moorcock michael - elryk z melnibone

Upload: vytautasgreat

Post on 07-Jul-2018

264 views

Category:

Documents


0 download

TRANSCRIPT

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    1/129

    M ICHAELM OORCOCK

    ELRYK Z MELNIBONE

    Sagi o Elryku

    Tom I

    Przeło żył: W. T. K

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    2/129

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    3/129

    Poulowi Andersonowi za „Złamany Miecz” oraz za „Trzy serca i trzy lwy”. Nie ̇zyj ącemu ju ̇z Fletcherowi Prattowi za „Studni˛ e Jednoro ̇zca”. Bertoldowi Brechtowi za „Oper˛ e za trzy grosze”, bowiem z niejasnych powodów umieszczam j ˛a w´ sród ksi ą ̇zek, które wywarły najwi˛ ekszywpływ na pierwsz ą czę´ s´ c Sagi o Elryku.

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    4/129

    Drogi Czytelniku

    Elryka okre śla si ę często jako antybohatera, ja jednak wol˛ e uwa żać go po pro-stu za bohatera. W czasach mojego dorastania wszyscy bohaterowie (William,Tarzan, Mord Em’ly, Jo March i inni) byli to ludzie walcz ˛ acy o swoj ą wolno ść;zmuszeni do polegania na własnym sprycie i warto ściach, s ą zarazem gotowi —nawet je śli niech ętnie — do wielkich po świ ęce ń dla dobra ogółu.

    Później zafascynowała mnie literatura analizuj ˛ aca mity, które sprawiaj ˛ a, żeten typ bohatera jest tak poci ˛ agaj ący (na przykład „Lord Jim”). Dostrzegłem, ˙ zeistniej ą obszary, gdzie heroizm staje si˛ e zwykł ą manipulacj ą, uruchamian ˛a po tona przykład, by młode kobiety w imi˛ e po świ ęcenia godziły si˛ e na krzywdz ącemał żeństwo b ądź młodzi ludzie oddawali ˙ zycie w niesprawiedliwych wojnach.

    „Wyalienowany” bohater czy bohaterka cz˛ esto zdolny jest usun ˛ać się na bok i zrozumie ć, co si ę naprawd˛e dzieje. Fikcja, w której s ˛ a oni protagonistami, da- je im siły (nieraz w walce ze straszliwymi przeciwno ściami) do podejmowaniadramatycznych kroków b ˛ adź zmaga ń z niebezpiecze ństwami, którym wi˛ ekszo śćz nas równie˙z stawiłaby czoło, gdyby śmy dysponowali ich mo˙ zliwo ściami czy te˙zmieli takich jak oni przyjaciół. W ˙ zyciu realnym takie siły przejawiaj ˛ a się jedyniew działaniach zbiorowych i przy urnach wyborczych, cho ć znamy te˙z przykładyindywidualnego heroizmu i m˛ estwa zwykłych jednostek.

    Nie widz ę nic złego w bohaterach stanowi ̨ acych uciele śnienie marze ń człowie-ka o doskonało ści. Wci ąż jestem bezwstydnie przywi ˛ azany do moich własnychbohaterów, którzy w swych działaniach pozostaj ˛ a sceptyczni wobec władzy oraztego, co ona głosi.

    Rozpocz ąłem pisanie dziejów Elryka w połowie lat 50. Opowie ści zmieniałysię stopniowo, cz˛ esto z inspiracji Jima Cawthorna, który dostarczał mi pomysłyi obrazy, a˙z w roku 1959 dostałem propozycj˛ e napisania do pisma „Science Fan-tazy” całego cyklu.

    Posta ć Elryka powstała jako wynik świadomej opozycji wobec panuj ˛ acegokultu macho . Mój bohater pojawił si˛ e po raz pierwszy w „The Dreaming City”i gdy powróciłem do swej koncepcji, dopiero pó´ zniej opisałem jego wcze śniejsze

    przygody. Elryk, jak pisałem wsz˛ edzie, stanowił odbicie człowieka, jakim byłem ja sam, gdy pisałem o nim po raz pierwszy. Jego udr˛ eki i poszukiwania ł ˛aczyły si ębardzo ści śle z moimi i tak jest poniek ˛ ad do dzi ś.

    Elryk jako mój pierwszy prawdziwy bohater wzrastał poza niemowl˛ ectwemi z nim najbardziej si˛ e identyfikuj˛e. Kiedy nadałem jego historii ostateczny kształti dokonałem drobnych korekt, wprowadziłem niewiele tylko zmian do prozy, któraniczym twardy kundel przetrwała wszystkie wzloty i upadki dobrych kilka sezo-nów literackich. Mam nadziej˛ e, że praca ta mo˙ze stanowi ć źródło swego rodzajuprzewrotnej przyjemno ści.

    4

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    5/129

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    6/129

    CZ ĘŚĆ I

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    7/129

    W wyspiarskim królestwie Melniboné, cho ć pot ęga tego pa ństwa wygasła

    przed pi ęciuset laty, nadal przestrzegane s ˛ a dawne zwyczaje. Teraz jedynie handelz Młodymi Królestwami oraz fakt, ˙ ze Imrryr stało si˛e miejscem spotka ń kupców,podtrzymuje sposób ˙ zycia Melniboné. Czy te zwyczaje nie s ˛ a już potrzebne? Czymo żna si ę ich wyprze ć i unikn ąć przeznaczenia? Ten, który chciałby rz ˛ adzi ć namiejscu cesarza Elryka, uwa˙ za, że nie. Utrzymuje, ˙ ze Elryk swoj ą odmow ą posza-nowania starych zwyczajów (Elryk wiele z nich szanuje) sprowadzi na Melnibo-né zagład˛e. Tak oto rozpoczyna si˛ e tragedia, która zako ńczy si ę wiele lat pó´znieji przyspieszy koniec tego świata.

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    8/129

    Rozdział 1

    SMUTNY WŁADCA

    Jego ciało ma barw˛ e zbielałej czaszki, długie, spływaj ˛ ace poni żej ramion wło-sy s ą mlecznobiałe. Z w ˛askiej, pi ęknej twarzy spogl ˛adaj ą sko śne, purpurowe i po-nure oczy. Z du˙ zych r ękawów żółtej szaty wyłaniaj ˛a się dwie w ąskie białe dłonie,wsparte na por˛eczach tronu, wyrze´ zbionego z jednego masywnego bloku rubinu.

    Purpurowe oczy s ˛a zatroskane; dło ń unosi si ę od czasu do czasu, by dotkn ˛ aćlekkiego hełmu, spoczywaj ˛ acego na białych lokach. Wykonany z ciemnego, zie-lonkawego stopu hełm jest cudownie odlany na podobie ństwo zrywaj ącego si ędo lotu smoka. Na dłoni gładz ˛ acej z roztargnieniem koron˛ e błyszczy pier ście ń,w którym osadzony jest pojedynczy, rzadki kamie ń Actorios. Jego j ˛adro prze-mieszcza si˛e czasem leniwie i zmienia kształt. Jest równie niespokojne w swymdrogocennym wi˛ ezieniu jak młody albinos, siedz ˛ acy na Rubinowym Tronie.

    Młodzieniec spogl ˛ada w dół długiego szeregu kwarcytowych stopni. W sali nadole jego dworzanie ta ńcz ą z tak ą subtelno ści ą i wdzi ękiem, jakby byli duchami,a nie istotami z krwi i ko ści.

    Albinos rozwa˙ za w my śli problemy moralne i to zaj˛ ecie ro żni go od znakomi-tej wi ększo ści jego poddanych; dla tego narodu nie jest ich godne. To mieszka ńcyMelniboné, Smoczej Wyspy, która panowała nad światem przez dziesi˛ eć tysi ęcylat i utraciła sw ą supremacj˛e około pi ęćset lat temu. S ą okrutni i m ądrzy, „moral-ność” za ś dla nich oznacza kultywowanie tradycji setek lat.

    Temu młodzie ńcowi, czterysta dwudziestemu ósmemu w prostej linii potom-kowi pierwszego czarnoksi˛ eskiego cesarza Melniboné, ich zarozumialstwo wyda- je się nie tylko arogancj ˛a, ale i głupot ą. To oczywiste, ˙ ze Smocza Wyspa straciłaznaczn ą część swej pot ęgi. Wkrótce, i jest to kwestia jednego czy dwóch wie-ków, czeka j ą otwarty konflikt z tworz ˛ acymi si ę na południu pa ństwami ludzi.Melnibonéanie nazywaj ˛ a je nieco protekcjonalnie Młodymi Królestwami, chocia˙ zpirackie floty tych pa ństw podejmowały ju˙ z nieudane ataki na Imrryr Pi˛ ekne Mia-sto, stolic ę Smoczej Wyspy. Mimo to nawet najbli˙ zsi przyjaciele cesarza nie chc ˛ arozmawia ć o perspektywie upadku Melniboné. Nie lubi ˛ a, gdy o tym wspomina;

    8

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    9/129

    uwa żaj ą jego spostrze˙zenia za nieprzemy ślane, stanowi ące poza tym naruszenie

    dobrego smaku.Samotny cesarz nadal siedzi pogr ˛ ażony w my ślach. Gdyby jego ojciec, Sadryk

    LXXXVI, spłodził wi˛ ecej dzieci, jego miejsce na Rubinowym Tronie mógłby za- j ąć odpowiedniejszy władca.

    Sadryk zmarł przed rokiem; zdawał si˛ e szepta ć radosne powitania temu, któryprzyszedł, by zabra ć jego dusz˛e. Przez wi˛eksz ą część życia nie znał innej kobie-ty poza żon ą, która umarła, wydaj ˛ ac na świat jedynego potomka o słabej krwi.Sadryk kochał sw ˛a żon ę uczuciami Melnibonéanina, tak dziwnie odmiennymi oduczu ć nowych przybyszów — ludzi. Niczyja obecno ść nie dawała mu rado ści.Nie potrafił prze˙ zywa ć szcz ęścia nawet w towarzystwie syna, który j ˛ a zabił, syna

    który był zarazem wszystkim, co po sobie pozostawiła.Młody cesarz wzrastał, pojony naparami z rzadkich ziół, ˙ zył dzi ęki magicz-nym napojom leczniczym i psalmom. Jego siły podtrzymywane były sztucznie;wszelka wiedza i umiej˛ etno ści czarnoksi˛eskich królów Melniboné słu˙ zyły temucelowi. I prze˙zył, wci ąż żyje, cho ć bez pomocy środków pobudzaj ˛acych i zabie-gów magicznych nie byłby zdolny poruszy ć r ęk ą.

    Dodatni ą stron ą trwaj ącej całe życie słabo ści młodego cesarza było to, i˙ z z ko-nieczno ści wiele czytał. Nim sko ńczył pi ętna ście lat, przeczytał wszystkie ksi ˛ ażkiz biblioteki ojca, niektóre nawet kilkakrotnie. Jego czarnoksi˛ eskie moce, którychpocz ątkowo uczył si˛ e od Sadryka, były teraz pot˛ eżniejsze ni˙z te, którymi przezwiele pokole ń władali jego przodkowie. Posiadł gł˛ ebok ą wiedz ę o świecie pozagranicami Melniboné, chocia˙ z niewiele z niej dane mu było sprawdzi ć. Gdybychciał, mógłby wskrzesi ć dawn ą pot ęgę Smoczej Wyspy i, jak pozbawiony uczu ćtyran, rz ądzi ć nie tylko własnym pa ństwem, ale i Młodymi Królestwami. Jednak-że wiedza nauczyła go w ˛ atpi ć w korzy ści płyn ące z u życia siły, poddawa ć w w ąt-pliwo ść motywy własnego działania oraz to, czy w ogóle powinien u˙ zywa ć swejmocy w jakiejkolwiek sprawie. Oczytanie doprowadziło go do tej „moralno ści”,któr ą ledwie zaczynał rozumie ć.

    Dla swoich poddanych jest zatem zagadk ˛ a. Niektórzy z nich uwa˙ zaj ą nawet,że stanowi zagro˙ zenie, poniewa˙ z nie my śli ani nie post˛epuje zgodnie z ich wy-obra żeniami o tym, jak prawdziwy Melnibonéanin (a zwłaszcza cesarz) powinienmy śle ć i post ępowa ć. Jego kuzyn Yyrkoon nie raz i nie dwa wyra˙ zał powa żnew ątpliwo ści co do prawa cesarza do panowania nad ludem Melniboné. „Ten sła-bowity erudyta sprowadzi zgub˛ e na nas wszystkich” — powiedział pewnej nocydo Dyvima Tvara, Pana Smoczych Jaski ń.

    Dyvim Tvar, jeden z nielicznych przyjaciół cesarza, wiernie powtórzył mu ca-ł ą rozmow˛e, ale młodzieniec zbagatelizował te uwagi, uznaj ˛ ac je za „nic nie zna-cz ąc ą zdrad ę”. Tymczasem ka˙ zdy z jego przodków ukarałby wygłaszanie takichsłów bardzo dług ˛a i wyrafinowan ˛a publiczn ą egzekucj ą.

    Yyrkoon, który nawet teraz nie ukrywa swego przekonania, ˙ ze to on powinien

    9

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    10/129

    być królem, jest bratem Cymoril, co jeszcze bardziej komplikuje stanowisko ce-

    sarza. Albinos bowiem uwa˙ za j ą za najbli ższ ą sobie osob˛e, i Cymoril pewnegodnia zostanie cesarzow ˛ a.

    Ni żej, na mozaikowej posadzce pałacu ksi ˛ ażę Yyrkoon, odziany we wszyst-kie swe najwspanialsze jedwabie, brokaty i futra, obwieszony klejnotami, ta ńczywśród setki kobiet. Kr ˛aż ą pogłoski, ˙ze ka żda z nich była jego kochank ˛ a. Ciemn ątwarz Yyrkoona, urodziw ˛ a i ponur ą zarazem, okalaj ˛a długie czarne włosy, uło˙ zo-ne w loki i natarte olejkiem. Jak zawsze szyderczy, zachowuje si˛ e butnie. Ci˛eżkibrokatowy płaszcz kołysze si˛ e w takt jego ruchów, uderzaj ˛ ac silnie pobliskichtancerzy.

    Yyrkoon nosi go, jakby była to zbroja, mo˙ ze nawet or˛eże. Wielu dworzan

    żywi dla ksi˛ecia du ży respekt. Niewielu czuje si˛ e dotkni ętych jego pych ˛a, a ci,którym nie podoba si˛ e jego sposób bycia, boj ˛ a się to okaza ć. Wiadomo bowiem,że Yyrkoon jest pot˛ eżnym czarnoksi˛ eżnikiem. Poza tym, jego zachowanie jestw ko ńcu takie, jakiego dwór oczekuje od wielkiego pana z Melniboné; jakie milewidziane byłoby u cesarza.

    Cesarz o tym wie. Chciałby zadowoli ć dwór, który usiłuje uhonorowa ć gotańcem i dowcipem. Nie mo˙ ze jednak zmusi ć się do udziału w czym ś, co samuwa ża za nu ż ący i irytuj ący ci ąg rytualnych póz. W tym jednym jest mo˙ ze nawetbardziej arogancki ni˙ z Yyrkoon, b˛ed ący przykładem typowego prostaka.

    Muzyka w galerii rozbrzmiewa teraz gło śniej i staje si ę bardziej wy-rafinowana. Niewolnicy — specjalnie szkoleni, z gardłami przygotowanymi chi-rurgicznie do doskonałego śpiewu — zdwajaj ˛a wysiłki. Nawet młody cesarz jestporuszony smutn ˛a harmoni ą ich pie śni, przewy˙zszaj ąc ą wszystko, co wyra˙ zanowcze śniej ludzkim głosem. Dlaczego to wła śnie ból przynosi tak cudowne pi˛ ek-no? — zastanawia si˛ e cesarz. A mo˙ze trzeba cierpienia, by tworzy ć piękno? Czyto wła śnie stanowi tajemnic˛ e wielkiej sztuki; zarówno ludzkiej, jak ich, Melnibo-néan?

    Cesarz Elryk przymyka oczy.W sali na dole nast˛ epuje jakie ś poruszenie. Otwieraj ˛ a się drzwi i dworzanie

    przerywaj ą taniec. Cofaj ą się i kłaniaj ą nisko przed wchodz ˛ acymi żołnierzami.Odziani s ą w jasny bł ękit, maj ą zdobione bogato hełmy, uformowane w fanta-styczne kształty; kosztowne wst˛ egi zdobi ą ich długie włócznie o szerokich gro-tach. Otaczaj ą młod ą kobiet ę, której bł ękitna suknia harmonizuje z ich mundura-mi. Jej nagie ramiona zdobi pi˛ eć czy sze ść bransolet z brylantów, szafirów i złota.Sznury tych kamieni ma tak˙ ze wplecione we włosy. W odró˙ znieniu od wi˛ekszo ścikobiet na dworze nie ma nawet śladu makija˙zu na powiekach i policzkach.

    Elryk u śmiecha si˛e. To Cymoril. Żołnierze stanowi ̨ a jej osobist ą, ceremonialn ˛astra ż, która zgodnie z tradycj ˛ a eskortuje j ą na dwór. Wst˛epuj ą na schody wiod ˛acedo Rubinowego Tronu. Elryk wstaje powoli i wyci ˛ aga r ęce.

    — Cymoril! S ądziłem, że postanowiła ś nie zaszczyca ć dzi ś dworu sw ą obec-

    10

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    11/129

    ności ą.

    — Panie mój, uznałam, ˙ ze mimo wszystko mam ochot˛ e na rozmow˛e — odpo-wiada kobieta z u śmiechem.

    Elryk jest jej wdzi˛ eczny. Ona wie, jak bardzo jest znudzony. Wie równie˙ z, że jest jedn ą z niewielu osób w Melniboné, z którymi cesarz lubi rozmawia ć. Gdybyetykieta na to pozwalała, zaproponowałby jej miejsce na tronie, ale dziewczynamusi usi ąść na ostatnim schodku u jego stóp.

    — Usi ąd ź, prosz ę, słodka Cymoril. — Elryk siada z powrotem na tronie i po-chyla si ę ku niej.

    Dziewczyna zajmuje wskazane jej miejsce, patrz ˛ ac mu w oczy z mieszanin ˛ arozbawienia i czuło ści. Jej gwardzi ści cofaj ą się i staj ą po bokach tronu razem ze

    stra ż ą Elryka. Teraz jedynie Elryk mo˙ ze słysze ć jej głos.— Czy pojechałby ś jutro ze mn ą w dzikie zak ątki wyspy, panie?— S ą sprawy, którym powinienem po świ ęci ć sw ą uwag ę. Poci ąga go jednak

    ten pomysł. Min˛ eło ju ż tyle tygodni od czasu ich ostatniej konnej wyprawy zamiasto. Jechali wówczas razem, a ich eskorta trzymała si˛ e w dyskretnym oddale-niu.

    — Czy to pilne sprawy? Elryk wzrusza ramionami.— Jakie ż sprawy s ą pilne w Melniboné? Po dziesi˛ eciu tysi ącach lat na wi˛ek-

    szo ść problemów mo˙ zna patrze ć z pewnej perspektywy. — Jego u śmiech przypo-mina u śmieszek ucznia, który zamierza uciec swemu nauczycielowi. — Dosko-nale. Wyjedziemy wczesnym rankiem, zanim inni si˛ e obudz ą.

    — Powietrze poza murami Imrryru b˛ edzie czyste i ostre. Sło ńce b ędzie ju żgor ące, a niebo bł˛ekitne i bezchmurne. . .

    Elryk śmieje si ę.— Jakich to czarów musiała ś u żyć, by spełniły si˛e te życzenia?Cymoril spuszcza oczy i kre śli palcem linie na marmurze posadzki.— Och, całkiem niewielkich. . . Mam troch˛ e przyjaciół w śród najlichszych

    żywiołów.Elryk pochyla si˛ e, by dotkn ąć jej pi ęknych, jedwabistych włosów.— Czy Yyrkoon wie?— Nie.Ksi ążę Yyrkoon zabrania siostrze miesza ć się w sprawy magii. Jego przy-

    jaciele wywodz ą się jedynie spo śród mroczniejszych mi˛ edzy nadprzyrodzonymiistotami, tote˙z wie, jak niebezpiecznie zadawa ć się z nimi. Przypuszcza wi˛ ec, żewszystkie czarnoksi˛ eskie przedsi˛ewzi ęcia zawieraj ą podobny element niebezpie-cze ństwa. Poza tym nie mo˙ ze ścierpie ć my śli, że inni posiadaj ą moc, jak ą on wła-da. Prawdopodobnie tego wła śnie nienawidzi w Elryku najbardziej.

    — Miejmy nadziej˛ e, że pi ęknej pogody wystarczy jutro dla całego Melnibo-né — mówi Elryk.

    11

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    12/129

    Cymoril patrzy na niego zaintrygowana. Ona nadal nale˙ zy do Melniboné. Nie

    przyszło jej na my śl, że jej czary mogłyby komu ś przeszkadza ć. Teraz wzruszatylko cudownymi ramionami i dotyka lekko dłoni swego pana.

    — Ta „wina” — mówi. — To przeszukiwanie sumienia. . . Nie jestem w staniezrozumie ć jego celu.

    — Musz ę przyzna ć, że ja równie˙z. Wydaje si˛e, że nie ma żadnej praktycznejwarto ści. A przecie˙z niejeden z naszych przodków przepowiadał zmian˛ e w natu-rze naszego ludu. Zmian˛ e tak duchow ą, jak i cielesn ą. Mo że widz ę zwiastuny tejzmiany, gdy nachodz ˛ a mnie owe dziwaczne, obce my śli?

    Muzyka nasila si˛ e, potem opada i znów nasila. Dworzanie ta ńcz ą, cho ć wielepar oczu kieruje si˛ e ku Elrykowi i Cymoril, rozmawiaj ˛ acym na szczycie podwy˙ z-

    szenia. Nie ko ńcz ą się domysły. Kiedy Elryk ogłosi Cymoril przyszł ˛ a cesarzow ą?Czy przywróci dawny, zniesiony przez Sadryka zwyczaj po świ ęcania dwunastupar młodo˙zeńców Władcom Chaosu, by zapewnili pomy ślno ść w mał żeństwiekrólom Melniboné? Przecie˙ z to oczywiste, ˙ze ta wła śnie decyzja Sadryka sprowa-dziła nieszcz˛eście na niego i śmier ć na jego żonę, przyniosła mu chorowitego synai zagroziła ci ągło ści monarchii. Elryk musi przywróci ć ten zwyczaj. Z pewno ści ąnawet on boi si˛e, by nie odezwała si˛ e kl ątwa, jaka spadła na jego ojca. Niektórzy jednak twierdz ą, że Elryk nie uczyni nic zgodnie z tradycj ˛ a i jego post ępowa-nie zagra ża nie tylko jego ˙zyciu, ale i istnieniu samego Melniboné i wszystkiego,co ono reprezentuje. Ci, którzy tak mówi ˛ a, zdaj ą się być w dobrych stosunkachz ksi ęciem Yyrkoonem.

    On za ś tańczy nadal, pozornie czy te˙ z naprawd˛e nie świadom tych głosówi tego, że jego siostra rozmawia cicho z kuzynem zasiadaj ˛ acym na RubinowymTronie. Ten cesarz przysiadł na brzegu fotela niepomny na sw ˛ a godno ść; nie maw nim ani troch˛ e pogardliwej dumy, jaka dawniej cechowała ka˙ zdego władc˛e Mel-niboné. Gaw˛edzi z o żywieniem, zupełnie nie zwa˙ zaj ąc na to, że dworzanie ta ńcz ą,by go zabawi ć.

    Ksi ążę Yyrkoon zastyga nagle wpół obrotu i podnosi swe ciemne oczy, byspojrze ć na cesarza. Dokładnie wyliczona dramatyczna poza Yyrkoona przyci ˛ a-ga uwag ę Dyvima Tvara i Pan Smoczych Jaski ń marszczy brwi. Si˛ ega r ęk ą doboku, gdzie zawsze wisi jego miecz. Teraz jednak to miejsce jest puste. Na baludworskim nie nosi si˛ e mieczy. Dyvim Tvar nieznacznie, lecz z uwag ˛ a obserwujeksięcia, wst ępuj ącego na schody Rubinowego Tronu. Wiele par oczu śledzi cesar-skiego kuzyna i nikt ju˙ z nie ta ńczy, mimo ˙ze nadzorca niewolników zmusza ichdo coraz wi˛ekszego wysiłku, a muzyka staje si˛ e coraz gło śniejsza.

    Elryk podnosi wzrok. Jego kuzyn stoi o stopie ń niżej od tego, na którym siedziCymoril. Yyrkoon składa ukłon, z którego przebija ledwo uchwytna pogarda.

    — Twój sługa oddaje ci si˛ e, panie — mówi.

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    13/129

    Rozdział 2

    PIERWSZE STARCIE

    Jak bawisz si˛e na balu, kuzynie? — pyta Elryk. Jest świadom, ˙ze melodrama-tyczny akt wiernopodda ństwa Yyrkoona został przygotowany specjalnie po to, bygo zaskoczy ć i jeśli to mo żliwe, poni˙zyć.

    — Czy podoba ci si˛ e muzyka?Yyrkoon spuszcza oczy; jego usta układaj ˛ a się w tajemniczy u śmieszek.— Podoba mi si˛e wszystko, suzerenie. A tobie? Czy˙ zby co ś cię nie zadowala-

    ło? Nie ta ńczysz!Elryk podparł bladym palcem podbródek. Utkwił wzrok w przysłoni˛ etych po-

    wiekami oczach Yyrkoona.— A jednak podoba mi si˛ e taniec, kuzynie. Mo˙ zna przecie˙z znajdowa ć przy-

    jemno ść w zadowoleniu innych.Yyrkoon jest zdumiony. Otwiera szeroko oczy i napotyka wzrok Elryka. El-

    ryk wzdryga si˛e lekko i odwraca spojrzenie. Wiotk ˛ a ręk ą wskazuje galerie dlamuzyków.

    — Mo że zreszt ą to ból innych sprawia mi przyjemno ść. Nie troszcz si˛ e o mnie,kuzynie. Jestem zadowolony. Tak, zadowolony. Mo˙ zesz ta ńczy ć dalej. B ądź pe-wien, że twemu cesarzowi podoba si˛ e bal.

    Niełatwo jednak odwróci ć uwag ę Yyrkoona od celu, do którego zmierza.— Czy ż cesarz nie powinien okaza ć zadowolenia, by jego poddani nie odeszli

    zasmuceni i zmartwieni, ˙ ze nie rozbawili swego władcy?— Chciałbym ci przypomnie ć, kuzynie, ˙ze cesarz nie ma ˙zadnych obowi ˛az-

    ków wobec swych poddanych, oprócz obowi ˛ azku rz ądzenia nimi — odpowiadaspokojnie Elryk. — To oni słu˙ z ą jemu. Taka jest tradycja Melniboné.

    Yyrkoon nie spodziewał si˛ e, że Elryk u żyje przeciw niemu takiego argumentu.Gor ączkowo szuka riposty.

    — Zgadzam si˛e, panie. Obowi ˛azkiem cesarza jest rz ˛ adzi ć poddanymi. By ćmo że dlatego tak wielu z nich nie bawi si˛ e na balu tak, jak mogliby.

    — Nie rozumiem ci˛ e, kuzynie.

    13

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    14/129

    Cymoril podnosi si˛ e. Stoi zaciskaj ąc dłonie, napi˛eta, zaniepokojona drwi ˛ acym

    tonem brata, jego lekcewa˙ z ącym zachowaniem.— Yyrkoon. . . — mówi.Udaje, że dopiero teraz zauwa˙ zył jej obecno ść.— Ty tutaj, siostro? Widz˛ e, że podzielasz niech˛ eć cesarza do ta ńca.— Yyrkoon, posuwasz si˛ e za daleko — zwraca si˛ e do niego szeptem dziew-

    czyna. — Cesarz jest wyrozumiały, ale. . .— Wyrozumiały? A mo˙ ze nierozwa˙zny? Czy troszczy si˛ e o tradycje naszej

    wspaniałej rasy? Czy˙ z nie traktuje z pogard ˛a jej dumy?Do tronu podchodzi Dyvim Tvar. Najwyra´ zniej wyczuł, ˙ze Yyrkoon wybrał

    ten moment, by wypróbowa ć siłę Elryka.

    Cymoril jest przera˙ zona.— Yyrkoon, gdyby ś żył. . . — mówi szybko.— Nie dbałbym o ˙ zycie, gdyby zgin ˛ać miała dusza Melniboné. A stra˙ znicz-

    k ą duszy naszego narodu jest odpowiedzialno ść cesarza. Có˙z stałoby si˛e, gdyby-śmy mieli władc˛ e pozbawionego tej odpowiedzialno ści? Słabego władc˛ e? Cesa-rza, który nie troszczyłby si˛ e o wielko ść Smoczej Wyspy i jej ludu?

    — Nieuzasadnione pytania, kuzynie. — Elryk odzyskał ju˙ z panowanie nadsob ą i wolno cedzi słowa zimnym głosem. — Taki cesarz nigdy nie zasiadał naRubinowym Tronie i nigdy na nim nie zasi ˛ adzie.

    Dyvim Tvar zbli˙ zył si ę i dotkn ął ramienia Yyrkoona.— Ksi ąże, je śli cenisz sw ą godno ść i życie. . . Elryk uniósł dło ń.— Nie trzeba, Dyvim Tvar. Ksi ˛ ażę Yyrkoon rzadko zabawia nas intelektualn ˛ a

    rozmow ą. Obawiaj ąc si ę, że jestem znudzony muzyk ˛ a i tańcem, cho ć wcale tak nie jest, pomy ślał, i ż dostarczy tematu do podniecaj ˛ acej dysputy. My ślę, że za-bawiłe ś nas nadzwyczajnie, ksi ˛ ażę Yyrkoonie — Elryk zabarwił ostatnie zdanieojcowskim ciepłem.

    Yyrkoona ogarn ˛ał gniew. Zagryzł wargi.— Mów jednak dalej, drogi kuzynie — dodał Elryk. — Ta rozmowa mnie

    zaciekawiła. Mów dalej. . .Yyrkoon obejrzał si˛ e, jakby szukaj ąc poparcia. Wszyscy jego zwolennicy byli

    jednak w sali na dole. Obok miał tylko przyjaciół Elryka — Dyvima Tvara i Cy-moril. Wiedział dobrze, ˙ ze jego stronnicy słyszeli ka˙ zde słowo i że straciłby twarz,gdyby teraz nie znalazł odpowiedzi.

    Elrykowi wydaje si˛ e, że Yyrkoon wolałby wycofa ć się z tego starcia. Wybrał-by zapewne inny dzie ń i miejsce, by kontynuowa ć słown ą potyczk˛e, ale nie mo żetego uczyni ć. Sam Elryk nie ma zamiaru przeci ˛ aga ć tej głupiej rozmowy. Jest nietylko niesmaczna, ale i niewiele m ˛ adrzejsza od kłótni dwóch dziewczynek o to,która pierwsza ma si˛ e zabawia ć niewolnikami. Zdecydował si˛ e poło żyć jej kres.

    — Pozwól mi wiec przyj ˛ ać, że cesarz fizycznie słaby miałby tak˙ ze zbyt słab ąwol ę, by rz ądzi ć jak przystoi. . . — zacz ˛ał znów Yyrkoon, ale Elryk uniósł dło ń.

    14

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    15/129

    — Powiedziałe ś już dosy ć, drogi kuzynie. Nawet za du˙ zo. Nudziłe ś się t ą

    rozmow ą, podczas gdy wolałby ś zapewne ta ńczy ć. Wzruszony jestem tw ˛ a trosk ą.Teraz jednak i ja czuj˛ e skradaj ące si ę ku mnie znu˙zenie.

    Elryk wstał i skin ął na starego sług˛ e Tanglebonesa, stoj ˛ acego w śród żołnierzypo drugiej stronie tronu.

    — Tanglebones! Mój płaszcz. . . Raz jeszcze dzi˛ ekuj ę ci za tw ą trosk ę, kuzy-nie.

    — Zabawili ście mnie, odchodz˛ e zadowolony — rzekł, zwracaj ˛ ac si ę do dwo-rzan.

    Tanglebones przyniósł płaszcz z białych lisów i zarzucił go na ramiona swegopana. Tanglebones jest bardzo stary i cho ć jego plecy s ą przygarbione, a człon-

    ki guzowate i powykr˛ ecane jak konary mocnego, starego drzewa, jest znaczniewy ższy od Elryka. Elryk przechodzi wolno przez sal˛ e i znika w drzwiach, któreotwieraj ą się na korytarz, prowadz ˛ acy do jego prywatnych apartamentów.

    Yyrkoon pozostał sam. Kipiał gniewem. Odwrócił si˛ e na podwy˙zszeniu tronui otworzył usta, jakby chciał przemówi ć do patrz ących na niego dworzan. Jegoprzeciwnicy u śmiechali si˛e otwarcie. Zacisn ˛ał pięści i popatrzył na nich złowrogo.Przeniósł wzrok na Dyvima Tvara. Pan Smoczych Jaski ń chłodno odwzajemnił tospojrzenie, wyra´ znie rzucaj ąc mu wyzwanie. Yyrkoon potrz ˛ asn ął głow ą i ciężkie,natarte olejkiem loki rozsypały si˛ e na jego plecach. Roze śmiał si ę i ostry śmiechwypełnił sal˛e.

    Muzyka urwała si˛ e ,aon śmiej ąc si ę ci ągle, ruszył w gór˛ e podwy˙zszenia. Szedłpowoli coraz wy˙ zej. Ci ężki płaszcz ci ągn ął się za nim, jakby ści ągaj ąc go w dół.Cymoril post ąpiła naprzód.

    — Yyrkoon, prosz˛ e cię, nie. . .Odepchn ął j ą jednym ruchem ramienia. Zdecydowanie zmierzał w stron˛ e Ru-

    binowego Tronu i wszyscy zrozumieli, ˙ ze chce na nim usi ˛aść, by w ten sposóbdokona ć jednego z najbardziej wiarołomnych czynów, jakie przewidywał zbiórpraw Melniboné. Cymoril wbiegła za nim po stopniach i poci ˛ agn ęła go za r ękę.

    Śmiech Yyrkoona zabrzmiał jeszcze gło śniej.— To ja jestem tym, którego poddani chcieliby widzie ć na Rubinowym Tro-

    nie — rzekł do siostry.Zaczerpn˛eła gło śno powietrza i spojrzała przera˙ zona na Dyvima Tvara. Jego

    twarz była ponura i gniewna. Skin ˛ ał na stra że i nagle mi˛edzy Yyrkoonem a tro-nem stan ęły dwa szeregi uzbrojonych m˛ eżczyzn. Yyrkoon obejrzał si˛ e na PanaSmoczych Jaski ń.

    — Módl si ę, aby ś zgin ął wraz ze swym panem — sykn ˛ ał.— Ta zaszczytna gwardia przyboczna b˛ edzie ci ę eskortowa ć z sali — powie-

    dział gładko Dyvim Tvar. — Wprowadziłe ś ożywienie do dzisiejszej konwersacji,ksi ążę Yyrkoonie.

    15

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    16/129

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    17/129

    dział jednak, ˙ze szans ę powodzenia takiego planu byłyby znikome. Yyrkoon był

    czarnoksi˛eżnikiem o ogromnej pot˛ edze i bez w ątpienia zostałby ostrze˙ zony przedwszelk ą prób ą zamachu.

    — Ksi ężniczko Cymoril — rzekł. — Mog˛ e jedynie modli ć się o to, by niena-wi ść, jak ą twój brat w sobie gromadzi, w ko ńcu go zatruła.

    — B ędę się o to modli ć wraz z tob ą, Panie Smoczych Jaski ń.Opu ścili razem sal˛e.

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    18/129

    Rozdział 3

    PORANNA PRZEJȦZDŻKA

    Brzask wczesnego poranka dotkn ˛ ał i roziskrzył wysokie wie˙ ze Imrryru. Ka˙zdamiała inn ą barw ę; delikatnych odcieni było tam tysi ˛ ace. Kolory ró˙z i żółcie pyłkukwiatowego, szkarłat i seledyn, jasna purpura, br ˛ az i oran ż, mglisty bł˛ekit i barwastarego złota — wszystkie wie˙ ze były cudownie pi˛ ekne w blasku sło ńca.

    Dwoje je źdźców wyjechało z Imrryru. Zostawili za sob ˛ a mury i p ędzili przezzielone torfowisko w stron˛ e sosnowego lasu, gdzie w śród cienistych pni zdawałysię drzema ć resztki nocy. Krz ˛atały si ę tu już wiewiórki, lisy pomykały do nor. Pta-ki śpiewały, a le śne kwiaty rozchylały kielichy i napełniały powietrze delikatnymzapachem. Kontrast mi˛ edzy życiem w pobliskim mie ście a t ą senn ą sielank ą byłogromny. Wydawał si˛ e by ć odzwierciedleniem sprzecznych my śli, kł ębi ących si ęw głowie jednego z je´ zdźców, który zeskoczył z konia i prowadził go za uzd˛ e,brodz ąc po kolana w g˛estwinie bł˛ekitnych kwiatów. Jad ˛ aca obok dziewczyna za-trzymała swego wierzchowca, ale nie zsiadła. Wsparta lekko na wysokim ł˛ ekusiodła, u śmiechn˛eła si ę do swego kochanka.

    — Elryku, czy˙zby ś chciał zatrzyma ć się tak blisko Imrryru? Odpowiedział jejuśmiechem.

    — Tylko na chwil˛ e. Nasza ucieczka nie była przemy ślana. Chciałbym zebra ćmy śli, zanim pojedziemy dalej.

    — Jak spałe ś ostatniej nocy?

    — Nawet nie´zle, cho ć, nie wiedz ąc o tym, musiałem śni ć, bowiem po przebu-dzeniu pozostały mi jakie ś nikłe wspomnienia. Ale przecie˙ z spotkanie z Yyrko-onem nie nale˙zało do przyjemnych.

    — Czy s ądzisz, że ma zamiar u˙zyć przeciw tobie magii? Elryk wzruszył ra-mionami.

    — Gdyby u˙zył przeciw mnie wielkich czarów, wiedziałbym o tym. Poza tymzna moj ą moc. W ątpi ę, czy o śmieli si ę posłu żyć magi ą.

    — Ma powody, by wierzy ć, że nie skorzystasz ze swych umiej˛ etno ści. Twojaosobowo ść niepokoi go od tak dawna. . . Czy nie obawiasz si˛ e, że zacznie dr˛eczy ć

    18

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    19/129

    go te ż twoja sztuka? A je śli zacznie poddawa ć próbie twoj ą moc czarnoksi˛ esk ą,

    tak jak wypróbowuje tw ˛ a cierpliwo ść?Elryk zmarszczył brwi.— Tak, przypuszczam, ˙ ze to mo żliwe. Ale jeszcze nie teraz.— On nie spocznie, póki ci˛ e nie zniszczy, Elryku.— Albo dopóki nie zniszczy sam siebie, Cymoril. — Elryk pochylił si˛ e i ze-

    rwał kwiat. U śmiechn ął się. — Twój brat ma skłonno ść do bezwzgl˛ednych prawd,czy ż nie? Jak że słaby nienawidzi słabo ści!

    Cymoril zrozumiała. Zsiadła z konia i podeszła do niego. Kolor jej sukni byłniemal taki sam jak barwa kwiatów, w śród których stała. Elryk podał jej kwiat.Przyj ęła go i dotkn˛eła jego kielicha swymi pi˛ eknymi wargami.

    — I jak że silny nienawidzi siły, ukochany. Yyrkoon jest moim bratem, mimoto radz ę ci, by ś u żył przeciw niemu swych mocy.— Nie mog˛e go zabi ć. Nie mam prawa. — Jego twarz przybrała tak znany jej

    wyraz zamy ślenia.— Mógłby ś go wygna ć.— Czy ż wygnanie nie jest dla Melnibonéanina śmierci ą?— Wszak ty sam mówiłe ś o podró żach po krajach Młodych Królestw.Elryk roze śmiał si ę i jego śmiech zabrzmiał troch˛ e gorzko.— Ale mo że ja nie jestem prawdziwym Melnibonéaninem. Yyrkoon stale to

    mówi, a inni powtarzaj ˛ a jego słowa.— On ci ę nienawidzi, bo ci˛ e nie rozumie; jeste ś my ślicielem. Twój ojciec te˙ z

    nim był, a nikt nie przeczy, ˙ ze był dobrym cesarzem.— Mój ojciec nie opierał swych poczyna ń na wynikach tych rozmy ślań. Rz ą-

    dził tak, jak powinien rz ˛ adzi ć cesarz. Musz˛ e przyzna ć, że i Yyrkoon byłby dobrymwładc ą. Ma wszelkie dane, by znów uczyni ć Melniboné pot˛ eżnym. Gdyby był ce-sarzem, ruszyłby na wypraw˛ e, by przywróci ć dawne znaczenie naszemu handlowii rozszerzy ć nasz ą pot ęgę po kra ńce świata. Tego wła śnie chce wi˛ekszo ść narodu.Czy mam prawo odmawia ć ludowi tych pragnie ń?

    — Masz prawo post˛ epowa ć tak jak chcesz, bo jeste ś cesarzem. Wszyscy, któ-rzy s ą ci wierni, my śl ą podobnie jak ja.

    — By ć mo że s ą wierni nie temu, komu trzeba. Mo˙ ze to Yyrkoon ma racj˛ e, ja zaś zawiod ę ich oczekiwania i sprowadz˛ e przekle ństwo na Smocz ˛a Wysp ę? —Utkwił smutne, purpurowe oczy w jej twarzy. — Mo˙ ze powinienem był umrze ć,gdy opu ściłem łono matki? Wówczas cesarzem zostałby Yyrkoon. Czy˙ zby prze-znaczeniu pokrzy˙ zowano plany?

    — Przeznaczenia nie mo˙ zna oszuka ć. To co si ę stało — stało si˛e, bo tak chciałlos. Je śli oczywi ście istnieje co ś takiego jak przeznaczenie, a post˛ epowanie czło-wieka nie jest po prostu wynikiem działania innych ludzi.

    Elryk odetchn ął głęboko i spojrzał na ni ˛a z ironi ą.

    19

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    20/129

    — Twoje rozumowanie, Cymoril, prowadzi wprost do herezji, je śli wierzy ć

    tradycjom Melniboné. Mo˙ ze byłoby lepiej, gdyby ś zapomniała o naszej przyja´ zni.Roze śmiała si ę.— Zaczynasz mówi ć jak mój brat. Czy˙ zby ś poddawał próbie moj ˛ a miło ść do

    ciebie, panie?Dosiadł konia.— Nie. Cymoril. Radziłbym jednak, by ś sama poddała j ą próbie, czuj˛e bo-

    wiem, że w naszej miło ści zawiera si˛e jaka ś tragedia.Wskoczyła na siodło i u śmiechn˛eła si ę, potrz ąsaj ąc głow ą.— We wszystkim widzisz zgub˛ e. Czy nie potrafisz przyjmowa ć darów losu?

    Jest ich tak niewiele.

    — Tak, z tym musz˛ e się zgodzi ć.Odwrócili si˛e w siodłach, słysz ˛ac za sob ą tętent. W dali ujrzeli dru˙ zynę odzia-nych na żółto je źdźców. P ędzili co ko ń wyskoczy. To była eskorta, któr ˛ a zostawiliw tyle, chc ąc jecha ć samotnie.

    — Naprzód! — krzykn ˛ ał Elryk. — Przez las za tamto wzgórze, a nigdy nasnie znajd ą!

    Pognali rumaki przez zalany sło ńcem las, w gór˛e stromych zboczy wzgórzai dalej przez równin˛ e zaro ślami noidel. Ich soczyste, truj ˛ ace jagody l śniły sina-wym granatem — barw ˛ a nocy, której nie mogło rozproszy ć nawet jasne światłodnia. W Melniboné wiele było dziwnych jagód i ziół. Niektórym z nich Elryk zawdzi ęczał życie. Innych, zasianych wiele wieków temu przez jego przodków,używano do sporz ˛adzania czarodziejskich napojów. Teraz niewielu tylko Melni-bonéan wychodziło z Imrryru, by zbiera ć te ro śliny. Jedynie niewolnicy odwie-dzali ró żne cz ęści wyspy, szukaj ˛ac korzeni i kł ączy, które sprawiały, ˙ ze ludzieśnili straszliwe i wspaniałe sny. Wła śnie w snach odnajdywali rozkosze dane na jawie jedynie wielmo˙ zom Melniboné; byli ponurzy, zawsze jakby skierowani dowewn ątrz i dla tej ich cechy Imrryr zacz˛ eto nazywa ć Śni ącym Miastem. Nawetnajlichsi niewolnicy ˙ zuli jagody, które przynosiły zapomnienie. Uzale˙ znionych odsnów łatwiej te˙z było pilnowa ć. Tylko Elryk nie chciał przyjmowa ć owych nar-kotyków. Mo˙ ze dlatego, ˙ze tak wielu innych potrzebował, by utrzyma ć się przyżyciu.

    Gwardzi ści pozostali daleko w tyle. Uciekinierzy zwolnili bieg swych konidopiero na skalistym wybrze˙ zu. Morze l śniło jasnym blaskiem i ospale obmy-wało białe pla˙ze u stóp skał. Ptaki zataczały koła na czystym niebie. Ich krzykidobiegaj ące z dala podkre ślały jedynie spokój, otaczaj ˛ acy Elryka i Cymoril.

    Kochankowie sprowadzili konie strom ˛ a ście żk ą na brzeg. Tam sp˛ etali rumakii udali si ę na przechadzk˛ e. Szli po piasku, a dm ˛acy od wschodu wiatr rozwiewałich włosy. Białe m˛ eżczyzny i czarne jak skrzydło kruka, kobiety.

    Znale źli ogromn ą, such ą jaskini ę, gdzie szepcz ˛ace echo powtarzało plusk fal.Zrzucili swe jedwabne szaty i kochali si˛ e w cieniu pieczary. Le˙ zeli przytuleni,

    20

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    21/129

    obejmuj ąc si ę mocno, a˙z dzie ń stał si ę ciepły, a wiatr ucichł. Wtedy poszli do

    wody. K ąpali si ę w morzu, napełniaj ˛ac puste niebo swym śmiechem.Gdy osuszeni ju˙ z nakładali ubrania, spostrzegli, ˙ ze niebo na horyzoncie po-

    ciemniało.— Zanim dotrzemy do Imrryru, b˛ edziemy znowu mokrzy. Bez wzgl˛ edu na to,

    jak szybko pogalopujemy, burza i tak nas dogoni — zauwa˙ zył Elryk.— Mo że powinni śmy pozosta ć w jaskini, dopóki nie minie — powiedziała

    Cymoril, podchodz ˛ac blisko i przytulaj ˛ac si ę do niego.— Nie — odparł. — Musz˛ e zaraz wraca ć do Imrryru. Tam s ˛a leki, a ja musz˛e

    je przyj ąć, je śli moje ciało ma odzyska ć siły. Jeszcze godzina, najwy˙ zej dwie,i zaczn ę traci ć siły. Widziała ś mnie ju ż przecie ż, gdy zasłabłem.

    Gładziła jego twarz, a jej oczy były pełne współczucia.— Tak, widziałam to, Elryku. . . Chod´ zmy, trzeba odnale´ zć konie.Gdy dotarli do koni, niebo nad ich głowami przybrało ponure, szare zabarwie-

    nie. Niedaleko, po jego wschodniej stronie kł˛ ebiły si ę czarne chmury. Usłyszelipomruk grzmotu i trzask błyskawicy. Morze uderzało falami o brzeg, jakby niebozaraziło je swoim szale ństwem. Konie parskały i rozgrzebywały kopytami pia-sek, niespokojne, niecierpliwie oczekuj ˛ ace powrotu. Elryk i Cymoril wskoczylina siodła. Rozszumiała si˛ e ulewa. Du˙ze krople deszczu padały na ich głowy i roz-pryskiwały si˛e na płaszczach. Ruszyli cwałem w kierunku Imrryru. Błyskawicerozdzierały niebo. Grzmot huczał jak rozw ścieczony olbrzym; wspaniały staryWładca Chaosu, próbuj ˛ acy przedrze ć się nieproszony do Królestwa Ziemi.

    Cymoril spojrzała na blad ˛ a twarz Elryka, zalan ˛a przez chwil˛e światłem bły-skawicy. Poczuła ogarniaj ˛ acy j ą chłód i nie było to spraw ˛a wiatru i deszczu. Zdało jej się, że łagodny uczony, jakiego kochała, przemieniony został przez ˙ zywioływ upiornego demona, w którym ledwie mo˙ zna było si˛e doszuka ć cech człowieka.Jego purpurowe oczy wybuchały z biało ści twarzy niczym płomienie Wy˙ zsze-go Piekła. Długie, rozwiewane przez wiatr włosy otaczały jego głow˛ e na kształtzłowieszczego bojowego hełmu. W rozbłyskach burzy jego wargi zdawały si˛ e wy-krzywione w ściekło ści ą i bólem.

    I nagle Cymoril zrozumiała. Ich poranna przeja˙ zdżka była ostatni ą chwil ą te-go spokoju, jakiego zawsze razem zaznawali. Burza stanowiła znak od bogów,ostrze żenie przed nawałnicami, jakie miały nadej ść.

    Raz jeszcze spojrzała na ukochanego. Elryk śmiał si ę. Zwrócił twarz ku niebu,pod ciepły deszcz, i krople wody rozbryzgiwały mu si˛ e na wargach. Jego śmiechbył niewymuszony i prosty jak niewinny śmiech szcz˛eśliwego dziecka.

    Spróbowała odpowiedzie ć mu u śmiechem, ale zaraz odwróciła twarz. Łzy po-płyn ęły z jej oczu. Nie chciała, by to widział. Płakała jeszcze, gdy pojawiło si˛ eprzed nimi Imrryr; czarna groteskowa sylwetka, wyra´ znie zarysowana na świetl-nej linii, jak ą tworzył nie tkni˛ ety jeszcze burz ˛a zachodni horyzont.

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    22/129

    Rozdział 4

    TAJEMNICE WI ĘŹNIÓW

    Mężczy źni w żółtych pancerzach spostrzegli Cymoril i Elryka dopiero, gdytych dwoje zbli˙zyło si ę do najmniejszej ze wschodnich bram miasta.

    — Znale źli nas wreszcie — Elryk u śmiechn ął się przez ścian ę deszczu —cho ć cokolwiek poniewczasie. Prawda, Cymoril?

    Cymoril, wci ąż przygn ębiona przeczuciem nieuchronnego, zaledwie skin˛ ełagłow ą w odpowiedzi. Do Elryka zbli˙ zył si ę po śpiesznie dowódca stra˙ zy.

    — Panie, wzywaj ˛a was do Wie˙zy Monshanjik! — zawołał. — Zatrzymanotam szpiegów.

    — Szpiegów?— Tak, panie. — Twarz m˛ eżczyzny była blada. Spływaj ˛ aca z jego hełmu wo-

    da tworzyła ciemne plamy na cienkim płaszczu. Z trudem mógł utrzyma ć konia.Wierzchowiec płoszył si˛ e za ka żdym razem, gdy wchodził w wielkie rozlewiskawody na drodze.

    — Schwytano ich w labiryncie dzi ś rano. S ądz ąc po ich kraciastych strojach,to barbarzy ńcy z południa. Czekamy, by ście sami mogli ich wybada ć, panie.

    Elryk skin ął ręk ą.— Prowad´z więc, kapitanie. Przypatrzymy si˛ e odwa żnym głupcom, którzy

    stawili czoło morskiemu labiryntowi Melniboné.Wie ża Monshanjik nosiła imi˛ e czarnoksi˛eżnika architekta, który tysi ˛ ace lat

    temu zaprojektował morski labirynt. Tajemnic˛ e labiryntu pilnie strze˙ zono, gdy˙z jako jedyna droga prowadz ˛ aca do wielkiego portu w Imrryrze stanowił najlepszezabezpieczenie przed niespodziewanym atakiem. Był nader zawiły i tylko specjal-nie szkoleni piloci mogli prowadzi ć przeze ń statki.

    Zanim zbudowano labirynt, port stanowił rodzaj wewn˛ etrznej laguny zasilanejprzez morze, które wpływało tu przez system naturalnych jaski ń, wy żłobionychw wysokiej skale, wznosz ˛ acej si ę między lagun ą a oceanem.

    Przez ów morski labirynt wiodło pi˛ eć różnych szlaków i ka˙ zdy pilot znał tyl-ko jeden z nich. W zewn˛ etrznej stronie skały znajdowało si˛ e pięć oddzielnych

    22

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    23/129

    wej ść. Tutaj statki Młodych Królestw oczekiwały, a˙ z na ich pokład wejdzie pilot.

    Dopiero wtedy podnoszono bram˛ e prowadz ąc ą do jednego z wej ść. Wszystkimczłonkom załogi zawi ˛ azywano oczy i odsyłano ich pod pokład. Zostawiano tyl-ko nadzorc˛e wio ślarzy i sternika, ale oni równie˙ z mieli twarze zasłoni˛ ete ci ężki-mi żelaznymi hełmami. Niczego nie mogli zobaczy ć, a wi ęc i niczego uczyni ć;musieli posłusznie podporz ˛ adkowa ć się skomplikowanym wskazówkom i polece-niom pilota. Gdyby jednak nie usłuchali i rozbili statek o skały, nikt w Melnibonénie odczuwałby ˙ zalu. Członkowie załogi, którzy zdołaliby si˛ e uratowa ć, zasilili-by szeregi niewolników. Wszyscy, którzy chcieli prowadzi ć handel z Imrryrem,znali ryzyko. Mimo to ka˙ zdego miesi ąca wielu kupców przybywało, by stawi ćczoło niebezpiecze ństwom labiryntu i oferowa ć swe skromne towary za bogactwa

    Melniboné.Wie ża Monshanjik górowała nad portem i nad masywnym molem, wrzyna- j ącym si ę w środek laguny. Maj ˛ aca barw ę morza, niska i szeroka w porównaniuz innymi wie˙zami w Imrryrze, mimo to była pi˛ ekna. Z jej okien rozci ˛agał si ęwidok na cały port.

    Wi ększo ść portowych interesów załatwiano wła śnie w Wie˙zy Monshanjik.Tutaj te ż trzymano w podziemiach wi˛ eźniów, którzy złamali cho ćby jedno z ty-si ąca praw, okre ślaj ących funkcjonowanie portu.

    Elryk pozostawił Cymoril, która miała wróci ć ze stra ż ą do pałacu, i ruszyłw stron ę Wie ży. Wjechał przez bram˛ e w kształcie łuku, potr ˛acaj ąc kupców, cze-kaj ących tu na pozwolenie rozpocz˛ ecia handlu. Na dziedzi ńcu, cho ć nie było tomiejsce, gdzie wystawiano towary, tłoczyli si˛ e żeglarze, kupcy i Melnibonéa ńscyurzędnicy, zajmuj ˛acy si ę sprawami handlu. Rozbrzmiewaj ˛ acy dono śnym echemgwar tysi ąca głosów, zgł˛ ebiaj ących tysi ąc problemów kupna i sprzeda˙ zy, cichłz wolna, gdy Elryk i jego stra˙ ze, nie zwracaj ąc na nikogo uwagi, przyjechali podkolejnym sklepieniem w odległym ko ńcu sali. Przej ście wiodło do rampy, któraopadała spiralnie do podziemi.

    Stukały kopyta koni. Je´ zdźcy mijali niewolników, słu˙ z ących i urz˛edników.Wszyscy usuwali si˛ e pośpiesznie na bok i składali niskie pokłony, rozpoznaj ˛ accesarza. Wielkie pochodnie o świetlały tunel. Ociekały smoł ˛ a, kopciły i rzucałyzniekształcone cienie na gładkie obsydianowe ściany. W powietrzu czu ć było te-raz chłód i wilgo ć, bowiem zewn˛ etrzne ściany Wie˙zy poni żej nabrze˙zy Imrryruobmywała woda.

    Naraz uderzyła ich fala ciepła. Zobaczyli przed sob ˛ a migotliwe światło. Pełnedymu pomieszczenie przesycone było strachem. Na zwisaj ˛ acych z niskiego skle-pienia ła ńcuchach wisiało głowami w dół czworo łudzi. Pozbawione ubra ń ciałaosłaniała jedynie czerwie ń krwi, spływaj ącej z małych, lecz bolesnych ran, pre-cyzyjnie zadanych przez artyst˛ e. Stał teraz z no˙zem chirurgicznym w r˛ eku i przy-gl ądał si ę badawczo swemu dziełu.

    Wysoki i bardzo chudy, w swych białych, poplamionych szatach wygl ˛ adał

    23

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    24/129

    niemal jak szkielet. Miał cienkie wargi, oczy jak szparki, chude palce i rzadkie

    włosy. W ąski skalpel był niewidoczny a˙ z do chwili, gdy błysn ˛ał w blasku ognia,buchaj ącego z otworu w odległym k ˛ acie lochu.

    Artyst ą był doktor Jest. Jego sztuka stanowiła raczej wykonywanie ani˙ zelitworzenie, cho ć on sam nie zgadzał si˛ e z tak ą opini ą. Doktor Jest wydobywałtajemnice z tych, którzy je ukrywali; był Głównym Oprawc ˛ a Melniboné.

    Gdy Elryk pojawił si˛ e w sali, doktor Jest odwrócił si˛ e zwinnie jak tancerz,a jego nó ż zamarł mi˛edzy chudym kciukiem i palcem wskazuj ˛ acym prawej r˛eki.Stan ął wyprostowany i wyczekuj ˛ acy, po czym skłonił si˛ e nisko.

    — Mój ukochany cesarz! — wyrzucił bardzo szybko piskliwym głosem. Dziwbrał, że w ogóle mo˙zna było rozpozna ć słowa, tak szybko pojawiały si˛ e i znikały

    w jego ustach.— Doktorze, czy to tych południowców schwytano dzisiejszego ranka?— W rzeczy samej, panie. — Doktor zło˙ zył ponownie gł˛ eboki ukłon. — Dla

    twojej przyjemno ści.Elryk przygl ądał si ę chłodno wi˛eźniom. Nie współczuł im; byli szpiegami. Sy-

    tuacja, w jakiej si˛ e znajdowali, wynikła bezpo średnio z ich poczyna ń. Wiedzieli,co ich czeka, je śli zostan ą schwytani. Jeden z nich był jednak młodym chłopcem.Była te ż w śród nich kobieta — tak si˛ e przynajmniej Elrykowi wydawało. Wili si˛ ew ła ńcuchach i na pierwszy rzut oka trudno było cokolwiek dokładnie okre śli ć.

    Kobieta zgrzytn˛ eła resztk ą swych z ębów.— Demon! — sykn˛ eła.Elryk cofn ął się o krok.— Czy powiedzieli ci, doktorze, co robili w naszym labiryncie?— Wci ąż zwodz ą mnie aluzjami. S ˛a wspaniałymi aktorami i ja to doceniani.

    Powiedziałbym, ˙ ze s ą tu po to, by sporz ądzi ć map ę drogi przez labirynt i w tensposób wskaza ć drog ę napastnikom. Wci ˛aż jednak odmawiaj ˛a ujawnienia szcze-gółów. To taka gra i wszyscy wiemy, jak trzeba j ˛ a gra ć.

    — A kiedy powiedz ˛a ci wi ęcej, doktorze Jest?— Och, bardzo szybko, panie.— Powinni śmy si ę dowiedzie ć, czy mamy oczekiwa ć napastników. Im szyb-

    ciej si ę dowiemy, tym mniej czasu zajmie nam uporanie si˛ e z napa ści ą.— Zgadzam si ˛e z tob ą, panie.— To dobrze. — Elryk był rozdra˙ zniony. Przykry epizod odebrał mu rado ść

    z porannej przeja˙ zdżki; zbyt szybko kazał mu stan ˛ ać wobec obowi ązków cesarza.Doktor Jest powrócił do swego zadania. Wyci ˛ agn ął rękę i pewnym ruchem

    chwycił genitalia jednego z m˛ eżczyzn. Błysk no˙ za, jęk. Doktor Jest rzucił co ś doognia.

    Elryk usiadł w przygotowanym dla niego fotelu. Rytuał towarzysz ˛ acy prowa-dzeniu śledztwa budził w nim raczej znudzenie ni˙ z odraz ę. Pozbawione harmoniikrzyki, brz˛ek ła ńcuchów, wysoki szept doktora Jesta — wszystko to odbierało

    24

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    25/129

    mu dobre samopoczucie, z którym wkraczał jeszcze przed chwil ˛ a do tej sali. To-

    warzyszenie tym obrz˛ edom było jednak jednym z jego obowi ˛ azków i musiał tutkwi ć, dopóki nie przeka˙ z ą mu wyników śledztwa; póki nie b˛ edzie mógł pogra-tulowa ć swemu Naczelnemu Oprawcy i wyda ć rozkazów, dotycz ˛ acych odparciaataku. I prawdopodobnie przez reszt˛ e nocy, nawet kiedy to tutaj si˛ e sko ńczy, b ę-dzie naradzał si˛ e z admirałami i generałami i rozwa˙ zaj ąc ich opini˛e, decydowało rozmieszczeniu ludzi i okr˛ etów.

    Ze źle skrywanym ziewni˛ eciem odchylił si˛ e na oparcie fotela i patrzył, jak doktor Jest przesuwa po ciałach palce i nó˙ z, płomie ń, szczypce i kleszcze. Pochwili my ślał ju ż o innych sprawach: zagł˛ ebił si ę w problemach filozoficznych,których wci ąż nie mógł rozwi ąza ć.

    Elryk nie był okrutny; po prostu wci ˛ aż jeszcze był Melnibonéaninem. Przy-zwyczajano go do takich obrazów od dzieci ństwa. Nawet gdyby tego pragn ˛ ał, niemógł uratowa ć więźniów nie łami ąc żadnego z praw Smoczej Wyspy. Przywykłodcina ć się od uczu ć, które stały w sprzeczno ści z powinno ściami cesarza. Gdybyistniała jakakolwiek korzy ść z uwolnienia tych czworga, którzy kołysali si˛ e terazna ła ńcuchach ku przyjemno ści doktora Jesta, uwolniłby ich. Nie dostrzegał jed-nak takiej korzy ści, a i tych czworo zdumiałoby si˛ e wielce, gdyby potraktowanoich inaczej. Tam, gdzie konieczne było podj˛ ecie decyzji dotycz ˛ace etyki, Elryk był, ogólnie rzecz bior ˛ ac, praktyczny. Uzale˙ zniał decyzj˛e od swoich mo˙zliwo-ści. W tej sprawie nie mógł uczyni ć nic. Takie post˛ epowanie stało si˛ e jego drug ąnatur ą. Nie pragn ął zmienia ć Melniboné, lecz doskonali ć siebie. Nie chciał roz-poczyna ć działa ń, ale pozna ć najlepszy sposób odpowiedzi na działania innych.W tym przypadku decyzja była prosta. Szpieg to wróg, a ka˙ zdy broni si˛e przedwrogami najlepiej jak umie. Metody doktora Jesta były najwła ściwsze.

    — Panie. . .Elryk podniósł nieobecne oczy.— Mam ju ż potrzebne informacje, panie — rozległ si˛ e wysoki szept doktora

    Jesta.Dwa szeregi ła ńcuchów były teraz puste, a niewolnicy podnosili co ś z podłogi

    i rzucali w ogie ń. Dwie bezkształtne bryły na podłodze przypominały Elrykowistarannie przygotowane przez kuchmistrza mi˛ eso. Jedna z nich wci ˛aż lekko drga-ła, druga le żała ju ż nieruchomo.

    Doktor Jest wsun ˛ał swe instrumenty do w ˛ askiej kasetki, któr ˛a nosił w torbieprzy pasie. Jego białe szaty były całe w ciemnoczerwonych plamach.

    — Wygl ąda na to, że byli tu przed nimi inni szpiedzy — oznajmił swemuwładcy. — Ci przybyli tylko po to, by sprawdzi ć drog ę. Je śli nie powróc ą na czas,barbarzy ńcy mimo wszystko przypłyn ˛ a.

    — Na pewno jednak b˛ ed ą wiedzieli, ˙ze ich oczekujemy — powiedział Elryk.— Prawdopodobnie nie, panie. W śród kupców i ˙zeglarzy Młodego Królestwa

    rozeszły si˛e wie ści, że w labiryncie widziano szpiegów i ˙ ze zostali oni zabici

    25

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    26/129

    w czasie próby ucieczki.

    — Rozumiem. — Elryk zmarszczył czoło. — Zatem nasz ˛ a najlepsz ą odpo-wiedzi ą b ędzie zastawienie pułapki na napastników.

    — Tak jest, panie.— Czy wiesz, który szlak wybrali?— Tak, panie.Elryk odwrócił si˛ e do jednego ze swych gwardzistów.— Niechaj wszyscy admirałowie i generałowie zostan ˛ a o tym powiadomieni.

    Która godzina?— Wła śnie mija godzina zachodu sło ńca, panie.— Powiedz im, by zebrali si˛ e przed Rubinowym Tronem w dwie godziny po

    zachodzie. — Elryk podniósł si˛ e znu żonym ruchem.— Spisałe ś się doskonale, doktorze Jest. Jak zawsze. Chudy artysta skłoniłsię nisko, jakby chciał zło˙ zyć się wpół. Jego odpowiedzi ˛ a było wysokie i niecoobłudne westchnienie.

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    27/129

    Rozdział 5

    BITWA

    Pierwszym z przybyłych był Yyrkoon. Odziany w strojne szaty wojenne, zja-wił si ę w asy ście dwóch muskularnych stra˙ zników, z których ka˙ zdy niósł zdobnysztandar ksi˛ecia.

    — Cesarzu! — w okrzyku Yyrkoona była duma i ´ zle maskowana pogarda. —Czy pozwolisz mi dowodzi ć wojskami? Oszcz˛ edzi ci to kłopotów w czasie, któryz pewno ści ą chciałby ś przeznaczy ć na inne absorbuj ˛ace ci ę sprawy.

    — Jeste ś niezwykle troskliwy, ksi ˛ ażę. Nie musisz jednak obawia ć się o mnie.Będę dowodził armi ą i flot ą Melniboné, gdy˙ z jest to obowi ązek cesarza — odpo-wiedział niecierpliwie Elryk.

    Yyrkoon rzucił mu nachmurzone spojrzenie i odszedł na bok. W tej samejchwili do komnaty wszedł szybkim krokiem Dyvim Tvar, Pan Smoczych Jaski ń.Przybył bez eskorty stra˙ zników, a jego wygl ˛ ad wskazywał, ˙ ze ubierał si˛e w po-śpiechu. Swój hełm niósł pod pach ˛ a.

    — Cesarzu, przynosz˛ e wie ści o smokach. . .— Dzi ękuj ę ci, Dyvim Tvar, ale zaczekaj z nimi, a˙ z zgromadz ą się wszyscy

    moi dowódcy. Im tak˙ ze si ę nale ż ą.Dyvim Tvar skłonił si˛ e i cofn ął pod ścian ę. Zaj ął miejsce po przeciwnej stronie

    komnaty, z dala od ksi˛ ecia Yyrkoona.Wojownicy przybywali kolejno i wkrótce dwudziestu świetnych dowódców

    czekało u stóp schodów RubinowegoTronu, na którym siedział Elryk. On sam nadal był w stroju, w którym odby-

    wał porann ą przeja żdżkę. Nie miał czasu si˛ e przebra ć. Na krótko przed spotka-niem badał mapy labiryntu. Tylko on miał do nich dost˛ ep. Zwykle pod zakl˛ eciemukryte były przed ka˙ zdym, kto mógłby próbowa ć je odszuka ć.

    — Południowcy chc ˛ a skra ść bogactwa Imrryru i zabi ć nas wszystkich — za-cz ął Elryk. — Wierz ˛a, że znale źli drog ę przez morski labirynt. Flota stu okr˛ etówwojennych płynie teraz na Melniboné. Jutro b˛ ed ą czeka ć za widnokr˛egiem a ż dozmroku, potem podpłyn ˛ a do labiryntu i w ślizgn ą się doń. Do północy zamierza-

    27

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    28/129

    j ą osi ̨agn ąć port i jeszcze przed świtem zdoby ć Imrryr. Zastanawiam si˛ e, czy to

    mo żliwe.— Nie! — rozległo si˛ e z wielu gardeł.— Nie... — Elryk u śmiechn ął się. — Jak jednak najlepiej zabawi ć się na tej

    wojence, jak ą przeciw nam szykuj ˛a?Jak zawsze Yyrkoon wykrzykn ˛ ał pierwszy:— Pozwól nam spotka ć się z nimi teraz. We´ zmiemy smoki i barki wojenne.

    Pozwól nam ściga ć ich aż do ich własnego kraju i tam przenie ść działania wojen-ne. Pozwól nam uderzy ć na nich i spali ć ich miasta! Podbijemy ich i w ten sposóbzapewnimy sobie bezpiecze ństwo.

    — Żadnych smoków — odezwał si˛ e Dyvim Tvar.

    — Co? — Yyrkoon zakr˛ ecił si ę w miejscu. — Co takiego?— Żadnych smoków, ksi ˛ ażę. Nie nale ży ich budzi ć. Smoki śpi ą w swych ja-skiniach wyczerpane po tym, jak ostatnio wykorzystywałe ś je dla swoich celów.

    — Dla moich celów?— Posłu żyłe ś się nimi w starciu z vilmiria ńskimi piratami. Tłumaczyłem ci,

    że wolałbym zachowa ćjedowi ększych przedsi˛ ewzi ęć. Ty jednak posłałe ś je prze-ciwko piratom i spaliłe ś ich małe łodzie, a teraz smoki śpi ą.

    Yyrkoon popatrzył gro´ znie na Dyvima Tvara. Potem spojrzał na Elryka.— Nie oczekiwałem. . .Elryk podniósł r˛ ekę.— U żyjemy smoków dopiero wtedy, gdy b˛ ed ą nam rzeczywi ście potrzebne.

    Ten atak floty południowców nie jest gro´ zny. Niechaj s ˛adz ą, że jeste śmy nieprzy-gotowani. Niech wpłyn ˛ a do labiryntu, a gdy tylko cała setka minie wrota, za-mkniemy ich wewn ˛atrz, blokuj ąc wszystkie szlaki prowadz ˛ ace na otwarte morze.Zamkni˛etych w pułapce — zmia˙ zdżymy.

    Yyrkoon opu ścił wzrok; najwyra´ zniej miał nadziej˛ e znale źć słabe punktyw tym planie.

    Stary admirał Magum Colim w zbroi koloru morskiej wody wyst ˛ apił naprzódi skłonił si ę.

    — Złociste barki wojenne Imrryru s ˛ a gotowe broni ć swego miasta, panie. Po-trzeba jednak nieco czasu, by ustawi ć je na wła ściwych pozycjach. Mało prawdo-podobne, by wszystkie zdołały od razu ulokowa ć się dobrze w labiryncie.

    — Wy ślij wi ęc cz ęść z nich ju ż teraz i ukryj wzdłu˙ z wybrze ża. W ten sposóbmog ą czeka ć na tych, którzy ocalej ˛a i zdołaj ą uciec przed naszym atakiem —polecił Elryk.

    — Doskonały plan, panie. — Magum Colim skłonił si˛ e i cofn ął między swychludzi.

    Narada przeci ągnęła si ę. Kiedy wszystko było omówione i zgromadzeni mielizamiar si ę rozej ść, ksi ążę Yyrkoon zawołał raz jeszcze:

    28

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    29/129

    — Panowie, ponownie przedstawiam cesarzowi swoj ˛ a propozycj˛e! Jego osoba

    jest zbyt cenna, by nara˙ zał w bitwie swe ˙zycie. Ja — ja nie znacz˛ e nic! Pozwólciemi dowodzi ć wojskami na l ądzie i na morzu, by cesarz mógł pozosta ć w pałacu,spokojny o los bitwy. Mo˙ ze by ć pewien, że j ą wygramy, a południowcy zostan ˛ apobici. By ć może zechce doko ńczy ć czytania jakiej ś ksi ążki.

    Elryk u śmiechn ął się.— Raz jeszcze dzi˛ ekuj ę ci za trosk ę, kuzynie. Cesarz musi jednak ćwiczy ć nie

    tylko swój umysł, ale i ciało. Jutro ja b˛ edę dowodził wojownikami.Elryk powrócił do swych komnat. Tanglebones zd ˛ ażył ju ż przygotowa ć je-

    go ci ężki rynsztunek bojowy. Na Elryka czekała zbroja, która słu˙ zyła ju ż stuMelnibonéa ńskim cesarzom. Zakl˛ ecia rzucane podczas kucia tej zbroi miały jej

    nada ć niespotykan ą w Królestwie Ziemi wytrzymało ść. Legenda mówiła, ˙ ze mo-gła znie ść nawet ciosy mitycznych runicznych mieczy — Zwiastuna Burzy i Ża-łobnego Ostrza. Posługiwali si˛ e nimi najniegodziwsi z nikczemnych władcówMelniboné, dopóki Władcy Wy˙ zszych Światów nie przechwycili ich i nie ukrylina zawsze w królestwie, które nawet oni rzadko odwiedzali.

    Twarz pokr˛econego człowieka rozja śniała rado ści ą, gdy długimi, s˛ekatymipalcami dotykał ka˙ zdej cz ęści zbroi, ka˙zdej doskonale wywa˙ zonej sztuki or˛eża.Uniósł sw ą pokryt ą bliznami twarz, by napotka ć wzrokiem pełne troski spojrze-nie Elryka.

    — O panie! Mój królu! Ju˙ z wkrótce zaznacie rado ści walki!— Tak, Tanglebones. Miejmy nadziej˛ e, że będzie to rado ść.— Wyuczyłem was wszystkich umiej˛ etno ści — sztuki miecza i sztyletu, sztu-

    ki łucznictwa i ciskania włóczni, walki konnej i pieszej. A wy byli ście dobrymuczniem, cho ć oni wszyscy mówi ˛a, że jeste ście słabi. Nie ma lepszego szermierzaw Melniboné; mo˙ ze poza jednym.

    — Ksi ążę Yyrkoon mo˙ze by ć lepszy ode mnie — powiedział w zadumie El-ryk. — Czy˙z nie tak?

    — Powiedziałem „poza jednym”, panie.— I jest nim Yyrkoon. Mo˙ ze pewnego dnia uda nam si˛ e rozstrzygn ąć t ę spra-

    wę. Chciałbym wyk ˛apa ć się, zanim wło˙zę na siebie całe to ˙zelazo.— Lepiej po śpieszy ć się, panie. Z tego co słyszałem, wiele jest do zrobienia.— Po k ąpieli prze śpi ę się. — Elryk si˛e uśmiechn ął, widz ąc zatroskanie stare-

    go przyjaciela. — Tak b˛ edzie lepiej, gdy˙ z nie musz ę osobi ście prowadzi ć barek na stanowiska. Jestem potrzebny, by dowodzi ć bitw ą i zrobi ę to lepiej, gdy b˛edęwypocz˛ety.

    — Je śli uwa żacie, że tak b ędzie dobrze, panie, na pewno tak jest.— Ty jednak jeste ś zdziwiony. Zbyt mocno pragniesz, Tanglebones, wepchn ˛ ać

    mnie w to wszystko. Chciałby ś widzie ć, jak st ąpam dumnie niczym sam Arioch.Tanglebones zakrył usta dłoni ˛ a, jakby to nie jego pan, lecz on wypowiedział

    te słowa, a teraz usiłował je cofn ˛ ać. Zastygł z szeroko rozwartymi oczami.

    29

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    30/129

    Elryk roze śmiał si ę.

    — My ślisz, że mówi ę straszne herezje, co? Có˙ z, mówiłem ju˙z gorsze rzeczyi nic złego mi si˛e nie stało. W Melniboné, Tanglebones, cesarze panuj ˛ a nad demo-nami, a nie odwrotnie.

    — Tak mówicie wy, panie.— To prawda.Elryk wyszedł z komnaty, przywołuj ˛ ac niewolników. Ogarn˛ eła go gor ączka

    wojenna i poczuł rado ść bliskiego działania.Miał teraz na sobie swój czarny bojowy rynsztunek — masywny napier śnik,

    watowan ą kamizel˛e, długie nagolenniki i kolczug˛ e z metalowych łusek. U jegoboku zwisał długi na pi˛ eć stóp miecz. Mówiono, ˙ ze nale żał niegdy ś do bohatera

    ludzi imieniem Aubec. Na pokładzie, wsparta o złot ˛ a por ęcz mostku spoczywaławielka okr ągła tarcza — tarcza cesarza ze znakiem atakuj ˛ acego smoka. Czarnyhełm na głowie Elryka wie ńczył łeb smoka; potwór rozpo ścierał na boki skrzydłai oplatał hełm ogonem. Spod hełmu prze świecał blady cie ń, w którym błyszczałodwoje purpurowych oczu, po bokach, niczym dym wydobywaj ˛ acy si ę z płon ące-go budynku, wiły si˛ e kosmyki mlecznobiałych włosów. Gdy na hełm padło nikłeświatło latarni wisz ˛acej na głównym maszcie, blady cie ń wyostrzył si˛e, przemie-niaj ąc si ę w urodziw ą twarz. Subtelne rysy ukazały prosty nos, wygi˛ ete wargi,sko śne oczy.

    Cesarz Elryk z Melniboné wpatrywał si˛ e w mrok labiryntu, usiłuj ˛ ac wyłowi ćz ciszy pierwsze odgłosy zbli˙ zania si ę morskich rozbójników.

    Stał na wysokim mostku ogromnej złocistej barki wojennej. Jak inne tego typu jednostki, wyposa˙ zona w maszty, ˙ zagle, wiosła i katapulty, przypominała pływa- j ący zigurat. Nosz ˛acy imi ę „Syn Pyaraya” okr˛ et był statkiem flagowym floty.

    Obok Elryka stał wielki admirał Magum Colim. Tak jak Dyvim Tvar, był jed-nym z jego najbli˙ zszych przyjaciół. Znał go od urodzenia i zach˛ ecał zawsze donauki wszystkiego, co dotyczyło dowodzenia okr˛ etami i walki na morzu. MagumColim obawiał si˛ e wprawdzie, ˙ze Elryk za bardzo po święca si ę nauce i jest zbytzamkni˛ety w sobie, by rz ądzi ć Melniboné, uznawał jednak jego prawo do rz ˛ adówi to co mówili tacy jak Yyrkoon wprawiało go w zło ść i zniecierpliwienie.

    Ksi ążę Yyrkoon był równie˙ z na pokładzie, cho ć w tej chwili krz ątał si ę nadolnym pokładzie, badaj ˛ ac sprawno ść sprz ętu wojennego.

    „Syn Pyaraya” stał zakotwiczony w olbrzymiej grocie. Setki takich grot wy-kuto w ścianach labiryntu w czasie jego budowy; zaprojektowane były specjal-nie po to, by ukrywa ć barki wojenne. Pod jej wysokim sklepieniem mo˙ zna byłopostawi ć maszty, była te˙ z wystarczaj ąco szeroka, by wiosła poruszały si˛ e swo-bodnie. Ka˙zda ze złocistych barek poruszana była sił ˛ a mięśni wielu wio ślarzy; poobu stronach dwadzie ścia do trzydziestu wioseł. Zespoły ich si˛ egały do wysoko ściczwartego, pi ątego lub szóstego pokładu i — jak w przypadku „Syna Pyaraya” —mogły mie ć trzy niezale˙zne od siebie systemy sterowania, dziobowe i rufowe. Ca-

    30

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    31/129

    łe okute złotem, okr˛ ety były praktycznie niezniszczalne i, mimo swych ogrom-

    nych rozmiarów, gdy wymagały tego okoliczno ści, poruszały si˛ e szybko i dawałysię precyzyjnie manewrowa ć. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni oczekiwaływ tych grotach na wrogów, cho ć w przyszło ści warunki miały by ć zupełnie inne.

    W tych czasach barki wojenne Melniboné rzadko mo˙ zna było ujrze ć na otwar-tych morzach. Niegdy ś żeglowały po oceanach świata niczym straszliwe pływa- j ące złote góry, budz ˛ac przera żenie wsz˛edzie, gdzie si˛e pojawiły. Wówczas flotabyła wi ększa i liczyła setki załóg. Dzi ś składała si˛e zaledwie z czterdziestu okr˛ e-tów. Ale te czterdzie ści powinno wystarczy ć. Teraz wła śnie w wilgotnych ciem-nościach czekały na swych wrogów.

    Słuchaj ąc głuchego plusku uderzaj ˛ acej o burty wody, Elryk my ślał o czekaj ą-

    cej ich bitwie. Pragn ˛ał opracowa ć lepszy plan walki. Wiedział, ˙ ze jego strategiaspełni swoje zadanie, ale ˙ zal mu było niepotrzebnych ofiar, tak Melnibonéan, jak i barbarzy ńców. Dobrze byłoby odstraszy ć ich jako ś, zamiast zamyka ć w labiryn-cie. Flota z południa nie była pierwsz ˛ a, któr ą znęciły legendarne bogactwa Imr-ryru. Nie tylko załogi z południa karmiły si˛ e nadziej ą, że pa ństwo Melnibonéanchyli si ę ku upadkowi, a mieszka ńcy Śni ącego Miasta nie s ˛a zdolni broni ć swychskarbów, gdy˙ z nie podejmuj ą już dalekich wypraw. Tak wi˛ ec południowców trze-ba było zniszczy ć, by nauczka była dotkliwa. Melniboné wci ˛ aż było pot ężne. Zda-niem Yyrkoona na tyle silne, by przywróci ć sw ą dawn ą dominacj˛e w świecie; je ślinie wojskiem, to magi ˛ a.

    — Pst! — admirał Magum Colim pochylił si˛ e nad burt ą. — Czy to odgłoswiosła?

    Elryk skin ął głow ą.— Chyba tak.Teraz obaj słyszeli regularny odgłos plusku, gdy rz˛ edy wioseł zanurzały si˛ e

    i wynurzały z wody, słyszeli skrzypienie drewna. Południowcy przybywali. „SynPyaraya” stał najbli˙ zej wej ścia i miał zaatakowa ć jako pierwszy, jednak dopie-ro wtedy, gdy minie ich ostatni okr˛ et napastników. Admirał pochylił si˛ e i zgasiłlatarni ę, po czym odszedł cicho, by zawiadomi ć załog ę o zbli żaniu si ę wrogiejfloty.

    Na krótko przedtem Yyrkoon u˙ zył czarów i przywołał dziwn ˛ a mgł ę, któraukryła złociste barki, nie zasłoniła jednak widoku ˙ zołnierzom Melniboné.

    Elryk widział ju˙z wyra źnie pochodnie płon ˛ace w gł ębi kanału, gdy rozbójnicypokonywali labirynt. W kilka minut pó´ zniej dziesi˛eć galer pojawiło si˛ e przed nimii wpłyn ęło do groty. Admirał Magum Colim przył ˛ aczył si ę znów do Elryka. Byłz nim tak że ksi ążę Yyrkoon. On równie˙ z nosił smoczy hełm, cho ć mniej wspa-niały, bowiem to Elryk był wodzem niewielu Ksi ˛ aż ąt Smoków, jacy pozostali naMelniboné.

    Yyrkoon u śmiechał si˛e szeroko w oczekiwaniu krwawej walki; jego oczy ja-rzyły si ę w mroku. Elryk chciał, by ksi ˛ ażę wybrał inny okr˛ et, ale Yyrkoon miał

    31

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    32/129

    prawo przebywa ć na pokładzie okr˛ etu flagowego i cesarz nie mógł si˛ e temu sprze-

    ciwi ć.Już ponad pi ęćdziesi ąt okr ętów przepłyn˛eło obok nich. Zbroja Yyrkoona

    skrzypiała lekko, gdy w niecierpliwym oczekiwaniu przemierzał długimi krokamimostek, z osłoni˛ et ą r ękawic ą dłoni ą na rękoje ści miecza.

    — Ju ż niedługo — nie przestawał sobie powtarza ć. — Ju ż wkrótce.Potem, gdy mijał ich ostatni okr˛ et z południa, zaj˛eczała podnoszona kotwica

    i wiosła zagarn˛eły wod ę. Barka run˛eła z groty do kanału, uderzaj ˛ ac nieprzyjaciel-sk ą galer ę w śródokr˛ecie i przecinaj ąc j ą na dwoje.

    Barbarzy ńcy podnie śli ogromny wrzask. Uderzenie rozrzuciło ludzi nawszystkie strony. Światła pochodni ta ńczyły dziwacznie na resztkach pokładu,

    gdy próbowali ratowa ć się przed zsuni˛eciem w ciemne, zimne wody kanału. Tym-czasem „Syn Pyaraya” zacz ˛ ał obraca ć się wolno w śród szcz ątków rozbitej galery.Włócznie załomotały o jego złote burty, ale imrryria ńscy łucznicy wypu ścili strza-ły i str ącili do wody kilku ocalałych.

    Odgłosy błyskawicznej walki stały si˛ e sygnałem dla pozostałych barek.W precyzyjnym szyku wypływały z obu stron wysokich skalistych ścian i zdu-mionym napastnikom musiało wydawa ć się, że ogromne okr˛ ety wyłaniaj ą się z li-tego kamienia; upiorne okr˛ ety pełne demonów, ciskaj ˛ acych w nich włóczniami,strzałami i ogniem. Teraz cały kanał rozbrzmiewał pomieszanymi okrzykami wo- jennymi, grzmi ˛acymi i odbijaj ącymi si ę echem w zam˛ecie bitwy. Uderzenia stalio stal rozlegały si˛ e jak syk potwornego, rozw ścieczonego gada. Sama flota napast-ników przypominała zreszt ˛ a węża, por ąbanego na kawałki przez wysokie, złoci-ste, nieubłagane okr˛ ety Melnibonéan. Błyskały bosaki, wczepiały si˛ e w drewnianepokłady i burty i przyci ˛agały galery bli˙zej, by łatwiej było je zniszczy ć.

    Południowcy nie stracili jednak głowy po pocz ˛ atkowym zaskoczeniu. Trzyspo śród ich galer skierowały si˛ e wprost na „Syna Pyaraya”. Barbarzy ńcy rozpo-znali okr ęt flagowy. Płon ˛ace strzały mkn˛ eły wysoko i spadały na drewniane, niezabezpieczone złot ˛ a blach ą pokłady, wzniecaj ˛ ac po żary i nios ąc śmier ć ludziom.

    Elryk uniósł tarcz˛ e nad głow ą. Dwie strzały uderzyły w ni ˛ a, odbiły si ę i spadłyna ni ższy pokład. Przeskoczył ponad por˛ ecz ą w ślad za nimi. Tam, na najszerszymi najbardziej odkrytym pokładzie gromadzili si˛ e wojownicy, gotowi rozprawi ćsię z atakuj ącymi. Katapulty zadudniły głucho i kule bł˛ ekitnego ognia śmign ę-ły w mrok, o włos mijaj ˛ac wszystkie trzy galery. Wystrzelono now ˛ a salw ę i masaognia run˛eła na pokłady statków barbarzy ńców, strzelaj ˛ac wysokimi płomieniamiwsz ędzie, gdzie czego ś dotkn ęła. Bosaki zaczepiły najbli˙ zsz ą galer ę i przyci ągnę-ły j ą blisko. Elryk był w śród pierwszych, którzy zeskoczyli na jej pokład. Pobiegłnaprzód i natkn ął się na dowódc˛e południowców. Kapitan na prymitywn ˛ a zbroj ęmiał zarzucony kraciasty płaszcz. W pot˛ eżnych dłoniach trzymał wielki miecz.Wrzeszczał na swych ludzi, by zabijali melnibonéa ńskie psy.

    Drog ę do mostka zagrodziło Elrykowi trzech barbarzy ńców uzbrojonych

    32

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    33/129

    w zakrzywione miecze i małe prostok ˛ atne tarcze. Na ich twarzach malował si˛ e

    strach, ale i determinacja. Wiedzieli, ˙ ze musz ą umrze ć i zdecydowani byli pozo-stawi ć po sobie tyle zniszczenia, ile tylko si˛ e da.

    Przesun ąwszy tarcz˛e na rami ę, Elryk uj ął obur ącz miecz i uderzył na ˙ zegla-rzy. Jednego zbił z nóg kraw˛ edzi ą tarczy, drugiemu zmia˙ zdżył obojczyk. Trzecibarbarzy ńca odskoczył w bok i pchn ˛ ał swój zakrzywiony miecz w twarz Elry-ka. Młodzieniec nie zd ˛ ażył si ę uchyli ć i ostre ostrze miecza drasn˛ eło go w poli-czek. Na twarzy Elryka pojawiła si˛ e krew. Zamachn ˛ał się mieczem jak kos ˛a i wbiłgo gł ęboko w ciało rozbójnika, przecinaj ˛ ac go niemal na dwoje. Ten zastygł namoment, jakby nie mógł uwierzy ć, że zaraz umrze, lecz gdy Elryk wyszarpn ˛ ałmiecz — zamkn ˛ał oczy i upadł.

    Tymczasem człowiek obalony przez Elryka d´ zwign ął się chwiejnie na nogi.Jednak że Elryk odwrócił si˛ e i uderzył mieczem, rozcinaj ˛ ac mu czaszk˛e. Terazdroga do mostka była wolna. Zacz ˛ ał wspina ć się po drabince. Kapitan dostrzegłgo i czekał ju˙z na górze. Uniósł tarcz˛ e, by przyj ąć pierwszy cios. Elrykowi wydałosię, że w śród zgiełku bitwy dobiegło go wołanie tego człowieka.

    — Gi ń, ty białolicy demonie! Nie ma dla ciebie miejsca na ziemi!Owe słowa wydały mu si˛ e nagle tak prawdziwe, ˙ ze w pierwszej chwili zapo-

    mniał o obronie. Mo˙ ze rzeczywi ście nie ma dla niego miejsca na ziemi? Mo˙ zeto dlatego Melniboné stopniowo chyli si˛ e ku upadkowi, co roku rodz ˛ a się słabszedzieci, nie rozmna˙ zaj ą się smoki?. . . Pozwolił, by kapitan zadał jeszcze jeden ciosna jego tarcz˛e, lecz w chwil˛e potem ci ął pod ni ą, sięgaj ąc nóg m ężczyzny. Prze-ciwnik przewidział jednak ten ruch i odskoczył. Elryk wykorzystał sprzyjaj ˛ acymoment i pokonał kilka ostatnich stopni. Stan ˛ ał na pokładzie, zwrócony w stron˛ ebarbarzy ńcy. Jego twarz była niemal tak blada jak twarz Elryka. Oblany potemdyszał gło śno, jego oczy wyra˙ zały wielkie cierpienie i paniczny strach.

    — Nale żało zostawi ć nas w spokoju — Elryk usłyszał własny głos. — Nieczynimy wam nic złego, barbarzy ńco. Powiedz, kiedy po raz ostatni flota Melni-boné popłyn˛eła przeciw Młodym Królestwom?

    — Przedstawiacie zło samym waszym istnieniem, białolicy. Wasz ˛ a magi ą, wa-szymi obyczajami, wasz ˛ a pych ą.

    — Czy dlatego tu przybyli ście? Czy˙zby wasz atak spowodowany był niech˛ eci ądo naszych zwyczajów? A mo˙ ze raczej chcieli ście si ęgn ąć po nasze bogactwa?Przyznaj, kapitanie — to chciwo ść przywiozła was do Melniboné!

    — Chciwo ść jest przynajmniej uczciw ˛ a warto ści ą i można j ą zrozumie ć. Alewy, bestie, jeste ście nieludzcy. Gorzej — nie jeste ście bogami, cho ć zachowujeciesię, jakby ście nimi byli. Wasze dni przemin˛ eły. Musimy was zniszczy ć, zburzy ćwasze miasta, sprawi ć, by zapomniano wasz ˛ a magi ę!

    — By ć może masz racj˛e, kapitanie. — Elryk skin ˛ ał głow ą.— Na pewno! Nasi świ ątobliwi kapłani tak mówi ˛ a. Nasi prorocy przepowia-

    daj ą wasz upadek. Władcy Chaosu, którym słu˙ zycie, sami go spowoduj ˛ a.

    33

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    34/129

    — Władcy Chaosu nie zajmuj ˛ a się już sprawami Melniboné. Pozbawili nas

    swej opieki prawie tysi ˛ ac lat temu. — Elryk obserwował uwa˙ znie kapitana, wy-czekuj ąc na mo żliwo ść zadania ciosu. — By ć może dlatego nasza pot˛ ega osłabła.A mo że po prostu zm˛eczyli śmy si ę ni ą . . .

    — Tak czy inaczej — powiedział kapitan, ocieraj ˛ ac spocone czoło — waszczas ju ż się sko ńczył. Trzeba was zniszczy ć, i to na zawsze.

    W tej chwili Elryk zadał cios. Pchni˛ ety silnie miecz w ślizgn ął się w szczelin˛epancerza, ugodził w brzuch barbarzy ńcy i przeszedł przez plecy. Elryk wpatru- j ąc si ę w jego twarz, zacz ˛ał powoli wyci ąga ć długie ostrze. Widział, ˙ ze jest ju żpogodzony ze swym losem.

    — To nie było uczciwe, białolicy. . . ledwie zacz˛ eli śmy rozmawia ć, a ju ż

    przerwałe ś nasz ą pogaw ędkę. Jeste ś bardzo. . . zr˛eczny. Oby ś wiecznie cierpiałw Wy ższym Piekle! Żegnaj. . .Kapitan run ął na pokład. Nie zdaj ˛ac sobie sprawy, dlaczego to robi, Elryk ci ˛ ał

    mieczem w jego szyj˛ e. Odr ąbał głow˛e barbarzy ńcy, potoczył j ˛a do brzegu mostkai kopn ął. Poleciała łukiem i znikn˛ eła w gł ębokiej, lodowatej wodzie.

    Wówczas zbli˙ zył si ę do niego u śmiechni˛ety wci ąż Yyrkoon.— Walczyłe ś zawzi ęcie i dobrze, mój cesarzu. Ten człowiek si˛ e nie mylił.— Nie mylił si˛e? — Elryk przeszył wzrokiem kuzyna.— Tak, oceniaj ˛ac twoje m ęstwo. — Yyrkoon zachichotał i poszedł dogl ˛ ada ć

    swych ludzi, którzy dobijali kilku ocalałych z rzezi naje´ zdźców.Elryk był zdumiony. Dlaczego dopiero teraz poczuł do Yyrkoona nienawi ść.

    Teraz zabiłby go z przyjemno ści ą. Miał wra żenie, że Yyrkoon zajrzał mu gł˛ ebokow dusz ę i potraktował z pogard ˛ a to, co tam ujrzał.

    Nagle zalała go fala w ściekłej m˛eki. Có ż dałby za to, by nie by ć Melnibonéa-ninem, nie by ć cesarzem i by Yyrkoon nigdy si˛ e nie narodził.

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    35/129

    Rozdział 6

    ZDRADA

    Złociste barki wojenne płyn˛ eły jak dumne lewiatany w śród szcz ątków rozbi-tych okr ętów naje´zdźczej floty. Kilka galer płon˛ eło, kilka pogr ążało si ę w wodzie,ale wi ększo ść znalazła ju˙z swoje miejsce w niezmierzonych gł˛ ebiach kanału. Pło-n ące wraki rzucały ta ńcz ące cienie na wilgotne, zimne ściany morskich jaski ń.Zupełnie jakby duchy zabitych oddawały ostatni salut przed odej ściem w gł ę-biny. Jak mówiono, wci ˛ aż sprawował tam rz ˛ady Władca Chaosu. Zbierał załogidla swych niesamowitych flotylli spo śród dusz tych, którzy zgin˛ eli w walce namorzu. Mo˙ze jednak rozbójnicy dost ˛ apili lepszego losu, słu˙ z ąc władcy WodnychŻywiołów, który rz ˛ adził górnymi poziomami morza.

    Kilka okr ętów zdołało mimo wszystko uciec. Jakim ś cudem żeglarze z połu-dnia wymin˛eli masywne barki, popłyn˛ eli z powrotem przez kanał i teraz znajdo-wali si ę już na otwartym morzu. Zawiadomiono o tym okr˛ et flagowy, gdzie Elryk,Magum Colim i Yyrkoon stali znów razem na mostku, przygl ˛ adaj ąc się zniszcze-niu, które było ich dziełem.

    — A zatem musimy dopa ść ich i sko ńczy ć z nimi — stwierdził Yyrkoon. Jegociemna twarz błyszczała od potu, oczy płon˛ eły gor ączk ą. — Musimy płyn ˛ać zanimi!

    Elryk wzruszył ramionami. Był ju˙ z słaby. Nie wzi ął ze sob ą dodatkowychporcji leków dla podtrzymania sił. Pragn ˛ ał wróci ć do Imrryru i odpocz ˛ać. Był

    zmęczony rozlewem krwi, zm˛ eczony Yyrkoonem, a nade wszystko sob ˛ a. Niena-wi ść, jak ą czuł do kuzyna, m˛ eczyła go jeszcze bardziej, a najgorsze było to, ˙ zenienawidził tak˙ ze tego uczucia.

    — Nie — powiedział. — Pozwólmy im uciec.— Pozwoli ć im uciec? Nie karz ˛ac ich? Nie, mój cesarzu! To nie jest nasze

    post ępowanie. — Ksi ˛ażę Yyrkoon odwrócił si˛ e do starego admirała. — Czy tak post ępuj ą Melnibonéanie, admirale?

    Magum Colim wzruszył ramionami. Był równie˙ z zmęczony, ale w skryto ściducha przyznawał racj˛ e ksi ęciu. Wrogowie Melniboné powinni zosta ć ukarani za

    35

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    36/129

    to, że o śmielili si ę cho ćby pomy śle ć o ataku na Imrryr.

    — Cesarz musi zadecydowa ć — odparł jednak.— Pozwólmy im uciec — powtórzył Elryk i oparł si˛ e ciężko o por ęcz. —

    Niech zanios ą wie ści do swych barbarzy ńskich krajów. Niech opowiedz ˛ a, w jakisposób pokonali ich Ksi ˛ ażęta Smoków. Te wie ści rozbiegn ą się szeroko. Ufam, ˙ zeprzez jaki ś czas nie b ęd ą nas niepokoi ć.

    — Młode Królestwa s ˛a pełne głupców! — zawołał Yyrkoon. — Nie uwierz ˛ awie ściom! Zawsze byli i b˛ ed ą rozbójnikami. Najlepszy sposób, by si˛ e przed nimizabezpieczy ć, to pewno ść, że żaden południowiec nie pozostał ˙ zywy ani wolny.

    Elryk odetchn ął głęboko. Ze wszystkich sił usiłował zwalczy ć ogarniaj ąc ą goniemoc.

    — Ksi ążę, poddajesz próbie moj ˛ a cierpliwo ść!— Ale ż, cesarzu, mam na sercu jedynie dobro Melniboné! Z pewno ści ą niechcesz, by twoi ludzie mówili, ˙ ze brak ci sił, że boisz si ę walczy ć z pi ęciomaledwie galerami z południa!

    Tym razem gniew dodał Elrykowi sił.— Kto o śmieli si ę powiedzie ć, że Elryk jest słaby? Czy to b˛ edziesz ty, Yyrko-

    onie? — Wiedział, ˙ ze jego decyzja jest bezsensowna, ale nie mógł si˛ e powstrzy-ma ć. — Świetnie, ruszajmy w po ścig za tymi małymi, ˙ załosnymi łódeczkami i za-topmy je. I śpieszmy si˛e... jestem ju˙z tym wszystkim zm˛ eczony.

    Oczy Yyrkoona rozbłysły dziwnie, gdy odwracał si˛ e, by wyda ć rozkazy.

    Niebo z czarnego stało si˛ e szare. Flota Melniboné wypłyn˛ eła na otwarte mo-rze i skierowała okr˛ ety w stron ę Wrz ącego Morza i le˙z ącego za nim kontynentu.Barbarzy ńskie galery nie popłyn˛ eły przez Wrz ące Morze. Tego nie dokonałby ˙ za-den statek prowadzony przez śmiertelników. Mogły je wprawdzie okr ˛ ażyć, aledla Melnibonéan nie stanowiło to problemu. Mieli wystarczaj ˛ aco szybkie barki,by dop ędzi ć uciekaj ące statki, zanim te zdołaj ˛ a zbli ży ć się do granic Morza. Wio-słuj ącym niewolnikom podawano narkotyk, który na dwadzie ścia godzin zdwoiłich siły i wytrzymało ść, by potem ich zabi ć.

    Barki mkn˛eły szybko po powierzchni morza. Zdawały si˛ e nale żeć do dawnych,

    niepoj ętych czasów. Sposób ich budowania stanowił tajemnic˛ e nawet dla Melni-bonéan; zd ążyli ju ż zapomnie ć wiele ze swej wiedzy. Widz ˛ ac je — wspaniałei groźne — łatwo sobie wyobrazi ć, jak ą nienawi ści ą ludzie Młodych Królestwdarzyli Melniboné i jego dzieła.

    „Syn Pyaraya” wysun ˛ ał się mocno do przodu. Na jego pokładach ładowanokatapulty, cho ć pozostałych okr˛ etów Melnibonéa ńskich nie było jeszcze wida ć.Spoceni niewolnicy ostro˙ znie przenosili w r˛ ekach lepk ą substancj˛e, z której spo-rz ądzano ogniste pociski, po czym długimi, ły˙ zkowate zako ńczonymi szczypcaminakładali je do br ązowych zagł˛ ebie ń wyrzutni. Połyskiwała bł˛ ekitnawo w mroku

    36

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    37/129

    przed świtu.

    Kilku niewolników wspi˛ eło si ę po schodach na mostek i podało na platyno-wych tacach wino i ˙ zywno ść trzem Ksi ążętom Smoków, którzy pozostawali tamod chwili, gdy rozpocz ˛ ał się po ścig. Elrykowi nie chciało si˛ e je ść, ale uj ął wysokikubek z żółtym winem i opró˙ znił go. Mocny napój orze´ zwił go nieco. Napełnionomu kubek ponownie i wypił go równie szybko. Popatrzył przed siebie. Świtało.Na horyzoncie pojawiła si˛ e smuga purpurowego światła.

    — Wystrzelcie ogniste kule, gdy tylko pojawi si˛ e słoneczny dysk — poleciłElryk.

    — Wydam rozkazy — rzekł Magum Colim, ocieraj ˛ ac usta i wyrzucaj ˛ac zaburt ę ko ść, z której ogryzał mi˛ eso.

    Zszedł z mostka i wolnym krokiem ruszył w stron˛ e katapult. Elryk słuchałciężkiego st ąpania i naraz doznał uczucia, ˙ ze otaczaj ą go wrogowie. Było co śdziwnego w zachowaniu Maguma Colima w czasie kłótni cesarza z Yyrkoonem; jaka ś nuta nieszczero ści brzmiała w jego głosie, gdy odpowiadał Elrykowi. Pró-bował pozby ć się tych głupich my śli, ale zm ęczenie, zw ątpienie we własne siły, jawne kpiny jego kuzyna, wszystko to wzmagało w nim uczucie, ˙ ze jest sam natym świecie. Nawet Cymoril i Dyvim Tvar jako prawdziwi Melnibonéanie niepotrafili zrozumie ć ani szczególnych problemów, jakie go nurtowały i kierowały jego działaniami, ani dziwnych nastrojów, w jakie coraz cz˛ eściej popadał. A mo-że m ądrze wyrzec si˛ e wszystkiego co Melnibonéa ńskie i pow˛edrowa ć w świat,by jako bezimienny, najemny ˙ zołnierz słu˙zyć tym, którzy potrzebowaliby jegopomocy?

    Daleko na horyzoncie, nad czarn ˛ a lini ą wody ukazała si˛ e pos ępna, czerwo-na półkula sło ńca. Z przednich pokładów okr˛ etu flagowego dobiegło kilkana ściegłuchych uderze ń. Katapulty wystrzeliły płon ˛ ace pociski. Rozległ si˛ e dono śny,urwany na wysokiej nucie krzyk. Zdawało si˛ e, że dwana ście jarz ących si ę mete-orów przeci˛eło niebo, mkn ąc w stron ę pięciu galer barbarzy ńców, które płyn˛ ełyteraz przed nimi w odległo ści nie wi ększej ni ż trzydzie ści długo ści okr ętu.

    Tym razem pociski nie chybiły celu. Dwie galery stan˛ eły w ogniu. Pozostałetrzy jednak, płyn ˛ac zakosami, zdołały omin ˛ ać kule ognia, które spadły do wody.Płon ęły jeszcze przez chwil˛ e pełnym blaskiem. Uton˛ eły w gł ębinach, nie gasn ˛acdo ostatniej chwili.

    Ognistych kuł przygotowano teraz znacznie wi˛ ecej. Elryk słyszał, ˙ ze Yyrko-on krzyczy po drugiej stronie mostka, zmuszaj ˛ ac wiosłuj ących niewolników dowiększego wysiłku. Uciekaj ˛ ace dot ąd okr ęty zmieniły nagle taktyk˛ e. Barbarzy ń-cy najwyra´zniej zrozumieli, ˙ ze nie b ęd ą w stanie długo si˛ e broni ć. Rozdzieliliokr ęty i skierowali je przeciw „Synowi Pyaraya”, tak jak uczynili to wcze śniejw labiryncie. Elryk podziwiał nie tylko odwag˛ e tych ludzi i ich zr˛eczno ść w ma-newrowaniu galerami, ale i szybko ść, z jak ą podj ęli t ę jedyn ą logiczn ą, cho ć niepozostawiaj ąc ą nadziei decyzj˛ e.

    37

  • 8/18/2019 Moorcock Michael - Elryk z Melnibone

    38/129

    Blask wschodz ˛acego sło ńca kładł si˛e na wodzie przed zawracaj ˛ acymi okr˛eta-

    mi. Splamił czerwieni ˛ a morze, jakby w zapowiedzi bliskiej ju˙ z krwawej walki.Barbarzy ńskie galery podpływały coraz bli˙ zej „Syna Pyaraya”.

    Z okr ętu flagowego wystrzelono now ˛ a salw ę ognistych kuł. Prowadz ˛ aca gale-ra próbowała halsowa ć, by ich unikn ąć, lecz nadaremnie. Dwie kule spadły na jejpokład. Płomienie ogarn˛ eły cały okr˛et; ludzie płon˛eli i rzucali si˛e do wody. Słalistrzały na Melnibonéa ńsk ą bark ę i umierali z przekle ństwami na ustach. Ogarni˛ e-ty pożarem okr˛et był jednak coraz bli˙ zej; kto ś zablokował ster i skierował galer˛ ewprost na „Syna Pyaraya”. Statek uderzył w złocist ˛ a burt ę barki i ogie ń przedo-stał si ę na pokład, gdzie rozmieszczone były główne katapulty. Zapalił si˛ e kociołz ognist ą substancj ą i Melnibonéanie ze wszystkich pokładów po śpieszyli na po-

    moc, próbuj ąc zdusi ć ogie ń.Elryk u śmiechał si˛e ponuro na widok tego, co udało si˛ e dokona ć barbarzy ń-com. Kto wie, mo˙ ze umy ślnie skierowali swój statek pod ogniste pociski? Gdywiększo ść załogi okr˛etu flagowego zaj˛ eta była gaszeniem ognia, druga galera pod-płyn ęła z boku. Południowcy zarzucili bosaki i przyci ˛ agn ęli okr ęt do burty „SynaPyaraya”.

    — Aborda˙z! Barbarzy ńcy atakuj ą! — krzykn ął Elryk. Zawołał to dopiero te-raz, cho ć mógł wcze śniej ostrzec sw ˛a załog ę. Zobaczył, jak Yyrkoon odwróciłsię, ogarn ął wzrokiem sytuacj˛ e i zbiegł z mostka.

    — Zosta ń tam, panie! — rzucił w biegu do Elryka. — Sprawiasz wra˙ zeniezbyt zm ęczonego, by walczy ć.

    Elryk zebrał wszystkie siły. Potykaj ˛ ac si ę pobiegł za kuzynem, by pomócw obronie okr˛egu. Barbarzy ńcy nie walczyli o swoje ˙ zycie. Wiedzieli, ˙ ze zgin ą.Walczyli o swój honor. Chcieli zabra ć ze sob ą na dno bodaj jeden melnibonéa ń-ski statek — ten wła śnie. Swoj ą postaw ą zmuszali wroga do szacunku. Ci ludziewiedzieli, ˙ze je śli nawet zdob˛ed ą okr ęt flagowy, pozostałe jednostki złotej flotywkrótce przypłyn ˛a i pokonaj ą ich. Pomimo to rozp