- wywiad z nutą optymizmu Jakuba Makowskiego
- poruszająca historia dziewczyny pokrzywdzonej przez los
- popraw sobie humor!
- niesamowita Sylwia Grzeszczak na Hali Globus!
KATARZYNA FARNA – kobieta autentyczna
http://img.zszywka.pl/1/0070/6551/fotografia-i-grafika/ladna-dziewczyna-.jpg
AWANGARDA Jesteś młody, żyj chwilą.
Redaktor naczelny: Sylwia Baran
Z-ca redaktora naczelnego: Alicja Dziadko
Sekretarz redakcji: Alicja Dziadko
Grafik: Sylwia Baran
Fotograf: Alicja Dziadko
Technik: Alicja Dziadko
Korektor: Sylwia Baran
Redaktorzy: Sylwia Baran, Alicja Dziadko
Wczesne macierzyństwo wciąż kojarzy się z patologią, a nastoletnie mamy z głu-
potą i rozbiciem rodziny. Ile w tym prawdy?
Laura Czartoryska
Oficjalne dane ukazują, iż dziewczęta w wieku
siedemnastu lat często rodzą w Polsce dzieci.
W 2015 roku liczba urodzeń żywych przez dziew-
czynki w wieku do 18 roku życia wynosiła 349, aż
55 urodzeń dotyczy dziewczynek w wieku 14 lat.
Liczba urodzeń żywych w grupie dziewcząt mię-
dzy 16 a 19 rokiem życia w 2015 roku wynosiła
25758.
Na językach
Dziewiętnastoletnia Julia Kot, matka dwojga prze-
ślicznych bliźniaków, od kilku lat była głównym
tematem plotek sąsiadów, którzy niegdyś oczer-
niali jej decyzje, a teraz jest im jej po prostu szko-
da.
- Znam ją od dziecka, zawsze była spokojna i pou-
kładana. Chyba nikt się nie spodziewał, że może ją
dotknąć taka tragedia. – mówi przejęta sąsiadka
Julii. - Nigdy nie myślałam, że w tak młodym
wieku można tyle stracić.
- Decyzje, które podjęła były świadome i nigdy ich
nie żałowała. - zdradza Ania, przyjaciółka Julii. - To
jej życie. Zawsze denerwowało mnie to, że ciągle
ktoś musiał wchodzić jej w drogę i krzywo na nią
patrzeć, gdy szła z ciążowym brzuchem. Znamy
się od lat i obie nasłuchałyśmy się od sąsiadów
wiele przykrych uwag na temat ciąży i jej związku
z Kubą. A przecież ona tylko pragnęła szczęścia,
które zresztą osiągnęła i nigdy nie zrobiła tym
nikomu krzywdy. - dodaje ze łzami w oczach.
W poszukiwaniu szczęścia
Julia straciła matkę, gdy miała cztery latka. Prawie
jej nie pamięta. Zajmował się nią ojciec.
- Zawsze był zapracowany. Czasem nie widziałam
go przez kilka dni, bo gdy szłam do szkoły, on był
w pracy, a kiedy wracał, już spałam. - mówi Julia. -
Tak naprawdę od początku musiałam być samo-
dzielna. Sama robiłam sobie śniadania. Obiady
i kolacje jadałam u sąsiadów, na taki układ tata
z nimi poszedł, płacił im za to, że udawali moją
rodzinę. Wiem, że tak naprawdę nigdy nie byłam
tam mile widziana.
- Czuła się samotna, gdyby nie to, że miała mnie,
chyba dawno zrobiłaby jakąś głupotę. - oznajmia
Ania. - Mówiła mi wszystko. Najbardziej bolał ją
fakt, że ojciec zamiast czasu, dawał jej tylko puste
pieniądze. Jak miała piętnaście lat, poznała Kubę,
który sprawił, że w końcu poczuła prawdziwe
szczęście. To był odpowiedzialny i wspaniały
chłopak. Zrobiłby dla niej wszystko. - wspomina
wzruszona.
Podwójna radość
Julia marzyła być wspaniałą matką, być może dla-
tego, że sama nie zdążyła zaznać matczynej miło-
ści. Kiedy skończyła szesnaście lat, poważnie za-
częła myśleć o macierzyństwie i założeniu swojej,
idealnej rodziny. Kuba miał wtedy prawie dwa-
dzieścia lat.
- Był bardzo dojrzałym chłopakiem jak na swój
wiek. - zaznacza ze łzami w oczach Julia. - Na po-
czątku chciał odwieść mnie od tego pomysłu, ale
bardzo mnie kochał. Wiedział, ile znaczyłoby dla
mnie odejście od ojca i usamodzielnienie się. Ja
kochałam jego i pragnęłam ślubu i dziecka. Posta-
nowiliśmy więc najpierw się pobrać. Byłam świe-
żo po bierzmowaniu, ale gdy ojciec się nie zgodził,
nie miałam innego pomysłu.
- Była wniebowzięta, gdy dowiedziała się, że to
bliźniacza ciąża. - wspomina Ania. - Kuba zajmo-
wał się nią najlepiej, jak się dało. Gdy trafiła do
szpitala w siódmym miesiącu, był z nią tam więk-
szość czasu przez ponad dwa tygodnie, pracując
w międzyczasie w firmie rodziców.
Dlaczego taka decyzja?
- Była wzorową uczennicą. Zawsze zwracałam
uczniom uwagę, żeby brali z niej przykład. Trochę
niefortunnie wyszło, że akurat ona zaszła w ciąże.
- mówi zmieszana wychowawczyni Julii. - Chodziła
do szkoły do czasu, kiedy z ciążą zaczęły się pro-
blemy. Zaznaczała, że skończy szkołę mimo
wszystko, w swoim czasie. - dodaje.
Pytana, dlaczego nie poczekała aż skończy liceum,
odpowiada:
- Nie mogłam czekać. Mimo, że miałam Kubę,
czułam w sobie pustkę. Wiedziałam, że mnie ko-
cha, ale to było dla mnie chyba za mało. Być może
dlatego, że wcześniej nie zaznałam prawdziwej
miłości. Pragnęłam więc jeszcze dziecka, małej
istotki, która kochałaby mnie i okazywałaby to
o każdej porze dnia i nocy. Chciałam czuć tą nie-
widzialną nić prawdziwej, bezinteresownej miło-
ści, jak najmocniej. To był trudny czas. Ojciec wy-
jeżdżał w częste delegacje. Kuba częściej praco-
wał w firmie, żeby zarobić dla nas pieniądze, a
Anka poznała nowego chłopaka. Znów czułam, że
zostaje sama. Dziecko byłoby dla mnie błogosła-
wieństwem.
Ojciec Julii nie chciał udzielić wywiadu, ale po-
wiedział, że zgodził się na ślub ze względu na
dzieci.
- Byłam przekonana, że tylko jeśli zajdę w ciążę,
tata zgodzi się na ślub. Dziękowałam mu z całego
serca, mimo wszystko, a on powiedział, że nie
chce patrzeć, jak niszczę swoje młode życie, że
pomoże mi finansowo, ale mam wyprowadzić się
z domu i zamieszkać z Kubą, gdziekolwiek indziej
byleby nie pod jego dachem. Spodziewałam się
takiej reakcji. Wiedziałam, że jemu też jest ciężko
przetrawić moje decyzje. Miałam przecież ledwo
siedemnaście lat, gdy urodziłam bliźniaków.
Jak w raju
Anka wspomina ślub Julii i Kuby. - Był piękny,
majowy dzień, gdy powiedzieli sobie "tak". Bliź-
niaki w wózku grzecznie spały, bujane przez mat-
kę Kuby. Było dużo znajomych ze szkoły i najbliż-
sza rodzina pana młodego. Ojciec Julii siedział
w pierwszej ławce. Było bardzo uroczyście, ale
dość skromnie, tak sobie zażyczyli. W ich oczach
płonęły iskry szczęścia, coraz spoglądali na śpią-
cych bliźniaków, istne anioły z nich. - wspomina
ze łzami w oczach.
- Miałam osiemnaście lat. W końcu czułam, że
posiadam niemal wszystko, czego pragnęłam od
lat. Żałowałam, że nie ma z nami mojej mamy, ale
byłam pewna, że patrzy na nas gdzieś z góry. Na-
rodziny bliźniaków i ślub z Kubą odmienił moje
relacje z tatą. Przestał tak dużo pracować. Od-
wiedzał nas, gdy tylko mógł i potrafił godzinami
wpatrywać się w śpiących chłopaków. Zaczął ze
mną rozmawiać. W końcu tak naprawdę poznał
Kubę i szczerze go polubił. Z jego rodzicami rów-
nież się dogadał. Stworzyliśmy wspaniałą rodzinę.
Było nam, jak w raju. - Julia z powstrzymywanym
płaczem wspomina te cudowne chwile.
Od raju do gehenny
"Kierowca nie miał szans na przeżycie. Przednia
część samochodu została niemal całkowicie
zmiażdżona przez jadącą z naprzeciwka ciężarów-
kę, która była w trakcie wyprzedzania." - donosi
jedna z lokalnych pras. To opis wypadku, który
miał miejsce dwa miesiące temu i na zawsze
zmienił życie Julii. W jednej chwili stała się dzie-
więtnastoletnią wdową z dwójką dwuletnich
dzieci.
- Gdy pojawiła się w szpitalu od razu po przywie-
zieniu zmasakrowanego ciała jej męża z miejsca
wypadku, nie poznała go i nie wierzyła, że to na-
prawdę on. - mówi wstrząśnięty ordynator szpita-
la. - Wpadła w histerię. Musieliśmy podać jej leki
na uspokojenie.
Długo nie mogła dojść do siebie. Długo też nie
potrafiła wymówić żadnego słowa. W jednym
momencie jej życie stało się prawdziwą gehenną.
Bez kochającego męża, który poświęciłby dla niej
i dzieci wszystko - czuła się nikim.
- Pomagamy jej ile tylko możemy. Śmierć naszego
syna była dla nas prawdziwym ciosem. Miał przed
sobą całe życie. Opuścił piękną żonę i wspaniałe
dzieci, które go potrzebują. To wielka tragedia
dla całej rodziny. - przerywa z płaczem mama
Kuby.
- Nie mogłam w to uwierzyć, pewnie jak wszyscy.
Był wspaniałym mężem i idealnym ojcem, ale
przede wszystkim dobrym przyjacielem. Mi też
będzie go brakowało. - mówi ze smutkiem Ania.
- Gdyby nie dzieci, już dawno byłabym z nim
w zaświatach. Nie wiem, czy poradzę sobie z tą
tragiczną śmiercią osoby, która była dla mnie
wszystkim i dała mi największe szczęście pod
słońcem. - mówi wpatrzona pusto w okno, wzru-
szona do łez, Julia. - Kilka dni temu przyśnił mi się
i powiedział, żebym się nie martwiła, że zaopie-
kuje się nami. Wiem, że to był naprawdę on. Tro-
chę ukoił moje serce. Ciągle czuję jego obecność.
Postanowiłam być silna i przejść tą moją trudną
życiową drogę, dla dzieci i dla niego. Wierzę, że
kiedyś znów się spotkamy.
Sylwia Baran i Alicja Dziadko
Jakub Makowski ze sceny Teatru Narodowego w War-szawie
-Zawsze marzyłem osiągnąć coś więcej niż tylko wyzna-czony cel, który zazwyczaj był niewystarczającym speł-nieniem. – mówi aktor Jakub Makowski.
-Dzień dobry, jest pan od niedawna docenianym akto-rem. Pana przeszłość była obfita w różnorodne osiągnię-cia z bardzo wielu dziedzin. Jak to się stało, że był długi czas bierności w pańskim życiu?
- Dzień dobry. Miło mi słyszeć, że w końcu jestem doce-niany. Kiedy byłem młodym chłopakiem miałem wiele marzeń i planów. Coraz jakieś nowe pomysły na przy-szłość. Rzadko jednak udawało mi się cokolwiek znaczą-cego osiągnąć. Od dziecka rozwijałem się w wielu kie-runkach artystycznych i wszystkie je kochałem. Pisanie, granie na instrumentach, malowanie, aktorstwo. Łapa-łem się więc wszystkiego, czego tylko mogłem z tych dziedzin. Grałem więc w zespole, pisałem mnóstwo opowiadań, występowałem na deskach teatru i malowa-łem różnorodne obrazy. Przez bardzo długi czas nie po-trafiłem się określić. Chciałem być dobry ze wszystkiego i we wszystkim czuć się spełniony. Natłok zadań, brak docenienia mnie przez kogoś znaczącego i przede wszystkim brak czasu spowodowały właśnie te chwile bierności w moim życiu.
- Co więc pan wtedy robił?
- Postanowiłem wtedy nie robić już nic. Byłem zdegu-stowany swoim życiem. Nie podobało mi się to, że nie mogę gdzieś zaistnieć, w którejkolwiek dziedzinie spełnić się wystarczająco. Rzuciłem wszystko.
- To było w wieku osiemnastu lat. Za rok od tego posta-nowienia miał pan pisać maturę i wybrać kieru- nek studiów. Wybrał pan fotografię. Skąd ten pomysł?
- Nigdy wcześniej nie sprawdzałem się w fotografii, to prawda. Uważałem, że to także forma artyzmu. Posta-nowiłem spróbować czegoś innego. Liczyłem, że może w tym odnajdę właściwe spełnienie.
- Nie zdał pan egzaminów. Co było dalej?
- Dalej… cóż. Dalej znów nic nie było. Pracowałem do-rywczo. To na kasie w sklepie, to jako kelner w zwyczaj-nym barze. Nic nadzwyczajnego. Nie zamierzałem pla-nować nic więcej. Czekałem na znak, przez który od po-czątku będę mógł się zająć czymś, co kocham.
- A wtedy zdarzył się ten straszny wypadek…
- Tak… Miałem dwadzieścia pięć lat. Wracałem właśnie z nocnej zmiany, kiedy potrącił mnie samochód. Było ciemno i mglisto. Kierowca mnie nie zauważył. Nie mia-łem żadnych odblasków. Potem długo byłem w ciężkim stanie.
- Potrącił pana reżyser filmowy. Czy uważa pan, że to był cud?
- Tak właśnie uważam. Przychodził do mnie codziennie, a przecież to nie była jego wina. Rozmawiał ze mną, o ile tylko byłem w stanie. Miał wtedy trzydzieści dwa lata. Szybko się zaprzyjaźniliśmy.
- Rozumiem, że po wyjściu ze szpitala miał pan już za-gwarantowaną nową pracę?
- Tak właśnie było. Adam, reżyser, szybko zauważył we mnie potencjał. Twierdził, że idealnie wpasowałem się w główną rolę do jego nowego, niedokończonego jeszcze scenariusza. Wtedy już wiedziałem, co będę robił w ży-ciu. O bólu zapomniałem. Przepełniło mnie szczęście i byłem przekonany, że to kres mojej bezcelowości. Zaw-sze marzyłem osiągnąć coś więcej niż tylko wyznaczony cel, który zazwyczaj był niewystarczającym spełnieniem. Aktorstwo sprawiło, że poczułem, iż osiągnąłem niemal wszystko, co chciałem.
- Dziękuję bardzo za podzielenie się kawałkiem swojego życia. Życzę panu powodzenia w dalszych zmaganiach z nowymi scenariuszami. Do widzenia.
- Dziękuję również. Do widzenia.
Sylwia Baran
Podczas koncertu Sylwii Grzeszczak w Lublinie siedem osób straciło przytomność, a trzy zostały ranne.
Służby ratunkowe zadziałały natychmiastowo. Najbardziej ucierpiała dziewiętnastoletnia dziewczyna z Krakowa, której złamano nos.
Nastolatka podczas koncertu została popchnięta na
schody przez tłum. Z opisów świadków zdarzenia
wynika, że dziewczyna była w takim szoku, że sama
nie do końca wiedziała co się stało.
- Po uświadomieniu sobie co się stało, zaczęła się
przepychać przez ten tłum ludzi. - mówi koleżanka
poszkodowanej.
Kiedy udało jej się wyjść z tłumu ratownicy medyczni
zareagowali od razu. Dziewczyna została
przewieziona do szpitala, gdzie wykonano jej zdjęcie
rentgenowskie. Dziewiętnastolatka po dojściu do
siebie, o dziwo żałowała jedynie tego, że musiała
opuścić koncert niedługo po rozpoczęciu.
Organizator imprezy nie poniesie żadnej
odpowiedzialności.
Natomiast jedną z rannych osób jest chłopak,
który złamał rękę. Chłopak, woli pozostać
anonimowy, ale sam przyznaje, że było to dość
bolesne przeżycie. Poszkodowany twierdzi, iż był
to najzwyklejszy przypadek. Tłumaczy to
ogromnym ściskiem jaki panował tuż przy scenie.
Wszystkie osoby które zemdlały zostały
sprawnie przewiezione do szpitala. Ze źródeł
wynika, że stan pięciu z siedmiu przewiezionych
osób, jest stabilny i wkrótce opuszczą szpital.
Jedyną osobą, która nie zbyt szybko wyjdzie ze
szpitala jest kobieta w wieku 42 lat.
Towarzyszyła swojej córce na koncercie. Kiedy
czterdziesto-dwu latka trafiła do szpitala, po
zrobieniu wstępnych badań ogólnych wykryto
raka płuc – kobieta paliła papierosy, skąd
przyczyna choroby. Nie wiadomo co będzie działo
się dalej z poszkodowaną.
Alicja Dziadko
Katarzyna Farna podczas ostatniego koncertu we Wrocławiu
Wykończona po całonocnym koncercie i tylko dwóch
godzinach snu wraca do rzeczywistości.
- Teraz wszyscy zobaczą jak wyglądam po nieprzespa-
nej nocy.
Był to wspaniały zmierzch.
Różową koszulę nocną w kwiatki zdejmuje z siebie
i ubiera to, w czym lubi chodzić na co dzień. Są to
czarne, skórzane spodnie, biały luźny podkoszulek
i czerwona kurtka. Na nogi zakłada czarne, przyozdo-
bione ćwiekami botki. Twarz postaci przykryta lekkim,
ale widocznym makijażem. Włosy spięte w luźnego
koka. Głos bardzo niewyraźny i ochrypnięty.
- Wychodząc na scenę, zawsze czuję, jakbym robiła to
pierwszy raz. Zapominam o bożym świecie, o niczym
nie myślę. Stojąc na środku, przed tysiącami ludzi na-
bieram sił i jestem pełna energii. Czuję się szczęśliwa.
Mój strój na koncertach? Rockowy, ubrania wyszuka-
ne na promocjach.
Wydaje się niepostrzegalna. Anna Jamroży dobrze
zna Katarzynę Farnę .
Przebywała z Kasią tydzień w jednym hotelu. Ich poko-
je były obok siebie, zdążyły się zapoznać. Obie przygo-
towywały się do festiwalu.
Anna twierdzi, że Kasia jest zawsze pełna energii, wi-
dać po niej, jak dobrze czuję się na scenie. Nigdy nie
musi zwracać na siebie uwagi - wydaje się, że wszyscy
ją kochają i są nią zawsze zachwyceni.
- Jestem z niej dumny. - stwierdza z pewnością ojciec
Kasi. - Od dziecka marzyła o tym, co teraz po kolei
osiąga. Odkąd tylko pamiętam chciała zaistnieć na
polskiej scenie muzycznej. Zawsze ją kochała.
Na festiwalu chciała pokazać się z jak najlepszej stro-
ny, dała z siebie wszystko. Nie udawała nikogo, była
po prostu sobą. Tu śpiewają i grają utalentowani,
młodzi tacy jak ona, ludzie. Wydaje się , że dosięgła
niemal granicy swoich możliwości, ale znając ją
z wcześniejszych występów można stwierdzić , że jesz-
cze wiele nam pokaże.
W ciągu całej, niedługiej swojej kariery muzycznej
miała ponad 300 koncertów.
Do pierwszego scenicznego występu Katarzyna wyszu-
kała białej kurtki z naturalnej skóry, czarnych spodni,
niebieskich futrzanych butów oraz ciemnej apaszki na
nadgarstku.
- Z początku była bardzo spięta. – przypomina sobie
Kopczyński. - Poukładana, ale widać było, że przema-
wiają przez nią przebłyski szaleństwa i poczucie wol-
ności, kiedy jest na scenie. Podczas śpiewania wczuwa
się słowa tak, że oddaje je niemal namacalnie. Wła-
śnie taką prawdziwość ceni się najbardziej.
Sylwia Baran i Alicja Dziadko
W dzisiejszym świecie trudno o mądrą
i przykładną młodzież.
Pojedyncze osobniki (praktycznie mówiąc
– po prostu ich większość), chcą być gwiazdami,
z tym że jaśnieć na tle ludzkich pochwał, bo to im
wystarczy, nawet nie wymagając od siebie egzy-
stencji na niebie. Nieuctwo, stawianie siebie na
piedestale, brak szacunku dla innych, szybkie
wpadanie w manię wszelakich uzależnień, nosze-
nie wyzywających strojów prowokujących osob-
niki płci przeciwnej do gorszących myśli, a nawet
czynów, używanie słów niecenzuralnych – to tylko
niektóre złe skutki istnienia młodzieży. W odróż-
nieniu od kiełbasy wiejskiej problem sam się nie
rozkłada, musimy więc tego rozkładu dokonać
sami. Otóż, cóż można uczynić, aby było inaczej?
Już nawet niekoniecznie dobrze, ale lepiej niż
teraz…
Przyznam, że nie lubię się nad tym zasta-
nawiać. Nie widzę w tym sensu, bo sama nic na to
nie poradzę. Oni wszyscy mają swoje wyimagino-
wane podejście do różnych spraw. „Muszą brać
przykład z mądrzejszych.” – mawiają właśnie ci
mądrzejsi i doświadczeni ludzie dwudziestego
wieku, narzekający na nieco młodsze od siebie
pokolenie. Twierdzę jednak, iż nikt nie powinien
być dla nikogo przykładem. Młodzież zna znacze-
nie własnej drogi życia, taką więc idzie. Śmiesz-
nym jest moment, gdy przewracają się, wpadając
w jakiś dołek i wyciągają rękę do tych właśnie
mądrzejszych, a ci, starzy już ludzie, podnoszą
wtedy wysoko głowę i mówią z wyższością: „A za
moich czasów…”. I tu jednak kończy się ofiara
pomocy, gdyż wyciągnięta na pomoc ręka cofa się
i młody człowiek woli podnieść się sam, gdyż to
„za moich czasów” doprowadza go niemal do
nieopisanych frustracji psychicznych. Odruchy
mądrości, które właśnie w takich chwilach uwi-
doczniają się u starszych ludzi, sprawiają, że two-
rzą wokół siebie przepaść niemal nie do pokona-
nia. Czy naprawdę chcą pomóc i pokazać swoją
wiedzę życiową, aby młodym było lepiej, czy po
prostu wykorzystują ten odruch mądrości do
podniesienia swojej samooceny?
Żeby jednak przypomnieć sobie, co było za
ich czasów, też trzeba trochę pomyśleć. Tak więc,
mimo wszystko nie jest jednak z tym starszym
pokoleniem tak źle.
Sylwia Baran
1. Najsławniejsza powieść Bolesława Prusa.
2. Uwolnienie od cierpienia.
3. Francuski odpowiednik „tańca śmierci”.
4. Osoba która coś zapoczątkowała.
5. Inaczej uwielbienie.
6. Ideologia szlachty polskiej, która za swoich poprzedników błędnie uważała
starożytnych sarmatów.