okon waldemar - wersy dla orfeusza

14
Waldemar Okoń ciąg dalszy Wiersze powstałe w czasie spotkania Bad Muskau, październik 2000

Upload: zpap-zpap-ow

Post on 12-Mar-2016

221 views

Category:

Documents


1 download

DESCRIPTION

Okon Waldemar - Wersy dla Orfeusza

TRANSCRIPT

Waldemar Okoń

ciąg dalszy

Wiersze powstałe w czasie spotkania

Bad Muskau, październik 2000

2

Zielony jest dzień

i bogowie błękitni

kolory się nie zgadzają

walczą

czarna noc je pogodzi

ale poranek

czy będzie na pewno jasny

i twarz nasza w cieniu miłości

promienna?

Jeżeli zapominasz

świat nie istnieje dłużej

jeżeli odnawiasz pamięć

wszystko pozostaje takie samo

jeżeli śnisz

dzień znika

tak jest lepiej dla niego

dla nas.

Obłoki są dalekie

a bliskie są słowa

dalekie są miasta

a bliskie są nasze miejsca

pomiędzy nimi jest świat

wypełniony trzepotem gołębim

zerwanym z drzewa

jak liście zwiędłe

jak owoce dojrzałe.

3

Kolebka

kołyska

kołyszemy nasze ciała

rodzimy ją

skowyczy coraz głośniej

dajmy jej jeść i pić

może zaśnie

może kolejna będzie niema

jak wilki polujące w nocy.

Ilonie Stumpe Speer

Bezsenne kwiaty

ścinamy o północy

ich głowy – nerwowe poruszenie

ich płatki – atomowe burze

bezsenne kobiety

przychodzą nad ranem

chcą miodu ciemnego

miłości

mieszamy napój uważnie

miód jest słodki

a miłość głęboka i gorzka.

Bettinie Wöhrmann

To co jest białe

nie podlega przemianie

tylko śnieg na twojej twarzy

topnieje jak łza

albo kawałek przezroczystego szkiełka

4

porzuconego przez dzieci

w powietrzu

od powietrza

lżejszym.

Barbarze Frank

Dziedziniec biegnie dalej

za polami jest rzeka

i las dotyka nieba

Bóg stworzył świat w siedem dni

w twoim siódmym dniu

też było święto

na dziedzińcu pojawił się ktoś

kto niósł poezję

jak lichtarz zapalony

w zaciśniętej piąstce.

Urszuli Bence

To co mówią o Orfeuszu

że zginął rozszarpany przez Menady

nie jest prawdą

kiedy zabił

dobrze zatarł ślady zbrodni

– poćwiartowane ciało kobiety

wrzucił do Styksu

– ale najpierw

wszedł w żywe jeszcze mięso po raz ostatni

odpoczął

teraz biegnie przez las

5

zakrwawiony i nagi

ręce jego są spokojne

oczy patrzą uważnie i czule.

Wszystko płynie

lato droga pod wiatr

moja dusza ulatuje

jest jej ciepło i dobrze

to co pomiędzy i to co ponad

nie jest już ważne

płynne szkło topi lody

gwiazdy są coraz bliżej

a niebo równie dalekie.

Tak, to jest właściwy kierunek

– głowa demona

długie echo ptaków

przebijasz się przez czerwony róg

przez cieśninę większą od morza

fale napływają do nas

koniec naszego świata

jest piękny

coraz bliżej.

Jej usta

są jak burzliwe spirale

wiosennego morza

powracają odpływają drażnią

– zapach mokry lśni pod wulkanem

6

Orfeusz powraca do Eurydyki

znużony i głodny

tym razem – jak powiadają ‒ już na zawsze.

Nieboskłon

i jak skłonić twarz

w stronę słońca

które zachodzi niknie

za siedmioma górami

jak powiedzieć odległy ląd

za oknami widzę domy okna

otwierają się drzwi

przenikają zwierzęta

otwierasz się miękko

jak rękawiczka

zgubiona na śliskiej łące.

Tęsknoty jest zbyt wiele

kamienne naczynia

gliniane misy

wypełnione mrocznym płynem

po brzegi

formujemy granice

których nie przekroczysz

i soki których nie można wycisnąć

‒ nasze błękitne spodnie

podarte na kolanach

a język suchy jest

jak zapałka.

7

Gdzieś musi być

łóżko porośnięte bluszczem

owiniętym wokół moich nóg

o zielonych łodygach

i spojrzeniu chmurnym

oddanym.

Pożryj serce

Wypij krew

zabij nieznanego przechodnia

który leży pomiędzy jej nogami

porusza piramidą

Cheopsa

wtedy stanie się czysta

drogocenna i wiotka

będziesz mógł pójść do pracy

ogarnąć świat drugim spojrzeniem

jej biodra pełne i smutne

a oczy post coitum

puste.

Mój Bóg

na szczęście nie umiera

i nikogo nie zbawia

bawi się z dziećmi w chowanego

i w czarnego luda

ze mną stara się rozmawiać

o przyszłości

chociaż wiem że jej nie będzie

gryzie zielone jabłka

8

kąpie się w ciepłych morzach

przypomina albatrosa z dawnych wierszy

nie czyta zbyt wiele

tak jest lepiej – mówi

– tak jest lepiej

chciałby aby ktoś przeczytał

nienapisane

może ty to zrobisz

albo ktoś podobny do ciebie

może ja sam

może mój syn

przedwcześnie narodzony.

Biały żagiel nasion

na szybach

na powierzchni

twojego oceanu

jest nieprzezroczysty i gęsty

popłyniemy na nim

na drugi brzeg

jak na płótnie rozdartym

przez czyjeś ręce

jak na łodzi prowadzonej

przeze mnie wprost do jaskini

gdzie Odyseusz i Nauzykaa

wywołują deszcz i błyskawice

aby zamknąć to co jeszcze otwarte

i oświetlić co nadal w ciemności

trwamy nieporuszeni

biały żagiel odpływa

jak pierwsza noc

jak najtrudniejsza z nocy.

9

Elektryczne Antygony

są pełne napięcia

kopią nogami miarowo

pogrzeb Kreona nigdy się nie kończy

seks bywa łatwiejszy niż łyk powietrza

potem umieramy dwa razy

‒ nasze ciała są bardziej głębokie

niż myśl

o ostatecznym zwycięstwie.

Wielki kot

siedzi na popękanym murze

jest gorąco

zakonnice wyglądają deszczu

demony podglądają zakonnice

patrzą pod ich habity

i wyżej

wielki kot przeciąga się leniwie

mur kruszy się od naszych spojrzeń

kościoły dzwonią jak na trwogę

na ból gorący pod skórą

ożywasz na chwilę

krańce wyspy są niedaleko

podniesione przez tysiące lat

powyżej piersi naszych.

Pamięci Ani Lubienieckiej

Błękitna klamra

spina niebo z niebem

upadamy na gorzkie chmury

10

na ciernie

które zgubiły różę

kto nas odnajdzie

kto nakarmi ziemią

jesteśmy wolni

manieryczni

dojrzali

możemy już umierać

zajęci śmiercią

nie dostrzegają czasu

przechodzą obok złotego wieku

i gorzki żal nie łączy ich już

z nikim.

Cyklop z belką w oku

męczy się przez wieczność

dzielącą nas od jego klęski

ręce uderzają powietrze

łzy pomieszane z krwią

nie pozwalają jasno ocenić sytuacji

– ludzie tryumfują nad bestią

do znanego końca

zło jest ukarane

przebiegłość nagrodzona

jeżeli warto o tym wspominać

to jedynie dla podkreślenia

że ludożerstwo musiano zastąpić

innymi sposobami zaspokajania głodu

wyspa płonie

morze pieni się jak wściekły pies

ślepiec niezdarnie poszukuje drogi

jutro zdobędziemy nowe lady

niepomni na przekleństwo bogów

11

na łzy wylewane z formy skazanej na zło

na zagładę.

Jest jak sieć

w ławicach

na łąkach

rzucona pewna ręką

jej sploty zwężają

rozszerzają

dążąc do całości

pokrywa ściśle jak pończochy

jak pleśń zdjęta z chleba

jej imię wymawiamy trwożnie

jej szept cichy

stanowczy

nie pozwala ogłuchnąć

w ławicach

na łąkach jej wysłańcy

spieszą się

pracują nieustannie

rozplatając włókna

drążąc jamy

bolesne

boleściwe.

Danusi

Należysz do tych

które powinny przeżyć

dłużej niż jedno życie

należysz do tych łąk

12

które powinny rosnąć

wyżej niż drzewa

należysz do tych miast

które zapadną się

w drugim stuleciu

aby przechować skarby

zgromadzone przez innych

należysz do mnie

i to wyjaśnia skąd przychodzi siła

i dlaczego nie zabiła nas dotąd

wiara w nadmierne przetrwanie

bezpańska

zrodzona

bez naszego w niej

udziału.

Wiesz jak jest

kiedy proszę

‒ w zeszycie ślady liści

myśl zaklęta w królewnę

‒ wiesz jak jest

kiedy czekam

‒ w zeszycie drogi przecięte

martwi o różowych paznokciach

‒ wiesz jak jest

kiedy odchodzę

kroki coraz głośniejsze

boski wiatr wieje dokąd chce

a ja

co ze mnie pozostaje

kiedy zsuwam się z ciebie

po najdłuższych schodach.

13

Ten wiersz

zabijany przed narodzeniem

mdlący zapach spalonej opony

ten wiersz

‒ homunkulus o drobnych piersiach

i zaciśniętych piąstkach

w mgle u powicia

na ołtarzu dobrego boga

nadużywa imienia

nadaremno

przegryza pępowinę

łączącą go z poetą

istnieje poza śmiercią

rozwija blask i ciepło

młodej krwi

ten wiersz nie wie

że jest wpatrzony w lustro

w nieskończoność zbyt łatwą

by mogła doprowadzić nas

do kłamstwa.

Jest niedosyt

w nasyceniu

niepokój

w uspokojeniu

cisza w dźwięku

człowiek w klatce

czyści kraty

szlifuje deski

ogląda niespokojnie

jest niegotowy na śmierć

która może zamknąć drzwi

uwolnić zwierzę

14

zabić jednym uderzeniem nieba

miedzianą tarczą

pod tym ciężarem zamiera ziemia

nie mogąc unieść rąk świętych

modlitwy

odpowiedzialności.

Złote węże

pełzają po skórze

oślepiają mnie suchą śliną

kosmiczny deszcz

zapada w kanały

niszczy mury pałaców i ruder

małe piekło

dopiero się zaczyna

a miało być ciepło i łagodnie

jest nam zimno

na ostrzu szpilki

bezradny anioł

suszy skrzydła

chce uciec

znalazł się tu przez pomyłkę

ironię

jak my

‒ opętani

powierzchowni

zmysłowi.

Od pewnego czasu piszę wiersz własnej pamięci, idę za sobą w kondukcie o rozszerzonych źrenicach i ciężkich krokach; ciągle jest dzień i nigdy nie zapadnie noc. Tak w świetle idziemy wpółobjęci ‒ derwisz i śmierć, człowiek i wyobrażenie, lekkomyślny taniec narusza równowagę zapomnienia. Mogę odejść dalej, nie mogę porzucić siebie, zdobywam pewność, że jeszcze żyję za cenę zapisu, który zostawi mnie na drodze i tylko on, tylko światło oczu moich, którego więcej jest i więcej.