venimus, vidimus et deus vicit w numerze m.in.€¦ · europejskiej. („the week, 27 grudzień...

24
W numerze m.in.: Dwutygodnik nr 82(117) z 15 września 2017 Strony 1, 22 i 24 Venimus, vidimus et Deus vicit Strony 2, 13 i 22 Nie bójmy się, ale i nie lekceważmy tego, co o nas piszą Strona 3 Protekcjonizm i liberalizm w gospodarce—Część I Strony 4, 5, 6, 8, 9, 10, 11, 12, 14, 15, 16, 17, 18, 19, 20 i 21 Radio Wolna Europa Strona 7 Uśmiechnij się... Strona 13 Księgarnia ANTYK poleca Strona 23 Gdyby nie było tak bezczelne, byłoby śmieszne Strona 24 O odsieczy wiedeńskiej i uchodźcach Tymi skromnymi słowami król polski Jan III Sobieski powiadomił papieża Innocentego XI o zwycięstwie pod Wiedniem w pierwszym liście, napisanym z opanowanego obozu tureckiego w dniu 12 wrzesnia 1683 roku. W drugim liście powiadomił swoją małżonkę Marysieńkę: „Bóg i Pan nasz na wieki błogosławiony dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu, o jakiej wieki przeszłe nigdy nie słyszały.” Było to rzeczywiście wielkie zwycięstwo oręża Rzeczypospolitej, które uratowało chrześcijańską Europę przed zalewem Islamu. W ówczesnym świecie był on reprezentowany przez Imperium Osmańskie, którego siła opierała się na podbojach kolejnych organizmów państwowych. Sułtanat turecki był najpotężniejszą formacją i już w połowie XIV wieku podjął planowy podbój Bałkanów opanowując Bizancjum, Bułgarię, Albanię i Serbię. W toku dalszych kampanii od południa Turcy zmusili do uznania swojej zwierzchności księstwa naddunajskie – Wołoszczyznę i Mołdawię. W długiej wojnie 1645-1669 odebrali Wenecji Kretę. W 1672 roku uderzyli na Polskę osłabioną wojnami ze Szwecją, Rosją i Kozakami. Zdobyli wówczas Kamieniec Podolski i zajęli Podole. Przejściowo zwierzchnictwo Turcji uznał kozacki hetman Petro Doroszenko, podporządkowując jej część Ukrainy Prawobrzeżnej. Na odcinku Rzeczypospolitej postępy Imperium Osmańskiego zostały powstrzymane bitwą pod Chocimiem w listopadzie 1673 roku, w której hetman wielki koronny Jan Sobieski rozgromił wojska tureckie pod wodzą Husejna Paszy. Zwycięstwo chocimskie spowodowało, że nacisk tureckiego podboju skierował się w stronę Wegier i Austrii, stanowiących domenę dynastii habsburskiej. Turcy zajmowali już część Węgier i oczekiwali na okazję, by zająć pozostałą część. Ta nadeszła w 1682 roku, kiedy to na Słowacji (należącej do Węgier, a zatem też do Habsburgów) wybuchło powstanie antyhabsburskie pod wodzą Imre Thököly’ego. Po oddaniu się Thökölyego w zależność lenną Turcji Porta rozpoczęła przygotowania do bezpośredniego starcia z cesarzem Leopoldem I Habsburgiem przez Ciąg dalszy na stronie 22 Venimus, vidimus et Deus vicit Król Jan III Sobieski pod Wiedniem—Jan Matejko, olej (fot. archiwum) Informujemy naszych Czytelników, że następny numer dwutygodnika jako numer podwójny ukaże się z datą 1-15 października 2017.

Upload: others

Post on 03-Jul-2020

1 views

Category:

Documents


0 download

TRANSCRIPT

Page 1: Venimus, vidimus et Deus vicit W numerze m.in.€¦ · Europejskiej. („The Week, 27 grudzień 2016). Pod pozorem sprawdzania, co w Polsce się Sięgam do tego , co o nas piszą

W nume rze m . in . :

Dw uty g od ni k n r 8 2(1 1 7) z 1 5 w r ześ n i a 20 1 7

Strony 1, 22 i 24

Venimus, vidimus et Deus vicit

Strony 2, 13 i 22

Nie bójmy się, ale i nie

lekceważmy tego, co o nas piszą

Strona 3

Protekcjonizm i liberalizm w

gospodarce—Część I

Strony 4, 5, 6, 8, 9, 10, 11, 12, 14,

15, 16, 17, 18, 19, 20 i 21

Radio Wolna Europa

Strona 7

Uśmiechnij się...

Strona 13

Księgarnia ANTYK poleca

Strona 23

Gdyby nie było tak bezczelne,

byłoby śmieszne

Strona 24

O odsieczy wiedeńskiej i

uchodźcach

Tymi skromnymi słowami król polski Jan

III Sobieski powiadomił papieża

Innocentego XI o zwycięstwie pod

Wiedniem w pierwszym liście, napisanym

z opanowanego obozu tureckiego w dniu

12 wrzesnia 1683 roku. W drugim liście

powiadomił swoją małżonkę Marysieńkę:

„Bóg i Pan nasz na wieki błogosławiony

dał zwycięstwo i sławę narodowi

naszemu, o jakiej wieki przeszłe nigdy nie

słyszały.”

Było to rzeczywiście wielkie zwycięstwo

oręża Rzeczypospolitej, które uratowało

chrześcijańską Europę przed zalewem

Islamu. W ówczesnym świecie był on

reprezentowany przez Imperium

Osmańskie, którego siła opierała się na

podbojach kolejnych organizmów

państwowych. Sułtanat turecki był

najpotężniejszą formacją i już w połowie

XIV wieku podjął planowy podbój

Bałkanów opanowując Bizancjum,

Bułgarię, Albanię i Serbię. W toku

dalszych kampanii od południa Turcy

zmusili do uznania swojej zwierzchności

księstwa naddunajskie – Wołoszczyznę i

Mołdawię. W długiej wojnie 1645-1669

odebrali Wenecji Kretę. W 1672 roku

uderzyli na Polskę osłabioną wojnami ze

Szwecją, Rosją i Kozakami. Zdobyli

wówczas Kamieniec Podolski i zajęli

Podole. Przejściowo zwierzchnictwo Turcji

uznał kozacki hetman Petro Doroszenko,

podporządkowując jej część Ukrainy

Prawobrzeżnej.

Na odcinku Rzeczypospolitej postępy

Imperium Osmańskiego zostały

powstrzymane bitwą pod Chocimiem w

listopadzie 1673 roku, w której hetman

wielki koronny Jan Sobieski rozgromił

wojska tureckie pod wodzą Husejna Paszy.

Zwycięstwo chocimskie spowodowało, że

nacisk tureckiego podboju skierował się w

stronę Wegier i Austrii, stanowiących

domenę dynastii habsburskiej. Turcy

zajmowali już część Węgier i oczekiwali na

okazję, by zająć pozostałą część. Ta nadeszła

w 1682 roku, kiedy to na Słowacji (należącej

do Węgier, a zatem też do Habsburgów)

wybuchło powstanie antyhabsburskie pod

wodzą Imre Thököly’ego. Po oddaniu się

Thökölyego w zależność lenną Turcji Porta

rozpoczęła przygotowania do

bezpośredniego starcia z cesarzem

Leopoldem I Habsburgiem przez

Ciąg dalszy na stronie 22

Venimus, vidimus et Deus vicit

Król Jan III Sobieski pod Wiedniem—Jan Matejko, olej (fot. archiwum)

Informujemy naszych

Czytelników, że następny numer

dwutygodnika jako numer

podwójny ukaże się z datą

1-15 października 2017.

Page 2: Venimus, vidimus et Deus vicit W numerze m.in.€¦ · Europejskiej. („The Week, 27 grudzień 2016). Pod pozorem sprawdzania, co w Polsce się Sięgam do tego , co o nas piszą

S t r o n a 2

ekonomicznego liberalizmu. Byli oni także,

to jest ważne spostrzeżenie, wyalienowani

przez liberalizm społeczny przez takie

kwestie, jak aborcja, gender, orientacje

seksualne, co przybyło wraz z otwarciem

na Zachodnią Europę. Tu był rdzeń

elektoratu na barkach którego rośli w siłę w

2015 r. populiści z partii Prawa i

Sprawiedliwości, oferujący mieszaninę

ideologii nacjonalistycznej i katolickiej,

typowej dla prawicowych i szlachetnych

obietnic takich dobrodziejstw, jak

zamożność, państwowy ekonomiczny

interwencjonizm, będący w wymiarze

historycznym bardziej typowy dla lewicy.

Krótko mówiąc, reakcja przeciwko

skutkom ekonomicznego i społecznego

liberalizmu teraz zagraża osiągnięciom

politycznego liberalizmu.

Krótko mówiąc, autor ma za złe owym

„transformatorom” od komunizmu do

kapitalizmu, że nie zastosowali

skuteczniejszych i rozsądniejszych

środków, żeby nie wylać dziecka z kąpielą

i nie płoszyć tych, którzy na tej

transformacji wskutek pazerności jej

egzekutorów ponieśli dotkliwe straty. Jest

on tu niezwykle naiwny i doktrynerski.

Przecież ówczesna opozycja – trudno brać

zupełnie poważnie użyte tu pojęcie – za cel

miała dorwanie się do władzy i majątku

narodowego, a nie odwrót od systemu.

Chodziło raczej o dostosowanie go do

potrzeb tej „cywilizowanej i liberalnej

inteligencji”. Tu leży jej błąd, jakim było

pogardliwe zepchnięci mas na margines.

Mas, czyli tych, którzy ich wynieśli do

władzy. Tylko, czego też autor zdaje się nie

zauważać, takie szalbierstwo nie może

trwać wiecznie. I tu leży źródło sukcesu

Prawa i Sprawiedliwości. A poza tym

również odwracanie się ludzi także w

innych krajach od skorumpowanej

kamaryli lewicowo-liberalnej ponad

wszelką miarę pazernej na dobra

wymierne. Wystarczyłoby zbadać skąd

ludzie ci dziś mają miliony lub nawet

miliardy ?

A Müller stawia kropkę nad „i”: Populizm,

jak tłumaczy, jest wrogi pluralizmowi.

Celem tegoż jest pluralistyczna, liberalna

demokracja, z tymi życiowymi,

konstytucyjnymi i społecznymi

sprawdzianami i równowagą, które

zapobiegają jakiejkolwiek „tyranii

większości” i naruszaniu przez nią

indywidualnych praw człowieka,

zastrzeżonych mniejszości, niezależnych

sądów, silnego społeczeństwa cywilnego,

niezależnych i wolnych mediów.”

Nie trzeba się trudzić zbyt wnikliwym

komentarzem. Autor po prostu chce czegoś

wprost przeciwnego, niż demokracja.

Oczywiście przymiotniki w rodzaju

„liberalna”, „pluralistyczna” są

przysłowiowymi listkami figowymi

mającymi zasłonić atrapę demokracji a w

gruncie rzeczy panowanie plutokracji,

słowem narzucania przez mniejszość

większości nie tylko władania

politycznego, ale norm gwałcących

sumienia właśnie owej większości. Nie

bez kozery w Polsce drabanci tego

kierunku, jaki autor preferuje, nazywają

swą opozycję – dodajmy bezprogramową,

„totalną”. Po prostu chodzi o wymuszenie

na większości przyjęcia bez poprawek

modelu życia, jaki wymazuje wartości dla

wielu fundamentalne. Tego nie widzi ani

profesor Müller, ani tzw., opozycja

„biwakowa“, obecnie zjawisko w Polsce

nowe, ani nawet wielu deklarujących się

jako chrześcijanie, a przyklaskujących

wszelkim zamysłom zmierzającym do

wyrugowania tego chrześcijaństwa z

życia. Już naprawdę źle jest, kiedy zapisują

tu swe zasługi także duchowni. Nieliczni,

ale zawsze.

****

Jako przeciwieństwo wywodów profesora

Müllera przytoczyć można artykuł

konserwatysty, amerykańskiego

dziennikarza, Michaela Brendana

Doughertego p.t. Polska nie stacza się w

tyranię. Jest to, wprost przeciwnie, w Unii

Europejskiej. („The Week”, 27 grudzień

2016).

Pod pozorem sprawdzania, co w Polsce się

Sięgam do tego , co o nas piszą za

Oceanem, bo media lewicowo-liberalne

nie przebierają w środkach, by zohydzać

wszystko, co obecnie w Polsce może

budzić nadzieję na koniec epoki, która

zasługuje na miano saeculum obscurum,

a trzeba by dodać, że był to zarazem wiek

chudy dla kraju, a tłusty dla jego

włodarzy.

Jan-Werner Müller, What is Populism?

S. 126, sierpień 2016, s. 126.

Autor jest Niemcem, politologiem,

wykładającym na Princeton University w

USA.

W wymienionej wyżej książce pisze on

m. in.: W końcu cywilizowana i liberalna

inteligencja polska powinna była znaleźć

lepszy język komunikatywny, żeby

pokazać, że troszczy się ona o tych,

którzy płacili osobistą cenę za

transformację. Powinna więcej uczynić,

by pomóc robotnikom, którzy utracili

swe miejsca pracy w państwowych

przedsiębiorstwach i znaleźć nowe

godziwe zatrudnienie, a jeśli budżet na to

by pozwalał, powinno się prowadzić

bardziej aktywną politykę socjalną.

Nie ulega wątpliwości, że autor ma tu

rację, gdyż ta oświecona i liberalna

inteligencja działała tylko dla własnego

pożytku, a cały kłopot w tym, że

pozwolono jej działać aż tak długo. Stąd

właśnie dziś dziki bunt pod fałszywym

szyldem demokracji i wolności, a w

gruncie rzeczy w obawie, że zdobyte

apanaże mogą pójść pod młotek

rozliczenia i wymiaru sprawiedliwości.

Paliwa dla tego buntu dostarczają

sponsorzy owej „oświeconej i liberalnej”

Europy i świata, gdyż nic gorszego dla

nich nie istnieje, jak obudzony i odporny

na ich upiorną propagandę naród.

I dalej Müller: Dlatego „serce na lewej

stronie”, żeby jasno powiedzieć,

widoczne było u milionów Polaków w

małych miastach i uboższych regionach

„Polski B”, którzy pozostawieni samym

sobie czuli się marginalizowani i

zepchnięci na zewnątrz przez buldożery Ciąg dalszy na stronie 13

Nie bójmy się, ale i nie lekceważmy

tego, co o nas piszą

Page 3: Venimus, vidimus et Deus vicit W numerze m.in.€¦ · Europejskiej. („The Week, 27 grudzień 2016). Pod pozorem sprawdzania, co w Polsce się Sięgam do tego , co o nas piszą

S t r o n a 3

Nurt protekcjonistyczny i liberalny

zwalczają się nawzajem i dominacja

jednej lub drugiej ideologii w polityce

gospodarczej rządów poszczególnych

państw przypada na różne okresy.

Zasadnicza różnica pomiędzy tymi

nurtami polega na tym, że protekcjonizm

zakłada, iż gospodarka rynkowa nie może

rozwijać się poprawnie samodzielnie,

czyli bez pomocy rządu, zaś liberalizm

twierdzi, że tzw. niewidzialna ręka rynku

zapewni poprawny wzrost gospodarczy

bez pomocy rządu. Dlatego w liberalizmie

rola rządu porównywalna jest z

obowiązkami stróża nocnego, czyli kogoś,

kto jest odpowiedzialny za

bezpieczeństwo i porządek, a więc za

zapewnienie wojska, policji i innych

służb, ale nie miesza się do gospodarki,

pozostawiając jej rozwój sektorowi

prywatnemu. Własność prywatna i jej

ochrona stanowią podstawę nurtu

liberalnego. Przeciwnego zdania jest nurt

protekcjonistyczny zakładający

konieczność prowadzenia aktywnej

polityki gospodarczej rządu, zwłaszcza

ingerencji rządu w fazach recesji, np.

poprzez finansowanie robót publicznych,

ponieważ przedstawiciele tego nurtu

dowodzą, że gospodarka rynkowa nie jest

w stanie wyjść z recesji samodzielnie.

W Europie i w USA nurt liberalny rozwijał

się wraz z przejściem gospodarki od

feudalizmu (feudalnej własności rolnej) do

tzw. kapitalizmu, czyli do gospodarki

rynkowej opartej głównie na produkcji

przemysłowej na przełomie XVIII i XIX

wieku. Uważano że wzrost produkcji, czyli

także podaży (bo to co zostało

wyprodukowane przedstawione jest do

sprzedaży na rynku) stwarza równy co do

wartości wzrost popytu (ponieważ rosnąca

podaż stwarza równy co do wartości wzrost

dochodów ludności, które w całości

wydawane są na zakup wytworzonych

towarów i usług). Dlatego w gospodarce

rynkowej występuje równowaga podaży i

popytu, a zatem nurt liberalny nie widział

potrzeby ingerencji rządu w gospodarce.

Teorie liberalne zmieniały się i były

rozbudowywane w czasie, ale ich

podstawowy sens pozostawał w zasadzie

ten sam.

Dopiero Wielka Depresja (czyli recesja) w

USA z lat 1929-1933 zmieniły istniejące

poglądy. Uważano wówczas, że

komunistyczna gospodarka sowiecka

rozwija się dobrze, dzięki centralnemu

zarządzaniu i szukano możliwości reformy

spodarki rynkowej. Rozwiązanie przyniosło

zastosowanie teorii Johna M. Keynesa,

która twierdziła, że równowaga rynkowa,

czyli równowaga podaży i popytu, nie musi

oznaczać, że gospodarka rozwija się

poprawnie. Zdaniem Keynesa, firmy

oligopolistyczne (kilka lub kilkanaście

dużych firm, które dominują produkcję

określonych towarów) nie obniżą cen w

sytuacji spadku popytu, ale ograniczą

produkcję i podaż tych towarów w celu

utrzymania określonego poziomu cen.

Zmniejszenie produkcji spowoduje

natomiast konieczność redukcji kosztów,

w tym także kosztów pracy, czyli będzie

oznaczać zwolnienia pracowników i

spowoduje wzrost stopy bezrobocia.

Bezrobotni, pozbawieni swoich

dochodów, zmniejszą swoje wydatki i w

efekcie popyt spadnie jeszcze bardziej a

to spowoduje dalsze redukcje

pracowników przez firmy. W efekcie

nastąpi pogłębienie recesji itd., czyli jest

to błędne koło, z którego gospodarka nie

wyjdzie bez pomocy rządu. Dlatego

Keynes domagał się wzrostu wydatków

rządowych w fazach recesji i

przeznaczenia ich np., na finansowanie

robót publicznych. Dzięki temu ludzie

otrzymają pracę i zarobki, które

przeznaczą na zakupy i w ten sposób

nastąpi wzrost popytu, który następnie

przyczyni się do wzrostu produkcji i

podaży, a co za tym idzie dalszego

wzrostu zatrudnienia przez firmy. W ten

sposób gospodarka wyjdzie z recesji.

O dalszej walce pomiędzy nurtem

protekcjonistycznym i liberalnym w

najnowszej historii świata oraz w czasach

współczesnych napiszę w kolejnym

artykule.

Dr hab. Dariusz Eligiusz Staszczak

Protekcjonizm i liberalizm w gospodarce Część I

Wakacyjne pozdrowienia od autora z

wąwozu Samaria na Krecie (najdłuższego

w Europie)

Page 4: Venimus, vidimus et Deus vicit W numerze m.in.€¦ · Europejskiej. („The Week, 27 grudzień 2016). Pod pozorem sprawdzania, co w Polsce się Sięgam do tego , co o nas piszą

S t r o n a 4

najróżniejszych przekonaniach i

zapatrywaniach politycznych – mówił

legendarny „Kurier z Warszawy” - ale

łączy nas ta cudowna zmowa, którą daje

dążenie do jednego: będziemy

informowali Was o wszystkich

poczynaniach polskich na arenie

międzynarodowej. Będziemy prowadzili

na falach eteru walkę z rusyfikacją i

sowietyzacją polskiej kultury, walkę z

wynaradawianiem młodzieży. Będziemy

walczyli z fałszowaniem naszej historii i

naszych tradycji. Będziemy przedstawiali

Wam polską, niezależną myśl polityczną,

która zdławiona została w ujarzmionym

kraju, lecz rozwija się dalej swobodnie w

warunkach wolności. Będziemy mówili

głośno to, czego społeczeństwo polskie

wypowiedzieć głośno nie może, bo ma

knebel na ustach.”

Jan Nowak – Jeziorański, „Kurier z

Warszawy”, człowiek – legenda...

*

„Swego życia nie zamieniłbym na żadne

inne” – powiedział w jednym z ostatnich

wywiadów. A bogactwem życiorysu

mógłby obdzielić nie kilka, ale zapewne

kilkanaście osób. Kampania wrześniowa,

działalność konspiracyjna w AK,

kurierskie wyprawy do Londynu,

Powstanie Warszawskie, praca w BBC i

w Radiu Wolna Europa. Wszystkie te

etapy życia Jana Nowaka –

Jeziorańskiego wypełnione były

działaniami na rzecz Polski. „Zawsze

czułem, że los mego kraju jest związany z

moim” – powtarzał. Był jednym z

ostatnich, dla których służba publiczna

stanowiła sens i radość życia. Dla jednych

to człowiek walki. Dla innych – człowiek

prawdy. Jeszcze inni widzieli w nim

człowieka sumienia...

Zdzisław Jeziorański przyszedł na świat 3

października 1914 roku w Berlinie,

chociaż często jako jego miejsce

urodzenia podawana jest Warszawa. Był

synem Wacława Jeziorańskiego,

urzędnika Towarzystwa

Ubezpieczeniowego „Przezorność”, i

świecie, liczący dwieście lat i prawie

czterysta hektarów. Zaprojektowany jako

naturalny ogród krajobrazowy służy wielu

różnym celom. Są tam: wzorcowe

gospodarstwo rolne, ścieżki rowerowe i

konne, wielkie łąki, jeziorko i strumienie,

miejsca na pikniki, ogródki piwne,

kawiarnie i plaża nudystów.

Jako pierwsza została stamtąd

wyemitowana audycja rozgłośni

czechosłowackiej, pod kierownictwem

Ferdinanda Peroutki. Było to dokładnie 1

maja 1951 roku.

3 maja 1952 roku nadawanie z

Monachium rozpoczęła sekcja polska

RWE. (Pierwsza audycja w języku

polskim została nadana już 4 lipca 1950

roku - polskie programy trwały najpierw

pół godziny, później wydłużone zostały do

godziny).

„- Głos nasz docierać będzie do Was od

dnia dzisiejszego na nowych,

wzmocnionych antenach – mówił

wówczas Zbigniew Błażyński. - Uwaga!

Uwaga! Mówią Polacy do

Polaków! Przemawiamy do braci w kraju

dzięki Amerykańskiemu Komitetowi

Wolnej Europy. Komitet Wolnej Europy

powstał w Ameryce przed trzema laty i

jako organizacja społeczna głosi na

Zachodzie hasło wyzwolenia Europy

Środkowej i Wschodniej spod okupacji

sowieckiej.”

Chwilę później głos zabrał dyrektor nowo

powołanej instytucji, Jan Nowak –

Jeziorański (1), któremu udało się

ściągnąć do monachijskiej redakcji

znakomity zespół pracowników, w tym

wybitnych dziennikarzy emigracyjnych,

reżyserów radiowych i telewizyjnych,

pisarzy oraz aktorów. Z Rozgłośnią Polską

RWE kontaktowało się także wiele osób

mieszkających w kraju. Przekazywali

materiały zza „żelaznej kurtyny”,

narażając się na szykany ze strony

komunistycznych władz. Do tego grona

należeli, między innymi Danuta

Bańkowska i Władysław Bartoszewski.

„- Zespół polski, który zebrał się dziś

wokół mikrofonu składa się z ludzi o Ciąg dalszy na stronie 5

Radio Wolna Europa

Pomysł utworzenia niezależnej instytucji,

która wspierałaby zniewolonych przez

komunizm ludzi z Europy Wschodniej,

narodził się w 1949 roku w USA. Wkrótce

potem w Nowym Jorku, jako „medialne

ramię” Narodowego Komitetu na Rzecz

Wolnej Europy, powołano do życia Radio

Wolna Europa. W skład komitetu

założycielskiego weszło wiele wybitnych

postaci ówczesnej sceny politycznej,

między innymi generał Dwight

Eisenhover, w latach 1943 - 1945

naczelny dowódca Alianckich

Ekspedycyjnych Sił Zbrojnych (Supreme

Headquarters Allied Expeditionary Force

– SHAEF), a od roku 1953 prezydent

Stanów Zjednoczonych A. P.

Finansowaniem przedsięwzięcia zajął się

amerykański Kongres.

Pierwsza audycja została nagrana w lipcu

1950 roku. Początkowo wszystkie

programy nagrywano w studiu w Nowym

Jorku, skąd taśmy trafiały pocztą lotniczą

do Niemiec i dopiero stamtąd wysyłano je

w eter za pomocą przekaźnika

znajdującego się w pobliżu Frankfurtu nad

Menem. Pierwszym szefem niewielkiego

zespołu redakcyjnego w Nowym Jorku

został były urzędnik służby

dyplomatycznej RP, Lesław Bodeński, rok

później zastąpił go Stanisław Strzetelski,

przedwojenny publicysta i redaktor

„Wieczoru Warszawskiego”.

Szybko jednak centrum operacyjne Radia

Wolna Europa zostały przeniesione do

Monachium, gdzie w pobliżu Chińskiej

Wieży przy Oettingenstrasse, na Ogrodu

Angielskiego, wybudowano odpowiedni

kompleks gmachów mieszczących biura,

poszczególne redakcje narodowe i studia

nagraniowe. Englische Garten to

najstarszy i największy park miejski na

Współczesne logo Radia Wolna Europa

(fot. archiwum)

Page 5: Venimus, vidimus et Deus vicit W numerze m.in.€¦ · Europejskiej. („The Week, 27 grudzień 2016). Pod pozorem sprawdzania, co w Polsce się Sięgam do tego , co o nas piszą

S t r o n a 5

Elżbiety z Piotrowskich. Pochodził w

prostej linii od potomka frankistów (2),

Aleksandra Jana Jeziorańskiego, dziedzica

Dłużniewa w powiecie płockim i jego

żony Teresy z Wołowskich.

Uczęszczał do IV Liceum

Ogólnokształcącego im. Adama

Mickiewicza w Warszawie. W latach 1932

– 1936 studiował ekonomię na

Uniwersytecie Poznańskim pod opieką

naukową wybitnego profesora Edwarda

Taylora. Po zakończeniu studiów został

jego asystentem. Idąc za radą ministra

Eugeniusza Kwiatkowskiego, który

podkreślał, że o Polskę nie trzeba już

walczyć, lecz ją budować, zamierzał robić

karierę naukową, rozpoczął nawet pisanie

doktoratu. W tym momencie do życiorysu

wtrąciła mu się jednak Pani Historia, ta

stara i kapryśna kobieta, za którą idą

chłopcy malowani.

W czerwcu 1937 roku ukończył Szkołę

Podchorążych Rezerwy Artylerii im.

Marcina Kątskiego i został skierowany do

odbycia dalszej służby wojskowej w 2

Dywizjonie Artylerii Konnej im. Józefa

Sowińskiego. We wrześniu 1939 roku,

jako bombardier podchorąży trafił do

niemieckiej niewoli, skąd po kilku dniach

udało mu się zbiec.

Od roku 1940 zaangażował się w

działalność konspiracyjną w ramach

wojskowych struktur Związku Walki

Zbrojnej, przekształconego potem w

Armię Krajową. Późną wiosną 1941 roku

został zaprzysiężony; przyjął pseudonim

„Janek”. Działał głównie w ramach tzw.

Akcji „N”, mającej na celu

antynazistowską propagandę na terenach

polskich przyłączonych do Rzeszy oraz na

samym obszarze Niemiec, pracował także

w administracji niemieckiej. Zorganizował

między innymi na terenie Rzeszy sieć

kolportażu pism dywersyjnych w języku

niemieckim, mającym osłabiać morale

hitlerowskich żołnierzy.

W momencie, gdy wiosną 1943 roku

młodemu i inteligentnemu żołnierzowi

Armii Krajowej zaproponowano

niezwykle ryzykowną rolę kuriera,

Zdzisław Jeziorański nie wahał się ani

chwili. 7 kwietnia, w mundurze kolejarza

wyruszył z Warszawy do Londynu w celu

nawiązania kontaktu między

komendantem głównym AK Tadeuszem

Borem - Komorowskim, a Naczelnym

Wodzem. Używał wówczas fałszywych

dokumentów na nazwisko Jan Nowak,

które uznał z czasem za własne.

Figurująca w tych dokumentach data

urodzenia, 15 maja 1913 roku, często

błędnie podawana jest do dzisiaj jako

faktyczna data urodzin Zdzisława

Jeziorańskiego. (Posługiwał się również

nazwiskami: Jan Kwiatkowski, Adalbert

Kozłowski i Jan Zych).

Najwyższym władzom polskim w

Londynie złożył raport o sytuacji w

okupowanym kraju, spotkał się też z

samym Winstonem Churchillem i

ministrem spraw zagranicznych

Anthony’m Edenem, wystąpił w

brytyjskim parlamencie. 2 sierpnia

powrócił do okupowanej Polski

brytyjskim samolotem wojskowym, jako

emisariusz rządu RP na uchodźstwie.

W latach 1943 – 1945 odbył w obu

kierunkach pięć tego rodzaju wypraw,

kursując początkowo pod zwałami węgla

na szwedzkim statku pomiędzy Warszawą

i Sztokholmem, a następnie Warszawą i

Londynem. Przez niezwykle

pieczołowicie strzeżone w tym okresie

granice przewoził korespondencję

specjalnego znaczenia oraz poufne

raporty. W każdym momencie swych

niebezpiecznych podróży miał pod ręką

broń i... truciznę.

Podczas ostatniej bytności w Anglii Jan

Nowak – Jeziorański odbył szkolenie

wywiadowcze oraz spadochronowe, jako

tak zwany skoczek – cichociemny. (3)

Cichociemnymi nazywano żołnierzy

Polskich Sił Zbrojnych zrzucanych na

spadochronach do kraju w celu walki z

niemieckim okupantem oraz

organizowania tam i szkolenia ruchu

oporu. Szkolenie sprawności fizycznej

odbywało się w ośrodku szkolenia

spadochronowego w Largo House

zwanym Monkey Grove spolszczonym

na Małpi Gaj. Cichociemni nie byli

szkoleni jednolicie. Inaczej wyglądało

szkolenie kontrwywiadu, dywersji,

radiotelegrafistów czy fałszerzy

dokumentów. Wspólnie odbywali kursy

spadochronowy i odprawowy.

Na kurs cichociemnych wytypowano

2213 kandydatów spośród samych

ochotników. Z pozytywnym wynikiem

ukończyło go 605, do skoku skierowano

579 osób, a skoczyło do kraju 316, w tym

jedna kobieta, Elżbieta Zawacka – „Zo”.

Cichociemni trafiali praktycznie na

wszystkie odcinki walki prowadzonej

przez Armię Krajową. Byli

żołnierzami Związku Odwetu, Kedywu,

Wachlarza, walczyli w oddziałach

partyzanckich wszystkich Okręgów,

pracowali w wywiadzie, sabotażu,

legalizacji i dywersji. Stanowili

znakomitą kadrę, która potrafiła

przekazać swoją wiedzę na licznych

kursach i w szkołach podchorążych

organizowanych w okupowanej Polsce.

Wszędzie, gdzie rzucił ich rozkaz,

wyróżniali się wyszkoleniem, bojową

postawą i niezwykle profesjonalnym

podejściem do powierzonych im zadań.

Początkowo odlatywali z bazy pod

Londynem, a od 1944 roku z Brindisi we

Włoszech, Loty wykonywała wydzielona

eskadra, później 138 Dywizjon do zadań

specjalnych brytyjskiego dowództwa

lotnictwa bombowego. Przejmowaniem

skoczków w Polsce zajmowała się

specjalna komórka Oddziału V (łączność)

Komendy Głównej ZWZ-AK, nosząca

kolejno kryptonimy: Syrena, Import,

Intonacja, Riposta, MIG II i

ponownie Syrena.

Pierwszy skok do Polski miał miejsce w

nocy 15 na 16 lutego 1941 roku w

Dębowcu. Operacja lotnicza nosiła

kryptonim „Adolphus”. Ostatni – 28

grudnia 1944 roku.

Z trzystu szesnastu przerzuconych do

Polski cichociemnych zginęło stu

dwunastu – Dziewięciu podczas lotu lub

skoku, osiemdziesięciu czterech w walce

Ciąg dalszy na stronie 6

Radio Wolna Europa (ciąg dalszy ze strony 4)

Page 6: Venimus, vidimus et Deus vicit W numerze m.in.€¦ · Europejskiej. („The Week, 27 grudzień 2016). Pod pozorem sprawdzania, co w Polsce się Sięgam do tego , co o nas piszą

S t r o n a 6

przy produkcji środków walki. Porucznik

Jeziorański wziął w nim udział jako oficer

Oddziału VI Komendy Głównej AK,

redagując anglojęzyczny serwis w

powstańczym radiu „Błyskawica”.

W trakcie trwania walk ożenił się z

poznaną wcześniej w kraju łączniczką

„Gretą”, Jadwigą Wolską. Ich ślub został

odprawiony w przerwie między dwoma

powstańczymi pogrzebami. Trwał

zaledwie siedem minut. W kościele nie

było ani jednego całego witraża, pod

stopami chrzęściło szkło. Za dekoracje

posłużyły petunie zerwane z balkonu

pobliskiego domu, a za ucztę weselną –

puszkowane sardynki z brytyjskich

zrzutów.

Jeśli weźmie się do ręki którąkolwiek z

pozycji historycznych traktujących o tym

okresie, trudno nie natknąć się niemalże na

każdej stronie na cichociemnych. Spośród

dziewięćdziesięciu jeden, którzy brali

udział w Powstaniu Warszawskim,

osiemnastu zginęło w walce. Panu Janowi

– Zdzisławowi udało się przeżyć. W

przeddzień kapitulacji, działając z rozkazu

komendanta głównego AK generała

Tadeusza Bora – Komorowskiego przedarł

się do Londynu, wywożąc setki

dokumentów i zdjęć.

Był ostatnim kurierem podziemia, któremu

udało się wydostać z kraju już częściowo

zajętego przez sowieckie wojska. Polska z

okupacji brunatnej dostała się pod

czerwoną, a Jeziorański był przekonany,

że razem z żoną Polski już nie zobaczą

nawet, jeśli uda im się dotrzeć na

Zachód...

Po zakończeniu wojny pozostał za granicą

i podjął pracę w radiu BBC. W 1949 roku

Amerykanie utworzyli Radio Wolna

Europa z siedzibą w Monachium, mające

zgodnie z ich intencjami „promować

wartości i instytucje demokratyczne przez

rozpowszechnianie prawdziwych

informacji i idei”. Pierwszy program – jak

wspomniano wcześniej - został

wyemitowany na falach krótkich do

Czechosłowacji 1 maja 1950 roku. 3 maja

1952 roku Jan Nowak – Jeziorański

poprowadził z Monachium pierwszą

audycję w języku polskim.

„Pierwsza audycja w RWE to

najważniejsza data w moim życiu –

wspominał po latach. – Rozdział poprzedni

był ciekawy, obfitował w przygody i

przeżycia, ale w okresie wojennym byłem

świadkiem. Nie miałem żadnego wpływu

na bieg wypadków. Z Wolną Europą było

inaczej. Rozumiałem, że dostajemy do ręki

potężny instrument, który – jeśli będziemy

nim mądrze kierowali – może wywrzeć

wpływ nie tylko na sytuację w Polsce, ale

także w innych państwach bloku

radzieckiego”

Kierowana przez niego Rozgłośnia Polska

stała się w okresie RRL najczęściej

słuchanym (i systematycznie zagłuszanym)

radiem zagranicznym. Jak podawał w

swoich wspomnieniach (Wojna w eterze)

sam bohater tej historii, koszty zagłuszania

były mniej więcej trzy razy wyższe od

kosztów nadawania audycji. Ze względu na

sposób propagacji fal krótkich zagłuszanie

nigdy nie było jednak w stanie zakłócić

wszystkich audycji.

18 listopada 1956 roku, w czasie

zamieszek ulicznych w Bydgoszczy,

protestujący zdemolowali znajdującą się na

Wzgórzu Dąbrowskiego radiostację

zagłuszającą. Tydzień później władze

ogłosiły, że rezygnują z zagłuszania,

jednak w rzeczywistości sytuacja w eterze

nie uległa zmianie, bowiem nadal

utrudniano odbiór poprzez radiostacje

zagłuszające z terenu ZSRR, Bułgarii,

Węgier, Czechosłowacji i Rumunii

Pracowały one aż do 1 stycznia 1988 roku,

ze szczególną intensywnością działając w

czasie inwazji na Czechosłowację w roku

1968 oraz podczas stanu wojennego.

Radio nadawało codzienne programy, z

przewagą informacji politycznej, głównie o

sytuacji w kraju. Wokół rozgłośni jej

dyrektor zgromadził liczne grono

współpracowników spośród

przebywających na emigracji rodaków.

Walczył przeciwko cenzurze i monopolowi

informacyjnemu władz PRL. Dzięki niemu

cały świat dowiadywał się o represjach

lub zostało zamordowanych przez

gestapo, dziesięciu zażyło truciznę po

aresztowaniu, na dziewięciu wykonano

po wojnie karę śmierci na podstawie

wyroków wydanych przez sądownictwo

Polski Ludowej.

W nocy z 25 na 26 lipca, w ramach

operacji „Most 3” Jan Nowak -

Jeziorański wraz z trzema innymi

oficerami wylądował na lotnisku

oznaczonym kryptonimem „Motyl”,

położonym osiemnaście kilometrów na

północny zachód od Tarnowa, koło wsi

Ruda w powiecie brzeskim. W drodze

powrotnej samolot zabrał kolejnych

pięciu pasażerów oraz zdobyte przez

AK części rakiety V-2 i raport w tej

sprawie.

Były poważne trudności ze startem z

rozmiękłego lądowiska. Pilot George

Culliford z 267 brytyjskiego dyonu,

który zwątpił w udane zakończenie

operacji, podjął już właściwie decyzję o

spaleniu „Dakoty”. Ostatecznie start

powiódł się przy czwartej próbie, przede

wszystkim dzięki niesamowitemu

wysiłkowi obsługi naziemnej. W sumie

samolot przebywał na lądowisku przez

sześćdziesiąt pięć minut.

Dotarłszy do Warszawy, w której trwały

właśnie ostatnie przygotowania do

powstania, Nowak – Jeziorański

poinformował dowództwo Armii

Krajowej, że rozwój sytuacji

międzynarodowej wskazuje na to, iż

Rosjanie po wyzwoleniu Polski będą w

niej rządzić według własnych reguł.

Ostrzegł, że planowane powstanie

będzie walką o przegraną sprawę, że nie

ma co liczyć na żadną pomoc militarną

aliantów, w szczególności na lądowanie

Polskiej Brygady Spadochronowej

generała Stanisława Sosabowskiego,

przeznaczonej przez sojuszników do

innych zadań.

Powstanie jednak wybuchło, a

cichociemni byli podczas jego trwania

wszędzie: na pierwszej linii dowodzili

oddziałami, których nazwy mówią do

dziś same za siebie, pracowali w

sztabach, w sieci łączności radiowej czy Ciąg dalszy na stronie 8

Radio Wolna Europa (ciąg dalszy ze strony 5)

Page 7: Venimus, vidimus et Deus vicit W numerze m.in.€¦ · Europejskiej. („The Week, 27 grudzień 2016). Pod pozorem sprawdzania, co w Polsce się Sięgam do tego , co o nas piszą

S t r o n a 7

Mężczyzna postanowił pozbyć się kota.

Zapakował go w koszyk i wytargał do

innej dzielnicy. Zadowolony, że pozbył

się problemu, wraca do domu - kot już

tam jest.

Niezrażony, na drugi dzień wywozi kota

za miasto i szybciutko leci do domu. W

domu zastaje kota. Myśli sobie: "Uparta

zaraza".

Nazajutrz wywozi kota krętymi drogami

100 kilometrów od miasta. Po niedługim

czasie dzwoni do domu:

- Jest kot ? - pyta żony.

- Jest.

- To dawaj go do telefonu, bo nie wiem

jak do domu wrócić.

***

- Mamo, mamo, dzieci w szkole mówią,

że pochodzę z mafijnej rodziny !

- Nie przejmuj się, jutro pojedzimemy do

twojej szkoły i załatwimy wszysto tak

żeby wyglądało na wypadek !

***

Żona - jak mogłeś mi to zrobić ? Brak mi

słów.

Mąż - w takim razie ukarz mnie swoim

milczeniem !

***

Żona żali się mężowi:

- Kazik czemu ja mam ciągle tyle roboty

w mieszkaniu !?

- Spisz w nocy to Ci się zbiera !

***

Siedział sobie facet w domu wieczorem

zmęczony po pracy, a tu nagle ktoś

zapukał do jego drzwi.

Facet otworzył i zobaczył jeża.

- Czego chciałeś ? - zapytał facet

- Klej masz ?

- Nie mam.

Jeż odwrócił się i odszedł. Zdziwiony

facet zamknął drzwi i wrócił do swoich

zajęć.

Po chwili znowu ktoś zapukał. Facet

otworzył, a tam znowu jeż.

- Czego znowu chcesz ? - spytał

poirytowany facet.

Na to jeż spokojnie:

- Klej przyniosłem.

***

Jasio kopie dół w ogródku. Zaciekawiony

sąsiad pyta:

- Co robisz ?

- Kopie grób dla mojej złotej rybki.

- Ale czemu taki duży ?

- Bo jest w twoim kocie !

***

Jasiu mówi do mamy:

- Mamo, dzisiaj rano kiedy jechałem

autobusem tato kazał mi wstać i ustąpić

miejsca kobiecie.

- To bardzo ładnie

- Ale mamo, ja siedziałem na taty

kolanach.

***

Einstein objeżdżał uniwersytety

amerykańskie, gdzie miał wykłady o swej

teorii względności. Podróżował w

limuzynie z kierowcą. Pewnego dnia, w

czasie jazdy kierowca rzekł do uczonego:

- Panie doktorze, ja już słyszałem pana

wykład ze trzydzieści razy. Znam go na

pamięć i słowo daję, sam bym mógł go

wygłosić.

- Świetnie ! Można spróbować. Tam,

dokąd teraz jedziemy, nikt mnie osobiście

nie zna. Ja włożę pana czapkę, pan

przedstawi się za mnie i wygłosi wykład -

odrzekł Einstein. Gdy kierowca skończył

wykład i zbierał się do odejścia, zatrzymał

go jeden z profesorów obecnych na

wykładzie, prosząc o odpowiedź na wielce

skomplikowane pytanie, pełne wzorów

matematycznych. Kierowca bez namysłu

odpowiedział:

- Odpowiedź na to pytanie, profesorze,

jest tak prosta, iż nie mogę się nadziwić,

że je pan zadał. Aby pana przekonać jak

bardzo prosty jest ten problem, zwrócę się

do mego kierowcy, aby go rozwiązał.

***

Przychodzi prezes PKW do lekarza.

- Panie doktorze, męczą mnie głosy!

- Jakie?

- Nieważne.

***

Spotkało się trzech Żydów.

Wino, koszerna wódeczka, pejsachówka...

Posiedzieli, pokłócili się trochę, obgadali

biznesy, kulturalnie się pożegnali i poszli.

Spotkało się trzech chrześcijan.

Piwo, wino, wódeczka, koniak...

Posiedzieli, pogadali, dali sobie raz po

ryju, kulturalnie się pożegnali i poszli.

Spotkało się trzech Arabów.

Ani grama alkoholu.

Ostrzelali autobus, uprowadzili samolot i

wysadzili w powietrze...

Oto do czego doprowadza abstynencja.

***

Długowłosy chłopak siada na fryzjerskim

fotelu i pyta fryzjera:

- Czy to pan strzygł mnie ostatnio ?

- Nie, ja tu pracuje dopiero od dwóch lat.

***

- Misiaczku ! Ładne mam włosy ?

- Ładne.

- A oczy ?

- Też ładne.

- A usta ?

- Renata, co jest? ! W lustrze się

przestałaś odbijać ?

***

Siedzi dwóch kumpli i sączą winko pod

Pałacem Kultury w Warszawie. Patrzą, a

tu zbliża się facet na motolotni.

Nagle zamachał skrzydełkami, zawirował,

przywalił w iglicę, spadł i się zabił.

Na to jeden menel do drugiego:

- Popatrz Zenek, jaki kraj, takie zamachy

terrorystyczne.

***

Lekcja religii.

Katecheta omawia przykazania Boże.

kiedy skończył czwarte przykazanie o

szanowaniu rodziców, zapytał:

-A czy jest jakieś przykazanie, które mówi

o tym, jak traktować swoje siostry i

braci ?

-Tak, piąte - nie zabija j! -odpowiedział

Jaś.

***

- Kto z was zrobił dobry uczynek?

- Mnie udały się dwa.

- Jakie Jasiu?

- W sobotę pojechałem do babci i babcia

bardzo się ucieszyła.

- A drugi?

- W niedzielę wyjechałem od babci i babcia

ucieszyła się jeszcze bardziej.

Uśmiechnij się...

Page 8: Venimus, vidimus et Deus vicit W numerze m.in.€¦ · Europejskiej. („The Week, 27 grudzień 2016). Pod pozorem sprawdzania, co w Polsce się Sięgam do tego , co o nas piszą

S t r o n a 8

wiedzieli, z którymi politykami należy się

podzielić.

Polska zmieniała się w takim samym

tempie, w jakim następowały przemiany

polityczno-gospodarcze. Gwałtownie. Jak

grzyby po deszczu powstawały nowe

sklepy, kantory wymiany walut i rozmaite

firmy. Starsi bogobojni ludzie odwracali

wzrok od kłujących w oczy i w serca

napisów „sex-shop”. Inni z żalem żegnali

opuszczających Polskę sowieckich

żołnierzy. Po uwolnieniu działalności

gospodarczej parę lat wcześniej, ludzie

zachłysnęli się możliwością wzięcia

swojego losu we własne ręce. Centrum

Warszawy zrobiło się kolorowe. Szyldoza

opanowywała miasto niczym epidemia,

reklamy biły w oczy, kontrastując z

szarością murów i zielenią przyrody. Tak

jak kolorem poprzedniego ustroju była

czerwień, a kolorem nadziei, która

towarzyszyła jego obaleniu – zieleń, tak

barwą krwiożerczego kapitalizmu

pierwszych lat po przemianie była

pstrokacizna, żywcem wzięta z zapaćkanej

farbami palety malarza abstrakcjonisty. Na

ulicach zaczęło pojawiać się coraz więcej

zachodnich samochodów. Nadeszła nowa

epoka. Wszędzie pękały okowy, bariery i

hamulce.

Śladami Polski podążyły niebawem

Węgry, Czechosłowacja i Bułgaria, a

następnie Niemcy Wschodnie i Rumunia.

Zburzenie 9 listopada muru berlińskiego,

największej hańby powojennej Europy,

zapoczątkowało zjednoczenie Niemiec.

W wyborach prezydenckich w 1995 roku

Nowak – Jeziorański poparł Lecha

Wałęsę, uważając go za gwarancję

kontynuacji prozachodniej polityki

zagranicznej Polski. Został przez niego

zaproszony do debaty telewizyjnej z

Aleksandrem Kwaśniewskim, któremu

wspólnie z Jerzym Markiem

Nowakowskim zadawał pytania.

„Najbardziej obawiam się triumfalizmu

dawnego aktywu PZPR” – tak zareagował

na wiadomość o rysującym się

aż do roku 1976, kiedy to na stanowisku

zastąpił go Zygmunt Michałowski.

Po odejściu z RWE, na kolejnych

dwadzieścia lat związał się z Kongresem

Polonii Amerykańskiej, w latach 1979 –

1996 pełniąc funkcję jej dyrektora

krajowego. Zrezygnował z niej tłumacząc,

że nie może współpracować z prezesem

organizacji, Edwardem Moskalem.

Był też konsultantem Narodowej Rady

Bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych za

prezydentury Jimmy’ego Cartera i doradcą

ds. Europy Wschodniej w amerykańskim

Departamencie Stanu. Działał aktywnie na

forach polonijnych, a dzięki znaczącym

wpływom w elitach władzy USA odegrał

istotną rolę w przyjęciu Polski do NATO.

W sierpniu 1989 roku po raz pierwszy od

czterdziestu pięciu lat odwiedził swoją

ojczyznę, zaproszony przez Lecha Wałęsę.

Potem odwiedzał Polskę już regularnie.

Umierał właśnie w bólach

skompromitowany do ostatka socjalizm. W

lutym 1989 roku rozpoczęły się obrady

Okrągłego Stołu. Wieczorami, w

przerwach obrad, opozycjoniści wznosili

toasty na cześć generała Kiszczaka,

trzymając kieliszki w zaciśniętych

pięściach. Nagle wyparował gdzieś cały

cynizm ówczesnej władzy, która chciała po

prostu przedłużyć swe panowanie, jej

bezwzględność i manipulatorska biegłość.

Dostaliśmy mit wielkiego porozumienia,

gdzie wszyscy się szanują, respektują

wysokie standardy moralne i myślą tylko o

dobru Polski.

17 kwietnia ponownie zarejestrowano

„Solidarność”. W czerwcu odbyły się

wolne wybory do senatu, a w sejmie

opozycja uzyskała decyzją rządu 35%

miejsc. 24 sierpnia Sejm powołał Tadeusza

Mazowieckiego na urząd premiera.

Wkrótce pan Tadeusz ogłosił „politykę

grubej kreski”, od której zaczęło się całe

późniejsze zło. Ale na razie lud upijał się

odzyskaną po latach wolnością.

Kompozytorzy mogli wreszcie

komponować, pisarze pisać, opozycjoniści

oponować, a importerzy importować.

Nawet złodzieje mogli kraść, byle tylko

komunistycznego reżymu wobec

przeciwników systemu i członków

Kościoła katolickiego. Starał się nadawać

rozgłos polskim działaczom opozycyjnym,

wychodząc z założenia, że dużo trudniej

jest prześladować ludzi znanych. Zabiegał

też o uznanie przez Zachód polskiej

granicy na Odrze i Nysie.

Kiedy obejmował swoje stanowisko w

RWE, miał już świetne rozeznanie w

sytuacji politycznej kraju i na emigracji.

Pozwoliło mu to uniknąć zarówno

antykomunistycznego zacietrzewienia, jak

i wielu prowokacji ze strony Służby

Bezpieczeństwa, usiłującej wielokrotnie

podważać jego autorytet, prokurując na

temat Nowaka – Jeziorańskiego sporo

fałszywek kolportowanych na Zachodzie.

Jedną z „wtyczek” SB był wspomniany

dalej kapitan Andrzej Czechowicz, który

przeniknął do rozgłośni, a po powrocie do

kraju wystąpił w wielu programach

telewizyjnych mających na celu

skompromitowanie RWE.

Akcja nie przyniosła większych efektów,

rozgłośnia jako źródło informacji cieszyła

się ogromnym autorytetem, zwłaszcza w

czasie przesileń politycznych. Finansujący

ją amerykański Kongres był zdania, ż jej

sukces zależeć będzie od spełnienia trzech

warunków: nadawania audycji przez całą

dobę, po to, by Polacy mieli poczucie

stałego obcowania z alternatywną

informacją; posiadania świeżych

informacji z kraju i niestosowania żadnej

cenzury. Radio Wolna Europa uważane

było również za sprawcę emigracji wielu

Polaków na Zachód. Rozpalało tak wielkie

pragnienie wolności, że co niektórzy

ryzykowali wszystko, by wyjechać do

Monachium, ówczesnej Mekki Polaków.

„Z psychologicznego punktu widzenia

nasza praca w rozgłośni napiętnowana

była myślą samobójczą; pracowaliśmy, by

w Polsce zmienił się ustrój, zniknęła

cenzura, ustał terror – oceniał po latach

dyrektor stacji. – Walczyliśmy o to, byśmy

nie byli potrzebni”.

Jan Nowak – Jeziorański kierował sekcją

polską Radia Wolna Europa nieprzerwanie Dokończenie na stronie 9

Radio Wolna Europa (ciąg dalszy ze strony 6)

Page 9: Venimus, vidimus et Deus vicit W numerze m.in.€¦ · Europejskiej. („The Week, 27 grudzień 2016). Pod pozorem sprawdzania, co w Polsce się Sięgam do tego , co o nas piszą

S t r o n a 9

zwycięstwie Kwaśniewskiego w roku

2000. Przed wyborami przekonywał, że

jego wybór na prezydenta utrudni wejście

Polski do NATO. Początkowo miał zamiar

zachęcać do bojkotu wyborów

prezydenckich, ostatecznie, za namową

Adama Michnika poparł kandydaturę

Andrzeja Olechowskiego. Po latach

zweryfikował jednak swoje stanowisko:

„Kiedyś miałem do niego

[Kwaśniewskiego] dużo nieufności z

uwagi na jego przeszłość; dziś uważam, że

jego rola jest bardzo konstruktywna” –

stwierdził.

Zwycięstwo Sojuszu Lewicy

Demokratycznej w wyborach

parlamentarnych w 2001 roku uznał za

ważny krok w kierunku integracji z Unią

Europejską i, mimo swego sceptycznego

podejścia do lewicy postkomunistycznej,

w wywiadzie dla polskiego radia

powiedział: „Ja mogę nie lubić tego rządu,

ale on został wyłoniony w wolnych

wyborach i jest moim rządem, bo jest

rządem polskim”.

W kwietniu 2001 roku Edward Moskal

zasugerował, że Nowak - Jeziorański w

czasie wojny kolaborował z hitlerowskimi

Niemcami. Jego wypowiedź ostro

potępiono zarówno Polsce, jak i w Stanach

Zjednoczonych. Na oświadczenie ostro

zareagował między innymi były szef Rady

Bezpieczeństwa Narodowego USA

Zbigniew Brzeziński.

W lipcu 2002 roku, po pięćdziesięciu

ośmiu latach emigracji, Jan Nowak -

Jeziorański wrócił do Polski i zamieszkał

na stałe w Warszawie, przy ulicy

Czerniakowskiej 178a. Nawiązując do

tytułu swojej książki Polska z oddali

stwierdził wówczas: „Przychodzi moment,

kiedy nie wolno patrzeć na kraj z oddali.

Dlatego postanowiłem patrzeć na Polskę z

bliska”.

Miało być zupełnie inaczej. Mieli wrócić

razem. Tak, jak razem wyjeżdżali przez

zburzoną Europę do Londynu, gdy w

Warszawie dogasało powstanie, wywożąc

zdjęcia płonącej stolicy. Oprócz siebie i

tych zdjęć nie mieli nic. „Kurier z

Warszawy” i łączniczka „Greta” przeżyli

razem na emigracji pięćdziesiąt pięć lat.

Nie udało się. Jadwiga z Wolskich

Jeziorańska zmarła w 1999 roku na

rozedmę płuc. Kurier powrócił sam.

„Powrót Jana Nowaka – Jeziorańskiego

do ojczyzny przyjmuję z wielkim

zadowoleniem – stwierdził Aleksander

Kwaśniewski. – Cieszę się z powrotu

»Kuriera z Warszawy« o kraju jako polityk

i prezydent Rzeczypospolitej. Po Polska

potrzebuje autorytetów i surowych, a

równocześnie wnikliwych sędziów tego, co

tutaj wspólnie robimy. Wierzę, że głos

pana Jana – tym razem dobiegający od

nas, z Warszawy – będzie jeszcze długo

ostrzegał na przed błędami, wskazywał

drogi działania, odpowiadał, jak

reformować i rozwijać polską

demokrację”.

Dlaczego wcześniej, przez kilkadziesiąt lat

życia wspierał całym sercem formację,

która tę demokrację w brutalny sposób

dławiła, a samego „pana Jana” uważała za

najgorsze zło i wszelkimi sposobami

usiłowała skompromitować, pan prezydent

nie raczył wyjaśnić. W jakimś sensie

zrobił to za niego jego „szorstki

przyjaciel” Leszek Miller stwierdzając

cynicznie: „Mylylyśmy się”. (tak ma

zostać: mylylyśmy)! No tak... Przecież

mylić się jest rzeczą ludzką. Mylili się

zapewne i Hitler, i Stalin i Leonid

Breżniew i jeszcze paru innych wybitnych

mężów stanu. Po prostu się mylili...

Od samego początku Jan Nowak –

Jeziorański aktywnie włączył się w życie

polityczne kraju. Komentował wydarzenia

i włączył się w promowanie integracji

Polski z Unią Europejską. Był laureatem

wielu nagród i odznaczeń, między innymi

tytułu honorowego mieszkańca Krakowa i

Wrocławia, doktoratu honoris causa

Uniwersytetu Jagiellońskiego, otrzymał

order Virtuti Militari, Order Orła Białego

oraz Medal of Freedom – najwyższe

cywilne odznaczenie USA.

Był także honorowym członkiem

Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

Otrzymał wiele nagród dziennikarskich i

literackich, w tym „Nagrodę Kisiela”, nie

skompromitowaną jeszcze wtedy (1999

rok) wyróżnianiem takich ludzi jak

Tomasz Lis, Janina Paradowska czy

Elżbieta „Ale jaja!” Bieńkowska.

(Szanowny fundator, Stefan Kisielewski,

zapewne przewraca się w grobie). W 2004

roku ustalono nagrodę imienia Jana

Nowaka - Jeziorańskiego, przyznawaną za

myślenie o państwie jako dobru

wspólnym. Jej pierwszym laureatem został

Tadeusz Mazowiecki.

Legendarny „Kurier z Warszawy” zmarł

20 stycznia 2005 roku w szpitalu imienia

profesora Orłowskiego w Warszawie.

Został pochowany na Powązkach w

rodzinnym grobie przodka, Jana

Jeziorańskiego, obok kościoła Karola

Boromeusza.

*

Przez pierwsze lata Rozgłośnia Polska

RWE działała jako „Głos Wolnej Polski”,

dając nadzieję (i wiedzę) Polakom

żyjącym w mrocznych czasach stalinizmu.

To na antenie tej rozgłośni ukazały się

audycje z udziałem zbiegłego z Polski w

grudniu 1953 roku ppłk. Józefa Światły

(prawdziwe nazwisko Izaak Fleischfarb),

wysokiego urzędnika Ministerstwa

Bezpieczeństwa Publicznego. W swych

relacjach uciekinier zdemaskował

zbrodniczą działalność komunistycznej

bezpieki, co w efekcie doprowadziło do

likwidacji znienawidzonego resortu. Misja

RWE zaczęła przynosić owoce.

Po kilku latach do Radia Wolna Europa

dołączyło Radio Svoboda (Wolność),

kierując swoje programy głównie do

ludności republik sowieckich. Pod koniec

roku 1954 roku Radio Wolna Europa i

Radio Wolność nadawały wspólnie

program w dwudziestu pięciu językach do

krajów Europy Wschodniej i Związku

Sowieckiego. Początkowo były to dwie

różne rozgłośnie, które zjednoczyły się

dopiero w 1976 roku, tworząc Radio

Wolna Europa/Radio Wolność.

Rozgłośnia była początkowo nie tylko

jedynym nie cenzurowanym głosem

dysydentów zza żelaznej kurtyny, ale

Dokończenie na stronie 10

Radio Wolna Europa (ciąg dalszy ze strony 8)

Page 10: Venimus, vidimus et Deus vicit W numerze m.in.€¦ · Europejskiej. („The Week, 27 grudzień 2016). Pod pozorem sprawdzania, co w Polsce się Sięgam do tego , co o nas piszą

S t r o n a 1 0

Ciąg dalszy na stronie 11

Komunistyczne władze nie poprzestały na

samym zakłócaniu nadawania audycji.

Służby bezpieczeństwa przeprowadzały

także bezpośrednie ataki przeciwko RWE/

RS. Wielu pracowników Radia było

szykanowanych poprzez anonimowe

telefony z pogróżkami czy przez

fabrykowanie spreparowanych donosów.

Szeroko znany jest przypadek Macieja

Morawskiego, francuskiego

korespondenta Rozgłośni Polskiej RWE,

którego żona, Jadwiga z Żeromskich,

zaniemogła w wyniku nagonek i

pogróżek.

Niektórzy nawet zapłacili za swoją służbę

prawdzie życiem...

*

Komunistyczne służby bezpieczeństwa

przeprowadzały również bezpośrednie

ataki przeciwko rozgłośni. Zamordowano

kilku pracowników, dokonywano

zamachów bombowych. Wielu

pracowników Rozgłośni Polskiej RWE

było szykanowanych poprzez anonimowe

telefony z pogróżkami czy fabrykowanie

spreparowanych przez UB/SB donosów.

Niezależnie od innych nacisków, służby

specjalne rządów w Warszawie, Pradze,

Budapeszcie, Sofii czy Bukareszcie

nieustannie podejmowały akcje mające na

celu zniechęcenie redaktorów do dalszego

uczestniczenia w tworzeniu programów,

które nadawano do rodaków w

zniewolonych krajach. Zastraszano i

szykanowano ich rodziny. Wobec

pracowników wysuwano najbardziej

nieprawdopodobne oskarżenia.

Podejmowano liczne próby pozyskania

ich do współpracy. Nie cofano się przed

przemocą; liczne były przypadki pobić,

szantażu i wymyślnych prowokacji.

Tego rodzaju działalność, prowadzona na

zlecenie państwowych przywódców, w

ramach której nie cofano się przed

zbrodnią, wywołuje dziś zdumienie wielu,

którzy nie zdawali sobie z tego sprawy,

lub też zdawać nie chcieli. Dziennikarze

RWE nie prowadzili przecież walki

miała też niezwykle silny wpływ na

rozwój społeczeństw reżimu

komunistycznego. Radio Wolna Europa

było przede wszystkim przez długie lata

jedynym źródłem niezależnych

informacji, a jego misją było - i jest nadal

- dostarczanie profesjonalnych,

niezafałszowanych i obiektywnych

informacji w krajach, gdzie wolność

słowa jest ograniczona lub jej zupełnie

brak. W znaczący sposób przyczyniło się

do upadku komunizmu, co

niejednokrotnie podkreślało wielu

przywódców, chociażby Václav Havel,

Lech Wałęsa czy Borys Jelcyn.

W okresie PRL była to najczęściej

słuchana, ale także systematycznie

zagłuszana, zagraniczna stacja radiowa...

Trudno było się spodziewać, że miłujący

pokój Związek Sowiecki będzie biernie

przyglądał się poczynaniom Radia Wolna

Europa obnażającym nieprawidłowości i

niegodziwości stworzonego przez niego

nieludzkiego systemu. Stalin i jego

następcy nie mogli dopuścić, żeby

poszczególne państwa zaczęły się

buntować przeciwko obcej hegemonii.

Wkrótce zatem oficjalnie słuchanie RWE

zostało zakazane. Ci, którzy nie

podporządkowali się zakazowi, karani

byli przez wojskowe sądy rejonowe

wyrokami dwóch-trzech lat pozbawienia

wolności za „szerzenie wrogiej

propagandy”.

W czerwcu 1952 roku został skazany

przez Wojskowy Sąd Rejonowy w

Gdańsku na karę śmierci żołnierz

Marynarki Wojennej Stefan Półrul.

Wyrok – tak zwany strzał katyński, z

bliskiej odległości w tył głowy -

wykonano na początku kwietnia

następnego roku. W akcie oskarżenia

zarzucano mu słuchanie i

rozpowszechnianie oszczerczych audycji

z BBC oraz z Wolnej Europy, a także

prowadzenie dyskusji pogłębiających

„wrogi stosunek do Ludowego Państwa

Polskiego”. Najbliższej rodziny nie

raczono poinformować za co został

skazany, ani gdzie go pochowano.

Dopiero kilka lat temu pracownicy IPN

odkryli, że spoczywa na Cmentarzu

Osobowickim we Wrocławiu w

anonimowej, nieoznaczonej mogile.

Nie brakowało jednak śmiałków, którzy

nie tylko, że odważyli się słuchać, to

jeszcze puszczali audycje na żywo w

miejscach pracy poprzez radiowęzeł!

Doprawdy ciężko było zapanować nad

narodem, kiedy ludzie starali się na

wszelkie sposoby dotrzeć do informacji.

Jak uczy doświadczenie życiowe, zakazy

działają dokładnie odwrotnie. Dążenie do

wolności było w tych czasach bardzo

silne. W imię poznania prawdy ludzie

potrafili ryzykować nie tylko swoje życie,

ale i najbliższych.

Komunistyczni dyktatorzy postanowili

więc bronić swoich pozycji na skalę

masową. A sposobów – poza

zastraszaniem ludzi – było wiele...

Jedną z głównych metod stało się

powszechne zagłuszanie audycji. Zamiast

ulubionego głosu prowadzącego słychać

było szumy, trzaski, wycie i buczenie.

Słuchacze manipulowali gwałtownie

pokrętłami odbiorników radiowych,

starając się poskładać w sensowną całość

poszczególne wyrazy czy zdania, lecz

niewiele to pomagało. Na szczęście

emitujący program też nie zasypiali

gruszek w popiele. (4)

Rozpoczęła się swoista przepychanka

między RWE a ZSRS. Radio Wolna

Europa wzmocniło sygnał oraz

zwiększyło zakres częstotliwości, na

których można było odbierać audycje. W

odwecie Związek Sowiecki odpowiedział

jeszcze mocniejszym uderzeniem. W

połowie lat pięćdziesiątych mówiło się o

tak zwanym „zagłuszaniu

profesjonalnym”, polegającym na

budowaniu specjalnych nadajników

przeszkadzających w odbieraniu

rozgłośni. Sieć obejmowała każde

państwo bloku wschodniego. Odpowiedź

RWE była podobna jak wcześniej.

Zwiększyło zakres częstotliwości,

powtarzało programy o różnych porach,

instruowało odbiorców o budowaniu

własnych anten kierunkowych.

Radio Wolna Europa (ciąg dalszy ze strony 9)

Page 11: Venimus, vidimus et Deus vicit W numerze m.in.€¦ · Europejskiej. („The Week, 27 grudzień 2016). Pod pozorem sprawdzania, co w Polsce się Sięgam do tego , co o nas piszą

S t r o n a 1 1

zbrojnej, nie podejmowali żadnej

przemocy wobec przeciwnika, a terroryzm

uważali za coś absolutnie

niedopuszczalnego, także w działalności

wspieranej przez nich demokratycznej

opozycji w ich kraju. Jedynym orężem

Radia pozostawało wolne słowo i prawda -

uwarunkowująca treść emitowanych z

Monachium wiadomości.

W opisanej sytuacji praca w Radiu Wolna

Europa oznaczała dla tych, którzy się na

nią zdecydowali, śmiertelne

niebezpieczeństwo. Niesienie przez

dziennikarzy wolnego słowa stawiało ich

w rzędzie szczególnie groźnych

przeciwników komunistycznych reżimów.

W sierpniu 1954 roku pracownik

wiedeńskiego biura RWE, Stefan

Kiripolsky, wybrał się wraz ze swą

partnerką życiową, Heleną Neumanovą na

pierwszy urlop w nowym kraju

zamieszkania. Dwa lata wcześniej oboje

uciekli z Czechosłowacji do Austrii.

Podczas przejazdu pociągiem przez leżące

w sowieckiej strefie okupacyjnej Wiener

Neustadt, zostali zatrzymani przez

funkcjonariuszy KGB. Kiripolsky’ego

oskarżono o prowadzenie działalności

szpiegowskiej przeciwko ZSRR na rzecz

Amerykanów, a podczas prowadzonych

przesłuchań Rosjan szczególnie

interesował skład osobowy biura Radia

Wolna Europa w Wiedniu.

W 1955 roku, na mocy

międzynarodowych uzgodnień Austria

uzyskała status państwa neutralnego i

armia sowiecka wyniosła się znad Dunaju.

Wcześniej jednak przekazała

Kiripolsky’ego swoim kolegom z

czechosłowackiej tajnej policji StB.

Torturowany przez kilkanaście miesięcy w

praskim więzieniu, został ostatecznie

skazany na dożywocie za zdradę stanu i

szpiegostwo. Na wolność wyszedł w roku

1968, w czasie „praskiej wiosny”. Zmarł

w Pradze w 6 lipcu 1992 roku dokładnie w

czterdziestą drugą rocznicę swej ucieczki

z Czechosłowacji.

We wrześniu tego 1954 roku na brzegu

Izary niedaleko Monachium znaleziono

zwłoki Leonida Karasa, dziennikarza z

sekcji białoruskiej. Prowadzący śledztwo

nie dopatrzyli się ingerencji osób trzecich i

sprawa zostałaby zapewne uznana za

zwykły wypadek i umorzona, gdyby nie

kolejna śmierć.

Dwa miesiące później, 24 listopada,

odkryto zmasakrowane ciało

Abdurrahmana Fatalibeyli, szefa sekcji

Azerbejdżańskiej Radia Wolności. Leżało

wciśnięte między wersalkę i ścianę w

mieszkaniu rosyjskiego emigranta,

Michaiła Ismaiłowa. Początkowo

niemiecka policja uznała, że ofiarą jest

właściciel lokalu, kiedy jednak pojawiły

się wątpliwości dotyczące tożsamości

zwłok, zarządzono ekshumację. Powtórne

oględziny zwłok ujawniły, że w istocie

ofiarą był Fatalibeyli. Dalsze śledztwo

wykazało, że zabójcą był

najprawdopodobniej Ismaiłow, wysłany

do Niemiec przez KGB w celu likwidacji

zdrajcy. (Fatalibeyli był majorem Armii

Czerwonej, który w czasie II wojny

światowej zdezerterował, przechodząc na

służbę Niemców, a wydawane przez

kremlowskie władze wyroki śmierci

wobec takich osób były niemal regułą).

W październiku 1961 roku został

podstępnie uprowadzony z Wiednia przez

funkcjonariuszy AVO (5) Aurel Abranyi,

pracownik sekcji węgierskiej RWE.

Pewnego dnia po prostu zniknął, i tyle.

Tajemnicę tego porwania udało się

częściowo odsłonić dopiero pod koniec lat

osiemdziesiątych. Ustalono, że Abranyi

został pozbawiony przytomności,

zawinięty w dywan i przy pomocy KGB

specjalnym samochodem z nadrukiem

firmy oferującej czyszczenie dywanów

wywieziony na Węgry. Po półtorarocznym

śledztwie Sąd Wojskowy w Budapeszcie

skazał go na trzynaście lat więzienia za

zdradę i szpiegostwo. Dalsze jego losy

pozostają do dzisiaj nieznane. Wiadomo,

że został zwolniony z więzienia 15

października 1974 roku, do swoich

bliskich nigdy jednak nie dotarł.

Najprawdopodobniej został skrytobójczo

zamordowany.

4 marca 1975 roku zginął ugodzony

nożem na monachijskiej ulicy popularny i

chętnie słuchany w ojczystym kraju

trzydziestoczteroletni dziennikarz RWE

Cornel Chiriac, prowadzący muzyczną

audycję dla młodzieży. Policja zatrzymała

siedemnastoletniego emigranta

rumuńskiego Mario Groppa, ostatnią

osobę, w towarzystwie której widziana

była ofiara. Nie zdołano jednak

udowodnić mu winy ani wydobyć

żadnych konkretnych zeznań.

Szczególnie wrażliwy na niezależną

krytykę i docierające z Zachodu wolne

słowo był bułgarski dyktator Todor

Żiwkow. Jego gniew wzbudzał zwłaszcza

szydzący z reżimu w felietonach

emitowanych przez RWE popularny

felietonista Georgi Markow, który zbiegł

na Zachód w 1969 roku i zamieszkał w

Londynie. Był autorem głośnej powieści

The Great Roof, w której krytykował

panujące w Bułgarii stosunki. Jego

działalność obserwowano w Sofii z coraz

większą nienawiścią, poszukując sposobu

uciszenia niepokornego pisarza. W końcu

znaleziono najprostszy i najskuteczniejszy

z możliwych – fizyczna likwidacja.

Po dwóch nieudanych zamachach na jego

życie, 7 września 1978 roku podjęto

trzecią próbę. Czekającego na przystanku

autobusowym niedaleko mostu Waterloo

w Londynie Markowa zaczepił mówiący z

obcym akcentem nieznajomy. Przy okazji

lekko trącił pisarza parasolką. Markow

poczuł się źle i udał się do lekarza.

Później skojarzył to potrącenie z bólem

łydki, na której został ślad po ukłuciu.

Zmarł po czterech dniach straszliwych

cierpień. Dopiero w czasie obdukcji w

prosektorium znaleziono w miejscu

ukłucia platynową, półtoramilimetrową

kulkę wbitą w jego łydkę. Zawierała

śmiertelną dawkę rycyny.

Siedem lat później zbiegły na Zachód

pułkownik KGB Oleg Gordijewski

ujawnił kulisy zabójstwa. Generał

Stojanow (ówczesny szef bułgarskiego

MSW) zwrócił się o pomoc techniczną do

ZSRS. Specjaliści z KGB udali się do

Sofii, by przeszkolić kolegów z KDS

(Комитет за държавна сигурност -

Ciąg dalszy na stronie 12

Radio Wolna Europa (ciąg dalszy ze strony 10)

Page 12: Venimus, vidimus et Deus vicit W numerze m.in.€¦ · Europejskiej. („The Week, 27 grudzień 2016). Pod pozorem sprawdzania, co w Polsce się Sięgam do tego , co o nas piszą

S t r o n a 1 2

Unii Europejskiej.

Nie minęły jeszcze trzy tygodnie od

śmierci Markowa, kiedy w Anglii

zamordowany został inny uciekinier z

Bułgarii, również dziennikarz RWE i

BBC, Władimir Simeonow (prawdziwe

nazwisko Władimir Bobchev).

Prowadzący śledztwo podejrzewali, że

przyczyną śmierci był silnie trujący gaz w

sprayu, którym został opryskany,

ostatecznie jednak przyjęto wersję

zachłyśnięcia się własną krwią po upadku

ze schodów. Przypadek Simeonowa

nigdy nie został ostatecznie wyjaśniony,

chociaż brano pod uwagę możliwość, że

został on usunięty przez agentów KDS po

wykorzystaniu go w sprawie likwidacji

Markowa.

Dużo więcej szczęścia niż Markow miał

kolejny pracownik bułgarskiej sekcji

RWE, Vladimir Kostov, były

korespondent bułgarskiego radia i

telewizji w Paryżu, który wraz ze swą

żoną Natalią otrzymał nad Sekwaną w

lipcu 1977 roku polityczny azyl. 5 maja

1978 roku został zaocznie skazany przez

Sąd Wojskowy w Sofii na karę śmieci za

„zdradę ojczyzny”. Natalia Kostova

otrzymała wyrok sześciu i pół roku

więzienia.

„Na peronie paryskiego metra kłębił się

tłum ludzi – opisywał w książce The

Bulgarian Umbrella (Bułgarski parasol)

to, co spotkało go około godziny 14.00 26

sierpnia 1978 roku. – Kilka sekund po

zejściu z ruchomych schodów poczułem

nagle ostry ból w okolicach łopatki. W

tym samym momencie usłyszałem

dźwięk przypominający stuk upadającego

na ziemię kamienia. Natalia również to

słyszała. Miałem wrażenie, jakbym został

uderzony kamieniem wystrzelonym z

procy. (...) Po dotarciu do domu

poczułem się bardzo źle, dostałem

wysokiej temperatury. Natalia zawiozła

mnie do szpitala. Badający mnie

francuski lekarz nie znalazł jednak

najmniejszego powodu do niepokoju.

«Nie wyczuwam żadnej grudki w

miejscu, w które, jak pan sądzi, został

uderzony – powiedział. – To pewnie jakiś

insekt, być może osa». Na moją sugestię,

że być może zostałem zaatakowany przez

człowieka, roześmiał się: «Z pewnością

nie został pan napadnięty ani postrzelony.

Trucizna?... powiada pan. Upłynęło już

ponad dwie godziny... Gdyby to była

trucizna, to już by pan nie żył, albo

przynajmniej był poważnie chory. Niech

pan spokojnie wraca do domu»”.

Nie ustępujący ból w okolicach łopatki

skłonił Kostova do ponownej wizyty u

lekarza, w innym szpitalu. Tym razem

zbadał go bardziej uważny doktor, który

znalazł i natychmiast usunął częściowo

rozpuszczoną kulkę wosku z trucizną o

identycznych właściwościach jak te, które

stały przyczyną śmierci Markowa. Fakt, że

udało mu się przeżyć, dziennikarz

zawdzięczał temu, że 26 sierpnia 1978

roku w Paryżu było wyjątkowo chłodno, w

związku z czym ubrał na siebie gruby

sweter. Nabój dotarł do skóry nieco

wolniej i nie zagłębił się wystarczająco

głęboko.

Kostov pracował w monachijskiej

rozgłośni do końca jej istnienia, po czym

w 1995 roku przeniósł się do niepodległej

już Bułgarii.

Dyrektor rumuńskiej sekcji RWE, Emil

Georgescu, w 1981 roku cudem przeżył

atak wynajętego nożownika. Wczesnym

rankiem 28 czerwca napadł na niego

młody mężczyzna, zadając mu

dwadzieścia ciosów nożem. Schodząca tuż

za nim do garażu żona usłyszała słowa

niedoszłego zabójcy: „Teraz już nic więcej

nie napiszesz!” Dostrzegła także fragment

francuskiej tablicy rejestracyjnej

samochodu zamachowca, dzięki czemu

niemiecka policja szybko ujęła sprawcę,

który został skazany na kilkuletnie

więzienie. Ani w śledztwie, ani podczas

rozprawy. nie zdradził zleceniodawców

zbrodni. Po półrocznym pobycie w

szpitalu Georgescu powrócił do pracy w

początkach 1982 roku.

Cztery lata później nagle zaniemógł i trafił

do szpitala. Choroba, zdiagnozowana

przez lekarzy jako rak płuc, podobnie jak

Komitet Bezpieczeństwa Państwowego

Bułgarskiej Republiki Ludowej).

Zaprezentowali im wtedy swój najnowszy

wynalazek - urządzenie wystrzeliwujące

niewielki ładunek trucizny ze specjalnie

spreparowanego parasola. W ładunku,

pod rozpuszczającą się w temperaturze

około 37ºC osłoną z wosku, ukryto

toksyczny wyciąg z nasion rącznika w

ilości wystarczającej do uśmiercenia

słonia. (6)

Datę zamachu wybrano zapewne

nieprzypadkowo. 7 września 1978 roku

Todor Żiwkow obchodził uroczyście

dzień swych sześćdziesiątych siódmych

urodzin...

Po pierwszych wolnych wyborach w

Bułgarii (13 października 1991 r.),

historycy odnaleźli w archiwach KDS

dokumenty ujawniające mordercę

Markowa. Okazał się nim urodzony we

Włoszech duński obywatel Francesco

Gullino, posługujący się pseudonimem

„Piccadilly”. Aresztowany w połowie lat

siedemdziesiątych podczas próby

nielegalnego wywiezienia z Bułgarii

średniowiecznych ikon, otrzymał od

tamtejszych służb specjalnych

„propozycję nie do odrzucenia”:

wieloletnie więzienia albo współpraca.

Jego sklep z dziełami sztuki w centrum

Kopenhagi stał się na długie lata

przykrywką dla wielu tajnych operacji.

Gullino zasłużył się dla sofijskiego

reżimu prawdopodobnie nie tylko

zabójstwem Markowa. Nie bez powodu

aż dwukrotnie odznaczono go medalem

„Za zasługi dla bezpieczeństwa i

porządku publicznego Bułgarii”.

W 1993 roku zatrzymała go duńską

policja i przesłuchała przy udziale

brytyjskich śledczych, prowadzących

przed laty sprawę Markowa. Nie udało

się jednak znaleźć wystarczających

dowodów jego winy i „Piccadilly”

znalazł się na wolności. Do dziś

siedemdziesięcioletni Gullino (ur. w 1946

r.) prowadzi swój antykwariat i bez

przeszkód podróżuje w poszukiwaniu

cennych staroci po wszystkich krajach Ciąg dalszy na stronie 14

Radio Wolna Europa (ciąg dalszy ze strony 11)

Page 13: Venimus, vidimus et Deus vicit W numerze m.in.€¦ · Europejskiej. („The Week, 27 grudzień 2016). Pod pozorem sprawdzania, co w Polsce się Sięgam do tego , co o nas piszą

S t r o n a 1 3

płk dypl. Franciszek Adam Arciszewski

Cud nad Wisłą

Wydawca: Wydawnictwo ANTYK

Marcin Dybowski

Rok wydania: 2017

Opis fizyczny: 194 strony plus kolorowe

mapki, okładka miękka

Wznowienie napisanej na emigracji a

szeroko nieznanej w Polsce pozycji, która

drobiazgowo opisuje z jakim niezwykłym

zbiegiem wielu okoliczności mieliśmy do

czynienia podczas ofensywy

bolszewickiej w roku 1920 i polskiej

obrony przed inwazją komunistycznej

dziczy .

Autor, dyplomowany oficer wysokiej

rangi, pisze fachowo, pieczołowicie i

bierze pod uwagę realny, wojskowy

punktu widzenia, Wskazuje, że mieliśmy

naprawdę do czynienia z niezwykłymi

zjawiskami do czynienia gdyż częstokroć

szczegółowe ruchy wojsk i rozkazy jakie

były żołnierzom na dole wydawane po

obu stronach frontu były całkowicie

odmienne od tych działań, do których

dochodziło i faktycznych ruchów

jednostek frontowych a jednak skutkiem

tych właśnie nienakazywanych działań i

wydarzeń, do których dochodziło było

koniec końców olbrzymie zwycięstwo

Armii Polskiej w decydującej bitwie o

Warszawę.

W książce znajdują się szkice sytuacyjne

czarno białe oraz mapki kolorowe.

Płk dypl. Franciszek Arciszewski

(lwowianin) szuka naukowej odpowiedzi

na pytanie, czy popularne nazwanie

zwycięstwa polskiego "Cudem nad

Wisłą" ma uzasadnienie rzeczowe.

Omawia szczegółowo plany naczelnika

Piłsudskiego, generałów

Rozwadowskiego, Wayganda,

Sikorskiego, marszałka wojsk

sowieckich Tuchaczewskiego. Jako

naoczny świadek wnosi do wiedzy

historycznej wiele nieznanych

szczegółów. Wykrywa wiele wypadków

działań jednostek wojskowych i

poszczególnych dowódców nie

mieszczących sie w normalnej doktrynie

i zwyczajach wojskowych,

spowodowanych "nadzwyczajnym

natchnieniem", "intuicją", "szczęściem".

Tytułem wstępu umieszczone jest w

książce kazanie biskupa Teodorowicza.

Autor między innymi był przed II Wojną

Światową prezesem Związku

Towarzystw Gimnastycznych "Sokół",

pracował w Biurze Ścisłej Rady

Wojennej, w komisji wojskowej Sejmu

RP.

Pierwsze wydanie ukazało się w

Londynie nakładem Wydawnictwa

VERITAS.

Zapraszam do lektury !

Marcin Dybowski

Termin realizacji: 7 dni roboczych

Nasza cena: 33,00 złote

www.ksiegarnia.antyk.org.pl

dzieje w rok po przejęciu władzy przez

„populistyczną” partię Prawa i

Sprawiedliwości, media zachodnie z

zadowoleniem walą w Polskę z powodu

jej rzekomego zwrotu ku ciemnemu

autorytaryzmowi. Owe biadolenia z

powodu rzekomego odwrotu rządu

polskiego od demokracji koncentrują się

najogólniej na dwóch obszarach:

nominacjach i reformie Trybunału

Konstytucyjnego i reformie w dziedzinie

polskich mediów publicznych. Ale często

trudno to zauważyć wskutek szyderczej

krytyki medialnej.

„Washington Post” opublikowała artykuł,

opisując wszystko co dotyczy obecnej

polityki Polski jako zwrot ku literalnie

ciemnym wiekom. „The Guardian”

wystąpił z podobnymi ostrzeżeniami. Trzy

dni później redakcja „New York Times”

potępiła „Tragiczny zwrot w Polsce”,

ostrzegając, że europejski naród został

cofnięty do postkomunistycznych reform.

Następnie, tuż po Bożym Narodzeniu

Anne Applebaum ponownie pojawiła się

na łamach „Washington Post”, biadając,

że partia polityczna jej męża została

odrzucona od władzy przez wyborców, i

że Polska ośmiela się rządzić bez niego.

Ta nagła seria opinii z zewnątrz i

doniesień „newsów” czytanych w

zestawieniu z protestami pochodzącymi ze

strony przeciwników rządu sprawia

wrażenie koordynowanej Kolorowej

Rewolucji. Nikt tu nie włącza nawet

bieżących doniesień do racji

prezentowanych przez partię Prawa i

Sprawiedliwości. Amerykańscy czytelnicy

(i dziennikarze) w większości

nieświadomi polskiej polityki i historii,

nie posiadają kontekstu umożliwiającego

osąd takich poczynań.

Dokończenie na stronie 22

Nie bójmy się, ale i

nie lekceważmy

tego, co o nas piszą (ciąg dalszy ze strony 2)

Page 14: Venimus, vidimus et Deus vicit W numerze m.in.€¦ · Europejskiej. („The Week, 27 grudzień 2016). Pod pozorem sprawdzania, co w Polsce się Sięgam do tego , co o nas piszą

S t r o n a 1 4

w przypadku trzech jego poprzedników

na tym stanowisku, rozwijała się

błyskawicznie. W styczniu 1985 roku

Georgescu zmarł w monachijskiej klinice

onkologicznej. Wszystko wskazuje na to,

że zarówno jego śmierć, jak i zgony Ghity

Ionescu, Mihaia Cismarescu oraz

Bernarda Noëla nastąpiły w rezultacie

działania nierozpoznanego środka

wywołującego chorobę nowotworową o

bardzo gwałtownym przebiegu.

Nad bezpieczeństwem pracowników

Radia Wolna Europa czuwała specjalnie

powołana do tego celu jednostka –

„Security Office”. Jej pracownicy starali

się przede wszystkim nie dopuścić, by do

grona pracowników przeniknęli agenci

wywiadów państw zza „żelaznej

kurtyny”. Różne wpadki były nie tyle

rezultatem niedoskonałości w pracy

radiowego Biura Bezpieczeństwa, ile

ograniczeń spowodowanych konstytucją

RWE oraz faktem, że działało ono w

demokratycznym, wolnym kraju.

*

Najgłośniejszą – także w sensie

dosłownym - próbą zniszczenia Radia stał

się wybuch bomby podłożonej w głównej

siedzibie stacji - Monachium.

W sobotę, 21 lutego 1981 roku, dokładnie

o godzinie 21.49 jednym z budynków

przy Oettingenstrasse wstrząsnęła potężna

detonacja. Kompleks gmachów odgradzał

od ulicy żywopłot, całego terenu strzegło

kilku zaledwie ochroniarzy, jeden z nich

raz na godzinę robił obchód. Przedostanie

się niepostrzeżenie pod słabo oświetlone

budynki nie stanowiło praktycznie

najmniejszego problemu, zamachowcy

wybrali zresztą jedno z bocznych

skrzydeł, najbardziej oddalone od

głównego wejścia i wartowników. Tuż

pod murem, między głównym budynkiem

a skrzydłem zajmowanym przez redakcję

czechosłowacką, w metalowym

pojemniku ze zdalnie sterowanym

detonatorem umieścili dwadzieścia

kilogramów plastycznego materiału

wybuchowego. Wycofali się na

bezpieczną odległość, zdetonowali bombę

i uciekli.

odgłosów, jak sądził jakichś żartów, nie

było słychać na antenie gdy za chwilę

zacznie czytać wiadomości.

Po wyjrzeniu na zdemolowany korytarz

najszybciej chyba wyciągnął właściwe

konkluzje Andrzej Czyżowski, wykazując

przy tym instynkt dziennikarza i ... byłego

sapera. Już w parę minut po wybuchu

poprosił zszokowaną sekretarkę o kartkę

czystego papieru, napisał odręcznie

wiadomość z ostatniej chwili: «Na

budynek Radia Wolna Europa w

Monachium dokonany został właśnie

zamach bombowy» i podał ją spikerowi

specjalną szufladką do studia. Pytany

później skąd miał pewność, że wybuchła

bomba a nie np. gaz, odpowiedział, że

poczuł to po zapachu. «Czuć było materiał

wybuchowy», opowiadał. Nos sapera

sprawił, że pierwsza wiadomość o

zamachu wyszła w świat z polskiej

redakcji.

Największe spustoszenie bomba

wyrządziła w redakcji czechosłowackiej.

Ted Illif wspomina, że gdy wybiegał do

telefonu zobaczył na korytarzu widok,

którego nie zapomni nigdy – szła nim

Maria Pulda dziennikarka redakcji

czechosłowackiej, zakrwawiona, ze

straszliwie zmasakrowaną twarzą, rozciętą

skórą na szyi tak, że widać było tchawicę.

Ochroniarz prowadził ją do samochodu.

Jeden z kolegów Teda odwiózł ją

natychmiast do szpitala, nie czekając na

karetkę. 40-letnia w dniu zamachu Maria

Pulda musiała przejść kilkanaście operacji

plastycznych w celu zrekonstruowania

twarzy. Nie odzyskała nigdy pełni zdrowia

fizycznego i psychicznego”. (7)

Podstawowego celu zamachu – uciszenia

Radia - terrorystom nie udało się jednak

osiągnąć. Przede wszystkim wybuch nie

uszkodził amplifikatorni, nie przerwał

nawet nadawanego o tej porze z taśm

programu. Wybuch nie uszkodził (master

control) i nie przerwał programu. Krótka

przerwa nastąpiła dopiero wtedy gdy

policja ewakuowała wszystkich z budynku

by sprawdzić czy nie ma więcej bomb.

Na szczęście, o tak późnej porze, w

gmachu przebywało niewiele osób –

dyżurujący redaktorzy dzienników

radiowych, kilka sekretarek i operatorka w

centralce telefonicznej. Wybuch ranił

czworo ludzi, w tym dwoje ciężko, wyrwał

prawie dwumetrowej średnicy dziurę w

murze, naruszył żelbetowy słup

konstrukcyjny, zwalił kilka wewnętrznych

ścian, zdemolował szereg pokoi

redakcyjnych, zniszczył meble i kilka

urządzeń technicznych, roztrzaskał niemal

wszystkie szyby w oknach, uszkodził dach

piętrowego budynku. Kilka osób spoza

Radia raniły odłamki szyb, które wyleciały

z okien budynku naprzeciwko. Straty

materialne oceniono na dwa miliony

marek. O największym szczęściu mogła

mówić telefonistka, gdyż ładunek

umieszczony został tuż za ścianą

położonej w półsutenerze centralki.

„W pierwszej chwili nikt nie wie co jest

przyczyną wstrząsu i huku – czytamy w

artykule Andrzeja Borzyma Zamach na

RWE. - Ted Illif z centralnego dziennika

(central newsroom) znajdującego się po

drugiej stronie budynku pomyślał, że może

jakiś samolot rozbił się w Ogrodzie

Angielskim. Dopiero gdy poczuł dym i

wyszedł na korytarz zrozumiał, że

dokonano zamachu na Radio. Ponieważ

nie działały telefony, po krótkiej naradzie z

kolegami wybiegł na zewnątrz do

publicznego telefonu, żeby zawiadomić

dyrektora stacji Jamesa Browna o tym co

się stało.

W polskiej redakcji dziennika wieczorny

dyżur pełnił tego dnia Andrzej Czyżowski,

dawny żołnierz II Korpusu, poeta.

Pomagała mu sekretarka. W kabinie

małego studia przygotowywał się już do

odczytania dziennika o 22 spiker i aktor

Zbigniew Bańkowski. Wybuch nie

wyrządził tu większych szkód. Przewróciła

się szafa blokując drzwi do kabiny spikera,

pospadały ze ścian obrazy, posypał się

tynk, wywróciły drobne meble. Sekretarka

wpadła jednak w panikę, krzycząc, że to

trzęsienie ziemi. Zbigniew Bańkowski, do

którego dotarł w studio jedynie

przytłumiony hałas, pomyślał tylko: «co

oni się tam wygłupiają» i bał się żeby Dokończenie na stronie 15

Radio Wolna Europa (ciąg dalszy ze strony 12)

Page 15: Venimus, vidimus et Deus vicit W numerze m.in.€¦ · Europejskiej. („The Week, 27 grudzień 2016). Pod pozorem sprawdzania, co w Polsce się Sięgam do tego , co o nas piszą

S t r o n a 1 5

Cisza w eterze trwała niecałą godzinę.

Jeżeli napastnicy myśleli również, że uda

im się w ten sposób zastraszyć

pracowników, to i na tym polu ponieśli

porażkę. Większość z nich pojawiła się

przy Oettingenstrasse już w niedzielę

rano. Stali pod ogrodzonym taśmą

budynkiem, zszokowani, lecz

zdeterminowani i gotowi do dalszej pracy.

Ówczesny dyrektor Rozgłośni Polskiej

Zygmunt Michałowski napisał w

komentarzu nadanym tego dnia w głównej

audycji politycznej „Fakty, Wydarzenia,

Opinie”:

„Drodzy Przyjaciele!

Informowaliśmy już Państwa, że dokonano

zamachu bombowego na budynek, w

którym w Monachium mieszczą się biura i

instalacje techniczne Radia Wolna Europa

i Radia Swoboda. Wybuch bomby,

podłożonej na zewnątrz rozległego

budynku, zniszczył tę jego część, którą

zajmowali nasi koledzy z rozgłośni

czechosłowackiej. Troje spośród nich

odniosło obrażenia, w dwóch przypadkach

bardzo poważne: myśli nasze w pierwszym

rzędzie ku nim się kierują. Ślepy terror

uderzył w nich gdy stali na posterunku,

wykonując swój obowiązek. Raniona

została również telefonistka – Niemka, na

szczęście lekko, oraz kilka przygodnych

osób spoza radiostacji. (...)

Oczywiście już pojawiły się domysły co do

sprawców zamachu. Być może nigdy nie

dowiemy się, kto go dokonał i dlaczego.

Żyjemy w okresie, w którym terror stał się

niestety często używaną bronią, wyrazem

protestu czy formą nacisku lub odwetu, a

nawet sposobem zwrócenia na siebie

uwagi. Sięgają doń różne grupy i jednostki

z różnych motywów nie bacząc na

immanentne zło tych aktów i ich skutki dla

niewinnych osób. Terror uderza w

poszczególnych ludzi, całe społeczności,

instytucje, ośrodki, obiekty gospodarcze i

ruchy polityczne. Nie ma przed nimi

całkowitej obrony. Jakakolwiek

działalność publiczna musi liczyć się z tym

ryzykiem. Przekonaliśmy się o tym i my

wczoraj. Nie odwiedzie to nas – podobnie

jak tylu innych – od wykonywania naszej

misji”.

Oczywiście natychmiast po eksplozji

zostało wszczęte śledztwo. Niezależnie od

siebie, choć wymieniając się informacjami,

sprawców tego terrorystycznego ataku

szukały zarówno bawarska policja, jak i

CIA z jej działającą w monachijskim

budynku RWE specjalną komórką,

prowadzoną przez z Richarda H.

Cummingsa. Przez dość długi okres nie

osiągnięto poważniejszych rezultatów.

Dopiero kilka miesięcy po zamachu

odkryto zaparkowany w pobliżu,

niewątpliwie pozostawiony tu przez

terrorystów samochód osobowy z ukrytą

bronią ręczną i granatami.

Od początku podejrzewano, że sprawcami,

czy przynajmniej zleceniodawcami są

służby specjalne Związku Sowieckiego

bądź któregoś z państw bloku

wschodniego. Dopiero jednak upadek

komunizmu i dostęp do archiwów

rozmaitych Stasi, SB, AVH, StB,

Securitate i innych bandyckich instytucji

pozwolił na rozwiązanie zagadki.

Wściekłość rumuńskiego satrapy Nicolae

Ceauşescu i jego wrogi stosunek do RWE

osiągnęły apogeum po ucieczce w lipcu

1978 roku do USA jego najwierniejszego

do tej pory generała, a jednocześnie szefa

wywiadu i ministra spraw wewnętrznych

Rumunii Iona Pacepy. Kiedy

zlokalizowanie zbiega okazało się

niewykonalne, „Słońce Karpat”

zdecydowało się na akcję przeciwko

rumuńskiej rozgłośni w Monachium, która

szeroko informowała o ucieczce generała i

o ujawnianych przez niego tajnych akcjach

Securitate, dotyczących między innymi

zamachu na Emila Georgescu. (Pacepa

opisał je później w książce Czerwone

horyzonty: Kroniki szefa komunistycznego

wywiadu). Wśród radiosłuchaczy audycja

ta wywoływała nie mniejsze emocje niż w

swoim czasie wśród Polaków rewelacje

Józefa Światły nadawane przez polską

rozgłośnię po jego ucieczce z PRL.

Zadaniem zorganizowania zamachu w

Monachium Rumuni obarczyli

osławionego „Carlosa” vel „Szakala”,

Ilicha Ramíreza Sáncheza, jednego z

najkrwawszych terrorystów XX wieku. (8)

Pierwszy wyraźny dowód jego udziału

znaleziono w dokumentach, które za sporą

sumę dostarczył w 1991 roku do RWE

były funkcjonariusz wschodnioniemieckiej

Stasi.

24 września 1980 roku „Carlos” spotkał się

w Budapeszcie z kilkoma wyznaczonymi

do przeprowadzenia akcji ludźmi ze swojej

siatki. Podczas nocnej narady podzielono

zadania i zarysowano plan. Szczegółowe

rozpoznanie terenu i bezpośrednie

dowodzenie wziął na siebie Johannes

Weinrich. Głównych zamachowców miało

wspierać dwoje bojówkarzy z baskijskiej

ETA. Carlos nie uczestniczył osobiście w

zamachu, pozostawał jedynie w kontakcie

telefonicznym z dowodzącym

atakiem. Fakt, że w bombowym zamachu

na RWE ucierpiała czeska, a nie rumuńska

redakcja, był wynikiem słabego

rozpoznania celu ataku i pośpiechu, w

jakim działali sprawcy.

Nie udało się wyjaśnić, na ile aktywna była

w kolejnych miesiącach współpraca

tajnych służb Rumunii, Węgier, NRD i

Polski z „Carlosem”. Niewątpliwie

terrorysta szukał dokładnych planów

obiektu. Najpewniej w tym celu udał się

jesienią 1980 roku do Warszawy, gdzie

udostępniono mu dokumenty dotyczące

zabezpieczeń budynku RWE.

Niewątpliwie za zgodą generała Czesława

Kiszczaka, choć on sam zdecydowanie

temu zaprzecza. Dokładne opisy, szkice i

inne notatki sporządzone w fazie

przygotowawczej pozostały w

Budapeszcie. Węgrzy przekazali je

następnie wywiadowi enerdowskiemu i w

ten sposób dostały się w ręce

funkcjonariusza, który sprzedał je po

latach dyrekcji RWE.

Budynki Radia Wolna Europa

wyremontowano sporym nakładem

kosztów i otoczono wysokim murem,

ograniczając tym samym możliwość

kolejnego ataku. Ale niebezpieczeństwo

istniało nadal. Po przeprowadzce Radia do

Pragi cały kompleks przejął Uniwersytet.

Ciąg dalszy na stronie 16

Radio Wolna Europa (ciąg dalszy ze strony 14)

Page 16: Venimus, vidimus et Deus vicit W numerze m.in.€¦ · Europejskiej. („The Week, 27 grudzień 2016). Pod pozorem sprawdzania, co w Polsce się Sięgam do tego , co o nas piszą

S t r o n a 1 6

Mało estetyczny mur pozostał, ale nie

broni już wejścia do budynku. Tablica tuż

za nim przypomina dziś, że właśnie stąd

przekazywano „przesłanie wolności do

narodów za żelazną kurtyną”.

*

Dla polskich komunistów Radio Wolna

Europa zawsze należało do najgorszych

wrogów, którym nigdy nie odpuszczali.

Stanowiło przecież realne zagrożenie dla

ich totalnej kontroli politycznej i

ideologicznej. Obok Kościoła

katolickiego jawiło się jako jedyna

instytucja, na którą nie mieli żadnego

wpływu. Działało z zagranicy, ale

wpływało na umysły Polaków. Jeszcze w

latach osiemdziesiątych szef MSW

generał Czesław Kiszczak (człowiek

honoru według Adama Michnika)

twierdził, że Radio nie tylko informuje o

działaniach podziemnej „Solidarności”,

ale też do pewnego stopnia nią steruje.

Poza jednym przypadkiem polska Służba

Bezpieczeństwa nie dokonywała

wprawdzie ani nie planowała fizycznej

likwidacji pracowników Radia Wolna

Europa, jednak zgromadzone przez nią

informacje pomogły w organizowaniu

zabójstw dziennikarzy z innych państw

komunistycznych. Według raportów biura

bezpieczeństwa RWE z końca lat

sześćdziesiątych, służby bezpieczeństwa

PRL odgrywały pierwszoplanową rolę w

podejmowaniu akcji przeciw rozgłośni.

Ten wspomniany jeden przypadek

dotyczył ucieczki do Berlina w 1953 roku

Józefa Światły i związany był z planami

zamordowania Wandy Pampuch-

Brońskiej, która występowała przed

mikrofonami rozgłośni w Monachium,

opisując własne tragiczne przeżycia w

ZSRS oraz okoliczności towarzyszące

likwidacji polskich komunistów w ramach

tak zwanej „wielkiej czystki”. (Zostali

tam rozstrzelani także jej rodzice). W

likwidacji dziennikarki miał pomóc

wywiad NRD, ale ucieczka Światły i

ujawnienie przez niego działań, które

podejmowały tajne komunistyczne służby,

spowodowały odstąpienie od tego

zamysłu.

Osobną sprawą było upublicznienie

wyroku śmierci wydanego przez wojskowy

sąd w Warszawie w 1983 roku na

ówczesnego dyrektora Rozgłośni Polskiej

RWE Zdzisława Najdera za jego rzekome

szpiegostwo na rzecz USA. Tym samym

praktycznie zamknięto sobie możliwość

fizycznego wyeliminowania go rękami

nasłanego zabójcy.

Niestety akta SB, które zawierały dowody

wieloletniej aktywności wymierzonej w

RWE, zostały zniszczone 16 stycznia 1990

roku na mocy decyzji ppłk. Tadeusza

Chętki, który zresztą został później

pozytywnie zweryfikowany i pełnił także

po 1990 roku różne odpowiedzialne

funkcje w wywiadzie Rzeczypospolitej

Polskiej. Podobnie zachował się ostatni

szef wywiadu zagranicznego

komunistycznej Bułgarii, generał

Władymir Todorow, który zniszczył,

liczącą siedemnaście tomów akt,

dokumentację sprawy Markowa.

Późną jesienią 1963 roku do policji

zachodnioniemieckiej w Köln zgłosił się

młody, dwudziesto paroletni człowiek.

Nazywał się Andrzej Czechowicz i wracał

właśnie z podróży turystycznej do Wielkiej

Brytanii. W Republice Federalnej

zatrzymał się wskutek „przyjacielskich”

rad poznanych w Londynie ludzi z kręgów

emigracyjnych. Czechowicz nie ukrywał

bowiem w rozmowach, że jest

zdecydowany nie wracać do kraju i wybrać

wolność, aby pozostać na wyśnionym

Zachodzie. Właśnie owi znajomi poradzili

mu, aby uczynił to w RFN, gdzie

możliwość uzyskania azylu jest

stosunkowo najprostsza...

Na początek amator wolności został

umieszczony w obozie dla uchodźców w

Zindorf, gdzie rozpoczęła się dla niego

długa, czteromiesięczna gehenna

przesłuchań. W ich trakcie brali go kolejno

na warsztat przedstawiciele wszystkich

możliwych wywiadów, od

amerykańskiego, poprzez

zachodnioniemiecki do brytyjskiego,

usiłując wycisnąć z delikwenta interesujące

ich informacje. Czechowicz przedstawił im

swój cały dotychczasowy życiorys, jak

najbardziej zresztą prawdziwy.

*

Urodził się 17 sierpnia 1937 roku w

Święcianach, małym, prowincjonalnym

miasteczku na Litwie, położonym około

sześćdziesiąt kilometrów na północny

wschód od Wilna. Jego ojciec był

właścicielem niewielkiego majątku

ziemskiego Kołodno w powiecie

święciańskim, z którego utrzymywała się

cała rodzina. „Wychowałem się w

rodzinie szlacheckiej, w której

utrzymywał się kult dziadów i stryjów

oddających, gdy zaszła taka potrzeba,

życie i majątki dla Polski – napisał wiele

lat później w swojej książce Siedem

trudnych lat. – Zgłoszenie się do pracy w

wywiadzie było dla mnie kontynuacją

tego, co nazywam tradycją rodziną”.

Określenie „szlacheckiej” brzmiało w

ówczesnej Polsce zgoła anachronicznie,

chociaż warszawscy rytownicy

grawerujący herby na sygnetach nie

skarżyli się bynajmniej na brak zajęcia. W

Republice Federalnej natomiast,

pochodzenie szlacheckie było ciągle

cenionym walorem, który z lubością się

podkreślało, a tytuły arystokratyczne

nadal stanowiły przedmiot kupna.

II wojna światowa, tak jak prawie na

każdej polskiej rodzinie, wycisnęła swoje

trwałe piętno i na życiorysie rodziny

Czechowiczów. Ojciec Andrzeja, kapral

podchorąży 4 Pułku Ułanów

Zaniemczańskich wziął udział w kampanii

wrześniowej, walczył w obronie

Warszawy, będąc uczestnikiem dramatu

tysięcy polskich żołnierzy, którzy przeżyli

kapitulację. Resztę wojny spędził w

hitlerowskiej niewoli. Andrzeja z matką i

rodzeństwem Rosjanie wywieźli po 17

września do północnego Kazachstanu, na

tereny pietropawłowskiej obłasti,

podobnie jak tysiące innych Polaków

wysiedlonych w czasie wojny z

Wileńszczyzny. Młody Czechowicz

zaczął tam uczęszczać do podstawówki,

matka natomiast pracowała w

miejscowym kołchozie.

Prawie sześć lat egzystencji w skrajnej

Ciąg dalszy na stronie 17

Radio Wolna Europa (ciąg dalszy ze strony 15)

Page 17: Venimus, vidimus et Deus vicit W numerze m.in.€¦ · Europejskiej. („The Week, 27 grudzień 2016). Pod pozorem sprawdzania, co w Polsce się Sięgam do tego , co o nas piszą

S t r o n a 1 7

Górnym Śląsku, gdzie ojciec został

kierownikiem gospodarstwa rolnego.

Andrzej ukończył szkołę podstawową,

następnie gimnazjum, działał w

harcerstwie. Zdobył nawet

wicemistrzostwo Polski w patrolowych

biegach harcerskich. Maturę zrobił w

Grójcu pod Warszawą, a w 1962 roku

ukończył wydział historii Uniwersytetu

Warszawskiego. Po obronie pracy

magisterskiej pozostał studentem,

zaliczając pierwszy rok germanistyki.

Czechowiczowie mieli znajomą w

Londynie. Andrzej poprosił więc matkę,

żeby ta z kolei poprosiła swoją koleżankę

o zaproszenie dla syna. W 1963 roku

dostał paszport i wyjechałem pod

pretekstem nauki angielskiego. Przede

wszystkim chciał jak najwięcej zarobić,

żeby w końcu wyjść z nędzy. Ale od

początku wszystko szło nie tak. W

Wielkiej Brytanii odrzucono jego prośbę o

azyl, bo przyjechał legalnie. Udał się więc

do Niemiec Zachodnich, gdzie z racji

ziemiańskiego pochodzenia został uznany

za uchodźcę politycznego. Niestety, życie

azylanta nie okazało się aż wspaniałe, jak

to sobie wcześniej wyobrażał.

„Stwierdziłem, że pieprzę to wszystko i

wracam – wspomina dziś emerytowany

pułkownik, Andrzej Czechowicz. – W tym

czasie pojawiła się jednak iskierka nadziei

na odmianę losu. W obozie, gdzie

mieszkałem, znalazł mnie ukraiński

korespondent Radia Wolna Europa.

Mówiłem biegle po niemiecku i rosyjsku,

więc zaproponował mi, żebym spisywał

dla niego relacje innych uciekinierów”.

Za każdą dostawał ciepłą rączką

dwadzieścia pięć marek. Po jakimś czasie

Ukrainiec poinformował o bystrym

azylancie dyrektora Rozgłośni Polskiej

Radia Wolna Europa Jana Nowaka -

Jeziorańskiego. „Komunikuję uprzejmie,

że otwierają się możliwości stałego

zatrudnienia pana w Radiu Wolna

Europa” – napisał Nowak - Jeziorański w

liście wysłanym do Czechowicza, ale

dopiero 16 stycznia 1965 roku. Ważny to

szczegół, wrócimy jeszcze do niego w

dalszej części tej historii.

W każdym razie w kwietniu 1965 roku,

po przeprowadzeniu rozmowy

kwalifikacyjnej z dyrektorem i uzyskaniu

w jej wyniku rekomendacji, Andrzej

Czechowicz podjął pracę w Biurze

Studiów i Analiz Radia Wolna Europa.

Do jego obowiązków należało między

innymi przygotowywanie wycinków

prasowych. Nadzorujący przybysza z

kraju były sekretarz ministra Józefa

Becka, major Ludwik Łubieński, w

wystawionej mu opinii podkreślał: „Robi

na mnie jak najlepsze wrażenie. Jest

rozgarnięty, choć jeszcze młody”.

*

10 marca 1971 roku na konferencji

prasowej w Warszawie oficer polskiego

wywiadu Ministerstwa Spraw

Wewnętrznych, kapitan Andrzej

Czechowicz, który dwa dni wcześniej

powrócił do kraju „po wypełnieniu swych

zadań na zachodzie”, przedstawił polskim

dziennikarzom i zwołanym tłumnie

korespondentom zagranicznym fakty i

dokumenty świadczące o „dywersyjnej i

szpiegowskiej roli RWE”. „Kapitan

Czechowicz wykonał zadanie!” –

donosiła z dumą „Trybuna Ludu”. „As

polskiego wywiadu wrócił do kraju!” –

informował swych czytelników „Expess

Wieczorny” Inne gazety, radio oraz

telewizja przedstawiały w podobnym

tonie wyczyny dzielnego kapitana, który

„rozpracował struktury imperialistycznej

rozgłośni”. Czechowicz szybko został

wykreowany na medialną gwiazdę – na

miarę peerelu oczywiście, – stając się

czymś pomiędzy polskim Jamesem

Bondem, a kapitanem Klossem. Tyle, że

na ulicach Warszawy i innych miast to

sztuczne nagłaśnianie rzekomych

sukcesów wywiadowczych było również

obiektem licznych drwin i dowcipów, w

rodzaju: „Na jakie grupy dzieli się

ludność Polski? Na inteligentów,

półinteligentów, ćwierćinteligentów i na

asów wywiadu”.

Podczas licznych wywiadów, programów

telewizyjnych i spotkań „ze

nędzy do dziś jest dla niego świeżym

wspomnieniem. Życie wyglądało tu tak

samo, jak w tysiącu innych radzieckich

dieriewni, rozsianych po całym wielkim

imperium: sad, krowa, gliniana polepa w

chałupie, cielę zabrane na zimę do

domu, żeby nie zmarzło, gęś

wysiadująca jaja, głód. Odwieczny

kołowrót niemal pańszczyźnianego

życia. Małemu Andrzejowi wyraźnie nie

przypadły do gustu uroki wiejskiego

życia; z podwórza dochodził smród

latryny, koguty darły się jak opętane nad

samym uchem już od wczesnego świtu.

Najgorzej było na wsi późną jesienią. Po

prostu przeraźliwie nudno. Wiśnie i

jabłonie traciły liście, które leżały mokre

od nocnego szronu na rozgrzebanych

grzędach, skąd powyciągano jarzyny.

Zamiast słoneczników, wabiących

słońce w maleńkie okienka chat,

sterczały tylko zgniłe łodygi. Błoto

zalegało wszędzie, aż do samych

progów. Oblazłe okiennice skrzypiały i

stukały, poruszane zimnym wiatrem. Z

zamglonych okien widać było tylko

wrony na płocie, ponuro oczekujące aż

gospodyni wyrzuci im na podwórze coś

do jedzenia.

Najbardziej ze wszystkiego Andrzej

nienawidził wszechobecnych pluskiew.

Insekty te miały szczególne obyczaje;

czekały zwykle, aż świeca zgaśnie, i

skoro tylko robiło się ciemno, wyłaziły.

Nie kierowały się przypadkiem:

zmierzały prosto do karku, który

przedkładały nad inne części ciała;

czasami kierowały się ku przegubom

rąk, rzadziej dawały pierwszeństwo

kostkom. Nie bardzo wiadomo, czemu

wstrzykiwały pod skórę śpiącego

przykro piekący olejek, którego

działanie wzmagało się rozpaczliwie za

najlżejszym potarciem.

W Kazachstanie życie toczyło się

głównie pod znakiem ogromnych

wysiłków i wyrzeczeń dla frontu. Nie

mówiono wtedy o pieniądzach. Liczył

się przydział mąki, jarzyn i opału.

Po wojnie całą rodzinę repatriowano,

osiedlając w miejscowości Świbie na Ciąg dalszy na stronie 18

Radio Wolna Europa (ciąg dalszy ze strony 16)

Page 18: Venimus, vidimus et Deus vicit W numerze m.in.€¦ · Europejskiej. („The Week, 27 grudzień 2016). Pod pozorem sprawdzania, co w Polsce się Sięgam do tego , co o nas piszą

S t r o n a 1 8

wrogiej CIA” – twierdzi do dzisiaj. Do

dzisiaj też uważa, że ujawnienie powiązań

Radia Wolna Europa z Centralną Agencją

Wywiadowczą jest w dużej mierze jego

zasługą. W życiu prywatnym związał się

ze starszą od niego o sześć lat i dość

zamożną Niemką o imieniu Betty, jak

można wyczytać z akt prowadzonego

przeciwko niemu w Niemczech śledztwa:

„lubił nie tylko kobiety, ale i alkohol”.

Pod koniec lutego 1971 roku otrzymał

rozkaz powrotu. Rozsmakowawszy w

„śmierdzącym dobrobycie

kapitalistycznego systemu,

wyzyskującego klasę robotniczą”, nie

miał na to zbyt wielkiej ochoty, ale cóż

było robić... Zabrał swoje oszczędności w

kwocie kilkunastu tysięcy marek, swoje

papiery wartościowe i swoje błękitne

renault, i wrócił do Polski. Tam dopiero

dowiedział się, że jest oficerem

wywiadu...

„Nie będę, ze zrozumiałych względów,

opisywał przebiegu prób i egzaminów,

które przeszedłem po złożeniu podania o

przyjęcie do pracy w wywiadzie” –

opowiadał podczas licznych spotkań

„polski James Bond”. I bardzo słusznie,

bowiem cała historia jego zatrudnienie w

wywiadzie wyglądała naprawdę zupełnie

inaczej.

Oczekując na ewentualne zatrudnienie w

RWE, przeciągające się z powodu braku

funduszy na nowy etat, rzeczywiście, jak

zacytowano wyżej, zaczął „pieprzyć to

wszystko i postanowił wracać do kraju”.

Późną jesienią 1964 roku wsiadł w

samolot i poleciał do Polskiej Misji

Wojskowej w Berlinie Zachodnim, gdzie

złożył pisemną prośbę o umożliwienie mu

powrotu do PRL. Potem wrócił do

Zirndorf, gdzie 16 stycznia następnego

roku otrzymał wspomniany już list z

informacją, że dostał upragniony etat.

Zaskoczony, nie mogąc się zdecydować,

co dalej począć, znów pojechał do

Berlina. Tym razem potraktowano go

poważnie. Po obejrzeniu pisma z RWE

oficer wywiadu kazał mu jechać do

Monachium i podjąć pracę.

- Niedługo ktoś od nas zgłosi się do pana

społeczeństwem”, tajemniczy oficer

opowiadał, jak przejął największe sekrety

Radia Wolna Europa. „Po raz pierwszy od

wielu lat ośrodki dywersyjne są w

defensywie” – chwalił się szef MSW i

główny organizator spektaklu Franciszek

Szlachcic. Zaś w wygłoszonym pod

koniec maja 1971 roku referacie dla

sekretarzy propagandy komitetów

wojewódzkich PZPR z entuzjazmem

podkreślał: – Po audycjach Czechowicza

wpłynęło dużo listów, których autorzy,

chłopcy, nawet dziewczyny deklarują

gotowość do pracy w wywiadzie. Gdyby

tylko wiedzieli, z jaką mistyfikacją mieli

do czynienia...

Przede wszystkim jego codzienna

działalność niespecjalnie przypominała

wyczyny kapitana Klossa, nie mówiąc już

o Jamesie Bondzie. Po zatrudnieniu w

Wydziale Badań i Analiz RWE miał

dostęp do raportów sporządzanych na

podstawie informacji przesyłanych przez

Polaków z kraju i tajnych kart

ewidencyjnych korespondentów.

Dokumenty będące w powszechnym

obiegu kopiował na ksero, tajnym robił

zdjęcia szpiegowskim aparatem, a

przeznaczone do zniszczenia zwyczajnie

wynosił z pracy za pazuchą. Nieco

kłopotu sprawiały koperty zaklejane

taśmą opatrzoną parafkami. Do zerwania i

ponownego założenia taśmy wystarczały

jednak żelazko i mokra szmatka.

Pracując sumiennie przez prawie siedem

lat, przekazał do kraju ponad pięć tysięcy

różnego rodzaju dokumentów. Po ich

odbiór regularnie zgłaszał się specjalny

kurier MSW, z którym Czechowicz

spotykał się co dwa miesiące, za każdym

razem w innym kraju. „Przysyłano mi

pocztówki z miejsca planowanego

spotkania, na przykład Wiednia lub

Paryża opowiadał później. - Zawsze

odbywało się ono dziesięć dni po

widniejącej na kartce dacie”.

Nigdy nie miał wątpliwości w sprawie

słuszności swego postępowania. – „Tak

służyłem Polsce, bo przecież Radio

Wolna Europa było komórką

wywiadowczą działającą na zlecenie

z instrukcjami – poinformował. – Na razie

proszę nie podejmować żadnych

czynności wywiadowczych i czekać.

Tym sposobem Andrzej Czechowicz,

zamiast bohaterem walki z

komunistycznym reżimem, został tego

reżymu szpiegiem. Dopiero po powrocie

do Warszawy został „ukadrowiony”,

otrzymując – ku swemu wielkiemu

zaskoczeniu – stopień kapitana, kiedy z

wielkim rozmachem zaczęto wcielać w

życie zapoczątkowaną konferencją

prasową 10 marca mistyfikację.

„Rozgłośnią tą, pod skrupulatnym

nadzorem amerykańskich szefów kieruje

niejaki pan Nowak, agent, którego po

wojnie CIA zakupiła po prostu od Secret

Intelligence Service – rozpoczął swoją

grę, znakomicie wcześniej przygotowany

do niej przez pracowników MSW. -

Kieruje zespołem bezideowych

karierowiczów, dla których pustym

dźwiękiem są takie słowa, jak Polska i

patriotyzm, dla których antykomunizm

jest po prostu sposobem zbijania

pieniędzy”.

„Dopiero dużo później przekonałem tych

matołów, że jak chcemy być wiarygodni,

to musimy mówić ludziom konkrety, a nie

partyjniacki zakalec – wspomina dziś. –

Do Radia Wolna Europa informacje

przekazywali ludzie z samych szczytów

władzy w PRL po to, by na przykład

komuś podłożyć świnię. Ale władze bały

się, że opowiadanie takich historii

skompromituje rząd”.

W rzeczywistości „bohaterski kapitan”,

nie mówił o RWE niczego więcej ponad

to, co nieustannie już od lat powtarzała

oficjalna propaganda. Część jego

rewelacji opierała się zresztą na

informacjach przekazanych mu w MSW

już po jego przyjeździe do Polski, a

zdobytych przez bezpiekę z innych źródeł.

Z jego „pełnej poświęcenia” pracy

wynikło więc w gruncie rzeczy bardzo

niewiele. 26 maja 1971 roku władze PRL

przekazały rządom Stanów

Zjednoczonych i RFN notę

Ciąg dalszy na stronie 19

Radio Wolna Europa (ciąg dalszy ze strony 17)

Page 19: Venimus, vidimus et Deus vicit W numerze m.in.€¦ · Europejskiej. („The Week, 27 grudzień 2016). Pod pozorem sprawdzania, co w Polsce się Sięgam do tego , co o nas piszą

S t r o n a 1 9

Kiedy w 1978 roku w Wojskowej

Akademii Politycznej przeprowadzono

badania poziomu słuchalności RWE,

okazało się, że odsetek żołnierzy i

oficerów należących do ZSMP i PZPR,

będących odbiorcami audycji RWE, był

zbliżony do tego, który zadeklarowali

bezpartyjni. „67,6 proc. kadry i 64 proc.

żołnierzy służby wojskowej słucha RWE

w różnych wymiarach częstotliwości” –

pisano w podsumowaniu tajnych wyników

badań, pocieszając się, że „około połowa

tej ilości to słuchacze przypadkowi,

ponieważ słuchają tego radia bardzo

rzadko”.

Najbardziej specyficzną grupę osób

korzystających z informacji RWE

tworzyli członkowie najwyższego

kierownictwa partyjnego i państwowego

PRL, dla których codziennie

przygotowywano pracowicie dziesiątki

stron transkrypcji nasłuchów audycji

Wolnej Europy. W późniejszym okresie

generał Jaruzelski miał zwyczaj kierować

je do podwładnych, opatrzone uwagami:

„Proszę wyjaśnić” lub „O co tam chodzi?”

Zwykle chodziło o prawdę.

Czechowicz zaś, którego gwiazda zaczęła

z czasem blaknąć, przez dwa lata

objeżdżał zakłady pracy, gdzie na

masówkach opowiadał wszystkim swoją

„niezwykłą” historię, z której relacje

przekazywało już jedynie … Radio Wolna

Europa.

W 1974 roku wydał książkę Siedem

trudnych lat, opisującą jego bohaterskie

wyczyny w Monachium. Opublikował w

niej dokument stwierdzający, że Jan

Nowak - Jeziorański był zatrudniony w

latach 1940 - 1942 jako zarządca majątku

zrabowanego Żydom przez Niemców.

(Jakkolwiek dokument jest autentyczny, to

Nowak - Jeziorański został na tym

stanowisku zwerbowany przez polskie

podziemie, co Czechowicz skrzętnie

przemilczał).

Dokument ten stał się później główną

podstawą oskarżeń, jakie skierował

przeciwko Janowi Nowakowi-

dyplomatyczną z żądaniem likwidacji

Radia. Waszyngton i Bonn potraktowały

ją wzruszeniem ramion.

Znacznie poważniejsze szkody RWE i

emigracji politycznej wyrządził jeden

najlepszych spikerów tej rozgłośni Wiktor

Trościanko, którego świetne, dowcipne i

zjadliwie antykomunistyczne felietony pt.

Druga strona medalu, słuchane były

codziennie przez miliony Polaków w

kraju. Choć nigdy nie był on formalnie

agentem żadnego wywiadu PRL i w

przeciwieństwie do innych tego rodzaju

ludzi, nie brał za swoje informacje

wynagrodzenia, to jednak jako

narodowiec z przekonania, podjął on

współpracę z wywiadem wojskowym w

celu odsunięcia od wpływów na RWE

środowisk liberalnych i syjonistycznych,

które zajmowały tam pozycje dominujące

i w jego przekonaniu stały na

przeszkodzie w odzyskiwaniu

niepodległości państwa polskiego.

Niektóre z pomysłów Trościanki,

podjętych przez bezpiekę okazały się

bardzo żywotne i skuteczne. Jednym z

nich była akcja skompromitowania jego

radiowej koleżanki Aleksandry

Stypułkowskiej występującej jako Alina

Mieczkowska, równie popularnej i

doskonałej w swoich

antykomunistycznych komentarzach

politycznych. Podjęta przeciwko niej

prowokacja opierała się na fałszywych

informacjach, że pełniła ona funkcję kapo

w obozie Ravensbrück. Po

przeprowadzonym ataku z kraju przez

bezkarnego w tej sprawie jej kolegę,

agenta Czechowicza, Stypułkowska

rozchorowała się na serce i praktycznie

została wyłączona z pracy w RWE

O wiele bardziej niebezpieczną postacią

dla rozgłośni niż Andrzej Czechowicz

okazał się przewodniczący senackiej

komisji spraw zagranicznych, demokrata

James W. Fulbright, z którym obrońcy

RWE stoczyli trwający trzy lata zacięty

bój, zakończony jednak zwycięstwem,

gdy amerykański Kongres postanowił

nadal finansować działalność Radia.

Fulbright wszczął kampanię na rzecz

likwidacji rozgłośni, nazywając ją

„reliktem zimnej wojny

uniemożliwiającym odprężenie w

stosunkach z ZSRR.” Odcięcie przez

Kongres dofinansowania RWE

oznaczałoby koniec ważnego dla

mieszkańców Europy Wschodniej źródła

informacji i wspaniały prezent dla Kremla.

„Senator Fulbright jest, jak mi się zdaje,

całkowicie zdecydowany, by nas

wykończyć” – napisał w liście do Edwarda

Raczyńskiego przygnębiony Nowak -

Jeziorański.

W kraju natomiast, jedynym liczącym się

następstwem „afery Czechowicza” był

niespodziewany awans Franciszka

Szlachcica na członka Biura Politycznego i

sekretarza KC PZPR, który otrzymał w

grudniu 1971 roku na VI Zjeździe Partii.

Wielkie niebezpieczeństwo zawisło nad

głową Władysława Bartoszewskiego,

którego Czechowicz zdemaskował jako

informatora RWE. Aż osiemnastu

funkcjonariuszy przez ponad dobę

przeszukiwało jego mieszkanie, starając

się znaleźć dowody współpracy z

„antypolską” rozgłośnią w Monachium. W

tym czasie w areszcie przebywała już

trójka jego pomocników, którym w trakcie

śledztwa dawano do zrozumienia, że

znajdują się tam za sprawą pozostającego

na wolności Bartoszewskiego. Jemu

samemu złożono natomiast propozycję

podjęcia tajnej współpracy w zamian za

zwolnienie z odpowiedzialności karnej.

Wedle notatki jednego z esbeków,

Bartoszewski miał na to odpowiedzieć:

- Nie jestem człowiekiem, który pójdzie za

każdą cenę na to, aby mając lat ponad

pięćdziesiąt, przekreślić te poprzednie

trzydzieści i wejść na zupełnie inną drogę.

Może jestem skłonny raczej siedzieć w

więzieniu...

Bartoszewski miał szczęście, bowiem

zdarzyło się to kilka tygodni przed buntem

robotników na Wybrzeżu w grudniu 1970

roku. Gierek, który doszedł w jego wyniku

do władzy, nie chciał rozpoczynać rządów

od procesu informatorów rozgłośni, w

efekcie czego grupie udało się uniknąć

procesu i wieloletnich wyroków.

Ciąg dalszy na stronie 20

Radio Wolna Europa (ciąg dalszy ze strony 18)

Page 20: Venimus, vidimus et Deus vicit W numerze m.in.€¦ · Europejskiej. („The Week, 27 grudzień 2016). Pod pozorem sprawdzania, co w Polsce się Sięgam do tego , co o nas piszą

S t r o n a 2 0

Jeziorańskiemu nieżyjący już szef

Kongresu Polonii Amerykańskiej Edward

Moskal, co świadczy o ogromnym

rozbiciu politycznym, informacyjnym i

organizacyjnym Polonii na świecie.

Oburzony posądzeniami „Kurier z

Warszawy” określił bohatera tej historii w

następujący sposób:

„Czechowicz był najmniej szkodliwy ze

wszystkich, bo był tak prymitywny i

reprezentował tak niski poziom, że

bardziej szkodził bezpiece aniżeli nam

swymi wystąpieniami”.

Wypowiedź tę zacytował kilka lat później

Paweł Machcewicz na łamach

„Rzeczypospolitej”, dodając ponadto, że

władze PRL zmusiły Czechowicza do

współpracy szantażem.

Tym z kolei poczuł się dotknięty

Czechowicz i wytoczył przeciwko

gazecie proces sądowy o zniesławienie.

Domagając się przeprosin, dowodził w

pozwie że był uznanym pracownikiem

wywiadu, cenionym przez przełożonych,

mającym poczucie skuteczności swoich

działań, że służby nie miały na niego

żadnych haków, a on był agentem

ideowym i nie działał dla pieniędzy. Sąd

Okręgowy w Warszawie uznał, iż

„Rzeczpospolita” nie musi przepraszać

słynnego agenta wywiadu PRL za artykuł

na jego temat.

W tym czasie Czechowicz przebywał już

na emeryturze, w stopniu podpułkownika

(od sierpnia 1990 roku). Wcześniej

pracował w Departamencie I MSW,

zajmując się zwalczaniem RWE, zaś pod

koniec lat siedemdziesiątych resort

powierzył mu stanowisko sekretarza

ambasady polskiej w Ułan Bator. Miejsce

to uważano powszechnie za „zsyłkę” dla

towarzyszy niechętnie widzianych przez

kierownictwo Partii, poziom życia w

Mongolii był bowiem katastrofalnie niski,

nawet w porównaniu z poziomem życia w

innych państwach socjalistycznych.

Po powrocie z Ułan Bator Czechowicz

pracował w konsulacie generalnym w

Rostocku, w ówczesnej NRD. W 1990

roku poddał się weryfikacji i otrzymał

Na pewno nie wszyscy, a zwłaszcza

młodsi, zdają sobie sprawę z jego zasług i

wkładu rozgłośni w obalenie systemu

komunistycznego. Gdyby nie Radio Wolna

Europa może nadal żylibyśmy w okowach

dawnego systemu, bojąc się nawet śnić o

wolności? Biorąc pod uwagę jego masowy

odbiór, na pewno doprowadziło do erozji

systemu komunistycznego w Polsce. Słowa

wypowiadane na antenie były jak kropla,

która drąży skałę. Drążyła, drążyła, aż

wydrążyła.

Baza nagrań z lat działalności Polskiej

Rozgłośni Radia Wolna Europa jest na

razie dostępna w wersji roboczej, ale już

teraz stanowi niespotykaną dotąd

„dźwiękową ilustrację najnowszej historii

Polski”.

W wyniku zaostrzenia konfliktu na

Bałkanach, Radio Wolna Europa

rozpoczęło w 1994 roku emisję programów

do krajów byłej Jugosławii. W ciągu

ostatnich lat rozszerzyło też swoją

działalność na kraje Azji Południowej

(Afganistan, Pakistan, Iran i Irak).

Największym serwisem pozostaje

całodobowy serwis rosyjski.

W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego

stulecia rozgłośnie popadły w problemy

finansowe, rozważano nawet poważnie ich

likwidację. W 1995 roku czeski prezydent,

Václav Havel, zaproponował Radiu Wolna

Europa przeniesienie siedziby rozgłośni do

budynku byłego Parlamentu

Czechosłowackiego w Pradze, w pobliżu

stacji metra Muzeum, gdzie zadomowiło

się na następnych trzynaście lat. Dopiero w

2009 roku została ukończona budowa

odpowiedniego dla rozgłośni,

nowoczesnego budynku na praskim

Hagiborze, który jest obecnie głównym

centrum operacyjnym.

Przemysław Słowiński

Przypisy:

(1) Dyrektorami Rozgłośni Polskiej RWE w

Monachium byli kolejno: Jan Nowak

ocenę negatywną. O tym, że jest

superagentem polskiego wywiadu pisał

jeszcze w 1995 roku tygodnik „Polityka”,

publikując fragmenty jego raportów

opracowanych w Niemieckiej Republice

Demokratycznej (Nr z 16 września 1995

r.). Opatrzono je komentarzem: „Uwagi

Czechowicza na temat zjednoczenia

Niemiec są cenne i przydadzą się

historykom oraz badaczom tego

problemu”. Zdaniem autora tego artykułu,

podpisanego (m), „kapitan prawidłowo

przewidział zjednoczenie Niemiec”.

Setki swoich spotkań z „ludem

pracującym miast i wsi”, podczas których

demaskował dywersyjną działalność

RWE, sam „polski James Bond” określa

dziś słowami; „Kretyńskie występy”.

„Oni fabrykowali, wykreślali i ja

wyszedłem na idiotę” – wyznał

dziennikarzowi „Rzeczypospolitej”

Jerzemu Morawskiemu. „Kto? Ci durnie z

partii, wydział ideologiczny, ci dogmatycy

od wicie rozumicie (...). Gdybym wiedział

w 1971 roku, w co zostanę

wmanipulowany, nie zgodziłbym się na to,

ani na współpracę, ani na jej późniejszy

finał (...). Służby specjalne nie wywiązały

się ze wszystkich obietnic finansowych,

jakie składali mi moi »opiekunowie« z

wywiadu”.

*

Proces demokratyzacji, przebiegający w

większości państw postkomunistycznych,

oraz przystąpienie do NATO były

znakiem, że misja Radia Wolna Europa w

została tam spełniona. W latach 1990 -

1994 rozgłośnia prowadziła już oficjalną

działalność w Warszawie. W wyniku tych

przemian 30 czerwca 1997 roku oficjalnie

zamknięto sekcję polską, a pięć lat później

- czeską. Stopniowo kończono również

nadawanie w rozgłośniach krajów

bałtyckich, na Słowacji i w Bułgarii oraz

w 2008 roku - w Rumunii.

W ostatecznym rozrachunku wygrała

szeroko rozumiana wolność. Wielka w

tym zasługa RWE. Pokojowa rewolucja

zapewne nie byłaby możliwa, gdyby nie

wolne media i pracujący w nich ludzie. Dokończenie na stronie 21

Radio Wolna Europa (ciąg dalszy ze strony 19)

Page 21: Venimus, vidimus et Deus vicit W numerze m.in.€¦ · Europejskiej. („The Week, 27 grudzień 2016). Pod pozorem sprawdzania, co w Polsce się Sięgam do tego , co o nas piszą

Jeziorański (1952-1976), Zygmunt

Michałowski (1976-1982), Zdzisław

Najder (1982-1987), Marek Łatyński

(1987-1989) i Piotr Mroczyk (1989-1994).

(2) Frankiści – zwolennicy Jakuba Josefa

Franka (Jaakowa ben Judy Lejba Franka)

[1726-1791], członkowie heretyckiej w

stosunku do judaizmu żydowskiej grupy

religijnej, działającej głównie na terenach

południowej Polski. Za początek

frankizmu uznaje się rok 1775, kiedy to

Jakub ogłosił, że jest Mesjaszem. Korzenie

Frankiści odrzucali prawo Mojżeszowe i

Talmud, opierając się na kabalistycznej

księdze Zohar. Frank miał być trzecim po

Sabataju Cwi i Baruchji Russo

Mesjaszem, utożsamianym z Jezusem

Parakletem – ostatecznym zbawicielem. W

okresie po konwersji na

katolicyzm przestano uznawać Franka za

Mesjasza. W 1757 roku, w obawie przed

zemstą talmudystów frankiści wyjechali na

Wołoszczyznę. Na ich powrót do Polski

zezwolił król August III Sas. Zostali

obsypani łaskami i przywilejami,, w celu

zachęcenia kolejnych do przejścia na

katolicyzm. Między innymi wszyscy zostali

nobilitowani, co spowodowało protesty ze

strony polskiej szlachty. Nadzieje

katolików na prawowierność

ochrzczonych frankistów okazały się

płonne. Nie odstąpili oni od traktowania

katolicyzmu jako etapu przejściowego do

prawdziwej wiary. Dużą ich część

wówczas uwięziono. Sam Frank przebywał

początkowo w przymusowym

odosobnieniu w klasztorze kamedułów w

Warszawie , a później na Jasnej Górze,

gdzie w styczności z kultem Matki Boskiej

modyfikował częściowo swe nauki.

Uwolnieni po pierwszym

rozbiorze frankiści osiedlili się na

Morawach oraz w miejscowości

Offenbach, niedaleko Frankfurtu nad

Menem. Pozostali w kraju frankiści, w

liczbie około 24 000, oczekiwali na

przyjście obiecanego królestwa

mesjańskiego, którego miejscem

powstania miała być właśnie Polska. Po

śmierci Jakuba Franka w 1891 roku ruch

frankistów, pozbawiony charyzmatycznego

przywódcy, stracił na znaczeniu. W

pierwszych dwóch dekadach XIX stulecia

większość z nich przyjęła katolicyzm.

(3) Dziś trudno jest określić, kiedy i w

jakich okolicznościach zrodziła się nazwa

cichociemni. Być może wzięła się od

tajemniczego znikania z jednostek

żołnierzy, rekrutowanych do tych formacji,

znikali bowiem po cichu w nocy, nikogo o

niczym nie informując. Inna wersja mówi,

że jest to spolszczona wersja angielskiego

określenia Silent and Unseen,

charakteryzującego sposób działania

przyszłych spadochroniarzy AK. Jeszcze

inna, że wzięła się ze sposobu pojawiania

się zrzutków w okupowanym kraju.

Pierwszym oficjalnym dokumentem, w

którym pojawia się określenie

„cichociemny”, jest instrukcja Oddziału VI

z września 1941 roku. W czasie wojny w

Polsce termin ten nie był znany.

Spadochroniarzy nazywano popularnie

„ptaszkami”. Dopiero w latach

powojennych w historiografii przyjęto na

trwałe termin „cichociemny”.

(4) Mamy prawdziwy kłopot z tym

związkiem frazeologicznym – czytamy w

książce Polski bez błędów. Poradnik

językowy dla każdego. - Mało kto używa

poprawnej wersji: nie zasypiać gruszek w

popiele, kiedy chce podkreślić, że sprawy,

o których mówi, nie mogą być

zaniedbywane (tj. nie można zwlekać z ich

załatwieniem). Słychać więc

apele: Lepiej nie zasypywać gruszek w

popiele albo (autorstwa tych, którym obił

się o uszy właściwy frazeologizm, ale...

chyba mu nie uwierzyli ?) Lepiej nie

zasypać gruszek w popiele. Wszystkim

opornym zatem tłumaczymy: zwrot nie

zasypiać gruszek w popiele pochodzi z

dawnych czasów, kiedy to piekło się

gruszki w popiele (jak dziś np. ziemniaki) i

„danie” to tylko wtedy mogło się udać,

jeśli się podtrzymywało żar, nie pozwoliło

się „zasnąć” owocom w stygnącej

pierzynce (spalić się w zbyt gorącym

ogniu).

(5) ÁVO - Magyar Államrendőrség

Államvédelmi Osztály – Wydział

Bezpieczeństwa Państwa Węgierskiej

Policji Państwowej. Nazwa ta

funkcjonowała w okresie od października

1946 r. do września 1948, kiedy to Urząd

zmienił nazwę na ÁVH (Államvédelmi

Hatóság – Urząd Bezpieczeństwa

Państwa). Potocznie używano jednak – ze

względu na łatwiejszą wymowę – skrótu

ÁVO, a pracowników nazywano

„awoszami”.

(6) Bułgarskie służby bezpieczeństwa

dokonywały morderstw politycznych za

granicą na długo przed zabójstwem

Markowa - sformowana w tym celu

grupa Service 7 działała od połowy lat

sześćdziesiątych XX wieku.

(7) Czeska dziennikarka zmarła kilka

miesięcy później.

(8) W roku 1994 Ilich Ramírez Sánchez

został pojmany podczas pobytu w

Chartumie i skazany na dożywotnie

pozbawienie wolności (francuskie prawo

nie przewiduje kary śmierci) za

zamordowanie w 1975 roku dwóch

funkcjonariuszy francuskiego wywiadu

DST. 15 grudnia 2011 został ponownie

skazany na dożywocie, (z możliwością

warunkowego zwolnienia po osiemnastu

latach) za współudział w czterech

zamachach dokonanych w latach 1982-

1983 na terenie Francji, w których

zginęło jedenaście osób, a ponad sto

czterdzieści odniosło rany. Na podstawie

prawdziwych wydarzeń dotyczących

próby ujęcia „Szakala” przez CIA,

wymieszanych z fikcyjnymi, powstał film

The Assignment (Misja specjalna) z

Donaldem Sutherlandem i Aidanem

Quinnem w rolach głównych. Jego

wizerunek został również wykorzystany w

bestselerowej powieści Roberta Ludluma

Tożsamość Burne’a. W oparciu o słynne

zdjęcie „Carlosa” powstała okładka

płyty It’s Great When You’re

Straight...Yeah brytyjskiego zespołu

„Black Grape”. W latach

siedemdziesiątych był szkolony na

terytorium Polski przez Ludowe Wojsko

Polskie.

S t r o n a 2 1 Radio Wolna Europa (dokończenie)

Page 22: Venimus, vidimus et Deus vicit W numerze m.in.€¦ · Europejskiej. („The Week, 27 grudzień 2016). Pod pozorem sprawdzania, co w Polsce się Sięgam do tego , co o nas piszą

S t r o n a 2 2

To, co zauważa Dougherty jest gołym

okiem widoczne w Polsce i tylko bardzo

ograniczony człowiek – a takich niestety,

nie brak –, może ze spokojnym

sumieniem brać za dobra monetę retorykę

tzw. opozycji, której refleksem są takie

wypowiedzi za Oceanem, jak tu

wzmiankowane. Ktoś może powtórzyć za

wielu mediami amerykańskimi, że

Dougherty jest zbyt konserwatywny, żeby

czerpać z jego wypowiedzi argumenty

przemawiające przeciwko lewicowemu

liberalizmowi. Nie można jednak

zaprzeczyć, że o ile wypowiedzi profesora

Müllera w polskiej rzeczywistości nie

mają pokrycia, gdyż doktryna przez niego

głoszona nie potwierdza ani autentycznej

demokracji, gdyż nie widzi jej bez

przymiotnika „liberalna”, ani tym bardziej

nie odpowiada vox populi, który Polsce

przemawia głośniej na rzecz

tradycyjnych wartości, w tym

chrześcijaństwa, aniżeli głos mniejszości

o mieszanej proweniencji, jak obecnie

widać, mocno tkwiącej w ongisiejszej

rzeczywistości komunistycznej. Co w

warunkach polskich wcale nie musi

dziwić; nie chodzi tu o ideologię

bolszewicką, ale o utrzymanie korzyści,

jakich posiadani, wyznawanie tej

ideologii pewnym kręgom niegdyś

zapewniło.

Zygmunt Zieliński

bezpośrednie uderzenie na Wiedeń.

Zagrożony cesarz Leopold zwrócił się do

zwycięzcy spod Chocimia o zawarcie

sojuszu obronno-zaczepnego przeciw

Turcji. Jan III Sobieski, który dzięki

zwycięstwu chocimskiemu został obrany

królem Polski zawarł ów sojusz, chociaż

nie obyło się bez trudności, czynionych

przez Francję, utrzymująca bardzo dobre

stosunki z Imperium Osmańskim i

profrancuskie stronnictwa zarówno w

Austrii jak i w Polsce. Ostatecznie 1

kwietnia 1683 roku zawarto przymierze

przeciwko Osmanom. Gwarantem

traktatu został papież Innocenty XI.

Było to przymierze zawarte dosłownie

„za pięć dwunasta”, gdy Imperium

Osmańskie koncentrowało wielkie siły

do uderzenia na Wiedeń. 31 marca armia

turecka wyruszyła do Belgradu pod

wodzą sułtana Mehmeda IV. W

Belgradzie dołączyły siły z pobliskich

prowincji. Dowódcą wyprawy został

wielki wezyr Kara Mustafa.

6 maja siły austriackie dokonały

koncentracji pod Kittsee. Ogółem liczyły

one 32 tys. żołnierzy. Głównym dowódcą

został książę Karol Lotaryński. 10 lipca

pod murami austriackiej stolicy stanęła

blisko 300-tysięczna armia turecka.

Dodatkowo armię cesarską wsparł 3-

tysięczny korpus zaciężnych wojsk

polskich pod wodzą Hieronima

Lubomirskiego, zwerbowanych na

terenie Polski. Na ochotniczy nabór tych

oddziałów zgodził się król Polski Jan III

Sobieski. Była to swego rodzaju

forpoczta, która wraz z siłami cesarskimi

próbowała powstrzymać postępującą

armię turecką. Siły te, zbyt skromne na

wielką armię Kara Mustafy, oskrzydlone

przez towarzyszące jej tatarskie

czambuły, musiały wycofać sie pod

Wiedeń.

Wiedeń był silnie ufortyfikowanym

miastem. Dowódcą wojskowym został

generał Ernst Starhemberg. Obrona miała

do dyspozycji 11 tysięcy żołnierzy,

prawie 5 tysięcy straży miejskiej oraz

mocną artylerię. Było to o wiele za mało,

by stawić opór muzułmańskiej nawale.

Załoga Wiednia, dowodzona przez

hrabiego Starhemberga, broniła się przez

cały lipiec i sierpień. Po dwóch

miesiącach oblężenia liczebność

obrońców spadła z początkowych 18

tysięcy do niespełna 5 tys. Żołnierzy.

16 lipca przybył posłaniec cesarski z

prośbą o odsiecz. 18 lipca Sobieski ruszył

z całym dworem do Krakowa. Po drodze

wstąpił na Jasną Górę. Ponaglany przez

Austriaków i papieża do realizacji

warunków traktatu, wyruszył z zebranym

wojskiem na odsiecz stolicy Austrii. 20

sierpnia 1683 roku król Jan III Sobieski,

zmierzając pod Wiedeń, pragnął pomodlić

się w kościele w Piekarach Śląskich, gdzie

wysłuchał mszy i przed obrazem Matki

Bożej prosił o zwycięstwo.

Sobieski zabrał z Krakowa ok. 27 tys.

wojsk koronnych i 29 lipca, nie czekając

na spóźniających się Litwinów,

pomaszerował śpiesznie na odsiecz

Wiedniowi. Trasa marszu prowadziła

przez Śląsk, Morawy i Czechy. 3 września

wojska sprzymierzone spotkały się w

Tulln nad Dunajem. Tam Jan III Sobieski

przejął komendę nad całością wojsk

austriackich, niemieckich i polskich,

liczących łącznie blisko 70 tysięcy

żołnierzy (w tym 31 tysięcy jazdy).

12 września 1683 roku, po Mszy Świętej,

odprawionej o 4-tej rano na ruinach

kościoła św. Józefa i klasztoru przez

legata papieskiego Marka z Aviano król

Jan III Sobieski wydał rozkaz do

rozpoczęcia bitwy. Początkowo toczyła

się ona siłami piechoty i lekkiej jazdy,

dążących do oczyszczenia przedpola dla

głównego ataku polskiej husarii. Ta

przedzierała się tymczasem przez

bezdroża Lasku Wiedeńskiego i wyszła na

pozycje uderzeniowe wczesnym

popołudniem.

O godzinie 18-tej na znak króla Jana III

Sobieskiego ruszyło generalne uderzenie

husarii na pozycje tureckie, które

dosłownie w 30 minut zmiotło armię Kara

Mustafy. Pierwsi w rozsypkę poszli

Nie bójmy się, ale i

nie lekceważmy

tego, co o nas piszą (dokończenie)

Dokończenie na stronie 24

Venimus, vidimus et Deus vicit (ciąg dalszy ze strony 1)

Page 23: Venimus, vidimus et Deus vicit W numerze m.in.€¦ · Europejskiej. („The Week, 27 grudzień 2016). Pod pozorem sprawdzania, co w Polsce się Sięgam do tego , co o nas piszą

S t r o n a 2 3

Oto, co na Onecie przeczytałem jako

nową rewelację posła Sławomira

Neumanna:

Zdaniem Sławomira Neumanna cała

sprawa z Antonim Macierewiczem i

zakupem śmigłowców dla polskiej armii

może zakończyć się odpowiedzialnością

karną dla szefa MON. - PiS myśli, że

ujdzie mu płazem ta afera, ale ich władza

się zakończy i za trzy lata będziemy mieli

inne rządy i rozliczymy te sprawy -

stwierdził poseł PO. - Skończą ci goście w

więzieniach - powiedział. Polityk odniósł

się także do kolejnych protestów kobiet, a

także komisji reprywatyzacyjnej.

Dajmy temu ostatniemu tematowi spokój.

Przecież nie mógł „czarnych wdów” nie

poprzeć, a Komisji nie potępić.

W czasie oglądania Wiadomości na 2

programie TVP 24 XI 2016 r. mignęła mi

twarz jakiegoś pana – nazwiska nie udało

mi się przeczytać, gdyż był to moment,

kiedy ów jegomość w nawiązaniu do

informacji o pozbawieniu byłych

działaczy PRL, głównie chyba

funkcjonariuszy aparatu ucisku,

przywilejów emerytalnych, powiedział, że

znaczy to tyle, co wyrok śmierci. A

przecież otrzymają oni takie emerytury,

jakie wylicza się zwykłym obywatelom.

Czy oni także żyją z wyrokiem śmierci?

Za co te przywileje? Za to, że beneficjenci

tych sutych emerytur byli kręgosłupem

reżimu sowieckiego w polskim

wykonaniu? Za to, że ich koledzy, kiedy

było im wolno, strzelali w tył głowy

polskim patriotom, że zamordowali

siedemnastoletnią dziewczynę i zagrzebali

gdzieś jak padlinę? Za co? I dlaczego ta

bezgraniczna bezczelność, to plucie w

twarz ludziom, którzy do dziś noszą w

sobie traumę ubeckich katowni?

A czy nie należałoby raczej spytać,

dlaczego dopiero 27 lat po rzekomym

upadku PRL – tak jest, rzekomym – bo

coraz wyraźniej widać, że raczej

odsunięto wtedy starą ekipę władców

Polski komunistycznej, a dogadano się z

pewną wcale nie małą liczbą byłych

aparatczyków i grandziarze, którzy na

plecach „Solidarności” wdrapali się na

szczyty władzy podzielili między siebie i

dawnych prominentów peerelowskich

kasę państwową zagwarantowując sobie

zarazem dochody z różnego rodzaju

szemranych źródeł. Na to wskazuje tzw.

prywatyzacja, działalność ratusza

warszawskiego w czasie ostatnich 10 lat,

a wcześniej i do dzisiejszego dnia m. in.

premiowanie prominentów aparatu

ucisku. Podczas gdy ci uciskani, a w

pewnym okresie torturowani, o ile jeszcze

nie umarli, to mają zaopatrzenie

emerytalne czy rentowe zbyt małe by żyć

i zbyt duże by umrzeć. Wstyd i hańba dla

III Rzeczypospolitej, że rządzili nią ludzie

bez honoru, bez sumienia i bez wstydu.

Panie X, to, co dopiero dziś stara się to

państwo naprawić, to był wyrok śmierci,

którego bolszewia polska nie zdołała

wykonać. Ale ileż zdołała!? I pan śmie

takie coś publicznie mówić? I polska

telewizja obecnie, kiedy podobno idzie to

lepsze, dopuszcza pana do głosu?

Szukałem tej wypowiedzi na różnych

portalach, ale nie znalazłem. Może jednak

ktoś się spostrzegł.

To jedna sprawa, bardzo bolesna, bardzo i

ogromnie wstydliwa. To tak, jak gdyby

hitlerowskim bonzom płacono po wojnie

za ich dzieło. Może zresztą płacono, bo

świat jest kompletnie demoralizowany, To

widać na każdym kroku.

A teraz, panie Neumann, co pan miał na

myśli, mówiąc, że „za trzy lata będziemy

mieli inne rządy i rozliczymy te sprawy”.

Wnika z tego, że to wy rozliczycie. Rządy

może będą inne, ale jeśli sądzi pan, ze

wasze, to jest pan fantastą. A inne, czy

może podobne do waszych? To już jest

optymizm na wyrost i wyjątkowa

czelność. Gdybyście mieli choć odrobinę

przyzwoitości, to przeprosilibyście naród

za te wszystkie „nieścisłości”, które dziś

wymagają tak mozolnej i nieprzyjemnej

pracy, bo chyba pan nie sądzi, że jest

czymś fantastycznym na każdym kroku

potykać się o złodzieja, który posiadanie

swych skarbów tłumaczy tak, jak wszyscy

złodzieje, poczynając od kieszonkowców.

A taki jeden z drugim wzbogacony

prawem kaduka kpi sobie i mówi, że

znalazł, że mu dała babcia kochająca

wnuczka, że to nie jego, ale żony, itp. I

nic się nie dzieje, a dochodzenie

przestępczych machinacji, to w retoryce

ludzi waszego układu tylko kabaret

polityczny. Tylko tyle potraficie

powiedzieć? Aż słuchać się nie chce tego

bełkotu.

Grozić ludziom będącym w służbie

państwa i narodu za to, że podejmują trud

czyszczenia tej stajni Augiasza, to już

bezczelność przekraczająca wszelkie

granice, podobnie jak wszelkie inne

groźby karalne.

I oto czym to się legitymują te wasze

śmiechu warte „recenzje” rządu?

Porządnej recenzji nie napisze byle

partacz i o tym warto pamiętać. A także o

tym, że zamiast recenzować warto by

poddać dobry pomysł. Czy was na to

stać? Gdyby tak było, to kraj nie byłby

tak zabagniony, jak dziś jest po ośmiu

latach waszych „twórczych” poczynań. .

Zatem krótko mówiąc, dobrze, że macie w

końcu zabawkę, która odwróci was od

tego, co wyczyniacie na szkodę tego

narodu, bo do takiego działania

przywykliście. A wasza zabawka, te cienie

i te wasze recenzje, to niewyczerpane

źródło dowcipów i nieoceniony materiał

dla kabareciarzy. Urzędujcie zawsze za

zamkniętymi drzwiami, by ktoś waszych

genialnych pomysłów nie ukradł.

Jesteście, państwo, po prostu śmieszni, a

najbardziej śmieszne jest to, że sami tego

nie widzicie.

Zygmunt Zieliński

Gdyby nie było tak bezczelne, byłoby śmieszne

Koń by się uśmiał...

Page 24: Venimus, vidimus et Deus vicit W numerze m.in.€¦ · Europejskiej. („The Week, 27 grudzień 2016). Pod pozorem sprawdzania, co w Polsce się Sięgam do tego , co o nas piszą

S t r o n a 2 4

Wszelkie listy prosimy kierować na adres

redakcji: [email protected] Printed and Copyrighted by Polonia Semper Fidelis

12 września 1683 r. to data, gdy

ksenofobia i brak tolerancji osiągnęły

zbrodniczy poziom.

Na 300-tysięczną rzeszę uchodźców

uderzyła zbrojnie 30-tysięczna armia

polskich faszystów, wspomaganych przez

odziały Austriaków i otumanionych

Niemców. Wobec tej agresji, biedni

uchodźcy byli bezbronni. Świadczą o tym

wyniki starcia: z rąk polskich zginęło 20

tysięcy uchodźców, a 5 tys. zostało

rannych, Natomiast agresorzy stracili tylko

1500 zabitych i 2500 rannych.

Uchodźcy zostali zmuszeni do panicznej

ucieczki i porzucenia całego osobistego

majątku, w tym wszystkich 260 armat.

Należy wyjaśnić, jak w EUROPIE mogło

dojść do tak strasznego wydarzenia.

W ówczesnej, XVII-wiecznej Europie,

tylko Francja była tolerancyjna i

utrzymywała z uchodźcami przyjazne

stosunki. Ludwik XIV kazał nawet

zbombardować ksenofobiczną Genuę,

która nie chciała wpuszczać uchodźców.

Lecz w XVII wieku nie było jeszcze

Sorosa, flotylli pozarządowych statków

ani kanclerz Merkel, więc uchodźcy

mogli dostać się do Berlina tylko lądem,

mimo ryzyka ataku polskich ksenofobów.

Cesarz Austrii Leopold I Habsburg był

niezdecydowany. Trzeba mu przyznać, że

wprawdzie odmówił porozumienia z

polskim królem Janem III Sobieskim,

wiernym pierwowzorem Jarosława

Kaczyńskiego i Beaty Szydło, w sprawie

niewpuszczania uchodźców, lecz w

ostatniej chwili przeszedł na pozycje

ksenofobów i nawet użył swych

niewielkich sił zbrojnych, by utrudnić

uchodźcom wstęp do Wiednia.

Wprawdzie próbował się rehabilitować

odmawiając polskim żołnierzom

żywności i statków do transportu rannych

Dunajem, ale jednak cień ksenofoba ciąży

na nim do dzisiaj.

Niemcy ówczesne to szereg księstw, które

bojąc się tolerancyjnej Francji, dopiero

w ostatniej chwili zdążyły przysłać pod

Wiedeń posiłki.

O odsieczy wiedeńskiej i uchodźcach

W tej sytuacji zdecydowanie

ksenofobiczne stanowisko zajęła tylko

Polska oraz papież Innocenty XI, który

nawet udzielił Polsce kredytów. Polska

jeszcze przez następne 16 lat prowadziła

wojny w sojuszu z ksenofobicznym

hospodarem Petryczejką usiłując usunąć

uchodźców z Mołdawii. Doprowadziło to

podpisania pokoju w Karłowicach, który

na następne 330 lat zamknął uchodźcom

drogę do Europy.

Papież Franciszek I próbuje zatrzeć błędy

Innocentego XI. Natomiast Polska nadal

kroczy drogą największego ksenofoba w

historii Jana III Sobieskiego. Ten kierunek

potwierdził król Stanisław August w 1783

r, Józef Piłsudski w 1933 r., a dziś drogą

Jana III kroczy Beata Szydło.

Tego ani Polsce ani Kościołowi, Unia

Europejska na pewno nie wybaczy.

Nie wybaczy też „antifa” i Totalitarna

Targowica.

Andrzej Gwiazda

(źródło: niezależna.pl)

Tatarzy, potem spahisi, wreszcie piechota

janczarska, dotąd oblegająca Wiedeń,

ściągnięta dla ratowania frontu. W końcu

do ucieczki rzucił się także wezyr ze świtą.

Zaraz po bitwie, w zdobytym namiocie

wielkiego wezyra Kara Mustafy Jan III

Sobieski napisał powołane na początku

dwa listy: do papieża Innocentego XI oraz

do żony Marysieńki, zawiadamiające o

zwycięstwie. Były to proste, skromne

słowa po wielkim triumfie, który ocalił

chrześcijański świat przed muzułmańskim

podbojem. Był to ostatnie, wielkie

zwycięstwo Rzeczypospolitej, która—

rabowana i korumpowana przez państwa

ościenne—powoli chyliła się ku upadkowi.

Na następną victorię tej skali trzeba było

czekać do roku 1920, a więc 237 lat.

Dzisiaj, w 334 rocznicę wielkiego

zwycięstwa polskiego oręża pod

Wiedniem jesteśmy świadkami kolejnej

inwazji Islamu i końca chrześcijańskiej

Europy. Wielka Bitwa Wiedeńska jest

traktowana przez lewackie ujęcie

poprawnie politycznej historii nie tylko z

zażenowaniem, ale wręcz z odrzuceniem.

W Domu Historii Europejskiej w Brukseli

nie ma żadnej ekspozycji, poświęconej

temu wielkiemu zwycięstwu i jedynie

pamiątkowa tablica (oraz budowany przez

krakowskie Bractwo Kurkowe pomnik na

Kahlenbergu) przypomina Europie i

światu chwałę polskiego oręża.

Stanisław Matejczuk

Venimus, vidimus et Deus vicit (dokończenie)