kwiatki - wydawnictwo vesper

18

Upload: others

Post on 30-Nov-2021

8 views

Category:

Documents


0 download

TRANSCRIPT

Page 1: Kwiatki - Wydawnictwo Vesper
Page 2: Kwiatki - Wydawnictwo Vesper

Kwiatkipolityków

czyli spieprzaj dziadu!

Kwiatkiprofesorskie

czyli co się wykłada na wykładach

czyli słońce zachodzi za wschodnią trybuną stadionu...

komentatorówWpadki

Wybór, przekład, opracowanie i posłowie Maciej Płaza

Ilustracje: John Coulthart

Zgroza w Dunwichi inne

przerażające opowieści

H.P. Lovecraft

Page 3: Kwiatki - Wydawnictwo Vesper

Tytuł: Zgroza w Dunwich i inne przerażające opowieści

Copyright for the Polish translation © by Vesper, Poznań 2012All rights reservedCopyright for the illustrations © by John Coulthart

Wydawca: Włodzimierz WieczorekWybór, przekład, opracowanie i posłowie: Maciej PłazaRedakcja: Urszula HoreckaKorekta: Janusz KrasońSkład i łamanie: Paweł Orłowski

Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część książki nie może być reprodukowana bez zgody wydawcy, z wyjątkiem zacytowania krótkich fragmentów przez recenzenta.

Dystrybucja:In Rockul. Gdyńska 30 A62-004 Czerwonaktel./faks 61 868 67 95e-mail: [email protected]

Vesperwww.vesper.plWydanie IPoznań, wrzesień 2012

ISBN 978-83-7731-098-4 oprawa miękkaISBN 978-83-7731-157-8 oprawa twarda

Druk i oprawa: Drukarnia Abedik, Poznań

Page 4: Kwiatki - Wydawnictwo Vesper

5

Spis treści

Dagon .................................................................................7 (Dagon, 1917)

Ustalenia dotyczące zmarłego Arthura Jermyna i jego rodu ............................................17 (Facts Concerning the Late Arthur Jermyn and His Family, 1920)

Wyrzutek ...........................................................................29 (The Outsider, 1921)

Muzyka Ericha Zanna .......................................................39 (The Music of Erich Zann, 1921)

Szczury w murach .............................................................51 (The Rats in the Walls, 1923)

Święto .................................................................................77 (The Festival, 1923)

Zew Cthulhu .....................................................................89 (The Call of Cthulhu, 1926)

Przypadek Charlesa Dextera Warda ...............................129 (The Case of Charles Dexter Ward, 1927)

Page 5: Kwiatki - Wydawnictwo Vesper

Kolor z innego wszechświata ..........................................279 (The Colour Out of Space, 1927)

Zgroza w Dunwich .........................................................313 (The Dunwich Horror, 1928)

Szepczący w ciemności ....................................................365 (The Whisperer in Darkness, 1930)

W górach szaleństwa .......................................................445 (At the Mountains of Madness, 1931)

Widmo nad Innsmouth ..................................................573 (The Shadow Over Innsmouth, 1931)

Cień spoza czasu .............................................................651 (The Shadow Out of Time, 1935)

Nawiedziciel mroku ........................................................729 (The Haunter of the Dark, 1935)

Posłowie: Maciej Płaza, W przeddzień potwornego zmartwychwstania ..............761

Page 6: Kwiatki - Wydawnictwo Vesper

Muzyka Ericha Zanna

Page 7: Kwiatki - Wydawnictwo Vesper

40

Z najwyższą starannością przestudiowałem plany miasta, lecz na żadnym nie udało mi odnaleźć Rue d’Auseil. Nie ograni-czyłem się bynajmniej do map współczesnych – wiem prze-

cież, że nazwy się zmieniają. Owszem, zagłębiłem się także w do-kumentach historycznych; ponadto osobiście przeszukałem każdą dzielnicę, bez względu na jej nazwę, w której mogła znajdować się ulica znana mi jako Rue d’Auseil. To doprawdy upokarzające, ale mimo wszelkich starań nie potrafię odnaleźć domu, ulicy ani na-wet okolicy, gdzie w ostatnich miesiącach mego ubogiego bytowa-nia jako studenta metafizyki zdarzyło mi się słyszeć muzykę Eri-cha Zanna.

Nic zresztą dziwnego, że pamięć mi szwankuje; w czasie gdy mieszkałem przy Rue d’Auseil, poniosłem bowiem poważny uszczer-bek na zdrowiu, zarówno cielesnym, jak psychicznym; nie przypo-minam sobie również, bym zaprosił tam kogokolwiek z nielicznych mych znajomych. To, że nie mogę tego miejsca odnaleźć, zdumiewa mnie jednak i frapuje – leżało wszak ledwie pół godziny marszu od uniwersytetu, a przy tym było w swych osobliwościach tak niepo-wtarzalne, że każdy, kto ujrzałby je choć raz, raczej by go nie zapo-mniał. A jednak nie spotkałem nikogo, kto widziałby Rue d’Auseil.

Ulica leżała na drugim brzegu ciemnej rzeki, nad którą górowa-ły niebotyczne ceglane ściany magazynów o zamazanych oknach i pretensjonalny most z ciemnego kamienia. Rzekę zawsze spowijał półmrok, jak gdyby słońce nie mogło przedrzeć się przez dym z po-bliskich fabryk. Cuchnęła też plugawie i być może dzięki temu uda

Page 8: Kwiatki - Wydawnictwo Vesper

nigdy już nie udało mi się odnaleźć rue d ’auseil

Page 9: Kwiatki - Wydawnictwo Vesper

42

mi się kiedyś ją odnaleźć – fetorów takich nie czułem nigdzie in-dziej, przeto rozpoznałbym to miejsce natychmiast. Po drugiej stro-nie mostu znajdowały się brukowane zaułki pocięte szynami; potem szło się pod górę, zrazu łagodnie, a potem, im bliżej Rue d’Auseil, niewiarygodnie wręcz stromo.

Nigdy wcześniej ani później nie widziałem ulicy tak wąskiej i spa-dzistej. Było to niemal urwisko, zamknięte dla wszelkich pojazdów, w kilku miejscach przechodzące w schodki, a na szczycie kończące się wysokim murem w oplotach bluszczu. Wyłożone było rozma-icie: kamiennymi płytami, kocimi łbami, gdzieniegdzie wyłaniały się nawet spłachetki gołej ziemi porośniętej lichą zielonkawoszarą roślinnością. Wysokie, niewiarygodnie stare kamienice o kalenico-wych dachach miotały się szaleńczo to w przód, to w tył, to na boki. Kilka stojących naprzeciw siebie budynków chyliło się jednako ku przodowi, spinając ulicę dachami na podobieństwo łukowego skle-pienia; rzecz jasna skutecznie odcinały ją od światła. Niektóre domy połączone były mostkami.

Szczególne wrażenie zrobili na mnie tamtejsi mieszkańcy. Zrazu sądziłem, że frapuje mnie ich małomówność i powściągliwość; póź-niej wszelako za najosobliwsze uznałem to, iż wszyscy są niezwykle sędziwi. Sam nie wiem, jak mogłem zamieszkać przy takiej ulicy, ale wprowadzając się tam, z pewnością nie byłem sobą. Mieszkałem już wcześniej w niejednej nędznej norze, zewsząd wyrzucano mnie za brak pieniędzy na komorne; wreszcie trafiłem na Rue d’Auseil, do chwiejącej się kamienicy, w której stróżował paralityk Blandot. Był to trzeci dom od szczytu i zdecydowanie najwyższy na całej ulicy.

Pokój mój mieścił się na najwyższym, czwartym piętrze, a ponie-waż kamienica świeciła pustkami, pozostałe sąsiadujące z moim po-koje były niezamieszkane. Już pierwszej nocy z poddasza doleciała mych uszu dziwna muzyka. Nazajutrz zagadnąłem o nią Blandota i dowiedziałem się, że mieszka tam stary Niemiec, dziwny niemowa podpisujący się jako Erich Zann, grający na wioli w orkiestrze jakie-goś podrzędnego teatru. Zann lubił grywać nocą po powrocie z pra-cy i z tego właśnie względu zamieszkał tak wysoko, w pojedynczym pokoju na poddaszu; jego okno było jedynym punktem, z którego

Page 10: Kwiatki - Wydawnictwo Vesper

43

widać było panoramę rozciągającą się w dół za wieńczącym ulicz-kę murem.

Od tej pory słyszałem Zanna każdej nocy i choć nie dawał mi spać, jego muzyka oczarowała mnie swą niesamowitością. Nie- szczególnie znałem się na sztuce, wszelako byłem pewien, że nigdy wcześniej nie słyszałem podobnych harmonii; doszedłem do wnio-sku, że mam do czynienia z oryginalnym, niepospolicie utalentowa-nym kompozytorem. Im więcej go słuchałem, tym bardziej rosła we mnie fascynacja; po tygodniu postanowiłem, że zawrę z nim zna- jomość.

Pewnej nocy, gdy Zann wracał właśnie z teatru, zatrzymałem go w korytarzu i oznajmiłem, że chciałbym go poznać i posłuchać jego gry. Był drobnym, szczupłym i przygarbionym staruszkiem w zno-szonym ubraniu, miał niebieskie oczy, groteskową twarz satyra i nie-mal zupełnie łysą głowę; na moje zagajenie zareagował, jak mi się zdawało, złością i trwogą. Widząc, że odnoszę się doń przyjaźnie, złagodniał wreszcie i niechętnie dał mi znak, bym ruszył za nim po krętych, skrzypiących i rozchwierutanych schodach. Jego pokój, jeden z dwóch zaledwie, jakie mieściły się pod spadzistym dachem, wychodził na zachód, wprost na wysoki mur zamykający uliczkę. Był bardzo duży, a z racji niezwykłej wręcz skromności obskurnego wyposażenia wydawał się jeszcze większy. Umeblowanie ograniczało się do żelaznego łóżka bez materaca, odrapanego stojaka z mied-nicą, małego stolika, dużego regału z książkami, żelaznego pulpitu na nuty i trzech staroświeckich krzeseł. Na podłodze piętrzyły się bezładnie stosy nut. Ściany były z gołych desek, prawdopodobnie nikt ich nigdy nie tynkował; wrażenie zaniedbania i opuszczenia potęgowały wszechobecne pajęczyny i zwały kurzu. Widać było, że Erich Zann szuka piękna wyłącznie w najdalszych zakątkach kos-mosu wyobraźni.

Niemowa wskazał mi krzesło, zamknął drzwi na duży drewnia-ny rygiel i zapalił drugą świecę. Następnie otworzył przeżarty przez mole futerał, wyjął swą wiolę i zasiadł na najmniej niewygodnym krześle. Nie korzystając w ogóle z nut i nie pytając mnie o życzenia, przez godzinę z pamięci raczył mnie najczarowniejszymi i najdziw-

Page 11: Kwiatki - Wydawnictwo Vesper

44

niejszymi tonami, najwyraźniej własnej kompozycji. Komuś niebieg- łemu w arkanach sztuki muzycznej niepodobna opisać istoty tych dźwięków; układały się w coś na kształt fugi z powracającymi tema-tami urzekającej wprost urody, uwagę moją wszelako zwróciło to, że brakło w niej zgoła owych niesamowitych melodii, które słyszałem przez sufit w mym pokoju.

Te dziwne melodie zapadły mi w pamięć, często nuciłem je so-bie fałszywie lub pogwizdywałem, toteż gdy Zann odłożył smyczek, spytałem, czy nie zechciałby mi zagrać właśnie którejś z nich. Gdy zacząłem wyłuszczać me życzenie, jego pobrużdżona twarz satyra, w trakcie gry znudzona i łagodna, przybrała znów wyraz gniew-ny i strwożony, taki jak wówczas, gdy zagadnąłem go w korytarzu. Przez chwilę byłem skłonny nalegać, lekce sobie ważąc starcze ka-prysy; próbowałem nawet wzbudzić w mym gospodarzu mrocz-niejszy nastrój, gwiżdżąc niektóre z zasłyszanych uprzednio melodii – lecz trwało to tylko chwilę: ledwie bowiem stary niemowa roz-poznał naśladowane nieudolnie tony, twarz wykrzywił mu grymas, jakiego opisać nie sposób, zaś ręka jego, długa, zimna, koścista, za-mknęła mi usta. Co jeszcze dziwaczniejsze, rzucił struchlałe spoj-rzenie w stronę zasłoniętego okna, jak gdyby obawiał się jakiegoś intruza – spojrzenie absurdalne w dwójnasób, poddasze górowało bowiem, wysokie i niedostępne, nad sąsiednimi domami, samot-ne okno Zanna było wręcz, jak mówił dozorca, jedynym punktem stromej uliczki, z którego można było zajrzeć za wieńczący ją mur.

Widząc spojrzenie starca, przypomniałem sobie wzmiankę Blan-dota i przyszła mi cokolwiek kapryśna ochota, by zerknąć przez zasłonięte okno na rozległą, zawrotną panoramę świateł miasta i skąpanych w blasku księżyca dachów, którą spośród wszystkich mieszkańców Rue d’Auseil mógł podziwiać tylko ten gburowa-ty muzyk. Zbliżyłem się do okna i już miałem rozsunąć spłowiałe zasłony, gdy niemowa dopadł mnie z niespotykaną pierwej furią; tym razem nerwowo pociągnął mnie oburącz ku wyjściu, wskazując głową drzwi. Zmierził mnie tym gestem nie na żarty; rozkazałem, by mnie puścił, i oświadczyłem, że wyjdę bez jego pomocy. Zann zwolnił uścisk, gdy zaś spostrzegł, żem zniesmaczony i obrażony,

Page 12: Kwiatki - Wydawnictwo Vesper

45

gniew jego począł z wolna ustępować. Znów mnie ścisnął, lecz tym razem po przyjacielsku; gestem kazał mi usiąść, sam zaś z wyrazem zadumy zasiadł przy zabałaganionym stoliku, chwycił ołówek i dłu-go coś pisał.

Kartka, którą mi wręczył, zapisana była nieudolną cudzoziemską francuszczyzną i zawierała prośbę o zrozumienie i wybaczenie. Zann żalił się, że jest stary, samotny, dręczą go dziwne lęki i zapaści nerwo-we związane z jego muzyką oraz sprawami innego jeszcze rodzaju. Rad był, że wysłuchałem jego muzyki, życzyłby sobie też, bym go jeszcze odwiedził i nie zważał na jego dziwactwa; nie może jednak nikomu grać owych niesamowitych harmonii ani słuchać ich w cu-dzym wykonaniu, nie znosi też, gdy kto tyka rzeczy w jego pokoju. Aż do naszej rozmowy na schodach nie miał pojęcia, że u mnie sły-chać jego grę, toteż zapytuje mnie, czy nie byłbym łaskaw w poro-zumieniu z Blandotem przenieść się piętro niżej, gdzie nie będę go słyszał; mógłby nawet pokryć różnicę w komornym.

Odcyfrowując z mozołem tę koszmarną francuszczyznę, uczu-łem przypływ wyrozumiałości dla znękanego starca. Dręczyły go fizyczne i nerwowe cierpienia – tak jak mnie; studia metafizyczne nauczyły mnie zresztą łagodności. W ciszy, jaka zapadła, zza okna dobiegł nagle mych uszu ulotny dźwięk – nocny wiatr musiał trą-cić okiennice – i nie wiedzieć czemu wzdrygnąłem się niemal tak gwałtownie jak przedtem Erich Zann. Przeto gdy skończyłem czy-tać, uścisnąłem dłoń mego gospodarza i rozstaliśmy się w przyjaźni. Nazajutrz Blandot przydzielił mi droższy pokój na drugim piętrze, między mieszkaniem wiekowego lichwiarza a pokojem zacnego ta-picera. Na piętrze trzecim nie mieszkał nikt.

Niedługo później przekonałem się, że Zann bynajmniej nie jest tak złakniony mego towarzystwa, jak się wydawało wówczas, gdy namawiał mnie do wyprowadzki z czwartego piętra. Nie zapraszał mnie już, gdy zaś odwiedzałem go nieproszony, był niespokojny i grał apatycznie. Działo się to wyłącznie nocami – w dzień spał i nikogo nie przyjmował. Nie darzyłem go zbytnią sympatią, jakkol-wiek pokój na poddaszu i rozbrzmiewająca w nim niesamowita mu-zyka wciąż budziły we mnie dziwaczną fascynację. Dręczyło mnie

Page 13: Kwiatki - Wydawnictwo Vesper

46

cudaczne pragnienie, by wyjrzeć przez jego okno – spojrzeć ponad murem na rozpościerające się tam na pewno, a niewidoczne z do-łu wieże i połyskujące dachy miasta. Pewnego razu, gdy Zann był w teatrze, wybrałem się na poddasze, lecz jego pokój był zamknięty.

Udawało mi się jedynie podsłuchać nocne koncerty starego nie-mowy. Zrazu zakradałem się na palcach nie wyżej niż na moje daw-ne czwarte piętro, później ośmieliłem się już na tyle, że wspina-łem się po stromych skrzypiących schodach aż na poddasze. Stałem w wąskim korytarzyku, przykładałem ucho do drzwi – zaryglowa-nych i z zatkaną dziurką od klucza – i nierzadko słyszałem dźwięki, które przejmowały mnie nieokreślonym lękiem; był to lęk przed niejasnymi dziwami i mroczną tajemnicą. Nie chodzi o to, że by-ły odrażające, bynajmniej – wibrowało w nich po prostu coś nie-ziemskiego, ponadto w pewnych interwałach dźwięki owe nabie-rały symfonicznego rozmachu, jakiego w mym mniemaniu żaden solista wytworzyć nie był w stanie. Zaiste, Erich Zann obdarzony był potężnym, nieokiełznanym talentem. Mijały tygodnie, a jego muzyka kipiała coraz większą dzikością – stary muzyk mizerniał zaś coraz bardziej, przemykał się ukradkiem, aż przykro było nań patrzeć. Nie przyjmował mnie już wcale i uciekał, ilekroć zoczył mnie na schodach.

Wreszcie którejś nocy, podsłuchując pod drzwiami, usłyszałem, jak jego jazgocząca wiola wybucha nagle chaotyczną kakofonią; Zann rozpętał takie pandemonium, że pewnie zwątpiłbym i we własne zmysły, gdyby zza tego zabarykadowanego portalu nie do-szedł mnie żałosny dowód na to, że rozgrywa się tam coś strasznego – wstrętny, nieartykułowany krzyk, jaki może wydać z siebie tylko niemowa, i to w chwilach najprzeraźliwszego lęku lub udręki. Pu-kałem do drzwi, ale bezskutecznie. Czekałem potem w gęstym mro-ku przejęty dreszczem trwogi, aż wreszcie usłyszałem, jak nieszczęś-nik gramoli się z podłogi, wspierając na krześle. Sądząc, że zemdlał i właśnie odzyskuje przytomność, zapukałem ponownie; aby dodać mu otuchy, wypowiedziałem na głos me nazwisko. Usłyszałem, jak Zann kuśtyka w stronę okna, opuszcza je i zamyka okiennicę, na-stępnie niezdarnie podchodzi do drzwi i niepewnie odsuwa rygiel.

Page 14: Kwiatki - Wydawnictwo Vesper

47

Tym razem naprawdę uradował się na mój widok: chwycił mnie za rękaw płaszcza jak dziecko chwyta się matczynej spódnicy, a jego przerażona twarz promieniała ulgą.

Roztrzęsiony starzec wskazał mi krzesło, sam zaś opadł żałośnie na drugie. Wiola i smyczek leżały porzucone na podłodze. Przez chwi-lę siedział bezwładnie, dziwacznie kiwając głową, wszelako sprawiał paradoksalne wrażenie, że intensywnie i trwożliwie nasłuchuje. Nie usłyszał wszakże chyba nic niepokojącego, zasiadł tedy przy stoli-ku, napisał krótką notkę, podał mi ją, a potem począł pisać dalej, pospiesznie i nieprzerwanie. W notce błagał mnie, bym okazał mu miłosierdzie i przynamniej przez wzgląd na własną ciekawość był łaskaw zaczekać, podczas gdy on opisze dokładnie po niemiecku, jakie dręczą go cuda i zgrozy. Czekałem więc, zaś ołówek niemowy śmigał po papierze.

Jakąś godzinę później, gdy na stoliku wciąż jeszcze rósł stos go-rączkowo zapisywanych kartek, ujrzałem nagle, że Zann wzdryga się, jak gdyby coś nim straszliwie wstrząsnęło. Ponad wszelką wąt-pliwość spoglądał w stronę zamkniętego okna i z przerażeniem nasłuchiwał. Zdało mi się wówczas, że i ja słyszę jakiś dźwięk; nie brzmiał strasznie – była to raczej melodia, niezwykle cicha i płynąca z nieskończonej dali, jak gdyby wygrywał ją muzyk ukryty w jednej z sąsiednich kamienic lub za wysokim murem, przez który nie było mi dane spojrzeć. Na Zanna podziałała jednak przeokropnie: biedak upuścił ołówek, zerwał się z miejsca, chwycił wiolę i jął rozdzierać noc najdzikszą grą, jaka kiedykolwiek wyszła spod jego smyczka – równie dziką słyszałem jedynie wtedy, gdy podsłuchiwałem przez zamknięte drzwi.

Próżno byłoby opisywać, jak grał Erich Zann tej przeraźliwej no-cy. Grał straszniej niż kiedykolwiek przedtem, wyraz jego twarzy uświadomił mi bowiem, że tym razem do grania popycha go naj-czystszy strach. Starzec próbował coś zagłuszyć, odpędzić swym gra-niem, pogrążyć; co to było – nie miałem pojęcia, wszelako czułem, że musi być potworne. Grał nieziemsko, delirycznie, histerycznie, a przecież nie roniąc najsubtelniejszych nawet znamion swego mu-zycznego geniuszu. Rozpoznałem melodię – był to dziki taniec wę-

Page 15: Kwiatki - Wydawnictwo Vesper

48

gierski, często grywany w teatrach; przemknęło mi przez myśl, że po raz pierwszy słyszę, jak Zann gra cudzą kompozycję.

Coraz głośniej i głośniej, z coraz dzikszą rozpaczą jazgotała i kwi-liła rozszalała wiola. Zlany niesamowitym potem Zann podrygiwał niby małpa, uporczywie wpatrzony w zasłonięte okno. W obłędnych tonach jego wioli kłębiły się czeluście chmur, dymu i błyskawic, a w nich wirowali w oszalałym tańcu widmowi satyrowie i bachant-ki. Potem zaś zdało mi się, że słyszę nutę, która nie pochodzi z wioli, nutę mocniejszą i przenikliwszą, nutę spokojną, rozmyślną, celową, szydliwą; a dochodziła ona z zachodniej oddali.

Wtedy to poczęły stukać okiennice targane porywami nocnej wi-chury, która zerwała się nagle ze skowytem, jakby w odpowiedzi na szaleńczą muzykę. Zann przechodził już sam siebie, ze swej rozkrzy-czanej wioli dobywał dźwięki, o jakie nigdy bym tego instrumentu nie podejrzewał. Okiennice zastukały jeszcze głośniej, odemknęły się wreszcie i jęły łomotać w okno. Szyba brzęczała, w końcu pękła i do środka wdarł się zimny wiatr; zasyczały świece, zaszeleściły kart-ki, na których Zann zaczął był spisywać straszną tajemnicę. Spojrza-łem na niego, lecz był już niemal nieprzytomny: wybałuszył zeszklo-ne, niewidzące oczy, zaś jego gorączkowa gra przerodziła się w ślepą, mechaniczną, chaotyczną orgię dźwięków, której żadne pióro nie zdołałoby opisać.

Nagły, silniejszy niż dotąd poryw wichru porwał rękopis i uniósł go w stronę okna. Rzuciłem się rozpaczliwie za rozsypanymi kartka-mi, lecz przepadły w ciemnościach, nim zdążyłem dobiec do strza-skanych szyb. Wtem przypomniałem sobie dawne me pragnienie, by zerknąć przez to okno, jedyne przy Rue d’Auseil, przez które wi-dać było stok wzgórza za murem i rozciągające się u jego stóp mia-sto. Było bardzo ciemno, lecz miejskie światła nie gasły nigdy, prze-to spodziewałem się, że ujrzę je przez zacinający deszcz. Jednak gdy spojrzałem przez to najwyższe spośród okien poddasza – tymczasem za mną skwierczały świece, a oszalała wiola wtórowała skowytom nocnej wichury – nie zobaczyłem w dole znajomych ulic rozjarzo-nych przyjaznym blaskiem, tylko bezkresną i nieogarnioną czerń, niepojętą przestrzeń roztętnioną muzyką i ruchem, niepodobną ni-

Page 16: Kwiatki - Wydawnictwo Vesper

49

czemu, co nosiła ziemia. I gdy patrzyłem tak skamieniały ze zgrozy, wiatr zdmuchnął obie świece, jedyne źródło światła na strzelistym, wiekowym poddaszu, i znalazłem się w rozwścieklonym, nieprzebi-tym mroku, przed sobą mając szalejące pandemonium, a za plecami obłąkańczy, diabelski skowyt wioli.

Targnąłem się do tyłu; nie mając czym zapalić świec, brnąłem na oślep: wpadłem na stolik, przewróciłem krzesło, wreszcie po omac- ku dotarłem do miejsca, w którym ciemność wrzeszczała wstrząsa-jącą muzyką. Bez względu na to, z jakimi mierzyłem się mocami, mogłem przynajmniej spróbować uratować i siebie, i Ericha Zanna. Zdało mi się, że musnęło mnie coś lodowatego, krzyknąłem więc, lecz krzyk mój głuszyła bez reszty ta ohydna wiola. Nagle w najgłęb-szym mroku uczułem, że trącił mnie piłujący szaleńczo smyczek, poznałem tedy, że jestem już blisko. Postąpiłem naprzód, wymaca-łem oparcie krzesła, wreszcie odnalazłem Zanna i potrząsnąłem go za ramię, starając się przywrócić mu zmysły.

Starzec nie zareagował, ani na jotę nie osłabł szkaradny jazgot jego instrumentu. Dotknąłem jego głowy, udało mi się zatrzymać jej mechaniczne kiwanie, i krzyknąłem mu do ucha, że musimy uciekać przed nieznanymi mieszkańcami nocy. On wszakże nie od-powiedział, nie uciszył też swej rozszalałej, niewysłowionej muzyki, powietrze w jazgotliwym mroku poddasza zdawało się zaś pląsać w przedziwnych porywach. Dotknąwszy jego ucha, zadrżałem, choć nie wiedziałem czemu – nie wiedziałem, pókim nie przesunął dłoni na jego zmartwiałą twarz: stężałą, lodowatą, bez tchnienia, ze szkli-stymi oczyma bezużytecznie wytrzeszczonymi w próżnię. I odsko-czyłem jak oparzony od tej szklanookiej istoty, cudem odnalazłem drzwi i wielki drewniany rygiel i uciekłem przed tą przeklętą wiolą, która jeszcze w chwili mej ucieczki zanosiła się coraz bardziej upior-nym skowytem.

Na łeb na szyję, na oślep leciałem przez niekończące się schody; jak wariat wypadłem z ciemnej kamienicy na bruk wąskiej, stromej, prastarej uliczki; pędziłem w dół po schodkach w cieniu rozchwie-rutanych domów ku rzece płynącej cuchnącym kanionem; bez tchu przemknąłem przez wielki, ciemny most w stronę znajomych, szer-

Page 17: Kwiatki - Wydawnictwo Vesper

szych i zdrowszych ulic oraz bulwarów; pamiętam te straszne chwile jak dziś. I pamiętam, że nie było wiatru, że świecił księżyc, a miasto rozmigotane było miriadami świateł.

Mimo najstaranniej podjętych poszukiwań nigdy już nie udało mi się odnaleźć Rue d’Auseil. A jednak nie do końca tego żałuję – nawet tego, że w niewyobrażalnych otchłaniach przepadły zapiski, które mogły wyjaśnić tajemnicę muzyki Ericha Zanna.

Page 18: Kwiatki - Wydawnictwo Vesper