Download - AM.OK
A M O Kc z a s o p i s m o k o m p l e t n i e o n i c z y m z d o m i e s z k ¹ s z a l e ń s t w a
ar
j
u?
cena
niez
byt n
iska
(w ty
m 7%
VAT)
SISN
123
4-56
78n•
pie
rwsz
yi ostatni
czer
wie
c / 2
009
norm
alne
czas
opism
oza
wier
ałoby
nate
jstro
niere
klamę
.nie
jest to normalne czasopismo, więc reklamy nie będzie. projektanka chce usilnie zwrócić uwagę na fakt, że niektóre s łowa są palindromami. uw łacza to godności czytających i jest ewidentym wynikiem
brakuwiary
wspostrzegawczość
innych.
koma
“Porozmawiajmy o niczym. Na ten temat wiem wszystko” jest
hasłem przewodnim dzisiejszego numeru jednarozowo wydanego
miesięcznika, który właśnie przeglądasz. Tak dla informacji
i porządku wspomnę, że autorem wprowadzającego tekstu jest
Oscar Wilde, ale o nim nie znajdziesz drogi Odbiorniku nic
w tym numerze (może w następnym, ale ten nie zostanie wydany).
Dodatkowo, jak wypada przy wydaniu czerwcowym, nie mogę
nie wspomnieć o truskawkach, a co za tym idzie ich konotacjach
z ommolortis amcommolor in vel endreet ullupta tionulputem in
utpat. Liquat. Duismodigna facipsum veniam eu feuisit ad el dolore
do conse commodolutem alit, sum vullutpat. Incipsustin etue
ea feuip eugiam, quis nibh ex et luptat lamcon hendre etummy
nis eum dolobore dolorem del dolorper ilit dolorero dolorercip
ex ero commod tem iurem alit ex etum nonum dolenim zzriure et,
vel et ute magna facip eugueriure te mod tat lorem dolorem vel
ullandignis dolortions niamet, quam iusci tat praesequis alit augiamc
onsendit, qui endiam qui blamcons nullam dolum zzriliq uipisis alit
nullandrem quatet, consed doleseq uamcore raessi euis at.
Olum volobore min vel ulput lobore magna cortisci tatis
esenim nisit lum dunt ad tat eummodolore del dipis nonsequat wis
auguero consequis aut aliquam, vel dolesendipit non henis er si.
Iduisi erat. Nullame tumsan veniam, consed tie tin henim
veleniamet num vullan erciduisi. Dunt at ut adignit lor sit
dionullan heniamet diamet ad tem quatet la faccum vel incilit.
SMACZNEGO!
Justyna Groselredaktor nieszczelna
kość
nie
zgo
dy?
c z e r w i e c
� A M O K / 0 6 . 2 0 0 9 .
c t r l C c t r l V
- Taka psychopułapka do analizy? - Zapytał pysznie. Wszak przechytrzyć samego siebie to spory powód do dumy.- Nie, no co Ty?! … nie śmiałbym … - odpowiedział beznamiętnie, nie patrząc sobie w oczy. Nie kpił z siebie, to rysowanie samego siebie pochłonęło go bez reszty. Szukając językiem natchnienia w powietrzu mamrotał coś o złocie, czerni i mroku. Nikt nie wie, czy mamrotał tak niewyraźnie, bo ta jego część, z którą zazwyczaj się dogadywano była już na końcu ołówka, czy to może ja nie przykładałem należytej uwagi, to tego bełkotu.- Masz już coś? - Zapytałem niecierpliwie.- Mam, analizuj!
Jakbyśnarysowa ł s ię
podczas deszczu?
blog.ludiman.pl
- Weź się nie wydurniaj! Pokaż, tak na serio to, co tam masz!- Ok, misiaczku patrz!
- Bez sensu, jak w tym kawale… jak to szło? Przychodzi lokaj do hrabiego i mówi:- Hrabio, może podam obiad?- Bez sensu…- To może hrabio pójdziemy na spacer?- Bez sensu…- No to może opowiem zagadkę?- Dobra, niech będzie…- Hrabio, co to jest: “owłosione i wchodzi do dziury?”- Chuj- A nie, bo mysz!- Mysz?… W piździe?… Bez sensu…
- Bez sensu… Masz to w większym formacie na tapetę?- Siur.
n i e z S a r a g o s s y c z e r w i e c
�A M O K / 0 6 . 2 0 0 9 .
c z e r w i e c
� A M O K / 0 6 . 2 0 0 9 .
c z e r w i e c
�A M O K / 0 6 . 2 0 0 9 .
c z e r w i e c
� A M O K / 0 6 . 2 0 0 9 .
r y n e k w y d a w n i c z y
�W larwarium książkowych wandali wyklułem się po milionach lat dojrzewania. Przeleżałem jakiś czas w inkubatorze wstydu. Późno zacząłem ssać pierś literackiej tradycji. Późno zacząłem raczkować. Późno zacząłem chodzić po ukwieconym ogrodzie zabaw przypadku. W ogóle byłem jakiś opóźniony. Martwiła się tym moja mama, Madame Melancholia.Nie przeszkadzało jej to jednak wciąż odwiedzać warsztat kroju myśli i przymierzać w nieskończoność nie swoje sukienki. Przebrana, wtapiała się niekiedy w mój krwiobieg, udając zabójczego wirusa. To była jej szczepionka na moją nadwrażliwość i na moje opóźnienie. Działała. Nigdy nie włożyłem głowy do kuchenki mikrofalowej.Śmiało mógłbym powiedzieć, że doświadczając jej, obcując z nią, przezwyciężałem strach przed zaro-baczywionym stolcem uświęconej tradycji. Moje myśli szamocząc się, opadały w dziecięcą bezsilność, tu i ówdzie porywając się na wcale nieheroiczny bunt i zapytując po to tylko, by przywoływać wspomnienie utraconej siły, wywoływać z nie wiadomo czyich archi-wów cienie przegranej sprawy. A sprawy w moim życiu zawsze przegrywały. Każdy mój krok bardziej oddalał mnie od celu, cofał ku nieopanowanemu przez niego początkowi, kazał mi wracać, nim wyruszyłem.Saturn z kolei, mój ojciec, ów „bóg ciężkości”, przykuwał mnie często do nocnika codzienności, a jednocześnie wodził na pokuszenie moją wyobraźnię portretem Nieodgadnionego. Chciał mnie pożreć kilkakrotnie, jak minuta pożera sekundy, a tysiąclecia całe dekady, jednak uciekłem. Pokaleczony, przedarłem się przez granice wyznaczone cienką czerwoną linią, a on miał po tym zaburzenia gastryczne. Musiał strawić samego siebie.Mój niedorozwój ustąpił. Wydoroślałem. Przejechałem się formułą jeden po półkach kilku bibliotek. Fantasty-czne! Po tej wycieczce na długo zasnąłem w przytulnej wannie.Obudził mnie zapach wytrawnego martini. Zanurzony w gorącej wodzie, tak gorącej, że wywołującej w mej głowie te omamy, przybywające z tak daleka i z tak dawna, że nie potrafię ich posegregować, odprężam się, sącząc mój ulubiony joy juice. Rozpoczynam moją opowieść. Nie mogę dopuścić, aby dopadła cię nuda. Nie mogę dopuścić też, aby déjŕ dzisiaj znowu zavuiło. To będzie w następnych rozdziałach. Już i tak mam zszarganą opinię. Może rzeczywiście przesadzam w ostatnim czasie? Sidła starych przyzwyczajeń, mnemoniczne punkty odniesienia i odziedziczona ge-netycznie, autodestrukcyjna hulajnoga, wiodą mego nieokiełznanego ducha po bezdrożach wyobraźni. Nie obawiaj się. Nikt nie skrzywdzi cię bardziej, niż ty mógłbyś to zrobić. Prawdziwego mordercę trzymam na smyczy.Chciałbym na chwilę znowu zasnąć w tym oceanie pośrodku mojej łazienki. Jednoosobowa populacja tekstonurów tu czuje się najlepiej. Po mojej skórze przebiegają jednak mrówki na szpilkach. Ich różowe szaliki powiewają luźno, a oklapnięte czułki zdradzają zmęczenie wymagającą tego i owego rzeczywistością. Nie mogę zasnąć, więc z całym tym stadem wchodzę do sklepu sprzedającego sny. I marzenia. Samopo- czucie na sprzedaż. Sny obłożone podatkiem VAT i to bez znieczulającej, obniżonej stopy. Półki aż się uginają. Nowoczesna apteka wypchana roztańczoną fabułą, opatrzoną kodem kreskowym, dostępną bez recepty. Większość ludzi biega za snami o szczęściu. O poukładanym życiu też są. Widzę, że popularnością cieszą się sny o tych kolorowych malutkich planetkach przy Mlecznej Drodze, do których zabiera Niebieski Ekspres. Planetki bez wczoraj i bez jutra. Promocja na sny o otwartych przestrzeniach międzygwiezdnych i ruchu bezwizowym na Ziemi. O sposobach unikania gadających głów. Nie mogę się zdecydować...
Z pewnością w polskojęzycznej literaturze nie było jeszcze takiej pozycji. Jej nielinearna narracja, bezpardonowość, użycie przez au-tora niezliczonej ilości niespotykanych porównań, wykorzystanie wielu technik literackich oraz bardzo kontrowersyjnych tez, mających zakorzenienie w historii filozoficznych sporów, a przede wszystkim żonglowanie nastrojami czytelników sprawiają, że nie można jej jed-noznacznie zaklasyfikować.
To słowa wzbogaciły i pokryły świat niezliczonymi warstwami sensu, pogrążając go w mroku. Powietrzem naszych czasów coraz trudniej oddychać, a prawda jako taka stała się tylko jednym z wielu słów.
“Amok” jest chwilami porażająco naturalistyczny, bezwstydnie wulgarny, pełny skatologicznych, paranoicznych i delirycznych ob-razów, chwilami zaś impresjonistyczny, wręcz liryczny. Taki bowiem jest jego główny bohater Chris, zdemoralizowany intelektualista oraz jego otoczenie, w którym alkohol, narkotyki i seks są wszechobecne.
Miejsce akcji i czas nie grają tu pierwszorzędnej roli, a odczytań tych inskrypcji może być bardzo wiele. Czy zrealizowaniem postu-lowanej w “Amoku” idei eutanazji języka jest brutalny mord dokonany na Mary, która mogłaby być personifikacją filozofii? Nie wiemy tego. Przydomek “Cesarz metafor” nadany autorowi przez internautów nie jest tu bezzasadny.
Z pewnością nie da się tej lektury potraktować obojętnie, o czym ostrzegają, już na samym wstępie, słowa Chrisa: “Już cię zainfekowałem. Teraz nie zdołasz się ode mnie uwolnić. Będziesz do mnie powracać w nieskończoność, choćby czołgając się windą. W czołganiu się nie ustawaj!”
autor: Krystian Balatytuł: Amokliczba stron: 192miejsce wydania: Wrocławoprawa: miękkawymiary: 145 x 205 mmwydawca: Croma, WydawnictwoISBN: 83-88978-40-3
frag
men
t ks
iążk
i:
c z e r w i e c
9A M O K / 0 6 . 2 0 0 9 .
g ł o s c z y t e l n i k a p r z e z m a ł e c z y
W związku z brakiem stworzenia klasyfi-kujacego się jako czytelnik przez małe czy czasopisma AMOK projektankta-redaktor nieszczelna przemyciła tylko najważniejsze z teorii czytelnika przez małe czy:
Zapraszamy do dyskusji również na łamach forum internetowego, firmowanej znakiem AMOK strony internetowej, która nigdy nie powstanie.
o g ł o s z e n i a d r o b n eN
ie c
ierp
ię n
ieak
tual
nych
ogł
osze
ń, d
late
go t
a st
rona
nie
prz
eszł
a do
dru
ku!
reda
ktor
nie
szcz
elna
c z e r w i e c
1 0 A M O K / 0 6 . 2 0 0 9 .
amok
ty
prze
cież
jestn
apisa
ne,ż
e“n
iektó
re”.
zosta
ńczy
mś
kup
kogoś