ofensywa nr 10

56
SPOŁECZNIE Dzieci rewolucji vs gnijący świat T.Love: Chrystus kubańskiej rewolucji MagaZyN SPOŁECZNO-kulturalNy NuMEr 1(10) kwIECIEń 2010 ISSN 1895-5169 Mit o wolności Bękart Śmierć Boga?

Upload: magazyn-ofensywa

Post on 22-Mar-2016

228 views

Category:

Documents


5 download

DESCRIPTION

Studenckie Czasopismo Społeczno-Kulturalne

TRANSCRIPT

Page 1: Ofensywa nr 10

SPO

ŁECZ

NIE

Dzieci rewolucji vs gnijący światT.Love:Chrystus kubańskiej rewolucji

MagaZyN SPOŁECZNO-kulturalNyNuMEr 1(10) kwIECIEń 2010ISSN 1895-5169

Mit o wolności

Bękart

Śmierć Boga?

Page 2: Ofensywa nr 10

OFENSYWAMagazyn Społeczno-Kulturalny

Adres redakcji:Studenckie koło Medialne uMCSwydział Politologii uMCSPl. litewski 3, 20-080 lublin

Redaktor naczelna: karolina Ożdżyńska tel. 607 324 492 ([email protected])

Zastępca redaktor naczelnej/redaktor graficzny: Joanna koprowska

Sekretarz redakcji: kinga gruszecka ([email protected])

Promocja i Marketing: anna Fit ([email protected]),katarzyna Pawłowska ([email protected])

Fotografia: Magdalena Nizio ([email protected])

Korekta: Paulina Smyl

Literatura: Błażej kozicki

Muzyka: anna Fit

Teatr: anna Petynia

Film: Olga tarasiuk

Aktualności: aneta Pruszyńska

Współpraca:a. krysiak (fot.), k. Żyszkiewicz, P. wrona, k. Brajerski, r. kielak (fot., rys.), a. Biszczad, J. lewkowicz, J. waryszak, a. r. Chwedoruk, k. wróbel, w. Szczygielska.

Opieka nad projektem:dr Piotr Celiński

Projekt graficzny i wykonanie:Joanna koprowska

Druk i oprawa:Drukarnia I-F

Redakcja magazynu OFENSYWA nie ingeruje w poglądy autorów i zastrzega sobie prawo do skracania tekstów.

redakcja „Ofensywy” dziękuje za pomoc przy wydaniu tego numeru Wydziałowi Politologii UMCS oraz Wydziałowi Humanistycznemu UMCS.

Page 3: Ofensywa nr 10

SPO

ŁECZ

NIE

SPOłECZNiE

Publicystycznie

4 Cywilizacja rewolucji – Paweł wrona7 Klasa uprzywilejowana – katarzyna Żyszkiewicz

Problemowo

10 Mit o wolności – aleksandra Biszczad 13 Terminator z mopem – Justyna lewkowicz 16 Śmierć Boga? – Joanna waryszak

reportersko

19 Dwa światy – kinga gruszecka21 Bękart – agata renata Chwedoruk 24 Chrystus kubańskiej rewolucji – katarzyna Pawłowska 28 Czulent po łosicku – Olga tarasiuk 32 Fashion art – Joanna koprowska

KULTURALNiE

literacko

35 Poezja – Dominik wacko 37 Degustacja Hiszpańskich Wędlin – Olga tarasiuk

Plastycznie

39 Underground w kulturze masowej – wywiad kamili wróbel 42 Wernisaż Jakuba Borkowskiego

Muzycznie

44 Dzieci rewolucji vs gnijący świat – wywiad anny Fit Recenzje48 Stelarmania Story – anna Fit

Filmowo

Recenzje49 Gdzie diabeł nie może, tam baby pośle – Olga tarasiuk49 Obraz niezwykłego szaleństwa – Olga tarasiuk

teatralnie

50 iMPROSHOW – anna Petynia Recenzje53 Lubelska historia kryminalna – anna Petynia końcówka 54 Ziemniak w worku – wioleta Szczygielska

SPiS

TR

EŚC

i

Nie ma to jak próbować powiedzieć coś mądrego, kiedy wszyscy patrzą Ci na ręce i właśnie tego od Ciebie oczekują. Myślisz, szukasz odpowiednich słów i pustka. głowa zwykle pełna pomy-

słów, teraz odmawia współpracy. Pojawiają się ner-wy, z każdą chwilą coraz większe, prawie paraliżu-jące. Presja staje się nie do zniesienia. Pojawia się kryzys. tam gdzie jest kryzys może pojawić się rewolucja. Paweł wrona analizując historię, próbuje dociec przyczyn pojawiania się kolejnych rewolucji. Jego końcowe konkluzje są zaskakujące i być może kon-trowersyjne. anna Fit pyta Muńka Staszczyka czy jest dzieckiem rewolucji. katarzyna Pawłowska z kolei przypomina postać, która kiedyś walczyła w imię wyznawanych przez siebie idei, a dzisiaj sta-ła się ikoną popkultury. O tym, że kryzys nie dotyczy przede wszystkim sfery finansowej można się przekonać po lekturze artykułu aleksandry Biszczad. Nad kondycją na-szej wiary zastanawia się Joanna waryszak. Justyna lewkowicz przedstawia opinię pracowników uMCS, których dotknęły niedawne zwolnienia na uczelni. agata renata Chwedoruk pokazuje natomiast jak dziecko może zmienić życie młodej kobiety – licea-listki bądź studentki. ten numer OFENSYWY chcieliśmy poświęcić anali-zie kryzysu i rewolucji. teraz będziemy przyglądać się, czy ostatnie tragiczne wydarzenia przerodzą się w kryzys, a ten zaowocuje rewolucją. Jedno jest pewno – na pewno nastąpią jakieś zmiany.

Redaktor Ożdżyńska

03

Page 4: Ofensywa nr 10

Mało k to zdaje so- bie sprawę z tego, że żyjemy w cza- sach permanentnej rewolucji. Nieustan-

nie ktoś buntuje się przeciwko czemuś. wybuchają strajki, rodzą się ruchy obywatelskiego sprzeciwu. każda decyzja dowolnego europej-skiego rządu (uzasadniona lub nie),

która godzi w interesy danej grupy społecznej, kończy się najczęściej manifestacją. Żyjemy w nieustan-nym napięciu, wyczekujemy zmian. Potrzeba gruntownej przemiany wyniosła do fotela prezydenckiego Baracka Obamę. to ona mobilizu-je ekologów do walki z (urojonym?) ociepleniem klimatu, a obywateli do wyrażania dezaprobaty wobec tych czy innych polskich polity-ków. gdzie jest więc kryzys, który każe nam buntować się przeciwko całemu światu?

Ogień rewolucji, który ogar-nia dziś cały świat, narodził się z kilku małych iskierek, z których każdą postrzega się dzisiaj jako rewolucję. Pierwszym ze zrywów, które wpłynęły na wygląd dzisiej-szego świata, była bez wątpie- nia reformacja. wcześniejsze ru-chy, postulujące odnowę kościoła i zmiany doktrynalne (np. albi-

gensi, Husyci), nie odnios-ły większych sukcesów. tymczasem reformacja skruszyła fundamenty dotych-czasowego, uładzonego (w porównaniu z dzisiej-

szymi czasami) świata. ruch ten pokazał, że religia, spajająca ze sobą całą Europę, ta sama, która zamieniła dzikich barbarzyńców w królów i rycerzy, może być zrzucona z piedestału. Otworzyła się tym samym droga do dobrze znanego relatywizmu, łamiąc pew-ność i stateczność człowieka śred-niowiecza oraz burząc porządek epoki. Był to jednak zaledwie pierw-szy krok. reformatorzy szybko powrócili do wcześniejszych wzor-ców. Nie mieli przecież na celu oba-

lania istniejącej drabiny społecznej, ani struktury władzy. reformacja była jednak pierwszym, małym kamyczkiem w walącej się na głowy lawinie.

Drugim, większym kamie-niem była tzw. rewolucja angiel-ska w XVII wieku. Z chwilą, gdy Oliver Cromwell pozwolił sobie na „smutną konieczność” i ściął angiel-skiego króla, obsunęła się kolej-na cegiełka w mentalnym murze. Cromwell, który w gruncie rzeczy wcale nie dążył do diametralnej przebudowy świata, pokazał lu-dziom, że monarchę można zabić jak zwykłego człowieka. Jeszcze kil-kaset lat wcześniej Frankowie ba-li się obalić swojego króla, chociaż nie posiadał on de facto żadnej władzy. Co więcej, traktowano go z niemal nabożną czcią. w rzeczy-pospolitej szlacheckiej zapanował natomiast niepokój, gdy zmarł bezpotomnie Zygmunt August. Dla naszych sarmackich przod-ków nie umarł przecież tylko człowiek, ale głowa państwa, gwarant jego ciągłości, w imie-

Cywilizacja rewolucji

Gdzie jest kryzys, który każe nam buntować się przeciwko całemu światu?

Co skłoniło Konstantyna Wielkiego do przyjęcia chrześcijaństwa? Dlaczego upadł starożytny Rzym? Przeciwko czemu tak naprawdę buntowali się Hu-syci? Co było prawdziwą przyczyną rewolucji oby-czajowej w 1968 roku?

Publicystycznie

SPO

łECZN

iE

04

Page 5: Ofensywa nr 10

SPO

ŁECZ

NIECywilizacja

rewolucjiniu którego odbywały się sądy. Od tamtej pory w czasie każde-go bezkrólewia uznawano prawo za „zamrożone”. Monarcha był, podobnie jak wcześniej kościół, symbolem ładu i porządku, który pozwalał ludziom spokojnie egzys-tować. Bez tego pozostała dziura, którą obecnie zapełniono tylko pozornie.

ten znaczący epizod otwo-rzył drogę wielkiej rewolucji Fran-cuskiej. Po jej wybuchu nie liczyło się praktycznie nic. Paradoksalnym wydaje się fakt, że przewrót, który uważa się dzisiaj za kolebkę praw człowieka i obywatela, zupełnie nie

uszanował ani prawa, ani ludzkich wolności, w tym tej najważniej-szej do życia. Do dzisiaj żyjemy w cieniu tamtego wydarzenia. rewolucja Francuska pokazała ludziom ich si łę, uświadomi ła, że wszystko jest zależne od ludz-kiej woli i że wszystko da się obalić. a przecież rewolucja może zaistnieć tylko, jeśli masy ludzkie poczują w sobie siłę. Zatem wielka re-wolucja stała się pożywką dla kolej-nej, jeszcze większej. Dopełnieniem tego ideologicznego przewrotu była zyskująca popularność filozofia Nietzschego i rewolta 1968 roku. wystarczyło tylko doprowadzić do końca dzieło największej rewolucji w dziejach.

Dzisiejszym światem rządzi rewolucja, która jest buntem bez po-wodu. Nie posiada zakotwiczonych w teraźniejszości przyczyn, a jedynie skutki. Jest prostą konsekwencją biegu dziejów, kolejnym obrotem rozpędzonego koła historii. Stan duszy nowożytnego człowieka nie-zwykle trafnie zdiagnozował Erich Fromm. Stwierdzi ł, że „biolo-giczna słabość człowieka warunkuje kulturę ludzką” (E. Fromm, Uciecz-ka od wolności, przeł. O. i a. Zie-milscy, warszawa 1993). Jednakże dziś człowiek nie widzi własnych słabości, przeciwnie, jest prze-konany o ich braku. Jest wyzwolony,

Rewolucja może zaistnieć tylko, jeśli masy ludzkie poczują w sobie siłę

świadomy własnej siły i wolności, a przez to samotny. Brakuje mu tego, co od stuleci nadawało sens egzys-tencji i wprowadzało ład w życiu. Jest więc z tej sytuacji niezadowo-lony i odczuwa permanentny niepo-kój, który każe mu zmieniać ota-czającą go rzeczywistość. Co jest lekarstwem na taką „rewolucję absolutną”? albo anarchię, chaos – jak kto woli?Zapewne kontrrewolucja. ludzie czują ciężar wolności i wiążącej się z nią odpowiedzialności. uciekają od nie j . Jako p ier w -s z y z auważ y ł t o z j aw i s ko Michael Foucault, formułując

pojęcie „rządomyślności”. Nową formą wolności staje się dzisiaj wyrzeczenie się jej i dobrowolne podporządkowanie się innym. Zdaje-my się na wszechwiedzę sędziów, prawników, psychologów i spe-cjalistów od zmian klimatycznych. Chcemy, żeby państwo broniło nas przed niesprawiedliwością i terroryz-mem i to za wszelką cenę. Pozwala-my, aby trudne decyzje podejmował za nas ktoś inny. I ponownie mu się sprzeciwiamy, jeśli nas zawodzi. gdzie jest kryzys, który spycha nas w stronę szalejącej rewolucji? w nas samych. warto jeszcze zauwa-żyć, jak oswajamy się z różnymi

Page 6: Ofensywa nr 10

rodzajami rewolty. wielka rewo-lucja Francuska (w takiej czy innej formie) trafia do pream-

buł wszystkich aktów prawnych o znaczeniu ogólnoświatowym. Popularne są koszulki i gadżety z Che Guevarą, który przecież

walczył, aby wynieść do władzyFidela Castro. Hippisi są dla nas sympatycznymi, zarośnięty-

mi cudakami z „pacyfkami” na szyjach, chociaż banda Mansona, o której mimo-chodem wspominają dzienni-karze w kontekście sprawy Polańskiego, wyrosła właś-

nie na gruncie „pokojowej rewolucji”. tej samej, która zrodziła zbrodni-czą, kierowaną przez Stasi Frakcję Czerwonej armii.

Bunt jest symbolem młodości, którą ubóstwia nasza cywilizacja

Lubimy się buntować. Bunt jest przecież symbolem młodości, którą nasza cywilizacja ubóstwia. Ale powinniśmy uważać. Rewolucja pożera przecież własne dzieci.

tekst: Paweł Wronafot: Magdalena Nizio

(Dumb) Kurt Cobain

Publicystycznie

I think I’m dumb or maybe just happy

SPO

łECZN

iE

06

Page 7: Ofensywa nr 10

SPO

ŁECZ

NIE

rok 1977, los ange-les. Sesja zdjęcio-wa. 40-letni reżyser i 13-letnia modelka. Po zdjęciach impreza.

willa Jacka Nicholsona – alko-hol i używki. Dochodzi do zbliżenia dziewczynki i reżysera. Seks oralny, analny... Owym reżyserem jest Ro-man Polański.

Pan roman zostaje oskar-żony przez Stan kalifornia i według tamtejszego prawa jest sądzony. Zarówno wedle prawa polskiego, jak i kalifornijskiego współżycie seksualne z osobą nieletnią to przestępstwo pedofilii. Nieważne

zatem, czy mamy do czynie-nia z gwałtem, molestowaniem, czy z puszczalską małolatą, bo w każdym z tych przypadków dochodzi do łamania prawa. Dlaczego więc Polacy, zagorzali katoli-cy, stają murem za człowiekiem, który się tego dopuścił? Seks przed ślubem – nie, antykoncepcja – nie; a współżycie z nieletnią?

Jak się okazuje, pan roman i reszta „filmowej śmietanki” uważa-ją się za klasę uprzywilejowaną, której dorobek artystyczny służyć może także jako immunitet. Ze strony samego zainteresowanego nie pada nic – ani akt skruchy, ani

apel o uniewinnienie. Jego postawa jest taka sama od ponad 30 lat. w jego imieniu wypowiadają się znane osobistości. Swoje poparcie dla reżysera wyraża większość „wielkich tego świata”, od pocz-ciwego Zanussiego po Allena i Spielberga. Nie wolno zapomnieć o członkach polskiego i francuskiego rządu. Najwyżsi urzędnicy państwowi bronią zbiegłego domniemanego gwałciciela, poszukiwanego listem gończym Interpolu.

Jednym z niewielu poli-tyków, który wykazuje się zdro-wym podejściem do sprawy, jest premier Tusk. „Doszło do poważnego przestępstwa i wia-domo było, że amerykanie akurat w tych sprawach są konsekwentni i dość bezwzględni” – komentuje sprawę (“gazeta wyborcza” z dnia 28.09.2009).

Poparcie dla reżysera wyraża większość „wielkich tego świata”, od poczciwego Zanussiego po Allena i Spielberga

Kto obcuje płciowo z małoletnim poniżej lat 15 lub dopuszcza się wobec takiej osoby innej czynności seksualnej, lub doprowadza ją do poddania się ta-kim czynnościom albo do ich wykonania, podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 12.

(art. 200. §1, Kodeks Karny)

Klasa uprzywilejowana

Publicystycznie

SPO

łEC

ZNiE

07

fot: Tonivs

Page 8: Ofensywa nr 10

Duża część Polaków, a co naj-gorsze wiele osób publicznych nie godzi się z tymi sło-wami.

ludzie obdarzeni sza-cunkiem, uważani za autory-tety chwytają się coraz bardziej naciąganych argumentów, aby bronić niewinności kolegi po fachu. wyciągane jest wszystko: od Holo-caustu po swobodę seksualną lat 70-tych. Oczywiście, każdy z wymie-nianych faktów może w pewnym, choć niewielkim stopniu posłużyć jako okoliczność łagodząca. Żaden z nich jednak nie usprawiedliwia ucieczki przed odpowiedzialnością – ucieczki, która trwa już trzy dekady. każdy popełnia w życiu błędy. Sztuką

jest przyznać się do nich, a jeszcze trudniej – potrafić za nie zapłacić.

w jednym z wielu artykułów poświęconych tej sprawie przeczytać można o cierpieniu, jakim jest dla Polańskiego banicja. Świat zna powód tej ucieczki. Zamiast oburzenia wzbudza to w ludziach współczucie. taki na przykład pan Olbrychski w rozmowie z panią Olejnik stwierdza, że Polański już swoje odpokutował. Brak możliwości odwiedzania pewnych krajów unie-możliwia mu zostanie, jak to pan Daniel pięknie ujmuje, “obywa-telem świata”. toż to kara gorsza niż dożywocie! Nasuwa to na myśl pytanie: jak to możliwe, że bycie zbiegłym przestępcą seksualnym

nie przeszkadza w byciu powszech-nie szanowanym i podziwianym? a może po prostu ten podziw i szacu-nek mogą wszystko usprawiedliwić? Nie po raz pierwszy pow-szechne uznanie zastosowano jako argument obronny. Sprawa sprzed dwóch lat. Otylia Jędrzejczak, czołowa polska pływaczka, meda-listka olimpijska, staje przed sądem pod zarzutem nieumyślnego spo-wodowania wypadku, w którym zginął jej brat. Od razu podnoszą się głosy protestu, żądające natych-miastowego uniewinnienia. Dla- czego? Bo przeżywa tragedię? Bo cierpi z powodu śmierci brata? w wielu innych przypadkach nikt nie patrzy na osobisty dramat, lecz na fakt ewentualnego popełnienia

fot: Brokenchopstick

Publicystycznie08

Page 9: Ofensywa nr 10

SPO

ŁECZ

NIE

przestępstwa. tu jednak chodzi o oso-bę, która swymi osiągnięciami reprezentuje kraj. Jej sukcesy są na świecie sukcesami Polski. Można się zatem pokusić o stwierdzenie, iż to poparcie dla Otylii nie jest spo-wodowane współczuciem Polaków, lecz ich egoizmem.

tak samo jest w przypadku pana romana. „Mało kto tak rozsławił imię Polski w świecie, jak Roman Polański. Niech o tym pamięta każ-dy prawdziwy patriota” pisze jeden z anonimowych blogerów na stronie www.Salon24.pl. Nie chodzi o to, aby umniejszać zasługi i jego wkład w światową kinematografię. ale żeby od razu robić z niego boha-tera narodowego? tym bardziej, że sam reżyser kojarzony jest bardziej jako francuski Żyd polskiego po-chodzenia niż wybitny Polak. Fakt, że posiada talent i potrafi go owoc-nie wykorzystać, nie czyni z niego

nadczłowieka, któremu wszystko wolno, a już na pewno nie stawia go ponad prawem. Zatem, co dalej? Potępienie? Nie. Sprawiedliwość.

Sprawiedliwość z pewnoś-cią nierozerwalnie połączona jest z moralnością. Bo czy można być człowiekiem moralnym, nie będąc sprawiedliwym? Skoro fil-mowa elita domaga się uniewinnie-nia Polańskiego, czego sprawiedli-wym absolutnie nazwać nie można, to co w takim razie z ich moralnością? według niej potępia się dziewczynkę, która jako 13-latka nie pamięta, czym jest dziewictwo

Brak możliwości odwiedzania pewnych krajów uniemożliwia mu zostanie obywatelem świata

i – według popleczników reżysera – najzwyczajniej zmierza do kariery drogą łóżkową. Oczywiście wina spada również na jej matkę, która za wszelką cenę pragnie zrobić z córki gwiazdę filmową. ale czy krytykuje się mężczyznę, który w wieku lat 40 zabawia się z dziec-kiem i to na kilka różnych sposobów? ależ skąd! Paranoja. Paranoja, pod którą podpisują się wybitne po-stacie.

Nie ulega wątpliwości, że sprawa ta długo jeszcze nie zejdzie z pierw-szych stron gazet. wiele osób czeka na jej zakończenie z zaciekawieniem – tym większym, że naprawdę trudno je przewidzieć. Jedno jest pewne. Finał ostatecznie pokaże, czy nadal żyjemy w świecie klas up-rzywilejowanych.

tekst:Katarzyna Żyszkiewicz

Lepiej umrzeć

stojąc,niż klęcząc

żyćChe Guevara

Publicystycznie

SPO

łEC

ZNiE

09

fot: Brokenchopstick

Page 10: Ofensywa nr 10

lata 60. i 70. XX wieku. Niby dni płyną dobrze znanym biegiem, ale w powietrzu wisi wielka zmiana. Na-malowany kilka dekad

wcześniej obrazek szczęśliwych i ułożonych społeczeństw zaczyna pękać.

Zabrania się zabraniać!

Młodzież postanawia zmie-nić świat. Opluwa więc zasady, w które wierzą rodzice, i szuka własnej drogi.

Skąd potrzeba zmian? rodzice, szkoły, uczelnie i kościoły próbują kontrolować zachowania dzieci- kwiatów, narzucać im swoje syste-my wartości i poglądy oraz zmuszać do uznawania tych zasad moralnych i etycznych, które wyznaje większość społeczeństwa. u młodych ludzi rodzi to chęć rozległych zmian. Postanawiają szukać własnej toż-samości, odrzucić w tym celu

wszystko, co ogranicza rozwój du-chowy. Młodzi pragną wolności i swo-body totalnej. ku przerażeniu swo-ich rodziców rewolucyjne pokole-nie zwiera szyki. Zjawisko staje się powszechne, żeby nie powiedzieć globalne. tak rodzi się rewolucja…

kulminacyjnym jej wyda-rzeniem jest festiwal w woodstock w roku 1969, który staje się sym-bolem; absolutnie najważniejszym symbolem tamtych czasów i ucieczki od otaczającego świata, od zagrożeń kapitalizmu; muzycznym protestem wobec skostniałych zasad, zakazów i nakazów. Innym przykładem oby-czajowej rewolty jest paryski maj 1968r., który już zawsze będzie kojarzył się z protestami studencki-mi. Bunt obejmuje nie tylko Francję, ale również wielką Brytanię, Niemcy Zachodnie, Szwecję, włochy, a na-wet Polskę. Postulaty młodzieży są nad wyraz szlachetne. Sprzeciwiają się polityce amerykańskiej w kra-jach trzeciego Świata. Odrzucają ideologię państwa autorytarnego. Protestują przeciwko narzucaniu ram myślowych oraz konwencji w spo-sobie ubierania się i stylu życia. Propagują za to wolną miłość i życie w anarchistycznych komunach. Dążą

po prostu do wolności i – pewnie w ich mniemaniu – do lepszego świata.

rewolucja dość szybko za-czyna pożerać własne dzieci. Poszu-kiwanie własnej tożsamość kończy się ucieczką w środki odurzające. to, co ma rozszerzać świadomość, oka-zuje się największą przyczyną klęski. Już w połowie lat 70. hippis staje się synonimem narkomana. kult dąże-nia do maksymalnej samodzielności – ucieczkami z domu. Szerzenie wolnej miłości odziera akt seksu-alny z uczuciowości, a w praktyce przynosi choroby weneryczne, które jeszcze nigdy nie były rozpow-szechnione na taką skalę. Nikt z rewolu-cjonistów nie przewiduje aIDS, nar-komanii, samobójstw albo śmierci z przedawkowania, czy wreszcie za-tarcia się granic tego, co moralne i niemoralne. Moralność jest przecież związana ze skostniałymi zasadami minionego pokolenia, z czymś, co niepotrzebnie ogranicza, a z ogra-niczeniami trzeba walczyć.

Obyczajowi rewolucjoniści postawili kilka ważnych pytań do-tyczących obyczajowości i moralnoś-ci, na które starają się kilkanaście lat później odpowiedzieć ich dzieci.

„Moralność upada na co raz to wygodniejsze posłania”Stanisław Jerzy Lec

Mit o wolnościJak wiele potrafimy poświęcić, aby osiągnąć upragnio-ny cel? Jak krwawe rewolucje możemy wzniecić, byle tylko zachłysnąć się chwilą wolności – często fikcyjnej? Jak bardzo możemy nagiąć rzeczywistość do naszych wyobrażeń? Oto próba odpowiedzi.

Poszukiwanie własnej tożsamości kończy się ucieczką w środki odurzające

Problemowo

SPO

łECZN

iE

10

Page 11: Ofensywa nr 10

SPO

ŁECZ

NIE

Mit o wolności

Moralność dostosowana jest do czasów, w których obowiązuje. Najwięcej informacji o postrzeganiu moralności dostarczają współcześnie wypowiedzi młodych ludzi. – Oso-biście odbieram moralność jako jakieś normy, reguły mające źródło w kulturze, środowisku – opowiada na ten temat 20-letnia Żaneta. Dwa lata starszy od niej kamil nie zasta-nawia się nad tym. uważa, że jeśli nie żałuje swojego postępowania lub decyzji, nie przekracza swoich zasad moralności. – Nie wiem, skąd je czerpię. Chyba mają one źródło we mnie samym – dodaje po chwili

namysłu. – Jeszcze kilka lat temu mo-ralność kojarzyła mi się wyłącznie z religią i wychowaniem. teraz pat-rzę na to inaczej, bardziej indy-widualnie. Zmieniło mnie nowe mi-asto i nowe otoczenie – zdra-dza swoje podejście do kwestii moralności karolina (21 lat). Z ko-lei Darek (23 lata) przyznaje: – Na studiach zbudowałem swoją tożsamość i swoje morale od początku. Zmiana miasta wpłynęła na moje postrzeganie świata. Czy zatem dzisiaj młodzi ludzie, podobnie jak ich poprzednicy cztery dekady temu, rewolucyjnie podchodzą do moralności? Czy wciąż poszukują swojej tożsamości i być może dążą do kolejnej rewolty?

Na pierwszy rzut oka wyda-je się, że młodzi ludzie inspirują się zachowaniami swoich starszych ko-legów. – Pojawiły się legalne „dopa-lacze” i co? Czy społeczeństwo się zaćpało? Nie i nie zaćpa się, nawet gdy wszystko zawiśnie w sklepach. ludzie sobie popróbują i powiedzą, że to lipa – analizuje zjawisko 25-letni Marcin. wszelkiego rodzaju używki mają służyć odprężeniu. Młodzi lu-dzie nie szukają tożsamości poprzez środki odurzające, chcą się dobrze bawić. Do tego podobno czynią to okazjonalnie. Dlaczego więc, w efek-cie tego odprężania się, ośrodki typu

Monar są przepełnione. Innym przyk-ładem „rewolucyjnego” zachowania jest aborcja, która ma stanowić wentyl bezpieczeństwa i rozwiązanie niech-cianego problemu. większość mło-dych kobiet, które podjęły taką de-cyzję, później jej żałuje. Na blogu „Dość milczenia!” dziewczyna po dokonaniu aborcji pisze: „tak ciężko jest, gdy się to zrobiło... Nadal nie mogę sobie z tym poradzić... to rujnuje psychikę”. Prostytucja nie budzi dziś takiego sprzeciwu, jak kiedyś. to sposób na radzenie sobie z brakiem pieniędzy. w radiu nie tak dawno usłyszeć można było wywiad z 19-letnią prostytutką. Spotkał się on ze śmiechem słuchaczy i prowa-dzącego audycję, bo sama rozmów-czyni tak też traktowała swoją pro-fesję. Jest wyzwolona, świadoma swojej kobiecości, wyzbyła się emocji. tylko końcowa część jej wypowiedzi świadczyła o czymś innym. wyzwole-nie było pozorne. tak jak każda inna dziewczyna marzyła o studiach, rodzi-nie i pracy, normalnej pracy.

współcześnie o rewolucji oby-czajowej podobno nie można mówić. Roman Godlewski, adiunkt w In-stytucie Filozofii i Socjologii uniwer-sytetu kazimierza wielkiego, stwier-dza, że rewolucja nie nastąpi, bo do spraw moralności i obyczajowości nie przywiązujemy dzisiaj zbyt dużej wagi. – Na pewno stopień poddania życia moralności obniża się w Polsce. kolejne sfery życia wychodzą poza obręb moralności. Jednakże upadek moralny to niewłaściwe określenie, gdyż oznaczałoby to nasilenie czy-nów sprzecznych z moralnością. taka sytuacja może mieć miejsce tylko wtedy, gdy moralność istnieje, a ona tymczasem zanika – konkluduje Godlewski. Skoro nie grozi nam kolej-na rewolucja, młodym ludziom pozos-taje poszukiwanie siebie i własnejtożsamości. I – jak widać – starająsię, jak mogą.

Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego

Problem rewolucji i kryzy-su z lat 60. i 70. nie znikł, tylko przy-cichł, a może nawet powrócił w in-nej postaci – nowocześniejszej, bar-dziej nonkonformistycznej.

Dawni rewolucjoniści przetarli szla-ki, dzięki czemu dzisiejsze granice moralności stały się bardziej elas-tyczne. Dlaczego? Ze względu na modne pojęcie – tolerancja. Czym ona jest? – Poszanowanie inności – definiuje 22-letnia aneta. – wszędzie się o niej mówi, to już nawet trend – dodaje Paweł (21 lat).

tolerancja rzeczywiście jest „na czasie”. Niemodnie jest kryty-kować, osądzać czy negować. Ma to i pozytywne znaczenie, np. jeżeli chodzi o poszanowanie innej religii, koloru skóry, narodowości czy ho-moseksualizmu. ten popularny dziś termin wiąże się też ze strachem przed głośnym wydawaniem osą-dów. – Zdarza mi się nie wyrażać otwarcie swojej opinii, bo jest ona prawdopodobnie staroświecka. By-łam kiedyś na imprezie. w towarzy-stwie wywiązał się temat „dopala-czy”. Nie akceptuję tego. Dla mnie to są narkotyki, ale nie powiedziałam tego na głos. większość osób chwali-ła je sobie. Jeszcze by pomyśleli, że jakaś staroświecka jestem – wspo-mina Magda (20 lat).

Moda, trendy i wzorce za-chowań mają zadziwiający wpływ na człowieka. Na przykład serial „Beverly Hills 90210” – 16-latka jest w ciąży. Nie jest pewna, kto jest ojcem dziecka. Zaszła w ciążę będąc na odwyku. Nikogo to jednak specjalnie nie dziwi. takie wzorce zachowań przekazuje telewizja. Dlatego gdy słyszymy o obniżeniu się średniej wieku inicjacji seksual-nej, nie dziwi to już tak, jak jeszcze kilka lat temu. to, co często spo-tykane, staje się normalnym. Na podstawie badań z 2003 roku prze-prowadzonych przez Health Behav-iour in School-aged Children (HBSC), 40% piętnastolatek ma już za sobą

„Moralność upada na co raz to wygodniejsze posłania”Stanisław Jerzy Lec

Mit o wolnościMoralność, najprościej mówiąc, można zdefiniować jako zbiór zasad różnego pochodzenia, które określają to, co jest dobre i to, co jest złe. Istniała ona od zawsze, do wieku XX w chyba najbardziej skostniałym ze swych obliczy.

Niemodnie jest krytykować, osądzać czy negować

Problemowo

SPO

łEC

ZNiE

11

Page 12: Ofensywa nr 10

pierwsze doświadczenie seksualne. Czy w takim wypadku powszechność zjawiska jest jego usprawiedliwie- niem, czy tylko przykrywką? – wy to robicie, chcę to robić i ja, wy się sprze-dajecie, zatem ja też jestem w stanie to zrobić – recytuje bez mrugnięcia okiem bohaterka filmu „galerianki”.

Moralność i jej granice zmieniają się wraz z mijającymi czasami. a hie-rarchizacja zasad zmienia się wraz z postępem. wypowiedź Marie von Ebner-Eschenbach: „Moralność na-szych ojców nie jest dość dobra dla naszych dzieci” trafnie obrazuje ten problem. Rewolucja lat 60. i 70. rozpoczęła proces, który trwa do dziś. Wypowiedź Romana Godlewskiego o tym, że moralność zanika, może okazać się trafna, niestety. Społeczeństwo przestało moralności potrzebować, więc granice między tym, co moralne i niemoralne, nikną.

tekst: Aleksandra Biszczad

Bunty są językiem

niewysłuchanychMartin Luther King

Problemowo

SPO

łECZN

iE

12

Page 13: Ofensywa nr 10

SPO

ŁECZ

NIE

Przeklęte rewiry

– to jest taka wielka niewiadoma, a także obawa przed nowym. Będzie reorganizacja pra-cy, zwiększone rewiry... Na pewno będzie ciężej – mówi o obecnej sy-tuacji na uMCS jedna z pracownic, matka trójki dzieci, której udało się uniknąć zwolnienia. Bojąc się stracić pracę, woli pozostać anonimowa. Po chwili zamyślenia dodaje z opty-mizmem: – Może z czasem wszystko się unormuje, jakoś ułoży...

tej nadziei nie ma już Jani-na Dudek, która została zakwali-fikowana do zwolnienia. – Pracuję na uMCS już trzeci rok. krótko, bardzo krótko. w tym momencie jestem do zwolnienia i muszę szukać sobie pracy. Mam pięćdziesiąt lat i zna-lezienie nowego źródła utrzymania będzie graniczyło z cudem. Jednak trzeba coś robić – opowiada. – Niby krótki staż pracy, długie zwolnienia

lekarskie decydują... Ja akurat na zwolnienia nie chodziłam. Jestem zdrowym człowiekiem. ale za krótko pracuję, więc to było główne kryte-rium w moim przypadku. Powinni wziąć to pod uwagę, że jestem osobą dyspozycyjną. Niektórzy mają długi czas pracy, ale są mniej dyspozycyj-ni, schorowani – dodaje sfrustrowana.

Długo przed tym, zanim na uMCS rozpętała się burza wokół zwolnień, pracownicy żyli w strachu. wiedzieli, że wielu z nich zostanie zwolnionych. takie informacje trafiły na początku roku akademickiego do opinii publicznej. restrukturyza-cja miała objąć sprzątaczki, portie-rów oraz szatniarzy. rektor uczel-ni, prof. Andrzej Dąbrowski infor-mował o zwolnieniach 400 z 691 osób obsługi uczelni. Dla pracow-ników pozostawało zagadką, kto znajdzie się na „czarnej liście”. Za-stanawiali się także, jakie będą kry-teria zwolnień. Okazało się, że pracę

stracą ci pracownicy, którzy wiele razy przebywali na zwolnieniu lekar-skim lub krótko pracują na uczelni. Od decyzji o zwolnieniu można się odwołać. ten, komu uda się zostać dzięki swojej apelacji, pracować bę-dzie ze świadomością, że jakiś ro-dzic, samotna matka lub po prostu jedna z koleżanek zajmie jego miej-sce na liście zwolnień. Biorąc pod uwagę te okoliczności nie dziwi fakt, że nerwowa atmosfera w pracy utrzy-muje się do dziś.

Stracim robotę

Pracownicy postanowili wal-czyć o swoje posady. w ich obronie stanęła przedstawicielka związku zawodowego Solidarność ‘80, mgr Elżbieta Chodzyńska. kobieta jest emocjonalnie związana z kampanią, pracuje bowiem jako sprzątaczka na wydziale Prawa i administracji uMCS. Do protestów przyłączyło się Porozumienie kobiet 8 Marca

Terminator z mopem

Nie odpowiadamy na pytanie, dlaczego UMCS ma długi. Nie przeprowadzamy kontroli finansów. Słuchamy ludzi, których dotykają zmiany i przedstawiamy ich historie.

Problemowo

SPO

łEC

ZNiE

13

Page 14: Ofensywa nr 10

oraz Forum kobiet. Zwalnianych pra-cowników od samego początku po-piera lubelski klub krytyki Politycz-nej. Objętych redukcją wspiera także kancelaria Sprawiedliwości Społecznej.

23 października, w trakcie inauguracji roku akademickiego, w obronie zwalnianych osób stanęli pozostali członkowie wspólnoty akademickiej – studenci i pra-cownicy naukowi, z których około jedna trzecia wyraża sprzeciw wo-bec zachowania władz uczelni. O zmniejszenie liczby zwalnianych osób walczą także liczni działacze polityczni. Ochroniarze nie wpuścili strajkujących na inaugurację. w akcie desperacji protestujący obrzucili

władze uniwersytetu jajkami. Z ust pikietujących sypały się gwałtowne komentarze typu: „Stracim robo-tę, bo rektor kupił toyotę”.

władze uMCS wzięły pod uwagę stanowisko ZZ „Solidarność ‘80”, zawierające propozycje głów-nych zainteresowanych – pracowni-ków obsługi. Dotyczyły one połącze-nia dublujących się stanowisk pracy, oszczędności przy zakupie środków czyszczących oraz zwiększenia wyty-czonych obszarów w przypadku sprzątaczek. Zarząd uMCS miał także uwzględnić odejścia na wcześ-niejszą emeryturę.

31 października na konfe-rencji prasowej okazało się, że

kampania przeciwko zwolnieniom odniosła gorzki sukces. Pracę na uMCS, będącą w większości przypadków jedynym źródłem utrzymania, straci 150 osób. ta decyzja ma przynieść uczelni oszczędność w wysokości około 3 mln zł rocznie. redukcja do-biegnie końca w marcu 2010 r., a gwa-rantowany okres wypowiedzenia wynosi od jednego do trzech miesięcy. władze uczelni obiecują pomoc dla zwalnianych pracowni-ków w postaci szkoleń i doradz-twa zawodowego. Czy to jednak załagodzi sytuację? - No niby coś się mówi o jakichś szkoleniach. kiedyś już straciłam pracę i wiem, że jak się nie ma znajomości, to na pewno w tym wieku pracy się nie dostanie – stwierdza Janina Dudek.

teraz atmosfera na uczelni jest do niczego. taka nienawiść, niezgoda. kiedyś to była jedna rodzina. Przez te zwolnieniatrochę się pogorszyło

Problemowo

SPO

łECZN

iE

14

Zdjęcia pochodzą z wystawy “twarzą w twarz. uniwersytet tworzą ludzie”

Page 15: Ofensywa nr 10

SPO

ŁECZ

NIEA może ty?

– teraz atmosfera na uczel-ni jest do niczego. taka nienawiść, niezgoda. kiedyś to była jedna rodzi-na. Przez te zwolnienia trochę się pogorszyło – mówi Barbara Miącz, pracująca 24 lata na wydziale Pra-wa i administracji. – Na razie osoby mające wypowiedzenie pracują, ale lada chwila to się zmieni. Praca, którą teraz ktoś wykonywał, auto-matycznie będzie rozdzielana na pozostałe osoby – zwierza się jedna z szatniarek, która po chwili namysłu dodaje – Może gdzieś, w niektórych budynkach jest nadwyżka pracowni-ków, ale... Nikt nie zastanawia się, co będzie potem.

– Za dużo osób zostało zwol-nionych. te, które zostały, nie będą mogły sobie poradzić. Na naszym wydziale jest ponad osiem tysięcy studentów. to jest gromada ludzi, którzy uczą się także w sobotę, niedzielę. Do grudnia pracują ci z krót-kim stażem pracy, a później od-chodzi reszta zwolnionych. wido-cznie ma to pomóc uczelni... wątpię w to. Na pewno nie pomoże, bo ktoś musi przyjść, jakaś firma zewnętrzna albo nowe osoby. ktoś musi tę złą robotę wykonywać – opowiada Janina Dudek. Przerażona nadwyżką pra-cy w przyszłości, jedna z pracownic konkluduje: – każdy myśli, że czło-wiek jest automatem. ale automaty też się przecież psują, a co mówić ludzie... Jak to się nie zmieni, to będziemy pokoleniem upokorzonym przez samych siebie.

Z pracą pożegna się wielu ludzi. w trakcie operacji “mniejsze zło” zawiodły środki przeciwbó-lowe. Pracownicy dużo wcześniej wiedzieli o decyzji uczelni, jednak na-zwiska z “czarnej listy” pozostawały niewiadomą. Nastąpiło twarde lądo-wanie bez asekuracji. W potężnej maszynie “Uniwer-sytet – wspólnota” doszło do nieodwracalnej awarii.

tekst: Justyna Lewkowiczfot: Anonimowi autorzy

Problemowo

SPO

łEC

ZNiE

Z kamieniami na czołgi nie

pójdę, bo mam przecież

pokojową Nagrodę Nobla

15

Page 16: Ofensywa nr 10

D la wojtka kryzys re-ligijny wiąże się z za- łamamiem wiary i przej-ściem na ateizm. Dla-czego tak się stało?

– Zrozumiałem, że to zwykła ściema! – odpowiada bez zająknięcia.

Kryzys

Przez rok studiował filozo-fię i tam uczestniczył w zajęciach, na których teologię badano jak każdą inną naukę. Dzięki wiedzy, jaką stamtąd wyniósł i długim przemy-śleniom, wiele zrozumiał. – religia i wiara jest machiną, instytucją stwo-rzoną przez człowieka, aby przynosić mu korzyści, w ściśle określonym celu. Chrystus był charyzmatycznym i sprytnym Żydem, który potrafił zjed-nać sobie ludzi. w trudnej sytuacji, jaka wtedy panowała, potrzebowali

oni „nadejścia zbawiciela”. Chcieli, aby się zjawił, więc zobaczyli go w Chrys-tusie. Jego słowa były magnetyczne, napawające nadzieją. Nietrudno było w nie uwierzyć… – twierdzi wojtek. w swoich przemyśleniach porównu-

je nawet wszelkie odłamy religii do sekty, która ogłupia i zniewala ludzi, zmusza do wiary w coś, co nie istnieje. a to wszystko po to, aby spełniać pragnienia swojego guru – kapłana. Niezwykle ważnym elementem religii chrześcijańskiej jest pierwiastek tajemnicy i bezwa-runkowej wiary w nią. Dla wojtka istnie-je jedynie to, co można udowodnić i zbadać empirycznie. a więc „Boga nie ma”.

Polak to katolik. Ostatnie badania pokazują jednak, że wiara w narodzie osłabła. Nastąpił wyraźny, bo o 3,8% w stosunku do roku poprzedniego, spadek liczby wiernych uczestniczących w niedzielnejmszy. O 2,3% mniej osób przystąpiło do komunii świętej. Dane te pochodzą z badań liczenia wiernych przeprowadzonych przez instytut Statystyki Kościoła Katolickiego 11 października 2009 r.

Chrystus był charyzmatycznym i sprytnym Żydem, który potrafił zjednać sobie ludzi

kryzys wiary był dla niego niezwykle silnym i trudnym mo-mentem w życiu. – kiedy ujawniłem swój ateizm, znajomi zaczęli trak-tować mnie jak trędowatego. to, że nie wierzę w Boga było, dla nich

równoznaczne z tym, że jestem złym człowiekiem – wspomina wojtek. – Stra-ciłem „prawdziwych przyjaciół” tyl-ko dlatego, że moje przekonania były zagrożeniem dla ich bezpieczne-go światopoglądu. Zostałem zupełnie sam, bez Boga i bez przyjaciół. Nie raz, nie dwa czułem na sobie te krzy-we spojrzenia, ale czy tylko dlatego miałem kłamać i udawać? – dodaje z przekornym uśmiechem. Jego polska, chrześcijańska rodzina również nie

Problemowo16

Śmierć Boga?

SPO

łEC

ZNiE

fot: Niccolo

Page 17: Ofensywa nr 10

SPO

ŁECZ

NIE

była w stanie zaakceptować takiego wyboru i przekonań. – Dziecko, chyba opętał cię szatan! – krzyczała babcia. – Przez jakiś czas przestałem nawet dostawać od niej świąteczne prezen-ty, to chyba miał być element pokuty – zaczyna się śmiać.

Szukanie daru

Marcin, 23-letni student wy-chowania fizycznego ma całkowicie odmienne przekonania. wiara nie ogranicza się dla niego do fizycz-nego uczestnictwa we mszy świętej. – Na początku na pewno było to zwy-czajem, do którego przyzwycza-ili mnie rodzice. Jednak kiedy zacząłem samodzielnie pojmować wiarę, pójście do kościoła było potrze-bą wynikającą z serca, z wewnątrz

siebie, potrzebą rozmowy z Bogiem, a w końcu radością – wspomina Marcin. Niezwykle ważnym elementem wia-ry jest dla niego właśnie modlitwa, którą traktuje w szczególny sposób. – to nie muszą być słowa wypowia-dane jak najgłośniej, może to być modlitwa w myślach, szczery rachu-nek sumienia. Mówi się, że Bóg cza-sem milczy, aby później dać o so-bie znać, w pewien sposób nas spraw-dzić – stwierdza.

Dla Marcina wiara jest „szukaniem” Boga i odnajdywaniem go we wszystkim, co nas otacza. Dostrzega go zarówno w ludziach, jak i w przyrodzie. – wiara dyktuje mi zachowanie wobec bliźnich. Pragnę podchodzić do wszystkich z miłością, szacunkiem, nawet do osób, które wyrządziły mi jakąś krzywdę. Mam świadomość, że tak właśnie postąpiłby Jezus i chce, żebym i ja tak czynił – wyznaje. w ży-ciu Marcina, nieraz pojawiały się sytuacje, w których nie wiedział, jak postąpić. wtedy właśnie wiara okazywała się najlepszym drogo-wskazem. Dzięki niej wiedział, którą drogę należy wybrać. Z wypiekami na policzkach i radością w oczach chłopak kwituje wypowiedź – wiara jest dla mnie największym darem!

Sodoma

wielu młodych ludzi dekla-ruje się jako osoby wierzące, lecz nie-praktykujące. wierzące nawet nie w takiego Boga, jakiego przed-stawia kościół ale w jakąś, bliżej nieokreśloną, wyższą siłę. Postawa taka wynika z niechęci do instytucji kościoła i jego polityki. Zdarza się, iż młodzież traktuje kościół jako nośnik zła, grzechu i rozpusty. Skąd takie wnioski?

Jak twierdzą uczennice lubel-skiego gimnazjum, ksiądz pod-czas lekcji religii porównał je do materacy, które podkładają się chłopcom. Oświecając swoich uczniów stwierdził też, że kobie-ty zbyt obcisłymi dżinsami same

prowokują do gwałtu i wyzwalają w mężczyznach złe emocje. Cało-wanie zaś nazwał grzechem i umyślną zachętą do „czegoś więcej”.

Innym przykładem znie-chęcającej polityki kościoła jest spra-wa ks. Andrzeja D. ze Szczecina, którą w marcu ub.r. “gazeta wybor-cza” ujawniła w reportażu pt. “grzech ukryty w kościele”. w latach 90. kapłan miał wykorzystać seksualnie co najmniej kilku nastoletnich chłop-ców, którzy byli jego podopiecz-nymi w Schronisku im. Brata alber-ta. Szczecińska kuria była alarmo-wana o sytuacji, ale zamiast ją wy-jaśnić, przez trzynaście lat zamiatała sprawę pod dywan. Potwierdzeniem może być również sytuacja, kiedy władze diecezji płockiej, w tym abp Stanisław Wielgus, wiedziały o wy-korzystywaniu seksualnym klery-ków przez księży i o malwersacjach w miejscowym Caritasie. Hierar-chowie nie podjęli w tych sprawach żadnych skutecznych działań, przez wiele lat tuszowali sytuację – twierdzą księża, do których dotarła “rzecz-pospolita”.

kryzys, a nawet brak wiary można odnaleźć również wśród duchownych. Potwierdzeniem może

być przypadek księdza z tylawy. Przez blisko 30 lat molestował seksu-alnie swoje nieletnie uczennice i para-fianki. – Jak kiedyś bolał mnie brzuch, to powiedział, żebym do niego przyszła, bo on ma taką moc od Boga, że jak mnie wymasuje, to mnie uleczy – mówi jedna z ostatnich ofiar proboszcza. – Skierował rękę w stronę piersi, a ja się wtedy burzy-łam – mówi inna. – to było ohydne, nie raz, nie dwa wymiotowałam z tego powodu (źródło: reportaż „uwagi”).

Czy człowieka, a tym bar-dziej księdza, który postępuje w ten sposób, można nazwać wierzącym? Chrześcijanin powinien naśladować Chrystusa i jego miłość do bliźnich. Jego wiara ma się przejawiać w tym, jak traktuje ludzi. ksiądz ten jednak, świadomie krzywdząc niewinne dzie-ci, równie świadomie występował przeciwko Bogu. Został skazany na dwa lata więzienia w zawiesze-niu. Jednak ksiądz-pedofil już dwa dni po ogłoszeniu wyroku sądu, odprawił mszę w swoim kościele. Na kazaniu głosił: – Słuchanie Słowa Bożego wymaga wysiłku. a jesz-cze większego wysiłku wymaga kształtowanie swego życia we-dług Bożej nauki. kto chce ze mną iść, niech weźmie swój krzyż. By kształtować swe postępowanie, trzeba nieraz walczyć ze sobą, ze swymi złymi skłonnościami, z po-kusami Szatana – i to jest jeszcze większy krzyż.

Pomocna dłoń

takie przypadki są nieza-przeczalnie głęboką skazą na wi-zerunku kościoła i duchowieństwa. Nie można jednak uogólniać i oceniać przez pryzmat takich wypaczeń. Jest wielu wspaniałych, przepełnionych miłością i powołaniem kapłanów. Prowadzą oni ośrodki pomocy dla dzieci tak ciężko upośledzonych, że nikt inny nie chce się nimi zająć. wielu księży osobiście pomaga swo-im zaprzyjaźnionym parafianom.

Pomocy takiej doświadczy-ła Marcelina, 19 letnia student-ka socjologii. Blisko rok temu jej mama przeszła ciężką operację,

Wiara jest „szukaniem” Boga i odnajdywaniem go we wszystkim, co nas otacza

Problemowo

SPO

łEC

ZNiE

17

Page 18: Ofensywa nr 10

a następnie kosztowny proces rehabilitacji. Podczas jednego z wyjazdów na zabiegi została okradziona z dużej sumy gotów-ki. – Znaleźliśmy się w pod-bramkowej sytuacji… rehabili-tacja mamy pochłonęła wszystkie oszczędności. Bieżące pieniądze zostały skradzione, a mnie nagliły ter-miny zapłaty za stancję i studia – wspomina Marcelina. Znalazł się jed-nak dobry człowiek, który wyciągnął do nich pomocną dłoń. Osobą tą był ksiądz tomasz z ich rodzinnej miejscowości. – Dzięki jego nauce i sło-wom odzyskaliśmy siłę i wolę walki. Mama znów zaczęła wierzyć, że wyzdrowieje, bo Bóg jest miłosierny – wyznaje dziewczyna. Pomoc księdza tomasza nie ograniczyła się jednak do duchowej opieki. wsparł finan-sowo zarówno Marcelinę jak i jej rodziców. Jak twierdził, pieniądze te były im potrzebne bardziej niż jemu. Marcelina ze łzami w oczach wspo-mina słowa księdza – Nie chciałam ich przyjąć... Powiedział jednak, że inwestuje w dobrego człowieka, że Bóg kazał się dzielić i tak właśnie postąpiłby Chrystus, a on pragnie być jego naśladowcą.

gdyby chciał ktoś zwi-zualizować „polską wiarę”, musiałby stworzyć niezwykle barwną mo-zaikę. Składałaby się z jasnych i lśnią-cych kawałeczków – rzeszy prawdzi-wych chrześcijan. Jednak byłyby one poprzeplatane ciemnymi, brud-nymi elementami. Obraz polskiego uduchowienia nie jest tak krysz-tałowy i świetlisty, jak byśmy chcie-li. Możemy odnaleźć w nim dużą dozę obłudy i powierzchowności. Powyższe przykłady są tego po-twierdzeniem i celują w problemy, o których się nie mówi lub mówić nie powinno. Postawy takie zubaża-ją znaczenie bycia chrześcijani-nem i uwłaczają tym naprawdę wierzącym.

Niepodważalnym jest fakt, że kryzys wiary istnieje i może w końcu należy przestać trak-tować go jako temat tabu. tekst: Joanna Waryszak

SPO

łECZN

iE

18 Problemowo

Page 19: Ofensywa nr 10

SPO

ŁECZ

NIE

widzę 24 pytania zamknięte. Myślę sobie: „Oh, yeah, dasz radę!”. – Py-tania są proste.

Za proste dla was. Nawet uczyć się do nich za bardzo nie musieliście. wszystko macie w głowach – uspo-kaja nauczyciel.

Born in the USA

Przyglądam się sali, bar-dziej z nudów niż w poszukiwaniu wypisanej na ścianach odpowiedzi na pytania testowe. widzę dwa biurka – jedno nauczyciela, drugie z kom-puterem. rzutnik zawieszony na su-ficie. Przechodzę do rozwiązywania zadań. Jedno po drugim. Na spokoj-nie, bo w sali taka właśnie panuje atmosfera. Moi koledzy i koleżanki, w sumie grupa 12 osób, też specjalnie się nie denerwują. Nauczyciel zbiera testy, czekamy jeszcze chwilę przed wyjściem, żeby dostać eseje zali-czeniowe. każdy ma na marginesie wypisane uwagi. Jeszcze polecenie, żeby przejrzeć i ewentualnie pytać. I życzenie miłego dnia, bo przecież lekcja już się skończyła, a on nas nie będzie przetrzymywać. Jeszcze tydzień zajęć i koniec kursu.

Idę do biblioteki. Muszę czekać godzinę na mojego kierowcę w postaci cioci. ale nie siedzę tam sama. Jest kolega od chińszczyzny, bo zawsze je takową, z laptopem

na kolanach i nogami na stoliku; jest i panienka, która robi gumą do żucia tak wielkie balony, że się za-stanawiam, czy nie zaciapie nimi map, przy których siedzi; jest i kółko zapatrzonych w monitory i tych, co sobie nawzajem tłumaczą jakieś zło-żone struktury chemiczne. Część na fotelach, część na kolorowych ka-napach. wszystkich jednoczy poszu-kiwanie chłodu. w końcu w biblio-tece jest klimatyzacja.

Chłodu szuka też mój znajomy, którego poznałam w uniwersyteckiej księgarni. wysoki chłopaczyna z dredami i tatuażem od łokcia do nad-garstka. Pewnie ma czas wolny między zajęciami i pracą. a pra-cuje, bo dzięki temu może stu-diować. – Mamy już Nabokova, pytałaś o niego ostatnio. „lolita” jest całkiem ładnie wydana. Chociaż ja tam wolę Updike. Naprawdę szkoda, że zmarł – stwierdza na mój widok.

Siadam więc przed kom-puterem, zawsze wybieram ten sam. Jest prawie mój. wprowadzam login, hasło – mam własne konto, mogę zapisywać pliki, siedzieć na youtube, przeglądać księgozbiory i archiwa gazet z całego świata. Znajduję nawet jeden artykuł, który mnie szczególnie interesuje. Patrzę: No access. Myślę sobie: „O ty, mała wredna szujo! ty ze mną takie numery! No to we’ll see”.

Idę do pani zza biurka. kobieta wita mnie uśmiechem, chociaż musiała zostawić zalewanie kawy, żeby do mnie podejść. wyjawiam jej swój sekret bycia zdradzo-ną przez komputer. Podchodzi ze mną do niego. Myślę, że „zbesz-ta” drania jak nic, a ona tylko instruuje. I to mnie, a nie jego! – Musisz wysłać pełny adres do tego artykułu na ten e-mail. tu-taj masz formularz. I tak właśnie zamówisz artykuł. Jesteś naszą

studentką, zapłaciłaś za dostęp do takich rzeczy. w przeciągu paru dni powinien już być – po-woli tłumaczy. I faktycznie był. Po 10 dniach miałam już w swoi-ch łapkach kopertę z wydrukowa-nym artykułem. Pomachałam nią przed komputerem, wykrzykując mu prawie w „twarz”: – Ha, no i kto wygrał!

wsiadam do samocho-du cioci. Jak każda kobieta, tak i ona ma duże, rodzinne auto. wyjeżdżamy w trasę do domu szeroką trzypasmówką. Jeszcze po drodze do Dunki’n’Donut’s po mrożoną kawę. D’n’D otwarte

Dwa światy

Mam własne konto, mogę zapisywać pliki, siedzieć na YouTube, przeglądać

księgozbiory i archiwa gazet z całego świata

System edukacyjny trzeba zrewolucjonizować! –krzyczą wszyscy. Wszyscy też wlepiają oczy w filmy o amerykańskich szkołach. i myślą o szafkach, pięknych salach i zdolnej, acz buntowniczej młodzieży...

reportersko

SPO

łEC

ZNiE

19

Page 20: Ofensywa nr 10

24h/dobę jest kawiarnianio-pie-karnianą wersją McDonalda. gdy o 8 idę na swój czterogodzinny dzień na uczelni, też zachodzę do D’n’D. wolałabym Starbucks, ale worcester to prowincja. Nawet

w Bostonie nie ma ich zbyt wielu. Co innego w Nowym Jorku. wchodzę jednak punkt 8:30, bardziej dla za-pachu świeżo zmielonej kawy z cze-koladą niż dla możliwości kupienia czegokolwiek w białym kubku z pomarańczowo-różowym napisem.

This is not a love song

Za tym kubkiem zatęskni-łam, gdy musiałam iść na dziewię-ciogodzinny dzień uczelniany w Polsce. Było przed 9 i nawet „Plaza” była zamknięta. Przeklinałam, na czym świat stoi, żeby później modlić się do automatu z kawą, który – pomimo mojej czołobitności – wydał mi lurę. Świat dostaje kolejną porcję wiązanki słownej, gdy widzę pytania na „kolosie”. Z transu wysyłania przekleństw wyrywa mnie koleżanka. wyrywa dość brutalnie, bo i ramię przy tym tracę. – kindzior, kurwa, nic nie umiem! Co to było... przecież to było w książce. No nie pamiętam! – jej złość jest znacznie większa niż moja. Przynajmniej nie po-święciłam pół dnia na naukę. – Proszę nie rozmawiać, bo to i tak państwu nic nie pomoże, skoro się nie uczycie

Proszę nie rozmawiać, bo to i tak państwu nic nie pomoże, skoro się nie uczycie!

reportersko

SPO

łECZN

iE

20

– doktor śpiewnie recytuje dobrze wszystkim znaną formułkę. No, tu trzeba przyznać mu rację, ale cze-mu tak opryskliwie? Po narysowaniu kwiatka i odpowiedzeniu na pytania na zasadzie mistrzostw najbardziej kreatywnej odpowiedzi, oddaję kartkę i spodziewam się medalu – co najmniej srebrnego.

Na korytarzu spotykam kole-żankę przeżywającą katusze na

myśl o tym, że musi napisać esej. własne myśli przelać na papier, dokładnie rzecz ujmując. No tak, niektórych to może przerastać. Co tu przelewać? Pocieszam ją, deklaruję pomoc i idę oddać książki do biblioteki.

wchodzę dyskretnie, bo prze-cież trzeba zbadać teren. Oj, nie ma mojej ukochanej bibliotekarki. trudno, książka potrzebna, trzeba się przygotować na zajęcia. uprzej-mie przedkładam wypisany rewers. Dostaję książkę. – legitymacja! – rzuca Cerber. kładę. Myślę sobie: “No, bądź odważna, przecież cię babsztyl nie rozstrzela”. – a mogę do domu? Jutro rano oddam. w kat-alogu widziałam, że są dwie pozy-cje... – pytam nieśmiało. – Nie! – ach, to subtelne warknięcie rozwaliłoby mury Jerycha.

Wracam do domu. Zmę-czona wsiadam do zatłoczonego autobusu i słyszę inteligentną rozmowę dwóch uczennic o Ada-mie Sienkiewiczu i o „Ferdydurke” napisanej przez Moliera.

tekst: Kinga Gruszecka

Page 21: Ofensywa nr 10

SPO

ŁECZ

NIE

Był grudzień, kilka ty-godni przed świętami. kaśka miała w mar-cu skończyć osiem-nastkę. Na razie co-

dziennie dojeżdżała PkS-em do ogólniaka, prawie 40 kilo-metrów. O tym, że jest w ciąży, zorientowała się w październiku.

Złe słowo i matematyka

Powiedziała tylko przyja-ciółce, mieszkającej w domu obok. Jej rodzice mieli się dowiedzieć w świę-ta. Przyjaciółka podzieliła się sekre-tem ze swoją przyjaciółką, ta z kolei ze swoją, a tamta z kolejną. I tak – po przejściu przez całą wieś – nowina dotarła do domu kaśki. Był krzyk, była złość, były łzy. Zostały słowa, które ciągle bolą – taki wstyd – szma-ta w rodzinie.

Podczas jednego z wykła-dów z filozofii Zuzka zaczęła liczyć. kiedy wykładowca wspominał coś o Platonie, Zuzia doszła do 24. Dwadzieścia cztery dni. Dwadzieścia cztery – tyle, ile godzin w dobie. Jak dwa razy dwanaście i cztery razy sześć. Dwadzieścia cztery dni temu powinna… Będę miała małego, roz-wrzeszczanego bachora – pomyślała

i trochę ją to rozśmieszyło. Nagle zaczęło ją mrowić gdzieś w środku. Potem zaczęło szumieć w uszach. twarz zrobiła się zimna i blada. Zabrakło jej powietrza. Do sie-bie doszła przed salą, gdzie wyprowadziły ją koleżanki.

Beata drugi raz zdała maturę. w maju rzuciła biblio-tekoznawstwo, gdzie próbowała przetrzymać rok. w najbliższym se-mestrze miała zacząć wymarzoną romanistykę i psychologię. Zawsze była ambitna. w sierpniu postanowiła poważnie pogadać ze swoim chło-pakiem. Oboje mieli problem – przy-najmniej tak myślała wtedy.– to nie moje… – rzucił Marek.– Jak nie twoje? – krzyknęła– Ja zawsze uważam. Nie wrobisz mnie, to twój problem – odwrócił się na pięcie i tyle go widziała. Na własny rachunek

Pierwsze noce po tym, jak rodzice wyrzucili ją z domu, kaśka spędziła u babci, dwie wsie dalej. Na początku myślała, że rodzicom przej-dzie. Zbliżają się przecież święta. Po-dzielą się opłatkiem i wszystko bę-dzie jak dawniej. – Całą wigilię przeryczałam – rzuca kaśka, zapalając papierosa. Dym spowija jej twarz osobliwą aurą. Nie pasuje do jej filigranowej figury i dzie-cięcej twarzy. – Znałam dobrze swo-jego ojca. wiedziałam, że jak mówi

„nie”, to znaczy „nie”, ale mimo to miałam nadzieję, że mi pomogą – opowiada roztrzęsiona. Była naj-młodsza, nadzieja rodziny. rodzice odkładali na mieszkanie dla niej.

– Córciu, na stare lata zabierzesz nas do siebie – zwykli mawiać. – Pójdziesz na dobre studia, na prawo, do mia-sta – ciągle marzyli. kaśka trafiła w końcu do in-ternatu. Matka przez babcię zaczęła przesyłać pieniądze. Ojcu dziecka nic nie mówiła – wakacje, ognisko, obo-je wypili. Pochodził z patologicznej rodziny; kiedyś jego pijany ojciec rzucił się na rodzinę z siekierą i od tej pory wracał na odwyk. Ojciec jej dziecka nie może mieć ledwo skończonej podstawówki. kaśka skon-centrowała się na nauce, za rok czekała ją matura, marzyło jej się stypendium na kolejny semestr. – Zaczęłam żyć chwilą, nie myślałam o tym, co będzie dalej – śmieje się, ponownie wydmuchując dym.

Zuzka pokazuje Majce, jak wiąże się buty. – Składasz na pół, tu trzymasz, potem przekładasz i ciąg-niesz… No dobrze, Maja – uśmie-cha się do małej. w kawalerce panuje miły nieporządek. wszędzie

Bękart

Taki wstyd – szmata w rodzinie

Niepokój. Potem dwie różowe kreski. – Gratuluję, jest pani w ciąży – i dopiero wtedy zaczynają się zmiany graniczące czasem z koszmarem.

Na biurku i na stole kartki z rysunkami mieszają się

z kserówkami z zajęć

reportersko

SPO

łEC

ZNiE

21

Page 22: Ofensywa nr 10

kolorowe zabawki i książki. Na biurku i na stole kartki z rysunkami mieszają się z kserówkami z zajęć. – Bałam się pójść do lekarza, bałam się zrobić test, bałam się z kim- kolwiek pogadać – rzuca Zuza, zbiera-jąc do plecaka malowanki. – wie-działam, że jak to powiem, to wtedy okaże się, że to prawda. Żeby uciec od rzeczywi-stości, zaczęła nałogowo obgryzać paznokcie. Chciała nie myśleć. Jak na złość w telewizji leciała rekla-ma pampersów albo program dla młodych mam. gazeta zaczęła się otwierać na jakichś soczkach. w auto-busie kilkulatki wnikliwie się jej przyglądały, a jeden nawet wybiegł za nią, krzycząc „Mamo!”. gdy próbowała się zdrzemnąć, śniły jej się wózki. alergia na dzieci dała się we znaki jej chłopakowi, arturowi:– Co ty, w ciąży jesteś? – rzucił żartem.– właściwie to chyba jestem.

Beata stwierdziła, że musi pozbyć się problemu. wpadka mogła jej popsuć wszystkie plany. teraz, kiedy udało jej się dostać na wymarzone kierunki, miała zająć się wychowywaniem dzieciaka? Prze-płakała wiele nocy, aż w końcu zaczęło brakować jej łez. Nie chciała z tego rezygnować. Zrobiła bilans zysków i strat – wyszło jej na minus. Pomyślała, że usunie. Na jakimś fo-rum przeczytała, że trzeba chodzić na długie sesje do solarium i brać gorące kąpiele, a problem sam zni-knie. Zaraz potem zadzwonił tele-fon. Jarek, od kilku dni były chłopak, „przemyślał sprawę, bardzo tęskni i przeprasza, pójdą razem na za-bieg, sprzedał motor, ma kasę”.

Oswoić potwora

artur zachował się tak, jak mężczyzna powinien się zachować. Jest starszy od Zuzki dwa lata, pra-cuje w jednym z centrów handlowych. – Myślę, że powinniśmy wziąć ślub – powiedział wtedy.

Zuza się nie zgo-dziła. – Zrobiło mi się przy-kro, że chce się ze mną ożenić tylko ze względu na ciążę – opowiada. rodzi-

ce zareagowali gorzej niż oni. – Przecież sobie nie poradzicie. Do-piero zaczęłaś studia. Dziecko zrujnuje twoją karierę – ciągle lamentowali. Dopiero kiedy artur poprosił o rękę Zuzy, zmienili nastawienie. Beata umówiła się ze swo-im chłopakiem na następny dzień. Mieli razem znaleźć gabinet. Matka

podsłuchała ich rozmowę. – Przytuliła mnie i powiedziała, że jakoś so-bie poradzimy – przypomina sobie tamte chwile. – Mama wychowywała mnie bez ojca – dodaje, wypijając dusz-kiem szklankę marchewkowego so-ku. Matka zaczęła jej opowiadać, jak sama była w podobnej sytuacji. Zrezygnowała z pracy, a trzy ostat-nie miesiące ciąży przeleżała. kiedy miała zdawać egzamin, musiała zos-tać w domu, bo Beatka miała go-rączkę. gdy wychodziła na ćwiczenia, małą zajmowały się jej koleżanki.

Szymon urodził się sześć tygodni po osiemnastce Kaśki. Był żółty, pomarszczony i ciągle krzyczał

reportersko

SPO

łECZN

iE

22

fot: Ienasequence

Page 23: Ofensywa nr 10

SPO

ŁECZ

NIEMałej nie jest obojętne,

kto ją karmi, kąpie i usypia

Szymon urodził się sześć tygodni po osiemnastce kaśki. Był żółty, pomarszczony i ciągle krzy-czał. Nie chciał ssać. Pierwsze ty-godnie kasia nazywa „paranoją”. Pomagały jej siostry w ośrodku dla samotnych matek. Chłopiec nie chciał spać w nocy i nie lubił kąpieli. – On beczał i ja też płakałam – do-rzuca. Docierało do niej, że opieka nad dzieckiem nie polega na uśmiechaniu się do niego i przy-tulaniu. – Nienawidziłam go prawie, chciałam iść z koleżankami na dyskotekę, a musiałam siedzieć z ryczącym dzieciakiem, które-mu ciągle trzeba było zmieniać pieluchy.

Miesiąc przed rozpoczę-ciem sesji Zuzka skończyła zaliczać wszystkie egzaminy. – Całe szczęś-cie, bo dzień po ostatnim byłam już matką – dorzuca wciskając na głowę Majki czapkę. Mała wierci się i ciągle zdejmuje ją głowy. Szczęśliwi dziadkowie przy-jechali aż z Jasła, żeby pomóc młodej matce. Dla Zuzki zajmowanie się dzieckiem to była czysta abstrakcja. Babcie wyrywały sobie Majkę z rąk, żeby ją wykąpać. Dziadkowie chcieli ją karmić butelką (Zuzka nie miała po-karmu). Czasami sama Zuza przyła-pywała się na tym, że jest zazdrosna o córkę, która skupiała na sobie uwagę wszystkich. Sielanka trwała jednak tylko do czasu powrotu Zuzanny na studia.

Macierzyństwo? Beata ubiera się w luźne ciu-chy. Mimo to wygląda, jakby włożyła piłkę pod bluzkę. Nim zacznie się drugi semestr, zostanie mamą. Co będzie dalej – tego jeszcze nie wie. Na razie denerwuje ją, że czasem ma ochotę na truskawki ze śledziami. Ma dosyć łykania witaminek i ob-szerniejszych ciążowych rzeczy. wku-rza ją, kiedy nagle zaczyna ją boleć brzuch, bo coś zaczyna się w nim

wiercić. Najbardziej złości się, kiedy wszyscy zaczynają pytać, czy mogą dotknąć jej brzucha. Irytują ją bab-cie w autobusach, które sterczą jej nad głową, kiedy siedzi na upatrzo-nym przez nich miejscu. – Dzisiaj najbardziej chciałabym się upić, do nieprzytomności – opowiada, zapijając odżywkę wodą.

Mimo obaw rodziców, kaśka spełniła ich marzenia z dzieckiem na ręku. Dostała się na prawo i skończyła je, kursując między uczelnią, pracą i żłobkiem, a potem przedszkolem Szymka. Od kilku lat pracuje w jednej z kancelarii prawnych, jednocześnie ucząc w szkole nauki jazdy.

Beata ubiera się w luźne ciuchy.

Mimo to wygląda, jakby włożyła piłkę

pod bluzkę

Jej ojciec zmarł, kiedy Szy-mon miał siedem lat. Nigdy go nie widział, nigdy też nie wybaczył córce. Matkę kaśka po raz pierwszy zobaczyła na pogrzebie. Śmierć ojca zbliżyła je do siebie. każde święta od trzech lat spędzają razem. – Szymon nie zna swojego ojca, ale wie, że gdzieś jest – kaśka dodaje, zamykając drzwi. Ojciec chłopca skończył podobnie jak jego ojciec – całe dnie spędza pod sklepem, z puszką piwa w ręku. – Szymek nie zasługuje na ojca, którego będzie się wstydził – kwituje.

– Prawdziwe macierzyń-stwo zaczęło się, kiedy zostałam sama z Majką – Zuza zapina kurtkę córki i wciska jej do ręki plecaczek – owcę. Dziewczyna ze zdziwieniem zauwa-żyła, że dla małej nie jest obojętne, kto ją karmi, kąpie i usypia. rodzice chcieli zostawić Majkę na wsi i zaj-mować się nią, żeby Zuza mogła spo-kojnie studiować. wtedy zareagował artur, który przypomniał im, że to ich dziecko i oni się nim zajmą. Na zmianę pełnili dyżury przy Majce. Zuza karmiła Maję, przykrywając ją notatkami, i usypiała, przewracając kartki kolejnych książek. Po kolejnym roku Majka zaczęła chodzić do pry-watnego żłobka, za który płacili rodzice Zuzki. teraz Maja z dumą chodzi do przedszkola.

tekst: Agata Renata Chwedoruk

reportersko

SPO

łEC

ZNiE

23

Page 24: Ofensywa nr 10

Jest wietrzne marcowe popo-łudnie. wiatr ma zapach re-wolucji i sabotażu. Jest w nim coś groźnego i nieprzejedna-nego. ten wiatr niesie za sobą

przytłaczającą ciszę. Powietrze ma groźny odcień. kontury Ha-wany stają się wyraźne, niemalże drapieżne. Podmuchy zapierają dech w piersiach zgromadzone-mu tłumowi. Ciężko oddychać. Łopoczą liście palmowców. I rewolu-cyjne flagi, „samotne gwiazdy”.

Pogrzebowa fotografia

kobiety płaczą. Mężczyz-nom nie wypada – to twardziele, typowi maczo. kilku z nich ma opat-runki, szramy na twarzach. to pamiąt-ki po wczorajszych wydarzeniach. Jak głosi oficjalny komunikat kubań-skiego rządu, CIa zatopiła belgijski statek przewożący broń i amunicję. Dwie eksplozje i na dno oceanu poszła blisko setka żołnierzy. kolej-

nych dwustu zostało rannych. ale to środek zimnej wojny, lata sześćdziesiąte, straty w ludziach są nieistotne.

Nagle tłum zaczyna się poruszać. Na hawańskim cmenta-rzu kolumba pojawia się kilku dygni-tarzy. Jeden z nich, krzepki brodacz,

wstępuje na platformę i zaczyna prze-mawiać do zgromadzonych na pogrze-bie. Mówi o konieczności dalszej walki o rewolucję; o tym, żeby się nie poddawać, mimo ryzyka takich tragedii, jak zamach na statek la Coubre. Pada zdanie, które od tej pory będzie musiał znać na pamięć każdy kubańczyk: „Ojczyzna albo śmierć!”. Brodacz w charakterysty-cznym ciemnozielonym mundurze

najwyraźniej nie zamierza szybko kończyć swojego wystąpienia. Mówi i mówi, a końca nie widać. Jego oso-bisty fotograf, Alberto Korda, zrobił mu już chyba zdjęcia ze wszystkich możliwych stron. Zaczy-na się nudzić.

w pewnym momencie na przód grupki partyjnych przywód-ców wysuwa się mężczyzna w bere-cie z gwiazdą. to Ernesto Guevara. Jest zły i smutny. Na jego twarzy widać zmęczenie. Z zawodu jest le-karzem, wczoraj przez kilka godzin udzielał pomocy rannym w wybu-chu. Podmuchy morskiej bryzy roz-wiewają jego gęste włosy. Nieobec-nym wzrokiem patrzy przed siebie. Korda dostrzega w jego oczach wielką charyzmę. wie, że ma tylko kilka sekund na uchwycenie tego widoku swoim aparatem. Za chwilę mężczyzna wróci na swoje miejsce w szeregu dygnitarzy. Szybko na-ciska na spust leicii. Potem jeszcze

Kat, który zabił tysiące ludzi w imię pokoju i równości. Twardy rugbista z cygarem w zębach i astmatyczny wrażliwiec. Krwawy rewolucjonista o gołębim sercu. ikona popkultury. Kubańskie połączenie Marilyn Monroe i Elvisa Presleya. Gwiazdor targowych t-shirtów.

Mężczyzna w berecie z gwiazdą to Ernesto Guevara

Chrystuskubańskiejrewolucji

reportersko

SPO

łECZN

iE

24

Page 25: Ofensywa nr 10

SPO

ŁECZ

NIE

raz. Czasu wystarcza mu tylko na dwa ujęcia. Jedno z nich kilkadziesiąt lat później zostanie uznane za najlepszy portret wszechczasów.

Che się na mnie gapi

Jestem w gdańsku. tuż przy Żurawiu, nad brzegiem Motławy. Przełom wieków. wkoło pełno tury-stów. a jak to w Polsce, gdzie turyści,

tam i stragany z pamiątkami. Standardowo, są Żurawie-figurki, Żurawie-pocztówki, Żurawie-otwie-racze do piwa. wszystko prosto z Chin. wśród tego chłamu moją uwagę przykuwa czyjś wbijający się we mnie wzrok. tym świdrującym spojrzeniem gapi się na mnie nie kto inny, jak Ernesto Che Guevara. Z t-shirta. Ze zwykłego, czarnego, bawełnianego t-shirta. też pewnie „made in China”.

Będąc w ciężkim szoku, że kubański rewolucjonista awansował do roli pamiątki z gdańska, zaczy-nam sprawdzać, czy to na pewno on. Może to jakiś lokalny bohater, o którym nie mam pojęcia? Bo kto w demokratycznej Polsce chciałby kupować koszulkę z wizerunkiem

komunistycznego przywódcy? ale wszystko się zgadza, wypisz wy-maluj trzydziestoletni Ernesto. ten sam beret, te same włosy i ten sam wzrok. wzrok człowieka, który patrzy na setkę trupów. Już zamie-rzam zapytać sprzedawcę, co – do motylej nóżki - latynoamerykański partyzant ma wspólnego z polskim wybrzeżem, gdy drogę zastępują mi dwie dziewczyny.

– Obczaj, jaki przystojniak! ten na t-shircie. Jaki ma romantyczny wzrok – zachwyca się blondyna.– tylko na co mu ten śmieszny be-ret? ty, wiesz, kto to jest? to jakiś piosenkarz?– No co ty, głupia! Przecież to jest znany aktor. Z Meksyku chyba – odpowiada brunetka. – Fajny. kupujemy? Będzie lans.

kupują. trzydzieści złotych trafia do kieszeni sprzedawcy, a dziew-czyny mogą się „lansować” nową koszulką z fajnym nadrukiem. tyl-ko że tym nadrukiem jest podobi-zna faceta, który latał po ameryce z karabinem i zabijał wrogów czer-wonej rewolucji. Dociera do mnie, że Che przestał być symbolem kubańskiego przewrotu z pięć-dziesiątego szóstego roku. Ba, nie jest już nawet znakiem rewolucji czy szeroko pojętej walki o idee. Stał się pustą ikoną popkultury.

Ostre promienie słońca wpadają przez okno. Minęło połu-dnie. w ciasnym pomieszczeniu panuje zaduch. Można dostać klau-strofobii. Przytłaczające wrażenia potęgują widoczne w oddali przed-górza boliwijskich andów. kiedyś

była tu sala lekcyjna, a teraz nie ma prawie żadnych mebli. tylko jedna ławka, na której siedzi Che. Mało w nim dawnego Che

sprzed siedmiu lat, który z rewolu-cyjnym błyskiem w oku patrzył w świetlaną przyszłość. Ma poplą-tane włosy, długą brodę

Madonna wystylizowana na El Comandante

Kto w demo-kratycznej Polsce chciałby kupowaćkoszulkę z wizerunkiem komunistycznego przywódcy?

Pan przyszedł mnie zabić?

Page 26: Ofensywa nr 10

i wąsy. Jest ranny w lewą nogę. Stracił dużo sił we wczorajszej walce z rzą-dowymi wojskami. gue-rrilleros stawiali im opór przez blisko trzy godzi-ny. Nie udało się, zosta-li pojmani i uwięzieni w budynku dawnej szkoły. wiedzą, że cze-kać może ich tyl-ko jedno. Śmierć. wyrok zatwierdzo-ny przez CIa.

Nagle sły-chać skrzypienie. Drzwi do pokoju otwierają się nie-pewnie, ze stra-chem. Do środ-ka wchodzi zgarbio-ny młody człowiek ze strzelbą w ręku. to sierżant Mario Terán. Patrzy w podłogę. Najwyraźniej boi się, że Guevera mógłby na niego spojrzeć dawnym wzrokiem. Czas się wlecze. w końcu ośmiela się, podnosi głowę. Oczyma szybko szuka miejsca pod szyją, tam kazali mu strzelać.

– Pan przyszedł mnie zabić? – pyta argentyńczyk. Sierżant milczy. Co można odpowiedzieć na takie py-tanie? Spuszcza głowę w dół. wie, że powinien strzelać. Nie może się odważyć. widzi Guevarę, który jest silny, niewiarygodnie silny. Jego oczy błyszczą. Terán myśli, że jednym szybkim ruchem skazany mógłby mu zabrać broń.

– ustaw się pewnie – mówi Che. – I wyceluj dobrze. Za chwilę za-bijesz człowieka!

Terán nie może już czekać. teraz albo nigdy, myśli. Daje krok do tyłu, w stronę drzwi. Podnosi strzelbę na wysokość klatki piersiowej. Opiera kolbę na obojczyku. Ręce mu się trzęsą. Mierzy. Za-myka oczy. Pociąga za spust. Słychać głuchy huk i Ernesto Che Guevara upada na podłogę. Nie żyje.

Che była kobietą?

2003 rok. Jestem w lubli-nie. Spaceruję po głównych, dobrze mi znanych ulicach. Pada deszcz. Mało powiedziane: leje. Ładna mi wiosna, myślę i szukam jakiegoś schronienia. Mam zwyczaj wchodze-nia w podobnych wypadkach do pierwszego lepszego sklepu i prze-czekiwania tam ulewy. Zwyczaj dosyć ryzykowany, bo w ten sposób można przypadkowo stać się stałym bywalcem sex shopów. tym razem jednak udaje się trafić w mniej kontrowersyjne

miejsce. Sklep muzyczny, więc nie jest źle. rozglądam się po półce z nowościami i wydaje mi się, że mam déjà vu. Znów patrzy na mnie Che. tym razem z okładki płyty. Ma zało-żony swój beret, swój mundur, wzrok też jakby jego. Czyżby Che-niebo-szczyk nagrał płytę? Zainteresowa-na podchodzę bliżej. ten Che ma wydatne i pełne usta. I rzęsy aż do nieba. Całkiem niezła z niego laska.

– O, widzę, że ogląda pani najnowszą płytę Madonny – zagaduje sprzeda-wca. – Naprawdę polecam, „ameri-

reportersko

SPO

łECZN

iE

26

Page 27: Ofensywa nr 10

SPO

ŁECZ

NIE

can life” to kawał dobrej muzy. tak rozwiązuje się zagadka zdjęcia z okładki. Postać na nim to nie Guevara, tylko Madonna wysty-lizowana na El Comandante. Skan-dalistka szokuje i tym razem. w wy-wiadach tłumaczy, że podziwia Che za buntowniczy charakter. Nie ma w tym nic z popierania jego lewico-wych poglądów.

Przykłady użycia wizerun-ku Che, niezwiązane z propagowa-niem komunizmu, można by mnożyć. w trakcie swojej medialnej kariery był on już twarzą znanego produ-centa wódki, reklamował polską sieć komórkową, wystąpił w skeczu

Monty Pythona i zagrał w kilku-nastu filmach. a wszystko to po części nielegalnie. w Polsce istnieje przecież zakaz rozpowszechniania symboli totalitarnych. Guevara, jako jeden z przywódców komunisty-

cznej rewolty, bezsprzecznie kwali-fikuje się do tej kategorii. Przepis ten pozostaje jednak martwą literą. gdyby tak nie było, każdy posiadacz płyty Madonny trafiłby na dwa lata do więzienia. Che, jako ikona, ma dualistyczną naturę: to syno-nim komunizmu, ale też pozba-wiony ideologii bohater kultury masowej.

Patron pizzerii

Podróż na kubę od dawna jest moim marzeniem. Póki co zado-walam się oglądaniem zdjęć zrobio-nych na wyspie. w Internecie jest ich pełno. Zaskakuje ilość zdjęć z Che Guevarą w roli głównej. Odnoszę wrażenie, że buntownik z argentyny na kubie jest Chrystusem. widzę

Ernesto Guevara, bardziej znany pod pseudonimem Che (argentyńskie słowo

nadużywane przez niego i ozna-czające tyle, co nasz „ziom”), to urodzony w 1928 roku argentyński lekarz; jedna z głównych postaci rewolucji kubańskiej; organizator partyzantki w Kongu i Tanzanii; zamordowany w Boliwii. Już po ilości

Ci, którzy żyją długo i nie umierają tragicz-nie, nie stają się legen-dami

Był twarzą znanego producenta wódki, reklamował polską sieć komórkową, wystąpił w skeczu Monty Pythona i zagrał w kilkunastu filmach

Che na muralach, Che na wielkich billboardach; zastanawiam się: gdy kubańczycy otwierają lodów-ki, to Che też z nich wyskakuje? Najbardziej szokuje zdjęcie pizzerii, która swój Pr oparła na wizerunku Che w logo. ludzie jedzą pizzę, patrząc na twarz faceta, który rozkoszował się myślą, że koledzy dogorywają w obozach koncentra-cyjnych. Smacznego! Skojarzenia myślowe autora projektu musiały być mocno pokręcone. I myślę: jak to się stało, że człowiek, który własnymi rękami uśmiercał wrogów rewolucji, jest traktowany jak bóg?

Guevara byłby dziś dru-gim Fidelem Castro, ale dał się zabić za młodu. Ci, którzy żyją długo i nie umierają tragicznie, nie stają się legendami. On miał wszystkie cechy pozwalające uczynić z niego obiekt kultu. Był romantykiem, poświęcił życie dla walki o ideę. Inna sprawa, że jego ideą była utopijna guerrilla – mit, który wraz z Fidelem wykreował i później w niego uwierzył.

tekst: Katarzyna Pawłowska

krajów, w których zagościł, można stwierdzić: niespokojna dusza.

Historia zapamiętała go jako bo-jownika o wolność i sprawiedliwość, ale nie zapomniała też o dosyć bru-talnych metodach: masowych egze-kucjach i politycznym terrorze. Oprócz rewolucyjnych zamiłowań przejawiał też pociąg do podróżo-

SPO

łEC

ZNiE

27

wania, literatury i rugby.

Obecnie w Ameryce Łacińskiej trak-towany jest jako mityczny wyzwo-liciel, w Europie zamieniono go w iko-nę konsumpcjonizmu, z którym - o ironio - walczył przez całe życie. Bohater popularnych filmów, mu-sicali, pan z t-shirtów, czapeczek i tym podobnych gadżetów.

Page 28: Ofensywa nr 10

Łosice. Mieścina położona w województwie mazo-wieckim, około 120 kilo-metrów na wschód od warszawy, 35 kilometrów

na północ od Białej Podlaskiej oraz 60 kilometrów od przejścia granicz-nego w terespolu i kukurykach… rówieśniczka dzisiejszej stolicy, choć wyposażona przez Matkę-Ojczyznę w o wiele skromniejszą wyprawkę ślubną. wniosła w swoim wianie neogotycki kościół św. Zygmunta z początku XX wieku, barokową figurkę przydrożną z XVIII w. oraz

kościółek św. Stanisława z XIX w. wniosłaby o wiele więcej, ale Nie-miec, choć pragnął słowiańskiej wan-dy, zdecydowanie nie życzył sobie związków z ortodoksyjną Salomeą, zburzył więc jej synagogę, a mace-wami z kirkutu wybrukował sobie siedzibę gestapo.

Na to wszystko patrzyły ka-mienice. wielkie, piękne budowle, istne róże wśród innych budynków. Patrzyły pięknymi podwójnymi okien-nicami ze szprosami, patrzyły i słu-chały; wszak ściany mają uszy, a cóż dopiero takie ściany…gdybynie czerwień cegieł, nierzadko zaru-

mieniłyby się, słysząc obelżywe sło-wa, które szeptano w ich obecności. kamienice zadbane, pachnące zapa-chem gotowanych potraw, codziennych rozmów, kamienice wybrzuszone od szczebiotu dzieci. Pełne płaczu i śmiechu, kamienice zakurzone i ste-rylnie czyste.

Opowieść o łosickiej Radzie Żydów

większość kamienic, które dzisiaj kamiennymi ciałami szczelnie otulają łosicki rynek, w przeszłości

należała do Żydów. Przed wojną miaste-czko dość licznie za-mieszkiwali przodko-wie Salomei. Stano-wili około 60% jego mieszkańców. Posia-

dali swoją bożnicę i cmentarz. Bożnica żydowska, zwana Synagogą lub Domem Zgromadzenia, była najważniejszą instytucją, która inte-growała lokalną społeczność gminy żydowskiej na ulicy Międzyrzeckiej. unosił się w niej szept modlitwy i za-pach odprawianych obrzędów. Echo niosło przyspieszone bicie serc mło-dych adeptów, wkraczających w doros-ły świat. tutaj odbywały się po-siedzenia starszyzny gminnej, tutaj Moszek dowiedział się, że może poślubić Esterę.

Na placu synagogi wznosił się obszerny, drewniany, parterowy

dom, pobudowany na planie wydłu-żonego prostokąta – Cheder, żydow-ska szkoła o charakterze religij-nym. Pobieranie w nim nauki było odpłatne, dlatego dzieci z uboż-szych rodzin żydowskich uczęszcza- ły do szkoły prowadzonej przez gminę, która mieściła się przy bożnicy. Były i dzieci, które chodzi- ły do szkół powszechnych w Łosicach. wśród grona pedagogicznego można było spotkać nauczycieli pochodzenia żydowskiego.

Chodziliśmy do szkoły razem – wspomina ciocia – Żydzi i Polacy. I razem siedzieliśmy w ławkach. No a co, oni gryzą? Nie gryzą. Chociaż przypomniała mi się taka historia. Chodził z nami taki Icek, Icek mu było na imię, dobrze pamiętam. Otóż ten Icek nie mył się często. I pewnego dnia pani napisała list do matki Icka, żeby syna umyła. Pamiętam, zaaferowana pani Ry-zenberg przybiegła do szkoły i po-wiedziała, cha, cha, powiedziała, że Icek nie fiołek, proszę go uczyć, a nie wąchać!

Nie to, żeby Żydzi się od nas różnili. Chłopcy, owszem, mieli te pejsy, takie kręcone, długie, ale ogoleni, jak nasze chłopce. Brody mieli tylko ci starsi. Ubrani tak samo. A dziew-czyny to już w ogóle się niczym nie różniły. Takie jak nasze. Tylko ubie-rali się tak, by zakryć ciało. I w ciem-nych kolorach raczej.

Tutaj odbywały się posiedzenia starszyzny gminnej, tutaj Moszek dowiedział się, że może poślubić Esterę

Czulent po łosicku

reportersko

SPO

łECZN

iE

28

Page 29: Ofensywa nr 10

SPO

ŁECZ

NIE

Wielokulturowy kociołek

Za łosicką synagogą stała murowana łaźnia miejska, dzierża-wiona przez kahał [w języku heb-rajskim: kehilla – wywodzące się z języka jidysz słowo określające gminę żydowską lub zarząd gminy żydowskiej – przyp. red.]. Była ona nader chętnie odwiedzana przez Żydów, zwłaszcza w dzień poprze-dzający szabas. Owo żydowskie święto zaczynało się już w piątek wieczorem i trwało aż do końca sobo-ty. Żydzi nie mogli wówczas wykony-wać żadnej pracy, ani oddalać się od domu na więcej niż tysiąc kroków.

Aby nie zgłodnieć – wtrąca ciocia – bo wiadomo, człowiek głodny to człowiek zły, Żydzi zawczasu przygo-towywali sobie posiłki. Ale nie podgrzewali ich sami, o nie. Oni naj-mowali do tego ubogie, chrześci-jańskie dziewczyny. One, pamiętam, rozpalały ogień. Nie mogli też sami gasić światła. Opowiadał stryj, że przechodził kiedyś ulicą, a woła go stary Jankiel: „Zagaś światło, Ste-fan, zagaś. Bo mnie nie można”. To zagasił, a co miał zrobić?

Dlaczego Żydzi sami tego nie robili? Religia im nie pozwalała. Oni mieli srogiego, wymagającego Boga. Pa-miętam, w sobotę to nawet ich dzieci nie przychodziły do szkoły. Śmiesznie, bo my w niedzielę mie-liśmy dzień poświęcony, a Żydówki przybiegały od nas przepisywać lekcje. No, ale szabasu trzeba im było przestrzegać. Jak ktoś nie przestrzegał, zaraz go palcem po-kazywali.

Pamiętam jeszcze takie inne ichnie święto, Święto Szałasów. Tak zwane kuczki. Było to tak na jesieni. Żydzi robili takie szałasy na swoich pod-wórkach, mówili: na pamiątkę ucie-czki z egipskiej niewoli.

Czulent po łosicku

Żydzi mieli swoją własną kuchnię. koszerną. Formuła koszer-ności, tak ściśle przestrzegana przez Żydów, to wymóg mający źródło w przepisach religijnych. Przodkowie Salomei musieli przestrzegać zasad

przygotowania jadła w sposób ry-tualnie czysty, zgodny z żydowską tradycją.

Oni mogli zabić zwierzę tylko jeden raz – opowiada ciocia – Mieli swo-ich specjalnych rzeźników, swoje własne rzeźnie. Zwierzęciu można było zadać tylko jeden cios. Jeśli nie wyzionęło ducha, mięso było skażone i dostawało się gojom. A Żydzi musieli obejść się smakiem. Bied-niejsi mieli problem z przestrzeganiem zasad religijnych. Byłam kiedyś u kole-żanki, jej mama wyparzała naczynia wrzątkiem. Oparzony zły duch nie mógł już zaszkodzić.

Specyficzna kuchnia żydow-ska zespala w swoim niepowtarzal-nym menu nawyki kulinarne z wielu miejsc, w których przez stulecia mieszkali Żydzi. gołąbki, tak chętnie serwowane przez polskie matki i bab-cie, pod egzotycznie brzmiącą nazwą holiszkes, są tradycyjnym daniem żydowskim.

Do przysmaków tej kuchni, zapamiętanych przez mieszkańców miasteczka, należała zupa z kulka-mi macy, której zapach unosił się niegdyś na łosickim rynku. Ów bardzo delikatny rosół z kur-czaka, marchwi i selera naciowego pomagał łosickiej ludności walczyć z przeziębieniem. gotowano i cymes – słodki, pomarańczowy gulasz z pomi-dorów, marchwi i śliwek. Symbo-lizował on nadzieję na słodszy nowy rok. wiele starych kamienic, otaczających łosicki rynek, zamiesz-kiwanych niegdyś przez Żydów, nosi ślady dawniejszych właścicieli. Na klatce schodowej ciocinej ka-mienicy (odkupionej po wojnie od Żydów) znajduje się dość duży otwór, przykryty podnoszoną klapą. Podob-ny otwór z klapą znajdował się na dachu. w Święto kuczek owe klapy były otwierane i Żydzi dosłownie pod gołym niebem siadali przy suto zastawionym stole i oczekiwali na błogosławiony deszcz.

Pamiętam, jak wyglądałam przez to okno, jakeśmy się tu tylko wprowadzili… – zamyśla się ciocia – Kamienicę kupił mój mąż do spółki

z teściem. Taniej, bo to było po wojnie; niby już spokój, a ludziom Żydzi przeszkadzali. Nie chcieliśmy ich mieć za sąsiadów. Łosice, niegdyś żydowskie miasteczko, pozbywało się swoich mieszkańców. Jedni sami wyjeżdżali, inni byli prześladowani, zmuszani do opuszczenia miasta. No i kupiliśmy tę kamienicę od jed-nego. Pamiętam, bogaty był to czło-wiek. Kupiec. Przychodził do nas czasem, handlował. Bo oni wszyscy handlowali. Nie było tak, żeby się Żyd wziął do uczciwej pracy fizycz-nej, nie…

Kochajmy się jak bracia

większość sklepów w Ło-sicach miała żydowskich właścicieli. Dwanaście sklepów galanteryjnych, w których ubierały się najwytwor-niejsze łosickie damy, pięć herba-ciarni, gdzie parzono najprzedniej-szą herbatę, sklepy spożywcze i z arty- kułami kolonialnymi, na które mo-gli sobie pozwolić tylko najbogatsi mieszkańcy miasteczka. Oprócz tego zakłady szewskie i fryzjerskie, pie-karnie, handlarze skór i zboża.

Najwięcej było sklepów ze śledziami – przypomina sobie ciocia – Tak, ze śledziami. Były to takie małe sklepiki, ciasno, beczka z rybami na środku sklepu, lada i wagi. I zawsze kolejka.

Jak byłam mała, sklep rybny jeszcze stał. Mieścił się w podupadającej już kamienicy, przeznaczonej do rozbiórki. Później kamienicę odremontowano, w ra-mach renowacji oblepiono obrzy-dliwą farbą. Dzisiaj mieści się tam sklep z butami. ale wtedy nad wejściem wisiał wielki szyld, głoszący wszem i wobec: ryby. Już kilka metrów przed sklepem śmierdziało intensywnie rybim ciel-skiem. w środku stały drewniane beczki, z których pani sprzedawczyni wyciągała dorodne karpie i węgorze. Z otwartego pojemnika, niczym ze studni, spoglądały błagalnie rybie oczy. Matowe klejnociki, cała becz-ka cekinów, ze zrezygnowaniem wtapiających w klientów proszący rybi wzrok. te drewniane beczki prześladowały mnie przez lata.

reportersko

SPO

łEC

ZNiE

29

Page 30: Ofensywa nr 10

w rękę. A panienki zawsze piszczały, bo Żyd tym gwoździem, co go miał w nosie, kłuł panienki po ręku.

… liczmy się, jak Żydzi

losy ludzkie, nawet w tak małym miasteczku, toczą się od jednego kryzysu do drugiego. gdy nadszedł sędziwy kryzys gospodar-czy, postawy mieszkańców Łosic uległy zmianie. ta stara jak świat kość niezgody zburzyła dotychcza-sowe zasady tolerancji i spokojnego współistnienia obu narodowości, polskiej i żydowskiej. Zaostrzyła się konkurencja handlowa, a na ulicach Łosic pojawiły się antyżydowskie hasła i wezwania do bojkotu towarów oraz sklepów żydowskich.

To było tak: „Dajesz grosz Żydowi – dajesz broń wrogowi!” albo „Dasz złotówkę w sklepie Żyda – Żyd ją na komunizm wyda!”.

Filosemici pilnie poszukiwani

Pod koniec 1940 roku w mia-steczku wyznaczono granice getta. Zamknięto w nim ponad 4 tysiące łosickich Żydów, bez prawa opuszcza-nia wyznaczonego im terenu. lud-ność żydowską zmuszono do przecho-dzenia na drugą stronę chodnika i ustępowania miejsca Niem-com. kilka dni późnej mogli już

przechodzić przez ulicę tylko w jednym, wyznaczonym miej-scu. wprowadzono godzinę poli-cyjną, od 20 wieczorem do 5 rano. Zimą mieszkańcy getta zostali po-zbawieni futer. wiosną zabroniono im korzystać z poczty. Na początku lata 1940 roku zabroniono im posia-dania sklepów i młynów.

w pierwszych latach wojny wielu zamożnych Żydów przepisy-wało swój majątek na Polaków, których uważali za godnych zau-fania. Naiwnie wierzyli, że ci ludzie przypilnują ich rzeczy do czasu, aż skończy się wojna. Niektórzy spad-kobiercy z getta kontaktowali się po wojnie z owymi depozytariuszami, prosząc o zwrot majątku. Najczęściej

Później otworzono tam lo-dziarnię. Drewniane beczki wymie-niono na blaszane bańki, z jednym tylko smakiem lodów – śmietan-kowym. te lody zawsze śmierdziały rybą. Niedziela śmierdziała rybą.

Żydzi handel mieli we krwi. Klien-ta taki Żyd ze sklepu z pustymi rękami nie wypuścił. Tak swój to-war zachwalał, tak kusił ceną, że aż zachęcił do kupna. Czasem i bez zysku sprzedał, byle tylko sprzedać, utrzymać przy swoim sklepie. Kiedy jednak takie zabiegi nie skutkowały, a kupujący chciał odejść do innego sklepu, Żyd pytał: „A czy u mnie czegoś nie ma? A czy u mnie gorsze? Pan poczeka, pan nie wychodzi, ja cenę opuszczę”. To zawsze skut-kowało. Mój papa przynosił czasem wiertła, młotki, zeszyty. Mama się denerwowała, na co to nam, czy my innych potrzeb nie mamy. Tak Żydzi handlowali!

Zanim kryzys zacisnął swoje łapska na szyi mieściny, życie toczyło się swoim torem.

Polacy mieszkali obok Żydów, a ich wspólna egzystencja, niczym naj-kunsztowniejsza artystka, ubrała miasteczko w różnobarwne szaty. Z dwóch kultur zrodził się niepowta-rzalny łosicki aromat, który przenikał grube ściany kamienic, wpełzał do sklepów, osiadał przy chodnikach.

Żydzi nigdy nie chodzili kolędować – wspomina ciocia – Ale nasi prze-bierali się za Żyda. W każdej kolę-dującej grupce był ktoś przebrany za Żyda.

Taki Żyd, ubrany na czarno, miał przymocowany do nosa gwóźdź. I gdy już kolędnicy przestali kolę-dować, kiedy prosili o zapłatę, Żyd podchodził do panienek i całował je

nieuczciwi „kustosze” odsyłali Żydów z kwitkiem, utrzymując, że rodzice odebrali już powierzone dobra lub ich nigdy nie przechowywali. Niektórzy straszyli, że wezwą żandarmów. a Żyd wówczas, po wojnie, wyjęty był spod prawa…

Czasami tak sobie stoję w oknie tej naszej kamienicy i patrzę… – wspo-mina ciocia – I wydaje mi się, że widzę. Widzę ten dół, wielki dół, wypełniony żądnymi krwi psami. I widzę SS-manów, którzy wymyślili sobie okropną zabawę. Oni do tego dołu prowadzili Żydów i ka-zali im skakać! Starym, brodatym mężczyznom. Któremu nie udało się przeskoczyć dołu, a był szeroki, ten dół, to wpadał do niego. A tam już psy potrafiły go godnie przywitać. Później nie było już co zbierać. Ścierwo w dole…

Choć skrajnie ciężkie wa-runki życiowe mieszkańców łosic-kiego getta hamowały odruchy współczucia i międzyludzkiej soli-darności, uwięzionym w pajęczynie getta pomagali łosiczanie, ryzy-kując tym samym życie. Pomoc była potrzebna, gdyż Żydów pozba-wiono wszelkich praw. upadlano ich zgodnie z nazistowską ideologią, uważając za gatunek niższego rzędu, określany mianem „podludzi”.

W Łosicach był w tym czasie żandarm Preiss, nazywaliśmy go „Majste-rek”. Potrafił on, tylko dla własnego widzimisię, zabić Żyda na środku ulicy. Pamiętam, wychodziłam ze sklepu spożywczego. Majsterek wy-szedł z restauracji i zobaczył po przeciwnej stronie rynku Żyda – dobrze zbudowanego, ubrane-go. Podniósł karabin, wycelował i strzelił. Żyd się przewrócił, ale po chwili zaczął się podnosić. Żandarm wycelował jeszcze raz. Zabił.

Pustka

likwidacja łosickiego getta rozpoczęła się w sierpniu 1942 roku. Na początku wymordowano wszy-stkich Żydów, przebywających wów-czas w szpitalu. Później spędzono

O żydowskich skarbach, poukrywanych w domach, na ulicach, w okolicznych lasach krążą żywe do dziś legendy

reportersko

SPO

łECZN

iE

30

Page 31: Ofensywa nr 10

SPO

ŁECZ

NIEich, niczym bydło, na rynek i po kilku-

godzinnym oczekiwaniu w skwarze sierpniowego słońca, bez prawa do wody, o trzeciej po południu mężczyzn popędzono pieszo, a ko-biety i dzieci na konnych furmankach wywieziono w kierunku Siedlec. Stamtąd skierowano ich do obozu zagłady w treblince.

w treblince, dawnym obo-zie karnym, w którym mordowano Żydów, dzisiaj mieści się muzeum. Na terenie byłego obozu znajduje się polana upstrzona mnóstwem większych i mniejszych skalnych bloków. Olbrzymi kamień z napisem łOSiCE widać już z daleka…

Ojciec opowiadał, że Rynek przed-stawiał wtedy pobojowisko – ciocia ukradkiem ociera łzę toczącą się po policzku – Pośród żydowskich trupów, które pozostały na placu, leżały modlitewniki, tłumoki z odzie-żą i bielizną, z porozpruwanych po-duszek niby śnieg fruwało pierze, a niesamowita ilość czarno-brunat-nych pcheł skakała swobodnie po Rynku. Wszystko było rozgrabione, wszystkie walizki pootwierane, jakby ktoś z niecierpliwością wypa-kowywał swoje rzeczy; wszędzie walały się kawałki potłuczonego szkła... I było tak pusto. I tej masakrze przyglądały się kamienice, otulające szczelnie łosicki rynek. kamienice, które jakby zapadały się w sobie z żalu nad po-mordowanymi. Ścisnęły się, przytuliły cielsko do cielska, pozostając w ta-kich pozycjach do dzisiaj. Jedna przy drugiej, wystraszone, choć minęło już tyle lat. kamienice, które być może zrozumiały – o ile kilka cegieł zlepionych cementem, choćby i za-bytkowych, może coś zrozumieć – lub zdawały się rozumieć swoje osierocenie. Pustkę. Osierocić – tego się nie robi kamienicy. Nieliczną grupę Żydów, którzy pozostali w mieście, zam-knięto w małym getcie zlokalizo-wanym w ogrodzonej kolczastym drutem kamienicy. Mieli oni sortować rzeczy i kosztowności pozostawione przez wypędzonych.

Dużą grupę ludzi skierowano do pra-cy przy remoncie budynku stojącego przy dawnej mleczarni – wspo-mina ciocia – Odnowiony budynek posłużył jako kwatera żandarmerii. Robotnikom kazano wyrywać na-grobki z położonego niedaleko kir-kutu i budować z nich ogrodzenie wokół budynku. Długo nie pożyli. Po miesiącu większość z nich ruszyła w ostatnią drogę – na stację kolejową w Niemojkach, a następnie do Treblinki. Ale jeszcze zanim ich wywieźli, tak mi się przypomniało, że Niemcy tym przestraszonym pracującym ludziom kazali śpiewać piosenkę. Brzmiało to tak: „Był w Pol-sce marszałek Śmigły-Rydz / nie zrobił dla nas nic. / Aż przyszedł Hit-ler złoty / nauczył nas roboty”.

Nie prześpij promocji

Po pewnym czasie Niemcy postanowili pozbyć się pozostawio-nego mienia żydowskiego. Zaczęto organizować jarmarki, targi, czy jakby tu nazwać te nieco makabrycz-ne przedsięwzięcia. wiadomość o ta-kim jarmarku drogą pantoflową rozchodziła się po okolicznych wios-kach. wyprzedaże organizowane były co kilka dni i choć terminy nigdy nie były ogłaszane, potencjalnych kupców nie brakowało.

Ludzie z Biernat, Chotycz i Świnia-rowa przyjeżdżali do Łosic z samego rana, ustawiając się w długie kolejki. Niektórzy przyjeżdżali już poprzed-niego dnia, spali na ulicy – wszystko po to, by zająć lepsze miejsca w ko-lejce. Nikt zawczasu nie wiedział, co będzie sprzedawane, ale nie było to dla nikogo problemem.

Najpierw sprzedawano na-krycia głowy. Łosicki rynek z okien ciocinej kamienicy przypominał koszmarny las. ulice wypełniały różnobarwne kapelusze, podobne trochę do olbrzymich, trujących grzybów. Po betonowej polanie roz-pełzli się wygłodniali grzybiarze, upychając po koszach wstążki, kwia-ty, sprzączki. kapelusze. Później han-dlowano bielizną i pościelą. Łosicki rynek na te kilka godzin zapachniał

tysiącem nieprzespanych nocy, sło-nymi łzami dzieci, potem wszyst-kich śpiących kiedyś pod tymi pie-rzynami piersiami kobiet, spocony-mi karkami mężczyzn… Za każdym razem wystawia-no na sprzedaż niewielką partię towaru, lepsze rzeczy zabierali Niemcy, a czasami „zasłużeni” Po-lacy. gdy sprzedano już wszystkie przedmioty, które nadawały się do sprzedaży, zaczęto burzyć niektóre budynki stojące na terenie getta. kamienice oznaczone do rozbiórki wystawiano na przetarg. rozpoczął się istny targ niewolników. Złotozębi handlarze, zacierając ręce, czekali na pierwszych amatorów. Sprzedawano za bezcen ceglaste księżniczki, aby je pohańbić. Zadowolona gawiedź kupowała te ruiny za grosze, mając nadzieję znaleźć w nich kosztowności ukryte przez Żydów. O żydowskich skarbach, poukrywanych w do-mach, na ulicach, w okolicznych lasach krążą żywe do dziś legendy. Do tego stopnia żywe, że niejeden łosiczanin, zaopatrzony w wykry-wacz metalu, przechadzał się niby to spacerowym krokiem po ulicach miasteczka. ktoś nawet podobno znalazł kiedyś skarb.

Skarb znaleźli jeszcze w czter-dziestym czwartym. Kiedy Tomasze-wski kupił pożydowską kamienicę, z tych oznaczonych do rozbiórki, zaczął kopać. Węszyć. Rozbijać mury. Liczył, że skarb jaki znajdzie. I gdy tak łupał, łupał w te ściany, Żyda znalazł. Siedział przestra-szony, zamurowany. Zabrali go do getta. Czy przeżył, nie wiem.

Po „ostatecznym rozwią-zaniu problemu żydowskiego” nie-mieccy naziści przystąpili do likwi-dacji śladów pamięci i żydowskiej tradycji, doprowadzając do całko-witego zniszczenia kirkutu. Powyry-wane płyty nagrobne, rozścielone przed siedzibą żandarmerii, przypo-minały gazety, rozłożone tak, by przechodzący nie pobrudzili sobie butów. Całkowitemu zniszczeniu uległy żydowskie budynki stojące w trzech rzędach na środku rynku. tony gruzu wywieziono na drogi.

reportersko

SPO

łEC

ZNiE

31

Page 32: Ofensywa nr 10

… młodzi świat inny dostają, niźli starsi dostali…

Dzisiejszych Łosic nie za-mieszkują już Żydzi. Pozostały po nich tylko osierocone kamienice po kwarantannie, które – trafiwszy w obce ręce – były siłą polonizowane, okradane ze świeczników, dywanów i stołów, pierzyn i sreber. Pozbawiane zapa-chu czulentu i knyszesu. Oczysz-czane ze śmiechu żydowskich dzie-ci. Oślepione i ogłuszone czerwoną krwią i bestialstwem, nie mają już ani uszu, ani oczu. Pozostał dewa-stowany co jakiś czas cmentarz, którego odnowienie nie było bynajmniej podyktowane miłością i chęcią zadośćuczynienia potom-kom Salomei.

I wolałabym, żeby dzisiaj to miasteczko było bardziej szare, małe i niepozorne. Szare jak pie-rzyna z kurzu, otulająca piękne, stare kamienice. Szare jak budynek kina, przystrojony plakatami am-bitnych filmów, których łosiczanie i tak nie zobaczą (warunek – pięć-sześć osób obecnych na seansie). Szare jak park, gdzie zakochani nie mogą wyznać sobie miłości, bo czułe słówka zagłuszy pijacki bełkot, brzdęk butelki. Szare jak ol-brzymie budynki szkół. Jak mnóstwo szarych urzędów i mrowie szarych urzędników.

Niestety, w ostatnich latach w centrum powstało kilka nowych bu-dynków, które pomalowano w pstro-kate kolory. Bijące po oczach ściany kryją w sobie chińskie centrum mody i wielkie lumpeksy. Można tu zaopatrzyć się w sprane łachy i chiń-skie zegarki. Oryginalne buty Nike i ortalionowy dres reeboka. Znów wielokulturowość przybyła do małego miasteczka. gorszy staruszki i de-prawuje młodzież. Pożera szarość.

tekst: Olga Tarasiukfot: Joanna Koprowska

Fashion art

Missplayground robi zakupy na Oxford Street, łącząc słowiańską duszę z brytyjskimi wpływami.

W zabawie modą odnalazła sposób na nudę

i inspirujące zajęcie.

Missplayground to napraw-dę Ania Stefanek. Ma 23 lata i od 3 lat mieszka w Lon-

dynie, bo inspiruje ją to miasto. Za-mierza w nim studiować i cieszyć się jego urokami. Uwielbia modę, którą trak-tuje jak sztukę użytkową. Zaczytuje się w literaturze Azji Południowo-Wschod-niej słuchając przy tym funku, szalo-nego disco, soulu i nu soulu. Ogląda każdy film godny polecenia. Woli Na-tional Gallery od Tate Modern. Nie lubi rozstawać się z aparatem.

reportersko

SPO

łECZN

iE

32

Page 33: Ofensywa nr 10

SPO

ŁECZ

NIE

„Bardzo chciałabym nauczyć się szyć. Jest to nawet jedno z moich noworocznych postanowień na 2010 rok. Na razie ograniczam się jedynie do małych przeróbek, skracam, doszywam, reperuję.”

„Londyn jest dla mnie szalenie inspirującym miejscem, nie tylko pod względem mody, ale również muzyki, teatru czy innych dziedzin sztuki. W multikulturowym Londynie można naprawdę poczuć, że moda rodzi się na ulicach.”

Missplayground to napraw-dę Ania Stefanek. Ma 23 lata i od 3 lat mieszka w Lon-

dynie, bo inspiruje ją to miasto. Za-mierza w nim studiować i cieszyć się jego urokami. Uwielbia modę, którą trak-tuje jak sztukę użytkową. Zaczytuje się w literaturze Azji Południowo-Wschod-niej słuchając przy tym funku, szalo-nego disco, soulu i nu soulu. Ogląda każdy film godny polecenia. Woli Na-tional Gallery od Tate Modern. Nie lubi rozstawać się z aparatem.

reportersko 33

Page 34: Ofensywa nr 10

„Uwielbiam brytyjski styl, poczynając od klasyki Bur-berry po awangardę Vivi-enne Westwood. Zresztą dużo współczesnych <ikon mody> jest z Wielkiej Bry-tanii... Kate Moss, Agyness Deyn, siostry Geldof czy Alexa Chung.”

reportersko34

Page 35: Ofensywa nr 10

SPO

ŁECZ

NIE

Winda. Akademik

szóste piętro zaprasza do piekła.Można tam spotkać Sokratesa, Nickiego, usłyszeć„Mefisto walz”. Na siódmym: „chuj ci w dupę, nie mamtwojego odkurzacza”. Nic szczególnego.Nieco dalej różewicz idzie przez tłum,jak przez powietrze. Ósme to próżnia apriory-czna,a dziewiąte należy do Bacona, Modiglianiego, Van goghai ciepłej Starogardzkiej. Staje się jasne,że byt jest, a odbytu nie ma. arkadyjski czar blaknie. Na szczęście w domu czeka na mnie muzyka z szeroko rozstawionymi nogamiw podwiązkach. Poezja ? Poezja już dawno temuzostała burdel mamą.

Ja - abstrakcja. uabstrakcyjniona, zabstrakcjonizowana.ukryta w umyśle.

Ja - abstrakcja. uabstrakcyjniona, zabstrakcjonizowana.ukryta w umyśle.

Skrytość. Srebrność wszędzie niebyty, ludzie streszczeniaz miasta do miasta. Miasta intelektualnie skurwiałe,przeżarte. Poematy do wydawnictw mądrości, Pytii.

urojona metryka Naos. Sobie żyje. Ja też sobietobie żyję, żyjąc sobie. lecz mucha tylko czasem, a pchła nie, bo wódka.

Życie za krótkie na śmierć. a kartaginę mimo wszystkoi tak należy zniszczyć.

Poezja

Dominik Wacko -urodzony 14 VII 1989r., student wydziału humanistycznego UMCS, muzyk przede wszystkim, czasami poeta. Ma za sobą kilka odczytów w Krakowie i Lublinie. Debiutował w „Poboczu”, był także w „szafie” i „pkpzin”. Do niedawna publikował na portalu www.poezja.org, ale stracił cierpliwość. K

ULT

UR

ALN

iE

literacko 35

Page 36: Ofensywa nr 10

Nie wszystko się staje. wiele po prostu jest. Nakaz:

nie powtarzać!tylko jak nie powtarzać, skoro powtarzalność?Powtórzyć

trzeba. Stracić kontrolę, by odnowić znaki zapytania.

Skoro na niebie wykrzywione zodiaki, brudna leninagęba i słoneczko. Czerwone, wywrotowetworzy nowy czas. Cóż ten czas.

krew się leje, Babilon płonie. Ja pierdolę coca - colę.a kruki moją dolę. Nad łanem zboża. Już. tuż. tuż.

Wewnętrzne ujęcie dekadencyjne

idę po złote runo, wodę życia, nagrodę, zimną czaszkę.Bez różnicy - z butelką whiskey pod pachą –chociaż zostanie tylko butelka

i przyjaciele,

w których wnętrze zaglądam zanadto zmanierowany,by byli przyjaciółmi.

to oczywiste, że nie da się wyłamać ze schematu -

a ja gwiazdy i tak was przeklinam.

Na wszelki wypadek.

Druga filiżanka kawy. Nikt nie uwierzy jestem jak Czechowiczi widzę paradoksalnie srebrne obrazy z paradoksalnymi dźwiękami.I moja brukowana droga, z której kamienie uciekają.

literacko

KU

LTUR

ALN

iE

36

wiersze: Dominik Wackofot: Matsukawa

Page 37: Ofensywa nr 10

SPO

ŁECZ

NIE

w czwartkowy wieczór dwóch umorusa-nych malarzy- amato-rów, ze srebrzystym potem roszącym ob-

ficie czoła, obkleja z zapamiętaniem przydrożne drzewa. Burmistrz, człek zapracowany, chadzający z głową w chmurach, wydał niby dekret, aby drzew bez potrzeby nie stroić w papierowe szaty. Dekret ten jest jednak stale naginany, prze-inaczany, dostosowywany do mie-szczańskich potrzeb. tym razem przydrożne topole, jesiony i lipy ustrojono w różnokolorowe plan-sze, przypominające z daleka orien-talne papugi. wśród rozszalałej pstrokatości, bijącej z olbrzymich plansz, udaje się, wytężywszy najpierw wzrok, przeczytać napis: Degustacji Hiszpańskich wędlin.Ha! Hiszpańskich!

Piątek rozpoczyna się w ma-leńkim miasteczku o porze nie-zwykle wczesnej. Prawie wszyscy mieszkańcy w wieku produkty-wnym, przed- i poproduktywnym, zaopatrzeni zawczasu w budziki, nastawiają je, jak jeden mąż, na magiczną godzinę szóstą. I o tej to godzinie rozlegają się dzwony, dzwon-ki i dzwoneczki, polifonie i filhar-monie, mające zbudzić na czas uśpiony lud.

Punkt szósta przecierają zaspane oczy zapobiegliwe matki, a wygłodzone dzieci – mniej lub bardziej dyskretnie – wydłubują z oczu nocne śpioszki. Emeryci z zapa-miętaniem poszukują swoich sztucz-nych szczęk, bezrobotni z kolei bez żalu porzucają nagrzane miejscówki na zacisznym dworcu. Cała gawiedź miejska spieszy na ul. Zbożową.

Na niewielkiej, sklepowej powierzchni wrze. ruch jest jak w ulu. klaskają w ręce rozpromienione eks-pedientki, licząc zapewne na premie pokaźnych rozmiarów. klaszczą w ręce potencjalni klienci, mlaskając z zadowolenia i wyczekując w kolej-ce na ów upragniony moment, kiedy dane im będzie zanurzyć zęby w orien-talnych przysmakach. wszak orien-talne – lepsze niż polskie. Zewsząd dobiegają pod-niecone głosy, rozmowy mie-szają się ze sobą. ktoś krzyczy, ktoś inny się śmieje. gawiedź przybywa zaspokoić swe potrze-by – zakosztować czegoś innego, poznać przysmaki mężnych torre-adorów i pięknych, brązowiutkich kobiet, bądź też w ogóle czegoś zakosztować. Ekspedientki mają odgórny, święty niemal nakaz, „głodnych nakarmić”, którego, no-lens volens, muszą przestrzegać. Z nakazu owego skwapliwie korzy-

stają pseudoklienci, którzy do su-permarketu wybierają się, o zgrozo, bez portfeli.

– Ja poproszę o, tej tu o, co tam na-pisane? – dopytuje się nad wyraz dociekliwy degustator.– to, drogi panie, jest kiełbasa pi-renejska sucha “artesano grueso” długo dojrzewająca w słonecznej Italii – szczebiocze ekspedientka-no-wicjuszka, nieuświadomiona w kwestii statusu domniemanego klienta.– a to, o tam? – nie daje za wygraną wygłodzony przybysz.– to z kolei salami pirenejskie w zio-łach “gourmand” – udziela infor-macji anielsko cierpliwa ekspe-dientka.– ach, tak… – marzy staruszek, u-czuwszy przysłowiową ślinkę napły-wającą do ust – w takim razie chciałbym, ekhym… zakosztować tego „gor w ziołach”. usłużna ekspedientka, pomna, czego nauczyła się na dwutygodnio-wym szkoleniu „Mięsopust 2009”, chwyta w dłonie orientalny przy-smaczek i ukroiwszy kawałeczek, częstuje nim staruszka.– Mhmmm… – mlaska domniemany klient – wyborne. – a ja poproszę tego czer-wonego z kropeczkami – do lady podchodzi starsza kobiecina z niepro-porcjonalnie wielgachną torbą.

Degustacja Hiszpańskich Wędlin

KU

LTU

RA

LNiE

literacko 37

Page 38: Ofensywa nr 10

Otrzymawszy upragniony plasterek, z namaszczeniem wrzu-ca go w czeluści bezdennej torby. – I tego, i tego, o i jeszcze tego – zachłanna degustatorka wska-zuje palcem kolejne hiszpańskie przysmaczki, jakich to chciałaby zakosztować. wielgachna torba, mimo swych niebanalnych rozmia-rów, powoli zaczyna pękać w szwach. Hiszpańskie plastry, każdy z nich niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju, tłoczą się w ceratowej tor-bie; jedne walczą o ceratową niszę, inne – zrezygnowane - kleją się ze sobą, tworząc niepowtarzalne kawały egzo-tycznego mięsiwa.

tymczasem rozszalały tłum, zachęcony sukcesem staruszków, zaczyna szturmować sklepową ladę. Zewsząd rozlegają się krzyki i okrzyki, prośby i postękiwania. Stare porzekadła nigdy nie kłamią – apetyt rośnie w miarę jedze-nia. Jednocześnie szeroki uśmiech w sposób nie-do-pojęcia szybki schodzi z twarzy usłużnej ekspe-dientki w miarę topnienia za-pasów Hiszpańskich wędlin. Zwy-czajnie głodni ludzie pochłaniają plastry i plasterki w okamgnie-niu, przepychając i przekrzykując się nawzajem. Dochodzi do tego, że zmęczona ekspedientka, spra-

wiająca teraz wrażenie, jakby za-pomniała nie tylko o szkoleniu „Mięsopust 2009”, ale i o świecie skądinąd bożym, wykrzykuje roz-paczliwym głosem nazwę wędliny, a kolejka stająca przy ladzie otwiera usta w oczekiwaniu na upragniony plasterek.

– rarytas pirenejski z szynką „Ser-rano Iberico Madurata”!– Bekon pirenejski suszony „Sencil-la” długo dojrzewający!– Przysmak kataloński z pistacją!– Przysmak sycylijski „Mortadella Si-ciliana” z oliwkami!– kiełbasa hiszpańska z papryką „Chorizo”!– Salami hiszpańskie „Castello”!– Pasztet truflowo-wątróbkowy!

Plasterki lądują w ich sze-roko rozdziawionych otworach gębo-wych i znikają bez śladu. tłum zwiększa się, ludzi przybywa, ubywa natomiast hiszpańskich rarytasów. usłużna ekspedientka z wypiekami na twarzy dostarcza gawiedzi uprag-nionej wędliny.

Nagle pewien staruszek łapie się za brzuch, który w przedzi-wny sposób robi się okrąglutki i pę-katy jak balon. – Ojojoj! – wydusił z sie-bie – Pękam!

KU

LTUR

ALN

iE

literacko38

Po chwili dziwna dolegli-wość opanowuje wszystkich klientów. Całą sklepową przestrzeń zapełniają brzuchy przybyłych. Najwytrwalsi degustatorzy, choć również nazna-czeni wielkim brzuchem, na-piętnowani pękatym balonikiem, objadają się jeszcze po kryjomu, upychając pętka hiszpańskiej kiełbasy po kieszeniach.

Sklepowa powierzchnia zmniejsza się z każdą chwilą, z każ-dym gryzem… ludzie ściśnięci jak śledzie, jeden przy drugim, poru-szając się do przodu i do tyłu, próbują ulotnić się z supermarketu. Nadaremnie. Opuchnięci i nadmu-chani, nie są w stanie zapanować nad swoimi kończynami.

Quasi-klienci wpadają w popłoch. Porzucając bez żalu wielgachne tor-by, wypełnione egzotycznym mię-siwem, zaczynają się ewakuować z podstępnego sklepu. Po raz kolej-ny okazuje się, że plugawy Za-chód chce zgubić naiwnych i głodnych Polaków. imperialiści chcą nas utuczyć hiszpańską szynką. A my im wierzymy jak dzieci.

tekst: Olga Tarasiukfot: Rumpleteaser

Page 39: Ofensywa nr 10

SPO

ŁECZ

NIE

Skąd u ciebie zainteresowa-nie kontrkulturą? underground zawsze miał dla mnie coś z atmosfery ekstatycznej psy-chodeli, jakby żywcem przenie-sionej z końca lat 60. I właściwie moja stylistyka wyklarowała się z zainteresowania tym światem, jak i obszarem stricte okołomuzycznym – poczynając od eksploatacji pier-wszej fali rocka garażowego z Detroit i okolic, powstałego jakby w opozycji wobec szeroko rozumia-nej estetyki dzieci-kwiatów z west Coast.

Zatem inspiracją przede wszystkim były Stany, gdzie niestety nigdy nie byłem, ale które zwiedziłem w sposób mentalny i kulturowy. te wszystkie informacje, które po-dawane są przez mądrych ludzi od kultury masowej i popularnej, przelatują przez moją wyobraźnię i kumulują się, bym ostatecznie mógł przelać je na papier w takiej czy innej formie.

Początkowo twoje obrazy utrzymane były w młodo-polskiej manierze. Dlaczego zmieniłeś stylistykę?tak, ta młodopolska, zawiła i me-andryczna kreska... – rzeczywiście, było coś na rzeczy. Był to po pro-stu rodzaj stylizacji i estetyzacji. Zresztą, zawsze szanowałem niektórych młodopolskich ma-larzy, na czele z Wojtkiewi-czem, japonizującym Weissem, podobnym Wyczółkowskim i Ruszczycem – jednak nieco na uboczu. a odwrót od tej stylistyki był nie tyle nagły, co zapisany w linii roz-woju – przynajmniej tak to oceniam.

Stylistyka prac odpowiada tematom, jakie poruszasz?Stylistyka, jak dla mnie, ma być po-zornie niedbała – szkicowa, rysun-kowa – chociaż to nie zawsze tak działa. Zwłaszcza ostatnio maluję bardziej a vista, bez podkładu szki-cowo-rysunkowego. Jest to – powiedz-my – sztuka nieco efemeryczna,

uboga w dobór środków wyrazu artystycznego. ale z drugiej stro-ny nie ciągnęła mnie nigdy żadna agitka czy afiszowa propaganda. Ma to być malarstwo czy grafika jako stricte artystowska sprawa. wiem, wiem – to banał, dla wielu zabrzmi buńczucznie – dla mnie

samego też tak czasami brzmi... a sposób, w jaki działam, zbliżony jest do reportażowego zapisu, bo to skrótowa i każdorazowo wyryw-kowa próba szybkiego i może nawet spontanicznego dotarcia do wybranej, zapamiętanej sceny.

A co z techniką?Po pierwsze, zawsze byłem nieco na opak, pod prąd. Malarstwo olejne, choć często znakomite – szczególnie to wielkoformatowe – jest wszędzie,

Underground w kulturze masowej

Człowiek posiada pewien rodzaj transcendencji,

psychologizmu

Zatłoczone kawiarnie, zadymione bary i pełne hałasu sale koncertowe. Pośród tego wszystkiego znajduje się człowiek, czerpiący całymi garściami z grzesznego świata używek – centralny temat w twórczości Rafała Karcza, który opowiada nam o swoich artystycznych fascynacjach.

KU

LTU

RA

LNiE

39Plastycznie

Page 40: Ofensywa nr 10

przez co mnie nieco przytłacza. Dla-tego chciałem oderwać się od tego – nazwijmy to – ciężaru, wielkie-go formatu i oleju. Poza tym, nigdy nie lubiłem samego zapachu farb, terpentyny, fiksatyw, werniksów – lubię wszelkie techniki lejące się, operujące plamą, wodne oraz mie-szanie ich – czasem na fundamencie zdjęcia, a czasem rysunku, mniej lub bardziej szczegółowego.

Protestujesz przeciwko domi-nującemu nurtowi w sztuce?Nie sadzę – ja już niczego nie chcę demonstrować, przynajmniej osten-tacyjnie. Zresztą, nie wiadomo tak na dobrą sprawę, co dziś dominuje – i kto, i jak, i po co. w zasadzie można powiedzieć, że wszystko dominuje lub też nic nie dominu-je – oczywiście w zależności od środowiska i samoświadomości uczestnika kultury. właściwie ja po prostu chcę po swojemu w tej kulturze uczestniczyć...

Jakim jesteś uczest-nikiem tej kultury? uważam, że moja posta-wa jest najbardziej zbli-żona do pozycji ob-serwatora, rejes-tratora. ale ta rejestracja odbywa się jakby

z off’u, z ubocza i nieco z ukosa. Chodzi tu o to, by być i nie być równocześnie, aby utożsamić się z postacią i nie robić tego – to wszystko się nieco miesza, te porządki miksują się w mojej głowie podczas malowania. Nie jestem w stanie tego inaczej zwerbalizować i to jest właśnie według mnie bycie, obserwowanie z off’u.

Co odnajdujesz, patrząc z ukrycia?Inspiracje. tematy to przede wszyst-kim obserwacja ulicy i Internetu. Ślęczenie w sieci, dziubanie, szu-kanie, znajdowanie, kadrowanie, cyzelowanie. a także dynamika, ruch, miasto, klub, pub, plac zabaw, targowisko, koncert – takie banalne ujęcia, zamienienie tego, co niskie, w wysokie i vice versa – crossover.

KU

LTUR

ALN

iE

autor: Rafał Karcz

Page 41: Ofensywa nr 10

SPO

ŁECZ

NIEDlaczego człowiek jest głów-

nym bohaterem twoich prac?kiedyś to był w ogóle przedmiot lub maszyna, wcześniej architek-tura – potem zjawił się człowiek. Bo ma głębię, lub raczej może ją mieć. Człowiek posiada pewien rodzaj trans-cendencji, psychologizmu. Jakoś bardzo mnie to pociąga, chociaż być może w swych obrazach widzę coś zupełnie innego niż ktoś inny.

Gdy patrzysz na człowieka, to co widzisz?Myślę, że de facto jest on bezna-dziejny, chociaż nie beznamiętny. Szary i stapia się z tłem – mimo to, a może właśnie dlatego darzę go

pewną sympatią. Choć przynam, że jestem nim częstokroć znudzony. ten mój człowiek jest obecny i nieo-becny, jakby po drugiej stronie lu-stra. tak na dobrą sprawę my się tylko przeglądamy w tych twarzach, choć one nie są żadnym światem

same dla siebie, a istnieją tylko w naszych oczach i przez nie się materializują – podobnie jak piękno i brzydota. to taka zamykająca się klamra...

Artyści też są takimi ludź-mi? ich sztuka jest szara i bez-namiętna?Jest mnóstwo ciekawych zjawisk, chociaż sam nie znoszę świętych krów, tzw. gwiazd sztuki, tych po-pieprzonych nietykalnych. Szperam wśród ludzi mało rozpoznawanych, szukam kontaktów przede wszyst-kim w “necie”. w malarstwie dzieje się naprawdę dużo dobrego – na przykład w Holandii czy w Niem-

czech. Jest cała fala bardzo uzdol-nionych kobiet – malarek. uważam, że to medium dzięki nim nie umrze szybko – jeżeli w ogóle kiedykolwiek. rozmawiała: Kamila Wróbel

Rafał Karcz – krakow-ski artysta urodzony w 1969 roku. Absolwent

Historii Sztuki na Uniwersyte-cie Jagiellońskim oraz Wydziału Form Przemysłowych krakow-skiej ASP. Malarz, fotografik, artysta eksperymentujący z róż-norodnymi technikami. Od 2001 roku skupia się na tematyce kontrkulturowej, wielkomiejskiej oraz undergroundu. Autor cyklów malarskich „After Party”, „Re-volt” czy „Faces”. Jego prace prezentowane były m. in. w ta-kich miejscach jak: International Contemporary Art Fair w San Diego, Galeria Carte Blanche w Łodzi, Bollag Galleries w Zury-chu, CSW Solvay w Krakowie. Artysta mieszka i tworzy w Kra-kowie.

Dynamika, ruch, miasto, klub, pub, plac zabaw, targowisko, koncert – takie banalne ujęcia, zamie-nienie tego, co niskie, w wysokie i vice versa

KU

LTU

RA

LNiE

41Plastycznie

fot. Rafał Karcz

Page 42: Ofensywa nr 10

Jakub Borkowski: Jestem dziwakiem, samotnikiem i głupcem. To daje ogromne możliwości rozwoju.

Z wielkim zapałem porywam się z motyką na słońce,idę tam gdzie nikt, “normalny” nie skieruje swoich kroków

i jak to głupiec liczę, że zawsze będę miał szczęście.Do swoich zdjęć nie dorabiam żadnej ideologii.

Przedstawiają mojego brata trenującego wieczorem żonglerkę.Ma pozytywnego świra na tym punkcie.

Wernisaż

KU

LTUR

ALN

iE

Plastycznie42

Page 43: Ofensywa nr 10

SPO

ŁECZ

NIE

Page 44: Ofensywa nr 10

Widzimy się przy okazji kon-certu w ramach waszej je-siennej trasy – Kryzys Love Tour. Czyżby koncertowa odpowiedź na najbardziej popularne hasło ostatnich miesięcy? Muniek: I tak, i nie. Z jednej strony kryzys to jedno z najbardziej medial-nych haseł, takich jak chociażby słynna ostatnio świńska grypa. Me-dia wykorzystują to hasło, bo dzięki niemu łatwo wzbudzić sensację. My nie traktujemy tego poważnie i chce-my to pokazać. Dlatego chociażby zestawiliśmy kryzys z miłością. Co to w ogóle jest za hasło: kryzys i miłość? Chcemy tą trasą pokazać absurdalność tego medialnego szu-mu i całego tego zjawiska. Janek: to taka przewrotna nazwa.

To, że są „dziećmi rewolucji”, jest dla nich oczywiste. Muniek Staszczyk – założyciel punkowej Opozycji, potem T.Love Alternative, które

w końcu „zgubiło” (przynaj-mniej w nazwie) „Alternative” i przekształciło się w T.Love – oraz Janek Pęczak, który jest najmłodszym członkiem zespołu, opowiadają o kryzy-sowej trasie, alternatywnych

brzmieniach i muzycznych odpo-wiedziach na nie zawsze różową

rzeczywistość.

Z jednej strony kojarzy się z nie-dawnym kryzysem ekonomicznym, z drugiej – ta trasa nie promuje niczego. w zeszłym roku była składanka, wcześniej była książka, a teraz nie ma nic.

Zaprezentujecie kryzysowe brzmienia? M: Nie wydaliśmy ostatnio żadnej płyty – podczas koncertów gramy sporo starych, dawno nie słyszanych kawałków i covery kapel, które ceni-my. Zapraszamy też gości, zespoły i muzyków, którzy wpisali się na stałe w polską alternatywę. Jednym z najważniejszych dla mnie zespołów jest kryzys – to on zainspirował mnie do założenia własnej kapeli; można powiedzieć, że jest dla mnie źródłem. gramy sporo naszych kawałków z lat

Dzieci rewolucjivs gnijący świat

Muzycznie44

Page 45: Ofensywa nr 10

SPO

ŁECZ

NIE

80-tych, pojawia się też więcej niż zwykle numerów z “saxem”. ta trasa to taki powrót do źródeł. Na nasze koncerty przychodzą bardzo młodzi ludzie. Chcemy pokazać dzieciakom alternatywny, kryzysowy sound.

Czyli o kryzysie twórczym nie ma mowy? M: Zdecydowanie nie. razem z t.love przymierzamy się do nowej płyty, która pewnie pojawi się dopie-ro w 2011 roku. Co prawda tekstów do niej jeszcze nie napisałem, ale nie przewiduję, żeby było z tym źle (śmiech). każdy z nas udziela się w jakichś projektach, więc syn-dromów kryzysu twórczego nie widać. Za chwilę ukaże się moja solowa płyta (wywiad odbył się 02.12.2009 - przyp. red.). ale żeby było jasne - nie znaczy to, że mam dość t.love, albo że chcę się jakoś od zespołu odciąć. t.love jest dla mnie w tej chwili najważniejszy,

czuję się tu jak w rodzinie, a ta płyta jest czymś dodatkowym. J: Z moim zespołem (the relie-vers – przyp. red.) jestem na etapie przygotowywania płyty. Pracuję nad nią już trzeci rok i tak naprawdę nie wiem, kiedy skończę. Chciałbym to zakończyć jak najszybciej, ale już się nauczyłem, żeby nie szastać datami...

Podczas tej trasy na kon-certach gra z wami znowu Tom Pierzchalski, a ty, Muniek na nowej płycie wracasz do Jana Benedeka. To zwrot ku staremu T.Love?M: Po pierwsze, tak naprawdę nigdy nie byliśmy parą (śmiech). ale jeśli chodzi o współpracę muzyczną, to jak najbardziej. Janek jest moim dobrym przyjacielem, graliśmy ze sobą wiele lat i to, że chcę współpracować z nim przy okazji mojego solowego projektu, jest dla mnie

naturalne. ale nie jest to jakiś nagły zwrot – Janek był autorem kawałków „Jazz nad wisłą” czy „gnijący świat” na ostat-niej płycie t.love. Zresztą pojawiły się tam nie tylko jego kompozycje, ale też na przykład Janka (Pęczaka – przyp. red.).

Janek, jak to jest dołączyć do kapeli, która ma tak ugrun-towaną pozycję na rynku? J: Znam zespół od bardzo dawna i teraz mam nieodparte wrażenie zatoczenia koła. Pierwszy koncert, na którym w życiu byłem, to był właśnie występ t.love. to było jesz-cze w podstawówce... Pamiętam, że w pierwszej klasie miałem kasetę „Chamy idą”, potem często Muniek przynosił coś do mojego domu.M: Znam Janka od czasów, kiedy był dzieciakiem. kiedyś bywałem częstym gościem u jego ojca – Mirka

Dziś powiedziałaś, że każda rewolucjaJest dobra tylko na początku drogiBo potem wszystko zamienia się w systemi są potrzebne rewolucje nowe(Rewolucja)

Pęczaka, który był najpierw moim wykładowcą i promotorem, a potem bardzo szybko stał się moim przy-jacielem. Janka widziałem pierwszy raz jak miał pewnie jakieś 5-6 lat. Zawsze przychodził na nasze kon-certy, znał wszystkie nasze kawałki i żył tą muzyką – to się czuło. Po-tem był czas, że nie widzieliśmy się bardzo długo – jakieś kilkanaście lat. Ponownie spotkaliśmy się na koncercie finałowym wOŚP w szkole mojego syna, gdzie występował zespół Janka, a gdzie ja byłem za-proszony jako tzw. osoba publicz-na. kiedy zaczęliśmy szukać gita-rzysty, pojawiła się kandydatura Janka. Na ostatnim etapie “rekru-tacji” zostało czterech gitarzystów

Powiedz co czujesz teraz kiedy stoisz tu powiedz

nie chcę być kaznodzieją i wymądrzać się że więcej wiem

(Rewelacja)

Page 46: Ofensywa nr 10

i Janek okazał się najlepszy. Poza tym, że jest świetnym gitarzystą, ma duże doświadczenie, bo grał w takich kapelach jak Houk czy

Sto% Bawełny, a obecnie gra w relievers, współpracuje też z Pa-nem Profeską i z Jafia Namuel; świetnie wpasował się też w klimat t.love. Ma ogromną energię, chce mu się grać i wnosi dużo świeżości.

Czyli jak w tekście piosenki – podobnie jak Mozart, Pele, Szekspir i Dylan, Janek chciał grać z T.Love? J: tak naprawdę wszyscy by chcieli! (śmiech)

Podczas koncertów chcecie pokazać alternatywne brzmie-nia. W obliczu tak wielkiego wpływu mediów na muzykę istnieje dziś jeszcze prawdzi-wa alternatywa? M: Oczywiście, że tak! twoja gazeta jest zajebistą alternatywą! (śmiech). ale tak na serio – fakt, media wkradły

się dzisiaj we wszystkie dziedziny życia. takie są prawa rynku, także muzycznego. to, że stacje radiowe sformatowane są w taki, a nie inny

sposób i nastawiają się na docieranie do jak najszerszego grona odbiorców, nie oznacza, że nie może istnieć prawdziwa alternatywa. J: alternatywa dziś nie jest u nas tym, czym była w latach 80-tych. wtedy była alternatywą wobec tego, co było zgodne z pro-pagandą komunistycznego pań-stwa, a dziś jest alternatywą wobec tego, co dominuje w me-

diach – i istnieje jak najbardziej. M: Dokładnie. Istnieje przecież cała masa zespołów, które nie przekraczają granic undergroundu i mają gdzieś medialne koncerny. grają metal, punk, indie czy reggae i istnieją poza mainstreamem. Jak chociażby the relievers – kapela Janka, której nikt nie zna.

Ja znam!M: No dobrze, ty znasz. ale gene-ralnie te zespoły nie są masowo znane. Mają za to swoją publikę i swoich fanów, którzy przychodzą na ich koncer-ty. Zresztą dzi-siaj jest o tyle lepiej, że ma-my więcej możli-wości – istnieją takie portale, jak MySpace

czy youtube, które pozwalają dzielić się swoją muzyką. Dzięki nim możemy prezentować swoją twórczość. J: wchodzisz w “net” i masz wszystko – także to, czego nie znajdziesz w radiu i telewizji.

Zastanawiam się tylko, na ile ta alternatywa jest zamie-rzona, a na ile spowodowa-na brakiem możliwości prze-bicia się do mediów...J: wiesz, myślę, że nie musi być zamierzona. Staje się alternatywą właśnie przez to, że proponuje coś innego. Nie chodzi o to, żeby za wszelką cenę, na siłę starać się być alternatywnym. trzeba robić swoje po prostu. Na przykład reggae - pewnie nigdy byśmy w Europie nie poznali tego gatunku, gdyby nie Marley, który grał na Jamajce i w pew-nym momencie świat zwrócił uwagę na jego muzykę, która do tej pory nie była znana. M: Czasem zdarza się tak, że to, co funkcjonowało jakoś z boku, tra-fia do szerokiej publiczności. Nie oszukujmy się, dzisiaj te wszystkie Franzy Ferdinandy tak naprawdę

Nadszedł taki czasŻe już nic nie ekscytuje nasTak bardzoNikt nie protestujeNikt się nie buntujeKonformizmu czasPrzesytu smak(Pank is ded?)

Takie zwykłe masz ciało, takie szareTakie nudne są dni, bo takie same

Gdy o świcie do pracy swojej wstajeszTakie zwykłe masz ciało, takie szare

(Autobusy i tramwaje)

KU

LTUR

ALN

iE

Page 47: Ofensywa nr 10

SPO

ŁECZ

NIE

nie tworzą alternatywy. a under-groundowe zespoły trzymające się z dala od medialnego main-streamu jeżdżą na różne festiwale i tam mogą pokazać się większej publiczności.

Właśnie – festiwale. Muniek występowałeś na festiwa-lach w Jarocinie w latach osiem-dziesiątych, Janka w tym roku widziałam na Openerze, gdzie grał z izraelem. Też macie wrażenie, że nastąpił w Polsce ogromy postęp? Że wychodzimy z zaścianka? J: teraz nie jesteśmy już żadnym zaściankiem. tak naprawdę teraz przyjeżdżają tu wszyscy. M: Dokładnie. teraz te festiwale wyglądają inaczej. Od kilku lat dzieje się u nas dobrze pod tym względem (zresztą nie tylko pod tym). Myślę, że mniej więcej od momentu wejścia do uE zaczęły się zmiany i zaczęliśmy się na nie otwierać. Polska staje się normalnym krajem. Organizowane są wielkie imprezy i festiwale, zjeżdżają tu gwiazdy z całego świata, a ludzie rzeczy-wiście chodzą na koncerty – nie tylko te zagraniczne, ale i pol-skie. koncerty naszych rodzimych zespołów są lubiane i sale wypeł-nione są po brzegi.J: Myślę, że zupełnie nie da się tych imprez porównać. Open’er to po prostu duży festiwal, jakich jest spo-ro w Europie. w latach 80-tych żyło się w niewoli i ten Jarocin był takim ziarnkiem wolności. wystarczyło, że pojawiały się polskie zespoły, które śpiewały o dość ważnych rzeczach.

Tamte czasy i ówczesna rzeczy-wistość polityczno – społecz-na sprzyjały twórczości? M: Na pewno sprzyjały ruchowi punkowemu. wtedy powstawało sporo kapel i większość z nich nie potrafiła zupełnie grać (my zresztą

KU

LTU

RA

LNiE

47Muzycznie

To jest produkcja snówChcemy być doskonali

Chcemy być wiecznie młodziJesteśmy tacy mali

(Model 01)

Page 48: Ofensywa nr 10

też). ale była energia, ludzie chodzi-li na koncerty. to było antidotum na rzeczywistość. Pisało się takie, a nie inne teksty komentujące wydarze-

nia czy działania polityków. Dziś już nie ma takiej potrzeby. Jest wiele innych ważnych tematów, nie ma co plątać się w politykę. Zresztą zawsze mnie drażniła w rock’n’rollu nachalna publicystyka. to, że głoso-wałem na takie, a nie inne partie

i jestem z tego bardziej albo mniej zadowolony, nie oznacza, że mam o tym śpiewać piosenki i pisać o tym teksty.

J: wtedy było zupełnie ina-czej. Niosło się ideę, która by-ła na maxa ży-wa. Dzisiaj trud-niej zmienić świat, bo skala się zmieniła.

Można dziś powiedzieć, że jesteście dziećmi rewolucji?J: Jak najbardziej! urodziłem się w re-wolucyjnych latach, a mój ojciec był wtedy działaczem “Solidarności”. Pamiętam odbywające się u nas

w domu zebrania i wpadającą milicję. Czasem spałem na soli-darnościowych ulotkach. Byłem bardzo mały, nie wiedziałem ani nie rozumiałem, co się dzieje. ale to była dla mnie codzienność. M: Jeśli spojrzymy na nasze korze-nie, to dojdziemy do wniosku, że mamy pełne prawo nazywać siebie dziećmi rewolucji. Działaliśmy w ta-kich, a nie innych czasach i właściwie na naszych oczach wszystko się zmieniło. Mnie zawsze fascynowała rewolucja i to ona była impulsem do założenia własnej, punkowej kapeli.

rozmawiała: Anna Fitfot: Michał Wasążnik

Stelermania StoryWłaśnie tym stwierdzeniem mogę określić stan, w jaki popadłam chwi-lę po włożeniu do odtwarzacza naj-nowszej płyty Marcusa Furedera, zna-nego jako Parov Stelar. i wygląda na to, że nie jestem w tym osamotniona.

ten austriacki DJ i producent, skierował na siebie światła reflektorów już trze-ma poprzednimi płytami, współpracą chociażby z Wolf Myer Orchestra, ro-zwalaniem parkietów z live bandem oraz obecnością na wszystkich ważniejszych chilloutowych składankach takich jak m.in. Hotel Costes czy Buddha Bar. Najnowsze wydawnictwo sprawiło, że zrobiło się o nim jeszcze głośniej, a epi-demia uwielbienia dla tego artysty roz-szerza się w zastraszającym tempie. rok 2010 wystartował już na dobre, więc może już trochę za późno na podsumowania, ale trudno sobie tego odmówić. wydany we wrześniu dwupłytowy album „Coco” spokojnie zasługuje na miano najlepszej płyty 2009 roku.

wydawnictwo otwiera „Coco” – jedna z najmocniejszych pozycji całego albumu, w której niesamowita harmonia dźwięków fortepianu, skrzypiec i perkusji łączy się

Recenzje

z wyjątkowym wokalem Lilji Bloom. Nie są to pierwsze kroki stawiane razem przez duet Fureder-Bloom. Lilja pojawiała się już na wcześniejszym krążku „Shine” i jak widać, współpraca rozwinęła się owocnie, tym bardziej, że na „Coco” słyszymy ją kilkakrotnie (m.in. w świetnie brzmiącym „true romance”). Pierwsza płyta jest zdecydowanie spokojniejsza i balladowa, dominują na niej kobiece wokale („Hurt”, „Distance”). Na drugim krążku słyszymy o wiele więcej elektroniki, która układa się w taneczne przeboje, przy których trudno usiedzieć w miejscu, jak „Catgroove”, „Hotel axos” czy „Matilda”.

Parov Stelar kontynuuje wyznawaną przez siebie filozofię tworzenia stylowych, ciepłych brzmień, jednak ciągle poszerza dźwiękową przestrzeń, po której się po-rusza. gotowe sample umiejętnie miesza z „żywymi” partiami instrumentalnymi, w których stawia na pianino („Sunny Bunny Blues”), kontrabas (rewelacyjny „libella Swing”), trąbkę czy saksofon („Silent Snow” – tu kłania się Max the Sax, z którym Fureder współpracował także przy poprzednich produkcjach). album „Coco” stanowi pewne odejście od ściśle rozumianego downtempo, co nie znaczy że muzyk odcina się od

niego zupełnie. Jak zwykle w twórczości Stelara pojawia się trip hop i nu jazz, ale słychać też wyraźne inspiracje swin-giem („the Mojo radio gang”) i jazzem lat 20. i 30. („ragtime Cat”). końcówka płyty zarezerwowana jest dla klubowych dźwięków, w których przewijają się także elementy house („Monster”).

wspólnym mianownikiem płyty jest to, co Stelarowi wychodzi najlepiej – niesa-mowite, oryginalne i niepowtarzalne me-lodie. ta harmonia tak odległych od sie-bie, z jednej strony żywych, odwołujących się do tradycyjnych gatunków brzmień, a z drugiej strony elektronicznych partii sprawia, że ten album trudno wyjąć z od-twarzacza.

Anna Fit

Parov Stelar, „Coco”

wydawca: Sonic, 2009

KU

LTUR

ALN

iE

48 Muzycznie

Ja wierzę w proste życie, które jestLepsze niż każdy hollywoodzki tekstJa wierzę w proste słowa, które sąLepsze niż perły, złoto i twój dom(Gnijący świat)

Page 49: Ofensywa nr 10

SPO

ŁECZ

NIE

49

KU

LTU

RA

LNiE

Filmowo

Gdzie diabeł nie może, tam baby pośle

Trzy kobiety w różnym wieku? Dokładnie. Na tegorocznym LAF-ie miałam przyjemność oglądać film Manijeh Hekmat o takim właśnie tytule. i tu, i tam wszystko jest w kobiecych rękach; i tu, i tam ko-biety postawiły sobie za cel zbawić świat, a jeśli nie świat, to chociażby siebie. Czy „Rewers” bije irańskiego poprzednika na głowę?

Polony, Janda i Buzek, niczym trzy greckie mojry, przędą polski film roku. Dziergają polskiego kandydata do Oska-ra. Żeńską obsadę można by porównać – krocząc dalej mitologiczną ścieżką – do greckich muz Apollina. w zaszczytnej roli opiekuna sztuki o rozdwojonej jaźni i bez wątpienia dwóch ciałach możemy podziwiać Borysa Lankosza – reżysera filmu oraz andrzeja Barta – autora książki, zręcznie przerobionej na filmowy scenariusz.

to kobiecy film, w którym mężczyzna, a i owszem, może sobie knuć intrygi i udawać amanta z partyjną legitymacją, ale i tak zostanie zgnieciony polakie-rowanymi paznokciami nieodrodnych cór Ewy. kto wie, może „rewers” w naj-

bliższej przyszłości poszatkują feministki, sporządzając z najbardziej sugestywnych scen swoje spoty reklamujące feminizm z długoletnią tradycją?

Ów magiczny film, namalowany z czerni i bieli lat 50. XX wieku, wypełniony jest po brzegi najprzedniejszym kruczo-czarnym humorem. Bawią miłosne porady babci i matki, zafrasowanych panieńskim sta-nem Sabiny (Agata Buzek). wzrusza, zachęcając widza do uśmiechów tak zwanym półgębkiem, rozanielona mina głównej bohaterki, prawie omdlewającej w ramionach swojego esbeckiego ado-ratora. Zaskakuje też absurdalny sposób pozbycia się owego amanta. O, wów-czas to już wypada śmiać się pełną gębą, przytrzymując rękoma brzuch i zupełnie nie przejmując się reakcją żołądka na spazmatyczne przejawy radości. upiory Prl zostały oswojone! Czyżby Lankosz, za pomocą uśmiechów i rechotu chciał rozprawić się z przeszłością? Pokazać, że nie taki diabeł straszny, jak go malują?

Agata Buzek w „rewersie” błyszczy niczym najjaśniejsza gwiazdka, skro-jona idealnie na potrzeby ówczesnej rzeczywistości i współczesnych wymagań wybrednej widowni. Szczuplutka, wysoka i przygarbiona, w aseksualnej garsonce o dziwnej długości i z trwałą na głowie.

wyglądem przypomina staro-młodą ciotkę-dewotkę, z nawykiem panieńskim wyrobionym w wieku lat dwudziestu.

Ciężko jest oderwać i oczy, i uszy od świata wykreowanego przez Lankosza. Po seansie widz, z jednej strony, nieprzystoj-nie rechocze; z drugiej jest nieco smutny, bo film – prócz tego, że bawi – zmusza do mędrkowania w domowym zaciszu. Z trzeciej zaś strony widz, pozostawiony samemu sobie, nieutulony w żalu i za-nurzony w kleistej cieczy smutku, będzie trwał w tej zawiesinie do czasu kolejnego spotkania z baśniowym srebrnym ekra-nem polskiego reżysera.

Olga Tarasiuk

„rewers”reżyseria: Borys lankosz scenariusz: andrzej Bart zdjęcia: Marcin koszałka czas trwania: 99 dystrybucja: Syrena Films

Recenzje

Obraz niezwykłego szaleństwa

„Serafina” to piękna filmowa biogra-fia „nowoczesnej prymitywistki”. Bio-grafia, którą ogląda się z prawdziwą przyjemnością. Gdyby nie ów arty-styczny seans, być może nigdy nie poznałabym ani Serafiny de Senlis, ani jej magicznej, różnobarwnej twórczości.

Martin Provost zrobił całkiem niezły film. udało mu się posklejać pozor-nie niepasujące do siebie biograficzne kawałeczki, otrzymując w ten sposób dzieło, które przewyższyło – jego i moje – najśmielsze oczekiwania. Filmowa opowieść Provosta wyróżnia się spośród wielu biografii przeniesionych na srebrny ekran. Przewyższa nieco „kopię Mistrza” Agnieszki Holland, bije na głowę „Dziewczynę z perłą” Petera Webbera. Śmiało może konkurować z „Edem woo-

dem” Tima Burtona. reżyserowi udało się uchwycić prymitywizm, naiwność i magię, szczelnie otulające postać malarki. Film jest na swój sposób za-granicznym odpowiednikiem naszej kra-jowej produkcji Krzysztofa Krauze „Mój Nikifor”.

Filmowa Serafina jest pomocą domową, oddającą się codziennie nader dokładnemu sprzątaniu obcych mieszkań i parzeniu najbardziej aromatycznej kawy,

Recenzje

Page 50: Ofensywa nr 10

KU

LTUR

ALN

iE

50

wieczorami zaś – spełniającą się malarką-amatorką, zapełniającą drewniane deseczki własnoręcznie wykonaną farbą, otrzymaną z… kwiatów. Śpiewa przy tym ochoczo pieśni wielbiące Stwórcę, zupełnie nie licząc się z mieszkającymi piętro niżej sąsiadami. Bo talent, jak uważa, został jej dany od Boga.

Farby otrzymane metodą naturalną, deseczki, Bóg i noc – to przez pewien czas wystarczało Serafinie do szczęścia. gdy Bóg, bo któż by inny, stawia na jej drodze mecenasa sztuki, Wilhelma Uhde, samozwańcza malarka zaczyna malować ze zdwojoną siłą. Dlaczego? Ponieważ pojawienie się wilhelma obudziło jej uśpioną ambicję. Ponieważ pojawienie się mężczyzny obudziło coś jeszcze.Staje się jasność. umysł Serafiny zaczynają

wypełniać pragnienia, które dawniej pokrywała biała farba. Marzenia stają się kolorowe i możliwe do namalowania. I gdy-by wszystko skończyło się szczęśliwie, mogłabym na zakończenie zastosować wdzięczną formułkę: „i ja tam była, miód i wino piłam”… ale film jest o wiele bardziej złożony. Prawdziwi artyści często okazują się szaleńcami. wpadają we właściwy sobie furor poeticus i klops.

I ową szalenie ciekawą, zakończoną życiowym klopsem biografię warto zobaczyć. Napaść oczy wielobarwną paciają, uronić łezkę i powziąć (chwilowe, ulotne) postanowienie życia ramię w ramię ze sztuką…

Olga Tarasiuk

„Serafina”reżyseria: Martin Provostscenariusz: Martin Provost, Marc abdelnourzdjęcia: laurent Brunetmuzyka: Michael galassoczas trwania: 125dystrybucja: gutek Film

teatralnie

teatr andersena, próba „No Potatoes”. Cichy, prawie całkowicie pusty budynek. Otwierają się drzwi…

Próba

Po wejściu na salę wido-wiskową oczom ukazuje się sterta kurtek i osoby leżące na podłodze.

Najpierw rozgrzewka. artyści nabie-rają świadomości własnego ciała, robią kilka ćwiczeń rozluźniających,

które pomagają w skupieniu się. każdego dnia prób rozgrzewkę pro-wadzi inna osoba, tym razem jest to ania. – Na co dzień pracuję w urzę-

dzie Pracy w Puławach, a na warszta-ty prowadzone przez Przemka po-szłam, ponieważ poszukiwałam od-

skoczni od zamknięcia w papierach – śmieje się. – Nie odczuwam żadnej tremy, bo wiem, że jest reszta „kartofli”, która zawsze pomoże

iMPROSHOWRozśmieszają ludzi do łez. Gdy pojawiają się na sce-nie, dają niepowtarzalne show. Upodobali sobie kanadyjską formę improwizacji teatralnej. Teatr impro „No potatoes” improwizuje z powodzeniem w Lublinie.

Artyści nabierają świadomości własnego ciała, robią kilka ćwiczeń rozluźniających,

które pomagają w skupieniu się

Page 51: Ofensywa nr 10

SPO

ŁECZ

NIE

KU

LTU

RA

LNiE

51teatralnie

– kontynuuje. Po chwili dodaje – Sami sobie utrudniamy życie na scenie. trzeba być czujnym. Nie mamy tworzyć jedynie śmiesznych gagów, ale budować postać, tzw. „platformę”, odpowiadając sobie na kilka podstawowych pytań: kim jestem, gdzie jestem, co robię itd.

koniec rozgrzewki, zaczyna się krót-kie wchodzenie w role. ktoś jest drze-wem, ktoś inny wiewiórką wychodzą-cą z niego, albo drwalem i jego siekierą.

Grupa powstała z teat-ralnych Warsztatów Ekspresji Twórczej „Pró-ba”, które prowadzę w Centrum Kultury w Lublinie – mówi Przemysław Buksiński, pomysłodawca projek-tu – Ludzie poznawali na nich różne techniki teatralne. Szczególnie spodobała nam się im-prowizacja. „No Pota-toes” tworzą Przemek Buksiński, Katarzyna łyjak, Magdalena Piekar-ska, Anna Skorek, Kamil Choina, Radosław Misz-tal i Adam Organista.

Początek

Po raz pierwszy wystąpili podczas Nocy kultury 2008 (7 czer-wca) w klubie Cax Mafe. Szybko zawojowali to miejsce. Studenckie czwartki należą do nich. Pojawiają się tam po godzinie 20., by bawić nie tylko żaków. w ciągu roku wyro-bili sobie swój styl i zyskali wierną publiczność. grali „na wyjeździe” w krakowskim klubie „Żaczek”. Od października grają na scenie teat-ru im. H. Ch. andersena. – Pomysł na granie właśnie w tej przestrze-ni teatralnej zrodził się w mojej głowie wraz z powstaniem grupy. Propozycja została ciepło przyjęta. Mamy wparcie dyrektora. Działanie w tym ciekawym pomieszczeniu jest wyzwaniem zarówno dla artysty, jak i dla widza, który tu przychodzi – mówi Buksiński. – Chcemy zbu-rzyć stereotyp, że teatr im. Ch. H. andersena jest teatrem dla dzieci.

Niewątpliwie przestrzeń i sama in-stytucja jest w ten sposób kojarzo-na przez lublinian oraz studentów. Jednak już lokalizacja teatru jest dość magiczna. Znajduje się go, wędrując po uliczkach starego mia-sta, przechodząc przez kolejne bra-my, brnąc przez pewnego rodzaju labirynt – stwierdza Przemek.

Kawałek kartofli

adam studiuje matema-tykę i jest zapalonym harcerzem. Jak sam mówi, dzięki harcerstwu poznał teatr. – Od 12 lat jestem w Związku Harcerstwa Polskiego – opowiada. – Jest to instytucja, która ma wychowywać młodzież. Pokazuje rów-nież, jak ważne jest zna-lezienie swojej pasji. w tym celu młodzież działająca w ZHP ma szansę chodzić na gór-skie wycieczki, uczest-niczyć w kursie medycz-nym czy warsztatach teatralnych. Po chwili stwierdza – Matematyka bardzo przydaje się w te-atrze. umiejętność ab-strakcyjnego myślenia jest tu bardzo potrzebna, tak jak logika. Jak się okazuje, adam jest także pasjonatem górskich wycie-czek. – kocham góry. każde wakacje wykorzystuję, by po nich połazić. Najbardziej lubię tatry, następnie Bieszczady i Pieniny. Mam papiery taternika oraz wspinacza – wyznaje z rozmarzonym wzrokiem. wraz z kolegą planuje w przyszłości

zdobycie szczytu Mont Blanc.

w swoich szeregach „kartofle” mają także dwóch mis-trzów autostopu. kasia i kamil wy-grali „12 Międzynarodowe Mis-trzostwa autostopowe Sopot – lu-blin”. to przede wszystkim kasia jest miłośniczką tego sposobu podróżowania – Często jeżdżę au-tostopem, chociaż czasem zdarzają się nieprzyjemne sytuacje. w Mace-donii jakiś kierowca zaproponował koledze, że nas przewiezie za dziewczynę. Opracowałam sobie pewien system: gdy wsiadam do samochodu, wysyłam koleżance SMS z numerami rejestracyjny-

mi. Na szczęście do tej pory nie musiałam z nich korzystać – mówi – Chwilowo narzekam na nadmiar wolnego czasu, bo nie pracuję. Dużo czytam, ostatnio poezję Andrzeja Bursy oraz opowiadania Ed-gara Kereta. gdy py-tam, czym jest dla niej Impro, zamyśla się – Na pewno jest to dobra zabawa. Zda-ję sobie sprawę, że za

dużo teatru tu nie ma.

Drugi autostopowy mistrz, kamil, wspomina początki – Zawsze czułem pociąg do teatru, brałem udział w wielu przedstawieniach szkolnych. Podczas warsztatów Przemka zagrałem w „wiwisek-cji” jedną z głównych, aczkolwiek niemych ról – grzebienia. Impro

Page 52: Ofensywa nr 10

KU

LTUR

ALN

iE

52

oddałem się całkowicie. kręci mnie to bardziej niż tradycyjny teatr dra-matyczny. Nie mógłbym od tego

odejść. Na scenie czuję się bardzo dobrze, rzadko odczuwam tremę, jeśli nawet, to zwykle na samym początku – relacjonuje. – wolny czas, jeśli go mam, spędzam słuchając dobrej muzyki, czyli m. in. ambient rock, post rock czy muzyki instru-mentalnej. Moim odkryciem jest muzyka islandzka. Samo państwo jest bardzo małe, a dla mnie to kuźnia fenomenalnych talentów i wielu ciekawych podejść do muzy-ki. Jak tylko mogę, jadę do domu, by spotkać się z kolegami i pooglądać mecz piłki nożnej. kibicuję aC Milan.

3, 2, 1, 0, iMPRO

teatralne foyer pęka w szwach. każdy otrzymuje kartecz-kę, by napisać słowo bądź zdanie, które chce usłyszeć ze sceny. gdy w końcu pozwalają nam wejść,

sala zapełnia się bardzo szybko. Prawie wszystkie miejsca na wi-downi są zajęte. Zaczyna się show.

Przed widzami staje cały zespół. Przemek przedstawia grupę. Muzykę na oryginalnym urządze-

Zaczyna się rajd przez cytaty. Miejsce i okoliczności ustala publika, a aktorzy dwoją się i troją, usiłując dopasować się do treści kartoników

niu, kaossilatorze, gra nosem aktor lubelskiej sceny – Bogusław Byr-ski w zastępstwie za naszego rodzimego barda – łukasza Jemiołę. Pub-liczność przed rozpoczę-ciem każdej improwiz-acji odlicza do zera i mówi „IMPrO”.

Zaczyna się od „Historii słowo po słowie”. Z minuty na minutę akcja nabiera tempa. widzowie kreują coraz to nowe miejs-ca, w których dzieje się ak-cja. Dzięki ich inwencji scenki rozgrywają się m. in. w kanale ciepłowniczym (cokolwiek to znaczy i gdzie-kolwiek to jest), na linii frontu (na wojnie), w te-atrze, w garderobie. Jedną z cie-kawszych gier jest „Specjalista Przedmiotu” oraz „60, 30, 20, 10”. w tej pierwszej widownia najpierw wybiera specjalistę spośród „kar-tofli”. Pada na adama, później ten wychodzi i publiczność daje fan-ty. Okrzyknięto go specjalistą od filologii klasycznej. Jednak pojawia się bariera informacyjna w po-staci języka. Mało kto rozumie klasyczną łacinę, dlatego zostaje on farmaceutą. adam z zawiązanymi

oczami usiłuje wy-tłumaczyć, do cze-go służą podawa-ne mu fanty. I tak czapka zostaje „su-per ocieplaczemna łokieć”. Przyjednym z przedmio-tów ekspert stwier-dza – gdyby Pan dał to żonie, to żona będzie się tydzień za-stanawiała, co to jest i będzie tydzień spo-koju w domu.

Nadchodzi finał. kapelusz z zebra-nymi od publiczności karteczka-mi jest na scenie, zaś życzenia widzów fruwają w powietrzu. Zaczyna się rajd przez cytaty. Miejsce i okoliczności ustala pub-lika, a aktorzy dwoją się i tro-

ją, usiłując dopasować się do treści kartoników. „Zagraj skrytą surykatkę”, „w tym całym zamota-niu zapomniałam użyć antyperspi-rantu”, „Ogarnij to” to tylko niektóre z cytatów od publiczności. każdą z karteczek zgniata się po przeczy-taniu i rzuca z powrotem na podłogę. Brzuchy bolą ze śmiechu. wszyscy szaleją, tryskają humorem, na sce-nie adrenalina podnosi się wraz z po-ziomem decybeli śmiechu publiki.

koniec. wszyscy rozchodzą się, powracają do własnych zajęć. tak samo „kartofle” wracają do sza-rej codzienności. Choć może jednak nie takiej szarej. każde z nich ma własne życie. Są indywidualnoś-ciami z oryginalnymi nieraz pasja-mi czy sukcesami. kasia i kamil wygrali „12 Międzynarodowe Mis-trzostwa autostopowe Sopot – lu-blin”. adam jest zapalonym harcer-zem i miłośnikiem gór. Przemek gra w spektaklu „Zły” Sceny Prapremier InVitro oraz prowadzi zajęcia na kulturoznawstwie i animacji kultury uMCS. Są ambitni i pełni marzeń. Pokazują, że młodzi mają swoje pa-sje i nie spędzają czasu bezsensow-nie, siedząc tylko przed komputerami czy przy piwie. Dają innym uśmiech. Dają swoje improwizowane show.

tekst: Anna Petyniafot: Artur Krysiak

teatralnie

KU

LTUR

ALN

iE

Page 53: Ofensywa nr 10

SPO

ŁECZ

NIE

KU

LTU

RA

LNiE

53

Lubelska historia kryminalna

Kryminalista nawrócony pod wpły-wem teatru. Scenariusz napisał były osadzony – Dariusz Jeż wraz z Grzego-rzem Kondrasiukiem. Wyreżyserował łukasz Witt–Michałowski.

akcja sztuki rozgrywa się na przestrzeni niemalże trzydziestu ostatnich lat. w pier-wszych scenach widzimy m. in. ubeków pijących tanie wino, którzy przeszkadzają dzieciom w zabawie. Obserwujemy też lubelskie kino kosmos i niebotyczne kolejki do kas, bo każdy chce dostać bi-let. kilku chłystków kombinuje kasę za rogiem, dorabiając jako koniki.

wreszcie upragniona transformacja. upadek muru berlińskiego, przemiany polityczne i gospodarcze. ludzie radzą sobie w nowej rzeczywistości, jak mogą. Nie każdy działa legalnie. Formuje się gangsterski półświatek na nowych za-sadach. w końcu zmiany są potrzebne i tutaj. Powstaje kasyno lubelskie.

widzimy nie tylko obraz Polski w okre-sie przemian systemowych, ale przede wszystkim człowieka, który próbuje odnaleźć się w nowych warunkach. ten człowiek dowiaduje się, że firmy mogą błyskawicznie upadać, dzięki czemu

ktoś inny zyskuje. Inflacja to nie tylko słownikowe zjawisko, ale też sytuacja dotykająca portfela. Pomiędzy ludźmi, którzy starają się zrozumieć swoje oto-czenie, wdzięcznie lawirują oszuści i prze-stępcy. Szybkie zastrzyki gotówki są na porządku dziennym, podobnie jak ciągłe pragnienie „więcej”. każdego dnia mają miejsce mniejsze i większe przekręty. ktoś ląduje w wiezieniu, ktoś inny z niego wychodzi.

Jednym z osadzonych jest Dariusz Jeż. Na jego drodze pewnego – najprawdo-podobniej paskudnego – dnia staje reżyser łukasz Witt-Michałowski z zaję-ciami teatralnymi. Powstaje spektakl „lizystrata” i więzień zostaje wyrwany z koszmaru. Zaczyna życie od początku. Odnajduje swoje miejsce w sztuce.

Słowa wypowiedziane przez Dariusza Jeża na koniec spektaklu stanowią gorz-kie podsumowanie nie tylko „Złego”, ale także jego życia. Są nie tyle pochwałą teatru, co swoistym podziękowaniem sztu-ce za wyrwanie z jarzma, nazwijmy to, grzechu. Można gdybać - co by było, gdy-by na drodze wielu młodych ludzi stanęła osoba, która zaoferowałaby im coś, co ich zainteresuje, albo pokazała coś, co byłoby lekarstwem na nudę i kombi-natorstwo? Ilu z nich nie gniłoby teraz w więzieniach czy domach poprawczych?

Sztuka zdecydowanie porusza kilka ważnych problemów społecznych, rzuca także pytanie: kto (Co) jest za nie od-powiedzialny? I odpowiedź na nie po-zostawia widzowi.

Anna Petynia

teatr CentralnyScena Prapremier InVitro „ZŁy”reżyseria: Łukasz witt-MichałowskiScenariusz: Dariusz Jeż, grzegorz kon-drasiukMuzyka: Paweł PassiniScenografia: lech Mazurek, Łukasz witt-Michałowski, Dariusz JeżObsada: Przemysław Buksiński, remigiusz Jankowski, Dariusz Jeż

Oszczędzaj energię!

teatralnie

Page 54: Ofensywa nr 10

Dzisiaj wszystko można kupić. I wszędzie. Można nawet kupić coś w Internecie, tak jak zrobił to mój znajo-my. Jako że interesuje go fotografia zakupił aparat, tak mu, się przynajmniej wydawało. wydawało, gdyż teraz jest szczęśliwym posiadaczem prawie

półkilogramowego ziemniaka.

Podobnie jest w innych dziedzinach życia. wiedzą coś o tym studenci. kończy (przyszły) student liceum, zdaje maturę i zaczy-na szukać odpowiedniej dla siebie uczelni, tak jakby wchodził na aukcję internetową. Przerzuca kolejne oferty, ogląda zdjęcia zacnych gmachów. ta ma ściany w jego ulubionym kolorze, a ta żyrandol z wiednia w holu. raduje go bogata oferta edukacyjna: na tej uczelni na przykład będzie mógł doskonale nauczyć się języków obcych. Inna obiecuje zapewnić praktyki w prestiżowych firmach. Jeszcze inna kusi przystojnym wykładowcą.

Po wielogodzinnych wahaniach, wielu zmianach decyzji, radach znajomych i rodziny (przyszły) student podejmuje decyzję. Składa dokumenty – naciska „kup teraz”, zostaje przyjęty i staje się szczęśliwym posiadaczem indeksu wymarzonej uczelni. Jeszcze tyl-ko parę tygodni niepewności, zanim listonosz przyniesie przesyłkę, czyli zanim kalendarz wskaże datę 1 października. w końcu dostaje długo wyczekiwaną paczkę. Ochoczo ją rozpakowuje – przekracza drzwi uczelni, zrywa taśmy z pudełka – wchodzi do sali zajęć, staje twarzą w twarz z wykładowcami – otwiera pudełko, a tam… ziemniak.

Niestety wielu z nas dostaje ziemniaka zamiast zamówionego aparatu fotograficznego. Nauka języków obcych okazuje się być fikcją. Bo jak przez dwa semestry, czyli 9 miesięcy (około 30 tygod-ni) nauczyć się języka? Zwłaszcza, że z półtorej godziny zajęć, na-gle robi się 45 minut, gdyż lektor musi dzielić czas pomiędzy osoby będące na poziomie podstawowym i zaawansowanym. a dwóch grup zrobić nie można, bo pieniądze, bo uczelnia ma długi, bo jest kryzys i trzeba zaciskać pasa. Z praktykami też nie jest różowo. Z czasem okazuje się, że szanse na nie mają może 2 osoby ze wszystkich lat studiów i są one przydzielane na niewiadomo jakich zasadach. Przystojny wykładowca ma łupież, a dach przecieka.

Ale takie jest życie. Częściej daje nam ziemniaka niż wyso-kiej jakości sprzęt, na jaki czekamy. Studia są podobno szkołą tego życia, więc uczymy się jak przyrządzać ziem-niaki na sto różnych sposobów.

tekst: Wioleta Szczygielska

Ziemniak w worku

KU

LTUR

ALN

iE

54 końcówka

Page 55: Ofensywa nr 10

SPO

ŁECZ

NIE

Page 56: Ofensywa nr 10