no logo
DESCRIPTION
Międzynarodowy bestseller, kultowa książka Naomi Klein, nazywana często „biblią alterglobalistów”. W ciągu ostatnich dziesięciu lat, które upłynęły od pierwszego wydania No Logo, książka została uznana za absolutny fenomen kulturowy i stała się manifestem wszystkich krytyków ekspansywnego światowego kapitalizmu.TRANSCRIPT
Naomi KleinNo Logo
NO LOGO
Naomi
Klein
przełożyłyMałgorzata HalabaHanna Jankowska
Katarzyna Makaruk
Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA
BEZ PRZESTRZENIBEZ WYBORU
BEZ PRACY
Tytu³ orygina³u: No LogoRedakcja i opracowanie indeksu: Anna Matysiak
Redakcja techniczna: Zbigniew KatafiaszKorekta: Dorota Jakubowska
2000, 2002 by Naomi Klein. All rights reserved for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2014
for the Polish translation by Ma³gorzata Halaba, Hanna JankowskaKatarzyna Makaruk
ISBN 978-83-7758-317-3
Warszawskie Wydawnictwo LiterackieMUZA SA
Warszawa 2014
Mo¿e nie widaæ tego jeszcze na powierzchni,Ale pod ziemi¹ huczy ju¿ ogieñ.
indonezyjski pisarz Y.B. Mangunwijaya,16 lipca 1998
Dla Aviego
NO LOGO
OD AUTORKI
NO LOGO PO DZIESIÊCIU LATACH
Gdy piszê ten wstêp, myœl¹c o tym, jak bardzo w ci¹gu dziesiêciu latzmieni³ siê branding, kilka wydarzeñ wydaje mi siê godnych odnotowaniana samym pocz¹tku. W maju 2009 roku firma Absolut Vodka wypuœci³alimitowan¹ seriê swoich produktów pod nazw¹ „Absolut No Label” (Ab-solut Bez Etykiety). Kristina Hagbard, menad¿er public relations, wy-jaœnia: „Po raz pierwszy odwa¿yliœmy siê stan¹æ wobec œwiata ca³kiemobna¿eni. Wprowadzamy na rynek butelkê bez etykiety, bez logo, byzamanifestowaæ, ¿e liczy siê wnêtrze, a nie to, co na zewn¹trz. […] Za-chêcamy wszystkich ludzi, by pozbyli siê uprzedzeñ, w œwiecie Absolutunie ma wszak etykiet”.
Kilka miesiêcy póŸniej Starbucks otworzy³ w Seattle swoj¹ pierwsz¹ nie-markow¹ kawiarniê pod nazw¹ 15th Avenue E Coffee and Tea. Ten „uta-jony Starbucks” (jak od razu ochrzczono nietypowy lokal) udekorowano„jedynymi w swoim rodzaju” elementami, a klientów poproszono, ¿ebyprzynosili w³asne p³yty do odtworzenia na aparaturze stereofoniczneji przedstawiali sprawy spo³eczne, które ich ¿ywo obchodz¹ – mia³o siê to,wed³ug firmy, przyczyniæ do stworzenia „wspólnotowej atmosfery”. Trze-ba by³o dobrze wytê¿yæ wzrok, ¿eby na karcie dañ znaleŸæ napis drobn¹czcionk¹: „z inspiracji Starbucksa”. Tim Pfeiffer, starszy wiceprezes firmy,wyjaœni³, ¿e w odró¿nieniu od tradycyjnych lokali Starbucksa, które iden-tyfikuje przynale¿noœæ do sieci, „ten jest jak kawiarenka w s¹siedztwie”.Starbucks, który od dwudziestu lat oznacza swoim logo 16 tysiêcy kawiar-ni na ca³ym œwiecie, próbowa³ teraz uciec przed w³asn¹ mark¹.
Od opublikowania No Logo techniki brandingu niew¹tpliwie siê rozwinê³yi dostosowa³y do ró¿nych okolicznoœci. Przez ostatnie dziesiêæ lat bardzoniewiele jednak pisa³am o tych sprawach. Dlaczego tak siê sta³o, uœwiado-mi³am sobie podczas lektury wydanej w 2003 roku powieœci Williama Gib-sona Rozpoznanie wzorca. Jej bohaterka Cayce Pollard ma alergiê na marki,zw³aszcza Tommy’ego Hilfigera i Ludzika Michelin. Ta „chorobliwa odra-za, czasem nawet gwa³towna reakcja na semiotykê rynku” jest tak silna, ¿eCayce ka¿e wyg³adziæ kapsle na swoich d¿insach od Levi’sa, ¿eby pozbyæ siêwszelkich znaków towarowych. Czytaj¹c te s³owa, od razu zda³am sobie
sprawê, ¿e cierpiê na podobn¹ przypad³oœæ. Nie zalicza siê ona do wro-dzonych, ale rozwija siê z czasem, z powodu nadmiernej ekspozycji nadzia³anie okreœlonego bodŸca. Kiedyœ nie mia³am alergii na marki. Jakprzyznajê w tej ksi¹¿ce, jako dziecko i nastolatka by³am do nich wrêczobsesyjnie przywi¹zana. Ale pisz¹c No Logo, musia³am na cztery lata ca³-kowicie siê pogr¹¿yæ w kulturze reklamy – przez cztery lata ogl¹daæ wci¹¿ nanowo spoty towarzysz¹ce meczom Super Bowl, wertowaæ „Advertising Age”w poszukiwaniu najnowszych wynalazków z dziedziny korporacyjnej sy-nergii, czytaæ zabójcze dla duszy podrêczniki dla biznesmenów traktuj¹ceo nawi¹zywaniu kontaktu z osobistymi wartoœciami marki, braæ udzia³w korporacyjnych seminariach na temat zarz¹dzania mark¹, wyprawiaæ siêdo sklepów Nike Town, do gigantycznych centrów handlowych, do omet-kowanych miast. A tak¿e ogl¹daæ najgorsze filmy, jakie kiedykolwiek po-wsta³y, robi¹c w ciemnoœciach sali kinowej notatki o lokowaniu produktu.
Czasem bywa³o to zabawne, ale pod koniec poczu³am, jakbym przekroczy-³a jakiœ próg i podobnie jak Cayce zachorowa³a na coœ w rodzaju alergii namarki. Utraci³y dla mnie wiêkszoœæ swojego uroku, co mia³o tê dobr¹ stronê,¿e z chwil¹, gdy No Logo sta³o siê bestsellerem, mog³abym, przy³apana napiciu dietetycznej coli, trafiæ na plotkarsk¹ kolumnê lokalnej gazety w moimmieœcie.
Niechêæ rozci¹gnê³a siê nawet na markê, któr¹ przypadkowo stworzy³am– No Logo. Dziêki analizowaniu dzia³añ takich potentatów, jak Nike i Star-bucks dobrze pozna³am strategiê zarz¹dzania mark¹: znajdŸ przes³anie,które chcesz przekazaæ, zrób z niego znak towarowy i strze¿ go, i powtarzajsiê ad nauseam, wykorzystuj¹c wszelkie mo¿liwe platformy komunikacji, bynie zaniedbaæ efektu synergii. Zaczê³am przy ka¿dej okazji ³amaæ te zasady.Odrzucone zosta³y propozycje produktów zwi¹zanych z ide¹ No Logo (by³ywœród nich film fabularny, serial telewizyjny, linia konfekcji…). Odrzuca-³am te¿ zaproszenia od megamarek i agencji reklamowych wyznaczaj¹cychkierunki w swojej bran¿y, które chcia³y, ¿ebym wyjaœnia³a na seminariach,dlaczego s¹ tak znienawidzone (uczy³am siê, ¿e mo¿na zrobiæ karierê jakoswego rodzaju antykorporacyjna dominatrix, poprawiaj¹ca samopoczucieprzep³acanych prezesów przez powtarzanie im, ¿e ich marki s¹ wstrêtne).Wbrew wszystkim rozs¹dnym radom trzyma³am siê postanowienia, ¿e niezarejestrujê tytu³u mojej ksi¹¿ki jako znaku towarowego (co pozbawia mniedochodów z w³oskich artyku³ów spo¿ywczych linii No Logo, ale produkuj¹-ca je firma przys³a³a mi przynajmniej œwietn¹ oliwê z oliwek).
Najwa¿niejszym elementem mojego programu odtruwaj¹cego z marketinguby³a zmiana problematyki, jak¹ siê zajmowa³am. Niespe³na rok po publikacjiNo Logo na³o¿y³am osobiste embargo na wszelkie rozmowy o korporacyjnym
8 NO LOGO
brandingu. W wywiadach i podczas publicznych wyst¹pieñ nie dawa³am siêwci¹gn¹æ w dyskusje na temat ostatnich innowacji w dziedzinie marketinguwirusowego czy nowego butiku Prady; wola³am mówiæ o narastaj¹cym ruchuoporu wobec rz¹dów korporacji, który zwróci³ uwagê œwiata bojowymi prote-stami w Seattle przeciw Œwiatowej Organizacji Handlu. „Ale czy nie jest paniw³asn¹ mark¹?”, indagowali mnie nieustannie inteligentniejsi rozmówcy. „Byæmo¿e”, odpowiada³am. „Staram siê jednak byæ naprawdê badziewiasta”.
Porzucenie brandingu na rzecz polityki nie by³o wielkim poœwiêceniem,poniewa¿ to w³aœnie przez politykê zainteresowa³am siê marketingiem.Pierwsze artyku³y w mojej karierze dziennikarskiej traktowa³y o ograniczo-nych mo¿liwoœciach zatrudnienia dostêpnych dla mnie i moich rówieœni-ków – rozpowszechnianiu siê krótkoterminowych umów i McPrac – a tak¿eo wszechobecnym wykorzystywaniu nêdznie op³acanej pracy do produkcjisprzedawanych nam markowych rzeczy. Jako m³oda felietonistka pisa³amrównie¿ o tym, jak coraz zach³anniejsza kultura marketingu wdziera siêw chronione dot¹d niekorporacyjne przestrzenie – szko³y, muzea, parki– a jednoczeœnie pomys³y uwa¿ane przez moich przyjació³ i przeze mnie zaradykalne s¹ niemal od razu wykorzystywane w kampaniach marketingo-wych Nike, Benettona i Apple’a.
Postanowi³am napisaæNo Logo, kiedy zda³am sobie sprawê, ¿e te z pozoruodrêbne trendy ³¹czy wspólna idea, zgodnie z któr¹ korporacje powinnywytwarzaæ marki, a nie towary. W owej epoce prezesi korporacji doznawaliobjawieñ, które spada³y na nich jak grom z jasnego nieba: Nike nie jestczo³ow¹ firm¹ produkuj¹c¹ buty, chodzi w niej o i d e ê t r a n s c e n d e n -c j i p o p r z e z s p o r t. Starbucks to nie sieæ kawiarni, ale i d e a w s p ó l -n o t y. Na ziemi objawienia te oznacza³y, ¿e wiele firm wytwarzaj¹cychdot¹d towary we w³asnych fabrykach i zatrudniaj¹cych liczn¹ si³ê robocz¹o ustabilizowanej pozycji przyjê³o wszechobecny model Nike: pozamykaj-cie swoje zak³ady, niech produkcj¹ zajmie siê skomplikowana sieæ wyko-nawców i podwykonawców, a fundusze przeznaczcie na projektowaniei marketing niezbêdny do tego, by przedstawiæ œwiatu wasz¹ genialn¹ ideê.Albo posz³y w œlady Microsoftu: utrzymajcie œcis³y oœrodek kontrolny z³o-¿ony z udzia³owców/pracowników zajmuj¹cych siê „kluczowymi obszaramidzia³ania” firmy, a wszystko inne, od obs³ugi poczty firmowej do pisaniakodu, powierzcie wykonawcom zewnêtrznym. Niektórzy nazwali te zre-strukturyzowane firmy „korporacjami wydr¹¿onymi”, poniewa¿ sprawia³ywra¿enie, jakby ich celem by³o wykroczenie poza materialny œwiat rzeczy,tak by mog³y staæ siê niczym nieobci¹¿on¹ mark¹. Jak wyrazi³ siê cytowanyw tej ksi¹¿ce korporacyjny guru Tom Peters: „Trzeba byæ cholernym idiot¹,¿eby posiadaæ to na w³asnoœæ!”.
NO LOGO PO DZIESIÊCIU LATACH 9
Szaleñcze d¹¿enie korporacji do przejœcia z bran¿y produktów do bran¿yidei wyjaœni³o kilka trendów naraz. Firmy nieustannie poszukiwa³y nowychwyrazistych idei oraz nieskalanych przestrzeni, na które mog³yby je rzuto-waæ, poniewa¿ tworzenie znaczeñ sta³o siê dla nich nowym aktem produk-cji. Oczywiœcie robotnicy znaleŸli siê na przegranej pozycji. Spó³ki przesta³yuwa¿aæ wytwarzanie rzeczy za swoje kluczowe zadanie.
Urok przeœwietlania takich marek jak Nike czy Starbucks polega³ dla mniena tym, ¿e szybko zaczyna³y siê pojawiaæ tematy zupe³nie niezwi¹zanez marketingiem: od tego, jak wytwarza siê produkty w globalnej sieci dostaw,uwolnionej spod nadzoru pañstwa, do rolnictwa przemys³owego i cen towa-rów. Nastêpnie cz³owiek uœwiadamia³ sobie, ¿e chodzi tu równie¿ o zwi¹zekpolityki z pieni¹dzem, znajduj¹cy wyraz w zasadach rodem z Dzikiego Za-chodu narzucanych przez umowy o wolnym handlu oraz Œwiatow¹ Organi-zacjê Handlu, których przestrzeganie sta³o siê warunkiem uzyskania takpo¿¹danych po¿yczek z Miêdzynarodowego Funduszu Walutowego. Krótkomówi¹c, mowa by³a o tym, jak funkcjonuje ten œwiat.
W momencie opublikowania No Logo ruch ukazany w tej ksi¹¿ce in statunascendi znalaz³ siê ju¿ u bram potê¿nych instytucji szerz¹cych w œwieciekorporacjonizm. Dziesi¹tki, a nastêpnie setki tysiêcy demonstrantów przed-stawia³y swoje argumenty pod salami obrad szczytów handlowych i spotkañgrupy G8 od Seattle do New Delhi, przeszkadzaj¹c niekiedy w zawarciunowych porozumieñ. To, co media korporacyjne nazywa³y z uporem „ru-chem antyglobalistycznym”, wcale nim nie by³o. Jego reformistyczny od³ammia³ charakter antykorporacyjny, od³am radykalny by³ antykapitalistyczny.Jak jednak dokumentujê w tej ksi¹¿ce, jego wyj¹tkow¹ cech¹ by³ absolut-ny internacjonalizm. Wszystko to oznacza³o, ¿e w trakcie tournée prezen-tuj¹cego ksi¹¿kê by³o wiele ciekawszych rzeczy do omówienia ni¿ logo– na przyk³ad geneza tego ruchu, jego postulaty oraz to, czy istnieje realnaalternatywa dla bezwzglêdnej odmiany korporacjonizmu wystêpuj¹cej podniewinnym pseudonimem „globalizacji”. By³o to ekscytuj¹ce doœwiadcze-nie, a ja osobiœcie czu³am g³êbok¹ ulgê, ¿e nie muszê ju¿ czytaæ „Adverti-sing Age”.
Niedawno jednak przy³apa³am siê na czymœ, z czym przysiêga³am, ¿eskoñczy³am: ponownym czytaniu cytowanych w tej ksi¹¿ce guru od marek.Facetów w rodzaju Petersa („Marka! Marka!! Marka!!! To jest przes³anie[…] na koniec lat 90. i dalsz¹ przysz³oœæ”) i Scotta Bedbury’ego („wielkamarka podnosi poprzeczkê – dziêki niej lepiej czujesz sens tego, co robisz”).Tym razem chodzi³o jednak o to, ¿eby lepiej zrozumieæ, co siê dzieje niew centrum handlowym, lecz w Bia³ym Domu – najpierw za prezydentury
10 NO LOGO
George’a W. Busha, a nastêpnie Baracka Obamy, pierwszego prezydentaStanów Zjednoczonych bêd¹cego zarazem supermark¹.
Lata rz¹dów Busha s³usznie siê przeklina z powodu wielu podjêtych wtedyniszczycielskich dzia³añ, takich jak bezprawne inwazje, arogancka obronastosowania tortur, wykañczanie œwiatowej gospodarki. Ale najtrwalszymdziedzictwem tej administracji by³o chyba to, ¿e systematycznie robi³a z rz¹-dem Stanów Zjednoczonych to samo, co opêtani na punkcie marek prezesirobili ze swoimi firmami: wydr¹¿y³a go z treœci, przekazuj¹c sektorowi pry-watnemu wiele jego najbardziej podstawowych funkcji, od obrony granic,poprzez reagowanie na klêski ¿ywio³owe, do zbierania informacji wywiadow-czych. To wydr¹¿enie nie by³o ubocznym przedsiêwziêciem epoki Busha,lecz zasadnicz¹ misj¹, dotycz¹c¹ wszystkich dziedzin sprawowania w³adzy.Choæ czêsto wyœmiewano niekompetencjê klanu Bushów, proces wyprzeda-wania pañstwa na licytacji, tak ¿e zosta³a z niego tylko skorupa, prowadzonyby³ z ogromn¹ determinacj¹ i precyzj¹. Okazali siê w tym dobrzy. MitchDaniels, dyrektor ds. bud¿etu w administracji Busha, stwierdzi³: „Oczywistawydaje mi siê ogólna idea – otó¿ zadaniem rz¹du nie jest œwiadczenie us³ug,ale zapewnienie, ¿eby by³y œwiadczone”.
Do firm, które przejê³y znaczn¹ czêœæ tych us³ug, nale¿a³ Lockheed Mar-tin, najwiêkszy w œwiecie koncern zbrojeniowy. „Lockheed Martin nie rz¹dziStanami Zjednoczonymi – ujawni³ w 2004 roku „New York Times” – alepomaga rz¹dziæ osza³amiaj¹co wielk¹ czêœci¹ kraju. […] Sortuje wasz¹ pocz-tê, podlicza podatki. Kasuje czeki ubezpieczenia spo³ecznego i zajmuje siêobliczeniami na potrzeby spisu ludnoœci. Organizuje loty w Kosmos i monito-ruje ruch w przestrzeni powietrznej. ¯eby to wszystko dzia³a³o, Lockheedpisze wiêcej kodu komputerowego ni¿ Microsoft”.
Nikt nie zabra³ siê do wyprzedawania pañstwa z wiêkszym zapa³em ni¿czêsto krytykowany sekretarz obrony w administracji Busha Donald Rums-feld. Spêdziwszy dwadzieœcia kilka lat w sektorze prywatnym, gdzie kierowa³firmami farmaceutycznymi i technologicznymi i zasiada³ w zarz¹dach takichrenomowanych spó³ek jak Sears i Kellogg’s, by³ œwietnie obeznany z korpo-racyjn¹ kultur¹ brandingu i outsourcingu. Wkroczy³ do Departamentu Obro-ny nie jako urzêdnik s³u¿by publicznej, ale jako prezes celebryta – facet,któremu nie brak odwagi, by redukowaæ zatrudnienie, przenosiæ produkcjêza granicê, a nade wszystko zmieniaæ percepcjê marki. Cel tego rebrandinguby³ dla Rumsfelda jasny: globalna dominacja jego departamentu. Kluczowymobszarem dzia³ania by³o pole bitwy. We wszystkich innych dziedzinach– stwierdzi³, co bardzo przypomina³o s³owa Billa Gatesa – „powinniœmyposzukaæ wykonawców, którzy skutecznie i wydajnie œwiadczyliby te niepod-stawowe dla nas us³ugi”. Wcielaj¹c siê z kolei w Toma Petersa, dowodzi³, ¿e
NO LOGO PO DZIESIÊCIU LATACH 11
„czas przestaæ myœleæ o rzeczach, o tym ile ich jest, o masowoœci”. Przema-wiaj¹c we wrzeœniu 2001 roku w Pentagonie, postawi³ pytanie: „DlaczegoDepartament Obrony jest jedn¹ z ostatnich organizacji, które upar³y siê, bybyæ samowystarczalne? Skoro istnieje ca³a bran¿a skutecznie zarz¹dzaj¹camagazynami, po co nam tak du¿o w³asnych i dlaczego nimi kierujemy?Dlaczego w bazach na ca³ym œwiecie sami wywozimy œmieci i myjemy pod-³ogi, zamiast wynaj¹æ do tego zewnêtrzne firmy, jak robi wiele przedsiê-biorstw?”. Rumsfeld nie zawaha³ siê te¿ zakwestionowaæ sensu istnieniawewnêtrznego systemu opieki zdrowotnej dla ¿o³nierzy, choæ wczeœniej me-dycy uwa¿ani byli za œwiête krowy wojskowego establishmentu. Po co takwielu lekarzy? – pyta³. „Niektóre z tych potrzeb, zw³aszcza us³ugi lekarzypierwszego kontaktu czy specjalnoœci niezwi¹zanych z walk¹, móg³by bar-dziej efektywnie zaspokoiæ sektor prywatny”.
Laboratorium dla tych radykalnych wizji sta³ siê Irak pod amerykañsk¹okupacj¹. Od samego pocz¹tku Rumsfeld, planuj¹c rozmieszczenie oddzia-³ów, zachowywa³ siê niczym wiceprezes Wal-Martu staraj¹cy siê do³o¿yæpracownikom parê godzin bez podwy¿szania p³ac. Genera³owie chcieli 500tysiêcy ¿o³nierzy, on da³ 200 tysiêcy, przy czym ewentualne braki mieliuzupe³niæ najemnicy i rezerwiœci – inwazja wed³ug systemu just-in-time.W praktyce strategia ta oznacza³a, ¿e kiedy Irak wymkn¹³ siê spod amery-kañskiej kontroli, pojawi³a siê jeszcze bardziej udoskonalona ga³¹Ÿ przemys³uwojennego, ¿eby wesprzeæ szcz¹tkow¹ armiê. Firma Blackwater, która mia³apierwotnie dostarczyæ ochroniarzy dla amerykañskiego wys³annika PaulaBremera, przejê³a wkrótce i inne zadania, w³¹cznie z udzia³em w walkachz Armi¹ Mahdiego w 2004 roku. Gdy wojna przenios³a siê do wiêzieñ, gdzieznalaz³y siê dziesi¹tki tysiêcy Irakijczyków aresztowanych przez amerykañ-skich ¿o³nierzy, najemnicy z prywatnych firm zajêli siê nawet przes³uchiwa-niem wiêŸniów, a niektórzy zostali oskar¿eni o stosowanie tortur. Poszerzaj¹-ca siê Zielona Strefa by³a administrowana jak korporacyjne miasto-pañstwo.Wszystkim, od dostaw ¿ywnoœci poprzez rozrywkê do zwalczania szkodni-ków, zajmowa³a siê firma Halliburton. Tak jak Nike i Microsoft by³y pionie-rami wydr¹¿onych korporacji, tak tu toczy³a siê wydr¹¿ona w wielu aspek-tach wojna. A gdy któryœ z wykonawców nawali³ – na przyk³ad gdy ludziez Blackwater, otworzywszy ogieñ na placu Nisur w Bagdadzie w 2007 roku,zabili siedemnaœcie osób, albo gdy Halliburton podobno dostarczy³ ¿o³nie-rzom zanieczyszczon¹ wodê – administracja Busha, jak przedtem tyle wydr¹-¿onych marek, mog³a wyprzeæ siê odpowiedzialnoœci. To przecie¿ prywatnizleceniobiorcy, rz¹d mo¿e tylko zrewidowaæ zawarty z nimi kontrakt. Black-water, che³pi¹ca siê, ¿e jest Disneyem wœród firm dostarczaj¹cych najemni-ków (mia³a nawet liniê markowych ubiorów i misie ze swoim logo), zareago-
12 NO LOGO
wa³a na skandale – jak¿eby inaczej – zmian¹ marki. Przyjê³a now¹ nazwê, XeServices.
Marzenie o wydr¹¿onym pañstwie zosta³o w najpe³niejszej formie zrealizo-wane w Departamencie Bezpieczeñstwa Krajowego (DBK), instancji, któr¹,jako ca³kiem now¹, mo¿na by³o od samego pocz¹tku skonstruowaæ na kszta³tpustej skorupy. Jane Alexander, zastêpczyni dyrektora dzia³u badañ nauko-wych DBK, wyjaœnia³a: „Nie wytwarzamy rzeczy. Jeœli czegoœ nie dostaniemyod przemys³u, nie bêdziemy tego mieli”. Przypomina³o to s³owa by³egoprezesa Nike Phila Knighta, który w latach 90. oznajmi³: „Produkowanierzeczy straci³o wszelk¹ wartoœæ”. W odró¿nieniu wszak¿e od Nike, któradyktuje swoim zleceniobiorcom, co maj¹ produkowaæ, Departament Bezpie-czeñstwa Krajowego nawet tego nie robi³. Gdy na przyk³ad doszed³ do wnios-ku, ¿e przyda³oby siê zbudowaæ „wirtualne p³oty” na granicach StanówZjednoczonych z Meksykiem i Kanad¹, zastêpca sekretarza Michael P. Jack-son napisa³ do wykonawców: „To niecodzienne zaproszenie. […] Prosimy,¿ebyœcie siê zg³osili i poradzili nam, jak mamy wykonywaæ swoje zadania”.Inspektor generalny departamentu t³umaczy³, ¿e jego instytucja „nie maodpowiednich œrodków, ¿eby skutecznie zaplanowaæ, nadzorowaæ i zrealizo-waæ program [Bezpiecznych Granic]”.
Z tak¹ sam¹ postaw¹ niemo¿noœci mieliœmy do czynienia jesieni¹ 2008roku, kiedy wybuch³ kryzys finansowy, a amerykañski Departament Skarbuinterweniowa³, przeznaczaj¹c 700 miliardów dolarów na odd³u¿enie banków.Nie tylko nie opatrzy³ tej pomocy istotnymi warunkami, ale te¿ og³osi³, ¿enie jest zdolny zarz¹dzaæ tym programem. Musia³ powierzyæ zadanie ratowa-nia banków tym samym bankom, które doprowadzi³y do katastrofy i potrze-bowa³y dofinansowania. Bank of New York Mellon otrzyma³ 3 miliardydolarów, a do tego najbardziej lukratywny kontrakt „g³ównego kuratora”zawiaduj¹cego funduszami pomocowymi, wart, jak oceniano, 20 milionówdolarów. Jak stwierdzi³ Gerald Hassell, prezes BNY Mellon, „to najlepszerozwi¹zanie, poniewa¿ Rezerwa Federalna ani Departament Skarbu nie dys-ponuj¹ odpowiednimi mechanizmami, ¿eby móc pokierowaæ ca³ym tym pro-gramem, a my jesteœmy jego g³ównym wykonawc¹”.
By³o to szokuj¹ce wyznanie. Po oœmiu latach sk³adania siebie w ofierzepod rz¹dami Busha pañstwo nadal dysponowa³o wszystkimi atrybutami w³a-dzy – imponuj¹cymi budynkami, konferencjami prasowymi prezydenta, wal-kami o kurs prowadzonej polityki – ale nie zajmowa³o siê rz¹dzeniem, tak jakpracownicy kampusu Nike w Beaverton nie szyj¹ butów. Wygl¹da³o na to, ¿erz¹dzenie nie nale¿y do kluczowych obszarów jego dzia³ania.
Administracja Busha do tego stopnia by³a zdecydowana naœladowaæ po-dziwiane przez siebie wydr¹¿one korporacje, ¿e objê³o to nawet reagowanie
NO LOGO PO DZIESIÊCIU LATACH 13
na gniew, jaki na ca³ym œwiecie wywo³a³y jej dzia³ania. Zamiast zmieniæ czychoæby skorygowaæ swoj¹ politykê, rozpoczê³a wiele nieudolnych kampaniimaj¹cych na celu zmianê wizerunku Ameryki oraz nastawienia coraz bar-dziej wrogiego œwiata. Najpierw pojawi³a siê Charlotte Beers, zatrudnionawkrótce po inwazji na Afganistan jako podsekretarz stanu do spraw dyp-lomacji publicznej i public affairs. Choæ jest to wa¿ne stanowisko, Beersnie mia³a doœwiadczenia w pracy dyplomatycznej. Sprawowa³a natomiastwysokie funkcje w agencjach reklamowych J. Walter Thompson i Ogilvy& Mather, gdzie kreowa³a marki ró¿nych produktów, od karmy dla psówpo wiertarki. Sekretarz stanu Colin Powell, krytykowany za tê nominacjê,zby³ krytyków, stwierdzaj¹c: „Nie ma nic z³ego w powo³aniu kogoœ, ktoumie sprzedawaæ. Sprzedajemy produkt. Potrzebny jest nam ktoœ, kto po-trafi zmieniæ postrzeganie amerykañskiej polityki zagranicznej, postrzega-nie dyplomacji”. „A poza tym – doda³ – to ona namówi³a mnie do kupowa-nia ry¿u Uncle Ben’s”.
Po zaledwie kilku miesi¹cach okaza³o siê, ¿e eksperyment nie zdaje egza-minu. Materia³y propagandowe Beers przyjmowano drwinami, kiedy zaœpojecha³a do Egiptu, ¿eby poprawiæ wizerunek Stanów Zjednoczonychw arabskich krêgach opiniotwórczych, skoñczy³o siê na tym, ¿e musia³a siênas³uchaæ uwag na temat amerykañskich baz wojskowych, bezkrytycznegopoparcia Ameryki dla Izraela oraz wojen poci¹gaj¹cych za sob¹ niedopusz-czalnie wysokie straty wœród ludnoœci cywilnej. Beers wróci³a po cichu dosektora prywatnego, a to samo spotka³o jej nastêpczyniê Karen Hughes,kiedy wybra³a siê za granicê z cyklami wyk³adów, skupiaj¹c siê szczególnie nanawi¹zaniu kontaktu z muzu³mañskimi kobietami, którym przedstawia³a siêjako „pracuj¹ca matka”. W Ankarze tureckie dzia³aczki na rzecz praw kobietpowiedzia³y jej, ¿e wizja Stanów Zjednoczonych jako obroñcy wolnoœci ko-biet jest po prostu œmieszna, dopóki trwa okupacja Iraku. „Ta wojna napraw-dê niweluje wasze pozytywne starania” – oznajmi³a Hidayet Sefkatli Tuksal,aktywistka Forum Kobiet Stolicy. Kurdyjska feministka Fatma Nevin Vargündoda³a, ¿e „wojna ca³kowicie przekreœla prawa kobiet, po wojnie przychodzinêdza – a cenê p³ac¹ kobiety”. Do koñca piastowania urzêdu Hughes ju¿ siênie wychyla³a.
Obserwuj¹c te ¿enuj¹ce próby poprawienia wizerunku Ameryki za rz¹dówBusha, przekona³am siê, ¿e racjê mia³ Price Floyd, by³y dyrektor ds. kontak-tów z mediami w Departamencie Stanu. Kiedy w poczuciu frustracji poda³siê do dymisji, stwierdzi³, ¿e przyczyn¹ narastaj¹cego gniewu, z którym maj¹do czynienia Stany Zjednoczone, nie jest nieudolnoœæ medialnego przekazu,lecz nieudolnoœæ prowadzonej polityki. „Uczestniczy³em w spotkaniach z in-nymi urzêdnikami Departamentu Stanu i Bia³ego Domu odpowiedzialnymi
14 NO LOGO
za kszta³towanie opinii publicznej” – powiedzia³ w wywiadzie dla magazynu„Slate”. „Mówili, ¿e trzeba zintensyfikowaæ kontakty naszych ludzi z media-mi. Odpar³em, ¿e powodem naszych k³opotów nie jest opakowanie, ale istotasprawy”. I rzeczywiœcie. Potê¿ne imperialistyczne pañstwo to nie hamburgerani obuwie sportowe. Nie da siê nak³oniæ ca³ego œwiata do zmiany opinii,„wychodz¹c, by opowiedzieæ swoj¹ historiê”, jak ujê³a to Charlotte Beers.Problem Ameryki nie dotyczy marki, lecz produktu.
Tak w³aœnie myœla³am, ale mog³am siê myliæ. Kiedy Barack Obama zosta³zaprzysiê¿ony na prezydenta, marka Ameryka by³a zniszczona jak chybanigdy. Bush okaza³ siê dla w³asnego kraju tym, czym New Coke dla Coca--Coli, czym kapsu³ki z cyjankiem dla Tylenolu. Ale Obamie, w trakcie naj-bardziej chyba skutecznej kampanii rebrandingu wszech czasów, uda³o siêzmieniæ sytuacjê. „Ten proces elekcji i nominacji to najlepsze w tym rokuodnowienie marki” – skomentowa³ David Brain, prezes Edelman Europe,Middle East and Africa, gigantycznej firmy public relations o globalnymzasiêgu. Kevin Roberts, prezes Saatchi & Saatchi, porwa³ siê na wizualneprzedstawienie tego, co reprezentuje nowy prezydent. Na rysunku na ca³¹stronê zamówionym przez stylowy „Paper Magazine” ukaza³ Statuê Wol-noœci z rozstawionymi nogami, rodz¹c¹ Baracka Obamê. UrodŸ siê na no-wo, Ameryko.
Wygl¹da³o wiêc na to, ¿e rz¹d Stanów Zjednoczonych m o ¿ e rozwi¹zaæproblemy ze swoj¹ reputacj¹ za pomoc¹ brandingu – potrzebuje tylko kam-panii brandingowej oraz rzecznika produktu na tyle trendy, m³odego i eks-cytuj¹cego, ¿eby skutecznie konkurowa³ na dzisiejszym trudnym rynku.Naród odnalaz³ te cechy w Obamie, który niew¹tpliwie mia³ naturalne wy-czucie marki i otoczy³ siê grup¹ pierwszorzêdnych marketerów. Na przy-k³ad jego guru od sieci spo³ecznoœciowych jest Chris Hughes, jeden z m³o-dych twórców Facebooka. Szefow¹ protoko³u zosta³a Desirée Rogers,czaruj¹ca absolwentka studiów MBA na Harvardzie, pe³ni¹ca przedtem kie-rownicze funkcje w bran¿y marketingu. David Axelrod, g³ówny doradcaObamy, by³ wczeœniej partnerem w ASK Public Strategies, firmie publicrelations, która, jak poda³ „Business Week”, „rozgrywa³a kampanie” dlaka¿dego, od Cablevision do AT&T. Zespó³ siêgn¹³ po wszystkie narzêdziawspó³czesnego marketingu, by stworzyæ i utrzymaæ markê Obama: idealnieopracowane logo (s³oñce wschodz¹ce nad flag¹ amerykañsk¹), zrêczny mar-keting wirusowy (dzwonki do telefonów komórkowych z g³osem Obamy),lokowanie produktu (reklamy kandydata w sportowych grach wideo), tre-œci tworzone przez u¿ytkowników (klip Obama Girl), pó³godzinna rekla-ma informacyjna (mo¿e i tandetna, ale powszechnie zapowiadana jako „au-tentyczna”) oraz wybór strategicznych sojuszy z innymi markami (Oprah
NO LOGO PO DZIESIÊCIU LATACH 15
Winfrey, ¿eby dotrzeæ do najszerszego krêgu odbiorców, rodzin¹ Kenne-dych, by podkreœliæ powagê, oraz niezliczonymi gwiazdami hip-hopu, byzyskaæ wiarygodnoœæ na ulicy).
Gdy po raz pierwszy zobaczy³am teledysk Yes We Can autorstwawill.i.ama, lidera zespo³u Black Eyed Peas, przedstawiaj¹cy celebrytów, któ-rzy powtarzaj¹ i wyœpiewuj¹ s³owa przemówienia Obamy utrzymanego w sty-lu wyst¹pieñ Martina Luthera Kinga, pomyœla³am, ¿e nareszcie pojawi³ siêpolityk reklamowany w sposób równie cool jak Nike. Bran¿a reklamowa by³atego samego zdania. Kilka tygodni przed zwyciêstwem w wyborach prezydenc-kich Obama pobi³ firmy Nike, Apple, Coors i Zappos, zdobywaj¹c g³ówn¹nagrodê przyznawan¹ corocznie przez Association of National Advertisers,Marketera Roku. Z pewnoœci¹ zasz³a zmiana. W latach 90. marki ca³kowicieprzes³ania³y politykê. Teraz spieszy³y, by wykorzystaæ motyw Obamy (naprzyk³ad: kampania Pepsi-Coli „Choose Change” (Wybierz zmianê), Ikei„Embrace Change ’09”, tanie loty Southwest Airlines pod has³em „YesYou Can”).
Wszystko, czego siê dotknie Obama i jego rodzina, zamienia siê w mar-kowe z³oto. Przekona³a siê o tym firma J. Crew, gdy w pierwszym pó³roczurz¹dów Obamy cena jej akcji wzros³a o 200 procent, do czego przyczyni³asiê miêdzy innymi dobrze znana s³aboœæ Michelle Obamy do tej marki.Czêsto wspominane przywi¹zanie Obamy do telefonu BlackBerry by³o rów-nie dobr¹ wiadomoœci¹ dla Research in Motion. Najlepszym sposobem nasprzeda¿ magazynów i gazet w tych ciê¿kich czasach jest Obama na ok³ad-ce. Wystarczy te¿ nazwaæ trzy uncje wódki i odrobinê soku Obamapolitanalbo Barackatini, ¿eby zgarniaæ za taki koktajl po 15 dolarów. W lutym2009 roku magazyn „Portfolio” ocenia³ skalê „gospodarki Obamy” – tu-rystyki, której sta³ siê motorem, oraz zainspirowanego przezeñ lansu – na2,5 miliarda dolarów. Wcale nieŸle w kryzysie gospodarczym. Desirée Ro-gers, szefowa protoko³u Bia³ego Domu, narazi³a siê niektórym kolegomzbyt szczer¹ wypowiedzi¹ dla „The Wall Street Journal”. „Mamy najlepsz¹markê na œwiecie, nazywa siê Obama” – powiedzia³a. „Mamy nieograni-czone mo¿liwoœci”.
Zg³êbianie tych mo¿liwoœci nie zakoñczy³o siê ani nawet nie zwolni³otempa po zwyciêstwie w wyborach. Bush na ranczo w Crawford w Teksasieodgrywa³ swoje najlepsze wcielenie Kowboja Marlboro, nieustannie prze-cinaj¹c zaroœla, posilaj¹c siê na wolnym powietrzu i paraduj¹c w kowboj-skich butach. Obama posun¹³ siê znacznie dalej, przemieniaj¹c Bia³y Domw swego rodzaju niekoñcz¹cy siê reality show, z uroczym klanem Obamóww roli gwiazd. To równie¿ ma swoje pocz¹tki w szaleñstwie brandingu z lat90., kiedy marketerzy, znu¿eni ograniczeniami tradycyjnej reklamy, za-
16 NO LOGO
czêli tworzyæ trójwymiarowe „doœwiadczenia” – obrandowane œwi¹tynie,by daæ kupuj¹cym poczucie pe³nej identyfikacji z osobowoœci¹ ich ulubio-nej marki. Desirée Rogers przemawia g³osem owych guru brandingu, mó-wi¹c o Bia³ym Domu jako „klejnocie koronnym” marki Obama, fizycznejprzestrzeni, w której administracja mo¿e wcielaæ w ¿ycie przejrzystoœæ,zmianê i ró¿norodnoœæ – wartoœci, które w dniu wyborów przyci¹gnê³y takznaczn¹ czêœæ elektoratu.
Oznacza to promocjê zdrowego ¿ywienia („Oklaski dla warzyw!” – za-krzyknê³a Michelle wraz z grupk¹ uczniów, gdy otwierano ogród na po³u-dniowym trawniku. „Oklaski dla owoców!”) – ale te¿ wyprawy do Five GuysBurgers, ¿eby nikt nie pomyœla³, ¿e rodzina Obamów jest zbyt zasadnicza.Oznacza to spêdy najznakomitszych celebrytów, ¿eby od czasu do czasuodgrywali role mentorów – lecz tak¿e praktyczne podejœcie, którego wyra-zem jest zakup mebli z Pottery Barn do sypialni córek. A przede wszystkimoznacza, ¿e rutynowe oficjalne przyjêcia przeplataj¹ siê z obchodami wielo-kulturowych œwi¹t: mamy wiêc fontannê tryskaj¹c¹ na zielono w Dniu œw.Patryka, kolacjê sederow¹ z okazji Paschy, specjalne spotkanie z okazji mek-sykañskiego Cinco de Mayo. Bia³y Dom Obamy jako marka najbardziej chy-ba przypomina Starbucksa: lanserski, postêpowy, przystêpny – ma³y luksus,który sprawia przyjemnoœæ nawet w czasach k³opotów finansowych.
Mo¿e nie ma w tym nic z³ego. Dlaczego prezydent, który chce zmieniækraj, nie mia³by skorzystaæ z marketingu równie dobrego jak ten w wydaniuStarbucksa i Nike? W dziejach ludzkoœci ka¿dy ruch spo³eczny u¿ywa³ dozbudowania swej bazy wyrazistych symboli graficznych, chwytliwych hase³,a tak¿e mody. Piêtnaœcie lat temu Nike przyw³aszczy³a sobie symbolikêruchu praw obywatelskich oraz ikony kontrkultury lat 60., ¿eby zainspiro-waæ iœcie sekciarskie przywi¹zanie do butów sportowych. Obama siêgn¹³ ponasze wyblak³e wspomnienia tych samych ruchów, ¿eby wskrzesiæ zaintere-sowanie polityk¹. Z pewnoœci¹ jest to krok naprzód. Problem nie polegawiêc na tym, ¿e Obama u¿ywa tych samych trików i narzêdzi co super-marki. Dziœ musi to robiæ ka¿dy, kto chce wywo³aæ jak¹œ reakcjê. Sêk jed-nak w tym, ¿e jego dzia³ania nie spe³niaj¹ oczekiwañ, które wzbudzi³. Takby³o i przedtem z wieloma markami zwi¹zanymi ze stylem ¿ycia.
Choæ za wczeœnie jeszcze os¹dzaæ prezydenturê Obamy, jedno ju¿ wiemy:prezydent za ka¿dym razem przedk³ada donios³y symboliczny gest nad g³ê-bok¹ zmianê strukturaln¹. Wyda wiêc poruszaj¹ce oœwiadczenie, zapowiada-j¹c zamkniêcie os³awionego wiêzienia w Guantánamo – a zarazem przyst¹pido rozbudowy mniej znanego wiêzienia w Bagram w Afganistanie, gdziepanuje przera¿aj¹ce bezprawie, i przeciwstawi siê rozliczeniu urzêdnikówBusha, którzy wyrazili zgodê na stosowanie tortur. Podejmie œmia³¹ decyzjê
NO LOGO PO DZIESIÊCIU LATACH 17
o mianowaniu pierwszej Latynoski sêdzi¹ S¹du Najwy¿szego, a jednoczeœniezintensyfikuje dzia³ania przeciw imigracji. Poczyni inwestycje w zielon¹ ener-giê, broni¹c zarazem utopijnej idei „czystego wêgla” i odmawiaj¹c ob³o¿eniapodatkiem emisji spalin, co jest jedynym pewnym sposobem na znaczneograniczenie u¿ywania paliw kopalnych. Bêdzie piêtnowa³ niedopuszczaln¹chciwoœæ bankierów, choæ kierownictwo nad gospodark¹ przeka¿e w rêcestarych wyjadaczy z Wall Street, Timothy’ego Geithnera i Larry’ego Sum-mersa, którzy, jak by³o do przewidzenia, nagradzali spekulantów i nie os³abilipozycji banków. A co najwa¿niejsze, bêdzie twierdzi³, ¿e koñczy wojnê w Ira-ku, i wyrzeknie siê odstrêczaj¹cego sformu³owania „wojna z terroryzmem”,choæ w Afganistanie i Pakistanie bêd¹ siê nasilaæ konflikty, do których do-prowadzi³a ta zgubna w skutkach logika.
W tym miejscu, gdzie symbole przedk³ada siê nad konkret i pojawia siêniechêæ do czystego pod wzglêdem moralnym, choæ niepopularnego kursu,rozchodz¹ siê zdecydowanie drogi Obamy i zmierzaj¹cych do zmiany ruchówpolitycznych, od których tak wiele zaczerpn¹³ (popartowe plakaty nawi¹zuj¹-ce do Che, kadencja zdañ zapo¿yczona od Kinga, has³o „Yes We Can!” odwznoszonego przez imigrantów pracuj¹cych na farmach Sí Se Puede). Ruchyte wysuwa³y pod adresem struktur w³adzy jednoznaczne postulaty, domaga-j¹c siê reformy rolnej, wy¿szych p³ac, ambitnych programów spo³ecznych.Z powodu tych kosztownych ¿¹dañ mia³y nie tylko zaanga¿owanych zwolen-ników, ale i zaprzysiêg³ych wrogów. Obama, w przeciwieñstwie nie tylko doruchów spo³ecznych, lecz tak¿e do prezydentów reformatorów, jak FranklinDelano Roosevelt, kieruje siê logik¹ marketingu: stwórz atrakcyjne p³ótnoi zaproœ wszystkich, ¿eby rzutowali na nie swoje najg³êbsze pragnienia, aleb¹dŸ na tyle niejednoznaczny, ¿eby nie straciæ nikogo z wyj¹tkiem zdeklaro-wanych oszo³omów (którzy, zgoda, stanowi¹ w USA grupê nie bez znacze-nia). „Advertising Age” s³usznie zachwyca³ siê tym, ¿e marka Obama jest „natyle du¿a, ¿eby dla ka¿dego byæ wszystkim, a przy tym budzi uczucie takiejbliskoœci, ¿e chce siê j¹ popieraæ”. Po czym prawi najwiêkszy komplement:„Obamie jakoœ siê uda³o byæ jednoczeœnie Coke i Honest Tea, megamark¹znan¹ na ca³ym œwiecie i posiadaj¹c¹ globaln¹ sieæ dystrybucji oraz czarnymkoniem, wchodz¹cym dopiero na rynek niszowym graczem”.
Mo¿na to uj¹æ jeszcze inaczej: Obama odegra³ przed wspieraj¹cymi gogrupami obywatelskimi antywojennego, wrogiego Wall Street intruza, pró-buj¹cego wkrêciæ siê na przyjêcie, na które nie zosta³ zaproszony. Jego zwo-lennicy wyobra¿ali sobie, ¿e uczestnicz¹ w rewolcie przeciw monopolowidwóch partii, wytrwale siê organizuj¹c i zbieraj¹c datki przy stoiskach z le-moniad¹ oraz przeznaczaj¹c na kampaniê drobniaki znalezione w zakamar-kach kanapy. Tymczasem ich kandydat wzi¹³ z Wall Street wiêcej pieniê-
18 NO LOGO
dzy ni¿ którykolwiek inny; pokonawszy Hillary Clinton, po³kn¹³ jednymhaustem establishment Partii Demokratycznej, a znalaz³szy siê w Bia³ymDomu, kontynuowa³ politykê „ponadpartyjnoœci” wraz z oszala³ymi repub-likanami.
Czy Obama zap³aci³ wysok¹ cenê za to, ¿e nie dorós³ do swojej wznios³ejmarki? Z pocz¹tku nie. W miêdzynarodowym badaniu przeprowadzonymprzez Pew’s Global Attitudes Project piêæ miesiêcy po objêciu przezeñ urzêduzadano ankietowanym pytanie, czy s¹ pewni, ¿e Obama „zrobi to, co nale¿y,w sprawach miêdzynarodowych”. Choæ wiele ju¿ wskazywa³o na to, ¿e Oba-ma w znacznej mierze kontynuuje politykê zagraniczn¹ Busha (co prawdaw o wiele mniej aroganckim stylu), zdecydowana wiêkszoœæ stwierdzi³a, ¿e goaprobuje – w Jordanii i Egipcie by³ to wzrost czterokrotny w porównaniuz epok¹ Busha. Zmiana postaw w Europie mog³a przyprawiæ o zawrót g³owy– zaufanie do Obamy wyrazi³o 91 procent ankietowanych Francuzów i 86procent Brytyjczyków. Dla porównania, zaufanie do Busha ¿ywi³o, odpo-wiednio, 13 i 16 procent. Wed³ug „USA Today” sonda¿ by³ dowodem na to,¿e „prezydentura Obamy naprawi³a w zasadzie uszczerbek, jakiego wizeru-nek USA dozna³ podczas oœmiu lat rz¹dów administracji Busha”. DavidAxelrod okreœla to nastêpuj¹co: „Dosz³o do tego, ¿e antyamerykanizm prze-sta³ byæ modny”.
By³o to z pewnoœci¹ prawd¹ i mia³o bardzo realne konsekwencje. Wy-bór Obamy i towarzysz¹cy mu romans œwiata z jego przebrandowan¹Ameryk¹ nast¹pi³ w decyduj¹cym momencie. Dwa miesi¹ce przed wybo-rami odpowiedzialnoœci¹ za kryzys finansowy wstrz¹saj¹cy œwiatowymirynkami s³usznie obarczano nie tylko niefortunne decyzje podejmowanena Wall Street, ale i ca³y gospodarczy model deregulacji i prywatyzacji(w wiêkszoœci krajów œwiata nazywany „neoliberalizmem”) propagowanyprzez zdominowane przez Stany Zjednoczone instytucje, takie jak Miêdzy-narodowy Fundusz Walutowy i Œwiatowa Organizacja Handlu. Gdyby na cze-le Stanów Zjednoczonych nie stan¹³ ktoœ, kto okaza³ siê akurat globaln¹ su-pergwiazd¹, presti¿ tego pañstwa nadal by siê gwa³townie obni¿a³, a oburzeniena model gospodarczy bêd¹cy przyczyn¹ globalnego za³amania prawdopo-dobnie przekszta³ci³by siê w kategoryczne ¿¹dania wprowadzenia nowychzasad, które pozwoli³yby ograniczyæ (i powa¿nie opodatkowaæ) spekulacjefinansowe.
Zasady te mia³y siê znaleŸæ na porz¹dku obrad spotkania przywódcówgrupy G20 w Londynie w kwietniu 2009 roku, w samym szczycie kryzysugospodarczego. Prasa skupi³a siê jednak na modnym ma³¿eñstwie Obamów,którego obecnoœci¹ siê podniecano. Tymczasem œwiatowi przywódcy uzgodnili,
NO LOGO PO DZIESIÊCIU LATACH 19
¿e niewydolny Miêdzynarodowy Fundusz Walutowy – g³ówny winowajcaca³ego zamieszania – zostanie wzmocniony sum¹ siêgaj¹c¹ biliona dolarów.Krótko mówi¹c, Obama nie tylko przebrandowa³ Amerykê, ale i reanimowa³neoliberalny projekt gospodarczy, bêd¹cy ju¿ jedn¹ nog¹ w grobie. Nie móg³tego dokonaæ nikt z wyj¹tkiem Obamy, nies³usznie uwa¿anego za nowegoFranklina Delano Roosevelta.
Ponowna lektura No Logo po dziesiêciu latach przypomina jednak wielo-krotnie, ¿e sukces brandingu potrafi byæ ulotny, a nie ma nic bardziej ulot-nego ni¿ bycie cool. Wiele supermarek, które jeszcze nie tak dawno wyda-wa³y siê nienaruszalne, albo znik³o, albo znalaz³o siê dziœ w g³êbokimkryzysie. Podobnie rzecz siê ma z markowymi celebrytami. Niektóre markiprzeci¹gnê³y strunê. Produkty innych zaczêto odbieraæ jako rozczarowuj¹cew porównaniu z emocjami, jakie wywo³ywa³y ich kampanie marketingowe(czarna kobieta karmi¹ca piersi¹ bia³e dziecko jako reklama… swetrów Be-nettona? Powa¿nie?). A niekiedy to w³aœnie deklaracje firm o tym, jak s¹politycznie oœwiecone, sk³ania³y aktywistów do porównania ich marketin-gowego wizerunku z rzeczywistym traktowaniem pracowników. Konsek-wencje dla marek okaza³y siê katastrofalne.
Markê Obama móg³ spotkaæ podobny los. Oczywiœcie wielu ludzi popar³ogo z czysto strategicznych wzglêdów: s³usznie chcieli pozbyæ siê republika-nów, a on by³ najlepszym kandydatem. Co siê jednak stanie, kiedy rzeszewiernych zwolenników Obamy uœwiadomi¹ sobie, ¿e nie odda³y serc ruchowipodzielaj¹cemu najdro¿sze im wartoœci, lecz oddanej korporacjom partii po-litycznej, dla której zyski spó³ek farmaceutycznych s¹ wa¿niejsze od zapew-nienia przystêpnej cenowo opieki medycznej, a uzale¿nienie Wall Streetod baniek finansowych liczy siê bardziej ni¿ potrzeby milionów ludzi, którzymogliby zachowaæ domy i miejsca pracy, gdyby opracowano lepszy planratunkowy.
Istnieje ryzyko – ca³kiem realne – ¿e reakcj¹ bêdzie gorzki cynizm,zw³aszcza wœród m³odych ludzi, dla których kampania Obamy by³a pierw-szym kontaktem z polityk¹. Wiêkszoœæ nie poprze innej partii, zrobi¹po prostu to, co m³odzie¿ robi podczas wyborów: pozostan¹ w domu,wy³¹cz¹ siê. Inna, bardziej optymistyczna mo¿liwoœæ jest taka, ¿e Oba-momania oka¿e siê tym, co doradcy amerykañskiego prezydenta z upo-dobaniem nazywaj¹ „momentem, w którym najlepiej przyswaja siê wie-dzê”. Obama to utalentowany polityk o przenikliwej inteligencji, bardziejsk³aniaj¹cy siê ku sprawiedliwoœci spo³ecznej ni¿ którykolwiek z liderówjego partii za naszej pamiêci. Jeœli nie mo¿e zmieniæ systemu, ¿eby dotrzy-maæ swoich wyborczych obietnic, to dlatego, ¿e sam system jest ca³kiemzepsuty.
20 NO LOGO
O tym w³aœnie wielu z nas rozmawia³o w krótkim okresie miêdzy prote-stami w Seattle przeciw Œwiatowej Organizacji Handlu w listopadzie 1999roku a rozpoczêciem tak zwanej wojny z terroryzmem. Mo¿e by³o to krót-kowzroczne, ale ruch, który media uparcie nazywa³y „antyglobalistycz-nym”, niewiele obchodzi³o to, która partia akurat znajduje siê u w³adzyw naszych krajach. Skupialiœmy siê ca³kowicie na regu³ach gry, na tym, jakzosta³y wypaczone, by s³u¿yæ w¹skim interesom korporacji na ka¿dymszczeblu rz¹dzenia – od miêdzynarodowych porozumieñ o wolnym handlupo lokalne decyzje o prywatyzacji wody.
Gdy wracam pamiêci¹ do tego okresu, myœlê, ¿e najbardziej mi siê wte-dy podoba³ pêd do wiedzy, którego nikt siê nie wstydzi³. W ci¹gu dwóchlat po publikacji No Logo uczestniczy³am w dziesi¹tkach debat i konferen-cji. W niektórych bra³y udzia³ tysi¹ce ludzi (dziesi¹tki tysiêcy w przypad-ku Œwiatowego Forum Spo³ecznego) zaanga¿owanych w powszechn¹ edu-kacjê na temat funkcjonowania globalnych finansów i handlu. ¯adentemat nie by³ zbyt zawi³y: ¿ywnoœæ modyfikowana genetycznie, handloweaspekty praw w³asnoœci intelektualnej, to, co siê pisze drobnym drukiemw bilateralnych umowach handlowych, patentowanie ziarna, prawda o se-kwestracji dwutlenku wêgla. Wyczuwa³am w tych salach g³ód wiedzy, z ja-kim siê nigdy nie zetknê³am w ¿adnej auli uniwersyteckiej. Jak gdyby lu-dzie w jednej chwili zrozumieli, ¿e nagromadzenie tej wiedzy mapodstawowe znaczenie nie tylko dla przetrwania demokracji, ale i dla naszejplanety. Tak, to by³o z³o¿one, ale my przyjmowaliœmy tê z³o¿onoœæ, ponie-wa¿ nareszcie przygl¹daliœmy siê systemowi, a nie symbolom.
W niektórych czêœciach œwiata, zw³aszcza w Ameryce £aciñskiej, ta falaoporu tylko siê rozla³a i umocni³a. W niektórych krajach ruchy spo³ecznena tyle uros³y w si³ê, ¿e do³¹czy³y do partii politycznych, wygrywaj¹c wy-bory i zaczynaj¹c wypracowywaæ nowy regionalny system sprawiedliwegohandlu. Ale wszêdzie 11 wrzeœnia w znacznej mierze zniszczy³ ten ruch.W Stanach Zjednoczonych postêpowa polityka skupi³a siê wokó³ jednejsprawy: „odzyskania” Bia³ego Domu (jakbyœmy kiedykolwiek go posiadali),poza nimi zaœ koalicje, których g³ównym przedmiotem zainteresowania by³dot¹d globalny model gospodarczy, zajê³y siê wojnami w Iraku i Afganista-nie, odradzaj¹cym siê „imperium amerykañskim” i odpieraniem coraz agre-sywniejszych ataków na imigrantów. Wygl¹da³o na to, ¿e nasza wiedzao z³o¿onoœci globalnego korporacjonizmu – œwiadomoœæ, ¿e win¹ za nie-sprawiedliwoœæ na œwiecie nie mo¿na obarczaæ jednej prawicowej partii poli-tycznej ani jednego pañstwa, choæby najpotê¿niejszego – ca³kiem zanik³a.
W³aœnie dzisiaj nale¿a³oby przypomnieæ sobie lekcje, które przyswoi-liœmy na prze³omie tysi¹cleci. To, ¿e nie uda³o siê uregulowaæ sektora
NO LOGO PO DZIESIÊCIU LATACH 21
finansowego w skali miêdzynarodowej nawet po jego katastrofalnym za³a-maniu, ma jedn¹ dobr¹ stronê: model gospodarczy dominuj¹cy na œwieciesam siê zdemaskowa³. To nie ¿aden „wolny rynek”, tylko „kumoterskikapitalizm”, polegaj¹cy na tym, ¿e politycy przekazuj¹ publiczny maj¹tekprywatnym graczom w zamian za poparcie polityczne. To, co kiedyœ grzecz-nie ukrywano, jest obecnie ca³kiem jawne. W zwi¹zku z tym publicznygniew na chciwoœæ korporacji osi¹gn¹³ najwy¿szy poziom – najwy¿szy nietylko za mojego ¿ycia, ale i za ¿ycia moich rodziców. Wiele kwestii, naktóre dziesiêæ lat temu wskazywali na ulicach marginalni rzekomo aktywi-œci, sta³o siê uznan¹ m¹droœci¹ prezentowan¹ w talk-show telewizji kab-lowych i w komentarzach prasowych g³ównego nurtu.
Obecnemu populizmowi brakuje jednak czegoœ, co zaczyna³o siê rodziædziesiêæ lat temu, mianowicie ruchu nie tylko wyra¿aj¹cego oburzenie jedno-stek, ale te¿ wysuwaj¹cego proaktywne ¿¹dania sprawiedliwszego i zrównowa-¿onego modelu gospodarczego. To partie skrajnej prawicy, a nawet neofaszyœcinajg³oœniej wyra¿aj¹ antykorporacyjny gniew w Stanach Zjednoczonychi w Europie.
Z ¿adnego z tych powodów nie czujê siê osobiœcie zdradzona przezBaracka Obamê. Prze¿ywam raczej znan¹ mi ju¿ ambiwalencjê, któr¹ czu-³am, kiedy marki w rodzaju Nike i Apple’a siêgnê³y w swoich transcen-dentalnych kampaniach po rewolucyjne motywy. Oczywiœcie by³o to iry-tuj¹ce, ale po apolitycznych latach 80., kiedy, jak siê wyrazi³a MargaretThatcher, „nie by³o czegoœ takiego jak spo³eczeñstwo”, wydawa³o siê dobr¹oznak¹, ¿e wspomniane marki uwa¿aj¹ inaczej. Wszystkie prowadzoneprzez nie kosztowne badania rynku wykaza³y, ¿e ludzie têskni¹ za czymœwiêcej ni¿ zakupy – za zmian¹ spo³eczn¹, przestrzeni¹ publiczn¹, wiêksz¹równoœci¹ i ró¿norodnoœci¹. Oczywiœcie marki stara³y siê wykorzystywaæte têsknoty, ¿eby sprzedawaæ café latte i laptopy, ale wydawa³o mi siê,¿e my na lewicy powinniœmy im byæ za to wdziêczni: nasze idee nie by³ytak passé, jak nam wmawiano. A poniewa¿ marki nie mog³y spe³niæ g³ê-bokich pragnieñ, które obudzi³y, ruchy spo³eczne mia³y nowy bodziec,¿eby spróbowaæ.
Mo¿e tak samo nale¿a³oby spojrzeæ na Obamê. Znowu zrobiono dla nasbadania rynku. Wybory i entuzjastyczne przyjêcie na œwiecie marki Obamadowiod³y, ¿e istnieje ogromny apetyt na postêpow¹ zmianê – bardzo wieleosób wcale nie chce rynków otwieranych pod groŸb¹ broni palnej, odstrê-czaj¹ je tortury. Ci ludzie szczerze wierz¹ w swobody obywatelskie, doma-gaj¹ siê odsuniêcia korporacji od polityki, uwa¿aj¹ kwestiê globalnego ociep-lenia za bataliê naszych czasów i bardzo pragn¹ staæ siê czêœci¹ wiêkszegoprojektu politycznego.
22 NO LOGO
Takie transformacyjne cele zostan¹ osi¹gniête wy³¹cznie wtedy, gdy nie-zale¿ne ruchy spo³eczne bêd¹ mia³y odpowiedni¹ liczebnoœæ i si³ê organiza-cyjn¹, by wysun¹æ wobec elit zdecydowane ¿¹dania. Obama zdoby³ urz¹d,wykorzystuj¹c nasz¹ g³êbok¹ têsknotê za tego rodzaju ruchem spo³ecznym.By³o to jednak tylko echo, wspomnienie. Teraz trzeba stworzyæ ruchy, któ-re bêd¹ – jak g³osi³o stare has³o Coca-Coli – „autentykiem”. Jak mawia³wielki historyk Studs Terkel: „Nadzieja nigdy nie skapuje w dó³. Zawszetryska do góry”.
NO LOGO PO DZIESIÊCIU LATACH 23