tryby. katolicki miesięcznik studencki. czerwiec 2011
DESCRIPTION
Ostatni numer Trybow przed wakacjami.TRANSCRIPT
Kraków, nr 6/2011
Małżeństwa z „wpadki” w miłość
NPR - Naturalnie, Pewnie, Rodzinnie
Walka o siebie - wywiad z Pawłem Kukizem
I n ż y n i e r T r y b i k
3
o d r e d a k c j i
Reda
ktor
nac
zeln
y:
Mag
dale
na G
uzia
k-N
owak
Zast
ępca
reda
ktor
a na
czel
nego
:
Tom
asz
Wie
rzbi
cki
Sekr
etar
z: A
gata
Goł
da
Zesp
ół re
dakc
yjny
:
Agn
iesz
ka C
ałek
, Mar
ta C
zarn
y, A
nna
Kępi
ak,
Karo
lina
Maz
urki
ewic
z, Iz
abel
a M
urzy
n,
Prze
mys
ław
Rad
zyńs
ki, M
icha
ł Wnę
k,
Stan
isła
w Ż
biko
wsk
i
DTP
: Mar
cin
Now
ak
Layo
ut:
Julia
n W
ierz
chow
ski
Okł
adka
: Arc
hiw
um A
gaty
i M
icha
ła B
aran
ów
Foto
:
Kata
rzyn
a C
ieśli
k
Kore
spon
denc
i:
Mic
hał C
hudz
ińsk
i (U
EK),
Dia
na D
robn
iak
(UR)
,
Mar
iola
Rzą
sa (P
K), K
arol
ina
Plut
a,
Woj
ciec
h Po
dlew
ski (
AG
H)
Wyd
awca
:
Kato
licki
e St
owar
zysz
enie
Mło
dzie
ży
Arc
hidi
ecez
ji Kr
akow
skie
j
Asy
sten
t koś
ciel
ny:
ks. R
afał
Buz
ała
Adr
es re
dakc
ji:
ul. W
arsz
awsk
a 24
, 31-
155
Krak
ów, W
IL, p
. 331
Dat
a za
mkn
ięci
a nu
mer
u: 7
czer
wca
201
1
Nak
ład:
500
0 eg
z.
Reda
kcja
zas
trzeg
a so
bie
praw
o do
skr
acan
ia
teks
tów
i zm
iany
tytu
łów
.„Tryby. Katolicki magazyn studencki” jest częścią projektu „Inżynieria zba-wienia”
Dotrwaliśmy wspólnie do szóstego numeru „Trybów”, czerwcowo-waka-cyjnego. Dużo artykułów, dużo treści, czasem na poważnie, czasem z humo-rem, żeby Wam umilić międzyzalicze-niowe przerwy i wakacyjne dni.
W bieżącym numerze znajdziecie m.in. wywiad z rektorem UEK-u prof. Romanem Niestrojem oraz muzykiem Pawłem Kukizem, a także krótkie rozważanie o teorii ewolucji i sezonie ogórkowym w mediach. Tym razem przybliżamy Wam również naturalne metody planowania rodziny. Z „roz-mowy z charakterem” z Iwoną Ko-prowską oraz tekstu „NPR – Natural-nie Pewnie Rodzinnie” dowiecie się, o co w nich chodzi i na jakiej zasadzie działają. Mam nadzieję, że zainteresu-ją Was świadectwa młodych studenc-kich małżeństw, które przekonują, że
ze ślubem lepiej za długo nie czekać, bo szkoda wspólnego czasu.
Polecam Wam także dodatki uczel-niane. Wszystkie można znaleźć na naszym profilu na Facebooku. We wkładce „rolniczej” znajdziecie do-bry wywiad Michała Wnęka o mer-cedesach wśród krów i ich dożywociu w raju, czyli rolnictwie ekologicznym. „Ekonomista” Michał Chudziński po-daje sprawdzony przepis na wycieczkę po Ukrainie za 100 zł (ja skorzystam, a Wy?). Karolina Pluta z AGH opisuje inteligentne roboty, które mogą m.in. badać grunt, penetrować skały i drą-żyć tunele. Natomiast Mariola Rząsa z Politechniki przedstawia nowy kurs „Funkcjonowanie przedsiębiorstwa” przygotowany we współpracy z firmą informatyczną IBM BTO Business Consulting Services. Pomysłodawcą
projektu jest Koło Katolickiego Stowa-rzyszenia Młodzieży przy PK.
I, co najważniejsze, mam nadzie-ję spotkać się z Wami na żywo. Za-praszam Was w czwartek 16 czerwca do studenckiego klubu „Kwadrat” na Czyżykach, gdzie startujemy z „trybo-wym” projektem „Inżynieria zbawie-nia”. Zaczynamy happeningiem na PK pt. „BibliaCAD, czyli o architekturze nieba”, ale po wakacjach odwiedzimy także AGH, UR i UEK. Nasz pomysł wsparł finansowo Urząd Marszałkow-ski. Więcej na str. 14.
Pozostaje mi życzyć Wam przespa-nych nocy i kompletu zaliczeń w in-deksie a po sesji zasłużonego odpo-czynku i niezapomnianych wakacji!
Projekt zrealizowano przy wsparciu finansowym Województwa Małopolskiego
Redakcja „Trybów” na spotkaniu z ks. kard. Stanisławem Dziwiszem
4 TRYBY nr 6/2011
b 1 6 / j p 2
i n ż y n i e r d u c h a
Benedykt XVI
Jan Paweł II jest błogosławiony ze względu na swą wiarę, mocną i wielko-duszną, wiarę apostolską. Przychodzi nam też na myśl inne błogosławień-stwo: „Błogosławiony jesteś Szymo-nie, synu Jony, albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie” (Mt 16, 17). Cóż takiego objawił Ojciec niebieski Szy-monowi? To, że Jezus jest Chrystusem, Synem Boga żywego. Na mocy tej wiary Szymon staje się Piotrem, Opo-ką, na której Jezus może zbudować swój Kościół. Bycie błogosławionym na wieki Jana Pawła II, które Kościół dziś z radością ogłasza, wpisane jest w te właśnie słowa Chrystusa: „Błogo-sławiony jesteś, Szymonie” i „Błogo-sławieni, którzy nie widzieli, a uwie-rzyli”. Jest to błogosławieństwo wiary, którą Jan Paweł II otrzymał w darze od Boga Ojca dla budowania Kościoła Chrystusowego (…)
Karol Wojtyła, najpierw jako bi-
skup pomocniczy, a potem jako arcy-biskup krakowski, uczestniczył w So-borze Watykańskim II, i zdawał sobie sprawę, że poświęcenie Maryi ostat-niego rozdziału dokumentu o Kościele oznaczało wskazanie na Matkę Bożą jako obraz i wzór świętości dla każde-go chrześcijanina i całego Kościoła. Tę teologiczną wizję błogosławiony Jan Paweł II odkrył już w młodości, a na-stępnie zachowywał i pogłębiał przez całe życie (…)
Karol Wojtyła zasiadł na Stolicy Piotrowej przynosząc ze sobą głęboką refleksję nad konfrontacją pomiędzy marksizmem i chrześcijaństwem, sku-pioną na człowieku. Jego przesłanie brzmiało: człowiek jest drogą Kościo-ła, a Chrystus jest drogą człowieka. Kierując się tym przesłaniem, będą-cym wielkim dziedzictwem Soboru Watykańskiego II i jego sternika, sługi Bożego, Papieża Pawła VI, Jan Paweł II prowadził Lud Boży do przekrocze-nia progu trzeciego tysiąclecia, który ze względu na Chrystusa mógł nazwać „progiem nadziei”. Tak, poprzez długą drogę przygotowania Wielkiego Jubi-leuszu, na nowo ukierunkował chrze-ścijaństwo ku przyszłości, Bożej przy-
szłości, wykraczającej poza historię, lecz również w niej zakorzenionej. Ten ładunek nadziei, który w pewien spo-sób został zawłaszczony przez mark-sizm oraz ideologię postępu, słusznie oddał on chrześcijaństwu.
Homilia Benedykta XVI podczas Mszy beatyfikacyjnej Jana Pawła II
Komentarz
Paweł Gierech
„Człowiek jest drogą Kościoła, a Chrystus jest drogą człowieka” – gdyby szukać dewizy, jaka podsumo-wałaby najkrócej przesłanie pontyfi-katu Jana Pawła II, to propozycja Ojca Świętego Benedykta XVI jest bardzo udana. O tej prawdzie Papież Polak świadczył wielokroć słowem – od pierwszego głośnego zdania pontyfi-katu: „Nie lękajcie się, otwórzcie drzwi Chrystusowi”, od pierwszej homilii w Polsce z „Człowieka nie można zro-zumieć bez Chrystusa”, od pierwszej encykliki Redemptor hominis. Świad-czył też o tym własnym życiem – za-równo Karola Wojtyły, jak i namiestni-ka Chrystusa na Ziemi, trzymającego ster Jego Kościoła.
Sądzę, że powinniśmy zwrócić uwagę na jeszcze jeden ważny frag-ment tej homilii – oto Benedykt XVI w środku swojego wystąpienia nagle wypowiedział o swoim błogosławio-nym Poprzedniku dwa zdania po pol-sku. Zwłaszcza drugie zastanawia: „Pomógł nam nie lękać się prawdy, gdyż prawda jest gwarancją wolności.” Dlaczego Benedykt XVI chciał przy-pomnieć o tym właśnie nam, Polakom, to, o czym Jan Paweł II mówił nam choćby 20 lat temu, kiedy odwiedził wolną już Ojczyznę? Czy nie mamy poczucia, że brak prawdy jest proble-mem społecznym w Polsce? Myślę, że powinniśmy w tej sprawie zrobić rachunek sumienia – prywatny i spo-łeczny. Jesteśmy to winni obu Papie-żom, którzy nam o tym mówili, ale i samym sobie.
Dziś, a nie jutro Karolina MazurKiewicz
Św. Ekspedyt był chrześcijańskim do-wódcą legionu rzymskiego za czasów Marka Aureliusza i Dioklecjana. Chciał się nawrócić już bardzo wcześnie, ale zawsze odkładał to na później, na tzw. jutro. Aż do czasu, gdy ukazał mu się szatan w postaci kruka i namawiał go do przełożenia czasu swego nawróce-nia. Ekspedyt zabił ptaka i powiedział: „Dziś zostanę chrześcijaninem”. Przyjął chrzest i połączył się z Chrystusem.
Nastały ciężkie czasy dla Jego wyznawców. Cesarz rozkazał w wy-danym przez siebie edykcie prześlado-wać chrześcijan i niszczyć ich miejsca modlitwy. Żaden z rzymskich żołnierzy
nie śmiał sprzeciwić się cesarzowi z wyjątkiem Ekspedyta. Potargał on pu-blicznie wywieszony na murze miasta edykt Dioklecjana i poniósł za to śmierć męczeńską. Święty jest szczególnie czczony w Brazylii, Argentynie, Chile i Rzymie. Nazywany jest Świętym 11, czyli ostatniej godziny. Jest on patro-nem spraw pilnych, trudnych i niecier-piących zwłoki, a także studentów jak i egzaminatorów. Na obrazach i pomnikach Ekspedyt zawsze trzyma w ręku krzyż z napisem hodie co znaczy dziś i jest przeciwstawieniem cras – jutro.
Dlatego podążając za św. Ekspedytem, nie odkładajmy spraw najważniejszych „na później”, które tak często okazują się przełożonymi na „nigdy”. Warto w czasie trwania sesji, ale i nie tylko pamiętać o modlitwie do naszego pa-trona: Święty Ekspedycie, nieustraszony wyznawco Chrystusa, w wierze aż do śmierci posłuszny – módl się za nami.
wybrała anna KęPiaK
5
k o s c i o l . i n f o
Beatyfikacja Jana Pawła II To najważniejsze wydarzenie ostatnich tygodniu. Niezapomniane chwile, emo-cje, wrażenia to coś czego nie da się wyrazić słowami. Przedstawiamy Wam kilka zdjęć z tej wiekopomnej chwili, gdzie była również nasza redakcja.
TeKsT i zdjęcia Karolina MazurKiewicz
1. W momencie ogłoszenia przez papieża Bene-dykta XVI Jana Pawła II błogosławionym, można było zobaczyć przede wszystkim polskie flagi
4. Płacz, uśmiech, milczenie, modlitwa, oklaski – wszystko to było dziękczynieniem za dar nowego wielkiego Błogosławionego
2. W chwilach radości z tłumów było słychać okrzyki w różnych językach: „Niech żyje Papież”, „Święty dziś”, ale najważniejszym i najczęściej pojawiającym się słowem było po prostu „Dziękujemy”
3. Nad bezpieczeństwem cały czas czuwała gwardia szwajcarska, policja, służby medyczne i porządkowe Watykanu oraz włoscy karabi-nierzy
1
2
3 4
6 TRYBY nr 6/2011
t e m a t n u m e r u
Małżeństwa z „wpadki” w miłość
Babcia mówiła: „Dziecko, skończysz studia, znajdziesz pracę…” Znajomi py-tali: „Wpadliście?” A my odpowiadaliśmy, że tak, że… wpadliśmy w miłość.
MaGdalena i Marcin nowaK
Nie trzeba późno w nocy wracać do domu!Zdecydowaliśmy się na ślub, ponieważ byliśmy pewni, że
ta druga strona to właśnie ta osoba. Nie było więc się nad czym zastanawiać, ani – jak to się teraz mówi – „sprawdzać się”. Agnieszka spełniała moje oczekiwania w 100%. Jest zaradna, dojrzała, mimo że jest młodsza ode mnie o 9 lat, potrafi doskonale zorganizować dom, co w tej chwili, kiedy razem zamieszkaliśmy, w pełni się sprawdza. Aby odnaleźć w drugiej osobie takie cechy, nie trzeba ze sobą chodzić nie wiadomo ile… Po prostu – trzeba wiedzieć, kogo się szuka.
Postanowiłem się oświadczyć w pierwszą rocznicę na-szej wspólnej drogi. W ciągu tego pierwszego roku wiele rozmawialiśmy, również o planach na przyszłość, o oczeki-waniach, jakie mamy względem siebie i wspólnej przyszło-ści. Szukaliśmy towarzysza (-ki) życia. Nie ma sensu miesz-kać osobno, skoro można zacząć razem iść przez życie, mieć oparcie w drugim człowieku.
Kiedy braliśmy ślub, Agnieszka skończyła właśnie pierw-
Zjeść dwie beczki soliZawsze wiedzieliśmy, że każdy
związek ma swój czas i swoją dyna-mikę. Choć dziś ten czas zwykle się wydłuża, to jednak nie zawsze… Gdy zaczęliśmy się spotykać, nie od razu zdeklarowalibyśmy, że już po dwóch
latach będziemy małżeństwem. Wcze-śniej trzeba było zjeść dwie beczki soli.
Kiedy się pobieraliśmy, Mariusz kończył studia, Kasia była na II roku studiów. Decyzja o ślubie wydawała się nam oczywista, bo kolejną beczkę soli chcieliśmy zjeść już w naszej wspólnej kuchni. Mieliśmy niebywałe szczęście obracać się w gronie przyjaciół, któ-rzy podobnie jak my zdecydowali się na ślub podczas studiów. Nie byliśmy więc ani pierwsi, ani sami. Mieliśmy przykłady młodych, pięknych mał-żeństw, u których zawsze mogliśmy szukać pomocnej ręki. Któż mógł nas lepiej zrozumieć?
Jednak w gronie znajomych na uczelni czy w oczach dalszej rodziny – bywało różnie. „Co tak wcześnie?”, „Pożyjcie trochę!” Znamy wszystkie te opinie. Wymyśliliśmy wtedy własną odpowiedź: „Wpadliśmy w miłość!” Bo jak to inaczej nazwać?
Jedną z najdziwniejszych rzeczy było wprowadzenie do studenckiego obiegu określenia „mój mąż”. Gdy wo-kół ludzie deklarują, że ślub (o ile bę-dzie), to po trzydziestce, a ty mając 21
lat, masz już męża, to czujesz się ina-czej. Jednocześnie i mimowolnie sta-jesz się ekspertem od spraw ślubnych i sercowych. Dostrzegasz, jak czasami oczy młodych ludzi rozbłyskają tęsk-notą i nutką zazdrości, bo oni też by chcieli, ale nie znajdują nigdzie apro-baty dla tych swoich „dziwnych wy-mysłów”. Powtarzają znane na pamięć: „Skończ studia, znajdź pracę, ustatkuj się.”
Oczywiście, nie zawsze jest koloro-wo. Pierwsze lata to czas ścierania się, walki z samym sobą. Ale to jest wy-jątkowo dobre wyzwanie w młodości, kiedy wciąż mamy w sobie zapał, aby kontynuować wzmacnianie naszego związku i przygotowywanie dobrego domu dla naszych dzieci. Coraz lepiej wiemy, ile soli potrzeba, aby miłość nie utraciła ani świeżości, ani smaku. Młodzi i doświadczeni – to przecież ideał naszych czasów!
Katarzyna i Mariusz Marcinkowscy
Kasia i Mariusz są redaktorami portalu www.za-kochanie.pl. Polecamy!
6 TRYBY nr 6/2011
7
t e m a t n u m e r u
Złoto próbuje się w ogniuZdecydowaliśmy się na ślub i wy-
prowadzkę do Warszawy, choć Agata studiowała jeszcze w Krakowie. Za-wsze będą jakieś przeciwności losu, czasem większe, czasem mniejsze, ale dlaczego miałoby to zmieniać spoj-rzenie na to, co najważniejsze? Klu-czowym pytaniem jest, czy bierze się ślub dla małżeńskiego trybu życia czy dla drugiej osoby, bycia z nią nieza-leżnie od tego, jak się to będzie ukła-dać? Wiele osób mówi, że prawdziwa miłość zniesie wszystko, a wcale w to nie wierzą i boją się „głupich” 100 km odległości. Jak ktoś ma w sercu strach, to będzie się wszystkiego bał, a jak za-miast niego jest miłość i odwaga, to za-wsze znajdzie jakieś rozwiązanie.
Co byśmy poradzili studenckiemu narzeczeństwu, które się przygotowuje do ślubu? Grunt to sakramenty. To jest coś, co buduje miłość i nas jako osoby, naszą męskość i kobiecość. Jak będzie siła i miłość, to wszystkie zewnętrz-ne przeciwności nie będą problemem. Ważne jest, żeby nie tworzyć okazji do
sze studia, ratownictwo medyczne, a w tej chwili studiuje położnictwo. Jest jedną z dwóch mężatek na swoim roku. Znajomi odbierają ten fakt pozy-tywnie. Nie mówią: „Co ty zrobiłaś? Studia są po to, żeby się wyszaleć, a ty wyszłaś za mąż”. Myślimy, że to kwe-stia dojrzałości. Można szaleć również z mężem.
Jeśli chodzi o nasze otoczenie to albo wszyscy się cieszyli, albo nie dali po sobie poznać, że się martwią. Zde-cydowanie największą radość okazy-wała najbliższa rodzina. Widać było, że cieszą się naszym szczęściem. A teraz oczekują na powiększenie naszej rodziny, ale wszystko w swoim czasie.
Studia to świetny moment na bu-
dowanie jeszcze silniejszych wzajem-nych więzi, ponieważ jedno z nas nie musi być pochłonięte pracą i związa-nymi z nią problemami. Żyje zupełnie czymś innym niż druga osoba i dzięki temu dzielimy się i wnosimy do mał-żeństwa różne doświadczenia, które poszerzają nasze horyzonty. Uczymy się również prowadzenia wspólnego budżetu, co jest bardzo istotne – aby ustrzec się życia ponad stan i z drugiej strony nie stworzyć „dziury budżeto-wej”. Życie małżeńskie na studiach jest oczywiście wygodniejsze, bo nie trze-ba planować, które wieczory spędzimy razem, a które nie. Po prostu wszyst-kie wieczory i poranki spędzamy ra-zem, a to cementuje wzajemne relacje
i jeszcze bardziej nas do siebie zbliża. Plusem jest to, że nie trzeba późnymi wieczorami wracać do domu. Wad nie dostrzegamy.
Jeśli ktoś czeka z małżeństwem na skończenie studiów to zdecydowanie polecamy nie czekać. Po trudach i ra-dościach związanych z przygotowa-niami do ślubu, będzie wam o wiele łatwiej.
Trzeba oczywiście powiedzieć, że niektórym brak małżeństwa nie prze-szkadza we wspólnym mieszkaniu i życiu na studiach, tylko po co to ro-bić bez Boga? Przecież On tylko może pomóc.
Agnieszka i Kazimierz Krzyk
grzechu, który może rozbijać te nasze fundamenty. Wbrew tysiącom porad-ników to od sakramentów i unikania grzechu zależy to, czy będziemy mieli w sercach wzajemną miłość do siebie. Mając spokój w sercu, żadne organiza-cyjne sprawy nie stanowią problemu. Podobnie w przygotowaniu do same-go ślubu najważniejszy jest sakrament a nie cała reszta, wesele i oprawa.
Trudno jest określić wady i zalety studenckiego życia małżeńskiego, bo ze wszystkimi trudnościami zmagamy się na bieżąco, ale niekoniecznie na-zwalibyśmy je wadami.
Zaletą jest to, że nie próbujemy tworzyć sztucznie idealnego życia, tylko wspólnie w punkcie startu zde-rzamy się z problemami, upewniamy siebie i drugą osobę, że to ona jest naj-ważniejsza a nie rytm dnia i zadowole-
nie z siebie czy oddawanych w termi-nie prac i referatów.
Wadą może być trochę większy stres, ale to jest wyzwanie, które jednocześnie jest szansą, żeby sobie z nim lepiej radzić. Trzeba więcej wysiłku, aby się utrzymać finanso-wo i uniezależnić od rodziców (także psychicznie), co w czasie studiów nie zawsze jest łatwe.
(Drodzy czytelnicy, gdy czytacie ten tekst Agata i Michał są rodzicami kilkudniowego dzieciaczka, na nasze pytania odpowiadali jeszcze przed po-rodem)
Największą zaletą całej tej sytu-acji jest uzgodnienie swoich prioryte-tów. Nie jest dla mnie najważniejszy idealny porządek w moim życiu, za-dowolenie z siebie, kult sukcesu, tylko drugi człowiek, małżonek/małżonka, co się w naturalny sposób przeradza w dar w postaci dziecka. Dziecko jest to wartość sama w sobie. Jest warte znoszenia wszelkich trudności i wy-rzeczeń. A radość, która przychodzi z czasem, wynagradza to wielokrot-nie. Grunt to odważne decyzje – czy to nie dla nich Pan Bóg podsuwa nam wszystkie problemy i wyzwania? W końcu, jak przypomina Pismo Święte, „Złoto próbuje się w ogniu”.
Agata i Michał Baranowie
Miłość mi wszystko wyjaśniła,Miłość wszystko rozwiązała –dlatego uwielbiam tę Miłość,gdziekolwiek by przebywała
Karol Wojtyła
7
8 TRYBY nr 6/2011
r o z m o w a z c h a r a k t e r e m
Ucieczka do przodu
O nowych wyzwaniach w szkolnic-twie wyższym a także kreowaniu wizerunku Uczelni z rektorem UEK-u prof. Romanem Niestrojem rozma-wiał Michał Chudziński.
Podpisana już została przez pre-zydenta nowelizacja ustawy doty-czącej szkolnictwa wyższego. Od kolejnego semestru będzie większa swoboda w tworzeniu nowych kie-runków studiów. Czy Uniwersytet Ekonomiczny planuje stworzenie ja-kiś innowacyjnych?
Jest to, oczywiście, nowe wyzwa-nie. Będziemy mieli pełną swobodę w zakresie kształtowania kierunków studiów i ich programów, oczywiście z uwzględnieniem wymagań nakreślo-nych w tzw. krajowych ramach kwalifi-kacji. Wkrótce dowiemy się o nowych kierunkach. Są pewne pomysły, ale na razie nie chciałbym o nich mówić, dopóki nie zostaną one zaakceptowane przez właściwe ku temu gremia.
Uczelnia rozbudowuje swoją ofertę także w ramach studiów in-żynierskich. Czy będzie ona rozsze-rzana?
Tytuł inżynierski od lat funkcjonu-je na Wydziale Towaroznawstwa, który w dużym stopniu ma nachylenie tech-niczne. Od trzech lat istnieje kierunek Zarządzanie i Inżynieria Produkcji, a od nowego semestru w ramach ist-niejącego kierunku Gospodarka Prze-strzenna zaproponowana jest ścieżka o nachyleniu bardziej inżynierskim. W ramach jednej ze specjalności ab-solwenci tego kierunku będą uzyski-wali tytuł inżyniera.
Uniwersytet Ekonomiczny może się pochwalić tym, że właściwie wszystkie budynki znajdują się w jednym miejscu, przy ul. Rako-wickiej, ale istnieją także dwa przy ul. Sienkiewicza, gdzie znajdują się
laboratoria Wydziału Towaroznaw-stwa, który się rozrasta. Czy są pla-ny, aby przenieść te laboratoria na teren kampusu przy ul. Rakowic-kiej?
Tak, jest to wpisane w strategię rozwoju naszego Uniwersytetu, którą w grudniu uchwaliliśmy na najbliższe dziesięciolecie i nawet nie tak dawno, bo w zeszłym miesiącu, omawiali-śmy koncepcję funkcjonalno-użytko-wą zagospodarowania naszej rezer-wy terenowej. Oczywiście, jednym z dwóch ważnych obiektów, które się tam znajdą, będzie budynek, w którym zmieści się Wydział Towaroznawstwa. Niestety, staną przed nami olbrzymie problemy finansowe a także formal-no-prawne, trzeba będzie dokonać konsolidacji naszej bazy materialnej. W jakiej formie to się dokona trudno jeszcze w tej chwili powiedzieć, bo cały czas pamiętamy, że te dwa obiek-ty na Sienkiewicza to są budynki, któ-re powstały w latach 30. staraniem ówczesnych właścicieli naszej uczelni, Akademii Handlowej.
Wróćmy jeszcze do tematu wspo-mnianej nowelizacji. Wprowadza ona również odpłatność za studiowa-nie drugiego kierunku. Na Uniwer-sytecie Ekonomicznym sporo osób studiuje dwa kierunki na raz. Jak wejście w życie nowelizacji wpłynie na funkcjonowanie uczelni?
Jestem zaskoczony sposobem po-traktowania tego tematu przez media. W momencie, gdy uchwalono usta-wę, tytuły prasowe głosiły, że studia w Polsce będą płatne. Nieporozumie-nie polega na tym, że po pierwsze stu-dia stacjonarne będą nadal bezpłatne i dla 10% najlepszych studentów drugi kierunek pozostaje bezpłatny. W od-niesieniu do naszej uczelni nie będzie to oznaczało żadnej rewolucji, bo na drugim kierunku wcale nie studiuje więcej, niż dopuszczane przez Ustawę
10%. Myślę, że trzeba zmierzać raczej nie w kierunku dalszego szatkowania specjalności studiów, a raczej w kie-runku tworzenia interdyscyplinarnych profili kształcenia, takich, które by obejmowały szerszy zakres nie pomi-jając zainteresowań studentów i pra-codawców. Studiowanie wielokierun-kowe słusznie, moim zdaniem, zostało ograniczone do tych 10% studentów, którzy rzeczywiście swoimi wynika-mi dowodzą, że chodzi im faktycznie o zdobywanie wiedzy, a nie jedynie o przedłużanie okresu studiów.
Ogólnie rzecz biorąc, jest to w isto-cie zmiana mało ważna z punktu wi-dzenia jakości kształcenia, a wprowa-dza ona pewien porządek, bo przy tej okazji, nareszcie powstanie centralna baza osób studiujących w Polsce i do-wiemy się, ilu my naprawdę mamy studentów. W tej chwili nikt tego nie prowadzi i zdarzali się tacy „artyści”, którzy zdążyli się zapisać na kilkana-ście kierunków równocześnie. Teraz nareszcie będziemy mieli jasność, kto i gdzie w Polsce studiuje za pieniądze podatników.
9
r o z m o w a z c h a r a k t e r e m
Poza sprawowaniem funkcji rek-tora specjalizuje się Pan Profesor w marketingu. Czy trudne jest kre-owanie wizerunku Uniwersytetu i jego promocja? Jak to wygląda od strony rektora?
Obejmując tę funkcję ma się oka-zję spojrzeć na pewne sprawy o któ-rych się mówi na zajęciach od strony praktycznej. Wizerunek uczelni to jest coś wybitnie długodystansowego. We współczesnym świecie przy obecnym rozwoju środków komunikacji, wykre-owanie nowej marki nie jest proble-mem. Wręcz istnieją takie teorie, które wskazują na to, że nie należy „rozcią-gać” marek, bo one wtedy tracą swo-ją wyrazistość, tylko trzeba tworzyć nową markę, ostro w chodzić w rynek. To nie dotyczy uczelni. Marka uczel-ni to jest sprawa na pokolenia, dlatego cieszymy się wprawdzie, że staliśmy się Uniwersytetem, ale mamy pełną świadomość, że dalej jesteśmy również tą Akademią, która wypuściła najlicz-niejszą rzeszę absolwentów, bo to ci absolwenci budują wizerunek uczelni. Oczywiście, gdy my mówimy o samej działalności dydaktycznej, to najlep-szym dowodem skuteczności działania
uczelni jest to, że rodzice zachęcają swoje dzieci, wnuki, że warto tu stu-diować. Oprócz tego, każda uczelnia musi dbać o swój wizerunek nauko-wy, ale to jest zupełnie inna sprawa. Samej twórczości nic nie zastąpi – au-tentycznej pracy badawczej ludzi tutaj pracujących. Dodatkowo opracowania naukowe są produktami. Trzeba umieć je sprzedać, trzeba umieć je rozprowa-dzać poprzez specyficzne dla rynku naukowego kanały dystrybucji i dzia-łania promocyjne, bo to są nie tylko publikacje, ale także udziały w konfe-rencjach międzynarodowych, wyniki badań naukowych, współpraca mię-dzynarodowa, a także zastosowania, a więc rekomendacje pochodzące ze sfer praktyczno-przemysłowych. Pra-cownicy uczelni na co dzień budują jej wizerunek, bo tak się to dzieje, że ob-raz uczelni, jaki wyniosą absolwenci powstaje na zajęciach, ale także przez sposób traktowania studenta w dzie-kanacie czy innych miejscach Uniwer-sytetu. Możemy nie wiem ile wydać na chwalenie się, jacy jesteśmy wspaniali, ale jeśli tego nie potwierdza rzeczywi-stość, to są to wyrzucone pieniądze.
Groziło nam, że za chwi-lę wysypią się wokół nas liczne akademie i my będziemy na tym samym poziomie, więc musie-liśmy starać się spełnić kryte uprawniające do posługiwania się nazwą „uniwersytet”
Uważa Pan Rektor, że zmiana nazwy z Akademii na Uniwersytet była niepotrzebna?
Nie, była potrzebna! Ta zmiana była pewną koniecznością, wynika-jącą ze zmian legislacyjnych, tak jak wszystkie poprzednie zmiany nazwy – nie z naszej inicjatywy z Akademii Handlowej staliśmy się Wyższą Szko-łą Ekonomiczną, tylko to była decyzja administracyjna. Później, w latach 70. przemianowano Wyższą Szkołę Eko-nomiczną w trybie administracyjnym na Akademię Ekonomiczną. Teraz wprawdzie nie było trybu administra-cyjnego przy nadawaniu nazwy, trze-ba było o to się starać i udowodnić, że się na to zasługuje, ale zliberalizo-wano ustawowo warunki uzyskania nazwy „akademia”. Groziło nam, że za chwilę wysypią się wokół nas licz-ne akademie i my będziemy na tym samym poziomie, więc musieliśmy starać się spełnić te kryteria, które uprawniały do posługiwania się na-zwą „uniwersytet” i to się nam udało. Dlatego to była swego rodzaju uciecz-ka do przodu, a nie jedynie próżność, że koniecznie chcemy być uniwersyte-tem. Sama nazwa uniwersytet zakłada uniwersalność a przymiotnikowy uni-wersytet jest pewnym kompromisem pomiędzy właśnie istotą tej nazwy a rzeczywistością, która wymaga jed-nak, żeby uczelnia była w pewien spo-sób sprofilowana.
Dziękuję za rozmowę.
fot.
Arc
hiw
um U
EK
10 TRYBY nr 6/2011
w t r y b a c h h i s t o r i i
MarTa czarny
Wakacje to czas dłuższych i krót-szych podróży. Wakacyjną wyprawę warto rozpocząć od okolic Krakowa. Nie tylko miasto królów, w którym przebywamy dysponuje wspaniały-mi budynkami i zapierającymi dech w piersiach murami, ale również wiele południowych miasteczek ma w swo-ich granicach potężne historycznych budowle. Dlatego też w tym numerze „Trybów” dział historyczny postano-wił stworzyć dla was zamkową trasę wycieczki po górskiej części Polski zgodnie z przysłowiem „Cudze chwa-licie, swego nie znacie”.
Na skraju urwiskaWędrówkę zaczynamy od Zamku
na Pieskowej Skale, niedaleko Krako-wa. Pierwsze wzmianki o tworzeniu budowli na skalnym cyplu wcinają-cym się w dolinę Prądnika, zwanym Dorotką, pochodzą z 1315 r. Muro-waną warownię wzniósł tu Kazimierz Wielki. Stała sie ona częścią systemu obronnego zwanego Orlimi Gniazda-mi. System ten dostał się w ręce Piotra Szafrańca dzięki samemu Ludwikowi Andegaweńskiemu, jako rekompen-sata za pełnioną służbę wojskową. W XV w. na dawnym podzamczu Szafrańcowie dobudowali do starej warowni zamek z wieżą. Przebudo-wa rezydencji w stylu renesansowym, rozpoczęta przez Hieronima Szafrańca w 1542 r., została ukończona po po-nad 30 latach przez jego stryjecznego brata Stanisława. Pieskowa Skała była trudną do zdobycia fortecą – z trzech stron mury dochodziły do krawędzi urwiska. Trzykrotnie niszczyły bu-dowlę potężne pożary: w 1718, 1850 i 1863 r. podczas walk toczonych przez powstańców czy oddział Mariana Lan-giewicza. Mimo tych nieszczęsnych
Śladami zamożnych przodków
wypadków zamek do dziś prezentuje się imponująco.
Księżniczka z DunajcaTrochę bardziej na południu
w 1330 r. węgierski ród Berzevicsych wzniósł na innej wysokiej skale (566 m n.p.m.) niedostępny zamek rycerski, zwany Dunajcem. Był on strażnicą na szlaku z Polski na Węgry. W roku 1470 przeszedł w ręce Emeryka Zapolyi, który do starego zamku górnego dobu-dował część dolną, mury obwodowe, baszty oraz pomieszczenia mieszkal-ne. Twierdzę kupił w 1589 r. Jerzy Ho-rvath, który przekształcił ją we wspa-niałą renesansową rezydencję. Mowa tu oczywiście o ogromnym Zamku w Niedzicy. Turystów w okolice Du-najca przyciąga nie tylko malowniczy krajobraz czy możliwość odbycia rej-su statkiem, ale również stara legenda o inkaskiej księżniczce Uminie. Choć-by ze względu na ten piękny peruwiań-ski akcent warto udać się w Pieniny.
Wieża bez wyjściaKolejna godną uwagi budowlą
w okolicach stolicy małopolski jest zamek w Lipowcu. Podobnie jak inne polskie budynki tego typu, również i ten zamek padł ofiarą niszczyciel-skiego najazdu Szwedów w 1656 r. Odbudował go w roku 1732 biskup
Szaniawski. Wieżę w Zamku wznie-siono prawdopodobnie około roku 1295. Więźniowie wtrąceni do lochu pod wieżą nie mieli szans ucieczki. Pod koniec XVIII w. warownia służyła jako miejsce odosobnienia i rekolekcji dla niesfornych księży. Nie pełniła już funkcji więzienia. Duchowni „skazani na Lipowiec” przebywali tu najwyżej parę miesięcy. Jeszcze pod koniec XIX w., mimo wielkiego pożaru w 1800 r., zamek prezentował się dość oka-zale. Ostatni mieszkańcy opuścili go w 1849.
Malownicza rezydencjaZamek rycerski w Dębnie koło Tar-
nowa wzniesiony został w latach 1470- 1480 przez kasztelana krakowskiego i kanclerza wielkiego koronnego, Ja-kuba Dębińskiego. Kamienne funda-menty, grube ściany z cegły, ozdobne wykusze i przestronne pomieszcze-nia czyniły z późnogotyckiej budowli wygodną rezydencję możnego rodu i świetny punkt obronny na wypadek wojny. Nad portalem wejściowym do zamku widnieje herb Tarłów – topór oraz data 1722. Po wygaśnięciu mę-skiej linii rodu Dębno znalazło się – na mocy małżeńskiego kontraktu – w rę-kach Lanckorońskich. Zamek w Dęb-nie przyciąga uwagę nie tylko z po-wodu legendy o zamurowanej pannie, ale również swoja urodą. Wspaniałe późnogotyckie wykusze szkicował sam Matejko, goszczący tu za czasów Jastrzębskich, ostatnich właścicieli re-zydencji.
fot.
Kata
rzyn
a C
ieśli
k
11
p r o f a m i l y
Iwona Koprowska – z wykształce-nia biolog, pracuje w PORADNI ecolife w Krakowie, realizuje się tutaj w pracy z rodzicami, szczególnie tymi przyszłymi, jest instruktorem Creighton Model System – podstawowego narzędzia naprotechnologii. Szkoli małżeń-stwa z problemami z płodnością, przygotowując je do leczenia metodą naprotechnologii. Jest również certyfikowanym doradcą laktacyjnym, prowadzi warsztaty o karmieniu piersią dla rodziców oczekujących narodzin dziecka, jak i dla kobiet, które już karmią. Wiele lat współtworzyła i aktywizowała lokalne społeczności rodziców z małymi dziećmi przy Ogródku dla Matki i Dziecka. Prywatnie żona oraz mama Izy i Marysi.
rozMawiała MaGdalena GuziaK-nowaK
Naprotechnologia jest przedsta-wiana jako nadzieja dla małżeństw pragnących dziecka.
– Pojawienie się naprotechnolo-gii dało parom małżeńskim etyczną i efektywną metodę leczenia proble-mów z płodnością . Dotychczas parom mającym problemy z poczęciem dziec-ka lekarze proponowali in vitro. Poza nim i adopcją nie było innej szansy na doczekanie się upragnionego dziecka. Teraz jest większa szansa na szczegó-łową diagnozę i dużo skuteczniejsze leczenie.
Na czym polega zasadnicza róż-nica między naprotechnologią a pro-cedurą in vitro?
– Różnica jest diametralna. Na-protechnologia to diagnoza i leczenie.
Nowa jakość leczenia niepłodności
Natomiast in vitro nie jest metodą le-czenia, a jedynie doprowadzeniem do poczęcia dziecka z ominięciem przy-czyny niepłodności. Jeśli para małżeń-ska ma problem z płodnością i uda się do lekarza naprotechnologa, to szuka on przyczyny, prowadzi leczenie, po którym w sposób naturalny i bez jego ingerencji dochodzi do poczęcia dziec-ka. Metody leczenia w naprotechnolo-gii nie niosą ze sobą żadnego ryzyka zdrowotnego, które występują, kiedy para decyduje się na in vitro.
Inną ich zaletą jest również to, że wykorzystuje ona potencjał pacjen-ta do działania. Kiedy człowiek jest chory, idzie do lekarza, który stawia diagnozę i kieruje na leczenie. Jed-nak pacjent jest w tym dość bierny. Naprotechnologia kładzie nacisk na zaangażowanie żony i męża w proces diagnozy i leczenia. Czują oni część odpowiedzialności po swojej stronie – od sposobu prowadzenia obserwacji, skrupulatności zapisów może zależeć owocność współpracy. Ogromne zna-czenie ma precyzja wyznaczania przez małżeństwo dni, w których kobieta zgłosi się na badania poziomu proge-steronu – wpływa to na wyniki.
Ta metoda nie jest dla osób, które chcą zapłacić i mieć problem z głowy, które idą przez życie według określo-nego schematu: najpierw szkoła, po-tem praca i dziecko, ale tak naprawdę nie angażują się w to, co robią.
Czy jest możliwe, że parze, w przypadku której in vitro okazało się nieskuteczne pomoże naprotech-nologia?
– Oczywiście, znane i opisane są przypadki szczęśliwych rozwiązań u par, które wcześniej bezskutecznie poddawały się sztucznemu zapłodnie-niu.
Czy naprotechnologię można na-zwać dziedziną nauki?
– Tak, jest dyscypliną nauk me-dycznych.
Dlaczego ta nowa dziedzina na-
uki budzi sprzeciw zwolenników in vitro, skoro obydwie metody z zało-żenia mają ten sam cel – pomoc pa-rom, które pragną mieć dziecko?
– Nie umiem jednoznacznie od-powiedzieć na to pytanie. Myślę, że powodów jest wiele. Jednym z nich może być obawa konkurencji. Teraz, gdy mamy szansę na skuteczniejsze leczenie metodą nieinwazyjną i przy-jazną kobiecie, zwolennicy mogą czuć zagrożenie. Myślę jednak, że nie grozi tym lekarzom „zagłada”, ponieważ nie wszyscy zdecydują się na naprotechno-logię. Co prawda nie ma przeciwska-zań do jej stosowania, ale problemem może być, gdy ktoś z góry zakłada, że naturalne metody są nieskuteczne, nie chce się ich uczyć, współpracować z instruktorem i lekarzem, a chce mieć dziecko już, od razu, bez dużego wy-siłku. Wtedy nauka Modelu Creighto-na, która wymaga czasu, dyscypliny i zaangażowania, nie ma sensu.
Nie spotyka się Pani z oskarże-niami o szarlatanerię i wierzenie w zabobony?
– W artykułach prasowych oczy-wiście. Osobiście nie spotkałam się jeszcze z taką krytyką. Wiem, że nie-którzy mówią, że tylko się modlimy, że bazujemy na starych metodach. Są to zupełnie bezpodstawne zarzuty. Istotnie, osoby zajmujące się obecnie naprotechnologią to osoby wierzące. Mam nadzieję, że modlą się o sukces swoich par, niekoniecznie w czasie spotkań z nimi. Co do „starych metod”, to trzeba zaznaczyć, że Model Creigh-tona bazuje na najnowocześniejszych metodach leczenia, a metoda obser-wacji powstała 30 lat temu w oparciu o metodę Billingsów.
Idąc do lekarza naprotechnologa mamy pewność, że używane przez niego metody są etyczne, bezpiecz-ne i sprawdzone. Diagnozę stawia się w ciągu 3-6 miesięcy, a podjęte le-czenie ma trwać najdłużej 1,5 roku. W razie braku poprawy stanu zdrowia, parze proponuje się adopcję.
12 TRYBY nr 6/2011
informacje również powinny być odnotowywane. W momencie, gdy następuje wzrost temperatury, mo-żemy być z reguły pewni, że trzeci dzień (licząc od tzw. szczytu obja-wu śluzu) regularnie utrzymującej się wyższej temperatury jest ostat-nim dniem płodnym. Do momentu następnej miesiączki, kobieta prze-chodzi okres bezwzględnej niepłod-ności (żadna kobieta na świecie nie zaszła w tym czasie w ciążę!).
Dobrym, aczkolwiek wymagającym wiedzy i ćwiczeń sposobem określe-nia dni odpowiednich do poczęcia dziecka, jest obserwacja śluzu, gdyż
p r o f a m i l y
Cały czas mowa o obserwacji. Gdzie zatem w naprotechnologii jest technologia?
– Przez technologię rozumiemy tutaj wykorzystanie tego, co daje na-tura. Trudno na język polski przetłu-maczyć angielskie naprotechnology. Można by powiedzieć, że to po prostu nowoczesna technologia używana do ekologicznej prokreacji i w oparciu o dokładne rozeznanie naturalnych procesów w organizmie kobiety.
Na koniec pytanie z cyklu co było pierwsze: jajko czy kura? Czy naj-pierw pojawiła się naprotechnologia a potem poparcie Kościoła dla niej jako etycznej dziedziny medycyny, czy została ona stworzona, bo Ko-ściół nie miał alternatywy dla in vi-tro?
– Naprotechnologia nie powstała „na zamówienie” Kościoła, ale dla ko-biet, małżeństw a także lekarzy, którzy chcą ofiarować moralną pomoc. Pod-czas lektury Humane vitae w głowie twórcy metody, dra Hilgersa, pojawiła się myśl o stworzeniu procedury lecze-nia, która będzie etyczna, zgodna z na-ukami Kościoła. Już w trakcie badań naukowych nad stworzeniem systemu Kościół wyraził swoje poparcie
Dziękuję za rozmowę.
NPR – Naturalnie Pewnie Rodzinnie
NPR to prorodzinny i ekologiczny (nieingerujący środkami chemiczny-mi) sposób dla świadomie i celowo planujących rodzicielstwo.
diana drobniaK, Karolina MazurKiewicz, PrzeMysław radzyńsKi
Fakty i mity o NPR-zeJestem katoliczką, ale nie podoba
mi się utożsamianie NPR-u z Kościo-łem. Prawda jest taka, że ludzie nie znają NPR i nie wiedzą o jego skutecz-ności. Dlatego uważają, że jeśli ktoś stosuje NPR to jest na pewno „nawie-dzonym katolikiem” i będzie miał 15 dzieci, przez co skończy pod mostem. Bardzo mi to nie odpowiada. Zarów-no ten mit, jak i wszystkie inne wokół NPR. A prawda jest taka, że gdyby Ko-ściół nie „uczył” NPR-u to niewiele by-śmy o nim wiedziały... Bo nawet teraz, gdy stają się coraz powszechniejsze, wszelkie info na ich temat można zna-leźć głównie na stronach związanych z Kościołem... ale to wynika z tego, że z NPR-u nikt nie ma korzyści material-
nych... – pisze użytkowniczka forum internetowego 28dni.pl podpisująca się nickiem „kwiatuszek”. Powyższa wy-powiedź przywołuje dwa największe mity na temat naturalnego planowania rodziny (NPR). Po pierwsze, że to ko-ścielna „antykoncepcja”. Po drugie, że w ogóle nieskuteczne.
Mit nr 1Genezy pierwszego błędu można
szukać w zaangażowaniu papiestwa (od pontyfikatu Pawła VI) w promo-cję „zasad moralnych w dziedzinie przekazywania życia ludzkiego”. W encyklice przypomniano o po-dwójnej funkcji stosunku małżeńskie-go – jedności i rodzicielstwa; żadna z nich nie jest pierwsza czy ważniej-sza – obie są tak samo istotne i zawsze winny być realizowane równocześnie na znak wzajemnej małżeńskiej miło-ści. Nie oznacza to natomiast, że każdy stosunek seksualny ma kończyć się po-częciem dziecka. Paweł VI pisze tak-że o świadomym rodzicielstwie, które zakłada poznanie procesów biologicz-nych kierujących życiem ludzkim a także konieczność opanowywania
Metoda objawowo-ter-miczna prof. Rötzera
Prowadzenie domowych badań nad swoją płodnością polega na codziennym mierzeniu temperatury ciała (ważne, by mierzona ona była rano, zaraz po przebudzeniu, o sta-łej porze, tym samym termometrem oraz w tym samym miejscu, czyli np. pod językiem lub w pochwie). Każdą wartość należy nanieść na kartę obserwacji cyklu. Parę razy dziennie, a szczególnie wieczorem, należy prowadzić obserwacje kon-systencji i koloru śluzu z pochwy, a także badać szyjkę macicy. Te
jego optymalna jakość jest jednym z kluczowych czynników (obok obecności komórki jajowej i plemni-ka) prowadzących do zapłodnienia. Podczas dni płodnych śluz może być przeźroczysty, ciągliwy, szklisty lub płynny. Podczas pozostałych jest mętny, białawy, żółtawy lub po pro-stu nie występuje.
Na podstawie regularnej obserwa-cji swoich cykli miesięcznych każda kobieta może wyznaczyć najbar-dziej prawdopodobny czas owula-cji. Dzięki temu można też, precy-zyjniej niż ginekolog, samodzielnie wyliczyć termin porodu.
13
p r o f a m i l y
„wrodzonych popędów i namiętności”. Poza tym istnieje diametralna różni-ca między NPR-em a antykoncepcją. Łacińskie „anti conceptio” znaczy tyle, co „przeciw poczęciu”. Natomiast NPR z samego założenia jest meto-dą, która ma służyć poczęciu nowego życia lub odłożyć je w czasie (np. ze względu na warunki fizyczne czy psy-chiczne małżonków albo okoliczności zewnętrzne). Głównym jej zadaniem jest wykorzystanie naturalnych me-chanizmów organizmu, aby powołać do życia nową istotę. Nawet u zdrowej kobiety zapłodnienie może być proble-mem, ponieważ „w jednym cyklu mie-siączkowym kobieta może zajść w cią-żę zaledwie w jednym dniu, w którym odbywa się jajeczkowanie” – pisze lek. med. Elżbieta Wójcik. Z NPR-em wią-że się kilka metod leczenia niepłodno-ści, monitorowania zdrowia kobiety oraz w pełni kontrolowanego zapłod-nienia.
Mit nr 2Drugi mit wynika z faktu, że spo-
ra część społeczeństwa kojarzy NPR z prowadzeniem kalendarzyka. Błąd, proszę państwa! Kalendarzyk, zwa-ny fachowo metodą Ogino-Knausa, opiera się tylko na próbie określenia momentu owulacji i na jej podstawie wyliczenia dni niepłodnych. Wystar-czy niewielka nieregularność cyklu miesięcznego, aby wszystkie kalkula-cje okazały się błędne. Stosować dziś „kalendarzyk” (złośliwie nazywany „ruletką watykańską”) to jakby na no-
woczesną autostradę wyjechać starym gratem.
Współczesne odpowiedzialne ro-dzicielstwo jest mocno związane z na-zwiskiem prof. Rötzera, twórcy metody objawowo-termicznej. Według wskaź-nika Paerla (indeksu skuteczności spo-sobów zapobiegania ciąży), jest jedną z najbardziej efektywnych metod.
Wystarczy termometr i kartka papieru
Prof. Josef Rötzer, austriacki le-karz, zintegrował dwa najważniejsze czynniki, czyli temperaturę i kobiecy śluz, a także dołączył badanie szyj-ki macicy. Współpracował z żoną, by opracować swoją własną metodę roz-poznawania płodności. Pionierski po-mysł spisał w latach 70. na podstawie 400 tys. wykresów cykli przysłanych przez kobiety.
Jego metoda polega na badaniu jakości wydzieliny z pochwy oraz co-dziennym pomiarze temperatury ciała za pomocą specjalnego termometru (w tej dziedzinie technologia poszła bardzo do przodu i na rynku mamy mnóstwo urządzeń, które same in-terpretują wynik, a co za tym idzie wyznaczają dokładnie dni płodne
i niepłodne). Podstawowy przybornik potrzebny przy stosowaniu metody Rötzera to: termometr, który mierzy z dokładnością do 0,01 °C i karta ob-serwacji (można ją zrobić samemu bądź pobrać ze strony www.iner.pl – Instytutu Naturalnego Planowania Ro-dziny wg metody prof. J. Rötzera).
Warto zacząć ją stosować jak naj-wcześniej, ponieważ jeżeli znamy swoje ciało bardzo dobrze, to w mał-żeństwie nie popełnimy błędu nad-interpretacji. Przekonuje do tego Ka-rolina Król, studentka Politechniki Krakowskiej: – Stosuję metodę obja-wowo-termiczną prof. Rötzera od 14 miesięcy. Półtora roku temu poznałam miłość swojego życia i za rok bierzemy ślub. Oczywiście ze współżyciem cze-kamy do ślubu, ale chcę wejść w zwią-zek małżeński już z pewną wiedzą o NPR-ze.
Co dwie głowy, to nie jednaJak zawsze początki bywają trudne,
ale nie ma się co zrażać. – Z racji tego, że zaczęłam prowadzić obserwacje nie będąc jeszcze żoną, to nie stresowałam się bardzo, gdy coś mi umknęło lub było nie tak. Wiedziałam, że dopiero się uczę i miałam na to stosowny czas. Czytałam książki dotyczące NPR--u, żeby wiedzieć jak poprawnie pro-wadzić obserwacje i jak prawidłowo nanosić notatki w karcie obserwacji. Bardzo pomógł mi też kurs NPR-u, który odbyłam razem z narzeczonym – przekonuje Maria, młoda mężatka – Ważna jest również rola męża. Po pierwsze , żeby kobieta czuła się rozu-miana i wspierana. Aby małżonkowie wspólnie rozgrywali tę sferę życia, jaką jest płodność, razem podejmowali decyzje i ponosili ich konsekwencje. A po drugie, ze względów praktycz-nych, ponieważ mężczyźni często bar-
KONKURS: Jeżeli chcesz wiedzieć więcej o metodzie Rötzera polecamy ci książkę lek. med. Elżbiety Wójcik „Naturalne planowanie rodziny” wydawnictwa Rubikon. Można ją także wygrać w naszym konkursie. Wystarczy odpowiedzieć na pytanie: „Dla-czego warto wybrać NPR?” Odpowiedzi prosimy przesyłać na adres [email protected] do końca czerwca. Czeka na Was 6 książek!
fot.
Mar
cin
Now
ak
14 TRYBY nr 6/2011
p r o f a m i l y
dzo dobrze radzą sobie z interpretacją obserwacji. Mój mąż jeszcze w czasie narzeczeństwa zapoznał się zasada-mi metody i muszę przyznać, że jest bardzo dobrze zorientowany. To dla mnie niezwykle ważne, że mam w nim wsparcie także w tej dziedzinie – do-daje Maria.
Kiedy całus smakuje lepiejPrzykład Marii pokazuje, że NPR
jest dobrym budulcem w relacjach małżeńskich. Metoda Rötzera wiąże się z codziennym wypełnianiem karty obserwacji, zatem nic nie stoi na prze-szkodzie, by oddać to odpowiedzialne zadanie inżynierskiemu męskiemu umysłowi. Nie dość, że zaangażuje się w obserwacje, to jeszcze poczuje się ważny. Jego pomoc jest istotna dla ko-
biety, która potrzebuje wsparcia przy nauce jak i w późniejszym etapie sto-sowania. Jak zawsze robienie czegoś wspólnie łączy, a nie dzieli.
Wśród małżeństw stosujących NPR i antykoncepcję przeprowadzono badania. Polegały na wybraniu z 300 przymiotników określających swojego współmałżonka tych, które najbardziej odpowiadają jego cechom charakteru. Pary stosujące NPR zaznaczały ich więcej i o znaczeniu bardziej pozytyw-nym i ciepłym niż ludzie, którzy stosu-ją antykoncepcję (oni wybierali co naj-wyżej 7 określeń). Co z tego wynika? Przy stosowaniu NPR-u małżonkowie są sobie bardziej bliscy, gdyż wymaga to od nich chwilowej wstrzemięźliwo-ści i „każe im na siebie czekać”. To podobnie jak z pierwszą gwiazdką: im
Najbliższe spotkanie z instruktorem NPR-u odbędzie się we wtorek 28 czerwca o godz. 16 w biurze KSM przy ul. Wiślnej 12/7 (II piętro, drzwi po prawej). W „programie” powtórka z biologii i szczegółowa prezentacja metody Rötzera. Liczba miejsc ograniczona. Udział bezpłatny. Szczegóły na www.krakow.ksm.org.pl. Zapraszamy gorąco!
dłużej na coś czekamy, tym bardziej jesteśmy podnieceni. Poza tym pod-czas dni płodnych u kobiet ślina jest słodsza niż zwykle i chętniej się wtedy całują!
Jeśli nie wiadomo o co cho-dzi…
Naturalne planowanie rodziny nie jest promowane w mediach ani w świe-cie lekarskim, ponieważ nie przynosi korzyści materialnych firmom farma-ceutycznym. Właściwie wysoka sku-teczność metod naturalnych spędza im sen z powiek. I słusznie – jeżeli kobieta może wybrać między chemią w pigułkach, a nieinwazyjną naturalną metodą można mieć nadzieję, że wy-bierze to drugie. Korzyści płynących z NPR-u jest co niemiara – można się o tym przekonać na szkoleniach, które od niedawna odbywają się w siedzibie Katolickiego Stowarzyszenie Młodzie-ży przy ul. Wiślnej 12/7. Prowadzi je instruktor metody Rötzera. Zapra-szamy was serdecznie. Szczegóły na www.ksm.krakow.org.pl.
Inżynieria zbawienia to projekt skierowany do studentów krakow-skich uczelni. Postanowiliśmy przerwać studencką monotonię. Studencie! Rozwiń ducha!
Cykl czterech spotkań: na Politechnice Krakowskiej, Akademii Górniczo-Hutniczej, Uniwersytecie Rolniczym oraz Uniwersyte-cie Ekonomicznym rozpocznie się już 16 czerwca. Zapraszamy do klubu „Kwadrat” na Czyżynach wszystkich zainteresowa-nych konstrukcją nieba! Naszymi prelegrntami będą prof. zw. dr hab. inż. Kazimierz Flaga – wybitny inżynier i wieloletni rek-tor Politechniki Krakowskiej (www.krakow.zmrp.pl/PDF/KFlaga.pdf) oraz ks. Wojciech Węgrzyniak – doktor nauk biblijnych, wykładowca, rekolekcjonista, mocno związany ze studentami (www.wegrzyniak.com).
W programie spotkania, które odbędzie się pod hasłem: „Biblia-CAD, czyli o architekturze nieba” znalazł się także nietypowy konkurs.
Zapraszamy nie tylko studentów Politechniki! Projekt zrealizowano przy wsparciu finansowym Województwa Małopolskiego
14 TRYBY nr 6/2011
Inżynieria zbawienia 16 czerwca 2011 godzina 18.00 Klub „Kwadrat”
15
m e d i a p o d l u p ą
A p o l l o G e t y k
Sezon ogórkowy, czyli medialna mizeria aGnieszKa całeK
Student wyczekuje wakacji, ni-czym kania dżdżu. Po trudach egzami-nów i zaliczeń wreszcie może wrócić od świata żywych, odpocząć i spraw-dzić, co się dzieje w wielkim świecie. A tymczasem w mediach i kulturze za-czyna się sezon ogórkowy.
Brać studencka ledwo przypomi-na sobie, jak wygląda życie bez sesji, a wszystkie media bez specjalnego ociągania zaczynają wakacje. Telewi-zja nie emituje już nic nowego. Zaczyna się okres powtórek. Jeśli kogoś ominął trzy lub – nie daj Boże – czterocyfrowy odcinek ukochanego serialu jest szansa to nadrobić. Do radia wkrada się letnia
ramówka, pozbawiona ulubionych pre-zenterów i audycji. A co w gazetach? Te, które się bardziej szanują po prostu piszą o lekkich tematach. Natomiast te mniej przyzwoite chętnie zaserwują nam robione z głębi krzaków zdjęcia znanego polityka w kąpielówkach na kocyku z Kubusiem Puchatkiem lub powiedzmy lądowanie kosmitów na ściernisku w Koziej Wólce. Może to marne wiadomości, ale z pewnością jest to jakiś sposób na przetrwanie me-diów w wakacyjnym czasie. W końcu nie można ich winić, że nie ma za bar-dzo o czym robić błyskotliwych mate-riałów dziennikarskich. Ot, po prostu taka pora, politycy i urzędnicy na urlo-pach, szkoły i uczelnie pozamykane na
głucho. Nawet w artystycznym świecie jest spokój, na dobry teatr liczyć nie można, a w kinie też coś dobrego się trafia raczej sporadycznie.
W zeszłe wakacje sezon ogórkowy – paradoksalnie – niestety w Polsce nie wystąpił, a przynajmniej nie w me-diach. Najpierw mieliśmy powodzie, a potem trwającą wiele tygodni walkę o krzyż na Krakowskim Przedmieściu. Dlatego w tym roku, wszystkim czy-telnikom i sobie również życzę praw-dziwej informacyjnej posuchy, tekstów o tym, gdzie kto spędza wakacje i re-portaży o tym, w której wiosce wy-hodowano najdorodniejsze ziemniaki. Jeśli jednak ta tematyka się nieco znu-dzi, proponuję zajrzeć do mediów spo-łecznościowych. Na swoich znajomych zawsze można liczyć. Jeśli znajdą coś ciekawego, to z pewnością zechcą się podzielić, gwarantując nam przy tym różnorodność formy i treści.
Czy teoria ewolucji wyklucza chrześcijańską naukę o stworzeniu?
PrzeMysław radzyńsKi
Po pierwsze ewolucjonizm jest teo-rią. A to oznacza logiczną strukturę zło-żoną zarówno z faktów, jak i hipotez.
Po drugie błędne jest utrzymywa-nie, że człowiek religijny nie może zgodzić się na potwierdzenie przy-padkowości świata. Dzieło Stworzenia to kompozycja praw przyrody, które działają także na zasadzie przypadku.
Po trzecie kreacjonizm „nauko-wy” nie jest poglądem Kościoła. Te twierdzenia są trudne do pogodzenia zarówno ze współczesnymi naukami przyrodniczymi, jak i aktualnymi ba-daniami biblijnymi. Opis stworzenia zanotowany na początku Księgi Ro-dzaju to opowiadanie mitologiczne.
Człowiek wierzący nie może czerpać z niego wiedzy naukowej, ale powi-nien odczytywać prawdę religijną. Au-tor biblijny nie relacjonuje początków powstawania świata – nikt tego nie ob-serwował. Pisma Świętego nie może-my odczytywać wyłącznie literalnie; wiedzieli o tym Ojcowie Kościoła – Orygenes w III w. wypracował zasady interpretacji Biblii oparte na alegorii.
Często przytaczanym argumen-tem, że 6-dniowy czas stwarzania to tylko obraz głębszego sensu, jest cho-ciażby fakt, że światło pojawiło się wcześniej niż jego źródło (świecące ciała niebieskie) a dni liczy się zanim powstało Słońce, które je wyznacza. Księga Rodzaju nie mówi jak świat zo-stał stworzony, ale przekazuje prawdę o Bogu Stwórcy. O sposobie rodzenia
się Wszechświata opowiadają nam teo-rie naukowe – w tym ewolucjonizm. Stanowisko Kościoła na omawiany temat można streścić w zdaniu: Ko-ściół ani nie przyjął, ani nie odrzucił teorii ewolucji. Jan Pawł II powiedział: „Nowe zdobycze nauki każą nam uznać, że teoria ewolucji jest czymś więcej niż hipotezą.”
Lekturą, którą warto w tej kwe-stii polecić jest kilkukrotnie wzna-wiana „Ewolucja i stworzenie” Erna-na McMullina. Z racji na niewielkie rozmiary i stosunkowo prosty język może to być dobra pozycja wyjściowa. Bardziej wymagającym i szukającym pogłębionej refleksji nad tymi proble-mami rekomenduję książki: „Dylema-ty ewolucji”, „Początek świata – Biblia a nauka” oraz „Bóg i ewolucja”.
16 TRYBY nr 6/2011
r o z m o w a z c h a r a k t e r e m
Walka o siebieO rodzinie, muzyce, wierze oraz walce o siebie z Pawłem Kukizem, polskim piosenkarzem, rozmawia Izabela J. Murzyn.
Czym dla Pana jest muzyka?– Oprócz rodziny wszystkim. Ge-
neralnie jest możliwością realizacji i duchowej, i finansowej. Zapewnie-niem sobie bytu i takiej frajdy emo-cjonalnej. Możliwością wyrzucenia z siebie emocji, udokumentowania i zaprezentowania ich. Jest też możli-wością prowokowania publicznej de-baty, czy myślenia na temat kwestii, które mnie intrygują.
Debata publiczna do muzyki nie pasuje...
– Dlaczego? Wielokrotnie miałem do czynienia z takimi sytuacjami, kiedy po prezentacji jakiejś z moich piosenek odbywała się na temat tekstu czy przekazu pewnej myśli, informacji dyskusja w mediach.
Jakie emocje przekazuje „17 września”?
– Jest to bardzo osobista piosenka. Jeden z moich dziadków, ojciec mo-jego ojca, został zamordowany przez sowietów na Brygidkach we Lwowie. Co prawda w 1941 r., to był czerwiec, ale mord był efektem wejścia wojsk so-wieckich 17 września do Polski, czyli
rozbioru Polski przez Niemców i So-wietów. Emocje jak najbardziej osobi-ste.
W utworze zwraca się Pan do Griszy, kim on jest?
– Nie chciałem, żeby ta piosenka była takim jakimś moim oskarżeniem czy wywlekaniem żali w kierunku oprawców. Próbowałem sobie wyobra-zić sytuację, że jestem na miejscu tego KGB-owca, tego NKW-udzisty. Ten tekst poprzedziła też rozmowa z moim ojcem, który jako dziecko polskiego policjanta był zesłany do Kazachstanu. Wrócił bodajże, w 1946 r. do Polski, na tzw. ziemie odzyskane. Pamiętam taką dyskusję, kiedy mówię: jak oni mogli nieprzytomni, pijani strzelać... jak to jest możliwe, że ta ziemia się ruszała, że oni przeżyli... Ojciec mi to bardzo plastycznie i dosłownie wytłumaczył. Po pierwsze: spróbuj nie pić w takiej sytuacji. Dostali rozkaz. Gdyby oni nie strzelali, to strzelanoby do nich. On nie usprawiedliwiał tych oprawców. Zresztą, pili, bo to mają w naturze. Druga sprawa to to, że zapijali swoje uczucia, emocje.
Usypiali sumienie...– Dokładnie tak. Wracając do py-
tania. Chciałem od tej strony podejść do tej kwestii. Zresztą mam w planie nagranie tej piosenki w języku rosyj-
skim. Nie wiem, kiedy to uczynię, ale bardzo bym chciał to zrobić. Potrzebu-ję tylko dobrego tłumaczenia. Po to, by utwór trafił również do Rosjan. Myślę, że bardziej do nich trafi niż nasze dy-plomatyczne noty, czy żądania. Jest po prostu ludzki.
Wielokrotnie w wywiadach od-nosi się Pan do swoich katolickich wartości. Czym jest wiara w Pana życiu?
– Chrześcijańskich, powiedział-bym ogólnie, mimo wszystko. Bardzo głęboko wierzę. Natomiast uważam, że przede wszystkim tradycja powodu-je, że jestem katolikiem a nie muzuł-maninem... Chociaż moi przodkowie w XII, XIV w. modlili się do Allaha, ponieważ „po mieczu” mam pocho-dzenie tatarskie. Czy podkreślam... Ja szczególnie nie epatuję swoją wiarą. Ja staram się tę wiarę realizować czynem, a nie słowem.
W jaki sposób?– Pomagać bliźniemu i służyć
drugiemu człowiekowi. Z tą miłością bywa różnie, bo czasem jestem tak po-irytowany postępowaniem bliźniego, że trudno jest reagować na nie z mi-łością.
Miłość to nie tylko emocje...– Nie jestem pamiętliwy, to na
Paweł Kukiz - polski piosenkarz i ak-tor. Założyciel i lider zespołu Piersi. W 2001 r. uczestniczył w muzycz-nym projekcie Yougoton, następnie w 2007 jego kontynuacji Yugopoli-sie. W 2003 nagrał płytę w duecie z Janem Borysewiczem. W 2005 r. wystąpił na Festiwalu Piosenki Za-czarowanej w Krakowie. W 2006 został Kawalerem Orderu Uśmiechu. W tym samym roku wziął udział w obchodach Narodowego Dnia Ży-cia. Razem z Markiem Horodniczym był gospodarzem programu Koniec końców w TVP1. Z żoną Małgorzatą wychowuje trzy córki.
17
r o z m o w a z c h a r a k t e r e m
pewno... Z wyjątkiem bolszewików, którzy są po prostu diabłem wcielo-nym. Jako katolik mam prawo, a na-wet obowiązek szatana niszczyć.
Jak szuka pan prawdy?– Empirycznie, czyli dotykalnie.
Muzyka w tym pomaga?– Muzyka w moim przypadku
jest wynikiem empirii, moich do-świadczeń życiowych i przejść. To nie są jakieś wymyślone sytuacje czy poszukiwania filozoficzne. Jest to ra-czej swego rodzaju dokument słow-no-muzyczny sytuacji, które miały kiedyś miejsce, które przeżyłem, któ-rych dotknąłem, które czuje. Trudno mówić, co to jest oparzenie, jak boli przytknięcie ręki do rozgrzanego że-laza, kiedy się tej ręki do żelaza nie przytknęło.
Bez sensu jest skakać w ogień tylko dlatego, żeby przekonać się, że ogień parzy...
– Nigdy nie wytłumaczy pani dziecku, że zapalona świeca parzy, dopóki dziecko nie będzie usiłowało zgasić tego ognia palcami.
Rodzina, czym dla Pana jest?– Podstawą. Podstawą wszystkie-
go. Sensem bytu doczesnego. Podsta-wą uczuciową, opoką, przedmiotem troski... Jestem z tą samą dziewczyną od blisko 30 lat. Mamy trójkę dzieci.
Co wnoszą dzieci w życie męż-czyzny?
– Podobno wychować jedną córkę jest trudniej niż trzech synów... Tak czytałem. Nie wiem, bo nie miałem syna, ale rzeczywiście jest to trudne. Tak jak powiedziałem wcześniej, ro-dzina to podstawa, niesie dużo rado-ści. Gdyby tak nie było, to bym jej nie zakładał.
Dlaczego sprzeciwia się Pan aborcji?
– Podobnie jak nie zgadzam się na to, by można było na ulicy zastrzelić
człowieka, bo mi przeszkadza wejść w danym momencie do sklepu, wyje-chać na wakacje albo przez niego mogę przytyć, mieć zmarszczki... To jest po prostu zabójstwo. Nie mam wątpliwo-ści, że od momentu połączenia plem-nika z jajem i zapłodnienia, mamy do czynienia z życiem, z człowiekiem. To nie jest postawa, która w moim przy-padku, pojawiła się w związku z dys-kusją, na ten temat. To nie jest też kwe-stia przejrzenia na oczy czy afirmacji jakiejś opcji. To nie wynika nawet z wyboru, to wynika z przeświadcze-nia, które we mnie jest od wielu lat. Na pewno od momentu, kiedy w wieku lat 12-13 na religii był prezentowany film „Niemy krzyk” i kiedy widziałem jak zachowuje się mały człowiek uciekają-cy przed szczypcami. Czuje, żyje, jest. Dla mnie jest to kwestia nie ulegająca wątpliwości, jest to życie w łonie mat-ki.
Rozmawia Pan o tym z córkami?– Nie miałem potrzeby, żeby o tym
rozmawiać. Myślę, że są pewne kwe-stie, które wynosi się z domu automa-tycznie. Tak jak ja z domu wyniosłem wrodzony antykomunizm i nie potrze-buję żadnych w tej chwili wykładów ani nauk, żeby to moje stanowisko uwiarygodniać. Po prostu wiem, że to jest zło, że to jest szatan, że to jest ciemna strona mocy. Podobnie jest z moim stosunkiem do kwestii, o któ-rej rozmawiamy. Dzieci wynoszą pew-ne rzeczy z domu, one wiedzą.
Co daje Panu siłę do działania, do pisania kolejnych tekstów, do poru-szania kolejnych problemów?
– Będę się upierał przy tej rodzinie cały czas, przy podwórku, przy empi-rii, przy doświadczeniach...
A nie jest tak, że się Pan buntuje? – Jeśli się buntuję, to buntuję się
przeciwko złu. A to, że jest go tak wie-le, to już nie moja zasługa. Mój bunt wynika z niezgody na zło, najnormal-niej w świecie. Ja nie jestem nonkon-formistą z urodzenia. To życie pisze
mi te piosenki. Ja je ubieram w słowo i melodie. Trudno nazwać buntem nie-zgodę. Czy pani uważa za buntownika człowieka, który w społeczeństwie, gdzie aborcja jest rzeczą normalną mówi: nie zgadzam się na aborcję. Czy to jest bunt?
Wtedy buntujemy się wobec tego co podsyła nam społeczeństwo, struktury prawne.
– No tak, ale jeżeli żyje pani w spo-łeczeństwie, w którym te struktury prawne są absurdalne, no to trudno się nie buntować. Trzeba być idiotą, żeby się z tym pogodzić albo człowiekiem słabym, konformistą. Bunt wynika z chęci czynienia dobra, naprawiania rzeczywistości.
Zabiera Pan też głos w kwestiach politycznych. W ostatnich wyborach prezydenckich poparł Pan Marka Jurka.
– Bo to porządny i dobry człowiek. Niestety, nie ma tej siły przebicia i ta-kiego zaplecza, jakie powinien mieć. Jest to człowiek, jeden z niewielu lu-dzi, gdzie wiem, czego mogę się po nim spodziewać, po prostu. Dlatego zagłosowałem na niego w wyborach prezydenckich. Powiem szczerze, nie ze względu na program, na afirmację taką absolutną i chęć powierzenia mu urzędu. Jest on jedyną osobą z prawi-cy, która ma zasady, która kieruje się tymi zasadami również w życiu i która tych zasad przestrzega. Uważam, że dobrze by zrobił, gdyby wokół siebie zebrał jeszcze parę osób młodszych i stworzył silną partię katolicko-na-rodową. Oczywiście, kiedy mówię katolicko-narodową to się wszystkim kojarzy z „hajlowaniem”. Nie, po pro-stu fajną, cichą partię katolicką, która dzięki pokorze będzie rosła w siłę. Na to jest potrzebny czas.
Młodzi nie chcą angażować się w politykę.
– Niech się nie angażują. Będą mieszkać w Irlandii.
W Irlandii nas nie chcą.
18 TRYBY nr 6/2011
h y d e p a r k
Miłość jak z filmu z sosem do grilla w tle… KaTarzyna cieśliK, MarTa czarny
Dwie dzielne redaktorki wyruszy-ły w miasto, aby dowiedzieć się, czym dla ludzi żyjących w Krako-wie jest… MIŁOŚĆ! A oto wasze odpowiedzi!
„Miłość dla mnie? Bezterminowy stan uniesienia emocjonalnego, na tle chemicznym, drastycznie nadwyręża-jący portfel. Coś, co się czuje patrząc na drugą połówkę.” Baru, 21 lat, Poli-technika Krakowska
„Moja żona mnie kocha, bo zawsze robi mi kanapki do pracy. Kocha mnie wtedy, gdy do niedzielnego rosołu do-kłada serce.” Mąż swojej Żony, 56 lat
A co do grilla? KaTarzyna cieśliK, MarTa czarny
Smaczku każdej potrawie dodaje mała drobnostka… Wakacje to czas grillowania, dlatego zdradzamy wam nasze pomysły na sosy do grilla:
Sos curry: Wymieszaj 3 łyżki majonezu z 3
łyżkami śmietany 18-procentowej. Dodaj do tego ok. pół łyżeczki curry. Posmakuj. Jeżeli sos nie będzie wy-starczająco słony, dodaj jeszcze trochę przyprawy. Sos idealnie nadaje się do skrzydełek z grilla.
Sos czosnkowy: Do szklanki śmietany lub jogurtu
naturalnego dodaj przeciśnięte przez praskę 4 ząbki czosnku, 4 łyżki ma-jonezu, szczyptę cukru, soli, oregano. Dokładnie wymieszaj. Na koniec do-daj 2 starte na tarce ogórki.
Dip wiosenny:5 łyżek majonezu połącz z 3 łyz-
kami śmietany. Trzy duże rzodkiewki zetrzyj na tarce. Ząbek czosnku prze-ciśnij przez praskę. Dodaj do majonezu razem z 2 łyżkami posiekanego szczy-piorku. Wymieszaj.
„Miłość to wzajemne zaufanie, szacunek, wierność i przywiązanie.” Kasia S., studentka matematyki
„Tym stanem, kiedy nie mogę od-dychać. Tym, że maluję usta czerwo-na szminką tylko z jednego powodu” Sola, 22 lata
„Uczuciem, którego nigdy nie prze-żyłam.” Doświadczona życiem, 55 lat
„Miłość jest cudem, którego szcze-re ludzkie oblicze zaznają tak napraw-dę nieliczni.” B, 21 lat
„Szczęściem, które rozpromienia szare dni nie można opisac słowami. Nie ma żadnej formy i kształtu. Miłość to iskierka nadziei na lepsze jutro.” Sylwitek, 21 lat
„Miłość jest wtedy, gdy chcesz obudzić się wcześniej, by mieć więcej czasu na myślenie o tej jedynej.” Mi-chał, 23 lata
– Trudno.
Jaki sens jest brać udział w po-lityce, której celem jest pijar sam w sobie, a nie konkretne działanie?
– To trzeba mówić: nienawidzę pija-ru, nie chcę pijaru. Trzeba o swoje wal-czyć. Ja też o swoje walczyłem i dzięki temu możemy siedzieć w tej chwili tu-taj, i nie przechodzą obok pani ZOMO--owcy. Stawia się wszystko na jakąś szalę i trzeba najnormalniej w świecie walczyć, być konsekwentnym w reali-zacji siebie, to jest podstawa. To po-winno wynikać wręcz z takiej miłości i z szacunku do samego siebie. To nie może być tak: co my mamy zrobić, jak nam nie chcą dać... weź sobie! To wszystko będzie za chwileczkę twoje, twoich kolegów, twoich koleżanek. To będzie wasze, moich dzieci. Ja oczywi-ście, że dzieciom zapewniam byt, ale generalnie...
Nie rozpieszcza Pan ich?– Ale też szczególnie nie zabra-
niam. Oczywiście, w ekstremalnych sytuacjach, gdyby np. chciała jechać na trzy dni do kolegi, no to w życiu, nie ma takiej opcji.
Stawia Pan na wolność?– Stawiam na to, że trzeba do-
tknąć świecy, żeby zobaczyć, że ona parzy. Nie uchronię dziecka przed wszystkim, ale powtarzam raz jeszcze: o swoje trzeba walczyć. Nie można być tylko biorcą, nie wolno tylko oczeki-wać. Jeżeli nie podoba mi się pijar to mówię, że mam dosyć pijaru. Jest mi niedobrze, kiedy widzę opalonego Ko-morowskiego śmigającego w Wiśle na nartach po pół roku od objęcia prezy-dentury, kiedy kraj jest w tak kiepskim stanie. O tym się mówi. Jednocześnie trzeba przedstawić swoją propozycję. Trzeba wiedzieć, czego się chce. W działaniu trzeba zacząć od własnego podwórka, pozytywistycznie. Trzeba zacząć od zmieniania własnego oto-czenia. Od siebie.
Dziękuję za rozmowę!
fot.
Mar
ta C
zarn
y
19
i d ź ż e , z r ó b ż e
Wakacje na koniach
Wokół nas bardzo często widzimy ludzi potrzebujących, którym chcie-libyśmy pomóc, lecz nie wiemy jak. Często chcielibyśmy połączyć pasję z wolontariatem. Mi się to udało.
joanna oPyrchał
Hipoterapia jest to jeden ze spo-sobów, w jaki możemy pomagać oso-bom niepełnosprawnym. Polega na wykonywaniu ćwiczeń, które mają za zadanie poprawić sprawność fizyczną i psychiczną. Poprzez przebywanie z koniem i uczenie się jazdy konnej, przywraca się im osobom sprawność. Koń staje się wtedy „współterapeutą”. Wszystko odbywa się pod opieką hi-poterapeuty i jest częścią rehabilitacji tych osób. Koń już swoją obecnością pomaga – szczególnie dzieciom. Kie-dy małe dziecko ma poczucie, że duży koń go słucha i może nim kierować, wtedy czuje się pewnie, że może zrobić wszystko. Bardzo ważny jest już sam kontakt z koniem – zwierzę jest ciepłe i miłe w dotyku. Zajęcia są przez to przyjemne, a dzieci chętnie wykonują ćwiczenia. Hipoterapia, choć jest oka-zją do niesienia pomocy potrzebują-cym, pomaga nie tylko osobom niepeł-nosprawnym, lecz także i tej drugiej stronie – wolontariuszom.
Dzień wolontariuszaWszystko zaczyna się wcześnie
rano od wyczyszczenia koni, a to cała ceremonia. Najpierw sprawy socjalne: herbata, ciacho i rozmowa z resztą wo-lontariuszy. Potem idziemy do stajni z zestawem szczotek i kopystką (szczo-ta do kopyt) i po kilkunastu minutach konie są prawie gotowe. Jeszcze tylko założenie uzdy i dzieci mogą działać. Reszta pracy polega na pomocy i kon-troli pracy konia z dziećmi, a podczas nich animowanie czasu i zabawa. Po
całym dniu konie pozostają na wy-biegu, a wolontariusze wracają do co-dziennych spraw.
Największe szczęście w świecie na końskim leży grzbiecie.
WolontariuszBardzo ważną rolę w hipoterapii
odgrywa wolontariusz. Jest to oso-ba, której zadaniem jest asekuracja dziecka, pomaganie w wykonywaniu ćwiczeń, opieka nad dziećmi i końmi w czasie zajęć. Bycie wolontariuszem to także coś więcej niż sama pomoc. Im dłużej się pomaga, tym bardziej wi-dać efekty hipoterapii – postępy dzieci w wykonywaniu ćwiczeń, otwieranie się na innych ludzi.
W stadninie, w której jestem wo-lontariuszką na zajęcia hipoterapii przychodzą głównie dzieci. Przeby-wanie z nimi to niesamowite doświad-czenie, które zmienia człowieka. Uczy przede wszystkim cierpliwości i wyro-zumiałości.
Dla mojego przyjaciela Wojtka naj-większym szczęściem i niepowtarzal-
nym doświadczeniem było spotkanie z ośmioletnią Anią. Z powodu dużej liczby wolontariuszy po skończonej pracy mógł iść do domu. Wychodząc spotkał Anię, która zatrzymała go w branie i blokując wyjście powie-działa: „A Ty dokąd, łobuzie? Jeżeli ty wychodzisz, to ja też!”.
Dlaczego wartoCennym doświadczeniem dla
wolontariusza są przyjaźnie zawarte z podopiecznymi. Dzieci poznają wo-lontariuszy, zaprzyjaźniają się z nimi. Jednak największą nagrodą dla każde-go z nas jest uśmiech na twarzy dziec-ka, chwycenie za rękę lub spontanicz-ne przytulenie się. Czasami dochodzi nawet do sytuacji, w której dziecko tak zżyje się z wolontariuszem, że chce ćwiczyć tylko z nim. Warto też dodać, że bycie wolontariuszem to niesamowite relacje z ludźmi. Stadni-na łączy przeróżne osoby o wspólnej pasji i chęci pomagania innym. Jest to doskonałe miejsce na zawarcie przy-jaźni na całe życie. Nie należy jednak zapominać, że jest to ciężka i odpo-wiedzialna praca – jednak wszystko, co otrzymuje się w zamian wynagra-dza cały trud.
Ognisko TKKF „Przyjaciel konika”, Kraków, Fort 49 1/4 „Grębałów”. Szczegóły pod numerem telefonu: 604-077-669 oraz na www.przyjacielkonika.pl
fot.
Arc
hiw
um T
rybó
w
d a m s k o - m ę s k o
Zaskoczeni radościąTomek: Czym dla ciebie jest ra-
dość?Iza: Zaskoczeniem. A dla ciebie?Tomek: Miłością. I ściśle z niej wy-
pływa.Iza: A jeśli nie ma miłości?Tomek: To nie ma pełnej radości.Iza: Czego brakuje nam bardziej:
miłości czy radości? Skoro obydwie tak mocno się przenikają...
Tomek: Zdecydowanie miłości. To pierwsze pragnienie. To jak drzewo z korzeniami. Dlaczego radość jest za-skoczeniem?
Iza: Ponieważ uświadamia ci coś, czego się nie spodziewałeś. Radość nigdy nie pojawia się „na zawołanie”, prawie zawsze nas zaskakuje.
Tomasz: A kiedy nas zaskoczy, to co wtedy?
Iza: Ciężko to opisać. Jedno jest pewne: „Chwile nagłej radości znaczą we wspomnieniach o wiele więcej niż długie lata szczęścia” (C.S. Lewis)
Tomasz: Ty znów z tym Lewisem... Z czego to?
Iza: „Zaskoczony radością”. Ko-niecznie przeczytaj!
Tomasz: Czym uradował cię Le-wis?
Iza: Niebywałą znajomością czło-wieka i tym, że tak pięknie umiał
o tym opowiedzieć. Swoją drogą nie-samowicie pisał o miłości...
Tomasz: Moja „teza” się potwier-dza. Radość i miłość są jak korzeń i drzewo.
Iza: To dlaczego tak bardzo ucieka-my przed miłością?
Tomasz: Ooo! To tylko pozory...Iza: Taki kamuflaż? Tomasz: Bardziej ucieczka.Iza: Wiesz, że o tym też pisał Le-
wis... Twierdził, że to lęk przed zra-nieniem sprawia, że boimy się kochać kogokolwiek czy cokolwiek. Z drugiej strony nie ma „bezpiecznych inwesty-cji”.
Tomasz: Ja też myślę że to lęk. Szczególnie z naszych przeszłych do-świadczeń. To on nas pokonuje. Tkwi jak drzazgi w sercu i blokuje otwarcie się na drugą osobę. Tak jest też z ra-dością. Trzeba się otworzyć na inna osobę, obdarzyć ją radością. Inaczej radość jest pusta i fałszywa.
Iza: A co z cierpieniem?Tomasz: To już wykraczamy poza
zakres naszych rozważań...Iza: No ale miłość to też cierpie-
nie... Nie jest tak?Tomasz: Tego nigdy nie mogłem
pojąć, dla mnie to nie do pojęcia.Iza: Dla mnie też... Co tobie spra-
wiło największą radość?Tomasz: Uff... Wdzięczność mamy,
uścisk dziecka, oczy pewnej dziew-czyny, uśmiech babci, uścisk dłoni kumpla...
Iza: Tęsknisz za tymi chwilami ra-dości?
Tomasz: Tak. Zawsze wraca się do tych najpełniejszych chwil... Radość z przeszłości jest cały czas.
Iza: Trwa w nas. Dlatego warto do-brze żyć.
Tomasz: Dlaczego?Iza: Bo wtedy się przyzwoicie ze-
starzejemy.Tomasz: Cóż to przyzwoitość dla
człowieka bez miłości?Iza: Synonim „Moralności Pani
Dulskiej”. Ale takie życie pozbawione jest radości...
Tomasz: Wszystko się składa w za-dziwiającą całość.
Iza: Czyżbyś był zaskoczony? Tomasz: No nie, tym razem nie. A
jak cierpienie może być sednem miło-ści?
Iza: Nie wiem czy sednem, ale kochając naprawdę musimy liczyć się z tym, że kiedyś przyjdzie nam cier-pieć. „Kochać oznacza wystawić się na ryzyko”. Zgadnij, kto to napisał?
Tomasz: Lewis! Właśnie to jest sztuka otwartości, wyjścia z uczuciem i zaryzykowania.
Iza: Ciężko się na nią zdobyć.Tomasz: To jest kluczowa sprawa.
Biblioteka wakacyjna„Zdobywcy” – to „książka wyprawa”, lecz nie tylko dla koneserów kajakar-
stwa. To strony wypełnione wrażeniami z wiosłowania po Wiśle, nieklęczący hołd dla Jana Pawła II, pasja i wreszcie walka z samym sobą. Co ciekawe, na spływ Wisłą z Krakowa do Bałtyku wybrało się dwóch… księży!
To obowiązkowa lektura na wakacje. Polecamy wam ją nie tylko ze względu na bogactwo treści, ale też piękne zdjęcia.
Książka ukazała się w wydawnictwie Serenita. Dla czytelników „Trybów” korzystny rabat (przy zakupie trzeba się powołać na nasz miesięcznik). Więcej informacji: www.serenita.pl.