venimus, vidimus et deus vicit w numerze m.in.€¦ · europejskiej. („the week, 27 grudzień...
TRANSCRIPT
W nume rze m . in . :
Dw uty g od ni k n r 8 2(1 1 7) z 1 5 w r ześ n i a 20 1 7
Strony 1, 22 i 24
Venimus, vidimus et Deus vicit
Strony 2, 13 i 22
Nie bójmy się, ale i nie
lekceważmy tego, co o nas piszą
Strona 3
Protekcjonizm i liberalizm w
gospodarce—Część I
Strony 4, 5, 6, 8, 9, 10, 11, 12, 14,
15, 16, 17, 18, 19, 20 i 21
Radio Wolna Europa
Strona 7
Uśmiechnij się...
Strona 13
Księgarnia ANTYK poleca
Strona 23
Gdyby nie było tak bezczelne,
byłoby śmieszne
Strona 24
O odsieczy wiedeńskiej i
uchodźcach
Tymi skromnymi słowami król polski Jan
III Sobieski powiadomił papieża
Innocentego XI o zwycięstwie pod
Wiedniem w pierwszym liście, napisanym
z opanowanego obozu tureckiego w dniu
12 wrzesnia 1683 roku. W drugim liście
powiadomił swoją małżonkę Marysieńkę:
„Bóg i Pan nasz na wieki błogosławiony
dał zwycięstwo i sławę narodowi
naszemu, o jakiej wieki przeszłe nigdy nie
słyszały.”
Było to rzeczywiście wielkie zwycięstwo
oręża Rzeczypospolitej, które uratowało
chrześcijańską Europę przed zalewem
Islamu. W ówczesnym świecie był on
reprezentowany przez Imperium
Osmańskie, którego siła opierała się na
podbojach kolejnych organizmów
państwowych. Sułtanat turecki był
najpotężniejszą formacją i już w połowie
XIV wieku podjął planowy podbój
Bałkanów opanowując Bizancjum,
Bułgarię, Albanię i Serbię. W toku
dalszych kampanii od południa Turcy
zmusili do uznania swojej zwierzchności
księstwa naddunajskie – Wołoszczyznę i
Mołdawię. W długiej wojnie 1645-1669
odebrali Wenecji Kretę. W 1672 roku
uderzyli na Polskę osłabioną wojnami ze
Szwecją, Rosją i Kozakami. Zdobyli
wówczas Kamieniec Podolski i zajęli
Podole. Przejściowo zwierzchnictwo Turcji
uznał kozacki hetman Petro Doroszenko,
podporządkowując jej część Ukrainy
Prawobrzeżnej.
Na odcinku Rzeczypospolitej postępy
Imperium Osmańskiego zostały
powstrzymane bitwą pod Chocimiem w
listopadzie 1673 roku, w której hetman
wielki koronny Jan Sobieski rozgromił
wojska tureckie pod wodzą Husejna Paszy.
Zwycięstwo chocimskie spowodowało, że
nacisk tureckiego podboju skierował się w
stronę Wegier i Austrii, stanowiących
domenę dynastii habsburskiej. Turcy
zajmowali już część Węgier i oczekiwali na
okazję, by zająć pozostałą część. Ta nadeszła
w 1682 roku, kiedy to na Słowacji (należącej
do Węgier, a zatem też do Habsburgów)
wybuchło powstanie antyhabsburskie pod
wodzą Imre Thököly’ego. Po oddaniu się
Thökölyego w zależność lenną Turcji Porta
rozpoczęła przygotowania do
bezpośredniego starcia z cesarzem
Leopoldem I Habsburgiem przez
Ciąg dalszy na stronie 22
Venimus, vidimus et Deus vicit
Król Jan III Sobieski pod Wiedniem—Jan Matejko, olej (fot. archiwum)
Informujemy naszych
Czytelników, że następny numer
dwutygodnika jako numer
podwójny ukaże się z datą
1-15 października 2017.
S t r o n a 2
ekonomicznego liberalizmu. Byli oni także,
to jest ważne spostrzeżenie, wyalienowani
przez liberalizm społeczny przez takie
kwestie, jak aborcja, gender, orientacje
seksualne, co przybyło wraz z otwarciem
na Zachodnią Europę. Tu był rdzeń
elektoratu na barkach którego rośli w siłę w
2015 r. populiści z partii Prawa i
Sprawiedliwości, oferujący mieszaninę
ideologii nacjonalistycznej i katolickiej,
typowej dla prawicowych i szlachetnych
obietnic takich dobrodziejstw, jak
zamożność, państwowy ekonomiczny
interwencjonizm, będący w wymiarze
historycznym bardziej typowy dla lewicy.
Krótko mówiąc, reakcja przeciwko
skutkom ekonomicznego i społecznego
liberalizmu teraz zagraża osiągnięciom
politycznego liberalizmu.
Krótko mówiąc, autor ma za złe owym
„transformatorom” od komunizmu do
kapitalizmu, że nie zastosowali
skuteczniejszych i rozsądniejszych
środków, żeby nie wylać dziecka z kąpielą
i nie płoszyć tych, którzy na tej
transformacji wskutek pazerności jej
egzekutorów ponieśli dotkliwe straty. Jest
on tu niezwykle naiwny i doktrynerski.
Przecież ówczesna opozycja – trudno brać
zupełnie poważnie użyte tu pojęcie – za cel
miała dorwanie się do władzy i majątku
narodowego, a nie odwrót od systemu.
Chodziło raczej o dostosowanie go do
potrzeb tej „cywilizowanej i liberalnej
inteligencji”. Tu leży jej błąd, jakim było
pogardliwe zepchnięci mas na margines.
Mas, czyli tych, którzy ich wynieśli do
władzy. Tylko, czego też autor zdaje się nie
zauważać, takie szalbierstwo nie może
trwać wiecznie. I tu leży źródło sukcesu
Prawa i Sprawiedliwości. A poza tym
również odwracanie się ludzi także w
innych krajach od skorumpowanej
kamaryli lewicowo-liberalnej ponad
wszelką miarę pazernej na dobra
wymierne. Wystarczyłoby zbadać skąd
ludzie ci dziś mają miliony lub nawet
miliardy ?
A Müller stawia kropkę nad „i”: Populizm,
jak tłumaczy, jest wrogi pluralizmowi.
Celem tegoż jest pluralistyczna, liberalna
demokracja, z tymi życiowymi,
konstytucyjnymi i społecznymi
sprawdzianami i równowagą, które
zapobiegają jakiejkolwiek „tyranii
większości” i naruszaniu przez nią
indywidualnych praw człowieka,
zastrzeżonych mniejszości, niezależnych
sądów, silnego społeczeństwa cywilnego,
niezależnych i wolnych mediów.”
Nie trzeba się trudzić zbyt wnikliwym
komentarzem. Autor po prostu chce czegoś
wprost przeciwnego, niż demokracja.
Oczywiście przymiotniki w rodzaju
„liberalna”, „pluralistyczna” są
przysłowiowymi listkami figowymi
mającymi zasłonić atrapę demokracji a w
gruncie rzeczy panowanie plutokracji,
słowem narzucania przez mniejszość
większości nie tylko władania
politycznego, ale norm gwałcących
sumienia właśnie owej większości. Nie
bez kozery w Polsce drabanci tego
kierunku, jaki autor preferuje, nazywają
swą opozycję – dodajmy bezprogramową,
„totalną”. Po prostu chodzi o wymuszenie
na większości przyjęcia bez poprawek
modelu życia, jaki wymazuje wartości dla
wielu fundamentalne. Tego nie widzi ani
profesor Müller, ani tzw., opozycja
„biwakowa“, obecnie zjawisko w Polsce
nowe, ani nawet wielu deklarujących się
jako chrześcijanie, a przyklaskujących
wszelkim zamysłom zmierzającym do
wyrugowania tego chrześcijaństwa z
życia. Już naprawdę źle jest, kiedy zapisują
tu swe zasługi także duchowni. Nieliczni,
ale zawsze.
****
Jako przeciwieństwo wywodów profesora
Müllera przytoczyć można artykuł
konserwatysty, amerykańskiego
dziennikarza, Michaela Brendana
Doughertego p.t. Polska nie stacza się w
tyranię. Jest to, wprost przeciwnie, w Unii
Europejskiej. („The Week”, 27 grudzień
2016).
Pod pozorem sprawdzania, co w Polsce się
Sięgam do tego , co o nas piszą za
Oceanem, bo media lewicowo-liberalne
nie przebierają w środkach, by zohydzać
wszystko, co obecnie w Polsce może
budzić nadzieję na koniec epoki, która
zasługuje na miano saeculum obscurum,
a trzeba by dodać, że był to zarazem wiek
chudy dla kraju, a tłusty dla jego
włodarzy.
Jan-Werner Müller, What is Populism?
S. 126, sierpień 2016, s. 126.
Autor jest Niemcem, politologiem,
wykładającym na Princeton University w
USA.
W wymienionej wyżej książce pisze on
m. in.: W końcu cywilizowana i liberalna
inteligencja polska powinna była znaleźć
lepszy język komunikatywny, żeby
pokazać, że troszczy się ona o tych,
którzy płacili osobistą cenę za
transformację. Powinna więcej uczynić,
by pomóc robotnikom, którzy utracili
swe miejsca pracy w państwowych
przedsiębiorstwach i znaleźć nowe
godziwe zatrudnienie, a jeśli budżet na to
by pozwalał, powinno się prowadzić
bardziej aktywną politykę socjalną.
Nie ulega wątpliwości, że autor ma tu
rację, gdyż ta oświecona i liberalna
inteligencja działała tylko dla własnego
pożytku, a cały kłopot w tym, że
pozwolono jej działać aż tak długo. Stąd
właśnie dziś dziki bunt pod fałszywym
szyldem demokracji i wolności, a w
gruncie rzeczy w obawie, że zdobyte
apanaże mogą pójść pod młotek
rozliczenia i wymiaru sprawiedliwości.
Paliwa dla tego buntu dostarczają
sponsorzy owej „oświeconej i liberalnej”
Europy i świata, gdyż nic gorszego dla
nich nie istnieje, jak obudzony i odporny
na ich upiorną propagandę naród.
I dalej Müller: Dlatego „serce na lewej
stronie”, żeby jasno powiedzieć,
widoczne było u milionów Polaków w
małych miastach i uboższych regionach
„Polski B”, którzy pozostawieni samym
sobie czuli się marginalizowani i
zepchnięci na zewnątrz przez buldożery Ciąg dalszy na stronie 13
Nie bójmy się, ale i nie lekceważmy
tego, co o nas piszą
S t r o n a 3
Nurt protekcjonistyczny i liberalny
zwalczają się nawzajem i dominacja
jednej lub drugiej ideologii w polityce
gospodarczej rządów poszczególnych
państw przypada na różne okresy.
Zasadnicza różnica pomiędzy tymi
nurtami polega na tym, że protekcjonizm
zakłada, iż gospodarka rynkowa nie może
rozwijać się poprawnie samodzielnie,
czyli bez pomocy rządu, zaś liberalizm
twierdzi, że tzw. niewidzialna ręka rynku
zapewni poprawny wzrost gospodarczy
bez pomocy rządu. Dlatego w liberalizmie
rola rządu porównywalna jest z
obowiązkami stróża nocnego, czyli kogoś,
kto jest odpowiedzialny za
bezpieczeństwo i porządek, a więc za
zapewnienie wojska, policji i innych
służb, ale nie miesza się do gospodarki,
pozostawiając jej rozwój sektorowi
prywatnemu. Własność prywatna i jej
ochrona stanowią podstawę nurtu
liberalnego. Przeciwnego zdania jest nurt
protekcjonistyczny zakładający
konieczność prowadzenia aktywnej
polityki gospodarczej rządu, zwłaszcza
ingerencji rządu w fazach recesji, np.
poprzez finansowanie robót publicznych,
ponieważ przedstawiciele tego nurtu
dowodzą, że gospodarka rynkowa nie jest
w stanie wyjść z recesji samodzielnie.
W Europie i w USA nurt liberalny rozwijał
się wraz z przejściem gospodarki od
feudalizmu (feudalnej własności rolnej) do
tzw. kapitalizmu, czyli do gospodarki
rynkowej opartej głównie na produkcji
przemysłowej na przełomie XVIII i XIX
wieku. Uważano że wzrost produkcji, czyli
także podaży (bo to co zostało
wyprodukowane przedstawione jest do
sprzedaży na rynku) stwarza równy co do
wartości wzrost popytu (ponieważ rosnąca
podaż stwarza równy co do wartości wzrost
dochodów ludności, które w całości
wydawane są na zakup wytworzonych
towarów i usług). Dlatego w gospodarce
rynkowej występuje równowaga podaży i
popytu, a zatem nurt liberalny nie widział
potrzeby ingerencji rządu w gospodarce.
Teorie liberalne zmieniały się i były
rozbudowywane w czasie, ale ich
podstawowy sens pozostawał w zasadzie
ten sam.
Dopiero Wielka Depresja (czyli recesja) w
USA z lat 1929-1933 zmieniły istniejące
poglądy. Uważano wówczas, że
komunistyczna gospodarka sowiecka
rozwija się dobrze, dzięki centralnemu
zarządzaniu i szukano możliwości reformy
spodarki rynkowej. Rozwiązanie przyniosło
zastosowanie teorii Johna M. Keynesa,
która twierdziła, że równowaga rynkowa,
czyli równowaga podaży i popytu, nie musi
oznaczać, że gospodarka rozwija się
poprawnie. Zdaniem Keynesa, firmy
oligopolistyczne (kilka lub kilkanaście
dużych firm, które dominują produkcję
określonych towarów) nie obniżą cen w
sytuacji spadku popytu, ale ograniczą
produkcję i podaż tych towarów w celu
utrzymania określonego poziomu cen.
Zmniejszenie produkcji spowoduje
natomiast konieczność redukcji kosztów,
w tym także kosztów pracy, czyli będzie
oznaczać zwolnienia pracowników i
spowoduje wzrost stopy bezrobocia.
Bezrobotni, pozbawieni swoich
dochodów, zmniejszą swoje wydatki i w
efekcie popyt spadnie jeszcze bardziej a
to spowoduje dalsze redukcje
pracowników przez firmy. W efekcie
nastąpi pogłębienie recesji itd., czyli jest
to błędne koło, z którego gospodarka nie
wyjdzie bez pomocy rządu. Dlatego
Keynes domagał się wzrostu wydatków
rządowych w fazach recesji i
przeznaczenia ich np., na finansowanie
robót publicznych. Dzięki temu ludzie
otrzymają pracę i zarobki, które
przeznaczą na zakupy i w ten sposób
nastąpi wzrost popytu, który następnie
przyczyni się do wzrostu produkcji i
podaży, a co za tym idzie dalszego
wzrostu zatrudnienia przez firmy. W ten
sposób gospodarka wyjdzie z recesji.
O dalszej walce pomiędzy nurtem
protekcjonistycznym i liberalnym w
najnowszej historii świata oraz w czasach
współczesnych napiszę w kolejnym
artykule.
Dr hab. Dariusz Eligiusz Staszczak
Protekcjonizm i liberalizm w gospodarce Część I
Wakacyjne pozdrowienia od autora z
wąwozu Samaria na Krecie (najdłuższego
w Europie)
S t r o n a 4
najróżniejszych przekonaniach i
zapatrywaniach politycznych – mówił
legendarny „Kurier z Warszawy” - ale
łączy nas ta cudowna zmowa, którą daje
dążenie do jednego: będziemy
informowali Was o wszystkich
poczynaniach polskich na arenie
międzynarodowej. Będziemy prowadzili
na falach eteru walkę z rusyfikacją i
sowietyzacją polskiej kultury, walkę z
wynaradawianiem młodzieży. Będziemy
walczyli z fałszowaniem naszej historii i
naszych tradycji. Będziemy przedstawiali
Wam polską, niezależną myśl polityczną,
która zdławiona została w ujarzmionym
kraju, lecz rozwija się dalej swobodnie w
warunkach wolności. Będziemy mówili
głośno to, czego społeczeństwo polskie
wypowiedzieć głośno nie może, bo ma
knebel na ustach.”
Jan Nowak – Jeziorański, „Kurier z
Warszawy”, człowiek – legenda...
*
„Swego życia nie zamieniłbym na żadne
inne” – powiedział w jednym z ostatnich
wywiadów. A bogactwem życiorysu
mógłby obdzielić nie kilka, ale zapewne
kilkanaście osób. Kampania wrześniowa,
działalność konspiracyjna w AK,
kurierskie wyprawy do Londynu,
Powstanie Warszawskie, praca w BBC i
w Radiu Wolna Europa. Wszystkie te
etapy życia Jana Nowaka –
Jeziorańskiego wypełnione były
działaniami na rzecz Polski. „Zawsze
czułem, że los mego kraju jest związany z
moim” – powtarzał. Był jednym z
ostatnich, dla których służba publiczna
stanowiła sens i radość życia. Dla jednych
to człowiek walki. Dla innych – człowiek
prawdy. Jeszcze inni widzieli w nim
człowieka sumienia...
Zdzisław Jeziorański przyszedł na świat 3
października 1914 roku w Berlinie,
chociaż często jako jego miejsce
urodzenia podawana jest Warszawa. Był
synem Wacława Jeziorańskiego,
urzędnika Towarzystwa
Ubezpieczeniowego „Przezorność”, i
świecie, liczący dwieście lat i prawie
czterysta hektarów. Zaprojektowany jako
naturalny ogród krajobrazowy służy wielu
różnym celom. Są tam: wzorcowe
gospodarstwo rolne, ścieżki rowerowe i
konne, wielkie łąki, jeziorko i strumienie,
miejsca na pikniki, ogródki piwne,
kawiarnie i plaża nudystów.
Jako pierwsza została stamtąd
wyemitowana audycja rozgłośni
czechosłowackiej, pod kierownictwem
Ferdinanda Peroutki. Było to dokładnie 1
maja 1951 roku.
3 maja 1952 roku nadawanie z
Monachium rozpoczęła sekcja polska
RWE. (Pierwsza audycja w języku
polskim została nadana już 4 lipca 1950
roku - polskie programy trwały najpierw
pół godziny, później wydłużone zostały do
godziny).
„- Głos nasz docierać będzie do Was od
dnia dzisiejszego na nowych,
wzmocnionych antenach – mówił
wówczas Zbigniew Błażyński. - Uwaga!
Uwaga! Mówią Polacy do
Polaków! Przemawiamy do braci w kraju
dzięki Amerykańskiemu Komitetowi
Wolnej Europy. Komitet Wolnej Europy
powstał w Ameryce przed trzema laty i
jako organizacja społeczna głosi na
Zachodzie hasło wyzwolenia Europy
Środkowej i Wschodniej spod okupacji
sowieckiej.”
Chwilę później głos zabrał dyrektor nowo
powołanej instytucji, Jan Nowak –
Jeziorański (1), któremu udało się
ściągnąć do monachijskiej redakcji
znakomity zespół pracowników, w tym
wybitnych dziennikarzy emigracyjnych,
reżyserów radiowych i telewizyjnych,
pisarzy oraz aktorów. Z Rozgłośnią Polską
RWE kontaktowało się także wiele osób
mieszkających w kraju. Przekazywali
materiały zza „żelaznej kurtyny”,
narażając się na szykany ze strony
komunistycznych władz. Do tego grona
należeli, między innymi Danuta
Bańkowska i Władysław Bartoszewski.
„- Zespół polski, który zebrał się dziś
wokół mikrofonu składa się z ludzi o Ciąg dalszy na stronie 5
Radio Wolna Europa
Pomysł utworzenia niezależnej instytucji,
która wspierałaby zniewolonych przez
komunizm ludzi z Europy Wschodniej,
narodził się w 1949 roku w USA. Wkrótce
potem w Nowym Jorku, jako „medialne
ramię” Narodowego Komitetu na Rzecz
Wolnej Europy, powołano do życia Radio
Wolna Europa. W skład komitetu
założycielskiego weszło wiele wybitnych
postaci ówczesnej sceny politycznej,
między innymi generał Dwight
Eisenhover, w latach 1943 - 1945
naczelny dowódca Alianckich
Ekspedycyjnych Sił Zbrojnych (Supreme
Headquarters Allied Expeditionary Force
– SHAEF), a od roku 1953 prezydent
Stanów Zjednoczonych A. P.
Finansowaniem przedsięwzięcia zajął się
amerykański Kongres.
Pierwsza audycja została nagrana w lipcu
1950 roku. Początkowo wszystkie
programy nagrywano w studiu w Nowym
Jorku, skąd taśmy trafiały pocztą lotniczą
do Niemiec i dopiero stamtąd wysyłano je
w eter za pomocą przekaźnika
znajdującego się w pobliżu Frankfurtu nad
Menem. Pierwszym szefem niewielkiego
zespołu redakcyjnego w Nowym Jorku
został były urzędnik służby
dyplomatycznej RP, Lesław Bodeński, rok
później zastąpił go Stanisław Strzetelski,
przedwojenny publicysta i redaktor
„Wieczoru Warszawskiego”.
Szybko jednak centrum operacyjne Radia
Wolna Europa zostały przeniesione do
Monachium, gdzie w pobliżu Chińskiej
Wieży przy Oettingenstrasse, na Ogrodu
Angielskiego, wybudowano odpowiedni
kompleks gmachów mieszczących biura,
poszczególne redakcje narodowe i studia
nagraniowe. Englische Garten to
najstarszy i największy park miejski na
Współczesne logo Radia Wolna Europa
(fot. archiwum)
S t r o n a 5
Elżbiety z Piotrowskich. Pochodził w
prostej linii od potomka frankistów (2),
Aleksandra Jana Jeziorańskiego, dziedzica
Dłużniewa w powiecie płockim i jego
żony Teresy z Wołowskich.
Uczęszczał do IV Liceum
Ogólnokształcącego im. Adama
Mickiewicza w Warszawie. W latach 1932
– 1936 studiował ekonomię na
Uniwersytecie Poznańskim pod opieką
naukową wybitnego profesora Edwarda
Taylora. Po zakończeniu studiów został
jego asystentem. Idąc za radą ministra
Eugeniusza Kwiatkowskiego, który
podkreślał, że o Polskę nie trzeba już
walczyć, lecz ją budować, zamierzał robić
karierę naukową, rozpoczął nawet pisanie
doktoratu. W tym momencie do życiorysu
wtrąciła mu się jednak Pani Historia, ta
stara i kapryśna kobieta, za którą idą
chłopcy malowani.
W czerwcu 1937 roku ukończył Szkołę
Podchorążych Rezerwy Artylerii im.
Marcina Kątskiego i został skierowany do
odbycia dalszej służby wojskowej w 2
Dywizjonie Artylerii Konnej im. Józefa
Sowińskiego. We wrześniu 1939 roku,
jako bombardier podchorąży trafił do
niemieckiej niewoli, skąd po kilku dniach
udało mu się zbiec.
Od roku 1940 zaangażował się w
działalność konspiracyjną w ramach
wojskowych struktur Związku Walki
Zbrojnej, przekształconego potem w
Armię Krajową. Późną wiosną 1941 roku
został zaprzysiężony; przyjął pseudonim
„Janek”. Działał głównie w ramach tzw.
Akcji „N”, mającej na celu
antynazistowską propagandę na terenach
polskich przyłączonych do Rzeszy oraz na
samym obszarze Niemiec, pracował także
w administracji niemieckiej. Zorganizował
między innymi na terenie Rzeszy sieć
kolportażu pism dywersyjnych w języku
niemieckim, mającym osłabiać morale
hitlerowskich żołnierzy.
W momencie, gdy wiosną 1943 roku
młodemu i inteligentnemu żołnierzowi
Armii Krajowej zaproponowano
niezwykle ryzykowną rolę kuriera,
Zdzisław Jeziorański nie wahał się ani
chwili. 7 kwietnia, w mundurze kolejarza
wyruszył z Warszawy do Londynu w celu
nawiązania kontaktu między
komendantem głównym AK Tadeuszem
Borem - Komorowskim, a Naczelnym
Wodzem. Używał wówczas fałszywych
dokumentów na nazwisko Jan Nowak,
które uznał z czasem za własne.
Figurująca w tych dokumentach data
urodzenia, 15 maja 1913 roku, często
błędnie podawana jest do dzisiaj jako
faktyczna data urodzin Zdzisława
Jeziorańskiego. (Posługiwał się również
nazwiskami: Jan Kwiatkowski, Adalbert
Kozłowski i Jan Zych).
Najwyższym władzom polskim w
Londynie złożył raport o sytuacji w
okupowanym kraju, spotkał się też z
samym Winstonem Churchillem i
ministrem spraw zagranicznych
Anthony’m Edenem, wystąpił w
brytyjskim parlamencie. 2 sierpnia
powrócił do okupowanej Polski
brytyjskim samolotem wojskowym, jako
emisariusz rządu RP na uchodźstwie.
W latach 1943 – 1945 odbył w obu
kierunkach pięć tego rodzaju wypraw,
kursując początkowo pod zwałami węgla
na szwedzkim statku pomiędzy Warszawą
i Sztokholmem, a następnie Warszawą i
Londynem. Przez niezwykle
pieczołowicie strzeżone w tym okresie
granice przewoził korespondencję
specjalnego znaczenia oraz poufne
raporty. W każdym momencie swych
niebezpiecznych podróży miał pod ręką
broń i... truciznę.
Podczas ostatniej bytności w Anglii Jan
Nowak – Jeziorański odbył szkolenie
wywiadowcze oraz spadochronowe, jako
tak zwany skoczek – cichociemny. (3)
Cichociemnymi nazywano żołnierzy
Polskich Sił Zbrojnych zrzucanych na
spadochronach do kraju w celu walki z
niemieckim okupantem oraz
organizowania tam i szkolenia ruchu
oporu. Szkolenie sprawności fizycznej
odbywało się w ośrodku szkolenia
spadochronowego w Largo House
zwanym Monkey Grove spolszczonym
na Małpi Gaj. Cichociemni nie byli
szkoleni jednolicie. Inaczej wyglądało
szkolenie kontrwywiadu, dywersji,
radiotelegrafistów czy fałszerzy
dokumentów. Wspólnie odbywali kursy
spadochronowy i odprawowy.
Na kurs cichociemnych wytypowano
2213 kandydatów spośród samych
ochotników. Z pozytywnym wynikiem
ukończyło go 605, do skoku skierowano
579 osób, a skoczyło do kraju 316, w tym
jedna kobieta, Elżbieta Zawacka – „Zo”.
Cichociemni trafiali praktycznie na
wszystkie odcinki walki prowadzonej
przez Armię Krajową. Byli
żołnierzami Związku Odwetu, Kedywu,
Wachlarza, walczyli w oddziałach
partyzanckich wszystkich Okręgów,
pracowali w wywiadzie, sabotażu,
legalizacji i dywersji. Stanowili
znakomitą kadrę, która potrafiła
przekazać swoją wiedzę na licznych
kursach i w szkołach podchorążych
organizowanych w okupowanej Polsce.
Wszędzie, gdzie rzucił ich rozkaz,
wyróżniali się wyszkoleniem, bojową
postawą i niezwykle profesjonalnym
podejściem do powierzonych im zadań.
Początkowo odlatywali z bazy pod
Londynem, a od 1944 roku z Brindisi we
Włoszech, Loty wykonywała wydzielona
eskadra, później 138 Dywizjon do zadań
specjalnych brytyjskiego dowództwa
lotnictwa bombowego. Przejmowaniem
skoczków w Polsce zajmowała się
specjalna komórka Oddziału V (łączność)
Komendy Głównej ZWZ-AK, nosząca
kolejno kryptonimy: Syrena, Import,
Intonacja, Riposta, MIG II i
ponownie Syrena.
Pierwszy skok do Polski miał miejsce w
nocy 15 na 16 lutego 1941 roku w
Dębowcu. Operacja lotnicza nosiła
kryptonim „Adolphus”. Ostatni – 28
grudnia 1944 roku.
Z trzystu szesnastu przerzuconych do
Polski cichociemnych zginęło stu
dwunastu – Dziewięciu podczas lotu lub
skoku, osiemdziesięciu czterech w walce
Ciąg dalszy na stronie 6
Radio Wolna Europa (ciąg dalszy ze strony 4)
S t r o n a 6
przy produkcji środków walki. Porucznik
Jeziorański wziął w nim udział jako oficer
Oddziału VI Komendy Głównej AK,
redagując anglojęzyczny serwis w
powstańczym radiu „Błyskawica”.
W trakcie trwania walk ożenił się z
poznaną wcześniej w kraju łączniczką
„Gretą”, Jadwigą Wolską. Ich ślub został
odprawiony w przerwie między dwoma
powstańczymi pogrzebami. Trwał
zaledwie siedem minut. W kościele nie
było ani jednego całego witraża, pod
stopami chrzęściło szkło. Za dekoracje
posłużyły petunie zerwane z balkonu
pobliskiego domu, a za ucztę weselną –
puszkowane sardynki z brytyjskich
zrzutów.
Jeśli weźmie się do ręki którąkolwiek z
pozycji historycznych traktujących o tym
okresie, trudno nie natknąć się niemalże na
każdej stronie na cichociemnych. Spośród
dziewięćdziesięciu jeden, którzy brali
udział w Powstaniu Warszawskim,
osiemnastu zginęło w walce. Panu Janowi
– Zdzisławowi udało się przeżyć. W
przeddzień kapitulacji, działając z rozkazu
komendanta głównego AK generała
Tadeusza Bora – Komorowskiego przedarł
się do Londynu, wywożąc setki
dokumentów i zdjęć.
Był ostatnim kurierem podziemia, któremu
udało się wydostać z kraju już częściowo
zajętego przez sowieckie wojska. Polska z
okupacji brunatnej dostała się pod
czerwoną, a Jeziorański był przekonany,
że razem z żoną Polski już nie zobaczą
nawet, jeśli uda im się dotrzeć na
Zachód...
Po zakończeniu wojny pozostał za granicą
i podjął pracę w radiu BBC. W 1949 roku
Amerykanie utworzyli Radio Wolna
Europa z siedzibą w Monachium, mające
zgodnie z ich intencjami „promować
wartości i instytucje demokratyczne przez
rozpowszechnianie prawdziwych
informacji i idei”. Pierwszy program – jak
wspomniano wcześniej - został
wyemitowany na falach krótkich do
Czechosłowacji 1 maja 1950 roku. 3 maja
1952 roku Jan Nowak – Jeziorański
poprowadził z Monachium pierwszą
audycję w języku polskim.
„Pierwsza audycja w RWE to
najważniejsza data w moim życiu –
wspominał po latach. – Rozdział poprzedni
był ciekawy, obfitował w przygody i
przeżycia, ale w okresie wojennym byłem
świadkiem. Nie miałem żadnego wpływu
na bieg wypadków. Z Wolną Europą było
inaczej. Rozumiałem, że dostajemy do ręki
potężny instrument, który – jeśli będziemy
nim mądrze kierowali – może wywrzeć
wpływ nie tylko na sytuację w Polsce, ale
także w innych państwach bloku
radzieckiego”
Kierowana przez niego Rozgłośnia Polska
stała się w okresie RRL najczęściej
słuchanym (i systematycznie zagłuszanym)
radiem zagranicznym. Jak podawał w
swoich wspomnieniach (Wojna w eterze)
sam bohater tej historii, koszty zagłuszania
były mniej więcej trzy razy wyższe od
kosztów nadawania audycji. Ze względu na
sposób propagacji fal krótkich zagłuszanie
nigdy nie było jednak w stanie zakłócić
wszystkich audycji.
18 listopada 1956 roku, w czasie
zamieszek ulicznych w Bydgoszczy,
protestujący zdemolowali znajdującą się na
Wzgórzu Dąbrowskiego radiostację
zagłuszającą. Tydzień później władze
ogłosiły, że rezygnują z zagłuszania,
jednak w rzeczywistości sytuacja w eterze
nie uległa zmianie, bowiem nadal
utrudniano odbiór poprzez radiostacje
zagłuszające z terenu ZSRR, Bułgarii,
Węgier, Czechosłowacji i Rumunii
Pracowały one aż do 1 stycznia 1988 roku,
ze szczególną intensywnością działając w
czasie inwazji na Czechosłowację w roku
1968 oraz podczas stanu wojennego.
Radio nadawało codzienne programy, z
przewagą informacji politycznej, głównie o
sytuacji w kraju. Wokół rozgłośni jej
dyrektor zgromadził liczne grono
współpracowników spośród
przebywających na emigracji rodaków.
Walczył przeciwko cenzurze i monopolowi
informacyjnemu władz PRL. Dzięki niemu
cały świat dowiadywał się o represjach
lub zostało zamordowanych przez
gestapo, dziesięciu zażyło truciznę po
aresztowaniu, na dziewięciu wykonano
po wojnie karę śmierci na podstawie
wyroków wydanych przez sądownictwo
Polski Ludowej.
W nocy z 25 na 26 lipca, w ramach
operacji „Most 3” Jan Nowak -
Jeziorański wraz z trzema innymi
oficerami wylądował na lotnisku
oznaczonym kryptonimem „Motyl”,
położonym osiemnaście kilometrów na
północny zachód od Tarnowa, koło wsi
Ruda w powiecie brzeskim. W drodze
powrotnej samolot zabrał kolejnych
pięciu pasażerów oraz zdobyte przez
AK części rakiety V-2 i raport w tej
sprawie.
Były poważne trudności ze startem z
rozmiękłego lądowiska. Pilot George
Culliford z 267 brytyjskiego dyonu,
który zwątpił w udane zakończenie
operacji, podjął już właściwie decyzję o
spaleniu „Dakoty”. Ostatecznie start
powiódł się przy czwartej próbie, przede
wszystkim dzięki niesamowitemu
wysiłkowi obsługi naziemnej. W sumie
samolot przebywał na lądowisku przez
sześćdziesiąt pięć minut.
Dotarłszy do Warszawy, w której trwały
właśnie ostatnie przygotowania do
powstania, Nowak – Jeziorański
poinformował dowództwo Armii
Krajowej, że rozwój sytuacji
międzynarodowej wskazuje na to, iż
Rosjanie po wyzwoleniu Polski będą w
niej rządzić według własnych reguł.
Ostrzegł, że planowane powstanie
będzie walką o przegraną sprawę, że nie
ma co liczyć na żadną pomoc militarną
aliantów, w szczególności na lądowanie
Polskiej Brygady Spadochronowej
generała Stanisława Sosabowskiego,
przeznaczonej przez sojuszników do
innych zadań.
Powstanie jednak wybuchło, a
cichociemni byli podczas jego trwania
wszędzie: na pierwszej linii dowodzili
oddziałami, których nazwy mówią do
dziś same za siebie, pracowali w
sztabach, w sieci łączności radiowej czy Ciąg dalszy na stronie 8
Radio Wolna Europa (ciąg dalszy ze strony 5)
S t r o n a 7
Mężczyzna postanowił pozbyć się kota.
Zapakował go w koszyk i wytargał do
innej dzielnicy. Zadowolony, że pozbył
się problemu, wraca do domu - kot już
tam jest.
Niezrażony, na drugi dzień wywozi kota
za miasto i szybciutko leci do domu. W
domu zastaje kota. Myśli sobie: "Uparta
zaraza".
Nazajutrz wywozi kota krętymi drogami
100 kilometrów od miasta. Po niedługim
czasie dzwoni do domu:
- Jest kot ? - pyta żony.
- Jest.
- To dawaj go do telefonu, bo nie wiem
jak do domu wrócić.
***
- Mamo, mamo, dzieci w szkole mówią,
że pochodzę z mafijnej rodziny !
- Nie przejmuj się, jutro pojedzimemy do
twojej szkoły i załatwimy wszysto tak
żeby wyglądało na wypadek !
***
Żona - jak mogłeś mi to zrobić ? Brak mi
słów.
Mąż - w takim razie ukarz mnie swoim
milczeniem !
***
Żona żali się mężowi:
- Kazik czemu ja mam ciągle tyle roboty
w mieszkaniu !?
- Spisz w nocy to Ci się zbiera !
***
Siedział sobie facet w domu wieczorem
zmęczony po pracy, a tu nagle ktoś
zapukał do jego drzwi.
Facet otworzył i zobaczył jeża.
- Czego chciałeś ? - zapytał facet
- Klej masz ?
- Nie mam.
Jeż odwrócił się i odszedł. Zdziwiony
facet zamknął drzwi i wrócił do swoich
zajęć.
Po chwili znowu ktoś zapukał. Facet
otworzył, a tam znowu jeż.
- Czego znowu chcesz ? - spytał
poirytowany facet.
Na to jeż spokojnie:
- Klej przyniosłem.
***
Jasio kopie dół w ogródku. Zaciekawiony
sąsiad pyta:
- Co robisz ?
- Kopie grób dla mojej złotej rybki.
- Ale czemu taki duży ?
- Bo jest w twoim kocie !
***
Jasiu mówi do mamy:
- Mamo, dzisiaj rano kiedy jechałem
autobusem tato kazał mi wstać i ustąpić
miejsca kobiecie.
- To bardzo ładnie
- Ale mamo, ja siedziałem na taty
kolanach.
***
Einstein objeżdżał uniwersytety
amerykańskie, gdzie miał wykłady o swej
teorii względności. Podróżował w
limuzynie z kierowcą. Pewnego dnia, w
czasie jazdy kierowca rzekł do uczonego:
- Panie doktorze, ja już słyszałem pana
wykład ze trzydzieści razy. Znam go na
pamięć i słowo daję, sam bym mógł go
wygłosić.
- Świetnie ! Można spróbować. Tam,
dokąd teraz jedziemy, nikt mnie osobiście
nie zna. Ja włożę pana czapkę, pan
przedstawi się za mnie i wygłosi wykład -
odrzekł Einstein. Gdy kierowca skończył
wykład i zbierał się do odejścia, zatrzymał
go jeden z profesorów obecnych na
wykładzie, prosząc o odpowiedź na wielce
skomplikowane pytanie, pełne wzorów
matematycznych. Kierowca bez namysłu
odpowiedział:
- Odpowiedź na to pytanie, profesorze,
jest tak prosta, iż nie mogę się nadziwić,
że je pan zadał. Aby pana przekonać jak
bardzo prosty jest ten problem, zwrócę się
do mego kierowcy, aby go rozwiązał.
***
Przychodzi prezes PKW do lekarza.
- Panie doktorze, męczą mnie głosy!
- Jakie?
- Nieważne.
***
Spotkało się trzech Żydów.
Wino, koszerna wódeczka, pejsachówka...
Posiedzieli, pokłócili się trochę, obgadali
biznesy, kulturalnie się pożegnali i poszli.
Spotkało się trzech chrześcijan.
Piwo, wino, wódeczka, koniak...
Posiedzieli, pogadali, dali sobie raz po
ryju, kulturalnie się pożegnali i poszli.
Spotkało się trzech Arabów.
Ani grama alkoholu.
Ostrzelali autobus, uprowadzili samolot i
wysadzili w powietrze...
Oto do czego doprowadza abstynencja.
***
Długowłosy chłopak siada na fryzjerskim
fotelu i pyta fryzjera:
- Czy to pan strzygł mnie ostatnio ?
- Nie, ja tu pracuje dopiero od dwóch lat.
***
- Misiaczku ! Ładne mam włosy ?
- Ładne.
- A oczy ?
- Też ładne.
- A usta ?
- Renata, co jest? ! W lustrze się
przestałaś odbijać ?
***
Siedzi dwóch kumpli i sączą winko pod
Pałacem Kultury w Warszawie. Patrzą, a
tu zbliża się facet na motolotni.
Nagle zamachał skrzydełkami, zawirował,
przywalił w iglicę, spadł i się zabił.
Na to jeden menel do drugiego:
- Popatrz Zenek, jaki kraj, takie zamachy
terrorystyczne.
***
Lekcja religii.
Katecheta omawia przykazania Boże.
kiedy skończył czwarte przykazanie o
szanowaniu rodziców, zapytał:
-A czy jest jakieś przykazanie, które mówi
o tym, jak traktować swoje siostry i
braci ?
-Tak, piąte - nie zabija j! -odpowiedział
Jaś.
***
- Kto z was zrobił dobry uczynek?
- Mnie udały się dwa.
- Jakie Jasiu?
- W sobotę pojechałem do babci i babcia
bardzo się ucieszyła.
- A drugi?
- W niedzielę wyjechałem od babci i babcia
ucieszyła się jeszcze bardziej.
Uśmiechnij się...
S t r o n a 8
wiedzieli, z którymi politykami należy się
podzielić.
Polska zmieniała się w takim samym
tempie, w jakim następowały przemiany
polityczno-gospodarcze. Gwałtownie. Jak
grzyby po deszczu powstawały nowe
sklepy, kantory wymiany walut i rozmaite
firmy. Starsi bogobojni ludzie odwracali
wzrok od kłujących w oczy i w serca
napisów „sex-shop”. Inni z żalem żegnali
opuszczających Polskę sowieckich
żołnierzy. Po uwolnieniu działalności
gospodarczej parę lat wcześniej, ludzie
zachłysnęli się możliwością wzięcia
swojego losu we własne ręce. Centrum
Warszawy zrobiło się kolorowe. Szyldoza
opanowywała miasto niczym epidemia,
reklamy biły w oczy, kontrastując z
szarością murów i zielenią przyrody. Tak
jak kolorem poprzedniego ustroju była
czerwień, a kolorem nadziei, która
towarzyszyła jego obaleniu – zieleń, tak
barwą krwiożerczego kapitalizmu
pierwszych lat po przemianie była
pstrokacizna, żywcem wzięta z zapaćkanej
farbami palety malarza abstrakcjonisty. Na
ulicach zaczęło pojawiać się coraz więcej
zachodnich samochodów. Nadeszła nowa
epoka. Wszędzie pękały okowy, bariery i
hamulce.
Śladami Polski podążyły niebawem
Węgry, Czechosłowacja i Bułgaria, a
następnie Niemcy Wschodnie i Rumunia.
Zburzenie 9 listopada muru berlińskiego,
największej hańby powojennej Europy,
zapoczątkowało zjednoczenie Niemiec.
W wyborach prezydenckich w 1995 roku
Nowak – Jeziorański poparł Lecha
Wałęsę, uważając go za gwarancję
kontynuacji prozachodniej polityki
zagranicznej Polski. Został przez niego
zaproszony do debaty telewizyjnej z
Aleksandrem Kwaśniewskim, któremu
wspólnie z Jerzym Markiem
Nowakowskim zadawał pytania.
„Najbardziej obawiam się triumfalizmu
dawnego aktywu PZPR” – tak zareagował
na wiadomość o rysującym się
aż do roku 1976, kiedy to na stanowisku
zastąpił go Zygmunt Michałowski.
Po odejściu z RWE, na kolejnych
dwadzieścia lat związał się z Kongresem
Polonii Amerykańskiej, w latach 1979 –
1996 pełniąc funkcję jej dyrektora
krajowego. Zrezygnował z niej tłumacząc,
że nie może współpracować z prezesem
organizacji, Edwardem Moskalem.
Był też konsultantem Narodowej Rady
Bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych za
prezydentury Jimmy’ego Cartera i doradcą
ds. Europy Wschodniej w amerykańskim
Departamencie Stanu. Działał aktywnie na
forach polonijnych, a dzięki znaczącym
wpływom w elitach władzy USA odegrał
istotną rolę w przyjęciu Polski do NATO.
W sierpniu 1989 roku po raz pierwszy od
czterdziestu pięciu lat odwiedził swoją
ojczyznę, zaproszony przez Lecha Wałęsę.
Potem odwiedzał Polskę już regularnie.
Umierał właśnie w bólach
skompromitowany do ostatka socjalizm. W
lutym 1989 roku rozpoczęły się obrady
Okrągłego Stołu. Wieczorami, w
przerwach obrad, opozycjoniści wznosili
toasty na cześć generała Kiszczaka,
trzymając kieliszki w zaciśniętych
pięściach. Nagle wyparował gdzieś cały
cynizm ówczesnej władzy, która chciała po
prostu przedłużyć swe panowanie, jej
bezwzględność i manipulatorska biegłość.
Dostaliśmy mit wielkiego porozumienia,
gdzie wszyscy się szanują, respektują
wysokie standardy moralne i myślą tylko o
dobru Polski.
17 kwietnia ponownie zarejestrowano
„Solidarność”. W czerwcu odbyły się
wolne wybory do senatu, a w sejmie
opozycja uzyskała decyzją rządu 35%
miejsc. 24 sierpnia Sejm powołał Tadeusza
Mazowieckiego na urząd premiera.
Wkrótce pan Tadeusz ogłosił „politykę
grubej kreski”, od której zaczęło się całe
późniejsze zło. Ale na razie lud upijał się
odzyskaną po latach wolnością.
Kompozytorzy mogli wreszcie
komponować, pisarze pisać, opozycjoniści
oponować, a importerzy importować.
Nawet złodzieje mogli kraść, byle tylko
komunistycznego reżymu wobec
przeciwników systemu i członków
Kościoła katolickiego. Starał się nadawać
rozgłos polskim działaczom opozycyjnym,
wychodząc z założenia, że dużo trudniej
jest prześladować ludzi znanych. Zabiegał
też o uznanie przez Zachód polskiej
granicy na Odrze i Nysie.
Kiedy obejmował swoje stanowisko w
RWE, miał już świetne rozeznanie w
sytuacji politycznej kraju i na emigracji.
Pozwoliło mu to uniknąć zarówno
antykomunistycznego zacietrzewienia, jak
i wielu prowokacji ze strony Służby
Bezpieczeństwa, usiłującej wielokrotnie
podważać jego autorytet, prokurując na
temat Nowaka – Jeziorańskiego sporo
fałszywek kolportowanych na Zachodzie.
Jedną z „wtyczek” SB był wspomniany
dalej kapitan Andrzej Czechowicz, który
przeniknął do rozgłośni, a po powrocie do
kraju wystąpił w wielu programach
telewizyjnych mających na celu
skompromitowanie RWE.
Akcja nie przyniosła większych efektów,
rozgłośnia jako źródło informacji cieszyła
się ogromnym autorytetem, zwłaszcza w
czasie przesileń politycznych. Finansujący
ją amerykański Kongres był zdania, ż jej
sukces zależeć będzie od spełnienia trzech
warunków: nadawania audycji przez całą
dobę, po to, by Polacy mieli poczucie
stałego obcowania z alternatywną
informacją; posiadania świeżych
informacji z kraju i niestosowania żadnej
cenzury. Radio Wolna Europa uważane
było również za sprawcę emigracji wielu
Polaków na Zachód. Rozpalało tak wielkie
pragnienie wolności, że co niektórzy
ryzykowali wszystko, by wyjechać do
Monachium, ówczesnej Mekki Polaków.
„Z psychologicznego punktu widzenia
nasza praca w rozgłośni napiętnowana
była myślą samobójczą; pracowaliśmy, by
w Polsce zmienił się ustrój, zniknęła
cenzura, ustał terror – oceniał po latach
dyrektor stacji. – Walczyliśmy o to, byśmy
nie byli potrzebni”.
Jan Nowak – Jeziorański kierował sekcją
polską Radia Wolna Europa nieprzerwanie Dokończenie na stronie 9
Radio Wolna Europa (ciąg dalszy ze strony 6)
S t r o n a 9
zwycięstwie Kwaśniewskiego w roku
2000. Przed wyborami przekonywał, że
jego wybór na prezydenta utrudni wejście
Polski do NATO. Początkowo miał zamiar
zachęcać do bojkotu wyborów
prezydenckich, ostatecznie, za namową
Adama Michnika poparł kandydaturę
Andrzeja Olechowskiego. Po latach
zweryfikował jednak swoje stanowisko:
„Kiedyś miałem do niego
[Kwaśniewskiego] dużo nieufności z
uwagi na jego przeszłość; dziś uważam, że
jego rola jest bardzo konstruktywna” –
stwierdził.
Zwycięstwo Sojuszu Lewicy
Demokratycznej w wyborach
parlamentarnych w 2001 roku uznał za
ważny krok w kierunku integracji z Unią
Europejską i, mimo swego sceptycznego
podejścia do lewicy postkomunistycznej,
w wywiadzie dla polskiego radia
powiedział: „Ja mogę nie lubić tego rządu,
ale on został wyłoniony w wolnych
wyborach i jest moim rządem, bo jest
rządem polskim”.
W kwietniu 2001 roku Edward Moskal
zasugerował, że Nowak - Jeziorański w
czasie wojny kolaborował z hitlerowskimi
Niemcami. Jego wypowiedź ostro
potępiono zarówno Polsce, jak i w Stanach
Zjednoczonych. Na oświadczenie ostro
zareagował między innymi były szef Rady
Bezpieczeństwa Narodowego USA
Zbigniew Brzeziński.
W lipcu 2002 roku, po pięćdziesięciu
ośmiu latach emigracji, Jan Nowak -
Jeziorański wrócił do Polski i zamieszkał
na stałe w Warszawie, przy ulicy
Czerniakowskiej 178a. Nawiązując do
tytułu swojej książki Polska z oddali
stwierdził wówczas: „Przychodzi moment,
kiedy nie wolno patrzeć na kraj z oddali.
Dlatego postanowiłem patrzeć na Polskę z
bliska”.
Miało być zupełnie inaczej. Mieli wrócić
razem. Tak, jak razem wyjeżdżali przez
zburzoną Europę do Londynu, gdy w
Warszawie dogasało powstanie, wywożąc
zdjęcia płonącej stolicy. Oprócz siebie i
tych zdjęć nie mieli nic. „Kurier z
Warszawy” i łączniczka „Greta” przeżyli
razem na emigracji pięćdziesiąt pięć lat.
Nie udało się. Jadwiga z Wolskich
Jeziorańska zmarła w 1999 roku na
rozedmę płuc. Kurier powrócił sam.
„Powrót Jana Nowaka – Jeziorańskiego
do ojczyzny przyjmuję z wielkim
zadowoleniem – stwierdził Aleksander
Kwaśniewski. – Cieszę się z powrotu
»Kuriera z Warszawy« o kraju jako polityk
i prezydent Rzeczypospolitej. Po Polska
potrzebuje autorytetów i surowych, a
równocześnie wnikliwych sędziów tego, co
tutaj wspólnie robimy. Wierzę, że głos
pana Jana – tym razem dobiegający od
nas, z Warszawy – będzie jeszcze długo
ostrzegał na przed błędami, wskazywał
drogi działania, odpowiadał, jak
reformować i rozwijać polską
demokrację”.
Dlaczego wcześniej, przez kilkadziesiąt lat
życia wspierał całym sercem formację,
która tę demokrację w brutalny sposób
dławiła, a samego „pana Jana” uważała za
najgorsze zło i wszelkimi sposobami
usiłowała skompromitować, pan prezydent
nie raczył wyjaśnić. W jakimś sensie
zrobił to za niego jego „szorstki
przyjaciel” Leszek Miller stwierdzając
cynicznie: „Mylylyśmy się”. (tak ma
zostać: mylylyśmy)! No tak... Przecież
mylić się jest rzeczą ludzką. Mylili się
zapewne i Hitler, i Stalin i Leonid
Breżniew i jeszcze paru innych wybitnych
mężów stanu. Po prostu się mylili...
Od samego początku Jan Nowak –
Jeziorański aktywnie włączył się w życie
polityczne kraju. Komentował wydarzenia
i włączył się w promowanie integracji
Polski z Unią Europejską. Był laureatem
wielu nagród i odznaczeń, między innymi
tytułu honorowego mieszkańca Krakowa i
Wrocławia, doktoratu honoris causa
Uniwersytetu Jagiellońskiego, otrzymał
order Virtuti Militari, Order Orła Białego
oraz Medal of Freedom – najwyższe
cywilne odznaczenie USA.
Był także honorowym członkiem
Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Otrzymał wiele nagród dziennikarskich i
literackich, w tym „Nagrodę Kisiela”, nie
skompromitowaną jeszcze wtedy (1999
rok) wyróżnianiem takich ludzi jak
Tomasz Lis, Janina Paradowska czy
Elżbieta „Ale jaja!” Bieńkowska.
(Szanowny fundator, Stefan Kisielewski,
zapewne przewraca się w grobie). W 2004
roku ustalono nagrodę imienia Jana
Nowaka - Jeziorańskiego, przyznawaną za
myślenie o państwie jako dobru
wspólnym. Jej pierwszym laureatem został
Tadeusz Mazowiecki.
Legendarny „Kurier z Warszawy” zmarł
20 stycznia 2005 roku w szpitalu imienia
profesora Orłowskiego w Warszawie.
Został pochowany na Powązkach w
rodzinnym grobie przodka, Jana
Jeziorańskiego, obok kościoła Karola
Boromeusza.
*
Przez pierwsze lata Rozgłośnia Polska
RWE działała jako „Głos Wolnej Polski”,
dając nadzieję (i wiedzę) Polakom
żyjącym w mrocznych czasach stalinizmu.
To na antenie tej rozgłośni ukazały się
audycje z udziałem zbiegłego z Polski w
grudniu 1953 roku ppłk. Józefa Światły
(prawdziwe nazwisko Izaak Fleischfarb),
wysokiego urzędnika Ministerstwa
Bezpieczeństwa Publicznego. W swych
relacjach uciekinier zdemaskował
zbrodniczą działalność komunistycznej
bezpieki, co w efekcie doprowadziło do
likwidacji znienawidzonego resortu. Misja
RWE zaczęła przynosić owoce.
Po kilku latach do Radia Wolna Europa
dołączyło Radio Svoboda (Wolność),
kierując swoje programy głównie do
ludności republik sowieckich. Pod koniec
roku 1954 roku Radio Wolna Europa i
Radio Wolność nadawały wspólnie
program w dwudziestu pięciu językach do
krajów Europy Wschodniej i Związku
Sowieckiego. Początkowo były to dwie
różne rozgłośnie, które zjednoczyły się
dopiero w 1976 roku, tworząc Radio
Wolna Europa/Radio Wolność.
Rozgłośnia była początkowo nie tylko
jedynym nie cenzurowanym głosem
dysydentów zza żelaznej kurtyny, ale
Dokończenie na stronie 10
Radio Wolna Europa (ciąg dalszy ze strony 8)
S t r o n a 1 0
Ciąg dalszy na stronie 11
Komunistyczne władze nie poprzestały na
samym zakłócaniu nadawania audycji.
Służby bezpieczeństwa przeprowadzały
także bezpośrednie ataki przeciwko RWE/
RS. Wielu pracowników Radia było
szykanowanych poprzez anonimowe
telefony z pogróżkami czy przez
fabrykowanie spreparowanych donosów.
Szeroko znany jest przypadek Macieja
Morawskiego, francuskiego
korespondenta Rozgłośni Polskiej RWE,
którego żona, Jadwiga z Żeromskich,
zaniemogła w wyniku nagonek i
pogróżek.
Niektórzy nawet zapłacili za swoją służbę
prawdzie życiem...
*
Komunistyczne służby bezpieczeństwa
przeprowadzały również bezpośrednie
ataki przeciwko rozgłośni. Zamordowano
kilku pracowników, dokonywano
zamachów bombowych. Wielu
pracowników Rozgłośni Polskiej RWE
było szykanowanych poprzez anonimowe
telefony z pogróżkami czy fabrykowanie
spreparowanych przez UB/SB donosów.
Niezależnie od innych nacisków, służby
specjalne rządów w Warszawie, Pradze,
Budapeszcie, Sofii czy Bukareszcie
nieustannie podejmowały akcje mające na
celu zniechęcenie redaktorów do dalszego
uczestniczenia w tworzeniu programów,
które nadawano do rodaków w
zniewolonych krajach. Zastraszano i
szykanowano ich rodziny. Wobec
pracowników wysuwano najbardziej
nieprawdopodobne oskarżenia.
Podejmowano liczne próby pozyskania
ich do współpracy. Nie cofano się przed
przemocą; liczne były przypadki pobić,
szantażu i wymyślnych prowokacji.
Tego rodzaju działalność, prowadzona na
zlecenie państwowych przywódców, w
ramach której nie cofano się przed
zbrodnią, wywołuje dziś zdumienie wielu,
którzy nie zdawali sobie z tego sprawy,
lub też zdawać nie chcieli. Dziennikarze
RWE nie prowadzili przecież walki
miała też niezwykle silny wpływ na
rozwój społeczeństw reżimu
komunistycznego. Radio Wolna Europa
było przede wszystkim przez długie lata
jedynym źródłem niezależnych
informacji, a jego misją było - i jest nadal
- dostarczanie profesjonalnych,
niezafałszowanych i obiektywnych
informacji w krajach, gdzie wolność
słowa jest ograniczona lub jej zupełnie
brak. W znaczący sposób przyczyniło się
do upadku komunizmu, co
niejednokrotnie podkreślało wielu
przywódców, chociażby Václav Havel,
Lech Wałęsa czy Borys Jelcyn.
W okresie PRL była to najczęściej
słuchana, ale także systematycznie
zagłuszana, zagraniczna stacja radiowa...
Trudno było się spodziewać, że miłujący
pokój Związek Sowiecki będzie biernie
przyglądał się poczynaniom Radia Wolna
Europa obnażającym nieprawidłowości i
niegodziwości stworzonego przez niego
nieludzkiego systemu. Stalin i jego
następcy nie mogli dopuścić, żeby
poszczególne państwa zaczęły się
buntować przeciwko obcej hegemonii.
Wkrótce zatem oficjalnie słuchanie RWE
zostało zakazane. Ci, którzy nie
podporządkowali się zakazowi, karani
byli przez wojskowe sądy rejonowe
wyrokami dwóch-trzech lat pozbawienia
wolności za „szerzenie wrogiej
propagandy”.
W czerwcu 1952 roku został skazany
przez Wojskowy Sąd Rejonowy w
Gdańsku na karę śmierci żołnierz
Marynarki Wojennej Stefan Półrul.
Wyrok – tak zwany strzał katyński, z
bliskiej odległości w tył głowy -
wykonano na początku kwietnia
następnego roku. W akcie oskarżenia
zarzucano mu słuchanie i
rozpowszechnianie oszczerczych audycji
z BBC oraz z Wolnej Europy, a także
prowadzenie dyskusji pogłębiających
„wrogi stosunek do Ludowego Państwa
Polskiego”. Najbliższej rodziny nie
raczono poinformować za co został
skazany, ani gdzie go pochowano.
Dopiero kilka lat temu pracownicy IPN
odkryli, że spoczywa na Cmentarzu
Osobowickim we Wrocławiu w
anonimowej, nieoznaczonej mogile.
Nie brakowało jednak śmiałków, którzy
nie tylko, że odważyli się słuchać, to
jeszcze puszczali audycje na żywo w
miejscach pracy poprzez radiowęzeł!
Doprawdy ciężko było zapanować nad
narodem, kiedy ludzie starali się na
wszelkie sposoby dotrzeć do informacji.
Jak uczy doświadczenie życiowe, zakazy
działają dokładnie odwrotnie. Dążenie do
wolności było w tych czasach bardzo
silne. W imię poznania prawdy ludzie
potrafili ryzykować nie tylko swoje życie,
ale i najbliższych.
Komunistyczni dyktatorzy postanowili
więc bronić swoich pozycji na skalę
masową. A sposobów – poza
zastraszaniem ludzi – było wiele...
Jedną z głównych metod stało się
powszechne zagłuszanie audycji. Zamiast
ulubionego głosu prowadzącego słychać
było szumy, trzaski, wycie i buczenie.
Słuchacze manipulowali gwałtownie
pokrętłami odbiorników radiowych,
starając się poskładać w sensowną całość
poszczególne wyrazy czy zdania, lecz
niewiele to pomagało. Na szczęście
emitujący program też nie zasypiali
gruszek w popiele. (4)
Rozpoczęła się swoista przepychanka
między RWE a ZSRS. Radio Wolna
Europa wzmocniło sygnał oraz
zwiększyło zakres częstotliwości, na
których można było odbierać audycje. W
odwecie Związek Sowiecki odpowiedział
jeszcze mocniejszym uderzeniem. W
połowie lat pięćdziesiątych mówiło się o
tak zwanym „zagłuszaniu
profesjonalnym”, polegającym na
budowaniu specjalnych nadajników
przeszkadzających w odbieraniu
rozgłośni. Sieć obejmowała każde
państwo bloku wschodniego. Odpowiedź
RWE była podobna jak wcześniej.
Zwiększyło zakres częstotliwości,
powtarzało programy o różnych porach,
instruowało odbiorców o budowaniu
własnych anten kierunkowych.
Radio Wolna Europa (ciąg dalszy ze strony 9)
S t r o n a 1 1
zbrojnej, nie podejmowali żadnej
przemocy wobec przeciwnika, a terroryzm
uważali za coś absolutnie
niedopuszczalnego, także w działalności
wspieranej przez nich demokratycznej
opozycji w ich kraju. Jedynym orężem
Radia pozostawało wolne słowo i prawda -
uwarunkowująca treść emitowanych z
Monachium wiadomości.
W opisanej sytuacji praca w Radiu Wolna
Europa oznaczała dla tych, którzy się na
nią zdecydowali, śmiertelne
niebezpieczeństwo. Niesienie przez
dziennikarzy wolnego słowa stawiało ich
w rzędzie szczególnie groźnych
przeciwników komunistycznych reżimów.
W sierpniu 1954 roku pracownik
wiedeńskiego biura RWE, Stefan
Kiripolsky, wybrał się wraz ze swą
partnerką życiową, Heleną Neumanovą na
pierwszy urlop w nowym kraju
zamieszkania. Dwa lata wcześniej oboje
uciekli z Czechosłowacji do Austrii.
Podczas przejazdu pociągiem przez leżące
w sowieckiej strefie okupacyjnej Wiener
Neustadt, zostali zatrzymani przez
funkcjonariuszy KGB. Kiripolsky’ego
oskarżono o prowadzenie działalności
szpiegowskiej przeciwko ZSRR na rzecz
Amerykanów, a podczas prowadzonych
przesłuchań Rosjan szczególnie
interesował skład osobowy biura Radia
Wolna Europa w Wiedniu.
W 1955 roku, na mocy
międzynarodowych uzgodnień Austria
uzyskała status państwa neutralnego i
armia sowiecka wyniosła się znad Dunaju.
Wcześniej jednak przekazała
Kiripolsky’ego swoim kolegom z
czechosłowackiej tajnej policji StB.
Torturowany przez kilkanaście miesięcy w
praskim więzieniu, został ostatecznie
skazany na dożywocie za zdradę stanu i
szpiegostwo. Na wolność wyszedł w roku
1968, w czasie „praskiej wiosny”. Zmarł
w Pradze w 6 lipcu 1992 roku dokładnie w
czterdziestą drugą rocznicę swej ucieczki
z Czechosłowacji.
We wrześniu tego 1954 roku na brzegu
Izary niedaleko Monachium znaleziono
zwłoki Leonida Karasa, dziennikarza z
sekcji białoruskiej. Prowadzący śledztwo
nie dopatrzyli się ingerencji osób trzecich i
sprawa zostałaby zapewne uznana za
zwykły wypadek i umorzona, gdyby nie
kolejna śmierć.
Dwa miesiące później, 24 listopada,
odkryto zmasakrowane ciało
Abdurrahmana Fatalibeyli, szefa sekcji
Azerbejdżańskiej Radia Wolności. Leżało
wciśnięte między wersalkę i ścianę w
mieszkaniu rosyjskiego emigranta,
Michaiła Ismaiłowa. Początkowo
niemiecka policja uznała, że ofiarą jest
właściciel lokalu, kiedy jednak pojawiły
się wątpliwości dotyczące tożsamości
zwłok, zarządzono ekshumację. Powtórne
oględziny zwłok ujawniły, że w istocie
ofiarą był Fatalibeyli. Dalsze śledztwo
wykazało, że zabójcą był
najprawdopodobniej Ismaiłow, wysłany
do Niemiec przez KGB w celu likwidacji
zdrajcy. (Fatalibeyli był majorem Armii
Czerwonej, który w czasie II wojny
światowej zdezerterował, przechodząc na
służbę Niemców, a wydawane przez
kremlowskie władze wyroki śmierci
wobec takich osób były niemal regułą).
W październiku 1961 roku został
podstępnie uprowadzony z Wiednia przez
funkcjonariuszy AVO (5) Aurel Abranyi,
pracownik sekcji węgierskiej RWE.
Pewnego dnia po prostu zniknął, i tyle.
Tajemnicę tego porwania udało się
częściowo odsłonić dopiero pod koniec lat
osiemdziesiątych. Ustalono, że Abranyi
został pozbawiony przytomności,
zawinięty w dywan i przy pomocy KGB
specjalnym samochodem z nadrukiem
firmy oferującej czyszczenie dywanów
wywieziony na Węgry. Po półtorarocznym
śledztwie Sąd Wojskowy w Budapeszcie
skazał go na trzynaście lat więzienia za
zdradę i szpiegostwo. Dalsze jego losy
pozostają do dzisiaj nieznane. Wiadomo,
że został zwolniony z więzienia 15
października 1974 roku, do swoich
bliskich nigdy jednak nie dotarł.
Najprawdopodobniej został skrytobójczo
zamordowany.
4 marca 1975 roku zginął ugodzony
nożem na monachijskiej ulicy popularny i
chętnie słuchany w ojczystym kraju
trzydziestoczteroletni dziennikarz RWE
Cornel Chiriac, prowadzący muzyczną
audycję dla młodzieży. Policja zatrzymała
siedemnastoletniego emigranta
rumuńskiego Mario Groppa, ostatnią
osobę, w towarzystwie której widziana
była ofiara. Nie zdołano jednak
udowodnić mu winy ani wydobyć
żadnych konkretnych zeznań.
Szczególnie wrażliwy na niezależną
krytykę i docierające z Zachodu wolne
słowo był bułgarski dyktator Todor
Żiwkow. Jego gniew wzbudzał zwłaszcza
szydzący z reżimu w felietonach
emitowanych przez RWE popularny
felietonista Georgi Markow, który zbiegł
na Zachód w 1969 roku i zamieszkał w
Londynie. Był autorem głośnej powieści
The Great Roof, w której krytykował
panujące w Bułgarii stosunki. Jego
działalność obserwowano w Sofii z coraz
większą nienawiścią, poszukując sposobu
uciszenia niepokornego pisarza. W końcu
znaleziono najprostszy i najskuteczniejszy
z możliwych – fizyczna likwidacja.
Po dwóch nieudanych zamachach na jego
życie, 7 września 1978 roku podjęto
trzecią próbę. Czekającego na przystanku
autobusowym niedaleko mostu Waterloo
w Londynie Markowa zaczepił mówiący z
obcym akcentem nieznajomy. Przy okazji
lekko trącił pisarza parasolką. Markow
poczuł się źle i udał się do lekarza.
Później skojarzył to potrącenie z bólem
łydki, na której został ślad po ukłuciu.
Zmarł po czterech dniach straszliwych
cierpień. Dopiero w czasie obdukcji w
prosektorium znaleziono w miejscu
ukłucia platynową, półtoramilimetrową
kulkę wbitą w jego łydkę. Zawierała
śmiertelną dawkę rycyny.
Siedem lat później zbiegły na Zachód
pułkownik KGB Oleg Gordijewski
ujawnił kulisy zabójstwa. Generał
Stojanow (ówczesny szef bułgarskiego
MSW) zwrócił się o pomoc techniczną do
ZSRS. Specjaliści z KGB udali się do
Sofii, by przeszkolić kolegów z KDS
(Комитет за държавна сигурност -
Ciąg dalszy na stronie 12
Radio Wolna Europa (ciąg dalszy ze strony 10)
S t r o n a 1 2
Unii Europejskiej.
Nie minęły jeszcze trzy tygodnie od
śmierci Markowa, kiedy w Anglii
zamordowany został inny uciekinier z
Bułgarii, również dziennikarz RWE i
BBC, Władimir Simeonow (prawdziwe
nazwisko Władimir Bobchev).
Prowadzący śledztwo podejrzewali, że
przyczyną śmierci był silnie trujący gaz w
sprayu, którym został opryskany,
ostatecznie jednak przyjęto wersję
zachłyśnięcia się własną krwią po upadku
ze schodów. Przypadek Simeonowa
nigdy nie został ostatecznie wyjaśniony,
chociaż brano pod uwagę możliwość, że
został on usunięty przez agentów KDS po
wykorzystaniu go w sprawie likwidacji
Markowa.
Dużo więcej szczęścia niż Markow miał
kolejny pracownik bułgarskiej sekcji
RWE, Vladimir Kostov, były
korespondent bułgarskiego radia i
telewizji w Paryżu, który wraz ze swą
żoną Natalią otrzymał nad Sekwaną w
lipcu 1977 roku polityczny azyl. 5 maja
1978 roku został zaocznie skazany przez
Sąd Wojskowy w Sofii na karę śmieci za
„zdradę ojczyzny”. Natalia Kostova
otrzymała wyrok sześciu i pół roku
więzienia.
„Na peronie paryskiego metra kłębił się
tłum ludzi – opisywał w książce The
Bulgarian Umbrella (Bułgarski parasol)
to, co spotkało go około godziny 14.00 26
sierpnia 1978 roku. – Kilka sekund po
zejściu z ruchomych schodów poczułem
nagle ostry ból w okolicach łopatki. W
tym samym momencie usłyszałem
dźwięk przypominający stuk upadającego
na ziemię kamienia. Natalia również to
słyszała. Miałem wrażenie, jakbym został
uderzony kamieniem wystrzelonym z
procy. (...) Po dotarciu do domu
poczułem się bardzo źle, dostałem
wysokiej temperatury. Natalia zawiozła
mnie do szpitala. Badający mnie
francuski lekarz nie znalazł jednak
najmniejszego powodu do niepokoju.
«Nie wyczuwam żadnej grudki w
miejscu, w które, jak pan sądzi, został
uderzony – powiedział. – To pewnie jakiś
insekt, być może osa». Na moją sugestię,
że być może zostałem zaatakowany przez
człowieka, roześmiał się: «Z pewnością
nie został pan napadnięty ani postrzelony.
Trucizna?... powiada pan. Upłynęło już
ponad dwie godziny... Gdyby to była
trucizna, to już by pan nie żył, albo
przynajmniej był poważnie chory. Niech
pan spokojnie wraca do domu»”.
Nie ustępujący ból w okolicach łopatki
skłonił Kostova do ponownej wizyty u
lekarza, w innym szpitalu. Tym razem
zbadał go bardziej uważny doktor, który
znalazł i natychmiast usunął częściowo
rozpuszczoną kulkę wosku z trucizną o
identycznych właściwościach jak te, które
stały przyczyną śmierci Markowa. Fakt, że
udało mu się przeżyć, dziennikarz
zawdzięczał temu, że 26 sierpnia 1978
roku w Paryżu było wyjątkowo chłodno, w
związku z czym ubrał na siebie gruby
sweter. Nabój dotarł do skóry nieco
wolniej i nie zagłębił się wystarczająco
głęboko.
Kostov pracował w monachijskiej
rozgłośni do końca jej istnienia, po czym
w 1995 roku przeniósł się do niepodległej
już Bułgarii.
Dyrektor rumuńskiej sekcji RWE, Emil
Georgescu, w 1981 roku cudem przeżył
atak wynajętego nożownika. Wczesnym
rankiem 28 czerwca napadł na niego
młody mężczyzna, zadając mu
dwadzieścia ciosów nożem. Schodząca tuż
za nim do garażu żona usłyszała słowa
niedoszłego zabójcy: „Teraz już nic więcej
nie napiszesz!” Dostrzegła także fragment
francuskiej tablicy rejestracyjnej
samochodu zamachowca, dzięki czemu
niemiecka policja szybko ujęła sprawcę,
który został skazany na kilkuletnie
więzienie. Ani w śledztwie, ani podczas
rozprawy. nie zdradził zleceniodawców
zbrodni. Po półrocznym pobycie w
szpitalu Georgescu powrócił do pracy w
początkach 1982 roku.
Cztery lata później nagle zaniemógł i trafił
do szpitala. Choroba, zdiagnozowana
przez lekarzy jako rak płuc, podobnie jak
Komitet Bezpieczeństwa Państwowego
Bułgarskiej Republiki Ludowej).
Zaprezentowali im wtedy swój najnowszy
wynalazek - urządzenie wystrzeliwujące
niewielki ładunek trucizny ze specjalnie
spreparowanego parasola. W ładunku,
pod rozpuszczającą się w temperaturze
około 37ºC osłoną z wosku, ukryto
toksyczny wyciąg z nasion rącznika w
ilości wystarczającej do uśmiercenia
słonia. (6)
Datę zamachu wybrano zapewne
nieprzypadkowo. 7 września 1978 roku
Todor Żiwkow obchodził uroczyście
dzień swych sześćdziesiątych siódmych
urodzin...
Po pierwszych wolnych wyborach w
Bułgarii (13 października 1991 r.),
historycy odnaleźli w archiwach KDS
dokumenty ujawniające mordercę
Markowa. Okazał się nim urodzony we
Włoszech duński obywatel Francesco
Gullino, posługujący się pseudonimem
„Piccadilly”. Aresztowany w połowie lat
siedemdziesiątych podczas próby
nielegalnego wywiezienia z Bułgarii
średniowiecznych ikon, otrzymał od
tamtejszych służb specjalnych
„propozycję nie do odrzucenia”:
wieloletnie więzienia albo współpraca.
Jego sklep z dziełami sztuki w centrum
Kopenhagi stał się na długie lata
przykrywką dla wielu tajnych operacji.
Gullino zasłużył się dla sofijskiego
reżimu prawdopodobnie nie tylko
zabójstwem Markowa. Nie bez powodu
aż dwukrotnie odznaczono go medalem
„Za zasługi dla bezpieczeństwa i
porządku publicznego Bułgarii”.
W 1993 roku zatrzymała go duńską
policja i przesłuchała przy udziale
brytyjskich śledczych, prowadzących
przed laty sprawę Markowa. Nie udało
się jednak znaleźć wystarczających
dowodów jego winy i „Piccadilly”
znalazł się na wolności. Do dziś
siedemdziesięcioletni Gullino (ur. w 1946
r.) prowadzi swój antykwariat i bez
przeszkód podróżuje w poszukiwaniu
cennych staroci po wszystkich krajach Ciąg dalszy na stronie 14
Radio Wolna Europa (ciąg dalszy ze strony 11)
S t r o n a 1 3
płk dypl. Franciszek Adam Arciszewski
Cud nad Wisłą
Wydawca: Wydawnictwo ANTYK
Marcin Dybowski
Rok wydania: 2017
Opis fizyczny: 194 strony plus kolorowe
mapki, okładka miękka
Wznowienie napisanej na emigracji a
szeroko nieznanej w Polsce pozycji, która
drobiazgowo opisuje z jakim niezwykłym
zbiegiem wielu okoliczności mieliśmy do
czynienia podczas ofensywy
bolszewickiej w roku 1920 i polskiej
obrony przed inwazją komunistycznej
dziczy .
Autor, dyplomowany oficer wysokiej
rangi, pisze fachowo, pieczołowicie i
bierze pod uwagę realny, wojskowy
punktu widzenia, Wskazuje, że mieliśmy
naprawdę do czynienia z niezwykłymi
zjawiskami do czynienia gdyż częstokroć
szczegółowe ruchy wojsk i rozkazy jakie
były żołnierzom na dole wydawane po
obu stronach frontu były całkowicie
odmienne od tych działań, do których
dochodziło i faktycznych ruchów
jednostek frontowych a jednak skutkiem
tych właśnie nienakazywanych działań i
wydarzeń, do których dochodziło było
koniec końców olbrzymie zwycięstwo
Armii Polskiej w decydującej bitwie o
Warszawę.
W książce znajdują się szkice sytuacyjne
czarno białe oraz mapki kolorowe.
Płk dypl. Franciszek Arciszewski
(lwowianin) szuka naukowej odpowiedzi
na pytanie, czy popularne nazwanie
zwycięstwa polskiego "Cudem nad
Wisłą" ma uzasadnienie rzeczowe.
Omawia szczegółowo plany naczelnika
Piłsudskiego, generałów
Rozwadowskiego, Wayganda,
Sikorskiego, marszałka wojsk
sowieckich Tuchaczewskiego. Jako
naoczny świadek wnosi do wiedzy
historycznej wiele nieznanych
szczegółów. Wykrywa wiele wypadków
działań jednostek wojskowych i
poszczególnych dowódców nie
mieszczących sie w normalnej doktrynie
i zwyczajach wojskowych,
spowodowanych "nadzwyczajnym
natchnieniem", "intuicją", "szczęściem".
Tytułem wstępu umieszczone jest w
książce kazanie biskupa Teodorowicza.
Autor między innymi był przed II Wojną
Światową prezesem Związku
Towarzystw Gimnastycznych "Sokół",
pracował w Biurze Ścisłej Rady
Wojennej, w komisji wojskowej Sejmu
RP.
Pierwsze wydanie ukazało się w
Londynie nakładem Wydawnictwa
VERITAS.
Zapraszam do lektury !
Marcin Dybowski
Termin realizacji: 7 dni roboczych
Nasza cena: 33,00 złote
www.ksiegarnia.antyk.org.pl
dzieje w rok po przejęciu władzy przez
„populistyczną” partię Prawa i
Sprawiedliwości, media zachodnie z
zadowoleniem walą w Polskę z powodu
jej rzekomego zwrotu ku ciemnemu
autorytaryzmowi. Owe biadolenia z
powodu rzekomego odwrotu rządu
polskiego od demokracji koncentrują się
najogólniej na dwóch obszarach:
nominacjach i reformie Trybunału
Konstytucyjnego i reformie w dziedzinie
polskich mediów publicznych. Ale często
trudno to zauważyć wskutek szyderczej
krytyki medialnej.
„Washington Post” opublikowała artykuł,
opisując wszystko co dotyczy obecnej
polityki Polski jako zwrot ku literalnie
ciemnym wiekom. „The Guardian”
wystąpił z podobnymi ostrzeżeniami. Trzy
dni później redakcja „New York Times”
potępiła „Tragiczny zwrot w Polsce”,
ostrzegając, że europejski naród został
cofnięty do postkomunistycznych reform.
Następnie, tuż po Bożym Narodzeniu
Anne Applebaum ponownie pojawiła się
na łamach „Washington Post”, biadając,
że partia polityczna jej męża została
odrzucona od władzy przez wyborców, i
że Polska ośmiela się rządzić bez niego.
Ta nagła seria opinii z zewnątrz i
doniesień „newsów” czytanych w
zestawieniu z protestami pochodzącymi ze
strony przeciwników rządu sprawia
wrażenie koordynowanej Kolorowej
Rewolucji. Nikt tu nie włącza nawet
bieżących doniesień do racji
prezentowanych przez partię Prawa i
Sprawiedliwości. Amerykańscy czytelnicy
(i dziennikarze) w większości
nieświadomi polskiej polityki i historii,
nie posiadają kontekstu umożliwiającego
osąd takich poczynań.
Dokończenie na stronie 22
Nie bójmy się, ale i
nie lekceważmy
tego, co o nas piszą (ciąg dalszy ze strony 2)
S t r o n a 1 4
w przypadku trzech jego poprzedników
na tym stanowisku, rozwijała się
błyskawicznie. W styczniu 1985 roku
Georgescu zmarł w monachijskiej klinice
onkologicznej. Wszystko wskazuje na to,
że zarówno jego śmierć, jak i zgony Ghity
Ionescu, Mihaia Cismarescu oraz
Bernarda Noëla nastąpiły w rezultacie
działania nierozpoznanego środka
wywołującego chorobę nowotworową o
bardzo gwałtownym przebiegu.
Nad bezpieczeństwem pracowników
Radia Wolna Europa czuwała specjalnie
powołana do tego celu jednostka –
„Security Office”. Jej pracownicy starali
się przede wszystkim nie dopuścić, by do
grona pracowników przeniknęli agenci
wywiadów państw zza „żelaznej
kurtyny”. Różne wpadki były nie tyle
rezultatem niedoskonałości w pracy
radiowego Biura Bezpieczeństwa, ile
ograniczeń spowodowanych konstytucją
RWE oraz faktem, że działało ono w
demokratycznym, wolnym kraju.
*
Najgłośniejszą – także w sensie
dosłownym - próbą zniszczenia Radia stał
się wybuch bomby podłożonej w głównej
siedzibie stacji - Monachium.
W sobotę, 21 lutego 1981 roku, dokładnie
o godzinie 21.49 jednym z budynków
przy Oettingenstrasse wstrząsnęła potężna
detonacja. Kompleks gmachów odgradzał
od ulicy żywopłot, całego terenu strzegło
kilku zaledwie ochroniarzy, jeden z nich
raz na godzinę robił obchód. Przedostanie
się niepostrzeżenie pod słabo oświetlone
budynki nie stanowiło praktycznie
najmniejszego problemu, zamachowcy
wybrali zresztą jedno z bocznych
skrzydeł, najbardziej oddalone od
głównego wejścia i wartowników. Tuż
pod murem, między głównym budynkiem
a skrzydłem zajmowanym przez redakcję
czechosłowacką, w metalowym
pojemniku ze zdalnie sterowanym
detonatorem umieścili dwadzieścia
kilogramów plastycznego materiału
wybuchowego. Wycofali się na
bezpieczną odległość, zdetonowali bombę
i uciekli.
odgłosów, jak sądził jakichś żartów, nie
było słychać na antenie gdy za chwilę
zacznie czytać wiadomości.
Po wyjrzeniu na zdemolowany korytarz
najszybciej chyba wyciągnął właściwe
konkluzje Andrzej Czyżowski, wykazując
przy tym instynkt dziennikarza i ... byłego
sapera. Już w parę minut po wybuchu
poprosił zszokowaną sekretarkę o kartkę
czystego papieru, napisał odręcznie
wiadomość z ostatniej chwili: «Na
budynek Radia Wolna Europa w
Monachium dokonany został właśnie
zamach bombowy» i podał ją spikerowi
specjalną szufladką do studia. Pytany
później skąd miał pewność, że wybuchła
bomba a nie np. gaz, odpowiedział, że
poczuł to po zapachu. «Czuć było materiał
wybuchowy», opowiadał. Nos sapera
sprawił, że pierwsza wiadomość o
zamachu wyszła w świat z polskiej
redakcji.
Największe spustoszenie bomba
wyrządziła w redakcji czechosłowackiej.
Ted Illif wspomina, że gdy wybiegał do
telefonu zobaczył na korytarzu widok,
którego nie zapomni nigdy – szła nim
Maria Pulda dziennikarka redakcji
czechosłowackiej, zakrwawiona, ze
straszliwie zmasakrowaną twarzą, rozciętą
skórą na szyi tak, że widać było tchawicę.
Ochroniarz prowadził ją do samochodu.
Jeden z kolegów Teda odwiózł ją
natychmiast do szpitala, nie czekając na
karetkę. 40-letnia w dniu zamachu Maria
Pulda musiała przejść kilkanaście operacji
plastycznych w celu zrekonstruowania
twarzy. Nie odzyskała nigdy pełni zdrowia
fizycznego i psychicznego”. (7)
Podstawowego celu zamachu – uciszenia
Radia - terrorystom nie udało się jednak
osiągnąć. Przede wszystkim wybuch nie
uszkodził amplifikatorni, nie przerwał
nawet nadawanego o tej porze z taśm
programu. Wybuch nie uszkodził (master
control) i nie przerwał programu. Krótka
przerwa nastąpiła dopiero wtedy gdy
policja ewakuowała wszystkich z budynku
by sprawdzić czy nie ma więcej bomb.
Na szczęście, o tak późnej porze, w
gmachu przebywało niewiele osób –
dyżurujący redaktorzy dzienników
radiowych, kilka sekretarek i operatorka w
centralce telefonicznej. Wybuch ranił
czworo ludzi, w tym dwoje ciężko, wyrwał
prawie dwumetrowej średnicy dziurę w
murze, naruszył żelbetowy słup
konstrukcyjny, zwalił kilka wewnętrznych
ścian, zdemolował szereg pokoi
redakcyjnych, zniszczył meble i kilka
urządzeń technicznych, roztrzaskał niemal
wszystkie szyby w oknach, uszkodził dach
piętrowego budynku. Kilka osób spoza
Radia raniły odłamki szyb, które wyleciały
z okien budynku naprzeciwko. Straty
materialne oceniono na dwa miliony
marek. O największym szczęściu mogła
mówić telefonistka, gdyż ładunek
umieszczony został tuż za ścianą
położonej w półsutenerze centralki.
„W pierwszej chwili nikt nie wie co jest
przyczyną wstrząsu i huku – czytamy w
artykule Andrzeja Borzyma Zamach na
RWE. - Ted Illif z centralnego dziennika
(central newsroom) znajdującego się po
drugiej stronie budynku pomyślał, że może
jakiś samolot rozbił się w Ogrodzie
Angielskim. Dopiero gdy poczuł dym i
wyszedł na korytarz zrozumiał, że
dokonano zamachu na Radio. Ponieważ
nie działały telefony, po krótkiej naradzie z
kolegami wybiegł na zewnątrz do
publicznego telefonu, żeby zawiadomić
dyrektora stacji Jamesa Browna o tym co
się stało.
W polskiej redakcji dziennika wieczorny
dyżur pełnił tego dnia Andrzej Czyżowski,
dawny żołnierz II Korpusu, poeta.
Pomagała mu sekretarka. W kabinie
małego studia przygotowywał się już do
odczytania dziennika o 22 spiker i aktor
Zbigniew Bańkowski. Wybuch nie
wyrządził tu większych szkód. Przewróciła
się szafa blokując drzwi do kabiny spikera,
pospadały ze ścian obrazy, posypał się
tynk, wywróciły drobne meble. Sekretarka
wpadła jednak w panikę, krzycząc, że to
trzęsienie ziemi. Zbigniew Bańkowski, do
którego dotarł w studio jedynie
przytłumiony hałas, pomyślał tylko: «co
oni się tam wygłupiają» i bał się żeby Dokończenie na stronie 15
Radio Wolna Europa (ciąg dalszy ze strony 12)
S t r o n a 1 5
Cisza w eterze trwała niecałą godzinę.
Jeżeli napastnicy myśleli również, że uda
im się w ten sposób zastraszyć
pracowników, to i na tym polu ponieśli
porażkę. Większość z nich pojawiła się
przy Oettingenstrasse już w niedzielę
rano. Stali pod ogrodzonym taśmą
budynkiem, zszokowani, lecz
zdeterminowani i gotowi do dalszej pracy.
Ówczesny dyrektor Rozgłośni Polskiej
Zygmunt Michałowski napisał w
komentarzu nadanym tego dnia w głównej
audycji politycznej „Fakty, Wydarzenia,
Opinie”:
„Drodzy Przyjaciele!
Informowaliśmy już Państwa, że dokonano
zamachu bombowego na budynek, w
którym w Monachium mieszczą się biura i
instalacje techniczne Radia Wolna Europa
i Radia Swoboda. Wybuch bomby,
podłożonej na zewnątrz rozległego
budynku, zniszczył tę jego część, którą
zajmowali nasi koledzy z rozgłośni
czechosłowackiej. Troje spośród nich
odniosło obrażenia, w dwóch przypadkach
bardzo poważne: myśli nasze w pierwszym
rzędzie ku nim się kierują. Ślepy terror
uderzył w nich gdy stali na posterunku,
wykonując swój obowiązek. Raniona
została również telefonistka – Niemka, na
szczęście lekko, oraz kilka przygodnych
osób spoza radiostacji. (...)
Oczywiście już pojawiły się domysły co do
sprawców zamachu. Być może nigdy nie
dowiemy się, kto go dokonał i dlaczego.
Żyjemy w okresie, w którym terror stał się
niestety często używaną bronią, wyrazem
protestu czy formą nacisku lub odwetu, a
nawet sposobem zwrócenia na siebie
uwagi. Sięgają doń różne grupy i jednostki
z różnych motywów nie bacząc na
immanentne zło tych aktów i ich skutki dla
niewinnych osób. Terror uderza w
poszczególnych ludzi, całe społeczności,
instytucje, ośrodki, obiekty gospodarcze i
ruchy polityczne. Nie ma przed nimi
całkowitej obrony. Jakakolwiek
działalność publiczna musi liczyć się z tym
ryzykiem. Przekonaliśmy się o tym i my
wczoraj. Nie odwiedzie to nas – podobnie
jak tylu innych – od wykonywania naszej
misji”.
Oczywiście natychmiast po eksplozji
zostało wszczęte śledztwo. Niezależnie od
siebie, choć wymieniając się informacjami,
sprawców tego terrorystycznego ataku
szukały zarówno bawarska policja, jak i
CIA z jej działającą w monachijskim
budynku RWE specjalną komórką,
prowadzoną przez z Richarda H.
Cummingsa. Przez dość długi okres nie
osiągnięto poważniejszych rezultatów.
Dopiero kilka miesięcy po zamachu
odkryto zaparkowany w pobliżu,
niewątpliwie pozostawiony tu przez
terrorystów samochód osobowy z ukrytą
bronią ręczną i granatami.
Od początku podejrzewano, że sprawcami,
czy przynajmniej zleceniodawcami są
służby specjalne Związku Sowieckiego
bądź któregoś z państw bloku
wschodniego. Dopiero jednak upadek
komunizmu i dostęp do archiwów
rozmaitych Stasi, SB, AVH, StB,
Securitate i innych bandyckich instytucji
pozwolił na rozwiązanie zagadki.
Wściekłość rumuńskiego satrapy Nicolae
Ceauşescu i jego wrogi stosunek do RWE
osiągnęły apogeum po ucieczce w lipcu
1978 roku do USA jego najwierniejszego
do tej pory generała, a jednocześnie szefa
wywiadu i ministra spraw wewnętrznych
Rumunii Iona Pacepy. Kiedy
zlokalizowanie zbiega okazało się
niewykonalne, „Słońce Karpat”
zdecydowało się na akcję przeciwko
rumuńskiej rozgłośni w Monachium, która
szeroko informowała o ucieczce generała i
o ujawnianych przez niego tajnych akcjach
Securitate, dotyczących między innymi
zamachu na Emila Georgescu. (Pacepa
opisał je później w książce Czerwone
horyzonty: Kroniki szefa komunistycznego
wywiadu). Wśród radiosłuchaczy audycja
ta wywoływała nie mniejsze emocje niż w
swoim czasie wśród Polaków rewelacje
Józefa Światły nadawane przez polską
rozgłośnię po jego ucieczce z PRL.
Zadaniem zorganizowania zamachu w
Monachium Rumuni obarczyli
osławionego „Carlosa” vel „Szakala”,
Ilicha Ramíreza Sáncheza, jednego z
najkrwawszych terrorystów XX wieku. (8)
Pierwszy wyraźny dowód jego udziału
znaleziono w dokumentach, które za sporą
sumę dostarczył w 1991 roku do RWE
były funkcjonariusz wschodnioniemieckiej
Stasi.
24 września 1980 roku „Carlos” spotkał się
w Budapeszcie z kilkoma wyznaczonymi
do przeprowadzenia akcji ludźmi ze swojej
siatki. Podczas nocnej narady podzielono
zadania i zarysowano plan. Szczegółowe
rozpoznanie terenu i bezpośrednie
dowodzenie wziął na siebie Johannes
Weinrich. Głównych zamachowców miało
wspierać dwoje bojówkarzy z baskijskiej
ETA. Carlos nie uczestniczył osobiście w
zamachu, pozostawał jedynie w kontakcie
telefonicznym z dowodzącym
atakiem. Fakt, że w bombowym zamachu
na RWE ucierpiała czeska, a nie rumuńska
redakcja, był wynikiem słabego
rozpoznania celu ataku i pośpiechu, w
jakim działali sprawcy.
Nie udało się wyjaśnić, na ile aktywna była
w kolejnych miesiącach współpraca
tajnych służb Rumunii, Węgier, NRD i
Polski z „Carlosem”. Niewątpliwie
terrorysta szukał dokładnych planów
obiektu. Najpewniej w tym celu udał się
jesienią 1980 roku do Warszawy, gdzie
udostępniono mu dokumenty dotyczące
zabezpieczeń budynku RWE.
Niewątpliwie za zgodą generała Czesława
Kiszczaka, choć on sam zdecydowanie
temu zaprzecza. Dokładne opisy, szkice i
inne notatki sporządzone w fazie
przygotowawczej pozostały w
Budapeszcie. Węgrzy przekazali je
następnie wywiadowi enerdowskiemu i w
ten sposób dostały się w ręce
funkcjonariusza, który sprzedał je po
latach dyrekcji RWE.
Budynki Radia Wolna Europa
wyremontowano sporym nakładem
kosztów i otoczono wysokim murem,
ograniczając tym samym możliwość
kolejnego ataku. Ale niebezpieczeństwo
istniało nadal. Po przeprowadzce Radia do
Pragi cały kompleks przejął Uniwersytet.
Ciąg dalszy na stronie 16
Radio Wolna Europa (ciąg dalszy ze strony 14)
S t r o n a 1 6
Mało estetyczny mur pozostał, ale nie
broni już wejścia do budynku. Tablica tuż
za nim przypomina dziś, że właśnie stąd
przekazywano „przesłanie wolności do
narodów za żelazną kurtyną”.
*
Dla polskich komunistów Radio Wolna
Europa zawsze należało do najgorszych
wrogów, którym nigdy nie odpuszczali.
Stanowiło przecież realne zagrożenie dla
ich totalnej kontroli politycznej i
ideologicznej. Obok Kościoła
katolickiego jawiło się jako jedyna
instytucja, na którą nie mieli żadnego
wpływu. Działało z zagranicy, ale
wpływało na umysły Polaków. Jeszcze w
latach osiemdziesiątych szef MSW
generał Czesław Kiszczak (człowiek
honoru według Adama Michnika)
twierdził, że Radio nie tylko informuje o
działaniach podziemnej „Solidarności”,
ale też do pewnego stopnia nią steruje.
Poza jednym przypadkiem polska Służba
Bezpieczeństwa nie dokonywała
wprawdzie ani nie planowała fizycznej
likwidacji pracowników Radia Wolna
Europa, jednak zgromadzone przez nią
informacje pomogły w organizowaniu
zabójstw dziennikarzy z innych państw
komunistycznych. Według raportów biura
bezpieczeństwa RWE z końca lat
sześćdziesiątych, służby bezpieczeństwa
PRL odgrywały pierwszoplanową rolę w
podejmowaniu akcji przeciw rozgłośni.
Ten wspomniany jeden przypadek
dotyczył ucieczki do Berlina w 1953 roku
Józefa Światły i związany był z planami
zamordowania Wandy Pampuch-
Brońskiej, która występowała przed
mikrofonami rozgłośni w Monachium,
opisując własne tragiczne przeżycia w
ZSRS oraz okoliczności towarzyszące
likwidacji polskich komunistów w ramach
tak zwanej „wielkiej czystki”. (Zostali
tam rozstrzelani także jej rodzice). W
likwidacji dziennikarki miał pomóc
wywiad NRD, ale ucieczka Światły i
ujawnienie przez niego działań, które
podejmowały tajne komunistyczne służby,
spowodowały odstąpienie od tego
zamysłu.
Osobną sprawą było upublicznienie
wyroku śmierci wydanego przez wojskowy
sąd w Warszawie w 1983 roku na
ówczesnego dyrektora Rozgłośni Polskiej
RWE Zdzisława Najdera za jego rzekome
szpiegostwo na rzecz USA. Tym samym
praktycznie zamknięto sobie możliwość
fizycznego wyeliminowania go rękami
nasłanego zabójcy.
Niestety akta SB, które zawierały dowody
wieloletniej aktywności wymierzonej w
RWE, zostały zniszczone 16 stycznia 1990
roku na mocy decyzji ppłk. Tadeusza
Chętki, który zresztą został później
pozytywnie zweryfikowany i pełnił także
po 1990 roku różne odpowiedzialne
funkcje w wywiadzie Rzeczypospolitej
Polskiej. Podobnie zachował się ostatni
szef wywiadu zagranicznego
komunistycznej Bułgarii, generał
Władymir Todorow, który zniszczył,
liczącą siedemnaście tomów akt,
dokumentację sprawy Markowa.
Późną jesienią 1963 roku do policji
zachodnioniemieckiej w Köln zgłosił się
młody, dwudziesto paroletni człowiek.
Nazywał się Andrzej Czechowicz i wracał
właśnie z podróży turystycznej do Wielkiej
Brytanii. W Republice Federalnej
zatrzymał się wskutek „przyjacielskich”
rad poznanych w Londynie ludzi z kręgów
emigracyjnych. Czechowicz nie ukrywał
bowiem w rozmowach, że jest
zdecydowany nie wracać do kraju i wybrać
wolność, aby pozostać na wyśnionym
Zachodzie. Właśnie owi znajomi poradzili
mu, aby uczynił to w RFN, gdzie
możliwość uzyskania azylu jest
stosunkowo najprostsza...
Na początek amator wolności został
umieszczony w obozie dla uchodźców w
Zindorf, gdzie rozpoczęła się dla niego
długa, czteromiesięczna gehenna
przesłuchań. W ich trakcie brali go kolejno
na warsztat przedstawiciele wszystkich
możliwych wywiadów, od
amerykańskiego, poprzez
zachodnioniemiecki do brytyjskiego,
usiłując wycisnąć z delikwenta interesujące
ich informacje. Czechowicz przedstawił im
swój cały dotychczasowy życiorys, jak
najbardziej zresztą prawdziwy.
*
Urodził się 17 sierpnia 1937 roku w
Święcianach, małym, prowincjonalnym
miasteczku na Litwie, położonym około
sześćdziesiąt kilometrów na północny
wschód od Wilna. Jego ojciec był
właścicielem niewielkiego majątku
ziemskiego Kołodno w powiecie
święciańskim, z którego utrzymywała się
cała rodzina. „Wychowałem się w
rodzinie szlacheckiej, w której
utrzymywał się kult dziadów i stryjów
oddających, gdy zaszła taka potrzeba,
życie i majątki dla Polski – napisał wiele
lat później w swojej książce Siedem
trudnych lat. – Zgłoszenie się do pracy w
wywiadzie było dla mnie kontynuacją
tego, co nazywam tradycją rodziną”.
Określenie „szlacheckiej” brzmiało w
ówczesnej Polsce zgoła anachronicznie,
chociaż warszawscy rytownicy
grawerujący herby na sygnetach nie
skarżyli się bynajmniej na brak zajęcia. W
Republice Federalnej natomiast,
pochodzenie szlacheckie było ciągle
cenionym walorem, który z lubością się
podkreślało, a tytuły arystokratyczne
nadal stanowiły przedmiot kupna.
II wojna światowa, tak jak prawie na
każdej polskiej rodzinie, wycisnęła swoje
trwałe piętno i na życiorysie rodziny
Czechowiczów. Ojciec Andrzeja, kapral
podchorąży 4 Pułku Ułanów
Zaniemczańskich wziął udział w kampanii
wrześniowej, walczył w obronie
Warszawy, będąc uczestnikiem dramatu
tysięcy polskich żołnierzy, którzy przeżyli
kapitulację. Resztę wojny spędził w
hitlerowskiej niewoli. Andrzeja z matką i
rodzeństwem Rosjanie wywieźli po 17
września do północnego Kazachstanu, na
tereny pietropawłowskiej obłasti,
podobnie jak tysiące innych Polaków
wysiedlonych w czasie wojny z
Wileńszczyzny. Młody Czechowicz
zaczął tam uczęszczać do podstawówki,
matka natomiast pracowała w
miejscowym kołchozie.
Prawie sześć lat egzystencji w skrajnej
Ciąg dalszy na stronie 17
Radio Wolna Europa (ciąg dalszy ze strony 15)
S t r o n a 1 7
Górnym Śląsku, gdzie ojciec został
kierownikiem gospodarstwa rolnego.
Andrzej ukończył szkołę podstawową,
następnie gimnazjum, działał w
harcerstwie. Zdobył nawet
wicemistrzostwo Polski w patrolowych
biegach harcerskich. Maturę zrobił w
Grójcu pod Warszawą, a w 1962 roku
ukończył wydział historii Uniwersytetu
Warszawskiego. Po obronie pracy
magisterskiej pozostał studentem,
zaliczając pierwszy rok germanistyki.
Czechowiczowie mieli znajomą w
Londynie. Andrzej poprosił więc matkę,
żeby ta z kolei poprosiła swoją koleżankę
o zaproszenie dla syna. W 1963 roku
dostał paszport i wyjechałem pod
pretekstem nauki angielskiego. Przede
wszystkim chciał jak najwięcej zarobić,
żeby w końcu wyjść z nędzy. Ale od
początku wszystko szło nie tak. W
Wielkiej Brytanii odrzucono jego prośbę o
azyl, bo przyjechał legalnie. Udał się więc
do Niemiec Zachodnich, gdzie z racji
ziemiańskiego pochodzenia został uznany
za uchodźcę politycznego. Niestety, życie
azylanta nie okazało się aż wspaniałe, jak
to sobie wcześniej wyobrażał.
„Stwierdziłem, że pieprzę to wszystko i
wracam – wspomina dziś emerytowany
pułkownik, Andrzej Czechowicz. – W tym
czasie pojawiła się jednak iskierka nadziei
na odmianę losu. W obozie, gdzie
mieszkałem, znalazł mnie ukraiński
korespondent Radia Wolna Europa.
Mówiłem biegle po niemiecku i rosyjsku,
więc zaproponował mi, żebym spisywał
dla niego relacje innych uciekinierów”.
Za każdą dostawał ciepłą rączką
dwadzieścia pięć marek. Po jakimś czasie
Ukrainiec poinformował o bystrym
azylancie dyrektora Rozgłośni Polskiej
Radia Wolna Europa Jana Nowaka -
Jeziorańskiego. „Komunikuję uprzejmie,
że otwierają się możliwości stałego
zatrudnienia pana w Radiu Wolna
Europa” – napisał Nowak - Jeziorański w
liście wysłanym do Czechowicza, ale
dopiero 16 stycznia 1965 roku. Ważny to
szczegół, wrócimy jeszcze do niego w
dalszej części tej historii.
W każdym razie w kwietniu 1965 roku,
po przeprowadzeniu rozmowy
kwalifikacyjnej z dyrektorem i uzyskaniu
w jej wyniku rekomendacji, Andrzej
Czechowicz podjął pracę w Biurze
Studiów i Analiz Radia Wolna Europa.
Do jego obowiązków należało między
innymi przygotowywanie wycinków
prasowych. Nadzorujący przybysza z
kraju były sekretarz ministra Józefa
Becka, major Ludwik Łubieński, w
wystawionej mu opinii podkreślał: „Robi
na mnie jak najlepsze wrażenie. Jest
rozgarnięty, choć jeszcze młody”.
*
10 marca 1971 roku na konferencji
prasowej w Warszawie oficer polskiego
wywiadu Ministerstwa Spraw
Wewnętrznych, kapitan Andrzej
Czechowicz, który dwa dni wcześniej
powrócił do kraju „po wypełnieniu swych
zadań na zachodzie”, przedstawił polskim
dziennikarzom i zwołanym tłumnie
korespondentom zagranicznym fakty i
dokumenty świadczące o „dywersyjnej i
szpiegowskiej roli RWE”. „Kapitan
Czechowicz wykonał zadanie!” –
donosiła z dumą „Trybuna Ludu”. „As
polskiego wywiadu wrócił do kraju!” –
informował swych czytelników „Expess
Wieczorny” Inne gazety, radio oraz
telewizja przedstawiały w podobnym
tonie wyczyny dzielnego kapitana, który
„rozpracował struktury imperialistycznej
rozgłośni”. Czechowicz szybko został
wykreowany na medialną gwiazdę – na
miarę peerelu oczywiście, – stając się
czymś pomiędzy polskim Jamesem
Bondem, a kapitanem Klossem. Tyle, że
na ulicach Warszawy i innych miast to
sztuczne nagłaśnianie rzekomych
sukcesów wywiadowczych było również
obiektem licznych drwin i dowcipów, w
rodzaju: „Na jakie grupy dzieli się
ludność Polski? Na inteligentów,
półinteligentów, ćwierćinteligentów i na
asów wywiadu”.
Podczas licznych wywiadów, programów
telewizyjnych i spotkań „ze
nędzy do dziś jest dla niego świeżym
wspomnieniem. Życie wyglądało tu tak
samo, jak w tysiącu innych radzieckich
dieriewni, rozsianych po całym wielkim
imperium: sad, krowa, gliniana polepa w
chałupie, cielę zabrane na zimę do
domu, żeby nie zmarzło, gęś
wysiadująca jaja, głód. Odwieczny
kołowrót niemal pańszczyźnianego
życia. Małemu Andrzejowi wyraźnie nie
przypadły do gustu uroki wiejskiego
życia; z podwórza dochodził smród
latryny, koguty darły się jak opętane nad
samym uchem już od wczesnego świtu.
Najgorzej było na wsi późną jesienią. Po
prostu przeraźliwie nudno. Wiśnie i
jabłonie traciły liście, które leżały mokre
od nocnego szronu na rozgrzebanych
grzędach, skąd powyciągano jarzyny.
Zamiast słoneczników, wabiących
słońce w maleńkie okienka chat,
sterczały tylko zgniłe łodygi. Błoto
zalegało wszędzie, aż do samych
progów. Oblazłe okiennice skrzypiały i
stukały, poruszane zimnym wiatrem. Z
zamglonych okien widać było tylko
wrony na płocie, ponuro oczekujące aż
gospodyni wyrzuci im na podwórze coś
do jedzenia.
Najbardziej ze wszystkiego Andrzej
nienawidził wszechobecnych pluskiew.
Insekty te miały szczególne obyczaje;
czekały zwykle, aż świeca zgaśnie, i
skoro tylko robiło się ciemno, wyłaziły.
Nie kierowały się przypadkiem:
zmierzały prosto do karku, który
przedkładały nad inne części ciała;
czasami kierowały się ku przegubom
rąk, rzadziej dawały pierwszeństwo
kostkom. Nie bardzo wiadomo, czemu
wstrzykiwały pod skórę śpiącego
przykro piekący olejek, którego
działanie wzmagało się rozpaczliwie za
najlżejszym potarciem.
W Kazachstanie życie toczyło się
głównie pod znakiem ogromnych
wysiłków i wyrzeczeń dla frontu. Nie
mówiono wtedy o pieniądzach. Liczył
się przydział mąki, jarzyn i opału.
Po wojnie całą rodzinę repatriowano,
osiedlając w miejscowości Świbie na Ciąg dalszy na stronie 18
Radio Wolna Europa (ciąg dalszy ze strony 16)
S t r o n a 1 8
wrogiej CIA” – twierdzi do dzisiaj. Do
dzisiaj też uważa, że ujawnienie powiązań
Radia Wolna Europa z Centralną Agencją
Wywiadowczą jest w dużej mierze jego
zasługą. W życiu prywatnym związał się
ze starszą od niego o sześć lat i dość
zamożną Niemką o imieniu Betty, jak
można wyczytać z akt prowadzonego
przeciwko niemu w Niemczech śledztwa:
„lubił nie tylko kobiety, ale i alkohol”.
Pod koniec lutego 1971 roku otrzymał
rozkaz powrotu. Rozsmakowawszy w
„śmierdzącym dobrobycie
kapitalistycznego systemu,
wyzyskującego klasę robotniczą”, nie
miał na to zbyt wielkiej ochoty, ale cóż
było robić... Zabrał swoje oszczędności w
kwocie kilkunastu tysięcy marek, swoje
papiery wartościowe i swoje błękitne
renault, i wrócił do Polski. Tam dopiero
dowiedział się, że jest oficerem
wywiadu...
„Nie będę, ze zrozumiałych względów,
opisywał przebiegu prób i egzaminów,
które przeszedłem po złożeniu podania o
przyjęcie do pracy w wywiadzie” –
opowiadał podczas licznych spotkań
„polski James Bond”. I bardzo słusznie,
bowiem cała historia jego zatrudnienie w
wywiadzie wyglądała naprawdę zupełnie
inaczej.
Oczekując na ewentualne zatrudnienie w
RWE, przeciągające się z powodu braku
funduszy na nowy etat, rzeczywiście, jak
zacytowano wyżej, zaczął „pieprzyć to
wszystko i postanowił wracać do kraju”.
Późną jesienią 1964 roku wsiadł w
samolot i poleciał do Polskiej Misji
Wojskowej w Berlinie Zachodnim, gdzie
złożył pisemną prośbę o umożliwienie mu
powrotu do PRL. Potem wrócił do
Zirndorf, gdzie 16 stycznia następnego
roku otrzymał wspomniany już list z
informacją, że dostał upragniony etat.
Zaskoczony, nie mogąc się zdecydować,
co dalej począć, znów pojechał do
Berlina. Tym razem potraktowano go
poważnie. Po obejrzeniu pisma z RWE
oficer wywiadu kazał mu jechać do
Monachium i podjąć pracę.
- Niedługo ktoś od nas zgłosi się do pana
społeczeństwem”, tajemniczy oficer
opowiadał, jak przejął największe sekrety
Radia Wolna Europa. „Po raz pierwszy od
wielu lat ośrodki dywersyjne są w
defensywie” – chwalił się szef MSW i
główny organizator spektaklu Franciszek
Szlachcic. Zaś w wygłoszonym pod
koniec maja 1971 roku referacie dla
sekretarzy propagandy komitetów
wojewódzkich PZPR z entuzjazmem
podkreślał: – Po audycjach Czechowicza
wpłynęło dużo listów, których autorzy,
chłopcy, nawet dziewczyny deklarują
gotowość do pracy w wywiadzie. Gdyby
tylko wiedzieli, z jaką mistyfikacją mieli
do czynienia...
Przede wszystkim jego codzienna
działalność niespecjalnie przypominała
wyczyny kapitana Klossa, nie mówiąc już
o Jamesie Bondzie. Po zatrudnieniu w
Wydziale Badań i Analiz RWE miał
dostęp do raportów sporządzanych na
podstawie informacji przesyłanych przez
Polaków z kraju i tajnych kart
ewidencyjnych korespondentów.
Dokumenty będące w powszechnym
obiegu kopiował na ksero, tajnym robił
zdjęcia szpiegowskim aparatem, a
przeznaczone do zniszczenia zwyczajnie
wynosił z pracy za pazuchą. Nieco
kłopotu sprawiały koperty zaklejane
taśmą opatrzoną parafkami. Do zerwania i
ponownego założenia taśmy wystarczały
jednak żelazko i mokra szmatka.
Pracując sumiennie przez prawie siedem
lat, przekazał do kraju ponad pięć tysięcy
różnego rodzaju dokumentów. Po ich
odbiór regularnie zgłaszał się specjalny
kurier MSW, z którym Czechowicz
spotykał się co dwa miesiące, za każdym
razem w innym kraju. „Przysyłano mi
pocztówki z miejsca planowanego
spotkania, na przykład Wiednia lub
Paryża opowiadał później. - Zawsze
odbywało się ono dziesięć dni po
widniejącej na kartce dacie”.
Nigdy nie miał wątpliwości w sprawie
słuszności swego postępowania. – „Tak
służyłem Polsce, bo przecież Radio
Wolna Europa było komórką
wywiadowczą działającą na zlecenie
z instrukcjami – poinformował. – Na razie
proszę nie podejmować żadnych
czynności wywiadowczych i czekać.
Tym sposobem Andrzej Czechowicz,
zamiast bohaterem walki z
komunistycznym reżimem, został tego
reżymu szpiegiem. Dopiero po powrocie
do Warszawy został „ukadrowiony”,
otrzymując – ku swemu wielkiemu
zaskoczeniu – stopień kapitana, kiedy z
wielkim rozmachem zaczęto wcielać w
życie zapoczątkowaną konferencją
prasową 10 marca mistyfikację.
„Rozgłośnią tą, pod skrupulatnym
nadzorem amerykańskich szefów kieruje
niejaki pan Nowak, agent, którego po
wojnie CIA zakupiła po prostu od Secret
Intelligence Service – rozpoczął swoją
grę, znakomicie wcześniej przygotowany
do niej przez pracowników MSW. -
Kieruje zespołem bezideowych
karierowiczów, dla których pustym
dźwiękiem są takie słowa, jak Polska i
patriotyzm, dla których antykomunizm
jest po prostu sposobem zbijania
pieniędzy”.
„Dopiero dużo później przekonałem tych
matołów, że jak chcemy być wiarygodni,
to musimy mówić ludziom konkrety, a nie
partyjniacki zakalec – wspomina dziś. –
Do Radia Wolna Europa informacje
przekazywali ludzie z samych szczytów
władzy w PRL po to, by na przykład
komuś podłożyć świnię. Ale władze bały
się, że opowiadanie takich historii
skompromituje rząd”.
W rzeczywistości „bohaterski kapitan”,
nie mówił o RWE niczego więcej ponad
to, co nieustannie już od lat powtarzała
oficjalna propaganda. Część jego
rewelacji opierała się zresztą na
informacjach przekazanych mu w MSW
już po jego przyjeździe do Polski, a
zdobytych przez bezpiekę z innych źródeł.
Z jego „pełnej poświęcenia” pracy
wynikło więc w gruncie rzeczy bardzo
niewiele. 26 maja 1971 roku władze PRL
przekazały rządom Stanów
Zjednoczonych i RFN notę
Ciąg dalszy na stronie 19
Radio Wolna Europa (ciąg dalszy ze strony 17)
S t r o n a 1 9
Kiedy w 1978 roku w Wojskowej
Akademii Politycznej przeprowadzono
badania poziomu słuchalności RWE,
okazało się, że odsetek żołnierzy i
oficerów należących do ZSMP i PZPR,
będących odbiorcami audycji RWE, był
zbliżony do tego, który zadeklarowali
bezpartyjni. „67,6 proc. kadry i 64 proc.
żołnierzy służby wojskowej słucha RWE
w różnych wymiarach częstotliwości” –
pisano w podsumowaniu tajnych wyników
badań, pocieszając się, że „około połowa
tej ilości to słuchacze przypadkowi,
ponieważ słuchają tego radia bardzo
rzadko”.
Najbardziej specyficzną grupę osób
korzystających z informacji RWE
tworzyli członkowie najwyższego
kierownictwa partyjnego i państwowego
PRL, dla których codziennie
przygotowywano pracowicie dziesiątki
stron transkrypcji nasłuchów audycji
Wolnej Europy. W późniejszym okresie
generał Jaruzelski miał zwyczaj kierować
je do podwładnych, opatrzone uwagami:
„Proszę wyjaśnić” lub „O co tam chodzi?”
Zwykle chodziło o prawdę.
Czechowicz zaś, którego gwiazda zaczęła
z czasem blaknąć, przez dwa lata
objeżdżał zakłady pracy, gdzie na
masówkach opowiadał wszystkim swoją
„niezwykłą” historię, z której relacje
przekazywało już jedynie … Radio Wolna
Europa.
W 1974 roku wydał książkę Siedem
trudnych lat, opisującą jego bohaterskie
wyczyny w Monachium. Opublikował w
niej dokument stwierdzający, że Jan
Nowak - Jeziorański był zatrudniony w
latach 1940 - 1942 jako zarządca majątku
zrabowanego Żydom przez Niemców.
(Jakkolwiek dokument jest autentyczny, to
Nowak - Jeziorański został na tym
stanowisku zwerbowany przez polskie
podziemie, co Czechowicz skrzętnie
przemilczał).
Dokument ten stał się później główną
podstawą oskarżeń, jakie skierował
przeciwko Janowi Nowakowi-
dyplomatyczną z żądaniem likwidacji
Radia. Waszyngton i Bonn potraktowały
ją wzruszeniem ramion.
Znacznie poważniejsze szkody RWE i
emigracji politycznej wyrządził jeden
najlepszych spikerów tej rozgłośni Wiktor
Trościanko, którego świetne, dowcipne i
zjadliwie antykomunistyczne felietony pt.
Druga strona medalu, słuchane były
codziennie przez miliony Polaków w
kraju. Choć nigdy nie był on formalnie
agentem żadnego wywiadu PRL i w
przeciwieństwie do innych tego rodzaju
ludzi, nie brał za swoje informacje
wynagrodzenia, to jednak jako
narodowiec z przekonania, podjął on
współpracę z wywiadem wojskowym w
celu odsunięcia od wpływów na RWE
środowisk liberalnych i syjonistycznych,
które zajmowały tam pozycje dominujące
i w jego przekonaniu stały na
przeszkodzie w odzyskiwaniu
niepodległości państwa polskiego.
Niektóre z pomysłów Trościanki,
podjętych przez bezpiekę okazały się
bardzo żywotne i skuteczne. Jednym z
nich była akcja skompromitowania jego
radiowej koleżanki Aleksandry
Stypułkowskiej występującej jako Alina
Mieczkowska, równie popularnej i
doskonałej w swoich
antykomunistycznych komentarzach
politycznych. Podjęta przeciwko niej
prowokacja opierała się na fałszywych
informacjach, że pełniła ona funkcję kapo
w obozie Ravensbrück. Po
przeprowadzonym ataku z kraju przez
bezkarnego w tej sprawie jej kolegę,
agenta Czechowicza, Stypułkowska
rozchorowała się na serce i praktycznie
została wyłączona z pracy w RWE
O wiele bardziej niebezpieczną postacią
dla rozgłośni niż Andrzej Czechowicz
okazał się przewodniczący senackiej
komisji spraw zagranicznych, demokrata
James W. Fulbright, z którym obrońcy
RWE stoczyli trwający trzy lata zacięty
bój, zakończony jednak zwycięstwem,
gdy amerykański Kongres postanowił
nadal finansować działalność Radia.
Fulbright wszczął kampanię na rzecz
likwidacji rozgłośni, nazywając ją
„reliktem zimnej wojny
uniemożliwiającym odprężenie w
stosunkach z ZSRR.” Odcięcie przez
Kongres dofinansowania RWE
oznaczałoby koniec ważnego dla
mieszkańców Europy Wschodniej źródła
informacji i wspaniały prezent dla Kremla.
„Senator Fulbright jest, jak mi się zdaje,
całkowicie zdecydowany, by nas
wykończyć” – napisał w liście do Edwarda
Raczyńskiego przygnębiony Nowak -
Jeziorański.
W kraju natomiast, jedynym liczącym się
następstwem „afery Czechowicza” był
niespodziewany awans Franciszka
Szlachcica na członka Biura Politycznego i
sekretarza KC PZPR, który otrzymał w
grudniu 1971 roku na VI Zjeździe Partii.
Wielkie niebezpieczeństwo zawisło nad
głową Władysława Bartoszewskiego,
którego Czechowicz zdemaskował jako
informatora RWE. Aż osiemnastu
funkcjonariuszy przez ponad dobę
przeszukiwało jego mieszkanie, starając
się znaleźć dowody współpracy z
„antypolską” rozgłośnią w Monachium. W
tym czasie w areszcie przebywała już
trójka jego pomocników, którym w trakcie
śledztwa dawano do zrozumienia, że
znajdują się tam za sprawą pozostającego
na wolności Bartoszewskiego. Jemu
samemu złożono natomiast propozycję
podjęcia tajnej współpracy w zamian za
zwolnienie z odpowiedzialności karnej.
Wedle notatki jednego z esbeków,
Bartoszewski miał na to odpowiedzieć:
- Nie jestem człowiekiem, który pójdzie za
każdą cenę na to, aby mając lat ponad
pięćdziesiąt, przekreślić te poprzednie
trzydzieści i wejść na zupełnie inną drogę.
Może jestem skłonny raczej siedzieć w
więzieniu...
Bartoszewski miał szczęście, bowiem
zdarzyło się to kilka tygodni przed buntem
robotników na Wybrzeżu w grudniu 1970
roku. Gierek, który doszedł w jego wyniku
do władzy, nie chciał rozpoczynać rządów
od procesu informatorów rozgłośni, w
efekcie czego grupie udało się uniknąć
procesu i wieloletnich wyroków.
Ciąg dalszy na stronie 20
Radio Wolna Europa (ciąg dalszy ze strony 18)
S t r o n a 2 0
Jeziorańskiemu nieżyjący już szef
Kongresu Polonii Amerykańskiej Edward
Moskal, co świadczy o ogromnym
rozbiciu politycznym, informacyjnym i
organizacyjnym Polonii na świecie.
Oburzony posądzeniami „Kurier z
Warszawy” określił bohatera tej historii w
następujący sposób:
„Czechowicz był najmniej szkodliwy ze
wszystkich, bo był tak prymitywny i
reprezentował tak niski poziom, że
bardziej szkodził bezpiece aniżeli nam
swymi wystąpieniami”.
Wypowiedź tę zacytował kilka lat później
Paweł Machcewicz na łamach
„Rzeczypospolitej”, dodając ponadto, że
władze PRL zmusiły Czechowicza do
współpracy szantażem.
Tym z kolei poczuł się dotknięty
Czechowicz i wytoczył przeciwko
gazecie proces sądowy o zniesławienie.
Domagając się przeprosin, dowodził w
pozwie że był uznanym pracownikiem
wywiadu, cenionym przez przełożonych,
mającym poczucie skuteczności swoich
działań, że służby nie miały na niego
żadnych haków, a on był agentem
ideowym i nie działał dla pieniędzy. Sąd
Okręgowy w Warszawie uznał, iż
„Rzeczpospolita” nie musi przepraszać
słynnego agenta wywiadu PRL za artykuł
na jego temat.
W tym czasie Czechowicz przebywał już
na emeryturze, w stopniu podpułkownika
(od sierpnia 1990 roku). Wcześniej
pracował w Departamencie I MSW,
zajmując się zwalczaniem RWE, zaś pod
koniec lat siedemdziesiątych resort
powierzył mu stanowisko sekretarza
ambasady polskiej w Ułan Bator. Miejsce
to uważano powszechnie za „zsyłkę” dla
towarzyszy niechętnie widzianych przez
kierownictwo Partii, poziom życia w
Mongolii był bowiem katastrofalnie niski,
nawet w porównaniu z poziomem życia w
innych państwach socjalistycznych.
Po powrocie z Ułan Bator Czechowicz
pracował w konsulacie generalnym w
Rostocku, w ówczesnej NRD. W 1990
roku poddał się weryfikacji i otrzymał
Na pewno nie wszyscy, a zwłaszcza
młodsi, zdają sobie sprawę z jego zasług i
wkładu rozgłośni w obalenie systemu
komunistycznego. Gdyby nie Radio Wolna
Europa może nadal żylibyśmy w okowach
dawnego systemu, bojąc się nawet śnić o
wolności? Biorąc pod uwagę jego masowy
odbiór, na pewno doprowadziło do erozji
systemu komunistycznego w Polsce. Słowa
wypowiadane na antenie były jak kropla,
która drąży skałę. Drążyła, drążyła, aż
wydrążyła.
Baza nagrań z lat działalności Polskiej
Rozgłośni Radia Wolna Europa jest na
razie dostępna w wersji roboczej, ale już
teraz stanowi niespotykaną dotąd
„dźwiękową ilustrację najnowszej historii
Polski”.
W wyniku zaostrzenia konfliktu na
Bałkanach, Radio Wolna Europa
rozpoczęło w 1994 roku emisję programów
do krajów byłej Jugosławii. W ciągu
ostatnich lat rozszerzyło też swoją
działalność na kraje Azji Południowej
(Afganistan, Pakistan, Iran i Irak).
Największym serwisem pozostaje
całodobowy serwis rosyjski.
W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego
stulecia rozgłośnie popadły w problemy
finansowe, rozważano nawet poważnie ich
likwidację. W 1995 roku czeski prezydent,
Václav Havel, zaproponował Radiu Wolna
Europa przeniesienie siedziby rozgłośni do
budynku byłego Parlamentu
Czechosłowackiego w Pradze, w pobliżu
stacji metra Muzeum, gdzie zadomowiło
się na następnych trzynaście lat. Dopiero w
2009 roku została ukończona budowa
odpowiedniego dla rozgłośni,
nowoczesnego budynku na praskim
Hagiborze, który jest obecnie głównym
centrum operacyjnym.
Przemysław Słowiński
Przypisy:
(1) Dyrektorami Rozgłośni Polskiej RWE w
Monachium byli kolejno: Jan Nowak
ocenę negatywną. O tym, że jest
superagentem polskiego wywiadu pisał
jeszcze w 1995 roku tygodnik „Polityka”,
publikując fragmenty jego raportów
opracowanych w Niemieckiej Republice
Demokratycznej (Nr z 16 września 1995
r.). Opatrzono je komentarzem: „Uwagi
Czechowicza na temat zjednoczenia
Niemiec są cenne i przydadzą się
historykom oraz badaczom tego
problemu”. Zdaniem autora tego artykułu,
podpisanego (m), „kapitan prawidłowo
przewidział zjednoczenie Niemiec”.
Setki swoich spotkań z „ludem
pracującym miast i wsi”, podczas których
demaskował dywersyjną działalność
RWE, sam „polski James Bond” określa
dziś słowami; „Kretyńskie występy”.
„Oni fabrykowali, wykreślali i ja
wyszedłem na idiotę” – wyznał
dziennikarzowi „Rzeczypospolitej”
Jerzemu Morawskiemu. „Kto? Ci durnie z
partii, wydział ideologiczny, ci dogmatycy
od wicie rozumicie (...). Gdybym wiedział
w 1971 roku, w co zostanę
wmanipulowany, nie zgodziłbym się na to,
ani na współpracę, ani na jej późniejszy
finał (...). Służby specjalne nie wywiązały
się ze wszystkich obietnic finansowych,
jakie składali mi moi »opiekunowie« z
wywiadu”.
*
Proces demokratyzacji, przebiegający w
większości państw postkomunistycznych,
oraz przystąpienie do NATO były
znakiem, że misja Radia Wolna Europa w
została tam spełniona. W latach 1990 -
1994 rozgłośnia prowadziła już oficjalną
działalność w Warszawie. W wyniku tych
przemian 30 czerwca 1997 roku oficjalnie
zamknięto sekcję polską, a pięć lat później
- czeską. Stopniowo kończono również
nadawanie w rozgłośniach krajów
bałtyckich, na Słowacji i w Bułgarii oraz
w 2008 roku - w Rumunii.
W ostatecznym rozrachunku wygrała
szeroko rozumiana wolność. Wielka w
tym zasługa RWE. Pokojowa rewolucja
zapewne nie byłaby możliwa, gdyby nie
wolne media i pracujący w nich ludzie. Dokończenie na stronie 21
Radio Wolna Europa (ciąg dalszy ze strony 19)
Jeziorański (1952-1976), Zygmunt
Michałowski (1976-1982), Zdzisław
Najder (1982-1987), Marek Łatyński
(1987-1989) i Piotr Mroczyk (1989-1994).
(2) Frankiści – zwolennicy Jakuba Josefa
Franka (Jaakowa ben Judy Lejba Franka)
[1726-1791], członkowie heretyckiej w
stosunku do judaizmu żydowskiej grupy
religijnej, działającej głównie na terenach
południowej Polski. Za początek
frankizmu uznaje się rok 1775, kiedy to
Jakub ogłosił, że jest Mesjaszem. Korzenie
Frankiści odrzucali prawo Mojżeszowe i
Talmud, opierając się na kabalistycznej
księdze Zohar. Frank miał być trzecim po
Sabataju Cwi i Baruchji Russo
Mesjaszem, utożsamianym z Jezusem
Parakletem – ostatecznym zbawicielem. W
okresie po konwersji na
katolicyzm przestano uznawać Franka za
Mesjasza. W 1757 roku, w obawie przed
zemstą talmudystów frankiści wyjechali na
Wołoszczyznę. Na ich powrót do Polski
zezwolił król August III Sas. Zostali
obsypani łaskami i przywilejami,, w celu
zachęcenia kolejnych do przejścia na
katolicyzm. Między innymi wszyscy zostali
nobilitowani, co spowodowało protesty ze
strony polskiej szlachty. Nadzieje
katolików na prawowierność
ochrzczonych frankistów okazały się
płonne. Nie odstąpili oni od traktowania
katolicyzmu jako etapu przejściowego do
prawdziwej wiary. Dużą ich część
wówczas uwięziono. Sam Frank przebywał
początkowo w przymusowym
odosobnieniu w klasztorze kamedułów w
Warszawie , a później na Jasnej Górze,
gdzie w styczności z kultem Matki Boskiej
modyfikował częściowo swe nauki.
Uwolnieni po pierwszym
rozbiorze frankiści osiedlili się na
Morawach oraz w miejscowości
Offenbach, niedaleko Frankfurtu nad
Menem. Pozostali w kraju frankiści, w
liczbie około 24 000, oczekiwali na
przyjście obiecanego królestwa
mesjańskiego, którego miejscem
powstania miała być właśnie Polska. Po
śmierci Jakuba Franka w 1891 roku ruch
frankistów, pozbawiony charyzmatycznego
przywódcy, stracił na znaczeniu. W
pierwszych dwóch dekadach XIX stulecia
większość z nich przyjęła katolicyzm.
(3) Dziś trudno jest określić, kiedy i w
jakich okolicznościach zrodziła się nazwa
cichociemni. Być może wzięła się od
tajemniczego znikania z jednostek
żołnierzy, rekrutowanych do tych formacji,
znikali bowiem po cichu w nocy, nikogo o
niczym nie informując. Inna wersja mówi,
że jest to spolszczona wersja angielskiego
określenia Silent and Unseen,
charakteryzującego sposób działania
przyszłych spadochroniarzy AK. Jeszcze
inna, że wzięła się ze sposobu pojawiania
się zrzutków w okupowanym kraju.
Pierwszym oficjalnym dokumentem, w
którym pojawia się określenie
„cichociemny”, jest instrukcja Oddziału VI
z września 1941 roku. W czasie wojny w
Polsce termin ten nie był znany.
Spadochroniarzy nazywano popularnie
„ptaszkami”. Dopiero w latach
powojennych w historiografii przyjęto na
trwałe termin „cichociemny”.
(4) Mamy prawdziwy kłopot z tym
związkiem frazeologicznym – czytamy w
książce Polski bez błędów. Poradnik
językowy dla każdego. - Mało kto używa
poprawnej wersji: nie zasypiać gruszek w
popiele, kiedy chce podkreślić, że sprawy,
o których mówi, nie mogą być
zaniedbywane (tj. nie można zwlekać z ich
załatwieniem). Słychać więc
apele: Lepiej nie zasypywać gruszek w
popiele albo (autorstwa tych, którym obił
się o uszy właściwy frazeologizm, ale...
chyba mu nie uwierzyli ?) Lepiej nie
zasypać gruszek w popiele. Wszystkim
opornym zatem tłumaczymy: zwrot nie
zasypiać gruszek w popiele pochodzi z
dawnych czasów, kiedy to piekło się
gruszki w popiele (jak dziś np. ziemniaki) i
„danie” to tylko wtedy mogło się udać,
jeśli się podtrzymywało żar, nie pozwoliło
się „zasnąć” owocom w stygnącej
pierzynce (spalić się w zbyt gorącym
ogniu).
(5) ÁVO - Magyar Államrendőrség
Államvédelmi Osztály – Wydział
Bezpieczeństwa Państwa Węgierskiej
Policji Państwowej. Nazwa ta
funkcjonowała w okresie od października
1946 r. do września 1948, kiedy to Urząd
zmienił nazwę na ÁVH (Államvédelmi
Hatóság – Urząd Bezpieczeństwa
Państwa). Potocznie używano jednak – ze
względu na łatwiejszą wymowę – skrótu
ÁVO, a pracowników nazywano
„awoszami”.
(6) Bułgarskie służby bezpieczeństwa
dokonywały morderstw politycznych za
granicą na długo przed zabójstwem
Markowa - sformowana w tym celu
grupa Service 7 działała od połowy lat
sześćdziesiątych XX wieku.
(7) Czeska dziennikarka zmarła kilka
miesięcy później.
(8) W roku 1994 Ilich Ramírez Sánchez
został pojmany podczas pobytu w
Chartumie i skazany na dożywotnie
pozbawienie wolności (francuskie prawo
nie przewiduje kary śmierci) za
zamordowanie w 1975 roku dwóch
funkcjonariuszy francuskiego wywiadu
DST. 15 grudnia 2011 został ponownie
skazany na dożywocie, (z możliwością
warunkowego zwolnienia po osiemnastu
latach) za współudział w czterech
zamachach dokonanych w latach 1982-
1983 na terenie Francji, w których
zginęło jedenaście osób, a ponad sto
czterdzieści odniosło rany. Na podstawie
prawdziwych wydarzeń dotyczących
próby ujęcia „Szakala” przez CIA,
wymieszanych z fikcyjnymi, powstał film
The Assignment (Misja specjalna) z
Donaldem Sutherlandem i Aidanem
Quinnem w rolach głównych. Jego
wizerunek został również wykorzystany w
bestselerowej powieści Roberta Ludluma
Tożsamość Burne’a. W oparciu o słynne
zdjęcie „Carlosa” powstała okładka
płyty It’s Great When You’re
Straight...Yeah brytyjskiego zespołu
„Black Grape”. W latach
siedemdziesiątych był szkolony na
terytorium Polski przez Ludowe Wojsko
Polskie.
S t r o n a 2 1 Radio Wolna Europa (dokończenie)
S t r o n a 2 2
To, co zauważa Dougherty jest gołym
okiem widoczne w Polsce i tylko bardzo
ograniczony człowiek – a takich niestety,
nie brak –, może ze spokojnym
sumieniem brać za dobra monetę retorykę
tzw. opozycji, której refleksem są takie
wypowiedzi za Oceanem, jak tu
wzmiankowane. Ktoś może powtórzyć za
wielu mediami amerykańskimi, że
Dougherty jest zbyt konserwatywny, żeby
czerpać z jego wypowiedzi argumenty
przemawiające przeciwko lewicowemu
liberalizmowi. Nie można jednak
zaprzeczyć, że o ile wypowiedzi profesora
Müllera w polskiej rzeczywistości nie
mają pokrycia, gdyż doktryna przez niego
głoszona nie potwierdza ani autentycznej
demokracji, gdyż nie widzi jej bez
przymiotnika „liberalna”, ani tym bardziej
nie odpowiada vox populi, który Polsce
przemawia głośniej na rzecz
tradycyjnych wartości, w tym
chrześcijaństwa, aniżeli głos mniejszości
o mieszanej proweniencji, jak obecnie
widać, mocno tkwiącej w ongisiejszej
rzeczywistości komunistycznej. Co w
warunkach polskich wcale nie musi
dziwić; nie chodzi tu o ideologię
bolszewicką, ale o utrzymanie korzyści,
jakich posiadani, wyznawanie tej
ideologii pewnym kręgom niegdyś
zapewniło.
Zygmunt Zieliński
bezpośrednie uderzenie na Wiedeń.
Zagrożony cesarz Leopold zwrócił się do
zwycięzcy spod Chocimia o zawarcie
sojuszu obronno-zaczepnego przeciw
Turcji. Jan III Sobieski, który dzięki
zwycięstwu chocimskiemu został obrany
królem Polski zawarł ów sojusz, chociaż
nie obyło się bez trudności, czynionych
przez Francję, utrzymująca bardzo dobre
stosunki z Imperium Osmańskim i
profrancuskie stronnictwa zarówno w
Austrii jak i w Polsce. Ostatecznie 1
kwietnia 1683 roku zawarto przymierze
przeciwko Osmanom. Gwarantem
traktatu został papież Innocenty XI.
Było to przymierze zawarte dosłownie
„za pięć dwunasta”, gdy Imperium
Osmańskie koncentrowało wielkie siły
do uderzenia na Wiedeń. 31 marca armia
turecka wyruszyła do Belgradu pod
wodzą sułtana Mehmeda IV. W
Belgradzie dołączyły siły z pobliskich
prowincji. Dowódcą wyprawy został
wielki wezyr Kara Mustafa.
6 maja siły austriackie dokonały
koncentracji pod Kittsee. Ogółem liczyły
one 32 tys. żołnierzy. Głównym dowódcą
został książę Karol Lotaryński. 10 lipca
pod murami austriackiej stolicy stanęła
blisko 300-tysięczna armia turecka.
Dodatkowo armię cesarską wsparł 3-
tysięczny korpus zaciężnych wojsk
polskich pod wodzą Hieronima
Lubomirskiego, zwerbowanych na
terenie Polski. Na ochotniczy nabór tych
oddziałów zgodził się król Polski Jan III
Sobieski. Była to swego rodzaju
forpoczta, która wraz z siłami cesarskimi
próbowała powstrzymać postępującą
armię turecką. Siły te, zbyt skromne na
wielką armię Kara Mustafy, oskrzydlone
przez towarzyszące jej tatarskie
czambuły, musiały wycofać sie pod
Wiedeń.
Wiedeń był silnie ufortyfikowanym
miastem. Dowódcą wojskowym został
generał Ernst Starhemberg. Obrona miała
do dyspozycji 11 tysięcy żołnierzy,
prawie 5 tysięcy straży miejskiej oraz
mocną artylerię. Było to o wiele za mało,
by stawić opór muzułmańskiej nawale.
Załoga Wiednia, dowodzona przez
hrabiego Starhemberga, broniła się przez
cały lipiec i sierpień. Po dwóch
miesiącach oblężenia liczebność
obrońców spadła z początkowych 18
tysięcy do niespełna 5 tys. Żołnierzy.
16 lipca przybył posłaniec cesarski z
prośbą o odsiecz. 18 lipca Sobieski ruszył
z całym dworem do Krakowa. Po drodze
wstąpił na Jasną Górę. Ponaglany przez
Austriaków i papieża do realizacji
warunków traktatu, wyruszył z zebranym
wojskiem na odsiecz stolicy Austrii. 20
sierpnia 1683 roku król Jan III Sobieski,
zmierzając pod Wiedeń, pragnął pomodlić
się w kościele w Piekarach Śląskich, gdzie
wysłuchał mszy i przed obrazem Matki
Bożej prosił o zwycięstwo.
Sobieski zabrał z Krakowa ok. 27 tys.
wojsk koronnych i 29 lipca, nie czekając
na spóźniających się Litwinów,
pomaszerował śpiesznie na odsiecz
Wiedniowi. Trasa marszu prowadziła
przez Śląsk, Morawy i Czechy. 3 września
wojska sprzymierzone spotkały się w
Tulln nad Dunajem. Tam Jan III Sobieski
przejął komendę nad całością wojsk
austriackich, niemieckich i polskich,
liczących łącznie blisko 70 tysięcy
żołnierzy (w tym 31 tysięcy jazdy).
12 września 1683 roku, po Mszy Świętej,
odprawionej o 4-tej rano na ruinach
kościoła św. Józefa i klasztoru przez
legata papieskiego Marka z Aviano król
Jan III Sobieski wydał rozkaz do
rozpoczęcia bitwy. Początkowo toczyła
się ona siłami piechoty i lekkiej jazdy,
dążących do oczyszczenia przedpola dla
głównego ataku polskiej husarii. Ta
przedzierała się tymczasem przez
bezdroża Lasku Wiedeńskiego i wyszła na
pozycje uderzeniowe wczesnym
popołudniem.
O godzinie 18-tej na znak króla Jana III
Sobieskiego ruszyło generalne uderzenie
husarii na pozycje tureckie, które
dosłownie w 30 minut zmiotło armię Kara
Mustafy. Pierwsi w rozsypkę poszli
Nie bójmy się, ale i
nie lekceważmy
tego, co o nas piszą (dokończenie)
Dokończenie na stronie 24
Venimus, vidimus et Deus vicit (ciąg dalszy ze strony 1)
S t r o n a 2 3
Oto, co na Onecie przeczytałem jako
nową rewelację posła Sławomira
Neumanna:
Zdaniem Sławomira Neumanna cała
sprawa z Antonim Macierewiczem i
zakupem śmigłowców dla polskiej armii
może zakończyć się odpowiedzialnością
karną dla szefa MON. - PiS myśli, że
ujdzie mu płazem ta afera, ale ich władza
się zakończy i za trzy lata będziemy mieli
inne rządy i rozliczymy te sprawy -
stwierdził poseł PO. - Skończą ci goście w
więzieniach - powiedział. Polityk odniósł
się także do kolejnych protestów kobiet, a
także komisji reprywatyzacyjnej.
Dajmy temu ostatniemu tematowi spokój.
Przecież nie mógł „czarnych wdów” nie
poprzeć, a Komisji nie potępić.
W czasie oglądania Wiadomości na 2
programie TVP 24 XI 2016 r. mignęła mi
twarz jakiegoś pana – nazwiska nie udało
mi się przeczytać, gdyż był to moment,
kiedy ów jegomość w nawiązaniu do
informacji o pozbawieniu byłych
działaczy PRL, głównie chyba
funkcjonariuszy aparatu ucisku,
przywilejów emerytalnych, powiedział, że
znaczy to tyle, co wyrok śmierci. A
przecież otrzymają oni takie emerytury,
jakie wylicza się zwykłym obywatelom.
Czy oni także żyją z wyrokiem śmierci?
Za co te przywileje? Za to, że beneficjenci
tych sutych emerytur byli kręgosłupem
reżimu sowieckiego w polskim
wykonaniu? Za to, że ich koledzy, kiedy
było im wolno, strzelali w tył głowy
polskim patriotom, że zamordowali
siedemnastoletnią dziewczynę i zagrzebali
gdzieś jak padlinę? Za co? I dlaczego ta
bezgraniczna bezczelność, to plucie w
twarz ludziom, którzy do dziś noszą w
sobie traumę ubeckich katowni?
A czy nie należałoby raczej spytać,
dlaczego dopiero 27 lat po rzekomym
upadku PRL – tak jest, rzekomym – bo
coraz wyraźniej widać, że raczej
odsunięto wtedy starą ekipę władców
Polski komunistycznej, a dogadano się z
pewną wcale nie małą liczbą byłych
aparatczyków i grandziarze, którzy na
plecach „Solidarności” wdrapali się na
szczyty władzy podzielili między siebie i
dawnych prominentów peerelowskich
kasę państwową zagwarantowując sobie
zarazem dochody z różnego rodzaju
szemranych źródeł. Na to wskazuje tzw.
prywatyzacja, działalność ratusza
warszawskiego w czasie ostatnich 10 lat,
a wcześniej i do dzisiejszego dnia m. in.
premiowanie prominentów aparatu
ucisku. Podczas gdy ci uciskani, a w
pewnym okresie torturowani, o ile jeszcze
nie umarli, to mają zaopatrzenie
emerytalne czy rentowe zbyt małe by żyć
i zbyt duże by umrzeć. Wstyd i hańba dla
III Rzeczypospolitej, że rządzili nią ludzie
bez honoru, bez sumienia i bez wstydu.
Panie X, to, co dopiero dziś stara się to
państwo naprawić, to był wyrok śmierci,
którego bolszewia polska nie zdołała
wykonać. Ale ileż zdołała!? I pan śmie
takie coś publicznie mówić? I polska
telewizja obecnie, kiedy podobno idzie to
lepsze, dopuszcza pana do głosu?
Szukałem tej wypowiedzi na różnych
portalach, ale nie znalazłem. Może jednak
ktoś się spostrzegł.
To jedna sprawa, bardzo bolesna, bardzo i
ogromnie wstydliwa. To tak, jak gdyby
hitlerowskim bonzom płacono po wojnie
za ich dzieło. Może zresztą płacono, bo
świat jest kompletnie demoralizowany, To
widać na każdym kroku.
A teraz, panie Neumann, co pan miał na
myśli, mówiąc, że „za trzy lata będziemy
mieli inne rządy i rozliczymy te sprawy”.
Wnika z tego, że to wy rozliczycie. Rządy
może będą inne, ale jeśli sądzi pan, ze
wasze, to jest pan fantastą. A inne, czy
może podobne do waszych? To już jest
optymizm na wyrost i wyjątkowa
czelność. Gdybyście mieli choć odrobinę
przyzwoitości, to przeprosilibyście naród
za te wszystkie „nieścisłości”, które dziś
wymagają tak mozolnej i nieprzyjemnej
pracy, bo chyba pan nie sądzi, że jest
czymś fantastycznym na każdym kroku
potykać się o złodzieja, który posiadanie
swych skarbów tłumaczy tak, jak wszyscy
złodzieje, poczynając od kieszonkowców.
A taki jeden z drugim wzbogacony
prawem kaduka kpi sobie i mówi, że
znalazł, że mu dała babcia kochająca
wnuczka, że to nie jego, ale żony, itp. I
nic się nie dzieje, a dochodzenie
przestępczych machinacji, to w retoryce
ludzi waszego układu tylko kabaret
polityczny. Tylko tyle potraficie
powiedzieć? Aż słuchać się nie chce tego
bełkotu.
Grozić ludziom będącym w służbie
państwa i narodu za to, że podejmują trud
czyszczenia tej stajni Augiasza, to już
bezczelność przekraczająca wszelkie
granice, podobnie jak wszelkie inne
groźby karalne.
I oto czym to się legitymują te wasze
śmiechu warte „recenzje” rządu?
Porządnej recenzji nie napisze byle
partacz i o tym warto pamiętać. A także o
tym, że zamiast recenzować warto by
poddać dobry pomysł. Czy was na to
stać? Gdyby tak było, to kraj nie byłby
tak zabagniony, jak dziś jest po ośmiu
latach waszych „twórczych” poczynań. .
Zatem krótko mówiąc, dobrze, że macie w
końcu zabawkę, która odwróci was od
tego, co wyczyniacie na szkodę tego
narodu, bo do takiego działania
przywykliście. A wasza zabawka, te cienie
i te wasze recenzje, to niewyczerpane
źródło dowcipów i nieoceniony materiał
dla kabareciarzy. Urzędujcie zawsze za
zamkniętymi drzwiami, by ktoś waszych
genialnych pomysłów nie ukradł.
Jesteście, państwo, po prostu śmieszni, a
najbardziej śmieszne jest to, że sami tego
nie widzicie.
Zygmunt Zieliński
Gdyby nie było tak bezczelne, byłoby śmieszne
Koń by się uśmiał...
S t r o n a 2 4
Wszelkie listy prosimy kierować na adres
redakcji: [email protected] Printed and Copyrighted by Polonia Semper Fidelis
12 września 1683 r. to data, gdy
ksenofobia i brak tolerancji osiągnęły
zbrodniczy poziom.
Na 300-tysięczną rzeszę uchodźców
uderzyła zbrojnie 30-tysięczna armia
polskich faszystów, wspomaganych przez
odziały Austriaków i otumanionych
Niemców. Wobec tej agresji, biedni
uchodźcy byli bezbronni. Świadczą o tym
wyniki starcia: z rąk polskich zginęło 20
tysięcy uchodźców, a 5 tys. zostało
rannych, Natomiast agresorzy stracili tylko
1500 zabitych i 2500 rannych.
Uchodźcy zostali zmuszeni do panicznej
ucieczki i porzucenia całego osobistego
majątku, w tym wszystkich 260 armat.
Należy wyjaśnić, jak w EUROPIE mogło
dojść do tak strasznego wydarzenia.
W ówczesnej, XVII-wiecznej Europie,
tylko Francja była tolerancyjna i
utrzymywała z uchodźcami przyjazne
stosunki. Ludwik XIV kazał nawet
zbombardować ksenofobiczną Genuę,
która nie chciała wpuszczać uchodźców.
Lecz w XVII wieku nie było jeszcze
Sorosa, flotylli pozarządowych statków
ani kanclerz Merkel, więc uchodźcy
mogli dostać się do Berlina tylko lądem,
mimo ryzyka ataku polskich ksenofobów.
Cesarz Austrii Leopold I Habsburg był
niezdecydowany. Trzeba mu przyznać, że
wprawdzie odmówił porozumienia z
polskim królem Janem III Sobieskim,
wiernym pierwowzorem Jarosława
Kaczyńskiego i Beaty Szydło, w sprawie
niewpuszczania uchodźców, lecz w
ostatniej chwili przeszedł na pozycje
ksenofobów i nawet użył swych
niewielkich sił zbrojnych, by utrudnić
uchodźcom wstęp do Wiednia.
Wprawdzie próbował się rehabilitować
odmawiając polskim żołnierzom
żywności i statków do transportu rannych
Dunajem, ale jednak cień ksenofoba ciąży
na nim do dzisiaj.
Niemcy ówczesne to szereg księstw, które
bojąc się tolerancyjnej Francji, dopiero
w ostatniej chwili zdążyły przysłać pod
Wiedeń posiłki.
O odsieczy wiedeńskiej i uchodźcach
W tej sytuacji zdecydowanie
ksenofobiczne stanowisko zajęła tylko
Polska oraz papież Innocenty XI, który
nawet udzielił Polsce kredytów. Polska
jeszcze przez następne 16 lat prowadziła
wojny w sojuszu z ksenofobicznym
hospodarem Petryczejką usiłując usunąć
uchodźców z Mołdawii. Doprowadziło to
podpisania pokoju w Karłowicach, który
na następne 330 lat zamknął uchodźcom
drogę do Europy.
Papież Franciszek I próbuje zatrzeć błędy
Innocentego XI. Natomiast Polska nadal
kroczy drogą największego ksenofoba w
historii Jana III Sobieskiego. Ten kierunek
potwierdził król Stanisław August w 1783
r, Józef Piłsudski w 1933 r., a dziś drogą
Jana III kroczy Beata Szydło.
Tego ani Polsce ani Kościołowi, Unia
Europejska na pewno nie wybaczy.
Nie wybaczy też „antifa” i Totalitarna
Targowica.
Andrzej Gwiazda
(źródło: niezależna.pl)
Tatarzy, potem spahisi, wreszcie piechota
janczarska, dotąd oblegająca Wiedeń,
ściągnięta dla ratowania frontu. W końcu
do ucieczki rzucił się także wezyr ze świtą.
Zaraz po bitwie, w zdobytym namiocie
wielkiego wezyra Kara Mustafy Jan III
Sobieski napisał powołane na początku
dwa listy: do papieża Innocentego XI oraz
do żony Marysieńki, zawiadamiające o
zwycięstwie. Były to proste, skromne
słowa po wielkim triumfie, który ocalił
chrześcijański świat przed muzułmańskim
podbojem. Był to ostatnie, wielkie
zwycięstwo Rzeczypospolitej, która—
rabowana i korumpowana przez państwa
ościenne—powoli chyliła się ku upadkowi.
Na następną victorię tej skali trzeba było
czekać do roku 1920, a więc 237 lat.
Dzisiaj, w 334 rocznicę wielkiego
zwycięstwa polskiego oręża pod
Wiedniem jesteśmy świadkami kolejnej
inwazji Islamu i końca chrześcijańskiej
Europy. Wielka Bitwa Wiedeńska jest
traktowana przez lewackie ujęcie
poprawnie politycznej historii nie tylko z
zażenowaniem, ale wręcz z odrzuceniem.
W Domu Historii Europejskiej w Brukseli
nie ma żadnej ekspozycji, poświęconej
temu wielkiemu zwycięstwu i jedynie
pamiątkowa tablica (oraz budowany przez
krakowskie Bractwo Kurkowe pomnik na
Kahlenbergu) przypomina Europie i
światu chwałę polskiego oręża.
Stanisław Matejczuk
Venimus, vidimus et Deus vicit (dokończenie)