszać. Była jakiś metr nad ziemią, w\ samraz, żeby na nią wskoczyć. „Znakomicie!" — rzekłem dosiebie i skoczyłem. Okazało się, że łaźnia wisi u końcamego nosa, pod oczami i przed pyszczkiem. Co jest naj-bardziej interesujące na świecie? Spróbować tego, czegonigdy nie jadłem, zobaczyć to, czego nigdy nie widziałem.Jeśli podobnie jak mój gospodarz trzy razy w tygodniuprzeżywacie trzydzieści czy może czterdzieści minutw tym świecie łaźni, to dla was nic wielkiego, ale jeśli takjak ja nigdy nie widzieliście tego, co nazywacie łaźnią,zróbcie to jak najszybciej. Nie musicie być przy łożuśmierci swoich rodziców, ale łaźnię koniecznie musiciezwiedzić. Jak świat długi i szeroki, drugiego takiego cu-dacznego widoku chyba nie znajdziecie.Jest tak cudaczny, że krępuję się go nawet opisywać.Zbity i buczący jak pszczoły tłum składał się z całkowicienagich mężczyzn. Jak dzikusy z Taiwanu. Adamowie XXwieku. Jeśli prześledzimy historię ubioru... To długa his-toria, więc zaszczyt jej przedstawienia odstąpię Teufels-271

Page 268: Natsume Sōseki - Jestem kotem

drockhowi. Wynika z niej, że całe człowieczeństwo zasadzasię na ubiorze. Oto od czasu gdy Beau Nash ustanowiłsurowy regulamin dla ciepłych źródeł w Bath. w WielkiejBrytanii, w XVIII wieku, mężczyźni i kobiety zaczęliw kąpieli pojawiać się w kostiumach zakrywających' ciałoaż do pięt. Przed około sześćdziesięciu laty w pewnymmieście, również w Anglii, założono szkołę rysunków.Szkoła ta zakupiła na pomoce naukowe obrazy i rzeźbyukazujące nagie postacie; rozwieszono i porozstawiano jew różnych miejscach, co uważam za rzecz zupełnie nor-malną, lecz kiedy nadszedł dzień uroczystego otwarciaszkoły, administracja i nauczyciele znaleźli się w nadzwy-czaj kłopotliwej sytuacji. Na ceremonię otwarcia zapro-szono również damy z miasta. A damy tych czasów uwa-żały, że człowiek jest zwierzęciem w ubraniu. Nie myślałyo tym, że jest po prostu młodszym bratem małpy winnej skórze. Człowiek bez ubrania to jak słoń bez trą-by, szkoła bez uczniów, a żołnierz bez odwagi — poprostu traci swą człowieczą postać. A utraciwszy ją, prze-staje być uważany za człowieka. Staje się zwierzęciem.Dlatego też pomoce szkolne, zrównujące człowieka zezwierzęciem, raziły gusta szlachetnych dam i nie chciałyone wziąć udziału w ceremonii. Co za uparte kobiety —pomyśleli pracownicy szkoły, ale kobieta — zarówno naZachodzie, jak i na Wschodzie — jest swego rodzajuozdobą. Nie może zostać ani młynarzem, ani żołnierzem,ale jest niezbędnym elementem ceremonii otwarcia szko-ły. Nauczyciele udali się więc do sklepów, zakupili trzy-dzieści pięć sztuk czarnego płótna i zasłonili nim zezwie-rzęcone obrazy i rzeźby. Starali się zakryć modele jaknajdokładniej, aby nie spotkać się z krytycznymi uwagamize strony gości. Dopiero po takim przygotowaniu cere-monia przeszła bez zakłóceń. Z tego widzimy, jak wielkieznaczenie ma ubranie dla człowieka. Ostatnio pojawili siępanowie, którzy wciąż powtarzają: „akt", „akt" i głosząpotrzebę malowania nagiego ciała, ale nie mają racji. Nie272

Page 269: Natsume Sōseki - Jestem kotem

zgadzam się z ich opinią, tym bardziej że od urodzenia anina dzień nie obnażyłem swego ciała. Nagie ciało stało sięmodne w okresie Odrodzenia, wskutek rozwiązłości oby-czajów przejętych od dawnych Greków i Rzymian. Teludy w życiu codziennym przyzwyczaiły się do nagiegociała, w ogóle nie myślały, że wpływa ono ujemnie namoralność publiczną, ale w Europie północnej jest zimno.Nawet w Japonii powiadają: „Goły, a w podróż się wy-biera". Spróbujcie jednak wyjść nago w Niemczech czyAnglii, a narazicie się na niebezpieczeństwo śmierci. Niktnie ma ochoty umierać i dlatego wszyscy się ubierają.Wkładając na siebie ubrania, zamieniają się ze zwierzęciaw istotę odzianą* Stawszy się istotą odzianą, nie uznają zaczłowieka tego, kto nagle pojawia się nago; widzą w nimpo prostu zwierzę. Dlatego Europejczycy, zwłaszczaz Północy, w obrazach i rzeźbach nagich ciał widzą zwie-rzęcość. Należy podkreślić, że chodzi tu o zwierzęta niż-szego od kotów rzędu. Sądzicie, że akty są piękne i inte-resujące? Niech nawet będą piękne, ale należy w nichwidzieć tylko piękno zwierzęcia. Może mnie kto§ zapytać,czy widziałem damę europejską w eleganckiej toalecie;jestem jednak kotem i nigdy nie miałem okazji oglądaćstroju Europejki. Jak słyszałem, obnażają one piersi, ob-nażają plecy, ramiona i taki strój nazywają toaletą wie-czorową. Bezwstydnice. Do XIV wieku nie ubierały siętak komicznie, nosiły się tak samo jak ludzie normalni.Dlaczego zaczęły ubierać się jak wulgarne akrobatki cyr-kowe, o tym już opowiadać nie będę, ponieważ jest tonazbyt kłopotliwe. Ci, którzy wiedzą, to wiedzą, a ci, któ-rzy nie wiedzą, nie muszą wiedzieć. Historię zostawiamw spokoju, ale zatrzymam się jeszcze na owych damach,które tylko wieczorem triumfalnie wkładają te osobliweprzybrania. W sercach ich pozostaje jednak coś człowie-czego, ponieważ wraz ze wschodem słońca zasłaniają ple-cy, kryją piersi, przykrywają ręce, chowają przed wzro-kiem innych swe ciała, wstydzą się pokazać choćby jeden18 — Jestem kotem 273

Page 270: Natsume Sōseki - Jestem kotem

paznokieć u stopy. Po zastanowieniu się przychodzi mi namyśl, że ich wieczorowa toaleta została stworzona w wy-niku absolutnej zmowy głupców. Jeśli wniosek ten wasdenerwuje, to spróbujcie w ciągu dnia obnażyć plecy,piersi i ramiona. Tę samą propozycję kieruję też pod adre-sem nudystów. Skoro jesteście tak zagorzałymi zwolen-nikami nagości, rozbierzcie do naga swoje córki, obnażciesię sami i wyjdźcie na spacer do parku Ueno. Nie może-cie? Nieprawda, możecie, ale rzecz w tym, że Europejczy-cy tak nie postępują, więc i wy też tego nie robicie.A przecież wchodzicie nadęci dumą do „Imperialu" w takabsurdalnych wieczorowych toaletach. Dlaczego tak siędzieje? Nikt z was nie potrafi odpowiedzieć. Umiecie po-wiedzieć tylko, że tak chodzą ubrani Europejczycy. Po-nieważ Europejczycy są silni, więc musicie ich naślado-wać, wbrew logice i rozsądkowi. Daj się owijać wokółpalca drugiemu, zginaj grzbiet przed silnym, kładź się podstopy ciężkiemu — czy to jest wasza zasada? Czy o towam chodzi? Czy naprawdę sądzicie, że postępujecie roz-sądnie? Mogę wybaczyć, jeśli postępujecie tak nie zdającsobie z tego sprawy, ale w takim razie nie mówcie wy,Japończycy, że jesteście tacy mądrzy i wybitni. Tak samopostępujecie również w dziedzinie nauki, ale ten problempominę, ponieważ nie ma związku z ubiorem.Tak oto wyjaśniliśmy, jak bardzo ważne jest ubraniedla człowieka. Jest tak ważne, że nie sposób rozstrzygnąć,czy człowiek to jego ubiór, czy ubiór to człowiek. Chcia-łoby się nawet powiedzieć, że historia1 człowieka nie jesthistorią jego ciała, nie jest historią jego kości, nie jest teżhistorią jego krwi, lecz historią jego ubioru. Dlatego kiedywidzisz człowieka bez ubrania, odnosisz wrażenie, że tonie jest człowiek. Zdaje ci się, żeś spotkał upiora. No, alejeśli wszyscy się umówią i zmienią się w upiory, to po-jęcie upiora przestanie istnieć. Tym przejmuję się naj-mniej, gdyż w przykrej sytuacji znajdą się jedynie takzwani ludzie właściwf, czyli odziani. Dawno temu przyro-274

Page 271: Natsume Sōseki - Jestem kotem

da stworzyła i wypuściła w świat ludzi na równych pra-wach. Stąd też wszyscy bez wyjątku rodzą się nadzy.Jeśli natura człowieka zadowoliłaby się tą równością, lu-dzie do tej pory żyliby nago. Ale pewien nagi powiedział:„Jeśli wszyscy są tacy sami, nie ma zachęty do poszu-kiwań. Nikt bowiem nie dostrzeże mego wysiłku. A prze-cież ja to ja, chciałbym więc działać tak, żeby każdy za-uważył, że to ja. W tym celu chciałbym włożyć na sie-bie coś takiego, co* innych zadziwi". Rozmyślał nad tymdziesięć lat, aż wreszcie wynalazł opaskę na biodra, ozdo-bił nią siebie i zaczął przechadzać się z dumą, jakby pytał:„No co, nie spodziewaliście się tego po mnie?" Był toprzodek dzisiejszych rikszarzy. Może wyda się wam tonieco dziwne, że dla wynalezienia takiej prostej rzeczyzużył dziesięć lat, ale proszę wyobrazić siebie na jegomiejscu w świecie niewiedzy, w czasach odległej starożyt-ności, kiedy tak wielkich umysłów jak teraz nie byłow ogóle. Podobno nawet Kartezjuszowi dziesięć lat zajęłoodkrycie owego: „Myślę, więc jestem", czyli prawdy zro-zumiałej nawet dla trzyletniego dziecka. Odkrycie czegośnowego jest zawsze rzeczą bardzo trudną, dlatego powta-rzam z całym naciskiem, że wynalezienie opaski biodrowejw ciągu dziesięciu lat to wynik wyjątkowo dobry jak narozum zwykłego rikszarza. Tak oto gdy powstała opaskabiodrowa, największe wpływy na świecie zdobyli riksza-rze. Ale wtedy pewien nieugięty upiór, ogarnięty duchemwspółzawodnictwa i oburzony tym, że rikszarze w opas-kach biodrowych przechadzają się po wielkich drogachświata z miną panów, rozmyślał sześć lat i wymyślił zby-teczny, moim zdaniem, strój zwany narzutką haori. Pod-upadła wtedy władza opasek biodrowych, nadszedł czasrozkwitu haori. Sprzedawcy warzyw, aptekarze, sklepi-karze są potomkami owego wynalazcy. Po epoce opaskibiodrowej i epoce haori nadeszła epoka szarawarów. Wy-myślił je upiór, który zdenerwował się powodzeniem ha-ori. On dał początek dawniejszym samurajom i dzisiej-i8* 275

Page 272: Natsume Sōseki - Jestem kotem

szym urzędnikom państwowym. W ten sposób upiory, kie-rując się duchem współzawodnictwa, prześcigały sięw wyszukiwaniu nowości, w końcu wymyślili monstrual-ny strój wzorowany na jaskółczym ogonie. Siedząc po-chodzenie wszystkich odmian odzieży przekonujemy się0 jednym: nie ma dowodów na potwierdzenie tezy o po-wstaniu Odzieży pod wpływem konieczności, braku innychzajęć, przypadku czy po prostu nudy. Zrodziła się ona —1 przybierała rozmaite nowe formy — z nieugiętego pra-gnienia pokonania innych, z chęci podkreślenia różnicmiędzy ludźmi. Te motywy psychologiczne były też przy-czyną innych wielkich odkryć. To zrozumiałe. Tak jakprzyroda nie znosi próżni, tak człowiek nie lubi wzajem-nego podobieństwa. Z niechęci do równości człowiek przy-wykł do odzieży jak do ciała i kości, ubranie stało sięczęścią jego istoty, dlatego domaganie się powrotu dopierwotnej epoki równości brzmi jak bredzenie wariata.Zresztą nawet zgoda na miano szaleńca nie ułatwi wamprzywrócenia minionej epoki. Ci, którzy by wrócili doepoki nagości, byliby w oczach cywilizowanego świataupiorami. Nie zyskaliby nic, nawet gdyby setki milionówludzi świata dało się wciągnąć do warowni upiorów, ro-zebrało się i obwieściło równość dla wszystkich i spokoj-ne życie bez poczucia wstydu. Nawet jeśli cały światzmieni się w upiorów, rywalizacja nie ustanie, już od na-stępnego dnia rozpocznie się współzawodnictwo międzyupiorami. Nie mogąc walczyć ze sobą za pomocą strojubędą walczyć za pomocą nagości. Nawet golasy zacznąustanawiać nierówność między sobą. Choćby z tego wzglę-du nie należy rozbierać się do naga, bo to i tak niczego niezmieni.Mimo to tłum ludzi, który ujrzałem w dole przed sobą,zdjął wszystko, czego nawet zdejmować nie wolno. Zło-żył na półkach przepaski biodrowe, haori, szarawary haka-ma i bezwstydnie manifestował publicznie swój pierwo-tny skandaliczny wygląd, a przy tym zachowywał się jak276

Page 273: Natsume Sōseki - Jestem kotem

gdyby nigdy nic, rozmawiał i śmiał się bez najmniejszegoskrępowania. To właśnie ten widok nazwałem poprzednionajwiększym cudactwem. Tak, panowie z cywilizowanegoświata, przypadł mi teraz zaszczyt powiedzieć wam o tymwszystkim z całą uczciwością.Wszystko było tam tak poplątane, że nawet nie wiem,od czego zacząć. W działaniu upiorów nie ma bowiem ża-dnych zasad, dlatego też trudno jest przedstawić świa-dectwo ich zachowań w sposób uporządkowany. Możewięc zacznę od basenu kąpielowego. Zresztą nie wiem, czyto był basen, czy coś innego, myślę jednak, że basen.Rozgrodzony był na dwie części — w jednej znajdowałasię jakaś dziwnie biała woda. Lecznicza — jak ją nazy-wają. Woda była mętna, jakby rozpuszczono w niej wa-pno. Zresztą nie chodzi tu o zwyczajną mętność. Ta wodabyła jakaś ciężka, przetłuszczona. Nic dziwnego, że wyglą-dała na nieświeżą, zmieniano ją bowiem raz na tydzień.W drugiej części basenu znajdowała się zwykła ciepławoda, ale nie mógłbym przysiąc, że była przejrzystai czysta. Miała zupełnie taką samą barwę jak wodaw beczce przeciwpożarowej, naturalnie po zamieszaniu.Teraz opowiem o upiorach, choć to bardzo trudne zada-nie. Oto w tej wodzie z beczki przeciwpożarowej stałodwóch zuchów, którzy polewali sobie brzuchy ciepłą wo-dą. Przyjemna zabawa. Obaj byli czarni do niemożliwości.Patrząc na nich pomyślałem: Jakie silne upiory! W tymmomencie jeden z nich zaczął trzeć ręcznikiem swojąpierś i rzekł: „Kin-san, coś mnie tu pobolewa. Co to możebyć?" Wtedy Kin-san z zapałem wyjaśnił: „To żołądek.Od żołądka można stracić życie. Koniecznie musisz uwa-żać, to niebezpieczne!" Tamten wskazał wtedy na lewepłuco: „Przecież to tu, z lewej!" „Tu właśnie jest żołądek.Z lewej żołądek, z prawej płuca". „Czyżby? A ja myśla-łem, że żołądek jest tutaj". Poklepał siebie po biodrach.Kin-san zaś odpowiedział: „Tam bywa lumbago". W tymmomencie do wody wskoczył z pluskiem dwudziestopię-277

Page 274: Natsume Sōseki - Jestem kotem

cioletni mężczyzna z rzadkim zarostem. Mydło, które po-krywało jego ciało, rozpłynęło się po powierzchni wodyi błyszczało jak metaliczna powłoka. Obok niego łysydziadek przytrzymywał ostrzyżonego na jeża faceta i cośtłumaczył. Z wody wystawały tylko ich głowy.— To bieda być starym! Kiedy człowiek się postarzeje,młodym nie dorówna! Ale wodę i dziś lubię tylko gorą-cą, w innej czuję się niedobrze.— Pan przecież ?jest bardzo zdrowy. To dobrze, gdyczłowiek ma tyle zdrowia i energii.— Energii to nie mam. Tylko tyle, że nie choruję.Człowiek może dożyć nawet do stu dwudziestu lat, jeśligłupstw nie robi.— Co? Może tyle przeżyć?— Może, może, ręczę za te sto lat. Ale przed Restaura-cją był w Ushigome wasal shoguna nazwiskiem Magari-buchi, którego sługa żył sto trzydzieści lat.— To sobie człowiek pożył!— Żył tak długo, że zapomniał, ile ma lat. Mówił, żepamiętał do stu, a potem już zapomniał. Kiedy go po-znałem, miał sto trzydzieści lat. Nie wiem, co się z nimpotem stało. Kto wie, może jeszcze żyje.To rzekłszy staruszek wyszedł z basenu. Mężczyznaz wąsami uśmiechnął się do siebie, rozchlapując dokołamydlaną pianę, przypominającą mikę. Na miejsce starcado wody wskoczył upiór inny niż wszystkie pozostałe,miał bowiem na sobie wytatuowany obraz. Tatuaż przed-stawiał chyba lwami Jutaró, wojownika z uniesionymmieczem w chwili zadawania ciosu boa dusicielowi, aleniestety, dla węża zabrakło miejsca, gdyż nie było gonigdzie widać. I dlatego zapewne pan Jutaró w tej poziewyglądał na zawiedzionego.—- O! Strasznie zimna! — zawołał właściciel tatuażu,W ślad za nim wskoczył jeszcze jeden mężczyzna,skrzywił twarz, jakby z trudem znosił wrzątek, i rzekł:— Cóż to? Mogłaby być bardziej gorąca... — popatrzył278

Page 275: Natsume Sōseki - Jestem kotem

na twarz Jutaro i powitał go słowami: — O! Uszanowa-nie, szefie.Jutaro skwitował pytanie jednym „Aha", potem do-piero zapytał:— Co u Tamiego?— Co może być? Wie pan, że on lubi się popisywać.— Dobrze by było, gdyby tylko się popisywał.— Niedobry z niego człowiek... Ciekawe, że nikt gonie lubi. Może po prostu ludzie mu nie ufają? Pracowniknie powinien tak się zachowywać.— No, pewnie. Nikt nie powie, że on jest skromny.Trochę zadziera nosa. I dlatego mu nie ufają.— Tak jest. Uważa, że jest lepszy od innych. To mupo prostu szkodzi.— Starzy ludzie z Shirogane-cho poumierali, pozostałtylko bednarz Gen-san, właściciel cegielni, no i pan. Japrzynajmniej tu się urodziłem, a ten Tami nie wiadomo,skąd przyszedł.— A mimo to tyle osiągnął.— Tak, ale nie lubią go ludzie. Nikt z nim nie utrzy-muje stosunków.Nie zostawili suchej nitki na Tamim.Tyle na temat basenu z wodą przeciwpożarową. A te-raz spójrzmy w stronę białej wody. Był tu taki tłum,że należałoby raczej powiedzieć, że to woda weszłamiędzy ludzi, a nie ludzie do wody. Mimo to wszyscybyli spokojni i zadowoleni. No, tak, skoro tyle ludzi sie-dzi teraz w tej wodzie, a zmieniają ją raz na tydzień,nic dziwnego, że jest taka brudna — pomyślałem. Kiedyprzyjrzałem się dokładniej, zobaczyłem wciśniętego w le-wy róg, skulonego i czerwonego jak rak, profesora Kusha-miego. Biedak! Mógłby mu ktoś zrobić miejsce i pozwolićwyjść — myślałem, ale nikt nie zamierzał się ruszyć,a sam profesor nie przejawiał chęci, żeby wyjść. Poprostu siedział bez ruchu, cały czerwony. Na pewno bar-dzo cierpiał. Ale widocznie postanowił poczerwienieć za279

Page 276: Natsume Sōseki - Jestem kotem

całe dwa seny i pięć rinów. Siedząc na półce i oglądającwszystko przez szybę zacząłem naprawdę się niepokoić,bo jeśli profesor szybko stamtąd nie wyjdzie, na pewnozamieni się w parę. W tym momencie mężczyzna sie-dzący przy nim zmarszczył brwi i przemówił do rozsądkupozostałych upiorów:— Chyba trochę za mocno działa, okropnie pieką miplecy, to po prostu wrzątek.— Jest w sam raz. Kąpiel lecznicza nie działa, jeśli niejest gorąca. W moich stronach rodzinnych wchodzi siędo Wody dwa razy gorętszej — ktoś zaczął popisywać sięprzed innymi.— A na co ta woda działa? ■**• spytał mężczyzna ukry-wający pod ręcznikiem swą niekształtną głowę.— Na różne rzeczy. Podobno na wszystko. Niezła, co?Słowa te wypowiedział mężczyzna o wychudzonej gło-wie, barwą i kształtem przypominającej ogórek. Jeśli takdobrze działa, to mówiący mógłby wyglądać trochę zdro-wiej.— Podobno kąpiel jest najbardziej skuteczna na trzecilub czwarty dzień od wpuszczenia do wody lekarstwa.Dzisiaj akurat przypada ten dzień.Spojrzałem w stronę mówiącego. Był to mężczyzna na-dęty jak bania. Z pewnością zgrubiał tak od brudu.— A pić też można? — doleciał mnie piskliwy głos.— Kiedy bardzo przemarzniesz, wypij kubek i połóżsię spać, a Zobaczysz, jak to dziwnie działa; nie będziesznawet musiał wychodzić na dwór za potrzebą.Tym razem też nie mogłem dostrzec twarzy mówią-cego.Zostawmy baseny w spokoju i spójrzmy teraz na drew-nianą podłogę. Co widzimy? Widok niegodny opisu. Roz-siedli się tu i tam, ciasno obok siebie, Adamowie — każ-dy w pozie, jaka mu jest wygodna — i myją to, couważają w danej chwili za stosowne. Najbardziej mniezdumiało dwóch Adamów: jeden leżał na wznak i przy-280

Page 277: Natsume Sōseki - Jestem kotem

glądał się okienku pod sufitem, drugi leżał na brzuchui przyglądał się rowkowi ściekowemu. Mieli widocznietyle czasu, że nie wiedzieli, co z nim zrobić. Za plecamibonzy, siedzącego twarzą do kamiennej ściany, stał chło-piec i klepał go bez przerwy po plecach. Był to pewniejego uczeń, który teraz zastępował posługacza łaz-iennego.Prawdziwy zaś służący wyglądał na przeziębionego —mimo panującej tu wysokiej temperatury miał na sobiewatowany serdak. Z owalnego ceberka polewał plecy ja-kiemuś mężczyźnie. Między dużymi palcami prawej nogitrzymał myjkę z kamlotu. Bliżej mnie mył się ktoś uży-wając, zapewne z chciwości, aż trzy ceberki naraz. Upar-cie proponował on sąsiadowi swoje mydło i coś mu bezprzerwy opowiadał. Nastawiłem uszu i usłyszałem, comówi,— Broń palna przyszła do nas z zagranicy. U nas da-wniej po prostu się zarzynali. Obcokrajowcy są tchórza-mi i dlatego wymyślili strzelby. Nie sądzę, aby wymyślilito w Chinach. Mówią, że w innym kraju. W czasach Wa-tonai * jeszcze ich nie mieli. A przecież Watonai pocho-dził z rodu wojowników Seiwa Genji **. W dawnych cza-sach, gdy yoshitsune z Ezo udawał się do Mandżurii,przyłączył się do niego pewien mężczyzna biegły w na-ukach, pochodzący z Ezo. Syn tegoż Yoshitsune napadłna Wielkiego Minga. Mingowie znaleźli się w kłopotliwejsytuacji i wysłali poselstwo do trzeciego shoguna z pro-śbą o przysłanie im trzech tysięcy żołnierzy, a shogunpo prostu zatrzymał tego posła... Jak się on nazywał?Wszystko jedno, nieważne. Trzymał go u siebie przezdwa lata, potem zaprowadził do domu publicznego w Na-* Watonai — bohater sztuki joruri pt: „Kokusen'ya-gas5en"(„Bitwa Koksingi") Chikamatsu Monzaemona; pierwowzorem tegobohatera jest potomek chińskich Mingów.** Seiwa Genji — patronimik rodów wywodzących się od Sada-zumi-shinn5 (IX—X w.), syna cesarza Seiwa, który otrzyma!nazwisko Minamoto.281

Page 278: Natsume Sōseki - Jestem kotem

gasaki. Jedna z dziewcząt z tego domu powiła mu syna,owego Watonai. Kiedy poseł wrócił do kraju, WielkiMing został pokonany przez zdrajców.Z tego, co mówił, niewiele można było zrozumieć. Z ty-łu za nim jakiś mężczyzna, dwudziestopięcio- czy dwu-dziestosześcioletni, o ponurym obliczu, zapomniawszyo całym świecie masował sobie bez przerwy krocze, po-lewając je tą białą gorącą wodą. Może miał tam jakiśwrzód. Obok niego siedemnaste-, osiemnastoletni chło-piec paplał coś współczesnym żargonem młodzieżowym —był to chyba uc?eń mieszkający i usługujący w domusąsiadów. Spoza niego wyzierały czyjeś osobliwe plecy.Kości kręgosłupa rysowały się tak wyraźnie, jakby jegowłaścicielowi wbito w siedzenie palik bambusowy. Poobu stronach kręgosłupa rozlokowały się cztery plamy,jak kostki na planszy w grze juroku-musashi. Plamybyły czerwone, rozognione i ropiejące. Zbyt wiele tu siędziało, żeby tak po kolei wszystko opisywać, nie potrafięnawet dokładnie odmalować żadnej z tych plam. Podją-łem się kłopotliwego zadania — pomyślałem zmartwiony,gdy oto u wejścia pojawił się może siedemdziesięcioletnimnich w jasnożółtej bawełnianej szacie. Pokłonił sięz szacunkiem wszystkim upiorom i rzekł:— Witam was, moi drodzy, i dziękuję za przybycie.Dziś jest trochę chłodniej, proszę więc się nie spieszyć,korzystajcie z leczniczej kąpieli do woli i ogrzejcie do-kładnie. Hej, człowieku, pilnuj, żeby temperatura wodybyła, jak należy!— Słucham pana — odpowiedział „człowiek".Ten od Watonai pochwalił staruszka:— Jaki jest miły dla gości. Tak trzeba prowadzić in-teres.Ten osobliwy starzec nieco mnie zaskoczył, przerwęwięc poprzedni wątek i przez pewien czas skoncentrujęobserwację wyłącznie na nim. Oto ujrzawszy czterolet-282

Page 279: Natsume Sōseki - Jestem kotem

niego chłopca, który wyszedł właśnie z basenu, starzecwyciągnął ręce w jego stronę i przemówił:— Chłopcze, podejdź bliżej.Chłopiec spojrzał na starca, który był podobny do roz-deptanego Boga Szczęścia, przeraził się go i rozbeczał nacałą łaźnię. Starzec mówił dalej z uczuciem, choć niecozniechęconym tonem:— O, płaczesz?! Co, boisz się dziadka? Coś takiego!Nie mając innego wyjścia ostrze swej życzliwości skie-rował w stronę ojca tego chłopca.— Ach, Gen-san. Chłodnawo dziś, co? Ale głupiec z te-go złodzieja, który wczoraj wszedł do sklepu Ómiya. Wy-ciął w drzwiach kwadratową dziurę. A wiesz, co potemsię stało? Odszedł z niczym. Widocznie zobaczył poli-cjanta czy może strażnika nocnego... — Pośmiał się nadgłupotą złodzieja, a potem przyczepił się do innego czło-wieka: — Tak, tak, zimno. Wy jesteście młodzi, nie czu-jecie tego, co?Najwyraźniej tylko ten starzec odczuwał chłód.Zajęty staruszkiem zapomniałem całkowicie o pozo-stałych upiorach, nie wiedziałem nawet, kiedy znikł z mejpamięci skulony w kącie profesor Kushami, ale oto nie-spodziewanie usłyszałem krzyk dochodzący z miejsca,gdzie krawędź podłogi styka się z posadzką. Spojrzałemw tamtą stronę i nie miałem już wątpliwości — był tosam profesor Kushami. Nie po raz pierwszy usłyszałemwyjątkowo donośny krzyk mego pana, ponury i przykry,ale tym razem rozległ się on w tak nietypowym miejscu,że przestraszył mnie jak nigdy przedtem. Przez chwilęsądziłem, że mój pan zwariował, ponieważ siedział zbytdługo we wrzątku i cierpiał. Gdyby tak rzeczywiście sięstało, trudno byłoby go za ten krzyk winić, ale jak nautratę zmysłów, zachowywał się nader przytomnie. Jakwam powiem, dlaczego krzyczał tak skandalicznie, zape-wne nie uwierzycie. Oto ni mniej, ni więcej zrobił poprostu awanturę małemu niegrzecznemu chłopcu. „Od-# 283

Page 280: Natsume Sōseki - Jestem kotem

suń się ode mnie! Lejesz wodę do mojej miski!" —wrzeszczał. Na rzeczy można patrzeć rozmaicie, więc niema konieczności tłumaczenia tego wrzasku utratą zmy-słów. Prawdopodobnie tylko jeden na tysiąc gotów byłbyporównać* tę sytuację ze sceną, w której Takayama Hiko-kuro * ganj rozbójnika. Może rzeczywiście profesor są-dził, że jest bohaterem tej sztuki, ale jego partner nieuważał się za rozbójnika i dlatego gra nie mogła daćoczekiwanego efektu. Uczeń po prostu odwrócił się i od-powiedział spokojnie: „Ja byłem tutaj wcześniej". Zwykłaszczera odpowiedź wskazywała, że chłopiec nie zamierzaustąpić miejsca mimo żądań mego pana, który w końcamusiał zrozumieć, że nie ma podstaw ganić go jak roz-bójnika. Zresztą profesor rozgniewał się nie tyle z po-wodu zajętego przez ucznia miejsca, co z nieznośnej py-szałkowatości chłopca, który od dłuższego czasu rozmawiałz drugim arogancko o sprawach, o których nie przystoimówić młodym, a mój pan cały czas musiał ich wysłu-chiwać. Mimo grzecznej odpowiedzi mój pan nie miałzamiaru ustąpić. „Co to jest?! Idioci! Łobuzy! Brudnąwodę rozchlapują do czyjejś miski!" — wrzeszczał. Jegogniew sprawił mi pewną przyjemność, ponieważ te żółto-dzioby zdenerwowały mnie również, ale był jednak na-zbyt porywczy jak na wychowawcę szkolnego. Fakty-cznie, mój profesor jest zbyt porywczy. Przypomina żu-żel w popielniku, suchy i szorstki, a przy tym nieprzy-jemnie twardy. Gdy Hannibal przekraczał Alpy, drogęprzegrodziła mu wielka skała i hamowała przemarszwojsk. Hannibal oblał skałę octem, rozpalił wokół niejognisko, zmiękczył ją, pociął piłami na drobne kawałkijak kamaboko — gotowaną pastę rybną — i przeprowa-dził armię bez trudu. Wydaje mi się, że na takich ludzi* Takayanaa Hikokuro (1747—1793), czyli Masayukł, zwany teżHlkokuro. Kiedy studiując historię zrozumiał, że shógun uzurpo-wał władzę należną cesarzowi, popełnił samobójstwo. Jest wzo-rem lojalnośei watoec cesarza.2E4

Page 281: Natsume Sōseki - Jestem kotem

jak mój pan, kąpiel lecznicza nie działa w ogóle, nawetgdyby siedział w niej nie wiem jak długo. Należałobygo oblać octem i podgrzać — innego sposobu nie ma.W przeciwnym razie nawet setki takich chłopców przezdziesiątki lat nie wyleczą go z zatwardziałości. Oczywi-ście, należy pamiętać o tym, że ta cała gromada upiorówzrzuciła z siebie ubiory, niezbędną oznakę cywilizacji,nurzała się w basenie lub wylegiwała leniwie na podło-dze, nie można więc oceniać ich według ustalonych uni-wersalnych zasad. U nich dopuszczalne są wszelkie dzi-wactwa. Żołądki u nich mogą znajdować się na miejscupłuc. Watonai może stawać się Seiwa Genji, mogą teżnie ufać Tamiemu. Ale kiedy wychodzą z basenu, prze-stają być upiorami. Wracają do świata, w którym oddy-chają normalni ludzie, muszą więe włożyć na siebie ubra-nia, niezbędne oznaki cywilizacji. I muszą też zachowy-wać się jak normalni ludzie. Mój pan jednak stoi terazna progu tych dwóch światów, między posadzką zalaną wo-dą a podwyższoną podłogą, tuż przed powrotem do świataradości i szczęśliwości, świata wszechstronnych możli-wości. Jeśli jest on tak zatwardziały nawet w tym przej-ściowym momencie, zatwardziałość stała się już jego wię-zieniem czy chorobą, z której nie można się wyleczyć takłatwo. Moim skromnym zdaniem istnieje tylko jeden spo-sób na wyleczenie mego pana z tej choroby: zwróceniesię do dyrektora szkoły, żeby zwolnił go z obowiązkówprofesora. Gdy straci pracę> nie będzie mógł przystoso-wać się do nowej sytuacji i z pewnością sobie nie po-radzi. Po prostu będzie musiał umrzeć z głodu. Innymisłowy, zwolnienie -z pracy stanie się przyczyną śmierci.Mój pan choruje ciągle i czyni to z pewnym zadowole-niem, ale wcale nie chce umierać. Pozwala sobie po pro-stu na swego rodzaju luksus chorowania na chorobę, naktórą się nie umiera. Jeśli się. go nastraszy mówiąc: „Za-biję, jak zachorujesz!", na pewno zacznie drżeć jak w fe-brze, ponieważ jest tchórzem. Myślę, że podczas tego285

Page 282: Natsume Sōseki - Jestem kotem

drżenia przejdzie mu ochota na chorowanie* A jeśli nie,to niech będzie tak, jak było dotąd.Nawet gdyby był głupi i chory, i tak pozostanie moimpanem. Pewien poeta powiedział: „Będę wierny temupanu, który karmił mnie i łaską darzył". Zrozumiałe, żekotu również nie jest obca troska o swego pana. Pierśmoją wypełniło uczucie żalu, że nie zwróciłem na niegouwagi i zaniedbałem obserwację kąpieliska. Rozmyślaniaprzerwały nowe głosy złorzeczeń dochodzące z basenuz wodą leczniczą. Czy tam też wybuchła kłótnia? —pomyślałem i odwróciłem się. W basenie, niby ziarnaw szczelinach granatu, w którym nie zostało najmniej-szego otworu, upiory przywarły jeden do drugiego, owło-sione golenie splątały się z bezwłosymi lędźwiami. Jesien-ny dzień chylił się ku zachodowi, łaźnię po sufit wypełni-ła para. Kształty stłoczonych upiorów niewyraźnie ry-sowały się we mgle. Krzyki: „Gorąco! gorąco!" leciałyku mnie ze wszystkich stron, świdrowały uszy, przeni-kały do mózgu i rozbiegały się na wszystkie strony.W mej wyobraźni głosy miały kolory, piszczące były żół-te, śpiewne — zielone, grube i chrypiące były czarne.Nakładały się na siebie, wypełniały łaźnią nieokreślonympogłosem. Wyrażały panujący tu ścisk i zamieszanie. Sta-łem bezmyślnie, bez ruchu, jak zaczarowany. Kiedy za-mieszanie sięgnęło szczytu, ze splątanego i przepychają-cego się bezładnie tłumu wysunął się nagle olbrzym. Byłon z pewnością wyższy o trzy cale od pozostałych męż-czyzn. Pochylił ku przodowi czerwoną twarz, o którejtrudno było powiedzieć, czy porasta ją broda, czy teżtwarz wyrasta z brody, i krzyknął głosem dzwonu popę-kanego od żaru słonecznego: „Dolać! Dolać zimnej! Go-rąco! Gorąco!" Na tle bezładnie splątanego tłumu wi-działo się tylko tego mężczyznę, wydawało się nawet, żeon sam wypełnia cały basen. To nadczłowiek. Ten sam,o którym mówił Nietzsche. Wielki Król Demonów. Szefupiorów — myślałem patrząc na niego. Wtem z końca286

Page 283: Natsume Sōseki - Jestem kotem

basenu ktoś mu odpowiedział: „Zaraz!" Wzrok skiero-wałem w tamtą stronę i w mroku, w którym ginęły bar-wy i kształty, ujrzałem tego samego łaziennego w wato-wanym serdaku, wrzucającego kawał węgla do pieca.Węgiel zajął się ogniem, zatrzeszczał, oświetlając jedenpoliczek pomocnika. Jednocześnie rozjaśniła się za nimceglana ściana, jakby zapłonęła w mroku. Obleciał mnietrochę strach, więc nie zwlekając wyskoczyłem przezokno i wróciłem do domu. Po drodze zastanawiałem się:zdjęli z siebie narzutki haori, przepaski biodrowe, szara-wary i chcieli w ten sposób osiągnąć równość, ale otowśród tych nagusów pojawił się bohater i przygniótłswym ciężarem tłum maluczkich. Widać z tego, że nawetrozebranie się do nagusieńka nie daje szansy osiągnięciarówności wśród ludzi.Kiedy wróciłem z łaźni, na ziemi panował pokój, mójpan spożywał kolację, jego twarz jeszcze świeciła się poniedawnej kąpieli. Widząc, jak wchodzę od strony we-randy, mruknął; „Co za beztroski kot. Gdzie on się włó-czył o tej porze?" Spojrzałem na stolik. Mimo że mójgospodarz nie ma pieniędzy, to jednak położył przed sobąkilka rodzajów zakąsek. Była nawet smażona ryba. Niewiem, jak się ona nazywa, ale z pewnością złowili jąwczoraj w okolicach Odaiba. Wyjaśniłem już, że rybajest zdrowym stworzeniem, ale największe nawet zdro-wie nie pomoże, gdy będą cię tak smażyć i gotować.Wolałbym już chorować, byleby zachować możność od-dychania. Z takimi myślami usiadłem obok stolika, uda-jąc, że nie patrzę na potrawy, i czekałem na odpowiednimoment, żeby się poczęstować. Kto nie potrafi tak uda-wać, powinien zrezygnować z nadziei spróbowania sma-cznej ryby. Gospodarz zabierał się właśnie do ryby, alenagle odłożył pałeczki z miną zdegustowaną. Siedząca nawprost niego żona w milczeniu śledziła ruch pałeczeki pilnie studiowała ruchy szczęk męża.287

Page 284: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Stuknij no po głowie tego kota! — zażądał naglegospodarz.— A po co?— Nieważne, stuknij.Uderzyła mnie lekko po ^głowie otwartą dłonią, jakbypytając, czy tyle wystarczy. Nie bolało.— Nie zamiauczał?— Nie.— Jeszcze raz spróbuj.— Czy to nie wszystko jedno, ile razy go stuknę?Klepnęła mnie jeszcze raz. Nic nie poczułem i nadalsiedziałem spokojnie. Nie mogłem w ogóle zrozumieć, o comu chodzi, mimo że jestem taki mądry. Gdybym wie-dział, zareagowałbym w odpowiedni sposób, ale on mówiłtylko: „Bij!" sprawiając przykrość żonie, która musiałamnie bić, no i mnie bitemu. Ponieważ dwukrotna próbanie dała oczekiwanego rezultatu, gospodarz zaczął tracićcierpliwość.— No, uderz go tak, żeby zamiauczał.— I co to da? — zapytała żona z zakłopotanym wyra-zem twarzy i klepnęła mnie po głowie.Ale ja już wiedziałem, o co chodzi gospodarzowi, wy-starczyło po prostu zamiauczeć, żeby go zadowolić. Jakiz niego głupiec. Nie lubię go za to. Gdyby od razu po-wiedział, czego się po mnie spodziewa, obyłoby się bezzbytecznego wysiłku jego żony, a i ja nie cierpiałbym odtych uderzeń. Rozkaz: „Bij!" stosuje się tylko wtedy,gdy celem jest samo bicie. Bić to ich zadanie, a miau-czenie — to moje. Ale to bezczelność, żetoy w jednymsłowie „bij" pomieścić też miauczenie, które przecieżwinno zależeć jedynie od mojej woli. Po prostu nie do-cenia mojej osobowości. Kpi sobie z kotów. W ten sposóbmógłby postępować Kaneda, którego gospodarz nie zno-si jak żmii, ale żeby on, mój gospodarz, który nie takdawno stawiał się jako nagus, okazał się tak podły?! Leczmój gospodarz nie zawsze jest taki zły. Rozkaz nie by}288

Page 285: Natsume Sōseki - Jestem kotem

wyrazem jego złośliwości. Po prostu zrodził się niby lar-wa moskitów w chwili, gdy zabrakło mu rozumu. Tojasne, że od jedzenia napełnia się brzuch. Od zacięcia siępłynie krew. Kiedy zaś kogoś się zabija, ten ktoś bez-względnie umiera. Na tej samej zasadzie mój pan pocho-pnie rozumował, że uderzeniu musi towarzyszyć płacz.Przykro mi, ale nie jest to zbyt logiczne. W przeciwnymrazie musiałby umierać każdy, kto wpadnie do rzeki, do-stać biegunki, kto zje tempurę. Otrzymywanie wypłatyoznaczałoby paranie się pracą. Czytanie książki gwaran-towałoby sukces życiowy. Takie stanowisko nie wszyst-kich musi koniecznie zadowolić. Mnie na przykład w ogó-le nie odpowiada rozumowanie gospodarza: kot musimiauczeć, jeśli go uderzysz. Nie miałoby sensu rodzić siękotem, gdyby cię traktowano jak dzwon w Mejiro, wybi-jający regularnie godziny. Pokonawszy w duchu rozumo-wanie gospodarza, zamiauczałem zgodnie z jego oczeki-waniem. '— A teraz powiedz mi — zwrócił się do żony — co tojest „miau". Wykrzyknik czy przysłówek?Pytanie tak ją zaskoczyło, że nic nie odpowiedziała.Pomyślałem, że gospodarz nie odzyskał jeszcze zdrowychzmysłów po zdarzeniu w łaźni. Zresztą od dawna cieszysię reputacją dziwaka, niektórzy nawet twierdzą, że jestnaprawdę chory na umyśle. Gospodarz był jednak bardzopewny siebie, powtarzał z uporem, że to nie on jest psy-chicznie chory, lecz otaczający go świat. Kiedy sąsiedziprzezywali go psem, gospodarz, chyba dla sprawiedliwo-ści, nazywał ich świniami. Rzeczywiście, zawsze starał siębronić sprawiedliwości. I w tym cały kłopot. Będąc taki,jaki jest, w swym dziwnym pytaniu skierowanym do żo-ny nie widział niczego więcej poza drobnym incydentem,lecz dla zapytanej wyglądało to całkiem inaczej — takiepytanie zadaje człowiek bliski postradania zmysłów. Dla-tego żona, zdumiona, po prostu milczała. Ja też nie wie-19 — Jestem kotem

Page 286: Natsume Sōseki - Jestem kotem

działem^ jak mam zareagować. Wtedy gospodarz krzyk-nął:— Ejże!— Tak? — powiedziała przestraszona:— Twoje „tak" to wykrzyknik czy przysłówek? Jaksądzisz ?— Co za głupie pytanie! Czy to nie wszystko jedno?— O nie, to poważny problem zajmujący umysły ba-daczy naszego języka.— Miauczenie kota? Co za głupota. Czy koty miaucząpo japońsku?— W tym rzecz. Na tym polega cała trudność. Nazy-wają to językoznawstwem porównawczym.— No i rozstrzygnęli, jak to jest?— To ważny problem, tak szybko się go nie rozstrzy-ga — mówił przeżuwając rybę. Potem zabrał się za leżącąobok wieprzowinę z kartoflami. — Co to jest? Wieprzo-wina?— Tak, wieprzowina.— Hm — burknął z najwyższą pogardą i przełknął. —Może wypiję jeszcze jedną sake? — wyciągnął czarkęw stronę żony.■— Dzisiaj za dużo pijesz. Poczerwieniałeś.— Ale napi]ę się. Wiesz, jakie słowo jest najdłuższe naświecie?— Wiem. Saki-no kampaku-dajo-daijin.— To tytuł urzędowy. Pytam o długie słowo.— Pisane poziomo?— Aha.— Nie wiem! Chyba za dużo już wypiłeś. Może zjestrochę ryżu?— Nie, jeszcze się napiję. Chcesz? Powiem ci to naj-dłuższe słowo.— Dobrze, a potem będziesz jadł.— To jest słowo: Archaiomelesidonophrunicherata.— Znowu wymyśliłeś jakąś głupotę.290

Page 287: Natsume Sōseki - Jestem kotem

■— Nic nie wymyśliłem, to po grecku.— A co to znaczy po japońsku?— Nie wiem. Wiem tylko, jak się pisze. Jeśli je na-piszesz z odstępami, zajmie sześć i pół cala.Dziwię się, jak mój gospodarz może mówić przy trzeź-wym umyśle to, co inni po pijanemu. Co prawda, dzi-siaj stosunkowo dużo wypił, cztery czarki, choć zwykleogranicza się do dwóch. Już po dwóch robi się bardzoczerwony, dziś po podwójnej porcji twarz jego płonęłajak rozpalone w ogniu szczypce. Na pewno czuł się nie-dobrze, mimo to wcale nie zamierzał przerwać picia,gdyż znowu wyciągnął czarkę w stronę żony.— Jeszcze jedną.— Myślę, że już wystarczy. Będzie ci niedobrze —rzekła gniewnie.— Nawet jeśli będzie mi niedobrze, to co? Muszę sięprzyzwyczaić. Omachi Keigetsu powiedział. „Pij".— Co to jest Keigetsu?Pomyśleć, że sam Keigetsu nie budził u żony za groszszacunku.— Keigetsu to najlepszy krytyk dzisiejszych czasów.Kiedy on mówi: „Pij", to z pewnością ma rację.— Co za głupoty opowiadasz! Ten Keigetsu czy Bai-getsu niech lepiej nie wtrąca się do czyichś spraw. Cośpodobnego! Kazać pić, żeby człowiek cierpiał.— Nie tylko radził pić sake. Powiedział też: „Musiszutrzymywać stosunki z ludźmi, bawić się i podróżować".— To jeszcze gorsze! I taki człowiek może być najlep-szym krytykiem? Oburzające! Żeby mężczyźnie, któryma żonę i dzieci, doradzać zabawy...— Zabawa dobrze robi. Nawet bez rady Keigetsu ba-wiłbym się, gdybym miał pieniądze.— Jestem szczęśliwa, że nie masz. Byłoby straszne,gdybyś teraz jeszcze zaczął się zabawiać!— No, jeśli mówisz, że byłoby straszne, to zrezy-w 291

Page 288: Natsume Sōseki - Jestem kotem

gnuję, ale w zamian musisz trochę bardziej troszczyć sięo mnie i lepiej karmić wieczorami.— I tak daję wszystko, co mogę.

— Możliwe. Dobrze, na dziś wystarczy, a bawić siębędę wtedy, gdy zjawią się pieniądze — rzekł i wyciąg-nął w stronę żony miseczkę na ryż. Pochłonął chyba zetrzy porcje ryżu z herbatą. Tego wieczoru udało mi sięzjeść trzy kawałki wieprzowiny i łeb smażonej ryby.

Page 289: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Rozdział

ósmy

Wydaje mi się, że o bambusowym płocie otaczającymdomostwo gospodarza już wspominałem, kiedy objaśnia-łem ćwiczenia zwane obchodzeniem płotu, ale jeśli my-ślicie, że za tym ogrodzeniem znajduje się dom jakiegośważnego sąsiada, to się mylicie. Profesor Kushami, choćczynsz płaci niewielki, jest naprawdę najbardziej szano-waną tutaj personą. Od niewykształconych sąsiadów, ta-kich jak Yo-tchan czy Jiro-chan, oddziela go cienka war-stwa płotu, ale mimo bliskiego sąsiedztwa nie utrzymujez nimi żadnych stosunków. Za tym płotem rozciąga siępusty plac szerokości około dziesięciu metrów, na końcuktórego rośnie kępa kryptomerii. Z werandy wyglądająone jak gęsty las i czasem wydaje mi się, że gospodarzjest pustelnikiem pędzącym dni i noce w domku stoją-cym w szczerym polu w towarzystwie jedynie bezimien-nego kota. Gałęzie kryptomerii nie są jednak tak gęste,jak mogliście sobie wyobrazić z mego opisu, poprzez niewidać sterczący bezceremonialnie dach taniego pensjo-natu, który się tylko wabi wspaniale: „Gunkakukan", czyli„Dom Stada Żurawi". Skoro tani pensjonat nazywa się„Domem Stada Żurawi", to mieszkanie profesora na pe-wno zasługuje na nazwę „Pieczary OdpoczywającegoSmoka". Od nazw nie płaci się podatku, można więc we-dle woli wybierać nazwy świadczące o wielkości i dosto-jeństwie. Pusta przestrzeń o szerokości ponad dziesięciu,a długości dwudziestu metrów ciągnie się ze wschodu naZachód wzdłuż płotu bambusowego, potem załamuje sięnagle na kształt haka i obejmuje „Pieczarę Odpoczywa-

293

Page 290: Natsume Sōseki - Jestem kotem

jącego Smoka" od strony północnej. Właśnie ta część pół-nocna jest kością niezgody. Plac jest duży, można bynawet się cieszyć, że dbejmuje dom z dwu stron, alezarówno gospodarz „Pieczary Odpoczywającego Smoka",jak i ja, święty kot z tej pieczary, nie wiemy, co począćz tym pjaeem. W północnej części stoi w szeregu siedem,osiem drzew paulowni. Ich pnie są już dosyć grube, możena stopę w obwodzie, producent drewniaków geta dałbyz! -pewnością za nie niezłą cenę, ale cóż z tego, że myo tym wiemy, jesteśmy przecież tylko najemcami i zre-alizować pomysłu nie możemy. Żal mi gospodarza. Nie-dawno przyszedł tu woźny ze szkoły, odciął jedną gałąźpaulowni i zrobił z niej nowe geta, i choć powinien byłmilczeć, pochwalił się tym. Chytry lis. Tak więc mamypaulownie, ale żadnego z nich pożytku. „Okazja czy-ni złodzieja" — mówi, stare przysłowie. My zaś po-winniśmy powiedzieć: „Kto hoduje paulownie, ten nie mapieniędzy". Jest to święta prawda, bo głupiec umiera naworku złota. Głupcem nie jest ani mój gospodarz, ani ja,lecz właściciel Dembei. Same drzewka napraszają sięo twórcę geta, Dembei zaś jakby tego nie widział, przy-chodzi do nas jedynie po to, żeby pobrać czynsz. Niemam zresztą do niego żalu, nie będę też go dłużej ob-mawiał, przejdę już do głównego tematu, do tej nieco-dziennej historii, kiedy to pusty plac stał się ziarnemniezgody. Ale proszę obiecać, że nie powiecie o tym me-mu gospodarzowi. To jedyna moja prośba.

Pierwszą niedogodnością tego pustego terenu jest brakogrodzenia. Po pustym placu hula wiatr, unosi się kurz,przechodzi każdy, kto chce. Powiedziałem „jest", choć toniezupełnie ścisłe. W rzeczywistości należało powiedzieć„był". Żeby zrozumieć przyczyny tej historii, muszę co-fnąć się do momentu mojej przeprowadzki. Nawet lekarznie postawi trafnej diagnozy, jeśli nie zna przyczyny.Zacznę swą opowieść bez pośpiechu, od czasów, które jużminęły. Kiedy w lecie hula po pustym placu wiatr, od-

294

Page 291: Natsume Sōseki - Jestem kotem

świeża powietrze i wtedy jest bardzo przyjemnie, a pozatym nawet przy braku ostrożności nie zdarza się kradzieżtam, gdzie nie ma pieniędzy. Tak więc dla mego gospo-darza nie potrzeba było żadnych parkanów i płotów, koł-ków i zasiek. Myślę jednak, że wiele zależy od tego,jakiego rodzaju ludzie czy zwierzęta mieszkają po drugiejstronie pustego placu. Należy więc najpierw wyjaśnićcharaktery dżentelmenów tkwiących na mocnych pozy-cjach po przeciwnej stronie, Może zbyt pochopnie na-zwałem ich dżentelmenami, skoro nie wiadomo, czy sąto ludzie, czy zwierzęta, ale nie mam wątpliwości, żew zasadzie są to dżentelmeni. Tym bardziej że żyjemyw świecie, w którym nawet złodzieje wabią się dżentel-'menami. W tym wypadku nie są to dżentelmeni, którzysprawiają kłopot policji. Ich mocną stroną jest po prostuilość. Wszędzie się od nich roi. Szkoła średnia bowiem,o nazwie „Rakuunkan", czyli „Dom Spadających Obło-ków", liczy sobie ośmiuset paniczów, wychowywanychwbrew ich woli za pobraniem czesnego w wysokościdwóch jenów miesięcznie. Po nazwie szkoły można bysądzić, że są w niej sami eleganccy dżentelmeni, ale by-łoby to absolutne nieporozumienie. Nie należy więc wie-rzyć nazwom. W „Domu Stada Żurawi" nie siadają żu-rawie, w „Pieczarze Odpoczywającego Smoka" mieszkakot, a w „Domu Spadających Obłoków" nie żyją samieleganccy dżentelmeni, skoro wśród tak zwanych magi-strów i wykładowców są tacy upośledzeni na umyśle jakkolega Kushami. A jeśli tego nie wiecie, spróbujcie zetrzy dni pomieszkać u mego gospodarza.

W czasie mojej przeprowadzki pusty plac nie był jesz-cze ogrodzony, a dżentelmeni z „Domu SpadającychObłoków", podobnie jak Kuro od rikszarza, zakradali siępod drzewa paulowni, tam rozmawiali, jedli swoje śnia-dania, wylegiwali się na trawie i robili różne rzeziy. Pokażdej ich wizycie pozostawały różne rupiecie, opako-wania po śniadaniach, kora bambusowa, stare gazety,

295

Page 292: Natsume Sōseki - Jestem kotem

stare sandały zori i drewniaki geta. Nie rozumiem, dla-czego beztroski gospodarz zachowywał się wobec tegonadzwyczaj obojętnie i nie zgłaszał specjalnych pretensji.Może nie dostrzegał, a może po prostu nie chciał nikogopotępiać. Ale ci dżentelmeni wraz z postępami w naucetracili stopniowo cechy dżentelmenów i zaczęli wdzieraćsię coraz bardziej na południe, na teren, który do nichnie należał. Jeśli uważacie, że słowo „wdzierać się" nieprzystoi dżentelmenowi, mogę z niego zrezygnować. Nie-mniej drugiego tak dobrego dla tej sytuacji nie znajduję.Podobnie jak mieszkańcy pustyni przenoszą się z miejscana miejsce w poszukiwaniu wody i trawy, oni równieżprzenieśli się spod drzew paulowni w stronę kryptomerii.Kryptomerie zaś rosną akurat na wprost salonu. Tylkowyjątkowi śmiałkowie mogli się zdobyć na taki postę-pek. Po kilku dniach oswoili się z nową sytuacją i za-chowywali się już nadzwyczaj swobodnie. Nie ma nicstraszniejszego od edukacji. Nie tylko rozsiedli się podsalonem, ale zaczęli nawet wyśpiewywać. Zapomniałem,jakie pieśni, w każdym razie nie były to trzydziesto-jednosylabowe strofy, lecz hałaśliwe, wulgarne piosenki.Zaskoczyło to nie tylko gospodarza, ale nawet mnie; ,przysłuchiwałem się, zachwycony, tym talentem dżentel- 5menów. Lecz jak czytelnikowi zapewne wiadomo — za-chwyt i niechęć są czasem ze sobą związane nierozerwal-nie. Dotąd jednak żałuję, że mieliśmy do czynienia z tegorodzaju związkiem. Gospodarz pewnie też żałował, mu-siał bowiem wyskoczyć z biblioteki i ostrzec ich, żebytutaj nie wchodzili. Wypędzał ich ze dwa, trzy razy. Alenie mieli nawet zamiaru grzecznie go wysłuchać, ponie-waż byli wykształceni. Wyrzuceni, wkrótce wchodziliznowu. I od razu zaczynali hałaśliwie wyśpiewywać. Pro-wadzili głośne rozmowy. Byli dżentelmenami, więc częstopadały z ich ust słowa: „Ty" i „Co mnie to obchodzi?"Tego rodzaju słowa przed Restauracją należały do specja-listycznego repertuaru służby samurajów, tragarzy, ła-

Page 293: Natsume Sōseki - Jestem kotem

ziennych, lecz w XX wieku stały się jedynym językiemludzi wykształconych. Ktoś nawet próbował porównać tozjawisko do sportu, którym wszyscy przedtem pogardzali,lecz teraz, jak wiemy, popierają. Gospodarz znów wy-skoczył z biblioteki, schwytał najbardziej biegłego w tejmowie i surowym tonem zapytał, dlaczego tu przychodzą.Uczeń-dżentelmen, zapomniawszy o tak eleganckich sło-wach, jak „ty" czy „co mnie to obchodzi", odrzekł języ-kiem wyjątkowo wulgarnym:

— Myślałem, -że jest to ogród botaniczny szkoły.Gospodarz ostrzegł go, żeby na przyszłość tego nie ro-

bił, i wypuścił. „Wypuścił" brzmi może dziwnie, jakbychodziło o małego żółwia, ale napisałem tak, ponieważgospodarz w czasie rozmowy trzymał go za rękaw. Miałnadzieję, że po surowym upomnieniu zostawią go w spo-koju. Wiadomo jednak, że od czasów cesarzowej Nu Kua--szy oczekiwania się nie spełniają, więc i tym razem go-spodarz poniósł porażkę. Po pewnym czasie znowu zaczęlipojawiać się od północy, wchodzili prosto przez podwórzeod frontu, hałaśliwie otwierając bramę główną; kiedymyśleliśmy, że idą goście, na plantacji paulowni rozlegałsię śmiech. Z każdym dniem sytuacja się pogarszała.Efekty edukacji były widoczne jak na dłoni. Biedny go-spodarz nie wytrzymał, skrył się w bibliotece i z należy-tym szacunkiem napisał skargę do dyrektora „Domu Spa-dających Obłoków", prosząc o nieco większą kontrolę naduczniami. Dyrektor również odpisał uprzejmie, prosząco cierpliwość do czasu postawienia parkanu. Wkrótceprzyszło kilku robotników i przez pół dnia na granicydworku gospodarza i „Domu Spadających Obłoków" po-stawili płot wysokości około jednego metra. Teraz mogębyć spokojny — uradował się gospodarz. Tak, mój go-spodarz to głupiec. Nie można przecież tak szybko zmie-nić zachowania tych małych dżentelmenów.

Owszem, żartować z ludzi to rzecz interesująca. Nawetkot taki jak ja od czasu dq czasu zabawia się, drażniąc,

297

Page 294: Natsume Sōseki - Jestem kotem

córki pana domu, nic więc dziwnego, że dżentelmen!z „Domu Spadających Obłoków" pokpiwali sobie z głup-kowatego profesora Kushamiego. Zrozumiałe, że wykpi-wany nie widział w tym nic interesującego. Analizującpsychologię kpiny, dostrzegamy dwa elementy. Popierwsze, wykpiwany nie może zachowywać się obojęt-nie. Po drugie, kpiący winien przewyższać partnera podwzględem siły. Niedawno gospodarz wrócił z zoo i z pod-nieceniem opowiadał o tym, co zobaczył. Co on takiegozobaczył? Okazało się, że po prostu widział kłótnię wiel-błąda ze szczenięciem. Kiedy szczenię biegało niczymwiatr dokoła wielbłąda i ujadało, wielbłąd nawet tegonie spostrzegł, stał jak przedtem ze swym garbem nagrzbiecie. Nie wiem, jak długo pies szczekał i szalał, alewiadomo, że nic nie docierało do wielbłąda. W końcu,zniechęcony szczekaniem, zamilkł. Gospodarz śmiał się,że wielbłąd jest taki niewrażliwy, dla mnie natomiastbył to najlepszy przykład tego, co się działo w tym domu.Nawet najdotkliwsza kpina nic nie zdziała, gdy jej'przedmiotem jest wielbłąd. Nie warto też żartować z lwaczy tygrysa, ponieważ przewyższają nas siłą. Nim zacz-niesz żartować, rozszarpią cię na kawałki. Najwięcejprzyjemności z żartów mamy wtedy, gdy przeciwnikwścieka się, pokazuje zęby, a jednocześnie nic nie możenam zrobić. Dlaczego jest to takie zabawne? Z różnychprzyczyn. Przede wszystkim pomaga zabijać czas. Bow czasie nudy ma się ochotę liczyć Włosy we własnejbrodzie. Słyszałem, że w starożytności pewien więzieńz nadmiernej nudy- codziennie rysował trójkąty na ścia-nie swej celi i to go trzymało przy życiu. Nie ma bowiemna świecie niczego bardziej nieznośnego niż nuda. Jeśliwięc nie zdarzy się cokolwiek, co rozbudzi energię, życiestaje się bardzo przykre. Zatem żartowanie z kogoś jestswoistą rozrywką, dostarcza właśnie takich podniet. Pod-nietą zaś staje się tylko wtedy, gdy rozgniewa i osłabiprzeciwnika. Dlatego też od najdawniejszych czasów ta-

298

Page 295: Natsume Sōseki - Jestem kotem

kirni rozrywkami, jakimi są żart czy kpina, zajmowali sięz oddaniem ci, którzy nie rozumieli psychiki innych, znu-dzeni i głupkowaci wielcy panowie, ludzie o niskim po-ziomie umysłowym, czy też po prostu mali chłopcy, któ-rzy nie wiedzą, jak wyładować swą energię. Poza tymbyła to najprostsza metoda udowadniania w praktycewłasnej wyższości. Oczywiście, własną wyższość możnateż wykazać zabijając kogoś, raniąc lub chwytając w pu-łapkę, ale są to sposoby, które można stosować jedyniewtedy, gdy zabicie, zranienie czy schwytanie jest jedy-nym celem. Ale gdy z jednej strony chcesz wykazać swąsiłę, z drugiej zaś nie chcesz wyrządzić szkody innym,najlepiej posłużyć się kpiną. Jeśli jednak nie zranisz, niebędziesz mógł udowodnić swej wyższości. I przyjemnośćbędziesz miał nadzwyczaj małą, poza może pewnym po-czuciem spokoju. Człowiek to taka istota, która lubi wie-rzyć we własne siły. Wierzy w nie nawet w największychtarapatach. Można by więc sądzić, że polegając na sobiesamym powinien być spokojny, lecz nie zazna spokojudopóty, dopóki nie wykaże tego innym. Prostacy, którzynie potrafią rozumować i nie umieją osiągać spokoju du-cha, nie ufają we własne możliwości, wykorzystująwięc wszelkie okazje, żeby wykazać swoje męstwo. Dzia-łają tu te same motywy psychologiczne, co u entuzjastówjudo, którzy pragną rzucić człowiekiem o ziemię. Z ta-kim niebezpiecznym pragnieniem przechadzają się ulica-mi miasta i szukają kogoś słabszego, chcąc choć razrzucić nim o bruk. Są jeszcze inne przyczyny przyjem-ności żartowania, ale na tym poprzestanę, żeby opis niewydłużył się za bardzo. Jeśli ktoś chciałby jeszcze posłu-chać, niech przyjdzie do mnie na lekcje z koszykiem su-szonych bonito, chętnie mu to wyjaśnię.

Z powyższych wyjaśnień wynika, że najbardziej odpo-wiednim obiektem do żartów są małpy z Okuyama i na-uczyciele. Przykro mi, że porównuję nauczycieli do małp.Przykro mi nie ze względu na małpy, lecz ze względu na

299

Page 296: Natsume Sōseki - Jestem kotem

nauczycieli. Ale cóż ja na to poradzę, że są do siebie po-dobni. Jak wiadomo, małpy są uwiązane na łańcuchach.I chociaż ciągle szczerzą zęby i awanturują się, nie maobawy, że podrapią. Nauczyciele nie są wprawdzie uwią-zani łańcuchami, ale są skrępowani miesięczną wypłatą.Możecie z nich pokpiwać do woli, nie zrezygnują z pracy,żeby wyłoić skórę uczniom. Jeśli któryś z nich miałbyna tyle odwagi, żeby zrezygnować, to przecież nigdy bynie został nauczycielem. Tak, mój gospodarz jest nauczy-cielem, co prawda, nie w „Domu Spadających Obłoków",ale jaka to różnica, nauczyciel jest nauczycielem —a więc najodpowiedniejszym obiektem dla żartów i kpin,spokojnym i nieszkodliwym. Natomiast uczniowie „Do-mu Spadających Obłoków" to młodzi chłopcy. Psoty sąjednym ze sposobów schlebiania ich pysze i — jak są-dzę — przywilejem edukacji. Poza tym nie brak im ener-gii, z którą nie wiedzą, co zrobić podczas dziesięciominu-towej przerwy. Biorąc te wszystkie czynniki pod uwagęwidzimy, że nie bez powodu mój gospodarz stał sięprzedmiotem żartów i kpin. I dlatego jego gniew jestwyrazem prostactwa i najwyższej głupoty. A teraz opo-wiem wam, w jaki sposób uczniowie z „Domu Spadają-cych Obłoków" żartowali i jak gospodarz wyjątkowo pro-stacko na to reagował.

Wiecie chyba, jak wygląda parkan upleciony z bam-busu. Jest to zwykły płot nie zatrzymujący wiatru. Jarównież mogę przejść przezeń swobodnie. Dla mniejest wszystko jedno, czy ten płot stoi, czy nie. Lecz dyrek-tor „Domu Spadających Obłoków" nie dla kotów po-stawił to luźno splecione ogrodzenie, specjalnie wezwałrobotników i kazał im zrobić tak, żeby dżentelmeni, któ-rych on wychowuje, nie mogli przejść na podwórze go-spodarza. Rzeczywiście, człowiek przez to nie przelezie.Przez kwadratowe dziury byłoby trudno przecisnąć sięnawet samemu Czang Szy-tsunowi, magikowi z krajuTs'in. Nie mam wątpliwości, że płot spełniał swoje za-

300

Page 297: Natsume Sōseki - Jestem kotem

danie wobec ludzi. Nic dziwnego, że gospodarz się ucie-szył, zobaczywszy gotowe dzieło. Lecz w jego rozumo-waniu była ogromna luka. Większa jeszcze niż dziuryw płocie. Tak duża, że przepłynęłaby przez nią rybapołykająca łodzie. Gospodarz po prostu nie wpadł na po-mysł, że można płot przeskoczyć. Uważał, że ucznio-wie gimnazjum nie będą wchodzić na teren, którego gra-nice zostały wyraźnie oddzielone płotem, nieważne jakbardzo nędznym, w każdym razie płotem. A nawet gdybyktóryś zdecydował się przeleźć — rozumował — to i taknie zdoła tego zrobić. Innymi słowy, pochopnie wniosko-wał, że nie ma obaw o wtargnięcie na jego terytorium,gdyż nawet najmniejszy chłopiec nie mógłby przecisnąćsię przez dziury w plecionym płocie bambusowym. Isto-tnie, dopóki nie są kotami, nie mogą przechodzić przezoka tej kraty, ale przeleźć lub przelecieć ponad płotem —nie będzie dla nich żadną sztuką. Byłoby to nawet cie-kawe ćwiczenie sportowe.

Następnego dnia po postawieniu płotu chłopcy znowu

pojawili się od północnej strony placu. Jedynie nie za-

głębiali się tak bardzo, żeby znaleźć się na wprost salonu.

Krążyli w takiej odległości od domu, aby zabezpieczyć

się przed schwytaniem, gdyby zaczęto ich gonić, brali po

prostu w rachubę czas potrzebny do pokonania przeszko-

dy. Gospodarz, siedząc w pokoju po wschodniej stronie,

domu, oczywiście nie wiedział i nie widział, co oni ro-

bią. Chcąc ich zobaczyć, musiałby przejść przez furtkę do

drugiego skrzydła domu lub popatrzeć z okna ubikacji.

Z okna można ich oglądać wyraźnie jak na dłoni, ale

schwytać nie sposób. Można jedynie nawymyślać do woli.

Na nic by się też nie zdało obchodzenie podwórza i ata-

kowanie z drugiej strony, gdyż usłyszeliby kroki i ucie-

kli przez płot. Gospodarz był w podobnej sytuacji jak

kłusownicy podchodzący do miejsca, w którym foki wy-

grzewają się na słońcu. Oczywiście, nie mógł stać ciągle

301

Page 298: Natsume Sōseki - Jestem kotem

na straży w ubikacji. Nie mógł też wyskakiwać ciągle

przez boczną furtkę, gdy tylko usłyszał ich obecność.

Gdyby się na to zdecydował, musiałby zrezygnować

z pracy w szkole i zająć się wyłącznie polowaniem na

intruzów. Niedogodność pozycji gospodarza polegała na

tym, że w biblioteoe słyszał odgłosy wroga, lecz go nie

widział, a przez okno od północy mógł co prawda wi-

dzieć, ale nic poza tym. Wróg przejrzał tę niedogodność

położenia gospodarza i przyjął nową taktykę. Gdy roz-

poznał, że gospodarz znajduje się w swojej bibliotece,

starał się hałasować jak najgłośniej, zwłaszcza głośno

wykrzykiwał wszelkie obraźliwe słowa. A robił to tak,

żeby nie zdradzić miejsca, z którego głos pochodzi. Baz

% tej, raz z drugiej strony płotu. Gdy tylko zbliżał się

gospodarz, uciekali natychmiast lub po prostu przybierali

miny niewiniątek, jeśli już znajdowali się po drugiej

stronie płotu. Kiedy gospodarz szedł do ubikacji... Oczy-

wiście, nie poczytuję sobie za zaszczyt powtarzać wciąż

„ubikacja", co dla mnie również brzmi nieprzyjemnie

i nad wyraz krępuje, ale cóż mogę poradzić, skoro jest to

niezbędne w opisie wojny... A jeśli wywęszyli, że gospo-

darz udał się do ubikacji, podchodzili do drzew paulowni,

żeby rzucać się mu w oczy. Gdy gospodarz zaczynał na

nich wrzeszczeć, a głos jego roznosił się dokoła, nie wy-

kazując pośpiechu wycofywali się na uprzednio zajmo-

wane pozycje. Tego rodzaju taktyka stawiała gospodarza

W wyjątkowo trudnej sytuacji. Kiedy stwierdzał obec-

ność nieprzyjaciela, chwytał laskę i wybiegał na dwór,

by zastać niezmąconą dokoła ciszę. Gdy wracał do miesz-

kania i wyglądał przez okno, wtedy dostrzegał kilku in-

truzów. To wyglądał przez okno z ubikacji, to znów

wybiegał na tyły domu, i tak powtarzał te same czyn-

ności wielokrotnie. W takich sytuacjach mówi się: wy-

czerpała go praca bez wytchnienia. W końcu szaleństwo

gospodarza osiągnęło taki stopień, że nie wiadomo już

302

Page 299: Natsume Sōseki - Jestem kotem

było, czy jego zawodem jest nauczanie w szkole, czy pro-

wadzenie wojny. Kiedy ten stan umysłu sięgnął szczytu,

zdarzył się następujący wypadek-

W większości wypadki zdarzają się z pomieszania zmy-

słów. Hieroglify oznaczające pomieszanie zmysłów wska-

zują na stan, w którym krew „idzie w górę pod prąd",

czyli uderza do głowy, i następne utrata władz rozumu.

W tej kwestii nikt jeszcze nie wysunął innych argumen-

tów, nawet Galen, Paracelsus czy Pień Cz'u-i ze starej

szkoły chińskiej. Problem polega jedynie na tym, dokąd

krew „idzie pod prąd". Poza tym sporne jest, co właściwie

„idzie w górę pod prąd". Zgodnie' z poglądem staroeuro-

pejskim w naszych ciałach krążą cztery rodzaje płynów.

Płyn gniewu. Kiedy płyn ten „idzie w górę pod prąd",

człowiek wpada w gniew. Płyn tępoty. Kiedy „podchodzi

w górę", tępieją nerwy. Płyn smutku, który powoduje

u człowieka melancholię. I krew, która dostarcza człowie-

kowi energii. Wraz z rozwojem kultury płyny gniewu,

tępoty i smutku zanikły, a w człowieku pozostała tylko

krew. W związku z tym „iść w górę pod prąd" może tylko

krew. Ilość krwi u każdego człowieka jest ściśle określona.

Nieznaczne różnice ilościowe zależą od cech szczególnych

osobnika. W zasadzie na każdego przypada około dziesięciu

litrów. Gdy ilość ta zaczyna „iść w górę pod prąd", zwię-

ksza się nadmiernie aktywność tej części organizmu, do

której napływa, a pozostałe części cierpią na jej niedo-

statek i zaczynają tracić ciepłotę. Zdarzyło się to kiedyś

policjantom: gdy podpalono budki policyjne, wszyscy

policjanci zgromadzili się w komendzie. Z medycznego

punktu widzenia byłoby to policyjne „odejście w górę pod

prąd", czyli po prostu szaleństwo. Żeby wyleczyć się z tej

choroby, należy krew rozprowadzić równomiernie po ca-

łym organizmie, to znaczy skierować w dół to, co poszło-,

w górę. Można to osiągnąć różnymi sposobami. Podobna

jeden z nieżyjących już kolegów gospodarza kładł sobie

303

Page 300: Natsume Sōseki - Jestem kotem

na głowę mokry ręcznik i grzał się przy kotatsu *. W sta-rej chińskiej księdze medycznej pt: „Szang-han-lun, czylirozważania o tyfusie" napisano, że gorąca głowa i zim-ne nogi to oznaki bliskiej śmierci, zatem o mokrymręczniku jako metodzie przedłużania życia nie wolno za-pominać nawet na chwilę. Jeśli wam to nie odpowiada,możecie spróbować sposobu, którym posługują się mnisi.Tak jak ongiś bezdomny mnich Unsui, na miejsce nocleguwybierają oni kamień pod drzewem. Nie czynią tegow celu umartwiania ciała, lecz dla obniżenia tego, co„poszło w górę", czyli w celu pozbycia się szaleństwaspowodowanego uderzeniem krwi do głowy. Ten tajemnysposób wymyślił Hui-neng, Szósty Kapłan, podczas łuska-nia ryżu. Popróbujcie trochę posiedzieć na kamieniu,a zobaczycie, jak zziębną wam pośladki. Równocześnieustąpi zamroczenie. Jest to zgodne z prawami natury i niema co do tego żadnych wątpliwości. Widzimy więc, żew celu obniżenia podwyższonego wymyślono różne sposo-by, szkoda jednak, że nie wymyślono dotąd skutecznejmetody wywołującej uderzenie krwi do głowy i powodu-jącej zamroczenie. Na pierwszy rzut oka takie zamroczeniewydaje się zjawiskiem szkodliwym, ale są sytuacje, w któ-rych jest pożądane. Na przykład są zawody, dla którychstan ten jest szczególnie niezbędny. Najbardziej cenią gopoeci. Jest im tak potrzebny jak parowcom węgiel —przerwa w dostawie zamienia ich w zwyczajnych zjadaczyryżu, niezdolnych do żadnego innego działania. Ten rodzajzamroczenia nazywa się — jak Wiadomo — utratą zmy-słów, czyli szaleństwem. Ze względu jednak na reputacjęzawodu unika się twierdzenia, że bez utraty zmysłów niema poezji. Ludzie umówili się między sobą, że w tym wy-padku nie będą nawet stanu tego nazywać zamroczeniem.Jeden przez drugiego powtarzają z dumą jedno słowo:„inspiracja". Jest to słowo, które wymyślili po to, żeby

* Kotatsu — piecyk w domu japońskim, służący do ogrzewaniastóp, zwykle wpuszczony, w, podłog§ i ofcrytj kołdrą,. y

304

Page 301: Natsume Sōseki - Jestem kotem

wszystkich dokoła wprowadzić w błąd, bo w rzeczywistoś-ci chodzi o utratę zmysłów. Na ich poparcie Platon na-zwał ten rodzaj zamroczenia świętym szaleństwem,jednak ludzie stronią od słowa „szaleństwo", nawet jeślinazywa się je świętym. Tak czy owak korzystniej jest dlanich nazywać ten stan ducha inspiracją, choć słowo toprzypomina właściwie nazwę jakiegoś nowego lekarstwa.Tak jak dla rybiej pasty kamaboko podstawą są bataty,dla rzeźby Bogini Łaski Kannon suche drzewo, takjak surowcem potrawy z dzikiej kaczki jest wrona, a dlapotraw z wołowiny w tanich restauracjach konina — takpodstawą inspiracji jest zamroczenie umysłu. Zamrocze-nie umysłu zaś to chwilowe szaleństwo. I tylko dziękikrótkotrwałości tego stanu poeci obchodzą się bez leczeniaw Sugamo. Niemniej wytworzenie takiego chwilowegoszaleństwa jest sprawą trudną. Łatwiej doprowadzić czło-wieka do szaleństwa na całe życie niż pozbawić rozumutylko na czas trzymania pędzla nad kartką papieru — nieprzychodzi to łatwo nawet najbardziej uzdolnionym bóst-wom. A skoro nie potrafią tego zrobić bogowie, to tymbardziej ludzie muszą polegać na własnych siłach.

Od najdawniejszych czasów uczeni łamią sobie głowyzarówno nad sztuką wywoływania, jak i usuwania zamro-czenia umysłu. Pewien człowiek w celu wywołania stanuinspiracji jadł codziennie po dwanaście niedojrzałychowoców kaki *. Rozumował prosto: jedząc cierpkie owocedostaje się obstrukcji, a obstrukcja powoduje zamrocze-nie umysłu. Inny natomiast wskakiwał do podgrzanejwanny z karafką sake. Uważał bowiem, że picie alkoholuw gorącej kąpieli wywołuje uderzenie krwi do głowy.Gdyby jednak to nie poskutkowało, należy wziąć kąpielw winie gronowym. Nie miał jednak pieniędzy i niestetyumarł, zanim zdążył zrealizować swój pomysł. Jeszczeinnemu przyszło do głowy, że inspirację można wywołaćnaśladując ludzi starożytności, zgodnie z teorią, wedle

s Kaki — śliwa daktylowa.

20 — Jestem kotem 305

Page 302: Natsume Sōseki - Jestem kotem

której naśladowanie postawy i działania określonej osobyprowadzi do upodobnienia się do niej również pod wzglę-dem psychicznym. Na przykład wywołując awanturę,można poczuć się jak po wypiciu sake. przesiadującw bezruchu tak długo, jak długo pali się jedna trociczka,można naprawdę uwierzyć, że jesteśmy mnichami. Naśla-dując w ten sposób wybitnych ludzi starożytności, którzyprzeżyli chwile inspiracji, można osiągnąć podobny stan.Jak słyszałem, Wiktor Hugo rozmyślał nad stylem zdańleżąc na pokładzie jachtu. Wsiądźcie więc na statek i wpa-trujcie się w niebo, a na pewno zjawi się zamroczenie.Ponieważ Robert Louis SteVenson pisał powieści leżąc nabrzuchu, połóżcie się tak samo jak on, weźcie pióro doręki, a krew z pewnością „pójdzie w górę". Różni więcludzie wymyślali różne rzeczy, ale nikomu nic z tego je-szcze nie przyszło. Na razie uważa się, że sztuczne Wywo-ływanie inspiracji jest niemożliwe. Przykre, ale cóżpocząć. Nie ulega jednak wątpliwości, że wcześniej czypóźniej można będzie zgodnie z życzeniem wywołać inspi-rację. Gorąco bym pragnął, żeby dla dobra cywilizacji tenczas przyszedł jak najszybciej.

Myślę, że wystarczająco wyjaśniłem sprawę zamroczeniaumysłu, i teraz wreszcie przystąpię do opisu wspomnia-nego zdarzenia. Oczywiście, przed dużym zdarzeniem po-jawiają się zawsze mniejsze. Mówienie więc wyłącznieo wielkich zdarzeniach, a pomijanie małych jest błędem,który popełniają historycy od najdawniejszych czasów.Zamroczenie umysłu gospodarza przybierało na inten-sywności po każdym drobnym incydencie i doprowadziłow końcu do wielkiego zdarzenia. Muszę więc opowiedziećwszystko po kolei, w przeciwnym razie trudno byłoby zro-zumieć, w jakim stopniu zmienił się mój gospodarz.A jeśli tego nie zrozumiecie, jego zamroczenie stanie siępustą nazwą, świat z pogardą uzna, że nic się specjalnienie zmieniło, a gospodarz poczuje się zawiedziony, gdyjego wspaniałe szaleństwo nie spotka się z podziwem.

306

Page 303: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Jednak wszystkie zdarzenia, które opiszę, nie przyniosłymu zaszczytu. Skoro same zdarzenia są dla niego hańbią-ce, chciałbym przynajmniej jedno powiedzieć bez niedo-mówień, to mianowicie, że jego szaleństwo było najpraw-dziwsze, w niczym nie ustępowało innym. Jeśli nie po-chwaliłbym go za to, nie miałbym w ogóle o czym pisać.Nieprzyjacielska armią, skoncentrowana w „Domu Spa-dających Obłoków", znalazła w ostatnich dniach swegorodzaju pociski „dum-dum" i w czasie przerw, a takżepo zajęciach ostrzeliwała nas ogniem armatnim od północ-nej strony pustego placu. Te pociski w normalnym językunazywane są pułkami; kieruje się je w stronę wroga zapomocą czegoś, co przypomina tłuczek. Jednak nawet„dum-dum", wystrzelone z boiska „Domu SpadającychObłoków", nie trafią w gospodarza, jeśli ukryty jest w bi-bliotece. Nie sądzę, by wróg nie zdawał sobie sprawy, żeodległość jest zbyt duża, ale miał w tym pewiłe taktycznezałożenia. Skoro pośredni ostrzał prowadzony przez ma-rynarkę w czasie walk o Port Artur okazał się bardzoskuteczny, to również piłki uderzające o ziemię na pustymplacu mogą przynieść znaczne korzyści. Co więcej, każdywystrzał przeciwnika odprowadzany był przez całą armięgromkim okrzykiem wojennym, po którym gospodarzowize strachu krew odpływała z nóg i rąk. W końcu jednakagonii krew zmieniała kierunek i uderzała do głowy, mo-żna więc powiedzieć, że wróg całkiem chytrze uknuł ten.spisek. Podobno w dawnej Grecji żył pisarz imieniemAjschylos. Mężczyzna ten miał głowę zarówno do nauki,jak i literatury. Głowa do nauki i literatury — to poprostu łysa głowa. Dlaczego głowa łysieje? — zapyta-cie. — Po prostu z powodu niedożywienia włosy nie majądość energii dla dalszego rozwoju. Naukowcy i pisarzenajwięcej eksploatują głowę i dlatego są zawsze niedoży-wieni i łysieją. A ponieważ Ajschylos był pisarzem, z na-tury swej musiał wyłysieć. I faktycznie, miał głowę gładkąjak kumkwat. Ale oto pewnego dnia kiwając tą samą

Page 304: Natsume Sōseki - Jestem kotem

20* 307

Page 305: Natsume Sōseki - Jestem kotem
Page 306: Natsume Sōseki - Jestem kotem

głową — nie mamy przecież innych głów na co dzień,a innych od święta — szedł ulicą pod palącymi promie-niami słońca. I to był jego błąd. Łysa głowa, wystawionana słońce, błyszczy i widoczna jest z daleka. O wysokiedrzewo zawadza wiatr, w świecącą głowę może coś trafić.Nad głową Ajschylosa krążył orzeł trzymający w szpo-nach schwytanego żółwia. Żółwie, jak wiadomo, są bardzosmaczne, ale już od czasów greckich noszą na sobie twar-de pancerze. Są co prawda homary pieczone w skorupach,ale nikt dotąd nie słyszał o żółwiach zapiekanych w pan-cerzach. W pewnym momencie orzeł, mocno już zniecier-pliwiony, zobaczył w dole jakiś błysk. No, wreszcie cięzałatwię — przemknęło mu przez myśl. Był chyba pewien,że jeśli rzuci żółwiątko na ten błyszczący w dole przed-miot, skorupa pęknie. Wtedy opuści się na dół i bez truduspożyje jej zawartość. Niestety, głowa pisarza jest miększaniż skorupa żółwia, rozbiła się więc łysina na kawałkii słynny Ajschylos tragicznie skończył swój żywot. W tejhistorii niezupełnie jest jasne, co właściwie miał na myśliorzeł. Czy zrzucił żółwia wiedząc, że w dole znajduje sięgłowa pisarza, czy też pomylił ją ze skałą. Zastanawiającsię nad tym można porównać orła do przeciwnika z „Do-mu Spadających Obłoków", choć porównanie może okazaćsię chybione. Głowa gospodarza nie błyszczy wprawdzietak jak Ajschylosa czy innych uczonych starożytności,niemniej należy go traktować jako osobnika tego samegorodzaju, co pisarze i uczeni. Przesiaduje on bowiem w po-koju liczącym co prawda zaledwie sześć mat, ale nazy-wanym przecież biblioteką, i choć w nim często usypia, tojednak głowę kładzie na poważnych księgach. A jeszczenie wyłysiał, bo po prostu nie przyszła na to pora. Napewno wyłysieje w swoim czasie, to przeznaczenie, któretak czy owak musi spaść na jego głowę. W tym świetleostrzał pociskami „dum-dum", skierowanymi w jego gło-wę, był działaniem prowadzonym w najwłaściwszym cza-sie. Gdyby wróg prowadził swe działania bez przerwy

308

Page 307: Natsume Sōseki - Jestem kotem

przez dwa tygodnie, głowa gospodarza zaczęłaby sięuskarżać na niedożywienie od lęku i udręki i przybrałabywygląd kumkwata, czajnika czy też miedzianego kociołka.Jeśli ostrzał artyleryjski potrwałby przez następne dwatygodnie, owoc kumkwata na pewno pękłby, czajnik za-cząłby przeciekać, a w miedzianym kociołku pojawiłybysię pęknięcia. Ale profesor" Kushami nie przewidywał tegooczywistego rezultatu i z beznadziejnym uporem prowa-dził wojnę.

Pewnego popołudnia wyszedłem jak zwykle na we-randę, zdrzemnąłem się i przyśniło mi się, że zamieniłemsię w tygrysa. Rzekłem do gospodarza: „Przynieś kurę!",a on mi ją niósł drżąc ze strachu. Kiedy przyszedł Meitei,powiedziałem do niego, że mam ochotę na dziką gęś,i kazałem zamówić ją w restauracji. Meitei ze zwykłymsobie dowcipem odpowiedział, że mogę zjeść placuszkiryżowe z marynowaną rzodkwią, a będę miał wrażenie, żejem dziką gęś. Ryknąłem na niego, chcąc nastraszyć, Mei-tei pozieleniał i grzecznie zapytał: „Co mam zrobić?Restauracja Yamashity jest zamknięta". „Wobec tego —rzekłem — może być wołowina, pobiegnij do Nishikawyi przynieś z pół kilo pieczeni. Pospiesz się, bo w przeciw-nym razie zjem ciebie". Meitei podwinął poły kimonai pobiegł. Ciało moje tak się nagle powiększyło, że wy-ciągnąłem się na całą szerokość werandy i czekałem na je-go powrót, ale wtedy rozległ się nagle hałas w całym do-mu, więc nie doczekawszy się wołowiny przebudziłem sięze snu i wróciłem do rzeczywistości. Gospodarz, któryprzed chwilą drżał ze strachu przede mną, wyskoczyłz ubikacji, kopnął mnie w bok i nim o czymkolwiek zdą-żyłem pomyśleć, już wkładał geta w ogrodzie, i biegłw stronę furtki, a następnie do „Domu Spadających Obło-ków". Ponieważ skurczyłem się nagle i z tygrysa znówzamieniłem się w kota, poczułem się nieswojo, a poza tymrozśmieszyło mnie to wszystko; z powodu groźnego wy-glądu gospodarza i bólu od kopniaka w brzuch zapomnia-

309

Page 308: Natsume Sōseki - Jestem kotem

łem o tygrysie. Jednocześnie wyobraziłem sobie, że gospo-darz sam wreszcie wyruszył w pole, żeby stoczyć walkęz wrogiem. Cierpliwie znosząc boi ruszyłem z ciekawościw jego ślady. W tym momencie rozległ się głos gospoda-rza: „Złodzieje!" Zobaczyłem osiemnasto-, dziewiętna-stoletniego, silnie zbudowanego chłopaka w czapce szkol-nej w chwili przełażenia przez płot. Zdąży czy nie? —zastanawiałem się, gdy uczniowska czapka w bieguprzeskoczyła płot i pomknęła jak strzała w stronę własne-go obozu. Gospodarz krzyczał dalej i ścigał intruza. Chcącgo jednak dopędzić, musiałby również przeskoczyć przezpłot, ale wtedy znalazłby się na obcym terytorium i sammógłby zostać posądzony o kradzież. Jak już mówiłem,gospodarz wspaniale potrafił popadać w stan szaleństwa.Ponieważ nadarzyła się okazja ścigania złodzieja, postano-wił gonić go bez względu na to, czy sam zostanie posą-dzony o kradzież, czy też nie. Dobiegł do płotu nie majączamiaru się wycofać. W chwili gdy do obcego terytoriumpozostał tylko jeden krok, z armii wroga oderwał siędowódca, o rzadkich jasnych wąsikach, i wyruszył w kie-runku mego pana. Obie strony rozpoczęły rozmowy przezpłot wyznaczający granicę. Jak się okazało, mówili0 głupstwach.— To uczeń naszej szkoły.— Jeśli jest waszym uczniem, to dlaczego wdziera się

na moje podwórze?— Ponieważ niechcący wpadła mu tam piłka.— A dlaczego nie poprosił o pozwolenie?

— Otrzyma za to surowe ostrzeżenie.— Jeśli tak, to dobrze.Już miałem nadzieję, że będę świadkiem imponującego

widowiska — walki tygrysa ze smokiem — lecz pertrak-tacje przebiegały prozaicznie i zakończyły się szybko1 szczęśliwie. Gospodarz bowiem mocny jest tylko w sło-wach i zamiarach. Kiedy przychodzi czas na czyn, zawszetak się kończy. Przypomina mi to moje własne przebu-

310

Page 309: Natsume Sōseki - Jestem kotem

dzenie i nagłą przemianę tygrysa w kota. To takie właśnie

sytuacje nazywam drobnymi zdarzeniami.

Skoro opowiedziałem już o małym zdarzeniu, nadeszłakolej na relację o wielkim.

Gospodarz otworzył drzwi na werandę, położył się nabrzuchu i nad czymś rozmyślał. Prawdopodobnie opraco-wywał plan obrony. W „Domu Spadających Obłoków"trwały zajęcia i na boisku panowała niezwykła cisza.W jednej z klas uczniowie słuchali wykładu z etyki, do-chodziło tu wyraźnie każde słowo. Wsłuchując się w głosznakomitego mówcy spostrzegłem, że przemawia ten samgenerał, który wyszedł z obozu wroga do prowadzeniapertraktacji. /

— ...Moralność publiczna to sprawa bardzo ważna. Gdy

pojedziecie do Francji, Niemiec czy Anglii, zobaczycie, ze

nie ma kraju, w którym nie przywiązywano by wagi do

moralności publicznej. Nawet wśród najprostszych ludzi

nie znajdziecie takich, którzy nie cenią moralności. Ach,

jakież to smutne! W naszej Japonii nie możemy pod tym

względem rywalizować z zagranicą. Kiedy więc mówię

moralność publiczna, na pewno niektórzy z was myślą,

że jest to coś importowanego z zagranicy, ale takie rozu-

mowanie jest wielkim błędem, gdyż nawet ludzie staro-

żytni szli jedną drogą wytkniętą przez mędrca, wierni jego

wskazaniom o wierności wobec pana i wspaniałomyślności

wobec poddanych. Innymi słowy, owa wspaniałomyślność

jest źródłem moralności publicznej. Ponieważ jestem czło-

wiekiem, czasami przychodzi mi na przykład ochota na

śpiewanie. Ale kiedy się uczę i słyszę, jak ktoś w sąsie-

dnim pokoju wyśpiewuje, wtedy mi to przeszkadza. Tak

]est ze wszystkimi ludźmi. Nawet jeśli wiem, że głośna

deklamacja wybranego wiersza z „Antologii poezji epoki

T'ang" poprawiłaby moje samopoczucie, powstrzymuję

się, ponieważ mógłbym niechący zakłócić spokój sąsiada.

I dlatego, koledzy, musicie starać się przestrzegać zasad

311

Page 310: Natsume Sōseki - Jestem kotem

moralności publicznej, nie wolno bowiem pod żadnympozorem przeszkadzać innym...

Gospodarz uważnie słuchał tego wykładu, ale w pe-wnym momencie wyszczerzył zęby w uśmiechu. Muszękrótko wyjaśnić sens tego uśmiechu. Gdyby to czytałcynik, pomyślałby, że w uśmiechu tym kryje się sarkazm.Ale gospodarz nie jest aż tak złym człowiekiem. Chodzi turaczej o to, że nie ma nazbyt rozwiniętego intelektu. Dla-czego więc się uśmiechał? Po prostu ucieszył się. Wyda-wało mu się," że skoro wykładowca etyki osobiście dałswoim uczniom tak ostre przestrogi, to nie będzie nara-żony na ostrzał pociskami „dum-dum". A tym samym niebędzie musiał wyłysieć jeszcze przez dłuższy czas i sza-leństwo — może nie od razu, ale z biegiem czasu — prze-minie; nie będzie też musiał kłaść na głowę mokregoręcznika, wygrzewać się przy kotatsu ani sypiać na ka-mieniu pod drzewem. To dlatego właśnie tak bardzo wy-krzywiły mu się policzki w uśmiechu. Wysłuchał wykładuz powagą, szczerze bowiem wierzył, że również w wiekuXX zwraca się zaciągnięte długi.

W końcu rozległ się dzwonek i wykład nagle się skoń-czył. Skończyły się też zajęcia we wszystkich klasach.Wielka masa w sile ośmiuset ludzi, zamkniętych dotądhermetycznie, wypadła z budynku z wojennym okrzy-kiem. Przypominali rój pszczół uciekających z rozbitegoula. Z buczeniem i pokrzykiwaniem, nie zważając na sie-bie, wylatywali bezlitośnie przez okna i drzwi, wyskaki-wali z każdej szczeliny. To był początek wielkiego zdarze-nia.

Najpierw opiszę szyk bojowy nieprzyjaciela. Myliłby sięten, kto by uważał, że w takiej wojnie nie ma szyku bo-jowego. Zwykli ludzie myślą, że nie ma w ogóle wojengodnych tego miana poza bitwami nad rzeką Shahe, podMukdenem czy Port Arturem. Nieco bardziej romantycznibarbarzyńcy kojarzą sobie bitwy wyłącznie z wyczynamitakich bohaterów jak AchilleSj który wlokąc trupą Hektor

312

Page 311: Natsume Sōseki - Jestem kotem

ra obszedł trzykrotnie mury Troi, czy Czang Fei, któryze wzniesioną długą halabardą, przypominającą wycią-gniętego prosto węża, stawiał czoło milionowej armiiTs'ao Ts'ao *. Każdy może mieć różne skojarzenia, aleniesłuszny byłby sąd, że wszystkie bitwy są do tam-tych podobne. Być może w czasach ciemnoty prowa-dzono takie głupie wojny, lecz dziś, w czasach pokoju,w centrum cesarskiej stolicy wielkiej Japonii takie bar-barzyńskie czyny nie mogą się wydarzyć. Nawet w naj-większych zamieszkach skończyłoby się najwyżej na pod-paleniu budek policyjnych. Z tego względu wojnę międzygospodarzem „Pieczary Śpiącego Smoka" a ośmiusetdzielnymi chłopcami z „Domu Spadających Obłoków"można by uważać za jedną z największych wojen w his-torii Tokio. W „Tso-czuanie" ** opis bitwy pod Jen-lingrozpoczyna się od przedstawienia formacji sił przeciwnika.Zresztą od najdawniejszych czasów wszystkie znakomiteopisy tak się zaczynają. Nie ma więc chyba przeszkód,'żebym i ja swoje opowiadanie rozpoczął od opisu szykubojowego „pszczół". Jeden oddział stał w kolumnie pozewnętrznej stronie płotu. Widocznie jego zadaniem byłowciągnięcie przeciwnika na linię działań bojowych. „Pod-dajesz się?" „Nie, nie!" „Tak nie można! Nie można!"„Wychodź no!" „Nie poddasz się?" „Musisz się poddać!"„Spróbuj poszczekać!" „Hau, hau!" „Hau, hau!" „Hau,hau, hau, hau!" Cała kolumna wzniosła chórem okrzykbojowy. Po prawej stronie, w pewnej odległości od ko-lumny na boisku, w malowniczym zakątku, zajęła pozycjębojową artyleria. Jeden z „oficerów" stanął przodem do„Pieczary Śpiącego Smoka" z pałką przypominającą dużytłuczek. Naprzeciw niego, w odległości dziesięciu metrów,stanął następny, a dalej jeszcze jeden. W takim szyku

* Czang Fei; Ts' ao Ts' ao — bohaterowie powieści chińskiejLo Kuan-Czunga pt.: „Dzieje Trzech Królestw", Warszawa 1972.

** „Tso-czuan" — komentarz do „Kroniki księstwa Lu" Konfu-cjusza.

313

Page 312: Natsume Sōseki - Jestem kotem

kLŁI

stali artylerzyści. Zgodnie z tym, co niedawno od kogośusłyszałem, były to ćwiczenia gry w baseball, a nie przy-gotowania wojenne. Jestem ignorantem i nie mam pojęcia,co to takiego ten baseball. Słyszałem jedynie, że jest togra przeniesiona z Ameryki i należy dziś do najmodniej-szych ćwiczeń prowadzonych w gimnazjach i szkołachwyższych. Amerykanie wymyślają różne nieodpowiedzial-ne rzeczy, ale kto wie, może powinniśmy być im wdzięcz-ni, że nauczyli nas, Japończyków, tej niebezpiecznej dlaotoczenia gry, którą można nawet pomylić z artylerią. Samwidziałem na własne oczy, jak wykorzystano ją do ostrza-łu artyleryjskiego. Wszystko bowiem zależy od punktu

Page 313: Natsume Sōseki - Jestem kotem

widzenia. Są tacy, którzy pod pokrywką dobrodziejstwa popełniają oszustwa, a pod nazwą inspiracji rozkoszująsię szaleństwem. Można zatem pod pretekstem gry w base-ball prowadzić wojnę. Ten, kto wyjaśniał mi zasady gry,miał zapewne na myśli pospolity baseball. Lecz baseball,o którym ja piszę, jest stosowany w szczególnych przy-padkach, a mianowicie podczas ataku na warownie prze-ciwnika.

Opiszę teraz sposób ostrzeliwania pociskami „dum--dum". Jeden spośród stojących w szeregu brał pocisk doprawej ręki i rzucał nim w posiadacza owego „tłuczka".Nie wszyscy zapewne wiedzą, z czego jest zrobiony takipocisk. Jest to po prostu twarda jak kamień kula, 'gładkoobciągnięta skórą. Wyrzucona przez jednego z artylerzy-stów, przecinała powietrze, stojący naprzeciwko żołnierzpodnosił w górę „tłuczek" i odbijał ją od siebie. Czasemnie udawało mu się odbić, wtedy kula przelatywała da-lej albo odskakiwała z odgłosem klapnięcia. Siła uderzeniabyła potężna. Kula mogłaby bez trudu rozbić głowę gos-podarzowi o słabych nerwach i chorym żołądku. Artyle-rzystów było niewielu, ale wokół nich zgromadziły się całetłumy kibiców i pomocników. Gdy tylko gracz trafiałw piłkę, zaczynali wrzeszczeć, klaskać w dłonie i pokrzy-kiwać: „Brawo! Brawo!" „Trafił!" To znów: „Jeszcze ci

314

Page 314: Natsume Sōseki - Jestem kotem

mało?" „Przestraszyłeś się? Poddajesz się?" Gdyby natym się skończyło, nie byłoby problemu, ale raz na trzystrzały gracz kierował pocisk do „Pieczary Śpiące-go Smoka". Bez tego trudno by mówić o ataku. Obecniepociski „dum-dum" produkuje się wszędzie, są jednakdosyć drogie, trudno więc liczyć na zadowalające zaopa-trzenie. Zwykle są rozdzielane po jednym lub dwa nastrzelca. W tej sytuacji uczniowie nie mogą sobie pozwo-lić na straty jednego pocisku na jeden strzał. Tworzą od-dział zwany zbieraczami, którego celem jest odzyskiwa-nie wystrzelonych kul. Łatwo jest znaleźć kule, którepadają w dogodnym miejscu, trudniej natomiast odzyskaćte, które wpadną w trawę lub na czyjeś podwórko. Ażebyuniknąć zbytecznych strat energii, zwykle starają się wy-strzelić pocisk tam, gdzie go łatwo znaleźć, tym razemjednak działo się inaczej. A to dlatego, że ich celem niebyła gra, lecz wojna. Specjalnie wstrzeliwali „dum-dum"w ogród gospodarza, a potem wchodzili na jego posesję.Przejście przez płot było drogą najprostszą. Jeśli któryśz nich hałasował, gospodarz zaczynał się gniewać. Gdybysię nie denerwował, musiałby po prostu poddać się. Z nad-miaru przykrych przeżyć na pewno by wyłysiał.

Pocisk wystrzelony przez wroga bezbłędnie przeleciałponad płotem, przebił się przez liście paulowni i trafiłw drugi mur obronny naszego zamku, to znaczy w bam-busowy parkan. Rozległ się głośny huk. Pierwsza zasadadynamiki Newtona głosi: „Ciało raz wprawione w ruchporusza się prostolinijnie ruchem jednostajnym, jeśli naciało nie działają inne siły." Jeśli ruch ciała byłby okre-ślony zgodnie z tą zasadą, głowę gospodarza spotkałbyzapewne los Ajschylosa. Na szczęście Newton ustalającpierwszą zasadę stworzył jednocześnie drugą i dlategogłowa gospodarza uniknęła niebezpieczeństwa, a jego ży-cie zostało uratowane. Druga zasada głosi: „Zmiana ruchujest proporcjonalna do przyłożonej siły i zachodzi poprostej w kierunku działania lej siły". Nie wiem dokła-

315

Page 315: Natsume Sōseki - Jestem kotem

dnie, co to znaczy, ale niewątpliwie dzięki Newtonowipociski „dum-dum" nie przeleciały przez bambusowyparkan, nie przebiły shoji i w rezultacie nie strzaskałygłowy gospodarzowi. Po chwili, jak się spodziewałem,wróg wtargnął na nasze podwórze, gdyż usłyszałem sło-wa: „Tutaj?" „Bardziej na lewo" i szelest rozsuwanychkijem krzewiastych bambusów. Kiedy wróg wdzierał siędo ogrodu w poszukiwaniu pocisków „dum-dum", zawszerozmawiał bardzo głośno. Gdyby wszedł po cichu i cichozebrał kule, nie wypełniłby swego głównego celu. Możli-we, że pociski „dum-dum" są cenne, ale dla nich ważniej-sze było dokuczenie gospodarzowi. Już z daleka byłowidać, gdzie znajduje się kula. Słyszeli, że uderzyław bambusowy parkan. Gdyby więc chcieli ją spokojniepodnieść, mogliby to zrobić. Zgodnie z definicją Leibnizaprzestrzeń jest porządkiem współistnienia zjawisk poten-cjalnych. Litery w alfabecie i-ro-ha* ułożone są w okre-ślonym porządku. Pod wierzbą zawsze są ślizy. Z nieto-perzami wiąże się wieczorny księżyc. Być może piłki base-ballowe nie mają związku z bambusowym parkanem,lecz łączą się z oczyma tych, którzy codziennie wrzucająje do cudzego ogrodu i są przyzwyczajeni do takiego po-rządku rzeczy w przestrzeni, który wciąż oglądają. Po-winni dostrzegać zatem wszystko na pierwszy rzut oka.Niemniej podnoszą taką wrzawę, jakby niczego nie rozu-mieli, a to dlatego, że w rzeczywistości krzyk należy doich taktyki, której celem jest wyzwanie do walki.

W tej sytuacji, mimo całej swej pasywności, gospodarzmusiał przyjąć wyzwanie. Jeszcze przed chwilą uśmiechałsię w salonie słuchając wykładu z etyki, teraz wielcewzburzony zerwał się na równe nogi. Wybiegł jak szalony.Schwytał jednego z wrogów do niewoli. Jak na niego, to

* Alfabet i-ro-ha — 47 sylab i znaków sylabicznych tak ułożo-nych, że w efekcie powstaje wiersz o nietrwałości wszystkichrzeczy. Uważano, że alfabet i-ro-ha uporządkował Kóho Daishi,faktycznie powstał on w połowie Heian.

316

Page 316: Natsume Sōseki - Jestem kotem

wielki wyczyn. Jeńcem był czternasta-, piętnastoletnichłopiec. Trzymanie takiego jeńca trochę nie przystoi wą-satemu mężczyźnie, ale chyba uznał, że nawet dziecko muwystarczy. Chłopiec błagał o przebaczenie, ale gospodarzciągnął go na werandę. W tym miejscu trzeba jeszcze do-dać parę słów o taktyce przeciwnika. Pamiętał on wczo-rajszy groźny wygląd gospodarza, dlatego przypuszczał, żegospodarz włączy się do walki. Zabawa mogłaby się skoń-czyć przykro, gdyby któryś z nich nie zdążył uciec i dalsię złapać wielkiemu bonzie. Przeciwnik uznał więc, żedo zbierania kul najlepiej będzie wyznaczyć pierwszo-i drugoklasistów. Wierzył, że w ten sposób uniknie nie-bezpieczeństwa, a ponadto uważał, że nie splami to honoru •„Domu Spadających Obłoków", gdy gospodarz złapiedziecko i zacznie mu rozwlekle prawić morały. Przeci-wnie, przyniesie to raczej wstyd gospodarzowi, który bę-dzie się musiał wdawać w kłótnię z nieletnimi. Tak myślałwróg. I tak rozumują wszyscy zwykli ludzie. Wróg jednaknie wziął pod uwagę, że jego przeciwnik nie jest zwykłymczłowiekiem. Gdyby gospodarz kierował się zdrowymrozsądkiem, nie wyskakiwałby z domu. Szaleństwo zwy-kłych ludzi czyni niezwykłymi, a kierujących się zdrowymrozsądkiem pozbawia rozumu. Nie warto więc chwalić siętakim szaleństwem, przy którym rozróżnia się jeszczekobiety, dzieci, rikszarza czy woźnicę. Nie wejdzie dogrona ludzi obłąkanych ten, który nie zachowuje się choć-by tak jak gospodarz, biorący w niewolę pierwszoklasistęszkoły średniej. Należy współczuć jeńcowi. Był szere-gowcem i wypełniał rozkazy starszych kolegów. Nie miałszczęścia. Prześladowany przez nierozsądnego, wrogiegosobie generała, geniusza szaleństwa, nie zdążył przesko-czyć przez płot i został schwytany. W tej sytuacji wrogo-wie nie mogli spokojnie czekać i patrzeć na poniżenieswego sojusznika. Ruszyli przez płot, a także przez furtkęi przedostali się do ogrodu. Było ich" z dwunastu. Stanęliprzed gospodarzem. Nie mieli na sobie ani marynarek, ani

3lf

Page 317: Natsume Sōseki - Jestem kotem

kamizelek, tylko białe koszule z podwiniętymi rękawami.Niektórzy mieli wyświechtane koszule flanelowe. Był teżwśród nich elegant w płóciennej białej koszuli, obszytejczarnym paskiem i ozdobionej hieroglifem „kwiat".Wszyscy czuli się walecznymi generałami, dowodzącymitysiącami wojsk, rysowały się u nich mocniejszą barwąwydatne muskuły i zdawało się, że mówią: „Oto przy-byliśmy wczorajszej nocy z Sasayama, z krainy Tamba".Aż szkoda, że posłano ich do szkoły i kazano zdobywaćnauki. Nie mogę oprzeć się myśli, że większa byłaby dlakraju korzyść, gdyby zostali rybakami czy marynarzami.Wszyscy byli bosi, z podwiniętymi wysoko nogawkami,jakby szli gasić pożar. Stali przed gospodarzem, nie mó-wiąc ani słowa. Gospodarz także milczał. Przez chwilęmierzyli siebie wzrokiem. W napiętej atmosferze przeczu-wało się okrucieństwo.— Złodzieje, co? — spytał gospodarz. Płonął z gniewu.

Petarda rozgryziona tylnymi zębami zamieniła się w pło-mień buchający przez dziurki w nosie, a jego mały noszamienił się w grudę gniewu. Nos lwa z Echigo jest chybapodobnie uformowany. W przeciwnym razie nie byłbytaki straszny.— Nie, nie jesteśmy złodziejami. Jesteśmy uczniami

z „Domu Spadających Obłoków".— Kłamiesz! Uczniowie nie wchodzą da czyjegoś ogro-

du samowolnie.— Mamy przecież czapki ze znaczkami szkoły, widzi

pan?— Na pewno sfałszowane. Jeśli jesteście uczniami

z „Domu Spadających Obłoków", to dlaczego ciągle tutajsię wdzieracie?— Ponieważ wpada nam piłka.— Dlaczego wrzucacie tu piłkę?— Sama wpada.— Łobuzeria!— Będziemy teraz uważać, proszę nam wybaczyć.

318

Page 318: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Dlaczego mam wybaczyć obcym, którzy przełażąprzez płot i wdzierają się do mego ogrodu?— Ależ my naprawdę jesteśmy uczniami z „Domu Spa-

dających Obłoków".— W takim razie w której jesteście klasie?— W trzeciej.— Na pewno?

— Tak.Gospodarz obrócił się i krzyknął do służącej:— Chodź tu!

Po chwili ukazała się jej twarz.— Słucham pana.— Pójdź do „Domu Spadających Obłoków" i przypro-

wadź kogoś.— Kogo mam przyprowadzić?— Wszystko jedno kogo.— Aha — odpowiedziała przyglądając się niecodzien-

nemu obrazkowi.Nie zrozumiała zresztą polecenia, a cały przebieg zda-

rzenia był tak głupi, że wybuchnęła niepohamowanymśmiechem. A przecież gospodarz był przekonany, że pro-wadzi wielką bitwę, że zabłyśnie w niej swym talentemnieprzeciętnym. Służąca, która winna była trzymać jegostronę, nie tylko nie zachowała należytej powagi, leczśmiała się z jego poleceń. Gospodarz oszalał więc jeszczebardziej.— Powiedziałem ci, żebyś zawołała kogoś, nie rozu-

miesz? Dyrektora, inspektora, starszego wykładowcę...— Pana dyrektora? — służąca znała tylko słowo „dy-

rektor".— Mówię, że dyrektora, inspektora lub starszego wy-

kładowcę.— A gdyby żadnego z nich nie było, czy można woźne-

go?— Głupia! Co woźny z tego zrozumie?Służąca pomyślała zapewne, że nic nie wskóra, odpo-

319

Page 319: Natsume Sōseki - Jestem kotem

wiedziała „tak" i odeszła. Już się zmartwiłem, że możefaktycznie przyprowadzi woźnego, gdy w głównymwejściu pojawił się zupełnie nieoczekiwanie profesor ety-ki. Gospodarz spokojnie poczekał, aż gość zajmie swojemiejsce, a następnie przystąpił do pertraktacji.

— Oto ci osobnicy przed chwilą wtargnęli do megodomu... — rozpoczął słowami ze staroświeckiego dramatu„Skarbiec wiernych wasali" *. Przerwał, po czym tonemnieco ironicznym zapytał: — Czy to naprawdę uczniowiez waszej szkoły?

Wykładowca etyki nie wyglądał na specjalnie zaskoczo-nego, spokojnie przyjrzał się stojącym przed domem bo-haterom i znów zwrócił źrenice w stronę gospodarza.

— Tak jest — odpowiedział — wszyscy są uczniaminaszej szkoły. Niedawno pouczałem ich, żeby nie dopusz-czali się podobnych postępków. Przykra sprawa... Dlacze-go przechodzicie przez płot?

Uczniowie jak to uczniowie, w obecności swego nauczy-ciela stali poważnie i spokojnie, skupieni w kącie podwó-rza niby stado owieczek zaskoczonych przez śnieg.

— Rozumiem, że od czasu do czasu mogą wpadać domnie piłki. Mieszkam przecież w pobliżu szkoły. Ale... Aleuczniowie bardzo się rozbestwili! Nawet przez płot możnaprzeleźć cicho, tak, żebym nie słyszał, i po cichu wziąćpiłkę. Wtedy mógłbym im wybaczyć, ale...

— Ma pan rację, zwrócą im uwagę, ale rozumie pan,tylu ich jest... Słyszycie? Uważajcie na przyszłość! Jeślipiłka wpadnie, wchodźcie przez główną bramę i pytajcieo pozwolenie. Jasne? Nasza szkoła jest duża, więc i kło-potu państwu wiele sprawiamy. Gimnastyka jednak jestkonieczna z punktu widzenia wychowawczego, więc niemożemy zabraniać. W związku z tym zdarzają się sytuacjeprzykre również dla państwa. Proszę bardzo o wyrozu-miałość. Obiecuję też, że żaden z nich nie wejdzie tutaj

* „Skarbiec wiernych wasali" — tytuł sztuki joruri i kabukio zemście 47 roninów.

320

Page 320: Natsume Sōseki - Jestem kotem

inaczej niż przez bramę i po uzyskaniu pozwolenia.— Wspaniale! Skoro się rozumiemy, to już dobrze. Nie-

ważne, ile piłek tu wrzucą. Jeśli przyjdą głównym wejś-ciem i poproszą, to nie widzę przeszkód. Wobec tego prze-kazuję panu tych uczniów i przepraszam, że pana spe-cjalnie tu wezwałem. — Gospodarz jak zwykle wspanialezaczął, a skończył żałośnie.

Wykładowca etyki zabrał swych Sasayamów z Tambai wycofał się do „Domu Spadających Obłoków", I na tymskończyło się to wielkie wydarzenie, o którym na począt-ku wspomniałem. A jeśli ktoś z was roześmieje się i po-wie: „O, rety! Co to za wielkie wydarzenie?!", to możesię śmiać, dla niego to nic wielkiego, ale w życiu gospoda-rza to było ważne wydarzenie. Być może ktoś kpiąc po-równa mego gospodarza do strzały wypuszczonej z ogrom-nej odległości, ale chciałbym, żeby zapamiętał, iż chodzitu o podstawową ocenę jego charakteru. A jeśli twierdzi-cie, że to głupota traktować poważnie czternasto- czypiętnostoletniego chłopca, to znaczy, że ja też jestemgłupcem. Właśnie dlatego Omachi Keigetsu mówił, że mójgospodarz jeszcze nie wyrósł z wieku młodzieńczego.

Opowiedziałem o małym zdarzeniu, doprowadziłem dokońca opowieść o dużym, zamierzam tę część książki za-kończyć opowiadaniem o wypadkach, które nastąpiłypóźniej. Kto wie, może niektórzy czytelnicy pomyślą, żepiszę wszystko, co mi ślina na język przynosi, ale jawcale nie jestem takim lekkomyślnym kotem. Przecież zakażdym znakiem, za każdą frazą kryje się cząstka wielkiejprawdy, wszystkie litery i wyrazy następują po sobiew określonym porządku, objaśniając i uzupełniając po-przedzające. Jeśli ktoś będzie czytał tę książkę nieuważ-nie, może sądzić, że jest to bzdurna historia, zbiór nie-zrozumiałych słów. W żadnym więc razie nie wolno od-nosić się do niej bez należytej uwagi, to znaczy, nie na-leży czytać na łeżąco lub co piąlą linijkę. Kiedy LiuTsung-juan czytał dzieła Han T'ui-czy, wpierw zmywał

Page 321: Natsume Sōseki - Jestem kotem

21 — Jestem kotem 32 J

L

Page 322: Natsume Sōseki - Jestem kotem
Page 323: Natsume Sōseki - Jestem kotem

ręce wodą różaną. Prosiłbym więc tych wszystkich, którzychcieliby się zapoznać z moim dziełem, żeby przynaj-mniej kupili egzemplarz czasopisma, w którym się onopublikuje, za własne pieniądze, a nie pożyczali u przyja-ciela. Zamierzam przedstawić teraz coś, co nazwałem na-stępstwem zdarzeń. Będziecie jednak żałować, jeśli uzna-cie, że jest to rzecz bzdurna i wobec tego można jej nieczytać. Proszę — przeczytajcie koniecznie utwór do końca.Następnego dnia po wielkim wydarzeniu postanowiłemtrochę pospacerować. Wyszedłem z domu i nagle zoba-czyłem na rogu zaułka pana Kanedę i Suzukiego, jakrozmawiali o czymś z ożywieniem. Spotkali się przypad-kowo — Kaneda wracał rikszą do domu, a Suzuki, niezastawszy Kanedy, kierował się w drogę powrotną.W ostatnich czasach w domu Kanedy nie działo się nicszczególnego, więc odwiedzałem go rzadko, niemniejprzyjemnie mi było spotkać starego znajomego. Suzukie-go też dawno nie widziałem, więc z zadowoleniem sko-rzystałem z zaszczytu oglądania jego oblicza. Podszedłembliżej do miejsca, w którym stali obaj panowie, i chcącnie chcąc przysłuchiwałem się ich rozmowie. To nie jestmoja wina. Oni sami są winni, że rozmawiali. Jeśli Kane-da miał czelność zatrudniać detektywów, żeby śledzili me-go gospodarza, nie powinien gniewać się za to, że przy-padkowo podsłuchałem ich rozmowę. A gdyby sięrozgniewał, świadczyłoby to o tym, że nie ma pojęciao sprawiedliwości. Tak czy owak podsłuchałem ich rozmo-wę. Słuchałem nie dlatego, że chciałem słuchać. Co więcej,nie chciałem ich nawet podsłuchiwać, lecz rozmowa samawłaziła mi do uszu.

— Przed chwilą byłem u pana w domu, cieszę się, że

się spotkaliśmy — rzekł Suzuki, uprzejmie skłaniając gło-

wę.

— Tak? Prawdę mówiąc, ja też chciałem się z tobą

spotkać. Dobrze się więc składa.

322

Page 324: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Bardzo mi przyjemnie. Ma pan może jakąś sprawędo mnie?

— No tak, nic specjalnego. Nieważne zresztą, ale tylkoty potrafiłbyś to załatwić.— Zrobię dla pana wszystko, co w mojej mocy. O co

chodzi?— Tak, tak — zamyślił się Kaneda.— Może lepiej będzie, jeśli odwiedzę pana w dogodniej-

szym momencie. Kiedy mógłbym przyjść?— Nie, to nie takie ważne. Ale skoro już o tym mówi-

my, chciałbym prosić o przysługę.— Bardzo proszę.— Ten dziwak, wiesz, który, twój dawny kolega, nazy-

wa się chyba Kushami czy jakoś tak...— Tak. Co znowu zrobił Kushami?— Nie, nic takiego, ale czuję żal do niego od tamtej hi-

storii.— Rozumiem, Kushami jest arogancki. Powinien choć

trochę pamiętać o swoim miejscu w społeczeństwie, aletak się zachowuje, jakby sam jeden mieszkał na ziemi.— No, właśnie. Plecie, bezczelny, że nie będzie schylał

głowy przed pieniędzmi, że ludzie interesu to, że ludzieinteresu tamto. Ale ja mu pokażę, co potrafią ludzie inte-resu. Już od dłuższego czasu przycieram mu trochę nosa,ale on, aż dziw, wciąż obstaje przy swoim. Uparty typ!— Tak, rzeczywiście ma słabe pojęcie o tym, co dla

niego jest korzystne, a oo nie. Na pewno cierpi przez tęswoją pychę, choć go na to nie stać. Od dawna jest taki.Po prostu nie widzi tego, co dla niego jest szkodliwe,i trudno z nim dojść do ładu.— Ha, ha, ha! To prawda, trudno z nim dojść do ładu.

Próbowałem wszystkich sposobów. W końcu musiałemskierować uczniów przeciw niemu.— To świetny pomysł. Dało efekty?— Tym razem, zdaje się, porządnie mu dokuczyłem.

Już wkrótce na pewno się podda.

21* 323

Page 325: Natsume Sōseki - Jestem kotem

|

— To pięknie. Pycha mu nie pomoże, bo jeden przeciwmasie nic nie poradzi.

— Oczywiście, sam niczego nie zwojuje. Dostało mu się

w końcu porządnie. Chciałbym, żebyś tam poszedł i do-

wiedział się, jaka naprawdę jeisf sytuacja.

— Ach, o to chodzi? To nic trudnego. Zaraz tam pójdę.

W powrotnej drodze wstąpię do pana. Tak, to interesujące

widzieć, jak mięknie upór, na pewno warto popatrzeć.

— Świetnie, wstąp do nas w powrotnej drodze, będęczekać.— Wobec tego przepraszam i pójdę już.

O, znowu intryga! Rzeczywiście, potężni są ci biznes-meni, wszystko mogą zrobić, nawet doprowadzić do sza-leństwa gospodarza, i tak już podobnego do spopielałychwęgli; spowodować cierpienia, od których jego głowa by-łaby taka gładka, że muchy nie miałyby czego się uczepić-i spotkać ją mógłby los Ajschylasa. Nie wiem, jakie siłyobracają kulą ziemską, lecz nie mam wątpliwości, że świa-tem rządzą pieniądze. Biznesmeni znają moc pieniądzai swobodnie tą mocą władają. To dzięki nim słońce szczę-śliwie pojawia się na wschodzie i szczęśliwie pochyla sięku zachodowi. Wychowałem się w domu biednego i nie-wiele pojmującego nauczyciela, ale to tylko moja wina,że nie poznałem, ile dobrego przynoszą ludzie interesu.Myślę, że mój ciemny i niewrażliwy gospodarz będziemusiał to w końcu zrozumieć. Groziłaby mu klęska, gdy-by i tym razem zamierzał osłaniać się swoją ciemnotąi niewrażliwością. A jego życie, które ceni najbardziej zewszystkiego, znalazłoby się w niebezpieczeństwie. Niewiem, co powie Suzukiemti, ale z jego reakcji będziemożna się dowiedzieć, czy cokolwiek wreszcie zrozumiał,czy też nie. Nie mogę więc się ociągać; chociaż jestemkotem, bardzo się niepokoję o mego pana. Wyminąłemukradkiem Suzukiego i ruszyłem szybko w stronę domu.

Okazało się, że Suzuki-kun to człowiek bardzo pomy-

324

Page 326: Natsume Sōseki - Jestem kotem

słowy. O Kanedzie słowem nawet nie wspomniał, mówi!żywo i ciekawie o różnych obojętnych sprawach.— Niezbyt dobrze wyglądasz. Czy coś się stało?— Nic mi właściwie nie jest.— Ale blady jesteś, musisz uważać. Zła teraz pogoda.

•Czy śpisz nocą spokojnie?— Tak.

— Masz może jakieś zmartwienie? Pomogę ci, jeśli będęmógł. Powiedz, nie krępuj się.— Zmartwienie? Z jakiego powodu?— Jeśli nie masz, to świetnie, mówię tak na wszelki

wypadek. Zmartwienie to największa trucizna. Na tymświecie trzeba żyć z uśmiechem, wtedy się zyskuje. A tyjesteś zbyt ponury.— Śmiech to też trucizna. Można umrzeć od gwałto-

wnego śmiechu.— Nie żartuj! Mówię przecież, że do bram śmiejącego

się przychodzi szczęście.— W starożytnej Grecji żył filozof Chryzyp. Chyba

nie słyszałeś o nim?— Nie słyszałem. A dlaczego o nim mówisz?

— Umarł, bo za dużo się śmiał. /

.■ — No, no! To dziwne. Ale to stara historia."

— A co to za różnica, dawniej czy dziś? Zobaczył, żeosioł je figi ze srebrnej miski, i to go tak rozśmieszyło, żeśmiał się i śmiał bez przerwy, nie mógł się opanować.W końcu umarł ze śmiechu.

— Ha, ha, ha! Nie trzeba się tak śmiać, żeby nie możnabyło się powstrzymać. Trochę się pośmiać, z umiarem,a wtedy samopoczucie od razu się poprawi.

Kiedy Suzuki niezmordowanie badał sytuację, z łosko-tem otwarła się frontowa furtka. Myślałem, że to gośćwchodzi, ale się myliłem.

— Piłka nam wpadła. Czy możemy ją zabrać?

Służąca z kuchni odpowiedziała „tak" i uc?eń poszedł na

325

Page 327: Natsume Sōseki - Jestem kotem

tyły domu. Suzuki zrobił zdziwioną minę i zapytał, co sięstało. /— Uczniowie wrzucili piłkę do ogrodu.— Tu są uczniowie?— W szkole pod nazwą „Dom Spadających Obłoków".— Ach tak, szkoła. Na pewno bardzo hałasują.— Hałasują, nie tylko hałasują. Nie mogę w ogóle pra-

cować. Gdybym był ministrem oświaty, kazałbym tęszkołę od razu zamknąć.— Rozgniewało cię, co? Rzeczywiście tak dokuczają?— Jeszcze jak! Drażnią mnie od rana do wieczora.— Na pewno cię złoszczą, powinieneś może przenieść

się do innego domu.— Kto ma się przenosić?! Oburzające!— Czemu się na mnie złościsz? To przecież dzieci. Nie

zwracaj na nie uwagi i wszystko będzie dobrze.— Tobie dobrze, ale nie mnie. Wczoraj wezwałem ich

nauczyciela i rozmawiałem z nim na ten temat.— To interesujące. Na pewno był wystraszony.— Aha.W tym momencie znowu otworzyła się furtka.— Piłka wpadła. Czy mogę zabrać?— Jakże często przychodzą! Znowu ta piłka.— Umówiłem się, że będą wchodzić głównym wejściem.— I dlatego tak przychodzą, rozumiem.— Co rozumiesz?— Dlaczego przychodzą po tę piłkę.— Dzisiaj już po raz szesnasty.— Czy to ci nie przeszkadza? Byłoby może lepiej, gdy-

by nie przychodzili?— Jak to, gdyby nie przychodzili? I tak będą przy-

chodzić, nic na to nie poradzę.— Skoro mówisz, że nie ma na to rady, to rzeczywiście

jej nie znajdziesz. Ale czy warto aż tak się upierać? Natym świecie lepiej być gładkim, bez rogów, bo wtedyłatwiej toczyć się i zajść daleko bez trudu. Rogaty nie

326 »

Page 328: Natsume Sōseki - Jestem kotem

tylko musi się napracować, żeby toczyć się, ale gdy upa-dnie, musi cierpieć ból, gdyż rogi zawadzają i ścierają się.Tak czy owak nie jesteś sam na świecie, inni ludzie niesą i nie mogą być tacy, jak ty byś sobie życzył. Nawet niewarto o tym myśleć. To czysta strata walczyć z tymi,którzy mają pieniądze. Szarpie sobie człowiek nerwy, psu-je zdrowie i nikt go nie pochwali. Przeciwnikowi nato-miast nic to nie zaszkodzi, bo może posługiwać się inny-mi. Przecież to jasne, że sam przeciw wielu nic nie zrobisz.Twój upór przeszkadza ci tylko w nauce, w wypełnianiucodziennych obowiązków i w rezultacie doprowadza donieprzyjemności i zmęczenia.— Przepraszam. Piłka wpadła na pana podwórze. Czy

mogę wziąć?— Znowu przyszedł — Suzuki roześmiał się.— Okropne! — gospodarz poczerwieniał.Suzuki uznał, że wypełnił cel swej wizyty, pożegnał się

i wyszedł.Po chwili zjawił się doktor Amaki. Od najdawniejszych

czasów mało znamy przykładów, by sama ofiara nazywa-ła siebie szaleńcem. Kiedy ktoś spostrzega, że jest z nimcoś nie w porządku, wtedy punkt krytyczny już mija.U gospodarza kulminacja nastąpiła podczas wielkiego zda-rzenia. Jego pertraktacje z przeciwnikiem skończyły sięwprawdzie mało chwalebnie, ale koniec końców osiągnąłjakieś porozumienie. Kiedy jednak zastanowił się nadtym głębiej, siedząc dziś wieczorem w bibliotece, doszedłdo wniosku, że to wszystko jest trochę dziwne. Można bysię zastanowić, czy szkoła zachowywała się niestosownie,czy też on sam, ale tak czy siak, wszystko było dziwne.Uświadomił sobie, że mieszkając w sąsiedztwie szkołyprzez cały rok psuje sobie nerwy. I to było podejrzane.Należało coś zrobić. Ale co? Pozostało jedno wyjście —złagodzić źródło rozdrażnienia za pomocą jakiejś łapów-ki w postaci lekarstwa przepisanego przez lekarza. Do-szedłszy do takiego wniosku wezwał swego stałego leka-

327

Page 329: Natsume Sōseki - Jestem kotem

hmiit

rza AmakiegOj żeby go zbadał. Czy mądrze zrobił, czygłupio, mniejsza z tym, w każdym razie należy stwierdzić,że zauważenie własnego szaleństwa było wielce chwale^bnym odkryciem, cudownym olśnieniem. Ze spokojnymjak zwykle uśmiechem doktor Amaki zapytał:

— No, jak tam samopoczucie?Lekarze prawie zawsze tak zaczynają rozmowę. Ja nie

ufałbym lekarzowi, który nie zapytałby mnie: „No, jaktam samopoczucie?"— Bardzo złe, doktorze.

— Naprawdę?

Page 330: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Czy wasze lekarstwa kiedykolwiek pomagają?Doktor Amaki zdziwił się, ale jako człowiek z natury

dobroduszny odrzekł spokojnie, bez najmniejszego roz-drażnienia:

— Często pomagają.— A co z moim żołądkiem? Mogę-pić lekaistwa bez

końca i tak nie pomogą.— To niemożliwe.— Sądzi pan, że polepszyło się trochę?... —r. o własny

żołądek pytał postronną osobę.— Tak nagle nie można się wyleczyć, lek działa "powo^

li. Ale teraz jest już lepiej, niż było przedtem.— Naprawdę?•H- Co, w dalszym ciągu ponoszą pana nerwy?— Oczywiście, nawet we śnie.— Powinien pan trochę zająć się sportem.

«— Jeśli się zajmę sportem, będę się jeszcze bardziejdenerwował.Nawet doktorowi Amakiemu opadły ręce.— Może pana zbadam? — zapytał i zaczął go oglądać.Gospodarz, czekając cierpliwie końca oględzin, nagle za-pytał podniesionym głosem:

— Doktorze, niedawno przeczytałem książkę o hipno-zie, z której dowiedziałem się, że stosując hipnozę możnawyleczyć z kleptomanii i innych chorób. Czy to prawda?

S28

Page 331: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Tak, jest taka metoda leczenia.— Czy teraz ją stosują?— Tak.— Czy trudno hipnotyzować?

f — Nnie, skądże. Ja też potrafię to robić.— Co? Pan także umie?— Tak. Chce pan spróbować? Z logicznego punktu wi-

dzenia każdy musi jej ulec. Jeśli pan sobie życzy, możemyspróbować.— To ciekawe, proszę spróbować. Już od dawna pra-

gnąłem zastosować hipnozę. Ale co będzie, jlśłl zasnęi nie przebudzę się?— Nie ma obawy. Zaczynamy.Szybko doszli do porozumienia i gospodarz postanowił

poddać się hipnozie. Nigdy jeszcze czegoś takiego niewidziałem, więc cieszyłem się w duchu, oczekując w kąciepokoju na efekty tej hipnozy. Doktor zaczął od oczu gos-podarza. Gładził powieki z góry na dół, nie przerywał tejczynności, nawet gdy gospodarz miał już powieki za-mknięte. Po pewnym czasie zapytał:

— Czuje pan ociężałość, kiedy gładzę panu powieki?* — Rzeczywiście, chce mi się spać.

Doktor dalej gładził i mówił: -—— Stają się coraz cięższe, coraz cięższe, prawda?

1 Gospodarz milczał, widocznie chciał odczuć to, co muwmawiano. I tak minęło cztery lub pięć minut. W końcudoktor Amaki rzekł:

— Teraz oczy już się nie otworzą.

, Oślepł mój biedny gospodarz!

— Czy już się nie otworzą?

— Nie, nie otworzą.

Gospodarz milczał z zamkniętymi oczami. Myślałem, że

został ślepcem.

— Teraz proszę spróbować otworzyć oczy. Nie uda się

to panu — powiedział doktor. ,

329

Page 332: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Naprawdę? — zdziwił się gospodarz i w tym samymmomencie otworzył oczy, ]akby nic się nie stało.— Nie udało się? — zapytał i skrzywił wargi w uśmie-

chu.Doktor Amaki również się zaśmiał i odpowiedział:— Nie, nie udało się.Seans hipnozy skończył się niepowodzeniem. Doktor

Amaki wrócił do domu.Następnie pojawił się... Nigdy jeszcze nie było tak du-

żo gości. Niesłychane, żeby tyle osób przychodziło dodomu, którego gospodarz jest taki nietowarzyski. Niemniejto prawda, znowu ktoś przyszedł. A był to szczególnierzadki gość. Opowiadam o nim nie tylko dlatego, że byłrzadkim gościem. Jak już poprzednio wspomniałem, opi-suję teraz następstwa owego wielkiego zdarzenia. Nowygość jest materiałem, jakiego nie może zabraknąć w tymopisie. Nie wiem, jak on się nazywa, ale jest to mężczyznachyba czterdziestoletni, o podłużnej twarzy, z długą koziąbródką. W odróżnieniu od estetyka Meiteia będę go na-zywał Filozofem. Dlaczego właśnie Filozofem? Wcale niedlatego, że sam siebie tak nazwał, ale po prostu w czasierozmowy z gospodarzem zrobił na mnie nieodparte wraże-nie filozofa. Widocznie on również był kolegą ze studiów,gdyż rozmawiali ze sobą w sposób bardzo zażyły.— Meitei snuje się po świecie bezwolnie jak pływający

po stawie okruch pszennego chleba dla złotych rybek.Niedawno przechodził z przyjacielem obok domu jakiegośarystokraty, którego w ogóle nie znał, i ni stąd, ni zowądpowiedział, żeby wstąpili do niego na herbatę. I rzeczy-wiście zaciągnął tam przyjaciela. Co za lekkomyślność!— No i co się stało?— Nawet nie pytałem, co się potem stało. Tak, jest

utalentowany, ale dziwak, pozbawiony myśli jak tenokruch chleba na wodzie. Suzuki bywa u ciebie? Głupijak but, ale ma nosa i umie się urządzić. Należy do tych,którzy noszą złote zegarki. Ani krzty głębi, ciągle jakiś

330

Page 333: Natsume Sōseki - Jestem kotem

niespokojny. Opowiada wciąż o potrzebie ogłady i zgody,ale cam nie wie, co to znaczy. Jeśli Meitei jest okruchemchleba dla złotych rybek, to Suzuki kawałkiem galaretyowiniętej w słomę. Śliski i trzęsący się.

Gospodarz słuchając tych dowcipnych porównań, za-chwycony, roześmiał się głośno i szczerze, po raz pierwszyod dłuższego czasu.— A ty jaki jesteś?— Ja? Jakiż mogę być? Może czymś w rodzaju słodkie-

go ziemniaka. Nie jestem wysoki, siedzę po uszy w błocie.— Zazdroszczę ci. Jesteś spokojny i niczym się nie

przejmujesz.— Mnie zazdrościsz? Żyję jak wszyscy zwykli ludzie.

Nie ma mi czego zazdrościć. Może jednej tylko cechy:nigdy nie mam ochoty zazdrościć innym.— A jaka jest twoja sytuacja finansowa? Bardzo dobra?— Skądże! Ledwie wiążę koniec z końcem. Mam za co

jeść, a o resztę się nie martwię. Nie dziw się tak.— Moja sytuacja jest bardzo przykra, denerwuję się

i złoszczę okropnie. Dokoła same przykrości.— Przykrości to też dobrze. Wszystkie przykrości kiedyś

się kończą i wtedy jest bardzo przyjemnie. Ludzie są róż-ni, nie przerobisz ich na swoje kopyto. To prawda, że pa-łeczki trzeba trzymać tak jak inni, w przeciwnym razietrudno byłoby się nimi posługiwać, ale własny chleb naj-lepiej kroić tak, jak się chce. Gdjr dobry krawiec uszyjeci ubranie, od początku jesteś* zadowolony, ale jeśli uszy-jesz u złego krawca, będziesz musiał odcierpieć, dopókinie przyzwyczaisz się do ubrania. Tak, świat urządzonocałkiem sprytnie, nawet ubranie podczas noszenia przy-stosowuje się do twego ciała. Jeślibyś miał rodzicówz wyższej sfery, którzy by cię urodzili, jak należy, miałbyśduże szczęście. Ale jeśli się coś nie uda, wtedy nie bę-dziesz pasował do tego świata, pozostanie ci cierpieniei czekanie do chwili, w której się dostosujesz. Nie ma in-nej rady.

33f

Page 334: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Ale ja nie mam nadziei, nigdy nie dostosuję się dotego świata.

Niektórzy upierają się i wkładają na silę za małą mary-narkę i marynarka pęka w szwach. Innymi słowy, czującsię skrępowani wywołują kłótnie i awantury, popełniająsamobójstwa. Ale ty jesteś tylko zniechęcony, więc niewierzę, byś mógł wywołać awanturę czy popełnić samo-bójstwo. Nie jest więc źle z tobą!— A jednak kłócę się co dzień, choć nie z otwarcie

działającym przeciwnikiem. Ale skoro gniew mnie ponosi,to na jedno wychodzi.— To znaczy, kłócisz się z samym sobą. To ciekawe.

Wobec tego możesz kłócić się do woli.—- Mnie już nadojadło!

» — To przestań.— Dobrze wiesz, że poradzić z,e sobą samym nie tak

łatwo.— Z czego jesteś taki niezadowolony?Gospodarz zwierzył się Filozofowi ze wszystkich swoich

przykrości, poczynając od wydarzeń związanych z „Do-mem Spadających Obłoków", a kończąc na Borsuku,sprzedawcy słodkich pierożków, Pinsuke i Kishago. Filo-zof słuchał w milczeniu, w końcu zaczął wykładać.

— Czy nie lepiej by było, gdybyś w ogóle nie zwracałuwagi na to, co nudzi jakiś Pinsuke czy Kishago? Przecieżto same głupoty. Czy warto przejmować się jakimiś tamuczniami ze szkoły średniej? Co? Przeszkadzają? A czyprzestaną przeszkadzać, jeśli będziesz się z nimi awantu-rował, dyskutował? Myślę, że w takich sprawach dawniJapończycy byli o wiele mądrzejsi od Europejczyków.Dziś stało się modne wychwalanie aktywności Europejczy-ków, ale jest w tym wielki błąd. Po pierwsze, aktywnośćnie zna granic. Nawet najaktywniejszym postępowaniemnie zdobędziesz zamku zwanego zadowoleniem czy dosko-nałością. Oto kryptomeria. Utrudnia ci widoczność, więcją wycinasz. No i co? Teraz przeszkadza ci stojący za nią

332

Page 335: Natsume Sōseki - Jestem kotem

pensjonat. Likwidujesz pensjonat, lecz wtedy denerwujecię następny dom. I tak bez końca. To jest metoda Euro-pejczyków. Ani Napoleon, ani Aleksander nie mogli sięzadowolić swymi zwycięstwami. Nie podoba ci się jakiśczłowiek, bierzesz się z nim za bary, on się nie poddaje,prowadzisz go do sądu, Wygrywasz. I co? Myślisz, że daci to spokój? Nic podobnego. Taką drogą nie osiągnieszspokoju, nawet jeśli będziesz się spieszył aż do samejśmierci. Nie podoba się ci polityka mniejszości, zmieniaszją na system parlamentarny. Nie spodoba ci si.ę systemparlamentarny, zapragniesz zmienić go na jakiś inny. Nazuchwałej rzece stawiają most. Nie podoba im się góra,przebijają tunel. Tak będzie trwać wiecznie i nic nie przy-niesie zadowolenia. Czy człowiek może jednak bez końcaurzeczywistniać swoje aktywne zamierzenia? Bardzo mo-żliwe, że cywilizacja zachodnia jest aktywna i postępowa,ale jest to cywilizacja stworzona przez człowieka, którydo śmierci żyje w niezadowoleniu. Japońska cywilizacjanie zrodziła się z poszukiwań zadowolenia w zmienianiutego, co otacza człowieka. Rozwijała się opierając napodstawowym założeniu: zakazie naruszania podstawo-wych warunków, w których żyje człowiek. Gdy stosunkimiędzy rodzicami i dziećmi są niedobre, nie wolno ichzmieniać na modłę europejską i szukać w tym ukojenia.Należy raczej przyjąć założenie, że stosunki między ro-dzicami i dziećmi winny zostać w nie zmienionym sta-nie, i dopiero na tej podstawie szukać sposobu odzyska-nia poczucia spokoju i bezpieczeństwa. Stosunki międzymężem a żoną winny być takie same jąk między panema poddanym, jak między samurajem a mieszczaninem.Podobnie rzecz się ma z przyrodą. Zamiast niszczyć górę,która nie pozwala przejść do sąsiedniego kraju, starajmysię znaleźć środki pozwalające żyć bez potrzeby wyjazdudo tego kraju. W ten sposób będziemy pielęgnować w so-bie poczucie zadowolenia bez przekraczania tej góry.Zeniści i konfucjaniści ten problem' rozumieją najlepiej.

333

Page 336: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Nawet gdybyś był najwybitniejszym z wybitnych, niepokierujesz światem wedle swej woli, nie odwrócisz bie-gu słońca ani rzeki Kamogawy. Możesz jedynie robić, cozechcesz, z własnym sercem. Jeśli nauczysz się nim kie-rować, zobojętnieją ci największe awantury uczniówz „Domu Spadających Obłoków", przestanie cię obchodzićBorsuk z Imado. Gdy Pinsuke powie ci jakieś głupstwo,najwyżej dla spokoju ducha nazwiesz go durniem. Pe-wien mnich buddyjski, nad którym trzymano miecz go-towy do obcięcia głowy, powiedział dowcipnie: „To bły-skawica przecina wiosenny wiatr". Po długotrwałymćwiczeniu serca osiąga się kulminację pasywności, dziękiktórej można sprostać przeciwnościom losu. Kotu trudnoto pojąć, ale wydaje mi się, że pogląd o słuszności akty-wizmu w stylu europejskim jest błędny. Nic ci nie danawet największa aktywność, bo uczniowie i tak przyjdą,żeby kpić z ciebie. I co na to poradzisz? Żadna aktyw-ność nie przyniesie ci zwycięstwa, niczego sam nie zmie-nisz. Chyba że miałbyś władzę i mógłbyś zamknąć tęszkołę lub pójść na skargę na policję... Ale to już odrębnasprawa. Musiałbyś mieć pieniądze, gdybyś chciał czegośdokonać. W przeciwnym razie będziesz bezsilny wobecpotęgi. Innymi słowy, będziesz musiał pochylić głowęprzed bogaczami. Będziesz musiał również przeprosićdzieci, gdyż one są w większości. Cały kłopot w tym, żeśubogi i osamotniony. Aktywne działanie jest źródłemtwego rozgoryczenia. Zrozumiałeś?

Gospodarz nic nie odpowiedział. Po odejściu rzadkiegogościa skrył się w bibliotece i pogrążył w rozmyślaniu.

Suzuki głosił, że lepiej poddać się większości i pienią-dzom. Doktor Amaki próbował uspokoić psychikę hipno-zą. Rzadki gość doradzał spokój serca i postawę pasywną.Wybór zależy tylko od wolnej woli gospodarza. Jednojest pewne: nie może być tak, jak było dotąd.

Page 337: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Rozdział

dziewiąty

Mój gospodarz jest dziobaty. Przed Restauracją dzio-baci podobno byli w modzie, lecz w dzisiejszych czasach,kiedy podpisano układ japońsko-angielski, takie twarzewydają się nieco staromodne. Liczba dziobatych w na-szych czasach zmieniła się odwrotnie proporcjonalnie dowzrostu liczby ludności. W końcu dojdzie do tego, żedziobaci zupełnie znikną, o czym świadczy statystykamedyczna — wniosek ten jest tam tak precyzyjnie uza-sadniony, że nie ma miejsca na moje kocie wątpliwości.Nie wiem, ilu dziobatych żyje jeszcze na kuli ziemskiej,ale wśród kotów, które znam, nie ma żadnego. Wśród lu-dzi znam tylko jednego — właśnie mego pana. Ogromniemi przykro. Za każdym razem, kiedy widzę jego twarz,zastanawiam się, za jakie grzechy otrzymał on takie oso-bliwe oblicze i jak może taki przeżytek bez wstydu od-dychać powietrzem XX wieku. Być może dawniej cie-szyłby się popularnością, lecz teraz, kiedy wszystkimrozkazano przenieść dzioby na ramiona, plamy na twarzygospodarza nie mogą być powodem dumy. Przesiadującuporczywie na jego nosie i policzkach, godzą w swojądziobowatą godność. Gdyby to było możliwe, należałobyusunąć je stamtąd jak najszybciej, zwłaszcza że im teżjest na pewno nieprzyjemnie.

Z drugiej strony należy brać pod uwagę ewentualność,że w obecnych czasach politycznych kryzysów dziobypoprzysięgły sobie nie ustąpić, dopóki słońce nie zatrzy-ma się w porze południa. Oczekując na to wydarzeniezłośliwie okupują całą twarz gospodarza. Z tego punktu

335

Page 338: Natsume Sōseki - Jestem kotem

widzenia nie wolno na nie patrzeć z uczuciem pogardy.Można nawet rzec, że owe wzgórki i doły godne są wiel-kiego szacunku, ponieważ są skupiskiem stałym i nie-śmiertelnym, sprzeciwiającym się zmiennościom mody.Ujemną stroną tego zjawiska jest jednak to, że sprawiająwrażenie brudu na twarzy.

W czasach dzieciństwa gospodarza przy ulicy Yama-bushi-cho, w dzielnicy Ushigome, żył stary Asada So-haku, słynny lekarz, znawca medycyny chińskiej, któryz wizytą do chorych udawał się zawsze W lektyce. Kiedystarzec umarł, jego spadkobierca lektykę zamienił na rik-szę. Być może, kiedy przeminie ów następca, jego synchińskie leki zamieni na aspirynę. Ale poruszanie się poTokio w lektyce nawet za czasów starca Sohaku nie ucho-dziło za nazbyt przyzwoite. Tak postępowali tylko kon-serwatywni pogrobowcy, świnie odstawiane w koszachna stację oraz wspomniany stary Sohaku.

Dzioby gospodarza zestarzały się tak jak lektyka, dla-tego też przykro patrzeć, że z uporem godnym staregolekarza Sohaku chodzi codziennie do szkoły uczyć an-gielskiego, wystawiając na pokaz swoje dzioby, którepoprzysięgły sobie nie ustąpić do czasu zatrzymania sięsłońca.

Staje na katedrze z wyrytym na całej twarzy piętnemubiegłego wieku bez żadnego skrępowania, przekazującuczniom w obfitych ilościach różne przestrogi i poucze-nia. Zamiast powtarzać im zdanie: „Małpa ma ręce" —rozwiązuje z rzadką sobie łatwością problem wpływudziobów na fizjonomię, choć w jego sytuacji słowa sązbyteczne. Gdyby taki człowiek zniknął nagle z gronanauczycielskiego, uczniowie musieliby biegać do biblio-tek lub muzeów, by studiować ten problem samodzielnie,i traciliby tyle sił, co przy poznawaniu starożytnychEgipcjan na podstawie mumii. Z tego punktu widzeniadzioby gospodarza nieświadomie -spełniały dobroczynnąrolę. Oczywiście gospodarz nie myślał o tym dobroczyn-

336

Page 339: Natsume Sōseki - Jestem kotem

nym działaniu, kiedy szczepił ospę na swej twarzy. Boją rzeczywiście zaszczepił. Sądził, że będzie ją miał tylkona ręce, ale okazało się, na nieszczęście, że przeniosła sięna .policzki. Był wtedy jeszcze dzieckiem i nie targałynim żadne subtelne uczucia; kiedy go swędziało, drapałsię po całej twarzy. W rezultacie zniszczył otrzymaną odrodziców twarz, która zaczęła przypominać^ rozlewającąsię wulkaniczną lawę. Opowiadał żonie, że zanim dostałospę, był mężczyzną pięknym jak klejnot. Chwalił sięnawet, że przy Kannon w Asakusa obejrzał się za nimobcokrajowiec, urzeczony jego urodą. Rzeczywiście, mo-gło mu się to przydarzyć. Szkoda tylko, że nie ma anijednego świadka.

Jednak brzydkie pozostanie brzydkie, niezależnie oddobrodziejstw i walorów umysłowych. Kiedy więc go-spodarz dorósł, zaczął się martwić dziobami i wszelkimisposobami starał się ich pozbyć. Jednak dzioby to nielektyka starca Sohaku i pozbyć się ich, kiedy zbrzydną,nie tak łatwo. Pozostają wciąż tam, gdzie są. Gospoda-rza martwi chyba ten fakt niezbity, ponieważ na każdymspacerze liczy ludzi dziobatych, a w swoim dziennikuszczegółowo zapisuje, ilu ich spotkał, czy byli to męż-czyźni, czy też kobiety, i gdzie ich zobaczył — w Oga-wa-machi czy też w parku Ueno. Był też przekonany, żena bliznach po ospie zna się najlepiej. Niedawno odwie-dził go przyjaciel, który wrócił z Europy. Gospodarz nieomieszkał go zapytać, czy wśród Europejczyków są dzio-baci. Gość dosyć długo się zastanawiał, pochyliwszy gło-wę, w końcu odpowiedział: „No, tak, prawie nie ma".Gospodarz z naciskiem zapytał: „Prawie nie ma? To zna-czy, że trochę jest?" Przyjaciel odrzekł obojętnie: „Nawetjeśli są, to tylko wśród żebraków i włóczęgów. Wśródwykształconych chyba nie ma". „A więc wygląda to tro-chę inaczej niż w Japonii" — skonstatował gospodarz.

Zgodnie z propozycją Filozofa gospodarz zaniechał kłó-tni z „Domem Spadających Obłoków"s skrył się w swej

22 — Jestem Kotem

Page 340: Natsume Sōseki - Jestem kotem

bibliotece i wciąż nad czymś rozmyślał. Może zamierzałćwiczyć swego ducha w pasywności za pomocą medyta-cji? Trudno jednak spodziewać się nadzwyczajnych re-zultatów po człowieku z gruntu tchórzliwym, w dodatkusiedzącym w ponurym nastroju, z rękami w zanadrzu.Wydawało mi się, że byłoby znacznie lepiej, gdyby swojeangielskie książki oddał do lombardu i nauczył się odgejsz wesołej piosenki „Rappa-bushi". Ale nie ma obaw,ten dziwak na pewno nie posłucha kociej rady. Niechwięc robi, co mu się żywnie podoba, a ja zostawię gow spokoju i pięć, sześć dni pożyję z daleka od niego.

Dziś mija akurat siódmy dzień. Niektórzy zeniści twier-dzą, że dla osiągnięcia oświecenia wystarczy właśnie sie-dem dni. Wiedząc o tym podszedłem cichutko do weran-dy, pod drzwi biblioteki, chcąc zobaczyć, czy mój gospo-darz umarł, czy też jakoś rozwikłał,swoje problemy.

Biblioteka znajdowała się w południowej części domu.Był to pokój wielkości sześciu mat, po jego słonecznejstronie stał wielki stół. Nie, wielki stół — to za mało po-wiedziane. (Miał on długość sześciu stóp, szerokość trzechstóp i wysokość odpowiednią do tych rozmiarów. Oczy-wiście, zrobiono go na zamówienie, u pobliskiego sto-larza. Był to mebel unikalny — służył za łóżko i stółjednocześnie. Po co gospodarzowi taki duży stół? Skądprzyszło mu do głowy, żeby spać na nim? Trudno mi nato odpowiedzieć, ale prawdopodobnie zamówił ten nie-wygodny przedmiot pod wpływem krótkotrwałego im-pulsu —. skojarzyły mu się zapewne dwie rzeczy niemające ze sobą żadnego związku, jak to często się zdarzaprzy niektórych chorobach umysłowych. Był to z pew-nością pomysł oryginalny, jednak przy całej swej orygi-nalności poważnym niedostatkiem była jego bezużytecz-ność. Kiedyś nawet widziałem, jak gospodarz chcąc sięobrócić z boku na bok w czasie snu stoczył się na we-randę. Od tej pory, o ile mi wiadomo, nie używa stołujako łóżka. Przed stołem leży cienka poduszka powle-

338

Page 341: Natsume Sōseki - Jestem kotem

czona muślinem, ziejąca trzema dziurami wypalonymipapierosem. Widać przez nie poczerniałą watę. Na tejwłaśnie poduszce siedział w przepisowej pozie gospodarz.Końce zszarzałego z brudu pasa hekoobi, związane w du-ży węzeł, zwisały mu luźno na pięty. Nie tak dawnospróbowałem pobawić się tymi końcami i zaplątała misię w nie głowa. Teraz wiem, że nie należy zbliżać siędo tego rodzaju pasów pod żadnym pretekstem.

Wciąż jeszcze medytuje — pomyślałem przypomina-jąc sobie powiedzenie, że lepiej nie myśleć niż myślećźle, i zajrzałem mu przez ramię: na stole leżało coś błysz-czącego. Zamrugałem kilka razy mimo woli, rzekłemw duchu: „To dziwne" i przezwyciężając oślepiającyblask spojrzałem jeszcze raz. I wtedy 'zrozumiałem, żeruchome światło pochodzi od lustra poruszającego się nastole. Ale po co gospodarz wymachuje lustrem? Przecieżto lustro zwykle znajduje się w łazience. Jeszcze dziś ranowidziałem je na właściwym miejscu. Mówię wciąż „tolustro", gdyż w domu drugiego nie ma. Rankiem poumyciu twarzy gospodarz zwykle czesze się przed tymlustrem Może ktoś zdziwić się, że mój gospodarz w ogólesię czesze. Jednak to prawda. Ten leniwy i niedbaływ innych sprawach człowiek głową zajmuje się staran-nie. W największe nawet upały nie strzyże włosów ma-szynką, zawsze nosi je nie krótsze niż na dwa cale. Sta-rannie robi przedziałek z lewej strony, a z prawej układafale. Kto wie, może to też są objawy choroby umysło-wej? Myślę nawet, że takie efektowne uczesanie w ogólenie harmonizuje ze wspomnianym stołem, ale ponieważnie przynosi szkody innym, nikt się temu nie sprzeciwia.Sam właściciel jest z niego dumny. Spróbujmy terazodpowiedzieć na pytanie, dlaczego właśnie nosi takiewłosy. Otóż dzioby wyżarły mu nie tylko policzki, aletakże wgryzły się w skórę głowy. Jeśliby ostrzygł sięna krótko, tak jak inni ludzie, odsłoniłby ślady po ospie,które w żaden sposób nie dają się ani wygładzić, ani ze-

Page 342: Natsume Sōseki - Jestem kotem

22« 339

Page 343: Natsume Sōseki - Jestem kotem
Page 344: Natsume Sōseki - Jestem kotem

trzeć. Może są one eleganckie i oryginalne, jak świe-tliki iskrzące się pośród zwiędłych traw, ale jego żonanie podziela tego poglądu, po"prostu jej się nie podobają.Poza tym lepiej nie ujawniać swych niedostatków, zwła-szcza gdy można je ukryć pod długimi włosami. Ukryłbynawet wszystkie dzioby, gdyby włosy mogły wyrosnąćna policzkach. Nie ma więc żadnej potrzeby tracić pie-niądze na strzyżenie włosów, które rosną za darmo,i ogłaszać światu, że na czaszce również są dzioby poospie. Oto dlaczego gospodarz zapuścił długie włosy.A ponieważ są długie, rodzi się potrzeba czesania i dla-tego w naszej łazience wisi lustro. Powtórzę tu jeszczeraz: lustro mamy tylko jedno.

Jeśli więc nie wisi ono w łazience, lecz znalazło sięw gabinecie, to niewątpliwie albo samo zachorowało narozdwojenie jaźni, albo przyniósł je gospodarz. Jeśliprzyjmiemy, że to on je przyniósł, powstaje pytanie: poco? Niewykluczone, że okazało mu się potrzebne do ćwi-czeń w pasywności. W dawnych czasach pewien uczonyodwiedził mnicha buddyjskiego i zobaczył, że ten wielkimnich starannie poleruje kawałek czaszki. „Co robisz,bracie?" — zapytał go, „Cheę zrobić zwierciadło teraź-niejszości, dlatego poleruję to ze wszech sił" — usłyszałodpowiedź. Uczony wielce się zdziwił i powiedział, żenawet najznakomitszy kapłan nie zmieni czaszki w zwier-ciadło. Wielki mnich roześmiał się i rzekł: „Naprawdę?Wobec tego rzucę tę robotę! Ale ty także możesz czytaći czytać swoje książki, a nie poznasz drogi do oświece-nia". Gospodarz gdzieś podsłuchał pewnie tę historię,wziął więc lustro z łazienki i obracał nim przed swymtriumfalnym obliczem. O! Sprawy przybrały^ niebezpiecz-ny obrót! — pomyślałem i czekałem, co będzie dalej.

Gospodarz, niczego nie podejrzewając, z ogromnymzapałem przeglądał się w tym jedynym w domu zwier-ciadle. A lustro to rzecz budząca niesamowite wrażenie.Podobno trzeba niemałej odwagi, żeby spojrzeć w lustro

340

Page 345: Natsume Sōseki - Jestem kotem

nocą w dużym pokoju przy świecy. Gdy po raz pierwszycórka gospodarza podstawiła mi przed nos lusterko, taksię przestraszyłem, że trzykrotnie obiegłem dom dokoła.Nawet podczas dnia można się przestraszyć własnej twa*rzy, jeśli się patrzy tak uporczywie w lustro jak gospo-darz. Zresztą nie jest to twarz zbyt ładna. Po pewnymczasie gospodarz powiedział sam do siebie: „Rzeczywi-ście, brzydka twarz". To, że przyznał się do własnejbrzydoty, jest rzeczą godną uznania. Zachowywał sięoczywiście jak pomylony, ale mówił prawdę. Brakowałotylko jednego kroku, by przeraził się własnej brzydoty.Zresztą człowiek, który nie poczuje dogłębnie lęku, wi->dząc własne zło, jest zwyczajnym łotrem, niegodnymmiana człowieka. Zaś człowiek, który nie zna cierpień,nie może wyzwolić się z ziemskich namiętności i osiągnąćzbawienia. Miałem nadzieję, że w tym momencie powie:„Och, jak się boję!", ale nic takiego nie usłyszałem. Jaksądzicie? Co on zrobił powiedziawszy; „Rzeczywiście,brzydka twarz"? Po prostu wydął policzki. Potem po-?klepał je ręką kilka razy. Nie wiem, jakie znaczenie mia-ły te zaklęcia. Odniosłem wrażenie, że gdzieś już takątwarz widziałem. Dobrze się zastanowiłem i uświadomi-łem sobie, iż przypomina mi ona twarz służącej Osan,A skoro o niej mowa, chciałbym ją pokrótce przedstawić.Mówię wam, co to za nadęta sztuka! Niedawno ktośprzyniósł gospodarzowi lampion ze świątyni Anamori--Inari, zrobiony z ryby najeżki — twarz Osan jest wła-śnie tak nadęta jak ten lampion z najeżki. Tak okrutnienadęta, że nawet oczy zniknęły z powierzchni. Najeżkateż się nadyma i wtedy staje się całkiem okrągła. Po-liczki Osan, szerokie i kanciaste, przypominają zegarw kształcie sześcioboku, schorowany od wilgoci. Wyobra-1

żarn sobie, jak by się rozgniewała, gdybym jej to powie-dział, lepiej więc poprzestanę na tym i wrócę do sprawygospodarza. Jak już powiedziałem, poklepał się po na-dętych do granic możliwości policzkach i znów powiedział

341

Page 346: Natsume Sōseki - Jestem kotem

do siebie: „Jeśliby się w ten sposób skórę rozciągnęło, niebyłoby widać dziobów".

Następnie zwrócił twarz w stronę światła i popatrzyłw lustro. „Teraz bardziej rzucają się w oczy. En face byłymniej widoczne. Dziwne!" — Był wyraźnie zaintrygo-wany. Wyciągnął prawą rękę, odsuwając lustro jak naj-dalej od siebie, i intensywnie się przypatrywał. „Z tejodległości prawie wcale ich nie widać. Najlepiej patrzećz daleka. Najlepiej na wszystko patrzeć z daleka, a nietylko na twarz" — rzekł, Jakby odkrył wielką prawdę.Nagle ustawił lustro ukosem i zmarszczył całą buzię.Oczy, czoło, brwi skupiły się wokół nosa. Aż przykrobyło patrzeć. Gospodarz chyba też to spostrzegł, gdyżpowiedział: „Nie, to okropne" — i szybko powrócił donormalnego wyglądu. „Dlaczego twarz jest taka wstrę-tna?" — nieco podejrzliwie przysunął lustro bliżej oczu.Palcem wskazującym prawej ręki potarł nos, następnieprzycisnął mocno do bibuły leżącej na stole. Na bibulepozostała tłusta okrągła plama. Najwyraźniej zebrało musię na odstawianie różnych sztuczek. Oczyszczonymz tłuszczu koniuszkiem palca wywinął dolną powiekę pra-wego oka i znakomicie zaprezentował sztuczkę zwanąpotocznie strojeniem miny. Nie byłem zupełnie pe-wien, o co mu chodzi: Czy studiuje dzioby, czy bawi sięz lustrem? Gospodarzowi, człowiekowi wielce niezdecy-dowanemu, mogą przecież przychodzić różne pomysły dogłowy. Jeśliby jednak zinterpretować to w dobrej wie-rze, na wzór „Dialogu o konnyaku" *, okazałoby się, że tewszystkie gesty przed lustrem służą poznaniu samego sie-bie i doskonaleniu duch,a. Bowiem człowiek, który co-kolwiek studiuje, w rzeczywistości studiuje samegosiebie. Słowa: „niebo" i „ziemia", „góry" i „rzeki", „słoń-ce" i „księżyc", „gwiazdy" i „planety" są innymi nazwa-niami człowieka. Po prostu człowiek nie potrafi znaleźć

34

Page 347: Natsume Sōseki - Jestem kotem

innego przedmiotu godnego studiów poza własnym „ja".Jeśliby mógł wyjść poza własne „ja", to wtedy „ja" odrazu przestałoby istnieć. Zresztą nikt inny poza samymsobą owego „ja" nie może studiować. Nawet jeśliby ktośbardzo chciał studiować kogoś lub być studiowanym, oka-załoby się to niemożliwe. Dlatego też wszyscy bohate-rowie dawnych czasów stali się bohaterami tylko dziękiwłasnej sile. Gdyby można było poznać własne „ja" przypomocy innych, to można by też oceniać twardość i mięk-kość wołowiny, którą zjada ktoś inny. Rano słuchać za-sad religijnych, wieczorami podstaw sprawiedliwości,cały dzień trzymać księgi w ręce — to tylko środki dopotwierdzania samego siebie. W prawach wykładanychprzez innych, w zasadach sprawiedliwości głoszonychprzez innych i w stosach ksiąg zżartych przez mole niemoże być „ja". Jest w nich najwyżej upiór owego „ja".Oczywiście, w niektórych przypadkach upiór jest z pew-nością lepszy niż nic. Niewykluczone, że idąc za cieniemmożna dojść do istoty rzeczy. Zresztą cień najczęściejjest nieodłączny od rzeczy. Jeśli gospodarz w tym sen-sie igra z lustrem, znaczy to, że jest człowiekiem znają-cym się na rzeczy. To o wiele lepiej niż udawać uczo-nego, wkuwającego na pamięć Epikteta czy innych sta-rożytnych mędrców.

Lustro jest zarówno browarem miłości własnej, jak teżśrodkiem dezynfekującym na pychę. Nie ma takiej dru-giej rzeczy, która by tak rozniecała u głupców próżnośći lekkomyślność. Gdy człowiek od dawien dawna z po-wodu manii wielkości szedł sam na stracenie, a i innymteż przynosił zgubę, w dwu trzecich takich wypadkówwinę z pewnością ponosiło lustro. I tak jak pewien le-karz-oryginał podczas rewolucji francuskiej opracowałulepszoną maszynę do obcinania głów i przyczynił się dopopełnienia potwornego przestępstwa, tak i człowiek,który po raz pierwszy zrobił lustro, z poczucia winy niemoże spać spokojnie. Kiedy 'jednak ktoś utracił miłość

343

Page 348: Natsume Sōseki - Jestem kotem

własną, a jego własne „ja" uwiędło, nie ma dlań lepszegolekarstwa niż spojrzenie w lustro. Zobaczy, oczywiście,brzydotę i zapyta siebie: „Jak mogłem z taką twarząprzeżyć do dnia dzisiejszego i zwać siebie człowiekiem?"Chwila, w której człowiek to spostrzeże, będzie najmil-szą w jego życiu. Nic nie brzmi chwalebniej niż przy-znanie się do własnej głupoty. Przed świadomym głup-cem wszystkie snoby powinny pochylić głowy i zaczer-wienić się ze wstydu. Głupiec natomiast, pogardzającysobą i wyśmiewający siebie samego, kiedy spotka sięz uznaniem, będzie dumny i z powodu tej dumy skru-szony jednocześnie, więc pochyli głowę. Mój gospodarznie jest chyba takim mędrcem, żeby zdawać sobie spra-wę z własnej głupoty. Ale on jest mężczyzną, który spra-wiedliwie odczyta inskrypcję wyrytą przez ospę na jego ,twarzy. Uświadomienie zaś sobie brzydoty będzie pierw-szym stopniem prowadzącym do zrozumienia podłościwłasnego ducha. W tym względzie można na nim pole-gać. Możliwe, że jest to rezultat wpływu Filozofa.

Rozmyślając, wciąż obserwowałem gospodarza.Wykrzywił twarz i powiedział: „Powieki są bardzo

przekrwione. Na pewno mam chroniczne zapalenie spo-jówek". Zaczął mocno pocierać obie powieki końcemwskazującego palca. Na pewno go swędziały, ale prze-cież nie powinien ich tak mocno trzeć, gdyż i tak sączerwone. Już niedługo jego oczy zgniją jak u solonegoleszcza. Po chwili otworzył oczy i spojrzał w lustro.A nie mówiłem?! Jego oczy były teraz zamglone jak zi-mowe niebo w północnym kraju. Oczywiście, oczy gospo-darza nie są zbyt promienne na co dzień. Gdybymposłużył się bombastycznyrn określeniem, tobym powie-dział, że są one tak mętne, iż nie widać różnicy międzyczernią a bielą. Podobnie jak jego duch pogrążonyw ciemnocie, tak i nie widzące, zagubione oczy wieczniechybotają w głębi oczodołów. Powiadają, że to z powo-du wrodzonego syfilisu 'albo komplikacji po ospie.

344

Page 349: Natsume Sōseki - Jestem kotem

W dzieciństwie matka leczyła go intensywnie „wierzbo-*wymi robakami" i czerwonymi żabkami, lecz jej wszyst-kie starania nic nie dały, oczy N pozostały do dziś takzmącone, jak były zaraz po urodzeniu. Myślę jednak, żeprzyczyną tego nie jest wrodzonny syfilis czy powikłaniapo ospie. Jego oczy pozostają w smutnym świecie mrocz-nych mętów dlatego, że jego mózg zbudowany jest z nie-przejrzystej mętnej substancji, której działanie dopro-wadza go do ciemnoty. Matka zaś o tym nie wiedziałai niepotrzebnie się martwiła. Wiadomo, że nie ma dymubez ognia, a mętności bez głupoty. Oczy są symbolem jegoserca, w sercu zaś — jak w drobnej, monecie z okresuTempo — jest po prostu dziura, a oczy — jak ta mone-ta — są duże i niewiele warte.

Gospodarz zaczął skubać wąsy. Wąsy jego nigdy niezachowywały się grzecznie, każdy włos rósł po swojemu,]ak miał ochotę. Cóż z tego, że żyjemy w czasach modyna indywidualizm, skoro samowola i kaprysy sprawiająprzykrości właścicielom? Gospodarz wyciągnął z tego fa-ktu właściwy wniosek i teraz usilnie trenuje swoje wąsy,chcąc w miarę możności doprowadzić je do porządku.Jego żarliwe wysiłki nie poszły na marne, gdyż od osta-tnich dni wąsy zaczęły się trochę układać. Dotąd poprostu sobie rosły, a teraz — można rzec z dumą —gospodarz wąsy zapuszcza. Jego zapał rośnie wraz z efek-tami; widząc przed wąsami obiecującą przyszłość, w każ-dej wolnej chwili, rankami i wieczorami, obowiązkowoje musztruje. Marzył skrycie o wypielęgnowaniu wąsówbujnych i dumnych jak u kajzera. Dlatego nie zwracającuwagi na to, czy włosy rosną w bok, czy w dół, chwytał■ kępę palcami i podkręcał w górę. Niewątpliwie ciężkiechwile nastały dla wąsów, a czasami cierpiał nawet ichwłaściciel. Ale na tym właśnie polega musztra. Chcą tegoczy nie, podkręca się je w górę. Dla postronnych wy-gląda to na próżną zabawę -— zainteresowany widzi na-tomiast w tym najważniejszą sprawę życia. Tak jak nie

345

Page 350: Natsume Sōseki - Jestem kotem

gani się wychowawcy, który na próżno ćwiczy charak-tery uczniów, żeby się potem pochwalić swymi zasłu-gami, tak nie ma powodu do potępienia gospodarza zatroskę o wąsy.Gdy gospodarz musztrował wąsy z serdecznym zapa-łem, z kuchni wyszła kanciasta Osan i mówiąc: „Przy-szła poczta" wsunęła do gabinetu swą zawsze czerwonąrękę. Gospodarz, który prawą'ręką trzymał wąsy, a lewąlustro, odwrócił głowę w stronę wejścia. Kanciasta twarzledwie dojrzała wąsy, które stały dęba, zawróciła do ku-chni i oparłszy się o garnek zaczęła chichotać. Gospodarznawet okiem nie mrugnął. Spokojnie odłożył lustroi wziął do ręki pocztę. Pierwszy list był drukowanyi bardzo poważny. Oto jego treść:„Szanowny Panie!

Najuniżeniej kłaniam się i pozdrawiam Panaz okazji szczęśliwego wydarzenia. W kampanii zRosją odnosiliśmy zwycięstwo za zwycięstwemi przywróciliśmy pokój; teraz nasi wierni i wa-leczni rycerze wrócili w większości do Kraju, witaniokrzykami: «Niech nam żyją!» i zwycięskimi pie-śniami. Radość Narodu nie ma sobie równej w na-szych dziejach. Kiedy tylko zajaśniała blaskiemwielka proklamacja działań wojennych, nasi ryce-rze, odważnie poświęcający się dla dobra publicz-nego, na długie miesiące od]echali do obcych ziem,odległych o dziesiątki tysięcy mil, gdzie znosili tru-dy i cierpienia z powodu chłodów i upałów, i wszy-scy jednomyślnie przystąpili do walki, poświęcającwszystkie swoje siły Ojczyźnie. Ich szczere oddaniebędzie długo sławione i nigdy nie zapomniane.W bieżącym miesiącu dobiega końca triumfalny po-wrót armii do Kraju. Nasze Towarzystwo, skupia-jące reprezentantów dzielnicy, dwudziestego piątegodnia tego miesiąca organizuje bankiet i wiec z oka-zji powrotu ponad tysiąca oficerów, podoficerów

346

Page 351: Natsume Sōseki - Jestem kotem

i żołnierzy z naszej dzielnicy. Ku pocieszeniu ro-dzin poległych na polu chwały powitamy ich go-rąco i serdecznie, chcąc w ten sposób wyrazić cząst-kę wdzięczności dla naszych Bohaterów. Wierzę,że wyrażam wolę wszystkich członków Towarzy-stwa, i jestem przekonany, że jeśli spotka mnieszczęście zorganizowania tej wielkiej uroczystości,przyniesie ona chwałę naszemu Towarzystwu.Zwracam się do Pana z prośbą o wyrażenie zgody,mam też wielką nadzieję, że nie odmówi Pan ofiaryna ten cel.

Wyrazy szacunku"Nadawcą był pewien arystokrata. Gospodarz przeczytał

w milczeniu, po czym z obojętną miną włożył list dokoperty. Nic nie wskazywało, że zamierza dać ofiarę.Niedawno przekazał kilka jenów na rzecz głodującychw północno-wschodniej Japonii, ale teraz każdemu opo-wiada, że zabrano mu te pieniądze. A przecież wiadomo,że ofiary się daje, a nie zabiera. To nie złodziej do niegoprzyszedł, więc „zabrano" jest słowem niewłaściwym.Mimo to gospodarz czuł się tak, jakby go okradziono.Prośba więc arystokraty o ofiarę na powitanie wojskanie ma dla niego znaczenia. Po prostu gospodarz nie na-leży do ludzi, którzy dają pieniądze na wezwanie jakiejśtam ulotki, chociaż nie wiem, co by uczynił, gdybyprzedstawiono mu propozycję nie do odrzucenia. Z jegopunktu widzenia przed powitaniem wojska należy po-witać samego siebie. Dopiero po uhonorowaniu siebiemógłby witać innych. Dopóki jednak sam będzie miałtrudności ze śniadaniami i kolacjami, honor witania in-nych powierzy raczej panom arystokratom. Gospodarzwziął do ręki drugi list i zawołał: „O! Ten również jestdrukowany!"

„Przesyłam Panu wyrazy pamięci w te dni jesien-nych chłodów i życzę Jego Szanownemu Domowidalszego powodzenia i rozkwitu.

341

Page 352: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Jak panu wiadomo, od kilku lat nasza szkoławskutek przeszkód, stawianych przez nieliczne jed-nostki mające przede wszystkim własne dobro nawzględzie, znalazła się w opłakanym stanie. Doszli-śmy do wniosku, że przyczyny niepowodzeń kryjąsię w niedostatku naszych starań. Dogłębnie prze-myśleliśmy nasze błędy i znaleźliśmy sposób nauzyskanie funduszy na budowę nowego gmachuszkoły, zgodnie z dawna wymarzonym ideałem.Środki te uzyskamy z wydanego przez nas dziełapt. «Krótki zarys tajników sztuki krawieckiej*. Na-pisaliśmy je opierając się na zasadach sztuki, którąstudiowaliśmy przez wiele lat w ogromnym trudzie,z bezgraniczną uwagą i troską. Pragniemy teraz,żeby książka trafiła do wszystkich domów po ceniekosztów produkcji, z nieznacznym tylko zyskiem.Zwracamy się z łaskawą prośbą o jej nabycie —>dla Pana będzie ona pomocą w rozwoju, nam po-zwoli zgromadzić niewielki fundusz na budowęszkoły. Z głębi serca prosimy i jednocześnie prze-praszamy za śmiałość, ale sądzimy, że Pan wyraziłjuż łaskawą chęć złożenia ofiary na nasz cel. Ku-pując jeden egzemplarz przedstawionej książki —proszę choćby przeznaczyć ją dla Pańskiej służą-cej — łaskawie wyrazi Pan poparcie dla naszychzamierzeń. Wnosząc przed Pana tę najgorętszą pro-śbę pozostajemy z najgłębszym szacunkiem i uniżo-nymi pokłonami.

' Dyrektor szkoły Nuida ShinsakuŻeńska Szkoła Kroju i Szycia w Wielkiej Japonii"

Gospodarz przeczytał to wielce uprzejme pismo z zim-nym wyrazem twarzy, po czym ścisnął je w kulkę i wrzu-cił do kosza. Szkoda, że wszystkie „uniżone pokłony",„trudy i cierpienia" na nic się nie przydały. Przystąpiłteraz do trzeciego listu. Ten list błyszczał jakoś osobliwie.

348

Page 353: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Kopertę pokrywały białe i czerwone pasy, przypomina-jące szyld sprzedaWcy kolorowych lizaków, i zamaszysty,gruby napis: „Szanowny Profesor Chinno Kushami". Niedałbym głowy za to, że w kopercie znajduje się Otafu-ku — lalka wesołej dziewczynki symbolizującej szczę-ście — ale na pierwszy rzut oka list wyglądał wspaniale.

„Jeśli mogę mierzyć niebo i ziemię swą własnąmiarą, to jednym haustem powinienem wypić wodyrzeki Si-kiang. Ale jeśli to samo niebo i ziemia są-dzą mnie swoją miarą, to jestem po prostu drobnympyłem. W każdym zaś wypadku jestem związanyz niebem i ziemią... Człowiek, który po raz pierw-szy je trepangi namako, godzien jest szacunku zaupór, zaś człowieka po raz pierwszy smakującegorybę fugu należy cenić za odwagę. W tego, którypotrafi jeść trepangi, wcieli się duch Shinrana,w delektującego się najeżką wcieli się duch Nichi-

11 rena. A profesor Kushami zna jedynie stęchły smakoctu i pasty sojowej. Nie widziałem jeszcze, żebyczłowiek, który spożywa stęchłą pastę sojową i ocet,został kiedykolwiek bohaterem świata.

i Zaprzeda Cię nawet najbliższy przyjaciel. Znie-nawidzą ojciec i matka. Porzuci Cię ukochana. I bo-gatym nigdy nie będziesz. W ciągu jednego rankautracisz tytuły i majątki. Spleśnieje wiedza, którąkryjesz w swej głowie. Czego Ty oczekujesz? Naco liczysz w niebie i na ziemi? Na Boga? Bóg togliniany posążek. To stwardniałe łajno ludzkiegorozczarowania!

Spokojem nazywasz nadzieję spełnienia niemo-żliwego do spełnienia. Postękując i gderając,chwiejnym krokiem pijanego kierujesz się do grobu.Kończy się oliwa i wygasa światło. Cóż zostać możepo Tobie? Profesorze Kushami, lepiej napij się her-baty.

349

Page 354: Natsume Sōseki - Jestem kotem

To nic strasznego, jeśli człowiek nie uważa się zaczłowieka. Ale jakże może się gniewać na świat ten,kto nie uważa ludzi za ludzi, a siebie za siebie? By-łoby to przyrównywaniem się do mężów, którzy sięg-nęli szczytu władzy i wielkości i dlatego innych nieuważają za ludzi. Czy nie zmieniasz się na twarzyze złości, gdy inni nie uważają Ciebie za człowieka?Niechże Ci się zmienia twarz do woli, głupcze...

Ten, kto uważa siebie za człowieka, ale nie widziczłowieka w innych, miota się spazmatycznie z nie-zadowolenia. Ten spazmatyczny ruch nazywa sięrewolucją. Lecz rewolucji nie wywołują niezado-woleni. Najchętniej produkują ją mężowie będącyu szczytu władzy i sławy. W Korei jest dużo żeń--szenia, dlaczego więc, Profesorze, nie zażywaszżeń-szenia? Podwójne ukłony.

Kóhei Tendo — Strażnik Niebiańskiej

Sprawiedliwości, mieszkający w Sugamo"

Kolega Shinsaku bił niskie pokłony z najgłębszym sza-cunkiem", Kohei Tendo kłaniał się tylko dwukrotnie. Nieprosił o ofiarę, więc można było po nim tylko tyle ukłonówsię spodziewać. Nie jest to prośba o pieniądze, ale teżnie wiadomo, o co tu chodzi. Ten list zasługuje na opu-blikowanie w jakimś czasopiśmie; profesor, znany z męt-nego umysłu, odczytywał go wciąż od nowa zamiast —jak się należało spodziewać — porwać w kawałki i wy-rzucić. Sądził pewnie, że w takim liście kryje się jakiśsens i postanowił go odkryć. Na świecie wiele jest nie-zrozumiałych rzeczy, ale każdej z nich można nadać pe-wien sens. Nawet najtrudniejszy tekst można w określo-ny sposób zinterpretować, jeśli się tego pragnie. Zarównotwierdzenie, że człowiek jest głupi, jak i że jest mądry,można zrozumieć bez trudu. Co więcej, twierdzenie, żeczłowiek jest psem albo że jest świnią, nie jest zbytX trudne do uzasadnienia. Możecie powiedzieć, że góry są

350

Page 355: Natsume Sōseki - Jestem kotem

niskie, a wszechświat mały, wrona jest biała, Komachi*brzydka, a profesor Kushami jest szlachetny — z tym teżpotrafię sobie poradzić. Zgodnie z tymi rozważaniamimożna znaleźć sens nawet w bezsensownym liście. Tymbardziej gdy zabiera się za czytanie mój pan, który wy-jaśnia wbrew logice sens wyrażeń nie znanego mu językaangielskiego.

Kiedy jeden z uczniów zapytał go, dlaczego mówią„good morning" nawet w złą pogodę, zastanawiał się nadtym przez siedem dni. Kiedy zapytali go, jak brzmi pojapońsku nazwisko Kolumb, przemyśliwał nad odpowie-dzią przez następne trzy dni i trzy noce. Dla takiegoczłowieka w każdym zdaniu może kryć się jakieś znacze-nie, obojętne, czy to będzie: „Stęchły ocet i pasta sojowasą bohaterami świata", czy też: „Je koreański żeń-szeń,więc wywoła rewolucję". Po pewnym czasie widoczniezrozumiał trudny tekst, gdyż zaczął bezgranicznie się za-chwycać: „W tym tkwi naprawdę głęboki sens. Od razuwidać, że ten człowiek długo studiował filozofię. Wspa-niała erudycja!"

Już po tych słowach od razu widać, że gospodarz jestgłupi. Ale po głębszym zastanowieniu można się zgodzić,że w niektórych punktach ma' rację. Zawsze zachwycasię tym, czego nie rozumie. Zresztą chyba nie tylko on.W niezrozumiałym kryje się bowiem to, co niedostępnedla głupca, a rzeczy niejasne budzą w człowieku szlache-tne uczucia. Dlatego prości śmiertelnicy głoszą, że rozu-mieją niezrozumiałe, a uczeni tak wyjaśniają sprawyoczywiste, że ich zrozumieć nie sposób. Zdarza się toczęsto na uniwersytetach: wykładowcy rzeczy niezrozu-miałych cieszą się powodzeniem, nikt natomiast nie zwra-ca uwagi na tych, którzy wykładają zrozumiałe. Za-

35

Page 356: Natsume Sōseki - Jestem kotem

chwycił się tym listem nie dlatego, że wszystko zrozu-miał. Przeciwnie, zachwycał się nim, ponieważ niczegosensownego w nim nie znalazł. Zachwycał się, ponieważni stąd, ni zowąd pojawiły się w nim trepangi i łajnorozczarowania. Jedyny powód czci gospodarza dla tegotekstu jest taki sam, jaki mają taoiści dla „Księgi etyki",konfucjaniści dla „Księgi przemian", a zeniści dla„Wspomnie& Rinzaia" *; chodzi tu o to, że nie rozumiejąoni ani słowa. Ludzie jednak nie zaznają spokoju, dopókiczegoś do końca nie zrozumieją, stosują więc zupełniedowolne interpretacje i robią miny, jakby wszystko wie-dzieli. Udawanie, że się rozumie niezrozumiałe i odnoszę-'nie się do tego z szacunkiem, to od dawien dawna praw- t)dziwa przyjemność... Getepodarz z namaszczeniem złożyłpismo, położył je na stole i z rękami w zanadrzu pogrążyłsię w rozmyślaniach.

W tym momencie z przedsionka dobiegł donośny głos:— Halo! Halo!

Ktoś wpraszał się do domu. Sądząc po głosie był toMeitei, ale przecież Meitei nigdy nie prosi o zgodę, kiedychce wejść. Gospodarz słyszał to wołanie, nie ruszył sięjednak z miejsca. Widocznie uważał, że witanie gościw przedpokoju nie jest jego zadaniem, nigdy zresztą tegonie robił. Służąca przed chwilą wyszła po mydło. Gospo-dyni zaś była w toalecie. Na mnie wypadł ten obowiązek.Ale ja też nie miałem ochoty. Gość stracił w końcu cier-pliwość, zdjął buty, wskoczył na kamienny próg. otwo-rzył shóji i wszedł do mieszkania. Gospodarz dobry,a gość jeszcze lepszy. Wszedł do salonu, potem odsuwałi zamykał kilkakrotnie przepierzenia fusuma, aż wreszciepojawił się w gabinecie.

Page 357: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Co to za żarty? Co ty robisz? Przecież przyszedłemdo ciebie!— A, to ty?

— Jesteś tu, więc mogłeś odpowiedzieć na wołanie.Dom wygląda jak opuszczony.— Mam coś do przemyślenia.

— Mógłbyś przynajmniej odpowiedzieć: „Wejdź!"— No więc mógłbym...— Zawsze zbyt wiele sobie wyobrażasz.

— Od paru dni pracuję nad doskonaleniem ducha.— Dziwak. Ciężki będzie żywot gości, kiedy udoskona-

lisz siebie tak, że nie będziesz nawet zdolny do odpowie-dzi. Twój spokój może człowieka doprowadzić do sza-leństwa! Zresztą nie sam przyszedłem. Żebyś wiedział,co za gościa ci przyprowadziłem! Wyjdź i przywitaj sięz nim.

— Kogoś przyprowadził?

— Chodź i przywitaj się z nim. Mówił, że chce ko-niecznie ciebie przywitać.

— Kto?— Zobaczysz, wstawaj.

Gospodarz wstał, nie wyjmując rąk z zanadrza, wy-szedł na werandę i z obojętną miną skierował się do sa-loniku. Obok tokonomy zobaczył dostojnego starca. Mimowoli wyjął ręce i usiadł ciężko przy wejściu. Obaj więcsiedzieli zwróceni na zachód i nie mogli się sobie pokło-nić. Wiadomo, że ludzie starej daty są drażliwi na pun-kcie zasad dobrego wychowania.

— Proszę tutaj — rzekł starzec wskazując gospoda-

rzowi tokonomę.

Gospodarz uważał zawsze, że w salonie można siadaćtam, gdzie się ma ochotę, ale przed kilku laty ktoś muWyjaśnił, że tokonoma jest czymś w rodzaju miejsca tro-nowego, i wtedy doszedł do przekonania, iż w tym miej-scu mogą zasiadać wyłącznie posłańey cesarza, i sam pod

23 — Jestem kotem 353

Page 358: Natsume Sōseki - Jestem kotem

żadnym pozorem nie zbliżał się do tokonomy. Tym bar-dziej teraz, kiedy w pobliżu alkowy siedział nieznajomystarzec, nie miał najmniejszej ochoty podejść do toko-nomy. Nawet nie przywitał się z nim, jak należy. Schyliłtylko głowę i powtórzył:— Proszę tutaj.— Nie, proszę tutaj, ponieważ nie mogę się z panem

przywitać, jak należy.— Nie, wobec tego... Może tutaj, proszę — powtórzył

za gościem bezmyślnie. '

— Zdumiewa mnie pańska skromność. I stawia w przy-krym położeniu. Niech się pan jednak nie krępuje, proszętutaj...

— Pańska skromność... Jestem zakłopotany... Jednak-że,.. — gospodarz poczerwieniał i coś mamrotał niezro-zumiale. Widocznie doskonalenie ducha nie dało efektów.Meitei-kun z uśmiechem przyglądał się obu spoza para-wanu i doszedłszy zapewne do wniosku, że przyszła jużpora na niego, popchnął lekko gospodarza mówiąc:

— No, dobrze, wejdź dalej, przylepiłeś się do ściany,a ja nie mam gdzie usiąść. Nie krępuj się, wejdź dalej.

Kushami, popchnięty, nie miał innego wyjścia, wszedłgłębiej do pokoju.

— Kushami-kun, to mój wujek z Shizuoka, o którymci często opowiadałem. Wujku,' to kolega Kushami.

— Mam wreszcie honor poznać pana. Meitei wciąż tuprzychodzi i nadużywa pańskiej gościnności, więc od da-wna poczytywałem sobie za zaszczyt odwiedzenie panai odbycie z nim rozmowy. Dzisiaj na szczęście przecho-dziłem blisko pana domu i postanowiłem wstąpić, żebyzłożyć wyrazy mojej wdzięczności. Cieszę się, że mogłempana poznać osobiście i proszę o jego łaskawość na przy-szłość.

Starzec mówił staroświeckim stylem bez najmniejszegozająknięcia. Nietowarzyski i małomówny gospodarz chy-

354

Page 359: Natsume Sōseki - Jestem kotem

ba się jeszcze nigdy nie spotkał z takim dziaduniem,bo — nieco zmieszany potokiem wymowy — zapomniałi o koreańskim żeń-szeniu, i o ubarwionej cukierkowokopercie. Udręczony i skrępowany, wydusił z siebie dzi-waczną odpowiedź.

— Ja też... Ja też zamierzałem złożyć wizytę... Proszęnie mieć mi za złe... — przerwał, głowę nieco uniósł znadmaty i zobaczył, że starzec wciąż pozostaje pochylonyw niskim ukłonie. Poczuł się zawstydzony i znowu przy-tknął łeb do podłogi.

Starzec wytrzymał przyzwoitą pauzę i uniósł głowę:

— Dawniej miałem tutaj dom i przez długie latamieszkałem u stóp shoguna, ale w czasie przewrotu wy-jechałem i nigdy tu nie przyjeżdżałem. Teraz to nawetulic w tym mieście nie znam. Gdyby nie oprowadzałmnie Meitei, nic bym nie załatwił. Chociaż mówią, żewszystko się w świecie zmienia, to jednak ród shogunaprzez trzysta lat od rozpoczęcia rządów...

— Wuju — Meitei przerwał mu nie mając ochoty słu-chać tego — ród shoguna był z pewnością znakomity,ale wspaniała też jest epoka Meiji. Dawniej na przykładnie było Czerwonego Krzyża.

— Nie było. W ogóle nie było żadnych CzerwonychKrzyży. Nie -zdarzało się również, żebyśmy oglądali obli-cze wielkiego księcia. Takie rzeczy nastały dopierow epoce Meiji. Dzięki długiemu życiu wziąłem udziałw wielkim zgromadzeniu, wysłuchałem tam głosu jegowysokości wielkiego księcia i teraz mogę spokojnieumierać.

— Dobrze, że przynajmniej zwiedziłeś Tokio po takdługiej nieobecności. Wiesz, Kushami, wujek specjalnieprzyjechał z Shizuoka na zjazd Czerwonego Krzyża. Dzi-siaj byliśmy razem w Ueno, stamtąd właśnie wracamy.Ma na sobie frak, który wczoraj zamówiłem w „Shiro-kiya".

f»« 355

Page 360: Natsume Sōseki - Jestem kotem

I'1.! ' Rzeczywiście, był we fraku. Ale ten frak w ogóle dostarca nie pasował. Rękawy były za długie, kołnierz od-stawał, na plecach porobiły się zmarszczki, a pod pacha-mi uwierał. Nawet ktoś chcąc uszyć jak najbrzydsze ubra-nie nie potrafiłby zrobić czegoś tak niekształtnego. Białykołnierzyk odłączał się od białej koszuli, kiedy wuj pod-nosił głowę, i ukazywało się wtedy jabłko Adama. Trudnoteż było określić, czy czarne klapki należą do fraka, czyteż do koszuli. Frak można jeszcze znieść, ale jakże dzi-wacznie wyglądał siwy kok samurajski na środku jegogłowy. Zacząłem szukać wzrokiem żelaznego wachlarza,o którym Meitei opowiadał, i okazało się, że leżał on,zgodnie z zasadami, obok jego kolan. Gospodarz wróciłwreszcie do siebie, bowiem z całkowitą swobodą zasto-sował wobec stroju starca efekty doskonalenia duchowe-go i nieco się zdziwił. Nie wierzył słowom Meiteia, a terazprzekonał się, że Meitei wcale nie przesadzał. Jeśli dziobygospodarza mogą służyć za materiał do badań nauko-wych, to samurajski kok i żelazny wachlarz z pewnością

Page 361: Natsume Sōseki - Jestem kotem

jeszcze bardziej na to zasługiwały. Mój pan zapragnąłdowiedzieć się za wszelką cenę czegoś więcej o pochodze-niu tego

wachlarza, lecz nie wypadało mu przerywać to-ku rozmowy,, zadał więc tylko zwyczajowe pytanie:— Ludzi było chyba dużo?

— Nadzwyczaj dużo i wszyscy mi się przyglądali, pe-wnie dzisiejsi ludzie są bardzo ciekawi. Dawniej tak sięnie zachowywali.

— No, oczywiście, dawniej tego nie było — rzekł gos-podarz, jakby sam był starcem. Nie udawał jednakwszechwiedzącego. Można przyjąć, iż cała jego replikawypłynęła ze zmąconego umysłu.— Wszyscy patrzyli na mój rozcinacz pancerza..'.— Na pewno ten żelazny wachlarz jest dosyć ciężki.

— Kolego Kushami, spróbuj, weź do ręki. Bardzo cięż-ki. Wujku, pozwól mu podnieść.

356

Page 362: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Starzec rzekł: „Wybaczy pan", podniósł z wysiłkiemi przekazał gospodarzowi. Erofesor Kushami przez chwilętrzymał wachlarz, jak pątnik w świątyni Kurodani w Kio-to trzyma miecz Renshóbo *, następnie odrzekł:— Rzeczywiście — i zwrócił wachlarz gościowi.— Wszyscy, nie wiadomo dlaczego, nazywają go żela-

znym wachlarzem, ale to nie ma nic wspólnego z wachla-rzem, to jest po prostu rozcinacz pancerzy...— A do czego on służy, jeśli wolno zapytać?— Do rozcinania zbroi... I dobijania wroga, kiedy traci

przytomność. Posługiwano się nim od czasów KusunokiMasashige **... ,— Wujku, ten rozcinacz zbroi należał do Masashige?— Nie, nie wiem, do kogo należał. Ale to stara rzecz.

Być może zrobiono go w czasach Kemmu.— Może rzeczywiście w epoce Kemmu, ale Kangetsu

miał z nim sporo kłopotów. Wstąpiliśmy po drodze nauniwersytet i obejrzeliśmy pracownię fizyki. Wszystkiemagnetyczne przyrządy powariowały, bo to żelazo. Ile za-mieszania narobił!— Nie, to niemożliwe! Żelazo pochodzi z epoki Kemmu

i dlatego ma dobry charakter, nie ma więc obawy, że wy-woła zamieszki.

— Żelazo to żelazo, co tu ma charakter do rzeczy! SamKangetsu tak powiedział i nic na to nie poradzę.— Czy to ten mężczyzna, który szlifuje szklane kule?

Żal mi go, jeszcze taki młody. Mógłby robić coś bardziejsensownego.

Page 363: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— To przykre,, ale nazywają to badaniami. Gdy udamu się oszlifować jsule, zostanie znakomitym uczonym.— Każdy to potrafi. Ja też mógłbym zostać szklarzem.*

Tych, którzy zajmowali się czymś- takim w Chinach, nazy-*wali jubilerami. Nie cieszyli się oni wielkim poważaniemw społeczeństwie — mówiąc to patrzył w stronę gospoda-rza, jakby oczekiwał potwierdzenia.— Rzeczywiście — zgodził się gospodarz.— Te wszystkie współczesne nauki są konkretne i na

pierwszy rzut oka wielce pożyteczne, ale kiedy przyjdzieco do czego, na nic się nie przydają. W dawnych czasachbyło inaczej. Na przykład zawód samuraja to było ryzyko-wanie życia, więc doskonalono ducha tak, żeby w chwiliniebezpieczeństwa samuraj nie popadł w panikę; chybanie muszę tego tłumaczyć, bo wiadomo, że nie było to ta-kie łatwe jak szlifowanie kulek czy skręcanie drutów.i — Rzeczywiście — znów się zgodził gospodarz.— Wujku, doskonaleniem ducha nazywa się siedzenie

z założonymi rękami, w tym celu wcale nie musi się szli-fować kulek.

— Nie, tu nie masz racji. To nie taka prosta sprawa.Nawet Mencjusz żądał od swych uczniów wyzwoleniaducha; natomiast Szao K'ang-czy ostrzegał swoich wy-znawców przed poddawaniem umysłu jednej myśli i wy-magał od nich szerokiego spojrzenia. A buddyjski mnichsekty zen, Czung Feng, uczył o niezmienności i wytrwa-łości ducha. Nie tak łatwo to pojąć...— Nigdy tego nie zrozumiem. Co więc należy robić?

— Czytałeś księgę mistrza zen, mnicha Takuanapt. „Cudowna kronika niezmiennej mądrości"?— Nie, nawet o niej nie słyszałem.

— Gdzie należy umieścić ducha? — pyta Takuan. —Jeśli umieścisz go w rejonie ruchów wroga, serce twojezostanie wciągnięte w sprawy i zachowanie wroga. Jeśliskierujesz go na miecz wroga, staniesz się niewolnikiem

358

Page 364: Natsume Sōseki - Jestem kotem

jego miecza. Jeśli ducha nastawisz na zabicie wroga, po-padniesz w niewolę tej pokusy. Jeśli umieścisz go na wła-snym mieczu, to zagarnie on twój własny miecz. Jeśliskierujesz na obronę siebie od śmierci, to duch twój po-padnie w sieci obrony przed śmiercią. Jeśli umieścisz du-cha na wyglądzie człowieka, to popadnie on w sieci wy-glądu człowieka. Mówiąc krótko: podano tam, że-nie mamiejsca dla ducha.— Jak dobrze wszystko pamiętasz, wujku. Masz bardzo

dobrą pamięć. Przecież to takie długie. Kushami, zrozu-miałeś?— Rzeczywiście — znów załatwił sprawę swoim „rze-

czywiście".— Widzi pan, mam rację? Gdzie więc jest miejsce du-

cha? Jeśli ducha skupimy na ruchach wroga, wtedy duchzostanie wciągnięty w sprawy i zachowanie wroga. Jeśliumieścimy go na mieczu wroga...

— Wujku, kolega Kushami zna to bardzo dobrze. Osta-tnio godzinami siedzi w bibliotece i doskonali swego du-cha. Tak dalece już go wyzwolił, że nawet gdy gościeprzychodzą, nie wita ich przy wejściu. Nie trzeba mu więctego powtarzać.

— To godne najwyższego uznania. Ty też mógłbyś tro-chę poćwiczyć razem z nim.

— Nie mam czasu! Wujku, myślisz, że inni próżnują,skoro ty nie masz nic do roboty?— A ty naprawdę nie próżnujesz?

— Tak naprawdę to próżnowanie jest bardzo praco-

chłonne.

— Widzę, że jesteś nieco rozproszony, dlatego musiszćwiczyć ducha. Jestem przekonany, że rację mają ci, któ-rzy mówią: pośród licznych zajęć znajdź chwilę na spokój,natomiast nigdy nie słyszałem, że próżnowanie to też pra-cochłonne zajęcie. Co pan o tym myśli, panie Kushami?— Ja też chyba nie słyszałem.

359

Page 365: Natsume Sōseki - Jestem kotem

—- Ha, ha, ha! Wobec tego poddaję się. Wujku, a czy niezjadłbyś tokijskich węgorzy? Dawno już nie próbowałeś.Zaprowadzę cię do „Chikuyo". Tramwajem dojedziemytam szybko.

— Węgorze to niezła rzecz... Ale obiecałem wstąpić dziśdo Suihary, przykro mi, nie mogę skorzystać.— Ach, chodzi ci pewnie o Sugiharę, ten dziadek też

dobrze się trzyma.

— To nie Sugihara, lecz Suihara. Przykro mi, że ciągletak się mylisz. Niegrzecznie mylić .nazwiska ludzi. Musiszbardziej nważać.— Ale przecież pisze się „Sugihara"?— Pisze się „Sugihara", lecz wymawia „Suihara".— Dziwne.— Co w tym dziwnego? W Japonii od dawna znaki od-

czytuje się w różny sposób. Na przykład pisze się„kyuin", a czyta „mimizu", co znaczy dżdżownica, do-słownie „niewidząca". Podobnie rzecz się ma z hierogli-f em „żaba", który wymawia się „kairu".— Dziwne.— Żaba po zabiciu przewraca się na grzbiet i dlatego

nazywa się „kaeru" — co znaczy „zmieniać", „obracaćsię". W czytaniu normalnym jest „kairu". Podobnie „su-kigaki" czytamy „suigaki", zaś „kukitachi" — „kukuta-chi". Tylko prowincjusze hieroglify „suihara" odczytują„sugihara". Jeśli nie będziesz bardziej uważał, wyśmiejącię,— To znaczy, że teraz wybierasz się do tego Suihary?

Szkoda.— Jeśli ty nie chcesz, to nie idź. Sam pójdę.— A czy trafisz?— Piechotą trudno mi będzie. Wynajmijcie mi powóz,

wsiądę i pojadę.Gospodarz usłużnie wezwał rikszę. Starzec długo i roz-

wlekle się żegnał, po czym na głowę z samurajskim ko-kiem włożył cylinder i odszedł. Meitei jeszcze pozostał.

360

Page 366: Natsume Sōseki - Jestem kotem

i

— Czy to twój wujek?\ — No pewnie.— Rzeczywiście — rzekł gospodarz, włożył ręce w za-

nadrze i nie ruszając się z miejsca pogrążył się w rozmy-ślaniach.— Ha, ha, ha! Bohater, prawda? Jestem szczęśliwy, że

mam takiego wuja. Gdziekolwiek go zaprowadzę, zacho-wuje się tak samo. Jesteś zaskoczony? — Meitei był bar--dzo zadowolony z siebie, myśląc, że porządnie zadziwiłswego przyjaciela.— Nie, nie bardzo.— No, jeśli teraz ciebie nie zaskoczyłem, to znaczy, że

już nigdy mi się to nie uda.— W twoim wuju jest coś wielkiego. Nawoływanie do

doskonalenia ducha jest godne największego podziwu.— Naprawdę to jest godne podziwu? Zobaczysz, ty też

staniesz się tak zacofany jak mój wuj, kiedy będziesz miałsześćdziesiąt lat. Strzeż się. Nic mądrego nie wychodziz poddawania się słabościom i z zacofania.— Ty wciąż się obawiasz pozostania w tyle za biegiem

zdarzeń, ale niekiedy takie pozostawanie jest bardzocenne, to zależy od miejsca i czasu. Zwłaszcza że współ-czesna nauka wciąż pędzi i pędzi przed siebie, a kresu tejdrogi nie widać. Nie osiągniemy w ten sposób zadowole-nia. Natomiast nauka Wschodu jest pasywna, ma onasmak szczególny i głęboki. Chodzi tu zwłaszcza o dosko-nalenie ducha — podjął wątek zasłyszany u Filozofa i wy-kładał jak własną teorię.— Oho! Do czego to doszło! Mówisz zupełnie tak samo

jak kolega Yagi Dokusen.Gospodarz zaniepokoił się usłyszawszy to nazwisko. Fi-

lozofem, który niedawno odwiedził „Pieczarę ŚpiącegoSmoka" i nawrócił gospodarza, a następnie odszedł do-stojnym krokiem, był właśnie Yagi Dokusen, zatem teoria,którą teraz wykładał z tak poważnym wyrazem twarzy,okazała się zapożyczeniem od tegoż Yagi Dokusena. Gos-

361

Page 367: Natsume Sōseki - Jestem kotem

podarz myślał, że Meitei go nie zna, więc kiedy wymieniłnazwisko w najbardziej niespodziewanym momencie, ze-rwał maskę, którą Kushami majstrował sobie przez całąnoc i włożył na twarz.— Czy kiedykolwiek słyszałeś poglądy Dokusena? —

ostrożnie upewniał się.— Jakże miałbym nie słyszeć?! Jego teorie są takie

same jak przed dziesięciu laty, kiedy razem studiowaliś*my, wcale się nie zmieniły..

Prawda tak szybko się nie zmienia, więc może to nawetdobrze, że poglądy Dokusena się nie zmieniły.!

— Dokusen istnieje dzięki popieraniu go przez takich jakty, Po pierwsze, ma całkiem udane nazwisko: Yagi. Yagiznaczy kozioł, a on brodę ma kozią. Taką samą nosił jużw czasach studenckich. Imię Dokusen też jest osobliwe.Kiedyś został u mnie na noc i zaczął rozprawiać na tematswego pasywnego samodoskonalenia. Gadał i gadał wciążto samo i wcale nie zamierzał skończyć. Przerwałem muwięc mówiąc: „Idziemy spać". A on na to z całkowitymspokojem: „Profesorze, lekko traktujesz życie, mnie sięspać nie chce" i dalej męczył mnie tą swoją teorią pa-sywności. „No> dobrze, nie chce ci się spać — mówięmu -— ale ja jestem śmiertelnie senny, więc nie gadaj".W końcu jakoś udało mi się ułożyć go do snu, ale niewiadomo skąd, zjawiła się mysz i ugryzła Dokusena w czu-bek nosa. Narobił strasznego hałasu w środku nocy. Tenprofesor w mowie wielce jest uczony, ale w życiu godnypożałowania — ogromnie się przejął tą nocną przygodą.Molestował mnie, krzyczał, że mysz go na pewno zaraziła,prosił, żebym coś zrobił. Zdumiewał mnie tym. Jednymsłowem, miałem z nim mnóstwo kłopotów. Co miałemrobić. Poszedłem do kuchni, położyłem na papierku ziarn-ko gotowanego ryżu i przykleiłem mu do nosa.> — Po co?

— Powiedziałem mu, że to zagraniczny plaster, nie-dawno wynaleziony przez słynnego lekarza niemieckiego;

362

Page 368: Natsume Sōseki - Jestem kotem

stosowany w Indiach po ugryzieniu przez węża, daje na-tychmiastowe efekty. ,— Już wtedy potrafiłeś genialnie oszukiwać.

— Wiesz przecież, jaki prostoduszny i łatwowierny jestkolega Dokusen. Nie miał najmniejszej wątpliwości, uspo-koił się i spał jak kamień. Najzabawniejszy był widoknastępnego dnia rano, kiedy się obudził; spod papierkazwisał na koziej bródce kawałek nitki.

— Ale od tamtego czasu stał się wybitną osobistością.— Widziałeś go ostatnio?— Odwiedził mnie przed tygodniem, długo rozmawia-

liśmy...

— To dlatego popisywałeś się teorią pasywności!— Prawdę mówiąc, jestem nią zachwycony i dlatego

postanowiłem zająć się intensywnym doskonaleniem du-cha.

— Intensywność rzecz piękna. Ale jeśli wszystko, co cipowiedzą, będziesz uważał za prawdę, wyjdziesz nagłupca! Nie powinieneś wszystkiego przyjmować na wiarę.Dokusen jest wielki tylko w słowach, a kiedy przychodzido działania, nie jest lepszy od innych. Pamiętasz chybatrzęsienie ziemi sprzed dziewięciu lat? Tylko on jedenskakał z piętra i pokaleczył się.— Czy tłumaczył się ze swego postępowania?

— Oczywiście, uważał, że postąpił mądrze. Według nie-go istotą nauki zen jest osiągnięcie gotowości do zachowa-nia spokoju, co w krytycznej chwili pozwala na błyska-wiczne przystosowanie się do sytuacji. Toteż kiedy inniw tym zamieszaniu nie wiedzieli, co robić, on podjąłszybką decyzję i wyskoczył z okna. „Mogę się tylko cie-szyć — szedł kulejąc i mówił z nie ukrywaną radością —ponieważ ćwiczenie ducha nie poszło na marne". On nigdysię nie przyzna, że powinęła mu się noga. Nie ma bardziejpodejrzanych ludzi od tych, którzy rozprawiają o medy-tacji zen czy o Buddach.

363

Page 369: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Naprawdę? -i- profesor Kushami tracił powoli gruntpod nogami.

— Nie mówił ci o jakichś bredniach mnichów zen?— Powiedział mi zdanie, które brzmi chyba tak: „Bły-"

skawica przecina wiosenny wiatr".— Właśnie, błyskawica! Przecież on się z nią obnosi

przez dziesięć lat. To śmieszne. W mojej bursie wszyscy,znali błyskawice mistrza zen Muzaku. Najzabawniejsze,że czasami się myli i zamiast: „Błyskawica przecina wio-senny wiatr" mówi: „Wiosenny wiatr przecina błyskawi-cę". Spróbuj to sprawdzić następnym razem. Po prostusprzeczaj się z nim, kiedy mówi spokojnie. Wtedy mu sięwszystko pokręci i zacznie mówić osobliwe rzeczy.— Nikt nie sprosta takiemu kpiarzowi jak ty.— Nie wiadomo, kto tu jest kpiarzem. Nie znoszę mni-

chów zen ani tak zwanych oświeconych. W pobliżu megodomu jest świątynia Nanzoin, w której żyje osiemdziesię-cioletni starzec. Podczas ostatniej burzy piorun uderzyłw podwórzec świątyni i rozdarł sosnę rosnącą w ogrodzie.Podobno ten starzec nawet nie drgnął, ale kiedy się bliżejzainteresowałem tą sprawą, okazało się, że jest głuchy.Wtedy zrozumiałem, dlaczego nie zareagował. Tak jestnajczęściej. Dokusen sam mógłby żyć jako oświecony, aleto mu nie wystarcza, namawia innych, a to już niedobrze.Z jego powodu już dwóch uznano za wariatów.— Kogo?— Jeden to Rino Tozen. Pod wpływem Dokusena za-

głębiał się intensywnie w naukach zen, wyjechał do Ka-makury i tam w końcu zwariował. Wszedł na przejazdkolejowy, przed Enkakuji, usiadł i rozpoczął seans medy-tacji. Rozgłosił, że medytacjami zatrzyma pociąg. Rzeczy-wiście, pociąg stanął i dzięki temu uszedł z życiem. Odtamtej pory przyjął przydomek „Niewzruszony" i twier-dził, że nie spali się w ogniu ani nie utonie w wodzie.I rzeczywiście wszedł do stawu przy świątyni i chodziłpo nim.

364

Page 370: Natsume Sōseki - Jestem kotem

_- Utonął?— Nie, na szczęście przechodził tamtędy jakiś bonza

i uratował go, ale kiedy wrócił do Tokio, zmarł na zapa-lenie otrzewnej. Przyczyną tego zapalenia była kaszajęczmienna i zepsute marynaty, które spożywał w świą-tyni. Można więc powiedzieć, że pośrednio zabił go Do-kusen.

— Wielkie zaangażowanie ma dobre i złe strony —gospodarz czuł się chyba nieswojo, gdyż zmienił się natwarzy.

— Dokusen zgubił jeszcze jednego mego przyjaciela,r — Niebezpieczny człowiek. Kogo?

— Kolegę Tachimachi Robai. Naopowiadał mu niestwo-

rzonych rzeczy o węgorzach odlatujących do nieba, opętał

go i w końcu naprawdę to się stało.

— Jak to „naprawdę to się stało"?

— W końcu węgorze uleciały do nieba, a świnka zosta-

ła świątobliwym pustelnikiem.

. — Nic z tego nie rdzumiem.

— Yagiego nazywają Dokusenęm, co oznacza SamotnyPustelnik, a Tachimachi był Tonsenem, to znaczy Swi-nką-Pustelnikiem. Zresztą takiego wstrętnego żarłoka jakon nigdzie nie znajdziesz, a co gorsze, żarłoczność pojawi-ła się u niego równocześnie ze złośliwością, typową dlamnichów zen, i na to nie było rady. Początkowo nie zwra-caliśmy na to uwagi, ale teraz przypominam sobie, że odpoczątku zachowywał się dziwnie. Przychodził do mniei wciąż powtarzał swoje złote myśli w rodzaju: „Czy nate sosny nie spadają kotlety? U nas na prowincji pływająpo rzece na deseczkach placuszki z pasty rybnej". Kiedydoszło do tego, że zaczął mnie namawiać, żeby pójść z nimi wykopać z kanału przed domem galaretkę ze słodkichziemniaków i kasztanów^ ręce mi opadły. Po kilku dniachzostał Swinką-Pustelnikiem i skierowano go do Sugamona leczenie. W zasadzie świnie nie mają żadnych powo-

365

Page 371: Natsume Sōseki - Jestem kotem

dów, żeby tracić rozum, ale doszło do tego stanu właści-wie dzięki Dokusenowi. Jego wpływ był niezaprzeczalny.— Gzy obecnie Robai jest w Sugamo?— Tak. Cierpi na manię wielkości i głosi swoje wielkie

prawdy. Doszedł do wniosku, że nazwisko TachimachiRobai jest zbyt trywialne, i nazwał siebie Tendó Kohei,czyli Niebiańska Sprawiedliwość; uważa bowiem siebieza ziemskie wcielenie losu. Straszne rzeczy wyprawia.Pójdź i zobacz.

<■ ~ Niebiańska Sprawiedliwość.- — Tak, Niebiańska Sprawiedliwość. Wariat, ale na-zwisko wymyślił świetne, prawda? Czasem podpisuje sięjako Sprawiedliwość Konfucjańska. Wciąż wysyła listy doprzyjaciół, głosząc, że ludzie błądzą, a on chce ich zbawić.Ja też otrzymałem cztery czy pięć listów, niektóre sąbardzo długie, dwukrotnie musiałem nawet dopłacać zaprzesyłkę.— To znaczy, że list, który dziś otrzymałem, pochodzi

od Róbaia.— Ty też otrzymałeś? To dziwne. W czerwonej ko-

percie?— Tak, czerwona na środku, zas z prawej i z lewej

biała. Bardzo oryginalna.— Podobno sprowadza te koperty z Chin. Barwy sym-

bolizują jego mądrość: biel — drogę niebios i ziemi, czer-wień natomiast człowieka, który znajduje się między nie-bem i ziemią.

— Ma to jednak głęboki sens.— Jak na wariata, nieźle obmyślone. Od czasu kiedy

postradał zmysły, nie przestał chyba być żarłokiem, gdyżw każdym liście pisze o jedzeniu. Do ciebie również o tympisze?— Tak, o trepangach.— Lubił trepangi i to dlatego. Ma rację. A jeszcze

o czym?~ O rybie fugu i żeń-szeniu. Chciał widocznie powie-

366

Page 372: Natsume Sōseki - Jestem kotem

dzieć, że jeśli fugu zaszkodzi, należy leczyć się koreań-skim żeń-szeniem*.— Chyba jednak nie o to chodzi.— Może i nie, to nieważne. Przecież to wariat. Czy to

wszystko?— Nie, jest też zdanie: „Profesorze Kushami, lepiej

napij się herbaty".— Ha, ha, ha! Zbyt surowo cię potraktował. Uważał, że

zapędzi cię tym w ślepy zaułek. I wspaniale mu się toudało. Niech żyje Tendo Kóhei! — ubawiony profesorMeitei roześmiał się na cały głos.

Kiedy gospodarz się dowiedział, że nadawcą listu, któryczytał z takim pietyzmem, jest notoryczny wariat, pożało-wał swego wczesnego zapału i zbytniego wysiłku. Zde-nerwował się, a nawet poczuł wstyd na myśl o tym, żepismo szaleńca przyjął z takim wzruszeniem i uznaniem,w końcu zaczął się nawet niepokoić, czy jego psychikajest w porządku, skoro tak się zachwycał bredniami sza-leńca. Rozdrażnienie, wstyd i zmartwienie stopiły sięw jedno i wyraźnie odmalowały w jego niespokojnymwyrazie twarzy.

W tym momencie otwarły się donośnie drzwi wejścio-we, rozległ się ciężki stukot butów w sieni i ktoś głośnozawołał:

— Przepraszam, czy mogę na chwilę?W przeciwieństwie do ciężkiego gospodarza Meitei za-

wsze poruszał się z ogromną łatwością, nie czekając nasłużącą, zawołał: „Wejdź" i w kilku skokach dopadłwejścia. Meitei zwykle śmiało i bez pytania wchodził docudzego mieszkania, dobrze więc, że okazał się taki uczyn-ny i chętnie spełniał obowiązki służby. Ale skoro Meitei,który był przecież tylko gościem, wyszedł na przyjęcienowego gościa, profesor Kushami jako gospodarz nie miałprawa siedzieć sobie spokojnie w salonie. Każdy inny odrazu by ruszył się z miejsca i poszedł do drzwi, aleKus-hami ma swoje szczególne zasady. Nadal spokojnie

36?

Page 373: Natsume Sōseki - Jestem kotem

licji chyba się rozgniewał, gdyż nadął policzki i trzasnąłdrzwiami.— Ha, ha, ha! Z wielkim szacunkiem odnosisz się do

policjantów. Żebyś zawsze zachowywał się tak skromnie,byłbyś niezłym człowiekiem. Szkoda, że uprzejmy jesteśtylko dla policjantów.— Przecież przyszedł specjalnie, żeby mnie zawiado-

mić.— Przyszedł zawiadomić! To jego zawód! Mógłbyś się

z nim obejść tak samo jak z każdym innym.— To nie jest zwykły zawód.— Oczywiście, że nie zwykły. To zawód paskudny! Tro-

chę gorszy od pozostałych zawodów.— Jeśli będziesz tak mówił, mogą cię spotkać duże

nieprzyjemności.— Ha, ha, ha! No, dobrze, nie będziemy źle mówić

o policjantach. Mogę zresztą zrozumieć twój szacunek dlanich, ale bardzo mnie zaskoczyłeś, kiedy z taką rewerencjątraktowałeś złodzieja.

•— Kto z powagą traktował złodzieja?— Ty, oczywiście.— Nie mam przecież znajomych złodziei.

' — Nie masz? A kto kłaniał się złodziejowi?— Kiedy?

i- — Przed chwilą. Omal nie padłeś przed nim na kolana.— Nie gadaj głupstw, kłaniałem się śledczemu.

v — Od kiedy policjanci tak się ubierają?•— Był tak ubrany, ponieważ jest śledczym.

, — Jakiś ty uparty!— To ty jesteś uparty.— Powiedz, do licha, który policjant będzie stał z ręka-

mi w zanadrzu?— A dlaczego nie?— Poddaję się, skoro z takim uporem obstajesz przy

swoim. Zauważyłeś, że nawet nie drgnął, kiedy mu siękłaniałeś?

370

Page 374: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— To przecież policjant, wolno mu się tak zachowywać.— Ale jesteś pewny siebie. Wcale nie słuchasz, co do

ciebie mówią.— A nie słucham! Mówisz ciągle „złodziej, „złodziej",

a przecież nie widziałeś, jak kradł. Po prostu przyszła citaka myśl do głowy i upierasz się przy niej.

Teraz nawet Meitei, wbrew swoim obyczajom, zamilkł,uznawszy zapewne, że gospodarz jest przypadkiem bez-nadziejnym. Gospodarz zaś myślał, że pokonał Meiteia,co mu się przedtem rzadko zdarzało, i dlatego był bardzoz siebie zadowolony. W oczach Meiteia gospodarz wielestracił przez swój upór, gospodarz natomiast uważał, żedzięki swemu uporowi okazał się znacznie lepszy od Mei-teia. W życiu często powstają takie absurdalne sytuacje.Ktoś uważa, że upierając się doprowadzi do zwycięstwa,a w gruncie rzeczy jego akcje spadają coraz bardziej.Dziwna rzecz, ale uparty zwykle uważa, że dzięki uporo-wi zachowuje swoją twarz, i nawet nie podejrzewa, żewszyscy dokoła gardzą nim i nie chcą mieć z nim nicwspólnego. Szczęśliwy człowiek. Takie szczęście nazywasię podobno świńskim szczęściem.— W każdym razie pójdziesz tam jutro?— Oczywiście. Powiedział na dziewiątą, więc już

o ósmej wyjdę.— A co ze szkołą?— Nie pójdę. Co mi tam szkoła! — z niesłychaną siłą

obwieścił gospodarz.— Oho! Jaki odważny! Czy można nie iść do szkoły?— Można, jestem na pensji, nie potrącą mi, nie martw

się — wyznał szczerze. Niezbyt to uczciwe stanowisko,a przy tym naiwne.

— No, dobrze, pójdziesz, ale czy znasz drogę?— Skąd mam znać? Riksza dowiezie mnie bez trudu —

rzekł nieco poirytowany.— Przepraszam cię, ale w manierach nie ustępujesz

-memu wujowi.

9K 37j

Page 375: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— A możesz sobie przepraszać, ile wlezie,— Ha, ha, ha! Komenda w Nihonzutsumi znajduje się

nie byle gdzie, bo w Yoshiwarze!— Gdzie?!— W Yoshiwarze.— To tam, gdzie są domy publiczne?— No pewnie! W Tokio jest tylko jedna Yoshiwara.

Więc chcesz tam jechać? — Meitei znów zaczął pokpiwać.Gospodarz na dźwięk słowa „Yoshiwara" trochę spuścił

z tonu, zawahał się i odrzekł z niepotrzebnym naciskiem:— A niech będzie Yoshiwara, niech będą domy pu-

bliczne! Skoro raz powiedziałem, że pójdę, to pójdę.

Głupiec w takich sytuacjach jest zawsze uparty.Meitei powiedział tylko:— Idź sobie, to będzie dla ciebie interesujące.Epizod z policjantem, który tak zburzył porządek w do-

mu, na tym w zasadzie się zakończył. Meitei paplał swoimzwyczajem jeszcze trochę i o zmierzchu wyszedł do domu.

— Już późno, wuj może się na mnie gniewać — dodałwychodząc.

Po odejściu Meiteia gospodarz zjadł pospiesznie kolację,wycofał się do swego gabinetu, znowu założył ręce napiersiach i zaczął rozmyślać.

„Kolega Yagi Dokusen, który tak mnie zachwyciłi którego chciałem naśladować, okazał się — zgodnieze słowami Meiteia — człowiekiem niegodnym na-śladowania. Co więcej, nauki, które głosi, są pozba-wione zdrowego rozsądku, a ich autor należy dokategorii szaleńców. Tym bardziej że pośród jegouczniów jest dwóch wariatów. To bardzo niebezpie-czne. Kontaktowanie się z nim bez dostatecznejostrożności groziłoby wciągnięciem w ten sam krągszaleńców. Tendó Kohei — w rzeczywistości Tachi-machi Róbai — którego uznawałem za wielkiegouczonego i zachwycałem się jego listem, okazał się

372

Page 376: Natsume Sōseki - Jestem kotem

pospolitym szaleńcem, przebywającym w lecznicyw Sugamo. Nawet jeśli Meitei z igły zrobił widły,nie mogę mieć wątpliwości, że Tachimachi, któryuważa się za króla opatrzności, cieszy się niemałymautorytetem w domu wariatów. Być może ja równieżjestem trochę stuknięty. Wszak mówią, że swój swe-go wyczuje na odległość, a jeśli budzą we mnie za-chwyt teorie głoszone przez wariatów — w każdymrazie poruszył mnie ten list... — to zapewne i jamam coś w sobie z szaleńca. Całkowicie możliwe, żemieszkając w sąsiedztwie takiego wariata — jeślinawet nie zostanę ukształtowany na jego modłę —mogę któregoś dnia przekroczyć dzielącą nas granicęi zacząć z nim rozmawiać przyjaźnie, siedząc kolanaprzy kolanach. To straszne. Rzeczywiście, od nie-dawna — jeśli się nad tym bliżej zastanawiam —w czynnościach mego mózgu pojawiły się zaskaku-jące wzloty i dziwne przeskoki myślowe. Pozosta-wiając na uboczu zmiany mego mózgu, a biorąc poduwagę tylko jego działanie, które przeradza sięw czyny, w słowa, widzę, ile w nim momentów nie-umiarkowanych. Język nie czuje smaku wody, podpachami nie czuję powiewu orzeźwiającego wiatru,zęby moje potwornie cuchną, a w głowie doskwieraból. Co więc mam począć? Coraz gorzej ze mną.A może już jestem doskonałym pacjentem dla szpi-tala w Sugamo? Na szczęście nikomu jeszcze niezadałem ran, nie popełniłem niczego, co przyniosło-by szkodę społeczeństwu, i chyba tylko dlatego niewyrzucono mnie z dzielnicy i istnieję jako obywatelTokio. To już nie jest kwestia pasywności czyaktywności. Najpierw należałoby zmierzyć puls.Zdaje mi się, że jest normalny. Może mam gorączkę?Nie. Nie widzę też objawów pomieszania zmysłów.A jednak jestem niespokojny.

Porównując siebie z szaleńcami i biorąc pod uwa-

373

Page 377: Natsume Sōseki - Jestem kotem

374

gę jedynie podobieństwa nie mógłbym wyrwać sięz ich kręgu. Nie, tak nie można postępować. Próbo-wałem ' zinterpretować swój stan biorąc za wzorzecszaleńca, nic więc dziwnego, że doszedłem do takichwniosków. Być może rezultat byłby zupełnie od-mienny, gdybym porównał siebie ze zdrowym czło-wiekiem. Powinienem więc rozpocząć od najbliższych jsobie. Może zacznę od wuja we fraku, który był tu |dzisiaj? Gdzie umieścić ducha?... Nie, to przypadek!podejrzany. Może Kangetsu? Nosi ze sobą posiłekw pudełku i od rana do wieczora szlifuje szklanekulki. Nie, on też jest z tej samej paczki. A Meitei?Wykpiwanie innych uważa za swoje powołanie. Toszaleniec, choć pozytywny. Czwarty... Żona Kanedy.Charakter złośliwy, zdecydowanie skłócony ze zdro-

Page 378: Natsume Sōseki - Jestem kotem

wym rozsądkiem. Stuknięta ani chybi. Kaneda.Z nim się jeszcze nie spotkałem, ale wiedząc, jakim. respektem otacza żonę i pędzi z nią harmonijne życiemałżeńskie, trzeba go uznać za człowieka niezwy-kłego, a więc nienormalnego. Ponieważ nienormalnyto inna nazwa szaleńca, więc bez przeszkód możemyzaliczyć go do tej samej grupy. A dalej... Tylu ichjest, że trudno wyliczyć. Dżentelmeni z «Domu Spa-dających Obłoków». Dopiero pączkujący, ale podwzględem szaleństwa wystarczająco wspaniali wete-rani, żeby życie uczynić bezsensownym. Przy tymwyliczaniu zrozumiałem, że większość ludzi należydo tego samego rodzaju. I o dziwoi — poczułem sięzdrowiej. Bardzo możliwe, że społeczeństwo jestzbiorem szaleńców. Zebrali się w gromadę, złączyliw morderczej walce, warczą jak wściekłe psy, prze-klinają, rabują, łączą się w towarzystwa i rozpadająjak komórki, pną się w górę, to znów opadająi... tak żyją. I to ma być społeczeństwo? Jeśli wśródnich znajdą się mniej lub bardziej rozumni, są uwa-żani za zawadę i umieszczani w domach wariatów;

Page 379: Natsume Sōseki - Jestem kotem

zamyka się ich tam, żeby nie mogli wyjść. To ci,których się izoluje w domach wariatów, są ludźminormalnymi, a ci, którzy panoszą się swobodnie, sąwariatami. Bywa też i tak, że ludzie osamotnienii pozbawieni przyjaciół, działający w pojedynkę,uznawani są za wariatów, ale kiedy się zjednocząw gromadę i zaczną reprezentować określoną siłę,stają się ludźmi zdrowymi. Nie brak też przykładówna to, jak wielki wariat za pomocą pieniądza i wła-dzy szerzy gwałty, posługując się masą wariatów,a wszyscy nazywają go wspaniałym człowiekiem.Nic z tego nie rozumiem".

Opisałem wiernie psychiczny stan gospodarza, gdysiedział samotnie tej nocy przy ostrym świetle lampkii rozmyślał, Mętność jego umysłu i w tych rozmyślaniachprzejawiła się dobitnie. Ten głuptas, mimo swych kajze-rowskich wąsów, nawet nie potrafi odróżnić wariata odnormalnego człowieka. I chociaż postawił ten problemi odwołał się do swych władz intelektualnych, zrezygno-wał z dojścia do ostatecznych wniosków. Jest on po prostuczłowiekiem o umyśle niezdolnym do przemyślenia cze-gokolwiek do końca. Jedyną właściwością jego rozumo-wania, godną zapamiętania, jest nieokreśloność i nieu-chwytność, podobna do dymu z papierosów „Asahi",wypuszczanego nosem.

Jestem kotem. Ktoś może więc powątpiewać, czy potra-fię opisać tak precyzyjnie stan ducha gospodarza, muszęjednak stwierdzić, że tego rodzaju sprawy nie przedsta-wiają dla kotów najmniejszej trudności. Ja znam sztukęczytania myśli. Kiedy się jej nauczyłem? Nie zadawajcietakich pytań. Po prostu znam i już. Drzemiąc na kolanachczłowieka ukradkiem pocieram o jego brzuch swymmiękkim futerkiem. Powstaje wtedy strumień elektrycz-ności i cały bieg zdarzeń wewnętrznych człowieka ukazu-je się wyraziście przed oczyma mej duszy. Niedawno

375gospodarz gładził mnie delikatnie po głowie i ni stąd, ni

zowąd przyszło mu coś absurdalnego do głowy: „Jaki cie-pły byłby serdaczek ze skóry tego kota!" Od razu się na-puszyłem i mimo woli przeszły mnie ciarki po grzbiecie.To straszna historia. Tak czy owak mogę was powiadomić,jakie myśli zrodziły się w głowie mego gospodarza, i po-czytuję to sobie za wielki zaszczyt. Gospodarz zdążyłjeszcze pomyśleć, że nic z tego nie rozumie, i usnął snemniewiniątka, a z rana już nie pamiętał nic z tego, co wie-czorem przemyśli wał. Jeśli zapragnąłby jeszcze raz roz-ważyć sprawę szaleństwa, musiałby wszystko rozpoczynaćod początku. I wówczas nikt nie miałby żadnej pewności,czy jego myśli potoczą się tym samym traktem. Pewnejest tylko jedno — niezależnie od tego, ile razy będzierozpoczynał swoje rozważania i jaką drogą potoczą się je-go myśli, wszystko zakończy się stwierdzeniem: „Nic z te-

Page 380: Natsume Sōseki - Jestem kotem

go nie rozumiem".

Page 381: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Rozdział

dziesiąty

— Wstawaj, już siódma! — zawołała spoza drzwi gos-podyni. '

Gospodarz leżał i milczał, odwrócony ku ścianie, niewiadomo, czy spał, czy nie. Nie odpowiadać — to jegozwyczaj. Kiedy musi otworzyć usta, mruczy tylko „mhm"i dalej milczy. Nawet to „mhm" nie przychodzi mu łatwo.Gdy mężczyzna zleniwieje do tego stopnia, że nie ma na-wet ochoty na odpowiedź, może okazać się interesującymprzypadkiem dla obserwacji, ale kobiety nie lubią takichmężczyzn. Nawet żona nie ceni go zbyt wysoko. Wycią-gając wniosek z tego jednego przypadku nie popełnimychyba poważniejszego błędu, jeśli powiemy to samo o in-nych. Ponieważ przysłowie mówi: „Jeśli odwróciła się odciebie rodzina, tym bardziej nie oczekuj łaski od obcych",toteż gospodarz, lekceważony przez własną żonę, nie możeoczekiwać jakichkolwiek względów od innych kobiet. Mo-że źle robię ujawniając niepopularność gospodarza u płciodmiennej, ale czynię to z najlepszych pobudek. Chcę mupomóc w uświadomieniu sobie tego podstawowego faktu,iż to on sam popełnia zaskakujący błąd uznając, że żonago nie lubi, ponieważ nadeszły dla niego nieszczęśliwelata.

Żona przypomniała mu, że już czas wstawać, lecz onjej troskę całkowicie zlekceważył, odwrócił się do ściany,nie racząc nawet wydobyć z siebie „mhm". Żona więcpowiedziała: „Jeżeli się spóźnisz, nic mnie to nie będzieobchodzić", zarzuciła na ramiona miotłę i trzepaczkęi odeszła do biblioteki. Wkrótce dobiegły odgłosy trzepa-

377

Page 382: Natsume Sōseki - Jestem kotem

nia — rozpoczęła swój codzienny jednostajny obrządek!sprzątania. Nie mam tego rodzaju obowiązków, więc nie'wiem, czy to jest sport czy zabawa, i wydaje mi się, żenie przeszkadzam w tym, siedząc sobie z obojętną miną.Muszę jednak powiedzieć, że jej metoda sprzątania jestwyjątkowo bezsensowna. Dlaczego bezsensowna? A dla-s

tego, że sprząta dla samego sprzątania. Trzepaczką postu-;ka po ścianach shoji, pojeździ miotłą po matach i uważa,że skończyła sprzątanie. Ani za przyczynę, ani za skuteksprzątania nie ma zamiaru odpowiadać. Dlatego czyste,miejsca zwykle są czyste, brudne pozostają niezmienniebrudne i zakurzone. Znane są w historii przypadki pielę-gnowania formy bez zwracania uwagi na istotną dla niejtreść, może więc lepsze jest takie sprzątanie niż żadne.W każdym bądź razie gospodarzowi żadnej korzyści ononie daje. Wielkość gospodyni polega właśnie na tym, żedzień po dniu z oddaniem wykonuje zajęcia nikomu nie-potrzebne. Gospodyni i porządek związane są nierozerwal-nie wielowiekowym zwyczajem i mechanicznie kojarzą sięze sobą. Mimo to rezultat sprzątania jest taki jak przedurodzeniem się gospodyni i wynalezieniem trzepaczkii miotły. Myślę, że związek tych dwu elementów — gos-jpodyni i sprzątania — został ustanowiony nie ze względuna ich treść, lecz na podobieństwo związku nazwy i rzeczy ■w logice formalnej.

W odróżnieniu od gospodarza wstaję wczesnym rankiemi o tej porze doskwiera mi okropny głód. Ponieważ jestemkotem, nie wypada mi nawet myśleć, żeby zjeść śniadanieprzed domownikami, i na tym polega ujemna strona megokociego życia. Na samą myśl o parującej zupie z mał-ży i o jej smakowitych zapachach nie mogę usiedziećw miejscu. Wiem jednak, że nie mogę liczyć na poprawę,więc lepiej siedzieć spokojnie, bez ruchu, malując sobiew głowie obrazy nadziei. Ale trudno się na to zdobyć,zawsze przecież ma się wielką ochotę potwierdzić pragnie-nie serca z rzeczywistością, nawet gdy wiadomo, że po

378

Page 383: Natsume Sōseki - Jestem kotem

sprawdzeniu nastąpi rozczarowanie. Trudno się pogodzićz niepewnym oczekiwaniem, zanim się nie przekona, żerozczarowanie jest faktem niezbitym. Nie mogłem jużwytrzymać i zakradłem się do kuchni. Zajrzałem za pieckuchenny do swej miseczki zrobionej z muszli awabi. Jakprzewidywałem — stała cicho, smętnie wylizana przezemnie poprzedniego wieczoru, połyskując w niepewnychpromieniach wczesnej jesieni, sączących się przez okienkopod sufitem. Ryż już się ugotował. Osan przełożyła go dodrewnianego szaflika, teraz mieszała coś w garnku sto-jącym na małym piecyku. Na ściankach naczynia widniałyślady rozlanego podczas gotowania wywaru z ryżu. Wy-schnięte białe pasma wyglądały jak przylepione paskipapieru z Yoshino. Ryż i zupa były już gotowe, moglibymnie nakarmić. Krępować się w takich chwilach — nie-poważna sprawa. Jeśli nie zaspokoję mego pragnienia, toi tak nie poniosę straty: postanowiłem śmiało przyspie-szyć swoje śniadanie, mimo że jestem tu traktowany jakintruz. Zacząłem pomiaukiwać, jakbym się łasił, skarżyłczy gniewał. Osan nie zwracała na mnie najmniejszejuwagi. Wiadomo, że od urodzenia jest kanciasta i dalekaod ludzkich uczuć, więc rozbudzanie jej współczucia umie-jętnym miauczeniem to moja specjalność. Następnie za-cząłem płakać w innej tonacji. Jestem przekonany, żew moim płaczu był ton tak głębokiego żalu, że mógłbyzłamać serce każdemu wędrowcy wydalonemu z rodzin-nego kraju. Ale Osan nawet nie spojrzała na mnie. Możejest głucha? Nie, głucha nie mogłaby być służącą. Mo-że jest tylko głuchą na wołanie kota? Na świecie są dal-toniści i choć sami uważają, że dysponują normalną zdol-nością widzenia, to jednak wedle opinii lekarzy sąkalekami. Może Osan jest rzeczywiście głucha? A to teżkalectwo. A przy tym jest taka złośliwa. Nigdy się jeszczenie zdarzyło, żeby otworzyła mi drzwi nocą, kiedy tegopotrzebuję. Czasami wypuszcza mnie na dwór, ale po-tem wcale nie chce wpuścić z powrotem. Nocna rosa jest

379

Page 384: Natsume Sōseki - Jestem kotem

przykra nawet latem. A tym bardziej mróz — nie możecie isobie wyobrazić, jak przykro jest czekać pod okapem na]wschód słońca. Kiedy zamknęła mi niedawno drzwi przednosem, zaatakował mnie bezdomny pies. Ledwie uszedłemz życiem; w ostatniej chwili wskoczyłem na dach szopy]i całą noc trzęsłem się ze strachu i chłodu. Przyczyną tych |nieszczęść jest brak serca u Osan. Nie można jej wzruszyć jnawet długim, żałosnym miauczeniem, a ponieważ po-iwiadają, że głodny pokłada nadzieję w Bogu, biedny kra-jdnie, a zakochany pisuje listy, więc ze wszystkim — chcę jczy nie chcę — muszę się godzić. Zamiauczałem po raztrzeci w szczególnie skomplikowany sposób, żeby przy-ciągnąć jej uwagę. Byłem święcie przekonany, że wydo-byłem z siebie tony przepiękne, nie ustępujące symfoniiBeethovena, ale i one nie wywarły na Osan żadnego wra-;żenią. Nagle Osan przyklękła, podniosła klapę w 'podłodzei wyjęła bryłę węgla drzewnego. Stuknęła nią o krawędźpiecyka i bryła rozpada się na trzy części, a dokoła roz-sypał się czarny pył. Trochę wpadło chyba do zupy, aleOsan nie zwraca uwagi na takie drobiazgi. Kawałkiwęgla wepchnęła do piecyka przez szparę za garnkiem.Wcale nie myślała słuchać mojej symfonii. Trudno, roz-czarowany ruszyłem do chanoma i przechodząc obok ła-zienki usłyszałem wesoły gwar myjących się trzechdziewczynek.

Dwie starsze chodziły już do przedszkola, trzecia nato-miast była jeszcze tak mała, że ledwie mogła chodzić, trzy-mając się za ubranko starszej siostry, i sama nie mogła sięjeszcze ani umyć, ani wytrzeć czy uczesać. Wyciągnęłaz cebra mokrą ścierkę i gorliwie szorowała nią po twarzy.Na pewno nie jest przyjemnie myć sobie twarz ścierką,ale nie ma co się dziwić, była po prostu dzieckiem, którepodczas każdego trzęsienia ziemi wykrzykiwało: „Aaa!baldzo lubię!" Może ona jest bardziej oświecona niż kole-ga Yagi Dokusen? Starsza siostra czuła się za młodszą od-powiedzialna, odrzuciła z brzękiem szklankę używaną do

380

Page 385: Natsume Sōseki - Jestem kotem

płukania gardła i przystąpiła do zabierania ścierki z rąksiostrzyczki, powtarzając: „Boya, to brudna ścierka!", aleBoya była bardzo pewna siebie i nie miała wcale ochotyusłuchać. „Nie chcę! Babul" — krzyczała i ciągnęła ścier-kę w swoją stronę. Co znaczy słowo „babu" i od czegopochodzi — nikt nie wie. Wiadomo tylko, że Boya nim sięposługuje, kiedy się gniewa. Starsza ciągnęła ścierkę w je-dną stronę, a Mała w drugą, krople wody spadały bezli-tośnie na jej stopy i kolana. Choć była mała, miała nasobie wzorzyste ładne ubranko w stylu genroku *. Stylemgenroku określano te kimona, które miały specjalny deseńśrednich rozmiarów. Nie wiem, skąd się o tym dowiedzia-łem. „Boya, przestań, bo zmoczysz ubranko genroku" —sprytnie ją podchodziła starsza. A przecież jeszcze przedchwilą myliła słowo „genroku" z nazwą gry sugoroku.

Przy okazji wspomnę, że ta dziewczynka często myliróżne słowa, czasem sprawia to wrażenie, jakby kpiłaz kogoś. Mówi na przykład: „Grzyby — kinoko — lecąw czasie pożaru" zamiast: „Iskry — hinoko — lecą..." lub:„Poszła do szkoły w ochanomiso — zupie herbacianej...1'zamiast w Ochanomizu. Boga bogactwa, Ebisu, zestawiaz kuchnią, mówiąc: „Ebisu daidoko" zamiast „Ebisu-dai-koku". Kiedy indziej mówi, że nie są dziećmi ze „słomia-nego domu" — waradana, zamiast powiedzieć, że niemieszkają w zaułku — uradana. Gospodarz śmieje sięsłuchając tych pomyłek, ale sam z. pewnością podczaslekcji angielskiego znacznie zabawniejsze popełnia błędy,i to z całą powagą.

Boya — zresztą sama nie mówi tak o sobie, zawszepowtarza Boba — spostrzegła mokre ubranko genrokui zaczęła płakać: „Genloku psiemoko". W mokrym ubran-ku mogłaby się przeziębić, więc Osan wybiegła z kuchni,zabrała ścierkę i wytarła jej ubranie. Podczas tego całego

* Genroku — nazwa okresu historycznego 1688—1703; sugoro-ku — nazwa gry znanej w Japonii już przed VIII wiekiem,sprowadzonej z Indii.

381

Page 386: Natsume Sōseki - Jestem kotem

zamieszania stosunkowo cicho zachowywała się średniacórka, Sunko. Po prostu odwróciła się plecami i bez prze-rwy smarowała się pudrem z puderniczki, która spadłaz półki. Najpierw wepchnęła palec do słoika i przejechałanim po nosie, pozostawiając na nim białą kreskę, dziękitemu widać było, w którym miejscu ma nos. Potem roz-tarła puder na policzku, pozostawiając dużą białą plamę.Kiedy się tak upiększała, weszła służąca, wytarła ubraniemałej i przy okazji twarz Sunko. Ale Sunko wcale niebyła z tego zadowolona.

Napatrzywszy się temu, co się działo w łazience, prze-szedłem przez chanoma i zajrzałem dyskretnie do sypialnigospodarza, żeby sprawdzić, czy już wstał. Nie dostrze-głem jednak jego głowy, tylko sterczącą nogę numer dzie-sięć i pół z wysokim podbiciem. Gospodarz schował głowę,żeby go nie zbudzili. Jak żółw. W tym momencie weszłaz miotł4 i trzepaczką gospodyni, która skończyła porządkiw bibliotece.

— Jeszcze nie wstałeś? — stanęła w progu i wpatry-wała się w pościel, w której nie widać było głowy męża.

Tym razem również nie odpowiedział. Gospodyni zro-biła dwa kroki, stuknęła miotłą o podłogę i ponownie za-pytała: „No, jeszcze nie wstałeś?" Gospodarz już nie spał,lecz dla odparcia ataku żony skrył się pod kołdrą. Byłprzekonany, że zostawi go w spokoju, gdy nie będzie wi-dać jego głowy, ale chyba się przeliczył. Dopóki głos do-chodził od drzwi, z odległości przynajmniej dwu metrów,gospodarz czuł się bezpieczny, lecz kiedy miotła zastukaław odległości zaledwie trzech stóp, trochę się wystraszył.Za drugim razem głos zabrzmiał ze zdwojoną siłą, więcgospodarz zrozumiał, że na nic się nie zda jego sprzeciw,i cicho odpowiedział: „Dobrze".

— Masz zdążyć na dziewiątą. Jeśli się nie pospieszysz,nie zdążysz.— No, dobrze, już wstaję — zabrzmiała głucho odpo-

wiedź spod kołdry.

382

Page 387: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Gospodyni dobrze wiedziała, że zwykle jej mąż nie ru-sza się spod kołdry, gdy odchodzi uspokojona, więc teraznie mogła go tak zostawić i uparcie powtarzała: „No,wstawaj!" To bardzo nieprzyjemne, gdy krzyczą na cie-bie: „Wstawaj!", skoro już powiedziałeś: „Zaraz wstaję".Nie podobało się to zwłaszcza takiemu egoiście jak gospo-darz. Nie wytrzymał dłużej, gwałtownie zrzucił z siebiekołdrę. Oczy miał szeroko otwarte.— Co tak hałasujesz?! Powiedziałem, że wstaję, to

wstaję!

— Zawsze mówisz, że wstajesz, a mimo to wcale niewstajesz.— Kiedy tak było?— Zawsze.— Nie mów głupstw.— To nie takie pewne, kto tu jest głupi.Rozgniewana żona stała u wezgłowia wsparta na mio-

tle. Wyglądała malowniczo. W tym momencie rozpłakałsię głośno Yat-chan, syn rikszarza. Yat-chan zawsze pła-cze, kiedy gospodarz się gniewa, bo tak każe mu matka.Nakazuje mu płakać, gdyż za to dostaje drobną zapłatę,ale dla chłopca to nic przyjemnego. Lecz co ma zrobić,kiedy ma taką matkę. Ostatnio każe mu płakać od ranado wieczora. Gospodarz mógłby powstrzymać się od gnie-wu, dzięki temu życie Yat-chana byłoby trochę lżejsze.Kazać dziecku płakać — choćby na prośbę samego Ka-nedy — to wielka głupota, można nawet sądzić, że matkaYat-chana zgłupiała jeszcze bardziej niż Tendo KShej.Zresztą gdyby płakał tylko nad rozgniewanym gospoda-rzem, można by to jeszcze jakoś wytrzymać, ale on musirównież płakać, gdy okoliczni chuligani, wynajęci przezKanedę, dokuczają sprzedawcy ceramiki z Imado. Częstogospodarz jeszcze się nie gniewa, a już Yat-chan zaczynapłakać, przewidując zapewne, że i tak wcześniej czypóźniej się rozgniewa. W tej sytuacji trudno rozstrzy-gnąć, czy gospodarzem tego domu jest mój pan, czy Yat-

383

Page 388: Natsume Sōseki - Jestem kotem

-chan. Nie trzeba wielkiego zachodu, aby gospodarzomdokuczyć, wystarczy nakrzyczeć na Yat-chana, któregopłacz doprowadza go do pasji. W dawnej Europie, kiedyskazany przestępca uciekł za granicę i nie mógł byćschwytany, wykonywano jego kukłę i palono na stosie.Widocznie w szajce Kanedy znajduje się strateg znającydobrze historię Europy, ponieważ wybrał całkiem niezłąmetodę. Zarówno chłopcy z „Domu Spadających Obło-ków", jak i matka Yat-chana odznaczają się większą siłąniż bezbronny gospodarz. Ma on poza tym wielu innychprzeciwników. Być może cała dzielnica nastawiona jestwobec niego wrogo, ale to nie wiąże się z tematem, będęwięc o tym informował przy okazji.

Ledwie gospodarz usłyszał płacz Yat-chana, od razusię rozgniewał i zerwał na równe nogi z rzadką u niegoenergią. Zapomniał o wszystkim — o doskonaleniu psy|chiki i o Yagim Dokusenie. Zaczął drapać się po głowiłobiema rękami z taką zaciętością, jakby chciał zedrzećsobie skórę. Łupież z całego miesiąca posypał się bezcejremoniałnie na szyję i kołnierz piżamy. Niezwykle impcnujący widok. Wąsy groźnie sterczały ku górze. Widoczjnie doszły do wniosku, że nie wypada im siedzieć spokój-;nie, gdy właściciel się gniewa. Każdy włos, pełen pasjii rozdrażnienia, obrał kierunek wedle swej woli i ruszyłdo przodu z ogromnym rozmachem. Było na co patrzeć.)Wczoraj przed lustrem stały grzecznie, w najlepszym pcrządku, naśladując niemieckiego kajzera, ale po nocjzapomniały o mustrze i wróciły do pierwotnego stanu!niezależności i swobody. Podobnie jak gospodarz, do-Iszczętnie zapomniały o rozpoczętym wieczorem doskona-Sleniu ducha i wróciły do stanu wrodzonej dzikości, od-jkrywając całkowicie swoje oblicze. Dopiero teraz zrozu-imiałem, jak rozległa jest Japonia, skoro człowiek o taktdzikich wąsach, w dodatku tak samo nieokrzesany jakte wąsy, może się w niej zagubić i do tej pory pracować ijako nauczyciel. Świadczy to o tym, jak wielkim krajem i

384

Page 389: Natsume Sōseki - Jestem kotem

jest Japonia. \ Nawet Kaneda i jego psy są uważani zaludzi. A dopóki oni uchodzą za ludzi, gospodarz jest prze-konany, że nie musi obawiać się o stratę posady. W osta-teczności można by wysłać błyskawicą list- do Sugamoi zapytać o to kolegę Tendo Kóhei, on wszystko wy-jaśni.

Gospodarz wytężał swe zamglone prehistoryczne oczy,o których już wczoraj mówiłem, i przyglądał się szafce.Nie była to właściwie szafka, lecz nisza wysokości okołodwu metrów, przecięta w górze i na dole dwiema półka-mi. Dolna półka znajdowała się tuż przy nogach śpiącego,więc gdy gospodarz budził się, wzrok naturalnie kierowałw tamtą stronę. Wzorzysty, papier, zasłaniający półkę,miejscami popękał ukazując osobliwe wnętrze. Wewnątrzbyły najrozmaitsze papiery. Drukowane lub pisane od-ręcznie, zwrócone tyłem lub do góry nogami. Gospodarzzapragnął przeczytać je i dowiedzieć się, co jest tam na-pisane. Może się to wydać dziwne, ale jeszcze przedchwilą pałał takim gniewem, że chętnie by schwytał żonęrikszarza i stuknął jej głową o sosnę, a teraz zapragnąłnagle poczytać te stare papierzyska. U pozytywnych cho-leryków takie przemiany nastroju nie są jednak niczymwyjątkowym. Z nim jak z dzieckiem, któremu wystarczydać cukierek, żeby przestało płakać i zaczęło się śmiać.Przed wielu laty gospodarz zatrzymał się na noclegw pewnej świątyni. W sąsiednim pomieszczeniu, za prze-pierzeniem, nocowało pięć czy sześć zakonnic. Należypamiętać, że zakonnice to najbardziej złośliwe istoty spo-śród wszystkich złośliwych kobiet. Zakonnice widocznieprzejrzały charakter gospodarza, gdyż uderzając do ry-tmu w garnek śpiewały: „Ptaszek, co przed chwilą pła-kał, teraz już się śmieje..." Podobno od tego czasu datujesię jego wielka niechęć do zakonnic, ale im to wcale nieprzeszkadza. Rzeczywiście, gospodarz to się śmieje, topłacze, cieszy się, to znów smuci, ale żaden z tych na-strojów nie trwa długo. Łagodnie mówiąc, nie jest wy-

Page 390: Natsume Sōseki - Jestem kotem

25 — Jestem kotem 385

Page 391: Natsume Sōseki - Jestem kotem
Page 392: Natsume Sōseki - Jestem kotem

trwały, jego nastroje wciąż się odmieniają, a przekłada-jąc na słowa pospolite można powiedzieć, że jest poprostu płytki, ograniczony i uparty jak krnąbrne dziecko.A skoro jest zepsutym dzieckiem, nie ma co się dziwić,że zerwał się z pościeli w porywie gniewu, a potem naglesię zmienił i zabrał do czytania papierów na półkachw niszy. Najpierw wzrok jego zatrzymał się na przewró-conym do góry nogami Itó Hirobumi. U góry dostrzegłnapis: „28 września, 11 rok Meiji". Widocznie już od tegoczasu przyszły gubernator Korei biegał na smyczycesarskich edyktów. Ciekawe, co on wtedy porabiał? Go-spodarz był na pewno ciekaw, ale jego uwagę przyciąg-nęło już coś innego. Nie sądził, że przeczyta na odległość,ale jakoś udało mu się: „Pan minister finansów". Rze-czywiście, wielki człowiek, pan minister, a mimo to stoina głowie. Nieco w lewo jeszcze jeden minister finansów.Leżał na boku, ucinając poobiednią drzemkę. I słusznie.Zbyt długo nie wytrzymał stania na głowie. Pod nimzwisał duży arkusz papieru z dwiema literami: „TY".Dalszego ciągu nie było widać, a szkoda, bo chciałemprzeczytać. W następnej linijce znajdowały się tylkodwie sylaby: „Szybko". I tu też nie można było zobaczyćdalszego ciągu. Gdyby gospodarz był detektywem, spró-bowałby zapewne wyciągnąć te papiery nie pytając o po-zwolenie. Jak wiadomo, detektywi nie mają wyższegowykształcenia i gotowi są zrobić wszystko dla wyjaśnie-na faktów. Tak już jest. Można byłoby jedynie sobieżyczyć, żeby prowadzili się nieco skromniej. Można byim też nie podawać faktów, dopóki nie staną się skro-mniejsi. Jak słyszałem, robią przestępców nawet z uczci-wych ludzi, fabrykując dowody. Znakomity przykład sza-leństwa — czynić przestępcą tego, kto ich utrzymuje zawłasne pieniądze.

Spojrzałem na środek półki: tu właśnie wykonywałasalto mortale książka o prefekturze Oita. Skoro Itó Hiro-bumi stoi do góry nogami, to i prefektura Oita mogła

386

Page 393: Natsume Sōseki - Jestem kotem

wykonać śmiertelny skok. Doczytawszy do tego miejsca,gospodarz podniósł w górę zaciśnięte pięici. Szykował siędo ziewania.

Jego ziewanie było niezwykłe, przypominało odległewycie wieloryba. Kiedy skończył ziewać, zaczął się po-woli ubierać i ruszył w stronę łazienki. Niecierpliwieczekająca żona zwinęła kołdrę, złożyła piżamę i swoimzwyczajem rozpoczęła sprzątanie. Podobnie jak sprząta-nie odbywa się zawsze jednakowo, tak i mycie się gospo-darza przebiega podobnie. Płucze gardło, powtarzającswoje „gha-gha-ghe-ghe", następnie robi sobie przedzia-łek, zakłada europejski ręcznik na ramiona i — niczymjego cesarska mość — raczy przejść do chanoma, zajmujeswoje stałe miejsce obok podłużnego piecyka — naga-hibachi. Nie jest to oczywiście hibacbi * zrobiony z pniadrzewa keyaki, o lśniących słojach, z miedzianym popiel-nikiem i siedzącą kurtyzaną, wystukującą popiół z dłu-giej fajki zrobionej z czarnego drzewa śliwy daktylowej.Hibachi naszego profesora nie należy do rzeczy tak wy-twornych. Jest tak staroświecki, że zwykłemu człowieko-wi trudno byłoby określić, z czego został zrobiony. War-tość nagahibachi zależy od jego połysku, jaki powstajew wyniku ciągłego wycierania z kurzu. Nasz piecyk, nie-zależnie od, tego, czy zrobiony byłby z drzewa keyaki,z wiśni czy paulowni, nie miałby tego blasku, ponieważnigdy nie jest wycierany, i wygląda ponuro. Zapytacie,gdzie on taki piecyk kupił. Nie pamięta, żeby kupował.W takim razie może otrzymał? Ale okazuje się, że teżgo nie dostał. To wobec tego ukradł! Ale i to nie jestpewne. Dawno temu poproszono go, by przez pewienczas popilnował domu, w którym żył i umarł stary kre-wny. Kiedy się gospodarz stamtąd wyprowadził do swegodomu, zabrał ze sobą ten piecyk i używał jak własny.

* Hłbachi — przenośny grzejnik, piecyk na węgle drzewnekeyaki.

387

Page 394: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Chyba postąpił nieładnie. Ale przecież takie wypadkiw życiu się zdarzają. Na przykład bankierowi operują-cemu codziennie cudzymi pieniędzmi zaczyna się z cza-sem wydawać, że są to jego własne pieniądze. Urzędnicysą sługami narodu. Otrzymali pewne pełnomocnictwaw celu załatwienia określonych spraw. Jednakże po pew-nym czasie przyzwyczaili się do powierzonej im władzyi zaczęli ci szaleńcy uważać, że władza ta jest ich wy-łączną własnością, a naród nie ma żadnych podstaw doingerencji. Dopóki świat pełen jest takich ludzi, niemożna uważać gospodarza za złodzieja. Jeśli gospodarzauznalibyśmy za złodzieja, należałoby wszystkich ludziuważać za złodziei.

Kiedy gospodarz usadowił się przy stole obok naga-hibachi, jego córki już pałaszowały śniadanie: Boba,która szorowała niedawno twarz ścierką, Tonko, którachodzi do szkoły w „zupie herbacianej", i Sunko, którawpakowała palec do słoika z pudrem. Gospodarz popa-trzył na każdą z nich. Twarz Tonko przypominała muzarys gardy szabli z zamorskiej stali. Sunko podobnabyła nieco do starszej siostry, choć w rzeczywistościwyglądała jak okrągła, pokryta cynobrową laką tacaz Ryukyu. Tylko Mała wnosiła pewne urozmaicenie —miała podłużną twarzyczkę. Podłużnych twarzy jest wielewśród ludzi i nie byłoby w tym nic dziwnego, ale twarztej dziewczynki wydłużała się nie pionowo, lecz poziomo.Moda, oczywiście, rzecz zmienna, ale nigdy chyba nieprzyjmie się twarz rozciągnięta na boki. Gospodarza czę-sto nachodzą bolesne myśli dotyczące tego dziecka: mi-mo to musi żyć. Gdzież tam tylko żyć! Przecież onarośnie w takim tempie jak pędy bambusa przy świątynizenistów.

Za każdym razem, gdy spostrzegał, jak szybko rośnie,oglądał się za siebie, mając wrażenie, że ktoś go goni,i oblewał się zimnym potem. Nawet nie widzący wy-raźnie gospodarz musiał przynajmniej tyle wiedzieć, że

388

Page 395: Natsume Sōseki - Jestem kotem

trzy jego córki są kobietami. Musiał się pogodzić z tąmyślą, że wcześniej czy później będą musiały wyjść zamąż. Wiedząc o tym, musiał też zdawać sobie sprawę, żenie dysponuje żadnymi środkami do tego celu niezbęd-nymi. Dlatego nie wie, co zrobi z własnymi dziećmi.Mógłby ich nie mieć, ale on jest człowiekiem, A człowiekto istota, która męczy siebie tworząc zupełnie niepotrze-bne rzeczy.

Mimo to dzieci są genialne. Nie domyślają się, że ojciecnie wie, co z nimi począć, i radośnie zajadają śniadanie...Tylko z Małą nie można sobie poradzić, W tym rokukończy trzy latka, więc matka wpadła na pomysł, byw czasie posiłku stawiać przed nią miseczkę i kłaść pa-łeczki odpowiadające jej wzrostowi. Ale Mała nie przyj-muje tego do wiadomości. Zabiera stale miseczkę i pa-łeczki starszej siostry i choć trudno jej posługiwać sięzbyt dużymi pałeczkami, upiera się przy swoim. Tak jużjest na tym świecie: im ludzie mniejsi i bardziej pozba-wieni zdolności i talentu, tym mocniej się przepychają, ,by zająć stanowiska zupełnie dla nich nieodpowiednie.A ich charaktery kształtują się już w wieku Małej. Nale-żałoby jak najszybciej zrezygnować z nadziei zlikwido-wania tych cech za pomocą zabiegów wychowawczych,ponieważ zło gnieździ się w nich od wczesnego dzie-ciństwa, t

Mała wzięła w swoje wyłączne posiadanie odebranąsiostrze ogromną miskę i długaśne pałeczki i tyranizujewszystkich przy stole wedle swej woli i uznania. Chceposługiwać się tym, czym nie umie, i dlatego stosujegwałt i tyranię. Ściska obie pałeczki w garści i z Całąsiłą wbija je w miseczkę, wypełnioną po brzegi zupą ry-żową. Miska pod naciskiem pałeczek przechyliła się podkątem trzydziestu stopni, a zupa wylała się na jej pierś.Ale takimi drobiazgami Boba się nie przejmuje. Bobajest tyranem. Energicznie przechyla wbite do dna pa-łeczki, malutkie usteczka przybliża do brzegu miseczki

389

Page 396: Natsume Sōseki - Jestem kotem

i wydźwignięty z dna ryż pakuje do buzi. Rozsypiającesię ziarenka, ozdobione żółtawą zupą, przyczepiają sięskwapliwie do czubka nosa, do policzków i brody. Te,którym nie udało się przykleić, spadają na matę. Nie-rozważny to sposób spożywania posiłku.

Przy okazji z należytym szacunkiem chcę przestrzecznanego kolegę Kanedę i wszystkich potężnych tegoświata.

Panowie, jeśli będziecie postępować z innymi tak, jakBoba z miseczką i pałeczkami, do waszych ust trafi nie-zmiernie mała cząstka ryżu. Trafi nie wskutek natural-nego działania, lecz przez zwykłą pomyłkę.' Uprzejmiewięc proszę o ponowne rozważenie tej sprawy. Nie li-cuje to z waszymi zdolnościami, z waszą znajomościąspraw tego świata.

Starsza siostra Tonko, obrabowana z dużych pałeczek,z trudem radzi sobie z .małymi i miseczką, którenie są przeznaczone dla niej, nakłada sobie do pełna, alejuż po trzech łykach miseczka "pustoszeje. Dlatego teżwciąż wyciąga ręce w stronę garnka z ryżem. Zjadła jużcztery miseczki, teraz zamierza nałożyć piątą. Zdejmujepokrywkę, chwyta wielką łopatkę i chwilę się jej przy-gląda. Nie wiedziała chyba, ile ma sobie nałożyć, alew końcu się zdecydowała, gdyż wzrok zwróciła w stronęnie przypalonej grudy ryżu. Nabrała tyle, ile mieściłosię na łopatce, ale kiedy łopatkę obróciła i zwaliła za-wartość do miseczki, ryż się nie zmieścił i cała bryłaspadła na matę. Tonko wcale się nie przejęła, zaczęła do-kładnie zbierać rozsypane ziarenka. I jak myślicie, cozrobiła po zebraniu? Po prostu wrzuciła z powrotem dogarnka. Nie było to zbyt higieniczne.

Kiedy Boba poderwała pałeczki do góry, żeby dokonaćwielkiego dzieła, Tonko właśnie skończyła nakładać so-bie ryż. Jako starsza siostra nie mogła już dłużej patrzećna okropnie powalaną buzię Boby i zawołała: „Och,Boba! Okropne, całą buzię masz w ryżu!" — i od razu

390

Page 397: Natsume Sōseki - Jestem kotem

zabrała się do robienia porządków na jej twarzy. Naj-pierw zebrała ryż, który zadomowił się na jej nosie,i włożyła go sobie do buzi. Następnie przystąpiła do po-liczków. Tutaj ryż siedział w wielkich gromadach, naobu policzkach było pewnie ze dwadzieścia ziaren. Star-sza siostra starannie zbierała ziarenko po ziarenku i zja-dała, aż zjadła wszystkie.

Sunko jadła spokojnie kawałek marynowanej rzodkwi,ale nagle wydobyła z zupy kawałek słodkiego ziemniakai wrzuciła sobie do buzi. Sami dobrze wiecie, że nie manic przykrzejszego w ustach od gorącego ziemniaka z zu-py. Nawet dorosły musi uważać, żeby się nie poparzyć.A co dopiero się dziwić takiemu maleństwu jak Sunko,która nie miała większego doświadczenia w jedzeniu ba-tatów. Wpadła w panikę, krzyknęła: „Waa!" i wyplułana stół. Kilka kawałków spadło tak blisko Boby, że mogłaje dosięgnąć. Boba bardzo lubi bataty. A ponieważ przy-leciały same i usiadły tuż przed jej nosem, rzuciła odrazu pałeczki i zaczęła rękami zbierać i pożerać.

Gospodarz od dłuższego czasu przyglądał się temu, co

się dzieje przy stole, ale nie mówił ani słowa, jadł obo-

jętny na wszystko, połykał ryż i popijał zupą, w końcu

wprawił w ruch wykałaczkę. Widocznie w wychowywaniu

córek przyjął postawę absolutnej obojętności. Nawet gdy-

by teraz wszystkie trzy stały się damami takimi, jak

Ebicha Shikłbu czy Nezumi Shikibu, przygadały sobie

kochanków i uciekły z nimi z domu, jadłby obojętnie swój

ryż i popijał zupą. Mój pan w ogóle nie przejawia ini-

cjatywy. Ale jeśli się przyjrzeć współczesnym ludziom

z inicjatywą, to okaże się, że ta ich inicjatywa polega

jedynie na oszukiwaniu i zwodzeniu bliźnich, zabieganiu

komuś drogi i utrudnianiu życia, szantażowaniu fałszywą

władzą, stawianiu kuszących propozycji i zwodzeniu.

Nawet uczniowie szkół średnich postępują podobnie, po-

pełniają czyny, od których powinni się rumienić ze wsty-

391

Page 398: Natsume Sōseki - Jestem kotem

du, a mimo to wierzą, że w przyszłości będą dżentelme- ■nami.

Niesłusznie takich ludzi nazywa się ludźmi pomysło-wymi. Należałoby ich nazwać niegodziwcami. Ja jestemkotem japońskim, więc mam w sobie trochę uczuć pa-triotycznych. I kiedy widzę tych pomysłowych ludzi,mam ochotę sprawić im lanie. Wraz z pojawieniem sięnowego takiego osobnika kraj coraz szybciej stacza się doupadku. A szkoła, w której są tacy uczniowie, przynosiwstyd państwu. I trudno zrozumieć, dlaczego ci ludzie *przynoszący wstyd nadal pasożytują i włóczą się po świe- Jcie. Japończycy ludzie chyba mniej się tym martwią odemnie, kota. Fakt godny najwyższego ubolewania. Powi-nienem jednak powiedzieć, że w porównaniu z tymi nie-godziwcami mój gospodarz jest znacznie wartościowszymczłowiekiem. Właśnie dlatego, że brak mu poczucia wła-snej dumy i przedsiębiorczości. Jest wartościowy, po-nieważ nie jest zuchwały.

Gospodarz skończył szczęśliwie śniadanie, ubrał się.wsiadł do rikszy i odjechał do komendy w Nihonzutsumi.Kiedy otworzył bramę i zapytał rikszarza, gdzie jest JNTi-honzutsumi, ten roześmiał się, a gospodarz, żeby nie byłowątpliwości, wyjaśnił, że chodzi o Nihonzutsumi w dziel-nicy rozkoszy. Zabrzmiało to zabawnie.

Gospodarz odjechał rikszą — rzadko to mu się zda-rza — a gospodyni skończyła śniadanie i zaczęła pona-glać dzieci:

— Idźcie do szkoły, bo się spóźnicie! x

Dzieci wcale się tym nie przejęły.— Dziś nie ma lekcji!

Wcale nie miały zamiaru szykować się.—■ Czy naprawdę nie ma zajęć? Pospieszcie się! —rzekła karcąco matka.

A starsza córka, wciąż nie wzruszona, odparła:— Przecież wczoraj pan powiedział, że nie ma lekcjiGospodyni wzięła z półki kalendarz, zaczęła go prze-

392

Page 399: Natsume Sōseki - Jestem kotem

glądać i odkryła, że w dniu dzisiejszym napisano czer-wonymi literami słowo: „Święto". Gospodarz, nie wie-dząc o tym z pewnością, napisał zawiadomienie o niesta-wieniu się do pracy i wrzucił do skrzynki pocztowej.Nawet Meitei o tym nie wiedział, a może tylko udawał,że nie wie — nie miałem co do tego pewności. Zdziwionatym odkryciem, gospodyni pomyślała chwilę i poleciładzieciom, żeby grzecznie się bawiły, a sama zabrała siędo szycia.

Przez pół godziny w domu panował spokój, nic sięspecjalnie nie zdarzyło, o czym mógłbym opowiedzieć.Jednak wkrótce zjawił się nieoczekiwanie osobliwy gość.Była to siedemnastolenia uczennica. Zdjęła buty o skrzy-wionych obcasach i powłócząc po podłodze fioletowymiszarawarami weszła bez pytania kuchennymi drzwiami.Była to krewna gospodarza, o ładnym imieniu Yukiei poskręcanych w drobne loczki włosach. Od czasu doczasu przychodziła w niedzielę, często kłóciła się ze swo-im wujkiem i odchodziła. Jej twarz nie była taka piękna1

jak imię — takie fizjonomie spotyka się często, wystar-czy na chwilę wyjść z domu i zrobić kilkadziesiąt kro-ków. Weszła do chanoma, usiadła obok pudełka do szyciai powiedziała:— Dzień dobry, ciociu!— O, tak wcześnie...— Dziś wielkie święto, dlatego postanowiłam odwie-

dzić was wczesnym rankiem, wyszłam o wpół do dzie- t

wiątej z domu, spieszyłam się.— Masz jakąś sprawę?— Nie, po prostu dawno u was nie byłam, więc wstą-

piłam na chwilę.— Dlaczego na chwilę, zostań dłużej. Wujek wkrótce

wróci.— Wujek już wyszedł? To niebywałe.— Tak, pojechał w niezwykłe miejsce. Na policję.

Prawda, że to niezwykłe?

393

Page 400: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Dlaczego?

— Podobno złapano złodzieja, który okradł nas tejwiosny.

— Więc wujka wezwali, żeby go rozpoznał? Dodatko-wy kłopot.— Nie, chcą zwrócić nasze rzeczy. Wczoraj specjalnie

przyszedł policjant i powiedział, żeby stawić się i odebrać ,rzeczy.

— Coś takiego! No tak, inaczej wujek nie wychodziłbytak wcześnie, zwykle o tej porze jeszcze śpi.— Nie ma większego śpiocha niż wujek. A kiedy go

budzę, zawsze się gniewa. Powiedział, żebym go zbu-dziła dziś przed siódmą, a on skrył się z głową i w ogólenie odpowiadał. Zmartwiłam się i zaczęłam go budzić poraz drugi, a on tylko mamrotał coś do mnie spod kołdry.Naprawdę, ręce opadają.— Dlaczego chce mu się tak spać? Na pewno ma neu-

rastenię.— Co ma?— Ciągle się złości bez powodu. Aż dziw, że jeszcze

pracuje w szkole.— W szkole zachowuje się spokojnie.— To jeszcze gorzej. Zupełnie jak Konnyaku Emma *,

król piekieł, drżący jak galareta.— Dlaczego?— Dlaczego? Po prostu dlatego, że Konnyaku Emma.

Czy nie wygląda na Konnyaku Emma?— Nie tylko zresztą się złości! Powiesz „białe", on na

to „czarne", powiesz „czarne", on „białe", nigdy jeszczenie zrobił tak, jak mu się mówi. Uparciuch!— To perwersja. Rodzaj rozrywki. Dlatego też trzeba

mu mówić odwrotnie, niż się chce, żeby zrobił. Wtedypostąpi po naszej myśli. Niedawno chciał kupić mi pa-

* Konnyaku Emma — król Emma, czczony w świątyni Gen-kakuji w Tokio. Wierni składają mu w darze konnyaku — pastęzrobioną z krochmalu, stąd przydomek. * - — -

394

Page 401: Natsume Sōseki - Jestem kotem

rasol, a ja mówiłam: „Nie potrzebuję". Specjalnie takmówiłam, a on na to: „Jak to nie potrzebujesz?" i kupiłmi od razu.— Ho, ho! Jaka sprytna. Ja też będę tak postępowała.— Koniecznie. Tak trzeba, bo inaczej stracisz.— Niedawno odwiedził nas agent firmy ubezpieczenio-

wej i namawiał, żeby koniecznie się ubezpieczyć, bo topożyteczne i daje korzyści. Tłumaczył przez godzinę,a wujek nie i nie. Wiesz, że nie mamy żadnych oszczęd-ności, a troje dzieci, należałoby więc przynajmniej sięubezpieczyć, byłabym spokojniejsza, ale to go nic a nicnie obchodzi.— No tak, człowiek się martwi, że coś się stanie, ale

co z tego? — Mimo swych siedemnastu lat mówiła tak,jakby się znała na wszystkich sprawach.

— Słyszałam, jak mąż rozmawiał z agentem, to byłonaprawdę bardzo zabawne. „Każdy powinien się ubez-pieczyć" — mówił agent. „Bo to potrzebne dla waszejfirmy. Ale ponieważ nie zamierzam jeszcze umierać, niepotrzebuję się ubezpieczać" — upierał się przy swoim.

— To wujek tak mówił?— Tak. A agent na to: „Oczywiście, jeśli się nie umie-

ra, to nie trzeba się ubezpieczać. Ale życie człowieka,choć wydaje się takie odporne na wszystko, jest bardzokruche i nigdy nie wiadomo, kiedy zjawi się niebezpie-czeństwo". Wujek natomiast wciąż odpowiadał bezmyśl-nie: „Nie ma zmartwienia, postanowiłem nie umierać".— Postanawia czy nie, to i tak umrze. Ja na przykład

postanowiłam zdać egzamin. I co z tego? Oblałam.— Agent ubezpieczeniowy też tak mówił. „Życie czło-

wieka nie poddaje się swobodnej kontroli. Jeśliby zależa-ło jedynie od decyzji nieumierania, nikt by nie umierał".— Miał całkowitą rację.— Oczywiście. A mąż tego nie rozumie. „Nie, na pe-

wno nie umrę" — powtarzał. „Przysięgam, że nieumrę" — przechwalał się.

395

Page 402: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Dziwne.— Bardzo dziwne. Mówił, że pieniądze na ubezpiecze-

nie lepiej złożyć w banku.— Macie oszczędności?— Ależ skąd! On zupełnie nie myśli, co się stanie po

jego śmierci, jemu jest wszystko jedno.— To rzeczywiście zmartwienie. Dlaczego taki jest?

Takich ludzi jak wujek nie ma nawet wśród jego zna-jomych. *— Pewnie, że nie ma. On jest jedyny w swoim ro-

dzaju.— Dobrze byłoby poprosić pana Suzukiego, żeby na-

mówił wujka. Byłoby o wiele lżej, gdyby był taki łago-dny jak pan Suzuki.— Jednak pan Suzuki nie cieszy się u nas dobrą

opinią.— Wszystko na odwrót. Więc może by poprosić tego,

jak mu tam, taki zawsze opanowany?— Yagi-san?— Tak.— Mąż zachwycał się tym Yagim. Ale wczoraj przy-

szedł Meitei i bardzo źle o nim mówił, więc teraz chyba,nie ma co go prosić, żeby porozmawiał z mężem. Niedałoby to żadnego rezultatu.— Dlaczego nie? On jest taki opanowany i wspaniało-

myślny... Niedawno miał wykład w naszej szkole.— Kto? Yagi-san?— Tak.— Czy Yagi jest nauczycielem?

— Nie, ale zaproszono go do wygłoszenia odczytuw Towarzystwie Szlachetnych Niewiast.

■— Było ciekawe?— Hm, nie bardzo. Ale on ma taką długą twarz i długą

kozią brodę jak Tenshin-sama, że wszystkie słuchałyśmy goz zachwytem.— O czym on wam opowiadał?

396

Page 403: Natsume Sōseki - Jestem kotem

W tjym momencie wtargnęły do pokoju dzieci, któreusłyszały z werandy głos Yukie. Przedtem bawiły się napla^u za płotem.— Och, Yukie-san przyszła! — krzyczały uradowane.

/ — Nie hałasujcie tak, siadajcie i bądźcie cicho. Yukie--san opowiada ciekawe rzeczy — upomniała je matkai odłożyła robótkę.— Yukie, o czym opowiadasz? Bardzo lubię ciebie słu-

chać — powiedziała Tonko.— Opowiedz o zającu i borsuku — tym razem włą-

czyła się Sunko.— Bajka, bajka — zażyczyła sobie trzecia córka, prze-

ciskając się do przodu. Wcale nie zamierzała słuchaćopowiadania, po prostu ogłaszała, że sama będzie opo-wiadać.— O, Boba znowu nam coś opowie! — zaśmiała się

starsza siostra.— Boba opowie później, kiedy skończy Yukie-san —

próbowała sprzeciwić się matka. Ale Boba nie chciałasłuchać.— Nie! Nie! Ja! Nie! — podniosła krzyk.

'— Dobrze, dobrze, opowiadaj. Co to będzie? — ustą-piła Yukie.— Bon-tan, bon-tan, dokąd idziesz?— A co dalej ?— Ja na pole kosić lis.— Jak ładnie!

i — Kiedy psydzies, to pseskodzis.—'Nie psydzies, lecz przyjdziesz — próbuje poprawić

■ Tonko. Lecz Mała powstrzymała ją jednym słowem „ba-bu". Ponieważ jej przerwano, zapomniała, co było dalej.

— To już koniec, Boba? — spytała Yukie.— Dalej jest tak: „To brzydko robić buu"...— No, no, no, okropne. Kto cię tego nauczył?— Otan. \— Niedobra Osan, że uczy takich rzeczy — matka

397

Page 404: Natsume Sōseki - Jestem kotem

zmusiła się do śmiechu. — A teraz kolej na Yukie-san.Boba, siedź cicho i słuchaj.

Despotka widocznie się pogodziła, gdyż milczała chwilę.— Profesor Yagi opowiedział następującą historię —

rozpoczęła wreszcie Yukie. — W dawnych czasach naśrodku pewnej ulicy stał wielki kamienny posąg Jiz5.Ale niestety, ruch kom i ludzi w tym miejscu był bardzoduży, więc posąg zawadzał. Mieszkańcy miasteczka ze-brali się i naradzali, jak przenieść posąg na poboczeulicy.— Czy to naprawdę się zdarzyło?— Nie wiem, tego nie mówił. I kiedy tak się naradzali,

wystąpił najsilniejszy w okolicy mężczyzna i powiedział,że on bez trudu go przeniesie. Poszedł na tę ulicę, obna-żył się do pasa i zaczął szarpać posąg, oblewając się po-tem, ale nie mógł ruszyć.

— Na pewno był bardzo ciężki.— Mężczyzna zmęczył się, wrócił do domu i położył

spać, a mieszkańcy miasteczka znów się zebrali na na-radę. Wtedy najmądrzejszy z mężczyzn zaproponował, że-by jemu powierzono to zadanie, a on pokaże wszystkim,co potrafi. Naładował pełne pudełko słodyczy botan-mo-chi, poszedł do Jizo i powiedział: „Proszę cię, podejdź tu-taj". Pokazywał słodycze, myśląc, że Jizo też jest łakomyi da się zwieść słodką przynętą, ale Jizo się nie ruszył.Mądry człowiek pomyślał, że należy postąpić inaczej. Donaczynia z tykwy nalał sake i trzymając tykwę w jednejręce, a czarkę w drugiej znowu zbliżył się do posągu:„Może napijesz się? Jeśli chcesz się napić, pode]dź domnie". Przekomarzał się przez trzy godziny, ale Jizo sięnie ruszył.

— Yukie-san, czy Jizo-sama nie czuje głodu? ■— za-pytała Tonko.— Chcę słodkich botan-mochi — powiedziała Sunko.— Za trzecim razem mądry człowiek narobił fałszy-

wych banknotów i zaczął znowu kusić Jizo: „Chciałbyś

398

Page 405: Natsume Sōseki - Jestem kotem

je mieć? Jeśli chcesz, to podejdź i weź". Pieniądze wyj-mował, to znów chował, ale na nic się to nie zdało. Jizó--sama był bardzo uparty.— Trochę podobny do wujka — wtrąciła gospodyni.— Całkiem jak wujek. W końcu mądry człowiek znie-

chęcił się i zrezygnował z dalszych prób. Potem wystąpiłwielki łgarz i rzekł takim *tonem, jakby zadanie było bar-dzo łatwe: „Nie martwcie się, ja to na pewno załatwię".— I co zrobił ten łgarz?— Najpierw włożył mundur policjanta, doprawił sobie

wąsy, podszedł do Jizo i krzyknął wyniośle: „Ej, tam,ruszaj się szybko z miejsca, bo w przeciwnym razie bę-dzie źle z tobą! Z policją nie ma żartów!" Ale kto w na-szych czasach boi się pogróżek policjanta?— To prawda. I co? Ruszył się?— Nic podobnego. Zupełnie jak wujek.— Ależ wujek bardzo boi się policji!— Naprawdę? Z taką fizjonomią? Policji nie ma się

co bać. I Jizo-sama się nie ruszył. Stał sobie spokojnie.Łgarz się rozgniewał, zdjął mundur policjanta, wąsy wy-rzucił do śmietnika, następnie przebrał się za bogacza.Podobno wyglądał tak, jak dzisiaj «wygląda baron Iwa-saki. Śmiesznie, co?— A jak wygląda ten baron?— Po prostu jest duży. Tym razem nic już nie robił,

nic nie mówił, tylko chodził dokoła Jizo-sama, paląc wiel-kie cygaro.— A po co?— Żeby odurzyć.— To podobne do historyjek ulicznych gawędziarzy.

No i co, powiodło się?— Nic podobnego. Jizo jest przecież z kamienia. Mógł-

by już na tym skończyć to oszukiwanie, ale on przebrałsię z kolei za wielkiego księcia. Głupiec.— Wtedy też byli książęta?~ Chyba tak. Tak mówił profesor Yagi. Przebrał się

399

Page 406: Natsume Sōseki - Jestem kotem

za wielkiego księcia. To niegodziwe. Po pierwsze, to wy-kroczenie przeciw majestatowi, a po drugie...— A za którego wielkiego księcia?... !

— Za którego księcia? Tak czy owak, to brak czci dlamajestatu.— No, pewnie. '— Ale wielki książę również* nic tu nie mógł poradzić.

Łgarz nie miał wyjścia i musiał przyznać, że jego po-mysły nic nie dają.— Dobry sobie.—- Tak. Przy okazji należałoby go zesłać na katorgę.

Zmartwieni mieszkańcy rozpoczęli nową naradę, ale niktnie chciał się podjąć zadania, więc nie wiedzieli, copocząć.— I to już koniec?— O nie, jest jeszcze dalszy ciąg! Wreszcie zatrudnili

całą masę rikszarzy i różnego rodzaju awanturników,którzy mieli dokuczyć Jizo, hałasowali więc wokół niegodzień i noc.— Musieli się namęczyć.— Tak, ale nic z tego nie wyszło. Jizo-sama widocznie

był uparty. •— A co było potem? — pytała zaciekawiona Tonko.

— Krzyki w dzień i w nocy nie dały żadnego rezultatui wszystkim to bardzo się sprzykrzyło; tylko rikszarzei awanturnicy byli zadowoleni, gdyż dostawali dniówkę.— Yukie-san, co to jest dniówka? — zapytała Sunko.— Dostawali pieniądze i co robili?

— Co robili z pieniędzmi? Głupia Sunko. Więc ciociu,hałasowali w dzień i w nocy. W tym miasteczku żył pe-wien głupi Take, tak go nazywali, który nic nie rozumiałi nikt się z nim nie liczył. Ten głupiec widząc zamiesza-nie zapytał: „Tak hałasujecie przez całe lato i nie potra-ficie przesunąć Jizo? Biedacy".— Głupi, głupi, ale mądry.— Bardzo mądry głupiec. Usłyszawszy to, postanowio-

400

Page 407: Natsume Sōseki - Jestem kotem

n0 zwrócić się do niego, choć sądzono, że nic z tego niewyjdzie. Take zgodził się od razu. Najpierw rikszarzomi awanturnikom kazał się uspokoić, żeby mu nie prze-szkadzali, potem z flegmą podszedł pod pomnik Jizo.— Yukie-san, Flegma to kolega głupiego Take? -—

w takim ważnym momencie Tonko wyskoczyła z osobli-wym pytaniem, a gospodyni i Yukie wybuchnęły śmie-chem.— Nie, to nie kolega!— A więc kto?— Flegma... to znaczy... to trudno określić.— Flegma to znaczy trudno określić?— No, nie! Z flegmą to znaczy, wiesz...— Tak?— No, znasz chyba pana Tatarę Sampei?— Tak, podarował nam dzikie bataty.— To coś takiego jak Tatara Sampei.— Tatara Sampei to flegma? «— No, można tak powiedzieć. Więc głupi Take pod-

szedł do Jizo-sama, założył ręce i powiedział: „Mieszkań-cy miasteczka proszą cię, żebyś się poruszył, więc zróbto, proszę cię". Na to Jizo-sama przemówił: „Ach, o tochodzi, dlaczego od razu tak nie powiedzieli?" I prze-niósł się.— Osobliwy Jizo-sama.— A potem jeszcze wygłosił przemówienie.

— Jeszcze mówił?— Tak. „Dziś jest zebranie stowarzyszenia pań — po-

wiedział profesor Yagi — więc tę historię opowiedziałemwam nieprzypadkowo. Może wyda się wam to niegrzecz-ne, co powiem, ale również nasze panie dla osiągnięciaswych celów nie idą najprostszą drogą, lecz przeciwnie,obierają metody okrężne i pracochłonne. Zresztą nie tyl-ko kobiety tak postępują. Mężczyźni epoki Meiji podwpływem rozwoju cywilizacji stali się do pewnego sto-pnia zniewieściali, trącą wiele energii i środków, ponie-

26 — jestem kotem 401

Page 408: Natsume Sōseki - Jestem kotem

waż uważają fałszywie, że tak należy robić lub że takpostępuje dżentelmen. Tacy ludzie są kalekami, dziećmiskrępowanymi grzechami cywilizacji. Nie będziemyo nich mówić. Chciałbym jednak, żeby szanowne paniezapamiętały tę starą historię, którą wam przed chwiląopowiedziałem, i kiedy zajdzie potrzeba, postępowałyszczerze i prostolinijnie jak ów głupi Take. Uniknieciewtedy jednej trzeciej wszystkich nieprzyjemnych kom-plikacji, jakie powstają w małżeństwie czy między sy-nową a teściową. Im więcej ma człowiek skrytych dążeń,tym więcej źródeł nieszczęścia, gdyż owe skryte dążeniastają się jego przekleństwem. Dlatego więcej jest kobietnieszczęśliwych niż mężczyzn, gdyż kobiety mają za dużoskrytych myśli. Bądźcie więc takie jak ów głupi Take.— No i co, Yukie, zamierzasz zostać głupim Take?— Ależ! Nie chcę zostać żadnym głupim Take. Na

przykład Tomiko-san, córka Kanedy, obraziła się i roz-gniewała okropnie.— Torniko? To ta, co mieszka przy ulicy naprzeciwko?— Tak, ta elegantka.— Ona też chodzi do szkoły?— Nie, przyszła tylko na odczyt. Naprawdę modna.

Zadziwia mnie.— Mówią, że jest bardzo ładna.— Przeciętna. Nie ma czym się chwalić. Z taką toaletą

każda by ładnie wyglądała.

— W takim razie, Yukie, będziesz dwa razy od niejładniejsza, jeśli się zaczniesz malować.— No, nie! Coś podobnego! Nie wiem. Ale ona maluje

się zbyt przesadnie. I choć ma tyle pieniędzy...

— Lepiej malować się przesadnie i być bogatą.— No, pewnie, ale jej by nie zaszkodziło upodobnić się

nieco do głupiego Take. Jest zbyt zarozumiała. Niedawnoroztrąbiła na cały świat, że jakiś tam poeta poświęcił jejtomik wierszy.— To pewnie TofQ-san.'

402 /

Page 409: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Ach? Oryginał z niego.— Tofu jest bardzo poważnpm człowiekiem. Uważa,

że powinien tak postępować.— Niedobrze, gdy są tacy ludzie. Jeszcze jedno. Nie-

dawno ktoś przysłał jej list miłosny.— Coś takiego! Kto to zrobił?— Ona nie wie.— Nie podpisany?-

— Nie, jest podpis, ale ona nigdy nie słyszała takiegonazwiska. Powiedziała, że to bardzo długi list, prawiena dwa metry długości. Podobno były w nim różne oso-bliwe rzeczy. „Darzę cię takim uczuciem, jakie wierzącykieruje do Boga", „Największym byłoby dla mnie hono-rem, gdyby złożono mnie Pani w ofierze jak baranka naołtarzu", „Jeśli moje serce byłoby trójkątne, to strzałaKupidyna trafiłaby w sam jego środek", „Najłatwiej tra-fiają tam strzały z dmuchawki..."

— Czy on to poważnie pisał?— Mówiła, że poważnie. Moje trzy koleżanki czytały

ten list.

— Co za kobieta! Żeby pokazywać innym takie listy.Ma przecież zamiar zostać żoną Kangetsu, to jej zaszko-dzi, gdy wszyscy się o tym dowiedzą.

— Zaszkodzi? Przecież ona jest bardzo z tego zado-wolona. Gdy przyjdzie Kangetsu, możecie mu opowie-dzieć. On z pewnością nic o tym nie wie.

— Przypuszczalnie nie wie, przecież on całymi dniamisiedzi w uczelni i szlifuje swoje kulki.— Czy naprawdę Kangetsu zamierza się z nią ożenić?

Biedny.

— Dlaczego? Ona jest bogata, pieniądze mu się przy-

dadzą.

— Ciociu, to nieładnie tak wciąż mówić o pieniądzach.Czyż miłość nie jest ważniejsza od pieniędzy? Bez miło-ści nie ułożą się stosunki w małżeństwie.

26* ' *403

Page 410: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Tak? W takim razie za kogo masz zamiar wyjść zamąż? ' ^— Skąd mogę wiedzieć? Na razie nikogo nie mam

na widoku.Yukie i gospodyni żywo rozmawiały o sprawach ma-

trymonialnych, aż tu nagle głos zabrała Tonko, którauważnie przysłuchiwała się tej rozmowie.

— Ja też chcę pójść za mąż.To ślepe pragnienie, przepełnione duchem młodości,

godnej najwyższego współczucia, zbiło Yukie z tropui przytępiło jej złośliwość. Gospodyni natomiast przyjęłato stosunkowo spokojnie i uśmiechając się zapytała:

— A gdzie chcesz pójść?—^Wiesz, mamo, chciałabym pójść za mąż do świątyni

Poległych Wojowników na uroczystość, ale nie chciała-bym przechodzić przez most Suidobashi, więc nie wiem,co mam zrobić.

Ani matka, ańi Yukie nie miały siły zareagować na tęznakomitą odpowiedź i pokładały się ze śmiechu.— Ty też kochasz świątynię Poległych Wojowników?

Bo ja bardzo. Wyjdziemy razem za mąż do świątyni Po-ległych Wojowników. Nie chcesz? Jeśli nie, to nie. We-zmę rikszę i pojadę tam sama — zapowiedziała starszasiostra.— Babu też pojedzie — niespodziewanie Mała zde-

cydowała się wyjść za mąż do świątyni Poległych Wojo-wników.

Gdyby tak wszystkie trzy naraz wyszły za mąż, o ilelżej byłoby gospodarzowi.

W tym momencie dobiegł odgłos zatrzymującej się ri-kszy i rozległ się energiczny głos profesora. Widoczniewrócił z komendy w Nihonzutsumi. Służąca wzięła odrikszarza duży pakunek, gospodarz zaś wszedł dostojniedo chanoma. Przywitał się z Yukie i obok słynnego pie-cyka nagahibachi postawił przedmiot podobny do ka-rafki. Nie była to ani zwykła karafka, ani wazon na kwia-

404

Page 411: Natsume Sōseki - Jestem kotem

ty, było to jakieś osobliwe naczynie z ceramiki, nie wiem,jak należałoby je nazwać.

__ Jaka dziwna karafka! Dali ci to na policji? — za-pytała Yukie.

Wujek patrząc na nią zapytał tonem pełnym dumy:_____'Ładny, prawda?Ładny? Nie sądzę, żeby był ładny. Po co wujkowiten garnek? Na oliwę?Nie masz zupełnie smaku, a mówisz, że nieładny.A więc co to jest?To wazon do kwiatów.Jak na wazon ma zbyt małą szyjkę, a brzuch zagruby.To właśnie jest oryginalne. Ty też nie masz dobregogustu. Wcale nie jesteś lepsza od ciotki. To okropne! —Podniósł wazon w stronę światła i przyglądał mu się.Wiadomo, skąd u mnie gust?! Ja bym nie przyno-siła z policji garnków na oliwę. Prawda, ciociu?Ciotka miała jednak co innego w głowie, rozwinęła

tłumok i przekrwionymi oczyma sprawdzała skradzionerzeczy.

Dziwne. Złodzieje też zrobili teraz postępy. Wszyst-ko jest uprane i poskładane. Chodź, zobacz!Kto ci powiedział, że na policji dają dzbanki na oli-wę? Nudziło mi się czekać, więc przechadzałem się pookolicy i znalazłem to w antykwariacie. Ty, oczywiście,nie znasz się na tym, więc mówię ci, że to rzadki okaz.Nazbyt rzadki. A gdzie wujek tak spacerował?W sąsiedztwie Nihonzutsumi. Przechodziłem teżprzez Yoshiwarę. Bardzo ruchliwe miejsce. Czy widzia-łaś tamtejszą żelazną bramę? Chyba nie.-— Oczywiście, że nie. Jak mogłabym chodzić do Yos-

hiwary, skoro mieszkają tam kobiety haniebnej profesji.Wujek, choć jest nauczycielem, miał jednak śmiałośćchodzić po takiej okolicy. Jestem naprawdę zdziwiona.Prawda, ciociu?

405

Page 412: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Tak, tak. Chyba czegoś brakuje. Czy wszystko zwrójciii?Nie zwrócili tylko batatów. Powiedzieli stawić sięna dziewiątą, a kazali czekać do jedenastej. Jakim pra-wem?! Policja japańska jest okropna!Spacerować po Yoshiwarze to jeszcze okropniejsze!Gdy o tym się dowiedzą w szkole, straci wujek pracę.Prawda, ciociu? ,Tak, możliwe. Słuchaj, nie ma podkładki do megopasa obi. Wiedziałam, że czegoś brakuje.Musisz się z tym pogodzić. Kazali mi trzy godzinyczekać, pół dnia cennego czasu straciłem.Przebrał się w kimono, oparł o hibachi i spokojnie

oglądał dzbanek do oliwy. Gospodyni widocznie się po-godziła ze stratą, bo schowała zwrócone rzeczy do szafyi znów usiadła na swoim miejscu.

— Ciociu, wujek mówi, że ten dzbanek jest rzadkirokazem. Ale przecież to brzydactwo, prawda?

y— Kupiłeś to w Yoshiwarze? Ależ z ciebie...Co za „ależ"? Ty na niczym się nie znasz.Po taki dzbanek nie trzeba jechać do YoshiwaryjPełno tego wszędzie.A jednak nie ma! Nie tak łatwo taką rzecz znaleźć.'Wujek to jak ten kamienny Jizo.Jesteś jeszcze dzieckiem, a śmiesz tak się odzywać.Zarozumiała! Jaki okropny język mają dzisiejsze gimna-zjalistkfc Przydałoby ci się poczytać „Wielkie nauki dlakobiet" *.

Wujku, nie podoba ei się ubezpieczenie? Ale cobardziej: Ubezpieczenie czy uczennice?Nie jestem przeciwny ubezpieczeniu. Ubezpieczeniejest potrzebne. Kto myśli o przyszłości, ten się ubezpie-cza. A uczennice na nic się nie przydają.

* „Wielkie nauki dla kobiet" — tytuł dzieła dydaktycznegoKaibary Ekikena (1630—1714), konfucjanisty i pedagoga.

406

Page 413: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Niech i tak będzie. A przecież nie jesteś ubezpie-czony.Mam zamiar ubezpieczyć się od przyszłego mie-siąca..— Na pewno?Na pewno!

Nie rób tego. Po co się ubezpieczać? Lepiej za skła-dkę coś kupić. Prawda, ciociu?Gospodyni się uśmiechnęła. Gospodarz spoważniał.Mówisz tak nieodpowiedzialnie, jakbyś miała za-miar żyć sto czy dwieście lat. Podrośniesz, to zrozumiesz,i wtedy zaczniesz odczuwać konieczność ubezpieczenia. Jana pe*wno ubezpieczę się od przyszłego miesiąca.Trudno, niech i tak będzie. Oczywiście, jeśli maszpieniądze na parasolkę, to lepiej się ubezpieczyć -niż ku-pować takie rzeczy. Mówiłam, że nie potrzebuję, nie po-trzebuję, ale kupiłeś mi wbrew mojej woli.

Czy aż tak bardzo nie potrzebowałaś?Nie chciałam parasola.

Więc możesz mi go zwrócić. Tonko chce, żeby jejkupić, więc przynieś. Masz dziś ze sobą?Wujku, tego za wiele. To okropne! Sam mi kupiłeś,teraz odbierasz.

Mówisz, że nie jest ci potrzebny, więc oddaj. Nic

w tym okropnego.

Rzeczywiście nie jest mi potrzebny, a jednak to

okropne!

Sama nie wiesz, co mówisz. Skoro nie jest ci po-trzebny, więc proszę, żebyś mi przyniosła. I co w tymokropnego?

To przecież...

Co „przecież ' ?To przecież okropne.Jesteś głupia, powtarzasz jedno i to samo.~ A czy wujek nie powtarza tego samego w kółko?

407

Page 414: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Co mam zrobić, kiedy i ty powtarzasz. Czy nie po-wiedziałaś, że nie potrzebujesz?

Powiedziałam. Nie potrzebuję, to nie potrzebuję,!ale nie chcę oddać.Zdumiewasz mnie. Jesteś tępa i uparta. Czy w two-|jej szkole nie uczą logiki?Coś podobnego! Ponieważ jestem niewykształcona,'wujek może mówić, co mu się żywnie podoba. Ale jakmożna żądać zwrotu rzeczy, która do niego nie należy?Nawet obcy by nie powiedział czegoś tak okrutnego. Po-uczyłbyś się trochę od głupiego Take.Czego mam się uczyć?Mówię, żebyś był bardziej uczciwy i szczery.—■ Jesteś głupia, a przy tym nieznośnie uparta. Dla-]

tego nie zdajesz egzaminów.— To co, że nie zdaję? Nie proszę wujka o czesne.Yukie nie mogła ]uż dłużej nad sobą zapanować — na

fioletowe szarawary hakama posypały się rzęsiste łzy.Gospodarz, jakby studiując psychiczne źródła jej łez,spoglądał to na hakama, to na opuszczoną twarz. W tymmomencie zajrzała do pokoju Osan i powiedziała, że gośćprzyszedł.

— Kto? — zapytał gospodarz.— Uczeń ze szkoły — odpowiedziała, spoglądając

z ukosa na zapłakaną Yukie.Gospodyni wyszła do salonu. Ja również dyskretnie

przeszedłem za gospodarzem na werandę w celu zbie-rania materiału i studiowania ludzi. Na studiowanie ludzinajlepiej wybrać chwile zaburzeń, wtedy można liczyćna efekty. W zwyczajnych sytuacjach wszyscy ludzie sązwyczajni, nawet nie ma się ochoty na nich patrzeć aniich słuchać. Lecz kiedy coś się stanie, zwyczajność podwpływem jakichś osobliwych i tajemnych procesów opa-da z nich, pojawiają się zadziwiające sprawy, które z na-szego kociego punktu widzenia mogą być w przyszłościwielce pouczające. Do takich, spraw należą również łzy

408

Page 415: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Yukie. Kiedy rozmawiała z gospodynią, trudno było po-dejrzewać, że ma tak tajemnicze i niepojęte serce, aleledwie wrócił gospodarz z wykopanym spośród starocidzbankiem na oliwę, natychmiast — niczym zdechłysmok oblany wrzątkiem — ujawniła bez reszty głębokie,subtelne i osobliwe tajemnice swego ducha. Te właści-wości ducha wspólne są dla wszystkich kobiet na ziemi.Niestety, nie ujawniają się one tak łatwo. Wprawdziedniem i nocą pojawiają się ich oznaki, ale rzadko takwyraziście, z taką olśniewającą, nieskrępowaną siłą. Naszczęście udało mi się zobaczyć szalone widowisko farso-we dzięki mojemu pomylonemu gospodarzowi, który cza-sem gładzi mnie pod włos. Nie mam wątpliwości, żewszędzie tam, gdzie pojawi się gospodarz, ludzie czująsię jak na scenie, wystarczy więc dla mnie, że nie będęgo odstępował, a w swym krótkim kocim życiu mogęwiele jeszcze doświadczyć. Szczęśliwy mój los. Kim jestten nowy gość?

W kącie pokoju siedział chłopiec może trochę młodszy,może trochę starszy od Yukie. Jego ogromna głowa byłaostrzyżona prawie do skóry, na środku twarzy siedziałnos jak kartofel. Poza ogromnym łbem niczym szczegól-nym się nie wyróżniał. Nawet ostrzyżony wyglądał po-tężnie, a jeśliby zapuścił długie włosy, jak gospodarz,zwracałby na pewno powszechną uwagę. Gospodarz jużod dawna uważa, że takie głowy nie są zbyt dobre donauki. Może ma rację, lecz na pierwszy rzut oka gośćrobił imponujące wrażenie, jak Napoleon. Ubrany jakkażdy uczeń — w kimono w drobną kratkę, znaną podnazwą Satsumagasuri, a może Kurumegasuri czy Iyoga-suri, nie wiem dokładnie. W każdym razie był to rodzajtkaniny zwany kasuri. Pod kimonem o krótkich ręka-wach bielizny chyba nie miał. Podobno modne jest terazchodzenie bez bielizny i na bosaka, ale chłopiec sprawiałraczej przykre wrażenie. Może zawiniły iu bose stopy,zwłaszcza że na macie pozostawiły aż trzy ogromne śla-

N 409

Page 416: Natsume Sōseki - Jestem kotem

dy. Siedział dokładnie na czwartym śladzie stopy, szty-wno i potulnie. Zresztą nie ma co się dziwić, że sie-dział potulnie, ale ta grzeczna poza jakoś nie harmoni-zowała z tym awanturnikiem o krótko ostrzyżonej ma-kówce. Takim osobnikom, którzy przechwalają się, żenie kłaniają się nauczycielom, ciężko wysiedzieć nawettrzydzieści minut w normalnej pozycji. Dla postronnegoobserwatora jest to widok dość zabawny, gdy taki typ,udręczony niedogodną pozycją robi minę, jakby odurodzenia był wzorem skromności i dobrych obyczajów.Hałaśliwi w klasach i na boisku, mają na tyle siły, żebysiebie skrępować. Na myśl o tym zrobiło mi się go żali zachciało śmiać. Nawet głupawy gospodarz wydaje siękimś ważnym dla uczniów, gdy spotykają się z nim twa-rzą w twarz. Gospodarz zresztą wie o tym i jest z tegodumny. Powiadają, że pył się gromadzi i powstaje góra.Kiedy się uczniowie razem zbiorą, tworzą siłę, której niemożna lekceważyć, mogą bowiem zorganizować bojkoti strajk. Zachodzi tu takie samo zjawisko jak z tchórzem,który nabiera odwagi po pijanemu. Tłumne wywoływaniezamieszek jest rezultatem odurzenia, przypominającegoodurzenie alkoholowe, i utraty zdrowych zmysłów. Beztego taki osobnik, jak siedzący tutaj w kąciku, jest za-straszony i bezradny, nie śmie lekceważyć gospodarza,choćby go uważano za zdziecinniałego starca, który nositytuł profesora. Nie mógłby zrobić mu głupich kawałów.;Gospodarz podsunął gościowi poduszkę, ale pan Jeżo-głowy jeszcze bardziej zesztywniał i nie poruszył się|Dziwny to był widok: łysiejąca na rogach poduszka leżałasobie nie poruszona, natomiast za nią siedziała bezmyślnawielka głowa. Poduszka zabuton istnieje po to, żeby naniej siedzieć, a nie przyglądać się jej. Siedzieć na macieobok poduszki to plama na jej honorze, a w konsekwencjipowód do utraty twarzy dla gospodarza, który ją gościowizaproponował. A pan Jeźogłowy gapił się tylko na podusz-kę, choć nie sądzę, by żywił do niej jakieś wrogie uczucia.

410

Page 417: Natsume Sōseki - Jestem kotem

prawdę mówiąc, jeszcze nigdy w życiu nie siedział, jaknależy, może z jedynym wyjątkiem mszy za duszę dziad-ka teraz więc z trudem znosił drętwienie nóg i skargęudręczonych stóp. Mimo to nie podłożył sobie poduszki,choć poduszka uskarżała się na bezczynność i choć za-chęcał go gospodarz. Cóż za nieznośny Jeżogłowy bonza!Skoro tak bardzo się krępuje, mógłby zachowywać siępowściągliwiej wtedy, gdy znajduje się w gromadzie,mógłby czuć się bardziej skrępowany w szkole i nastancji. Ale nie, on krępuje się tam, gdzie jest to zbytecz-ne, a gdy powinien, o skromności zapomina. Co więcej,chętnie urządza zamieszki i skandale. Wstrętny Jeżogłowybonza.

Cicho otwarły się przesuwane drzwi fusuma i Yukiez szacunkiem podała bonzie filiżankę herbaty. W każdyminnym wypadku zakpiłby sobie z Dzikiej Herbaty, aleteraz czuł się skrępowany. W dodatku filiżankę postawiłaprzed nim dziewczyna w kwiecie wieku, zachowująca siębardzo dostojnie, zgodnie z zasadami ceremonii w styluOgasawara, o którym niedawno uczył się w szkole. Bonzanie potrafił nawet ukryć przeżywanej udręki. Yukiez uśmiechem na twarzy zamknęła za sobą drzwi. Kobietynawet w tym samym wieku co bonza są znacznie dojrzal-sze i znacznie śmielsze. Jej uśmiech był tym wymowniej-szy, że pojawił się w chwilę po gorącej łzie przelanejz nieutulonego żalu.

Po odejściu Yukie obie strony wytrzymały ehwilęw milczeniu, w końcu gospodarz spostrzegł, że sytuacjata przypomina ćwiczenia w doskonaleniu ducha, otworzyłwięc usta.

•— Jak się nazywasz?Furui.Furui? A imię?Furui Buemon.Furui Buemon. Długie imię, niedzisiejsze. Jesteśw czwartej?

411

Page 418: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Nie. 'W trzeciej?Nie, jestem w drugiej. *W drugiej „A"?W drugiej „B".W „B"? To znaczy w mojej klasie — zdziwił się prcfesor.Prawdę mówiąc, ten wielkogłowy rzucił się profesorowjj

w oczy od pierwszych dni w szkole i wcale go nie zmniał. Wywarł on na nim tak silne ważenie, że czasarwidywał go we śnie. Ale bezmyślny gospodarz nie pctrafił teraz połączyć tej dużej głowy ze staroświeckirimieniem i z klasą drugą „B". Usłyszawszy, że ta głowaktóra go tak zaintrygowała i śniła mu się, należy deucznia z jego klasy, mimo woli w duchu zaklaskał w dłoinie. Wciąż jednak nie mógł odgadnąć, w jakim celu przyjszedł do niego ten uczeń o dużej głowie, staroświeckirimieniu i w dodatku z klasy, której on jest wychowawcąNie był lubiany, nigdy więc się nie zdarzyło, żeby ucznkwie składali mu wizyty z okazji Nowego Roku czy zakońlczenia starego. Furui Buemon okazał się naprawdę rzadjkim gościem. Gospodarz czuł się zakłopotany, poniewanie znał intencji tej wizyty.

„Nie przyszedł chyba dla przyjemności, mój doijest mało ciekawy. Nie przyniósł też zawiadomieni!o zwolnieniu mnie z pracy, bo zachowywałby silbardziej wyniośle. Nie oczekuje też chyba ode mnie"porady w osobistych sprawach".

Sądząc po zachowaniu sam Furui Buemon nie miałjasności, w jakim celu tu przyszedł. W końcu gospodarzpostanowił zapytać go wprost.

Przyszedłeś w gości?Nie.—■ Masz jakąś sprawę?— Tak.

412

Page 419: Natsume Sōseki - Jestem kotem

_____ W związku ze szkołą?_____ Tak, chciałbym porozmawiać...__ O co chodzi?Buemon spuścił wzrok i milczał. Umysłowo nie był

rozwinięty na miarę swojej głowy, ale był wygadany —pod względem gadulstwa wyróżniał się w klasie drugiej„B". Niedawno tenże Buemon sprawił sporo kłopotu gos-podarzowi, domagając się tłumaczenia na japoński nazwi-ska Kolumb. Musiał być jakiś powód, że ten przodującygaduła teraz wahał się, nie wiedział, co powiedzieć, nibyjąkająca się księżniczka. Przyczyną tego było z pewnościąnie tylko skrępowanie. Profesorowi wydało się to niecopodejrzane.

Jeśli masz coś do powiedzenia, to mów szybko.Niełatwo mi o tym mówić...Niełatwo mówić? — gospodarz spojrzał pytającow jego twarz, ale Buemon nadal wpatrywał się w matęi trudno było z tej twarzy cokolwiek wyczytać. Zmieniłwięc nieco ton i dodał łagodniej:—• Mów. Nikt poza nami nie słucha. Nikomu o tym nie

powiem.Naprawdę mogę powiedzieć? — Buemon wciąż niemógł się zdecydować.Możesz — zawyrokował profesor samowolnie.Więc powiem — podniósł głowę i tępo popatrzyłna gospodarza. Miał trójkątne oczy.Gospodarz wydął policzki i wypuszczając dym z papie-

rosa „Asahi" zwrócił głowę nieco w bok.Naprawdę... tego... zdarzyło się coś przykrego..,Co?Przykre i dlatego przyszedłem.Więc pytam, co było takie przykre.Nie miałem zamiaru tego robić, ale Hamada mówił;»Pożycz, pożycz".>. •— Mówisz o Hamada Keisuke?X— Tak.

41?,

Page 420: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Pożyczyłeś temu Hamadzie pieniądze na zapłaceniestancji?Nie, nie pożyczyłem.Więc co pożyczyłeś?Nazwisko.Czy Hamada coś zrobił pod twoim nazwiskiem?Posłał list miłosny.Co posłał?Powiedziałem mu, że wrzucę do skrzynki pocztowejbez nazwiska.Nic z tego nie rozumiem. Więc kto i co zrobił?

Posłał list miłosny.Posłał list miłosny? Do kogo?Mówiłem, że trudno o tym mówić.No, dobrze. To znaczy, że wysłałeś jakiejś kobiecielist miłosny?Nie, ja nie.Hamada wysłał?Hamada też nie.Kto więc wysłał?Nie wiem, kto.

Nic a nic nie pojmuję. Wobec tego nikt niczego nie*wysłał?Ja tylko swoje nazwisko.Co to znaczy: „Ja tylko swoje nazwisko"? Nic nierozumiem. Mógłbyś mówić bardziej sensownie. Kto tenlist otrzymał?Pani Kaneda.Córka przemysłowca Kanedy?Tak.

—■ A co to znaczy, że pożyczyłeś tylko nazwisko?— Ta dziewczyna stroi się i zadziera nosa, więc wysłali

do niej list miłosny. Hamada powiedział, że podpis jestpotrzebny, więc powiedziałem mu, żeby podał swoje na-zwisko, a on na to, że jego nie jest interesujące, że lepszejest Furui Buemon... Więc w końcu pożyczyłem swoje.

414

1

Page 421: Natsume Sōseki - Jestem kotem

—. Znasz tę dziewczynę? Utrzymujesz z nłą kontakty?Nie utrzymuję żadnych kontaktów. Nawet jej nie•widziałem.Co za zuchwalstwo! Posyłać list miłosny osobie,której nawet nie widziałeś. Dlaczego to zrobiłeś?—■ Po prostu wszyscy mówili, że ona jest zarozumiała,

i postanowili z niej zakpić.— Tym większe zuchwalstwo! Wysłałeś list podpisany

swoim nazwiskiem?Tak, list pisał Hamada, ja podpisałem swoim nazwi-skiem, a Endo poszedł nocą do jej domu i wrzucił doskrzynki.To znaczy działaliście we trójkę?Tak, ale potem pomyślałem, że mogą mnie wyrzucićze szkoły, jeśli się wyda, bardzo się zmartwiłem i kilkanocy nie mogłem spać, w głowie mi się jakoś z tego po-mieszało.Zrobiliście okropne głupstwo. Podpisałeś: „FuruiBuemon, uczeń drugiej klasy szkoły średniej Bummei"?Nie, nazwy szkoły nie podaliśmy.Dobrze, że nie wpadliście na taki pomysł. Tego bytylko brakowało! Godziłoby to w dobre imię szkoły.Jak pan myśli, wyrzucą mnie?Oczywiście.Panie profesorze, mój ojciec jest bardzo surowy,poza tym ja mam macochę. Jeśli mnie wyrzucą ze szkoły,co ja wtedy zrobię? Czy naprawdę mnie wyrzucą?Mówię ci, że nie wolno robić takich kawałów!Ja nie chciałem, ale jakoś tak wyszło. Czy nie możnaby się postarać, żeby mnie nie wyrzucili?

Buemon mówił przez łzy, prosił gorąco o pomoc. Gospo-dyni i Yukie chichotały ukryte za fusumą. Gospodarznatomiast z przesadną powagą powtarzał wciąż: „Oczy-wiście". Było to bardzo interesujące.

Powiedziałem „interesujące" i być może ktoś zapyta,co w tym takiego interesującego. Pytanie byłoby całkiem

415

Page 422: Natsume Sōseki - Jestem kotem

uzasadnione. Ważnym celem życia, zarówno człowieka jaki zwierzęcia, jest poznanie samego siebie. Jeśli człowiekumiałby poznać samego siebie, zasługiwałby na większyszacunek niż kot. I wtedy kiepską przysługą okazałobysię moje pisanie, musiałbym je przerwać. Ale człowiekowijest bardzo trudno poznać samego siebie, podobnie jakujrzeć koniec własnego nosa, i dlatego zwraca się o po-moc do zwykle pogardzanych kotów. Oczywiście, człowiekjest zarozumiały, ale jednocześnie czegoś mu brak. Kroczyprzez świat dźwigając dumnie hasło: „Człowiek panemwszystkich stworzeń", ale jednocześnie trudno mu pojąćnajprostsze sprawy. Jest przy tym tak poważny, że śmiaćmi się chce. Nie daje innym spokoju, zarzucając pytania-mi w rodzaju: „Powiedzcie mi, gdzie jest mój nos". Zda-wać by się mogło, że w tej sytuacji powinien zrezygnowaćz zaszczytu panowania nad światem, ale skądże — obnosisię z tym do samej śmierci. Może to nawet sympatyczne,że nie potrafi dostrzec oczywistych sprzeczności. W za-mian za to musi się zadowolić własną głupotą.

Buemonem, gospodarzem, gospodynią i panienką Yukiezainteresowałem się nie wskutek zbiegu okoliczności, którewywołały we mnie ten osobliwy ruch falowy. Nie, zainte-|resował mnie wpływ tego zdarzenia na ich serca, przeja-fwiający się w specyficznych dla każdego odcieniach. Gos-podarz pozostał raczej obojętny. Nie przestraszyła gosurowość ojca Buemona i stosunek macochy do chłopca.Nie miał zreszfą powodu do strachu. Między wyrzucę-^niem Buemona ze szkoły a zwolnieniem gospodarzez pracy jest ogromna różnica. Gdyby wyrzucono tysiącuczniów, wtedy nauczyciele mieliby poważne trudnościbytowe, ale nawet największe zmiany losu jednego FurBuemona nie mają wpływu na ranki i wieczory gospoda-rza. A skoro wpływ jest nikły, słabe też jest współczucie^Chmurzyć czoło, wycierać nos czy wzdychać z powodtkłopotów obcego człowieka nie należy do zwyczajów gos-rpodarza. Bardzo trudno uwierzyć w to, że człowiek jes,

416

Page 423: Natsume Sōseki - Jestem kotem

zwierzęciem miłosiernym i wrażliwym. Wylewa łzy i robiod czasu do czasu współczujące miny jedynie w celachtowarzyskich, chcąc spłacić dług za umożliwienie mubytowania na tym świecie. Jest to zwykłe oszustwo, któ-re — prawdę mówiąc — nie jest łatwą sztuką. Tego, ktoumiej^nie posługuje się oszustwem, nazywa się artystąo wyrobionym smaku, cenionym przez świat bardzo wy-soko. Dlatego też nie ma ludzi bardziej podejrzanych niżci wysoko cenieni przez otoczenie. Przypatrzcie się im, a odrazu wszystko zrozumiecie. Gospodarz należy do rodzajunie mającego z tym artyzmem wiele wspólnego. I dlategoinni go nie cenią. Ku zaskoczeniu wszystkich, gospodarzswej obojętności nie kryje, lecz wystawia na pokaz. Wy-starczy posłuchać, jak powtarza Buemonowi swoje „oczy-wiście". Nie należy jednak potępiać tak dobrodusznegoczłowieka tylko dlatego, że jest obojętny. Obojętność toprzyrodzona cecha człowieka, ten zaś, kto tej cechy nieukrywa, jest uczciwy. Jeżeli oczekujecie czegoś więcejniż obojętności, to muszę powiedzieć, że przeceniacie czło-wieka. Spodziewać się czegoś więcej niż uczciwości natym deficytowym świecie, to jakby oczekiwać, że z kartpowieści Bakina „Życie ośmiu psów" wyskoczą Shino czyKobungo i zaczną biegać pod waszymi oknami...

Tyle na razie na temat gospodarza, teraz przejdę do ko-biet śmiejących się w chanoma. One zaszły krok dalej,przekroczyły obojętność gospodarza i wskoczyły w rejonkomizmu. Ta historia listu miłosnego, która przyprawiała

0 ból głowy Buemona, kobietom wydała się tak radosna jaksłowo „Budda". Cieszyły się bez powodu. A gdyby się nadtyrn zastanowić, okazałoby się, że radowała je po prostutrudna sytuacja Buemona. Koledzy, zwróćcie się do kobiet0 zapytajcie: „Czy śmiejecie się dlatego, że was ciesząkłopoty Buemona?" Na to pytanie odpowiedzą, żeś głupi.

v I że zadaliście to pytanie po to, żeby obrazić niewieściągodność. Może rzeczywiście się obrażą, ale śmianie sięz czyjegoś nieszczęścia — to też fakt. Z drugiej strony nie

Page 424: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Jestem kotem 417

Page 425: Natsume Sōseki - Jestem kotem
Page 426: Natsume Sōseki - Jestem kotem

ma co oczekiwać, że kobieta przyzna wam rację. Jest!w tym podobna do mnie. Ja kradnę, ale nie lubię, gdylmówicie, że jestem niemoralny. Jeśli mimo to oskarżycielmnie o niemoralność, to tak, jakbyście wymazali mnie§błotem i obrazil i . Kobieta jest bardzo przebiegła i niebrak jej swoistej logiki. A więc skoro urodziłeś się czło-wiekiem, musisz wiedzieć, że zachowanie spokoju wtedyjjgdy kobieta kopie i bije, opluwa i obrzuca kałem, głośnei z lubością śmieje się, jest koniecznością. Jeśli nie jesteś!do tego przygotowany, strzeż się jakichkolwiek związkówz kobietami, zwłaszcza z tymi, które wabią się sawantka-mi. Być może Buemon, popełniwszy głupi błąd, którymprzygnębiony jest teraz do głębi, uzna, że niegrzeczniejest wyśmiewać się za plecami z czyjegoś nieszczęścia, leczbyłaby to w rzeczywistości naiwna postawa niedojrzałegochłopca. Tych, którzy złoszczą się z powodu czyjegoś nie-grzecznego zachowania, nazywa się niecierpliwymi, jeśliwięc Buemon nie chciałby, żeby go tak nazywano, mu-siałby sam się zachowywać, jak na grzecznego chłopcaprzystało.

Na koniec przedstawię pokrótce stan ducha kolegi Bue-mona. Był on wcieleniem niepokoju. Jego potężna mózgo-wnica gotowa była w każdej chwili urwać się ze zmart-wienia, podobnie jak głowa Napoleona pękała od,nadmiaru ambicji. Jego przysadzisty nos podrygiwał ner-wowo, gdyż zmartwienie poruszało również nerwamitwarzy. Przez ostatnie dni cierpienie tkwiło w jego brzu-chu jak pocisk armatni, z którym nie wiedział, co zrobić.W tym przygnębieniu udał się do profesora, nazywanegowychowawcą klasy, z nadzieją, że może go poratuje ■—oto dlaczego znalazł się w domu nielubianego człowiekai pochylał przed nim swą wielką głowę. Teraz zapomniał,że w szkole drwił sobie z niego i podburzał przeciw nie-mu kolegów. Pewnie wierzył, że skoro jest wychowawcą,to z pewnością zaniepokoi się jego losem, nie będzie pa-miętał o drwinach i innych niegodziwościach. Trzeba

418

Page 427: Natsume Sōseki - Jestem kotem

przyznać, że myślał dość prymitywnie. Gospodarz zostałwychowawcą nie z własnej chęci. Przyjął ten obowiązek,bo otrzymał polecenie od kierownika szkoły. Słowem, byłto taki obowiązek jak cylinder wujka Meiteia. Tylkonazwa i nic więcej. Z samą nazwą daleko nie zajdziesz.Jeśliby samo imię mogło się na coś przydać, to Yukiemogłaby na pierwsze spotkanie z narzeczonym posłać tyl-ko swoje imię. Kolega Buemon nie tylko jest egoistą, aletakże przecenia ludzi, uważa bowiem, że są oni zobowią-zani do uprzejmości wobec niego. Wcale się nie spodzie-wał, że zostanie wyśmiany. W domu wychowawcy odkryłjedną niewątpliwą prawdę. Dzięki niej stanie się prawdzi-wym człowiekiem: będzie obojętniał na zmartwienia in-nych, głośno się śmiał, gdy ktoś znajdzie się w trudnejsytuacji. I świat przepełni się Buemonami przyszłości.Przepełni się takimi jak Kaneda i jego żona. Z całej duszyżyczę Buemonowi, by jak najprędzej ocknął się i stał sięprawdziwym człowiekiem. W przeciwnym razie nigdy nieodniesie sukcesu takiego jak Kaneda, nawet jeśli będziesię martwił, żałował za grzechy i obiecywał sobie, żewróci na. ścieżkę dobra. Społeczeństwo odrzuci go od sie-bie i skaże na banicję w rejon bezludny. To już jest po-ważniejsza sprawa niż wyrzucenie ze średniej szkoły.

Tak rozmyślając i podziwiając bieg własnych myśliusłyszałem zgrzyt otwieranej bramy. Po chwili spozashoji wysunęła się twarz;

— Panie profesorze...Gospodarz powtarzał Buemonowi to samo „oczywiście,

oczywiście", kiedy go zawołano. Spojrzał zaciekawiony,dostrzegł połowę twarzy sterczącej poza shoji. Okazało się,że był to kolega Kangetsu we własnej osobie.

Wejdź — rzekł i nie ruszył się z miejsca.Masz gościa? — zapytała jedna połowa twarzy.Nic nie szkodzi, wejdź.Prawdę mówiąc, przyszedłem po pana...Gdzie idziesz? Znowu do Akasaki? Tam Już mnie

Page 428: Natsume Sōseki - Jestem kotem

27* 419

Page 429: Natsume Sōseki - Jestem kotem
Page 430: Natsume Sōseki - Jestem kotem

nie zaciągniesz. Niedawno tak się nachodziłem, że nogizdrętwiały mi jak kołki.

Dziś nie ma czego się obawiać. Dawno już nie cho-dziliśmy na spacer. Może pójdziemy?Ną jaki znowu spacer? No, wejdź!Myślałem, że pójdziemy do Ueno posłuchać rykutygrysów.Czy warto wychodzić dla takiego głupstwa? Wejdźchoć na chwilę.Kangetsu chyba doszedł do wniosku, że rozmowa na

odległość nie doprowadzi do ugody, zdjął więc buty |i wszedł do pokoju. Jak zwykle miał na sobie połatane na 1tyłku spodnie. Nie, nie popękały ze starości czy od zbytciężkiego tyłka. Zgodnie z jego wyjaśnieniami zaczął uczyćsię jazdy na rowerze i stosunkowo często tę część ciałanarażał ria tarcie. Nie podejrzewając wcale, że ma przedsobą śmiertelnego wroga, który jego wybrance i przyszłejżonie wysłał list miłosny, ukłonił się lekko i zajął miejscew pobliżu.

Czy warto męczyć się tylko po to, żeby posłuchać iryku tygrysa?Najpierw pochodzimy trochę tu i ówdzie, a do Ueno ;

zajdziemy na jedenastą wieczorem.Co?!Wtedy stare drzewa w parku wydają się wyższe|i gęstsze, poza tym wyglądają groźnie...

Pewnie, trochę smutniej niż w ciągu dnia.Wejdziemy w taką gęstwinę, w którą ludzie nawetiza dnia nie wychodzą, i będzie się nam wydawało, że zbłą-jdziliśmy w górskim lesie, zapomnimy, że mieszkamy|w mieście pogrążonym w tumanach kurzu.

A po co ma się nam tak wydawać?Kiedy postoimy chwilę w miejscu, wtedy nagle za-Jryczą tygrysy w zoo.Czy naprawdę będą ryczeć?Na pewno, nie ma obawy. W ciągu dnia słychać jej

420

Page 431: Natsume Sōseki - Jestem kotem

nawet na uniwersytecie, proszę więc sobie wyobrazić, jakto będzie w ciszy głębokiej nocy, kiedy dokoła nie mażywej duszy. Poczuje pan na skórze oddech upiorćfw i wońwilkołaka...

Co to znaczy: „woń wilkołaka"?Czyż tak się nie mówi, kiedy człowieka oblatujestrach?Nie słyszałem. Więc...Te tygrysy ryczą z taką siłą, że opadają liście starychcedrów w Ueno. To straszne.Pewnie, że straszne.Może wyruszymy na spotkanie przygody? Myślę, żeto będzie nadzwyczajne. Ryku tygrysa trzeba słuchać ko-niecznie w nocy, w przeciwnym razie trudno powiedzieć,że się słyszało.Oczywiście. — Gospodarz był równie obojętny naprzygodę Kangetsu, jak na gorącą prośbę Buemona.Usłyszawszy to „oczywiście" Buemon, który dotąd słu-

chał z zazdrością opowiadania o ryku tygrysów, przypo-mniał sobie o swym położeniu.

— Proszę pana, bardzo się martwię, co ze mną bę-dzie — wtrącił się do rozmowy.

Kangetsu spojrzał pytająco na tę ogromną głowę. Janatomiast, mając po temu powód, przeprosiłem towarzy-stwo na chwilę i poszedłem do chanoma.

Gospodyni chichotała nalewając zwykłą herbatę do ta-nich filiżanek z Kioto i stawiała na tacy zrobionej z anty-monu.

Yukie-san, bądź tak dobra i zanieś to do salonu.Nie chcę.

Dlaczego? — gospodyni nieco się zdziwiła i przestałauśmiechać.Nie chcę i już. — Yukie przybrała obojętną minę,spuściła wzrok na leżącą obok gazetę „Yomiuri-shimbun".■— Ach, jakaś ty dziwna! To tylko Kangetsu. Nie krępuj

się. — Gospodyni próbowała jej przetłumaczyć.

49A

Page 432: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Jednak nie chcę! — Yukie nie podnosiła wzrokuznad „Yomiuri-shimbun". Oczywiście, nie była w staniej

Iprzeczytać ani jednej litery, ale spróbujcie jej powiedzieć,|że nie czyta, na pewno znowu się rozpłacze.

Czego się wstydzisz? — zapytała gospodyni, roze-]śmiała się i postawiła filiżankę na gazecie.Ach, to nieładnie! — zawołała Yukie i spróbowała^wyciągnąć gazetę spod filiżanki, herbata rozlała się i po-płynęła na matę.Spójrz, co zrobiłaś! — rzekła gospodyni.Och, to straszne! — zawołała Yukie i wybiegła dokuchni. Pewnie zamierzała przynieść ścierkę.Ubawiła mnie nieco ta farsa.Kangetsu, o niczym nie wiedząc, mówił w salonie dzi-

wne rzeczy.Profesorze, odnowił pan shoji? Kto je kleił?Kobiety. Ładnie zrobione, prawda?Tak, bardzo dobrze. Oklejała może ta panienka, któ-ra tu czasem przychodzi?Tak, ona też pomagała. A wiesz, chwaliła się, że sko-ro potrafi tak dobrze oklejać shoji, to znaczy, że jest jużprzygotowana do zamążpójścia.—Rzeczywiście — Kangetsu przyjrzał się uważniej

shoji.Z lewej strony jest równo, ale z prawej za dużo pa-pieru i dlatego jest pofalowany.W tym miejscu rozpoczynały i nie miały jeszczedoświadczenia.Tak, trochę gorzej tu wypadło. Ta powierzchniaprzedstawia transcendentalne krzywe i nie może być ujeta w prostych funkcjach — mówił jakieś dziwne rzeczy!jak to fizyk.— No, tak — potwierdził ostrożnie gospodarz.Kolega Buemon, który doszedł do wniosku, że na

się nie zdadzą jego prośby, nagle przycisnął do matyswój potężny łeb i w milczeniu wyraził wolę pożegnania

422

Page 433: Natsume Sōseki - Jestem kotem

się. Gospodarz zapytał jedynie, czy już odchodzi. Buemon,ponuro powłócząc drewniakami, wyszedł z domu. Biedak,jeśli nie znajdzie u nikogo współczucia, na pewno napiszepożegnalny wiersz na szczycie góry * i wskoczy do wodo-spadu Kegon. A wszystkiemu winna panienka Kaneda,ponieważ stroi się i zadziera nosa. Kolega Buemon pośmierci powinien zamienić się w upiora i zadusić tę pa-nienkę. Jeśliby jedna czy dwie takie zniknęły z tegoświata, mężczyźni w ogóle nie odczuliby straty. A Kan-getsu mógłby się ożenić z bardziej przyzwoitą młodądamą.

Sensei, czy to pana uczeń?

Aha.

Ale ma dużą głowę! Zdolny jest?

Nie tak zdolny, jak wielką ma głowę, czasami zadajedziwaczne pytania. Niedawno miałem z nim kłopot, gdyżchciał, żebym przetłumaczył nazwisko Kolumb na językjapoński.

Zadaje niepotrzebne pytania, gdyż ma za dużą gło-wę. A co pan odpowiedział?

Jakoś przetłumaczyłem, właściwie powiedziałembyle co.Przetłumaczył pan?! Znakomicie!

Muszę wszystko tłumaczyć, o co proszą uczniowie,ponieważ przestaliby mi ufać.

Stał się pan niezłym politykiem. Teraz wyglądał nabezradnego, nie robił wrażenia ucznia, który sprawia kło-poty.Tak, dziś nie czuje się dobrze. Głupiec!

Page 434: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Dlaczego? Kiedy go zobaczyłem, zrobiło mi się bar-dzo żal. A o co chodzi?Głupstwo. Wysłał list do córki Kanedy.Co? Ta wielka głowa? Jacy odważni są dzisiejsiuczniowie. Nie mogę uwierzyć.Ty też się pewnie zmartwiłeś...Mnie to wcale nie martwi. Przeciwnie, raczej bawi.Niech ślą do niej listy miłosne, ile tylko pragną.No, skoro ci wszystko jedno...

Oczywiście, absolutnie wszystko jedno. Ale żeduża głowa napisała list mitosny, trudno mi uwierzyć.

Tak, to był żart. Panienka ubiera się modniezadziera nosa, więc postanowili zakpić z niej, w|trzech...

We trzech napisali jeden list do panienki KanedylWidzę, że to zabawniejsze, niż myślałem. To tak, ją-kbjsię jadło jedno europejskie danie w trójkę.

Ale zadania były podzielone. Jeden napisał list, drigi wrzucił do skrzynki, a trzeci podpisał swoim nazwijskiem. Ten właśnie, który tu był przed chwilą. Najgłupszyz nich. I jeszcze mówi, że nigdy nie widział córki Kanedy.Nie rozumiem, jak mógł zrobić takie głupstwo.

No, dawno nie mieliśmy takiej historii! Znakcmite! To świetny pomysł. Wielka głowa wysłała list mlłosny.

Żeby nie wyszło z tego jakieś głupie nieporozumienie.A cóż to komu może zaszkodzić? Przecież to KanedgA jeśli zostanie twoją żoną?

Może zostanie i dlatego wszystko mi jedno. Kanecwcale mnie nie obchodzi.Nawet gdyby cię nie obchodziła...

Nie, naprawdę mnie nie obchodzi, nie ma co siąo nią martwić.

424

Page 435: Natsume Sōseki - Jestem kotem

__ Skoro tak, to w porządku. Buemon poczuł wyrzuty

sumienia, przestraszył s ię i skruszony przyszedł do mnie

po radę.

__ To dlatego był taki smutny.. . A wyglądał na nie-śmiałego. I co pan mu poradził?

Zapytał mnie, czy zostanie wyrzucony ze szkoły,o to najbardziej się martwi.Dlaczego ma być wyrzucony ze szkoły?Ponieważ popełni ł czyn zły i niemoralny.Nie widzę w tyra nic szczególnie niemoralnego. Coto komu szkodzi. Kaneda czuje się uhonorowana i wszyst-kim to rozgłasza. J

Przesadzasz.Tak czy owak, ża l mi go . Nawet jeś l i ź le postąp i ł ,n ie można pozwol ić chłopcu tak s ię martwić, to go możezabić. Mimo tej dużej głowy wygląda nie najgorzej . Przytym tak miło rusza nosem.Mówisz nieodpowiedzialnie, jak Meitei.Takie są teraz zwyczaje, sensei jest zbyt staroświe-cki, wszystko komplikuje.Przecież to głupota i brak zdrowego rozsądku posy-łać dla żartów l ist miłosny do nieznajomej.

W żartach zwykle n ie ma zdrowego rozsądku. Pro-szę mu pomóc . Będz ie to dobry uczynek . On sp raw iawrażen ie , jakby mia ł s ię rzuc ić do wodospadu Kegon.

Nie wiem, czy...

Proszę mu pomóc. Mądrzy, wie lcy bonzowie popeł -nia ją znacznie gorsze rzeczy, a robią miny, jakby nic s ięn ie s ta ło . Jeś l i tak ie dz iecko wyrzuc ic ie ze szko ły , tam-tych na leża łoby skazać na zes łan ie , w przec iwnym raz iebyłoby to niesprawiedliwe.

Chyba masz rację...

No więc pójdziemy posłuchać ryku tygrysów w Ue-no?

Tygrysów?

4̂25

Page 436: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Tak, chodźmy. Chciałbym koniecznie pójść z panemna spacer, po to tu przyszedłem. Za kilka dni wyjeżdżamna prowincję w pewnej sprawie i przez dłuższy czas niebędę mógł panu towarzyszyć.Masz tam jakieś sprawy?Tak, pewną drobną sprawę. Chodźmy już, dobrze?Wobec tego możemy iść.Dziś stawiam kolację, potem przejdziemy się i aku-rat zdążymy do Ueno.Po wyjściu gospodarza i Kangetsu gospodyni i Yukie,

niczym nie skrępowanej śmiały się długo i serdecznie.

Page 437: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Rozdział

jedenasty

Meitei i Dokusen siedzieli przed alkową przy szacho-wnicy.— Za darmo nie gram. Przegrywający płaci. Zgoda? —

upomniał się Meitei.— W ten sposób wulgaryzujesz czystą grę — odrzekł

Dokusen, pociągając jak zwykle za swą kozią bródkę. —Nie bawi mnie gra, w której stawiając fant myślę tylkoo tym, czy przegram, czy wygram. Należy zapomniećo wyniku i grać z taką swobodą, z jaką unoszą się po nie-bie obłoki. Tylko wtedy czuje się smak gry.— Znowu cię ponosi. To męka grać z pustelnikiem.

Zupełnie jak z bohaterem z „Księgi pustelników".— Gra na instrumencie bez strun. x

— Rozmowa przez telegraf bez drutów.— No to zaczynamy.— Twoje są białe?— Wszystko jedno.— Co za wspaniałomyślność. Od razu widać, żeś pustel-

nik. Skoro twoje są białe, to moje z natury rzeczy musząbyć czarne.— Zgodnie z zasadą rozpoczynają czarne.— Wobec tego rozpoczniemy skromnie.— Nie można tak zaczynać.

— Nie szkodzi. To mój najnowszy wynalazek.Mój świat jest wąski, więc grę w go zobaczyłem po raz

pierwszy stosunkowo niedawno, a im więcej się nad niązastanawiam, tym bardziej mi się wydaje dziwna. Niedu-ża kwadratowa deska, pokrywająca pudełko, podzielona

427

Page 438: Natsume Sōseki - Jestem kotem

jest na drobne kwadraty, na nich rozłożone są bez ładui składu białe i czarne kostki, od których pstrokacizny ażkręci się w głowie. Nad deską grający oblewają się potemi hałasują wykrzykując: „Zwyciężyłem!", „Przegrałem!",„Przepadł!", „Żyje!" Szachownica ma powierzchnię okołojednej stopy kwadratowej. Znajduje się na takiej wyso-wkości, że kot machając przednimi łapami może zgarnąćlz niej kostki na matę. Po złożeniu przypomina domek,|a gdy się ją rozłoży, staje się płaska jak równina. Bez-użyteczna to zabawa. Daleko lżej jest patrzeć na tę deskęsiedząc z ukrytymi w zanadrzu rękami niż pocić się nad)nią. Dopóki leży na niej trzydzieści czy czterdzieścikostek, nie wygląda przykro, lecz w krytycznym momen-cie gry — o nieba! — przed oczyma roztacza się widokżałosny. Białe i czarne stoją tak blisko siebie, tak się roz-pychają, że aż popiskują i omal nie spadają z deski.I choć nie jest im wygodnie, nie wypada prosić sąsiadao miejsce, nie mają prawa żądać, żeby inne im nie prze-szkadzały i usunęły się z drogi, muszą się pogodzić z wy-rokiem losu, skulić się skromnie i stać nieruchomo. Gręw go wynalazł człowiek, dlatego też odzwierciedlają sięw niej ludzkie upodobania, można nawet powiedzieć, iżlos skrępowanych kamyków reprezentuje ruchliwy i nie-znośny charakter człowieka. A skoro charakter człowiekamożna wydedukować z tych kamyków, to należy stwier-dzić, że człowiek lubi ogradzać swoją własność kordonami,lubi zawężać swój świat pogodny jak niebo i otwarty jakmorze, iż nie sposób zrobić nawet kroku poza miejsce,w którym się zatrzymał. Ujmując to innymi słowy — czło-wiek to istota uparcie poszukująca nowych cierpień.

Nie wiem, co też przyszło do głowy Meiteiowi i Doku-senowi, znanemu ze skłonności zenistycznych, do wycią-jgnięcia z półki starej deski do go i zajmowania się tą grąwywołującą duszności. Dobrali się znakomicie. Na pczątku każdy z nich postępował tak, jak miał na to ocho-.tę — czarne i białe kostki przeskakiwały swobodnie

428

Page 439: Natsume Sōseki - Jestem kotem

z miejsca na miejsce. Ale wielkość deski jest ograniczonai z każdym nowym ruchem wolne dotąd kartki pokrywałysię kostkami, gracze zaś bez względu na lekkomyślnośćjednego i zenistyczne skłonności drugiego, zaczęli natra-fiać na coraz większe trudności.— Meitei-kun, nie zwracasz uwagi na zasady gry.

Gdzie ty wychodzisz? Przecież nie ma takiego ruchu!— U bonzów sekty zen może takich zasad w go nie

ma, ale w stylu szkoły mnicha Hon'inbo są, i nic na tonie poradzę.— Skończy się na tym, że przegrasz.— Wasal nie unika nawet śmierci, a tym bardziej na-

pełnionej czarki. Może zrobię taki ruch?— Ten ruch jest dobry. „Z południa powiał zefir

i ochłodził komnaty pałacowe". Jeśli wezmę, to nic mitu nie grozi.— O, uderzyłeś?! Nie doceniałem ciebie.'Myślałem, że

tu nie posuniesz. Nie bij w dzwon w świątyni Hachima-na... Ciekawe, co powiesz na ten ruch.— Pewnie coś powiem. „Zamarza miecz wzniesiony ku

niebu..." Taak, to kłopot. Nie zastanawiaj się długo, leczbi].— Ależ to straszne! Od tego uderzenia zginę. No, nie

żartuj! Poczekaj trochę.— Nie powiesz chyba, że cię nie uprzedziłem.— Łaskawie proszę o przebaczenie. Zabierz z powro-

tem ten biały.— Ten też?— Przy okazji i ten sąsiedni wycofaj.— Tego już za wiele! a— Do you see the boy? I to mimo naszych stosunków?

Nie mów tak jak obcy, po prostu wycofaj. Tu chodzio śmierć i życie. Chwileczkę, chwileczkę, wkrótce na sce-nę wejdzie główny aktor.— A co to mnie obchodzi?— Moż,e nie obchodzić, wystarczy, że cofniesz.

429

Page 440: Natsume Sōseki - Jestem kotem

i— Już sześć razy kazałeś mi się cofać.— Jaką masz pamięć. Tym razem proszę cię łaskawie,

żebyś dwie kostki cofnął na poprzednie miejsce. Odsuńsię stąd! Jesteś zbyt uparty. Pomedytuj trochę, stanieszsię wtedy trochę bardziej towarzyski.— Jeśli nie pobiję tego, mogę przegrać, nie chcę, że-

byś ty wygrał.— Oświecony głupiec! W dalszym ciągu głosisz, że wio-

senny wiatr przecina błyskawicę?— Nie wiatr błyskawicę, lecz błyskawica wiatr. Wszy-

stko przewracasz do góry nogami.— Ha, ha, ha! Myślałem, że już czas, żebyś stawał na

głowie, a ty trzymasz się pewnie na nogach. No, dobrze,rezygnuję, niech zostanie tak, jak jest.— Narodziny i śmierć nie w naszej mocy, nietrwałość

bieży rączo, więc musisz zrezygnować.— Amen! — nie zastanawiając się profesor Meitei po-

łożył kostkę, gdzie popadło.Kiedy Meitei i Dokusen toczyli walkę na śmierć i życie,

w drzwiach prowadzących do salonu siedzieli ramię w ra-mię Kangetsu, Tofu i gospodarz o pożółkłej twarzy. Przednimi roztaczał się osobliwy widok: na macie leżały grze-cznie jeden obok drugiego trzy gołe kawałki suszonej bo-nito.

Kawałki ryby przyniósł w zanadrzu kolega Kangetsu;gdy je wyjął, były jeszcze ciepłe, dłonią wyczuwało się tociepło nawet teraz. Mimo że leżały obnażone, nie straciłytemperatury jego ciała. Gdy gospodarz i Tóffl przenieślizdziwiony wzrok na bonito, Kangetsu otworzył usta.— Przed czterema dniami wróciłem z rodzinnych stron,

miałem tam różne sprawy do załatwienia. Dlatego wasnie odwiedzałem.

— Wcale nie musiałeś się tak spieszj^ć — odparł gospo-darz jak zwykle niezbyt taktownie.— Oczywiście, mogłem się nie spieszyć, ale chciałem

jak najprędzej przekazać panu ten upominek.

430

Page 441: Natsume Sōseki - Jestem kotem

—. Przecież to suszone bonito.

.— Tak, ale moje strony rodzinne słyną z nich.— Możliwe, że słyną, ale w Tokio chyba ich nie

brak? — gospodarz wziął największą do ręki, podniósł donosa i powąchał.— Po zapachu nie można poznać, czy ta suszona ryba

jest dobra, czy nie.— Cenioną są chyba dlatego, że są trochę większe.— Proszę spróbować.

— Zjeść zjem, ale ta jest urwana na końcu.— Właśnie z tego powodu się niepokoiłem i chciałem

przynieść jak najszybciej,— Dlaczego?

N — Bo mysz obgryzła.— To niebezpieczne. Można nabawić się dżumy.— Nic podobnego, nic nie szkodzi, gdy odgryzie taki

mały kawałek.— Gdzie to właściwie się stało?— Na statku.

— Na statku? Dlaczego?— Nie miałem gdzie jej schować, włożyłem więc razem

ze skrzypcami do futerału, wsiadłem na statek i tego wie-czoru to się stało. Nie tylko rybę, skrzypce też pogryzły,myląc je z rybą.

— Cóż za nierozgarnięte stworzenia! Być może miesz-kając na statku przestały rozróżniać rzeczy — rzekł gos-podarz niejasno i dalej wpatrywał się w suszoną rybę.— Co ty mówisz! Na statku czy nie na statku myszy

zawsze są głupie. Bałem się, że na stancji też mogą po-gryźć i dlatego na noc chowałem do pościeli.

— Nie było to zbyt higieniczne.— Dlatego proszę trochę umyć przed jedzeniem.

— To nie pomoże.— Wobec tego można wyszorować ługiem,■rr Czy skrzypce też kładłeś sobie do łóżka?

431

Page 442: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Niestety, ze skrzypcami nie mogłem spać, są trochęza duże.

Ledwie zaczął mówić, od razu wtrącił się Meitei:— Co, co? Spisz trzymając skrzypce w objęciach? Wy-

rafinowane masz gusta. „Idzie wiosna, do serca swegoprzyciskasz lutnię" — nawet wiersz jest na ten temat, alez dalekiej przeszłości. Geniusze Meiji muszą sypiać zeskrzypcami, bo inaczej nie przewyższą starożytnych.„W długą noc czuwają przy mnie skrzypce". No, jak cisię podoba? Tofu, czy można to wyrazić wierszem w no-wym stylu?

To£Q~kun odpowiedział poważnie:— Wiersze w nowym stylu to co innego niż haiku, na

poczekaniu nie da się ich skomponować. Ale kiedy udasię napisać, wiersz brzmi tonem niepowtarzalnym, poru-szającym strunę najgłębszych tajemnie ducha ludzkiego.

— Naprawdę? A ja myślałem, że duchy wywołuje sięprzez palenie paździerzy konopnych. Widzę jednak, żemocą wiersza w nowym stylu też można je wywołać —pokpiwał Meitei zapomniawszy o grze w go.

— Jak będziesz tak plótł po próżnicy, to znów prze-grasz! — zwrócił mu uwagę gospodarz. Lecz Meitei się nieprzejmował.

— Co tu mówić o wygraniu czy przegraniu, skoro prze-ciwnik, jak ośmiornica w potrzasku, nie może się poru-szyć. Z nudy musiałem przystąpić do towarzystwa skrzy-piec.

— Teraz twoja kolej. Czekam na ciebie. — Dokusen niekrył rozdrażnienia.— Już ruszyłeś?— Dawno ruszyłem.— Gdzie?

— Tym białym poszedłem na ukos.— Aha, poszedł białym na ukos i przegrał. W takim

razie my już... już... już dawno zaszło słońce... Jednak nie

432

Page 443: Natsume Sōseki - Jestem kotem

dobrego ruchu. No, dobrze, pozwolę ci jeszcze razruszyć, możesz posunąć, gdzie chcesz._____ Czy tak można grać w go?— Jeśli można, to ruszamy. Skręcimy trochę i pójdzie-

my tu, w ten kącik. Kangetsu, twoje skrzypce są za tanie,dlatego myszy ich nie uszanowały i pogryzły, musisz za-fundować sobie trochę lepsze. Może sprowadzić ci z Włochegzemplarz sprzed trzystu lat?— Bardzo proszę, a przy okazji zapłać za nie.— Jaki pożytek z takich starych rzeczy? — nie orientu-

jący się w niczym gospodarz rozgniewał się na Meiteia.— Patrzysz na stare skrzypce jak na starych ludzi. Jeśli

niektórzy spośród starców, choćby taki Kaneda, cieszą siępowodzeniem, to co dopiero mówić o skrzypcach: im star-sze, tym lepsze! No, kolego Dokusen, bardzo proszę, po-spiesz się. Keimasa powiedział to inaczej, ale wiesz, żedzień jesienny szybko się kończy.

— Gra w go z tak niecierpliwym człowiekiem jak tyjest tylko cierpieniem. Nie ma nawet kiedy się zastano-wić. Trudno, z tej kratki przejdę w tamtą.— Coś ty najlepszego zrobił?! Nie sądziłem, że tam

posuniesz, specjalnie zagadywałem i łamałem sobie głowęnad tym, co zrobić. Już nic nie można poradzić?— Oczywiście. Gdybyś przynajmniej grał, a ty cały

czas tylko udajesz i starasz się oszukać.— Na tym właśnie polega styl Hon'inbo, Kanedy

1 wszystkich współczesnych dżentelmenów. ProfesorzeKushami, czyż tego nie widać, że Dokusen był w Karna-kurze, objadł się stęchłymi marynatami i teraz nic go niewzrusza? Godzien jest najwyższego szacunku. Wgo grasłabo, ale ma stalowe nerwy.

■— Jesteś tchórzliwym mężczyzną, dlatego mógłbyś brać2 niego przykład — ledwie gospodarz, odwrócony tyłem,to powiedział, Meitei wysunął wielki czerwony język.

Dokusen zaś, jakby jego to nie tyczyło, znowu pona-glał:

SS _ jestem kotem 433

Page 444: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— No, twoja kolej.— Od kiedy grasz na skrzypcach? Ja też chciałbym się

trochę pouczyć, ale podobno to bardzo trudne — zwróciłsię Tofu do Kangetsu.— Tak, ale w zasadzie nauczyć się może każdy.— To też jest sztuka. Pocieszam siebie, że kto ma zdol-

ności do poezji, ten i w muzyce może mieć osiągnięcia.Co o tym myślisz? „— Chyba tak. Na pewno będziesz grał dobrze.— Kiedy zacząłeś?— W czasach gimnazjalnych. Profesorze, czy nie opo-

wiadałem o tym, jak zaczynałem się uczyć gry na skrzyp-cach?— Nie, nie opowiadałeś.— Na pewno w gimnazjum spotkałeś nauczyciela, który

grał.— Nie, skądże. Nie miałem żadnego nauczyciela. Jestem

samoukiem.— Geniusz z ciebie.— Samouk niekoniecznie musi być geniuszem. — Kan-

getsu zrobił skromną minę. Chyba tylko Kangetsu robiskromną minę, gdy nazywają go geniuszem.— Nieważne. Opowiedz, jak nauczyłeś się grać. To mi

się przyda.

— Mogę opowiedzieć. Zgojda, profesorze?— Opowiadaj.— Teraz często widzi się na ulicy młodych ludzi ze

skrzypcami, ale w tamtych czasach nikt się jeszcze nieinteresował muzyką europejską. Tym bardziej w Naszejprowincjonalnej szkole, w której było tak ubogo, że nawetnie mieliśmy przyzwoitego obuwia.— Zdaje się, że to będzie coś interesującego. Może naj

tym skończymy, Dokusen?

— Jeszcze zostało kilka wolnych miejsc.-1- Nie szkodzi, możesz je zająć.— Ja nie mogę się na to zgodzić.

434

Page 445: Natsume Sōseki - Jestem kotem

___Jesteś taki dokładny, zupełnie niepodobny do uczo-nego zenisty. No, dobrze, kończmy jak najszybciej. Co tytam takiego ciekawego powiadasz, Kangetsu? O tym gim-nazjum, do którego uczniowie boso chodzi l i?

.— Nic podobnego.— Na zajęciach wojskowych wszyscy ćwiczyl i boso,

słyszałem o tym, nawet skóra stóp im pogrubiała od tychwprawozwrotów.— Coś podobnego! Kto takie rzeczy opowiada?— Nieważne, kto. Uczniowie chodzili do tej szkoły z za-

wieszoną przy pasie torbą z ogromną kulą ryżu wielkościjapońskiego grejpfruta, którą zjadal i na śniadanie. Właś-c iw ie j by łoby pow iedz ieć , że wgryza l i s i ę w n i ą . A wśrodku siedziała jedna marynowana śl iwka. Ponieważ byłto najsmaczniejszy kęs w tym całym posi łku, więc nieso-lony ryż pożera l i b łyskawiczn ie , by jak na jszybc ie j s iędostać do śl iwki. Bardzo energiczni młodzi ludzie. Doku-sen, takie historyjki powinny ci się podobać.— Obyczaje godne pochwały, sama skromność i zdro-

wie.— Jest jeszcze coś bardzie j godnego pochwały. W te j

miejscowości nie ma popielniczek bambusowych. Mójprzy jac ie l p racował w te j mie jscowośc i i k iedy pewne-go razu pos tanowi ł kup ić j edną ze znak iem Togeppo ,nie znalazł nie tylko słynnej Togeppo, lecz jakiejkolwiekinnej. Zdziwiony, zaczął wypytywać, dlaczego, odpowie-dziano mu spokojnie, że nie ma potrzeby tego sprzedawać,ponieważ każdy może wyjść za dom, ściąć bambus i zrobićsobie taką, jakiej potrzebuje. To też jest piękny przykładskromnych i zdrowych obycza jów. Prawda, Dokusen?— No tak , a le tu jeszcze jes t wo lne po le . . .— Dobrze, załatwione. Bardzo mnie ta histor ia zasko-

czyła. Podziwiam cię, że w takiej wiosce zabitej deskamis a m s i ę n a u c z y ł e ś g r y n a s k r z y p c a c h . O t a k i c h j a k t yw księdze „Cz'u-tsy" napisano: „Samotny, więc genialny".Kangetsu, na pewno jesteś K ' i i J i ianem okresu Mei j i .

28' * 435

Page 446: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Nie chcę być K'ii Jiianem.— To bądź Werterem naszego wieku. Co mówisz? Po-

zbierać kostki i policzyć? Co za uczciwość! Bez liczeniawiem, że przegrałem.— Ale trzeba wiedzieć dokładnie.— Zrób to więc sam. Nie mam czasu na liczenie. Wy-

bacz. Przodkowie by mi nie darowali, gdybym nie wysłu-chał opowieści geniusza naszych czasów o tym, jak sięuczył grać na skrzypcach.

Wstał z miejsca i podszedł ku Kangetsu. Dokusen brałbiałe kostki i kładł na pustych białych polach, a czarnena czarnych i liczył, poruszając lekko wargami.— Zwyczaje na prowincji, zwłaszcza w moich stronach,

są szczególnie surowe. Nasi uczniowie nie chcąc utracićprestiżu w oczach uczniów innych prefektur rozprawialisię bardzo surowo z każdym przejawem zniewieściałości,nie było więc łatwo tam żyć.— Uczniowie w twoich stronach to durnie. Noszą nie-

bieskie hakama bez żadnego deseniu. Choćby tylko dla-tego są podejrzani. A poza tym mają zbyt ciemną cerę,może to od słonego wiatru znad morza. Mężczyzna możejeszcze z tym wytrzymać, ale kobiecie zupełnie to niepasuje.

Gdy Meitei zaczyna wtrącać się, główny temat rozmo-wy schodzi na plan dalszy.— Tak, kobiety tam są'również ciemne.— I mimo to wychodzą za mąż.— Przecież wszyscy w tej okolicy są ciemni, nie spra-

wia więc im to żadnej różnicy.— To jest przeznaczenie. Prawda, Kushami? ^-^— To dobrze, że są ciemne. Jasnoskóre wciąż spoglą-

dają w lustro i zachwycają się sobą. Kobiety to stworze-nia, którymi niełatwo jest kierować — rzekł gospodarzi ciężko westchnął.— Przecież dziewczęta mające ciemną skórę też mogą

się zachwycać sobą — T5fQ zauważył bardzo rozsądnie.

436

Page 447: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Tak czy owak kobieta to rzecz absolutnie zbytecz-na rzekł gospodarz.

_____ Jeśli będziesz tak mówił, żona przestanie być dla

ciebie miła.— Nie twoje zmartwienie.— Nie ma jej w domu?— Wyszła gdzieś z dziećmi.— Tak też myślałem, ponieważ wyjątkowo dziś cicho.

A gdzie poszła?— Nie wiem. Nie mówi mi, gdzie wychodzi.— I wraca też, kiedy chce?— Tak. Zazdroszczę ci, że jesteś kawalerem.Tófu zrobił niezadowoloną minę. Kangetsu uśmiechnął

się, a Meitei powiedział:— Wszyscy żonaci tak mówią. Dokusen, czy ty też

cierpisz z powodu żony?— Nie przeszkadzaj. Czterdzieści sześć, dwadzieścia

cztery, dwadzieścia pięć, dwadzieścia sześć, dwadzieściasiedem. Myślałem, że za mało, a tu jest czterdziesta szósta.Okazuje się, że różnica wynosi zaledwie osiemnaście,a myślałem, że więcej zdobyłem. Co mówiłeś?— Pytałem, czy ty też cierpisz z powodu żony...— Ha, ha, ha! Specjalnych cierpień nie przeżywam.

Moja żona mnie kocha.— Wybacz. Nie byłbyś Dokusenem.— Nie tylko Dokusen. Takich przykładów jest wiele. —

Kangetsu wziął na siebie trud obrony wszystkich żon.— Ja też się zgadzam z Kangetsu. Moim zdaniem są

tylko dwie drogi prowadzące do absolutu: sztuka i miłość.Miłość małżeńska reprezentuje jedną z dróg i dlategoczłowiek musi wstępować w związek małżeński i wypeł-niać to szczęście, jeśli nie chce sprzeciwiać się woli nie-bios... Co pan o tym myśli, profesorze? — Jak zwyklepoważny Tófu zwrócił się w stronę Meiteia.

— Znakomita teoria! Nie sądzę jednak, żebym mógłwejść do te] sfery szczęśliwości.

437

Page 448: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Jeśli weźmiesz sobie żonę, tym bardziej nie wej-dziesz — rzekł gospodarz ze zbolałą miną.— W każdym razie my młodzi, nieżonaci mężczyźni

tylko przez kontakt z tajemnym duchem sztuki możemyzrozumieć sens życia. Na początek zamierzam uczyć sięgry na skrzypcach, dlatego wypytuję Kangetsu o jego do-świadczenia.— Tak, tak. Należy wysłuchać ze czcią opowieści j

skrzypcowej kolegi Wertera. No, mów dalej. Już nie będęprzeszkadzać. — Meitei w końcu schował ostrze.— Drogi ku postępowi nie odkrywa się za pomocą

skrzypiec. Byłoby to straszne, gdyby prawdy wszechświa-ta poznawało się oddając zabawom. Jeśli chce się poznaćprawdy najwyższe, trzeba dotknąć dłonią skalnego u-rwiska, umrzeć i wrócić z otchłani do życia — Dokusenz wyższością zaczął pouczać Tofu, jednakże Tofu nic o zennie wiedział, nawet jak się pisze to słowo, i specjalnie siętymi pouczeniami nie przejmował.— Możliwe, ale ja myślę, że to jednak sztuka wyraża

najwyższą formę podziwu dla człowieka, i dlatego niemógłbym z niej zrezygnować.— Skoro nie mógłbyś zrezygnować, w takim razie po-

słuchaj historii moich skrzypiec. Zanim rozpocząłem ćwi-czenia na skrzypcach, przeżyłem wiele cierpień. Popierwsze, miałem poważne kłopoty z kupnem.— Przypuszczam. Na prowincji, gdzie nie ma nawet

przyzwoitych chodaków, trudno myśleć o skrzypcach.— Nie, skrzypce sprzedawali. Pieniędzy też trochę za-

oszczędziłem przez wiele lat, ale mimo to nie mogłemkupić. "^

— Dlaczego?— Tam wszyscy wszystkich znają, od razu by wie-

dzieli, że je kupiłem. I powiedzieliby, że zadzieram nosa,i nie oszczędziliby mnie.— Geniuszów prześladowano od najdawniejszych cza-

sów — Tofu wyraził głębokie współczucie.

438

Page 449: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Znowu geniusz! Nie nazywajcie mnie geniuszem,wypraszam sobie. Codziennie przechodziłem obok sklepuze skrzypcami i marzyłem o kupnie, powtarzając sobiew duchu: chciałbym je mieć, chciałbym je mieć. Wyobra-żałem sobie to uczucie, gdy wezmę je do ręki...— Zrozumiałe — zgodził się Meitei.— Dziwne upodobanie — gospodarz nie mógł tego

pojąć.— Jednak jesteś geniuszem! — zachwycał się Tófu.Tylko Dokusen milczał, wyniośle skubiąc brodę.— Może to was dziwi, że w takiej wsi sprzedawano

skrzypce, ale kiedy wyjaśnię pewne rzeczy, okaże się tonaturalne. Otóż znajdowała się tam również szkoła żeń-ska, a uczennice tej szkoły musiały codziennie ćwiczyćgrę na skrzypcach, był to przedmiot obowiązkowy, dla-tego też skrzypce musiały być w sprzedaży. Oczywiście,dobrych instrumentów nie było. Dlatego w sklepie nieprzywiązywano zbyt dużej wagi do tego towaru, związy-wano po kilka sztuk i wywieszano przed wejściem. Prze-chadzając się w pobliżu słyszałem, jak dźwięczały odwiatru czy od potrącenia przez chłopca sklepowego. Kie-dy słyszałem te dźwięki, czułem się tak, jakby nagleserce miało mi pęknąć, i po prostu nie mogłem znaleźćsobie miejsca.— To niebezpieczne. Istnieje hydrofobia, mizantropia

i inne rodzaje braku równowagi psychicznej, twój nato-miast, werterowski, można by nazwać po prostu violo-fobią — kpił Meitei.— Nie, po prostu jeśli ktoś nie ma tak wrażliwych

zmysłów, nie zostanie prawdziwym artystą. Na pewnojest w tym coś z geniusza — Tofu był coraz bardziej po-ruszony.

■— Być może były to jakieś lęki. Dźwięki, które sły-szałem wtedy, były osobliwe. Do dziś nagrałem się nie-mało, ale ani razu nie udało mi się wydobyć tak pięknegotonu. Nie wiem nawet, jak to wyrazić. Brak mi słów.

L

439

Page 450: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Może były to cudowne tony drogocennych klej-notów? — Dokusen spróbował wyjaśnić tę trudną kwe-stię, ale niestety, nikt na to nie zareagował.— Trzykrotnie usłyszałem le- niebiańskie tony, kiedy

tak dzień po dniu przechodziłem obok sklepu. Właśnieza trzecim razem zdecydowałem się kupić te skrzypce,nawet jeśliby cała prowincja miała mnie potępić, jeśli-bym nawet spotkał się z pogardą innych prefektur, a na-wet gdybym miał wyzionąć ducha ulegając prawu pięści...To znaczy, gdybym1 przez pomyłkę został ukarany wy-rzuceniem ze szkoły.

—- To geniusz! Nikt inny nie byłby zdolny do takichpragnień! Zazdroszczę ci. Już od lat pragnę przeżyć takpotężne uczucie, ale nic z tego nie wychodzi. Chodzę nakoncerty, słucham uważnie, ale zachwytu przeżyć niepotrafię — Tofu wyraźnie zazdrościł.

— To szczęście, że ci to nie wyszło. Teraz już mogęo tym mówić spokojnie, ale wtedy tak cierpiałem, że na-wet nie można tego sobie wyobrazić. No i w końcu ku-piłem.

— Jak to?— Właśnie był wieczór w wigilię urodzin Cesarza.

Wszyscy moi rodacy wyjechali do ciepłych źródeł, niktnie został we wsi. Powiedziałem, że jestem chory, nawetdo szkoły tego dnia nie poszedłem. Leżąc w łóżku myśla-łem tylko o tym, że tego wieczoru wyjdę z domu i kupięupragnione skrzypce.— Nawet do szkoły nie poszedłeś udając chorobę?— To prawda.

— Rzeczywiście, jest w tym coś genialnego — Meiteijakby nabrał trochę respektu.

— Wysuwałem głowę spod kołdry, niecierpliwie ocze-kując wieczoru. Ale czas się dłużył, więc nakryłem sięz głową i czekałem z zamkniętymi oczyma. Gdy znowuwysunąłem głowę, silne promienie jesiennego słońca za-

440

Page 451: Natsume Sōseki - Jestem kotem

lewały niewielkie shoji. Wzrok mój zatrzymał się nawąskim długim cieniu, poruszającym się u góry.

_____. Co to takiego było, ten długi, wąski cień?_____. Wiązka obranych ze skóry owoców kaki.__ I co dalej?_____. Wstałem z pościeli, otworzyłem shóji i wyszedłem

na werandę. Wziąłem jeden suszony owoc i zjadłem.— Smakował? — zapytał jak dziecko gospodarz.— Smakował! Kaki w naszych stronach są wyjątkowo

smaczne. Tu w Tokio nie można nawet sobie tego wy-obrazić.— Dosyć o owocach. Co było dalej? — dopytywał się

Tofu.— Wróciłem pod kołdrę, skryłem się z głową i modli-

łem w duchu o to, żeby dzień jak najszybciej się skoń-czył. Wydawało mi się, że minęły już trzy, cztery go-dziny, ale kiedy wysunąłem głowę spod kołdry, ku memuzdumieniu okazało się, że oślepiające jesienne słońceoświeca jak przedtem ściankę shoji, na której tle rysowałsię podłużny cień i chwiał leniwie.— O tym już słyszeliśmy.

— To powtarzało się kilka razy! Wstawałem, otwiera-łem shoji, wychodziłem na werandę, zjadałem suszonyowoc kaki, znów wracałem do pościeli i modliłem sięw duchu.— Nie posuwasz się ani o krok.

— Sensei, proszę posłuchać spokojnie i nie spieszyćsię. Potem znów ze trzy, cztery godziny cierpliwie leża-łem w pościeli, byłem pewien, że tym razem już czas namnie, podniosłem głowę i znów okazało się, że oślepia-jące jesienne słońce pada na shoji o wielkości sześciustóp, a u góry rysuje się podłużny cień i chwieje leniwie.— I tak już bez końca?

— Wstałem, otworzyłem shóji, wyszedłem na werandę,zjadłem suszony owoc kaki...

44!

Page 452: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Znowu zjadłeś kaki? Wciąż tylko te kaki!

— To z niecierpliwości.

— Nam też brak cierpliwości, żeby cię wysłuchać.

— Pan taki niecierpliwy, trudno w takich, warunkachopowiadać^

— Słuchać też ciężko! — nawet T5fu wyraził swojeniezadowolenie.

— Skoro kolegom tak ciężko słuchać, postaram sięopowiedzieć jak najszybciej. Krótko mówiąc, jadłem kakii kładłem się, kładłem się i jadłem, w końcu zjadłemwszystkie kaki, które wisiały u okapu.— Gdy wszystkie zjadłeś, słońce na pewno zaszło.

— Kiedy zjadłem ostatni słodki owoc i podniosłem gło-wę, myśląc, że nadeszła już właściwa pora, oślepiającesłońce padało na shoji.

— Mam tego dość.

— Masz tyle cierpliwości, że wszystkiego dokonać mo-żesz. Jeśli będziemy milczeć, jesienne słońce będzie świe-cić do następnego ranka. Kiedy w ogóle zamierzasz kupićte skrzypce? — nawet Meitei nie_ mógł dłużej wytrzy-mać.

Tylko Dokusen nie ruszał się z miejsca, dla niego je-sienne słońce mogłoby świecić do następnego rankaczy nawet dłużej. Kangetsu też zachował kamienny spo-kój.

— Kupią je, jak tylko zapadnie zmrok. Ale niestety,co wyjąłem głowę spod kołdry, świeciło jesienne słońce.Mojego ówczesnego cierpienia nie da się nawet porównaćz waszym zdenerwowaniem. Nawet kiedy zjadłem ostatniowoc kaki, słońce nie zaszło. I wtedy mimo woli rozpła-kałem się. Tofij, naprawdę płakałem ze zmartwienia.

— Zrozumiałe, artysta z natury swej jest istotą uczu-

ciową, współczuję twoim łzom, ale chciałbym, żebyś

szybciej opowiadał. — Dobrotliwy Tófu przyjmował

442

Page 453: Natsume Sōseki - Jestem kotem

wszystko z powagą, ale jego słowa brzmiały w tej sy-

tuacji zabawnie.

— Chciałbym opowiedzieć jak na-jszybciej, ale przykromi, że słońce nie chce zachodzić.— Tak, przykro będzie, jeśli słońce nie zajdzie, ale słu-

chać też już nie można, lepiej nie opowiadaj — gospo-darz nie mógł dłużej wytrzymać.— Jeśli zrezygnuję, będzie to bardziej przykre. Zwła-

szcza że dochodzę do punktu kulminacyjnego.— Dobrze, słuchamy jeszcze, ale przyjmujemy, że słoń-

ce już zaszło.

— Żądanie trochę wygórowane, ale z szacunku dla pa->na uznam, wbrew rzeczywistości, że słońce zaszło.— Znakomicie! — spokojnie potwierdził Dokusen,

a wszyscy wybuchnęli śmiechem.

— W końcu nadeszła noc, westchnąłem z ulgą i wy-szedłem z domu, w którym mieszkałem we wsi Kura-kake. Z natury nie lubię hałaśliwych miejsc, celowounikałem wygód miejskich i dlatego założyłem sobie śli-macze gniazdko w ubogiej chłopskiej chacie w tej bez-ludnej wiosce...

—• Bezludna wioska to gruba przesada — wniósł sprze-ciw gospodarz.

— „Założyłem sobie ślimacze gniazdko" to brzmi zbytpompatycznie. Realistyczniej i ciekawiej byłoby powie-dzieć: „Zajmowałem mały pokoik bez wygód" — zad,rwiłMeitei.

— Fakty jak fakty, ale słowa są poetyckie i przyjemnedla ucha — pochwalił Tofu.

■— Pewnie okropnie daleko miałeś do szkoły? Ilemil? — z poważną miną zapytał Dokusen.

— Do szkoły miałem tylko jakieś czterysta, pięćset me-trów. Przecież szkoła znajdowała się w tej biednej wiosce.

■— To znaczy, że większość uczniów mieszkała w tejsamej wsi? — Dokusen nie dawał za wygraną.

443

Page 454: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Tak, w każdej prawie chacie mieszkał jeden lubdwóch uczniów.— I mimo to mówisz o bezludnej wiosce? — Doku-

sen przypuścił atak frontalny.— Bo gdyby nie szkoła, byłaby całkiem bezludna..

Wychodząc ubrałem się w szkolny płaszcz o pozłacanychguzikach, pod spód włożyłem bawełniany kubrak na wa-tolinie, a na głowę naciągnąłem kaptur, żeby nikt mnienie rozpoznał. Była to pora opadania liści z drzew kakii ścieżka z domu do szosy cała pokryta była listowiem.Liście szeleściły pod stopami, ogarniał mnie lęk. Wyda-wało mi się, że ktoś za mną idzie. Odwróciłem się i zoba-czyłem czerniejący w mroku las wokół Toreiji. Toreijito buddyjska świątynia rodu Matsudaira. Stała u stópgóry Koshinyama, jakieś sto metrów od domu. Wokółniej panował zawsze spokój i pustka. Nad lasem rozcią-gało się bezkresne, gwiaździste niebo, Droga Mlecznaprzecinała rzekę Hasegawa, a dalej... dalej, płynęła kuHawajom...— Fantastycznie — rzekł Meitei.— Szosą przeszedłem z dwieście metrów i ulicą Ta-

kanodai wszedłem do miasta, minąłem ulicę Kojo-machi,skręciłem w Sengoku-machi, przeciąłem Kuishiro-chói przeszedłem kolejno od pierwszego do trzeciego kwar-tału przy ulicy Tori-chó, następnie ulicami Owari-cho,Nagoya-cho, Shachihoko-cho, Kamaboko-cho...— Może już wystarczy tego chodzenia ulicami? W koń-

cu kupiłeś te skrzypce czy nie? — zapytał ze złością go-spodarz.— Sklep z instrumentami muzycznymi nazywał się

„Kanezen" i znajdował się przy domu Kaneko Zempei,a to było dość daleko.— Nie szkodzi, że daleko, kupuj wreszcie jak naj-

szybciej.— Tak jest. Przyszedłem do „Kanezen" i widzę w skle-

pie oślepiające światło.

444

Page 455: Natsume Sōseki - Jestem kotem

___ Znowu oślepiające? Wszystko u ciebie świeci ośle-piająco, wytrzymać nie można — Meitei tym razem chciałzapobiec dalszemu ciągowi.

___ Tym razem o oślepiającym świetle wspominam tyl-ko raz, nie ma więc szczególnego powodu do zmartwie-nia. W tym świetle ujrzałem skrzypce lekko odbijającepromienie jesiennej nocy. Zaokrąglone wycięcia na pudlepołyskiwały zimnym blaskiem. Bielały tylko mocno na-pięte struny.— Wcale piękny opis! — pochwalił Toffi.— To są te same skrzypce — pomyślałem i nagle moc-

niej zabiło mi serce, zadrżały nogi...Dokusen zaśmiał się przez nos.— Bezwiednie wbiegłem do sklepu. Wyciągnąłem

z kieszeni sakiewkę i wyjąłem dwa banknoty po pięć je-nów każdy.— Kupiłeś w końcu? — spytał gospodarz.

— Miałem zamiar kupić, ale powiedziałem do siebiew duchu: „Chwileczkę, poczekaj, to decydujący momentw życiu, trzeba działać ostrożnie. Żeby nie popełnić błę-du i nie ponieść klęski". Postanowiłem jeszcze nie ku-pować.— Co? Jeszcze nie kupiłeś? Jednymi skrzypcami chcesz

człowieka na śmierć zanudzić.— Wcale nie chcę, ale co mam zrobić. Naprawdę nie

mogłem jeszcze kupić.— Dlaczego?— Wieczór dopiero się zaczął, a na ulicach było jeszcze

dużo ludzi.— A co to przeszkadza? Niech sobie chodzą setkami.

Dziwny z ciebie człowiek — gospodarz rozgniewał się.— Oczywiście, gdyby chodziło o zwykłych ludzi, nie

martwiłbym się nawet tysiącami, ale niełatwo jest pora-dzić sobie z uczniami, którzy włóczą się z zawiniętymirękawami i wielkimi kijami w rękach. Przecież wśródnich byli członkowie „gangu-odtrąconych", którzy z roku

445

Page 456: Natsume Sōseki - Jestem kotem

na rok pozostawali w tej samej klasie i wcale się tymnie przejmowali. Byli mocni w judo. Lepiej było nie się-gać po skrzypce w ich obecności. Nigdy nie wiadomo, cotacy mogą zrobić. Oczywiście, pragnąłem mieć skrzypce,ale na życiu mi też zależało. Wolałem żyć nie grając.

—■ I w rezultacie nie kupiłeś? — upewniał się gospo-darz.— Kupiłem.— Denerwujesz mnie. Jeśli masz zamiar kupić, to ku-

puj szybko. Jeśli nie chcesz, to nie kupuj. Ale kończ tojuż.— Na tym świecie nie układa się tak łatwo, jak by

się chciało — odpowiedział Kangetsu i spokojnie zapalił„Asahi".

Gospodarzowi wyraźnie to zbrzydło, gdyż wstał nie-spodzianie, wszedł do biblioteki i po chwili wyniósł jakąśstarą księgę europejską, położył się na brzuchu i zacząłczytać. Dokusen niepostrzeżenie wycofał się w stronę al-kowy tokonoma i ustawił kostki na szachownicy — grałw go sam ze sobą. Pouczająca przypowieść zajęła zbytwiele czasu, więc grono słuchaczy malało, w końcu po-został wierny sztuce Tófu. i niezmordowany Meitei.

Kangetsu, wypuściwszy bezceremonialnie w świat dłu-gą smugę dymu, kontynuował opowieść w takim samymtempie jak poprzednio.— Wówczas pomyślałem, że jeśli nie uda mi się tego

załatwić na progu wieczora, to o północy tym bardziejnic nie załatwię, bo Kanezen będzie już spał. Postanowi-łem poczekać na bardziej odpowiedni moment, kiedy ucz-niowie rozejdą się do domów, zaś Kanezen nie położy sięjeszcze do snu, w przeciwnym razie cały mój plan obró-ciłby się w pianę morską. Ale utrafić w taki moment jestbardzo trudno.— Tak, na pewno trudno.— Postanowiłem przyjść do sklepu'o dziesiątej. Mu-

siałem gdzieś poczekać do tego czasu. Wrócić do domu

446

Page 457: Natsume Sōseki - Jestem kotem

i później przy-jść jeszcze raz było zbyt 'kłopotliwe. Pójśćdo znajomych też nie mogłem — ani nie pozwalało mina to sumienie, ani nie miałem specjalnej ochoty. Niemając nic lepszego do roboty postanowiłem pospacero-wać po mieście. Normalnie dwie, trzy godziny spacerumijają szybko, tego wieczoru jednak czas upływał wolno.Odczułem wtedy boleśnie, co znaczy powiedzenie: „Dzieńdługi jak wieczność". — Kangetsu zrobił minę, jakbyprzeżywał to teraz jeszcze raz, i spojrzał na Meiteia.

— Dawni ludzie jeszcze mówili: „Przykre jest czeka-nie przy kotatsu", „Ciężej czekać na kogoś niż być ocze-kiwanym". Skrzypcom też było przykro wisieć pod oka-pem, ale wierzę, że tobie było znacznie ciężej włóczyćsię bez celu po mieście, jak detektyw nie mający specjal-nego zadania. Czułeś się pewnie jak pies bezdomny. Na-prawdę, nie ma nic 'bardziej żałosnego od bezdomnegopsa.

— To okrutne, żeby mówić o psie. Jeszcze nikt nieporównywał mnie do psa!— Słuchając ciebie mam wrażenie, że czytam biografię

artysty z dawnych czasów. Głęboko ci współczuję. Senseiporównał cię do psa dla żartu, nie przejmuj się tymi opowiadaj dalej — pocieszał go Tofu.

Nawet bez tych słów pocieszenia Kangetsu miał za-miar opowiadać dalej.

— Następnie przeszedłem od ulicy Okachi-machi doHyakki-machi, dalej z Ryogae wyszedłem na Takajo, po-liczyłem uschłe wierzby przed gmachem prefektury,przeliczyłem światła w oknach szpitala, na moście Kon'ystwypaliłem dwa papierosy, po czym spojrzałem na ze-garek.

■— Była już dziesiąta?

— Niestety, nie. Minąłem most Kon'ya i idąc wzdłużrzeki na wschód spotkałem trzech masażystów. Zaczęłyteż zajadle szczekać psy.

447

Page 458: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Jesienny wieczór nad rzeką, odległe szczekaniepsów — to trochę teatralne. Ty grałeś rolę zbiega?— Czy zrobiłem coś złego?— Właśnie masz zrobić.— Jeśli kupno skrzypiec nazywasz złym czynem, wo-

bec tego wszyscy uczniowie szkoły muzycznej są prze-stępcami!— Każdy czyn, nawet najlepszy, popełniony bez przy-

zwolenia ludzi jest przestępstwem. Oto dlaczego nie mana świecie czegoś mniej nieokreślonego od przestępstwa.Nawet Jezus byłby zbrodniarzem, gdyby urodził się natym dzisiejszym świecie. Więc i przystojny Kangetsu jestprzestępcą, .jeśli w takich okolicznościach kupowałskrzypce.— No, dobrze, niech już będę przestępcą. Mniejsza

o fco. Gorsze, że straciłem siły, nim nadeszła godzina dzie-siąta.— Jeszcze raz wyliczysz nazwy ulic. A kiedy tego nie

starczy, możesz rozjaśnić oślepiająco jesienne słońce.A jeśli tego za mało, zjesz trzy tuziny suszonych kaki.Będę cię słuchał do końca, więc zajmuj się, czym chcesz,do dziesiątej.

Profesor Kangetsu uśmiechnął się.— 'Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko się poddać.

Zatem przeskoczę do przodu. O dziesiątej, zgodnie z wy-znaczonym terminem, przyszedłem pod sklep „Kanezen".Było dość chłodno, zwykle bardzo ożywiona ulica Ryógaeprawie opustoszała, z rzadka dobiegał tylko smętny stu-kot drewniaków geta. W „Kanezen" zamknięto już bramę.Tylko nie domknięte shoji pozostawiało wąskie przej-ście. Wydawało mi się, że ktoś mnie śledzi, nie mogłemwyzbyć się lęku, otworzyć shoji i wejść do środka...

Gospodarz oderwał się od pobrudzonej książki i za-pytał:— Kupiłeś już te skrzypce? '— Właśnie będzie kupował — odrzekł Tofu.

448

Page 459: Natsume Sōseki - Jestem kotem

_____Jeszcze nie kupiłeś? Ale długo się to eiągnie —

rzekł jakby do siebie i znów zagłębił się w lekturze

książki.Dokusen zdążył już zastawić prawie całą szachownicę

białymi i czarnymi kostkami.— W końcu zdecydowałem się, wbiegłem do sklepu

w kapturze nasuniętym na oczy i zawołałem: „Proszęskrzypce!" Wtedy czterech czy pięciu pomocników skle-powych, siedzących przy piecyku, spojrzało na mnie zdzi-wionym wzrokiem. Instynktownie uniosłem rękę i na-ciągnąłem kaptur jeszcze głębiej. „Dajcie skrzypce" —powtórzyłem. Najbliżej siedzący chłopiec spróbował zaj-rzeć mi w twarz i niepewnie odpowiedział: „Proszę".Wstał, przyniósł wiszące przed sklepem troje czy czworoskrzypiec. „Ile?" — zapytałem. „Pięć jenów i dwadzieściasenów" — odpowiedział.— Czy są takie tanie skrzypce? Może to były zabawki?— Zapytałem, czy wszystkie są w jednakowej cenie,

chłopiec odpowiedział twierdząco i dodał, że są zrobionesolidnie. Sięgnąłem więc do sakiewki po pięć jenówi dwadzieścia senów, wyjąłem też przygotowaną wcze-śniej chustę i zawinąłem w nią skrzypce. W sklepiew tym czasie wszyscy milczeli i przyglądali mi się uwa-żnie. Twarz miałem zakrytą i nie obawiałem się, że mnierozpoznają. A jednak czułem lęk i chciałem jak naj-^szybciej wyjść na ulicę. Ostatecznie włożyłem skrzypcepod płaszcz, a gdy wyszedłem ze sklepu, rozległo się zaraną tak głośne: „Dziękujemy", że aż się przestraszyłem.Na ulicy rozejrzałem się dokoła, na szczęście nie byłonikogo, ale jakieś sto metrów przede mną kilka osób re-cytowało na głos wiersze, aż rozbrzmiewało po całej uli-cy. Grozi mi niebezpieczeństwo — pomyślałem i skręci-łem na zachód, za róg domu „Kanezen", obok rowuWyszedłem na drogę prowadzącą do Yakuoji, minąłemwieś Hannoki i doszedłem do stóp góry Koshin. Kiedydoszedłem do domu, okazało się, że jest za dziesięć druga.

— Jestem kotem 449

Page 460: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— To właściwie szedłeś całą noc — rzekł Tofu współ-czująco.

— Dobrze, że to się już skończyło. Droga była bardzodługa — Meitei westchnął z ulgą.— Najciekawsze dopiero się zacznie. Dotąd był tylko

wstęp.— Co? Jeszcze nie koniec? Trudno to wytrzymać. Mało

kto dorówna ci w cierpliwości.— Nie chodzi o cierpliwość, po prostu muszę, jeszcze

trochę opowiedzieć, bo jeśli przerwę w tym miejscu,będzie to tak, jakby ktoś zrobił posąg Buddy i nie dałmu duszy.— Opowiadaj, jeśli chcesz. Ja jeszcze trochę posłu-

cham.— Profesorze Kushami, niech pan posłucha. Skrzypce

już kupił. Słyszy pan?— Czy teraz będzie je sprzedawał? O tym nie musze,

już wiedzieć, i— Jeszcze nie sprzedaję.— Tym bardziej nie muszę słuchać.—• Co więc mam zrobić? Tófti, tylko ty słuchasz mnie

uważnie. To za mała zachęta, ale opowiem przynajmniejw skrócie. «— Nie musisz w skrócie, nie spiesz się. Bardzo to inte-

resujące.— I tak z wielkim trudem zdobyłem w końcu skrzypce,

ale nie wiedziałem, gdzie je przechowywać. Przychodzido mnie sporo ludzi, jeśli więc gdziekolwiek je powieszęczy położę, mogą od razu wykryć. Mógłbym zakopać, alewtedy kłopot z wyjmowanem.— Pewnie. Ukryłeś je na strychu? — zapytał Tofu.— Strychu nie było. To chłopska chata bez sufitu.— To rzeczywiście kłopot. Gdzie zatem je włożyłeś?— Jak myślisz, gdzie?— Nie wiem. Do schowka na okiennice?— Nie.

450

Page 461: Natsume Sōseki - Jestem kotem

.— Zawinąłeś w kołdrę i schowałeś do szafy?

_ Nie.Gdy Kangetsu i Tofu prowadzili ten dialog na temat

schowka na skrzypce, gospodarz i Meitei też o czymś roz-mawiali.— Jak to się czyta? — spytał gospodarz.

— Co?.— Te dwie linijki.— Quid aliud est mulier, nisi amiticiae inimica. To

chyba po łacinie.— Wiem, że po łacinie, ale jak to się czyta?— Przecież zawsze mówisz, że czytasz po łacinie —

Meitei, wyczuł niebezpieczeństwo i zrobił unik.— Oczywiście, że czytam. Ale co to znaczy?— Skoro znasz łacinę, to dlaczego pytasz? Okropne.— Nieważne, spróbuj przełożyć to na angielski.— Spróbuj? Czy to trochę nie za ostro? Jakbym był

twoim podwładnym.—- To nieważne, ale powiedz, co to oznaczy?— Wiesz, zostawmy lepiej łacinę i posłuchajmy poucza-

jącej historii Kangetsu. Teraz przed nim moment naj-straszniejszy. Decydujący. Odkryją czy nie. Niebezpie-czeństwo wisi na włosku, jak przy barierze Ataka *. I co,Kangetsu, co potem zrobiłeś? — Z miną wyrażającą wiel-kie zainteresowanie Meitei wtrącił się nagle do drugiejgrupy rozmówców. Bez pardonu zostawił gospodarza sa-mego. Dzięki temu Kangetsu poczuł się pewniejszy i za-czął objaśniać sprawę schowka.— W końcu schowałem do starego kuferka. Dostałem

go od babki na pamiątkę, kiedy opuszczałem strony ro-dzinne. Należał jeszcze do jej wiana.

* Bohater Minamoto Yoshitsune, uchodząc przed pościgiembrata Yoritomo w grupie wędrownych mnichów, został w Atakaskarcony przez swego sługę, Benkeia, fetory w ten sposób chciałodsunąć podejrzenia strażników. Dzięki temu przeszedł bez-Piecznie.

451

Page 462: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Zupełne starocie. Trochę chyba nie harmonizowałze skrzypcami, co, Tofu?— Tak, trochę nie pasował.— Ą czy strych pasuje? — odparował Kangetsu ko-

ledze Tofu. — Bądź spokojny, mimo że nie pasuje, możnao tym wiersz napisać: „Smętna pieśń, skrzypce chowamdo kufra". No jak, koledzy, podoba się?

—■ Niemało epigramatów haiku pan dzisiaj ułożył.— Nie tylko dziś. W mojej duszy wiersze powstają cią-

gle. A jeśli chodzi o uczoność moich haiku, to nawet nie-żyjący Shiki mlaskał językiem z podziwu.— Sęnsei spotykał się z Shikim? — naiwny Tofu za-

pytał wprost.— A czy musiałem się spotykać, skoro byliśmy wiel-

kimi przyjaciółmi związanymi telegrafem bez drutu? —rzekł Meitei bez sensu, więc Tofu milczał zgłupia-

Kangetsu śmiejąc się opowiadał dalej.— Tak więc znalazłem schowek, ale miałem problem

z wyjmowaniem skrzypiec. Oczywiście, mogłem na niepatrzeć kryjąc się przed wzrokiem ludzi, ale z samegopatrzenia nic by nie przyszło. Bez grania żaden pożytekze skrzypiec. Z gry zaś rodzą się dźwięki. A gdy sięrozlegną dźwięki, od razu wszystko się wyda. Było totym bardziej niebezpieczne, że za płotem mieszkał szef„gangu odtrąconych".— To przykre — tonem współczującym rzekł Tofu.— Rzeczywiście, to przykre. Dźwięk byłby dowodem

przeciw tobie, dlatego z muzyką damy Kogo daleko niezajedziesz. Można jeść tak, żeby nikt nie widział, możnawypuszczać fałszywe pieniądze, czasem i to się udaje,ale muzyki w ukryciu uprawiać nie sposób...— Pewnie, wszystko byłoby dobrze, gdyby nie wyda-

wały dźwięku, ale...— Chwileczkę, mówisz: „Gdyby nie wydawały dźwię-

ku", ale bywa i tak, że trudno ukryć coś, nawet jeśli to

452

Page 463: Natsume Sōseki - Jestem kotem

nie wydaje dźwięku. Dawno temu, kiedy mieszkaliśmyjeszcze wspólnie w świątyni Koishikawa, był mężczyzna0 nazwisku Suzuki. Bardzo lubił mirin, czyli sake o słod-kawym smaku, używaną do potraw. W butelce po piwieprzynosił ze sklepu mirin i pił sam} zadowolony... Pew-nego dnia wyszedł na spacer i wtedy Kushami — niemusiał tego robić — ukradł trochę mirinu i napił się...

_— Ja piłem mirin Suzukiego?! To ty piłeś! — krzyknąłgospodarz.— O! Myślałem, że czytasz i można/ spokojnie opo-

wiadać, a ty, okazuje się, słuchasz. Trzeba się mieć z tobąna baczności. „Widzi na kilometr i słyszy na kilometr" —to o tobie mówi to przysłowie. Masz rację, ja też piłem.Rzeczywiście piłem, ale ty odkryłeś ten mirin. Koledzy,słuchajcie. Profesor Kushami, który od dawna nie mógłpić, dorwał się do cudzego napoju i pił, ile wlezie. Widokbył okropny, twarz mu spuchła i poczerwieniała. Wy-starczyło na niego spojrzeć, żeby nie mieć więcej ochotyna picie.— Milcz! Po łacinie nie czytasz, a tu takie rzeczy...— Ha, ha, ha! I oto wrócił To-san, potrząsnął butelką

1 zauważył, że brakuje ponad połowę. Mówi, że na pewnoktoś mu wypił, przygląda się nam po kolei i spostrzegaw kącie zesztywniałego generała, czerwonego jak lakie-rowana kukła gliniana...

Wszyscy trzej wybuchnęli śmiechem. Nawet gospodarzchichotał nad otwartą książką. Tylko Dokusen widoczniemocno natężał umysł i się zmęczył, gdyż pochylony nadszachownicą spał twardo.

•— Jeszcze jest coś, co nie wydaje dźwięku, a mimo tosię wydało. Kiedyś wyjechałem do ciepłych źródełw Ubako i tam mieszkałem razem z pewnym dziadkiem,chyba właścicielem sklepu tekstylnego na emeryturzeczy kimś w tym rodzaju. Było mi wszystko jedno, czymieszkam ze sprzedawcą tekstyliów czy starych ubrań,tylko że spotkała mnie z jego strony pewna nieprzyjem-

453

Page 464: Natsume Sōseki - Jestem kotem

ność. Otóż na trzeci dzień po przyjeździe do Ubako skoń-czyły mi się papierosy. Wiecie chyba, że Ubako jestmiejscowością pozbawioną wszelkich wygód, stoi tamw głębi gór jeden jedyny dom, gdzie można tylko braćkąpiele w źródłach i jeść. Niech ci tylko skończą się pa-pierosy, a zobaczysz, jakie to nieszczęście. Wiadomo, żekiedy czegoś brakuje, pragnie się tego jeszcze bardziej.Nie byłem wprawdzie zagorzałym palaczem, jednak myśl,że nie mam papierosów, wywoływała wielką chęć pa-lenia. Jak na złość, mój współmieszkaniec przyjechałz całym tłumokiem papierosów. Siadał wygodnie na ma-cie przede rrm.4, wyciągał papierosa za papierosem i za-ciągał się, jakby mówił: „Chciałbyś zapalić, co?" To, żepalił, można byłobv pkjja wybac^ :. ale on na dodatekpuszczał kółka z dj mu, puszczał w górę, to znów w bokalbo też odstaw;ał wchodzenie h^? dc ^Uczary i powrótz pieczary, czyli wciągał dym pi^sz ust-, a wypuszczałprzez nos. To prostu urządzał pokaz palenia.— Co to takiego pokaz palenia?— Są pokazy rr.ociy, vięc można też mówić o pokazie

palenia.— Zamiast tak się męczyć, lepiej było poprosić go

0 papierosa.— Nie mogłem prosić, przecież jestem mężczyzną, f— Co, męzczyinie nie wolno prosić?— Może i wolno, ale ja nie proszę.— Więc co zrobiłeś?— Ukradłem.— No, no!— Kiedy dziad wziął ręcznik i wyszedł się kąpać, po-

myślałem, że jeśli mam zapalić, to tylko teraz, i zacząłemsię rozkoszować jego papierosami. Nie zdążyłem się jed-nak napalić, kiedy otworzyły się shóji, odwróciłem głowę1 zobaczyłem właściciela papierosów.— To znaczy, że nie poszedł się kąpać?— Miał zamiar, ale spostrzegł, że zapomniał sakiewki,

454

Page 465: Natsume Sōseki - Jestem kotem

i wrócił. Co za bezczelność! Tak jakby ktoś potrzebowałjego sakiewki.

_____ Nie wiadomo. Jeśli wziąć pod uwagę to, co stało

się z papierosami...— Ha, ha, ha! Przewidujący dziad! Mniejsza o sa-

kiewkę. Dziadek otworzył shoji i oczywiście zobaczył, żecały pokój jest pełen dymu, aż dusiło w piersiach, prze-cież za jednym zamachem wypaliłem porcję dwudniową.Nie darmo mówią, że złe wieści rozchodzą się szybko. Odrazu wszystko się wydało.— Co powiedział dziadek?— Może to dzięki latom przeżytym, nie wiem, w każ-

dym razie nic nie powiedział, pięćdziesiąt, sześćdziesiątpapierosów zawinął w papier i powiedział wręczając mije: „Proszę wybaczyć, że ośmielam się to panu ofiarować5

ale jeśli tylko ten podły gatunek tytoniu panu odpowia-da..." I poszedł się kąpać.— To się nazywa charakter prawdziwego mieszkańca

Edo, prawda?— Nie wiem, jaki to charakter, edoski czy kupiecki,

ale odtąd bardzo się zaprzyjaźniliśmy, dzięki czemu spę-dziłem tam dwa bardzo interesujące tygodnie.— I przez całe dwa tygodnie paliłeś jego papierosy?— Tak, oczywiście.— No co, już skończyliście z tymi skrzypcami? — go-

spodarz odłożył książkę i wstając dał do zrozumienia, żeskapitulował.

— Jeszcze nie. Dopiero teraz będzie najbardziej inte-resujący moment, warto posłuchać. A przy okazji, jak sięnazywa ten sensei ucinający drzemkę popołudniową nadesce do gry w go? Profesor Dokusen? Chciałbym, żeby°n też posłuchał. To niezdrowo spać tak długo. Należa-łoby go zbudzić.

— Hej, kolego Dokusen! Wstawaj! Wstawaj! Ciekawahistoria. Czas wstawać. Niezdrowo tyle spać. Żona bę-dzie się martwić.

455

Page 466: Natsume Sōseki - Jestem kotem

W— Co? — Dokusen podniósł głowę, po jego koziej

bródce spływała nitka śliny błyszczącej jak ślad po śli-maku. — Ach, trochę sobie pospałem. Sen zasnuł mnieleniwie jak biały obłok szczyt góry. Przyjemnie się spało.— Wszyscy wiemy, że spałeś. Może byś jednak wstał?— Mogę wstać. Macie coś ciekawego do powiedzenia?— Teraz będą już na skrzypcach... Co robi się na

skrzypcach, Kushami?

— Co się robi? Nie mam pojęcia.— Teraz będą grać na skrzypcach. Proszę bliżej i po-

słuchać.

— Znowu te skrzypce! Oszaleć można.— Nic ci nie będzie, przecież należysz do tych, którzy

grają na instrumentach bez strun. Kangetsu jest w znacz-nie gorszej sytuacji, będzie... rzępolił tak, że w całej oko-licy będzie słychać.— Naprawdę? Jak to, Kangetsu, to ty nie wiesz, jak

grać na skrzypcach, żeby nie było słychać?

— Nie, nie wiem, jeśli pan wie, proszę mnie nauczyć.— Po co się uczyć? Spójrz na białą krowę, która

''l żyje w czystym świecie doskonałości.1 Nie bardzo można było zrozumieć, o co chodzi Do-

kusenowi. Kangetsu uznał, że plecie niedorzeczności przezsen, i już nie zwracając na niego uwagi, zaczął opo-wiadać.

— W końcu wpadłem na pewien pomysł. Ponieważnastępnego dnia wypadały urodziny Cesarza, postanowi-łem pozostać w* domu. Od rana otwierałem wieko ku-ferka, to znów zamykałem, i na tym minął mi cały

, dzień. Zapadł zmierzch, a gdy na dnie kuferka zaśpiewałświerszcz, nie namyślałem się już dłużej, wyjąłem swojeskrzypce i smyczek.

— No, nareszcie — rzekł Tófu.— Jeśliś nieostrożny, nieszczęście gotowe — wtrącił

Meitei.

456

M

Page 467: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Najpierw sprawdziłem smyczek, od rękojeści doczubka ostrza...— Wyrażasz się jak handlarz tandetnych mieczy.— Rzeczywiście, kiedy pomyślę, że tkwi w nim moja

dusza, czuję się jak samuraj, który długą nocą przy świe-tle lampy ogląda ostrze klingi swego znakomitego mie-cza. Trzymając w ręku smyczek zadrżałem na całymciele.— Prawdziwy geniusz — powiedział Tofu.— Szaleniec — zawyrokował Meitei.— Graj że szybciej! — przynaglił gospodarz.Dokusen zrobił tylko zakłopotaną minę.— Na szczęście smyczek był w porządku. "Następnie

zbliżyłem skrzypce do światła lampy i obejrzałem je do-kładnie ze wszystkich stron. I wyobraźcie sobie, że przezte całe pięć minut w kuferku śpiewał świerszcz.— Wyobrażamy sobie, wyobrażamy, możesz spokojnie

grać.— Nie, grać jeszcze nie mogę. Na szczęście skrzypce

były nietknięte. No więc wszystko w porządku — pomy-ślałem i wstałem...— Gdzie się wybierałeś?— Słuchaj i nie przerywaj. Nie mogę przecież opowia-

dać, kiedy mi przerywacie po każdym słowie.— Oj, koledzy, nie gadajcie. Cii...— Przecież tylko ty mówisz.— Tak? No to przepraszam, słuchamy, słuchamy.— Wziąłem skrzypce pod pachę, wsunąłem stopy

w sandały, wyszedłem za drzwi, zrobiłem kilka krokówi zatrzymałem się. Nie, chwileczkę...— O! Znowu wyszedł. A już myślałem, że zatrzymał

się w tym miejscu. ,

— Po co wychodziłeś? Już nie został ani jeden suszonyowoc kaki.— Panowie, bardzo mi przykro, że wciąż mi przery-

wacie, będę opowiadał tylko jednemu Tofu. Dobrze,

457

Page 468: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Tófu? Ruszyłem kilka kroków i zawróciłem, na głowęzałożyłem czerwony koc, który kupiłem za trzy jenyi dwadzieścia senów opuszczając strony rodzinne, zgasi-łem lampę. Słuchaj, zrobiło się zupełnie ciemno i niemogłem znaleźć sandałów. Hm, słuchaj dalej. Z trudemje znalazłem, wyszedłem na dwór, noc była księżycowai gwiaździsta, na ziemi leżały opadłe liści® drzewa kaki,a w czerwonym kocu tkwiły skrzypce. Szedłem na pal-cach wciąż w prawo, a kiedy znalazłem się u podnóżagóry Koshin, odgłos dzwonu z Tor ej i przeniknął przezkoc, uszy i rozbrzmiał w samym środku głowy. Jak my-ślisz, która to była godzina?— Nie wiem.— Dziewiąta! W tę długą jesienną noc zdecydowałem

się wspiąć osiemset metrów górską drogą do Odaira.W normalnych warunkach nigdy bym na to się nie zde-cydował ze strachu, ponieważ jestem z natury tchórzem,ale — dziwna rzecz.— kiedy oddajesz się czemuś całąduszą, nie odczuwasz strachu, nawet ci nie przejdzieprzez myśl, żeby się czegoś bać. Osobliwa sprawa, jednotylko pragnienie wypełniało mi duszę: grać na skrzyp-cach. Miejsce zwane Odaira znajduje się na południo-wym zboczu góry Koshin; kiedy wchodzi 'się tam przydobrej pogodzie, spoza sosen wyłania się przepiękna rów-nina, a na niej miasteczko. Odaira ma ze trzysta metrówkwadratowych, na samym środku tkwi skała o po-wierzchni około ośmiu mat, na północ od niej rozciągasię staw Unonuma, wokół stawu rosną drzewa kamforo-we, grube na trzy objęcia. Jest to teren górski, więc nikttu nie mieszka, stoi tylko jeden szałas zbieracza kamfory.Nawet w dzień niezbyt przyjemnie jest przebywać nadtym stawem. Co prawda, wejść tam nietrudno, gdyż naszczęście saperzy dla celów ćwiczebnych zbudowali drogę.I tak oto wspiąłem się na tę skałę, rozesłałem koc i usia-dłem na nim. Po raz pierwszy w życiu w taką zimnąnoc wszedłem tak wysoko. Kiedy się już trochę uspokoi-

458•i

1

Page 469: Natsume Sōseki - Jestem kotem

łem, siedząc na tej skale, otaczający smętek zaczął sto-pniowo przenikać do mojej duszy. W takich chwilachtylko uczucie strachu może zburzyć spokój serca, ale gdy. strach mija, ogarnia cię zdumiewająca jasność ducha.Siedziałem bezczynnie ze dwadzieścia minut i czułemsię tak, jakbym mieszkał zupełnie sam w kryształowympałacu. Miałem wrażenie, że moje samotne ciało, nie, nietylko zresztą ciało, również serce i dusza są zrobionez agar-agaru czy z czegoś podobnego. Poczułem się prze-zroczysty i już nie wiedziałem, czy to ja jestem w tymkryształowym pałacu, czy pałac jest wewnątrz mnie.

— To coś absurdalnego — zażartował Dokusen w po-ważnym tonie, po czym nie kryjąc zachwytu dodał: —■,Interesujący stan ducha.

—■ Gdyby ten stan trwał długo, pewnie bym na tejskale przesiedział bezczynnie do rana i potem zagrał niprzyniesionych tu skrzypcach.— Czy nie ma tam lisów? — zapytał Tofu.— Siedziałem tam nie mogąc nawet odróżnić siebie od

innych rzeczy, nie wiedząc, czy żyję, czy też umarłem,nie rozróżniając stron świata, kiedy nagle za plecami,z głębin starego stawu, rozległ się przejmujący okrzyk.— No jednak był lis!— Głos ten powtórzyło echo, przetoczył się po wierz-

chołkach gór i odszedł z surowym powiewem jesiennegowiatru. I wtedy wróciłem do siebie...

—■ Teraz jestem już spokojny — Meitei położył rękęna piersi.

—■ Wielka śmierć odnawia wszechświat — Dokusenmówiąc to popatrzył porozumiewawczo. Lecz Kangetsuw ogóle tego nie zrozumiał.

— Gdy ocknąłem się i rozejrzałem dokoła, na górzeKoshin panowała cisza, nie było słychać nawet najmniej-szego szmeru. Zastanawiałem się, co to mógł być za głos.Na głos człowieka zbyt ostry, na krzyk ptaka za silny,na głos małpy... Nie, w tych stronach nie ma małp. Co

Page 470: Natsume Sōseki - Jestem kotem

to mogło być? Gdy się nad tym zastanawiałem i próbo-wałem wytłumaczyć, spokojne dotąd żyjątka zaczęłyharcować mi w głowie, rozszalałe i bezładne, zachowy-wały się jak zwariowani mieszkańcy stolicy podczas po-witania księcia Connaughta. Wtedy otworzyły się naglepory w-skórze na całym ciele — niby włosy na golenipo spryskaniu spirytusem — i wszyscy rzadcy goście, toznaczy odwaga, śmiałość, zdrowe zmysły i opanowanie,ulotniły się jak para. Serce pod żebrami zaczęło tańczyćtaniec kalesownów. Nogi zadrżały niby popiskująca nić,która trzyma na uwięzi latawiec. Dłużej nie wytrzyma-łem. Zarzuciłem koc na głowę, skrzypce chwyciłem podpachę, zeskoczyłem ze skały i jednym tchem zbiegłemosiemset metrów do stóp góry. Gdy wróciłem do domu,okryłem się kołdrą i zasnąłem. Nawet jeszcze dziś myślę,że nigdy nie przeżyłem czegoś tak niesamowitego, kolegoTofu.— A co było dalej ?— To już wszystko.— Nie będziesz grał na skrzypcach?— Chciałem, ale czy mogłem grać? A ty mógłbyś, gdy-

byś był na moim miejscu?— Mam wrażenie, że czegoś brakuje w tej opowieści.—■ Wrażenie wrażeniem, ja podałem po prostu fakty.

Jak się wam podobało, moi panowie? — Kangetsu rozej-rzał się po widowni bardzo z siebie zadowolony.

— Ha, ha, ha! Znakomite! Wiele chyba wycierpiałeś,żeby dojść do tego miejsca. Wciąż jednak oczekiwałem,że w kraju dżentelmenów Dalekiego Wschodu pojawi sięmęski odpowiednik Sandry Belloni, więc słuchałem cał-kiem poważnie — Meitei przerwał, oczekując, że ktośzapyta, kto to jest Sandra Belloni, ale pytań nie było. —Sandra Belloni grała na harfie przy świetle księżycai śpiewała w lesie pieśni w stylu włoskim. Ty też zeskrzypcami pobiegłeś na górę Koshin, w obu więc wy-padkach motywy były podobne, lecz wymowa odmienna.

4601 i

Page 471: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Ale Sandra Belloni zadziwiła księżycową Febę, ty zaś,Kangetsu, przestraszyłeś tylko starego borsuka na ba-gnach. Zrobiłeś jeden mały krok i przekroczyłeś granicęmiędzy sublimacją piękna a śmiesznością. Musiałeś chybanad tym bardzo ubolewać?— Specjalnie nie ubolewałem — Kangetsu odpowie-

dział nad wyraz spokojnie.— Nic dziwnego, że cię coś przestraszyło, bo niepo-

trzebnie stroisz się w piórka eleganta wchodząc na górępo to, żeby grać na skrzypcach — tym razem z surowąkrytyką wystąpił gospodarz.

—■ Szlachetny mąż potrafi urządzić sobie życie nawetw pieczarze diabła. — Dokusen powiedział to i wes-tchnął.

Jeszcze nie zdarzyło się, żeby Kangetsu zrozumiał co-kolwiek z tego, co mówi Dokusen. Nie tylko zresztą Kan-getsu, zapewne nikt go nie rozumiał.— No, dobrze, kolego Kangetsu, czy nadal chodzisz na

uniwersytet i szlifujesz swoje kule? — Meitei zmieniłtemat.— Nie, ostatnio przebywałem w rodzinnych stronach,

dlatego nastąpiła pewna przerwa. Znudziło mi się to szli-fowanie, prawdę mówiąc, mam nawet zamiar skończyćz tym.

—■ Jakże to? Nie będziesz mógł zostać doktorem, jeślinie będziesz szlifował tych kulek — gospodarz nieco sięnachmurzył.— Doktorem? He, he, he! Już nie muszę być dokto-

rem! — O dziwo, Kangetsu powiedział to wcale się nieprzejmując.— W takim razie opóźni się ślub i będzie wam obojgu

przykro.

— Ślub? Czyj ślub?— Twój!— A z kim ja się żenię?— Z córką Kanedy. ,

461

Page 472: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— O?!— Co to za „o"? Przecież już uzgodniliście to ze sot

prawda?— Nikt niczego nie uzgadniał, a jeżeli ludzie rc

puszczają takie plotki, to ich sprawa.— Nie, to zbyt okrutne, Meitei, ty także znasz tę

sprawę?— O co chodzi? Chodzi o sprawę Nosa? O tym wiemy

nie tylko ty i ja, lecz cały świat, tę tajemnicę znająwszyscy. Nawet już przychodzili do mnie z gazety „Yoro-zu-eh5ho" i wypytywali, kiedy będą mieli zaszczyt opu-blikować wasze zdjęcie w rubryce: „Państwo młodzi".Tofu już od trzech miesięcy czeka z przygotowanym natę okazję poematem „Pieśń kaczki mandarynki", a te-raz się zamartwia, że arcydzieło będzie musiał odłożyćdo lamusa, jeśli Kangetsu nie zostanie doktorem. Prawda,Tofu?

—• Tak bardzo się nie martwię, ale bądź co bądź chciał-bym opublikować ten utwór, w którym wyraziłem mojenajgłębsze uczucia.

—■ Widzisz, jak wiele zależy od tego, czy zostanieszdoktorem, czy nie. Weź się trochę w garść i dalej szlifujswoje kule.

—■ Wybaczcie, że tyle macie zmartwień przeze mnie,ale już nie muszę zostać doktorem.— Dlaczego?— Dlatego, że mam już żonę.— A to ci historia! Kiedy zdążyłeś tak potajemnie się

ożenić? Jaki podstępny jest ten świat. Kushami, słysza-łeś? Okazuje się, że Kangetsu ma już rodzinę.— Dzieci jeszcze nie mam! Jak by to wyglądało, gdyby

w niecały miesiąc po ślubie rodziły się dzieci?— A więc gdzie i kiedy się ożeniłeś? — gospodarz za-

dał pytanie, jakby przystępował do przesłuchania sądo-wego.— Kiedy wyjechałem do rodziny, żona już czekała na

462

Page 473: Natsume Sōseki - Jestem kotem

mnie w domu. Bonito, które przyniosłem panu, otrzy-małem w prezencie ślubnym od krewnych.

.— Co? Trzy kawałki ryby na taką uroczystość? Co zasknerstwo!— Nie, było więcej, ale przyniosłem tylko trzy.— Czy twoja kobieta jest też ciemnoskóra?— Tak, zupełnie ciemna. Akurat dla mnie.— A co masz zamiar zrobić z Kanedą?— Nie mam żadnego zamiaru.— To trochę nie w porządku, prawda, Meitei?— Dlaczego nie w porządku? Równie dobrze mogą ją

wydać za kogo innego. Przecież małżeństwa i tak dobie-rają się na zasadzie przypadku. Po prostu nie muszą sięani szukać, ani dopasowywać, to zbyteczny wysiłek. Cał-kowicie nieważne, kto na kogo trafi. Szkoda tylko kolegiTofu, który napisał „Pieśń kaczki mandarynki".— Skądże, pieśń można by dostosować do obecnej sy-

tuacji. Na uroczystość ślubną rodziny Kanedy mogę na-pisać nową.— Prawdziwy poeta zawsze zna doskonale swoje rze-

miosło.— Czy powiadomiłeś Kanedów? — z troską zapytał

gospodarz.— Nie. Z jakiej racji mam ich informować? Ze swej

strony nic im nie proponowałem i o rękę córki nie prosi-łem, więc wystarczy, jeśli będę milczał. Myślę, żeo wszystkim bez reszty już wiedzą od swoich dziesięciuczy dwudziestu detektywów.

Słysząc słowo „detektyw" gospodarz zrobił nagle nie-zadowoloną minę.

— Hm, w takim razie milcz — zgodził się, ale byłomu widocznie tego za mało, bowiem podzielił się z ze-branymi swoją wielką teorią detektywów. — Kiedy ktośnieostrożnemu wyciąga z kieszeni portfel, nazywa sięgo złodziejem, kiedy ktoś nieostrożnemu myszkuje pojego duszy, nazywany jest detektywem. Kiedy włamują

463

Page 474: Natsume Sōseki - Jestem kotem

się do czyjegoś domu i kradną jego rzeczy, nazywa sięto rabunkiem, ale kiedy potajemnie wyciągają z ciebiewiadomości, nazywają to wywiadem. Kiedy przemocą,z bronią w ręku, zagarniają twoje pieniądze, nazywająto rozbojem, ale kiedy groźbami gwałcą wolę człowieka,mówią, że to tylko wywiad. A więc detektywi są po pro-stu złodziejami, grabieżcami, bandytami i nie powinnobyć dla nich miejsca wśród ludzi. Nie słuchaj, co onimówią, ponieważ przyzwyczaisz się do nich, i nie ulegajim.

—■ Ależ wszystko w porządku, nie boję się, nawet jeślizaatakuje mnie tysiąc czy dwa tysiące detektywów. Je-stem przecież Mizushima Kangetsu, fizyk i mistrz to-czenia kulek.— O, to znakomicie! Od razu widać, żeś uczony nowo-

żeniec, jesteś przy tym pełen wigoru. Przy okazji, panieKushami, skoro detektyw należy do tego samego ro-dzaju, co złodzieje, grabieżcy i bandyci, to wobec tegodo jakiego rodzaju należy Kaneda, który posługuje się de-tektywami?— Można go chyba przyrównać do Kumasaki Chohana.— Do Kumasaki? Nieźle. „Chohan ledwo się ukazał,

a już się rozdwoił i zniknął bez śladu". Czy tak? TenChohan z zaułka naprzeciw, co wzbogacił się pożyczającpieniądze na wysoki procent, to skąpiec i chciwiec, onnie zniknie tak szybko, nie ma obawy. Biada każdemu,kto wpadnie w jego ręce. Będzie przegrany przez całeżycie. Bądź ostrożny, Kangetsu!— Co mi tam, nieważne. „Oho, złodzieju, jakiś ty na-

puszony! Od dawna wiemy, kim jesteś i do czego jesteśzdolny. Niczego się nie nauczyłeś, dalej robisz swoje!" Jajeszcze mu pokażę! — Kangetsu nie przejął się tym, cousłyszał, i przechwalał się podniesionym głosem jak bo-hater dramatów no szkoły Hosho.— Co do detektywów, to większość ludzi dwudziestego

wieku ma skłonność do zajmowania się wywiadem. Cie-

464

Page 475: Natsume Sōseki - Jestem kotem

kawę, dlaczego tak, się dzieje? — Dokusen swoim zwycza-jem zadał pytanie nie mające związku z problemem aktu-alnym.

—■ Przypuszczalnie dlatego, że towary podrożały —odpowiedział Kangetsu.

—. A może dlatego, że nikt nie ma smaku artystyczne-go — dopowiedział Tofu.

— Myślę, że dzieje się tak, ponieważ ludziom wyrosłyrogi cywilizacji i denerwują się jak confetti — dodał Mei-tei.

Teraz nadeszła kolej na gospodarza. Wywód rozpocząłtonem nieco pompatycznym.— Na ten temat dosyć dużo myślałem. Zgodnie z moją

interpretacją skłonności wywiadowcze współczesnych lu-dzi wywodzą się z niezbyt silnie rozwiniętego poczuciaświadomości indywidualnej jednostki. To, co nazywampoczuciem świadomości, nie należy do tego samego rodza-ju oświecenia, które Dokusen nazywa wejrzeniem w sie-bie i osiągnięciem prawdziwego przebudzenia czy teżjednością ego z niebem i ziemią.— Och, to już trochę za trudne. Skoro z taką swobodą

wygłaszasz wielkie teorie, to pozwól również skromnemuMeiteiowi wyłożyć swoje poglądy i wyrazić niezadowole-nie ze współczesnej cywilizacji.— Możesz sobie mówić bez mojej zgody. I tak nie masz

nic do powiedzenia.— A jednak mam. I to dużo. Ty niedawno biłeś czo-

łem przed policjantem-wywiadowcą jak przed Bogiem,a dziś wywiadowców porównujesz do złodziei, jakbyś byłwcieleniem sprzeciwu. Ja natomiast od poczęcia mnieprzez rodziców do dnia dzisiejszego nie zmieniłem swoichpoglądów.

— Policjant policjantem, detektyw detektywem. Cobyło, to było, a dziś to dziś. Brak zmiany w poglądachświadczy zaś o tym, że się nie rozwijasz. „Tylko dureń sięnie zmienia" — to o tobie tak powiedziano.

30 — Jestem kotem • 465'

Page 476: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Zbyt surowy jesteś. Nawet wywiadowca może byćmiły, gdy tak szczerze mówi.— To ja jestem wywiadowcą?.— Nie jesteś wywiadowcą i dlatego jesteś szczery. Nie

kłóćmy się już o to, dobrze? Posłuchajmy lepiej dalszegociągu twoich wywodów.

— Poczucie własnej świadomości u dzisiejszego czło-wieka polega na uświadomieniu sobie istnienia wyraźnejgranicy między własną korzyścią a korzyścią drugiegoczłowieka. Ta świadomość zaostrza się z każdym dniemwraz z postępem cywilizacji i dlatego w końcu dojdziedo tego, że nie zrobimy ani jednego ruchu w sposób na-turalny. Niejaki W. E. Henley krytykując Roberta LouisaStevensona powiedział, że Stevenson żyje w pokojuz lustrem, nawet na sekundę nie może zapomnieć o wła-snym „ja" i dlatego nie potrafi przejść obok lustra, żebynie przyjrzeć się sobie. To samo można powiedzieć o nas.Zawsze myślimy tylko o sobie, w czasie snu i na jawie,toteż czyny i słowa nasze są sztuczne i coraz bardziejnerwowe, nasze życie staje się coraz trudniejsze, a światcoraz ciaśniejszy. Musimy żyć od rana do wieczora z ta-kim uczuciem skrępowania, jak dwoje nieznajomych mło-dych ludzi podczas miai. Słowa „spokój", „opanowanie"stały się pustymi dźwiękami. I w tym względzie współ-czesny człowiek podobny jest do detektywa. Albo do zło-dzieja. Zajęcie detektywa polega na realizacji własnychzamierzeń w ukryciu przed innymi, z myślą o zapewnie-niu własnych korzyści, co nie jest możliwe bez wydatniewyostrzonej świadomości. Złodziej natomiast nie możepozbyć się niepokoju o to, czy uda mu się ujść nie zauwa-żonym i nie wpaść w ręce policji — on też musi miećwyostrzoną świadomość. Współczesny człowiek myśli bezprzerwy, we śnie i na jawie, o tym, czy zyska, czy straci,i dlatego musi mieć tak samo wyostrzoną świadomość jakdetektyw lub złodziej. Dniem i nocą, do chwili złożenia^go w grobie, zabiega o swą wygodę, nie zaznając ar

466

Page 477: Natsume Sōseki - Jestem kotem

chwili spokoju — takie jest serce współczesnego czło-wieka. Ciąży na nim przekleństwo cywilizacji. Co zagłupota!

—. Rzeczywiście, interesująca interpretacja — rzekłDokusen. Gdy o takich sprawach mowa, nigdy nie po-zostaje na uboczu. — Wyjaśnienia Kushamiego są dobrzeprzemyślane. Ludzie dawnych czasów mówili: „Zapomnijo sobie". Współcześni zaś uczą: „Nie zapomnij o sobie".Dniem i nocą przepełnia człowieka świadomość własnego„ja". I dlatego nie znajduje on chwili spokoju. Bez ustan-ku płonie w ogniu piekielnym. A przecież na świecie niema lepszego lekarstwa nad zapomnienie o sobie. O takimstanie ducha powiedziano: „W środku nocy pod poświatąksiężyca wchodzę w stan nieistnienia ego". Współcześniludzie, nawet jeśli czynią dobro, nie czynią tego sponta-nicznie. Postępki Anglików, którzy z taką dumą określająje jako „nice", są uwarunkowane wyostrzoną do najwyż-szego stopnia samoświadomością. Kiedyś król Anglii po-dróżował po Indii. Pewnego razu spożywał posiłekz pewnym radżą. Radża zapomniał się i swoim narodowymzwyczajem wziął ziemniak palcami i położył sobie natalerzu. Spostrzegł to i zaczerwienił się ze wstydu, królnatomiast udał, że tego nie zauważył, wziął ziemniakw dwa palce i położył na swoim talerzu.

— Oto co znaczy zachowywać się po angielsku! —

wtrącił Kangetsu.

— A ja słyszałem następującą historię — zaczął gospo-

darz. — Zdarzyło się to również w Anglii. W pewnych

koszarach oficerowie pułku zorganizowali przyjęcie dla

podoficera. Po skończonym posiłku przyniesiono w szkla-

nych miseczkach wodę do umycia rąk, podoficer widocz-

nie nie był przyzwyczajony do bankietów, przytknął

miseczkę do ust i wypił jej zawartość. Wówczas dowódca

pułku wykrzyknął: „Zdrowie podoficera" i jednym

haustem wypił wodę z własnej miseczki. Wszyscy zebrani

Page 478: Natsume Sōseki - Jestem kotem

30» 467

Page 479: Natsume Sōseki - Jestem kotem
Page 480: Natsume Sōseki - Jestem kotem

oficerowie, żeby pokazać, iż nie są gorsi, również pod-jnieśli w górę miseczki z wodą i wypili.— Ja też znam pewną historię — rzekł Meitei, który]

nigdy nie lubi milczeć. — Carlyle miał po raz pierwszy!być na audiencji w królowej. Nie znał się na etykiecieldworskiej, więc kiedy wszedł do salonu, od razu zapytał:!„Jak tam sprawy idą, proszę panów?", wziął -krzesłoIi usiadł. Stojące za królową liczne służebne i damy dworu!zaczęły chichotać, ale królowa odwróciła się, dała jakiś|znak i wtedy cały orszak usiadł na krzesłach. Dzięki temu!Carlyle nie stracił twarzy. Oto jakie łaskawe i dobre by-jwały królowe.— Jeśli chodzi o Carlyle'a, to byłoby mu zupełnie obo-|

jętne, gdyby wszystkie nadal stały — Kangetsu krótko*ocenił to zdarzenie.

—■ Mniejsza o świadomość czyniących dobro — konty-nuował Dokusen. — Ale im człowiek jest bardziej świa-domy, tym trudniej mu czynić dobro. Niestety, tak jużjest. Uważa się, że wraz z postępem cywilizacji znika bar-barzyństwo. Powiadają też, że stosunki międzyludzkiestają się bardziej przyjazne, ale wcale tak nie jest. Jakludzie mogą być dla siebie przyjaźni, skoro mają tak sil-nie rozwinięte poczucie samoświadomości? To tylko napierwszy rzut oka wydaje się, że ludzie teraz są bardzospokojni i uprzejmi, w głębi przeżywają cierpienia zro-jdzone przez napięte wzajemne stosunki. Czują się jakizawodnicy zapasów sumo, stojący na arenie i czekający!na decydujące zwarcie z przeciwnikiem. Pozornie wyglą-idają bardzo spokojnie, ale w ich duszach biją wzburzone'fale.

— I walki w dawnych czasach były raczej niewinne,posługiwano się wyłącznie siłą fizyczną. Ostatnio zaś sta-ły się bardzo wyrafinowane, tym bardziej wymagają wy-ostrzonej świadomości. — Meitei uznał, że teraz przyszłakolej na jego wywody. — Bacon powiedział: „Zwyciężać^przyrodę opierając się na jej mocy". Aż dziwne, że obecne

468

Page 481: Natsume Sōseki - Jestem kotem

walki zgodne są ze słowami Bacona. Zupełnie jak w ju-do. Powalić przeciwnika wykorzystując jego siłę...

— Albo, powiedzmy, taka hydroelektryczność. Energięwody przekształcają w elektryczność i w ten sposób zna-komicie wykorzystują ją ku naszemu pożytkowi — zaczął

-Kangetsu, ale Dokusen wrócił do swego tematu.— Wyostrzona świadomość własnego „ja" w czasie

nędzy więzi człowieka nędzą, w czasie smutku krępujesmutkiem, a w czasie radości radością. Geniusz ginie odswej genialności, mędrca pokonuje jego mądrość, a takie-go epileptyka, jakim jest Kushami, rzuca od razu w pu-łapkę wroga, jeśli tylko wróg wykorzysta tę jego słabość...— No, no!,— Meitei zaklaskał w dłonie.Profesor Kushami odrzekł ze śmiechem:— Nie tak łatwo to zrobić!I naraz wszyscy wybuchnęłi śmiechem.— Co zniszczy takich jak Kaneda?— Żona zginie od nosa, jej mąż z powodu chciwości,

a ]ego poddani zginą od skłonności wywiadowczych.-—■ A córka?— Córka... Córki nie widziałem i nic nie mogę o niej

powiedzieć, ale może ją zgubić upodobanie do strojów,jedzenia albo też pijaństwo. Z miłości raczej nie zginie.Kto wie, czy czasem nie umrze w czasie włóczęgi jakSotoba Komachi.— Trochę za mocno powiedziane — sprzeciwił się Tófii,

który na jej cześć napisał wiersz w nowym stylu.— I dlatego właśnie „porzućcie dążenia posiadania do-

mu własnego i niech odrodzą się wasze serca". To sąwielkie słowa. Ale dopóki człowiek nie dojdzie do tegostanu ducha, jego życie będzie męką ostatecznego koń-ca. — Dokusen wciąż mówił takim tonem, jakby samdoszedł do tej mądrości.— Tak bardzo się nie przechwalaj! Bo sarn jeszcze

wylecisz nogami do góry, pokonany przez własną błyska-wicę tnącą wiosenny wiatr.

\469

Page 482: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Jeśli cywilizacja będzie nadal rozwijać się z takimrozmachem, stracę chęć życia — zaczął gospodarz.— Nie masz co się krępować, umieraj — poradził mu

bezzwłocznie Meitei.— Ale umierać jeszcze bardziej nie chcę — z dziwnym

uporem odrzekł gospodarz.— Nikt w czasie narodzin nie zastanawia się nad tym,

czy chce się urodzić, ale śmierć jest dla wszystkich jedna-kowo bolesna — Kangetsu wygłosił aforyzm, nie znajdu-jąc u słuchaczy ani krzty współczucia."*— Nikt się specjalnie nie martwi pożyczając od kogoś

pieniądze, wielkim problemem staje się dopiero ichzwrot — w takich chwilach tylko Meitei ma gotową od-powiedź.— Szczęśliwy jest ten, kto nie myśli o zwrocie pienię-

dzy, ale równie szczęśliwy jest ten, kto nie martwi sięz powodu śmierci — Dokusen przyjął postawę wyniosłą,nieżyciową.

—■ Z twoich słów wynika, że tylko zuchwali dochodządo najwyższej mądrości.

—■ Pewnie. W księgach zen napisano: „Miej twarz z że-laza, a serce krowy".

—• Jesteś typowym wyrazicielem tej maksymy?— Niezupełnie. Ale myśl o śmierci zaczęła prześlado-

wać człowieka od czasu, kiedy wymyślono chorobę zwanąneurastenią.

—■ Pod każdym względem przypominasz człowiekaz epoki wcześniejszej, w której jeszcze nie znano neura-stenii.

Kiedy Meitei i Dokusen krzyżowali ostrza osobliwejdysputy, gospodarz nie ustawał uskarżać się na współ-czesną cywilizację.

— Cały problem polega na tym, żeby uniknąć zwra-cania pożyczonych pieniędzy.— Takiego problemu nie ma. Pożyczone zawsze trzeba

zwracać.

470

Page 483: Natsume Sōseki - Jestem kotem

___. Chwileczkę, to problem teoretyczny, posłuchaj uważ-nie. Nie tylko jest ważny problem, jak uniknąć zwracaniapożyczonych pieniędzy, ważnym problemem jest także,jak uniknąć śmierci. Nie, nie tylko jest, taki problemistniał już dawniej. Mam na myśli alchemię. Alchemiaponiosła klęskę w całej rozciągłości. I stało się jasne, żeczłowiek musi umrzeć.— To b>ło oczywiste jeszcze przed alchemią.— Poczekaj, to są rozważania teoretyczne. Nie gadaj,

lecz słuchaj. Kiedy stało się jasne, że człowiek musi umie-rać, zrodził się problem następny.— Jakiż to?— Jak umierać. To jest właśnie ten drugi problem.

Wraz z nim nieuchronnie muszą powstać kluby samobój-ców.— Rzeczywiście.— Ciężko jest umierać, ale jeszcze ciężej jest wtedy,

gdy nie można umrzeć. Dla narodu neurasteników życiejest znacznie większą męką niż śmierć. Dlatego -właśniedręczą ich sprawy śmierci. Nerwicowcy dręczą się niedlatego, że nie chcą umierać, lecz dlatego, że nie wiedzą,jak umierać. Większość z niedostatku mądrości zdaje sięna naturalny bieg rzeczy, a tymczasem społeczeństwopowoli zadręcza ich na śmierć. Lecz człowiek z charakte-rem nie może być zadowolony ze śmierci zadanej muprzez udręczone i dręczące społeczeństwo. Nie mamwątpliwości, że po głębokich rozważaniach na tematsposobu umierania, zostanie na pewno wynaleziony nowa-torski i znakomity środek. Ilość samobójców będzie wzra-stać, a każdy z samobójców z pewnością będzie opuszczałten świat na swój oryginalny sposób.— Nadejdą straszne czasy.— Nadejdą. Na pewno nadejdą. W sztuce napisanej

przez Jonesa występuje filozof propagujący samobójstwo.— Sam popełnił?— Niestety, nie. Sam tego nie zrobił. Jestem pewien,

471

Page 484: Natsume Sōseki - Jestem kotem

że za tysiąc lat wszyscy będą umierać śmiercią samobój-jczą. A po dziesięciu tysiącach lat ludzie będą przekonaniże nie ma innej formy śmierci poza samobójstwem.— Straszne czasy nadejdą.— Z pewnością. I wtedy samobójstwo będzie przed-

miotem studiów, stanie się wspaniałą gałęzią nauki, a wszkole takiej jak „Dom Spadających Obłoków" zamiastetyki wykładana będzie wiedza o samobójstwie jakoprzedmiot obowiązkowy.— Dziwne, ale chciałbym posłuchać takich wykładów^

Panie Meitei, czy pan już słyszał tę znakomitą teorię pro-fesora Kushamiego?— Słyszałem! Wykładowca etyki w „Domu Spadają-

cych Obłoków" będzie mówił tak: Koledzy! Nie wolnotrzymać się barbarzyńskiego przeżytku, jakim jest mo-ralność publiczna. Wy wszyscy, jako przedstawicielemłodzieży świata, obowiązani jesteście do popełnieniasamobójstwa. Ale ponieważ słuszną postawą jest życzyćdrugiemu tego, co pragnie się samemu, więc moglibyściezrobić krok dalej, wyjść poza samobójstwo ku zabójstwu...Skoro mieszkający naprzeciwko szkoły ubogi uczony, nie-jaki Chinno Kushami, uważa życie za wielki ciężar, na-leży zabić go jak najszybciej. To wasz obowiązek, koledzy.Żyjemy w czasach cywilizowanych, nie wolno więc po-sługiwać się po tchórzowsku włócznią, halabardą czy bro-nią palną, lecz bardziej wysublimowaną sztuką pośrednie-go rażenia, jaką jest zabijanie za pomocą szyderstwa. Zro-bicie mu przysługę, spełnicie dobry uczynek, a sobie za-pewnicie sławę.— Rzeczywiście, interesujący wykład.

— Jeszcze coś ciekawego dodam. W obecnych czasachpierwszym celem policji jest ochrona życia i własnościobywateli. Natomiast w czasach, o których mówimy, po-licjanci będą chodzić z pałkami jak rakarze i zabijaćludzi...

— Dlaczego?

472

Page 485: Natsume Sōseki - Jestem kotem

1

.— Dla współczesnego człowieka życie jest drogie, dla-tego chroni je policja. W przyszłości życie ludzi stanie sięcierpieniem, policja będzie wtedy zabijać z pobudek mi-łosiernych. Co zaradniejsi popełnią samobójstwo, dla po- 'lieji zostaną więc tylko typy pozbawione poczucia dumy,idioci bez zdolności popełnienia samobójstwa lub kalecy.Ci ludzie, którzy będą chcieli, aby ich zabito, wywiesząna drzwiach odpowiednie ogłoszenia, informujące poprostu, że na przykład kobieta czy mężczyzna chcąumrzeć. W odpowiednim czasie przyjdzie policjant i przy-stąpi niezwłocznie do wypełnienia życzenia. A co z tru-pem? Trupy będą zabierać na wózki również policjanci.Ale mam rzeczy jeszcze bardziej interesujące.

Page 486: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Żartom pana, panie profesorze, nie ma końca —rzekł zachwycony T6fu.— Żarty żartami, ale można nazwać to przepowie-

dnią. — Dokusen nie zostawiając swoim zwyczajem ko-ziej bródki w spokoju zaczął cedzić słowo po słowie. —Ludzie, którzy nie zgłębili prawdy i których skrępowałświat zjawisk przesuwających się przed oczyma, skłonnisą uważać, że przemijające złudzenia są trwającymi wiecz-nie faktami, i dlatego kiedy mówi się im o czymś trochęoderwanym, od razu przyjmują to za żart. Skądże jaskółkai wróbel mają znać pragnfenia wielkiej dzikiej gęsi?

Kangetsu kiwnął głową na znak potwierdzenia. Doku-sen nie powiedział wprawdzie: „Jasne", lecz z fałszywąskromnością mówił dalej:— W dawnych czasach w Hiszpanii była miejscowość

zwana Cordobą.— A czy teraz jej nie ma?— Może jest. Nie o to chodzi. Zgodnie z panującym

tam zwyczajem, kiedy zadzwonił w kościele dzwon ob-wieszczający wieczór, kobiety wychodziły z domów i szłysię kąpać...— Zimą także?— Tego dokładnie nie wiem. W każdym razie wszyst-

473

Page 487: Natsume Sōseki - Jestem kotem

kie kobiety, bogate i biedne, wskakiwały do rzeki. Męż-czyźni nie brali w tym udziału. Tylko podpatrywali z da-leka. Pośród fal zielonkawych i szarzejących o zmrokuwidzieli poruszające się w półmroku białe ciała...— To poezja! Można napisać wiersz w nowym stylu.

Gdzie to było? — Tofu pochylił się z zainteresowaniemdo przodu, gdy tylko usłyszał o nagich ciałach.— W Cordobie. Miejscowi młodzieńcy nie mogli pły-

wać razem z kobietami i, co więcej, nie pozwalano imnawet oglądać kobiet z daleka. Niezadowoleni, postano-wili zażartować...— Co też oni wymyślili? — usłyszawszy słowo „zażar-

tować" Meitei wielce się rozradował.— Przekupili dzwonnika ze świątyni i ten obwieści!

zachód słońca o godzinę wcześniej. Kobiety, jako istotybezmyślne, usłyszawszy głos dzwonu, zebrały się na brze-gu rzeki i w samej bieliźnie powskakiwały do wody. Jużw wodzie spostrzegły, że wcale się jeszcze nie ściemniło.— Nie świeciło czasem jesienne oślepiające słońce?— Spojrzały na most. Zebrało się tam mnóstwo męż-

czyzn i przypatrywało się im. Zapłonęły ze wstydu, leczbyło już za późno.— I co?— Człowiek błądzi postępując zgodnie z utartymi zwy-

czajami i najczęściej przy tym zapomina o czymś waż-niejszym. Należy więc bardzo uważać.

— Zaprawdę, pouczające kazanie. Opowiem wam pe-wną historię o błądzeniu wynikającym z polegania napowszechnych zwyczajach. Niedawno w pewnym czaso-piśmie przeczytałem powieść o aferzyście. Wyobraźciesobie, że założyłem sklep antykwaryczny i w witryniewystawiłem obrazy i przedmioty wykonane przez mi-strzów. Oczywiście, nie są to rzeczy fałszywe, lecz praw-dziwe, bez żadnego oszukaństwa, po prostu same dzieławysokiej klasy. Ceny też są wysokie. Przychodzi do mniemiłośnik rzadkich przedmiotów i pyta, ile kosztuje obraz

474

Page 488: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Motonobu. Odpowiadam, że sześćset jenów. Klient mówi,że chce kupić, ale nie ma przy sobie sześciuset jenówi dlatego musi, niestety, na razie zrezygnować.

_____. Czy on musi koniecznie tak powiedzieć? — zapytałgospodarz, który nigdy nie miał skłonności do efektówscenicznych.— To przecież powieść — odrzekł Meitei z miną

znawcy. — Można założyć, że tak powiedział. Wtedy mumówię, żeby się nie martwił o zapłatę i zabrał obraz dodomu, skoro mu się podoba. Klient waha się, mówi, żetak nie może postąpić, godzi się na ewentualne raty mie-sięczne. Mówię mu, że będzie moim stałym klientem,może więc wziąć obraz na dogodne, długoterminowe raty,nie musi się krępować. Może płacić dziesięć jenów mie-sięcznie, a nawet pięć jenów. Wymieniam jeszcze z klien-tem kilka zdań i w końcu sprzedaję obraz mistrza KanoMotonobu za sześćset jenów, rozkładając na raty po dzie-sięć jenów miesięcznie. *— Podobnie sprzedają encyklopedię „Timesa".— Co do tej encyklopedi wszystko jest pewne. W moim

przypadku wielce niepewne. Teraz przystępuję do pomy-słowego oszustwa. Dobrze słuchajcie! Jak myślisz, Kan-getsu, ile lat trzeba, żeby po dziesięć jenów miesięczniespłacić sześćset jenów?— Oczywiście pięć lat.— Tak jest, pięć. Jak myślisz, Dokusen, pięć lat to dłu-

go czy krótko?

— Jedna myśl to dziesięć tysięcy lat, dziesięć tysięcylat to jedna myśl. I krptko, i długo.

—■ Co to jest? Poemat dydaktyczny? To nie ma sensu.Skoro przez pięć lat płaci po dziesięć jenów miesięcznie,to znaczy, że musi zapłacić sześćdziesiąt razy. Ale przy-zwyczajenie to rzecz straszna. Gdy się powtarza to samosześćdziesiąt razy, ma się potem ochotę powtórzyć po razsześćdziesiąty pierwszy i sześćdziesiąty drugi. Wciąż po-wtarzając tę samą czynność dojdzie do tego, że nie zazna

475

Page 489: Natsume Sōseki - Jestem kotem

spokoju, jeśli nie zapłaci dziesięciu jenów w określonymterminie. Człowiek wygląda na stworzenie rozumne, alema jeden słaby punkt: daje się zwodzić zwyczajom i za-pomina o tym, co najważniejsze. Wykorzystując tę słabośćwielokrotnie zarabiam po dziesięć jenów miesięcznie.— Ha, ha, ha! Coś podobnego! Gdzie są tacy zapomi-

nalscy? — zaśmiał się Kangetsu.— Bywają, bywają tacy! — gospodarz rzekł raczej po-

ważnie. — Pamiętam, jak spłacałem pożyczkę zaciągniętąna uniwersytecie, płaciłem im co miesiąc, dopóki nie od-mówili przyjęcia. — Swój wstyd głosił otwarcie jakowstyd wszystkich ludzi.— Widzicie, że mam rację? Taki człowiek jest nawet

wśród nas. Ci, którzy moją wizję cywilizacji wyśmiali ja-ko żart, gotowi są płacić raty przez całe życie, choćbywystarczyłoby tylko sześćdziesiąt razy. Odnoszę to zwła-szcza do Kangetsu i Tófu. Jesteście młodzi, nie maciejeszcze wiele doświadczenia, słuchajcie uważnie tego, comówimy, gdyż w przeciwnym razie zostaniecie podleoszukani.

—■ Tak jest, proszę pana. Odtąd zapłacę tylko sześćdzie-siąt rat, ani grosza więcej.— To na pewno żart, ale pouczający! — Dokusen zwró

cii się z tymi słowami do Kangetsu. — Weźmy taki przykład. Jeśli Kushami czy Meitei powiedzieliby, żeś postąpiłniewłaściwie żeniąc się bez pytania, i kazali przeprosićniejakiego Kanedę, co byś wtedy uczynił? Czy przeprosił-byś go?— Nie. Ale jeśli Kaneda chciałby mnie przeprosić, nie

sprzeciwiałbym się, choć tego od niego nie wymagam.— A gdyby tak policjant rozkazał ci go przeprosić?— Tym bardziej bym odmówił.— A gdyby kazał ci to zrobić minister lub arystokrata?— Tym mocniej bym się sprzeciwił. %— A widzisz! Na tym właśnie polega różnica międfcyi

człowiekiem dzisiejszym a dawniejszym. Dawniej wszy-Aj

476

Page 490: Natsume Sōseki - Jestem kotem

stko mogłeś zrobić, jeśli po twojej stronie był autorytetpana i władcy. Obecnie nadchodzi epoka, w której nawetautorytety będą bezsilne. Ich Wysokości czy Jego Eksce-lencje nie mogą teraz wynosić się nad innego człowieka.Mówiąc dosadnie]: w obecnych czasach im ktoś mawiększą władzę, tym większą wzbudza niechęć i sprzeciw.Posługując się tylko autorytetem osoby o wyższej pozycji,niczego nie można zrobić — to całkowicie nowe zjawisko,którego dawniej nie było. Z punktu widzenia dawnychludzi dzieją się teraz rzeczy, które kiedyś były nie do po-myślenia. Tak, przemiany w warunkach społecznychi w charakterach ludzi są naprawdę zdumiewające. Wizjaprzyszłości przedstawiona tak ciekawie przez kolegę Mei-"teia może być przyjęta tylko jako żart, nie mam jednakwątpliwości, że dobrze wyjaśnia ona naszą obecną sytu-ację.

— Skoro przynajmniej jedna osoba dobrze mnie zrozu-miała, mam ochotę kontynuować swój opis przyszłości.Jak wyłożył słusznie Dokusen, w naszych czasach ci, któ-rzy kryją się za osłoną autorytetu, lub ci, którzy usiłująwspierać się na kilkuset włóczniach, są takimi samymizatwardziałymi przeżytkami jak ci, którzy w naszychczasach podążają do celu w palankinach, przypominająckomara ścigającego się z pociągiem. Są to w większościdurnie typu herszta Chohana z zaułka Karasugane; niema co się nimi przejmować, zwłaszcza że w swym opisieprzyszłości nie zamierzam podejmować takich drobnych,przejściowych problemów naszych czasów. Mówię tu ra-czej o zjawiskach dotyczących losów całego rodzaju ludz-kiego. Kiedy prześledzimy uważnie i dalekowzrocznierozwój cywilizacji i przepowiemy główne tendencje da-lekiej przyszłości, okaże się, że nawet małżeństwo staniesię rzeczą nie do pomyślenia. Mam na myśli niemożnośćmałżeństwa. Zaraz to wyjaśnię. Jak już powiedziałem,nasza epoka to epoka indywidualizmu. Dawniej rodzinęreprezentował mąż, powiat reprezentował naczelnik, pro-

, •

477

Page 491: Natsume Sōseki - Jestem kotem

wincię gubernator, pozostali ludzie natomiast nie mieliwłasnej indywidualności. A jeśli nawet mieli, to i taksię z nimi nie liczono. Kiedy uległo to całkowitej zmianie,wszyscy bez wyjątku zaczęli podkreślać swą osobowość;odtąd każdy, na kogo spojrzysz, zda się mówić: „Ty to ty,a ja to ja". Kiedy dwoje ludzi przechodzi obok siebie,każdy z nich myśli tak: „Skoro ty, łotrze, jesteś człowie-kiem, to ja tym bardziej". Tak dalece zapuścił w nas ko-rzenie indywidualizm. I jeśli wszyscy ludzie w równymstopniu wzmocnili swą osobowość, to znaczy, że jedno-cześnie w takim samym stopniu osłabli. Każdy stał się natyle silny, żeby bronić siebie samego, i na tyle słaby,żeby mógł z równą co dawniej swobodą szkodzić drugiemu.Z siły swej człowiek się cieszy, ale nie lubi słabości, więcjak może, broni swej mocnej strony i nie ulega zapędomdrugiego, a jednocześnie stara się mu zaszkodzić choćbyna pół włosa, by w ten sposób rozszerzyć zakres swegodziałania. W takim układzie maleje dystans między je-dnym a drugim człowiekiem, a żyć w tych warunkach jestcoraz trudniej. Każdy nadyma się jak balon, który zachwilę ma pęknąć, i tak nadęty żyje w cierpieniu. Tłokwszystkich męczy i każdy poszukuje różnymi sposobamimożliwości zwiększenia dystansu między sobą a drugimczłowiekiem. Widzimy więc, że człowiek cierpi w konse-kwencji własnych czynów. Zmęczony tym cierpieniem,najpierw wymyślił oddzielne mieszkania dla dzieci i dlarodziców. Pojedźcie w góry, a zobaczcie jeszcze starą Ja-ponię. Często całe rody skupiają się w jednej chacie. Niemają jeszcze indywidualności, żeby o nią walczyć, a jeślinawet ktoś z nich ma, to tego nie rozgłasza, wszyscy sązadowoleni z tego, co mają. Natomiast w cywilizowanymspołeczeństwie uważa się, iż dzieci i rodzice ponoszą stra-tę, jeśli nie postępują względem siebie w najwyższymstopniu egoistycznie i nie bronią się wzajemną izolacją.W bardziej cywilizowanej Europie system ten zacząłfunkcjonować wcześniej niż w Japonii. A jeśli zdarza się,

478

Page 492: Natsume Sōseki - Jestem kotem

że dzieci i rodzice mieszkają pod jednym dachem, to synpieniądze pożycza u ojca na procent i płaci za mieszkaniejak obcemu. Ten piękny zwyczaj zrodził się dlatego, żeojciec akceptuje i ceni indywidualność syna. Zwyczaj tennależałoby jak najszybciej importować do Japonii. Zwła-szcza że już teraz związki z krewnymi rozluźniły się,a rodzice i dzieci rozstają się na naszych oczach. Lecz tonie wystarczy. Podobnie wyodrębnić się powinny równieżdzieci, ponieważ wraz z rozwojem niecierpliwej indywi-dualności nieograniczenie rosnąć będzie również szacunekdla niej. A gdy dzieci i rodzice, bracia i siostry będą żyćoddzielnie, nadejdzie kolej na wprowadzenie programudzielenia się małżeństw. Zgodnie z dzisiejszymi poglądamimałżeństwo polega na mieszkaniu wspólnie pod jednymdachem. Jest to pogląd wielce fałszywy. Ażeby ludziemogli mieszkać pod jednym dachem, muszą mieć zgodnecharaktery na tyle, żeby móc przebywać razem. Dawniejniczego w tym względzie nie można było małżeństwu za-rzucić, mówiono nawet, że w dwóch ciałach mieszka jednadusza. Małżeństwo składało się pozornie z dwojga ludzi, alew rzeczywistości było ono jedną indywidualnością. Mał-żonkowie związani byli ze sobą na dobre i złe do samejstarości, a po śmierci przemieniali się w borsuki i żyliw jednej norze. Co za barbarzyńskie zwyczaje! Terazjest to niemożliwe. Mąż pozostaje mężem, a żona żoną.To właśnie żona w żeńskiej szkole chodzi w spodniachi zahartowawszy swą nieugiętą indywidualność przycho-dzi do domu męża z przystrzyżonymi na krótko włosami,a wtedy jest już za późno na jej przystosowanie do wolimęża. Jeśli to się czasem powiedzie, to o takiej zgodnejżonie inni powiedzą, że jest marionetką, nie żoną. Imkobieta mądrzejsza, tym groźniejsza staje się jej indywi-dualność. Im bardziej indywidualność się rozwija, tymtrudniej kobiecie zgodzić się z mężem. Brak zgody, siłąrzeczy, rodzi konflikty. Dlatego też tak zwane uczoneżony wojują z mężami od rana do wieczora. Zaprawdę,

479

Page 493: Natsume Sōseki - Jestem kotem

imponujący to widok — im bardziej uczoną bierzesz so-bie żonę, tym większe czekają ciebie cierpienia. Międzytaką żoną a mężem niezgodność jest większa niż międzywodą a oliwą. Byłoby jeszcze nieźle, gdyby ta woda i oli-wa utrzymywały spokojnie własne oddzielne poziomy, aletak nie jest — reagują na siebie, aż cały dom chwieje sięjak podczas trzęsienia ziemi. W końcu dochodzą do wnio-sku, że dalsze życie w małżeństwie przynosi tylko wza-jemne szkody... .— Zaczną się rozchodzić? To mnie martwi — rzekł

Kangetsu.— Będą się rozchodzić. Na pewno będą. Rozwiodą się

wszystkie małżeństwa na całym świecie. A te, które po-zostaną razem, nie będą przez społeczeństwo uznawaneza małżeństwa.

— To znaczy, że moje małżeństwo zaliczą również donie uznawanych? — Kangetsu w krytycznym momencieprzypomniał o swej miłosnej przygodzie.— Twoje szczęście, że urodziłeś się w epoce Meiji. Ja

opisuję przyszłość, mój umysł wyprzedza teraźniejszośćo kilka kroków, dlatego pozostanę nadal kawalerem. Nie-którzy tłumaczą wszystko nieszczęśliwą miłością, ale onisą krótkowzroczni, dostrzegają tak niewiele, że żal mi ichnaprawdę. Jeszcze opowiem wam trochę o przyszłości.Nadejdzie dzień, gdy z nieba zstąpi filozof i ogłosi nie-słychaną prawdę. Powie, że człowiek to zwierzę indywi-dualizmu. Likwidacja indywidualizmu będzie oznaczaćlikwidację rodzaju ludzkiego. W celu zapewnienia czło-wiekowi trwałości należy za wszelką cenę chronić i roz-wijać jego indywidualność. Skrępowanie złym zwyczajemmałżeństwa — wbrew chęci •— jest barbarzyństwemsprzecznym z naturalnymi skłonnościami człowieka. Tomogło być praktykowane w czasach ciemnoty, kiedy nierozwinął się jeszcze indywidualizm, lecz w czasach roz-kwitu cywilizacji popadanie w sidła złych nawyków i obo-jętność jest nieporozumieniem. W naszych czasach, gdy

480

Page 494: Natsume Sōseki - Jestem kotem

cywilizacja osiągnęła najwyższy poziom przypływu, niema żadnych przesłanek, które usprawiedliwiałyby niepo-pularną przyjaźń i związek dwóch odrębnych indywidu-alności. Mimo przeciwwskazań nie dokształceni chłopcyi dziewczęta, skuszeni chwilowymi niskimi uczuciami,bezmyślnie poddają się ceremoniałowi wspólnego łoża,a jest to czyn wielce niemoralny. Dla dobra ludzkości,dla dobra cywilizacji, w obronie indywidualności tychmłodych mężczyzn i kobiet musimy zebrać wszystkie siłyi przystąpić do walki z barbarzyńskimi zwyczajami...

— Profesorze, protestuję — Tofii z głębokiem przeko-naniem stuknął dłonią o kolano. — Moim zdaniem niema na świecie niczego droższego ponad miłość i piękno.Tylko one przynoszą nam radość i szczęście, wiodą kudoskonałości.. Dzięki miłości i pięknu nasze uczucia sub-telnieją, charakter szlachetnieje, a wrażliwość na cier-pienia innych sublimuje. Dlatego nie nrrożemy o nich za-pominać, bez względu na to, gdzie i kiedy się urodzimy.Gdy one pojawiają się, miłość przybiera postać związkumałżeńskiego, piękno zaś obiera formę poezji i muzyki.Dopóki więc istnieje na ziemi człowiek, nie może zniknąćani małżeństwo, ani sztuka.

— Dobrze by było, gdyby małżeństwo nie zginęło, ale

przed chwilą filozof orzekł, że z całą pewnością zginie,

i będziesz musiał się z tym pogodzić. A sztuka? Sztukę

spotka ten sam los, co małżeństwo. Rozwój indywiduali-

zmu oznacza swobodę. A taka swoboda oznacza: „Ja to

ja, on to on". Czy w tych warunkach może istnieć sztu-

ka? Sztuka teraz rozkwita dlatego, że istnieje zgodność

indywidualności artystów i odbiorców. Na przykład ty.

Jeśli nawet będziesz wkładał dużo wysiłku w pisanie

wierszy w nowym stylu, ale nikt ich nie przeczyta i nie

powie, że są interesujące, to — przykro mi bardzo — bę-

dziesz ich jedynym czytelnikiem. I nic z tego nie wyj-

dzie, jeśli nawet napiszesz niezliczoną ilość „Pieśni kaczki

Sl — Jestem kotem (

Page 495: Natsume Sōseki - Jestem kotem

mandarynki". Twoje wiersze ezytają wszyscy dlatego, żeurodziłeś się w epoce Meiji...— Nie tak bardzo czytają...— No, jeśli nawet teraz nie czytają, to w przyszłości,

kiedy cywilizacja się rozwinie i pojawi ów filozof głoszącyteorię antymatrymonialną, nie spotkasz już ani jednegoczytelnika. I nie dlatego nie będą czytać, że to twojewiersze, po prostu w ogóle nie będą się interesować tym,co ktokolwiek napisze, ponieważ każdy człowiek będziemiał swoją własną specyficzną indywidualność. Tego ro-dzaju tendencja pojawiła się już dziś w Anglii. Spójrzciechoćby na Mereditha, na Jamesa, których indywidualnośćujawnia się w utworach najmocniej. Prawie nikt ich nieczyta. I nic dziwnego. Mogłyby one zainteresować tylkotych czytelników, których cechy indywidualne są takiesame jak pisarza. Stopniowo ta tendencja się pogłębii w okresie, gdy małżeństwo zostanie uznane za rzecz nie-moralną, zaniknie również sztuka. Jakże może być inaczej,skoro ja nie będę rozumiał tego, co ty napiszesz, a ty niezrozumiesz rzeczy napisanych przeze mnie? Między mnąa tobą nie będzie nie tylko sztuki, ale nawet kupki gnoju.— Tak, rozumiem, ale intuicja mi mówi, że tutaj coś

się nie zgadza.— Tobie mówi intuicja, a mnie mówią wszystkie zmy-

sły, że inaczej być nie może.— Możliwe, że mówią ci to twoje zmysły — tym razem

głos zabrał Dokusen — lecz nie mam wątpliwości, żewspółżycie będzie tym bardziej skrępowane, im większąswobodę rozwoju indywidualności da się człowiekowi.Nietzsche wydźwignął swego nadczłowieka właśniez owego skrępowania, nie miał już na kim polegać, więcwymyślił taką filozofię. Na pierwszy rzut oka może sięwydawać, że nadczłowiek to ideał, a jednak nie jest tożaden ideał, lecz wyraz niezadowolenia. Przestraszył sięrozwiniętego w dziewiętnastym wieku indywidualizmu,nie mógł się nawet w czasie snu przewrócić na drugi bok

482

Page 496: Natsume Sōseki - Jestem kotem

bez skrępowania i ten wielki człowiek, zdjęty rozpaczą,

począł wypisywać bzdury. Kiedy go czytam, nie doznaję

zachwytu, lecz robi mi się go żal. Jego głos nie jest gło-

sem niezłomnego męża, lecz jękiem człowieka rozżalonego

poczuciem krzywdy. Tak się zresztą stać musiało. W da-

wnych czasach wystarczyło, że pojawił się jeden wielki

człowiek, wszyscy spontanicznie gromadzili się wokół nie-

go i byli szczęśliwi. Gdyby dziś rodziła się taka wspa-

niała siła, Nietzsche i jemu podobni nie musieliby tworzyć

bohaterów książkowych za sprawą pióra i papieru. Ho-

mer czy Chevy Chase również przedstawiają nadludzkich

bohaterów, ale między nimi a nadczłowiekiem Nietzschego

jest wielka różnica. Tamci, są weseli i pełni radości.

Autorzy wybierają zdarzenia radosne i dlatego nie ma

w ich utworach goryczy. W epoce Nietzschego stało się

to niemożliwe. Nie pojawił się bowiem ani jeden prawdzi-

wy bohater, a byle kogo trudno uznać za bohatera.

Dawniej był Konfucjusz tylko jeden i dlatego miał sze-

rokie wpływy, obecnie mamy wielu Konfucjuszów. A kto

wie, może wszyscy ludzie są Konfucjuszami? Jeśli jednak

będziesz się przechwalał, żeś Konfucjusz, to i tak nikt na v

ciebie nie zwróci uwagi. To z kolei wywołuje rozżalenie,

wymyślasz więc nadczłowieka i popisujesz się nim na

kartach książki. Chcieliśmy wolności i otrzymaliśmy ją.

Ale kiedy mamy już wolność, nie znajdujemy w niej za-

dowolenia. Tak więc europejska cywilizacja wydaje się

dobra tylko na pierwszy rzut oka, w rzeczywistości jest

niewiele warta. W przeciwieństwie do tego u nas na

Wschodzie od najdawniejszych czasów przywiązywano

wielką wagę do doskonalenia ducha. I to było słuszne!

A teraz co się dzieje? Rozwój indywidualizmu doprowa-

dził wszystkich do nerwicy. Ludzie, nie mając wyboru,

zrozumieli sens powiedzenia: „Spokojny jest lud pod wła-

dzą króla". Pojęli również słuszność słów: „Nie działając

zmieniasz świat". Ale cóż z tego, że pojęli prawdę, skoro

31* ■ 483

Page 497: Natsume Sōseki - Jestem kotem

jest już za późno. Podobnie jak alkoholik, który żałuje, |że zaczął kiedyś pić.— Panowie, to bardzo pesymistyczna teoria, ale dziwna!

rzecz, ja tego w ogóle nie odczuwam. Dlaczego tak się|dzieje? — zapytał Kangetsu.— Dlatego że dopiero się ożeniłeś — natychmiast wy-

jaśnił Meitei.

— Popełniasz wielki błąd — nieoczekiwanie powiedziałgospodarz — kiedy żeniąc się myślisz, że kobieta jest cośwarta. Dla twego dobra przeczytam ci coś ciekawego.Słuchaj uważnie. — Wziął do ręki starą księgę, którąprzyniósł z biblioteki. — To stara książka, ale zaświadczaona, że już w tamtych czasach dobrze wiedziano, iż kobie-ta jest złym stworzeniem.

— Trochę to zaskakujące — rzekł Kangetsu. — A kie- ł|

dy napisano tę książkę?

— Autorem jest Thomas Nashe, książka pochodziz szesnastego wieku.— Zaskakujące! Już w tak dawnych czasach źle mówili '"\

o mojej żonie?

— Zle mówili o wszelkich kobietach, a do nich też na- Ąleży zapewne twoja żona, więc powinieneś posłuchać.— Słucham, słucham! Jestem wielce zobowiązany.

— Najpierw zapoznam was z poglądami na temat ko-'biety, sformułowanymi przez starożytnych mędrców.^Słuchacie mnie?— Wszyscy słuchamy! Nawet ja, kawaler, słucham.

„Arystoteles powiedział: Ponieważ kobiety są bez-wartościowe, żeniąc się należy wziąć sobie za żonękobietę małą, nie dużą. Zawsze lepiej mieć w domumałe zmartwienie niż duże".

— Kangetsu, twoja żona jest duża czy mała?— Należy do większych zmartwień.— Ha, ha, ha! Bardzo ciekawa książka. Czytaj dalej.

484

Page 498: Natsume Sōseki - Jestem kotem

„Pewien człowiek zapytał: Co jest największym

cudem? Mędrzec odpowiedział: — Cnotliwa żona..."

— A kto był tym mędrcem?— Nazwiska nie podano.— Z pewnością przyprawiono mu rogi.— Następnie występuje Diogenes.

' „Ktoś zapytał, kiedy należy się żenić. Diogenes

odpowiedział: — Młodemu za wcześnie, staremu za

późno".

— On to wymyślił w beczce? *

„Pitagoras powiedział, że na świecie są trzy strasz-

ne rzeczy: ogień, woda i kobieta".

— I pomyśleć, jakie głupoty głosili greccy filozofowie.Moim zdaniem, na świecie nie ma strasznych rzeczy. Niewchodzę do ognia, więc nie płonę, nie wchodzę do wody,więc nie tonę... — Dokusen zawahał się.— Spotkawszy kobietę nie topnieję... — przyszedł mu

z pomocą Meitei.'Gospodarz, czytał dalej:

„Sokrates powiedział, że najcięższą sprawą dlaczłowieka jest kierowanie kobietami, a Demostenesuważał, że jeśli człowiek chciałby zadręczyć nieprzy-jaciela, powinien podarować mu swoją żonę. Wywo-ła ona w jego domu wiatr i burzę, fale szalejącedniem i nocą i zadręczy na śmierć. Seneka zaś uwa-żał, że kobieta i ciemnota są największymi nieszczęś-ciami na świecie. Marek Aureliusz twierdził, że ko-biety podobne są do statku w czasie burzy — taksamo trudno nimi kierować. Plaut sugerował, żekobiety lubią się stroić w wytworne szaty, ponieważchcą ukryć swą wrodzoną brzydotę. Valerius w liś-cie do swego przyjaciela donosił, że na tym świecienie ma dla kobiet rzeczy niemożliwych na drodze

485

Page 499: Natsume Sōseki - Jestem kotem

zaspokajania ich pragnień. Prosił opatrzność, abyzlitowała się i strzegła go przed przebiegłością ko-biet. Pisał tak: Co to jest kobieta? Czyż nie jest onawrogiem przyjaźni i miłości? Czyż nie jest nieuni-knionym źródłem cierpienia i źródłem niechybnejklęski? Czyż nie jest kuszeniem natury? Truciznąpod postacią miodu? Jeśli wyrzucenie kobiety by-łoby czynem niemoralnym, to pozostawienie jej by-łoby straszną torturą..."

— Już dość, profesorze! Nasłuchawszy się tyle złegoo mojej żonie, nie mogę pozwolić na więcej.— Zostało jeszcze pięć, sześć stron, mógłbyś jeszczef

posłuchać.— Lepiej będzie, jeśli zrezygnujesz z reszty. Twoja!

żona pewnie niebawem wróci do domu — zaczął pokpi-'wać Meitei.— Kiyo! Kiyo! — rozległ się w tej samej chwili głos

gospodyni.- — To straszne, małżonka już jest w domu.— He, he, he! Czym się przejmujesz? — odrzekł gospo-|

darz ze śmiechem.

— Kiedy to pani wróciła?Nie było odpowiedzi. W chanoma panowała cisza.— Czy pani słyszała, o czym mówiliśmy?Nadal nikt nie odpowiadał.

— To nie są poglądy męża. Proszę się nie obawiać. Taktwierdził niejaki Nashe w szesnastym wieku.— Nic nie wiedziałam — krótko odpowiedziała go-

spodyni.

Kangetsu zachichotał nerwowo.— Ja też nie wiedziałem, więc proszę wybaczyć. Ha,

ha, ha! — Meitei śmiał się, nie próbując się nawet ha-mować.

Nagle otwarły się^ drzwi wejściowe, ktoś wszedł bezpytania i powitania, rozległy się głośne kroki i od razu

486

Page 500: Natsume Sōseki - Jestem kotem

odsunęły się drzwi do salonu. W drzwiach ukazała siętwarz Sampeia.

Wyglądał zupełnie inaczej niż zwykle, miał na sobiebielutką koszulę i nowiuteńki frak. Zdążył już chyba nie-co wypić, w ręce trzymał cztery ciężkie butelki piwa,związane sznurkiem, postawił je obok suszonych bonitoi nie witając się usiadł ciężko na macie. Sprawiał wraże-nie człowieka wielce obytego w świecie.— Jak tam pana żołądek? Niedobrze siedzieć tak ca-

łymi dniami w domu.

— Jeszcze ci nie powiedziałem, czy lepiej jest, czy go-rzej z moim żołądkiem.— Co z tego, że pan nie powiedział, widzę, że cera nie

jest zdrowa. Teraz należy chodzić na ryby. Wziąć łódkęw Shinagawa... Ja byłem tam w ostatnią niedzielę.

— Czy coś złowiłeś?— Nic.— Mimo to jesteś zadowolony? ■

— Widzi pan, to podnosi na duchu. Chodził pan kiedyśtna ryby? Bardzo przyjemnie jest w małej łódce krążyć po\wielkim morzu — zwrócił się do wszystkich.

— Wolałbym po małym morzu dużym statkiem krą-żyć... — rozpoczął Meitei.

— Skoro już łowić, to najlepiej wieloryba lub syrenę,w przeciwnym razie to nuda — orzekł Kangetsu.— Czy coś takiego można złowić? Literaci nie mają

zdrowego rozsądku.— Nie jestem literatem.

— Tak? A kim pan jest? Dla biznesmenów takich jakja najważniejszy jest zdrowy rozsądek. W ostatnim czasieprzybyło mi niemało zdrowego rozsądku. Obracając sięw ich środowisku trudno nie ulec wpływowi.— Jak się to^zieje?

— Weźmy na przykład papierosy. Dopóki palisz „Asa-hi" czy „Shikishima", nikt na ciebie nie zwraca uwagi —

487

Page 501: Natsume Sōseki - Jestem kotem

mówiąc to wyciągnął dumnie egipskiego papierosa ze zło-conym ustnikiem i zapalił.— Masz pieniądze na takie luksusy?— Pieniędzy jeszcze nie mam, ale jakoś sobie radzę.

Kiedy palisz takie papierosy, możesz liczyć na zaufanie.— W ten sposób łatwiej zdobyć zaufanie niż szlifowa-

niem kulek, Kangetsu. Wygodne, łatwe zaufanie — rzekłMeitei do Kangetsu, ale ten nie zdążył odpowiedzieć, gd$znowu zabrał głos Sampei.— To pan jest Kangetsu?! Nie został pan doktorer

Skoro tak, to ja wezmę.— Doktorat?-— Nie, córkę Kanedy. Naprawdę, przykro mi z tego

powodu. Ale wciąż mi powtarzał, żebym ją wziął, więcw końcu się zdecydowałem. Martwiłem się tylko, jak sięwytłumaczę przed panem.— Proszę się nie krępować — rzekł Kangetsu.— Skoro chcesz, to bierz ją, nam to nie przeszkadza —

odrzekł dwuznacznie gospodarz.— Pomyślna wiadomość. Nie ma zmartwienia z córką

Kanedy. Mówiłem, że znajdzie się ktoś i weźmie ją. W do-datku taki wspaniały dżentelmen zostanie jej mężem.Tofu, znowu masz temat do wiersza w nowym stylu. Za-bierz się szybko do roboty — Meitei wyraźnie się ożywił.— A, to pan jest Tofu? Napisze mi pan coś z okazji

ślubu? Wydrukuję i roześlę wszystkim. Nawet w „Taiyo"opublikuję!— Tak, napiszę. Na kiedy mam to zrobić?— Może pan wybrać któryś z już napisanych, w za-i

mian zapraszam na wesele. Częstujemy szampanem. Czypił pan kiedy szampana? Niezła rzecz. Profesorze, mamzamiar zamówić na wesele orkiestrę. Jak pan myśli, mo-jżna by wiersz Tofu przełożyć na muzykę?— Rób, co chcesz. ""— A może pan napisze nuty, profesorze?— Nie pleć głupstw.

488

Page 502: Natsume Sōseki - Jestem kotem

_____. Czy nikt z was nie zna się na muzyce?_____Kandydat na doktora, Kangetsu, jest mistrzem

skrzypiec. Spróbuj go ładnie poprosić. Ale on się chybanie zgodzi tylko za szampana.

—. Szampan za cztery czy pięć jenów nie jest dobry,ale nie będą częstować takim tanim. Napisze pan nuty?

—• Dobrze, napiszę. Nawet za szampana w cenie dwu-dziestu senów za butelkę. Nawet za darmo.

— Za darmo nie chcę. Na pewno zapłacę. Jeśli niechce pan szampana, to mogę zaproponować inną zapłatę.

Z kieszeni marynarki wyjął siedem czy osiem zdjęći rozrzucił je po macie. Wszystkie zdjęcia przedstawiałydziewczęta w kwiecie wieku. Jedne sfotografowane byłydo połowy. Inne w całości. Stały. Siedziały. Niektóre byływ szarawarach. Inne w rozchylonych nieco kimonacho długich rękawach furisode. W tradycyjnych fryzurachmężatek.— To byłe kandydatki. W podziękowaniu mogę Kan-

getsu i Tofu. po jednej przedstawić. Co wy na to? —sunął zdjęcia Kangetsu.— Niezła. Bardzo proszę o rekomendację.— A ta się podoba? — podsunął mu jeszcze jedno.—- Ta też niezła. Proszę koniecznie mnie przedstawić.— Którą?— Którąkolwiek.— Widzę, że nie brak ci namiętności. Profesorze, ta

dziewczyna to kuzynka pewnego doktora.— Tak?

— Ma bardzo miły charakter. Jest młoda. Ma siedem-naście lat. Wniesie w posagu tysiąc jenów. A ta jest córkągubernatora — mówił jakby do siebie.

—■ Czy nie mógłbym poprosić o wszystkie?

—• Wszystkie?! Nie bądź taki zachłanny. Jesteś zwo-

lennikiem poligamii?-— Nie, ale popieram mięsożerność.

Page 503: Natsume Sōseki - Jestem kotem

489

Page 504: Natsume Sōseki - Jestem kotem
Page 505: Natsume Sōseki - Jestem kotem

— Dość tego, możesz to schować — rzekł gospodarzz wyrzutem.— To znaczy, że żadnej nie bierzesz? — upewnił się

Sampei i włożył zdjęcia do kieszeni.— Co to za piwo?— Prezent. Kupiłem tu za rogiem, żeby uczcić moje

święto. Proszę się napić.

Gospodarz zaklaskał «w dłonie, przywołał służącą i ka-zał otworzyć butelki. Po czym Meitei, Kangetsu, Tofuz nabożnym szacunkiem unieśli w górę szklanki i uczciliradosną okazję.

Przyszły pan młody był chyba bardzo zadowolony, gdyżpowiedział:— Wszystkich tu obecnych zapraszam na weselne przy-

jęcie. Wszyscy przyjdziecie, prawda?— Ja nie mam ochoty — z miejsca odrzekł gospodarz.

— Dlaczego? Przecież to największe święto w moirżyciu. Proszę przyjść. Nie można tak bez serca...— Nie myśl, że nie mam serca, ale nie przyjdę.— Nie ma pan ubrania? Jakoś załatwię narzutkę haor

i szarawary hakama. Dobrze jest czasem wejść międzjludzL Przedstawię pana słynnym osobistościom.

— Mnie to wcale nie interesuje.— Żołądek wyzdrowieje.— Może nie wyzdrowieć, nie obchodzi mnie to.

— No, skoro pan taki uparty, to już nic nie poradzę.A wy przyjdziecie?— Ja z pewnością. Chciałbym dostąpić też zaszczytu

i zostać swatem. Dziewięć czarek szampana! Ach, wieczo-rze wiosenny... Co? Swatem został już Suzuki Tojiiro?To-san? No, tak, tak przypuszczałem. Żałuję bardzo.Dwóch swatów to o jednego za dużo. Wezmę więc udziałjako zwykły człowiek.— A pan?— Ja? „Spokojnie sobie żyją pod księżyca blaskiem,

490 *

Page 506: Natsume Sōseki - Jestem kotem

crdy w g^szczu bambusów gwiżdże wiatr, ludzie polująmiędzy białą rzęsą a czerwonym rdestem"._- Co to jest? Poezja T'ang?__ Nie wiem.— Nie wie pan? Szkoda. Kolega Kangetsu przyjdzie,

prawda? Choćby ze względu na dotychczasowe stosunki.— Niech będzie, przyjdę. Szkoda byłoby nie posłuchać,

jak orkiestra gra moją kompozycję.— Oczywiście. A ty, Tófu?— Może też przyjdę. Chciałbym przed parą młodych

odczytać wiersz w nowym stylu.— Bardzo mi przyjemnie. Profesorze, od urodzenia nie

czułem się tak szczęśliwy jak dzisiaj. I dlatego wypijęjeszcze jedną szklankę piwa. — Sam pił piwo, które przy-niósł w prezencie; cały poczerwieniał na twarzy.

Krótki jesienny dzień chylił się ku końcowi, niedopałkipapierosów przepełniły popielnik. W hibachi węgle jużdawno wygasły. Nawet beztroscy kompani zaczęli sięchyba nudzić, gdyż powoli kierowali się ku wyjściu. W sa-lonie zrobiło się pusto i cicho, jak w teatrzyku po skoń-czonym przedstawieniu.

Gospodarz skończył kolację i wszedł do biblioteki. Jegożona z zimna zacisnęła kołnierzyk koszuli i zabrała się docerowania swego kimona. Dzieci już usnęły jedno obokdrugiego. Służąca wyszła do łaźni.

Wszyscy ci ludzie wydają się beztroscy, ale kiedy zastu-kasz im do serca, rozlegnie się smętny pogłos. Nogi Doku-sena, który — zdawałoby się — przejrzał, stąpają po zie-mi jak wszystkich innych. Świat Meiteia być może jest,pozbawiony zmartwień, ale nie jest to świat taki, jakimalują na obrazach. Kangetsu zaniechał szlifowania kuli przywiózł sobie żonę ze wsi rodzinnej. Wszystko więctoczy się normalnie. Ale kiedy zbyt długo toczy się nor-malnie, na pewno robi się nudno. Zapewne i Tofu podziesięciu latach zrozumie, że rozdawanie bez korzyściwierszy w nowym stylu nie ma żadnego sensu. Co do

491

Page 507: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Sampeia, trudno dziś twierdzić, czy pojedzie na wozie czypod wozem. Dobrze byłoby, gdyby mógł z dumą przezcałe życie częstować szampanem. A Suzuki będzie się sta-czał coraz niżej. Tocząc się będzie oblepiał się błotem.Ale nawet obłocony będzie miał większe wpływy od tych,którzy w ogóle się nie toczą.

Minęło już chyba ponad dwa lata od chwili, gdy uro-dziłem się jako kot i zamieszkałem w świecie ludzi.Uważałem, że nie ma na świecie drugiego takiego mą-drego koja jak ja, lecz niedawno spotkałem innego przed-stawiciela mego rodu. Nazywa się Kater Murr, nigdy goprzedtem nie widziałem, ale rozmawiał ze mną z takąpewnością siebie, że byłem ogromnie zaskoczony. Kiedybliżej zbadałem sprawę, okazało się, że w rzeczywistościzmarł on przed stu laty i tylko z ciekawości zmienił sięw ducha i przyjechał służbowo z dalekiego piekła, żebymnie trochę postraszyć. Ten kot nie znał swych obowiąz-ków synowskich do tego stopnia, że kiedy miał spotkaćsię z matką i wyruszył w drogę niosąc jej w prezencierybę, nie wytrzymał i sam tę rybę zjadł. Jednak miał onwielki talent, nie ustępował nawet ludziom, skompono-wał kiedyś wiersz i zadziwił nim swego gospodarza. Po-nieważ tacy wielcy bohaterowie żyli już przed wiekami,to taki nicpoń jak ja mógłby opuścić ten świat i udaćsię do krainy po drugiej stronie brzegu.

Mój gospodarz wcześniej czy później umrze na chorobężołądka. Stary Kaneda właściwie już nie żyje z powoduzachłanności. Jesienne liście prawie wszystkie opadły.Wszystkim istotom żywym przeznaczona jest śmierć, więcmądrzej jest umrzeć wcześniej niż żyć bez pożytku długo.Zgodnie z teorią pewnego dżentelmena los prowadzi czło-wieka do samobójstwa. Jeśli nie będziemy dostatecznieostrożni, będziemy musieli żyć w ciasnym, krępującymświecie indywidualizmu. Byłoby to straszne. Smutno misię zrobiło na myśl o tym. Postanowiłem napić się piwaSampeia i trochę rozweselić nastrój.

492

Page 508: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Ruszyłem w stronę kuchni. Światło lampy wygasło odpodmuchu wiatru jesiennego, wpadającego przez nie do-mknięte i trzaskające drzwi. Noc była księżycowa, gdyżod strony okna padało światło. Trzy szklanki stały natacy. Dwie z nich do połowy wypełniał brązowy płyn.W szklankach nawet ukrop wydaje się zimny, tym bar-dziej lodowaty wydawał mi się płyn w szklankach stoją-cych obok garnka do gaszenia węgli drzewnych, połysku-jący w tę chłodną noc blaskiem księżyca. Nim jeszczeprzytknąłem pyszczek, ciarki przeszły mi po grzbieciei odechciało picia. Dopóki nie spróbujesz, niczego niemożesz być pewien. Gdy Sampei napił się, poczerwieniałna twarzy, zgrzał się i zaczął ciężko dyszeć, rozradowany.Dlaczego więc kotu nie miałoby być równie wesoło? Prze-cież nie wiadomo, kiedy się umrze. Wszystko należy ro-bić, dopóki się żyje. Potem będzie za późno, pozostanątylko westchnienia żalu pośród grobów. — Spróbuję sięnapić — rzekłem do siebie zdecydowanie i szybko wsuną-łem język do szklanki. Zacząłem lizać płyn, oszołomionynowym przeżyciem. Poczułem szczypanie i wydało misię, że wbijają mi igły w koniec języka. Nie rozumiem,z jakich szalonych pobudek ludzie mogą pić coś takwstrętnego, w każdym razie kot tego pić nie może. Wi-docznie między kotem a piwem zachodzi zbyt wielkaniezgodność charakterów. — Okropne! — rzekłem do sie-bie, schowałem język i zacząłem się znów nad tym za-stanawiać. Ludzie mówią, że najlepsze lekarstwo jestzwykle gorzkie, leczy ono skutecznie grypę i inne cho-r°ky, i piją różne podejrzane rzeczy, wykrzywiającetwarz. Dotąd jednak trapi mnie wątpliwość, czy zdrowiejądlatego, że piją, czy też piją, ponieważ zdrowieją. Terazmam dobrą okazję, żeby ten problem rozwiązać. Rozwią-żą go za pomocą piwa. Jeśli po wypiciu poczuję goryczw żołądku, wszystko zrozumiem, a jeśli przy tym zrobirai się wesoło i o wszystkim zapomnę, jak Sampei, będzieto epokowe odkrycie, które przekażę wszystkim okolicz-

493

Page 509: Natsume Sōseki - Jestem kotem

nym kotom. Co będzie to będzie, los swój w ręce niebaskładam — zdecydowałem i po raz drugi wysunąłem ję-zyk. Trudno było pić mając oczy otwarte, więc zamkną-łem je mocno i zacząłem chłeptać.

Kiedy w końcu z wielkim trudem wypiłem piwo z jed-nej szklanki, przydarzyło mi się coś bardzo osobliwego.Początkowo szczypało mnie ostro w język, dusiło bole-śnie w gardle, jakby ściskało głowę od wewnątrz, ale imwięcej piłem, tym robiło mi się lżej, a po wypiciu szklan-ki wszystko okazało się bardzo łatwe. Teraz już nic minie grozi — pomyślałem i uporałem się z drugą szklanką.Przy okazji zlizałem piwo rozlane na tacy i równieżumieściłem je w żołądku.

Siedziałem chwilę bez ruchu, chcąc się upewnić, jaksię czuję. Stopniowo robiło mi się gorąco. Ciemniałow oczach. Zaczęły płonąć uszy. Chciało mi się śpiewać.I tańczyć w rytm ludowej piosenki: „Wlazł kotek..." Go-spodarzowi, Meiteiowi, Dokusenowi miałem ochotę po-wiedzieć, żeby poszli sobie do diabła. Starego Kanedęchciałem podrapać pazurami po twarzy, a jego żonieodgryźć nos. Miałem ochotę na wiele rzeczy. W końcuchciałem stanąć na swoich czterech łapach. A kiedy sta-nąłem, chciałem iść gdzieś przed siebie. Ach, jak mi byłowesoło! Wyszedłem na ulicę. Witałem księżyc: — Dobrywieczór, panie miesiącu! Och, jak przyjemnie!

Teraz wiem, co to znaczy „przyjemnie się upić". Czu-

łem się, jakbym szedł bez celu to w jedną, to w drugą

stronę, to znów jakbym nie szedł, tylko poruszał bez-

ładnie łapami. A poza tym chciało mi się okropnie spać.

Nie wiem, czy spałem, czy szedłem. Chciałem mieć oczy

otwarte, ale powieki stawały się potwornie ciężkie. Ech,

nieważne. Cóż mi tam, nie boję się morza, nie boję się

gór. Zrobiłem jeszcze krok do przodu na miękkich łap-

kach i w tym momencie rozległ się plusk — stało się to,

nim zdążyłem krzyknąć. Nawet nie miałem czasu pomy-

494

Page 510: Natsume Sōseki - Jestem kotem

śleć, co się stało. Nim zrozumiałem, że jest ze mną nie-dobrze, byłem już skończony.

Kiedy przyszedłem do siebie, spostrzegłem, że pływamw wodzie. Dusiłem się, drapałem pazurami dokoła siebie,ale cóż mogłem drapać, skoro tylko woda była pode mną.No więc kiedy drapałem, pogrążałem się jeszcze głębiej.Bezradnie podskoczyłem na tylnych łapkach i gwałto-wnie wyrzuciłem przed siebie przednie, coś stuknęłoi wyczułem przez chwilę twardy przedmiot. Rozejrzałemsię dokoła — wpadłem do wielkiej kadzi wpuszczonej doziemi. W tej właśnie kadzi w ciągu ostatnich lat rosłatrawa, którą nazywano mizuaoi, potem przyleciały wro-ny i wszystko wyżarły robiąc z kadzi kąpielisko. Potemwody ubyło. A kiedy wody ubyło, wrony przestały tuprzylatywać. Ostatnio nawet myślałem, że wody jest ma-ło, i wrony jej nie widzą, ale przez myśl nawet mi nieprzeszło, że będę się tu kąpał zamiast wron.

Od poziomu wody do krawędzi kadzi było z pięć Icali.Łapą nie mogłem dosięgnąć. Wyskoczyć też nie mogłem.Jeśli nic nie zrobię, po prostu utonę. Dopóki próbtstąd wyleźć, pazury trafiają na brzeg kadzi i wtedyutrzymuję się chwilę na powierzchni, następnie ześlizgujęsię i natychmiast pogrążam głęboko w wodzie. Duszę sięi zaczynam miotać z całych sił. Czuję się coraz bardziejzmęczony, spieszę się, jak mogę, ale łapy odmawiają miposłuszeństwa. Coraz trudniej mi zrozumieć, czy kadźdrapię po to, żeby nurkować, czy nurkuję po to, by dra-pać kadź.

Bardzo cierpiałem, a jednocześnie myślałem, że spo-tykają mnie takie tortury, ponieważ za wszelką cenępragnę wydostać się z kadzi. To było moje największepragnienie, ale wiedziałem, że mi się to nie uda.Moje łapki mają trzy cale. Jeśli nawet wypłynę na po-wierzchnię i wyciągnę przednie łapki na całą długość, tonie uczepię się krawędzi, ponieważ zbraknie mi dwóchcali. Skoro nie mam żadnego sposobu zaczepienia się

495

Page 511: Natsume Sōseki - Jestem kotem

o krawędź kadzi, to cóż mi przyjdzie z drapania, z po-śpiechu? Nawet sto lat mógłbym się męczyć i tak niewyjdę. Działać wiedząc, że działanie nie da rezultatu,przekracza moje siły. Cierpię, ponieważ próbuję prze-kroczyć własne możliwości. To nonsens! Cierpię z wła-snej woli, poddaję się torturom z własnej chęci. Jestemgłupcem. Muszę się poddać. Niech się dzieje, co chce.Nie mam już najmniejszej chęci drapania pazurami0 ścianę. Przednie i tylne łapy, głowę i ogon powierzyłemwoli losu i przestałem walczyć.

Stopniowo zacząłem odczuwać pewną ulgę. Nie wie-działem już, czy cierpię, czy też jestem szczęśliwy. Niewiedziałem, czy jestem w wodzie, czy w salonie megopana. Nie obchodziło mnie już, co się ze mną dzieje.Najważniejsze, że czuję ulgę. Nie, już nawet tego nieczuję. Strącam słońce i księżyc, rozbijam w proch1 pył niebo i ziemię, odchodzę do krainy wielkiego ta-jemnego uspokojenia. Umieram. Umierając osiągam wiel-kie uspokojenie. Nie ma zatem pełnego spokoju bezśmierci. Namu Amida Butsu! Zbaw nas, Miłosierny Bud-do Amido! Zbaw mnie, Miłosierny Buddo... Pobłogosławmnie, Panie! Pobłogosław mnie, Panie!

Page 512: Natsume Sōseki - Jestem kotem

Posłowie

Page 513: Natsume Sōseki - Jestem kotem
Page 514: Natsume Sōseki - Jestem kotem
Page 515: Natsume Sōseki - Jestem kotem

499

Page 516: Natsume Sōseki - Jestem kotem

500

Page 517: Natsume Sōseki - Jestem kotem