przez - sbc.org.pl · pdf filew d r u k a r n i jo z e f a rsgr.n, « t v ulicy...
TRANSCRIPT
P R Z E Z
K A R O L A D I K K I N S A
(CHARLES DICKEJSS)-
P R 7.E K Ł A D i A N G IE L S K IE G O • ■
sa» 4 dbm G. SENNE W ALD, księgarza* p r z y u u c y m i o d o w e j s . 4 8 1 ,.
•smmo
i a 4 4-
J r 1 ' **■*; L f n 13
XWolno drukować, z warunkiem złożenia
w Komitecie Cenzury, po wydrukowaniu, prawem przepisanej liczby exei,nplarzy.
w Warszawie d. 5 (17) Kwietnia 1844 r.
Cenzor Starszy i Naczelnik K. C. W ,.
N ib z a b it o w s k i .
D . U . .
9 o f *v /
w d r u k a r n i j o z e f a rsGr.n,« T V ULICY EIELA KSK 1EJ, W DOMW G. SESKEW ALD N. 5(|5-
SŁÓW KILKA OD TŁUMACZA.
Zarysy A m eryk i, napisane przez p. D ikkinsa jednego z najlepszych i najznakomitszych, autorów w teraźn iejszej ang ielsk iej litera tu rze , m ają w oryginale następujący ty tu ł: „A m erican Notes fo r genera ł c ircu la tion . By C h arle s D ickens. L ondon , 1842, Tłumacz w niniejszym przekładzie pozw o lił sobie zrobić niektóre skrócenia, zaś opuszczone m iejsca , mniej ciekawe dla polskich czytelników , opowiedział swojem i wyrazami.
- '
"\n : ■ ■■' ’ " V v' '*■1 i H > i t' •*
'' ■
V" vs/
*>* . ‘1 ̂ a . ’>i . . r ;- ; .
.
' i'i • ' ' • '.V
»^S 'gdy nie zapomnę, mówi pan Dikkins, tego po czgści nieprzyjemnego, a razem zabawnego zadziwienia, z którem , zrana 3 Stycznia 1842 r., wsunąłem głowę we drzwi tak nazywanej paradnej kajuty na angielskim parowym statku, który odpływał do Halifaksa i Bostonu :(*).
„Ze ta paradna kajuta wynajętą była dla koniuszego Czarlza Dikkinsa i jego małżonki,
(* ) U przedzam y czy te ln ik ó w , źe im iona -własne w tem dziele w szędzie kładziem y podług w ym aw iania , n ie zaś pob ług p isow ni angielskiej. Przjrp. 'tłum.
1
0 tem przestraszony rozum mój bynajmniej nie mógł powątpiewać, albowiem prawdziwość tego faktu udowodniała mała karteczka, przypięta do płaskiego materacu, który leżał na wysokiej1 nieprzystępnej półce, mającćj służyć mi za łóżko. Lecz że to była ta sama paradna kajuta,o której koniuszy Czarlz Dikkins i jego małżonka marzyli dniem i nocą, w przeciągu ostatnich 4 miesięcy; że to był ten spokojny lokal, o którym koniuszy Czarlz Dikkins, w uniesieniu proroctwa, przepowiadał, że niby jest w nim mała sofa, zaś małżonka jego, wskutek damskiej skromności, spodziewała się znaleźć przynajmniej chociaż dwie ogromne szafy na suknie, mantylki i t. d.; że ta obrzydliwa komórka, ta skrzynia, ta nora, to legowisko, jest ten sam pokój, o którym tak szumnie ogłoszono w af- fiszu, ozdobionym litografowanym portretem parowego statku i przyklejonym od ulicy do ściany kantoru amerykańskich parowych statków w Londynie: były to tak smutne prawdy, których ja* grzesznik, nie mogłem na żaden sposób od razu zrozumieć. W rozpaczy usia
dłem na kufrze, i osłupiały patrzałem na trzech lub czterech przyjaciół, którzy przybywszy aby nas odprowadzić, próbowali wcisnąć swoje uśmiechające się twarze do ciasnej szczeliny, stanowiącej, pod imieniem drzwi, wejście, do naszej klatki.
„W drodze do parowego sta tku , wiele żartowaliśmy ze swego przyszłego położenia,' mówiliśmy o natłoku, o kołysaniu się statku i innych niedogodnościach; lecz to, co tutaj znaleźliśmy, daleko przewyższało wszelkie nasze domysły i przypuszczenia. Trzeba też wyznać, że w tych przypuszczeniach było cokolwiek szczerości. Żartując i śmiejąc się, jednak myśleliśmy sobie, że angielski statek, wysyłany do Ameryki, wyrówna się w komforce z każdym londyńskim domem; wystawiliśmy sobie wielką kajut-kompanią , w kształcie długiej z obydwóch stron oświetlonej galeryi, ozdobionej ze wschodnim przepychem i napełnionej ustrojo- nemi damami i zwinnemi dżentlmenami, którzy rozmawiają, romansują, śmieją się. Lecz rzeczy wypadły inaczej. Przedzierając się do
— 4 —
swego legowiska, ominęliśmy jakiś długi pokój; na jednym z jego końców sterczał żelazny piec, przed którym czterech okrytych łachmanami majtków ogrzewało swoje brudne ręce; na drugim końcu stał stół, naokoło zaś kilka nieczystych szklanek i karafek z mętną wodą. Jeden z naszych przyjaciół, dobry człowiek, który nam dopomagał przy wyprawie w drogę, wszedłszy do tego pokoju, zbladł. „Mój Boże! co to jest?” wymówił z cicha; lecz potem, nieco uspokoiwszy się, dodał: „Nie!.... to niepodobna!” i zawołał na majtków: „Ej! gdzież macie pokój bawialny?” Ci spojrzeli się na siebie, potem na nas, a jeden, odszedłszy od pieca, powiedział: „Właśnie to jest pokój bawialny!”
„Lecz ludzie, którzy wkrótce będą rozdzieleni z sobą kilku tysiącami mil burzliwej przestrzeni, nie mają czasu zajmować się dro- bnemi nieprzyjemnościami i niedogodnościami. Trzeba pomówić o tem lub owem. Nakoniec przyzwyczailiśmy się do bawialnego pokoju i do naszej paradnej kajuty,, przekonaliśmy się, że
_ 5 —
ta kajuta nie jest jeszcze tak mała, jak na niektórych innych statkach, i przy pomocy expe- rimentu wykryliśmy, że wniej niejako może stanąć razem czterech ludzi. Lecz o rosko- szach, jakie oczekiwały na nas w Ameryce,0 bezpieczeństwie przejazdu, o przyjemnościach żeglugi (kiedy nie bardzo kołysze), niema co1 mówić: śliczności!
„Zgodziwszy się w tych głównych punktach, cała nasza kompania udała się do damskiej kajuty i rozmieściła się przed kominem, tak, choćby tylko sprobować. Prawda, ogień był dosyć nędzny, lecz ktoś z pomiędzy nas powiedział, że zapewne podczas żeglugi będzie lepszym, i my natychmiast potwierdziliśmy to przypuszczenie, powtórzywszy chórem: „Zapewne! zapewne!” — Prócz tego pamiętam, żeśmy spostrzegli jednę pocieszającą okoliczność, mianowicie, że pokój bawialny znajdował się obok naszej paradnej kaju ty, a więc, ja i moja żona, mogliśmy w każdym czasie tutaj przychodzić i siedzieć przy ogniu. Lecz najwięcej pocieszającem było od-
1* ~
— 6 —
krycie, zrobione przez jednego z moich przyjaciół, który milczący długą siedział i złożone- mi rękami. „Jak to przyjemnie będzie pić glint- wein!” zawołał nagle, jakby ocknąwszy się i wykrzyknik ten tak cudowny zrobił effekt, żeśmy od tej chwili jednozgodnie przystali na to, że nasz bawialny pokój daleko przewyższał bawialne pokoje wszelkich możebnych morskich statków, byłych, przyszłych i teraźniejszych.
„Tym czasem obserwowałem wszystko, co się naokoło nas działo. Kobieta średniego wieku nakrywała do stołu. Niezmiernie byłem zdziwiony, kiedy zaczęła wyjmować bieliznę z:, takiego miejsca, gdzie nie można było przypuścić, aby tam się znajdowała; zrzucała materace, które leżały na kanapach, odkrywała pod- niemi szuflady i dostawała stąd serwety, ręczniki. W ogóle, pod jej rękami, wszystko przybierało nowy, niespodziany kształt: zbliżała się do ściany— i ściana przed nią się roztwierała, przedstawiając wewnątrz szafę; dotykała się okna i w" oknie natychmiast okazywała się szuflada* Słowem, każdy przedmiot, każdy kąt
w naszym bawialnym pokoju, nietembył, czem się być zdawał.
„Weszliśmy na pokład statku. Było tam okropne zamięszanie. Majtkowie biegali na górę i na dół po drabinkach, czepiali się bloków, podnosili i spuszczali ciężary, sprzątali liny. Wszędzie hałas, sztukanie, skrzypienie, bieganie z jednego miejsca na drugie. Jedni gwałtem ciągnęli krowę, aby zamknąć ją do chlewa za kratkami, drudzy krzątali się około baranów, świni, kur. Tu niesiono na plecach różne ciężkie sprzęty; tam opuszczano do lodowni wiktuały, mięso, masło, jaja, dziczyznę; w jednem miejscu odkręcano liny lub stawiano jakie drzewo; w innem —• opuszczano blokiem ciężkie paki na dno statku, a rozczochrana głowa przyjmującego pakę sterczała w otworze (we drzwiach),między skrzyniami, zawiniątkami i tłómokami podróżnych; tym czasem zimowe słońce z ukosa wyglądało z po za białawych obłoków, maszty oblepione były szronem, woda, mętna i gęsta, okrywała się drobnemi pstrągami.
— 8 _—
„Nie wiem, czy to za poradą doktorów, że odjeżdżający morzem przyjęli za stałe prawidło—swój pierwszy obiad na okręcie łączyć z ob- fitemi strumieniami szampana i cheresu, albo to się tak zdarza z woli niezbadanego losu,■ może w skutek tajemniczych pobudek natury ludzkiej; równie i my w ten dzień jedliśmy obiad wesoło i przyjemnie. Stół był wyborny, wino doskonałe, rozmowy bardzo zajmujące.
„Lecz oto nadszedł drugi dzień, dzień odpłynięcia statku i ostatnich pożegnań z przyjaciółmi. Zebraliśmy się na śniadanie; ciekawą było rzeczą spojrzeć, zjakim upragnieniem każdy z nas starał się o to, ażeby rozmowa ani na chwilę nie była przerwaną. Na nieszczęście, przymuszona wesołość tyleż podobną jest do prawdziwej, ile kwiaty w trepauzach podobne są do tych, które rozkwitają na otwartem powietrzu, skropione rosą i deszczem niebios. Jednakowoż nie można było tracić czasu, pozostawało nam tylko pół godziny do zdjęcia kotwicy^ wszyscy zobaczyli, że gra jest przegraną,, że już niema żadnej nadziei, i zrzucili
maski: nastąpiły pożegnania, uściskania, łzy; odprowadzający odebrali mnóstwo różnych komisów do miasta, do przyjaciół, i po tysiąc razy im powtórzono, aby wszystko to wypełnili w ścisłej zupełności, prócz tego, aby nie zapomnieli i niezawodnie to wypełnili.-„Dzwoń!” zawołał kapitan, kształtny, silny, zniebieskie- mi oczami mężczyzna, z tak przyjemną twarzą, że miałem nadzwyczajną chęć uścisnąć mu rękę. Dał się słyszeć dzwonek; odprowadzający rzucili się do szalupy, odpłynęli, wołając ostatnie żegnam i machając chustkami, i my, podróżnicy, pozostaliśmy sami. Boże mój! więc to nie żart? nie przypuszczenie? nie marzeniaw dalekiej przyszłości?...... W samej rzeczyjedziemy?.... Kapitan znowu się ukazał ztrąb- ką w ręku; inni oficerowie stanęli na swoich miejscach; każdy gotów był pełnić swój obowiązek. Powstało milczenie; podróżnicy trwożliwie spoglądali na kapitana; kucharze, pracujący przy piecu, odłożyli na bok noże i z ciekawością podnieśli głowy.... Jeszcze jeden obrót kołowrotu; jeszcze głos dzwonka; sły
chać komendę—i statek wstrząsł się, jak olbrzym, którego raptownie natchnięto życiem; ogromne koła zaczęły się obracać, okręt sunął się naprzód i zabrał pod siebie zuchwałe, okryte pianą bałwany.....
„W tym dniu wszyscy podróżni na statku jedli obiad przy jednym stole, i trzeba wyznać, towarzystwo było liczne: osiemdziesiąt sześć osób!— Ponieważ okręt, z powodu zbytniego naładowania, nurzał się głęboko w wodzie, a powietrze było spokojne, więc kołysanie ledwie dawało się spostrzedz; wszyscy się rozweselili, największe tchórze pokazali na sobie uśmiech zadowolenia, i ci, którzy zrana na zwyczajne zapytanie: „czy się nie boisz pan wody”—odpowiadali wstydliwie: „tak, cokolwiek się boję”, — teraz podnieśli głowy i gotowi byli powiedzieć: „Zmiłuj się pan! za kogo pan mnię uważa?”
„Zresztą trzeba wyznać, że pomimo tej obudzonej odwagi, wszyscy okazywali nadzwyczajny pociąg do czystego powietrza, i najulu- bieńsze miejsca w kajut-kompanii były te, któ-
♦
— 10 —
— l i
rę bliżej znajdowały się drzwi. Zaczęto pić herbatę: wszystko szło pomyślnie, potem wzięto się do wrista, także pomyślnie. Prócz jednej damy, która cokolwiek zaprędko wstała od stołu, zaszczyciwszy tylko swojem dotknięciem wybornie upieczoną i zarumienioną baranią nogę, — wszyscy inni biesiadnicy odważnie się przechadzali, palili fajkę i pili — prawda, po większej części na otwartem powietrzu — aż do jedenastej godziny, w której wszyscy zaczęli rozchodzić się po kajutach. Pokład został próżnym: tylko ja i jeszcze dwóch lub trzech podróżników zostało, którzy, zapewne jak ja, obawiali się iść nocować w kajucie
„Dla człowieka, nieoswojonego z temi zjawiskami, noc na morzu nadzwyczaj jest zajmującą. Nawet i potem, kiedy ona straciła dla mnie wartość nowości, zawsze znajdowałem w niej nadzwyczajne upodobanie. Ciemna przestrzeń, w którą zapuszcza się czarny olbrzym statek, blizkość wodnej otchłani, której nie można widzieć oczami, lecz dobitnie daje się słyszeć jej szum; szeroki, białawy, lśniący się
— 12 —
ślad, który statek zostawia po za sobą;majtkowie stojący na straży na przodzie okrętu, sternik na swojem miejsca, z mappą oświeconą latarnią, która blaskiem swoim wpośród ciemności mimowolnie przypomina wyższy rozum; smutne gwizdanie wiatru w okrętowych żaglach; słabe promienie światła, przebijające się przez każdą szczelinę, przez każdą dziurkę z pod pokładu, jakby okręt napełniony był ogniem i już, już gotów pęknąć na zgubę odważnych żeglarzy, którzy powierzyli mu swoje życie: to wszystko sprawiło na mnie nadzwyczaj silne wrażenie. Myśl mimowolnie uniosła się daleko, Bóg wie gdzie, do nieograniczonej przestrzeni, do otchłani wieczności. Duszę coś ciążyłoi przestraszało. Albo nagle, wpośród tych uczuć, obudzały się wspomnienia: wyobraźnia malowała sobie twarze porzuconych przyjaciół, ulice, domy, pokoje, przedmioty codziennych zatrudnień, sceny z przeszłego życia, powstawały przede mną, jakby mocą czarodziejstwa, i znowu żyłem w dniach, miesiącach i całych latach, które już dawno pogrążone' zostały w wieczności.
— 13 —
„Nakoniec zrobiło mi się zimno; zszedłem na dół. Lecz na dole nie bardzo było spokojnie : najprzód — straszny zaduch, po drugie— nieprzyjemny odór, znany tylko na okrętach, a do tego tak ostry, że zdaje się przesiąka do nas nie tylko przez same organa powonienia,lecz razem wszystkiemi porami ciała. Dwie damy, w tej liczbie i moja żona, prawie zemdlałe leżały na sofie; nasza służąca przewracała się po podłodze, przeklinając chwilę, kiedy zgodziła się puścić na morze, i wszystkie rzeczy w kajucie stały poprzewracane. Wchodząc tam, zostawiłem drzwi nieprzymknięte; gdy zaś po chwili wróciłem, aby je zamknąć, już znajdowały się wyżej od mojćj głowy. Wszystkie deski skrzypiały, jakby szkielet statku spleciony był. z prętów. Długo przysłuchiwałem się temu skrzypieniu, trzymając się za belkę, i zdecydowałem się wreszcie iść spać.
„Tak przetrwały dwa długie dni, przy dosyć chłodnym pomyślnym wietrze i suchej pogodzie. — Po większćj części czytałem, leżąc w łóżku, lecz do prawdy nie wiem teraz, jak się
2
to robiło: książka wysuwała się z rąk a umysł nie rozumiał jej treści. Na pokład statku wychodziłem rzadko, jadłem same sucharki i to bardzo umiarkowanie; piłem zimną wodę z arakiem , czując do niej nadzwyczajny wstręt; zresztą jeszcze byłem zdrów, jednak na progu choroby.
„Nakoniec nastąpił dzień trzeci. Obudziłem się dla tego, że moja żona krzyczała i zapytywała się, czy niema niebezpieczeństwa. Podnoszę głowę i patrzę: w kajucie woda; wszystkie drobne rzeczy pływają, tylko moje pantofle siadły na mieliźnie, na wzniesionej kupie zgniecionego kobierca, i stoją niby dwie wyładowane tratwy, w jakich wożą węgiel kamienny. Dalej patrzę, pantofle podskoczyły, spojrzały się w lustro, uderzyły się o sufit, i w tymże czasie drzwi zupełnie znikły, a w ich miejscu otwTarły się inne w podłodze. Zacząłem domyślać się, że „paradna kajuta” stoi do góry nogami.
„Jednakowoż, wprzódy aniżeli można było zrobić jakie rozporządzenie, odpowiadające te
— 14 —
mu nowemu położeniu naszej kajuty, okręt wyprostował się. Lecz zaledwie wymówiłem „chwała Bogu!” okręt znowu schylił się jeszcze więcej, jak wprzódy. Chciałem krzyczeć, lecz okręt znowu już stał prosto. Zda-
• wąło się, że był istotą żyjącą i obracał się naumyślnie, aby połamać nam szyje i nogi. Nic nie może wyrównać bystrości i rozmaitości jego obrotów. Raptem pogrążał się w otchłań; lecz nim mogłem zrozumieć to poruszenie, już wzlatywał wysoko na powietrze, i nim wzleciał w górne strefy, już znowu był w wodzie, i zaledwie był w wodzie, znowu ukazywał się na powietrzu. Już to zupełnie leżał na boku, już to stał prosto, już to sterczał do góry sterem, już to zadzierał nosa. Wypływając z otchłani, tylko co dostawał powierzchni, już stał wysoko nad nią, na grzbiecie jakiego potężnego bałwanu, potem toczył się z tego bałwanu do otchłani i znowu wzbijał się na inną wodnistą górę, drżał, kołysał się, obracał się, skakał, rzucał się jak szalony i okropnie skrzypiał.
— 15 —
— 16 —
„Zobaczyłem majtka.—Słuchaj no, kochanku!— Co pan rozkaże?—No, jak rzeczy stoją?.... Co to takiego?...— Cokolwiek chłodno, panie„Cokolwiek chłodno!... Oni to nazywają
cokolwiek chłodno!... Statek walczy o każdą cal przestrzeni, wszystkie jego członki natężone, kola obracają się naprożno, robi krok naprzód, lecz jeden bałwan odrzuca go na kilka sążni w tył; spojenia okrętu rozrywają się, wszędzie okazują się szczeliny, wszędzie przesiąka woda, zdaje się natychmiast statek rozsypie się ; a u nich to się nabywa— cokolwiek chłodno!...
„Takim sposobem przeszło cztery doby. Nie czułem morskiej choroby, przynajmniej takiej, jakiej oczekiwałem podług słyszanych opisów. Leżałem jak drewniany, nie traciłem pamięci, lecz nie doznawałem także żadnych wrażeń; nic nie życzyłem, ani odmiany swego stanu, ani czystego powietrza, na wszystko byłem obojętny, i już nie pamiętałem,
co to jest troska, smutek, roskosz, ciekawość. Wszystko zdawało mi się być zwyczajnym, prostem, nic nie mogło mnie zadziwić. Jeżeliby w tej chwili niespodzianie wszedł do kajuty briftreger i podał mi list z Londynu, wcalebym się nie dziwił przyjściu tego człowieka. Jeżeliby naw'et sam Neptun nagle ukazał się przede mn§ z swoim trójząbem, uważałbym, to za najpospolitszy wypadek, który codziennie powtarza się.
„Pewnego razu znalazłem się na pokładzie. Nie wiem, jak tam dostałem się, co mnię tam przymusiło pójść; lecz rzeczywiście byłem na pokładzie, a do tego zupełnie ubrany w długim surducie grochowego koloru i w eleganckich butach. Stałem i za coś trzymałem się-, nie wiem za co: zdawało mi się, że za majtka, lecz może był to komin od pieca, a może i krowa.. Nie umiem- powiedzieć , jak dawno tu stałem, czy od=dnia wczorajszego, czy dopiero wyszedłem.. Usiłowałem o czemkolwiek myśleć, lecz. bez żadnego-skutku. Nie mogłem nawet zrozumieć, gdzie jest morze’,
CS*
— 17 —
— 18 —
gdzie niebo, albowiem wszystko krążyło prze- demną, i nie byłem w stanie na czem bądź zatrzymać moję uwagę. Jednakowoż poznałem pewnego dżentlmena, który zwykle trzymał ręce w kieszeniach swoich spodni i na wszystko patrzał z zadziwiającą obojętnością, nigdy nie mówiąc ani słowna. Stał wprost mnie, w gu- melastycznem palto i w lakierowanym kapeluszu. Lecz po kilku sekundach już go nie było: na tem miejscu, gdzie stał, już inna figura sterczała. Zdawało się, że pływała, kołysała się, niby widziałem ją w lustrze, które bezustannie porusza się. Jednakowoż poznałem w niej naszego kapitana, a wpływ jego otwartej, prostodusznej fizyonomii sprawił to, że sprobowałem uśmiechnąć się. Kapitan poruszał ustami, robił różne gęsta: lecz długo, długo nie mogłem zrozumieć, czego on chce ode mnie. Ledwie w kwadrans udało mi się nakoniec zrozumieć moje położe- żenie; stałem aż do kolan w wodzie. Ma się rozumieć, pierwszem mojem życzeniem było podziękować kapitanowi; lecz język mój
— 19 '
nie ruszał się, mogłem tylko zejść z miejsca, wskazać na swoje buty i smutnym głosem wymówić: „Korkowe podeszwy.” Potem zrobiwszy kilka kroków, usiadłem na mokrych deskach pokładu. Kapitan, widząc, że zupełnie straciłem rozum, wziął mnię pod rękę i zaprowadził do kajuty.
„Oto wszystko, co pamiętam, nim zrobiło mi się lepiej. Lecz wyzdrowienie szło bardzo powolnie. Jeden z: podróżujących miał do mnie list rekomendacyjny. Przysłał mi bilecik pod czas mojej choroby; przyszedłszy do siebie, byłem bardzo zagniewany, że nie mogłem z nim się widzieć. Za kogo on będzie mnię uważał? powie, że jestem—babą! lękam się wody, nie mogę wytrzymać najmniejszego kołysania się. Myśl ta przyprowadziła mnię do wściekłości, a rumieniec wstydu okrywał mi twarz. Lecz po kilku dniach dowiedziałem się z niewypowiedzianem zadziwieniem, że doktór naszego statku zmuszony był przykładać kataplazmy do żołądka niezna
— 20 —
jomego' mi podróżnika, Natychmiast^ uczułem dla niego przyjazń.
„Tym czasem wiatr nie ustawał, ciągle walczyliśmy z burzą. Nigdy nie zapomnę jednej nocy, która na zawsze została się w mej pamięci. Statek okropnie kołysał sie, lale pluskały o pokład, ze wazystkich stron dawały się słyszeć słowa: „Czyż może być jeszcze gorzej?”— Istotnie,, żadna wyobraźnia nie może wystawić sobie tego kołysania się, na które narażonym bywa statek przy niepomyślnym wietrze , w nocy, na burzliwym Atlantyckim Oceanie. Powiedzieć, że zupełnie kładzie się na bok i swoje maszty pogrąża w falach, potem wyskakuje, kładzie się na inną stronę,, drży, rzuca się, opuszcza się, podnosi się, trzeszczy i niby co moment gotów jest rozlecić się na drobne kawałki od nacisku strasznych, bałwanów,które nadymają się, ryczą i srażą naokoło niego, przy gwałtownem wyciu wiatru*, który nie dozwala stać na nogach i porywa z pokładu wszystko, co nie jest mocno do niego przywiązanem: to wszyst
ko za mało. Dodać, że tym czasem trzaskają pioruny, błyska się, leje deszcz, a czarny widnokrąg kiedyniekiedy oświetlony bywa niby pożarem: wszystko to jeszcze mało. Trzeba widzieć rzecz własnemi oczyma, i wtedy tylko, czasami, we śnie, bye może przedstawi się wam podobny obraz, i to na jeden tylko moment, ponieważ myśl ludzka nie jest w stanie długo wytrzymać nadto okropnego widoku i jego wielości.
„Jednakowoż i wpośród tych strasznych scen, zdarzały się zabawne rzeczy. Moja żona i pewna młoda dama ze Szkocyi, tak były przestraszone, że nie wiedziały co robić. Najwięcej ich nabawiała strachu błyskawica. Szkotka zawołała na okrętową służącą, o której wprzódy mówiłem, i poleciła jćj, aby powiedziała kapitanowi;, że taka a taka zasyła mu ukłony i prosi go , aby natychmiast kazał dorobić do masztów i do komina od pieca stalowe pręty, któreby mogły służyć za kon- duktory dla grzmotu i ocalić okręt od pioruna. Przyszedłszy do ich kajuty, znała-
— 21 —
ziem je w najsmutniejszem położeniu: nadzwyczaj były blade i zmartwione. Tuż była i nasza służąca, bladsza od obydwóch dam. Wszystkie mocno przycisnąwszy się do siebie, siedziały w kącie sofy, dla tego że nie można było ani stać, ani siedzieć, nie trzymając się za co. Widząc je w takim stanie, uważałem, że będzie bardzo dobrze dać im wypić po małej szklance wódky z wodą; dostałem tej przyprawy i chciałem je poczęstować. Lecz jakże byłem zdziwiony, kiedy kobiety, jak tylko zbliżyłem się do moich zbawiennych napojów, nagle potoczyły się do prze- ciwleżącej ściany kajuty! Poskoczyłem za niemi: potoczyły się napowrót.—Ja wracam się,o one się toczą naprzód. I może blisko kwadrans goniłem je na przestrzeni.sześciu kwadratowych łokci: i wszystko napróżno! Tym czasem moja wódka wylała się, w szklance zostało nie więcej jak łyżeczka od kawy. Rzuciłam ją i poszedłem na pokład.
„Nakoniec burza jeżeli nie ustała, przynajmniej uciszyła się. Wróciło nam życie. W za
— 23 —
trudnieniach podrożników na nowo powstałnie- jaki porządek. Opiszę jeden dzieri, aby dać wyobrażenie o naszym sposobie życia, uprzedzając, że wszystkie nasze dnie, jak dwie krople wody, podobne były do siebie.
„Co rano kapitan odwiedzał nas w kajut- kompanii. Opowiadał nam o położeniu okrętu , o stanie wiatru, o jutrzejszej odmianie powietrza (na morzu, podług słów żeglarzy, powietrze zawsze staje się pogodniejszem), i tam dalej. Potem kapitan odchodził, i my zaczynaliś my czytać, jeżeli w kajucie dosyć było widno; jeżeli zaś było ciemno, rozmawialiśmy. O pierwszej po południu dawał się słyszeć dzwonek, i okrętowa gospodyni przynosiła półmisek kartofli, półmisek wieprzowiny, półmisek z zimnem mięsem i półmisek słoniny; niekiedy podawano jakie wędzone mięso, pokrajane w cienkie plastry, lecz to było rzadkością. Z zapałem braliśmy się do potraw, jedliśmy jak można najwięcej i staraliśmy się jak można najdłużej siedzieć u stołu. Jeżeli przytem był ogień na kominie
— 24 —
(a bywał czasami), uważaliśmy siebie, jako zupełnie szczęśliwych, żartowaliśmy, śmieliśmy się. Jeżeli nie było ognia, robiliśmy uwagę jeden drugiemu, że dziś cokolwiek zazimno; pocieraliśmy ręce, okrywaliśmy się płaszczami lub salopami, jak komu wypadało, i kładliśmy się, aby drzymać, czytać, rozmawiać. Tak schodzi! czas przed obiadem. O piątej godzin nie znowu dawał się słyszeć dzwonek, i gospodyni znowu ukazywała się z półmiskiem kartofli, tylko już nie w mundurach, lecz gotowanych, z dodatkiem innych różnych potraw, dosyć smacznych i posilnych, między któremi iednak wieprzowina znajdowała się niezawodnie, bo uważaną jest za lekarską pomoc na morzu. Siadaliśmy do stołu, przedłużając czas obiadu jakiemi bądź suchemi łakociami, piliśmy wino lub grog. Pomarańcze jeszcze się toczyły po obrusie, w miarę tego , na którą stronę nachylał się okręt; w tym wchodził do nas doktór. Ukazanie się jego było godłem wista. Podzielaliśmy się no partye, zaczynaliśmy grać, a ponieważ karty czasami nie chciały spokoj
— 25 —
nie leżeć na stole, bo je strącało wstrząśnienie statku lub zdmuchał wiatr, więc kładliśmy lewy do kieszeni. W ist taki z należytą powagą trwał do jedenastej godziny. Wtedy kapitan znowu przychodzi! do nas i zwykle zostawia! ogromną kałużę wody na tem miejscu, gdzie stał: karty sprzątano i znowu ukazywały się butelki. Kapitan, przepędziwszy razem z nami godzinkę na rozmowach o wietrze, o kuchni i t. d., znowu brał na siebie swój mokry płaszcz i szedł na pokład. Dopijaliśmy wino? wzajemnie życzyliśmy spokojnej nocy i rozchodziliśmy się po pokojach.
„Co się tyczy dziennych nowości, ma się rozumieć, nie były liczne. Jeden podróżny wygrał wczoraj czternaście funtów, drugi wypił butelkę szampana; sternik opowiadał, że nigdy jeszcze nie zdarzało mu się widzieć takiej.niegodziwćj niepogody, zaś maszynista mówił, że zachorowało mu trzech najlepszych robotników , a jeden z nich może już i umarł; kucharz był pijany: przystawiono go do kotła, dopóki nie wytrzeźwi się; piekarz zachoro-
3
— 26 —
wał, a na jego miejsce wyznaczono człowieka, który nie umie piec chleba. Niekiedy służący , przebiegając z drabiny na drabinę, spadali jeden za drugim, ukazywali się potem z plastrem na czole lub z podwiązanemi rękami. Niekiedy słonina była niedowarzona, mięso przepalone, kartofle ile oczyszczone. Ten roztłukł szklankę, ów przewrócił butelkę, inny uderzył się głową o ścianę. Wyborne nowości!
„Pewnego wieczora rozniosła się wieść, że zbliżamy się do Halifaksa. Powstał hałas i wrzask; na wszystkich twarzach ukazał się uśmiech, w oczach zajaśniała radość. O północy zaczęliśmy wchodzić do przystani, lecz wielu jeszcze powątpiewało, czy to prawda, albowiem zmrok nie dozwalał dojrzeć brzegów. Szalupa, z dwiema latarniami, opuszczona na wodę, za godzinę wróciła; oficer, który w niej się znajdował, przywiózł z sobą młode drzewko i doręczył je nieufnym podróżnikom.—Tu dopiero trzeba było widzieć ich radość! Lecz wkrótce i zmrok nie był
— . 27 —
nam więcej na przeszkodzie: statek tak blisko przypłynął do brzegów, żeśmy na własne oczy mogli widzieć skały i wzgórza, które nas otaczały. Wielu pozostało na pokładzie, aby przez całą noc zachwycać się tern cza- rującem dla nich widowiskiem; lecz, czując się zmęczonym, poszedłem na spoczynek.
„Statek nasz był przeznaczony do Bostonu, i dla tego tylko kilka godzin zatrzymał się w przystani Halifaksa. Pomimo tego, nie mogłem sobie odmówić przyjemności zwiedzenia brzegu, aby przypatrzyć Się miastu, stąpić po raz pierwszy w życiu na ziemię amerykańską. Zdarzyło się, że na ów czas w Halifaksie odbywało się zagajenie Rady Prawodawczej (Li- gislative Concil).— Ceremonie, odbywane przy tern, tak dokładnie są skopijowane z otwierania parlamentu w Anglii, lecz w tak małej objętości, że patrząc na nie, myślałem, że niby patrzę na Westminster przez teleskop, przewróciwszy go tyłem naprzód. Gubernator, reprezentujący Jmość Królowę, powiedział cos w rodzaju mowy tronowej. Mówił
— *28 —
0 reformach, ulepszeniach i t. d. i t. d. W ojskowa muzyka, która stała przed oknem, nie dała gubernatorowi skończyć i huknęła: „God save the Queen,” lud zawołał: hurra! przytomni w sali wesoło pocierali ręce; ci, którzy byli na ulicy, kiwali głowami; partya gubernatora mówiła, że w Halifaksie nigdy nie- słyszano tak pięknej mowy; oppozycya utrzymywała, że mowa nic nie warta; wszyscy rozprawiali bardzo wiele i z wielkim zapałem1 nikt nie dawał nadziei, że będzie działał pożytecznie : słowem, • wszystko szło i zdawało się, że zawsze pójdzie zupełnie tak samo, jak idzie w Anglii.
„Miasto Halifaks wybudowane na wzgórzu, którego wierzchołek wieńczy forteca, nie ze wszystkiem jeszcze skończona. Wiele ulic, które ciągną się z wierzchołka wzgórza do brzegu, bardzo są ozdobne, przecięte są in- nemi ulicami, które idą równolegle z brzegiem. Domy po większej części są drewniane, rynek bogaty, produkta do jedzenia bardzo tanie.
„Przepędziwszy na brzegu blisko czterech godzin, wróciłem na statek. Wszystko już było gotowe, podróżni zebrali się wszyscy,, prócz dwóch lub trzech, których po kilku chwilach przywieziono nie zupełnie w dobrem zdrowiu, albowiem nieostrożnie skosztowali ostrzyg i szampana. Nakoniec kotwica podniesiona, koła ruszyły, i na drugi dzień, 22 Stycznia, o przybyciu statku angielskiego dano wiadomość przez telegraf w Bostonie.”
P. Dikkins mówi o tem mieście z największą pochwałą. Pierwszy przedmiot, który zwrócił na siebie jego- uwagę, była komora celna. Mówi, że w amerykańskich publicznych instytucyach wogóle panuje nadzwyczajna grzeczność; lecz uprzejmość i życzliwość, z ja- kiemi urzędnicy bostońskiej komory wykonywają swoje obowiązki względem cudzoziemców , zadziwiła go nawet i w Stanach Zjednoczonych.
Pierwszego wolnego dnia udał się na obejrzenie miasta.
— 29 —
3*
— 30 —
„Ranekbył piękny, powietrze czyste i przej- rzys te. Domy tak wesoło spoglądały na mnie swojemibłyszczącemi oknami, szyldy były wymalowane tak jaskrawo, złote litery na szyldach świeciły się tak mocno, cegła była tak czerwona, biały kamień tak biały, zielone kratki na oknach tak były zielone, klamki, zasuwki, napisy na gankach tak starannie były wyczyszczone, i wszystko było tak piękne, świetne, świąteczne, że zdawało mi się, iż widzę przed sobą nową teatralną dekoracyą. W Bostonie rzadko zdarza się, ażeby jaki kupiec lub rzemieślnik zajmował cały dom: dla tego wszystkie domy upstrzone są szyldami i napisami. Zabudowania wogóle są piękne; mieszkania przestronne i ubrane z wielkim gustem, sklepy są bogate i napełnione pię- knemi towarami, publiczne gmachy wspaniałe.
„Bez wątpienia, Boston główną.część umysłowego ukształcenia swoich obywateli winien jest uniwersytetowi, który stamtąd znajduje się o trzy lub cztery mile, w mieście
- 31 —
Kembridż. Professorowie tego uniwersytetu— są ludzie nadzwyczaj światli i zrobiliby zaszczyt każdemu uczonemu zgromadzeniu w całym świecie. Dali wykształcenie większej części mieszkańców Bostonu i sąsiednich miast. Niech co chcą mówią wogóle o wadach uniwersytetów amerykańskich, trzeba wyznać, że uniwersytet kembridżski daleki jest od wszelkich zabobonów i partyj, które zaciemniają naukę w niektórych europejskich naukowych zakładach.”
Potem p. Dikkins przechodzi do zakładów dobroczynnych w Bostonie i mówi, że stolica Stanu Massaczuzets w tym względzie znajduje się na stopniu doskonałości. Rostropność i ludzkość, z jakiemi zakładają i utrzymują tameczne szpitale, domy przytułku, szkoły dla ubogich dzieci i sierot, zasługują, podług niego, na wszelki szacunek. Przytaczamy tu opowiadanie o zakładzie dla niewidomych, który się nazywa Perkins Institulion and Massachusetts Asylum.
— 32 —
„Zakład ten znajduje się pod dozorem dobranych opiekunów, którzy co rok zdają sprawę rządowi. Niewidomi ubodzy, rodem z Mas- saczuzetskiego Stanu, utrzymywane są tutaj bez opłaty;. za tych , którzy się urodzili w innych prowincyach, trzeba płacić po dziesięć funtów (blisko 70 rubli srebrnych) na rok. Opłata ta bywa zabezpieczoną zaręczeniem krewnych i znajomych, przeto ci ludzie zasługują na zaufanie. Oglądałem ten zakład w piękny zimny poranek. Podobnie jak wszystkie publiczne zakłady tego rodzaju w Ameryce, i ten znajduje się za miastem, o dwie lub trzy mile, w wesołem i zdrowem miejsca położeniu. Gmach ogromny, dobrze oświetlony i piękny, wybudowany na wzgórzu, z którego jest malowniczy widok na przystań. Kiedy zatrzymałem się, aby się przypatrzyć temu przyjemnemu krajobrazowi, w którym z jednej strony łuszczkowata powierzchnia morza błyszczała złocistemi iskrami, z drugiej wznosił się szlachetny gmach, oblany światłem słonecznem,—rzecz osobliwa!—zrobiło mi się
— 33 —
smutno, dla tego, że to miejsce tak jest wesołe: chciałem, aby hyło posępniejszem, aby więcej odpowiadało losowi tych,którzy tu mieszkają.
„Weszliśmy do gmachu. Niewidome dzieci jeszcze zajęci były swojemi codziennemi zatrudnieniami ; tylko mała liczba byłą uwolnioną i bawiła się. Wyborny porządek, czystość i wygoda dawały się spostrzedz w każdem miejscu. Uczniowie różnych klass, otaczając nauczycieli, odpowiadali na dawane pytania trafnie , prędko i z wesołym humorem. Ci, którzy już bawili się, byli także swawolni i hałasujący, jakiemi zwykle bywają dzieci w ich wieku. Zdawało się, że żyją' w ścisłej ze sobą przyjaźni, nawet w daleko ściślejszej, aniżeli dzieci, niemające wad fizycznych. Lecz spodziewałem się tego: tak być powinno podług praw niebieskiego miłosierdzia.
„W jednym z pawilonów urządzone są sklepy , gdzie niewidomi, którzy ukończyli wychowanie, sprzedają swoje roboty różnego rodzaju. Nie mogliby handlować zwyczajnym trybem,
dla tego zwierzchnictwo szkoły zaprowadziło dla nich osobne pracownie i magazyny. Pracuje tu mnostwo rzemieślników, jedni robią szczotki, inni przeszywają materace i t. d. Wszędzie czystość, zręczność i pilność.
„Kiedy zadzwoniono, niewidomi uczniowie poszli bez przewodnika do sali muzycznej i, usiadłszy na miejscach, zaczęli z widocznem zadowoleniem przysłuchiwać się dźwiękom organów, na których także grał niewidomy, mający lat dziewiętnaście. Skończywszy granie, ustąpił swego miejsca dziewczynce. Zagrała święty hymn; wszyscy uczniowie zaczęli śpiewać chórem. Słodkie a razem smutne uczucie przenika duszę, kiedy widzisz wyraz zadowolenia na twarzach dzieci, którym tak surowo ubliżyła natura. Bez wątpienia wszyscy byli bardzo szczęśliwi, lecz jedna dziewczynka zwróciła na siebie moję uwagę swoją smutną powierzchownością: siedziała w oddaleniu od innych i pocichu płakała.
„Ciekawą jest rzeczą—wpatrywać się w fi- zionomią niewidomego i spostrzegać w niej od
— 34 —
bicie jego myśli i uczuć. Niewidomy nie ukrywa swoich wrażeń, a człowiek niepozbawiony wzroku musi wstydzić się, gdy przypomni swój zwyczaj przybierania cięgle zmyślonej postaci. Gdybyśmy chociaż na chwilę naśladowali niewidomych, na twarzach których odbija się dokładnie piętno każdćj ich myśli w całej jej naturalnój prostocie i jasności, o ! ile to tajemnic wykryłoby się, i jakiemi oszustami pokazalibyśmy się jeden przed drugim!
„Tak myślałem, patrząc na dziewczynkę,o której dopiero mówiłem. — Nieszczęśliwa istota była niewidomą, głuchą, niemą, pozbawioną powonienia i prawie pozbawioną smaku. Niegdyś piękne i zdrowe dziecie, które okazywało największe zdolności, wróżyło najlepsze nadzieje,teraz posiadała tylko jedno uczucie— dotknięcia. O , z jakim smutkiem patrzałem na nią! Siedziała razem z innemi, nie widząc ani najmniejszego promienia światła, które napełniało salę, nie słysząc najmniejszej cząstki dźwięków, które uroczyście rozlegały się
— 35 —
po sali. Po jej licach płynęły łzy; blada ręka błądziła po murze, niby żebrząc pomocy.
„Nie mogłem wstrzymać swej ciekawości, i opowiedziano mi o tej dziewczynce, co następuje. Nazywa się Laurą Bridmen. Urodziła się w Hanowerze, w Nju-Hemszejr. Ci, którzy ją znali w tym czasie, mówią, że była to swawolne i piękne dziecie z niebieskiemi oczami. Lecz kiedy skończyła półtora roku, zdrowie jćj nagle niszczyć zaczęło. Laura ciągle chorowała, a jej rodzice już utracili nadzieję, aby żyła. Doznawała okropnych napadów choroby, które, zdawało się, powinny były wycieńczyć siły niemowlęcia, i rzeczywiście , życie już zaledwie tliło w jej słabowitem ciele, gdy niespodzianie wszystko się skończyło , napady ustały i w trzecim roku Laura była zupełnie zdrowa.
„Wtedy jej umysłowe zdolności, wstrzymane fizyczną słabością, zaczęły rozwijać się z zadziwiającą bystrością: przez cztery miesiące dziecie było zdrowe i okazywało wielką roztropność.
— 36 —
— 37 —
Lecz nagle znowu zachorowała, i na ten czas choroba jej miała smutne skutki: w przeciągu pięciu tygodni Laura straciła wrzrok i razem ogłuchła. Na tóm jednak nie koniec., choroba trwała jeszcze kilka miesięcy. Laurę leczono, trzymano w ciemnym pokoju, ale wszystko naprożno; słuch i wzrok stracone były nazawsze, prócz tego pozbawioną została smaku i powonienia^ uważano także, że i umysłowe jej zdolności zupełnie znikły z przyczyny fizycznych cierpień.
„Nakoniec, gdy miała pięć lat, powróciła do zdrowia, i już więcej nie było przeszkód, aby zająć się, jej wychowaniem.
„Lecz jak ją wychować?.,. Jakie jej teraz położenie?... Ciemność i milczenie grobu oto- * czyły ją; nie widziała uśmiechu matki, nie słyszała głosu ojca, nie mogła naśladować jego dźwięków. Wszyscy ludzie, połączeni z nią najściślejszemi więzami, ojciec, matka, siostry, bracia, wszyscy byli dla niej tylko prostą, grubą materyą, której mogła dotykać się tylko, i która w jej umyśle niczem nie odróżniała się
4
— 38 -
od przedmiotów nieożywionych, tylko, że była ciepłą i posiadała możność zmiany miejsca, lecz i pies, i kot, także są ciepłe, także odmieniają miejsca.
„Jednakowoż duch nieśmiertelny, istniejący w człowieku, nie mógł umrzeć, i chociaż Laurze brakowało większej części środków dla utrzymania stosunków ze światem zewnętrznym , jednakowoż w niej zaczęła się objawiać przytomność ducha nieśmiertelnego. Jak tylko nieszczęśliwa istota znowu odzyskała zdolność chodzenia, naprzód zaczęła poznawać miejscowość swego pokoju, potem i całego domu, zbadała własność każdego przedmiotu, na który natrafiała; stopniowo powzięła wyobrażenie o formie, ciężkości i twardości ciał; prawie nie odstępowała matki, kiedy ta zatrudnioną była juką domową robotą; śledziła swoją ręką poruszenia jejrąk, powtarzała wszystko , co ta robiła, i takim sposobem cokolwiek nauczyła się szycia i wiązania.
„Ma się rozumieć, środki stosunków z nią bardzo były ograniczone, i to koniecznie mu
— 39 —
siało mieć wpływ na moralne kształcenie nieszczęśliwej. Kogo nie można oświecać przy pomocy rozumu, na tego można działać tylko siłą, a to, w połączeniu z innemi utrapieniami, na które już sama natura naraziła Laurę, mogło uczynić jej położenie daleko smutniejszym.
„Na szczęście!, dowiedział się o Laurze doktór bostońskiego szpitalu dla niewidomych, Hau (Howe) i natychmiast przyjechał do Ha- nowru, aby ją zobaczyć. P. Hau znalazł, że Laura wogóle jest mocnej budowy ciała, ner- wowo-sangwistycznego temperamentu, i posiada wiele dobrych fizyologicznych cech.—Rodzice przystali na rozłączenie sięznią,i w ósmym roku życia wstąpiła do bostońskiego szpitalu.
„Ta zmiana miejsca na niejaki czas zasmuciła ją; lecz przez parę tygodni obznajmiła się z swojem nowem mieszkaniem, z swoimi towarzyszami, i wtedy zaczęto cokolwiek uczyć ją znaków, przy pomocy którychmogłaby robić wymianę myśli z innemi ludźmi.
— 40 —
„Do tego były dwa sposoby: udoskonalić ten pantomimny język, który po części już sama dla siebie wynalazła, albo nauczyć ją zwyczajnych znaków, zestępujących ustną mowę, to jest, lub nauczyć ją znaków dla każdej oddzielnej rzeczy, lub dać jej wyobrażenieo literach, które łącząc mogłaby wyrażać swoje myśli o istnieniu i warunkach istnienia tćj lub owej rzeczy. Pierwszy sposób był łatwiejszy, lecz nie obiecywał znacznych skutków; ostatni trudniejszy: za to skutki jego, w razie powodzenia, powinny być "nadzwyczajne. Doktór Hau obrał ostatni sposób.
„Nasamprzód zaczęto dawać jej w ręce jaką zwyczajną rzecz, np. nożyk, widelec, łyżkę, klucz i t. p., a do tej rzeczy przywiązywano kartkę z jej nazwą, wyobrażoną wypukłemi literami. Laura z uwagą macała litery, i ma się rozumieć, wkrótce spostrzegła, że wyraz łyżka tak samo odróżnia się od wyrazu klucz, jak sama łyżka odróżnia się od klucza swoją formą.
— 41 —
„Wtedy dano jej kilka kartek, nieprzywiązanych do rzeczy, i ona natychmiast poznała, że mają takie same napisy, jakie znajdowały się na kartkach przywiązanych. Udowodniła tego odpowiedniem rozmieszczeniem kartek przy właściwych im przedmioiach: kartkę z napisem klucz położyła przy kluczu, z napisem łyżka przy łyżce, i t. d. Nieszczęśliwą zachęcano głaskaniem po głowie.
„Tak postępowano ze wszystkiemi przedmiotami i które można było dać jej w rece ,i ona wkrótce nauczyła się dobierać do nich odpowiednie napisy. Lecz oczywiście, lakim sposobem obudzano czynność tylko jej pamięci i naśladownictwa. Uważała, że kartka z napisem książka przyczepioną była do książki,i kładła ją tam naprzód z naśladowania, potem z pamięci, jedynie pragnąc zasłużyć na pochwałę, nie okazując żadnego wyobrażeniao stosunkach przedmiotów z sobą.
„Nakoniec, zamiast kartek z napisami, zaczęto dawać jej litery , wyciśnięte osobno na oddzielnych papierkach. Naprzód dawano jej
4*
— 42 —
litery złożone w wyrazy, np. książka, klucz, łyżka ; potem zaczęto dawać pomięszane, i ona sama musiała składać je w wyrazy.
„Dotąd nauka jej była czysto-mechaniczną,i biedna dziewczynka, z pokorą i cierpliwością naśladując swego nauczyciela, znajdowała się na jednym stopniu z wyuczonym psem i papugą. Lecz tu prawda nagle zaczęła połyskiwać przednią; rozum jej zaczął pracować, i ona pojęła, żc w tem , czego jej nauczono, zawierają się znaki, za pośrednictwem których może innym udzielać wyobrażenia o rzeczach, które się przedstawiają w jej wyobraźni. Twarz dziewczynki w mgnieniu oka zajaśniała rozumnym ludzkim wyrazem: nie był to już pies, papuga; była to istota, w której żyje duch nieśmiertelny. Teraz potrzebne były tylko cierpliwość, wytrwałość i ścisły systemat, aby przezwyciężyć pozostałe przeszkody.
„Usiłowania nauczyciela uwieńczone zostały pomyślnym skutkiem; lecz skutek ten nie łatwo został osiągniętym: wiele czasu upłynęło, nim zobaczono owoce tych prac.
— 43 —
„Laurze dano kilka metalowych czworo- grannych lasek, z wyrzniętemi na końcach literami, i tabliczkę z czworokątnemi dziurkami, do których musiała wsadzać litery, tak , ażeby na powierzchni tabliczki palec mógł uczuwać tylko zarysy liter, zaś laski nie mogły wypadać z dziurek. Przy pomocy tego narzędzia przez kilka tygodni wprawiała się w foremne rozmieszczanie liter, dla oddania wyrazów , o których wyobrażenie udzielano jej za pomocą rzeczy, dawanych w ręce; i kiedy jej słownik stał się dosyć obszernym, wtedy przystąpiono do trudnej nauki wyobrażania liter za pośrednictwem pewnego położenia palców. Postępy jej w tej sztuce były bardzo szybkie , albowiem wrodzony rozum już zaczął silnie działać i dopomagał nauczycielowi. W sprawozdaniu o postępie jej nauki, ułożonem po trzech miesięcach, powiedziano, że „zupełnie nauczyła się ręcznego abecadła, używanego przez głucho-niemych, i że bardzo zajmującą jest rzeczą przypatrzyć się, z jakiem zadowoleniem i gorliwością tem zajmuje się. Nau
— 44 —
czyciel, dając jej jaki nowy przedmiot, naprzód objaśnia użycie i potem uczy, jak jego nazwę układać z liter, przedstawianych na palcach; Laura maca jego rękę i stara się zatrzymać w swej pamięci, w jakim szyku jedna litera następuje po drugiej; przy tom cokolwiek obraca głowę , niby przysłuchując się co do niej mówią; usta jej są otwarte; zaledwie wydaje dech, a na jej twarzy powoli rozkwita uśmiech, w miarę tego, jak więcej zastanawia się nad lekcyą. Potem zaczyna układać swoje paluszki, dobiera z nich zadany wyraz; dalej układa go z metalowych liter na tabliczce, i nako- niec, aby pokazać, że należycie pojmuje jego znaczenie, przykłada tabliczkę do przedmiotu,0 którym jej mówiono."
„Cały następny rok objaśniano jej użycie1 nazwy różnych rzeczy, które dostawały się w jej ręce; przyzwyczajano ją do prędkiego układania liter ręcznego alfabetu; ilft można rozszerzano jej wiadomości o fizycznych stosunkach różnych przedmiotów, z sobą,' i opiekowano się jej zdrowiem. W końcu roku
ułożono nowe sprawozdanie w którem między innemi powiedziano: „Niema żadnej wątpliwości , że Laura nie może widzieć żadnego promienia światła, nie słyszy najmniejszego dźwię- ku, i nigdy nie otrzymuje wrażeń powonienia, jeżeli go posiada. W ięc rozum jej pogrążony jest w grobowej ciemności. O pięknych widokach , o harmonijnych dźwiękach i przyjemnej woni, niema żadnego wyobrażenia. Pomimo tego Laura zdaje się być wesołą i szczęśliwą, jak ptaszek lub jagniątko; ćwiczenie umysłowych zdolności, nabycie nowych wyobrażeń, sprawia jej nadzwyczajną roskosz, która widocznie objawia się na jej wyrazistej twarzyczce. Nigdy nie skarży się, zawsze jest wesołą i łagodną, jak dziecię, lubi bawić się,i kiedy swawoli z przyjaciółkami, śmiech jej rozlega się głośniej od wszystkich. Przeciwnie, zostawszy samą, zdaje się być szczęśliwą, jeżeli może cokolwiek szyć lub zajmować się wiązaniem, i gotowa jest pracować całą dobę. — Jeżeli czasem brakuje jej takiego zatrudnienia, wtedy bawi się, wystawiając sobie
— 45 —
że niby z kim rozmawia lub przypominając przeszłe wrażenia; liczy po palcach lub układa na ręcznem abecadle nazwania rzeczy, które jej pokazano na ostatnich lekcyach. W tych samotnych zatrudnieniach, zdaje się, rozmyśla, sprzecza się sama z sobą, udowadnia; jeżeli zdarzy się, że mylnie co ułoży palcami prawej ręki, natychmiast daje im szczutek lewą ręką, jak to robi nauczyciel ; jeżeli ułoży dobrze, głaska się po głowie i uśmiecha się. Niekiedy umyślnie układa źle, śmieje się z tego, daje szczutka po swoich palcach i poprawia.
„W przeciągu roku nabyła nadzwyczajnej zręczności w rękach tak , że kiedy układa wyrazy i niektóre małe frazesa na ręcznem abe- cedle, wtedy najwięcej wprawni w tym języku zaledwie mogą postępować za bystrem poruszeniem jćj palców.
„Jakkolwiek jest zadziwiającą ta bystrość jeszcze więcej zadziwia łatwość i dokładność, z jaką czyta taką samą pantominę drugiego człowieka, trzymając jego rękę w swojej ręcei uważając poruszenie jego palców, wyobraża
_ 46 —
— 47 —
jących literę po literze. Tym sposobem rozmawia z swojemi przyjaciółkami, i nic tak mocno nie może udowodnić siły ludzkiego rozumu, jak widok podobnćj rozmowy. Jeżeli potrzeba wiele sztuki i talentu, ażeby oddać swoje myśli i uczucia przy pomocy poruszeń ciałai gry fizyonomi,— jakież przeszkody muszą pokonywać dwie nieszczęśliwe istoty, które nic ni& widzą i nic nie słyszą.”
„Przechadzając się po galeryach i kuryta- rzach, Laura natychmiast przez dotykanie poznaje każdego, kogo napotka i niezawodnie zrobi znak, że poznała go. Jeżeli to będzie którakolwiek z jej przyjaciółek , szczególniej ulubionych, natychmiast biorą się za ręce, uśmiechają się i zaczynają prowadzić telegraficzną rozmowę. W takim razie poruszenia ich palców bywają do takiego stopnia bystre, że nikt z obcych nie może zrozumieć, co one mówią. Są tu i pytanja i odpowiedzi, wyrzeczenia smutku i radości, zarzuty i łaski, przywitanie i pożegnanie: słowem, tak samo, jak mię
— 48 —
dzy dziećmi, które używają wszystkich swoich zmysłów.
„W półtora roku potem, kiedy Laura opuściła dom rodziców, matka jćj pojechała, aby się widzić z nią. Długo stała, patrząc zapła- kanemi oczami na swoją nieszczęśliwą córkę, która bynajmniej nie domyślając się jej obecności, swawoliła i biegała po pokoju. Nako- niec Laura przypadkiem natrafiła na panią Bridmen i natychmiast zaczęła macac jej ręcei suknią, ażeby poznać, czy ta dama jest jej znajomą; lecz jej doświadczenie nie udało się, odwróciła się od matki, jak od obcej, gdy tym czasem biedna pani Bridmen zalała się łzami, ze smutku, że córka jej nie poznała.
„Ażeby obudzić w niej wspomnienia, dała Laurze koliją z paciorek, którą niewidoma nosiła w domu. Laura natychmiast poznała koliją, ucieszyła się, wzięła na szyję i wszelkiemi sposobami starała się objaśnić doktorowi, że kolija ta jest jćj dawno znana, jeszcze w domu. Matka chciała ją uścisnąć, lecz Laura wyrwała się i pobiegła do przyjaciółek. Wtedy jej dano
— 49 —
inną rzecz, także przywiezioną z domu, i Laura okazała większą uwagę, znowu zaczęła macać matkę i powiedziała do doktora, że zapewne dama ta przyjechała z Hanoweru, Lecz wszelkie pieszczoty pani Bridmen były naprożne: Laura nierozumiała ich i zostawała zupełnie obojętną. Nieszczęśliwa kobieta zaczęła się obawiać, że córka nigdy nie pozna jej , i myśl ta sprawiła okropny skutek w sercu matki. Nie można było bez łez patrzeć na jej smutek,
„Nakoniec, po wielu próbach, w umyśle Laury niby błysnęła jakaś myśl: znowu uchwyciła ręce matki, głaskała je , gnietła w swoich rękach; twarz jej wyrażała nadzwyczajną uwagę, połączoną z niecierpliwością; bladła, czerwieniła się; zdawało się, że nadzieja Walczy w niej z wątpliwością , i nigdy twarz ludzka nie miała tak żywej głębokiej wyrazistości, jak twarz Laury w tej chwili. Widząc jej pomięszanie, matka przycisnęła ją do siebie i z rozczuleniem ucałowała. W net prawda oświeciła Laurę, wątpliwość znikła, twarz zakwitła niebieską radością i biedna dziewczynka, rzuciwszy się
5
— 50 —
w objęcia matki, zaczęła jej okazywać najtkliwsze pieszczoty.
„Kolija z paciorek już zupełnie była zapomniana, zabawy porzucone; przyjaciółki, dla których przed chwilą Laura odbiegała nieznajomej, napróżno starały się oddalić ją od matki;i kiedy doktór kazał jej iść za sobą, usłuchała go, prawda, natychmiast, lecz z widocznćm nieukontentowaniem. Uchwyciła go za rękę niby z bojaźnią, i kiedy on znowu przyprowadził ją do matki, rzuciła mu się na szyję dla podziękowania za tę łaskę.
„Rozłączenie dwóch spokrewnionych serc wyrażało się w najwymowniejszych oznakach miłości, rozumu i pokory córki. Laura odprowadziła matkę do drzwi, przycisnąwszy się do niej jak najmocniej, na progu zatrzymała się i macała na około, żeby się dowiedzieć, kto jeszcze tu stał, potem jedną ręką objęła matkę, drugą zaś mocno ścisnęła jćj rękę, i zostawszy w tem położeniu przez kilka sekund, puściła nakoniec rękę maiki, zakryła oczy
— 51 —
chustką, odwróciła się, potem znowu rzuciła się na jej szyję i zalała się gorzkiemi łzami...
„Jednakowoż piękny charakter Laury ma swoje wady i dziwactwa. Obiera sobie przyjaciółki zawsze z liczby roztropnych, dziewczynek, które łatwo mogą z nią rozmawiać, i odpędza od siebie głupie, gdy te nie są dla niej potrzebne dla popełnienia jakiej bądź swawoli, do czego bardzo jest skłonną. Cieszy się, jeżeli jej faworytka odbiera pieszczoty i pochwały od nauczyciela; te pieszczoty, te pochwały nie powinny być zbyteczne: inaczej, zaczyna zazdrościć. Skłonność jej do naśladowania tak jest wielką, że często robi to,-co dla niej zupełnie jest niedostępnem i nie może sprawić żadnej przyjemności, chyba zaspokojenie jakiego kaprysu. Tak naprzykład przez całą godzinę siedzi z książką w ręku i trzyma ją przed oczami, niby czyta. Pewnego razu przyszło jej do głowy utrzymywać, że jej lalka jest chora, i wszelkiemi siłami dobijała się, aby falce dano lekarstwa. Położyła ją w łóżko, przystawiła jej do nóg butelkę z ciepłą wodą,
52 —
i przez ten cały czas śmiała się do rozpuku. Kiedy dobroczyńca Laury, doktór Hau,wszedł do pokoju, zaczęła go upraszać, aby obejrzał lalkę i pomacał jej puls; gdy doktór Hau powiedział, że lalce trzeba przystawić plaster na plecy, była w zachwyceniu i prawie wykrzyknęła z radości.
„Uczucia i wszystkie skłonności jej serca bardzo są silne. Jeżeli siedzi przy robocie lub uczy się, a obok niej znajduje się którakolwiek z jej ulubionych przyjaciółek, raz wraz przerywa swoje zatrudnienie, ażeby uściskać i ucałować tę przyjaciółkę, z tkliwością, na którą obojętnie patrzeć nie można. Zostając sama, pracuje bardzo pilnie i zdaje się być zupełnie zadowoloną. Lecz naturalny pociąg wyrażenia swoich myśli za pomocą jakich bądz znaków— tak silnie w nićj działa, że, zostając sama, często rozmawia palcami; jeżeli zaś obok niej kto znajduje się, ani momentu nie siedzi spokojnie, trzyma swego współ-biesiadnika za rękę i ciągle utrzymuje w ruchu swój ręczny telegraf.
— 53 —
„Wszystko to wypisałem z dziennika szanownego doktora Hau, który utrzymnje dokładne pamiętniki o postępie umysłowego i m o ralnego ukształcenia swojej wychowanicy i pa- cientki. Niedawno wydał trzecie o niej sprawozdanie. W tem sprawozdaniu powiedziano, że w ciągu ostatniego roku umysłowe zdolności Laury, nadzwyczaj szybko rozwinęły się; Rzecz godna uwagi, że tak sarno-, jak myr niepozbawieni wzroku, widząc sny, mówiemy wyrazami nawet za tych, których przedstawia nam sen, i Laura rozmawia we śnie ręcznym alfabetem; jeżeli zaś jej sen,bywa przerwanym, wtedy w pierwszej chwili myli się w znakach, tak samo jak my wpodobnych okolicznościach, gadamy i mówiemy bez związku.
„Laura nauczyła się pisać; pisze bez najmniejszej trudności, a nawet pięknie , tylko, bez pomocy nauczyciela wcale nie można dojść sensu. Pisząc, ciągle prowadzi lewą rękę za prawą, w której trzyma pióro.
„Wzruszającą, i nauczającą jest rzęezą widzieć wzajemne przywiązanie, jakie ma miejsce
5? '
— 54 —
między doktorem Hau i jego uczennicą, przywiązanie zupełnie niepodobne do zwyczajnych ludzkich przywiązali, również jak te okoliczności, przy których ono powstało. Teraz doktor Hau zajmuje się wynalezieniem środków dla udzielenia Laurze niektórych wyższych wyobrażeń, szczególniej idei o Bogu, Stwórcy tego świata, gdzie ona, pomimo wiecznej ciemności i milczenia, które ją otaczają jeszcze znajduje dla siebie tyle radości i niewinnej pociechy,”
W miasteczku, nazywanem South Boston, znajduje się kilka dobroczynnych zakładów; jeden z nish jest przeznaczony dla obłąkanych.
„Ustawa tego zakładu oparta jest na prawach oświaty i ludzkości. Pacienci podzieleni są podług płci, wieku, stopnia choroby,i każdy oddział mieści się w długiej galeryi z sypialniami po bokach. Tu chorzy pracują, czytają, grają w kręgle; jeżeli zaś niepogoda przeszkadza spacerować na wolnem powietrzu, wtedy wszyscy razem cały dzień spędzają. W jednym pokoju znalazłem żonę doktora
— 55 —
i jeszcze jakąś damę, które spokojnie siedziały wśród obłąkanych kobiet różnego rodzaju. Obydwie są piękne, uprzejme, i łatwo było Spostrzedz, że już sama ich obecność ma dobroczynny wpływ na nieszczęśliwych.
„Przysunąwszy się do kominka, z powierzchownością wspaniałą i pełną godności, siedziała kobieta w wieku, w dziwacznym ubiorze, który mi przypomniał dziką Medż Wilfajr Walter-Skotta. Szczególniej głowa jej tak dziwacznie była ubraną kawałkami gazy, wstążkami i różnemi kolorowemi papierkami, że wszystko to bardzo było podobnem do ptasze- go gniazda. Obłąkana widocznie starała się pokazać te mniemane biżuterye; na nosie miała ogromne złote okulary; kiedy zbliżyliśmy się do niej, z gracyą wypuściła z rąk zabrudzony szpargał starej gazety, w której zapewnie czytała opis przyjęcia posła przy jakim zagranicznym dworze.
—Jest to gospodyni tego domu, powiedział do mnie doktór, przyprowadzając mnię do niej z nadzwyczajną grzecznością i przyzwoitą po
— 56 —
wagą. Dom należy do niej samej i nikt, prócz niej, nie śmie tutaj rozrządzać. Żakład, jak pan widzisz, bardzo jest obszerny, wymagający licznych sług. Ta pani, jak pan widzisz, mieszka bardzo świetnie. Jest łaskawą, że przyjmuje moje wizyty i dozwala mojej żonie siedzieć w tym pokoju. Ma się rozumieć, nadzwyczaj jesteśmy wdzięczni za ten zaszczyt. W ogóle ta pani bardzo jest łaskawa i zapewne pozwoli, abym jej pana przedstawił. Pani! jest to mister Dikkins, przybył z Londynu i doznał w drodze okropnej burzy. Mister Dikkins! .Jest to gospodyni domu.”
„Obłąkana majestatycznie kiwnęła mi głową, ukłoniłem się z wielkim szacunkiem, i poszliśmy dałej.
„Scena ta po części pokazuje systemat, którego tu trzymają się w obejściu z obłąkancmi. W szystko co może ich przyprowadzać do gniewu, najściślej jest zakazanem.Grzeczność,uprzejmość, ludzkość, to są główne zasady,podług któ— iych tu działają. Dla chorych, którzy.dają nadzieję wyzdrowienia, używają prócz tego niektórych
- 57 —
powoli działających fizycznych i moralnych lekarstw. To często ma pomyślny skutek, zaś obłąkani, których niepodobna wykurować, przy takim postępowaniu nie bywają narażeni na próżne męczarnie.
„Oglądałem częśt: domu, przeznaczoną dla różnych robót i rzemiosł.—Każdy chory pbcho- dzi się z swojem narzędziem tak samo, jak zdrowy. W ogrodzie i na folwarku pracują rydlami, łopatami i grabiami. Dla rozrywki biegają i spacerują, łowią ryby, rysują, czytają, niekiedy nawet jeżdżą w powozach, naumyślnie do tego urządzonych. Mają tak nazywane robocze towarzystwa, w których szyją suknie dla ubogich. Towarzystwa te mają swoje posiedzenia, wydają wyroki, i tu nigdy nie przychodzi do sporów i kłótni, jakie zdarzają się w towarzystwach, złożonych nie z obłąkanych ludzi: wszystko odbywa się bardzo "porządnie i skromnie.
„Raz na tydzień obłąkani mają bal, w którym przyjmują czynny udział doktór ze swoją familią i wszyscy urzędnicy zakładu. Damy
— 58 —
i kawalerowie tańczą przy fortepianie; niekiedy jaki dżentlmen lub miss pocieszają innych romansowym śpiewem; zdarza sie, że się i kochają : lecz znajduję to niebezpiecznem. O ósmej dają desert, o dziewiątej rozchodzą się.
„Na tych balach, jak i wogóle w obejściu się obłąkanych ze sobą, panuje nadzwyczajna grzeczność i przyzwoitość. Naśladują doktora, który korzystając z tego, uczynił ich tak grze- cznemi, że miło patrzeć. Każdy bal, podobnie iak u nas grzesznych ludzi, dostarcza na kilka dni wątku do rozmów kobietom, zaś młodzi męszczyzni tak gorliwie starają się odznaczyć, że niekiedy przez cały dzień wyrabiają w swoim pokoju jakiekolwiek trudne pas, z zamiarem popisywania się z tą sztuką na pierwszym bak.”
Opisując towarzystwo amerykańskie, p. Dikkins mówi, iż rząd Stanu Massaczuzets, również jak rządy innych prowincyj związku, prócz Wyższej Rady w Waszyngtonie, nadzwyczaj lubi obrzędy, ceremonie i wystawność. Suknia jest rzeczą nader ważną. Zresztą p.
Dikkins oddaje słuszność postanowieniom, mówiąc, że wszystkie skierowane są do jednego przedmiotu— do zachowania spokojności i dobrego bytu obywateli. Ton towarzystwa w Bostonie, podług niego, najszlachetniejszy i najgrzeczniejszy.
„Kobiety w ogóle są piękne, lecz to wszystko : wychowanie ich nie jest lepszem, ani gorszem, jak w Anglii. Gadano mi o nich zbyt wiele, lecz nie uwierzyłem, i dobrze zrobiłem. Niebieskie pończochy i tu także znajdują się, lecz, podobnie do niebieskich pończoch innych długości i szerokości, więcej o sobie myślą, aniżeli są warte. Główna ich dążność jest religijną. Chęć czytania mocno rozszerzona między kobietami wszystkich stanów: kaznodzieje także wielce są szanowrani. Są świętoszki, którzy ślepo przywiązani do powierzchownych kościelnych obrzędów, nigdy nie jeżdżą do teatru.
„U mężczyzn ma wziętość systemat filozoficzny, znany pod imieniem sekty transcenden- talistów, T o, co o niej mi mówiono, przypro
— 59 —
— 60 —
wadziło mnię do wniosku, że transcendenta- lizmem nazywa się tu wszystko, czego nikt nie może zrozumieć. Lecz robiłam dalsze poszukiwania, i nakoniec wykryło się, że panowie bostoriscy transcendentaliści są naśladowcami niejakiego mister Kalfa Waldo Emersona, który napisał cały tom p. t. „Próby”; w tem dziele , między mnóstwem nudnych i na niczem nieopartych niedorzeczności, jest kilka myśli, pełnych rozumu, poczciwości i tkliwego czucia. A wiec—transcendentalizm bostoński jest chimerą, lecz chimerą, w której jednak są i dobre rzeczy. Przypuszczam nawet, iż gdybym był Bostończykiem, byłbym transcenden- talistą.
„Z liczby kaznodziejów, którzy, jak powiedziałem, są wielce tu szanowani, trafiło mi się słyszeć tylko jednego, mianowicie mister Tej- rla (Taylor). Jego kościół znajduje się w przystani. Sam niegdyś był marynarzem i w naukach swoich zwykle najwięcej zwraca się do majtków. Tekstem kazania, które słyszałem, były słowa z Salomona: „Któraż to jest, która
— 61 —
wstępuje z puszczy, opływająca rozkoszami, podparszy się miłego swego?” — Kaznodzieja obracał ten tekst tysiąc razy, lecz zawsze z wymową i zrozumiałe dla nieokrzesanych słuchaczy. Jeżeli się nie mylę, w zupełności zbadał swoją publiczność. Wszystkie jego porównania pożyczone były od morza lub z życia morskiego. Nie zapomniał przytoczyć „sławnego admirała Nelsona”, Kolingwuda i innych osób i przedmiotów, blizkich sercu marynarza angielskiego. Niekiedy w zapale brał Biblią, która przed nim leżała, przerywał kazanie, w milczeniu patrzał na obecnych, robił kilka kroków w tył i naprzód, potem kładł Biblią na dawne miejsce, znowu zaczynał mówić i znowu zatrzymywał się, i znowu chodził po ambonie. Na wzór przytaczam kilka słów z jego mowy:
„Któż to?... kto są oni?,., o kim tu mowa?,,. I skąd oni wyszli? Dokąd idą?.,. Dokąd idą! No, co na to odpowiadać? (Schyliwszy się przez ambonę i opuściwszy prawą rękę). Oni idą z dołu! (Wyprostowawszy się i prosto pfi
li
I
— 62 —
trząc w oczy majtkom, najbliższym ambony). Zdołu, bracia! Z trumu (*) grzechów, w którym zostajecie z woli wroga człowieczeństwa! Stąd to oni wyśli! Dokąd że idą? (Zrobiwszy kilka kroków i nagle zatrzymując się). Dokąd że idą? (Pocichu, wskazując palcem na niebo). Na górę! (Głośniej). Na górę! (Jeszcze głośniej). Tak jest, na górę idą oni, przy pomyślnym wietrze, na wszystkich żaglach, prosto do niebieskiej przystani, gdzie niema ani szturmów, ani rozbicia okrętu, gdzie zły człowiek przestaje burzyć spokojność bliźniego, utrudzony zaś wędrownik znajduje odpoczynek. (Jeszcze kilka kroków zrobiwszy). Tam oni idą, bracia!... tam!... tam ich przystań!... tam zarzucą kotwicę!... Przystań błogosławiona! me wieją tam okropne wichry, pod któremi upadają wasze maszty, które was wyrzucają na brzeg i rozbijają wasz wątły okręt: tam spokój... spokój... wieczny spokój! (Wziąwszy Biblią). A więc oni idą z dołu, mówie-
(*) Spód, okrętu.
— 63 —
my?... Tak jest w samej rzeczy. Z dołu, z ciemnej przepaści grzechów, gdzie przebywa śmierć. Lecz jak że oni idą, jak idą ci biedni żeglarze? Idą wspierani przez trzech pomocników... Tak jest! wspierani przez trzech pomocników: sternika, gwiazdę przewodniczą i kompas, co wszystko zawiera się— (wskazawszy na Biblią) tu! — (Położywszy Biblią). Tu oto, w tej księdze! (Zrobiwszy kilka kroków). Z tą księgą nie mają czego obawiać się ani burz, ani innych niebezpieczeństw. (Jeszcze kilka kroków). Z tą księgą oni, biedni żeglarze, mogą iść bez strachu, z ciemności grzechu na górę (podniosłszy rgkę i coraz wyżej wspinając si§ na palcach), zawsze wyżej... wyżej... wyżej....- aż przyjdą do spokojnego ustronia, gdzie niema ani smutku, ani łez, ani szlochań!”
Z Bostonu p. Dikkins jeździł koleją żelazną do sąsiedniego rękodzielnego miasta Louell (Lowell); z tej okazyi w następujący sposób
— 64 —
opowiada, jak się jeździ po amerykańskich żelaznych kolejach, z któremi po raz pierwszy tutaj zapoznał się:
„W Ameryce powozy na kolejach żelaznych nie dzielą się, jak w Anglii, na dwie klassy, na dobre i złe, lecz są powozy męzkie i damskie, różnica zaś między niemi taka, że w mę- zkich powozach palą fajki, w damskich zaś nie palą. Prócz tego, ponieważ biali ludzie na żaden sposób nie chcą siedzieć razem z czarnemi, więc są osobne karety dla negrów. Hałas, turkot, parkany, rogatki, budki, dzwonki i brak okien —- oto co uderza cudzoziemca na amerykańskićj żelaznej kolei.
„Wagony podobne są do omnibusów, tylko daleko większe i gorsze. Mieści się w nich trzydzieści, czterdzieści, a nawet pięćdziesiąt ludzi. Ławki urządzone w poprzek powozu; na każdćj siedzą dwie osoby, a między niemi zostaje wązkie przejście z drzwiami na ostatnich końcach powozu. W e środku powozu zwykle znajduje się coś naksztalt pieca, gdzie palą się węgle. Dla tego w wagonie niezno-
— 65 —
śny zadach, a gęste, gorące powietrze rozpływa sig między podróżnemi.
„W damskich powozach mało bywa mężczyzn.* wiele dam jeździ wcale bez przewodników , ponieważ w Ameryce kobieta może być pewna grzeczności i przyzwoitości ze strony swoich współ-p o drożnych. Jeżeli jaka dama zechce przesiąść na miejsce, już zajęte przez mężczyznę, chociażby i nieznajomego, przewodnik jćj oświadcza o tem nieznajomemu i ten natychmiast, z największą grzecznością, ustę-' puje jej swego miejsca. Konduktorowie, rachmistrze, stróże, nie mają oznaczonego ubrania: każdy ubiera się po swojemu. Konduktor przechodzi z jednego końca wagonu na drugi, wychodzi zewnątrz, zatrzymuje się naprzeciw okna, umieściwszy ręce w kieszeni, i patrzy na ciebie, jeżeli jesteś cudzoziemcem, lub zaczyna rozmawiać z innemi podróżnemi, i często można słyszeć, że mowa jest także o tobie. Gazety, afisze i ogłoszenia widać w ręku prawie każdego podróżnego; lecz mało je czytają i skrócają czas rozmową.
6*
— 66 —
„Prócz wypadków, gdzie jedna kolej łączy sio z drugą, relsy zawsze idą w jednej parze , czgsto przez gesty las i bez wszelkich widoków po obu stronach, czyli, raczej powiedzieć, widok wszędzie jest jednakowy: drzewa z ob- cinanemi wierzchołkami, wskazujące mile; drzewa ścięte; drzewa złamane wiatrem; drzewa na wpół-leżące i opierające sie na swoich sąsiadach. Sam grunt ziemi składa się z podobnych zwalisk roślinności; na każdej kałuży pływają grube narosły zgnilizny, wszędzie widać pnie, chróst i drzewa w rozmaitych stopniach zniszczenia. Niekiedy wyjeżdżasz na otwarte miejsce, ozdobione przejrzystem jeziorem, lecz jezioro to zwykłe tak jest małem, że najstosowniej także nazwać go kałużą; w in- nem miejscu,, zdaleka, na chwilę ukaże się przed tobą jakie miasteczko z białemi domka- mi, lecz raptem.... t r r ! i wprzódy nim mogłeś przypatrzyć się jemu, kolej już znowu wzeszła do lasu, a po jej bokach znowu tylko pnie sterczą, tudzież porąbane i połamane drzewa.
— 67 —
„Stacye położone są w leśnych miejscach, gdzie niema żadnego schronienia dla podróżnych. Na krzyżowych drogach kolei żelaznej i szosą niema ani rogatek, ani policyi, ani żadnych osobnych zabezpieczeń; tylko szyld z napisem: kiedy usłyszycie dzwonek, strzeżcie się machiny. — Pojazd w mgnieniu oka przelatuje mimo, znowu zagłębia się do lasu, wyjeżdża na łąkę, pędzi przez mosty, które niekiedy tak są wązkie, że przy najmniejszem nieszczęściu wszystko powinno wywrócić się; machina znowu raptem rozcina powietrze, grzmi po ulicach miasta i nie zważając na to, co ma przed sobą, có po bokach, szalenie pędzi środkiem drogi. Spokojni mieszkańcy, rzemieślnicy, kupcy, wysuwają głowy z okien, aby przypatrzyć się temu lotowi czarownic; chłopcy, bawiący się na ulicy, lecą precz z drogi, świnie krząkając, szukają ratunku na dziedzińcach, a konie, nieprzy zwyczaj one do turkotu, wyciekają się; sklepy, szyldy, domy, twarze, migają... Lecz oto, nakoniec... fff! para z gwizdaniem wyrywa się z klapki, pojazd zatrzymuje
— 68 —
się, i natychmiast wagony są otoczone palą- cemi fajki mężczyznami i bezustannie gadaj ą- cemi kobietami.”
—P. Dikkins obejrzał wszystkie louelskie r.ękodzielnie, i mówi, że szczególniej uderzyło go ukształcenie tamecznych robotnic. W domach, gdzie mieszka po kilka razem, zawsze jest fortepiano; każda z nich, przynajmniej z pomiędzy młodych, bierze książki z czytelni, nakoniee same wydają nawet peryodyczny zbiór dzieł p. t. The Lowell Offering, złożone z ich własnych prac i nieustępujące w wartości wielu angielskim almanachom, chociaż autorki poświęcają na to tylko godziny spoczynku po ciężkich fabrycznych pracach.
Z Louella p. Dikkins udał się koleją żelazną do W orsster, a z ląd do Harfordu. Miasto Harford, mówi, zbudowane jest w wklęsłości wzgórza, okrytego pięknym gruntem. -— Grunt po okolicach jest urodzajny, bogaty wrlasy i dobrze uprawiony. Tutaj jest główny pobyt Władz Prawodawczych i Stanu Konnektikut, które niegdyś przy wróciły ustawę puritańską,
— 69
zawierającą, między innemi bardzo mądremi rzeczami, takie prawo, że „jeżeli jaki obywa- telw niedzielę pocałuje swoją żonę i na,to znajdzie się dowód, obywatela tego bić batogami bez litości.”— Teraz surowość ta, ma się rozumieć, wyszła z użycia; jednakowoż jej ślady pozostają jeszcze w prawach konnektikuckicb. W Horforcie jest wiele dobroczynnych zakładów, z których szczególniej szpital obłąkanych i instytut głuchoniemych urządzone są bardzo dobrze. W szpitalu obłąkanych , pewna dama w wieku, bardzo przyjemnej powierzchowności , oświadczyła p. Dikkins, że jest przedpotopową; druga prosiła go , aby jej co napisał na pamiątkę; znowu jakiś dżentlmen, blady -i zamyślony, powiedział, że nakomec zawarł traktat z królową Wiktoryą o ustąpieniu jej Nju-Jorku. Nakoniec amerykański pocztowy parowy statek, który naszemu autorowi zdawał się być nędznym i ciasnym w porównaniu z an- gielskiemi parowemi statkami, przywiózł go z żoną do przystani nju-jorkskiej.
— 70 —
„Piękna stolica Ameryki, pisze p. Dikkins, zapewne nie jest tak czysto utrzymywana, jak Boston, lecz wiele jej ulic bardzo podobne są do bostońskich: ta jest tylko różnica, że na tutejszych domach farby nie są tak świeże, szyldy nie tak jaskrawe, napisy nie tak błyszczące, i wszystko wogóle nie tak jest jasne, żywe i wesołe. Główna ulica nazywa się Broadway. ulica szeroka, ludna, idąca od ogrodu fortecy aż do samego końca miasta, na przestrzeni czterech mil. (Więcej niż sześciu wiorst). Bruk jej tak jest wypolerowany nogami przechodzących, że kamienie świecą jak lustra. Ludzi mnóstwo, ruch zadziwiający, omnibusy raz wraz przebiegają to w tę, to w owę stronę; prócz tego mnóstwo jest furmańskich kabryo- letów, kolasek, faetonów, tilburi i innych różnego kształtu i nazwy powozów. Ekwipaże, należące do osób prywatnych,nie odznaczają się szczególną wystawnością i czystością, lecz sam widok ich już pokazuje, że mocno są zrobione Stangrety — niektórzy są negry, inni biali,
. w słomianych, czarnych i białych kapeluszach ,
— 71 —
w lakierowanych i futrzanych czapkach, w sukni z szarego, granatowego, rudego, zielonego i bronzowego sukna, z nankinu, zkitajki w paski lub z białego płótna, czasami i w całkowitej liberyi. Zdarza się, że jaki południowy republikanin, ubrawszy swoich czarnych niewolników w mundury, jedzie z sułtańskim przepychem. Inny ma stangreta Europejczyka, rodem z Jorkszejru, który niedawno przybył do Ameryki, i ten biedak patrzy naokoło, czy gdzie nie zobaczy ziomka, także nieszczęśliwego, jak on. A jak ubrane są tutejsze kobiety! Przez dziesięć minut widziałem sukien rozmaitego koloru więcej , jak w innem miejscu można zobaczyć przez kilka dni! co za rozmaite parasolki! co za kolor na atłasach! co za wzory na cienkich pończochach! co za wązkie trzewiczki, jakie mnóstwo wstążek, kutasów i frenzli, jakie różnobarwne mantylki, w kraty, we wzory, w paski... Bóg wie jakie! Młodzi eleganci uważają za obowiązek wyciągać biały kołnierz koszuli i pieścić się ze swojemi faworytami. Lecz dajmy pokój tym kantorskim
— 72
Bajronom i spojrzemy lepiej oto na tych dwóch chłopów, z których jeden trzyma w ręku mały kawałek papieru, sylabizując chce przeczytać napisane na nim trudne nazwisko, drugi zaś, oglądając się naokoło , szuka tego nazwiska na drzwiach, oknach i szyldach.
„Oczywiście, obydwa są Irlandczycy. Łatwo ich poznać po granatowych surdutach znizkim stanikiem i świecącemi guzikami, po szarych spodniach, które leżą na nich tak, że natychmiast widać ludzi, trudniących się ciężką robotą, i po innych przynależytościach ubioru. Północno-Amerykańskie Stany nie mogą obejść się bez tych ludzi, albowiem prócz nich, niema komu kopać ziemi, stawów,, robić kanałów i odbywać wszelkich innnych ciężkich robót , niezbędnych do wewnętrznego urządzenia kraju.
„Lecz oto inna ulica lub raczej uliczka: nazywa się Wall Street. Jest to to samo , co Stock Exchange i Imnbard Street w Londynie, mieszkania kupców i bankierów. Mnóstwo ogromnych kapitałów zebrano w tej uli-
cy, i tyleż bankrucstw, strat majątku doznali jej mieszkańcy. Niektórzy z tych kupców, których imiona wystawione są na tych szyldach, wczoraj nie mogli porachować wszystkich dukatów w swoich skrzyniach, a dziś, otworzywszy te skrzynie, znalezli w nich same plasterki z marchwi, jak bohater w jednej arabskiej powieści. Dalej, w kierunku do przystani, widać maszty pięknych amerykańskich statków, które lepiej od wszystkich okrętów na świecie służą dla przewiezienia towarów i podróżnych z Ameryki do Europy i z Europy do Ameryki. Właśnie te statki dostarczyły tu mnóstwo tych cudzoziemców, którzy cisną się po ulicach i uliczkach Nju-Jorku: mówię, mnóstwo , lecz nie dla tego, aby rzeczywiście byłe ich tutaj więcej, aniżeli w każdem innem handlowem mieście, raczej dla tego , że oni tutaj nie mają swego oddzielnego cyrkułu i raz- sypani są po całem mieście.
„Wyjdźmy jednak z ciasnej W oll-Strit,prze- ei śnij my się przez szumną Brodwe, omińmy jej różnobarwne tłumy i świetne magazyny,
7
— 73 —
i wstąpmy do innej długiej ulicy, która się nazywa Bowry. Tu przechodzi kolej żelazna, domy nie zbyt są wysokie, publiczność nie bardzo ustrojona, twarze nie bardzo wesołe. Tu główny pobyt drobiazgowych handlarzy, sprzedających gotowe suknie, i kucharzy, którzy wydają jedzenie po domach. Zamiast eleganckich powozów snują się ciężkie wagony z towarami. Na szyldach, w kształcie kuli, przyczepionych do żerdzi, stoi napis: Ostrzygł wszelkich gatunków. Wyrazy te w nocy oświetlone bywają kawałkiem świecy, która się pali w kuli, a zgłodniali zdaleka pośpieszają na tę zwodniczą pokusę.
„Lecz co to za gmach, z posępną powierzchownością, podobny do zamku czarownika w męlodramie ? Jest to znakomite więzienie, nazywane „Grobami”, The Tombs. Wejdźmy tam.
„Długi, wązki, wysoki gmach, z mnóstwem kominów na dachu i z pięciu galeryara, które położone są jedna na drugą i, otaczając cały gmach, łączą się z sobą schodami. Na
— 74 —
schodach siedzi szyldwachr drzymie lub czyta, lub rozmawia z kolegą. W każdej galeryi, po bokach, są małe żelazne drzwi. Podobne są do drzwiczek, pieca w giserni, lecz czarne i zimne , jakby po za niemi zgasł ogień. Niektóre z. nich są otwarte, a kobiety, nachyliwszy głowy, rozmawiają z więźniami. Wszystko to jest oświetlone z góry, lecz okna tak szczelnie zamknięto,, że w galeryach panuje wieczny zmrok.
„Ukazuje się dozorca więzienia z wiązką kluczy, człowiek bardzo poczciwej powierzchowności , grzeczny, zobowiązujący, gotowy prowadzić w as, gdzie tylko chcecie.
—Te małe drzwi są z kazamatów?—Z kazamatów, mister.—A czy wasze kazamaty napełnione?—Tak, niema na co uskarżać się, prawie
napełnione.
:—Tę, co na dole, sądzę, że są niezdrowe?—Być może. Lecz wsadzamy tam tylko ko
lorowych.
— 76 —
— Czy doz:wala się więźniom wychodzić na spacer?
—Dobrze im jest i bez spacerów.— Czyż nigdy nie wypuszczają ich na dzie
dziniec?-—Bardzo rzadko. Oni są zdrowi, nawet sie
dząc w więzieniu.—Proszę otworzyć jakie kolwiek więzienie.— Chociaż wszystkie, jeżeli panu się po
doba.„Klucz zasztukał wewnątrz zamku, drzwi za
skrzypiały i otworzyły się. Zobaczyłem ciasny, z gołemi murami pokoik, słabo oświetlony wązkiem oknem, zrobionem pod samym sufitem. Miednica, dzbanek, stół i łóżko, oto wszystkie sprzęty. Na łóżku siedział staruszek, lat sześćdziesiąt mający, i czytał. Spojrzał na nas z nieukontentowaniem i znowu utkwił oczy w książce. Kiedy wysunęliśmy ze drzwi swoje głowy, zamek znowu sztuknął, i dozorca więzienia powiedział do mnie! „Człowiek ten zamordował żonę i zapewne będzie powieszony.”
— 77 —
—A jak dawno jest tutaj?—Blizko miesiąca.— Kiedy go powieszą?—Jeszcze za miesiąc.—I przez ten cały czas r nie wychodząc, mu
si siedzieć w więzieniu?
— Gdzież i po co ma wychodzić?—W Anglii, nawet skazanym na śmierć
przestępcom dozwala się mieć niejaki ruch co dzień, w pewnym czasie;
— Mm!
„To mm dozorca z taką obojętnością wymówił, jakby była mowa o nic nieznaczącej rzeczy. Był zimnym, jak posąg, i bawił się kluczami, które miał w swoim ręku.
„W e drzwiach kazamatów tego kurytarza porobione są małe otwory. Wniektórych uważałem twarze kobiet. Inni więźniowie spiesznie rzucali się do drzwi, usłyszawszy nasze kroki; inni znów chowali się, jakby ze wstydu lub wyrzutów sumienia.
7*
— 78 —
—A to dziecko jakim sposobem tu trafiło? Zapytałem, spostrzegłszy chłopczyka mającego dziesięć lub dwanaście Jat.
—Jest to syn tego starego, którego pan dopiero widziałeś , odpowiadał dozorca. Świadczy przeciwko ojcu; jego trzymają tutaj tylko dla bezpieczeństwa, aż ojciec będzie powieszony.
„Okropnie!. Syn świadczy przeciwko ojcu!... A jednakowoż tak być powinno według zasad sprawiedliwości.
—Proszę pana powiedzieć mi, dla czego to więzienie nazwano Grobami.
—No i cóż? nazwa jest dobra.—Wiem,, że dobra;, lecz dla czego nadano
go temu więzieniu?—Powiadają, że od czasu jak je zbudowano,
zdarzyło się tutaj kilka morderstw.„Weszliśmy na dziedziniec więzienia i trafi
liśmy na tracenie śmiercią jednego przestępcy. Podług prawa Stanów Zjednoczonych, muszą przytem znajdować się tylko sędziowie, przysięgli i pewna liczba obywateli. Obcym wi
dzom znajdować się tutaj nie dozwalają. Ścięcie zarażonego członka wr ciele towarzystwa stanowi tajemnicę, przystępną dla samych tylko poświęconych. Mury Grobów ukrywają ją przed innymi ludźmi, jakby całun, rozpostarty między życiem a śmiercią, między cnotą a występkiem, nien aznaczonym palcem sprawiedliwości, i tymże samym występkiem, który odkryto w udowodnionem przewinieniu.
„Odwróćmy się jak najśpieszniej od tej sceny i znowu pójdźmy na wrzaskliwe Nju-iork- skie ulice!
„Oto znowu Brodwe! Też same ustrojone damy idą tam i sam, parami i pojedynczo ; ten że sam jasno-niebieski parasolik miga przed naszemi oczami, chociaż całą godzinę lub więcej użyliśmy na 'obejrzenie domu więzienia. Przejdźmy przez ulicę. Tylko dawajcie baczność, strzeżcie się świń! Czy uważacie, oto tam dwa grube wieprze leżą za powozem , półtuzina zaś innych zawróciła na róg ulicy?... A oto i samotna świnią: patrzajcie, z jaką pokorą przedziera się między powozami i prze-
80 —
chodzącemi! Ma jedno ucho, drugie oberwały psy w zaciętej walce na placu, gdzie okazała nadzwyczajne męstwo. Szanowna ta Świnia postępuje zupełnie jak przystoi na dorzecznego człowieka, z liczby tych, co to żyją tak nazywa- nem traktyerskiem życiem. Co rano, w pewnej godzinie, wychodzi z domu, wędruje po mieście, je co się trafi, a w wieczór akkuratnie staje przed bramą swego domu. Ma mnogie znajomości między świniami podobnogoż rodzaju. Jest niedbałą, leniwą, wysoko ceni swoję niepodległość i nienawidzi wszelki przymus. Jest to prawdziwa republikańska Świnia, która zawsze robi, co się jej podoba, i jak z równą obchodzi się z każdą inną świnią: nie zniża się przed wyższemi i nie gardzi niższemi. Prócz tego jest ona wielkim filozofem: zawsze chodzi powoli, zwiesiwszy głowę i zamyśliwszy się, chyba tylko psy napędzą ją , i wtedy przyśpiesza kroków.
„Lecz czytelnik może dziwi się, dlą czego tak wiele mówię o świniach. Oto dla tego, że w Nju-Jorku jest ich takie mnóstwo, jakiego
— 81 —
nigdzie niewidziałem. Nikt ich nie rusza; spokojnie chodzą sobie po mieście przez cały dzień, za to w wieczór każda powraca do swego mieszkania.
„Ale oto, już wieczór! Domy i sklepy oświecone: patrząc na długą perspektywę gazowych latarni, można myśleć, że się idzie Oksfordską ulicą lub Pikadilli w Londynie. Jedna tylko rzecz wam przypomina, że nie jesteście w Europie : jest to nadzwyczajna spo- kojność. Lecz skąd ta spokojność? czyż tu niema żadnych publicznych zabaw? O , nie! i owszem. Lecz tu bawią się nie po europejsku. Damy przepędzają wieczory W gabinetach do czytania, gdzie się zbierają trzy razy na tydzień; mężczyzni zaś siedzą w sklepach, kantorach i składach. Proszę no spojrzeć do tego kantoru: pełniuteńki! A czy słyszycie sztu- kanie młotka, którym rąbią tam cukier? Czy słyszycie bulkotanie płynu, który przelewają z jednego naczynia do drugiego?.... Czy podobna obejść się bez zabaw publicznych! Czyż ci panowie, z kapeluszami na głowach, z syga-
rem w gębie i ze szklankami ponczu w ręku, nie bawią się najpubliczniejszym sposobem ? A te niezliczone gazety, ogłoszenia, prejsku- ranty, których gromady noszą po ulicach i wy-
» rywają jeden drugiemu z rąk, czyż to nie są zabawy?... No, i cóż to takiego?...
„Rzecz godna uwagi, że w Nju-Jorku, ani w dzień, ani w nocy, nie widać żebraków, lecz za to mnóstwo złodziejów. Nędza, ubóstwo i występek mieszkają tu w oddzielnym cyrkule. Ciasna uliczka, obstawiona nizkiemi domkami, które zatopione są w błocie i wszelkiej nieczystości, stanowi ich metropolię. Tam jest gniazdo wszystkich ludzkich chorób duszy i ciała; usłyszycie tam ochrzypłe głosy, zobaczycie blade i zeszpecone twarze, zgarbione postawy, złamane ręce i nogi. Zepsucie zawczasu doprowadziło do zniszczenia domy tej części miasta: wszystkie pochyliły się wprawo lub w lewo, wszystkie mają okna z potłuczo- nemi szybami, drzwi zaledwie się trzymają na oberwanych zawiasach. Tu zamieszkuje większa część świń, o których dopiero mówiłem:
— 83 —
miejsce to należy do nich podług prawa. Prawie w każdym domu garknchnia lub szynk, na szyldach między beczkami i butelkami wymalowane są portrety Waszyngtona i orła amerykańskiego, niektórzy, z uszanowania ku majtkom , często odwiedzającym te szopy, wystawiają różne morskie wyobrażenia: zobaczysz tu twarze pirata Pol-Dżonza, Czarnookiej Zuzanny, a obok znowu Waszyngtona.
„Lecz cóż to za plac, do którego prowadzi nas tak brzydka uliczka? Plac ten obstawiony jest jakiemiś plugawemi chatami, do niektórych nie inaczej można wejść, jak przystawiwszy drabinkę. Zajrzemy do jednej z nich. Co to jest, za temi obalonemi schodami i za temi nachylonemi drzwiami? Weszliśmy. Widzimy pokój, w pokoju kawałek łojowej świecy, łóżko, na łóżku siedzi człowiek; łokcie jego są oparte na kolanach, głowa zaś spuszczona na ręce.— „Co się dzieje z tym człowiekiem?” zapytałem mego przewodnika.— „On ma gorączkę”, odpowiada ten z stoiczną obojętnością. Osobliwe przywidzenie mieszkać w tak smro-
— 84 —
dnym, zimnym i wilgotnym pokoju, w gorączce!... Lecz to jest żebrak.
„Pójdz'my do innej izby, obok te j, w której dopierośmy byli. O! tu przedstawia się nam wcale inne widowisko! tutaj hałas, pieśni, wesołość!... Tutaj szumna zabawa!... Przed rozpalonym kominkiem siedzi kilka osób w granatowych kurtkach i lakierowanych kapeluszach, z krótkiemi cybuchami i sygarami. Są także i damy: one nie cisną się do jednej gromadki, lecz stoją, siedzą, chodzą, rozmawiają, śmieją się, razem z mężczyznami.— Mój przewodnik mówi, że to jest— bal.—„Ej, gospodyni!” woła, i przed nami staje gruba kobieta, z Mulatek, z błyszczącemi oczami, w różnokolorowej chustce na głowie. Razem z nią i gospodarz , takiż sam filut jak ona, w granatowej koszuli majtka, w czerwonym zlekka zawiązanym halsztuchu, i ze złotym łańcuszkiem przy zegarku. „Co pan rozkaże?... co pan życzy?... Tańce?... Natychmiast!.., Muzykę?... Do usług pańskich!”
— 85 —
„Dwóch osmolonych wirtuozów, siedząc na wzniesieniu, nastrajają swoje instrumenta i za chwile wszczynają przeraźliwy wrzask: jeden rznie na swojej dudce, drugi z całej mocy uderza w bęben, obwieszony miedzianemi dzwonkami Na środek pokojuwylatują trzy lub cztery pary tancerzów. Miedzy niemi dwie młode mulatki z czarnemi oczami, z których sypią sig iskry; głowy ich są ubrane tak samo, jak gospodyni tego wesołego zakładu. Zaczynają się tańce. Każdy kawaler staje naprzeciwko swej damy; kilka minut schodzi na tem, że patrzą się jeden na drugiego, nie robiąc żadnego poruszenia. Muzyka gra powoli, widzowie stoją, patrzą, milczą. ' Nakoniec jeden z taneczników daje znak muzykantom, i w tejże chwili skrzypek zaczyna szaleć, wydobywa z swego instrumentu poprzednie dźwięki, uderza po nim smyczkiem, rwie na nim struny, a jego współzawodnik jeszcze mocniej uderza w bęben. Na scenie ukazuje się bohater tego widowiska; szybkim skokiem dostaje się na środek pokoju i zaczyna wykrzywiać się, przyklaskiwać palca*
S
— 86 —
mi, kręci i macha rękami, okropnie wywraca oczy, wykręca kolana, podnosi się na palcach, skacze na piętach, na prawej nodze, na lewej nodze, na obydwóch nogach... Inni tanecznicy i wszyscy widzowie sypią mu pochwały, śmieją się, krzyczą, klaskają w ręce, i wpośród tego tryumfu, bohater nagle wskakuje na ławkę i krzyczy, aby jak najprędzej dano mu czem spłukać gardło.
„Wyrwawszy się z tego odmętu, za kilka chwil znaleźliśmy się znowu przed więzieniem nju-jorkskiem, gdzie także mieści się polieya. Pójdzrmy i zobaczmy, co za polieya w Nju- Jorku.
„Jak to! czy podobna, aby te ciemne nory służyły za mieszkanie tym ludziom, którzy przewinili tylko w tem , że nie wypełnili jakiegokolwiek policyjnego postanowienia? Czy podobna aby w tych ciasnych piwnicach, napełnionych zmrokiem i smrodem, trzymano kobiety, które dopiero co zatrzymane, a których wina nie jest jeszcze udowodnioną?— „Patrz» stróżu: co się dzieje z tymi nieszczęśliwemi
— 87 —
utrzymujesz klucze od ich więzienia, a czy wiesz, że do nich ścieka podziemnemi kanałami nieczystość z całego miasta?”... O! ma sig rozumieć, on o tem nie wie. Co mu do tego? Powierzono mu dwadzieścia pigć osób, mężczyzn i kobiet, i on zaledwie ma czas spo- strzedz, że w liczbie ostatnich są i ładne. Lecz ciągug dalej moje wypytywania:
— Czyż aresztanci pozostają ta na całą noc?—Na całą noc, mister. Wsadzają ich tutaj*
jak tylko zatrzymują, co zwykle zdarza sig w wieczór, i siedzą tu aż do rana, ponieważ sgdzia policyjny roztrząsa spraWy dopiero zrana.
—Lecz jeżeli kto zadusi sig i umrze w tym przeciągu czasu?
—No i cóż! połowg zjedzą myszy, drugą wyrzucimy,.
Odwróciłem sig i pośpieszyłem, aby wyjśdź ztamtąd. Lecz cóż znaczy ten odgłos dzwonu, ten turkot- kół, ten daleki hałas?... Pożar!... A ta łuna z drugićj strony? Także pożar!... A te czarne i niekształtne mury ?... Resztki po
88 —
żaru, który był tu wczoraj!... Polieya utrzymuje, że niby w Nju-Jorku zawiązała sig banda złodziejów, którzy podpalają, ażeby obdzierać, korzystając z zamieszania. Nie wiem, czy prawdę mówi polieya,lecz to pewna, że wczoraj był pożar, dziś dwa, a jutro zapewTne nie mniej będzie.
„W przeciąga dnia, który spędziłem w Nju- Jorku, obejrzałem wszystkie tamtejsze publiczne zakłady, i z przykrością muszę wyznać, że nie zaspokoiły moicb oczekiwań.”
Filadelfia, dokąd z Nju-Jorku przyjeżdżają koleją żelazną w pięć lub sześć godzin, zdawała się być p. Dikkins dosyć prowincyonalnem miastem. Zresztą, wybudowaną jest kształtnie i pięknie. Rządowe więzienie, nazywane Eastern Penitentiary, urządzone podług syste- m atu, przyjętego w samym tylko Stanie Pen- silwanii: więźniowie mieszkają tu pojedynczo i żadnych stosunków ze sobą nie mają. P.
i
— 89 —
Dikkins z tego powodu opowiada następną anegdotę:
„W czasie jednego 'z peryodyeznyeh zebrań inspektorów więzienia Eastern Penitentiary, jakiś filadelfski rzemieślnik ukazuj e się w sali posiedzieli i usilnie prosi r aby wsadzono go do pojedyńczego więzienia. Na pytanie, skąd przyszła mu do głowy taka dziwaczna prośba, odpowiadał, że ma niepohamowany pociąg do pijaństwa, przepija wszystko co zarabia, dla tego żyje w nędzy , i że zastanawiając się- na tem,jakby uniknąć takiego nieszczęścia, nic lepszego nie wynalazł nad więzienie, w którem nie będzie miał sposobności upijać sięi Inspektorowie odpowiedzieli ,- ic -więzienie urządzone jest dla przestępców, podlegających wyrokom prawa, nie zaś dla ludzi, którym przychodzą do głowy takie fantazye, dali rzemieślnikowi nauczkę, aby na drugi raz b y ł: wstrzemięźliwszym, i wyprowadzili go= precz z-sali,- Lecz pijak po niejakim czasu znowu przychodzi, codzień więcej nalegając , ażeby mu zrobiono wielką łaskę i zamknięto go dokazamatu.
8*
— 90 —
Wtedy inspektorowie uznali za rzecz potrzebną zrobić naradę , i jeden z nich powiedział: „Jeżeli nie wykonamy prośby tego człowieka, w samej rzeczy może będzie pił do ostatniego grosza. Zamknijmy go. Spodziewam się, że sam wkrótce zacznie prosić o wolność.” Napisano protokół, że takiej a takiej daty i roku, taki ataki, wsadzony został do wiezienia na własną swoje prośbę, z prawem wyjścia z niego kiedy mu sig podoba, i wszystko to objaśniano rzemieślnikowi, uprzedzając go, że w razie, gdy bidzie życzył sobie wyjść z wiezienia, powinien tylko powiedzieć o tem dozorcy, a natychmiast go wypuszczo, lecz raz wyszedłszy z wiezienia, już nigdy znowu przyjętym nie będzie. Rzemieślnik nizko sie ukłonił i poszedł do wiezienia.
„Dwa lata wysiedział w wiezieniu, nie okazując najmniejszej chęci odzyskania wolności, z pokorą wypełniając wszelkie przyjęte postanowienia , ani na moment nie wychodząc z swej komórki i pilnie robiąc buty.Nakoniec siedzące życie, pozbawione wszelkiego ruchu, cokol-
— 91 —
wiek zaszkodziło jego zdrowiu. Doktór kazał mu spacerować. Więzień poszedł do ogrodu. Trafiło się, że na ten czas furtka, wychodząca w pole, była otwartą. Jak tylko rzemieślnik to spostrzegł, w jego duszy obudził się mimowolny instynkt więźnia: oddalił się od warty, rzucił z siebie suknie więźnia i zemknął.” ̂ Z Filadelfii p. Dikkins statkiem udał się do Waszyngtonu, miejsca pobytu prezydenta Stanów Zjednoczonych i metropolii amerykańskich amatorów do przeżuwania tytoniu. Brzydki zwyczaj trzymania w ustach zwiniętego listka tytoniu upowszechniony jest po całej Północnej Ameryce. W domu, w miejscach publicznych , i wszędzie, wszyscy przeżuwują i ssą tytuń. W trybunałach, w czasie odbywania sądu, sędzia ma przy sobie swoją osobną spluwaczkę, spittoon, przysięgli swoją, świadkowie swoją, a obwiniony także swoją. W szpitalach, dla studentów zaprowadzone są spluwaczki, aby nie plamili murów i podłogi. W gmachach publicznych odwiedzający zawsze są proszeni spluwać, gdzie się należy, nie zaś na marmurowe
: ■
— 92 —
podstawy kolumn. Zresztą, skoro tak obrzydliwy zwyczaj już się upowszechnił, takie środki dla utrzymania czystości—są niezbędne.
Waszyngton — miasto dopiero powstające. Ma ulice długości blizko półtory wiorsty, i więcej, lecz na tych ulicach niema domów; są publiczne gmachy, lecz brak publiczności; są pomniki, przeznaczone dla ozdoby miejskich placów', lecz niema placów, które mają być ozdobione tymi pomnikami. Waszyngton niema swego- handlu, ludność jego składa się tylko z członków rządu i kupców, dostarczających im żywność. Zły klimat odejmuje chęć osiedlenia sig tutaj.
„Chodziłem prawie codzień dó obydwóch izb, dopóki mieszkałem w Waszyngtonie, mówi p. Dikkins. Pierwszy raz, kiedym przyszedł do iz b y reprezentantów, rozprawiano oprawach prezydenta, lecz nic nie była roztrząśnigtóm. Drugą razą-, członek , który miał mowg, nagle był wstrzymany powszechnym śmiechem i sam rozśmiał sig razem z innemi słuchaczami. Zresztą takie przeszkody rzadko się zdarzają: za-
— 93
zwyczaj słuchacze siedzą i milczą, Prawda, tutaj więcej bywa dizharmonii, aniżeli w Anglii, i amerykańscy deputowani mają zwyczaj tłumaczenia się z sobą tonem, nieprzyjętym w dobrych towarzystwach ; lecz, z drugiej strony, nie zobaczycie tu i tego rubasznego obejścia się, odznaczającego niektórych angielskich de- - putowanych, którzy do parlamentu Królestwa Połączonego przyszli prosto z obory lub stajni. Najużywańsza forma tutejszych mów, zdaje się, zależy na tem, aby przewTacać i wywracać na tysiące różnych sposobów jednę i tęż samą m yśl; zwyczajne zaś pytanie, które daje się słyszeć po każdem posiedzeniu, jest nie „Co on powiedział?”, lecz „jak długo mówił?” Trzeba jednak wyznać, że gadatliwość posiedzeń reprezentancyjnych ma powodzenie nie w samej, tylko Ameryce.
„Senat—jest to zgromadzenie osób, zasługujących na wszelki szacunek, i sprawy odbywają się w nim z przyzwoitą powagą i porządkiem. Obydwie izby przyozdobione są bardzo dobrze; lecz niechlujstwo, przyzwyczajenie do
— 94 —
przeżuwania tytoniu, ironiczna pogarda przyzwoitości, doprowadziły te ozdoby do takiego stanu, że przykro i brzydko na nich patrzeć. Posadzka okryta kobiercami: lecz, mój Boże, cóż się zrobiło z tych kobierców!”— Radzę każdemu cudzoziemcowi, jeżeli co upuści na ziemię w senacie amerykańskim, choćby nawet woreczek z pieniędzami, niech nie podnosi go wcale.
„Nie mniej jest rzeczą osobliwą spotkać tu honorowych członków z twarzami spuchniętemu Tylko proszę nie myśleć, że twarze te w samej rzeczy spuchły: policzki prawodawców zdają się być nabrzmiałemi jedynie dla tego, że za obiema leży ogromny zwitek tytoniu. Niektórzy z honorowych członków, w czasie posiedzenia, bez żadnej ceremonii kładą sobie nogi na pulpicie, który stoi przed nimi, obcinają scyzorykiem zwitek tytoniu, a gdy bywa gotowy, spluwają dawniejszy zwitek, w jego zaś miejsce kładą w usta nowy.
„Dom prezydenta, zewnątrz i wewnątrz, więcej podobny jest do klubu londyńskiego,
— 95 —
aniżeli do jakiegokolwiek innego gmachu. Naokoło ogród, lecz drzewa jeszcze się nie rozrosły i nie dają cienia: widok nieosobliwy.
„Oglądałem dom ten nazajutrz po przybyciu do Waszyngtonu. Urzędnik, który mnię odprowadzał, był tak dobry, że podjął się wyjednać mi posłuchanie u prezydenta.
„Weszliśmy do pięknej sieni, zadzwoniliśmy dwa lub trzy razy, i nikogo nie doczekawszy się, przymuszeni byliśmy udać się do pokojów, za przykładem kilku innych dżentlmenów, którzy wchodzili tam bez ceremonii, nie zdejmując kapeluszów i wsunąwszy ręce do kieszeni. Razem z niektóremi z tych panów były damy, które oni zaprowadzili do ogrodu; inni, wszedłszy do pokoju, rozciągnęli się po krzesłach i kanapach, inni znów, z ironiczną pogardą wszystkiego co ich otaczało, ziewali, roztwie- rając gębę aż do uszów. Większa część zaam- barasowana była tćm , aby okazać swoję powagę, wystawić, że niby przyszli tutaj tak, bez żadnego interesu, i nie mają żadnej potrzeby u prezydenta, niektórzy zaś z największą uwagą
spoglądali na meble i ozdoby, jakby mając zamiar przekonać się, czy prezydent nie sprzedał czego z tych rzeczy, które dał mu rząd tylko w posiadanie dożywotne. Trzeba wiedzieć, że prezydent lubionym nie był.
„Spojrzawszy na to wszystko, weszliśmy po schodach do drugiego pokoju, gdzie kilka osób czekało posłuchania. Przewodnik mój dał znak czarnemu służącemu, w bardzo zwyczajnym ubraniu. Ten kiwnął głową i poszedł meldować.
„Oczekując na jego powrót, zajrzeliśmy do następnego pokoju. Otoczony jest sofami, przed któremi stoją drewniane niemalowane pulpity, na pulpitach rozłożone są stosy gazet; na sofach siedzą ludzie rozmaitego kształtu i stanu; i wszyscy pilnie czytają. Trzeba jednak wyznać, że pokój ten bardzo nietrafnie obrano za czytelnie: w sąsiedztwie z pokojem , gdzie przyjmują się wizyty, i gdzie panuje bezustanny hałas, podobny jest raczćj do przedpokoju jakiego trybunału, lub jadalnego pokoju doktora, zrana, kiedy przyjmuje w domu chorych.
„Wszystkich oczekujących posłuchania było dwadzieścia łub piętnaście osób. Jeden z nich wysoki, z długiemi włosami, opalony słońcem, rodem z prowincji zachodnich, trzymał na kolanach kapelusz popielatego koloru, a między nogami ogromny parasol. Siedział prosto jak laska i zachmurzony patrzał na kobierzec, poruszał ustami; zapewne wystawiał sobie w myśli, że widzi przed sobą prezydenta, i powtarzał to , co mu miał powiedzieć. Drugi, dzierżawca z Kentukki, wysoki prawie na sążeń, z kapeluszem na głowie, i założywszy wtył ręce pod fałdy fraka, stał oparłszy się ramieniem o mur i sztukał obcasem o podłogę, jak by w tej myśli, że przez to skraca stracony czas. Trzeci, z podługowatą twarzą, świecą- cemi oczami, z głową gładko ostrzyżoną i z podbródkiem zsiwiałym od tępej brzytwy, ssał gałkę swojej grubej laski i czasami zupełnie brał ją do ust, zapewne przez ciekawość, czy się tam wygodnie zmieści. Czwarty tylko sapał, piąty tylko spluwał. Zresztą to ostatnie zatrudnienie podzielali także wszystkie inne
9
— 07 —
— 98 —
obecne tu dżentlmeny; z nadzwyczajną gorliwością popisywali się w tym zawodzie i tak byli łaskawi na kobierce prezydenta, że, jak wnioskuję, służące, należące do służby prezydenta, powinny były pobierać ogromną pensyą lub „wynagrodzenie” compensation, jak nazywają Amerykanie.
„Negr, który chodził meldować, powrócił i zaprowadził nas do małego gabinetu, gdzie przy biórku, okrytem papierami, siedział prezydent. Zdawał mi się być człowiekiem obarczonym ciężarem interesów do niego należących. Trzeba wiedzieć, że się mu nie udało zyskać dla siebie publiczną opinią: z nikim nie był w zgodzie. Jednak wyraz jego twarzy był łagodny i bardzo przyjemny, rozmowa niewymuszona, obejście się uprzejme i szlachetne. Myślę, że pomimo swojego trudnego położenia, potrafił utrzymać swoją powagę i prowadził interesa bardzo dobrze.
„Będąc uprzedzony, że rozsądna etykieta Stanów Zjednoczonych dozwala cudzoziemcowi, który przyjechał nienadługo, usunąć się,
— 99 —
bez ubliżenia prawidłom grzeczności, od obiadu u prezydenta, odwiedziłem go jeszcze raz w wieczór. Do tego dało mi powod jedno z licznych zgromadzeń, które bywają u niego w dni wyznaczone, wieczorem, od dziewiątej do dwunastej godziny; zebrania te nazywają sig dosyć nieodpowiednie „Levees” Wyjściami.
„Ja z żoną przyjechałem przed dziesiątą. Na dziedzińcu mnóstwo było ludzi i powozów, i ile mogłem uważać, wich rozmieszczeniu nie zachowywano wielkiego porządku. Po- licyi nie było. Nikt nie śpieszył, aby wstrzymywać swawolne konie psujące chomąta; owszem każdy sobie machał laską przed ich oczami i zaczepiał po głowach blizko stojących ludzi. — Służący zachowywali sig, jak kto chciał. Nikogo nie potrącano w plecy, lub wbrzuch, nie chwytano za kark i nie ciągnigto do ratusza, jak to robią u nas w Anglii. Jednak wszystko szło porządnie. Nasz powóz swoją koleją zajechał przed ganek, nie zaczepił za żadną inną karetg, nikogo nie uderzył, i weszliśmy spokojnie, bez najmniejszej prze
— 100 —
szkody, jakby nas odprowadzała cała londyńska polieya.
„Pokoje na dole były oświecone, a w sieni znajdowała się wojskowa warta: żołnierze grali w karty. W bawialnym pokoju, wposrod kilku osób z gości,siedział prezydent ze swoją pasierbicą, która zastępuje mu miejsce gospodyni: jest to zajmująca, powabna i dobrze wychowana panienka. Tudzież stał jakiś pan, który , jak mi się zdawało, pełnił obowiązki mistrza ceremonii. Innych urzędników nie widziałem, zresztą nie byli potrzebni.
„Drugi pokój bawialny, większy od tego,o którym mówiłem, napełniony był gościami. Towarzystwo, mówiąc po europejsku, nie można było nazwać dobranem: tutaj cisnęli się ludnie,wszelkiego rodzaju, a ubiory ich nie odznaczyły się świetnością, niektóre nawet były dosyć dziwaczne. Lecz porządku i przyzwoitości nic nie psuło, i każdy, nawet w sieni , gdzie puszczano wszystkich bez różnicy, zdawało się, czuł, że jest członkiem przyzwoitego towarzystwa, że obowiązany jest wyka-
— 101 —
zać swoją obywatelską powagę i zachowywać się, jąk przystoi na oświeconego człowieka.
Na dragi lub trzeci dzień po tym wieczorze, p. Dikkins udał się do W irginii, statkiem, po rzece Potomak. Statek zwykle podnosi kotwicę do nocy, i podróżni, zebrawszy się w wieczór, w oczekiwaniu odjazdu kładą się spać. P. Dikkins poszedł za ogólnym przykła- dem.
„Kiedym się obudził, mówi p. Dikkins, ubrałem się i poszedłem na pokład, — już byliśmy w drodze. Słońce wspaniale wznosiło się na błękitne sklepienia niebios. Minęliśmy górę W ernon, wsławioną Waszyngtona mogiłą. Rzeka jest szeroka i bystra; brzegi malownicze. Dzień coraz więcej ukazywałsię w całym swoim blasku i nakoniec zrobiło się gorąco.
„Około dziesiątój zawinęliśmy do Potomak- skiej Przystani, Potomae Creek, skąd trzeba
9*
— 102 —
było jechać stałym lądem. Jest to najciekawsza część podróży. Na brzegu stało siedem furmańskich karet, jedne już zupełnie gotowe, inne jeszcze niegotowe, jedne z czarnemi woźnicami, inne z białemi. Do każdej karety lub raczej wagonu zaprzęgają cztery konie; konie te , zaprzężone i niezaprzężone, tu znajdowały się. Podróżnych wypuszczono ze statku i rozmieszczono wT powozach, tłumoki rzucono do osobnego ogromnego wagonu. Konie rżały i rzucały się z niecierpliwości; czarni woźnicy wydawali gardłem jakieś osobliw’e dźwięki, podobne do krzyku małp; biali podawali głos jeden drugiemu: taki tu już zwyczaj, ażeby przy każdej sprawie jak najwięcej było krzyków i hałasu. Co się tyczy karet lub wagonów, nie miały nic szczególnego: wszystkie okryte były suchemi kawałkami błota, — dowód, że od czasu, jak zrobione, ani razu nie były wymyte; na każdej zaś karecie umieszczony był numer.
„Ponieważ nasz tłumok był oznaczony numerem pierwszym, więc nas wsadzono do wagonu pod nurem 1.—Nie mało było tu kło
i
— 103 —
potów. Wypadało drapać się na wysokość z półtora łokcia, a schodów niema. Niektóry woźnicy mają w zapasie krzesełka, lecz jeżeli przy jakim wagonie krzesełka nia znajduje się, tam damy muszą postępować, jak umieją, podług swojego widzimisię, pokładając całą nadzieję w łasce losu. Woźnicą naszego wagonu był Negr, najczarniejszy z Negrów. Ubranie jego składało się z grubej pieprzowego koloru kurtki, takich że samych spodni zabrudzonych i podartych, szczególniej na kolanach, z zielonych pończoch i ogromnych niewysma- rowańych trzewików z nadzwyczaj wysokiemi przodkami. Na rękach miał rękawiczki, jednę wełnianą, drugą skórzaną; głowa okryta ni- zkim czarnym kapeluszem z szerokiemi skrzydłami; zaś narzędzie, którem popędzał konie, składało się z bicza, nadłamanego na połowie i związanego grubym szpagatem.
„Pierwsza mila drogi, po części po mostkach, złożonych z cienkich desek, które chwieją się położone końcami na belkach, po części wprost przez koryto rzeki, której dno
Jniekiedy tak jest nierówne, że konie co chwila wpadają do jamy lub więzną w glinie, na kilka sekund znikając z oczu. Zresztą przyjechaliśmy szczęśliwie. Dalej droga idzie już to przez bagna, już to przez małe przestrzenie lądu, okryte piaskiem i żwirem. Nakoniec ukazało się przed nami niebezpieczne miejsce. Czarny woźnica wytrzyszczył oczy, wTywrócił usta, i niby chciał powiedzieć: „No, zdaje mi się, że dziś będziemy tu siedzieli!” zwinął cugle, naciągnął je i podciął konie. Kareta ruszyła. Błoto ogarnęło ją ze wszystkich stron; koła prawie nie mogą obracać się; powóz schyla się na bok; woda już sięga okien; krok, drugi... nakoniec stanęły: konie nie mogą postępować, więzną, kareta także; inne sześć karet także więzną, i dwadzieścia cztery konie więzną razem z karetami, zaś podróżni piszczą, przeklinają i nie wiedzą co czynić ze strachu.
— No! woła nasz woźnica na swoje konie.Konie ani rusz. Przekleństwo i piski nie
ustają.— No! Negr powtarza.
_ 104 —
— 105 —
Konie porwały się i obryzgały go błotem.— O , mój Boże! mówi jeden dżentlmen,
wysunąwszy głowę z okna, lecz błoto obryzgało go tak samo, jak Negra, i natychmiast schował się.
—No! no! no! krzyczy Negr.Konie natężyły wszystkie swoje siły, po
ciągnęły powóz, i zaledwie wydobyły go na brzeg. Woźnica przez ten cały czas krzyczał i rzucał się jak wściekły. Lecz tylko co zmordowane konie zaczęły postępować w górę, zupełnie zabrakło im sił: nie mogły więcej zrobić ani kroku, nie mogły nawet utrzymać karety, zaczęły cofać się, i powóz n-r 1 potoczył się w tył na powóz n-r 2 , powóz n-r 2 na n-r 3 , i takim sposobem aż do siódmego, potem znowu pogrążeni byliśmy w błocie.
—-No! znowu wołał nasz nieszczęśliwyNegr.Konie ruszyły, lecz zrobiło się jeszcze go-
rzćj: kareta cokolwiek się opuściła i uwięzła głębiej jak wprzódy.
■—No! woła Negr.Konie stoją.
— 106 -
—No, no! woła znowu.—Ani rusz!... Oczy naszego Negra tak wy
tężyły się, że się zdawało, iż chciały wyskoczyć z pudełba.
Zebrawszy ostatnie siły, konie ruszyły naprzód, i na ten raz znowu wydobyłyby karetę, lecz zmęczone i nie w stanie będąc działać swobodnie, zawróciły cokolwiek na bok i rzuciły nas do innej głębokićj kałuży stojącój wody. Podróżni krzyczą, woda wlewa się do karety; woźnica wścieka się i skacze na kozie... Na szczęście udało nam się przecie wyjsc z tego położenia.
„Taką drogą jechaliśmy prawie trzy godzinyi zrobiliśmy nie więcej jak dziesięć mil; nie połamaliśmy kośd , lecz zaiazem nie możemy powiedzieć, abyśmy je w całości zachowali.
„Ten osobliwszy sposób jazdy kończy się w Frederiksburgu, skąd aż do samego Riczmon- da idzie kolej żelazna. Miejsca, przez które przechodzi, niegdyś były nadzwyczaj urodzajne ; lecz systemat niewolnictwa, który miejscowym właścicielom gruntów dozwala zbierać
— 107 —
wielką ilość chleba za pośrednictwem samego tylko powiększenia robót, bez wydatków na polepszenie gruntu, doprowadzi! tutejsze pola do takiego stanu, że teraz nie są obfitsze od stepu afrykańskiego.
„Wogóle zrobiono uwagę, że w tych pro- wincyach Stanów Zjednoczonych, gdzie istnieje niewolnictwo, kraj zawsze przedstawia widok upadku i zaniedbania. Składy żyta są wstanie zniszczenia; nikt nie myśli ich poprawiać, dla tego też codzień więcej a więcej obalają się; na stodołach niema dachów, wszystkie domy pochyliły się na bok. Nigdzie nie widać porządku i dobrego bytu. Nawet budowle, należące do kolei żelaznej, znajdują się w gorszym stanie, aniżeli winnych miejscach: stacye nędzne, dziedzińce, na których machina zaopatruje się opałem, obwiedzione są połamanym płotem; przy drzwiach dozorcy czołgają się brudne dzieci Negrów, razem z świniami i psami; bydło robocze chude; ludzie w najnędzniejszym stanie.
„O siódmej godzinie w wieczór przyjechaliśmy do Riczmonda i zatrzymaliśmy sig przed hotelem, nade drzwiami którego był wywieszony jaskrawo-malowany szyld, wystawiający dwóch dżentlmenów, siedzących w szerokich krzesłach i palących sygara. Znaleźliśmy tutaj dosyć wygodne pomieszczenie, i nic nie brakowało, co jest potrzebnem dla cudzoziemca.
„Następny ranek poświęciłem na obejrzenie miasta. Malowniczo położone jest na ośmiu wzgórzach, otoczonych rzeką, która się nazywa rzeką Dżemza. Jej pieniący się nurt gdzie niegdzie upstrzony jest wyspami; w innych miejscach bije i burzy się, wdzierając się na odłamki skał, które do jego koryta spadły. Pomimo, że to było w połowie marca, pogoda była piękna, powietrze przyjemne i ciepłe, brzoskwinie i magnolie rozkwitły pełnem kwieciem, ogrody i gaje okryte świeżą zielonością.
„Riczmond jest miejscem, gdzie zgromadza się parlament Stanu Wirginii; lecz już do takiego stopnia sprzykrzyło mi się słuchanie par-
— 108 —
— 109 —
lamentarskich amerykańskich mów, że z naj- większem upodobaniem zastąpiłem je obejrzeniem publicznej biblioteki, bardzo dobrze urządzonej, i jednej fabryki tytoniu, gdzie robotnikami są same Negry niewolnicy. W tej fabryce widziałem cały akt przygotowania, zwijania, prassowania, suszenia, pakowania i pieczętowania tak znakomitych tytuniowych zwitek do przeżuwania.
„W Ryczmondzie są dwa mosty przez rzekę. Jeden z nich należy do kolei żelaznej, drugi, znajdujący się w nędznym stanie, jest własnością jakiejś starej obywatelki, mieszkającej w sąsiedztwie, która pobiera cło za przejazd przez ten most. Przed samym mostem wywieszona jest tablica, ażeby wszyscy przejeżdżający byli ostrożni i jechali powoli, z zastrzeżeniem kary pieniężnej, że jeżeli winowajca jest biały—płaci pięć dollarów, jeżeli zaś czarny — dostaje pięćdziesiąt rózg.
„Chciałem z Riczmanda udać się doBaltimo-ru statkiem przez rzekę Dżemza i Zatokę Czy-zapikską; lecz statek wtedy był cokolwiek ze-
10
— 110 —
psuty , a ponieważ z przyczyny reparowania jego kommunikacya z Baltimorem ustała, musiałem wrócić się do Waszyngtonu, a stąd wprost jechać do Baltimoru.
„W Baltimorze znalazłem hoteł, najlepszy ze wszystkich, jakie widziałem w Stanach Zjednoczonych. Tu, po raz pierwszy pod czas mojej podróży w Ameryce, spałem w łóżko z firankami i nie brakowało mi wody do umycia.
„Stolica Stanu Mariland zdawała mi się bye ruchliwem i szumnem miastem. Prowadzi rozmaity i dosyć znaczny handel, szczególniej morzem. Dla tego nadmorska część miasta nie bardzo jest czysta; za to w wyższćj części jest wiele pięknych publicznych gmachów i ulic. Do licznych przedmiotów, najwięcej godnych uwagi, tutaj znajdujących się, należą: pomnik Waszyngtona—piękna kolumna z posągiem na wierzchu, gmach kollegium lekarskiego i pomnik na pamiątkę bitwy z Anglikami blisko Północnego Przylądka. Prócz tego jest bardzo
— 111 —
dobrze urządzony dom poprawy i ogromne więzienie.”
Przepędziwszy dwa dni w Baltimorze, p. Dikkins udał się do Harrisburgu, i tak mówi dalej o swojćj podróży:
„Zajechawszy do traktyerni, skąd powóz pocztowy udał się w dalszą drogę, z niecierpliwością chciałem widzieć, czem pojedziemy; powozu jeszcze niebyło; tym czasem kazałem przygotować obiad. W tej chwili na ulicy dał się słyszeć turkot, odgłos dzwonka i trzask! — Wtoczyła się nasza kareta. Wyglądam oknem i widzę jakiś dziwoląg, w kształcie ogromnego czółna, ustawionego na małych kołach. Zatoczona przed drzwi traktyerni, długo jeszcze kołysała się i przechylała z jednej strony na drugą, jakby ją posadzoną na mieliźnie, wtedy gdy wiatr tylko kołysze zatrzymany statek, nie będąc w stanie ruszyć go z miejsca.
„Bądź jak bądź, o godzinie szóstej ten dziwaczny powóz, napełniony dwunastu podró- żnemi i ich tłumokami, między któremi mieściły się, jak mogli, ruszył w drogę i pojechał
— 112 —
zabierać innych podróżników, którzy oczekiwali na niego w różnych hotelach. Przewidując natłok wewnątrz powozu, usiadłem razem ze stangretem, lecz i tu nie znalazłem pożądanej spokojności. Kiedy powóz już zupełnie był napakow7any, dodać jeszcze jednę osobę— znaczyło usadowić ją koma na kolanach, jeżeli nie na głowie, — jakiś gruby dżentlmen nagle zatrzymał nas z wykrzyknieniem: „Czy jest miejsce?'7 — Konduktor nie odpowiadał: — „Czy jest miejsce,” powtorzył nieznajomy. — „Niema! niema!” zawołali wszyscy podróżni, chcąc się pozbyć nowego towarzystwa. Lecz gruby jegomość nie zwrócił na to uwagi, a ponieważ konduktor nie mówił ani słowa, zaczął leźć do powozu.— „Dla mnie jakie bądź miejsce, powiedział do konduktora: wsiądę chociaż tutaj, miedzy panami,”— i usiadł między mną a stangretem, to jest, jednę połowę swojćj ciężkiej osoby złożył na moich kolanach, a drugą na kolanach stangreta.
„Na szczęście, takie nieprzyjemne sąsiedz- ctwo niedługo mnię obciążało: na pierwszej
stacyi gruby jegomość pożegnał nas, i pozostałem sam. Stangreci i konie zmieniają się co stacya. Bardzo byłem kontent, że odmiana odbywała się nieprędko: przynajmniej miałem czas cokolwiek obeschnąć po deszczu, który mnię moczył przez całą drogę, i wyprostować członki, które w przeciągu czterech godzin znajdowały się w najniewygodniejszem, skrzy- wionem położeniu. Lecz moja nadzieja spokojnego siedzenia nie ziściła się; kiedy znowu usiadłem na koźle i chciałem wyciągnąć nogi, spotkały nową przeszkodę w jakimś na wpół twardym i na wpół miękkim przedmiocie, który wpociemku uważałem za tłumek. Po pięciu minutach jednak pokazało się, że to był nie tłumok, lecz coś szczególnego: z jednego końca miało lakierowaną czapkę, z drugiego parę brudnych trzewików, a dalsza obserwacya przekonała mnie, że to był chłopiec w kurtce cie- mno-brunatnego koloru, który spokojnie i nieruchoma leżał na dnie kabryoletu, zasunąwszy ręce do kieszeni i mocno przycisnąwszy je do boków. Stangret zarekomendował mi go, jaka
10*
— 113 —
— 114 —
swego dalekiego kuzyna, którego podjął się. dla pokrewieństwa, odwieźć do następnej stacji-
„Widoki, które przed nami się odkrywały w ostatnich dziesięciu lub dwunastu milach przed Harrisburgiem , bardzo są piękne. Droga idzie przez wesołą dolinę, po której płynie rzeka Suskwebanna. Rzeka, z mnóstwem zielonych wysepek, była po prawej ręce od nas, po lewej zaś wznosiła się skała, zasypana kamieniami i ocieniona lasem sosnowym. Mgła, w tysiącu fantastycznych kształtach, rozpływała się po nad szerokiem zwierciadłem wody; zmrok wieczorny nadawał całemu obrazowi tajemniczy charakter,który powiększał jego urok.
„Przejechaliśmy rzekę przez most prawie milę długi, zakryty ze wszystkich stron, zwie- rzchu i z obydwóch boków. W tej galeryi nowego rodzaju głęboka ciemność panowała; grube belki podpierają jej dach, przecinają się z sobą pod kątami wszelkich rozwartości; przez szczeliny podłogi, głęboko pod nami,błyszczała łuskowata powierzchnia potoku. Nie mieli
— 115 —
śmy z sobą pochodni; ponieważ konie co chwila o coś zawadzały, zaś powóz ledwie ruszał sig, więc, patrząc na przeciwny otwór galeryi, w którym przy zmroku wieczornym zaledwie widać było światło, myślałem, że nie będzie miała końca.
„Wyjechaliśmy wreszcie na ulice Harrisbur- ga, którego ciemne latarnie,zaledwie połyskujące w gęstej mgle, nic przyjemnego nam nie obiecywały. Konduktor wskazał nam na dom zajezdny. Był szczupły i nędzny,za to jego gospodarz dobry i uprzejmy człowiek, jakiego nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się spotkać między traktyernikami.
„Ponieważ nie mieliśmy zamiaru pozostawać w Ilarrisburgu dłużej jak dzień następny, — więc zrana, zaraz po śniadaniu, poszedłem oglądać miasto. Nowy dom na więzienie, urządzony podług systematu pojedynczego zamykania, lecz jeszcze bez aresztantów; pień starego drzewa, do którego Indyjczycy przywiązali Harrisa, pierwszego tutejszego osadnika, mając zamiar zamordować go, lecz potem uciekli,
— 116 —
spostrzegłszy za rzeką tłum Europejczyków; dom ratuszowy i niektóre inne przedmioty: oto wszystko co jest godnem uwagi w Harrisbur- gu, w którym niema nic godnego widzenia.
„Najwięcej mnie zajęło przeglądanie pisanych traktatów, które w różnych czasach były zawarte z Indyjczykami i zachowują się teraz przy aktach Trybunału (Office of the common- wealth). Podpisane są własną ręką dowodzców różnych indyjskich plemion; podpisy te zrobione czerwoną farbą wyobrażającą zwierza lub oręże, od nazwy których mianowało się każde plemie: tak dowódca plemienia Wielkiego Żółwia wymalował coś mającego figurę żółwia; dowódca plemienia Żubra wyrysował figurę żubra; dowódca plemienia Siekiery podpisał rysunkiem siekiery; za ich przykładem poszli swoją koleją dowódcy plemienia Ryby, Strzały* Człowieka i t» cl
„Przeglądając te dziecinne utwory rąk, które umiały puszczać mordercze strzały wprost w serce nieprzyjaciela i rozbijać kulą drobno: ziarnko piasku,mimowolnie zamyśliłem sienad
— 117 —
wielką sztuką pisania, którą można nazwać najpotężniejszym orężem przebiegłości ludzkiej Źal mi było prostodusznych dzieci natury, którzy kładli tu swoje znaki z całą ufnością poczciwych ludzi i dopiero od Europejczyków nauczyli się niedotrzymywTać danego słowa. Prócz tego nie mogłem dość wydziwić się, że jaki Żubr lub Siekiera nadzwyczaj długo nie wymawiał się od podpisania traktatów, które niedokładnie mu czytano, i podpisywał sam nie wiedząc co, aż cudzoziemcy wypędzili go z ojcowskich lasów i dolin na zasadzie tychże samych traktatów. Trzeba przypuścić, że ci ludzie zupełnie nie mieli żadnego wyobrażenia o zdradzie i podstępie.
„Kanałem, w łodzi, udaliśmy się z Harris- burga do Pittsburga. Ponieważ cały dzień ciągle padał deszcz, wszyscy podróżni siedzieli w kajucie. Można ich było podzielićna dwa gatunki , na suchych i mokrych. Mokrzy dżentle- meny najwięcej przysuwali się do ognia i coraz więcej osuszali się; gatunek suchych siedział wszędzie, gdzie tylko mógł, lub chodził wzdłuż
— 118 —
i szerz po kajucie, rozumie się nie bez narażenia siebie na niebezpieczeństwo stłuczenia głowy o nizki sufit. O szóstej godzinie, maleńkie stoliki były razem przysunięte, w kształcie jednego długiego stołu, i każdy zasiadł, aby godnie odpowiedzieć potrzebie użycia jadła i napoju, składających się z herbaty, kawy, chleba, masła, wędzonej ryby, wątroby, pieczystego , kartofli, pikuli, sztuki mięsa, kotletu, puddin- gu i kiełbas.— „Czy nie chcesz pan tej potrawy, która bardzo dobrze jest przyprawionąV dało się słyszeć z jednego końca stoła do drugiego.
„Wyraz przyprawie, (fx), odgrywa nader ważną rolę w słowniku Amerykanów, służąc im na wyrażenie wielu rozmaitych pojęć. Na- przykład, jeżeli przychodzisz do kogo z wizytą zrana, służący mówi do ciebie, że jego pan przyprawia sig, t. j. „pan ubiera się”; jeżeli spytasz się na statku swego towarzysza, czy prędko dadzą śniadanie, odpowie: „Myślę, że niedługo: tam ju i przyprawiają stół” t. j. na- nakrywają do stołu; jeżeli każesz tragarzowi
— 119 —
nabrać twoje tłumoki, mówi, że w moment je przyprawi; jeżeli uskarżasz się na słabość, radzą ci udać się do doktora, mówiąc, że za jeden dzień przyprawi cię.
„Siedzący przy stole dżentlmeny tak głęboko pakowali do ust widelce z kawałkami mięsa lub kartofla, że u unikogo nie widziałem podobnej sztuki, prócz indyjskich kuglarzy. Za to żaden z nieb nie usiadł wprzódy od dam i względem nich nie popełnił żadnej niegrzecznoścL Już raz miałem sposobność uczy nić tę uwagę, a teraz znów powtarzam, że nigdzie kobiety nie doznają takiego szacunku i takiej troskliwości,jak w Stanach Zjednoczonych.
„W wieczór, kiedyśmy spostrzegli pierwszy rzęd wzgórzów, składających, że tak powiem, przednią straż Gór Allegańskich, obraz kraju,, -dotąd nudny i jednostajny, cokolwiek stał się zajmującym. Po nad ziemią, skropioną obfitym deszczem, wznosiły się słupy mgły; żaby skrzeczały woddaleniu i napełniały okolicę smutnem cchem. W nocy wszedł księżyc. Przejechaliśmy Suskwegannę przez zadziwiający drewnia
— 120 -
ny most z dwiema galeryami, umieszczonemi jedna nad drugą. Krajobraz który przedstawił się nam w czasie tego przejazdu, był piękny i wspaniały.
„Kiedy nadszedł czas udania się na spoczynek, dla podróżnych męzczyzn przeznaczone były, podług rzuconego losu, wiszące łóżka, czyli raczej półki,urządzone naprędce w kilka rzędów na około ścian wspólnej kajuty. Każdy dżentlmen, jak tylko wypadł jego los, brał numer łóżka, jakie mu wypadło, i natychmiast rozebrawszy się kładł. Co się tyczy dam mieściły się w tejże samej kajucie, przedzielonej zasłoną mocno wyciągniętą i przymocowaną szpilkami, gdzie wypadało. Zresztą zasłona ta bynajmniej nie przeszkadzała nam słyszeć co się u nich działo, a kaszel, szepty, kichanie czasami dawały nam przyjemnie uczuć, że płeć piękna znajdaie się obok nas.
„Mnie trafiło się łóżko przy samej zasłonie w niejakiem oddaleniu od innych podróżników. Miejsce to , jak się zdawało, było bardzo spokojne; lecz, na moje nieszczęście, nad tą półką
— 121 —
była inna, a na tej mieścił się nadzwyczajnej tuszy człowiek; ma się rozumieć, takie niebezpieczne sąsiedstwo w przeciągu całej nocy nie dozwalało mi zasnąć.
„O szóstej wstaliśmy; tym czasem sprzątano łóżka; jedni z podróżnych udali się na pokład, aby się dowiedzieć o stanie powietrza; inni, ze względu, że poranek był zimny,zasiedli przed kominkiem. — O siódmej małe stoliki znowu były zastawione i formowały duży stół; na nim znowu ukazała się herbata, kawa, chleb, masło, wędzona ryba, wątroba, pieczyste, kartofle, pikule, sztuka mięsa, kotlety, pudding i kiełbasy. Niektórzy podróżni zajadali te potrawy, mięszając wszystkie razem. Każdy, zaspokoiwszy głód, wstawał i odchodził gdzie mu się podobało.— Jeden z officyalistów proponował ogolić dżentlmenów, którzy życzyli sobie być ogolonemi, inni zaś dżentlmenowie patrzali, jak jednego z nich golono, lub ziewali nad gazetami. Obiad był taki sam, jak śniadanie, tylko bez herbaty i kawy; kolacya zaś równała się obiadowi.”
11
1 takim przyjemnym sposobem p. Dikkins podróżował przez cztery dni.
„W niedzielę, mówi, zbliżaliśmy się do stóp gory, która się przecinała koleją żelazną. Kolej składa się z dziesięciu oddzielnych części; pięć idą na górę i pięć pod górę. Ekwipaże wciągają się na pierwsze i zwolna spuszczają się po ostatnich; zaś w przerwach ciągną końmi lub machiną, zważając na to, jak wygodniej. W jednem miejscu relsy idą nad przepaścią , nad samym brzegiem jej prostopadłej ściany-, a podróżny, wyjrzawszy z karety, z przestrachem widzi pod sobą okropną głębinę, od której nie oddziela go żadna przegroda. Zresztą przejazdy odbywają się bardzo ostrożnie; spuszczają tylko po dwa ekwipaże razem, a ponieważ przedsiębrane są wszelkie potrzebne środki dla uniknienia nieszczęśliwych przypadków, obawiać się niema czego.
„Z drugiej strony, jak to przyjemnie pędzić strzałą po wierzchołkach gór i widzieć pod sobą dolinę, gdzie, między gałęziami drzew, migają wiejskie chatki, dzieci czołgają się przede
— 1-23 —
drzwiami, psy szczekają, ale ty tego nie słyszysz, przestraszone świnie uciekają do domu, całe rodziny wieśniaków pracują w ogrodach, byki i krowy patrzą się na ciebie z głupiem zadziwieniem! Pędziliśmy nad tem wszystkiem z bystrością wiatru, i miałem wielką przyjemność, kiedy nasz ekwipaż toczył się na pochyłości, nie mając innej siły poruszenia, prócz własnego ciężaru. Obejrzałem się: odwiązana machina także toczyła się za nami. Jej zielona farba i pozłota błyszczały na słońcu: zdawało mi się, że to leci jakiś ogromny owad, i jeżeliby wtej chwili, rospuściwszy parę olbrzymich skrzydeł, podniosł się w górę, ręczę, że bynajmniej temu bym się nie dziwił; tak szczególny był widok ruchu tej machiny! Lecz, kiedy przyjechaliśmy do kanału, machina nagle zatrzymała się, i nim nasza łódź odpłynęła od brzegu, już uniosła w górę innych podróżników, którzy tylko oczekiwali na nas, aby puścić się w drogę za pomocą tejże samej siły.
„W wieczór, w poniedziałek, ognie i sztu- kanie młota w kowalniach, położonych nad
brzegami kanału, dały nam poznać, iż zbliżamy się do końca podróży. Ominąwszy jedno straszne miejsce, długi wodociąg, bardziej jeszcze zadziwiający jak most harrisburski, bo to jest drewniana galerya, napełniona wyodą, -— znaleźliśmy się wpośród stosu rozmaitych, małych i brudnych budynków, jakie zwykle cisną się ku brzegom rzek, kanałów, jezior: był to Pit— tsburg.
„Fittshurg w Ameryce jest to samo, co Bir- minem w Anglii: tak przynajmniej mówią jego mieszkańcy, i jeżeli nie zwrócimy uwagi na ulice, sklepy , domy, kupieckie kantory, publiczne gmachy i ludność, to jeżeli chcecie, można z nimi zgodzić się. Nikt nie zaprzeczy, że nad Pittsburgiem unosi się wiele dymu i że sławnym jest ze swoich żelaznych wyrobów. Prócz tego, dobre ma więzienie, arsenał i inne publiczne gmachy. Pięknie jest położony na brzegu Al- legaiiskiej Rzeki, na której wybudowano dwa mosty; nie złe są także wille bogatych mieszczan , porozrzucane po wzgórzach. Mieszkaliśmy w wybornym hotelu i nic nam nie brako-
— 125 —
wało. Jak zwykle, przepełniony był lokatorami , a zewnątrz ozdobiony osobnym rzędem kolumn na każdem piętrze.
„Dalszym celem podróży, zgodnie z naszą marszrutą, było miasto Sinsinnati. Pojechaliśmy parowym statkiem, i jeżeli amerykańskie pocztowe statki, któremi dawniej zdarzało mi się jeździć, wcale nie są podobne do teg ‘ co my, Anglicy, przyzwyczailiśmy się widzieć na wodzie pod tą nazwą, — wtedy statek, którym udaliśmy się teraz przez Ohio do Sinsinnati, jaż do niczego nie podobny: nie wiem, z czem go porównać i jak go opisać. Naprzód, nie miał ani masztu, ani listewek, ani innych okrętowych sprzętów.
„Przechodząc mimo podobnego statku w nocy i widząc ogromną massę ognia, wybuchającego między cienkiemi, pomalowanemi olejną farbą deskami; widząc machinę, bez żadnego przykrycia, pod dozorem jakichś leniuchów i mazgajów; widząc samego szypra, który często nie więcej jak półroku ćwiczy się w swo- jem rzemiośle, nie ma żadnego wyobrażenia
11*
— 126 —
iii ani o żegludze, ani o machinach parowych;widząc to wszystko, trudno wstrzymać się od zadziwienia, że podobne statki nie przy każdym kursie narażają na nieszczęśliwe przypadki.
„Karmiono nas trzy razy na dzień: śniadaniem, obiadem i kolacyą. Za każdą razą dawano mnóstwo drobnych potraw. Podróżni jedli w głębokiem milczeniu; nikt nic nie mówił nikomu o żadnćj potrawie. Wszyscy byli posępni, i zdawało się, że ukrywali w duszy jakąś okropną tajemnicę.
„Brzegi Ohio-bogate są w pigfeie widoki. W niektórych miejscach nadzwyczaj rozszerzają się, rzeka dzieli się na dwa potoki, a pośrodku-leży wysepka, ocieniona zielonym gajem. Zdarzało się nam zatrzymywać na kilka minut, albo dla zaopatrzenia się drzewem, lub dla przyjęcia podróżnych, przy rozmaitych wioskach, czyli raczej miastach, albowiem w Ameryce każda wieś nazywa się miastem. Lecz, mówiąc wogóle, brzegi rzek dosyć są puste: całe mile przejedziesz w głąb kraju a nie zobaczysz śladu człowieka; cisza i posępna nie-
— 127 —
ruchomość przerywane bywają tylko szumem lasów i lataniem niebieskich sujek, których kolor tak jest jaskrawy i mocny, że zdają się być latającemi kwiatkami. Gdzie niegdzie tylko migają wiejskie chatki, skromnie stojące na małych płaszczyznach pod osłoną gór i wysyłające do niebios kędzierzawe prądy modrawego dymu. W niektórych miejscach grunt jest uprawiany, lecz bardzo niedawno: obalone drzewa jeszcze nie są zabrane i budowanie domu dopiero,co zaczęte. Kiedyśmy przechodzili mimo tych nanowo-oczyszczonycb miejsc, osadnicy wstrzymywali się ze swoją robotą i, oparłszy sięo rygiel lub piłę, z ciekawością przypatrywali się nam, jako wychodcom z tamtego świata, z którym nazwane byli rozłączeni. Dzieci wylazły z namiotów,tymczasowego przytułku tych rodzin, i klaskały w ręce. Tylko pies obojętnie na nas spoglądał i potem znowu zwracał oczy na gospodarza, niby chcąc mu powiedzieć, że napróżno traci czas, gapiąc się na podróżnych, że powinien pracować, pracować i pracować, zapomniawszy nazawsze o wszelkiej przyjemno
— 128 —
ści. I wszędzie jeden i tenże sam widok, jedna i taż samotność, pustki, milczenie. W niektórych miejscach rzeka podmyła brzegi ogromne drzewa upadły w potoki. Niektóre leżą tam od dawnego czasu: po nich zostały tylko same siwe szkielety. Inne dopiero co się obaliły; na ich korzeniach jeszcze pozostała ziemia; wierzchołek kąpie się w wodzie i one puszczają nowe odrostki. Trzecie zsuwały się do rzeki, właśnie wtedy, gdyśmy mimo przechodzili. Niektóre oddawna spoczywają w głębokości potoku i , wysunąwszy z niego grube, zahaczone sęki, niby chcą zaczepiać ostatek, ażeby wciągnąć go do otchłani. Zdaje się, że wszystko okazuje współuczucie ku indyjskim plemionom, które, kilka temu wieków, mieszkały tu szczęśliwe w swojej błogiej niewiadomości, a teraz znikły nazawsze z łaski nienasyconych i chciwych zysku Europejczyków. Nawet rzeka zwraca się z prostej swej drogi, aby ucałować stopy wzgórz, nazywanych mogiłami Indyjczy- ków, i nigdzie Ohio nie jest tak przezroczystą, jak w zatoce Wielkiego-Kurganu.
— 129 —
„Nadeszła noc ciemna. Płynęliśmy między brzegami, okrytemi lasem, a noc zdawała się jeszcze bardziej ciemniejszą; nakoniec znaleźliśmy się na otwartem miejscu, gdzie drzewa ogarnięte były płomieniem; każda gałęź rysowała się jaskrawym purpurowym kolorem na czarnym gruncie; bez najmniejszej przesady wyobraźni, można było je wziąść za jaki czarodziejski las, w którym rosną ogniste drzewa. Smutny to był widok, że te piękne utwory długich prac natury niszczą się tak prędko; smutna myśl, jak to wiele trzeba wieków, ażeby spustoszone brzegi Ohio znowu okryły się takim roskosznym lasem. Lecz może nadejdzie czas, kiedy z jego popiołów, przerobionych przez naturę, powstaną nowe, dla nas nieznane drzewa; człowiek, niepokojony żądzą działalności , osiądzie w tej pustyni, obróci ją w kwitnący i bogaty kraj; zaś jego sąsiedzi, mieszkańcy miast, których miejsce teraz być może leży jeszcze pod wodami morza, będą czytali podania o pierwotnych lasach, co w nich nigdy
f — 130 —b.
nie dal się słyszeć sztuk siekiery i nigdy nie postała noga ludzka.
„Północ i sen przerwały w umyśle moim nie tych marzeń; a kiedy weszło słońce i obudziło mnie, zobaczyłem, iż stojemy wpośród gromady innych statków, w centrum rozmaitości kolorów, hałasu, ruchu, co natychmiast przenia- sło myśli moje od ciemnej przeszłości i przyszłości ku troskom obecnej chwili.
„Miasto Sinsinnati jest piękne, wesołe, czynne i ożywione. Prawie nie znam innego miasta, któreby zdaleka tak dobrze się przedstawiało. I to przychylne zdanie bynajmniej się nie zmienia, kiedy podróżny bliżej z miastem się zapozna. Ulice są szerokie, widae, czyste, dohrze brukowane; domy są czysto utrzymywane i podobają się połączeniem czerwonego koloru z białym; sklepy i magazyny bogate ; wnętrze mieszkań odznacza się gustem i ele- gancyą. Byłem zupełnie oczarowany widokiem tego niewielkiego, lecz prędko wznoszącego się miasta i sąsiedniego mu wzgórza, Mount
— 131 —
Auhurn, skąd Sinsinnati, rozrzucone na kilku wzgórzach, piękny obraz przedstawia.
„W drugim dniu naszego przyjazdu, było tu uroczyste zebranie członków różnych Towarzystw Wstrzemięźliwości, a ponieważ proces- sya przechodziła mimo okien naszego hotelu, widziałem ją bardzo dobrze. Przyjmowało w niej udział kilka tysięcy ludzi, wszyscy członkowie różnych Waszyngtońskich Pomocniczych Towarzystw Wstrzemięźliwości, Waschington •Auxiliary Temperance Soeieties. Dowódcami byli urzędnicy, konno, z szarfami przez plecy i ze'wstążkami jaskrawych kolorów na kapeluszach, to tu , to tam, wzdłuż całej processyi. Byli także muzykanci, którzy grali wesoły marsz, sztandary, które majestatycznie powiewały w powietrzu. Na sztandarach widać było różne allegoryczne wyobrażenia: tam ,— spadnięcie wysokiej skały i burzę; owdzie człowieka, zadającego cios żmii, która na niego chce rzucić się, jak się zdaje z beczki z winem; a na jednym sztandarze, niesionym przez majtków, wyobrażony był statek „Spiritus Winny", to
— 132 —
nący wmorzu, i cnotliwy okręt „Wstrzemięźliwość”, płynący pełnemi żaglami, przy pomyślnym wietrze, z czego kapitan, ekwipaż i podróżni są zupełnie zadowoleni.
„Obszedłszy całe miasto, processya zatrzymała się na placu, gdzie, podług prospektu, uczniowie narodowych szkół przywitali ją „hymnem wstrzemięźliwości.'’ Spóźniłem się na ,ten hymn, lecz znalazłem, że każde stowarzyszenie tłumem otoczyło swój sztandar i słuchało swego mówcy. Mowy, ile mogłem dosłyszeć, zastosowane były do okoliczności, znajdując się do nich w takim samym stosunku, jak mokra kołdra do zimnej wody ; lecz umiarkowanie, wstrzemięźliwość, skromność, odznaczały słuchaczy przez ten cały dzień, i to wróżyło świetne nadzieje.
„Sinsinnati słynie ze swoich narodowych szkół, których ma takie mnóstwo, że mieszczanom nigdy nie może zabraknąć środków do wychowania swej potomności. Towarzystwo, w którem tu mieszkałem, bardzo dobrze jest ukształcone, grzeczne i uprzejme. Mieszkańcy
— 133 —
Sinsinnati z dumą mówią, że ich miasto najciekawsze w Ameryce. Być może, mają słuszność. Żadne amerykańskie miasto nie rozwijało się z taką zadziwiającą szybkością; teraz Sinsinnati ma pięćdziesiąt tysięcy ludności, zamieszkującej pięknie wybudowane gmachy; lecz pięćdziesiąt dwa lata temu był tutaj gęsty las i kilka nędznych chatek.”
Z Sinsinnati p. Dikkins udał się do Sę-Lui, najlepszego miasta Stanu Missuri. W drodz« trafiło mu się zabrać znajomość z jednym niepospolitym człowiekiem.
„W liczbie innych podróżników na statku był naczelnik jednego indyjskiego plemienia, nazywanego Choktaw. Przysłał mi swój bilecik wizytowy, i miałam przyjemność długo z nim rozmawiać.
„Indyjczyk mój wybornie mówi po angielsku, chociaż zaczął uczyć się tego języka będąc już dorosłym. Wiele czytał, i zdaje się, poe- zya szkocka wywarła na nim głębokie wrażenie: szczególniej mu się podoba, w skutek podobieństwa z jego własnemi zatrudnieniami,
12
wstęp do Lady of the Lake i scena bitwry wMar- mion. Był ubrany po naszemu, po europejsku; ubiór ten leżał na nim sw obodnie, pięknie i był mu do twarzy! Kiedy oznajmiłem mu, iż żałuję , że nie widzę go w ubraniu narodowem, wzniósł prawą rękę, i wstrząsając nią, jakby w niej trzymał ciężki oręż, odpowiedział, że jego plemie porzuciło wiele rzeczy razem z ubraniem, i że wkrótce sam nie będzie więcej istnieć na ziemi. „Lecz w domu ubieram się po swojsku”, dodał z dumą,
„Ten zajmujący człowiek opowiadał mi, że rok i pięć miesięcy temu wyjechał z domu, podróżował wzdłuż zachodniego potoku Missisipi, i teraz powraca do swoich. Większą część tego czasu przepędził w Waszyngtonie, dla zawarcia jakichś warunków między jego plemieniem i rządem Stanów Zjednoczonych. „Lecz warunki te nieprzyszły do skutku, dodał ze smutkiem: i obawiam się, że nigdy się nie utrzymają. Czyż może garstka biednych Indyj- czyków pokonać takich dzielnych ludzi, jak Biali!”— Widać było, że Waszyngton nie po
— 135 —
dobał mu się: życie w mieście zmęczyło go i chciał jak najprędzej powrócić do swoich dzikich lasów i dolin.
„Wiele opowiadałam mu o Anglii. Bardzo uważnie słuchał mego opisu Britańskiego muzeum, zachowującego między innemi pomniki ludów, które znikły tysiąc lat temu, i łatwo można było spostrzedz, że biedny Indyjczyk w myśli zastosowywał to do stopniowego znikania swego własnego plemienia.
„Był to mężczyzna niepospolitej piękności, lat czterdzieści mający lub cokolwiek więcej, z długiemi czarnemi włosami, orlim nosem, zdrową cerą twarzy i otwartemi, przenikliwe- mi, czarnemi oczami. Rozłączyliśmy się w L u- iswillu. Potem przysłał mi swój litografowany dosyć podobny poftret; zachowuję te rycinkę na pamiątkę zajmującego spotkania się.
„W Luiswillu niema nic ciekawego. Zanocowawszy w spokojnym hotelu, urządzonym na sposób paryski, nazajutrz płynęliśmy innym statkiem, kanałem, z którego znowu dostaliśmy się do Ohio. Podróż była nudna; podró
— 136 —
żnicy mało mówiący; przytem miejsca, mimo których jechaliśmy, nie przedstawiały nic osobliwego, zaś wTidoki, w tym punkcie, gdzie Ohio łączy się z Missisipi, tem więcej usposabiały nas do smutnego zamyślenia. Brzegi są płaskie,drzewa niskie,wsie rzadkie, mieszkańcy ubodzy. Ani śpiewu ptaków, ani woni roślin , ani coraz zmieniającego się światła i cieni obłoków, przesuwających się w powietrzu. Godzina po godzinie, czas wlókł się zwolna, nie zostawiając po sobie żadnych wrażeń; rozognione niebo, które ani na chwilę nie zachmurzało się, oświecało jedne i też same przedmioty; rzeka leniwie płynęła wzdłuż smutnych brzegów, a jej fale, zdawało się, pogrążone były we śnie, jak i sam czas.
„Zrana na trzeci dzień przybyliśmy nakoniec do tak smutnego miejsca, że w porównaniu do niego nawet owe nudne brzegi nazwać można ziemskim rajem. Ryło to połączenie dwóch wsławionych amerykańskich rzek, Missisipi i Ohio. Zlewają się na nizkiej łące, która w pewne pory roku cała okryta bywa wodą, ra
zem z drzewami i mieszkaniami ludzi. Jest to przybytek febry i śmierci, bagno, na którem gnije kilka niedobudowanych chat. Gdzie niegdzie trzęsawisko jest oczyszczone i osuszone na malej przestrzeni; szpetne drzewa stoją kupami, a pod ich jadowitym cieniem meczą sig nieszczęśliwi przychodnie, których całe życie jest tylko długotrwałą chorobą, znajdującą koniec w śmierci. Umierają tam, gdzie mieszkali, a kości ich leżą niepochowane i nieopłakaae przez inne pokolenia, gdyż nienawistna Missisipi krąży i zwija sig jak żmija naokoło tych otwartych grobów, napełniając je swą tnę tną wodą. Spustoszenie, rozpacz , zaraza i śmierć, brak wszystkiego-, co stanowi pociechę ludzkiego życia,, połączenie wszelkich strat: oto obraz kraju, gdzie się łączą Missisipi i Ohio.
„Trudno- znaleść wyrazy, aby opisać Missisipi, te prababkg rzek amerykańskich, która, chwała Bogu, nie ma żadnej, podobnej- do siebie wnuczki^ Ogromny kanał, od dwóeh do trzech mil szerokości, napełniony jest płynnem błotem, które pgdzi z bystrością sześciu mil ria
1-2*
— 138 —
godzinę. Wściekły potok, okryty pianą, ciągle albo ścieśniony bywa stosami chrostu, którego mnóstwo skupiło się na jego brzegach; albo rzuca się przez drzewa, które do jego koryta spadły. Ogromne pnie w niektórych miejscach leżą wysokiemi stosami, a wodne rośliny, przedzierając się między niemi, pływają na pieniącej się powierzchni wody; w innych miejscach obalone drzewa, porwane bystrym potokiem, przewracają się z jednego boku na drugi, niby jakie potwory, wysuwając niekiedy swoje korzenie, jak głowy z obrzydliwemi włosami. Tu sterczy samotny pień bez wierzchu; ówdzie wygląda z wody cały las sęków. Tam, na powierzchni rzeki, wyciąga się samotna czarna gałązka wodnej rośliny, jak długa pijawka; da- lej, te gałązki splątały się z sobą i ruszają się w płynącej pianie, jak ranione żmije. Dodajcie do tego płaskie brzegi, nizkie i dziobate drzewa, trzęsawiska, napełnione żabami, rzadko, gdzie chaty, blady i chorowity widok osadników, nieznośny upał i całe chmury muszek, które przenikają we wszystkie szpary sukni
- 139 -
i gryzą cię aż do krwi; oto Missisipi! Żaden powabny przedmiot nie zatrzyma na sobie twego spojrzenia; nic nie obudzą w tobie zaufania, wszystkiego się obawiasz; wszystko zdaje się ci być zatrutem, śmiertelnem; tylko światło księżyca, nieprzyczyniając szkody z niczachmu- rzonego nieba, co noc opromienia smutny ten obraz.
„Dwie doby męczyliśmy się na nieprzyjaznej rzece, już to unikając porwanych przez jćj wody drzew', już to zatrzymując się dla uniknienia większego niebezpieczeństwa, którem zagrażały nam pod wodą ukryte pnie. W nocy, kiedy
'było ciemno, stróż na przodzie statku uważał podług ruchu wody, czy niema w jej głębi jakiej kłody, o którą moglibyśmy zawadzić; w razie dostrzeżenia czegoś podobnego, dzwonił, aby zatrzymano machinę. Dzwonienie to powtarzało się co noc, a potem następowało takie zamieszanie, że niepodobno było zostawać w łóżku.
„Za to wieczory tutaj są przepyszne; szkarłatne i złote odcienia ciągną się aż do samego
— 140 —
wierzchołka sklepienia niebios. Kiedy słońce ukrywa się za brzegiem, rośliny zaczynają rysować się na ognistym horyzoncie, i wtedy można dojrzeć najcieńsze gałązki, poprzeplatane jak sieć nitek w listku, gdy zaś słońce zupełnie zajdzie, złote szkarłatne pręgi na wodzie stopniowo zaczynają znikać, jakby zwolna tonęły; światło dnia blednieje przy nadchodzącej nocy, a widok kraju staje się jeszcze bardziej smutniejszym jak wprzódy.
„W wieczór czwartego dnia przyjechaliśmy do Sę-Lui i zatrzymaliśmy się w dużym hotelu, urządzonym nakształt angielskiego* szpitala. Długie kurytarz e , nagie mury, okna nade drzwiami numerów dla wolnego przejścia powietrza, zresztą w zakładzie utrzymany ścisły porządek, a właściciele hotelu starają się dła podróżnycho wszelkie dogodności..
„Miasto Sę-Lui niema wielkich zalet. W części francuzkiej ulice są ciasne i krzywe; lecz niektóre domy zwracają na siebie uwagę malowniczą osobliwością swego widoku: wybudowane są z drzewa, a przed oknami porobione
141 —
galerye, do klórych idzie się od ulicy po schodach. Jest także kilka porządnych golarni i szynków, najwięcej zaś jest starych i zniszczonych zabudowań, podzielonych na małe lokale. Niektóre z pomiędzy tych dawnych zabudowań ze spiczastemi dachami, wysokiemi poddaszami i wązkiemi oknami w dachu, dotąd jeszcze zachowują charakter francuzki: nędzne, wypłowiałe, obdarte, zabudowania te, jakby ściskają ramionami i robią grymasy zadziwienia, patrząc na to , co się nazywa the American Im- prorements.
„Te improtements , zwyczajnie składają się z ogromnych stodoł, magazynów, sklepów, publicznych zakładów i innych gmachów wszelkiego rodzaju, regularnie rozmieszczonych, podług obszernego planu, który ciągle rozszerza się. Mnóstwo pięknych domów, szerokie ulice i marmurom zdobione sklepy już daleko przestąpiły zakres dawnego miasta, i Sę- Lui zapewne z czasem będzie ślicznem miastem) chociaż nigdy nic wyrówna Sinsinnati.
— 142 —
„Religia rzymsko-katolicka, zaprowadzona przez pierwszych europejskich osadników, -dotąd pozostaje panującą. W liczbie publicznych gmachów jest kollegium jezuickie, szpital i klasztor panien. Sę-Lui wysyła missionarzy do różnych krajów.
„Chciałem spojrzeć na kraj, nazywany Łąkami. Kilku mieszczan, w dowód gościnności proponowali mi użyć tej przyjemności i wyznaczyliśmy dzień, ażeby udać się dla zwiedzenia Looking— Glas Prairie, Zwierciadlanej Łąki, położonej o trzydzieści mil od miasta. Było nas czternaście osób, wszyscy mężczyzni: damy nie wytrzymałyby tak trudnej podróży. O siódmej zrana towarzystwo zebrało się w umówio- nem miejscu. Przybliżono do brzegu tratwę, postawiono na niej pow’ozy, konie, złożono pakunki, składające się z wiktuałów, sukni i t.d., i dostawszy się na drugą stronę, ruszyliśmy w drogę.
„Pierwszy dzień podróży był... nie powiem, żeby gorący: wyraz ten nawet w setnej części nie wyraża ówczesnej temperatury powietrza:
— 143 —
pałało, buchało ogniem. —Lecz w wieczór zaczął padać ulewny deszcz, i przez całą noc moczył nas bez litości. Mnie wypadło siedzieć w powozie, zaprzężonym parą dzielnych koni., jednak robiliśmy nie więcej , jak dwie mile na godzinę, albowiem trzeba było przeprawiać się przez kałuże i błoto. — Cała interesowność tej podróży zależało na tem, żeśmy pilnie uważali, jak głębokie były kałuże. Rezultaty wypadały rozmaitej niekiedy błoto było wyżej kół, niekiedy tylko po osie, a niekiedy powóz zupełnie pogrążał się w kałuży i błotnista woda ledwie nie spływała do okien. Tym czasem powietrze napełniało się harmonijnym krzykiem żab, które składają nie małą część tutejszej ludności. Czasami przejeżdżaliśmy mimo wieśniaczych chat; lecz chaty te po większej części były puste i wystawione na zniszczenie, albowiem chociaż tutejszy grunt*niezmiernie jest urodzajny, bardzo rzadko kto może wytrzymać tak zabójczy klimat. Z obu stron drogi — jeżeli to, po czem jechaliśmy, można nazwać drogą, — bez przerwy rozciągały się krzaki, a w krzakach,
— 144 —
tu i owdzie, widać było jeziora stojącej, mętnej wody, okrytej czerwonawą pianką.
„Ponieważ w tutejszym kraju jest zwyczaj w czasie podróży przy największym upale poić konie, zatrzymaliśmy się w tym celu w jednym zajezdnym domu, zbudowanym pośród lasu, w oddaleniu od wszelkich innych mieszkań ludzkich. Ściany zbudowane ze zwyczajnych belek, z wysokim spiczastym dachem; na dole izba, na górze poddasze; i oto wrszystko. W łaścicielem tego domu byłmłody dziki, Jndyjczyk w różnobarwnej bawełnianej koszuli i w spodniach w paski. Dwóch malców, prawie nagich, leniwie leżało przy studni; kiedyśmy się zbliżyli, malcy te i sam gospodarz, wytrzeszczyli na nas oczy z zadziwieniem, które, muszę wyznać, nie robiło wielkiego zaszczytu ani im, ani nam.
„Kiedy konie były napojone, tak, że ich brzuchy prawie dwa razy zrobiły się grubszemi, znowu puściliśmy się w dalszą podróż, przez takież same kałuże i błoto , przez takież same krzaki, bagna, w upał, i jak wprzódy z towa
- 145
rzyszeniem skrzeczenia żab; nakoniec, w południe, przyjechaliśmy do wsi Bellwill.
„Bellwill jest niczem innem, jak tylko stosem drewnianych domków, skupionych na ciasnej przestrzeni, w samym środku krzaków i bagna. Większa ich część zabawnie wymalowana żółtą i czarną farbą. Dziwiłem się temu; lecz zagadka wyjaśniła się; niezadługo bowiem przed naszym przyjazdem , był tu jakiś wędrujący malarz, który żywił się i podróżował kosztem swego talentu.
„Z Bellwill, przez podobneż smutne miejsca, z podobnąż muzyką, aż do trzeciej z południa , wreszcie zajechaliśmy do wsi Liwan, gdzie znowu zatrzymaliśmy się dla popasania koni. Nim konie zjadły, chodziłem na spacer. Wieś Liwan składa się z kilku chat, rozrzuconych naokoło wzgórza, wzdłuż jego spadzistości; chaty zewnątrz pokryte są korą drzewa i prawie wszystkie pochyliły się na bok.
„Jednakowoż tutejszy zajezdny dom zdawał się nam być tak porządnym, żeśmy, za radą
13
— 146 —
przewodników, postanowili w nim zanocować, gdy obejrzemyprzedmiot swój podróży. W skutek czego, jak tylko konie odpoczęły, natychmiast je zaprzężono, i nie tracąc ani chwili czasu, udaliśmy się na Zwierciadlaną Łąkę, gdzie stanęliśmy nad zachodem słońca.
„Niewiem dla czego, może z tej przyczyny, że zbyt wiele czytałem i słyszałem o Łąkach amerykańskich, — effekt sprawiony na mnie Zwierciadlaną Łąką, był ni więcej, ni mniej tylkozupełnemrozczarowaniem. Ujrzałem przed sobą obszerną przestrzeń ziemi, przeciętąwje- dnem miejscu rzędem nędznych drzew, które zaledwie dawały się spostrzedz na tćj nagiej pustyni, w oddaleniu zlewającej się z niebem, w którem jakby tonęła. Jest to jakieś suche bezwodne morze, jeżeli można zrobić takie porównanie. Gdzieniegdzie latały ptaszki; pustki i milczenie naokoło panowały. Trawa nie dos*la swego zupełnego wzrostu; w niektórych miejscach ziemia zupełnie była- nagą, kwiatki, ukazujące się tu i owdzie były zwiędłe i blade. Pomimo rozległości widoku, nie wywarł na
— 141 —
mnie żadnego wpływu: płaszczyzna i samotność miejsca pozbawiają go wszelkiego powabu. Wcale nie czułem tej roskoszy, tego zeznania woli j tego popędu (fo czegoś oddalanego, które obudzą widok naszych szkockich gór i angielskich dolin. To, com widział przed sobą, zapewne , było obszernem, wspaniałćm; lecz zawarte było w ciasnych granicach jednostajno- ści i sprawiło tylko smutek. Czułem, że podróżując po Łąkach amerykańskich, nigdy zupełnie im się nie oddam, zapomniawszy o wszy- sikiem, jak to było ze mną, kiedy noga moja deptała wierzchołki gór. Wszystko, czego mogłem spodziewać się po takiej podróży, ograniczało się na tem, że gdy oczy moje ciągle utkwione będą na krańcach pustelniczego widnokręgu, wtedy serce, bezustannie będzie pragnęło jak najprędzej przenieść się po za widziany kraj, aby wyrwać się z więzów jednostajnego uczucia i cieszyć się jakim nowym widokiem. Nie powiem, żeby Łąki amerykańskie zdolne były zupełnie zniknąć z pamięci człowieka , który raz je widział; lecz nie powiem
— 148 —
także, ażeby człowiek, który raz je widział, mógł przypomnieć je sobie z roskoszą i życzeniem, aby je znowu oglądać.
„Zatrzymaliśmy się przy jednym samotnym domku, który zwabił nas do siebie tem , że w nim można było dostać w'ody, i jedliśmy tu obiad na trawie.
„Powróciwszy na noc do Li wanu, dobrze wyspaliśmy się w hotelu, o którym dawniej mówiłem. Jeszcze raz powiem, że hotel wyborny, osobliwość w tćm miejsca, gdzie go znaleźliśmy; w niczem nie ustąpi żadnemu z wiejskich zajezdnych domów w Anglii. —- Między innemi przedmiotami, na ścianach głównego pokoju, zawieszone są dwa obrazy, malowane olejnemi farbami i wystawiające gospodarza i jego syna: są to jakby prawdziwe lwy, zdaje się, że oto natychmiast zerwą się z płótna. Przypuszczam, że malowane są przez tegoż samego mistrza, który malował drzwi i okna w Bellwillu: poznałem jego styl.
„Po śniadaniu pojechaliśmy z powrotem do Sę-Lui, jednak już nie dawniejszą drugą. W re
149 —
szcie, bagna, krzaki, kałuże, błoto, chóry żab, towarzyszyły nam i w tej malej podróży. Niekiedy spotykaliśmy wagon, u więzły w błocie i ciężko naładowany: ctś pgkła,. koła leżą po bokach, przewodnik udał się dla szukania pomocy , a jego żona. smutnie siedzi na wozie , oczekując na męża i karmiąc piersią dziecka. Ponury to obraz, pogrążający w ciężkie dumania, szczególniej , kiedy przypomnisz, sobie tamtejszy' zabijający klimat!:’
Rozczarowany w swojem pojęciu o Łąkach amerykańskich., p. Dikkins chciał przynajmniej nacieszyć się widokiem tamtejszych jezior, i: w tym celu udał się z Sę-Lui przez Sinsinnati do małego miasta Sandusky, skąd,jak mówiono mu, można dosyć napatrzyć się na jezioro-
„Dzień, kiedy wyjechaliśmy z Sę-Lui, pisze nasz podróżny, był prześliczny. Wsiedliśmy na statek,, i wkrótce zbliżyliśmy się do, dawnej, francuzkiej wsi, która właściwie nazywa- się Karondle, żartem przezwana Próżnemi Kieszeniami , Vides-Poches, Składa się z kilku nędznych lepianek i dwóch lub trzech traktyer—
ia*
— 150 —
ni, które w zupełności sprawdzają nazwanie wsi, albowiem w żadnej z nich nie znajduje się nic do jedzenia. Stąd, przejechawszy jeszcze pewną przestrzeń, przybyliśmy nakoniec do brzegu Missisipi, a w wieczór zobaczyliśmy swego dawnego znajomego, t. j. statek, którym jechaliśmy z Sinsinnati, a który teraz znowu przyjął nas do tejże samej kajuty.
„Źle było płynąc w górę po tej rzece, zwolnai z trudnością przezwyciężając jej prąd; lecz spuszczać się dołem tak wściekłego potoku, pociemku, zdaje się, było jeszcze niebespie- czniej; statek z bystrością przepływał od dwa- jiastu do piętnastu mil na godzinę, labiryntem pływających kloców, których niepodobna było ani widzieć, ani uniknąć. Przez całą noc, co pięć minut, słychać było dzwonek, a za każdą razą statek okropnie zaczynał kołysać s ię , niekiedy od jednego trącenia, niekiedy od kilku jednego po drugiem następujących uderzeń, z pomiędzy których najsłabsze, zdawało się, że zniszczy na kawałki jego wątły korpus. Kiedy patrzałem z pokładu na wodę , w <ie -
— 151 —
mnośei zdawało mi się, że przedzieramy się przez tłum jakichś żyjących potworów; czarne massy przewracały sig na powierzchni; czasami jedna z nich podnosiła swoją straszną głowę* kiedy statek trafiał na jej kończynę; czasami przymuszeni byliśmy stanąć, wstrzymać ruch machiny, i oczekiwać, nim te groźne przegrody powoli rozejdą się, żeby dać nam drogę.
„Bądź jak bądź, dopiero zrana zbliżyliśmy się do bagna, nazywanego Kairo, i po kilku chwilach mieliśmy niewypowiedzianą przyjemność widzieć, że nienawistna Missisipi zawraca na bok do Nowego-Orleanu, gdy tym czasem najbliższa nasza droga leżała prosto, przez przezroczysty Ohio. Nazajutrz przybyliśmy do Sinsinnati. Na ten raz zajmująca stolica Stanu Ohio nie mogła nas zatrzymać na długi czas; zabawiwszy tu jedną tylko dobę, dla spoczynku, udaliśmy się do Sandusky. Pierwsze miasto na tćj drodze było Kolumbus. Położone jest o dwadzieścia mil od Sinsinnati, lecz piękne szosse, od miasta do miasta, dozwala przejeżdżać tę przestrzeń spokojnie i prędko, robiąc po sześć
152 —
mil na godzinę. Nadto jechaliśmy pięknym krajem, między dobrze uprawionemi polami, obie- cującemi bogate żniwo. Niekiedy trafiały się nam obszerne niwy wąsatego indyjskiego żyta z grubemi łodygami, sterczącemi jak laski; niekiedy zielona pszenica błyszczała w labiryncie pniów drzewa. Płoty naokoło, pól nie są kształtne ani utrzymywane w porządku, lecz same pola uprawiane są wybornie, tak że-każde z nich można pomieścić do Kent-
„Często zatrzymywaliśmy się, aby poić konie w traktyerniach, porozrzucanych po całej tej drodze. Po większej części bardzo są mierne. Przyjechawszy do traktyerni, woźnica schodzi ze swego miejsca, napełnia wodą konewkę i trzyma ją przed pyskiem konia. Prawie niema nikogo, ktoby mu dopomógł; rzadko zobaczysz przejeżdżającego; pod szopami, zrobionemi dla koni i wozów, zawsze pusto i głucho. Niekiedy, przy odmianie koni, znajdowaliśmy wielką, przeszkodę i z trudnością mogliśmy się ruszyć z miejsca, dlatego, że tutaj osobliwym sposobem ujeżdżają młode konie: łapią je , przy
— 153 —
wiązują do wozu i poganiają nie wyuczywszy. Zresztą, bądź co bądź, odjeżdżaliśmy od każdej stacyi i dosyć prędko postępowaliśmy naprzód.
„Na niektórych staeyach spotkaliśmy dwóch lub trzech nawpółpijanych próżniaków, którzy przechadzali się, zasunąwszy ręce w kieszenie, albo się kołysali, rozwaliwszy na krzesełkach, albo patrzyli oknem, albo siedzieli na trawie przy drodze. Zwykle ludzie ci byli bardzo nie- rozmowni ani z nami, ani z sobą; milczeli i z głupią miną patrzyli na powóz i konie. Gospodarz traktyerni zawsze należał do tój próżniackiej kompanii, i zdawało się, że mu najmniej wypadało troszczyć się o podróżnych. Niech będzie, co chce, wcale go nie obchodzą podróżni, na wszystko jest obojętnym i zawsze kontent z siebie.
„Częste odmiany woźniców odbywały się bez odmian w ich powierzchowności i charakterze; każdy woźnica jednakowo jest nieochę- dożnym, milczącym i posępnym. Jeżeli który nawet ma w sobie co przyjemnego, wszelkiemi sposobami stara się to ukryć. Nigdy nie rozma-
— m —
wis z osobami, które wiezie; kiedy zaś zacznie mówić do niege« podróżny, odpowiada półwy- razami albo wcale nie odpowiada. Nigdy nie wskaże ci jakiego godnego uwagi przedmiotu, Bapotkanego w dradze „ i sam jakby go nie widział; możnaby sądzić,ie wszystko mu się sprzykrzyło, nawet i życie. Cokolwiek zajmuje się tylko końmi, wcale nie myśląc o wozie; wóz się toczy, dla tego że przyczepiony do koni, lecz że na wozie siedzi podróżny, jego to bynajmniej nie obchodzi. Czasami, w końcu przejazdu od stacyi do stacyi, zaczyna nucie jaką piosnkę bez ładu, lecz twarz jego razem z nim nie śpiewa: śpiewa tyłka gardło, zaś twarz zachowuje, po dawnemu posępny wyraz. Do tego trzeba dodać „ że każdy woźnica niezawodnie ma w gębie zwitkętytoniu, i że żaden z nich nie używa chustki do nosa: okoliczności, które podczas wiatru prowadzą za sobą nieprzyjemne skutki dla podróżnych.
„Przyjechaliśmy do miasta Kolumbus prted siódmą zrana i zatrzymaliśmy się tutaj na spoczynek do dnia następnego. Hotel, w którym
— 15S —
stanęliśmy, był wyborny, zbudowany nakształt niektórych włoskich domów, z przysionkiem 1
otwartym tarasem. Kolumbus jest piękne i czyste miasto, powiększające sig 1 zbogacąjące, jak wszystkie, lub prawie wszystkie, amerykańskie miasta. Znajduje sig w niem zarząd Stanu Ohio,i to nadaje mu szczególną powagę.
„Ponieważ nazajutrz nie odjeżdżała żadna z pocztowych karet, wynająłem tak nazywaną ejctrę, ażeby dojechać do małego miasta Tiffon, stąd jest kelej żelazna do Sandusky. Tą extrą była zwyczajna bryczką zaprzężona czterema końmi, Jaka sama, w jakiej przyjechaliśmy do Kolumbasu; konie i woźnice także odmieniali sig na każdej stacyi: z tą tylko różnicą, że bryczka wysłaną była wyłącznie dla nas.
„Trzeba wyznać, że na szczęście byliśmy w najlepszym humorze., albowiem droga, którą jechaliśmy, była nieznośną gdyby nie postanowienie, aby wesoło odbywać naszą podróż, zapewne przeklęlibyśmy ją przy pierwszym kroku. Wstrząśnienia albo rzucały nas w kąt powozu, albo były przyczyną, żeśmy ude
150 —
rzali głowami o pokrycie. Niekiedy bryczka tak nachylała się na jeden bok, przejeżdżając przez głęboką kałużę, że musieliśmy obiema rękami trzymać się za przeciwłeżący bok, aby nie spaść W gęste błoto; niekiedy obydwa kola nagle zatapiały się w wodzie, i już myśleliśmy, że niezawodnie pójdziemy w ich ślady; niekiedy konie, wjechawszy na jakie spadziste wzgórze, gdy bryczka jeszcze grzązła w błocie, nagle zatrzymywały się i zaczynały kiwać głowami, jakby chciały powiedzieć, że niepodobna nas wywieźć. Wreszcie dzień był prześliczny, po** wietrze napełnione wonią, i pomimo wszelkich niedogodności drogi, nie traciliśmy wesołego humoru, bo jechaliśmy do Niagary, skąd mieliśmy zamiar udać się do domu. W południe zatrzymaliśmy się przy jednym zajezdnym domu, w pośród pięknego lasku, zjedliśmy objad na pniu, potem oddawszy resztki objada gospodarzowi i jego świniom, pojechaliśmy dalej.
„W wieczór droga stawała się coraz węższą , tak , że nakoniec z trudnością przedzieraliśmy się przez drzewa, a woźnica, zdaje się,
- 157
tylko instynktem rozpoznawał niewidzialną ścieżkę. Za to, nie mieliśmy czego się obawiać, albowiem koła raz wraz uderzały się o grube pnie, z tego powodu cała bryczka w takim była ruchu, że nasz biedny woźnica zaledwie trzymał się na koźle. Nie było także niebezpieczeństwa dla zbyt prędkiej jazdy, bo konie zaledwie ciągnęły powóz po nierównej drodze. Jeszcze mniej można była oczekiwać niebezpieczeństwa ze strony jakichkolwiek bądź czwo-
' ronogich mieszkańców lasu; bryczka zaledwie przesuwała się przez siatkę poprzeplatanych gałęzi, i mogliśmy być zupełnie przekonani, że w tak przestronnem miejscu nie będzie nas mogła ścigać trzoda słoniów, Tak, więc wszystko szło dobrze i mieliśmy niezaprzeczone powody być wesołemi.
„Pnie drzewa, o których dopiero wspomniałem .— są rzeczą nadzwyczaj ciekawą. Optyczne złudzenie, które one sprawiają , szczególniej pociemku, jest rozmaitem i niezmiernie zadziwiającym. Niekiedy zdaje się, iż widzisz przed sobą grecką urnę stojącą w pośród pola;
14
- 158 —
niekiedy — kobietę, która płacze nad grobowcem; niekiedy starego dżentlmena w białym surducie, z zasuniętemi rękami w otwór kamizelki; niekiedy studenta, czytającego książkę; niekiedy schylonego negra; niekiedy — kota, psa, armatę, żołnierza, i mnóstwo innych rozmaitych przedmiotów, których niepodobna wyliczyć. Wszystko to wystawiało mi się jak by w fantasmagoryi, nie dla tego , ażebym przysposobił moję wyobraźnią do szukania harmonijnej formy w niekształtnych figurach, lecz zupełnie przeciwko mojej woli, bez wszelkiego z mojej strony udziału, i — rzecz szczególna — często poznawałem w tych przywidzeniach jaką znajomą figurę, którą niegdyś widziałem w jakićj książce dla dzieci, z obrazkami, a o której później zapomniałem.
„Lecz wkrótce zrobiło się tak ciemno, że musiałem pozbawić się tej zabawy, tym czasem gęstwina co chwila stawała się bardziej nieprzebytą, gałęzie obijały się o bryczkę, i musieliśmy schować nasze głowy. Do tego powstała burza; błyskawica, w ciągu trzech go
— 159 —
dzin, prawie bezustannie świeciła; blask jej trwał długo, był jaskrawy i modrawy, grzmoty były okropne: mimowolnie przychodziło na myśl, iż daleko byłoby lepiej siedzieć w jakim spokojnym zajezdnym domu-
„Nakoniec, o jedenastej, spostrzegliśmy w oddaleniu światło^ i po kilku chwilach przyjechaliśmy do indyjskiej wsi, gdzie postanowiliśmy pozostać do rana. Tu spotkałem jednego zajmującego człowieka. W liczbie dżentlmenów, którzy zebrali się na śniadanie, był spokojny staruszek, mimowolnie zwrócił na siebie moją uwagę. Okazało się, że to jest plenipotent rządu Stanów Zjednoczonych, który prowadzi dyplomatyczne traktaty z Indyjczykami i jeszcze niedawno zawarł ugodę, podług której mieszkańcy tutejszój wsi zobowiązali się, za małe coroczne wynagrodzenie, przenieść się na inne wyznaczone im miejsce, na zachód od Missisipi, za Sę - Lui. Wiele opowiadał mi o ich przywiązaniu do kraju; szczególniej do cmentarzów , gdzie są pochowani ich krewni, i o tem ubolewaniu, z którem porzucają tepamiąt-
— 160 —
ki. Zdarzało mu się być świadkiem wielu podobnych przesiedleń, i „zawsze, mówił on, serce moje dręczone było smutkiem, chociaż wiedziałem, że Indyjczycy przenoszą się dla własnej korzyści.14 — Kwestya, czy mieszkańcy tutejszej wsi mają przesiedlić się lub nie przesiedlić, była roztrzygnioną na dwa lub trzy dni przed naszym przyjazdem, w szałasie naumyślnie do tego zbudowanym z gałęzi, którego ruiny jeszcze leżały przed oknami hotelu. Kiedy plenipotent skończył swoją mowę, wszystkie oczy i nosy zwróciły się ku przeciwnej stronie, a każdy dorosły mężczyzna oświadcza swoje zdanie, lecz skoro tylko przedstawienie plenipotenta przy- jętćm zostało większością głosów, oppozycya, chociaż bardzo znaczna, natychmiast zgodziła się, i wszystkie sprzeczki ustały.
Później nie raz spotykałem tych biednych In- dyjczyków, którzy jechali na małych szorstkich konikach. Podobni są do cyganów, i jeżeliby zdarzyło mi się napotkać ich w Anglii, bez wątpienia, uważałbym ich za to wędrujące plemie.
„Droga jeszcze gorsza od te j, po której
161
jechaliśmy wczoraj. Jednakowoż przed południem stanęliśmy w Tiffinie, a na obiad przybyliśmy koleją żelazną do Sanduslty, gdzie zatrzymaliśmy się w hotelu na samym brzegu jeziora Eri.
Hotel był wyborny, gospodarz uprzejmy i usłużny w najwyższym stopniu, lecz zarazem przedstawiał zupełny typ Północnego Amerykanina, urodzonego w Nowej-Anglii, Bezustannie wchodził do naszego pokoju, nie zdejmując kapelusza, zatrzymywał się i rozmawiał z nami bez ceremonii, siadał wyciągnąwszy nogi na naszej sofie, wyjmował z kieszeni gazety, czytał je, nie zwracając na nas uwagi; jest to dopiero mała cząstka jego narodowych zwyczajów; mógłbym opowiedzieć tysiąc podobnych rzeczy, chociaż zresztą bynajmniej nie myślę uważać jego prowadzenia się za nieprzyzwoite i uskarżać się na rubaszność. Zapewne, jeżeliby to zdarzyło się w Anglii, to rzecz wcale inna: tam gospodarz traktyerni, który pozwala sobie tak postępować z podróżnemi, pokazałby się zuchwalcem; lecz w Ameryce, jeżeli
14*
dobrze wam daje jeść, przyjmuje gościnnie, nie macie prawa nic więcej nadto żądać: we wszystkich innych względach jest on tem samem co ty, i jeżeliby przyszła mi chęć gniewać się, że mój gospodarz nie chce lub nie umie swego postępowania stosowąć do angielskich obyczajów i zwyczajów, było by to równie śmieszuem, jak gdybym go obwiniał, że nie jest tak wysokiego wzrostu, ażeby mógł wstąpić do gwardyi królowćj angielskiej.
„Drugiego dnia przybył statek, który miał odpłynąć jeziorem Eri do Buffalo. Zjedliśmy obiad i pojechaliśmy. W drodze, zdarzyło mi się spostrzedz jeszcze jeden oryginalny rys obyczajów amerykańskich. Kapitan statku, bardzo przystojny człowiek średniego wieku, zszedł do kajut-kompanii, ukłonił się podróżnym, usiadł do stołu, wyjął z kieszeni duży scyzoryk i zaczął heblować biedny stół z tak szczerą gorliwością, jakby mu za to płacono. Tymczasem rozmawiał z podróżnemi, przyjmował udział w żartach, powiedział wiele dowcipnych i przyjemnych rzeczy, lecz, rozmawiając, żartując*’
— 163 —
ciągle heblował, i kiedy zawołano go na górę, pod ławką, na której siedział, pozostała ogromna kupa wiórów.
„O siódmej nazajutrz przypłynęliśmy do Buffalo; dano nam śniadanie; lecz ponieważ blizkie znajdowanie się wodospadu Niagarskiego nie dozwalało mi z żoną zostawać dłużej cierpliwe- mi, o dziewiątćj udaliśmy się w drogę.
„Dzień był niepogodny, zimny, wilgotny, pod nad ziemią leżały gęste mgły; drzewa stały nagie, bez zieloności, albowiem w tutejszej północnej strefie już nadeszła zima. Za każdą razą, gdy zatrzymaliśmy się dla odmiany koni, natężałem całą moją uwagę, czy nie usłyszę szumu wodospadu, i patrzałem w tę stronę, gdzie się znajduje; lecz długo nic nie widziałem i nie słyszałem. Nakoniec ujrzałem dwa wielkie białe obłoki, zwolna i wspaniale wznoszące się do nieba. Była to Nifarfra. Przejechawszy jeszcze pewną przestrzeń, usłyszeliśmy łoskot wody i uczuliśmy, że ziemia trzęsie się pod nami.
„Brzeg, na którym staliśmy, był spadzisty i slizki od deszczu i gołoledzi. Nie wiem, jakim
— 164 —
sposobem udało mi się zejść; lecz wkrótce już byłem na dole, i z dwoma angielskiemi oficerami, którzy połączyli się ze mną w podróży, stałem oparłszy się o kamienie, zagłuszony łoskotem wodospadu, zaślepiony bryzganiem wody, przemokły do kości kroplistą kurzawą. Byliśmy u samych stóp Niagary. Przede mną spadała okropna massa wody, pędząca z bystrością błyskawicy, lecz nie mogłem jeszcze utworzyć sobie wyobrażenia ani o kształcie, ani o położeniu , ani o wspaniałości tego zjawiska. Dopiero gdy wsiedliśmy do przewoźnego czółna i zaczęliśmy płynąć wpoprzek nadętej rzeki, nakoniec zacząłem pojmować co to za widok,lecz i tu uczucie moje nie było jeszcze zupelnem; wielkość sceny gniotła mnie, szum zawracał głowę, rozstrajał myśli. Nakoniec wdrapałem się na tak nazywaną Stołową Skałę, spojrzałem nadół i zobaczyłem... Boże, cóżem zobaczył!... Potęga i wielkość widowiska wzupełności otwarły się przede mną: wrażenie, które sprawiła na mnie straszna scena, było... któż by mógł pomyślićL. było spokojnością. Tak, na
gle uczułem spokojność ducha, bez obawy wspomniałem o śmierci, i słodko zamyśliłem się o spokojnej i szczęśliwej wieczności. Ani bojaźni, ani najmniejszego przestrachu: Niagara wyrytą została w mojem sercu w kształcie cudownej piękności, i wrażenie to nigdy niezgła- dzi się, dopóki krew będzie płynąć w moich żyłach i serce bić nie przestanie.
„Jakże daleko były ode mnie próżne troski życia, w przeciągu dziesięciu dni, które przepędziłem w tych czarownych miejscach. Jakże dziwne głosy rozmawiały ze mną przy łoskocie wodospadu! Jakie opromienione twarze spoglądały na mnie z jego głębokości! Jakie czarujące nadzieje powstawały w duszy, kiedy pierś moja skropiona była jego kroplami, temi dyamentowemi łezkami aniołów, które rozlatywały się po całej okolicznej przestrzeni i błyszczały podobnie do drobnych różnokolorowych gwiazdek!
„Gdybym się z samego początku dostał do tej części Kanady, nigdybym stąd nie wyjechał. Bardzo mi się nie chciało powracać na drugi
— 165 —
— 166 —
brzeg: wiedziałem, że tam mieszkają ludzie, a z ludźmi, jakże można żyć z ludźmi obok Niaga- ry! Chodzić od rana do wieczora naokoło wodospadu; oglądać go ze wszystkich punktów widzenia; zatrzymywać się na wzniesionej skale i patrzeć stąd, jak wada wre i pieni się, spadając w otchłań; zdołu cieszyć się widokiem wodnego słupa; ukrywać się za kamienie, drzewa, i czatować na pędy srogich bałwanów, będąc pewnym swego bezpieczeństwa; siedzieć w uroczystym cieniu skał, mierzyć okiem ich ogrom, śledzić każde poruszenie wody, słuchać piorunującego echa, mieć wodospad ciągle przed swemi oczami, widzić go przy zaślepiającym blasku słońca, przy łagodnem świetle księżyca, w wieczór szkarłatny, w noc modrawą: oto wszystko, na czem ograniczały się moje życzenia. Tego mi było dosyć.
„Dotąd jeszcze śni mi się, niby słyszę szum Niagary i widzę pieniące są rzuty wody, skaczące pode mną w głębokości stu stóp. Tak! odjechałem! lecz Niagara jeszcze wre, wścieka się, i będzie wiecznie wściekać się i wrzeć. Kie-
■cły słońce rzuca na nią swoje promienie, po dawnemu błyszczy jak złoto; kiedy zakryte jest obłokami, po dawnemu przedstawia się na- kształt szkl umiej góry, niebieskiego koloru z białośnieżnemi wzorami, przyodziana w szarawą mgłę z wilgotnych kropelek. Sięgając dna, po daWnemu zawsze zdaje się umierającą, zatrzymującą się; oto myślisz, że już cała woda wyciekła... wszystko się skończyło, wszystko ustało... Leczaiie! jakaś niewidzialna moc nagle nadyma wodę, .podnosi ją', rozrzuca rzutami piany, a zwierzchu spadają na nią nowe niassy wody, i te., swoją koleją, nadymają się, podnoszą, rozlatują się w kształcie kosmatych rzutów... I to zawsze , zawsze! Taki to utwór rąk Boskich!
„Lecz nim przestanę mowie o Niagarze, opowiem jednę okoliczność, która zdaje mi się obrzydliwą, i bez wątpienia przyznany jej tenże sam przymiotnik od wszystkich czułych osób, zwiedzających znakomity wodospad. Na Skale Stołowej jest chatka, należąca do człowieka, który utrzymuje się z tego, że służy za
— 168 —
przewodnika podróżującym. Tu sprzedają sig także rozmaite bagatele, które podróżni kupują sobie na pamiątkę, na stole zaś leży księga, do której wpisują swoje imiona. Ksiąg tych już zebrało się mnóstwo, a w pokoju, gdzie się zachowują, na ścianie stoi napis: „Podróżnym nie wolno wypisywać uwag i wierszy, umieszczonych wchowanych tu księgach.'4 Gdyby nie było takiej przestrogi, zapewne, nie otworzył- bym żadnej księgi, przestając na kilku niedorzecznych strofach, nakreślonych na ścianach i oknach; lecz teraz koniecznie chciałem dowiedzieć się, co za skarby chowają tu z tak niezwykłą starannością ; przewróciłem kilka brudnych kartek i zobaczyłem te skarby, w kształcie najrozmaitszej bazgraniny, przez jakie tylko wyrażać się może ludzka głupota. Najwięcej dotknęło mnię to, że są na świecie ludzie, którzy mogą znajdować przyjemność w umieszczaniu tu swoich płaskich i niegodziwych konceptów, żartów z Niagary. Być może wszystko to jest dowcipnem i bardzo zajmująoem dla świni, więc powinno pozostawać między świniami. W yra-
— 169 —
Lenie takich brud w języku angielskiem uważam za obelgę języka, to zaś, że zachowują się na ziemi, należącej do angielskich posiadłości, ubliżeniem godności Anglii. Na szczęście jest nadzieja, że wszystko to chociaż napisane jest po angielsku, jednak nie przez Anglików. W przeciwnym razie umarłbym z poniżenia i gniewu.
„Szum Niagary wcale nie jest tak mocny, jak ■opowiadają niektórzy podróżnicy. I to bardzo naturalnie, miarkując podług głębokości łożyska. Prawda, przez cały czas, jak mieszkaliśmy przy Niagarze, ciągle był wiatr, jednakowoż i przy spokojnćm powietrzu, jak na przykład przy zachodzie słońca, nigdy nie mogłem dosłyszeć szumu wodospadu w odległości trzech mil, chociaż kilka razy robiłem próbę.“
Pożegnawszy się z Niagarą, p. Dikkins udał się parostatkiem do ujścia rzeki, noszącej tęż samą nazwę. Znalazł tu graniczne słupy dwóch państw, Wielkiej Brytanii i Północno-Amery- kańskich Zjednoczonych Stanów. W arty tak blizko siebie znajdują się , że angielski szyld-
15
— 170 —
wach może słyszeć hasło, powierzane szyldwachowi amerykańskiemu, zaś ten słyszy hasło tamtego. Podróżni udali sig stąd przez jezioro Ontario, które dla swojej obszerności zasługuję na nazwę morza, i wkrótce przybyli do miasta Toronto.
Położenie Toronto nie przedstawia nic osobliwego: okolice jego są nagie i płaskie. Lecz samo miasto ożywione jest ludnością i ruchem; ulice brukowane są wybornie, oświetlone gazem; domy ogromne i dobrze zbudowane; sklepy bogate: w niektórych rozłożony jest na oknach tak wspaniały dobór towarów, że można zapomnieć się i pomyśleć, że się znajdujesz w Anglii; wiele z nich w niczem nie ustępuje magazynom londyńskim. Prócz tego znajduje się tu ogromne murowane więzienie, piękny kościół, bardzo dobry gmach dla władz rządowych i kilka innych publicznych budynków. Widać, że rząd opiekuje się dobrym stanem nowonarodzonego miasta i nie żałuje pieniędzy, aby je ozdabiać.
— 171 —
Parostatek odbywający kursa między Toronto i Kingstonem, odpływa w południe. Przed ósmą nazajutrz, podróżni stają w Koburgu, zabierają tam jeszcze kilka passażerów i jadą dalej. Między Koburgiem i Kingstonem odbywa się bardzo czynny handel; p. Dikkins mówi, że na parostatku, którym płynął, było więcej jak tysiąc pak z towarami.
Kingston jest głównem miejscem pobytu władzy kanadskiej. Równie jak wiele innych amerykańskich miast, dopiero co wyszedł z pieluch: połowa domów jest niedobudowana, druga dopiero istnieje na planach. Jednakowoż p Dikkins i tu spostrzegł więzienie, które, w ka- żdem mieście, jakie tylko zwiedzał, stanowiło jeden z głównych przedmiotów jego uwagi. O więzieniu Kingstońskiem mówi co następuje:
„Tutejsze więzienie wybornie jest urządzone, utrzymane w ścisłym porządku, i pod każdym względem może być uważane za wzorowe. Mężczyzni zajmują się rozmaitemi robotami: ten robi buty, ten kręci liny, jeden jest kowalem,
— 172 —
drugi krawcem, trzeci cieślą, czwarty mularzem^ niektórzy budują dom na więzienie, i robota ich już zbliża się do końca. Kobiety wyłącznie są szwaczkami: między innemi widziałem jednę dwudziestoletnią dziewczynę, która już od trzech lat pozbawioną jest wolności. Służyła powstańcom pod czas tak nazywanej kanadskiej insurrekcyi. Dla przenoszenia listów, używała różnych środków: niekiedy przebierała się za chłopca i przenosiła je w kapeluszu, niekiedy zaś wcale nie przebierała się, chowając depesze pod suknią. W męzkiem ubraniu zwykle jeździła konno, nie tak jak kobiety, lecz w ści- słćm znaczeniu, po męzku; i to bez wszelkiej trudności, albowiem wybornie siedzi na siodle, po mistrzowsku kieruje koniem i tyle może skakać, ile ci się podoba. Lecz pewnego razu, aby prędzej dostarczyć depesze, ukradła obcego konia, i to właśnie było powodem, że awanturnica nakoniec dostała się tam, gdzie ją widziałem. Dosyć jest ładna, tylko jej oczy mają tak osobliwy wyraz, jakby z nich wyglądał sam
„Dziesiątego Maja, dalej mówi p. Dikkins, udaliśmy się z Kingstonu do Monreala, a z rana nazajutrz wsiedliśmy na parostatek, aby płynąć dalej wzdłuż rzeki św. Laurencyusza. Trudno wystawić sobie piękność tej szlachetnej rzeki, prawie na całej przestrzeni, którą widzieliśmy,, szczególniej zaś na początku naszej podróży. Ciągłe napotykaliśmy piękne wyspy,,, okryte bujną zielonością, ocienione gęstemi drzewami. Niektóre z nich .tak są wielkie, że przez omyłkę można by je uważać za stały brzeg rzeki; inne znów tak są małe, że Wydają,
się brodawkami lub plamkami na zwierciadle rzeki. Rozmaitość form, roskoszna roślinność, wykwintna, mięszanina różnych drzew, niezliczone odcienia zieloności, i jeszcze więcej niezliczone kształty, w jakich położone są gruppy drzew: wszystko to przedstawia nadzwyczaj: zajmujące i miłe widowisko*
Po południu wypadło nam pły nąć przez prąd, gdzie woda pędzi z nadzwyczajną bystrością,, wre, szumi i pieni się. Takich prądów na rzece św. Laurencyusza jestbardżo wiele. W bliskości
15?
— 174 —
Dikkinsonu jest jedno miejsce, gdzie żegluga niebezpieczna i podróżni przejeżdżają kilka mil stałym lądem. Musieliśmy naśladować innych. W następnej przystani oczekiwał na nas drugi parostatek. Zbliżyliśmy sig do niego w nocy i natychmiast rozeszliśmy się po kajutach, aby spocząć: jazda stałym łądem złą drogą cokolwiek nas zmęczyła. Tym czasem parostatek przez całą noc stał na kotwicy i ruszył dopiera zrana. Dzień był niepogodny: deszcz, błyskawica, grzmoty; później jednak wypogodziło się. Po śniadaniu wyszedłszy na pokład, nadzwyczaj byłem zdziwiony jednym zupełnie dla mnie nowym obrazem: po rzece płynęła ogromna tratwa, z małemi drewnianemi domkami, w liczbie więcej niż trzydziestu; było to coś podobnego do ulicy. Potćm widziałem wiele podobnych tratw: wożą tu na nich drzew©. Przypłynąwszy wzdłuż rzeki do miejsca swego naznaczenia, właściciel tratwy, rozłamujeją, sprzedaje na opał, a sam powraca stałym lądem na miejsce, skąd przybył, i znowu odbywa takąż samą po»
— 175 —
dróż, na innej tratwie, którą także łamie i sprzedaje częściami.
„O godzinie ósmej znowu wstąpiliśmy na brzeg i pojechaliśmy w pocztowych powozach. Droga na ten raz ciągnęła przez piękny kraj, dobrze uprawiony i ciągle przypominający mi Francyą; wsie, domy, język, ubranie wieśniaków, wszystko to jest francuzkiem; na szyldach domów zajezdnych są francuzkie napisy; po bokach drogi — krzyże i obrazy świętych. Każdy rolnik, każdy wiejski chłopiec, chociaż niema na nogach pończoch, spięty jednak jaką-kolwiek mocnego koloru przepaską, najczęściej czerwoną; kobiety, pracujące w polu i w ogrodach, wszystkie bez wyjątku noszą słomiane kapelusze, z pewną kokieteryą nachylone na bok. Po wsiach spotykaliśmy katolickich księży i mnichów; na publicznych gmachach i na krzyżujących się ulicach, wystawiony obraz Zbawiciela.
„W południe znowu wsiedliśmy na parostatek, a o trzeciej przybyliśmy do wsi Lachine, o lziewięć mil od Monrealu. Tu na zawsze pcde-*
gnaliśmy się z żeglugą po rzece św. Laurencyusza i udaliśmy się dalej stałym lądem.
„Monreal ma piękne położenie na brzegu rzeki, otoczony jest spadzisterńi wzgórzami, po których kręcą się drogi i ścieżki dla przechodzących. Ulice po większej części są wąz- kie, ciemne, nieforemne, jak zwykłe bywa we wszystkich francuzkich miastach podług dawnego stylu zabudowanych; zresztą nowsze części miasta dosyć są dobrze utrzymane, Widne i przestronne. Jest tutaj mnóstwo magazynów z rozmaitemi towarami. Domy osób pryw a-
tnych w ogóle są kształtne; granitowe nadbrzeże odznacza się wykończeniem, trwałością, i długością. Koseiół katedralny dopiero co ukonczony; ma dwie wieże, z których jedna nie zupełnie jeszcze jest gotową. Naprzeciw kościoła, na placu, stoi posępny, murowany* czworoboczny gmach monrealskiego więzienia, lecz wkrótce go rozbiorą... Dom, w którym mieszczą się władze rządowe, bez porównania lepszy,, aniżeli w Kengston. Wogóle miasto jest bardzo piękne, ożywione, wesołe. Na jodućtn.
przedmieściu drewniany bruk, sześć mil długości; bruk ten pod każdym wzglądem wyborny.
„Parostatki, które idą stąd do Kwebeku, odbywają żeglugę w nocy, to jest, odpływając szóstej w wieczór i przybiegają o szóstej zra- na. Zrobiliśmy taki spacer i byliśmy bardzo kontenci.
„Wrażenie, które sprawia na podróżnym widok Kwebeku, tego amerykańskiego Gibraltaru, wiszącego w powietrzu, na wierzchołku nieprzystępnej skały, należy do liczby takich wrażeń, które można odebrać tylko w jednem takiem miejscu, a które, raz przyjęte do duszy, już nigdy nie zaciera sie- Kwebeku niepodobna zapomnićć, ani pomieszać w pamięci z wrażeniami innych miejsc. Prócz materyalnych zalet : piękności położenia, malowniczej oryginalności widoku, przedstawia wyobraźni mnóstwo innego rodzaju powabów. Tutaj wznosi sie skała, po której angielski jenerał W olf i jego waleczni towarzysze dostali sie na szczyt wojennej chwały, i odebrali Kwebek Francuzom; tu leży Dolina Abrahama, gdzie Wolf odebrał ra
— 178 —
nę, która skończyła jego życie; tu jest forteca, którą z takim męztwem bronił przeciwko niemu jenerał Monkahn; tu żołnierze Monkalma, jeszcze za życia swego dowódcy, przygotowali dla niego grób, wysadziwszy w powietrze część fortyfikacyj: oto wspomnienia, które silnie działają na wyobraźnią każdego myślącego podróżnika, stanowiąc jednę z najświetniejszych stronnic nowszej wojennej historyi. Kwebek można nazwać pomnikiem na cześć dwóch walecznych wodzów, pomnikiem, godnym obu narodów, które tu walczyły, Francuzów i Anglików.
„W Kwebeku wiele kościołów i różnych publicznych zakładów. Najpiękniejsze widoki są—- od strony domu władz rządowych i od fortecy. Obszerny krajobraz, urozmaicony pięknemi wzgórzami, wsiami, laskami i polami, skropiony czystą rzeką, i rozszerzający się na wszystkie strony daleko, daleko, za kraniec widnokręgu, przedstawia widowisko czarujące, różnokształ- tne; mięszanina domów, dachów i kominów starego miasta — znajduje się pod nogami wi
dza; za nią błyszczy zwierciadło rzeki św. Laurencyusza ; dalej — góry, łąki, wiejskie chaty; przez rzekę pędzą rozmaitego rodzaju statki, z białemi żaglami; ich wysokie maszty śmiało wznoszą się do nieba i wyglądają z po za sąsiednich pagórków. Nie mogłem dosyć podziwiać tego obrazu, szczególniej, kiedy go oświeeają promienie zachodzącego słońca.
„Co wiosnę, między Monrealem i Kwebekiem przejeżdża i przechodzi mnóstwo nowych emigrantów z Anglii i Irlandyi. Obierają tę drogę, jako najdogodniejszą do tych pustelnicznych miejsc Kanady, gdzie dozwolono im zakładać osady. Spacerująe zrana po nadbrzeżu wMon- realu, nie raz miałem sposobność przypatrzenia się, jak wsiadają na parostatek, i bardzo mi sig chciało udać się razem z niemi, ażeby przysłuchać się ich rozmowom. Los sprzyjał mojemu życzeniu: statek, na którym wracaliśmy z Kwebeku do Monrealu, napełniony był tym ludem. W wieczór rozłożyli swoje pierzyny i zajęli cały dolny pokład, tak, że nie mogliśmy wyjść z kajuty. Większa ich część rodem była z An-
— 180 —
•glii, szczególniej z Glosterszejru. Wybrali się ztamtąd do nowej ojczyzny; nie mogłem wy- dziwić się, jakim sposobem zabrali ze sobą dzieci, w liczbie których były niemowlęta przy piersiach matek. Poświęcenie się rodziców, którzy oddawali ostatni kawał swojej podartej odzieży, ażeby malców7 uratować od zimna, — w istocie jest wzruszającym. Niech sobie kto rozumuje jak chce, jednak być cnotliwym—■ ubogiemu człowiekowi, wprawdzie daleko jest trudnijo, aniżeli bogaczowi, a cnota w ubogim daleko więcej godna podziwienia, aniżel w bogatym. Dobrze jest być cnotliwym, kiedy mieszkasz w pięknym domu i nie dolega ci żadna potrzeba: przy takich warunkach człowiek łatwo może uchodzić i za przykładnego małżonka i za przykładnego ojca; jego zasługa sięga do siódmego nieba. Lecz rzućcie bogacza tu oto, na ten zapełniony ludem pokład; ściągnijcie z jego młodej żony jedwabną suknię i brylanty, rozrzućcie jej długie włosy, nacechujcie jej czoło przedwczesnemi marszczkami, troskami i strapieniami; zetrzyjcie rumieniec z jej lica,
181 —
ubierzcie w łachmany jćj wychudłe członki: wtedy dopiero zobaczymy, co powie ów cnotliwy człowiek, chociażby miłość jego ku tej kobiecie dawniej granic nie miała. Zobaczymy co będzie robił z głodnemi i nawpół nagiemi dziećmi, które czołgają się w błocie u nóg jego! Nieszczęście wszystko odmienia: i żona i dzieci będą zdawały się mu już nie temi miłemi istotami, którym z radością oddaje swoje bogactwo i imie, lecz chciwemi i złośliwemi potworami, które odbierają mu część jego powszedniego chleba, które, jak złodzieje, przywłaszczają sobie jego własność, które pozbawiają go wszelkich pociech życia. Wtedy zamiast zadowolenia, którego ów człowiek dawniej doznawał w objęciach żony i dzieci, będzie go ciągle obarczać ciężar ich nędzy i słabości; spostrzeże w nich wady, których dawniej nie znał; jeżeli zaś nie mają wad, wynajdzie je ; będzie zarzucał żonie niecierpliwość i kaprysy, dzieciom — uporczywość i nieposłuszeństwo; nawet łagodność żony będzie mu się zdawać wadą , łzy występkiem.... Tak! pewny jestem, że może
16
— 182 —
nikt z pomiędzy nas nie wytrzymałby podobnego ciosu, a jeżeli znajdzie się taki człowiek, w którym miłość rodzinyprzeżyje wszelkie nieszczęścia i który pomimo nieszczęść po dawnemu pozostanie dobrym, czułym i tkliwym dla żony i dzieci, wtedy trzeba go natychmiast odesłać do parlamentu: niech tam posłucha, co rozumne głowy mówią o ludzkości, i niech potem im powie, że oni same głupstwa głoszą.
„Takie myśli przyszły mi do głowy, gdym stał wpośród śpiących na pokładzie kolonistów. Patrząc na tych ludzi, którzy porzucili kraj rodzinny, nie mają przytułku, są nędzni; uważając, z jaką troskliwością pieszczą i karmią swoje dzieci, jak zawsze starają się naprzód zaspokoić ich życzenia i potem nawpół zaspokajają swoje gorzkie potrzeby, jak są łagodny cierpliwe i pobożne ich kobiety, jak mężczyzni naśladują przykład kobiet, i jak rzadko, nadzwyczaj rzadko zdarza się, ażeby między niemi powstała jaka sprzeczka, ażeby kto z nich powiedział drugiemu co przykrego, *— uczułem głęboki szacunek ku ludzkości i bardzo żałowa
— 1S3 —
łem, że niema razem ze mną ateisty, który mógłby tu wziąść prostą, lecz wyborną naukę.“
Trzeba żałować, że wielu z tych nieszczęśli- wych mylą się w swoich nadziejach względem Ameryki. Powracając do domu, p. Dikkins jechał razem z wielkim tłumem żebraków, którzy, napróżno probowawszy zbogacić się w Nowym Swiecie, powracali do Anglii.
„Było ich blisko stu osób, mówi p. Dikkins: wszyscy ubodzy, obszarpani i chorzy. Zrana wychodzili ze spodu okrętu , ogrzewali się na słońcu, gotowali sobie pokarm na ognisku i w tóin że miejscu jedli ów obiad. Nie mogłem wstrzymać ciekawości i zapytałam niektórych o historyą ich emigracyi i powrotu. Historya wszystkich po większej części była jedna i taż sama: nieszczęścia, niepowodzenia, choroby, niekiedy, złe sprawowanie się, niekiedy nieroztropność i brak znajomości jakiegobądź rzemiosła, oto ich nieszczęścia. Prawie wszyscy myśleli, że w Ameryce ulice brukowane są złotem, i bardzo zdziwili się, kiedy byli zmuszeni chodzić po ostrych i twardych kamieniach. Je
— 184 —
dnemu nie powiędło się jego przedsięwzięcie* drugi nie znalazł roboty, trzeci chociaż znalazł robotę, jednak nie odebrał za nię pieniędzy. I wszyscy postanowili wracać. Niektórzy zabawili tylko trzy dni w Ameryce, inni trzy miesiące* inni znów wcale nie schodzili na ziemię amerykańską i wracali na tym że samym statku, na którym przyjechali. Jeden pokazał mi list od swego przyjaciela z Nju-Jorku, Przyjaciel ten na drugi dzień swego tam przyjazdu* pisał do niego co następuje: „To mi piękny kraj, kochany przyjacielu Dżems ! Nadzwyczaj polubiłem Amerykę. Tu rób co chcesz: nikt ci nie rozkazuje. Roboty wszelkiego rodzaju jest mnóstwo, a ceny sześć razy są większe jak u nas. Nie obrałem jeszcze dla siebie rzemiosła, lecz wkrótce obiorę: nie wiem tylko, do czego najstosowniej wziąść się powinienem, czy mam być cieślą lub krawcem.1'1 Nic dziwnego, że wielu z nich zawiodło się. Większa część teraz stała się nędzniejszą, aniżeli przy odjeździe z Europy: sprzedali swoje suknie, aby zapłacić za przewóz, i na niektórych zaledwie pozostała
— I8o -
kilka brudnych gałganów dla przykrycia ciała. Wielu nie miało co jeść: żyli z jałmużny. Jeden utrzymywał się tylko z tego, że zbierał obrzynki i kości z talerzów, przeznaczonych do mycia*
„Przyjacielowi ludzkości wypadałoby zwrócić szczególną uwagę na podobne emigracye. Jeżeli w państwie jest kłassa,. zasługująca na wsparcie rządu, bez wątpienia jest nią klassa. ubogich , którzy zmuszeni są porzucać kraj rodzinny, ażeby znaleźć dla siebie kawałek powszedniego chleba. Prawda, że nasz kapitan i i oficerowie okazywali dla nich wszelki udział, jaki nakazuje ludzkość; lecz to było dla nich za mało. Trzeba tak urządzić emigracye, ażeby na jednym okręcie nie wożono zbyt wielkiej liczby włóczęgów, ażeby każdy z nich, nim, będzie przyjęty, był rewidowany, czy ma dostateczne środki do przejazdu: i czynie jest dotknięty jaką zaraźliwą, chorobą. Prócz tego, trzeba im dawać pomoc lekarską ; z przyczyny braku tej pomocy,, przy mnóstwie innych dostatków, okropna śmiertelność panuje między niemi, i umierający, mężczyzni i kobiety,.
W
— 186 —
szczególniej z pomiędzy dzieci, prawie codzień zdarzają się. Nakoniec rząd powinien by przed- sięwziąść surowe środki przeciwko obrzydliwemu przemysłowi, zależącemu na tem, że kapitanowie niektórych kupieckich okrętów przyjmują do siebie passażerów tego rodzaju, tyle, ile można ich napchać na spód okrętu, nie zwracając żadnej uwagi na szczupłość pomieszczenia, na brak świeżego powietrza i na po- mięszanie rozmaitych płci wywierające na obyczaje tak szkodliwy wpływ. Trzeba dodać, że niektórzy kapitanowie wyłącznie tylko tem trudnią się: chodzą koło brzegów kraju, gdzie się gnieździ żebractwo,namawiają nieszczęśliwych, aby przenieśli się do Nowego Świata, i przywożą stąd innych w ich miejsce, korzystając w obu razach z opłaty za przewóz i sprzedaży majętności po zmarłych!
Zabawiwszy w Monrealu kilka dni, p. Dikkins udał się koleją żelazną do Sę-Dżonu i tam pożegnał Kanadę, którą uważał za kraj bardzo wiele obiecujący w przyszłości. Okoliczności tnowu przywoływały go do Nju-Jorku, skąd
187 -
musiał powracać do Anglii. Lecz, przyjechawszy do stolicy Stanów Zjednoczonych, zobaczył; że miał jeszcze prawie tydzień wolnego czasu, i powziął myśl korzystania z niego dla obejrzenia jeduej okolicznej wioski, zaludnionćj wyznawcami religijnej sekty Trzęsących się, i nazywanej od imienia tej sekty, Shciker Yillage.
„Zbliżając się do wsi, mówi p. Bikkios, spotkaliśmy kilku jej mieszkańców. Zatrudnieni byli robotą na drodze; wszyscy mieli ogromne, z szerokiemi skrzydłami kapelusze, i zupełnie podobni byli do drewnianych lalek, jakie wystawiają na przodzie okrętu. Nakoniec powóz nasz zatrzymał sie przy drzwiach domu, gdzie się sprzedają tamtejsze rękodzielne wyroby. Dom ten służy takie za sale dla posiedzeń wiejskiej starszyzny. Prosiliśmy, aby nam dozwolono widzieć ich nabożeństwo, i jeden Trzęsący się, należący do kasty miejscowych władz, zaprosił nas do sali sessyonalnćj.
„Był to ogromny pokój, ze wszystkich stron s\a posępnych gwoździach wisiały posępne kapelusze; posępny stołowy zegar posępnie wy
— 188 —
bijał sekundy, przerywając panujące tu posępne milczenie i wskazując posępny czas. Przy murze rzędem stało sześć lub ośm krzeseł z wy- sokiemi tyłkami, a kształt ich był także posępny do tego stopnia, że wiele osób wolałoby raczej usiąść na ziemi, aniżeli mieć jakąkolwiek styczność z tym posępnym meblem,
„W kilka minut wszedł, czyli raczej mówiąc, z dumą wkroczył stary Trzęsący się z dużemi, zimnemi, bez życia oczami, które zupełnie podobne były do ogromnych miedzianych guzików jego kamizelki i fraka. Dowiedziawszy się, czego życzyliśmy, wyjął z kieszeni arkusz gazety i dał mi przeczytać ogłoszenie, gdzie, w imieniu starszych wsi, wydrukowano dla powszechnej wiadomości, że, ponieważ niektórzy obcy widzowie niedawno przez swoje nieprzyzwoite postępowanie przeszkodzili religijnym obrzędom Trzęsących się, w skutek tego ich kaplica zamkniętą jest dla publiczności i nikt z obcych w ciągu roku nie będzie tam wpuszczony od wyżej wspomnionej daty.
— 189 —
„Przeciwko temu postanowieniu niema co powiedzieć, prosiliśmy przynajmniej, aby nam dozwolono kupić co z towarów, wyrabianych przez Trzęsących sie. Na to odebraliśmy posępne zezwolenie, Udaliśmy sig na drugie pietra i weszliśmy da pokoju, gdzie były rozłożone różne rzeczy do sprzedaży; przy biórku zaś siedziała jakaś dziwna figura, którą dawny nasz przewodnik nazwał kobietą.. Ja sam nawet myślę , że to była kobieta, chociaż z początku nie mogłem przypuścić, aby należała do płci pięknej.
„Kupiwszy kilka drobiazgów, wyszliśmy na ulice. Naprzeciw magazynu i gmachu władz rządowych stoi kaplica Trzęsących się, duży drewniany budynek, w rodzaju stodoły, z zie- Ionemi roletkami w oknach. Nie mogąc dostać sie wewnątrz, musieliśmy poprzestać na ze- wnetrznem obejrzeniu, i potem udaliśmy sie, aby przejść sie po wsi. Domy Trzęsących się wszystkie są zbudowane o kilku piętrach i niegdyś malowane były czerwoną farbą.
— 190 —
„Nazwa Trzęsących się pochodzi, jak wiadomo , od formy nabożeństwa tych heretyków, która składa się z tańca, wykonywanego przez wszystkie osoby bez różnicy płci i wieka. Przystępując do niego, męiczyzni zdejmują kapelusze i wierzchnią suknię, poważnie wieszają wszystko to na goździach, wbitych do muru, i wstążkami obwiązują szyję. Potem stają dwoma rzędami, mężczyźni z jednej strony, kobiety z drugiej; zaczynają ryczeć przez nos, skaczą po kolei, zbliżają albo oddalają się rzędami, i powtarzają to dopóty, dopóki zupełnie sił nie utracą. Widowisko to musi być bardzo zabawne. Mam rycinkę, robioną przez jednę osobę, która na własne oczy widziała dziwaczny obrzęd. Powiadają, że rycina ta zupełnie z natury zrobiona; jeżeli tak —-więc jest z czego się śmiać.
„Stowarzyszeniem Trzęsących się kieruje kobieta. Ma przy sobie radę starszych, jednak zatrzymuje władzę nieograniczoną. Miejsce jćj mieszkania jest na wierzchniem piętrze, nad kaplicą; mieszka, jak mówią, w zupełnem odosobnieniu i nikomu się nie ukazuje, tylko oso
bom urzędowym. Jeżeli powierzchowność tej tajemniczej damy podobna jest do powierzchowności przełożonej nad magazynem, trzeba jej oddać słuszność, że spełnia wielki czyn miłości bliźniego, zostając w zamknięciu: w takim razie, nie znajduję słów, ażeby wyrazić głęboki szacunek ku niej.
„Cały majątek Trzęsących się należy do towarzystwa, a dochody zbierają się do wspólnej kassy, która znajduje się pod dozorem starszych. Tych starszych obierają z pomiędzy osób, znanych ze swego przykładnego prowadzenia się; ponieważ zaś są bardzo skąpi, pracowici i nie tracą sposobności nawrócenia do swej herezji każdego majętnego człowieka, więc niema nic dziwnego, że Trzęsący się posiadają znaczne bogactwa. Szczególniej lubią kupować grunta. Jeżeli się nie mylę, prócz wsi, wktórej byliśmy, mają jeszcze trzy osady.
„Trzęsący sig — są wybomemi rolnikami, a ich produkta słyną ze swej dobroci. Na szyldach piekarni w Nju-Jorku koniecznie stać musi napis: „Tu sprzedaje się żyto, pszenica, owies
*Trzęsących się-.44 — Prócz tego umieją wzorowa chodować bydło, ale nadto są litościwi dla zwierząt, i dla tego mięso ich byków i baranów uważa się, jako osobliwość.
„Trzęsący się, jak dawniej Spartańczykowie, mają wspólny stół. — Małżeństwa niema: mężczyźni i kobiety przeznaczeni są na wieczne bezżeństwo. Wielu gani ten zwyczaj; lecz tu znowu muszę zwrócić się do tajemniczej damy, mieszkającej nad kaplicą i powiedzieć, że jeżeli wszystkie kobiety sekty Trzęsących się podobne są do niej, ona zaś do przełożonej magazynu, wtedy bezżeństwo dla mężczyzn tej sekty nie zawiera w sobie nic smutnego- Tego tylko nie mogę pojąć: skąd się wzięły te dzieciaki które pracowały na drodze?
„Zresztą trzeba wyznać, że Trzęsący się żyją spokojnie, zajmują się swemi sprawami, marszczą się, milczą i nikogo nie zaczepiają.44
Nakoniec p. Dikkins wrócił do Enropy; lecz żegluga na ten raz obeszła się bez zajmującej burzy, jakiej doznał w czasie swej podróży do Ameryki. Wszystko szło dobrze, lecz bardzo
_ 192 —
— 19,3
nudnie. Każdy dzień podobuy byt do poprzedniego. Raz podróżni spostrzegli na morzu delfina, i -to wpośród nieznośnej jednostajno- ści zdawało się im być tak ważną okolicznością, ,że zanotowali ją w swoim kalendarzu i zaczęli liczyć czas od ukazania się delfina.
Dzieło swoje p. Dikkins kończy ogólnemi u- wagami o Ameryce.
„Dotąd, mówi autor, opowiadałem tu tylko .fakta, aby sami czytelnicy wyprowadzali wnioski. Teraz powiem moje zdanie.
„Amerykanie z natury są dobrzy, przyjacielscy, otwarci, gościnni, uprzejmi. Ukształcenie, zdaje się, podniosło tylko wrodzoną czułość ich serca. Dobrze wychowany Amerykanin zwykle bywa entuzjastą w przyjaźni: we wszystkiem można sie na niego spuścić; jest wiernym, wspaniałomyślnym, gotowym na wszystko dla swego przyjaciela. Nigdy nie spotykałem ludzi, których tak prędko można polubić, jak ukształco- nych Amerykanów; nikt tak prędko nie obudzą! we mnie przywiązania, i nigdzie, w krótkim przeciągu czasu sześciu miesięcy, nie znaj-
17
194 —
dowaleni tyle przyjaciół, dla których gotów jestem poświęcić połowę mego życia.
„Przymioty te, mojein zdaniem, wrodzone są wszystkim klassom, lecz rozumie się, że w niektórych oddzielnych osobach są zupełniezatar- te. Stan , sposób życia, zatrudnienia, mniej więcej wpływają na moralność człowieka: o t&n niema co i mówić.
„Każdy naród ma wadę usprawiedliwiania swoich ułomności i tłumaczenia ich, jako cnoty lub wysoką mądrość. Amerykanom zarzucić można nieufność: jest to ich powszechna wada, główna cecha i źródło wielu innych ciemnych stron ich charakteru. Lecz obywatel Stanów Zjednoczonych pyszni się ze swojej nieufności i, wbrew wszelkim dowodom, wbrew nawet własnemu przekonaniu, uważa ją za oznakę szczególnej rostropności ludu i za dowód jego umysłowej niezależności.
„Lecz nieufność ta objawiana we wszystkich czynach towarzyskiego życia, powie cudzoziemiec: oddala z ich rzędu godnych ludzi i powiększa liczbę krzykaczy, którzy ciągle ubliżają
— 195 —
publicznym urządzeniom i. plamią wybory ludu. Amerykanie! nieufność uczyniła was do takiego stopnia zmiennemi i niestałemi, że wszyscy wyśmiewają wahanie się waszych zdań. Zaledwie wystawicie posąg, już zrzucacie go i rozbijacie w drobne kawałki; zaledwie wzniesiecie człowieka, który wyświadczył wam- dobrodziejstwo-, służył waszemu krajowi, już poprzestajecie ufać mu, bo> jest wyższym, zaczynacie zarzucać sobie zbytnią dla. niego wdzięczność, lub oskarżacie go o obojętność ku waszej sprawie. Każdy z was, kto tylko- osięgnął ważny stopień w towarzystwie, chociażby to był sam. prezydent, może być pewnym upadku od chwili, gdy osiągnął stopień, albowiem każde'kłamstwo, każda potwarz, byle od kogo wymyślona, niech tylko poruszy waszą nieufność, niezawodnie znajdzie między wami odgłos. Nie wierzycie poczciwym ludziom i dajecie wiarę podłym. Gotowi jesteście gonić muchę, jeżeli będzie się zdawała wam podejrzliwą, i przepuścicie całe stado słoniów, jeżeli człowiek', któ ry sprzeciwia się przepuszczeniu tego stada,.
196 —
narażonym zostanie na waszę nieufność. Proszę powiedzieć: czy to jest dobrze? czy tak trzeba postępować z swoimi rządcami? i czy takie postępowanie robi zaszczyt tym, którzy znajdują się pod ich zarządem?
„Odpowiedź zawsze jednakowa,— Pan tego nie rozumiesz, mówi Amerykanin. Mamy, jak widzisz pan, opinią narodową; każdy myśli jak chce, i nikogo zwieść niemożna: lud nasz ma swoje widzimi się!
„Drugi charakterystyczny rys w obyczajach Amerykanów jest żywość i szorstkość (smart- ness) ich obejścia się, pod którem ukrywają swoje towarzyskie i osobiste wady, a które niekiedy dopomagają zadzierać nosa do góry ludziom, zasługującym na szubienicę, pomimo że Amerykanie drogo opłacili to nawyknienie, które w niewielu latach tak zachwiała towarzyski kredyt i kassę; prostoduszna uczciwość nie zachwiałaby go tyle przez ciąg nawet całego stulecia. Lecz, na nieszczęście, osobiste przymioty tutejszych bankrutów i oszustów wszelkiego rodzaju, cenione bywają nie podług
— 197 —
złotego prawidła: „Postępuj z innemi tak, jakbyś chciał, aby z tobą postępowano,” lecz pod- ług tego, jak ci oszuści i bankruci zachowują się w towarzystwie. Jeżeli są weseli i uprzejmi, jak poczciwi ludzie, wtedy ich nikt od siebie nre odpycha. Pamiętam., gdy płynęliśmy przez. Missisipi, zrobiłem uwagę, że takie widoczne oszukańswa nie mogą pozostawać tajemnemi, i gdy będą wykryte, powinny mieć bardzo złe skutki, obudzając w cudzoziemcach nieufność i osłabiając stosunki zagraniczne; lecz dano mi uczuć, że to nie jest niczem innym, tylko szcze- gólnym rodzajem uprzejm ościprzy pomocy którćj zarabiają pieniądze, i że cudzoziemcy, oczarowani tą uprzejmością, łatwo zapominają,, żc ich oszukano; tym czasem jednak rostropni ludzie dalej robią swoje. Nie raz słyszałem rozmowy, podobne do następującej;:
— Czyż nie prawda, że to bardzo obraża* każdego uczciwego człowieka, iż (alei a taki mister wzbogacił się przez najniegodziwsze środki,, i pomimo wszystkich swoich występ--
— 198 —
ków, pozostaje w towarzystwie waszych współobywateli?
— Tak jest, ser.— Wszak wykryto jego oszukaristwo?— Tak jest, ser.— Jest sehańbiony, opublikowany, wybity?— Tak jest, ser.— Publicznie ogłoszony jest za oszusta i wy
pędzony z towarzystwa!;— Tak jest, ser.— W ięc proszę powiedzieć, dla Boga, dla
Czegóż jest cierpiany?
— Mm!,., jest to człowiek wesoły, lie is a smart mani
Trzeba jeszcze powiedzieć, że Amerykanie mają niektóre grube i nieokrzesane zwyczaje* co powszechnie przypisują temu, że są narodem handlowym, chociaż wreszcie jest rzeczą osobliwą, dla czegoby nowoprzybyły człowiek miał znosić nieprzyjemności jedynie dla tego,, że dostał się między lud, trudniący się handlem.. Bądź jak bądź, namiętność do handlu uważa? $i'f za źródło godnego politowania zwyczaju,,
— 109 —
szczególniej upowszechnionego po miastach prowincjonalnych, że ludzie żonaci nie żyją w domu, że nie gotują u siebie jedzenia, obiadują po traktyerniach, cały dzień włóczą się i tylko nocować przychodzą do domu. Taż sama namiętność do handlu jest przyczyną, że literatura amerykańska nie doznaje żadnej opieki.— „Jesteśmy narodem przemysłowym: nie mamy czasu dla poezyi!” zwykle mówią Amerykanie. Roskosze serca i umysłu zdają się im być nik- czemnemi w porównaniu do przyjemności odbierania zysku. Dążność utilitarna otrzymała górę nad wzniosłą myślą i uczuciem.
„O to trzy główne wady, które w Ameryce naprzód wpadają w oczy cudzoziemcowi,— nieufność, bezczelność i chciwość. Lecz są jeszcze inne chwasty, które głęboko zapuściły swoje korzenie w amerykański narodowy charakter: chwasty te znajdują się w dziennikarstwie..
„Amerykanie zaprowadzają u siebie szkoły, budują domy Dzieciątka Jezus , wynajmują nauczycieli, płacą im tysiące, wznoszą kościoły
200
zakładają towarzystwa wstrzemięźliwości, opfe— kują się polepszeniem obyczajów, rozszerzeniem pożytecznej oświaty; lecz dopóki pisma peryodyczne choć cokolwiek będą mieszać się do tych spraw i dawać o nich swoje zdanie r dopóty wszystko będzie ginąc napróżno, i cel nigdy nie zostanie osiągniętym. Prócz tego: co rok sprawa coraz dalej powinna wstecz cofać się, co rok narodowa dążność ku dobremu powinna stawać się słabszą, kongres i senat co> rok powinny więcej gmatwiać się w swoich sprawozdaniach przed ludźmi sumiennemi, a pamięć o wielkich założycielach niepodległości Stanów Zjednoczonych co. rok powinna odbierać nową obelgę od ich. niegodnych potomków..
„W stosie dzienników, wydawanych w Ameryce, jest kilka zasługujących na zaufanie-. Z korzyścią i przyjemnością przepędzałem czas z ludźmi, przyjmującemi udział w tych pismach. Lecz liczba ich nic nie znaczy w porównaniu- z liczbą wydawców i współpracowników szkodliwych gazet, dla tego też i wpływ dobiegi'
— 201 —
zupełnie ustaje przez działanie trucizny, którą tamte rozlewają w towarzystwie.
„Między ludźmi klass wyższych, między uczo- nemi, adwokatami, sędziami i wogólności między wszystkiemi, którzy cokolwiek pojmują rzeczy i trzymają się prawideł szlachetnego umiarkowania, istnieje jedno powszechne zdanie względem tych obrzydliwych pism, że niby wpływ ich nie jest tak ważnym, jak się to zdaje zdaleka przybyłemu dostrzegaczowi. Lecz sądzę, że zdanie to na niczem nie oparte. Nie można go udowodnić; wszystkie fakta prowadzą zupełnie do przeciwnego wniosku.
„Jeżeliby w Ameryce człowiek, posiadający zdolności lub siłę charakteru, mógł sięgać po niejakie znaczenie w towarzystwie, jakiemi bądź śposobami, byle nie czołgając się przed gazeciarzami: jeżeliby osoby prywatne i towarzyska ufność były zabezpieczone od ich napadów; jeżeliby każdy mógł swobodnie objawiać swoje myśli i działać podług swego przekonania, nie obawiając się cenzury pism; jeżeliby ci, którzy sądzą te pisma, powzięli śmiałość
— 202 —
otwarcie powiedzieć swoje o nich zdanie: wtedy chętniebym przystał, że wpływ pism amerykańskich istotnie jest bezsilnym i nie zagraża żadnemi skutkami. Lecz w samej rzeczy zupełnie inaczej się dzieje. Dziennikarstwo amerykańskie zagląda do mieszkania każdego uczciwego człowieka, sięga swoją brudną ręką df> każdego publicznego urzędu, a nadto stanowi jeszcze jedyny przedmiot do czytania dla większej liczby mieszkańców: czyż można po tem wszystkiem powiedzieć, że nie wywiera żadnego szkodliwego wpływu?’
„Dla ludzi,-którzy przyzwyczajeni do czytania' gazet, wydawanych w Europie^ i którzy nic więcej nie czytają, będzie rzeczą trudną do pojęcia, do jakiego stopnia rozciąga się natrętstwo i samowolność pism amerykańskich. Byłbym powinien porobić wyciągi z tych pism, przytoczyć przykłady; lecz nie odważam się brudzić moje dzieło takiem plugastwem. Ciekawi niech się udadzą do oryginałów.
„Nicby nie szkodziło narodowi amerykańskiemu w jego całkowitej massie, gdyby co-
— *203 —
kol wiek mniej lubił realność i cokolwiek więcej ■polubił idealnesc. Byłoby nie źle, gdyby więcej zachęcałrozwijanie się wszystkiego co może osłodzić życie i krzewienie się pięknego,, chociażby 1o piękne nie przynosiło szczególnej korzyści Lecz wcale nie od rzeczy będzie przytoczyć siowa, ktoremi Amerykanie zwykle uniewinniają swoje wady: „Jesteśmy jeszcze nowym ludem”,— zresztą spodziewam się z czasem usły- •szyć, że w Stanach Zjednoczonych już są inne publiczne zabawy, prócz gazat, zapełnionych •polityką.
1 ,Trzeba dodać, że Amarykanie z natury są hidem nie bardzo wesołym. Zawsze mnie uderzała smętność i powaga ich charakteru. Janki jest chytrym, pojętnym, dowcipnym: to rzecz niezaprzeczona. Lecz przejeżdżając różne części Nowej Anglii, wszędzie uważałem posępność w fizjonomiach, i eecha ta do tego stopnia jest powszechną, iż niekiedy zdawało mi się, jakbym widział jedne i też same osoby, chociaż przejeżdżałem z miejsca na miejsce. Przyczyny takiego usposobienia ducha trzeba szukać, po
— 204 —
dług mnie, w zatrudnieniach ludu, w braku wszelkich zabaw, w ciągiem dążeniu tylko do pożytecznego. Jeszcze Waszyngton spostrzegał tę wadę, lecz nie udało mu się jej naprawić.
„Nie zgadzam się z niektóremi autorami, u- trzymującemi, że wielką liczbę i ważność amerykańskich religijnych herezyj wypada przypisać tej okoliczności, iż tu niema panującego kościoła. Przeciwnie, mnie się zdaje, że gdyby w Ameryce urządzono panujący kościoł, wtedy naród, skutkiem przymiotów swego charakteru, wyrzekłby się go natychmiast, właśnie dla tego, że jest panującym. Nadto bardzo wątpię, ażeby kościoł panujący mógł zebrać do jednej trzody tyle zabłąkanych owiec, oddanych wolności. Nakoniec jeszcze jedna uwaga: Anglia ma panujący kościół, jednakowoż są i herezje, też same herezye, co w Ameryce. W Stanach Zjednoczonych żadnej sekty nie znalazłem, która by nieznaną była w Anglii. A że sekta- torowie przede wszystkiem przenoszą się do Stanów Zjednoczonych, rzecz bardzo prosta, bo tam jest główny przytułek wszystkich euro-
pejskich emigrantów, tam mogą oni darmo nabywać grunta, zakładać kolonie i budować miasta w takich miejscach, gdzie dawniej nie było mieszkania.
„Dla cudzoziemca ciężko jest oswajać się, ze zwyczajem republikańskim, który wszędzie zbliża go do ludzi, z jakiemi nigdy nie był by zbliżony u siebie. Zuchwalstwo gminu niekiedy bywa obrażaj ącem. Jednak jeszcze jako tako żyłem w zgodzie z pospólstwem amerykańskim, i tylko raz doświadczyłem niedogodności nie- poddania się subordynacyi, a to w sposób dosyć zabawny. Opowiem ten wypadek.
„W jeduem mieście trzeba mi było kupić buty. Posłałam do szewca, kazawszy oświadczyć mu moje uszanowanie i powiedzieć, że będę uważać się za bardzo szczęśliwego, jeżeli zaszczyci mnie swojemi odwiedzinami. Szewc, kazał powiedzieć, że zobaczy o szósej w wieczór.
„W wieczór leżałem na kanapie i czytałem książkę. O szóstej drzwi się otwierają i wchodzi dżentlmen, lat trzydzieści dwa mający,
18
— 206
w sztywnie nakrochmalonym halsztuchu, w rękawiczkach i kapeluszu. Zbliżył się do lustra, poprawił włosy, zdjął rękawiczki, potem włożył rękę do kieszeni, wyjął miarę, i powiedział do mnie przeciąganym głosem, abym odpiął swoje strzemiączka. Domyśliłem się, co to za człowiek, jednakowoż nie ruszałem się i z ciekawością spoglądałem na kapelusz, który ciągle jeszcze zostawał na jego głowie. Nie wiem dla czego, może z powodu gorąca, jednak zdjął go. Lecz odkrywszy głowę, w tymże czasie usiadł naprzeciw mnie na krzesełku, ręce położył na kolana, a potem schyliwszy się z wielką trudnością, podniósł z ziemi but, który zdjąłem. But ten zrobiony był w Londynie. Artysta amerykański, uśmiechnąwszy się, obejrzał go ze wszystkich stron, pomacał skórę i zapytał mnie, czy chcę, aby mi zrobił takie same buty. Grzecznie odpowiedziałem, że potrzebuje tylko, aby były przestronne, resztę zaś oddaję jego własnej woli; że jeżeli uzna za rzecz dogodną zrobić mi buty podług tego wzoru, to ja ze swej strony nie mam przyczyny sprzeciwiania
— 207 —
sie temu, i że we wszystkiem, co sie tyczy kształtu i powierzchowności butów, upraszam go, aby trzymał sie swego gustu i znajomości rzeczy.
— Jak widać pan nie zna sie na tem, o czem mówi? powiedział szewc.
Powtórzyłem moje prośbę. Znowu poszedł do lustra, przysunął się do niego tak , jak by chciał wyjąć źdźbło z oka, i poprawił swój halsztuch. Tym czasem, zostając bez buta musiałem trzymać nogę w powietrzu.
— Jestem gotów, ser, powiedziałem.— Dobrze..,, natychmiast..,.„Odszedł od lustra.— No, niech pan mocniej trzyma nogę- „Trzymałem ją z całej siły. — Szewc wyjął
ołówek i papier, zdjął z mojej nogi miarę, zapisał, potem znowu podniósł mój stary but znowu oglądał go bardzo długo, dwójznacznie uśmiechając sie, i nakoniec powiedział:
— Te buty robione były w Londynie?... czy do prawdy w Londynie ?
— 208 —
— Tak jest, ser, robione były w Londynie, odpowiedziałem.
„Raz jeszcze uśmiechnął się, jak Hamlet nad czaszką Jorika, i kiwnął głową, jak by chciał powiedzieć: „No, dobry jest wasz rząd, jeżeli u was robią takie buty!“ Potem schował karteczkę, włożył na głowę kapelusz i wyszedł z pokoju. Lecz za kilka chwil drzwi znowu się otwarły i głowa w kapeluszu znowu się ukazała przede mną. Szewc rzucił okiem po pokoju, z uwagą spojrzał na mój stary but, który jeszcze leżał na ziemi, cokolwiek pomyślał, i nakoniec powiedział:
— Mm!... Żegnam pana.— Żegnam, ser.„Na tem skończyło się nasze widzenie.„Teraz pozostaje mi powiedzieć kilka słów o
postanowieniach Stanów Zjednoczonych we wzgledzie publicznego zdrowia. W tak obszernym i mało-zaludnionym kraju, gdzie prócz tego tyle jest rozmaitych klimatów, a mnóstwo rośliu co rok gnije w polach, koniecznie muszą być zaraźliwe choroby w niektórych porach ro
— 210 —
ku. Lecz śmiało powiem, opierając się na odezwach wielu amerykańskich lekarzy, że znaczna część tamtejszej śmiertelności mogła by być u- suniętą, gdyby rząd przedsiębrał choćby najmniejsze zachowawcze środki Po pierwsze, trzeba aby mieszkańcy byli więcćj ochędoźni; po drugie: trzeba zaniechać szkodliwego zwyczaju zbytniego używania mięsnych potraw — i po każdem jedzeniu nie zatrudniać się pracą, wymagającą siedzenia na jednem miejscu; po trzecie: mężczyzni i kobiety, a szczególniej kobiety, powinny mieć wiele rozrywek, towarzyskich zabaw, zajmować także serce, nie sam tylko rozum; a nakoniec rząd powinien jak najwięcej troszczyć się, ażeby w domach i na ulicach powietrze było częścićj odświeżane i o- czyszczane za pomocą wentilatorów i kadzidła. Po użyciu takich środków, pewny jestem, że ludzie poprzestali by umierać w tak ogromnej liczbie, Ameryka zaś została by pozbawiona nazwy wielkiego smętarza, którą niekiedy dają jej w Europie.44
■
: i . i ' , ;;,'i • • * i
■
• Sx-s hnii-jtńi :: i= - -
l i . m b f ń ■■■ ■ ' - ; ;
■ 1 "
[W. r- ■, '* , .* *
• •' . : tfu/s 01 '-jHyi~ . \ f f i - i , I-*. • , ■ V ( , ; ,V
-o ! *<: ; •• -4rfjj ,
ris,tvrf«.■5, i m
śi♦
I IiOafc
OUJ
( <* -L