c.s. lewis, zaskoczony radością

26

Upload: wydawnictwo-esprit

Post on 17-Mar-2016

245 views

Category:

Documents


3 download

DESCRIPTION

Autobiografia pisarza.

TRANSCRIPT

Page 1: C.S. Lewis, Zaskoczony radością

VII

Blaski i cienie

Page 2: C.S. Lewis, Zaskoczony radością
Page 3: C.S. Lewis, Zaskoczony radością

151

Nawet w najbardziej nieznośnej sytuacji znaleźć można jakieś pocieszenie.

Oliver Goldsmith

Powiecie zapewne: ten facet zawsze udawał przed nami moralistę i pisarza zajmującego się religią, a teraz – proszę bardzo: poświęcił cały rozdział na to, aby przedstawić swo-ją starą szkołę jako siedlisko nieczystej miłości i nie pisnął ani słówka na temat obrzydliwości tego grzechu. Zrobiłem to z dwóch powodów. Pierwszy poznacie, zanim skończy się ten rozdział. Drugim, jak już wspomniałem, jest to, że nieczysta miłość stanowi jeden z dwóch grzechów (drugim jest hazard), do popełnienia których nigdy nie byłem ku-szony. Nie chcę się angażować się w czczą filipikę skiero-waną przeciwko wrogom, z którymi nigdy nie spotkałem się na ubitej ziemi.

(„To znaczy, że inne grzechy, o których tyle napisał...” Tak, właśnie to znaczą moje słowa, tym gorzej dla mnie; nie ma to jednak żadnego znaczenia dla naszej historii).

Page 4: C.S. Lewis, Zaskoczony radością

152

Miałem teraz opowiedzieć, w jaki sposób Wyvern zrobiło ze mnie zarozumialca. Kiedy tam trafiłem, byłem jak najdalszy od tego, by sądzić, że moje upodobanie do niezłych książek, muzyki Wagnera i mitologii stawia mnie w jakikolwiek sposób wyżej od tych, którzy nie czytali nic oprócz czasopism i nie słuchali niczego poza (mod-nym wtedy) ragtimem. Brzmiałoby to zapewne zupełnie niewiarygodnie, gdybym nie dodał, że przed tego typu zarozumiałością chroniła mnie całkowita ignorancja. Ian Hay opisał kiedyś oczytaną mniejszość szkoły prywatnej, do której chodził, jako chłopców rozmawiających o „G. B. S. i G. K. C.”* tak, jak inni po kryjomu palili papierosy; motywacja obu stron była taka sama: pragnienie zakazane-go owocu i bycia dorosłym. Podejrzewam, że tacy chłopcy pochodzili z Chelsea, Oxfordu albo Cambridge i że w ich domach rozmawiało się na temat współczesnej literatury. Moja sytuacja była jednak zupełnie inna. Mniej więcej w tym czasie, kiedy poszedłem do Wyvern, czytałem na-miętnie G. B. Shawa, ale nie przypuszczałem, że był to jakiś szczególny powód do dumy. Shaw był dla mnie po prostu jednym z autorów, których książki znajdowałem na półkach mojego ojca. Zacząłem go czytać dlatego, że jego Opinie teatralne zawierały sporo uwag na temat Wagnera, a to nazwisko działało wtedy na mnie jak magnes. Potem

* Chodzi o George’a Bernarda Shawa (1856–1950), wybitnego dra-matopisarza angielskiego, oraz Gilberta Keitha Chestertona (1874–1936), angielskiego pisarza i eseistę (przyp. red.).

Page 5: C.S. Lewis, Zaskoczony radością

153

przeczytałem większość jego książek, które miał mój oj-ciec. O pozycji tego autora w świecie literackim nie wie-działem jednak nic, i wcale mnie ona nie obchodziła; nie wiedziałem nawet, że istnieje coś takiego jak „świat literac-ki”. Ojciec powiedział mi, że Shaw to „mistyfikator”, ale że w Drugiej wyspie Johna Bulla jest parę śmiesznych scen. W ten sam sposób podchodziłem do wszystkich moich lek-tur; nikt (dzięki Bogu) nie chwalił mnie za nie ani do nich nie zachęcał. (Z nie wyjaśnionych przyczyn mój ojciec za-wsze uważał Williama Morrisa za „robiącego dużo szumu miglanca”). Mogłem zadzierać nosa w Chartres – i niewąt-pliwie tak robiłem – z powodu dobrej znajomości łaciny; było to uznawane za chwalebne. Ale literatura angielska nie figurowała na szczęście w moim oficjalnym planie za-jęć; uchroniło mnie to przed zarozumiałością z powodu oczytania. Nigdy w życiu nie przeczytałem żadnej powie-ści, wiersza czy eseju w moim własnym języku z innego powodu niż ten, że po przeczytaniu kilku pierwszych stron stwierdzałem, iż mi się podoba. Nie mogłem oczywiście nie wiedzieć, że większość ludzi, zarówno dorosłych, jak i w moim wieku nie przepadało za książkami, które czyta-łem. Mój gust literacki był mało podobny do gustu moje-go ojca, nieco więcej do gustu brata; poza tym nie miałem możliwości porównania i przyjąłem ten stan rzeczy za swego rodzaju prawo natury. Gdybym kiedykolwiek zasta-nowił się nad tym stanem rzeczy, dałby mi on, jak sądzę, niejasne poczucie nie wyższości, ale niższości. Najnowsza

Page 6: C.S. Lewis, Zaskoczony radością

154

modna powieść była bez wątpienia przeznaczona dla kogoś o bardziej dorosłych, normalnych i wyszukanych upodoba-niach niż moje. Uczucie wstydu i nieśmiałości towarzyszy-ło wszystkiemu, co sprawiało mi prawdziwą przyjemność. Idąc do college’u, byłem gotów raczej przepraszać za mój gust literacki niż pysznić się z jego powodu.

Moja niewinność nie trwała jednak długo. Wstrząsnęło nią z początku to, co usłyszałem od mojego nauczyciela o wspaniałościach literatury. Zostałem nareszcie dopusz-czony do tej niebezpiecznej tajemnicy, że i inni znajdowali w literaturze „ogromną rozkosz” i że ich także jej piękno doprowadzało do szaleństwa. Wśród nowych chłopców z mojego rocznika spotkałem dwóch z Dragon School w Oxfordzie (gdzie wówczas Naomi Mitchison wystawi-ła swoją pierwszą sztukę w wieku kilkunastu lat) i z roz-mów z nimi wywnioskowałem niejasno, że istnieje gdzieś świat, o jakim nigdy nie marzyłem; świat, w którym po-ezja jest czymś jawnym i ogólnie akceptowanym, tak jak Mecze i Miłostki w Wyvern, nawet więcej – że upodo-banie do poezji uważa się tam za chwalebne. Czułem się jak Zygfryd, który zaczyna podejrzewać, że Mime nie jest jego ojcem. To, co uważałem za „mój” gust, było najwy-raźniej „naszym” gustem (gdyby tylko udało mi się kiedyś spotkać tych, o których mógłbym w tym kontekście po-wiedzieć „my”). A skoro był to „nasz” gust, być może – choć to ryzykowne przejście – należało go także uznać za „właściwy” albo „dobry”. Jest to przejście ryzykowne, bo

Page 7: C.S. Lewis, Zaskoczony radością

155

pociąga za sobą pewien upadek; w chwili kiedy dobry gust zostaje uznany przez swego wyznawcę za dobry, traci nieco na swej dobroci, nawet jeśli nie ma potrzeby posuwać się dalej i uznawać, że wszyscy, którzy tego gustu nie podzie-lają, są godnymi pogardy „filistynami”. Niestety, uczyni-łem także i ten krok. Do tej pory, mimo że moja udręka w Wyvern stawała się coraz trudniejsza do zniesienia, na wpół się jej wstydziłem; byłem wciąż gotowy podziwiać Olimpijczyków, czując onieśmielenie i strach raczej niż oburzenie z powodu ich zachowania. Nie miałem nic, czym mógłbym zaatakować etos Wyvern – nie było stronnictwa, z którym mógłbym się sprzymierzyć przeciwko niemu; by-łem sam przeciwko, jak mi się zdawało, całemu światu. Ale z chwilą gdy „ja” zmieniło się w choćby najbardziej mgliste „my” – a Wyvern okazało się nie całym światem, ale ma-łym światkiem – wszystko się zmieniło. Można było teraz, przynajmniej w myślach, wziąć odwet. Pamiętam wyda-rzenie, które być może zadecydowało o tej przemianie. Jeden z prefektów, Blugg czy Glubb lub jakoś podobnie, stał przede mną i bekając tuż przed moim nosem, wydawał mi jakieś polecenie. Bekanie nie było świadomie obraźliwe. Fagasa nie uważa się za kogoś, kogo można obrazić, tak jak nie można obrazić zwierzęcia. Gdyby Bulb zastanowił się choć przez chwilę nad moją reakcją, oczekiwałby za-pewne, że uznam jego zachowanie za śmieszne. Tym, co ostatecznie popchnęło mnie do zarozumialstwa, była jego twarz – tłuste, nadęte policzki, gruba, obwisła i wilgotna

Page 8: C.S. Lewis, Zaskoczony radością

156

dolna warga i mina, w której senność mieszała się z prze-biegłością. A to prostak, pomyślałem, a to tępak – nudny, beznadziejny błazen! Niech sobie ma te swoje przywileje, za nic nie chciałbym być na jego miejscu. I tak stałem się zarozumiałym „inteligentem”.

Co ciekawe, szkoła prywatna wywołała we mnie po-stawę, której zgodnie z zapowiedziami miała zapobiec, lub z której miała mnie wyleczyć. Czytelnik musi bowiem pamiętać (jeśli sam nie miał przyjemności zetknięcia się z podobną tradycją), że wszystko w takiej szkole ma na celu „wybicie głupstw z głowy” młodszym chłopcom i „usta-wienie ich na właściwym miejscu”. Gdyby młodsi chłopcy nie byli fagasami, jak powiedział kiedyś mój brat, staliby się nieznośni. Dlatego właśnie na jednej z poprzednich stron wyraziłem swoje zażenowanie z powodu faktu, że byłem raczej zmęczony ciągłym fagasowaniem. Jeśli ktokolwiek odważy się powiedzieć coś takiego, wszyscy prawdziwi obrońcy systemu od razu poznają się na nim i wszyscy wy-stawią mu taką samą diagnozę. Aha, zawołają, a więc to o to chodzi! Sądziłeś, że jesteś zbyt ważny, żeby lepszym od siebie wyczyścić buty, co? To tylko pokazuje, jak bardzo potrzebowałeś fagasowania. Ten system jest właśnie po to, aby wyleczyć takich młokosów z zarozumialstwa!

To, że jakiś inny powód niż „uważanie, iż jest się zbyt ważnym” mógłby wzbudzić niezadowolenie z pełnienia roli fagasa, oczywiście nie wchodzi w grę. Podobno należy tylko przenieść całą rzecz w kontekst dorosłego życia, aby

Page 9: C.S. Lewis, Zaskoczony radością

157

zrozumieć logikę takiego postępowania. Jeśli jakiś V.I.P. mieszkający w sąsiedztwie rozporządzałby nieograniczoną władzą pozwalającą mu wzywać cię do wypełnienia wzglę-dem niego każdej usługi o każdej godzinie, gdy tylko nie jesteś w pracy – na przykład w letni wieczór, kiedy wra-casz z pracy zmęczony i musisz przygotować coś jeszcze na następny dzień, on mógłby cię zaciągnąć na pole gol-fowe i kazać nosić za sobą kije aż do zmierzchu, a potem zwolniłby cię wreszcie bez podziękowania, za to z walizką pełną ubrań do wyczyszczenia przed śniadaniem i koszem pełnym brudnej bielizny, którą twoja żona ma wyprać i po-cerować – i jeśli w takim układzie nie czułbyś się zawsze szczęśliwy i zadowolony, co mogłoby być tego przyczyną, jeśli nie twoja własna próżność? Cóż innego mogłoby wy-wołać tak nieuzasadnione niezadowolenie? Bo rozumie się samo przez się, że każde przestępstwo popełnione przez młodszego chłopca musi wynikać z jego „impertynencji” albo „zadzierania nosa”; a udręczenie, czy nawet brak pło-miennego entuzjazmu jest prawdziwym przestępstwem.

Oczywiście nie możemy zapominać, że ci, którzy bu-dowali hierarchię w Wyvern, żyli przez cały czas ze świa-domością stale grożącego im niebezpieczeństwa. Było dla nich rzeczą zupełnie jasną, że jeśli dziewiętnastoletni chłopcy reprezentujący hrabstwo na meczach rugby i szko-łę w turniejach bokserskich pozwolą, by sprawy toczy-ły się swoim własnym trybem, ich trzynastoletni koledzy natychmiast ich pokonają i utrą im nosa. Byłby to zaiste

Page 10: C.S. Lewis, Zaskoczony radością

158

niezwykły widok. Należało zatem wynaleźć jak najprze-myślniejszy system chroniący mocniejszych przed słabszy-mi, trzymającą się blisko paczkę „bywalców” przed kilkoma „nowymi”, którzy nie znają nikogo, nawet siebie nawzajem; biedne, drżące ze strachu lwy przed rozjuszonymi i zgłod-niałymi owcami.

Jest w tym, oczywiście, ziarno prawdy. Kilkunastoletni chłopcy potrafią być zuchwali; pół godziny w towarzystwie trzynastoletniego Francuza sprawia, że większość z nas za-czyna jednak widzieć pewne zalety fagasowania. Nie mogę jednak wyzbyć się przekonania, że starsi chłopcy poradzili-by sobie z młodszymi doskonale bez przytakiwania, pokle-pywania po plecach i zachęty ze strony władz. Bo władze, rzecz jasna, nie poprzestawały na wybijaniu „bzdur” z głów owieczek; pochlebstwem i przymilaniem się wbijały tyle samo „bzdur” w głowy lwów, dając im władzę, przywileje i rozentuzjazmowane widownie na meczach. Czy chłopięca natura nie wystarczyłaby, aby bez niczyjego poparcia upo-rać się aż za dobrze z problemem zarozumialstwa w szkole?

Jakkolwiek uzasadniony byłby ten system, muszę jed-nak stwierdzić, że nie spełnił swego zadania. Od około trzy-dziestu lat Anglia roi się od zgorzkniałych, agresywnych, nastawionych demaskatorsko i sceptycznie, cynicznych in-teligentów. Wielu z nich uczyło się w szkołach prywatnych, i zdaje się, że bardzo niewielu je lubiło. Obrońcy systemu powiedzą oczywiście, że ta kołtuneria składa się z przy-padków, których nie udało się wyleczyć: byli oni za mało

Page 11: C.S. Lewis, Zaskoczony radością

159

kopani, wyśmiewani, poniżani i bici. Można chyba jednak uważać z równym przekonaniem, że są produktem syste-mu? I że wcale nie byli zarozumiali, gdy przyszli do szkoły, ale już w pierwszej klasie system zdołał zrobić z nich za-rozumialców, tak samo jak ze mnie? Byłby to rezultat jak najbardziej naturalny. Czy prześladowanie, które nie zdoła całkowicie złamać ducha, nie wywołuje w sposób natural-ny uczucia mściwej dumy i pogardy? Kajdany i harówkę wynagradzamy sobie podwójną dawką godności osobistej. Nikt nie jest bardziej skłonny do arogancji niż dopiero co wyzwolony niewolnik.

Kieruję moje słowa, rzecz jasna, tylko do czytelników bezstronnych. Z gorliwymi zwolennikami systemu nie można dyskutować, bo posługują się, jak już zauważyliśmy, zbiorem maksym i logiką niedostępną dla umysłu laika. Słyszałem nawet, jak bronili obowiązkowych gier zespo-łowych, używając argumentu, że wszyscy chłopcy „poza kilkoma zgniłkami” lubią gry; obowiązkowość wynika za-tem stąd, że nie ma potrzeby jej stosowania. (Dałbym wiele za to, by nigdy nie słyszeć kapelanów w armii broniących w ten sam sposób rzeczy tak podłej jak parady kościelne).

Sama istota zła w szkole prywatnej nie zasadzała się według mnie na cierpieniach fagasów czy uprzywilejowa-nej arogancji Gwardzistów. Zjawiska te były tylko ozna-kami czegoś, co miało znacznie gorszy wpływ, szczególnie na tych chłopców, którzy najlepiej radzili sobie w szkole i byli w niej najszczęśliwsi. Z duchowego punktu widzenia

Page 12: C.S. Lewis, Zaskoczony radością

160

najgorszą trucizną było to, że życie szkolne było zdomino-wane niemal całkowicie przez walkę o awans społeczny; wspinać się wciąż wyżej, dosięgnąć szczytu lub, o ile się go już osiągnęło, utrzymać się na nim – to zajmowało wszyst-kich. Zajmuje to oczywiście także wielu dorosłych, nie spotkałem jednak dorosłej społeczności, którą ten instynkt rządziłby równie niepodzielnie. Zabieganie o pozycję spo-łeczną prowadzi, zarówno w dorosłym życiu, jak i w szkole, do przeróżnych godnych pogardy zachowań; do schlebia-nia stojącym wyżej, utrzymywania znajomości z tymi, któ-rych warto znać, i szybkiego odrzucania przyjaźni, które nie mogą pomóc we wspinaczce na szczyt, a także do wtó-rowania chórowi potępiającemu niepopularnych kolegów i do robienia niemal wszystkiego ze skrzętnie ukrywanych powodów. Społeczność Wyvern z perspektywy lat wydaje mi się najmniej spontaniczną, i w tym sensie najmniej chło-pięcą grupą, jaką znałem. Nie będzie chyba wielką przesa-dą, jeśli powiem, że w życiu niektórych chłopców wszystko obliczone było na osiągnięcie upragnionego awansu. W tym celu brali udział w meczach, w tym celu dobierali sobie ubrania, przyjaciół, rozrywki i nałogi.

Dlatego właśnie nie mogę nazwać pederastii naj-większym złem, jakie panoszyło się w Collu. Z tematem tym wiąże się dużo hipokryzji. Zwykle mówi się o tym tak, jakby każde inne zło było łatwiejsze do zniesienia. Dlaczego? Czy dlatego, że ci z nas, którzy uniknęli tego grzechu, czują mdłości na samą myśl o nim, tak samo, na

Page 13: C.S. Lewis, Zaskoczony radością

161

przykład, jak na myśl o nekrofilii? Nie wydaje mi się, by miało to duże znaczenie przy wydawaniu sądów moral-nych. Dlatego że grzech ten prowadzi do nieodwracalnej perwersji? Jest jednak bardzo niewiele dowodów na to, że dzieje się tak w istocie. Gwardziści woleliby zapewne dziewczęta niż chłopców, jeśli tylko mieliby do nich do-stęp; w późniejszym wieku, gdy dziewczęta stały się osią-galne, zapewne od nich nie stronili. A zatem potępienie wynika z chrześcijańskich pobudek? Ilu jednak z tych, co grzmią na ten temat, jest chrześcijanami? I jaki chrześci-janin w społeczności tak światowej i okrutnej jak Wyvern wybrałby akurat grzechy ciała jako szczególnie godne na-gany? Okrucieństwo jest przecież większym złem niż po-żądliwość, a Świat kryje w sobie przynajmniej tyle samo niebezpieczeństw co Ciało. Prawdziwej przyczyny tej awantury nie należy szukać ani w chrześcijaństwie, ani w etyce. Atakujemy ten nałóg nie dlatego, że jest najgor-szy, ale dlatego, że zgodnie z normami obowiązującymi w świecie dorosłych jest on najbardziej dyskredytujący i wstydliwy, a poza tym według angielskiego prawa jest przestępstwem*. Świat zaprowadzi cię najwyżej do piekła, ale sodomia może zepsuć ci reputację, zaprowadzić do wię-zienia, wywołać skandal i spowodować wyrzucenie z pracy. Świat, trzeba mu to przyznać, dokonuje tego raczej rzadko. Gdyby ci, którzy znali szkoły podobne do Wyvern, odwa-

* A raczej był w czasach, gdy Lewis pisał te słowa (przyp. tłum.).

Page 14: C.S. Lewis, Zaskoczony radością

162

żyli się wyjawić prawdę, musieliby przyznać, że pederastia, chociaż jest oczywiście wielkim złem, w tamtym czasie i miejscu stanowiła jedyną szczelinę, przez którą sączyło się nieco dobra. Była jedyną przeciwwagą dla walki o po-zycję, jedyną oazą (co prawda zieloną tylko od chwastów i nawadnianą przez cuchnące wody) na rozpalonej pusty-ni współzawodnictwa i ambicji. Możliwe, że niezgodne z naturą romanse były dla Gwardzisty jedyną okazją, aby przestał się zajmować sobą i zapomniał na kilka godzin, że jest Jedną-z-Najważniejszych-Osób-na-Świecie. Czyni to jego wizerunek nieco łagodniejszym. Perwersja była jedyną szparką, przez którą mogło się wedrzeć coś spontanicznego i nieprzemyślanego. Platon miał najwyraźniej rację. Eros odwrócony do góry nogami, poczerniały, zniekształcony i brudny, nadal zachowuje ślady boskości.

A przy okazji, jaką odpowiedzią byłoby Wyvern dla tych, którzy upatrują źródła wszystkich plag społecznych w ekonomii! Pieniądze nie miały bowiem nic wspólnego z panującym tam systemem klasowym. To nie chłopcy w wyświechtanych ubraniach (Bogu niech będą dzięki!) zostawali knotami, ani ci, którzy dostawali duże kie-szonkowe – Gwardzistami. A zatem, według niektórych teoretyków, w Collegu nie powinno być żadnych burżu-azyjnych uprzedzeń i wulgarności. Nigdy jednak nie wi-działem społeczeństwa tak nastawionego na konkurencję i tak pełnego snobizmu oraz służalczości, klasy panującej tak samolubnej i świadomej własnej pozycji ani proletariatu

Page 15: C.S. Lewis, Zaskoczony radością

163

tak płaszczącego się i pozbawionego solidarności, a także poczucia zbiorowej godności, jak w szkole. Być może nie potrzeba jednak dawać przykładów na coś, co jest tak oczy-wiste a priori. Jak zauważył Arystoteles, ludzie nie zostają dyktatorami po to, by było im ciepło. Jeśli klasa panująca ma jakieś inne źródło siły, dlaczego miałaby dbać o pie-niądze? Większość rzeczy, których pragnie, zostanie jej i tak wmuszona przez żądnych awansu pochlebców; resztę może wziąć przemocą.

Wyvern przyniosło mi także dwa niczym nieprzyć-mione błogosławieństwa; jednym z nich był mój nauczy-ciel, którego nazywaliśmy Smewgy. Zmieniłem pisownię, aby podkreślić, jak należy wymawiać to dziwne słowo – pierwsza sylaba powinna brzmieć „smju”. W Wyvern pisa-liśmy je „Smugy”.

Poza szkołą w Belsen na ogół od samego początku miałem szczęście do nauczycieli; Smewgy jednak wyrastał „ponad oczekiwania, ponad nadzieje”. Siwa głowa, duże okulary i szerokie usta nadawały mu wygląd żaby, ale jego głos w niczym nie przypominał żabiego rechotu. Z ust Smewgy’ego płynęła mowa słodka niczym miód. Każdy czytany przez niego werset zmieniał się w muzykę, coś po-między recytacją a śpiewem. Nie jest to jedyny dobry sposób czytania wierszy, ale jest to jedyny sposób, by oczarować chłopców poezją; bardziej aktorskiej i mniej rytmicznej re-cytacji można nauczyć się później. Smewgy nauczył mnie właściwej zmysłowości poezji – jak należy ją smakować

Page 16: C.S. Lewis, Zaskoczony radością

164

i przeżywać w samotności. O wersecie z Miltona „Trony, Panowania, Zwierzchności i Moce” powiedział: „Po prze-czytaniu go byłem szczęśliwy przez cały tydzień”. Nigdy przedtem nie słyszałem, by ktoś wyrażał się w ten sposób. Nigdy też nie spotkałem tak uprzejmego nauczyciela. Nie miało to nic wspólnego z pobłażliwością. Smewgy potrafił być bardzo surowy, ale była to surowość sędziego, poważna i wyważona, bez śladu ubliżania.

Nigdy też w życiu grubiańskiego słowanie usłyszał od niego człek żadnego stanu*.

Klasa, którą mu powierzono, była trudna do opanowa-nia. Składała się częściowo z młodszych „nowych” chłop-ców mających stypendia, którzy tak jak ja od razu trafili do tej klasy, a częściowo z weteranów, którzy dobrnęli do niej dzięki mozolnej wspinaczce po kolejnych szczeblach szkol-nej kariery. Smewgy potrafił stworzyć z nas jedną całość dzięki swoim nienagannym manierom. Zawsze zwracał się do nas per panowie, co od samego początku wykluczało zachowanie nieprzystające do tego miana i sprawiało, że przynajmniej w jego klasie rozróżnienie na Gwardzistów i fagasów nigdy nie dało o sobie znać. Jeśli było gorąco, pozwalał nam zdjąć marynarki, pytał nas jednak o pozwo-lenie, gdy chciał zdjąć swoją akademicką togę. Kiedyś z po-

* Opis Rycerza z „Prologu” do Opowieści kanterberyjskich Chaucera (przyp. tłum.).

Page 17: C.S. Lewis, Zaskoczony radością

165

wodu złych wyników w nauce wysłał mnie na rozmowę do dyrektora. Dyrektor nie zrozumiał jednak jego uwagi i my-ślał, że skarga dotyczy moich manier. Smewgy dowiedział się o tym i natychmiast skorygował pomyłkę. Wziął mnie na bok i powiedział: „Musiało zajść jakieś nieporozumie-nie. Jeżeli w przyszłym tygodniu nie przyłożysz się bar-dziej do greki, trzeba będzie spuścić ci lanie, ale oczywiście nie ma to nic wspólnego z twoimi ani moimi manierami”.

Myśl, że rzecz tak błaha jak lanie (czy pojedynek) mia-łaby wpłynąć na ton rozmowy między dwoma gentlemana-mi, wydawała mu się po prostu śmieszna. Sam zachowywał się bez zarzutu: nie spoufalał się z nikim i nikomu nie okazywał wrogości, nie opowiadał wyświechtanych dow-cipów, jego stosunki z ludźmi opierały się na wzajemnym zaufaniu i wyczuciu odpowiedniego tonu. Jednym z jego ulubionych powiedzeń było: „Oby w naszym życiu nigdy nie zapanowała amuzja”. Amuzja, czyli nieobecność Muz; Smewgy wiedział bowiem równie dobrze jak Spenser, że to Muzy są patronkami uprzejmości.

Nawet gdyby Smewgy niczego nas nie nauczył, już samo jego towarzystwo w pewien sposób nas uszlachet-niało. Wśród banalnych ambicji i tandetnych wspaniałości szkolnego życia był niewzruszonym przypomnieniem rze-czy większych, bardziej ludzkich, wielkodusznych i wznio-słych. Był on także świetnym nauczycielem w ścisłym tego słowa znaczeniu. Potrafił nie tylko oczarować uczniów, ale także analizować problemy. Każdy idiom lub napotkana

Page 18: C.S. Lewis, Zaskoczony radością

166

w tekście trudność, raz przez niego wytłumaczone, stawa-ły się jasne jak słońce. Dawał nam odczuć, że dokładność, jakiej wymaga się od uczonego, to nie pedanteria ani nie-uzasadniona dyscyplina moralna, ale raczej finezja i deli-katność, której brak zdradzałby „grubiaństwo i prostacki charakter” uczonego. Zrozumiałem dzięki niemu, że czy-telnik, który nie dostrzega w wierszu składni, nie dostrzega także części jego piękna.

W tamtych czasach chłopiec otrzymujący wykształ-cenie klasyczne zajmował się w szkole niemal wyłącznie filologią klasyczną. Myślę, że było to rozsądne; najwięk-szą przysługą, jaką moglibyśmy wyświadczyć dzisiejszemu szkolnictwu, jest zredukowanie liczby przedmiotów. Żaden człowiek poniżej dwudziestki nie ma czasu na porządne zajęcie się więcej niż kilkoma rzeczami na raz. A zmuszając chłopca, by osiągał mierne wyniki z kilkunastu przedmio-tów, obniża się tylko (być może na całe życie) jego wyma-gania względem samego siebie. Smewgy uczył nas łaciny i greki, ale przy okazji dowiadywaliśmy się wielu innych rzeczy. Z książek, które przerabialiśmy, najbardziej podo-bały mi się Ody Horacego, Księga IV Eneidy, i Bachantki Eurypidesa. Zajmowanie się greką i łaciną zawsze w pe-wien sposób sprawiało mi przyjemność, do tamtej pory był to jednak ten rodzaj przyjemności, jaki towarzyszy opano-waniu każdego rzemiosła. Wtedy zobaczyłem w nich tak-że poezję. Postać Dionizosa, jak ją przedstawił Eurypides, wiązała się dla mnie bardzo ściśle z atmosferą książki

Page 19: C.S. Lewis, Zaskoczony radością

167

Stephensa Crock of Gold, którą w tym czasie przeczytałem po raz pierwszy, z wielkim zainteresowaniem. Było to coś zupełnie innego niż atmosfera Północy. Pan i Dionizos nie mieli zimnego, przeszywającego uroku Odyna i Frei; moją wyobraźnią zawładnęła nowa jakość – śródziem-nomorska i wulkaniczna, jak orgiastyczne bicie w bęben. Orgiastyczne, ale nie erotyczne, przynajmniej nie w wy-raźny sposób. Możliwe, iż podświadomie było to związane ze wzrastającą niechęcią do zasad i konwenansów szkoły, z pragnieniem ich obalania i łamania.

Drugim nieprzyćmionym błogosławieństwem Collu okazała się szkolna biblioteka, popularnie znana jako „Gurney”. Było to miejsce błogosławione nie tylko jako biblioteka, ale także jako sanktuarium. Jak Murzyn zyski-wał wolność, gdy tylko znalazł się na terytorium Anglii, tak nawet najnędzniejszy chłopiec po przekroczeniu progu biblioteki przestawał być fagasem. Oczywiście, nie było łatwo się tam dostać. W zimie, jeśli akurat nie znajdo-wało się na liście grających, szło się „pobiegać”. Również w letnie popołudnie można było dotrzeć do sanktuarium tylko w sprzyjających warunkach. Przeszkodą mógł stać się wyznaczony udział w meczu albo przypadający aku-rat mecz reprezentacji internatu lub Collu, który należa-ło obowiązkowo obejrzeć. Poza tym, co jeszcze bardziej prawdopodobne, można było zostać złapanym w drodze do Gurneya i zmuszonym do fagasowania przez całe po-południe. Czasem jednak udawało się przemknąć między

Page 20: C.S. Lewis, Zaskoczony radością

168

czyhającymi z każdej strony niebezpieczeństwami, a wtedy – książki, cisza, lenistwo, daleki odgłos kija uderzającego piłkę („O, wspaniała muzyko odległego bębna”), brzęczą-ce w otwartych oknach pszczoły i poczucie wolności. Tam właśnie znalazłem Corpus Poeticum Boreale i starałem się na próżno, ale z wielką przyjemnością, wyklepać oryginalne wersje, posługując się tłumaczeniem u dołu strony. Tam również odkryłem Miltona i Yeatsa, a także książkę o mi-tologii celtyckiej, która wkrótce stała się, jeśli nie rywalką, to przynajmniej pokorną towarzyszką mitologii nordyckiej. Wyszło mi to na dobre; fascynacja dwiema mitologiami (a nawet trzema, odkąd polubiłem także mitologię grecką) z pełną świadomością odmienności ich atmosfery sprzyja osiągnięciu równowagi i uczy bardziej otwartego myśle-nia. Odczuwałem wyraźnie różnicę między kamiennym, ognistym majestatem Asgardu, zielonym, liściastym, ulot-nym, pełnym westchnień światem Cruachana, zamku Red Branch i Tirnan Og, a bardziej niedostępną, wyzywającą, spaloną słońcem urodą Olimpu. Zacząłem nawet (najpew-niej w czasie wakacji) jeden poemat epicki o Cuchulainie i drugi o Finnie, odpowiednio angielskim heksametrem i czternastozgłoskowcem. Na szczęście zarzuciłem tę pra-cę, zanim jej łatwe, pospolite metrum zdołało popsuć mój gust poetycki.

Północ jednak nadal interesowała mnie najbardziej i jedynym ukończonym przeze mnie w tym czasie dziełem była tragedia o tematyce nordyckiej w tradycyjnej, greckiej

Page 21: C.S. Lewis, Zaskoczony radością

169

formie. Nazywała się „Loki uwięziony” i była tak klasyczna jak tylko można by sobie życzyć: miała prologos, parodos, epeisodia, stasima, eksodos, stychomytie i (oczywiście) ry-mowany fragment złożony z trocheicznych septenarii. Nic nigdy nie sprawiało mi większej przyjemności niż ta praca. Treść dramatu przedstawiała się znacząco: mój Loki nie był po prostu zły – sprzeciwiał się Odynowi, ponieważ ten stworzył świat, chociaż Loki wyraźnie go ostrzegł, że bę-dzie to tylko bezsensowne okrucieństwo. Dlaczego stwo-rzenia miałyby ponosić ciężar istnienia wtłoczony na nie bez ich zgody? Główną grą przeciwieństw w mojej sztuce było przeciwstawienie pełnej smutku mądrości Lokiego brutalnej prawowierności Thora. Odyn jawił się po czę-ści jako postać pozytywna; rozumiał przynajmniej, o co Lokiemu chodzi i zanim rozdzieliła ich polityka wszech-świata, był jego przyjacielem. Prawdziwym złoczyńcą był Thor, ze swoim młotem i pogróżkami, zawsze podburza-jący Odyna przeciwko Lokiemu i zawsze narzekający, że Loki odnosi się do głównych bogów z niewystarczającym szacunkiem, na co Loki odpowiadał:

Szacunek okazuję mądrości, nie sile.

Thor był w rzeczywistości symbolem Gwardii, chociaż teraz uświadamiam to sobie o wiele wyraźniej niż w cza-sie pisania sztuki. Loki stanowił projekcję mnie samego;

Page 22: C.S. Lewis, Zaskoczony radością

170

w jego słowach pobrzmiewało to samo zarozumiałe po-czucie wyższości, które na nieszczęście stało się dla mnie jedyną rekompensatą za doznane nieszczęścia.

Mówiąc o „Lokim”, warto wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy, a mianowicie o jego pesymizmie. Żyłem wtedy, jak wielu ateistów lub antyteistów, w świecie pełnym sprzecz-ności. Utrzymywałem, że Bóg nie istnieje. Ale równocze-śnie złościłem się na Boga za Jego nieistnienie. Złościłem się na Niego także za to, że stworzył świat.

Jak dalece uczucie pesymizmu i pragnienie nieist-nienia były we mnie szczere? Hm, muszę przyznać, że pragnienie to wyparowywało mi z głowy w chwili, kiedy szalony hrabia celował do mnie z rewolweru. Więc zgodnie z Chestertonowską „próbą przeżycia” wcale nie było ono szczere. Rozumowanie Chestertona nie przekonuje mnie jednak do końca. To prawda, że gdy życie pesymisty znaj-duje się w zagrożeniu, postępuje on jak każdy inny czło-wiek; instynkt samozachowawczy okazuje się silniejszy niż przekonanie, że nie warto żyć. W jaki jednak sposób dowodzi to, że jego przekonanie było nieszczere czy na-wet błędne? Przekonanie, że whisky szkodzi zdrowiu, nie staje się nieszczere z chwilą, gdy człowiek mając pod ręką butelkę, ulega pragnieniu, które okazuje się silniejsze od przekonań. Raz spróbowawszy życia, podlegamy odru-chowi, który każe nam je zachować. Życie, innymi słowy, powoduje uzależnienie tak samo jak kokaina. Co z tego wynika? Gdybym nadal uważał akt stworzenia za „wiel-

Page 23: C.S. Lewis, Zaskoczony radością

171

ką niesprawiedliwość”, uznałbym, że instynkt samozacho-wawczy pogłębia jeszcze tę niesprawiedliwość. Jeśli samo wypicie przygotowanej mikstury nie należy do przyjem-ności, to w czym poprawia naszą sytuację fakt, że okazuje się ona na dodatek narkotykiem? Nie można w ten sposób rozwiązać sprawy pesymizmu. Myśląc tak, jak myślałem wtedy o wszechświecie, dochodzę do wniosku, że nie po-tępiałem go bezzasadnie. A równocześnie widzę teraz, że moje poglądy wiązały się z pewną jednostronnością mojego temperamentu. Negatywne żądania zawsze były we mnie silniejsze niż pozytywne. Na przykład w stosunkach mię-dzyludzkich łatwiej przychodziło mi wybaczyć, gdy ktoś zaniedbywał moją osobę niż gdy choć trochę – jak uwa-żałem – wtrącał się i przeszkadzał. Podobnie przy stole – zawsze łatwiej było mi zaakceptować jedzenie monotonne i bez smaku niż to, które wzbudzało we mnie podejrzenie, że przyprawiono je nadmiernie. Także w życiu zawsze cier-pliwiej znosiłem monotonię i nudę niż najmniejsze nawet zamieszanie, poruszenie i kłopoty, czyli to, co Szkoci na-zywają kurfuffle. Nigdy też, nawet jako chłopiec, nie do-magałem się rozrywek; za to zawsze (o ile się odważyłem) stanowczo żądałem, by mi nie przeszkadzano. A zatem pe-symizm, czy też tchórzostwo, które kazało mi uważać, że lepiej jest nie istnieć niż znosić choćby najmniej dokuczliwe nieszczęścia, było tylko uogólnieniem wszystkich moich małodusznych skłonności. Prawdą jest także, że przez nie-mal całe życie nie odczuwałem przerażenia na myśl o nie-

Page 24: C.S. Lewis, Zaskoczony radością

172

bycie i unicestwieniu, które tak silnie odczuwał dr Johnson. Pierwszy raz poczułem je dopiero w roku 1947. Było to jed-nak długo po moim nawróceniu, kiedy zrozumiałem, czym naprawdę jest życie i co można stracić wraz z nim.

Page 25: C.S. Lewis, Zaskoczony radością

VIII

Wyzwolenie

Page 26: C.S. Lewis, Zaskoczony radością