pieśń kwarkostwora

35

Upload: wydawnictwo-sqn

Post on 21-Jul-2016

231 views

Category:

Documents


7 download

DESCRIPTION

Poziom energii magicznej znowu rośnie i król Snodd IV zaczyna rozumieć, że kto ma władzę nad mocą, ma władzę nad… praktycznie wszystkim innym. Tylko jedna osoba może rozwiać jego chciwe sny o bogactwie i potędze. Poznajcie Jennifer Strange, szesnastoletnią menedżerkę Kazam, agencji zatrudniającej czarodziejów i jasnowidzów.

TRANSCRIPT

Page 1: Pieśń Kwarkostwora
Page 2: Pieśń Kwarkostwora
Page 3: Pieśń Kwarkostwora
Page 4: Pieśń Kwarkostwora

Jennifer Lady Mawgona

MoobinTygrys i Kwarkostwór

Kraków 2015

TŁUMACZENIE

Bartosz Czartoryski

Page 5: Pieśń Kwarkostwora

Kraków 2015

TŁUMACZENIE

Bartosz Czartoryski

Page 6: Pieśń Kwarkostwora

The Song of the QuarkbeastBook Two of The Last Dragonslayer Series

Copyright © Jasper Fforde 2011Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2015Copyright © for the Polish translation Bartosz Czartoryski 2015

Redakcja – Sonia MiniewiczKorekta – Joanna Mika, Aneta Wieczorek / Editor.net.pl

Opracowanie typograficzne i skład – Joanna PelcAdaptacja okładki – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Ilustracje – Robert Sienicki

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani

w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani

odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Wydanie I, Kraków 2015ISBN: 978-83-7924-312-9

NASZA KSIĘGARNIA www.labotiga.pl

www.wydawnictwosqn.pl

DYSKUTUJ O KSIĄŻCE /WydawnictwoSQN

/WydawnictwoSQN

/SQNPublishing/

/

/

N

Szukaj naszych książek również w formie

elektronicznej

k eej

Wspieramy środowisko! Książka została wydrukowana na papierze wyprodukowanym zgodnie z zasadami zrównoważonej gospodarki leśnej.

Page 7: Pieśń Kwarkostwora

7

„Na każdego Kwarkostwora przypada inny; identyczny, ale odwrotny”.

Panna Bodean Smith

Od czego by zacząć…Cóż, nadal pracuję w branży magicznej i pewnie się zgodzicie, że to zajęcie cieszące się wielkim prestiżem. Otaczają mnie rozma-ite czary, eliksiry i szeptane ukradkiem zaklęcia. Ludzie lewitują, znikają i parają się alchemią, próbując zmienić ołów w złoto. Na moich oczach rozgrywają się tytaniczne walki na śmierć i życie toczone z siłami ciemności – magicy wywołują śnieżne zamiecie lub uciszają morskie sztormy, biją z gór piorunami oraz budzą posągi do życia; wszystko, aby rozgromić wraże siły.

Szkoda, że to było dawno i nieprawda.Nie zrozumcie mnie źle, dzisiaj magia też jest użyteczna…

mniej więcej w tym samym stopniu co otwieracze do konserw albo zmywarki. Odeszły w niepamięć dni, kiedy czarodzieje po-rywali tłumy, unosząc w powietrze słonie, władając oceanami oraz przemieniając śledzie w kierowców taksówek, choć przecież

Page 8: Pieśń Kwarkostwora

8

JA SPER FFORDE

zaledwie przed dwoma miesiącami odnaleziono Wielką Magię, w czym miałam zresztą swój skromny udział. Lecz spodziewany i wyczekiwany powrót nieskończonych mocy czarodziejskich nie nastąpił. Po nagłym, ale krótkotrwałym przypływie magicz-nej energii, której siła powiązała wiszące na niebie chmury na supeł i sprowadziła deszcz o smaku dzikiego bzu, moc wszyst-kich czarodziejów spadła do zera. I choć od tamtego czasu stop-niowo rośne, dzieje się to w boleśnie powolnym tempie. Jeszcze przez długi czas nikt nie zburzy morskich fal, słonie nadal będą stąpać po twardej ziemi, a śledzie nie zabiorą pasażera okrężną drogą podczas kursu na lotnisko. Nie było zresztą z kim wojować prócz fiskusa, a siły ciemności przypuszczały ataki tylko pod-czas częstych spadków napięcia i nawiedzających nasze Króle-stwo chwilowych przerw w dostawie prądu.

Czekaliśmy w Kazam, aż magia się ustabilizuje, ale nie sie-dzieliśmy bezczynnie: nasi czarodzieje zajmowali się prostymi, monotonnymi i nudnymi zadaniami, jakie stawiali przed nimi klienci. No wiecie – hydraulika, wymiana instalacji elektrycz-nej, tapetowanie, aranżacja loftów. Pakowaliśmy również roz-kraczone auta na lawety służb miejskich, dostarczaliśmy pizzę latającym dywanem i prognozowaliśmy pogodę ze skutecznością większą o równe dwadzieścia trzy procent niż Daisy Fairchild, ulubiona pogodynka SNODD-TV.

Mówię o „nas”, ale tak naprawdę ja nie potrafię żadnej z tych rzeczy, jedynie oddelegowuję do roboty tych, którzy się na tym znają. Pracuję jako Menedżer Sztuk Tajemnych lub, jak kto woli, jestem agentką, czyli zajmuję się umowami, zbieram zlecenia

Page 9: Pieśń Kwarkostwora

9

PIEŚŃ K WA RKOST WOR A

i to na mnie skrupiają się pretensje, kiedy coś idzie nie tak; nie mogę jednak liczyć na pochwały, gdy coś się powiedzie. A ro-bię to wszystko dla firmy Kazam, największego domu zaklęć na świecie. Okej, będę szczera, to nic takiego, bo istnieją tylko dwa podobne przybytki magii: Kazam oraz Magia Industrialna z sie-dzibą w Stroud. Zaś licencję na wykonywanie zawodu posiada jedynie ośmiu czarodziejów. I jeśli uważacie, że to zbyt odpo-wiedzialne zajęcie jak na szesnastolatkę, macie rację – pełnię te obowiązki jedynie tymczasowo, do czasu powrotu mojego men-tora, Wielkiego Zambiniego.

O ile w ogóle powróci.Jak już mówiłam, dni w Kazam płynęły leniwie i tamtego

poranka próbowaliśmy odnaleźć coś, co się komuś zapodziało. Lecz nie chodzi mi o takie zwyczajne coś, odłożone nie na swoje miejsce – to łatwizna – ale rzecz przepadłą na amen, a to trudny orzech do zgryzienia. Niezbyt lubiliśmy babrać się w takich zle-ceniach, bo jeśli coś chciało zostać zgubione, to zazwyczaj nie chciało zostać znalezione. Nie mogliśmy jednak pozwolić sobie na podobne kręcenie nosem, bo wypłacalny klient był na wagę złota i chwytaliśmy się każdego legalnego zajęcia. Dlatego też pewnego nieprzyjemnego, szarego i mokrego poranka Perkins, Tygrys i ja siedzieliśmy w volkswagenie zaparkowanym na po-boczu jakieś dziesięć kilometrów od Herefordu, stolicy Króle-stwa Snodd.

– Jak myślicie? Czy czarodzieje w ogóle wiedzą, do czego służy zegarek? – zapytałam zmęczona i poirytowana, gdyż obiecałam naszemu klientowi, że zaczniemy równo o dziewiątej trzydzieści,

Page 10: Pieśń Kwarkostwora

10

JA SPER FFORDE

a już było dwadzieścia po. Magicy mieli się stawić na odprawę pół godziny temu i słowa nie dotrzymali. Teraz równie dobrze mogłam sobie gadać do kwiatków na łące.

– Jeśli dysponujesz nieskończonością – odparł filozoficznie Tygrys, mając na myśli długowieczność czarodziejów – kilka minut nie robi różnicy.

Horton „Tygrys” Krewetka był moim asystentem. Zaczął u  nas pracować zaledwie przed dwoma miesiącami. Cieszył się całkiem sporym wzrostem jak na swoje dwanaście lat. Miał kręcone kudły koloru piasku, a po jego nochalu tańcowały bez opamiętania piegi. Jak większość znajd w jego wieku, z dumą nosił na grzbiecie swoje przyduże, znoszone łachy. Zabrałam go ze sobą nieprzypadkowo, chciałam, aby zapoznał się z pro-blemami, jakich nastręcza poszukiwanie rzeczy zaginionych bez śladu. Za dwa lata miał przejąć moje obowiązki. Mogłam pozo-stać na obecnym stanowisku jedynie do osiemnastki.

Perkins przytaknął.– Niektórzy magicy faktycznie żyją bardzo długo – skonsta-

tował.Niezaprzeczalnie była to prawda, czarodzieje chciwie strzegli

swojego sekretu i jeśli zapytało się ich nieopatrznie o tajemnicę długiego żywota, po prostu zmieniali temat, perorując o cebuli lub myszach.

Młokos Perkins. Nasz najlepszy (a zarazem jedyny) prakty-kant. Dołączył do Kazam rok temu z okładem i był jedyną osobą w firmie mniej więcej w moim wieku. A do tego nieprzeciętny przystojniak. Jeśli przymkniemy oko na przydarzające mu się

Page 11: Pieśń Kwarkostwora

11

PIEŚŃ K WA RKOST WOR A

od czasu do czasu napady zbytniej pewności siebie, przez które wpada w tarapaty, oraz tendencję do recytowania zaklęć przed przemyśleniem ich konsekwencji, to dobry kompan i całkiem niezły magik. Co tu dużo gadać, lubiłam go i podobał mi się, choć specjalizował się w sztuce Zdalnej Perswazji – czyli potrafił, przynajmniej teoretycznie, z odległości umieścić komuś w gło-wie jakąś konkretną myśl – więc nie mogłam mieć pewności, czy nie jest to aby przypadkiem podła sztuczka jego autorstwa. Oddalałam jednak od siebie podobne rozważania, bo nie dość, że takie zachowanie z jego strony byłoby wysoce nieetyczne, to jeszcze w dodatku przyprawiało mnie o ciarki. Inna sprawa, że cała ta magiczna perswazja została zakazana, kiedy odkryto, iż duże koncerny korzystają z czarodziejskiego triku, aby promo-wać beztalencia z boysbandów.

Spojrzałam raz jeszcze na zegarek. Magikami, na których czekaliśmy, byli Nadzwyczajny Dennis „Kosz” Towny i Lady Mawgona. Pomimo ich czarodziejskich zdolności Adepci Sztuk Tajemnych – jak brzmiał ich oficjalny tytuł – ledwie radzili so-bie z założeniem skarpetek i często musiano im przypominać, aby wzięli kąpiel i pamiętali o regularnych posiłkach. Tacy już są, nieobliczalni, drażliwi, zapominalscy, zapalczywi i dopro-wadzający otoczenie do skrajnej frustracji. Nie sposób było się jednak z nimi nudzić i po trudnych początkach naszej współ-pracy nauczyłam się ich lubić… nawet tych prawdziwie szur-niętych.

– Naprawdę niedługo muszę wracać do Wież i  zakuwać  – martwił się Młokos Perkins, który miał po południu egzamin

Page 12: Pieśń Kwarkostwora

12

JA SPER FFORDE

przed Komisją do spraw Licencji Magicznych i, co całkowicie zrozumiałe, nieco się denerwował.

– Kosz Towny mówił przecież, żebyś poobserwował ich w ak-cji, a sporo z tego wyniesiesz – przypomniałam mu. – Szukanie rzeczy zagubionych to idealny przykład pracy zespołowej.

– Czy czarodzieje lubią pracować w parach? – zapytał Tygrys, który po zjedzeniu paru lodów i kilku gofrów nabierał ochoty na zadawanie pytań.

Dygresja. Od czasu ogłoszenia doskonale uargumentowa-nego przemówienia na rzecz równości płci podczas Światowej Konferencji Magicznej w 1962 roku termin „czarodziej” odnosi się zarówno do mężczyzn, jak i kobiet. Żeńska forma „czaro-dziejka” nie jest już używana i z uporem maniaka korzystają z niej chyba tylko podstarzałe matołki upierające się przy tym, że miejsce płci pięknej jest w kuchni, skąd panie mogą nie tylko wyczarować obiad, ale też i posprzątać dom siłą umysłu.

– Minęły czasy, kiedy czarodzieje w samotności ważyli śmier-dzące mikstury na szczycie Północnej Wieży – powiedziałam. – Musieli się nauczyć działać zespołowo i rozumiał to także Wielki Zambini, który ochoczo przystąpił do wdrażania w firmie no-wych zasad. – Spojrzałam na zegarek. – Mam nadzieję, że się jednak pojawią – dodałam, bo jako osoba pełniąca obowiązki menedżera podczas przedłużającej się nieobecności Pana Za-mbiniego byłam odpowiedzialna za kontakt z niezadowolonymi i rozczarowanymi klientami, którzy lubowali się w obrzucaniu mnie błotem. Co zdarzało się znacznie częściej, niżbym sobie tego życzyła.

Page 13: Pieśń Kwarkostwora

13

PIEŚŃ K WA RKOST WOR A

– Nawet jeśli nie przyjadą – odezwał się Perkins – to przypo-minam, że zdałem sprawdzian z Poszukiwania Rzeczy Zaginio-nych na poziomie czwartym i zawsze udawało mi się odnaleźć kapeć treningowy. Nawet wówczas, kiedy schowano go pod łóż-kiem Tajemniczego X.

To prawda, lecz o ile znajdowanie kapcia szkoleniowego fak-tycznie było niezłym ćwiczeniem, jeśli chciało się nauczyć pod-staw Poszukiwania Rzeczy Zaginionych, opanowanie tej umie-jętności na poziomie eksperckim wymagało nieco więcej. Ba, całe Sztuki Tajemne wymagały „nieco więcej”. Nawet jeśli spędzi się życie z nosem w księgach i na szlifowaniu warsztatu magicz-nego, to i tak wcześniej czy później dojdzie się do nieuchronnego wniosku, że nadal pozostało „więcej” do zapamiętania lub opa-nowania. Frustrujące i pouczające jednocześnie.

– Kapeć nie miał absolutnie nic przeciwko byciu znalezio-nym  – powiedziałam, próbując wytłumaczyć niewytłuma-czalne. – Prawdziwe schody zaczynają się, kiedy przedmiot nie chce, abyś go odszukał. Shandar Potężny potrafił ukryć przed wzrokiem innych rzeczy ogromnych gabarytów, co udowodnił podczas Światowej Konferencji Magicznej w 1826 roku, kiedy to przyprowadził ze sobą do sali niewidocznego dla zgromadzo-nych słonia.

– Czy to stąd wzięło się powiedzenie „słoń w składzie porce-lany”?

– Tak. I miał na imię Daniel.– Powinnaś zdać ten egzamin za mnie – wybełkotał ponuro

Perkins. – Twoja wiedza jest znacznie obszerniejsza od mojej.

Page 14: Pieśń Kwarkostwora

14

JA SPER FFORDE

Są w Codex Magicalis* całe fragmenty, do których nawet nie zajrzałem.

– Pracuję w branży trzy lata dłużej od ciebie – powiedziałam – więc siłą rzeczy wiem więcej. Lecz gdybym przystąpiła do egza-minu, wypadłabym jak pianistka bez rąk.

Nikt jeszcze nie znalazł odpowiedzi na pytanie, czemu nie-którzy ludzie posiadają w sobie magię, a inni nie. Byłam niezła z teorii – to w końcu nic innego jak fuzja nauki i wiary – ale nie miałam szans zostać praktykiem. Trzeba pogodzić się z tym, że magia wiruje w powietrzu niczym niewidzialna, naenergetyzo-wana mgiełka, z której mogą uszczknąć tylko ci obdarzeni umie-jętnością panowania nad rozmaitymi technikami czarodziej-skimi: językowymi połamańcami, mamrotanymi pod nosem inkantacjami, rzucaniem zaklęć warstwowych i  kanalizowa-niem skoncentrowanych myśli przez palec wskazujący. Fachowa terminologia określa tę energię mianem „zmiennej elektrogra-witacyjnej siły subatomowej podlegającej ciągłym przeobraże-niom”, co tak naprawdę nie ma sensu – skołowani naukowcy ukuli to poważnie brzmiące pojęcie, aby nie stracić twarzy i nie obnażyć swojej bezsilności. Zwyczajowo mówimy raczej o „ener-gii czarodziejskiej” lub, po prostu, „skwarze”.

* Tak zwana Księga Magii, która, choć znajduje się w niej sporo użytecz-nych formułek, pełna jest bełkotu. Sztuka polega na odróżnieniu jed-nego od drugiego (jeśli nie zaznaczono inaczej, przypisy pochodzą od autora).

Page 15: Pieśń Kwarkostwora

15

PIEŚŃ K WA RKOST WOR A

– Tak na marginesie  – wypalił rozpromieniony Perkins  – mam dwa bilety na Jimmy’ego Świrusa. Ma dać się wystrzelić z armaty prosto w ceglany mur.

Jimmy Świrus był znanym na całe Niezjednoczone Królestwa objazdowym ryzykantem i wejściówki na jego pokręcone wy-stępy sprzedawały się jak ciepłe bułeczki. Rok wcześniej podczas przedstawienia zjadł oponę samochodową przy akompaniamen-cie grającej na żywo orkiestry; dał niezły spektakl, choć niemal zadławił się wentylem.

– I kogo zabierasz? – zapytałam, zerkając znacząco na Tygrysa.Od pewnego czasu zastanawialiśmy się, czy Perkins znajdzie

wreszcie odwagę, aby mnie gdzieś zaprosić. Młokos odchrząknął i zbrojąc się w odwagę, rzucił nonszalancko:

– Ciebie… jeśli oczywiście masz ochotę.Milczałam przez dłuższą chwilę, wpatrzona w ciągnącą się

przed nami drogę.– Kogo? Mnie?– No tak. Ciebie – odparł Perkins. – Myślałam, że mówiłeś do Tygrysa.– Czemu miałbym zabierać Tygrysa na występ wariata, który

chce przebić głową mur?– Zapytać nie zaszkodziło – oburzył się żartobliwie Tygrys. –

A może lubię popatrzeć, jak jakiś idiota robi sobie krzywdę, co?– To akurat prawdopodobne – przytaknął Perkins – choć póki

mam ładniejszą alternatywę, zawsze będziesz na dziesiątym, no, może dziewiątym miejscu na mojej liście.

Zapadła cisza.

Page 16: Pieśń Kwarkostwora

16

JA SPER FFORDE

– Ładniejszą? – zapytałam, obracając się ku niemu. – Czyli chcesz, żebym z tobą poszła, bo uważasz, że jestem ładna, tak?

– Masz z tym jakiś problem? – Chyba schrzaniłeś – skomentował Tygrys z szerokim uśmie-

chem. – Powinieneś powiedzieć, że zaprosiłeś ją, bo jest bystra, zabawna, dojrzała jak na swój wiek i każda, nawet najkrótsza chwila spędzona w jej towarzystwie wywołuje w tobie pragnie-nie bycia lepszym człowiekiem. Urodę należało wymienić na szarym końcu.

– Niech to szlag – powiedział przybity Perkins. – Tak powi-nienem był to rozegrać, co?

– Nareszcie! – mruknęłam, kiedy do moich uszu dotarło cha-rakterystyczne pyrpyrpyrpyrpyr motocykla Lady Mawgony. Wygramoliliśmy się z auta.

Nasze spojrzenia się spotkały i z niezadowoleniem wyczyta-łam z jej oczu, że szykuje się kolejne kazanie dla Jennifer. Nic nowego, Lady Mawgona lubiła regularnie zmywać mi głowę o różne różności – przed obiadem, po obiedzie, przy popołu-dniowej herbatce i porannej kawie. Pora nie grała roli. Była na-szym najpotężniejszym czarodziejem, ale i straszliwie marudną zrzędą, choć to mało powiedziane, bo nawet marudne zrzędy robiły sobie przerwę w marudzeniu, by napisać adresowane do niej, egzaltowane, choć niepozbawione sarkazmu, pełne uwiel-bienia listy.

– Lady Mawgono – powiedziałam radosnym głosem, kłania-jąc się w pas, jak nakazywał protokół. – Ufam, że dzień zastał cię w pełnym zdrowiu?

Page 17: Pieśń Kwarkostwora

17

PIEŚŃ K WA RKOST WOR A

– Cóż za idiotyczne wyrażenie. Nikt nie piętnuje podobnych bzdur tylko dlatego, że toną one w morzu innych, równie dur-nych – mruknęła z irytacją, zsiadając z motocykla, na którym jechała, trzymając obie nogi z jednej strony. – Czy ten kretyn próbuje skryć się za tym czymś, co żartobliwie nazywasz samo-chodem?

– Dzień dobry – wybełkotał Tygrys, ściemniając, że tak na-prawdę wcale nie chował się za autem, ale po prostu jej nie za-uważył – prezentuje się dziś pani olśniewająco.

A  było to stwierdzenie bezczelnie dalekie od prawdy, bo-wiem Lady Mawgona wyglądała paskudnie ze swoimi tłustymi, połamanymi włosami, cerą przypominającą powyginaną bla-chę i wychudłą, zapadniętą twarzą. Na jej ustach chyba nigdy nie gościł uśmiech i rzadko przechodziły przez nie przyjazne słowa. Miała na sobie długą, czarną, dzwonowatą, zapiętą pod samą szyję suknię z krynoliny, którą ciągnęła po ziemi. Kiedy szła, wydawało się, że unosi się lub sunie, jakby miała na nogach wrotki, co było zgoła niepokojące. Założyłam się kiedyś z Tygry-sem o pół moolaha, że Lady Mawgona faktycznie nosi wrotki, ale nadal szukaliśmy dobrego – czyli bezpiecznego i pełnego szacunku do jej czarodziejskiej mości – sposobu, w jaki mogli-byśmy to sprawdzić.

Marudna dama przywitała się z  Perkinsem nieco cieplej, gdyż był przedstawicielem szanowanego przez nią fachu, i przez chwilę tłumaczyła mu wagę i powagę zbliżającego się egzaminu. Nie kłopotała się wyartykułowaniem choćby paru słów powi-tania skierowanych do mnie bądź Tygrysa, traktując nas jak

Page 18: Pieśń Kwarkostwora

18

JA SPER FFORDE

znajdy – którymi rzeczywiście byliśmy – o zbyt niskiej randze społecznej, aby sobie na nie zasłużyć. Stanowiliśmy jednak nie-zbędne dla funkcjonowania firmy ogniwo, co doprowadzało Lady Mawgonę do szewskiej pasji, lecz tak zdecydował założyciel Kazam, Pan Zambini, który uważał, że znajdy miały lepsze pre-dyspozycje do radzenia sobie z wyzwaniami stawianymi przez cokolwiek dziwaczny świat zarządzania Sztukami Tajemnymi.

– Rozpieszczeni cywile – jak mawiał – spanikowaliby, mając do czynienia z naszym cudacznym interesem, chcieliby coś na siłę usprawniać, mądrzyliby się albo próbowali przytulić trochę gotówki naszym kosztem.

I zapewne miał rację.– Póki tu jesteście – oświadczyła Lady Mawgona, przerywając

moje rozmyślania – chciałabym przetestować pewne zaklęcie.– Ile Shandarów, psze pani?„Shandar” był jednostką miary czarodziejskiej energii; jej

nazwa pochodziła oczywiście od samego Shandara Potężnego, maga dysponującego mocą tak ogromną, że ślady jego stóp sa-moczynnie stawały w ogniu. Praktyczne zastosowanie takiego zaklęcia było dyskusyjne i prawdopodobnie korzystał z niego dla osiągnięcia pożądanego efektu dramatycznego, gdyż Shan-dar Potężny był nie tylko największym czarodziejem, jaki kie-dykolwiek stąpał po tej ziemi, ale i nieprzeciętnym showmanem.

– Jakieś dziesięć MegaShandarów* – syknęła Lady Mawgona, nadąsana, że w ogóle musi przeżywać podobne upokorzenie.

* Tysiąc Shandarów to jeden MegaShandar, częściej określany jako

Page 19: Pieśń Kwarkostwora

19

PIEŚŃ K WA RKOST WOR A

– To niezły skwar się szykuje – powiedziałam, dumając nad tym, co też ta stara zrzęda znowu wymyśliła. Miałam nadzieję, że nie spróbuje ponownie przywołać do niby-życia swojego kota Puszka, co zresztą było na bakier z etyką zawodową. Już sama myśl przyprawiała mnie o gęsią skórkę. – Czy mogłabym zapy-tać, co też pani planuje?

– Spróbuję zhakować Zwoje Dibble’a. Pomoże nam przy moście.Ulżyło mi. W jednej chwili pozbyłam się obaw związanych

z praktykowaniem przez moich czarodziejów nekromancji, a do tego pomysł Lady Mawgony był faktycznie niezły. Przyjęliśmy zlecenie na odbudowę średniowiecznego mostu w Herefordzie i potrzebowaliśmy każdej pary rąk, szczególnie że do piątko-wego terminu pozostało zaledwie kilka dni. Dlatego też Perkins zdawał egzamin już dzisiaj, a nie w następnym tygodniu. Co prawda nadal będzie nowicjuszem, ale sześciu magików to nie pięciu – zaklęcia zawsze działały lepiej, kiedy liczbę czarodzie-jów dało się podzielić przez trzy*.

– Niech no spojrzę – powiedziałam, zaglądając do mojego notesu, aby sprawdzić, czy nic się nie zazębia. Dwaj czarodzieje rzucający zaklęcie w tej samej chwili mogli zużyć dostępny w da-nym momencie zasób skwaru, a nie było nic gorszego od wy-czerpania soczku przed dokończeniem magicznej inkantacji, co

„Meg” po „Starej Meg McMuczącej”, jednej z pierwszych orędowniczek Teorii Magicznego Pola.

* Nikt nie ma pojęcia dlaczego, ale na „Zasadę Trzech” powoływano się dość często; fachowo mówiono o niej „Trzecie Dictum Mandrake”, od nazwiska obdarzonej magią kobiety, która po raz pierwszy ją opisała.

Page 20: Pieśń Kwarkostwora

20

JA SPER FFORDE

można przyrównać do awarii prądu przerywającej nam lekturę książki w najbardziej interesującym momencie. – O jedenastej bracia Towny przenoszą Snamoo*, czyli jedenasta piętnaście po-winna być okej, ale na wszelki wypadek skontaktuję się jeszcze z Magią Industrialną, żeby wszystko potwierdzić.

– A więc niech będzie jedenasta piętnaście – odparła lodo-wato Lady Mawgona. – Oczywiście możesz sobie popatrzeć, je-śli chcesz.

– Popatrzę, popatrzę – zapewniłam, po czym dodałam ostroż-nie: – Lady Mawgono, proszę nie pomyśleć, że jestem bezduszna, ale inni czarodzieje mogą krzywo patrzeć na ewentualną próbę reanimacji Pana Puszka przy okazji rzucania zaklęcia na Zwoje Dibble’a.

Lady Mawgona zmrużyła oczy i rzuciła mi jedno z tych spoj-rzeń, które wbijają się w tylną część czaszki niczym tuzin roz-grzanych igieł.

– Żadne z nich nie ma nawet najmniejszego pojęcia, ile zna-czył dla mnie Pan Puszek. Czy możemy się już zabrać za robotę?

– Czekamy jeszcze na Nadzwyczajnego Dennisa Towny’ego.– Ubolewam nad tą stratą czasu – powiedziała, choć sama

spóźniła się przecież prawie pół godziny. – Macie przy sobie pieniądze? Umieram z głodu.

Perkins podał jej jednego moolaha.– Dziękuję. Chodź ze mną, Perkins.

* Snamoo to mors-performer z  Morskiego Świata Snooda; potrafi grać Eine Kleine Nachtim-tsik na ksylofonie i zna parę innych sztuczek. Tolero-wał jedynie braci Towny, a trudno kłócić się z półtoratonowym ssakiem.

Page 21: Pieśń Kwarkostwora

21

PIEŚŃ K WA RKOST WOR A

Oddaliła się poboczem, sunąc nad ziemią w kierunku budki z przekąskami stojącej na drugim końcu zatoczki.

– Chcecie coś? – zapytał uprzejmie Perkins.– Jedzenie na mieście może rozpuścić znajdy – syknęła sta-

nowczo Lady Mawgona, po czym zaczęła wyżywać się na sprze-dawcy przekąsek. – Ile za bułkę z boczkiem? Toć to skandal!

– Ropiejąca rana ma więcej uroku – wymamrotał Tygrys, opie-rając się o samochód. – No i od kiedy kupno przekąski w przy-drożnym barze to jedzenie na mieście? To tak jakby porównać słuchanie radia do pójścia na koncert.

– Jest oddanym sprawie czarodziejem o zadziwiających umie-jętnościach i niemałej mocy, nie bądź impertynencki. A przynaj-mniej – dodałam nieco ciszej – nie w jej towarzystwie.

– A skoro już mowa o koncertach i innych takich – szepnął Tygrys – idziesz z Perkinsem na Jimmy’ego Świrusa?

– Prawdopodobnie nie – westchnęłam. – Chyba nie powin-nam umawiać się z facetem, z którym pracuję. Jeśli jesteśmy so-bie przeznaczeni, to możemy poczekać jeszcze te dwa lata, do mojego odejścia z firmy.

– To dobrze.– Niby czemu?– Bo być może odda mi twój bilet, a chciałbym zobaczyć, jak

ktoś tyleż odważny, co głupi, daje się wystrzelić z armaty w ce-glany mur.

– Kto występuje przed nim? – Orkiestra dęta, cheerleaderki i jakiś gość, który potrafi żon-

glować rysiami.

Page 22: Pieśń Kwarkostwora

22

JA SPER FFORDE

Odwróciliśmy się na dźwięk zbliżającego się auta. Do za-toczki podjechała taksówka, z  której wysiadł Nadzwyczajny Dennis „Kosz” Towny, a za którą ja musiałam zapłacić. Rozej-rzał się po okolicy.

– Przepraszam za spóźnienie – wymamrotał, podkreślając tym samym dobitnie różnicę pomiędzy postawą swoją a tą pre-zentowaną przez Lady Mawgonę. – Zagadałem się z Moobinem. Prosił, żebyś była obecna przy eksperymencie, który pichci.

– Niebezpiecznym? – zapytałam z obawą; czarodziej Moobin rozwalił więcej pracowni, niż przygotował zimnych i niejadal-nych posiłków, co wydawałoby się niemożliwe.

– A czy kiedykolwiek zdarzało mu się szykować inne? – od-parł. – Gdzie Mawgona?

Skinęłam głową w kierunku przydrożnego barku.– Obstawiam, że nie kupuje za swoje – powiedział, mrugnął

do nas porozumiewawczo i ruszył pewnym krokiem w jej kie-runku.

„Kosz” Towny był kolejnym z naszych licencjonowanych ma-gików i razem z bratem Davidem – na którego wołaliśmy też

„Grun” – stanowili nietypową parę nieidentycznych bliźniąt. Da-vid był dumnym, wysokim chudzielcem, który gibał się na wie-trze niczym brzozowa witka, zaś Dennisa cięli z metra i wyglą-dał jak gigantyczna różowa dynia z rękami i nogami. Pochodzili z ubogiej części środkowej Walii podzielonej na słabo zorganizo-wane miniaturowe państewka – o których mówiło się niekiedy

„Imperium Kambryjskie” – zarządzane przez lokalnych kacy-ków. Niewiele było wiadomo o ich życiu, ale bodaj najbardziej

Page 23: Pieśń Kwarkostwora

PIEŚŃ K WA RKOST WOR A

prawdopodobna wersja mówiła, że bracia odmówili pracy dla jednego z watażków o  jakże stosownym imieniu „Tharv Sza-lony” i musieli uciekać do Herefordu. Niedługo potem spotkali Wielkiego Zambiniego i tak od dwudziestu lat pracują razem w Kazam.

Staliśmy z Tygrysem bez słowa na poboczu, zaciągając się niesionym przez wiatr zapachem smażonego boczku, kiedy ci-chutko zaparkował obok nas okazały rolls-royce.

Page 24: Pieśń Kwarkostwora
Page 25: Pieśń Kwarkostwora

25

jeden

W poszukiwaniu rzeczy zagubionych

Sześciokołowy rolls-royce był jednym z  najlepszych i  naj-droższych modeli z  serii Fantomowej Dwunastki. Miał roz-miar sporego jachtu i  luksus wręcz wylewał się przez każdą jego szparę. Karoseria błyszczała tak pięknie, że zdawało się, jakby czarnym lakierem pociągnięto samo powietrze. Z limu-zyny żwawo wyskoczył szofer i otworzył tylne drzwi, pomagając wysiąść elegancko ubranej, niewiele starszej ode mnie dziew-czynie. Na pierwszy rzut oka widać było, że nigdy nie zaznała zgryzot, które tak często cierpiały znajdy, pochodziła bowiem z uprzywilejowanego świata, pławiła się w forsie i uważała, że flora i fauna powinna bić jej pokłony. Chciałam jej nienawidzić, ale nie potrafiłam.

Tak bardzo zżerała mnie zazdrość.

Page 26: Pieśń Kwarkostwora

26

JA SPER FFORDE

– Panna Strange? – zapytała, idąc śmiałym krokiem z wyciąg- niętą przed siebie ręką. – Pannie Shard jest bardzo miło panią poznać.

– O kim ona mówi? – zapytał szeptem Tygrys i rozejrzał się.– Chyba o sobie – odpowiedziałam, witając naszą klientkę

szerokim uśmiechem. – Dzień dobry, panno Shard. Dziękuję, że zechciała pani przyjechać. Jestem Jennifer Strange.

Dziewczyna wyglądała na zbyt młodą, aby być w posiadaniu czegoś, na czym zależało jej tak bardzo, że nie mogła przeżyć tego straty, i co chciała odzyskać tak rozpaczliwie, że zdecydo-wała się nas wezwać, ale pozory mogły oczywiście mylić.

– Mów mi Ann – powiedziała życzliwie. – Twoje niedawne śmiałe czyny o podłożu magicznym mogą przyprawić o praw-dziwy zawrót głowy.

Posługiwała się długomową, formalnym dialektem wyższych sfer, i wyglądało na to, że niezbyt dobrze posługuje się krótko-mową, potocznym językiem Niezjednoczonych Królestw.

– Słucham?– Był to szczególnie inspirujący pokaz niesamowitego zu-

chwalstwa.– Czy to dobrze? – zapytałam, nie będąc pewna, co ma na

myśli.– Ależ oczywiście – odparła. – Śledziliśmy twoje przypadki

z zainteresowaniem. – My?– Ja i mój klient, dżentelmen posiadający rozległą wiedzę, cie-

szący się wysoką pozycją i niemałym uznaniem.

Page 27: Pieśń Kwarkostwora

27

PIEŚŃ K WA RKOST WOR A

Z pewnością miała na myśli osobę o szlacheckim rodowo-dzie. Długa tradycja Niezjednoczonych Królestw nakazywała, aby arystokraci nie zajmowali się niczym samodzielnie; tylko najbiedniejsi musieli brać sprawy we własne ręce. Podobno Króla Wozzle’a ze Snowdonii męczyło nawet jedzenie i to do tego stopnia, że nakazał jednemu ze swoich poddanych zająć się przykrym obowiązkiem spożywania za niego trzech posiłków dziennie. Tracił kilogramy, aż wyzionął ducha i został zastąpiony przez swojego brata.

– Nie rozumiem ani słowa – szepnął Tygrys. – Ej – rzuciłam pospiesznie, obawiając się, że mógłby obrazić

klientkę – a może skoczysz po Dennisa i Lady Mawgonę, co?– Czy ich oblicza powlekały złość i smutek? – zapytała z ła-

godnym uśmiechem panna Shard. – Czy ich co?– Smoki. Pytam o smoki. Czy były… niemiłe?*

– Nie bardzo – odpowiedziałam ostrożnie.Niemal każda napotkana przeze mnie osoba chciała koniecz-

nie dowiedzieć się czegoś o smokach, a ja nie byłam skłonna chlapać ozorem. Stworzenia te ceniły sobie dyskrecję. Panna Shard szybko pojęła, w czym rzecz.

– Pojmuję twoją powściągliwość w tej kwestii – powiedziała, kłaniając się lekko.

* Panna Shard odnosi się do relacji Jennifer z  dwoma żyjącymi smo-kami. Nasza bohaterka skumała się z nimi wystarczająco dobrze, aby odbierały od niej telefony, czego nie zwykły robić.

Page 28: Pieśń Kwarkostwora

28

JA SPER FFORDE

– Okej – odparłam, niezbyt rozumiejąc jej słowa. – O, to moja drużyna.

Tygrys przyprowadził Kosz Towny’ego, Lady Mawgonę i Per-kinsa, który człapał parę kroków za nimi, aby lepiej przyjrzeć się klientce. Przedstawiłam całą czwórkę pannie Shard, która powiedziała, że jest „bardzo ukontentowana” i „nie posiada się z radości”, iż może ich poznać „przy tej jakże pomyślnej oka-zji”. Uścisnęła każdemu dłoń, lecz moi czarodzieje pozostawali podejrzliwi i nieufni. I dobrze – należało dystansować się od klienta, w szczególności takiego, który używał zbyt wielu dłu-gich słów.

– Co mamy znaleźć? – zapytała Lady Mawgona, nieznosząca owijania w bawełnę.

– Pierścionek, który należał do matki mojego klienta – od-parła panna Shard. – On sam nie mógł przybyć na spotkanie z powodu przedłużającego się urlopu naukowego.

– Czy konsultował to z lekarzem? – wypalił Tygrys.– Co takiego?– No ten urlop. Brzmi paskudnie.Panna Shard skierowała na Tygrysa nic nierozumiejący

wzrok.– To znaczy, że jest na wakacjach.– Aha… – Niech pani wybaczy personelowi jego ignorancję – powie-

działa Lady Mawgona, gromiąc Tygrysa spojrzeniem – lecz pra-widłowe funkcjonowanie Kazam wymaga zatrudniania znajd. Personel potrafi być w dzisiejszych czasach nieznośny, domaga

Page 29: Pieśń Kwarkostwora

29

PIEŚŃ K WA RKOST WOR A

się frywolnych przyjemności jak jedzenie, buty czy wynagro-dzenie finansowe… lub ludzka godność.

– Proszę się tym nie kłopotać – odparła uprzejmie panna Shard – znajdy potrafią być czasem odświeżająco bezpośrednie.

– Jak wygląda ten pierścionek? – zapytałam, czując przez tę paplaninę o znajdach pewien dyskomfort.

– Nieszczególnie – odpowiedziała panna Shard. – Złoty, bez ozdób, dość duży, jakby był przeznaczony do noszenia na kciuku. Mój klient chciałby odnaleźć go dla swojej matki w ramach pre-zentu na siedemdziesiąte urodziny.

– Żaden problem – wyskoczył Kosz Towny. – Czy ma pani przy sobie coś, co miało bezpośredni kontakt z pierścionkiem?

– Na przykład matkę klienta? – zapytał Tygrys z szelmow-skim uśmiechem.

– Proszę bardzo – odparła panna Shard, wyciągając z kieszeni inny pierścień. – Nosiła go na środkowym palcu i często stykał się z tym zaginionym. Proszę popatrzeć na ryski.

Lady Mawgona sięgnęła po pierścionek i przez chwilę wpa-trywała się w niego uważnie, a potem zacisnęła pięść, wymam-rotała coś pod nosem i na powrót rozprostowała palce. Pierścio-nek unosił się nad jej dłonią i powoli obracał. Podała go Kosz Townemu, który podniósł pierścionek do światła, a następnie włożył sobie do ust, postukał nim o zęby, po czym go połknął.

– To część planu – wybełkotał.– Naprawdę? – zapytała powątpiewająco panna Shard, z pew-

nością zastanawiając się, czy uda jej się odzyskać pierścionek w stanie nienaruszonym.

Page 30: Pieśń Kwarkostwora

30

JA SPER FFORDE

– Proszę się nie martwić, nic mu nie będzie – dodał Kosz Towny radośnie. – Dzisiejsze środki czyszczące potrafią czynić cuda.

– Dlaczego chciała się pani z nami tutaj spotkać? – zapytała Lady Mawgona, zmieniając tym samym niezbyt przyjemny temat.

Było to zresztą dobre pytanie, bo staliśmy na poboczu drogi prowadzącej z Ross do Herefordu, niedaleko osady Harewood End.

– Bo tutaj zgubiono pierścionek  – odparła panna Shard.  – Miała go na palcu, kiedy wysiadała z samochodu, a gdy odjeż-dżali, zorientowała się, że zniknął.

Lady Mawgona spojrzała na mnie, na naszą klientkę, a potem na Dennisa. Zaciągnęła się rześkim powietrzem, wymamrotała coś pod nosem i zamyśliła się.

– Z pewnością nadal gdzieś tu jest – oznajmiła – lecz ten pier-ścień nie chce zostać znaleziony. Czy zgodzi się pan ze mną, pa-nie Towny?

– Jak najbardziej – odparł Dennis, pocierając kciuk palcem wskazującym, jakby badał fakturę i gęstość powietrza.

– Jak się tego dowiedzieliście? – zdziwiła się panna Shard.– Zgubiono go dokładnie trzydzieści dwa lata, dziesięć mie-

sięcy i dziewięć dni temu – powiedziała zadumana Lady Maw-gona. – Mam rację?

Panna Shard zamilkła. Najwyraźniej informacja była praw-dziwa i moi magowie jej zaimponowali.

Mawgona zlokalizowała po prostu ludzkie wspomnienia i uczucia, które przywiązane są do każdego, nawet najmniej-szego przedmiotu.

Page 31: Pieśń Kwarkostwora

31

PIEŚŃ K WA RKOST WOR A

– Kiedy rzecz chce zostać zgubiona, nie czyni tego z kaprysu – dodał Kosz Towny. – Czemu pani klient nie podaruje mamie czekoladek?

– Lub bukietu kwiatów – dodała Lady Mawgona. – Nie mo-żemy pani pomóc. Dobrego dnia życzę.

Odwróciła się i zamierzała odejść, kiedy panna Shard wy-paliła:

– Zapłacę tysiąc moolahów*. Lady Mawgona zamarła. To była niezła sumka.

– Tysiąc?– Mój klient potrafi okazać prawdziwą hojność, aby zadowo-

lić matkę.Mawgona spojrzała na Kosz Townego, a potem na mnie.

– Pięć tysięcy – rzuciła niespodziewanie.– Pięć tysięcy? – powtórzyła jak echo klientka. – Za znalezie-

nie pierścionka?– Pierścionek, który nie chce zostać znaleziony – tłumaczyła

cierpliwie Lady Mawgona – to pierścionek, który nie powinien być znaleziony. Cena jest adekwatna do podejmowanego ryzyka.

Panna Shard spojrzała na nas i powiedziała:– Niech będzie, ale poczekam tutaj. Nie znajdziecie, nie do-

staniecie pieniędzy. Nawet mojej pierwotnej stawki.– Zawsze bierzemy zalicz… – zaczęłam, ale przerwała mi

Mawgona.

* Moolah to oficjalna waluta Królestwa Snood. Sto herefordzkich myjek to jeden moolah, który z kolei – według kursu z 2007 roku – odpowiada wartością monecie spondoolipowej.

Page 32: Pieśń Kwarkostwora

32

JA SPER FFORDE

– Zgoda – powiedziała z dziwnym grymasem na twarzy, choć równie dobrze mógł to być uśmiech.

Panna Shard podała nam wszystkim rękę i wsiadła z powro-tem do swojego błyszczącego rolls-royce’a. Parę sekund później limuzyna podjechała pod budkę z przekąskami i tam zaparko-wała. Status społeczny nie miał znaczenia, kiedy chodziło o ka-napkę z boczkiem.

– Z całym szacunkiem – rzuciłam, zwracając się do Lady Mawgony – ale jeśli rozejdzie się, że ogołociliśmy klienta, re-putacja Kazam legnie w gruzach. Poza tym to nieprofesjonalne zachowanie.

– Czy mogą nas jeszcze bardziej nienawidzić? – zapytała lekce-ważąco i nie bez racji, bo pomimo naszych dobrych chęci i szcze-rych starań, do fachu czarodziejskiego nadal odnoszono się ze sporą dozą nieufności. – Co istotniejsze – dodała Lady Maw-gona – znam stan naszego konta. Jak długo jeszcze będziesz oferowała nasze usługi za darmo? Poza tym dla niej to żadne pieniądze, przecież siedzi w fantomie osiem z kieszeniami peł-nymi moolahów.

– To fantom dwanaście – poprawił ją Tygrys, który, jak to chłopiec, potrafił rozpoznać różnicę.

– Może zaczniemy? – niecierpliwił się Kosz Towny. – Za go-dzinę mam przenosić morsa, a jeśli się spóźnię, David będzie musiał zacząć beze mnie.

– Im szybciej, tym lepiej – poparła go Lady Mawgona. Odgo-niła mnie i Tygrysa machnięciem ręki, chcąc naradzić się z Den-nisem na osobności.

Page 33: Pieśń Kwarkostwora

33

PIEŚŃ K WA RKOST WOR A

Stanęliśmy przy aucie, odetchnęliśmy głęboko i obserwowa-liśmy ich ożywioną rozmowę.

– Raz zgubiłem bagaż – powiedział zamyślony Tygrys, pró-bując dorzucić jakąś wartościową uwagę do dyskusji na temat rzeczy zaginionych. – Na wycieczce z sierocińca do huty stali w Port Talbot.

– I jaki był? – zapytałam, zadowolona, że mogliśmy zmienić temat, a poza tym nigdy nie byłam w przemysłowym sercu Nie-zjednoczonych Królestw.

– Czerwona walizka na kółkach z wewnętrzną kieszenią na kosmetyki.

– Chodziło mi o Port Talbot.– Aha. Gorąco. I hałaśliwie.– A młoty parowe?– Całkiem fajne. Jakby śpiewały!Perkins krążył przy Mawgonie i Townym, próbując uszczk-

nąć choćby kilka słów z ich narady.– Jak myślisz, Perkins zda egzamin?– Niech się nawet nie waży nie zdać. Będziemy go potrzebo-

wać przy moście. Schrzanimy tę robotę, to wyjdziemy na bandę idiotów.

– I to na dodatek przed kamerami.– Nawet mi nie przypominaj.Nasze obawy związane z Perkinsem wydawały się całkiem

uzasadnione, gdyż jedyna osoba uprawniona do nadania mu licencji była jeszcze bardziej tępa i skorumpowana od miłości-wie nam panującego króla Snodda – jego Bezużyteczny Brat,

Page 34: Pieśń Kwarkostwora

34

JA SPER FFORDE

minister spraw piekielnych, jak nazwano, cokolwiek niegrzecz-nie, resort zajmujący się wszystkimi sprawami, które dotyczyły magii.

– Połknąłeś go? – usłyszeliśmy pełen niedowierzania, wście-kły syk Lady Mawgony. – Czemu, na Snorffa, miałbyś coś ta-kiego uczynić?

Musiała mieć na myśli pierścionek. Kosz Towny nie potrafił znaleźć rozsądnej odpowiedzi na to pytanie i pozostało mu je-dynie wzruszyć ramionami. Podeszliśmy do nich, gotowi pełnić rolę mediatora, kiedy Mawgona wyciągnęła rękę.

– Oddawaj go, Dennis.Koszt Towny był wyraźnie poirytowany, ale nie zamierzał się

wykłócać. Zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Zakasał rękawy i skrzywił się z wysiłku, sapiąc przy tym straszliwie, mało mu oczy nie wyskoczyły z orbit. Pod jego skórą zaczął wybrzuszać się kształt pierścionka, który pełzł teraz jego przedramieniem. Dennis pocił się i stękał. Miałam okazję już kilkakrotnie oglądać podobne przedstawienie – ostatnio tym sposobem udało mu się usunąć z ciała pacjenta będącego ofiarą ulicznej strzelaniny kulę, która tkwiła niebezpiecznie blisko kręgosłupa.

– Ała! – powiedział Kosz Towny, kiedy okrągła gula przesu-nęła się w stronę jego dłoni. – Auć, auć!

Pierścionek powędrował do opuszka jego palca, po czym po-czął go okrążać, przedostając się pod paznokieć, czemu towa-rzyszył stek przekleństw Dennisa; po paru okupionych jękami sekundach udało mu się wydostać go spod skóry.

– Obrzydlistwo – skrzywił się Tygrys.

Page 35: Pieśń Kwarkostwora

Koniec fragmentu.

Zapraszamy do księgarń i na www.labotiga.pl