kondratow aleksander - tajemnice trzech oceanów

175
ALEKSANDER KONDRATOW TAJEMNICE TRZECH OCEANÓW z rosyjskiego tłumaczyła MAGDALENA HORNUNG Tytuł oryginału Aleksander M. Kondratow TAJNY TRIOCH OKIEANOW Gidromietieoizdat, Leningrad, 1971

Upload: 7some742603219

Post on 03-Jan-2016

314 views

Category:

Documents


9 download

TRANSCRIPT

Page 1: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

ALEKSANDER KONDRATOW

TAJEMNICE TRZECH OCEANÓWz rosyjskiego tłumaczyła MAGDALENA HORNUNG

Tytuł oryginału

Aleksander M. Kondratow

TAJNY TRIOCH OKIEANOW

Gidromietieoizdat, Leningrad, 1971

Page 2: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

PRZEDMOWA

We wszelkich badaniach naukowych najtrudniej jest znaleźć wyjaśnienie pochodzenia i kolei

rozwoju badanego obiektu, powstanie jego bowiem i ewolucja do stanu obecnego kryje się zwykle w

mroku wieków i tysiącleci. Wyjątkowo duże trudności przedstawiają takie badania w stosunku do

człowieka i społeczeństwa ludzkiego - zjawisk najbardziej chyba skomplikowanych we wszechświecie.

Człowiek zjawił się ma Ziemi około miliona lat temu, ale w jakim miejscu kuli ziemskiej - do tej pory

nie wiadomo. Z czasem rozmnożył się i rozsiedlił na wszystkich kontynentach. W trakcie zajmowania

nowych połaci ziemi formowały się plemiona i narody, powstawały i wygasały cywilizacje, ale i te

procesy stanowią najczęściej zagadkę dla badaczy. Relacje pisane obejmują dopiero ostatnie czasy,

a o poprzedzających je okresach historycznych dowiadujemy się tylko pośrednio z przypadkowych,

fragmentarycznych i nie zawsze zrozumiałych materiałów. W związku z tym nabierają pewnego

znaczenia nawet mity i legendy, dlatego że w wielu z nich pobrzmiewają echa prawdziwych zdarzeń.

Interesujące wyniki daje też czasami porównanie języków różnych narodów, a także analiza znaczeń

nazw geograficznych. Ale najmniej zawodna w udzielaniu pomocy historykowi jest archeologia, która

para się przedmiotami materialnymi, a więc dokumentami w wysokim stopniu obiektywnymi. Do tej

pory największe zasługi w śledzeniu losów dawnych ludów miała archeologia “lądowa". Lecz ślady

dziejów człowieka odkrywane są nie tylko w warstwach ziemi, ale i pod wodą. Można tam znaleźć

pojedyncze przedmioty, zatopione okręty, a nawet ruiny całych osad i miast na głębokości nawet do 2

kilometrów.

Odkrycia archeologiczne na dnie jezior czy przybrzeżnych rejonów mórz spełniają funkcje

pomocnicze: stanowią uzupełnienie do znalezisk na pobliskim lądzie. Stopniowo jednak rodzą się i

takie problemy, przy których rozwiązaniu archeologii “podwodnej" powierza się rolę samodzielną i w

dodatku decydującą, I rzeczywiście: jak wytłumaczyć, dlaczego miejsca zamieszkane przez rasę

równikową (np. Afrykę zwrotnikową i Australię) rozdziela przestwór Oceanu Indyjskiego? Skąd się

bierze podobieństwo między starożytnymi monumentalnymi zabytkami, odkrytymi w tak bardzo od

siebie oddalonych miejscach, jak Wyspa Wielkanocna i Pitcairn? Mimowolnie rodzą się

przypuszczenia o istnieniu w przeszłości “pomostów" - łańcuchów wysp czy odcinków lądu łączących

te rozrzucone punkty, które później zapadły się poniżej poziomu morza. Archeologia styka się tu z

geologią: pierwsza odszukuje na dnie morza świadectwa archeologiczne i określa ich wiek, druga

szuka dowodów na zanurzenie skorupy ziemskiej i ustala ze swego punktu 'widzenia daty wydarzeń.

Zbieżność dociekań obydwu dziedzin potwierdza słuszność wniosków historycznych.

Swoją książkę A. Kondratow poświęcił omówieniu tych właśnie problemów, których ostateczne

wyjaśnienie zależy od przyszłych osiągnięć archeologii podwodnej. Do zagadek Oceanu Spokojnego

zalicza na przykład kulturę Wyspy Wielkanocnej, pochodzenie Indian, praojczyznę Polinezyjczyków,

Page 3: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

skolonizowanie Australii. Ocean Indyjski ukrywa prawdopodobnie obok innych zagadek także

tajemnicę rozprzestrzeniania się starożytnej cywilizacji Drawidów.

Do zagadek Atlantyku należą legendarne wyspy Antylia i Thule, wymarłe plemiona z Wysp

Kanadyjskich, niepokojący i dający temat ogromnej literaturze problem Atlantydy. Autor przedstawia

czytelnikowi nie tylko wykaz zagadnień, ale i najważniejsze wersje ich rozwiązań, rozpatrując ich

wiarygodność z punktu widzenia etnografii, lingwistyki, geologii i innych dziedzin naukowych. Żadnej z

tych hipotez nie narzuca, wnioski podsuwa bardzo ostrożnie, a gdy zabraknie mu faktów, zostawia

kwestię otwartą. Materiał jest opracowany interesująco i dostępnie.

Książka ta znajdzie niewątpliwie wielu czytelników, tym bardziej że człowiek wykształcony nie może

się nie interesować tym, co ma bezpośredni związek z historią rodzaju ludzkiego.

S. KALESNIK

Page 4: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Obniżyć się mogą: 1) poszczególne wulkany; 2) grupy wulkanów; 3) obszary wulkaniczne; 4) obszary wulkaniczne i odrębne wielkie wzniesienia denne; 5) cała powierzchnia dna morskiego. Poza tym konieczne jest uwzględnienie wahań* poziomu oceanu przy dnie stabilnym. Należy podkreślić, że wszystkie te procesy obniżania się i wznoszenia są w takim czy innym stopniu realne, choć nie wymieniono tu jeszcze jednej możliwości - kiedy poziom oceanu stale się podnosi, mimo że dno pozostaje nieruchome. Jednak autor jest zmuszony ją odrzucić, gdyż w tym wypadku zostałyby zatopione wszystkie kontynenty wraz z autorem i czytelnikami, wobec czego odpadłaby potrzeba dyskusji.

G. Menard Geologia dna Oceanu Spokojnego

PROLOG

W zamierzchłych czasach, kiedy człowiek zamieszkał swoją planetę, było to pierwsze odkrycie

Ziemi. Minęły wieki i tysiąclecia. Hiszpańscy, portugalscy, angielscy, francuscy, rosyjscy żeglarze i

podróżnicy nanieśli na mapę świata nieznane kraje, morza, wyspy, grzbiety gór i pustynie. Okres od

XV do XVIII wieku był epoką drugiego odkrycia planety, epoką wielkich odkryć geograficznych. Wiek

ubiegły i obecny - to czasy trzeciego odkrycia Ziemi, które słusznie wypadałoby nazwać “epoką wiel-

kich odkryć historycznych".

Czym była historia dla najtęższych umysłów XVIII wieku? Zbiorem wielkich czynów bohaterów i

królów, interesujących zdarzeń i osobliwości. W wieku XIX Hegel i Marks zaczynają traktować historię

jako proces, a nie jako sumę poszczególnych szlachetnych czynów i zbrodni, proces układający się w

ciąg określonych prawidłowości, które można zrozumieć i przewidzieć, a więc kierować tym procesem.

Biblia i świadectwa historyków starożytnych - to jedyne dokumenty dotyczące dziejów, którymi się

posługiwali historycy i filozofowie europejscy aż do wieku XIX. Z chwilą jednak odczytania hieroglifów

egipskich i pisma klinowego ze starożytnej Mezopotamii strumień dokumentów historycznych zaczął

się powiększać jak lawina - badaczom współczesnym brak dosłownie czasu, żeby chociaż tylko

przeczytać wszystkie istniejące dokumenty z odległych epok. W średniowieczu świadectwom Biblii

wierzono bezwzględnie. Sceptyczny wiek XVIII uznał opowieści biblijne za baśnie. Dzisiaj uczeni

orientaliści uważają świętą księgę izraelitów i chrześcijan za ważny dokument historyczny, tyle że

bardzo swoisty: każde imię biblijne, nazwa geograficzna, wydarzenie, data wymaga swego rodzaju

“rozszyfrowania", ponieważ realne wypadki, postacie, ludy i miasta przeszły w tekście biblijnym przez

specyficzny “pryzmat mitu", przyoblekły się w stroje fantastyczne czy poetyckie.

Biblię zrodziła twórczość żydowskich kaznodziejów, kapłanów i poetów w ciągu kilku stuleci,

począwszy od XIII wieku p.n.e. Wchłonęła ona mity i podania jeszcze starszej kultury Międzyrzecza,

znalazły w niej odbicie rzeczywiste zdarzenia, które miały miejsce w tym czasie na Bliskim Wschodzie,

i - jak każdemu pismu świętemu przystało - przedstawiła uogólniający obraz świata od jego początków

aż do nadchodzącego końca.

Page 5: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Rozszyfrowanie świadectw biblijnych pomogło badaczom ustalić wiele wydarzeń historycznych.

Historycy współcześni mają obecnie do dyspozycji nie tylko pismo święte izraelitów i chrześcijan, ale

także inne święte księgi, które stanowią równie cenne źródła (zresztą, jak i Biblia, wymagające

dokładnego i wnikliwego odczytania). Są to Wedy - święte księgi hinduizmu, a szczególnie najstarsza,

najobszerniejsza i najciekawsza z nich - Rig-weda; ponadto Awesta - święta księga czcicieli ognia,

parsów, oraz Popol-Wuh, czyli Księga ludów - epos indiański Kiczów, a także liczne mity, legendy,

podania, czasem nawet baśnie najróżniejszych narodów świata. Jeżeli weźmiemy poprawkę na swo-

isty “pryzmat mitu", w którym załamały się realne wypadki, wszystkie one okażą się doskonałymi

dokumentami historycznymi pozwalającymi przedzierać się przez mrok tysiącleci.

Żeby móc czytać dawne piśmiennictwo, a w tym święte księgi, badacze musieli poznać mnóstwo

przeróżnych języków. Studiując teksty Rigwedy i Awesty filolodzy ze zdumieniem stwierdzili

uderzające podobieństwo między wyrazami staroindyjskimi i staroirańskimi... a greką, łaciną, językiem

francuskim, hiszpańskim, litewskim, rosyjskim - krótko mówiąc, prawie wszystkimi językami krajów

europejskich, nie wyłączając Szwecji, Norwegii i nawet dalekiej Islandii! Podobieństwo słów i rdzeni

okazało się nieprzypadkowe - świadczyło o dawnym pokrewieństwie owych języków nazwanych

indoeuropejskimi. Odkrycie to stało się podwaliną nowej dziedziny wiedzy - językoznawstwa

historyczno--porównawczego, które z kolei posłużyło za podstawę współczesnej lingwistyce. Ale też

nie mniej znacząca była rola tego odkrycia dla nauk historycznych - okazuje się, że nie tylko teksty,

ale i sam język, jego gramatyka, a w szczególności słownictwo mogą stanowić świetne źródło

historyczne, d to takie, którego nie tknęła “redakcja" władców, kapłanów, urzędników i kopistów. Co

więcej, dane językowe pozwalają się historykowi zagłębić w takie odległe czasy, kiedy nie istniała

jeszcze sztuka pisania, żadne inne dowody rzeczowe nie przetrwały - tu słowniki mogą zastąpić łopaty

archeologów i informacje dawnych kronikarzy!

Gdzie leżała ojczyzna języków indoeuropejskich, a co za tym idzie, także plemion mówiących

jednym językiem praindoeuropejskim (czy, jak sądzi wielu badaczy, pokrewnymi dialektami)? Jaki był

poziom kulturalny Indoeuropejczyków, czym się zajmowali? Rozpad indoeuropejskiej wspólnoty

nastąpił bardzo dawno, w tych czasach, kiedy jeszcze pismo nie zostało wynalezione. Archeologia jest

w tym wypadku na razie bezsilna: żadna z kultur odkrywanych na olbrzymich obszarach Eurazji nie

może być przypisana w sposób wiarygodny Indoeuropejczykom. Pozostają tylko dane językowe.

Porównując słownictwo różnych języków indoeuropejskich i odnajdując w nich najstarszą, wspólną

warstwę leksykalną, lingwiści mogą wiele przekazać historykom.

Weźmy wyraz “ojciec", brzmiący po angielsku jak father, po niemiecku jak fater, po łacinie i po

grecku pater, po francusku - pere, po hiszpańsku - padre, w językach staroindyjskim i staro-irańskim -

pitar, w językach celtyckich (starogalijski, współczesny bretoński, irlandzki, walijski) - jak ater i atar.

Wszystkie te słowa pochodzą od wspólnego indoeuropejskiego rdzenia mającego znaczenie

Page 6: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

“gospodarz". Świadczy to, że ojciec był gospodarzem w rodzinie. Innymi słowy - Indoeuropejczycy

przeszli stadium matriarchatu i mieli ustrój patriarchalny.

Dokładnie tak samo “archeologia języka" wykazała, że Indoeuropejczycy znali podstawy rolnictwa

(porównajmy “ziarno" z niemieckim i angielskim kom, łacińskim granum czy prasłowiańskie określenie

orki - orat, łacińskie arat, greckie aroi), a podobieństwo nazw zwierząt domowych ze zróżnicowaniem

na krowę, cielę, owcę, jagnię, konia, źrebię, wołu itd. Świadczy o tym, że głównym zajęciem

Indoeuropejczyka było jednak nie rolnictwo, tylko hodowla.

Odkrycie tego faktu pozwoliło zmniejszyć znacznie obszar poszukiwań indoeuropejskiej

praojczyzny. Nie mogły nią być lasy litewskie czy Irlandia (jak sądzili niektórzy naukowcy). Naj-

słuszniejsze byłoby umiejscowienie tej praojczyzny na stepach Niziny Czarnomorskiej czy Azji

Środkowej. Ostatnie badania lingwistyczne skłaniają do przypuszczeń, że “najdokładniejszym

adresem" jest Azja Mniejsza; okazało się bowiem, że w niektórych językach kaukaskich i semickich

odnajdujemy wspólne słowa, które w żaden sposób nie mogły być zapożyczone, ponieważ należą do

wspólnego zasobu leksykalnego. Mówi to o głębokim pokrewieństwie wspomnianych wyżej języków.

Język zmienia się z biegiem czasu, jest więc zrozumiałe, że im wcześniejsze stadium rozwoju tego

czy innego języka bywa rozpatrywane, tym cenniejsze informacje może zebrać historyk. Dzięki

odsłonięciu tajemnicy pism starożytnych uczeni mieli możność przestudiować rozwój języka greckiego

w ciągu ponad 30 wieków (ponieważ greka została już utrwalona na glinianych tabliczkach zapisanych

1000 lat przed Homerem!). Nie mniejszy odstęp czasu obejmuje historia języka egipskiego i

akadyjskiego. Odkryto całe “gałęzie" języków indoeuropejskich zmiecionych bez śladu z powierzchni

Ziemi i nowe rodziny językowe w rodzaju hurri-urartyjskiej, którymi mówiono w potężnych

mocarstwach Starożytnego Wschodu - Mitanni i Urartu. “Odczytanie pism i odkrycie języków

starożytnych dokonane w ciągu wieku XIX i XX należy zaliczyć do największych osiągnięć umysłu

ludzkiego - pisze słusznie słynny niemiecki uczony, Johannes Friedrich - ...umożliwiło przesunięcie

linii horyzontu historycznego daleko w głąb wieków. Do dwóch i pół tysiącleci historii ludzkości,

znanych nauce, doszło teraz co najmniej drugie tyle. Ujrzeliśmy nie tylko wydarzenia polityczne z

odległych epok, ale też materialną i duchową kulturę dawnych ludów; poznaliśmy ich mieszkania, strój

i tryb życia oraz religijny, prawny i naukowy sposób myślenia. Poszerzone perspektywy przestrzenne i

czasowe dają lepszą podstawę do oceny rozwoju życia i myślenia ludzkiego".

Historyk wykorzystuje w szerokim zakresie stare teksty, opiera się na danych leksykalnych języków

pokrewnych... A jeżeli nie ma ani tekstów, ani słowników? Okazuje się, że i w tym wypadku naukom

historycznym mogą w sposób istotny pomóc nauki lingwistyczne, ściślej dziedzina, która się zrodziła

na styku historii, językoznawstwa i geografii - toponimika. Nazwy miast, osad, gór, a zwłaszcza rzek

żyją dłużej od państw, narodów, języków. Nazwy rzek: Don, Dniepr, Dunaj, Dniestr, Doniec mówią o

tym, że kiedyś na terenach południowej Europy i nad Morzem Czarnym mieszkali Scytowie, ponieważ

Page 7: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

w ich języku wyraz don oznaczał “wodę" albo “rzekę", podczas gdy dla współczesnych mieszkańców

tych okolic nazwy wymienionych rzek są pustym dźwiękiem.

Za pomocą toponimiki współcześni badacze dokonują odkryć w takich dziedzinach, zdawałoby się

całkiem już poznanych, jak historia świata starożytnego. Okazało się, że najstarszymi mieszkańcami

Grecji i wysp na Morzu Egejskim były ludy (albo jeden naród) porozumiewające się językiem, który nie

ma nic wspólnego z językami indoeuropejskimi. Język ten nazwano umownie egejskim. Potem

przybyli do Egeidy ze wschodu Hetyci i inne ludy pokrewne. W ślad za nimi (a może równocześnie z

nimi) weszli na teren Grecji z północy Pelasgowie, których język ma cechy wspólne z nie istniejącym

dziś językiem trackim (był to język ojczysty słynnego Spartakusa). I dopiero na przełomie III i II

tysiąclecia p. n. e. zjawili się w Egeidzie pierwsi Grecy. Analiza nazw geograficznych umożliwiła

wydzielenie tych czterech “warstw" odpowiadających czterem kulturom i ludom: Egejczykom, Hetytom,

Pelasgom i Grekom.

Co prawda, te “warstwy" dadzą się wyróżnić nie tylko na podstawie analizy nazw geograficznych.

Toponimika pozwala historykom określić tylko, do jakiej grupy etnicznej należeli ci czy inni mieszkańcy

Egeidy - a w ciągu wielu stuleci prowadzenia prac wykopaliskowych na ziemi starej Hellady uczeni

zebrali setki i tysiące zabytków ze świata rzeczy pozostawionych przez ludność Grecji i Wysp

Egejskich.

Prace wykopaliskowe zaczęto tam już w starożytności, kiedy gorączka kolekcjonerstwa opętała

bogatych ludzi z państw hellenistycznych i Imperium Rzymskiego. Nie były to zresztą wykopaliska w

zwykłym rozumieniu tego słowa; po prostu rabowano starogreckie świątynie, groby i grobowce. W

średniowieczu wszystkie zabytki pochodzące z okresu antycznego uważano za “pogańskie" i

barbarzyńsko niszczono. W epoce odrodzenia natomiast zainteresowanie kulturą starożytną odżywa z

niezwykłą siłą. Prace wykopaliskowe zaczynają się znowu. Niestety, głównym ich celem były dzieła

sztuki, posągi i płaskorzeźby, w najlepszym wypadku - monety i inskrypcje; cała reszta nie ciekawiła

kolekcjonerów i miłośników antycznych staroci.

Na początku XVIII stulecia odkryto ruiny Herkulanum, rzymskiego miasta pogrzebanego w popiele

Wezuwiusza; w połowie tegoż wieku znaleziono jeszcze jedno miasto zniszczone przez ten sam

wybuch Wezuwiusza - Pompeję. Prace wykopaliskowe prowadzone na terenie tych miast w ciągu

długich lat zmusiły badaczy do traktowania z uwagą każdego szczegółu, każdego, zdawałoby się, nic

nie znaczącego przedmiotu, i to właśnie przyczyniło się do stworzenia nowoczesnych metod

archeologicznych prac wykopaliskowych. Świetny znawca kultury starożytnej w drugiej połowie XVIII

wieku Winckelmann potrafił przerzucić most między świadectwami autorów starożytnych a zabytkami

sztuki znalezionymi przez archeologów, ukazać historię sztuki w nierozerwalnym związku z ogólnym

rozwojem kultury starożytnej (dlatego nazywa się go czasem ojcem archeologii i ojcem historii sztuki).

Począwszy od drugiej połowy ubiegłego wieku archeolodzy przeprowadzają serię wykopalisk na

terenie Hellady i “zhellenizowanej" Azji Mniejszej, rekonstruują Olimpie, święte miejsce, gdzie

Page 8: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

odbywały się igrzyska olimpijskie, odkrywając przy tym 130 posągów i płaskorzeźb marmurowych, 100

inskrypcji, 6000 monet, 13 000 przedmiotów z brązu oraz wiele tysięcy przeróżnych wyrobów z

terakoty. Trwają prace wykopaliskowe w Atenach i Delfach; w Pergamonie zostaje znaleziony słynny

ołtarz, a w Halikarnasie - jeden z siedmiu cudów świata, mauzoleum zbudowane przez satrapę

karyjskiego Mauzolosa.

I oto w tym samym czasie, kiedy archeolodzy wespół z filologami i historykami odbudowują

klasyczny świat starożytny, archeolog amator, bogaty kupiec, entuzjasta i romantyk, wielbiciel Homera

Heinrich Schliemann odkrywa absolutnie nową kulturę, która poprzedzała starożytność klasyczną i

była od niej starsza o wiele stuleci!

Schliemann umarł w 1890 roku w przekonaniu, że jest to właśnie ta kultura, którą opiewał Homer.

Ale niedługo potem angielski archeolog Sir Arthur Evans udowodnił swoimi wykopaliskami na Krecie,

że kulturę klasyczną świata antycznego poprzedzała jeszcze starsza cywilizacja, której ośrodkiem

była Kreta i która według słów Evansa była rzeczywiście “zjawiskiem wyjątkowym", gdyż nie miała w

sobie “nic greckiego ani rzymskiego".

Odkrywanie zabytków tej cywilizacji, nazwanej minojską (od imienia legendarnego władcy Minosa),

trwa do dziś jeszcze. Każda nowa wyprawa archeologiczna przynosi nieoczekiwane wyniki, skłaniając

do rozpatrzenia od nowa historii Egeidy. A przecież ten właśnie obszar wydawał się najlepiej zbadany!

Naturalnie, że w innych krajach historycy i archeolodzy mogli dokonać jeszcze bardziej

nieoczekiwanych odkryć.

Piramidy egipskie były znane już autorom starożytnym jako “pierwszy cud świata". Gdy w roku

1822 genialny uczony francuski Francois Champollion znalazł klucz do tajemniczych hieroglifów z

kraju piramid, zaczęła się rozwijać nowa dziedzina naukowa - egiptologia, która potrafiła wskrzesić

oryginalną dawną i wspaniałą cywilizację Egiptu. Ubarwione fantazją relacje Herodota, jeszcze

bardziej baśniowe utwory chaldejskiego kapłana Berossosa i nie ustępujące im pod względem

inwencji twórczej i fantazji świadectwa biblijne - oto wszystko, co wiedzieli uczeni w poprzednich

wiekach o “matce miast" Babilonie i “legowisku lwów" - Asyrii. Ale gdy archeolodzy podjęli swoje prace

w “biblijnych krajach" Bliskiego Wschodu, przed zdumioną ludzkością stanęły ruiny wielkich świątyń i

pałaców ze słynną wieżą Babel na czele. Zaczęły się żmudne studia nad tysiącami tabliczek z pismem

klinowym, których odczytanie dało początek nowej gałęzi nauki - asyriologii, badającej starożytne

kultury Mezopotamii. Następnie od asyriologii odszczepia się sumerologia, ponieważ okazało się, że

“biblijne" kultury Babilonu i Asyrii poprzedzała jeszcze starsza cywilizacja, stworzona przez Sumerów,

którzy porozumiewali się odrębnym językiem i posługiwali się pismem obrazkowym (z niego z czasem

rozwinęło się pismo klinowe Mezopotamii).

Z początkiem XX wieku staje się jasne, że na obszarze Starożytnego Wschodu obok Egiptu i

Mezopotamii istniała trzecia wielka cywilizacja - hetycka. W latach pierwszej wojny światowej

wybitnemu czeskiemu uczonemu Bedfichowi Groźnemu udało się znaleźć “klucz" do tajemniczego

Page 9: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

języka Hetytów. Okazało się, że to język indoeuropejski, pokrewny grece, językom słowiańskim i

innym (porównajmy nasz wyraz “niebo" z hetyckim ,nebis, naszą “wodę" z hetyckim wador itd.). Tak

powstała jeszcze jedna dziedzina nauk historycznych - hetytologia.

Na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych naszego stulecia angielscy i hinduscy archeolodzy

odkrywają absolutnie dotychczas nie znaną kulturę, którą nazwano protoindyjską (inaczej praindyjską

lub protohinduską). Okazało się, że plemiona wojowniczych Ariów, które opisuje wspomniana już

święta Rigweda, wtargnąwszy do Hindustanu znalazły się w kraju nie tylko że nie dzikim, ale

przeciwnie - wysoko ucywilizowanym i sami koczujący Ariowie zapożyczyli od twórców cywilizacji

protoindyjskiej podstawowe elementy owej wielkiej kultury, która kwitła w starożytnych Indiach.

Jeszcze w ubiegłym wieku podróżnik i dyplomata amerykański Stephens zapoznał świat z

istnieniem przedziwnych rzeźb i świątyń zagubionych w dżunglach Ameryki Środkowej. Przez minione

stulecie archeolodzy znaleźli tutaj dziesiątki dawnych miast, odkopali setki posągów, świątyń,

pamiątkowych stel z kalendarzami i hieroglificznymi inskrypcjami. Kronikarze hiszpańscy opisują, jak

były burzone i grabione miasta Azteków w dolinie Mexico i miasta Majów na Jukatanie. Okazało się,

że i Aztekowie, i Majowie jukatańscy - to tylko spadkobiercy starszych i wspanialszych cywilizacji

istniejących w Ameryce Środkowej. Ale nie tylko w Środkowej - gdyż na terenach Kolumbii, Peru,

Boliwii, Ekwadoru znaleziono także liczne dzieła sztuki, zabytki piśmiennictwa, świątynie i posągi

stworzone przez Indian setki lat przedtem, zanim Europejczyk postawił swoją stopę na lądzie Nowego

Świata.

Kultury Ameryki prekolumbijskiej bada amerykanistyka, jeszcze jedna gałąź nauk historycznych.

Starożytne i średniowieczne kultury Afryki zaczyna wskrzeszać inna młoda dziedzina wiedzy -

afrykanistyka. Przez długi czas uważano Czarny Ląd za “pozbawiony historii", bo Afrykańczykom

odmawiano zdolności do stworzenia swoistej kultury i własnej państwowości. Obecnie ten rasistowski

mit można uważać za w pełni zdyskredytowany. Wspaniałe freski z Tassili i równie piękne, choć nie

tak powszechnie znane malowidła skalne z Fezzan, Tanzanii, południowej Afryki, niezwykły zespół

budowli w Zimbabwe (gdzie kiedyś próbowano odnaleźć króla Salomona) oraz nie mniej okazały

kompleks w górach Injanga, którego powstanie kosztowało tyle samo wysiłku, co zbudowanie piramid

egipskich, brązowe arcydzieła z Benin i jeszcze starsze i piękniejsze rzeźby z Ife, zagadkowe ruiny na

wybrzeżu południowej Afryki, wielkie królestwo Aksum w Etiopii i jeszcze większe, starożytne państwo

Meroe rozciągające swoją władzę od środkowej Afryki do ujścia Nilu - wszystko to są tylko fragmenty

wielowiekowej historii Czarnego Lądu, pojedyncze zaledwie strony olbrzymiego tomu.

Aż do połowy naszego wieku Australia i Oceania pozostawały terrae incognitae - nieznanymi

ziemiami - dla archeologów, bo przypadkowe znaleziska geologów, poszukiwaczy złota i farmerów nie

mogą się liczyć. W naszych czasach także te odległe zakątki Ziemi zaczynają przyciągać uwagę

archeologii. Wykopaliska w Australii pozwoliły przesunąć datę zasiedlenia piątego kontynentu o wiele

tysięcy lat wstecz. Wykopaliska w Oceanii - na wyspach Fidżi i w Mikronezji, na Hawajach i

Page 10: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Markizach, na Wyspie Wielkanocnej i w Nowej Zelandii - to dopiero początek badań, pierwsze

zaledwie kroki jeszcze jednej młodej dyscypliny - oceanistyki.

“Archeologia wywołała przewrót w naukach historycznych. Rozszerzyła przestrzenne horyzonty

historii prawie w takim samym stopniu, w jakim teleskop zwiększył pole widzenia astronomii.

Przedłużyła stokrotnie perspektywę historyczną w przeszłość dokładnie tak samo, jak mikroskop

odkrył dla biologii, że za wyglądem zewnętrznym dużych organizmów kryje się życie najdrobniejszych

komórek. Wreszcie wniosła takie zmiany w zakres i treść nauk historycznych jak promieniotwórczość -

do chemii. Archeologia ma głównie do czynienia ze zwykłymi przedmiotami użytku powszechnego, z

urządzeniami i wynalazkami, jak domy, kanały odwadniające, siekiery itd., które same przez się

wywarły znacznie głębszy wpływ na życie o wiele większej liczby ludzi niż jakakolwiek bitwa czy

spisek, ale dawniejsi historycy uważali, że jest poniżej ich godności zajmować się tymi rzeczami" - tak

ocenia wkład swojej nauki archeolog angielski Gordon Childe.

Archeologia, ta “historia uzbrojona w łopatę" zaczyna w naszych czasach używać nie tylko samej

łopaty kopacza. Korzysta z pomocy najwyższych osiągnięć techniki XX wieku. Najczęściej wskutek

wykopalisk prowadzonych “na oślep" niszczono grobowce. Archeolog nie zna ich budowy przed

rozpoczęciem badań, każde zaś nieostrożne działanie może obrócić w pył najcenniejsze przedmioty

chowane w grobowcu. Dlatego więc archeologia współczesna zaczyna posługiwać się metodą

elektrooporową stosowaną do wynajdywania podziemnych złóż rud, ropy naftowej czy wody. Metoda

ta polega na zmianie oporu elektrycznego, gdy instrument trafia na pustkę mogiły czy grobowca. A

później, po zlokalizowaniu grobu, archeolog sięga po sondę fotograficzną: najpierw wierci w odkrytym

miejscu grunt, w otwór wsuwa aparat fotograficzny z elektroniczną lampą błyskową. Z jej pomocą,

choć jest rzeczywiście “ciemno jak w grobie", robi zdjęcia grobowca od wewnątrz. Znając ze zdjęcia

układ krypty, archeolog może przystąpić do wykopalisk już nie po omacku, tylko kierując się planem.

Ruiny zniszczonych miast, ślady zaginionych cywilizacji bardzo często można znaleźć tam, gdzie

teraz królują piaski albo dżungle. Po długim błądzeniu w niedostępnych zaroślach Ameryki Środkowej

badacz amerykański Stephens trafił na zabytki kultury Indian, jednej z najwspanialszych kultur

prekolumbij-rikich w Nowym Świecie. Po wyczerpujących przeprawach przez jałowe piaski pustyni

Gobi rosyjski podróżnik Kozłów odkrył “martwe miasto" Chara-choto (Heicheng), stolicę potężnego

niegdyś mocarstwa Tangutów, spostoszonego barbarzyńsko przez hordy Czyngis-chana.

Poszukiwania zabudowań i miast prowadzi się dzisiaj za pomocą zdjęć lotniczych. Z pokładu samolotu

sfotografowano przed odkopaniem zupełnie prawie. zasypane piaskiem ruiny dawnego Chorezmu.

Zdjęcia lotnicze pomogły radzieckim archeologom prowadzić przemyślane i dokładnie rozplanowane

badania, które przyniosły odkrycie oryginalnej i bardzo starej cywilizacji chorezmijskiej.

Osiągnięcia kryminalistyki i fizyki jądrowej, cybernetyki i traseologii, genetyki i chemii coraz częściej

zaczynają być pomocne w naukach historycznych. Naukowcy egipscy próbują uzyskać -

wykorzystując promieniowanie kosmiczne - gigantyczny “rentgenogram" dwu największych piramid -

Page 11: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Chefrena i Cheopsa w nadziei, że znajdą tajne komory i pomieszczenia schowane za grubymi płytami

kamiennymi.

Wynalezienie akwalungu pozwoliło archeologom na rozpoczęcie poszukiwań i prowadzenie

wykopalisk nie tylko na lądzie, ale i na dnie morza. Zresztą pierwsze swoje kroki archeologia

podmorska już postawiła, zanim wynaleziono akwalung. Podobnie jak w archeologii lądowej jako

punkt wyjścia wybrano Helladę - tylko że nie jej ziemię, lecz wody.

Powstanie archeologii podmorskiej przypada w zasadzie na rok 1802, kiedy to greccy nurkowie

wyciągnęli z pokładu “Mentora", który zatonął koło wyspy Antikithira, skrzynie z bezcennymi fryzami z

Partenonu.

Minęło prawie stulecie. Pod koniec roku 1900 Grecy poławiający gąbki w pobliżu miejsca zatonięcia

“Mentora" całkiem przypadkowo zauważyli na dnie rękę posągu wystającą z iłu. Nurkując raz po raz

do dna, odkryli tutaj całe cmentarzysko zabytków sztuki starożytnej. Tego samego dnia rząd grecki

dowiedział się o znalezisku. Od listopada roku 1900 do września 1901 specjalna ekspedycja

prowadziła prace na głębokości 60 m - pierwsza autentycznie grecka ekspedycja w Grecji i jed-

nocześnie pierwsza podmorska ekspedycja archeologiczna na świecie.

Następnie poważne badania pod wodą przeprowadzono w roku 1907 w pobliżu tunezyjskiego portu

Mahdija. Tutaj również przypadkowo znaleziono szczątki zatopionego okrętu, załadowanego

marmurowymi kolumnami, rzeźbami z brązu i marmuru, naczyniami ceramicznymi i blokami marmuru.

Przez pięć sezonów, aż do roku 1913, trwały pod wodą poszukiwania. Wydobyto z dna zachwycające

arcydzieła rzeźby starożytnej, a także mnóstwo wyrobów rzemiosła artystycznego.

Podmorskie badania archeologiczne przeprowadzano również w okresie międzywojennym, w

latach dwudziestych - trzydziestych naszego wieku, ale badania na wielką skalę rozpoczęły się

dopiero po wynalezieniu w roku 1943 akwalungu. Płetwonurkowie odkryli w wodach Morza

Śródziemnego dziesiątki okrętów, pomogli wydobyć z dna olbrzymie ilości starożytnych amfor, rzeźb,

sprzętów, bloków i kolumn marmurowych.

Zadania archeologii podmorskiej nie ograniczają się jednak do poszukiwań i badań zatopionych

okrętów. Jednocześnie z odkopywaniem okrętów archeolodzy prowadzą prace wykopaliskowe w

zatopionych osadach. I nie tylko osadach. Jednego z pierwszych podwodnych badań

archeologicznych dokonał amerykański uczony E. H. Thompson w roku 1904, poszukujący... skarbu

Majów, leżącego na dnie świętej studni w starożytnym mieście Chichen Itza! W roku 1961 podjęła

badania owej świętej studni wielka i dobrze wyposażona ekspedycja, w której wzięli udział

archeolodzy z Narodowego Instytutu Antropologicznego i Historycznego w Meksyku, płetwonurkowie z

meksykańskiego klubu sportów wodnych i specjaliści od sprzętu podwodnego z USA.

Thompson używał zwyczajnej czerparki. Dzięki niej udało mu się wydostać z dna świętej studni

tysiące najróżniejszych przedmiotów, począwszy od bezcennych złotych krążków z obrazami scen

batalistycznych i rytualnych, a na kościach nieszczęsnych ofiar wtrącanych do studni skończywszy.

Page 12: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Teraz wszakże archeolodzy zapuścili tu specjalną rurę o średnicy 25 cm, przez którą pod działaniem

sprężonego powietrza i wody zostawały razem z iłem wyrzucane na wierzch drobne, znajdujące się w

nim przedmioty. Już pod koniec pierwszego dnia robót przed badaczami leżał pierwszy “połów" -

skorupy ceramiczne i kawałki żółtej, pachnącej żywicy, której dawni Majowie używali przy odprawianiu

swoich obrzędów.

Dla płetwonurków też się znalazło zajęcie - prowadzili oni badania na głębokościach, gdzie nie

docierała pompa. I już pierwszego dnia ich wysiłki zostały szczodrze wynagrodzone kubkiem z

ceramiki i figurką bożka z czystego kauczuku. Po czterech miesiącach żmudnej i wytrwałej pracy

archeolodzy meksykańscy odkryli olbrzymie ilości różnych przedmiotów wykonanych nie tylko przez

mistrzów Majów, ale i przez Indian z Wyżyny Meksykańskiej, Hondurasu, Kostaryki, Panamy,

Hondurasu Brytyjskiego - słowem z najróżniejszych stron Ameryki Środkowej, co świadczy o tym, że

Majowie prowadzili ożywiony handel z różnymi plemionami i ludami.

Inne znaleziska na dnie świętej studni pomogły uczonym wyjaśnić historię miasta Chichen Itza.

Okazało się, że po opuszczeniu miasta przez jego mieszkańców w dalszym ciągu odbywały się tu

obrządki ofiarne na cześć starych bogów. Najbogatsze zbiory archeologiczne pochodzą, co prawda, z

epoki, kiedy miastem Chichen Itza rządzili wojowniczy zdobywcy - Toltekowie, którzy tu wtargnęli z

Wyżyny Meksykańskiej (X-XIII wiek n.e.). Owe zbiory, wręcz nawet ich “urodzaj" przejawił się nie tylko

w obfitości różnorodnych statuetek i ozdób, nie tylko w postaci znalezionego na dnie studni tronu

legendarnego “Pierzastego Węża". Epoka panowania Tolteków wniosła rytuał składania ofiar z ludzi.

Na głowach niektórych glinianych rzeźb, które archeolodzy znaleźli w świętej studni, zachowały się

strzępki skóry: podczas obrzędów używano masek pokrytych ludzką skórą zdartą z twarzy tych,

których przynoszono na ofiarę.

Właśnie Toltekowie wprowadzili zwyczaj wrzucania do studni dziewic mających zjednać bóstwo

deszczu imieniem Chak, opowiedzieć mu o suszy i wybłagać deszcz. Nurkowie-archeolodzy

meksykańscy napotkali na dnie świętej studni czaszkę należącą do 18-19-letniej dziewczyny. Według

kanonów urody Majów była ona pewnie uważana za piękność - miała głowę silnie spłaszczoną z

przodu i z tyłu (tej operacji poddawano dzieci, ledwie tylko ujrzały światło dzienne; im bardziej głowa

była płaska, tym bardziej wydawała się piękna).

Na pewno część ofiar szła do studni dobrowolnie. Jak bowiem zaświadczają hiszpańscy

kronikarze, “Indianie wrzucali żywych ludzi do studni w Chichen Itza wietrząc, że na trzeci dzień wyj-

dą, chociaż nigdy się już więcej nie pojawili". W ofierze składano bożkowi deszczu wszystko, co było

cenne - klejnoty, ozdoby i nawet synów. Trzeba dodać, że dla młodzieńca idącego na śmierć

stanowiło to najwyższy zaszczyt - powierzano mu wyjawienie przed wielkim Chakiem ludzkich klęsk i

potrzeb.

Obrządki ofiarne, wprawdzie nie tak straszne, praktykowali mieszkańcy Chichen Itza również przed

rządami Tolteków. Archeolodzy dowiedzieli się o tym z rytualnych masek ceramicznych, których wiek

Page 13: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

wynosi minimum 1000 lat, oraz z innych znalezisk pochodzących z VII-IX wieku n.e. Być może uda się

meksykańskim badaczom znaleźć jeszcze starsze wyroby: przecież miasto Chichen Teza powstało w

VI wieku n.e., a jego nazwa mówi o związku ze studnią (chi w języku Majów oznacza “wylot", chen -

“studnię" a Itza to nazwa jednego z plemion Majów, założyciela miasta Chichen Itza, czyli “Wylot

studni plemienia Itza"). Sama studnia jest pochodzenia naturalnego - jest to wielki, liczący około 60 m

średnicy lej krasowy, którego pionowe ściany są zbudowane z warstw wapiennych. Na dnie tego leja

mieszkał rzekomo potężny władca deszczu bóg Chak.

Nurkowie-archeolodzy meksykańscy uważają, że ani Thompsonowi, ani ich wieloosobowemu

zespołowi badaczy nie udało się wyczerpać skarbca świętej studni. Ale nie tylko i nie tak bardzo

interesują naukowców skarby spoczywające na jej dnie. O wiele ważniejsze jest dla nich ustalenie

kolejności zalegania warstw (wspominaliśmy już, że odkrywano tu przedmioty z najróżniejszych

regionów Ameryki Środkowej). Pozwoli to określić wiek poszczególnych kultur

środkowoamerykańskich. Co prawda, przebadanie stratygrafii pokładów jest sprawą dalszych badań,

kiedy uda się osuszyć chociaż część studni i zastosować przy pracach wykopaliskowych o wiele

dokładniejsze i skuteczniejsze narzędzia niż pogłębiarka ssąca.

Możliwe, że w przyszłości archeolodzy będą mogli porównywać nie tylko warstwy w granicach

jednej studni, ale także przeprowadzać zestawienia tych warstw w szerszym zakresie. Pośród ruin

jednego z najstarszych miast Majów, na Jukatanie, znaleziono 12 takich studni! Już pierwsze

wykopaliska pod wodą odsłoniły tam wielkie ilości ceramiki, kości zwierząt i ludzi, drewnianą maskę,

flet z gliny palonej, kamienne wiertło z wyrytą hieroglificzną inskrypcją oraz pokryte hieroglifami

kolczyki i grzebień z kości. Rezultaty wykopalisk na dnie świętych studzien z Ameryki Środkowej

stanowią już teraz cenne uzupełnienie młodej dziedziny naukowej - amerykanistyki. A przecież mamy

do czynienia dopiero z pierwszymi badaniami podwodnymi!

W Gwatemali, na dnie jeziora Amatitlan, znaleziono rzeźby przedstawiające bogów Indian

plemienia Majów i pięknie ozdobione rysunkami wyroby ceramiczne. W kolumbijskim jeziorze

Guatavita, leżącym w kraterze wygasłego wulkanu, czekają na nurków-archeologów ciekawe

odkrycia. Według podań w wodę tego jeziora wrzucali drogocenne dary. mieszkańcy legendarnej

“krainy złota" - Eldorado. Jakie skarby uda się wydobyć z dna jeziora Guatavita, przyszłość pokaże.

Płetwonurkowie badają jeziora nie tylko Nowego, ale i Starego Świata, w tym również leżące w

ZSRR. W niektórych jeziorach Związku Radzieckiego nurkowie-archeolodzy znaleźli na *dnie wiele

ciekawych rzeczy. Na przykład w pobliżu miasta Poti, w Gruzji, w jeziorze Paleostomi odkryto

pozostałości osady z II wieku n.e. W wysokogórskim jeziorze Issyk Kul odkopano ruiny dawnych

siedzib ludzkich; możliwe, że właśnie na dnie tego jeziora znajduje się Czuczu-gen, stolica państwa

Usunów, którzy żyli współcześnie i walczyli z wojowniczymi Hunami, a także miasta, o których

wspominał słynny podróżnik średniowieczny Marco Polo. Wody jeziora Sewan kryły ruiny jednego z

najstarszych miast na terenie ZSRR, założonego przez władcę państwa Urartu w III tysiącleciu p.n.e.

Page 14: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Podwodne badania archeologiczne na dnie jeziora Pejpus (Czudzkiego) umożliwiły zrekonstruowanie

detali Pobojowiska Lodowego z 1242 roku... A ileż odkryć zrobiono na dnie innych jezior w Europie i

Azji!

Węgierscy badacze odkryli zatopione ściany budynku z okresu rzymskiego na dnie Balatonu. Tam

też znaleziono kuźnię z IV wieku n.e. Polscy nurkowie-archeolodzy znaleźli na dnie jeziora Piłakno

osadę warowną dawnych mieszkańców lasów mazurskich, Prusów; wiek znaleziska - 2500 lat. W

Jeziorze Bodeńskim w Szwajcarii znaleziono około 50 osad z epoki kamiennej i 12 pochodzących z

epoki brązu. Wszystkie te siedziby stały na palach. Płetwonurkowie z NRD odkryli osady na palach na

dnie jezior w okolicach Berlina i w Meklemburgii. Archeolodzy z RFN znaleźli w korycie Renu

pozostałości starożytnej twierdzy, obóz warowny rzymskiego legionu i ruiny miasta, które wyrosło

obok tego obozu za czasów Trajana. Interesujące są znaleziska z dna małego górskiego jeziora

Rupkund w Himalajach.

I święte studnie Majów, i jezioro Guatavita, i inne jeziora Starego i Nowego Świata czekające na

podwodnych archeologów leżą na kontynentach. Dużo więcej jednak odkryć podwodnych kryje się na

dnie mórz i oceanów omywających brzegi tych kontynentów. Już teraz prowadzi się badania siedzib

ludzi pierwotnych na dnie Bałtyku i Morza Północnego, zatopionych miast na dnie mórz:

Śródziemnego, Czarnego, Karaibskiego, Egejskiego, Adriatyckiego i innych. A przecież to tylko

pierwsze jaskółki, zaledwie pionierskie podmorskie badania archeologiczne.

Geologia i oceanografia mówią o tym, że skorupa ziemska obniża się i podnosi, że wody mórz i

oceanów raz zalewają ląd, raz się cofają. Ruchy te występowały nie tylko w przeszłości przed

milionami lat, ale i wtedy, kiedy kształtował się człowiek rozumny, kiedy wkroczył na swoją zwycięską

drogę opanowania planety, gdy rodziły się pierwsze cywilizacje. Ruchy te trwają nadal, odbywają się

dosłownie na naszych oczach (wystarczy tylko wspomnieć potężne trzęsienia ziemi w Chile, Japonii,

Taszkiencie, zmiany zarysów linii brzegowej Morza Kaspijskiego i innych, nieubłagane natarcie wód

Morza Północnego na Holandię, wybuchy wulkanów na Kamczatce, Azorach, w Islandii, w Indonezji

itd.).

Na dnie mórz i oceanów archeolodzy szukają i znajdują starożytne zabytki skutecznie chronione

przed zniszczeniem grubą warstwą wody. Ludzkość, która rozpoczęła podbój “podwodnego

kosmosu", z każdym rokiem odkrywa coraz to nowe szczątki zatopionych miast i osad, znajduje ślady

bytności człowieka pierwotnego tam, gdzie teraz rozpościera się tafla wody. A przecież archeologia

głębin morskich stawia dopiero pierwsze kroki!

Ponad 20 lat temu badacze uważali, nie bez podstaw zresztą, że widoczną stronę Księżyca znamy

lepiej niż rozległe obszary dna morskiego. Minęło dziesięciolecie i ludzie po raz pierwszy zobaczyli

drugą stronę Księżyca, a ludzka stopa dotknęła nawet jego gruntu.

Ale ludzkość czeka opanowanie jeszcze drugiego kosmosu znajdującego się tuż obok nas - świata

głębin morskich, zajmujących 71% powierzchni kuli ziemskiej, tj. prawie trzy czwarte całej powierzchni

Page 15: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Ziemi! Zbadanie natury i zasobów mórz i oceanów zostało decyzją Prezydium Akademii Nauk ZSRR

uznane za jedno z głównych zadań naukowych. Przy ONZ powołano Komitet Badań Głębinowych,

przy UNESCO – Międzynarodowy Komitet Konsultacji w Dziedzinie Nauk Morskich, przy

Międzyarodowej Radzie Związków Naukowych - Specjalny Komitet Badań Oceanograficznych.

Szturm na “błękitny kosmos", podobnie jak i opanowanie przestrzeni kosmicznej, stał się wspólną

sprawą uczonych z różnych krajów i o różnych specjalnościach, sprawą całej ludzkości.

Od niepamiętnych czasów człowiek próbował się dowiedzieć, co się kryje na dnie mórz. Fantazja

zaludniała odmęty rusałkami i syrenami, demonami i straszydłami. Pierwsze próby osiągnięcia dna w

najgłębszych miejscach znanych człowiekowi świata starożytnego poniosły fiasko i uczeni tamtej

epoki uznali, że i Ocean, i Morze Śródziemne, i Morze Czarne są przepaściami bez dna. “300 stadiów

od brzegu terenu plemienia Koraksów Morze Czarne jest niezmierzone i nikt tam jeszcze nie dotknął

jego dna. Miejsca te noszą nazwę Otchłani Pontyjskich" - pisze Pliniusz Starszy, słynny przyrodnik

rzymski.

Do końca wieków średnich wyobrażenie o bezdennych otchłaniach wód, przekazane przez

uczonych starożytnych i poparte przez największy wśród nich autorytet - Arystotelesa, nie traciło na

aktualności (mimo że jeszcze w I wieku p.n.e. uczony rzymski Posydoniusz przeprowadził pomiary

głębokości morza u brzegów Sardynii i okazało się, iż wcale nie jest ono “bezdenne", lecz sięga 1800

m!). Nawet pod koniec wieku XVIII ukazywały się prace, w których Morze Śródziemne było uważane

za morze bez dna. Nic w tym dziwnego - przecież usiłując określić głębokość wód w morzach i

oceanach, badacze posługiwali się bardzo prymitywnymi przyrządami. Toteż nawet w wieku ubiegłym

mieli oni do czynienia albo z “bezdenną otchłanią", albo odkrywali głębie znajdujące się pod

wielokilometrową warstwą wody!

Ale technika pomiarów głębinowych doskonaliła się, ręczną sondę zastąpiła sonda mechaniczna, a

tę z kolei - “dźwiękowe oko" echosondy, która umożliwiła w ciągu ostatniego półwiecza przejrzenie

milionów kilometrów kwadratowych dna mórz i oceanów, a na mapach, tam, gdzie dawniej rozciągały

się tajemnicze niebieskie plamy gładzi wodnej, pomogła oceanografom nanieść dziesiątki i setki gór,

grzbietów, wulkanów podmorskich, głębinowych rowów i olbrzymich stref pęknięć ciągnących się pod

wodą tysiącami kilometrów. Dużo zarysów rzeźby terenu krainy podmorskiej przypomina rzeźbę lądu:

takie same są podmorskie łańcuchy górskie i wulkany, równiny i pagórki. Ale też odkryto na dnie

oceanów zupełnie odrębne, różniące się od lądowych struktury geologiczne.

Należą do nich na przykład strefy południkowych pęknięć oceanicznych. Pierwszą z nich odkryto w

roku 1950 we wschodniej części Oceanu Spokojnego. W ciągu kilku następnych lat znaleziono

jeszcze cztery takie strefy, do roku 1959 naukowcy wiedzieli o dziesięciu strefach pęknięć, a w chwili

obecnej znamy ich już trzynaście, przy czym badacze spodziewają się, że zostanie jeszcze odkryty

cały system stref pęknięć dna Atlantyku.

Page 16: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Linie pęknięć biegną zadziwiająco prosto kilka tysięcy kilometrów wzdłuż przy szerokości zaledwie

100-200 km. Pęknięcia te można chyba uważać za najbardziej regularne elementy na powierzchni

Ziemi, a przecież przed ćwierćwieczem po prostu nic się nie wiedziało o tych przedziwnych kształtach

jej rzeźby!

A oto jeszcze jeden przykład zaskakujących odkryć dokonanych w ostatnich latach w “państwie

Neptuna" leżącym na dnie oceanów i mórz. Przyzwyczailiśmy się kojarzyć działalność wulkanów z

lądem, z potężnymi górami i grzbietami na kontynentach. Ale okazało się, że w samym tylko Oceanie

Spokojnym kubatura skał wulkanicznych przewyższa kilkakrotnie objętość materiału pochodzenia

wulkanicznego... na wszystkich kontynentach kuli ziemskiej, a liczba wulkanów w Oceanie Spokojnym

przekracza liczbę wulkanów na całym lądzie!

Największym chyba odkryciem dla oceanografii w ostatnich latach było stwierdzenie, że na dnie

wszystkich mórz i oceanów świata wznoszą się grzbiety podmorskie łącznej długości ponad 60 000

km, co równa się “sumie" wszystkich gór na lądzie! Te grzbiety, nazywane śródoceanicznymi, pod

względem rozmiarów można porównać z kontynentami!

Trzeba tu zaznaczyć, że jeszcze w połowie ubiegłego wieku w trakcie zakładania kabla

transatlantyckiego odkryto, iż w środkowej części Atlantyku wznoszą się góry podwodne. Później się

okazało, że wchodzą one w skład grzbietu, który ciągnie się wzdłuż całego Atlantyku, prawie

dokładnie środkiem oceanu.

Potem podobny grzbiet środkowy odkryto na dnie Oceanu Indyjskiego. Góry i grzbiety podmorskie

istnieją też na dnie Pacyfiku oraz Morza Arktycznego.

Oceanografowie prześledzili obecnie we wszystkich oceanach przebieg podwodnych systemów

górskich, zajmujących powierzchnię co najmniej 50 min km2 (tzn. równą powierzchni Ameryki

Północnej, Środkowej i Południowej oraz Australii i Oceanii razem wziętych!). Możliwe, że w

przyszłości uda się wykazać przynależność do tego systemu jeszcze wielu innych gór i wzniesień

podwodnych.

Oceanografowie radzieccy A. Żiwago i G. Udincew piszą: “Wąskich podłużnych grzbietów

podmorskich nie można oczywiście uważać za zatopione kontynenty albo ich fragmenty, mimo że

prawdopodobnie szczyty tych grzbietów w przeszłości wystawały z wody, o czym świadczą dane

paleozoologiczne i paleobotaniczne. Wiele z takich grzbietów jeszcze w niedawnym czasie stanowiło

pomost łączący kontynenty i umożliwiało wymianę flory i fauny".

Więź między kontynentami a oceanami staje się widoczna nie tylko dzięki badaniom grzbietów

oceanicznych. Wyobraźmy sobie, że z powierzchni Ziemi znika nagle cała woda. Co by wtedy

zobaczył kosmonauta obserwujący naszą planetę z kosmosu? Uderzyłby go odsłonięty widok zboczy

kontynentów opadających w stronę łożyska oceanu, gdyż są one o wiele wyższe od największych gór

“naziemnych" razem z Himalajami. Rozważmy: najbardziej stromy południowy stok Himalajów ma

6000 m. Tymczasem uskok zbocza kontynentu ciągnący się wzdłuż zachodnich wybrzeży Ameryki

Page 17: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Południowej razem z przylegającym do niego na lądzie zboczem Andów przewyższa 12 000 m, czyli

jest dwa razy wyższy od najwyższego stoku największych gór! W dodatku te kolosalne zbocza ciągną

się wzdłuż kontynentów na przestrzeni tysięcy kilometrów, przewyższając wielokrotnie rozległość

stoków płaskowyżów i grzbietów lądowych i nie ustępując górom w spadzistości.

Na dnie oceanu światowego odkryto najgłębsze i najdłuższe “szramy" na ciele Ziemi - tzw. rowy

głębinowe. Są to jedne z najciekawszych formacji dna oceanu. W porównaniu z tymi olbrzymimi

pęknięciami wydają się znikome i Wielki Kanion, i wszystkie inne przepaście, szczeliny i jary na lądzie.

Te rowy o równym, płaskim, uderzająco płaskim dnie stanowią największe głębiny oceaniczne. W

największym oceanie kuli ziemskiej - Pacyfiku - znajduje się najwięcej rowów głębinowych(25 z 30) i

tam też leżą głębokości bijące rekordy światowe. Pierwsze miejsce między nimi zajmuje Rów

Mariański, gdzie badaczom radzieckim pracującym na statku oceanograficznym “Witiaź" udało się

odkryć głębokość ponad 11 km.

Góry i wulkany podmorskie, grzbiety śródoceaniczne, gigantyczne strefy pęknięć i przepaście

rowów głębinowych, w których z łatwością zmieściłyby się najwyższe góry na Ziemi, schodzące w

ocean zbocza kontynentów o fantastycznej wysokości, długości i stromiźnie - to wszystko bynajmniej

nie wyczerpuje wspaniałości i bogactwa form rzeźby terenu “państwa Neptuna", którego kontury

niedawno dopiero przeniesiono na mapę.

Kiedyś uważano, że zbocza kontynentów są podobne do hałd - mają tak samo nachyloną

powierzchnię, nie rozczłonkowaną i równą. Tymczasem okazało się, że we wszystkich zakątkach

oceanu światowego powierzchnia stoków kontynentów pocięta jest i zryta olbrzymimi jarami

podmorskimi i wąskimi parowami ze stromymi grzbietami między nimi. “Około stu lat temu, kiedy

odkryto po raz pierwszy podmorskie kaniony – pisze znany badacz amerykański Francis Shepard -

skojarzono je z dawnymi dolinami rzek obniżonymi pod poziom oceanu. Takie obniżenie wydawało się

całkiem naturalne, jeśli miało równoważyć wyniesienie grzbietów górskich wypiętrzających się z głębi

dawnych mórz. Choć zdawałoby się, że jest to bardzo proste i logiczne wytłumaczenie, ale już od 65

lat geolodzy je kwestionują. Wielu znanych uczonych brało udział w tej dyskusji i przedstawiło już

około dwudziestu różnych hipotez .Jak sądzi sam Shepard, podmorskie kaniony są wynikiem dawnej

erozji rzecznej (przecież koryta większości najdłuższych rzek w Europie oraz takich rzek, jak Kongo,

Indus, Hudson i inne, mają przedłużenia pod wodą), kiedyś bowiem brzegi kontynentów leżały wyżej

niż dziś, ale ich krańce się obniżyły i ujścia dawnych rzek znalazły się na dnie.

Bez względu na wszystkie cechy zbliżające rzeźbę kontynentów do dna oceanów, istnieje wielka

różnica między nimi - różnica w grubości skorupy ziemskiej, która oddziela powierzchnię kuli ziemskiej

od płaszcza Ziemi - otoczki jej jądra. Litosfera pod kontynentami sięga w głąb Ziemi czasem do 80 km,

a pod dnem oceanu jest znacznie cieńsza - mierzy 10, 6, 5, czasem nawet tylko 3 km! Występuje tu

różnica nie tylko ilościowa, lecz i jakościowa. Litosfera kontynentalna ma budowę złożoną, składa się

Page 18: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

z trzech warstw: osadowej, granitowej i bazaltowej, tymczasem litosfera oceaniczna jest całkowicie

pozbawiona warstwy granitowej.

Drobne istoty o rozmiarach nie większych od łebka szpilki stworzyły... setki wysp, raf i atoli w

tropikalnych częściach Oceanu Spokojnego, Indyjskiego i Atlantyckiego, w tym największą budowlę,

jaką kiedykolwiek wzniosły żywe istoty z planety Ziemi - Wielką Rafę (Barierę) Koralową, wał długości

2000 km, szerokości do 150 km i wysokości 2000 m, którego kubatura jest 100 000 razy większa od

sławnego Wielkiego Muru Chińskiego!

Koralowce żyjące w zorganizowanych koloniach - to tylko jeden z cudów fauny oceanicznej, której

odkrywanie dopiero się właśnie zaczyna, choć już w zamierzchłej przeszłości ludzie jęli poznawać

dziwne organizmy zamieszkujące podwodny świat. Największy przyrodnik wszystkich czasów Karol

Darwin takimi słowy określał różnorodność fauny tego świata: “Lasy na lądach są znacznie mniej

bogate w. zwierzęta niż morza! Trzeba samemu pobyć nad morzem, pomyszkować wśród

odsłoniętych przez odpływ skał, zobaczyć całą obfitość pstrych, dziwacznych stworzeń, od których się

roi w gęstym lesie wodorostów o powierzchni prawie całkiem pokrytej muszelkami, koloniami

mszywiołów i polipów z krzątającymi się między nimi niezliczonymi rybami, robakami, ślimakami i

innymi zwierzętami, żeby zrozumieć bogactwo życia morskiego. Co znaczą roje komarów i chmary

szarańczy w porównaniu np. z masą meduz!"

... Ale przerwijmy na chwilę opowiadanie o zdobywaniu “podwodnego kosmosu". Nawet z

niewielkiego rejestru odkryć dokonanych przez oceanografów, geofizyków, biologów i innych

naukowców badających kradnę podwodną jasno wynika, że ludzkość stawia zaledwie pierwsze kroki

w poznawaniu oceanu światowego - mimo że z morzem były związane najstarsze cywilizacje na

naszej planecie. Oceanografia jako nauka powstała nie tak dawno, około stu lat temu. W ubiegłym

wieku ludzie wiedzieli o oceanie tyle, ile wiedzieli o nim w ciągu całego dotychczasowego swojego

istnienia na Ziemi. Lecz równocześnie jest oczywiste, że czeka nas wiele jeszcze odkryć, być może

nawet nie mniej sensacyjnych i nie na mniejszą skalę niż odkrycie gigantycznego systemu grzbietów

oceanicznych czy stref pęknięć. I nie tylko geologicznych i oceanograficznych, ale i archeologicznych,

historycznych, etnograficznych. Im właśnie będzie poświęcona nasza opowieść.

Pierwszy wśród oceanów - pod względem wielkości, znaczenia, głębokości i objętości - jest

bezwarunkowo Ocean Wielki, czyli Spokojny. Jemu właśnie poświęcamy pierwszą część naszej

książki, stawiając sobie pytanie: czy jest możliwe na dnie oceanu i przylegających do niego mórz

znalezienie śladów bytności człowieka rozumnego - ruin zatopionych miast albo prostych kamiennych

narzędzi wykonanych przez człowieka epoki paleolitu?

Page 19: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Część pierwsza

Wielki, czyli Spokojny

Odkrycie Pacyfiku

Pod koniec listopada roku 1520 trzy ocalałe okręty flotylli Magellana minęły wąską i niebezpieczną

cieśninę i wypłynęły na nieznane wody. Tam, gdzieś na południowym zachodzie, leżały Wyspy

Korzenne - cel wyprawy. Dwa miesiące płynęły okręty Magellana po bezkresach wód. Ocean był

zadziwiająco cichy i spokojny, dlatego więc nazwano go Pacifico - Spokojny.

Wreszcie 24 stycznia roku 1521 zauważono pierwszy ląd - drobną bezludną wysepkę; po upływie

10 dni spotkano jeszcze jedną nieurodzajną wyspę. Dopiero 6 marca, kiedy minęło 110 dni żeglugi po

niezbadanych wodach Oceanu Spokojnego, wymęczeni głodem i pragnieniem żeglarze ujrzeli po raz

pierwszy ziemię zamieszkałą - wyspę Guam. Tak to Europejczycy odkryli nie znany sobie, oryginalny i

zdumiewający świat Oceanii.

Potem inne fregaty - hiszpańskie, holenderskie, francuskie i rosyjskie - pruły fale Oceanu

Wielkiego, nanosząc na mapę nowe obszary wyspowe. Po odkryciach geograficznych do badań

olbrzymiego Pacyfiku i jego wysp przystąpili uczeni najróżniejszych specjalności: oceanografowie,

botanicy, zoolodzy, meteorolodzy, geolodzy, lingwiści, folkloryści, antropolodzy. Badania te w gruncie

rzeczy rozwinęły się dopiero w naszym stuleciu, mimo że “historia zagadnienia" liczy ponad 400 lat.

Już kapitanów odkrywających świat wysp Oceanii, tych pierwszych jej badaczy, nurtował problem:

którędy i w jaki sposób mogli się dostać na te - często tysiącami kilometrów przestworu "wodnego

oddzielone od siebie - wyspy i archipelagi* zamieszkujący je ludzie.

Usiłując wyjaśnić zagadkę zaludnienia Oceanii, hiszpański żeglarz z XVI wieku de Queirós wysunął

hipotezę, że wyspy te stanowić mają resztki wielkiego1 lądu stałego, który zajmował niegdyś większą

część Pacyfiku, a przedstawiciele miejscowej ludności są potomkami mieszkańców tego kontynentu.

Pogląd ów podzielało wielu innych znanych żeglarzy. Najżarliwszymi obrońcami hipotezy

zatopionego kontynentu - Pacyfidy - byli dwaj badacze Oceanii: sławny francuski podróżnik Dumont

d'Urville i jego ziomek, zbieracz folkloru wyspiarskiego Morenhut.

Pierwszy przytaczał dane na rzecz teorii, że Amerykę i Azję łączył kiedyś masyw lądowy.

Wulkaniczne wyspy Oceanii w rodzaju Hawajów miały być wierzchołkami łańcuchów górskich

ciągnących się kiedyś wzdłuż zaginionego obecnie kontynentu, zamieszkanego przez naród liczny i o

wysokiej kulturze. Jego to właśnie przedstawiciele zostali na oceanicznych wyspach i wysepkach.

Morenhut na dowód istnienia Pacyfidy przedstawiał (świadectwa folkloru, zgodnie z którymi na

Oceanie Spokojnym wydarzyła się ongiś gigantyczna katastrofa będąca przyczyną (zatopienia

wielkiego lądu i zagłady mnóstwa ludzi.

Page 20: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Zarówno Dumont d'Urville, jak i Morenhut ogłosili swoje hipotezy w pierwszej połowie ubiegłego

wieku. W tamtych czasach uczeni znali zbyt mało faktów - naukowe odkrywanie Oceanii dopiero się

rozpoczynało. W miarę gromadzenia się nowych danych ba użytek nauki pojawiały się nowe związane

z Pacyfidą hipotezy.

W roku 1865 współpracownik wielkiego Darwina Alfred Walla-ze opublikował studium poświęcone

pochodzeniu mieszkańców Oceanii. Wallace dowodził, że współcześni tubylcy australijscy, Papuasi z

Nowej Gwinei, ciemnoskórzy Melanezyjczycy i jaśniejsi od nich Polinezyjczycy są potomkami jednej

“rasy oceaniczej" zamieszkującej kiedyś olbrzymi, dziś zatopiony kontynent na Oceanie Spokojnym.

Opinie Wallace'a podzielał inny wybitny ewolucjonista XIX wieku, Thomas Huxley.

Poglądy biologów i antropologów pasowały do niektórych teorii geologów, tylko że ci ostatni

przesuwali czas kataklizmu na Oceanie Spokojnym do epoki wcześniejszej, kiedy nie było jeszcze

człowieka na Ziemi. Francuski geolog Emile Haug sądził, że centralną część Pacyfiku zajmował

rozległy kontynent, który zaczął zanikać w erze mezozoicznej, czyli jakieś 100-200 min lat temu.

Poparł go także niemiecki geolog H. Hallier, a geolog rosyjski Łukaszewicz wykonał w 1911 roku całą

serię map Pacyfidy, gdzie przedstawił wszystkie jej zmiany, aż do ostatecznego zniknięcia w wodach

Oceanu Wielkiego. Na początku lat dwudziestych, prawie równocześnie, w roku 1923 i 1924, zostają

wydane dwie książki poświęcone Pacyfidzie. Prawdopodobnie autorzy tych książek, mieszkający w

dwu różnych krajach i zajmujący się odrębnymi dziedzinami nauki, nie wiedzieli nic o sobie nawzajem.

Byli nimi: rosyjski uczony Michaił Menzbir, twórca podstaw geografii zwierząt, i etnograf angielski

MacMillan Brown, który poświęcił się badaniom licznych plemion i ludów z wysp Oceanu Spokojnego.

Książki nosiły prawie jednakowe tytuły: Tajemnica Oceanu Spokojnego - Browna i Tajemnica Oceanu

Wielkiego – Menzbir’a.

Menzbir pisał: “Obiektywne dane naukowe mówią nam, że Ocean Wielki nie jest tak stary, jak się

na ogół mniema. W swej części tropikalnej ukształtował się nie wcześniej niż w miocenie. Ale i

później, znacznie później, kiedy ludzkość nie tylko że się narodziła, lecz osiągnęła już pewien stopień

kultury, z łona jego wód wyłaniały się wyspy - jedne duże, inne mniejszych rozmiarów".

Menzbir wyliczył szereg faktów przemawiających za istnieniem ongiś kontynentu na Oceanie

Spokojnym. Były to fakty potwierdzone przez geologię, etnografię, oceanografię. Chyba najbardziej

jednak przekonywające i zarazem zdumiewające były dane z dziedziny zoogeografii, zajmującej się

rozmieszczeniem na naszej planecie przedstawicieli świata zwierzęcego i określaniem kierunków ich

przemieszczania się.

Jeszcze w roku 1764 w rzekach Nowej Zelandii odkryto ryby z rodzaju Galaxias. Zamieszkują one

słodkie wody kontynentalne i wyspowe na półkuli południowej między 30° a 60° szerokości

geograficznej południowej. Właśnie słodkie, bo słonej wody Galaooias nie znoszą. W jaki więc sposób

mogły się znaleźć w basenach wodnych Nowej Zelandii, oddalonej od kontynentów o setki i tysiące

kilometrów, i na niektórych innych wyspach Oceanu Spokojnego? Ponieważ podróży morskiej

Page 21: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Galaxias na pewno by “nie zaryzykowały", zostaje jedna droga - rzekami słodkowodnymi, które

przecinały kiedyś zatopioną Pacyfidę.

Na wyspach Galapagos i Fidżi zachowały się olbrzymie jaszczurki legwany, zamieszkujące niegdyś

kontynenty. Pływaczki z nich słabe, toteż wątpić należy, by mogły pokonywać oceaniczne odległości.

Czy to nie znaczy, że wyspy łączyły kiedyś z kontynentem pomosty lądowe? Podobnie inni liczni

mieszkańcy wysp Oceanu Spokojnego, jak chrząszcze mrówki, motyle, mięczaki, płazy albo

dziesięcionogie raki, nie mogłyby się tam przedostać wpław, przemierzyć setek, a często i tysięcy

kilometrów morskich odmętów. To samo można powiedzieć o lichych pływakach - wężach, które żyją

na wielu wyspach Pacyfiku. A cóż dopiero mówić o takich “pływakach" jak rośliny? Tymczasem na

wyspach Oceanii spotyka się niekiedy prócz zespołów flory typowo oceanicznej również rośliny

północno-, wschodnio- i południowoamerykańskie, australijskie, indonezyjskie, a nawet antarktyczne!

Dane botaniczne i zoologiczne wskazują nadzwyczaj przekonywająco na istnienie ongiś kontynentu

czy też wielkich pomostów lądowych na Pacyfiku.

Zdaniem Menzbira, dane nauk o człowieku świadczą o tym, że zanurzanie się lądu postępowało już

za czasów bytności człowieka na Ziemi, i to nie człowieka pierwotnego, lecz na pewnym stopniu

kultury. Dowodom na to poświęcił prawie wszystkie stronice swojej obszernej monografii angielski

etnograf oceanolog MacMillan Brown, przy czym podkreślił w niej głównie świadectwa zagadkowej

kultury małej Wyspy Wielkanocnej, kultury zaprzepaszczonej, zanim mogli ją zbadać i opisać uczeni.

Tajemnicza Wyspa Wielkanocna

Już pierwszych przybyłych na Wyspę Wielkanocną w początkach XVIII wieku Europejczyków

zainteresowały olbrzymie wizerunki bożków, które “były wyciosane w kamieniu i miały postać ludzi o

długich uszach i z koroną na głowie". Wykonano je “nadzwyczaj kunsztownie,* co było godne

wielkiego podziwu". Admirał Roggeveen zanotował dalej w swoim dzienniku okrętowym: “Te kamienne

posągi wprawiły nas najpierw w zdumienie, nie mogliśmy bowiem zrozumieć, jak ludzie, którzy nie

mieli ani ciężkich, grubych belek do sporządzania narzędzi, ani dostatecznie wytrzymałych lin, potrafili

wznieść kolosy mające co najmniej trzydzieści stóp wysokości i odpowiednią do tego szerokość".

Roggeveen i jego współtowarzysze uznali potem, że posągi ulepione są z gliny, a odłamki kamienia

stanowią tylko ich “kamienny pancerz" - bo z łatwością udawało im się wyjąć z gigantycznego posągu

fragmenty kamienia. Jednakże owa łatwość świadczyła tylko o starożytności figury. Już za następnej

wyprawy pod dowództwem hiszpańskiego kapitana Gonzaleza w roku 1770 przekonano się naocznie,

że wielkie posągi wykonane są z ciężkich i twardych kamieni. Co więcej, gdy Gonzalez ogłosił, że

wyspa staje się własnością korony hiszpańskiej (jakżeby inaczej?) i zaproponował miejscowym

władcom potwierdzenie tego aktu, ku jego zdziwieniu, półnadzy wodzowie małej wysepki postawili pod

dokumentem nie odciski palców, ale prawdziwe podpisy, które składały się nie z, łacińskich albo

jakichkolwiek znanych znaków pisma, lecz z dziwnych rysunkowych znaczków przedstawiających

Page 22: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

ptaki i obce dla Europejczyków stworzenia czy przedmioty. Oznaczało to, że na Wyspie Wielkanocnej

istniała nie tylko sztuka monumentalna, ale i odrębne piśmiennictwo.

Posągi stały na kamiennych platformach (ludność miejscowa nazywała je ahu), które często pod

względem rozmiarów i wysiłku włożonego w ich zbudowanie nie ustępowały posągomol-brzymom:

długość ich sięgała 60 m, a wysokość - 3 m. Zazwyczaj na ahu wznosiło się kilka posągów, ale

dosłownie na oczach żeglarzy odwiedzających Wyspę Wielkanocną na przełomie XVIII i XIX wieku

zaczęły się jeden po drugim osuwać ze swoich cokołów i mniej więcej w połowie wieku XIX nie

pozostał na ahu ani jeden posąg - wszystkie zostały obalone i częściowo potłuczone. Co prawda,

stojące figury zachowały się w innym miejscu wyspy, nie na wybrzeżu, tylko w kamieniołomach

krateru wulkanicznego, skąd właściwie kiedyś przenoszono je ku brzegom oceanu.

Stojąc na zboczu góry patrzą z niepojętym spokojem na morze i ziemię, i nagle człowiek zdaje

sobie sprawę, jak ich kontury mimo swojej schematyczności zaczynają go urzekać. Im dłużej tak je

kontempluje, tym bardziej poddaje się owemu wrażeniu, niezmiennemu, wrażeniu działania ich

spokojnej szlachetności, uroku i tajemnicy. Cały widok oddziałuje szczególnie silnie o zachodzie

słońca, kiedy olbrzymie, czarne sylwetki pomników, oświetlone gasnącymi promieniami, zarysowują

się stopniowo na wspaniałym, połyskującym tle zachodniego horyzontu" - mówi naoczny świadek.

A oto słowa innego naocznego świadka, sławnego norweskiego badacza i podróżnika Thora

Heyerdahla: “Było to porywające widowisko, gdy ukazały się naszym oczom kamienne idole w całej

swej olbrzymiej okazałości i wydały nam się zupełnie inne w porównaniu z tymi jak gdyby obciętymi po

szyję, jakie widywaliśmy w encyklopediach i informatorach geograficznych... Cały masyw górski

poharatany na kawały - ktoś wulkan pokrajał z taką zachłannością, jakby to była babka z ciasta, a tym-

czasem stalowa siekiera, kiedy uderzy się nią w skałę, tylko krzesze iskry. Wyciosano dziesiątki

tysięcy metrów sześciennych górotworu, przeniesiono dziesiątki tysięcy ton kamieni. I pośrodku

ziejącej paszczy górskiej leży ponad sto pięćdziesiąt olbrzymich kamiennych postaci ludzkich,

wykończonych i nie wykończonych, we wszystkich stadiach pracy. Cała góra stanowi masę torsów i

głów".

Oprócz 150 posągów w kamieniołomie odkryto jeszcze około 500 kamiennych bożków w różnych

częściach wyspy. Ich rozmiary przechodzą wszelkie wyobrażenie, jeśli się weźmie pod uwagę, że były

wykonywane prymitywnymi kamiennymi narzędziami. Największa z figur - nie tylko na Wyspie

Wielkanocnej, ale i w całej Oceanii - sięga 20 m i 80 cm, głowa kolosa ma 11 m, a nos jest długi

na 4 m!

Co jeszcze dziwniejsze, twórcom rzeźb nie dość było wyciosać bożka z twardego i niepodatnego

na obróbkę kamienia, przetransportować go na brzeg oceanu i umocować na postumencie, którego

wzniesienie też wymagało tytanicznych wysiłków. Po tym wszystkim wkładali olbrzymowi na głowę

pewnego rodzaju “kapelusz" .- potężny kamienny cylinder, nazywany przez tubylców pukao. Trzeba

dodać, że pukao wyciosywano w innym kamieniołomie, w kraterze małego wulkanu Puna-Pau,

Page 23: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

leżącego w centrum wyspy, ho tylko tam znajdują się złoża czerwonego tufu, z którego powstawały

ozdoby posągów. Widocznie wszystkie “kapelusze" powinny były mieć kolor czerwony.

“Kapelusze'' są dobrze dopasowane do głów swoich “właścicieli". Na jednym z posągów był

umieszczony “kapelusz" o średnicy 2,7 m przy wysokości 2 m, a w samej “pracowni kapeluszniczej" w

kamieniołomie znajdują się pukao o średnicy ponad 3 m, wysokości 2,5 m i wadze... 30 ton!

Z trudem można sobie wyobrazić, w jaki sposób udało się wyspiarzom, nie mającym ani dźwigów,

ani bydła pociągowego, ani narzędzi z żelaza czy brązu, dokonać tego, co mieli szczęście ujrzeć

pierwsi odkrywcy Wyspy Wielkanocnej. A przecież kamienne kolosy, stojące na postumentach i

uwieńczone wielotonowymi “kapeluszami" - to może główna, ale nie jedyna osobliwość, małego

skrawka ziemi na Oceanie Wielkim.

Potrzeba utrwalenia mowy, usystematyzowania jej zapisu rodzi się tylko w społeczności

cywilizowanej. Plemiona pierwotne posługują się “językiem rysunków", piktografią. Na Wyspie Wiel-

kanocnej istniało pismo, i to pismo oryginalne, niepodobne do żadnego na świecie. Wszystkie próby

znalezienia cech świadczących wymownie o zbieżnościach pisma Wyspy Wielkanocnej, tzw. kohau

rongo-rongo (“mówiące drzewo"), z innymi okazały się nieprzekonywające. Z jakimi to pismami nie

porównywano drobnych znaków rysunkowych kohau rongo-rongo, wyciętych na drewnianych

tabliczkach zębem rekina! Z hieroglifami egipskimi i ze znakami pism z grot na Cejlonie, z pismami

Międzyrzecza, Indian Ameryki Środkowej, południowych Chin i Ameryki Południowej, Indii i Meksyku...

Wiele znaków kohau rongo-rongo bardzo przypomina wizerunki, którymi upstrzone są skały i groty

wyspy. Znajdują się tam rysunki owadów, ryb, mięczaków i ptaków, a co najważniejsze - wizerunek

tajemniczej postaci człowieka-ptaka, stworzenia o wielkiej ptasiej głowie, ludzkim ciele i wyciągniętych

łapach uzbrojonych w szpony.

Legendy wyspiarzy głoszą, że w dawnych czasach, zanim mieszkańcy Wyspy Wielkanocnej zostali

nawróceni na chrześcijaństwo, istniał tu przedziwny obrządek wybierania tangatamanu, tzn.

człowieka-ptaka, obrzęd łączący cechy kultu religijnego i zawodów sportowych. Zwycięzca

współzawodnictwa-obrządku zostawał :- na okres dokładnie jednego roku - władcą wyspy i uważano

go za wcielenie bóstwa. Człowieka-ptaka przedstawiają doskonałe rzeźby z twardego drewna,

wykonane przez wyspiarzy po mistrzowsku na równi z innymi wizerunkami stworzeń fantastycznych

oraz ryb, ptaków i ludzi.

Page 24: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Człowiek-jaszczurka. Wizerunek tego fantastycznego stworzenia można znaleźć wśród petroglifów i między znakami pisma kohau rongo-rongo oraz na wyrobach ceramicznych

Wielotonowe kolosy z kamienia, gigantyczne postumenty - ahu, swoiste pismo, niepodobne do

hieroglifów pism starożytnych, wizerunki skalne gęsto pokrywające kamienie, przedziwny religijno-

sportowy obrzęd, nigdzie więcej nie spotykany, wspaniałe rzeźby w drewnie - czy to nie za dużo na

jedną małą wysepkę zagubioną na oceanie? A może w odległych czasach w okolicy Wyspy

Wielkanocnej znajdowały się inne lądy? A może jest ona tylko mizerną resztką wielkiego niegdyś i

ludnego lądu stałego?

Już słynny żeglarz James Cook przypuszczał, że Wyspa Wielkanocna wyszła cało z potężnej

katastrofy. Dumont d'Urville i Morenhut byli przekonani, że zarówno ludność Wyspy Wielka-

nocnej, jak i innych licznych wysp Oceanii to tylko ostatnie pozostałości epoki dawnej potęgi,

zdegradowani mieszkańcy Pacyfidy. Z tą hipotezą zgadzało się wielu badaczy. MacMillan Brown

spróbował zebrać wszystkie “humanistyczne" argumenty na rzecz teorii o dawnym istnieniu Pacyfidy i

jej tragicznej zagładzie, która nastąpiła jeszcze za pamięci ludzkiej.

“Gdyby Londyn zatonął, a nad wodą sterczał tylko wierzchołek katedry w Westminster..." tak się

zaczynała książka Browna. Dalej autor przytaczał zastanawiające fakty związane z historią odkrycia

Wyspy Wielkanocnej przez europejskich żeglarzy.

Niedaleko wybrzeży Chile leży słynna “Wyspa Robinsona" - Juan Fernandez - nazwana tak na

cześć żeglarza hiszpańskiego Juana Fernandeza, który odkrył ją w rdku 1572. Po sześciu latach jego

okręt znowu pruł fale południowo-wschodniej części Oceanu Wielkiego. Niespodziewana burza

zapędziła okręt daleko na południe i nieoczekiwanie Juan Fernandez odkrył kraj dotąd nikomu nie

znany. To prawda, że hiszpański podróżnik nie zdecydował się "wyjść na brzeg - skonstatował tylko,

że ziemia ta nawadniana jest przez wielkie rzeki i mieszkają na niej “ludzie biali, dobrze ubrani i pod

każdym względem odmienni od mieszkańców Chile i Peru". Juan Fernandez wywnioskował, że to jest

właśnie ta Nieznana Ziemia Południowa, którą bezskutecznie próbowano odkryć przed nim.

Uradowany kapitan pośpiesznie wrócił do Chile, żeby się odpowiednio przygotować do następnej

wyprawy. Starannie przy tym ukrywał zarówno swoje nieoczekiwane odkrycie, jak i przygotowania do

Page 25: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

wielkiej podróży na odkryty przez siebie na Oceanie Spokojnym kontynent (czy olbrzymią wyspę).

Jednak śmierć go dosięgła, zanim zdążył swój plan zrealizować. Wyprawa się nie odbyła, jej pomysł

przepadł razem z autorem, aż dopiero po wielu latach historycy dowiedzieli się o zdumiewającym

odkryciu Juana Fernandeza.

Minęło ponad 100 lat. W roku 1687 we wschodniej części Oceanu Wielkiego zjawił się okręt

angielskiego pirata Edwarda Davisa “Bachelor's Delight". Dopłynąwszy do wysp Galapagos leżących

na równiku, Davis skręcił ostro na południe i pokonawszy około 4000 km, zobaczył o 500 mil morskich

od dzisiejszego wybrzeża, na 27° 20' południowej szerokości geograficznej, niski piaszczysty brzeg.

Kilkadziesiąt mil na zachód od niego widoczny był wysoki i długi pas lądu. Niestety, brytyjski pirat nie

miał czasu czy ochoty na zajmowanie się badaniami i “Bachelor's Delight" wyminął nieznane ziemie,

nie przybijając do nich wcale.

6 kwietnia 1722 roku eskadra admirała Roggeveena odkryła w rejonie odwiedzonym przez Davisa

małą skalistą wysepkę i dała jej nazwę Wyspy Wielkanocnej. W okolicy nie było żadnej ziemi z

wyjątkiem trzech drobnych wysepek na południowym zachodzie i jednej przy brzegu wschodnim.

Tak więc, konstatował Brown, pod koniec wieku XVI Juan Fernandez widział wielki ląd zamieszkały

i urodzajny;. w 1687 roku kapitan Davis ujrzał “niski piaszczysty brzeg", a na zachód od niego “ląd

wysoki i podłużny". W roku 1722 natomiast admirał Roggeveen odkrył w tym właśnie rejonie jeden

jedyny skrawek lądu - Wyspę Wielkanocną (nie licząc maleńkich wysepek). Czyżby to nie oznaczało,

że katastrofa, która spotkała Wyspę Wielkanocną, ściślej: Pacyfidę, wydarzyła się właśnie w tym

odstępie czasu? Niechby nawet relacja Fernandeza .brzmiała zbyt fantastycznie, to przecież Davis

rzeczywiście zobaczył “wielką ziemię" i nie tylko on, ale i cała załoga statku “Bachelor's Delight"!

Ślady katastrofy można zobaczyć także na samej Wyspie Wielkanocnej. W kamieniołomach

umiejscowionych w kraterze wulkanu Rano-Raraku (rano znaczy wulkan, raraku albo raku-raku -

drapać) leżą do tej pory nie wykończone posągi-kolosy. Znajdują się tu również porzucone narzędzia

pracy - prymitywne dłuta, za pomocą których kamieniarze ciosali pomniki. • Wyspa Wielkanocna jest

nieduża, a wykonanie takiej liczby kamiennych kolosów, zdaniem Browna, wymagało pracy tylu mniej

więcej robotników, co przy budowie piramid egipskich, tzn. wielu tysięcy. A przecież te tysiące trzeba

było wyżywić; gdzież więc mogli mieszkać ci robotnicy i ich chlebodawcy, jak nie na obszerniejszym

terenie? Niewątpliwie na tak wielką skalę zakrojone prace kamieniarskie mogły być przeprowadzone

tylko pod warunkiem, że w państwie istniała władza silna i scentralizowana.

Legenda mówi, że kiedy na Wyspę Wielkanocną przybyli pierwsi osiedleńcy przysłani od wodza

Hotu-Matua, zastali tam już jakichś ludzi. Jeden z. tych tubylców opowiedział przybyszom, że Wyspa

Wielkanocna była kiedyś wielkim krajem, ale zburzył go olbrzym imieniem Uoke. Od tamtego czasu

wyspa nosiła nazwę Te-Pito-o-te-Hennua - “Pępek Ziemi".

Nikt nie zna treści pisma kohau rongo-rpngo. Jednakże w poprzednim jeszcze stuleciu udało się

etnografom zanotować kilka legend, które - jak twierdzili wyspiarze - były wyryte na “mówiących

Page 26: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

tabliczkach". Oto, co jest powiedziane w jednej z tych legend.

Z początku, kiedy wyspa została stworzona, poprzecinano ją drogami. Budował je Heke (tzn.

“Ośmionogi"). Siedział on na honorowym miejscu, w punkcie centralnym, z którego drogi te roz-

chodziły się w różnych kierunkach. Przypominały one sieć pajęczą, pomalowaną na szaro i czarno.

Nikt nie mógł ustalić, gdzie jest początek, a gdzie koniec tych dróg.

Na Wyspie Wielkanocnej są drogi brukowane. Biegną aż do brzegu oceanu i urywają się.

Prowadzą... do nikąd! A może mają one przedłużenie dalej, gdzieś w głębinie, w której znikł istniejący

kiedyś ląd?

Brown przypuszczał, że Wyspa Wielkanocna była gigantycznym mauzoleum. Na cześć królów i

wodzów zatopionego państwa tutaj wznoszono ich olbrzymie portrety-posągi. Z tych rzeźbionych

portretów można wnioskować o wyglądzie zewnętrznym zaginionych mieszkańców Pacyfidy: byli to

ludzie o władczo wysuniętej dolnej szczęce, prostych wyniosłych ustach, głęboko osadzonych oczach

i rozciągniętych płatkach usznych.

Z relacji misjonarza Eyrauda dowiadujemy się, że wyspiarze używali pisma “dla tradycji" i “nie

doszukiwali się w nim sensu". Czy to właśnie nie dowód, że pismo kohau rongo-rongo, podobnie jak i

giganci z kamienia, jest jedną z pozostałości kultury zatopionego kontynentu?

Resztki Pacyfidy?

Ostatnie, ale nie jedyne... Pewien angielski profesor spróbował odnaleźć pozostałości zatopionej

kultury Pacyfidy i na innych wyspach Oceanii. Kamienne posągi w stylu zbliżonym do kolosów z

Wyspy Wielkanocnej (wprawdzie nie takie wspaniałe) odkryto też na Hawajach, na niewielkiej wyspie

Pitcairn należącej do archipelagu Markizów.

Na północ od równika, wśród bezbrzeżnych wód Oceanu Wielkiego, zagubiło się kilka małych

wysepek. Pierwsi Europejczycy, którzy je odwiedzili pod koniec XVIII stulecia, nie znaleźli tam nic

oprócz skąpej roślinności. Zdawało im się, że nikt nigdy nie mieszkał na tych skrawkach lądu. Ale to

były tylko pozory.

Na wysepkach rosły palmy kokosowe - a znaleźć się tam mogły tylko dzięki ludziom. Odszukano

także inne, bardziej jawne ślady bytności człowieka. Na Wyspie Bożego Narodzenia istnieją

prostokątne platformy z płyt koralu, a na innej wyspie z tej samej grupy równikowej - wyspie Malden -

oprócz płyt znajduje się na pół zburzona świątynia. Budowę jej, sądząc po szkicach, można

przyrównać do dawnych piramid mieszkańców Ameryki Południowej.

Kto zbudował platformy i świątynię, jeżeli w promieniu setek kilometrów rozpościera się ocean? W

jaki sposób nieznani budowniczowie mogli wznosić swoje budowle na tych wyspach, pozbawionych

nawet słodkiej wody? Czy wobec tego dawne ruiny nie są pozostałościami po tajemniczej kulturze

zatopionej w falach Oceanu Wielkiego razem z urodzajnymi ziemiami, żywiącymi tysiące

budowniczych? Może Malden podobnie jak Wyspa Wielkanocna był świętym przybytkiem, miejscem,

Page 27: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

do którego przybywała obchodzić uroczystości ludność wielkiego państwa, spoczywającego dziś pod

wodami Oceanu Wielkiego?

Centrum tej zaginionej cywilizacji leżało zdaniem Browna daleko na zachód, w okolicy wyspy

Ponape. Na tej niewielkiej wysepce odkryto jeszcze zeszłego wieku ruiny megalityczne. Bazaltowe

mury budowli miały 6 m grubości. Płyty ważące do 25 ton były wydźwignięte na wysokość prawie 20

m! Wykonanie takiej kolosalnej pracy byłoby niemożliwe bez zorganizowanego wysiłku wielu tysięcy

robotników. Wynika z tego, że państwo zdolne wznosić tego rodzaju olbrzymie budowle musiało mieć

setki tysięcy mieszkańców... podczas gdy w promieniu 2 000 km mieszka raptem 50 000 ludzi na

wyspach i wysepkach oddalonych od siebie o setki mil! W dodatku nie znalazłoby się między nimi

nawet 2 000, którzy by się mogli podjąć ciężkiej pracy budowniczego.

W tej samej zachodniej części Oceanii, na wyspie Tinian, zachowały się resztki monumentalnych

budowli: osobliwa aleja dwu rzędów kamiennych kolumn o wysokości 4 m. Do czego służyły te

kolumny: do ozdoby czy jako podpora budynków? Jaki lud wzniósł te ogromne budynki? Przecież

współczesna ludność Tinianu mieszka w drewnianych chatkach albo w szałasach z trzciny.

MacMillan Brown przytaczał jeszcze inne fakty z dziedziny archeologii, etnografii i antropologii,

świadczące pośrednio o istnieniu na Oceanie Spokojnym dużych masywów lądowych czy

poszczególnych wysp i archipelagów, zatopionych obecnie. Zdawał on sobie jednak z tego sprawę, że

wszystkie te dowody są w istocie tylko poszlakami i taki charakter będą miały dopóty, dopóki nie

zostaną poparte innymi faktami naukowymi z dziedziny nauk ścisłych - geologii, zoogeografii czy

oceanografii.

W swojej książce Tajemnice Oceanu Spokojnego angielski etnograf opierał się na niektórych

danych z nauk ścisłych, na przykład na fakcie, że cała zachodnia część Oceanu Spokojnego i

oblewane przezeń brzegi Azji są bardzo niespokojnym rejonem kuli ziemskiej. Występują tu raz po raz

potężne trzęsienia ziemi (corocznie ponad 100 na Filipinach i około 500 w Japonii).Nie mniejszą

aktywność sejsmiczną wykazuje także wschodnia część Pacyfiku, szczególnie u wybrzeży Ameryki (w

Gwatemali i Meksyku zdarza się około 100 trzęsień ziemi w ciągu roku, a wzdłuż brzegów Chile,-

ponad 1000!). Oznacza to, że skorupa ziemska nie jest tu ustabilizowana.

To prawda, że za czasów Browna i Menzbira budowa dna Oceanu Spokojnego była prawie

zupełnie nie zbadana. W połowie lat dwudziestych naszego stulecia uczeni mogli operować tylko

danymi pośrednimi. Zarówno oceanolog-etnograf MacMillan Brown, jak i zoogeograf Menzbir

dochodzili na podstawie danych, każdy ze swojej dziedziny wiedzy, do wspólnego wniosku: na

Oceanie Spokojnym istniał ląd, a jego zagłada nastąpiła już za ludzkiej pamięci.

Głos miała teraz geologia dna morskiego: ona jedna tylko mogła nadać hipotezom i dowodom

pośrednim powagę dowodów niezbitych. Na początku lat trzydziestych bieżącego stulecia rejon

Wyspy Wielkanocnej i miejsca na południowy wschód od niej poddano badaniom oceanograficznym.

Przyniosły one jako rezultat odkrycie rozległego podmorskiego płaskowyżu. Badając skały wyciągnięte

Page 28: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

z dna, prowadzący prace doszli do wniosku, że kiedyś istniał ląd stały łączący Amerykę Południową z

Australią i być może z Azją. Ale jeden wniosek był niepocieszający dla zwolenników “zamieszkanej

Pacyfidy" - że zatonięcie tutaj lądu miało miejsce bardzo dawno. W ciągu ostatnich tysiącleci Wyspa

Wielkanocna “nie obniżyła swego poziomu ani o jard" i na przekór mniemaniu Browna “w tym czasie,

kiedy powstawały posągi, linia brzegowa była tak samo stała jak w dobie obecnej". .

Sporu o Pacyfidę nie można po dziś dzień uważać za skończony, choć budowę podwodnej części

Pacyfiku uczeni poznali znacznie lepiej niż w ubiegłym wieku czy w początkach naszego. Wielu

oceanografów i geologów sądzi, że gigantyczne zagłębienie Oceanu Spokojnego istniało w swoich

głównych zarysach już w czasach kształtowania się skorupy ziemskiej. Do dziś jednak są zwolennicy i

obrońcy “pacyficznego lądu", Pacyfidy. Należy do nich radziecki geomorfolog D. Panów, bułgarski

geolog Michałowicz, radziecki zoogeograf G. Lindberg i szereg naukowców z innych krajów. Na

Wyspie Wielkanocnej dzięki współczesnym badaniom odkryto skały o pochodzeniu kontynentalnym i,

co nie mniej ważne, niedużej grubości pokrywę kontynentalną. “Ta wskazówka potwierdza

przypuszczenie o istnieniu ongiś wielkiej powierzchni lądu we wschodniej części Oceanu Spokojnego,

jeśli się powiąże budowę Wyspy Wielkanocnej ze strukturami typu kontynentalnego w obrębie płycizny

Albatros" - pisze Panów w książce Pochodzenie lądów i oceanów.

Zdaniem zwolenników istnienia Pacyfidy miliony lat temu kontynent ten zajmował olbrzymią

powierzchnię, tworząc nieprzerwany most między Australią i Ameryką. Później nastąpiło pogrążanie

się odcinków lądu i ogromny kontynent na Oceanie Spokojnym zaczął się rozpadać na osobne

kontynenty - wyspy: Australię, Melanezydę zawierającą wyspy Melanezji, Pacyfidę Zachodnią łączącą

w jedną całość tysiące drobnych wysp i wysepek Mikronezji, Hawaidę rozpościerającą się niegdyś od

Ja-ponii po Kalifornię, a dziś przetrwałą zaledwie pod postacią archipelagu Hawajów, oraz Pacyfidę

Wschodnią, której pozostałość stanowi Wyspa Wielkanocna.

Kiedy to było?

Rzecz jasna, że wielki most między Ameryką i Australią zaczął się wykruszać bardzo dawno.

Obniżanie się lądu trwało miliony lat i dziś jeszcze brzeg południowo-wschodniej Azji, centymetr po

centymetrze, pogrąża się w Oceanie Spokojnym - ofensywa morza nie ustaje. Pacyfida Wschodnia

oddzieliła się od reszty lądu na długo przed pojawieniem się człowieka na Ziemi, a kiedy ona sama

zaczęła się zanurzać w oceanie? Kiedy Wyspa Wielkanocna została “zupełnie samiutka"?

Brown sądził, że pogrążanie się ostatnich resztek lądu nastąpiło całkiem niedawno: między

podróżami Davisa i Roggeveena. Z geologicznego punktu widzenia to oczywiście absurd. Radziecki

geolog Włodzimierz Obruczew bliższy był chyba prawdy umieszczając obniżanie się kontynentu w

rejonie Wyspy Wielkanocnej pod koniec okresu lodowcowego, kiedy topnienie lodów miało wpływ na

podniesienie poziomu oceanów (w tym także Oceanu Spokojnego), a nizinne tereny lądu ulegały

zatapianiu.

Page 29: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Jest zupełnie możliwe, zdaniem Obruczewa, że dokoła górzystej partii Wyspy Wielkanocnej

rozciągały się rozległe niziny, a na nich gęsto zaludnione miasta i osady. Kiedy okres lodowcowy miał

się ku końcowi, morze zaczęło stopniowo zatapiać te nizinne części wyspy. Ludność, prawdopodobnie

nakłaniana przez jakichś kapłanów czy mędrców, zaczęła wówczas pośpiesznie ciosać w miejscowym

tufie wulkanicznym posągi o groźnych twarzach i ustawiać je wzdłuż brzegu z nadzieją, że wstrzymają

natarcie morza, a miasta i osady przybrzeżne zostaną uratowane. Jednakże topnienie lodowca

jeszcze się nie skończyło, poziom morza podnosił się w dalszym ciągu i w końcu wszystkie tereny

nizinne wyspy zostały zalane. Ludność zginęła albo przeniosła się na inne wyspy Polinezji. Dopiero

wiele lat później na Wyspę Wielkanocną przybyli nowi mieszkańcy, którzy nic nie wiedzieli o dawnej

kulturze.

Na Wyspie Wielkanocnej zdaniem Obruczewa już około 10 000 lat temu istniała wysoko rozwinięta

kultura. “W ciepłej równikowej strefie kuli ziemskiej - pisał Obruczew tuż przed swoją śmiercią -

ludzkość już w tamtych czasach, kiedy strefy około-biegunowe były jeszcze pokryte śniegami i

lodowcami (a człowiek wytwarzał kamienne narzędzia służące mu do zdobywania jedzenia), osiągnęła

wysoki stopień rozwoju kultury, budowała piękne świątynie bóstwom, piramidy jako grobowce dla

monarchów, a na Wyspie Wielkanocnej wznosiła kamienne posągi".

Możliwe - jak sądził Obruczew - że zagłada ostatnich resztek Pacyfidy rzeczywiście nastąpiła za

czasów “człowieka rozumnego" i była spowodowana podniesieniem się poziomu oceanu w związku z

topnieniem lodowców. Ale koniec wielkiego zlodowacenia najwidoczniej nie ma nic wspólnego z

zagadkami Wyspy Wielkanocnej. Topnienie lodowców występowało 10 •- 12 000 lat temu, a wyspa

została zasiedlona, na co wskazują wykopaliska archeologiczne, w początkach naszej ery; wznosze-

nie olbrzymich posągów jest datowane najwcześniej na 1100 rok n.e. Odstęp czasu między

topnieniem lodowców a budowaniem pomników wynosi zatem 10 000 lat!

Poza tym przypuszczenie, jakoby posągi miały być wznoszone, “żeby zapobiec wtargnięciu

morza", nie wydaje się prawdopodobne. Entuzjaści Pacyfidy opisują barwnie, jak to “daremnie

kamienne bożki wbijały gniewne i groźne spojrzenie w morze, które nie przestawało się wdzierać na

ląd". Ale jakiego skutku spodziewano się po tym spojrzeniu, jeżeli olbrzymy z kamienia były

odwrócone plecami do oceanu, o czym świadczą i szkice pierwszych badaczy, którzy widzieli posągi

jeszcze na cokołach, i rekonstrukcje archeologów?

To samo można powiedzieć o wielkich platformach kamiennych, ahu. Jeżeli Wyspa Wielkanocna

miała kiedyś większe rozmiary, to dlaczego płyty są ułożone akurat ściśle nad oceanem wzdłuż całej

linii brzegowej wyspy? Czyżby morze przypływało tak dokładnie, że dochodziło do postumentów - i

natychmiast się zatrzymywało? To zbyt nieprawdopodobne. Bardzo natomiast wiarygodne jest

przypuszczenie inne: ahu ustawiono na brzegu oceanu i ten brzeg pozostał nie zmieniony od czasów

ich wzniesienia aż po dzień dzisiejszy.

Page 30: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Nawet jeśli się założy, że i platformy, i stojące na nich figury wznoszono dla obrony przed groźnym

wtargnięciem morza i stawiano na samym jego brzegu, żeby je powstrzymywać, to... przecież już od

dawien dawna powinny by się one znajdować na dnie oceanu!

A może pomniki z Wyspy Wielkanocnej to tylko szczątki wielkiej niegdyś kultury i dno morskie

przechowuje znacznie więcej jej śladów niż sama wyspa, jest usiane blokami i posągami, które poszły

na dno? Przecież brukowane drogi urywają się gwałtownie na brzegu oceanu...

“Doprawdy, czy nie można by się przejść tymi drogami?" - pisze znany badacz norweski Thor

Heyerdahl, opowiadając o swoich poszukiwaniach na Wyspie Wielkanocnej. “W naszej wyprawie

mieliśmy nurka i z nim razem skierowaliśmy się w stronę najbliższej drogi brukowanej znikającej w

głębinie oceanu. To był niepowtarzalny widok, jak nasz. nurek w zielonym skafandrze i masce z

przewodem tlenowym, niczym trąba słonia, szedł szeroką drogą... dudniąc butami po bruku. W jednej

ręce trzymał pojemnik z aparatem fotograficznym przypominający latarnię okrętową; wdzięcznie

pomachał drugą ręką i zszedł po suchej ulicy prosto w morze".

Poszukiwania trwały długo, lecz mimo to nurek nie zobaczył ani posągów, ani platform, ani nawet

przedłużenia drogi: “dochodziła ona tylko do krawędzi nad wodą; dalej znajdowały się same progi

skalne, koralowce i głębokie szczeliny, potem pochyłość podwodna urywała się pionowo na brzegu

granatowej otchłani, gdzie nurek zauważył kilka olbrzymich ryb"1.

Hipoteza admirała Zubowa

Dlaczego właściwie mamy szukać zatopionych lądów właśnie w tym miejscu, tuż przy brzegach

Wyspy Wielkanocnej? Niech sobie dramatyczna wizja zagłady całego kontynentu, pogrążania się

wybrzeży wyspy wraz z olbrzymimi pomnikami i postumentami, będzie tylko płodem wyobraźni, nie

wyklucza to jednak możliwości, że w okolicach Wyspy Wielkanocnej leżała jakaś inna ziemia

spoczywająca teraz na dnie oceanu.

Brown uważał Wyspę Wielkanocną za olbrzymie mauzoleum, do którego przypływali mieszkańcy z

sąsiednich wysp, dziś nie istniejących. Znany radziecki oceanograf, kontradmirał Nikołaj Zubow

wysunął w roku 1949 hipotezę, że Wyspa Wielkanocna była kiedyś dla Oceanii swojego rodzaju

Mekką, gdzie się gromadzili mieszkańcy wielu wysp do dziś ocalałych, jak i zatopionych, żeby

sprawować obrzędy religijne.

Potwierdzenie swojej hipotezy widział Zubow w fakcie, że “wszystkie posągi wykonano z jednego

materiału, w jednym i tym samym miejscu, a wszystkie nakrycia głów figur też są zrobione z tego

samego tworzywa, ale gdzie indziej" oraz że “wszystkie posągi stojące wzdłuż dróg prowadzących do

kamieniołomów są odwrócone tyłem do nich tak, żeby poszczególni pielgrzymi czy procesje idące

1 Konkluzja Heyerdahla, że badania płetwonurków nie przyniosły rezultatów, bo nie odkryto u wybrzeży Wyspy

Wielkanocnej przedłużenia dróg pod wodą, nie jest przekonywająca. Skraj urwiska mógł ulec silnym deformacjom,

niszczącym w chwili rozłupywania się lądu ślady przedłużenia dróg pod wodą. (N.Ż.)

Page 31: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

złożyć ze swojej pracy ofiarę widzieli ich twarze". Jeżeli można jakoś wyjaśnić przeznaczenie

pomników na grobowych tarasach i na drogach prowadzących do kamieniołomów - kontynuował swe

rozważania Zubow - to “jak odgadnąć cel wkopania posągów w ziemię na zewnętrznym, a tym

bardziej wewnętrznym zboczu wulkanu? Wyciągnąć statuy z krateru jest niemożliwością, zresztą nikt

nie miał zamiaru tego zrobić. Wszystkie posągi są zwrócone twarzami do środka krateru - tego nie da

się wytłumaczyć zrządzeniem przypadku".

Za jeszcze bardziej ważki dowód słuszności swojej hipotezy uważał Zubow fakt, że “wszystkie

posągi są wykonane jak gdyby według jednego i tego samego szablonu. O żadnej twórczości

szukającej zawsze nowego rozwiązania nie mogło tu być nawet mowy. Figurę potrafił wyciosać każdy.

Wymagano tylko gorliwości. Wszystkie wymiary względne poszczególnych linii figury były znane i

doświadczalnie sprawdzone. Obojętne, jakie miał rozmiary przygotowywany na grobowy taras posąg -

kiedy stał na poziomej platformie, był stabilny. To samo da się powiedzieć o pomnikach

przeznaczonych do wkopywania w ziemię".

Jeśli rozpatrujemy Wyspę Wielkanocną jako Mekkę Oceanii, podsumowywał swój artykuł Zubow, to

mamy do czynienia z problemem jeszcze bardziej skomplikowanym niż sprawa zasiedlenia samej

Wyspy Wielkanocnej. Pątnictwo przecież polega na regularnych kontaktach - a czy takie kontakty

można planować, kiedy Wyspę Wielkanocną dzielą od innych wysp Oceanii tysiące kilometrów? W

dodatku “trzeba by było przewozić nie tylko ludzi, ale i zapasy żywności, i inne rzeczy".

Całkiem możliwe, że łączność między Wyspą Wielkanocną a pozostałymi wyspami Oceanii

ułatwiało mnóstwo innych dziś zatopionych wysp i archipelagów. “Echowania dna Pacyfiku sondą w

rejonie Wyspy Wielkanocnej jeszcze nie przeprowadzono, ale podobnie jak w innych rejonach oceanu

światowego, gdzie echosonda dokonała wielu odkryć, rozwiązała i ujawniła dużo nowych problemów,

tak i tu przyczyni się bez wątpienia do rozwiązania licznych zagadek, w szczególności zaś - zagadki

Wyspy Wielkanocnej". Tymi słowami zakończył Zufoow swój artykuł opublikowany w numerze

“Wiadomości Wszechzwiązkowego Towarzystwa Geograficznego" z roku 1949.

Niektóre motywy ornamentalne i postacie w sztuce Wyspy Wielkanocnej są zadziwiająco podobne do starogreckich

Page 32: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

W ten sposób Zubow, ćwierć wieku po ukazaniu się książek Browna i Menzbira, znowu wysunął

hipotezę o zatopionych lądach w okolicy Wyspy Wielkanocnej. Oceanograf popierał etnografa i

zoogeografa, a jako prawdziwy naukowiec przyznawał, że na pytanie, czy ta hipoteza jest słuszna,

może dać odpowiedź tylko dokładne badanie dna Pacyfiku - badanie, którego po dziś dzień nie

doprowadzono do końca.

Spór o Pacyfik

Próba rozwiązania zagadki kultury Wyspy Wielkanocnej- doprowadziła do tego, że okazało się

niezbędne “zajrzeć" na dno Oceanu Spokojnego. Tam uczeni znaleźli olbrzymią podwodną krainę ze

swoimi górami i przepaściami.

Żeby jednak wytłumaczyć pochodzenie tej krainy, spójrzmy w jeszcze jedną otchłań - tylko nie w

oceaniczną, lecz geologiczną, w otchłań czasu, który minął od chwili powstania Ziemi.

Geofizyka wykazała, że skorupa ziemska występuje w dwóch rodzajach - oceanicznym i

kontynentalnym. Czy jednak zawsze istniał taki podział? A może litosfera jednego typu utworzyła się

najpierw, a dopiero potem powstała skorupa drugiego typu? Jeżeli tak, to która - oceaniczna czy

kontynentalna? Odpowiedź na to pytanie dałaby rozwiązanie problemu genezy obniżenia terenu

wypełnionego Oceanem Spokojnym i zajmującego prawie połowę kuli ziemskiej.

Wybitny amerykański oceanograf Menard zestawił wszystkie hipotezy na temat pochodzenia

basenów oceanicznych w tabeli, którą tu przedstawiamy, ponieważ są w niej wyraźnie zgrupowane

wszystkie możliwe warianty rozwiązania problemu.

Według pierwszej teorii, litosfera oceaniczna była pierwotna. Potem, kiedy na Ziemię spadały

meteoryty, pokrywały warstwą pierwotną skorupę i w rezultacie potworzyły lądy - “usypiska" na

powierzchni oceanu. Hipoteza druga, przeciwnie, zakładała istnienie na początku skorupy

kontynentalnej, którą “bombardowały" meteoryty. Miały one tworzyć w Ziemi głębokie i wielkie szramy

- zagłębienia oceaniczne. Prawdę mówiąc, obydwie te hipotezy nie są dziś zbyt popularne.

Trzecia rubryka tabeli jest pusta: nikt przecież nie będzie twierdził, że jeżeli skorupa oceaniczna

była pierwotna, to gigantyczne zagłębienie Pacyfiku mogło powstać na skutek “odłupania się" masy od

powierzchni Ziemi i wyrzucenia jej w przestrzeń kosmiczną.

Czwarta hipoteza, romantyczna i pociągająca, zyskała mnóstwo zwolenników, którzy uważają, że

zagłębienie Pacyfiku - to ślad zostawiony przez Księżyc, który się oderwał od Ziemi!

Hipotezę tę, mimo że jest interesująca, obecnie większość naukowców odrzuciła, za mało bowiem

faktów ona tłumaczy i za dużo danych ją obala. Niemniej jednak i dziś niektórzy entuzjaści starają się

ją wskrzesić, co prawda bez zbytniego powodzenia. Najnowsze dane - analizy mineralogiczne próbek

gruntu Księżyca - wykazują, że nasz satelita zbudowany jest z nieco innych niż ziemskie skał.

Page 33: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Tabela hipotez pochodzenia zagłębień oceanicznych (wg Menarda)

Pierwotna skorupa

Typ przekształcenia

meteoryty Zróżnicowanie zderzenie wyrzucenie Oceaniczna Kontynentalna

1 Meteoryty - lądy 2 Wyrwy - zagłębienia oceaniczne

3 4 Wyrwa - zagłębienie Pacyfiku

5 Lądy i woda powstały z płaszcza ziemi 6 Lądy obniżały się aż do osiągnięcia stadium basenu oceanicznego

Współcześnie sympatie przeważającej większości oceanografów i geologów są podzielone między

dwie hipotezy: według jednej (5 rubryka tabeli) pierwotna była skorupa oceaniczna, a lądy i woda

utworzyły się z płaszcza Ziemi (hipotezę tę głosi także autor tabeli profesor Menard, a najlepiej

uzasadnia ją radziecki geolog A. Winogradow). Przeciwstawna hipoteza (6 rubryka tabeli) opiera się

na założeniu, że zagłębienia oceaniczne, w tym największe z nich - Pacyfiku - powstały w wyniku

stopniowego kruszenia się lądów. Bryły skorupy ziemskiej “rozpuszczały się" w wychodzącym z jądra

Ziemi bazalcie i z kontynentalnych zmieniały się w oceaniczne.

“Współczesnego stanu naszej wiedzy o budowie skorupy ziemskiej pod oceanami starcza tylko na

to, by odrzucić niektóre stare i wyraźnie błędne hipotezy. Niestety, ta wiedza jest zbyt skąpa, żeby

posłużyć za podstawę do nowych perspektywicznych hipotez", jak słusznie zauważa F. Shepard,

jeden z twórców geologii mórz.

Geofizycy przedstawili projekt gigantycznych wierceń głębinowych - przebić się przez masy wód

oceanicznych, przez gęstą warstwę osadów nagromadzonych na dnie w ciągu wielu milionów lat, w

końcu przez skorupę oceaniczną aż do samego płaszcza Ziemi. Jest to jedyny sposób rozwiązania

problemu pierwotności czy wtórności litosfery oceanicznej. W każdym razie, cokolwiek by odkryło owo

w gruncie rzeczy fantastyczne wiercenie (przypominające pomysł profesora Challangera z

opowiadania Conan Doyl'a Kiedy Ziemia krzyknęła), jedna z teorii przytoczonych w tabeli musi okazać

się prawdziwą.

Ale zanim się prześwidruje skorupę ziemską, już teraz, za naszych dni można z całkowitą

pewnością stwierdzić: dawniej Ocean Spokojny nie był taki, jakim go znamy dzisiaj. Wiek Pacyfiku nie

wynosi 2 mld lat, jak przypuszczano przedtem, lecz 10 razy mniej, ponieważ, mówiąc słowami

Menarda, “prawie cała historia geologiczna Oceanu Spokojnego zamyka się w ostatnich 200 min lat".

“Darwinida" i jej losy

Oczywiście, okres “200 min lat" podany jest tylko w przybliżeniu. Obliczono go, wyznaczając

współczesne tempo odkładania się osadów na dnie oceanicznym i porównując wynik z obecną

grubością (albo jak mówią geolodzy i oceanografowie: miąższością) warstwy osadowej dna Pacyfiku.

Jednak do tej pory nie wiemy niestety, czy zawsze, w każdej epoce tempo odkładania się osadów było

takie samo; w dodatku warstwa osadowa w ciągu długich lat mogła się “odleżeć", ulec sprasowaniu,

Page 34: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

stwardnieć, brak zaś pewnych danych dla oceny wielkości tych zmian. Toteż uczeni próbują określić

wiek Oceanu Spokojnego innymi metodami, np. przyjmując za punkt wyjścia czas niezbędny do

zasolenia oceanów w takim stopniu, jaki obserwujemy dzisiaj. Z obliczeń wynika, że wiek ten równa

się 100-300 min lat, czyli że z grubsza mieści się w granicach podanego wyżej wieku (i tu wszakże

mamy pewne “ale" - nie wiemy przecież, czy proces zasalania się oceanów przebiegał zawsze

jednostajnie!).

Cytowany już przez nas F. Shepard zwraca uwagę na inną ciekawą okoliczność: przeróżne

skamieliny wydobywają drągi z dna oceanów i podwodnych gór, nigdy jednak wiek znalezisk

oceanicznych nie przekracza okresu kredowego. Według Sheparda stanowi to “dowód, że oceany nie

są może tak stare". Okres kredowy miał swój początek 140 min lat temu i trwał 70 min lat. Pacyfik

byłby więc o całe pół setki milionów lat młodszy, niż sądzi Menard, i liczyłby nie 200, tylko około 150

min lat!

Niektórzy uczeni odnoszą formowanie się Oceanu Spokojnego do czasów jeszcze późniejszych.

Na przykład członek AN ZSRR S. Szczerbakow uważa, że najstarsze warstwy dna oceanu powstały

około 100 min lat temu. “Przedtem również istniały morza i oceany - mówi w związku z tym - ale ich

ukształtowanie znacznie się od obecnego różniło".

W końcu radziecki geolog G. Afanasjew, na nowo interpretując obliczenia czasu sedymentacji

(nawarstwiania się osadów), datuje kształtowanie się Pacyfiku - podobnie jak i pozostałych oceanów -

na okres trzeciorzędu, a to by znaczyło, że Ocean Spokojny ma nie więcej niż 70 min lat, a nawet -

zdaniem Afanasjewa - jego wiek nie przekracza 50 min lat. Co prawda, inni naukowcy na podstawie

tych samych danych o miąższości warstwy osadów (zakładając jednak, że tempo sedymentacji było w

przeszłości o wiele powolniejsze) oceniają datę powstania Pacyfiku jako znacznie dawniejszą. Tak np.

profesor O. Leontjew przypuszcza, że Ocean Spokojny liczy co najmniej miliard (!) lat, a to jest

jeszcze datowanie “najskromniejsze", bo wiek oceanów według tegoż Leontjewa i innych uczonych

jest porównywalny jedynie z wiekiem naszej planety i wyraża się w miliardach lat2. Jakkolwiek zdania

na temat wieku Pacyfiku są podzielone, to jednak większość uczonych jest zgodna co do tego, że

dzisiejszy Ocean Spokojny powstał w wyniku długotrwałych i burzliwych procesów zachodzących w

skorupie ziemskiej, że ma on swoją geologiczną historię, a jego prehistoria tonie w otchłani czasu.

Postarajmy się przedstawić pokrótce tę historię, idąc śladem Menarda, który w swojej znakomitej

monografii Geologia dna Oceanu Spokojnego zebrał i podsumował olbrzymi materiał faktograficzny

dostarczony przez oceanografów i geofizyków w ostatnich latach, przy czym wszystkie fakty

geologiczne, geofizyczne i biologiczne ujął od strony ich wzajemnych zależności.

2 Współczesne tempo sedymentacji, zgodnie z datowaniem metodą węgla promieniotwórczego, przewyższa znacznie

szybkość sedymentacji w przeszłości. Przyjmując średnią szybkość sedymentacji dwa razy mniejszą niż obecnie,

otrzymalibyśmy na wiek Oceanu Spokojnego ponad miliard lat. (G.G.)

Page 35: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Zdaniem Menarda zagłębienie oceaniczne Pacyfiku miało kształt zbliżony do tego, który

obserwujemy dzisiaj, już 200 min lat temu. Ze wszystkich stron obejmowały je pierścieniem łuki wysp i

podwodnych grzbietów. “Współczesna" była też średnia głębokość wklęsłości, chociaż oddzielne

głębokości znacznie się różniły od dzisiejszych. W jakimś momencie ery mezozoicznej we wschodniej

i środkowej części Oceanu Spokojnego został zapoczątkowany olbrzymi proces, w którego wyniku po-

wstała ogromna podwodna kraina; najwyższe wzniesienia utworzyły wyspy i archipelagi, zarówno

istniejące do dziś, jak te, co później zniknęły. Menard nazywa tę krainę “Wzniesieniem Darwina" na

cześć wielkiego angielskiego uczonego, który pierwszy wysunął hipotezę, że w tej części Pacyfiku

były kiedyś wyspy i mielizny teraz pogrążone na dnie. Ponieważ w literaturze zwykło się dodawać do

nazw hipotetycznych czy rzeczywiście istniejących lądów zatopionych w wodzie przyrostki „-ida", „-da"

albo- „-ia" (Beryngia, Pacyfida, Atlantyda itd.), to mamy prawo nazwać Wzniesienie Darwina jednym

słowem - “Darwinida" albo “Darwinia".

Ponad 10 000 km wzdłuż i 4000 km wszerz rozciągała się ta kraina podwodna w środku Oceanu

Spokojnego - od archipelagu Tuamolu do Wysp Marshalla. Potężny wulkanizm, który towarzyszył

narodzinom Darwinidy, spowodował powstanie wulkanicznych wysp i wysepek; kolosalne bloki

skorupy ziemskiej zsuwały się na boki; na północno-zachodnich krańcach Darwinidy wypiętrzyły się

łańcuchy wysp, a równolegle tworzyły się rowy głębinowe. Do połowy okresu kredowego, tj. do około

100 min lat temu, środkowa część Pacyfiku była usiana wyspami wulkanicznymi wynurzonymi z

topieli. Wulkany uszeregowane w łańcuchy na peryferiach Darwinidy w miarę wzrostu powiększały

swoje zbocza, które łącząc się ze sobą tworzyły w rezultacie wspaniałe wulkaniczne grzbiety. Takie

były narodziny podwodnych Gór Środkowopacyficznych i grzbietu Tuamotu, do dziś znajdujących się

pod wodą. Inne wulkany, leżące od siebie daleko, nie mogły się wprawdzie połączyć we wspólny

łańcuch górski, ale przebiły się przez wodę i uformowały oddzielne wyspy, do których - zdaniem

Menarda - należą na przykład Wyspy Marshalla ze swoimi licznymi szczytami wulkanów.

W części środkowej Oceanu Spokojnego, gdzie obecnie unoszą się ogromne fale nad olbrzymimi

głębokościami, wiele milionów lat temu znajdowały się grupy wysp i płytkie ławice. Wiele z nich

wieńczyły szczyty podwodnych grzbietów, które powstały w wyniku zlania się wulkanów we wspólny

łańcuch górski. Wtedy to zaczęła się niedostrzegalna, ale naprawdę tytaniczna działalność

koralowców, której wynikiem było powstanie dzisiejszych wysp i raf koralowych, atoli i mielizn,

podwodnych płaskowyżów i ławic złożonych z resztek drobniutkich morskich organizmów żyjących na

niedużych głębokościach.

Skąd się wzięły wyspy koralowe na kilkukilometrowych głębokościach, jeżeli tworzące je morskie

organizmy mogą żyć tylko w wodach płytkich? To pytanie przez półtora wieku niepokoiło umysły

badaczy. Według wysuniętej przez Darwina hipotezy tłumaczącej powstawanie budowli koralowców,

Page 36: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

wyspa lagunowa jest pomnikiem “zbudowanym przez miriady malusieńkich architektów, żeby

oznaczyć miejsce, gdzie ziemia została pogrzebana w oceanicznej topieli".

Hipoteza Darwina znalazła gorących wielbicieli i nie mniej zaciekłych przeciwników. Dyskusje nad

nią trwały ponad 100 lat; współczesne badania udowodniły słuszność poglądu Darwina.

Rafy koralowe można spotkać w trzech oceanach: Atlantyckim, Indyjskim i Spokojnym. Niewielkie

rafy okolic Antyli i Bermudów na Atlantyku, a nawet liczne wyspy i wysepki koralowe na Oceanie

Indyjskim (Malediwy, Wyspy Kokosowe) - wszystko to są znikome ilości w porównaniu z niezliczonymi

koralowymi utworami rozrzuconymi po Oceanie Spokojnym w jego części tropikalnej w granicach

gigantycznego pasma ciągnącego się z północnego zachodu na południowy wschód, pasma długości

prawie 10 000 km i szerokości około 2500 km!

Większe wyspy koralowe i archipelagi (np. Wyspy Marshalla, Karoliny, archipelag Tuamotu, Wyspy

Gilberta i Lagunowe) były od dawna, na długo przed początkiem naszej ery, zamieszkane przez ludzi.

Na innych wyspach koralowych leżących w centrum Oceanu Spokojnego Europejczycy nie zastali

mieszkańców, ale dużo faktów przemawiało za tym, że te wyspy były kiedyś zamieszkane. Wreszcie,

wiele setek utworów koralowych nigdy nie było miejscem stałego pobytu człowieka.

Jeszcze pod koniec wieku XVIII słynny kapitan James Cook odkrył Wielką Rafę Koralową okalającą

wschodnie wybrzeże Australii. Prawie 2000 km ciągnie się ta olbrzymia budowla (wzniesiona przez

żywe stworzenia, a nie przez przyrodę nieożywioną). Część północna znajduje się mniej więcej 100

km od brzegów kontynentu, część środkowa zbliża się na odległość 13-15 km, a na południu Wielka

Rafa Koralowa odsuwa się od lądu stałego o ponad 150 km. Między brzegami Australii a Wielką Rafą

Koralową istnieje jeszcze mnóstwo mniejszych budowli koralowych.

Przypuszczenie, że Wielka Rafa Koralowa i inne nie tak wspaniałe utwory koralowe, które znajdują

się przy brzegach kontynentów i wysp, są “nagrobkami" pogrążonego na dnie lądu, chyba nie budziło

w nikim wątpliwości. Powszechnie wiadomo, że najbardziej wzmożoną i gwałtowną ekspansywność

przejawia ocean właśnie w tej części Pacyfiku, a brzegi południowo--wschodniej Azji i przyległych do

niej wysp powoli się obniżają. Czyżby jednak znajdujące się i na środku Oceanu Spokojnego liczne

wyspy i atole koralowe stanowiły “nagrobki" zatopionego lądu? Darwin i jego zwolennicy sądzili, że tak

właśnie jest, ale dowieść słuszności tej tezy udało się dopiero niedawno, kiedy przeprowadzono

głębinowe wiercenia wysp koralowych.

Koralowe budowle rosną w tempie około 17-37 m na 1000 lat. Im większa budowla, im grubsza

warstwa koralowców, tym obiekt jest starszy. Każde zaś 100 m w głąb koralowej budowli odpowiada

50 m zanurzenia lądu czy płytkiej ławicy - koralowce mogą przecież żyć na głębokości do 50, najwyżej

- 60 m!

Pierwsze wiercenia, przeprowadzone w latach 1897-1898 na atolu Funafuti wchodzącym w skład

Wysp Lagunowych (Ellice), wykazały, że pokłady korali sięgają poniżej 300 m. Zresztą możliwe, że

grubość pokładów była znacznie większa - po prostu świder nie mógł wniknąć głębiej. Rzeczywiście,

Page 37: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

następne wiercenia na wyspie Borodino (na południe od Japonii) dały wynik 432 m, ale i tutaj nie

udało się badaczom przewiercić koralowej konstrukcji do dna, do jej podstawy.

Latem 1947 roku na Bikini, atolu o smutnej sławie, udało się wreszcie dokonać jeszcze głębszych

wierceń - świder przebił warstwę ponad 780-metrowej grubości, a dane geofizyczne wykazały, że

rzeczywista grubość pokładów koralowych Bikini wynosi około 1300 m! Później, badając pokłady

koralowe, które ukształtowały atol Eniwetok, geofizycy określili ich grubość na około 1500 m, a więc

obniżenie w tym rejonie wyniosło 1500 m - wielkość imponująca nawet jak na Ocean Spokojny.

Kiedy jednak zaczęło się pogrążać Wzniesienie Darwina? W epoce między 60-100 min lat temu

aktywność wulkanów osiągnęła swój punkt najwyższy, a potem nastąpił jej spadek. Wiele wulkanów

wygasło, szczyty ich zostały ścięte przez fale, więc zamieniły się w mielizny. “Zaczęło się ogólne

obniżanie struktury, obejmujące prawie całą jej powierzchnię z wyjątkiem rejonu wysp Tokelau i, być

może, dwu płytkich odcinków na północnym zachodzie oceanu" - pisze Menard. Ogólnie biorąc,

zanurzyła się ona na 2 km. Co do bardzo licznych wysp, to wiele z nich mimo znacznego obniżenia

jeszcze długo pośredniczyło w przemieszczaniu się fauny, gdyż rosnące kolonie koralowców

utrzymywały powierzchnię tych wysp na poziomie oceanu. Na miejscu pogrążonych podwodnych gór

od czasu do czasu wyłaniały się grupy wulkanów.

Zaginione wyspy Pacyfiku

Przyczynę zagłady Darwinidy niektórzy uczeni łączą z gwałtownym przełomem w całym

geologicznym rozwoju naszego globu - z początkiem ery współczesnej (kenozoicznej).

Działalność wulkanów na oceanie Spokojnym trwała i w kenozoiku. Ale w tym samym czasie

zaczęły powoli iść na dno wspaniałe Góry Środkowopacyficzne i inne grzbiety leżące dziś pod

wielokilometrową warstwą wód. W miejscu zanurzającego się w odmętach grzbietu Tuamotu zaczęły

się nawarstwiać atole i wyspy koralowe. Jedne wulkany i góry “miały szczęście" porosnąć koralowymi

“nagrobkami", inne nie mogły zostawić na powierzchni oceanu śladów swojego dawnego istnienia.

Kolonie koralowców nie osiadły na ich szczytach, bo wierzchołki te starły fale - w rezultacie

znajdujemy dzisiaj na dnie Oceanu Spokojnego wielkie ilości ściętych gór podwodnych, gujotów 3.

“Gujoty są widocznie dawnymi wyspami, które obniżając się nie zostały atolami i dlatego zachowały

swoje płaskie szczyty wyrównane przez abrazję. Ponieważ ze szczytów niektórych gujotów zebrano

faunę rafową, można uznać za rzecz dowiedzioną, że kiedyś leżały one na poziomie morza albo tylko

niewiele niżej" - pisze Menard. Zgadza się z nim również Shepard: “Fakt, że głębokość brzegów

gujotów jest trochę większa niż ich środka, wyraźnie wskazuje na abrazję". W tym, że fale mogły

zetrzeć szczyty wulkanów i utworzyć prawie płaskie powierzchnie, nie ma nic nadzwyczajnego -

3 Gujoty są to góry, których wierzchołki wskutek działania abrazji uległy wygładzeniu i zapadły się w głębiny, zanim

mogły się na nich uformować kolonie budujących rafy koralowców. (G.G.)

Page 38: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

przecież wierzchołki młodych wulkanów zbudowane są z sypkiego popiołu i lekkiego wulkanicznego

żużlu, a popiół i żużel poddają się z łatwością działaniu potężnych fal oceanu.

Jednocześnie z ginięciem Darwinidy na olbrzymiej przestrzeni - od Alaski do wysp Galapagos -

zaczął się drugi proces na równie wielką skalę: rodzenie się ogromnego Grzbietu

Wschodniopacyficznego, jednego z największych łańcuchów śródoceanicznych grzbietów

opasujących kulę ziemską. “Ci geolodzy, którzy wyznają zasadę stałości ruchu, nie mogą sobie

wyobrazić, że wschodnia część Oceanu Spokojnego była stosunkowo spokojna w ciągu całego czasu

geologicznego i dopiero potem, w ciągu ostatnich 100 min lat, uległa silniejszym deformacjom - pisze

Menard - ale taka możliwość jest zupełnie realna". Wskutek działalności podwodnych wulkanów

wynurzyły się z otchłani oceanu Hawaje oraz liczne wyspy w głębinowej części Oceanu Spokojnego.

Szereg obecnych atoli wznosiło się wysoko nad poziomem morza. Powstawała tam gleba, wyrastały

lasy, a potem ponowne obniżenie się niszczyło je. Nowe, krótkowieczne wyspy wyłaniały się raz po

raz we wschodniej części Pacyfiku.

Zatoka Alaska obfitowała w wyspy, których na próżno szukać na dzisiejszych mapach. To samo da

się też zaobserwować przy zachodnim wybrzeżu USA. Tam, gdzie dziś rozpościera się obszar

podwodnych gór Kalifornii Dolnej, oraz na miejscu współczesnego grzbietu Nazca, nie opodal

brzegów pacyficznych Ameryki Południowej leżały liczne wyspy i ciągnęły się ławice piasku.

W tym samym czasie na południowym zachodzie Pacyfiku zaczęło się tworzyć i rozwijać tzw.

Wzniesienie Melanezyjskie (co prawda, do tej pory oceanografowie dyskutują o jego istnieniu; na

przykład zdaniem Menarda “Melanezja jest pod względem budowy tak złożona i tak mało znana, że

można o niej snuć tylko przypuszczenia"). Na wschód od Nowej Zelandii leżała olbrzymia mielizna,

znana teraz jako podwodne Wzniesienie Chatham, pogrążyła się bowiem w otchłani wodnej.

Nad uczonymi minionych wieków, tkwiącymi w kręgu dogmatów biblijnych (które bezkrytycznie

przejęła nauka średniowieczna), ciążyła idea powszechnego potopu. Traktując sprawę z naukowego

punktu widzenia (nie jako karę boską za ludzkie grzechy, lecz jako pewne wydarzenie, które miało

miejsce na kuli ziemskiej), można z pomocą tej idei wyjaśnić wiele faktów uważanych przez naukę

tamtych czasów za niewytłumaczalne, jak np. znalezione w górach odciski ryb i skamieniałych muszli

morskich. Słynny uczony francuski Cuvier wysunął na początku ubiegłego wieku “teorię kataklizmów",

według której życie na Ziemi jest okresowo niszczone przez, potężne siły niszczycielskie - wybuchy

wulkanów, trzęsienia ziemi, powodzie - a potem, jak Feniks z popiołów, odradza się znowu.

Niewiele czasu upłynęło od chwili opublikowania “teorii kataklizmów" Cuviera, a już została ona

obalona przez liczne dane naukowe nowo powstających młodych dziedzin, takich jak oceanografia

czy paleontologia, geologia czy klimatologia.

Już pod koniec zeszłego wieku większość uczonych wyrażała diametralnie przeciwny pogląd:

uważano, że skorupa ziemska jest bardzo stara, a na gwałtowne przemiany zachodzące w jej wnętrzu

reaguje słabo i tylko w wyjątkowych wypadkach, w dodatku na małą, lokalną skalę (trzęsienia ziemi,

Page 39: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

powodzie, wybuchy wulkanów występują tylko w niektórych punktach planety).

Ale właśnie w wieku XX z każdym dziesięcioleciem, z każdym nowym badaniem pozwalającym

dotrzeć do wnętrza Ziemi i na dno oceanów gromadziło się coraz więc-ej faktów świadczących o

czymś wręcz przeciwnym. Chociaż wiek kuli ziemskiej ocenia się na miliardy lat, do dziś jednak

podlega ona poważnym zmianom: skorupa ziemska może się “odmładzać", kontury kontynentów i

oceanów mogą się zmieniać, równiny - stawać się górami albo przeciwnie - pogrążać poniżej poziomu

morza...

Neotektoniką zwie się dyscyplina naukowa zajmująca się ruchami i deformacjami skorupy

ziemskiej, które występowały na naszym globie w ciągu ostatnich 25 min lat. Termin ten zaproponował

W. Obruczew w roku 1948; od tej pory neotektoniką wykształciła się w zupełnie samodzielną i wiele

obiecującą gałąź geologii.

25 min lat, to liczba przeogromna, jeżeli się odmierza czas w naszej, ludzkiej skali. Jednak w

porównaniu z całym okresem istnienia planety to mniej niż jedna setna.

W ciągu ostatnich 25 min lat oblicze Ziemi doznało zasadniczych zmian zarówno w rzeźbie gór, jak

i w zarysie oceanów: uformowały się największe na kuli ziemskiej łańcuchy górskie - Himalaje, Pamir,

Alpy, Kaukaz, Kordyliery, Andy, kształtował się dzisiejszy Pacyfik ze wszystkimi swoimi grzbietami i

górami podwodnymi, archipelagami i wyspami, atolami i rafami koralowymi, morzami zamkniętymi i

zespołami wysp.

A jednak współczesna nauka o Ziemi uważa, że nawet 25 min lat to jeszcze za dużo; należałoby

wydzielić okres krótszy, zmniejszyć jeszcze skalę czasu, żeby zrozumieć procesy, które nadały kuli

ziemskiej obecny jej wygląd.

Okres czwartorzędu, w ciągu którego ukształtował się na Ziemi Homo sapiens i którego wiek sięga

miliona lat 4, a który trwa po dziś dzień - uważano dawniej za najkrótszy w historii Ziemi (oczywiście, w

historii geologicznej, a nie w historii ludzkości, która cała się mieści w czwartorzędzie!). Coraz to nowe

fakty odkrywane przez naukowców każą jednak spojrzeć na czwartorzęd inaczej.

“Nowy rozdział nauki o Ziemi - geologia mórz - zmusza nas do zmiany poglądów na temat

starożytności i niezmienności rzeźby dna oceanów i do przyznania, że dno oceaniczne przeszło,

szczególnie w czwartorzędzie, wypiętrzania i zapadania nie mniejsze, a może nawet znaczniejsze od

tych, z którymi mają do czynienia neotektonicy badający tereny górzyste na kontynentach" - pisze

doktor biologii G. Lindberg. “Ostatnio zmienia się wyraźnie pogląd na okres czwartorzędu jako na

niewiele znaczący i bardzo krótki odcinek czasu w historii geologicznej. Nie tak dawno jeszcze - około

30-40 lat temu - za jedyne ważne zdarzenie w czwartorzędzie uznano wielkie lądowe zlodowacenie.

Teraz staje się coraz bardziej oczywiste, że okres ten był wyjątkowo bogaty w wydarzenia".

Rzeczywiście, formowanie się człowieka rozumnego odbywało się na tle bardzo wyraźnych zmian i

4 Długość trwania czwartorzędu rozmaicie różni badacze oceniają - od . 500 000 lat do 1,5 min i więcej. Większość

geologów podaje- liczbę 700 000 lat. (G.G)

Page 40: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

kontrastów klimatycznych: kwitnące stepy przeistaczały się w jałowe pustynie i od nowa pokrywały

zielonym kobiercem roślinności, który znów zmieniał się w piasek (taka jest na przykład historia

największej pustyni na świecie, Sahary, którą człowiek zamieszkiwał od najdawniejszych czasów); na

północy potężne lodowce nacierały i cofały się na, przemian, w związku z czym następowało

podnoszenie się i opadanie poziomu oceanu. Zmieniał się nie tylko klimat, ale i rzeźba terenu:

wypiętrzały się góry, wybuchały wulkany, zmieniało się ukształtowanie dna oceanicznego. Ze

zmianami klimatu i rzeźby przekształcał się świat organiczny na naszym globie.

W okresie czwartorzędowym czy - jak inaczej nazywają go niektórzy geolodzy - antropogenie (tzn.

tym, który wydał człowieka) po okresach zlodowaceń szybko następowało topnienie lodowców

(“szybko" w skali historii geologicznej; w czasie tych zmian a kuli ziemskiej mającej niejeden miliard lat

historii “zdążył" się narodzić człowiek, zagospodarować swoją planetę i nawet zaczął opanowywać

kosmos). W związku z tym w pasie klimatu umiarkowanego miały miejsce również wielkie “natarcia" i

transgresje oceanu. O skali tych zjawisk mogą świadczyć dane uzyskane podczas Międzynarodowego

Roku Geofizycznego. Uczonym udało się wówczas obliczyć przybliżoną objętość lodu, który pokrywa

kontynent lodowy - Antarktydę - i część innych lądów kuli ziemskiej. Gdyby się ten lód stopił, poziom

oceanu światowego podniósłby się o 66 m 5 i wtedy wiele ziem i miast naszej planety znalazłoby się

pod wodą.

Kiedy następowało na Ziemi ochłodzenie, lód skuwał wodę i na powierzchnię wynurzały się tereny

pokryte dawniej wieloma dziesiątkami, a nawet setkami metrów wody. Kiedy się ocieplało, zaczynały

także topnieć lody, poziom oceanu podnosił się, lądy zatapiała woda. Ten proces powtarzał się w

czwartorzędzie kilka razy. Dokładnie ile? Na to pytanie nauka nie daje ścisłej odpowiedzi. Zdaniem

jednych uczonych istniały najwyżej trzy wielkie przypływy i odpływy oceanu; inni zwiększają ich liczbę

do czterech, siedmiu, a nawet dwunastu. Istnieje też pogląd, że w gruncie rzeczy wystąpił tylko jeden

wielki okres zlodowacenia przerywany krótkimi odstępami ociepleń. Wreszcie mamy naukowców,

którzy poważnie twierdzą, że okresu zlodowacenia na kuli ziemskiej... nie było w ogóle!

Nie będziemy się wdawać w dyskusję nad tymi bardzo ciekawymi, ale mimo wszystko odległymi od

naszego podstawowego tematu problemami geologii czwartorzędu i glacjologii – nauki o lodowcach.

Musimy tylko podkreślić fakt, że oddzielne części Oceanu Spokojnego w swoim stanie obecnym

(zarysy brzegów, wyspy itd.) ukształtowały się już za istnienia człowieka rozumnego, który zaczął

zagospodarowywać i zaludniać Ziemię.

“Można zaryzykować twierdzenie, że całkiem niedawno, częściowo może prawie na ludzkich

oczach, Ocean Spokojny znacznie się rozszerzył kosztem przyległych części kontynentów, które jakby

utonęły w nim razem ze swoimi młodymi grzbietami gór. Wierzchołki tych ostatnich widać w

łańcuchach wysp wschodniej Azji" - pisze radziecki geolog W. Biełousow. Dopiero kiedy się skończyło

ostatnie zlodowacenie, 10-12 000 lat temu, przybrały swój kształt obecny morza położone na skrajach

5 Niektórzy naukowcy (np. P. Wolstedt, 1965) uważają, że wielkość ta wyniosłaby 80 m. (N.Ż.)

Page 41: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

basenu Pacyfiku - Japońskie, Ochockie, Żółte, Beringa i przybrzeżne morza Indonezji. Pacyficzne

wybrzeża Azji, Ameryki i Australii przechowują ślady byłego ataku i odwrotu wód

oceanu. Ławice podwodne, gujoty i płycizny świadczą o tym, że nie tak dawno były one wyspami i

wysepkami, które poszły na dno. Krótko mówiąc, ludzkość była świadkiem, i to może niezupełnie

biernym ostatnich wielkich przekształceń urzeźbienia naszej planety.

W czasie zlodowacenia poziom oceanu był niższy, o wiele niższy od obecnego. Od wyspy do

wyspy, od archipelagu do archipelagu prowadziły pomosty lądowe, łańcuchy lądu łączące je ze sobą.

Jeżeli nawet nie łączyły ich w jedną całość, to w każdym razie odległości między wyspami były

znacznie niniejsze niż dziś. Po tym łańcuchu wysp pierwsi odkrywcy Pacyfiku mogli się przedostawać

coraz dalej w głąb oceanu, zasiedlając coraz to nowe archipelagi.

Więcej nawet: nie tylko poszczególne wyspy Oceanii, ale i dwa kontynenty - Ameryka i Australia -

zostały według wszelkiego prawdopodobieństwa .zasiedlone w zamierzchłej przeszłości dzięki

istnieniu pomostów lądowych, które pozwoliły pra-Kolumbom odkryć Nowy Świat wiele tysięcy lat

przed Kolumbem, a Australię - przed Cookiem i żeglarzami holenderskimi.

Beryngia

W Biblii powiedziano wyraźnie, że Ziemię zamieszkują trzy rasy pochodzące od trzech synów

Noego: biała - od Japheta, żółta - od Sema, czarna - od Chama. Zdawało się, że słuszność słów Biblii

potwierdzała ludność Europy, Azji i Afryki. Aż odkryty został Nowy Świat zamieszkany przez

czerwonoskórych Indian, o których w Biblii nie było ani słowa, podobnie zresztą jak i o Nowym

Świecie.

“Czy można uznać Indian za potomków Adama?" - ten problem roztrząsany na początku XVI wieku

nie miał wiele wspólnego z teologią. Hiszpańscy konkwistadorzy mordowali bezlitośnie setki tysięcy

Indian, gdyż nie uważali ich za ludzi. “Hiszpanie odnoszą się do Indian jak do psów w odróżnieniu od

Indian, którzy (zanim ujarzmili ich Hiszpanie) traktowali swoich niewolników jak krewnych i wasali" -

zaświadcza pewien sędzia miasta Meksyku żyjący w czasach konkwisty. Dopiero w roku 1537 - w pół

wieku po odkryciu Ameryki - bulla papieska uznała Indian za ludzi, potomków Adama, istoty posiada-

jące duszę... Wtedy to właśnie wyłonił się dotychczas nie rozstrzygnięty ostatecznie problem, skąd

wzięli się w Nowym Świecie owi “potomkowie Adama"?

Przez długi czas naukowcy, zwłaszcza amerykańscy, próbowali udowodnić, że “człowiek

amerykański" pochodzi od szczególnej odmiany małp człekokształtnych albo od odrębnej rasy

poprzedników człowieka współczesnego - neandertalczyków. Jednak fakty, które znamy, przemawiają

za czymś wprost przeciwnym: Nowy Świat nie mógł być kolebką człowieka rozumnego czy

jakiejkolwiek jego rasy; nie było tam też neandertalczyków. To znaczy, że Nowy Świat na długo przed

Kolumbem został odkryty przez ludzi ze Starego Świata, którzy zasiedlili kontynent i stali się

przodkami Indian. Kim byli ci ludzie? Kiedy się pojawili w Nowym Świecie i jaką drogą?

Page 42: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Poszukiwania przybyszów - tak można by zatytułować pasjonującą powieść o najróżniejszych

hipotezach i “adresach" podawanych w ciągu ostatnich czterech stuleci, w nadziei na rozwiązanie

zagadki pochodzenia mieszkańców Ameryki i jej rozwiniętych cywilizacji, które zniszczyli

barbarzyńsko konkwistadorzy. Starożytni Egipcjanie i równie starożytni mieszkańcy południowej

Mezopotamii - Sumerowie, mieszkańcy wybrzeża Atlantyku Baskowie i znajdujący się na

przeciwległym końcu Eurazji Japończycy, koczujący Hunowie i żeglarze feniccy, Kreteńczycy,

Izraelici, Scytowie, Normanowie, Persowie, Grecy, Celtowie, Hetyci, Rzymianie, Khmerowie, Hindusi,

Afrykańczycy, Chińczycy, “Tatarzy" i “Mongołowie na słoniach", w końcu legendarni Atlanci... któż nie

“kandydował" do nazwy przodków rdzennej ludności Nowego Świata!

Strumień tych fantastycznych hipotez nie jest do dziś wyczerpany (niedawno wyszła w USA

książka, w której się przytacza dowody na to, że zaginiona flota Aleksandra Macedońskiego miała

rzekomo wcale nie zginąć, tylko przedostać się do brzegów Ameryki i dać początek wysoko

rozwiniętym cywilizacjom Nowego Świata). Nie będziemy jednak ani tych hipotez analizować, ani tym

bardziej polemizować z nimi. Razem z hipotezami, bez względu na to, jak daleko były fantastyczne,

stopniowo, w ciągu ostatnich czterech stuleci gromadziły się fakty - odkryte przez lingwistykę,

antropologię, archeologię - mówiące o tym, że kultura Indian amerykańskich jest oryginalna i stanowi

rezultat długotrwałego wewnętrznego rozwoju. Kto odkrył Amerykę (tzn., czy mieszkańcy Starego

Świata odwiedzali kontynent amerykański przed Kolumbem) - to temat odrębny; rzecz jasna, że

zbytniego wpływu na rozwój kultur amerykańskich owe kontakty, jeżeli nawet istniały, nie wywarły -

Indianie z Ameryki prekolumbijskiej nie znali przecież żelaza, koła, pługa ani innych fundamentalnych

wynalazków cywilizacji Starego Świata6.

Amerykanistyka jest nauką młodą. Nie uporała się jeszcze z wieloma rzeczami wątpliwymi i

hipotetycznymi: badacze nie rozporządzają ani dokładną chronologią, ani źródłami historycznymi,

którymi posługują się naukowcy badający cywilizacje Starego Świata (napisów hieroglificznych

pozostawionych przez Indian amerykańskich do dziś jeszcze nie odczytano). Niemniej większość

amerykanistów uważa, że problem pochodzenia Indian amerykańskich można w zasadzie uznać za

rozwiązany: pierwsi Kolumbowie przybyli do Nowego Świata z Azji. Indianie amerykańscy są

olbrzymim odgałęzieniem rasy mongoloidalnej. Wskazują na to nie tylko dane antropologii i genetyki,

ale i wspaniałe dzieła sztuki Ameryki prekolumbijskiej. Najstarsze zabytki rzeźb - gliniane statuetki

6 Twierdzenia te nie są całkiem ścisłe. Jednak znano w Ameryce zasadę koła. Na przykład w Meksyku znaleziono

dawne zabawki gliniane na kółkach. W Boliwii, w pobliżu Tiahuanaco, odkryto wielkie kamienne koła prześwidrowane w

środku, o średnicy 7 stóp i grubości 16 cali. Służyły one prawdopodobnie do przewożenia ciężkich bloków kamiennych

przy budowach. Widocznie głównym powodem tego, że koła w Ameryce nie używano, był brak domowych zwierząt

pociągowych. Istnieją też przekazy, że Inkowie w Peru znali prymitywny pług; co prawda, wyprzęgali się weń ludzie.

Możliwe, że znano tam również żelazo i miało ono swoją miejscową nazwę quillas. Według nie sprawdzonych wiadomości

gdzieś na brzegu jeziora Titicaca znajdowały się nawet piece do wytapiania żelaza. (N.Ż.)

Page 43: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

wykonane kilka tysięcy lat temu - przedstawiają ludzi ze skośnymi oczami i innymi wyraźnymi cechami

rasy mongoloidalnej.

O ile jednak lat wyprzedzili pierwsi mieszkańcy Ameryki Krzysztofa Kolumba? Kiedy ludzka stopa

dotknęła po raz pierwszy ziemi Nowego świata? Dokładnej odpowiedzi na to pytanie amerykaniści nie

znają. Najskromniej licząc - 15 000 lat temu. Zdaniem boliwijskiego archeologa i etnografa Dicka

Edgara Ibarra de Grasso - 50 000 lat temu. Prawdopodobnie racja leży gdzieś pośrodku: 300-400

wieków przed przybyciem Europejczyków w Ameryce zjawił się człowiek.

Którędy dotarli ludzie do Nowego Świata? Podróże morskie przekraczały wyraźnie możliwości

człowieka z paleolitu: nie budował on łodzi ani tratw, na których mógłby przepłynąć wiele setek mil

oceanu oddzielającego Azję od Ameryki 7. Ale w dwóch miejscach ta odległość nie jest tak wielka,

mianowicie na krańcach Nowego Świata. Alaskę od Czukotki i Ziemię Ognistą od północnej

Antarktydy dzielą nieduże przesmyki wodne.

Pewien portugalski antropolog wysunął hipotezę, że zasiedlanie Ameryki szło... z Antarktydy. W

czasach, kiedy opanowywano Nowy Świat, brzegi szóstego kontynentu nie były jeszcze pokryte

lodem. Człowiek dostał się najpierw z Australii na Antarktydę, a stamtąd do Ziemi Ognistej. Tej nader

śmiałej hipotezie przeczy jednak wiele faktów. Po pierwsze, mieszkańcy Ziemi Ognistej nie mają nic

wspólnego z Australijczykami; po drugie, Antarktyda była pokryta lodem na długo przed pojawieniem

się na Ziemi człowieka rozumnego 8; po trzecie, zasiedlenie Australii nie mogło nastąpić wcześniej niż

zasiedlenie Ameryki; po Czwarte, i to jest najważniejsze, Nowy Świat zaludniał się od “drugiego

końca" - z północy na południe, a nie z południa na północ. Amerykę Południową zamieszkali ludzie

już około 13-15 000 lat temu, a teren nad Cieśniną Magellana i Ziemię Ognistą - dopiero na przełomie

naszej ery. Najstarsze zaś znalezione na terenie USA ślady ludzkiej bytności przekraczają 25 000 lat!

W tamtych czasach człowiek nie mógł się dostać do Ameryki drogą wodną, nie mógł przepłynąć

oceanu... Z tego wynika, że pierwsi Kolumbowie przybyli do Nowego Świata nie drogą “południową", z

Antarktydy przez Ziemię Ognistą, lecz “północną", z Czukotki przez Alaskę. Żadna jednak z prób

odnalezienia śladów pradawnej bytności człowieka na obydwu brzegach Cieśniny Beringa nie została

uwieńczona sukcesem, bo śladów tych według wszelkiego prawdopodobieństwa nie ma tam, gdzie

szukają archeolodzy; spoczywają one nie w ziemi, lecz pod wodą.

Ląd, który istniał kiedyś na miejscu obecnego Morza Czukockiego i północnej części Morza

Beringa, geolodzy nazywają Beryngią. Pozostałością po Beryngii jest Wyspa Świętego Wawrzyńca i

Wyspy Diomida (przez te ostatnie biegnie granica między ZSRR a USA). Tędy właśnie mógł przejść

człowiek pierwotny z Azji do Ameryki. Z którego miejsca olbrzymiego kontynentu azjatyckiego

wyruszył zaludniać Nowy Świat? Na to pytanie nie dają amerykaniści dokładnej odpowiedzi, z każdym

7 Żegluga przybrzeżna związana z rybołówstwem i wielorybnictwem zaczęła się pod koniec mezolitu, tj. około 9000 lat

temu. (N.Ż.)

8 Wiek zlodowacenia Antarktydy - co najmniej 11 min lat. (N.Ż.)

Page 44: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

rokiem przybywa jednak coraz więcej faktów świadczących, że tym miejscem był Kraj Nadmorski i

Kamczatka.

W roku 1964 ekspedycja archeologiczna Syberyjskiego Oddziału AN ZSRR z N. Dikowem na czele

odkryła na Kamczatce osadę, której wiek wynosi 14-15 000 lat, czyli zbliża się do okresu zasiedlenia

Ameryki drogą lądową przez Morze Beringa. Szczególnie interesujące jest to, że charakter tych

wykopalisk mówi o związku najstarszej kultury Kamczatki z indiańskimi kulturami Ameryki. Tak więc

radzieccy archeolodzy znaleźli w tamtejszych dawnych grobach wielkie ilości korali, paciorków i

wisiorów - wyraźny odpowiednik wspaniałych indiańskich ozdób. “Ujawniło się przy tym - jak wyraził

się kierownik ekspedycji Dikow - głębokie kamczackie, a więc azjatyckie źródło odwiecznego dla

Indian zwyczaju noszenia podobnych ozdób". Wiele cech wspólnych łączy też groty strzał pradawnych

Kamczadałów (Itelmenów) i Indian amerykańskich. “Wreszcie sam zwyczaj stosowania w celach

magicznych w rytuale pogrzebowym czerwonej ochry można również traktować jako istotny element

wiążący paleolityczne kultury Starego i Nowego Świata" - powiada Dikow na podstawie danych z

wykopalisk. ,,A więc, zarówno położenie geograficzne, jak i starożytność po raz pierwszy odkrytego na

północnym wschodzie Azji paleolitycznego zabytku oraz przeważnie amerykanoidalny jego charakter -

wszystko to staje się ważkim dowodem wczesnego (choć niekoniecznie pierwszego) zasiedlenia

Ameryki z Azji poprzez jej daleki północny wschód, w szczególności przez Kamczatkę i dawny ląd

łączący na północy Azję z Ameryką".

Zagłada Beryngii zaczęła się pod koniec ostatniego okresu lodowcowego, tzn. około 10-12

tysiącleci temu. Zniknęły pod wodą ślady pierwszych Kolumbów, ich popieliska, narzędzia z kamienia i

z kości oraz groby prawdopodobnie podobne do tych, które znaleźli radzieccy uczeni na Kamczatce.

Możliwe, że w przyszłości archeolodzy dna morskiego potrafią odnaleźć te ślady i uzupełnić materiał

“lądowy" danymi, które wydobędą z dna Morza Czukockiego i Morza Beringa. Droga w kierunku

Nowego Świata leżała, być może, na nie tak znów dalekiej północy: przecież od Kamczatki w stronę

Alaski biegnie jak strzała długi łańcuch Wysp Komandorskich i Aleutów. Oceanografia i geologia

podaje, że w tym rejonie występowały niedawno obniżenia lądu! W zatoce Alaski odkryta została

grupa zatopionych wulkanów, gujotów, których szczyty wznosiły się kiedyś nad wodami morza (na

przykład gujot Dickens leży na głębokości zaledwie 475 m, podczas gdy w okolicy panują głębie od 3

do 3,5 km). Świadczy to o tym, że nie tylko na miejscu Beryngii, ale i bardziej na południe czekają

archeologów dna morskiego ciekawe odkrycia.

W marcu roku 1964 wstrząsnęło Alaską olbrzymie trzęsienie ziemi, które gruntownie zmieniło

ukształtowanie otaczającego ją terenu. Można przypuszczać, że w odległych czasach na południe od

Beryngii występowały także bardziej wyraźne ruchy skorupy ziemskiej i ocean pochłonął wiele

kilometrów wybrzeża, zatopił wyspy i wysepki.

“Kiedyś w zatoce Alaska, a także w pobliżu stanów Oregon i Waszyngton poziom dna był wyższy o

1 km, a nad powierzchnią oceanu górowały niezliczone wyspy wulkaniczne" - pisze Me-nard w swojej

Page 45: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

monografii Geologia dna Oceanu Spokojnego. Znaczną część Ameryki Północnej zajmowała w

okresie zaludniania się tego kontynentu ogromna pokrywa lodowa. Pierwsi Kolumbowie mogli się

poruszać wykorzystując tylko niewielkie przejścia wolne od lodu. Prowadziły one wzdłuż zachodniego

wybrzeża Pacyfiku, obecnie zatopionego.

O tym, że na miejscu dzisiejszego oceanu znajdowały się niegdyś masywy kontynentalne, mówią

ogromne podmorskie kaniony otaczające wybrzeża zachodnich stanów USA i Półwyspu Ka-

lifornijskiego. Wiele tych kanionów zbliża się do brzegu prawie ,,na styk" i wykazuje uderzającą

zbieżność z kanionami naziemnymi zarówno pod względem kształtu, jak i budowy 9. “Gdyby opadł

poziom oceanu, jar, który by się wtedy ukazał, nie zdziwiłby nikogo, tak bardzo przypominałby

najzwyklejszy w tym rejonie kanion na lądzie" - pisze o jednym z amerykańskich kanionów wybitny

geolog mórz Shepard.

O tym, że w miejscach znajdujących się dzisiaj na dnie oceanu mieszkał kiedyś człowiek, mówi

zadziwiające odkrycie dokonane przez płetwonurków w okolicy kanionu La Jolla w pobliżu Zatoki

Kalifornijskiej. Na dnie Oceanu Spokojnego znaleźli oni tutaj mnóstwo żarn używanych przez Indian

od najdawniejszych czasów. Jest to odkrycie jedyne w swoim rodzaju, ale nie zapominajmy, że rejon

La Jolla to najlepiej zbadany rejon podwodny Pacyfiku. Znajduje się tu przecież największy na świecie

ośrodek badań nad oceanem - Instytut Oceanograficzny im. Scrippsa. Jeżeli całe dno zachodnich

wybrzeży Ameryki będzie badane równie dokładnie, to można oczekiwać w przyszłości mnóstwa

niezwykłych odkryć, wobec których zbledną indiańskie żarna znalezione w rejonie La Jolla.

Andynia i tajemnica Tiahuanaco

Poszukiwanie śladów pierwszych Kolumbów na dnie Oceanu Spokojnego jest oczywiście

zadaniem ambitnym i pasjonującym, o wiele bardziej jednak kuszące wydaje się entuzjastom “sportu

podwodnego" odkrywanie zatopionych miast ze świątyniami, pałacami, dziełami sztuki i ze znakami

niezrozumiałych pism... Być może na dnie Atlantyku leży ukryty klucz do tajemnicy cywilizacji Ameryki

Południowej, których pochodzenie do tej pory pozostaje zagadką dla amerykanistów. W Ameryce

Środkowej udało im się ustalić kolejność występowania kultur, określić ogólne cechy ich rozwoju: od

pierwotnej łowiecko-zbierackiej, przez rolniczą do kultury twórców wielkich cywilizacji. Jeśli chodzi o

Amerykę Środkową, to mamy stosunkowo dokładną chronologię, ponieważ na wielu zabytkach kultur

środkowoamerykańskich widnieją hieroglificzne daty kalendarzowe. W Ameryce Południowej

natomiast badacz spotyka mnóstwo przeróżnych kultur i nie zna ich wieku - ani bezwzględnego, ani

względnego (która z nich była wcześniejsza). Według słów jednego z amerykanistów, “wykopaliska na

terenie Peru, Boliwii, Ekwadoru i Chile odsłoniły setki tych kultur, stopień ich rozpowszechnienia,

wzajemne powiązania, niekiedy nawet kolejność ich powstawania, ale wszystkie te problemy są w

9 Większość badaczy jest dzisiaj zdania, że podmorskie kaniony są w gruncie rzeczy formacjami tektonicznymi; takie

prawdziwe kaniony należy odróżniać od zatopionych dolin rzek, np doliny Indusu. (G.G.)

Page 46: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

archeologii południowoamerykańskiej opracowane jeszcze słabiej niż w przypadku Ameryki

Środkowej. Bardzo często jakieś nowe odkrycie obala dotychczasowy schemat i zmusza do ponownej

jego rekonstrukcji. Dlatego do dziś wiele jest spornych tez, a najdawniejsze dzieje Ameryki

Południowej kryją wiele niejasności".

Najsłynniejsze i jednocześnie najbardziej tajemnicze miejsce nosi nazwę Tiahuanaco. Znajduje się

w Boliwii nie opodal jeziora Titicaca, najwyżej na świecie położonego zbiornika wody. Jest to cały

kompleks monumentalnych budowli; wśród nich przede wszystkim przyciąga uwagę tzw. “Brama

Słońca" - portal zbudowany z wielkich kamiennych bloków i ozdobiony płaskorzeźbami, które

przedstawiają fantastyczne albo bardzo stylizowane stworzenia.

W latach trzydziestych dwóch badaczy - Artur Posnansky i Edmond Kiss - podjęło próbę

“rozszyfrowania" płaskorzeźb na Bramie Słońca, traktując je jako oznaczenia kalendarzowe. Byłby to

co prawda kalendarz bardzo, ale to bardzo dziwny. Po pierwsze, cykl roczny zawierał tu nie 365, lecz

290 dni, po drugie, doba składała się z 30 “godzin", a po trzecie, szereg znaków tłumaczonych przez

badaczy jako symbole zaćmienia Słońca świadczyło, że zaćmienia te występowały z

nieprawdopodobną częstotliwością - każdego miesiąca (składającego się z 24 dni) było ich 19!

Taki niezwykły kalendarz każe przede wszystkim wątpić w prawidłowość tłumaczenia płaskorzeźb

jako znaków kalendarzowych. Ale zanim udowodniono słuszność czy niesłuszność tej wersji,

entuzjaści znaleźli uderzającą zbieżność “kalendarza z Tiahuanaco" z obliczeniami, które

przeprowadził Hans Hórbiger, twórca oryginalnej teorii kosmogonicznej. Według Hórbigera nasz

satelita - Księżyc - nie jest “satelitą odwiecznym", lecz dosyć świeżej daty nabytkiem, pochodzącym

zaledwie sprzed kilkudziesięciu tysięcy lat.

Pisarz, autor powieści fantastycznej Hans Schindler, znany pod pseudonimem Bellamy, nie

omieszkał połączyć problematycznego odczytania rytów przez Posnansky'ego i Kissa z jeszcze

bardziej wątpliwą teorią Hórbigera i w rezultacie stworzył całkiem zgrabną i ładną hipotezę, która

tłumaczyła za jednym zamachem wszystkie nie rozwiązane problemy naukowe z dziedziny

oceanografii, archeologii, geologii, etnografii, folklorystyki itd.

Według Bellamy'ego początkowa orbita Księżyca przechodziła między Marsem a Ziemią. I oto w

pewnym momencie Księżyc został porwany siłą przyciągania ziemskiego i stał się satelitą naszej

planety. Okazało się jednak, że nowy satelita jest zdobyczą niebezpieczną. Od razu wywarł bardzo

głęboki wpływ na troisty „organizm" Ziemi: na atmosferę, hydrosferę i litosferę - pisał Bellamy.

Wskutek tego nad powierzchnią kuli ziemskiej przewaliły się huragany o niesłychanej sile, wiele

nizinnych miejscowości zgarnęły i zniszczyły potopy, wzmogła się bardzo działalność wulkanów, a z

wnętrza Ziemi zaczęły się wypiętrzać góry. Katastrofa dotknęła starożytną cywilizację istniejącą już w

tamtych prehistorycznych czasach i starła ją z oblicza Ziemi. Zabytek z Tiahuanaco - kalendarz na

Bramie Słońca - to ślad, który zostawiła zaginiona kultura. I w dodatku nie kontynentalna, tylko

Page 47: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

wyspiarska - według Bellamy'ego Andy w rejonie Tiahuanaco były olbrzymią wyspą na Oceanie

Spokojnym - Andynią.

Zdawałoby się, że taka, delikatnie mówiąc, ryzykowna hipoteza autora powieści fantastycznych nie

zasługuje nawet na wzmiankę. W istocie bowiem opiera się ona tylko na danych domniemanego

kalendarza (a czy trafnie go odczytano, nie jest bynajmniej udowodnione), podważa natomiast

wszystkie podstawowe tezy oceanografii, geologii, astronomii, archeologii i wielu innych dziedzin

naukowych.

Opisaliśmy jednak hipotezę Bellamy'ego na dowód, że nawet najbardziej fantastyczna teoria może

zawierać czasami jakieś ziarno racjonalne. Otóż w ostatnich latach w wyższych rejonach Andów

odkryto dwa obiekty, których zbadanie niewątpliwie otworzy nową kartę w historii badań podmorskich.

Przede wszystkim chodzi tu o znaleziska archeologów Argentyńskiej Federacji Żeglugi Podwodnej

na dnie jeziora Titicaca. W odległości 250 m od brzegu dało się odkryć cały zespół architektoniczny

ciągnący się na przestrzeni ponad kilometra. Było tu kilkaset metrów kwadratowych brukowanego

chodnika i około 30 ścian ustawionych w porządku geometrycznym, równolegle jedna do drugiej.

Co to jest? Zatopione miasto? Ruiny nadbrzeżnej świątyni? A może nekropola Tiahuanaco, choć

nie udało się dotychczas archeologom odkryć w całym tym potężnym kompleksie ani jednego grobu?

Na te pytania nie ma na razie odpowiedzi.

Nie znamy także przyczyn, które spowodowały, że te budowle znalazły się pod wodą (chociaż

wysokogórskie jezioro Titicaca leży o wiele wyżej nad poziomem morza niż szczyt wulkanu Fudżi-

Jama i troszeczkę tylko niżej niż Mont Blanc!). Andy mimo swej okazałości i wysokości są górami

młodymi - ukształtowały się pod koniec trzeciorzędu. Przedtem Titicaca nie było jednym z najwyżej na

świecie położonych jezior, tylko zwyczajną morską zatoką, o czym świadczą znalezione tu szkielety

zwierząt morskich. W trzeciorzędzie zaczęło się wypiętrzenie Andów i jezioro zostało odcięte od

oceanu. Poziom jego raz się podnosił, raz obniżał, co być może zmusiło twórców Bramy Słońca i

innych budowli do porzucenia Tiahuanaco - przecież kiedy pierwsi Europejczycy zobaczyli jego

gigantyczną architekturę, tutejsi mieszkańcy nie umieli na temat ów powiedzieć nic prócz

fantastycznych legend. Możliwe, że w czasie kolejnej zmiany poziomu jeziora - a mogło na to wpłynąć

gwałtowne topnienie śniegów w górach - nastąpił właśnie potop na wysokość 4 km.

Znalezienie na dnie jeziora pradawnych ruin jest wypadkiem niezmiernie ciekawym, choć nie ma w

tym nic szczególnie sensacyjnego. Znalezienie natomiast zatopionego miasta na głębokości prawie 2

km - to już zdarzenie niecodzienne! Jeżeli to odkrycie zostanie potwierdzone, będzie można śmiało

powiedzieć, że rozszerza się niepomiernie pole działania archeologii podmorskiej: od tej chwili nie

tylko podwodną krawędź kontynentów - przybrzeżne płycizny mórz i oceanów - ale i głębiny mogą się

stać przedmiotem badań nurkujących archeologów (oczywiście akwalungiści są w tym wypadku

bezsilni, bo do prowadzenia takich badań potrzeba specjalnej techniki).

Page 48: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Ekspedycji oceanograficznej, wysłanej na przełomie lat sześćdziesiątych ku brzegom Peru przez

laboratorium morskie Uniwersytetu Duke'a (USA), przyświecał zupełnie konkretny cel: zbadać faunę

wód peruwiańskich, które słusznie są nazywane “najbogatszymi wodami na świecie". Półtora miesiąca

penetrowano głębinową rozpadlinę Milne-Edwardsa (znajdującą się w pobliżu portu Callao), gdzie

przez dobre 1000 km dno leży na prawie 6-kilometrowej głębokości. W pewnym momencie, ku abso-

lutnemu zdumieniu oceanografów, podwodne kamery fotograficzne wyciągnięte z głębokości 2 km (a

ściślej - 6000 stóp) uwieczniły rzecz fantastyczną: na zdjęciach ukazały się ruiny dawnego miasta!

Można było wyraźnie odróżnić kamienne kolumny, przy czym wiele z nich pokrywały wyryte znaki -

ornamenty czy napisy hieroglificzne.

Wstrząśnięci tym odkryciem badacze podjęli poszukiwania także w pobliżu Callao, najstarszego

portu w Peru. Dokładna penetracja dna echosondą wykazała, że znajdują się tam podwodne kolumny.

Czy to znaczy, że przedłużenia Callao należy szukać w Oceanie Spokojnym?

Rejon Andów należy do najbardziej niespokojnych miejsc na kuli ziemskiej. To tutaj raz po raz

występują trzęsienia ziemi; Andy nawet i teraz ciągle się jeszcze podnoszą! W tym rejonie właśnie 22

maja 1960 zdarzyło się najsilniejsze i największe trzęsienie ziemi, jakie utrwaliły współczesne

przyrządy. Zaczęło się ono w oceanie niedaleko chilijskiego miasta Valdivia, obróciło w gruzy

mnóstwo miast i osiedli pacyficznego wybrzeża Ameryki Południowej, a potężne fale przebiegały

przez cały Ocean Spokojny. Wstrząsy podziemne, osuwiska i wybuchy wulkanów zmieniły w ruiny

teren o powierzchni większej niż Wielka Brytania. W takim “gorącym" punkcie naszej planety są

możliwe zapadania się lądu na wielką skalę, grzebiące na dnie oceanu całe miasta.

Oceanografowie i geolodzy mówią, że w okolicy Callao część brzegu znalazła się pod wodą

stosunkowo niedawno, Wskutek tej katastrofy rozpadlina Milne-Edwardsa pogłębiła się o 200 m. Kiedy

ląd się zapadł? Możliwe, że na to pytanie będą mogli dać odpowiedź już nie geolodzy, lecz

archeolodzy, kiedy tylko zbadają ruiny dawnego miasta 'znajdujące się pod wodą.

Od Andów do Wyspy Wielkanocnej

Możliwe, że tylko wykopaliska podwodne - badania na dnie jeziora Titicaca czy też w głębinach

Oceanu Spokojnego - będą mogły uchylić rąbka tajemnicy odkrywającej dawne cywilizacje Ameryki

Południowej. Konkwistadorzy hiszpańscy zdobyli w wieku XVI państwo Inków zajmujące około 2 min

km2 powierzchni i ciągnące się ponad 4000 km wzdłuż wybrzeża Pacyfiku. Oryginalna cywilizacja

Inków, barbarzyńsko zniszczona przez zdobywców, wywodziła się z jeszcze starszych kultur. Ko-

rzenie ich sięgają głębokiej przeszłości. Jedni badacze są skłonni doszukiwać się źródeł tych kultur w

cywilizacji starożytnego Egiptu, która stanowi ich zdaniem podstawę wszystkich wysoko rozwiniętych

kultur świata antycznego, inni podają jeszcze odleglejszy “adres" - dolinę Międzyrzecza (w jednej z

prac wyliczono ponad 40 wypadków zbieżności języka i kultury starożytnych Peruwiańczyków i

Sumerów). Niektórzy badacze przypuszczają nawet, że cywilizacje Ameryki Południowej zawdzięczają

Page 49: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

swoje powstanie prastarej kulturze Nowego Świata, której pozostałości kryje “zielone piekło" dżungli

nad Amazonką.

Wspomniany już przez nas profesor Posnansky, który studiował kilka lat zespół architektoniczny

Tiahuanaco, doszedł do wniosku, że nie tylko Brama Słońca, ale i cały kompleks monumentalnych

budowli tworzy “gigantyczny kamienny kalendarz odbijający zjawiska astronomiczne" sprzed 20 000

lat. Legendy Indian mówią o tym, że właśnie tu, w Tiahuanaco, powstała pierwsza na Ziemi osada

ludzka i stąd wzięła początek kultura ludzka. W swojej książce Tiahuanaco - kolebka człowieka ame-

rykańskiego Artur Posnansky twierdzi, że dane archeologiczne i jego “interpretacja całego kompleksu

architektonicznego" dowodzą słuszności legend indiańskich.

Wiek najstarszych osad Starego Świata nie przekracza 8-9 tysiącleci, tzn. - jeśli uwierzymy

Posnansky'emu - -jest on dwa razy młodszy od wieku Tiahuanaco. Jednak i tak duża liczba wydała się

niektórym badaczom ,,za mała". Bellamy powiększył ją... do 250 000 lat, a pisarz francuski Denis

Saurat - nawet do 300 000 lat. W końcu radziecki autor powieści fantastycznych Aleksander

Kazancew ogłosił, że sławetny kalendarz na Bramie

Słońca jest pochodzenia pozaziemskiego i został pozostawiony na pamiątkę wizyty przybyszów z

Kosmosu na Ziemi (według mniemania Kazancewa goście przybyli z Wenus).

Czytelnik zauważył prawdopodobnie, jak krok za krokiem przeszliśmy od ryzykownych hipotez

naukowych w krainę czystej fantazji. Zostawmy ją autorom powieści fantastycznych.

Współczesna amerykanistyka datuje wiek Bramy Słońca i innych monumentów Tiahuanaco w

granicach od VI do X stulecia n.e., a za ich twórców uważa nie przybyszów z Egiptu, Mezopotamii czy

planety Wenus, ale rdzennych tubylców - Indian.

Zresztą czy koniecznie trzeba uważać przybyszów za założycieli Tiahuanaco? Może warto byłoby

spojrzeć na zagadnienie z innej strony: czy nie mogliby twórcy tego wspaniałego kompleksu

architektonicznego, posiadający bezwzględnie wysoką cywilizację, sami wywrzeć wpływu na inne

kultury? Archeolodzy znaleźli bezsporne dowody ria to, że cywilizacja Tiahuanaco wywierała silny

wpływ na późniejsze kultury starożytnego Peru i Boliwii. Na krańcach strefy rozprzestrzenienia się tej

cywilizacji, w Kolumbii, poszczególne jej ogniska zachowały się aż do wtargnięcia hiszpańskich

zdobywców.

A może jej zasięg nie ograniczył się tylko do kontynentu Ameryki Południowej, lecz rozszerzył się

na zachód, w stronę oceanu, aż do wysp Polinezji?

Pytanie to zadał słynny norweski badacz, Thor Heyerdahl. Nie ma sensu streszczać jego

zajmującej książki Wyprawa Kon-Tiki - wszystkie dowody “za" przedstawił w niej autor dostatecznie

czytelnie. Ale śmiały rejs dowiódł tylko, że peruwiańskie tratwy wspaniale się nadają do żeglugi.

Następnym krokiem były wykopaliska na wyspach Galapagos.

Galapagos, czyli Wyspy Żółwie, to archipelag składający się z dziesięciu wielkich i mnóstwa

drobnych wysp na równikowych wodach Oceanu Spokojnego, mniej więcej w odległości 1000 km od

Page 50: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

brzegów republiki Ekwadoru. Wyspy Żółwie otrzymały swoją nazwę w roku 1535 “na cześć"

olbrzymich żółwi zamieszkujących w wielkich ilościach archipelag. Kierując się od brzegów Przesmyku

Panamskiego ku wybrzeżom Peru, okręt hiszpańskiego biskupa Tomasa de Berlangi zboczył z trasy

wzdłuż wybrzeży Ameryki Południowej daleko na zachód. Po ośmiu dniach żeglugi oceanem

Hiszpanie odkryli wyspy Galapagos: były bezludne, zamieszkiwały je przeróżne i przedziwne ptaki,

żółwie, olbrzymie jaszczurki.

Pod koniec tegoż wieku XVI Hiszpanie skierowali ekspedycję na wyspy odkryte przez Berlangę, ale

nie dało się ich odnaleźć. Aż do końca XVII stulecia żaden z żeglarzy europejskich nie mógł powtórzyć

rejsu Berlangi, toteż wyspy Galapagos nazwano Las Islas Encantados, tzn. Wyspami Zaczarowanymi.

W początkach wieku XIX na Galapagos zatrzymują się brytyjscy wielorybnicy i zakładają na

wyspach swoje bazy. W roku 1832 wyspy zostają ogłoszone posiadłością Ekwadoru, do którego

należą do dziś. Po drugiej wojnie światowej USA założyły na Galapagos morską bazę wojskową.

Położony w środkowej części Oceanu Spokojnego archipelag wysp Galapagos stanowi świetny

punkt strategiczny, ale nie z tego powodu interesują się nimi naukowcy. U wybrzeży Galapagos

spotykają się wody dwóch potężnych prądów - ciepłego Prądu Południoworównikowego i zimnego

Peruwiańskiego. Wzajemne oddziaływanie tych dwu “rzek" w oceanie uważnie studiują

oceanografowie. Przyrodnicy badający faunę i florę Wysp Żółwich mają bogaty materiał do zestawień i

uogólnień. Nie bez powodu jednym z bodźców do stworzenia teorii ewolucji był dla Darwina

zadziwający świat przyrody Galapagos, gdzie kontaktują się ze sobą zwierzęta i rośliny ze strefy

tropikalnej i podbiegunowej (Darwin odwiedził te wyspy w czasie swojej wyprawy statkiem “Beagle" w

latach 1831-1836).

Tropikalne liany i podbiegunowe mchy, jaskrawe ptaki z dżungli i antarktyczne mewy, papugi i

pingwiny, zimnolubne foki i ciepłolubne olbrzymie żółwie - takie są uderzające kontrasty wysp

Galapagos. Ale chyba największą sławę między przedstawicielami świata zwierzęcego na archipelagu

zyskały wielkie, podobne do bajecznych smoków jaszczurki. Ich bliskie krewniaki zachowały się w

jeszcze jednym miejscu na kuli ziemskiej - na indonezyjskiej wyspie Komodo; przodkowie tych

zwierząt wymarli wiele dziesiątków milionów lat temu.

Od dawna uważano wyspy Galapagos za swojego rodzaju rezerwat, którego przed Europejczykami

nie dotknęła ludzka stopa. Dopiero niedawno wyszło na jaw, że nie tylko oceanografowie i

przyrodnicy, ale i archeolodzy mogą znaleźć na Wyspach Żółwich dużo ciekawych rzeczy ze swoich

dziedzin wiedzy.

Pierwsi, którzy na to wskazali, byli... botanicy. W roślinności archipelagu odkryli oni szereg

gatunków, które wyhodowali i uprawiali Indianie z północno-zachodnich wybrzeży Peru. Oznacza to,

że na wyspach Galapagos mieszkali kiedyś ludzie.

Page 51: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Hipotezę botaników potwierdziły wykopaliska archeologiczne zainicjowane i przeprowadzone przez

sławnego badacza norweskiego, kapitana Kon-Tiki Thora Heyerdahla. Okazało się, że na Galapagos

zapuszczali się ludzie setki lat wcześniej, zanim odkrył je biskup Berlanga.

Ekspedycja Heyerdahla odkryła na wyspach Galapagos około 2000 przedmiotów - wyroby z

kamienia, resztki dzbanów na wodę, wazy dekoracyjne, naczynia pokryte ornamentem... Wyroby te

należały do różnych stylów i epok, różnych kultur kwitnących na wybrzeżu Peru przed hiszpańskim

najazdem. Widocznie Indianie pływający po oceanie na drewnianych tratwach dobrze znali te wyspy.

Co zmusiło pierwszych odkrywców do porzucenia archipelagu? Przyczyny łatwo się domyślić:

warstwa lawy wulkanicznej pokrywa gdzie niegdzie pozostałości dawnych osad. Widocznie kilka

wieków temu działalność wulkaniczna zmusiła Indian do porzucenia wyspy i powrotu do ojczyzny, albo

też wybuch miał katastrofalny przebieg i koloniści z Wysp Żółwich zginęli.

Flora i fauna wysp Galapagos pozwala przypuszczać, że archipelag ten był połączony kiedyś z

kontynentem. Być może zapadanie lądu odbywało się w czasie, kiedy Wyspy Żółwie zamieszkane

były nie tylko przez żółwie, ale i ludzi. Wprawdzie fakt, że zachowały się tu relikty dawnej flory i fauny,

przemawia za tym, że pomost lądowy zapadł się bardzo dawno, ale może utrzymały się przez dłuższy

czas na powierzchni pojedyncze “mostki", oddzielne wyspy i wysepki ułatwiające indiańskim

żeglarzom drogę na archipelag Galapagos?

Przypomnijmy, że Europejczycy bardzo długo nie potrafili odnaleźć “Zaczarowanych Wysp", a mieli

przecież kompasy i dobrze wyposażone okręty. Jak więc mogli realizować regularne rejsy (przez długi

okres, o czym świadczy ceramika znaleziona na wyspach) Indianie, których technika żeglarska

ustępowała znacznie europejskiej? Czy nie służyły im za punkty orientacyjne, a nawet za miejsca

chwilowego postoju, fragmenty lądu zatopione dzisiaj na dnie Pacyfiku?

Od brzegów Ameryki do archipelagu Galapagos ciągnie się długi grzbiet podmorski, noszący

nazwę Kokosowego - od Wyspy Kokosowej, jedynego skrawka lądu, który się utrzymał na powierzchni

i nie poszedł na dno. Wyspa Kokosowa słynie ze skarbów, które - jak zapewniają dawne mapy i

dokumenty - są poukrywane w jaskiniach albo zakopane na brzegu. Niewykluczone, że bliższe

badania odkryją na tej “wyspie skarbów" skarby archeologiczne. Możliwe, że zarówno Wyspa

Kokosowa, jak i archipelag Galapagos wraz z innymi wyspami i wysepkami z tej części Oceanu

Spokojnego służyły za “punkty przerzutowe" dla indiańskich żeglarzy w czasie ich wypraw na wody

Atlantyku.

W książce Thora Heyerdahla Przygody pewnej teorii są przytoczone całkiem przekonywające

dowody, że tak rzeczywiście było. Siady pobytu żeglarzy indiańskich na Galapagos zostały

odnalezione. Na Wyspie Kokosowej jedynym “śladem" są plantacje palm kokosowych, założone

prawdopodobnie na długo przed przybyciem Europejczyków. Zdaniem Heyerdahla, Wyspa Kokosowa

leżąca na trasie z Ekwadoru do Gwatemali była idealną przystanią na otwartym morzu między

regionami dwóch kultur Ameryki prekolumbijskiej - andyjską i środkowoamerykańską. Obecnie

Page 52: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

amerykaniści znajdują coraz więcej dowodów na to, że między tymi regionami cywilizacyjnymi istniały

w dawnych czasach kontakty. Jest całkiem możliwe, że odbywały się one nie drogą lądową, przez

trudno dostępne lasy Kolumbii i Panamy, lecz morzem. Być może, droga wodna była łatwiejsza nie

tylko dzięki istnieniu Wyspy Kokosowej, ale i dzięki innym wysepkom, które dziś zniknęły pod wodą.

Majestatyczny system górski Kordyliery-Andy ciągnie się wzdłuż całego pacyficznego wybrzeża

Ameryki. Znany geolog radziecki W. Biełousow uważa, że góry te są jedynie wschodnią, ,.naziemną"

częścią olbrzymiego pasma, zachodnia natomiast jego część spoczywa na dnie oceanu. Według

Biełousowa, te podmorskie góry wynurzały się niegdyś na powierzchnię i podwodna płycizna Albatros

była wzniesieniem nadwodnym. Dziś zostały po nim tylko wyspy Galapagos i mała Wyspa Kokosowa

– szczyt podmorskiego Grzbietu Kokosowego. Badania wykazały, że ów grzbiet pogrążył się w wodzie

stosunkowo niedawno.

Czy żeglarze indiańscy nie mogli również wykorzystywać innych wysepek będących częściami

Grzbietu Kokosowego jako “etapów" swoich podróży tratwami po wodach Pacyfiku? Podróże te mogły

odbywać się od brzegów Peru i Ekwadoru na północ, ku wybrzeżom Ameryki Środkowej, gdzie

rozwijała się kultura Majów i Zapoteków, aż na zachód, ku wyspom Polinezji, zamieszkanym przez

Polinezyjczyków 10.

Problem został na razie tylko postawiony - odpowiedź przyniosą dopiero badania nurków-

archeologów. Wybuchy wulkanów i straszliwe trzęsienia ziemi, występujące raz po raz w tym rejonie

zarówno na lądzie, jak i na dnie oceanu mówią o tym, że skorupa ziemska do tej pory się tutaj nie

ustabilizowała.

Czytelnicy książki Heyerdahla Aku-Aku przypominają sobie zapewne wykopaliska na Wyspie

Wielkanocnej i we wschodniej części Oceanu Spokojnego na Rapa-Iti i innych wyspach. Pamiętają

zapewne też dowody przytaczane przez norweskiego badacza na to, że pierwszymi mieszkańcami

Wschodniej Polinezji byli żeglarze z dawnego Peru. Może drogę przez otwarty ocean ułatwiały owe,

dziś już nie istniejące wyspy? Na wprost wybrzeża Peru zaczyna się podmorski grzbiet Nazca,

ciągnący się w kierunku południowo-zachodnim od 15° do 28° szerokości geograficznej południowej.

Nie tak dawno odkryto tutaj wielkie skupisko podmorskich gór o płaskich szczytach, gujotów. Niektóre

z nich zanurzone były na głębokość zaledwie 500, 400, a nawet 200 m, czyli że stosunkowo niedawno

były jeszcze górami nawodnymi, a możliwe, że i wyspami (grubość skorupy ziemskiej przewyższa w

tym rejonie kilka razy grubość przeciętnej litosfery oceanicznej).

W pobliżu grzbietu Nazca bierze początek drugi grzbiet podmorski, ciągnący się prawie równolegle

do 25° szerokości geograficznej południowej przez przeszło 2000 km. Nad powierzchnię oceanu

wystają tylko ponure skały wyspy Sala y Gomez (od wyspy tej otrzymał nazwę sam grzbiet). Może nie

w tak całkiem odległych czasach inne szczyty grzbietu wystawały ponad powierzchnie wody? Jeżeli

tak było, to od wybrzeży Peru przez grzbiet Nazca i następnie grzbiet Sala y Gomez ciągnął się długi

10 Istnieją legendy, że kulturę Chimu przyniosły jakieś plemiona, które na tratwach przybyły do Peru z północy. (N.Ż.)

Page 53: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

łańcuch prowadzący prosto na Wyspę Wielkanocną, którą dzieli od wyspy Sala y Gomez niezbyt

wielka odległość. Czyż wyspy i wysepki znajdujące się dzisiaj pod wodą nie pozwalały indiańskim

żeglarzom na tymczasowe postoje i nie służyły jako świetne punkty orientacyjne w czasie ich podróży

na trasie Peru-Wyspa Wielkanocna? Zagadnienie to, interesujące zarówno historyków, jak i

oceanografów, może rozwiązać archeologia podmorska..

“Kainga Nuinui" - “Wielki Kraj"

Wracając do sprawy Wyspy Wielkanocnej, należy zaznaczyć,, że jeżeli nawet w ciągu tysiącleci,

które upłynęły od chwili pojawienia się w Oceanii człowieka, jej linia brzegowa “nie obniżyła się ani o

jard", jak zapewnia znawca przedmiotu. Chubb, ta przecież mogły gdzieś w jej okolicach znajdować

się wyspy, i to nawet zamieszkane, które widział kapitan Davis! Albo też, jak sądzi większość

współczesnych badaczy, w tym Thor Heyerdahl. także, Davis musiał widzieć jakieś inne wyspy

polinezyjskie, na przykład Mangarevę czy Timoe, których wygląd całkowicie się zgadza z podanym

przez niego opisem.

Oceanografowie podkreślają, że dno w obrębie olbrzymiej południowo-wschodniej części Pacyfiku

(tzn. tam, gdzie się znaj-duje Wyspa Wielkanocna) jest pod wieloma względami “niezwykłe". Grubość

skorupy ziemskiej wynosi tutaj nie 3-5 km, ca charakteryzuje typową litosferę oceaniczną, tylko 20-30

km, co bliższe jest miąższości litosfery kontynentalnej. Tu właśnie leży centrum silnych trzęsień ziemi.

Wreszcie na wyspie Wielkanocnej geolodzy znaleźli gatunki skał (np. riolity) niezwykle rzadka

spotykane w Oceanie Spokojnym i raczej właściwsze dla wulkanów z zespołów wyspowych niż dla

otwartych części oceanu.. Wyspa Wielkanocna wchodzi w skład gigantycznego Grzbietu

Wschodniopacyficznego, tworu młodego z geologicznego punktu widzenia i do dziś przejawiającego

aktywność. Grzbiet ten stanowi całą podwodną krainę, podnoszącą się z dna morskiego na wysokość

2-3 km, mającą 2000 - 4000 km szerokości i około 15 000 km długości, a więc wymiary

odpowiadające wymiarom całego kontynentu!).

“Rzeźba i budowa wschodniej części Oceanu Spokojnego oraz struktury przyległych fragmentów

lądu zaczęły się kształtować we wczesnym trzeciorzędzie i dotychczas wykazują aktywność

tektoniczną" - pisze świetny znawca podwodnej krainy Pacyfiku, profesor Menard. Większość

specjalistów zgadza się, że w rejonie Wyspy Wielkanocnej istniał kiedyś ląd stały. Możliwe, że był tu

wielki masyw albo raczej grupa wysp, które potem poszły na dno oceanu. Kiedy to się stało? Zdaniem

tych samych specjalistów - bardzo dawno, w czasach przed pojawieniem się ludzkości czy też

najwyżej w końcowym momencie ostatniego okresu lodowcowego, tj. 10-12 000 lat temu. Kultura

Wyspy Wielkanocnej nie może się poszczycić tak sędziwym rodowodem: najstarsze ślady pobytu

człowieka na tej tajemniczej wyspie sięgają IV wieku n.e. Niewykluczone, że w przyszłości uda się

archeologom odnaleźć ślady wcześniejszego pobytu ludzi na Wyspie Wielkanocnej. Niemniej

oczywisty jest fakt, że człowiek dotarł tutaj gdzieś na przełomie naszej ery, może kilka wieków przed

Page 54: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

jej nastaniem, ale bynajmniej nie tysiącleci. Możliwe, że ogromne przemiany zachodzące na naszej

planecie 10-12 000 lat temu, kiedy skończył się okres ostatniego zlodowacenia, mają właśnie związek

z geologiczną historią Wyspy Wielkanocnej i otaczającego ją Pacyfiku, tylko że nie mogą posłużyć za

klucz do zagadek jej przedziwnej kultury... A jednak istnieje szereg faktów, które skłaniają do

przypomnienia znowu hipotez Menzbira, Browna i Zubowa.

Jedynym Europejczykiem, który mógł widzieć tabliczki kohau rongo-rongo nie w liczbie kilkunastu

(to wszystko, co się dziś przechowuje w muzeach), lecz w znacznie większej, był misjonarz Eugene

Eyraud. On właśnie podaje, że na deszczułkach znajdujących się “we wszystkich domach" znaki

pisma hieroglificzne-go przedstawiały “postacie nieznanych na wyspie zwierząt". Niebawem setki i

tysiące bezcennych zabytków pisma z Wyspy Wielkanocnej zostały zniszczone. Kiedy żałosne ich

resztki wpadły w ręce pierwszego badacza pisma kohau rongo-rongo, biskupa Tepano Jaussen, ten

nie znalazł w nich ani wyobrażeń nie spotykanych na wyspie zwierząt, ani “jakichkolwiek innych

cennych śladów starożytności, o których komunikował brat Eugene Eyraud".

Pismo kohau royigo-rongo nie jest odczytane po dziś dzień. Toteż nie pozostaje nam nic innego,

jak tylko snuć hipotezy na temat tego, co sią kryje za tymi przedziwnymi hieroglifami. A snuć domysły,

co też przedstawiały spalone deszczułki, można bez końca i, ma się rozumieć, nic to nie da. Całkiem

możliwe, że misjonarz Eyraud, niezbyt wybitny znawca pism starożytnych, mógł się pomylić i w

rzeczywistości hieroglify wyryte na zniszczonych tabliczkach przedstawiały to samo, co znaki na tych

deszczułkach, które się zachowały (stylizowane wizerunki ryb, ptaków, roślin, przedmiotów kultu i

gospodarstwa domowego, broni, ludzi i stworów mitologicznych - taką tematykę zawiera katalog

znaków kohau rongo-rongo, sporządzony na podstawie materiału zachowanych tekstów). Przecież

mógł się dać łatwo zwieść umowności przedstawień hieroglificznych, wyciętych zębem rekina w

twardym drewnie.

Ale oto drugi fakt z dziedziny toponomastyki. Mieszkańcy Wyspy Wielkanocnej nazywają swoją

ojczyznę Te-Pito-o-te-Henua (Pępek Ziemi). Zdaniem Thora Heyerdahla, “Wyspa Wielkanocna ze

swoją rozwiniętą kulturą ukazuje nam się jako kamień węgielny starożytnej historii wschodniej części

Pacyfiku", ponieważ “żadna inna wyspa nie mogła sobie pozwolić na noszenie dumnej nazwy «Pępek

Ziemi»". Jest możliwe także inne tłumaczenie: wiele plemion i ludów, szczególnie tych odizolowanych

od swoich sąsiadów, wykazuje skłonność do uważania swej ojczyzny za “środek wszechświata" (np.

dawni Izraelici nazywali Jerozolimę “pępkiem ziemi"!). Obie interpretacje nazwy Wyspy Wielkanocnej

są wielce prawdopodobne, ale... istnieje jeszcze trzecie objaśnienie tej nazwy, przy czym podają je

sami mieszkańcy wyspy, a raczej ich stare legendy. Mówią one o olbrzymie Uwoke (czy Uoke)

niszczącym wielką ziemię, której pozostałość stanowić miała Wyspa Wielkanocna, nazwana od

tamtych czasów Te-Pito-o-te-Henua, czyli Pępkiem Ziemi!

Długo wprawdzie wątpiono w starożytność podania o wielkoludzie Uoke, pierwsi bowiem zbieracze

tutejszego folkloru nic na jego temat nie przekazali. Dopiero po przybyciu na Wyspę Wielkanocną

Page 55: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Browna, usilnie poszukującego śladów zatopionego kontynentu, opowieść o “wielkiej ziemi" ginącej w

falach oceanu weszła na stałe do folkloru miejscowego. Tak pisał autor niniejszego opracowania w

swojej książce Olbrzymy z Wyspy Wielkanocnej, wydanej w roku 1964. Wszakże analiza notatek w

zeszytach znalezionych przez Thora Heyerdahla w czasie prac Norweskiej Ekspedycji

Archeologicznej na Wyspie Wielkanocnej wykazała, że legenda o Uoke jest bardzo stara.

Zeszyty zawierają teksty opowiadające o zasiedlaniu Wyspy Wielkanocnej. Znajduje się tam m.in.

tekst, który widocznie stanowił coś w rodzaju “elementarza" - od niego zaczynano naukę pisma kohau

rongo-rongo, kiedy znający tę hieroglifikę jeszcze żyli. Wśród tekstów istnieje też zapis o Uoke i

Kaindze Nuinui, tzn. o “Wielkim Kraju". Oto jak brzmi historia stworzenia Wyspy Wielkanocnej

zapisana w jednym z zeszytów znalezionych przez Heyerdahla:

“Młodzieniec Tea Waka rzekł:

- Nasza ziemia to był dawniej duży kraj, bardzo duży kraj. Kuukuu zadał mu pytanie:

- Dlaczegóż więc stał się mały? Tea Waka odparł:

- Opuścił nań swój drąg Uwoke. Opuścił swój drąg na miasto Ohiro. Podniosły się fale i kraj stał się

mały. Nazwano go Te-Pito-o-te-Henua. Drąg Uwoke złamał się na górze Puku-Puhi-puhi.

Tea Waka i Kuukuu rozmawiali o miejscowości Ko-te-Tomon-ga-o-Tea Waka (o miejscu, w którym

Tea Waka przybił do brzegu). Potem zstąpił na brzeg wódz Hotu Matua i osiadł na wyspie. Kuukuu

rzekł do niego:

- Dawniej ta ziemia była duża. Przyjaciel Tea Waka powiedział:

- Ziemia zatonęła. Potem Tea Waka dodał:

- To miasto nazywa się Ko-te-Tomouga-o-Tea Waka. Hotu Matua zapytał:

- Dlaczego ziemia zatonęła?

- Uwoke to zrobił; on ziemię zepchnął - odparł Tea Waka - kraj nazwano Te-Pito-o-te-Henua.

Kiedy drąg Uwoke był duży, ziemia zapadała się w otchłań. Puku-Puhipuhi, tak się zwie miejsce, gdzie

drąg Uwoke został złamany.

Wódz Hotu Matua rzekł do Tea Waka:

- Przyjacielu, to nie był drąg Uwoke. To był piorun boga Ma-kemake. Hotu Matua zamieszkał na

wyspie".

Tu się tekst kończy. Hotu Matua, czyli “Hotu-Ojciec" - to imię dobrze znane na Wyspie

Wielkanocnej. Był legendarnym, pierwszym tutejszym osadnikiem, który przybył na Wyspę ze

wschodu, z dalekiej krainy Marae-Renga. Kuukuu to imię jednego z siedmiu “zwiadowców", których -

jak głoszą podania - Hotu Matua posłał na Wyspę Wielkanocną, zanim wyruszył w drogę z wieloma

setkami swoich ludzi. Makemake to najwyższy bóg wyspy, stwórca ludzkości; jednym z jego atrybutów

był piorun. Imię Tea Waka (według wersji legendy - Ratawake, Ngata Wake) też znają badacze

folkloru Wyspy Wielkanocnej. Mimo że - jak podaje legenda o zasiedleniu Wyspy Wielkanocnej - była

Page 56: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

ona nie zamieszkana, zwiadowcy wysłani przez Hotu Matuę spotkali tu ludzi; jeden z nich nazywał się

Tea Waka.

Przemilczenie faktów praktykuje się nie tylko w przemówieniach dyplomatycznych, ale w tekstach

folklorystycznych i przekazach historycznych; dotyczy to również mieszkańców Oceanii. Widocznie

Wyspa Wielkanocna była zamieszkana na długo przed przybyciem Hotu Matua, ale pierwsi osadnicy

po pewnym czasie zostali po prostu “wymazani" z pamięci i zasługę odkrycia wyspy przypisano Hotu

Matui. Taki wniosek wysnuto z początku na podstawie jakiejś wzmianki między wierszami o ludziach,

z którymi się spotkali na Wyspie Wielkanocnej wysłannicy Hotu Matui. Wykopaliska archeologiczne

potwierdziły jednak słuszność tego wniosku całkowicie. Jeżeli wierzyć w rodowód pierwszego władcy

wyspy Hotu Matui, to przybył on tutaj w XV, XIII, w ostateczności w XI wieku n.e., a wyspa - jak

wiadomo - była zamieszkana już w wieku IV!

Być może w micie o stworzeniu Wyspy Wielkanocnej, który przytoczyliśmy powyżej, odzwierciedla

się walka dwu tradycji: Hotu Matua był skłonny przypisywać wszystkie osiągnięcia, w tym stworzenie

“Pępka Ziemi", swojemu bogu Makemake, natomiast ludność dawniejsza uważała wyspę za

pozostałość wielkiej ziemi zniszczonej przez Uwoke (Uoke) i pogrążonej w odmętach oceanu! Czy nie

znaczy to czasem, że pierwsi osadnicy byli świadkami wielkich obniżeń terenowych w tej okolicy?

Archeolodzy i historycy nauczyli się w ciągu stulecia, które minęło od czasu sensacyjnych wykopalisk

Schliemanna, odnosić z szacunkiem i uwagą do podań i legend, bez względu na to, jak bardzo by się

na pierwszy rzut oka wydawały nieprawdopodobne. Oceanografowie uważają, że obniżenie się lądu w

rejonie Wyspy Wielkanocnej nastąpiło najwyżej milion lat temu, a ostatnie, znaczące podniesienie się

poziomu oceanu - jakieś 12 000 lat temu.

Podania wyspiarzy również mówią o ataku morza. Ludzie epoki kamiennej nie przeprowadzali

chyba nowoczesnych badań na dnie oceanu. Wątpliwe, też czy znali historię okresu lodowcowego.

Logiczniej byłoby założyć, że mieszkańcy Wyspy Wielkanocnej byli świadkami zapadania się lądu... a

to by znaczyło, że nastąpiło ono nie miliony lat temu, ale znacznie później, już w czasach istnienia

człowieka.

Jeżeli tak było rzeczywiście, to mity i legendy innych plemion z wysp Oceanii według wszelkiego

prawdopodobieństwa powinny także zawierać wzmianki o zatopionych lądach. I rzeczywiście,

sięgnąwszy do folkloru i mitologii mieszkańców innych wysp i archipelagów rozmieszczonych we

wschodniej części Oceanu Spokojnego, nie opodal Wyspy Wielkanocnej (zresztą “bliskość" jest tu

względna, mierzy się ją setkami kilometrów), znajdujemy świadectwa o “potopie" i “zagładzie dużej

ziemi". !

Polinezyda?

Imię olbrzyma Uwoke (Uoke) powtarza się też w twórczości ludowej Markizów, ale brzmi tam

Woke. Opisując “stwórców świata" - postacie mitologiczne, bogów i żywioły (były one zgodnie z treścią

Page 57: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

mitów przodkami władców wysp archipelagu Markizów) - dawne dzieje rodów mówią o Woke, który

stworzył w^-spy. Mieszkańcy Markizów są bardzo bliscy ludności Wyspy Wielkanocnej pod względem

języka i pod względem kultury. Zdaniem większości etnografów i archeologów, właśnie z Markizów

część ludności przeniosła się na Wyspę Wielkanocną, gdyż ślady pobytu człowieka na Markizach

sięgają II wieku p.n.e., z czego wynika, że wyspy te były zasiedlone dobre- 500 lat wcześniej niż

tajemnicza wyspa.

Na Wyspach Towarzystwa, na Wyspach Cooka i innych wyspach pacyficznych istnieje mnóstwo

legend, które mówią o tym, że ongiś wielkie masy wód zalały całą ziemię i że pozostałe dziś wyspy -

to zaledwie wierzchołki dawnych gór (podobnie twierdzą oceanografowie, nie chcą się tylko zgodzić z

tym, że ludzie mogli być świadkami tych wydarzeń - zatapianie odbywało się przecież w ciągu wielu

tysięcy lat i na długo przed pojawieniem się Homo sapiens na kuli ziemskiej!). Każdy, kto się zapoznał

z folklorem i etnografią Polinezji, wie, że najbardziej archaiczne formy życia, najdawniejsze podania i

mity zachowały się tutaj wśród mieszkańców koralowego archipelagu Tuamotu, który najmniej ze

wszystkich wysp Polinezji uległ wpływom cywilizacji europejskiej. Oto co głosi legenda o przodkach,

zanotowana z początkiem naszego wieku na wyspie Hao, wchodzącej w skład archipelagu Tuamotu:

“Na początku byli bogowie: Watea, Nuku, Tane i Tan-garoa. Watea stworzył ziemię, niebo i

wszystko, co się na nich znajduje. Watea stworzył ziemię płaską, Tane uniósł ją, a Tan-garoa trzymał

ją. I nazwano tę ziemię Hawaiki.

Kiedy ziemia już istniała, Watea stworzył człowieka imieniem Tiki i żonę jego imieniem China.

China stworzona została z boku Tiki. Żyli razem i rodziły im się dzieci.

Ludzie zaczęli czynić zło na tej ziemi-i Watea rozgniewał się na ich czyny. Kazał człowiekowi

imieniem Rata zbudować łódź, która byłaby mu schronieniem. Łódź została nazwana Papapapa-u-

Henua (“Płaska Ziemia"). Miała uchronić Ratę i jego żonę o imieniu Te Putura-i-te-Tai, a także trzech

synów z żonami.

Z górnych przestrzeni, z nieba, lunął deszcz i ziemia nasza została zalana strumieniami. Gniew

Watei rozłupał bramę niebios, wiatr został spuszczony z łańcuchów, deszcz lał siarczyście, a ziemia

została zdruzgotana i zalana morzem. Rata, żona jego i trzech synów jego z żonami skryli się w łodzi i

po 600 epokach, kiedy woda opadła, wyszli z niej. Zostali uratowani, podobnie jak bestie i ptaki, jak

wszystko co żyje i pełza po ziemi i lata w przestrzeni

ponad nią, jak uratowane zostały ich dzieci. Minął czas - i ziemia wypełniła się istotami ludzkimi..."

Wszystkie imiona z tego tuamotuańskiego mitu są typowo po-linezyjskie. Watea (czy Atea), Tane i

Tangaroa należą do panteonu najważniejszych bogów polinezyjskich. Temat zaś dziwnie przypomina

biblijne podanie o powszechnym potopie zesłanym na ludzi za ich grzechy, a łódź Raty (także znana

postać z polinezyjskiej twórczości ludowej) - sławną arkę Noego. Czyż podany tekst nie jest “nowym

ujęciem" Biblii, którą tak gorliwie rozpowszechniali misjonarze na prawie wszystkich wyspach Oceanii?

Bardzo możliwe. Badacz francuski Caillaux, który zapisał ten tekst na Hao, ogłosił w swojej książce o

Page 58: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Polinezji, że i na innych wyspach archipelagu Tuamotu istnieją bardzo podobne legendy, ale według

tutejszych mieszkańców legendy te są bardzo stare, gdyż “przodkowie opowiadali je jeszcze, zanim

zjawili się Europejczycy". Caillaux dodaje, że podanie z Hao “oraz inne tradycje potopu zawierają dużo

słów, których teraz tubylcy nie rozumieją", bo dawne te słowa wyszły już z użycia, stały się

archaizmami.

Zupełnie możliwe, że wyspiarze mieli jakieś stare legendy o zatopieniu lądów, a kiedy kapłani

(tworzący na Tuamotu, jak też na innych wyspach Polinezji, zamkniętą kastę) zapoznali się z nauką

chrześcijańską, postanowili “przenicować" te podania na nowo, posługując się tradycyjnym “biblijnym

schematem" jako wątkiem tematycznym. Wynikało z tego, że Biblia i podania przodków głoszą to

samo, a wobec tego misjonarze potwierdzają tylko to, co głosili przodkowie.

Czy istniała w tym rejonie “Polinezyda", wielki obszar lądu, czy oddzielne wyspy zatopione pod

wodą? W okolicach polinezyjskich wysp Tokelau znajduje się olbrzymi rejon płycizn, który według

wszelkiego prawdopodobieństwa był kiedyś lądem. Koralowy archipelag Tuamotu - to w gruncie

rzeczy tylko “czapka" na szczycie potężnego podmorskiego grzbietu Tuamotu. Liczne wierzchołki tego

grzbietu wznosiły się kiedyś nad poziomem morza. O istnieniu dawnego lądu świadczą także gujoty

koło wysp Tubuai i archipelagu Tuamotu. Mimo że niektóre gujoty są pogrążone na sporą, w

granicach kilometra, głębokość, niegdyś sięgały one poziomu oceanu. Z wierzchołka jednego z

gujotów grzbietu Tuamotu, obniżonego obecnie do 1000 m poniżej poziomu morza, oceanografowie

wydostali odłamki raf koralowych - a koralowce przecież nie mogą żyć na głębokości przekraczającej

60 m. Widocznie kolonia koralowców próbowała się tu rozlokować, ale nie znalazła odpowiednich

warunków. O próbach pomyślnych świadczą wymownie niezliczone rafy, atole i wysepki koralowe

archipelagu Tuamotu.

Tak więc między dawnymi legendami polinezyjskimi a danymi naukowymi oceanografii nie ma

zasadniczych rozbieżności, oprócz jednej: problemu czasu. Podania głoszą: ląd zapadał się szybko i

za pamięci ludzkiej, to zaś nie mieści się w ramach geologii mórz, przyzwyczajonej do operowania

skalami, wobec których 1000 i 100 000 lat to niewielkie odcinki czasu.

Na X Międzynarodowym Kongresie Pacyficznym, który odbył się w roku 1961 w Honolulu (na

Hawajach), oceanograf Cronwell podał do wiadomości, że na małej wysepce Rapa-Iti (Maleńka Rapa

- tak ją nazywają Polinezyjczycy w odróżnieniu od Rapa-Nui, czyli Wielkiej Rapy - Wyspy

Wielkanocnej, z której według wszelkiego prawdopodobieństwa ludność przesiedliła się na Rapa-Iti)

leżącej w południowo-wschodniej części Oceanu Spokojnego odkryto węgiel kamienny. Dowodzi to,

że w tej części Pacyfiku był kiedyś kontynent. Studia nad roślinnością wyspy również wskazują na to,

że flora ta mogła powstać tylko pod warunkiem kontaktu z kontynentem lub też stanowi pozostałość

flory kontynentalnej. Cronwell wysnuł z tego wniosek, że w rejonie Polinezji i na południe od niej istniał

spory ląd zatopiony obecnie na dnie oceanu.

Page 59: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Wielka część Polinezydy, wyspy wulkaniczne i atole koralolowe - zarówno te istniejące, jak i te, co

zniknęły - ukształtowały się, sądząc po ostatnich danych oceanograficznych i geologicznych, 60-100

min lat temu. Są to olbrzymie odstępy czasu, zupełnie niewspółmierne do tych, którymi operuje

historia. Niektórzy sądzą, że człowiek zjawił się w Polinezji 4000-6000 lat temu, ale te liczby są chyba

przesadzone, bo najdawniejsze (jak wykazała analiza metodą węgla promieniotwórczego) oznaki

istnienia ludzi na Markizach i archipelagu Samoa pochodzą z II wieku p.n.e. Całkiem możliwe jednak,

że w przyszłości uda się znaleźć wcześniejsze ślady bytności człowieka w Polinezji – ale nie będą one

prawdopodobnie miały więcej niż 3-4 tysiącleci. Ostatnie (duże zmiany w wyglądzie kuli ziemskiej

zaszły po zakończeniu okresu lodowcowego, 10-12 000 lat temu. Wyspy Polinezji były w tym czasie

nie zamieszkane; zresztą nie istnieli wtedy ani Polinezyjczycy, ani żadne społeczeństwo posiadające

kulturę i język - mogło się ono ukształtować najwyżej 4000 lat temu. A przecież geolodzy mówią o

milionach i dziesiątkach milionów lat!

Czy uda się pokonać tę wielką przestrzeń czasu, tę rozbieżność skal czasu historycznego i

geologicznego? Odpowiedź na to pytanie powinny dać badania głębinowe w rejonie wysp Polinezji.

Jeżeli na dnie Oceanu Spokojnego zostaną odkryte ślady osad czy bytności ludzkiej, to będzie to

znaczyło, że mity polinezyjskie mają realną podstawę. Jeżeli nie - pozostanie nam skonstatować

zadziwiającą zbieżność danych naukowych, dostarczonych przez badania oceanograficzne, i mitologii

wyspiarzy, zadziwiającą, ale tym niemniej przypadkową. Nie śpieszmy się z wnioskami - zaczekajmy

na wyniki prac podwodnych archeologów.

Jednak już teraz można z całkowitą pewnością wskazać miejsce na Pacyfiku, gdzie głębinowe

poszukiwania archeologiczne powinny niewątpliwie przynieść ciekawe rezultaty. Chodzi tu o

przybrzeżne wody omywające Pitcairn, zagubioną we wschodniej części Oceanu Spokojnego wyspę

zamieszkaną przez potomków buntowników z okrętu “Bounty".

Kiedy buntownicy przybyli na Pitcairn, nie zastali tam ludności miejscowej, mimo że drzewa

chlebowe i ruiny dawnych świątyń przekonywająco świadczyły o tym, że wyspa była kiedyś

zamieszkana. W największej świątyni stojącej na szczycie Skały wznosiły się posągi kamienne

odwrócone, podobnie jak słynne olbrzymy z Wyspy Wielkanocnej, plecami do morza. “Pogańskie

bóstwa" nie spodobały się buntownikom, więc strącili posągi do wody. Na dnie morza znalazł się także

“Bounty". Okręt podpalono i zatopiono, żeby nie prowokować do ucieczki pierwszych kolonistów małej

wysepki.

Minęło ponad półtora wieku, gdy podjęto badania podmorskie w zatoce Bounty, gdzie był

pogrzebany buntowniczy okręt. Już pierwszego dnia przyniosły one wyniki - znaleziono śrubę

przytrzymującą ster statku. Co prawda, poszukiwania były ułatwione, bo jeszcze w roku 1933 jeden z

mieszkańców wyspy odkrył w tym miejscu na dnie zatoki sam ster “Bounty". Jednak dalsze badania z

aparatem tlenowym początkowo były bezskuteczne. Dopiero pod koniec szóstego tygodnia wytężone

poszukiwania pod wodą zostały uwieńczone całkowitym powodzeniem: grób “Bounty" odnaleziono!

Page 60: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Na dnie oceanu w dalszym ciągu leżą kamienne posągi - ale przecież ani czas, ani fale oceanu nie

mają nad nimi władzy. Jeśli przyszłe badania pozwolą je odnaleźć, uczeni będą mogli uchylić rąbka

tajemnicy jeszcze jednej zagadki Pacyfiku, bo kamienne posągi powstawały - poza Wyspą

Wielkanocną - także na Markizach, na Raewawae i na Pitcairn. Porównanie stylu tych posągów ze

stylem figur z Wyspy Wielkanocnej i innych wysp wschodniej Polinezji pomoże rozwiązać zagadnienie

genezy sztuki rzeźbiarskiej w kamieniu, nie znanej innym mieszkańcom Oceanii. Archeologia

podmorska i w tym przypadku może wypowiedzieć swoje ważkie słowo!

Hawaida?

Prawie we wszystkich podaniach polinezyjskich (także w micie o potopie przytaczanym powyżej)

występuje kraina Hawaiki. Z jednej strony jest to “kraina wiecznego odpoczynku" dokąd wędrują dusze

umarłych, czyli analogia do chrześcijańskiego raju, z drugiej zaś - praojczyzna Polinezyjczyków, “kraj

przodków". Badacze nie mają wątpliwości, że taka praojczyzna istniała. Uderzające podobieństwo

języków, mitologii i obyczajów, spotykane u wyspiarzy mieszkających w odległości setek, a nawet

tysięcy kilometrów od siebie, dowodzi, że dalecy przodkowie obecnych mieszkańców archipelagu

Markizów, Tuamotu, Tahiti, Nowej Zelandii i innych wysp Polinezji przebywali kiedyś w jednym

miejscu, gdzie się uformowała kultura polinezyjska, ściślej mówiąc: protopolinezyjska.

Gdzie leżała legendarna ziemia Hawaiki? Na ten temat istnieje wiele hipotez, ale żadnej z nich nie

można uznać za udowodnioną. Obecnie możemy stwierdzić z pewnością tylko to, że archipe lag

hawajski nie jest praojczyzną Polinezyjczyków, jakkolwiek takie utożsamienie byłoby bardzo kuszące.

Co prawda, nazwa archipelagu stanowi dialektyczną odmianę słowa “Hawaiki", ale Polinezja ma

jeszcze cały szereg miejsc, które noszą dokładnie tę samą nazwę (np. Sawaii - nazwa głównej wyspy

archipelagu Samoa - również jest obocznością gwarową wyrazu “Hawaiki").

Kultura i język protopolinezyjski uformowały się w zamierzchłej przeszłości, gdzieś w II tysiącleciu

p.n.e. Hawajczycy pojawili się na swoich wyspach (według danych o ich rodowodzie) dopiero w II

tysiącleciu n.e. Potwierdzają to dane językoznawcze: język hawajski oddzielił się od podstawowego

pnia języków polinezyjskich mniej więcej 1000 lat temu. Mimo to sprawa pochodzenia ludności

Hawajów nie jest do końca rozstrzygnięta.

Wykopaliska archeologiczne świadczą, że ludzie przybywali na Hawaje na początku naszej ery.

Znaczy to, że przodków obecnych Hawajczyków poprzedzała inna, jeszcze dawniejsza ludność. Kim

byli ci ludzie? Archeolodzy nie znają dokładnej odpowiedzi na to pytanie, hawajskie podania ludowe

opowiadają natomiast o najstarszych mieszkańcach “krainy wiecznej wiosny", jak nazywają czasem

archipelag hawajski (średnia roczna temperatura waha się tu w granicach od +20° do +22°).

Legenda, która przetrwała, przekazywana z ust do ust niezliczonych pokoleń, głosi, że kiedyś

ogromną część Oceanu Spokojnego zajmowała wielka ziemia nazwana Ka-Houpo-o-Kane, tzn. “Splot

Słoneczny Kane" (Kane - to hawajska oboczność wyrazu Tane, imienia jednego z najważniejszych

Page 61: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

bogów polinezyjskich). Ziemię tę zniszczył wielki potop i zgładził prawie wszystkich członków plemion

Kenamu i Kenawa. Menehune byli pierwszymi mieszkańcami Hawajów. Później przybyli na wyspy

przodkowie dzisiejszych Hawajczyków i żeby uniknąć mieszania się z przybyszami, władca Menehune

rozkazał swemu ludowi odejść w gęstwiny leśne wyspy Kauai.

Inne hawajskie legendy opisują szczegółowo wygląd i obyczaje Menehune, podkreślając, że dziś

miejscem ich pobytu jest wyspa Kauai. Treści legend nie zawsze się ze sobą pokrywają; według

jednych Menehune mieli około metra wzrostu, inne przypisują im wymiary malutkie - wielkości palca.

Niegdyś liczebność ludu Menehune była niezwykle wielka; wynosiła ponad 0,5 min, z czasem jednak

malała coraz bardziej. Za rządów ostatniego niezależnego władcy Kauai (który dostał się w niewolę

władyki całego archipelagu hawajskiego Kamechamechi I) liczba Menehune wynosiła już tylko 10 000,

a następnie plemię to prawie zupełnie zniknęło, chociaż starcy z Kauai twierdzą, jakoby ich dziadom

zdarzało się jeszcze spotkać twarz w twarz z malutkimi ludzikami.

Kim byli Menehune? Czy to postacie z bajek, podobne do europejskich krasnoludków? A może byli

to Polinezyjczycy, którzy jako pierwsi pokonali przestrzeń wodną aż do samych Hawajów i po pewnym

czasie przeistoczyli się w bohaterów legend? A może Menehune to jakiś innych lud, nie polinezyjski,

tylko na przykład ciemnoskórzy mieszkańcy Melanezji lub Mikronezji, czy też przedstawiciele

Pigmejów, których można spotykać nie tylko w Afryce, lecz i na niektórych wyspach Oceanii? Nauka

nie zna odpowiedzi na te pytania, ale też szczegółowe ich roztrząsanie wykracza poza ramy

tematyczne tej książki. Interesuje nas co innego, a mianowicie, czy mit o potopie ma realną

podstawę? Całkiem możliwe, że opowieść o zatopieniu w oceanie olbrzymiego lądu (łączącego całą

Polinezję od Hawajów po Nową Zelandię i archipelag Fidżi) jest przesadzona, ale czy w rejonie

archipelagu Hawajów występowało obniżanie się lądu? Jeżeli zaś tak, to czy mogło się to zdarzyć za

pamięci ludzkiej?

Na pierwsze pytanie nauka odpowiada twierdząco. Co więcej, istnieją dane świadczące o tym, że

na Hawajach zachodził również proces odwrotny - wypiętrzanie się obszarów lądu z dna oceanu. Tak

właśnie powstał cały archipelag hawajski, dzięki “twórczości" gigantycznych podmorskich wulkanów.

Działalność wulkaniczna na Hawajach trwa do dzisiaj. Na głównej wyspie archipelagu, Hawaii,

znajduje się największy wulkan na świecie. Gdyby mierzyć wysokość hawajskiego wulkanu Mauna

Loa (Wielka Góra) nie od poziomu morza (od tego punktu wynosi ona “zaledwie" 4 km), tylko od

poziomu dna oceanu (ponieważ podstawa wulkanu leży głęboko pod wodą), to wyniesie ona około 10

km, czyli o ponad 1000 m więcej niż “Szczyt Świata" - Mount Everest.

Koralowce - jak wiadomo - rozwijają się na niewielkich głębokościach. Im głębiej sięga warstwa

koralowa wyspy, tym głębiej osunęła się góra podmorska czy płytka ławica, nad którą koralowce

zbudowały swój “nagrobek". Na Hawajach jednak można znaleźć pozostałości koralowców nie tylko w

głębinach oceanu, ale i w górach. Na wyspie Kauai odkryto je na wysokości 1220 m! To znaczy, że

miało tu miejsce wypiętrzenie lądu prawie na półtorakilometrową wysokość.

Page 62: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Równocześnie w rejonie Wysp Hawajskich występowały znaczne obniżenia lądu. W okolicach

stolicy Hawajów, Honolulu, w próbkach gruntu pobranych ze studzien artezyjskich odkryto koralowce

na głębokości 353,4 m, a więc dno zapadło się tutaj co najmniej o 300 m. Doliny hawajskich rzek mają

swoje przedłużenia w oceanie. Warstwy przewiercone koło wyspy Oahu wykazały, że rzeczne osady

można tu prześledzić aż do 300 m głębokości poniżej poziomu Pacyfiku. 20 km na południowy zachód

od Honolulu oceanografowie wyciągnęli szczątki koralowców i płytkowodnych mięczaków z głębokości

ponad półkilometrowej. Wszystko to świadczy o fakcie, że wyspa Oahu (na której znajduje się

Honolulu) obniżyła się przynajmniej o 500 m.

Najbardziej charakterystyczną cechę archipelagu Hawajów stanowi nachylenie jego podnóża w

kierunku wysp, a nie morza, co można chyba wytłumaczyć ogólnym wzmożonym obniżaniem się

archipelagu - taki wniosek wyciągają współcześni oceanografowie. Hawaje leżą na łagodnie pochyłym

wzniesieniu łożyska oceanicznego, jak gdyby powstały z embrionalnego grzbietu górskiego. Możliwe

też, że wyspy te pojawiły się właśnie w wyniku formowania się grzbietu podmorskiego na powierzchni

dna oceanu.

Istotnie, archipelag Hawajów - to najwyżej wysunięty fragment olbrzymiego Grzbietu Hawajskiego,

potężnego systemu górskiego przykrytego wodami Oceanu Spokojnego. Szerokość tego tworu sięga

1100 km, wysokość - 5-8 km. Najwyższym jego punktem jest 10-kilometrowa góra Mauna Loa. W

części północnej wierzchołki gór podmorskich są wyrównane i pokryte otoczakami. Otoczaki

znamionują płycizny (przypuszczenie, że ten materiał mogły nanieść lodowce, sprawia niezbyt

przekonywające wrażenie, jeżeli przypomnimy sobie, że jesteśmy w rejonie “wiecznej wiosny", którego

wielkie zlodowacenia nie obejmowały). Zresztą wyrównać góry mogły jedynie fale. Wynika z tego, że

niegdyś nie tylko Hawaje, ale i inne części Grzbietu Hawajskiego wznosiły swoje szczyty nad wodami

Pacyfiku. Kiedy? Prawdopodobnie bardzo dawno. Badania głębinowe wykażą, czy obniżanie się lądu

występowało w okolicy Hawajów w tym czasie, kiedy archipelag był zamieszkany. Jest bardzo

możliwe, że podania o potopie zrodziło gigantyczne tsunami (fala samotna): Hawaje niejednokrotnie

ucierpiały z powodu wtargnięcia tych “gości z oceanu" przynoszących ruinę i śmierć.

Historia Grzbietu Hawajskiego i innych podmorskich grzbietów i gór ciągnących się przez ocean ku

brzegom Azji jest ciekawa nie tylko ze względu na pochodzenie mieszkańców Hawajów, ale w ogóle

ze względu na nie rozwiązane problemy zasiedlenia Oceanii. Oceanograf radziecki W. Kort,

relacjonując wyniki, które przyniósł 34 rejs “Witiazia", pisał w czasopiśmie “Oceanologia", że

ekspedycja “odkryła kilka nie znanych dawniej gór podmorskich pochodzenia wulkanicznego,

będących w przeszłości wyspami, następnie obniżonych. Odkrycie tych gór uzupełnia poprzednie

relacje o rozmieszczeniu na obszarze Oceanu Spokojnego przejawów wulkanizmu i potwierdza

istnienie w przeszłości w rejonie Pacyfiku wyspowych pomostów łączących kontynenty leżące na

powierzchni oceanu".

Czy korzystali z tych pomostów ludzie? - oto jest pytanie!

Page 63: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Gujotyda? Mikronezyda?

Wybitny znawca kultury polinezyjskiej Te Rangi Hiroa w swojej pasjonującej książce Wikingowie

Zachodzącego Słońca nazwał Polinezyjczyków największym narodem żeglarskim wszystkich czasów.

Rzeczywiście, trudno nie podziwiać ludzi, którzy żyjąc w warunkach epoki kamiennej potrafili na

swoich kruchych łódeczkach pokonać bezkresne przestrzenie największego oceanu na naszej

planecie. Te Rangi Hiroa uważa, że opanowanie wysp pacyficznych odbywało się w wyniku

planowanych i dobrze zorganizowanych wypraw; które trwały miesiącami. Sprawność nawigacyjna

pozwalała Polinezyjczykom wspaniale się orientować w bezkresnych przestrzeniach oceanu i dobijać

do wyznaczonego celu - dalekich wysp i archipelagów.

Ale oto kiedy minęło prawie 20 lat od pierwszego wydania książki Te Rangi Hiroa w roku 1938,

ukazała się monografia historyka z Nowej Zelandii Andrew Sharpa pt. Dawni -podróżnicy na Oceanie

Spokojnym. Sharp podał w wątpliwość niezwykle wysoką ocenę umiejętności żeglarzy polinezyjskich,

którą dał im Te Rangi Hiroa (sam będąc półkrwi Polinezyjczykiem). Jeżeli między wyspami Polinezji

istniała rzeczywiście w starożytności regularna łączność, to na wszystkich powinny by znajdować się

rośliny uprawne i zwierzęta domowe, niezbędne do życia mieszkańcom wysp oceanicznych o skąpej

florze i faunie. Tak jednak nie jest.

Kura, świnia i pies - oto typowe “trio oceaniczne" zwierząt domowych (mięso psa wchodziło w skład

jadłospisu Polinezyjczyka, podobnie jak i wielu narodów południowo-wschodniej Azji). Tymczasem na

Markizach psów nie było, na Nowej Zelandii i Wyspach Cooka brakowało świń, a na Wyspie

Wielkanocnej jedynym stworzeniem domowym była kura. Słodkie kartofle, czyli po polinezyjsku

kumara, to podstawowy artykuł żywności wyspiarzy. Ale kumary nie uprawiali mieszkańcy Samoa i

Wysp Cooka.

Jeszcze więcej przykładów niezgodności daje kultura wysp Polinezji: pismo istniało tylko na Wyspie

Wielkanocnej, ornament krzywoliniowy stosowali wyłącznie mieszkańcy Nowej Zelandii Maorysi itd.,

itp. Czy to czasem nie znaczy, że kontakty między Polinezyjczykami były nieregularne, przypadkowe?

“Polinezja - pisał Sharp - to mnóstwo oddzielnych światów, światów niedostępnych, które mogły

być odkryte tylko podczas przypadkowych wędrówek. Granice efektywności żeglugi mierzy się

odległością, którą można było pokonać wypływając na pełne morze tylko na niezbyt wiele dni, gdy

wiatry i prądy morskie sprzyjały takiej podróży... owe odizolowane małe światy, jak Hawaje, Markizy,

Tokelau i inne, były zasiedlane tylko przez pojedynczych żeglarzy na przypadkowych kanoe".

Polinezyjczyk wyruszający na ocean, jak uważa Sharp, nie odkrywał żadnych ziem według wcześniej

obmyślonych planów, tylko je zagospodarowywał.

Wnioski Sharpa są nie do przyjęcia dla wielu znawców kultury polinezyjskiej i historyków odkryć

geograficznych; sceptycyzm badacza z Nowej Zelandii wydaje im się nieuzasadniony. Nie będziemy

się wtrącać do burzliwej dyskusji rozpętanej wokół książki Sharpa, zaznaczmy tylko, że znany

oceanograf radziecki N. Zubow wskazał “trzecią drogę" zaludnienia licznych wysp Polinezji: nie

Page 64: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

planowane ekspedycje (jak uważał Hiroa) i nie przypadkowe odkrycia (jak przypuszczał Sharp), lecz...

po łańcuszkach wysp, które dziś spoczywają na dnie Oceanu Spokojnego!

Zastanawiając się nad kwestią zasiedlenia Hawajów, oddzielonych od najbliższego zamieszkałego

archipelagu, Wysp Marshalla, odległością 2500 km - Zubow wysunął przypuszczenie, że w czasach

przenoszenia się Hawajczyków na Wyspy Marshalla istniały jakieś wysepki na ich drodze, które dały

przesiedleńcom chwilowe schronienie, a które teraz pogrążone są w oceanie.

Zubow powoływał się na odkrycie gór o płaskich szczytach, gujotów, i wyciągał słuszny wniosek

(potwierdzony później przez badania oceanograficzne), że góry te - albo przynajmniej ich część -

wznosiły się nad powierzchnią oceanu. “Wiadomo, że wszystkie wyspy pochodzenia wulkanicznego

mają naruszoną równowagę izostatyczną - pisał dalej - i występuje na nich dodatnia anomalia pola

grawitacyjnego, Dla przywrócenia równowagi izostatycznej powinny się one obniżać - jedne szybciej,

drugie wolniej. Geologia zna przykłady dość szybkiego obniżania się i wynoszenia skorupy ziemskiej...

Toteż jest całkiem możliwe, że płaskie szczyty, gujoty, mogły się w ciągu stosunkowo niedużego

odcinka czasu znaleźć pod wodą na znacznej głębokości". Na poparcie swoich wniosków przytaczał

Zubow sporządzoną według najnowszych, jak na owe czasy, danych oceanograficznych. “Czy nie

przychodzi nam na myśl, kiedy patrzymy na tę mapę - kończył swe rozważania Zubow - że

przeprowadzka Hawajczyków z jednej wyspy na drugą odbywała się w kierunku przeciwnym do

pasatu północno-wschodniego i że o tych dziś zatopionych wyspach koralowych przypominają tylko

płaskie szczyty?"

W roku 1949 - taka jest data publikacji artykułu Zubowa - badania nad gujotami były dopiero

zapoczątkowane (góry podmorskie o płaskim szczycie odkrył podczas drugiej wojny światowej H. H.

Hess; uczeni dowiedzieli się o tym odkryciu dopiero w roku 1946). W chwili obecnej ekspedycje

oceanograficzne opisały i naniosły na mapę wielkie liczby gujotów; większa ich część zgrupowana jest

w uszeregowanych systemach grzbietów i wzniesień, przy czym najpotężniejsze grzbiety i wzniesienia

Oceanu Spokojnego odkryto między Hawajami a wyspami Mikronezji.

Tysiące kilometrów od Hawajów ku Mikronezji ciągną się góry tworzące Grzbiet

Środkowopacyficzny. Z wielu szczytów gór podmorskich wydobyto otoczaki i odłamki raf koralowych.

Żwir mógł być obtoczony tylko w strefie przybojów, co znaczy, że wierzchołki tych gór (zanurzone

dzisiaj na wieleset metrów) znajdowały się na poziomie oceanu. Świadczą o tym również szczątki

koralowców. Oceanografowie i geolodzy mórz uważają za udowodniony fakt, że kiedyś od Mikronezji

do Hawajów ciągnął się łańcuch małych wysepek, po którym dziś zostały zaledwie wyspy Marcus i

Wake zawdzięczające swe istnienie działalności niestrudzonych koralowców-budowniczych.

Kiedy nastąpiło obniżenie się podmorskiej krainy, którą mamy prawo nazwać Gujotydą, gdyż o jej

istnieniu dowiedzieliśmy się dzięki gujotom? Oczywiście, że im głębiej w otchłań oceanu góry się

zapadły, tym więcej czasu upłynęło od chwili ich zanurzenia. Szczątki dawnych koralowców wydobyte

z dwóch gujotów pozwoliły ustalić, że były one wyspami około 100 min lat temu. “W tamtych czasach -

Page 65: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

pisze Menard - wiele wulkanów przebijało się w tej strefie przez czterokilometrową warstwę wody i

wynurzyło na powierzchnię jako spore wyspy".

Taka ich “młodość" zdumiała geologów, ale jeżeli dla geologa 100 min lat jest wielkością małą, to

dla historyka taka liczba jest duża niezmiernie; w epoce istnienia tych wysp nie było ani człowieka, ani

małp człekokształtnych. Jest to wiek najstarszych wysp Gujotydy. Inne obszary lądu mogły pójść pod

wodę o wiele później, niewykluczone, że już w czasach istnienia człowieka rozumnego, który właśnie

zaczynał opanowywać przestwór Oceanu Wielkiego.

Tylko dalsze badanie rejonu Gujotydy da odpowiedź na pytanie, kiedy zanurzyły się w wodzie jej

ostatnie wyspy i wysepki. Być może uda się jakiemuś szczęściarzowi wydobyć z wierzchołka gujotu

nie tylko kawałki raf koralowych i otoczaki, ale również przedmioty będące dziełem rąk ludzkich. A to

będzie znaczyło, że hipoteza Zubowa jest słuszna - resztki Gujotydy zapadły się już w czasach

istnienia ludzkości i posłużyły jako “etapy" i punkty przerzutowe w trakcie zasiedlania szeregu wysp

Oceanii.

Gujotyda jest zespalającym ogniwem między Hawajami a nawodną częścią olbrzymiego Grzbietu

Hawajskiego i wyspami Mikronezji, które także stanowią “najwyższe punkty" rozległego podmorskiego

terytorium (wulkaniczne wyspy Mikronezji to pozostałości zatopionego lądu, atole koralowe zaś to

“nagrobki" na szczytach osuniętych gór). Czy zatapianie wysp i gór zachodziło w czasie, kiedy

Mikronezja była już zamieszkana?

Wielu badaczy, począwszy od MacMillana Browna, skłania się do przypuszczenia, że w rejonie

Wysp Karolińskich (nawodny obszar Płaskowyżu Karolińskiego) leżała wielka ziemia. Jej mieszkańcy

stworzyli odrębną, wysoką cywilizację, której resztkami są monumentalne pomniki odnalezione na

wielu wyspach archipelagu karolińskiego, oryginalne pismo istniejące na wysepce Woleai oraz ruiny

zagadkowych budowli na wyspie Ponape-Nan Madol, nazywanej niekiedy Wenecją Pacyfiku.

O megalitycznych budowlach z wyspy Ponape była już mowa w związku z hipotezą Pacyfidy, której

stolicą według angielskiego etnografa McMillana Browna była właśnie Wenecja Pacyfiku. Interesujące

jest również pismo mieszkańców wyspy Woleai, “której ludność, licząca zaledwie 600 osób, zmuszona

była z powodu ubóstwa gleby i pustoszącej działalności cyklonów do ciągłej i trudnej walki o byt" -

pisał Brown odwiedziwszy wyspę w czerwcu roku 1913. “Pismo badane obecnie zna tylko pięciu

mieszkańców wyspy, ale kiedyś było prawdopodobnie szeroko rozpowszechnione na całym

archipelagu. Nie ma podstaw do przypuszczeń, że pismo to wynalazł jeden z owych 5 ludzi".

Być może pismo powstało na wyspie, kiedy mieszkańcy Woleai zapoznali się już z pismem

europejskim? Przecież takie wypadki się zdarzały i w Ameryce Północnej, i w Afryce. Brown sądzi, że

“gdyby to pismo zostało wynalezione po przybyciu Europejczyków, musiałoby wykorzystać kształt liter

alfabetu europejskiego albo wizerunki przedmiotów kupna i sprzedaży" Tak jednak nie jest. Stąd

Brown wnioskuje: pismem w ciągu długotrwałego okresu posługiwali się wodzowie wielkiej i wysoko

Page 66: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

zorganizowanej wspólnoty. Innymi słowy pozostawało ono w rękach klasy rządzącej dość sporego

państwa, które odczuwało potrzebę systematycznego utrwalania różnych faktów życia społecznego!

Pismo z Woleai stanowi według Browna pozostałość pisma powstałego i rozpowszechnionego w

całym państwie Pacyfidy ze stolicą na wyspie Ponape-Nan Madol. Czy ma rację angielski etnograf -

przyszłość pokaże. Archeolodzy amerykańscy prowadzą obecnie prace wykopaliskowe na Ponape.

Jednak nie jest wykluczone, że nie archeologia naziemna, lecz właśnie podmorska pomoże rozwiązać

zagadkę “Wenecji Pacyfiku". Kiedyś archipelag karoliński mógł być zaludniony o wiele gęściej, a liczba

wysp tworzących go mogła przewyższać obecną, ponieważ - jak pisze profesor Klenowa w swojej

Geologii mórz - “nauka zna wypadki całkowitego zniknięcia wysp koralowych. W czasie sztormu

zniknęły zupełnie i zamieniły się w mielizny dwie wysepki z grupy Wysp Karolińskich. Znane są

wypadki znajdowania pod wodą na powierzchni raf na pół rozwalonych budynków i resztek drzew

rosnących przedtem powyżej poziomu morza... Prawie każdy sztorm wnosi zmiany w konturach i

liczbie wysp koralowych!"

Czy w czasie bardzo silnego sztormu (a są one w rejonie Wysp . Karolińskich zjawiskiem nader

częstym) nie zniknęły liczne wyspy koralowe składające się na zachodnią Pacyfidę albo - ta nazwa

wydaje nam się bardziej trafna dla hipotetycznego archipelagu - Mikronezydę? Słynny podróżnik i

antropolog rosyjski Mikłucho-Makłaj zanotował mikronezyjskie podanie o tym, że wielu mieszkańców

wyspy Wuap “przedostało się tu z innej wyspy, która pogrążyła się w morzu". Na mapach widnieje na

północ od Wuap mielizna, która “odpowiada owej zatopionej wyspie z legendy".

Na Ponape, gdzie się znajdują ruiny Nan Madol, jeszcze pod koniec naszego wieku zapisano

legendy o pierwszych osadnikach na wyspie - malutkich ludzikach, zwanych czokalai. Od

Mikronezyjczyków różnili się nie tylko wzrostem, ale i niskim czołem, szerokim nosem oraz

kędzierzawymi krótkimi włosami. Na Wyspach Marshalla etnografowie też utrwalili podobne legendy.

Kim były te zagadkowe karły? Bohaterami podań ludowych? Folklor opiera się jednak na faktach z

rzeczywistości, choćby przyobleczone one były w fantastyczną powłokę. Wygląd czokalai pasuje do

antropologicznego typu niskorosłych Negrytów zamieszkujących Półwysep Malajski i wyspę Luzon na

Filipinach. Sprawności żeglarskich Negryci absolutnie nie mają, czyżby więc dostali się na Mikronezję

lądem dziś znajdującym się na dnie oceanu? Poza utworami ludowymi nie mamy wprawdzie żadnych

przekazów świadczących o tym, że Karoliny i Wyspy Marshalla były w zamierzchłej przeszłości

zamieszkane przez Negrytów, jednak mieszkają oni na Filipinach - a przecież ten archipelag także

dzielą od kontynentu setki kilometrów przestrzeni wodnej!

Tonące lądy na skraju Pacyfiku

Wszystkie przybrzeżne morza Azji - Ochockie, Żółte, Japońskie, Beringa, stanowiące wschodni

kraniec Pacyfiku - otrzymały swe ostateczne kontury całkiem niedawno z geologicznego punktu

widzenia, tj. w okresie polodowcowym. Jakieś 10-12 000 lat temu. w rejonie tym zachodziły procesy

Page 67: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

obniżania się lądu, z drugiej zaś strony - powstawania i kształtowania się nowych wysp wulkanicznych

i gór podmorskich. Toteż jest całkiem możliwe, że pierwsi ludzie przybyli do Japonii morzem, a nie

lądem.

“Archeologia językowa" mówi, że język japoński składa się jak gdyby z dwu warstw: pierwsza,

starsza, świadczy o pokrewieństwie tego języka z językiem Azji kontynentalnej (jest w nim np., jak i w

języku koreańskim, tunguskim, tureckim czy mandżurskim, rozwinięty system przyrostków i

postpozycji), druga - o związkach z językami Indonezji i Oceanii (język japoński, podobnie jak

większość języków Oceanii, nie znosi zbiegu dwu spółgłosek w jednym wyrazie). Wiele słów

japońskich przypomina wyrazy języków Oceanii, ale dotyczy to tylko słownictwa morskiego, które

mogło być zapożyczone w trakcie kontaktów kulturalnych czy handlowych. Możliwe, że na

wybrzeżach wysp japońskich, zwłaszcza południowych, istniały kiedyś osady “ludów morskich". Nie

oni jednak byli pierwszymi mieszkańcami

Kraju Wschodzącego Słońca. Archeolodzy udowodnili, że najstarszą kulturę Japonii stanowiła

kultura “kontynentalna", nazywana dziomon, antropolodzy zaś łączą ją z Ajnami zamieszkującymi

niegdyś nie tylko Sachalin i Kuryle, ale także Archipelag Japoński.

Ajnowie długo stanowili “zagadkę numer jeden" dla antropologii. Zaliczano ich do wszystkich trzech

“wielkich ras" ludzkości - europeidalnej, mongoloidalnej, negroidalnej. Uczeni radzieccy dostarczyli

ważkich dowodów na to, że tajemniczy Ajnowie są spokrewnieni z rdzenną ludnością Australii i innych

ludów ciemnoskórych tworzących “oceaniczną gałąź" wielkiej rasy negroidalnej. Ajnowie to kiepscy

żeglarze. Według wszelkiego prawdopodobieństwa zasiedlili Japonię w zamierzchłej przeszłości,

wykorzystując zaginione dzisiaj wysepki i obszary lądu w charakterze pomostu. Pierwsi mieszkańcy

Wysp Japońskich byli prawdopodobnie świadkami zagłady dawnych i rodzenia się nowych wysp na

Morzu Japońskim. Na południe od Zatoki Tokijskiej leży kilka wysp o średnicy 2-10 km,

ukształtowanych przez młode wulkany. Na wysepce położonej najbliżej Tokio, zwanej O-shima, nie

tak dawno odkryto szczątki człowieka z epoki neolitu. Ludzie wspinali się po zboczu wulkanu kilka

tysięcy lat temu. Później wierzchołek wulkanu się zapadł i utworzył lej wulkaniczny, wewnątrz którego

wyrósł z czasem nowy stożek. Wszystkie te zmiany zaszły dosłownie na ludzkich oczach.

Zdaniem geologów i oceanografów wyspy Japonii powstały wskutek wybuchów wulkanów, które

występowały na przemian z wypiętrzaniem się i zapadaniem całego obszaru dna. Katastrofy

przynoszące tyle szkody współczesnym mieszkańcom Japonii świadczą, że ruchy skorupy ziemskiej

do dziś jeszcze są tam wzmożone. O tym, że przedtem wiele japońskich wysp było znacznie

większych, mówią podmorskie kaniony, ciągnące się pod wodą, jak np. w Zatoce Tokijskiej, na prawie

20 km. Przestudiowanie mitów japońskich pochodzących z zamierzchłej przeszłości i przede

wszystkim podwodne badania archeologiczne będą mogły dać odpowiedź na pytanie, w jakiej mierze

zasiedlenie Japonii i rozwój jej prehistorycznej kultury wiąże się z nieustanną aktywnością skorupy

ziemskiej, z osuwaniem się obszarów lądu na dno i rodzeniem nowych wysp przez morze.

Page 68: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Mitologia starożytnych Chin wspomina o wojnie, którą toczyli bogowie ognia z bogami wody “na

początku świata". Góry buchały potokami ognia, ziemia się ruszała, wody mórz przewalały się przez

lądy. Jeden z bogów ognia odniósł porażkę i chcąc ze sobą skończyć, uderzył głową w najbliższą górę

na zachodzie. Od straszliwego uderzenia ziemia niczym łódź zaryła się dziobem w morze, a jej “rufa"

na zachodzie została podrzucona ku niebu. Od tego właśnie czasu wszystkie rzeki Chin spływają na

wschód.

“Badania geologiczne, geofizyczne, paleontologiczne, archeologiczne oraz antropologiczne

wykazały - pisze radziecki badacz Jurij Reszetow - że co najmniej do połowy ostatniej epoki lo-

dowcowej Wyspy Japońskie i Indonezja stanowiły półwyspy Azji, W drugiej połowie ostatniego

zlodowacenia (40-20 000 lat temu) potężne obszary lądowe w miejscu dzisiejszego Morza Japońskie-

go i mórz południowochińskich obniżyły się i zostały zalane przez morze. Obniżaniu temu

towarzyszyła działalność wulkaniczna o wielkiej mocy i trzęsienia ziemi. Pod koniec epoki lodowcowej

grzbiety indochińskie i góry środkowej Azji podniosły się o 2000 m. Wiele dawnych pokoleń

Chińczyków było świadkami ogromnych przekształceń geologicznych w południowo-wschodniej Azji.

Te właśnie wydarzenia przede wszystkim odzwierciedliły się w micie o walce, bogów wody i ognia".

Jeżeli 20 000 lat temu Indonezja była półwyspem, to rozpadnięcie się jej na poszczególne wyspy

musiało nastąpić później. Między wyspami Jawą i Kalimantanem a Półwyspem Malajskim znajduje się

Szelf Sundajski. Zatopione doliny rzek tworzą tu na niezbyt dużej głębokości skomplikowany

rozgałęziony układ dopływów o zarysach dendrytycznych, przypominających żyłki na liściu. Podobne

są do systemów rzecznych na Ziemi i pochodzenia ich nie można tłumaczyć działalnością przypływów

morza, co by znaczyło, że nie tak dawno był tu ląd, który się pogrążył w oceanie.

Jeszcze w latach dwudziestych naszego wieku odkryto, że współczesne doliny rzek na Sumatrze i

innych wyspach indonezyjskich mają swe przedłużenie na dnie płytkiego Morza Sundajskiego, gdzie

tworzą cały zatopiony system rzeczny. Owa sieć “rzek podwodnych" wpada do Morza

Południowochińskiego, między wyspami Natuna - Wielką i Południową. Kiedy owe doliny rzek znalazły

się na dnie? Z geologicznego i oceanograficznego punktu widzenia - całkiem niedawno. Zresztą i dla

nauk o człowieku data obniżenia się lądu w rejonie Indonezji jest zupełnie “do przyjęcia" - zachodziło

ono w czasach, kiedy człowiek rozumny od dawna już zagospodarował swoją planetę i osiągnął

pewien stopień kultury.

Wiek niektórych wysp Indonezji wynosi raptem kilka tysięcy lat. Tu do dziś jeszcze zachodzą

wielkie procesy geologiczne, tutaj jest właśnie jedno z “najgorętszych" miejsc na kuli ziemskiej.

Monstrualnych rozmiarów wybuch wulkanu Krakatau (jego odgłos słychać było w promieniu 4000 km!)

to najsłynniejszy, ale bynajmniej nie jedyny, a być może i nie najsilniejszy przejaw działalności

wulkanicznej w Indonezji. Badacze doliczyli się tu 128 wulkanów, z których wiele zachowało

aktywność do dzisiaj.

Page 69: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

W roku 1812 na wyspie Sumbawa narodził się nowy wulkan, który nazwano Tambora. W ciągu

trzech lat, kiedy wulkan urósł do wysokości 4000 m (!), jego wierzchołek eksplodował, ponad 100 km3

skał zmieniło się w kamyki, kurz, rozżarzony piasek i popiół, przynosząc zagładę prawie 100 000

mieszkańców. “Gdyby cała ta masa zwaliła się na Paryż, utworzyłaby się nad miastem mogiła

mierząca ponad 1000 m wysokości" - pisze znany francuski badacz wulkanów Haroun Tazieff w

książce Spotkania z diabłem. Kolosalny wybuch skrócił wulkan z 4000 do 2850 m.

Na Jawie znajduje się jeden z najaktywniejszych i być może jeden z najbardziej niszczycielskich

wulkanów na świecie, Bromo. “Wulkan ten jest prawie bez przerwy czynny; wybuchy następują

średnio raz na dwa lata" - pisze Tazieff. Pośrodku wyspy leży wulkan Merapi (“Miejsce ognia") - jedna

z najgroźniejszych gór ziejących ogniem na kuli ziemskiej. Pierwszy znany z historii wybuch Merapi

nastąpił w roku 1006 i wówczas został zasypany popiołem wielki święty przybytek Borobodur, przy

czym zginęły tysiące ludzi. O katastrofie tej czytamy w kronikach jawajskich. A ile takich katastrof

zaszło w epoce przed wynalezieniem pisma? I o ile potężniejsze były procesy w burzliwej epoce

znamionującej koniec ostatniego zlodowacenia!

Bali, wyspę sąsiadującą z Jawą, nazywa się słusznie rezerwatem, ponieważ tutaj, jak nigdzie

indziej, zachowała się dawna kultura zawierająca cechy cywilizacji lokalnej, indonezyjskiej, i

przyniesionej do Indonezji jeszcze przed naszą erą - indyjskiej. Legendy balijskie głoszą, że kiedyś

wyspa była płaska i jałowa. Pewnego dnia jednak bogowie porzucili sąsiednią Jawę, gdzie zaczęli się

pojawiać “niewierni" i osiedli na Bali, a postanowiwszy założyć tu mieszkanie godne ich dostojeństwa,

dźwignęli na wyspie góry.

Istotnie, góry na Bali są młode - zarówno w przeszłości, jak i w naszym stuleciu niejednokrotnie

następowały tu wybuchy wulkanów. Czy legendy mają swój początek w aż tak zamierzchłej

przeszłości, kiedy to na wyspie rzeczywiście nie było wulkanów? Czy też wielkie katastrofy zrodziły mit

o “przeprowadzce bogów", nawiasem mówiąc mający na względzie cele propagandowe, gdyż przez

“niewiernych" rozumie się muzułmanów, którzy zagarnęli w średniowieczu Jawę i wiele innych wysp

Indonezji, wypierając stamtąd hinduizm i miejscowe kulty pogańskie?

Odpowiedzieć na to pytanie mogą znawcy folkloru, i to chyba nie bez pomocy ze strony geologów,

oceanografów, badaczy wulkanów. Studiów nad dawną historią zasiedlenia Indonezji nie mogą dziś

bezsprzecznie prowadzić archeolodzy i antropolodzy, jeżeli nie wykorzystają danych nauk o Ziemi.

Zaludnianie to zaczęło się przecież w niezwykle odległych czasach, w porównaniu z którymi ostatnie

zlodowacenie jest wydarzeniem dość świeżej daty (koniec ostatniego okresu lodowcowego, jak

pamiętamy, ustalono na 10-12 tysiącleci wstecz, a człowiek taki jak obecnie mieszka tu już od

40 000 lat!).

Może wyniki badań nauki o Ziemi przyniosą również wyjaśnienie problemu, który już chyba od

półtora wieku usiłują rozwiązać archeolodzy, lingwiści i etnografowie, mianowicie sprawy pochodzenia

Page 70: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Austronezyjczyków zamieszkujących wyspy i wysepki rozrzucone po Pacyfiku, a nawet Oceanie

.Indyjskim.

Jeszcze w ubiegłym wieku lingwiści zauważyli niezwykłe podobieństwo języków

rozpowszechnionych na olbrzymim obszarze od Madagaskaru u wybrzeży Afryki do Wyspy

Wielkanocnej zagubionej we wschodniej części Oceanu Spokojnego. Obecnie już dowiedziono, że nie

jest to zbieżność przypadkowa: i język Malgaszów, mieszkańców Madagaskaru, i język mieszkańców

Wyspy Wielkanocnej wchodzący razem z językami Hawajczyków, Maorysów, Tahitańczyków i

innych mieszkańców Polinezji w skład polinezyjskiej grupy językowej, a także języki

Mikronezyjczyków, którzy mieszkają na wyspach północno-zachodniej części Pacyfiku, oraz języki

Melanezyjczyków zamieszkujących wyspy południowo-zachodniego rejonu Oceanu Spokojnego, języ-

ki mieszkańców Indonezji i języki rdzennej ludności Tajwanu - wszystkie wyrosły z jednego “korzenia" i

tworzą wspólną austronezyjską (“południowo-wyspiarską") rodzinę językową. Zagadnienie ojczyzny

języków austronezyjskich jeszcze nie jest rozstrzygnięte: jedni wskazują Nową Gwineę, drudzy -

południowe Chiny, jeszcze inni - Indie, ale chyba najpewniejszym “adresem" jest Indonezja.

Co skłoniło Austronezyjczyków do dalekich podróży i pokonywania przestrzeni dwóch oceanów:

Indyjskiego aż do Madagaskaru i Spokojnego aż do Hawajów, Nowej Zelandii i Wyspy Wielkanocnej?

Nie możemy na to odpowiedzieć, ale hipoteza, że katastrofalne obniżanie się lądu w rejonie Indonezji,

zagłada “Austronezydy" były właśnie tym bodźcem, który zmusił Austronezyjczyków do dalekich

wędrówek, nie okaże się tak bardzo ryzykowna, kiedy sobie przypomnimy, jak geologicznie młody jest

ten rejon, o czym nader głośno obwieścił wybuch Krakatau.

Sunda - tak nazywają geolodzy masyw lądowy łączący niegdyś północne wyspy Archipelagu

Indonezyjskiego (aż do Bali) oraz część Filipin i być może Japonię i Sachalin w jeden kontynent.

Ostateczne zniszczenie Sundy nastąpiło 10-12 tysiącleci temu.

Siady bytności człowieka w Indonezji są jeszcze starsze: na Kalimantanie znaleziono szkielet,

którego wiek wynosi około 40 000 lat, a znaleziska szczątków praludzi wskazują na to, że - być może -

człowiek mieszkał tu z dawien dawna, albowiem to miejsce było kolebką ludzkości.

Jaki wpływ miało obniżanie się lądu i powstawanie nowych wysp w Indonezji na losy ludzkości,

począwszy od epoki pitekantropa a na rozsiedleniu się Austronezyjczyków skończywszy? Na to

pytanie da odpowiedź zbadanie dna płytkich mórz* i cieśnin indonezyjskich.

Australia i Tasmanida

Kontynent sundajski łączący wyspy Indonezji z kontynentem azjatyckim nie był w dawnych czasach

jedynym masywem lądowym w tej części kuli ziemskiej. Na południe od niego rozciągał się ląd

Sachul, którego resztki stanowią dzisiaj Nowa Gwinea, Australia i Tasmania. 50 min lat temu oba te

kontynenty były połączone pomostem lądowym, który później pogrążył się w wodzie. Granicę między

kontynentami sundajskim i sachulskim wytyczył znany uczony angielski, współpracownik Darwina Al-

Page 71: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

fred Wallace. Wallace nie był ani oceanografem, ani geologiem, niemniej jednak przedstawiciele tych

dziedzin naukowych przyznali mu rację. Zakreślając na mapie obszary zamieszkane przez ssaki

typowe dla południowo-wschodniej Azji, Wallace odkrył, że wschodnia granica ich występowania

przebiega wzdłuż wysp Bali i Lombok, następnie przez Cieśninę Makasarską między wyspami Borneo

(Kalimantan) a Celebes i w końcu okrąża Filipiny od zachodu i północo-zachodu. Tej linii (nazwanej

Linią Wallace'a) ssaki azjatyckie nie przekroczyły, ponieważ drogę zagrodziła im woda. Linia

Wallace'a oddziela kontynent sundajski od Sachulu. Przeszkoda wodna była nie do pokonania dla

zwierząt lądowych. A dla człowieka? Odpowiedź na to pytanie pozwoli rozwiązać inny problem

dyskutowany od ponad półtora wieku, problem, w jaki sposób został skolonizowany piąty kontynent,

Australia. Kiedy ją Europejczycy odkryli, tubylcy australijscy nie mieli wprawy w żeglowaniu po morzu,

przypuszczalnie tak samo jak i ich przodkowie. Jaką więc drogą dostali się do Australii odciętej od

całej reszty świata? Czy może mieszkali tu od dawien dawna, od czasów pojawienia się człowieka

rozumnego?

Uczestnik rosyjskiej wyprawy antarktycznej z lat 1819 - 1821 I. Simonow wysunął przypuszczenie,

że tubylcy australijscy są potomkami mieszkańców Indii należących do jednej z niższych kast. Robert

Fitzroy, kapitan słynnego statku “Beagle", wysunął inną hipotezę: Australijczycy to potomkowie

Afrykańczyków. W myśl trzeciej hipotezy mieszkańcy Australii muszą być “praludźmi", bo właśnie w

tym miejscu powstała i ukształtowała się ludzkość i stąd, z piątego kontynentu, człowiek wyruszył na

podbój planety. Dziś wszystkie trzy hipotezy są tylko ciekawostką historyczną. Większość

współczesnych naukowców uważa za dowiedziony fakt, że do Australii ludzie przybyli z południowo-

wschodniej Azji. Tu właśnie, na terenie kontynentu sundajskiego, w epoce ostatniego zlodowacenia

uformowali się bezpośredni przodkowie Australijczyków. Mówią o tym znaleziska najstarszych

czaszek na Jawie, Borneo i w Indochinach, które przypominają czaszki dawnych mieszkańców

Australii. Świadczą o tym również znalezione w Indonezji narzędzia z kamienia, wykonane w stylu i

według tradycji najdawniejszych kamiennych narzędzi australijskich.

Wykopaliska na terytorium piątego kontynentu dowodzą, że człowiek zasiedlił go w czasach bardzo

dawnych: już 18 000 lat temu na południowym wschodzie Australii mieszkali ludzie. Ponieważ

zasiedlanie przesuwało się z północy, z południowo--wschodniej Azji, to według wszelkiego

prawdopodobieństwa pierwsi ludzie wkroczyli do Australii co najmniej 20 000 lat temu, a ściślej

mówiąc, nie do Australii, lecz na ziemię sachulską, bo przecież ostateczny rozpad tego lądu na Nową

Gwineę, Australię i Tasmanię dokonał się 10 000 lat później, pod koniec okresu lodowcowego.

“Zaludnianie się Australii było procesem żywiołowym, długotrwałym. Przez Nową Gwineę i

pośrednio przez przybrzeżne, dziś już nie istniejące obszary kontynentu Sachul pierwsze nieduże

grupy protoaustraloidów (najstarszych przodków współczesnego Australijczyka), stopniowo

zwiększając swoją liczebność i zaludniając tereny w kierunku południowym, weszły na ląd

ówczesnej Australii gdzieś na półwyspie York" - pisze radziecki badacz tego kontynentu W. Kabo.

Page 72: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Jego zdaniem “zasiedlanie Australii zaczęło się od znajdującego się dzisiaj pod wodą północnego

wybrzeża Sachulu. Znaczy to, że najstarsze ślady bytności człowieka są tutaj pogrzebane pod

masami wód". W ten sposób przed archeologią podwodną odkrywa się jeszcze jedno interesujące

pole działania - poszukiwanie śladów pierwszych odkrywców piątego kontynentu na dnie cieśnin

układających się w Linię Wallace'a oraz Cieśniny Torresa oddzielającej Australię od Nowej Gwinei, a

także na dnie Morza Timorskiego, ponieważ między Timorem i Australią leży strefa płycizn: głębokość

wody nie przewyższa tutaj 42 m.

Ostatnie badania oceanografów i geologów wykazały, że w czasie wielkiego zlodowacenia poziom

oceanu był niższy od dzisiejszego o 110 m. Tymczasem wystarczy obniżenie się oceanu tylko o 45 m,

żeby powstał ogromny ląd ciągnący się od Półwyspu Malajskiego aż po indonezyjską wyspę Bali i

Palawan - wyspę wchodzącą w skład Filipin. Opadnięcie poziomu oceanu o 18 m połączyłoby Nową

Gwineę z kontynentem australijskim pomostem na obszarze Cieśniny Torresa. Taki pomost lądowy

istniał rzeczywiście, a znikł, według danych australijskiego oceanografa Jenningsa, zaledwie 7000-

8000 lat temu.

“Ostatni punkt szczytowy zlodowacenia bałtyckiego na obydwu półkulach przypadł według F. F.

Zeunera, w okresie 27 000 - 20 000 lat temu, czyli że początek jego zbiega się z tymi czasami, w

których - jak wynika z naszych danych - nastąpiło zaludnienie Australii - pisze W. Kabo w monografii

Pochodzenie i wczesna historia tubylców australijskich - ale część cieśnin jeszcze wówczas istniała. I

wtedy, posługując się prymitywnymi środkami żeglarskimi, jakimi rozporządzali, przecinając jedną

cieśninę za drugą, ludzie powoli przedostawali się na kontynent sachulski przez Jawę, Małe Wyspy

Sundajskie i Timor do północno-zachodniej i północnej Australii albo przez Celebes, Tanimbar, Aru,

Halmaherę i Nową Gwineę do Australii północnej i północno-wschodniej. Ten powolny proces mógł

trwać tysiąclecia".

To, co było ponad siły tygrysów, orangutanów i innych przedstawicieli fauny południowo-wschodniej

Azji, okazało się na miarę sił człowieka pierwotnego: za pomocą tratw i belek przepłynął i wkroczył na

teren Australii. Kiedy nastąpił koniec okresu lodowcowego, poziom oceanu się podniósł i liczne wyspy,

i pomosty lądowe zniknęły pod wodą; Australijczycy znaleźli się wtedy w całkowitej izolacji od reszty

świata i tak ich zastali pierwsi europejscy żeglarze w 10-12 000 lat później.

Tak więc “zagadka australijska" daje się rozwiązać za pomocą wzajemnego oddziaływania

zdawałoby się obcych sobie gałęzi nauki - antropologii, geografii zwierząt, geologii i archeologii. Czy

by się nie dało znaleźć dzięki tym samym naukom “klucza" do innego, jeszcze bardziej tajemniczego

zagadnienia historii starożytnej: problemu pochodzenia rdzennej ludności Tasmanii?

Tasmańczycy, sądząc po ich narzędziach pracy, byli najbardziej opóźnionym cywilizacyjnie

narodem na naszej planecie. Jeżeli Australijczycy żyli - gdy ich poznano - w warunkach środkowego

okresu epoki kamiennej (w mezolicie), to narzędzia tasmańskie dziwnie przypominały te, którymi

człowiek Starego Świata posługiwał się w paleolicie, tj. 40 000, a nawet 60 000 lat temu! Niestety,

Page 73: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

narzędzia te stanowią jedynie wiarygodne źródło dla badaczy kultury Tasmanii. W wyniku “brudnej

wojny", jednego z najhaniebniejszych aktów w dziejach europejskiej cywilizacji, Tasmańczycy zostali

bestialsko wyniszczeni i w roku 1860 pozostało ich przy życiu zaledwie jedenastu, a w 1876 umarła

ostatnia Tasmanka.

Jak się dostali Tasmańczycy na swoją wyspę? Dzieli ją od lądu australijskiego płytka Cieśnina

Bassa. W niezbyt odległej przeszłości geologicznej znajdował się tam łańcuch wysepek, po którym

można się było przedostać łatwo z Australii na Tasmanię. Południowo-wschodnia część piątego

kontynentu, jak pamiętamy, była zamieszkana już 180 wieków temu, tzn. w tych czasach, kiedy

poziom oceanu był znacznie niższy i Cieśninę Bassa dałoby się przejść prawie suchą stopą. Dla

połączenia Australii z Tasmanią w jeden kontynent wystarczyłoby obniżenie poziomu morza o 54 m (a

tymczasem, jak pamiętamy, sięgało ono 110 m!). Obniżenie poziomu o 45 m łączyłoby jeszcze

kontynent autralijski z Tasmanią łańcuchem wysepek leżących blisko siebie. Całkiem logiczne wydaje

się przypuszczenie, że pierwsi mieszkańcy Australii, dotarłszy do południowego krańca lądu, ruszyli

jeszcze dalej, na Tasmanię. Ale... Tasmańczycy nie mieli prawie nic wspólnego z tubylcami

australijskimi - różnią się od nich i wyglądem zewnętrznym, i językiem, i poziomem kultury!

Szereg naukowców wysunęło hipotezę, że mieszkańcami Australii byli Prototasmańczycy. Tak

więc, kiedy na piąty kontynent przeniosła się nowa grupa plemion protoaustralijskich, zaczęły one

wypierać pierwszych osadników aż do całkowitego “wypędzenia" ich na Tasmanię. Dlaczego jednak

wtedy Australijczycy sami tam nie podążyli? I czemu nigdzie w Australii nie znajdują archeolodzy

śladów bytności Prototasmańczyków? Wszystkie znaleziska z tego lądu, bez względu na to, z jak

dawnej starożytności pochodzą, mają bezpośredni związek ze współczesnymi tubylcami i ich kulturą.

Znaczy to, że żadnych Prototasmańczyków nie było w Australii, boby nie mógł tak bez śladu zniknąć

lud zamieszkujący cały kontynent! Ale, co jest najbardziej zdumiewające, wygląd zewnętrzny ostatnich

znanych nam Tasmańczyków, podobnie jak i niektóre cechy ich kultury, przypominał... mieszkańców

Nowej Kaledonii, tej wyspy najdalej z całej Melanezji wysuniętej na południe!

Na to podobieństwo zwrócono uwagę jeszcze w roku 1847. W 100 lat później znany radziecki

etnograf S. Tołstow wysunął hipotezę, która głosiła, że “w procesie początkowego zaludniania

południowej Melanezji jedna z grup negroidalnych została przez Prąd Wschodnio-australijski (płynący

od Nowej Kaledonii do brzegów Tasmanii i zawracający ku Wyspie Południowej Nowej Zelandii)

zepchnięta na brzegi Tasmanii, gdzie znalazłszy się w bogatym w zasoby otoczeniu wielkiej

kontynentalnej wyspy, zatraciła szereg właściwości cywilizacji rybacko-żeglarskiej. Gwałtowna zmiana

warunków naturalnych i w następstwie - sposobów uprawiania gospodarki mogła doprowadzić do

znacznego ogólnego upadku kultury".

Czyżby jednak mógł się dokonać tak daleko idący regres, że Tasmańczycy, potomkowie

Nowokaledończyków, wyszli z wprawy w żeglarstwie (Tasmańczycy nie mieli nawet najprymityw-

niejszych czółen!) i “stoczyli się" z mezolitu, w którym żyli Melanezyjczycy, w okres paleolitu? Takich

Page 74: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

wypadków historia nie zna i wątpliwe, czy w ogóle są możliwe. Pochodzenie Tasmańczyków

pozostaje dotychczas zagadką. Być może, pozwoli ją odgadnąć ów “klucz", dzięki któremu rozwiązano

problem zaludnienia kontynentu Australii.

Nie tak dawno jeden z australijskich oceanografów opublikował artykuł, w którym przedstawił

dowody na to, że całą południowo-zachodnią część Oceanu Spokojnego można podzielić na dwie

prowincje będące pozostałościami po dwóch wielkich fragmentach lądu: Tasmanidzie i Melanezydzie.

W Morzu Tasmana oceanografowie odkryli gujoty, które kiedyś znajdowały się na powierzchni

oceanu. Być może, obniżanie się lądu występowało już w czasach, w których żył na Ziemi człowiek, a

przodkowie Tasmańczyków, spokrewnieni z ciemnoskórymi mieszkańcami wysp Melanezji, dostali się

na Tasmanię przez łańcuch wysepek dziś zatopionych pod wodą; i nie tylko na .Tasmanię, ale i na

Nową Zelandię. W jednej z legend o odkryciu przez Polinezyjczyków tej dwuwyspowej ziemi jest

powiedziane, że zamieszkiwali ją wysocy ludzie o nosach płaskich i ciemnym kolorze skóry, które to

cechy odróżniają Melanezyjczyków od mieszkańców Polinezji. Na wyspach Chatham leżących w

pobliżu Nowej Zelandii mieszkali przed przybyciem Europejczyków “Czarni Maorysi" czy Mariori

(niestety, naród ten, jak i Tasmańczyków, całkowicie wytępiono). Archeolodzy odkopali na Nowej

Zelandii ślady dawnej prymitywnej kultury, innej niż polinezyjska (nazwano ją “kulturą łowców moa",

gdyż głównym ptactwem łownym pierwszych mieszkańców wysp były właśnie olbrzymie moa).

Wszyscy archeolodzy, historycy i lingwiści badający Oceanię zgodnie utrzymują, że najstarszym jej

mieszkańcem był człowiek rasy negroidalnej. Czyż więc zasiedlanie wysp oceanicznych nie odbywało

się przez pomosty lądowe, które teraz zniknęły? Jak daleko na wschód mogli dojść pierwsi odkrywcy

Oceanii? Kiedy poszły na dno gujoty w Morzu Tasmana? Kiedy znikł pod wodą łańcuch górski

ciągnący się od południowych wysp Melanezji do Nowej Zelandii, będący dzisiaj tylko rozległym

obszarem płycizm przybrzeżnych? Czy nie tędy przywędrowali ciemnoskórzy Melanezyjczycy na

Nową Zelandię? Na te wszystkie pytania nie mamy konkretnej odpowiedzi. Spodziewamy się, że ową

oceanograficzną i historyczną zagadkę rozwiąże archeologia podwodna.

Jeszcze w połowie ubiegłego wieku Thomas Huxley i inni uczeni przypuszczali, że Tasmańczycy

przyszli z Nowej Kaledonii do swojej obecnej ojczyzny, na Tasmanię, lądem, który się pogrążył w

wodach Pacyfiku. Teraz, po 100 latach, oceanografowie dysponują danymi, które sugerują, że na tym

obszarze istniały kiedyś pojedyncze wyspy, a może nawet większe masywy lądu. Jeżeli w skład

skorupy ziemskiej wchodzi sial 11, to znaczy, że jest ona pochodzenia kontynentalnego. Jak pisze

znany geolog J. Gilluly, “badania geologiczne dostarczają wyraźnych dowodów na występowanie w

południowo-zachodniej części Pacyfiku, w okolicach głębin, pewnej ilości sialu; świadczy to, że

powierzchnia warstw sialu na wyspach Fidżi, Nowej Kaledonii i mnóstwie innych wysp w rejonie

między Fidżi, Nową Zelandią a Australią była znacznie większa, choć w naszych czasach prze-

11 Sial (Si - silicium, czyli krzem, + Al - aluminium, czyli glin) - zewnętrzna powłoka Ziemi (litosfera) zbudowana ze

skał, w których skład wchodzą przeważnie krzem i aluminium. (G.G.)

Page 75: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

ważająca jej część leży w głębinach oceanu. W rzeczywistości spory fragment tego obszaru pogrążył

się na głębokość nie mniejszą niż 4 km, a problem zanurzeń można powiązać z zagadnieniem

wyniesienia do góry Wyżyny Tybetańskiej. Granitowe skały na wyspie Macquarie naniósł lodowiec,

może nawet z niewielkiego masywu, ale nie ulega wątpliwości, że jedynie z miejsc położonych w

pobliżu, a teraz znajdujących się na znacznych głębokościach, poza obrębem uskoku

ograniczającego wyspę".

Wyspa Macąuarie to tylko nieduży, wystający z wody odcinek wielkiego podwodnego pasma

górskiego. Góry Wyspy Południowej Nowej Zelandii i podwodny grzbiet Lord Howe 12 także stanowią

jego przedłużenie. W dodatku cały ten rejon - i małe wysepki w rodzaju Lord Howe czy Macquarie, i

Nowa Zelandia, wielka dwuczłonowa wyspa, czy nawet przyległe do nich fragmenty oceanu - mają

skorupę pochodzenia kontynentalnego. Bardzo możliwe, że ten “półkontynent" znajdujący się

częściowo pod wodą, a częściowo na jej powierzchni, ma łączność z innymi odcinkami lądu i

podwodnymi grzbietami występującymi w Melanezji.

Melanezyda

Melanezyda - tak nazwano wielki kontynent, który miał się znajdować zdaniem R. W. Fairbridge'a w

południowo-zachodniej części Oceanu Spokojnego jeszcze do połowy trzeciorzędu. Potem ląd zaczął

się obniżać, co trwało aż do czasów niezbyt odległych.

Świadczy o tym podwodny pas łączący Nową Gwineę z Nową Brytanią, ślady obsuwania się dna

morskiego w rejonie Wysp Salomona oraz koralowe Wyspy Lojalności leżące obok Nowej Kaledonii, a

także sama Nowa Kaledonia wynosząca nad powierzchnię oceanu część olbrzymiego podwodnego

grzbietu górskiego. Wynikiem burzliwych procesów geologicznych, które nie ustawały jeszcze w

czwartorzędzie, są wyspy Fidżi należące również do Melanezji i położone na jej wschodnim krańcu.

Były one przez wody oceanu to zatapiane i pokrywane oceanicznymi osadami, to znów wypychane

wysoko ponad poziom morza. “W różnych okresach wyspy Fidżi bądź łączyły się lądem z południowo-

wschodnią Azją, Australią i Nową Zelandią tworząc wielki kontynent melanezyjski, bądź też Australia i

Nowa Zelandia pogrążały się w oceanie, a wyspy Fidżi pozostawały w odosobnieniu. Kiedy indziej,

przeciwnie, obszar Australii się podnosił, a Fidżi pokrywało morze" - pisze radziecki oceanograf E.

Kreps w swej książce.

Z punktu widzenia geologii Melanezyda jest tworem stosunkowo młodym. Czy obniżanie się lądu

zachodziło w tych czasach, kiedy człowiek zaczął już zamieszkiwać Oceanię? Odpowiedź pozytywną

na to pytanie mogą dać wyniki badań odległej od oceanografii dziedziny naukowej - lingwistyki.

12 Zbadanie wyspy Lord Howe dało nieoczekiwane wyniki. Okazało się, że nie ma na niej typowych przedstawicieli

fauny i flory australijskiej. Grubość skorupy ziemskiej wynosi tu około 25 km, więc jest to skorupa kontynentalna. Ponadto

w strumieniach na wyspie występują gatunki słodko-wodne, które mogły się tam dostać tylko pod warunkiem, że wyspa

była niegdyś częścią jakiegoś rozległego lądu. (N.Ż.)

Page 76: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Mieszkańcy Oceanii porozumiewają się ponad 1000 przeróżnych języków i dialektów. Podzielono

je na dwie ogromne grupy. Do pierwszej należą języki: polinezyjskie, mikronezyjskie i melanezyjskie,

wchodzące w skład wielkiej austronezyjskiej rodziny językowej, o której już była mowa. Wszystkie

pozostałe zwykło się nazywać językami papuaskimi (mimo że mówią nimi nie tylko Papuasi z Nowej

Gwinei , ale i mieszkańcy innych wysp).

Austronezyjczycy wynaleźli łódź o dwu kadłubach z balansjerem, dzięki czemu mogli pokonać

przestrzeń dwóch oceanów i rozsiedlić się od Madagaskaru po Wyspę Wielkanocną. Wynalazek ten

powstał według wszelkiego prawdopodobieństwa w ojczyźnie Austronezyjczyków - Indonezji.

Wykorzystali go również niektórzy ciemnoskórzy mieszkańcy Melanezji, którzy dokonali jeszcze

jednego zapożyczenia: zamiast używać papuaskich, czyli nieaustronezyjskich języków, zaczęli mówić

językami austronezyjskimi (historia zna niejeden wypadek tego rodzaju zapożyczeń, np. przejście

wielu ludów Uralu i Syberii na język rosyjski). Jednak do dziś jeszcze zachowały się w Melanezji od-

dzielne “wysepki" języków nieaustronezyjskich. Języki papuaskie panują nie tylko na Nowej Gwinei

(gdzie porozumiewa się nimi większość ludności), ale i na Wyspie Admiralicji, Nowej Brytanii, Nowej

Irlandii, na Wyspach Salomona i Nowej Kaledonii. Możliwe, że językami papuaskimi porozumiewano

się też na wyspach Fidżi, na co wskazywałyby niektóre cechy języka fidżi (który mimo to należy do

języków melanezyjskich).

Droga, jaką trafili Austronezyjczycy na wyspy Oceanii, jest oczywista - nie bez powodu uważa się

ich za najwybitniejszych żeglarzy starożytności. W jaki jednak sposób znaleźli się na wyspach Oceanii

nosiciele języków papuaskich? Przecież Papuasów charakteryzuje właśnie brak tradycji żeglarskich,

co różni ich w sposób istotny od Melanezyjczyków, Polinezyjczyków i Mikronezyjczyków. Po wielkich

rzekach Nowej Gwinei pływają wąskimi, żłobionymi łódkami i nigdy się nie odważyli, zresztą nie

mogliby się odważyć, wyjść w nich na pełne morze. Papuasi - to typowi mieszkańcy lądu stałego. Jaki

więc wymyślili sposób, żeby dostać się na wyspy Oceanii, oddzielone od siebie kilometrami i setkami

kilometrów Pacyfiku? Może przedostali się tam tym samym sposobem, co przodkowie Australijczyków

na obszar piątego kontynentu?

Człowiek pojawił się w Australii na długo przed końcem ostatniego zlodowacenia. Droga jego

prowadziła przez Nową Gwineę. Stamtąd mogła się kierować tylko na południe do Australii i na

wschód ku wyspom Melanezji. Ponieważ na morzach przybrzeżnych oblewających wyspy Melanezji,

ściślej Melanezydy, istniały bardzo liczne wyspy i wysepki z czasem zatopione, to opanowywać wyspy

oceaniczne było znacznie łatwiej nosicielom języków papuaskich niż Austronezyjczykom, którzy

wyruszyli na wschód, na ocean, o kilka tysiącleci później. Przebyć przestwór Oceanu Wielkiego

pomogły Austronezyjczykom ich wspaniałe łodzie - katamarany, nosicielom zaś języków papuaskich,

którzy ruszyli na wschód o wiele wcześniej niż Austronezyjczycy, pomogły opanować przestrzeń

oceanu pomosty lądowe i nie istniejące dziś wyspy i wysepki.

Page 77: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Jest bardzo prawdopodobne, że początek zaludnienia Oceanii należy odnieść do czasów bardzo

odległych. Jeżeli człowiek zjawił się w Australii już 20 000 lat temu, to na terytorium Nowej Gwinei

znalazł się jeszcze wcześniej. Nosiciele języków austronezyjskich - jak twierdzi radziecki etnograf N.

Bytinow - przybyli tu 5000-6000 lat temu, ale po raz pierwszy brzegi te zostały zasiedlone znacznie

wcześniej. Na wyspach Fidżi archeolodzy odkryli ślady bytności człowieka liczące 4000 lat. Jednak nie

są to ślady zgoła najwcześniejsze, bo należą do Austrohezyjczyków, przybyszów znacznie

późniejszych.

Wspominaliśmy już o Negrytach, plemionach ciemnoskórych Pigmejów mieszkających w

dżunglach Półwyspu Malajskiego i w górach wyspy Luzon wchodzącej w skład Archipelagu

Filipińskiego. Plemiona Pigmejów odkryto również na Nowej Gwinei. Nie mają oni pojęcia o

żeglarstwie i dostać się na wyspę mogli tylko drogą lądową. To prawda, że Nowa Gwinea jest

oddzielona od innych wysp niezbyt wielką przestrzenią wodną. Jednakże i na odległych Nowych

Hebrydach mieszkają mali ciemnoskórzy ludzie i, według wszelkiego prawdopodobieństwa, trafili oni

tu tą samą drogą, co ich rodacy na Nową Gwineę - przez nie istniejące dziś wyspy i pomosty lądowe.

Całkiem możliwe, że Negryci zamieszkiwali także Wyspy Salomona - legendy tego archipelagu

wspominają o drobnych ciemnoskórych ludzikach. Podobne legendy krążą też wśród mieszkańców

Fidżi, gdzie archeolodzy znaleźli zupełnie prymitywne narzędzia, które w żadnym wypadku nie mogły

należeć do Austronezyjczyków.

Tak więc dane lingwistyczne zostały potwierdzone przez dane naukowe z dziedziny antropologii,

etnografii, archeologii i folklorystyki. Czy potwierdzi je oceanografia i geologia? Trudno na to pytanie

odpowiedzieć, dopóki nie przeprowadzi się szczegółowego badania dna południowo-zachodniej

części Oceanu Spokojnego i licznych mórz oblewających archipelagi Melanezji. Są one na razie

zbadane nadzwyczaj słabo, i to nie tylko przez archeologów “podwodnych", ale i oceanografów, którzy

dopiero zaczęli zaznajamiać się z tym niezwykle trudnym terenem.

Antropolodzy naszego stulecia udowodnili, że nie było i nie ma oddzielnej “rasy oceanicznej" -

wszyscy mieszkańcy Oceanii należą albo do rasy mongoloidalnej, albo negroidalnej (równikowej).

Głównym miejscem, które zamieszkuje ta ostatnia, jest Czarny Ląd - Afryka. Negroidzi mieszkają

także w południowych Indiach. Od Australijczyków i innych “Negroidów oceanicznych" dzielą

Afrykańczyków i ciemnoskórych Hindusów przestrzenie Oceanu Indyjskiego... Może ten ocean da

odpowiedź na “zagadkę rasy negroidalnej" - dlaczego jej przedstawiciele zostali rozdzieleni

odległością wielu tysięcy kilometrów?

Page 78: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Część druga

Morze Erytrejskie Ocean Indyjski

Zagadki rasy równikowej

Wyspy Salomona w Melanezji dzielą od Afryki tysiące kilometrów, a jednak nawet fachowi

antropolodzy z trudem mogą odróżnić mieszkańca Wysp Salomona od ciemnoskórego Afrykańczyka,

tak wielkie jest między nimi podobieństwo. Całą Afrykę zwrotnikową zamieszkuje typ negroidalny, czyli

równikowy. Po drugiej stronie Oceanu Indyjskiego - na kontynencie australijskim, w Nowej Gwinei, w

dżunglach Półwyspu Malajskiego - również znajdujemy przedstawicieli tej rasy. Jak do tego doszło, że

rozdzieliła ich olbrzymia odległość? Dlaczego najdawniejsza ludność Madagaskaru bardziej

przypomina Melanezyjczyków niż mieszkańców pobliskiego wschodniego brzegu Afryki? I czemu

nawet współczesny język mieszkańców Madagaskaru - malgaski - jest w większym stopniu

spokrewniony z językiem mieszkańców Wyspy Wielkanocnej niż z językami kontynentu afrykań-

skiego? Dlaczego florę i faunę Madagaskaru łączy pokrewieństwo z florą i fauną indyjską, a nie -

afrykańską? Dlaczego każda większa podgrupa typu równikowego ma swego rodzaju ,,gałąź

karłowatą" (plemiona Pigmejów w Afryce, ciemnoskóre karły Półwyspu Malajskiego i Filipin, karłowate

szczepy terenów górzystych w Nowej Gwinei czy niskorosli mieszkańcy Anda-manów, wysp leżących

na Oceanie Indyjskim), ludzi, którzy do dziś żyją w epoce kamiennej? Możliwe, że to pozostałości

potężnej niegdyś “gałęzi karłowatej", zamieszkującej Afrykę, Azję Południową i Oceanię.

Negroidów Afryki i Oceanii dzielą przestworza Oceanu Indyjskiego, a cały ogromny masyw lądu

między Afryką a Oceanią - kontynent azjatycki - zamieszkany jest przez przedstawicieli dwóch innych

wielkich ras - europoidalnej i mongoloidalnej. Co prawda, i tu są wtręty “równikowe": w środkowej

części Indii pozostały jeszcze negroidalne plemiona Mundu, najstarsi mieszkańcy kraju, a południe

Indii zamieszkują ciemnoskórzy Drawidowie, których pochodzenie stanowi zagadkę dla nauki.

Szczególnie ożywione spory toczą się wokół Tamilów, drawidyjskiego ludu o swoistej, oryginalnej

kulturze.

“Są narody, które niczym ryby wynurzające się z odmętów oceanu i nie zostawiające na drobnych

zmarszczkach fali morskiej nawet słabego śladu nietrwałej piany dźwigają się nagle z dna mrocznej

otchłani przedhistorycznej na powierzchnię dziejów cywilizacji, niosąc ze sobą bogatą i oryginalną

kulturę, dojrzałą tradycję literacką, subtelny zmysł poezji, zdumiewające wyrafinowanie w wyborze

uczuć, przedmiotów i sytuacji, które pióro poety przeistacza w tematy, wizje i wątki miejscowej klasyki"

- pisał wzniosie o swoim narodzie tamilski krytyk literacki Kirusznan. “Trudno sobie wyobrazić

starożytnych Greków bez kultury wczesnomykeńskiej, Rzymian - bez Etrusków i Celtów... Czyż nie tak

Page 79: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

właśnie historyk widzi Tamilów, którzy już na początku naszej ery prawie całkiem utracili pamięć o

swojej odległej przeszłości i nie zachowali do czasów powstania źródeł pisanych śladów swego

praistnienia?"

Ojczyzną Tamilów nazywano różne kraje i nawet części świata. Sami Tamilowie, a raczej ich

historycy uważali, że “Tamalacham, czyli ojczyzna Tamilów, leżała za dawnych czasów niedaleko na

południe od wielkiej wyspy Nabalam, która się pojawiła przy równiku jako jeden z pierwszych lądów.

Tam też leżała Lemuria, ten zaginiony kontynent... i kolebka cywilizacji".

Tamilscy uczeni brali za Lemurię północny występ Gondway, olbrzymiego kontynentu pogrążonego

dziś w Oceanie Indyjskim.

Geolodzy mają swoją teorię o istnieniu gigantycznego pomostu lądowego łączącego ongiś Indie z

Afryką. Strome i rozległe urwisko Ghatów odgradzających Indie od oceanu już samo przez się nasuwa

myśl o tym, że kiedyś nastąpiło tu zapadanie się lądu, i to w ogromnej skali. Lawa wulkaniczna

rozpościera się tu warstwą grubości prawie kilometra; prawdopodobnie obecne dno morskie było

niegdyś lądem, a Ghaty musiały się podnieść, ponieważ ten ląd po ich zachodniej stronie osiadł na

dnie Oceanu Indyjskiego. Cały Półwysep Indyjski stanowi, jak uważa wielu geologów, olbrzymią

spłaszczoną bryłę pozostałą po masywie lądowym, którego część zachodnia osunęła się do wody, a z

kolei Cejlon jest odłamkiem tego półwyspu.

W okolicy Bombaju znajduje się zatopiony przez morze las. Zresztą sam wygląd wybrzeża -

zdaniem licznych geografów - służy za “ważki argument na poparcie hipotezy o niedawnym zapadaniu

się terenu". Siady tego zjawiska dają się odkryć także wzdłuż wschodniego i zachodniego brzegu

południowych Indii.

Wielu geografów starożytnych, m.in. słynny Ptolemeusz, zaliczało Ocean Indyjski do wielkich jezior

otoczonych ze wszystkich stron lądem. Na dawnych mapach ten ląd był zaznaczony. Później jednak

wyszło na jaw, że go nie ma... Może dlatego, że zatonął?

Rozmieszczanie się ludzi na naszej planecie trwało chyba ze 100 000 lat. W ciągu tego

niewyobrażalnie długiego czasu mogły rzeczywiście zajść nader istotne zmiany geologiczne,

zapadnięcia czy - odwrotnie - wypiętrzenia się lądu.

Może zagadki rozmieszczenia rasy równikowej dałyby się rozsądnie wyjaśnić, gdyby założyć, że

kiedyś między Indiami i Afryką, a nawet Afryką i Australią istniał stały pomost lądowy? Przecież cały

brzeg południowo-wschodniej Azji, jak wskazują współczesne dane geologiczne, pogrąża się powoli w

oceanie. Może to zanurzanie miało kiedyś przebieg znacznie szybszy i gwałtowniejszy?

Nauka ubiegłego wieku zaledwie postawiła te pytania (naukowcy zbierali dopiero fakty, wiedli spory

i dyskusje, omawiając zagadnienie Lemurii), kiedy nagle ukazały się artykuły i książki, które za jednym

zamachem i nieodwołalnie rozwiązały te problemy. Artykułów tych i książek nie napisali uczeni, tylko

przedstawiciele towarzystw okultystycznych, teozofowie i różokrzyżowcy, którzy nie pominęli okazji do

złowienia własnej rybki w mętnej wodzie spraw nie wyjaśnionych przez naukę.

Page 80: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Ludzie ci wystąpili z tezą, że naszą cywilizację poprzedzała cywilizacja Atlantów, którzy z kolei mieli

poprzedników w osobach mieszkańców zatopionej Lemurii. Co sądzi o tym nauka?

Gondwana i Lemuria

Według przypuszczeń wielu geologów, setki milionów lat temu na półkuli południowej znajdował się

olbrzymi kontynent Gondwana, w skład którego wchodziły: Ameryka Południowa, Afryka, Półwysep

Indyjski, Australia i Antarktyda.

Zadziwiające podobieństwo wykazuje kopalna flora i fauna pochodząca ze składowych części

Gondwany; i nie tylko kopalna. W południowo-wschodniej Australii żyją ciepłolubne dżdżownice.

Identyczny rodzaj dżdżownic występuje na Cejlonie i Półwyspie Indyjskim. Nie mogły one przepłynąć

Oceanu Indyjskiego, z czego wynika, że albo łączył Indie z Australią pomost lądowy, albo też

Półwysep Indyjski stanowił kiedyś z piątym kontynentem jedną całość, a potem rozłączyły je tysiące

kilometrów wód oceanu. Gatunki prymitywnych ssaków z rzędu torbaczy i stekowców spotykane są

tylko w Australii i Ameryce Południowej, skąd wniosek, że te kontynenty albo były częściami jednego

“prakontynentu", albo łączył je pomost lądowy. Przykładów tego rodzaju jest mnóstwo. I dla geologów,

i dla zoologów czy paleontologów jest oczywiste, że kiedyś Ameryka Południowa, Australia, Indie i

Afryka, nawet z Antarktydą stanowiły jedną całość: wszystkie musiały być częściami Gondwany.

Ponadto dane naukowe z tych dziedzin pozwalają umiejscowić w czasie moment zagłady Gondwany z

jej częściami: 150-180 min lat temu, po 3 miliardach lat (!) istnienia Gondwany jako jednolitej całości,

zaczął się jej rozpad. Jednak w dziejach tego prastarego kontynentu, ściślej: pralądu, wiele zostało do

wyjaśnienia. Przede wszystkim nie wiadomo zupełnie, jaki był Ocean Indyjski w tamtym okresie, czy

wchodził cały, a może tylko we fragmentach, w skład Gondwany, czy też pozostawał wieczny i

niezmienny w swoich głównych zarysach.

I znów stajemy przed “odwiecznym" pytaniem: który typ skorupy ziemskiej - oceaniczny czy

kontynentalny - jest pierwotny? Mówiliśmy już o sporach, jakie wiodą geolodzy z oceamografami,

rozwiązując zagadkę pochodzenia Pacyfiku. Gondwana i Ocean Indyjski wywołały jeszcze gorętsze

dyskusje.

Uczeni badający budowę naszej planety trzymają się dwóch kierunków. Za “ojca" jednego z nich

zwykło się uważać niemieckiego uczonego Alfreda Wegenera, geofizyka, astronoma, badacza

polarnego, meteorologa. Prawie pół wieku przed nim podobne idee głosił też rosyjski badacz J.

Bychanow. Wegener jednak, bardziej oczytany i mający dostęp do nowszych danych, potrafił

dokładniej i w sposób lepiej uargumentowany opracować hipotezę opartą na idei “dryfujących

kontynentów".

Książka Wegenera Pochodzenie lądów i oceanów wywołała głośny oddźwięk; dyskusja o

“pływających lądach" nie ustaje do dziś. Według Wegenera wszystkie lądy Ziemi były kiedyś

skoncentrowane jako jedyny kontynent - Pangea. Później, pod wpływem przyciągania przez Księżyc i

Page 81: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Słońce oraz gwałtownych procesów zachodzących we wnętrzu Ziemi, ten pierwotny ląd rozłupał się

na dwa pralądy: na półkuli północnej znajdowała się Laurazja obejmująca Europę, Amerykę Północną

i większą część Azji, a na południowej - Gondwana. Wystarczy tylko spojrzeć na mapę, żeby się

przekonać, jak zaskakująco dokładnie krawędzie lądów pasują do siebie, chociaż je dzielą tysiące

kilometrów przestworu oceanicznego. Zbieżności występują też i w budowie geologicznej owych

krawędzi.

Oto na przykład Góry Przylądkowe zachodniego brzegu Afryki. Na wschodnim wybrzeżu Ameryki

Południowej mamy ich “bliźniacze" odpowiedniki zbudowane z tych samych skał. Mają one te same

kopaliny użyteczne i porządek występowania warstw, co i Góry Przylądkowe. Przykładów podobnych

zbieżności jest mnóstwo. “To ten sam obraz, który powstaje przy dopasowywaniu do siebie wierszami

dwóch kawałków podartej gazety. Jeżeli wiersze rzeczywiście się ze sobą zgadzają, nie pozostaje,

rzecz jasna, nic innego, jak tylko wyrazić przypuszczenie, że te fragmenty istotnie składają się na

jedną całość. Nawet sprawdzian na przykładzie jedynej linijki tekstu można uznać za przekonywający i

wtedy już mówimy o słuszności przypuszczenia. Ale jeżeli wierszy jest liczba n, to

prawdopodobieństwo to powiększy się n razy" - pisał Wegener.

W poglądach Wegenera wiele było pomyłek, gdyż nauka o Ziemi nie dysponowała za jego czasów

takimi precyzyjnymi przyrządami, jakimi geofiycy posługują się dzisiaj, a i budowy dna oceanicznego

wtedy (hipoteza niemieckiego uczonego została opracowana w latach poprzedzających pierwszą

wojnę światową) praktycznie nie znano. Niemniej jednak wielu współczesnych uczonych podziela

pogląd Wegenera, że kontynenty się przesuwają, “dryfują" po płaszczu Ziemi otulającym jądro naszej

planety, a nie wykonują jedynie ruchu wahadłowego w górę i w dół, niczym gigantyczne spławiki.

Podobnie jak za czasów Wegenera, tak i dziś nie wszyscy godzą się z tymi teoriami.

Drugi odłam uczonych odrzuca kategorycznie możliwość “dryfowania" kontynentów na tak wielkie

odległości. “Można tylko wyrazić głębokie zdumienie, że tego rodzaju hipoteza, oparta celowo na

formalistycznym ujęciu poważnych problemów, na całkowitej i konsekwentnej ignorancji

podstawowych danych geotektonicznych i niczego... nie wyjaśniająca z tych spraw, które należy

wytłumaczyć w pierwszej kolejności, mogła być nie tylko omawiana w literaturze naukowej, ale nawet

cieszyła się wielkim powodzeniem i przeciągnęła na swoją stronę wielce autorytatywnych badaczy.

Uczeni ci widocznie dali się zahipnotyzować śmiałością koncepcji i błyskotliwością literackiego stylu

Wegenera" - pisze znany radziecki geolog W. Biełousow.

Podobieństwo zarysów lądów, na które Wegener zwrócił uwagę, może być wynikiem czystego

przypadku, powiadają ci uczeni, tym bardziej, że w epoce nie tak bardzo odległej zarysy te wyglądały

zupełnie inaczej, o czym świadczy obszar płycizn przybrzeżnych i szelf okalający kontynenty i wyspy,

który w okresie ostatniego zlodowacenia znajdował się ponad poziomem morza i dopiero kiedy

lodowce zaczęły topnieć, został zalany wodą. Co się natomiast tyczy podobieństwa fauny i flory oraz

struktury geologicznej Australii, Antarktydy, Ameryki Południowej, Afryki i Indii, to można je

Page 82: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

wytłumaczyć rozsądniej: całkiem po prostu były one kiedyś złączone odcinkami lądu, dziś już

zatopionymi.

“Pośrednia łączność między niektórymi kontynentami gwarantująca możliwość wymiany fauny i

flory istniała na pewno, ale niekoniecznie musiała polegać na przypływaniu jednego kontynentu do

drugiego. Miejsce Atlantyku i Oceanu Indyjskiego mogły pierwotnie zajmować kontynenty i małe

morza. Takie pomosty wydają się bardziej prawdopodobne niż teoria Wegenera" - pisze Biełousow.

Wegener i zwolennicy teorii dryfu kontynentów przedstawiają Gondwanę jako skupisko

kontynentów na półkuli południowej. Lądy te rozsunęły się w różne strony - i to był koniec Gondwany.

Zwolennicy teorii pomostów uważają natomiast, że południowy piraląd miał rozmiary znacznie

większe, w skład bowiem Gondwany wchodziły nie tylko Ameryka Południowa, Afryka, Półwysep

Indyjski, Australia, Antarktyda, Madagaskar i Cejlon, ale także część południowa Atlantyku, prawie

cały Ocean Indyjski i nawet południowe partie Pacyfiku. “Zniszczenie i osuwanie się prastarego lądu

Gondwany w mezozoiku - pisze D. Panów - dało początek powstaniu części zachodniej Oceanu

Indyjskiego, południowej - Atlantyku i możliwe, że ma z tym związek także utworzenie się części

południowych Pacyfiku" 13.

Rozłupywanie się Gondwany trwało nie rok, nie stulecia ani nawet nie tysiąclecia, tylko miliony lat.

Fragmenty tego olbrzymiego lądu obniżały się i po zalaniu wodą zamieniały się w dno oceanu.

Płycizny porastały kolonie koralowców, które zabierały się do swojej niezauważalnej, ale w istocie

tytanicznej pracy - i oto w Oceanie Indyjskim oraz Spokojnym ukazały się atole, rafy i wyspy koralowe:

Malediwy, Lakkadiwy, Czagos, Wyspy Kokosowe.

Istnienie tych wysp jednak nie tłumaczy podobieństwa występującego między fauną i florą

Półwyspu Indyjskiego, Cejlonu, Madagaskaru i “kontynentalnych", zbudowanych z granitu (nie ze

szkieletów koralowców) wysp Oceanu Indyjskiego, takich jak Seszele czy Komory. Dlatego jeszcze w

połowie ubiegłego wieku angielski zoolog Sclater postawił hipotezę, że po upływie wielu milionów lat

od rozpadnięcia się Gondwany w północno-zachodniej części Oceanu Indyjskiego w dalszym ciągu

leżał spory kontynent - Lemuria, który właśnie posłużył za pomost ułatwiający rozmieszczanie się

zwierzętom i rozprzestrzenianie roślinom. Hipotezę Sclatera poparli także inni naukowcy: geolodzy,

zoolodzy, botanicy, oceanografowie, paleontolodzy. Natomiast przedstawiciele rodzącej się dopiero

nauki o pochodzeniu człowieka - paleoantropologii wyznaczali Lemurii miejsce wyjątkowo ważne w

ogólnym układzie rozwoju Homo sapiens. Ich zdaniem bowiem na ziemiach Lemurii nastąpiło

uczłowieczenie małpy i przemiana jej w człowieka rozumnego.

13 Według najnowszych badań budowa geologiczna Brazylii i południowo--zachodniej Afryki potwierdza hipotezę na

temat ich wspólnego pochodzenia. Niedawno odkryto pokłady resztek Gondwany również na Antarktydzie. Okazało się, że

rozłupywanie się Gondwany zaczęło się później, niż przypuszczano, mianowicie w okresie kredowym; towarzyszyły mu

potężne wylewy bazalitów. Przypomnijmy jeszcze, że na wielu wyspach Grzbietu Południowoatlantyckiego odkryto skały

pochodzenia kontynentalnego. (N.Ż.)

Page 83: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Kolebka gatunku Homo sapiens

“Przed wielu tysiącami wieków, w okresie rozwoju Ziemi jeszcze nie dającym się oznaczyć

dokładnie, a który geolodzy nazywają trzeciorzędem, przypuszczalnie w końcu tego okresu, gdzieś w

gorącej strefie Ziemi - prawdopodobnie na wielkim kontynencie pogrążonym obecnie na dnie Oceanu

Indyjskiego - żył szczególnie wysoko rozwinięty rodzaj człekokształtnej małpy" - napisał Fryderyk

Engels w swoim dziele Rola pracy w procesie uczłowieczenia małpy.

Engels opierał się na pracach Darwina, Huxleya i innych wybitnych uczonych wieku XIX, którzy byli

twórcami współczesnego przyrodoznawstwa i wiedzy o człowieku. Współbojownik Darwina Thomas

Huxley, który się zajmował problemami genezy ludzkości (wspominaliśmy już o nim w związku z

zagadnieniem pochodzenia Tasmańczyków), wysunął przypuszczenie, że ukształtowanie się Homo

sapiens nastąpiło na zatopionym dziś kontynencie - Lemurii. Poglądy Huxleya, jak widać z przyto-

czonych słów, podzielał także Fryderyk Engels śledzący bystro wszystkie najnowsze osiągnięcia

współczesnej mu nauki, od matematyki po paleoantropologię. Hipotezę Huxleya rozwinął drugi wielki

uczony XIX wieku - Ernst Haeckel.

Haeckel przestudiował pilnie cały materiał, którym dysponowała w tamtych czasach nauka o

pochodzeniu człowieka, i doszedł do wniosku, że w łańcuchu ewolucyjnym łączącym Homo

sapiens z małpami człekokształtnymi czegoś brak: wypadło zeń jedno niezbędne ogniwo, jeden

gatunek, typ pośredni między człowiekiem a małpą. Haeckel nazwał go pitekantropem, czyli

małpoludem. Przedstawiciele tego “brakującego ogniwa" mieszkali, jak sądził Haeckel, w Lemurii,

skąd wędrowali na północny wschód, do Hindustanu i południowo-wschodniej Azji, oraz na zachód, do

Afryki.

Niebawem teoria Haeckla wspaniale się potwierdziła: holenderski lekarz, Eugene Dubois znajduje

szczątki pitekantropa na Jawie. Po pewnym czasie istnieją już takie znaleziska w Afryce i w Indiach.

Ale... czy przemawiają one na rzecz Lemurii, pomostu lądowego, który łączył kontynenty i rozpościerał

się od Afryki do Indii i południowo-wschodniej Azji?

Fryderyk Engels, Thomas Huxley, Ernst Haeckel - to autorytety niezaprzeczone. Brali oni jednak za

podstawę te fakty, jakimi rozporządzała nauka wieku XIX, a w czasie, który upłynął od tej pory, i

geologia, i paleoantropologia, i oceanografia, i zoologia zgromadziły dziesiątki i setki nowych faktów,

korzystając z najnowszych przyrządów i środków, o których nie mogli nawet marzyć uczeni zeszłego

stulecia. Jak widzi zatem nauka współczesna problem “Lemuria a pochodzenie ludzkości"?

Uczony radziecki J. Reszetow w monografii Przyroda Ziemi i pochodzenie człowieka, opierając się

na najnowszych faktach zdobytych przez geologię, paleontologię i paleoantropologię, przytacza

przekonywające dowody na to, że Lemuria - wschodnia część Gondwany - odegrała bardzo ważną

rolę w kształtowaniu się praczłowieka.

Około 100 min lat temu, “w okresie kredowym - pisze Reszetow - Lemuria zajmowała rejon

współczesnego oceanicznego Grzbietu Środkowoindyjskiego ze wszystkimi archipelagami, a także

Page 84: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Madagaskarem, Cejlonem, Półwyspem Indyjskim i okolicami szelfów Morza Arabskiego włącznie". Od

czasu do czasu Lemurię łączył przesmyk z południowo-wschodnią Azją. Kontynent lemuryjski

przedstawiał zarośnięty gęstymi lasami tropikalnymi ląd stały, otoczony z południo-wschodu, południa

i północy pasmami wulkanów. W tutejszych sprzyjających warunkach mogła powstać i pomyślnie się

rozwijać nowa grupa ssaków, niedużych, mieszkających na drzewach i żywiących się owadami. Te

zwierzęta stopniowo zwiększały swoje rozmiary, nabierały zręczności i wprawy w łażeniu po

drzewach. Ich łapy zaczęły się przekształcać w narząd chwytny - rękę. W ten sposób około 100-70

min lat temu pojawiły się pierwsze naczelne - lemury, czyli małpiatki.

Mniej więcej 34 min lat temu zachodzą wielkie przemiany: na południu i południowym wschodzie

Lemurii zapadają się duże partie lądu, a wcześniej jeszcze oddziela się od kontynentu Madagaskar.

Przedstawiciele podrzędu małpiatek również przeżywają wielkie zmiany. Część z nich przybiera

potężne rozmiary i schodzi z drzew na ziemię w poszukiwaniu pożywienia. Na Madagaskarze odkryto

szkielet olbrzymiego lemura Megaladapis, jednego z najprzedziwniejszych zwierząt, jakie istniały na

kuli ziemskiej: wyobraźmy sobie lemura wielkości człowieka posuwającego się na dwu tylnych

kończynach - i jednocześnie mającego długi ogon i ogromne okrągłe oczy!

Nie ta jednak droga ewolucji prowadziła do sukcesu. Gospodarzami planety zostały nie “dwunożne"

lemury, lecz potomkowie małpiatek, które zmieniły się w małpy, a te z kolei utworzyły gałąź małp

człekokształtnych. Odmiana małp kopalnych, z której wywodzą się zarówno goryle i szympansy żyjące

w tropikalnych lasach Afryki, jak i człowiekowate, nosi nazwę driopiteków. Za najprymitywniejsze z

driopiteków uważa się siwapiteki (ich szczątki znaleziono na Półwyspie Indyjskim), łączą bowiem

cechy wszystkich małp najwyżej uorganizowanych - goryli, szympansów i orangutanów. W swojej

monografii Reszetow przytacza fakty mówiące o tym, że najstarsze prymitywne małpy, a być może też

ich bardziej rozwinięte następne generacje z Lemurii, zmusiła do migracji zagłada tego kontynentu,

którego ostateczny rozpad nastąpił około 25 min lat temu. Migracja miała kierunek zachodni - do

Afryki - i północny - na Półwysep Indyjski. “Tutaj, pisze Reszetow, późniejsze ich przedstawicielki

mieszkające na północy Hindustanu około 4-4,5 min lat temu przyjęły wyłącznie naziemny tryb życia i

zaczęły używać systematycznie elementów wytworów przyrody w charakterze narzędzi". One właśnie

były “najdawniejszymi praludźmi".

Czy na tym się kończy historia Lemurii? Może jednak ostatnie resztki tego lądu istniały jeszcze

długo na Oceanie Indyjskim i nie tylko w trzeciorzędzie, epoce lemurów i małp człekokształtnych, ale i

w czwartorzędzie, w okresie, który wydał człowieka, a Lemuria była nie zwyczajnym, “przyczółkiem"

dla lemurów i prymitywnych małp, które wtargnęły potem na wszystkie pozostałe kontynenty świata (z

wyjątkiem Australii i Antarktydy, tych zupełnie odizolowanych części zaginionej Gondwany), lecz także

kolebką ludzkości? Na to pytanie odpowiedzą dopiero szczegółowe poszukiwania na dnie Oceanu

Indyjskiego w rejonie dawnej Lemurii. Ale - co najdziwniejsze - studiując najstarsze cywilizacje na kuli

ziemskiej, spotykamy wiele zagadek, które pozwala rozwiązać hipoteza istnienia Lemurii, tego

Page 85: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

rozległego lądu leżącego na Oceanie Indyjskim i zamieszkanego już nie przez lemury czy nawet

pitekantropy, ale przez ludzi, takich w dodatku, którzy osiągnęli wysokie stadium rozwoju kultury!

Tamalacham, Nawalam, Madura Południowa...

Na początku tej części przytoczyliśmy wypowiedź uczonego tamilskiego Kirusznana o swoim

narodzie, który, jak ryby z głębiny, wypłynął z bezdennej otchłani dziejów. Dawni historycy tamilscy

uważali, że ich ojczyzna, Tamalacham, leżała na wyspie Nawalam, “jednym z pierwszych lądów, które

się wynurzyły w pobliżu równika". Średniowieczne traktaty mówią o san-gach - stowarzyszeniach

najlepszych poetów i uczonych. Najstarsza sanga miała powstać na “Kontynencie Południowym", czyli

Lemurii, około 10 000 lat temu, w epoce użi, w najwcześniejszym okresie historii Tamilów. Sanga

przestała istnieć po zatopieniu Lemurii i jej stolicy, Madury Południowej, przez wody Oceanu

Indyjskiego.

Tamilowie mają starożytną kulturę, a mówią językiem spokrewnionym z językami hindustańskimi

tworzącymi wspólną drawidyjską rodzinę językową (językami drawidyjskimi porozumiewa się dzisiaj

ponad 100 min ludzi). Drawidowie należą do jednej z najstarszych w Indiach grup etnicznych.

Mieszkali tu na długo przed przybyciem do “krainy cudów" wojowniczych koczowników - Ariów, o

których mówi święta księga hinduistów Rigweda. W chwili obecnej języki drawidyjskie są

rozpowszechnione na obszarze południowych Indii aż do 18-20° szerokości geograficznej północnej,

ale kiedyś obejmowały środkowe Indie, a nawet północne. Co więcej, istnieją dane świadczące o tym,

że kilka tysięcy lat temu ludy mówiące językami drawidyjskimi zamieszkiwały także Beludżystan i

południową część Iranu. One też prawdopodobnie stanowiły pierwszą osiadłą ludność Mezopotamii,

jeszcze przed Sumerami, których cywilizację uważa się za najstarszą na kuli ziemskiej.

Praojczyzna Tamilów (a więc i wszystkich Drawidów) znajdowała się, według ich legend, na

Oceanie Indyjskim, lecz potem pochłonęła ją woda. Jak głoszą te same legendy, zatopiony ląd

lemuryjski był kolebką cywilizacji ludzkiej. I - rzecz dziwna - okazuje się, że co najmniej dwie z trzech

najstarszych na naszej planecie cywilizacji mają związek z nosicielami języków drawidyjskich!

Największym odkryciem archeologicznym XX wieku jest, zdaniem uczonych, odkrycie cywilizacji

protohinduskiej w dolinie Indusu, dokonane na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych.

Wykopaliska późniejsze wykazały, że starożytna kultura hinduska była rozpowszechniona nie tylko w

dolinie Indusu, ale jej wpływy obejmowały także rozległe obszary na wschód i na południe - półwysep

Kathijawar, okolice dzisiejszej stolicy Indii, Delhi, a nawet dolinę Gangesu. Pod względem wieku

ustępuje ona - być może - dwu innym najstarszym cywilizacjom ziemskim - egipskiej i

mezopotamskiej, lecz obejmuje teren kilkakrotnie większy niż Egipt w epoce Starego Państwa i

starożytne Międzyrzecze.

Jaki naród stworzył kulturę protohinduską? Odpowiedź na to pytanie pomogły znaleźć napisy

hieroglificzne na pieczęciach i amuletach znajdowanych w wielkich ilościach w najstarszych miastach

Page 86: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Hindustanu. Co prawda, nie udało się na razie tego pisma odczytać, jednakże za pomocą

elektronicznych maszyn cyfrowych grupa radzieckich badaczy sprecyzowała rodzinę językową, do

której należy język napisów hieroglificznych. Pierwsza publikacja pt. Komunikat wstępny o studiach

nad tekstami protohinduskimi wyszła w roku 1965. Autorami jej byli: programista M. Probst, paleograf

(specjalista w dziedzinie pism starożytnych) G. Aleksiejew, orientalista B. Wołczok, filolog I.

Fiodorowa, wybitny znawca pism starożytnych J. Knorozow oraz autor tej książki.

Po wstępnej analizie statystycznej tekstów protohinduskich, wykonanej za pomocą maszyny

matematycznej, badacze otrzymali abstrakcyjną gramatykę “języka x" (języka tekstów

protohinduskich) ustalającą, czy miał on sufiksy, prefiksy lub infiksy (wklinowujące się w.środek

słowa), podstawowe konstrukcje gramatyczne itd. Następnie ów “język x" porównano z innymi języ-

kami dla sprawdzenia mnóstwa hipotez na temat jego pokrewieństwa z licznymi językami używanymi

w Indiach, Azji Przedniej, na Kaukazie, w Himalajach, a nawet z językiem Ketów mieszkających w

górnym biegu Jeniseju oraz z językiem mieszkańców zagubionej na Pacyfiku Wyspy Wielkanocnej

(wiele bowiem hieroglifów pisma protohinduskiego przypomina kształtem znaki kohau rongo-rongó).

W miarę przeprowadzania badań jeden po drugim odpadały języki “kandydujące" do miana tego,

którym mówili twórcy najstarszej kultury w Hindustanie. Został w końcu jeden “pretendent": języki

drawidyjskie. Okazało się, że ich struktura jest najbardziej zbliżona do budowy “języka x", języka

tekstów protohinduskich. W ten sposób udowodniona została hipoteza, którą wysuwało wielu badaczy,

że cywilizację protohinduską stworzyły ludy mówiące językami (czy językiem) drawidyjskimi. W dolinie

Indusu zachowała się do dziś jeszcze drawidyjska wysepka pośród morza języków indoeuropejskich,

używanych w północno-zachodnich Indiach - język bragui. Zupełnie możliwe, że dawniej, w odległej

przeszłości, cały ten obszar był zamieszkany przez ludy, które się porozumiewały językami

drawidyjskimi.

Sumerowie i ich poprzednicy

Jak wynika z ostatnich badań, do grupy języków drawidyjskich mógł również należeć język

najdawniejszych mieszkańców doliny Eufratu i Tygrysu, wcześniejszych jeszcze od Sumerów. Jego

istnienia domyślili się lingwiści badając najstarsze teksty sumeryjskie. Okazało się mianowicie, że

struktura wielu słów nie daje się wyjaśnić zasadami języka sumeryjskiego i wskazuje na ich

pochodzenie z innego języka. Ponieważ słowa te oznaczają ważne życiowo przedmioty i podstawowe

zawody (np. słowa “palma", “daktyl", “pług", “tkacz", “murarz", “rybak", “kowal", “kotlarz", “blacharz",

“rolnik", “cieśla", “pasterz", a nawet “kupiec" są w języku sumeryjskim zapożyczeniami), więc jest

oczywiste, że naród, który mówił “językiem x", przekazał Sumerom podstawy swej kultury.

Analiza nazw geograficznych także potwierdziła przypuszczenie, że lud ten zamieszkiwał

południową Mezopotamię na długo przed nastaniem Sumerów. Nazwy Idiglat i Buranun (tak brzmią w

tekstach pisanych pismem klinowym nazwy Tygrysu i Eufratu), podobnie jak i nazwy najstarszych

Page 87: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

miast (Ur, Uruk, Nippur, Lagasz, Kisz, Eridu), nie są sumeryjskie. Dotyczy to również głównego boga

sumeryjskiego, pana Ziemi Enki; Sumerowie przejęli go z panteonu bóstw starszych i mających lepiej

rozwiniętą kulturę mieszkańców Międzyrzecza (później kapłani sumeryjscy przerobili to imię według

swoich zasad i bóg zaczął się nazywać Ea).

A więc Sumerowie nie są rdzennymi mieszkańcami Mezopotamii, przybyli skądś z zewnątrz. Skąd?

Niedawno wysunięto hipotezę, że z zachodnich okolic Półwyspu Indochińskiego; istnieje też hipoteza

na temat kaukaskiego pochodzenia Sumerów. Wreszcie znalezione na terenie Rumunii zabytki pisma

wprost uderzająco podobnego do najstarszych pism sumeryjskich, ale pochodzące z okresu

wcześniejszego, skłaniają do zastanowienia się także nad “adresem bałkańskim". Gdziekolwiek się

znajduje ojczyzna Sumerów - na południowym wschodzie Azji czy na południowym wschodzie Europy

- jedno jest oczywiste, że Sumerowie nie byli narodem morskim, żeglarstwa nauczyli się później, kiedy

już osiedlili się w dolinie Eufratu i Tygrysu. Ich praojczyzna najwidoczniej leżała w górach, o czym

świadczy sumeryjski rytuał oddawania czci bóstwom na wzniesieniach. Ekspansja Sumerów w

Międzyrzeczu szła z północy na południe, a nie w kierunku odwrotnym. Tymczasem wyraźny przełom

kulturalny, który nastąpił tu w drugiej połowie IV tysiąclecia p.n.e. i ukształtowanie się cywilizacji wiążą

się właśnie z obszarem Mezopotamii południowej. Zjawiska te tłumaczy się przybyciem nowej,

energicznej, na wysokim szczeblu rozwoju znajdującej się ludności. Ludności tej, jak wynika jasno z

powyższego, nie mogli stanowić Sumerowie. Owa najstarsza na kuli ziemskiej kultura - kultura

Ubajdów - została odkryta po raz pierwszy przy wykopaliskach na wzgórzu, które tubylcy nazywali al

Ubaid.

Al Ubaid znajduje się nie opodal miasta Eridu wysuniętego najdalej na południe ze wszystkich

starożytnych miast Mezopotamii. W tamtych czasach, około 6000 lat temu, było ono portem morskim,

leżało bowiem na brzegu Zatoki Perskiej. Dopiero w okresie późniejszym namuły potężnych rzek

odgrodziły Eridu od morza. Stąd, z Eridu, zaczęło się rozpowszechnianie kultury w kierunku

przeciwnym do biegu Eufratu i Tygrysu - w stronę Uruk, Ur, Lagasz i innych miast.

Wykopaliska archeologiczne dostarczają dowodów na potwierdzenie prawdziwości dawnych

legend mieszkańców Międzyrzecza. Według tych podań cywilizacja pojawiła się na tej ziemi po prze-

płynięciu Zatoką Perską do Eridu pewnej rasy półryb i półludzi na czele z Oannesem, który tam

nauczył ludzi nie tylko podstaw pisma, astronomii i rzeźby, ale także wznoszenia, miast, budowy

świątyń, uprawy ziemi i wytwarzania niezbędnych narzędzi.

Z legendą o Oannesie badacze spotkali się w Historii napisanej przez babilońskiego kapłana

Berossosa 14 i na podstawie znajomości mitologii sumeryjskiej ustalili, że Oannes Babilończyków to

jeszcze starszy sumeryjski bóg wody Ea (Pan Mądrości), który nauczył ludzi rzemiosła, sztuki,

budownictwa, pisma itd. Ale przecież i sam Ea to tylko “przerobiony" i “poprawiony" bóg Ubaj-dów -

Enki! W ten sposób legenda o Eridu, gdzie bóg obdarzył ludzi cywilizacją, ma swój nie babiloński i

14 W źródłach pisanych pismem klinowym imię Oannes nie występuje. (N.Ż.)

Page 88: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

nawet nie sumeryjski, lecz ubajdzki rodowód, znajduje też poparcie archeologii, która mówi, że w

Eridu narodziła się cywilizacja Mezopotamii, tam właśnie został zrobiony “skok" od kultury epoki

kamiennej do epoki metali, nawadniania, budownictwa monumentalnego itd.

Kim byli Ubajdowie? “Wykopaliska lingwistyczne" (wyodrębnienie słów ubajdzkich w tekstach

sumeryjskich, odszukanie ubajdzkich nazw geograficznych) pozwalają nam operować około 20

słowami języka Ubajdów i mniej więcej taką samą liczbą nazw geograficznych. I oto się okazuje, że

szereg słów ubajdzkich wykazuje zbieżności ze słownictwem albo z rdzeniami słów języków

drawidyjskich! Setki zamieszkanych miejsc w południowych Indiach ma końcówkę “ur", co po

drawidyjsku znaczy osada, miasto, miejsce zamieszkane. Ale przecież i najstarsze miasta Mię-

dzyrzecza też mają rdzeń “ur" (Uruk, Nippur), a jedno z miast nazywa się nawet po prostu Ur.

Idiglatu - tak zwie się Tygrys w języku Ubajdów (id znaczy rzeka, woda). Prawdopodobnie nazwa

Indus należy do tej samej rodziny (gdyż w językach drawidyjskich wymiana n na nd jest zjawiskiem

nader częstym) i oznaczała początkowo rzekę, wodę. Słowa ubajdzkie określające różne zawody

mają przyrostek “gar" (np. engar - rolnik, nangar - cieśla, damgar - kupiec). W językach drawidyjskich

słowo gar oznacza rękę: w ten sposób przyrostek gar mógł oznaczać “robiącego" (rolnik - “robiący w

ziemi", cieśla - “robiący z drzewa" itd.).

' Mamy oczywiście za mało danych, żeby wyprowadzić ostateczne wnioski. Jednak podobieństwo

słów drawidyjskich i ubajdzkich jest znamienne, jeśli się weźmie pod uwagę, że między kulturą

protohinduską a cywilizacją Mezopotamii istnieją niewątpliwe związki.

Na trasie Mezopotamia-Bahrajn-Hindustan

Wśród setek okrągłych pieczęci archeolodzy znaleźli też w Mezopotamii kilka kwadratowych,

wykonanych przez ludy protohinduskie. Świadczyłoby to o tym, że dwie najstarsze cywilizacje

kontaktowały się ze sobą. W latach sześćdziesiątych naszego wieku udało się odkryć “punkt

przeładunkowy" na drodze między Mezopotamią a Hindustanem. Były to wyspy Bahrajn leżące w

Zatoce Perskiej. Przed kilkoma tysiącami lat kwitła tutaj kultura łącząca cechy kultur sumeryjskiej i

protohinduskiej. Od najdawniejszych czasów przez wyspy te wiodły drogi wymiany kulturalnej i

handlowej: cywilizacja sumeryjska wywierała wpływ na protohinduską, a ta ostatnia - na sumeryjska.

W sumeryjskim mieście Ur odkryto zespół budynków z wypalonej cegły stanowiących - jak mówi

wybitny archeolog angielski John Marshall - “jawny wyjątek od powszechnej zasady, ale wykazujących

tak uderzające podobieństwo do niedużych i dość niedbale postawionych domów późnego Mohendżo-

Daro, że trudno wątpić, pod czyim wpływem zostały zbudowane", Wpływ ten widoczny jest także w

religii. W jednym z grobowców w Ur znaleziono statuetkę siedzącej w kucki małpy, podobną do figurek

małp odkrytych w Mohendżo-Daro (które według wszelkiego prawdopodobieństwa posłużyły jako

prototyp wizerunku Hanumana, pomocnika Ramy opiewanego w eposie staroindyjskim Ramajana).

“Ponieważ w starożytnym cywilizowanym świecie małpa była znana jako zwierzę typowo indyjskie i

Page 89: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

nie przedstawiano by jej chyba w rzeźbach, gdyby nie była zwierzęciem świętym, to można

przypuścić, że kraje zachodnio-azjatyckie jeszcze w epoce brązu zapożyczyły z Indii niektóre motywy

religijne" - pisze archeolog indyjski S. Dikszit. Zresztą statuetka mogła być własnością

protohinduskiego kupca, który zamieszkał w Mezopotamii, gdyż jak mówi sam Dikszit, “kupcy z krajów

zachodnich prawdopodobnie uważali bez wahania za prawomocną transakcję zawartą pod opieką

świętych bóstw", których wizerunkiem był zarówno “proto-Hanuman", jak i zwierzęta przedstawione na

pieczęciach znalezionych w miastach Mezopotamii.

W ruinach jednego z miast sumeryjskich znaleziono malowaną wazę, wykonaną w stylu czysto

sumeryjskim; temat malowidła jest jednak wyraźnie pochodzenia indyjskiego. Przedstawia indyjskiego

garbatego byka, czyli zebu, stojącego przy rytualnym żłobie - jeden z ulubionych tematów z pieczęci

protohinduskich. Według Gordona Childe'a, najlepszego specjalisty od archeologii świata

starożytnego, mistrz sumeryjski “był prawdopodobnie naocznym świadkiem odprawiania hinduskiego

obrzędu w Mezopotamii. Nie ma w tym nic osobliwego, gdyż handlować mogły całe karawany czy floty

kupców hinduskich; możliwe, że kupcy, przynajmniej w czasie jarmarków, musieli się zatrzymywać w

Sumerze na kilka miesięcy, żeby wysprzedać swoje towary i zaopatrzyć się na drogę powrotną.

Przypuszczenie, że istniały kolonie kupców hinduskich ze stałą siedzibą w jakimś mieście sumeryj-

skim, jak to bywa praktykowane współcześnie, potwierdziłoby w zupełności to, co wiemy o handlu na

Wschodzie w II tysiącleciu p.n.e.".

Wszystkie wspomniane wyżej znaleziska są pozostałością wymiany kulturalnej między dwiema

uformowanymi oryginalnymi cywilizacjami. Ale - co najciekawsze - szeregu cech zbliżających kulturę

protohinduską do najstarszej kultury Międzyrzecza nie da się wytłumaczyć zapożyczeniem czy

wymianą kulturalną. Cechy te świadczą raczej o dawnym i wielkim pokrewieństwie kultur i ich

twórców. Mówiliśmy już, że język drawidyjski Protohindusów łączy prawdopodobnie pokrewieństwo z

językiem Ubajdów, poprzedników Sumerów.

Sporo ornamentów i symboli spotykanych na pieczęciach i amuletach protohinduskich znajduje

swoje odpowiedniki w ornamentyce i symbolice najstarszych mieszkańców Międzyrzecza

i Elamu. “W mających kształt dzwonu pucharach z doliny Indusu i z Sumeru można się dopatrywać

bez obawy popełnienia błędu zbieżności wynikających z pokrewieństwa. Srebrna walcowata waza z

Mohendżo-Daro prowokuje do porównania z alabastrowymi naczyniami znalezionym w Ur" - pisze

Gordon Childe.

Kwadratowe pieczęcie znalezione w Mezopotamii na pewno zostały tu przywiezione przez kupców

protohinduskich. Ale i na kwadratowych pieczęciach, które odkryto w Hindustanie, można dostrzec

motywy i wizerunki bóstw znajdujące odbicie w mitologii i religii Międzyrzecza (w dodatku kształt

pieczęci jak też inskrypcje świadczą o tym, że powstały one w Indiach, a nie pozostały przywiezione tu

z Sumeru). Trzy pieczęcie-amulety znalezione w Mohendżo-Daro przedstawiają postać, która walczy

z dwoma tygrysami. Przypomina ona uderzająco Enkidu, przyjaciela bohatera sumeryjskiego eposu

Page 90: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Gilgamesza, który pomagał mu w walce z dzikimi zwierzętami. Wśród pieczęci-amuletów z Mohendżo-

Daro istnieją wizerunki człowieka z rogami, ogonem i nogami byka. Zaskakujące jest podobieństwo

tego półczłowieka i półbyka do pewnego sumeryjskiego półboga czy herosa, co by wskazywało na

wzajemne wpływy w poszczególnych legendach należących do tych dwu kultur. Nie da się wykluczyć i

takiej możliwości, że odegrał tu rolę pośrednika jakiś trzeci kraj, z którym w odległej przeszłości

ludność Sumeru i doliny Indusu utrzymywała ścisłe kontakty.

O więzi między najdawniejszymi mieszkańcami Mezopotamii a Protohindusami mówią nie tylko

dane lingwistyczne, archeologiczne oraz z dziedziny historii religii, lecz także dane antropologiczne:

czaszki Protohindusów i Ubajdów są w większości wypadków identyczne. W ruinach Mohendżo-Daro

udało się archeologom odszukać wspaniały posąg, który nazwali “portretem kapłana". Twarz tego

kapłana podobna jest bardzo, nawet w szczegółach do wizerunków człowieka w dawnej sztuce

Międzyrzecza.

Niektórzy badacze sądzą, że kulturę protohinduską stworzyli Ubajdowie, którzy po wtargnięciu

przybyszów sumeryjskich porzucili swoją ojczyznę w Mezopotamii i przenieśli się w dolinę Indusu. Ale

być może ślady dawnego pokrewieństwa między mieszkańcami Międzyrzecza i Hindustanu należy

tłumaczyć faktem, że zarówno cywilizacja ubajdzka, jak i protohinduską wywodzą się z jednego

źródła, które znajdowało się nie w Mezopotamii i nie w Indiach, tylko gdzie indziej?

Niegdyś uważano, że najdawniejsza cywilizacja hinduska rozwijała się tylko w dolinie Indusu. Dziś

archeolodzy znaleźli miasta i osady protohinduskie także w międzyrzeczu Gangesu i Dżamny oraz u

podnóża gór Sziwalik w Pendżabie, a także na południe od ujścia Indusu, w dzisiejszym stanie

Bombaj. I - co jest szczególnie godne uwagi - owe “miasta południowe" nie są młodsze od Mohendżo-

Daro czy innych osad w dolinie Indusu. Stanowi to dowód, że kolebką cywilizacji protohinduskiej nie

była dolina Indusu, lecz jakieś inne miejsce. Gdzie leżało, nie wiemy. W każdym razie na terenie

Hindustanu nie udało się odnaleźć śladów kultury, z której by bezpośrednio wyrosła cywilizacja

protohinduską. Mimo że archeolodzy z Indii i Pakistanu odkryli kilka różnorodnych kultur znacznie

starszych, nie można ich uważać za poprzedniczki ośrodków cywilizacyjnych w Mohendżo-Daro,

Harappie i w innych miastach protohinduskich - nie łączy ich żadne pokrewieństwo. Problem korzeni

cywilizacji protohinduskiej pozostaje, jak twierdzą archeolodzy, nie rozwiązany.

Kraj, który zwie się Elamem

Jest całkiem prawdopodobne, że niewątpliwe podobieństwo między kulturą protohinduską a kulturą

Międzyrzecza da się wytłumaczyć tym, iż twórcami najstarszej cywilizacji hinduskiej

i pierwszymi gospodarzami doliny Eufratu i Tygrysu były narody pokrewne, mówiące językami

drawidyjskimi, a może nawet to jeden i ten sam naród. Możliwe, że języki drawidyjskie stanowią

wspólną “platformę" nie tylko dla Ubajdów i Protohindusów.

Page 91: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Chuzestan - to dzisiejsza nazwa prowincji irańskiej leżącej na wschód od Tygrysu. Dawniej

nazywano ją Elamem. Już 5000 lat temu kwitła tutaj cywilizacja z miastami-państwami, bogata w

oryginalną kulturę i piśmiennictwo. W kulturze mieszkańców krainy Elamu - Elamitów - uczeni

dostrzegają wiele cech wspólnych z kulturą Mezopotamii, a także z kulturą protohinduską.

Elamici mówili i pisali w języku, którego pokrewieństwa z jakimkolwiek innym językiem na świecie

nie udało się na razie ustalić. Językoznawcy podejmowali się prób wykazania pokrewieństwa języka

elamickiego z językami turańskimi (uralo-ałtajskimi, tureckimi, mongolskimi), z licznymi językami

kaukaskimi, z wymarłymi językami Azji Przedniej (huryckim, kaszyckim itd.), próby te skończyły się

jednak niepowodzeniem. “Jedyną hipotezą, którą mogą poprzeć pewne znamienne fakty, jest hipoteza

pokrewieństwa elamicko-drawidyjskiego" - pisze znany historyk i językoznawca radziecki I. Djakonow

w monografii Języki starożytnej Azji Przedniej i podaje przykłady świadczące o związkach języka

elamickiego z językiem, którym porozumiewają się Drawidowie. Rdzeń ketu w językach drawidyjskich

oznacza “ginąć", “znikać". W języku elamickim ketu znaczy “burzyć". Dzień, tb po elamicku - nan. W

językach drawidyjskich rdzeń nan znaczy “ranek", “świt", “dzień". Rdzeń pari znaczy po elamicku

“dochodzić", “dosięgać", a w językach drawidyjskich - “biec", “unikać".

Oczywiście słowa mogą być zapożyczane z jednego języka przez drugi, a oprócz tego możliwe są

przypadkowe zbieżności dźwiękowe czy znaczeniowe (po angielsku i po kabardyńsku liczebnik dwa

brzmi jak tu, mimo że te języki wcale nie są sobie pokrewne). Ale, co najważniejsze, język elamicki ma

wiele wspólnego z językami drawidyjskimi pod względem budowy gramatycznej, której - jak wiadomo -

na ogół się nie zapożycza, a to świadczy albo o dawnym pokrewieństwie, albo też o długotrwałych

kontaktach między ludami posługującymi się tymi językami. Także fonetyka i morfologia elamicka

odsłaniają podobieństwo tego języka do języków drawidyjskich, a zaimki są tak zbliżone, że - jak mówi

I. Djakonow - “bywają nawet całkowicie identyczne".

Na podstawie faktów świadczących o bliskim pokrewieństwie między językami drawidyjskimi a

elamickim wysunął Djakonow przypuszczenie, że plemiona bliskie pod względem językowym

Elamitom i Drawidom zamieszkiwały między IV a III tysiącleciem p.n.e., a może i później, cały Iran,

zwłaszcza jego część południową. Można tu jeszcze dodać, że ślady toponimiki drawidyj-skiej

(wprawdzie nie umieszczone w jakiejś określonej epoce) odnaleziono także na Półwyspie Arabskim, a

ślady domieszki rasy drawidoidalnej (południowoindyjskiej) stwierdzono - jak utrzymują niektórzy

badacze - w wielu okolicach południowego Iranu. Potem ciemnoskórzy Drawidzi czy bliskie im pod

względem języka i rasy narody zostały wyparte z Iranu albo zmieszały się całkowicie z późniejszymi

przybyszami. Herodot, który żył w V wieku p.n.e., ciągle jeszcze nazywa mieszkańców Beludżystanu,

krainy leżącej między Indiami a Elamem, “azjatyckimi Etiopa-mi" (tj. azjatyckimi Murzynami), co

mogłoby znaczyć, że ciemnoskóre plemiona zamieszkiwały obszar między Iranem a Indiami jakieś

2500 lat temu.

Page 92: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Jest całkiem prawdopodobne, że języki elamicki i ubajdzki wyodrębniły się bardzo wcześnie z

pierwotnego języka ogólno-drawidyjskiego; tłumaczyłoby to podobieństwa i różnice między tymi

językami. Możliwe jest też .inne rozwiązanie: zarówno języki drawidyjskie, jak i język poprzedników

Sumerów, Ubajdów, oraz język elamicki pochodzą od jeszcze starszego, wspólnego “prajęzyka".

Większość tekstów w języku elamickim zachowała się do naszych czasów w zapisach pismem

klinowym, które mieszkańcy Elamu zapożyczyli w połowie III tysiąclecia p.n.e. od swoich zachodnich

sąsiadów - Akadów i Sumerów. Przedtem Elamici używali pism hieroglificznych, a jeszcze wcześniej

posługiwano się w Elamie pismem rysunkowym, tzw. protoelamickim.

Pismo protoelamickie do dziś nie jest rozszyfrowane, ale z wyglądu teksty i znaki tego pisma

bardzo przypominają najdawniejsze pismo mieszkańców Mezopotamii - pismo protosumeryjskie.

Zostało ono także uwiecznione na glinianych tabliczkach, również ma postać rysunkowo-kreskową i

wszystko na to wskazuje, że tak samo jak zabytki pisma protosumeryjskiego jego teksty mają

charakter gospodarczy i ewidencyjny.

Podobieństwo do znaków pisma protosumeryjskiego i protoelamickiego wykazuje też trzecie

“prapismo" - znaki inskrypcji znalezionych w najstarszych miastach hinduskich: w Harappie,

Mohendżo-Daro i innych. Najdawniejsze teksty z Międzyrzecza - jak świadczą niedawno dokonane

badania radzieckiego uczonego A. Wajmana - napisane zostały po sumeryjsku (mimo że pierwszymi

mieszkańcami doliny Eufratu i Tygrysu byli, jak pamiętamy, nie Sumerowie, tylko Ubajdowie mówiący

językiem, który pokrewny jest chyba językowi drawidyjskiemu). Język tekstów protoelamickich -

według wszelkiego prawdopodobieństwa najstarsza postać języka elamickiego - różni się od języka

inskrypcji protosumeryjskich. Teksty protohinduskie kryją raczej język drawidyjski, a nie sumeryjski czy

elamicki. Tak więc pismo protcsumeryjskie nie może być pomocne przy; rozszyfrowywaniu nie

odczytanych pism hinduskich i elamickich (tym bardziej, że samo nie zostało odczytane do końca: z

800 różnych znaków pisma protosumeryjskiego badacze potrafią odczytać zaledwie 250. A jednak

podobieństwo między znakami trzech “prapism" skłania do przypuszczeń, że pochodzą one z jednego

wspólnego źródła (wszak i pismo klinowe, wynalezione przez Sumerów, służyło do przekazywania

języka akadyjskiego, elamickiego, urartyjskie-go, hetyckiego i innych, które nie mają nic wspólnego z

sumeryjskim!). Wśród znaków pisma protosumeryjskiego, protoelamickiego i protohinduskiego można

wyłowić pewien wspólny “podstawowy zbiór" znaków podobnych.

Lingwiści studiujący języki i toponomastycy, którzy badają nazwy geograficzne, używają w

stosunku do najwcześniejszych języków czy nazw geograficznych, poprzedzających badane języki i

nazwy, terminu “substrat". W tym wypadku również, badając znaki dawnych pism, możemy mówić o

“substracie", jakimś pierwotnym systemie znaków rysunkowych, który poprzedzał pismo

protosumeryjskie, protoelamickie czy protohinduskie. Ponieważ teksty protosumeryjskie są najstarsze,

a pierwszymi mieszkańcami Mezopotamii, poprzednikami Sumerów byli Ubajdowie, możemy użyć

wyrazu “ubajdzki" do określenia najstarszego systemu pisma (nie było to w pełnym znaczeniu tego

Page 93: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

słowa pismo, lecz raczej “mowa rysunków", piktografia poprzedzająca archaiczne formy pisma).

System ów istniał w Mezopotamii jeszcze przed przybyciem tu Sumerów, którzy przejąwszy je stwo-

rzyli własne pismo protosumeryjskie (podobnie jak przejęli, a potem rozwinęli inne osiągnięcia

Ubajdów w dziedzinie kultury materialnej i duchowej).

Całkiem możliwe, że podobna sytuacja zaistniała w Hindustanie i w Elamie. Podobieństwo między

pismami: protohinduskim, protoelamickim i protosumeryjskim uzyskuje więc nowe wyjaśnienie na

gruncie teorii “drawidyjskiej", albowiem język ubajdzki jest - być może z nimi spokrewniony, podobnie

jak język elamicki czy ten, którym mówili twórcy cywilizacji protohinduskiej! Całkiem możliwe, że za

najdawniejszych czasów istniało drawidyjskie prapismo, tak jak ogólnodrawidyjski język. Rysunkowe

znaki ubajdzkie, protohinduskie i elamickie stanowiłyby odgałęzienia tego pisma, język zaś ubajdzki,

elamicki czy protoindyjski - odgałęzienia najstarszego prajęzyka drawidyjskiego.

Problem drawidyjski

Gdzie i kiedy ukształtował się prajęzyk drawidyjski? W jakim momencie nastąpił jego rozpad,

podział, wyodrębnianie się gałęzi ze wspólnego pnia (gałęzie te, rozwijając się samodzielnie, stawały

się potem odrębnymi językami, które z kolei mogły dać początek nowym językom itd.)? Współczesna

lingwistyka dzięki matematyce potrafiła ustalić czas, kiedy z jednego języka drawidyjskiego (powinien

się on raczej nazywać protodrawidyjskim) zaczęły się oddzielać i wyodrębniać gałęzie językowe. Jako

pierwszy wyodrębnił się język brahui, jedyny język drawidyjski, używany nie w południowych Indiach,

tylko w północnych. Nastąpiło to na granicy albo w samych początkach IV tysiąclecia p.n.e., czyli

mniej więcej 6000 lat temu. Niestety, ani matematyka, ani lingwistyka nie umieją na razie wskazać,

gdzie, w jakim miejscu kuli ziemskiej powstał język “protodrawidyjski", czy jego ojczyzną był

Hindustan, czy też “Protodrawidowie" przyszli do Indii skądś z zewnątrz.

Na obszarze Republiki Indii i Pakistanu występuje monstrualnie wielka liczba języków, dialektów i

gwar - ponad pół tysiąca. Ale całe to wielojęzyczne bogactwo można sprowadzić do trzech tylko

wspólnych “mianowników", połączyć w trzy wielkie grupy językowe: indoeuropejską, munda-kola i

drawidyjską. W żadnym z poważnych badaczy nie budzi obecnie wątpliwości fakt, że mówiący

językami indoeuropejskimi legendarni Ariowie nie byli rdzennymi mieszkańcami Hindustanu, lecz

przybyli tu w II tysiącleciu p.n.e. (z Azji Środkowej, znad Morza Czarnego lub z Azji Mniejszej). Przez

długi czas uważano, że ciemnoskóre plemiona mówiące językami munda-kola są najdawniejszymi

mieszkańcami “Krainy Cudów", jednak w świetle najnowszych prac językoznawczych staje się

widoczne, że wcale tak nie jest. Ludy używające języka munda-kola zjawiły się w Indiach dopiero

6000 lat temu; ojczyzna ich leżała na wschodzie, na Półwyspie Indochińskim, gdzie do dziś mówi się

językami i dialektami munda-kola.

Co najdziwniejsze, języki drawidyjskie także są napływowe, chociaż zapanowały w Hindustanie

przed indoeuropejskimi, a nawet wcześniej niż języki munda-kola.“Ludy i plemiona drawidyjskie nie są

Page 94: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

rdzennymi mieszkańcami Indii i przybyły tam widocznie najpóźniej w IV tysiącleciu p.n.e. - pisze

największy radziecki drawidolog M. Andronow. - Problem ich pochodzenia oraz zaindyjskiego okresu

ich historii pozostaje otwarty, mimo że wysunięto już pewne przypuszczenia co do przedhistorycznych

związków tych plemion ze starożytnymi plemionami ze wschodniego obszaru nad Morzem Czarnym, a

także z wieloma innymi ludami."

O podobieństwach między językami ubajdzkim i sumeryjskim a drawidyjskimi jużeśmy wspominali.

Nazwy geograficzne nie tylko w Mezopotamii, ale i w Iranie, Afganistanie, nawet na Kaukazie -

zdaniem hinduskiego uczonego T. Najara - dadzą się wyjaśnić, jeżeli się odwołamy do języków

drawidyjskich. Plemiona Drawidów miały się przedostać do Indii mniej więcej w IV tysiącleciu p.n.e.

Nawiasem mówiąc, kiedy chodzi o tak odległe czasy, nie należy używać nazwy “Drawidowie";

ściślejszy byłby w tym wypadku termin “Protodrawidowie". Wielu antropologów przypuszcza, że

Protodrawidowie w sposób nader istotny różnili się wyglądem od współczesnych Drawidów: mieli

jaśniejszą skórę, byli wyżsi itd.

W środku południowych Indii, u stóp Gór Błękitnych, mieszka plemię Todów, jedno z najbardziej

tajemniczych plemion w Hindustanie. Pewne fakty świadczą o tym, że żyjąc przez długie wieki w

prawie całkowitej izolacji plemię to najlepiej zachowało cechy dawnych Protodrawidów. W roku 1969

wyszła książka pt. Tajemnica plemienia z Gór Błękitnych, napisana przez radzieckiego etnografa L.

Szaposznikową. Język plemienia Toda należy do grupy języków drawidyjskich. Poza tym kapłani Toda

posługują się też odrębnym językiem obrzędowym - kworżam czy kworszam. Okazało się, że imiona

wielu bogów Toda w języku kworżam są przedziwnie podobne do imion starożytnych bogów

mezopotamskich!

Jako pierwszy zauważył to Piotr, książę grecki i duński, badacz z dyplomem antropologa i tytułem

królewskim, który mieszkał kilka miesięcy wśród Todów. Konkluzja jego była następująca: bardzo

dawno, na przełomie IV i III tysiąclecia p.n.e, w pobliżu Gór Błękitnych znajdowała się kolonia kupców,

którzy przybyli tu z Mezopotamii. Pod koniec III tysiąclecia p.n.e. kontakty kolonistów z ojczyzną

urwały się, musieli więc pozostać na zawsze w południowych Indiach. Zagadkowi Todowie są ich

potomkami.

Pewien językoznawca i antropolog amerykański skrytykował tę hipotezę i wykazał, że imiona

bogów plemienia Todów można tłumaczyć, biorąc za punkt wyjścia języki drawidyjskie, koloniści zaś

mezopotamscy nie mają z nimi nic wspólnego. Ale, jak zauważa w związku z tym L. Szaposznikową,

“jeżeli się weźmie pod uwagę, że problem pochodzenia ludów drawidyjskich pozostaje jeszcze nie

rozwiązany, a jednocześnie istnieje szereg dowodów wzajemnego oddziaływania drawidyjskich kultur

Indii i Mezopotamii, to nie jest wykluczone, że zaprzeczenie badacza amerykańskiego może się

zmienić z czasem w jedno z potwierdzeń wspólnoty językowej łączącej Drawidów z niektórymi ple-

mionami i ludami starożytnej Mezopotamii".

Page 95: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Sumer, Elam, Iran, Kaukaz -. oto miejsca, które różni uczeni wskazywali jako praojczyznę

Drawidów. Całkiem możliwe, że wszystkie te hipotezy można połączyć w jedną obszerniejszą - w

najdawniejszych czasach Międzyrzecze, Iran, Kaukaz, może i część Azji Środkowej zamieszkiwały

plemiona mówiące językami drawidyjskimi. Ale czy ten rozległy obszar był ojczyzną Drawidów? - na

tym polega problem.

Zdaniem niektórych naukowców, Protodrawidowie koczujący “od granic Sumeru i Elamu po Amu-

darię, Syrdarię i Kaukaz", wykorzystując dogodne przejścia górskie w stronę północno-zachodnich

Indii, przybyli do Hindustanu około 6000 lat temu. Fakt, że Drawidowie są wprawdzie starożytną, ale

napływową ludnością “Krainy Cudów", nie budzi chyba wątpliwości. Przekonujące są też dowody

pokrewieństwa między językami drawidyjskimi a niektórymi starożytnymi językami Mezopotamii, jak

elamic-kim i językami Kaukazu. Ale nie wynika z tego wcale, że Pro-tosumerowie przybyli do Indii

właśnie stamtąd. Przeciwnie, dane lingwistyczne mówią, że rozpowszechnianie się języków

drawidyjskich odbywało się nie z północy na południe; tylko z południa na północ! Można się powołać

na radzieckiego orientalistę G. Zografa, który w przeglądzie języków indyjskich, pakistańskich,

cejłońskich i nepalskich podkreśla, że w ostatnich czasach coraz więcej uznania zyskuje teoria,

według której ludy drawi-dyjskie posuwały się z południa na północ, a nie odwrotnie (np. plemiona

mówiące językiem drawidyjskim kuruch i mieszkające na północo-wschodzie środkowych Indii znają

podanie o tym, że ich przodkowie zamieszkiwali dawniej południowe Indie itd).

Powstaje dziwny obraz: przecież na południe od Hindustanu rozpościera się Ocean Indyjski, w

którym w żadnym wypadku Protodrawidowie nie mogli się ukształtować, a potem ruszyć na północ -

do Indii, Mezopotamii, Elamu. Ale obraz ten straci na dziwności, kiedy sobie przypomnimy, że właśnie

w tej części oceanu rozdzielającej Hindustan i Afrykę znajdowała się - zdaniem szeregu geologów i

oceanografów - Lemuria, którą po pewnym czasie zalały fale Oceanu Indyjskiego. Także stare le-

gendy drawidyjskie mówią o tym samym - o praojczyźnie leżącej za przylądkiem Komoryn, najdalej na

południe wysuniętym miejscem w Hindustanie, kilka tysięcy lat temu pogrążonej na dnie oceanu!

Okręty z kraju Meluhha

Indie były zamieszkane od czasów paleolitu. I Drawidowie, i Munda-Kola, i Ariowie, czyli ci

wszyscy, którzy mówili językami należącymi do trzech wielkich rodzin językowych współczesnych

Indii, są ludnością napływową. Jako pierwsi przybyli (z południa?) Drawidowie, potem ze wschodu -

Munda-Kola i wreszcie z północo-wschodu 2-3 tysiąclecia później wtargnęły do Hindustanu

koczownicze plemiona Ariów, które porozumiewały się kilkoma dialektami indoeuropejskimi. Nie ulega

wątpliwości, że Ariowie posuwali się drogą lądową, prowadząc swoje podstawowe mienie - bogactwo i

powód do dumy - wielkie stada bydła rogatego (poświęcono mu niemało pięknych strof w hymnach

Rigwedy, eposu, który powstał w czasie przybycia Ariów do Hindustanu). Lądem też przedostawały

Page 96: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

się z południowo-wschodniej Azji plemiona mówiące językami munda-kola, którym sprawności

żeglarskie były absolutnie obce. Nie można tego jednak powiedzieć o Drawidach.

Plemię Todów, które wielu uczonych uważa za najbardziej “czystych" przedstawicieli

Protodrawidów, zajmuje się hodowlą bydła. Plemię to zna pradawną pieśń o okrętach - może to

wspomnienie o “drodze morskiej", którą Todowie zawędrowali do Indii? W miastach Mezopotamii

archeolodzy, odkryli mnóstwo “towarów" pochodzenia drawidyjskiego. Wspomina o nich również spis

rzeczy rzadkich dostarczonych biblijnemu królowi Salomonowi (np. drzewo sandałowe, które rośnie na

Wybrzeżu Mała barskim w południowych Indiach i nigdzie więcej na świecie, itd.). Sądzono

początkowo, że towary z południowych Indii przywozili na zachód kupcy sumeryjscy, że to właśnie

mieszkańcy Mezopotamii panowali nad wodami Oceanu Indyjskiego i żeglowali na trasie: Zatoka

Perska - Morze Arabskie - Ocean Indyjski. Badania ostatnie przynoszą jednak inne informacje: prawo

do noszenia tytułu pierwszych żeglarzy na Oceanie Indyjskim mają przede wszystkim mieszkańcy

drawidyjskich Indii.

Już w czasie pierwszych wykopalisk prowadzonych w protohinduskich miastach Mohendżo-Daro

zostały odkryte wizerunki statków z masztem. Jeden z pierwszych odkrywców najstarszej cywilizacji

hinduskiej, archeolog angielski E. Mackay wysunął przypuszczenie, że “mieszkańcy miast w dolinie

Indusu powszechnie korzystali z drogi morskiej do Sumeru; na niezbyt gościnnym wybrzeżu

Beludżystanu są jednak nieliczne miejsca, które można by było odwiedzić w celu uzupełnienia

zapasów wody. W naszych czasach znaczna część kontaktów handlowych odbywa się za pomocą

statków płynących z różnych zachodnich portów indyjskich do Zatoki Perskiej, a nawet do Adenu.

Takie same podróże mogły się odbywać również w starożytności, bo chyba statki, których używano

wtedy, nie były dużo mniejsze czy prymitywniejsze od niektórych statków odbywających takie rejsy

teraz".

Łodzi z wysoką rufą, przedstawionej na glinianym naczyniu znalezionym w Egipcie, nie używali starożytni Egipcjanie do pływania po Nilu. Jednakże w rejonie Morza Czerwonego rysunki takich cudzoziemskich łodzi są bardzo częste. Wielu uczonych sądzi, że na tego rodzaju łodziach przepływali do Egiptu goście z Zatoki Perskiej, innni uważają, że byli to żeglarze z Półwyspu Indyjskiego. Możliwe, że były to łodzie z pełnego zagadek kraju Meluhha albo z nie mniej tajemniczego Dilmunu

Page 97: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Mackay nie wypowiadał się, jaki to naród odbywał te podróże - mieszkańcy Mezopotamii,

Protohindusi czy być może Arabowie. Najnowsze wykopaliska archeologiczne umożliwiają roz-

wiązanie tego problemu. Uczeni hinduscy odkopali najstarszy port na świecie Lothal, leżący nie

opodal obecnego największego portu morskiego Bombaju na półwyspie Kathijawar. We wschodniej

części miasta archeolodzy odkryli wyłożoną cegłami stocznię o regularnym kształcie prostokąta.

Rozmiary jej były dość imponujące - 28 na 37 m. Specjalnie przeprowadzony kanał szerokości 7 m

łączył stocznię z rzeką wpadającą do Morza Arabskiego. I, co najdziwniejsze, mimo że Lothal leży

daleko od doliny Indusu, nie jest młodszy w stosunku do Mohendżo-Daro, Harappy czy innych

protohinduskich miast - liczy około 40 stuleci!

Ciekawe dane przyniosły badania w krajach, które leżą na drugim końcu drogi, w Mezopotamii.

Babilońskie teksty pisane pismem klinowym mówią o państwach Magan i Meluhha, łącząc te kraje i

towary z nich przywożone (heban i inne cenne gatunki drzew) ze wschodnią Afryką. Ale jak podkreśla

radziecki badacz Asyrii i Sumeru I. Djakonow, należy wziąć pod uwagę, że “począwszy od II

tysiąclecia p.n.e. towarów pochodzących z państw leżących na wschodzie nie przywożono do samego

Iraku, tylko przeładowywano je na wyspach Bahrajn, wskutek czego Babilończycy mogli zatracić

prawidłowe wyobrażenie o położeniu Maganu i Meluhhy". Powinniśmy się zająć zatem nie

babilońskimi, lecz znacznie starszymi tekstami sumeryjskimi.

Wśród sumeryjskich inskrypcji liczących 4000-4500 lat można często spotkać wzmianki o Maganie

i kraju Meluhha. Z Maganu przywożono cenne gatunki drzewa, a z Meluhhy, leżącej jeszcze dalej na

Oceanie Indyjskim. - piasek złotodajny, perły, lazuryt. Nazywano ją “Czarnym Krajem", widocznie z

powodu koloru skóry jej mieszkańców. I, co najważniejsze, to nie Sumerowie żeglowali do Meluhhy,

tylko mieszkańcy tej krainy przybywali do Mezopotamii prowadzić handel. W tekstach mówi się o “lu-

dziach z okrętów Meluhhy", archeolodzy zaś znaleźli nawet su-meryjską pieczęć tłumacza z języka

meluhha (eme-bal Me-luh-ha - głosi napis na pieczęci; eme to po sumeryjsku język).

Źródła sumeryjskie wspominają o olbrzymich magulim - statkach mieszkańców Meluhhy. Niektórzy

badacze skłonni są widzieć w tym słowie drawidyjskie mandży - nazwę wielkiego okrętu do

przewożenia towarów o wadze 10-40 ton, która się zachowała do dziś w językach kannara,

malajalam, telugu i tamilskim - ludów drawidyjskich zamieszkujących zachodnie i południowe

wybrzeża południowych Indii. “Jak widać, za czasów Sumerów pod nazwą Meluhha rozumiano

drawidyjskie Indie" - konkluduje I. Djakonow, a inni orientaliści skłonni są nawet doszukiwać się nazwy

tego kraju w imieniu Mleczka (lub Millahh), które nadawano przybyszom aryjskim w odróżnieniu od

dawniejszych mieszkańców Hindustanu i Drawidów (zapis pismem klinowym nazwy Meluhha może

być odczytany jak M-luh-ha i jak Me-lah-ha.

Całkiem możliwe, że statki z Meluhhy żeglowały nie tylko w stronę brzegów Zatoki Perskiej, ale

przypływały też do innych państw - Arabii, a nawet Egiptu. Wśród licznych rysunków skalnych,

znalezionych w Górnym Egipcie na obszarze przyległym do Morza Czerwonego, są wizerunki statków

Page 98: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

nie przypominające tych, którymi pływali po Nilu starożytni Egipcjanie. W miasteczku Dżebel-el-Arak

na brzegu Morza Czerwonego, w tym miejscu właśnie, gdzie się zaczyna droga w dolinę Nilu wzdłuż

wyschniętego dziś koryta Wadi Hammamat, znaleziono rękojeść noża z przedstawioną prawdziwą

bitwą morską. Bitwę tę prowadzą ludzie w papirusowych łodziach, którymi się pływało po Nilu, z

ludźmi na okrętach o wysokim dziobie i wysokiej rufie.

Początkowo wielu badaczy sądziło, że okręty cudzoziemskie przedstawione na skałach w Górnym

Egipcie, w rejonie Morza Czerwonego, są okrętami starożytnych Sumerów. Ale przeanalizowawszy

ostatnie odkrycia, znany archeolog hinduski S. Rao wskazał inne miejsce pochodzenia tych

cudzoziemców - drawidyjskie Indie, kraj kultury protohinduskiej... Chociaż może owe tajemnicze

okręty przypływały do Zatoki Perskiej i portów sumeryjskich na brzegu Zatoki Arabskieji Morza

Czerwonego skądinąd, a Magan to kraj Protohindusów, kraj zaś Meluhha, leżący jeszcze dalej na

południe, dziś już nie istnieje, bo pochłonęły go wody Oceanu Indyjskiego? Zresztą w tekstach

sumeryjskich można znaleźć wzmianki także o trzeciej, najbardziej tajemniczej krainie - Dilmun.

W poszukiwaniu “raju sumeryjskiego"

Przed przystąpieniem do opowieści o poszukiwaniu owej krainy należałoby chyba podsumować to,

co powiedzieliśmy wyżej.

Poznanie języków drawidyjskich, porównanie ich z językami najdawniejszych mieszkańców

Hindustanu, Mezopotamii, Elamu (a możliwe, że nie tylko Elamu, lecz także innych okolic Iranu aż do

Azji Środkowej oraz Kaukazu) z nazwami geograficznymi i językami arabskimi skłania wielu uczonych

do przypuszczenia, że ludy mówiące językami drawidyjskimi zamieszkiwały kiedyś olbrzymi obszar -

od Kaukazu i Azji Środkowej po Arabię i Indie. Hindustanu jednak nie można uważać za ojczyznę tych

języków. Natomiast rozpowszechnianie się ich miało kierunek nie z północy czy północo-wschodu na

południe, lecz odwrotny, gdyż większość ludów używających języków drawidyjskich mieszka na

południu Indii.

Zarówno twórcy cywilizacji protohinduskiej, jak i poprzednicy Sumerów - Ubajdowie posługiwali się

prawdopodobnie językami drawidyjskimi albo im pokrewnymi. Zdaniem Kramera oraz innych badaczy,

kultura protohinduska została przyniesiona do Indii przez Ubajdów wypartych z południowej

Mezopotamii przez walecznych przybyszów sumeryjskich. W mitach zaś najdawniejszych

mieszkańców Międzyrzecza jest powiedziane, że cywilizację przyniósł w te strony bóg Enki i założył

Eridu, południowe miasto mezopotamskie. “Kiedy władza królewska zstąpiła z niebios, królestwo było

w Eridu" - głosi najstarszy “poczet królów" znaleziony w Mezopotamii. Czy nie znaczy to przypadkiem,

że zarówno do Indii, jak i do Mezopotamii (a prawdopodobnie i do Elamu, a nawet Egiptu) cywilizacja

przyszła z jakiegoś nie znanego miejsca? Ci, którzy ją przynieśli, mieli ciemną skórę i porozumiewali

się językami drawidyjskimi. Stare zaś legendy Dra-widów głoszą, że ich praojczyzną była Lemuria

spoczywająca dziś na dnie Oceanu Indyjskiego!

Page 99: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Czy nie można by było odszukać nie tylko w źródłach indyjskich, ale i sumeryjskich wzmianek o tej

legendarnej krainie? Rozumie się, że nie musi się ona nazywać Lemurią, Nawalam, Ta-malacham,

Lądem Południowym itd. - nazwę mogli zmienić Sumerowie (wszak przerobili ubajdzkiego Enki na

Ea), a zresztą drawidyjskie nazwy pochodzą ze Średniowiecza, tak że mogły ulec istotnym zmianom.

Bóg Ea, dawny Enki, “mezopotamski Posejdon" obdarzył ludzi cywilizacją w Eridu, najdalej na

południu leżącym mieście w Międzyrzeczu. Sam zaś mieszkał w krainie Dilmun, gdzie nie znano

chorób ani śmierci, płynęła czysta woda źródlana, a życie ludzi było szczęśliwe i beztroskie. Oto jak

przedstawia jeden z najdawniejszych mitów Międzyrzecza włości Enki:

Ziemia Dilmunu jest święta, ziemia Dilmunu jest nieskalana.

To miejsce jest czyste, to miejsce pełne światła...

Kruk nie kracze w Dilmunie,

Dzika kura nie woła dzikiej kury krzykiem,

Lew nie zabija,

Wilk nie napada na jagnię,

Nie zna tu nikt dzikiego psa, który pożera jagnię,

Nie zna tu nikt dzikiej świni, która pożera ziarno,

Słód sypie wdowa na dach -

Ptaki niebieskie nie wydziobią tego słodu...

Nietrudno się domyślić, czytając te poetyckie opisy, że chodzi tu o raj sumeryjski, ziemię obiecaną

(która, nawiasem mówiąc, stanowiła pierwowzór raju biblijnego). Zdawałoby się, że sprawa jest jasna:

Dilmun to kraj legendarny, który nie istniał nigdy w rzeczywistości. Tak jednak nie jest! Wzmianki

bowiem o statkach z Dilmunu znajdujemy w tekstach nieliterackich z Mezopotamii, i to bardzo starych.

Także w znacznie późniejszych źródłach asyryjskich mówi się o tym, że król Dilmunu imieniem Uperi

płacił daninę królowi Asyrii Sargonowi II. Inny władca asyryjski przywiózł z Dilmunu bogaty łup: miedź,

brąz, kłody cennego drzewa. Żołnierze Dilmunu pomogli asyryjskiemu despocie Sinnahheribowi

zrównać z ziemią “macierz miast" Babilon... Krótko mówiąc, mimo że mitologia obdarza włości Ea

typowymi rajskimi cechami, Dilmun był jednak państwem rzeczywistym.

Gdzie leżał ten kraj? Dilmun to “kraj, gdzie wschodzi słońce", a więc należy go szukać na wschód

od doliny Eufratu i Tygrysu. Archeolodzy odkryli kiedyś na wyspach Bahrajn w Zatoce Perskiej starą

cywilizację, “ogniwo pośrednie" między kulturami Mezopotamii i Indii, i uznali, że tajemniczy Dilmun

został odnaleziony. Niedawno jednak Kramer przytoczył ważkie dowody obalające twierdzenie, jakoby

wyspy Bahrajn miały stanowić Dilmun: nie ma tam słoni, a przecież kość słoniowa była najbardziej

poszukiwanym towarem z Dilmunu, nie odkryto tam świątyń boga wody itd.

Kramer uważa, że pod pojęciem Dilmunu dla mieszkańców Mezopotamii kryły się Indie i cywilizacja

protohinduska ze swoim kultem wody, żeglugą i oswojonymi słoniami.

Page 100: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Czy jest właśnie tak? A może dalsze badania zmuszą nas do ponownego roztrząsania problemu

położenia Dilmunu i “przesuną" go nie tylko na wschód, ale i na południe od delty Eufratu i Tygrysu, na

Ocean Indyjski? Nie można dać odpowiedzi na to pytanie, dopóki nie przeprowadzi się dokładnych

badań na dnie Oceanu Indyjskiego i nie przeczyta tekstów hieroglificznych napisanych przez twórców

cywilizacji protohinduskiej (wyraz dil-mun bowiem nie jest sumeryjski - jak sądzi Kramer - tylko

ubajdzki i jeżeli Dilmunem nazywali swój kraj Protohindusi, to są szansę na przeczytanie tej nazwy i

na pieczęciach czy amuletach z inskrypcjami). Tak więc i tu, przy studiowaniu skomplikowanego

problemu pochodzenia dawnych cywilizacji w Indiach i Mezopotamii, może przyjść badaczom z

pomocą nie tylko archeologia, antropologia, lingwistyka, odczytywanie dawnych pism, ale również tak

- zdawałoby się - odległa dziedzina naukowa jak oceanografia.

Wyspy na Morzu Erytrejskim

Już 5000 lat temu pruli powierzchnię Oceanu Indyjskiego dzielni żeglarze protohinduscy. Równie

odległych czasów sięgają początki żeglarstwa arabskiego. Wodami Uadż-Ur (Wielkiej Zieleni), tj.

Morzem Czerwonym i Oceanem Indyjskim, żeglowali także starożytni Egipcjanie. Z czasem na Morze

Erytrejskie (tak nazywali autorzy starożytni Ocean Indyjski) wypłynęli w handlowe rejsy żeglarze

greccy. We wszystkich źródłach - arabskich, staroegipskich, greckich, rzymskich - znajdujemy

wzmianki o bogatych, bajecznych lądach i wyspach położonych na Morzu Erytrejskim.

“Papirus nr 1115 ze zbiorów Państwowego Ermitażu" - pod taką bezduszną nazwą znany jest

nauce jeden z najwspanialszych zabytków literatury starożytnego Egiptu, zawierający bajkę o rozbitku.

Odkrycie tego arcydzieła jest zasługą egiptologa rosyjskiego W. Goleniszczewa, który w roku 1881

dokonał pierwszego przekładu bajki, dołączając doń analizę filologiczną: tekst staroegipski został

porównany z Odyseją Homera, ze wspaniałym cyklem bajek arabskich opisujących przygody

Sindbada Żeglarza, a także z wieloma wątkami biblijnymi. Od tej chwili bajka o rozbitku była

tłumaczona na mnóstwo języków, niejednokrotnie stanowiła przedmiot analiz językoznawczych,

historycznych, filologicznych i była przytaczana na wszystkich kursach historii starożytnego Egiptu 15.

Wiele miejsc jednak w tym utworze do dziś pozostaje nie wyjaśnionych i spornych.

Bajka opowiada o podróży morskiej na wodach Uadż-Ur - jak starożytni Egipcjanie nazywali Morze

Czerwone i Ocean Indyjski - statkiem długim na 120 łokci i na 40 łokci szerokim, z załogą składającą

się z najlepszych żeglarzy egipskich. Owi marynarze “widzieli niebo, widzieli ziemię, serca mają

odważniejsze niż lwy. Wróżyli burzę, zanim nastąpiła, niepogodę, zanim nastała". Pewnego razu okręt

padł ofiarą sztormu na pełnym morzu i zatonął. Przy życiu pozostał jedynie narrator, którego fale

wyrzuciły na brzeg wyspy, gdzie spędził trzy dni w samotności - “serce moje było mi towarzyszem".

Kiedy rozbitek wyruszył zbadać wyspę, odkrył figi, winogrona, “cebulę wszelakiego rodzaju

wyborną" oraz inne jarzyny i owoce, a także przeróżne ryby i ptaki: “nie masz niczego, co by się nie

15 Przekład na język polski podany jest w Opowiadaniach egipskich T. Andrzejewskiego (PWN, 1958) pt. “Rozbitek".

Page 101: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

znalazło na tej wyspie". Wnet ukazał się Egipcjaninowi władca ziemi szczęśliwej - olbrzymi wąż z

brodą, którego ciało było w złocie, a brwi ozdabiał lazuryt. Wąż zapytał: “Co cię tu przywiodło, co cię tu

przywiodło, maleńki, na tę wyspę na morzu, która wynurza się z fal?" Egipcjanin opowiedział mu swoje

straszne przygody. Wąż się okazał wspaniałomyślnym gospodarzem, ofiarował rozbitkowi przebogate

dary ze swojej ziemi - żyrafy, kły słoniowe, cynamon, wonności itd. - i odesłał statkiem do domu, do

Egiptu, powiedziawszy na pożegnanie: “Gdy opuścisz te okolice, nigdy już więcej nie ujrzysz tej

wyspy, przemieni się w morską toń".

Odrzucając fantastyczną warstwę bajki o rozbitku, należy zauważyć, że zawiera ona niewątpliwie

ziarno prawdy. Z jaką jednak wyspą na Morzu Czerwonym czy na Oceanie Indyjskim można

utożsamić włości brodatego węża? Zdaniem W. Goleniszczewa, jest to Sokotra, wyspa leżąca na

Oceanie Indyjskim przed wejściem do Zatoki Adeńskiej. Inni badacze identyfikują tę krainę z Wyspą

Świętego Jana na Morzu Czerwonym, gdyż w czasach starożytnych krążyła legenda, że

zamieszkiwały ją węże. Można też wziąć pod uwagę niewielką wyspę w pobliżu Adenu, nazywaną

przez Arabów Abu Haban, czyli “Ojcem Wężem". Egiptolog radziecki J. Maksimów twierdzi, że mówić

o jakiejkolwiek dokładnej, a nawet przybliżonej identyfikacji legendarnej wyspy nie można, bo

“obdarzono ją typowymi cechami ziemi obiecanej, rajskiej wyspy błogosławionych, dokąd człowiek usi-

łował od dawna czy to w myśli, czy też w rzeczywistości się przedostać".

Cechy “ziemi obiecanej" - jak pamiętamy - nadali mieszkańcy Mezopotamii krainie Dilmun. Motywy

baśniowe w opisach tego miejsca nie muszą wszakże znaczyć, że jest ono wymyślone. A opis wyspy,

“która wynurza się z fal" i która “przemieni się w morską toń", każe spojrzeć na cały problem z innego

nieco punktu widzenia, niż widzieli go egiptolodzy i zbieracze folkloru: czy bajka o rozbitku nie jest

przypadkiem echem zagłady jakiejś rzeczywistej wyspy albo większego fragmentu lądu w falach

Oceanu Indyjskiego?

Świadectwa o bajecznie bogatych i zaludnionych wyspach--państwach różniących się od świata

starożytnego ustrojem społecznym znajdujemy w niektórych źródłach z tamtego okresu. Są to przede

wszystkim wyspy Panchaia i Wyspa Słoneczna na Oceanie Indyjskim. O Wyspie Słonecznej

dowiadujemy się z drugiej księgi Bibliotheke Diodora Sycylijczyka, gdzie czytamy o pewnym Jambule,

którego zawieźli na tę wyspę Etiopowie po czterech miesiącach żeglugi po wzburzonym morzu.

Wyspa miała około 5000 stadiów (1000 km) obwodu. Leżała chyba na równiku, bo “dzień trwa tam

zawsze tak długo jak noc, a w południe żadna rzecz nie ma swego cienia, słońce bowiem znajduje się

w zenicie". Ziemia daje wyspiarzom wszystko, co niezbędne do życia. Mieszkańcy są długowieczni -

żyją do 150 lat - i nie znają chorób. “Nie ma między nimi żadnych rywalizacji', nie odczuwają

nierówności społecznej, ceniąc najwyżej wewnętrzną praworządność". Mieszkańcy Wyspy Słonecznej

“znają się dobrze na gwiazdach", a piszą z góry na dół, słupkami.

Ostatnia okoliczność pozwala wysunąć hipotezę, że wyspa Słoneczna to Madagaskar, tu bowiem

istniało oryginalne pismo, którego wiersze miały układ z góry do dołu (jak w piśmie japońskim czy

Page 102: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

chińskim). Lassen, niemiecki indiolog, przypuszczał, że chodzi tu o indonezyjską wyspę Bali. Historyk

angielski J. O. Thompson, przeciwnie, uważał całą opowieść o wyspie szczęśliwości za jeszcze jedną

utopię, dość naiwną i niedorzeczną; w pewnych jej fragmentach znalazły odbicie wieści docierające do

świata starożytnego o Cejlonie.

Opis Wyspy Słonecznej zawiera niewątpliwie cechy bajeczne i stanowi wyraz marzeń o “wieku

złotym" i panowaniu równości i sprawiedliwości. Wiele szczegółów każe nam jednak nie tak

kategorycznie zaliczać ją w poczet wysp błogosławionych. Trudno byłoby chyba wymyślić tak

realistyczny szczegół, jak kierunek pionowy pisma, który to sposób pisania nie był światu

starożytnemu znany. Diodora streszczającego opowiadania Jambula niepokoiło, że klimat na Wyspie

Słonecznej miał być łagodny, mimo że leżała w okolicy równika, zgodnie bowiem ze starożytnymi

poglądami klimat w strefie tropikalnej miał nie nadawać się do życia z powodu strasznych upałów. A

przecież ten właśnie szczegół - łagodny klimat wysp tropikalnych - odpowiada rzeczywistości; czy

autor wymyślałby rzeczy tak nieprawdopodobne z punktu widzenia epoki, w której żył, żeby nadać

swej opowieści cechy wiarygodności?

Diodor podaje również opis odkrytych na Oceanie Indyjskim przez żeglarza Euhemerosa trzech

niezwykle urodzajnych wysp Panchaia zamieszkanych przez przeróżne zwierzęta. Jest tu mnóstwo

miast, ludzie “są waleczni i używają rydwanów bojowych na modłę starożytną. Pod względem

politycznym są podzieleni na trzy kategorie: pierwsza - kapłani i rzemieślnicy, druga - rolnicy, a trzecia

- wojskowi i pasterze. Kapłani przewodzą każdej dziedzinie, rozstrzygają spory, kierują sprawami

społecznymi... Nic tam nie jest prywatną własnością z wyjątkiem domu i ogrodu, wszystkie dochody

oddawne są kapłanom, którzy dzielą je sprawiedliwie, dając każdemu jego część, sami zaś dostają w

dwójnasób".

Według profesora Thompsona opis tych wysp jest utrzymany w dostatecznie trzeźwym tonie, co

czyni wiarygodnym odkrycie Euhemerosa. Sama jednak wyspa Panchaia - to fikcja, gdyż “Euhemeros

czerpał malownicze szczegóły do swoich opisów z dowolnych źródeł, między innymi także na

Cejlonie".

Zdaniem większości historyków odkryć geograficznych, Cejlon był znany światu starożytnemu pod

nazwą “Taprobana". Ale nie wszystko w opisie tej wyspy jest zgodne z tym, co wiemy o Cejlonie.

Wzmianki o wyspie Taprobana pojawiają się niezmiernie wcześnie, w bardzo starych źródłach antyku;

Hipparch podaje, że Taprobany nikt jeszcze nie opłynął i być może dlatego nie jest ona nawet wyspą,

lecz “początkiem innego świata", brzegiem północnym “antychtonów" czyli “tych, którzy mieszkają po

przeciwnej stronie". Cejlon leży obok Indii, a tymczasem Strabon, geograf starożytny, mówi, że z

południowego krańca Indii do Taprobany płynie się 7 dni. Inny autor starożytny oblicza tę podróż na

dni 20, dodając ponadto, że między Indiami a Taprobana leży mnóstwo innych wysp, Taprobana zaś

jest wysunięta najdalej na południe. Sam Pliniusz ocenia ją na 4 dni (liczba ta jest też za duża jak na

Page 103: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

realną podróż z Indii na Cejlon), podkreślając, że w połowie drogi z Hindustanu do Taprobany leży

wyspa Słoneczna.

Na Taprobanie miały żyć słonie (których się nie spotyka na Cejlonie), znajdowało się tam jakoby

500 miast (czego również nie było na obszarze starożytnego Cejlonu), ponadto wymiary Taprobany

przewyższały kilkakrotnie wielkość Cejlonu. Według Pliniusza cień w Taprobanie padał nie na północ,

tylko na południe, słońce wschodziło z prawej strony horyzontu, a zachodziło z lewej. Znaczy to, że

wyspa się znajdowała na półkuli południowej - podczas gdy Cejlon leży między 6 a 8 stopniem

szerokości geograficznej północnej! W dodatku Pliniusz powołuje się na świadectwa wyzwoleńca

Anniusza Plokama, który żył w I wieku n.e. - a nie tak znów dawno archeolodzy odkryli na brzegu

Morza Czerwonego inskrypcje greckie i łacińskie pochodzące z I wieku n.e., wykonane właśnie przez

wyzwoleńca Anniusza Plokama! Czy to wszystko nie znaczy właśnie, że Plokam bywał nie na

Cejlonie, tylko na Taprobanie, która znajdowała się na Oceanie Indyjskim nie dalej niż o kilka dni

żeglugi od wybrzeży Indii - a dziś wyspa ta spoczywa pogrążona na dnie?16

O bajecznie bogatych wyspach opowiadają także średniowieczni geografowie arabscy. W ich

dziełach można rozpoznać ślady wyobrażeń pochodzenia antycznego, świadectwa uzyskane od

dzielnych żeglarzy i kupców arabskich przepływających wody Al-Hindu (Oceanu Indyjskiego), a w tym

świadectwa najdawniejszych żeglarzy z Jemenu i innych południowych części Półwyspu Arabskiego,

którzy opanowali technikę prowadzenia statku już w IV tysiącleciu p.n.e. (jak mówi hinduski uczony

Nafis Ahmad, “Arabowie okazali się pierwszymi nawigatorami na Oceanie Indyjskim... Na długo

przedtem, zanim ktoś inny - Persowie, Hindusi, Chińczycy, Egipcjanie, Grecy czy Rzymianie -

wyruszył na morza południowe, Arabowie byli jedynym narodem, którego przedstawiciele - żeglarze,

podróżnicy i kupcy - pływali po Oceanie Indyjskim").

Starożytni geografowie arabscy twierdzili, że na obszarze Al-Hindu leżało 1370 wysp, a Tabrubani

(Taprobane), czyli ląd Serendib, otaczało 59 innych zamieszkanych wysp. Serendib, położony “na

skraju Oceanu Indyjskiego", miał rzekomo prawie 5000 km obwodu, wznosiły się tu wielkie góry,

płynęły niezliczone rzeki, a z ziemi wydobywano rubiny i szafiry.

Czy te wiadomości rozpowszechnianie przez uczonych arabskich pochodzą sprzed kilku tysięcy

lat? Czy może są tylko przeróbką dzieł geografów starożytnych? Może jednak mimo swego

bajecznego charakteru i utopijności opisy sumeryjskiej krainy Dilmun, egipskiej wyspy węży, Wyspy

Słonecznej, Panchai i Taprobany, podawane przez uczonych starożytnych, czy krainy Serendib -

przez geografów arabskich, zawierają ziarno prawdy, wspomnienie o bogatym i ludnym kraju, z

16 Słynny epos hinduski Ramajana zawiera interesujące wzmianki, że królestwo Lanka króla Rakszasów Rawany leży

daleko na oceanie; w odległości stu jodżin. Nie ustalono dokładnie, ile ta miara długości wynosi, lecz w każdym razie są to

setki kilometrów. Lankę na ogół się utożsamia z Cejlonem, nie leży on jednak tak daleko: najwęższe miejsce cieśniny, Most

Adama, stanowi łańcuch mielizn i skał ciągnący się tylko 23 km. Wydaje się nam, że w Ramajanie zostały nałożone na

siebie wydarzenia z różnych czasów i przeniesione na Cejlon. (N.Ż.)

Page 104: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

którym wiążą swoje pochodzenie Tamilowie mówiący językiem drawidyjskim, a więc językiem

Protohindusów, Ubajdów, a może nawet Elamitów i Badariów, którzy zapoczątkowali cywilizację

egipską? Czy tajemnicza kraina leżąca na Oceanie Indyjskim jest tylko wytworem wyobraźni, “ziemią

obiecaną"? Czy też tak liczne wzmianki o niej, rozsiane w najróżniejszych źródłach i wśród różnych

narodów, mają realną podstawę? Odpowiedź na to pytanie dadzą dopiero badania dna Oceanu

Indyjskiego, który był do tej pory najbardziej pobieżnie zbadany ze wszystkich oceanów na kuli

ziemskiej.

Najsłabiej zbadany...

Powierzchnia Oceanu Indyjskiego oraz jego mórz wynosi 75 min km2 i zajmuje około 1/s całej

powierzchni oceanu światowego. Badania wód i rzeźby dna “Morza Erytrejskiego" zaczęto prowadzić

około 100 lat temu, kiedy przybyła tutaj ekspedycja oceanograficzna na statku “Challenger". W roku

1886 pracowały na Oceanie Indyjskim dwie ekspedycje równocześnie: w części południowej statek

niemiecki “Basel", a na północy wielkie badania oceanograficzne prowadził admirał Makarow z

korwety “Wi-tiaź". W latach następnych wyruszyły na Ocean Indyjski ekspedycje rosyjskie, angielskie,

niemieckie i amerykańskie, ale prawdziwe kompleksowe studia nad Oceanem Indyjskim zostały za-

początkowane dopiero w roku 1960.

Amerykańskie statki “Vema" i “Argo", statek francuski “Jean Charcot", okręty radzieckie “Witiaź",

“Ob", “Lena" i “Akademik Kurczatow" naniosły na mapę główne zarysy krainy podwodnej leżącej na

dnie Oceanu Indyjskiego.

Kiedy oglądamy tę mapę, przede wszystkim rzuca się nam w oczy potężny łańcuch górski, zwany

Grzbietem Środkowoindyjskim, o wysokości średnio 2,5 km, który stanowi przedłużenie dwóch innych

grzbietów śródoceanicznych - Atlantyckiego i Południowopacyficznego i ciągnie się od upalnych

brzegów Półwyspu Arabskiego do wyspy Amsterdam.

O istnieniu Grzbietu Środkowoatlantyckiego dowiedziano się już w połowie ubiegłego wieku. Zarysy

jego niedawno udało się ustalić. “Według najnowszych danych - pisze O. Leontjew - początkiem

grzbietu śródoceanicznego w Oceanie Indyjskim jest Grzbiet Arabsko-Indyjski, który na szerokości

Maskarenów przechodzi w Grzbiet Środkowoindyjski... Na południe od wyspy Rodriguez Grzbiet

Środkowoindyjski ma swoje odgałęzienie biegnące w kierunku południowo-zachodnim w postaci

Grzbietu Zachodnioindyjskiego, a ten z kolei przez Grzbiet Afrykańsko-Antarktyczny łączy się z

Grzbietem Środkowoatlantyckim".

Jako pierwszy został odkryty na dnie Oceanu Indyjskiego Grzbiet Malediwski, którego nawodnymi

wierzchołkami są Lakkadiwy, Malediwy i Czagos. Kilkadziesiąt lat temu uważano, że jest to w ogóle

jedyny grzbiet w Oceanie Indyjskim. Potem, kiedy uściślono zarysy Grzbietu Środkowoindyjskiego,

Grzbiet Malediwski został “przyłączony" do niego jako jeden z jego fragmentów wraz z Płaskowyżem

Kergueleńskim, którego nawodne szczyty stanowią Wyspy Kerguelena i Heard ze swoim czynnym

Page 105: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

trzykilometrowym wulkanem. W ostatnich latach jednak badania oceanograficzne wykazały, że

Grzbiet Malediwski kończy się na wysokości zwrotnika Koziorożca i nie ma nic wspólnego z

Grzbietem Środkówoindyjskim, podobnie jak Płaskowyż Kergueleński. Są to “niezależne" podmorskie

krainy górskie.

Całkiem niedawno odkryto jeszcze jeden grzbiet podwodny który bierze początek w Zatoce

Bengalskiej. Ten łańcuch górski otrzymał nazwę Grzbietu Wschodnioindyjskiego. Od jego połud-

niowego końca w kształcie ostrogi odgałęzia się ku brzegom, Australii tzw. Grzbiet

Zachodnioaustralijski. 1000 km od Cejlonu została odkryta nowa kraina podmorska - Grzbiet Lanka.

Ponadto badacze radzieccy z “Witiazia" odkryli olbrzymią górę podwodną, nazwaną na cześć

pierwszego rosyjskiego podróżnika, który odwiedził Indie, Górą Afanasija Nikitina. Ale chyba naj-

ciekawsze (ze względu na temat tej książki) jest odkrycie na Oceanie Indyjskim “mikrokontynentu".

Mikrokontynentami nazywają współcześni oceanografowie odizolowane od kontynentów

wzniesienia, których budowa - mimo tej izolacji - podobna jest do struktury danego kontynentu. Taki

mikrokontynent stanowi Nowa Zelandia i dno przyległego do niej od wschodu sporego obszaru

Oceanu Spokojnego. Mikrokontynentem można także nazwać podwodny Płaskowyż Kergueleński z

Wyspami Kerguelena w antarktycznej części Oceanu Indyjskiego 17. W jego części północno-

zachodniej leży jeszcze jeden mikrokontynent - seszelski, obejmujący Seszele i północny fragment

podwodnego Grzbietu Maskareńskiego (który ma kształt łuku wypukłego na wschodzie; na północy

wierzchołkami grzbietu są Seszele, a na południu - Maskareny).

Geolodzy ustalili wiek granitów, z których zbudowane są Seszele: okazało się, że liczą one 650 min

lat! A co najdziwniejsze, litosfera kontynentalna zarówno wysp, jak i przyległej krainy podwodnej nie

jest połączona z podwodnymi krańcami kontynentu afrykańskiego. Inaczej mówiąc, mikrokontynent

seszelski nie jest odłamkiem Afryki, lecz samodzielnym tworem geologicznym. Czy można go uważać

za pozostałość dawnej Gondwany? Albo może Seszele są resztkami legendarnej Lemurii tożsamej z

mikrokontynentem seszelskim? Dlaczego więc nie odkryto na Seszelach żadnych śladów dawnej

cywilizacji? Czy może mają rację ci oceanografowie, którzy uważają, że ta część Oceanu Indyjskiego

to stary, będący obecnie w stadium przejściowym obszar, który nie przestał się jeszcze rozwijać, a

więc mikrokontynent seszelski nie jest zatopioną krainą, lecz przeciwnie - częścią dna, która nie

została jeszcze lądem? Nie możemy na to pytanie odpowiedzieć ani twierdząco, ani przecząco -

zaczekajmy, co przyniosą badania geofizyczne i oceanograficzne zapoczątkowane dopiero w tym

miejscu kuli ziemskiej.

Najbardziej skomplikowaną rzeźbą dna wyróżnia się część północno-zachodnia Oceanu

Indyjskiego. Ruchy skorupy ziemskiej nie ustają tu do dziś, o czym świadczą wybuchy wulkanów i

trzęsienia ziemi. Rejon ten przyciąga baczną uwagę oceanografów, geologów, geofizyków. Wielu z

17 Płaskowyż podwodny, na którym są położone Wyspy Kerguelena, ma skorupę typu kontynentalnego, podobnie jak

skały tworzące te wyspy. (N.Ż.)

Page 106: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

nich sądzi, że historia rozwoju północno-zachodniej części Oceanu Indyjskiego była inna niż rozwój

wszystkich jego pozostałych części. Granitowe masywy wschodniej Afryki, Półwyspu Arabskiego i

Hindustanu znajdują swoje przedłużenie w Oceanie Indyjskim. Toteż jego część północno-zachodnia

“należy widocznie uznać za obszar przejściowy o skomplikowanej budowie, powstały w wyniku

wzmożonego procesu dzielenia się i zróżnicowanego obniżania skraju kontynentów" - pisał znany

geomorfolog radziecki, O. Leontjew (dziś zmienił już swój punkt widzenia, przechodząc na pozycje

zwolenników teorii permanencji, zgodnie z którą nie było ani Lemurii, ani nawet Gondwany).

Między światem zwierząt na Madagaskarze a fauną Hindustanu zachodzi znaczne podobieństwo -

zoolodzy zauważyli to już dawno. Wegener i inni zwolennicy teorii dryfu kontynentów sądzą, iż owo

niewątpliwe podobieństwo jest wynikiem faktu, że Madagaskar i Indie leżały kiedyś obok siebie,

stanowiąc części jednego pralądu - Gondwany. Ich przeciwnicy twierdzą, że podobieństwo fauny na

wyspie afrykańskiej i półkontynencie indyjskim ma inną przyczynę - łączność lądową między Indiami a

Madagaskarem za pośrednictwem nie istniejącego już, zatopionego pomostu lądowego - Lemurii.

Obniżanie się Lemurii nastąpiło dawno, jeszcze przed pojawieniem się na naszej planecie

człowieka rozumnego, ale miało ono przebieg powolny, ziemie lemuryjskie stopniowo zanurzały się w

fale Oceanu Indyjskiego: najpierw zatonął potężny próg między Madagaskarem a Hindustanem,

później zaczęły się pogrążać w wodzie poszczególne wyspy i wysepki - resztki Lemurii. To obniżanie

się mogło trwać jeszcze do niedawna (z geologicznego punktu widzenia), może nawet za ludzkiej

pamięci!

Jak więc się wiąże (i czy w ogóle się wiąże?) z “geologiczną Lemurią" pochodzenie dwu prastarych

cywilizacji - protohinduskiej i mezopotamskiej? Jakie są wzajemne relacje między legendarną Lemurią

tamilskich autorów średniowiecznych i hipotetycznym krajem łączącym niegdyś Indie z

Madagaskarem? Skąd mają pewność starożytni historycy, że Indie miały kiedyś połączenie z Afryką?

Przecież myśmy się o nim dowiedzieli dopiero teraz, po pracach geologicznych i oceanograficznych -

a o tych dziedzinach nauki Grecy i Rzymianie nie mieli nawet pojęcia. Czy niezliczone wyspy na

Oceanie Indyjskim, wspominane niejednokrotnie przez geografów starożytnych, w tym również

arabskich, nie dające się utożsamić z żadną ze znanych dziś wysp na tym obszarze, stanowią

ostatnie pozostałości po Lemurii, spoczywającej dziś na dnie oceanu? Czy mają jakąś podstawę

legendy o podmorskim zamku w głębinach “Zielonych Wód", zapisane u Malgaszów mieszkających w

okolicach Diego Suarez, północnego portu na Madagaskarze? Jak wytłumaczyć pokrewieństwo

między językami drawidyjskimi a niektórymi językami wschodniej Afryki, zauważone przez część

językoznawców? Czy praojczyzna Drawidów nie pogrążyła się - jak twierdzą tamilscy pisarze - w

falach Oceanu Indyjskiego i czy Drawidowie nie rozsiedlili się stamtąd w kierunku zarówno

północnym, ku brzegom Indii i Zatoki Perskiej, jak i wschodnim, w stronę Afryki? Wszakże

pochodzenie wielu najstarszych kultur wschodnio-afrykańskich ze swoimi miastami i portami ciągle

jeszcze stanowi dla archeologów i historyków zagadkę...

Page 107: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Wszystkie te pytania zostały dopiero postawione; odpowiedź na nie dadzą nurkowie-archeolodzy,

którzy rozpoczynają właśnie swoje badania.

Zagłada Mohendżo-Daro

W ciepłych wodach -opływających Cejlon płetwonurkowie znaleźli zatopione zabytki “różnych

cywilizacji, od najdawniejszych do naszej obecnej" - jak pisze entuzjasta podmorskiej żeglugi Artur

Clark, naukowiec i pisarz zarazem, w swojej książce Rafy Taprobany. Całkiem możliwe, że

archeolodzy znajdą pod wodą również stolicę cywilizacji protohinduskiej. W chwili obecnej nauka zna

około 100 miast i osad należących do najstarszej kultury w Hindustanie. Najznaczniejsze z nich,

Mohendżo-Daro i Harappa, znajdują się nad brzegami Indusu i oba nie ustępują sobie pod żadnym

względem. Czy nie mogłoby to znaczyć, że prawdziwej stolicy jeszcze nie odnaleziono i szukać jej

należy nie na lądzie, tylko pod wodą?

Obok delty Indusu rozciąga się szeroki pas płycizn przybrzeżnych - szelf z wielką terasą na

głębokości około 100 m. Szerokość terasy jest prawie taka sama jak szerokość olbrzymiej delty

Indusu. Szelf jest przecięty podmorskim kanionem. Najwidoczniej Indus był dłuższy niż obecnie, teraz

natomiast obszar ten znajduje się pod wodą. Mógł on się pogrążyć na dno wskutek katastrofy w

bardzo krótkim czasie, w wyniku trzęsienia ziemi. Takie zjawiska już w tym rejonie obserwowano na

przykład w czasie trzęsienia ziemi w roku 1819 w ujściu Indusu zapadła się poniżej poziomu oceanu

dość wielka powierzchnia lądu, pod względem rozmiarów nie ustępująca półwyspowi Kercz.

O katastrofach nękających ziemię w dolinie Indusu piszą także autorzy starożytni. Strabon, geograf

starożytny, powołuje się w swojej Geografii na świadectwa Arystobulosa, który powiada, że wysłany z

jakimś poleceniem widział “kraj z ponad 1000 miast i osiedli porzuconych przez swych mieszkańców

dlatego, że Indus zostawiwszy swoje poprzednie łożysko, skręcił w lewo do innego koryta, znacznie

głębszego, i płynie rwącym strumieniem, spadając gwałtownie niczym kaskada". Wiele stuleci później

słowa Arystobulosa zostały potwierdzone przez nowszych badaczy. Najwięcej w tej sprawie mieli do

powiedzenia nie archeolodzy, lecz ekspedycja hydrologiczna. Ustaliła ona, że 140 km na południe od

Mohendżo-Daro leżało epicentrum gigantycznego trzęsienia ziemi, które zmieniło nie do poznania

przyległe obszary w dolinie Indusu. Katastrofalny uskok skał górskich przegrodził bieg potężnego

Indusu, wskutek czego rzeka popłynęła do tyłu. Potoki mułu zmieniły wody Indusu w niegłębokie

błotniste jezioro, które zatopiło dolinę. Liczne osady w pobliżu Mohendżo-Daro zostały pogrzebane

pod wielometrową warstwą iłu i piasku. Mohendżo-Daro było zalewane ponad 5 razy, ale miasto za

każdym razem od nowa powstawało z gruzów. Zdaniem badaczy, każde natarcie morza błota trwało

około 100 lat. O walce Protohindusów z przyrodą świadczy znaleziona niedawno tama z kamieni mie-

rząca 10 m wysokości i 20 m szerokości. Klęski żywiołowe, jak przypuszczają archeolodzy

pakistańscy oraz uczeni z uniwersytetu stanu Pensylwania (USA), stały się właśnie powodem zagłady

Page 108: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

cywilizacji protohinduskiej: tracąc całą energię na walkę z naturą, Protohindusi nie mieli już sił

przeciwstawić się naciskowi koczowników, toteż kultura ich podupadła, a potem zginęła.

Mówiliśmy już, że hinduscy archeolodzy odkryli na Kathijawarze, nie opodal dzisiejszego Bombaju,

ruiny Lothal, najstarszego portu na świecie. Układ miasta zaskakująco przypomina układ Mohendżo-

Daro, mimo że Lothal jest znacznie mniejszy (nie bez powodu nazwano go “miniaturą Mohendżo-

Daro")- Może poszukiwania podwodne odkryją na dnie Oceanu Indyjskiego “wielkie Mohendżo-Daro",

stolicę cywilizacji protohinduskiej, zbudowanej niegdyś na brzegu morza według tych samych zasad,

co Mohendżo-Daro (tzn. dobrze rozplanowaną, skanalizowaną, z szerokimi ulicami itd.), ale większą?

Pochodzenie cywilizacji protohinduskiej - jak już wspomnieliśmy wyżej - nie jest do tej pory

wyjaśnione: nie wiemy, kiedy i gdzie się narodziła i z jaką starszą od siebie kulturą jest związana.

Dużo hipotez i sporów wywołują nie tylko jej narodziny, ale i czas zagłady. Niektórzy uważają, że

przyczyną zagłady była gigantyczna katastrofa. Zdaniem innych badaczy, sprawił ją upadek systemu

nawadniania, wyjałowienie gleby. Istnieją też przypuszczenia, że cywilizację protohinduską zmiotło z

powierzchni ziemi najście wojowniczych koczowników - Ariów. Jeszcze inni szukają przyczyny nie na

zewnątrz tylko wewnątrz. Ich zdaniem zarodek upadku Mohendżo-Daro i innych miast tkwił w

panującym tam rzekomo ustroju niewolniczym. Która z hipotez jest prawdziwa - pokażą przyszłe

badania, w tej liczbie i archeologiczne podmorskie. Legendy hinduskie mówią o zatopionych miastach

i świątyniach; sprawdzenie słuszności tych podań należy do uczonych uzbrojonych w akwalung.

Dwarka - to nazwa jednego z 7 świętych miast w starożytnych Indiach. Jak głoszą legendy, leżało

ono na terenie obecnego stanu Bombaj i zostało pochłonięte przez ocean w 7 dni po śmierci Kriszny,

wcielenia wielkiego boga Wisznu. Na brzegu Zatoki Bengalskiej, 80 km na południe od Madrasu,

znajduje się Mahabalipuram, starożytny port drawidyjski. Już 2000 lat temu słynął on jako olbrzymi

port morski, do którego zawijały statki z całego świata. Monolity, jaskinie, świątynie z granitowych blo-

ków i rzeźby wykute przez genialnych hinduskich mistrzów na stokach granitowych wzniesień wsławiły

Mahabalipuram i nazwę tę wpisano złotymi zgłoskami w historię sztuki światowej. Nad samą Zatoką

Bengalską wznosi się jedna z najwspanialszych świątyń portu. Już wiele stuleci fale nacierają na tę

świątynię, zasypując ją piaskiem i burząc przyległe zabudowania. Legendy głoszą, że niegdyś w

sąsiedztwie stało jeszcze sześć takich świątyń, ale pochłonęły je fale...

Czy podania i legendy zostaną potwierdzone? Czy podmorskie badania archeologiczne odkryją

nowe zabytki starożytnej kultury indyjskiej?

Bogowie protohinduscy

Niezależnie od przyczyny (czy sumy przyczyn) zagłady kultury protohinduskiej, współcześni

badacze są przekonani, że wiele zdobyczy tej najstarszej cywilizacji przejęli jej spadkobiercy -

wojownicze plemiona koczowników aryjskich, którzy pojawili się w Hindustanie w połowie II tysiąclecia

p.n.e. Wystarczy wymienić chociażby uprawę pszenicy, jęczmienia, grochu, lnu i bawełny,

Page 109: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

garncarstwo, kultywację palmy daktylowej, stworzenie systemu kanalizacyjnego i założenia

urbanistyczne, udomowienie garbatego bydła indyjskiego zebu oraz słonia, podstawy rolnictwa i

budowy okrętów. Równie wiele zawdzięczają Ariowie Protohindusom w dziedzinie życia duchowego.

W Indiach wynaleziono system dziesiętny liczb i odkrycie to jest zasługą Protohindusów, a nie Ariów,

już bowiem kilkadziesiąt wieków przed wtargnięciem plemion aryjskich do Hindustanu kupcy i

matematycy protohinduscy posługiwali się tym systemem. Niewątpliwie również religia i mitologia

protohinduska wywarły wpływ na zdobywców aryjskich, choć sprawy w tym wypadku nie układały się

tak łatwo.

Pierwszy okres historii Indii “aryjskich" mija pod znakiem niepodzielnej władzy kapłanów braminów,

którzy głosili, że są “bogami żywymi", i stali w hierarchii państwowej wyżej od wszelkich władców i

najpotężniejszych królów. Religie narodów pokonanych wiodły żywot utajony. Dopiero kiedy w VI

wieku p.n.e. nastał olbrzymi kryzys w dziedzinie życia duchowego, wyznania te wypłynęły na

powierzchnię, dając początek trzem nowym religiom - buddyzmowi, hinduizmowi i dżinizmowi, które

zastąpiły dawny braminizm.

Najstarszy zabytek aryjski - Rigweda wymienia mnóstwo bogów będących upostaciowaniem

żywiołów wiatru, wody, ognia, chmur burzowych, posuchy itd. Potem uczeni bramini ogłosili, że

bogiem najwyższym jest Brahma, stwórca wszystkiego, co istnieje. W hinduizmie Brahma występuje

jako bezosobowy początek wszechrzeczy, a na pierwszy plan wysuwają się Wisznu i Siwa. Siwa jest

szczególnie czczony przez Drawidów w południowych Indiach jako “bóg, który wszechświat cały

pochłonął", “światłość, której Brahma i Wisznu nie zaznali", “bóg bogów", “pierwszy", “twórca Wed"

(świętych ksiąg hinduistów), “główny bóg nieśmiertelny" itd., itp. Przeciwstawia się on wszystkim

bogom z olbrzymiego panteonu świętych wedyjskich, każąc się nazywać “stojącym samotnie".

Zdaniem znawców przedmiotu, kult Siwy wchłonął mnóstwo starych kultów wyznawanych przez

rdzenną ludność Hindustanu, zanim przybyły koczownicze plemiona Ariów, twórców hymnów i bogów

wedyjskich. Wykopaliska w miastach protohinduskich wykazały słuszność wyznawców Siwy, którzy

uważali swojego boga za “starszego od Wed". Protohindusi bowiem czcili bóstwo, które było

niewątpliwie pierwowzorem hinduistycznego Siwy!

Za najciekawszy chyba wizerunek na protohinduskich pieczęciach uważają badacze “portret

zbiorowy" uwieczniający bóstwo o wielu twarzach otoczone zwierzętami. Bóstwo zasiada na tronie z

podkurczonymi nogami w jednej z póz jogi, a znaczy to, że jogę znano w Indiach na długo przed

Patandżalim, ojcem szkoły jogów, i że epitet “Pan jogi" - którym obdarzali wyznawcy Siwy swego

boga, jest słuszny! Ręce bóstwa zdobią bransolety, na głowie jego tkwi dziwaczny, podobny do

wachlarza strój zwieńczony rogami bawolimi. Bóstwu towarzyszą: słoń, tygryska, dwie antylopy,

nosorożec i bawół.

John Marshall, archeolog angielski, który kierował wykopaliskami w Mohendżo-Daro, ustalił, że

postać bóstwa przedstawia Siwe jako Władcę Zwierząt - Paszupati. “Wskazuje na to pewna

Page 110: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

okoliczność, mianowicie wizerunek ma trzy oblicza, jest nawet możliwe istnienie czwartego,

umieszczonego na stronie odwróconej do tyłu, a jak wiadomo, Siwe przedstawia się w Indiach do dziś

czasem nawet z pięcioma twarzami - podtrzymuje zdanie Marshalla inny badacz cywilizacji

protohinduskiej, Mackay. - Już dawno wysunięto przypuszczenie, że kult Siwy należy do

najdawniejszych kultów hinduskich i pochodzi z okresu przedhistorycznego; przytoczona analiza

postaci na pieczęci-amulecie potwierdza to przypuszczenie. Nie trzeba jednak sądzić, że bóstwu z

kręgu kultury Harappa (tzn. czczonemu przez Protohindusów - A.K.) również dano imię Siwa; jest to

tylko jedno z imion, którym najczęściej nazywa się go dzisiaj. Podobno Siwa ma 1008 imion, których

większość wyraża przeróżne pełnione przezeń funkcje".

Tyle samo imion nadali hinduiści żonie Siwy, uważanej za kobiece wcielenie tego wszechobecnego

boga. Czczą ją w najróżniejszych indyjskich miejscowościach i pod najróżniejszymi postaciami,

począwszy od miłosiernej piękności Umy, a na okrutnej niszczycielce Kali, ozdobionej girlandami i

wieńcem z czaszek ludzkich, skończywszy. Kult bogini Kali tkwi swymi korzeniami w bardzo głębokiej

przeszłości, w epoce matriarchatu, a rozpowszechniony był wśród Protohindusów, o czym świadczą

wizerunki na pieczęciach z Mohendżo-Daro i innych miast. Najwidoczniej para małżeńska Protosiwa i

Wielka Bogini uchodziła za najwyższych bogów w panteonie bóstw protohinduskich.

Radź Mohan Hath, badacz hinduski, opublikował w roku 1965 niewielką broszurę, w której na

podstawie analizy hieroglifów i różnych źródeł historycznych stawia tezę, że połączenie znaku

“pięciozęba" ze znakiem ryby oznacza boga Siwe, zwanego Ma-hamatsja (Wielka Ryba). Do tego

samego wniosku w tym samym roku doszli, całkiem niezależnie, badacze radzieccy posługując się

metodą statystyczną. Według teorii prawdopodobieństwa przypadkowe połączenie tych znaków

powinno by wystąpić w tekstach protoindyjskich najwyżej trzy razy, tymczasem spotykamy je aż 58

razy. Świadczy to, że w tym wypadku mamy do czynienia ze stałym zwrotem będącym najwidoczniej

jakimś tytułem czy nazwą.

Znak pięciozęba jest też spotykany w połączeniu z innym znakiem, przedstawiającym postać

kobiecą. Połączenie to również nie jest przypadkowe, występuje kilkadziesiąt razy (podczas gdy

według teorii prawdopodobieństwa te znaki powinny się ze sobą “spotkać" w tekstach protohinduskich

jeden do dwóch razy). Prawdopodobnie pięcioząb pełni rolę przydawki “wielki", a jego połączenie ze

znakiem ryby i znakiem kobiety tworzy tytuły “Wielkiej Ryby" i “Wielkiej Kobiety" (albo “Wielkiej

Bogini") - tytuły najwyższych bóstw protohinduskich.

W roku 1969 grupa fińskich badaczy ogłosiła drukiem pracę poświęconą odczytaniu tekstów

protohinduskich za pomocą maszyn cyfrowych. W pracy tej przedstawiono wnioski analogiczne do

spostrzeżeń uczonych radzieckich. Naukowcy fińscy nie znali broszury Radży Hatha, nie mieli też

możliwości zapoznać się z publikacją radzieckich badaczy. Zbieżność wniosków wszystkich uczonych

świadczy dobitnie o tym, że protohinduskie teksty rzeczywiście zawierają nazwę “Wielkiej Ryby" i

Page 111: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

“Wielkiej Bogini'' (rzecz jasna, że nie brzmiały one “Mahamatsja" i “Mahadewi" - imiona te są tylko

sanskrycką kalką z “języka protohinduskiego").

Tajemnice Tantry

Teksty protohinduskie, które się zachowały do naszych czasów, są niezwykle skąpe i chyba nie

odnajdziemy w nich cennych wskazówek co do historii pochodzenia cywilizacji protohinduskiej, nawet

jeżeli uda się1 je nam przeczytać. Ale całkiem możliwe, że te liczne zagadki dadzą się rozwiązać po

przestudiowaniu innych źródeł pisanych - tekstów Tantry.

Wyraz tantra znaczy dosłownie tkanina, splot, osnowa tkaniny. Symbole i rysunki Tantry, odkryte w

Indiach, pochodzą aż z paleolitu. Bardzo możliwe, że tantryzm rozwijali i systematyzowali kapłani

protohinduscy. Niektóre znaki i symbole protohinduskie są takie same jak tantryckie. Siwa i jego

małżonka “Wielka Bogini" występują jako najwyższe bóstwa zarówno u wyznawców Tantry, jak i

Protohindusów. Teksty tantryckie są uważane za starsze od Wed i zgodnie z tantryzmem wyszły z

“głównych" ust wielkiego Siwy i to była właśnie “Weda Piąta". Kapłani aryjscy, bramini, oddawali cześć

boską czterem zbiorom Wed. “Weda Piąta" ma rodowód nie aryjski, lecz chyba protohinduski.

Niestety, nie wszystkie znajdujące się w Indiach teksty tantryckie dochowały się do naszych

czasów. Wiele z nich zaginęło w całości albo częściowo - zostały tylko fragmenty; podbój północnych i

środkowych Indii przez muzułmanów też zadał straty “bibliotece tantryckiej". Toteż, choć się to może

wydawać paradoksem, “klucza" do zagadek hinduskiego tantryzmu (a może jednocześnie i do

zagadek protohinduskich) należy szukać poza granicami Indii - w Himalajach, Tybecie, Azji

Środkowej, tam bowiem w “buddyjskim przebraniu" ukryła się wielka liczba utworów hinduskich

tantrystów, przetłumaczonych na język tybetański.

Do naszych czasów przetrwało kilkadziesiąt tekstów Tantry zapisanych sanskrytem. Buddyjskie

pismo święte Tandżur, napisane sanskrytem i zachowane w przekładach tybetańskich, zawiera około

1000 tekstów tantryckich, których autorstwo jest przypisywane Buddzie. Liczba natomiast tekstów

Tantry w komentującym naukę Buddy zbiorze Tandżur przekracza 3000, ponadto przeważająca część

autorów Tandżuru - to tantryści hinduscy.

Zarówno wierzący buddyści, jak i niewierzący naukowcy z różnych stron świata do tej pory nie

uzgodnili stanowiska, na czym polegała pierwotna nauka legendarnego Buddy Siakjamuni: czy miała

charakter wyłącznie religijny, czy też etyczny, czy sam Budda był postacią historyczną (w rodzaju

proroka islamu - Mahometa), czy mitologiczną (jak Ozyrys u starożytnych Egipcjan). Kilka wieków po

śmierci Buddy buddyzm rozpadł się na trzy nauki, trzy “wozy", trzy drogi, na których człowiek może

pozbyć się cierpień i osiągnąć pełną szczęśliwość - nirwanę. “Mały wóz", czyli hinajana,

rozpowszechnił się w krajach południowo-wschodniej Azji. Ten kierunek buddyzmu wyznaje wielo-

milionowa ludność Birmy, Laosu, Kambodży, Syjamu, Cejlonu i Wietnamu Południowego. “Wielki wóz"

- mahajana - przeniknął początkowo do centralnej Azji (radzieccy archeolodzy odkryli tu ruiny świątyń

Page 112: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

buddyjskich), a następnie do Chin, Japonii, Korei, Nepalu, Tybetu, Mongolii, kraju Buriatów i

Kałmuków. Już w I tysiącleciu n.e. od tego “wozu" odłączyła się wadżrajana, czyli “wóz Tantry", której

głosiciele, zwani siddhi, wskazywali najkrótszą, “błyskawiczną" drogę do osiągnięcia nirwany.

Tantryzm buddyjski narodził się w Indiach, ale po podbiciu znacznej części Hindustanu przez

muzułmanów wszystkie trzy “wozy Buddy" porzuciły swoją ojczyznę, a obecnie zabytki buddyzmu

stanowią tu przedmiot wykopalisk archeologicznych. Do dziś jednak badacze mają możliwości poznać

' tradycje i nauki tantryzmu w istnych jego “rezerwatach" - małych ksiąstewkach Sikkim i Bhutan,

położonych w Himalajach. Już w VIII wieku hinduski mędrzec Padmasabhawa przyniósł tantryzm w

Himalaje, ale aż do połowy lat sześćdziesiątych naszego wieku świat nie znał związanych z

tantryzmem wspaniałych arcydzieł malarskich, rzeźby, idei filozoficznej , które się znajdowały w

odległych i trudno dostępnych miejscach. Całkiem niedawno ukazała się książka Madandżita Singha,

hinduskiego historyka sztuki, pt. Sztuka himalajska. Dzięki pomoocy rządów Indii i Nepalu, współpracy

dalajlamy stojącego na czele buddystów wyznających mahajanę i miejscowych władz Sikkim i

Bhutanu udało się Singhowi spędzić jakiś czas w najdalej położonych klasztorach i zapoznać świat z

arcydziełami sztuki, których odtwarzanie było jeszcze do niedawna jak najsurowiej zabronione. Kolej

teraz na filologów, historyków, filozofów - wszak teksty Tantry stanowią wdzięczne pole do prac

badawczych. I kto wie, czy może właśnie dzięki nim nie uda się rozwiązać zagadki Lemurii, gdzie

powstała - być może - nauka tantrystów, stworzona przez Protohindusów, a potem przeniesiona na

podniebne wysokości Himalajów.

Zresztą, żeby przestudiować teksty tantryckie, badacze radzieccy nie muszą ruszać w Himalaje i

zdobywać ich szczytów. Na terenie bowiem ZSRR, w Buriackiej ASRR jeszcze w początkach naszego

wieku klasztory (dacany), które były jednocześnie swego rodzaju uniwersytetami średniowiecznymi,

miały specjalne “fakultety", gdzie wykładano naukę tantryzmu. Obecnie biblioteki naukowe w

Leningradzie i w Ułan Ude mają w swych zbiorach niemało tekstów tantryckich, których analiza

przynosi nieraz zaskakujące wyniki.

W roku 1968 Buriacka Filia Wydziału Syberyjskiego AN ZSRR opublikowała III wydanie Materiałów

do historii i filologii środkowoazjatyckiej. Jeden z artykułów w tym zbiorze jest poświęcony kosmologii

buddyjskiej. Oprócz tradycyjnych poglądów (niezbyt się różniących od twierdzenia, że Ziemia opiera

się “na trzech słoniach") istniało w buddyzmie - zwłaszcza tantryckim - zupełnie inne wyobrażenie o

budowie świata, w szczególności w tantryckim systemie “kalaczakra" Ziemia ma kształt kuli

obracającej się wokół swojej osi. Trudno nie zgodzić się z autorem artykułu R. Pubajewem, że

“wszystko to jest niewątpliwie ciekawe z naukowego punktu widzenia". Można więc mieć nadzieję, że

nie tylko zbadanie dna Oceanu Indyjskiego, ale i tak zdawałoby się obce oceanografii prace, jak

tłumaczenie tekstów tantryckich i studia nad nimi, będą mogły rzucić światło na zagadkę Lemurii.

(Nawiasem mówiąc, zgodnie z pojęciami buddyzmu, człowiek pochodzi od małpy i uczłowieczenie

Page 113: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

jego odbyło się na terenie Indii, to znaczy tam, gdzie znaleziono dziś najstarsze szczątki przodków

człowieka!).

Ślady wiodą do Australii

Jak widzimy, problem Lemurii wiąże się z całym kompleksem nauk - od odczytywania pism

starożytnych do geologii mórz - i dotyczy różnych terenów - od krainy podwodnej leżącej na dnie

Oceanu Indyjskiego do Himalajów i stepów Buriackiej ASRR. Możliwe, że z tym problemem wiąże się

jeszcze jedna dziedzina naukowa - australistyka - i jeszcze jeden kontynent - Australia.

Już pierwszych badaczy uderzało podobieństwo między tubylcami australijskimi a ciemnoskórymi

Drawidami. Czym je tłumaczyć? Niemożliwe przecież, żeby przodkowie Australijczyków porzuciwszy

swoją ojczyznę, Indie, przepłynęli ocean na kruchych łódeczkach albo tratwach! Powstała więc “teoria

preada-mizmu": skoro Australijczyków nie wylicza się wśród narodów pochodzących od synów

sprawiedliwego Noego, to należy ich, tak jak Indian amerykańskich, uważać za “preadamitów"; zostali

przez Boga stworzeni osobno, Australijczycy - w Australii, Indianie - w Nowym Świecie, i na wieki

osiedleni na tych ziemiach. Rzecz jasna, takie “wyjaśnienie" nie mogło zadowolić uczonych. “Teoria

preadamizmu - teoria o istnieniu ludzi przed Adamem - została stworzona, żeby obalić ideę

odwiecznego braterstwa wszystkich ras i usprawiedliwić zbrodnie kolonizatorów" - nadmienia w

związku z tym radziecki australista W. Kabo.

Podobieństwo między Drawidami i Australijczykami wywołuje do dziś gorące dyskusje

antropologów i etnografów. Jedni uważają je za wyłącznie powierzchowne, drudzy widzą w

Australijczykach Pradrawidów, inni przeciwnie, sądzą, że ojczyzną Australijczyków był Hindustan. Tak

samo nie rozstrzygnięty jest problem wzajemnych relacji między językami drawidyjskimi i

australijskimi. Już w roku 1847 etnolog angielski J. Prichard opublikował pracę, w której dowodził

pokrewieństwa języków australijskich z językami tamilskimi mieszkańców południowych Indii. Około

100 lat temu lingwista W. Bleek wykazał podobieństwo struktury języków australijskich i drawidyjskich.

Od tego czasu ukazało się wiele prac na ten temat. W jednej z nich zostały przytoczone fakty o

gramatycznych i fonetycznych zbieżnościach między językami drawidyjskimi a językami rdzennych

mieszkańców Australii. A jednak tych danych jest za mało, żeby z całą pewnością mówić o

pokrewieństwie - podobieństwa bowiem mogą być przypadkowe, zupełnie zewnętrzne. Tak więc

jeszcze brakuje danych językoznawczych i antropologicznych, by móc potwierdzić czy, przeciwnie,

odrzucić teorię o pokrewieństwie między Australijczykami a Drawidami. A co na to archeologia?

Wykopaliska z lat ostatnich, zarówno w Australii, jak w Indiach, Pakistanie i na Cejlonie, pozwoliły

uczonym poznać mnóstwo różnych kultur epoki kamiennej. Podobieństwo narzędzi kamiennych

znalezionych w Australii i w Hindustanie jest niewątpliwe.

Znowu trafiamy na to samo pytanie: czy to podobieństwo świadczy o pokrewieństwie, czy jest

wynikiem przypadkowych zbieżności? Zresztą przyjdzie tu archeologii z pomocą pokrewna jej

Page 114: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

etnografia. Chyba każde dziecko w szkole słyszało o bumerangu powracającym, jednym z najbardziej

charakterystycznych atrybutów kultury australijskiej. Ale tylko naukowcy wiedzą, że bumerang

powracający odkryto pod koniec ubiegłego wieku wśród plemion zamieszkujących południowe Indie -

a plemiona te porozumiewały się językiem wywodzącym się z języków drawidyjskich! “Możliwe, że

hinduskie oraz australijskie bumerangi pochodzą od wspólnego dawnego pierwowzoru, który mieli w

rękach jeszcze protoaustraloidalni późnopaleolityczni przodkowie ludów w Indiach i w Australii" - pisze

w związku z tym W. Kabo 18. Gdzież więc leży ta praojczyzna Drawidów i Australijczyków?

Jeżeli nawet poszczególne dziedziny naukowe mają zbyt mało danych do stwierdzenia

pokrewieństwa między tymi narodami, to przecież świadczą o nim fakty ujawnione zarówno przez

etnografię i archeologię, jak językoznawstwo czy antropologię, a są to - praktycznie rzecz biorąc -

wszystkie dziedziny nauk o człowieku. W ten sposób z sumy odrębnych faktów dostarczonych przez

różne dyscypliny można ułożyć sobie dość przekonywającą wizję dawnego pokrewieństwa ludów,

które rozdzieliły wody Oceanu Indyjskiego. Toteż pytanie o praojczyznę, wspólną kolebkę

mieszkańców południowych Indii, Cejlonu i Australii, jest całkiem uzasadnione 19.

W naszych czasach rzadko który z naukowców byłby skłonny uważać piąty kontynent za

praojczyznę Drawidów (a tym bardziej całej ludzkości, jak sugerowali niektórzy antropolodzy w

początkach wieku). Większość badaczy współczesnych przypuszcza, że dawną ojczyzną

Australijczyków był Stary Świat, lub, ściślej, Azja czy jeszcze dokładniej - kraje południowoazjatyckie

leżące na południe od Himalajów. Od czasów bowiem paleolitu stanowiły one - jak pisze W. Kabo -

“jedno z centrów cywilizacji ludzkiej, z której promieniowały impulsy w różnych kierunkach: na północ,

do środkowej i północnej Azji, na południowy wschód - do południowo-wschodniej Azji i dalej do Au-

stralii. Z kulturowo-historycznym światem południowej i południowo-wschodniej Azji związane są

właśnie najstarsze kultury australijskie".

Ale, być może, to południowoazjatyckie centrum miało z kolei jako swojego poprzednika jeszcze

jedno, starsze centrum, znajdujące się tam, gdzie obecnie szumią fale Oceanu Indyjskiego?

W roku 1931 znany etnograf radziecki A. Zołotariew postanowił rozwiązać “zagadkę australijską" za

pomocą danych geograficznych i geologicznych. Podobieństwo między mieszkańcami południowych

Indii a Australijczykami tłumaczył tym, że kiedyś Hindustan i piąty kontynent leżały znacznie bliżej

siebie, a dopiero później pod wpływem dryfowania kontynentów rozsunęły się i między

Australijczykami i Drawidami legł przestwór Oceanu Indyjskiego. Zołotariew opierał się na teorii

18 Słynny egiptolog Carter twierdzi, że bumerangi, w tym powracające, znane były już w starożytnym Egipcie. (N.Ż.)

19 Zachodnioaustralijskie plemiona znały podanie o tym, że przez długi czas mieszkały na południowym brzegu

wielkiego strumienia, a brzeg północny zamieszkiwali ludzie biali. Wszyscy żyli w przyjaźni (chociaż biali byli silniejsi), a

nawet zawierali między sobą związki małżeńskie. Pewnego razu była ulewa, rzeka wystąpiła z brzegów i Australijczycy

ratowali się ucieczką. Kiedy po deszczu wrócili na stare miejsca, zastali tam zamiast rzeki rozległe morze. Ludzie biali

widocznie zginęli. (N.Ż.)

Page 115: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Wegenera, bardzo w tamtych latach popularnej. Niewykluczone, że słuszna się okaże hipoteza

przeciwna, “oceanograficzno-etnograficzna", iż do końca ostatniego okresu lodowcowego z Indii do

Australii prowadziły pomosty lądowe, które ułatwiały ludziom pierwotnym wzajemne kontakty. One

właśnie tłumaczyłyby bliskość języków drawidyjskich, a także inne fakty podobieństwa, odkryte przez

antropologię, etnografię i archeologię. Możliwe, że przyjdą z pomocą tym dziedzinom naukowym inne

- oceanografia i geologia mórz - gdyż w naszych czasach właśnie Ocean Indyjski znajduje się w

centrum ich zainteresowania.

Karty kroniki spisanej na kamieniach

Antropologia, etnografia, językoznawstwo, archeologia... - wszystkie te dyscypliny naukowe brały

udział w rozwiązywaniu zagadki pochodzenia Australijczyków, zabrakło jednak najbardziej

niezawodnych danych, które pozwoliłyby odtworzyć historię starożytną piątego kontynentu - nie ma

źródeł pisanych. Pismo pojawiło się w Australii dopiero wraz z przybyciem Europejczyków. Istnieje

jednak mnóstwo zabytków pozostawionych przez Australijczyków, które pomagają rzucić światło na

“okres przed-piśmienny". Owym źródłem są setki i tysiące rysunków na skałach i kamieniach,

odkrywane w najróżniejszych zakątkach kontynentu australijskiego. Odczytanie rysunków na skałach

to jedno z najtrudniejszych zadań australistyki i - jak wszystko, co dotyczy studiów nad historią

starożytną piątego kontynentu - ma wiele punktów niejasnych, spornych, hipotetycznych.

Po pierwsze, wiek rysunków. Jedni naukowcy uważają, że liczą one najwyżej jakieś 150-200 lat,

inni skłonni są przypisy-sywać tym rysunkom pochodzenie bardzo odległe w czasie - sprzed

kilkudziesięciu tysięcy lat (wśród rysunków spotyka się bowiem podobizny zwierząt już wymarłych,

takich jak olbrzymie gady, gigantyczny torbacz Diprotodon o uzębieniu podobnym do uzębienia

gryzoni i wielkości nosorożca, mrówkojad itd). Po drugie, znaczenie większości rysunków jest

niejasne: nie zachowały się do naszych czasów legendy i mity, które byłyby pomocne przy ustalaniu,

kogo i co przedstawiają tajemnicze postacie pół-ludzi i półzwierząt, schematyczne sylwetki, symbole

geometryczne - a są to ulubione motywy artystów australijskich. Po trzecie, uderzające podobieństwo

stylu i maniery niektórych rysunków do stylu w sztukach plastycznych innych ludów naszej planety, na

przykład Buszmenów z południowej Afryki, Egipcjan sprzed epoki faraonów, paleolitycznych twórców

rysunków z hiszpańskich grot. Czy jest to tylko powierzchowna zbieżność, czy coś więcej? Różne są

na ten temat poglądy. Najbardziej burzliwe dyskusje wywołują słynne australijskie rysunki skalne.

Jeden z pierwszych badaczy piątego kontynentu George Gray odkrył w roku 1838 w głębi grot

Kimberley (północno-zachodnia Australia) rysunki fantastycznych istot z aureolą nad głową, o białych

twarzach bez ust i z ciałem pokrytym pionowymi pasami. Później znaleziono w Australii jeszcze inne

wizerunki tych dziwnych postaci, nazywanych przez ludność miejscową wondżinami. Gray sądził, że

rysunków tych nie wykonali artyści australijscy, tylko jacyś obcy, niajprawdopodobniej Malajowie. Inni

badacze uznali, że przedstawiają one dawnych Sumerów czy Babilończyków. Jeszcze inni uważają je

Page 116: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

za portrety Egipcjan czy Afrykańczyków, wreszcie Hellenów. Australijski etnograf A. P. Elkin

przedstawił ważkie dowody na to, że rysunki wykonali rdzenni mieszkańcy Australii: do dziś przecież

nie przestają oni czcić tych wizerunków, odnawiają je w okresach suszy, albowiem wierzą, że

symbolizujące je istoty władają wodą i deszczem. Ale w tym samym wieku XX powstała jeszcze jedna

hipoteza: zdaniem romantycznie nastawionych badaczy, “aureole" wokół głów stanowią stylizowany

rysunek hełmów z ekwipunku kosmonauty; “przybysze z kosmosu" zgodnie z tym, co zakłada ta

hipoteza, są uwiecznieni nie tylko na freskach z Tassili na Saharze, ale i na ścianach grot

australijskich!

Ostatnie przypuszczenie wydaje się nam najbardziej ryzykowne. Natomiast teoria australijskiego

etnografa - najbardziej przekonywająca, choć nie jest dowiedziona. Przecież w mitologii ludów

pierwotnych można znaleźć dziesiątki przykładów, jak bardziej rozwinięty naród przybyszów stawał się

przedmiotem kultu i zostawał podniesiony do rangi bóstwa (w tejże Australii Europejczyków uważano

albo za duchy zmarłych przodków, albo za bogów). A kojarzenie dziwacznych postaci z rysunków

skalnych z żywiołem wody .przypomina nam głębiny Oceanu Indyjskiego i Lemurię, która - być może -

zginęła w jego falach.

Mity i legendy australijskie mówią o przodkach, którym tubylcy zawdzięczają osiągnięcia swojej

kultury. Owi mityczni przodkowie czy równie fantastyczne istoty obdarzające tubylców bronią i

narzędziami pracy przyszli skądś z północy czy północo--zachodu, tzn. od strony Oceanu Indyjskiego.

Powszechnie znane są wśród plemion australijskich podania o tym, że kiedyś kraj ich

zamieszkiwali inni ludzie. Występują oni zawsze pod postacią karłów, którym w pewnych miejscach

kontynentu przypisuje się autorstwo rysunków skalnych. Zdaniem Kabo, należy w tych legendach

dostrzegać “wysiłki współczesnych Australijczyków (a w równej mierze Polinezyjczyków oraz innych

ludów) zmierzające do wyjaśnienia genezy zagadkowych dla nich dzieł sztuki monumentalnej,

architektury itd., których prawdziwi twórcy odeszli już w zapomnienie".

Jakiż więc naród stworzył te wizerunki, których uczonym nie udało się odczytać w ciągu półtora

wieku? Czy wykonali je Australijczycy, czy też rozwiązania tej zagadki trzeba szukać gdzie indziej?

Studia nad wspaniałą sztuką australijską, mimo że od chwili ich rozpoczęcia upłynęło tyle już lat,

dopiero się zaczynają. Nawet najsłynniejsze “galerie obrazów" nie zostały przestudiowane

szczegółowo. Oto znamienny przykład. Pod koniec ubiegłego wieku w Oenpelli (Ziemia Arnhema)

odkryto oryginalne rysunki przedstawiające postacie ludzkie naturalnej wielkości, które różniły się

wyraźnie wyglądem od Australijczyków. “Obserwując te wizerunki, można pomyśleć raczej o

malowidłach w świątyniach Starożytnego Egiptu" - pisał ich odkrywca. Znalezisko jedyne w swoim

rodzaju, ale poza nim nikt nie zwiedzał od tamtego czasu “galerii" w Oenpelli! Skalne rysunki australij-

skie stanowią dla historyków sztuki taką samą “nieznaną kartę", jak dla oceanografów Ocean Indyjski,

na którego dnie być może leży “klucz" do tajemniczych rysunków na piątym kontynencie.

Page 117: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Według wierzeń Australijczyków tajemnicze wondżiny przybyły z zachodu czy z północnego

zachodu. W dodatku “wyszły z morza". Jest znamienne, że właśnie wondżinom ludność tubylcza

piątego kontynentu przypisuje wzniesienie megalitów, monumentalnych budowli z głazów i bloków

kamiennych. Pewien etnograf, który opisał plemiona z północno-zachodniej Australii w początkach

naszego stulecia, dowiedział się od tubylców, że megality “mają wpływ, podobnie jak wizerunki

mitologicznych wondżinów na kamieniach, na zwiększenie liczby dzieci, ptaków, ssaków, owadów,

gadów, ryb i roślin".

Nie jest wykluczone, że wondżiny są podniesionymi do rangi bogów ludźmi, przybyszami z

północo-wschodu, którzy wznieśli owe kamienne budowle, a później, jak się to już nieraz zdarzało,

stali się przedmiotem czci Australijczyków, bohaterami mitycznymi, związanymi z obrzędami płodności

i urodzaju. Megality można spotkać nie tylko na wyżynie Kimberley, ale i w innych miejscach Australii.

Wszystkie znajdują się z zasady w pobliżu wybrzeża morskiego lub oceanicznego, a wyglądem

przypominają megality z wysp melanezyjskich, których pochodzenie do dziś nie zostało wyjaśnione.

Dużą popularnością cieszy się hipoteza Thora Heyerdahla, którego zdaniem budowle

monumentalne i posągi kamienne we wschodniej części Oceanii (Wyspa Wielkanocna, Markizy itd)

oraz technika ich wykonania rozpowszechniały się w kierunku ze wschodu na zachód - od brzegów

Ameryki Południowej na Wyspę Wielkanocną, a potem dalej na zachód, na inne wyspy polinezyjskie

(posągi z Wyspy Wielkanocnej są młodsze od monumentalnych budowli w starożytnym Peru i Boliwii,

ale starsze od kamiennych posągów na innych wyspach wschodniej Polinezji).

Po przeciwnej stronie Oceanu Wielkiego obserwujemy sytuację odwrotną. Jakiś nieznany naród

migrował z zachodu na wschód i jemu najwidoczniej należy przypisać wzniesienie megalitów na

wybrzeżu australijskim, tajemniczych posągów i przedmiotów kamiennych, odkrytych w Nowej Gwinei,

budowli z bloków kamiennych w Melanezji. Co to był za naród? Przodkowie obecnych

Polinezyjczyków - jak sądzą niektórzy badacze - czy może uchodźcy z Indii, Mezopotamii albo Egiptu

w epoce faraonów (bo jest i taka hipoteza!)? Albo ów tajemniczy “naród x", który nie pozostawił po

sobie śladu w dziejach ludzkości. Nie znaleziono jeszcze odpowiedzi na to pytanie, toteż hipoteza, że

tym “narodem x" byli mieszkańcy zaginionej w falach Oceanu Indyjskiego Lemurii, ma prawo stanąć

obok innych hipotez (mimo że można wytoczyć wiele kontrargumentów w stosunku do niej, podobnie

zresztą, jak i w stosunku do innych wyliczonych wyżej przypuszczeń o pochodzeniu monumentalnej

sztuki Oceanii).

Zagadka pochodzenia megalitów to jedno z najtrudniejszych, ale L najbardziej pasjonujących

zagadnień najdawniejszej historii ludzkości. Megality można spotkać wszędzie: i w Anglii, i w po-

łudniowych Indiach, i w Hiszpanii, i na Nowych Hebrydach, w Australii i na Kaukazie. Wszędzie te

budowle megalityczne umiejscowione są w okolicach nadbrzeżnych, w dodatku im bliżej brzegu stoją,

tym są wynioślejsze i potężniejsze. Czy to świadczy, że zbudował je jakiś naród żeglarzy? Zresztą czy

Page 118: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

w ogóle należy wszystkie te monumenty uważać za dzieło rąk jednego narodu? Może niewątpliwe

podobieństwo budowli megalitycznych stanowi rezultat podobieństwa wspólnych założeń

architektonicznych? Jedni badacze przypuszczają, że rozpowszechnianie się “idei megalitu" szło z

zachodu na wschód, od brzegów Atlantyku ku brzegom Kaukazu, południowych Indii, Australii i

Oceanii, drudzy (stanowią oni co prawda mniejszość) ojczyznę tych monumentalnych budowli widzą

na wyspach Oceanii, skąd ich idea miała być przeniesiona na zachód. Trzecia grupa badaczy uważa,

że nie ma żadnego wspólnego “łańcucha" megalitów: w Europie, Indiach, Australii i Oceanii istniały

własne lokalne tradycje, nie połączone ze sobą żadnym pokrewieństwem.

Po czyjej stronie jest racja w tej dyskusji? I znowu, po raz nie wiadomo który, musimy powiedzieć:

nie wiemy. Można tylko snuć hipotezy, mniej lub bardziej przekonywające; słuszności którejś z nich na

obecnym etapie naszej wiedzy nie można dowieść; dopiero kiedy zostanie dokładnie zbadane dno

Oceanu Indyjskiego w rejonie hipotetycznej Lemurii, da się z całą pewnością orzec, czy teoria o

istnieniu Lemurii jest słuszna, czy można z jej pomocą spróbować rozwiązać takie niejasne problemy,

jak zasiedlenie Australii, źródła cywilizacji protohinduskiej, pochodzenie człowieka i wiele innych.

Antarktyda - ląd, który odpłynął

Całkiem możliwe, że zbadanie dna Oceanu Indyjskiego i jego mórz zmusi nas do ponownego

rozpatrzenia wielu problemów związanych z pochodzeniem ludzkości i najstarszych cywilizacji na

naszej planecie. Ale jest i druga możliwość: może się okazać, że ani Lemurii, ani innych zatopionych

lądów i wysp, resztek Gondwany, na Oceanie Indyjskim nie było, tylko olbrzymi kontynent po prostu

się rozpadł na Półwysep Indyjski, Afrykę, Australię, Amerykę Południową i Antarktydę.

Współcześni zwolennicy teorii dryfu kontynentów twierdzą, że układ śródoceanicznych grzbietów i

wzniesień jest śladem rozciągnięcia się skorupy ziemskiej wzdłuż osi oceanów między rozsuniętymi

fragmentami rozłupanych prakontynentów. Geofizycy przeprowadzają obecnie badania, które mają

sprawdzić, czy i w dzisiejszej dobie kontynenty się rozsuwają i czy powstają przy tym zalążki nowych

oceanów. Największe nadzieje są pokładane w badaniach rowów podmorskiego Grzbietu

Środkowoindyjskiego, które mają swoje przedłużenia także na lądzie - na Półwyspie Arabskim, w

Palestynie, Kenii i w Somalii.

Jedna ze szczelin tego grzbietu biegnie prosto na północ aż do bazaltowych płaskowyżów Dekanu,

druga skręca na północny zachód w kierunku Morza Czerwonego. W Zatoce Adeńskiej następuje

nowe rozszczepienie. Jeden rów ciągnie się dnem Morza Czerwonego, wkracza na ląd stały i

przechodzi w swoje “lądowe przedłużenie" - dolinę Jordanu, drugi sięga wybrzeży Somalii, tworząc

doliny zapadliskowe we wschodniej Afryce. Stronnicy tej teorii przypuszczają, że tu właśnie znajdują

się zalążki dwóch przyszłych oceanów, za kilka milionów lat kontynent afrykański rozetnie jeszcze

jedno długie i wąskie morze, Morze Czerwone zaś w tym samym czasie rozszerzy się wielokrotnie i

przekształci w “Ocean Nowoindyjski", oddzielający Półwysep Arabski od Afryki.

Page 119: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

“Pęknięcie" Morza Czerwonego nastąpiło, zdaniem tych uczonych, zaledwie 10, co najwyżej 20

min lat temu; w tym okresie Półwysep Arabski zaczął się oddalać od Afryki na północny wschód,

wykonując obrót w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Obecną szybkość rozszerzania

się Morza Czerwonego oceniają oni na około 1,5 cm rocznie; takie zmiany w skorupie ziemskiej mogą

zostać odkryte w niedalekiej przyszłości za pomocą doskonalszej aparatury.

Z jaką szybkością przesuwają się kontynenty, jeśli słuszna jest teoria dryfu i lądy rzeczywiście

“pływają" po płaszczu Ziemi? Szereg uczonych przypuszcza, że ruch ten we wszystkich okresach był

bardzo powolny: na to, żeby fragmenty Gondwany “przesunęły się" na dzisiejsze swoje miejsca,

trzeba było około 150-200 min lat. Pojawiły się jednak w naszych czasach hipotezy, według których

przyczynę dryfu kontynentów stanowi ekspansja naszej planety i szybkość “wędrówek" lądów jest

dość znaczna. Jeszcze w czasach nie tak całkiem odległych, bo już za pamięci ludzkiej, części

Gondwany leżały o wiele bliżej siebie niż dzisiaj. Chciałoby się tu mimo woli przypomnieć sensacyjne

(wprawdzie niedostatecznie uargumentowane) wiadomości ogłoszone przez amerykańskich

kartografów, którzy odkryli na dwóch szesnastowiecznych mapach kontury Antarktydy. Na jednej z

nich linia brzegu Antarktydy przypomina uderzająco zarysy tego “kontynentu lodowego" ustalone

dopiero w naszej epoce, i to za pomocą precyzyjnych przyrządów geofizycznych!

Zresztą, jak pisze profesor M. Rawicz z radzieckiego Instytutu Geologii Arktyki, tylko laikom

Antarktyda może wydać się nieprzerwaną pustynią lodową. Rzeczywistość znacznie się różni od tych

wyobrażeń." Prawie 0,5 min km2 w przybliżeniu 4% terytorium kontynentu - zajmują masywy górskie o

grzbietach sięgających wysokości 2-5 km n.p.m. nad jego pokrywą lodową. Oddalone o setki

kilometrów od brzegów ciągną się łańcuchy gór opasujące prawie całe wybrzeże wschodniej

Antarktydy. Przez sam środek lądu obok Bieguna Południowego biegnie jeden z największych na

świecie systemów górskich - tzw. Góry Transantarktyczne. Dziesiątki grzbietów rozdzielają tu płynące

lodowce, które przypominają gigantyczne rzeki lodu, a na wybrzeżach rozłożyły się setki kamiennych

oaz - ciepłe wysepki nagrzanych słońcem, niewysokich skalistych stożków pośród bezkresnych

przestrzeni pustyni lodowej".

Niegdyś klimat Antarktydy był znacznie cieplejszy i lodowy pancerz nie okrywał jej powierzchni -

mówią o tym pokłady węgla kamiennego oraz inne dane. Jak dawno to było? Co najmniej 200-250

min lat temu. Kiedy Antarktydę pokryły lody? Tego nie wiemy dokładnie. Niektórzy sądzą, że całkiem

niedawno, bo zaledwie 9-10 000 lat temu. I, co jest najbardziej zaskakujące - dawne mapy,

“rozszyfrowane" przez amerykańskich badaczy, przedstawiają brzegi Antarktydy uwolnione spod lodu!

Pierwszą mapę sporządził w roku 1513 turecki admirał Piri Reis, ale jako jej autor zaznacza, że

oparł się na innych, znacznie starszych mapach, z IV wieku p.n.e. Wielu uczonych świata antycznego

uważało rzeczywiście, że na półkuli południowej znajduje się Terra Incognita Australis (Nieznana

Ziemia Południowa)^ która stanowiłaby swojego rodzaju “odpowiednik" Europy, Azji i Afryki, leżących

na półkuli północnej. Cży geografowie starożytni opierali się na jakichś konkretnych informacjach, czy

Page 120: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

też ich Nieznana Ziemia Południowa była tworem czysto teoretycznym? Tak czy inaczej aż do wypraw

Cooka pod koniec wieku XVIII ci “gabinetowi geografowie" byli przekonani o istnieniu Terrae

Incognitae Australis, a jej powierzchnię określali na 180 min km2 (powierzchnia Antarktydy przekracza

nieco 13 min km2, Australii - 7,7 min km2) licząc, że “przewyższa ona pod względem obszaru całą

cywilizowaną część Azji, od Turcji po wschodnie krańce Chin", a zamieszkuje ją 50 min mieszkańcowi

Na innej mapie, pochodzącej z roku 1531, są naniesione łańcuchy górskie i rzeki Antarktydy, o

których myśmy się dowiedzieli dopiero w XX wieku. Przypadkowa zbieżność czy coś więcej? Może

autorzy obydwu map korzystali z jakichś antycznych źródeł? Albo może starożytni geografowie

opierali się z kolei na jeszcze wcześniejszych informacjach, zaczerpniętych z doświadczeń Egipcjan,

Hindusów, Arabów - wielkich żeglarzy Świata Starożytnego? Czy też - jak przypuszczają niektórzy -

istniała jakaś “cywilizacja x", której ojczyzną była Antarktyda? Albo znów - jak sądzą stronnicy

hipotezy o gościach z kosmosu, którzy odwiedzili naszą Ziemię kilka tysięcy lat temu - mapy te są

wzorowane na mapach przybyszów z obcych planet? A może rację mają geografowie radzieccy,

którzy twierdzą, że zadziwiającą zbieżność zarysów Antarktydy i “Nieznanej Ziemi Południowej" na

wspomnianych mapach to rezultat mylnego ich odczytania i próba dopatrzenia się w nich z góry

zadanego schematu?

Zagadka starych map czeka na swoje rozwiązanie. Zresztą nie tylko mapy z wyobrażeniami Terrae

Incognitae Australis nasuwają wiele bardzo ciekawych problemów, do rozwikłania których mogą się

przyczynić nauki o człowieku i Ziemi. Źródłem takich problemów są przede wszystkim liczne wyspy na

Atlantyku, które figurują na mapach średniowiecznych...

Page 121: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Część trzecia

Zagadki Atlantyku

Legendarne wyspy

Na dawnych mapach przedstawiających Atlantyk można znaleźć nazwy wysp, których śladu próżno

szukać na mapach dzisiejszych: Świętego Brandana, Brasil, Antylia, Siedmiu Miast, Zielona i mnóstwo

innych. Historycy odkryć geograficznych poświęcili mnóstwo pracy “odczytaniu" średniowiecznych

map i nazw tajemniczych wysp naniesionych na te mapy.

Wiele z nich odpowiada bezwzględnie rzeczywistym wyspom na Atlantyku - Wyspom Kanaryjskim,

Azorom, Maderze. Niektórzy badacze przypuszczają, że średniowiecznym żeglarzom udało się

dopłynąć do brzegów Ameryki, wysp Bahama, i Antyli (Indii Zachodnich), co znalazło swe odbicie na

mapach w postaci nazw Antylia, Brasil, Wyspa Dziewicza. Większość badaczy przypuszcza jednak,

że było odwrotnie: w miarę posuwania się Europejczyków coraz dalej po Atlantyku legendarne wyspy

“przenosiły się" na mapach coraz dalej na zachód i kiedy, po wyprawach Kolumba, droga w stronę

Nowego Świata została odkryta, starymi nazwami obdarzono nowe ziemie - stąd się wzięły Antyle,

Brazylia, Wyspy Dziewicze.

Dużo nazw wysp na mapach średniowiecznych to zwykłe pomyłki. Tajemnicza wyspa odkryta przez

legendarnego biskupa i żeglarza w jednej osobie, Brandana, ma swego “sobowtóra", wyspę

Borondon. Brasil to wyspa, która figurowała raz na północo-zachodzie, raz w środku, to znów na

południu Atlantyku opływającego Europę - w sumie na pewnych mapach mamy aż trzy wyspy Brasil.

Niektóre wyspy zawdzięczają swoje nazwy kartografom arabskim i starożytnym. Na przykład w

Odysei Homera mówi się o Ogygii, którą rządziła Kalipso. W wiekach średnich zmieniono ją na Wyspę

Diablic, potem na Wyspę Dziewiczą, która z kolei udzieliła swej nazwy Wyspom Dziewiczym w

archipelagu Małych Antyli.

Ale po najdokładniejszym nawet zbadaniu danych na mapach średniowiecznych, niektóre wyspy

tam zaznaczone pozostają jednak zagadką: pochodzenia ich nie można wytłumaczyć ani pomyłką

kartografów, ani informacjami o prawdziwych wyspach znajdujących się na Atlantyku, ani też

zniekształceniem informacji ze źródeł arabskich i starożytnych. Zresztą i one musiały się na czymś

opierać! Nie mogli przecież uczeni starożytni czerpać wiadomości o wyspach atlantyckich z fantazji,

lecz korzystali z relacji otrzymanych od greckich i rzymskich żeglarzy podróżujących po Atlantyku. I

nie tylko od greckich i rzymskich. Kto wie, czy lepszymi nawet żeglarzami nie były inne ludy

mieszkające nad Morzem Śródziemnym, na przykład Etruskowie z terenu dzisiejszych Włoch,

mieszkańcy dawnej Karii i Licji w Azji Mniejszej, a zwłaszcza Fenicjanie i Kreteńczycy.

Page 122: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Odważni żeglarze feniccy odbywali rejsy, na które się Europejczycy odważyli dopiero w 2000 lat

później - opłynęli kontynent afrykański. Morze Śródziemne Fenicjanie znali jak własną kieszeń. Pływali

także po Atlantyku. Na Azorach jeszcze w połowie XVIII wieku odkryto naczynie gliniane pełne monet,

które bito w kolonii fenickiej Kartaginie mniej więcej w latach 330-320 p.n.e. Zdaniem specjalistów,

znalezisko to jest bez wątpienia autentyczne, o żadnej więc mistyfikacji nie może być mowy (czego się

nie da powiedzieć o śladach pobytu Kartagińczyków i Fenicjan w Ameryce, które w rzeczywistości

okazały się zwykłym fałszerstwem). W połowie XVIII wieku numizmatyka nie stała jeszcze na

dostatecznie wysokim poziomie, żeby można było skompletować serię monet pochodzących z tak

ściśle wydzielonego okresu i znalezionych w północnej Afryce, a gdyby ktoś chciał oszukać uczonych,

to w najlepszym wypadku uzbierałby monety z różnych wieków, w tamtych czasach bowiem nikt by

fałszerstwa nie zauważył. Tak więc można uznać za wiarygodny fakt, że Kartagińczycy, spadkobiercy

fenickich żeglarzy, przypływali na Azory pod koniec IV wieku p.n.e., co świadczy o tym, że potrafili

pokonywać wielkie obszary wodne Atlantyku. Przez dłuższy czas uważano Fenicjan za najlepszych

żeglarzy starożytności. Ale kiedy na początku wieku XX archeolodzy odkryli starożytną cywilizację na

Krecie, o której potędze stanowiła flota, okazało się, że 1500 lat przed Fenicjanami kreteńscy

żeglarze, poddani legendarnego króla Minosa, odbywali podróże nie tylko po Morzu Śródziemnym, ale

wypływali też na wody Atlantyku. Istnieją nawet hipotezy, że Kreteńczycy odkryli Wyspy Kanaryjskie i

Azory, dobijali do brzegów południowej Afryki i 3000 lat przed Kolumbem dotarli do wybrzeży Nowego

Świata!

Co prawda, są to tylko hipotezy. Nie można jednak wątpić, że autorzy starożytni opierali się na

wiadomościach przywiezionych przez żeglarzy z Krety. Homer był niezaprzeczalnym autorytetem dla

większości geografów starożytnych. Wiadomości geograficzne autora Odysei stanowią mgliste odbicie

kultury okresu mykeńskiego, który poprzedzał grecką kulturę klasyczną. Co więcej, zdaniem

wybitnego znawcy antyku, profesora I. Tronskiego, jest wielce prawdopodobne, że “podanie o podróży

Odysa zawiera pewne echa faktów jeszcze dawniejszych niż kultura okresu mykeńskiego''.

Spróbujmy sobie wyobrazić układ “warstw historycznych", które znalazły swoje odbicie na mapach

średniowiecznych. Po pierwsze, są to wizje geograficzne samych autorów map, ludzi Średniowiecza,

o wyobraźni oderwanej od rzeczywistości, wierzących baśniom i skłonnych do ich wymyślania. Po

drugie -• prace kartografów i geografów arabskich, które uczeni średniowieczni znali. Po trzecie -

źródła starożytne, po czwarte - osiągnięcia żeglarzy fenickich (którzy zresztą niechętnie się nimi

dzielili, bo woleli opowiadać o wodach Atlantyku okropności i zmyślenia). Po piąte - geografia Homera,

oparta (a to po szóste) - na “geografii mykeńskiej", powstałej kilka wieków przed okresem klasycznym

w kulturze Grecji starożytnej. Po siódme - wiadomości geograficzne żeglarzy kreteńskich, nauczycieli i

poprzedników Greków z okresu kultury mykeńskiej. Tak więc, początki istnienia legendarnych wysp

przedstawionych na mapach średniowiecznych sięgają pradawnej przeszłości. Może jednak w

tamtych czasach wyspy te nie były legendarne, lecz istniały rzeczywiście?

Page 123: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Kraina na dnie Atlantyku

Atlantyk uchodzi za najlepiej zbadany ocean. Najbardziej charakterystyczną cechą rzeźby dna tego

oceanu jest olbrzymi system górski wijący się od północnego koła podbiegunowego do południowego

w kształcie ciągnącej się tysiące kilometrów litery S. Jest to Grzbiet Środkowoatlantycki. Biegnie on

dość dokładnie środkiem Atlantyku, zajmując wraz ze swymi odnogami prawie jedną trzecią całej

powierzchni dna oceanu. Jego szerokość waha się od 500 do 1500 km, a średnia wysokość wynosi

1830 m, chociaż poszczególne odcinki grzbietu podwodnego wznoszą się na wysokość trzech, a

nawet czterech kilometrów. Jest to “jedna z najpotężniejszych formacji rzeźby Ziemi" leżąca między

Europą i Afryką z jednej strony, a Ameryką Północną i Południową - z drugiej. Jak się wyraził jeden z

oceanografów i geofizyków angielskich - “wygląda, jakby ktoś usiłował zbudować mur między dwoma

wielkimi masywami lądowymi, ale nie skończył swojej pracy, bo do powierzchni oceanu prawie

wszędzie pozostała warstwa wód grubości około 1500 sążni".

Północny odcinek Grzbietu Środkowoatlantyckiego, znany pod nazwą grzbietu Reykjanes,

rozpościera się od 55° szerokości geograficznej północnej aż do Islandii - wyspy, która według słów O.

Leontjewa stanowi “absolutnie oryginalne zjawisko z punktu widzenia geologii mórz. Jest to jedyny

wielki obszar grzbietu śródoceanicznego, który sięga ponad poziom oceanu. Pod względem

geologicznym Islandia może uchodzić za olbrzymie wzniesienie o ponad 400-kilometrowej średnicy".

W miejscu, gdzie się kończy grzbiet Reykjanes, niby “ostroga" odgałęziają się podwodne Góry

Faradaya. Stanowią one część podwodnego Płaskowyżu Telegraficznego, który w świetle ostatnich

prac oceanograficznych właściwie nie istnieje, w rzeczywistości bowiem jest to obszar o bardzo

skomplikowanej budowie.

Grzbiet Środkowoatlantycki ma swoje przedłużenie również na północ od Islandii, pod zimnymi

wodami arktycznymi. Radziecki “geolog polarny" J. Gakkel w roku 1960 wysunął hipotezę, że jeszcze

dalej na północ Grzbiet Środkowoatlantycki przechodzi w inny grzbiet śródoceaniczny - arktyczny.

Hipoteza ta okazała się słuszna. W ciągu ostatnich lat Instytut' Geologii Arktycznęj

Page 124: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Głębokość: poniżej 4000 m od4000-6000m powyżej 6000 m

Dno Oceanu Atlantyckiego

oraz Instytut Arktyczny i Antarktyczny ZSRR przeprowadziły w Morzu Arktycznym szczegółowe

badania, które wykazały w sposób niewątpliwy istnienie Grzbietu Środkowoarktycznego, będącego

przedłużeniem Grzbietu Środkowoatlantyckiego i najdalej na północ wysuniętym odgałęzieniem

układu grzbietów oceanicznych. Zasługą oceanografów i geofizyków radzieckich są

odkrycia nie tylko na obszarach arktycznych, ale i w bardziej południowych rejonach Atlantyku.

Radziecka ekspedycja oceanograficzna ze statku “Michaił Łomonosow" nie tak dawno zbadała na

przykład około 1500 km dna oceanu - od grzbietu Reykjanes do Azorów - i odkryła, że rzeźba

Grzbietu Srodko-woatlantyckiego ma tutaj także bardzo złożoną budowę, obserwuje się wielkie spadki

wysokości i nader strome zbocza gór. Na południe od tego obszaru ciągną się góry podwodnego Pła-

skowyżu Azorskiego i możliwe, że w tym rejonie Atlantyku, jak sądzi radziecki oceanograf A. Iljin, leży

jeszcze jedna podwodna kraina górska, ponieważ sądząc z zarysów, pasmo to stanowi połowę łuku

okręgu o promieniu około 600 km. Podmorskie pasmo gór na południu przylega do podstawy Azorów,

Page 125: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

a na północo-zachodzie - do wschodniego zbocza Grzbietu Północnoatlantyckiego. W czasie

czwartego rejsu statku badawczego “Michaił Łomonosow" odkryto w obrębie pasma nowe góry

podmorskie, które wskazują na istnienie nieprzerwanego łańcucha podmorskiego.

Dwie wyspy z archipelagu Azorów - Corvo i Flores - są wierzchołkami Grzbietu

Środkowoatlantyckiego wystającymi z wody nad powierzchnię oceanu. Wszystkie pozostałe wyspy

azorskie należą do rozległego podwodnego Płaskowyżu Azorskiego przylegającego do owego

łańcucha.

Im bliżej równika, tym wyraźniej góry Grzbietu Środkowoatlantyckiego się obniżają, sam grzbiet zaś

przybiera położenie równoleżnikowe, aż w okolicy równika zostaje przerwany głębią Romanche. Dzieli

ona grzbiet na dwie części. Mówiliśmy dotychczas o jednym z nich, tzw. Grzbiecie

Północnoatlantyckim, biegnącym przez półkulę północną. Na półkuli południowej znajduje się część

druga - Grzbiet Południowoatlantycki, Jest to jeszcze potężniejszy system górski, którego partie

najwyższe wystają na powierzchni oceanu w postaci wysp: Wniebowstąpienia, Tristan da Cunha,

Gough i Bouveta. Od wybrzeży południowo--zachodniej Afryki wyciąga się ku niemu Grzbiet Wielorybi.

Opodal brzegów Antarktydy Grzbiet Południowoatlantycki (poprzez Afrykańsko-Antarktyczny)

przechodzi w Grzbiet Zachodnioindyjski, wiążący cały gigantyczny zespół podwodnej krainy Atlantyku

w jeszcze potężniejszy system wzniesień śródoceanicznych opasujących kontynenty całego globu.

Kiedy i w jaki sposób powstał Grzbiet Środkowoatlantycki, ów “trzon podwodny" całego Atlantyku?

Pierwszą hipotezę na ten temat wysunięto na początku bieżącego wieku, w roku 1900. Od tego czasu

pojawiło się bardzo wiele najróżniejszych objaśnień, żadne jednak z nich do dziś nie zostało

całkowicie i jednogłośnie uznane. Zwolennicy teorii dryfowania kontynentów uważają, że Grzbiet

Środkowoatlantycki jest dowodem pęknięcia jednolitego lądu stałego rozdzielonego dzisiaj

przestworem oceanów. Atlantyk stanowiłby więc rozpadlinę między kontynentami i naturalnie nie

byłoby mowy o istnieniu w przeszłości jakichś wysp czy większych obszarów lądowych w miejscu,

gdzie leży obecnie grzbiet śródoceaniczny. Jednocześnie wiele faktów wskazuje na to, że Grzbiet

Środkowoatlantycki lub też jego części mogły się niegdyś wypiętrzać wysoko ponad poziom morza.

Kiedy się te obszary pogrążyły na dnie? Badania wykazują, że wiek grzbietu nie jest znaczny; z

geologicznego punktu widzenia grzbiet stanowi formację bardzo młodą. Basen Atlantyku zaczął się

kształtować około 100 min lat temu - wielu uczonych twierdzi, że to “najmłodszy" ocean na kuli

ziemskiej.

Możliwe, że ostateczne ukształtowanie się Atlantyku nastąpiło całkiem niedawno i dobiegło końca

równocześnie z ostatnim zlodowaceniem, tj. 10-12 000 lat temu. Nawet później jeszcze istniały na

Atlantyku poszczególne wyspy i wysepki, kilka tysięcy lat temu jeszcze nie zatopione, i to zapewne o

nich przypominają nam dawne mapy i opowieści żeglarzy. Czy uda się dzięki badaniom

oceanograficznym rozwiązać zagadkę legendarnych wysp na Atlantyku, jeden z najtrudniejszych

problemów stojących przed historykami odkryć geograficznych, przyszłość pokaże.

Page 126: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Thule, Dunejar, Buss, Majda...

Imię Pyteasza kojarzyło się geografom starożytnym ze słowami “skończony łgarz". Był on dla nich

kimś w rodzaju sławnego barona Munchhausena. Ów człowiek z Massylii (dzisiejszej Marsylii)

utrzymywał ni mniej ni więcej, że odwiedził kraj, gdzie noc trwała “w niektórych miejscach dwie, w

innych - trzy godziny", wyglądało to tak, że słońce zachodziło i już wkrótce wschodziło znowu! Dalej na

północ od tych miejsc, twierdził Pyteasz, znajdowało się “ścięte morze". Przypływy i odpływy jego

zdaniem powstają pod wpływem działania Księżyca... Czyż można wymyślić coś bardziej

niedorzecznego?

“Zmyślenia" Pyteasza oburzały niejednego starożytnego uczonego. Tymczasem właśnie owe

“niedorzeczności" świadczą o tym, że ten Marsylczyk był jednym z najdzielniejszych dawnych po-

dróżników, opisy bowiem krajów i lodów północnych, które przedstawiał, choć współczesnym mu

mieszkańcom strefy śródziemnomorskiej mogły się wydać nieprawdopodobne, odpowiadają ściśle

rzeczywistości, tak jak i jego interpretacja pochodzenia przypływów i odpływów morza! Dziś już

możemy uważać, że Pyteasz został całkowicie zrehabilitowany i należy tylko ubolewać, że nasza

wiedza o życiu i badaniach tego uczonego jest tak mizerna.

W okresie swoich podróży Pyteasz odwiedził wyspę Thule - “najdalszą ze wszystkich ziem, które

znamy". Droga od Orkadów do Thule trwała 5 dni i nocy; kraj ten wyróżniał się urodzajnością, rosły

tutaj “późno dojrzewające owoce" i mieszkali cywilizowani tubylcy. Dla ludzi z okresu upadku kultury

antycznej i geografów Średniowiecza Thule czy Ultima Thule (Ostatnia Thule) zmieniła się w symbol

“końca świata". Po “rehabilitacji" Pyteasza historycy odkryć geograficznych stanęli wobec pytania:

gdzie się znajdowała opisana przez Pyteasza wyspa Thule, z jakim lądem można ją utożsamić?

Pierwsze zresztą przypuszczenie co do “adresu" Thule zostało wysunięte... w 825 roku przez

irlandzkiego mnicha Dickwila. W swojej książce De men-sura orbis Terrae (O rozmiarach Ziemi)

poświęconej opisom różnych części świata ów zakonnik utożsamił Thule z Islandią. W ciągu ponad

1000 lat ten punkt widzenia znajdował zwolenników i jeszcze pod koniec ubiegłego wieku zdanie

Dickwila uchodziło za “bezspornie prawdziwe". Jednak obecnie dowiedziono już, że aż do VIII wieku

n.e. Islandia była wyspą bezludną, Pyteasz zaś, który odwiedził Thule w IV wieku p.n.e., mówi o

mieszkańcach tego kraju. To znaczy, że “adres islandzki" Thule jest fałszywy.

Próbowano też utożsamić Thule z którąś z wysp szkockich, ale i to okazało się niesłuszne - na tych

wyspach noc w lecie nie trwa dwóch do trzech godzin, jak to było w wypadku wyspy Thule. Fridtjof

Nansen, słynny norweski badacz polarny, wysunął przypuszczenie, że Thule znajduje się w północno-

zachodniej części Norwegii, w okolicy fiordu Trondheim. Ale klimat Thule był zbyt łagodny jak na

Norwegię (zwłaszcza w IV w. p.n.e., kiedy nastąpiło oziębienie), a mieszkańcy Thule mieli według

Pyteasza uprawiać zboże i zajmować się pszczelarstwem. Poza tym Pyteasz nie mógłby dopłynąć z

Orkadów do fiordu Trondheim w ciągu 5 dób; ta droga wymagałaby znacznie dłuższego czasu.

Na współczesnych mapach północnego Atlantyku między 61° a 63° szerokości geograficznej

Page 127: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

północnej (właśnie na tej szerokości noce letnie powinny trwać dwie do trzech godzin) nie ma wyspy o

łagodnym klimacie, leżącej o 5 dni drogi od Orkadów. Może więc rozwikłaniem zagadki Thule byłoby

założenie, że wyspa ta zniknęła, stając się jedną z ławic Wzniesienia Farerskie-go? Taką hipotezę

wysuwa m.in. radziecki badacz N. Żyrow. Ciepły klimat wyspy podbiegunowej tłumaczyłby się faktem,

że leżała ona w głównym nurcie potężnego prądu morskiego, cieplejszego nieco od dzisiejszego

Golfstromu. “Taka wersja byłaby możliwa w wypadku, gdyby droga północno-wschodniej odnogi

Prądu Zatokowego została przegrodzona jakimś dość sporym lądem kierującym cały prąd bardziej ku

północy niż ku wschodowi - pisze Żyrow. - W ten sposób masy wód Golfstromu ruszyłyby bardziej

zwartym niż dziś strumieniem na północny wschód po zachodniej stronie Wysp Brytyjskich, między

Islandią a Norwegią".

Potwierdzić lub obalić tę hipotezę mogą tylko badania archeologiczne w okolicy Wzniesienia

Farerskiego i jego płytko położonych ławic. Zresztą nie tylko tutaj, ale i w rejonie grzbietu Reykjanes,

płycizny Rockall i jej rozległej ławicy, uwieńczonej mielizną o rozmiarach 110 na 50 km i skalistą

wysepką Rockall, oraz w okolicy ławicy Porcupine, która stanowi przedłużenie przybrzeżnej mielizny

Irlandii i ma obszary leżące na głębokości zaledwie 150 m. Jeżeli się okaże, że obniżanie się lądu w

tych miejscach nastąpiło stosunkowo niedawno, a ponadto, jeżeli się znajdzie ślady pobytu człowieka

tam, gdzie dzisiaj szumią fale Atlantyku, to również wiele innych legendarnych wysp atlantyckich

będzie można zlokalizować na współczesnej mapie. Może to być owa “ziemia zachodnia naprzeciwko

Islandii', o której mówi islandzki rękopis pochodzący z początku XIV wieku, i Wyspy Diun, o których

wspomina rękopis z połowy XIV wieku,. i tajemnicza kraina Buss z opowieści marynarzy irlandzkich, i

Wyspa Zielona, którą średniowieczni kartografowie umieszczali na południowym zachodzie od Islandii,

i wyspa Man (zwana też - Majda, Asmajdą, Majdasem, Mandżem), którą mapy średniowieczne

umieszczają na południu albo na południowym zachodzie od Irlandii, a nawet bajeczna Wyspa

Świętego Brandana i nie mniej fantastyczna wyspa Brasil (czy też 0'Brasil - “Szczęśliwa"), która się

zachowała na mapach aż do... 1830 roku (!).

Zanim jednak zostaną przeprowadzone szczegółowe badania podmorskie w rejonie grzbietu

Reykjanes, płycizny Rockall i ławicy Porcupine, możemy właściwie uważać, że hipoteza o zatopieniu

legendarnych wysp atlantyckich nie jest tak całkiem bezpodstawna. Podania o zatopionych wyspach i

ziemiach są bardzo rozpowszechnione wśród mieszkańców Irlandii, a przecież to właśnie Irlandczycy

pierwsi w Europie odważyli się wypłynąć na niebezpieczne wody północnego Atlantyku (przypuszcza

się, że właśnie irlandzcy żeglarze odkryli Amerykę - nie tylko przed Kolumbem, ale i przed

Normanami!), a któż może wiedzieć, jak daleko w przeszłość sięga sztuka żeglarska tego narodu,

który jest potomkiem starożytnych Celtów zamieszkujących kiedyś zarówno Irlandię, jak Anglię i

Francję? Na mapie admirała Piri Reisa (nie na tej jednak, gdzie jest przedstawiony “Kontynent

Południowy", lecz na wcześniejszej, pochodzącej z roku 1508) widnieje znamienny napis, który głosi,

Page 128: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

że w roku 1456 między Islandią a Grenlandią “spłonęła wyspa". Czy nie jest to przypadkiem pisemne

świadectwo zagłady jednej z legendarnych wysp z powodu katastrofy?

Prawdę mówiąc, jeszcze nikt od tamtych czasów nie zaobserwował znikania wysp w tej części

Atlantyku. Natomiast widziano co innego: narodziny wyspy na oczach tysięcy ludzi w listopadzie 1963

roku w wyniku wybuchu wulkanu podwodnego koło południowych wybrzeży Islandii. Nowo powstałą

wyspę nazwano Surtsoy na cześć bóstwa ognia olbrzyma Surta ze starożytnej mitologii islandzkiej.

Zjawienie się nowej wyspy świadczy o tym, że skorupa ziemska w tej części Atlantyku jeszcze się nie

ustaliła. Jeżeli więc tak łatwo mogą się tu tworzyć wyspy, to w równie krótkim czasie mogą się one

zapadać na dno oceanu. Tymczasem na obszarze zatopionych przypuszczalnie wysp dokonano

nadzwyczajnego odkrycia, i to przez przypadek, a nie w trakcie poszukiwań archeologicznych. Otóż

mniej więcej 250 km na zachód od Irlandii trawler rybacki wyłowił z dna morskiego naczynie z szarej

gliny z niedbale zrobionym napisem łacińskim... Co takie znalezisko znaczy? Że na dnie leży

zatopiony okręt? Czy coś ważniejszego - odkrycie pierwszych śladów jednej z legendarnych wysp na

Atlantyku, spoczywającej pod wodą?

Na południu Morza Północnego

Po zwiedzeniu Thule wybrał się Pyteasz na inną wyspę - Abalus - znajdującą się o jeden dzień

drogi statkiem żaglowym od mielizny na morzu “zwanym Metuonis". Na brzeg tej wyspy fale miały

wyrzucać bursztyn, którego mieszkańcy “używają zamiast drzewa do palenia w piecu, a także

sprzedają sąsiadującym z nimi Teutonom". O Wyspie Bursztynowej (nazywanej też Abalusem lub

Abalcją, to znów Bazylią czy Baunonią, Glesarią albo Balcją) wspominają nieraz także inne źródła

starożytne. Na przykład Diodor z Sycylii pisze, że “prosto na północ od Scytii za Galią znajduje się na

oceanie Bazylia. Fale wyrzucają na brzegi tej wyspy olbrzymie ilości bursztynu, którego nigdzie poza

tym na ziemi nie można znaleźć... Bursztyny się tutaj zbiera i dostarcza na przeciwległy kontynent,

skąd przywożą je do naszych krajów".

Gdzie leży Wyspa Bursztynowa? Wielu badaczy sądzi, że chodzi tu po prostu o wybrzeża Bałtyku,

które słyną ze swoich bursztynów. Jak wynika jednak z danych Pyteasza, morze opływające Abalus

podlegało działaniom przypływów i odpływów, a w Bałtyku zjawiska te nie występują. A więc wyspa ta

powinna znajdować się na Morzu Północnym, dokładniej - u ujścia Laby, które ze względu na swoją

szerokość przypomina zatokę morską i ma rozległe mielizny. Jeden z badaczy niemieckich tak pisze

na ten temat: “Nie ulega wątpliwości, że w IV wieku p.n.e. germańskie wybrzeże Morza Północnego

miało jedną tylko zatokę, którą mogło być jedynie ujście Łaby. Z danych geologicznych, wynika, że

między piaszczystymi wyżynami - Hanowerską i Holsztyńską - aż do okolic Liineburga, gdzie w

tamtych czasach Łaba wpadała do morza, rozciągała się niegdyś na 18 mil zatoka morska, która

zniknęła dopiero w XIII wieku" (obecne ujście Łaby dziś jeszcze ma 15 km szerokości).

Gdy spojrzymy na mapę współczesną, to zobaczymy, że jedyną wyspą, która by mogła się

Page 129: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

znajdować o jeden dzień żeglugi od ujścia Łaby, jest Helgoland - niewielki skrawek ziemi otoczony

przybrzeżnymi mieliznami ledwie zanurzonymi w morzu. Kiedyś Helgoland był znacznie większy: już w

czasach historycznych, na przełomie Średniowiecza i doby nowożytnej, widziano, jak niszczyły go fale

morskie i zatapiały częściowo. Niedaleko tej wyspy badacz niemiecki Jurgen Spariuth odkrył w morzu

ruiny dawnych budowli. Czy to przypadkiem nie znaczy, że Helgoland - a raczej to, co zostało dziś po

zatopionej wyspie - stanowi właśnie część Wyspy Bursztynowej, o której wspominają starożytni

geografowie?

Nie wiemy jeszcze, co przyniosą wykopaliska podwodne w okolicy Helgolandu. Można jednak z

całą pewnością stwierdzić, że Abalus Pyteasza to nie dawny Helgoland, ponieważ nie ma na nim

zupełnie bursztynów, a jak wynika z badań geologicznych, bursztyn pochodzi z warstw

trzeciorzędowych, które na Helgo-landzie nigdy nie występowały.

Być może, Wyspą Bursztynową jest wspominana w dawnych źródłach wyspa Sudstrand znajdująca

się na obszarze bogatym w bursztyn, ale dziś zatopionym? Ale... jeszcze na początku XIII wieku

wyspa ta leżała przy kontynencie, 1500 lat przedtem (za czasów Pyteasza) była oczywiście połączona

z lądem (przecież rejon ujścia Łaby razem z południowym brzegiem Morza Północnego obniżył się w

ciągu dwu ostatnich tysiącleci), Pyteasz zaś, mówi o całym dniu podróży na Wyspę Bursztynową!

Dlatego też szereg badaczy sądzi, że ani istniejącego Helgolandu, ani zaginionego Sudstrandu nie

można utożsamiać z Wyspą Bursztynową autorów starożytnych. Wyspa ta leży dziś pogrzebana na

dnie Morza Północnego.

Tak więc w tej części Morza Północnego czeka archeologów “podwodnych" mnóstwo pracy:

poznanie dna morskiego u ujścia Łaby, odnalezienie zaginionych wyspy Sudstrand i Abalus oraz

zbadanie zatopionych części dawnego Helgolandu. I nie tylko tych wysp. W czasie wielkiego

sztormowego przypływu 16 stycznia 1362 roku fale zatopiły Rungholt, jeden z najważniejszych ośrod-

ków handlowych na wyspie Nordstrand, położonej na północ od zatopionej wyspy Sudstrand. 150 lat

przed tą katastrofą wielka nawałnica zniszczyła największy port słowiański Winetę (we wczesnym

Średniowieczu Słowianie zamieszkiwali nie tylko południowy brzeg Morza Bałtyckiego, ale też część

Danii i wybrzeży Szlezwiku-Holsztynu). Wineta została założona w roku 950 i szybko się przekształciła

w jeden z większych ośrodków handlowych nad brzegiem Morza Północnego, zanim w roku 1100 nie

zniszczyła jej katastrofa. Poszukiwania Winety to nader pasjonujące zadanie, które czeka

archeologów płetwonurków.

Wcześniej jeszcze niż Wineta w wyniku klęski żywiołowej zginął drugi sławny port średniowieczny

leżący dalej na zachód, u ujścia Renu - Dorestad. W roku 864 niesłychanej siły spiętrzenia wód

zatopiły podczas sztormu rozległe tereny Holandii i Fryzji i pogrążyły w odmętach Dorestad wraz z

okolicznymi wioskami i osadami. Możliwe, że archeologów, którzy zaczną badać krainę podwodną

leżącą w ujściu Renu, czeka nie mniej znalezisk niż przy wykopaliskach na dnie ujścia Łaby. Przecież

nawet w naszych czasach brzegi Holandii się obniżają, a chcąc wyrwać morzu swoją ziemię, ludzie

Page 130: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

muszą budować tamy i groble. Dawniej nie potrafili tego robić - na dnie Zuider-Zee spoczywa dużo

starożytnych i średniowiecznych osad i miast (Ens, Nagele i inne), które czekają na swych

odkrywców.

Dawne sagi mówią o Hedeby, głównym porcie handlowym wikingów, który w Średniowieczu

odgrywał dominującą rolę w handlu morskim północnej Europy, podobną jak dziś Hamburg. W roku

1930 archeolodzy rozpoczęli wykopaliska w tym słynnym porcie otoczonym murem, którego wysokość

przekraczała 10 m. W 30 lat później prace wykopaliskowe podjęli tam archeolodzy “podmorscy" i

odkryli nadpalone resztki murów, wyroby ceramiczne z epoki wikingów, monety, groty do kopii, kości

zwierzęce i ludzkie. Możliwe, że są to pozostałości po zaciętej walce, jaka wybuchła między

mieszkańcami Hedeby a Norwegami w połowie IX wieku. Norwegowie odnieśli zwycięstwo i słynny

port przestał istnieć w roku 1050, zniszczony przez pożary. Jego zatopione ruiny pozwalają

współczesnym badaczom wskrzesić sprawy dawno minione i przyznać racją autorom kronik

średniowiecznych.

Jeżeli na dnie południowej części Morza Północnego archeolodzy znajdują pozostałości po

osadach i miastach z czasów starożytnych i średniowiecznych, to na pewno jeszcze więcej znalezisk

czeka tu badaczy zajmujących się archeologią kultur pierwotnych. Człowiek pierwotny zamieszkiwał

Europę, kiedy Morze Północne jeszcze nie istniało, Anglia i Irlandia nie były wyspami, a Jutlandia i

Skandynawia - półwyspami, gdyż wszystkie one wchodziły w skład jednego masywu lądowego nie

podzielonego zatokami i cieśninami morskimi. Do Anglii ludzie pierwotni przyszli drogą lądową. Z

danych geologicznych i oceanograficznych wynika, że kanał La Manche oddzielający Brytanię od kon-

tynentu jest w istocie zapadniętą poniżej poziomu morza doliną olbrzymiej rzeki, której dopływami były

obecne Tamiza, Sekwana, Skalda, Moza, Ren i szereg innych, drobniejszych rzek północno-

zachodniej Europy, które dzisiaj wpadają do Morza Północnego. Szczegółowe pomiary wykazały, że

doliny tych rzek tworzą sieć bardzo rozgałęzioną. Oplata ona zbocza wielkiej mielizny przybrzeżnej,

tzw. Dogger Bank - sławnego “raju" rybaków, znanego wszystkim statkom rybackim z Europy i

Ameryki. [Na dnie płytkiej ławicy Dogger Bank odkryto ślady zatopionych lasów i torfowisk, przeróżne

wyroby, a nawet szczątki człowieka [pierwotnego. Na przykład w kawałku torfu, wyłowionego przez

[koparkę w pobliżu brzegów angielskiego hrabstwa Norfolk, znaleziono harpun z kości należący do

kultury mezolitycznej (środkowy okres epoki kamienia, między X a VIII tysiącleciem p.n.e). Zdaniem

uczonych radzieckich, pod wodami Morza Północnego znajduje się obecnie znaczna część dawnych

osad z tamtych I czasów.

Podczas kiedy w południowej części Morza Północnego ląd się obniżał, na północy zachodziło

podnoszenie się Półwyspu Skandynawskiego. Na zachodnim krańcu Zatoki Botnickiej wynurzanie to

osiąga teraz szybkość 1 m na 100 lat! Co prawda, im dalej na południe, tym szybkość ta staje się

mniejsza i u południowych brzegów Bałtyku jest już równa zeru, a dalej zmienia znak “plus" na

“minus", czyli obserwujemy nie podnoszenie się, tylko obniżanie brzegów.

Page 131: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

W roku 1961 w trakcie robót ziemnych prowadzonych na terenie nabrzeża jednego z największych

portów nad Bałtykiem - Rostocku - trafiono na drewniany grobowiec i odkryto pozostałości osady z

epoki kamiennej. Na dnie cieśniny Sund oddzielającej Szwecję od Danii znaleziono drugą osadę

przedhistoryczną, która liczy co najmniej 7000 lat. Paleniska i inne ślady po ludziach z epoki

kamiennej odkryto na depresyjnych obecnie brzegach duńskich i południowobałtyckich. Może właśnie

archeolodzy, którzy prowadzą wykopaliska pod wodą, a nie na lądzie, znajdą ruiny legendarnego

Jomsborgu, potężnej twierdzy wikingów, która leżała - jak głoszą sagi - gdzieś na wybrzeżu bałtyckim,

u ujścia Odry.

Na razie nie udało się nikomu znaleźć na tym obszarze śladów “stolicy wikingów", skąd urządzano

wypady do Szwecji i Anglii, Danii i Normandii. Sagi mówią, że w tym grodzie, jak w Siczy zaporoskiej,

mogli przebywać tylko mężczyźni. W Jomsborgu nie było mężczyzn powyżej lat 50 ani poniżej 18.

Cały zdobyty na wyprawach łup dzielono równo między wszystkich wojowników. Przystań miasta była

tak wielka, że mogła pomieścić jednocześnie 360 wielkich okrętów. Wolnicę wikingów kazał zniszczyć

król norweski Magnus I Dobry w latach czterdziestych XI wieku. Zdawać by się mogło, że nie ma nic

łatwiejszego dla archeologa, jak znaleźć zburzone miasto - miejsce przecież wskazane jest dokładnie.

A jednak miasto nie zostało odnalezione. Dlaczego? Sceptycy skłonni są przypuszczać, że Jomsborg

- to owoc fantazji, legenda wymyślona przez potomków o sławnych czynach przodków - wikingów.

Tymczasem każde dziesięciolecie przynosi uczonym potwierdzenie prawdziwości faktów opisanych

w sagach. Czemu więc Jomsborga jeszcze nie odkryto? Być może dlatego, że nie powinno się go

szukać w ziemi na lądzie, lecz na dnie Bałtyku tam, gdzie znalezione zostały inne dawne osady. Kto

wie, jakie nieoczekiwane i sensacyjne odkrycia na dnie Morza Bałtyckiego i Północnego staną się

udziałem najbliższej przyszłości!

Całkiem możliwe, że na dnie Bałtyku spoczywają też ruiny sławnego portu, Jumne, który według

średniowiecznego kronikarza Adama z Bremy miał być największym miastem w Europie, ośrodkiem

ożywionego handlu, miejscem spotkań kupców słowiańskich, saskich, skandynawskich, a nawet

“greckich" (tzn. bizantyjskich). U wejścia do portu Jumne wznosiły się dwie pierwsze w północnej

Europie latarnie morskie, ułatwiające żeglugę nocą.

Jumne - miasto Słowian pomorskich, którzy stworzyli samoistną kulturę i później z bronią w ręku

strzegli jej przed najazdami rozbójników normańskich, wikingów oraz przed “cywilizatorskimi"

wyprawami niemieckich cesarzy i biskupów. Z przekazów kronikarza dwunastowiecznego

dowiadujemy się, że jeden z królów duńskich napadł jednak i zrównał z ziemią “najbogatsze miasto"

Jumne. Wykopaliska archeologiczne na Pomorzu nie odkryły do tej pory ruin tego portu

słowiańskiego. Próby udowodnienia, że Jumne to średniowieczne miasto Julin też spełzły na niczym -

Jumne przecież było zrównane z ziemią, a Julin dotrwał do naszych czasów; dziś jest to polskie

miasto Wolin. “Można z całą pewnością stwierdzić obecnie, że ta hipotetyczna identyfikacja (Jumne i

Julin - A.K.) nie ma nic wspólnego z rzeczywistością - pisze profesor Richard Hennig. - Jumne

Page 132: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

podobnie jak - być może - sąsiedni Jomsborg, położone było na brzegu morza. Najbliższa prawdy

wydaje się hipoteza, że to miasto, a raczej nie znalezione jego ruiny powinny się znajdować na

obszarze później zatopionego lądu na północno-zachodnim krańcu wyspy Uznam".

Tak więc na dnie Bałtyku mogą spoczywać nie tylko prymitywne osady ludzi z epoki kamienia, lecz

także słynne miasta średniowieczne - Jumne Słowian i Jomsborg wikingów.

Kasyterydy, czyli Wyspy Cynowe

Morze Północne atakuje brzegi nie tylko z tego powodu, że skorupa ziemska w tym rejonie się

obniża. To woda, nacisk potężnej fali przybojowej niszczy obszary przybrzeżne lądu. Urwiste brzegi

Francji w departamencie Dolnej Sekwany, zbudowane ze skał kredowych, tracą co roku 20-25 cm.

Geolodzy obliczyli, że tylko w czasach historycznych południowo-zachodni kraniec Anglii, Kornwalia,

został pozbawiony 600 km3 lądu!

Kiedyś Półwysep Kornwalijski był większy niż dziś i znajdowały się tutaj wielkie kopalnie cyny,

obecnie zalane wodą. Źródła historyczne wspominają o mieście Dunwich, które istniało już przed 1000

lat. W dokumentach z XI wieku istnieje wzmianka, że wielu ziem należących do tego miasta nie

można obłożyć podatkami, gdyż zostały pochłonięte przez morze. Znacznie później w manuskryptach

znalazły się opisy, jak woda zatapiała klasztor w Dunwich, starą przystań, kościoły, drogę, ratusz, jak

pochłonęła “za jednym zamachem" 400 budynków. Do wieku XVI z mia-' sta zostało mniej niż ćwierć;

las położony o 2 km od Dunwich znalazł się na dnie morza. W ciągu kilku wieków miasto przeobraziło

się w wioskę. Nie tylko w okolicach Dunwich, ale i w wielu innych miejscach u południowo-wschodnich

wybrzeży Anglii można napotkać szczątki zatopionych lasów, osad, szkielety ludzkie. Spory obszar

wybrzeża stał się dnem morskim, a wydarzyło się to kilka tysięcy lat temu.

Dawne legendy celtyckie opowiadają o wyspie Ys zatopionej na dnie morza i o innej wyspie,

również zaginionej, która się nazywała Lioness i leżała między skrajem Półwyspu Kornwalijskiego a

wysepkami Scilly położonymi niedaleko, na południowy zachód od Kornwalii. Na Lioness było wielkie

miasto, które zatonęło w czasie katastrofy - uratowała się tylko jedna osoba. Na południe od tego

miejsca znajdowały się słynne Kasyterydy (Wyspy Cynowe), o których dowiadujemy się z wielu źródeł

starożytnych, choć badacze dzisiejsi na próżno szukają ich na współczesnych mapach świata.

“Midakryt pierwszy przywiózł cynę z Kasyteryd" - czytamy u Pliniusza. Historycy przypuszczają, że

imię Midakryt jest przekręconym wyrazem fenickim “Melkart", słowa więc Pliniusza należy rozumieć

jako informację, że pierwszy do Wysp Cynowych dotarł żeglarz fenicki. W Geografii Strabona

znajdziemy szczegółowy opis tych wysp, oparty na relacji rzymskiego namiestnika Hiszpanii Publiusza

Krassusa, który odwiedził je w latach 95-93 p.n.e. “Wysp Kasyteryjskich jest 10 - pisze Strabon - leżą

blisko obok siebie na pełnym morzu... Jedna z nich jest pustynna, na pozostałych zaś mieszkają

ludzie, którzy noszą czarne opończe i długie do pięt chitony, opasują sobie klatkę piersiową i jak

boginie zemsty w tragediach dzierżą laski. Wiodą koczowniczy tryb życia, hodują bydło, co zapewnia

Page 133: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

mi pożywienie. Mają kopalnie cyny i ołowiu; metale te oraz skóry bydlęce oddają kupcom morskim w

zamian za gliniane naczynia, sól i wyroby z miedzi. W dawnych czasach tylko Fenicjanie prowadzili

ten handel... niemniej jednak Rzymianie po wielu wysiłkach odkryli tę drogę morską. Kiedy Publiusz

Krassus przedostał się do nich i ujrzał, że metale są tam wydobywane na niedużych głębokościach, a

ludzie nastawieni pokojowo, natychmiast zawiadomił wszystkich, kto tylko chciał z nimi prowadzić

handel zamorski, choć morze to szersze jest od morza, które oddziela Brytanię od kontynentu".

Tak więc oprócz Hiszpanii i Brytanii świat starożytny miał jeszcze trzeci ośrodek wydobycia cyny -

Kasyterydy, czyli Wyspy Cynowe. Zdaniem niektórych uczonych tego trzeciego ośrodka w

rzeczywistości nie było, bo Kasyterydy, to tylko inna nazwa Wysp Brytyjskich wraz z wyspą

D'Ouessant leżącą u wybrzeży Bretanii (Francja). Inni badacze równie kategorycznie twierdzą, że

wspomniany wyżej opis Kasyteryd Strabona dotyczy w gruncie rzeczy tylko odkrycia i zagarnięcia

przez Kras-susa kopalń cyny znajdujących się gdzieś daleko na północnym wschodzie Hiszpanii.

Jeszcze inna grupa uczonych jest zdania, że za prawdziwe Kasyterydy należy uznać nieduże wyspy w

pobliżu brzegów Hiszapnii, między ujściem rzeki Mino a przylądkiem Finisterre. Inni uważają, że

Kasyterydy - to wysepki Scilly przy południowo-zachodnim krańcu Anglii. Są też i tacy, którzy prze-

suwają Kasyterydy daleko na zachód, w głąb oceanu, i identyfikują je z Azorami. Jest wreszcie punkt

widzenia, że “wielkie złoża cyny w zachodniej Europie, skąd dzięki licznym pośrednikom docierała ona

do wschodnich rejonów Morza Śródziemnego - to tylko legenda, a kupcy z wyrachowania osłaniali ta-

jemnicą położenie kraju, z którego wywozili rudę cyny".

Na Azorach jednakże nigdy cyny nie było, toteż identyfikowanie ich z Kasyterydami jest pomyłką.

“Adresy" wysepek Scilly leżących tuż przy Brytanii oraz wysepek z okolic ujścia Mino i przylądka

Finisterre u wybrzeży hiszpańskich też są niewłaściwe. W końcu sama Hiszpania nie odpowiada

opisowi Kasyteryd - chodziło przecież o wyspy, a nie o potężny Półwysep Pirenejski. Brytania ze

swoimi bogatymi złożami cyny również nie może być utożsamiana z Wyspami Cynowymi. Strabon

przecież wyraźnie wskazuje w swojej Geografii, że po tamtej stronie Słupów Heraklesa (Cieśniny

Gibraltarskiej) leżą “Gadir, Kasyterydy i Wyspy Brytyjskie" i podaje szczegółowy opis Brytanii

niezależnie od danych o Kasyterydach.

“W północno-zachodniej części Hiszpanii Rzymianie zaopatrywali się w cynę. Wyspy Cynowe

figurujące w ich opisach leżą za tymi stronami Hiszpanii i odznaczają się pewnymi ciekawymi

właściwościami, które nie pozwoliłyby pomylić ich z Brytanią - pisze profesor Thomson w swojej

Historii geografii starożytnej. - Żaden z naprawdę istniejących archipelagów wysp nie odpowiada tym

opisom".

Czy to nie znaczy, że zagadkowe Wyspy Cynowe również znajdują się tam, gdzie mogą leżeć i

inne nie zidentyfikowane wyspy, znane geografom starożytnym i średniowiecznym, tj. na dnie morza?

Dwaj wielcy starożytni uczeni, Pliniusz i Ptolemeusz, twierdzą, że Kasyterydy leżą około 100 km na

zachód od północno-zachodnich krańców Półwyspu Pirenejskiego. Dziś nie ma na tym obszarze

Page 134: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

żadnych wysp, natomiast oceanografowie odkryli tu płytkie ławice.

W roku 1958 ekspedycja oceanograficzna na statku “Discovery II", badając rzeźbę ławicy leżącej

wzdłuż północno-zachodnich wybrzeży Hiszpanii, odkryła płaski podwodny wierzchołek na głębokości

około 400 sążni. Ławica mogła być wielkim blokiem lądu, który się zapadł o kilka tysięcy stóp w

wyniku tego samego typu ruchów tektonicznych, które ukształtowały doliny zapadliskowe w Afryce.

“Obniżanie się mogło oczywiście zachodzić w czasach historycznych - pisze pewien uczony angielski

- jednak doskonałe zdjęcia fotograficzne dna oceanu w tym miejscu nie notują żadnych śladów

działalności ludzkiej, a w wyłowionych próbkach nie ma ani materiałów budowlanych, ani skorup po

starych glinianych naczyniach".

Badacze francuscy S. Hutin i Le Danois przypuszczają, że Kasyterydy mogły się znajdować w

pobliżu ławic Great i Little Sole Banc leżących na południe od Irlandii i na zachód od przylądka

Finisterre, gdzieś miedzy 48° a 49° szerokości geograficznej północnej i 8° a 10° długości

geograficznej zachodniej, znajdujących się - jedna na głębokości 65 m, druga tylko 20 m pod wodą.

Niewielka głębokość ławic sprzyja próbom sprawdzenia słuszności tej hipotezy przez podwodnych

archeologów.

Gadir i Tartessyda

Sprawdzenia wymagają też hipotezy dotyczące dwóch innych legendarnych lądów opisanych przez

starożytnych geografów - wyspy Gades i miasta Tartessos (stolicy państwa o tej samej nazwie), które

miały się znajdować “po drugiej stronie Słupów Heraklesa". Niektórzy zresztą autorzy starożytni

sądzą, że Gades (inaczej Gadeir) to właśnie dawne Tartessos, zagarnięte Tartessyjczykom przez

Fenicjan. Historycy w większości są jednak zdania, że Gades, założony przez Fenicjan pod koniec XII

wieku p.n.e., był niebezpiecznym konkurentem i rywalem potężnego Tartessos (początkowo miasto

się nazywało Gadir, co po fenicku znaczy “twierdza"; stąd nazwa obecnego portu hiszpańskiego

Cadiz, czyli Kadyks).

Strabon mówi w swojej - Geografii o dwu nie istniejących już dziś wysepkach w pobliżu Słupów

Heraklesa; jedna z nich została nazwana imieniem bogini Hery (w tamtej epoce za Słupy Heraklesa

brano Skałę Gibraltarską na hiszpańskim brzegu cieśniny i Abyle - skałę na brzegu afrykańskim. Mniej

więcej 150 km dalej na zachód, “po drugiej stronie Słupów Heraklesa" leży Gadir - wyspa i miasto,

które pod względem zaludnienia “nie ustępuje jak widać żadnemu z miast oprócz Rzymu". Choć tak

ich dużo, mieszkańcy “zajmują najwyżej 100 stadiów długości (około 20 km - A. K.) i gdzieniegdzie

nawet 1 stadion szerokości wyspy (około 200 m - A. K.)", albowiem “na stałe zamieszkują je tylko

nieliczni, wszyscy pozostali przeważnie pływają po morzu, a niektórzy mieszkają na przeciwległym

lądzie, zwłaszcza na wysepce przed Gadirem ze względu na jej wygodne położenie".

Strabon opisuje bardzo realistycznie zajęcia i obyczaje mieszkańców Gadiru. Ale próżno szukać na

mapie w pobliżu Cieśniny Gibraltarskiej wyspy Gades i sąsiadującej z nią drugiej wysepki. Według

Page 135: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

wszelkiego prawdopodobieństwa leżą one pod wodą. Natomiast na zachód od Cieśniny Gibraltarskiej

widnieje rozległy obszar ławic przybrzeżnych i gór podmorskich; w tej części Atlantyku nieraz się

zdarzały katastrofalne osunięcia skorupy ziemskiej i potężne trzęsienia ziemi (przypomnijmy sobie np.

straszne trzęsienie ziemi w roku 1775 w Lizbonie, po którym z miasta dosłownie kamień na kamieniu

nie pozostał, zginęło 50 000 ludzi i został porwany w otchłań ogromny pomost przystani) 20.

Możliwe, że podobna ogromna katastrofa zniszczyła starożytne miasto Tartessos, które pod nazwą

Tharsys wspomniane jest w Biblii. Do Tharsys król Salomon wysyłał swój okręt, który za każdym

razem wracał z bogatym ładunkiem. “Tharsys... z mnóstwa bogactwa wszelakiego srebro, żelazo,

cynę i ołów tobie daje we władanie twoje" - powiada prorok biblijny Ezechiel, zwracając się do

portowego miasta fenickiego Tyr. Do dalekiego Tharsys chciał zbiec prorok Jonasz i dopiero

interwencja boska go powstrzymała. O bogactwie Tartessos opowiadają starożytni pisarze. Dla

poetów Hellady było symbolem zamożności. I rzeczywiście, archeolodzy znaleźli w ziemi hiszpańskiej

skarby wspaniałe. Zabytki pisane znalezione na terenie południowej Hiszpanii dowodzą, że

mieszkańcy Tartessos mieli własną kulturę, stworzyli oryginalne pismo. Strabon uważa

Turdetańczyków, potomków dawnych Tartessyjczyków, za najbardziej wykształconych ze wszystkich

plemion w Hiszpanii.

Gdzie szukać Tartessos, stolicy Tartessydy? Autorzy starożytni wskazywali na wyspę w ujściu rzeki

Betis. Zdaniem badaczy współczesnych jest to delta Gwadalkiwiru, który wpadał do morza w tamtych

czasach kilkoma odnogami. Dokładne jednak poszukiwania w tym rejonie spełzły na niczym. Możliwe,

że wykopaliska należałoby prowadzić nie na lądzie, lecz pod wodą: obszar ujścia Gwadalkiwiru jest

bowiem niestały tektonicznie.

Jak sądzi Żyrow, Tartessos powinien się znajdować znacznie dalej na zachód, w Oceanie

Atlantyckim, w okolicach obecnego podwodnego archipelagu leżącego 500-600 km na zachód od

Cieśniny Gibraltarskiej. Przypuszczenie takie jest nader ryzykowne - źródła antyczne podają przecież,

że wyspa Tartessos znajdowała się w ujściu rzeki Betis, a Betis to starożytna nazwa Gwadalkiwiru

(którego ujście leży już “za Słupami Heraklesa", tzn. na zachód od Gibraltaru). Ale podmorskie

badania tych okolic i pobliskich płycizn mogą też dać rezultaty ciekawe nie tylko dla oceanografów,

lecz i dla archeologów i historyków odkryć geograficznych.

Całkiem niedawno odkryto tutaj góry podwodne, z których wierzchołków wydobyto głazy i otoczaki

wygładzone przez fale; jest to dowód, że kiedyś góry te wznosiły się nad powierzchnią oceanu.

Budowa skorupy ziemskiej w okolicach tego podwodnego archipelagu też świadczy o tym, że

obniżenie się lądu nastąpiło w stosunkowo niedawnym - jak na skalę geologiczną - czasie. Nie tylko tu

20 Pseudo-Arystoteles podaje, że Fenicjanie odkryli w odległości czterech dni podróży - około 700-800 km na zachód

od Gadeiry (dzisiejszy Ka-dyks) - wynurzone po odpływie mielizny, gdzie łowili tuńczyki. Teraz nie ma takich mielizn, a

znane ławice w tym rejonie zapadły się na głębokość ponad 50 m. Po trzęsieniu ziemi w Lizbonie zaszły takie zmiany w

głębinach, że tuńczyki porzuciły swoje stałe miejsca tarła. (N.Ż.)

Page 136: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

zresztą, ale i w pobliżu archipelagu, gdzie widać biegnące ze wschodu na południe płycizny; ławicę z

górą Gettysburg, której szczyt znajduje się na głębokości około 40 m, ławicę z Górą Ampere'a, Ławicę

Koralową i inne. Wszystkie te wzniesienia podmorskie łączą się ze sobą, a z kontynentem wiąże je

grzbiet podwodny, który się ciągnie ku południowo-zachodnim brzegom Półwyspu Pirenejskiego,

znanym z wielkiej aktywności skorupy ziemskiej. Godny uwagi jest fakt, że na większości map

średniowiecznych prawie wszystkie legendarne wyspy, których nie spotykamy na współczesnej mapie

Atlantyku, są umieszczone właśnie na tym obszarze!

Amerykański badacz W. H. Babcock już w roku 1925 w swojej monografii poświęconej

legendarnym wyspom na Atlantyku wysunął przypuszczenie, że niektóre ławice przybrzeżne,

położone na zachód od Cieśniny Gibraltarskiej, “mogły być widoczne, a nawet zamieszkane w

czasach, kiedy człowiek osiągnął średni stopień cywilizacji". Całkiem możliwe, że ostatnie

pozostałości po wyspach będących szczytami gór zniknęły dopiero 1000-2000 lat temu (nie bez

powodu hiszpańskie podania ludowe mówią o “zaczarowanej wyspie" San Morondon). Możliwe jest

też coś innego: wyspy na mapach średniowiecznych stanowią tylko odbicie poglądów panujących w

starożytności, a opartych na geografii Homera, który czerpał ze źródeł z czasów kultury mykeńskiej,

mającej z kolei związki z jeszcze starszą kulturą Krety. Tak więc informacje o wyspach w rejonie

obecnego podwodnego archipelagu mogą być bardzo starej daty; około 5-6 tysiącleci, i odzwierciedlać

rzeczywistość nie tylko historyczną, ale i geologiczną - istnienie wysp dzisiaj zatopionych w falach

oceanu. Gdyby dno oceanu obniżyło się zaledwie o 200 m (np. wskutek deformacji tektonicznej), to na

obszarze między południowo-zachodnim krańcem Portugalii a zachodnim wybrzeżem Maroka

utworzyłby się cały archipelag o powierzchni 350 km2. A przecież trzeba jeszcze pamiętać, że poziom

oceanu światowego wyraźnie się podniósł w ciągu ubiegłego tysiąclecia!

Mity starożytne, pochodzące z czasów bardzo odległych, mówią o Erytei, na której bywał Herakles.

Geografowie starożytni umieszczają tę wyspę na Atlantyku, naprzeciwko Portugalii. Przemyślny

Odyseusz, bohater Odysei Homera, odwiedził wyspę o nazwie Scheria, którą zamieszkiwali

ciemnoskórzy żeglarze Feakowie. Czy wyspy te nie leżą dziś na dnie Atlantyku? Hipoteza taka jest

prawdopodobna, ale nie udokumentowana. Zdaniem niektórych, Scherię Homera należy utożsamić z

Tartessos. Wielu badaczy sądzi, że mit o podróży Heraklesa na Eryteję świadczy o tym, że Grecy (i

Kreteńczycy) znali Wyspy Kanaryjskie. Leżą one jednak dość daleko od Portugalii... Zresztą Wyspy

Kanaryjskie same zasługują na bardziej szczegółową opowieść.

Makronezja i Azoryda

Makronezją zwie się 5 grup wysp na Atlantyku leżących bliżej Starego Świata niż Ameryki i

mających wiele cech wspólnych pod względem budowy geologicznej, warunków klimatycznych,

składu fauny i flory. Są to Wyspy Kanaryjskie koło wybrzeży północno-zachodniej Afryki, wysepki

Selvagens położone na północ od nich, Madera z Porto Santo i wysepkami Desertas, Wyspy

Page 137: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Zielonego Przylądka, które leżą na oceanie naprzeciwko zachodnioafrykańskiego półwyspu o tej

samej nazwie, wreszcie Azory wraz ze skałami i zapadlinami Formiras znajdujące się w środkowej

części Atlantyku, prawie w połowie drogi między Starym a Nowym Światem.

Wszystkie te wyspy, z wyjątkiem Kanaryjskich, nie były zamieszkane w czasach, kiedy je odkryli

żeglarze europejscy. Na Wyspach Kanaryjskich mieszkali Guanczowie, lud, który stanowi po dziś

dzień zagadkę dla antropologów, historyków, językoznawców, archeologów i historyków odkryć

geograficznych. Guanczowie nie mieli żadnych, nawet najprymitywniejszych środków komunikacji

wodnej - ani statków, ani łodzi czy nawet tratw! W jaki więc sposób dostali się na Wyspy Kanaryjskie

oddzielone od brzegów Afryki kilometrami wód? Nauka współczesna nie zna odpowiedzi na to

pytanie. Istnieje tylko kilka sprzecznych hipotez. Według jednej z nich, wysuniętej przez znanego

radzieckiego historyka B. Bogajewskiego, Wyspy Kanaryjskie zostały kiedyś zasiedlone drogą lądową,

gdyż stanowiły część Afryki. Potem “we wczesnym neolicie nastąpiło oddzielenie fragmentów

kontynentu afrykańskiego, wskutek czego mogła się utworzyć wyspa dosyć sporych rozmiarów".

Później jeszcze zapadły się niektóre obszary tej wyspy i tak powstały Wyspy Kanaryjskie zamieszkane

przez ludzi, którzy nie znają się na żegludze.

Czy słuszna to hipoteza? Z danych nauk o Ziemi wynika, że Wyspy Kanaryjskie rzeczywiście są

związane ściśle z kontynentem afrykańskim, stanowią odłamki bryły tego kontynentu. Ponadto

zanurzały się one częściowo w oceanie, to znów wynurzały. J. Bourcartowi, geologowi francuskiemu,

udało- się odkryć na wyspie Grań Canaria 6 warstw osadowych pochodzenia kontynentalnego i

morskiego, rozdzielonych strumieniami lawy, a więc z powodu potężnych wybuchów wulkanów Grań

Canaria zapadła się w fale oceanu i była zeń wynoszona co najmniej 6 razy! O działalności

wulkanicznej dziś jeszcze na Wyspach Kanaryjskich świadczy wyraźnie wulkan na Teneryfie

wznoszący się na wysokość prawie 4 km.

“Według wszelkiego prawdopodobieństwa bezpośrednio przed ostatnim interglacjałem, a może w

okresie ostatniego zlodowacenia, kiedy poziom morza był bardzo niski, nastąpiła główna seria

wybuchów wulkanów, co określiło niejako obecne zarysy wysp - pisze o Wyspach Kanaryjskich F. F.

Zeuner w swojej monografii o plejstocenie. - Oprócz tego zachodziły również zmiany tektoniczne. W

pierwszej fazie ostatniego zlodowacenia wypiętrzył się półwysep Grań Canaria". Tak więc w całkiem

bliskiej z geologicznego i oceanograficznego punktu widzenia epoce następowały tutaj istotne zmiany

rzeźby powierzchni Ziemi. Czy Wyspy Kanaryjskie były wtedy zamieszkane? To przecież, co nauka o

Ziemi uważa za “niezbyt odległe", dla nauki o człowieku jest bardzo dawne.

Guanczowie, rdzenna ludność Wysp Kanaryjskich, zostali wytępieni przez europejskich

najeźdźców kilka wieków temu, na długo przed powstaniem naukowej etnografii. Urywkowe, często

sprzeczne wiadomości, które się zachowały do naszych czasów w dziełach hiszpańskich kronikarzy,

są mało pomocne przy rozwiązywaniu “zagadki Guanczów". Badania archeologiczne Wysp

Kanaryjskich dopiero się zaczynają, toteż archeologia nie może na razie powiedzieć na ich temat nic

Page 138: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

istotnego. Bardzo mało przetrwało słów i zdań w języku Guanczów. Językoznawcy sądzili jakiś czas,

że język ten jest pokrewny językowi Berberów zamieszkujących od dawna północną Afrykę, okazało

się jednak, że pokrewieństwo to jest pozorne. Tak więc język Guanczów również pozostaje zagadką.

Skały i ściany jaskiń na Wyspach Kanaryjskich pokryte są rysunkowymi inskrypcjami. Nie rzucają

one jednak światła na pochodzenie i historię Guanczów: żadnego z tekstów na razie nie przeczytano.

Co więcej, do dziś nie wiemy, czy składają się te napisy na teksty w dosłownym znaczeniu tego słowa,

tj. czy w ogóle można je czytać w jakimkolwiek języku, czy też są to po prostu magiczne symbole i

znaki, jak u innych ludów z epoki kamiennej, które nie znały sztuki pisania.

Najobszerniejszymi i najpewniejszymi danymi o Guanczach dysponuje antropologia. Ale poznanie

szkieletów dawnych mieszkańców Archipelagu Kanaryjskiego jeszcze bardziej skomplikowało

“problem Guanczów". Po pierwsze, okazało się, że na wyspach mieszkało kilka różnych grup

etnicznych mających odmienne cechy rasowe. Po drugie - i to jest najbardziej zaskakujące -

przedstawiciele jednej z grup są bardzo podobni jako typ antropologiczny do człowieka z Cró-Magnon,

tej wymarłej gałęzi człowieka rozumnego zamieszkującego Europę 20-40 000 lat temu! Zarówno

Guanczowie, jak i człowiek z Cró-Magnon byli bardzo wysocy (ponad 180 cm wzrostu), mieli

wydłużoną czaszkę, jasne włosy, szeroką twarz.

Czemu przypisać to podobieństwo? Czy mieszkańcy Wysp Kanaryjskich są ostatnią grupą typu

antropologicznego z Cró-Magnon, która przetrwała do czasów średniowiecznych? A może wysocy,

jasnowłosi Guanczowie znaleźli się na wyspach o wiele później, np. w okresie wielkiej wędrówki ludów

(Goci przecież docierali aż do Hiszpanii, a Wandalowie - nawet do północnej Afryki, a potem,

oderwani od całego świata, stopniowo tracili umiejętności żeglarskie? Czy też mają rację ci badacze,

którzy twierdzą, że Guanczowie nigdy tej sztuki nie znali i - jak z tego wynika - dostali się na Wyspy

Kanaryjskie drogą lądową, przez pomost łączący archipelag z kontynentem? Wielu badaczy

próbowało rozwiązać zagadkę Guanczów i ich pochodzenia, ale żadnej z hipotez nie można uznać za

dowiedzioną albo chociażby mniej czy więcej przekonywającą. Być może zagadkę tę rozwiążą nie

antropolodzy, etnografowie, językoznawcy i inni przedstawiciele dyscyplin humanistycznych, lecz

oceanografowie i geolodzy, przedstawiciele nauk o Ziemi.

Pierwsze pytanie, na które muszą oni odpowiedzieć, to pytanie, kiedy poszedł na dno

kontynentalny pomost łączący Wyspy Kanaryjskie z lądem stałym. Zdania geologów na ten temat są

podzielone tak wyraźnie, jak twierdzenia historyków na temat pochodzenia Guanczów. Jedni geolodzy

sądzą, że oderwanie się od kontynentu nastąpiło bardzo dawno, jeszcze przed istnieniem ludzi na

Ziemi, inni zajmują stanowisko przeciwne, zakładając, że Wyspy Kanaryjskie stały się wyspami

dopiero w naszej epoce polodowcowej, a więc pomostem lądowym mogli tutaj zawędrować

przodkowie Guanczów. Ale kiedy się zjawili pierwsi mieszkańcy na Wyspach Kanaryjskich? 2000 lat

temu? 3000? 5000? 10 000 lat temu? Wszystkie te daty podawali swego czasu różni badacze.

Page 139: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Odpowiedzi na liczne pytania, które w związku z Wyspami Kanaryjskimi gnębią uczonych, dostarczą

tylko dalsze poszukiwania. Niepoślednią rolę odegra w nich archeologia podmorska.

Do archeologów podwodnych należy rozwiązanie jednej jeszcze zagadki: czy żyli ludzie na

pozostałych wyspach wymienionych na początku archipelagów? Fakt, że nie były one zamieszkane,

kiedy je odkryli żeglarze późnego Średniowiecza, jeszcze o niczym nie świadczy - na Oceanie

Spokojnym liczne wyspy polinezyjskie były ludne, a potem ich mieszkańcy zniknęli w tajemniczy

sposób (przypomnijmy sobie choćby wyspę Pitcairn albo Wyspy Galapagos).

Starodawne mapy umieszczają w okolicach Azorów zagadkowe lądy ludne i z wielkimi miastami -

Antylię i Wyspę Siedmiu Miast 21. Tymczasem pierwsi żeglarze portugalscy nie spotkali na Azorach nic

oprócz jastrzębi, dlatego też wyspy tak nazwano (agor znaczy po portugalsku jastrząb). Możliwe, że

lądy na środku Atlantyku, przedstawione przez kartografów starożytnych, są odbiciem wyobrażeń

starożytnych uczonych. “W środku oceanu naprzeciwko Afryki leży wyspa szczególnie wielka. Znaj-

duje się w odległości zaledwie kilku dni żeglugi od Afryki - czytamy w Bibliotheke Diodora z Sycylii. -

Fenicjanie, którzy zlustrowali wybrzeże za Słupami Heraklesa i płynęli pod żaglami wzdłuż brzegów

Afryki, zostali zniesieni przez silne wiatry daleko w ocean. Po wielu dniach błądzenia dotarli w końcu

do wspomnianej wyspy". W Żywotach równoległych Sertoriusza Plutarcha są wiadomości o dwu

wyspach na Atlantyku oddzielonych od siebie wąską cieśniną i leżących 10 000 stadiów (tzn. około

2000 km) od wybrzeży afrykańskich. Zwą się Wyspami Świętymi. O Wyspach Szczęśliwych mówi

Homer w Odysei. Rufus Festus Avienus w dziele geograficznym pt. Ora maritima (Brzegi mórz) pisze

o wyspie znajdującej się na Atlantyku, bogatej w zioła i poświęconej Saturnowi: “Tak niesamowite są

tu siły przyrody, że jak kto płynąc tędy, zbliży się do wyspy, to fale wzburzą się nagle i wstrząsną jej

brzegami, a pełne morze się wzniesie, jakby dno w głębinach zadrżało, gdy tymczasem reszta morza

pozostaje w spokoju, niczym staw".

Czy informacje Diodora z Sycylii, Homera, Sertoriusza Plutarcha i Avienusa dotyczą Wysp

Kanaryjskich, jak sądzi wielu historyków odkryć geograficznych? Opisu wysp według Avienusa, gdzie

szaleją “siły przyrody", nie można chyba odnieść do wyspy Teneryfy z wulkanem o tej samej nazwie:

przecież się mówi o “wznoszeniu się pełnego morza", a to zjawisko można właśnie zaobserwować w

rejonie Azorów, gdzie zdarzają się bardzo często trzęsienia ziemi i wybuchy wulkanów podmorskich 22.

Nawet w czasach historycznych zachodziły tu istotne zmiany w ukształtowaniu wysp.

W połowie XVI wieku w miejscu olbrzymiego krateru wulkanicznego na wyspie San Miguel

powstała zatoka, a 250 lat później w jej pobliżu wynurzyła się nowa wysepka, która dość szybko

zniknęła, rozbita przez fale morskie. Dosłownie na naszych oczach, w roku 1957, przy wyspie Faial

21 Na mapie Andrei Bianchi z 1436 roku jest wyspa Antylia na Atlantyku, wielka z powcinanymi głęboko zatokami (po

cztery zatoki z zachodu i ze wschodu, jedna nieduża od północy), a na jej krańcu południowo-wschodnim - półwysep w

kształcie zgiętego palca. Przypomina to dziwnym trafem leżącą w pobliżu część Grzbietu Środkowoatlantyckiego. (N.Ż.)

22 Szczególnie w rejonie Skał Św. Pawła leżących dalej na południe. (N.Ż.)

Page 140: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

powstała nowa wyspa, która niebawem się z nią zrosła. W naszych czasach Azory powoli się

pogrążają w falach oceanu o 5 mm rocznie - rodzą się tutaj nowe wyspy, ale i zapadają stare.

Całkiem niedawno na południe od Azorów odkryto wielką podwodną krainę - łańcuch górski

biegnący równolegle do archipelagu. Góry te, o płaskich wierzchołkach, są typowymi gujotami

zanurzonymi na niezbyt wielkich głębokościach. Gdyby się nie obniżyły, lecz były wyższe o jakieś 500

m, to na mapie Atlantyku widniałby drugi archipelag azorski.

Kiedy się te góry pogrążyły w wodach Atlantyku? Czy występowały w okolicach Azorów obszary

lądu? Czy Azory były kiedykolwiek zamieszkane? Portugalski historyk z XVII wieku de Sousa podaje,

że wkrótce pod odkryciu Azorów znaleziono na szczycie góry na wyspie Corvo “posąg jeźdźca bez

siodła, z gołą głową; lewą ręką gładził końską grzywę, a prawą wskazywał na zachód. Posąg stał na

cokole z tego samego kamienia; u dołu wykute były litery, których się nie udało przeczytać".

Portugalczycy zniszczyli ów pomnik jako figurę bożka pogańskiego.

Wielu historyków odkryć geograficznych przypuszcza, że jeździec z ręką wskazującą na zachód -

to raczej echo starożytnego przekonania, że Słupy Heraklesa oznaczają “granicę Ziemi". Do dziś

jednak wśród ludności miejscowej na wyspie Corvo znane jest podanie o dawnym posągu. Na innych

wyspach Archipelagu Azorskiego opowiada się legendy o znalezieniu tajemniczych napisów na

płytach nagrobnych i o całych miastach, które się zapadły na dno oceanu 23.

Czy legendy te mówią prawdę? Sprawdzeniem tego powinna się zająć archeologia podmorska.

Poszukiwania w rejonie Azorów są tym ciekawsze, że tu gdzieś właśnie, jak sądzą współcześni

atlantolodzy, miała się znajdować główna wyspa Atlantydy, o której ludzkość się dowiedziała od

wielkiego filozofa starożytnego - Platona.

Poszukiwania Atlantydy

Strabon i inni geografowie świata antycznego wspominają niejednokrotnie o Atlantydzie, oczywiście

powołując się na pierwoźródło - dialogi Platona. Z nastaniem Średniowiecza dzieła “autorów

pogańskich" przestają się cieszyć autorytetem. Dopiero w okresie Renesansu odradza się

zainteresowanie kulturą antyczną, a więc i “zagadką Atlantydy".

Na zachodzie, za oceanem, Kolumb i inni żeglarze odkryli nieznane lądy. Minęło trochę czasu,

zanim się okazało, że zamieszkują je nie tylko nagie i ubogie plemiona, ale potężne narody o wysokiej

kulturze. Czy nie są one potomkami Atlantów? Jako pierwszy taką myśl wypowiedział w roku 1530

włoski humanista Girolamo Fracastoro, podtrzymują ją hiszpańscy kronikarze de Valdes i Zarate, a ich

rodak F. L. da Gómara w książce Powszechna historia Indii i podboju Meksyku, wydrukowanej w po-

łowie XVI wieku, z pełnym przekonaniem głosi, że wysoka kultura indiańska jest wytworem Atlantów 1

Athanasius Kircher, jeden z wielkich uczonych wieku XVII, w książce Mundus subterraneus

(Podziemny świat) wydanej w 1665 roku publikuje mapę Atlantydy, oznaczając jej położenie wyspami

23 Zwłaszcza w pobliżu Skal Św. Pawła. (N.Ż.)

Page 141: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Zielonego Przylądka, Azorami i Wyspami Kanaryjski-mi, “które stanowią jak gdyby najwyższe szczyty

gór zatopionej Atlantydy".

W dziesięć lat po Kircherze Szwed Olaus Rudbeck ogłosił dzieło, w którym podawał całkiem inny

“adres" Atlandydy - Skandynawię; stolicą jej miało być szwedzkie miasto Uppsala! Oprócz Dialogów

Platona Rudbeck cytuje utwory innych starożytnych autorów - Homera i Plutarcha. Ten ostatni pisał o

Ogygii znajdującej się na północ od Brytanii. Szwedzki atlantolog utożsamił Atlantydę z Ogygią, a

Ogygię ze Skandynawią. Mniej więcej w tym samym czasie, bo w 1689 roku, Francuz G. Sanson

umiejscowił Atlatydę nie na Atlantyku i nie na Półwyspie Skandynawskim, ale... na terytorium Ameryki

Południowej, w Brazylii!

Prawie 100 lat później inny francuski kartograf, Robert Vaugoudy opracował atlas, w którym

Atlantyda była również utożsamiona z Brazylią. Powiadają, że wielki współtwórca francuskiego

Oświecenia Voltaire trząsł się ze śmiechu na widok tych map. Może tę wesołość wywołał fakt, że

Voltaire znał całkiem inne miejsce położenia zatopionego kontynentu? Wskazał je opat J. S. Bailly w

swoich Listach o platońskich Atlantydach, wydanych w Paryżu w roku 1779. Pisał on, że w tamtych

odległych czasach, o których mówił Platon, klimat był o wiele cieplejszy niż dziś. Atlantyda leżała na

Morzu Arktycznym w okolicach obecnego Spitsbergenu. Potem przyszły ochłodzenia i Atlanci porzucili

swoją wyspę, żeby wylądować przy ujściu Obu. Stąd ten “światły naród, wynalazca nauk i nauczyciel

rodu ludzkiego" ruszył ku Syberii, Mongolii, a następnie do Indii, Chin, Egiptu, Palestyny, niosąc

ludzkości pochodnię wiedzy.

Mniej więcej w tym samym czasie, pod koniec XVIII stulecia, słynny przyrodnik francuski Buffon

wysnuł przypuszczenie, że drobne wysepki u wybrzeży południowej Afryki - Wyspa Wniebowstąpienia

i Wyspa Św. Heleny - są pozostałościami platońskiej Atlantydy. Rodak jego Cadet wydał dzieło, w

którym dowodził, że okruchy zatopionej krainy stanowią wyspy północnego Atlantyku, a nie

południowego.

W wieku XIX narodziły się nowe hipotezy na temat Atlantydy i jej położenia. Rosyjski podróżnik i

znawca starożytności A. Norow wydał książkę, w której dowodził, powołując się nie tylko na

starożytnych, ale i na arabskich oraz innych wschodnich autorów, że zatopiona kraina znajdowała się

na Morzu Śródziemnym, między Sycylią a Cyprem.

Inny uczony rosyjski A. Karnorżycki sprecyzował dokładniej miejsce położenia Atlandydy na Morzu

Śródziemnym: wskazywał, że jej pozostałościami są niezliczone wyspy i wysepki Morza Egejskiego.

Większość jednak zwolenników Atlantydy w wieku XIX uważała, że spoczywa ona na dnie Atlantyku.

Tak właśnie określił jej położenie Ignatius Donelly, którego książka Atlantis the Antediluvian World

(Atlantyda - świat sprzed potopu) do dziś stanowi swojego rodzaju “biblię" atlantologii.

Donelly twierdził, że tu właśnie, na Atlantydzie, miał być biblijny raj, grecki Olimp, kraina wiecznej

szczęśliwości i dostatku, o czym mówią legendy wszystkich czasów i przeróżnych narodów. Stąd

wysoka kultura rozprzestrzeniała się na cały świat. Bogowie i herosi mitologiczni - to tylko ubóstwieni

Page 142: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

ludzie, Atlanci. Egipt, Meksyk, południowa Mezopotamia, Indie oraz inne kraje, gdzie w ogóle istniało

piśmiennictwo, budowle monumentalne, starożytne miasta - to tylko kolonie, założone dawno przez

mieszkańców Atlantydy.

Na początku naszego wieku Sir Arthur Evans odkopuje legendarny labirynt, pałac władców Krety, i

odkrywa zabytki oryginalnej kultury egejskiej, która według słów samego Evansa stanowi “zjawisko

wyjątkowe - nic greckiego, nic rzymskiego". W roku 1909 w angielskim “Times'ie" umieszczono

anonimową notatkę pt. “Zaginiony ląd", której autor utożsamiał Atlantydę Platona z cywilizacją Krety, a

w cztery lata później w “Journal of Hellenie Studies", najważniejszym organie prasowym archeologów i

historyków starożytności, ukazał się artykuł tego samego autora, ale tym razem podpisano - K. T.

Frost. Takie ważne i straszne wydarzenie jak zburzenie pałacu w Knossos i zagłada

wszechwładnych Minojczyków posłużyło Platonowi, według mnie mania profesora Frosta, za źródło do

stworzenia jego Atlantydy; opis tej zniszczonej cywilizacji, zawarty w platońskim dialogu Kritias,

wykazuje zadziwiające podobieństwo do kultury minojskiej Krety.

Anglik Bayley w książkach Morscy władcy Krety i Życie starożytnego Wschodu poparł Frosta,

wyrażając przypuszczenie, że opisując Atlantydę Platon opisywał w rzeczywistości przystań w

Knossos, łazienki pałacowe itd. Na freskach kreteńskich można jakoby zobaczyć sceny z życia

platońskich Atlantów, np. zarzynanie byka na ofiarę. Czy wynika z tego, że Atlantyda to po prostu

zaginiona kultura Krety, czy też Minojczycy przejęli swoją kulturę od Atlantów, a zarówno Kreta, jak i

Egipt były ich koloniami?

W roku 1910 niemiecki etnograf Leo Frobenius odkrył na terenie zachodniej Afryki, u wybrzeża

Zatoki Gwinejskiej, wspaniałą kulturę ludu Jorubów, których uznał za potomków Atlantów i

spadkobierców kultury Atlantydy. W latach dwudziestych, jak pisali dziennikarze, “niezwykła zagadka",

“ponura tajemnica" zaczęła dosłownie “nie dawać ludzkości spokoju". Na Sorbonie, najstarszym

uniwersytecie francuskim, powstało nawet specjalne stowarzyszenie badaczy Atlantydy. (Societe

d'Etudes Atlanteennes). Rodziły się coraz to nowe hipotezy. Pewien amerykański atlantolog

umiejscowił Atlantydę w pobliżu Ameryki na Morzu Karaibskim. Zbliżoną hipotezę wysunął Szkot

Lewis Spence: Atlantyda składała się z dwóch wysp. Zachodnia część Atlantydy - Antylia - zapadła się

później niż wschodnia i dała początek wysoko rozwiniętym cywilizacjom prekolumbijskim Ameryki.

Jeden z angielskich uczonych umieszczał Atlantów na Kaukazie. Jego zdaniem 12 000 lat temu

tam właśnie rozkwitała wielka cywilizacja podobna do egipskiej, ale zniweczyły ją fale morskie.

Fessenden opublikował swoje wnioski w roku 1925. Tego samego roku wyruszył na poszukiwanie

pozostałości cywilizacji Atlantydy w dżunglach Amazonii pułkownik Fosset. Rok później ukazała się

praca radzieckiego historyka B. Bogajewskiego, który doszedł do wniosku, że Atlantyda jak najściślej

związana jest z północną Afryką, skąd “oczywiste się staje, że wiele przeróżnych i sprzecznych legend

i podań mogły zanieść fale przekazów ludowych do tych kapłanów z Sais, z którymi - według słów

Platona - rozmawiał Solon". Bogajewski zakładał, że przed “Słupami Heraklesa" wiele tysięcy lat temu

Page 143: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

leżała duża wyspa z własną, rozwiniętą kulturą, której ślady do dziś można znaleźć u Tuaregów

mieszkających pośród piasków Sahary.

W roku 1927 atlantolog P. Borchardt utożsamił Atlantydę z Tunezją. W roku 1929 na Sorbonie, na

posiedzeniu wspomnianego już stowarzyszenia odczytano referat, z którego wynikało, że Platon podał

opis dawnej kultury Korsyki, a nie zatopionej krainy. Niemiecki archeolog A. Schulten, badacz

dawnych kultur

Hiszpanii, uważał, że legenda o Atlantydzie to zaledwie echa dochodzących do Greków

wiadomości na temat państwa Tartessos położonego na Półwyspie Pirenejskim.

Włoski profesor Nikola Russo wysunął tezę, według której istniała nie Atlantyda, lecz Tyrrenida -

kraj zatopiony w Morzu Tyrreńskim; potomkami jej mieszkańców byli rzekomo Etruskowie - tajemniczy

lud zasiedlający Włochy 3000 lat temu. Niemiecki atlantolog Jurgen Spanuth w roku 1952 wydał

pracę, w której dowodził, że Atlantyda leżała na Morzu Północnym i jej ostatnim śladem jest wyspa

Helgoland. W roku 1964 w ZSRR wyszła książka N. Żyrowa pt. Atlantyda, wykazująca, że kraina

opisana przez Platona spoczywa obecnie na dnie Oceanu Atlantyckiego. Zdaniem jej autora, “problem

Atlantydy często był wykorzystywany w celach dosyć odległych od nauki" i do tej pory jest on jeszcze

“bardzo zaśmiecony pseudonaukowymi odpadkami, których usunięcie stanowi palącą konieczność dla

atlantologii naukowej". Dopiero po oczyszczeniu “atlantologia będzie mogła wyjść z wieku

niemowlęcego i zdobyć zaufanie świata nauki".

Czy potrafił Żyrow zmienić atlantologię w dyscyplinę naukową? Nie podejmujemy się tego osądzić:

rozważanie różnych aspektów - geologicznych, oceanograficznych, etnograficznych,

archeologicznych, egiptologicznych, lingwistycznych, zoogeograficznych, paleograficznych itd., itp. -

zajęłoby miejsce równe objętości naszej książki. Drugie tyle miejsca wymagałoby omówienie historii

poszukiwań Atlantydy i dowodów za i przeciw Platonowi, ponieważ - jak słusznie zaznacza Żyrow -

“historia atlantologii zasługuje na specjalne studium, które może być czytane jak porywająca powieść

o błądzeniu myśli ludzkiej".

Właściwym celem naszej książki nie jest ani krytyka atlantologii, ani też jej apologetyka. Pewne

dodatkowe szczegóły zawierają przypisy opracowane przez N. Żyrowa (sygnowane literami N. Ż.) i G.

Ganieszyna (G.G.):

O Atlantydzie napisano już dużo, może nawet zbyt dużo książek, artykułów, studiów i utworów

artystycznych. Mimo to warto poświęcić jeszcze trochę słów Atlantydzie i atlantologii, ściślej biorąc -

“atlantomanii" i “atlantofobii".

„Atlantomani" i „atlantofobi"

Któryś z uczonych zauważył, że lista wypowiedzi na temat Atlantydy może stanowić świetną

ilustrację ludzkiego szaleństwa. Opinia ta jest niesprawiedliwa wobec dawnych atlantologów, którzy

próbowali rozwiązać zagadkę Atlantydy na poziomie wiedzy swoich czasów i nie mogli - oczywiście -

Page 144: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

znać współczesnych osiągnięć nauki i wiedzy o człowieku i Ziemi. Nie jest też sprawiedliwa wobec

wielu atlantologów współczesnych, którzy usiłują stworzyć atlantologię naukową, wykorzystując w tym

celu najnowsze dane archeologii, oceanografii i innych dziedzin (nie będziemy dyskutować, na ile ich

argumenty są przekonujące). Zacytowane jednak powyżej słowa doskonale pasują do

„atlantomanów", fanatycznych zwolenników Atlantydy Platona - nie tej geologicznej czy kulturowo-

historycznej, lecz tej właśnie, którą opisał wielki grecki filozof, bez Względu na to w jakiej sprzeczności

ze współczesną wiedzą znalazłyby się liczne szczegóły przytaczane w Dialogach (w rodzaju mitycznej

wojny Praateńczyków z Atlantami, mającej miejsce 12 000 lat temu).

„Nigdy się nie wyrzekniemy idei Atlantydy tylko po to, żeby zrobić tym przyjemność geologom i

botanikom - oświadczyli atlantomani na kongresie w Vancouver w 1933 roku - Atlantyda zyskała sobie

w literaturze zbyt ważną pozycję, żeby mogły nią zachwiać nieciekawe naukowe argumenty".

Atlantomanów nie obchodzą fakty. Zresztą hipotezy też nie są im potrzebne. Oni po prostu wierzą

Platonowi, a wiara, jak to świetnie ujął genialny filozof duński S0en Kierkegaard, uważa dowód za

swego osobistego wroga.

Tekst dialogów Timaios i Kritias stanowi dla atlantomanów swojego rodzaju Pismo Święte, którego

każde słowo jest niepodważalne, a sam Platon jest ich prorokiem niby Mahomet. Z myślącymi inaczej

nie dyskutują: albo ich nie słuchają, albo też gardzą nimi...

Manie rodzą fobie. Równolegle ze współczesną atlantornanią istnieje atlantofobia - lęk przed

napomknieniem o Atlantydzie w poważnej pracy naukowej, w artykule czy monografii z dziedziny

oceanografii, etnografii czy geologii. Atlantofobi bezapelacyjnie uznają problem Atlantydy za

rozwiązany, czy raczej skreślony z porządku dziennego. Są przy tym tak pewni siebie, jakby na

własne oczy oglądali wydarzenia, które zachodziły 12 000 łat temu. Atlantomani zresztą z taką samą

pewnością naocznych świadków twierdzą, że Atlantyda istniała.

Archeolodzy, etnografowie, zbieracze folkloru, historycy świata starożytnego dokładnie analizują

najfantastyczniejsze legendy i mity, najbardziej nieprawdopodobne podania, próbując znaleźć w nich

ziarno prawdy, wyłuskać fakty ze zmyśleń, wziąć poprawkę na „pryzmat mitu", w którym załamują się

rzeczywiste wydarzenia opiewane nie tylko przez folklor, ale i w dziełach starożytnych filozofów i

uczonych, jak Pliniusz czy Arystoteles, Homer czy Strabon. Jeden wszakże myśliciel starożytny

stanowi w literaturze naukowej „tabu", ściślej - dwa jego utwory. Autorem tym jest Platon, a utworami -

Timaios i Kritias.

Tymczasem nie ulega wątpliwości, że w dziełach tych można znaleźć nie tylko literacką ilustrację

ulubionych idei Platona o państwie idealnym. Na przykład Platon podaje, że starożytni Grecy mieli

pismo, zanim jeszcze wynaleziono alfabet. Przez długi okres uważano to za wymysł filozofa, podobnie

jak istnienie Państwa Przedateńskiego. Ale kiedy odkryto na Krecie i w Helladzie rozwiniętą

cywilizację, która poprzedzała klasyczną kulturę antyczną, archeolodzy znaleźli tam niealfabetyczne

znaki pisma, a więc w Grecji istniało pismo na długo przed wynalezieniem alfabetu. Czy używali go

Page 145: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Grecy ? Czy - być może - teksty te są napisane w innym języku i, co za tym idzie, samo pismo nie jest

greckie? Ponad pół wieku świat naukowy tkwił w niezłomnym przekonaniu, że tak jest rzeczywiście.

Dopiero po przeczytaniu tych znaków okazało się, że pisali je Grecy, poprzednicy Greków epoki

klasycznej ! Czyli że Platon miał rację, nie w wypadku jednak, kiedy twierdził, że na ziemiach Hellady

istniało potężne państwo zorganizowane według jego idei, tzn. rządzone przez filozofów, tylko wtedy,

gdy pisał, że w Grecji istniało przed przybyciem do niej Greków epoki klasycznej państwo (ściślej,

kilka miast-państw), które stworzyli Achajowie, spadkobiercy cywilizacji kreteńskiej; Achajowie mieli

pismo nie alfabetyczne, lecz sylabiczne.

Widocznie Platon korzystał z jakichś przekazów o starej kulturze Achajów i dawnej potędze Grecji

przedklasycznej. Nie bez słuszności pierwszy tłumacz Dialogów Platona na język rosyjski, profesor

Karpow podkreślał, że gdybyśmy nie zakładali możliwości istnienia podstawy dla wielu faktów

przytaczanych przez Platona w postaci jakichś źródeł historycznych, to musielibyśmy przyjąć, że

słynny starożytny filozof posiadał dar nieprawdopodobnej przenikliwości. O jakie właściwie fakty

chodzi ? Czy nie zaliczają się do nich także przekazy o tym, że „za Słupami Heraklesa" około 12 000

lat temu wielki kraj poszedł- na dno Atlantyku, czy też opis Atlantydy i jej katastrofalnej zagłady został

zmyślony przez Platona i nie miał żadnego realnego podłoża? „Nie mamy ani jednego argumentu

przemawiającego za tym, że Atlantyda w ogóle istniała - pisze znany badacz norweski Thor Heyerdahl

- ale także nie można z naukowego punktu widzenia kategorycznie zaprzeczyć ewentualnemu

istnieniu zatopionego zamieszkanego kontynentu na Atlantyku, dopóki się nie udowodni, że po

pojawieniu się człowieka na kuli ziemskiej takiego kontynentu nigdy nie było".

Tyrrenida i Adriatyda

W wielu miejscach na Morzu Śródziemnym odkryto pozostałości starożytnych budowli,

znajdujących się obecnie pod wodą. Pierwsze archeologiczne badania podmorskie w początkach lat

trzydziestych naszego wieku przeprowadził francuski badacz A. Pois de Bar. Odbyło się to we

wschodniej części basenu Morza Śródziemnego, w okolicy Tyru - sławnego portu fenickiego.

Starożytni historycy podają, że Tyr miał dwie przystanie, żadnych jednak śladów budowli portowych

koło współczesnego Tyru, niewielkiego miasteczka rybackiego, nie udało się znaleźć. Czy to znaczy,

że resztki nabrzeża wcale się do naszych czasów nie zachowały?

W lecie roku 1934 sfotografowano teren z pokładu samolotu: okazało się, że wzdłuż brzegu morza

ciągną się ciemne plamy o kształtach geometrycznych. Czyżby ślady dawnych zabudowań

nadbrzeża? Czy gra świateł i cieni? Żeby to sprawdzić, zapuszczono pod wodę specjalne urządzenie

wzierne, dzięki któremu można było prowadzić obserwacje na głębokości 20 m. Następnie schodzili

tam nurkowie (bo akwalung w tamtych latach jeszcze nie został wynaleziony i archeolodzy musieli

pracować „cudzymi rękami", przy pomocy zawodowych nurków). Udało się wtedy odkryć na dnie

Morza Śródziemnego obydwie przystanie Tyru oraz pozostałości dawnego mola, które wcinało się w

Page 146: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

pełne morze prawie na 200 m. Zbadanie resztek tych budowli pozwoliło uczonym zrekonstruować

wiele szczegółów natarcia wojsk Aleksandra Macedońskiego na Tyr. Dawniej ten wielki port świata

starożytnego leżał na wyspie. Na rozkaz Aleksandra żołnierze jego zasypali cieśninę, która

odgraniczała miasto od kontynentu, i dziś Tyr leży na małym półwyspie.

Po drugiej wojnie światowej Pois de Bar prowadził wykopaliska podmorskie na miejscu drugiego

sławnego portu fenickiego - Sydonu. Okazało się, że port ów był inaczej zbudowany niż konkurencyjny

i sprzymierzony zarazem Tyr. Można się było doń dostać przez dwa wejścia - przesmykiem

pozostawionym między molem a wysepką i kanałem wykopanym między tą wyspą a brzegiem. Kanał

przecinał piaszczystą mieliznę, która nie wpuszczała nawet ówczesnych okrętów, mających płaskie

dna.

Obniżanie się dna w pobliżu Marsylii występowało jeszcze nie tak dawno i mieszkańcy miasteczka

Sainte-Marie musieli zbudować na początku XVIII wieku wał, żeby powstrzymać atak morza. Pewien

zakonnik, który żył pod koniec XVII wieku, zanotował, że od czasów jego młodości morze pochłonęło

2 km lądu stałego. Badania płetwonurków pomogły odkryć na dnie Zatoki Świętej Gerwezy mnóstwo

pozostałości z budowli monumentalnych, których wiek wynosi 2000 lat. Obecnie nurkowie--

archeolodzy prowadzą poszukiwania w rejonie innych portów starożytnych, które się znalazły na dnie

morza u południowych wybrzeży Francji. Penetracja dna z akwalungiem i badania w tej okolicy są tym

łatwiejsze, że ruiny zatopionych budowli nie leżą głęboko i daleko od brzegu. Tak na przykład było z

ruinami portu rzymskiego i willi odkrytych koło niedużego miasta Fosse-sur-Mer w pobliżu Marsylii.

Specjalna grupa archeologów wydobyła tam na powierzchnię kilka wspaniałych wyrobów glinianych i

inne przedmioty. Archeolodzy poświęcali tyle samo uwagi wykopaliskom i stosowali te same metody,

co przy pracy w zwykłych warunkach na lądzie. Było to możliwe dzięki temu, że wykopalisk

dokonywano na mieliźnie (głębokość maksymalna - 16 stóp) i niedaleko brzegu.

W niektórych miejscach na Morzu Śródziemnym ruiny starożytnych budowli do dziś nawet wystają

z wody. Najciekawsze są dzieje świątyni Jowisza-Serapisa na brzegu Zatoki Neapolitańskiej - historia,

która interesuje nie tylko archeologów, znawców starożytności, ale też geologów i oceanografów, gdyż

stanowi jawny dowód, że ruchy skorupy ziemskiej mogę zachodzić dosłownie na ludzkich oczach. Na

głównych częściach ruin świątyni - 12-metrowych kolumnach z marmuru - przyroda zostawiła

przekonywające „zapisy".

Kolumny odkryto w połowie XVIII wieku - stały wówczas na brzegu zatoki, zasypane częściowo

piaskiem i popiołem, zarośnięte krzewami. Odkopano je, oczyszczono marmurową posadzkę, na

której stały, i wówczas okazało się, że cała posadzka i kolumny są do wysokości 3,5 m stoczone przez

małże morskie. Tak więc świątynia, zbudowana w początkach naszej ery, powoli się obniżała aż na

dno morza i do XIII wieku zostały po niej tylko wierzchołki kolumn sterczące nad wodą niewiele ponad

6 m. Minęły trzy wieki i świątynia zaczęła się podnosić; na powierzchni znalazły się te jej partie, które

drążyły skałotocze. Wyniesienie było niezbyt wielkie - na dnie morza została dawna droga rzymska

Page 147: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

biegnąca między świątynią a brzegiem. Pod wodą zostały też ukryte olbrzymie bloki kamienne z

pierścieniami cumowniczymi. Wkrótce po wyniesieniu nastąpiło ponowne zapadanie się świątyni na

dno.

Uczony angielski Charles Lyell, który widział ruiny świątyni Jowisza-Serapisa w roku 1828,

stwierdził, że podstawa kolumn osunęła się poniżej poziomu morza o całą stopę (koło 30 cm). W ciągu

półwiecza obniżyła się o dalsze 65 cm. Do roku 1911 prawie 2 m świątyni było pod wodą; w roku 1954

morze podniosło się już o 2,5 m. Tak więc w ostatnim stuleciu obniżanie się zachodziło z szybkością

1,7 cm na rok!

Całkiem możliwe, że w rejonie Zatoki Neapolitańskiej znalazły się na dnie również inne obszary

lądu, na którym stały starożytne miasteczka i miasta. Pod koniec lat pięćdziesiątych naszego wieku

archeolodzy nurkowie zbadali zatopione fragmenty słynnego uzdrowiska starożytnych Rzymian - Baj.

Na dnie, na głębokości 10 m, znaleziono tam ruiny monumentalnych budowli. Kilka lat przedtem na

szerokości geograficznej Rzymu zostały odkryte ruiny zatopionego w Morzu Tyrreńskim miasta.

Możliwe, że ongiś w basenie Morza Tyrreńskiego występowało obniżanie się lądu i na dno szły nie

tylko części miast i świątynie, ale całe połacie lądu. Świadczą o tym zatopione doliny, których sporą

liczbę odkryto u zachodnich wybrzeży Korsyki. Wszystkie one przypominają budową doliny na lądzie,

a każda zatoka na zachodzie Korsyki ma swoje podwodne przedłużenie, każda odnoga zatoki - swój

dalszy ciąg na dnie morza. „Sprawia to wrażenie, jakby łańcuch górski zapadł się tutaj całkiem

niedawno i część jarów na jego zboczach znalazła się wskutek tego pod wodą - pisze wybitny

specjalista geologii mórz, Shepard. - Chyba nikt nie wątpi, że odbywało się to właśnie w ten sposób.

Napoleon na pewno zdziwiłby się wielce, kiedy by się dowiedział, że w zatoce Ajaccio, gdzie spędził

młodość, kaniony lądowe mają swoje przedłużenie pod wodą".

Czy wszystko to nie znaczy, że kiedyś rozpościerał się tu wielki ląd zajmujący część Morza

Tyrreńskiego? I czy z zapadnięciem się tego lądu nie są związane tajemnice cywilizacji z epoki

kamiennej, których ślady archeolodzy tropią na Korsyce, Sardynii, Sycylii? Na Korsyce nie tak dawno

znaleziono granitowe posągi trzymetrowej wysokości ozdobione płaskorzeźbami przedstawiającymi

militaria. Według londyńskiego „Timesa" zalicza się je „do najwcześniejszych znanych na świecie

rzeźb przedstawiających człowieka". A co wykażą badania archeologiczne pod wodą? Czy nie

zostaną na dnie Morza Tyrreńskiego odkryte ślady zatopionych miast i osad, czy nie uchylą te

odkrycia rąbka tajemnicy kryjącej pochodzenie najstarszych mieszkańców tego obszaru, ich

oryginalnych kultur i języków, które nie należą do rodziny indoeuropejskiej?

„Zagadką numer jeden" współczesnej lingwistyki nazywany bywa problem poznania języka

etruskiego. Etruskowie to „nauczyciele Rzymian", właśnie od nich Rzymianie przejęli sztukę

wznoszenia domów i planowania miast, budowania wodociągów i kanalizacji; alfabet etruski służył

jako wzór dla łacińskiego, który stał się podstawą większości współczesnych alfabetów w Europie

Zachodniej, Ameryce, Afryce, Oceanii. Uczeni już kilka wieków temu bez specjalnych trudności

Page 148: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

potrafili czytać teksty etruskie pisane pismem alfabetycznym, zbliżonym do greckiego. Ale w

większości wypadków nie możemy, ich zrozumieć do dnia dzisiejszego. Język etruski nie ma nic

wspólnego z żadnym ze znanych - zarówno żywych, jak i zaginionych języków świata. Porównywano

go z językiem albańskim, językami drawidyjskimi, ze słowiańskimi i kaukaskimi, z językiem Basków

oraz Indian amerykańskich, z germańskimi i bałtyckimi, z łaciną, greką i językiem hetyckim, a także z

wieloma innymi językami - ale żaden z nich nie pomógł zrozumieć tekstów etruskich całkowicie.

Zagadnienie pokrewieństwa języka etruskiego z innymi językami świata, jak zresztą pochodzenie

„nauczycieli Rzymian" (którzy z kolei zostali „nauczycielami" narodów zachodnioeuropejskich)

pozostaje nie rozwiązane.

W ostatnich latach uczonym studiującym kulturę, dzieje, język, sztukę, pochodzenie etniczne

tajemniczych Etrusków przychodzi z pomocą archeologia podmorska. Znaleziono na przykład ruiny

dwóch portów etruskich w odległości 60 km od ujścia Tybru. Archeolodzy nurkowie pomogli swoim

„lądowym kolegom" odkopać Spinę, tę „etruską Wenecję" w delcie Padu. Początkowo w ile i pod wodą

znaleziono tysiące grobów Etrusków, potem, udało się odkryć również miasto.

Przystań etruska położona na brzegu Morza Adriatyckiego słusznie jest nazywana „królową

Adriatyku". Na dnie tego morza archeolodzy odkryli kilka osad i ruiny całych miast. Brzegi Adriatyku,

tak jak i Morza Tyrreńskiego, znajdują się obecnie poniżej poziomu, na którym były w starożytności

zbudowane (np. mury cumownicze starożytnego portu rzymskiego Ostii leżą dzisiaj pod prawie

trzymetrową warstwą wody). Naukowe badanie podwodnej krainy Adriatydy stawia dopiero pierwsze

kroki. Pierwsze, ale wiele obiecujące.

Na dnie Morza Adriatyckiego, mniej więcej 2,5 km od ujścia Padu, odkryto mur kamienny - to, co

zostało po zabudowaniach starożytnego portu. Nie opodal Wenecji, 3 km od Lido, na dnie laguny

odkryto miasto, które zanim założono w pobliżu Wenecję, rozwijało się na przełomie epoki starożytnej

i Średniowiecza. Rok po roku zapadało się jednak wraz ze swoimi wieżami, budynkami i murami, aż w

roku 1100 podwodne trzęsienie ziemi zatopiło jego resztki. Archeolodzy odszukali na dnie Zatoki

Weneckiej, niedaleko ujścia rzeki Talliamento, legendarną twierdzę Bibion, ostatnią rezydencję „Bicza

Bożego" - wodza Hunów Attyli. Być może w ruinach tego podwodnego miasta płetwonurkom uda się

odszukać skarbiec Attyli zakopany, jak głosi legenda, właśnie w Bibionie? Skarbca na razie nie

znaleziono, ale uczeni odkryli na dnie Adriatyku niemało skarbów archeologicznych: ruiny wież,

murów, schodów, zabudowań, urny, mnóstwo starych monet i sprzętów domowych.

Trytonida? Egeida? Bosforyda?

Morze Tyrreńskie opływa Włochy z zachodu, Adriatyk - ze wschodu. O południowe brzegi

Półwyspu Apenińskiego biją fale Morza Jońskiego. Jego wody kryją również dużo zabytków

archeologicznych. Na początku tej książki mówiliśmy o całym cmentarzysku okrętów znalezionych w

Zatoce Tarenckiej. Niezbyt dawno okazało się, że na dnie tej zatoki spoczywa jeszcze jeden

Page 149: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

interesujący obiekt podmorskich wykopalisk archeologicznych. Zdjęcie lotnicze wskazało, że pod

wodą znajdują się tutaj ruiny jakiegoś dawnego miasta. Historycy spodziewają się tu odkrycia resztek

słynnego w starożytności portu Sybaris. Odpowiedź ostateczną dadzą, rzecz jasna, wykopaliska pod

wodą.

Jeszcze bogatsze „żniwa" czekają podwodnych archeologów na południe od Zatoki Tarenckiej, u

wybrzeży Sycylii. Jak stwierdzają autorytatywnie archeolodzy, nie ma 1 m2 ziemi sycylijskiej, który by

nie krył resztek kultury starożytnej, czy jeszcze dawniejszych zabytków, śladów oryginalnej cywilizacji

wyspiarskiej rozkwitającej tu na długo przed kolonizacją grecką (a ta przecież się zaczęła 2500 lat

temu!). Okazuje się, że wody przybrzeżne owej „wyspy skarbów" - oczywiście archeologicznych -

skrywają wiele cennych z naukowego punktu widzenia rzeczy. Szczególnie obfite pod tym względem

są wody u południowych wybrzeży Sycylii. Tu zostały znalezione wraki zatopionych okrętów, antyczne

amfory, kolumny marmurowe, ruiny świątyni, a jeszcze dalej na południe, w Cieśninie Sycylijskiej

oddzielającej wyspę od Afryki, leżą na dnie całe miejscowości oraz monumentalne budowle.

W roku 1958 włoski płetwonurek odkrywa w tym rejonie koło małej wysepki Linos (na głębokości 13

m) gigantyczny mur zbudowany z masywnych, ociosanych głazów. Na jednej blance muru, którego

dalszy ciąg sięgał 60 m w głąb morza, stał wielkich rozmiarów posąg kamienny. Badania wykazały, że

mur otacza jakieś dawne miasto. Być może, że to starożytny port Efusa, c którym niejednokrotnie

wspominają dawne źródła. Istnieją też inne na ten temat hipotezy, jeszcze ciekawsze. Otóż na wyspie

Linos i na pobliskiej Pantellerii, a także na największej z wysp Cieśniny Sycylijskiej - Malcie - stoją

budowle monumentalne o wiele starsze niż Efusa, która istniała w IV-III wieku p.n.e.; wyspiarskie

cywilizacje Malty, Pantellerii i Linos pochodzą z IV-III tysiąclecia p.n.e.! Niewykluczone, że mur

wznieśli nieznani murarze właśnie w tamtej odległej epoce.

Kto ma rację - przyszłość pokaże. Wydawałoby się, że im starsza jest budowla, tym dawniej

właśnie poszła na dno. Jednak w naszych czasach nawet w tym rejonie Morza Śródziemnego

zachodzą zmiany w ukształtowaniu dna i linii brzegowej wysp. Na przykład w ubiegłym wieku pojawiła

się koło Sycylii nowa wysepka. Państwa zaczęły prowadzić spory, do którego z nich powinna należeć.

Tymczasem wysepka zniknęła pod wodą!

Zdaniem geologów, Morze Śródziemne było kiedyś jeziorem - od Atlantyku dzielił je przesmyk,

który zniszczyło trzęsienie ziemi. Oprócz tego przesmyku był drugi: od brzegów Sycylii do brzegów

Afryki ciągnął się ów pomost lądowy, którym w przeszłości ludzie mogli przechodzić z jednego

kontynentu na drugi - nie powinno więc dziwić stwierdzenie we Włoszech, a nawet w Anglii śladów

domieszki rasy negroidalnej! Obniżanie się ostatnich obszarów lądu mogło zachodzić w czasach,

kiedy ludzie potrafili już budować miasta, i całkiem możliwe, że podmorskie badania archeologiczne

przyczynią się do odkrycia ruin tych miast na dnie Morza Śródziemnego.

Być może, tylko badania pod wodą pomogą znaleźć miejsce, gdzie się znajdowało Jezioro

Trytonów i Wyspa Hesperyd, która leżała od niego na zachód. Z nimi prawdopodobnie ma związek

Page 150: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

kraj „pożeraczy lotosów", Lotofagów, o których Homer opowiada w Odysei. Najwszechstronniejszy

uczony starożytności Arystoteles sądził, że w Libii było niegdyś morze śródlądowe, które oddzielały od

wód Morza Śródziemnego pokłady osadów tworzących wał nadbrzeżny. Kiedy jednak przesmyk się

przerwał, Jezioro Trytonów przestało istnieć.

Czy istniała Trytonida, ląd zatopiony w miejscu dzisiejszej Syrty? Podmorskie badania

archeologiczne u wybrzeży Libii dopiero się zaczynają. W roku 1958 angielska ekspedycja zbadała

ruiny Apollonii, portu morskiego założonego w greckiej kolonii Kyrene, na afrykańskim brzegu, ponad

2500 lat temu. Port jest dzisiaj całkiem zatopiony i tylko dzięki wielkim wysiłkom płetwonurków udało

się nanieść na mapę skomplikowany labirynt murów obronnych, wież, doków i budynków

apollonijskich. „Odkryte przystanie, kamieniołomy na wyspie, willa z czasów rzymskich i reszta

budowli i domów zostały przeniesione na papier" - piszą W. Bławatski i G. Koszelenko w książce pt.

Odkrycie zatopionego świata. Plan ten może stanowić dobrą podstawę do zorganizowania w

przyszłości wykopalisk apollonijskich także pod wodą. W tym samym roku 1958 odkryto pod wodą

pozostałości innych rzymskich portów w północnej Afryce - Tauphiry i Ptolemaidy. 7 lat przedtem

greccy poławiacze gąbek znaleźli w pobliżu wyspy Djerba, przy brzegach Tunezji, fragmenty kolumn,

łuków i mostów. Styl tych zabytków, nie rzymski i nie grecki, przypominał sposób budowania znany ze

starożytnej Krety, kolebki cywilizacji europejskiej. Zresztą same wybrzeża Krety rokują nadzieje, że

mnóstwo ciekawych odkryć dokonają tam archeolodzy płetwonurkowie.

Angielscy badacze przeprowadzili wykopaliska podwodne w starożytnym porcie znajdującym się na

północnym wybrzeżu Krety, a dziś ukrytym pod wodami Morza Egejskiego. Port, zbudowany kilka

tysięcy lat temu przez starożytnych mieszkańców wyspy Minojczyków, został potem portem greckim, a

później - rzymskim. Morze pochłonęło go po wielkim podwodnym trzęsieniu ziemi, mniej więcej 2500

lat temu. Archeolodzy poznali konstrukcję portu, jego pomosty przystani i mola, oryginalne chłodnie na

ryby - wykute w skale baseny, gdzie zrzucali dawni rybacy swój połów (miały one urządzenia

odpływowe oraz zapewniające dopływ świeżej wody). Nie opodal, koło małej wysepki o nazwie Psara,

archeolodzy nurkowie odkryli kilka wspaniałych waz kreteńskich, których wiek ocenia się na 4200-

4500 lat. Jest to jedno z najstarszych znalezisk dokonanych przez archeologów pod wodą.

Woda u wybrzeży Krety kryje bez wątpienia niejeden skarb. Zresztą nie tylko tutaj. Pod wodą w

pobliżu Grecji kontynentalnej i licznych wysp, i wysepek na Morzu Egejskim znajduje się wielka liczba

miast i osad. Na przykład u wybrzeża Grecji znaleziono ruiny starożytnego miasta o nazwie Fea,

fragmenty kolumn, rzeźb, naczyń itd. Morze zakryło znaczną część greckiego miasta Epidauros. W

Zatoce Egejskiej odkryto pozostałości bazyliki liczącej około 1500 lat. Dawne mogiły i grobowce

znaleziono na dnie morza w Pireusie, na Milos i Krecie. W pobliżu przylądka Matapan (Tainaron)

wznoszą się mury obronne starożytnego miasta pogrzebane na dnie morza. To samo obserwujemy

przy wybrzeżach innych obszarów Grecji.

Page 151: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Historycy nazywają Egeidą obszar regionów i państw nad Morzem Egejskim, gdzie wiele tysięcy lat

temu narodziła się cywilizacja europejska. Dla geologów Egeidą jest wielki masyw lądowy, który

rozpościerał się niegdyś w miejscu dzisiejszego Morza Egejskiego. Czy łączy coś Egeidę historyczną

z Egeidą geologiczną? „Jak wiadomo, przyznaje się obecnie, że osuwanie się skorupy ziemskiej, które

dało początek Morzu Egejskiemu, nastąpiło całkiem niedawno z geologicznego punktu widzenia, w

czwartorzędzie - być może już za pamięci ludzkiej" - pisał akademik Lew Berg, który uważa, że „jeśli

dać wiarę owym opisom Atlantydy podanym przez Platona w Kritiasie, to okaże się, że nie ma w nich

niczego, co by mogło zaprzeczyć naszym wiadomościom o przyrodzie kontynentu egejskiego, jeśli o

tej przyrodzie można sobie wyrobić pojęcie na podstawie fragmentów tego dawnego lądu -

współczesnych wysp na Morzu Egejskim: Chios, Cykladów, Krety".

Nie będziemy się zajmować historią trwającego półtora wieku sporu między zwolennikami Atlantydy

na Morzu Egejskim i atlantologami, którzy uważają, że Platon w Kritiasie wskazał dokładnie miejsce,

gdzie zatonęła owa kraina - za Słupami Heraklesa. Nie poruszymy też innego spornego zagadnienia -

czy zatopienie Egeidy wydarzyło się w trzeciorzędzie, jak twierdzą jedni, czy też w jednym z

interglacjałów, albo może pod koniec ostatniego zlodowacenia. Podkreślamy tylko, że obniżenia lądu

w rejonie Morza Egejskiego, i to o rozmiarach kataklizmu, zachodziły jeszcze całkiem niedawno.

Badając starożytną kulturę kreteńską, archeolodzy odkryli, że mniej więcej 1500 lat p.n.e. wszystkie

miasta, porty i wioski na północnym i wschodnim brzegu Krety zostały zniszczone przez jakąś

katastrofę. Nie tak dawno (w roku 1960) uczony grecki A. Galanopoulos przedstawił ciekawe

wytłumaczenie tego zjawiska. Na północ od Krety leży wyspa Santoryn wchodząca w skład Cykladów.

Znajduje się tu krater zatopionego kiedyś wulkanu, a w jego środku wznosi się nowy wulkan, który nie

przerwał swej działalności do dzisiaj. Badania na wyspie Santoryn wykazały, że 1500 lat p.n.e.

wydarzyła się tu straszliwa katastrofa. Potężny wybuch dawnego wulkanu pokrył popiołem, a

następnie 20-metrową warstwą lawy całą powierzchnię wyspy. Potem szczyt wulkanu zapadł się,

tworząc kalderę, którą wypełniły wody Morza Egejskiego - lej zajmujący kilkadziesiąt kilometrów

kwadratowych.

Wybuch wulkanu na Santorynie był zdaniem naukowców kilka razy potężniejszy niż wybuch

wulkanu Krakatau. Olbrzymie fale, które powstały po wybuchu Krakatau, obiegły kilka razy Ziemię,

zwalając się na brzegi i burząc miejscowości leżące w pobliżu wulkanu. Oczywiście „wybuch"

Santorynu musiał przynieść jeszcze więcej klęsk mieszkańcom Egeidy. On właśnie spowodował

zagładę miast na północnym i wschodnim brzegu Krety.

Galanopoulos sądzi, że katastrofa na wyspie Santoryn stanowiła dla Platona „materiał wyjściowy"

do legendy o Atlantydzie i jej zagładzie. Czy tak było? Pytanie jest pasjonujące i skomplikowane, lecz

zakres tej książki nie pozwala na wdawanie się we wszystkie szczegóły dotyczące dyskusyjnych

badań atlantologicznych. Można tylko stwierdzić z całkowitą pewnością, że wybuch wulkanu na

wyspie Santoryn nie mógł oczywiście nie pozostawić śladu w pamięci późniejszych pokoleń. Geologia

Page 152: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

może tu być pomocna przy rozwiązywaniu nie tylko zagadek archeologicznych i etnograficznych, ale

także interesujących i złożonych problemów historycznych, religijnych i mitologicznych.

Z trzecim, ostatnim potopem (Dardanosa 24) autorzy starożytni kojarzą wtargnięcie wód Morza

Czarnego, które kiedyś było jeziorem, do Morza Śródziemnego. Wody te wdarły się przy wejściu do

Bosforu. Po Bosforze zaczęły się tworzyć Dardanele. A co jest najbardziej zaskakujące, współczesne

dane naukowe potwierdzają słowa uczonych starożytnych i prawdę zawartą w micie - rzeczywiście

dopiero w czwartorzędzie Morze Czarne przestało być morzem śródlądowym i połączyło się z Morzem

Śródziemnym 25.

Kiedy to się stało? Niektórzy badacze przypuszczają, że bardzo dawno, kilkadziesiąt czy nawet

setki tysięcy lat temu. Inni podają terminy wcześniejsze, aż do 4000, a nawet 2000 lat p.n.e. Czy w

pamięci ludzkiej mogłoby się zachować, wprawdzie w formie zmitologizowanej i upiększonej fantazją,

wspomnienie o „wyrwie Dardanelskiej"? Jak stare są te wspomnienia? To zagadnienie powinni

rozwiązać wspólnymi siłami naukowcy różnych specjalności, od geologów mórz do znawców mitologii

starożytnej. Ale bez względu na to, kiedy powstała owa „wyrwa", jest zrozumiałe, że obecne zarysy

brzegów Morza Czarnego różnią się nawet od tych, które miało ono jakieś 2000 lat temu. Na jego dnie

- jak i na dnie połączonego z nim Morza Azowskie-go - spoczywają ruiny starożytnych miast badanych

intensywnie przez archeologów radzieckich i bułgarskich.

Od Pontydy do Antylii

„Siady kultury starożytnej na dnie morza. Stan badań nad zabytkami znajdującymi się w morzu" -

tak zatytułował rosyjski inżynier L. Kolii swój artykuł opublikowany w „Wiadomościach komisji do

badania archiwów z Taurydy" w roku 1909. Kolii wiedział, że pod koniec XIX wieku przy budowie portu

24 W mitologii greckiej mówi się o trzech potopach: Ogygesa, Deukaliona i Dardanosa. Najpopularniejszy z nich, to

potop Deukaliona, stanowiący powtórzenie mitu sumeryjsko-babilońskiego (który stał się podstawą biblijnego). Możliwe,

że mit o tym potopie trafił do Grecji dzięki Fenicjanom i tam obrósł w szczegóły lokalne. Historię potopu Ogygesa

przytacza Warron, pisarz rzymski z I wieku p.n.e. Pisał on, że w czasach Ogygesa (dawnego króla Attyki) czynne były

wszystkie wulkany na Morzu Egejskim i 9 miesięcy panowała noc (od chmur popiołu wulkanicznego). Fale potopu zatopiły

nawet na jakiś czas Attykę, w której potem przez kilkadziesiąt lat nikt nie mieszkał. Analogiczne opisy podają inni pisarze

starożytni (np. Euzebiusz). Na temat potopu Dardanosa Diodor z Sycylii, historyk grecki z I wieku p.n.e., pisał, że zapadła

się wtedy część wyspy Samotraki na Morzu Egejskim i niektóre części wybrzeży Azji Mniejszej, a między Morzem

Czarnym a Egejskim ukształtowała się łączność, taka jak dziś, poprzez cieśniny Dardanele i Bosfor. Możliwe, że potop

Dardanosa stanowi północną wersję potopu Ogygesa i obydwa odnoszą się do tego samego wydarzenia, opisane zostały

tylko w różnych miejscach. Według Galanopoulosa potop w rejonie Morza Egejskiego związany był z wybuchem wulkanu

na wyspie Santoryn (Thira), który miał miejsce około roku 1400 p.n.e. (N.Ż.)

25 Geolodzy współcześni uważają, że wielkość maksymalna „progu" dzielącego Morze Czarne od Śródziemnego

przypadała na okres przed 30 000 lat. 8000-9000 lat temu zaczęła się nowa transgresja Morza Czarnego i baseny Morza

Czarnego i Śródziemnego połączyły się. (G.G.)

Page 153: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

w Teodozji odkryto ruiny dawnych budowli, które mogły pochodzić z czasów starożytnych, nie tylko

bowiem w średniowieczu, ale i w starożytności Teodozja stanowiła wielkie miasto portowe. Trzeba

było jednak dokładnie ustalić ich wiek.

„W czasie prac ziemnych odkopano w porcie wielką liczbę, bo aż 4000 końców pali wbitych

głęboko w ił. Rzędy tych pali biegły pod kątem. Widocznie miały stanowić nie przystań, lecz jakąś

budowlę ochronną w rodzaju mola - cytował Kolii w swojej pracy list archeologa Berthie-Delagarde'a

do kustosza odeskiego muzeum sztuki starożytnej. - Z jakiego okresu pochodzą - nie wiadomo.

Prawdopodobnie z czasów genueńskich albo tureckich, ale możliwe też, że wbijali je Grecy; trudno

ustalić, bo pale wspaniale się zachowują, gdy są wkopane głęboko w ił, w danym przypadku na 4

sążnie od powierzchni morza i ponad 2 sążnie od dna". W każdym razie Kolii udowodnił, że budowla

ta pochodzi ze starożytności.

Zbadanie dna w tym obszarze przyczyniło się do znalezienia 15 wielkich antycznych amfor, analiza

zaś gruntu na brzegu oraz w rejonie poszukiwań podwodnych upewniła Kolliego o ich identyczności.

Badania te zapoczątkowały nowy etap w archeologii śródziemnomorskiej - poszukiwanie śladów

Antyku na dnie Morza Czarnego.

Kolii prowadził swe badania pod koniec roku 1905, ale dopiero w 50 lat później, po wynalezieniu

akwalungu, podwodne wykopaliska archeologiczne mogły się rozwinąć na dobre. W ciągu długiego

czasu, począwszy od lata 1957, radzieccy archeolodzy płetwonurkowie z W. Bławatskim na czele

zbadali szereg zatopionych miast albo ich części znajdujące się obecnie pod wodą. Były to

Hermonassa, Pantikapajon i Nimfea położone nad brzegami Cieśniny Kerczeńskiej, Chersonez,

starożytne miasto na Krymie leżące obok dzisiejszego Sewastopola, oraz Olbia znajdująca się

niedaleko obecnego Chersonia. Poszukiwania pod wodą przebiegają nie tylko w północno-wschodniej

części Morza Czarnego, ale i w pobliżu Chersonia, gdzie znajdowała się kiedyś Olbia, wielkie miasto

starożytne. Bardziej jeszcze nęcące perspektywy zapowiadają badania na dnie Zatoki Suchumskiej.

Bardzo stary jest mit o Argonautach, podróżnikach greckich, znanych z wyprawy do Kolchidy,

krainy szczęśliwości, którą omywają wody Morza Czarnego (Pontus Euxinus). Legendy głoszą, że

Argonauci założyli Dioskurię (albo Dioskuriadę) - jedno z głównych miast starożytnych nad Morzem

Czarnym, założone przez Greków około 2500 lat temu,. Bito tutaj własną monetę, statki z różnych

krajów przybijały do jego brzegów, odwiedzali je przybysze z gór Kaukazu, mówiący najróżniejszymi

językami i narzeczami.

Gdzie się znajdował ten wspaniały port? Gdzie szukać Dioskurii? Archeolodzy radzieccy odkryli na

czarnomorskim wybrzeżu Kaukazu wielką liczbę dużych i małych miast, o których wspominali

starożytni historycy, ale długo nie można było znaleźć ruin Dioskurii. Leżą one bowiem - a dowodzą

tego niezbicie podwodne badania archeologiczne - nie w ziemi, lecz na dnie Zatoki Suchumskiej.

W lecie roku 1876 abchaski krajoznawca Włodzimierz Czerniawski odkrył 60-100 m od brzegu, na

kilkumetrowej głębokości, szereg zabytków archeologicznych. Ten amator w dziedzinie archeologii

Page 154: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

podmorskiej przypuszczał, że tu właśnie, na miejscu dzisiejszego Suchumi, a zwłaszcza na dnie

Zatoki Suchumskiej znajdują się pozostałości po sławnej Dioskurii. Ale dopiero po wielu dziesiątkach

lat udało się potwierdzić słuszność przypuszczeń abchaskiego badacza. W roku 1953 archeolodzy

płetwonurkowie odkryli na dnie Morza Czarnego to, co zostało ze starożytnego miasta - ozdoby

antyczne, monety, sprzęty, przedmioty codziennego użytku. Z dna Zatoki Suchumskiej wyłowiono

przepiękną płaskorzeźbę w marmurze, wykutą przez nieznanego artystę greckiego z V wieku p.n.e.

Pod względem techniki wykonania i mistrzostwa kompozycji przewyższa to dzieło wszystkie zabytki

tego rodzaju znalezione dotychczas w starej ziemi kolchidzkiej.

Dwa lata później wydobyto z dna inne dzieło sztuki antycznej - popiersie wyrzeźbione w marmurze

(wiek - około 20 stuleci). Abchaski archeolog płetwonurek L. Szarwaszidze, przestudiowawszy

dokładnie wszystkie informacje o znaleziskach na dnie mórz, a także poświęciwszy wiele czasu na

bezpośrednie, to znaczy podwodne zapoznanie się z obiektami, ułożył szczegółową mapę zabytków

antyku znalezionych na dnie Zatoki Suchumskiej.

Latem roku 1962 grupa studentów z politechniki w Tomsku, zapalonych entuzjastów archeologii

podmorskiej, pod kierownictwem równie wielkiego miłośnika podmorskich (ale i „lądowych")

archeologicznych badań Kolchidy, W. Paczulii, prowadziła prace na dnie w okolicach ujścia Besletki

wpadającej do Zatoki Suchumskiej. Ekspedycja trafiła na ślady starożytnego nekropolu - „miasta

umarłych" - założonego przez mieszkańców Dioskurii. Mówiły o tym wyraźnie znalezione pod wodą

greckie nagrobki, przedmioty związane z rytuałem pogrzebowym oraz sarkofag, który ważył ponad pół

tony. 60 m od brzegu odkryto resztki murów obronnych z okrągłą wieżą o średnicy około 3 m.

„Spoczywające na dnie morza miasto nie odsłoniło wszystkich swoich tajemnic - pisze Wianor

Paczulia w książce pt. W krainie złotego runa. - Badacze zwracali uwagę na to, co jest cha-

rakterystyczne dla dna Zatoki Suchumskiej - na gwałtowne powiększanie się głębokości. Już w

odległości 500-600 m od brzegu jest głębia ponad stumetrowa, dostępna tylko dla płetwonurków,

podczas gdy na północny zachód od Suchumi dno się obniża bardzo łagodnie. Taka wyraźna

zapadlina w dnie nasuwa mimo woli myśl, czy nie powstała ona wskutek katastrofy wywołanej

przyczynami natury tektonicznej. Czy nie nastąpiła ta katastrofa na progu naszej ery? W podaniach

abchaskich można znaleźć mgliste wzmianki o jakimś trzęsieniu ziemi i pochłonięciu przez morze

miasta założonego przez obcych przybyszów". Jak przypuszcza inny badacz starożytnej Abchazji

archeolog L. Sołowiow, Dioskuria zginęła pod wodą wskutek obniżenia się brzegu albo pogrzebało ją

straszliwe obsuwisko. Kwestię tę rozstrzygną wyniki podmorskich poszukiwań archeologicznych.

Badacze bułgarscy ułożyli szczegółową mapę podwodnych znalezisk, obejmującą spory obszar

wybrzeży Bułgarii i wielką skalę czasu - od VIII do IV wieku p.n.e. W okolicach dzisiejszego Sozopola

płetwonurkowie i archeolodzy bułgarscy odkryli ruiny starożytnego miasta Apollonii. Wyroby

ceramiczne wyłowione z dna świadczą o tym, że istniała tu osada jeszcze przed przybyciem nad

Morze Czarne kolonistów greckich.

Page 155: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Badania archeologiczne pod wodą są prowadzone także na przeciwległym końcu Atlantyku. Nie

tylko Morze Czarne, starożytny Pontus Euxinus, ale i Morze Karaibskie, którego geografowie

starożytni nie znali, przynosi archeologom obfite zbiory.

7 czerwca 1692 roku w ciągu kilku minut fale Morza Karaibskiego pochłonęły angielski ośrodek

handlowy Nowego Świata, miasto Port-Royal położone na południowym brzegu Jamajki. Prawie 9/10

obszaru miasta zapadło się w morskie głębiny. Do dziś na dnie morza spoczywają ruiny Port-Royal,

ale już niedługo tam będą leżeć, bo teraz właśnie ruszają pełną parą archeologiczne prace

wykopaliskowe, których celem jest wydobycie miasta spod wody.

Po to usypuje się wokół portu wał ziemny i stopniowo dawne miasto się wynurza. Płetwonurkowie

tymczasem poszukują różnych przedmiotów, które się znalazły na dnie wraz ze swoimi właścicielami.

Wydobyto na światło dzienne hiszpańskie monety, naczynia z cyny i szkła, narzędzia, sprzęty

kuchenne, fajki... a nawet zupełnie nie zniszczony zegarek kieszonkowy zrobiony w Londynie!

Wykopaliska w podwodnym mieście to dopiero początek badań w basenie Morza Karaibskiego,

badań, które mogą jeszcze przynieść bardzo ciekawe wyniki, a może nawet zmuszą do ponownego

rozpatrzenia szeregu problemów dotyczących zasiedlenia Ameryki i pochodzenia cywilizacji

prekolumbijskich w Nowym Świecie. Rdzenna ludność Antyli w bardzo krótkim czasie została

całkowicie wytępiona przez konkwistadorów hiszpańskich. Może na temat wędrówki człowieka na

Kubę, Haiti i inne wyspy Indii Zachodnich dowiemy się o wiele więcej z wykopalisk archeologicznych

pod wodą, a nie na lądzie - podobnie jak i na temat kultury Indian, którzy zamieszkiwali niegdyś lądy

na Morzu Karaibskim?

Indianie z Wysp Antylskich, zanim zostali odkryci przez Europejczyków, mieli kulturę stosunkowo

słabo rozwiniętą, tymczasem legendy mieszkańców Ameryki Środkowej, którzy wznosili wspaniałe

pałace i świątynie, głoszą, że światło cywilizacji dotarło do nich skądś ze wschodu.

Na terenie Ameryki Środkowej najstarsza jest kultura tajemniczego ludu Olmeków, odkryta nad

brzegami Atlantyku. Olmekowie właśnie wynaleźli kalendarz, pismo hieroglificzne, technikę

budownictwa monumentalnego. Pochodzenie Olmeków do dziś pozostaje zagadką dla

amerykanistyki.

Czy nie rozwiążą jej wyniki badań na dnie Morza Karaibskiego? Geologia morza nie wyklucza

możliwości, że w jego części wschodniej mógł się znajdować kontynent, którego pozostałością są

Antyle, ale obniżenie się tego lądu nastąpiło bardzo dawno, jeszcze przed pojawieniem się ludzkości

na Ziemi. A jednak takie katastrofy jak zagłada Port-Royal świadczą o tym, że skorupa ziemska na

tym obszarze jest niespokojna i nawet w naszych czasach fale morskie mogą pochłonąć duże, ludne

miasto.

Możliwe, że archeolodzy znajdą wiele ciekawych rzeczy na dnie Morza Karaibskiego... Znowu więc

mówimy o tym, co jest „możliwe", „prawdopodobne", „hipotetyczne", jak dalece jest prawdziwa ta czy

inna hipoteza.

Page 156: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Istnienie Polinezydy czy Andynii jest oczywiście znacznie bardziej problematyczne niż istnienie

Beryngii albo pomostu lądowego łączącego wyspy indonezyjskie między sobą i Australią (mimo że

zdaniem niektórych badaczy pomost ów się zapadł nie 10 000, ale 40 min lat temu i wobec tego

kontynent australijski nie mógł być zasiedlony drogą lądową).

Cóż więc jest „wiarygodne", co - „możliwe", a co - „mało prawdopodobne"?

Page 157: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

EPILOG

Na pewno na dnie mórz i oceanów znajdują się zatopione miasta i osady. Dzisiaj prowadzi się

wykopaliska archeologiczne na dnie Morza Śródziemnego, Karaibskiego, Azowskiego i Czarnego, a

przyszłość przyniesie nowe odkrycia.

Prawdopodobnie ludzie pierwotni zamieszkali w Australii, Ameryce, w części Oceanii, na Wyspach

Brytyjskich i wielu innych, przedostając się tam przez pomosty lądowe i wyspy, które dziś nie istnieją.

Mało prawdopodobne wydaje się, by dawno temu, pod koniec okresu lodowcowego, pogrążyły się

na dno wielkie połacie lądu zamieszkane przez ludzi o wysoko rozwiniętej kulturze - mało

prawdopodobne, ale n i e niemożliwe! Nauka miała w swojej historii wiele przykładów, jak zdawałoby

się najfantastyczniejsze i najmniej prawdopodobne hipotezy okazały się słuszne (np. nikt nie chciał

wierzyć, że teksty linearnego pisma B, odkryte na Krecie i w Mykenach, są napisane w języku greckim

- a jednak ta hipoteza właśnie okazała się słuszna).

Ostateczne sprawdzenie tej czy innej hipotezy będzie rzeczą podwodnych archeologów. Dopóki

jednak nie nastąpią dokładne badania, możemy tylko mówić o stopniu prawdopodobieństwa tych

hipotez.

Jak dotąd, nie udało się odkryć na dnie Cieśniny Beringa i Morza Czukockiego pierwotnych

kolumbów, którzy wiele tysięcy lat temu wędrowali zasiedlać Amerykę drogą wiodącą przez Beryngię,

czyli że jej istnienie, dowiedzione przez geologów i oceanografów, nie świadczy jeszcze, że mogła

służyć za pomost lądowy między Azją a Nowym Światem. Dlatego więc na temat Beryngii

„historycznej" (a nie wyłącznie geologicznej) możemy snuć tylko przypuszczenia; nie jest to fakt

udowodniony, lecz hipoteza naukowa, choć większość amerykanistów nie wątpi o jej słuszności.

Wielce prawdopodobna - ale nie sprawdzona - jest hipoteza, że zaludnianie piątego kontynentu

odbywało się drogą, którą wytyczały zaginione obecnie pomosty lądowe, wyspy i wysepki. Jednak

również na dnie Cieśniny Torresa i mórz indonezyjskich nie odnaleziono śladów człowieka

pierwotnego. Nauka o Ziemi mówi, że miejsce dzisiejszych cieśnin i mórz zajmował ląd łączący

Australię, Nową Gwineę, Tasmanię w jedną całość, a wyspy indonezyjskie wchodziły w skład

kontynentu azjatyckiego. Sachul i Sunda zaczęły się rozpadać bardzo dawno, 40 min lat temu, kiedy

nie było jeszcze na kuli ziemskiej ani przedstawicieli gatunku Homo sapiens, ani nawet ich przodków:

neandertalczyków i pitekantropów. Toteż szereg australistów jest zdania, że zasiedlenie piątego

kontynentu nie mogło nastąpić drogą lądową. Wielu jednak specjalistów współczesnych skłania się ku

wnioskowi, że w okresie ostatniego zlodowacenia zarysy brzegów i rozmieszczenie mórz i lądów

wyglądały na tym obszarze kuli ziemskiej inaczej niż dziś i jeżeli nie jeden duży pomost, to przynaj-

mniej liczne małe mogły łączyć Australię z terenami leżącymi od niej na północ; człowiek

wykorzystywał je, zasiedlając piąty kontynent. Jest to hipoteza w znacznym stopniu prawdopodobna,

lecz jej słuszność bynajmniej nie została dowiedziona.

Page 158: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

O wiele mniej wiarygodna jest teoria Tasmanidy, z której ludzie pierwotni dostali się rzekomo na

Tasmanię i nawet do Nowej Zelandii, gdyż obniżanie się lądu na tym obszarze rozpoczęło się przed

milionami lat. Niemniej jednak liczne zagadki dotyczące pochodzenia rdzennej ludności tasmańskiej i

najstarszych mieszkańców Nowej Zelandii czy wysp Chatham dadzą się wyjaśnić przy założeniu

istnienia Tasmanidy, wielkiego kontynentu, lub przynajmniej jakichś obszarów lądowych - wysp,

mielizn, gór - które ułatwiły ciemnoskórym ludziom wędrówkę na wyspy Oceanii. Dotyczy to zarówno

Melanezydy, jak i Gujotydy, Hawaidy, Mikronezydy czy Polinezydy, z tym że prawdopodobieństwo

istnienia tych zatopionych lądów w czasach, kiedy powstał człowiek, a tym bardziej gdy zaczął

zasiedlać Oceanię, jest coraz mniejsze w porządku, w jakim je wymieniliśmy: bliższa prawdy jest

hipoteza na temat Melanezydy, natomiast przeciwko istnieniu Polinezydy przemawia dużo faktów.

Jeszcze więcej wątpliwości budzi możliwość istnienia wysp, a nawet całych dziś zatopionych

kontynentów nie tylko w okresie najdawniejszego rozsiedlania się ludzkości, ale i wtedy, kiedy w

poszczególnych rejonach kuli ziemskiej epoka kamienna chyliła się ku końcowi i rozpoczynała się

epoka rozwoju cywilizacji w Egipcie, Mezopotamii, dolinie Indusu, na Krecie i w Małej Azji.

Prawdopodobieństwo pochodzenia tych kultur od wcześniejszych cywilizacji Atlantydy i Lemurii, które

poszły na dno Atlantyku i Oceanu Indyjskiego, a tym bardziej cywilizacji Antarktydy, przesuniętej

obecnie aż pod biegun południowy, jest bliskie zeru. Jeszcze bliższe zeru jest prawdopodobieństwo

istnienia Pacyfidy, której pozostałości kulturowych doszukują się niektórzy w cywilizacji Wyspy

Wielkanocnej. Bliskie zeru - ale nie zerowe!

Każda hipoteza, nawet pozornie zupełnie pozbawiona oparcia w rzeczywistości ma prawo bytu pod

warunkiem, że jej zwolennicy uprzedzają z góry o jej roboczym charakterze i nie bronią jej jako

prawdy niepodważalnej, biorąc wszystkie pośrednie świadectwa i niedostateczne dowody, zarówno z

dziedziny wiedzy o Ziemi, jak i o człowieku, za autentyczne fakty naukowe.

Kontakt i przenikanie się wzajemne tych dyscyplin naukowych dopiero się rozpoczyna. W

oceanografii, geologii, i innych dziedzinach nauk o Ziemi zwykliśmy operować interwałami

niewspółmiernymi ze skalą czasu stosowaną przez nauki o człowieku - historię, archeologię, czy

nawet antropologię, której udało się prześledzić losy przodków człowieka współczesnego w ciągu

ponad półtora miliona lat. Już pierwsze podmorskie badania archeologiczne pomogły rozwiązać

problemy nie tylko historyczne, ale i geologiczne, np. sprawę datowania obniżania się obszarów lądu

w Morzu Czarnym i Morzu Śródziemnym.

„Historia geologiczna mórz - Śródziemnego i Czarnego - jest dostatecznie przestudiowana i znana

w swoich głównych zarysach - piszą W. Bławatski i G. Koszelenko w książce Odkrycie zatopionego

świata. - Metody jednak, którymi operuje geologia, wymagają olbrzymich odcinków czasu, toteż wobec

problemu przeszłości tych basenów morskich w czasach historycznych geologia jest w znacznej

mierze bezsilna. Problemy sporne wyjaśniano dwojako: jedni uczeni skłonni byli widzieć miejscowe

Page 159: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

obniżenie się strefy brzegowej, inni - przeciwnie - podniesienie się albo wahanie poziomu powierzchni

morza".

Na początku naszego wieku Phokion Negris, inżynier górnik i zarazem grecki minister finansów,

wystąpił z hipotezą, że zabytki kultury starożytnej spoczywające dziś na dnie Morza Śródziemnego i

Morza Czarnego zostały zatopione dlatego, że poziom wody w tych morzach stale się podnosi (np.

poziom powierzchni wody Morza Śródziemnego w wieku VIII p.n.e. był o 3,5 m niższy niż obecnie).

Jako główny argument Negris wysunął zatopienie dawnych nadbrzeży; badając je grecki naukowiec

ustalił, że leżą one o 20-30 m niżej niż brzegi obecne. Stąd właśnie wywnioskował, że zapadnięcie

nastąpiło wskutek zalania przez morze niżej położonych obszarów lądowych.

Argumenty Negrisa nie wydały się dla wszystkich przekonywające. Zwrócono na przykład uwagę,

że mola oraz inne fragmenty budowli portowych pod wodą są pozbawione swoich górnych partii, skąd

więc pewność, że te budowle zniszczyło morze, jeżeli brak części przeznaczonych do tego, by

widniały na ziemi? Uwaga ta dotyczy wszystkich zatopionych ruin w ogóle. Żeby skonstatować

oczywistą transgresję morza, trzeba znaleźć pod wodą choćby fragmenty wierzchołków, które miały

się znajdować nad wodą.

L. Kolii, pionier rosyjskiej archeologii podmorskiej, zaproponował inne wyjaśnienie: poszczególne

obszary lądowe w rejonie Morza Śródziemnego i Czarnego obniżyły się, a wraz z nimi znalazły się

pod wodą monumentalne budowle. Żeby poprzeć swoją hipotezę faktami, przeprowadził uwieńczone

sukcesem wykopaliska podwodne koło Zatoki Teodozyjskiej (była już o nich wzmianka).

W okresie, który minął od czasu badań Kolliego, geolodzy i oceanografowie nieraz zwracali się o

pomoc do archeologów i otrzymywali dane pozwalające datować taką czy inną zmianę powierzchni

kuli ziemskiej. Oto charakterystyczny przykład. W roku 1951 w „Pracach Instytutu Oceanografii

Akademii Nauk ZSRR" opublikowano artykuł W. Budanowa O podniesieniu brzegów Kraju

Przymorskiego. Autor przytaczał udokumentowane dane, z których wynikało, że w rejonie należącego

do ZSRR Kraju Przymorskiego morze zajmowało kiedyś znacznie większą powierzchnię. Budanow

sądził, że przyczynę zmian linii brzegowej stanowi powolne wypiętrzanie się lądu w tym miejscu.

Można to również tłumaczyć inaczej: poziom oceanu światowego był dawniej wyższy, a teraz wody

ustąpiły, obnażając obszary lądu ukryte przedtem w falach. Bez względu na to, która z hipotez jest

słuszna, musimy najpierw wyjaśnić, kiedy zaszła zmiana brzegów Kraju Przymorskiego i z jaką

szybkością następowała. „Niestety, znamy na razie tylko jakościowe charakterystyki tego ruchu, ale

jego szybkości bezwzględnej nie ustalono" - skonstatował Budanow.

Na pytanie to udało się odpowiedzieć innemu radzieckiemu geologowi, G. Ganieszynowi dzięki

pomocy... danych archeologii. Już w wieku ubiegłym zostały odkryte stanowiska człowieka

pierwotnego w Kraju Przymorskim. Archeolodzy znają dziś mnóstwo takich stanowisk u wybrzeży

Zatoki Amurskiej i Ussuryjskiej. Ich cechą charakterystyczną są olbrzymie stosy muszli - ślady po

dawnych mieszkańcach Kraju Przymorskiego. Można tam znaleźć wśród muszli także skorupy naczyń

Page 160: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

glinianych, groty strzał ze szkliwa wulkanicznego, czyli obsydianu, kamienne topory i inne przedmioty

wykonane przez człowieka z końcowego okresu neolitu.

Ludność Kraju Przymorskiego wybierała miejsca dla swych stanowisk w pobliżu morza i nie

przenosiła - rzecz jasna - uzbieranych muszli w głąb kontynentu. Jednakże szereg takich usypisk

muszlowych znajdujemy nie na brzegu, lecz kilka kilometrów dalej, w dodatku nie tylko na równinie,

ale i na uskokach terasowych wznoszących się do wysokości 10 m. Wśród tych „śmietników

kuchennych" archeolodzy znaleźli takie same przedmioty i narzędzia jak w tych, które się znajdują na

brzegu morza, a więc pozostawiło je to samo plemię.

„Nasuwa się wniosek - pisze Ganieszyn w artykule O szybkości regresji linii brzegowej Zatoki

Amurskiej - że osady neolityczne, po których się zachowały resztki w postaci wysypisk muszli, leżały

w przeszłości na brzegu morza, ale w wyniku regresji morskiej znalazły się w znacznej odległości od

obecnej linii brzegowej. Początków kształtowania się nizin nadmorskich należy upatrywać w czasach,

kiedy się zaczynało ustępowanie morza. Formowanie się ich trwa jeszcze do dziś".

W jakiej epoce żyli twórcy usypisk muszlowych w Kraju Przymorskim? Znany radziecki archeolog

A. Okładnikow zalicza ich kulturę do neolitu. Dawne kroniki wspominają o plemionach Suszeń czy

Ilou, zamieszkujących Kraj Przymorski, z którymi można by utożsamić twórców „usypisk muszlowych".

Plemiona te mieszkały tu jakieś 3000-4000 lat temu, to znaczy, że wtedy właśnie zaczęły powstawać

niziny nadmorskie na tym obszarze. Dane geologiczne dotyczące wysokości poziomu równin

nadbrzeżnych wraz z danymi archeologicznymi i historycznymi na temat czasu ich powstania

umożliwiają, według Ganieszyna, „ustalenie szybkości regresji linii brzegowej zachodniego wybrzeża

Zatoki Amurskiej na 3-7 cm w ciągu stulecia. Po 3000-4000 lat utworzyła się terasa wysokości 1-2 m".

Jak widać, nauki humanistyczne wyświadczyły geologom badającym Kraj Przymorski wielką

przysługę. Podobnie pomagają one wskrzesić geologiczną historię Wysp Japońskich. Osady

neolityczne znajdują się tutaj przeważnie wzdłuż brzegów zatok Morza Japońskiego i Pacyfiku.

Archeolodzy jednak znajdują wiele podobnych „nadmorskich" osad oddalonych od morza o 10, 20,

nawet 25 km. Geolodzy japońscy wykazali, opierając się nie tylko na danych geologicznych, ale i

archeologicznych, że w okolicy dzisiejszego Tokio była kiedyś rozległa zatoka. Powierzchnia jej

stopniowo malała, poziom morza się obniżał, woda ustępowała, zatoczki wypełniały się osadami.

Pozostałości osad neolitycznych zaznaczają niejako zarysy dawnych zatok - a im bliżej brzegu

obecnego morza, tym młodsza jest ceramika i inne przedmioty kultury ludzi z okresu neolitu -

stawiając kamienie milowe na drodze rozwoju, co dostrzegają nie tylko archeolodzy, ale i geolodzy

oraz oceanografowie.

Archeologia, zdaniem specjalistów, udzieliła istotnej pomocy naukom przyrodniczym, udostępniając

im wgląd w „czwarty wymiar" - czas, jej bowiem należy zawdzięczać możność poznawania zjawisk

fizycznych i innych, które przebiegały przed 1000, 10 000, 100 000, a nawet milionem lat.

Oceanografia z kolei pomaga wybitnie archeologii, a pomoc ta staje się z każdym rokiem znaczniejsza

Page 161: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

i bardziej wszechstronna. Możliwe, że w niezbyt odległej przyszłości archeologia okaże sią pomocna

także naukom o Ziemi, dając im do dyspozycji dokładniejszą i bardziej zróżnicowaną skalę pomiaru

czasu. Jeżeli w strefie szelfów, a tym bardziej w głębinach oceanu odkryje się pozostałości dawnych

budowli albo ślady działalności ludzkiej, to geolodzy i oceanografowie zostaną zmuszeni do rewizji

swych poglądów na czas obniżania się lądu w różnych miejscach kuli ziemskiej.

Chodzi o to, że wśród uczonych - oceanografów, geologów czy geofizyków - nie panuje

jednomyślność w sprawie najważniejszej, mianowicie co do wieku i pochodzenia oceanów. Wielu

poważnych badaczy twierdzi, że wszystkie obecne oceany są „pierwotne" i powstały równocześnie z

kształtowaniem się skorupy ziemskiej, czyli 3,5-4 mld lat temu. W tym olbrzymim odstępie czasu

zachodziły - rzecz jasna - zmiany w zarysach oceanów, w rozmieszczeniu lądów i mórz, nie tak

wielkie jednak, jak sądzą zwolennicy hipotezy „pierwotności oceanów", by w miejscu obecnych „krain

podmorskich" miały kiedyś leżeć „krainy nadmorskie", nie mówiąc o całych kontynentach -

Gondwanie, Atlantydzie czy Pacyfidzie. Wprost przeciwnie, to nie ocean nacierał na ląd zalewając te

kontynenty, lecz ląd atakował morza, czyli jak pisze O. Leontjew w książce Dno oceanu, określony

kierunek rozwoju geologicznej historii kuli ziemskiej znajduje swe odbicie „w kolejnych etapach

zmniejszania się powierzchni oceanów"; w dodatku „kierunek ów jest zawsze w procesie rozwoju

nieodwracalny".

Wielu wszakże wybitnych naukowców przypuszcza, że proces ten można jednak odwrócić: ocean

mógł wkraczać na ląd, a ląd z kolei - zajmować obszary znajdujące się dzisiaj pod wodą. „W miejscu

rozległych obszarów oceanicznych mógł się rozpościerać ląd, który spotkało w ciągu przesuwania się

okresów geologicznych wiele skomplikowanych przemian" - pisze D. Panów w książce Pochodzenie

kontynentów i oceanów, twierdząc, że pochłonięcie obszarów lądu przez ocean przypada na erę

mezozoiczną. Zdaniem profesora Panowa „w erze mezozoicznej został zapoczątkowany nowy etap

rozwoju powierzchni Ziemi, etap, który cechowało rozkruszanie się i zanurzanie wielkich przestrzeni

dawnego lądu - etap powstawania i powiększania się oceanów. Towarzyszyło mu głębokie zapadanie

się i rozdrabnianie byłego lądu, tworzenie się przepastnych niecek oceanicznych w jego miejscu".

Era mezozoiczna zaczęła się jakieś 225 min lat temu, a skończyła - 70 min lat przed nami. Po niej

nastała nowa era, kenozoiczna. Człowiek pojawił się pod koniec kenozoiku, w czwartorzędzie, około

1,5-2 min lat temu. Niektórzy geolodzy i oceanografowie sądzą, że właśnie w tamtym czasie

ukształtowało się ostatecznie oblicze naszej planety i zarysy jej oceanów. „Jeszcze na początku

czwartorzędu w Atlantyku, a może i w innych oceanach wznosiły się wysoko ponad poziom morza

współczesne grzbiety śródoceaniczne, a z głębin morskich na miejscu gujotów wynurzały się

niezliczone wyspy. Oceany miały wskutek tego budowę rozczłonkowaną i dzieliły się na poszczególne

morza odgraniczone od siebie małymi progami lądu albo archipelagami drobnych wysepek - pisze

Panów. - Nowe ruchy dna oceanicznego, związane przede wszystkim z powszechnym wypiętrzaniem

kontynentów, spowodowały występowanie zmian na dnie oceanów. Niektóre wyspy i grzbiety

Page 162: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

śródoceaniczne zaczęły się obniżać. Stary ląd kruszył się i zapadał niżej poziomu oceanu. Zmieniało

się w związku z tym rozmieszczenie roślin i zwierząt, a może nawet zmieniało się rozsiedlenie plemion

ludzkich. Podczas trwania całego czwartorzędu, choć z pewnymi przerwami, zachodziło rozpadanie i

obniżanie resztek dawnego lądu w miejscu grzbietów i wzniesień oceanicznych. Poszła pod wodę

Atlantyda, zanurzył się w falach Oceanu Indyjskiego popękany ląd Lemurii, a w głębinach Oceanu

Spokojnego zginęły lądy rejonu Polinezji i Melanezji... W rezultacie zarysy kontynentów i oceanów

przybrały obecne, tak dobrze nam znane kształty".

Jak widać, daty, które ustalają uczeni, są bardzo różne - od miliardów lat do kilku tysięcy, od

czasów, kiedy na Ziemi zaczynało się dopiero rodzić życie, do czasów uformowania się człowieka

rozumnego, a nawet do powstania pierwszych cywilizacji. Fakty przecież (nawet najliczniejsze i

najbardziej wiarygodne) przedstawione przez geofizyków, oceanografów, geologów, i geomorfologów

można interpretować różnie w zależności od tego, z jakiej szkoły wyszedł ten czy ów badacz, czy

uważa on oceany za pierwotne, czy jest innego zdania. Bo dokładnych, „stuprocentowych" sposobów

datowania naukowcy na razie niestety nie mają.

Przedstawiciele nauk humanistycznych dysponują mnóstwem faktów świadczących o tym, że w

skarbnicach folkloru najróżniejszych ludów zachowały się podania o potopach i innych katastrofach, w

których wyniku na dno mórz i oceanów poszły osady, miasta i wielkie obszary lądu. Jak daleko w głąb

wieków sięgają owe stare legendy? Czy zdolna by była pamięć ludzka, przekazująca z pokolenia na

pokolenie wspomnienia o przeszłości, zachować do naszych czasów świadectwa o wydarzeniach

sprzed 300, 500, 1000, 10 000 lat?

Jedno z plemion mieszkających na południowym wschodzie kontynentu australijskiego zna legendę

o powstaniu Zatoki Mac-Donnella. Kiedyś - mówi podanie - w miejscu zatoki rozpościerał się ląd

pokryty pięknymi łąkami i lasami; zły czarownik, gdy się rozgniewał, nasłał wodę z mórz, by zatopiła

ziemię. Obecnie na jej miejscu istnieje zatoka. Dane oceanograficzne i geologiczne potwierdzają

prawdziwość legendy. W epoce lodowej był tutaj rzeczywiście ląd, ale przecież minęło co najmniej 10

000 lat od końca ostatniego zlodowacenia. Czyżby wspomnienia tych wydarzeń, których świadkami

byli przodkowie współczesnych Australijczyków, obleczone co prawda w fantastyczne kształty,

przetrwały jednak do naszych czasów?

Jeszcze bardziej zaskakujące są podania polinezyjskie o zatonięciu „Wielkiej Ziemi" w falach

Oceanu Spokojnego - bo jeśli wierzyć danym oceanograficznym i geologicznym, duże obszary lądu

pogrążyły się na dnie w niesłychanie odległych czasach, kiedy jeszcze nie było na kuli ziemskiej

człowieka rozumnego! Oczywiście można to tłumaczyć przypadkową zbieżnością, ale możliwe też jest

inne wyjaśnienie: ostatnie zmiany rzeźby dna Pacyfiku odbywały się już na oczach ludzi, którzy

zamieszkiwali dawno temu wyspy Oceanii. Może więc nie geologia i oceanografia powinny ustalać

liczne daty, tylko właśnie nauki humanistyczne pomogą datować wiele spornych problemów nauk o

Ziemi.

Page 163: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Oto charakterystyczny przykład. W Australii, w pobliżu Keiloru (16 km na północny zachód od

Melbourne), odkryto starą czaszkę ludzką. Wnioskując z tego, w jakiej warstwie geologicznej ją

znaleziono (była to jedna z trzech teras rzecznych Maribyrnong), geolodzy określili jej wiek na 100

000-150 000 lat. Antropolodzy jednak nie mogli się absolutnie z tym zgodzić - taki wiek czaszki obalał

wszystkie dane nauki o człowieku. Wobec tego E. Hill, geolog australijski, zbadał ponownie wiek teras

rzecznych i wówczas okazało się, że antropolodzy mieli rację - terasa, z której wykopano czaszkę z

Keiloru, powstała nie 100 000- 150 000 lat temu, lecz 13-16 tysiącleci p.n.e. Dawniej przedstawiciele

nauk humanistycznych sądzili, że nauki o Ziemi dysponują danymi bezspornymi i niezaprzeczalnymi.

Ale przecież i oceanografia, i geologia jeszcze się rozwijają, wiele więc problemów, które uważano za

raz na zawsze rozstrzygnięte, zostanie rozpatrzone ponownie. Być może, w najbliższej przyszłości

zmieni się w sposób istotny pogląd na jedno z najważniejszych zagadnień geologicznych i

oceanograficznych - na sprawę datowania i wieku wydarzeń, które zmieniały powierzchnię kuli

ziemskiej. Nauki zaś humanistyczne postarzą z kolei pierwsze osady i najstarsze cywilizacje - dzięki

bowiem badaniom antropologa angielskiego L. Leakeya wiek przodków człowieka wzrósł prawie dwa

razy - uważa się obecnie za udowodnione, że pojawili się oni na Ziemi nie milion, lecz 1 700 000 lat

temu! Niewykluczone, że przyszłe odkrycia dokonane przez archeologów pod wodą zmuszą

przedstawicieli zarówno nauk o Ziemi, jak i nauk humanistycznych, do zrewidowania ustalonych dat -

geolodzy i oceanografowie „odmłodzą" wydarzenia, a antropolodzy, etnografowie, historycy i

językoznawcy - przeciwnie - przesuną swoje datowania dalej w przeszłość i wtedy zmniejszy się

przepaść między historią geologiczną a historią człowieka.

Jeżeli się potwierdzi wiadomość o odkryciu podwodnego miasta w Oceanie Spokojnym leżącego

na wielkich głębokościach nie opodal Peru, będzie to początek nowej ery podmorskich badań

archeologicznych nie tylko na obszarze przybrzeżnych płycizn, ale i w głębinach oceanu. Wówczas

przyjdzie czas na mezoskafy i batyskafy dla archeologów - całą aparaturę, której używają współcześni

badacze na razie tylko do poznawania fauny głębinowej i rzeźby dna mórz i oceanów. Możliwe jednak,

że w przeszłości ludzie zamieszkiwali jedynie obecne płycizny przybrzeżne, a dawne zbocza

kontynentów i obecne głębiny morskie i oceaniczne nigdy nie były zamieszkane i tam się nie uda

znaleźć śladów dawnego pobytu człowieka. Ale i w tym wypadku czeka badaczy w strefie płycizn

mnóstwo odkryć. Budzą nadzieje doświadczenia zapoczątkowane przez naukowców francuskich,

amerykańskich i radzieckich, którzy próbują poznać płycizny przybrzeżne i stworzyć przedstawiciela

gatunku Homo aquaticus (człowieka wodnego), dla którego woda byłaby środowiskiem naturalnym.

Jesteśmy dumni z oceanonautów nie mniej niż z kosmonautów. Oceanonauci odkryją niewątpliwie

mnóstwo śladów pobytu człowieka w strefie płycizn i Homo aquaticus sprawi, że podmorskie

wykopaliska archeologiczne staną się czymś równie zwykłym, jak wykopaliska na lądzie.

Dawne miasta pogrzebane pod warstwą wody, zatopione okręty z cennymi ładunkami, skarby na

dnie jezior, osady ludzi pierwotnych, które kryje morze - wszystko to znaleziono albo przypadkiem,

Page 164: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

albo też dzięki temu, że w dawnych kronikach znaleziono ślady, iż jakieś miasto czy ziemia zginęła w

falach morskich...

A jeżeli dokumenty historyczne się nie znajdą? Jeżeli nie zachowały się do naszych czasów albo

po prostu nie miał ich kto zostawić, ponieważ wszystkie na danym obszarze miasta czy państwa

zginęły? Co wtedy? Liczyć na przypadek? Czy może znajdzie się jakieś inne rozwiązanie, które

pozwoli prowadzić pod wodą poszukiwania konkretnie ukierunkowane?

Archeologia podmorska - to jakby „nauka stosowana". Badacze opracowali odrębne metody i

sposoby prowadzenia wykopalisk pod wodą, inżynierowie wykonali i projektują dalej specjalną

aparaturę dla archeologów płetwonurków. Wszystko jest już zastosowane w praktyce. Obok

podmorskiej archeologii „praktycznej" i „stosowanej" rodzi się na naszych oczach nowa dyscyplina

naukowa, pośrednia między naukami humanistycznymi i naukami o Ziemi. Zdaniem jej będzie

wskazanie, gdzie i czego mają szukać na dnie mórz, zatok, oceanów archeolodzy praktycy.

Archeologia, historia starożytna, etnografia, językoznawstwo, antropologia oraz inne dziedziny

wiedzy o człowieku mają wiele „białych kart" - są to zagadnienia jeszcze nie rozwiązane. Jeżeli dane

oceanograficzne, geologiczne i inne dotyczące nauk o Ziemi świadczą o tym, że w rejonie

zamieszkiwanym przez „tajemnicze ludy" czy „zagadkowe kultury" występowały trzęsienia ziemi,

obniżanie się lądu i podobne klęski żywiołowe (innymi słowy - skorupa ziemska była nader aktywna),

to mamy prawo przypuszczać, że odkrycia nauk o Ziemi przyczynią się do rozwiązania problemów,

których nauki humanistyczne nie mogą wyjaśnić; oczywiście tylko przypuszczać - badania

archeologiczne pod wodą przyznają nam rację lub nie.

Jak nazwać tę „warunkową" dyscyplinę? „Podmorska archeologia teoretyczna"? Brzmi to zbyt

szumnie. Poza tym dyscyplina ta ma do czynienia wyłącznie z hipotezami, a nie z dowiedzionymi i

opracowanymi teoriami stojącymi na pewnym gruncie faktów. A może nazwać ją atlantologia czy

atlantologia naukową? To znów termin zbyt ciasny (chodzi przecież nie tylko o Atlantydę Platona).

Ponadto sam termin „atlantologia" został skompromitowany przez „antynaukowych atlantologów", a

raczej atlantomanów wygłaszających niedojrzałe koncepcje oparte aa niepewnych, przestarzałych, a

często po prostu wymyślonych „faktach". Szukanie ziarna prawdy w opowieści Platona wchodzi, ma

się rozumieć, w zakres zadań należących do nowej dyscypliny, która, prawdę mówiąc, jest jeszcze w

powijakach. Ale to tylko jedno z jej zadań, i to bynajmniej nie najważniejsze. O wicie większe

znaczenie przywiązują badacze do sprawy uzgodnienia datowania archeologicznego, historycznego,

geologicznego i oceanograficznego, bo w większości wypadków między datami ustalonymi przez

nauki humanistyczne i nauki o Ziemi otwiera się przepaść wielu tysięcy (a czasem nawet milionów!)

lat.

Jak widać, młoda dyscyplina nie ma nawet przyjętej powszechnie nazwy. Możliwe, że już niedługo

któryś z badaczy - może będzie to archeolog, etnograf albo historyk, geolog, oceanograf czy zbieracz

folkloru - zaproponuje zgrabną, krótką i odpowiednią nazwę, która wejdzie w życie i będą jej używać

Page 165: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

naukowcy różnych specjalności. Nazwa przecież nie jest najistotniejsza. Już teraz możemy twierdzić,

że hipotezy na temat zatopionych lądów okazują się bardzo pożyteczne w badaniach dna mórz i

oceanów zarówno dla współczesnych płetwonurków, jak i dla „oceanonautów" niedalekiej przyszłości.

Niech posłuży za przykład odkrycie „rosyjskiej Atlantydy" - Chazarydy - leżącej obecnie na dnie Wołgi i

Morza Kaspijskiego.

Badania historyków rosyjskich i radzieckich wykazały, że mieszkańców państwa chazarskiego

(obejmującego niegdyś prawie całe terytorium południowo-wschodniej Europy) można uznać za

niezwykłe zjawisko na tle Średniowiecza. Znany rosyjski historyk orientalista W. Grigorjew pisze, że

lud Chazarów „otoczony plemionami dzikimi i koczowniczymi miał wszystkie atrybuty państw

oświeconych: zorganizowane rządy, rozwinięty i kwitnący handel oraz stałą armię. Kiedy anarchia,

fanatyzm i ciemnota panoszyły się w zachodniej Europie, państwo chazarskie słynęło z

praworządności i tolerancji religijnej, a prześladowani gdzie indziej innowiercy znajdowali tu

schronienie. Niczym świetlisty meteor jaśniało na posępnym horyzoncie Europy".

Archeolodzy zabrali się energicznie do odkopywania śladów kultury Chazarów, ich miast, twierdz i

mieszkań, ale... na próżno. Każdy dziejopis opiewał miasto Itil, stolicę Chazarów, ludną, rozległą z

zamkiem otoczonym potężnym murem. Nigdzie jednak nad brzegami Wołgi nie można było odnaleźć

jej ruin, ani w ogóle żadnych śladów po Chazarach! Naród znikł, jakby się pod ziemię zapadł... Albo

może się nie „zapadł", tylko po prostu jego śladów trzeba szukać nie w ziemi, lecz pod wodą?

Taką właśnie hipotezę wysunął badacz radziecki, doktor nauk historycznych L. Gumilow. Jego

zdaniem na dnie Wołgi i Morza Kaspijskiego znajdują się ruiny miast i osad chazarskich, właśnie tam,

pod wodą, leży dziś stolica Itil. W okresie bowiem rozkwitu państwa chazarskiego zarysy Morza

Kaspijskiego były całkiem inne, a delta Wołgi zajmowała o wiele mniej miejsca niż teraz.

W ciągu kilku lat Gumilow prowadził poszukiwania „wołżańskiej Atlantydy", innymi słowy -

Chazarydy. W delcie Wołgi, na zboczu wzgórza znaleziono wreszcie pierwszą mogiłę chazarską. W

okresie największego podniesienia się poziomu wody w tej rzece, w XIV wieku, fale muskały zaledwie

pagórek, który był zresztą w tamtych czasach prawdziwą wyspą. Za pomocą pogłębiarki wydostano z

dna Wołgi, w środkowej części jej delty, skorupy chazarskich naczyń. Znajdowały się na głębokości 30

m. Tak to hipotezę o „rosyjskiej Atlantydzie" potwierdziły fakty! Ale... czy pozostałości znalezionej

ceramiki rzeczywiście pochodzą z okresu kultury chazarskiej? Wielu uczonych radzieckich zaprzecza

temu.

Zdaniem akademika Rybakowa, Chazarowie byli na poły dzikim koczowniczym ludem i siłą rzeczy

nie mogli zostawić żadnych osad, a tym bardziej miast. Poszukiwania nie przynoszą rezultatów po

prostu dlatego, że koczujący Chazarowie nie mieli stałych osad (a nie dlatego, że znajdują się one

dziś pod wodą). Toteż Chazaryda również pozostaje krainą hipotetyczną, mimo że za hipotezą

Gumilowa przemawiają pewne fakty. Znów, który to już raz, mamy do czynienia z czymś

„prawdopodobnym" i „hipotetycznym"; taki los wszakże spotyka nie tylko archeologię podmorską, lecz

Page 166: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

także jej „lądową" siostrę, tak jest z wieloma innymi dziedzinami nauk humanistycznych badającymi

odległą przeszłość. Za dużo ma ta przeszłość „białych plam", żebyśmy mogli teraz wyciągać zbyt

pewne wnioski i konkluzje nawet na temat zdawałoby się najlepiej poznanych dawnych ludów i

cywilizacji (historia starożytna, która się wydawała tak oczywista uczonym ubiegłego wieku, odkrycie

cywilizacji kreteńskiej oraz język grecki pisma linearnego B - jest tego najlepszym przykładem). Nie

ma natomiast wątpliwości żaden badacz, nawet najbardziej sceptycznie usposobiony, co do tego, że

w wodach przybrzeżnych mórz, zatok, oceanów, ujść rzek kryją się ruiny dawnych osad i miast. Każdy

rok przynosi coraz to nowe odkrycia, płetwonurkowie archeolodzy odnajdują i poznają ślady pobytu

człowieka w miejscach dziś zalanych wodą.

Prawdopodobnie rozsiedlanie się ludzi pierwotnych ułatwiały pomosty lądowe, dzięki ich istnieniu

zostały zaludnione liczne wyspy, a nawet kontynenty. Jednak dowodów bezpośrednich na to nie

mamy, toteż Beryngię, Melanezydę oraz inne lądy zatopione dzisiaj w oceanach wielu naukowców

umieszcza w sferze dziedzin, którymi się zajmują tylko geolodzy i oceanografowie, sądząc, że

istnienie ich nie miało żadnego wpływu na wędrówki człowieka. Mamy tu do czynienia wyłącznie z

hipotezami o różnym stopniu prawdopodobieństwa.

Niemal nieprawdopodobne wydaje się, by kiedyś na Oceanie Indyjskim, Spokojnym, Atlantyckim

istniały wielkie masywy kontynentalne zamieszkane przez liczne narody, które stworzyły starożytne

cywilizacje. Pozostaje jednak pewna szansa, wprawdzie nikła, że istniała kiedyś i Pacyfida, i Lemuria,

i Atlandyda... Zaczekajmy, co przyniosą badania podmorskie.

Dodatek

N. Zyrow

Zagadnienie Atlantydy a Atlantyk

Zagadnienie Atlantydy to chyba najstarsza zagadka, przed którą stanęła ludzkość w toku

poznawania swych dziejów, bo tragiczną historię zagłady Atlantydy podał znany grecki filozof Platon

(427-347 p.n.e.) z górą 2000 lat temu. Nie będziemy tu komentować szczegółowo dialogów Timaios i

Kritias, w których jest mowa o Atlantydzie, uznaliśmy jednak za stosowne przytoczyć najważniejsze

cytaty z tych dialogów, żeby czytelnicy obznajomieni z zagadnieniem Atlantydy mogli je odświeżyć w

pamięci, a nie obznajmieni nabrać ogólnego pojęcia. Otóż w dialogu Timaios Platon pisał 26: „Wtedy to

morze (Atlantyckie - N.Ż.) tam było dostępne dla okrętów. Bo miało wyspę przed wejściem, które wy

nazywacie Słupami Heraklesa. Wyspa była większa od Libii (północno-zachodniej Afryki - N.Ż) i od

Azji (Azji Mniejszej - N.Ż.) razem wziętych. Ci, którzy wtedy podróżowali, mieli z niej przejście do

innych wysp. A z wysp tych była droga do całego lądu (zaatlantyckiego - N.Ż.) leżącego naprzeciw,

który ogranicza tamto prawdziwe morze. Bo to, co jest po wewnętrznej (śródziemnomorskiej - N. Ż.)

26 Przekład W. Witwickiego.

Page 167: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

stronie tego wejścia, o którym mówimy, to się okazuje zatoką o jakimś ciasnym wejściu. A tamto

morze jest prawdziwe i ta ziemia, która je ogranicza całkowicie, naprawdę i naj słuszniej może się

nazywać lądem stałym".

Z przytoczonego tekstu wynika, iż:

Platon wskazuje wyraźnie, że tzw. Morze Atlantyckie jest właśnie Atlantykiem w naszym

rozumieniu; nie darmo nazywa te morze „prawdziwym". Jednocześnie wskazuje niedwuznacznie, że

morze wewnętrzne, czyli Śródziemne, jest jak gdyby zatoką zewnętrznego Morza Atlantyckiego, czyli

Oceanu Atlantyckiego. Nie należy zapominać, że współcześni Platona wiedzieli doskonale o istnieniu

Oceanu Atlantyckiego, bo już około roku 660 p.n.e. Grek Kolajos przepłynął przez Gibraltar na

Atlantyk, o czym pisał znany grecki historyk Herodot.

Wyspa Atlantyda leżała właśnie na Oceanie Atlantyckim, gdzieś na zachód od Gibraltaru, „przed

wejściem", a nie na Morzu Śródziemnym, a więc Atlantydy Platona należy szukać tylko na Oceanie

Atlantyckim.

Platon wie także o istnieniu dalej na zachód, za granicami Atlantydy, ogromnego lądu

zaatlantyckiego, czyli Ameryki. W tekście dialogu znajdują się też inne wzmianki o tym lądzie.

W dialogu Timaios Platon kończy swoją relację następującymi słowami: „Później przyszły straszne

trzęsienia ziemi i potopy i nadszedł jeden dzień i jedna noc okropna - wtedy całe nasze wojsko

(Praateńczyków, z którymi wszczęli wojnę Atlanci - N.Ż.) zapadło się pod ziemię, a wyspa Atlantyda

tak samo zanurzyła się pod powierzchnię morza i zniknęła. Dlatego i teraz tamto morze jest dla

okrętów niedostępne i niezbadane: bardzo gęsty muł stanowi przeszkodę - dostarczyła go wyspa,

zapadająca się na dno". Jest więc rzeczą jasną, że Atlantyda zginęła, zapadając się na dno oceanu;

pogrążenie nie było zbyt głębokie, ponieważ opadły popiół wulkaniczny i pumeks utworzyły trudne do

przebycia płycizny (przypomnijmy sobie losy holenderskiego okrętu wojennego, który utkwił na polach

pumeksu po wybuchu Krakatau). Można przypuszczać, że Atlantyda, już pogrążona, opadała nadal

coraz głębiej, podobnie jak mielizny na zachód od Gibraltaru, dziś znajdujące się zupełnie pod wodą,

a w czasach starożytnych wyłaniające się przy odpływie.

Przytoczymy teraz najważniejsze wiadomości o Atlantydzie z dialogu Kritias, i to tylko te z nich,

które dotyczą jej położenia i morfologii; cała reszta opisywana przez Platona jest drugorzędna i nie

wolna od upiększeń i przesady. Nie zapominajmy, że Platon nie był ani historykiem, ani archeologiem

i w jego czasach nauki te nie istniały. Dlatego analizować przede wszystkim należy nie historyczne

elementy legendy, lecz geograficzne. W ogóle zagadnienie Atlantydy jest przede wszystkim

zagadnieniem geologiczno-geograficznym, toteż przede wszystkim należy dowieść realności Atlantydy

jako obiektu geologiczno-geograficznego stosunkowo niedawnej przeszłości geologicznej.

Oto co podaje Platon w Kritiasie o największym, głównym z 10 królestw Atlantydy, rządzonym

przez Atlasa. „Więc naprzód miała być ta cała okolica bardzo wysoka i odcięta od morza, a naokoło

miasta (stolicy Atlantydy - N. Ż.) nic, tylko równina miasto otaczająca, a sama dokoła otoczona

Page 168: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

górami, które schodziły aż do morza, gładka i równa i bardzo długa. Ciągnęła się po drugiej stronie

miasta na 3000 stadiów (około 555 km - N.Ż.), a na środku od morza w górę - na 2000 stadiów (około

370 km - N.Ż.). Cała okolica wyspy była zwrócona ku południu, a od północy osłonięta od wiatrów.

Góry otaczające wielbi pieśń z tamtego czasu, że liczebnością, wielkością i pięknością przewyższały

wszystko, co dziś" (tzn. znane Platonowi - N.Ż.). Dalej Platon mówi o okrężnym kanale, otaczającym

obwód całej równiny i mającym długość 10 000 stadiów (około 1850 km). Możliwe, że kanał pełnił też

funkcje melioracyjne, służąc do odprowadzania wód potoków górskich w sezonie deszczów.

Główne królestwo Atlantydy stanowiło nieregularny czworobok o bokach 184, 368, 552 i 736 km, a

więc powierzchnia jego wynosiła 160 000 km2, co jest mniej więcej równe sumie powierzchni

Czechosłowacji i Holandii. O innych królestwach Platon nic nie mówi.

Platon nie podaje nigdzie daty zagłady Atlantydy, wymienia tylko datę mitycznej wojny między

Praateńczykami i Atlantami (atlantolodzy uważają, że między końcem wojny a zagładą Atlantydy

minęło niezbyt wiele czasu). Są jednak pewne podstawy, żeby przypuszczać, iż opierając się na

wiadomościach o późniejszym stanie kultury na resztkach Atlantydy, Platon uważał, że taka sama

kultura panowała też w czasie, w którym umiejscawia on mityczną wojnę, czyli 12 000 lat wstecz.

Platon, będąc sam Grekiem, chcąc nie chcąc „hellenizował" wszystkie postronne informacje.

Dlatego bogowie Atlantów przypominali greckich, świątynie miały konstrukcję grecką, flota morska

składała się z trier (a nie tratw, jak nie bez racji przypuszczają niektórzy atlantolodzy) itp. Nie chodzi o

to, że Platon miał rzekomo kopiować swoją Atlantydę według modelu cywilizacji minojskiej na Krecie:

Grecy w jego epoce już o cywilizacji kreteńskiej gruntownie zapomnieli. Chodzi o to, że Platon

interpretował wszystko ze stanowiska swoich czasów i swego narodu. Nie należy o tym zapominać.

Zreasumujmy teraz wszystko to, co Platon zrelacjonował o położeniu Atlantydy i jej cechach

geograficznych:

Atlantyda leżała między Ameryką a Euroafryką na Oceanie Atlantyckim, prawdopodobnie bliżej

Europy niż Ameryki;

Atlantyda (całkowicie lub częściowo) zapadła się na dno oceanu, najprawdopodobniej około 12 000

lat temu, przy czym początkowe zanurzenie nie było zbyt głębokie; niektóre części Atlantydy mogły

leżeć na południe od 25° szerokości północnej (wzmianka Platona o palmie kokosowej, która nie

rośnie dalej na północ);

Atlantyda była krainą górską; główne królestwo stanowiło wysokie płaskowzgórze otoczone od

północy, zachodu i wschodu potężnymi łańcuchami gór; klimat Atlantydy był ciepły, lecz suchy, toteż

rolnictwo wymagało sztucznego nawadniania (Platon mówi o dwóch plonach w roku, jeden z nich

wymagał nawadniania).

Z tego wszystkiego wynika najwyraźniej, że Atlantyda leżała na Oceanie Atlantyckim, na zachód od

współczesnej Cieśniny Gibraltarskiej, i że pochłonął ją ocean. Przenoszenie Atlantydy gdzie indziej

będzie zwyczajną dowolnością, choćby nie wiadomo jakie „doniosłe" przyczyny je uzasadniały i jakie

Page 169: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

„ważkie" względy je popierały. W związku z tym należy wspomnieć o bardzo popularnej i szeroko

rozreklamowanej hipotezie greckiego uczonego Galanopoulosa, postawionej już w roku 1960 i dziś

popartej zarówno przez uczonych amerykańskich, jak i niektórych radzieckich, o identyczności

Atlantydy Platona z wyspą Thira (Santoryn) na Morzu Egejskim. Około roku 1400 p.n.e. nastąpił tu

gwałtowny wybuch, który doprowadził nie tylko do zagłady osad na wyspie, ale też do zniszczenia

falami tsunami cywilizacji minojskiej na Krecie. W ogóle Morze Egejskie, Kreta i inne wyspy na nim to

ulubione miejsca autorów wielu pseudo-Atlantyd. Umiejscowienie tu Atlantydy Platona jest równie

wiarogodne, jak hipoteza lokująca pseudo-Atlantydę... na Morzu Azowskim czy inna, utożsamiająca ją

z Helgolandem!

Teraz kilka słów o współczesnych pracach krytycznych na temat Atlantydy. Jeżeli się zwrócimy do

statystyki prac z tego zakresu, stwierdzimy ciekawą, lecz zrozumiałą prawidłowość: pozytywny

stosunek do zagadnienia, z rzadkimi wyjątkami, obserwuje się u odosobnionych amatorów i

dyletantów. Specjaliści natomiast, przedstawiciele dyplomowanego świata nauki, traktują z reguły

Atlantydę Platona sceptycznie, piszą chętnie artykuły negatywne, niestety, podbudowywane

przeważnie nie tyle obiektywną analizą tej czy innej hipotezy, ile autorytetem swego tytułu

naukowego. Przyczyn po temu jest kilka:

- ukształtowany już od czasów Arystotelesa (zarzucającego kłamstwo swemu nauczycielowi),

oparty na uprzedzeniu negatywny stosunek do prawdziwości informacji Platona o Atlantydzie;

- obawa utraty renomy uczonego po związaniu swego nazwiska z takim wątpliwym zagadnieniem

(przypomnijmy ostrzeżenie UNESCO, że prace o Atlantydzie są niepożądane);

- hołdowanie doktrynom i hipotezom, którym przeczy idea byłego realnego istnienia Atlantydy na

Oceanie Atlantyckim, a zwłaszcza fakt jej zapadnięcia się;

- niedostateczna, powierzchowna znajomość całego zagadnienia;

- niekompetencja w naukach, a nawet w działach swojej nauki poza obrębem ciasnej specjalizacji,

potrzebnych do zrozumienia problemu (pamiętajmy, że rozwiązanie zagadnienia Atlantydy leży na

pograniczu takich nauk, jak geologia i tektonika, oceanologia i geofizyka, antropologia i najdawniejsza

historia oraz innych);

- po prostu uprzedzenie, wskutek którego krytyk nie zadaje sobie nawet trudu, by przeczytać

uważnie recenzowaną pracę.

Najdziwniejsze chyba z tego, co wiemy dziś o Atlantydzie, jest istnienie w miejscu wskazanym

przez Platona (na zachód od Cieśniny Gibraltarskiej) na Atlantyku ogromnej, pogrążonej pod

poziomem oceanu krainy górskiej - Grzbietu Środkowoatlantyckiego z przylegającym doń ze wschodu

podwodnym Płaskowyżem Azorskim. Nieprawdaż, bardzo dziwna zbieżność? Później zapoznamy się

z wieloma nie mniej dziwnymi faktami.

Jestem zdania, że najprawdopodobniej Atlantyda Platona leżała właśnie na Grzbiecie

Środkowoatlantyckim (z Płaskowyżem Azorskim włącznie), ściślej: w północnej jego części, na

Page 170: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Grzbiecie Północnoatlantyckim, oraz w równikowej na Równikowym Grzbiecie Atlantyckim; część

grzbietu leżąca na półkuli południowej, Grzbiet Południowoatlantycki, nie wiąże się bezpośrednio z

zagadnieniem Atlantydy.

Już w roku 1945 duński inżynier meliorator M. Frandsen stwierdził, że głębiny i urzeźbienie dna

oceanu na obszarze Płaskowyżu Azorskiego dość dobrze odpowiada opisowi Atlantydy Platona. Na

podstawie najnowszych map batymetrycznych tego obszaru szwedzki biogeograf R. Malaise wykazał

w roku 1969, że przypuszczenia Frandsena znajdują odbicie w tych mapach.

Przejdźmy teraz do krótkiego opisu samego grzbietu. Do charakterystycznych cech Grzbietu

Środkowoatlantyckiego należą środkowa dolina i schodkowate terasy. Dolina biegnie wzdłuż osi

grzbietu między dwoma równoległymi łańcuchami górskimi, tworząc wąwóz w kształcie litery V,

głęboki miejscami na cztery i więcej kilometrów. Grzbiet Północnoatlantycki ma jedną taką dolinę

środkową, a Południowoatlantycki nawet dwie. Naukowcy amerykańscy twierdzą, że są to zapadliska,

tzn. doliny pochodzenia tektonicznego, a powstały wzdłuż linii nieciągłej deformacji skorupy ziemskiej,

ograniczone liniami uskoku. Ale niewykluczone jest też prawdopodobieństwo, że niektóre części środ-

kowej doliny powstały wskutek sfałdowania. Równikowy Grzbiet Atlantycki ma rzeźbę jeszcze bardziej

złożoną: składa się często z kilku równoległych grzbietów i dolin, wśród których trudno wyodrębnić

dolinę środkową.

Terasy grzbietu tworzą coś w rodzaju frędzli okalających oba łańcuchy górskie. Opadają one

stopniami pokrytymi warstwami osadów. W niektórych miejscach można naliczyć około 10 takich

występów. Radziecki geolog morza profesor M. Klenowa (1966) uważa, że obecność terasów jest

cechą charakterystyczną nie tylko łańcucha, lecz i całego Atlantyku.

W stosunku do doliny środkowej Grzbiet Północnoatlantycki jest nieco asymetryczny. Ostatnie

pomiary batymetryczne i magnetyczne (J. R. Heirtzler i D. E. Hayes) wykazują, że zachodnia granica

grzbietu biegnie w pobliżu izobaty 3660 m, a wschodnia - o 300 km na wschód od niej.

Byłą Atlantydę dzielimy na trzy prowincje. Północną, najrozleglejszą, leżącą mniej więcej między

53°-52° a 30° szerokości geograficznej północnej na podstawie północnej części Grzbietu

Północnoatlantyckiego z przylegającym doń od wschodu Płaskowyżem Azorskim (powierzchnia około

135 000 km2), będziemy nazywać Posejdonidą. Na południe od niej, w przybliżeniu do 7°-5°

szerokości północnej, leży węższa część Grzbietu Północnoatlantyckiego, która w stanie subaeralnym

(nadwodnym) składała się być może z łańcucha dość długich wysp, oddzielonych wąskimi cieśninami.

Nazwiemy ją Antylią. Zaznaczmy, że grzbiet w wielu miejscach jest rozcięty równoleżnikowymi

zapadliskami, które w stanie subaeralnym były cieśninami. Na południe od Antylii grzbiet zmienia

kierunek południkowy na równoleżnikowy, ciągnąc się (od 5° szerokości północnej do 2°-3° szerokości

południowej) aż do 15° długości geograficznej zachodniej. Wiele cech tego obszaru świadczy o jego

znacznie starszym wieku. Wszystko to uprawniło radzieckiego geologa morza K. Ławrowa (1966) do

wyodrębnienia go w samodzielną i nader osobliwą prowincją - Równikowy Grzbiet Atlantycki.

Page 171: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Złożoność i rozczłonkowanie reliefu uzasadniają opinię, że w epoce subaeralności stanowił on

Archipelag Równikowy.

Zagadnienie lokalizacji Atlantydy w miejscu przez nas wskazanym wiąże się z dwiema

podstawowymi kwestiami: dowodem byłej subaeralności grzbietu, czyli ustaleniem faktu jego

zapadnięcia się w ciągu jakiegoś krótkiego w kategoriach geologicznych okresu czasu, i zbieżnością

czasu ostatecznego zapadnięcia się z epoką pojawienia się człowieka rozumnego, czyli nie dawniej

niż 20-30 000 lat temu. Wcale przy tym nie jest konieczne, żeby w tej ostatniej epoce Atlantyda

stanowiła jednolity, duży masyw lądu: mogła to być grupa wysp różnych rozmiarów i kształtów.

Poniewraż morfologia grzbietu wykazuje obecność wielu schodkowatych terasów, nasuwa się

przypuszczenie, że zapadanie się następowało etapami; najpierw resztki lądu pogrążały się w

oceanie, później powiększała się głębokość ich zanurzenia.

Żeby więc ustalić możliwość byłego istnienia Atlantydy Platona na podłożu Grzbietu

Środkowoatlantyckiego i Płaskowyżu Azorskiego, trzeba naprzód dowieść byłej subaeralności

grzbietu. Spróbujmy zebrać w postaci listy pytań fakty, które naszym zdaniem przemawiają na korzyść

byłej subaeralności tego obszaru. Najważniejszą przy tym cechą naszej listy jest ta ciekawa

okoliczność, że wszystkie te fakty, i to w ich łącznym całokształcie, można wyjaśnić jednym: byłą

subaeralnością grzbietu i jego późniejszym zapadaniem się. A teraz przejdźmy do pytań.

Dlaczego Głębina Romanche głębokości przeszło 7 km, leżąca w obrębie Równikowego Grzbietu

Atlantyckiego, jest jedyną rynną we wszechoceanie z dala od lądów czy wysp, gdy tymczasem

wszystkie inne rynny głębokowodne leżą w pobliżu lądu lub łuku wysp?

Dlaczego na wschodnich zboczach północnej części grzbietu osadów jest więcej i warstwa ich jest

grubsza niż na zachodnich? Dlaczego próbki gruntu pobrane ze wschodniej strony grzbietu w jego

części północnej wskazują na obecność głazów narzutowych, okruchów, otoczaków i piasku, a więc

charakterystycznych materiałów przynoszonych przez pływające lody, gdy tymczasem na zboczach

zachodnich osady są „zwykłe", oceaniczne?

Dlaczego głazy narzutowe, dostarczone tu, jak się przypuszcza, przez pływające lody, znaleziono

na dnie oceanu na szerokości geograficznej Maroka i Egiptu oraz tylko na wschodnich Azorach

(Terceira i Santa Maria), wyłącznie na ich wschodnich brzegach? Powinny się były znajdować raczej z

zachodniej strony, bo w tym kierunku posuwają się dziś góry lodowe w Atlantyku.

Dlaczego wiele podwodnych dolin na najdalszej północy grzbietu jest wygładzonych jak doliny

lądowe, z których zsuwały się lodowce?

Dlaczego doliny tylko dwóch wysp na Azorach - Flores i Corvo - leżących nie na grzbietach

Płaskowyżu Azorskiego, lecz na samym Grzbiecie Północnoatlantyckim, przypominają doliny

lodowcowe? Na pozostałych wyspach Azorów takich dolin nie ma. Szczyty Flores i Corvo leżą dziś

poniżej linii wiecznego śniegu i śniegu na nich nie ma. Czy to nie znaczy, że kiedyś szczyty ich były

wyższe, a linia wiecznego śniegu przebiegała niżej, lecz potem wyspy te się zapadały?

Page 172: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Czy pływające lody mogły się posuwać po linii Nowa Fundlandia-Wyspy Kanaryjskie, czyli

przecinać ciepły Prąd Zatokowy (Golfstrom), gdyby miał on taki sam kierunek jak obecnie? Wszak już

od kilkudziesięciu lat nie notowano ani jednego wiarogodnego wypadku przecięcia Golfstromu przez

góry lodowe.

Dlaczego ciepłolubne i zimnolubne odmiany niektórych mikroskopijnych otwornic żyją dziś na

innych obszarach niż przed kilku tysiącami lat?

Dlaczego kilka tysiącleci temu otwornice zimnolubne żyły na całej wschodniej części Atlantyku

Północnego, podczas gdy w zachodniej żyły odmiany ciepłolubne? Dlaczego w bardzo krótkim czasie

(mniej niż stulecie!) otwornice ciepłolubne przecięły w poprzek obszar występowania zimnolubnych, i

przedarłszy się na wschód, wyparły je? A więc na wschód przedostały się też ciepłe wody! Co za

przeszkoda wstrzymywała do tego czasu przenikanie otwornic ciepłolubnych na wschód? Czy nie

subaeralny Grzbiet Północnoatlantycki?

Dlaczego w jego dolinie środkowej i na szczycie grzbietu osadów prawie nie ma albo jeżeli są, to

wiek ich jest młody i mają małą miąższość, najwyżej 12 m, i dlaczego na terasach i w „kieszeniach"

stoków grubość osadów dochodzi do 500-600 m? Dlaczego w odległości 100-400 km od osi grzbietu

następuje gwałtowny skok w grubości osadów i dlaczego większą część takich osadów (pobranych z

dna za pomocą dragi, a nie sond rdzeniowych) stanowi nie muł oceaniczny pochodzenia organi-

cznego, lecz produkty erozji miejscowych skał grzbietu? Dlaczego właśnie na zboczach grzbietu

znaleziono próbki skał całkowicie lub częściowo zwietrzałych, jak skały na lądzie? Dlaczego w tych

konglomeratach znaleziono otoczaki i muszle z płycizn? Pamiętajmy, że podwodna erozja skał

zachodzi bardzo wolno, nawet w skali geologicznej.

Z jakiego powodu zginęły koralowce płytkich wód, dziś znajdowane w różnych miejscach grzbietu

na głębokości nie tylko wielu setek metrów, ale nawet kilku kilometrów? Wszak takie korale żyją na

głębokości zaledwie kilkudziesięciu metrów! Dlaczego ciepłolubne korale płycizn znaleziono

(wprawdzie obumarłe) na zachodnich stokach Grzbietu Północnoatlantyckiego, i to na takich

szerokościach, gdzie dzisiaj korale z ciepłych wód rosnąć nie mogą - czyżby się woda tu oziębiła? Czy

nie mówi to także iż niegdyś Grzbiet Północnoatlantycki wynurzał się z oceanu i wskutek tego miały

zupełnie innych kierunek prądy morskie, zwłaszcza Golfstrom, który jak dowodzi Malaise, względnie

wąskim, ale potężnym strumieniem przechodził koło zachodniego brzegu Atlantydy daleko na północ?

Jednocześnie przy wschodnich jej brzegach, z północy na południe biegł potężny prąd zimny, którego

źródła znajdowały się chyba w Arktyce. Ten zimny prąd przenikał aż na Atlantyk równikowy, jak

bowiem inaczej wytłumaczyć fakt, że w epoce lodowcowej (skończyła się przed 12 000 lat) góry

lodowe pływały nawet w Zatoce Biskajskiej?

W jaki sposób na jednej z odnóg Równikowego Grzbietu Atlantyckiego, na głębokości rzędu 3,5 km

znalazły się szczątki słodkowodnych okrzemek żyjących w górnych, oświetlonych warstwach wody?

Ani ukształtowanie terenu, ani układ prądów nie przyczyniają się do ich przenoszenia od strony lądu.

Page 173: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

Co więcej, okrzemki te pobrano z dna oceanu w postaci zwartej warstwy, bez żadnej domieszki

morskich gatunków i w ogóle resztek morskiej flory i fauny.

W jaki sposób w rejonie Głębiny Romanche w rdzeniach gruntów przydennych, przy tym też w

dolnych warstwach, znalazły się resztki flory i fauny płytkich wód, a nawet roślin lądowych? I tu do

brzegów kontynentu jest bardzo daleko, a układ prądów i urzeźbienie dna nie sprzyjają przenoszeniu

tych szczątków ani prądami powierzchniowymi, ani przydennymi.

Dlaczego flora i większość fauny Morza Sargassowego są pokrewne nie terytorialnie bliskim

gatunkom z Ameryki, tylko dalekim gatunkom z Morza Śródziemnego, a plankton głębokich wód -

powierzchniowemu planktonowi Morza Norweskiego (!)? Plankton ten nie może się dziś przedostać z

Morza Norweskiego na Sargassowe. Dlaczego węgorze europejskie płyną na tarło do Morza

Sargassowego, przemierzając w tej wędrówce tysiące kilometrów w obie strony? Czy nie było w

epoce subaeralności Grzbietu Północnoatlantyckiego dwóch Mórz Sargassowych: Zachodniego i

Wschodniego, rozdzielonych tym grzbietem, które później, po zapadnięciu się grzbietu, zlały się w

jedno, współczesne, a florę i faunę wschodniego Morza Sargassowego prądy przeniosły na obszar

dzisiejszy?

Dlaczego niektóre ryby (słodkowodne) Ameryki Północnej i Europy są bardzo blisko spokrewnione?

Ryby te nie znoszą wody morskiej. Czy w przeszłości nie było połączenia między tymi kontynentami

za pośrednictwem rzek?

Dlaczego drobne mięczaki skrzydłonogi żyjące zwykle wokół wysp znaleziono przy niektórych, dziś

podwodnych górach wchodzących w system Grzbietu Północnoatlantyckiego? Dlaczego te góry mają

szczyty płaskie, tzn. ścięte przybojem fal morskich? Są to typowe gujoty, tak charakterystyczne dla

terenów opadania Oceanu Spokojnego. Jak powstała na głębokości 1000 m przy Płaskowyżu

Azorskim i przylegającej doń części Grzbietu Północnoatlantyckiego terasa erozyjna? Jak pogodzić

występowanie gujotów i terasy erozyjnej z myślą o wynurzaniu się tego rejonu, a nie jego zapadaniu

się?

Wydaje się, że gdybyśmy odrzucili koncepcję dawnej subaeralności Grzbietu

Północnoatlantyckiego (z Płaskowyżem Azorskim włącznie) i Równikowego Grzbietu Atlantyckiego,

czyli odrzucilibyśmy możliwość istnienia kiedyś Atlantydy, to chcąc wytłumaczyć wszystkie wyżej

wspomniane fakty, musielibyśmy wymyślić chyba tyle samo hipotez, co faktów i napisać, jeżeli nie

książkę, to przynajmniej spory artykuł. Pozostaje tylko wyrazić zdziwienie, że wśród krytyków znaleźli

się tacy, którzy zignorowali wszystkie przytoczone powyżej fakty. Widocznie należy to przypisać albo

zbyt słabej znajomości krytykowanego zagadnienia i jego opracowań, albo brakowi obiektywizmu

naukowego.

Jeszcze kilka słów w obronie teorii, że ostateczne obniżenie się grzbietu nastąpiło już za pamięci

człowieka rozumnego. Otóż ponad 50 lat temu geolog francuski Termier zwrócił uwagę na to, że

kawałek szkliwa wulkanicznego, wydobyty z dna oceanu na północ od Azorów w czasie prób

Page 174: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

podniesienia zerwanego kabla telegraficznego, powstał w warunkach subaeralnych mniej więcej 15

000 lat temu. Poniżej przytaczamy nowsze dane otrzymane m.in. za pomocą metody wskaźników

izotopowych.

1. Podkreślmy przede wszystkim, że 10 000-12 000 lat temu północny Atlantyk był terenem

potężnej działalności wulkanicznej. Dowodzą tego powszechnie występujące warstwy popiołu

wulkanicznego w osadach dennych. Ta data pokrywa się z czasem ruchów tektonicznych i aktywności

wulkanicznej, którym towarzyszyły wybuchy wulkanów we Francji, w Niemczech, w Karpatach, na

Kaukazie i gdzie indziej.

2. Nieustanne cofanie się lodowca w Skandynawii miało początek 10 000 lat temu, a fazy

ocieplenia Boelling i Allroed w Europie - jeszcze wcześniej: odpowiednio 12 500 oraz 12 000 lat temu.

3. Wdarcie się ciepłych mas wodnych Prądu Zatokowego do Arktyki po ostatnim zlodowaceniu

nastąpiło po raz pierwszy 10 000-12 000 lat temu.

4. Wędrówka ciepłolubnych otwornic na wschód północnego Atlantyku nastąpiła około 10 000 lat

temu. Krótkotrwałość okresu występowania ich w Atlantyku Północnym świadczy o katastrofie.

5. Góra podwodna Atlantis (odgałęzienie Grzbietu Środkowoatlantyckiego na południe od Azorów,

z którego szczytu wydostano szczątki wapiennych szkieletów skrzydłonogów) wynurzała się z wody

około 12 000 lat temu.

Nie przytaczamy danych otrzymywanych z obliczeń średniej szybkości sedymentacji, takie bowiem

dane bywają przeważnie zawodne, jeśli chodzi o tak rozczłonkowany utwór jak grzbiet podmorski na

Atlantyku, gdzie w dodatku wyjątkowo częste są trzęsienia ziemi wywołujące obsuwiska, a te z kolei

przyczyniają się do tworzenia nienormalnie grubych warstw podkładów osadowych. Taką samą rolę

odgrywają prądy przydenne, które spłukują osady do zagłębień i „kieszeni". Nie jest od tego wolna

dolina środkowa, a więc informacje o grubości osadów w jej wypadku nie budzą zaufania. Toteż

można się spotkać w literaturze tematu z całkiem różnymi obliczeniami wieku osadów, opartymi na

szybkości sedymentacji.

Na temat czasu obniżenia się grzbietu nie ma na razie zbyt wiele danych, zwłaszcza

bezpośrednich, ale przytoczone powyżej wykazują zadziwiającą zbieżność z tą tradycyjną datą, którą

się wielekroć podaje przy określaniu czasu zagłady Atlantydy (około 12 000 lat temu). Fakt, że całkiem

pewnych danych chronologicznych jest tak mało, da się łatwo wytłumaczyć: nikt się poważnie nie

zajmował tym problemem, a dane obecne zostały zebrane przez badaczy przypadkowo, przy okazji

dokonywania innych obserwacji.

Warto jeszcze coś powiedzieć o wieku samego grzbietu. Grzbiet jest geologicznie młody - ma

najwyżej 30 min lat, a w wielu miejscach jeszcze młodszy - 8,5 min lat, a nawet milion! Najnowsze

informacje, według których wiek Skał Św. Pawła (nawodne wierzchołki Grzbietu Równikowego)

oblicza się rzekomo na miliardy lat, niczego jeszcze nie mówią o wieku samego grzbietu. Co

najciekawsze, okazało się, że wiek skał łańcucha podwodnego i doliny środkowej mierzony milionami

Page 175: Kondratow Aleksander - Tajemnice trzech oceanów

lat (koniec trzeciorzędu) jest o wiele wcześniejszy niż wiek zalegających je osadów! Może się to

tłumaczyć tylko faktem subaeralności grzbietu!

Niedawno podano w prasie interesującą wiadomość, że wiek skał wydobytych z różnych miejsc

grzbietu wzrasta systematycznie w miarę oddalania się od doliny środkowej. Centrum doliny ma 13

000 lat, skały 6,5 km na wschód mają już do 29 000 lat, w odległości 15 km - do 740 000 lat, w

odległości zaś 60 km - do 8 min lat. Dane te wymagają na razie jeszcze potwierdzenia, ale nas

najbardziej interesuje to, że dolina środkowa jest tak młoda - tylko 13 000 lat! Data znamienna!

Wysuwane są często takie argumenty: kosztem czego się Grzbiet Środkowoatlantycki obniżył, co

kompensowało to zjawisko? Bardzo słuszna wydaje się tu odpowiedź pewnego angielskiego

atlantologa - równoczesnym wypiętrzaniem się Andów! Świadczą o tym zarówno legendy rdzennej

ludności Ameryki Południowej (człowiek zjawił się tam wkrótce po okresie lodowcowym), jak i linia

brzegowa jeziora Titicaca i jego fauna wodna przypominająca faunę występującą w Pacyfiku.

Dodajmy na zakończenie, że niektórzy naukowcy zmieniają swoje zdanie co do tego, iż

znajdywane czasem w Grzbiecie Północnoatlantyckim okrągłe głazy i otoczaki zostały przyniesione

przez lodowce. Na przykład na 45° szerokości geograficznej północnej, 35 mil na zachód od doliny

środkowej, odkryto granity i inne skały pochodzenia kontynentalnego, których położenie wyróżnia się

właściwościami pozwalającymi przypisywać im pochodzenie lokalne.