alfabet - ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta,...

218
alfabet

Upload: others

Post on 23-Jan-2020

0 views

Category:

Documents


0 download

TRANSCRIPT

Page 1: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet

Page 2: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet

Page 3: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leon Knabit OSB

pod redakcją Marka Latasiewicza

Page 4: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

AlfAbet

o. Leona Knabita OSB

Pod redakcją

Marka Latasiewicza

KoreKtA i współpraca Anna KendziakAgata Pindel-Witek

oPrAcowAnie KomPuterowe i ProjeKt okładki

Andrzej Witek

fotogrAfiA nA okładce

Jacek Kozioł

ISBN 83-60293-62-7

© 2006 Dom Wydawniczy „Rafael” ul. Grzegórzecka 69 31-559 Kraków tel./fax: 012 411 14 52 e-mail: [email protected] www.rafael.pl

Druk: Drukarnia RAFAEL, tel. 012 656 40 13

Page 5: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

Od redakcji

Módl się i pracuj

Jeśli przyjąć, że życie zakonnika przepełnione jest ascezą i kontemplacją w zaciszu klasztornych murów, to ojciec Leon Knabit wyłamuje się z takiego dość po-wszechnego obrazu mnicha. Tyniecki benedyktyn, któ-rego popularność można porównywać z gwiazdami ekranu i czołowymi politykami, wcale nie zamyka się w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego.

Swą misję polegającą na podsuwaniu niezawod-nych recept jak być szczęśliwym wypełnia najczęściej z dala od swego opactwa. Jako ceniony rekolekcjoni-sta i kaznodzieja przemierza Polskę wzdłuż i wszerz. Odwiedza też misyjne ośrodki w Szwecji, Niemczech, Słowacji. Zapraszają go do radia i telewizji, w której wielką furorę robił prowadzony przez niego talk show „Ojciec Leon zaprasza”.

W wolnych chwilach – a kiedyż on je ma? – między powinnościami, które ma wobec tynieckiej wspólnoty, oraz oprowadzaniem wycieczek po zabytkowym kom-pleksie, zasiada do komputera, by wypełnić kolejne zo-bowiązanie wydawnicze. I to z jakim efektem! Każda książka od razu staje się bestsellerem. A skoro tak, to

Page 6: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona6

trzeba dać satysfakcję czytelnikom i odbyć sześćdzie-siąt spotkań autorskich w roku. Uff, iście benedyktyń-ska praca...

– Jadę wszędzie tam, gdzie mnie potrzebują, ale nigdy nie opuszczam klasztoru dla przyjemności i bez aprobaty opata – zastrzega się ojciec Leon i dodaje: – Czasem czuję się jak ten miś na Krupówkach, z któ-rym każdy chce się sfotografować.

Tak, ojciec Leon jest tyniecką ikoną, człowiekiem sławnym i lubianym. Lgną do niego młodzi i starzy, po rady zwracają się profesorowie, także szczególnie uko-chani przez niego górale. Fenomen popularności zakon-nika tkwi w jego otwartości, serdeczności i życzliwości oraz w tym, że niemal nikt, kto zwraca się do niego o po-moc, nie zostaje odrzucony. Niemal, bo z powodu prze-ładowanego kalendarza i braku czasu musi czasem odmówić.

Jego wielkość polega również na tym, że nie unika trudnych pytań, które nurtują wielu ludzi. Odpowiada na nie, dając proste, zrozumiałe dla wszystkich rozwią-zania. Mówi o dobru, nadziei i miłości tak przekonują-co, że nie pozostawia nikomu żadnych złudzeń.

Ojciec Leon to człowiek o niezwykle bogatym do-świadczeniu. Był świadkiem przełomowych dla Polski wydarzeń w minionym stuleciu. Znał osobiście wiele wybitnych postaci, z Janem Pawłem II na czele, z któ-rym łączyła go niemal pięćdziesięcioletnia przyjaźń. Stąd wziął się pomysł, by zebrać w popularnej formie alfabetu subiektywne oceny ludzi, ale także wydarzeń i zjawisk, mających istotne znaczenie w życiu legen-darnego benedyktyna. Oczywiście ze względu na tech-niczne ograniczenia lista haseł jest niepełna, a opisy fragmentaryczne. Mimo to wyłania się z tych zwierzeń

Page 7: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 7

obraz minionej epoki oraz charakterystyka ludzi bliskich mnichowi. Jednocześnie w odważnych oraz często prze-pełnionych humorem komentarzach bliżej poznajemy niezwykłość ich autora.

Właśnie z uwagi na ojca Leona Knabita współpraca przy redagowaniu „Alfabetu” była wyzwaniem i doświad-czeniem wyjątkowym. Prawie każde z nim spotkanie w tynieckim klasztorze rozpoczynało się od dowcipu.

– Czy Pan wie, co jadłem podczas wizyty u znajomych w Hahnenklee? – zapytał, jak zaznaczał, na dobry począ-tek. – Kaczkę z grzybami, nie powiem „rydzykami”.

A innym razem zaskoczył żartem słownym:– Pani pyta dzieci w szkole, czy wiedzą, jak wyglą-

dają gęsi. Zgłasza się Jaś i mówi: „U nas gęsi nie wyglą-dają, bo tatuś okno zabił deskami!”.

Ojciec Leon zaskakuje, ale nade wszystko fascy-nuje rzetelnością, skrupulatnością i genialną pamię-cią. O pracowitości i niespożytych siłach już było. Listy e-mailowe uświadamiały jak bardzo przepełniony jest jego kalendarz. W jednym z ostatnich przed ukończeniem „Alfabetu” informował o piętrzących się perypetiach:

„Drogi Panie Marku.Jestem już szczęśliwie w roku 1970. Pragnę zrobić,

ile się da do środy włącznie, a tu akurat jeszcze pogrzeb ważny wypadł i jakaś TV się dobija. Chce 6 (!) godzin. Powiedziałem – może 1,5...

I jeszcze lekarz. Pan Bóg dowcipny... Uwidim...Dopisek chyba też się uda zweryfikować, a resztę

zostawimy na po 11 IX...Ściskambrrrr. Leon OSB”.Przypadkiem spojrzałem na godzinę wysłania wia-

domości – 22.42.

Page 8: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona8

Parę minut wcześniej kończyłem redagować hasło: „Dzień mnicha”. Ojciec Leon relacjonował: „Do snu kła-dziemy się między 21.30 a 22.00”...

Ale jakież miał inne wyjście, skoro wydawca dusił terminami?!

Tylko sporadycznie sięgał po kalendarzyk lub po kilka luźnych karteczek, a jeszcze rzadziej po gruby jak brewiarz notatnik, w którym drobnym drukiem odno-towywał każde swoje spotkanie i ważniejsze zdarzenie w ostatnich kilkudziesięciu latach. Zdumiewające, jak ktoś, kto wychowywał się w czasach stalowego pióra i inkaustu, tak znakomicie radzi sobie z komputerem.

I jeszcze jedno. Istota benedyktyńskiej reguły wyra-ża się zasadą: „Módl się i pracuj”. Czy zatem mnichowi wypada się uśmiechać, żartować, dowcipkować, a popu-larność mieści się w ramach monastycznego porządku?

– Niewątpliwie tak, jeśli wszystko, co się robi, jest miłe Panu Bogu – rozstrzyga dylemat ojciec Leon.

Skoro tak, to miejmy nadzieję, że i ten „Alfabet” przy-padnie do gustu zarówno Bogu, jak i Czytelnikom.

Marek Latasiewicz

Page 9: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

aALEKSANDRA – Mamusia

Na jej głowie było prowadzenie domu i wszystkie związa-ne z tym sprawy gospodarcze, co nie było łatwe zwłasz-cza w czasach okupacji niemieckiej. Troszczyła się też o naszą edukację. W przeciwieństwie do Taty, który na-legał, bym najpierw zdobył jakiś konkretny fach, bo z sa-mej nauki nic jeszcze nie wynika, Mamusia miała mimo wszystko większe w tym względzie ambicje. Nie chcia-ła, abyśmy poprzestali na zawodzie szewca, krawca lub fryzjera. Pilnowała, czy czegoś nie przeskrobaliśmy w szkole i czy nie zaniedbaliśmy się w nauce. Pod tym względem nie przysparzaliśmy zbyt wielu kłopotów.

Mamusia była kobietą nadzwyczaj zaradną. W najtrudniejszych momentach, kiedy zabrakło Tatusia, wykazywała się niezwykłym sprytem. Nie było dla niej sytuacji bez wyjścia. To tu, to tam za-handlowała, coś „przykombinowała”, tak że nig-dy nie chodziliśmy głodni i w podartych ubraniach. Była osobą łatwo nawiązującą kontakt z innymi ludź-mi i chyba odziedziczyłem to po niej. Sympatię zy-skiwała dzięki swej uczynności i życzliwości. Jak bardzo była lubiana, uświadomiłem sobie podczas

Page 10: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona10

pogrzebu, kiedy nad grobem tak wielu ludzi dzięko-wało jej za okazaną pomoc. Szczególnie wdzięczni byli jej moi dawni koledzy szkolni i z seminarium, którzy zawsze mogli liczyć na pomoc i schronienie pod naszym dachem. Mamusia opiekowała się nimi jak własnymi dziećmi.

Była osobą bardzo wrażliwą, przejmowała się każ-dym naszym niepowodzeniem. Bardzo martwiła się moją chorobą płuc, na jaką zapadłem pod koniec semi-narium. Kiedy w końcu jako tako wyzdrowiałem i przy-jąłem święcenia kapłańskie, była szczęśliwa. Dobry nastrój popsuła jej wiadomość o wstąpieniu do zakonu. Uznała to za grubą przesadę. Do Tyńca wysłała mi list. Na skrawku gazety napisała rozgoryczona: „Synku dro-gi, coś ty zrobił?”. Z czasem pogodziła się i z tym. Kiedy dowiedziała się, że jeden z moich kolegów księży po-rzucił kapłaństwo, przekonała się. „Wiesz, synku, chy-ba to jednak dobrze, że jesteś w tym Tyńcu” – przyznała. No, a gdy odwiedziła mnie w Izabelinie pod Warszawą, gdzie spotkała się z prymasem Wyszyńskim, a potem w Tyńcu porozmawiała z kardynałem Wojtyłą, była już w pełni usatysfakcjonowana.

Mamusia zmarła w 1992 roku, w osiemdziesiątym piątym roku życia. Udzieliłem jej ostatniego namaszcze-nia, a w ostatnich chwilach towarzyszyliśmy jej wszy-scy, cała trójka jej dzieci.

Jan Paweł II napisał po jej śmierci: „Pragnę modli-twą za duszę śp. Aleksandry podziękować za Jej dawne życzenia dla Papieża... Pan Bóg prowadził Ją drogą cier-pienia, ale była Mu wierna całe życie i już tu nagrodził Jej troskę o kapłanów pociechą, że miała przy śmier-ci Syna, który Jej towarzyszył modlitwą w przejściu do wieczności”.

Page 11: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 11

ALEKSANDER – Tatuś

Był pracownikiem poczty. Zarabiał wprawdzie niezbyt dużo, ale wystarczająco, by utrzymać rodzinę. Liczyła się stała praca i państwowa posada, dająca poczucie pewnej stabilizacji. Z pewnością nie biedowaliśmy, ale też nie starczało, by kupić własne mieszkanie lub wybu-dować dom.

Podczas rozwożenia paczek do adresatów Tatuś wstępował do domu na obiad. Kiedy siadaliśmy do sto-łu, milkły wszelkie rozmowy. W czasie jedzenia słychać było jedynie krzątanie Mamusi, przynoszącej z kuchni kolejne dania. Za to po obiedzie kilka minut mieliśmy na baraszkowanie z Tatą na kanapie. A potem wsiadał do zielonego pojazdu z napisem „Poczta Polska” i udawał się do czekających na przesyłki. Mogłem przyglądać się, jak Tatuś wypisywał przekazy, ale gdy raz powie-działem Mamusi, że jedna z paczek jest do naszych zna-jomych, nie mogłem więcej asystować przy tatusiowej pracy. Na serio traktował tajemnicę zawodową.

Gdy sytuacja międzynarodowa zaczęła się kompli-kować i nieuchronnie zbliżała się wojna, w marcu 1939 roku Tatuś został zmobilizowany do wojska. Po kilku ty-godniach ćwiczeń wrócił jednak do domu, ale niedługo później ponownie został wcielony do armii i wreszcie wysłany na front. Po pewnym czasie rozeszła się nawet pogłoska, że widziano go gdzieś zabitego. Na szczęście była to tylko plotka.

Czwartego, a może piątego września, kiedy rozpo-częły się bombardowania Siedlec, dzięki zaprzyjaźnio-nemu krawcowi panu Tadeuszowi Polkowskiemu udało

Page 12: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona12

się nam przedostać na wieś, do Błogoszczy, parę kilo-metrów od miasta. Jakaż była nasza radość, gdy po kil-ku dniach pojawił się tam i Tatuś. Mamusia z wrażenia zemdlała. Niedługo potem Niemcy wezwali wszystkich urzędników państwowych do powrotu do pracy.

Pocztowcy nie chcieli jednak pogodzić się z okupa-cją i bardzo szybko założyli tajną organizację. Zajmowała się ona między innymi likwidacją anonimowych listów, które już wtedy Polacy pisali do gestapo, donosząc na swoich rodaków. W naszym mieszkaniu często w no-cy, po zasłonięciu okien, otwierano te przesyłki. Można było więc niekiedy uprzedzić zagrożonych, niektóre przesyłki zniszczyć, a nawet czasem zorientować się, kto był nadawcą. W końcu ktoś niepowołany tę akcje od-krył. Nastąpiły aresztowania. Tatuś przez jakiś czas był więziony w piwnicach budynku gestapo. Później został wywieziony na Pawiak, skąd długo nie mieliśmy żad-nych informacji. Rozstrzelano go wraz z innymi zakład-nikami 31 grudnia 1943 roku. Miał czterdzieści lat. Na Pawiaku znajduje się do dzisiaj drzewo z tablicami, któ-re upamiętniają nazwiska ofiar okupantów. Wśród nich jest i Aleksander Knabit. Składał przy nim kwiaty i mo-dlił się Jan Paweł II.

Wśród kolegów Tatusia byli chyba też i lewicujący. Często w rozmowach zwracali się do siebie per „wy”. Nie widziałem też Tatusia modlącego się w domu, ale zawsze pilnował, żeby dzieci nie kładły się do snu bez wieczornego pacierza. Nie miał też ostatecznie nic prze-ciwko temu, bym po ukończeniu szkoły powszechnej kontynuował naukę na tajnych kompletach, prowadzo-nych przez nauczycieli przedwojennego Gimnazjum Biskupiego. Zresztą był zawsze bardzo stanowczy i nie mogło być żadnej dyskusji oraz przekomarzań, że to

Page 13: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 13

niby „zaraz”, albo „potem”. Jak powiedział, tak musiało być i to w trybie natychmiastowym! Mimo że chadzam często własnymi ścieżkami myślowymi i po swojemu interpretuję rozmaite sprawy, taki dryl bardzo mi póź-niej pomógł w życiu. Nigdy nie miałem pretensji, że ktoś mi coś narzuca, a nakładane obowiązki – czy to w szko-le, seminarium czy w zakonie – godzą w moją godność osobistą. Wiem, że jest pewna hierarchia i przełożonych trzeba słuchać.

ALEXANDERDORF

Jeszcze coś z Aleksandrem. Otóż byłem kiedyś w be-nedyktyńskim opactwie Beuron w południowych Niem-czech i wspomniałem tam o Niemieckiej Republice Demokratycznej. „Niemcy? – spytał ze zdumieniem je-den z zakonników. – Tam nie ma Niemców, tam są Prusowie i Sasi”. A jednak. Parędziesiąt kilometrów na południe od Berlina powstał klasztor niemiec-kich Benedyktynek właśnie w wiosce Alexanderdorf. Najpierw, dwadzieścia lat przed drugą wojną światową zebrała się grupa pielęgniarek pragnących żyć razem a pobożnie. Okazało się, że Reguła świętego Benedykta może być bardzo pożyteczna dla osiągnięcia tego celu. Udało się zaadaptować budynki jakiegoś większego go-spodarstwa na potrzeby powstającego zgromadzenia. Siostry przetrwały wojnę, a po pewnym czasie założyły habity i w 1949 roku złożyły śluby zakonne. Otrzymawszy

Page 14: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona14

zatwierdzenie odpowiedniej władzy, stały się mniszkami benedyktynkami. Dużo czasu poświęcały na modlitwę. Jednocześnie przyjmowały w domu gościnnym rodziny, głównie katolickie, które tam mogły się spotkać z ży-wym świadectwem chrześcijańskiego życia.

Były to lata siedemdziesiąte, kiedy stosunkowo ła-two można było odwiedzać NRD. Siostry cieszyły się z odwiedzin polskich duchownych, zwłaszcza tych z ro-dziny benedyktyńskiej. Spotykali się tam też księża i świeccy z ruchu „Focolari”, który przyczyniał się bar-dzo do ożywiania ducha Bożego w niewielkiej żyjącej w diasporze wspólnocie wschodnioniemieckich (jed-nak!) katolików. Z prawdziwą radością odnajdywałem w tym morzu bardzo zlaicyzowanego niemieckiego ko-munizmu oazę benedyktyńskiego pokoju, głębię liturgii i otwarcie na człowieka. Raz nawet miałem tam prze-wodniczyć koncelebrowanej mszy świętej, śpiewanej po niemiecku. Lękałem się tego ze względu na słabą zna-jomość języka. Księża jednak pocieszali mnie, mówiąc: „Podczas Ostatniej Wieczerzy apostołowie też nie wie-dzieli, jak to będzie i wyszło”. I rzeczywiście udało się.

Klasztor istnieje do dzisiaj i wpływa pod każdym względem pozytywnie na bliższe otoczenie oraz na wszystkich, którzy do niego przybywają. Zwłaszcza na Prusów i Sasów.

Page 15: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

bBENEDYKT

Tak naprawdę nie zaczynałem swego zakonnego życia od świętego Benedykta. Jakby ważniejszy na początku był Tyniec. O Benedykcie słyszałem wcześniej w opo-wieści o świętym, który – gdy nachodziły go pokusy – rzucał się bez ubrania w ciernie i głogi.

Postać świętego Benedykta była przeze mnie powo-lutku odkrywana podczas nowicjatu, w trakcie wykładów i zgłębiania lektur. Miłość do Pana Boga i człowieka oraz modlitwa liturgiczna, umiar i roztropność – to najważ-niejsze cechy charakteryzujące postać tego wielkiego patriarchy Zachodu. Na nowo został jakby wypromo-wany przez papieża Pawła VI na patrona Europy. Nie bez znaczenia jest fakt obrania jego imienia przez obec-nego Ojca Świętego. Mogę tylko dodać, że kroczenie drogą świętego Benedykta według wskazówek, które zawarł w zakonnej regule, pasuje do mojej duchowości i często odwołuję się do tego, co mówił, kreując caele-stis norma vitae (niebiański wzorzec życia). Na obrazku prymicyjnym napisałem sentencję: „Aby we wszystkim Bóg był uwielbiony”, którą święty Benedykt zaczerpnął ze świętego Piotra. W niej zawiera się cała kwintesencja

Page 16: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona16

benedyktynizmu – we wszystkim cokolwiek się czyni, także poza modlitwą, Bóg ma być uwielbiony! W tym wyraża się swoista globalizacja – wszystko podporząd-kowane Panu Bogu.

BENEDYKT XVI

Obawy, że każdy następca Jana Pawła II zostanie chłodno przyjęty przez Polaków, w żadnej mierze nie potwierdzi-ły się w przypadku Benedykta XVI. Tak jak jego Wielki Poprzednik, jest naszym Ojcem Świętym! To zasługa za-równo jego samego, tak często odwołującego się do Jana Pawła II, jak również Papieża-Polaka, który potrafił nas przygotować na swoje odejście i przyjęcie następcy.

Pierwszą moją myślą, gdy 19 kwietnia 2005 roku, w dniu wyboru nowego papieża, usłyszałem nazwi-sko Ratzinger, było: „Temu się Kościół nie rozlezie”. Wybór przez nowego papieża imienia Benedykt przyją-łem z wielką radością i nie muszę chyba specjalnie tłu-maczyć dlaczego. Od razu wieczorem odwiedzili nas dziennikarze z radia, a na drugi dzień trzy ekipy telewi-zyjne. Pytano, dlaczego Benedykt i co my w takim razie mamy dziś do powiedzenia. Przed kamerami powiedzia-łem wtedy, że jak benedyktyni przed wiekami uczynili Europę żyzną, tak teraz mamy nadzieję, że nowo wybra-ny papież przyczyni się do odnowy kontynentu.

Warto wspomnieć charakterystyczny fakt. Gdy pe-wien dziennikarz, spotkawszy wieczorem zaraz po wyborze

Page 17: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 17

Benedykta XVI jego rodaka, składał gratulacje i wyra-ził przekonanie, że dla Niemców to radość i zaszczyt, że teraz ktoś z nich został papieżem, ten odpowiedział: „Tak, to wielki człowiek, ale przecież to nie Niemiec, to Bawarczyk...”. Chyba dzisiaj już większość Niemców myśli inaczej.

Z pewnością kardynałowie wybrali znów wielkiego człowieka, który będąc przez wiele lat bliskim współpra-cownikiem Jana Pawła II, wyróżniał się rozwagą i nieprze-ciętną mądrością. Ojciec Augustyn Jankowski, członek Papieskiej Komisji Biblijnej, której przewodniczył kar-dynał Joseph Ratzinger, był zawsze po wrażeniem jego kompetencji. Z wielkim autorytetem kardynała liczył się także Jan Paweł II. Kiedyś przy opracowywaniu jakie-goś dokumentu miał powiedzieć do współpracownika: „Kardynał Ratzinger ma zastrzeżenia, musimy doko-nać pewnych zmian”. Przypisywanie mu przydomka Panzerkardinal było jakimś wielkim nieporozumieniem. Szerzone było ono przede wszystkim przez tych, którzy nie mogą mu chyba do dzisiaj darować traktowania na serio całego depozytu wiary strzeżonego przez Kościół.

Nie było mi dane spotkać się z kardynałem Ratzin-gerem podczas jego pobytów w Polsce. Jestem posy-łany zwykle tam, gdzie mam coś do zrobienia, a na to, by tylko być i słuchać, nie ma czasu. Dopiero 22 marca 2006 roku brałem udział w audiencji generalnej na placu św. Piotra. Dałem się wciągnąć w nurt entuzjazmu, róż-niącego się barwą i natężeniem od tego z czasów Jana Pawła II, ale przecież wyrażającego wielką miłość dla następcy Piotra. Koło przejeżdżającego papamobilu by-łem tak blisko, że spotkałem się wzrokiem z Papieżem. Niezapomniane wrażenie! To ten sam „gatunek”, co Jan Paweł II – poważnie życzliwy, a głęboki, jak gdyby sięgał

Page 18: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona18

gdzieś w nieskończoność. Byłem też obecny na konsysto-rzu i to w niezłym miejscu, z lewej strony wyjścia z Bazyli-ki Świętego Piotra. Mogłem nawet zrobić parę fotografii.

W pielgrzymce do Polski mogłem uczestniczyć tyl-ko za pośrednictwem telewizji. Jedynie wjazd na rynek krakowski komentowałem dla Radia Plus ze stanowiska położonego tuż obok trasy przejazdu Papieża. Jak rado-sna była świadomość, że Kraków przyjął nowego Piotra naszych czasów jak swojego, zanim jeszcze wypowie-dział on na Błoniach słowa: „mój Kraków”.

Dodam do tego jeszcze, że kończyłem seminarium duchowne w Siedlcach, które nosiło imię Benedykta XV, co było podkreśleniem jego zasług dla narodu polskie-go pod zaborami. Jestem przekonany, że także następ-ny z kolei papież o tym imieniu pozostanie przyjacielem Polaków.

BIERZMOWANIE

Odbyło się niedługo po Pierwszej Komunii Świętej. Chyba trzy tygodnie później. Niewiele pamiętam z tej uroczystości, nie posiadam żadnej pamiątki ani obraz-ka. Przybrałem imię Kazimierz, a świadkiem był nie-znany mi bliżej jakiś wysoki, szczupły, łysy pan. To taki dyżurny świadek wszystkich bierzmowanych chłopców. Staliśmy ustawieni wokół kościoła, a ten człowiek każde-mu chłopcu po kolei podczas bierzmowania kładł rękę na prawe ramię. Świadkiem dziewczynek była katechetka,

Page 19: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 19

panna Szweblówna. Bierzmował biskup siedlecki, czyli podlaski Henryk Przeździecki, którego – podobnie jak samą uroczystość – słabo pamiętam. Zmarł w 1939 roku podczas wizytacji parafii. Wydawał się uosobieniem spo-koju, powagi i dostojeństwa. Taki prawdziwy arystokra-ta, nie wymawiał „r”.

Page 20: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

c CZARTORYSKI Jerzy – ksiądz

proboszcz parafii w Białce Tatrzańskiej

Oto spełniło się proroctwo psalmisty: „On ubogiego z nędzy wyprowadzi i z książętami na ławie posadzi” – powiedziałem z satysfakcją, gdy wiosną 1955 roku zasiadłem na ławie na plebanii w Białce Tatrzańskiej z tamtejszym proboszczem, księdzem prałatem Jerzym Czartoryskim i jego bratem Stanisławem, późniejszym infułatem katedry wawelskiej.

Po paromiesięcznym pobycie w Gronkowie otrzy-małem pozwolenie na zamieszkanie tuż pod Tatrami, w Brzegach, oddalonych parę kilometrów od Białki. Podlegałem proboszczowi jako niby kuracjusz, spełnia-jący jednak pewne posługi duszpasterskie: odprawiałem msze święte, udzielałem sakramentów oraz uczyłem reli-gii w salce przy kościele. Ksiądz prałat popierał wszelkie moje inicjatywy duszpasterskie, na tyle, na ile pozwalał mi na nie stan zdrowia. Jednego tylko się lękał, „żeby nie zechcieli tworzyć odrębnej parafii”. Spowodowało to jedyny zresztą konflikt między mną a szefem. W samą wigilię Bożego Narodzenia wybrałem się sankami (!) do proboszcza, by złożyć mu życzenia świąteczne. Podczas rozmowy wspomniałem o pasterce, którą będę miał

Page 21: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 21

szczęście odprawiać w góralskiej wiosce o północy. Po raz pierwszy w życiu widziałem, jak ktoś dosłownie za-trząsł się ze złości.

– Nie pozwalam! – krzyknął. – Pasterkę o północy można odprawiać tylko w kościele parafialnym.

– Ale ja już w niedzielę ogłosiłem... – Nie pozwalam!Pomyślałem chwilę i z wielką pokorą powiedziałem:– Więc dobrze, wracając teraz do siebie, będę wstę-

pował do każdego domu i powiadamiał, że pasterka bę-dzie o szóstej rano...

– No nie, tak też nie można – nieco złagodniał.Pomyślał...– Proszę powiedzieć, że papież zabronił odprawia-

nia pasterki o północy w kościele nie parafialnym i ta dzisiejsza msza jest wyjątkiem...

Podczas radosnej i pełnej przeżyć – ach, te góral-skie kolędy! – mszy pasterskiej powiedziałem więc, że Ojciec Święty zabronił odprawiania pasterki w takim kościele jak nasz, ale ksiądz prałat wyjątkowo tym ra-zem pozwolił.

Książę zupełnie nie wyglądał na księcia. Nie dbał o estetykę stroju, jadał w kuchni z „babami” – usługują-cymi kobietami, na stole przykrytym gazetą, miał chra-pliwy głos, a w kazaniach najczęściej mówił o koniach. Ale parafianie bardzo go lubili. Chyba też i dlatego, że „na dudki nie był chciwy”. Sam tego doświadczyłem. Wtedy jeszcze wydział oświaty przesyłał katechetom wynagrodzenie za naukę religii, także w Brzegach, ale pieniądze proboszcz oddawał mnie.

– Bo przecież ja nie uczę, tylko ksiądz – tłumaczył. Był wielkim erudytą. Można było z nim rozmawiać

na tematy związane z teologią, kulturą, społeczeństwem,

Page 22: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona22

a nawet o tym, jak się buduje przystanek kolejowy na łuku. Na odpusty przyjeżdżał powozem w jakiejś sta-rej burce, w której nierzadko widniały liczne źdźbła sło-my. Gdy tak kiedyś przyjechał do Gronkowa, ksiądz proboszcz Władysław Miłaszewski, kresowiak, este-ta w każdym calu, nie mógł się powstrzymać od cierp-kich uwag: „Książę? Sztangret księcia, nie książę! On mi w kapocie do salonu wchodzi, panie dobrodziejaszku... Chamejło, panie dobrodziejaszku...”.

Pan Bóg ma rozmaitych stołowników i z pewno-ścią obu dobrych pasterzy przyjął do siebie z miłością. A w Brzegach parafia i tak powstała – przed paru laty.

CELIBAT

Najzupełniej zgadzam się, że celibat jest wbrew naturze. Zdaje się, że nie ma zwierząt zachowujących wstrzemięź-liwość seksualną, chyba, że bez swojej woli, na przykład zamknięte gdzieś przez człowieka. Ale przecież post też jest wbrew naturze. Niekiedy ludzie wyrzekają się bar-dzo smacznych rzeczy i jakoś nikt nie ma o to pretensji. To wyrzeczenie czemuś służy, do czegoś prowadzi. Bóg stworzył człowieka z jego seksualnością, ale w odróż-nieniu od zwierząt ludzie mogą nad nią panować, ponie-waż łączy się ona z miłością i to miłością zaczerpniętą od samego Boga. I dlatego On ma prawo do tego, aby człowieka wzywać do takiego, a nie innego kierowania swoją płciowością.

Page 23: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 23

Kiedy człowiek naprawdę się zakocha, inne kobie-ty, inni mężczyźni jak gdyby przestają istnieć. Znam lu-dzi, którzy mają za sobą sześćdziesiąt pięć lat pożycia małżeńskiego, sześćdziesiąt pięć lat wielkiej, wzajemnej miłości. To też swego rodzaju celibat. Bo czy jedna oso-ba wystarczy normalnemu człowiekowi na całe życie? Można powiedzieć: całe życie z jedną babą to przecież nudy na pudy! A okazuje się, że nie! Że prawdziwa mi-łość to nie są żadne nudy na pudy! O tych małżeństwach, które żyją ze sobą trzydzieści, czterdzieści, pięćdziesiąt lat, nie mówi się, bo to nie jest skandal. Nagłaśnia się zwykle to, co jest wypaczeniem psychiki ludzkiej, a już szczególnie wśród duchownych. Czy przyczyną jest ce-libat? No, żebyż to tak było, że tylko celibatariusze mają skłonności pedofilskie! Że tylko celibatariusze zdradza-ją i zmieniają partnerów! A przecież tego typu afery do-tykają bardzo wielu ludzi z różnych środowisk. Iluż jest żonatych mężczyzn, ojców rodzin, którzy na przykład zmieniają żony jak rękawiczki, a do tego mają kochanki i moc przygód seksualnych… Jeśli ktoś mówi, iż to celi-bat jest przyczyną wypaczeń i zboczeń, to albo jest ten-dencyjny, albo nie zna sytuacji i powtarza mechanicznie zasłyszane opinie po to, aby Kościołowi dołożyć.

Sensem celibatu jest wyłącznie miłość Boga. Chrys-tus pokazuje nam, jak się przekracza naturę, Chrystus powołuje i daje łaskę celibatu. To jest jedyna odpo-wiedź. Jezus chce, żeby człowiek oddał się na wyłączną Jego służbę. Jeśli jestem powołany do kapłaństwa przez Chrystusa w Kościele rzymskokatolickim, odpowiada-jąc na Jego wezwanie, zgadzam się i chcę tego. Innego sensu nie widzę.

Na dalszym planie są sprawy techniczne. Ksiądz, któ-ry ma rodzinę, jest mniej dyspozycyjny. Jak przenieść

Page 24: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona24

na inną parafię kapłana z żoną i trójką czy nawet czwór-ką dzieci, bo na ogół księżom u nas jeszcze nieźle się po-wodzi, więc nie ograniczaliby potomstwa? Raptem jest konieczne, by tego księdza przenieść z miasta, gdzie są pierwszorzędne gimnazja i licea, na odległą wieś, skąd do najbliższej porządnej szkoły jest trzydzieści kilome-trów, ale nie można, bo rodzina protestuje.

Ale powtarzam, to są sprawy techniczne. Najważ-niejsze, iż to Chrystus przez Kościół żąda ode mnie ce-libatu i chce, aby mu się oddać całkowicie na służbę. Podejmuję z całą ochotą i biorę na siebie ciężar, choć wiem, że czasem mogę się i podłamać. U mnie – na szczęście – jakichś dramatycznych załamań nie było, może niewielkie odchylenia, które – zdaje się – nikomu nie zaszkodziły. Tak więc patrzę z zadowoleniem i rado-ścią na to, co przeszło i co jest. Na ogół celibat wiąże się z radością. A jeśli jest ciężarem, który wlecze się z tru-dem, to przepraszam, są i takie małżeństwa, które sta-nowią ciężar.

Nie wolno seksu stawiać na piedestale, jakby wiąza-ły się z nim kłopoty trudniejsze od wszystkich innych. Jeszcze cięższe są niekiedy problemy z gniewem, prze-baczeniem, czy kompleksem niedowartościowania… Naprawdę istnieją trudniejsze rzeczy do przezwycię-żenia niż opanowanie popędu! Jeśli na przykład widzę dziewczynę w supermini, to przede wszystkim staram się nie przypatrywać jej za bardzo, bo wiadomo, że do mężczyzny wchodzi się przez oczy, tak jak do kobiety przez uszy. Jeśli zaś wypadnie z taką wspólnie gdzieś przebywać czy podróżować (np. w przedziale kole-jowym), niekiedy przykrywam jej pół żartem, pół se-rio uda i kolana swoim szkaplerzem. Właściwie wtedy niech ona się krępuje, a nie ja.

Page 25: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 25

Może istotnie dzisiaj to opanowanie popędu jest trud-niejsze ze względu na to, jak bardzo obecny jest seks we współczesnej kulturze, w reklamach, w filmie, w skle-pie, na ulicy, w kiosku na rogu, w Internecie. Ale nie muszę się w to pchać! Też mam komputer na biurku, stale korzystam z sieci. I wiem, kiedy nacisnąć „anuluj” albo „no”. To przecież ode mnie zależy. Problem leży nie w dostępności, ale w wychowaniu człowieka, żeby nie mówił: „Wszyscy kradną, to ja też mogę”.

Oczywiście, śmiejemy się, że dziś kleryk w czasie jednego spaceru zobaczy więcej niż pradziadek u pra-babki przez całe pożycie małżeńskie. Prymas Stefan Wyszyński mówił o ascezie otwartych oczu. Jeśli ko-cham człowieka, jeśli zależy mi na każdym człowieku, to wiem również, po co jestem potrzebny tej półnagiej dziewczynie na ulicy. Nie po to, żeby ją wykorzystać seksualnie ani po to, żeby opluć i odrzucić z pogardą. Ja mam ją doprowadzić do Chrystusa.

Spotykam się często z pytaniem: Jak ktoś żyjący w ce-libacie może nauczać życia w rodzinie? Odpowiedź jest prosta. Lekarz nie musi chorować na żółtaczkę, żeby ją wyleczyć – mówi benedyktyn ojciec Karol Meissner. A doradzając, jak żyć w małżeństwie, kapłan może pew-ne rzeczy widzieć lepiej z dystansu. Tu nie tyle chodzi o technikę życia małżeńskiego, rodzinnego, ile o spra-wy zasadnicze, o zbliżenie się do Boga. Ksiądz jest po to, żeby pokazać, jak w związku małżeńskim żyć z Bogiem. W tym celu studiuje, czyta i wciąż się dokształca. Jeśli zaś mówię coś na temat małżeństwa, a ktoś z małżonków po-wie, że to wygląda trochę inaczej, powiększam skarbiec swoich doświadczeń, poprawiam się. Zdaję sobie sprawę z tego, iż ktoś kto nie przeżył danej rzeczywistości, nie musi trafić dokładnie. I potem już trafiam trochę lepiej.

Page 26: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona26

W celibacie, tak jak w małżeństwie, najważniejsze są miłość i odpowiedzialność. Każdy dobry ksiądz zdaje so-bie sprawę, że „wisi” na nim nieraz parę tysięcy ludzi. Kiedyś Ojciec Święty Jan Paweł II w prywatnej rozmowie powiedział mi, że z całego świata dochodzą wiadomości, że gdzie dobry kapłan, tam mniejsze kłopoty z antykle-rykalizmem, z sekularyzmem, z ateizmem. Ludzie, wi-dząc dobrego księdza, oddychają z ulgą: „No, wreszcie porządny człowiek. Nie zdziera, nie pije, nie ma podej-rzanych sympatii, mówi dobre kazania, umie się znaleźć wśród chorych, dzieci i młodzieży”. Przecież wiara księ-dza, sycona wciąż modlitwami, powinna być silniejsza, bardziej dojrzała. W tym kontekście kapłan żyjący w ce-libacie może jak najbardziej być dla małżonków przykła-dem wierności. Celibat nie oznacza bowiem, że jestem niemową. Ja mogę mówić, ale milczę. Jest różnica mię-dzy milczeniem a niemotą. Moje życie seksualne jest mil-czeniem a nie kalectwem. Dla ludzi, którzy są zatroskani o chleb powszedni, zdrowie, rodzinę, mają mnóstwo kło-potów i mało czasu na przykład na studiowanie Pisma Świętego, ksiądz powinien być i bywa takim jasnym pro-mykiem. I nagle ten promyk gaśnie, ten dobry ksiądz rzu-ca kapłaństwo. I co się dzieje z całą tą masą ludzi? Kiedy jeden z takich kapłanów odszedł sobie z kobietą, słyszę po-tem nie tylko w jego parafii: „Proszę ojca, i co to wszystko jest warte, jeśli nawet ten ksiądz odszedł?”. To są dramaty wiary dla bardzo wielu ludzi. Wtedy mogę tylko rozłożyć ręce i powiedzieć: „Cierpię i boleję nad tym razem z tobą”.

Owszem, i ja miałem pokusy, ale żeby mnie „łama-ło”, to chyba nie. To zawsze było ciekawe zadanie do rozwiązania. I, Bogu dzięki, chyba wszystko rozwiąza-łem pomyślnie. Mocno trzymałem się Pana Boga i sta-rałem się być odpowiedzialnym za człowieka.

Page 27: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 27

CIERPIENIE

Zrozumiałą jest rzeczą, że człowiek nie lubi cierpień. Z trudnością znosi te, które niesie mu nieubłagany los, od których zaś może, ucieka. A jednak wielu z tych „przeciętnych” ludzi, jeśli wierzą, spotyka się w spo-sób szczególny z cierpieniem w Wielkim Poście. Jest to przede wszystkim cierpienie Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, ale i Syna Człowieczego. Cierpienia Chrystusa rozważane w duchu wiary, fascynują. Obok brutalnego poniżenia Człowieka aż do śmierci, przewija się wątła, ale konkretna nić nadziei.

Chłopak z piątej klasy zapytany, o czym Jezus mógł myśleć, gdy wisiał na krzyżu, odpowiedział po prostu: „Gwiżdżę na was, ja i tak trzeciego dnia zmar-twychwstanę”.

Cierpienie Chrystusa nie jest czymś absolutnym, po-budzającym do rozpaczy, nieusuwalnym. Jest tylko jak-by cieniem bardzo wielkiego światła. Na tle Wielkiego Postu o ileż większą ma siłę radość zmartwychwstania!

Sięgnijmy teraz do ludzi, którzy nie tylko wierzą w Chrystusa, ale i wierzą Chrystusowi. Cierpienie jest zjawiskiem powszechnym. I bardzo trudnym. Jak „wy-korzystać” Jezusa, by zrozumieć coś więcej ze swego bólu? Czytamy u proroka Izajasza: „On dźwigał nasze boleści”(Iz 53,4). Co to znaczy? Przeszedł drogę nasze-go cierpienia jako pierwszy. I jest z nami aż do końca świata. Utożsamia się z nami, szczególnie w cierpieniu. „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”(Mt 25,40). Oto per-spektywa. W niej także i moje cierpienie nie jest czymś

Page 28: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona28

absolutnym, czymś pobudzającym do rozpaczy, czymś nieusuwalnym.

Nie jest łatwo o taką postawę ludziom chorym, zwłaszcza przewlekle chorym, a też i pracownikom służ-by zdrowia, którzy nieraz według ludzkiego rozumienia stają bezradni wobec nieusuwalnego bólu, wobec śmier-ci. Z pomocą przychodzi wtedy wiara w to, że wszystko ma sens, że cierpienie się skończy. Że skończy się tutaj na ziemi, a jeśli ma być inaczej, skończy się na pewno w przyszłym życiu.

Jan Paweł II w „Liście do osób w podeszłym wie-ku” mówi o pełnym pokoju przejściu „z życia do życia”. Badania naukowe w Ameryce stwierdziły, że lepsze wy-niki daje leczenie chorych, za których ktoś się modli. Klimat religijności (nie mieszać z czczą dewocją) wo-bec chorego, to wciąż nowe spojrzenie na cierpienie. To przekraczanie progu nadziei.

Wielki Post prowadzi chrześcijanina jeszcze jed-ną ścieżką. Otóż, nie tylko pokazuje mu, jak próbować dawać sobie radę z cierpieniem niechcianym, ale uczy, że można chcieć cierpienia, zadawać je sobie w imię tej samej miłości, z jaką dobrowolnie przyjął je na sie-bie Chrystus. Tak zwane praktyki postne, dobrowolnie podjęte, to wyzwanie rzucone całej przestrzeni ludzkie-go cierpienia. Począwszy od tych drobnych: pilne prze-strzeganie postu i wstrzemięźliwości, odmówienie sobie alkoholu, papierosów, oglądania telewizora, poświęce-nie czasu na drogę krzyżową czy gorzkie żale, uczynki miłosierdzia wobec potrzebujących, udzielenie innym ze swoich dóbr materialnych aż po biczowanie (tak, tak! i dzisiaj!) z miłości do Chrystusa i ludzi. To wszyst-ko dla przeciętnego człowieka dzisiaj niepojęte, cza-sem bezsensowne i nierozumne. A to też jest wyzwanie.

Page 29: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 29

Wyzwanie czytelne bardziej może dla tych, którzy nie chcą słyszeć o Chrystusie, a dzięki takiemu świadectwu mogą dotrzeć do Prawdy.

Ksiądz Roman Rogowski w swej książce „W wichrze jest Pan” wkłada w usta bohaterek jednego opowiadania słowa: „Tylko ból sprawia, że się odczuwa istnienie, tyl-ko ból pogłębia poczucie człowieczeństwa. Przyjemność i radość mniej, a może wcale...”.

Ot, najkrótszy, ale jakże wymowny komentarz.

Page 30: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

dDROZDOWSKI Tadeusz – ksiądz

Był przez długie lata proboszczem parafii w Leopoldo-wie koło Dęblina. Posiadał dar leczenia, pomógł wielu osobom. Oczywiście, nie brał za to pieniędzy. To zaś, co mu ludzie z wdzięczności „wtykali”, przeznaczał nie tyl-ko na utrzymanie kościoła, ale także na stypendia dla młodzieży i dla niezamożnych kleryków. Był dobrodzie-jem wielu kleryków seminarium siedleckiego, także i moim. Do śmierci będę mu wdzięczny za to, że pokrył prawie cały koszt mojego sześcioletniego pobytu w se-minarium duchownym, gdyż mnie, ani mojej rodziny na ten wydatek nie było stać.

DZIWISZ Stanisław – kardynał,

arcybiskup metropolita krakowski

Ale właściwie to zawsze był księdzem Stanisławem i do końca przedstawiał się w Rzymie: Don Stanislao. Górale słusznie zauważyli, że jest największą relikwią po Janie Pawle II. Ułożyli nawet taki wierszyk:

Page 31: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 31

„Ciesą sie dzisioj syćka góraleKsiądz Stasek został kardynałem!Jest to najwięksa, wies Ty, wiem i ja,Po Ojcu Świętym relikwija”. Niewykluczone, że pierwszy z nim kontakt miałem

w 1952 i 1953 roku, kiedy wraz z klerykami naszego se-minarium przebywaliśmy na wakacjach w Sieniawie, na-leżącej wówczas do parafii Raba Wyżna. Mieszkaliśmy w tym czasie u jego rodziny, u państwa Majchrowiczów oraz Węglarczyków i wielce prawdopodobne, że wów-czas parunastoletni Staszek służył do mszy świętej w drewnianym kościele św. Antoniego, a na pewno by-wał tam wtedy ze swoją rodziną.

Oczywiście kojarzony był od zawsze najpierw z kar-dynałem Karolem Wojtyłą, a potem z papieżem Janem Pawłem II. Opowiadał, że pewnego dnia zawezwał go metropolita krakowski. „Kiedy mam przyjść? – zapytał. „Dzisiaj” – usłyszał w odpowiedzi. „Przyszedłem jutro i zostałem na trzydzieści dziewięć lat...” – podsumował ksiądz Stanisław.

Zawsze był gotów dopomóc w nawiązaniu kontaktu z księdzem kardynałem, a później papieżem. Miał dobrą pamięć i wiedział, kiedy jakie spotkanie księdzu kardy-nałowi do kalendarza wpisać. Będąc w bliskości metro-polity, a później głowy Kościoła, niewiele mówił, ale gdy wygłaszał jakieś opinie, zawsze czynił to trafnie.

Jeszcze gdy byłem proboszczem w Tyńcu, zwróci-łem uwagę na pewnego kapłana, którego uwagi o pra-cy w kurii i organizacji diecezji były bardzo trafne. Powiedziałem nawet, że mając taką wiedzę i tyle pomy-słów, byłby dobrym biskupem. Ksiądz Dziwisz pokręcił jednak tylko nosem: „On na biskupa? Nie...”. No i zacny ów kapłan zmarł jako wielce zasłużony emeryt.

Page 32: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona32

W pamięci utkwiła mi jego odpowiedź na pytanie, jak postrzegany jest za granicą kardynał Wojtyła: czy za-licza się go do grona biskupów konserwatywnych czy progresywnych? Ksiądz Stanisław, zastanowiwszy się, odpowiedział: „Nasz Ksiądz Kardynał mówi wszędzie tak, jak jest w istocie, natomiast inni ustawiają się przy nim bądź z prawa, bądź z lewa”.

Była to też poniekąd odpowiedź na prowokacje ów-czesnych władz, dążących do poróżnienia metropolity krakowskiego z prymasem Polski. Wiadomo jednak, że nigdy do tego nie doszło, obaj doskonale się wspierali i uzupełniali.

Jak wspomniałem, ksiądz Stanisław ułatwiał wie-lu rodakom kontakty z Ojcem Świętym w Watykanie. Czterokrotnie byłem u Papieża „na górze”, dwa razy na mszy świętej, raz na obiedzie i raz na kolacji. Ksiądz Stanisław zawsze był bardzo troskliwy i pytał, czy nie potrzebuję pieniędzy. Kiedy grzecznie dziękowa-łem, wyciągał paczkę obrazków z podpisem Papieża. „Przydadzą się na święta” – mówił.

Teraz, kiedy jest wśród nas, dostając się akurat w tak wielki młyn zarówno w polskim Kościele, jak i na-szym państwie, wspieramy go modlitwą. Zresztą, daje sobie wyśmienicie radę, wykazując się niezwykłą mą-drością i zręcznością. Widać wiele się nauczył, będąc przy Papieżu. Nie powiedział nigdy czegoś takiego, cze-go musiałby żałować. Nie ulega wątpliwości, że szybko zdobył sobie jako metropolita krakowski wielką sympa-tię. Wierzę, że będzie też dla Polaków autorytetem, bo gdziekolwiek się znajduje, wszędzie pozostawia po so-bie dobre ślady. Oby jak najdłużej.

Page 33: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 33

DOM RODZINNY

Domu rodzinnego w znaczeniu miejsca jako takiego nie miałem. Od zawsze pamiętam jedynie przeprowadzki. Byłem zbyt mały, by pamiętać tę pierwszą – do Siedlec z Bielska Podlaskiego, gdzie się urodziłem w 1929 roku, i który kojarzę jedynie ze zdjęć, na jakich pozuję, będąc na rękach Mamusi. W Siedlcach mieszkaliśmy w róż-nych miejscach. Przeżyłem tam swoje lata szkolne, woj-nę, tam też wstąpiłem do seminarium i otrzymałem święcenia kapłańskie.

Moi rodzice – Aleksander i Aleksandra – byli ilustra-cją pewnej opinii, mówiącej, że małżonkowie noszący ta-kie samo imię, nie tworzą szczęśliwego związku. Tatuś podczas wojny został rozstrzelany przez Niemców. Zresztą podobnie było z gospodarzami domu, w któ-rym wynajmowaliśmy mieszkanie. On – Stanisław, ona – Stanisława. Pan Stanisław, tak jak mój Tata, nie prze-żył okupacji.

Cały czas byliśmy więc lokatorami, żyliśmy – jak to się mówiło – na komornym. Z reguły relacje z właścicie-lami były dobre, choć zdarzały się, jak to wśród ludzi, nieporozumienia. Koło domu stojącego do dzisiaj przy ulicy Sokołowskiej, dawniej numer 42 a dzisiaj 52, był sad, który arendował jakiś Żyd. Zwykł dobrze wypowia-dać się o dzieciach państwa Knabitów. „To dobre dzieci – powiadał. – Niczego nigdy nie zabrały i nawet na jabł-ka do sadu nie chodziły”.

Dopóki żyła Mamusia, ona stanowiła DOM, gdziekol-wiek mieszkała. Nawet z klasztoru jechałem zawsze „do domu”. Gdy umarła, to jeszcze było „do Siostry”(która z Mamusią mieszkała). A teraz, to już „do rodziny”.

Page 34: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona34

DZIEŃ MNICHA

W przeciwieństwie do innych zakonów, harmonogramy dnia powszedniego i świątecznego w naszej wspólno-cie różnią się bardzo niewiele. Owszem, w niedzielę nie pracujemy fizycznie, a zajęcia intelektualne ogranicza-my do niezbędnych, ale ramy czasowe wyznaczane są głównie przez nasze nabożeństwa, tak zwane Officium Divinum (Służbę Bożą), każdego dnia są w zasadzie ta-kie same.

Kiedy przyszedłem do klasztoru, dzień rozpoczy-nał się o 4.35, a już o 5.00 zbieraliśmy się na modlitwie. Obecnie, co pewnie trzeba przypisać rozwojowi tech-niki i pełniejszemu wykorzystaniu sztucznego światła, wstajemy o 5.30, natomiast do snu kładziemy się mię-dzy 21.30 a 22.00.

O godzinie 6.00 poranną modlitwę rozpoczynamy od wezwania: „Panie, otwórz wargi moje”. To pierwsze słowa nowego dnia. Hymn Zachariasza „Błogosławiony Pan Bóg Izraela” rozbrzmiewa codziennie pod koniec tej modlitwy, w większości odmawianej w dni powszednie, a śpiewanej w niedziele i święta. Pół godziny później, z udziałem wiernych, odprawiamy w naszym kościele mszę świętą. Śniadanie w formie stołu szwedzkiego wy-znaczone jest między godziną 7.30 a 8.00, potem chwi-la na uporządkowanie celi i rozchodzimy się do swych zajęć. Każdy z zakonników ma przydzieloną pracę zgod-nie z jego umiejętnościami. Jedni zajmują się więc przy-klasztornym gospodarstwem, inni pracują naukowo i wykładają w Papieskiej Akademii Teologicznej. Jest też kilku kleryków, którzy w tejże akademii studiują.

Page 35: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 35

Jeszcze inni doglądają odbudowy, prowadzą dom gości czy też dbają o sprawy materialne opactwa. Część dwu-dziestohektarowego gospodarstwa oddajemy w dzier-żawę, a resztę z pomocą ludzi świeckich uprawiamy sami. Mamy umowę z Akademią Rolniczą, która przysy-ła nam na praktyki studentki i studentów. Niedawno też powstała Jednostka Gospodarcza „Benedicite”, która przez promowanie i sprzedaż wysokiej jakości produk-tów ma dostarczyć na rynek coś wartościowego, a mo-że w przyszłości przynieść pewien dochód klasztorowi i środki potrzebne do tego, by pomagać innym.

Do zajęć mnichów należą także: katechizacja, praca wydawnicza, opieka nad chorymi i starszymi zakonnikami, prowadzenie konferencji i wykładów w różnych miejscach kraju i za granicą oraz głoszenie rekolekcji (w 2005 roku miałem aż osiemnaście serii!) oraz rzadziej misji parafial-nych. Oprowadzamy ponadto wycieczki po klasztorze, co jest też i apostolstwem, i szerzeniem wiedzy z historii oraz religii. Do mojego grafiku dochodzą jeszcze spotkania au-torskie, których tylko w 2005 roku odbyłem sześćdziesiąt, czyli średnio więcej niż jedno w tygodniu.

Praca jest wpisana w życie mnichów. „Módl się i pra-cuj” – głosi zakonna dewiza. Benedyktyńską pracę od wieków utożsamia się z rzetelnością, a przepisywanie książek pośród wielu umiejętności wymagało niegdyś niezwykłej cierpliwości. Zakon wsławił się też wzno-szeniem solidnych klasztorów, w których wygodnie się mieszkało. Dość powiedzieć, że już w jedenastym wie-ku do pomieszczeń klasztornych w Cluny, w dzisiejszej Francji, była doprowadzona woda, podczas gdy w Tyń-cu nie było jej jeszcze w dwudziestym wieku.

Tak jak benedyktyni znani są z owoców swej pracy, tak innym zgromadzeniom przypisuje się rozmaite cechy.

Page 36: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona36

Dla przykładu, franciszkanie słyną z pogody ducha, jezu-ici z wykształcenia i... przebiegłości (to już złośliwość!), dominikanie z kaznodziejstwa, a karmelici z ascezy.

Wracajmy jednak do naszego klasztoru i dalszego rozkładu zajęć. W dzień powszedni o godzinie 12.50, a w niedziele i święta – ze względu na obowiązki para-fialne – o 8.00, zbieramy się na „Modlitwie w ciągu dnia”. O 15.00 (w niedziele i święta nakazane o 14.30) są nie-szpory z maryjną pieśnią Magnificat, a po nich dwa razy w tygodniu odbywają się ćwiczenia śpiewu oraz konfe-rencja. W sobotę głosi ją przełożony, a po niej następu-ją aktualne ogłoszenia – omówienie minionego tygodnia oraz zarys zadań na następne dni.

Wcześniej, o godzinie 13.00 zasiadamy do wspólnego obiadu. W kuchni pracują siostry benedyktynki misjonarki, które szczególnie w niedziele i świąteczne dni dbają o lep-sze i bardziej urozmaicone menu. W razie potrzeby sami gotujemy, bo chyba mniej więcej połowa mnichów daje sobie radę z kuchnią z wielce pomyślnym skutkiem. Przy głównym stole zasiadają opat, przeor i podprzeor, a o dal-szych miejscach decyduje tak zwana precedencja, czyli kolejność według daty wstąpienia do zakonu. Odkąd nie pełnię żadnej funkcji administracyjnej, jestem siódmy z ko-lei. Przede mną są: ojciec Franciszek, ojciec Wawrzyniec, brat Krzysztof, brat Bartłomiej, brat Sebastian i brat Gabriel. Ponad nami są jeszcze wspomniani ci z główne-go stołu, którzy mają pierwszeństwo bez względu na czas wstąpienia. Warto zaznaczyć, że o ile w służbie ołtarza ka-płani zawsze są na pierwszym miejscu, to w życiu zakon-nym nie liczy się godność, lecz staż klasztorny.

Przy obiedzie nie prowadzi się rozmów. Wyjątkiem są pierwsze dni świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy oraz czas, gdy zakonnicy składają śluby lub przyjmują

Page 37: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 37

święcenia. Wówczas do refektarza, w którym normalnie spożywamy posiłki z gośćmi mężczyznami, mogą wejść również kobiety.

Po obiedzie i po wywiązaniu się z dyżuru przy zmy-waniu naczyń następuje pora na odpoczynek lub własne zajęcia. Najlepiej byłoby zrealizować powiedzenie: „Po obiedzie poleż chwilkę, po kolacji przeleć milkę”, ale u nas właśnie po obiedzie można wyjść na nieco dłuż-szy spacer.

Natomiast czas przed kolacją, wyznaczoną między godziną 18.30 a 19.00, poświęcamy najczęściej na czy-tanie, bo „dobrze jest wiedzieć coś więcej niż to, co się mówi” i na różnego rodzaju zajęcia. Jest ich zwykle wię-cej, niż można sobie poradzić, trzeba więc wiele roztrop-ności, by wybierać te, które są najważniejsze.

Później, o godzinie 19.30 lub 19.45, odprawiamy Godzinę Czytań – dłuższą modlitwę, składającą się z czy-tań wyjętych z Biblii oraz różnych dokumentów kościel-nych i psalmów. Na zakończenie dnia śpiewamy zawsze „Bogurodzicę”.

We wspólnych modlitwach biorą udział wszy-scy zakonnicy, którzy mogą i są obecni w klasztorze. Nieobecność z jakiegokolwiek powodu nie zwalnia z obowiązku odmówienia przepisowych modlitw indy-widualnie.

W odróżnieniu od innych zakonów nie mamy, poza okresem pierwszej formacji, określonego czasu prze-znaczonego na rozmyślanie. Święty Benedykt uważał, że myśli mnicha zawsze są zwrócone ku Bogu, więc nie ma potrzeby przeznaczania na ten cel specjalnych godzin. Oczywiście i w każdym innym działaniu jest miejsce na Boga. Wszystko, co robimy, czynimy na Jego chwałę. „Aby we wszystkim Bóg był uwielbiony”

Page 38: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona38

– to główne przesłanie przekazane nam przez nasze-go patrona.

W nocy obowiązuje ścisłe milczenie, a i w ciągu dnia odzywamy się tylko wtedy, kiedy jest to niezbędne. W regule zapisano też, by „śmiechu częstego i głośnego unikać”. Odwołując się do papieża Pawła VI, staramy się przywrócić szacunek milczeniu. Nie ulega wątpliwości, że dzięki niemu to, co się mówi, zyskuje głębszy sens. Można by rzec, że wyższy stopień porozumienia uzy-skuje się bez słów.

Page 39: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

eELSNER Barbara – stomatolog

Długoletnia członkini Ruchu Kultury Chrześ-cijańskiej „Odrodzenie”, odnowionego przez księ-dza prymasa Wyszyńskiego w 1957 roku. Człowiek, na którego krytycznym i mądrym zdaniu można za-wsze polegać. Jest wzorem dobrego wywiązywania się z obowiązków, które chętnie przyjmuje. Umie jednocześnie zorganizować pracę innym, widząc za-wsze wyraźnie cel i środki do niego prowadzące. Wraz z innymi oddanymi sprawie osobami zajmuje się więźniami, pomagając prawdziwie potrzebującym, a ostrzegając przed oszustami. Po odejściu męża do wieczności poszukiwała najlepszej drogi do służe-nia Kościołowi i znalazła ją w odrodzonej tradycji wdów konsekrowanych. Była w pierwszej w Polsce siódemce niewiast, które arcybiskup łódzki 2 lutego 2002 roku podczas uroczystej mszy świętej w kate-drze przeznaczył do wyłącznej służby Bożej w Koście-le jako wdowy. Proszę mi wybaczyć panegiryczny ton tej notatki, ale jaką radością jest móc dzisiaj powie-dzieć coś dobrego o człowieku!

Page 40: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona40

EUCHARYSTIA

Od najmłodszych lat intrygowała mnie msza święta. Przyglądałem się jej pilnie, niewiele rozumiejąc, bo od-prawiało się wtedy po łacinie. Jednak samo przyglądanie się i odczytywanie modlitw z książeczki do nabożeń-stwa nie mogło mi wystarczyć. W lutym 1943 roku zo-stałem ministrantem. Często trzymałem patenę przy komunii wiernych. I często spadały na nią cząsteczki Eucharystii (a dzisiaj patenę tak łatwo się zaniedbuje!). Nie zawsze byłem w stanie łaski. I wtedy przyszło mi do głowy, że niestosownością i nieuszanowaniem jest, jeśli w stanie grzechu niosę Najświętszy Sakrament! Według ówczesnych przepisów osoba świecka nie mo-gła dotykać nawet pustych naczyń liturgicznych. Od tego momentu rozpoczęło się moje nawrócenie, któ-re doprowadziło mnie do kapłaństwa. W seminarium duchownym w Siedlcach bardzo dbano o przybliżenie tajemnicy Eucharystii i o szczerą cześć wewnętrzną i zewnętrzną. Sprzyjało to pogłębieniu wiary. Pamiętam, jak po raz pierwszy jako diakon zdejmowałem palkę z kielicha i spojrzałem na Krew Najświętszą w nim za-wartą. Doznałem wtedy głębokiego wzruszenia – jak-bym spoglądał w przepaść miłości. Podczas rekolekcji przed święceniami kapłańskimi zanotowałem sobie, że msza święta będzie centralnym punktem mojego życia. Staram się, by tak było do dzisiaj, kiedy już odprawiłem ponad dwadzieścia tysięcy mszy świętych.

Dwa momenty przy sprawowaniu Eucharystii naj-bardziej do mnie przemawiają: najpierw, gdy przed-stawiam Bogu na ołtarzu chleb i wino – owoc ziemi,

Page 41: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 41

winnego krzewu i pracy rąk ludzkich. Myślę o wszyst-kich tych, których praca przyczyniła się do powstania tego chleba i tego wina. Jak głęboko Bóg wchodzi w los człowieka! Pochyla się nad jego trudem i mówi: To jest bowiem Ciało Moje, Krew Moja... A ja jestem sługą tej wielkiej tajemnicy.

I dalej ten pokarm wraca do człowieka jako pokarm mocy. Z wielką radością udzielam komunii świętej. To jest najwspanialszy dar, jaki kapłan może przekazać człowiekowi. Nie wyobrażam sobie uczestnictwa w ka-płaństwie Chrystusa bez ścisłej więzi z ludźmi – Jego mistycznym Ciałem. Dopełnieniem jest zawsze osobista adoracja, gdy tylko na nią znajdzie się czas.

Page 42: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

fFEDOROWICZ Tadeusz – ksiądz

Spożywam kiedyś posiłek w kuchni laskowskiego domu rekolekcyjnego, a tu wchodzi ojciec. Oczywiście wstaję. Na to słyszę:

– Proszę nie wstawać, przed byle kim się nie wstaje.– Ależ, ojcze, to jak mam wyrazić szacunek dla ojca?

Wejść pod krzesło?– Wstał ojciec dziś rano z łóżka?– Wstałem.– No to raz wystarczy...Taki był właśnie ojciec Tadeusz. W tej specyficznej

atmosferze Lasek on był jak jeszcze jedno drzewo, jesz-cze jeden budynek, jeszcze jeden człowiek. Nigdy mu nie zależało na tym, by się w jakiś sposób wyróżniać. Mając od wiosny 1958 roku luźny tylko kontakt z Laskami, nie-mal go nie zauważałem. Można powiedzieć, że bardziej zauważalny był wtedy jego brat ksiądz Aleksander, któ-rego proboszczowanie w Izabelinie i śmierć w opinii świętości, poruszyły katolicką Polskę. Wiem, że ojciec Tadeusz zwrócił na mnie uwagę jako na młodego słabo-witego księdza, który chce wstąpić do Tyńca. Takim zo-stałem w jego pamięci. Nawet kiedy przed paroma laty,

Page 43: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 43

po krótkim pobycie w Laskach, pożegnałem się z nim, pytał potem siostry: „To on już wstąpił do Tyńca?”.

Kontakty zacieśniły się dopiero wtedy, gdy w sierpniu 1970 roku przybyłem jako wikariusz do Izabelina, by tam się zorientować w możliwości benedyktyńskiej fundacji, czego tak bardzo pragnął ksiądz prymas Wyszyński. Do sąsiednich Lasek zaglądałem często prywatnie czy też w celach duszpasterskich. Powoli coraz bardziej zdawa-łem sobie sprawę z tego, że ojciec Tadeusz jest znaczącą i wprost niezbywalną cząstką Lasek.

Gdy po roku trzeba było jednak wrócić do Tyńca, utar-ło się, że 15 lipca – w rocznicę śmierci księdza Aleksandra – niemal corocznie, aż do dnia dzisiejszego, uczestniczę w Eucharystii i wygłaszam kazanie na mszy świętej w in-tencji zmarłego. Przy tej okazji odwiedziny Lasek i spo-tkanie z ojcem Tadeuszem stały się potrzebą duszy.

W kontaktach z nim nie zanotowałem niczego nad-zwyczajnego, ale właśnie ta zwyczajność była nadzwy-czajna. Ojciec Tadeusz był bardzo pogodny, pełen specyficznego humoru, a jednocześnie zawsze „na se-rio”, chyba dlatego, że był wciąż z Bogiem. Owocowało to wielką kulturą osobistą. Bez wylewności, ale z nie-zwykłą serdecznością traktował drugiego człowieka. Zdaje mi się, że przy nim łatwo byłoby się leczyć z kom-pleksu niższości i bycia niepotrzebnym. Widać było, że dla niego jest się kimś ważnym. Spowiadałem się u nie-go parę razy. Nie prawił długich morałów, ale w paru zdaniach uderzał zawsze w sedno sprawy.

O sobie mówił z całą prostotą. Pamiętam, gdy miał się ukazać film o nim pod tytułem „Wędrówka” (był po-tem emitowany w telewizji około północy, by... nie gor-szyć dzieci?), ojciec mówił mi, że ma go na taśmie wideo. Zapytał: „Chciałby ojciec zobaczyć?”.

Page 44: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona44

Na moją żywą zgodę wybraliśmy się z kasetą do któ-regoś domu zakładu, gdzie był dobry odtwarzacz i mia-łem to szczęście, że ojciec sam mi ten film komentował. Mówił o sobie jakby z boku, o kimś, kto stara się być dobrym narzędziem w ręku Boga, który przecież za-wsze jest najważniejszym. Zresztą film kończy się sło-wami: „Jestem narzędziem…”.

Umiłowanie przyrody miał we krwi, przez co tym bardziej wtapiał się we franciszkańską atmosferę Lasek. Wiadomo było o Laskach, że: „Jest tu ksiądz taki, co ko-cha ptaki”. Lubił przez lornetkę podglądać przyrodę, by móc potem o niej opowiadać dzieciom i starszym.

Kiedyś spotkaliśmy się z moim siostrzeńcem i jego narzeczoną właśnie w Laskach. Oczywiście musiałem im „pokazać” ojca Tadeusza. Zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie. Powiedziałem wtedy: „Zachowajcie je dobrze, będziecie mieli zdjęcie ze świętym”.

Przesłałem potem to zdjęcie Ojcu Świętemu, który in-teresował się zawsze, co się dzieje z ojcem Tadeuszem. I, o dziwo, zdjęcie wróciło z dedykacją: „cum benedictio-ne – Jan Paweł II”. Zyskało więc podwójną wartość.

Od lat młodzieńczych ojciec był związany z „Odro-dzeniem”. Najpierw we Lwowie, a potem – gdy ksiądz prymas Wyszyński zebrał po wojnie swych dawnych ko-legów i koleżanki, urządzając dla nich doroczne dni mo-dlitw na Jasnej Górze – ojciec wspierał ruch słowem, posługą w konfesjonale i dobrą radą. Rozumiał dobrze problemy inteligencji i rzucał wiele światła na sposoby ich rozwiązywania.

W miarę upływu lat słabła pamięć ojca. Znosił to bar-dzo pokornie i z humorem, nie upierając się nigdy przy swoim zdaniu, jeśli się mu zwróciło uwagę. Gdy które-goś 15 lipca ubieraliśmy się w zakrystii kościoła izabe-lińskiego do uroczystej mszy świętej, ojciec zapytał:

Page 45: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 45

– Gdzie my jesteśmy?– W Izabelinie.– A co ja tu robię?– Dzisiaj jest rocznica śmierci księdza Aleksandra... – Tak, to mój brat. – No, więc w tym dniu odprawiamy tu zawsze mszę

świętą.– Aha! Podczas mszy ojciec krótko i bardzo rzeczowo prze-

mówił. Po jakimś czasie mówi: – To ja coś powiem... – Ojciec już mówił. – Aha! Podobno, gdy leciał samolotem do Rzymu, był za-

niepokojony, że nie miał biletu. „A jak będą sprawdzać?” – martwił się.

Po obiedzie u Ojca Świętego, gdy odpoczywał na watykańskiej ławeczce, zwrócił się do towarzyszącej mu osoby:

– A kto teraz jest Ojcem Świętym? – Jan Paweł II. – A jak on się przedtem nazywał? – Karol Wojtyła. – A to ja go musiałem znać. – Ale przecież pół godziny temu byliśmy u niego na

obiedzie! – O, popatrz, jak ja zapominam.Zawsze interesował się bardzo losami Tyńca i ota-

czał nasze opactwo żenującym wprost szacunkiem. Bardzo godnie sprawował liturgię i pilnował tego u in-nych. Zwracał baczną uwagę, by do mszy świętej wychodzić starannie ubranym. Póki jeszcze miał więcej siły, pomagał w ubieraniu się kapłanom koncelebrującym.

Page 46: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona46

W rozmowie o Tyńcu pytał zwykle, kto jest opatem i wracał do tematu nowych powołań. Pytał: „A macie młodych?”. Uradowany był wielce, gdy mu mówiłem, że tak. Potrafił pytać o to co parę minut.

Od czasu do czasu pisywał krótkie, serdeczne listy czy kartki. Od roku 1992 mam ich trzynaście. Każde spotkanie z ojcem Tadeuszem przynosiło wiele pokoju i radości. Ten stan towarzyszy mi i teraz, gdy kończę pi-sać te parę słów. Dla kogoś, kto przebywa w Tyńcu, nie ma zbyt wielkiej różnicy, czy ojciec Tadeusz jest w nie-bie (jak ufam!) czy w Laskach. W Laskach też tworzył wokół siebie takie małe niebo...

F IGOWIEC – czyli drzewo figowe

Suszone figi były zawsze moim ulubionym owocem po-łudniowym, zgniecione na kształt przyjemnie słodkich ciasteczek, opakowane w folię, z jakimś egzotycznym widokiem i nazwą kraju – eksportera. A potem w Ewan-gelii świętego Jana (1,48) wyczytałem, jak Jezus mówił do Natanaela: „... gdy byłeś pod figą” (dzisiaj już tłuma-czą właśnie „pod figowcem”). Byłem bardzo ciekawy, jak to drzewo figowe wygląda. No i we wrześniu 1988 roku miałem szczęście przebywać w północnej Portugalii, w benedyktyńskim klasztorze Singeverga, gdzie odby-wała się Kapituła Generalna, czyli statutowo ustalony raz na cztery lata zjazd wszystkich przełożonych i dele-gatów Kongregacji NMP.

Page 47: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 47

Portugalia jest dla Polaka egzotyczna. Z radością chłonąłem klimat i atmosferę bratniego klasztoru i po-znawałem współbraci z wielu krajów świata. Upały panowały wtedy wielkie, ale nie przeszkadzały mi w podziwianiu wspaniałego krajobrazu „krainy wina”. Zobaczyliśmy pięknie położone miasto Porto, Villa Real, a nawet udało się na dzień pojechać do Fatimy. W tym wypadku, to nawet my Polacy interweniowaliśmy, a było nas dwóch: ojciec Augustyn – opat tyniecki i ja, podów-czas przeor z Lubinia. Ogłoszono bowiem, że pojedziemy na wycieczkę do Fatimy. Udało się nam przeprowadzić zmianę w określeniu. Chcieliśmy, żeby to jednak była pielgrzymka. Po drodze pomodliliśmy się przy grobie nieznanego żołnierza we wspaniałej gotyckiej świątyni Bataglia. A w pięknym ogrodzie klasztornym zobaczy-łem właśnie po raz pierwszy drzewo figowe. Nie wytrzy-małem i zrobiłem tam zdjęcie współbratu niemieckiemu z klasztoru w Huysburgu. Oczywiście ja również zosta-łem tam uwieczniony.

I pomyślałem, że Jezus także i mnie ujrzał, zanim się pod tą „figą” znalazłem...

Page 48: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

gGLEMP Józef – kardynał,

prymas Polski

Krążył kiedyś taki dowcip o tym, jak to Jerzy Urban, były rzecznik komunistycznego rządu, miał zagadnąć Księdza Prymasa, mówiąc, że są do siebie podobni:

– Mamy takie same, wielkie uszy – tłumaczył Urban.

– To prawda, ale między nimi ja mam twarz – odpo-wiedział prymas Glemp.

Powołanie księdza biskupa Józefa Glempa na arcybi-skupa warszawskiego i prymasa Polski było pewną niespo-dzianką, choć dobrze zorientowani wiedzieli, że należał on do ścisłego grona zaufanych Prymasa Tysiąclecia. Podobno już wtedy, kiedy opuszczał Warszawę, by objąć diecezję warmińską, mówiono w Instytucie Prymasowskim, że ksiądz prałat wróci na Miodową. Był przecież sekretarzem księdza prymasa, człowiekiem o wysokiej kulturze, zna-jącym doskonale sytuację Kościoła w Polsce, wykształco-nym – doktorem obojga praw.

Pierwsze nasze spotkanie miało miejsce w Tyńcu w 1980 roku na jubileuszowych uroczystościach 1500-le-cia urodzin świętego Benedykta. Pamiętam, że podczas posiłku siedział przy stole pod oknem od południowej strony, przez cały czas lekko uśmiechnięty. Jako biskup

Page 49: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 49

warmiński przewodniczył też obchodowi jubileuszu be-nedyktyńskiego u sióstr misjonarek w Kwidzynie.

Potem spotykaliśmy się, niekiedy nawet parę razy w roku, w związku z działalnością „Odrodzenia”, które-go odnowicielem i duchem ożywczym był przedwojen-ny odrodzeniowiec ksiądz prymas Stefan Wyszyński. Przekazał on troskę o „Odrodzenie” swemu następcy.

Opowiadano mi później, że bodajże w 1976 roku, pod-czas spotkania z grupą odrodzeniowców w pałacu pryma-sowskim w Gnieźnie, ktoś zapytał Prymasa Tysiąclecia, czy wyznaczył już swego następcę. On uśmiechnął się tyl-ko i powiedział, że póki co władze państwowe – rzecz nie-pojęta! – zwróciły się do Watykanu o pozostawienie go na stanowisku. Gdy jednak nalegano, że przecież po – daj Boże – najdłuższych rządach sprawę trzeba będzie zała-twić, usłyszano w odpowiedzi: „To jest już załatwione”.

Jak później relacjonowała jedna z uczestniczek spo-tkania, Prymas jednocześnie – jakby mimochodem – przemknął wzrokiem po stojącym opodal drzwi swoim sekretarzu księdzu Józefie Glempie. Wychodząc, kobie-ta dzieliła się swą spostrzegawczością: „Zobaczycie, ten czarny będzie!”. Przypomnieliśmy to wydarzenie księ-dzu prymasowi Glempowi podczas kolejnego z nim spo-tkania w tym samym pokoju. Uśmiechnął się tylko...

Pewne powiedzenia Prymasa stały się już poniekąd klasycznymi. Chociażby to, że Maryja, matka i dziewica, była także wdową. „Na wesele w Kanie była też zapro-szona wdowa po szlachetnym cieśli Józefie, Maryja...” – co słyszeliśmy podczas jednego z sierpniowych kazań na Jasnej Górze. Albo to: „Kochani Żydzi, jak nie będzie antypolonizmu, to nie będzie antysemityzmu”. O kobie-tach paradujących publicznie mówił zaś, że wyszły na ulicę, „odrzuciwszy tekstylia”.

Może Ksiądz Prymas nie ma charyzmy pozwalającej porywać tłumy, ale wiele zyskuje przy bliższym spotkaniu,

Page 50: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona50

zwłaszcza gdy omawia się w mniejszych zespołach pro-blemy dotyczące Kościoła i państwa. Jego kompeten-cja i cierpliwość są ujmujące. Jako przedstawiciele kół „Odrodzenia” z całej Polski byliśmy kiedyś w Warszawie na Miodowej podjęci podwieczorkiem i obdarowani książkami. Podczas bardzo szczerej dyskusji, w której nie brakło ostrych i porywczych sądów, opartych często na niepełnej znajomości spraw, odpowiadał: „Miejcie do nas zaufanie. Rozmawiam z bardzo wieloma mężami sta-nu. Jeśli przybywają do Warszawy z całego świata, uwa-żają za swój obowiązek złożyć wizytę prymasowi Polski. Jestem więc zorientowany w tym, co dzieje się wokoło i ta wiedza jest czynnikiem kształtującym nasze posta-wy i działania”. Po tym spotkaniu odchodzącego pryma-sa Glempa żegnały szczere, aprobujące oklaski.

Ćwierćwiecze jego prymasowskiej działalności przypa-dło na okres intensywnych wydarzeń w świecie i w Polsce: stan wojenny, rozpad systemu komunistycznego, prze-miany ustrojowe i społeczne w kraju, diametralna zmiana układów politycznych, zmiana struktury konferencji epi-skopatu, pielgrzymki Jana Pawła II i wreszcie jego odej-ście. Ufamy, że rola Księdza Prymasa w tych wszystkich wydarzeniach będzie oceniona przez historię pozytywnie.

GREGORIAŃSKI ŚPIEW

Fascynował mnie od najmłodszych lat. Nie ukrywam, że miał przemożny wpływ na utwierdzenie mojego po-wołania kapłańskiego i zakonnego. Już wtedy, gdy byłem

Page 51: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 51

ministrantem w katedrze siedleckiej, wsłuchiwałem się w piękno tych jedynych w swoim rodzaju melodii. W miarę poznawania języka łacińskiego, a uczyłem się go przez sześć lat w szkole średniej, pogłębiałem swą modlitwę i znajomość historii zbawienia. Nie było dla mnie ważniejszej sprawy, jak uczestnictwo w łacińskich nieszporach czy we mszach konwentualnych, które od-prawiane były przez członków kapituły katedralnej. Zostawiałem nawet towarzystwo miłych dziewcząt, od których na ogół nie stroniłem, a których najmilsze na-wet głosy musiały ustąpić przed pięknem prostej melo-dii gregoriańskiej antyfony. Niektóre melodie zrosły się nierozerwalnie ze świętami liturgicznymi. I do dzisiaj trudno mi sobie wyobrazić święta Bożego Narodzenia, Wielkanocy, Wniebowstąpienia, Wniebowzięcia czy Wszystkich Świętych bez towarzyszących mi przez z gó-rą sześćdziesiąt lat przeznaczonych na te dni śpiewów. Zaprzyjaźniony kleryk, wyświęcony na kapłana w 1944 roku, podarował mi liturgiczną książkę Liber usualis, z którą się niemal nie rozstawałem. Później ogromne wrażenie zrobili na mnie modlący się śpiewem bene-dyktyni. Tynieckie śpiewy niewątpliwie były takim wa-bikiem od Pana Boga, który skierował moje kroki do klasztoru. Tu wreszcie mam możliwość codziennego uczestnictwa w liturgii, której nieodłącznym elemen-tem jest śpiew gregoriański, do dzisiaj oficjalny śpiew Kościoła łacińskiego.

Page 52: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

hHLOND August – kardynał, prymas

Polski w latach 1928-1948

Autorytet Księdza Prymasa był nadzwyczajny. Niektórzy mieli mu za złe opuszczenie Polski we wrześniu 1939 roku. Sam zresztą przeżył to bardzo boleśnie i chciał możliwie szybko wrócić do ojczyzny, ale okupacyj-ne władze niemieckie się na to nie zgodziły. Skądinąd generalny gubernator Hans Frank powiedział, iż każe „gładko rozstrzelać kardynała Hlonda, gdyby się tu po-kazał” (Stanisław Piotrowski, „Proces Hansa Franka”, Warszawa 1970, s. 156).

Miałem szczęście uczestniczyć w powitaniu kar-dynała Hlonda, który przyjechał do Siedlec 17 kwiet-nia 1948 roku na konsekrację biskupa pomocniczego Mariana Jankowskiego. Zgromadziły się olbrzymie tłu-my witające Prymasa entuzjastycznie i z przejęciem słu-chające jego słów. Witający ordynariusz, biskup Ignacy Świrski podkreślał optymizm prymasa. Odpowiedział, że dla chrześcijanina nie ma innej drogi, jak tylko na-dzieja w zwycięskim Chrystusie.

Zmarł nagle w niewyjaśnionych do końca okoliczno-ściach 22 października 1948 roku. Krótko przed śmier-cią pytał lekarzy: „Panowie, co wy powiecie, na co ja umarłem?”.

Page 53: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 53

Naród pogrążył się w żałobie, a ja, będąc już na pierwszym roku seminarium duchownego, nawet uło-żyłem ku jego czci wiersz kostropatą łaciną, wzorując się na liturgicznych hymnach ku czci świętych.

Optime Pater, populi defensorGloria et decus orbis ChristianiNobis succurre, gratias implora,Fortis Auguste.Quem iuventutem pie transigentemDeus ad sacra protulit clementerUt augeatur in Polona genteGloria EiusErgo nos diem istum recolentesQua Dei iussu terram reliquistiDoceat vitae sanctitatem tuaeSplendor purpurae.

„Ojcze najlepszy, Obrońco Narodu,Chwało i chlubo chrześcijańskiej ziemi

Przyjdź nam z pomocą, uproś łaski z nieba,Mężny Auguście.

Ciebie, co młodość przykładnie przeżyłeś,Powołał Pan Bóg do służby ołtarzy,

By chwała Jego nieustannie rosła W polskim narodzie.

Kiedy więc dzisiaj dzień ten wspominamy,Gdy Boży rozkaz zabrał Cię z tej ziemi,

Niech nas poucza o świętości życiaBlask Twej purpury”.

Page 54: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona54

HUYSBURG

We współczesnym języku niemieckim nazywałoby się po prostu die Hochburg, opactwo benedyktyńskie, za-łożone około 1080 roku niedaleko cesarskiego miasta Halberstadt w środkowych Niemczech. Władze pruskie skasowały go w 1818 roku. Na malowniczym lesistym wzgórzu pozostał piękny kościół romański, nieroze-brane jeszcze resztki dużego niegdyś klasztoru, w któ-rych mieściło się seminarium duchowne, tolerowane przez komunistyczne władze Niemieckiej Republiki Demokratycznej, oraz budynek przeznaczony w cza-sach NRD na dom starców.

Na terenach Niemiec Wschodnich nie było po dru-giej wojnie światowej benedyktynów, ale pozostała tę-sknota za życiem monastycznym. Od czasu do czasu przyjeżdżali do Tyńca księża niemieccy, by u nas za-czerpnąć ducha, a kiedy pod koniec lat sześćdziesią-tych kontakty między Polską a NRD stały się łatwiejsze, jeden z nich, proboszcz z Görlitz ksiądz Alfred Goebel miał możność odbycia w Tyńcu nowicjatu. Po nim przy-szło paru innych, także świeckich, i wreszcie 14 wrze-śnia 1972 roku można było otworzyć pierwszy w NRD klasztor benedyktyński. Miejscowy biskup dał mni-chom kącik w pomieszczeniach zajmowanych przez se-minarium, zapewniając, że w miarę powiększania się

Page 55: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 55

liczby zakonników przekaże im cały obiekt, a dla alum-nów znajdzie inne miejsce. Tak się też stało.

Do czasu usunięcia muru berlińskiego utrzymywa-liśmy z Huysburgiem ścisły kontakt przez formację za-konną kandydatów w Tyńcu. Byłem wówczas mistrzem nowicjatu i wiele się natrudziłem, by przy nie najlepszej znajomości języka niemieckiego przekazać chętnym du-cha Reguły świętego Benedykta i monastyczne obyczaje. Wykorzystując możliwości podróżowania do zachodnie-go sąsiada na dowód osobisty z odpowiednią adnotacją, odwiedzaliśmy naszych współbraci, przebywając z ni-mi niekiedy dłuższy czas. W zlaicyzowanym środowi-sku klasztor rozwijał się jednak z wolna, a w 1984 roku uzyskał samodzielność. Gdy piętnaście lat później runął mur berliński i nastąpiło zjednoczenie Niemiec, opiekę nad Huysburgiem przejęli mnisi z zachodnioniemiec-kiego Trewiru – Trier. Dzisiaj klasztor, choć z niewielką liczbą mnichów, spełnia ważną rolę religijno-kulturalną na południowy zachód od Berlina. I tym większa nasza radość, że w dziele jego odnowy swój znaczący udział mieli Polacy.

Page 56: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

iIDIOTA

Dlaczego pod tym hasłem występuje mnich tyniecki, oj-ciec Bernard Turowicz, wybitny matematyk i historyk, członek Polskiej Akademii Nauk?

W klasztorze był wielkim autorytetem. Bardzo po-bożny, wierny w wypełnianiu obowiązków zakonnych, czas wolny od zajęć klasztornych poświęcał ulubionej matematyce. Kiedyś bardzo zmęczony, zwrócił się do mnie jako do podprzeora: „Proszę ojca, proszę o zwol-nienie z modlitw wieczornych. Czuję się dzisiaj słabo, a chciałbym umrzeć zdrowy”.

Mimo swego profesorskiego roztargnienia, dbał bar-dzo o poprawność liturgii i monastycznego stylu życia. Na niektóre zmiany posoborowe reagował dość kwaśno, mówiąc, że usunięto pewne wartościowe „stare” rzeczy, nie dając na to miejsce czegoś równie wartościowego „nowego”. Kiedy duży portret Jana Pawła II z dedykacją dla parafii tynieckiej umieściłem w kościele w miejscu, gdzie niekiedy stawiano święte obrazy lub figury, zare-agował ostro listem, zaczynającym się od słów: „Mój ko-chany bałwochwalco!”.

Dawał często wyraz swej skromności, między innymi, gdy dyskutowaliśmy o przyszłości Tyńca. Gdy przyszła na

Page 57: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 57

niego kolej zabrania głosu, był wyraźnie zmieszany, mó-wiąc: „Ludzie myślą, że ja jestem mądry, a jestem jedynie uczony, wiem to, co przeczytałem w książkach. A na temat przyszłości opactwa żadnej książki nie przeczytałem”.

Ale odpowiadam na postawione na początku py-tanie. Kiedyś ojciec Bernard opowiadał nowicjuszom o niezasłużonej przykrości, która go spotkała od jakie-goś nieokrzesanego człowieka. Zapytaliśmy go z niedo-wierzaniem:

– I ojciec się nie obraził?– Jak to? – odpowiedział. – Przecież tylko idiota się

obraża.Od tej pory się nie obrażam. Po co się dekonspirować.

IZABELIN

Parę kilometrów na zachód od słynnych podwarszaw-skich Lasek znajduje się parafia założona w 1951 roku przez księdza prymasa Stefana Wyszyńskiego. Proboszczem był tam świątobliwy ksiądz Aleksander Fedorowicz, brat wymie-nionego wcześniej księdza Tadeusza. W pracy nad organizo-waniem parafii pomagały mu dzielnie siostry franciszkanki służebnice krzyża. Kościół powstał z poniemieckiego duże-go baraku, sprowadzonego dziwnym trafem gdzieś z ziem zachodnich, a ksiądz proboszcz mieszkał w maleńkim po-mieszczeniu nad zakrystią. „Mnie tu dobrze, a sława rośnie” – mawiał z uśmiechem. Opodal kościoła, w bardzo skrom-nych pomieszczeniach, mieszkały siostry, które miały do dyspozycji parę pokoików gościnnych.

Page 58: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona58

Ksiądz prymas Stefan Wyszyński bardzo chciał mieć w diecezji warszawskiej benedyktynów. Uradzili wiec z opatem tynieckim, że najpierw jeden z mnichów bę-dzie wikariuszem w Izabelinie, a potem powoli sprowa-dzi się innych, którzy będą służyli parafii, i w ten sposób powstanie nowy dom zakonny. Normalną drogą było to w owych czasach bardzo utrudnione, wprost niemoż-liwe. Byłem przeznaczony na tego pierwszego wikariu-sza i od sierpnia 1970 roku przygotowywałem grunt pod fundację z nadzwyczajnym człowiekiem, dobrze do tego planu nastawionym, ówczesnym proboszczem księ-dzem Andrzejem Santorskim. Był on też znanym profe-sorem warszawskiego seminarium, a w ogóle mistrzem w nauczaniu prawd wiary: młodszych, starszych, klery-ków, księży, siostry zakonne, katechetów i katechetki. Powinien dostać tytuł Doktora Kościoła Warszawskiego.

Niestety, opactwo tynieckie było wówczas za słabe, by móc przeznaczyć na nową fundację odpowiednią ilość ludzi, wystarczającą do godnej obsługi parafii i stwo-rzenia centrum głębszej formacji religijnej dla diecezji. Z końcem roku szkolnego, w czerwcu 1971 roku, otrzy-małem polecenie: „zwijać manatki i wracać do Tyńca”.

Kiedy z dwiema ciężkimi walizami zatrzymałem się w drodze powrotnej u sióstr sakramentek w Warszawie, spotkałem tam ojca Augustyna Jankowskiego, któremu zaśpiewałem na melodię „Do widzenia, do widzenia...”:

„Izabelin, Izabelin, już fundację diabli wzięli, Izabelin, Izabelin, to jednak nie to...”.Nie mniej jednak od tamtego czasu niemal każdego

roku jestem w Izabelinie 15 lipca, w rocznicę śmierci księdza Aleksandra, by tam powiedzieć kazanie, wspominając żyją-cą wciąż wśród parafian postać proboszcza, z myślą o mają-cym się rychło zacząć jego procesie beatyfikacyjnym.

Page 59: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

jJAN PAWEŁ II

Ksiądz arcybiskup Dziwisz podczas jednego z watykań-skich spotkań wypomniał, że ojciec Leon na pewno kolek-cjonuje listy Ojca Świętego. Miał rację. Nie zniszczyłem ani jednej kartki z podpisem Karola Wojtyły, a tym bar-dziej Jana Pawła II. Ton listów kardynalskich, a potem papieskich był bratersko-ojcowski, bardzo przyjazny, wprost zażyły. „Proszę nadal o modlitwę, bym coraz peł-niej dawał świadectwo” – pisał na przykład 4 listopada 1976 roku. Słowa Ojca Świętego były znakiem przestrze-ni dobra i bezpieczeństwa, którą zawsze tworzył i której obecność czuliśmy aż do 2 kwietnia 2005 roku.

Wujek Karol w Krakowie zapraszał mnie często na osobistą rozmowę. „A jednak dobrze byłoby porozma-wiać – zwłaszcza o tym słowie do kapłanów na temat modlitwy. Spróbuj zajść, Ojcze Leonie” – napisał 13 ma-ja 1974 roku. W ostatnim liście z Krakowa, z 28 wrze-śnia 1978, przeczytałem: „Papież potrzebuje modlitwy, Kardynał też. A poza tym trzeba kiedyś przyjść”. To za-proszenie – ze względów oczywistych – nie mogło już być zrealizowane…

Z osobistego doświadczenia wiem, że ten Człowiek głęboki i poważny, uczony i mistyk, umiał zaśmiewać

Page 60: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona60

się z dobrego kawału, choć nigdy nie był wesołkiem ani dowcipnisiem.

Gdy 29 maja 1967 roku rozeszła się wiadomość, że papież Paweł VI mianował naszego arcypasterza kar-dynałem, rychło gratulowałem Wujkowi Karolowi tak wielkiego wyróżnienia, przyklęknąłem na jedno kolano i pocałowałem go w rękę. Na to on najzupełniej nieocze-kiwanie zrobił to samo.

– Proszę Księdza Kardynała! – zawołałem zmiesza-ny i zażenowany.

– A co, nie wolno mi? – odparł z figlarnym uśmie-chem.

Zarówno to, jak i wiele innych zdarzeń, które doty-czyły moich osobistych kontaktów najpierw z biskupem i kardynałem, a potem także papieżem Janem Pawłem II, szeroko opisałem w wydanej przez „Znak” książce („Spotkania z Wujkiem Karolem”, Instytut Wydawniczy „Znak”, Kraków 2005). Niektóre z nich przypominam ze szczególnym sentymentem.

Gdy metropolita krakowski został papieżem, sta-rałem się w każdym liście dodać jakiś „kwiatek”, ka-wał lub opis jakiegoś zdarzenia, które mogły przynieść Janowi Pawłowi II trochę odprężenia i radości. Kiedy zaś raz napisałem o jakichś trudnych sprawach i poczy-niłem uwagę, że tym razem przesyłam kaktusa zamiast kwiatka, otrzymałem w odpowiedzi słowa: „Bóg zapłać za «kaktus» – to też kwiatek”.

W czasie spotkania w Rzymie 6 grudnia 1992 roku przekazałem listę osób i wspólnot modlących się za Ojca Świętego i proszących o błogosławieństwo. Myślałem, że Papież przeczyta ją i odda. Tymczasem zabrał ją i powiedział: „Z Siostrą Eufrozyną pomyślimy, co z tym zrobić”. Jeszcze przed Bożym Narodzeniem lista

Page 61: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 61

wróciła do mnie z dopiskiem: „Z serca błogosławię – Jan Paweł II PP”. A pod spodem data: 11 grudnia… 1922 roku. Mam więc i ja „kwiatek” Wujka Karola, który był papieżem… już w wieku dwóch lat.

Ostatni raz spotkałem go w 2004 roku w Watykanie, w Sali Klementyńskiej. Wjechał do niej na ruchomym fotelu. Przejeżdżał wśród oklasków, śpiewów, muzy-ki i łez przez całą salę, serdecznie pozdrawiając zgro-madzonych po prawej i po lewej. Widać, że promieniał, choć był bardzo słaby. Na wszelki wypadek przygotowa-łem sobie wtedy list, który zawierał pozdrowienia i wy-razy pamięci w modlitwie od opactwa i parafii w Tyńcu, od zakonnic, od wielu innych grup i osób, które o to pro-siły. Wręczyłem go księdzu arcybiskupowi Dziwiszowi.

Kiedy w kapłańskiej kolejce klęknąłem przed Ojcem Świętym, powiedziałem, że tym razem przyszedłem już jako jubilat. Popatrzył na mnie swoim niezapomnianym wzrokiem i powiedział: „Jubilat…”. Potem zrobił mi krzyżyk na czole. Ksiądz arcybiskup wskazał mi niewiel-ki stołeczek i powiedział: „To jest miejsce dla ojca Leona. Proszę tu usiąść…”. I tak siedziałem tuż przy Papieżu, ciesząc się razem ze wszystkimi, którzy podchodzili do niego po błogosławieństwo. Słyszałem gdzieś powiedze-nie, że w niebie musi być bardzo nudno siedzieć całą wieczność i wpatrywać się w Pana Boga, sympatyczne-go łysawego Staruszka z wąsami i brodą. Przez te parę minut przy Ojcu Świętym i jego dzieciach wcale mi się nie nudziło.

Mówi się, że Anglicy wychodzą bez pożegnania, „po angielsku”, Polacy zaś, pożegnawszy się serdecznie, rozmawiają jeszcze w najlepsze w przedpokoju, w kory-tarzu, a nieraz i na schodach. Podobnie było w marcu 1993 roku, gdy zasiadłem do obiadu z Ojcem Świętym.

Page 62: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona62

Po posiłku staliśmy jeszcze jakiś czas w jadalni, a potem w progu. Mówiłem, że cieszyliśmy się wszyscy entuzja-stycznym przyjęciem Ojca Świętego na początku ponty-fikatu, ale jednak czuliśmy, że to nie jest pełna prawda: Chrystus cierpiał na ziemi, więc Jego następca nie może iść inną drogą. Sytuacja stała się więc normalna, gdy za-częło się cierpienie. „A to się prędko zaczęło” – powie-dział zadumany Papież.

Wujek Karol zawsze był szczególnie wrażliwy na lu-dzi słabych, chorych i starszych. Jako ksiądz arcybiskup przy pomocy pani Hanny Chrzanowskiej – pielęgniarki i wychowawczyni wielu pokoleń pielęgniarskich, a dzi-siaj kandydatki na ołtarze – doprowadził do zorganizo-wania rekolekcji dla ludzi najciężej chorych. Miałem szczęście prowadzić je późną wiosną w Trzebini koło Krakowa, z udziałem nowicjuszów benedyktyńskich z Tyńca, a potem z Lubinia. Pierwszy raz byłem tam na początku czerwca 1965 roku. Wtedy właśnie przy-jechał na parę godzin Ksiądz Arcybiskup. Podchodził do każdego z największą troską, wypytywał się, intere-sował, błogosławił. Cieszył się, widząc tych ludzi umy-tych, nakarmionych, w czystych, wygodnych łóżkach. Przypominał chorym, jak wielką rolę spełniają w Ko-ściele, i prosił ich, aby wspomagali jego biskupie trudy modlitwą i ofiarą. Taki pozostał do końca.

Miał też dar dostrzegania każdego. Na początku lip-ca 1965 roku zmarł biskup pomocniczy w Częstocho-wie, ksiądz Stanisław Czajka. Metropolita Krakowski przyjechał na pogrzeb niemal w ostatniej chwili. Witając się ze zgromadzonymi, pominął jakoś biskupa Wacława Skomoruchę z Siedlec. Rychło jednak się spostrzegł, wrócił do niego i powiedział po prostu: „Świnia jestem, nie przywitałem Księdza Biskupa!”.

Page 63: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 63

Miał ogromny dar trafiania w prostych słowach do ludzi. W dzień Bożego Narodzenia 1965 roku jako komentator liturgiczny uczestniczyłem w uroczystej sumie w katedrze wawelskiej. Po Ewangelii powiedzia-łem, że w ostatnich czasach zabrzmiało wiele głosów na temat orędzia biskupów polskich do biskupów nie-mieckich, a „teraz usłyszymy prawdę”. Po obszernym omówieniu istoty Kościoła doby soboru w świetle uro-czystości Bożego Narodzenia Wujek Karol przeszedł do sprawy orędzia: „To co mieliśmy im powiedzieć? Że nie przebaczamy? To po co byłoby tysiąc obchodów Bożego Narodzenia w Polsce? Po co tyle razy odmawia-na Modlitwa Pańska ze słowami: «Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy»?”.

Na kolejne święta w 1967 roku zaprosiłem księdza arcybiskupa na opłatek parafialny, różańcowy. Wujek Karol znalazł aż dwie godziny, by śpiewać kolędy, modlić się i rozmawiać z matkami różańcowymi. Na pożegna-nie zrobił jednak poważną minę i rzekł: „Wszystko było bardzo miłe. Cenię waszą pracę i oddanie Kościołowi. Ale jedna rzecz mi się zupełnie nie podoba. Jak wy dbacie o swego proboszcza? Popatrzcie, jak on wyglą-da!”. Potem, gdy zostaliśmy sami, parafianki skoczy-ły na mnie: „No, niechże ojciec proboszcz je, niech je. Żeby nam Arcybiskup zwracał uwagę!”. Oczywiście nie wpłynęło to i tak na stan proboszczowskiej tuszy. Od lat bowiem niezmiennie wyglądałem tak, iż w teatrze mógł-bym zagrać śmierć bez charakteryzacji…

W tym samym roku, w kwietniu przed nawiedze-niem obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej w archi-diecezji krakowskiej około pięciuset kapłanów wybrało się z Księdzem Arcybiskupem na Jasną Górę. Po mszy świętej w kaplicy Wujek Karol podziękował za wspólnotę

Page 64: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona64

modlitwy i przypomniał, że na tym miejscu całe pokole-nia modliły się nie tylko wargami, ale i kolanami. „Kto więc uważa za stosowne, niech ze mną kolanami wy-prosi to, czego nie mogliśmy może wyprosić wargami” – dodał. I podciągnąwszy fioletową sutannę, zaczął ob-chodzić ołtarz na kolanach. Wielu księży nie kryło za-skoczenia. Mimo to ruszyli i oni...

Kiedyś jeden z polonijnych duszpasterzy zwrócił uwa-gę tym wszystkim, którzy narzekają na złe czasy: „Ty też jesteś czasem. Bądź dobrym czasem, a czasy będą lep-sze”. Wujek Karol był dobrym czasem dla wszystkich, któ-rzy się z nim podczas jego długiego życia spotkali. Także dla mnie od pierwszego zetknięcia się w Pewli Małej, kie-dy w roku 1958 wpadł do domu diecezjalnego na parę dni z kilkoma studentami. Był pełen pogody, życzliwości i spokojnego uśmiechu, bardzo bliski od pierwszego spo-tkania, a jednocześnie więcej słuchający niż mówiący.

Miał w sobie poszanowanie dla godności drugie-go człowieka. Kiedyś podczas zażartej dyskusji jedna z uczestniczek spotkania oazowego zaczęła się ze mną spierać, a wreszcie i trochę prześmiewać. Prosiłem ją, by dała spokój, a po stosownym ostrzeżeniu trzepnąłem ją po głowie dość grubym modlitewnikiem. I nagle usły-szałem głos Wujka Karola: „To i tak nieźle. Można było wziąć za włosy i wyciągać po tym baraku!”. Zrobiło mi się gorąco. Na całe życie zapamiętałem te słowa.

Wujek Karol wciąż był świadomy tego, że jest dla lu-dzi. Pod koniec roku 1977, 5 grudnia, w Tyńcu odprawił mszę świętą, wygłosił słowo Boże i odprowadził zwło-ki śp. Felicji Żurowskiej, osoby bardzo zasłużonej dla Kościoła, na cmentarz. Pozostał tam, odmawiając róża-niec, aż do całkowitego zasypania mogiły. A był to już wieczór. Zadziwiło to obecnych, zwłaszcza krewnych

Page 65: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 65

zmarłej, którzy przyjechali ze Szwecji. Mówili: „U nas ksiądz nigdy tak długo nie czeka, a tu kardynał?”.

Gdy zapytano kiedyś kogoś znacznego, jaki jest Jan Paweł II, odpowiedź brzmiała: „On umie słuchać”. Tak było zawsze. Słuchał i wysłuchiwał tych, którzy się do niego z jakąś prośbą zwrócili. Pewien ksiądz z pół-nocnej Polski pragnął mieć kielich przez niego konse-krowany. Poprosił mnie o pośrednictwo. Wujek Karol z powagą poświęcił kielich, pytając życzliwie o właści-ciela. Odesłałem potem kielich uszczęśliwionemu księ-dzu wraz z listem, w którym napisałem: „A jak Ksiądz Kardynał zostanie papieżem, to dopiero będziesz miał pamiątkę!”.

Nie przeczuwałem, że będzie to samospełniająca się przepowiednia.

Kiedy 26 lutego 2003 roku spotkałem się z Ojcem Świętym w Watykanie, usłyszałem na przywitanie: „Odprawiałem w Tyńcu rekolekcje przed biskupstwem”. To było po śmierci arcybiskupa Baziaka, w lipcu 1962 roku, gdy Kapituła krakowska wybrała Wujka Karola na wikariusza kapitulnego, czyli tymczasowego rządcę diecezji. Był bardzo skromny. Za wyjątkiem wielkiej po-bożności, bez oznak biskupich niczym się nie wyróżniał spośród uczestników zamkniętych rekolekcji dla księ-ży. Dopiero na zakończenie, gdy przewodniczył uroczy-stej mszy świętej, wszyscy zorientowali się, że wśród nich był biskup. „A to ten Wojtyła!” – mówili.

W Tyńcu gościliśmy Karola Wojtyłę już wcześniej. Na pięć dni przed jego święceniami biskupimi modlił się w klasztorze w samotności. Pogadywaliśmy po cichu, że ksiądz biskup Wojtyła zostanie chyba w przyszłości pry-masem. Gdy wyjechał do Krakowa w przeddzień kon-sekracji, zapisałem: „Aż szkoda, że dziś wyjechał. Taka

Page 66: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona66

piękna postać. Spraw, Jezu, by krzyż biskupstwa nie był dla Niego zbyt ciężki, by jak najwięcej dobra zdziałał, zlej Nań wiele łask jutro, w dniu konsekracji”. Te słowa przekazałem listownie trzydzieści trzy lata później już Ojcu Świętemu. Otrzymałem odpowiedź: „Dziękuję też za notatkę «dawnego Postulanta», bo wierzę, że te same pobożne życzenia są aktualne i dzisiaj”.

Potem, 18 stycznia 1964 roku, dowiedzieliśmy się, że papież Paweł VI mianował Wujka Karola arcybiskupem krakowskim. Jeszcze w tym samym miesiącu uczestni-czyłem w zjeździe księży z czterech dekanatów w Kal-warii Zebrzydowskiej. W imieniu zebranych przemawiał starszy kapłan, ksiądz prałat Józef Motyka z beskidzkiej parafii Mucharz: „Ty, Ekscelencjo, wszedłeś teraz do Kanonu, jak święty Józef!”. A ja dodałem: „Tylko prosi-my, żeby się Ksiądz Arcybiskup nie posunął o jedno miej-sce wyżej”. Żart po piętnastu latach okazał się proroczy.

W niedzielę 22 października 1978 roku nie brałem udziału w rzymskiej uroczystości nałożenia paliusza. Przez ojca opata podałem jednak list. Odpowiedź nade-szła w listopadzie. Tak intensywnie zastanawiałem się wtedy nad tym, czy Papieżowi wypada odpisywać, że przy-śnił mi się spacer przez plac św. Piotra, podczas którego Wujek Karol powiedział: „Jak masz coś ważnego, pisz”.

Ponieważ zbliżała się dwudziesta piąta rocznica mo-ich święceń kapłańskich, wysłałem więc podziękowa-nie za otrzymane słowa i prośbę o błogosławieństwo dla siebie oraz dla nowicjatu tynieckiego, który był wtedy pod moją opieką. Koło Bożego Narodzenia dostałem list z Watykanu z zachętą: „Potwierdzam też odpowiedź ze snu – jak masz coś ważnego, pisz”.

Osobiście przywitałem Ojca Świętego rok później przy ołtarzu na krakowskich Błoniach. Miałem pełnić

Page 67: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 67

rolę komentatora mszy świętej. Usłyszałem wtedy przy-jacielskie: „Tylko nie obgaduj mnie tam za bardzo”.

Miałem nadzieję, że kiedyś spotkam się z nim tak-że w Rzymie. Udało się! W styczniu 1980 roku o bło-gosławieństwo na drogę poprosiłem telefonicznie swą Mamusię, która mi powiedziała: „Jeśli się spotkasz z Oj-cem Świętym, to uklęknij na oba kolana i pocałuj w obie ręce, w jedną i drugą. I powiedz Ojcu Świętemu, że Mamusia życzy, by Pan Bóg tak był z Niego zadowolo-ny, jak my, ludzie, jesteśmy zadowoleni”.

I tak w mroźny dzień, 19 stycznia, wyruszyłem samo-lotem w swą pierwszą podróż do Watykanu. Oczywiście nawet o tym nie marzyłem, żeby tak od razu dostać się do papieskiego mieszkania. Opiekun polskich pielgrzy-mów, ojciec Kazimierz Przydatek, jezuita, zawiózł mnie na mały dziedziniec i wytłumaczył młodemu policjanto-wi, o co chodzi. Za chwilę otworzyły się drzwi do win-dy i miły pan w średnim wieku zaprosił mnie do środka: „Il Santo Padre aspetta – Ojciec Święty oczekuje”.

W korytarzu ksiądz Dziwisz polecił się szybko przygo-tować, doprowadzić do porządku, bo i fotograf miał być, i niczego nie załatwiać, a tylko się przywitać. Oddałem przesyłkę razem z plackiem od sióstr z domu arcybiskupa krakowskiego, otrzepałem habit, z wrażenia nawet włosy poprawiłem, ile ich tam miałem. Za chwilę zza uchylonych lekko drzwi dobiegło po włosku: „Niech będzie pochwalo-ny Jezus Chrystus”. Chyba podbiegłem wprost do niego, wyraźnie zmęczonego, ale pogodnego i uśmiechniętego. Według zaleceń Mamusi ukląkłem na dwa kolana i po-zdrowiłem. „Czekaliśmy na ojca Leona – powiedział Ojciec Święty – kiedy ten Leon przyjedzie. A długo tu Ojciec bę-dzie?”. Poinformowałem, że około dziesięciu dni. „O, to do-brze, to jeszcze kiedyś jeść mu tu damy”.

Page 68: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona68

I rzeczywiście 29 stycznia razem z Akademickim Chórem „Organum” z Krakowa uczestniczyłem we mszy świętej w prywatnej kaplicy papieskiej. Ojciec Święty udzielił po łacinie błogosławieństwa i polecił: „Pozdrówcie Kraków, bo już trudno, żebyście uprowa-dzili papieża”.

Po rozstaniu ksiądz Dziwisz polecił mi iść za Ojcem Świętym. Z przejęcia, wprost bezwiednie, chwyciłem Papieża delikatnie pod ramię. Rozmawialiśmy o szopce, która stała w papieskiej kaplicy. Weszliśmy do obszer-nej jadalni. Aż tu naraz huk! Okazało się, że nie miałem wyczucia, jak powinno się zamknąć drzwi, i trzasnąłem nimi. Puść człowieka z prowincji do Watykanu!

Mimo to poprosiłem o przekazanie paru słów do magnetofonu dla klasztoru i parafii tynieckiej. Oto one: „Z całego serca! Nieraz chodziłem do Tyńca, jeździłem do Tyńca, więc mam do tego tysiąc powodów, żeby cały Tyniec pozdrowić. Poczynając od góry aż do granicy, do wszystkich granic. A zwłaszcza, żeby dzieci pozdrowić i podziękować za to, że o mnie pamiętają i modlą się za mnie. Z całego serca! I opactwo tynieckie, i parafię ty-niecką, i wszystkich mieszkańców Tyńca pozdrawiam i błogosławię”.

Bywał Wujek Karol w Tyńcu częstym gościem. Raz, gdy pokój gościnny był w innej części klasztoru, jeden ze współbraci wprowadził Księdza Kardynała do mo-jej celi, by się przebrał do obiadu. Nie przypuszczał, co w tej celi zastanie. Podłoga nie była od paru dni zamie-ciona, a na biurku, krzesłach, łóżku leżały stosy książek i papierów. Przepraszał mnie potem bardzo. A ja pomy-ślałem: „No, biskupem to już na pewno nie zostanę”. Wujek Karol był jednak taktowny i nigdy o tym fakcie nie wspominał.

Page 69: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 69

Wybrał też Tyniec na miejsce spotkania z przedsta-wicielem Watykanu księdzem arcybiskupem Luigim Poggim, z którym miał omawiać poufnie polskie sprawy w dzień świętego Józefa 1975 roku. Po zakończeniu roz-mowy w cztery oczy poproszono i nas, mnichów. Ksiądz Kardynał wyraźnie źle wyglądał. Był zmęczony, miał mi-grenę. Do filiżanki kawy wcisnął sobie pół cytryny. Caffe con limone? – zapytał z niedowierzaniem papieski wy-słannik. Widać to pomagało. Doszły nas potem głosy, że klimat rzymski wpłynął na poprawę zdrowia Wujka Karola. Migreny już nie miewał, a kawę pił bez cytryny.

Także i moi rodzice mieli swoje spotkania z Papieżem. W czasie jego drugiej pielgrzymki do kraju, w 1983 roku postarałem się, by na mszy świętej moja Mamusia mo-gła przyjąć komunię z rąk Ojca Świętego. Pomyślałem, że dobrze byłoby, gdyby on wiedział, komu udziela ko-munii świętej. Podszedłem więc bliżej i w odpowiednim momencie powiedziałem: „Mamusia Leonowa!”.

Dnia 18 czerwca na Pawiaku pod drzewem, do któ-rego są przymocowane tablice upamiętniające męczeń-ską śmierć za ojczyznę tych, których grobów nie udało się odnaleźć, Ojciec Święty zostawił kwiaty i swoją mo-dlitwę. Jest tam także i tablica poświecona pamięci mo-jego Tatusia rozstrzelanego przez okupanta 31 grudnia 1943 roku na jednej z warszawskich ulic.

Jesienią 1992 roku miałem możność przebywania w Rzymie przez parę dni. Na spotkaniu niedzielnym w Castel Gandolfo stanąłem wraz z pielgrzymami i tury-stami na wewnętrznym dziedzińcu tuż pod balkonem. Wtedy – zdaje się – Ojciec Święty wypatrzył mnie w tłu-mie, bo uczynił w moim kierunku przyjazny gest, co po-tem potwierdzili obecni na spotkaniu Czesi: Viděli jisme, jak Svatý Otec na vás kýval.

Page 70: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona70

Dzięki życzliwości ojca Konrada Hejmo, dominika-nina, opiekuna polskich pielgrzymów, już 25 listopa-da mogłem spotkać się z Ojcem Świętym na audiencji środowej w auli Pawła VI. Po przemówieniu Papieża, przedstawieniu grup i modlitwie Ojciec Święty pod-szedł jeszcze do tych wszystkich, którzy mieli miejsca w pierwszym rzędzie. Wspomniał wtedy coś o moim młodzieńczym wyglądzie. Byłem tak przejęty, że musiał dwa razy powtórzyć pytanie: „Jak długo tu będziesz?”. Po odpowiedzi usłyszałem obiecujące: „Aha!”.

I rzeczywiście, pod koniec pobytu, 5 grudnia otrzy-małem telefon od księdza Dziwisza: „Proszę przyjść jutro przed 19.30 do Spiżowej Bramy”. Przy prostym posiłku złożonym z ziemniaków, gotowanej marchwi, pomidorów, mięsa, sera, jabłek oraz – włoskim zwy-czajem – z wody i wina, przyglądałem się bacznie Ojcu Świętemu. Czternastoletnie posługiwanie zostawiło już niejeden ślad. Jednocześnie dało się zauważyć bardzo dobrą formę psychiczną: żywość reakcji, jasność sądu, łatwość w podejmowaniu różnych tematów i wreszcie wielką pogodę ducha, których nigdy nie utracił.

Pozwoliłem sobie zapytać o zdrowie. W odpowiedzi usłyszałem, że bardzo dobrze mu zrobił pobyt w górach w sierpniu. Nie musi też przyjmować żadnych leków poza jedną pigułką po posiłku. „Nie wiem na co, ale każą brać, to biorę” – powiedział Papież ze śmiechem.

W pewnym momencie Ojciec Święty zapytał:– To ile ojciec ma właściwie lat?Odpowiedziałem, że sześćdziesiąt trzy.– O, to w tym wieku ja już byłem papieżem!– Wiem o tym – powiedziałem. – Wiem, i bardzo mi

wstyd.

Page 71: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 71

Wybuchnęliśmy śmiechem.W lutym 2002 roku jako Honorowy Gronkowianin

brałem udział w Rekolekcjach Podhalańskich w Rzy-mie. Po audiencji przeszliśmy do średniej wielkości sali. Kiedy pierwsza grupa ustawiła się do fotografii, wyko-rzystując swą mizerną posturę, wcisnąłem się gdzieś blisko fotela i usłyszałem: „A skąd Ojciec się tu wziął?”. Mimo widocznego zmęczenia fizycznego Papież wciąż bardzo żywo reagował. Dowiadywał się kto skąd, pytał o rozmaite szczegóły.

Także na Błoniach w sierpniu 2002 roku Ojciec Święty odnalazł mnie wzrokiem. Patrzyłem, jak przejeż-dżał wzdłuż sektorów i całą siłą woli bezgłośnie woła-łem: „Odwróć się, odwróć się!”. I rzeczywiście, Papież zwrócił się ku mnie, zobaczyłem jasną, pogodną twa-rzą. Skłoniłem się lekko i – zupełnie nie wiem dlaczego – zarysowałem kciukiem krzyżyk na piersiach. Ojciec Święty z uśmiechem uczynił to samo, a gdy się głębiej pochyliłem, udzielił mi błogosławieństwa.

To nie jedyna niespodzianka ostatniej pielgrzymki. Będąc w Kalwarii Zebrzydowskiej, zadecydował nagle o popołudniowych odwiedzinach w Tyńcu. Trwaliśmy w kościele na modlitwie, gdy spóźniony papamobil wje-chał na dziedziniec. „Gdzie oni są?” – zapytał Ojciec Święty. W mgnieniu oka stanęliśmy wszyscy uradowani koło sa-mochodu. Papież powiedział do mnie: „Ojciec Leon! On pisze do mnie listy!”, zaś ksiądz biskup Dziwisz dorzu-cił żartobliwie: „Co tydzień”. Gdy papamobil już ruszał, Ojciec Święty poprosił: „Niech zaśpiewają!”. I odjechał żegnany gregoriańskim śpiewem: „Tu es Petrus, et su-per hanc petram aedificabo ecclesiam meam… – Ty jesteś Piotr – Opoka i na tej Opoce zbuduję mój Kościół…”.

Page 72: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona72

JANKOWSKI Marian – rektor seminarium w Siedlcach, biskup

pomocniczy w latach 1948-1962

Jako licealista uczestniczyłem w jego konsekracji, a już 7 czerwca 1948 roku, nazajutrz po balu maturalnym, sta-wiłem się u niego z dokumentami i podaniem o przyjęcie do seminarium. Z jego strony spotkało mnie tylko dobro.

Jeśli go ktoś nie poznał bliżej, mógł odnieść wrażenie, że jest nieustannym malkontentem, bo ciągle na coś narze-kał. Był jednak dla kleryków bardzo dobry, zwracał się do nas per fratres i nawet przylgnęła do niego taka ksywka. Głosił płomienne kazania, pięknie śpiewał, ale chyba nie lubił długich ceremonii. Kiedyś, gdy przyszło mu w pry-watnej kaplicy konsekrować portatyl, a obrzęd ten był wte-dy wyjątkowo skomplikowany, wyrwało mu się: „Oj, fratres – to takie zawracanie głowy...”. Zaraz jednak się poprawił: „No nie, nie zwracanie głowy, ale tyle roboty...”.

Wyczulony był na choroby kleryków. Denerwował się, kiedy informowaliśmy go, że mamy gorączkę lub z powodu jakiejś innej dolegliwości nie pójdziemy na wykłady. „Fratres, zdechlaków będę święcił!” – kwitował zaniepokojony. Gdy jednak poważnie zachorował na nogę i przez pewien czas mógł się poruszać tylko z wielkim trudem, stwierdził samo-krytycznie: „Fratres, teraz to ja jestem zdechlak”.

Kiedy odwiedzałem go w późniejszych latach, już będąc benedyktynem, jakby trochę mi zazdrościł. „Ja też chciałem kiedyś wstąpić do benedyktynów” – mówił z wyczuwalną w głosie nutką żalu.

Zmarł nagle w trakcie wizytacji jednej z parafii, po-dobnie jak wcześniej biskup Henryk Przeździecki.

Page 73: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 73

JOP Franciszek – biskup zarządzający przez pewien czas archidiecezją krakowską,

a potem ordynariusz opolski

Kiedy byłem chorym księdzem diecezji siedleckiej, ułatwił mi pobyt w parafii w podgórskim Gronkowie, a potem w Brzegach w parafii Białka Tatrzańska dla po-ratowania zdrowia. Dzięki niemu trafiłem też do Pewli Małej koło Żywca, po tym jak nie chciałem go najpierw posłuchać, by zostać dłużej niż rok w Brzegach i wró-cić do diecezji, gdy poprawa stanu zdrowia będzie już ugruntowana. Uparłem się i wróciłem do Siedlec, gdzie po roku intensywnej pracy duszpasterskiej stan zdrowia znów się pogorszył. Musiałem więc pokornie przyznać mu rację i prosić o ponowne skierowanie na placówkę w górskiej parafii.

Po moim wstąpieniu do Tyńca musiałem się pod-dać niewielkiej operacji chirurgicznej właśnie w Opolu. Korzystałem wtedy z jego gościny w domu biskupim. Gdy załatwiałem dłużej pewne sprawy w mieście, ku mojemu zaskoczeniu, czekał na mnie z kolacją do póź-nego wieczora. Choć początkowo w Opolu był trakto-wany nieufnie, biskup Rusek – dla Opola Sandomierz, diecezja macierzysta księdza biskupa, to już była... Rosja – rychło dał się poznać jako świątobliwy gorli-wy pasterz.

Listy adresował zawsze bez skrótów, na przykład „Przewielebny Ksiądz Doktor...”. Sam natomiast jeszcze jako wikariusz kapitulny krakowski podpisy-wał się dość oryginalnie: „+ Fr. Jop. bp. wik. kap. arch. krak.”.

Page 74: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona74

JUREK Marek – marszałek Sejmu

Nie znam wielu polityków, ale o nim mogę mówić tyl-ko dobrze. Mądry, otwarty, ciepły człowiek oraz dobry mąż i ojciec. Głęboko religijny, przy czym bardzo moc-no, może aż za bardzo, co mu można darować, przywią-zany do starej tradycji Kościoła.

Poznałem go, będąc w Lubiniu (lata 1983-1993), gdzie ongiś rodziła się w Wielkopolsce Katolicka Akcja Wyborcza. Byłem zafascynowany tamtymi ludźmi toczą-cymi rzeczowe dyskusje, mądrymi, nie nastawionymi szowinistycznie, kochającymi Polskę, szczerze dążący-mi do wprowadzenia nowego ładu.

Nie utrzymuję z nim kontaktu, ale cieszę się, że jest marszałkiem Sejmu. Gdybym miał ręczyć za któregoś polityka, to właśnie za niego, za jego uczciwość, bez-kompromisowość i bycie sobą, co we współczesnym świecie polityki jest sztuką niebywałą.

JABŁECZNA

Koło „Odrodzenia” w Białej Podlaskiej zorganizowało w 2004 roku rekolekcje otwarte, których uczestnicy mieli poznać ścianę wschodnią naszej ojczyzny. Centrum było u ojców oblatów w Kodniu, w którym przysadzista archi-tektura kościoła i budynków klasztornych przypomina, że

Page 75: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 75

podobno architekt był niskiego wzrostu. Ale obraz Matki Boskiej Kodeńskiej – wykradziony kiedyś przez Sapiehę z Rzymu – poraża wprost macierzyńskim majestatem Bogarodzicy.

Ile tam ciekawych miejsc i sanktuariów. Pratulin, miejsce męczeństwa Unitów Podlaskich; Drohiczyn, sta-re koronacyjne miasto z gościnnym pasterzem, ojcem biskupem Antonim Pacyfikiem Dydyczem; Serpelice ka-pucyńskie z Kalwarią Podlaską, gdzie odległości między stacjami, jak i ukształtowanie terenu są wiernie odwzo-rowane na jerozolimskiej drodze krzyżowej; Kostomłoty z jedyną w Polsce parafią neounicką i małymi siostrami błogosławionego Karola de Foucauld. A wszędzie bez-interesowna, wzruszająca gościnność, dzielenie się cza-sem, sercem, uśmiechem i prostą zdrową żywnością. Skomercjalizowani i zfiskalizowani uczestnicy rekolekcji z innych części Polski patrzyli na to z niedowierzaniem.

No i Jabłeczna. Z dala widać połyskujące w słońcu ko-puły cerkwi prawosławnego klasztoru, którego początki sięgają 1522 roku. Tamtejsi mnisi powiedzieli w 1596 ro-ku „nie!” Unii Brzeskiej i stoją wciąż na straży prawo-sławnej tradycji, dbając też o poziom intelektualny swego duchowieństwa. Podziwialiśmy ład i porządek na terenie klasztornym oraz przepiękne ikony w cerkwi.

Powiadomione wcześniej o naszym przybyciu wła-dze monasteru wydelegowały do oprowadzania mło-dego sympatycznego kleryka (z kitką!), który z wielką miłością do swojego klasztoru tłumaczył nam prawdy swojej religii i opowiadał o historii klasztoru z cerkwią słynnego świętego Onufrego. Wśród ikon była też jedna bardzo odbiegająca od prawosławnych wzorów, z nama-lowaną postacią żeńską, przypominającą raczej córkę fa-raona, która odnajduje ukrytego w szuwarach nad Nilem

Page 76: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona76

Mojżesza. Zapytałem, co to za ikona. Odpowiedź brzmia-ła: „To jest królowa Saba, która przybyła do Salomona, słysząc o jego wielkiej mądrości. Ona to poznała przy tej okazji Psalmy Dawida i jako pierwsza wprowadziła pra-wosławie do Egiptu”.

Wysłuchaliśmy tej informacji w milczeniu pełnym zrozumienia. A paręnaście kilometrów na północ, też nad samym Bugiem, kodeńskie siostry karmelitanki modlą się nieustannie o jedność i miłość.

Page 77: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

kKATECHETA

Pierwszym moim katechetą nie był on, lecz ona. Pannę Szweblówną zapamiętałem bardzo dobrze, bo na półrocz-nym świadectwie w drugiej klasie szkoły powszechnej miałem same piątki, a tylko z religii – czwórkę. Ale co ta-kiego nabroiłem, naprawdę nie przypominam sobie. Ona przygotowywała mnie do Pierwszej Komunii Świętej. Później uczyli mnie: pani Iza Czarnocka, łagodna i mądra, oraz ksiądz Aleksander Gruza, u którego zresztą spowia-dałem się po raz pierwszy w życiu w 1937 roku. Był po-godny i lubiany, tryskał humorem, ciekawie opowiadał. Na tajnych kompletach w gimnazjum biskupim w Siedl-cach religii uczył znowu świecki, pan Jan Lewiński, profe-sor biologii, którego przezywaliśmy „Glonem”. Porządny, spokojny człowiek, który nie dostarczał wprawdzie głęb-szych przeżyć religijnych, ale widać i nie zniechęcał, sko-ro właśnie w pierwszej klasie gimnazjalnej (dopiero!) zacząłem służyć do mszy świętej. Ostatnim moim na-uczycielem religii, w Gimnazjum i Liceum im. Bolesława Prusa, był ksiądz kanonik Koronat Junosza-Piotrowski. To był katecheta nad katechetami! Spod jego ręki, a był prefektem (tak się to na północy mówi) w szkołach

Page 78: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona78

średnich w Siedlcach niemal od początku dwudziestego wieku, wyszło ponad dwustu księży! Z mojej klasy do se-minarium poszło trzech maturzystów (w tym jeden do je-zuitów), a dwie dziewczyny wstąpiły do zakonu.

KLASZTOR

Według tradycji benedyktyńskiej jest to miejsce, w któ-rym służy się Bogu i ludziom „pod Regułą i opatem”. Rytm życia wyznacza modlitwa liturgiczna i praca fizycz-na oraz intelektualna. Praca służy przede wszystkim do utrzymania i zabezpieczenia materialnej substancji klasztoru, ale też może być wykonywana na rzecz ludzi spoza klasztoru, a wtedy, jeśli jest wynagradzana, stano-wi dodatkowe źródło utrzymania zakonników.

Ideałem byłoby, gdyby zakonnicy sami potrafili po-radzić sobie ze wszystkimi pracami związanymi z utrzy-maniem klasztornego majątku. Pamiętam, że pod koniec lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia, w razie potrze-by, kto tylko mógł, ruszał do rozładowywania koksu, do ogrodu czy na pole do jabłek, zboża, ziemniaków i bu-raków. Przydawało się to bardzo także i klasztornym intelektualistom i nie wydaje się, by wpływało negatyw-nie na owocność ich pracy naukowej czy dydaktycznej. Teraz nie ma już takiego pospolitego ruszenia, ale oczy-wiście praca fizyczna nadal towarzyszy mnichom. Sami sprzątają cele, korytarze, zajmują się posługą chorym. Poza tym, każdy przypisany jest do zadania, które wy-konuje zgodnie z nabytymi umiejętnościami i talentem.

Page 79: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 79

Skrótowo można powiedzieć: „Robimy wszystko, od pa-sienia krów, do wykładania na uniwersytecie”. Ponieważ jednak wszystkiemu podołać nie możemy i potrzebuje-my do najrozmaitszych prac fachowców, korzystamy z pomocy ludzi świeckich. Jest to ważne szczególnie dzisiaj, gdy tworzenie miejsc pracy jest społecznie ko-rzystne wobec problemów związanych z bezrobociem.

Specyfiką powołania benedyktyńskiego jest też i to, że klasztor, a nie zakon, jest miejscem oparcia dla ślu-bów zakonnych. Składając śluby staję się nie mnichem „w ogóle”, ale mnichem Opactwa świętych Apostołów Piotra i Pawła w Tyńcu. Na tym polega monastyczna sta-łość miejsca, którą ślubujemy razem z posłuszeństwem i przestrzeganiem obyczaju monastycznego. To jest mój dom, konkretne miejsce, w którym przebywa się z regu-ły do końca życia. Oczywiście z tego domu mogą „wyro-ić się” niejako inne domy. I tak Tyniec przyczynił się do odnowienia skasowanego w 1818 roku klasztoru w Huys-burgu w dawnych Niemczech Wschodnich oraz do po-wstania nowych domów w Biskupowie na Opolszczyźnie, czy ostatnio w Bacurowie na Słowacji. Klasztory te, po osiągnięciu odpowiedniej liczby mnichów, będą mogły prowadzić samodzielne życie i działanie.

KOBIETA

Pisze się dzisiaj niekiedy o „samobójstwie kobiecości w ogóle”, ale to nie jest prawdą. Owszem, jest wiele ko-biet, które rezygnują z bycia kobietą w dotychczasowym

Page 80: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona80

tego słowa znaczeniu. A to przecież wspaniała rola! W swoim rodzaju najlepsza!

Większość chciałaby realizować się, oczywiście na miarę dzisiejszych czasów, w oparciu o zadania żony i matki. W tym powołaniu widzi spełnienie swej własnej osoby. Dzisiaj żona to niekoniecznie tak zwana kura do-mowa, ale kobieta w pełni świadoma swej odrębności i godności, opierająca swój stosunek do mężczyzn tak-że na dobrze pojętej emancypacji. Wprawdzie dość czę-sto słyszy się jeszcze pogardliwe słowo „baba”, używane również przez kobiety, ale jakże wielu jest mężczyzn, uznających żony za równe sobie i obdarzających je na-leżnym szacunkiem.

Skomplikowane są powody, dla których część kobiet popełnia wspomniane już „samobójstwo”. Nieodparcie nasuwa mi się skojarzenie z wielorybami, które niekie-dy gromadnie wypływają na piaszczysty brzeg oceanu, by tam zakończyć życie.

Wiele kobiet chce już w młodości zostać matkami kilkorga dzieci. Ale do tego potrzebne są określone wa-runki: spokojny okres oczekiwanej ciąży, odpowiednie mieszkanie dla powiększającej się rodziny, zabezpiecze-nie bytu materialnego, przynajmniej w wymiarze przy-zwoitego minimum socjalnego, rozumiejący sytuację, kochający i kochany mąż. Jeśli czegoś brakuje, trudno o entuzjazm. Jakiekolwiek zagrożenie powoduje strach i zahamowanie normalnych, kobiecych pragnień oraz sprawia, że kobieta nie widzi sensu w realizowaniu sie-bie na „staroświecką” modłę. Zaczyna więc ulegać pod-suwanym jej usłużnie wzorcom z zewnątrz.

Z początku zwykle widzi, że nie o to właściwie cho-dzi, ale odsuwa skrupuły na bok. Po pewnym czasie wy-daje się być przekonana, że „nowoczesny styl” jest jej

Page 81: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 81

życiowym powołaniem. A ile w tym się kryje goryczy i poczucia niespełnienia!

W normalnej sytuacji chodzi o to, by mężczyzna uzna-wał kobietę za równą sobie. Taką jaka jest! Z jej kobie-cością i wszystkimi tego konsekwencjami. Tymczasem skrajne i wypaczone prądy emancypacyjne chciałyby obdarzyć kobietę wszystkimi męskimi obowiązkami w imię równości. I w takim układzie kobiety przejmu-ją inicjatywę. We wszystkim! Począwszy od życia sek-sualnego aż do rabowania i mordowania. Posługują się skrajnościami. Jeśli taki styl nazywa się dorównywa-niem mężczyznom, to nawet tylko z punktu widzenia zdrowego rozsądku trudno jest temu przyklasnąć.

W kobiecie walczą dwie skłonności. Z jednej strony – poczucie wstydu. Zachowanie własnej intymności jest głęboko kobiece i ludzkie w ogóle. Kobieta prawa uwa-ża swe biologiczne „ja” za własność, którą odda dopiero komuś, komu może całkowicie zaufać. Miłość wchłania wtedy poczucie wstydu. Zarówno duch jak i ciało stają się wspólną tajemnicą kochających się ludzi. Z drugiej strony – ekshibicjonizm, chyba nawet bardziej niż u mężczyzn.

Kobieta chce siebie pokazać. Te, co mają więcej w głowie, zwykle nie odczuwają potrzeby poruszania się po świecie, „odrzuciwszy tekstylia”, jak mawia ksiądz prymas Glemp. Wiedzą, gdzie leży ich wartość. Inne uważają, że trzeba pokazać. Choćby nogi. „Noszę krót-ką kieckę, bo mam ładne nogi i muszę je pokazać – mó-wiła mi jedna. – Dlaczego mam je chować?”. Może być i tego rodzaju mentalność. Inne zaś chcą przez krótką sukienkę pozbyć się kompleksów. Po ludzku sądząc, nie mają co pokazywać, gdyż na swoim ciele noszą ślady grzechów przodków wielu pokoleń w postaci różnych

Page 82: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona82

nieforemności. Takie mini obraża wtedy raczej miłość bliźniego niż czystość.

Ale trzeba wybić klin klinem. Przecież braki w uro-dzie czy kształtności mają się nijak do wartości kobie-ty w ogóle. Poza tym moda jest dzisiaj bardzo liberalna. Właściwie można nosić wszystkie długości i najrozmait-sze rodzaje spodni. Ileż kobiet nosi modne sukienki do samej ziemi! Jest jeszcze kwestia miejsca. Na plażę nie zakłada się futra. Jest też strój specjalny na bale i dysko-teki. Ale choćby do biura, do szkoły, czy zwłaszcza do kościoła, warto ubrać się – nie boję się powiedzieć tego słowa – skromnie.

O kobiecie mówi się często jako o istocie słabej, o puchu marnym. Może dlatego, że uczuciowość ko-biety ma skłonność do większego uzewnętrzniania się. Mężczyzna jest na ogół twardszy. Mamy zresztą powie-dzenie: „Mazgai się jak baba”. Ale, ale! W trudnych sy-tuacjach kobieta jest zdecydowanie mocniejsza. Choćby takie stwierdzenie, oparte na doświadczeniu: gdy umrze ojciec, to dzieci zostają półsierotami, gdy matka – całymi sierotami. Wiem to i z własnego doświadczenia. Moja Mamusia, zostawszy niespodziewanie podczas okupa-cji wdową z trojgiem dzieci, potrafiła zarobić, utrzymać i wychować nas na względnie porządnych ludzi. Zawsze zaradna i pełna pogody. Nie wiem, czy Tata by sobie tak poradził. Podobno w domach dla psychicznie chorych jest wciąż więcej mężczyzn niż kobiet.

Mężczyzna, nawet kiedy sam nie jest na poziomie, podświadomie pragnie, by kobieta była dobra, lepsza. „Ciociu, mówił jeden siostrzeniec, nie ma dzisiaj (a było to ze trzydzieści lat temu... może dzisiaj jest inaczej) po-rządnych kobiet na świecie! Na dwadzieścia jeden, któ-re spotkałem, tylko jedna zgodziła się dopiero za drugim

Page 83: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 83

razem, wszystkie inne za pierwszym”. Numer był z nie-go niezły, ale chyba na dnie duszy marzył, żeby od któ-rejś dostać w gębę.

Czytałem o pewnym chłopcu, który chciał na dziew-czynie wymusić coś więcej przed ślubem. Oparła się, bo u niej w domu pewne rzeczy były zabronione i ona tego przestrzegała. „Jesteś szczęśliwa, że czegoś ci nie wol-no. Mnie w domu nigdy nikt niczego nie zakazał. Chyba jestem gorszym człowiekiem”.

Gdy mężczyzna widzi, że zasady kobiety płyną z głę-bi jej wnętrza, że ona taka jest do końca, wtedy ją szanu-je i siebie odpowiednio ustawia. Gorzej, gdy reguły są na pokaz. Im bardziej woła – „nie!”, tym bardziej pragnie – „tak i już”. Wtedy kobieta niszczy siebie i mężczyznę.

Słowo „oddanie się” rozumie się dzisiaj często wul-garnie i prymitywnie. Oddanie się w duchu Maryi to królowanie. Niech więc kobiety będą naszymi królo-wymi i królewnami. Wtedy będą zawsze pełne nadziei, a gorycz i rozczarowanie nie będą miały do nich dostę-pu. Nigdy nie będą „kumpelkami”. W rodzinach zaś, gdzie mąż jest głową, a żona szyją, żaden mąż nie bę-dzie miał pretensji, że „taka” szyja nim kręci, bo to jemu – i innym! – tylko wyjdzie na dobre.

Page 84: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

lLATASIEWICZ Marek

Od niedawna dopiero znam Pana Redaktora i nie wiem, jaki jest w „Rafaelu” czy w „Gazecie Krakowskiej”. Jeśli jednak potrafi z ojca Leona, który jest roztworem nie tylko nasyconym, ale i przesyconym, wydusić taki ALFABET, to równy jest pewnemu zacnemu kościelne-mu dostojnikowi, który na konserwację swojej bazyliki nawet z nudystów potrafi datek wydobyć.

Ale i część odpowiedzialności za dzieło spada na nie-go, co niech zechcą wziąć pod uwagę Czytelnicy płci obojga...

LUSTRACJA

Bolesna sprawa. Bez polowania na czarownice, nawet w ramach „grubej linii”, powinno się zaraz po 1989 roku doprowadzić do rozeznania, kto kim był. Jeśli natomiast

Page 85: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 85

odnośne badania i ogłaszanie ich wyników mają miej-sce dopiero dzisiaj, to ustawa lustracyjna powinna być tak skonstruowana, by uniemożliwić krzywdzenie ludzi i niszczenie ich opinii na podstawie niepełnych doku-mentów. Dochodzenie do ustalenia obiektywnej rze-czywistości w każdym przypadku powinno się odbywać w dyskrecji, a dopiero nad pewnymi i udokumentowa-nymi faktami niechby się zastanawiały media.

Rozumiem, że od duchownych ma się prawo żądać większego hartu ducha, ale biorąc pod uwagę obec-ność tajnych współpracowników oraz informatorów we wszystkich stanach i zawodach, trzeba potraktować szczególne „czepianie się” księży jako umyślną złośli-wość. A jak niefrasobliwe są niektóre media w szafowa-niu nazwiskami! Mieliśmy na przykład tytuł w gazecie: „Czy ksiądz X był agentem?”. I nawet trudno było auto-ra zaskarżyć, bo przecież on tylko pytał, przedstawiając pewne dostępne mu fakty.

Na tej samej podstawie można by zatytułować arty-kuł oparty na faktach i przypuszczeniach: „Czy redaktor Y odwiedza agencję towarzyską?”.

Oczywiście to też tylko pytanie...Jeśli jednak lustracja jest w toku, to powinno się ją

skończyć możliwie szybko, zawsze z zachowaniem bene-dyktyńskiej zasady: „nienawidzić grzechu, a miłować bra-ci”. Oczywiście, wszyscy, którzy zostali poszkodowani przez donosicieli, powinni otrzymać należną satysfakcję.

Odnośnie zaś tych współpracowników, którzy już zmarli, polecamy ich miłosiernemu i sprawiedliwemu są-dowi Boga. Oni należą już do historii. Można tylko naśla-dować Jezusa, który – jak głosi zasłyszany niedawno żart – wyszedłszy z IPN, miał podobno, chwytając się za gło-wę, powiedzieć: „A ja myślałem, że był tylko Judasz...”.

Page 86: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona86

Jeśli o mnie chodzi, miałem kontakty raczej z wła-dzami administracyjnymi rozmaitego szczebla ze względu na pełnione funkcje duszpasterskie. Nie by-łem jednak nigdy namawiany do współpracy. Podczas pełnienia obowiązków przeora w wielkopolskim Lubiniu byłem pod kuratelą oficera SB, który od czasu do czasu przychodził do naszego klasztoru, powołując się często na swego przełożonego i wypytywał o spra-wy klasztorne. Takich „opiekunów” miały wszystkie klasztory i parafie, szczególnie w byłym województwie leszczyńskim, które uważano za jedno z najbardziej niechętnych Kościołowi w całej Polsce. Nie jest wyklu-czone, że byłem zarejestrowany jako informator, ale dotychczas na ślady tego nie natrafiłem. Nawet gdy od-bierałem lub oddawałem paszport, nie przeprowadza-no ze mną typowej w takich okolicznościach rozmowy. Tylko raz, w latach sześćdziesiątych, kiedy sądzono ojca Piotra Rostworowskiego za pomoc, jakiej udzielał dwóm Czeszkom, chcącym przedostać się na Zachód, występowałem w charakterze świadka i wtedy podpi-sałem dłuższy protokół przesłuchania. Podpis trzeba było złożyć na każdej stronie u dołu.

– Dlaczego – zapytałem? – A bo moglibyśmy coś dopisać – odpowiedziano

mi z uprzejmym uśmiechem.Wydawało się, że peerelowskie Służby Bez piecze-

ństwa omijały Tyniec, ale po latach dowiedzieliśmy się, że tak nie było. Okazało się, że także wśród nas miesz-kał zakonnik, którego obciążają zachowane w IPN dokumenty. Ale wówczas istotnie niczego nie podejrze-waliśmy. Nawet gdy do Krakowa przybył arcybiskup Luigi Poggi, to kardynał Karol Wojtyła szukał w Tyńcu ustronnego miejsca na dwie godziny rozmowy. Dzisiaj,

Page 87: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 87

po ujawnieniu przez IPN akt, nie mam jednak pewności, czy i w tym „ustronnym” zakątku nie było podsłuchu.

Wiemy natomiast na pewno, że cenzurowana była nasza poczta zakonna oraz kontrolowano rozmowy te-lefoniczne. Oczywiście także wówczas, kiedy opuszcza-liśmy klasztor i wsiadaliśmy do autobusu, czuliśmy na plecach oddech jakiegoś „opiekuna”. Ormowców było w Tyńcu wielu. Generalnie jednak żyliśmy w spokoju, gdyż w naszym intensywnym życiu zakonnym nie pro-wadziliśmy żadnej pracy konspiracyjnej, ani nie wy-korzystywaliśmy ambony do politykowania. Owszem, mówiliśmy prawdę, czasem z lekka kpiąc z rozmaitych nonsensów okresu realnego socjalizmu, ale nigdy nie wojowaliśmy. Przyjmowaliśmy rzeczywistość, jaką była i modliliśmy się, żeby ówczesną władzę jak najszybciej diabli lub... anieli wreszcie wzięli.

Było i tak, że partyjny inspektor, postrach nauczy-cieli, szukał u mnie protekcji dla swej uczennicy, któ-ra ubiegała się o przyjęcie na wydział matematyczny Uniwersytetu Jagiellońskiego. Była zresztą tak dobra, że i bez protekcji by się dostała...

Jeśli bezsprzecznie złem była działalność tej olbrzy-miej rzeszy współpracowników i informatorów, to nie można wciąż wyjść ze zdziwienia, że organizatorzy tego zła nie są pociągani do odpowiedzialności. Wprost prze-ciwnie – nieraz są świadkami w procesach lustracyj-nych, a za swoje usługi świadczone państwu ludowemu otrzymują sowite emerytury, pochodzące przecież tak-że z podatków ściąganych z głodowych emerytur tych, których zwiedli, skrzywdzili, a często upodlili.

Jeśli państwo nasze czuje się niejako w obowiąz-ku wynagradzać ich niedawne zasługi, powinno mieć przed oczyma także ostateczną bezowocność całej

Page 88: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona88

akcji. Katechizacja odbywała się pełną parą, działały oazy młodzieżowe i ludzi starszych, pełne były semina-ria i zakony, budowano kościoły, a w dodatku jeszcze tak inwigilowany kardynał Karol Wojtyła został papie-żem i nawet zabić się go nie udało. Za taką partacką ro-botę, za dopuszczenie do upadku systemu – takie renty? A może właśnie za to...

Religia tymczasem, według słów niezapomnianego Kisiela, jest jak gwóźdź: „im się w niego mocniej wali, tym głębiej wchodzi”.

Page 89: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

łŁODZIŃSKI Leon – ksiądz, kolega

seminaryjny

Z jakichś niewyjaśnionych bliżej powodów przybył do nas aż z wielkopolskiej Łomnicy. Był to typowy flegma-tyk z reakcjami spowolnionymi i dlatego podobno nie zdążył złożyć w terminie dokumentów do seminarium poznańskiego. Niezrażony trudnościami podążył na wschód, no i w Siedlcach się udało.

O rok młodszy ode mnie, średniego wzrostu, no-sił okulary, z nieodłącznym łagodnym uśmiechem na twarzy. Byłem kiedyś superiorem, czyli starszym w po-koju, w którym mieszkaliśmy. Po południu opowiada-liśmy jakiś kawał, którego Leon słuchał z miernym zainteresowaniem. Kiedy już położyliśmy się spać i za-panowała cisza, ze strony Leonowego łóżka dobiegł nas cichy, a potem coraz głośniejszy śmiech, tak in-tensywny, że aż pierzynka (wiadomo, poznaniak!) pod-skakiwała. Byłem poirytowany jako odpowiedzialny za nocne milczenie w pokoju, ale wytrzymałem. Śmiech wreszcie ustał. Na drugi dzień pytam z surową miną Leona, co to miało znaczyć. „Wiesz, przypomniałem sobie to, co opowiadaliście po południu, to było takie śmieszne...” – odpowiedział.

Page 90: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona90

Nie mieliśmy wtedy umywalek w pokojach i wodę do mycia trzeba było nosić w miednicy ze wspólnej ła-zienki. Leon dbał o to, by woda była zawsze i bardzo czysta. Szedł kiedyś przez korytarz z pełną miednicą, a tu ktoś wsadził mu do wody palec. Z właściwym sobie uśmiechem powiedział: „Nie rób tego. Wiesz, że tego nie lubię”. I spokojnie wrócił do łazienki po nową wodę. W drodze powrotnej spotkał go ten sam kolega i znów włożył palec do miednicy. Na to Leon z niewzruszonym spokojem: „Jak mi jeszcze raz to zrobisz, to cię obleję”. Kiedy niepoprawny dowcipniś włożył palec po raz trze-ci, Leon spokojnie, ale zdecydowanie wylał na niego całą miednicę wody. Kolega krzyknął:

– No wiesz, coś ty!– A mówiłem, że cię obleję... – odpowiedział Leon.Był bardzo chętny do pomocy przy urządzaniu semi-

naryjnych imprez i akademii, a inscenizacje, przez niego samego wymyślone i aranżowane, są do dzisiaj radośnie wspominane wśród starszych kolegów.

I ten człowiek pojechał na misje do Brazylii! Dziesiątki lat pracował wśród brazylijskiej Polonii w Wenceslau Braz, otoczony wielką miłością wszystkich, wśród któ-rych przebywał. Nawet prosił i mnie, abym do niego przyjechał. „Ty masz słabe zdrowie, to byś obsługiwał parafialną radiostację, a ja bym dalej pracował w dusz-pasterstwie” – zachęcał.

Nie udało się.A ksiądz Leon, Padre Leone, uczczony godnie

w dniach złotego jubileuszu kapłaństwa, powróci chyba do ojczystej ziemi, by na niej i w niej znaleźć spoczynek po tak pracowitym, oddanym Bogu i ludziom kapłań-skim żywocie.

Page 91: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 91

ŁACINA

Spotkałem się z nią najpierw w kościele i zawsze mnie bardzo intrygowała. Liturgia mszy, sakramentów i mo-dlitw brewiarzowych była wtedy w tym języku. Kościół był łaciński.

Dosyć szybko przyswajałem sobie całe zwroty. Z książki do nauki liturgii w klasie siódmej ówczesnej szkoły powszechnej nauczyłem się na pamięć prawie wszystkich tekstów mszalnych. Gdy zacząłem służyć do mszy świętej w 1943 roku, kontakt z mszałem i innymi księ-gami liturgicznymi był dla mnie prawdziwą radością. I ten piękny język i treści, dzięki którym coraz więcej wiedziałem o Bogu i o Kościele, a potem i o starożytnym Rzymie.

W szkole średniej uczyłem się łaciny przez sześć lat. Umiłowanie tego przedmiotu nie przeszkodziło jednak, by na pierwszy okres trzeciego roku nauczania, właśnie z łaciny otrzymać stopień niedostateczny. Dźwignąłem się z tego szybko i potem miałem już oceny godne tego języka. W seminarium wykłady i egzaminy z filozofii, teologii i prawa kanonicznego mieliśmy także w języku łacińskim. Żałuję, że nie pogłębiłem znajomości i umi-łowania łaciny studiami filologicznymi, ale i tak był on, jest i będzie zawsze drogi memu sercu.

W innym miejscu wspominam też o śpiewie grego-riańskim, którego związek z łaciną jest oczywisty. Cieszę się, że w Tyńcu, a tu i ówdzie także poza Tyńcem, mimo przewagi języka ojczystego w liturgii po reformie sobo-rowej, łacina nie została zaniedbana. Używamy jej co-dziennie w nieszporach oraz we mszy świętej, którą raz w tygodniu odprawiamy w tym języku.

Page 92: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona92

Szkoda tylko, że dzisiaj wielu duchownych nie sta-ra się o poznanie tego języka, a często nawet prostego zdania po łacinie poprawnie przeczytać nie potrafi. Jest to na pewno zubożenie jednostek i społeczeństw, boga-cących się skądinąd innymi wartościami. Gdzie się po-działy te czasy, w których mówiono: „Nie jest tak wielką chlubą znać język łaciński, jak hańbą go nie znać”.

Page 93: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

mMACHARSKI Franciszek –

kardynał, emerytowany arcybiskup krakowski

Usłyszałem o nim po raz pierwszy jako o pobożnym księdzu i dobrym kierowniku duchowym w Pewli Małej w 1956 roku. Przyjeżdżali tam parafianie z miejscowości Kozy, gdzie wikariuszem był wówczas właśnie ksiądz Macharski. Wtedy też dowiedziałem się, że wyjechał na studia do Fryburga, gdzie zresztą i ja miałem się udać, ale zrezygnowałem ze względu na nie najlepszy wciąż stan zdrowia. Na życzenie tychże parafian pisałem do niego od czasu do czasu, by wiedział, że nie jest zagrani-cą sam i ma tu wiele modlących się za niego ludzi. Gdy wrócił do Krakowa, gdzie został duszpasterzem pielę-gniarek, profesorem i ojcem duchownym, a wreszcie rektorem seminarium, nawiązaliśmy ściślejszy kontakt. Od młodzieńczych lat należał do bliskiego otoczenia księdza, biskupa i kardynała Karola Wojtyły, który za-wsze wysoko go cenił. Dlatego po wyborze metropolity krakowskiego na papieża dla nikogo nie było zaskocze-niem, że to właśnie ksiądz Franciszek Macharski został jego następcą.

Page 94: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona94

Przemawiał w charakterystyczny sposób. Jego mą-dre, pełne głębokiej myśli kazania nie zawsze kończyły się wyrazistą puentą. Zawieszał głos, nie kończąc zda-nia. Może zostawiał puentę dla słuchaczy. Zawsze jed-nak był bezkompromisowy wobec władz. Podczas stanu wojennego stawał w obronie represjonowanych i prześla-dowanych, nie lękając się konsekwencji. Pamiętam, jak w jednym z kazań wygłoszonych w katedrze na Wawelu ujawnił, że otrzymał anonim, w którym przypominano mu: „Pamiętaj, jak skończył kiedyś święty Stanisław, twój poprzednik na stolicy krakowskiej”. „Pamiętam. Ze czcią pamiętam” – rzucił od konfesji świętego Stanisława.

Ma niezwykłe poczucie humoru. Podczas rozmaitych uroczystości zwykł do mnie mówić, bym stanął obok niego, „to ja przy tobie będę lepiej wyglądał”. Ludzie za-raz to podchwycili i ripostowali żartem: „Patrzcie, co to za gruby kardynał stoi obok ojca Leona”.

Pamiętam także pewne zdarzenie z konsekracji ołta-rza w tynieckim kościele. Po mszy świętej, podczas któ-rej odśpiewałem Ewangelię, w zakrystii spotkała mnie niemiła niespodzianka. Tak się cieszyłem się, że uda-ło mi się czysto i pięknie (właśnie!!!) zaśpiewać, a tym-czasem kardynał Franciszek zaskoczył mnie pytaniem: „A jaką to Ewangelię wybrałeś?”. Dopiero wtedy zorien-towałem się, że niewłaściwą. „Ile musiałem się nagimna-stykować, żeby przygotowaną homilię dopasować do tej Ewangelii” – uśmiechnął się.

Jest kardynał Franciszek Macharski niezmiennie od wielu lat niesłychanie lubiany, szczególnie przez krako-wian. Pamiętamy jego modlitewne czuwania przy ku-rii metropolitalnej, gdy umierał Jan Paweł II, oraz jakże piękny gest, gdy z Watykanu wysłał do Polski SMS-a do miliona wiernych zgromadzonych na Błoniach.

Page 95: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 95

W rankingu na najlepszego biskupa – duszpasterza w Polsce zajął wtedy pierwsze miejsce, uzyskując chyba 98 procent głosów. Lepszej rekomendacji nie potrzeba.

Mimo, że już w 2002 roku wszedł w wiek emerytal-ny, pozostał na stanowisku (Jan Paweł II miał powiedzieć – „niech kontynuuje!”) aż do powołania na stolicę kra-kowską arcybiskupa Stanisława Dziwisza. Gdy odchodził, dziękowaliśmy mu, życząc długich lat życia. Jest wiel-kim czcicielem i promotorem miłosierdzia Bożego, więc niektórzy wiążą fakt zahamowania jego ciężkiej choroby z wstawiennictwem świętej Faustyny. Wciąż więc imponu-je żywotnością i pogodą ducha. Krakowianie mogą go czę-sto spotkać spacerującego ulicami miasta. „Skoro mogę jeszcze chodzić, to chodzę” – tłumaczy w swoim stylu.

MISZCZAK Kazimierz – ksiądz prałat, mój wicerektor seminarium

w Siedlcach

Jego specjalnością była biblistyka. Aż szkoda, że pozo-stał tylko na poziomie magistra, gdyż miał pasję badaw-czą, a tylko ówczesne warunki w diecezji nie pozwalały na systematyczne pogłębianie wiedzy i uzyskanie dok-toratu. Był bardzo serdeczny dla kleryków. Nieustannie roztargniony, ale jednakowo przez wszystkich kochany. Jeszcze jako wikariusz przed wojną organizował dla wiej-skich dzieci wycieczki, podczas których uczył ich o kra-ju ojczystym. Zostało mu to. Uważał, że przyszły kapłan powinien dobrze poznać Polskę, więc w każde wakacje organizował i nam wycieczki. Najpierw sam odwiedzał

Page 96: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona96

swych kolegów księży, którzy byli na parafiach i zbierał pieniądze na te letnie wyprawy.

Po pierwszym roku podróżowaliśmy trasą wzdłuż Wisły. Odwiedzając Płock, Włocławek i Toruń, dotarli-śmy do Rumii, skąd robiliśmy wypady po okolicy, w tym także na nadmorskie plaże. Wracaliśmy przez Elbląg i Olsztyn. Następnego roku pojechaliśmy na Dolny Śląsk – zwiedziliśmy Wrocław, Polanicę, Kłodzko, Kudowę Zdrój. Bazę mieliśmy u ojców sercanów białych w So-kołówce koło Polanicy. Później penetrowaliśmy okolice Krynicy, Rytra oraz Zakopanego. Wycieczki te stanowi-ły doskonałą okazję do wzajemnego poznania się i zży-cia kleryków i profesorów. Ten klimat przenikał później do codziennego życia seminaryjnego.

W seminarium uczył Nowego Testamentu, języka greckiego i francuskiego. Gdy już byłem w Tyńcu, ko-respondowaliśmy po francusku. Opisywał mi w tym ję-zyku swoje podróże i wędrówki wakacyjne, zwłaszcza w rejonach nadmorskich, które najbardziej lubił, a ja musiałem odpisywać – rzecz jasna – także po francusku. To były świetne ćwiczenia.

Potem został rektorem seminarium i wreszcie pro-boszczem w Garwolinie. Zmarł nagle u znajomych pod-czas jednej ze swych niezliczonych podróży.

MOSAK Leopold – ksiądz

Zaprzyjaźniłem się z nim jeszcze jako klerykiem, zwłaszcza gdy jego dwaj bracia – Mieczysław (do dzi-siaj kapłan diecezji warszawsko-praskiej) i Tadeusz

Page 97: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 97

– zamieszkali w moim rodzinnym mieszkaniu w Siedl-cach na stancji. Spędzałem często ferie i wakacje u je-go rodziny w Korytnicy Węgrowskiej, a jechało się tam prawie cały dzień furmanką. Prosił swą mamę, by na-kryła porządnie do stołu, siadał z nami, młodymi chło-pakami i uczył nas, co, kiedy, czym i jak się je. To były bardzo dobre lekcje savoir-vivre’u. Święcenia kapłańskie otrzymał na początku lipca 1944 roku, a prymicje odby-wały się przy dolatującym z daleka huku dział nadciąga-jącej ofensywy radzieckiej. Pamiętam, że na drugi dzień po przyjęciu prymicyjnym, goszczono „chłopców z la-su”, a na stole biesiadnym wśród wiktuałów poczesne miejsce zajmował ręczny karabin maszynowy, który zo-stał przez prymicjanta poświęcony! Nie licząc się z moż-liwością dekonspiracji, partyzanci oddali z niego długą salwę. Na szczęście Niemcy, których tygodnie w Polsce już były policzone, nie słyszeli albo woleli nie słyszeć.

Ksiądz Leopold, który dzięki swej młodzieńczej wer-wie miał pewne problemy w parafii, ostatecznie oddał się budowaniu kościołów, które są dzisiaj trwałym po-mnikiem jego kapłańskiej działalności.

MINISTRANT

Był 14 lutego 1943 roku. Wcześnie rano poszedłem się wyspowiadać i po wyznaniu grzechów zapytałem nie-śmiało księdza, czy mógłbym zostać ministrantem. Proboszcz parafii św. Stanisława w Siedlcach ksiądz

Page 98: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona98

kanonik Józef Kobyliński kazał mi przyjść tego same-go dnia na godzinę 12.30. Była to wtedy msza „dla inteli-gencji”. Z wielką tremą zjawiłem się w zakrystii. Starszy ministrant zapytał mnie, czy umiem ministranturę. Odpowiedziałem, zgodnie z prawdą, że tak, bo w siód-mej klasie uczyliśmy się jej po łacinie na pamięć. Dał mi komżę, wielki mszał i kazał iść służyć. Bez żadnej pró-by i przygotowania. Niesłychane, ale istotnie tak było. I skończyło się święceniami kapłańskimi 27 stycznia 1953 roku.

Page 99: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

nNIEMCZEWSKI Bogdan – ksiądz

infułat, oficjał Sądu Metropolitalnego w Krakowie

Spotykałem się z nim w pierwszych tygodniach moje-go pobytu w Tyńcu. Był człowiekiem o szlachetnej po-stawie, zawsze pełen życzliwej dystynkcji w sposobie zachowania. Szczerze kochał Tyniec i przyjaźnił się z mnichami. Był oblatem benedyktyńskim, tak nam bli-skim, że ilekroć przebywał w klasztorze, brał udział nie tylko w naszych nabożeństwach, ale i we wspólnych re-kreacjach. Ponieważ nie było jeszcze w klasztorze opa-ta, w największe uroczystości przewodniczył liturgii eucharystycznej, śpiewając po łacinie z wielkim piety-zmem i kompetencją.

Pamiętam, jak załatwiałem kiedyś jakąś sprawę w kurii i złożyłem mu uszanowanie. Przy pożegnaniu odprowadził mnie, młodego mnicha aż na podest piętra, na którym pracował, i nie wrócił do siebie, póki nie znik-nąłem z pola widzenia. Takim pozostał w mojej pamięci: uśmiechnięty, z życzliwym gestem, otwarty na człowie-ka, nawet jeśli stał nad nim dwa piętra wyżej. Oby takich kapłanów nie brakowało i dzisiaj!

Page 100: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona100

NIEDZIELA

Od wczesnego dzieciństwa lubiłem niedzielę. Była ona zawsze domowym świętem i dniem odpoczynku. Można było dłużej spać, rodzice mieli dla nas więcej czasu. Mamusia piekła jakieś słodkie ciasto, a Tatuś przypomi-nał o dokładniejszym niż zwykle oczyszczeniu butów, „bo to niedziela”. Chociaż nie było tradycji rodzinnego uczestnictwa we mszy świętej i każdy szedł do kościo-ła w porze dla siebie najwygodniejszej, nie pamiętam, abym kiedykolwiek mszę niedzielną opuścił. Raz tylko tak się grzebałem, że zanim dotarłem do kościoła, msza się prawie kończyła. Zawsze też wciskałem się do wnę-trza kościoła, choćby nie wiem jak przepełnionego. Nie wyobrażałem sobie bycia na mszy gdzieś na zewnątrz pod murem kościoła czy przy ogrodzeniu.

Eucharystia nie łączyła wtedy wiernych liturgicznie. Kapłan był przy ołtarzu z ministrantami, chór z organi-stą swoje, a ludzie modlili się jak kto potrafił. Raczej była to wspólnota egzystencjalna według zasady: do kościoła „się chodzi”, w kościele „się jest”. Chociaż nie przeczy-tałem wtedy żadnego dzieła o liturgii, to od dziecka nie mogłem sobie wyobrazić niedzieli bez mszy świętej.

Pamiętam, że zawsze „do sumy” były otwarte jakieś małe sklepiki – fryzjer czy piekarz, ale poza tym cały handel odpoczywał. Dzisiaj na ogół w niedzielę wszyscy handlują pełną parą, a próby przypominania przykazania o święce-niu dnia świętego spotykają się z niejakim zniecierpliwie-niem, nawet wśród katolików. A święty proboszcz z Ars, Jan Vianney, powiedział: „Znam dwa sposoby, by popaść w nędzę: kradzież i łamanie dnia świętego”.

Page 101: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 101

Nie jest wykluczone, że sprawa ta wróci nawet na obrady parlamentu, a odpowiednie zakazy uzyskają pełną aprobatę Kościoła. Tylko co wtedy zrobią niezli-czone handelki przy sanktuariach i prawie wszystkich punktach sakralnych? Przecież w niedzielę największy obrót! A może dobry Bóg zwolni ich z zachowania trze-ciego przykazania, bo przecież mogliby zbankrutować. Cóż, kiedy jeszcze po drodze jest i papież, który wypo-mina zamykanie uszu na głos Boga i Jan Paweł II, który tak często przypominał o święceniu niedzieli?

Ale przecież papież jest w Rzymie, a NASZ już umarł i niedługo będzie błogosławionym. A życie jest życiem, a historia toczy się dalej... Więc?!

Page 102: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

oODRODZENIE

Na długo przed Soborem Watykańskim II myślano o większej roli świeckich katolików w życiu Kościoła i społeczeństwa. W Polsce jeszcze przed odzyskaniem niepodległości widziano przyszłą wolną ojczyznę jako kraj, w którym świeccy katolicy będą nieśli w życie spo-łeczne i polityczne wartości chrześcijańskie. Działanie patriotycznych kręgów ziemian polskich, zwłaszcza tych związanych z Towarzystwem Przyjaciół Młodzieży (1906--1915) i związanego z tym środowiskiem miesięcznika „Prąd”, doprowadziło do powstania już po odzyskaniu nie-podległości w 1919 roku Stowarzyszenia Katolickiej Młodzieży Akademickiej „Odrodzenie”. Ogarnęło ono swoją działalnością Warszawę, Lwów, Wilno, Lublin, Kraków i Poznań. Charakter stowarzyszenia określały hasła: „Oddać Polskę Chrystusowi”, „Chrześcijaninem jestem i nic co ludzkie, nie jest mi obce”, „Odnowić wszystko w Chrystusie”. Odrodzenie od zarania było ruchem formacyjno-studyjnym. Inspiracje do studio-wania i działania czerpali uczestnicy ruchu z nauk ojca Jacka Woronieckiego OP, biskupa Jerzego Matulewicza oraz innych ówczesnych myślicieli i teologów. Wśród

Page 103: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 103

założycieli odznaczał się szczególną charyzmą Wiesław Lewandowicz, późniejszy marianin. Z ruchem związa-nych było wielu znanych ludzi, między innymi: ksiądz Władysław Korniłowicz i całe środowisko Lasek, Stefan Świeżawski, Stefan Kaczorowski, Konstanty Turowski, Jerzy i Andrzej (późniejszy ojciec Bernard OSB) Turowiczowie, ksiądz Andrzej Marchewka, Stanisław Stomma, ojciec Józef Mateusz Skibniewski OSB, ksiądz Tadeusz Fedorowicz i ojciec Michał Czartoryski OP, pierwszy błogosławiony odrodzeniowiec zamordowany w Powstaniu Warszawskim.

Zasadniczą rolę w trwaniu i przekształcaniu się „Odrodzenia” miał ksiądz Stefan Wyszyński, który po wojnie, zwłaszcza gdy został biskupem, a potem pry-masem, zaprosił swych dawnych kolegów i koleżanki na Jasną Górę. Ponieważ władze komunistyczne unie-możliwiły odnowę dawnych struktur organizacyjnych, Prymas zaproponował formę ruchu. Gromadzono się najpierw raz w roku na Jasnej Górze, gdzie omawiano sposoby realizacji dawnych ideałów w nowej sytuacji politycznej i społecznej. Wobec zwiększającej się licz-by uczestników spotkań – od około 200 w roku 1957 do ponad tysiąca – Prymas zalecił organizowanie się nie-formalnych środowisk w charakterze nie duszpasterstw inteligencji, ale ruchu świadomych katolików. „Nie daj-cie się sklerykalizować – mawiał. – Zachowajcie swój wymiar świeckości”.

Podczas regularnych spotkań z szeroką kadrą „Odro-dzenia” Ksiądz Prymas omawiał aktualną sytuację Kościoła w Polsce. „Ja odejdę, «Odrodzenie» musi trwać” – powiedział kiedyś w Częstochowie. Już za czasów księ-dza prymasa Glempa i za jego radą wobec zmienionej sytuacji politycznej ruch przekształcił się w Stowarzy-

Page 104: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona104

szenie Ruch Kultury Chrześcijańskiej „Odrodzenie”, za-twierdzone przez Episkopat Polski 4 lipca 1992 roku. Episkopat przydzielił stowarzyszeniu asystenta kościel-nego, którym jest wciąż jeszcze... ojciec Leon Knabit. Trzon stowarzyszenia stanowili najpierw pozostali przy życiu przedwojenni seniorzy i ci, którzy zafascynowali się ideą, a i osobą, ojca „Odrodzenia”, Prymasa Tysiąclecia. Powoli zaczęli napływać inni, nawet spośród młodzieży szkół średnich czy akademickich.

Obecnie istnieje w Polsce ponad 30 kół i parę grup nie-formalnych oraz w Rzeszowie i okolicach 10 kół młodzie-żowych w szkołach średnich, które powoli przekształcają się w koła akademickie. Koła, które dbają o przyszłość „Odrodzenia”, trwają i rozwijają się w oparciu o zasady, zarysowane prawie dziewięćdziesiąt lat temu. Niektóre zaś straciły zdolność reprodukcji i w działaniu poprze-stają na uczciwym życiu swoich członków, a często mno-żeniu słusznych skądinąd apeli do rozmaitych instancji społecznych z niewielką zresztą siłą przebicia, a nieraz z niewielką kompetencją. Po takich kołach rychło zosta-nie ślad, którego raczej nie będą musiały się wstydzić.

Przyszłość należy do młodych i do tych, którzy umieją przekazać młodym w sposób przekonujący entu-zjazm dawnego pokolenia „Odrodzenia”. Wielki wpływ na duchowość i działalność dzisiejszego ruchu ma dzi-siaj wciąż ksiądz arcybiskup Tokarczuk w Przemyślu, ksiądz arcybiskup Nowak w Częstochowie i ksiądz bi-skup Górny w Rzeszowie. Współpracują z ruchem i słu-żą wieloraką pomocą: ksiądz infułat Ireneusz Skubiś, ojciec Wiesław Łyko OMI, ksiądz Marian Rajchel i oj-ciec Marek Grzelczak OP. Ważną postacią dla środowi-ska rzeszowskiego był też przez ćwierć wieku zmarły niedawno ojciec Cherubin Pająk OFM.

Page 105: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 105

Doroczne Dni Modlitw w Częstochowie, w roku 2006 już pięćdziesiąte, organizowane dla członków i sympa-tyków ruchu przed drugą niedzielą września, są okazją do wspólnej refleksji duchowej i intelektualnej nad wła-snym katolicyzmem i nad związanymi z nim problema-mi społecznymi.

OLECHOWSKI Stanisław – ksiądz,

profesor seminarium i pracownik kurii

Już od młodzieńczych lat budowałem się jego dobro-cią i pobożnością, gdy służyłem mu do mszy świę-tej w siedleckiej katedrze. Kiedy Niemcy aresztowali mojego Tatusia, odprawił w jego intencji mszę świę-tą. Ogromnie się cieszył, kiedy wstąpiłem do semina-rium. Człowiek wielkiej wiedzy, jednocześnie z natury nieśmiały. W swoje wypowiedzi bardzo często wpla-tał słowo „właśnie”. Podczas jednego półtoragodzinne-go wykładu naliczyliśmy ich około stu pięćdziesięciu. Próbowaliśmy kiedyś jego cierpliwości, pytając, jaki ma być formularz mszalny, gdyby pierwszy piątek mie-siąca wypadł w niedzielę. Zastanawiał się przez chwi-lę z wielkim napięciem, a wreszcie uśmiech pełen ulgi pojawił się na jego twarzy: „To niemożliwe, właśnie, to niemożliwe...”.

Był głównym ceremoniarzem w katedrze siedleckiej i miłośnikiem „Służby Bożej”, przestrzegającym wier-nie przepisów liturgicznych. Otaczał mnie życzliwością, gdy zostałem kapłanem i ze zrozumieniem przyjął moją decyzję zostania mnichem.

Page 106: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

pPIETRASZKO Jan – biskup

pomocniczy krakowski, proboszcz parafii św. Anny w Krakowie

Postać krakowska. Podobno jedyny ksiądz w Krako-wie, który już od poniedziałku pisał kazanie na niedzie-lę. Zbiory jego kazań do dzisiaj zaskakują aktualnością i świeżością. Aż dziw, że można tyle wyciągnąć z Ewan-gelii. Każde jego kazanie było wydarzeniem. Pamiętam do dzisiaj kazanie milenijne w Bielsku Białej u św. Mi-kołaja, w przeddzień koronacji obrazu Matki Bożej w Myślenicach czy do kapłanów o modlitwie w Kalwa-rii Zebrzydowskiej.

W pamięci znających go ludzi żyje jako człowiek skromny i nieśmiały. Mówiono, że gdy zauważył idące-go naprzeciw znajomego, przechodził na drugą stronę ulicy, żeby przypadkiem nie fatygować go konieczno-ścią kłaniania się. W kurii był wikariuszem general-nym do spraw personalnych, zajmował się też sztuką sakralną. Kiedy odwiedzał nasz klasztor, rozmawiali-śmy o wielu sprawach, a on śmiał się, że biskup musi do Tyńca przyjechać, by dopiero tam dowiedzieć się o niektórych problemach diecezji. Był bardzo zdecy-dowany w kierownictwie duchownym. Miła Pani po-wtórzyła mi taką z nim rozmowę:

Page 107: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 107

– Wujku (dla wielu też był „Wujkiem”), ja wróżę. – Nie wróż!– Ale kiedy mi się sprawdza!– To tym bardziej nie wróż!Młodzieńcowi, który postanowił zerwać kontakty

homoseksualne, postawił pytanie, co będzie z jego part-nerem. Czy zostawi go samego, gdy sam się nawrócił?

„Takiego księdza jeszcze nie spotkałem” – opowia-dał potem zainteresowany.

Głęboki czciciel Maryi, bardzo powoli przekony-wał się do prymasowskiego sposobu oddawania czci Matce Bożej, zwłaszcza w jasnogórskim obrazie. Nie wierzył też w możliwość wybrania kardynała Wojtyły na papieża, czemu zdecydowanie dawał wyraz jeszcze 15 października 1978 roku. Był zaniepokojony wielka liczbą kandydatów zgłaszających się do seminarium duchownego, będąc świadomy, że trzeba im dać od-powiednią ilość przewodników duchowych i otoczyć szczególną troską.

Niezwykle ciepło wspominam rekolekcje dla stu-dentów, które prowadziłem u św. Anny. Był dla mnie wspaniały jako gospodarz – otwarty, bezpośredni, pe-łen dobroci na co dzień. Choć mam dość gładki spo-sób mówienia, to wyraźnie czułem tremę, bo co można powiedzieć z ambony, z której głosił kazania biskup Pietraszko? Za każdym razem, kiedy wracał na mówni-cę, studenci witali go spontanicznie i bardzo serdecznie. Sądzę, że taki pozostawił ślad w duszach tych, którzy mieli szczęście go poznać i słuchać. Dziękuję Bogu, że znalazłem się wśród nich.

Page 108: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona108

PŁUŻEK Zenomena – psycholog

Mottem i podsumowaniem wspomnienia mnicha tyniec-kiego może być stwierdzenie: Człowiek kompetentny, uczynny, szczerze pobożny, krytyczny, jednym słowem – dobry. Ale dlaczego właśnie Zenia?

Muszę wrócić do czasu swego tynieckiego nowicja-tu w latach 1958-1960, gdy niezapomniany magister oj-ciec Piotr Rostworowski podczas rekreacji czytał nam listy od Zeni, młodej – jak mówił – pani psycholog, któ-rej pomagał w prowadzeniu życia duchowego, a która właśnie przebywała na stypendium Forda w Ameryce. Jej spojrzenie na tamtejszą rzeczywistość, uwagi na te-mat amerykańskiej pobożności połowy dwudziestego wieku, były dla nas ciekawym źródłem wiedzy, która miała się potem przydać przyszłym mnichom. I tak się złożyło, że w latach 1983-1990, już jako mistrz nowicjatu w wielkopolskim Lubiniu, sam czytałem nowicjuszom nadzwyczaj ciekawe listy z Ameryki od pani profesor Zenomeny Płużek, która jeździła na drugą półkulę z wy-kładami, jednocześnie pilnie się wciąż ucząc i przeszcze-piając na polski grunt co tylko się dało z amerykańskiej psychologii.

Duchowość benedyktyńska bardzo pani profe-sor odpowiadała. Ceniła psychologiczną wartość re-guły świętego Benedykta i nawet myślała o napisaniu studium poświęconego temu tematowi. Gdy tylko mo-gła, wpadała do Tyńca na dłużej lub krócej, rozmyśla-jąc, modląc się i pracując. Służyła też swoją wiedzą psychologa przy badaniu osobowości kandydatów do życia mniszego. Bardzo dobrze interpretowała wyniki

Page 109: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 109

testów. Często spotykała się z oporami, zwłaszcza star-szych zakonników, gdy testy mówiły coś innego niż po-wierzchowna obserwacja. Człowiek miły i układny, a do tego pobożny, nie zawsze musiał być dojrzałym do pod-jęcia decyzji wiążącej na całe życie, nieciekawa zaś po-wierzchowność kryła w sobie wielkie wartości. Wobec zarzutów, że dawniej testów nie było, a ludzie szli do za-konu i trwali w nim, miała odpowiedź, że psychologów też Pan Bóg stworzył i jeśli mają solidną wiedzę, dla-czego nie mieliby nią służyć Kościołowi. Dodawała nie-kiedy: „Chcecie z klasztoru utworzyć filię Kobierzyna? Proszę bardzo, przyjmujcie wszystkich...” (w podkra-kowskim Kobierzynie znajduje się szpital psychiatrycz-ny – przyp. aut.).

Uważała, że duszpasterz, a zwłaszcza kierownik du-chowy i psycholog doskonale się uzupełniają. Często spo-wiednik stawał bezradny wobec problemów penitenta, bo w skomplikowanych wypadkach jego wiedza psycho-logiczna nie pozwoliła mu ocenić, czy ma do czynienia ze złą wolą, czy też z prawdziwą psychiczną niemożno-ścią. Pani profesor była zawsze do dyspozycji. Albo sama, albo z pomocą młodszych a pewnych psychologów, znaj-dowała czas, by rozeznawszy sprawę – a zabierało to nie-kiedy wiele czasu – wyjaśnić sytuację. Często też mówiła: „Tu moja rola się kończy, tu potrzebny jest spowiednik”. I podsyłała nam kogoś, komu rzeczywiście cierpliwa pomoc duchowa pozwalała na stopniowe rozwiązywa-nie problemów. Miała wielkie zaufanie do klimatu życia klasztornego. Gdy kiedyś zastanawiałem się, czy po pew-nych trudnościach nie lepiej byłoby mi dojść do siebie gdzieś na jakiejś parafii czy kapelanii, sprzeciwiła się zde-cydowanie: „Mnich powinien odnajdywać w pełni siebie w klasztorze”. Miała rację.

Page 110: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona110

Bardzo się interesowała życiem Kościoła, a w KUL-u żyła przecież w samym jego intelektualnym centrum. Nie mówię już o Krakowie, który wtedy był Krakowem księdza, biskupa i metropolity Karola Wojtyły. Ciekawe, że z nieznanych dla mnie powodów odnosiła się do nie-go z pewną nieufnością. „Zenia mnie nie lubi” – mówił jej wprost w oczy przyszły papież.

Natomiast po 16 października 1978 roku, zwłaszcza po pierwszym spotkaniu z Janem Pawłem II w Rzymie, coś się na lepsze zmieniło. Wtedy jak gdyby dopiero od-kryła jego wielkość. „Żebym ja Wojtyłę parę razy w rę-kę pocałowała!” – opowiadała po powrocie z pierwszego pobytu w Rzymie.

I potem już śmiało, ale pokornie (!) przedstawia-ła Ojcu Świętemu swoje spostrzeżenia i sugestie. Odpowiedź na listy otrzymywała bezpośrednio, a nie-kiedy za pośrednictwem piszącego te słowa. Bolały ją bardzo fakty odejścia od kapłaństwa młodych księ-ży, niekiedy jej magistrantów. Przejęła się bardzo czę-stymi wezwaniami Jana Pawła II, by być świętym. Przygotowywała też z błogosławieństwem papieskim spotkania w Rzymie i w Polsce na temat: „W poszukiwa-niu indywidualnej drogi do świętości”. Był nawet zarys programu działania, ale w 2005 roku oboje weryfikowali swoją świętość już przed tronem Boga.

Miała też Zenia i swoje kaprysy. Niektóre osoby, zwłaszcza kobiety, raz wynosiła pod niebiosa, innym razem wynajdywała w nich same wady. Ostatecznie wszystko się obracało na dobre. Czasem też, wbrew opinii innych, zapewniała o tym, że trudny człowiek się jednak ostatecznie odnajdzie, a o kimś, kto nie budził zastrzeżeń, była przekonana, że wyjdzie z klasztoru. Nie wszystkie jej intuicje weryfikowały się w praktyce.

Page 111: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 111

Jako mnich tyniecki stwierdzam, że na takiego dru-giego psychologa – oddanego Bogu, Kościołowi i nasze-mu opactwu – przyjdzie trochę poczekać. A może Pani Profesor wyprosi nam z nieba jakąś kolejną Zenię?

PROCZEK Władysław – ksiądz

diecezji siedleckiej

Poznałem go jako kleryka. Pochodzi z prostej, zacnej rodziny z nadwiślańskiej parafii Maciejowice, która łą-czy się w pamięci Polaków z tragiczną klęską wojsk Tadeusza Kościuszki. Wśród kleryków, którzy odwie-dzali mój dom, odznaczał się szczególną życzliwością, pogodą ducha, umiłowaniem Kościoła i... śpiewu gre-goriańskiego. W dodatku był dobrym fryzjerem, toteż w razie potrzeby przychodził do mego domu, by mnie ostrzyc. Przynosił wtedy czasem jakąś liturgiczną księ-gę z nutami i śpiewał łacińskie pieśni, których wszyscy słuchaliśmy z zachwytem i wzruszeniem.

W 1946 roku byłem na jego święceniach, a później, gdy był na parafii w Białej Podlaskiej, jeździłem do niego już jako kleryk na wakacje, uczyłem się od niego dusz-pasterstwa, stosunku do kapłanów, zwłaszcza do pro-boszcza, razem z nim poznawałem ludzi, zacnych ludzi Wschodu, szczerze oddanych Kościołowi. On też wpro-wadzał mnie w tajniki nauki religii, jeszcze wówczas w szkole. Pierwszą w życiu lekcję religii prowadziłem w Białej Podlaskiej już w roku 1949. Ksiądz Władysław ją hospitował. Otaczał mnie szczególną, braterską troską,

Page 112: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona112

a także wspomagał materialnie. Jest dla mnie mistrzem dynamizmu duszpasterskiego i wierności Bogu oraz Kościołowi w praktykowaniu ideałów, które wyniósł z domu, a potem z seminarium.

Gdy już sam został proboszczem, zapraszał mnie do głoszenia rekolekcji, a gdy na parafii w Konstanty-nowie nad Bugiem obchodził pięćdziesięciolecie swego kapłaństwa, poprosił mnie o wygłoszenie kazania. A co ciekawe, że w pięćdziesiątym siódmym roku swego ka-płaństwa głosił słowo Boże w siedleckiej katedrze, gdy ja z kolei przeżywałem złoty jubileusz swoich święceń. W roku 2006 obchodził diamentowy jubileusz – sześć-dziesięciolecie kapłaństwa – w tymże Konstantynowie, otoczony wdzięcznością i życzliwością kapłanów i wier-nych. We wdzięcznej mojej pamięci będzie trwał zawsze.

PARAFIA

Nie zgadzam się z twierdzeniem, że parafia jako jed-nostka organizacyjna i duszpasterska nie ma w Koście-le przyszłości. Znam wiele parafii w małych i wielkich ośrodkach, które są prawdziwymi żywymi wspólnota-mi i wiele, które istnieją tylko formalnie i są punktami usługowymi dla administrowania sakramentów i spra-wowania określonych obrzędów religijnych, co z kolei przynosi duchownym w nich pracującym mniejszy lub większy dochód. Wszystko zależy od duszpasterzy. Jeśli są dla parafian ojcami duchownymi, którzy „znają swoje

Page 113: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 113

owce” i dla nich poświęcają całe życie, zawsze znajdą wiernych gotowych do współpracy, pełnych nieraz cie-kawych i realnych inicjatyw.

Parafią mojego dzieciństwa i młodości była parafia św. Stanisława Biskupa w Siedlcach. Tam poszedłem do Pierwszej Komunii Świętej i bierzmowania, tam zaczą-łem służyć do mszy świętej. Rychło jednak przeniosłem się do katedry, która była bardziej atrakcyjna przez na-bożeństwa z udziałem kleryków i przez śpiew grego-riański. W ten sposób kontakt z własną parafią urwał się niemal zupełnie, o co zresztą nikt nie miał do mnie pre-tensji. Rzecz dziwna, że od wczesnego dzieciństwa nie przypominam sobie ani jednej duszpasterskiej wizyty kolędowej. Z mojej parafii był w seminarium jeszcze je-den kolega, ale proboszcz nie zaprzątał sobie nami gło-wy ani duchowo ani materialnie. Ze względu na słaby stan zdrowia nie mogłem nawet w kościele parafialnym odprawić mszy świętej prymicyjnej i uczyniłem to dopie-ro po pięćdziesięciu latach, gdy już na tyle się wzmoc-niłem, że mogłem tę uroczystość połączyć ze złotym jubileuszem kapłaństwa.

Niecałe pół roku po święceniach kapłańskich mu-siałem objąć administrację parafii wraz z budową wieży na kościele w Gronkowie koło Nowego Targu. Trafiłem do tej górskiej miejscowości dlatego, że lekarz zalecił mi po rekonwalescencji zmianę klimatu. Przebywałem tam od czerwca 1954 roku, pomagając trochę w dusz-pasterstwie księdzu Władysławowi Miłaszewskiemu, który zmarł nagle zaraz w lipcu. Przez parę miesięcy zżyłem się bardzo z parafianami. Do dzisiaj utrzymu-ję z nimi kontakt, a nawet w 1998 roku otrzymałem ty-tuł Honorowego Gronkowianina. Po paru miesiącach władze zgodziły się na mianowanie nowego proboszcza

Page 114: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona114

i wtedy otrzymałem możliwość przeniesienia się do miejscowości Brzegi, już bardzo blisko Tatr, należą-cej do parafii w Białce Tatrzańskiej, której proboszcz był moim zwierzchnikiem. Byłem tam przez blisko rok duszpasterzem przy pięknym drewnianym rektoralnym kościele. Dzisiaj jest tam już parafia. Nie liczyłem się z tym, że jako benedyktyn będę też proboszczem para-fii, najpierw w latach 1963-1970 w Tyńcu, a później w la-tach 1988-1991 w Lubiniu.

Gdy jako proboszcz tyniecki odwiedzałem księdza biskupa Ignacego Świrskiego, pytał mnie:

– No i co w tym klasztorze? Odpowiedziałem: – To samo, co i w diecezji. W diecezji byłbym pro-

boszczem i w klasztorze jestem proboszczem. – No, nie to samo, gospodyni się nie ma – odpowie-

dział z pięknym wileńskim akcentem. W pracę parafialną wkładałem całe swe siły i umie-

jętności, ale nie mogę powiedzieć, abym dokonał w obu parafiach czegoś rewelacyjnego.

PIERWSZA KOMUNIA ŚWIĘTA

Niestety, żadne trwałe wspomnienie nie pozostało mi po Pierwszej Komunii Świętej. Uroczystość odbyła się 7 czerwca 1937 roku nie w niedzielę lecz w poniedziałek. Odświętnie ubrani, rano udaliśmy się do szkoły, skąd na-uczycielka poprowadziła nas parami do kościoła. Samego

Page 115: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 115

momentu przystąpienia do komunii nie pamiętam. Po wyjściu z kościoła, na dziedzińcu, zwanym w naszych stronach cmentarzem kościelnym – w odróżnieniu od grzebalnego – rodzice przygotowali mały posiłek. Była to ciepła herbata (w butelce!) i kanapka. A potem, tak jak przyszliśmy, parami wróciliśmy do szkoły, gdzie po-witała nas serdecznie pani wychowawczyni, pogratulo-wała oraz poinformowała, że więcej lekcji w tym dniu nie będzie i możemy pójść do domu. Nie było fotografii ani kosztownych prezentów. Zachował się tylko pamiąt-kowy obrazek, oprawiony w ramkę. Dziękując Jezusowi za powołanie kapłańskie i za dzisiejszy mój stosunek do Eucharystii, jestem przekonany, że On wtedy już zosta-wił w mojej duszy ślad, do czego nie potrzebował ze-wnętrznych nadzwyczajności.

PRZEOR

W opactwie benedyktyńskim przeor jest zastępcą opa-ta, przez niego mianowanym na określony czas i wspo-magającym go w kierowaniu klasztorem. Jeśli zaś klasztor nie jest jeszcze opactwem, ale już zyskał nie-zależność od klasztoru macierzystego, wtedy na jego czele stoi właśnie przeor. W klasztorze zależnym od opactwa jest to przeor zwykły, w klasztorze zaś niezależ-nym – przeor konwentualny. Z polecenia opata tyniec-kiego przez siedem lat byłem przeorem w klasztorze w Lubiniu koło Kościana. Klasztor to jest starożytny,

Page 116: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona116

założony w 1070 roku, ale wielekroć niszczony, zwłasz-cza przez Szwedów i Prusaków, którzy go skasowali na początku dziewiętnastego wieku. Po niespełna stu latach udało się wprawdzie odnowić w nim życie benedyktyń-skie, ale druga wojna światowa omal znów nie zmiotła go całkowicie z powierzchni ziemi. Mimo trudnych warun-ków politycznych i gospodarczych udało się tamtejszym przerzedzonym bardzo przez wojnę i okupację mnichom wiele spraw uporządkować przy pomocy mnichów ty-nieckich i powoli napływających kandydatów już wprost do Lubinia. Ostatnio klasztor uzyskał wreszcie nieza-leżność, na razie jeszcze bez opata. Cieszy się dwoma sługami Bożymi: ojcem Bernardem z Wąbrzeźna, zmar-łym młodo w siedemnastym wieku, i ojcem Zygmuntem Mrełą zamęczonym przez Niemców w Dachau.

Przez rok natomiast byłem przeorem w Tyńcu. Miałem wielkie szczęście, bo podczas mojego prze-orstwa klasztor przeżywał wiekopomne wydarzenie – 19 sierpnia 2002 roku niespodziewane odwiedziny Jana Pawła II. Pełniona funkcja pozwoliła mi być bli-sko Ojca Świętego i pomóc jeszcze innym, mnichom i świeckim, w nawiązaniu z nim bliższego, choć bardzo krótkiego kontaktu.

Page 117: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

rROSTWOROWSKI Piotr – kapłan,

benedyktyn, kameduła, rekluz

Gdy byłem w Tyńcu po raz pierwszy na Boże Narodzenie 1951 roku, urzekł mnie jako ówczesny przeor swoim skupieniem, uśmiechem i nadzwyczaj życzliwym sto-sunkiem do człowieka. „Przyjechał ksiądz posłuchać, a my jesteśmy już starzy (a miał wtedy czterdzieści jeden lat!) i mamy zdarte głosy. Wy będziecie kiedyś śpiewa-li...”. Rozmawiałem z nim potem o możliwości wstąpie-nia do Tyńca. Radził modlitwę i sam się modlił w mojej intencji. Gdy z powodu choroby płuc musiałem przeby-wać w otwockiej Księżówce, odwiedził mnie niespodzie-wanie, budząc wielkie zainteresowanie przebywających tam księży: „Przeor tyniecki!..”. Gdy stan mojego zdro-wia się poprawił, pisał do Siedlec do mojego biskupa, że w kapłaństwie diecezjalnym zbyt szybko się zuży-ję, a w zakonie ramy regulaminu pozwolą na dłuższe trwanie i działalność. Biskup uznał argumentację i po-zwolił mi na wstąpienie do Tyńca, choć już przeznaczył mnie był na ojca duchownego Wyższego Seminarium Duchownego w Siedlcach. Ojciec Piotr zdecydował, że przyjmuje mnie od razu do postulatu. Jego decyzja z 16 lipca 1958 roku owocuje moim trwaniem w klasz-torze już prawie pół wieku. Swój autorytet duchowy

Page 118: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona118

pogłębił zwłaszcza wtedy, gdy przez pewien czas był moim mistrzem nowicjatu. Uderzała mnie w nim głę-bia modlitwy i zatopienia się w Bogu oraz traktowanie rzeczywistości ziemskiej z perspektywy całkowicie nad-przyrodzonej. Bardziej niż ktokolwiek uosabiał prawdę, że Bóg ma być uwielbiony we wszystkim. Był dla mnie wzorem mnicha.

Do 1966 roku ojciec Piotr Rostworowski miał zasad-niczy wpływ na sposób realizacji mojego monastyczne-go powołania, skłaniającego się raczej do życia wewnątrz klasztoru. Sam jednak sporo podróżował i kiedy prze-szedł do kamedułów, dwadzieścia razy przeleciał przez Atlantyk, wypełniając obowiązki zlecone mu przez prze-łożonych. Żartowano, że przez 363 dni przebywa poza klasztorem, a przez pozostałą część roku jest doskona-łym kamedułą.

Postać warta książki. I taka też właśnie powstała, na-pisana przez Marzenę i Marka Florkowskich, pod tytu-łem, jak wyżej. Polecam!

RODZEŃSTWO

Dwie siostry. Obie młodsze – Jadwiga o dwa lata i trzy miesiące, Krystyna – prawie o lat osiem. Jako dzie-ci żyliśmy względnie w zgodzie, ale oczywiście dość często żeśmy się czubili. Najgorzej, że jako najstarszy musiałem im zawsze ustępować. Pamiętam, jak to kie-dyś niespełna dwuletnia wówczas Krysia, powierzona

Page 119: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 119

przez Mamusię naszej opiece, po prostu gdzieś zginę-ła. Szukaliśmy jej po całej okolicy, także w parku, gdzie był staw. Mieliśmy najgorsze przeczucia. Odnalazła się po paru godzinach, ni stąd ni zowąd przybiegła do nas uśmiechnięta. Niekiedy zdarzało się zupełnie bezmyśl-nie wykorzystać niewiedzę małego dziecka i poprosić Krysię, żeby nam zerwała ten oto kwiatek. A to właśnie była pokrzywa. I mówi się, że dzisiaj dzieci są niemądre i złośliwe.

Po śmierci Tatusia razem z Mamusią przeżywała na-sza trójka trudne czasy wojenne, opuszczenie Siedlec wobec zbliżającego się w 1944 roku frontu i ucieczkę pod obstrzałem z broni maszynowej w bezpieczniej-sze miejsce. Gdy się wszystko uspokoiło, wróciliśmy do zrujnowanego miasta – na szczęście dom, w którym mieszkaliśmy ocalał – by rozpocząć życie w nowej rze-czywistości.

Jadzia, dzielna harcerka, zwana w domu Dziunią, miała problemy ze zdrowiem. Nie ukończyła liceum pe-dagogicznego z powodu choroby płuc. Nie jest wyklu-czone, że zaraziła się od znajomego, który ukrywał się w naszym domu przed UB, a był, jak się potem okaza-ło, prątkującym gruźlikiem. Udało jej się zresztą zna-leźć dobrą pracę w sanatorium w Rudce koło Mińska Mazowieckiego, w którym się wcześniej leczyła. Jako emerytka mieszkała z Mamusią w bardzo przyzwoitych warunkach. Po śmierci Mamusi dzielnie trzymała całą resztę rodziny, dopóki nie zmarła po ciężkiej nowotwo-rowej chorobie w 2005 roku.

Krystyna zdała maturę w liceum ogólnokształcącym, ale ochoty do dalszej nauki nie przejawiała. Żartowaliśmy, że skończy na poczcie, zastępując gąbkę wykorzystywa-ną do naklejania znaczków. Chyba jej wykrakałem, bo

Page 120: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona120

choć maturę zdała, pierwszą pracę znalazła na poczcie, w okienku. Nie mogłem wytrzymać, by wszedłszy do urzędu, nie pokazać jej, jak to się zwilża językiem znaczek pocztowy (fe, to niehigieniczne!). Wyszła za mąż. Ma jed-nego udanego syna, który założył rodzinę. Jest roztropną wielbicielką Radia Maryja. Jej pobożność i zaufanie Bogu czasem mnie jako mnicha zawstydza. Od niedawna męż-nie znosi stan wdowieństwa.

RADIO

Kto dzisiaj pamięta kryształkowe radio na słuchaw-ki? A to było moje pierwsze spotkanie z wynalazkiem Marconiego. Manipulowało się takim malutkim pokrę-tłem połączonym ze szklanym cylinderkiem, w którym był kryształek, i w ten sposób uzyskiwało się połącze-nie. A kiedy położyło się słuchawki na porcelanowym talerzyku, wtedy i parę osób mogło słuchać odbitego w ten sposób głosu.

I wreszcie Tatuś kupił trzylampowy odbiornik „Echo”. Odbiór mieliśmy doskonały. Z samego rana śpiewano „Kiedy ranne...”. O godzinie 8.00 rozlegała się fanfara na melodię: „Ósma już godzina, lekcja się zaczy-na...”. W południe nadawano hejnał z Wieży Mariackiej. A były i „Podwieczorki przy mikrofonie”, „Szczepcio i Tońcio” oraz radca Stronć w ulubionym programie „Na wesołej lwowskiej fali” i „Śpiewajmy piosenki” z nie-zapomnianym profesorem Bronisławem Rutkowskim...

Page 121: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 121

Sygnałem Warszawy była melodia „Legiony to żołnier-ska nuta...”, a gdy się dłużej posiedziało, to można było o 10.00 wieczorem (bo u „nich” to już północ!) usłyszeć majestatyczne tony „Międzynarodówki” oraz słowa: Gawarit Maskwa imini komintierna.

Potem przyszła wojna. Odbiornik zniszczono czy też ukryto, by nie wpadł w ręce Niemców. Najwyżej moż-na było w nadzwyczajnych okolicznościach posłuchać gdzieś potajemnie Londynu, co było przez okupanta za-bronione pod surowymi karami, do kary śmierci włącz-nie. Po wojnie sygnał legionowy zastąpiono Chopinem, a Polskie Radio pełniło rolę służebną względem panu-jącego systemu. Oczywiście Polak potrafi, udawało się więc emitować wiele sensownych programów z rozma-itych dziedzin. Silna była też konkurencja ośrodków za-chodnich – Głosu Ameryki, Londynu, Madrytu, Paryża, a nawet Tirany, z Wolną Europą na czele. Audycje z wol-nego świata były mniej lub bardziej skutecznie zagłu-szane przez rodzimych strażników wolności i „jedynie słusznej” prawdy.

A obecnie jest tak, jak jest. Ze słuchacza stałem się też i tym, „który w radiu mówi”. Jestem zaprasza-ny do udziału w programach rozmaitych rozgłośni lo-kalnych, a od czasu do czasu, także w „Jedynce”, gdzie najważniejszym dla mnie programem była wielogodzin-na transmisja z benefisu zorganizowanego przez „Znak” z racji złotego jubileuszu kapłaństwa. Miałem też za-szczyt przemawiać parę razy w rozgłośni polskiej Radia Watykańskiego.

Nie jest wykluczone, że ktoś niecierpliwy może mnie w tym miejscu zapytać: „A...?”. Właśnie, a Radio Maryja? Już w styczniu 1993 roku prowadziłem w Toruniu audy-cję, w której opowiadałem o „Odrodzeniu”, w wyniku

Page 122: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona122

czego powstało koło „Odrodzenia” w Żninie. Było jesz-cze parę pomniejszych wystąpień przy okazji retrans-misji pewnych wypowiedzi w katolickich rozgłośniach Częstochowy czy podczas spotkania z Radiem Maryja w Skawinie. Po tym ostatnim myślałem, że ochłodzą się relacje z „lewą” stroną naszego katolicyzmu, ale jednak nie przeszkodziło to „Tygodnikowi Powszechnemu” po-prosić zaraz potem o materiał do reportażu. Irytuje mnie, gdy ktoś mówi: „Radio Maryja jest wsteczne, okropne, antysemickie i oszołomskie”.

– A jakie audycje ci się w nim nie podobają? – Nie wiem, bo nie słucham! – Rozumiem cię, ale to nie ta argumentacja... Osobiście pewne audycje mi się podobają, a pew-

ne nie, nie mogę jednak wydać opinii bardziej konkret-nej, gdyż nie mam w ogóle czasu na słuchanie żadnego radia. Spotykam się natomiast często z zajadłymi zwo-lennikami i przeciwnikami tej rozgłośni i ich skrajne wypowiedzi są dla mnie raczej powodem do smutku.

I do tego refleksja: Rozumiem krytyków Radia Maryja i często podzielam ich opinie, ale czy nie lepiej byłoby – zamiast krytykować – utworzyć dobre ogólno-polskie radio katolickie, telewizję katolicką, dziennik ka-tolicki. Ileż to lat od roku 1989 upłynęło... No? Śmiało!

Na ostatnim spotkaniu z racji 125-lecia Sióstr Nazaretanek w Krakowie ojciec dyrektor powiedział mi: „Przyjechałby ojciec, poopowiadał...”.

Czemu nie?

Page 123: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

sSKOMORUCHA Wacław – biskup

pomocniczy diecezji siedleckiej

Już jako młody kapłan wzbudził we mnie zaufanie, za-równo dzięki głoszonym z wielką żarliwością naukom, jak i dobroci oraz łatwości w nawiązywaniu kontaktów. Mogłem to łatwo stwierdzić, będąc wówczas ministran-tem, a więc w służbie Kościołowi, bliżej ołtarza i zakry-stii. Gdy prowadził rekolekcje wielkopostne w katedrze w 1948 roku, poprosiłem go o spowiedź generalną. Nauka, którą otrzymałem, umocniła mnie na drodze powołania i wytyczyła kierunki postępowania na przy-szłość. Pełen zapału wstąpiłem zaraz po maturze do se-minarium duchownego. Bóg zrządził, że wkrótce ten właśnie kapłan został naszym ojcem duchownym.

Początek lat pięćdziesiątych odznaczał się ener-gicznymi działaniami ówczesnych władz państwo-wych, zmierzającymi do osłabienia i rozbicia Kościoła. To czasy, w których osobisty stosunek kleryka i kapła-na względem Boga musiał się przekładać na bardzo wy-raźnie określoną postawę w życiu społecznym. Łatwo było po prostu zacząć się bać albo zwyczajnie próbować zyskiwać coś dla swej pracy duszpasterskiej za cenę ustępstw. Ojciec w swych konferencjach stawiał sprawę jasno. Promował zawsze bezkompromisowość, unikanie

Page 124: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona124

wszelkiej dwulicowości – tak w seminarium, jak i na ze-wnątrz – oraz chrześcijański optymizm oparty na pełnym zaufaniu Bogu. Do tego kładł nacisk na solidną wiedzę teologiczną, stanowiącą zawsze wraz z miłością wzajem-ną podstawę autentycznego życia duchowego. Miał też czas na kontakty osobiste. Umiał słuchać. Zwłaszcza po wakacjach, gdy młody kleryk spotykał się z rozmaity-mi trudnymi sytuacjami w życiu parafialnym i reagował zbyt gwałtownie, ojciec, nie zamazując rzeczywistości, chłodził rozpalony umysł i zachęcał do mądrego zaufa-nia Bogu i wzmożonej pracy nad sobą. Zresztą, część wa-kacji spędzaliśmy zawsze wspólnie na wycieczkach do rozmaitych zakątków Polski, organizowanych przez nie-zmordowanego księdza wicerektora. Ojciec często by-wał z nami. Dzisiaj czasy się zmieniły, ale wtedy władza seminaryjna kąpiąca się z klerykami w Bałtyku czy też Popradzie to był ewenement. A ojciec nawet w mokrych kąpielówkach był zawsze sobą i nie tracił ani krzty swe-go autorytetu. Służył też radą, gdy wyłaniały się proble-my z księżmi profesorami, którzy nawet, jeśli posiadali wystarczającą wiedzę i byli dobrymi dydaktykami, nie-koniecznie musieli się odznaczać odpowiednimi kwalifi-kacjami pedagogicznymi.

Otwartość jego była wielka. Mogliśmy przyjść do ojca z każdym problemem. Zdarzało się nieraz, że wo-bec tak życzliwego i uważnego słuchacza przedstawiana sprawa robiła się coraz prostsza i wreszcie ojciec pytał: „No i gdzie tu problem?”. Rzeczywiście, problem jakoś się rozwiązywał.

Pamiętam rozmowę przed subdiakonatem. Decy-dowała ona o pozostaniu w seminarium lub też odejściu. Zapytałem wprost:

Page 125: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 125

– Czy po takiej długiej obserwacji i znając mnie nie-źle, uważa ojciec, że mam powołanie?

– A co by ksiądz (to „ksiądz” wcale nie stwarzało dy-stansu) zrobił, gdybym powiedział, że nie? – odrzekł z fi-glarnym uśmiechem.

Odpowiedziałem: – No, trudno... Oczywiście okazało się, że według zdania ojca, mogę

prosić o dopuszczenie mnie do przyjęcia święceń. Gdy na ostatnim roku już jako diakon musiałem ze wzglę-dów zdrowotnych przerwać naukę w seminarium, ojciec dyskretnie, ale serdecznie podtrzymywał mnie na duchu i doprowadził aż do święceń kapłańskich, które otrzyma-łem wcześniej niż moi kursowi koledzy. Na drugi dzień po ukończeniu wymaganych dwudziestu czterech lat.

Potem drogi nasze się rozeszły, ale nie urwał się kon-takt duchowy. Ojciec czuwał nad ewolucją mego powo-łania ku życiu monastycznemu. Choć nie bardzo chciał, bym opuszczał diecezję, jednak uznał je za głos Boży, któremu trzeba okazać posłuszeństwo.

A potem ojciec został powołany do pełni kapłaństwa. Jako biskup nie zmienił swego stosunku do duchowego syna. Służył radą korespondencyjnie, a ile razy mogłem go odwiedzić, zawsze zdawałem sprawę ze stanu swej du-szy. Niekiedy i sam prosił o spowiedź. I tak było do ostat-nich jego dni. Przy okazji tych siedleckich spotkań miał w zwyczaju zapraszać na obiad. Kiedy żegnałem go zło-żonego śmiertelną chorobą, zażartowałem: „Ojciec wyba-czy, że dzisiaj nie zostanę na obiedzie...”. Serdecznie się tylko uśmiechnął i słabnącą ręką mnie pobłogosławił.

Cenię go sobie jako szczególny dar Boży. Nie wiem, czy moje postępowanie można uznać za naśladowanie mistrza. Zdaję sobie sprawę, jak bardzo wciąż do niego

Page 126: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona126

nie dorastam. Ale chociaż sam już wielu ludziom po-magam w drodze do Boga, wiem, że w pewnym sen-sie nade mną jest ktoś, komu wiele zawdzięczam i kto swoją modlitwą wspiera mnie na każdym etapie moje-go życia. Natomiast nigdy nie odczuwałem i nie odczu-wam do dzisiaj uzależnienia od mistrza, jakie tak często stanowi przeszkodę dla prawidłowego rozwoju życia duchowego. Ojciec od najdawniejszych czasów był to-warzyszem w drodze, a nigdy treserem narzucającym metody czy postawy. Jego świadectwo szło zawsze w pa-rze z pouczeniem. Po prostu wobec takiego człowieka, a w konsekwencji i wobec innych – a to nie zawsze jest łatwe – nie wypadało nigdy być świnią.

Na jeszcze jedną cechę ojca chciałbym zwrócić uwa-gę – mianowicie na szczere rozradowanie ze wszyst-kich osiągnięć swoich podopiecznych. Nie zachwyty i pochlebstwa, ale taki szczery współudział w radości drugiego człowieka, co bardzo pomagało i zamiast próż-ności przynosiło zwyczajne zadowolenie z dziejącego się dobra. A w wypadku niepowodzenia czy cierpienia, dyskretne wskazywanie na mądrość Bożą, bez taniej de-magogii. Znów „bycie z”.

SEMINARIUM DUCHOWNE

W rozpisanej przez wydawnictwo „Znak”, jeszcze w 1949 roku, ankiecie dla kandydatów do kapłaństwa określił mnie ksiądz Andrzej Bardecki jako „typ dysharmonijnego

Page 127: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 127

powołania”. Znaczyło to tyle, że moje powołanie życiowe wahało się między rodziną (na szczęście opcję miałem prawidłową – interesowała mnie płeć odmienna!) a se-minarium duchownym.

Gdy 3 marca 1947 roku, gdzieś między godziną 16.00 a 16.15, zapytałem zaprzyjaźnionego kleryka Stanisława Molskiego, który znał mnie dobrze jako ministranta:

– Czy ja mam powołanie?” bez wahania odpowiedział:

– Oczywiście, że masz, tylko próbujesz się z niego wymigać. Nie ma wątpliwości, Pan Bóg bardzo ciebie chce!”.

Zaraz po tej rozmowie poszedłem do katedry, by podziękować Bogu, a w swoim notatniku zapisałem: „Znalazłem powołanie”. Od tej pory wszystko w moim życiu podporządkowałem jednemu celowi. W klasie ma-turalnej, która w męskiej szkole była klasą koedukacyj-ną, miałem taką miłość platoniczną, ale tylko tyle, gdyż wiedziałem, że będę księdzem...

Nasze seminarium nie należało do wielkich, na wszystkich latach było nas niewiele ponad czterdziestu. Mój kurs liczył najwięcej, bo piętnastu kleryków (do dzi-siaj – w 2006 roku – żyje pięciu; trzech zmarło niebawem po uroczystościach złotego jubileuszu kapłaństwa), a na innych było ich już mniej. Powojenne czasy, szczególnie po roku 1948, były dla Kościoła szczególnie ciężkie.

Z sentymentem wspominam władze seminarium, z rektorem księdzem Marianem Jankowskim, będącym biskupem pomocniczym diecezji, oraz wicerektorem księdzem Kazimierzem Miszczakiem.

Same studia składały się z dwóch lat kursu filozo-ficznego i czterech lat teologii. Choć nie kończyły się zdobyciem stopnia naukowego, to wymagania były

Page 128: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona128

wyjątkowe. Naprawdę, wyciskano z nas siódme poty, z pewnością nie mniejsze niż z dzisiejszych kleryków. Nie wspominam już o zdecydowanie surowszych rygo-rach. Wyjścia do miasta były ograniczone, zawsze za specjalnym pozwoleniem władzy, na spacery chodziło się tylko parami, nie czytano gazet. Ale ten reżim nie przeszkadzał mi. Przecież wiedziałem, na co się decydo-wałem i co mnie czeka. Bez żadnego sprzeciwu dosto-sowałem się do obowiązującego porządku i starałem się przestrzegać regulaminu.

Na jedzenie też nie narzekałem, ale – delikatnie mó-wiąc – nie przelewało się, a codzienne menu z dużym wyprzedzeniem można było bezbłędnie przewidzieć. Oczywiście z pomocą przychodzili księża parafialni. Taki na przykład ksiądz Tadeusz Drozdowski z Leopol-dowa kilku klerykom opłacił nawet cały okres studiów w seminarium. Tradycją też było, że na wakacje wyjeż-dżało się na parafie do księży.

A co z nauką? Chociaż należałem do trójki kleryków, którzy na egzaminach otrzymywali najlepsze oceny, to obiektywnie muszę stwierdzić, że uczyłem się zdecydo-wanie za mało. Poprzestawałem na tym, co obowiązko-we. Nie było chyba jednak tak źle, skoro po studiach podejmowano próby wysłania mnie na dalszą edukację do Rzymu.

Kariera naukowa nie była mi jednak pisana. Za to zro-biło ją wielu innych. Z siedleckiego seminarium wyszli między innymi księża profesorowie: Stanisław Kamiński, wybitny filozof, oraz Marian Kurdziałek, znany i ceniony historyk średniowiecza.

Niedawno obchodziliśmy pięćdziesięciolecie ka-płaństwa. Warto podkreślić, że z piętnastu kolegów, którzy rozpoczęli ze mną naukę w seminarium, wszyscy

Page 129: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 129

zostali wyświęceni na kapłanów, ale poza księdzem Władysławem Pietrzakiem nikt nie dorobił się stop-nia naukowego, a godności kościelne dla niektórych przyszły dość późno. Nikt też nie opuścił szeregów ka-płańskich. Podczas naszych srebrnych jubileuszowych uroczystości powiedziałem biskupowi, że „nie mamy ani złota tytułów naukowych, ani srebra godności kościel-nych, ale przynosimy – jak uboga wdowa – mały miedzia-ny grosik naszego wytrwania”.

STAROŚĆ

Mawia się często, że starość się Panu Bogu nie uda-ła, ale ja uważam zgoła inaczej. Doświadczenie uczy o powszechnym prawie starzenia się i... brzydnięcia. Wszystko co młode jest piękne, a stare – według po-tocznego sposobu myślenia i mówienia – jest brzydkie. Powiedział mi kiedyś jeden z zacnych starszych księży, że człowiek to najbrzydsze stworzenie ze wszystkich ży-wych istot. „Proszę popatrzeć – mówił – stary pies, stary koń czy stara krowa, zawsze jakoś wygląda w swoim stro-ju z takiej czy innej sierści. A proszę rozebrać starszego człowieka! Z pewnością gorzej się prezentuje niż jakiekol-wiek stare zwierzę”.

Starość pozbawiona Boga jest nieudana. To całkowi-cie zrozumiałe, że gdy się odrzuca wartości absolutne, transcendentne, gdy człowiek zamyka się tylko w gra-nicach życia doczesnego, starość staje się zjawiskiem

Page 130: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona130

trudnym do przyjęcia. Jeśli się odrzuci Boga, to nie uda-ła się też starość w przyrodzie.

Ale trzeba też zrozumieć ludzi, z którymi trudno jest się dogadać na tematy eschatologiczne, związane z wiecznością, rozumieć sens ich narzekania i zgorzk-nienia. Nawet ci, którzy chwalą eutanazję, dokonują jej lub chcą się jej poddać, mają jakiś cień racji, jeśli nie ma Boga i życia wiecznego. Wtedy to pewne stany życia w starości, z punktu widzenia socjologii, ekonomii i cze-go byśmy nie wzięli, nie mają sensu. Dlaczego temu człowiekowi nie pomóc, żeby przestał przeszkadzać, za-wadzać, przestał się męczyć?

Dlatego jedynie starość w obliczu Boga i wieczności to nadzieja, że wszystkie poczerwieniałe, pożółkłe, ze-schłe, a potem zrzucone liście kiedyś się odnowią, jak odnawia się i z tego listowia powstaje pożywienie dla nowych roślin. W takim układzie odniesienia rodzi się pokój zakorzeniony w Bogu. Nie trzeba być matematy-kiem, by wiedzieć, że zbiór nieskończony to taki, do któ-rego niczego nie można dodać, ani niczego nie można odjąć. Jeśli Bóg jest takim zbiorem, to ludzie, byty skoń-czone, ale ściśle z Nim zjednoczone, mają zapewnione wieczne trwanie mimo wszystkich przemian i trudno-ści. A to przynosi pokój. Zresztą i mnisi benedyktyńscy zawsze jako dewizę mieli pokój, a jeśli dzisiaj spotkało-by się podenerwowanego benedyktyna, to trzeba go po-traktować jako nie najszczęśliwszy wytwór współczesnej cywilizacji. Normalny mnich, jako prawdziwie wierzący człowiek, żyje zawsze w relacji do nieskończoności i nie daje się łatwo wytrącić z równowagi.

Kardynał Basil Hume, prymas Anglii, bardzo zasłu-żony stary benedyktyn, dzięki któremu znacząco wzrósł autorytet Kościoła na Wyspach Brytyjskich, dowiedział

Page 131: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 131

się, że ma chorobę nowotworową. Do starości dołączyło się więc poważne schorzenie. Powiadomił o tym z ambony swoich wiernych i powiedział, że świadomość, że jest tak chory, stanowi poważny problem dla jego wiary. Bardzo wstrząsające wyznanie. Niemniej zadzwonił do swoje-go klasztoru, w którym był kiedyś opatem. Aktualny przełożony powiedział mu: „Tam będzie lepiej, wspania-ła wiadomość! Nie bój się, pomożemy ci przejść”. Stary benedyktyn mógł więc stwierdzić: „Wreszcie ktoś pod-szedł do mojej choroby tak, jak trzeba, po chrześcijań-sku. Bo inni raczej załamywali ręce”.

Świadomość, że starszy człowiek jest miłowany przez Pana Boga, ma wymiar niepojęty, wręcz irracjonalny. Gdy krzyż wisi na sali szpitalnej, w domach pomocy spo-łecznej, wśród chorych i starych ludzi, w domu, w któ-rym starzec dożywa swojego „ja”, to wówczas, kiedy ma czas zastanowić się, rozważyć, zatrzymać się, jakże czę-sto przychodzi do częściowego przynajmniej zrozumie-nia. Krzyż jest takim promieniem światła rzuconym na tajemnicę życia, wspaniałego, kwitnącego, rozwijające-go się i na tajemnicę każdego nieudanego życia, każde-go cierpienia, także związanego ze starością.

Jeśli się przez krzyż tylko „przelatuje”, jak przez jezd-nię przy zielonym świetle, jeszcze do tego się go założy – często raczej jako oznakę niż jako znak wyznania wia-ry – kiedy się tak przejdzie obok niego gdzieś przy dro-dze czy nawet w kościele, kiedy się „wpadnie” na mszę świętą, często ten Krzyż jeszcze nic albo niewiele nam mówi. Często, co nie znaczy zawsze.

Ksiądz Jan Twardowski podawał dwa lekarstwa na starość: pasję i miłość. Trzeba więc zająć się czymkol-wiek na miarę swoich możliwości intelektualnych i fi-zycznych. O niektórych starszych osobach mówią:

Page 132: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona132

„Zawsze coś tam dłubie, wiecznie jest czymś zajęty”, pod-kreślają: „Pani ma dziewięćdziesiąt sześć lat, a wspania-le gotuje, pilnuje, trzyma, chodzi, załatwia...”. Wyjątki, prawda? Ale tym ludziom się udało. To jest to pierwsze lekarstwo.

A drugie to miłość, zwyczajne zakochanie się. Najczęściej nie ma mowy, by mogło być spełnione. Ktoś to tak ładnie nazwał: „miłość za Bóg zapłać”. To nawet nie chodzi o osobę, ale o fakt, że człowiek jest zdolny za-pałać uczuciem do kogoś innego. Jeśli rozejrzeć się, ilu starszych mężczyzn i kobiet umie się autentycznie zako-chać i wypełnić tym uczuciem swoje życie! Zapominają wtedy, ile mają lat.

W tych sprawach nieważny jest wiek. Jeśli serce jest zdolne do miłowania, to życie na każdym etapie ma określony sens. Może właśnie zakochanie jest zdolno-ścią poznania miłości Boga?

A kiedy ktoś już nic nie może, ani kochać, ani pra-cować, to wtedy bliskie otoczenie musi w nim odnaleźć człowieka. Nie złom, nie przedmiot, ale człowieka. Jeżeli ja będę dbał o innych, to niewykluczone, że i mnie się powiedzie i inni zatroszczą się o mnie. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.

Kiedyś jedna z naszych krajowych znakomitości, gość mojego programu telewizyjnego, powiedziała: „Zupełnie mi obojętne, czy do domu starców zawiezie mnie samochodem mój syn czy taksówkarz”. Niektórym wszystko jedno, a niektórym nie...

Podsumowując, starość udaje się Panu Bogu, gdy udaje się ludziom. Wszystkie spotkania i dyskusje mają przyczynić się do tego, by starym i młodym, zwłaszcza starszym, starość się udawała. Wtedy nie będzie zapyta-nia, czy Panu Bogu się ona udała.

Page 133: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 133

SZKOŁA

Byłem raczej dobrym uczniem. Zanim poszedłem do szkoły, umiałem czytać. Kiedy Tatuś leżał chory w łóż-ku, czytałem mu gazetę, choć sam z pewnością nie wszystko rozumiałem. Musiałem wyróżniać się wśród rówieśników, skoro po trzech dniach od zapisania mnie do Szkoły Powszechnej nr 6 (tak się to wtedy nazywało) im. Ignacego Mościckiego w Siedlcach zostałem prze-niesiony do drugiej klasy. Z pisaniem szło mi gorzej, bo długo nie potrafiłem łączyć liter w wyrazach. Ale mu-siałem mieć pewne zdolności aktorskie, gdyż w trzeciej klasie brałem udział w różnych żartobliwych insceniza-cjach. W pierwszym takim przedstawieniu, w 1937 roku, zagrałem zniszczoną książkę, użalając się nad zachowa-niem dzieci, które tak okrutnie się ze mną obchodzą.

Gimnazjum przypadło na lata wojny. Uczestniczyłem w tajnych kompletach, prowadzonych w Gimnazjum Biskupim przez panów Lewińskiego i Jędrychowskiego. Języka niemieckiego uczył nas również Tatuś, który do-brze władał tą mową. Uważał, że język wroga należy poznać, by rozumieć, co Niemcy mówią i piszą. Nie przy-puszczał chyba, że wiele lat po wojnie będę się tym „języ-kiem wroga” porozumiewał z niemieckimi przyjaciółmi.

Po wojnie przeszliśmy całą klasą do I Państwowego Gimnazjum i Liceum im. Bolesława Prusa, gdzie w 1948 roku zdałem maturę. Szkoła średnia była szko-łą męską. Koedukacji było wtedy w szkołach średnich niewiele. Jakieś reformy – jak tylko pamiętam – szkol-nictwo wszelkich stopni było wciąż reformowane, do-prowadziły do tego, że w klasie maturalnej liceum

Page 134: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona134

humanistycznego dołączono dziewczęta humanistki z „Królówki”, tak popularnie zwano Żeńskie Gimnazjum i Liceum im. Królowej Jadwigi. Rodzice i nauczyciele roz-dzierali szaty, lękając się nie wiadomo jakich zagrożeń. Kuratorium było nieugięte. A najbardziej zadowoleni by-liśmy my młodzi. Wbrew obawom najlepsze świadectwo maturalne miała właśnie koleżanka – Hania Choduniówna, a do tego wszystkiego dwie dziewczyny wstąpiły do zako-nu, a trzech chłopców obrało stan duchowny.

Mam zaszczyt być senatorem swojej szkoły wśród pa-rudziesięciu absolwentów, którzy się w jakiś sposób spo-łeczeństwu zasłużyli. Do obowiązków senatora należy przynajmniej raz na trzy lata pokazać się w jej progach, by młodsi koledzy wiedzieli, jacy to ludzie tę szkołę koń-czyli i przy nadarzającej się okoliczności ją promować, co właśnie w tej chwili czynię. A przywileje? Kiedykolwiek można wejść do budynku szkoły, a w sali gimnastycznej można przebywać w butach, a nie w kapciach.

Page 135: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

s,

ŚWIRSKI Ignacy – biskup siedlecki,

czyli podlaski

Nazywaliśmy go w seminarium „Papą”. Nadzwy czajny, kochany człowiek. Oczywiście to, że był biskupem, w ja-kiś sposób imponowało młodemu klerykowi, ale jego po-sługa biskupia stanowiła tylko ramy dla nieprzeciętnej osobowości. Był to człowiek gruntownie wykształcony w Rzymie, znający parę języków, pełen tej rzadko dzisiaj spotykanej kultury ludzi kresów (pochodził z dzisiejszej Łotwy), znawca sztuki i problemów życia społecznego. Mnie i moich kolegów uderzała przede wszystkim głę-boka wiara, która dawała się odczuć przy sprawowaniu przez niego liturgii. We wszystkie większe święta uczest-niczyliśmy z naszym arcypasterzem w nabożeństwach w katedrze. Byliśmy zawsze urzeczeni świadectwem prostej wiary i dbałości o świętość Domu Bożego.

Ceremonie były wtedy długie, nieraz wielogodzin-ne. Biskup, starszy przecież człowiek, zawsze pogodny i oddany Bogu, tłumaczył nam, że radość trzeba znajdo-wać nie tylko w wytchnieniu, ale i w utrudzeniu służbą Najwyższemu. Kiedy nieraz jako kleryk towarzyszyłem mu w wizytacjach duszpasterskich, uczyłem się bar-dzo wiele, widząc, jak po uroczystym powitaniu i posił-ku zasiadał na długie godziny do konfesjonału, jak przy

Page 136: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona136

poświęceniu drogi krzyżowej wygłaszał przy każdej sta-cji z serca płynące rozważania, jak na koniec żegnał się osobiście z każdym, kto tylko tego pragnął (ile to nieraz trwało!), jak wracał potem zwyczajnie pociągiem do sto-licy biskupiej.

Przychodził na konferencje do seminarium, mówiąc, że przewodniczący Wojewódzkiej Rady Narodowej zo-bowiązał go, by nas uświadamiać.

„Nu, to ja was uświadamiam” – mówił, po czym wyjmował przygotowane numery „Trybuny Ludu” czy „Życia Warszawy” oraz dla przeciwwagi dokumenty z odpowiednim komentarzem Episkopatu. Prezentację kończył zawsze zawołaniem: „Czy będziecie moimi księżmi czy rządowymi?!”.

Nic dziwnego więc, że kapłani wyświęceni za jego czasów nosili szczytne miano „reakcji Świrskiego”.

Był też ksiądz biskup wielkim zwolennikiem i pro-pagatorem uroczystości weselnych bez wódki. Zawsze cykl wygłaszanych kazań kończył homilią przekonującą o tym, o ile wartościowsze i piękniejsze są uroczystości weselne, na których nie podaje się alkoholu. Posuwał się nawet do pewnego szantażu, oczekując deklaracji od organizatorów wesel. Wielu go posłuchało, a później bi-skup z dumą czytał na kolejnych kazaniach listy osób opisujących znakomitą zabawę bez mocnego trunku. O skuteczności prowadzonej od 1946 roku akcji może świadczyć przykład mojej siostry, na weselu której tak-że nie serwowano wódki, choć teściowa trochę kręciła nosem, mówiąc: „Jak na stypie...”.

Z tak zwanym godzeniem ślubu związane były opo-wieści, jakoby ksiądz na pytanie nowożeńców, jaką ofia-rę mają złożyć, odpowiadał: „Dziesiątą część tego, ile przeznaczacie na wódkę”. To był dla nich szok!

Page 137: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 137

– Czy ksiądz zwariował?!Do tego należy podkreślić wielką troskę biskupa

Ignacego Świrskiego o ubogich, których wspierał oso-biście, oddając im nieraz nowe rzeczy, jakie otrzymy-wał. Na zapytanie, dlaczego kiedyś nie ofiarował swoich starych butów, odpowiedział po prostu: „A czy u Pana Boga ten biedny jest gorszy ode mnie? On też potrzebu-je mieć nowe buty!”.

Osobiście miał tyle, że w testamencie mógł napisać: „W spadku po mnie nikt nie dostanie nic”.

Trudno jest nie ulec wpływowi takiego człowieka, je-śli się około dwudziestu lat przebywało bliżej lub dalej, ale przecież w kręgu jego światła.

ŚLUBY ZAKONNE

Często miesza się nawet wśród katolików te dwa pojęcia: śluby i święcenia. Warto więc przy tej okazji kateche-tycznie przypomnieć, że święcenia łączą się ściśle z po-wołaniem mężczyzn do kapłaństwa i dają uprawnienia do sprawowania liturgii, odpuszczania grzechów i gło-szenia słowa Bożego. Najważniejsze z nich to diakonat, kapłaństwo (prezbiterat) i biskupstwo. Śluby natomiast związane są z powołaniem do oddania się na wyłączną służbę Bogu przez życie w czystości, ubóstwie i posłu-szeństwie w społeczności zakonnej lub w świecie. Takie powołanie może być udziałem zarówno kobiet, jak i męż-czyzn – kapłanów lub świeckich. W moim przypadku

Page 138: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona138

odkryłem najpierw powołanie do kapłaństwa, a dopiero po paruletniej refleksji i zasięganiu rady u mądrych lu-dzi doszedłem do przekonania, że Bóg otwiera przede mną drogę życia konsekrowanego w klasztorze tyniec-kim. Po dwuletnim nowicjacie pierwsze śluby złożyłem w uroczystość Wniebowzięcia Matki Bożej w 1960 roku, a trzy lata później przypieczętowałem je ślubami uroczy-stymi. Pamiętam, że w prowadzonych notatkach stronę, na której odnotowałem to wydarzenie, pomazałem złotą farbą. Czy doczekam pięćdziesiątej rocznicy? Wszystko w ręku Boga.

ŚWIĘCENIA KAPŁAŃSKIE

Otrzymałem je z rąk biskupa Ignacego Świrskiego... dwukrotnie! Ale po kolei.

Ze względu na chorobę płuc, w listopadzie 1953 roku, na szóstym roku musiałem przerwać seminarium. Osobiście znosiłem tę sytuację nie najgorzej, choć nie było to łatwe. Władze komunistyczne nasiliły wtedy wal-kę ideologiczną, a ja zamiast wspomóc szeregi księży, musiałem udać się „na leżakowanie”. Trafiłem na kura-cję do księżówki w Otwocku. Lekarz mówił mi, że naj-lepiej byłoby, gdybym otrzymał wcześniej święcenia. Na szczęście, biskup był tego samego zdania i postano-wił, że nazajutrz po ukończeniu dwudziestego czwarte-go roku życia, 27 grudnia 1953 roku, zostanę kapłanem. W siedleckiej katedrze było zimno jak w psiarni, a cała

Page 139: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 139

ceremonia – „czytana”. Oszołomiony tym nagłym wyda-rzeniem nie miałem nawet siły, by je emocjonalnie głę-biej przeżywać. Dopiero po kilku dniach swego rodzaju znieczulenia dotarło do mnie, że osiągnąłem pierwszy etap realizacji powołania. A tu nazajutrz po święce-niach, z samego rana, biskup wezwał mnie do siebie. Przychodzę zaniepokojony, a on mi mówi: „Przepraszam bardzo księdza, ale ja mam wątpliwości, czy wzbudzi-łem należytą intencję w momencie święceń. Na wszelki wypadek, muszę to powtórzyć”.

I istotnie, założył stułę, wziął kielich z hostią i udali-śmy się do kaplicy, gdzie w skróconej nieco wersji raz jeszcze ksiądz biskup udzielił mi sakramentu. Już po wszystkim prosił, bym nikomu o tym nie mówił i dopó-ki żył, słowa dotrzymałem. Teraz dzielę się tym faktem, by dać świadectwo o poważnym traktowaniu posługi sa-kramentalnej przez świątobliwego pasterza.

Po święceniach wróciłem do Otwocka na dalsze le-czenie. Tam też u sióstr obliczanek wygłosiłem 10 stycz-nia 1954 roku swoje pierwsze kapłańskie kazanie.

Gdy wróciłem po Wielkanocy do Siedlec, musiałem przygotować się do zdania ostatnich egzaminów, po któ-rych nabyłem prawo do spowiadania. Szczerze przyzna-ję, że za bardzo jednak nie przykładałem się do nauki. Siedząc na parafii w Rozwadówce u księdza Władysława Proczka, w wolnych chwilach, poza pomocą w pracy duszpasterskiej, wolałem słuchać radia Wolna Europa niż zaglądać do książek. Efekt egzaminów nie był więc oszałamiający.

Page 140: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

tTISCHNER Józef – ksiądz profesor

Kiedy byłem na placówce w Brzegach koło Białki Tatrzańskiej (1954-1955), dowiedziałem się od księdza Józefa Węgrzyna, proboszcza z sąsiedniego Jurgowa, że swoje prymicje w czerwcu 1955 roku będzie tam miał niejaki ksiądz Józef Tischner. Termin się zbliżał, ale ja nie otrzymywałem zaproszenia. Zapytałem więc o nie księdza Węgrzyna, ale on uspokoił mnie, mówiąc, bym się zaproszeniem nie przejmował, bo ten Tischner jest jakiś „dziwny” i nie dba o konwenanse. „Przyjeżdżaj i już” – zawyrokował.

Uroczystość była sympatyczna i ciepła. Na plebanii zostaliśmy sobie bez żadnych ceremonii przedstawie-ni. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że ten młody kapłan, rozpoczynający dopiero pracę duszpasterską, to nie-przeciętny umysł. Jednocześnie jednak bardzo kontro-wersyjny.

Dopiero nieco później, kiedy byłem już w Tyńcu, miałem okazję bliżej mu się przyjrzeć. Przyjeżdżał do klasztoru w odwiedziny do swego kolegi z lat szkolnych, księdza Andrzeja Zonia, który jako subdiakon z semi-narium krakowskiego wstąpił do zakonu. Wówczas za-uważyłem, jak wielką inteligencją ksiądz Tischner był

Page 141: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 141

obdarzony. Zrobiła na mnie wrażenie jego bezpośred-niość, niekonwencjonalny styl bycia i szybkość nawiązy-wania kontaktu ze studentami. Lekko kpiący, ale nigdy lekceważący, w gruncie rzeczy był człowiekiem bar-dzo życzliwym. Swoją filozofię oparł na zwątpieniu we wszystko i jak święty Tomasz z Akwinu podważał nawet istnienie Pana Boga. I oczywiście, wątpliwość tę potra-fił w błyskotliwy sposób logicznymi argumentami kon-sekwentnie zbijać.

Pytałem go kiedyś:– Józek, wielka filozofia to wątpienie we wszystko? – Tak, we wszystko. – I w istnienie Boga? – I w istnienie Boga.– Ale przecież Ty jesteś głęboko wierzący?– A ja mam swój intymny dowód na istnienie Boga... O jego odwiedzinach w Tyńcu krąży zabawna aneg-

dota. Najczęściej przyjeżdżał na motorze. Pewnej nie-dzieli, kiedy musiał już wyjechać, na pożegnanie brat Tadeusz życzył mu szczęśliwej podróży i obiecał, że mnisi będą się za niego modlili podczas rozpoczynają-cych się właśnie nieszporów. Okazało się, że nie zdo-łał jeszcze wyjechać za granicę wioski, a już wylądował w rowie. Zanim ponownie wsiadł na motocykl, dłuż-szą chwilę przesiedział na trawie, żeby – jak tłumaczył – przeczekać aż skończą się nieszpory.

Studenci, klerycy byli zauroczeni jego wykładami. Opowiadali mi, że na zajęciach z nim nie można było nie uważać. Wszędzie, gdzie się pokazał, towarzyszył mu tłum słuchaczy. Kiedy napisał mi program nauki religii dla klasy pierwszej szkoły średniej – a takie programy tworzyło się kiedyś spontanicznie – to zdarzało się, że młodzież przychodziła na te same lekcje po dwa razy. Takie były interesujące.

Page 142: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona142

Skąd się brała ta jego kontrowersyjność? Mówił, że lubi chodzić po krawędzi. W jednym z artykułów opu-blikowanych w „Tygodniku Powszechnym” napisał, że nie znał człowieka, który straciłby wiarę przez Marksa i Engelsa, natomiast znał wielu, którzy ją utracili z po-wodu proboszczów. Ja na to odpowiadałem, że widocz-nie Józek wszystkich ludzi nie zna, bo ja z kolei wiem o bardzo wielu takich, którzy omotani naukami Marksa i Engelsa nie tylko stracili wiarę, ale i rozum.

Ksiądz Tischner wygłaszał fascynujące kazania. Jego nauki trafiały do wszystkich. W czasach realnego socjalizmu unikał polityki, ale to, co mówił, zawsze moc-no osadzone było w realiach. Przemawiając kiedyś do młodzieży, zakończył następująco: „Wieje wiatr historii, ludziom jak pięknym ptakom skrzydła rosną i trzęsą się portki pętakom. Tak, wieje wiatr historii i trzęsą się por-tki pętakom”.

I do spowiedzi kolejki.Nie oszczędzał nikogo, krytykował nawet przyjaciół,

chętnie pokpiwał sobie z księży. Kiedyś powiedział mi wprost: „Leon, jesteś d...”.

Oczywiście odgryzałem się jak potrafiłem: „Józek, dlaczego bierzesz tylko część z mojej całości? Może i ta-ki jestem, ale nie tylko, bo przecież mam coś więcej!”.

Aprobował natomiast moją działalność telewizyjną. „Tak rób, to jest bardzo dobre” – dodawał mi otuchy.

Rubaszność, którą niektórzy mu wytykali, odziedzi-czył zapewne po swych góralskich przodkach. Ludzie gór cenili go i kochali właśnie za to, że podniósł znacze-nie gwary góralskiej. Mówił językiem prostym, dosad-nym, zrozumiałym dla audytorium.

Bardzo przekonywująco przedstawiał niedorzecz-ność filozofii marksistowskiej, a jego nawet poważne

Page 143: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 143

publikacje stanowiły celną satyrę na ówczesną rzeczywi-stość. O relacjach między komunizmem i opozycją mó-wił, że przypominają „dialog d... z batem”.

Aż dziw, że uniknął konsekwencji, bo za takie po-stawy trafiało się do więzienia. Dlatego, gdy zachorował i nie mógł mówić, zrobiło mi się przykro, bo z ust nie-których księży usłyszałem, że to za karę Pan Bóg ode-brał mu mowę. Niestety...

Niezwykłe poczucie humoru nie opuszczało go do ostatnich chwil. Kiedy schorowany pokazał się na spo-tkaniu z Papieżem, na swym wózku umieścił napis: „Tischnermobile”.

Odwiedziłem go jeszcze w 1998 roku w Łopusznej, przy okazji odebrania tytułu „Honorowy Gronkowianin”, który przyznano również jemu. Był już bardzo chory, więc z grupą wyróżnionych postanowiliśmy pojechać do Tischnerówki. Mówił tylko szeptem, ale nie darował sobie, by nie opowiedzieć kilku kawałów.

Był człowiekiem niezwykłej wiary. Jak już pisałem, kiedyś wyznał mi, że ma swój intymny dowód na istnie-nie Pana Boga. To zaś, co już jako mocno cierpiący pisał w ostatnich dniach swego życia o miłosierdziu Bożym, stanowi najlepszą odpowiedź dla tych wszystkich, któ-rzy mieli pretensje o to jego „chodzenie na krawędzi”. Wzruszającym momentem była jedna z ostatnich mszy, jaką odprawiano w jego obecności w szpitalu. Po jej za-kończeniu zwrócił się do księdza z napisaną na kartce prośbą o zaśpiewanie pieśni o Matce Bożej.

Z pewnością odejście księdza profesora Józefa Tischnera zamknęło ważną kartę w historii Kościoła w Pol-sce. Jednak znakiem tego, że nie umarł, są organizowane co roku Tygodnie Tischnerowskie. To fenomenalne, że z jego myśli wciąż można wyciągnąć tyle mądrości.

Page 144: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona144

TUROWICZ Jerzy – wieloletni redak-

tor naczelny „Tygodnika Powszechnego”

Mówiono, że Turowicz-senior miał trzech synów księży, z których jeden był... żonaty. Brat Jerzego – Bernard był benedyktynem w Tyńcu, natomiast Juliusz dostąpił god-ności prałata. Nie ulega jednak wątpliwości, że najbar-dziej znany był wieloletni redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”. Mimo swych wyrazistych, niekiedy ra-dykalnych poglądów i w związku z tym kontrowersyj-nych opinii, jakie o nim kreowano, był niewątpliwie człowiekiem wpływowym i znaczącą postacią w polskim Kościele.

Poznałem go w Diecezjalnym Domu Rekolekcyjnym w Pewli Małej, gdzie przebywałem na rekonwalescen-cji. Często wpadali tam ludzie związani z „Tygodnikiem Powszechnym”, który od śmierci Stalina za nieprawo-myślność polityczną został przejęty przez PAX. Podczas wakacji 1956 roku przyjechał tam Jerzy ze Stanisławem Stommą. Pierwsze spotkanie było dość niezręczne dla mnie, gdyż zauważyli u mnie leżące na stole – sam nie pamiętam dlaczego – PAX-owskie pismo „Kierunki”.

Skąd brały się te kontrowersyjne sądy o „Tygodniku Powszechnym” i jego szefie? Wydaje mi się, że niektó-rzy zauważali pewne rozdźwięki, różniące linię progra-mową pisma od prymasowskiej idei budowy w Polsce Kościoła ludowego. Pojawiały się również głosy mó-wiące, że ludzie „Tygodnika” próbowali się porozumie-wać ze Stolicą Apostolską ponad głowami członków Episkopatu i księdza prymasa.

Jeśli istotnie istniał konflikt, to trzeba go było roz-patrywać zawsze w relacji do postawy kardynała Karola

Page 145: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 145

Wojtyły. On jako arcybiskup krakowski pilnie dbał o po-prawność tego, co pisano na terenie jego archidiecezji, zwracał uwagę na to, co mu się nie podobało, ale za-wsze był bardzo blisko „Tygodnika”, a z naczelnym żył w wielkiej przyjaźni. Nie przeszkadzało to zupełnie wiel-kiej lojalności i miłości przyszłego papieża do Prymasa Tysiąclecia, choć obaj inaczej rozkładali akcenty swego bycia i działania w Kościele. W każdym bądź razie kra-kowski metropolita na pewno doceniał wartość Kościoła ludowego, a ksiądz prymas, wychowany w przedwojen-nym jeszcze „Odrodzeniu”, widział nieodzowność grun-townego wykształcenia zarówno księży, jak i katolików świeckich.

Dwukrotnie prowadziłem rekolekcje dla ludzi „Tygodnika” – raz na Bielanach i raz w Tyńcu. Rozmowy z redaktorem Jerzym Turowiczem zawsze były szczere i bezpośrednie, nie widzę zresztą potrzeby ujawniania ich treści. Wyrażałem opinię, że czasopismo katolickie jest zobowiązane do wyraźnego określenia swej tożsa-mości, co wcale nie musi być jednoznaczne z fundamen-talizmem. Natomiast niekontrolowana otwartość pisma może przyczynić się do tego, że w oczach wielu, nieko-niecznie „oszołomów”, ta tożsamość gdzieś się zatraca. W rozmowach uderzała mnie wielka kultura i pokora Jerzego. O jego wierze i pobożności świadczy między innymi fakt, że kiedy był już schorowany i bardzo sła-by, kapłan, który miał go spowiadać, zaproponował, by usiadł. Na co on obruszył się: „Jak to, spowiedź święta na siedząco?!” – i oczywiście uklęknął.

Czasem, szczególnie w latach osiemdziesiątych, nie-które artykuły „Tygodnika” były przez wielu odbierane jako prawie heretyckie – pod względem religijnym czy politycznym. Kiedy pokazywaliśmy je ojcu Bernardowi,

Page 146: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona146

bratu naczelnego, ten irytował się niemiłosiernie: „Co ten Jerzy tam nawypisywał, ja mu to powiem!” – sier-dził się.

Nie publikowałem w „Tygodniku Powszechnym” zbyt wiele. Najpierw były komentarze do pielgrzymki papieskiej, a potem pozytywnie przyjęta rozmowa o wie-rze, przeprowadzona przez redaktora Artura Sporniaka. Dała ona początek książce „Schody do nieba”, od czego zaczęła się moja działalność pisarska.

Kolejne teksty, które zanosiłem do redakcji, przyjmo-wane były przez redaktora naczelnego bez zastrzeżeń.

TELEWIZJA

Nie jestem aktorem, ale jak tylko sięgnę pamięcią, za-wsze coś przedstawiałem. A to w trzeciej klasie „po-wszechniaka” książkę zniszczoną przez niegrzeczne dzieci, a to Macieja na koloniach zuchowych, a to Żyda czy Śmierć w jasełkach, a Pustelnika w Bal-ladynie w międzyszkolnym teatrzyku w Siedlcach. Prowadziłem harcerskie ogniska i akademie okolicz-nościowe. Próbowałem nawet reżyserować jakieś pro-ściutkie komedyjki, odgrywane potem przez zwykłą wiejską młodzież w remizie strażackiej w Kosowie Lackim i w okolicznych wioskach. Jeszcze można było wtedy, w roku 1948, tak z nią pracować.

W seminarium duchownym również stawałem pierwszy do urządzania okolicznościowych imprez,

Page 147: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 147

poważnych i wesołych. Jako kapłan diecezjalny dużo katechizowałem. Tak też było i w Tyńcu. Lata sześć-dziesiąte to czasy rozpoczynającej się posoborowej re-formy liturgicznej. Pomagając dzieciom modlić się podczas mszy świętej i wprowadzając je w misterium Eucharystii, korzystałem przez lat paręnaście z mikro-fonu. Poza głoszeniem kazań należało jeszcze pielęgno-wać i ten „dział łączności z widzami”, którzy mieli się stawać coraz bardziej uczestnikami liturgii. Wymagało to odpowiedniej wiedzy, a niekiedy nawet improwizacji i szybkiego reagowania na niespodziewane sytuacje.

Benedyktyni byli wtedy środowiskiem przodującym w odnowie liturgii jako zwolennicy zdrowego umiaru. Dlatego też mnie, jako członkowi tego zakonu, zleca-no często prowadzenie komentarza liturgicznego także podczas rozmaitych wielkich uroczystości liturgicznych w katedrze wawelskiej, na Skałce, przy różnych re-gionalnych uroczystościach na terenie archidiecezji, a nawet i poza nią, na przykład w Częstochowie czy w rodzinnych Siedlcach. Byłem więc oswojony zarówno z mikrofonem, jak i z wielotysięcznymi tłumami. Gdy do Polski przybył po raz pierwszy Ojciec Święty, zleco-no mi posługę komentatora w Nowym Targu i podczas paru nabożeństw w Krakowie. Chyba też wtedy po raz pierwszy ukazałem się w Telewizji Polskiej na moment, gdy przed jubileuszową mszą świętą ku czci świętego Stanisława Ojciec Święty, witając się na podium z dyry-gentem i z komentatorem, powiedział: „Tylko nie obga-duj mnie tam za bardzo”.

Kiedy z początkiem lat dziewięćdziesiątych pozwo-lono wreszcie Kościołowi na niejaki udział w mediach, popularny stał się program dla dzieci „Ziarno”, prowadzo-ny przez księdza Wojciecha Drozdowicza. W 1993 roku

Page 148: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona148

podczas jego urlopu zlecono Poznańskiemu Ośrodkowi TVP opracowanie kilku odcinków wakacyjnych o po-czątkach państwa polskiego, Kościoła i ewangelizacji w Polsce. Jeśli ewangelizacja w jedenastym wieku, to wiadomo – benedyktyni. Akurat wtedy oddelegowano mnie z Tyńca na parę lat do wielkopolskiego klasztoru w Lubiniu. Przełożeni zlecili mi przeprowadzenie tego nagrania. Z mojej strony wymagało to minimum przy-gotowania, bo często oprowadzałem wycieczki, mówiąc przy tej okazji o roli zakonu także w głoszeniu Ewangelii. Nasz odcinek programu nie był niczym innym jak opro-wadzaniem grupy bardzo miłych dzieci ze Śremu po tych miejscach w klasztorze i jego najbliższym otocze-niu, gdzie może wejść człowiek świecki. Z maluchami, które brały udział w emisji, nie widziałem się wcześniej, by przekaz był bardziej autentyczny. Popróbowałem tylko swoich talentów poetyckich i kompozytorskich. Ułożyłem prostą pioseneczkę, której refren miał zostać w uczestnikach programu i w telewidzach jako stresz-czenie ducha benedyktyńskiego:

„Módl się i pracuj, by zachować wiarę,Módl się i pracuj, jeśliś dobry człowiek,Módl się i pracuj – szepczą mury stare,Módl się i pracuj – szemrze kasztanowiec”. Dlaczego kasztanowiec? Bo przed opackim kościo-

łem w Lubiniu rośnie właśnie takie drzewo, bardzo stare i olbrzymie; stanowi ono ozdobę całego zespo-łu sakralnego. Gdy piosenkę tę zaadaptowałem po-tem dla Tyńca, zmieniłem ostatnie słowa na „szemrze w krąg listowie”.

Atmosfera przy nagrywaniu była zupełnie swobod-na i niewymuszona. Mali uczestnicy byli jak najbardziej

Page 149: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 149

naturalni i zupełnie nie przejmowali się kamerą. Ostatecznie wyszły z tego dwa odcinki, które zostały ciepło przyjęte zarówno przez młodych, jak i starszych telewidzów. Nawet ksiądz arcybiskup Jerzy Stroba po-chwalił program, choć jednocześnie musiał mi po swo-jemu dogryźć, że bardzo wychwalałem benedyktynów, a nie wiadomo, czy dzieci z tego wszystko zrozumiały. Sam zresztą, występując w tym samym cyklu, na zapy-tanie małej dziewczynki z czwartej klasy: „A czy Ksiądz Arcybiskup się kiedy kochał?” – odpowiedział celną ri-postą: „Tak, w takiej jak ty!”.

Obchody dziewięćset pięćdziesiątej rocznicy funda-cji Opactwa Tynieckiego wzbudziły zrozumiałe zainte-resowanie mediów tym bądź co bądź nieprzeciętnym zjawiskiem, jakim jest żyjące od prawie tysiąca lat i nie-zniszczone, mimo zawieruch oraz kasaty, jedyne opac-two benedyktyńskie w Polsce. Wróciłem już wtedy do Tyńca i przełożony zlecał między innymi mnie odpowia-danie przed kamerami na pytania dziennikarzy różnych ośrodków.

Na serio zaczęło się jednak dopiero od „Swojskich klimatów”. Ten bardzo dobrze przyjmowany przez te-lewidzów program zajmował się sprawami ludzi, przy-glądał się rodzinom i chciał im służyć formą „rozrywki z oddechem”. Redaktorów, którzy byli ciekawi, co to zna-czy „rodzina zakonna”, zainteresował Tyniec. Uzgodnili więc z ojcem opatem, co i gdzie nagrają, by oglądający mieli jakieś pojęcie o życiu w klasztorze monastycznym, bardziej jednak autentyczne niż to, jakie prezentu-je Umberto Eco w książce „Imię róży”. Bardzo cieka-wy materiał, komentowany żywym słowem mnichów, miał być przygotowany podczas kolejnych wejść, a by-ło ich w każdej emisji chyba trzy. Ojciec opat wyznaczył

Page 150: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona150

do tego zadania wybitnego znawcę życia monastycznego, ówczesnego dyrektora biblioteki i wydawnictwa „Tyniec”, ojca Włodzimierza Zatorskiego i mnie, wybór uzasadnił: „Ojciec nie bał się i przed Papieżem występować”.

Jechaliśmy do Warszawy pełni radości, że o tym, co jest treścią naszego życia, będziemy mogli opowiedzieć szerszej publiczności. Na peronie czekali podenerwo-wani przedstawiciele redakcji, bo Intercity spóźnił się tego dnia akurat dziewięćdziesiąt minut i do wystąpie-nia „na żywo” zostały już tylko trzy kwadranse. Nie było więc czasu na spokojną adaptację i odpowiedni instruk-taż. Starczyło go ledwo na dyskretny makijaż. Patrzyłem z pewnym rozbawieniem na bardzo przejętych współ-tworzących program, jak nerwowo powtarzali „na stro-nie” swoje kwestie. Ojciec Włodzimierz natomiast bardzo spokojnie mówił o tym, co jest przecież jego chlebem powszednim, a ja pogodnie i na luzie po prostu znów... oprowadzałem po klasztorze. Nasze wystąpienie przyjęto z aprobatą. Z tym, że ojcu Włodzimierzowi się upiekło, mnie zaś powiedziano: „Przecież ojciec jest po-stacią telewizyjną, my ojca jeszcze wykorzystamy!”.

Nastąpiło to w programie przedwielkanocnym „Swojskich klimatów”, w którym miałem być jednym ze współprowadzących.

Niedługo potem grupa dziennikarzy telewizyjnych, nie bardzo zachwyconych przesłaniem wielu talk sho-w’s, zaczęła myśleć o jakimś trochę innym programie z tej konwencji. Wpadli oni na pomysł, że może by wła-śnie zrobić talk show z mnichem. Nie była to prosta sprawa. Nie wydawało się zbyt łatwe podjęcie się re-alizacji cyklu w redakcji rozrywkowej i żeby to właśnie było „z oddechem”, a nie przemoralizowane. Ojciec opat wobec bezprecedensowej sytuacji zwołał radę, zwaną

Page 151: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 151

u benedyktynów senioratem. Temu gremium panowie Tadeusz Chudecki i Andrzej Paulukiewicz przedstawi-li zasady funkcjonowania takiego programu. Po otrzy-maniu zgody przełożonego, zaczęliśmy przygotowywać pierwszy odcinek serii, która otrzymała tytuł: „Ojciec Leon zaprasza”. Jako benedyktyn i trochę polonista po-stanowiłem wziąć na pierwszy ogień słowo. Słowa brzyd-kie, a tak ich wiele, i słowa piękne, a tych zauważamy trochę mniej. Tytuł roboczy brzmiał: „Słowa, które rzu-ca się na wiatr”.

Czasu na przygotowania, jak zwykle, wiele nie było. Gości programu dobierała za moją aprobatą redakcja. Na początek, jeśli słowo, to zaproponowano mi Liroy’a.

– A kto to taki? – pytam. – Raper – odpowiadają. – A będzie klął? – Będzie. – No to poproście, żeby tam nie było tego za wiele.

A nie boi się występować z księdzem? – Nie, taką reklamę będzie miał za darmo... – No, to ja proszę o wybrany fragment odpowied-

niego przemówienia Papieża. Musi iskrzyć. Zaproszono jeszcze artystkę Joannę Szczepkowską,

gaździnę z Głodówki – panią Zofię Bigosową, którą pa-miętałem jeszcze z lat pięćdziesiątych, kiedy to dusz-pasterzowałem w Brzegach – oraz znawcę problemów językowych, profesora Jerzego Bralczyka. Do tego i grupę nastolatków ze stołecznych liceów jako publicz-ność wyrażającą temperaturę nastroju. Program, jak i większość następnych, emitowany na żywo. W tym pierwszym odcinku emocje były tak wielkie, że nawet przekroczyliśmy do granic możliwości limit czasowy.

Reakcje były bardzo żywe. Moja rodzina ruszyła na mnie ostro: „Dla kogo właściwie robisz ten program?!”.

Page 152: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona152

Z początku nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć. Dopiero, kiedy mi kapelan wojskowy powiedział, że na-granie pokazywał żołnierzom, a potem rozwinęła się dyskusja, paru zaś wychowawców wzięło telewizyjną rozmowę o języku na osnowę lekcji wychowawczej; kibi-ce, z którymi jechałem do Katowic zaczęli wołać: „Ojciec Leon, on miał program z Liroy’em!” i potem rozmawia-li ze mną, prosząc na odchodnym o modlitwę; a wresz-cie niewiasta, która podeszła do konfesjonału, mówiąc: „Dawno nie byłam u spowiedzi, ale ojca się nie boję. Oglądam Ojca programy”; wiedziałem, że program jed-nak „dla kogoś” był.

Do końca cyklu, który miał osiem odcinków, otrzy-małem ponad tysiąc listów, w tym trzydzieści krytycz-nych z prawa i z lewa, a resztę aprobujących – niekiedy z entuzjazmem – pomysł takiego programu. Na przy-kład: „Wspaniale, że Liroy’owi przeciwstawiono Papieża z Jego wspaniałym tekstem”. I zaraz: „Jak można było po takiej piosence nie zareagować! A ojciec mu jeszcze rękę podał i podziękował!”. Albo: „Świetna była ta nasza, kochana Szczepkosia!”. A inna wypowiedź: „Zgrywająca się i mizdrząca aktoreczka”, „Bigosowa również nad-zwyczajna!”. A jednocześnie: „Uważajcie, bo ta Baba zdominuje program!”. A bardzo chłodno obiektyw-na przedstawicielka telewizyjnej władzy życzyła sobie, „żeby pani Bigosowa była w każdym odcinku”.

Byli tacy, co życzliwie przestrzegali: „Niech się oj-ciec w to nie miesza, ojciec nie wie, co to telewizja, ona ojca zniszczy!”.

Ktoś nawet groził procesem sądowym, jako że przeklinanie publiczne jest (podobno!) prawnie zabro-nione, a tu się promowało taki styl. Natomiast siostry

Page 153: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 153

franciszkanki służebnice krzyża z warszawskiej ulicy Piwnej powiedziały:

– Ech, tylko trzy przekleństwa... Gdybyście miesz-kali na Starym Mieście i słyszeli, co się tu mówi o każ-dej porze dnia i nocy...

A siostry karmelitanki (kontemplacyjne!) z Kodnia nad Bugiem, obejrzawszy program z taśmy powiedziały:

– O, już on (Liroy) się nie uchowa, my go weźmie-my na warsztat naszej modlitwy...

A niektórzy świeccy dorzucali: „To dobrze, że «czar-ni» rzucili pięknie uprawiane grządki i poszli na ugory”, „Widać, że mnisi umieją się zachować nie tylko przy śpiewaniu pobożnych piosenek, ale i przy «takich»”.

Dla mnie najistotniejszą była opinia ojca opata, a ta brzmiała: „Najważniejsze, że mnich nie okazał się chamem”.

Pojawiły się więc następne odcinki: o marzeniach i życzeniach, rodzinie, rodzinach wielodzietnych, Ojcu Świętym, miłości. Brało w nich udział wiele cieka-wych osobistości – artyści: Hanna Banaszak, Joanna Rawik, Maja Komorowska, Anna Bakuła, Zbigniew Zamachowski, posłanka na Sejm Teresa Liszcz, pro-fesorowie: Adam Schaff i Lew Starowicz, ojciec Karol Meissner – benedyktyn z Lubinia, sportowcy: Marek Citko i Wojciech Fibak, z którym przeprowadzaliśmy na żywo rozmowę telefoniczną z Palm Beach. Do tego były i gdańskie pięcioraczki z ich matką panią Leokadią Rychert, kolędniczy zespół Kumotrów z Tarnowa Mościc, zespół 2 Tm 3,4 i wielu innych, tak zwanych zwykłych, a przecież wspaniałych ludzi, z którymi zasta-nawialiśmy się w lekkiej nieraz formie nad trudnymi na-wet problemami naszego życia.

Page 154: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona154

Prowadzący taki program jest z natury rzeczy zobo-wiązany do bezstronności. Oczywiście, gdzie wchodzi-ły w grę kwestie etyczne, mnich nie mógł zaprzeć się swych poglądów. Starałem się jednak to robić bez ata-kowania człowieka. Pokazywałem przeciwne, nieraz skrajne postawy, zachęcając do obiektywnej oceny i wy-pracowania własnego, rozsądnego zdania.

Wśród wielu serii, które kończyły swój telewizyj-ny żywot, znalazła się i moja. Z powodów dla mnie do końca nieodgadnionych nie wznowiono cyklu po waka-cjach. Okazało się, że miejsce mnicha jest w telewizji ra-czej w „kojcu” katolickim niż rozrywkowym.

Toteż nie było przeszkód ze strony władz zakon-nych i telewizyjnych, gdy Krzysztof Żurowski, autor na-grodzonego filmu dokumentalnego o świętym Andrzeju Boboli, zaproponował mi krótkie opowiadania o rozma-itych świętych czy świątobliwych postaciach, głównie ze średniowiecza. Nie jestem historykiem, więc przyjąłem to zaproszenie bez entuzjazmu, ale skoro takie trochę komiksowe, a nie koturnowe przedstawianie świętości miało dopomóc jej przybliżeniu, byłem gotów służyć. Pewną trudnością był dla mnie fakt, że reżyser drama-tyzował poszczególne odcinki, używając ekspresyjnych akcesoriów ilustracyjnych, jak: kije, pochodnie, miecze, czy nawet komputer, co miało wzmóc wrażenie i plasty-kę przekazu. Niezależnie od waloru charyzmatu danego świętego, niektórzy telewidzowie odbierali taką kon-wencję z rozbawieniem, ale oceniali także tak, jak autor-ka tego listu:

„(...) Przypadkiem trafiłam w ubiegłym, tygodniu na fragment «Czasów» (chyba chodziło o «Credo»). Maskarada była iście karnawałowa – dziwił mnie tylko znajomy głos. Coś się komuś pomyliło, albo trzeba trafić

Page 155: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 155

wraz z tym reżyserem do psychiatry! Proszę wybaczyć, ale błazenada dezawuuje wszelkie poważne Ojca wypo-wiedzi. Albo był to przez kogoś zamierzony skandal?”.

Nie wiem, czy słusznie, ale przyszła mi na myśl zgor-szona Mikol, córka Saula, gdy zobaczyła Dawida pod-skakującego przed Arką Przymierza na chwałę Pana. Została niepłodna aż do samej śmierci. Miłej zaś nadaw-czyni zaproponowałem w odpowiednim czasie wspól-ną wizytę u psychiatry, bo podobno ludzie dzielą się na tych, co siedzą w zakładach zamkniętych i na... nieprze-badanych.

No i „Salomon” – teleturniej wiedzy religijnej prowa-dzony początkowo przez artystę, potem dziennikarza, księdza profesora, aż wreszcie dostał się w moje ręce. Nie przerażało mnie meritum sprawy, gdyż mogłem sobie odświeżyć praktykę katechetyczną, ale z ocenia-niem zawsze miałem problemy. W dodatku stanowiłem jednoosobowe jury. Musiałem więc bardzo pilnie uwa-żać, zwłaszcza że tempo musiało być żywe. A szybkość reakcji i spostrzegawczość starszawego katechety już nie ta sama co ongiś.

Nie ustrzegłem się dwóch przynajmniej pomyłek rze-czowych, które wytknęli mi telewidzowie. Kwestionowano też jeden werdykt, spowodowany niezbyt precyzyjnym postawieniem pytania. Ponieważ jednak interwencja na-deszła jakiś czas po nagraniu programu, nie dało się już tego naprawić. Bardziej więc na przyszłość uważałem, konsultując pytania, jak i możliwe odpowiedzi z tyniec-kimi biblistami. Niektórzy telewidzowie uważali, że były one zbyt łatwe, inni zaś prosili, by mieć trochę litości dla występujących rodzin i nie śrubować za bardzo poziomu, bo i tak niewielu uczestników się zgłasza. Wiadomo, re-akcje z pozycji jamnika i żyrafy. Na ogół jednak odzew był

Page 156: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona156

bardzo pozytywny, a nawet sam ksiądz profesor Janusz Tarnowski, któremu jestem wdzięczny za wzięcie udzia-łu w programie, powiedział, że teraz jest „Salomon ser-deczny”.

W jednym z rankingów był wprawdzie „Salomon” na ostatnim, dziesiątym miejscu spośród teleturniejów, ale oglądało go jednak ponad milion trzysta tysięcy osób i to jedynie ten turniej miał w maju oglądalność wzra-stającą.

Na planie nawiązywała się bardzo serdeczna więź z występującymi rodzinami. W dyskusjach przygoto-wawczych, bezpośrednio przed nagraniem cała ekipa z panią redaktor Agnieszką Wielgus na czele wprowa-dzała atmosferę swobodnej rozmowy, by przegrani nie czuli się za bardzo dotknięci czy upokorzeni. Zwycięzcy otrzymywali nagrodę pieniężną, dlatego bardzo dba-łem o to, by uniknąć jakiejkolwiek niesprawiedliwości. Jednocześnie bardzo się cieszyłem, gdy padały trafne odpowiedzi na trudne pytania, a zwycięskiej ekipie gra-tulowałem z całego serca z uściskiem i ucałowaniem wszystkich jej członków. Oczywiście byłoby dyskrymi-nacją zostawić drużynę, która zajęła „zaszczytne drugie miejsce” bez podobnych oznak życzliwości. Chyba razi-ło to niektórych młodszych księży, bo mówili mi: „A, oj-ciec jest starszy, to ojcu wypada...”.

Jakoś się nad tym za bardzo nie zastanawiałem. „Doskonała miłość usuwa lęk” (1 J 4,18). Nie wiem, czy moja miłość do człowieka jest doskonała, ale ser-deczne potraktowanie bliźniego uważam za odpowiedź na wynaturzenia choćby amerykańskie, gdzie swobody seksualnej jest tyle, że każdy serdeczny gest może być utożsamiany z seksem. Pan dyrektor, jeśli spontanicznie dotknie ramienia uroczo dzisiaj wyglądającej sekretarki

Page 157: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 157

panny Betsy, może za taką nieroztropność zapłacić, o ile ma, 5 milionów dolarów, bo... molestował ją seksualnie. Paranoja! Ile ja bym musiał zapłacić! A przecież w tych turniejowych rodzinach były także dzieci. Ludzie, nie dajmy się zwariować!

Słyszę nieraz pytanie: „Jak klasztor patrzy na tego rodzaju, medialne zajęcia mnicha?”. Muszę tu piać po-chwały pod adresem przełożonego. Nie ma w nim ani cienia zawiści. Przeciwnie, popiera wszystkie osiągnię-cia swoich współbraci i cieszy się, jeśli dzięki nim ob-raz zakonnika jest w dzisiejszym świecie czytelniejszy. W Tyńcu w ogóle jest tylu rozmaitych ludzi, którzy coś umieją dobrze – dwóch profesorów na Papieskiej Akademii Teologicznej, ktoś od ikebany, ktoś od roz-kręcenia wydawnictwa niemal z niczego, ktoś od kom-puterów, od administracji czy odbudowy, a każdy znany dobrze i ceniony w kręgach fachowców, że jeszcze jeden taki specjalnie nie dziwi. Jeśli nawet zdarzy się człowiek z odrobiną zawiści czy zazdrości, to panuje nad tym tak doskonale, że tego zupełnie nie odczuwam. Owszem, je-śli trzeba, zwracają mi uwagę na to czy na tamto, albo proszą o wyjaśnienia. Nawet kiedyś urządzono w klasz-torze taką sympatyczną parodię programu „Ojciec Leon zaprasza” w ramach sylwestrowej monastycznej rozryw-ki. Gdy pokazałem scenariusz w telewizji, powiedzieli: „Dajcie nam takich, wspaniale napisane!”.

Niektórzy znów dziwią się, jak można pogodzić ze skupieniem w Bogu i oddaleniem od świata stosunko-wo częstą obecność na małym ekranie i związaną z tym popularność. Na pewno nie jest to zbyt łatwe. Nie był-bym w prawdzie, gdym nie zdawał sobie sprawy z tego, że moja próżność jest tym wszystkim mile połechtana. Jest na to lekarstwo – nie przejmować się takimi sprawami.

Page 158: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona158

Paradoksalnie, ale do klasztoru nie wstępuje się ani dla milczenia, ani dla mówienia, ani dla ukrycia, ani dla by-cia w świetle, ale dla szukania Pana Boga „pod Regułą i opatem” (Reguła benedyktyńska 1,2). Przełożony de-cyduje o proporcjach zajęć w opactwie. Na ile mnich ma prowadzić „stałe życie we wspólnocie w ramach klauzu-ry klasztornej” (RB 4,78), a kiedy ma być „bratem, któ-ry udaje się w drogę” (tytuł 63 rozdziału reguły). Gdy porównam ilość czasu spędzonego w klasztorze i na ze-wnątrz, nie mam wątpliwości, że poza nadzwyczajnymi okresami, jak Wielki Post czy należny wypoczynek, nie-obecności w klasztorze stanowią zdecydowanie mniejszą część mojego monastycznego bytowania. Jednocześnie odkrywam w sobie większą potrzebę skupienia, gdy je-stem w klasztorze, zwłaszcza podczas modlitwy. I nawet łatwiej mi z tym niż kiedykolwiek. A to, że na ulicy czy w środkach transportu publicznego sporo ludzi uśmie-cha się czy pozdrawia, że kiedyś kierownik pociągu eks-presowego zafundował mi kawę, taksówkarz przewiózł za darmo, a nawet... ksiądz dyrektor domu rekolekcyj-nego nie chciał wziąć zapłaty za kilkudniowy pobyt, no to życzyć by sobie należało więcej takich kapłanów, odbieranych jako przyjaznych ludziom. Mniejszy bę-dzie problem z antyklerykalizmem! Od pewnego cza-su spotykam się bardzo często z pytaniem: „Dlaczego ojca teraz nie ma w telewizji? Na pewno ci czerwoni...”. Stwierdzam więc, że za „czerwonych” właśnie miałem regularne i częste występy przed kamerą, a teraz, gdy dominują kolory odżegnujące się od czerwonego, coś się nagle, począwszy od czarnego, bez żadnego wyja-śnienia urwało. „Co ma do ojca pan dyrektor, (nazwiska nie wymienię), że nie zgadza się na kontynuowanie pro-gramów?”. Albo: „Jesteśmy ojca fanami (redakcji nie po-dam), ale wie ojciec, układy...”.

Page 159: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 159

Widać „moda na Leona” minęła.Natomiast coraz częściej słyszę o dobrych, życzliwie

przyjmowanych, słuchanych księżach i wtedy cieszę się nadzwyczajnie. Każde dobro raduje. A jeśli to się i mnie nawet przytrafiło, no to wspaniale! Zamiast się gryźć i zastanawiać, czy to mi szkodzi, czy to mnie łechce, naj-zwyczajniej w świecie podziękować trzeba Panu Bogu i spokojnie robić swoje dalej.

A jak mnie przyjmowali w telewizji? Tylko dobrze. Nie miałem żadnej nieprzyjemności. Nie widziałem, by habit benedyktyński wprawiał kogoś w zakłopotanie na korytarzu, w gabinecie lub w studio. Tyle tam się róż-nych przebierańców kręci, że dzisiaj, kiedy jednak reli-gia nie jest aż tak jak dawniej związana z polityką oraz ideologią, strój zakonny nie jest utrudnieniem. W ogóle jestem za tym, by duchowni nosili swój strój, a przy-najmniej koloratkę. Ubiorem odróżniają się dzisiaj na ulicach policjanci, żołnierze, przedstawiciele różnych organizacji religijnych, zakonnice (także w wielkie upa-ły i za kierownicą samochodu). Dlaczego ma zabraknąć duchownych płci męskiej? Oczywiście nie absolutyzu-ję problemu. Już w średniowieczu mówiono „Nie ha-bit czyni mnicha”. Są zakony bezhabitowe, są tajniacy w policji. Może istnieje potrzeba i bezhabitowych taj-niaków wśród duchowieństwa diecezjalnego i zakonne-go? Trzeba umieć i chcieć odpowiedzieć sobie szczerze na pytanie niegdysiejszego księdza Karola Wojtyły: W jakiej intencji zakładam taki właśnie strój?

Tak czy tak, cieszymy się, że dzisiaj w telewizji, mimo jej braków, można księdza zobaczyć. Obyśmy to wyko-rzystali mądrze i skutecznie dla dobra wszystkich. Jak Żydzi, zobaczywszy u siebie żywego papieża i katolickie nabożeństwa, stwierdzili, że to jednak niezupełnie tak, jak

Page 160: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona160

im dotychczas o tym mówiono, tak niech i przeciętny człowiek, ujrzawszy dzisiaj postać duchowną w okienku telewizyjnym, nie zamyka go z niechęcią, ale stwierdzi, że jednak warto się zastanowić...

TYNIEC

Pierwszy raz przyjechałem do Tyńca w Boże Narodzenie 1951 roku, w czasie trzeciego roku studiów w semina-rium duchownym. Całą noc pociągiem jechałem z Sie-dlec do Krakowa, a potem, gdzieś od Bielan, szedłem na piechotę. Oczywiście klasztor nie wyglądał tak, jak dzisiaj. Wokoło pełno gruzu, a budynki w znacznej czę-ści zrujnowane. Wszędzie widoczne były ślady spusto-szenia jeszcze od czasów Konfederacji Barskiej w 1772 roku. Kiedy benedyktyni sprowadzili się tutaj w 1939 roku, mieli zabrać się za odbudowę, ale plany zniweczy-ła wojna. Przez pięć lat nie zrobiono więc wiele, wykona-no tylko konieczne naprawy, by obiekt mógł się nadawać do prowadzenia życia monastycznego. Nic dziwnego, że obraz całości nie był zachęcający.

Zafascynował mnie tutejszy klimat, ale też ogrom pracy, jaką trzeba było włożyć w odrestaurowanie klasz-toru. Z podziwem patrzyłem na wielkie postaci mnichów – tu Sczaniecki, tam Rostworowski, Michałowski, a ja taki zwykły chłopek-roztropek z Siedlec. Zapragnąłem dołożyć swoją cegiełkę do tego nadwyrężonego muru, by tu znaleźć swoje miejsce i mieć jakiś wpływ na rozwój

Page 161: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 161

Tyńca, jego misji. Jeszcze wtedy – przyznaję – nie zna-łem szczegółowo życia świętego Benedykta, ale czu-łem, że jest to miejsce, które wiele dla Kościoła znaczy. Papież Jan Paweł II potwierdził to zresztą w 2002 roku, mówiąc: „Wiele zawdzięczam Tyńcowi, sądzę, że nie tyl-ko ja, ale i Polska cała”.

Wówczas nie myślałem jeszcze poważnie o wstąpie-niu do zakonu, tym bardziej, że kochałem i kocham swą diecezję. Owszem, ojciec Wojciech Szlenzak, z którym spotkałem się w Sokołówce – domu Ojców Sercanów Białych pod Polanicą – na prymicjach Pawła Molskiego, tego, który w swoim czasie orzekał o moim powołaniu, namawiał mnie, bym od razu podjął decyzję, ale byli jed-nak roztropniejsi, którzy radzili, bym poczekał i najpierw skończył studia, bo powołanie – jeśli jest – nie ucieknie. I tak też się stało, chociaż postanowienie odwlekła jesz-cze choroba i mój pobyt najpierw w Gronkowie, a póź-niej w Pewli Małej. Dopiero stamtąd, 16 lipca 1958 roku, przybyłem do Tyńca.

Kiedy powiedziałem o zamiarze wstąpienia do zako-nu biskupowi Ignacemu Świrskiemu, początkowo nie chciał się zgodzić.

– W zakonie się chudnie, a ksiądz nie ma z czego schudnąć – odradzał. – Cuda się zdarzają, ale żeby ko-ściotrup pracował, to nie – dodał i zaproponował funkcję ojca duchownego w wyższym seminarium.

Nic nie pomogło moje odwołanie się do Ducha Świętego, który według mego przekonania chce, bym wstąpił do zakonu. A on na to: „A ja myślę, że przez bi-skupa też Duch Święty przemawia!”.

Pomyślałem, że w tej licytacji Duch Święty biskupa jest... ważniejszy od mojego i oczywiście okazałem po-słuszeństwo mojemu zwierzchnikowi. Niedługo potem

Page 162: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona162

dowiedziałem się jednak, że przekonał biskupa ojciec Piotr Rostworowski, przeor tynieckiego klasztoru, któ-ry napisał do niego list i przedstawił argumenty wska-zujące na większe dla mnie niebezpieczeństwo podjęcia pracy w parafii niż uregulowane i pod nadzorem troskli-wego opiekuna życie w zakonie.

Dzisiaj mogę się przyznać, że nazajutrz po przybyciu do Tyńca, na pustym korytarzu z radości strzeliłem z pa-pierowej torby. Na szczęście nikt wtedy nie słyszał, bo kto wie, może by mnie od razu wyrzucono. Dnia 25 paź-dziernika, w wigilię święta Chrystusa Króla, rozpoczą-łem nowicjat. Nadano mi imię Leon.

Śluby czasowe złożyłem 15 sierpnia 1960 roku, a do-kładnie trzy lata później śluby uroczyste. Z tym dniem otrzymałem też nominację na proboszcza parafii tyniec-kiej. Śluby odbierał ojciec Mateusz Skibniewski, któ-ry na pytanie: Czy lepiej w klasztorze być podwładnym, czy przełożonym? odpowiadał, że oczywiście przełożo-nym, bo podwładny ma tylko jednego głupiego nad sobą, a przełożony ma trzydziestu głupich pod sobą.

Czyż nie można tego odnieść do innych instytucji?!Dzisiaj Tyniec to dziesiątki publikacji, książek, pro-

gramów telewizyjnych i audycji radiowych, a jednocze-śnie wciąż miejsce realizowania w obecnych czasach Reguły świętego Benedykta w skupieniu i modlitwie. Na szczęście!

Page 163: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

uURBAN Jerzy – wiadomo

Urban jest OK – powiedział gdzieś ksiądz Józef Tischner i zaraz posypały się gromy na jego głowę. Liczę się z tym, że i mnie może to samo spotkać, skoro w tym alfabecie umiesz-czam takie hasło. A jednak ryzykuję. Jeśli Pan Bóg puścił tsunami gdzieś obok, by nasz bohater mógł jednak cały wrócić do kraju, to czuję się niejako usprawiedliwiony.

Kiedyś po talk show o rodzinie, który prowadziłem razem z ojcem Karolem Meissnerem w TVP 1, otrzy-małem od znajomych wycinki z „NIE”, w których zo-stałem nazwany „ulubionym gadułką prezesa Miazka”, a program został dokumentnie spostponowany. Bardzo się ucieszyłem, gdyż byłoby mi bardzo nijako, gdybym w tym piśmie został pochwalony.

Kiedyś też ojciec Karol bronił Urbana, tłumacząc, że jego dzisiejsze zachowanie jest odreagowaniem na przejawy antysemityzmu, z którymi miał się spotykać w szkole. Urban, potraktowawszy wtedy ojca Karola per „poczciwy ksiądz Meissner”, wyznał, że nie spotkał się nigdy z antysemityzmem. W szkole zaś był prześladowa-ny głównie za to, że nie podzielał przekonania nauczy-cieli, którzy uparcie twierdzili, iż szkoła jest po to, żeby się uczyć. I rzeczywiście, postępowanie Jerzego Urbana

Page 164: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona164

jest tego rodzaju, że zarówno ci, którzy go cenią, jak i ci, którzy go nie znoszą, na ogół nie biorą pod uwagę faktu, że jest Żydem. Gdyby nawet nie był Żydem, byłby tak samo ceniony lub znienawidzony po prostu dlatego, że jest Urbanem. A on o swoim pochodzeniu mówi otwar-cie i wcale się z nim nie kryje. I w tym jest OK.

Bo ileż osobistości rozmaitego rodzaju, skoro im się tylko zasugeruje, że mogą być pochodzenia żydowskiego, podnosi larum?! I wtóruje im wtedy cała poprawnie myślą-ca elita intelektualna, także katolicka, piętnując z zapałem rodzimy polski antysemityzm. A przecież znam Żydów, którzy z dumą mówią o swym pochodzeniu od Dawida i Salomona, jeśliby nawet mieli zastrzeżenia co do aktu-alnie żyjących współziomków. Przy okazji wspomnieć tu warto Lopka Krukowskiego, który mawiał: „Jestem Żyd i jestem z tego dumny, bo gdybym nie był dumny, to i tak byłbym Żydem. Więc wolę być dumny”.

Czy mamy jakieś wątpliwości, gdy wspominamy ta-kie osoby jak Berek Joselewicz, Janusz Korczak, Edyta Stein (święta Siostra Teresa Benedykta od Krzyża), Julian Tuwim, Roman Brandstaetter, Marek Edelman, były ambasador Schewach Weiss?

No i proszę, ile można snuć refleksji przy tym haśle na literę „U”...

UBIKACJA

To hasło umieściłem tylko dlatego, że mi się kojarzy z... Jerzym Urbanem. Jeśli to prawda, że polecił on wypro-dukowanie papieru toaletowego ze swoją podobizną, to

Page 165: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 165

ubikacja będzie jedynym miejscem, gdzie twarz Urbana oczyszcza człowieka, a nie brudzi. Jeśli zaś pogłoska o tym papierze nie odpowiada prawdzie, proszę to ha-sło wyrzucić i wstawić coś co PT Czytelnik uzna za sto-sowne: UB, udo, UFO, Ukraina, ułani, uniwersytet, USA itp. W to hasło, zresztą, jest też zamieszany Bogu du-cha winien Wojciech Cejrowski, którego bardzo lubię, a każde spotkanie z nim jest dla mnie malutkim świę-tem. Będąc u kogoś z wizytą, zapytałem, czy mogę od-wiedzić Wojtka Cejrowskiego...

– Ale on tu nie mieszka! – Tak? Zdawało mi się, że widziałem gdzieś na

drzwiach monogram WC.– Ach tak, proszę, proszę bardzo...

Page 166: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

wWAŁĘSA Lech – były prezydent

Rzeczpospolitej Polskiej

Przywódcę Solidarności i przyszłego prezydenta Pol-ski odwiedziłem jedyny raz 20 stycznia 1989 roku. Prowadziłem wtedy w Gdańsku rekolekcje u dominika-nów. Nie pamiętam dobrze, kto przy kolacji mimocho-dem zapytał, czy nie chciałbym spotkać się z Lechem Wałęsą. „Oczywiście, dlaczego nie” – odpowiedziałem i już następnego dnia zawieziono mnie do domu prze-wodniczącego przy ulicy Polanki. Przed budynkiem, rzecz jasna, stał przez cały czas milicyjny radiowóz.

W mieszkaniu panował minirozgardiasz – kręcące się dzieci, pani Danuta przygotowująca posiłek i wypo-czywający gospodarz. To był czas, kiedy władze już nie wytrzymywały i próbowały szukać jakiegoś kompromi-sowego rozwiązania. Rozmawialiśmy chwilę o aktual-nej sytuacji. Zapewniłem Lecha, że będziemy się modlić za niego i pomyślne rozwiązanie polskich spraw. Przed rozstaniem zrobiłem mu na czole krzyżyk. Niedługo po-tem świetnie przygotowany zmierzył się zwycięsko w te-lewizyjnym studiu z przewodniczącym prorządowych związków zawodowych – Alfredem Miodowiczem. Tego sukcesu nie powtórzył w podobnym spotkaniu z niedo-cenionym, jak się okazało, Aleksandrem Kwaśniewskim.

Page 167: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 167

Okazało się, że były członek Biura Politycznego PZPR odniósł miażdżące zwycięstwo w kolejnych wyborach prezydenckich nad legendą Solidarności, człowiekiem, który walnie przyczynił się do obalenia komunizmu. Pewien Amerykanin powiedział: „Ja tego nie rozumiem”. A my, Polacy, chyba wiemy...

WOJNA

Kosztowała mnie bardzo wiele – śmierć Tatusia, roz-strzelanego przez Niemców w Warszawie 31 grudnia 1943 roku.

Tatuś był zmobilizowany, więc z Mamusią przeży-waliśmy grozę wrześniowych bombardowań, a potem dzięki życzliwej pomocy przyjaciela rodziny, krawca Tadeusza Polkowskiego, ucieczkę do wioski Błogoszcz, oddalonej parę kilometrów od Siedlec. Od strony byto-wej jednak można było wytrzymać. Do pewnego mo-mentu nie mieliśmy najgorzej. Tatuś szczęśliwie wrócił i podjął swą przedwojenną pracę na poczcie. Dom, w którym mieszkaliśmy, znajdował się w części miasta przeznaczonej wyłącznie dla Niemców. Udało nam się uniknąć wysiedlenia, gdy Mamusia po naradzie z Tatu-siem zgodziła się na pracę w kuchni niemieckiego sta-rosty. Żartowała więc, że to ona nas wtedy utrzymywała. Na pewno głodu nie cierpieliśmy. Początkowo w Siedl-cach nie sprawdzały się groźby o masowych mordach i innych okrucieństwach, do jakich zdolni byli Niemcy. Powoli słyszeliśmy coraz więcej o wyczynach gesta-

Page 168: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona168

powców, których siedziba była na sąsiedniej posesji. Widziałem też nieraz, jak rano przy naszej studni Żydzi myli zakrwawione szpadle – znak nocnych morderstw na ich pobratymcach.

Żelazny pierścień okupacji nie był jednak zupeł-nie szczelny. Wśród urzędników niemieckich byli tacy, zwłaszcza pochodzący z Austrii lub Czech, którzy okazy-wali nam wiele życzliwości, a niekiedy nawet narzekali na wojnę lub opłakiwali śmierć swoich bliskich na bom-bardowanym Zachodzie czy też na froncie wschodnim. Dziewczyny niemieckie pracujące w urzędzie wymyka-ły się nieraz z Mamusią rano na mszę świętą. Mamusia mówiła nam: „Pamiętajcie: są Niemcy i Niemcy”.

Tym bardziej przykre były postawy niektórych na-szych rodaków, piszących anonimy do gestapo z oskarże-niami Polaków (a mówi się, że Polacy wydawali Żydów...), że słuchają radia czy zabijają bez pozwolenia świnie. Znane były też przypadki uganiania się polskich kobiet za nie-mieckimi żołnierzami. Mamusia przynosiła czasem do domu zapomniane gdzieś kartki z intymnymi wyznaniami w rodzaju: „Panie Paul, ja Pana tak bardzo kocham...”.

Gdzieś obok rozgrywał się dramat Żydów, zamykanych w gettach, a potem wywożonych do Treblinki oddalonej od Siedlec o około 50 kilometrów. Wstrząsające miejsce i słowo powodujące wyrazy współczucia. Podobnie jak bu-dzące grozę hasło: „Wywieźli go do Oświęcimia”. Dla nas większe kłopoty zaczęły się, gdy jeden z urzędników za-proponował Mamusi podpisanie Volkslisty. Oczywiście nie było o tym mowy i parę dni później musieliśmy się wy-prowadzić poza niemiecką dzielnicę.

I wtedy Tatuś został zdekonspirowany w swej działal-ności niepodległościowej na terenie urzędu pocztowego. Po wyjściu do pracy pewnego listopadowego poranka już

Page 169: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 169

do domu nie wrócił. Otrzymaliśmy od niego w styczniu kartkę z warszawskiego Pawiaka, ale jeszcze w grudniu jego imię i nazwisko ukazało się w Warszawie najpierw na plakatach z listą zakładników, a potem z listą rozstrze-lanych... Dziwne, że jako rodzina nie byliśmy poddani żadnym represjom, a nawet po pewnym czasie gestapo-wiec dostarczył do domu jakieś pozostałe po Tatusiu dro-biazgi i pokwitował odbiór. Z niemiecką dokładnością.

Już po śmierci Tatusia, kiedy nadciągały wojska so-wieckie, musieliśmy znów uciekać za miasto. Był 26 lip-ca 1944 roku. Chwile grozy przeżyliśmy, gdy rozpoczęły się ciężkie walki, a mnie i starszą siostrę oddzielała od Mamusi i drugiej siostry droga. Ocaleliśmy szczęśliwie i już razem w chwili względnego spokoju uciekaliśmy dalej pod ogniem niemieckich karabinów maszyno-wych. We względnie spokojnej wiosce Stok Wiśniewski doczekaliśmy dnia, kiedy po tygodniowych walkach ro-syjscy żołnierze obwieścili nam: „Gorod uże wzjat!”.

Powróciliśmy więc do wpół zrujnowanego miasta i cu-dem ocalałego mieszkania, które nie zostało ograbione, by w nowej trudnej rzeczywistości doczekać dnia 9 maja 1945 roku, kiedy to śpiewaliśmy dziękczynne Te Deum w kościołach, bo wreszcie Niemcy skapitulowały.

WYSZYŃSKI Stefan – ksiądz

kardynał, Prymas Tysiąclecia

Usłyszałem o nim w 1946 roku, kiedy z prasy katolic-kiej dowiedziałem się, że ówczesny rektor seminarium

Page 170: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona170

duchownego we Włocławku i ksiądz redaktor ukazują-cego się tam pisma „Ład Boży” został mianowany przez Piusa XII ordynariuszem diecezji lubelskiej. Od samego początku zaskarbił sobie serca Polaków i stał się dla nas prawdziwym autorytetem. W pamięci utkwiły jego pięk-ne przemówienia, które nabrały jeszcze większej wagi po niedługim powołaniu go na arcybiskupa Gniezna i Warszawy oraz prymasa Polski. Przeczytałem później relacje z ingresu do Warszawy i Gniezna, które pogłębi-ły fascynację tą osobą.

Pierwszy raz spotkałem się z prymasem Stefanem Wyszyńskim jako kleryk 3 sierpnia 1952 roku w podwar-szawskich Młocinach, gdzie poświęcał kościół. Być blisko purpurowego prymasa, słuchać jego głębokiego a zrozu-miałego kazania, patrzeć, z jaką dobrocią i ciepłem przyj-muje życzenia imieninowe od dzieci, to było wielkie przeżycie. Ośmieliłem się poprosić go też o obrazek.

– Obrazek? E, przesada... – powiedział z uśmie-chem.

– Ale ja jeszcze nie mam – tłumaczyłem.– Ja też nie mam – odpowiedział po prostu. A na pożegnanie uściskał mnie, pytając ze śmie-

chem: – Drabinkę mam do ciebie przystawiać? No?– Jestem z Podlasia, proszę Waszej Ekscelencji... – A z której parafii?– Z Siedlec, od świętego Stanisława. – A to na Podlasiu takie śmigłe sosny rosną... Tylko

trzymać się prosto...Tu „buchnął” mnie przyjaźnie w kark. Gdy potem

w drodze powrotnej mijał nas samochodem, podniósł rękę błogosławiąc. W uszach brzmiały wciąż słowa kaza-nia: „Nam potrzeba już, zaraz, od tej chwili – miłości!”.

Page 171: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 171

Rok minął i władza ludowa odsunęła arcybiskupa warszawskiego od wszystkich pełnionych przez niego funkcji. Przeżywaliśmy niepewność o jego losy i o lo-sy Kościoła, bo nadchodziły skąpe wieści z Komańczy, a potem radość z uwolnienia w ostatnią sobotę paź-dziernika 1956 roku. Parę dni potem pojechałem do Warszawy z sanatorium w Rudce, w którym wówczas przez parę miesięcy przebywałem. Na dziedzińcu Pałacu Prymasowskiego przy ulicy Miodowej gromadzili się licznie wierni, modląc się, śpiewając i wiwatując. Wolny wreszcie Prymas co pewien czas wychodził do zgroma-dzonych. Udało mi się przecisnąć przez tłum i gdy by-łem już bardzo blisko, poprosiłem o błogosławieństwo.

Do Tyńca przyjeżdżał regularnie, pojawiał się w klasztorze niemal za każdym razem po uroczystości świętego Stanisława. Modlił się tutaj, odpoczywał, ocho-czo rozmawiał z zakonnikami. Gdy jednak prosiliśmy o konferencję, wymawiał się z uśmiechem: „Nie można dużo mówić i mądrze mówić”.

W rezydencji ojca opata patrzył na rozciągający się za oknami rozległy krajobraz aż po Kalwarię oraz Babią Górę i mówił, że żaden biskup nie ma z okien swego mieszkania tak pięknego widoku.

– A tu jeszcze Wisła, symbol naszej partii...– Jak to? – zapytaliśmy zdziwieni. – A tak, bo płytki nurt i trzyma się koryta. Mimo woli cisną się na myśl aktualne porównania. Ostatnie przemówienie w Krakowie wygłosił w 1980

roku podczas uroczystości tysiąc pięćsetnej rocznicy urodzin świętego Benedykta, właśnie w tynieckim klasz-torze. Mówił o Europie, która powinna być dla świata Betlejem – domem chleba, a nie domem, z którego roz-syła się broń i wspiera wojny.

Page 172: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona172

Wbrew powierzchownym opiniom, Ksiądz Prymas był człowiekiem bardzo bezpośrednim. Wielokrotnie rozmawialiśmy przy stole, żartowaliśmy, śmialiśmy się. Był w takich kontaktach wspaniały. I co charakterystycz-ne, zawsze zostawiał benedyktynom jakąś sumę pienię-dzy. W przeciwieństwie do kardynała Karola Wojtyły, który za bardzo na pieniądzach się nie znał – starał się ich nie przyjmować, ale też nie zostawiał – on zawsze wi-dział potrzebę wspomożenia naszej wspólnoty. „Macie tu na czarną godzinę” – mówił, wręczając kopertę.

Zapamiętałem jego oryginalne sprawozdania z ob-rad soborowych, w których uczestniczył otoczony wiel-kim szacunkiem jako ten, który wiele wycierpiał dla Kościoła. Charakterystyczne było zdanie: „Na soborze uczyliśmy się pokory”.

„Dobry papież”, Jan XXIII bardzo go cenił i szano-wał. Kiedyś nawet zaprosił go do słynnego okna wa-tykańskiego, z którego prymasa Polski przedstawił zgromadzonym na placu św. Piotra podczas modlitwy na Anioł Pański.

Nie piszę o relacjach Prymasa Tysiąclecia z Janem Pawłem II Wielkim, bo do tego, co już napisano na ten temat, nic mądrzejszego dodać nie potrafię...

Wiadomość o śmierci Prymasa, w dzień Wniebo-wstąpienia Pańskiego, 28 maja 1981 roku, była wielkim przeżyciem. Trumny przed pogrzebem nie otwierano. Miałem możność być w tamtych dniach w Warszawie, by pomodlić się razem z niezliczoną rzeszą w koście-le seminaryjnym przy zwłokach. Ceremonię pogrze-bową oglądałem z rodziną w Siedlcach, które akurat wtedy przeżywały nawiedzenie obrazu matki Bożej Kodeńskiej.

Page 173: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 173

W swym testamencie prymas Stefan Wyszyński zapisał jakże znamienne słowa: „Przebaczam po śmierci wszyst-kim, którzy zaszczycali mnie oszczerstwami”. Świetnie ko-respondowały z jego milenijną reakcją na postawę władzy: „Oni nas lżyli, a my się za nich modlimy...”.

Wielki człowiek i autorytet. Dzisiaj takich jak on i Jan Paweł II nie ma.

Page 174: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

zZIMOLĄG Włodzimierz –

zakonnik, były prowincjał Zgromadzenia Najświętszych Serc Jezusa i Maryi (białych sercanów)

Jeden z najbardziej fascynujących ludzi, jakich znałem. Pochodził z Sosnowca, miał brata, członka tego same-go zakonu, zmarłego paręnaście lat przed nim. Nie znam szczegółów jego drogi do zgromadzenia, do któ-rego wstąpił we Francji przed wojną. Władze zakonne wysłały go wraz z paroma innymi współbraćmi, by po wojnie objął opuszczony przez Niemców klasztor Dom Misyjny „Christus Rex” w Sokołówce koło Polanicy Zdroju. Trudności, z jakimi spotykał się w tamtych czasach Kościół na ziemiach odzyskanych, trudno so-bie dzisiaj wyobrazić. Tym niemniej udało się nam, klerykom siedleckim, w tym właśnie domu znaleźć gościnę na kilkanaście wakacyjnych dni w roku 1950. Przełożonym był wtedy ojciec Włodzimierz. Wtedy po raz pierwszy spowiadałem się u niego (po raz ostatni gdzieś około roku 2000).

Był bardzo niskiego wzrostu, tak iż później mó-wiliśmy: by dorosnąć do ojca Włodzimierza, trze-ba uklęknąć. Pamiętam, gdy zaraz po nas przyjechały

Page 175: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 175

z Siedlec i nasze seminaryjne bezhabitowe siostry za-konne, podszedł do przełożonej o postawie i manierach przedwojennej dziedziczki mały człowieczek ubrany w utytłany chałat, bo właśnie robił porządki w jakimś po-mieszczeniu. Siostra przełożona pozwoliła sobie wziąć walizkę i dała się prowadzić do wyznaczonego miejsca. Cały czas zwracała się do swego tragarza per „bracie”. Coś jednak musiała wyczuć swym zakonnym instynk-tem, bo z niepokojem zapytała:

– A może to nie brat, tylko ojciec? A może przełożony? I już nie czekając na odpowiedź dodała: – A to witam, witam...Gruntownie wykształcony, miłośnik książek, gra-

jący na organach, znający się na sprawach Kościoła, ostry, acz zawsze życzliwy i lojalny krytyk wszelkie-go zła, pełen miłości do człowieka. Nie oszczędzał się w pracy duszpasterskiej, był bowiem i proboszczem w Starym Wielisławiu, pozostał w pamięci okolicznych wiernych i wszystkich, którzy go znali, jako wypróbo-wany przyjaciel i przewodnik duchowy. Zawsze dzielił się dobrami materialnymi z potrzebującymi, sam oby-wając się byle czym.

W swoim czasie jeździłem regularnie do sanato-rium do Polanicy Zdroju. Obowiązkowa była wtedy wi-zyta u Męża Bożego, by zaczerpnąć pokoju, pobożności, pogody ducha i pokornej ludzkiej serdeczności. Dzisiaj spoczywa na cmentarzu w Starym Wielisławiu, czczony jako orędownik u Boga, otoczony wdzięczną pamięcią. Oby ta pamięć nie zginęła.

Page 176: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona176

ZAKONNICE

Pierwsze zakonnice, z jakimi się w życiu spotykałem, to był siostry miłosierdzia – szarytki. Pracowały w Sie-dlcach w szpitalu. Kiedy wstąpiłem do seminarium, do-ceniałem wraz z innymi kolegami ich troskliwą opiekę i gotowość pomocy w rozmaitych kłopotach zdrowot-nych. W pamięci pozostała zwłaszcza siostra Helena, prawdziwie życzliwa i siostrzana. W seminarium gotowa-ły nam bezhabitowe siostry Serca Jezusowego, założone przez błogosławionego ojca Honorata Koźmińskiego. Bezhabitowe też były w Siedlcach siostry tereski i siostry benedyktynki oblatki w niedalekim Zbuczynie. Potem poznałem serafitki, benedyktynki od nieustającej ado-racji – sakramentki, loretanki, nazaretanki, urszulanki, karmelitanki, franciszkanki z Lasek, niepokalanki, kar-melitanki od Dzieciątka Jezus, urszulanki szare i wiele, wiele innych, których wyliczyć tu nie zdołam, choć da-rzę je wszystkie wielkim szacunkiem i uznaniem.

Często spotykamy się z pytaniem, czy łatwiej jest w życiu konsekrowanym kobiecie czy też mężczyźnie. Doświadczenie uczy, że jest bardzo wiele i mężczyzn i kobiet konsekrowanych odpowiadających na wezwa-nie Chrystusa z entuzjazmem i oddaniem aż do póź-nej starości. Są też zakonnicy-kapłani oraz zakonnice zgorzkniali i sfrustrowani, a nawet rzucający swe powo-łanie nie oglądając się na konsekwencje. A więc nie płeć odgrywa tu zasadniczą rolę.

„Jeśli oddać się Bogu, do oddać się na przepadłe” – mówiła błogosławiona siostra Sancja, serafitka, któ-ra poradziła sobie ze świętością bez wsparcia Niemców

Page 177: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 177

czy Rosjan. Chodzi o to, czy człowiek zaufa bezkompro-misowo Osobie – Jezusowi, który z miłości powołuje do szczególnych zadań w Kościele i daje moc do ich wyko-nania. Jeśli się mocno wierzy i przejmuje na serio miło-ścią Boga, to gdy nawet początkowo jest trudno, powoli serce się rozszerza i wtedy, jak mówi święty Benedykt, biegnie się drogą powołania. Siostra zakonna, która w wierze zakocha się wprost w Panu Jezusie, nie bę-dzie miała pretensji o to, że nie jest kapłanem, nie ma w Kościele jakiegoś znaczącego miejsca, nie może się na zewnątrz pokazać. Może całe życie spędzić w ogro-dzie, choć wolałaby pracować z dziećmi lub młodzieżą. Czasem powołaniem jest troska o chorych we wszelkich jej wymiarach, zakrystia, ale i wykładanie na uniwersy-tecie („kolana się pode mną uginały, gdy szedłem na eg-zamin do tej siostry” – mówił pewien ksiądz, bynajmniej nie lękliwy).

Pełne zaufania oddanie się Bogu, zdanie się całko-wite na Jego wolę sprawia, że prowadzi On drogami, których istnienia trudno było nawet przypuszczać. Czy zwyczajne dziewczyny spod Węgrowa lub innych okolic przypuszczały, wstępując do sercanek, że dane im bę-dzie przez ćwierć z górą wieku uczestniczyć w niepowta-rzalnym misterium Papieża Polaka na Watykanie? Czy dziewczyna z Albanii, odpowiadając na głos Pana, mogła się spodziewać, że stanie się sławną na cały świat Matką Teresą? Czy nazaretanki, przeżywające w Nowogródku razem z jego mieszkańcami dole i niedole okupacji ro-syjskiej i niemieckiej, wstępowały do zakonu po to, by zakończyć życie – ofiarowane zresztą za ojców rodzin – w leśnym dole, zamordowane przez Niemców, nie mo-gących się potem nadziwić:

– Jak one szły na śmierć, jak one szły?!

Page 178: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona178

Mówi się, że diablica jest gorsza od diabła, a za to anielica lepsza od anioła. W moim życiu spotkałem tyl-ko trzy siostry, które można by nazwać diablicami, gdy-by nie to, że i tak w końcu wszystkie ukorzyły się przed Bogiem. A jeszcze jedna była nieomylna.

– Ja się nigdy nie mylę – wyznawała z przekona-niem, budzącym wątpliwości...

Wstyd mi jako mężczyźnie, ale obawiam się, że kon-sekrowanych „diabłów” spotkałem więcej. I to u wielu nie doszukałem się oznak nawrócenia. Natomiast za-konnic-anielic jest na szczęście wiele.

Coś z życia na koniec.Nieżyjący już dzielny pijar ojciec Wróbel, chciał od-

wiedzić znajomą leciwą zakonnicę. Wskazano mu drogę do zakonnej pralni. Tam, w kłębach pary, drobna staru-szeczka płukała bieliznę.

– Siostro! – zirytował się zakonnik. – Co to za przeło-żona, jak ona mogła wyznaczyć siostrę do takiej roboty!

– Ależ nikt mnie nie wyznaczał. Do cięższej robo-ty jestem niezdolna, ale płukać jeszcze mogę... Tak wszystko oddać Panu Jezusowi, do samego końca, żeby robaczki miały jak najmniej roboty – odpowiedziała z uśmiechem, podnosząc nad wodę kosteczki palców, przez które prześwitywała już wieczność...

Dziękujemy Wam, Siostry!

Page 179: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

z.

ŻEBROWSKI Ziemowit – nauczyciel języka polskiego na tajnych kompletach w Siedlcach

Przedwojenne nauczanie odbywało się w systemie: sied-mioklasowa szkoła powszechna, cztery klasy gimnazjum i dwie klasy profilowanego liceum. Zwykle do gimna-zjum szło się już po szóstej klasie. Podczas wojny zaliczy-łem jednak i siódmą klasę tolerowanej przez Niemców szkoły podstawowej, w nadziei, że może coś się zmieni, ale w 1942 roku jeszcze nic się nie zmieniło. Podjąłem więc naukę na tajnych kompletach gimnazjum bisku-piego. W mieście działała też szkoła rolnicza, do której uczęszczało się raz w tygodniu, a która była pomyślana jako kamuflaż wobec okupanta dla wszystkich potajem-nie uczących się w szkołach średnich ogólnokształcą-cych. Polskiego uczył nas profesor Ziemowit Żebrowski. Szczupły, jasna cera, ciemne włosy. Przyzwoicie, choć biednie ubrany, gorący patriota, doskonale znający przed-miot i bardzo wymagający. Gdy ktoś się nie przygotował, wtedy z taką dziwną pasją szeptał: „Dwója, dwója” – i wpi-sywał stopień do małego notesiku. Były w nim nazwiska zapisane jakimś szyfrem i stopnie, również zaszyfrowane. Szyfr, jak przystało na pojętnych uczniów, odcyfrowaliśmy dość szybko: „–” niedostateczny, „I” dostateczny, „<” do-bry, „X” bardzo dobry. Plus lub minus były oznaczane

Page 180: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona180

kropeczkami z jednej lub drugiej strony. Te same znaki stosowałem później, gdy już sam uczyłem religii.

Dziwne, że będąc bardzo patriotycznie nastawiony, nie przykładałem się początkowo do nauki polskiego. Chociaż na kompletach na lekcji w prywatnym miesz-kaniu było nas tylko siedmiu, ośmiu chłopców, robi-łem rozmaite psikusy, na przykład podczas poważnego wykładu profesora: „Nasz bohater narodowy Tadeusz Kościuszko...” – wpadałem z teatralnym szeptem: „... szedł pod łóżko, złapał szczura, krzyczy hura...”.

Toteż gdy przyszło do omawiania klasy przy podsu-mowaniu okresu (dzisiaj – semestru), słyszeliśmy: „No i Knabit. Ach ten Knabit, ten Knabit. Nie uważa, przeszka-dza, naśmiewa się z naszych bohaterów narodowych...” i tak dalej w podobnym tonie. Uwagami się jednak prze-jąłem i na koniec roku miałem „piątkę”. W drugiej klasie uczyła nas już pani Dobrzańska, żona profesora KUL-u, a o panu Żebrowskim więcej nie słyszałem...

ŻYDZI SIEDLECCY

Gdy zaczęła się druga wojna światowa, rozpoczynałem pią-tą klasę szkoły powszechnej. W poprzednich latach chodzi-łem do szkoły z koleżankami i kolegami Żydami. W pamięci nie pozostały mi żadne wydarzenia, które by świadczyły o jakichś problemach rasowo-narodowościowych wśród uczniów. W mieście natomiast trwała akcja nie kupowania w sklepach żydowskich. Były one bacznie obserwowane

Page 181: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 181

przez określonych ludzi, dzisiaj nie mam pojęcia jakich. Robiących w nich zakupy Polaków obdarzano przykleja-ną do pleców kartką z nadrukowaną na niej czarną świnią i napisem: „Ta świnia kupuje u Żyda”. Tak udekorowany przeszedł kiedyś przez pół miasta ku zrozumiałemu za-interesowaniu przechodniów ówczesny proboszcz parafii św. Stanisława, widać nie antysemita.

Pod okupacją niemiecką Żydzi nie mieli prawa posy-łania dzieci do szkół. Pamiętam, jak nasza wychowaw-czyni na początku roku przy sprawdzaniu listy, widać ze starego jeszcze dziennika, wyczytała nazwisko żydow-skie i zaraz przeprosiła: „Bo ich już nie ma”.

Potem powstało getto, w którym nie tylko zamknię-to Żydów siedleckich, ale i tych spędzonych z okolicz-nych miejscowości. Wiadomo, że warunki tam były straszne. Przede wszystkim głód. Co się działo w get-cie, wiedzieliśmy od Żydów, którzy byli zatrudnieni przy wykonywaniu rozmaitych posług w prywatnych miesz-kaniach niemieckich urzędników. Zapamiętałem szcze-gólnie dwóch – Abramka, bardzo miłego, o wybitnie semickich rysach twarzy, dość szybko rozstrzelanego przez Niemców ku naszemu wielkiemu żalowi i Hen-ryka Pieńka. Ten drugi nie był za bardzo do Żyda po-dobny. Znał doskonale język niemiecki, więc pomagał mi w nauce, jako że w szkole niemiecki był obowiąz-kowy. Pamiętam, że pytałem go, jak jest po niemiec-ku: platfus. Uśmiał się wtedy setnie. Nauczył też mnie jeździć na rowerze. Jako policjant w getcie musiał (wła-śnie, czy musiał!?) pomóc żonie, dzieciom i całej swej rodzinie w wyjeździe po śmierć do Treblinki. Sam prze-żył dzięki polskiej pomocy. Wrócił do Siedlec po wojnie i chciał się nawet żenić z moją Mamusią. Skończyło się na tym, że Mamusia została... jego chrzestną matką.

Page 182: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona182

Z wdzięczności bowiem dla Kościoła i katolików całko-wicie dobrowolnie przyjął chrzest. Mamusia w czasie ob-rzędu chrzcielnego występowała w żałobie po Tatusiu. Obrzędy wstępne odbywały się pod chórem. Rozeszła się wśród znajomych pogłoska, że „Knabitowa wzięła ślub, a że z Żydem przechrztą, to pod chórem i w czar-nym welonie”. Nowy członek Kościoła ożenił się więc z jakąś nie starą jeszcze blondynką, potem wyjechał do Kolumbii i kontakt się urwał.

Dzielnicę niemiecką, w której wtedy jeszcze miesz-kaliśmy, oddzielał od getta tylko mocny płot z drutu kolczastego. Tu i ówdzie były w nim słabsze miejsca, a nawet jakaś dziura. Tam to wraz z siostrą – jako ma-łym dzieciom było nam łatwiej – zanosiliśmy ostrożnie menażki z jedzeniem naszykowanym przez Mamusię, a w stosownym czasie odbieraliśmy je puste.

W któreś święta Bożego Narodzenia Niemcy spali-li synagogę. Zginęło wtedy wielu Żydów. Nie słyszałem, by Polacy się z tego cieszyli. Wielu mówiło, że po nich przyjdzie kolej na nas. Trudnym przeżyciem była likwi-dacja getta. Wygłodniałych i spragnionych Żydów z Sie-dlec i z okolicznych miasteczek Niemcy pędzili na rampę przy dworcu kolejowym. Za próbę najmniejszej nawet po-mocy groziła śmierć. Nieszczęśników wieziono stłoczo-nych w wagonach towarowych do pobliskiej Treblinki. Oświęcim funkcjonował wtedy w naszej świadomości jako miejsce kaźni Polaków, a nie Żydów. Widziałem, jak Niemiec zastrzelił Żyda, gdy ten próbował uciec z trans-portu. Widziałem trupy, które leżały przez pewien czas na ulicach wiodących do dworca kolejowego. A żydowscy policjanci za cenę przedłużenia życia gorliwie pomagali przy kierowaniu swoich współwyznawców na śmierć.

Opustoszałe getto zostało dokładnie splądrowane. Cenniejsze rzeczy zabrali Niemcy, a resztę zostawiono

Page 183: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 183

policjantom i tym, którzy mimo zakazów niemieckich, wynosili po cichu, co się dało. Oczywiście w imię soli-darności można było niczego nie ruszać. Ale trzeba zro-zumieć, w jakiej biedzie, często wprost w nędzy, żyła wtedy znaczna część Polaków.

O ile sobie przypominam, u mnie w domu niczego z getta nie było.

Po wojnie bardzo niewielu Żydów wróciło do Siedlec. Niestety wielu z nich kojarzyło się w oczach ogółu lud-ności z władzą komunistyczną, polską i rosyjską, która bez pardonu likwidowała przeciwników politycznych, mordując wielu i wywożąc do Rosji.

Jako piętnastoletni chłopiec słuchałem z pewnym rozdarciem słów Mamusi, z którą okazywaliśmy udrę-czonym Żydom tyle współczucia i pomocy: „Okropne jest to, co Hitler zrobił z Żydami, ale pomyśl, co by to było dzisiaj, gdyby oni wszyscy zostali...”.

Warto o tym mówić teraz, gdy mamy tyle rozmaitych kontrowersji na temat antysemityzmu. Zwróciłem się przed paru laty do kogoś z „Tygodnika Powszechnego”, by ogłosić ankietę na temat dobrych Żydów. Ciekawe byłyby świadectwa ludzi, którym Żydzi odwdzięczy-li się za przechowanie podczas okupacji, których rato-wali przed gwałtami i rabunkami radzieckich żołnierzy, których ostrzegali przed wywózką w głąb Rosji, których wyciągnęli z więzień ubeckich i uratowali od śmierci czy też niesłusznego wyroku. Niestety, do dzisiaj o ta-kiej ankiecie nie słyszałem. Podobno książkę taką opra-cowała pani Elżbieta Isakiewicz, uważana kiedyś przez wielu za wojującą antysemitkę. Ale do tej książki nie udało mi się dotrzeć.

Page 184: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona184

* * *

1968 – MARZEC

Wystąpieniami studenckimi przejęli się w klasztorze zwłaszcza młodsi mnisi. Dziwiło nas to, że robotnicy zasadniczo nie poparli studentów. Ale byliśmy całym sercem po stronie manifestujących, mając nadzieję, że ten zryw oznacza początek jakiejś znaczącej przemia-ny. Tymczasem ojciec Bernard Turowicz wylewał kubeł zimnej wody na wszystkie rozpalone głowy.

– Słuchajcie – mówił – tutaj nie ma żadnego zrywu, to wszystko manipulacja, będąca efektem sporów we-wnątrzpartyjnych. Nie ma więc potrzeby przejmowania się tym – przekonywał i złościł się, kiedy pasjonowali-śmy się tymi wydarzeniami.

Głosiłem w tym czasie rekolekcje w „Beczce” u domini-kanów. Miały to być według zapowiedzi rekolekcje radosne. Nie wszędzie jednak było radośnie i bezpiecznie. Nieopodal, na Uniwersytecie Jagiellońskim, słynny występ urządził so-bie zespół mocnego uderzenia „niebiesko-czarni”, pałując każdego, gdzie popadło. Później żartowano, że w ankietach personalnych członkowie tego teamu wpisywali sobie w ru-bryce „wykształcenie”: jeden dzień na uniwersytecie.

Ojciec Tomasz Pawłowski, duszpasterz „Beczki”, pole-cił mi pewnego wieczoru, bym konferencji rekolekcyjnej

Page 185: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 185

nie skończył przed dwudziestą pierwszą, gdyż nie wiem jakim sposobem, udało mu się dogadać z władzami, że wtedy już młodzież będzie mogła wyjść z kościoła spokoj-nie. Gadałem więc i gadałem o mszy świętej. Do awantur nie doszło, ale konferencja była przez niektórych słucha-czy ostro skrytykowana, że ględzenie, że rozmycie, że wy-jaśnianie wszystkiego bez stawiania problemów itd. Na szczęście byli i tacy, którzy i z takiej właśnie konferencji ja-kiś pożytek duchowy odnieśli...

A potem na porannej „siódemce” modlono się pod-czas modlitwy powszechnej „za tych, którzy nas wczoraj bili”. To była piękna lekcja i wspaniałe świadectwo stu-dentów – ani cienia zemsty i nienawiści.

Oczywiście miał rację ojciec Turowicz – wydarzenia marcowe stanowiły pretekst do załatwienia personalnych rozgrywek i rozprawienia się z syjonistami. Rzecz jasna, o tym, kto do nich należał, decydowała wyłącznie partia. Mówiono o pewnym profesorze uniwersyteckim pocho-dzenia żydowskiego, że zmuszany do złożenia oświadcze-nia antysyjonistycznego, ripostował: „Korespondentem «Trybuny Ludu» nie byłem i nie będę”.

Nie jest wykluczone, że musiał opuścić Polskę. Niestety, do dzisiaj tę partyjną nagonkę na Żydów wy-

pomina się niesprawiedliwie całemu naszemu narodowi.

1970 – GDAŃSK

Niewiele z tego okresu pamiętam. Przebywałem wów-czas w Izabelinie pod Warszawą. Nie było tam telewizora,

Page 186: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona186

radia mało kto słuchał, więc zamieszki na Wybrzeżu minęły prawie niezauważone. Pamiętam jedynie, że przy śniadaniu proboszcz tamtejszej parafii powiedział: „Zamiast jednego «gie», mamy drugie «gie»”.

Okazało się, że Gomułkę, który „nie widział proble-mów klasy robotniczej”, zastąpił Gierek. Trudno było traktować tę zmianę jako zapowiedź większych zmian w niereformowalnym systemie. Powagę i tragizm tam-tych wydarzeń doceniłem dopiero później, kiedy przy-jeżdżałem do Gdyni i dowiadywałem się, jak wiele rodzin wtedy ucierpiało, ile było ofiar. Wydaje się, że grudzień 1970 jeszcze bardziej zniechęcił mieszkań-ców Wybrzeża do komunizmu i zapisał się w ich pamię-ci mocniej niż stan wojenny.

1976 – RADOM

Odnosiliśmy się do tych wydarzeń z pewnym dystan-sem. Wystąpienia robotników w Radomiu i Ursusie były kolejnym potwierdzeniem tego, że Polska jest niczym wulkan, który nieustannie kipi i niebawem wybuchnie z całą siłą. Władze maskowały swą bezradność kolejną demonstracją siły. Charakterystyczną rzeczą było, że przez pewien czas nie sprzedawano biletów kolejowych do Radomia. W społeczeństwie potęgował się ruch opo-ru, który bez względu na konsekwencje działał coraz bardziej jawnie, co się najbardziej zaznaczyło w działal-ności KOR-u.

Page 187: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 187

W klasztorze życie duchowe, duszpasterskie i nauko-we płynęło tak intensywnie, że nie czuło się grozy, infil-tracji i inwigilacji funkcjonariuszy bezpieki. Wprawdzie wiedzieliśmy, że wszędzie ich pełno, jednak klasztor wydawał się miejscem szczególnie bezpiecznym. W ta-kim przekonaniu utwierdzała nas, pewnie celowo rozpo-wszechniana, bajeczka o tym, że Służba Bezpieczeństwa ma wszędzie swoich ludzi z wyjątkiem Bielan i Tyńca. Czas pokazał, że jednak tak nie było...

1978 – 16 PAŹDZIERNIKA

Wybór Polaka na Stolicę Piotrową był i zarazem nie był zaskoczeniem. Wiadomo przecież, że Wujek Karol, bi-skup i kardynał Wojtyła to postać absolutnie nieprze-ciętna, ale dopiero gdy po trzydziestu trzech dniach Jan Paweł I nagle zmarł, przypomniały mi się dwa znamien-ne zdarzenia.

Ceniony malarz Karol Pustelnik, po ujrzeniu zdję-cia naszego kardynała wykonanego przez jakiegoś foto-grafa z Mediolanu, tak bardzo zafascynował się twarzą Karola Wojtyły, że postanowił namalować jego portret. „Ależ to wielki, wspaniały człowiek” – nie mógł się na-dziwić, jakby przeczuwając, że chce portretować czło-wieka, który zostanie papieżem.

Innym symptomem, wskazującym na to, że głową Kościoła może zostać Polak, były relacje grupy księży, którzy przyjechali do Tyńca po konklawe, na którym

Page 188: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona188

wybrano Jana Pawła I. Nie dociekałem, skąd dotarły do nich te informacje, ale opowiadali, iż nasz kardynał tak-że otrzymał głosy i był poważnym kandydatem.

Mimo tych znaków i opinii sugerujących, że takie rozstrzygnięcie jest możliwe, wydawało mi się ono nie-prawdopodobne, „skała zbyt wysoka”. Atmosferę na-dziei podsycił jednak ojciec Dominik, który po powrocie z kurii, a działo się to zaraz po śmierci Jana Pawła I, opowiedział, że na Franciszkańskiej pojawili się włoscy dziennikarze, którzy chcieli „wszystko o Wadowicach”. „Oni uważają go za poważnego kandydata na papieża” – przekonywał, ale i tak nie dowierzaliśmy.

Nie mówiło się o tym także w niedzielę 15 paździer-nika podczas celebrowanej na Wawelu mszy z okazji święta Królowej Jadwigi. Nawet biskup Jan Pietraszko z pewną nawet niecierpliwością odrzucał możliwość wy-boru naszego metropolity...

Nazajutrz miałem ciekawą rozmowę telefonicz-ną z zaprzyjaźnioną dentystką. Zagadnęła mnie, jak to będzie z tym wyborem. Odpowiedziałem – nie wiem, dlaczego – że zapewne nowego papieża poznamy we wtorek, 17 października. Przekonywałem, że to dzień konsekracji biskupiej Piusa XII, urodzin Jana Pawła I i wspomnienie świętej Marii Małgorzaty Alacoque. I na tym rozstaliśmy się. Było kilka minut po 18.00. O 18.30 rozpoczynało się spotkanie oazowe.

Przed wyjściem z celi włączyłem moją chrypiącą „Szarotkę” (marka jednego z pierwszych, przenośnych radioodbiorników – przyp. red.), licząc, że uda mi się usłyszeć najświeższe informacje z Watykanu. Nie było to takie proste, bo trzeba było szukać stacji na krót-kich falach. W końcu wreszcie z placu św. Piotra zaczął dochodzić charakterystyczny szum. Poprzez trzaski

Page 189: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 189

i szmery dowiedziałem się, iż dym jest biały, w poko-jach watykańskich pozapalały się światła i ustawia się już Gwardia Szwajcarska.

Chwyciłem „Szarotkę” pod pachę i popędziłem na dół do młodzieży oazowej, obwieszczając, że chyba pa-pież został wybrany. Zaczęliśmy wspólnie nasłuchiwać, ale buczenie zakłócało odbiór. Jednak od czasu do cza-su w niewyraźnych komentarzach zaczęło przewijać się imię i nazwisko Karol Wojtyła. Chyba nie było innego powodu jak ten, że został wybrany. O 18.30 rozpoczy-nała się audycja w języku czeskim. Usłyszeliśmy naj-pierw dzwony, potem hymn „Ty jesteś Piotr” i wreszcie: „Mamy papieża! Księdza kardynała Karola Wojtyłę, któ-ry sobie przybrał imię Jan Paweł II!”.

Rozległ się jeden wielki wrzask jak na stadionie pił-karskim. Cała oaza oszalała z radości. W kościele mszę świętą odprawiał ojciec Jerzy. Zaczekałem na odpowied-ni moment, w czasie „Święty, święty” podszedłem do niego i szepnąłem: „Karol Wojtyła – Jan Paweł II!”.

Potem ludzie opowiadali, że ojciec Jerzy zbladł...Do jednej z parafianek tynieckich wpadła podekscy-

towana sąsiadka, dzieląc się tą niepojętą wiadomością, że nasz kardynał został papieżem. „Proszę ojca, wstały-śmy i odśpiewały Magnificat...”.

Opowiadano też o tym, jak zareagował na wie-ści z Watykanu przywódca radziecki sekretarz Leonid Breżniew.

– Towarzyszu pierwszy sekretarzu, czy wiecie, że Polak został papieżem? – oznajmiono mu.

A on na to: – Kto? Gierek?– Nie, Wojtyła.– No, to chwała Bogu – odetchnął z ulgą.

Page 190: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona190

Podobna opowiastka krążyła po Warszawie. Na wiadomość o wyborze nowego papieża, jaką Stanisław Kania przekazał Edwardowi Gierkowi, pierwszy sekre-tarz partii podobno krzyknął: „Rany Boskie!”.

Bardzo to wydarzenie przeżywano w Komitecie Centralnym, nie wiedząc, jak zachować się w tej sy-tuacji. W końcu uznano, że lepiej gdy Wojtyła jest na Watykanie niż prymasem w Warszawie.

We wtorek, dzień po zakończonym konklawe, uczest-niczyłem w dorocznym spotkaniu mistrzów nowicjatu, które prowadził ksiądz wizytator Tadeusz Gocłowski, dzisiejszy metropolita gdański. Tematem obrad były uczucia u wychowanków. Co ciekawe, ani przewodni-czący konferencji w swym pięknym wystąpieniu, ani nikt inny nie podjął tematu wyboru Polaka na papieża. W końcu nie wytrzymałem i z pewną dozą humoru po-prosiłem o głos:

„Mówiąc o uczuciach, uważam, że wzorem opanowa-nia uczuć jest nasz czcigodny przewodniczący – powie-działem. – Takie wielkie wydarzenie, na skalę światową i całego Kościoła, a on przez półtorej godziny z godnym podziwu spokojem, niewzruszony prowadzi obrady”. No i obrady uwzględniły wreszcie aktualne wydarzenia.

1980 – SIERPIEŃ

Narodziny NSZZ „Solidarność” śledziliśmy z uwa-gą w telewizji, w której było coraz więcej elementu

Page 191: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 191

religijnego. To zapewne efekt pierwszej pielgrzym-ki do ojczyzny Jana Pawła II, choć znakiem przemian była inauguracja jego pontyfikatu, kiedy powiedzia-no, że cała Polska siedziała wtedy przed telewizorami. Oczywiście historycznym momentem było wynegocjo-wanie przez robotników licznych postulatów, ale nie tylko tych o charakterze bytowym. Wśród nich zapi-sano także prawo do transmisji radiowej i telewizyjnej niedzielnej mszy świętej.

Znamienne, iż dotychczasowe ruchy społeczne prze-ciwko „panom” były wystąpieniami ateistycznymi, rów-nież przeciwko klerowi, a tymczasem „Solidarność” znalazła sprzymierzeńca w Kościele. Jakież przejmu-jące świadectwa obserwowaliśmy wśród strajkujących robotników. Zdeterminowani w walce, prawdziwie so-lidarni, kiedyś topiący swe frustracje w alkoholu, wów-czas wylewali go do kanału.

„Solidarność” skupiła potężną armię ludzi – dziesięć milionów. Cała partia miała wtedy dwa miliony człon-ków. Dwa miliony – cóż to za siła? Tylu ludzi przycho-dziło na krakowskie Błonia, by spotkać się z Janem Pawłem II. Kiedy jako komentator liturgiczny patrzyłem na nich z wysokości papieskiego ołtarza, uzmysłowiłem sobie, że na jednej łące można by pomieścić całą PZPR.

„Solidarność” – najkrócej mówiąc – to była przede wszystkim wielka radość, ale zarazem i obawa. Radość, bo ruch ten był pod wpływem ideologii chrześcijańskiej, choć równocześnie od samego początku uwidaczniały się pewne tarcia między przywódcami spierającymi się o wpływy i metody działania, ale niewątpliwie także już wtedy walczącymi o władzę.

To bardzo szeroki i trudny do obiektywnej oceny te-mat, zważywszy, ile znalazło się w „Solidarności” ludzi

Page 192: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona192

różnych opcji. Za tę postawę, pełną zaufania do każde-go, przyszło jej później zapłacić wysoką cenę.

Z drugiej jednak strony, obok radości, odczuwało się niebezpieczeństwo. „Solidarność” otworzyła w swej naiwności podwoje dla wszystkich – partyjnych, jak i bezpartyjnych. Do związku wstępowali nawet ci z towa-rzyszy – co obserwowałem w ówczesnym województwie leszczyńskim, gdzie przebywałem – którzy nie bardzo mieli na to ochotę. „Macie wejść i czekać” – dostawali polecenie od swych zwierzchników. Po co weszli, prze-konano się, gdy został ogłoszony stan wojenny.

Reasumując, nie wszystko wyszło tak, jak mia-ło wyjść. Pozostał nawet pewien zawód i rozczarowa-nie, ale „Solidarność” jako ruch społeczny była czymś bezprecedensowym. Kiedy negocjacje w Gdańsku do-biegały końca, nasi przełożeni zawiesili porządek zajęć i modlitw w klasztorze, by zaczekać aż zostaną podpisa-ne porozumienia.

1981 – 13 GRUDNIA – STAN WOJENNY

Na tę niedzielę miałem umówione rekolekcje dla studen-tów w kościele św. Bartłomieja w Nowej Hucie-Mogile. Sytuacja w kraju od dłuższego czasu była napięta, cią-gle coś się działo, prowokacja goniła prowokację – a to w Toruniu, Krakowie, Warszawie, Jastrzębiu, a to w Bia-łymstoku oraz Szczecinie, a wcześniej w Świdniku i Lu-blinie, gdzie wszystko na dobre się zaczęło. Atmosferę podgrzewały dochodzące głosy, że skrajne elementy

Page 193: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 193

w „Solidarności” dążyły do konfrontacji. Sytuację łago-dził Ksiądz Prymas, który na sądy zdeterminowanych związkowców, pogodzonych z tym, że może dojść do rozlewu krwi, miał im odpowiedzieć: „A kto panom dał prawo do szafowania polską krwią?!”.

W podobnym tonie wypowiadał się kiedyś prymas Stefan Wyszyński. „Nie darowałbym sobie, gdyby z po-wodu jakiegoś mojego niedopatrzenia jedno dziecko straciło życie”.

Kotłowało się bardzo, ale – oczywiście – nie wiedzieli-śmy nic o wprowadzeniu stanu wojennego. W niedzielę, jak zwykle na mszy o 6.30, kościół był pełny. Potem spo-kojnie zjadłem śniadanie i po 8.00, niczego złego nie przeczuwając, wyjechałem ze znajomym taksówkarzem do Mogiły. Przy przystanku autobusowym trochę zdzi-wił nas tłum oczekujących, ale tłumaczyliśmy to sobie kolejnym strajkiem. Specjalnie nie przyciągnął też na-szej uwagi żołnierz z karabinem w ręku, stojący na ulicy Praskiej. Wszędzie było pełno ludzi idących do kościo-ła lub z niego wracających. Dopiero bliżej Nowej Huty włączyliśmy radio i usłyszeliśmy głos Jaruzelskiego. Wystąpienia nie słuchaliśmy od początku, więc wciąż nie wiedzieliśmy, co miały znaczyć słowa, że „historia oceni, czy dobrze zrobiliśmy”. Ale co zrobiliśmy?

Zaczęliśmy się niecierpliwić. Dopiero, kiedy wysie-dliśmy z auta na dziedzińcu kościelnym, ojciec Paweł Mynarz, cysters, uświadomił nas, co w istocie się stało.

Była radosna trzecia niedziela adwentowa. I jak w tej sytuacji głosić radosne kazanie? W kościele aż wrzało od pogłosek, że kogoś aresztowano, kogoś pobito, a jesz-cze ktoś uciekł zomowcom. Nastrój grozy potęgowała bliskość huty, gdzie robotnicy zabarykadowali się przed szturmem uzbrojonych oddziałów. Pamiętam, że w homilii

Page 194: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona194

powiedziałem: „Wszyscy – ci, którzy prowadzą i ci, którzy są prowadzeni – jesteśmy w ręku Pana Boga. Jemu zaufaj-my przy Jego pomocy przetrzymamy «smutny ten czas»”.

Nazajutrz wpadłem do pani profesor Zenomeny Płużek. Grupa intelektualistów – jakiś pisarz, dyploma-ta, ludzie nauki, ale chyba też ktoś związany z działalno-ścią polityczną za granicą – rozprawiali nad tym, co się stało i jak dalej rozwinie się sytuacja. Ktoś wtedy powie-dział: „Jeśli zdecydowano się na użycie siły, to jest znak, że komunizm się kończy”.

Przypomniałem sobie te słowa kilka lat później. Potem otrzymaliśmy wiadomość, że internowani

wiezieni w zimnym samochodzie-budzie domagali się włączenia ogrzewania, bo mróz był duży. Gdy wreszcie zomowcy spełnili ich żądania, jeden ze strażników po-wiedział: „Ale pamiętajcie o tym, gdy wy nas będziecie wieźli”. Czuło się, że to rozpaczliwe użycie siły było zna-kiem słabości władzy i systemu.

W następną niedzielę w Tyńcu mimo zakazu zgro-madzeń modliło się, bo tego nie zabraniano, parędzie-siąt osób z „Odrodzenia”... Mimo dramatyzmu sytuacji, nie traciliśmy nadziei.

Co natomiast zostało mi najbardziej w pamięci, to świadomość wielkiej solidarności zagranicy z Polską. Do placówek kościelnych, do Tyńca także, przychodziło mnóstwo paczek z darami. Najwięcej z Niemiec, ale tak-że i z Francji, Szwecji oraz innych krajów. Było ich tak dużo, że w Wielką Sobotę 1982 roku, po rozładowaniu kolejnego tira, postanowiliśmy z radą parafialną ofiaro-wać świąteczną paczkę każdemu mieszkańcowi Tyńca, bez względu na to, czy jest wierzący czy partyjny, chodzi do kościoła, czy też go omija.

Page 195: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 195

Wszystko, co przychodziło w transportach, było rarytasem. Dzieci cieszyły się czekoladą, ba, kolek-cjonowały nawet kolorowe papierki ze słodyczy. Bo sklepowe półki świeciły pustką, chociaż magazyny były pełne towaru. Jeśli kapitalizm jest wyzyskiem człowie-ka przez człowieka, to komunizm – odwrotnie, jak mó-wił powtarzany w owych czasach dowcip. Pamięć o tej solidarności Europy z Polską sprawiła, ze jeden z póź-niejszych Tygodni Miłosierdzia obchodzono pod hasłem „Miłosierdziem zobowiązani”. Czynienie miłosierdzia nie jest tylko aktem łaskawości wobec potrzebujących. To obowiązek wdzięczności.

– W klasztorze – z tego, co mi wiadomo – nikt się nie ukrywał przed internowaniem. Chyba że był tak dobrze za-konspirowany, iż nawet zakonnicy o tym nie wiedzieli.

Kontrolą korespondencji i rozmów telefonicznych nie przejmowaliśmy się za bardzo. Natomiast przejmo-waliśmy się i to bardzo losem cierpiących, rodzin osób, które zostały zamordowane przez siły bezpieczeństwa i wszystkich, których dotknęły jakiekolwiek represje.

1989 – „OKRĄGŁY STÓŁ”, WOLNE WYBORY

„Zaczęliśmy nowy rok 1989, po którym się wiele spodzie-wamy” – to był proroczy sygnał, jaki otrzymałem w pry-watnym liście od Ojca Świętego w styczniu. Władze, istotnie, uginały się przed społecznymi roszczeniami, okazały także pewne zrozumienie dla postulatów Kościoła.

Page 196: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona196

Ksiądz prymas Józef Glemp jednak nie wierzył w poważ-niejsze zmiany. Przekonany, że system będzie trwał, apelował, by unikać konfrontacji i zachęcał do spokoj-nych działań, które umożliwią Kościołowi większą swo-bodę w wypełnianiu swej misji. W tej atmosferze doszło do „okrągłego stołu”, który dzisiaj rozmaicie jest oce-niany. Z jednej strony mówi się, że było to najbardziej sensowne wyjście, a z drugiej słyszało się głosy, że gdy-by opozycja orientowała się, jak słaba już wówczas była partia, to jeszcze by zaczekała. Skłaniam się do opinii, że to właśnie sama władza prowokowała łagodniejszą (?) opozycję do jak najszybszego rozpoczęcia dysku-sji bez udziału ugrupowań skrajnych, by przygotować dla siebie „miękkie lądowanie” po odejściu. Niejako po-twierdzałyby taką ocenę słowa ostatniego pierwszego sekretarza Mieczysława Rakowskiego, który na czynio-ny mu przez towarzyszy zarzut, że oddaje władzę, miał powiedzieć: „Wiemy, co oddajemy”.

Wiadomo, gospodarka już wtedy ledwo dyszała i w każdej chwili krajowi groziła totalna klęska, więc le-piej było zrzucić z siebie odpowiedzialność. Oczywiście „towarzysze” doskonale się zabezpieczyli. Posiadanie w ręku wojska, policji i administracji państwowej prze-stało być atrybutem władzy. Przerzucili się więc na banki i państwowe spółki. Można powiedzieć, że jako pierwsi się sprywatyzowali. Swe ideały sprytnie przenie-śli do biznesu.

Wybory – nie do końca demokratyczne – przyniosły całkowity sukces „Solidarności”, która zdobyła 100 pro-cent miejsc w Senacie i wszystkie możliwe do uzyska-nia miejsca w Sejmie. Gdy jednak 4 czerwca Joanna Szczepkowska ogłosiła, że komunizm się skończył, lu-dzie nie wyszli na ulice fetować, nie było widać euforii.

Page 197: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 197

Byliśmy wszyscy zmęczeni i chyba jeszcze niedowie-rzający, że reżim upadł. To tylko władza komunistycz-na wiedziała, iż to już jej koniec, natomiast naród nie był chyba o tym przekonany.

Ja również nie popadałem w przesadny optymizm. Przebywałem wówczas w Lubiniu i raczej w spokoju oczekiwałem dalszego biegu wypadków. Euforię studzi-ła beznadziejna sytuacja gospodarcza kraju. Zresztą do dzisiaj nie można sobie poradzić ze skutkami ówczesnej gospodarczej zapaści i sporo ludzi objawia zniechęce-nie zmianami. Zwłaszcza ci, którzy przed narodzinami „Solidarności”, mimo wszystkich uciążliwości, jakąś sta-bilność mieli. Tak czy owak przez dwa kolejne lata mo-gliśmy obserwować, jak czerwona władza różowieje, a nowa, we wszystkich jej odcieniach, nie może sobie wciąż ze wszystkim dać rady...

2005 – 2 KWIETNIA

Papież od dłuższego czasu był coraz słabszy. Tak nas przyzwyczaił do tej słabości, że właściwie już nie pa-miętaliśmy mocnego Ojca Świętego. Gdy kiedyś wrócił z pielgrzymki do Brazylii, na jego twarzy wyma-lowane było tak wielkie zmęczenie i cierpienie, że na-wet myślałem, by napisać do niego i prosić, by częściej się uśmiechał. Potem było już wiadomo, że to choroba uniemożliwiała mu swobodną mimikę. Z trudem mó-wił i poruszał się. Oczywiście czuliśmy nieuchronność

Page 198: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona198

upływu czasu, ale mimo to chcieliśmy, by był wśród nas jak najdłużej.

W lutym 2005 roku, na spotkaniu członków zarządu „Odrodzenia” we Wrocławiu, napisałem e-mailem list do Ojca Świętego. Obok pozdrowień i życzeń, umieściłem zapewnienie o modlitwie i pamięci. Odpowiedź otrzyma-łem w połowie lutego, ale już nie odpisywałem. Nadzieja pojawiła się, kiedy Ojciec Święty wyszedł ze szpitala, ale gdy utracił mowę, dotarło do nas jeszcze mocniej, że sy-tuacja jest bardzo poważna.

Z końcem marca, w piątek rano przed wyjazdem na doroczne Targi Książki w Warszawie, ojciec Wincenty powiedział, iż bardzo pogorszył się stan zdrowia Papieża. Impreza w Warszawie została otwarta, ale czuło się nara-stające napięcie, zwłaszcza po kolejnych komunikatach o stanie zdrowia Ojca Świętego. W sobotę poproszono mnie do TVN, a potem do Radia Plus. Rozmawialiśmy, oczywiście, o Janie Pawle II, jego roli w świecie, licz-nych podróżach i ostatniej pielgrzymce świata do Niego. Nieustannie nasłuchiwaliśmy kolejnych infor-macji agencyjnych. Wiadomości dające nadzieję, mie-szały się z najgorszymi. Jeszcze około 19.00 podano, że sytuacja jest ustabilizowana, ale po chwili – „nieodwra-calne zmiany”. Później – „Papież jest przytomny” i za-raz: „Ojciec Święty traci świadomość”.

Ze studia wyjechałem około 21.00 i kiedy przygoto-wywałem się do snu, siostry nazaretanki, gospodynie domu, w którym się zatrzymałem, poinformowały mnie, że właśnie odszedł. Pomodliłem się samotnie i umordo-wany całym dniem poszedłem spać.

Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy po śmier-ci tak bardzo mi bliskiego Papieża, sprowadzała się do tego, że już nigdy nie będzie tak, jak było. Dotyczyło to

Page 199: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 199

nie tylko jakości tego pontyfikatu, ale przede wszystkim faktu, że Jan Paweł II był Polakiem.

Muszę jednak szczerze przyznać, że zarówno śmierć, jak i pierwsze dni żałoby, rozgrywały się jakby poza mną. Dnia 10 kwietnia wyjechaliśmy z grupą gó-rali na doroczne, wcześniej zaplanowane, rekolekcje do Rzymu. I dopiero wtedy, gdy 13 kwietnia uklęknąłem przed grobem przykrytym jasną płytą ze złotymi litera-mi, dotarło do mnie, że Papież nie żyje. Jednocześnie, patrząc na te watykańskie groty, z grobowcami – z jed-nej strony Pawła VI i Piusa XI, z drugiej Benedykta XV, Piusa XII, Jana Pawła I – uświadomiłem sobie, iż w tym rzędzie 264 „kamyczków” budujących Kościół, znalazł się – owszem – wspaniały, lśniący przez blisko dwadzie-ścia siedem lat, ale przecież tylko jeden „kamyk” rodem z Polski.

Cóż, wszystko ma swój koniec, a historia toczy się dalej...

Wszakże, jak to zaśpiewali nad grobem górale:„Jana Pawła Imię nigdy nie zaginieAni na wiersycku, ani na dolinie...”.

Page 200: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

Od a do z.

ARTYSTA

Człowiek, który jest ponad rzemiosłem, wrażliwy, dążą-cy do ideału, często niezrozumiany przez otoczenie, któ-re najczęściej składa się z rzemieślników i nie-artystów.

BÓG

Jak to dobrze, że jest. Bez Niego nie da się odnaleźć sensu świata, życia i śmierci, radości i cierpienia. Nie powiedział jeszcze ostatniego słowa na temat naszej sy-tuacji polityczno-religijno-społecznej. Oby nie musiał nami zdrowo potrząsnąć.

CIERPLIWOŚĆ

Umiejętność bycia spokojnym i opanowanym, chociaż nie wszystko idzie po naszej myśli, a do tego tyle się nam rze-czy nie udaje. Bardzo potrzebna każdemu człowiekowi.

DOBRO

Towar dzisiaj deficytowy. Musi być silne, żeby mogło dać sobie radę ze złem. Zwraca się z prośbą do wszyst-kich mediów: Przedstawiajcie mnie bardziej atrakcyjnie!

Page 201: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 201

EGOIZM

Wielki oszust. Prowadzi człowieka do zajęcia się tylko sobą, nabywania bogactw i znaczenia, a gdy się okaże, że to wszystko nic nie warte, zostawia go samego.

FORTUNA

Marzenie optymistycznego obserwatora: niech będzie uczciwie przez wielu zdobywana i niech służy mądrze tym, którym się nie powiodło.

GŁUPOTA

Jedyne prawdziwe zło na tym świecie. Lubi się stroić w piórka postępu i wolności i w ten sposób zwodzi i nisz-czy każdego, kto się z nim zaprzyjaźni.

HONOR

Poczucie własnej godności w połączeniu z uznaniem godności innych. Czyni człowieka wielkim i szlachet-nym. Ale nie wolno „unosić się” honorem, bo można się ośmieszyć i wiele stracić.

IDEA

To nie tylko telefon komórkowy, ale szlachetna myśl, godna dobrego człowieka. Zdolna przemienić świat, byleby się w pewnych wypadkach nie zamieniała w ideologię.

Page 202: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona202

JEZUS

Żywy obraz Boga, czyli Bóg „przetłumaczony” na język ludzki. Dzięki Niemu nie błąkamy się w ciemności, ale mamy światło i siłę do wygrania swego życia.

KRAKÓW

Miasto, któremu życzymy całym sercem, by umia-ło wykorzystać fakt, że żył w nim, a potem przyjeżdżał Człowiek, któremu „każda cegła i każdy kamień” kró-lewskiego grodu były drogie, i by zawsze pamiętało o je-go nauce: „Abyście nigdy nie zwątpili, nie znużyli się i nie zniechęcili”.

LENISTWO

Przeciwstawienie do pracoholizmu. O jego istocie mówi fraszka: „Dzień na poły przysposobił – pół spał, a pół nic nie robił”. Bardzo wiele zła dzieje się przez nie na świecie.

ŁASKA

Uświęcająca i uczynkowa. Ta druga jest dość łatwa do zrozumienia: Bóg umożliwia i ułatwia człowiekowi czy-nienie dobra. Podobną „łaskę” to i człowiek człowiekowi potrafi wyświadczyć. Ale ta pierwsza, to coś niepojęte-go! Bóg dopuszcza człowieka do udziału w swoim wła-snym życiu pełnym chwały i świętości!

Page 203: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 203

MODLITWA

Coś, od czego człowiekowi robi się lżej na duszy. Może być ustna i myślna, wspólna i indywidualna, a może być zwyczajnym byciem przed Bogiem w całkowitym zaufaniu i pokoju. I to jest wtedy nadzwyczajne!

NADZIEJA

To przechytrzenie szatana, który próbuje wmówić czło-wiekowi, że wszystko jest nic nie warte. Warto się tylko bawić i czerpać dla siebie już teraz jak najwięcej korzy-ści. A nadzieja mówi: Poczekaj. Największy trud i cier-pienia mają sens i przyniosą radosne zwycięstwo.

ODWAGA

Cenna jest nie tylko wtedy, kiedy wydziela się najwięcej adrenaliny, ale w sytuacjach codziennych, gdy trzeba spokojnie i z godnością przeciwstawić się niemądremu lub złemu otoczeniu.

PRZYJAŹŃ

Radość bycia, nawet z daleka, z drugim człowie-kiem, który nigdy nie zawiedzie. Wzajemne rozumie-nie swoich możliwości i niemożliwości. Podobno jest możliwa także między kobietą i mężczyzną. A Wy co sądzicie?

Page 204: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona204

RADOŚĆ

Cudowne uzdolnienie człowieka sprawiające, że pro-mieniuje on dobrocią i mocą. Może współistnieć nawet z cierpieniem, jest natomiast zupełnym przeciwień-stwem smutku.

SŁABOŚĆ

Zrozumiała u dziecka. Nie do przyjęcia u człowieka dojrzałego. Słabość fizyczną należy cierpliwie znosić. Słabość duchową przezwyciężać w Chrystusie. To obo-wiązek nałożony nam przez Jana Pawła II: „Musicie być mocni...”.

ŚWIĘTOŚĆ

Wypełnienie przez człowieka zadania, które Pan Bóg mu wyznaczył, powołując go do istnienia.

TOLERANCJA

Zgoda na wszelkiego rodzaju inność, choćby się nam nie podobała, ale brak zgody na grzech. Wtedy jest nie-wybaczalną słabością.

UMIAR

Umiejętność opanowania emocjonalnych zaangażowań. Tylko miłować trzeba bez umiaru. Ale już uzewnętrznia-nie miłości powinno być pełne umiaru.

Page 205: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 205

WOLNOŚĆ

Właściwość, dzięki której człowiek nigdy wewnętrznie nie ulega żadnemu złu ani przemocy. Jest nieznośna, je-śli przynosi krzywdę innym.

ZMARTWYCHWSTANIE

Dla człowieka wierzącego pewność, potwierdzona zmar-twychwstaniem Chrystusa, jest powodem, dla którego ponosi wszystkie trudy tego życia. Szkoda, że tak rzad-ko motyw ten kształtuje nasze działania.

ŹRÓDŁO

Słowo, które zrobiło ostatnio karierę dzięki „Tryptykowi Rzymskiemu”. Powracanie do źródła, które zakłada dro-gę pod prąd, to obraz życia człowieka. A pierwowzór? Bóg, od którego wszystko pochodzi! Ale i czyste, pięk-ne źródło wody, które zachwyca i prosi o zachowanie go w nieskalanej czystości.

ŻYCIE

Dar otrzymany od Boga jednorazowo, połączony z wie-loma sprawdzianami, których pomyślne rozwiązanie gwarantuje nam wieczne szczęście. Dar domagający się najwyższego szacunku, przede wszystkim u samego człowieka, ale też w każdym jego przejawie w świecie.

Page 206: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

Od z. do a

ŻART

Byle dobry – kupuję!

ŹDŹBŁO

Niewiele tego, a ważne.

ZACZYN

Kto dzisiaj wie, co to jest?

WIERNOŚĆ

Ratunek dla rodzin.

UBAW

W potocznym tego słowa znaczeniu nic korzystnego.

TALENT

Aż się prosi o rozwój i wykorzystanie.

Page 207: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 207

ŚMIECH

Może ułatwić życie.

SWOBODA

Niebezpieczna u tych, którzy mniej myślą.

ROZUM

Organ wart częstszego używania.

POLITYKA

Pożyteczne zajęcie dla ludzi uczciwych i kompetentnych.

OFIARA

Stawia zawsze dylemat: jak być ofiarą, by nie być ofiarą.

MIŁOŚĆ

Jedyny sens życia, jeśli jest prawidłowo pojmowana.

ŁAGODNOŚĆ

Cenna cecha ludzi mocnych.

LĘK

Stan, który łatwiej przezwyciężyć, gdy się wierzy.

Page 208: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona208

KOŁYSKA

Dzisiaj raczej przenośnia niż sprzęt, oby częściej pełna.

JAKOŚĆ

Oby jak najczęściej ze znakiem Q.

ILOŚĆ

Często się przydaje, choć nie jest najważniejsza.

HISTORIA

Nauczycielka ludzi i społeczeństw, rzadko słuchana.

GRZECH

Największe oszustwo na tym świecie.

FILOZOFIA

Zwątpienie we wszystko, by być pewnym Jednego.

EKOLOGIA

Troska o oblicze Ziemi.

DOJRZAŁOŚĆ

Kwalifikacja potrzebna wszystkim, którzy rządzą i kierują.

Page 209: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 209

CUD

Rzeczywistość tak częsta, że aż na ogół niedostrzegalna.

BŁOGOSŁAWIEŃSTWO

Cudowna sprawa, przynosząca pokój i pomyślność.

AMEN

Koniec, szlus i kropka, a niektórzy mówią także „enter”.

Page 210: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

PosłowieOkazało się, że i „Alfabet” ojca Leona ma powiększyć kolekcję polskiego zbioru rozlicznych „Alfabetów”. Nie jest on pomyślany jako tematycznie wyczerpujące opra-cowanie określonych haseł. Większość z nich podsu-nęła mi Redakcja, parę brakujących uzupełniłem sam, starając się, by przy każdej literze była i postać i jakieś miejsce czy fakt lub też pojęcie. Treść paru haseł za-czerpnąłem z moich wcześniejszych publikacji.

Zofia Kossak z zasady nie mówiła źle o nieobec-nych. Jeśli nie miała nic dobrego do powiedzenia, kon-sekwentnie milczała. Jest to postawa, którą – choć nie zawsze konsekwentnie – staram się zachowywać w ży-ciu, więc też i w omawianych postaciach starałem się zła nie doszukiwać, podkreślając za to z radością dobro, które można w nich dostrzec.

Gdybym chciał wspomnieć o wszystkich osobach, które cenię i które są mi bliskie, musiałbym wymienić jeszcze co najmniej pięćdziesiąt nazwisk. Nie było to możliwe. Niech więc wszyscy, o których nie wspomnia-łem, wiedzą, że to nie umniejsza mojego względem nich szacunku i przyjaźni.

Ostatnie hasła, łącznie z posłowiem, pisałem w Szwe-cji, gdzie prowadziłem spotkania z Polonią na temat „Od Jana Pawła II do Benedykta XVI”. Za umożliwie-nie mi ukończenia pracy składam serdeczne podzięko-wania Ojcom Oblatom Maryi Niepokalanej w Malmoe,

Page 211: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 211

z Ojcem Wiesławem Badanem OMI, rektorem Polskiej Misji Katolickiej w południowej Szwecji oraz panu dok-torowi Janowi Kurkusowi wraz z małżonką Jadwigą, przewodniczacą Towarzystwa Przyjaciół Fundacji Jana Pawła II przy PMK.

Aby we wszystkim Bóg był uwielbiony!

o. Leon Knabit OSBLund, dnia 2 października 2006

Page 212: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą
Page 213: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

Spis tres,ci

Od redakcji ____________________________________ 5

aALEKSANDRA – Mamusia ________________________ 9ALEKSANDER – Tatuś __________________________ 11ALEXANDERDORF _____________________________ 13

bBENEDYKT ___________________________________ 15BENEDYKT XVI ________________________________ 16BIERZMOWANIE _______________________________ 18

c CZARTORYSKI Jerzy ___________________________ 20CELIBAT ______________________________________ 22CIERPIENIE ___________________________________ 27

dDROZDOWSKI Tadeusz _________________________ 30DZIWISZ Stanisław _____________________________ 30DOM RODZINNY _______________________________ 33DZIEŃ MNICHA _______________________________ 34

Page 214: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona214

eELSNER Barbara _______________________________ 39EUCHARYSTIA _________________________________ 40

fFEDOROWICZ Tadeusz _________________________ 42FIGOWIEC ____________________________________ 46

gGLEMP Józef __________________________________ 48

GREGORIAŃSKI ŚPIEW _________________________ 50

hHLOND August __________________________________ 52HUYSBURG ____________________________________ 54

iIDIOTA________________________________________ 56IZABELIN _____________________________________ 57

jJAN PAWEŁ II __________________________________ 59

JANKOWSKI Marian ____________________________ 72

JOP Franciszek ________________________________73

Page 215: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 215

JUREK Marek __________________________________ 74JABŁECZNA ___________________________________ 74

kKATECHETA __________________________________ 77KLASZTOR ____________________________________ 78KOBIETA ______________________________________ 79

lLATASIEWICZ Marek ___________________________ 84LUSTRACJA ___________________________________ 84

łŁODZIŃSKI Leon ______________________________ 89ŁACINA _______________________________________ 91

mMACHARSKI Franciszek ________________________ 93

MISZCZAK Kazimierz ___________________________ 95MOSAK Leopold _______________________________ 96MINISTRANT __________________________________ 97

nNIEMCZEWSKI Bogdan __________________________ 99NIEDZIELA ___________________________________ 100

Page 216: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona216

oODRODZENIE ________________________________ 102

OLECHOWSKI Stanisław ___________________________ 105

pPIETRASZKO Jan ______________________________ 106

PŁUŻEK Zenomena ______________________________ 108

PROCZEK Władysław __________________________ 111

PARAFIA _____________________________________ 112

PIERWSZA KOMUNIA ŚWIĘTA ____________________ 114

PRZEOR ______________________________________ 115

rROSTWOROWSKI Piotr _________________________ 117

RODZEŃSTWO _______________________________ 118

RADIO _______________________________________ 120

sSKOMORUCHA Wacław ________________________ 123

SEMINARIUM DUCHOWNE ___________________ 126

STAROŚĆ _____________________________________ 129

SZKOŁA ______________________________________ 133

Page 217: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona 217

s,

ŚWIRSKI Ignacy _______________________________ 135ŚLUBY ZAKONNE _____________________________ 137ŚWIĘCENIA KAPŁAŃSKIE _____________________ 138

tTISCHNER Józef ______________________________ 140TUROWICZ Jerzy ________________________________ 144TELEWIZJA ___________________________________ 146TYNIEC ______________________________________ 160

uURBAN Jerzy _________________________________ 163UBIKACJA ____________________________________ 164

wWAŁĘSA Lech ________________________________ 166WOJNA ______________________________________ 167WYSZYŃSKI Stefan ____________________________ 169

zZIMOLĄG Włodzimierz ________________________ 174ZAKONNICE __________________________________ 176

Page 218: alfabet - Ravelo · w celi prawie tysiącletniej budowli, nie unika ludzi, a je-śli otwiera usta, to nie tylko wówczas, gdy dołącza do gregoriańskiego chóru modlitewnego. Swą

alfabet o. Leona218

z.

ŻEBROWSKI Ziemowit _________________________ 179ŻYDZI SIEDLECCY ____________________________ 180

* * *1968 – MARZEC ______________________________ 1841970 – GDAŃSK ______________________________ 1851976 – RADOM _______________________________ 1861978 – 16 PAŹDZIERNIKA ______________________ 1871980 – SIERPIEŃ _____________________________ 1901981 – 13 GRUDNIA – STAN WOJENNY _________ 1921989 – „OKRĄGŁY STÓŁ”, WOLNE WYBORY ____ 1952005 – 2 KWIETNIA ___________________________ 197

Od a do ż ____________________________________ 201

Od ż do a ____________________________________ 206

Posłowie ____________________________________ 210