andrzej kijowski dziennik tom 2

200
© Copyright by Wydawnictwo Literackie, Kraków 1999 © Copyright by Kazimiera Kijowska & Andrzej T. Kijowski Selection © Copyright by Kazimiera Kijowska & Jan Błoński, Kraków 1999 Projekt okładki i stron tytułowych: Andrzej Dudziński Redaktor: Barbara Drwota Współpraca: Roma Kwiecień Redaktor techniczny: Bożena Korbut Printed in Poland Wydawnictwo Literackie 1999 31-147 Kraków, ul. Długa 1 http://www.wl.interkom.pl e-mail: [email protected] Skład i łamanie: “Edycja'' Kraków, pl. Matejki 8 Druk i oprawa: Drukarnia GS, Kraków tel. 422-22-26 ISBN 83-08-02856-X DZIENNIK 1970 Obory 1 , 6 I 1970 [...] Wszystkie moje myśli, gdy je spuszczę z cugli, wiodą ku nienawiści. Z nienawiścią, której żadna refleksja nie może poskromić, myślę o Kazi, Arturze, Jarku, Leszku, Joasi, o redakcji 2 . Oszczędzam Andrzeja, bo jest dzieckiem, i na ogół Julię, którą kocham. Oczywiście, po perswazji wszystko wygląda inaczej. Która myśl jest “prawdziwa''? Simone Weil 3 twierdziła, że z tą myślą spontaniczną, która “sama'' przychodzi do głowy, w ogóle nie należy się liczyć, że jest ona jak kolor światła przepuszczonego przez barwione szyby (może przekręcam to porównanie), że ważna zatem jest jedynie myśl kierowana przez refleksję moralną. Tak i ja myślałem na długo przed czytaniem Simone Weil; właśnie dlatego ożeniłem się bez miłości, sądząc, że miłość można wymyślić i postanowić, jak każdy dobry uczynek, i że jest ona przeciwna naturze, jak wszelkie dobro. Nie mogę temu poglądowi nadal nic zarzucić, poza tym, że przynosi nieszczęście i wieczne niezadowolenie. Jest perwersyjny — wydaje na łaskę i niełaskę spekulacji całą radość człowieczą, bez której nie wiem, czy można co dobrego i pięknego stworzyć. W cnotliwą radość intelektualną — radość ze spełnienia dobrych czynów — przestałem wierzyć, bo jej nie zaznałem, chociaż zrobiłem dla niej, zdaje się, wszystko. Ten pogląd jest perwersyjny także dlatego, że nie da się go wszystkim udzielić; jego wyznawcy i praktycy tworzą arystokrację ducha, która zabawia się kosztem maluczkich, sprowadzając na nich niezrozumiałe nieszczęścia — jak ja na Kazię. Gdy tak myślę, myśl nienawistna, która mnie dopada w chwilach bezczynności (jakże częstych) i braku kontroli, wydaje mi się dzisiaj czysta, choć zawsze (dziwna rzecz) łączy się z najbrudniejszymi wyobrażeniami erotycznymi. Widocznie wierność należy do dziedziny zmysłowej — do Natury — czyli do zespołu Pokus. Święty Antoni Pustelniku, módl się za mną albo chodźmy razem na kurwy. [...]

Upload: ogonczyk

Post on 27-Dec-2015

178 views

Category:

Documents


9 download

DESCRIPTION

The journal of a contemporary Polish writer

TRANSCRIPT

Page 1: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

© Copyright by Wydawnictwo Literackie, Kraków 1999 © Copyright by Kazimiera Kijowska & Andrzej T. Kijowski Selection © Copyright by Kazimiera Kijowska & Jan Błoński, Kraków 1999 Projekt okładki i stron tytułowych: Andrzej Dudziński Redaktor: Barbara Drwota Współpraca: Roma Kwiecień Redaktor techniczny: Bożena Korbut Printed in Poland Wydawnictwo Literackie 1999 31-147 Kraków, ul. Długa 1 http://www.wl.interkom.pl e-mail: [email protected] Skład i łamanie: “Edycja'' Kraków, pl. Matejki 8 Druk i oprawa: Drukarnia GS, Kraków tel. 422-22-26 ISBN 83-08-02856-X

DZIENNIK

1970 Obory

1, 6 I 1970

[...] Wszystkie moje myśli, gdy je spuszczę z cugli, wiodą ku nienawiści. Z nienawiścią, której żadna refleksja nie może poskromić, myślę o Kazi, Arturze, Jarku, Leszku, Joasi, o redakcji

2.

Oszczędzam Andrzeja, bo jest dzieckiem, i na ogół Julię, którą kocham. Oczywiście, po perswazji wszystko wygląda inaczej. Która myśl jest “prawdziwa''? Simone Weil

3 twierdziła, że z tą myślą

spontaniczną, która “sama'' przychodzi do głowy, w ogóle nie należy się liczyć, że jest ona jak kolor światła przepuszczonego przez barwione szyby (może przekręcam to porównanie), że ważna zatem jest jedynie myśl kierowana przez refleksję moralną. Tak i ja myślałem na długo przed czytaniem Simone Weil; właśnie dlatego ożeniłem się bez miłości, sądząc, że miłość można wymyślić i postanowić, jak każdy dobry uczynek, i że jest ona przeciwna naturze, jak wszelkie dobro. Nie mogę temu poglądowi nadal nic zarzucić, poza tym, że przynosi nieszczęście i wieczne niezadowolenie. Jest perwersyjny — wydaje na łaskę i niełaskę spekulacji całą radość człowieczą, bez której nie wiem, czy można co dobrego i pięknego stworzyć. W cnotliwą radość intelektualną — radość ze spełnienia dobrych czynów — przestałem wierzyć, bo jej nie zaznałem, chociaż zrobiłem dla niej, zdaje się, wszystko. Ten pogląd jest perwersyjny także dlatego, że nie da się go wszystkim udzielić; jego wyznawcy i praktycy tworzą arystokrację ducha, która zabawia się kosztem maluczkich, sprowadzając na nich niezrozumiałe nieszczęścia — jak ja na Kazię. Gdy tak myślę, myśl nienawistna, która mnie dopada w chwilach bezczynności (jakże częstych) i braku kontroli, wydaje mi się dzisiaj czysta, choć zawsze (dziwna rzecz) łączy się z najbrudniejszymi wyobrażeniami erotycznymi. Widocznie wierność należy do dziedziny zmysłowej — do Natury — czyli do zespołu Pokus. Święty Antoni Pustelniku, módl się za mną albo chodźmy razem na kurwy. [...]

Page 2: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Obory, 11 I 1970 Znów noc bezsenna, z bólem głowy, od którego, w braku moich ukochanych proszków z krzyżykiem, próbowałem ratować się gorącą kąpielą o godzinie 2

45 w nocy. Trochę to mi nawet

pomogło; przez pół godziny leżałem w wannie (nie zatkanej, gdyż administracja po remoncie nie może dopasować odpowiedniego korka do właściwej dziury). Leżałem tedy, lejąc na siebie wodę brunatną, jak z kałuży czerpaną lub gorzej: z gnojówki (brak odpowiednich filtrów do odpowiednich studni). Wróciłem do pokoju oszołomiony, ożywiony, trochę senny i zobaczyłem wtedy moje odzienie rozłożone na krześle; krzesło przystawione było do kaloryfera; na siedzeniu stały moje buty oparte czubkami o kaloryfer — grzałem je, bom doświadczył, że ziębną od podłogi (brak odpowiednich izolacji i uszczelnień). Pozycja tych butów była tak żywa, że ożywiła nawet zwisające z krzesła rękawy od koszuli i wszystkie te moje rzeczy — buty, sweter, koszula, gacie — wydały się czymś ledwie żywym lub resztką po żywym. I powiedziałem: oto ubranie po mnie.

— — — Dziś spacer na łąki, gdzie byłem po raz ostatni 10 lat temu; nigdy nie mogłem trafić na właściwą drogę, która tam prowadziła. Zapamiętałem z owego spaceru dawnego olchowy lasek, przez który prowadzi droga biegnąca wierzchem grobli. Ten sam lasek w śniegu — jakiż to wzniosły widok! Pnie olch, prawie jednakowej grubości, a gładkie, prawie proste, o nieznacznych tylko zgrubieniach, skłonach, nachyleniach, wydają się jednością, tworzą kompozycję i bardziej może niż jakikolwiek inny las (zwłaszcza zimą, na tle śniegu) zdają się architekturą. Wyobraziłem sobie bardzo plastycznie Bitwę Grochowską

1 w takiej dekoracji — widziałem wśród szarych olch błyski ognia, bezład cofających się,

kryjących wśród pni żołnierzy, widziałem plamy żółtych, amarantowych rabatów, granatowe kurtki — widziałem ciemną zieleń następujących kolumn rosyjskich, ich ryk słyszałem, walkę. Widziałem plamy krwi na śniegu. Na rozstaju dróg jest nowy jakiś bezsensowny cmentarzyk żołnierski. I powiedziałem sobie: może już dosyć tego przejmowania się śmiercią. Mogłem umrzeć, kiedy miałem dzień, rok — żyję lat czterdzieści: otóż to najdziwniejsza moja przygoda! To my, którzyśmy ocaleli z naszych kokluszów i cholerynek, z wypadków ulicznych, wojen, młodzieńczych gruźlic i przedwczesnych zawałów, to my jesteśmy mniejszością, my jesteśmy awanturnikami, szczęściarzami, którym wyjątkowo się powiodło. A tamtych spotkał los zwyczajny. Jest ich doprawdy więcej — i to oni powinni tworzyć filozofię, czyli regułę istnienia, nam poświęcając marginalne wzmianki. Obory, 12 I 1970 Skończyłem?

2

[...] 23 I 1970 Takie głupie dni jak dzisiejszy będą mi się przypominać na sądzie ostatecznym. Rano kończyłem przepisywać Dedala

3, zaniosłem go do redakcji. Tam najpierw nikogo nie było, a potem

zaczęli się schodzić: Strzelecki — myślący kretyn, z którego nie można wydobyć słowa; nasi — którzy naciągnęli Berezę na wódkę; na końcu Ważyk, który wpadł w narracyjną euforię i opowiadał o Bierucie, KPP, Werflu, Weissbergu-Cybulskim. Piszczał, kłamał, żydłaczył, pląsał, a myśmy go judzili. Obiad z Berezą. Kłótnia z Jarkiem o Przybylskiego. Ja mówię, że to bałwan, a Jarek się obraża. Po południu PEN-Club z referatem Artura. W referacie plótł, a potem przeczytał śliczne przekłady — zwłaszcza jeden z Nervala, rzeczywiście cudowny. Głupia dyskusja, w której najgłupiej i najniepotrzebniej ja się odezwałem. Teraz się wściekam. 24 I 1970 Rano piekło z PZU w związku z wypadkiem samochodowym

1. Musiałem pójść aż na Stare

Miasto. Odwiedziłem katedrę, którą Kardynał sobie nadal mebluje kredensami2, o jakich marzył w

dzieciństwie swoim ubogim. [...] 27 I 1970 Drabina mojego wemniewstępowania: 1. Zabawy dziecinne (koleje, wojsko, utopie). 2. Lektury dziecinne: pomieszanie heroizmu z kameralnym szczęściem. 3. Wojna: nieuczestnictwo. 4. Dewocja. 5. Cierpienia. 6. Próby wyzwolenia przez grzech, przez imitacje.

Page 3: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

7. Mitologie: religijna — Mauriac — od niego wyzwolił mnie Joyce; społeczna — Mann; historyczna — Malraux; dziwność — Kafka; próba autoeksplozji — Gombrowicz. 8. Moje antynomie. 9. Co z tego wszystkiego: wemniewstąpienie. [...] 19 II 1970 Bilans spraw taki: Książka oddana, przez baby czytelnikowskie przywitana wrzaskiem pochwał; zauważyłem, że pochwały te, wypowiedziane przy stoliku

1 Ireny Sz., bardzo źle wpływają na moich przyjaciół — Artura

i Jarka; Gustaw tylko ucieszył się szczerze, i, jak mi Irena mówiła, Kazimierz Brandys. No mniejsza o to, ja innym razem napiszę, co o książce sądzę; cała jej forma — tyle tylko powiem — wynika z braku wyobraźni i nieumiejętności pisania, tak samo jak forma Bram raju

2. Natomiast ze słabości można

zawsze uczynić siłę, ale ja podejrzewam, że to wciąż nie jest siła prawdziwa i nie na długą metę obliczona. “Cięższą podajcie mi zbroję...''

3

Teraz muszę napisać o Gombrowiczu4, a już mi się nie chce, muszę poprawić przekład

Baudelaire’a5, na który już patrzeć nie mogę; obiecałem też napisać o Ulissesie

6. W gruncie rzeczy chcę

napisać, co myślę o czasach prozy opowiadającej, opisującej, budującej — co tu jest do osiągnięcia, co tu jest do zrobienia. Następnie książka o Mochnackim

1. Chciałbym zrekonstruować bieg jego myśli, poczynając od

Kanta, Herdera, De Maistre’a i Machiavellego, skończywszy na doświadczeniu politycznym. Jak ukazać wydrążenie jego osobowości — pustkę, która w niej powstała w miejsce miłości i w miejsce religii. Może poprzez jego zajęcie się Mickiewiczem?

2

Sztuka. Tak, chciałbym napisać sztukę. Właściwie zacząłem już ją pisać, wczoraj na Czajce3,

patrząc na scenę z góry (miałem miejsce na balkonie), poczułem nagle strach — tremę — przed wypuszczeniem w tę ogromną jej przestrzeń moich postaci; strach przed obszarem czasu scenicznego, który miałbym zapełnić moimi chimerami. [...] 24 II 1970 W niedzielę rozmowa z Turowiczem; chce, żebym pisał felietony do “Tygodnika''. Kisiel wraca do pisania, ale felietonów już pisać nie chce. Na 25 lat “Tygodnika'' ukazałby się mój pierwszy felieton!

4

[...] 5 III 1970 Nie wiem, czy ludzie wierzący dość dobrze rozumieją, że nie wszyscy wierzą; i na odwrót. Pierwsi chętnie powiadają drugim: wierzycie, tylko nie chcecie się do tego przyznać; drudzy pierwszym: wmawiacie sobie wiarę, udajecie ją sami przed sobą. Ktokolwiek zdobył jakieś mocne przekonanie, chętnie odróżnia się od reszty świata; uważa się za wtajemniczonego, oświeconego, wywyższonego, i choć szerzenie swych zasad uważa za swój obowiązek, z niejaką melancholią myśli o dniu zwycięstwa, kiedy to ukochane jego myśli, co mu dały tyle radości, staną się powszechną własnością. Tak jest z przekonaniami, które dotyczą konkretnych ludzkich spraw, takimi jak własność prywatna, równouprawnienie kobiet, integracja rasowa, język uniwersalny, palenie zwłok, przeszczepianie organów ciała i mnóstwo innych, które zwłaszcza w ciągu ostatnich stu lat mobilizowały ludzką energię, rozpalały namiętności, tworzyły związki fanatyków, pobudzały do ostrej obrony ich przeciwników. Tu i tam do dziś dnia leje się krew z powodu przekonań; z powodu przekonań upadają rządy: w Irlandii, w Belgii, w Stanach Zjednoczonych. Lecz wiara i niewiara nie jest przekonaniem jak inne; wiara i niewiara to dwa różne kompleksy, na które składają się i temperament, i typ wyobraźni, i wychowanie, i doświadczenia osobiste, i praca umysłu. Wiara i niewiara to dwa różne, a całkowite, obrazy świata, tak całkowite, że nieporównywalne, tak całkowite, że jedyne dla umysłu każdego z tworzących je ludzi, z których każdy — ten wierzący i ten niewierzący, przestaje w końcu dopuszczać możliwość istnienia świata innego niż ten, w którym żyje; “wiarę'' i “niewiarę'' porównać więc może się do owych przekonań, z których każde jest ruchomym, wymiennym elementem świata (stąd paradoksy: bardzo postępowy człowiek, który okazuje się zatwardziałym konserwatystą w jednym jedynym procencie, lub na odwrót) — różnicę, jaka dzieli wiarę od niewiary, porównać można tylko z takimi, jakie dzieliły od siebie np. przedi pokopernikański system kosmiczny. [...] Te różnice są tak wielkie, że ich realizacja jest właściwie niedostrzegalna; tak wielkie, że właściwie nie występuje między nimi konflikt. Toteż nigdy w historii — nigdy! chyba się nie mylę! — nie było konfliktu między

Page 4: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

wierzącymi i niewierzącymi; polało się morze krwi z powodu różnic na tle wyznaniowym; prześladowano religie w imię innych religii, albo też prześladowano religię jako zjawisko polityczne, społeczne, kulturalne; były próby organizowania takiego konfliktu — na ogół przejściowe, zawsze nieudane. Nigdy konflikt tych dwóch postaw, tych dwóch temperamentów wyobraźni, światów, nie pobudził autentycznych namiętności społecznych, które wybuchały w sprawach błahych nawet, lub bodaj łatwych do uzgodnienia. Nigdy! Tak mi się przynajmniej zdaje — w każdym razie nie mogę na to znaleźć przykładu. Dlaczego? Dlatego chyba, że wierzący nie dopuszczają w ogóle myśli o istnieniu niewierzących, i na odwrót. Różnica jest zbyt fundamentalna, aby ją zrozumieć i opisać (mimo wysiłków nie potrafię wyobrazić sobie świata takim, jakim go widzieli ludzie przekonani, że ziemia jest płaska i oparta na słupach), a przy tym — i to jest rzecz najistotniejsza, do której prowadzę — wierzący, niewierzący to najczęściej nie-zastanawiający-się-nad-innymi możliwościami. Nie mówię naturalnie o tych wierzących, którzy nieustannie oglądają się na wszystko, co wiarą nie jest — są to wątpiący; nie mówię o tych niewierzących, którzy jak ćmy wokół świecy krążą w strefach do wiary zbliżonych; i ci są wątpiący. To inna kategoria ludzi; dziś mówię o tych, którzy nawet sami nie wiedzą, jak mocno wierzą i jak niemożliwe byłoby dla nich stać się kim innym, i o tych mówię, którzy nawet nie wiedzą, co to znaczy wierzyć. Pierwsi mówią o sobie czasem, że mają “wątpliwości'', które, gdy je wyjawią, okażą się jakimś osłabieniem wyobraźni w jednym punkcie lub błędną interpretacją dogmatu, lub jakimś głupstwem dziecinnym; drudzy powiadają, że “zazdroszczą'' wierzącym, że “chętnie'' uwierzyliby, ale nie potrafią. Jedni ku drugim nie zbliżają się jednocześnie i nie zbliżą nigdy. Jest to największa i jednocześnie najbardziej statyczna, najbardziej bierna różnica, jaka między ludźmi występuje. Między ludźmi — dodam — dorosłymi. Konflikt “wierzących'' i “niewierzących'' rozgrywa się z całą siłą, z całym fanatyzmem wybucha i całą naturę człowieka angażuje w wieku dojrzewania, przeciwstawiając dorastającego człowieka jego rodzinie i wychowawcom. Dorosłe społeczeństwo jest nim wstrząsane co dzień w innym punkcie swej budowli, gdy jakiś chłopak pokryty pryszczami odkryje, że świat może być inny, że można go w ogóle inaczej widzieć, pojmować i przeżywać. Dorosłe społeczeństwo zaciera różnicę między wiarą a niewiarą, resorbuje grożące od jej strony konflikty, otacza ją systemem tolerancji, dyskrecją — może nawet pomniejsza ją, w cień usuwa — zmuszone do tego przez młodych, przez dojrzewających, których gwałtowność mogłaby zagrozić jego spoistości. Ojciec musi w pewnej chwili powiedzieć szalejącemu synowi: dziecko moje, tak czy tak możesz być uczciwy i szczęśliwy... Nie wiadomo, z jakim rezultatem młody człowiek wyjdzie z wirażu. Albo utwierdzony w wierze dzieciństwa (lub w niewierze dzieciństwa — wszak konflikt nie przebiega wcale jednokierunkowo, laicka Francja doczekała się fideistycznego buntu młodzieży — podobnie pokolenie romantyzmu buntowało się przeciw racjonalizmowi ojców), albo wyzbyty owej wiary; praca społeczeństwa zmierza do tego, aby historia owego konfliktu wewnętrznego pozostała bez skutku dla otoczenia; społeczeństwo stara się zresorbować ten krwotok. Różnica między wiarą a niewiarą jest nie dlatego najbardziej statyczna, że taka nieofensywna jest natura tych dwóch postaw, lecz z powodu pracy, jaką w ich rozbrojenie wkłada społeczny rozum. Tolerancja jest zdobyczą ludzkości; oczywiście, zdobyczą, która przynosi straty. 11 III 1970 Umarł Jerzy Lau

1; może bym się wcale nie przejął, gdybym wczoraj z nim nie jadł obiadu w

stołówce związkowej. Dlaczego śmierć znajomego robi większe wrażenie niż śmierć nieznajomego, a śmierć znajomego, którego widziało się niedawno, bardziej przestrasza niż śmierć kogoś od dawna nie spotykanego? Widocznie nie wierzymy zupełnie lub prawie zupełnie tym wiadomościom o śmierci codziennej dochodzącej do nas z nekrologów i notatek prasowych, ani też nie dociera do nas gigantyczna kronika śmierci, jaką jest historia. Musi zniknąć ktoś widziany, aby serce w nas zadrżało; wydaje nam się, że to żal — a to strach najczęściej. 16 III 1970 Do Kazimierza Wyki: Kochany Kazimierzu, chciałbym Ci z okazji Twojego jubileuszu

1 napisać coś, co by Cię ucieszyło, pokrzepiło, i co

byś pamiętał, co starczyłoby za gratulacje i lepsze było od życzeń. Otóż wyznam Ci to, co zawsze o Tobie mówię, gdy mnie pytają. Powiadam: tak, jestem Jego uczniem, i to Mu zawdzięczam, że nic nie umiem. [...] 17 III 1970 Kochany Kazimierzu, w dniu Twojego jubileuszu dziękuję Ci serdecznie za to, żeś się w moim życiu zjawił jako pisarz, jako krytyk, jako profesor i jako przyjaciel. Gratuluję Ci Twoich książek i Twoich uczniów, życzę Ci zdrowia, sił, ochoty, młodości, wyobraźni — na długie lata. [...]

Page 5: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

18 III 1970 W jednej z gazet warszawskich ukazało się niedawno ogłoszenie następującej treści: Odpisuję na listy w sprawach osobistych. Udzielam porad moralnych. Na życzenie przesyłam historie prawdziwe lub zmyślone, smutne lub żartobliwe. Odpowiadam na wątpliwości filozoficzne. Doradzam lektury. Nazwisko, adres, telefon... Dlaczego mam się męczyć sam w domu nad wymyślaniem tematów i form takich, które odpowiadać będą największej możliwie liczbie czytelników, i dlaczego wydawnictwa państwowe mają ponosić ryzyko moich nieszczęsnych pomysłów? Dlaczegóż mam być bardziej uprzywilejowany od lekarza, który rozpoczyna praktykę od wywieszenia tabliczki i zamieszczenia podobnego właściwie anonsu, albo od rzemieślnika, który ogłasza się “aby... naprawić telewizor, dzwonić...'' Dlaczego nie miałbym, jak ów nikomu nie znany Krupiński, ogłosić: Aby was zabawił lub zachwycił, lub wzruszył K... piszemy... [...] 21 III 1970 Do Stefana Otwinowskiego: Drogi Panie Stefanie, dopiero dziś w gazecie dowiedziałem się o Pana jubileuszu

1. Przesyłam Panu z tej okazji

serdeczne gratulacje oraz lepsze życzenia na dalsze długie lata życia i pracy. Nie zapomniałem i nie zapomnę nigdy życzliwości, z jaką przyjmował mnie Pan do Koła Młodych i do związku, zainteresowania, jakie Pan okazał wtedy dla moich oratorskich i pisarskich popisów, a wreszcie przyjaźni, którą mi Pan ofiarował i która pozwoliła mi bardzo szybko wrosnąć w środowisko literackie, nabrać pewności siebie, poznać swą wartość, wypracować sobie styl bycia, myślenia i pisania. Był Pan bardzo ważnym czynnikiem mojego życiowego i literackiego dojrzewania. Wspominam nieraz nasze długie nocne wędrówki po Krakowie, jazdę do Nieborowa (nocleg na stacji w Łowiczu, bryczkę, która nas wiozła wśród kwietniowej śnieżycy), dziwaczną naszą dwudniową samotność w Szczecinie, i wiele najróżniejszych trzeźwych i pijanych, zabawnych i melancholijnych chwil; wspominam zabawy, błazenady, dyskusje, porzekadła, leitmotywy, któreśmy sobie wymyślali! Cała moja młodość literacka upływała na wykształceniu w sobie cech z młodością sprzecznych: musiałem uczyć się zimnej kalkulacji, wyzbywać się odruchów, wystrzegać się porywów złości czy entuzjazmu, pamiętać zawsze, że wszystko jest grą, do której trzeba się tylko dostosować, jeśli chce się istnieć, a zarazem zachować osobistą godność; charakter kształtowało się wtedy z samych negatywów. Powiadam sobie więc nieraz, że młodość straciłem i że nikt mi jej nie zwróci. Gdy próbuję dopatrzeć się w tamtych latach jakiejś barwy i egzotyki, trafiam na wspomnienia najczęściej z Panem związane. Wiele razy szukałem okazji, aby Panu tych parę słów przekazać, cieszę się, że ją dziś znalazłem. Dziękuję za wszystko i proszę o przyjęcie moich najlepszych powinszowań i pozdrowień. [...] 22 III 1970 Wczoraj, w przejściu przez miasto, w zimnej mgle, w błocie, myśl taka: istnienia nasze to wszystko, co mamy, i to właśnie jest to, na czym nie możemy się opierać, to właśnie jest najbardziej kruche. Każdy przedmiot z naszego otoczenia, byle krzesło, byle buda, byle krzak, żyć będzie dłużej ode mnie; i większość ludzi, których mijam, a w każdym razie ich zwyczaje i zmartwienia. Ja z tego całego świata jestem — z mojego punktu widzenia — najbardziej zagrożony. Dla mnie jednego razem z moim życiem skończy się wszystko, i ja jeden naprawdę nie wiem, kiedy to będzie. Inni znają o tyle lepiej termin swojej śmierci, że mogą go określić w przybliżeniu. Każdy z tych ludzi, zapytany, kiedy umrze, popatrzy na mnie i powie: za jakie dwadzieścia-trzydzieści lat, sauf imprévu

1... I powie

wszystko. Dla mnie każda chwila jest ważna, a rachunek w przybliżeniu nie wchodzi w grę. Ja jeden nie wiem nic, a wiem tylko to. Nic nie wiem o moim istnieniu, a nie wiem nic innego. W tym błędnym kole zawarta jest prawda o mnie. I to jest właśnie ta myśl, którą trzeba mi przezwyciężyć. To jest punkt wyjścia, jedyny, z którego można rozpocząć prawidłowe rozumowanie i prawidłowe postępowanie. Lecz w tym punkcie pozostać nie można pod groźbą śmierci natychmiastowej — duchowej. Na taką śmierć umarła moja matka, na wiele lat przed swoją śmiercią fizyczną. Taką śmiercią próbowała mnie zarazić. Co jej się częściowo udało. Do dziś dnia niezupełnie mogę zrozumieć, dlaczego ludzie interesują się tak wieloma rzeczami i zadają sobie tak wiele różnych pytań, skoro każdemu sęp już siedzi na ramieniu. Jakże łatwo jest rozbudzić w sobie wyobraźnię ku śmierci! O ile trudniej — etycznie trudno — jest wzbudzić wyobraźnię ku życiu.

— — — Co do artykułu Passenta

2: chodzi mi o klimat niewyżycia, który i tak już jest tak

charakterystyczny dla społeczeństwa polskiego, który zawsze miał głębokie uzasadnienia w politycznych, gospodarczych i społecznych przyczynach, a który teraz pogłębi się jeszcze przez tę historię z uniwersytetami

1.

Pozytywistyczny powieściopisarz już w tej chwili układałby powieść na ten temat. Jej bohaterem byłby chłopak, który wypełnił doskonale wszystkie warunki i zdał egzamin. Przeżywa upojenie życiowym zwycięstwem, kocha świat, Polskę Ludową, już widzi siebie w przyszłości...

Page 6: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Poznaje dziewczynę, której czegoś zabrakło: może punktu do biografii, zbyt dobrze, a raczej zbyt źle urodzona! Tak, lecz to właśnie podoba się w niej chłopcu, to go właśnie w niej interesuje. Dziewczyna jest zbuntowana przeciw swojemu mieszczańskiemu czy “inteligenckiemu'' środowisku, trochę chorowita, nie bardzo zrównoważona, neurotyczna, nie może się uczyć — i przegrywa. Chłopak opiekuje się nią, chce — czegoś chce — ale już nic ich nie połączy: dziewczyna musi wrócić do siebie, do miasteczka; wyjdzie za kogoś, za miejscowego konowała, będzie przez całe życie wspominała dzień, w którym ją “odpalono''; jeszcze swoim dzieciom przekaże wspomnienie tej klęski. Cień tej klęski pada również na sukces naszego bohatera. Rozgląda się baczniej dokoła. Widzi mnóstwo innych przypadków, które dają do myślenia: oto wiejski chłopak, pracowity, trochę ciężki, źle przygotowany — oblał egzamin, a punkty go nie ratują, bo ojciec ma trochę za dużo morgów. Oto syn robotnika, który został awansowany na dyrektora; chłopak wychował się w atmosferze sukcesu — cudu socjalnego; korzystał z różnych ułatwień i przywilejów i sądził, że należą mu się one nadal. Oblewa egzamin — boi się ojca. Oto jakaś istota samotna, która, czekając na wynik, wspomina swojego ojca, który przez całe życie wspominał jeden rok spędzony na uniwersytecie — przed wojskiem, i to, że tak śmiesznie się złożyło, bo dziadek też spędził rok na uniwersytecie — przed pierwszą wojną. Ciągłość została zachowana. I takie to rozmowy toczą między sobą studenci i studentki, a zegar Biblioteki Uniwersyteckiej wydzwania przez chrapliwe głośniki “Gaudeamus igitur''. Są jeszcze inne motywy. Kiedy piszący te słowa zbliżał się do matury

1, właśnie wprowadzono

egzaminy wstępne razem z punktacją socjalną i za przynależność do organizacji politycznych. Gimnazjum, do którego chodził, było, jak to się mówiło wówczas, “reakcyjne''; większość młodzieży pochodziła z domów mieszczańskich i tzw. wolnych zawodów, sporo było herbowych “bezetów'', czyli byłych ziemian. Przy wszystkich okazjach politycznych młodzież stawiała się dość ostro, a nawiedzający naszą szkołę prelegenci ZWM i OM TUR, których zadaniem było werbowanie do organizacji, mieli niełatwe zadania. Gdy tylko rozeszły się wiadomości o punktach za przynależność organizacyjną (a nasz rocznik był, zdaje się, pierwszy, który wstępował na uniwersytet w odnowionym trybie), zmieniła się raptownie atmosfera. Spiskowano, zmawiano się po kątach w zaufanych grupach na jeden temat, wpisać się czy nie wpisać? Wpisywano się w tajemnicy. Pamiętam dzień, kiedy do klasy przyszedł wizytator i spytał, kto jest członkiem organizacji — pamiętam moje zdumienie: wstali — po krótkiej chwili wahania — najwięksi pyskacze, “anty...'' Pomogło, naturalnie. Później, na uniwersytecie, stykałem się z nimi jako z działaczami; zdobywali ponurą sławę jako sekciarze, cynicy, karierowicze, doktrynerzy — doskonale pasowali do klimatu politycznego tych lat 1948–1952. I jeszcze jedno. Było rzeczą zrozumiałą, że wtedy w 1948 roku przeprowadzano reformę studiów w duchu ogólnej rewolucji społecznej. Była to wtedy, powtarzam, rzecz zrozumiała, choćby dlatego, że w każdym ogniwie życia społecznego działał wówczas ten mechanizm rewanżu — psychologia “dnia zapłaty'' obowiązywała powszechnie, i trudno było wtedy poddać pod zastanowienie fakt, czy rzeczywiście dzieci mają odpowiadać za przynależność klasową rodziców, czy nie mądrzej było z punktu widzenia taktyki rewolucyjnej antagonistyczne klasy osłabiać, wiążąc ich dzieci z nowym systemem właśnie przez kształcenie? Zamiast tego w środowiskach “bezeckich'' i mieszczańskich, gdzie już pogodzono się z utratą szansy kształcenia lub z możliwością uzyskania tylko jakichś marginalnych łatwo dostępnych studiów, powstała atmosfera Okopów Świętej Trójcy, a młodzież tym bardziej solidarna stawała się ze swym środowiskiem. Dziś sytuacja jest zupełnie inna. Prof. Szczepański w głośnym artykule drukowanym bodaj na jesieni w “Życiu Warszawy'' dowodził, jak anachroniczne są kategorie klasowe stosowane do punktacji

1.

Naturalnie, inna jest dziś zasada — punkty służą tylko do wyrównania ewentualnych braków, do wyrównania szans, mają tylko pomagać w przedostaniu się przez bramę egzaminacyjną ludziom zdolnym, którym środowisko społeczne dało mniej niż innym. Jakiekolwiek jednak są zasady, którymi kierowano się przy wprowadzeniu systemu punktów, i jakakolwiek byłaby ich interpretacja, choćby w poszczególnych wypadkach ułatwiały ów start życiowy, jakim jest niewątpliwie egzamin na wyższą uczelnię, w sumie stanowią one system utrudnień; utrudnienie powołuje do życia sposób na jego obejście. Odpowiedzią na system utrudnień jest cały system chwytów i podstępów; już jest, już działa, razem ze wszystkimi skutkami psychologicznymi i moralnymi. Wśród młodzieży zaczyna działać bardzo wcześnie — już w VII klasie szkoły podstawowej! Tak: bo stopnie i opinie z VII klasy już liczą się przy egzaminie do liceum. Słyszy się głosy, że młodzież jest przedwcześnie dojrzała, że zanadto rządzi się zimną kalkulacją, że ma cyniczny pogląd na życie społeczne, że panuje wśród niej hasło “śmierć frajerom''... Oczywiście, to są właśnie skutki uboczne systemu, o którym prof. Szczepański [...] powiedział, że jest skuteczny tylko na rzecz zmniejszenia liczby studentów. Ten cel niewątpliwie został osiągnięty. A czy “poprawił'' się skład socjalny i umysłowy, i naukowy w liceach i uniwersytetach? Czy zyskała na tym atmosfera społeczna? Czy zyskała na tym przyszłość? Nie wiem. Myślę w tej chwili o tej przyszłości. Myślę o tym, że jeszcze za pięćdziesiąt lat spotykać będziemy smutnych emerytów, którzy będą nam opowiadać, jak ich utrącono przy egzaminie na wyższe uczelnie. Wyśmiewano się kiedyś (już przed wojną chyba) z inteligenta polskiego; że niedokształcony, że zawsze z aspiracjami przewyższającymi pracę, jaką wykonuje, że byle maturę zdał, a już czuje się wywyższony nad wykwalifikowanego rzemieślnika — “inteligent, polski święty'' — drwił Gałczyński

1. A czy kto

opowiedział historię niszczenia polskiej inteligencji, o tym jak trudno było zdobyć wyższe wykształcenie w czasach zaborów, zwłaszcza w rosyjskim zaborze, gdy nie było w kraju ani jednej

Page 7: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

uczelni polskiej; w dwudziestoleciu było to znowu szalenie kosztowne... A po wojnie — połączone z całym systemem szykan... [...] 25 III 1970 Wczoraj wieczór u Danki Csató. Przyszli Matuszewscy. Ryszard opowiadał, jak w 1939 roku zakładał linię łączności. Kiedy dochodził do końca linii, okazało się, że zerwana leży już na ziemi i już nikogo z niczym nie łączy. Wrzesień pozostawił u nas wszystkich uraz nieudanej działalności, uraz zerwania łączności, logiki. Jesteśmy jak człowiek, który przeżył wylew krwi do mózgu i nie może otrząsnąć się z wrażenia, którego doznał na sekundę przed atakiem: wszystko się chwieje, wszystko jest niepewne, wszystko zawodzi. [...] Żył w mieście odbudowanym z ruin, którego nie znał przed katastrofą. Szukał jego śladów nie z samej tylko ciekawości, ale także z tęsknoty za miastem, które opuścił i w którym przeżył dzieciństwo. Skrawek starego domu odnaleziony w bocznej ulicy, do której nie dotarli jeszcze rekonstruktorzy — skrawek innej ulicy, która w niezmienionej postaci trwa gdzieś indziej w innym mieście, gdzie wystarczy pojechać, aby odnaleźć takie same latarnie gazowe, sklepik na rogu, i nawet takie same wiązki drzewa na rozpałkę do pieca powiązane powrósłami, po jakie biegał, ściskając w ręce szare papierowe złotówki. 3 IV 1970 Śnieg — biało, mokro, lepko, nie spotykane o tej porze masy śniegu zwaliły się wczorajszej nocy na ziemię, na miasto, a grzmiało przy tym w chmurach. Myślał czasem o tym, żeby ze wszystkim zrobić generalny porządek. Wszyscy dokoła mówili, że zmieniło się — ale: co się właściwie zmieniło, i że człowiek jest inny, jego obyczaje inne, i cele, lecz jak — myślał — to sprawdzić, skoro o wczorajszych jego obyczajach mamy tylko fałszywe wiadomości, i nic, nic nie wiemy, jaki był człowiek dawniej. Nic, albowiem: kłamią wspomnienia, po wierzchu faktów ślizgają się historycy, a literatura — ta zawsze buduje sobie własne światy — wspaniałe, zapewne, wspaniałe dlatego między innymi, że tak mało mają wspólnego z rzeczywistością. Czy kto kiedy napisze o tym, jak bezmyślnie żyjemy? Jak niszczymy systematycznie jedną po drugiej dziedzinę naszych wzruszeń, zamyśleń, namiętności? O tym, jak głupio, płytko, nieciekawie kochamy, cierpimy i umieramy? Nie, nikt tego nie napisze, jak nikt nie napisał o tym, że równie płytko, głupio i nieciekawie spełniali swe życie rodzice nasi i dziadkowie. Ktoś kiedyś o nas wymyśli wspaniałe romanse i tragedie — jak i o tamtych durniach wymyślono — i nie będzie w tym ani słowa prawdy o świecie — tylko ta jedna niezmienna prawda wyobraźni — prawda ludzkich pragnień i aspiracji. [...] 8 IV 1970 Dziś Holoubek podniecony wyborem na prezesa SPATiF-u. Już rozmowy, już intymności na najwyższym szczeblu, już wiara w czyjąś dobrą wolę, a wszystko po to, aby temu idiotycznemu stolikowi, przy którym co dzień zasiada, uzasadnić jakoś swoje uczestnictwo.

— — — List do J. Stryjkowskiego: Drogi, dziękuję Ci za list i kartkę. Wracaj, wracaj, Anka mi działa na nerwy, kiedy ciebie nie ma. A gdy wrócisz, znów Ty mnie drażnić będziesz! Ankę zaś polubię. Dziwne jakieś sprzężenie powstało dla mnie między nią a Tobą. Anka przyjaźni się z Ireną Kr.[ońską]; tę ostatnią podejrzewam o schizofrenię. Wkładają sobie na głowę coraz dziwniejsze czapy-banie jakieś filcowe albo kaptury ze sztucznych włókien, albo słomiane cylindry, albo owijają sobie głowy szalikami, i chodzą skrzywione, blade. Jarosław we Włoszech. Przeczytał moją powieść i zwrócił mi z wyraźnym, nie ukrywanym wstrętem. Napisał opowiadanie o młodym Pietii, który kochał księcia i skomponował dla niego symfonię, a gdy mu książę dał po mordzie, poświęcił resztę kompozycji słudze Tariebuna Wani, który go w bani schlastał rózeczką i dobrze całego namydlił. Uch! Wydrukujemy w jubileuszowym numerze

1. Jak się

czujesz? Straszna była zima, ale już taje. Jadę jutro do Zakopanego. Ściskam Cię serdecznie, i Kazia Cię

Page 8: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

ściska. [...] W pociągu, 9 IV 1970 Starość — nowy punkt widzenia. Z każdego miejsca życia widać je całe, jeśli ciekawość przyjąć za cnotę główną — ciekawość nie przeżycia, lecz rozumienia. [...] Kraków, 10 IV 1970 [...] Muszę ustalić wszystko od początku. Kim jestem? W jaki sposób ustaliła się moja metoda życia — i czy mam taką metodę? Co ukrywam? Prześladuje mnie myśl, że zapomniałem czegoś, że coś zgubiłem bezpowrotnie. Naturalnie, cały ten niepokój pochodzi z Gombrowicza. Gombrowicz powiedział sobie jak Baudelaire: być na co dzień największym z ludzi. [...] Zakopane, 12 IV 1970 [...] Dziś niedziela. Byłem na mszy w kaplicy M. Boskiej Saletyńskiej na Parcelach

2. Siedziałem

w bocznej ławce, nie widząc księdza, a mając przed sobą twarze ludzi zajmujących ławki środkowe. Ton nadawały “żarliwe staruszki'' — jedna w okularach i w fantazyjnym kapeluszu wyglądająca na emerytowaną nauczycielkę, druga, o szlachetnym i niesłychanie dobrze ułożonym profilu, była dobrze sytuowaną babcią lub nawet prababcią. Obie bardzo pięknie recytowały słowa modlitw, i tyle w to kładły zapału, tyle prawdziwej miłości, że modlitwa całego zgromadzenia, w którym przeważały kobiety bez wyrazu, kobiety senne, kobiety bez przekonania, kobiety bez namiętności, nabrała zaraz melodii prawdziwego błagania — melodii lęku ostatecznego. Te obie staruszki zejdą ze świata za 3–5 lat. Swój strach i tu zakrzykiwały i narzuciły go wszystkim; swoją nadzieję deklamowały — i narzuciły ją wszystkim. Poszły sobie do domu uspokojone, bo rzecz nie w tym, co się czuje i przeżywa, ale co się wyraża. Ale przy tym wszystkim — kościół to miejsce anachroniczne, które nie skupia już ludzkich wzruszeń i wzlotów — chyba wyjątkowo. Ksiądz plótł o powołaniach kapłańskich, głębokimi zdaniami, wyślizganymi przez pokolenia kaznodziejów. Było “włoskie miasteczko'' i “pobożna niewiasta''. A naprzeciw kaplicy, na tarasach, gołe cielska, i płynęły na nas, “wiernych'', spojrzenia senne, krów przeżuwających, indorów grzebiących, koni rzeźnych.

— — — Myśl podczas drzemki: zdać sobie nareszcie sprawę, co jest realnością, a co nią nie jest. Czy masa przeżywanej przez nas fikcji — massa fabulae — która nas otacza, w której tkwimy jak w chmurze spalin, działa na nas czy nie działa. Druga część I aktu mojej sztuki ma się rozgrywać przed telewizorem. A gdyby za głowami Męża i Żony, wpatrzonych w telewizor, ustawić wielką ramę w kształcie telewizyjnego ekranu i rozgrywać w niej pantomimiczne sceny z filmu, które żona ogląda? Znaczyłoby to: tv w domu to jest druga akcja twojego życia — to, na co patrzysz — zostaje — dusza twoja chłonie to, trawi, i tym żyje — czasem nie wiesz nawet, że z tego umiera. [...] Zakopane, 14 IV 1970 [...] Przyszła

1 wiadomość, że w statku Apollo 13

2 popsuły się urządzenia zasilające kosmonautów

w energię, tlen i wodę. Musieli przejść do promu, którym mieli lądować na Księżycu, i w tym promie, zaniechawszy Księżyca, wracają na Ziemię. Ma im tego tlenu starczyć aż do wodowania — ale na wyłowienie ich będzie tylko 15 minut czasu. Oczywiście, obliczenia... Ale oni tam już stracili zaufanie do urządzeń, już wiedzą, jak to przestaje działać... Boże. Z tym wszystkim będziemy jutro oglądać głupie mecze. Mamy się skupić na losie tych trzech ludzi? Iluż dusi się teraz pod maskami tlenowymi tu w Zakopanem, w Szczawnicy? Nie udawajmy, że istnieje między nami, ludźmi, więź inna poza przyjemnością, jakiej sobie możemy udzielić. Służymy sobie tylko jako narzędzia rozkoszy. W tym sensie oczywiście narzędziem takim może być dla mnie żebrak, któremu dam wspaniałomyślnie jałmużnę, lub dziecko, które podniosę z szyn kolejowych, spod kół pędzącego pociągu. Gruźlik nieznany, kosmonauta z Dallas, żołnierz nieznany — nic nas nie obchodzą — nic, nic. Cała Ameryka zamarła teraz — tak ją obchodzi los trzech chłopców w przestrzeni kosmicznej. Ilu Amerykanów w tej samej chwili ginie w Wietnamie?

1 Trzej kosmonauci zadowalają ich próżność, ich

miłość własną — a nawet dostarczają im telewizyjnej rozkoszy, są wydarzeniem. [...]

Page 9: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Zakopane, 16 IV 1970 Skończyłem wczoraj rozbierać Ferdydurke

2. Oglądałem mecze w telewizji

3 — w nocy

poczułem się źle, jakby nie dość zmęczony — i postanowiłem pójść na spacer. Wybrałem się do Kuźnic zaraz po śniadaniu, a że na autobus trzeba było zbyt długo czekać, pomaszerowałem piechotą. Śnieg, który tu sypał przez dwie doby, dziś począł już tajać, ale jeszcze go pełno, jeszcze od niego biało, jeszcze nawet na gałęziach świerkowych leży — a im wyżej, tym pewniej się trzyma, tworząc od zmiennych temperatur i od wiatru ładne kształty krystaliczne, zwłaszcza na krzewach kosodrzewiny, które wyglądają jak wielkie lodowo-śniegowe szyszki. Mgły nisko schodziły, przestrzenie pod nimi białe, słońce blade — przyćmione, tworzyły harmonię szklaną, o czarownym blasku. Szedłem w gorączce. Oddech miałem szybki i w oczach ćmiło się od bieli, w której gubiły się odległości — nie wiadomo było, co daleko, co blisko, co wysoko, co nisko, co tu, co tam; buty mi się ślizgały, bałem się nawet obsunąć w żleb na karczowiskach i już, już wróciłem, już zrezygnowałem z dalszego wspinania się, ale kobieta jakaś samotna — niestara, niebrzydka a niezdarna dziewczyna, z torbą w ręce, przeszła to miejsce, które wydało mi się niebezpieczne, więc ruszyłem za nią. Na hali rozeszły się mgły, pokazał się błękit, ocieplił się i rozjarzył śnieg, góry jak z piany morskiej, jak z kwiecia białego, jak z sennej jakiejś materii uniosły się w błękicie; alem patrzeć nie mógł — raziło, bolało, szedłem dalej w gorącu, rozbierając się, ślizgając, dysząc, oślepiony — aż do wyciągu na Kasprowy. Długo stałem w kolejce narciarzy. Spadali z góry, z szumem, w słońcu. Brązowi, piegowaci, złuszczeni, wysmarowani kremami. Żartobliwi. W spodniach elastycznych, w wiatrówkach elastycznych, elastyczni. Żarty. Chwiałem się na nogach. Byłem wobec nich jak dziecko wobec starych, którzy zabawiają się w dozwolony sposób. Wszyscy mi się wydali podobni do moich starych kuzynów i kuzynek. Wydało mi się, że mam 10 lat, a oni ponad moją głową wymieniają śliskie żarty, z których każdy kryje płciową tajemnicę. Wykrzywiony pod słońce, na chwiejnych zmęczonych nogach, wydrapałem się do krzesełek — podjechało pode mnie, poderwało mnie i poszybowałem, w strachu, w czapce na głowie, z nogami dyndającymi nad śniegiem lśniącym, nad kosodrzewiną jak bulwy, nad skałkami ku chmurze, która nas owinęła wkrótce — wszystkich. Jadący za mną i przede mną pokrzykiwali do siebie, namawiali się, żartowali. Ale i tak było cicho. Śmiertelnie.

— — — 25 IV 1970 W Personie

1 chyba była ta scena: kobieta w stanie melancholii patrzy w telewizor, w którym

widzi sceny z Wietnamu. Co ją to obchodzi? [...]

— — — Skąd w głowie mojej biorą się tak niesłychane idiotyzmy, jak np. długa rozmowa z oficerem śledczym MSW na temat Karsta, którą odbyłem teraz, po wypiciu kawy, patrząc w opróżnioną szklankę i fusy zgromadzone na jej dnie. Skąd? Co właściwie dzieje się w naszej świadomości, co się w niej gromadzi? Do świadomości dopuszczamy tylko drobną cząstkę, z tej drobnej cząstki maluśka cząstka da się jakoś spożytkować i służy nam do życia aktywnego. Być może talent, zdolność, aktywność to umiejętność optymalnego zorganizowania i spożytkowania procesów wewnętrznych — a zwłaszcza owych napięć między podświadomym a świadomym, sensownym i bezsensownym. Może geniusz jakiś, zamiast patrzeć w pustą szklankę, pisałby już nowelę o przesłuchaniu w sprawie Karsta. W rzeczy samej, w tym dialogu przejawił się nawet interesujący motyw: nie mogę powiedzieć nic złego o K., ponieważ go nie lubię, a wiem, że najobojętniejsze zło, jakie o nim powiem (np. że śmierdzi tytoniem, charcze śmiejąc się etc.), podziała na jego niekorzyść.

— — — [...] [...] wyrzuciłem wszystko, co napisałem; wszelkie bowiem próby “wykorzystania'' dawniej napisanych tekstów kończą się klęską. Człowiek zmienia się tak szybko i tak nieustannie, że wartość ma tylko ostatnia edycja jego pomysłu i stylu. Inna rzecz z tekstami już publikowanymi — one zastygają, stają się faktem, śladem. Resztę zmieniać, zmieniać — póki czas!

— — — Sztuka jest więc jakby ciągłym różnicowaniem się i identyfikowaniem się dwóch ludzi, i samoidentyfikacją jednego człowieka rozpoznającego w sobie nieustanną walkę sobowtórów. 26 IV 1970

Page 10: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Dziś wstałem, aby się położyć z powrotem, wyszedłem, aby natychmiast wrócić. Myślę, aby nie myśleć. Siedzę, aby nie chodzić, piszę, aby nie pisać, przebudziłem się bowiem z koszmarem, w którym dopadło mnie, porwało i jadło, szarpało to białe, to, to, to — to, co ja chciałem porwać, szarpać, zjadać i sobą napełniać, to, to, to pożądane i przerażające, bliskie, niedostępne, mnie głodnemu. Miałem to-to, i nie miałem. [...] 27 IV 1970 Rozszerzone

1 sumienie to zdaje się termin teologiczny; oznacza sumienie przesadnie czułe,

gotowe brać na siebie nie popełnione winy i ponosić odpowiedzialność za wszystko zło świata. Rozszerzone sumienie należy być może do tego całego kompleksu uzdolnień i dyspozycji, które składają się na twórczość literacką. Nie znaczy to, że każdy, kto ma rozszerzone sumienie, zdolny jest do twórczości literackiej; zdaje mi się natomiast, że jest ono jednym z najważniejszych sygnałów literackiego powołania. Baudelaire twierdził, że wrażliwość poety na wszelkie zło, gdziekolwiek, kiedykolwiek i komukolwiek uczynione, jest estetycznej natury; zło dla poety jest brzydotą, narusza porządek świata, jest kiczem, tandetą, chamstwem, i reaguje on na nie jak na kiepski wiersz lub wstrętny obraz. Dziś rozszerzone sumienie nie rodzi się z wyobraźni, ale z rozszerzonej informacji. Co wieczór siada przed telewizorem i znad talerza dymiącej zupy patrzy na nieszczęścia świata: na zabitych kulami i zabitych ogniem, na konających z głodu i uciekających przed wodą, słuchając lamentów, gróźb i oskarżeń. Jeśli nie jest zupełnym bydlęciem — współczuje. Jeśli współczuje silnie, jeśli go to współczucie zaraża, jeśli stanie się jego cowieczornym obrzędem, jeśli z cowieczornego obrzędu przemieni się w codzienną obsesję, stanie się jego drugą naturą, czyli sumieniem sztucznym, wtórnym, wmówionym, wmontowanym mu jak dodatkowe serce. Sumienie uniwersalne jest rezultatem uniwersalnej informacji, które zmusza do przeżywania nie przeżytych zdarzeń z całego świata. Ponieważ ich ciężar gatunkowy zdaje się zawsze większy od codziennych zdarzeń z życia człowieka siorbiącego zupę przed telewizorem — biorą one górę nad jego wrażliwością moralną, oddaje im się i stopniowo zaczyna żyć sztucznym życiem, sztuczną problematyką, coraz mniej zdolny do autentycznego współczucia i autentycznej dobroci. Cierpiąc z powodu głodującej Biafry

1, nie pomyśli o tym, czy stara ciotka wyżyje ze swojej renty, a przeżywając

dramat kosmonautów, gotów zupełnie zapomnieć, że teść ma astmę. [...] Moskwa, 3 V 1970 Odlot ok. 7

30 czasu warszawskiego, przylot ok. 11

30 czasu moskiewskiego, tj. przelot trwał

równe 2 godziny. Rozmowa z Henrykiem Korotyńskim o Wkroczeniu Wielkiej Armii2. Zetknięcie z

głupotą absolutną, uśmiechniętą, dobrotliwą. Michał Hofman, urzędnik jadący do stolicy na jubileusz prezesa firmy. W rzeczywistości dyrektor największej w kraju agencji prasowej. Samolot dobry, ale huczał. Wysokość 8000 m, temperatura -48 st. Po czym wylądowaliśmy w jakimś brzozowym lasku. Panowie z SK {“Sowietskoj kultury''] chłodni i raczej nieuprzejmi. Mną zajmie się niejaki Oleg Szirokow. Mówi wyłącznie po francusku, w przejeździe przez miasto bawił mnie rozmową o Paryżu i Marsylii. Wychowany we francuskim collčge w Rabat (syn urzędnika Ministerstwa Handlu Zagranicznego), potem korespondent SK w Brukseli i w Paryżu. Elegant, przystojniak, szyk całkowicie europejski, nawet bez prowincjonalnej przesady. Mam z nim jechać do Odessy, którą mi reklamował jako Marsylię, do Kijowa i na Kazachstan. Hotel Ukraina — koszmar, ciemne korytarze w kółko, wiatr huczy. Pod oknami płynie Moskwa, naprzeciw dudnią jakieś fabryki. Spałem nago, to była pewnie jakaś demonstracja. Zbudził mnie telefon René Śliwowskiego. Na umówione spotkanie z nim lazłem piechotą przez zadeszczone ulice szerokie, bezsensowne. Bloki iluśtampiętrowe, parterowe chałupinki. Na końcach pozakładano druciane siatki, do których spadają kawałki stiuków i płytki z ozdobnych fasad. Spotkanie ze Śliwowskimi w klubie pisarzy na ul. Worowskiego. Ich opowieści i anegdoty, wszystko pt. “Zwierzęta to także ludzie''. Dziwny szał masochistyczny: wieczory literackie rozstrzelanych pisarzy, np. Płatonowa

1, podczas których szlocha wdowa, a wszyscy się narażają.

Wystawa malarza, który wystawia obrazy pt. Fałszywi świadkowie, Syn wroga ludu etc. Wchodzi się do ciemnego pokoju, po czym zjawia się malarz, zapala światło, pokazuje obrazy i pa. To przypomina wystawy surrealistów. “Muzyka na kościach'': jazz nagrany na płytach Roentgena. Płyty z wymysłami: stoi typo i sprzedaje z tajemniczą miną jakąś płytę, potem puszczam ją, a tu stek drwin i klątw: ty taki owaki, po coś kupił płytę dla byle kogo... Przyczepił się pijany Swietłow

2. Opowiadał o spotkaniu z Broniewskim w bufecie w Suchumi,

o Tuwimie etc., a jak przyjadę do Polski, to “niech mnie witają wszystkie polskie orkiestry''. W klubie jak w klubie: jakieś kurwy i “młodzi prozaicy'' w białych swetrach. Powrót autokarem. Trzeba wrzucić 5 kopiejek do automatu. Nie mam 5 kop. Przy automacie siedzi jakiś kałmuk z gitarą i każe sobie dać 15 kop., ja nic nie rozumiem. Na to włącza się jakiś

Page 11: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

obywatel i wyjaśnia: — Wy mu dacie 15 kop. i ciągnijcie bilet. A on “brosit''3 5 kop., zrozumiałem.

Mam zapłacić trzykrotną taksę, ponieważ nie mam drobnych. Pointa polega na tym, że kałmuk owych 5 kop. wcale nie wrzucił i dalej sobie brzdąkał na gitarze. [...]

— — — Podziękowanie

1. Wdzięczność.

Koleżeńskie przyjaźnie: Kurow, Oleg, Małaszew, Szwedow. Szczęśliwa forma, która powinna znaleźć wyraz nie tylko w tego rodzaju wizytach, ale także we współpracy: wspólne dokonania. Omówienie tematyki i postęp techniczny. Dlaczego postęp techniczny? Dla nas to nie tylko problem ulepszenia produkcji, nie tylko lepsze mieszkania, towary, nie tylko zwiększony eksport i zapas dewiz. To także problem moralny: sprowadza ryzyko ten, kto podejmuje modernizację produkcji, ryzykując czasowe zakłócenia produkcji, a więc obniżenie zarobków. Stąd zacięte dyskusje i rozgrywki na wszystkich szczeblach. W owych dyskusjach, w tych konfliktach wyrasta nowa kadra, nowy typ inżyniera, majstra, robotnika, planisty. Kształtuje się nowe oblicze inteligencji i zachodzą poważne zmiany w samej klasie robotniczej. Zamiera podział na inteligencję i klasę robotniczą — podział, który tak tragicznie zaważył na historii ruchów społecznych. Dlatego jest to dla nas ważny problem socjologiczny, który my w naszej gazecie z wielką uwagą śledzimy. (Rozmowy ze specom

2, artykuły Gotowskiego, Czerwińskiego, Szczepańskiego).

Nawias: problem polityczny, który stąd wynika. Problem oczywisty: budowa socjalizmu. Socjalizm to legenda mieszkaniowa, to samochody, to wyjazdy za granicę, to uzdrowiska etc. To nowy dom [---], to cel, który jednoczy ludzi różnych przekonań i różnego pokroju. Ale to także udział w procesie światowym wyzwalania się krajów kolonialnych i wzrostu krajów gospodarczo zacofanych. Polska wkroczyła obecnie na drogę szerokiej współpracy handlowej z tymi krajami. Na całym świecie w tej chwili można spotkać polskich specjalistów i polskie towary eksportowe. Stąd wynikają problemy kulturalne: 1) architektura; 2) urbanistyka; 3) estetyka urzędowa; 4) plastyka urzędowa. Wszystko idzie śladem owej modernizacji kraju. Chodzi o to, aby sprostać potrzebom estetycznym i gustom nowych ludzi, które wyrastają w owej walce o modernizację życia. Sprostać pytaniom ideowym, filozoficznym, które stawiają. Sprostać i jednocześnie wypowiedzieć ich uczucia, ich nastrój. Współczesność to nie tylko temat współczesny — współczesność to współczesny język, język wspólny z ludźmi, którzy nas czytają. [...] [Warszawa], 5 V 1970 W sprawie felietonów w “Tygodniku'' dostałem kartkę od p. Kallenbachowej z Genewy, list od p. Janowskiej, list od jakiegoś “Polaka-katolika'', p. Hartwiga (!) ze Szczecina, telefony od Kisielewskiego i Słonimskiego. “Halo, tu mówi czytelnik, nazwisko moje nic nie powie, nazywam się Antoni Słonimski...'' Turowicz też hołd mi złożył. Ale w felietonach jest dalej coś... coś takiego, że jak już poślę, to mi się ich czytać nie chce. Poza tym — nerwy, nerwy! Dziś wtorek, a ja kompletnie nie wiem, co mam dalej pisać.

— — — Wczoraj przedstawienie Końcówki Becketta w reżyserii Rogera Blina, z Blinem w roli Hamma

1. Do diabła z tym całym Beckettem.

Co to w ogóle jest? Sceniczne rozmyślanie o śmierci? Jak można o śmierci rozmyślać? Jak można o niej nie rozmyślać? Siedziałem jak na szpilkach. Coś niby bliskiego, coś własnego, coś prywatnego, coś nieskończenie intymnego dzieje się na scenie, i gada do mnie, a to zarazem jest dalekie, obce, zimne, głupie...

— — —

Page 12: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Nieprzyzwoicie

1 jest może przyprawiać te tygodniowe popisy osobistymi wynurzeniami... [...]

otóż miałem w rodzinie mojej do czynienia z jakimś wątkiem mistycznym, z jakimś zamiłowaniem dla śmierci. Największym przeżyciem mojej matki były śluby zakonne, które składała jej bliska krewna, a najbliższa przyjaciółka młodości... Matka z zachwytem opowiadała mi o tej ceremonii i powtarzała słowa celebransa wyrzeczone nad tą dziewczyną, która zdaje się przykryta całunem leżała na środku kościoła: siostra Maria Zofia umarła dla świata... Chodziłem często z matką do tego klasztoru odwiedzać jakieś jej przyjaciółki, których na oczy chyba nigdy nie widziała... Musiałem z nimi rozmawiać... Poprzez politurowane ścianki kołowrotu, zza czarnej kraty stłumiony, cienki, słodki głosik pytał mnie, jak się uczę... Kołowrót obracał się i wyjeżdżał do mnie jakiś obrazek albo zabawka z paciorków... Nad kratą uśmiechał się do mnie łagodnie kościotrup z jakiegoś alegorycznego obrazu... Potem mnie spławiano do ogródka przed klasztorem... a matka coś tam sobie z głosem z zaświatów szeptała... wychodziła szczęśliwa... I ten klasztor był dla mnie jakby domem szczęśliwych umarłych... Toteż do pewnego wieku naprawdę o niczym innym nie marzyłem, jak o szybkiej wartościowej śmierci — wahałem się między śmiercią na polu bitwy a śmiercią męczeńską, śmiercią samotną a śmiercią tryumfalną... I wydaje mi się, że nie byłem w tym osamotniony, tyle że cały ten wątek mistyczny i te wizyty, te rozmowy, wywlokło to ze mnie na wierzch to, co u innych jest ukryte... Ale ta śmierć w młodym jest obecna, naturalna. Młody (dziecko) myśli bowiem logicznie i wie silniej niż ktokolwiek, że jest bytem dla śmierci. Dlatego zabija bez skrupułów i bez obawy sam naraża się na śmierć. Myśl o śmierci — to jest ta myśl najprostsza, najbardziej konieczna, ta jedynie logiczna... I właśnie ta, którą przezwycięża się, żyje. Nauka życia — żyć przeciw śmierci. Myśl o śmierci samej — myśl niedojrzała. Myśl, która nie przeszła przez próbę miłości. Toteż u Becketta

1 najbardziej do życia

przystosowani są staruszkowie w kuble — opowiadający sobie anegdoty, dopraszają się o swoje smakołyki... najszybciej do śmierci dąży Clov, i cieszy się tym, że już wszystko jest zniwelowane, puste.... Kiedyś, jeszcze dwa miesiące temu, w przejściu przez miasto, naszła mnie myśl — nie myśl, a objawienie... — objawienie śmierci — i na to przyszła myśl okropna, surowa, że to jest właściwie to, co trzeba przezwyciężyć pod groźbą śmierci natychmiastowej — że od tego punktu zaczyna się dopiero życie... że myśl o śmierci, jeśli ma być myślą, a nie tylko jej odkryciem w sobie, jej stwierdzeniem, jej rozpoznaniem, jest myślą o jej przeciwności. 6 V 1970 Zupełnie inaczej napisałem dla “Tygodnika'', i chyba lepiej. Na przyszłość nie powinienem nigdy w całości naraz pisać tych felietonów, bo mi to za dużo zjada czasu i nerwów, zbierać notatki, montować je, zaokrąglać. Opisałem mój sen z Kraśką, o mieszkaniu i wannie. Może to jest sposób na mieszkanie. Niezła to zresztą forma zachowywania się: jak trochę swawolny dworak. [...] 9 V 1970 Rano, zamiast pracować, oglądałem transmisję telewizyjną parady wojskowej z Pragi

2;

prezent dla diabła. Inna rzecz, że warto było: Svoboda czytał przemówienie starczym, zmęczonym, monotonnym głosem, i zdawać się mogło, że łzy powstrzymuje. Po prawej stronie miał buldoga w kapeluszu, z orderami w klapie marynarki — był to prawdopodobnie ambasador Czernienko, po lewej Husaka, który ma twarz prokuratora — może tragicznego, ale bezwzględnego. Szwejki człapały śmiesznie, kołysząc się jak kaczki. 10 V 1970 Rano, zamiast pracować, spałem. Muzykanci

1 niewidomi obudzili nas wiązanką wojenno-patriotycznych piosenek

(Warszawskie dzieci pójdziemy w bój, Ten pierwszy marsz, Oto dziś dzień krwi, Serce w plecaku) i do oficjalnych uroczystości 25-lecia dodali nieoficjalny, sentymentalny akcent. I dopiero to zrobiło się nie do zniesienia. Jakby torturowany rytmicznymi okrzykami począł wtórować chłoście. 25 lat temu gardło mnie bolało. Wojsko szło — na karabinach mieli kiście bzów. Byliśmy zdziwieni i nieufni. Koniec wojny? E! Jużeśmy, zdaje się, chcieli następnej wojny z Ruskiem. [...]

— — —

Page 13: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Myśl, pracę traktuj jak modlitwę — jak ratunek, chwytaj się jej na oślep — zaczynaj od czegokolwiek, kiedykolwiek, gdziekolwiek. Nie bój się jej — tylko bezczynność jest groźna i tylko ona zabija czas, ciebie. Żadna praca, nigdy nie jest stratą czasu. [...]

— — — Jazda do Wilgi. Spokój. Ale — przy wejściu na działkę już starcie: — Trzeba zamknąć bramę. — Po co? — Bo może ktoś wejść, a tu samochód otwarty. — To może zamknąć samochód etc. Nie, chyba nie da się zanotować tych wszystkich drobnych idiotyzmów, które zresztą zapominam, tak że nie potrafię ich nawet zapisać. A gdyby całą uwagę wytężyć w kierunku dokładnego pamiętania ludzkiej mowy? Z drugiej strony — dlaczego wszystkie próby zapisania mowy potocznej brzmią tak fałszywie? Czy zamiar jest idiotyczny, czy tylko zapis niedobry? Spróbuję — ostatecznie tak zawsze uczono się pisać. Ludzie mówią może wstrętnie, ale prawdziwie. A ja — cóż — rozmawiałem z Zawadką, z jego żoną i z jego ojcem, i nie pamiętam ani słowa z tego, co mówili. Rozmawiałem z Jaworskim, ani słowa. Rozmawiałem z Kazią — ani słowa. Ani jednego dnia — bez notatki językowej. Powinienem mieć na to osobny kalendarzyk.

— — — P. Miszke: “Milicja mi go zgarnęła''.

— — — [...] Powinienem

1 codziennie notować temperaturę; co to za przyjemność przypomnieć sobie, po

25 latach, że w dniu 10 maja 1970 roku o godz. 1635

, temperatura wynosiła 12 st. ciepła. Niby nic... a tak wiele. Nieszczęście, że musimy pracować. Ileż rozmaitych rozkosznych głupstw robilibyśmy, gdyby... Mój wuj, który ma 98 lat i od trzydziestu paru lat jest na emeryturze, zbierał pudełka od zapałek, wszystkie, jakie zużył w życiu. Widział czas upływający! Widzieć czas, widzieć los. Myślę, że ludzie po to zdobywają przedmioty, gromadzą książki, meble, po to budują sobie domy, ażeby zobaczyć swoje osiągnięcie, dotknąć swojego sukcesu. [...] 13 V 1970 U Tadeusza Nowaka w Konstancinie. Moje zdumienie, że jest wciąż taki sam! Jego wysiłek, żeby być taki sam. O swojej nodze, którą mu jutro utną, mówi jak o denerwującym przedmiocie, i ciachną, mówi, nóżkę, dziobną... 14 V 1970 Z Kazią i Arturem u Tadzia Nowaka. Leży bez nóżki, z brodą hiszpańską, chudy, oczy mu się palą, oczy ma zimne. [...] 16 V 1970 Co mam właściwie zrobić z moją biedną podświadomością, która mi podsuwa taką masę głupstwa. Dawniej nakazano by mi po prostu nie myśleć o tym. Odpowiadałbym za złe i głupie myśli, tak jak za złe i głupie uczynki. W naszych czasach, wśród wielu rewolucji, dokonała się i ta, która nadała prawa temu mojemu drugiemu gorszemu istnieniu. Mój idiotyzm najidiotyczniejszy nabrał znaczenia. Nie wolno mi go odrzucać i reprymować (prześladować, tłumić) pod groźbą nerwicy. Cała natura współczesna sprzyja mojemu idiotyzmowi, którego podobne manifestacje widzę dokoła i które mają stempel sztuki, literatury i filozofii, i nauki. Ale ja nie jestem ani artystą, ani literatem, ani filozofem i nie mam żadnych możliwości wypowiedzenia mojego idiotyzmu? Co mam z nim robić! Prześladować mam rodzinę? (Kultura zachodnia była dotąd dziedziną ekstrawersji. Stała się manifestacją introwersji. Ŕ

Page 14: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

suivre...1)

17 V 1970 Zapisałem w felietonie mój sen o Kraśce i teraz boję się, drżę, wciąż o tym myślę, czy Kraśko się nie pogniewa, czy mi teraz nie zakażą pisać tych felietonów, czy znajomi nie poczytają mi tego za błazeństwo, czy ci, którzy mnie poważają, nie pomyślą o mnie, żem błazen, myślę i myślę o tym, co się stanie teraz z tym, co jeszcze parę dni temu wydawało mi się rzeczą najprostszą i najnaturalniejszą w świecie. To nie jest zwykłe tchórzostwo. To jest przede wszystkim niepewność skutków obiektywnych, jakie wywoływać mogą moje subiektywne przeświadczenia — wyłącznie działania wypływające z moich subiektywnych przeświadczeń. Wygląda to na brak kontaktu stałego i naturalnego między mną a światem zewnętrznym. Każde nawiązanie takiego kontaktu jest ślepą próbą. Stosując różne znane mi kodeksy postępowania, zapożyczając z różnych znanych mi języków i stylów, udając różne głosy, wołam w ciemność, w pustkę, a potem ze strachem nasłuchuję echa: może to będzie ryk, może pisk, może śmiech, może głuche milczenie. Ja nie myślę. Ja szukam sposobu wyjścia poza siebie. [...] 25 V 1970 Minęła

1 niedziela. Pierwsza Komunia dzieci głuchoniemych. Ksiądz mówił: my bardzo

chcemy przyjąć Komunię Świętą, a dzieci coś za nim pokrzykiwały, jedno przez drugie, starając się jakoś nawet odznaczyć w tym krzyku, i nie wiedzieć, o co naprawdę im chodziło: o to, aby przyjąć komunię świętą, czy o to, aby mówić. Tak jest ze wszystkimi i z każdą doktryną, której wyznanie chce usłyszeć ten, co ją głosi. Czy nie wystarczy mu, że sam w to wierzy? Czy nie wystarczy mu, że ma głos i że jest przy głosie? Czy musi jeszcze ten głos wymuszać z drugiego człowieka? To pięknie, gdy ktoś mówi w moim imieniu, ale gdy ja sam się odzywam pod dyktando, głos mój skrzeczy. Niech za mnie mówią retorzy, pisarze, księża — ja chcę milczeć i w milczeniu podziwiać głosy. Proszę mi nie wydzierać z piersi głosu, bo mnie to upokarza. To jest jakiś szczególny obrzęd sakralny: scedowanie głosu swego na drugiego człowieka — udzielenie przywileju mówienia. Nie tracić z oczu leczenia — głuchoniemy, który chce mówić, chce być zdrowy. Ale nie jest zdrowy. Ale nie mówi. Komu ten skrzek służył? Dzieciom czy rodzicom? Czy miał dowieść siły księdza, czy sakramentu? [...] 1 VI 1970 Miłosz: Tygrys

1.

To tempo zdań podnieca mnie, skupia moją uwagę. Jego zachłanność na myśli, wiersze, i żarłoczność na wszystko, co widzialne, jadalne, dotykalne, przyspiesza rytm mojego śpiącego istnienia. Jego dzieciństwo odświeża mnie. Czytam go, gdy mi się żyć nie chce. A dlaczego mi się żyć, czytać, pisać, patrzeć nie chce? Czy krew za wolno płynie w moich żyłach i klimat lub hormony są za to odpowiedzialne? Czy za mało mam siły, dobrej woli, przekonania, aby pchnąć naprzód tryby mojej natury? Nie jestem zwyczajnym leniem, ponieważ w lenistwie nie znajduję przyjemności. Prawdziwy leń to ten, kto pracę porzuca dla rzeczy, która mu sprawia przyjemność. Ja nie mogę dojść do pracy, powstrzymywany przez tysiące roztargnień, i odpadam od niej, jak od rzeczy zbyt trudnej, zbyt jednostajnej. Powodem jest, zdaje się, nerwica. Dziś rano, przy czytaniu Eliade

2, czułem łomot krwi w skroniach, swędzenie nóg, rąk, ból w korzonkach włosów —

całe moje ciało domagało się ruchu, drapania, tarcia. Po półgodzinie byłem tak zmęczony, jakbym przez pół dnia tłumaczył z chińskiego albo przepisywał książkę telefoniczną. Wyciągnąłem się w końcu na kanapie, starałem rozluźnić zupełnie i nie ruszać. Po kwadransie ocknąłem się z półdrzemki, rzeczywiście wypoczęty. Wróciłem do lektury, z tym że starałem się czytać szybko i nie wracać, nawet gdy jakiś fragment niezbyt był dla mnie jasny albo gdy myśl w czasie czytania uciekła mi i gdy ocykałem się, widząc ze zdziwieniem, że jestem w jakimś zupełnie niepojętym, nie powiązanym z niczym miejscu lektury. Wszystko to wskazuje na nerwicę — także tematyka dystrakcji prześladujących mnie podczas czytania (wyobrażenia seksualne, odnoszące się przeważnie do jakichś straconych okazji, wspomnienia lub wyobrażenia liturgiczne powracające mnie w epokę dziecinnych moich maksymalnych wzlotów duchowych, obrazy parad wojskowych, meczów piłkarskich, czasem pragnienie muzyki...). Taka nerwica, prawdopodobnie na tle stłumionego życia sensualnego (podkreślam: sensualnego, a nie seksualnego) — myślę, że jest do wyleczenia poprzez zintensywnienie wrażeń artystycznych — powinienem oglądać obrazy, budowle, słuchać więcej muzyki. To jest to, czego mi brak — być może również poezji, która zaspokoiłaby moje pragnienie rytmu. Proszę mi tylko powiedzieć, dlaczego niektórzy pisarze mają nade mną tak zupełną władzę, że

Page 15: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

nerwica moja zdaje się ustępować — do nich właśnie należy Miłosz. A prócz niego Gombrowicz, Simone Weil, Pascal — i Jung. Może to nie style — a tematy? [...] 2 VI 1970 Czytając

1 Eliade, łatwo zapomnieć o tym, że mówi on o świadomości religijnej człowieka

prymitywnego, czy raczej archaicznego; co prawda sam sobie jest winien, bo zbyt nieostrożnie przeprowadza analogie między świadomością religijną archaiczną a nowoczesną, twierdząc zresztą, że świadomość religijna jest jakby wiecznie ta sama, zbudowana z tych samych struktur. To błąd — Eliade widzi tylko proces desakralizacji jako ten, który świadomość religijną stopniowo odmienia, gdy tymczasem wewnątrz niej następują zmiany historyczne. Dla Eliade świadomość religijna i jej symbole zdają się nie mieć historii. Symbol odnosi się wciąż do wartości, którą reprezentuje, gdy tymczasem, drogą historycznych przekształceń, symbole religijne są już symbolami symboli, a przeżycia religijne przeżyciami przeżycia, odtworzeniem przeżycia; w ten sposób symbole religijne stają się kulturą, a ich utrzymanie przy życiu zależy czasem od wykonawców, czyli staje się elementem sztuki; np. msza katolicka jest zbiorem symboli, z których znaczenia w ogóle mało kto z wiernych zdaje sobie sprawę. Eliade nazwałby to procesem degradacji symbolu, a jednak nie jest tak zupełnie: symbol traci swoje znaczenie pierwotne, ale uzyskuje inne, jako czynnik składowy systemu symboli — liturgii, która działa jako całość przez to samo, że jest niezmienna. Ryzyko związane z reinterpretacją symboli, z ich wyjaśnieniem, przetłumaczeniem liturgii na języki narodowe, czy to odnowienie liturgii, czy jej desakralizacja? W pojęciu reformatorów odnowienie, ponieważ chodzi o przypomnienie początków Kościoła, jego założenia; ale przecież dla większości ludzi msza jest przypomnieniem własnego dzieciństwa. [...]

— — — “Przed upadkiem w historię, jaki cechuje ludzkość współczesną — był upadek w życie''

1.

Eliade stwarza człowieka hipotetycznego, wierzącego w Boga najwyższego, dającego mu się w rzeczach nie dotyczących bezpośrednio życia, w owego Boga stwórcę wszechrzeczy, który oddalił się następnie, pozostawiając człowieka w mocy bóstw drugorzędnych. Więc generalna linia historii religii biegnie w dół, jest degradacją pierwotnego sacrum — ostateczną formą owej degradacji jest bóg filozofów, idea czysta. [...] Zdaje się 7 VI, ale może 8 VI 1970 Wczoraj podczas obiadu Jarek powiedział mi, że Lisowski na lewo i na prawo rozpowiada swoją złą opinię o Złotej papudze

2 Artura i że się w tym powołuje także na mnie. Miał także

Przybylskiemu powiedzieć, że jego pochlebna recenzja nie może pokazać się w “Twórczości'', ponieważ książka “w redakcji'' się nie podoba. I znów na mnie się powołał. Julia nas wczoraj zaprosiła, wspominając o “komerażach'', o których chciałaby nawet porozmawiać. Posiedzieliśmy, ale o niczym nie było mowy, a ja bałem się zaczynać, nie wiedząc, co z tego Artur wie, a czego się tylko domyśla. Wspomniał tylko o wizycie niemieckiego wydawcy, który interesuje się książką. Dzisiaj rano spotkałem w Alejach Matuszewskiego. Ten mi powiedział, że Artur odwiedził wczoraj Irenę, że jej powiedział o jakichś osobach, które rozpowszechniają złe opinie o Złotej papudze, skutkiem czego dwa wydawnictwa zagraniczne odstąpiły od opcji. To drugie wydawnictwo to pewnie Gallimard, dla którego Jurek (zresztą na prośbę Artura) miał pisać recenzję. Napisał negatywną. Propaganda, którą przy tym uprawia, ma to pewnie uzasadnić. Jurek tym razem chce działać otwarcie, “bezstronnie'', “obiektywnie''. Gdy kłamcy notoryczni zaczynają prawdę mówić, gdy konformiści udają nieprzejednanych, gdy uprzywilejowany uskarża się na krzywdy, gdy wszelka małość szuka swego przeciwieństwa, głupstwo z tego wynika i błąd. Naturalnie, że zapytany przez Jurka, co sądzę o Złotej papudze, nie kryłem się na tyle, by podać opinię przeciwną temu, co naprawdę sądzę o tej nudnej książce. To już wystarczyło, abym teraz poczuł się winien i aby moja rola w aferze stała się dwuznaczna. Należało kłamać tak, jak to robi w takich wypadkach Jurek, który wczoraj jeszcze zapewniał mnie, że książka, gdy ją w maszynopisie czytał, podobała mu się bardzo, zapomniawszy, że niedawno u siebie w domu przyznał mi się, że mu się nie podobała i że próbował to nawet Arturowi powiedzieć. Jurek ma szansę wyjść cało z każdej takiej opresji. Najgorsze, że prawda na tym wszystkim zupełnie nie korzysta, i nie skorzystałaby nawet wtedy, gdyby ktoś odważył się powiedzieć, iż Złota papuga jest wprawdzie książką ambitną i szlachetną, ale w czytaniu nudną, i że jej forma ma wszystkie cechy kompilacji dziennikarskiej, lecz brak jej cech artystycznych. Chciałbym ją nawet powtórnie przeczytać — cóż, kiedy nie potrafię!

Page 16: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Ja jestem, owszem, kłamca, plotkarz, papla, ale Artur z kłamstw wzniósł całą swoją egzystencję i to jest w nim tak obrzydliwe, choć i wzruszające, jak niektóre choroby umysłowe. Nie jest ze mną szczery. Zawarł ze mną znajomość i przyjaźń po to, żeby ze mnie zrobić swojego krytyka: przy mojej pomocy opanować “Twórczość''. Gdy to się nie udało, zachował mnie — bo polubił; interesowałem go ponadto, póki byłem w zarządzie

1, i później, póki jechaliśmy na jednym

wózku “marcowym''2. Teraz rozchodzą się nasze drogi. On pragnie wyjść na rynek europejski,

korzystając z poparcia, jakie ma u Pierre Emmanuela i paru innych Francuzów. Wie, że będzie to mógł osiągnąć tylko za cenę ułożenia sobie stosunków tu, w kraju, przynajmniej na razie. Zabiega więc o względy Jarosława i pobiegł nawet gratulować mu Nagrody Leninowskiej

3. Zabiega o względy Jurka

Lisowskiego, który jest uprzywilejowanym przez nasze władze informatorem kilku zagranicznych wydawnictw (Gallimarda, Julliarda i jakichś, zdaje się, niemieckich), oprócz tego (wiem to) zabiega o wyjazd do Stanów, o czym mi nie powiedział. Nie musiał, oczywiście, ja mu też nie opowiadam się ze wszystkim. Ale — przemilczenia takie, których więcej jest z jego strony, wyznaczają granice naszej przyjaźni. Nie zamierzam chodzić w zaprzęgu jego kariery, ani w zaprzęgu Jarka. Ten ostatni przyczepił się do Artura, aby przez niego wejść w warszawskie środowisko i zyskać dla siebie alibi, potrzebne mu ze względu na oskarżenia o antysemityzm, jakie przeciw niemu wytoczono w Łodzi. Uczy się od Artura administrować swoją twórczością. Co do mnie, staję mu się coraz mniej potrzebny, ponieważ nic mu nie załatwiam i nic nie załatwię. Zresztą to mały intrygant, rzemieślnik i groszorób. I kłamca! Przyczepia się do “opozycji'', wygaduje, feruje ostre wyroki potępienia za “haniebne'' czyny np. Błońskiego albo Puzyny, myśląc, że zamydlił nam wszystkim oczy, że nie wiemy o jego podpisie figurującym na liście “sześciuset''

1 i że wierzymy w jego podpis na liście w sprawie Dziadów. Jestem przekonany, że tego

ostatniego nie podpisał wcale: głupiej Joannie, gdy do niego pojechała na Bielany, oświadczył gotowość natychmiastowego podpisania, po czym wspomniał od niechcenia, że już jeden podpis złożył — w IBL-u. I czy to nie przeszkadza. Spłoszona Joasia krzyknęła, że oczywiście, przeszkadza, i scenę powtarzała potem ze wzruszeniem. Tymczasem o zakład idę, że w IBL-u nic nie podpisywano. Jest to więc na dodatek krętacz; krętactwo uprawia codziennie przy stoliku Ireny, Konwickiego, Holoubka — przyjaźni się jednocześnie z Sitą i Hanuszkiewiczem. Piszę to wszystko, aby zdać sprawę sobie przede wszystkim, wśród jakich żyję ludzi i zdarzeń. Nie potępiam przecież nikogo. Ani Jarka, ani Artura, ani Jurka, ani Jarosława. Wszystkich usprawiedliwia działalność: piękne piszą wiersze, sztuki, pięknie tłumaczą. I ja bym sam sobie mniej wydawał się podły, mniej chwiejny, gdybym produkował więcej i gdyby błędy mojego postępowania były ubocznymi produktami twórczości oraz wysiłku, jaki ponieść trzeba, aby swą twórczość ludziom narzucić, sprzedać, nawet zachwalić. Dobry rzemieślnik dobrze zachwala swój towar; podejrzany jest taki, który dzieło rąk swoich kopie i nazywa gównem.

— — — Byłem na Antygonie wystawionej przez studentów w Stodole

2...

Czego chce teatr współczesny, najbardziej współczesny — przestać być teatrem? I przez to właśnie staje się teatrem do kwadratu. Teatrem obnażonym. Wszedłem

3 do sali teatralnej, w której miano przedstawić Antygonę Sofoklesa. Widownia była

prawie pusta, za to na scenie tłok: ktoś tam tańczył, ktoś gimnastykował się i rozmawiano. Nikt na mnie nie zwracał uwagi, ale nie śmiałem zapytać, czy przedstawienie odbędzie się o zapowiedzianej godzinie. Wreszcie ktoś zamknął drzwi na korytarz, światło zgasło, mężczyźni zdjęli koszule, porozkładali się na scenie jako trupy. Weszła Antygona, za nią Ismena. Powiedziały parę wierszy, ale jakoś bez przekonania i dość niewyraźnie, po czym zapalono światło na scenie, na widowni, aktorzy wstali, wyszli na proscenium i zaczęli mi wymyślać. Powiedzieli, żebym od nich nie oczekiwał żadnej Antygony, bo nie po to mnie poprosili, aby mi jej znaną historię jeszcze raz przedstawić, ale po to, żebym tu przed nimi usiadł, żebym poczuł się sobą bardziej, silniej niż w życiu, abym mianowicie poczuł się nieswojo: aby mi się zrobiło duszno, gorąco, niewygodnie, aby mi zaczęły przeszkadzać moje własne ręce i nogi (powiedzieli mi nawet przy tym parę nieprzyzwoitości), i abym tak — jakby wcielony w siebie, udręczony sobą fizycznie — otworzył swoje sumienie i swoją pamięć, a oni postarają się wtedy wtargnąć we mnie, rozjaśnić moje ciemności wewnętrzne i sprawić to, abym stąd wyszedł na światło dnia człowiekiem odmienionym, świadomym swego losu i swej odpowiedzialności, a więc człowiekiem tragicznym. To powiedziawszy, wrócili do gry — zjawił się Kreon, wrzaskliwy, obłąkany pychą i okrucieństwem, a koło niego masa jego łapaczy. Dla dzikiej fantazji nie pozwolił z zemsty pogrzebać Polinika, ale Antygona nakryła ciało brata białym całunem. Łapacze ruszyli za nią w pościg, spadli całą chmarą na widownię i z latarkami w rękach myszkowali wśród krzeseł, szukając Antygony wśród nas. A potem na ekranie zawieszonym nad sceną pokazano gangsterów, twarz i ciało chłopca, balet w maskach gazowych, Zbyszka Cybulskiego zapalającego znicze z wódki

1, Kordiana na drabinie

2; w

mikrofonach rozległy się dźwięki dżezu, trzaski pistoletów automatycznych i jakieś grzmoty, ognie, zjawił się cały hałas współczesnego świata, którego co wieczór słucham, gdy na moim osiedlu, we wszystkich otwartych oknach pracują telewizory, podając Dziennik. [...] Ten hałas przemienił mnie w

Page 17: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

martwego telewidza, w biernego odbiorcę zła i okropności; na scenie świecił wielki ekran — biały, czerwony, opalowy — aż w końcu doszło do tego, czego boję się zwykle najbardziej: ze sceny, jakby ze skrzyni gigantycznego telewizora, wypadł chłopiec z mikrofonem, wstąpił po stopniach na widownię, rozejrzał się (zmartwiałem), podszedł — nie do mnie na szczęście, do innego człowieka martwego jak ja i zapytał go, co sądzi o wojnie w Wietnamie. Gdy ten nie odpowiedział, gdzieś z tyłu, na widowni rozległy się śmiechy; chłopiec z mikrofonem wrócił na scenę. Odegrał jeszcze parę scen z Antygony, ale nie do końca — aktorzy urwali grę, jakby zniechęceni. Zresztą może grają dalszy ciąg kiedy indziej, dla innych widzów. Co do mnie — zrobili swoje: skojarzyli mi Antygonę z tym, z czym chcieli, z tym, co ich boli i zajmuje, z tym, co im (lub kierującemu ich grą reżyserowi) wydało się we współczesnym świecie najtragiczniejsze, przeto najbliższe dzieweczce z Teb. Co ja na to? Nic. Gdyby do mnie podszedł chłopak z mikrofonem i zadał to samo pytanie, milczałbym, i ze mnie by się śmiano. Dlaczego? Właśnie: dlaczego? Aby na to pytanie odpowiedzieć, opowiedziałem teatralną przygodę, która każdemu z was może się zdarzyć, gdyż pełno takich pułapek rozstawiono dokoła: chcą was zmusić do mówienia, udziału — w teatrze. Chcą was przyłapać na martwicy, dowieść wam, że macie już dusze konsumentów — że zjadacie wiadomości i poglądy jak konserwy, że używacie wzruszeń jak proszku ixi, że sztukę oddalającą was od codzienności traktujecie jak biuro podróży wiozące was do Złotych Piasków. Nie dajcie się. Gdy do was zejdzie kiedy ze sceny człowiek z mikrofonem i zada pytanie, każe mówić, odpowiedzcie: Proszę, niech pan siada obok, porozmawiamy. Co on na to? Powie: Nie, proszę odpowiedzieć krótko. Więc: Nie umiemy krótko. Zresztą, chcemy się pana o coś zapytać. On: Ależ nie, nie mam czasu, muszę wracać na scenę, przecież to jest przedstawienie. Wy: To wracaj pan od razu, a nie udawaj na drugi raz, że to jest coś innego. Wiele rzeczy można zmienić w teatrze, aby odnowić układ, jaki w nim istnieje między sceną a widownią. Znieść kurtynę. Znieść scenę. Grać pośrodku publiczności. Można nade wszystko zmienić zasadę najbardziej klasyczną, najdawniejszą, tę mianowicie, że aktorzy przedstawiają historię już znaną, że mówią tekst, który widzowie umieją w części na pamięć; tak aby mogli naprawdę ocenić, jak aktorzy wywiązują się ze swojego rzemiosła, jak scenograf przysposobił scenę, jakich skrótów dokonał reżyser, jakie zaakcentował miejsca. Można mianowicie przyjąć zasadę zupełnego zaskoczenia — improwizować np. co wieczór wedle naprędce ułożonego, aktualnego scenariusza. Nigdy nie zmieni się tego tylko, że aktorzy namówili się między sobą, znają swe zamiary, a ludzie siedzący przed nimi, czy wokół nich, poza ich kręgiem — do zmowy nie należą. Tylko w liturgii wszyscy jednakowo wiedzą, co się stanie, i jednakowo podlegają formie — lecz umowa, która organizuje obrzęd, jest transcendentalna. Zgromadzeni w obrzędzie są jakby aktorami wobec transcendencji, która jest ich widzem. W sztuce musi być ktoś, kto daje spektakl (dzieło), i ktoś, kto spektakl (dzieło) odbiera. Widz, czytelnik, słuchacz jest transcendencją sztuki. Wracają do źródeł — powiadają, do historycznych początków sztuki teatralnej. Lecz to fałszywy powrót — do miejsc opustoszonych. Wracanie do świątyń, w których już nie ma Apollina, do misteriów, z których uszła tajemnica. Wznawiają sacrum w jego wygasłych ogniskach. Efekt tego: siedząc na przedstawieniu, które miało nie być przedstawieniem — odczuwam je

Page 18: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

mocniej jako przedstawienie, ponieważ tym, co sztuce nadaje wysoką temperaturę życia, jest mój prywatny w niej udział — moje osobiste doświadczenie, które w jej odbiór wnoszę, które w cichości, wobec sztuki przeżywam jako widz suwerenny. Gdy moja suwerenność zostanie naruszona, sztuka staje się nieważna — pozostaje z niej zespół chwytów, sposobów. Moje reakcje na taki spektakl jak ten, który opisałem, są w — końcowej rachubie — czysto estetyczne. Myślę: dobrze to robią... światło dobre... ostro... rytm... te szmaty... owszem. Ani chwili udziału, w jaki wciągnęłaby mnie po raz setny opowiedziana historia Antygony, którą skojarzyłbym sobie z tym, co mnie naprawdę boli i unosi. Może też z wojną w Wietnamie, a może z całym moim życiem, a może z czymś, o czym ci panowie ze sceny nie mają pojęcia. Może ja jestem od nich głębszy — choć milczę? [...] 13 VI 1970 Być może jestem już na pograniczu ciężkiej nerwicy. Słyszę każdy ruch — boli mnie szczęknięcie łyżeczki, stuk postawionego talerza. Co mam zrobić: uciekać z domu, pójść do psychiatry, czy po prostu, jak to się mówi, wziąć się w kupę. Wieje silny wiatr — może to stąd? Czuję niepokój, podniecenie, jakiś ból wewnętrzny, skurcz jak gdyby. Gdyby mnie bolała ręka, głowa, wątroba, mógłbym liczyć na współczucie i pomoc. Ból tego rodzaju izoluje mnie od wszystkich i ściąga na mnie wrogość i wzgardę. Jest w tym coś z tego wyklęcia, jakiemu podlegali obłąkani w średniowieczu. Jest to ból, który na zewnątrz wygląda jak ciemność. Jak nauczyć się go znosić i kryć. Dzieje się to wszakże z ogromnym nakładem, wielkim kosztem energii psychicznej, której mi brakuje do pracy, a nawet do podejmowania najprostszych decyzji. Długie chwile nieraz spędzam w kompletnej bezczynności — taką trudność sprawia mi przejście od jednego zajęcia do drugiego, albo po prostu zmiana pozycji. Mógłbym pracować, ale tylko bez przerwy, jednym ciągiem, nie odrywając pióra od papieru, maniacko. Zatracić się w pracy, stracić kontakt z otoczeniem. Otóż to właśnie jest dla mnie niemożliwe. Ja wciąż wszystko widzę i słyszę — najdrobniejszy ruch, każdy dźwięk odgaduję, wszystko, co się wokół mnie dzieje, jakbym się tego bał; zachowuję się jak warczący i nasłuchujący pies. Jest to chyba zachowanie lękowe, które mi pozostało z tych czasów, kiedy rzeczywiście musiałem nasłuchiwać i kiedy skrzypnięcie łóżka, podłogi, stuk otwieranego okna były dla mnie sygnałami zaczynającego się piekła. Muszę sobie powtarzać: nie bój się, to już minęło, ci, którzy cię otaczają, sami znają miarę, granicę, nie trzeba czuwać nad ich krokami. Bo to, zdaje się, o to chodzi: czuję obłęd w powietrzu — obłęd, do którego powstrzymania jestem powołany i zobowiązany. Jeżeli nie powstrzymam obłędu postępującego u Kazi i Andrzeja, gotów i mnie ogarnąć... W każdym razie kieruje mną strach przed tym, by się nie powtórzyło to wszystko, co już przeżyłem. Sytuacja najbardziej odpowiadająca cierpieniom (gdyż to są cierpienia): człowiek, który ze strachu przed obłędem cudzym wpada w obłęd. Człowiek zmierzający do obłędu śledzi go u innych. Człowiek ze strachu przed powtórzeniem się nieszczęść, jakich już zaznał, stwarza te nieszczęścia drugim, nie zdając sobie z tego sprawy. Ta ostatnia sprawa nadaje się do rozwinięcia. Jest to bowiem forma nerwicy, która charakteryzuje całe pokolenie powojenne, ze strachu przed wojną i hitleryzmem stwarzająca rzeczywistość kaleką. [...] 16 VI 1970 Z radością

1 przeczytałem książkę Ezry Pounda ABC czytania

2, która broni prostoty i domaga

się od poezji, aby była radością ucha i umysłu. Nieszczęściem literatury są poeci piszący, aby dowieść swej wyższości duchowej nad czytelnikami. Trzeba niemało odwagi, aby im to wytknąć i dowieść im tego, są więc bezkarni. Byłoby to może nieszkodliwe, gdyby nie zniechęcało w ogóle do czytania poezji i nie stwarzało szerokiego przekonania, że jest to twórczość dla wtajemniczonych. Pound powiada, że nieznaną rzecz można wyjaśnić tylko przez odniesienie jej do znanej. Dlatego poezja, która jest sztuką zbliżania rzeczy odległych, sztuką szukania zbieżności, podobieństw, analogii — jest modelem wszelkiej komunikacji ludzkiej. [...] 19 VI 1970 Dzisiaj dziwię się mojej nieaktywności. Nie ma się czemu dziwić. Nigdy nie było inaczej, nawet w tym czasie, który pobudza cały organizm do działania — nawet w dzieciństwie i w czasie dojrzewania. Może z wyjątkiem okresu dewocji i zachwycenia liturgią, kiedy rzeczywiście cała moja myśl, cała moja wyobraźnia zajęta była liturgicznymi i religijnymi kombinacjami. Nie znalazłem wtedy odbicia dla wyobraźni, nie dokonałem skoku w jej wyższą sferę. Owszem, miałem umysł zajęty myślą opętaną: kiedy umrze moja matka. Zdaje się, że ta myśl wyczerpała mnie naprawdę i sprawiła to, że dziś do niczego nie jestem zdolnym poza wskrzeszaniem tej archaicznej, kopalnej warstwy doświadczenia: toteż najczęściej właśnie wracam do dziecinnej problematyki. [...] 2 VII 1970 [...]

Page 19: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Czym się właściwie kierować w wypadkach, których nie reguluje prawo? Wątpliwości powstają wtedy, gdy usiłujemy pozbyć się prawa lub interpretować je na swoją korzyść. W ostateczności — wzgląd na cudze dobro decyduje prawie zawsze nieomylnie. Nie wiem, czy są wypadki, w których cudze dobro byłoby wątpliwe. Nawet historia mojej matki i nasze wątpliwości powstały nie z tą chwilą, gdy trzeba było matkę ratować (ostatecznie wiadomo, co było dla niej dobre: odebrać jej narkotyki, otoczyć opieką i dozorem), ale gdy powstał dla każdego z nas problem ratowania siebie. Nie twierdzę, że to był wzgląd nieważny, ale on właśnie “komplikował'' sytuację — tzn. wprowadzał element tragiczny. Wyjście było proste: zdecydować się na ofiarę z swego życia i wierzyć w to, że reszta będzie nam przydana. Cała wielkość literatury, cała wielkość człowieczeństwa jest w tym — i przepada, ulatnia się, ilekroć wzgląd na żałowanie siebie — pod jakimkolwiek względem — poczyna dyktować nam rozwiązania. Wtedy wszystko robi się małe — nawet wielkie sprawy karleją. [...]

— — — Dla dobra drugich i w ich imieniu — to ja to gdzieś napisałem — ale gdzie?

— — — Ta sama myśl o Kazi, w Rzymie w 1961 roku: “ona szuka potwierdzenia mojej miłości''. Przecież ja tam w Rzymie zdecydowałem się odejść — powiedziałem jej i ona płakała. 4 VII 1970 Tylko cudze dobro może być źródłem prawa. [...] 7 VII 1970 “Życie przed nami'' — banał codzienny, najczęstszy, może najważniejszy ze wszystkich. I otóż nagle przestaję w niego wierzyć. Nie mogę sobie zupełnie wyobrazić dalszego ciągu życia. Doznaję jakby nagłego przyspieszenia czasu, wszystko w moich rachubach i przewidywaniach leci na łeb, na szyję, i naraz okazuje się: już czasu nie ma wcale i że już wszystko jedno. Jest to właściwie przeżycie śmierci. [...]

— — — Malejąca rola literatury w życiu. Trudno nam wypowiadać się o tym, jaka była jej rzeczywista rola w dawniejszych czasach, mamy do dyspozycji tylko przykłady z najbliższej przeszłości, z XIX wieku. To znaczy wiemy, jaka była rola poetów doby romantyzmu — (nie tylko u nas!), i rola powieściopisarzy. Później w naszych czasach tę rolę przejęli raczej felietoniści — popularność Słonimskiego, Boya, Nowaczyńskiego, Nowakowskiego, Kisiela... Rola wyroczni, lekarza, mędrca na co dzień. Zwróćcie uwagę, że jest to rola daleka od artystycznej. W gruncie rzeczy podziw dla literatury jako sztuki kieruje się wyłącznie dla literatur dawnych. Do literatury współczesnej ma się stosunek utylitarny: jest ona po prostu potrzebna albo nie. Literatura, powiedziałbym, nie jest sztuką, lecz się nią staje, w miarę jak traci na aktualności; jeśli razem z aktualnością traci wszelki walor, znika z żywej kultury w ogóle — należy do jej zabytków.

— — — Felieton dla “Tygodnika''. Męka. Przyjemność. Konieczność. Dola moja literacka. Moje głupstwo cotygodniowe.

— — — Niech diabli porwą! Na com ja zużył cały dzień dzisiejszy: zacząłem rano czytać książkę Krawczuka o Platonie

1, rzuciłem po kilkunastu stronach. Przeczytałem Kępińskiego w “Znaku''

2, jakieś

teksty o Jungu — co ja robię? Do czego ja właściwie zmierzam? Jutrzejszy cały dzień stracę, bo przychodzą wieczorem Arturowie, Woroszylscy, może Turowicz, więc muszę rano sprzątać mieszkanie i zaraz skrobać ziemniaki — a dajcież mi spokój! Nie umiem sam sobą kierować, zużyć czas.

— — — Wiem, na czym polega mój błąd: rozpatruję siebie ustawicznie jako przedmiot cudzej woli i zastanawiam się, czy sposób kierowania mną odpowiada moim celom, zamiast uznać siebie za ostatecznie już uformowanego i dojrzałego do pokierowania otoczeniem w pożądanym kierunku. Odczuwam przecież wyraźnie u Kazi nadmiar inicjatywy i woli, jaki jej przypada dzięki mojej bierności i podporządkowaniu mojemu. Należy więc dokonać zmiany w tej przede wszystkim dziedzinie:

Page 20: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

wpływać bardziej na wypadki, okazywać inicjatywę, powiedzieć wyraźnie, czego chcę, a czego absolutnie sobie nie życzę. Nie bać się konfliktu — jeśli wyniknie, tym lepiej. [...] Muszę siebie podać w innym zupełnie sosie, muszę stworzyć przygrywkę dla mojej pieśni, która dotąd brzmi za słabo, za cienko, i nie bardzo jest słuchana. Właściwie wszystkie moje zalety — np. wierność, lojalność, rzetelność, szacunek, jaki staram się okazać Kazi wysiłkom, zrozumienie jej problemów — wszystko wzięło się z lęku i zostało źle ocenione dlatego właśnie, że źle zabrzmiało. [...] 9 VII 1970 Wczoraj, jak było umówione, przyszli Arturowie, Woroszylscy i na koniec Jerzy Turowicz. Artur wygłosił mowę o zdradzieckich zamiarach Hanuszkiewicza, tzn. że jego inscenizacja Kordiana reprezentowała rosyjską rację stanu. Julia zrobiła mi uwagę, że pisząc artykuł o Kordianie

1, dałem

sankcję usunięcia Dejmka2, następnie Artur próbował mi wyjaśnić, że PRL dziś, pod rządami Gomułki,

osiąga ostateczność zła i nieprawości, ja zaś stwierdziłem, że ostateczność ta nastąpiła w latach pięćdziesiątych, i wygłosiłem mowę o rozpadaniu się struktury totalnej. O, o, o! Turowicz nie odezwał się słowem, Wiktor chyba także nie. Bardzo było przyjemnie. [...] 11 VII 1970 Gombrowicz — guerilla duchowa.

— — — Historia duchowa zawarta w dziele Gombrowicza powtarza w najogólniejszym zarysie strategię skandalu — strategię samodegradacji. Poniżony poniżającego poniża, pogłębiając swe poniżenie — im ja będę bardziej nikczemny, ty, chcąc mnie poniżyć, musisz sam znikczemnić się bardziej. Słaby silnego wciąga w swą słabość jak w dżunglę — to strategia guerilli. Siła jest ograniczona i ograniczone są wszystkie wartości pozytywne — godność, rozum, piękno etc. Wartości negatywne granic nie mają — zstąpienie w ich sferę daje poczucie wszechmocy i bezkarności. Tu w tej sferze nie ukończonej degradacji — powstaje owo “ja dowolne'', dysponujące absolutną bronią drobiazgu, głupstwa, byle czego, czystki... [...] Gombrowicz powraca jako czynnik destrukcji, krytyki — jako upiór analizy, wszystkim układom zamkniętym, dziecięcym, wydzwaniając godzinę prawdy. 13 VII 1970 Boże, jak okropnie jestem nieszczęśliwy! Nikt mnie nie może uratować — tylko ja sam, ale ja nie mam dość woli, dość miłości dla siebie, aby wykonać to, czego sam po sobie oczekuję. Jestem jak szczelnie zamknięte naczynie, które nic nie zawiera — próżne, i którego jedyną zdolnością jest unoszenie się na fali. Tracę kontakt z rzeczywistością. Telefon. Telefon dzwoni, ja nie podnoszę słuchawki. Dzwoni telefon — wiem, że chce do mnie przemówić człowiek życzliwy, człowiek, którego kocham. Nie podchodzę. To jest moja wina. Biorę z tą chwilą odpowiedzialność na siebie za moją zgubę, wybieram destrukcję, katastrofę. Jest to forma samobójstwa — pierwszy krok w jego stronę — reszta jest tylko stopniowaniem środków. Dlaczego tak? Dlaczego? Wytłumaczenie jest obojętne. Tak jest naprawdę tylko dlatego, że tak chcę, spełniam to, co jest moją rozkoszą: nie ma żadnej różnicy między tym a bądź jakim tajemnym nałogiem autoerotycznym, narkomanią czy samotnym pijaństwem. Nie widzę dostatecznych racji dla uratowania siebie. Uratowałby mnie ktoś z zewnątrz — ktoś, kto by mnie w tej chwili zawołał na pomoc. Może właśnie przez telefon — jakże dojdzie do mnie to wołanie, skoro nie podnoszę słuchawki? Odmawiając ratowania siebie, odmawiam wszelkiej pomocy i wszelkiego kontaktu z ludźmi. Miłość własna jest do spełnienia tylko przez miłość człowieka, a jeszcze i ta nie ma sensu bez miłości wyższej, pozaludzkiej. Człowiek nie może kochać siebie dla siebie, bo zbyt dobrze widzi swą słabość i swą nikczemność. Miłość jest tylko przeczeniem boskości — tylko wtedy jest realna, gdy jest nadrealna.

— — — “Dość tego ględzenia''. Napisawszy to zdanie, odłożyłem pióro i zamyśliłem się głęboko — o ile można nazwać zamyśleniem stan nieprzytomnego zapatrzenia w ścianę. Dość? Czego dość? Tego wszystkiego, co dotąd pisałem. Ale cóż tak oryginalnego pisałem, abym się mógł tego wyrzec. Ach, nic, właściwie nic — nic poza rzeczami oczywistymi...

— — — “Dość tego ględzenia...'' Kiedy zastanawiałem się, o czym by tu od tygodnia napisać (nie udało mi się uniknąć tego tygodniowego, felietonowego myślenia), przyszło mi do głowy to zdanie, to jedyne zdanie, które

Page 21: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

chciałbym napisać. “Dość

1 tego ględzenia''.

Cóż to? — nie chcę więcej pisać? Ależ chcę! chcę! Nie podoba mi się to wszystko, co dotąd napisałem? Ależ przeciwnie. Zmieniłem poglądy. Iii — cóż to znowu za poglądy takie, żeby je aż zmieniać? Gdybym wierzył w coś bardzo oryginalnego, wyskokowego, mógłbym się tego ostatecznie wyrzec, ale moje poglądy są takie jak większości ludzi. Nie zanadto postępowe, nie zanadto konserwatywne, dość humanitarne — doceniam wagę społecznej dynamiki, lecz nie tracę z oczu wartości jednostki — a któż traci, któż? A jednak: dość tych ględzeń. Co ja tu robię — z tym piórem w ręku? Czy to ja naprawdę muszę tłumaczyć ludziom, że 2+2=4? Sami tego nie wiedzą? Nie potrafią wyliczyć? Co — może ładniej to potrafię powiedzieć? Krócej niż inni? No, może.

— — — “Dość tego ględzenia...'' Zamarzyło mi się takie zdanie. W gruncie rzeczy — ludziom powinno być naprawdę obojętne, co ja myślę — myślę pewnie tak jak wszyscy lub co najmniej tak jak większość. Ważna jest zdolność przemiany siebie. Ostatecznie już to, że piszę — przecież nie zawsze pisałem. Byłem kimś innym, tak jak większość przeznaczonych do życia anonimowego. Z jakichś powodów — w jakichś okolicznościach — doszło do tego, że podpisałem imieniem i nazwiskiem..., że dotarłem do druku, stałem się kimś innym. Być w sytuacji pisarza, w jego funkcji nie najciekawsze jest to, jak się nim stał, albowiem jest to akt uzurpacji. Nikt go nie wykształcił ani nie mianował. Pisarz to człowiek, który dosłownie “sięgnął'' po pióro — więc ktoś, kto zdecydował się na zamianę swej doli — i zamiany tej rzeczywiście dokonał, dokonał tego, o czym myśli każdy człowiek. Co zamienić? Jak zamienić? Czytając, zawsze myślimy, jak do tego doszło — interesują nas początki każdej twórczości — a w życiu twórczym owe mityczne zmiany poglądów, owe okresy twórczości... periody... Cóż ja dzisiaj mogę zrobić? Społeczeństwo dzisiejsze tak mało ofiaruje możliwości zmiany poglądów. Jakich na jakie? Wszystko, co możemy ofiarować — to samą jakby sztukę przemiany — poddać ją jak melodię — ofiarować jej nadzieję, przypomnieć jej szansę, wystukać jej rytm. Dosyć tego... [...] 16 VII 1970 Sen o wybitnym, wielkim nawet pisarzu, który się objawił w Krakowie. Poznaję go — a to pewien cichy, nieśmiały chłopak, którego pamiętam z polonistyki — uchodzący za anormalnego. Potem msza w kościele. Stoję za filarem i nie widzę wychodzącego księdza. Tłum wita go oklaskami, które nawet zdają się układać w rytm, jak na koncertach piosenek. Patrzę — ksiądz w przepięknym pomarańczowym ornacie — (ksiądz młody, dziecko właściwie), a obok niego ministranci z pomarańczowymi skrzydłami u szyi (!) tak dziwnie złożonymi, że im głowy kryją jak kaptury. Ksiądz im pomaga te skrzydła opuścić. Jakaś sytuacja na przystanku tramwajowym — ja wyglądam z wozu mającego ruszyć, a na przystanku stoi Jula z Przybylskim i rozmawiają ze sobą o pederastycznym stylu w książce owego świetnego debiutanta, który także zdaje się jest pederastą. Ja bawię się znakomicie obserwowaniem ich twarzy — zwłaszcza chłopięcego profilu Julii. Jeszcze jeden szczegół o tym pisarzu: uczył go angielskiego prof. Kląska (pomyliłem z fizykiem Kloską) i ta wymowa ą zamiast ę pozostała mu na zawsze. Jakiś sen o górach, o wycieczce na Kościelec — a Jarka Rymkiewicza tam nie było, tylko właśnie tamten, nowy, którego wciąż jakby nie znałem. [...] 22 VII 1970 Paszportu odmówili. Narobiłem wczoraj o to rejwachu, próbowałem dodzwonić się do Putramenta, ale wyjechał, do Kraśki, ale go akurat nie było, potem dowiedziałem się od Ireny, że u Kraśki akurat jest moja książka z fatalną opinią z cenzury, a w takim razie Kraśko będzie mnie unikał (poradziła mi list do niego napisać), w końcu Irena inna (Groszowa) poradziła napisać list wprost do ministra Świtały — i tak też zrobiłem. Napisałem: Szanowny Panie Ministrze, zwracam się do Pana poza porządkiem urzędowym, licząc na uwagę i zrozumienie. Stołeczna Komenda MO odmówiła mnie i mojej rodzinie wkładek paszportowych na wyjazd do Jugosławii. Złożyłem w tej sprawie odwołanie w przepisowym trybie, ale termin, w jakim miałbym dostać ew. zgodę, wyklucza spędzenie tam wakacji (syn jest uczniem liceum). Zresztą wiem z góry, że otrzymam odpowiedź negatywną, ponieważ w 1968 roku odmówiono mi w dwóch instancjach. Chodzi o rzecz ważniejszą niż wyjazd do Jugosławii. Znam przecież powód odmowy. Jest nim mój udział w walnym zebraniu ZLP w lutym 68 i związana z moim wnioskiem rezolucja w sprawie cenzury i polityki kulturalnej

1. Od tego czasu minęły

z górą dwa lata. Po krótkim okresie trudności powróciłem do normalnej pracy literackiej, publikuję moje

Page 22: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

utwory i artykuły pod pełnym imieniem i nazwiskiem, nie doznając szczególnych restrykcji ze strony organów kontroli. Jedyną formą ciążącej na mnie represji jest zakaz wyjazdu za granicę — wciąż trwający, jak widać z udzielonej mi w tych dniach odmowy. Prosząc o uchylenie tego zakazu, chcę przede wszystkim unormować moją sytuację prawną jako obywatela PRL — i dlatego piszę wprost do Pana Ministra, będąc przekonanym, że decyzja w tej sprawie może zapaść tylko na kierowniczym szczeblu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. W oczekiwaniu pozostaję z poważaniem A.K. List mój zostanie oceniony jako arogancka próba wywarcia nacisku na ministra. Odpowiedź będzie brzmiała następująco: W odpowiedzi na pismo Obywatela z dnia... zawiadamiamy, że sprawa Obywatela będzie rozpatrywana w regulaminowym terminie... w myśl obowiązujących przepisów paszportowych... Gabinet Ministra. [...]

— — — Opisać

2 dla “Tygodnika'' mój sen liturgiczny o księdzu w pomarańczowym ornacie i jego

szamotaniu się z ogromnymi ministrantami o głowach okrytych pomarańczowymi skrzydłami. Pochodzenie snu: wietrzące się ornaty na cmentarzu kościelnym wokół św. Floriana

1 —

ornaty odwrócone podszewkami do góry, ornaty o nieliturgicznych kolorach, żółte, pomarańczowe, różowe, niebieskie, amarantowe, liliowe. Kołysały się na sznurkach między drzewami, wiuwając wstążkami — ornaty, dalmatyki, krepy — ornaty jak języki, dalmatyki z rozciętymi rękawami, rozkrzyżowanymi, przypominające trochę strachy w polu... Myślałem, jak by to wszystko odwrócić, i żeby w słońcu błysnęły kwiaty złote, srebrne, monogramy naszywane cekinami, obrazy haftowane jedwabną nicią, lazury, brokaty, atłasy. Chodziłem od sztuki do sztuki, podnosiłem, zaglądałem pod spód, pod podszewkę. Było tego — nie wiem — kilkaset chyba — parę dni trwało wietrzenie, bo nie starczyło sznura i drzew. A gdyby tak, myślałem — wszystko to wdziali na siebie i ustawili się szeregiem, jeden obok drugiego? Dzieliłem ich na grupy wedle kolorów — białe, czerwone, zielone, czarne, fioletowe, łamałem w trójki, czwórki i kazałem maszerować w orszaku... Było to w czasie wojny. Nie widziałem ani teatru, ani kina, nie oglądałem malarstwa, prawie nie czytałem, nie uczyłem się niczego — liturgia była moją jedyną wizją artystyczną, i to nie ta liturgia właściwa w kościele, która mnie dość nudziła, ale ta masowa, pod gołym niebem, w słońcu — liturgia rozkołysanych przez wiatr ornatów. Gdziekolwiek jestem — w jakim tylko mieście — idę zaraz do największego kościoła, do katedry, do bazyliki, twierdząc, że interesuje mnie architektura. Nieprawda. Idę zawsze z podświadomą nadzieją zobaczenia gigantycznej liturgii i do rozmiarów nawy, chóru, stall przymierzam moją paradę ornatów. Ale gdy mi się tylko zdarzy trafić rzeczywiście na jakąś uroczystość — gdy tylko w tłumie zalśni złoto ornatów, dalmatyk albo infuły... uciekam natychmiast z przedziwną niecierpliwością — ze strachu, zdaje się, żeby mi się tamta moja wizja nie spełniła, żebym sam pozostał aktorem i reżyserem najwspanialszej pompy świata. Tak samo zresztą nie mogę ustać przed arcydziełem w muzeum, choć kontempluję długo dzieła drugorzędne — tak samo przelatuję szybko te utwory literackie, które są mi najbliższe. Strach przed absolutną realizacją wizji, pragnienia... Ależ to jakieś zwichnięcie? Tak, myślę, że to jest zwichnięcie. Szukałem sztuki tam, gdzie jej nie było, względnie tam, gdzie ona była nieistotna, uboczna — w liturgii, przez co pewnie sfałszowałem sobie i sztukę, i religię. Mam artystyczną, teatralną wizję sztuki. W gruncie rzeczy w teatrze lubię najbardziej chwile, kiedy aktorzy — wszyscy razem — wychodzą na scenę kłaniać się, gdy Król stoi obok Błazna, zabity Książę obok swego rywala i obaj, uśmiechnięci, tworzą orszak. Mój orszak, w którym dwunastu księży naraz miało kroczyć obok siebie, dwunastu odzianych w barwy adwentu i przyjścia, postu i tryumfu, żałoby i nadziei, niewinności i męczeństwa — we wszystkie barwy... Publiczność szaleje.

— — — Dziwaczny mechanizm: chcę widzieć to, co już widziałem. Dążę do obrazu pierwotnego. Ale nie chcę widzieć tego, co już widziałem, bo obraz pierwotny był piękniejszy od wszystkiego, co się potem może powtórzyć. [...] Innymi słowy: czy mając pierwotną, rytualną, barokową wizję sztuki, winienem taką kochać, taką realizować, czy zniszczyć ją w sobie i wytworzyć przeciwną — ascetyczną, surową, czystą, skromną? To cały problem! Przynajmniej tak ja to odczuwam! Na każdym planie życia duchowego: odkrywać siebie czy zaprzeczać sobie. Nie wiem, czy dość jasno się wyraziłem i czy, na miły Bóg, nie wygląda to na “wspomnienie''! [...] 27 VII 1970 Telefon do Kraśki — załatwił. Siedzę w Biurze Paszportowym na Koszykowej. Tłum. Skrzynka A i B. Weź karteczkę z skrzynki A, wypełnij i wrzuć do skrzynki B, i czekaj. Czekają.

Page 23: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Czasem odzywa się głos w głośniku i wywołuje nazwisko. Wszyscy wtedy milkną, potem tłoczą się do okienka. W końcu głośnik się zepsuł i nazwiska wykrzykuje urzędnik, ale niezbyt głośno, wtedy ci, co stoją dalej, płaczą, że nie słyszą. Dużo młodzieży, trochę Żydów. O co nam właściwie chodzi? Dlaczego tak bardzo chcemy wyjeżdżać za granicę? Czyśmy są tak ciekawi świata, czy tylko chcemy potwierdzić naszą wolność? Tracimy na to czas, nerwy, zdrowie, godność — czasem nawet dostajemy się przez to w taką niewolę... (szantaże!) [...] 28 VII 1970 W pałacu Mostowskich

1. Numer 62–643. Smutny głos przez telefon: “Nie wiem...

Stwierdzam...'' Kafka jest już dziś zupełnie banalny. [...] 1 VIII 1970 [...] Gdybym zechciał wytłumaczyć, co tu robię, dlaczego zabieram głos, o co mi chodzi, skąd moje uprawnienia do przemów ex cathedra (bo przecież druk, publikacja jest swoistą mową ex cathedra), gdybym więc zechciał wytłumaczyć, co wpłynęło na to, że nie siedzę w tej chwili w banku, że nie śpiewam mszy, że nie jestem nauczycielem polskiego, że nawet nie jestem profesjonalnym krytykiem czy “badaczem literatury''...

— — — To naturalnie pochodzi z poznania werbalnej swobody — ze świadomości, że gdy zacznę pisać, musi coś z tego wyjść. Jest to więc jakby usposobienie słowne, jakby rodzaj słuchu — świadomość podobna do muzycznej. O ile jednak do uprawiania muzyki wystarczy być byle kim..., o tyle ów żywot słowny prędzej czy później zapyta o swą metrykę duchową. Czy to reguła? Wątpię, żeby K.T. Toeplitz miał jakąkolwiek metrykę duchową, myślę, że nie ma jej nawet nasz trčs cher

2 Artur...

Metrykę duchową trzeba pokazać, gdy się chce uprawiać pewien określony rodzaj pisarstwa, taki mianowicie, który analizuje całą osobowość i który prowadzi do jej wyróżnienia. O ile pamiętam, bardzo długo wzbraniałem się przed ukazaniem siebie, kryłem się, starałem o zachowanie duchowego incognito. Nawet Oskarżony

3, który jest zamaskowanym przyznaniem się do zbrodni (słowo

przesadzone, ale przecież ja jestem winien temu, że matka się otruła), nawet Oskarżony był zimną literacką, normalną moralistyczną powieścią. Czego to dowodzi, tego ja nota bene nie wiem: czyżbym był taką kanalią, czy tak głęboko zepchnął moje prawdziwe problemy? O ile dobrze przypominam sobie moje duchowe dzieje, otworzyły mnie dopiero moje paryskie i włoskie przeżycia, zaiste tak okropne, tak okrutne, że wystarczyłyby komu innemu na samobójstwo. U mnie skończyło się niewinną stosunkowo, i prawie niezauważalną dla otoczenia, nerwicą, z której nota bene jeszcze nie całkiem się wyleczyłem. Tak więc wtedy — przerwać muszę, niestety, strażnicy moi znów dobijają się do drzwi mojej duszy... 2 VIII 1970 W Wildze znowu kopałem, pływałem w rzece; cicho, powoli płynąłem pod prąd z głową podniesioną, w okularach, jakby aleją ciemnych zarośli, zwisających nad wodą; na zakręcie rzeki, na polanie, tuż nad brzegiem gziły się konie — kasztan oropiały i szpak. Dudniły stawidła. Bardzo się zmęczyłem płynąc — poczułem nagłe odrętwienie rąk i nóg, tak że już nie mogłem do brzegu dopłynąć, jak zamierzyłem. Teraz boli mnie coś w ręce — od ramienia aż po dłoń, jakby żyła bolesna, nabrzmiała — i pręgę czerwoną widać na przedramieniu. Czy mogę o świecie rozstrzygać wpierw, nim rozstrzygnę o sobie — czy mogę zadawać sensowne pytania o świat, nie zyskawszy przedtem odpowiedzi na pytanie o siebie! Oczywiście; mogę takie pytanie zadawać, lecz odpowiedź, jaką uzyskam, będzie cudza. To znaczy, będąc nikim, czyli będąc nieokreślonym dla siebie, mogę tylko nauczyć się cudzej, gotowej filozofii. Własną filozofię buduje się tak samo jak sztukę poprzez zbadanie własnej osoby z punktu widzenia jej oryginalności.

Page 24: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

3 VIII 1970 Trzasnąłem Andrzeja, psa odwiozłem do strzyży, ręka mnie boli. Gorąco. W piątek widziałem się z Kraśką u Jarosława, wyrecytowałem mu moją “sprawę'' i czekam, wiedząc, że to na nic się nie zda, bo tym w KC, w MSW i w MO także gorąco. Czekanie. U nas to już nie funkcja, nie czynność, ale stan, w którym nadzieja miesza się z nieufnością; oburzenie na okoliczności, które do czekania zmuszają, łączy się z poczuciem sprawiedliwości, gotowym przyznać temu układowi rzeczy rację; niecierpliwość naturalna wobec bezczynnie płynących godzin łączy się z cichym zadowoleniem, które przynosi każda bezczynność i każda bierność.

— — — U Tadzia Nowaka w Konstancinie. Poskarżyłem mu się, że ręka mnie boli, poprosił pokazać mu ją, i zaraz zaprowadził do swojej lekarki, a ta orzekła zakażenie krwi i wyjechałem z Konstancina z ręką jak tłumok owiązaną. U Ireny Krońskiej. Wyjeżdża w sobotę do Austrii spotkać się z córką — przedtem urządziła mi czytanie listów męża, “Tygrysa'' — co jest już, zdaje się, rytuałem. Byłem tych listów ciekawy; opowiadała mi o nich już nieraz, mówiąc, że są “zupełnie gombrowiczowskie'' etc. Co za przykrość! Przede wszystkim ich adresat: Ryszard Matuszewski, największy jego wówczas przyjaciel i łącznik z “Kuźnicą'', z którą Kroński (“Erazm'') zaczął z Paryża

1 współpracować. Kroński umawia się o artykuły,

awanturuje się o ich szybki druk, próbuje wytargować honorarium we frankach, robi zgryźliwe uwagi na temat drukowanych w “Kuźnicy'' artykułów i... oczernia paryskich znajomych ile wlezie: Zagórskich, Sandauera... Chwali Putramenta, Żuławskiego, Żółkiewskiego, no i oczywiście samego Rysia, którego ma za świetnego krytyka, pisarza, Bóg wie co. Wszystko to pisane stylikiem studenckim, uczenie jadowitym. Są także idee — ba, problemy epoki — ujęte z wisielczym humorkiem, witkacowskim, oczywiście, tyle że witkacowski demonizm zmienia się pod piórem towarzysza Krońskiego w zwykłą łobuzerkę ideologiczną. Nic tam poważnego, nic głębokiego, nic czystego nie widzę — prócz tej miłości może, jaką swego “Tygrysa'' darzy po dziś dzień Irena, z całym swoim nudziarstwem i histerią. Bowiem histerią nazywam jej sposób oceny biogramu ze Słownika Biograficznego

1, w którego zwrotach

redakcyjnych ona dopatruje się jakichś “marcowych'' machinacji, albo też opowiadanie o własnych swoich “przejściach'' paszportowych. Jest to, niestety, histeryczka i mitomanka, co jest o tyle przykre, że znalazłszy się po tamtej stronie — cudy niewidy będzie opowiadać o tym, co się to u nas w Polsce dzieje. Ja w dupie mam opinię, jaką sobie świat o Polsce wyrobi — świat, też mi powaga! — gniewa mnie natomiast każda stracona szansa mówienia prawdy. Nie fałsz mnie gniewa — fałsz współtworzy rzeczywistość — ale fałsz niezdarny, o tyle w tym wypadku mniej od prawdy ciekawy. Ryszard i Irena Szymańska podobno rozpowiadają, że ja w moich felietonach podlizuję się “Tygodnikowi''... O ile Krońska nie kłamie, są oni świniami; to nawet pikantne, żeby publicysta “Nowych Dróg'', “Życia Literackiego'', ochotnie cytujący gen. Moczara nawet w literackich recenzjach — mnie zarzucał lizusostwo wobec pisma, które w PRL prowadzi półlegalny żywot od 25 lat. Szczegół z rozmowy z Ireną: jej spotkanie z Henrykiem Jabłońskim, który przyjął ją wytwornie i opowiadał o swych pomarcowych zasługach na rzecz Żydów, rewizjonistów etc. Ciekawe — połączyć to ze skwapliwością Kraśki... 4 VIII 1970 [...] Gdyby kto chciał spisać historię sowietyzowania polskiej inteligencji twórczej, powinien może rozpocząć od Paryża lat 46–47, gdzie jej elita zbierała nagrody za pierwsze odstępstwa i zdrady, ucząc się zarazem cynizmu, obłudy, a także stosowania do rzeczywistości polskiej fałszywych skal porównawczych (np. niedola górników w Nordzie

2, a dola górników na Śląsku — ci ostatni mają

przynajmniej świetlice, tamci zaś...). W tym towarzystwie Tadeusz Kroński, szyderca ze szkoły Witkacego, pierwszy uczeń w szkole cynizmu, odkrywający zasady podwójnej buchalterii duchowej, zanim ktokolwiek wpadł na jej istnienie, powszechną zagładą usprawiedliwiający swe zdrady, gardzący już proletariatem, nad którym tamci biedni praktykanci dopiero uczyli się litować, oczarowany zapewne “filozoficznością'' tej ponurej rzeczywistości, jaka poczynała się tworzyć, i podniecony rolą, jaka w niej przypadła intelektualistom, oraz szalonym napięciem perwersji, otóż on, ów legendarny “Tygrys'', musiałby w tym tableau być postacią jeśli nie centralną (tą byłby łapacz zawodowy w rodzaju Putramenta lub naiwniak kompletny w rodzaju np. Macha), to taką, co z boku stoi, na pierwszym planie, profilem do widza, w kapturze, zapatrzona w puste miejsce, z którego na obraz nikt nie patrzy. [...] 5 VIII 1970 Okropne. Okropne. Ani wyjechać, ani nie wyjechać. Czekam, nie wiem na co, dziś dowiedziałem się, że Kraśko wyjechał na urlop, nie zostawiwszy mi wiadomości, czy mi cokolwiek załatwił. Umówiłem się z Lenartem, którego prosiłem o sprawdzenie, myśląc, że on ma dojście

Page 25: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

bezpośrednie do MSW, ale diabła tam: zadzwonił do... Syczewskiego, tj. zastępcy Kraśki. Potem musiałem odbyć z nim idiotyczną rozmowę, niby swobodną i towarzyską, i wypić kawę parzoną w szklance, a wściekłość mnie gniotła. [...] 6 VIII 1970 Gombrowicz: Ja muszę być oryginalny. Ja: Starałem się zawsze być dobrym uczniem. X: Zawsze był dobrym uczniem. Ja: Zawsze przestawałem być dobrym uczniem, czekał mnie konflikt z wychowawcą, który mnie najbardziej ukochał, z dyscypliną, której się już podporządkowałem. Ja nie jestem ów klasyczny “krnąbrny uczeń'', lecz “prymus odtrącony malgré lui

1''. I nie wiadomo dlaczego (podobno stawałem się

zawsze po pewnym czasie arogancki, przemądrzały lub robiłem coś niemożliwego). Wygląda mi na to, żem przeceniał moich mistrzów; w moim uwielbieniu posuwałem się aż do przypisywania im wspaniałomyślności, zmysłu ironii i przeciwieństwa. Marzyłem o mistrzu, który zdolny byłby do ironii na swój własny temat i praktykowania dialektycznych sprzeczności. 7 VIII 1970 Dziś ma być parafowany układ niemiecko-radziecki

1: nowa sytuacja, nowa polityka, nowa

historia w Europie. Musi teraz w NRD dojść do nacjonalistycznej irredenty i do ruchu na rzecz zjednoczenia lub rozszerzenia federacji. Jest to początek rosyjskiego odwrotu z Europy Środkowej — bo rosyjska obecność usprawiedliwiona była tylko pilnowaniem Niemiec. Jako ich sojusznik — nie ma tu co robić, poza pilnowaniem ustrojów w NRD, w Polsce i w Czechosłowacji — ustrojów źle funkcjonujących. Jeśli tego Rosjanie już dziś nie rozumieją, zrozumieją jutro, tj. za 10 lat, i proces “finlandyzacji''

2 Europy Środkowej będzie nieunikniony. Rzecz w tym, że Rosjanie coraz bardziej

zainteresowani są swoją Azją: tam mają bogactwa naturalne, tam mają przemysł — tam jest ich granica z głównymi antagonistami: z USA, Chinami i Japonią. Kolos się odwraca! Polska powinna pilnować się tylko, aby się razem z nim nie dać odwrócić, tj. nie angażować się w rosyjskie konflikty azjatyckie. [...] 10 VIII 1970 Wczoraj Wilga. Przez cały dzień napięcia, kłótnie, wieczorem spokój. Sympatyczna kolacja w Karczewie. Zupa jabłkowa. Dziś na Koszykowej — i znów to samo: przyjść za sześć tygodni. Telefon do Lenarta. “Sprawa została uruchomiona [...] nie wiem, ile czasu minister

1 będzie potrzebował na

wydanie decyzji''. Spotkanie Stefana Kisielewskiego. Będzie drukował w “Tygodniku'' — o tej “głupiej muzyce''. Poznałem Micewskiego — albinos. Wstrętni ci katolicy — jeden w drugiego. 11 VIII 1970 Wczoraj w “Życiu'' artykuł Górnickiego: Ubu a sprawa polska

2. Artykuł jak artykuł: stare żale

pod adresem “Zachodu'', namawianie do miłości dla Rosji — “wobec tego''. Zachód was krzywdził i poniżał, “wobec tego'' kochajcie Rosję. Mniejsza o to. I tak nie mogę się tą sprawą poważnie zająć. Swoją drogą zadziwiająca bezmyślność: wyrzucać Zachodowi, że nas nie wziął w obronę przed Rosją, i “wobec tego'' deklarować miłość do Rosji, to jakby pomstować na policjanta, że nie dość skutecznie chroni nas przed złodziejem, i z tym ostatnim “wobec tego'' zawrzeć małżeństwo. Oczywiście, że Polska jest od końca XVIII wieku rosyjską domeną; Prusy i Austria dopuszczone były do podziału tylko na zasadzie przekupstwa; oczywiście, że Zachód traktuje “sprawę polską'' jako funkcję swej polityki wobec Rosji, wiedząc zarazem, że Polska jest słabym punktem Rosji, jej “miękkim podbrzuszem'', że tu najłatwiej wzniecić irredentę i zawiązać spisek antyrosyjski. Rosja została z Polski wyparta na 40 lat: przez ofensywę państw centralnych w 1915 roku. Pokolenie, które w tym okresie wzrosło, sądzi, że obecność Rosji tutaj jest tymczasowa, a to jej usunięcie się było tymczasowe! Obecność Rosji w Niemczech też nie jest nowością — po 1815 Aleksander dyktował niemieckim książętom nawet wewnętrzną politykę. Rosja powróciła w 1945 roku — i jest. Może wycofa się pod naciskiem Chin i całej swojej azjatyckiej problematyki. Są ludzie (np. Stefan Kisielewski), którzy twierdzą, że układ niemiecko-radziecki oznacza przede wszystkim wycofanie się Amerykanów z Europy, a więc utwierdzenie hegemonii rosyjskiej w Europie. Byłoby to możliwe, gdyby inny stan rzeczy panował w NRD (jej rozwój gospodarczy doprowadzi niewątpliwie do irredenty w rumuńskim stylu

1 — a ZSRR związany układem z NRF nie będzie mógł użyć środków

przemocy!) i gdyby inny stan rzeczy panował w samym ZSRR. Tam nie ma już rządów arbitralnych. Każda ekipa musi szukać teraz poparcia swego aparatu... Nie, już głupstwa mówię! Aparatowi obojętna jest polityka zagraniczna; każda dobra, z wyjątkiem takiej, która ma na celu kapitulację. Aparat będzie atakował układ z Niemcami. Ekipa będzie na innych polach szukała dowodów swej niezłomności —

Page 26: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

przede wszystkim na polu ideologicznym.

— — — Głupstwa piszę. Nie jestem w sosie do pisania. Wczoraj Lenart zawiadomił mnie, że decyzja jest — zdaje się, ministra. [...] 13 VIII 1970 Wciąż ta sama skomplikowana sprawa: literatura—prawda. Cokolwiek by się na ten temat powiedziało, ogół domaga się owej prawdy i pociąga literaturę do pełnej odpowiedzialności za prawdę, rację, wpływ wychowawczy, podczas gdy owa literatura od tej odpowiedzialności wytrwale się wyłguje.

— — — Czekam: denerwuję się; chmury lecą szybko, sine i obrzękłe, słońce raz w raz błyska i gaśnie, wiatr dmucha, czuję się jak garstka pierza. Czekam na zezwolenie, sparaliżowany. Wiem, że kiedy ten papier dostanę do rąk, zacznę myśleć, ruszać się: spieszyć — a teraz jestem martwy i życie w całości nie ma dla mnie sensu. Bo my w gruncie rzeczy nie tylko myślimy, ale i żyjemy metaforycznie; tzn. rzecz każda ma dla nas odpowiednik w sferze znaczeń — analogię metafizyczną, i jakby sygnałem jest o rzeczy innej. W prymitywnym stadium myślenie to objawia się w formie przesądów: jak kominiarz może znaczyć szczęście, tak głupi papierek może znaczyć los, życie, wieczność etc. Metafora nie jest wyłączną zdolnością poezji; przeciwnie — poezja porządkuje tylko, udostępnia las metafor, w którym wszyscy żyjemy... [...] Warszawa, 9 IX 1970 Przeczytałem Grenadiera króla z interwencjami cenzury i Syczewskiego. Bardzo śmieszna lektura. Te skreślenia dotyczą zawsze rzeczy gorszych. Co to w ogóle za utwór? Chyba jednak niedobry. Ale temat, temat tam jest, temat identyczności. Skąd we mnie ten temat? Stąd może, że matka była raz kochaną, dobrą, subtelną damą, a innym razem rozszalałą awanturnicą, stąd, że ojciec grał tyle ról, że cały nasz dom raz zmieniał się to w suterenę, to w salon? Ale mnie w tych czasach prześladowało raczej poczucie odmienności i pragnienie, aby być jak inni. Moje odczucie tego, gdym idąc w stronę domu, patrzył na widoczne z dala, z placu Matejki, oświetlone okna naszej jadalni. — Okna jak tyle innych — myślałem — a przecież... I to przeświadczenie tragiczne, że przez to, co stało się i ułożyło bez mojej winy, całe moje życie będzie już napiętnowane. To zaś odczuwałem jako winę. 10 IX 1970 Strach

1 przed pisaniem. Spędzam nieraz całe godziny bezczynnie w strachu przed wzięciem

pióra w rękę — w strachu przed napisaniem głupstwa. Zdanie napisane ma przewagę nad swoim autorem — jako rzecz zorganizowana nad chaosem. Głupstwo zorganizowane ma przewagę nad nie uporządkowaną mądrością. [...] 15 IX 1970 Nie chodzi o to, aby napisać to czy owo, ale aby odzyskać ten rozpaczliwy zapał, z którym garnąłem się kiedyś w sferę ducha, sprzeciwiając się zamknięciu mnie w przyziemności i normalnemu traktowaniu. Wtedy odbywało się to na tle religijnym (lub na tle nerwowym). To się wciąż musi na tym tle odbywać, inaczej wszelki sens straci. [...] 16 IX 1970 A gdyby palnąć sobie o Mochnackim powieść historyczną? Napisać to, czego Mochnackiemu brak — wyznanie osobiste — dopisać mu, dorobić duszę, tj. religię, miłość, zadziwienie swoim losem, autokrytykę filozoficzną. Napisać to w formie pamiętnika przedśmiertnego, jakby w Auxerre

1, wśród

cierpień, jakie wtedy znosił, i jakby z okazji książek, które wtedy do niego doszły — Dziadów Mickiewicza, Kordiana Słowackiego, i wobec wiadomości o szerzącej się w Warszawie kolaboracji... [...] 22 IX 1970 [...] Gombrowicz

2 powiada: osobowość jest strojem, który ja przywdziewa na przyjęcie drugiego

człowieka. Zbudował więc teorię obrotu psychicznego, czy — lepiej — ruchu psychicznego. Ten zaś

Page 27: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

nie jest nieustanny. Między odejściem jednego partnera a przyjściem drugiego dusza wpada w bezruch, odrętwienie, i liże wtedy swoje rany. Znoszą się wtedy jej przeciwne znaki, neutralizują naciski i wpływy; dusza kontroluje się, wspominając i powtarzając sobie odbyte rozmowy, i układa fikcje przyszłych spotkań, starć, konfrontacji. Dokonuje bilansu. Osobowość osiąga się w tym stopniu, w jakim jest się zdolnym do samotności — do myślenia bez wewnętrznych świadków. G. powiada: nie ma ani momentu bez świadków — owszem, przyznaję, są: są to chwile nadludzkiego, śmiertelnego szczęścia. Odpowiadam: bycie bez świadka, bycie sobą jest postulatem narzuconym duszy przez rozum, postulatem, którego ona zbyć nie może i z którym ma wciąż do czynienia. Pragnienie ciszy, spokoju, szukanie samotności. [...] 28 IX 1970 Zasiadłem nad nowym notesem, ale na dobrą sprawę nie mam co zapisać. Cóż można zapisać, gdy jest się bez przerwy sobą zajętym, i to w sposób najbardziej bezpłodny pod słońcem: przeszłością. Myślę zresztą, że większość ludzi zajmuje się swoją przeszłością. Ci zwłaszcza, którzy tak jak ja żyją instynktownie, nie planując swych posunięć i nie obmyślając decyzji, lecz je podejmując pod dyktando okoliczności, pod cudze, jak powiadam, dyktando. Kto pozwolił obcemu dyktować sobie decyzje, ten myśl swoją zużywa na penetrowanie, poprawianie przeszłości. [...] 29 IX 1970 Śni mi się, że mnie jakaś mocarna ręka upycha w szufladzie i szufladę próbuje zasunąć. Mnie coraz to coś na wierzch wystaje, mnę się, łamię, wybrzuszam, szuflada zacina się na którymś z moich członków, a siła pcha, siła męczy się, i co powiecie: mnie tej siły żal, a nie mnie samego. [...] 1 X 1970 Ja

1 nie przyzna nigdy, że straciło wolność, nawet gdy mu drugie, silniejsze ja siedzi na

grzbiecie, gdy nim pogania. Ja, najokrutniej, najbezwzględniej ujawnione, upokorzone, zawsze powie, że jeden rodzaj wolności zamieniło na drugi i że ta druga wolność jest od pierwszej doskonalsza mimo pozorów. Ja w to wierzy! Jeśli nawet płacze, pomstuje, skarży się, wołając: o, ja, nieszczęśliwe, już mnie nie ma, jestem ponad to itd., po cichu powiada sobie: jeszcze nie jest ze mną tak całkiem źle, pod pewnymi względami jest lepiej, niż przedtem było, bo po pierwsze, po drugie, po trzecie. Albowiem ja posiada niewyczerpaną zdolność tworzenia sobie wolności zastępczych; wolność sprawdzalną wymieniając na mniej sprawdzalną, która łatwo może wydać się pełniejsza. [...] 5 X 1970 [...] O co poszło z przyjaciółmi. Ryś Przybylski zarzucił mi, że podlizuję się polskiemu, obskuranckiemu katolicyzmowi, pisząc w “Tygodniku Powszechnym''. Broniłem się, twierdząc, że teksty moje tam drukowane staram się utrzymać w granicach laickich, a nawet próbuję relatywizować przeżycia religijne, dobywając ich walor estetyczny lub poznawczy. Odpowiedział mi, wspomagany przez Jarka, że sam fakt drukowania w “TP'' jest już podlizywaniem się polskiemu, obskuranckiemu katolicyzmowi, ponieważ takie to pismo jest. Odpowiedziałem, że piszę tam, gdzie mnie zaproszono, i że to miejsce uważam za najczystsze, najprzyzwoitsze w Polsce. Odpowiedzieli, że to zupełnie wszystko jedno, gdzie się drukuje, ponieważ wszystko jest jednako plugawe: Turowicz wziął order razem z Piaseckim, drukuje polityczne tematy, niczym nie różni się od PAX-u

1. Dodali, że sami są też,

naturalnie, kolaborantami, że sami nie mają już twarzy; niechże mnie się jednak nie zdaje, że ja twarz zachowałem. Rozróżniać “poczciwych'' od “niepoczciwych'' jest to przyjąć rosyjski, “kacapski'' sposób myślenia; kacapi bowiem w swojej mistycznej głupocie sądzą, że w ustroju, który stworzyli, można w ogóle zachować twarz. Nie można — i dlatego najlepiej z dala od polityki i ideologii, od pozorów, od cieni ideologii i polityki, bo wszystko to zgniłe, śmierdzi, truje. Myślę, że nie byłoby tej dyskusji — i wielu innych tego typu — gdybyśmy wszyscy jasno określili nasze ideowe pozycje. Człowiekowi, który nie mówi wyraźnie, w co wierzy, wmówić można wszelkie motywy postępowania; cień każdego z nich jest przecież obecny, dostrzegalny w każdym ludzkim uczynku. Czyny ludzkie są wieloznaczne — zawsze obok motywów szlachetnych występują nikczemne. Nie ma tak bezinteresownego człowieka, który by nie był choć trochę interesowny, ani tak odważnego, który nie byłby tchórzem podszyty, ani tak skromnego, który by nie był odrobinę próżny. Idea, której człowiek służy, wnosi porządek w owe zespoły motywów, stanowiąc ich puenty, wyraźnie ujmując je, strojąc. Gdy jej braknie, motywy narowią się i rozszczepiają, a postronni ludzie widzą te spośród nich, które akurat chcą widzieć. W dziedzinie światopoglądu najokropniejsze panuje zakłamanie. Ponieważ wszystkie wydają się nadszarpnięte w swej jedności, podejrzane, jakby podważone, wstyd się do któregoś z nich przyznać bez żadnych zastrzeżeń. Być może sama zasada wyznawania światopoglądu została naruszona ogromną w tej dziedzinie wolnością. Wymagania ideologiczne są niskie, a instytucje prześcigają się w liberalizowaniu swych wewnętrznych dyscyplin i zdają się dobrocią przekupywać wyznawców, byle tylko nie odchodzili. Partia i Kościół czynią to samo;

Page 28: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

proszą się o przynależność, nie wymagając wiele. Toteż cała dziedzina ideologii osłoniona jest dzisiaj eufemizmami: Pan jest katolikiem? — Jestem wierzący. To znaczy niezupełnie katolikiem — mam zastrzeżenia. Pan jest wierzący? — Jestem katolikiem. To znaczy nie wiem, czy wierzę, ale praktykuję. Pan jest komunistą? — Jestem partyjny. To znaczy — etc. Być może polega to na uświadomieniu sobie przez człowieka wielorakości więzów łączących go ze społecznością. Człowiek jest obdarzony dziś przez naukę świadomością różnych swoich funkcji. Czuje się jednostką psychologiczną, czuje się jednostką socjologiczną, czuje się jednostką kulturową. Rozpatruje siebie pod wieloma aspektami i wielorako też reaguje. Tak np. straciło jedność swoją zachowanie religijne. Co innego jest religia — więź kulturowa, co innego wyznanie — więź systemowa, co innego wreszcie wiara, która należy do sfery intymnej, osobistej — do życia intelektualnego. Niepokój myślowy człowieka zagadniętego o przynależność polega na tym, że nie potrafi on bez wahania udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Jest pan katolikiem? W jakim sensie? Kulturowo? Tak, przywiązany jestem do tradycji etc. Socjologicznie? Co to znaczy? Nie odczuwam żadnych związków z parafią, nie latam na procesje. A wiara? A, to zupełnie inna sprawa. Myślę, że taką rozmowę można przeprowadzić na temat każdej przynależności. Dlatego tak słaba jest pozycja człowieka próbującego się określić. Każdy, właściwie każdy, kto określić się nie próbuje, może mu zarzucić niskie pobudki, skoro on sam nie jest w stanie wysunąć na czoło pobudki najwyższej: ja w to, co robię — po prostu wierzę! [...] 8 X 1970 Skończyłem czytać listy Brzozowskiego

1.

Co mnie w nich zadziwia, co pociąga do tej postaci? Myśl Brzozowskiego jest mi w gruncie rzeczy nie znana — parę ogólników z drugiej ręki potrafiłbym może na jej temat wydukać — lecz postać, los, temperament pociągały mnie zawsze. Być może widzę w nim to, czego sam nie mam: namiętność myślenia, ciekawość poznawczą, tragiczne poczucie misji. Wszystko, co czynił i pisał Brzozowski, spełnia mój ideał pisarstwa, ten zaś pojmuję wedle tych miar najwyższych, które wychowanie religijne nauczyło mnie stosować do wszystkich spraw życia. Wiadomość o Nagrodzie Nobla dla Sołżenicyna. [...] 11 X 1970 [...] Umarł Przyboś w czasie posiedzenia zjazdu tłumaczy

2, któremu przewodniczył. Było to

podczas recytacji wierszy polskich tłumaczonych. Przyboś poczuł się, zdaje się, zdenerwowany tym, że nikt jego wiersza nie czyta, ale Różewicza, Dobrowolskiego, Bóg wie kogo. Gdy na koniec posłyszał, jak Anna Posner zapowiada wiersz Jastruna, pochylił się gwałtownie nad stołem prezydialnym, spytał “czyj wiersz?'' Ta odpowiedziała — “Mieciślewa Jastrrruna''... i Przyboś nagle zapadł się w fotel nieżywy. Jarosław, który obok niego siedział, nawet tego nie zauważył i patrzył na salę zdziwiony nagłym rozruchem, jaki się wszczął wśród obecnych.

Page 29: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Mnie to wszystko opowiadała Alicja Sternowa. Skończywszy opowieść, cofnęła się nagle, jakby przestraszona tym, co opowiedziała, i wlepiwszy we mnie swoje okrągłe, ptasie oczka, wysepleniła: — Myślałam, że się już nigdy nie zdziwię, a zdziwiłam się. Przybosia potem próbowano reanimować w szatni, na oczach całego tłumu, ale na próżno. Wczoraj wieczorem umarł Adam Rapacki. Rodzina w gazecie prosi o nieskładanie kondolencji; chodzi albo o uniknięcie demonstracyjnych listów — albo też o uniknięcie kondolencji rządowych

1.

Tyle razy, przechodząc pod jego domem, zastanawiałem się, które są okna jego gabinetu. Dziś je poznałem: były zasłonięte jakby czarną chustą. [...] 12 X 1970 Gdybym dzisiaj umarł... proszę pamiętać: byłem pełen dobrej woli, niestety zabrakło mi energii do pokonywania trudności. Napotkałem na nie w dzieciństwie i we wczesnej młodości; później nie umiałem bez nich żyć, więc sobie je sam stwarzałem. Uczucie bezsilności stało się nałogiem; co dzień zaczynałem życie od nowa, rozmyślając nad sposobem, w jaki raz na zawsze, generalnie, usunę wszystkie przeszkody nie pozwalające żyć mi zgodnie z moim przeznaczeniem. Dziś wiem, że sposobu takiego nie ma, bo przeszkoda taka, raz utworzona, pozostaje na całe życie, staje się częścią losu, swoistą formą duchowego pejzażu. [...] Szacki: “Granica między Oświeceniem a romantyzmem przebiega między ideą k024«ojczyzny» a ideą «narodu». O romantyzmie nie możemy mówić tak długo, jak długo punkt widzenia ideału góruje nad punktem widzenia tradycji, a historia powszechna nad historią narodową. Dopiero wówczas, gdy oba kluczowe zagadnienia: «postęp powszechny ludów» i «narodowa indywidualność» — zostają pogodzone ze sobą, możemy powiedzieć, że idea «narodu» zastąpiła ideę «ojczyzny»

2.

[...] Naród: nie definicji narodu szukam u Mochnackiego, na nic mi ona. Szukam źródeł owej namiętności, która tym pisarzem rzucała, gdy ten ryzykował życie w politycznych grach, gdy później pisał swoją historię; nakaz tej namiętności, która całe jego życie tak zniszczyła i tak skonstruowała. Miłość ojczyzny? Ostatecznie to frazes. W całej jego historii powstania

1 widać przede wszystkim przekonanie, że powstanie było do

wygrania! Dlaczego? Łatwo na to odpowiedzieć z Powstaniem w ręce, i nieważne, czy to prawda! Powstanie mogło wygrać, bo.... Świadomość tej wygranej — tak bliskiej, a tak straconej, trzymała chyba Mochnackiego. Naród zatem był dla niego swoistą szansą, marzeniem, planem, stawką — jak gorączka ambicji. W eseju o literaturze

2 powiada, jak naród się rodzi. Zwraca tu uwagę analogia, a raczej

związek ewolucyjny między narodem a osobą ludzką, naród jest osobowością w skali historii. Dla Mochnackiego zatem realizacja narodu była realizacją życia. Zarzut, jaki podchorążym postawił: że rozpoczynając powstanie, nie sięgali po władzę, był nie tylko taktyczny, ale także etyczny. Dla Mochnackiego historia narodu ma o tyle sens, o ile bezpośrednio wiąże się z indywidualnym losem, naród jest polem realizowania się jednostkowych losów. Źródłem namiętności Mochnackiego jest poczucie gry historycznej; bliskość wielkiej wygranej; naród. Nie co innego. Mochnacki to swoje powstanie gra bez końca, jak gracz, który przegrał już wszystko, ale wciąż wierzy, że w jednej chwili może mu się passa zła odwrócić, i on wszystko odzyszcze. W związku z tym — jakże ruchome — jest Mochnackiego pojęcie narodu. Jest to dla niego — po pierwsze — proces myślowy; naród to stan “uznania się w jestestwie swoim'' — stan wyrażający się bądź to w literaturze, bądź to w czynie zbrojnym! Jest to po drugie pewien proces dziejowy; naród to nie grupa skupiona na określonym terytorium, ale raczej swoista misja, swoista koncentracja idei, i jako idea — nieśmiertelna i niezniszczalna. 13 X 1970

Page 30: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Wczoraj nie umarłem. Gdybym umarł dzisiaj, proszę pamiętać, że miałem się za człowieka obdarzonego wybitnymi zdolnościami do życia — np. do przyjaźni, miłości, urządzania domu, organizowania państwa, budowy miast, trenowania sportowców i musztrowania wojsk, do dyrygowania orkiestrami i chórami, do jazdy konnej, do męczeńskiej śmierci, do wielu jeszcze innych rzeczy — natomiast myślenie, pisanie, czytanie miałem za rzecz nieswoją, wymuszoną na mnie, pozostałą mi, przypadłą przypadkiem, nieistotną, która męczyła mnie i nudziła niewypowiedzianie. Z tej męki i nudy dziś umarłem.

— — — Mochnacki. Aby uwolnić się od tego, aby uwolnić się od tego... od Maurycego Mochnackiego... muszę wszystko powiedzieć*. Siedem lat temu przyszło mi do głowy napisać “książkę o Mochnackim''. Postanawiając to i podpisując umowę z jednym z wydawnictw

1, miałem o tym pisarzu bardzo blade pojęcie. Wiedziałem,

że był krytykiem, politykiem i żołnierzem. Świetny więc dla mnie temat. Sam byłem wtedy krytykiem, polityka zadziwiała mnie i dotąd zadziwia — drażni i pociąga jak sztuka, dla której brak zmysłu. Historia, której chciałem się dawniej zupełnie poświęcić, pociągała mnie i pociąga, i zdaje mi się jakąś powagą poniechaną na rzecz zabawy, tj. literatury. Z całej historii Polski prawdziwą żywię miłość do Powstania Listopadowego — może dlatego, że urodziłem się dokładnie, co do godziny, w jego rocznicę i że uroczyste jego obchody łączyły mi się w pamięci z własną uroczystością urodzin i imienin. Sięgnąłem więc po pisma Mochnackiego; w 1957 roku wyszedł wybór pod redakcją Jerzego Szackiego

1. Czytam podkreślone wtedy zdania: “Człowiek historyczny jest synem czasu, utworem

machiny społecznej; wieki i pokolenia powtarzają jego obraz. Człowiek rozumujący w sferze uczuć i imaginacji jest oddzielną, do siebie tylko podobną, w każdej chwili czasu na każdym punkcie przestrzeni usposobioną istotą''. O duchu i źródłach poezji w Polszcze

2. Antynomia duch—historia —

zapisałem na marginesie — człowiek duchowy—człowiek historyczny. Myśl w samej rzeczy dziwna; bliska [...] przez to, że stałą rzecz zmienia w ruchomą, zamkniętą w otwartą, pewną w niepewną, jednolitą w wieloraką. Lecz zarazem zniechęca trochę: jak bowiem rozumieć odnoszenie się wzajemne — czy są w konflikcie, czy jeden z drugiego się wyłania, czy są stadiami rozwoju, czy owa “historyczność‘‘, i “osobowość'' są dyrektywami rozwoju? W dodatku styl dość ciemny, zdania powykręcane — polszczyzna XIX wieku, już tak jasna w poezji — ząbkowała dopiero w wyrażaniu myśli abstrakcyjnych i jest trudno czytelna. “Rozumowaniu, teorii i krytyce większa część narodów Europy winna jest lepszy kierunek, wydatniej odcieniowany charakter (...) nowożytnej literatury'' — podkreśliłem parę wierszy dalej z zapałem i zanotowałem z uznaniem. I dalej: “Sąsiedzkie narody przez rozumowania doszły do natchnień; metafizyczne pomysły odkryły im źródło odwiecznych prawd w poezji i w sztuce''. Brawo — piszę: “Filozofia drogą do nowej poezji; metafizyka nową formą mistyki, tj. wtajemniczenia w istotę rzeczy. Dla Mochnackiego metafizyka jest nauką (nie wiedziałem jeszcze wtedy, że był on pod wpływem J.K. Szaniawskiego, Kanta polskiego, i że sam Kanta z zapałem czytywał, że jeden z jego kolegów, któremu na policji pokazano obciążające go zeznania Mochnackiego, powiedział, że ten zwariował, gdyż on Kanta czytał w zbyt młodym wieku...). Piękna w każdym razie pochwała filozofii, wypowiedziana tym językiem, który z trudem zdaje się brnąć w obcą dziedzinę, jakby gołymi rękami rozdzierał chaszcze, język — niemowa filozoficzny, szukający dopiero terminów na każdą rzecz najprostszą. Mochnacki wskazuje na przykład Niemców, od których uczyć się powinniśmy, że «wstrząśnienia w świecie literackim bynajmniej nie są szkodliwe», i taką daje syntezę «niemieckiej» literatury i filozofii: «Wstręt do niebezpiecznych i nikczemnych teorii zasadzających budowę moralną na korzyści osobistej, platonizm w filozofii życia, idealizm w metafizyce, żywioł romantyczny w poezji i w literaturze, w ogóle zaś olbrzymi postęp we wszystkich prawie częściach nauk i umiejętności...»'' Tu osłabłem. Piękna jest ta “budowa moralna''... zasadzona, owszem, i piękne jest to, że ów język Mochnackiego jest jak stare złoto, które raz ukazuje swe strony poczerniałe, spatynowane, a raz bije łuna blasku najświeższego, młodego... Tak, ale myśl mnie nie obchodzi. Czytam to z uśmiechem wewnętrznym, z podziwem, że Polak już wtedy tak umiał pisać, podziwiam język, a więc jakbym sam sobie się dziwił, to znaczy części mojej własnej kultury osobistej, jest to więc podziw całkiem narcystyczny, bezpłodny zatem. Myśl Mochnackiego mnie nie obchodzi, tak jak mnie nie obchodzi myśl Brodzińskiego o charakterze polskiej poezji albo historiozofia Staszica. To myśli chwilowe, przynależne zupełnie do historii literatury, do historii filozofii, myśli tylko charakterystyczne, nie stanowiące dla mnie na dzisiaj żadnej nauki... — A nade wszystko myśli, które podejrzewam o nieoryginalność — tak są bezosobiste. Nie widać pracy nad ich tworzeniem, nie widać, jak się one tworzą, jak do nich autor dochodzi. Miał ledwie dwadzieścia lat, kiedy pisał ten artykuł, i następnie — w 27 roku życia — napisał swą krytyczną summę: O literaturze polskiej w wieku XIX.

— — — Powstanie narodu polskiego.

Page 31: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Od rozbiorów Polacy doznali tylko klęsk. Dlaczego nie przestali być narodem? Odpowiada natychmiast: dlatego że “Polacy mają zdolność podnoszenia się z upadku, odżywania, a jest to zdolność, która nasz naród od innych różni. U nas tylko wykształciło się i upowszechniło, nie znane innym ludom, życie po śmierci politycznej''. Ta siła była jednakże źle kierowana — tylko dlatego Polacy wolności swojej nie odzyskali. I tak: dzięki swej “zdolności wrodzonej'' do życia po śmierci nie zginęli, lecz z winy przywódców — tkwią w stanie “gorszym niżeli zupełne zniszczenie''. Dlaczego Polacy nie odzyskali niepodległości? Ponieważ nie udały się dotychczasowe powstania, które sam Mochnacki krytykuje generalnie za niedołężne kierownictwo, za nieumiejętność wykorzystania zapału powszechnego oraz za nieoglądanie się na doświadczenia poprzedników: “stąd też w każdem powstaniu jednakie prawie błędy wojskowe i polityczne'' — wreszcie za przygasanie zapału. Nie należy stąd jednak wnosić, że Polakom nie uda się wolności odzyskać; byłoby to niezgodne z prawem dziejowym rządzącym życiem narodów — przeciwne “zrządzeniom tego niewiadomego, niezbadanego losu, który nas dotąd, po utracie tego wszystkiego, na czem zależy byt innych narodów, utrzymuje w rodzinnej całości i wiąże w pewną jedność...'' Uważajmy: jest prawo dziejowe, wyższe ponad koniunktury, niezłomne, niezależne od ludzkich decyzji i zdolności — “wyższy porządek'' — lecz to prawo za przedmiot ma szczególnie naród polski, ten porządek to przewiduje, by naród polski przetrwał — ale dlaczego? Byt Polski śród takich okoliczności, życie narodu polskiego od rozbiorów jest to największa zagadka nowoczesnych dziejów, jest to, jak mnie się zdaje, jedyny “cud w dzisiejszych czasach...'' Aberracja patriotyzmu? Chwyt publicystyczny? Egzaltacja romantyczna? Rzeczywiste przekonanie filozoficzne — niepojęte już dziś dla nas połączenie myślenia filozoficznego, które jest ogólne, z partykularnym jego zastosowaniem. Rzecz w każdym razie nieodosobniona w ówczesnym piśmiennictwie polskim i nie zasługiwałaby na szczególną uwagę, gdyby nie to, że cały dalszy wywód zmierza do tego, by to apodyktyczne stwierdzenie udowodnić politycznie. “Za tem mniemaniem przemawia ta niezaprzeczona prawda: że jedynie tylko wskrzeszenie całej Polski zmienić zdoła teraźniejszy polityczny, naturze przeciwny, z dobrem ludzkości niezgodny kształt Europy, a zatem ledwo nie całego świata''.

— — — Zadziwiające połączenie kariery krytyka z karierą polityka. Jakaś jakby doskonałość? Ale w gruncie rzeczy nonsens — nadzieja na to, iż nas czyn zbawi od literatury, czy literatura od czynu. Ale takiego zbawienia nie ma. [...]

— — — Uporządkować tryb pracy: 1. Przed południem, i tylko przed południem, pisać prozę. Zacząć dzień od prozy, bo to najmilsze. (Potem troszkę [nauki] języka). 2. Po południu koniecznie w bibliotece pisać recenzje, felietony, studia, eseje etc. i czytać rzeczy do tego potrzebne. 3. W nocy czytać rzeczy bieżące — i tylko bieżące, tj. te, które nasuwają mi się i których dla siebie szukam. 14/15 X 1970 [...] Czytanie jakiegoś opowiadania Stachury w “Twórczości''

1. Owszem. Obraca on, obraca tę

naszą mowę. Ale chwilami to jakieś połączenie Wiecha ze Słomczyńskiego tłumaczeniem Joyce’a. Ale ładne, ładne — “życiowe''. WE — nic. Masa pogłosek o podwyżkach, o ograniczeniach żywnościowych, o zmianach w rządzie, o strajkach robotniczych. Strzelecki wszędzie pokazuje się, przemawia. Żeby ten matoł nie został przypadkiem No.1! [...] 15 X 1970 Dyletantyzm

2 to ulubiony temat publicystyki literackiej; ciekawym, czy tylko naszej. Zarzut

dyletantyzmu można postawić każdemu, kto w pisarstwie swoim wychodzi poza informację i sprawozdawczość. Dyletantem nie jest krytyk lub historyk, którego prace uzbrojone są odpowiednim arsenałem przypisów i który w wywodzie swoim skacze z cytatu na cytat. Kto tego nie robi i kto próbuje samotnych wycieczek w “duchowe dziedziny'', zostanie uznany za dyletanta prędzej niż za głupca. Krytyk, zanim podejmie merytoryczną dyskusję z cudzą myślą, dziesięć razy ją obejrzy, aby wiedzieć na pewno, czy nie ma do czynienia z prywatną tylko aberracją, podobny w tym do herbowego snoba, któremu panna nie może spodobać się, póki jej heraldycznie nie sprawdzi: myśl, owszem, niczego — ale kto ją rodzi. Z pozoru proceder taki jest nobliwy i bardzo uzasadniony. Rzeczy duchowe mają ostatecznie

Page 32: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

swoją historię, której musi podporządkować się ten, kto je chce kontynuować, zasady, które znać winien każdy, kto je chce pomnażać. Dlaczego wśród rzeczy ducha ma panować wolność większa niż w naukach ścisłych? Czyż nie są, czyż nie mogą, czyż nie powinny być między sobą ścisłe — wzajem sprawdzalne? Czyż honor humanistyki nie zawisł od precyzyjnego języka, którym można by bez trudu zawierać porozumienia wstępne, co do podstaw, co do zasadniczych rzeczy, aby.... Właśnie: aby co? Aby swobodniej rzeczy rozwijać, prowadzić je dalej, aby nie zaczynać wciąż od początku — odpowie zwolennik fachowości, właściciel stu tysięcy fiszek, cytat, rejestrator. Na to odpowiem — ja, który fiszek nie mam gdzie trzymać, a cytat żadnych nie pamiętam [...], odpowiem więc, że to uwiecznianie błędne, szkodliwe dla kultury i hamujące twórczość. [...]

— — — Pokolenia: 75-letni Maurycy Mochnacki mógł pochylić się nad kołyską Stanisława Brzozowskiego, ten zaś, jako 50-letni mężczyzna, mógł być moim ojcem chrzestnym. [...] 20 X 1970 Myśl do felietonu: o tym, jak każda rzeczywistość wydaje mi się nieprawdziwa, jakby była resztką po czymś, co się dawniej stało — jakby była parodią tylko, i ja sam wydaję się stworzeniem skazanym na dożywianie się resztkami. Czy można stworzyć coś trwałego z takim urazem na punkcie nierzeczywistości? [...] 21 X 1970 Z wiekiem

1 coraz mniej powagi. Dawny klasyczny stereotyp, który płochemu,

lekkomyślnemu młodzieńcowi przeciwstawiał starca — sensata, ustąpił miejsca nowemu: myślący młodzieniec, przeżywający ból i gorycz istnienia [...] przemienia się w pana o mętnym spojrzeniu, który życie bierze, jakim ono jest, pojmując sztukę życia etc. To sprawiła literatura. Wieki całe przeżyły z wzorem plutarchowym biografii. Plutarchowa biografia kreśliła wstępującą linię życia. Plutarchową biografię zniszczył chyba romantyzm, tworząc z młodości najszczytniejszy moment życia. “Młodości, orla twych lotów potęga...'' “Niechaj, kogo wiek zamroczy, Chyląc ku ziemi poradlone czoło...''

2 W latach dwudziestych XIX wieku młodzież po raz

pierwszy w historii wystąpiła jako siła czynna, zorganizowana, solidarna. Po raz pierwszy (chyba) w historii idei konflikt idei był wówczas konfliktem pokoleń. Wzór biografii romantycznej: Werter

3,

Stendhal. Ale nie tylko literatura. Warunki życia — życie — składa na młodzież znaczną, przemożną część swego ciężaru. Młodzieniec w dziesięć lat musi wykształcić się, przeżyć własne biologiczne dojrzewanie, odsłużyć wojsko, zdobyć pracę, ożenić się, tzn. samodzielnie wybrać sobie żonę, urządzić się — również samodzielnie. Doświadczenie starych nic mu nie pomoże, bo warunki życia zmieniają się zbyt szybko, aby doświadczenie poprzedniego pokolenia mogło w czym przydać się następnemu. Potem pozostaje mu już tylko “końcówka''. Różnica podstawowa: w “plutarchowej'', “przedromantycznej'' biografii rodzice wybierali dla swoich dzieci partnerów życiowych i urządzali im domy. Literatura (zwłaszcza porenesansowa) z tego stworzyła konflikt — wola rodziców przeciw miłości. Ale literatura zawsze tworzy światy ze snów, pragnień. Rzeczywistość była taka: żonę i męża dawano razem z domem; człowiek zaczynał samodzielne życie dopiero wtedy... Dopiero wtedy zdobywał mądrość i powagę. Dzisiaj wszystko to należy do młodzieży. Ciekawe, jak na to reaguje literatura: zamiast wypowiedzieć niepewność człowieka, który określa się, zanim dojrzał, literatura wypowiada wciąż ten sam bunt romantyczny — młodych przeciw starym, gdy już ci ostatni nie istnieją. Już zdziadzieli, już to tylko wesołkowie niewinni — a ty, młody człowieku, winieneś przerazić się ogromem twojej samotnej odpowiedzialności za swe własne życie. [...] 28 X 1970 [...] Rzecz zadziwiająca: najwięcej świństw popełniłem z lenistwa, przez zwykłe zaniedbanie. Najmniej ze strachu czy chciwości, czy ambicji. Może strach, chciwość, ambicja to już cnoty — to już rodzaj heroizmu, to już aktywność? [...] 30 X 1970 Skończyłem Pierwszy krąg Sołżenicyna w francuskim przekładzie. Trochę to Nędznicy, trochę

Page 33: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Tajemnice Paryża1, nieco radzieckiej powieści socrealistycznej, ale na odwrót, masa konkretu,

obserwacji, serca... Ludowy epos. Tuż-tuż na pograniczu wielkiej literatury, ogromnie ciekawe. Kilka rzeczy bardzo pięknych — wizyta żon, opowiadanie o stróżu Spirydonie; kilka rzeczy mądrych — o głupstwie i uczciwości ludu. Wspaniały opis aresztowania Innokientego Wołodina. Świetna sylwetka Niereżyna. Dzielny, prawy. Sporo humoru — zwłaszcza na początku. Piekielny pomysł całości: więźniowie fabrykujący system pozwalający zamykać do więzienia innych ludzi. 31 X 1970 [...] Czytanie Miazgi

1, która wydaje mi się żałosna.

Stary dureń: on nas wszystkich zdemaskował, zdekonspirował przed tymi draniami: ujawnił im, że nie mamy nic do powiedzenia. A nie mamy — bo nie ma nic do powiedzenia.

— — — Czytam i czytam tę Miazgę i właściwie — nic mi w związku z nią nie przychodzi do głowy. Takie sobie. Czyli: nic mnie nie obchodzi. A takie bliskie — pozornie! [...] 4 XI 1970 Nie mam o czym napisać do “Tygodnika''. Te felietony już przestały być kartkami z dziennika, a stały się po prostu felietonami z dziennika, które wymyślam pracowicie na dzień przed ekspedycją. To niedobrze. Przestałem prowadzić dziennik. Robię gorączkowe notatki do felietonów. [...] 7 XI 1970 Władysław Bieńkowski: Motory i hamulce socjalizmu

2.

[...] 8 XI 1970 W końcu osłabłem. Nie przypuszczałem, że Bieńkowski to taki osioł. W swoim projekcie reformy (gdzie wzorem Sacharowa projektuje szczegółowe czynności) przeszedł sam siebie. Twierdzi mianowicie, że reformę musi przeprowadzić sama partia i przebieg jej musi kontrolować, aby dzieła tego przeciw niej wróg nie wykorzystał, i że przywódcy muszą przekonać ZSRR o konieczności reformy. To tak jakby ktoś namówił wieprza, aby sam się umył i aby sam przekonał ludzi o szkodliwych skutkach jedzenia szynki. To są głupstwa świadczące o tym nade wszystko, że on nic nie wie, co się dzieje w aparacie władzy, do którego przecież należał. Najgorszy — bo rozpowszechniony — jest jego system myślenia: miesza on marksowską doktrynę polityczną z faktami politycznymi, “socjalizm'', “dyktaturę proletariatu'' rozpatruje tak, jakby to były fakty polityczne, i rozwój ich, przemiany, perspektywy ujmuje z punktu widzenia logiki władzy — czyli tak, jakby przeprowadzał krytykę teorii, nie bacząc, że pod tymi nazwami ma już do czynienia z faktami politycznymi, których natura jest inna. [...] 18 XI 1970 Pytania. Jak żyć w historii i czy fakty mają zawsze rację? Jakie wartości są w słowie — co one warte? Czy szczęście rodzinne jest osiągalne, gdy się je zakłada jako zasadę rodzinnego współżycia? Co należy wiedzieć, aby coś zrozumieć? Jakiej śmierci życzyć sobie i drugim? Nagłej i niespodziewanej czy powolnej, przemyślanej? Czy możliwa jest trwała miłość, jeśli nie służy niczemu, tylko samej sobie? Czy się tedy nie konsumuje, nie samo-pożera? Czy religia może istnieć bez programu? Dlaczego nie rozumiem, co znaczy 100 000 czy 500 000 zabitych, a rozumiem, co oznacza jeden umarły znajomy? Komu jest potrzebna literatura piękna? Czy miłość własna jest godną pobudką twórczości? Czy warto zajmować się rzeczami, o których nic pewnego nie wiadomo? Czy warto uprawiać filozofię, która nie ma konsekwencji moralnych? Czy warto poświęcić rok na studiowanie Sartre’a? Czy wracać do klasyków? Czy podbój kosmosu rozszerzył świat człowieka? Co bardziej zrewolucjonizowało stosunki międzyludzkie: energia słoneczna czy para? Czy w XX wieku historia biegnie szybciej niż w XIX? Czy dożyję XXI wieku? Potrzeba mi 72 lat!

— — — Przeczuwam, że literatura pójdzie w dwojakim kierunku: zapisu miazgi lub nowego obiektywizmu.

— — —

Page 34: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Pisarz współczesny chce okazać siebie w całej swojej... biedzie, lecz tak, aby owa bieda okazała się bogactwem; chce wydać się ze swoją słabością, lecz tak, aby ona stała się siłą. Pisarz współczesny nie ma już żadnych złudzeń co do roli, jaka mu przypada, już wie, że nikt z niego nie będzie czerpać przykładów męstwa i rozumu i że to, co pisze, piękne jest, gdy jest...

— — — Wyobraźcie

1 sobie powieść taką... powieść, która się nie udała i która nie udaje, jakoby się

udała, ale mówi: a, nie udałam się, rozsypałam się, nie zakończyłam się itd. — pełno we mnie surowych brulionów, odpadów, notatek, opisów z lektury całkiem bez sensu, cudzych zdań, a nawet tekstów, nie jestem powieścią, jestem projektem, surowcem, i muszę podobać się taka, jaka jestem. Dlaczego? — zapytacie. Czy ja sprzedaję surowe ciasto — spyta na to piekarz. Czy ja zamiast zamówionego garnituru odważyłbym się oddać zaledwie skrojony materiał, a do tego podszewkę, włosiankę oraz nici w kłębku i guziki w pudełku — spyta na to krawiec. I tak dalej! Ileż przykładów podobnych nasuwa samo życie. Na to powieść: któż wam jednak powiedział, kiedy jestem sobą, kiedy zaś nie sobą? Gdzie jest przepis na mnie jako całość i na mój kształt skończony? Nie jestem przecież rzeczą do jedzenia ani innego używania, aby o moim kształcie orzec miał pożytek, do jakiego służę. Jestem dziełem sztuki, a to znaczy, że formę moją ja dyktuję i ja określam to, co chcę sprawić. Chcę zaś... lecz tu powinien odezwać się pisarz. Wyobraźcie sobie pisarza współczesnego, który już co do przywilejów swoich nie ma żadnych złudzeń. Już mu się nie zdaje, że lepiej od innych widzi, zna, rozumie rzeczywistość społeczną i że jest powołany na to, aby ją sądzić ze swojej wyżyny. Nie kryje się poza kulisami swojego teatru, lecz sam wychodzi na scenę, mówiąc: ja, które tu mówi, to ja prawdziwe, nie ja książęce, robotnicze, kupieckie, kobiece, nie ja wymyślone, udane, nie ja, co się w inne ja wciela, lecz ja moje, moje, najprawdziwsze, to samo, które myje się co dzień rano i chodzi po bułki. To ja mówi do was — z całą pokorą swoich ograniczeń, dość bezczelnie okazując swe winy i brudy. Co z tego? — zapytacie. Czy ja ciekaw jestem, jak sobie pan ów czy ten świni po kryjomu? Czy ja go pytam o to? Czy to dla niego powód do chwały? Czy ja chodzę po ulicach i opowiadam o tym, co robię w łazience i w sypialni, a gdybym opowiadał, czybyście mnie nie przegnali i nie zamknęli gdzie? Na to pisarz: żebyś ty tego robić nie musiał i nie chciał, ja za ciebie to robię. — Ani mi się śni! — wykrzyknąłem. Na to on: — Cicho. Śni ci się, śni. Jestem na to, żeby twoje najpaskudniejsze nawet sny odgadywać i wypowiedzieć. A robię to we własnym imieniu, abyś mi uwierzył, że jestem twoim bratem. — Patrz — mówi dalej — nie jestem sztukmistrzem od opowiadania zajmujących, wzruszających czy budujących historii, ani też nie myślę wypowiadać twoich smętnych ideałów, a już żadną miarą nie zamierzam ci takowych wmawiać. Nie znaczy to, że ich nie mam, że ich nie wyznaję. Owszem, tyle co ty. I znajdziesz je w mojej książce. Zakłamałbym się w drugim nihilistycznym kierunku, gdybym nie dozwolił oderwać się tym głosom, które we mnie przemawiają wysokimi tonami,

Page 35: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

ho jak wysokimi, ho jak patetycznymi. Usłyszysz te głosy, ale słuchaj ich razem z tymi innymi... piekielnymi, jakie wydaję, a także ochrypłymi, jakie wydaję, a także z tymi sztucznymi, które innym odbieram, a także z tym moim głosem, który mi jest najdroższy i który, gdy nim przemawiam, zdaje mi się dodawać najwięcej urody — tym głosem najcichszym, którym wspominam umarłych, którym wypowiadam moją wielką miłość do przyjaciół... Tyle pisarz nieudałego dzieła. Na to czytelnik: — Zrozumiałem, zdaje się, ale powiedz mi, czy to będzie ciekawe? — Odpowie: — Ach, szalenie! Wszak sam siebie tu spotkasz, w zdarzeniach, w brzmieniach, w rodzaju skojarzeń, w lekturach, w biografiach... Będziesz to czytał jak własne nieudałe dzieło, bo właśnie z twojej, nijakiej, materii powstanie. — Lecz powiedz mi — spyta jeszcze czytelnik, któremu zależy przecież na tym, aby literatura powstająca z materii jego życia i jego przypomnień była wielka, na miarę owej dawnej — powiedz mi tedy, czy to będzie coś wielkiego, czy z takiej gnilnej substancji, z takiej miazgi, może powstać coś wielkiego? — Arcydzieło! — zapewni go pisarz. Albowiem nie myśl, że arcydzieło jest to coś doskonałego. Jest to tylko dzieło takie, od którego nic lepszego, nic innego nie powstało i powstać nie może. Bądź przekonany, że to będzie twoje arcydzieło, które najczęściej wyda ci się odrażające — jak ty sam sobie. Zostanie ci podane po to, abyś zrozumiał, że twoja epoka — epoka miazgi — wykonała się, i twój los w niej wykonał się w jedyny sposób, jaki mu został dany. I że wszystko można zacząć na nowo. Ten temat poświęcam “Jerzemu'' albo “Alfie''

1 i datę postawić.

[...] 2 XII 1970 Kto

2, co, kiedy? Ulubiona zabawa — ciekaw jestem, czy tylko wśród intelektualistów:

wspominanie, kto kim był, co głupiego powiedział lub zrobił i jak dawno to było. I potem: Drań... X. był endekiem, Z. piłsudczykiem, W. chwalił Hitlera, B. podczas okupacji..., C. za Stalina.... Tak się dzieje w każdej epoce zmiennej, w każdym pokoleniu, które mija różne katastrofy historyczne. Jak to było np. w Królestwie Polskim, kiedy każdy człowiek po pięćdziesiątce miał za sobą kilka wcieleń politycznych: jakobina z czasów Sejmu Czteroletniego, kościuszkowca, kolaboracjonisty z czasów pruskiej okupacji, bonapartysty — w końcu lądował w cenzurze jak Szaniawski, w policji jak Rożniecki. Francja ówczesna dostarczała wzorów klasycznych zmienności i oportunizmu. Przez ileż wcieleń przeszedł sam Victor Hugo.

— — — Czy przeszłość nas kompromituje? Tylko wtedy, gdy nie umiemy jej wyjaśnić. Zrobiłem co głupiego, kiedyś, dawno. Powiedziałem, napisałem, popełniłem. Dawna książka, dawna miłość, dawna wiara. Jak się z niej usprawiedliwić? Przed dawnym sobą, przed innymi? Bywa czasem, że cała kultura staje się kulturą rozrachunków. A jest to głupia zasada. Cóż — takie rozrachunki. W imię jakiej wspólnej racji! Zwycięskiej? W imię jakiej miłości — lepszej? Rozpoznać — czy wtedy działałem, pisałem, wierzyłem, kochałem, całym sobą — czy tylko jakąś moją cząstką? Co to wtedy znaczyło? Może marzenie było ukryte? Może... 3 XII 1970 Kto, co, kiedy. Zrobił, powiedział, napisał, wyznawał. Co głupiego, co nikczemnego, co przeciwnego temu, co dzisiaj głosi, wyznaje, czyni... Czy przeszłość nas kompromituje? Gdyby tak było, nie miałbym odwagi palcem dzisiaj ruszyć. Skąd mam czerpać pewność, że dzisiaj postępuję słusznie, poważnie, roztropnie, skoro w dzisiejszej i w niedawnej przeszłości mojej i w przeszłości drugich dziś widzę aż tyle głupstwa? Przeszłość kompromituje wtedy tylko, gdy zupełnie nie potrafimy jej wyjaśnić... Byłem tym i owym, chociaż dzisiaj jestem zupełnie czym innym. Proszę: dlaczego. Dlatego, że to właśnie wydało mi się jedynie słuszne. I dziś jeszcze potrafię moje ówczesne przekonania wyłożyć, jeszcze dziś potrafię ich bronić, chociaż potrafię je dziś już krytykować — czego dowodem jest dzisiejsza moja postawa i dzisiejsze moje przekonania. Nic nas w życiu nie kompromituje, jeżeli potrafimy z owego życia złożyć całość. [...] 7 XII 1970 Dziś — Brandt na kolanach przed pomnikiem Bohaterów Getta

1.

[...] 17 XII 1970 Gdańsk

1: strajk w Stoczni, demonstracja, walki z milicją i wojskiem. Spalono podobno

komitet partii, dworzec kolejowy i coś jeszcze. Strzelano. Według oficjalnych komunikatów jest 6 zabitych. Były czołgi na ulicach. W prasie jak zwykle: chuligani i wichrzyciele. Ale — przyznają — że

Page 36: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

w Stoczni “były problemy''. I nie oskarżono samych stoczniowców o chuligaństwo. 18 XII 1970 Wczoraj: przemówienie Cyrankiewicza w tonacji “Ojczyzna w niebezpieczeństwie''. Temat główny: anarchia. C. stwierdził, że tworzą się nowe ogniska anarchii, wypowiedział walkę z nimi. Ogłoszono ustawę, która Bezpieczeństwu daje prawo strzelania

2.

— — —

Przeczytałem Literatów Putramenta

3. Obiecałem napisać o tym Dedala dla “Twórczości''

4.

Dziwaczna książka. Dlaczego P. tak śpieszy się z ogłoszeniem swoich pamiętników? Pamiętniki dotyczące wydarzeń sprzed lat ledwo 20 i 15 już przestają być pamiętnikiem, a stają się publicystyką. Ludzie, o których pisze Putrament, nie tylko żyją, ale w wielu wypadkach ledwo osiągnęli wiek męski; niektórzy piastują wciąż te same urzędy. Jeżeli więc publicystyka, to jaka? O co w niej chodzi? W czyim mianowicie imieniu P. przemawia? Swoim, oczywiście. Jest to opowieść o sobie. Więc raczej pamiętnik egotysty, nie publicystyka. Tak, ale jest to opowieść egotysty, który swój egotyzm posuwa aż do utożsamienia się z szerszym interesem publicznym i z aparatem władzy — więcej — z ustrojem, tj. z jego idealną postacią. W tym sensie jest to publicystyka. Jest to więc publicystyka (jako rodzaj, jako styl) wprzęgnięta w egotyczną uprząż. Wyłania się stąd taki obraz: po polskim padole, przepełnionym tłumem niewydarzonych postaci — tłumem leniwych robotników, pijanych chuliganów, tępych “urzędasów'', lizusów, karierowiczów, dogmatyków, obłudników przechadza się czysta idea socjalizmu, jak Bóg Ojciec wśród stworzenia, a u jej sukien jej wierny adiutant, ministrant, wybrany chłopiec, Jerzy Putrament. I między nim a czystą ideą toczy się dialog, jak między dobrotliwym, wyrozumiałym ojcem lub monarchą a jego najwierniejszym, gorącym, zapalonym, choć nie bardzo rozgarniętym służką. [...] Czwarty tom owych pamiętników nosi tytuł Literaci i opowiada o czasach, kiedy P. był sekretarzem generalnym związku, a literatura przeżywała tak zwany socrealizm. Wszystkich biorących udział w życiu literackim interesuje zawsze, co z tego zostanie, co [...] jest wartością trwałą, a co skazane jest na przemiał historii. To samo dotyczy także tamtego okresu. Otóż, jak się zdaje, w odczuciu i w faktach, powinien on po prostu być “okresem''. Dziś ledwo kto potrafi wymienić tytuły wówczas wałkowane w krytyce, nazwiska z nim wyłącznie związane po prostu zniknęły (Hamera, Wilczek, Dróżdż-Satanowska), mało który pisarz przyznaje się do swych utworów. Nie znaczy to, że nic wtedy nie napisano. Ależ tak: tylko że pomimo programów, nie zaś dzięki nim, co mi się wydaje regułą w historii literatury. “Okres'' trwał od 1949 roku do... 1953, może o rok dłużej. Tyle czasu potrzeba, aby poważny pisarz wymyślił i napisał powieść... Więc okres nie istniał — był ideą publicystyczną, pozostaje, owszem, elementem biografii pisarzy, którzy zaangażowali się w jego organizację [...]. Dla Putramenta jest, oczywiście, wielką epoką, której wydarzenia to jakieś posiedzenia komisji, sekcje, których znaczenie dziś jest po prostu zupełnie nieuchwytne... Oczywiście. Dla socjologii środowiska, dla psychologii — tak, byłoby to ciekawe, jak również dla pewnej problematyki, która się w tym czasie, za kulisami owych rozgrywek politycznych wyłoniła. Była to mianowicie problematyka historii, determinizmu historii, pewnego nihilizmu kulturalnego i etycznego, który potrafiłbym może zrekonstruować, wspomnieć... Do Putramenta cała ta problematyka, jak się zdaje, nie dotarła. “Okres'' jest dla niego fazą jego życiowej gry, w której literatura stanowi tylko narzędzie. Ten nawyk pozostał mu do dziś dnia, i pod tym względem Pół wieku jest książką groźną... Zakopane, 21 XII 1970 Gomułka ustąpił. Komunikat o jego chorobie (nadciśnienie, zaburzenia wzrokowe). Gierek pierwszym sekretarzem. Odwołano Kliszkę, Spychalskiego i Strzeleckiego. Weszli na ich miejsce Olszowski, Moczar, Babiuch i Szydlak, a na zastępców, na miejsce promowanych wyżej Olszowskiego i Moczara — Jaruzelski, Jabłoński i Kępa. Do Sekretariatu dodatkowo chyba Jaroszewicz. Wszystko jedno. Przemówienie Gierka

1: przyznaje, że gospodarka była “nieprzemyślana'', przyrzeka w każdym

razie poprawić sytuację najniżej uposażonych pracowników i wielodzietnych rodzin oraz załatwić “inne problemy''... w “ramach możliwości''. Poza tym — zwykłe ogólniki o “demokracji socjalistycznej'', “kolegialności'' (jedyny akcent krytyczny pod adresem Gomułki); silny akcent na powszechny udział w życiu publicznym. Dwuznacznie brzmi wezwanie do partyjnych komitetów, aby “czyniły odważnie'' wszystko, co konieczne, aby zapanował ład. Nie wiadomo, czy mają bić odważnie, czy odważnie wychodzić naprzeciw postulatom robotniczym. O wojsku i organach bezpieczeństwa: wypełniły swój obowiązek. Dziś ma się zebrać sejm, aby dokonać zapewne jakichś zmian w rządzie. Odejdzie chyba Cyrankiewicz

2...

Wszystkie te zmiany przypominają bardzo układ popaździernikowy. Wtedy Gomułka stanął na czele ekipy liberalizujących “puławczyków'' (Cyrankiewicz, Rapacki, Matwin, Morawski, Staszewski), w której zostały niedobitki stalinowskie (Zambrowski, Strzelecki, Nowak), do której wprowadził swoich “domowników'': Kliszkę, Logę, Spychalskiego. Teraz Gierek ma do czynienia z ekipą “moczarowską'' (Moczar, Kępa, Jaruzelski, Jabłoński, Olszowski), a resztę z aparatu

Page 37: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

gomułkowskiego (Loga, Jędrychowski), do której wprowadza tylko Szydlaka — i chyba Babiucha (stąd pewnie błyskawiczny awans tego ostatniego). Gierek jest w tym układzie obcy, i prawdopodobnie będzie wygrywany od samego początku przez większość Biura, która na I sekretarza przeznacza chyba jednak Moczara. Zaczynam jednak wierzyć, że Miecio, który pozbył się teraz dwóch konkurentów (Gomułki i Strzeleckiego), jest bliższy celu niż kiedykolwiek. Oczywiście, wszystkie te zmiany są zupełnie powierzchowne, “na szczycie'' i żadnych przeobrażeń wewnętrznych nie zapowiadają. Kosiński zadzwonił z Warszawy, że załatwił sprawę scenariusza dla mnie — z wicemin. Wiśniewskim. Mam robić Wesele dla Wajdy

1. Jak? Nie mam pojęcia.

— — —

Najstraszniejsze wiadomości przyszły z Gdyni. Mówi się o salwach karabinów maszynowych oddanych prosto w tłum. O Szczecinie wszyscy powtarzają tylko jedno: pożary. Były rozruchy w Słupsku, w Elblągu, w Krakowie (bezkrwawe, jak się zdaje). W Warszawie, gdyśmy wyjeżdżali, okropna była cisza. Tu odwilż, cicho. Wczoraj jazda w błocie, w mżawce. Za Szaflarami mógł być wypadek. 22 XII 1970 Wszystko się uspokaja — zdaje się. W prasie żadnych wiadomości. Po prostu żadnych. Poza życiorysami nowych członków Biura Politycznego i Sekretariatu. [...]

— — — Felieton do “Tygodnika''. Po tym wszystkim? Cokolwiek napiszę, ci, co widzieli, słyszeli, odczuli grozę terroru i nienawiści, pomyślą o mnie, żem tchórz, żem nieprzytomny, żem nie z tego świata chyba, skoro potrafię zajmować się czymś innym, czymkolwiek. Muszę napisać coś, co tu będzie bliskie tym, którzy najbardziej ucierpieli.

— — — Zamknąć to wszystko w jednym zdaniu. W aforyzmie, w tytule notatki. Co to było? Co się stało? Polacy rzucili się na siebie. Niezadowoleni z siebie, nienawidzący się tak mocno jak nikt na świecie, bo jeden dla drugiego jest odbiciem — nawzajem w sobie widzą swe klęski. To nie były rozruchy głodowe. To nie był odruch rozpaczy. W gruncie rzeczy można było tę podwyżkę strawić, jak strawiło się wiele innych oszustw, grabieży i kłamstw. To był odruch nienawiści. Palono komitety partyjne i posterunki milicji. Palono także, zdaje się, funkcjonariuszy partyjnych i bezpieczeństwa

1.

Oczywiście, nigdy nie dowiemy się, jak było naprawdę. Chyba że kto z protokołów milicji zdoła odtworzyć przebieg wypadków. Nową ekipę kierowniczą zmontowano częściowo z premedytacją (np. Gierek od dawna musiał być przygotowany), a częściowo w panice.

— — — To pierwsze zdanie nie przychodzi. Myśl znowu zbiega z drogi i błądzi w chwastach.

— — — Może o pogodzie?

— — — W tej ekipie musi dojść do rozgrywki między Gierkiem a Moczarem. Przepowiadam Moczarowi los Berii. Jeżeli on zamordował, tzn. sprowokował rozruchy na Wybrzeżu, których skutkiem było wymordowanie kilkudziesięciu funkcjonariuszy partii i poderwanie prestiżu partii, i obalenie kierownictwa partii przez ulicę — partia musi uznać aparat ubecki za groźny dla siebie i nie liczący się z nią. Partia musi usunąć Moczara i przejąć kontrolę nad aparatem bezpieczeństwa. Aby do tego doprowadzić, musi zabezpieczyć się ze strony mas. Musi więc masy zadowolić — dać im quasi-dobrobyt. Jeżeli tego nie zrobi, będzie miała stały bicz nad sobą w postaci policyjnych prowokacji, które stały się niezwykle sprawnym instrumentem w rozgrywkach politycznych. Myślę, że Gierek jest dość mocny, żeby to zrobić — o ile nie będzie w swoich działaniach paraliżowany przez siły, od których się uzależnił, gdy korzystał z ich pomocy w dochodzeniu do władzy. Te siły zapewne zechcą mu dać znać o sobie i dlatego nie dziwiłbym się aresztowaniom, procesom — zwłaszcza wśród inteligencji, tj.

Page 38: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

elementu obcego. W tych warunkach proces Bartoszewskiego1 wydaje mi się koniecznością z punktu

widzenia Bezpieczeństwa; będzie ono chciało wykazać się czymś u progu nowej fazy. Bezpieczeństwo wykazało znów swoją siłę, ale jednocześnie mogło obrócić na siebie gniew części aparatu partyjnego, który może poczuć się skompromitowany przez poczynania ubeckie na Wybrzeżu. Aby odzyskać twarz polityczną, Bezpieczeństwo posłuży się upiorem agentury i obsesją penetracji. Bartoszewski pasuje do tego jak ulał. Chyba że on swoją postawą zadecyduje o niepowodzeniu imprezy. Niewygodne jest także to, że siedział już za Stalina. Nowa ekipa ściągałaby na siebie zarzut neostalinizmu, gdy tymczasem wyraźnie próbuje z Gomułki zrobić rodzaj Stalina.

— — — Myśl znowu uciekła. Ale dokąd! Przypomniałem sobie, jak Gierek przygląda się Kalemu skaczącemu do wiewiórki, potem Kalego, jak lizał kanarka... i już teraz myślę tylko o kanarku. Oto jak nikczemnym instrumentem jest głowa.

— — — Nikczemny instrument. Czyli głowa. Nie służy mi. Nie słucha mnie. Robi, co chce. Kombinuje coś przeciwko mnie. Będę ją musiał ukarać. Może ściąć. Wymyśl mi głowo to i to — mówię — a ona zaczyna, wiem to i to, ale za chwilę już co innego, czym innym zajęta, fabrykuje... 23 XII 1970 Szczecin przed laty, mój przyjazd w poranek ciemny i moja w nim samotność aż do wieczora, gdy miałem wygłosić odczyt. Mój odczyt, próby zjednania sobie publiczności i nic, i dystans między nią a mną lodowaty. Zażenowana uczestniczka wyznała mi w końcu, że wszyscy tu jedno tylko mają na myśli — katastrofę, która się wydarzyła i w której kilkanaście zginęło osób. Moje wtedy poczucie winy.

— — — Kto

1 nie wie, jest winien. Kto nie wie nie z własnej winy, jest obwiniony siłą, postawiony w

sytuacji winnego, do winy przymuszony, więc winny i zniewolony — więc tragiczny. Przed laty przyjechałem do jednego miasta — dużego, wojewódzkiego, o świcie, gdy jeszcze ciemno było, a ludzie już do pracy szli, tłoczyli się do tramwajów w deszczu drobnym, lodowatym, na wietrze z północy, w błocie pod nogami. Wieczorem miałem wygłosić odczyt, cały dzień miałem przed sobą. Zamknąłem się w hotelu. Postanowiłem nie wychodzić do wieczora. Pławiłem się w gorącej wodzie, telefonowałem po śniadanie, jadłem to śniadanie, zagrzebywałem się w pościeli, wygrzebywałem się z pościeli, brałem prysznice, telefonowałem po kawę, czytałem, przygotowywałem się do odczytu, przewalałem ten dzień jak szafę, dławiony w dodatku tremą, którą mam przed każdym występem i na którą mam tylko jedną radę: półsen i kaprysy. Wieczorem poszedłem na odczyt. Jedyny to chyba dzień w moim życiu, kiedy nie widziałem wcale światła dziennego. Znów było ciemno, ale pod nogami śnieg, mokry co prawda, podbiegły wodą, ale biały; i z nieba leciał wciąż świeży. Byłem uroczy. Swada, humor, inteligencja, wdzięk, podbijałem publikę, która wbiła we mnie oczy martwe, zimne, nieprzytomne. Publiczność była nieobecna. Wybierałem te oczy, ową twarz, wiązałem ją spojrzeniem jak sznurem, wlokłem za sobą, do niej mówiąc, dla niej dowcipkując — na nic wszystko. Skończyłem zniechęcony, zmęczony brzmieniem własnego głosu. Kierowniczka księgarni odeszła ze mną do kantorka. Tam, wypisując kwit dla mnie, powiedziała: — Takie nieszczęście... — Co się stało? — Pan nie wie? Wcześnie rano wykoleił się przepełniony tramwaj... Zginęli ludzie. — Gdzie to było? — Paręset metrów stąd... Księgarnia już opustoszała. Już nie było nikogo, komu mógłbym powiedzieć, że nie wiedziałem o niczym i że gdybym wiedział, gdybym wiedział... To co? Mówiłbym inaczej? W innym stylu? O czym innym? Nie mówiłbym w ogóle? Nie wiem. W każdym razie byłbym bliski tym ludziom siedzącym przede mną. Być może oni nie mieli do mnie pretensji. Robiłem swoje. Ale pod warunkiem zachowania łączności, której pozbyłem się... Wtedy powstało we mnie przekonanie, że kto nie wie, jest winien. Dzisiaj myślę, że to poczucie winy jest brakiem miłości i że miłość społeczna jest wiedzą o cudzych sprawach, o wspólnych sprawach. Ludzi siedzących przede mną łączyła wspólna wiedza o nieszczęściu, więc miłość, współodczuwanie. Ja byłem z niej wyłączony. Nazajutrz wyszedłem wcześnie rano z hotelu. Pobiegłem po gazetę. Nie było już gazet. Pojechałem na dworzec tam ich szukać. Widziałem je w rękach ludzi. Zaglądałem przez ramiona. Widziałem czarne ramki, ogromne tytuły. Znalazłem gazetę w klubie prasy. Był tylko wielki nekrolog trzynastu zabitych, podpisany przez władze partyjne, i krótki komunikat. Pojechałem na miejsce wypadku. Tramwaje tego dnia kierowano inną trasą, tory zasypał śnieg. Słup, o który uderzył toczący się z góry tramwaj z zepsutymi hamulcami, był lekko wygięty. Z boku stał samochód z dyrekcji

Page 39: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

tramwajów. Paru tramwajarzy odmierzało długą taśmą odległości. Milicja... To wszystko. Miałem przed sobą do spędzenia cały dzień w tym mieście dotkniętym żałobą; prześladowało mnie to uczucie winy wyniesione wczoraj z sali odczytowej. Nie wiedziałem, co z nim, co z tym uczuciem zrobić. Było dotkliwe jak wstyd. Chciałem znaleźć się wśród ludzi... w ich tłumie... Gdyby to było miasto średniowieczne, poszedłbym na rynek, do katedry, pod ratusz, tu gdzie gromadzą się ludzie przejęci, gdzie sobie nawzajem udzielają wiadomości, gdzie ogłasza się zarządzenia władz, gdzie w śpiewach, w modlitwach albo w złości, w gniewie ludzie łączą się i gdzie obcy przybysz, jeśli podda się zbiorowej fali, może poczuć się przyjętym do wspólnoty cierpienia, żałoby czy gniewu, czy innego wzruszenia. Ale tu, w nowoczesnym mieście, mogłem błądzić przez cały dzień i tej miłości nie zaznać, i pozostać poza nią. Jestem pisarzem. Żyję tą miłością, dzięki niej, z nią, i zarazem preferuję ją, rozszerzam. Jestem jej amplifikatorem. Nie żyję pośród ludzi tak, jak żyje każdy człowiek, którego warsztat pracy jest zbiorowy. Mój warsztat jest osobny, samotny. Nikt do niego nie zagląda. Nikt mnie tu nie szuka. To ja muszę szukać ludzi i wsłuchiwać się w ich sprawy, to znaczy łowić wiadomości dochodzące od nich — o ich nieszczęściach i wzruszeniach. Muszę tej miłości szukać. Jak w tym mieście. 24 XII 1970 Wigilia. Cisza, śnieg, rudawa poświata przechodząca w szarość, w ciemny błękit. Konieczne jest, abym cały mój system życiowy przepracował, układając go wokół trzech tematów: Boga, wolności, nieśmiertelności. Nie chcę i nie mogę wiedzieć, czy Bóg jest; ale chcę i muszę określić rodzaj nadziei, jaką w jego istnieniu pokładam. Od tej nadziei nie jestem przecież wolny i nigdy od niej nie będę wolny, jak każdy człowiek, który ideę Boga ma zaszczepioną. Bóg jest “pomysłem'', od którego nie można się uwolnić, jak od idei twórczej, od projektu twórczego. Trzeba go w sobie, sobą zrealizować. Zdolność pomyślenia Boga jest swoistym talentem — “troską'', powiedziałby katolicki teolog — ten talent domaga się twórczości, jak każdy talent. Bóg niezrealizowany, jak talent niezużyty, karze ruiną duchowego życia: śmiercią w strachu, w bólu i w rozpaczy. Co do mnie, ów Bóg jest przeze mnie porzucony, opuszczony, jak rękopis na dnie szuflady. Przekreśliłem jego infantylny obraz, który mi podano w domu, w szkole i w kościele, i nie stworzyłem nic na to miejsce. Wracam czasem do niego jak do wspomnień z dzieciństwa, raz z sentymentem, raz ze złością, z sentymentem i z gorączką. Nie wiem także, jak stwarza się wolność. Mam tylko odruchy w jej kierunku, ale brak mi trwałego do niej dążenia. Nie wiem nawet, w której z moich stref duchowych miałbym jej szukać. Z dzieciństwa wyniosłem jej ideę tragiczną. Wolność — myślałem — jest to zgoda na jej brak, jest to sztuka jej wyrzeczenia, albo: sztuka przyjmowania przymusu, sztuka, powiadam, mając na myśli zarówno umiejętność, jak grę, jak i estetykę. Człowiek wolny ładnie znosi przymus. Taką ideę powziąłem, patrząc na życie ojca, który, jak mi się zdaje, nie miał wyjścia i którego los wydawał mi się wzorem losu mojego, a w każdym razie jego wersją najgorszą, czyli orientacyjną. Przyjmowałem marksizm dla jednego zdania, jakie Engels napisał o wolności

1, i była to dla mnie filozofia tragizmu

najlepiej kojarząca z podporządkowaniem. Tę zasadę tragiczną przyjąłem w obcowaniu z policyjnym i doktrynalnym ustrojem, w którym przyszło mi żyć, oraz kierowałem się nią w kształtowaniu mojego osobistego życia. Kazię przyjąłem jako los, i dobrze pamiętam osobliwą, masochistyczną radość, ilekroć zdawało mi się, że będę naprawdę, głęboko nieszczęśliwy, jak mój ojciec z matką. Jak cały kraj, jak cały ówczesny świat. Dzisiaj chwieje mi się wszystko, w miarę jak we mnie, i w całym świecie, objawia się dążenie do wolności namacalnej, konkretnej, fizycznej, odczuwalnej, dającej się przeżyć, zjeść. Ulegam temu ruchowi mózgów i ciał i moje starzejące się powoli ciało woła o młodość. O spazm wolności. Zagubiłem wszystkie moje dawne na ten temat myśli. I myślę, że historia człowieka da się opowiedzieć w tym przemieszczaniu się źródeł, złóż wolności — ma ono w sobie coś baśniowego, jest historią, zjawą — ma strukturę fantazmatu. I nie wiem, czy chcę być nieśmiertelny. Nie potrzeba mi wiedzy o nieśmiertelności, jak mi nie potrzeba wiedzy o Bogu, to znaczy nie muszę być jej pewny, aby jej pragnąć. Jest w człowieku dyspozycja do nieśmiertelności, jak jest do Boga, do wolności. Aby ją przekreślić w sobie, trzeba zmienić osobowość, biografię, naturę. Wielkie tematy filozofii, te, które wymieniłem, wyznaczając je na cele mojego duchowego dążenia, są w istocie definicją dążenia. Nie co myślę, ale jaki jestem — pytam i odpowiedź musi być zgodna z treścią moich snów, z napięciem nerwów, z instynktownym uczuleniem, z zapałem, z zaciekawieniem organicznym, któremu nauka i kultura współczesna wyznaczają formy i zastosowania. Dlatego ludzkość jest jednocześnie zmienna i wciąż taka sama. Dlatego mądrość rodzi się bez nudy i bez oporu, w zapale i w radości. 28 XII 1970 Miłosz: “I tak z niewiary każdego spiętrza się wiara zbiorowa'' (Widzenia nad Zatoką San Francisco)

1.

[...]

Page 40: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

1971

5 I 1971 Nie pisałem? Tyle dni? Nie zanotowałem Nowego Roku? Jakie to dziwne. 6 I 1971 A przecież jest co pisać, jest o czym. Mimo wszystko, tj. mimo pozornej ciągłości życia, mimo wciąż jednakowej drętwoty w informacjach i powolności, i dyskrecji, z jaką one docierają, czuję zmianę życia, jakby powoli, powoli innego rytmu nabierał cały ten pojazd. Wystarczyło jednego: szybkości, z jaką przeprowadzono zmiany personalne, uchwały o podwyżkach

2, konsultacji z zakładami

i wypłaty, aby wszystko drgnęło. Dziś rano np. Tanalski, którego spotkałem w sklepie, powiedział mi o naradzie, jaka wczoraj odbyła się w KC pod przewodnictwem Babiucha. Ten ostatni powiedział, że wydarzenia marcowe 1968 roku były wstępnym stadium wydarzeń roku 1970 i że spowodował je ten sam kryzys zaufania między społeczeństwem a kierownictwem. Oczywiście, dotyczy to w głównej mierze ówczesnych postulatów studenckich, lecz także — jak sądzę — polityki kulturalnej, która w takim razie wymaga rewizji, tak jak gospodarcza, i tak jak jej wymaga praca partyjna. Może to mieć oczywiście i dla mnie duże znaczenie.

— — — Czuję przypływ instynktów władczych: dyrygowałbym literaturą, rozdawałbym pochwały i nagany...

— — — Głupstwa piszę, głupstwa mi się trzymają. Gdybym

1 był królem, zaprosiłbym do siebie, na zamek, pisarzy, usadowiłbym ich przy stole,

dałbym kawy i wygłosiłbym do nich następujące przemówienie: Panie i Panowie, jeśli o mnie chodzi, nie potrzeba mi was wcale. Jestem człowiekiem bardzo zajętym, czytam i podpisuję codziennie setki dokumentów, których... czytuję poza tym gazety i wyciągi prasowe, a w wolnych chwilach pamiętniki... Nie przywiązuję też do waszej działalności najmniejszego

Page 41: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

znaczenia politycznego. Zaszkodzić możecie, pomóc nigdy. Myślę, że normalne społeczeństwo nigdy nie kieruje się w swych odruchach literackimi nastrojami. Hasło przez literaturę rzucone działa tylko na społeczeństwo w stanie histerycznego podniecenia — a właściwie tylko na jego szczególną grupę — więc na to, aby literatura mogła sprawić konkretne skutki, społeczeństwo musi być pod wpływem owych grup podatnych na literaturę, co się zaś zdarza tylko wtedy, gdy władza polityczna z jakiegoś powodu przestaje funkcjonować. To się nie zdarzy za mojego panowania, ponieważ... Zresztą, co wam będę tłumaczył. Oczywiście, wiem, do czego może służyć to, co robicie. Język i wyobraźnia. Stwarzajcie wzory porozumienia, zaciekawienia i wyobraźni. Powiedzcie, w czym mogę wam być przydatny. Co do swobody twórczej, możecie być pewni, że wam nie będę nic narzucał. Co do swobody krytyki, naturalnie... Tu, gdybym był królem, zakaszlałbym się i popił wodą. I dałbym znak rozpoczęcia dyskusji... Wtedy ja, gdybym był najstarszym i najdostojniejszym z obecnych pisarzy, odpowiedziałbym w te słowa: Miłościwy Królu, nic nam nie trzeba. Zrób, co w twojej mocy, aby ludzie żyli, myśleli, pracowali, aby interesowali się jedni drugimi, a w powszechnym ruchu nasza twórczość objawi się nie wiedzieć kiedy i jak — jak iskra pod mocnym uderzeniem młota albo spod płozy szybko pędzących sań czy spod kół pociągu. Literaturę trzeba ożywiać, organizować, żywić wtedy tylko, gdy jest martwa i nic niewarta, a wtedy zresztą te wysiłki są zupełnie daremne. Gdy coś się ożywia, oho, nie nastarczycie papieru i drukarń, i czasu na czytanie. Byle głupstwo, byle co będzie was wszystkich interesować i z rąk będziecie sobie wyrywać nasze książczyny. Bo ruch robi ruch, zaciekawienie samo sobie dostarcza materiału.... Tu, jako prezes pisarzy, musiałem kończyć, bo mnie, jako króla, odwołano do państwowych spraw. Rozstaliśmy się pośpiesznie, ściskając sobie dłonie. [...] 15 I 1971 [...] Do Jerzego Turowicza. Wyłożyć mu swój program i swoją wiarę — niewiarę. Drogi Jerzy, dziękuję Ci za dobre, miłe słowa. Cieszę się, że jesteś ze mnie zadowolony i że to, co napisałem w związku z ostatnimi wypadkami, zgadza się z twoim programem, jaki wywnioskować mogę z artykułu w ostatnim numerze i z noworocznego editorialu

1. Różnimy się co do

tego z wieloma ludźmi w Warszawie. 16 I 1971 Moja prawda, cała moja prawda, i moja prawda najgłębsza, wyraża się w tych dwóch słowach, jakie wypisałem na lustrze w moim pokoju w Astorii

2: Strach i Pożądanie. W odwrotnej kolejności:

Pożądanie i Strach. Te dwa słowa zinterpretuj, rozwiń, otrzymasz sztukę, Twoją sztukę. 18 I 1971 Bądźmy nareszcie poważni. Już nieraz wprawdzie w tych notesach przeprowadzałem ostateczny rachunek, mówiąc sobie “dość, odtąd wszystko musi być inaczej i tak, jak na to zasługuje chwila mojego żywota'' (wszakżem już 2/3 przeżył tego, co mi było dane), już niejedno okrutne słowo wypisałem tu pod własnym zakresem, lecz cóż z tego! Cóż się zmieniło! Chodzę oto po świecie wiecznie z siebie niezadowolony i tak się tym gryzę, że egzystencja straciła dla mnie wszelkie uroki, nie widzę świata dokoła, upływ czasu jest dla mnie męką, odczuwam go jak torturę zadawaną mi złośliwie — i tylko mnie! — a nie pojmuję wcale ani urody mijających chwil, ani też nie odczuwam ciekawości dla tego, co się ma stać. Niewarte zachodu jest takie życie, i, doprawdy, lepiej z nim skończyć zawczasu, jeśli tak ma być zawsze. Powiedziałem więc sobie wczoraj na spacerze, stojąc na rogu Alej Ujazdowskich i ulicy Bagatela — dość! — odtąd będę z siebie zadowolony, gdyż Bogiem a prawdą jest po temu mnóstwo powodów. Po pierwsze — żyję, a więc mam jeszcze jakie takie szanse przeżycia tego wszystkiego, o czym marzę. Mógłbym nie żyć — mogłem umrzeć w niemowlęctwie na cholerynkę (czyż nie uratował mnie od niechybnej śmierci kieliszek koniaku Stock wlany mi do ust przez matkę zrozpaczoną, gdy już konsylium odstąpiło od mojego łóżeczka?), mogłem następnie zginąć raz czy dwa razy pod bombami w Krakowie (czy i wróg nie uparł się walić za każdym razem w te okolice miasta, gdzie ja się akurat znajdowałem?), mogłem być zastrzelony przez człowieka w Płaszowie, gdy się razem z ojcem całkiem przypadkowo znalazłem poza drutami obozu, w strefie zakazanej, albo dostać się do tego czy innego obozu wtedy, gdy mnie w łapance chwycono z kompromitującą, bo przekupną pieczątką w dowodzie osobistym — a w obozie, jak w obozie, łatwo było tam zginąć choćby przez nieuwagę, na przykład podczas ewakuacji. Tak, naturalnie, naciągam trochę wszędzie te okoliczności, ale któż stanowczo może zaprzeczyć temu i zapewnić mnie, że nie tylko w tych momentach, ale i później (choćby tego roku, w lesie na drodze do Sarajewa, gdym się znalazł na szczycie oko w oko z potężną ciężarówką) nie mogłem zginąć marnie jak pies? Otóż mogłem, co się nie stało i co należy uznać za pierwszy i najważniejszy powód do zadowolenia. Nie będę wyliczał dalszych. Chciałem być pisarzem — i jestem pisarzem, chciałem być

Page 42: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

pisarzem wybitnym, i jestem nim w jakiejś mierze, w takiej, na którą w każdym razie nie liczyłem, podejmując ten zawód, poczynając jego uprawę. Mam rodzinę — żonę, syna — o której zapewne dałoby się powiedzieć wiele różnych złych rzeczy (wady moich bliskich, względnie stopień mojego do nich niedostosowania są głównym powodem mojego niezadowolenia z życia), ale nie można zaprzeczyć, że nie ma tu z czego być również niezadowolonym: syn jest interesujący, miły, inteligentny, dowcipny, zdrowy, ma dobre i czułe serce, żona zacna, uczciwa, nie kompromituje mnie, nie okłamuje... Na temat końskiego zdrowia mojego można by cały poemat pochwalny wypisać, a także na temat sytuacji materialnej, która daleka jest wprawdzie od dobrobytu czy skromnego aby dostatku, ale przecież zła nie jest i od czasu do czasu pozwala mi zażywać drobnych przyjemności. A jednak niezadowolenie, zniechęcenie, przygnębienie, smutek nie przestają mi towarzyszyć? Z czegóż? Nie jestem mianowicie szczęśliwy. Szczęście pojmuję tak: nie jest to wartość obiektywna, wymierna (albowiem każdy człowiek co innego nazywa szczęściem, a nawet ten sam człowiek, w różnych momentach życia w czym innym go szuka), lecz stan subiektywny. Nie ma więc szczęścia, są natomiast ludzie szczęśliwi, przy tym to, że są tacy, tylko oni mogą sami orzec. Któż jest więc szczęśliwy? Ten kto się za takiego uważa. Ja nie uważam się za człowieka szczęśliwego, ponieważ odczuwam braki, których niczym zastąpić nie mogę, ani też usunąć ich drogą perswazji. Po pierwsze, jest to brak miłości. Po drugie, jest to brak świadomości, iż spełniłem wymagania, jakie sam sobie postawiłem odnośnie do mojej pracy. Po trzecie, jest to brak radości życia — codziennej, powszechnej. Teraz wypada zastanowić się, ile w tych brakach jest obiektywnego niedostatku, ile zaś wmówienia, wygórowanych pretensji. Inaczej mówiąc: czy nieszczęśliwy jestem dlatego, że szczęśliwy być nie potrafię, czy też dlatego, że z nie zawinionych powodów zostałem pozbawiony dostępu do źródeł owego szczęścia. 19 I 1971 [...] Wczoraj telefon od pani Hanny Krall, której nie znam zresztą, ani ona mnie. Pogratulowała mi felietonu Gdybym był królem i poinformowała mnie, że “dotarł do rąk adresata'', tj. Gierka. — Dowiedziałam się — powiedziała konspiracyjnie i tak jakby donosiła o czyjejś domowej, intymnej tajemnicy — że położono mu to na biurku i dopilnowano, żeby przeczytał. No i przeczytał — ciągnęła pani Krall — i powiedział: “nic dodać, nic ująć''... Ciekawe — powiedziałem. — Właściwie szkoda, że pan to napisał i wydrukował — powiedziała — byłoby może lepiej, gdyby to zostało wygłoszone przez kogoś... — A nie! — wykrzyknąłem — ja już wolę to sam podpisać. — Hm — powiedziała — “bywały wypadki, że pisarze dla... królów pisywali masę...''...jeszcze różne ple-ple. Z powodu tego felietonu hołd złożyły mi różne osoby, od Słonimskiego i Andrzejewskiego do Kuśniewicza, Koprowskiego i Al. Rymkiewicza. Jarosław podobno rżał z radości, pokazał Kraśce i zapowiedział, że tekst zabierze z sobą na spotkanie z Gierkiem, które ma podobno jutro. Z drugiej strony Margueritte zapowiada na jutro jakieś ważne przemówienie Gierka. 20 I 1971 Znów nie wiem, co dla “Tygodnika'' napisać, a to dlatego, że za mało w tych notesach notuję. Prawda, że zbyt dużo bodźców z zewnątrz nie mam. Prasa jest zupełnie pusta. I w tym milczeniu prasy coś jest niesamowitego. Wiadomo przecież, że na Wybrzeżu trwa ruch zaczęty w grudniu i że polityzuje się on coraz bardziej. Widać, że Gierek przed tym ruchem ustępuje pas ŕ pas

1: na żądanie robotników

usunął już Walaszka z Komitetu Szczecińskiego, Logę-Sowińskiego ze Związków Zawodowych, a wczoraj przyjął delegację stoczniowców i dokerów bez Kociołka u boku, który powinien wizycie asystować jako odpowiedzialny w Biurze Politycznym za przemysł ciężki i jako ten, który dotąd ze stoczniowcami negocjował. Kardynał Wyszyński ogłasza program za programem, podjął wielką ofensywę polityczną, której osobliwością jest to, że atakując dotychczasową politykę socjalną rządu i partii, daje kredyty nowemu kierownictwu, i to, że prasa mu wcale nie replikuje

1. Jednocześnie działają

jakieś inne centra opinii — ekstremistyczne, prowokujące, jak się zdaje, władze do liberalizacji, która musiałaby się skończyć upadkiem Gierka, a doprowadzeniem ekipy całkiem nowej, nie związanej obietnicami wobec załóg robotniczych, zdolnej zatem rządzić stanowczo i bezwzględnie, w oparciu o aparat bezpieczeństwa. W tym duchu pewnie biegną odpowiednie intrygi w Moskwie, w Pradze, gdzie ruchy policyjne wyraźnie zdają się brać górę. A wszystko to w milczeniu, w ciszy. Jeśli coś mówi się w zakładach pracy, do mnie, który tak czujnie tego słuchałem, który wytężam słuch, nic nie dociera. O czym miałbym pisać, jak trafić w aktualny nastrój?

— — — Bajka o niepotrzebnym mędrcu. W pewnym mieście żył mędrzec, którego nikt nie słuchał. W trakcie jednej z moich podróży trafiłem do miasta, którego mieszkańcy słynęli zacnością obyczajów, miłością ojczyzny, pracowitością, zgodnością, trzeźwością, gospodarnością, dobrobytem i

Page 43: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

posłuszeństwem dla przełożonych, takie przynajmniej odniosłem wrażenie. Gdy rano wyszedłem z hotelu, zakupiłem miejscowe gazety. Nie znalazłem w nich ani opisu krwawych morderstw, ani sensacyjnych procesów, ani jadowitej krytyki rządu, ani aluzyjnych wiadomości o giełdowych katastrofach, ani o kłótniach stronnictw, ani o zamachach na wybitne osobistości, ani o zbiorowych orgiach narkotycznych, ani żadnej z tych okropności, którymi poranne gazety na całym świecie karmią swoich czytelników. — Oto zacne miasto, miły kraj, prawdziwie ziemia obiecana — powiedziałem sobie i z sympatią przyglądałem się przechodniom, z których niejeden co prawda wzrok miał błędny i chwiał się na nogach, a ten i ów nawet próbował mnie zelżyć, obić lub nawet okraść, lecz nie przywiązywałem do tego wagi, mówiąc sobie: — Najważniejsze, że większość zachowuje się należycie. Wtem zwrócił moją uwagę człowiek, który stojąc na rogu ulicy, przemawiał, gestykulując żywo. Starał się na próżno ściągnąć na siebie uwagę rodaków; ci, widząc go, przechodzili czym prędzej na drugą stronę ulicy, a niektórzy zatykali uszy. Przystanąłem przy mówcy. Wyglądał trzeźwo, przyzwoicie, całkiem sympatycznie i wydawał mi się wykształconym człowiekiem, zwłaszcza że nie rozumiałem, co mówi. Gdy odezwałem się do niego w moim ojczystym języku, wykrzyknął z radością: — Znam twój język, cudzoziemcze, i chętnie z tobą porozmawiam. — I wziąwszy mnie pod rękę, w najokropniejszych barwach przedstawił mi swoich...

— — — O, o, o: to już jest jakiś pomysł. Bodaj pomysł stylu. W tym gatunku jednakże skrępowanie cenzurą jest właściwie nie do przezwyciężenia.

— — — Powiedzieć jakąś rzecz wspaniałą, jakąś jedyną; formułę, zdanie, przypowieść, może bajkę, albo właśnie długą, jak samo życie, historię, zawikłaną a prostą, którą by pojął każdy jako odnoszącą się do niego osobiście i która stałaby się powszechną wiarą. Życie się toczy niepojęte i co tam z niego kto zrozumie, gdy cały jego sens się skrywa jak gdyby, jak gdyby w spisku utajonym. Nie tu, nie teraz, nie dla nas, nie na nas, nie tak, nie po to — oto jak to wszystko wygląda, a przecież: właśnie tak dopełnia się los i miłość, i historia.

— — — Współczesność daje się pojąć tylko jako część historii: inaczej jest niezrozumiała i nie do opisania. [...] 22 I 1971 Co na Dedala? Przyszłość literatury, ankieta “Polityki''

1. Wypowiedź Urszuli Kozioł. Co ja

2 bym

odpowiedział na takie pytanie? 1. Literatura wobec rozrywki — była nią dotąd — romans był tym, czym kino; a nie jest. Czy powinna stać się nią na powrót? Dziś czytanie powieści Brocha, Musila etc. jest wysiłkiem — rzadko przyjemnością i coraz częściej zdarza się słyszeć zdanie ludzi zapracowanych, że są zbyt zmęczeni, aby czytać współczesną literaturę. 2. Literatura wobec nauki. Była jej częścią — powieść realistyczna była takim sondażem życia społecznego, jakim dziś jest ankieta socjologiczna czy po prostu reportaż dziennikarski. Nie spełnia i spełniać nie będzie tej funkcji na planie psychologicznym. Nie spełnia na planie mitów kulturowych. SalamboQ jest nie do pomyślenia, ani Genezis z Ducha. 3. Literatura wobec władzy. Była kiedyś jej instrumentem albo spełniała rolę jej krytyka, nawet partnera, nie tylko w Polsce, lecz także we Francji. Władza jest techniką, jest prawie nauką, względnie staje się nią. Poza tym sprawuje się tajnie. Partnerstwo literatury jest po prostu niemożliwe, nierealne. 4. Powołanie literatury widzę wyłącznie w filozofii pojmowanej szeroko, w sokratycznym sensie. Kto mi powie, co to jest filozofia? I jak ją w literaturze pięknej realizować? Dialogi, przypowieści, apokryfy, poematy alegoryjne, wielkie mity kulturowe wskrzeszone, wielkie uogólnienia i metafory... Bądźże zresztą konsekwentny. To głosisz od wielu już lat, a gdy przychodzi do pisania — piszesz “romanse''. Być może dlatego, że chcesz coś w filmie zarobić. A może właśnie dla filmu zrobić jakąś taką filozoficzną przypowieść? Tematy brać wyłącznie z kultury, z historii. Nic nie wymyślać, żadnych fabuł. To mnie gubi. 28 I 1971 [...] Świat

1 jest nierzeczywisty, to znaczy taki mi się wydaje, to znaczy noszę w sobie przekonanie

o jakiejś innej jego rzeczywistości, o innym zgoła stopniu jego służenia, odczuwania na mój plan [?]. Przyjeżdżam do starego miasta — wcale mi się nie wydaje starsze, zdaje mi się, że mnie oszukano, że, owszem, było takie niegdyś, ale ja spóźniłem się z jego zwiedzaniem albo też chodzę niewłaściwymi

Page 44: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

ulicami. Ono jest wspaniałe, ale jeszcze nie to, gdzie jestem; trochę podobnie — w górach nigdy nie jestem pewien, czy rzeczywiście znajduję się na samym szczycie góry, na którą wdrapywałem się, i nawet obecność innych turystów nie bardzo mnie przekonuje. Całkiem to samo ze zdarzeniami. Trudno mi uwierzyć, że uczestniczę w naprawdę doniosłych zdarzeniach. Ejże! Czy to nie jakaś pomyłka?

— — — Czy nie przywiązuję do nich zbyt wielkiej wagi? Czy te wydarzenia naprawdę ważne nie rozegrały się za moimi plecami? Czy nie rozegrają się dopiero w przyszłości, kiedy ja od nich odwrócę uwagę? Czym się tylko zajmę, przestaje być ciekawe. Jakieś czary! A książki! Jakie wspaniałe wydają się z daleka, ze słyszenia, w katalogu, na wystawie księgarskiej. A wzięte do ręki... Stąd jakiś strach w księgarni: co ja robię? Po cóż tę książkę biorę! Niepotrzebna mi! Potrzebna mi jest inna — tej tu nie widzę — i wychodzę, nic nie kupiwszy. Cała rzeczywistość taka właśnie jest. I to, co robię, i to, co poznaję, i ludzie. Wszystko jakoś nieistotne, nieprawdziwe, nierzeczywiste, czyli na wpół istniejące, a przyczyna...

— — — Przyczyna jest taka, że należę do olbrzymiej rodziny szlacheckiej, której właściwością jest to, iż świat odczuwa jako zakłócenie wewnętrznego porządku, i silniej przeżywa siebie samego niż świat. Świat się dla niej liczy o tyle tylko, o ile sprawdzają się w nim z góry podjęte o nim przepowiadania. Wszyscy o tym wiedzą i nie po to piszę, abym to opisywał, ale po to, bym zdał sprawę z nieoczekiwanego niebezpieczeństwa, jakie tacy ludzie stanowią dla świata. Nieoczekiwane jest ono, mówię, bo wcale nie polega na zbytniej nieufności, na rezerwie, na wyczekującej i krytycznej postawie wobec rzeczywistości i jej zdarzeń. Wręcz odwrotnie! Wszak każdy człowiek ukrywa swą prawdziwą naturę, produkując jej imitację złożoną z samych odwrotności. Dlaczego to robi? A bo mu się zdaje, że w postępowaniu jego i myśleniu jest coś anormalnego; zwracając się przeciw swej naturze, tępiąc ją, zdaje się przywracać ją światu, zdaje się w tym świecie jaki-taki wprowadzać ład. Jeśli więc w istocie nie ufa światu, zewnętrznie ufa mu nadmiernie, jeśli wydarzenia wydają mu się karykaturą jego przewidywań, entuzjazmuje się nimi, jeśli cała jego natura krzyczy: nie mieszaj się, powstrzymaj się, nie twoja sprawa, on lezie jak mucha w ciasto, jeśli odpycha go człowiek, rzuca mu się na szyję, wołając: zostań moim przyjacielem. Wszystko jest w tym świecie przeciwne. Co się dalej dzieje? Widząc się w fałszywej sytuacji, hodują w sercach myśl o zemście. Jak to — powiadają ich dusze w skrytości — mogłaś moja dumo tak bardzo dać się zwieść i okłamać? Jakich zdradliwych przeciwko niej użyto środków, jakie potężne przeciw niej zawiązały się zmowy! I dalej je odkrywać. Z tych więc ludzi rekrutują się najbardziej podejrzliwi intryganci, zazdrośnicy, ponurzy fanatycy. Rozpoznacie ich łatwo po zmęczonych, wyniszczonych obliczach. Albowiem wykonują oni niesłychaną, okropną, nieprzerwaną pracę ustalenia właściwego stosunku własnego do świata. Jakikolwiek sens obiektywnych zdarzeń i zjawisk znika zupełnie z ich pola widzenia; jedno ich tylko zajmuje: rozpoznawanie własnych rzeczywistych myśli i określanie prawdziwego swego stosunku do obiektywnego świata. Kocham czy nienawidzę? Wierzę czy nie wierzę? Zachwycam się czy brzydzę? I czego właściwie chcę? Ratunek ich leży w rozpoznaniu wewnętrznej procedury, jaką stosują w poznaniu. Rozpoznając, uwalniają świat od cierpień, jaki składają w postaci swych obsesji i krętactw. Sprawa nie jest błaha. Ci ludzie stanowią wszak połowę ludzkości; druga jest przeciwna i inne całkiem reprezentuje niebezpieczeństwo. Tak to dwie te połowy nieustannie zagrażają sobie nawzajem, i walka między nimi toczy się. Straszna, a zupełnie cicha i niezauważalna. [...] 31 I 1971 W sobotę był u nas Jerzy z Julią; nie bardzo było ciekawie. My z Jerzym jakbyśmy [się] bali siebie nawzajem i nawzajem sobie zazdrościli: ja jemu talentu, oczytania i kultury ogólnej, on mnie inteligencji. Wobec tego nie słuchamy się wzajemnie; nie uważamy na to, co drugi mówi. [...] 4 II 1971 Kto

1 jesteśmy? A to znaczy: czego chcemy? Każdy z nas, Polaków, doskonale wie, czego

chce; kto mieszkania większego, kto samochodu, kto podróży, kto wyjściowego garnituru, a kto miesiąc przeżyć bez długów. Jak z tych drobnostek, które nawet czasem wyznać głośno wstyd, złożyć żal zbiorowy, wyzwolony, i jak przemienić go w hasło dobrze brzmiące i wszystkich porywające? Kto jesteśmy zatem? Gromadą bezładną, z której każdy dla siebie chce czegoś, co się z chceniem innych nie kojarzy, czy też: snobem, skupionym wokół wspólnej aspiracji wybicia się wśród innych narodów, społeczeństwem dążącym do lepszego zorganizowania, klasą pracującą zdolną do wspólnego działania na rzecz korzystnego dla siebie przekształcenia stosunków produkcji? Albowiem gromada jest tym, czego chce i do czego dąży; jest w trakcie nieustannej reorganizacji wokół coraz to nowych celów, które narzuca jej życie. Kto więc jesteśmy? Ostaliśmy się narodem, mimo wszystko, i naszemu językowi, obyczajowi,

Page 45: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

sposobowi myślenia nic nie zagraża. A nie mamy też ambicji, aby nasz sposób myślenia czy naszą kulturę innym narodom narzucać lub z nimi nad inne się wynosić. Nie mamy więc ani obronnych, ani zaborczych celów narodowych.... Co za głupstwa.

— — — Rzecz polega na tym, że nasze życie upływa na realizacji celów prywatnych, z których trudno złożyć cel zbiorowy. My zaś jesteśmy przyzwyczajeni do takich zbiorowych celów. Tak jesteśmy wychowani, tak ukształtowani. Oczywiście, ludzie realizują swoje prywatne cele, przyczyniając się do realizacji zbiorowych; ale to nie wystarcza, lub też wystarcza na krótko i na szczególne okazje.

— — — Jako naród jesteśmy bezpieczni; porządek społeczny jest ustalony na lata, na pokolenia. Z racji naszego położenia w Europie, a więc na kontynencie uprzywilejowanym politycznie i gospodarczo, z racji naszego rozwoju, jesteśmy wciągnięci w proces bogacenia się. Acz się nie bogacimy. Mamy aspiracje krajów bogatych, ale nie jesteśmy krajem bogatym. Mamy perspektywy kraju rozwiniętego, ale nie jesteśmy krajem rozwiniętym. Każdy z nas czuje się obywatelem rozwiniętego kraju (bo chce samochodu, mieszkania, usług wzorowych, turystyki), ale z tego poczucia naszego i z tych czyichś aspiracji nie składa się całość, która by nas zadowalała. Powstaje przez to w każdym z nas podejrzenie, że zachcenia jego są nadmierne, nie do zrealizowania w tym kraju, że są może importowane zza granicy, może temu krajowi obce, może dla niego niestosowne, a może przeciwnie, ten kraj aspiracjom tym szkodzi przez to, że jest taki, jaki jest; może nielegalne, może wrogie, może po prostu nienormalne. Odruch ucieczki, filozofia rezygnacji. Powstaje sprzeczność między ideologią zbiorową, czyli celem wyznawanym (który wciąż urabia się z tradycyjnych narodowo-rewolucyjnych haseł), a ideologią prywatną, czyli celem nie wyznanym, jakby utajonym. Na tę postawę składają się wówczas aktualne okoliczności — np. posądzenia łatwe o tzw. drobnomieszczańską albo kosmopolityczną postawę, jak i tradycja, w której niepopularny był wszelki egoizm, a ofiara na rzecz ogółu motywem stałym. Trzeba z tym zerwać. Miłość do swego kraju jest miłością ekonomiczną, czyli taką, w której korzyść jednego jest korzyścią drugiego i korzyścią ogółu. Chcesz mieć dom, obrazy, dostatki? Mów o tym głośno, staraj się o to, walcz o to; w domu, jaki sobie wymarzyłeś, jaki zaplanowałeś, będziesz bardziej wartościową jednostką, niż gdybyś miał spędzać lata w przeświadczeniu krzywdy. Pchaj się na oczy, domagaj się o swoje miejsce i o swój zarobek, mów, do czego jesteś zdolny. Prezentuj swoje osobiste szczęście jako obowiązek wobec innych. 8 II 1971 Człowiek, który zrozumiał wieczność, już nigdy nic innego nie zrozumie. Źródło w lesie. Kto do niego zajrzy, nic innego nie zechce oglądać. [...] 10 II 1971 Coraz mi trudniej. Uznanie życiowej klęski. Brak zainteresowań. Jakby mnie inteligencja opuszczała. Przestaję rozumieć zjawiska. Coraz mi trudniej pisać, a zwłaszcza notować to, co dzieje się wokół. Straciłem zdolność syntezy. Nic nie wiem, nic nie rozumiem; odczuwam to zwłaszcza w rozmowach z młodymi. Ochota, żeby wszystko zacząć od początku. Niewiara w wartość dorobku. [...] 22 II 1971 Czytam Bella Praca i jej gorycze w tłumaczeniu Miłosza

1.

Panopticon Jeremy Benthama — więzienia w kształcie gwiazdy; brat jego sir Samuel Bentham w podobny sposób projektował fabryki przyszłości. Jeremy zaprojektował w końcu budynek, który w połowie byłby więzieniem, a w połowie fabryką. Radykał-filozof zdefiniował nową racjonalność, ale racjonalnie wprowadził ją w życie inżynier. Można by się spodziewać, że artysta, a więc człowiek, który przeżywa czas jako durée

2, zgłosi

swój sprzeciw. Aż do ostatniego piętnastolecia “maszyna budziła wiele zainteresowań i dawała okazję do namiętnych sporów (...). Dzisiaj artysta i intelektualista zobojętnieli na ten spór i na zagadnienia postępu, które dały mu początek (...)''. Wyczerpał się zarówno literacki protest przeciw maszynie, jak “oczarowanie maszyną'' tak modne w latach dwudziestych i trzydziestych. “Fabryka jest dziś domeną socjologa i psychologa'' (57). [...]

Page 46: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

25 II 1971 Autorytety

1 zmiękły; nie życzą sobie posłuszeństwa, nie popierają prozelitów, nie ufają swoim

fanatykom. Ich ulubieńcem jest buntownik, odchyleniec, heretyk, kontestator. Autorytety zachęcają do zwątpień i protestów. Powiadają wiernym swoim: my, autorytety, nie jesteśmy nieomylne, a jeśli kiedyś uważałyśmy się za nieomylne, była to nasza największa właśnie omyłka. My, autorytety, nie wymagamy, aby nas bezkrytycznie chwalono, a jeśli kiedyś kult taki rozpanoszył się w naszym otoczeniu, uważamy to za błąd i wypaczenie. My, autorytety, odżegnujemy się od wszelkiej magii, wyrzekamy się przemocy i przymusu, pragniemy utrzymać wyższość naszą na zasadzie perswazji, przemawiać chcemy do rozumu, gotowe jesteśmy ustąpić itd. Autorytety myślą, że tym sposobem pozbędą się lizusów i fanatyków, a zyskają szerokie rzesze rozumnych wyznawców, że wyzwolą rozum. Pomyliły się: wyzwoliły obojętność. [...] 3 III 1971 Jarosław. Jest ciekawy. Gotów poświęcić... aby wiedzieć, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami... Swoją ciekawość cudzych spraw posuwa do tego, że robi to wszystko, co inni. Jest tak ciekaw, o czym się mówi za zamkniętymi drzwiami, że robi wszystko, aby się za nimi znaleźć. Tak ciekaw, co inni robią, że robi to, co oni. Nie dochodzi tylko cudzych motywów działania. Sam działa bez motywów. Gdy inni popełniają świństwa, on... [...] 10 III 1971 Przeczytałem dzisiaj mój szkic o Gombrowiczu

1 napisany w ubiegłym roku. Wydaje mi się b.

dobry. Znów mnie ten G. zaatakował, pośrednio, poprzez moją analizę, znów mnie zaczął męczyć. Jak on znał ton, którym wolno mu przemawiać; to, czego mi brak — wciąż jakbym cudzym głosem mówił, sam potem wyrzekam się własnych rzeczy, gdyż mi się wydają obce zupełnie. Idąc dzisiaj przez miasto, w samo południe, chłostany lodowymi krupami, których garście rzucał na mnie porywisty wiatr (ciemne obłoki nisko leciały nad dachami, rwąc się raz za razem i ukazując błękitne niebo, i pozwalając słońcu przedrzeć się), pomyślałem o sobie jako o kimś innym, jako o tej jakiejś osobie, której losy miałbym spisać. [...] Uzyskałem jakby utożsamienie z nią; zdało mi się przez moment, że opuściłem siebie; poczułem jakby rozszerzenie swej własnej osoby, jakby zmianę reakcji, widzenia, czucia... ale jednocześnie, razem z tą odkrytą zdolnością, pojąłem, że nie tak należy ją spożytkować. Jakąś siłę bardzo wielką skierowałem w niewłaściwą stronę. Owszem, potrafię pomyśleć siebie i poczuć nawet jak tę osobę... ale po co mi to. Inne we mnie kryją się możliwości: wyzwolenia mianowicie z siebie osób, które składają się na mnie, które mnie współtworzą. Ich wyzwolenie wyjaśniłoby mi moją egzystencję obolałą, ograniczoną... pozwoliłoby mi pozbyć się dręczącego uczucia, że ten ja, który żyje, nie jest całkiem ten, który pod moim imieniem żyć powinien. I to jest zadanie literatury, kreacja. Jakiż jest ten, kto zamiast mnie żyć powinien? Otóż...

— — — Otóż miewam takie okresy, kiedy pisanie jest dla mnie fizycznie niewykonalne (tzn. po prostu nie wyobrażam sobie mojego pióra biegającego po papierze, ani “oddechu'' nie mogę złapać, aby wydać z siebie to pierwsze zdanie. Np. teraz...).

— — — I sam zostałem. Żona mnie opuściła, dzisiaj synowie uciekli ode mnie, córka za mąż wyszła, z partii mnie wyrzucili, Boga zapomniałem, żadnych nie mam obowiązków. Jakże jestem szczęśliwy! Nawet meble zabrali. Zostałem w czterech gołych, brudnych ścianach, na których rysują się blade rysunki szaf, co tu stały, obrazków, dywaników, co tu wisiały; na podłodze walizka, w niej moje rzeczy osobiste, łóżko moje żelazne byle czym nakryte, żarówka na drucie, u sufitu, niczym nie osłonięta, oto całe umeblowanie. Jak mi dobrze. Mój pokój całą jest przestrzenią; resztę mieszkania razem z kuchnią i łazienką zajęli obcy ludzie. Z łazienki korzystać mi nie wolno, w kuchni mogę sobie czasem zagotować herbatę. Nie chcę. Nic mi nie trzeba. O żono moja, dzieci moje, o Boże mój i towarzysze moi, gdybyście wiedzieli, jak czekałem na tę chwilę, gdy odejdziecie ode mnie i jak dawno tęskniłem do samotności w nagiej, pustej izbie. Wolałbym co prawda odnaleźć moje nowe szczęście z dala od dawnego; nie patrzeć

Page 47: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

na te ślady na ścianach i na podłodze. W tych ścianach słyszę głosy — niepokoją mnie czasem; przeszkadzają mi cieszyć się moim cichym szczęściem. 11 III 1971 Co z nim zrobię? Jak je spożytkuję? Szczęście, jak myślę i jak zawsze myślałem, jest na to, by je pomnażać, rozszerzać, by je innym komunikować. Nie wiem, jak mógłbym komukolwiek przekazać choćby cząstkę tego mojego szczęścia nowego, które stąd właściwie pochodzi, że nie ma przy mnie nikogo. Jest ono więc sprzecznością, tak, przyznaję. Myśl ta nie daje mi spokoju, można powiedzieć, że ona jedyna zakłóca błogość tych godzin, które spędzam leżąc na tapczaniku moim z nogami okrytymi kocem (marzną mi trochę kończyny), patrząc to w sufit okopcony trochę, to w okno zasłonięte, to w ścianę, wokół której much parę lata w dzień, a wieczorem, gdy okno otworzę, komary i ćmy. O przeszłości zupełnie nie myślę. Co było, to było! Do żadnej wobec nikogo nie poczuwam się winy. Myślę o tym tylko, jak długo potrwa ten stan, w jakim znalazłem się teraz, jak długo możliwa jest taka cisza wewnętrzna i zewnętrzna. Zdaje mi się, że już, już ktoś zbliża się i klamkę chwyta, aby trzasnąć drzwiami, wpaść do pokoju mojego i krzyczeć na mnie, żądając spełnienia jakichś powinności. Skurcz okropny spręża wtedy członki moje, włosy jeżą mi się na głowie, dłonie się pocą, zęby poczynają szczękać, serce bije, oddech własny słyszę, powiedziałbym nawet, że te strachy sam wzmagam, że podniecam się ku nim, zachęcam, aby tym większego spokoju zaznawać z każdą chwilą upływającą, gdy drzwi ani drgną, ani razu, gdy ani mru-mru za drzwiami, gdy nic nie poruszy się w moim pobliżu, gdy niczyja intencja wobec mojej osoby nie objawi się ani dobrym, ani złym zamiarem. [...] 12 III 1971 Sięgnąłem po Lorda Jima (którego nigdy dotąd nie czytałem) jak po zbawienie. Od czego ma mnie zbawić? Od niewiary w opowieść, od tego skróconego, przyspieszonego rytmu, który we mnie bije jak puls gorączki czy ucieczki i który mi nie pozwoli rozwinąć żadnego przedłużonego zaciekawienia: ani własną, ani cudzą opowieścią, ani własnym, ani cudzym życiem. Czy Conrad pozwoli mi odzyskać ten rytm, ten oddech, tę równowagę, ten czas potrzebny na to, aby cokolwiek mogło złożyć się w cokolwiek, a jakakolwiek część z drugą częścią złożyć się w całość...? [...] 14 III 1971 [...] Dość postanowień i planów. Dość dzieciństwa. Pisać bez przerwy, byle co, zawsze coś z tego wyjdzie. Czytać też bez przerwy i byle co. Zawsze coś z tego zostanie. 15 III 1971 Wesele. Kończę. Poza tym wciąż głupio. Coś powinienem pisać. Coś opowiadać. Coś — czy kogoś! Zdarzenie czy biografię? Wciąż biografię. Naturalnie, ponieważ trudniej opowiedzieć czyjąś postawę — czyjąś mądrość. W czym mógłby się dziś pokazać prawdziwie mądry i cnotliwy człowiek? Od razu powstaje pytanie: kto by to miał być? Lekarz? Nauczyciel? Sekretarz partii? Ksiądz? A ktoś taki po prostu — po prostu mądry, dobry... 16 III 1971 [...] Zapisać współczesny sposób miłości. Nie tej “młodzieżowej'' — oczywiście. Ale — dojrzałej. Wymyślić — nie bohatera, bo ten tam się zjawi, ale narratora. “Gdyby mnie nie było, nie byłoby Boga'' — Mistrz Eckhart. 17 III 1971 Rozmyślania w kościele św. Krzyża: mistyka “ja'' — próba dotarcia do siebie z ominięciem kultury, która cała jest jakby projekcją “ja'' rzuconą na ekran form; Bóg jest najbardziej ostateczną formą “ja''.

— — — Jutro urodziny mojej Matki; jutro dostanę wiadomość o tym mieszkaniu

1. To będzie dar mojej

matki. I wtedy, i wtedy...

— — — “Zapal mi czerwoną lampkę...'' Otóż ta czerwona lampka, której nigdy nie zapaliłem, to będzie to, co napiszę.

Page 48: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

— — — Zmienić wszystko — nawet charakter pisma. Ciekawym, czy to możliwe. Tylko że ja co dzień prawie mam inną koncepcję własnego życia.

— — — [...] Mistyka: próba dotarcia bezpośredniego do istoty rzeczy — zrozumienia bez pośrednictwa rzeczywistości. 18 III 1971 Czytanie Gilsona

2.

Otóż dla ludzi średniowiecza badanie samego siebie równoznaczne było z rozważaniem przymiotów Boga, jako że dusza była jego obrazem. W tym sensie teologia była właściwie psychologią i charakterologią odnoszącą się do hipotetycznego człowieka. Zagadnienie miłości Boga, albo jego sprawiedliwości, rozważało właściwie to, czy człowiek może być sprawiedliwy i w jakich warunkach spełnia się miłość. Badanie i spisywanie Kosmosu jako dzieła Boga było właściwie próbą wyobraźni, w jakim stopniu zdoła ona przypisać rzeczy stwórczemu rozumowi i woli; jak zdoła zauważyć w świecie udział owego twórczego rozumu, w jakim stopniu zdoła świat zinterpretować jako rozumne dzieło Stworzenia. [...] 26 III 1971 Jakiej to smutnej sceny jesteśmy świadkami: mąż i ojciec opuszcza dom rodzinny. 1. Opuszcza dom. 2. Opuszcza miejsce pracy i miasto. 3. Snuje plany rekonstrukcji, rozwoju etc. (makiety, plany).

— — — 1. Snuje plany... — Zostaję dzisiaj w domu. — Jak to. Nie pójdziesz do pracy? — Mam pracę w domu. — Masz pracę w domu? — Tak, mam pracę w domu. Tworzy plan przebudowy i rozbudowy fabryki, od fabryki przechodzi do miasta, od miasta do tej części kraju, od tej części do kraju całego, od kraju do ludzkości... wszystko to w ciągu 5 minut, i tak, uplątawszy się, postanawia jednak pójść do pracy — idzie, jedzie i dopiero widzi wtedy, jakim jest gnojkiem. Rozmowa z kolegą przy biurku, na której upływa mu cały dzień (dziwne zabawy — z czasem...) Postanawia zostać w biurze. — Mam pracę po godzinach. — Masz pracę po godzinach? — Tak, mam pracę po godzinach. Snuje plan zupełnej przebudowy swego życia rodzinnego... W tej chwili spotyka kobietę... o której marzył... I oto okazuje się niezdolny do odbycia tego romansu; boi się go, wraca do domu nieskończenie smutny, zasiada przed telewizorem, rozważając swoje talenty i możliwości we wszystkich dziedzinach. Jest amantem, sportowcem, mędrcem, mężem stanu, zdobywcą nagród w quizach. Kładzie się spać, zapada w sen; a śni mu się, że złowił rybę... Budzi się żona... Chwila miłości... Zwyczajnej rozmowy... Tytuł: Program na jutro... [...] 5 IV 1971 Dziś w czasie spaceru myślałem tak: Pójdę do spowiedzi, wyznam moje grzechy tak, jak mnie tego nauczono w szkole na lekcji religii, to znaczy, nie wdając się w żadne zawiłości i subtelności, powiem, w jaki sposób, ile razy Boga obraziłem, wymawiając jego imię nadaremno, łamiąc jego przykazania dotyczące dni świętych i postów, szkodząc i złorzecząc bliźnim, cudzołożąc etc... Potem wykonam zadaną pokutę, przyjmę komunię świętą, stając się tym samym pełnoprawnym katolikiem. Czy mnie to zwolni od wątpliwości? Czy wątpliwości moje staną się czym innym, niż były dotąd? Czy też uzyskam siłę dla ich zwalczania, odsuwania? O co mi naprawdę chodzi — może o to właśnie, żebym tych wątpliwości nie miał? A więc o podporządkowanie? [...]

Page 49: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

15 IV 1971 [...] Dziś znowu nie poszedłem tam, gdzie miałem iść. Przedziwne podobieństwo zachodzi między moim zachowaniem religijnym i erotycznym. W jednej i drugiej sprawie przeżywam nieustanne podniecenie i pożądanie, w jednej i drugiej nic nie potrafię rozstrzygnąć; w jednej i drugiej nastawiony jestem na rozstrzygnięcia pozytywne. Gdybym się raz nie ożenił z Kazią, żeniłbym się pewnie ze dwadzieścia razy. A co do religii? [...] 4 V 1971 Sen, jaki miałem o Gombrowiczu. Trup Gombrowicza śnił mi się, że mi go przysłano z zagranicy, abym go pochował. Leżał na stole, niewielki, suchy, stwardniały, w ciepłym palcie rozpiętym, taki, jakiego mam na ostatniej fotografii z Vence

1; nic nie było w nim strasznego ani obcego. Był mi bliski, i miałem z nim jakieś ciche

porozumienie. Mimo że nieruchomy, był inteligentny i cierpliwy. Ruszyłem zaraz na miasto zamawiać pogrzeb i mszę żałobną. Już nie pamiętam, co się wtedy działo i czy miałem jakieś kłopoty. Śpieszyłem się bardzo, a nie mogąc z jakichś przyczyn ogłosić dnia i godziny pogrzebu, prosiłem znajome osoby o przyjście. Wreszcie stanął katafalk na środku kościoła, a w bocznej nawie zbijano trumnę. Kościół był obcy, mizerny, pusty; nie było to w Krakowie (wszystkie moje sny mają za tło Kraków, a najczęściej dzieją się w moim dawnym mieszkaniu przy Warszawskiej) — kościół przypominał raczej warszawskie kościoły, przez pustkę i brak stylu... Widziałem kwiaty i wieńce leżące u stóp katafalku i pełno nieznajomych ludzi, którzy nie wiadomo skąd się wzięli, jak się zwiedzieli. Byłem z tego niezadowolony. Nadeszła chwila, kiedy musiałem pójść do domu, przynieść go i położyć do trumny. To do mnie należało. Zacząłem się bać. Ktoś (jakaś kobieta) tłumaczył mi, że on z każdą chwilą staje się — nie pamiętam, jakiego wyrazu użył, ale wiem, że to było uspokojenie mnie. Mimo to wahałem się jeszcze. Nim otwarły się drzwi kościoła i stanął w nich mój syn szesnastoletni, niosąc Gombrowicza na wyciągniętych rękach.

— — — Ten sen przypomina mi inny, który sześć lat temu miałem po pogrzebie Marii Dąbrowskiej. Uroczystość odbywała się w jakimś ogromnym gmachu, jak gdyby w Pałacu Kultury. Księży było mnóstwo, dygnitarzy i tłumy publiczności. Zwłoki znoszono w częściach, w kawałach. Pchałem się i ja po moją część, aż mi się dostało coś cienkiego, niewielkiego w kartonowym pudełku. Chwyciłem to i niosę, ale tłum odepchnął mnie od konduktu głównego, który ze śpiewem schodził po marmurowych schodach, mijał kolumnadę i tłoczył się w bramie. Pchałem się co sił ze strachu, że z moją cząstką nie zdążę na ceremonię składania zwłok w całość. I nie zdążyłem. Kiedy wypadłem na powietrze, zobaczyłem, jak zamykają trumnę, w której brakowało tego, co trzymałem w ręku. Znalazł się wtedy przy mnie Kazimierz Wyka, szepnął ze współczuciem: to wszystko intrygi Żukrowskiego. O ile sen o Gombrowiczu był realistyczny, ten o Dąbrowskiej raczej anegdotyczny, felietonowy. Napisałem kiedyś książeczkę o Dąbrowskiej

1, z której pisarka była okropnie

niezadowolona. Złościła się na mnie, a jak mi ktoś opowiadał — Żukrowski jeszcze ją podjudzał. Przykro mi było i na pogrzeb poleciałem jakby z przeświadczenia przymusu. Kiedy usłyszałem, jak mistrz ceremonii, ówczesny dyrektor ministerstwa kultury, woła, że mu tak trzeba młodych literatów, ja, myśląc, że chodzi o niesienie trumny, poskoczyłem żwawo. I wetknięto mi w rękę poduszkę z jakimś mizernym orderem. Szedłem w kondukcie, paląc się ze wstydu i myśląc, że przecież nie jestem już młodym literatem. I zobaczyłem zaraz w tłumie Kazimierza Wykę, który pokiwał mi głową jakby z politowaniem. Ot, i cały klucz. A sen o sobie samym: pojechałem na cmentarz Rakowicki w Krakowie, aby odwiedzić grób Rodziców. Zajechałem pod główną bramę już po jej zamknięciu; był późny wieczór, zmierzch zapadał. Stanąłem przed bramą. Kraty, brama. Wtem uchyliła się trochę i stanął w niej człowiek w wieczorowym uniformie i przyjaznym gestem zaprosił mnie do wejścia. To mi się przyśniło w Paryżu w hotelu. A sen o Gombrowiczu był jeden z pierwszych na nowym mieszkaniu. Ponieważ wszystko ma swoją logikę, repertuar senny ma ją także. Ale jaką? Jaką? 16 V 1971 Turowicz nie puścił felietonu ze snami. Bóg z nim. [...] 17 V 1971 Człowieka kochać? A za co, a dlaczego? Nikt nie nadaje się do kochania dla niego samego. Człowieka można kochać tylko dla czegoś — dla kogoś — co (kto) go przerasta. Osoba Boga rodzi się z tej niemożliwej miłości do osoby ludzkiej i z tego, że miłość możliwa jest tylko dla osoby. Naszą wiarę

Page 50: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

dyktuje nam nasza miłość zawiedziona, nie spełniona, nie spłacona nigdy. Dobór przedmiotu doskonałego — nadającego się do miłości — wydawał mi się zawsze jakiś niemożliwy, wmówiony; ile w nim brutalności złudy — ciebie kochać będę! Dlaczego? Pod dyktando zmysłów? Snobizmu? Mody? Konwencji towarzyskiej? I taką masę osób trzeba odrzucić wtedy? Jakim prawem? Miłość byle jaka, absurdalna — oto jedyna miłość prawdziwa. Kochać potwora, idiotę, zbrodniarza — kobiety to umieją, bo są bliższe samej idei miłości — przez to, że polega ona dla nich na oddaniu? Ale aby osiągnąć kobiecą doskonałość w miłości, trzeba mieć jej wyższą sankcję, jej zabezpieczenie, jej pokrycie — w Bogu, który jest postacią naszego doskonałego wyboru. [...] 9 VI 1971 Straszą

1 mnie kryzysem cywilizacji, zatruciem wód, powszechną narkomanią, lodowcem,

kometą, iperytem, strontem, brychtem i bryllem2, straszą inflacją i deflacją, urodzajem i nieurodzajem,

straszą we dnie i we śnie, oficjalnie i tajnie, straszą mnie pozytywnie i negatywnie, abym się bał i abym się modlił, abym podporządkował się i abym nie ufał, straszą mnie i straszą... A ja się nie boję. Nie boję się, bo strach, który we mnie siedzi, silniejszy jest od wszystkich strachów, jakie mnie mogą najść z zewnątrz.

— — — Mnie myśl nie ucieka — ja sam ją odganiam. [...] 27 VI 1971 Niedziela. Pogoda. Poranne czytanie. Leszek Kołakowski: Tezy o nadziei i beznadziejności

1.

[...] Artykuł Kołakowskiego składa się z dwóch zasadniczych części analitycznych, po których następuje część trzecia — programowa. W części I Kołakowski wymienia te cechy ustroju, które decydują o jego — jak się wyraża — “nieplastyczności''. Jego demokratyzacja wewnętrzna jest więc niemożliwa, ponieważ oznaczałaby “częściowe wywłaszczenie'' klasy rządzącej. Klasa ta, nie będąc prawnym właścicielem środków produkcji, ma wszystkie uprawnienia i przywileje zbiorowego posiadacza, kontroluje więc zarówno nastroje społeczne, jak i pracę ekspertów, nie dopuszczając do tego, aby opinia czy decyzje mogły jej stan posiadania naruszyć. Marnotrawstwo, niedołęstwo, niekompetencja nie są więc defektami ustroju, ale jego stałymi cechami, działającymi dla jego dobra. Podobnej kontroli podlega obieg informacji, nawet informacji zamkniętej. Powszechna reguła samo-oszustwa i samo-władzy... jest jednym z samo-obronnych mechanizmów systemu... Podobnym mechanizmem jest też “umysłowa i moralna degradacja aparatu'', tj. zasada “najgorsi do władzy'': “Mechanizm władzy powoduje (...) naturalny, negatywny dobór kadry kierowniczej we wszystkich dziedzinach aparatu rządzącego...'' (w innym miejscu tę zasadę K. nazywa “kontr-selekcją''). “Odwrotne procesy można niekiedy obserwować w momentach kryzysowych, lecz nie odmieniają one zasadniczej tendencji systemu, który w naturalny sposób musi traktować kompetencję i zdolności do inicjatywy jako wrogie sobie zjawiska''. Dalsze mechanizmy to “permanentna agresja'', tj. “ponawiane akty brutalnej agresji przeciwko kolejnym grupom ludności'', następnie “praca nad dezintegracją społeczeństwa i rozbiciem wszelkich form życia nie zadekretowanych przez rządzący aparat''. [...] Z tych powodów nie można wyobrazić sobie cząstkowej reformy ustroju, a tylko w totalnym jego zniszczeniu widzieć szansę uwolnienia uciśnionych przez niego narodów. K. nie zgadza się jednak z takim poglądem; uważa go za “ideologię defetyzmu'', a także za relikt marksistowskiego myślenia: wszystko lub nic. Absurdalne jest oczekiwanie na dobrą wolę rządzących, na ich dobrą wolę. Stanowisko reformistyczne można jednak pojmować jako “ideę czynnego oporu wyzyskującego sprzeczności przyrodzone systemu''. Jakie to sprzeczności? Niemożność uzgodnienia dwóch wartości równie dla rządzącego aparatu istotnych: jedności i bezpieczeństwa... tj. sam aparat ogranicza władzę swoich ośrodków dyspozycyjnych (kierownictwa jednoosobowego lub “kolegialnego''), ażeby nie popaść w stan zagrożenia. Przynosi to z sobą pewną desegregację aparatu, stałą walkę klik, co z kolei umacnia opór. Dalej: system musiał pozbyć się ideologii stalinowsko-leninowskiej, której nie można było utrzymać, rozluźniając jednocześnie system, ale w zamian nie ma ideologii żadnej — a tylko radykalna ideologia stanowi jego legalność. Wobec tego system tworzy “ideologie nieartykułowane'', tj. nie formułowane w prasie i w przemówieniach, ale rozpowszechniane bocznymi kanałami, “prywatnie''. W ZSRR ideologią taką jest idea mocarstwowa, zaś w krajach podbitych strach przed Rosją. Otóż te sprzeczności ustroju stwarzają możliwości “czynnego oporu'', tj. pogłębiania ich w miarę możności, wykorzystania ich dla dobra kultury narodowej. 28 VI 1971 Wczoraj w Oborach. Ciągle to samo “towarzystwo'' połączone z sobą dawnymi sprawkami, jak szajka szulerów, którzy już zdecydowali się prowadzić cnotliwe życie, ale którym strach przed zdemaskowaniem depce po piętach i twarze wykrzywia w najosobliwsze grymasy. Dlatego tak

Page 51: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

zabiegają o względy tych, którzy, nie związani z nimi przeszłością, chcą z nimi wiązać się towarzysko: o względy Jarka, moje, Hanuszkiewicza. Kazimierz Brandys i ten jego potwór, Ryszard Matuszewski i Irena Sz.[ymańska], nawet Antoni Słonimski (który udaje tylko, że nie pamięta, jak schlebiał “Ludowej'' w latach 49–55) tańczą koło nas na wyprzódki. Nb. zabawne: oni przed Hanuszkiewiczem myją się za stalinizm, mając go za rzecznika “narodowego'' nurtu, ten znów przed nimi myje się za zachowanie w 68 roku, kiedy Teatr Narodowy przejął po wypędzonym Dejmku. Ciekawa teraz historia rozgrywa się wokół artykułu Leszka Kołakowskiego. Ten, ogłosiwszy artykuł w “Kulturze'', sprzeniewierzył się “towarzystwu'', utrudnił mu grę. Oświadczył głośno, że nie liczy na to, co wciąż zdaje się być tutaj przedmiotem rachuby: na taki układ personalny w kierownictwie partii, który towarzystwu umożliwi odzyskanie dawnych przywilejów. Parę dni temu Kaz. Brandys oświadczył mi, że gotów byłby jeździć po kraju z przemówieniami, gdyby to miało “pomóc Gierkowi''... — Nie jeździłbyś, Kaziku — powiedziała łagodnie potworna pani Maria. — Jeździłbym — powtórzył z uporem, myśląc pewnie, że ma we mnie “gierkowca''. [...] 8 VII 1971 Czego brakuje naszemu życiu umysłowemu? Ciągłości i związku. Każdy wymądrza się na własną rękę. Nie chce mi się — i czy to warto. Niewiara w to, że można coś zbiorowym wysiłkiem rzeczywiście ustalić. Przykład moich felietonów z “Twórczości'', w których na próżno usiłowałem obrażać po kolei różnych autorów; odwrotnie, nic z tego nie wyszło. Doczekałem się jedynie tego, że Bryll moją wypowiedź na jego temat [...] włożył w usta jednej z postaci swojej kolejnej farsy

1.

[...] 8 VII 1971, godz. 13

30

Piętnaście minut temu, zmęczony lenistwem, bezmyślnością, niezdecydowaniem i wyrzutami sumienia (a raczej cierpieniem niezaspokojonej miłości własnej, co na jedno wychodzi), wstałem od biurka i spojrzawszy na zegarek, powiedziałem sobie: w ciągu najbliższych 15 minut może rozstrzygnąć się wszystko. To rzekłszy, położyłem się na tapczanie; przedtem jeszcze telefon wyłączyłem, żeby mieć absolutnie święty spokój. Położyłem się więc na tapczanie. Ale przedtem jeszcze wziąłem z półki Biblię, ażeby nie być sam w tej ciężkiej chwili. I zdjąwszy okulary, położywszy sobie Biblię na piersi (więc ułożony jak do trumny), powiedziałem sobie głupio: — Mam lat 43, jestem zdrów na ciele i umyśle, i nigdy już zdrowszy nie będę, ani młodszy, ani pełniejszy sił i energii, ani też nigdy nie osiągnę pełniejszej równowagi biologicznej i umysłowej. Mam dobrą sytuację w świecie, w którym żyję — to znaczy jestem uznany i poważany, a jednocześnie wciąż jeszcze cieszę się kredytem na przyszłość — nigdy moja sytuacja nie będzie lepsza. Mam dobre warunki materialne — mieszkanie, pieniądze — i nigdy nie będę miał lepszych. Korzystne są warunki społeczne, ponieważ nie grożą mi kryzysami ani też nie zmuszają do niemiłej mi czy uciążliwej aktywności; nigdy nie będę miał korzystniejszych. Dobra jest sytuacja polityczna w świecie, ponieważ nie grozi mi żadnym kataklizmem; nigdy nie będzie lepsza. Jeśli chcę coś zrobić, to tylko teraz. Jeśli jestem do czegokolwiek zdolny, muszę tego dowieść teraz i tylko teraz. Nie wolno mi więc tracić ani minuty; żadne okoliczności łagodzące nie będą brane pod uwagę. Tak nastawiony, tak uczulony, tak wypełniony dobrą wolą — otworzyłem na chybił trafił Ewangelię, licząc na to, że cokolwiek, w tym stanie będąc, przeczytam w tej Księdze, zawierającej 2000 lat ludzkiej mądrości, będzie pożyteczne i pełne treści... Otworzyłem na Ewangelii wg św. Łukasza, na rozdziale V. Jest tam mowa o tym*, jak Chrystus kazał Szymonowi odpłynąć od brzegu i zarzucić sieć. Szymon na to powiedział, iż całą noc łowił, a nic nie ułowił. Wszakże zapuścił sieć na słowo Chrystusa i nabrał ryb tyle, że rwały się sieci. A więc: spróbuj raz jeszcze, uwierz — w co? — w Chrystusa czy w siebie? czy w to, że los odmienić się może z każdą chwilą, że odmiana jest możliwa, w to, że wiara jest uzasadniona “czynem'': uwierz i zarzuć sieć. Tak właśnie uczynił Szymon. I patrzcie, co dalej się dzieje. Przyszedł do Jezusa trędowaty i powiedział: Panie, jeśli chcesz... Na to rzekł Jezus: Chcę, i trędowaty odszedł oczyszczony. I jakby jeszcze mało było przykładów na moc wiary i woli, przybiegają jacyś ludzie z paralitykiem na łóżku, a nie mogąc docisnąć się do Jezusa, opuszczają łóżko z chorym przez dziurę uczynioną w dachu.

Page 52: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Jezus dla wiary ich czyni to, o co oni prosili, to jest zamiast chorego uzdrowić, odpuszcza mu grzechy, i dopiero na oburzone krzyki faryzeuszów, iż śmie czynić to, co tylko sam Bóg jest w mocy uczynić, uzdrawia paralityka, powiadając, że to zadanie dla niego o wiele łatwiejsze: “Abyście wiedzieli, że Syn człowieczy ma władzę na Ziemi odpuszczać grzechy...'' Ewangelista mówi więc: prawdziwą tajemnicą człowieka jest jego dusza. Prawdziwym cudem jest dokonać zmian w jego duszy, a ciało, jego choroby i jego odmiany to rzeczy akcydentalne; życie ciała jest wtórne. Moc “Syna człowieczego'' polega na tym, że sprawia zmiany wewnętrzne; mocą Syna człowieczego jest wiara i wola. Wiara w co? Kościół tłumaczy, że w Jezusa, w jego misję i w prawdę, którą objawił. Nieprawda! Nigdzie w Ewangeliach nie ma dowodu na to, że Jezus był Bogiem i że Bogiem się ogłaszał. Mówiąc o sobie, że jest Synem Bożym, ogłaszał nową wiarę w boskie posłannictwo człowieka, w boską jego jakość duchową, a zarazem Boga sprowadzał do ludzkich wymiarów, to znaczy czynił go doskonałością, dającą się poznać i wielbić w ludzkich kategoriach — w kategoriach miłości, sprawiedliwości, rozumu. Ukazał następnie drogę do poznania Boga, a raczej do utożsamienia się z Bogiem; jest to życie i cierpienie. Jeść i pić, jeść ciało, pić krew znaczy żyć w zgodzie z naturą człowieczeństwa i znaczy: przez życie w całej jego biologicznej pełni i w całym jego fizycznym cierpieniu osiągnąć ów żywot wieczny, tj. przebóstwienie — w akcie pokory i miłości, zawartym w słowach na krzyżu. Jezus nie jest Bogiem wcielonym; jest człowiekiem ubóstwionym, przebóstwionym, człowiekiem osiągającym synostwo Boże przez ukochanie ludzkości — oddanie jej siebie w ciele i w krwi, oddanie jej siebie na pokarm. Z tą myślą żyj teraz; Ewangelia jest dziełem najwyższej kultury religijnej, jaka wyłoniła się z rozpadającego się świata starożytnego. Przeniesienie jej w nowe czasy wymaga jej gruntownej reinterpretacji w duchu człowieczeństwa, poszukującego racji dla swych cierpień i dla swej niezaspokojonej nostalgii za boskością. Wierzyć i chcieć — oto tajemnica bóstwa, tajemnica wszelkiego geniuszu, który jeśli chcę wzbudzić w sobie — cały muszę skupić się na owej wierze i na chceniu. Otóż wierzę i chcę — chcę i wierzę, że osiągnę to, co chcę, i jak ów trędowaty odchodzę oczyszczony, jak paralityk powietrzem raniony biorę łoże na siebie, jak Szymon zarzucam sieć w morze dotąd bezrybne, aby zaznać ryb dostatku, z Jezusem, bratem naszym, bohaterem naszym, najlepszym z nas, miłować, tj. żyć. [...] 15 VII 1971 Nie

1 wszystko, co nie jest poważne, jest śmieszne; śmiech nie jest brakiem powagi, ale ciosem

w powagę wymierzonym, jest antypowagą. Więc powaga jest warunkiem śmiechu; im prawdziwsza i pełniejsza powaga, tym prawdziwszy i serdeczniejszy śmiech. Komedia powstaje w warunkach bądź to wielkiego skonwencjonalizowania życia społecznego, bądź to wielkiego w nim napięcia. Np. humor okupacyjny. Dzisiaj — nie jesteśmy poważni, ale też nie jesteśmy śmieszni i śmiać się nie umiemy. Jesteśmy chichotliwi. Trzęsie nami nerwowy śmieszek właściwy ludziom, którzy swojej powagi nie są pewni. Ani swojej mądrości. [...] Kąty Rybackie, 8 VIII 1971 [...] Sny: ptaki, które przemieniały się w drzewa, ale z tkanin, a te znów rozdzierały się w strzępy, w łachmany, w kłębowiska węży, glist... Ani chwili odpoczynku, ani miejsca pustego w nieustannym przepływaniu i przetwarzaniu się form, którym towarzyszyła moja radość szalona, jak muzyka i rytm, w którym widzenie moje próbowałem już opowiadać. I wyłoniła się z tego przepychu form postać mojej ukochanej. Zbytkowna, delikatna, zajęta. Cierpiąca, ale poddająca się w swoim cierpieniu mojej dobroci i gotowości, godząca się na to, aby mnie właśnie powierzyć się w swojej rozpaczy i z miłym zdumieniem doceniająca moje oddanie. Połączyliśmy się w tajemnicy, w zmowie przeciwko naszym osobnym zobowiązaniom. Weszliśmy do luksusowego lokalu, na który mnie nie było stać — a ona o tym wiedziała, lecz przez delikatność i z wielkiego zmęczenia nie oponowała. Służba kłaniała się nam, co ona przyjmowała naturalnie, gdyż jej się to należało, a ja z doskonale udaną obojętnością, choć wiedziałem, że będzie to mój jednorazowy występ i że całe moje szczęście na tym się skończy. I tylko rytm wierszowanej opowieści — już dla kogoś, dla publiczności, dla świadków przeznaczony, gotowej — stukał we mnie, jak serce. Opowiadałem o jej objawieniu się, o jej przyjściu oczekiwanym od tylu, tylu lat, i w opowieści zdobiłem ją w wstążki, cynfolię, w bibułkowe kwiaty, w tandetę dekoracyjną, odziewałem ją w przepych biedaka — w ptaki i wstęgi dopiero co wyśnione — i nadałem jej imię: O panno Marago... Potem pokazał mi się Mrożek w stroju jak gdyby ruskiego popa... Szliśmy gromadą, w jego asyście, a wśród nas był jakiś biedaczyna, zawistny poeta, jak gdyby Andrzej Szmidt, milczący i przebrany jak Mrożek w złotą kapę. Mrożek odpędzał go... On, nie wiem, krzyczał czy bronił się, a wtedy zjawili się żołnierze KBW, którzy dali ognia z jakichś rusznic miotających płomienie. “Nie rób

Page 53: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

mi tego, nie rób, Sławek'' — błagałem Mrożka w obronie biedaczyny. I Kazia go broniła, która zjawiła się nie wiedzieć skąd — jako sprawiedliwość, prawość skromna, a na miejscu. Sny przygasały, płowiały. Jeszcze przyśnił mi się nasz dom, który urządzaliśmy razem z Kazią: nowoczesne mieszkanie na 10 piętrze z balkonem, który przechylał się, gdy było weń wstąpić. Aby wypróbować, powiedziałem Kazi: włóż na siebie, co masz najpiękniejszego, tę złotą suknię i szal, i weź do ręki najcięższy z naszych talerzy i wejdź na balkon. I weszła Kazia na balkon jako Salome tanecznym krokiem, a balkon przechylił się w dół jak kładka. Ja, zdaje się z jakimiś panami, deliberowałem na temat mosiężnych balustrad i specjalnych granitowych wsporników, którymi trzeba ten balkon umocować, zabezpieczyć. I jeszcze jeden — jakieś wybrzeże morskie na południu, gdzie szukam miasteczka w skałach, w którym niegdyś byłem szczęśliwy. Upał, kamienie, cisza południa, ale wszystko łączyło się u zejścia na Mariensztat. Przed snem wypiłem filiżankę kawy Marago. Zasnąłem łatwo, a potem budziłem się co chwilę, szczęśliwy i podniecony snami. Nawet na dwór wyszedłem i sikając pod jabłonką, powtarzałem sobie półgłosem: “Przyszłaś nareszcie do mnie w jedwabiach, piękna i zakazana panno Marago...'' Zasypiając pragnąłem, aby trwał ten sen i aby przybywało kolorów. Gdyby jeszcze porfir, porfir — modliłem się — porfir z San Vitale

1, gdyby złoto św. Marka

2, o Rawenno, Wenecjo, Marago...

Była w tym też radość odkrycia narkotyku: obietnica na przyszłość: to da się powtórzyć. [...] Warszawa, 30 VIII 1971 Mój dom był domem dziadka; ojciec był tam intruzem, przybłędą. Dom ojca mojego na przedmieściu. Ojciec prowadził mnie tam jak gdyby w tajemnicy. Czułem się związany z nim i z jego domem; to nasz sekret: błotnista uliczka, koszarowy budynek dawnej szkoły. Wspomnienia o dziadku: ironiczne jego spojrzenie. Śmierć jego: krążymy z bratem wśród parkanów, spoglądając w stronę owego domu z ciemnej, czerwonej cegły, którego okna na pierwszym piętrze zasłonięto piaskowymi storami. Wyraz twarzy matki mojej: robi, co do niej należy, po to aby wykazać wyższość swoją i swojej rodziny. Upokorzenie ojca. Nienawiść do rodziny matki, do mieszczaństwa. Dlaczego ojciec się nie buntuje? Dlaczego jego rodzina nie ma dość siły i uroku, aby mnie przeciągnąć na swoją stronę? Z tych konfliktów powstało we mnie poczucie zupełnej pustki. Wyrosłem w nienawiści? [...] 31 VIII 1971 Dziś rano wypadek przez nadmiar galanterii. Kiedy poczułem uderzenie z tyłu i zobaczyłem tuż obok czerwony bok autobusu, pomyślałem, że to jakiś żart. Już dawniej myślałem, że coś podobnego myśli sobie człowiek ugodzony kulą czy nożem. [...] 7 IX 1971 Był

1 u mnie diabeł. Prawdę mówiąc, odwiedzał mnie i dawniej, nie chciałem jednak o tym

mówić, żeby nie zrażać do siebie znajomych... Dłużej jednak milczeć nie mogę: najwyższy czas, żeby sprostować chłopięce o nim wiadomości i podania. Figlarz? Nic podobnego — raczej melancholik, jeśli udaje wesołka, to aby zaskarbić sobie sympatię. Obrzydliwy zewnętrznie? Skądże znowu, nie sposób jednak wyobrazić go sobie jako czarnego anioła. Intelektualista? To największy błąd: diabeł jest pospolitym idiotą i to w nim jest najbardziej przerażające. Jak można go mieć za mądrego, skoro przegrał swoje istnienie? Diabeł to nieudacznik, beztalencie, miernota, biedaczyna, który chce się odegrać, wciągając innych w swoją klęskę. Zdarza mu się, owszem, osiągnąć w społeczeństwie sukces, ale po krótkim czasie demaskuje go beznadziejny brak zdolności, odchodzi skompromitowany i wszyscy o nim natychmiast zapominają. Zdobywa czasem władzę, ale, zwróćcie uwagę, dochodzi do niej zawsze z hasłem rewanżu; zobowiązując mianowicie ogół do spłacenia jakichś urojonych lub rzeczywistych długów. Ogół zaś, który jest uczciwy i wrażliwy na krzywdę, nie chce być dłużnikiem, oddaje mu jakieś niejasne długi, po czym znosi ucisk w przekonaniu, że jest w jakiś sposób należyty. Nigdy żaden taki rewanż nie przyniósł wyrównania strat; diabłu nic się nie udaje. Wywołuje wojny, które przegrywa; bierze się do olbrzymich przedsięwzięć na epokową miarę, których nie umie dokończyć. Dokonuje potwornych reform i przewrotów, których skutki latami trzeba usuwać. Zdobywa zwolenników szczególnie łatwo pośród ludzi, którzy rozumowi swojemu nie dość wierzą, wobec czego postępują zawsze okrutniej, niż im dyktuje. Albowiem rozum mają prawie wszyscy (z wyjątkiem diabła), ale mało kto umie się nim posługiwać, to znaczy słuchać go; pewnie dlatego, że zalecenia jego bywają najczęściej nieefektowne, mało obiecujące. Rozum zaleca np. cierpliwość, rezerwę, wyczekiwanie, ostrożność, umiar, małomówność, dyskrecję, brak pośpiechu w podejmowaniu decyzji, skromność, radzi trzymać się na uboczu, na drugim planie, przestrzega przed szybkimi korzyściami, nie pozwala wyciągać pochopnych wniosków i nie dowierzać faktom. Rozum — tak, to rozum zaleca uczciwość, która ostatecznie popłaca,

Page 54: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

prawdomówność, która jest powoli rentującym kapitałem. Jakże trudno go słuchać, gdy wypadki biegną szybko [---], gdy dokoła wszystko zdaje się decydować ustalać, przybierać jasny obrót, gdy inni już się odważyli, już zaryzykowali, już postanowili, już wybrali pewną drogę. Zostaniesz sam! Stracisz, podczas gdy wszyscy dokoła ciebie zyskują. Nie wahaj się! Nie bądź frajer! Diabeł przybiera wtedy postać życzliwego przyjaciela, obrotnej żony, zaufanego doradcy, potentata z gębą pełną obietnic. Argumenty jego są konkretne, rzeczowe. Powołuje się na większość, albo nawet na logikę historyczną. Jakże mu nie ulec. Ba! łatwo go wtedy wziąć za mędrca, za statystę, za taktyka. A potem płacz i zgrzytanie zębów. Znów zrobiliśmy fałszywy krok. Diabeł znowu zaprowadził nas w ślepą uliczkę, z której ucieknie chyłkiem, zostawiając nas z naszą klęską, a sam wypłynie. Jemu samemu przegrana nie szkodzi. Przeciwnie, czerpie z niej korzyści, domagając się litości, wybaczenia, rehabilitacji. To jego status. Wszak został skazany na wieczną żebraninę. Tak, przychodził do mnie jako żebrak z prośbą o pomoc i jako życzliwy doradca z pakietem propozycji, i jako przewrotny taktyk z chytrymi, efektownymi planami. W okresach swego powodzenia straszył mnie. Gdy mnie potrzebował, schlebiał mi. Gdy przegrywał, błagał mnie o litość i wybaczenie. Gdy przegrał ostatecznie, zjawił się przede mną jako uciśniona ofiara i starał się wzbudzić we mnie poczucie winy. — Dobrze ci się powodzi, jesteś wybrańcem losu, nie masz upośledzeń i skaz. Nie to co ja — i okazywał mi swoje upośledzenie i skazy, tak abym ja w mojej pomyślności poczuł się źle. Starając się mnie poróżnić z moim rozumem, starał się przedstawić mi go w niekorzystnym świetle i wzbudzić moją niechęć do niego. — Patrzaj, że cię doprowadza do konformizmu, że każe ci postępować po najmniejszej linii oporu, że robi z ciebie [---], zmienia cię w filistra... tak, przychodził do mnie w przebraniu awangardowego krytyka, kontestatora, anarchisty, myśląc, że go już zapomniałem, jak bywał u mnie w roli potrójnego protektora, rzecznika porządku, rozsądku, jak mi warczał: masz tylko jedno życie etc. Ostatnio, jak wspomniałem, odwiedził mnie znowu. Co mi radził? Do czego zmierzał? Groził czym? Zmuszał do czego? Szantażował? Prosił o wyznania? Nie! Nie jojczył nawet, nie uciekał, nie schlebiał. Nie udawał wygnańca, nie robił gorzkich min, nie. Przyznał się do wszystkiego! — Jesteś diabłem. — Tak jest — rzekł. — I jesteś głupi? — O, tak! Nie rozumiem, jak można było mi wierzyć. Przecież moja głupota rzuca się w oczy. Sam jej znieść nie mogę. — Co będziesz robił? — Nic. To znaczy — to co wszyscy. — Nie będziesz już diabłem. — Nie. Jestem rozpoznany, sklasyfikowany, już nikogo nie straszę i w nikim nie budzę litości. Świat gotów tolerować mnie, jak tolerują się nawzajem wszystkie przeciwieństwa. [...] 30 IX 1971 Grotowski

1: nowy stosunek do publiczności: publiczność jako przedmiot sztuki.

Materiałem jego twórczości jest publiczność. Zaczyna od tego, że nie wpuszcza do teatru. Potem ją terroryzuje, upokarza, indoktrynuje, a gdy już wpuści do sali, w której odbywa się seans, odrzuca ją pod ścianę, tak żeby jej nie było — jak ci uliczni sprzedawcy cudownych aparatów do ostrzenia żyletek, których jedyną publicznością są dzieci i którzy co pewien czas odwołują je, mówiąc: odejdźcie, dzieci... Samo przedstawienie jest zbudowane na prostej zasadzie świętego z nie-świętym, np. onanizmu z obrzędem religijnym. Mówiąc popularnie, jest to zasada bluźnierstwa; bluźnierstwo więc jako szok “ewokatywny'', jako dalsze ogniwo w przetwarzaniu mitu w coś innego, niż był przedtem. Znają tę zasadę policje całego świata. [...] 19 XII 1971 Wróciłem z Paryża

1 w stanie dawno lub nigdy nie przeżywanej jałowości myślowej. Nie to, że

nic nie mogę wymyślić, stworzyć, zapamiętać, przeżyć; nie tylko już to mnie gnębi; ale to przede wszystkim, że mnie nic nie interesuje i nie pociąga. Pisanie w jakiejkolwiek stylistyce wydaje mi się po prostu niemożliwe, nie do zrealizowania. Nic mnie nie obchodzi. Nie mam żadnych pragnień. Nie mam pomysłu na nazwanie tego stanu. [...] 25 XII 1971 To jest pozbawione sensu, ale bez tego życie byłoby niemożliwe. To nie ma sensu, ale bez tego żyć nie można. Tak właściwie myślimy o wszystkich najważniejszych sprawach naszego istnienia. Wyznajemy Boga, ponieważ nie umiemy sobie ułożyć życia bez Boga; wyznajemy miłość z całą świadomością, że jest błędem, błędem, który się opłaca. Miłość jest błędem, który się opłaca. [...]

Page 55: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

1972 11 I 1972 Być Niemcem to dziś jedna z najtrudniejszych rzeczy na świecie. Jak Niemiec nie mieć żadnych problemów praktycznych do rozwiązania (świetnie funkcjonujące państwo, koniunktura, porządek, świat otwarty) i jak Niemiec dźwigać na sobie podobne piętno, którego nie może zmazać, ponieważ zwycięzcy II wojny światowej postarali się o to, aby było solidnie udokumentowane. Niemcy nie wymyślili obozów koncentracyjnych, nie byli pierwsi ani jedyni w stosowaniu zbiorowej odpowiedzialności, nie mieli monopolu na bezmyślne zniszczenia ani na wojnę napastniczą. Ale nikt tego nie zrobił tak porządnie, tak jawnie, i nikt nie dał się tak jak oni złapać na gorącym uczynku... 13 I 1972 Nasze życie jest łatwe (piszę to w dniu 20-stopniowego mrozu, gdy kaloryfery nie działają); jest łatwe w porównaniu z życiem na Zachodzie, przez to że nie wymaga wyboru. Wszyscy tutaj żyjemy w ułatwiony sposób... 17 I 1972 Mrozy. Rano usiłowałem uruchomić samochód. Na nic. Sprowadziłem łebka z czarną wołgą, który nie poradził sobie z liną i zostawił mnie. Poszedłem piechotą na Wiejską do Głównego Urzędu Ceł złożyć odwołanie w sprawie 10 tysięcy, które mi kazano zapłacić za wymieniony silnik. Zbigniew Herbert wskazał mi urzędnika, który to załatwia, a jakoś tak to napisał w śmiesznym liściku, nadesłanym w zeszłym tygodniu, że zrozumiałem, iż to jest jego jakiś znajomy. Powiedziałem więc, że przychodzę z polecenia p. Herberta, co urzędnik, niejaki p. Brzozowski, przyjął z powagą. Brnąłem dalej, pytając, czy p. Herbert z nim rozmawiał. P. Brzozowski zaprzeczył, trochę zaniepokojony nazwiskiem, które pewnie usiłował skojarzyć z osobą jakiegoś swojego szefa. Zrozumiałem w końcu, że on o Herbercie nie słyszał, a Herbert dowiedział się od kogoś zupełnie postronnego, że taki a taki pan załatwia te sprawy, i odbyłem resztę rozmowy już całkiem zwyczajnie, starając się tylko nie tracić animuszu, nie spokornieć, i nadal udawać człowieka popieranego przez jakiegoś potężnego p. Herberta. Potem do redakcji oddać tysiąc. Tam skarga Firlejki na mieszkanie. Zamarza jej woda, mleko, a ona sama, żeby się rozgrzać, rozpala piecyk i nogi wkłada do piecyka? [...] Potem znowu próbowałem uruchomić samochód, co mi się nawet udało: wywlókł mnie taksówkarz, któremu dałem 50.– i który mnie porzucił ok. pl. Unii, a ja pognałem wzdłuż Wisły, żeby trochę to truchło rozgrzać. Dojechałem na Smolną i tam znów zamilkł. Niech go szlag trafi. Pojechaliśmy z Kazią autobusem, wiatr był lodowaty. Obiad nudny. Byli Jarkowie, ale tylko na chwilę przysiedli się, a gdy odeszli, siadł przy nas pan Puget i plótł zupełnie po wariacku piąte przez dziesiąte do nas i do Bukowskiej, która też się przysiadła. Jazda autobusem. O mało nas nie zadusili. Kazia płakała i krzyczała. Nie chciałbym z nią być np. w pociągu ewakuacyjnym. Nie mogliśmy wysiąść na Rozdrożu i dojechaliśmy aż do Odyńca. Narastała we mnie jakaś złość okropna. Wiatr dmuchał nieustannie. W domu herbata, ciasteczka. Telefoniki. Pisanie kolejnego odwołania celnego, tym razem w sprawie książek. Zauważyłem, że Urząd Celny w Zgorzelcu, który skonfiskował mi przeszło 40 książek, mieści się przy ul. Wolności 1. Kolacyjka. Dwa teatry w TV

1. Okropne! Zresztą uprzedził mnie

o tym dziś rano Gustaw Holoubek, którego spotkałem, gdy po załatwieniu w cle wpadłem do Czytelnika na kawę. (Powtórzył mi rozmowę z Kępą — ten powiedział podobno: umówmy się, że tego marca po prostu nie było, i nie mówmy o tym więcej...). [...] Telefon Jerzego Andrzejewskiego; przeprosił mnie za to, że ujrzawszy mnie we śnie, nie podszedł do mnie i nie pozdrowił. No, i tyle. Spacer z psem. I wiatr, wciąż ten wiatr. Jeszcze po teatrze oglądałem w TV kawałek koncertu z Sali Kongresowej wydanego z okazji 27. rocznicy “wyzwolenia'' Warszawy. Sołdacki idiotyzm. I wszystko obce, wszystko nie dla nas, a dla nich. Dla zamkniętego kręgu ludzi kojarzących i przeżywających po swojemu. Pełno rekwizytów, kostiumów i melodii “z tradycji'', ale wszystko udawane, obce, obce, przebrane. To samo od pierwszego dnia “wolności''. Ta sama nieszczerość w kontakcie “aktywu'' ze społeczeństwem. 19 I 1972 [...] Rzeczywistość

2 współczesna wydaje się pisarzowi nijaka. Jest bowiem doskonale

zrównoważona. Żyjemy we względnym pokoju, względnym dobrobycie, względnym bezpieczeństwie, w warunkach względnego rozejmu społecznego i ideologicznego (oczywiście przez posiadanie!). Napięcia, jakie tu powstają, wydają się nieistotne, nieklasyczne, a nade wszystko przejściowe. Nie

Page 56: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

mamy zdania o rzeczywistości i przez to gniewa nas ona najbardziej. Jest nieostra. Zanosi się na to, że pokój będzie trwał długo, że będzie nieskończony, że ludzkość będzie się stopniowo bogacić; nasz duch epicki patrzy na to zbaraniałym wzrokiem. Istotą naszego przeżycia rzeczywistości jest niepewność co do jej wartości i co do tego, czy ona w ogóle istnieje. Bohater współczesny powinien być podobny do Don Kichota — nie w tym sensie, że walczy z wiatrakami, ale w tym, że ją rzeczywiście przecenia, lub siebie przecenia, że ją stroi w urojone barwy i kształty, a siebie w kostiumy. 20 I 1972 Człowiek, który nie może pogodzić się z sobą, z takim jakim się staje, że go życie chwyta jak w potrzask, że dzień za dniem przybywa mu jakiejś masy psychicznej, biologicznej, społecznej, z którą on nie chce mieć nic wspólnego, rośnie mu jego własna jak brzuch, i razem z tym narasta w nim mit ucieczki, katastrofy, odmiany. Żyje tym mitem. Studiuje ogłoszenia: samotny, kulturalny... Marzy o tym, żeby mu pociąg rozwalił samochód, a on sam żeby ocalał. Żeby kogoś zabić — nie zabić i stać się bodaj zbrodniarzem. Żeby zniknąć gdzieś w lesie z dziewczyną... Żeby być porwanym i wywiezionym... 22 I 1972 Z Don Kichota: “Powinniście jedynie przy pisaniu korzystać z naśladownictwa dzieł napisanych; im doskonalsze ono będzie, tym lepsze będzie to, co napiszecie''

1.

23 I 1972 Akt twórczy jest podobny do samobójstwa w tym, że desperat i artysta marzy całą uwagę naszą skupić na spełnieniu czynów, porzucając zupełnie myśl o następstwach, a nawet o wartości tego, co robią; desperat, tak jak artysta, jest oddany sobie, wolny.

— — — W gruncie rzeczy, jeśli nie potrafię napisać historii miłosnej, nic nie potrafię napisać. Cała zemsta jest drugorzędna. [...] 15 III 1972 Wczoraj

1 STS

2. Swoboda uprawianej tam satyry urąga nie tyle władzy, której to nie szkodzi,

ile zniewolonemu społeczeństwu, które nawet na drobną cząstkę podobnej krytyki i podobnej jasności uczuć nie może sobie pozwolić. Szyderstwem jest naigrawać się z wyborów, kiedy całe społeczeństwo ma na łeb założony kubeł z propagandą. Na sali siedzą dziennikarze, którzy w dzień zajmują się tą właśnie propagandą, a wieczorem z niej rechoczą w STS-ie. Kazia ma rację, mówiąc, że społeczeństwo, śmiejąc się z władzy, samo siebie usypia świadomością, że przeciw takiej władzy nic nie można zrobić i pod taką władzą nie może pracować. “Usypiam mą duszę biedną i usypiam brata mego...''

3 Barbara

Seidler podnieca się piosenką o poległych na Wybrzeżu i czuje, że ma alibi, skoro napisała artykuł4. Nie

wie, że artykuł był rehabilitacją partii; wydaje się jej, że tą rehabilitacją zapłaciła tylko za tę część prawdy, jaką zdołała napisać. Tymczasem obiektywny skutek artykułu jest tylko ten: rehabilitacja partii, bo ową “prawdę'' już wszyscy i tak znali. I nic poza tym. Ach — list od Artura i Julii. Ładnie Artur napisał o Jarosławie, zabawnie o “Twórczości'': to teatr — Fedecki jest z Gogola, Bieńkowski z Dostojewskiego, Kamieńska z Żeromskiego... A ja? Z jakiej ja jestem sztuki? 16 III 1972, rano Ten

1 Borges

2... to jakiś obłęd... obłęd dowolności... z nadmiarem swobody, jaki daje fabuła...

fabuła oczywiście pomyślana tylko jako urzeczywistnienie zachcianek wyobraźni, a nie jako środek przyciągnięcia uwagi czytelnika. Opowiadanie fabuły w literaturze przedromantycznej (przez

Page 57: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

romantyzm rozumiem bunt artysty przeciwko publiczności, wypowiedzenie posłuszeństwa), otóż w literaturze posłusznej pragnieniom i gustom czytelnika owe właśnie pragnienia i gusta czytelnika tworzyły fabułę. Pisarz opowiadał to, czego chciano słuchać; opowiadał fabuły już znane. Jeszcze romans mieszczański odnosił się do stereotypów mieszczańskiej wyobraźni; później tylko tzw. literatura drugorzędna. Nie wiem, czy to prawda, że Love Story

3 zaprogramował komputer, odpowiadając na

zadane mu pytania: czego nie ma być w powieści, aby odniosła sukces. Odpowiedział: wojny w Wietnamie, Murzynów, pornografii, narkomanii... etc. Takim komputerem bywał instynkt każdego pisarza, każdego opowiadacza fabuł jeszcze w XIX wieku. Paul de Kock, Sue trafiali bezbłędnie w oczekiwania, w nadzieje... a “wielcy'' powtarzali potem ich chwyty, owijając w fabułę jak w opłatek piguły swoich idei i przetwarzając stereotypy w dzieła sztuki. Bunt przeciw gustom i oczekiwaniom czytelnika pozostawił pisarzy-opowiadaczy sam na sam z wyobraźnią; sam na sam z jej nieobliczalną mechaniką... i jej wewnętrznym porządkiem jako jedynym imperatywem... z tym porządkiem opartym na tajemniczych symetriach, analogiach, podobieństwach rzeczy, współbrzmieniu słów. Sam na sam z nieodpowiedzialną wolnością... Wieczorem Otóż i Fikcje Borgesa, taka właśnie nieodpowiedzialna wolność. Dla niego literatura — literatura gotowa — jest tematem apokryfu, twórczość jest powtarzaniem wątków, w ich powtarzalności i w obłędnym kołowaniu wyzwala się poezja, czyli, jak on to powiada, “krwiste delirium''. 19 III 1972 Przedwczoraj Akty w PWST w reżyserii Jarockiego

1. Dziwne, jakby jedna i ta sama sztuka, ale

też — świetna na początku (III akt Wesela), olśniewająca w drugiej części (II akt Matki Witkacego), coraz gorsza przy końcu (III akt Ślubu Gombrowicza i III akt Tanga Mrożka). Wciąż ten sam samotny, z lekka obłąkany intelektualista, który próbuje ruszyć z miejsca kupę ludzką, społeczną, narodową i ginie ośmieszany, przywalony bezwładem. W Matce gra dziewczyna (Jankowska-Cieślak), która jest chyba największym kobiecym talentem, jaki pojawił się na naszej scenie za mojego życia. Blada, brzydka i niemrawa, wydaje się chora i nieudolna; kiedy tylko usta otworzyła, słowa posypały się jak kamyki rzucone o szybę, niby wszystkie razem uderzyły i słyszałem każde z osobna, i dotąd je słyszę: suche i ostre. Potem to chuchro zmieniło się w egerię, w damę, w czułą starą Matkę, w dziewkę, grała Medeę, lady Makbet, panią Dulską, Szaloną Julkę

2, Ofelię. Stwarzała każdą sytuację oddzielnie, rozgrywała każdą kwestię tak, że

chciałoby się wołać o bis albo przyjść następnego wieczoru, żeby posłyszeć, jak ona głosem wielkiej tragiczki woła do Plejtusa “won-chaamiieee!''

— — — Wybory

3. Chłop, który u siebie na wsi poszedłby głosować albo nie poszedłby, zależnie od

opinii swojej i otoczenia, ewentualnie ze strachu, przesiedlony do miasta idzie głosować, żeby użyć swego statusu miejskiego, społecznego. Odziewa siebie i całą swoją rodzinę odświętnie w nowe rzeczy i ciągnie jak na odpust z dzieciakami, z paradą. Nikt, oczywiście, nie wchodzi za zasłonę, która zresztą jest dysymulowana wśród chorągwi. To krępuje. 20 III 1972 Wczoraj u Rafałów Marszałków. Michałek Bolesław z żoną, kura po chińsku, duszna klatka na X piętrze bloku na Bielanach, korytarze malowane szarą farbą olejną, rury wzdłuż ścian biegną, schody betonowe, gołe, gwiżdżące windy, głuchy pogłos betonu i dykty, standardowe, chwiejące się meble, wciśnięte siłą, blokujące przejścia, dojścia do okien, włażące na siebie. Klatka — wylęgarnia nerwic. I nudno było, pić się chciało. Obory, 22 III 1972 [...] Felieton

1 na jutro. O Aktach Jarockiego, o tym że II akt Wesela, III akt Matki, III akt Ślubu i

III akt Mrożka — to jedna sztuka, jakiś archetyp postaci: zmiażdżony intelektualista. Przez co ośmieszony? I najważniejsze: czego właściwie chciał? Czego chcieli panowie w Weselu, czego chciał syn w Matce, czego chciał Henryk w Ślubie, czego chciał Artur w Tangu? Na czym polegały te utopie? Jaka to jest ta jedna utopia stanowiąca dramat i komedię polskiego intelektualisty? Czy utopia ideologii? Czy wiara w to, że ideologia może zmienić świat? A dlaczego to jest utopia? A gdyby jeszcze raz coś podobnego wymyślić? Walka z bezwładem, z żywiołowością życia, z “prostotą'', z bezpośrednim doznaniem życia. Z... Jeden tylko Henryk dopiął swego: zmusił Władzia do samobójstwa. 23 III 1972

Page 58: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Solipsyzm literatury polskiej, czy — szerzej — ideologii polskiej. Chce dostać z powrotem to, co proponuje. To pierwsze. A po drugie obrócona jest naprzód, ku przyszłości (wbrew pozorom historyzmu), to znaczy ustawiona jest z góry na produkowanie ideologii, nie zaś na to, by utrwalać doświadczenia. I tak jest od bardzo dawna, od zawsze chyba. Raz jej kiedyś zaszczepiono tego marzycielskiego, profetycznego ducha i już jej żadna siła nie może z tej drogi odwrócić. Ponieważ rzeczywistość stale się jej sprzeciwia, bo taka jest miara rzeczywistości, literatura przeżywająca swe rozczarowanie staje się twórczością na swój własny temat. Sama dla siebie jest dramatem i niewielką ma czułość dla dramatu istnienia, przemijania, czasu. Rosjanie z tej samej materii, przy większej tylko dozie fatalizmu, wyprodukowali tę niepowtarzalną melancholię, tę sztukę utrwalania dawnych smutków i uroków, którą po dziś dzień przeżywam wraz z Czechowem, Tołstojem, Gorkim nawet. Polska literatura jest, jako ideolog, bardziej dziecinna; bardziej wierzy w swoją moc zbawczą i przez to mniejszą uwagę poświęca życiu samemu, trwaniu samemu, światu samemu, człowiekowi samemu. Wspólną formą tych czterech dramatów, tych czterech aktów, które Jarocki w swym śmiałym, a jakże ironicznym zamyśle połączył w całość, jest dialog oszalałej, spotwornionej w swej samotności myśli z marionetkami (poza jedynie może Matką Witkacego, w której doszło do głosu coś bardzo prawdziwego, nienawiść, rozgrywka Matki z synem). [...] 29 III 1972 Wczoraj na spacerze wieczornym, głupie myśli o naszej przyszłości politycznej. Rzecz cała w tym, że ten ustrój, który wydawał się dotąd epizodem w układach międzynarodowych oraz przypadkiem ideologicznym, wyzwolił swoistą dynamikę społeczną i doprowadził do utworzenia trwałego układu społecznego, nowego, różnego od tego, który był jego punktem wyjścia. Dynamicznym elementem tego nowego układu jest klasa zawodowych działaczy; to nie całkiem to samo co elita władzy, o jakiej pisał Dżilas

1. Ta klasa jest również rozwarstwiona, charakteryzuje się jednak wspólnotą interesów

społecznych i ekonomicznych, jest zasadniczo solidarna i rezerwy swoje ma we wszystkich klasach układu klasycznego. [...] Po narodzie “szlacheckim'' i “burżuazyjnym'' przyszła kolej na “naród partyjny'', czy też “naród biurokratów''. Ten “naród'' jest zainteresowany oczywiście poprawą w dziedzinie ekonomicznej i w dziedzinie stosunków społeczno-prawnych, i zmiany te będą realizowane, ale dla niego i przez niego: Wszystko, co mówi Gierek, jest prawdą, ale odnosi się do “narodu biurokratów''. 31 III 1972 Czyli do narodu partyjnego. [...] Wielka Sobota, 1 IV 1972 Mam tego... Siedzimy. Głupstwa, głupstwa, głupstwa i chwilami — nienawiść dławiąca za gardło. Ale nie wiadomo do kogo — czy nie do siebie przypadkiem. Co ja chciałem powiedzieć? Co ja chciałem zrobić? Jaka jest ta sprawa i ta myśl, które zdradziłem? Czy ja działałem z czystej ambicji, z chęcią “wybicia'' się i uwolnienia, czy też miałem świadomość, że mam jakiś cenny depozyt i że okazanie go jest moim obowiązkiem? Nie wiem. Nic już nie wiem. Nie mogę się odnaleźć. Nie pamiętam nawet, kiedy się zgubiłem. Skupić się, skupić. “O skupianiu i rozpraszaniu mojego ja — w tym jest wszystko''. Nie ma we mnie w tej chwili nic, nic. Wszystko, co zrobiłem, jest bez znaczenia. Wszystkie moje decyzje praktyczne dotyczące stosunków z innymi ludźmi były fałszywe — wszystkie wybory były fałszywe, irracjonalne. Jestem zakłamany do gruntu. Wszyscy wydają mi się nasłanymi na mnie natrętami, prześladowcami, rabusiami mojej substancji. Jakby armia mrówek przeszła przeze mnie, zabierając po drobince mój mózg, serce i “wszystko ciało''. Odczuwam potrzebę gruntownej reorientacji duchowej, przejrzenia całego mojego systemu wewnętrznego, napisania jakiejś autogenesis bez blagi i pozy. Wielkanoc, 2 IV 1972 Mówiąc o “prawdzie'', której “poszukujemy'', mamy zawsze na myśli prawdę początkową, absolutną, wolną od swej własnej historii; mówimy “prawda'', myślimy “geneza''. Prawda jest ta, która do nas dochodzi, którą zastajemy, wzbogacona o niezliczone zniekształcenia. Zaczynam patrzeć na chrześcijaństwo z zewnątrz, nie tak jak na nie patrzy wyznawca ani jak katechumen, ani jak odstępca, nawet nie jak wróg (czy są jeszcze gdzieś wrogowie chrześcijaństwa? To dowód, że przestało być atrakcyjne w wyższym, duchowym sensie, a stało się atrakcyjne w sensie popularnym). Patrzę na nie z boku i zadaję sobie pytanie: jak do tego doszło, jak ten absurd, ten święty absurd był możliwy. Święty, szalony błąd. Pośród innych wyróżnił się niebywałą trwałością i tym, że ogarnął całość, nie geograficzną, lecz duchową człowieka. Wielki Poniedziałek W kościele na Tamce kazanie ks. Pasierba. Świat zwariował, Chrystus jest elementem stałym. Jeden z mitów współczesnych: świat dzisiejszy jest inny od poprzednich światów, a my wyróżnieni z

Page 59: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

historii przez nadzwyczajne zdarzenia. Przeto więcej nam będzie wybaczone, większe mamy wymagania i czego innego szukamy w kulturze, w prawdach etc. A tymczasem... A tymczasem, podstawowe problemy człowieka i ludzkości są te same, te same, religia zaś, chrześcijaństwo, jest tyleż elementem porządku i stałości, co rewolucji i niepokoju. Gdyby człowiek wiedział na pewno, że Boga nie ma i że cała jego egzystencja da się wytłumaczyć w kategoriach prawa i postępu technicznego, z pewnością byłby spokojniejszy. Nasze czasy, które zarazem są najbardziej “świeckie'' (by nie rzec, ateistyczne) ze wszystkich, okazały jedno, że śmierć — ten koronny argument na rzecz religii — nie musi być straszna. Można ją zneutralizować, gdy się wszystkim obieca, że nie przeżyją jej świadomie. Idea eutanazji ostatecznie zwyciężyła, tyle że w odmienionej formie, w postaci różnych środków znieczulających, uspokajających etc., śmierć może być usunięta z pola uwagi. Można żyć ze świadomością, że gdy ona przyjdzie, zajmą się nami inni i jakoś nam zejście ze świata urządzą. Jest w tym nawet coś błogiego. Tak, i w takim razie religia nie wykorzystuje naszego strachu przed śmiercią, przestaje być ubezpieczeniem od śmierci, lekarstwem na strach, ale na odwrót, ona jedna nasuwa nam myśl o śmierci jako przedłużeniu naszej odpowiedzialności; tylko w perspektywie religijnej śmierć jest “straszna'' i “ostateczna'', straszniejsza, niż jest w dzisiejszej świeckiej wizji świata. Religia jest dzisiaj najtrudniej osiągalnym optymizmem. [...] 7 IV 1972 Wczoraj jazda do Lublina. Ale jakoś nieciekawie. Chciałem zobaczyć freski w kaplicy Św. Trójcy na Zamku; sam dyrektor musi wydać zarządzenie. Przesiedziałem pół godziny w hallu muzeum, patrząc na diabelską łapę wypaloną w trybunalskim stole i podziwiając jednocześnie niezwykłą brzydotę kobiet przychodzących do pracy. Garby, krzywe szczęki, braki w uzębieniu, sterczące łopatki, zapadnięte biusty albo rozdęte czymś brzuchy, a ta, która mnie informowała, rękę miała kaleką w połowie przedramienia. Wszystkie zerkały na mnie, bojąc się, że mam straszną jakąś władzę, skoro chcę mówić z samym dyrektorem. Ten zaś nie przyszedł. Na próżno uprzejme wiedźmy wypatrywały go przez okna, skąd widać ceglany most łączący zamkowe wzgórze ze wzgórzem, na którym, jak kopczyk, usypano miasto. Klasztor Dominikanów jak filar to wszystko podpiera, bowiem szczyt jego zwieńcza wieżę i kopuła wznosi się najwyżej, a mury spadają pionowo, aż do podstawy wzgórza. Dyrektor nie przyszedł. Mam coś napisać dla “Dialogu''. Ale co, ale co

1.

Przerzucam Claudela Możliwości teatru2 i wcale tu dla siebie nie widzę pożywienia.

Chyba że coś o publiczności... Coś o teatrze dla publiczności i przeciw publiczności. Claudel należy do spisku przeciw publiczności. Chce ją mianowicie wciągnąć do gry, której ona wcale nie chce, do której nie przywykła i której nie rozumie. Claudel chciałby, aby publiczność francuska, niemiecka, włoska, rosyjska, polska zachowywała się w teatrze tak jak zachowuje się publiczność chińska czy japońska i tak jak zachowywała się hipotetyczna publiczność grecka. A co my wiemy o tym, jak się Grecy zachowywali? Pewnie z taką samą nonszalancją, z jaką po dziś dzień zachowuje się publiczność we wszystkich europejskich teatrach. Jedni pluli, pili, upijali się, rzucali skórkami z pomarańczy w głowy widzów siedzących poniżej, być może celowali w aktorów. Skąd legenda o namaszczeniu sakralnym i skąd te ambicje ogarnięcia publiczności sakrą, skoro każde dziecko wie, że teatr jest zabawą, a nie obrzędem. Może na tym właśnie polega osobliwość europejskiej tradycji teatralnej — może właśnie na rozdzieleniu sakry liturgicznej, religijnej od sztuki? Dlaczego wmawiać nam coś, co nam zupełnie nie odpowiada — a nie odpowiada, skoro 50 lat eksperymentatorów w tej dziedzinie nic w zachowaniu publiczności nie zmieniło — zamiast wyciągnąć wnioski z tego właśnie zachowania i do niego właśnie teatr dostosować. Reforma teatru wyszła z kręgu zawodowców, ludzi, którzy już “nie mogli patrzeć'' na teatr zawodowy. Od 50 lat robi się wszystko, ażeby teatr stał się czym innym, niż był (przy tym to “był'' odnosi się do własnej pamięci kulturalnej każdego pokolenia, bo któż — pomimo świadectw pisanych — wie, jak naprawdę było kiedyś), i rezultat jest taki, że teatr może być dzisiaj bardzo różnoraki, od klasycyzmu aż po najdziwniejsze eksperymenty, od czystego formalizmu po naturalizm; reżyserzy, aktorzy i scenografowie umieją już dzisiaj wszystko. Ale publiczność nie zmieniła się na jotę. Jest tym, czym zawsze była w europejskich teatrach: biernym, znudzonym trochę i nonszalanckim tłumem czekającym, by go zabawić, zaciekawić. Telefony — Mencwel rano, po południu Jerzy z zachwytami, na temat Listopadowego wieczoru

1. Że najpiękniejsza moja książka etc. Może po prostu tym się zająć — esejem historycznym, o

czynach, ideologiach, mitach... I biografie pisać etc. Owszem, podobałoby mi się to. Poniedziałek, 10 IV 1972 W sobotę znów telefon Jerzego. Pijany, czuły dla mnie i wymuszający czułości dla siebie. “Ja muszę wiedzieć, że mnie ktoś kocha''. Czytał fragmenty autobiografii — opowiadanie o wybuchu wojny. Bardzo niedobre. 12 IV 1972

Page 60: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Wczoraj odbyło się zebranie wyborcze Warszawskiego Oddziału ZLP. Przeciągnęło się do późnej godziny nocnej z przyczyny zamieszania, jakie wniósł Zbyszek Herbert swym wnioskiem, zaraz po otwarciu przez przewodniczącego Sumińskiego, telewizyjnego tresera dzieci i zwierząt, postawionym; który [to] wniosek był o to, żeby kartki ze składem proponowanych przez ustępujący zarząd nowych władz, wręczone nam przy wejściu, wymienić na czyste i na tych wpisywać nazwiska kandydatów za porządkiem zgłoszeń uczynionych na sali. Głosowanie nad tym wnioskiem Sumiński przesunął na później i udzielił głosu Auderskiej, która jako prezes ustępującego zarządu, baba najgłupsza i najpodlejsza na świecie, zanudziła salę godzinę trwającym referatem. Przypisała sobie zasługę wszystkich łask i amnestii, jakich pisarze dostąpili po dojściu ekipy Gierka do władzy, a nadto odczytała całkiem idiotyczną statystykę, w której pisarzy podzieliła wedle wieku, płci, wykształcenia, oraz ich obecną sytuację materialną porównała z tą, jaka była w roku... 1931, wedle ogłoszonej wówczas przez ZZLP ankiety. Tego już miano dość; zaczęły się korowody z Ficowskim, który jako członek Komisji Rewizyjnej zgłosił votum separatum za to, że Komisja w sprawozdaniu nie chciała umieścić uwagi o dodatkowej liście kandydatów do zarządu, jakiej ustępujący zarząd nie przyjął. Co z kolei poczęła wyjaśniać Auderska, mówiąc, że Braun zgłosił się do niej z tą listą za późno; co zabrał się wyjaśniać Braun, mówiąc trochę od rzeczy i nie umiejąc powiedzieć, czy przedstawieni przez niego godzą się w ogóle kandydować. Gdy więc przyszło głosować wniosek Herberta, już było wiadomo, że ani Braun, ani nikt inny nie ma do zaproponowania żadnych poważnych kandydatów, bo ci, których zgłoszono, albo już byli na liście zarządu, przez niego zaocznie przechwyceni, albo odmówili kandydowania, albo nic o ich wysunięciu nie wiedzieli, albo nawet wcale na zebranie nie przyszli, albo z niego tymczasem chyłkiem — jak Głowacki — uciekli. Załuski, historyk, mitoman polityczny i sadysta, rad dowodzący swej wyższości politycznej nad środowiskiem, do którego czuje, że nie dorasta, uderzył z całą siłą (zastosował, jak groził jeszcze w Łodzi, “wariant siłowy''), mówiąc, że wniosek Herberta zgłoszony poza porządkiem dziennym był prowokacją i zmierzał do wyrażenia zarządowi ustępującemu totalnej nieufności, i że do tego samego zmierzało też votum separatum Ficowskiego, które — jako że wyszło z łona Komisji — powinno właściwie grozić zarządowi postępowaniem prokuratorskim, gdyby je poważnie wziąć. W tej atmosferze dusznej już i nieczystej, wobec widocznej dezorganizacji i wobec braku wyraźnej dla listy alternatywy — łatwo przeszedł wniosek Jurandota, aby głosowali, jak kto chce: kto przez przekreślenie całej listy i wypisanie kandydatów na nowo w swoim porządku, kto przez zwykłe skreślenie i dopisywanie kandydatów zgłoszonych z sali. Tych zaś zaledwie trzech zdołało się znaleźć i namówić, i to z wielkim trudem: Szczypiorski, Zagórski i Dobrowolski, a nadto jeszcze do sądu koleżeńskiego Dziewanowski i Zawadzki (których ja zgłosiłem). Wszyscy oni przepadli; lista przeszła wedle życzenia zarządu, tyle że wyleciał z niej awanturnik i intrygant Alojzy Sroga, i że co przyzwoitsi na niej kandydaci, jak Zieliński Bronisław, lepszą uzyskali lokatę od faworytów takich jak Bartelski (wypatrzony na prezesa) lub Niziurski. Dyskusję zaczęła Wanda Żółkiewska, odczytawszy napuszoną mowę na cześć Jana Gerharda (o którego zabójców wykryciu prasa doniosła akurat w przeddzień

1); opowiadała o jakichś swoich

interwencjach u Jaroszewicza, nie wiadomo do czego zmierzających, i apelowała do naszych serc i sumień, abyśmy uczcili pamięć wielkiego pisarza i obywatela, zajęli się żoną i wnuczką oraz roztoczyli opiekę nad jego drukowaną i rękopiśmienniczą spuścizną. Przykro było tego słuchać nam, którzyśmy upatrywali w Wandzie ewentualnego prezesa (udawała, że chce kandydować i że gotowa jest nawet pójść na udry o to z partią, po czym zrzekła się kandydowania, jak łatwo było przewidzieć) i którzy wiemy o związkach, jakie ją z Gerhardem łączyły. Ta jej mowa natchnęła mnie, żeby przypomnieć długi, jakie mamy wobec pamięci Jasienicy i Zawieyskiego, oraz o tym, że trzeba naprawić krzywdę moralną i fizyczną Kisiela, urządzając mu jubileusz

1. Gotując się do tego przemówienia, które na

samym końcu wygłoszone spokojnie i bez widocznych resentymentów dobre zrobiło wrażenie, poprawiając trochę (jak sądzę) nadwerężony prestiż opozycji, puściłem mimo uszu dyskusję, jaka toczyła się wokół nominacji Drozdowskiego na redaktora “Poezji''. Zagórski przysłał list Klubu Poetów w tej sprawie, a Jastrun po swojemu zgryźliwie opowiedział o swej rozmowie z “obywatelem Tejchmą''. — Był to raczej mój monolog — powiedział Jastrun — ponieważ obywatel Tejchma nie jest zbyt rozmowny. Zabierali też głos jacyś młodzi ludzie (Tchórzewski, Gierałtowski), o których W.[oroszylski?] twierdzi, że są zwykłymi agenciakami, a którzy krzyczeli na nas, żeśmy są niepoważni. Ze zwykłą za to wściekłością wystąpił przeciw Auderskiej Koźniewski, zjeżdżając ją za głupkowaty referat i całe zbiorowisko, że nie mówi o ważnych rzeczach, ani o tym, co się “po grudniu'' zmieniło, ani o tym, co się nie zmieniło, i tak się ze złości zapienił, że przemówienia nie skończył, a tylko machnąwszy ręką i powiedziawszy “e, szkoda gadać''!?, zlazł z trybuny. Przy pustej prawie sali odbyło się głosowanie nad absolutorium dla ustępującego zarządu. 28 osób wstrzymało się od głosu, a to dużo i można by to, jak Antoni, poczytywać za sukces, gdyby było wynikiem istotnie rzeczowej, otwartej krytyki zarządu, a nie tylko psotą. Takie to są radości i gorycze przedmiotu, który chce swój status zmienić i stać się choć na chwilę podmiotem. Pijany, plujący Gaworski ukłonił mi się i podał mi w tłumie łapę, której umknąć mu nie umiałem. Na co on zrobił do mnie łobuzerskie oko. Świadkowie tej sceny (Jarek) twierdzili, że czerwony byłem jak piwonia z jakiegoś okropnego wstydu. [...]

Page 61: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

13 IV 1972 Wczoraj premiera Procesu w Teatrze Narodowym

1, potem kolacja u Hanuszkiewiczów. Kazia

z Ewą nie lubią się coraz bardziej. Rozmowa była zresztą raczej niemiła i przykra, bo nam nie podobał się Proces, a nie udało nam się krytyki odnieść wyłącznie do aktorstwa. Wyszła przy tym mianowicie na jaw różnica w pojmowaniu Kafki. Hanuszkiewicz za namową Jarka zrozumiał Proces jako historię Everymana

2, co mnie wydaje się nonsensem. Istota Procesu polega na tym, że go Józef K. sam

przeprowadza, że nie walczy przeciw sądowi, lecz o sąd! o jego pozycję! [...] 18 IV 1972 [...] Pod pomnikiem Nike na pl. Teatralnym widziałem pozującą do fotografii grupę radzieckich oficerów w nowych galowych mundurach. Koloru ciemnozielonego z odcieniem turkusu, wąskie w spodniach, wcięte w pasie, otwarte pod szyją i uzupełnione koszulą białą i krawatem, ozdobione srebrnymi i złotymi (zależnie od rangi) pagonami, spięte żółtymi pasami, mundury te z dodatkiem orderów zawieszonych w dwóch lub w trzech rzędach na skos od ramienia do brzucha oraz ukoronowane czapami kolistymi jak patelnie (na czerwonych otokach błyszczą złote “palmy'' czy “wawrzyny'' otaczające “czerwone gwiazdy'') wyglądały mi z dala na galowe liberie portierów hotelowych albo szwajcarów z cyrku, a w każdym razie nasunęły myśl o pierwszym sygnale upadku, jakim zawsze dla wszystkich imperiów była zewnętrzna wspaniałość armii. Armia Radziecka wdziała dekadencki kostium — to fakt. Co będzie dalej? [...] 20 IV 1972 Spotkanie z wdową po Jasienicy. Ta sama piękna, wysoka blondyna, która w Krakowie na zjeździe, i która potem wracała... Powiedziała mi, że w ZSRR napisano czy powiedziano o książkach świadczących o nawrocie polskiego nacjonalizmu. Są to: Jasienicy Rzeczpospolita Obojga Narodów

1, mój Wieczór listopadowy,

Cywińskiego Pokolenie niepokornych2 i jeszcze czwarta, której nie mogę sobie przypomnieć.

[...] 22 IV 1972 Wiadomości: u Wandy Żółkiewskiej i Hena były rewizje w związku ze sprawą zabójstwa Gerharda. Szukano czeków podróżnych. Co to za kabała? Była też rewizja u Jurysia. Ten wytoczył proces Machejkowi o zniesławienie go w reportażach Szafrańskiego (sc. Krasickiego), gdzie został wymieniony wśród współpracowników syjonistycznej organizacji Wiesenthala

3. Przy rewizji

skonfiskowano materiały w związku z tym procesem. 1 nr “Tekstów'', pisma, które pod redakcją Błońskiego wydaje IBL, został zatrzymany z powodu artykułu Burka o J.Z. Jakubowskim. [...] 24 IV 1972 Dziś rano odwiozłem samochód do Koeniga, a potem biegałem wkoło po korytarzach sądowych, aby znaleźć rozprawę rewizyjną “Ruchu''

4 — i nie znalazłem.

Widziałem za to kilkunastu milicjantów czekających na jakąś rozprawę, w której byli chyba powołani na świadków, bo bez czapek, roześmiani, doskonale się bawili. Widząc mnie zbliżającego się krokiem pewnym i władczym, umilkli i rozstąpili się, biorąc mnie pewnie za Prokuratora Generalnego. [...] 28 IV 1972 Czytałem z zachwytem Pamiętniki

1 Kitowicza i wciąż myślę o pisaniu takiej “chronologii''

współczesnej. Ale skąd wezmę anegdotę? Kitowicz miał do niej wolny dostęp — jako sekretarz biskupa [...] a potem jako ksiądz po prostu, a więc członek [...] korporacji mającej dostęp wszędzie. Zapewnia, że pisze o tym tylko, co sam widział, lub spisuje relacje innych naocznych świadków. Przypuszczam, że ja też zostałbym czyimś sekretarzem i że miałbym talent równy talentowi

Page 62: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Kitowicza. Co bym napisał? Dziś Marchewka został mianowany na miejsce Ogórka. Ogórek poszedł na miejsce Ciapka. Ciapek wymienił Wojtulę. Wszyscy są zadowoleni. Bardzo sobie gratulowali, panie sekretarki posłały dla nich goździki, które choć przywiędłe, przecież zrobiły radość nominatom. Jeden Wojtula smutny, bo na pysk wyskakuje, ale go nie żal, bo pijak. Tu opowiedziałbym parę anegdot o pijackich wyczynach Wojtuli. I to wszystko! Góra! Czy sobie kiedy Ogórek z Marchewką skaczą do oczu, czy sobie przysięgają krwawą zemstę, a potem znów się godzą: czy przysięgając dozgonną przyjaźń, intrygują między nimi kobiety, czy się kręcą na dworze jakieś awanturnicze romanse, a jeśli się kręcą, to co? Ogórek ma coś z Ciapkową. Spotykają się w Świdrach Wielkich. Albo czy są między Ogórkiem a Marchewką starcia zasadnicze, dramatyczne, czy wszystko rozłazi się po kościach, w urzędniczym memleniu. Dziś Ogórek powiedział, że nie całkiem zgadza się z Ciapkiem, a ten na to... i tak się z sobą certowali, aż doszli do przekonania, że mówili o tym samym, tylko porozumieć się nie mogli.

— — — Sen: do mojego domu dostał się złodziej przebrany za kominiarza. Wpuściłem go, sądząc, że jego przyjście jest dla mnie dobrym znakiem. Oznajmił mi spokojnie, co mam mu dać, i usiadł, czekając, aż dam. Oboje z Kazią postanowiliśmy nie sprzeciwiać mu się i Kazia zaproponowała mu śniadanie. Widząc, że panuje nad nami całkowicie, usiadł i nawet mile gawędził. Ja tymczasem, udając, że wybieram rzeczy przeznaczone na oddanie, szukałem sposobu, aby go obezwładnić. I znalazłem gruby sznur. Postanowiłem zarzucić mu go na szyję, zacisnąć, zagrozić uduszeniem i tak go trzymając w pętli, umożliwić wezwanie policji. Już, już miałem wykonać mój plan. Złodziej-kominiarz siedział spokojnie i jadł bułki, ja stałem za nim ze sznurem w ręce; wtem — poczułem skrupuły. Z tyłu? Na bezbronnego? Kiedy je? A w ogóle — biedny człowiek. iDamy mu to i owo i pójdzie sobie, i zostanie naszym przyjacielem. Zresztą — czy to kominiarz, czy to Murzyn. Ależ tak — kiedy odwrócił trochę w bok umazaną czarną twarz, nie miałem wątpliwości, że to Murzyn. I choć żona, podając mu kawę, patrzyła na mnie wymownie, choć oczy jej krzyczały: a bierz go, a duś go, ja dawałem jej znaki, że nie, nie trzeba, i że później wyjaśnię jej wszystko. Z tym się obudziłem.

— — — W czasie przepisywania bardzo głupiego, powierzchownego, pośpiesznie napisanego artykułu dla “Twórczości'' o Kitowiczu i Jasienicy

1 sekunda olśnienia: ja — nie ja, ja obłędnie ten sam, który

przed 20 laty smażyłem pierwsze, niezdarne artykuły, ja — niewypełniony, niezrealizowany, na skraju kompletnej klęski, niedojrzały, z pełną świadomością zbliżającej się śmierci. To olśnienie — to krzyk duszy wołającej o ratunek, który może przyjść tylko ode mnie. Czyli poczułem jakby to rozdzielenie “soi'' od “moi'', wąskiego “ja'' od “ja'' szerokiego. Pora mojej duszy ogłosić stan wojenny, mobilizację i wszystkie siły zmobilizować do pracy, od której dalszego przebiegu zależy to, jak umrę, jak będę umierał w ciągu tych lat, które mnie czekają. [...] 4 V 1972 Cytat z de Bonalda: “Pisarz musi mieć stanowcze przekonania moralne i polityczne, musi się uważać za wychowawcę ludzkości; gdyż na to, aby wątpić, ludzie nie potrzebują nauczycieli''. [...] 5 V 1972 Wczoraj wieczór w Klubie Księgarza. Mówiłem zawile i głośno. Zmęczyłem się ogromnie. Potem głupie pytania — żeby coś powiedzieć. Oczywiście, pytania o wolność twórczą. Był Andrzej Szczypiorski. Też mówił. Że literatura się zmienia razem ze zmianami w technice np. druku. Och, zapewne. Wszystko za mało konkretne i niedobrane pod kątem zainteresowania słuchacza. Za mało wiem, aby przemawiać do ludzi. Wczoraj też — w Bibliotece Uniwersyteckiej przeglądałem bibliografię. Jakże ja mało zrobiłem! Jak niekonkretny jest mój dorobek! W “Literaturze'' artykuł Kazimierza Wyki o Listopadowym wieczorze

1.

Ani jednej myśli! Spotkałem Putramenta. Powłóczy nogą i połowę twarzy ma nieruchomą. Spytałem, jak się czuje. Odpowiedział: muszę się dobrze czuć, i odwróciwszy się do Kazi, dodał: nie czas na chorowanie... przychodzą młodzi i jak dzikie plemiona trzęsą palmami, żeby orzechy pospadały... Zawsze ofiara. Warto by o nim — i nie tylko o nim — napisać bajeczkę np. o płaczliwym mocarzu. Na przykład tak: Znów byłem ostatnio w podróży. Przywędrowałem do Kraju, którego dziwne porządki

Page 63: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

uderzyły mnie od granicy. Wszędzie objawy niezwykłego niedbalstwa. Walące się płoty, wydeptane pola, zarosłe chwastem ogrody, opuszczone cegielnie, ludzie jakby niezdrowi, ubogo odziani i jakby zanudzeni, i szepczą po kątach. Zbliżam się tedy do jednej takiej gromadki i powiadam: — Cóż? Niedobrze jakoś? Trzeba coś zrobić. Pokiwali głowami i każdy patrzy, żeby zemknąć. — Zaczekajcie. Warto może naradzić się, napisać memoriał, wybrać delegację, pójść do tego waszego burmistrza i powiedzieć: napraw płoty, pokryj domy i zrób coś, u diabła, bo jak to wygląda. Przestraszyli się. Nic nie można. Dlaczego nie można? Boicie się go? Zje was? Do więzienia wsadzi? — Nie, ale nie ma co mówić, bo on i tak wie. — Jak wie, to czemu nie poprawia. — Bo ma trudną sytuację. Pokazali palcami w górę. — Ktoś mu zakazał? — Nie, właściwie nie zakazał, ale... Przedziwny Kraj — nikt nic wyraźnie nie powie. Nikt zdania nie skończy. — Wojewoda — wyszeptali. — Tyran? Kacyk? Nie pozwala nic zmieniać? — Nie — znów się powstrzymali — ale też ma trudną sytuację. I palcami pokazali w górę. — Minister. — Też mu trudno. — Z powodu Ministra Ministrów? Zawahali się. — Nie tylko. I tak doszliśmy do szczytów. Od walącego się płotu i rozgrzebanej gnojówki, od zardzewiałych łopat i połamanych mioteł, których nikomu nie chciało się wziąć do ręki. Paraliż jakiś Kraj ogarnął, i ani razu nie mogłem zrozumieć jego przyczyny. Starałem się znaleźć objawy terroru. Spotykałem, owszem, policjantów, ale wygląd mieli nieszczęśliwy. Snuli się tu i tam leniwie, narzekali na niskie płace i wyraz twarzy mieli raczej żebraczy. Więzienia, owszem, wyglądały nawet schludnie w porównaniu z resztą Kraju, a więźniowie ziewający w oknach zdrowi i odżywieni. Zauważyłem, że opuszczających więzienie strażnicy przepraszali i pytali, czy nie mają żalu. Widziałem kata ścinającego głowę złoczyńcy — który przy tym płakał. Widząc tak dziwne i, jak sądziłem, okropne, zgubne postępowanie, postanowiłem wedle zwyczaju, który praktykuję w podróżach, wygłosić przemówienie, aby publicznie powiedzieć mieszkańcom, co myślę o ich Kraju. Wszedłem tedy na beczkę, ludność, sądząc, że będę sztuki pokazywał, zbiegła się tłumnie, i zacząłem. Póki wychwalałem ich krajobraz, zwyczaje i stroje ludowe, wyroby z gliny i słomy, urodę kobiet, słuchali wdzięcznie. Ale gdy tylko przeszedłem do słów krytyki, poczęli wołać — cśśś, i pokazywali mi rękami, żebym się zamknął. Gdy dalej mówiłem, rozbiegli się po prostu, choć nic nie wskazywało na żadne niebezpieczeństwo. Policjanci patrzyli smutno, żałośnie i mieli takie miny, jakby właśnie chcieli posłuchać. Zupełnie nie wiedziałem, co dalej zrobić, gdy wtem jakiś człowiek — gaduła widać, informator ochotnik — jaki zawsze się znajdzie w najbardziej nawet tajemniczym kraju — zbliżył się do mnie i obiecał wszystko wyjaśnić. — Tajemnica — powiedział — jest tam. I wskazał na Zamek majaczący nad domami miasta jak senne widzenie. — Aż na Zamku? — spytałem zdumiony. — Tak — potwierdził i zawiesił głos. — Nie pozwala? — Niezupełnie... — Gniewa się? — Gorzej. — Jak to? — Płacze. — Płacze? — Zalewa się łzami i szlocha — o, tak — tu zatrząsł się i zawył, przewracając oczami. — O co mu chodzi? — A, że się go zdradza i nie kocha. Nieraz, bywa, przychodzi do niego ten i ów minister, nowy zwłaszcza, bo starzy czasem umierają, i powiada, że warto by może płot postawić, a tu zaraz: nowy płot? Stary niedobry? Stary król też niedobry? Nowego wam się zachciewa? I płacze, a jest to widok podobno tak okropny, że ministrowie uciekają. Buntują potem wojewodów, wojewodowie burmistrzów, burmistrzowie policjantów, ci leją ludzi, i wszyscy w ryk. — Niepodobieństwo! Niewiarygodne — szeptał, potrząsając głową — widzowie zdumieni — i myślałem już, co by tu zrobić, gdy nagle powietrzem wstrząsnął dziwny jakiś odgłos — podobny temu,

Page 64: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

jaki wydają czasem rury wodociągowe w źle zbudowanych domach. Dreszcz mnie przeszedł — otrząsnąłem się jak pies, który po kąpieli strząsa z siebie wodę. — Znowu ryczy — szepnął z nienawiścią mój rozmówca i zatkał sobie uszy. — Chodźmy się napić, bo zwariuję. 9 V 1972 W poniedziałek leżałem do południa. Przed wyjściem z domu uderzyłem głową w otwarte drzwi szafy. Pamiętam, że wydałem z siebie wtedy cienki, histeryczny krzyk, który mnie przeraził. Dlaczego był to krzyk babski? Wydaje mi się, że między uderzeniem a krzykiem miałem ćwierć sekundy czasu na zastanowienie się nad rodzajem reakcji i że ten krzyk babski, przenikliwy, wybrałem dlatego tylko, że byłem sam w domu i że w tym krzyku zawarłem jeszcze jakieś inne moje krzywdy. Wydaje mi się nawet, że mi ten krzyk sprawił dużą przyjemność. Potem przeciągnąłem ręką po włosach — i wypaprałem ją we krwi. To mi też sprawiło przyjemność. Teraz znów wydaje mi się, że jestem ogłuszony, ale wcale nie jestem pewien, czy tak jest naprawdę.

— — — Czego nie wiem: 1. Kto jestem? 2. Po co żyję? 3. Co mam robić? 4. Co stanie się ze mną, kiedy umrę? 5. Jakie znaczenie realne mają wypowiadane przeze mnie lub tylko pomyślane słowa? 6. Co mnie interesuje? 7. Czy potrafiłbym być w jakiejkolwiek sytuacji prawdziwie szczęśliwy? 8. Czy umiałbym zaryzykować życie? 9. W jakiej sprawie? 10. Gdzie są przedmioty mojej miłości, tj. wyższe nad życie? 11. Czy cenię siebie bardziej niż wszystkich innych? 12. Co o mnie sądzą inni? 13. Jak wyglądam? 14. Jacy byli ludzie, którzy mnie zrodzili? 15. Jaki jest mój syn, którego zrodziłem? 16. Która godzina? Co wiem na pewno? To jedno: że umrę. Są dwa zatem wyjścia: zajmować się tylko tym, co wiem na pewno, albo: zajmować się wszystkim, czego nie wiem, a pozostawić na boku to jedno, co wiem. Ale jak jest słuszniej, tego też nie wiem, i to bodaj męczy mnie najbardziej. [...]

— — — Mój brak zdecydowania w wyborze zajęć polegał na tym, iż wciąż nie wiedziałem, po co mam robić to i owo. Robić to wszystko w celu ostatecznym. Żyć in articulo mortis

1.

Wobec najcięższego zagrożenia, pamiętając, że co do dalszego ciągu przyjmuję jedyną hipotezę, jaka mnie uszczęśliwia: że będę nieśmiertelny i że wszystko, co czynię i co myślę, jest moim projektem mojej własnej nieśmiertelności. Jeśli co żyć będzie — to moja świadomość. Życie to zasiew nieśmiertelności.

— — — Jak zawsze w takich wypadkach zaczynam od Pascala. “Je ne prends point cela par systčme, mais par la maničre dont le coeur humain est fait''. “Nie ujmuję tego bynajmniej poprzez system, ale poprzez sposób, w jaki stworzone jest serce ludzkie''. To znaczy rozumować wedle pragnień i cierpień serca, nie przeciw nim. Jeśli pragnę nieśmiertelności, przyjąć ją za punkt wyjścia, tym bardziej że nic jej stanowczo nie zaprzecza. Serce ludzkie nie jest szaleńcem i nie pragnęłoby czegoś, o czym wiedziałoby już na pewno, że nie istnieje. Nieśmiertelność: ostateczna loteria. Można ją wygrać jedną sekundą ostatecznego zamyślenia i przywiązania do jednej sekundy. Tak jak w loterii: wpaść na szczęśliwą liczbę i tylko trzymać się jej wytrwale. [...]

Page 65: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

3 VIII 1972 Marzenia

1... Rzeczywiście, moje marzenia są materialne. Marzę o mieście olbrzymie,

wyobrażam sobie Warszawę — megalopolis, nowoczesną, oświetloną, ruchliwą Warszawę — Tokio, New York, Warszawę jaśniejącą, Warszawę przemienioną w jedno z piekieł współczesnej cywilizacji. Jestem pewien, że nie jestem sam z tymi marzeniami moimi, ale że w tej samej chwili inni Polacy śnią o polskich drogach przemienionych we “wstęgi autostrad'', o polskim krajobrazie “rozkwitającym'' dymami fabryk, o polskich pagórkach powiązanych tunelami, o piaszczystych wydmach nadmorza przemienionych w betonowe bulwary. Jestem przekonany, że Polacy, choćby nie wiem co im powiedziano o okropnościach współczesnej cywilizacji i nie wiem jak ich do niej uprzedzono, miłują ją całym swoim utęsknionym sercem, i niezależnie od tego, że muszą w jej piekło wstąpić — chcą tego, jak chłopak, którego od myśli o małżeństwie i założeniu domu nie odwiodą wizje pieluszek, nie zapłaconego komornego, braku czasu dla siebie etc. We wszelkim rozwoju jakaś jest fatalność. Jak organizm ludzki musi przejść wszystkie fazy rozwojowe w łonie matki, tak cywilizacja musi dojrzeć, zanim się przemieni, i przed żadnym z bolesnych stadiów nie można jej powstrzymać, a po to, żeby to miało jeszcze sens, żeby stało się treścią życia, musi być jeszcze upragnione. I kiedy w upał chodzę po mieście, biorąc kąpiel ruchu, tłumu, skwaru i spalin, czuję z radością, jak przekraczam próg zmęczenia — zwykłego, fizycznego zmęczenia, przed którym myśli się uciec w chłód, w ciszę, samotność — a osiąga radość i radosne pragnienie, żeby się to szaleństwo pomnożyło jeszcze: żeby te domy były wyższe, żeby tych samochodów było sto razy więcej, żeby ten tłum zgęstniał, żeby to wezbrało, wzniosło się, rozmyło, żeby mnie i nas wszystkich przypiekło do żywego, żebyśmy mieli poczucie osiągniętej pełni i mieli prawo martwić się razem z całym światem, że cywilizacja nasza oszalała. Więc kopmy, bracia, prujmy, wznośmy, idźmy za tą pokusą, która nam pod powiekami świeci, gdy człapiemy ciemnymi i pustymi ulicami niedojrzałych naszych piekieł. 18 VIII 1972 Wczoraj jazda do Buska. Wypadek pod Buskiem. Jęk rannego mężczyzny — bek. Radio grało w którymś z samochodów, jaki zatrzymał się w miejscu wypadku, i przekrzykiwało śpiewem ten jęk, ten bek. Ranny nie budził współczucia ani litości, ale wstręt. Akt miłosierdzia jest dlatego bohaterski. To nie utrzeć nos zapłakanemu dziecku, ślepą staruszkę przeprowadzić przez jezdnię. Dziecko uśmiechnie się przez łzy, staruszka wymamle swoje dziękczynienia. Nieprzytomny ranny beczy, krwawi, zlewa się, jest nieposłusznym i niewdzięcznym zwierzęciem, któremu trzeba dać więcej niż komukolwiek innemu zdolnemu do wdzięczności. A jeśli jeszcze jest twoją ofiarą. [...] 19 VIII 1972 Od dziś za miesiąc odlatuję do Ameryki

1.

Wchodzimy w przyspieszenie! Brzydka pogoda — pochmurno, zimno, deszcz chwilami pada. Rano zadzwonił Kazimierz Brandys, przypominając mi, że dziś są urodziny Jerzego i że właśnie ja powinienem do niego zadzwonić. Jerzy w okropnym podobno, pijackim, depresyjnym, samobójczym stanie, sam w domu z jakąś kolejną kurwą. Zadzwoniłem — Jerzy nie odpowiedział. Albo nie podniósł słuchawki, albo go w domu nie było. A podobno z domu wcale nie wychodzi. Wszystko to jednak wiadomości od Ireny, która często w taki sposób kłamie, żeby odgrywać żonę. Jak trudno lubić ludzi. Jak trudno być sprawiedliwym. Jak trudno być tym, czym chce się być. [...] 5 IX 1972 Monachium!

1

Wyjazd się zbliża. Ja okropnie źle pracuję. Nie mogę napisać opowiadania, które wymyśliłem 10 lat temu i którego przez te całe 10 lat nie potrafiłem napisać. Ale nade wszystko: jak zlikwidować te straszne chwile pustki, kiedy jestem całkowicie opanowany przez infantylne fantazmaty? Może to początek choroby psychicznej? Jak temu przeciwdziałać? [...] 14 IX 1972 Jadę

2 znowu w świat. Co mnie tam spotka? Jakie zobaczę widoki? Jakich doznam przygód?

O przygody nie tak znów łatwo w dzisiejszym świecie. Szlaki są przetarte i zabezpieczone,

Page 66: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

środki transportu bardzo udoskonalone, łączność zapewniona, z przyjaciół rozproszonych po świecie zawsze któryś znajdzie się po drodze, przywita, ugości i pomoże. Nie, nie, podróż to dziś nic niebezpiecznego. Jest inne niebezpieczeństwo; można mianowicie odbyć ją, nie zauważywszy; można jej nie zauważyć. Można ulec zwyczajności... pospolitości... przedmiotom, które wszędzie są takie same, i czasowi, który robotę swoją jednakowo na całym świecie odprawia, choć go zwykle rozmaicie liczą, i łatwo jest ulec jego czarom, jeśli tylko da się uchwycić jego robaczywemu chrobotaniu. Prawdziwe niebezpieczeństwo podróży: to, że nic się wraz z nią nie zmieni; to, że zostanę taki sam. Jest to ta myśl głupia, która nas (a zresztą może tylko mnie) napada, ilekroć zbieramy się pakować walizkę. Po co? Po jaką... Ta wizja wstrętna: ja na jakimś łóżku, wpatrzony w jakiś róg sufitu, w rogu może pajęczyna, zegarek na ręce tyka, sny przychodzą i odchodzą, jak brudni, zapijaczeni koleżkowie, nie — nieudali, niewydarzeni, którzy spiskują, żeby mnie sprowadzić na ich plugawą drogę; którzy mnie wszędzie znajdą, wszędzie dopadną i od których trudno się opędzić. Wstrętna myśl, głupia myśl, którą trzeba od siebie precz gonić i wierzyć całą duszą w to, że światów jest wiele, czasów wiele i ja sam mogę mieć różne wersje. 15 IX 1972 Oto największe niebezpieczeństwo podróży; można jej nie zauważyć. Najgorsza przygoda, jaką można spotkać, gorsza stokroć od pirata powietrznego czy morskiego. Najsprawniejszy, nie znający przeszkód, przekraczający wszystkie kordony, morderca o stu twarzach i przebraniach. Genialny aktor i mistyfikator: nuda. To jego boję się przed każdą czekającą mnie uroczystą okazją — jak monachijskich zamachowców. Mobilizuję przeciw nim policje pięciu zmysłów — stawiam na nogi całą inteligencję, mobilizuję ciało, ale wiem, że ona mnie już czeka — w jednym z czterech kątów pokoju, do którego wejdę po drugiej stronie Atlantyku. Nuda — to tylko jedna z wersji możliwych, że ten jad, który nas truje, a który jest po prostu świadomością zamkniętego kręgu, tak wrodzony umysłowi jak kategoria czasu i przestrzeni, tak naturalny, że gdy umysł nie znajduje naocznego jej potwierdzenia, płoszy się, cały organizm truje swoim niepokojem. Zauważyliście uczucie osobliwego, bolesnego szczęścia, uczucie rozpaczliwej radości, która nas ogarnia, gdy granice naszej egzystencji są wreszcie zakreślone? Widoczne? Nieprzekraczalne? Zauważyliście dziką aktywność umysłu w przedziale kolejowym, albo w szpitalu, gdy nas coś tam rozłoży. Nigdy w życiu nie siedziałem w żadnej ciupie, ale przypuszczam, że — poza doznaniem zwykłych załamań — ta aktywność umysłu, który zobaczył swoje przeznaczenie, rozwija zmysły. A jednocześnie to rozleniwienie wolnością, ta obojętność, ta ospałość wobec nudów — w podróży lub wśród nadciągających wydarzeń. Ocean? No i co? Kosmos? Taki sobie... Nuda na wolności i w ruchu, radość w ograniczeniu — oto tajemnica mej natury. Jak gdybyśmy nie chcieli nadmiaru przestrzeni i zdarzeń? Aby ich nie było więcej, niż zdołamy ogarnąć i przyswoić? Jak gdybyśmy przestrzeń chcieli zamknąć w naszym czasie — zemścić się na niej za to, że jest od nas bardziej wolna. Więc tak jest, nuda jest trucizną naszej własnej produkcji, którą zadajemy światu i sami od niej giniemy. Tego zabójcę mojego wiozę w mojej świcie i sam go żywię. Sam uzbrajam, sam intronizuję! Może mi nawet dobrze z nim? I dlatego boję się — boję się go stracić?

LISTY Z AMERYKI 25.9.1972 — Stony Brook

1 10 wieczorem — wasza 3 rano Kochanie moje,

jutro upływa tydzień od mojego odlotu, a ja dopiero pierwszy list piszę do Ciebie; nie liczę telegramu, który wysłałem zaraz po przybyciu (był to tak zwany nightletter, który wcale nie kosztuje drogo, ale trzeba go nadać późną nocą) i kartki napisanej na lotnisku w Londynie. Następne dni po przybyciu przeżyłem jak w półśnie, jak w malignie, na co złożyły się różne czynniki. Po pierwsze zmiana czasu, którą przypłaciłem bezsennością, po drugie Nowy Jork, który oszołomił mnie, zadziwił, zachwycił w stopniu zupełnie niespodziewanym. Gdziekolwiek jeździliśmy dotąd, znajdywaliśmy wrażenie jakby z góry przygotowane, wiadome. Nowy Jork jest inny od wszystkiego, cośmy dotąd widzieli. Nie można go sobie wyobrazić. Patrząc na Rzym, Florencję, Paryż, mówimy sobie: to jest rzeczywiście tak piękne, jak nam mówiono. O Nowym Jorku chyba jeszcze nikt nie powiedział, że jest piękny, bo też nikt tego jeszcze nie wie na pewno. Nowy Jork ma tyle lat co my. Nowy Jork jest od nas młodszy. Nowy Jork dopiero powstaje i jeszcze nie wiadomo, jaki będzie. Budzi zachwyt i przerażenie jak geniusz, którego nie rozumiemy jeszcze, choć wiemy, że jest wielki. Ale mniejsza w tej chwili o Nowy Jork. Siedzę teraz w Stony Brook u Arturów

2, w ich żółto-czarno-białym domu, jest wieczór, Artur

Page 67: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

pojechał na party, Daniela jeszcze nie wróciła z campusu, Julia krząta się gdzieś na dole, a może śpi, bo dziwnie cicho. Za oknem dzwonią i grają świerszcze, równomiernie, monotonnie, jakby nadawały jakieś wiadomości, a ja próbuję zebrać myśli. Widziałem bardzo dużo i wszystko to Wam jeszcze opiszę. Teraz mi trudno, bo okulary moje zostawiłem u Haliny, ... a to pióro, które trzymam w ręce, też jakoś ciężko chodzi po papierze. A poza tym dręczą mnie myśli związane z Haliną, która była trzecim, i to bardzo ważnym czynnikiem owego oszołomienia, o jakim na początku wspomniałem. [...] Kochanie, jutro opuszczam Stony Brook, o którym jeszcze osobno napiszę. Wracam do Haliny, gdzie jeszcze tylko jedną noc prześpię, a we środę rano odlecę do Washington, gdzie na mnie czekać będą urzędnicy, no i “koledzy'' z programu

1. Arturowie zdrowi, choć Artur, który bardzo schudł,

wygląda na bardzo zmęczonego i postarzałego. To zresztą chyba pozór. Trudno przyzwyczaić się do jego szczupłości. Zszarzał przez to i pochylił się, ale twierdzi, że dobrze się czuje. Julcia tak samo! Daniela dorasta i pocieplała znacznie. Całują wszyscy troje Ciebie i Andrzeja. Jak dzieci cieszyli się prezentami. Kochana, muszę kończyć, bo wypiszę Julci cały papier. Całuję Was oboje mocno, mocno, mocno Wasz Andrzej. Waszyngton, 29.9.1972 Kochanie moje, [...] Czy pisałem Ci o wieczorze w Fundacji

2? Udał się chyba, a w każdym razie echa miałem

dobre, a nawet Artur je miał i to z daleka, aż z Kalifornii. Będę chyba zaproszony niedługo do Chicago. Z Haliną Wierzyńską widziałem się, byłem z nią w muzeach i na lunchu. Byłem też u Jantów, ale nudno było i głupio. O pobycie u Julciów powinienem osobny list napisać i chyba zrobię to z Iowa. Teraz żyję wrażeniami z Waszyngtonu, gdzie już trzecią noc spędzam, a jeszcze dwie przede mną. Gospodarze przyjmują nas wedle rytuału znanego u nas na takie okazje: spotkanie i konferencja przy kawie, zaproszenie do teatru, wycieczki do bibliotek, muzeów i po mieście, przyjęcie — tyle że wszystko i swobodniejsze, i dziwaczniejsze. Urzędnik Departamentu każe mówić sobie po imieniu, przyjęcie odbywa się w prywatnym domu, na zaproszeniu jest napisane, że to najbardziej zwariowany dom na Wschodzie USA (co pewnie nie jest prawdą) itd. A poza tym — jak u nas: zalotne pilotki, opłacone taksówki, szczegółowy “program''. Zespół nasz sympatyczniejszy niż myślałem: starszawe małżeństwo węgierskie (ona pisarka, dość znana, Magda Szabó, on profesor angielskiego), Jugosłowianin w moim wieku, Holender też w moim wieku, młody Etiopczyk (z żoną w zaawansowanej ciąży), dwóch Rumunów, którzy jeszcze nie przyjechali, Argentyńczyk — gogo z żoną, Brazylijczyk — chłystek z żoną, Chińczyk, który nie przyjechał, Japończyk, który nie przyjechał. Wszyscy mówią po angielsku i rozumieją Amerykanów — tylko ja nie, a to mnie bardzo męczy. Nic nie przesadzam! Muszę pytać Prokopa i prosić go o tłumaczenie. Ten zespół jest pod względem języka wyjątkowo starannie dobrany. Najprzykrzejsze jest to, że muszę unikać kontaktów z Amerykanami, a oni ich szukają. Przykre, przykre, głupie! Waszyngton — pięknie zaplanowana i zbudowana stolica, o strasznych przedmieściach i strasznej, przeważnie czarnej ludności. Trochę jak Warszawa — między kelnerką czarną a taką z Podlasia nie ma żadnej różnicy. Wieczorem nieprzyjemnie, pusto, niebezpiecznie — mimo świateł i parady. Właściwie można tak nieskończenie pisać. A tu list już robi się za duży! Dalszy ciąg nastąpi z Iowa — na razie całuję Was mocno Wasz Andrzej. Iowa City

1, 2.10.72

Kochanie moje najmilsze, przylecieliśmy do Iowa wczoraj wczesnym popołudniem, w niedzielę, w przepiękną, słoneczną, jesienną pogodę. W Waszyngtonie było brzydko przez cały czas naszego tam pobytu. W następnych listach opowiem Ci jeszcze szczegółowo i o Waszyngtonie, i o Nowym Jorku, i o Stony Brook. Teraz piszę, aby Ci szybko dać znać, że jestem na miejscu, i dlatego też piszę, że zrobiło mi się naraz smutno, a cała impreza wydała mi się bezsensowna. Póki oglądałem miasta, muzea itd., wszystko było normalne — podróż jedna z wielu, i tyle. Ale kiedy wysiadłem z samolotu na małym, jakby krakowskim lotnisku, wśród ogromnych, rozległych pól, gdy mnie wpakowano do mikrobusu i powieziono jakby do Obór, gdy się w końcu znalazłem w tym moim pokoju, z moimi rzeczami, gdy zacząłem się wypakowywać, a na dnie walizki znalazłem nie ruszone dotąd, Twoją ręką poskładane rzeczy, zrobiło mi się przykro. Spotkałem tu profesora Bardacha z Łodzi, specjalistę od chirurgii plastycznej. Zaprzyjaźniony z Arturem, zabrał mnie od razu do siebie, ugościł, pomógł w formalnościach. Zjawił się też zaraz Engle z Hualing i wszystkich nas wzięli na party. Piękny dom na wzgórzu, z widokiem na lasy i rzekę, przyjęcie obfite, wesołe, ludzie mili — tak, właściwie mili, tyle że skończyła się Ameryka, a zaczęły się międzynarodowe bełkoty. Obudziłem się o czwartej rano (do tej pory jeszcze nie mogę wyrównać różnic czasowych) z jakimś czesko-jugosłowiańsko-francusko-polskim hałasem w głowie, i jak Artur kiedyś po przepitej u nas nocy powiedziałem — oho, darłem się. Wstałem więc, rozpakowałem resztę rzeczy. Twoją fotografię przypiąłem szpilką do zasłony okiennej — wyglądasz jak motyl, który przysiadł na firance i zasnął tam sobie — no i piszę. Jest już siódma. Sąsiad, Holender, a właściwie Hiszpan piszący po holendersku, Esteban Lopez, wstał, na podwórzu hałasuje samochód zabierający śmieci, air condition warczy, w głowie mi szumi z bezsenności, skocza,

Page 68: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

gadania, piszę, rozglądam się, myślę, co mnie czeka i kiedy Cię znowu zobaczę. Podpisałem kontrakt z Mayflower

1 do 30 kwietnia. Zapłaciłem na razie tylko kaucję $50, zwrotną w dniu odjazdu, resztę, tj.

$125 za październik zapłacę dopiero po zrealizowaniu czeku. Z moim “Program Officer'' w Waszyngtonie umówiłem się na korespondencję i na ewentualne ponowne spotkanie. To bardzo miły człowiek, u którego w biurze nawet nie byłem, ale jadłem z nim kolację, byłem na drinku, i rozstaliśmy się jak przyjaciele. Tu zresztą wszystko tak się załatwia. Od nas nauczyli się robić propagandę, od Anglików wzięli dobrą organizację, a sami dołożyli tę jakąś prowincjonalną niefrasobliwość, bezpośredniość. Wszystko wygląda na żart. Tylko forsa jest poważna, i co do tego to już i oni tracą poczucie humoru. Rozliczenia co do grosza! No dobrze, papier się kończy, dnieje (bardzo późno! o siódmej było jeszcze ciemno!), idę się myć i trzeba ruszyć na zakupy, żeby wypełnić czymś ten mój apartament, który wygląda jak przedział sypialny I klasy. Całuję Cię, Malutka, Jędrka uściskaj Twój A. Iowa City, 4.10.72 Kochanie moje najmilsze, dzięki za listy, które wczoraj dostałem — dwa! — jeden z 23, drugi z 24. Być może przyszły wcześniej, ale ja nie mogłem dostać się do mojej skrytki, którą otwiera się b. skomplikowanym szyfrem. Listy twoje kochane, pogodne, bardzo pomogły mi w adaptacji. Dopiero teraz zaczynam normalnie spać — pierwszą noc wczoraj spałem przez 4 godziny; przedtem różnie: 2, 3 i mniej, a w ciągu dnia nie czułem nawet zmęczenia, tylko dziwne podniecenie i poczucie nierównowagi. Dziś jest środa, przyjechałem tu w niedzielę po południu. Najpierw były wstępne formalności, podpisywanie umów, wpłata kaucji, pobieranie prowizorycznych koców, prześcieradeł, poduszek etc., a potem zaraz to przyjęcie u Engle’a, o którym Ci już pisałem, że było wrzaskliwe i głupie — nie z powodu Gospodarza ani innych gości, ale raczej z powodu różnych braci Słowian. Nazajutrz, chcąc uniknąć zbiorowej wyprawy na zakupy, sam poszedłem z torbą do miasta, ale wróciłem z niczym. Mayflower stoi przy autostradzie o jakie pół kilometra od pierwszych domów miasta. Podobny do Riviery

1, ale nie tak wysoki — szerszy za to. Po drugiej stronie szosy płynie rzeka, a na jej

brzegach urządzony jest park, w którym nie byłem jeszcze. Szkoda, że nie mam okien na tę właśnie stronę, a na zaplecze, gdzie są wprawdzie piękne drzewa porastające skarpę, ale parkują też samochody, zajeżdżają śmieciarki, wozy dostawcze i dymią instalacje air condition. Niewiele mnie to zresztą obchodzi, bo obyczajem amerykańskim zupełnie okien nie otwieram, zdając się tylko na chłodny wiaterek klimatyzacji. Nie o domu jednak i nie o moim mieszkaniu chciałem pisać (chaos, chaos, za dużo rzeczy do opisania). Otóż Mayflower stoi za przedmieściami. Do miasta idzie się wzdłuż szosy, pod górę i trzeba dobre dwa kilometry iść jeszcze wśród podmiejskich will i studenckich małych rezydencji, aby dostać się do handlowego centrum. Zrozumiałem, że tych wszystkich zakupów nie mogę sam załatwić, że muszę mieć samochód, do którego moje pinkle właduję. Wróciłem więc do “domu'', też piechotą, z myślą, aby poprosić o pomoc w tej mierze dra Bardacha, który ma samochód i wiele dobrej woli wobec mnie... Ale powróciwszy nabiłem się na zziajanego Engle’a i na Hualing, którzy właśnie zbierali gromadkę osób na zakupy. Pojechaliśmy z argentyńską i brazylijską parą. Hualing bardzo mi pomogła. Przede wszystkim poradziła mi, żebym nie kupował żadnych patelni, rondli etc., ale odgrzewał wszystko w folii aluminiowej, którą kupuje się w rolkach i wyrzuca po użyciu. Nie dowierzałem jej, ale zrobiłem, jak mi poradziła, spróbowałem odgrzać w tym kotlet z frytkami — no, i jest to genialne! Kładzie się jedzenie na takim arkusiku, podwija się trochę brzegi, żeby zachować sos (tzn. wodę z mięsa odmarzającego), wsadza się to do piecyka, nastawia termoregulator i po czasie oznaczonym na pudełku z każdą potrawą rzecz jest gotowa! Znów jednak wybiegam naprzód, a chcę wszystko dokładnie opisać. Więc były te zakupy — owoce, chleb, mięso, spaghetti, przyprawy, soki etc. Spociłem się przy tym jak mops, język stawał mi kołkiem w ustach, nic wciąż nie umiem powiedzieć, i nic nie rozumiem, co do mnie mówią, porozumiewam się na migi — rozpacz... ...No, nic. Kończę na tym opisie zakupów poniedziałkowych... Więc — pa, do jutra Twój A. Iowa City, 5.10.72 Kochanie moje najmilsze, mam już, jak widzisz, maszynę, i do Ciebie wystukuję na niej pierwsze słowa. Przychodzi mi to z niemałym trudem, bo układ czcionek ma trochę inny, a nasze ś, ć, ź, ł muszę komponować z różnych znaków. Po długich wahaniach i szukaniach kupiłem używaną, marki Royal, za $25*. Na wyjezdnym odsprzedam ją w tym samym sklepie, w którym ją znalazłem, tak jak tu robią wszyscy studenci. Mam już chyba wszystko, co mi potrzeba do przezimowania tutaj (z wyjątkiem ciepłego płaszcza na tutejsze mrozy, wysokich butów na tutejsze śnieżyce i czapki na tutejsze tornada), nawet maleńkie radio, które co prawda łapie tylko cztery lokalne stacje, ale mnie to wystarcza — chciałem tylko, żeby co do mnie gadało. Program jest zresztą świetny, skomponowany przez studentów dla studentów, a więc np. transmituje wykłady wprost z sali lub kształcące audycje z historii muzyki, przeglądy nowości wydawniczych itp. Mam też wszystkie te koce, poduszki, naczynia oraz zapas jedzenia na tydzień. Od dwóch dni

Page 69: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

nie widuję “kolegów'' z programu, co mnie nadzwyczaj uszczęśliwia. Mój sąsiad, Esteban Lopez, zachowuje się bardzo dyskretnie, ma tu swoich przyjaciół, których odwiedza, albo słucha muzyki. Czasem gotuje jakieś szalone hiszpańskie potrawy, których zapachy rozchodzą się na cały Mayflower, i zapowiada, że lada dzień zabierze się do kolejnej pornograficzno-kabalistycznej powieści, których wydał już coś piętnaście. Gruby, brodaty, kędzierzawy, hiszpańsko-holenderski mieszaniec, nie bez jakiejś dawnej żydowskiej kropli — jak mi dziś powiedział, twierdząc, że nie ma Hiszpana, który nie byłby po trosze Żydem — w moim mniej więcej wieku, ma dwie żony, obie nielegalne, pięcioro dzieci z obydwóch żon (najstarszy syn ma 18 lat), i wszyscy razem żyją w jednym domu, w jednej rodzinnej wspólnocie. Konfliktów “w zasadzie'', jak powiedział, nie ma, a jego sytuacja rodzinna jest publicznie znana, ponieważ wiele razy ją opisał, i zgodna jest z jego teoriami życia rodzinnego, które wygłaszał nawet w szkole — zaprosili go do tego nauczyciele jego dzieci. — Co chcesz, mój drogi, powiedział, widząc, że mi oczy trochę na wierzch wyszły ze zdumienia, Holandia była zawsze tolerancyjnym schronieniem dla wariatów. Wczoraj przyszedł Twój kolejny list, miły i kochany jak wszystkie poprzednie*, oznaczony numerem IV, choć dla mnie jest trzeci. Jeden gdzieś się zapodział — przyjdzie pewnie z opóźnieniem. Umowę z Ossolineum odeślę, ale muszę kupić większą trochę kopertę, czego zapomniałem dziś zrobić. Po całym dniu, który spędziłem zupełnie samotnie (nie licząc porannego kupowania maszyny i radia), przyszedł wieczorem dr Bardach ze szpitala i zabrał mnie na kurczęta do odległej o kilka mil restauracji. Miło było, ale przez cały czas rozmawialiśmy o Ziemku, którego doktór zna od wielu lat. Bardachowi zawdzięczam wprowadzenie do domu dra Murphy, przemiłego młodego lekarza (czy Ci już o tym nie pisałem?). Michael Murphy, ogromny, poważny, dziecinny przy tym i jak duże dziecko dobry — bardzo mnie podobno polubił i zaprasza mnie na sobotni mecz footballowy (oczywiście tutejszy, jedynie prawdziwy, jak Amerykanie twierdzą, na football, który rozgrywa się w hełmach, bo wolno w nim bić się o piłkę...). Po meczu mamy party u innego znów lekarza. Engle i “koledzy'' też idą na mecz, ale ja wolę z moimi lekarzami. Och, jak tu miło. Mayflower, jak Ci już pisałem, stoi z dala od miasta. Można poczekać na autobus, którego kierowca, gdy wsiadam, mówi mi: haj (cześć), jak ci idzie angielski — bo już wie, że źle mówię. Ale można też iść piechotą pod górkę, ścieżką obok szosy, wzdłuż rzeczki, która obok płynie. — Haj — mówią studenci i studentki wędrujący jak ja piechotą albo przejeżdżający na rowerach. Tempo życia powolne jak na wakacjach, a gdy odejść od szosy, zagłębić się w którąś z uliczek zabudowanych willami z drzewa pobielonego jaskrawo, cisza taka, że świerszcze słychać, jak w trawie dzwonią. Te świerszcze przypominają mi odwiedziny u Julciów i to, że Ci o tym nic jeszcze nie napisałem — niewiele w każdym razie, ponieważ w Nowym Jorku myśl miałem zajętą głównie jednym pytaniem: czy Halinka jest normalna, choć oczy chłonęły widoki. Moje pierwsze listy były, o ile pamiętam, dość nerwowe z tego właśnie powodu. Właściwie nic Ci w nich nie opowiedziałem, nie tylko o wizycie u Arturów, lecz także o Nowym Jorku, ani o Long Island, ani o Waszyngtonie. Wczoraj próbowałem na Twój właśnie użytek ułożyć dziennik tej całej podróży, z którego będę po kawałku przepisywał, nie zaniedbując aktualnych doniesień. Kończę więc teraz bieżące sprawozdanie, a zaczynam część historyczną. 19.9. wtorek, odlot w południe. Widziałem was jeszcze przez okienko, gdy samolot kołował po płycie; widziałem, że płakałaś, bo chusteczkę miałaś w ręce. Ale Jędrek obok Ciebie taki duży, opiekuńczy... Kiedy odlatywałem do Paryża

1, siedział na balustradzie w kolorowej czapeczce na głowie.

— Lot bez zdarzeń. Obok mnie jacyś młodzi ludzie w odwiedziny do krewnych. Pierwsza przykrość: NIC nie rozumiem z nadawanych przez głośnik komunikatów. Lądowanie w Londynie ok. 2 pp. Anglia — jak na plakatach biur podróży: ogromne zielone łąki, kolonie domków z czerwonej jak wino cegły, gotycki zamek z szarego kamienia, autostrady, na koniec ogromne lotnisko; samoloty jak konie u żłobu stoją łbami zwrócone do pawilonów, z tunelami wyjściowymi przyssanymi do ich boków. Wszystkie budynki czarne z pomarańczowymi szybami. Wysiadamy. Biorę koniak w barze, dostaję dużo reszty z dolara, więc biorę drugi i idę kupić kartkę. Telewizory wszędzie rozmieszczone rejestrują aktualny stan lotów: lot nr taki a taki: waiting here

2, lot inny: boarding-gate nr taki a taki (wsiadanie, brama nr...), lot

inny znów: late appeal3. Napisałem kartkę do Was. Mucha, która uganiała mi wokół ręki, rzeczywiście

mnie wzruszyła — była taka domowa (po raz pierwszy chciałem użyć wykrzyknika — i nie ma, dziwne, styl mi się zmieni od tego). Więc boarding. Wszystko to samo, tylko ruch w samolocie większy. Wciąż coś proponują. Co robiłem i co sobie zafundowałem, opiszę Jędrkowi osobno, bo go (Go?) to bardzo interesowało. Lot nad chmurami, wśród których czasem widać morze i białe na nim przecinki — to statki, które byłyby całkiem niewidoczne, gdyby nie smuga piany, która za nimi się ciągnie — to smugę widać, nie statek. Nie zmieniłem godziny na zegarku, aby mieć pełne wrażenie dziwności. Wypiłem jednego skocza, wypiłem drugiego, wysłuchałem koncertu, zjadłem obiad, obejrzałem film, z którego znów nie zrozumiałem ani jednego słowa, a samolot leciał wciąż i słońce świeciło niezmiennie, choć minęły wszystkie możliwe godziny zachodu: ósma, dziewiąta, dziesiąta. Około jedenastej słońce poczęło czerwienić się trochę, a samolot obniżył lot i rychło wszedł w czarne skłębione chmury. Przedzierał się przez nie długo, rzucając nami trochę, a kiedy wydobył się z nich, zobaczyłem ziemię ciemną, jakby nie zamieszkaną, porośniętą jakby lasem. Zobaczyłem brzeg ziemi obrysowany pianą morską, pod nami morze ołowiane, na którego powierzchni raz w raz otwierały się i zamykały białe

Page 70: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

kratery fal. Byliśmy ich coraz bliżsi, lecąc wciąż wzdłuż bezludnego brzegu, ciśnienie tłoczyło mi skronie, symfonia Brahmsa w moich słuchawkach zbliżała się też do swojego finału, i kiedy rozległa się jej tryumfalna ostatnia fanfara, zobaczyłem zatokę głęboko wdzierającą się w ląd, rozpaloną w słońcu jak płyta stali, a na jej brzegu przebijające się przez mgłę wierzchołki. To Hudson palił się w zachodzącym słońcu, to drapacze Manhattanu przebijały się przez chmury; bezludna ziemia była najbardziej na świecie zaludnioną okolicą, tylko mgła ukryła jej życie. Dochodziła północ na moim zegarku. Za chwilę kołowaliśmy po płycie Kennedy Airport. Pasy startu i lądowania zaczynają się tuż, tuż nad brzegiem morza, tak że samolot prawie szorował brzuchem fale, zanim kołami dotknął drugiej półkuli. Muzyka już umilkła w słuchawkach, za to przemawiały w nich różne głosy w języku zupełnie dla mnie niezrozumiałym. Dość szczegółów podróży. Wrócę do nich jeszcze w liście do Jędrka. Zaraz gdy tylko przeszedłem przez kontrolę, podeszła do mnie jakaś pani, spytała po polsku, czy się tak nazywam, jak się nazywam, i że p. Adamska na mnie czeka. Za chwilę, gdy próbowałem urzędnikowi celnemu wytłumaczyć, co to są grzyby (iťs meat or food?

1 — to tylko chciał wiedzieć), wycierając jednocześnie

palce ubabrane atramentem (zapomniałem, że na dużych wysokościach pióra wylewają), w otwartych na moment wahadłowych drzwiach zobaczyłem Halinkę. Za chwilę padliśmy sobie w objęcia. [...] A tu światła, pawilony Kennedy Airport, który jest jak miasto wielki — pawilony okrągłe i skrzydlate jakby, promieniujące kolorowymi światłami — miasto XXI wieku. Dalej autostrada i przedmieście N. Jorku Queens — stacje benzynowe ozdobione chorągiewkami, sklepiki, bary — czy to nie Paryż, do którego dojeżdżamy razem od strony Porte d’Orlean, rok temu? (C.d.n.) Całuję Was oboje z całych sił Twój i Wasz Andrzej. Iowa C., 11.10 Kochanie moje, list Twój przemiły, pogodny, a już najbardziej cieszy mnie to, że z Jędrka jesteś zadowolona, że jest dobry dla Ciebie, że wstaje sam i że dobrze się uczy. Muszę do niego osobno napisać i do Ciebie też będę teraz więcej pisał, bo już się uporałem z inną zalegającą korespondencją, która mi dość dużo czasu zajęła. No, i trzeba wreszcie zacząć coś pisać. Mam już materiał na pierwszy artykuł dla “Dialogu''

1, tylko usiąść pozostaje, a ja, owszem, siedzę po dziesięć godzin na dobę, ale nad angielskim,

z którym męczę się ponad wszelkie Twoje i moje wyobrażenie. To jest nieprzebyty gąszcz słów, zwrotów, form, dźwięków. Nie przypuszczałem ani na chwile, że natrafię na tak olbrzymie trudności w porozumiewaniu się. Pewnie, że nie jestem skazany na milczenie, bo większość uczestników mówi po francusku, ale ani z Engle’em nie mogę się porozumieć, ani żadnej sprawy praktycznej załatwić. Poza tym wszystko jest O.K. Jestem zdrów, polubiłem moje mieszkanie i cały ten dom, gdzie wszystko stworzone jest dla naszej wygody, i to miasto żyjące ze studentów i dla studentów. Wszędzie ich pełno, łażą, opalają się, siedzą na chodnikach, piją piwo w barach, jedzą ociekające ketchupem hamburgery [...], rozdają jakieś ulotki. Zwiedziłem już większość gmachów uniwersyteckich, m.in. tutejszą bibliotekę, która jest istnym cudem architektury i organizacji, a rozmiarami dorównuje chyba krakowskiej Jagiellonce. Żadnych okienek, biur, brudnych woźnych. Idziesz do katalogu, wyszukujesz kartkę książki, jakiej ci trzeba, a na tej kartce podane jest piętro i rząd, gdzie się ona znajduje. Winda cię tam zaraz wiezie, wchodzisz między książki, wyjmujesz twoją, siadasz przy jednym z ukrytych w kąciku biurek, i sama, w ciszy, tylko wśród tych książek, jak w lesie, czytasz. Jeżeli chcesz sobie pisać na maszynie, są na to specjalne, dźwiękochłonne kabiny. Jeżeli pracujesz nad rozprawą i musisz często przebywać na tym piętrze, gdzie zgromadzono interesujące cię książki, możesz wynająć sobie za darmo jeden z cichych gabinetów rozmieszczonych wokoło. Ale jeżeli chcesz czytać na dole, w czytelni, razem ze wszystkimi, to proszę bardzo. A może chcesz położyć się z książką na dywanie w hallu, albo na kanapie, których wszędzie pełno? Proszę bardzo. Toteż leżą wszędzie. Spać ci się chce? To prześpij się. I śpią tu i tam obłożeni skryptami. Niebywała, niepojęta dla nas swoboda życia, a przy tym nie są wyzbyci dyscypliny. W tym naszym Mayflower panuje wzorowa wszędzie czystość, choć nikt tu z batem nie stoi, nie bluzgają na nas woźni, nie chlapią ścierkami sprzątaczki. Wszystko funkcjonuje. Jeszcze mi się nie zdarzyło tutaj natrafić na zepsuty automat, nie działający telefon, na toaletę bez ciepłej wody, mydła i ręcznika. Z wielkim strachem wrzuciłem mój dobytek do pralki, ale teraz mam do niej zaufanie zupełne. Wyjąłem rzeczy czyste, pachnące, wysuszone, miękkie, jakby wyprasowane — nawet spodnie wyprałem i były po prostu w ciągu godziny gotowe do ponownego włożenia. Pracuje to-to samo. Samo się włącza, samo wyłącza, wykonując cały cykl czynności, od nalania wody począwszy, aż po wysuszenie. Tylko nie wyjmuje samo i do pokoju nie odnosi. Prowadzenie gospodarstwa w tych warunkach nie jest w ogóle żadnym problemem. Kupuje się gotowe danie w folii aluminiowej, wsadza się do pieca, nastawia się termostat i już; jeżeli zapomnisz to i tak piec się sam wyłączy... Całuję Cię, Moja Najmilsza, i Twoje maleńkie kochane Dzieciątko Wasz Andrzej Iowa City, 18.10.72 Kochanie moje najlepsze, już chyba przeszedł tydzień od ostatniego Twojego listu. Wczoraj dostałem kartkę od Adama Hanuszkiewicza z Royaumont

1, wysłana 11 bm. Tydzień szła lotnicza kartka z Francji! Strasznie długo,

co prawda z Royaumont do Paryża wędrowała pewnie ze dwa — bo to wieś. Adam wzruszył mnie następującym dopiskiem: “Andrzej zaczyna sam wstawać do szkoły rano''. Świadczy to o tym, że wie,

Page 71: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

co się u nas dzieje, że nie jesteś sama, no i że Andrzej rzeczywiście wstaje; że ty Adamowi kazałaś to napisać, wiedząc, że się tym martwię. Z kartki tej dowiedziałem się też po raz pierwszy, żeś dostała ode mnie jakiekolwiek listy. Dotąd jeszcze do prawdziwej wymiany listów między nami nie doszło — Ty piszesz sobie w oczekiwaniu na listy ode mnie, a ja piszę sobie. Nb. z Arturami też nie możemy zsynchronizować korespondencji — wciąż się mijamy. Dziś spadł śnieg — nawet dość obfity, jak na tę porę roku, i niezwykły tutaj, i utrzymuje się nadal, choć już południe blisko. Jeszcze przedwczoraj opalałem się w letnich spodniach, w letniej koszuli, w pantoflach domowych włożonych na bose stopy — na ławce, nad rzeką naprzeciw Mayfloweru. Szalona zmiana, ale takie tu podobno często się zdarzają. Weekend był bardzo urozmaicony. W piątek wieczorem Engle zorganizował wielką party ze śpiewaniem. Ślicznie śpiewała jakaś Chinka, a nasz “Administrative Assistant'', młody i uroczy John Bean, dał prawdziwy koncert ballad amerykańskich. Inni koledzy raczej wyli — nawet nasz Lońka Samojłow, inżynier z Taganrogu, który już całkiem przystał do Programu, nie wykazał się ani słuchem, ani głosem. Brakowało Ciebie! Mamy za to Brazylijczyka, człowieka-orkiestrę, który gdziekolwiek się znajdzie, urządza takie wrzaski, takie bębnienie i dzwonienie, że już boimy się go wpuszczać. Kiedyś przyszedł do nas, gdyśmy sobie spokojnie z Estebanem popijali koniak, i po dwóch godzinach wrzasku sprowadził nam na kark administratora — cały Mayflower był na nogach. Miły chłopak zresztą, ale co za temperament! Nazajutrz po wieczorze u Engle’a pojechaliśmy autokarem do Dubuque, nad Missisipi. Jazda była okropna. Autokar — zwykły “Schoolbus'' — trząsł, duszno było, wszyscy palili papierosy, a tu ja niewyspany, i w kacu, jak zwykle większym niż wszyscy, choć mniej piję. Było mi więc okropnie niedobrze i na prześliczny, pagórkowaty krajobraz w jesiennych kolorach patrzyłem przez oczy zasnute mgłą. Białe domy z zielonymi i czerwonymi dachami wydały mi się naraz z lukru i mdłości mnie ogarnęły takie, jakby mi kto rzeczywiście, nie zważając na mojego kaca, lukier wpychał łyżką do ust. Aż tu naraz autostrada wyleciała na brzeg skalistej skarpy, ukazało się miasto w dole i rzeka. Wydała mi się wpierw nieduża, nawet nieładna — jakieś kępy, zalewy, więc mdłości nie ustępowały. Ale oto gospodarze: gromadka podstarzałych, fantazyjnie na weekend ubranych gentlemenów przyszła nas poklepać po plecach. Każdy z nas miał przylepioną na piersi kartkę, na niej nazwisko, imię i kraj. Więc oni najpierw czytali te kartki, a potem klepali. A na piersiach też mieli kartki z napisem “Hello'' i z własnym imieniem i nazwiskiem. Rozebrali nas między siebie — po dwoje, troje — i wzięli na jachty, a jachtami dalej na rzekę. Ja, wraz z hinduskim małżeństwem, dostałem się na jacht młodego dziennikarza, a właściwie współwłaściciela koncernu wydawniczego w Dubuque. Chłopak miał może 30 lat, żona jego dwadzieścia parę, troje małych dzieci z nimi, wszyscy z kartkami “Hello'', i tak popłynęliśmy. Mnie kac przeszedł, ale zaczęła się męka językowa — ale wkrótce i to przestało mnie obchodzić, bo mnie całkiem porwało piękno Missisipi. Płynie kilkoma nurtami, z których każdy wydaje się mały i nieciekawy, jak mnie ten, który z brzegu widziałem, wydał się z początku. Dopiero ich splatanie się i rozdzielanie daje przyjemność podobną do słuchania polifonicznej muzyki. Wydaje ci się, że płyniesz wąską rzeczułką obrzeżoną laskiem, a wtem widzisz wodę między drzewami — co to? druga rzeka płynie równolegle? Nurt rozlewa się naraz szeroko, tworząc jezioro jakby, i masz z niego dwa albo trzy wyjścia. Las na brzegu spiętrza się, góra wyrasta przed Tobą kosmata od drzew, których rozmaitość ogromna, a kolory o tej porze roku, to wiesz jakie: złoto i purpura, ale i zieleni też mnóstwo szpilkowej. Mroczne mateczniki, naturalne tamy z pni zwalonych i naniesionych powodziową falą, bukoliczne polanki prześwietlone słońcem, gaje przeźroczyste, a naraz skały — woda zaś koloru kawy słabo zaprawionej mlekiem, rwie i wiruje, a raz po raz po niej jak rekin wyskakuje sczerniała kłoda. Wszystkie jachty zawinęły do odludnej zatoczki, na pogawędkę przy ognisku, a potem rozeszliśmy się znów do “naszych'' rodzin, z którymi obiadowaliśmy do późna. Płynęliśmy potem całą flotyllą przy księżycu do Dubuque, gdzie czekała na nas jeszcze wielka party, ale od której wymówiliśmy się, bo już była noc. Wszystko zorganizowali miejscowi “volunteers'', to jest ochotnicy, którzy w całych Stanach tworzą grupy gotowe zawsze do przyjmowania i goszczenia cudzoziemców. Można tak całe Stany objechać od domu do domu, byle tylko mieć polecenie jakiejś organizacji czy instytucji. A robią to z wdziękiem, z humorem, i z jakąś nadwyżką serdeczności, z prawdziwym zaciekawieniem dla gościa z dalekiego kraju. Ja, dlatego że nie umiałem mówić, byłem dla nich ciekawszy niż Hindus, który mówił jak Amerykanin. W końcu dzieci zaczęły bawić się w cudzoziemców, którzy nic nie rozumieją, i rodzice bawili się razem z nimi, prosząc, żeby im na mapie pokazały, gdzie też są te ich dalekie kraje.

Page 72: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

A w niedzielę zabrał mnie dr Bardach do Marshaltown, 100 mil przeszło od Iowa City, do dra Kosieradzkiego, który tu od dwudziestu lat uprawia psychiatrię. Kolega Artura z tej samej kompanii — (sanitarnej, jak się okazuje...), jowialny, moczymorda, gościnny i jak Polak, i jak Amerykanin, uwielbiający zabawę ze śpiewem i tańcem, głosu nie ma, ale lubi śpiewać i ryczeć jak ja w łazience, a żeby lepiej słyszeć, ma specjalne do tego mikrofony, amplifikatory i głośniki w całym domu. Festiwal sopocki można w jego domu odbyć, bo instrumenty też ma wszystkie, jakie są — wszystko po to, żeby brzęczeć na nich, dmuchać w nie, bębnić i ryczeć Góralu, czy ci nie żal, albo Maruszka, moja Maruszka. Pojechało z nami małżeństwo argentyńskie, tam znów zjechały się z okolicy inne polskie doktory, i pan Karol Chocimski, architekt, bardzo wpływowa osoba i znana w Warszawie, i tak z małego lunchu zrobiły się dwa dni sarmacko-amerykańskiej zabawy, połączonej z noclegiem w prześlicznym wielkim domu, stojącym w lesie, gdzie ciszę taką usłyszałem w nocy, jaka tylko przyśnić się może. Kochanie moje, przerwałem pisanie, aby zbiec na dół, zobaczyć do skrytki, czy Anioł zwany U.S.Mail

1 nie przyniósł mi czego. Przyniósł list od Ciebie, pierwszy z odpowiedzią na mój list stąd.

Tak, napisałem do Ciebie dopiero od Arturów, tj. po pięciu dniach pobytu, bo przecież u Hali nie ma nawet na czym łokci wesprzeć do pisania. Tam są same kanapy. Wcale się nie dziwię, że ona nic nie pisze. Potem z listem różne rzeczy się działy — wydawał mi się cięższy, nie było go gdzie zważyć, zawiozłem go z powrotem do N. Yorku, tam znów to samo, bo urzędów pocztowych mało. Zabrałem go z sobą na lotnisko, aby wysłać przed odlotem do Washington, tam znów wszystko zautomatyzowane i znów nie wiadomo było, ile trzeba ofrankować. Wreszcie Hala go wzięła ze sobą, aby wysłać z poczty. Nie wiem, kiedy to zrobiła, a zwykłe kartki do znajomych tymczasem poszły. Przepraszam! Kochanie, razem z listem od Ciebie przyszedł list od Artura, który otworzyłem dopiero po kilku godzinach. Musiałem pójść na konwersację, którą prowadzi z nami John (dobrze to robi, ale trudno), potem zrobiłem sobie lunch (tosty z mieszaną wędliną, serem i sałatą, sok pomarańczowy, ketchup), i dopiero przy kawie, raz jeszcze przeczytawszy kochany list od Ciebie, otworzyłem kopertę zaadresowaną znanym Ci pismem, czytam, a tam po wstępnych serdecznościach i dyrdymałkach zdanie takie: “Otrzymałeś nagrodę w Londynie im. Pani Godlewskiej

1. Co to, nie wiem. Ale prawie 2 tysiące

dolarów. Gratulacje''. To się roześmiałem i do Ciebie piszę. Może żart? Jeżeli to prawda, to Ci też gratuluję, a jeśli nie, śmiej się razem ze mną. Wczoraj opijaliśmy tutaj nagrodę Buenos Aires, którą dostał argentyński kolega. Muszę gębę trzymać na kłódkę, bo jak się koledzy dowiedzą, zażądają wydania party. Nawet Bardachowi nie powiem, bo wygada. W każdym razie thaťs good news

2, bo Twój przyjazd wtedy

inaczej wygląda, i w ogóle. Kotek mój, kończy się limit za 21 centów (myślę o ciężarze listu), więc części historycznej dziś nie będzie. Dalszy jej ciąg będzie w następnym numerze. Pisz, pisz, pisz, piszcie oboje, albo mi tylko coś narysujcie Twój, Wasz A. Iowa City, 19.10.72 Kochanie moje małe, w równy miesiąc po wyjeździe z domu ułożyłem pierwszy felieton dla “Tygodnika''

3. Posyłam

go Tobie najpierw dlatego, byś go przeczytała i postanowiła, czy wart jest druku, a nadto abyś miała kontrolę nad tym, co “Tygodnikowi'' daję, i kiedy. Jeśli zechcesz być wolna od kłopotu odbierania i odsyłania moich materiałów, mogę oczywiście posyłać je bezpośrednio do redakcji. Do czasu, aż się co do tego wypowiesz, Tobie je będę posyłał*. Napisałem o powieści Kosińskiego

1. Myślę, że nazwisko jego nie jest na indeksie, chociaż

jego Ptak malowany bardzo był u nas krytykowany, a nawet sam Jarosław wdał się z autorem w polemikę. Załatwiłem dziś sprawę Twojego biletu. Wszystko się już unormowało. Wstaję wcześnie i pracuję (“przeczytanie'' takiego Kosińskiego oznaczało morderczą pracę ze słownikiem przez tydzień, tak, ale nikomu nie mów — a innej rady nie ma, innego sposobu nie ma, tak!). Na jedenastą idę na konwersację (gdzie zaczynam jakoś się zrównywać z innymi i wybijać z kompleksu kretyna), potem wracam na lunch, na który przygotowuję sobie tosty z wędliną, serem i sałatą, potem pracuję, aż do dinner, który robię ok. szóstej: steak z frytkami podsmażany w aluminiowej folii, sałata lub odgrzewane mrożonki, sok, owoc, ciasteczko, kawa Maxim (mrożona i suszona made in West Germany, rozpuszcza się jak Neska, a lepsza), potem rzut oka na telewizję, praca, swimmpool

2, ew. pogawędka jeśli kto przyjdzie — Esteban pracuje też jak

Page 73: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

wściekły i prawie się nie widujemy, bo ani jemu nie chce się gadać, ani mnie. Osobno robimy sobie posiłki, żeby sobie głowy nie zawracać. Bardach trochę nudzi, kiedy wraca ze szpitala, ale go lubię. W każdym razie obstawę lekarską mam mocną: od chirurgii plastycznej po psychiatrę Kosieradzkiego. Śnieg stopniał prawie, zimno nadal, ale mój płaszcz + tweed + jeden z golfów zdały doskonale egzamin, a nowy sweater (czyt. suide) to też czysta wełna Made in Israel (czyt. mejdinizril). Zwracaj uwagę na wymowę, bo na tym polegają moje kłopoty w rozumieniu i mówieniu. Amerykanie udźwięczniają wszystkie “t'': water to u nich “wede'', a City, to “sydy''. Jeszcze się męczę, ale mi coś świtać zaczyna. Keep smiling, my dear and have a good time

3, pomyśl o rychlejszym przyjeździe, bo mi

się cnić zaczyna za Tobą, a kiedy listu od Ciebie nie ma w boksie, mam ochotę reklamować na poczcie, że widocznie zaszła jakaś pomyłka. Całując Cię, całuję Małego, psa targam Twój, Wasz A. Iowa City, 21.10.72 Kochanie moje najdroższe, śnieg stopniał, deszcz leje, chmury ciężkie, głowa boli, sobota, listów nie ma, jutro ich nie będzie, i w poniedziałek też nie, bo Dzień Weteranów

1. Nic się nie dzieje, więc ciągnąć będę moją

opowieść z podróży. Skończyłem, zdaje mi się, na tej pierwszej nocy bezsennej, kiedy myślałem, że jestem w rękach szalonej, która mnie ośmieszy w Fundacji, popsuje pobyt w N. Jorku, i że pozostaje mi tylko uciekać, ale co z nią, myślałem. A to pewnie ja byłem szalony, bo świat odwrócił się, a ja stałem na głowie. Ranek był spokojniejszy, poszedłem po gazetę, zjadłem śniadanie, wysłuchałem jeszcze raz tego samego, ale już bez zdziwienia, i pojechaliśmy na Manhattan spotkać się z Kusielewiczem. Fundacja. Rodzaj PAN-u w Krakowie. Jakieś straszne baby. P. Szczawińska w żałobie. Kusielewicz — rodzaj Paszkowiaka. Lunch w okropnej pretensjonalnej restauracji pt. Henri IV, ze strumieniem płynącym przez salę i mostkiem zwodzonym przerzuconym przezeń, a lunch taki sobie i Kusielewicz zamówił wino na kieliszki, o czym Hala mówiła dwa dni. Przy obiedzie Hala mówiła o swojej pensji, Kusielewicz o budżecie Fundacji, ja milczałem. Potem koniak w nie urządzonym jeszcze mieszkaniu Kusielewicza — będzie w stylu hiszpańskiej gospody — ho, ho, o’le. A potem miły spacer z Haliną — taka ona jest: okropna, okropna, a potem coś się nagle zmieni, i miła. Czy to nie jest przypadkiem nadczynność tarczycy? Otóż spacer Piątą Avenue, gdzie same Żydy bogate mieszkają i mają baldachimy niebieskie nad wejściami, i widok na Central Park. Szliśmy i szliśmy, a potem jechaliśmy aż do Greenwich-Village, gdzie domy stare, biedne, z żelaznymi schodkami przeciwpożarowymi jak drabiny zawieszonymi u fasad, a w piwnicach zagnieździły się awangardowe teatrzyki, galerie malarstwa, kluby, kabarety, wokół których kłębi się kudłaty, obszarpany, obwieszony amuletami i paciorkami tłum, jaki znasz z Saint-Gérmain-dés-Prés, tyle tylko że prawdziwszy, bo więcej w nim prawdziwych uciekinierów z całego świata i więcej w nim prawdziwej nadziei znalezienia przygody, wolności, sławy. Wypiliśmy kawę w argentyńskiej tawernie. Druga noc bezsenna. 21.9 — czwartek. Rano telefony: Halina Wierzyńska, Arturowie, dużo śmiechu i krzyku (z Arturami zresztą rozmawiałem zaraz po przyjeździe). W południe spotkanie z Arturami na schodach Public Library. Przyszedłem z Halą, kiedy stali już tam. Ten chudy starzec to Artur? Pochylony, załzawiony, patrzący tymi wielkimi oczami, jakby prosił, żeby mu nareszcie coś wytłumaczyć. Kawa w barze wraz z Halą, potem Hala nas zostawiła, szliśmy 5 Avenue, krzycząc coś do siebie, a naprzeciw nas płynęła fala rabinów w czarno-białej, aksamitnej gali, z brodami wszyscy. To i myśmy gładzili się po naszych długich brodach i potrząsaliśmy głowami, aż weszliśmy do Z00 i przy brunatnym misiu kanadyjskim odsapnęliśmy trochę od pierwszych wrażeń. Nic, nic, on tylko schudł i nawet lepiej się z tym czuje, tylko że to okropnie smutno wygląda. Drink w ciemnym barze, opowiadania. Czarne meble, czerwone ściany. Pa, do niedzieli i sam wracam do domu — sam nareszcie. Przyjechał Lutosławski, syn Wincentego, platonisty z Krakowa, tłumacz, dziwak, lat ok. 60. Dopominał się u Hali o spotkanie ze mną, zaprosił na kolację. Gaduła, coś jak Stempowski nieboszczyk, endek w polskich sprawach, republikanin w amerykańskich, rasista na obie strony, ale spokojny, uczony, i rozkochany w Nowym Jorku. Jazda samochodem przez most East River, bulwarem, koło ONZ, w pysznych światłach wieczornych do dwóch wieżowców World Trade Center, do tych bliźniąt 110-piętrowych (trzy razy Pałac Kultury), które tego wieczora w dwóch trzecich skryte były we mgle, a i tak najwyżej wznosiły się nad wszystkie drapacze okoliczne. Potem spacer po Wall Street. Z głową zadartą do góry chodziłem jak małe dziecko wśród dorosłych osób, które zamarły w zagadkowych pozycjach, każda z jakimś własnym wyrazem twarzy. Domy — pyszałki. Domy — figlarne, jedne, które chcą się wydać wyższe od innych, a inne znów wysokość swoją prawdziwą ukrywają, chowając głowy w ramiona. Widzisz pałacyk barokowy, dwupiętrowy, z tarasem i strzelistym dachem, styl Louis XV — a stoi on sobie na czterdziestopiętrowej skale gładkiej, podziurawionej oknami. W nocy pusto na Wall Street — to banki same — ale ulica mówi tymi kształtami przedziwnymi, które dlatego są tak wymowne, że nie realizują jakiegoś stylu gotowego, jak w Europie, gdzie wszystkie kamienice i banki udają styl florenckich pałaców, ale szukają nowych stylów, nowych form, wedle ambicji, fantazji, kaprysów i funduszów ludzi, którzy je stawiali. Pamiętasz San Gimignano

1, gdzie każdy dom pchał się

w niebo wieżą, aby nad innymi górować; nowojorskie Down Town (centrum) to San Gimignano z

Page 74: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

żelaza i betonu, na dziesięciokrotną wydźwignięte wysokość. — Jazda do Chinatown. Nagle — Szanghaj dziewiętnastowieczny. Ludzie, domy, sklepy, restauracje, napisy, gazety — wszystko chińskie. Jemy kolację w skromnej restauracji, pałeczkami, z miseczek, Lutosławski gada, Hala zasypia, ja słucham i dziwię się, że stary krakowski endek przemawia do mnie w Nowym Jorku przeciw Żydom i Murzynom, a Chińczycy na nas jak koty patrzą. Wychodzimy na ulicę, po drugiej stronie jezdni wrzask i tysiące żarówek w girlandach, stragany, wśród straganów gipsowy biskup w kwiatach i wstęgach, i tłum czarnowłosy wrzeszczy, śpiewa, strzela z wiatrówek i zajada pieczone kiełbaski, ślimaki z patelni i smażone rybki. To Włosi. Już jesteśmy w Neapolu i właśnie obchodzimy odpust San Genare, św. Januarego, którego krew męczeńska dnia tego burzy się w ampułce. 22.9. Piątek. Do Haliny Wierzyńskiej, na 5 Avenue. Ho, ho, baldachim, portier, dywan, kwiaty, lustra już od wejścia, a w mieszkaniu włoskie Madonny oryginalne, Wyczółkowskie, Lebensteiny, i gospodyni, p. Bychowska (p. Kazimierz Ci powie, kto to taki), rodzaj Zatorskiej, wita, oddaje Halinie, a ta śmieje się trochę z tych fasonów, ale w ogóle zadowolona, i pokazuje widok z okna na: drzewa, sztuczne jezioro ogromne, za nim pokraczne drapacze West Side, jak góry. Idziemy znów tą 5 Avenue do Muzeum Guggenheima, które jest w spiralę zbudowane, jak skorupa ślimaka. Wygodnie się po nim chodzi, ale obrazu żadnego nie pamiętam. Potem dalej ta 5 Av. (już jej dosyć miałem) do Metropolitan Museum. Stare, marmurowe. Patrzę i nie widzę. Jacyś Włosi, jakiś Memling, jakiś Bosch, kilka ładnych Monetów, którego Halina tak jak my lubi, ale nie widzę — oczy mam jakieś rozbiegane. Jedliśmy lunch w muzeum nad fontanną i gawędziliśmy mile, i powierzchownie, jak to z Haliną. Wieczorem z naszą Haliną na Empire State Building, 102 piętra, zdetronizowany, najwyższy dotąd budynek świata, dokładnie mój rówieśnik. Wrażenie jakieś dziwne: patrzyłem i nie patrzyłem. — This is ab-so-lu-te-ly beautiful

1, powiedział jakiś chłopak koło mnie, a ja nie umiałem nawet tego sobie

powiedzieć, bo mi się to całkiem nierzeczywiste wydało. To jakby Ci ktoś niebo jarzące się gwiazdami w sierpniową noc przybliżył tak, by każda gwiazda w oczy raziła jak szukająca Cię latarka, i potem do stóp położył Ci ten cały, nienaturalnie powiększony, firmament. Widzisz jakieś szlaki świetlne i smugi dalekich układów, widzisz przeloty jakichś komet ogoniastych, i kiedy tak patrzysz w to planetarium pod nogami, zadzierasz głowę do góry, żeby nacieszyć się ciemnością. A tam ruch całkiem inny: sto naraz odrzutowców błyska światłami, szukając drogi do jednego z trzech lotnisk, albo w górę lecąc. A nad nimi dopiero gwiazdy blade. Kolacja w niemieckiej restauracji, w niemieckiej dzielnicy. Sennie, ale miło. 23.9. Sobota. Zaraz z rana na statek i opływanie Manhattanu. 3 godziny, $3.50 od osoby. To wspaniałe — burczy motor, chlapie fala, przewodnik drze się, zgrywając się na wilka morskiego, “do you like America?'' krzyczy do mnie stara dama, “aj..aj..aj.. don’t know'' jąkam się, a ona “this is the most beautiful country in the world'', “I see''

2. No bo tak: znów te domy jak góry albo jakaś wegetacja

dzika, nad nimi arystokratyczne szczyty z iglicami, a u ich stóp rozpadająca się bieda nadbrzeżnych uliczek i zardzewiałe doki, a dalej parada arcydzieł: te świetliste słupy W.T.C., obok nich jakieś czterdziestopiętrowe szkatuły ze stali białej i czarnego szkła, dalej znów dziwactwa z lat dwudziestych, mosty dudniące nad nami. Smutek Brooklynu rdzawego jak leśne mrowiska. Skały Bronx i zieleń nad nimi dzika nieomal, krajobraz zmieniający się nieustannie, oczy wyłażą, gadam do siebie bez przerwy, patrzę, mówię, patrzę, i myślę, że jesteś przy mnie, jak w Wenecji dziwnie, jak w Wenecji gubię się w nadmiarze i w lęku, że nie zobaczę wszystkiego. No dość na dzisiaj. List od Ciebie jednak przyszedł — ktoś go później do boxu wrzucił. Dziękuję za wszystko. O pani Godlewskiej już wiedziałem, ale bez tych szczegółów. Hi, hi. Obmyśl dobrze, co z tym zrobić. Może ufundować klasztor w Hiszpanii i osadzić w nim Halę jako przeoryszę? Papier Wydziału Finansowego odsyłam — przepraszam za kłopot. Jesteś dzielna, jesteś wspaniała, ale ja pisać będę, żeby zarobić i dlatego, że muszę, bo taką już naturę mamy, że gdy nie piszemy, to zdychamy Twój A. Iowa City, 24.10.72 Kochanie moje małe, dziś wtorek. W sobotę wysłałem ostatni list do Ciebie. Weekend bez zdarzeń, jeśli nie liczyć doktorskiej party, na którą mnie Bardach wyciągnął w sobotę. Znów to samo: mili ludzie, skorzy do rozmowy na wszystkie tematy, a ja z zasznurowaną gębą. Stan mój jest teraz taki, że mi wystarczy języka na wejście, przywitanie, wyjaśnienie, kim jestem, co robię, a potem przychodzi blok: nic nie rozumiem, nic nie potrafię powiedzieć. Reszta wieczoru jest dla mnie torturą. Powinienem wyjść, a nie mogę, bo do domu daleko, a Bardach ma samochód. Bardacha mam zresztą dość, bo kiedy chce, to do mnie włazi i opowiada mi rzeczy nic mnie nie obchodzące. Trochę go przepędziłem, więc nie pokazał się ani wczoraj, ani dzisiaj. Dziwne natomiast zjawisko odkryłem w pokoju. Otóż prąd kopie mnie w najdziwniejszych miejscach. Lampa — rozumiem, metalowa klamka u drzwi — rozumiem, choć z trudem, ale kiedy kopnęła mnie drewniana komoda, zdawało mi się, że zwariowałem. Przyszedł Bardach, mówię mu: odwieź mnie do Henia Kosieradzkiego, zwariowałem, i opowiadam, co się dzieje. On w śmiech i powiada, że tego dnia przywitał się z drugim lekarzem w szpitalu i obu ich kopnęło. To air condition wytwarza jakieś prądy statyczne, a sztuczne tworzywa są ich dobrymi przewodnikami. Ja mam pantofle na laminatowej podeszwie, to mnie kopie jak wściekła kobyła. Więc teraz ku uciesze sąsiadów boso

Page 75: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

otwieram drzwi do mojego pokoju. Takie są moje tutaj przygody, jak widzisz niezbyt urozmaicone. Teraz pamiętniki. Pisałem więc o tym, jak dokoła Manhattanu płynąłem statkiem. Szczęście moje na tym jeszcze polegało, że schowałem się Hali i nie musiałem jej słuchać. Potem szliśmy razem ulicami West Side, która pamiętasz, jak wygląda, bo film

1 widziałaś.

Otóż tak właśnie. Tandetne domy z końca XIX wieku, jakich nigdzie nie uświadczysz w Europie — poza Rosją może, gdzie są podobne, i nie dziw, bo te na West Side budowali ci sami Żydzi co w Moskwie: z czerwonej cegły i żelaznymi gankami obwieszone tak, że każdy wygląda jak koszary straży pożarnej. Podwórka ogrodzone wysokimi drucianymi siatkami, gdzie chłopcy grają w baseball. Garaże. I nagle pośród tego wszystkiego Lincoln Center — teatr, opera, sala koncertowa, wielkości paryskiego Palais Chaillot, w architekturze przypominająca bardzo frankfurcki teatr, nawet z takimi samymi rzeźbami z mosiądzu w środku i z plafonem Chagalla. Jedliśmy, jak zwykle z Halą, bardzo drogo, potem szliśmy już tak długo i tak bez sensu, że postanowiłem urwać się po prostu. Ona pojechała do domu, a ja zanurzyłem się sam w Broadway jak w wodę brudną i gorącą. A to sobota była. Murzyni — mało powiedzieć, wystrojeni, ukostiumowani po prostu: marynarki i spodnie wszystkich możliwych kolorów i w desenie fantastyczne, krawaty i koszule — bajka, kobiety — fantazja: brokaty, plusze, pióra, złoto, a samochody też malowane na zamówienie w najbardziej szalone kolory i wzory. W kinach murzyńskie filmy i murzyńska publiczność pcha się do nich. Wśród tej publiczności wspaniałej, jakby przybyłej na bal kostiumowy, inne spektakle. Buddyści w białych tunikach, z golonymi czaszkami, z warkoczykami sterczącymi u czubków głowy, z twarzami malowanymi czymś białym, tańczą, zawodzą monotonne melodie, walą w bębny, rozdają ulotki, albo zaczepiają przechodniów, aby im wyjaśniać zasady zen. Jakieś oszalałe dziewczyny wiły się w tańcu, podążając za nimi korowodem, jedna próbowała nawet ściągnąć spódnicę, ale ją łysek jakiś z warkoczem od tego powstrzymał. Dalej skrzypek (biały) grał i do kapelusza zbierał pieniądze na naukę. Grał wspaniale, ale twarz wykrzywiał przy tym konwulsyjnie i ciało jego zwijało się dziwnie — epileptyk albo narkoman — w końcu ukląkł i na klęczkach grał dalej, tłum wkoło niego rósł i napięcie: coś się stanie. Dalej ktoś mowę wygłasza polityczną. Dalej chłopcy murzyńscy tańczą przed wystawą sklepu z płytami, gdzie muzyka gra, a koledzy ich kradną właśnie bułki z baru i właściciel wrzeszczy. Dalej prostytutki czarne, dalej jakieś teatry i publiczność z nich wychodzi też elegancka, ale biała. Dalej Murzyni grają w trzy karty i kłócą się przy tym na pokaz, a dalej tańczą balony. Sto kin z pornografią i zbrodnią. Latają w kółko żarówki wokoło afiszów. Miauczą jak dzikie koty policyjne samochody i konni policjanci cwałują w kaskach (tylko koń przedostać się może przez zakorkowaną ulicę). A nad tym wszystkim neony, reklamy, jakaś druga ulica w powietrzu. Czteropiętrowy uśmiechnięty facet wypuszcza dym z ust, dym prawdziwy i ogromny, jak z fabryki, Coca-Cola na dziesięć pięter zapala i gasi swoje biało-czerwone wywijasy. A nad tym miasto trzecie: drapacze świecą nieruchomo i mruczą pewnie windami swoimi, wentylatorami, przewodami, ale nie słychać tego, bo ulica wrzeszczy, gra i wyje. To już nie kąpiel była, ale shower, prysznic, ulewa. Wciąż to widzę i słyszę, a kiedy tam byłem, to jakby mgła przesłaniała mi wszystko. 24.9. Niedziela. Spokój. Pakowałem się, przygotowywałem do odczytu. Jazda do Fundacji. Tam — no cóż. Panie, panowie, wszyscy mili, na czarno, parę znajomych osób, piernik, wino. Dobrze chyba wypadłem, a pani Urbańczykowa ucałowała mnie nawet. Hala gumę przez cały czas żuła. Potem drink z Halą i jakimś ciężkawym facetem w ciemnym barze. Potem szybka jazda przez zapchane ulice na Pennsylvania Station, gdzie Arturowie czekali z Jerzym Turowiczem. Spóźniliśmy się okropnie, nerwy. Zdążyłem Jerzego uściskać tylko, bo zostawał w Nowym Jorku, i wskoczyliśmy do pociągu, który ruszył zaraz. Pociąg postukiwał powoli, trząsł się. Przesiadka. Znów godzina jazdy. Biała stacyjka, świerszcze. Jazda autem, pomalutku, zakrzewionymi alejkami. Dom — białe ściany, mleczna kula nad drzwiami, ćmy wokół niej. Wyszła Daniela, uśmiecha się jak kot. Pachniała kadzidłem, które zapaliła na przywitanie. (D.c.n.) Całuję Cię, Miła moja, i Jędrka całuję mocno Twój, Wasz A. P.S. Strasznie rozlatane te moje listy — jeszcze nie mogę się uspokoić. Gotuje się jeszcze we mnie. Z miękkiej materii jestem zrobiony. Jak w nią palec włożyć, to długo zostaje ślad. Iowa City, 29.10.72 Kochanie moje jedyne, życie w Iowa City obfitowało ostatnio w sensacje. Najpierw przyjechał McGovern na wiec przedwyborczy ze studentami. Już od rana podniecenie było nadzwyczajne. Iowa jest tradycyjnie demokratyczna, a uniwersytety są wszystkie za McGovernem, który wiedząc, że wybory przegra

1,

ogłosił “krucjatę moralną'' przeciw współczesnej Ameryce skorumpowanej, jak twierdzi, przez wielki kapitał i służącą jego interesom administrację Nixona. W południe ogromny tłum zaległ trawnik przed Kapitolem, rozsiadł się tam, rozłożył, a gdy miejsca już zabrakło na trawie, zapełniły się okna dwóch starych budynków uniwersyteckich oskrzydlających plac, potem pokazały się głowy na dachach, potem niebieskie obstrzępione portki i bose stopy zwisnęły ze wszystkich gzymsów, najwęższych nawet i najwyżej położonych. Potem wleźli na wysokie topole, potem na latarnie — półgoli, bo ciepło było, kudłaci, weseli, ciekawi i bardziej niż kiedykolwiek podobni do chrząszczy.

Page 76: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Wiec odbył się wedle scenariusza wypracowanego przez music-halle. Następnego dnia odbyła się parada z okazji tzw. homecoming, czyli odwiedzin, jakie w swym mieście uniwersyteckim odbywają jego dawni wychowankowie. Paradę otworzył kroczący powoli wojskowy poczet sztandarowy, ale tuż za nim wywijała kozły prześliczna tancerka w złotym kostiumie, za nią biegło dwóch klownów w napoleońskich mundurach, a za nimi podrygiwała w rytmie fokstrota olbrzymia, paręset osób licząca, uniwersytecka marching-band w żółto-czarnych uniformach z białymi pióropuszami na czapkach. Oklaski, gwizdy. Jechały potem wozy z rozmaitymi alegoriami, jak u nas na 1 Maja, ale tematem ich nie była ani produkcja, ani wybory, lecz mecz futbolowy, jaki następnego dnia miał się odbyć w mieście z reprezentacją stanu Michigan. Wieziono więc trumny dla Michigan, trupy Michiganistów, duchy Michiganistów, a za tym wszystkim trąbiło i bębniło i tańczyło z piętnaście jeszcze marching-bands w najbardziej fantastycznych strojach, jakie sobie można wyobrazić. Miasto przez cały rok przygotowuje się do dorocznej parady i przez cały rok żyje jej wspomnieniem. Na zakończenie pojawili się shriners

1, czyli miejscowi masoni w czerwonych fezach, na specjalnych

motocyklach, które najeżdżały na siebie, ale się nie przewracały, oraz na fantastycznych pojazdach motorowych, z których jedne stawały dęba, inne kręciły się w kółko, inne ryczały jak krowy. Publiczność pokładała się ze śmiechu, żuła gumę, gryzła orzeszki. Pojawili się także demokratyczni kandydaci. Jeden z nich, kandydat na kongresmana, popularny Ed Mezvinski, przejechał w cyrkowej budzie z całą rodziną, pozdrawiając tłumy. Po paradzie tłum podążył pod Kapitol, na którego schodach główna marching-band odegrała jeszcze jednego szalonego fokstrota, a z tego samego miejsca, z którego onegdaj przemawiał przyszły prezydent USA, przemówił do tłumów trener Hawkeyes, czyli footballowej drużyny Iowa, obiecując miastu zwycięstwo nad Michigan. Publiczność szalała. Tak zapadła noc. Nazajutrz odbył się mecz. Ach, cóż to był za mecz. Już od najwcześniejszych godzin rannych itd. Deszcz lał jak z cebra. 50 tysięcy ludzi, i ja z Engle’em, i z jednym Grekiem pod moim parasolem. Najpierw wyszedł na plastikową murawę wojskowy poczet sztandarowy i wszyscy wstali. Potem wyskoczyła 500-osobowa żółto-czarna marching-band, zagrała hymn USA, wszyscy śpiewali, potem odegrano fokstrota, baletniczka tańczyła. Potem ryk i wyleciało ze 40 żółto-czarnych Hawkeyes i tyluż biało-zielonych Michiganistów. Gra na tym polega, żeby zdobyć boisko przeciwnika. Gracz z jajowatą piłką pod pachą usiłuje przedrzeć się przez granice jednego z pól, na które podzielone jest boisko. Przeciwnicy gonią go, obalają na ziemię i żeby się nie wyrwał, siadają na nim. Koledzy go osłaniają najpierw przed ciosami, podstawiając nogi goniącym go przeciwnikom, a gdy już ci siedzą na piłce i trzymającym ją bohaterze, siadają z kolei na nich. Powstaje tłamsząca się kupa, którą próbują jakoś rozkopać sędziowie. Publiczność szaleje, orkiestra gra fokstrota, tancerki w klubowych barwach tańczą, zagrzewając swoich chłopców do boju. A chłopcy są opancerzeni, odrutowani, mają metalowe bary, metalowe kręgosłupy, metalowe ochraniacze na nosy, hełmy na głowach, i fantastycznie są kolorowi. Hej, Ameryka! Pisałem i pisałem, aż przyszedł Esteban i powiada, że mój box pełen listów. Tak, od Ciebie z 19 bm., od Jędrka i od Janków. Ty jesteś kochana, najlepsza, najmilsza, a on jest wstrętny, bo pali. Ja nie palę i już nigdy palił nie będę, i jak Antoni Słonimski palić przy sobie nie pozwolę, bo się duszę. Już Bardach wynosi niedopałki z sobą, Esteban ze swoimi knotami do mnie nie wchodzi. Powiedz mu to. Ale list jego do mnie bardzo miły. Tylko co z nauką? Jak będzie okres wyglądał ???? Kochanie, wszyscy (Jankowie też) twierdzą, że dajesz sobie świetnie radę. Ale jak Twoje zdrowie? Czy Ci się czasem Hartwig nie kazał kłaniać? Jak Twoje stopki? Jak Twoje “reumatyzmy''? Dbaj o siebie, bo Cię chcę mieć dla siebie śliczną, młodą wiecznie i zdrową. Co do mnie: z językiem jest wciąż źle. Bardzo mnie to denerwuje i nawet posiwiałem ze złości. Ślęczę nad tym cały dzień, ale zupełnie nie mam poczucia, że się naprzód posuwam. Mam tu przyjaciół (Estebana, poza tym Salomona Deressę z Etiopii), ale to ci, co po francusku mówią. Z Engle’em nie lubimy się po prostu. Kazał Cię uprzejmie pozdrowić ostatnio, co czynię. Wiesz, kto to jest? Putrament. Dokładnie — oczywiście mutatis mutandis, czyli uwzględniając należne różnice. Ale o tym napiszę następnym razem — no i dalszą opowieść będę snuł o podróżach moich i przygodach. Kiedy wrócę, nikt mnie przecież nie zechce wysłuchać. Całuję Cię mocno, mocno, mocno i ołówkiem, który od Ciebie dostałem (a który jest niesamowity, bo reaguje na wzrok — wyskakuje ten kolor, na który popatrzę), podpisuję się pod tym listem, który jest pewnie za długi, ale to dlatego, że po przerwie. Jędrka mocno ucałuj — napiszę do niego osobno. Twój, Wasz Andrzej. Iowa City, 30.10.72 Najdroższe moje, wczoraj list od Ciebie, dzisiaj list, coś mi za dobrze. Wczoraj wysłałem do Ciebie list z felietonem. Piszę o tym, bo ten, jako że w małej kopercie, może przyjść wcześniej. Kotek, tęsknisz — ja też tęsknię. Przymusu nie ma, i jeśli Ci za ciężko będzie, wrócę na każde zawołanie. Trzeba tylko na miesiąc wcześniej wymówić mieszkanie — i już. Jeden Indonezyjczyk już się załamał nerwowo. To jest melancholijne miejsce, zwłaszcza teraz, kiedy deszcze się zaczęły, liście opadły z drzew i dzień wcześnie się kończy. Czuję nieraz podmuchy szaleństwa wokoło, ale bronię się pracą. Zacząłem pisać prozę, kuję angielski, przygotowuję felietony — aby nie zwariować. Nie mam potrzeb towarzyskich, przeciwnie, chętnie spędzam dni, nie mówiąc do nikogo. Okazje zresztą nadarzają

Page 77: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

się same. W sobotę wieczorem była big party u państwa Pietrzaków w Cedar Rapids. Pietrzak to też tutejszy polski doktór, z tego samego co Kosieradzki, włoskiego szlaku tutaj zabłąkany. Też koleżka Artura, i nawet gościł go u siebie, ale skarży się, że go Artur źle potraktował, bo ani Julii, ani Danieli nie przywiózł, ani nie napisał po wizycie. Pietrzakowa ładna, w naszym wieku, troszkę w stylu pani doktorowej z prowincji, bardzo propagująca polską kuchnię, słynąca z niej w okolicy, utrzymująca też polskie obyczaje, jak np. Wigilię, na którą mnie zapraszała serdecznie, a na którą, jak mówi, zamawiają się sąsiedzi na wiele miesięcy naprzód, aby zobaczyć, jak to się po polsku odbywa. Ponieważ wszyscy Ci Polacy tutejsi mówią po włosku, zaprosili naszych kolegów latyńskich: Ricarda Beckforda, Argentyńczyka z żoną, Estebana — który tym razem wystąpił jako Hiszpan — i jeszcze w sąsiedztwie znaleźli dwa mieszane, amerykańsko-hiszpańskie, małżeństwa, tak że zrobiła się z tego mieszanka, że u, carramba jak pod Somosierrą. Głupio bez żony chodzić na takie rzeczy — wszystkie panie się litują, pytają, kiedy żona przyjedzie i tak dalej. A ja w dodatku bez obrączki, i też się muszę z tego tłumaczyć. Tu samotny człowiek jest podejrzany, niepełny. No, ale nie rozpamiętujmy tego. Dostałem dziś list od Arturów. Wystraszyli się, bo Antoni zasłabł w Nowym Jorku i odwołał wszystkie swoje odczyty, w tym nawet wieczorek w Fundacji. Z Hiszpanii też zrezygnował. Leci od razu do Paryża, do Piotrów, stamtąd zaś do Warszawy. Niedobrze, musiało go to zgnębić. Ale listy Arturów nie są szczególnie pożywne. Twoje listy są znacznie ciekawsze od rozmowy z Tobą. W rozmowie masz zwyczaj tak jak ja zbywać wszystko niecierpliwie, i dlatego tak lubię z Tobą być, bo rozmowa nie ciąży, nie wlecze się — w listach natomiast pokazujesz Twoją prawdziwą inteligencję i Twój prawdziwy styl. Julia [...] niby z ochotą pisze, a z trudem brnie do końca strony. Artur zaś, wiadomo [...] zapowiada zrazu, że pisze tylko parę słów, bo spieszy się na wykład, po czym ciągnie się 4, 6, 8 stron czarnego haftu o niczym. Ale i tak się cieszę, kiedy list przychodzi, bo przecież wiesz, jak ich kocham, choć mnie niecierpliwią. Zacząłem Ci ostatnio opowiadać o wizycie u nich. Nie będę się już wdawał w szczegóły, które opisałem Joasi — dom, sprzęty, powitanie, nastrój. Istota rzeczy na tym polega, że Artur tak się cieszy tym, co ma w tej chwili, jakby całe życie o tym marzył. Trzeba widzieć, jak obchodzi swój samochód dokoła, czyszcząc go szmatką, jak opisuje jego nadzwyczajne mechanizmy, jak zasiada za kierownicą, trzeba też widzieć, jak się tym ślicznym domem cieszy, choć on nie jego, z jaką powagą opowiada o swoich zajęciach uniwersyteckich i o spotkaniach z profesorami, dziekanami, chairmanami, żeby zrozumieć... Pojechaliśmy razem zwiedzać wyspę — malowniczy Port Jefferson, opuszczoną siedzibę milionera, który ufundował uniwersytet, potem w odwiedziny do kolegi Artura, potem do Arturów z powrotem, gdzie ja pisałem do Ciebie, Julia spała, a Artur na party był. Dzień skończyliśmy o czwartej rano by talking, by talking, by talking

1.

Rano padliśmy sobie w objęcia, zapłakaliśmy krótko, i ja wróciłem do mojej Prawnej Siostry (tak się to nazywa: sister-in-law

2), a oni do swoich lodów.

Wieczorem tego samego dnia byłem na kolacji u Jantów, ale było to nudne, więc nie ma o czym pisać. Nazajutrz zaś nastąpił mój odlot do Washington D.C., z którą to chwilą zaczyna się podróży mojej część druga. (D.c.n.) Całuję Cię mocno, i Andrzeja całuję, Twój tylko A. Iowa City, 3.11.72 Kochanie moje miłe, zły jestem, smutny jestem i nie powinienem może pisać do Ciebie w tym nastroju, żeby Ci go nie udzielić, tym bardziej że bez powodu mnie ogarnął, a jeśli są powody, to drobne właściwie. Tyle że w tym miejscu wszystko urasta. Jutro wyjeżdżamy do Des Moines

3 i to jest pierwszy powód mojej

złości. Jedziemy z doroczną, tradycyjną wizytą do businessmenów, którzy ileś tam pieniędzy wyłożyli na “program''. Ja tam, prawdę mówiąc, nie wiem, na co łożą, bo pieniądze na nasze stypendia przychodzą z całkiem innych źródeł, a kosztów wielkich, jakie pochłaniałaby realizacja “programu'', to właściwie nie widzę. Ale niech tam. Ta wycieczka ma bardzo złą prasę i kto na niej był, to w żywy kamień klnie Engle’a, którego wulgarność przy tej dopiero okazji ujawnia się w całej krasie. [...] Z tego sprawozdania widzę, jak głupie prowadzę życie. Muszę jednak więcej z ludźmi przebywać, pokonać jakoś nieśmiałość, która mnie raz po raz jak febra atakuje. Zresztą póki sam jestem,

Page 78: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

wcale mi dobrze. Problemy zaczynają się dopiero z ludźmi, a polega to nie tylko na języku. Odzwyczaiłem się od życia anonimowego, a tu jestem nie tylko anonimem, ale pośród tych pisarzy, z których każdy, jak zauważyłem, w biografii swojej umieszcza tytuły poszczególnych nowel ogłoszonych gdzieś w prasie, albo stypendia otrzymane — tak że wychodzą z tego długie wykazy zasług i prac — otóż pośród tych znakomitości jestem nikim, ponieważ notatkę o mnie ktoś zredagował w paru wierszach, pisząc, że wydałem trzy książki i że pisuję okolicznościowe artykuły w “Tygodniku Powszechnym''. Wychodzę więc na zupełnego gówniarza, co byłoby nawet zabawne i dałoby mi okazje do świetnej gry, gdybym nie miał na dodatek ust zasznurowanych. W takiej sytuacji nie pozostaje mi nic jak tylko milczeć i trzymać się z boku. Dobrze, fajnie, jestem starszawy, początkujący pisarz ze wschodniej Europy, nie mówiący po angielsku. Ale za to kapelusz mam najładniejszy w całej Iowa City, tylko jeden stary businessman ma taki sam — kiedy się spotykamy na głównej ulicy, obrzucamy się niechętnymi spojrzeniami. No i klawo. Napisałem list w stylu Halinki. Nie bierz go na serio. Co u Was? Myślę nieraz o takich głupstwach domowych, że mi aż wstyd. Może ja jestem kuchta? W każdym razie dopiero w takim oddaleniu i pomieszaniu czuję, jak bardzo mi jesteś potrzebna, jak mi pomagasz żyć w najprostszym, codziennym znaczeniu tego słowa. Pa, Malutka, idę na basen. Mam nadzieję, że nie będzie już nikogo i że już nikt do mnie dziś nie będzie nic mamlał. Całuję mocno, ucałuj Małego Twój Andrzej. Psa pozdrówcie. Bardzo dużo rozmawiam tu z psami. Tylko one rozumieją mój angielski. Px,y+50. Iowa City, 8.11.72 Kochanie moje jedyne, przez trzy dni z rzędu mam listy od Ciebie*; aż się boję, że zapłacę za to jakąś długą przerwą. Nie zdajesz sobie nawet sprawy, co to znaczy dostać serdeczny, dobry, kochany list tutaj, tak bardzo daleko, tak niewyobrażalnie daleko od domu i od wszelkich miejsc zagrzanych obecnością bliskich ludzi. Rano, około dziewiątej, wyglądam przez okno, czy już przyjechał samochód U.S.Mail. Poznaję go po białym dachu i po biało-czerwono-niebieskim szlaczku, który odbija się w jego bocznym lusterku — ten dach i to lusterko widzę tylko, gdyż stoi akurat pod moim oknem. Trzeba teraz zebrać się na cierpliwość. Wyładowywanie poczty i rozkładanie jej do skrytek trwa około półtorej godziny. Dopiero około wpół do jedenastej można zjechać windą na dół i zajrzeć przez szparkę do skrytki z numerem 412. Jeśli jest co, widać brzeżek koperty. Wtedy następuje ceremoniał otwierania: obracać trzeba powoli gałkę z podziałką 3 razy w lewo do 44, dwa razy w prawo do 27, raz w lewo do 13, i znów w prawo aż trzykrotnie — wtedy uchylają się drzwiczki. Na początku mnóstwo było śmiechu i złości z tym otwieraniem, bo nikt sobie nie mógł dać z tym rady. Wszyscy oczywiście jednocześnie zlatują się po te listy, i wtedy ta ściana ze skrytkami, pod którą stoją rzędem skupione i obracające gałkami postacie, szepczące do siebie w różnych językach tajne cyfry, wygląda jak miejsce jakiegoś kultu. Czasem Esteban, z którym mam wspólną skrytkę, schodzi pierwszy, a wróciwszy wali do moich drzwi, wołając: Andrei, you’ve got mail

1. Nigdy nie wybieramy sobie poczty nawzajem, aby nie mieć potem do siebie

podejrzeń o zgubienie czegoś. Ŕ propos: Esteban prosił mnie o znaczki dla córeczki — jeśli możesz, wybieraj ładne znaczki. W niedzielę, jak Ci już wczoraj pisałem, wróciliśmy z Des Moines. Odchorowuję teraz tę wycieczkę, to znaczy nie wychodzę z pokoju, aby nie widzieć kolegów, wczoraj nie poszedłem do Engle’a na wspólne oczekiwanie na wyniki wyborów, aby nie widzieć Engle’a, ani też z Januszem Bardachem nie poszedłem na dinner do kwatery Demokratów. Powiedziałem wszystkim, że mam atak mizantropii, i żeby mi dali święty spokój. Wyjechaliśmy w sobotę rano żółto-czarnym autobusem Iowa University. Takie są barwy tego miasta. Było nas niedużo — 12 osób może, a wśród nas gość honorowy: Lonia Samojłow; Engle, zobaczywszy go w autobusie, podszedł do niego, podał rękę i powiedział: nice to see you...

1 Z nami nie

wita się wcale. — Cóż to, Lonia, jedziesz z nami? — zapytałem, widząc go, jak w granatowym garniturze, w żółtych sandałach, z brązową teczką wyłazi z windy. — Trzy razy Engiel [Engle] dzwonił, prosił, nieudobna było odmówić... Ciekawym, czy Lonia płacił też jak my po $12 za hotel... Jedziemy więc. Dwie godziny jazdy. Koledzy ryczą. Przejeżdżamy przez miasto, takie jak Kielce, którym przewróciło się w głowie, i zatrzymujemy się w hotelu Holiday Inn. Biorę pokój z Grekiem, Kostasem, który po francusku mówi. Jemy lunch. Kostas, który jest towarzyski, zaprasza Engle’ów do stolika. Hualing zasypuje mnie komplementami na Twój temat. Że jesteś mocną kobietą i że ja od Ciebie jestem na pewno bardzo zależny. Oczywiście, mówię, i bardzo mi z tym dobrze. Jedziemy na miasto. Zwiedzamy American Republican Insurance Comp. Gmach nowoczesny, oczywiście, szkło, beton, a w środku wszystko białe — ściany, meble, szafy — i setki komputerów. Biel, szkło, komputery, zewsząd widok miasta wchodzi przez szklane ściany — a na ścianach zamykających sale i korytarze wiszą obrazy. Zrazu fakt wydaje się banalny, ale w miarę oglądania coraz to nowych sal, gabinetów, poczekalń i przemierzania korytarzy, zdaję sobie sprawę, że jestem w jednym z większych na świecie muzeów sztuki współczesnej. Jest to kolekcja zgromadzona ze znawstwem i staraniem; są w niej obrazy malarzy wielkich, jak Miró czy Chagall, czy Arp, czy Le Corbusier, jest mnóstwo obrazów młodych malarzy amerykańskich, włoskich, francuskich, i Bóg wie jakich. Trzeba widzieć, jak te ogromne

Page 79: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

barwne plamy grają w białych, sterylnych wnętrzach. Dopiero widać, że tu jest ich miejsce i że w takiej architekturze żadne inne malarstwo nie miałoby sensu. Na zakończenie dostaliśmy katalogi — pięknie wydane, grube książki z reprodukcjami i dokładnymi danymi. Wyobraź sobie PZU zamienione w muzeum sztuki współczesnej... Potem pojechaliśmy do miejscowego muzeum, które też okazało się bardzo bogate, ale tam przede wszystkim sam gmach nas zachwycił: bloki szarego piaskowca jakby w powietrzu zawisły, w stanie nieważkości, połączone płytami szklanymi. W środku Rodin, Moore, Arp. Dookoła park — dęby, z których liście nie opadają, tylko rdzewieją. I tak stojąc przed jakąś rzeźbą, widzisz te rdzawe drzewa, zieloną murawę, wodę jeziora... Wieczorem obiad w jakichś klubowych salach. Przyjął nas Prezes tej Amer. Insur. Comp., paru jego współpracowników z żonami. Jedzenie takie sobie, ja w mękach językowych przy stole z ludźmi na szczęście inteligentnymi. Inni rozmaicie trafili. Mowy i prezentacje. Po raz któryś z rzędu wysłuchałem mojej prezentacji: to jest Mr. A.K. z Polski, redaktor pisma, którego mieliśmy szczęście być gośćmi w Warszawie, poznać jego piękną żonę (dodał jeszcze: bardzo żałujemy, że jej tu nie ma z nami...) i zjeść wspaniały obiad w jego apartamencie (dosłownie — za każdym razem mnie tak przedstawia). — Andrzej, nachyla się na to dama, z którą siedzę przy stole (tu oczywiście wszyscy mówią sobie po imieniu), ty mieszkasz w apartamencie? — To brzmi, jak gdyby pytała, czy mieszkam w suterenie — i widzę w jej oczach bezgraniczne współczucie. — Tak — mówię i dławię się. — Ile masz pokoi? — Cztery. — O — wszyscy załamują ręce nad losem biednego Polaka. A Engle tymczasem wzywa kolegów, aby produkowali się śpiewem i tańcem. Kilku wystąpiło, owszem: kol. Okuoko z Nigerii, kol. Juan pięciorga imion z Brazylii, kol. Szabó z Węgier, a na końcu kolega z Indonezji wygłosił coś, co brzmiało: dziamba-cimba-dziamdzia-ramdzia, a było zdaje się indonezyjską Redutą Ordona, bo bardzo się przy tym gniewał i wzruszył. Potem wstał Prezes Am. Ins. Comp. i na ogólne żądanie powiedział długi wiersz o Johnie, i musiało to być straszne świństwo, bo panie pokładały się ze śmiechu, a panowie oburzali się, jak on coś podobnego może mówić. Potem w hotelu mój Grek kazał sobie opowiedzieć historię Polski, odwdzięczył mi się historią wojen bałkańskich oraz charakterystyką reżimu czarnych pułkowników, i tak zeszło do rana. Strasznieśmy się zapalili. Słońce już było wysoko, gdyśmy się pobudzili, i pojechaliśmy żółto-czarnym naszym karawanem zobaczyć żywych milionerów. Przyjęła nas Mrs. Meredith ($8 mil., właścicielka pisma “House & Garden'') w domu, którego każdy szczegół zaplanowany został przez doborową ekipę architektów (styl niżej krytyki!) i plastyków, a na ścianach Braque, Miró, Picasso... Milionerowa trzęsła głową jak Melo, milionera nie było, Murzyn kamerdyner serwował soczki i trunki, ja znów z nikim nie mogłem się dogadać, i tak zeszło, po czym pojechaliśmy do Country Clubu. Bardzo bogato — Rolls Royces przed budynkiem. Wprowadzono nas od razu do bufetu, bo już była pora lunchu — bufet niebywały — z bufetu do osobnej sali, gdzieśmy jedli sami w towarzystwie dwóch gentlemenów z Ins. Comp. (jeden z nich pochwalił mi się, że ma sztruksowe ubranie Made in Poland kupione w N. Yorku), i wtedy ogarnęła mnie, a jak się okazało, nie tylko mnie, okropna melancholia. Każdy z nas z osobna jest pewnie bardzo wartościowym człowiekiem, ale wartość jego sprawdza się gdzie indziej — w jego języku, w jego kulturze, pośród jego czytelników i krytyków. W gromadzie, nie zidentyfikowani, nie znani nikomu od najlepszej naszej strony jesteśmy bezbarwną, ubogą, nudną gromadą. Każdy z nas miał kartkę na piersiach z nazwiskiem, które tu nic nie znaczyło, i coś w zanadrzu, co też nic nie znaczyło. Engle szalał. To jego chwila — on jeden liczył się i znaczył. Nieproszony wpychał businessmenom swojego Mao-Tse Tunga

1 z autografami swoimi i Hualing, plótł jakieś dowcipy na nasz temat, a w

końcu palnął mowę następującą: wychowałem się na końskiej farmie, wiem, jak postępować z końmi... Z pisarzami tak samo... I wtedy zrozumiałem, kto on jest i co mi to wszystko przypomina. To Putrament, a to wszystko to wycieczka do kołchozu w Gruzji. Mam 24 lata, jestem nikim. — Ten z odrapaną gębą — przedstawiał mnie Putrament (miałem zawsze twarz pociętą przy goleniu) — to krytyk z Krakowa. Tak jak jest krakowska kiełbasa, tak jest krakowska szkoła krytyków... To myśląc wylizywałem krem z talerza. Wtedy ktoś nachylił się nade mną i powiedział po polsku: Pan z Polski? Ja też... Był to “General Manager'' tego klubu, pan Neueman z Poznania, 50-letni były porucznik od Maczka. Trzeba było już iść, więc tylko uścisnęliśmy sobie ręce. — Niech pan zadzwoni, niech pan przyjedzie, na dwa dni, może pan spać u nas, jak długo pan chce... I znów żółto-czarny karawan. Powrót. Grek śpiewał sopranem. Teraz koledzy chodzą ogłupiali i mówią, jaki to bałwan ten Engle, i jacy my kretyni... Ale to już tak musi być. Och, żebym ja umiał mówić. Żebym umiał... A ja nie tylko jeszcze nie mówię, ale nie rozumiem, co do mnie mówią — i męka, i męka... Okropnie się rozpisałem, ale musiałem to opowiedzieć. Nie odpowiedziałem na rozmaite kwestie z Twoich listów. Odpowiem w następnym liście. Tego już nie chcę przedłużać, bo musiałbym go dopiero jutro nadawać na poczcie. Wrzucę go więc, niech leci, abyś miała coś w skrzynce, a na razie całuję, całuję, całuję Was oboje Wasz Ojciec. P.S. Zrozum teraz, jaka to radość była po przyjeździe znaleźć listy od Was w zaszyfrowanej skrytce. A. Iowa City, 20.11. Kochanie moje, rozłąkę z Tobą zawsze przeżywam jak zbrodnię; czuję się jak wygnany zbrodniarz, a ponieważ wiem, że nim nie jestem, użalam się nad sobą i traktuję sam siebie jak chorego. Przestaję wtedy widzieć świat normalnie i reagować na niego normalnie, ale przyjmuję go boleśnie jak człowiek

Page 80: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

chory. A przecież nic mi nie jest, wszystko dokoła jest miłe, nie mam problemów. Listy Twoje to jedyny czynnik przywracający mi równowagę. Jeżeli w sumie lepiej tu się czuję niż w Paryżu i nie dochodzę do takiej jak tam neurastenii, to dlatego że piszesz do mnie częściej niż do Paryża, i tak czule, tak pięknie, że po każdym liście, po każdym nagłówku przeczytanym po kilka razy, czuję się naprawdę szczęśliwym człowiekiem. Powiedziałem Ci kiedyś, że ja jestem amant-werbalista — to żart, ale dla mnie słowo ma magiczną wartość. Tak jak wybaczam łatwiej uczynki niż słowa, tak za słowo jestem bardziej wdzięczny niż za uczynek. To nieprawda, że słowa kłamią — kłamliwe słowa poznać z daleka — a uczynek? Cóż łatwiejszego niż “okazać'' miłość? Znacznie trudniej wyznać ją. Melancholijnie piszę, ale dlatego tylko, że bardzo tęsknię za Tobą, za Jędrkiem (psa pominąłem tylko przez wstydliwość), za domem, za miastem, nie dlatego, żeby się tu coś złego działo. Nic się nie dzieje. Między mną a zewnętrznym światem wciąż rozciąga się screen (ekran, siatka, zasłona) niezrozumiałości. Nic nie rozumiem. Nie rozumiem dialogów w kinie, komentarzy telewizyjnych, komunikatów radiowych ani tego, co do mnie ludzie mówią — i to jest najokropniejsze. Chowam się przed ludźmi, co musi sprawiać okropne wrażenie. Ponieważ to muszę robić w jakimś stylu, robię to wyniośle, i wychodzę na pyszałka. Koźniewskiemu odpisałem, do Jarosława napisałem zimno i krótko. Muszę napisać do Brandysów (uściskaj! w tej chwili dostałem list od nich i od Zelników (już drugi, z kwiatkiem! — uściskaj)), do Stryjkowskiego (pozdrów!), do Hanuszkiewiczów (uściskaj). P.S. Dostałem piękny i miły list od Mamy. Mama świetnie pisze. Od Hali londyńską gazetę z artykułem o mnie

1 i dwa słowa — smutno mi — od Joasi dwie strony wygłupów. Ona nawet przez

Atlantyk denerwuje. Iowa City, 25.11.72 Kochanie moje jedyne, złote, jak na początku nie mogłem pisać ręcznie, bo mi ręka po papierze latała, jak chciała, tak teraz znów na maszynie ciężko mi — mylę się ciągle i wątek tracę — więc wybacz, że ręcznie piszę. Wczoraj przyszedł od Ciebie już drugi list z imieninowymi życzeniami, a tu do imienin jeszcze tydzień przecie. Dziękuję, dziękuję, i proszę o jeszcze. Poszedłem sobie na to konto wczoraj kupić prezent — krawat szeroki i wzorzysty — ale nic z tego nie wyszło. Nic dla siebie znaleźć nie mogłem, za to zobaczyłem, że w kinie Iowa idzie Gone with the Wind

2, więc wszedłem natychmiast, żeby sobie przypomnieć, jak

siedzieliśmy razem w ciasnej salce na Mazowieckiej, w dzień po śmierci Kennedy’ego, i jak w czasie projekcji wpadł ktoś z wiadomością, że Johnson nie żyje

3. Przesiedziałem 3 godziny, zalewając się

łzami i zajadając paloną kukurydzę (pop corn), a razem ze mną szlochało i gryzło kukurydzę kilkaset osób — co jest niesłychane — przeważnie zastaję w kinie 2–3 osoby. Tu był tłum — rodziny całe — gromadki studentów. Śmiechy wybuchały, oklaski, okrzyki, jakby to wszystko była nowość jakaś, a przecież film ma 10 lat, powieść 30 — czy 40 lat, wszyscy wszystko znają na pamięć. Czy nie mam racji, twierdząc, że ludzie chcą słyszeć tylko to, co już słyszeli, i widzieć to, co już widzieli? To jest ich Pan Tadeusz! Właściwie bawię się tą całą komedią, która rozwija się na moich oczach, męczy mnie tylko to, że z nikim nie mogę podzielić się myślami. Esteban potrafi mówić tylko o sobie, Bardach to niestety bardzo głupi człowiek (byłem wczoraj u niego na party, którą urządził dla amerykańskich i polskich lekarzy i wynudziłem się śmiertelnie — zwłaszcza nasi Sarmaci dali mi w kość swoją wulgarnością i wrzaskliwością), jeden Ricardo Beckford z Argentyny został mi jako partner — niezły pisarz, wielbiciel Gombrowicza, wrażliwy, inteligentny człowiek — niestety po angielsku mówi tak jak ja, więc bełkoczemy do siebie, jak umiemy, a jeszcze jego żona Eliza szarpie go za rękaw i błaga, żeby jej przetłumaczył, co mówimy. Bardzo ich lubię — są teraz przerażeni powrotem Perona. Kiedy się spotkamy. Wciąż sobie próbuję ten moment wyobrazić. — Gdzie to będzie i kiedy? Czasem myślę, że zjawisz się nagle, niezapowiedziana, tu, w Iowa City, najmilsza, najpiękniejsza moja, jedyna moja Twój Andrzej. Ucałuj małego, uściskaj psa! Janusza pozdrów — napiszę do niego! Iowa City, 30.11.72 Kochanie moje Jedyne, wczorajszy, urodzinowy dzień spędziłem na komponowaniu i wystukiwaniu tego felietonu, który Ci w załączeniu posyłam. Zeszedłem na dół popatrzeć, czy listów jakich nie ma. Otóż nie ma. Kto mi miał życzyć, to mi życzył już. Sam sobie więc dziś dłoń uścisnąłem i powiedziałem happy homecoming bo sobie tego najbardziej życzę. Najgorsze jest to właśnie, że nie widzę wcale końca tej awantury. Kiedy się spotkamy? Gdzie się spotkamy? W Paryżu wiedziałem dokładnie, jak to będzie: że wysiądziesz któregoś dnia z wagonu na Gare de l’Est, a ja podam Ci rękę, żeby Ci pomóc zeskoczyć na peron, a potem przytulę mocno do siebie. Wszystko miałem z góry wymyślone: fiołki, które Ci przyniosę, gałązkę mimozy, którą ustawię w pokoju obok talerza pełnego najpiękniejszych malinowych pomarańcz. I tak zrobiłem. A tu nic nie potrafię sobie wyobrazić, nic — ani miejsca, ani czasu, ani rytuału. Jestem jak katolik, który stracił wiarę w rzeczy ostateczne. Tu nic szczególnego się nie dzieje. Śnieg częściowo stopniał albo starzeje się w zakątkach.

Page 81: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Nie bardzo zimno, płaszcz na razie wystarcza. Zresztą mało wychodzę. Pływam teraz rano, przed śniadaniem, a potem siedzę aż do późnego wieczora z przerwami na pichcenie i kawę. Byliśmy z wycieczką w Amanie. Jest to miasteczko, które przed stu z górą laty zajęli niemieccy koloniści, sekciarze zbuntowani przeciwko luterańskiemu kościołowi bogatych, od XVII wieku żyjący w komunie. Przez cały wiek tułali się po Niemczech, w XVIII wieku przybyli do Ameryki, najpierw mieszkali gdzieś w Illinois, a w XIX przywędrowali do Iowa. Mówią po niemiecku, wierzą, że Bóg do nich mówi nadal, spisują jego objawienia specjalnym pismem skróconym, i zajmują się rzemiosłem oraz drobnym przemysłem spożywczym. Wierzą, że jedzenie jest darem Boga, więc trzeba obchodzić się z nim z szacunkiem. Świetnie gotują. Ale — America iťs America — więc obok tego wszystkiego zafundowali sobie fabrykę lodówek, które słyną z solidności (5 lat gwarancji). Robią też jakieś niesamowite kuchnie — elektroniczne chyba — smażące, piekące, gotujące w piekielnych szybkościach bez użycia patelni. Wkładasz mięso surowe, coś nakręcasz, zamykasz, otwierasz, mięso gotowe, gorące, a ruszt plastikowy pod nim zimny, talerz, na którym leży, też zimny — cuda. Wyjaśniali, ale ja nie zrozumiałem. No więc tak. Pisz więc do mnie teraz na Berdyczów, czyli do Stony Brook, a ja stąd nadal pisać będę aż do wyjazdu. Muszę wyjechać — przeżyłem tu już Thanksgiving Day

1 — wiem, co to za koszmar. Raz

jeden chciałem zjeść po ludzku w mieście i zastałem miasto wymarłe, wszystko zamknięte, puste ulice, jak w tym filmie, który razem oglądaliśmy. Całuję Cię, Maleńka moja, ucałuj Andrzeja, psa poszarp, pozdrów pp. Kazimierzów, Janków, Adamów, Janusza — przeproś go, że nie pisałem — nie mogę podołać. Pa, Kochana Twój Andrzej. Iowa City, 6.12.72 Kochanie moje, przez cały tydzień nie napisałem do Ciebie. Przeżyłem mały breakdown, chandrę po naszemu, która głównie tym się objawiała, że siadałem do biurka — i siedziałem tak godzinę, dwie, trzy, niezdolny do wyboru właściwego zajęcia. Czy własne urodziny tak mnie rozłożyły, czy nagła zmiana pogody (po słonecznych, ciepłych dniach, przyszły dni mroźne, chmurne i bardzo wietrzne, a temperatura z 53 st. F, spadła do kilku poniżej zera — z dnia na dzień), czy małe nieszczęścia, które mnie spotkały (najpierw złamałem okulary, a raczej pękły same, nieomal na nosie, może z zimna, potem zegarek spadł z lodówki na posadzkę i definitywnie stanął, w końcu kataru dostałem obrzydliwego, który mi łeb rozsadza), czy przeraża mnie bliska perspektywa podróży do N. Yorku, a w związku z tym też kupowanie upominków dla Arturów, Hali, czy wreszcie nadmiar listów, które czekają na odpowiedź, czy obowiązek wysyłania życzeń świątecznych, czy to wreszcie, że sam jestem teraz (Esteban wyjechał do Amsterdamu), co przyjąłem z niewypowiedzianą ulgą, z nią jednak przyszło mi odczuć samotność jeszcze dotkliwiej niż przedtem; nawet nie mam się na kogo złościć. Ale dość tych skarg. Piszę, więc jestem; mam nadzieję, że po liście do Ciebie, od którego rozpoczynam proces restytucji, nastąpią dalsze akty woli. Wczoraj dostałem od Ciebie list z opłatkami. Mój Ty Złoty... Zawiozę je do N. Yorku, połamię się z Halą, zawiozę do Stony Brook, połamię się z naszymi wygnańcami, tu i tam będę myślał o Tobie i o Jędrku, i o Mamie, która jest jeszcze bardziej sama niż ja tutaj w tym kukurydzianym kraju. Starość jest najodleglejszym krajem. Dziękuję Ci za wycinki. Co z tym Weselem

1? Czyżby sprawdziły

się moje proroctwa? Od 1 stycznia będę miał oddzielny apartament za $150. Zmusił mnie do tego częściowo Esteban przez to, że sprowadza tu część swojego haremu. Ofiarowano mi połówkę do podziału z Grekiem, ale kiedy poszedłem zobaczyć, jak on mieszka... Nie, nie chcę już nikogo. Mieszkając z Estebanem, już wpadłem w manię mycia rąk i wolałem chodzić do publicznej łazienki, którą sprzątają co dzień, niż z własnej korzystać, którą musiałem sprzątać po Estebanie. Po jego wyjeździe pracowałem przez pół dnia jak pani Stalewska (ŕ propos: pozdrów ją ode mnie serdecznie i życz wszystkiego najlepszego na Święta). Powinienem teraz Tobie i Jędrkowi życzyć Świąt, ale nie mogę się jeszcze pogodzić z tym, że mnie z Wami nie będzie. Dlaczego ja tak okropnie tęsknię za Wami? Dlaczego mi tak strasznie żal każdego dnia, który mi tutaj upływa bez Ciebie? Wszystko to wydaje mi się czasem bezmyślną utratą substancji życiowej; jak gdybym żyły sobie otworzył i pozwolił krwi płynąć, tak tracę czas przeznaczony na miłość, na codzienne czynności, na zwykłe życie, które składa się na wiek człowieka. Plączę się po Mayflowerze, miejsca sobie znaleźć nie mogę... No nic. Trzymajmy się. Byle do wiosny, a na razie bądź mi zdrowa. Całuję Was oboje Wasz A. Iowa City, 13.12.72 Kochanie moje, Kochanie, zasmucił mnie Twój list, widzę z niego, że jesteś bardzo zmęczona i bardzo zmartwiona. Zastanów się: może ta cała impreza nie opłaci nam się fizycznie i psychicznie? Może chcesz, żebym wrócił wcześniej? [...] W dodatku nie pracuję tak, jakbym chciał i tak jak powinienem. Zimę tu mamy już ostrą i kapryśną. Jednego dnia temperatura spada do 10° poniżej zera, co się równa Waszym 20°, drugiego dnia skacze do 30 powyżej zera, czyli do jakichś +5 Waszych. To śnieżyce walą, to grad leci, czy, jak tu mówią, freezen rains — mrożony deszcz. Z Mayfloweru nie sposób wyjść. Bywają dni, kiedy w ogóle z domu nie wychodzę. Czas ciągnie się wtedy jak guma, każda robota urasta do apokaliptycznych

Page 82: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

rozmiarów. Ten felieton pisałem tydzień — codziennie! Kreśląc i wyrzucając stosy kartek. A czytanie!... Atmosfera tu jest dziwaczna. Zbliżyliśmy się i polubili, ale przedświąteczna histeria daje się we znaki. Przed chwilą Indonezyjczyk płakał, bo jego rodzina nie dostała pieniędzy, które jej posłał na Święta; Japończyk rozpił się; Brazylijczyk pokłócił się z żoną i jak wściekły lata po piętrach, zapowiadając jakieś nieszczęście. Ja staram się też sam wieczorem nie siedzieć, ale chodzę do Argentyńczyków, którzy są serdeczni, inteligentni, i tak przyjacielscy, jakbyśmy się od lat znali. Przychodzi do nich Amerykanin mówiący po hiszpańsku, i tak we czworo gawędzimy: Ricardo i ja łamaną angielszczyzną, Eliza zdaniami wyuczonymi z lekcji, a Davy (ten Amerykanin) poprawia nas i utrzymuje w formie. To bardzo miłe. Jutro mamy kolację u Etiopczyka, którego żona urodzi lada dzień. Piszę jakoś bezbarwnie, bo najpierw ten felieton mnie zmęczył, a po drugie — cóż, chciałbym Ci jakoś pomóc, nie wiem jak — daleko — ręce mi opadają. Kocham Cię tak, jak Cię nigdy chyba nie kochałem, i może po to tylko, żeby to odczuć, warto było wyjechać za Ocean. Przeżyłem nawet parę chwil jakiejś dziwnej radości z tego powodu — że czuję tę miłość do Ciebie, że cierpię z jej powodu; było mi dobrze z tym, że mam za kim tęsknić, i że tęsknię tak mocno. Ale teraz ta tęsknota staje się czymś tak bolesnym jak głód, kiedy czujesz nieomal smak jedzenia, a nie możesz go wziąć do ust. Czuję Cię przy sobie tak wyraźnie, widzę Cię, dotykam Cię — jakbyś była w pokoju przeźroczysta — a przez Twoją postać niewidoczną przeświecały te białe, szpitalne ściany i te błyszczące przedmioty, które mnie kopią prądem. Może to od Ciebie — te iskry trzeszczące pod palcami? No i Święta idą. I kto wie, czy ten list nie będzie właśnie ostatni przed Wigilią. Więc kawałeczek opłatka* odłamuję i posyłam Ci — weź go do ust i długo trzymaj, zanim połkniesz. Bądź zdrowa, Malutka moja, wiedz, że jestem myślą wciąż przy Tobie, patrzę na Twoją fotografię, mówię do Ciebie, i czekam na tę chwilę, kiedy wreszcie podejdziemy do siebie, popatrzymy sobie w oczy, i uściśniemy się. Całuję, Maleńka, Twój Andrzej. P.S. Andrzeja pewnie już nie ma w domu. Chciałbym go jakoś uściskać, chciałbym dostać od niego choć parę słów. Ucałuj go ode mnie, jeśli jeszcze nie wyjechał. Nie wiem, nie wiem, co o nim myśleć, tak mi przykro, że dręczysz się — może i on też dręczy się tą swoją straszną młodością, której chce sprostać za wszelką cenę? Iowa City, 18.12.72 Malutka moja, za mało piszę do Ciebie, za rzadko, powinienem codziennie, abyś codziennie wiedziała, jak Cię kocham i jak myślę o Tobie. Mało jest takich chwil w ciągu dnia, w których nie czułbym i nie wywoływał Twojej obecności. Tęsknię za Tobą i martwię się o Ciebie. Pamiętaj, gdybyś poczuła się źle, gdybyś poczuła, że już nie możesz dłużej wytrzymać, wołaj mnie, telegrafuj, zjawię się natychmiast. Obliczyłem, że od Twojego wezwania do mojego zjawienia się mogłyby upłynąć zaledwie 4 dni — 4 dni! Tylko tyle jesteśmy od siebie oddaleni. Pamiętaj o tym. Twoje zdrowie jest dla mnie ważniejsze od wszystkiego. Nic mnie tu nie trzyma. Wiem tylko, że chcesz tu przylecieć i tutaj spotkać się ze mną, dobrze, siedzę więc, ale czas przed nami przeraża mnie. Och, listy, kartki! Zmora. A tu czas, nieforemny, nie ujęty w tryby ani obowiązków, ani posiłków, jak guma się ciągnie, zupełnie jak w Czarodziejskiej górze, gdzie znikają w ogóle granice między jednym dniem a drugim. Trudno powiedzieć, żebym się nudził, bo przecież mam pełno roboty z pisaniem, czytaniem (przede wszystkim z czytaniem), z listami, z nauką; natomiast inni koledzy nudzą się strasznie, rozpaczliwie, i ta nuda udziela się. Najgorsze są soboty i niedziele, kiedy jesteśmy odcięci od miasta. Autobus nie chodzi wtedy, a spacer oblodzoną ścieżką, brzegiem zamarzniętej rzeki, pod górę, na wichurze, nie należy do przyjemności. Zresztą po co? Filmy tu idą raczej niedobre, kawiarń nie ma, we wspaniałej sali koncertowej nic się nie dzieje (w listopadzie koncertował tu Artur Rubinstein, ale bilety były od 8$ w górę!), a biblioteka tak daleko, że bez autobusu tam dostać się nie można. Już 18. Jędrek pojutrze wyjeżdża. List mój pewnie przyjdzie przed N. Rokiem. Maleńka, Jedyna — Całuję Cię, całuję i życzę zdrowia, cierpliwości i przede wszystkim spotkania szybkiego ze mną. Jędrkowi tylko przekaż ode mnie najlepsze życzenia, aby uporał się szybko ze swoim dojrzewaniem, przeszedł przez czekające go próby i żeby pojął tę prostą prawdę, że żyć to znaczy dawać, a nie brać — Pa, Kochana, następny list będzie chyba już ze Stony Brook Twój A. Stony Brook, 22.12.72 Kochanie moje najdroższe, jestem więc u Julciów — przyleciałem przedwczoraj prosto z Cedar Rapids, bo — jak Ci pisałem — Julia, dowiedziawszy się o moich planach podróży autobusem, napisała kategoryczny list zakazujący mi wprost nocowania w nieznanych hotelach, włóczenia się po miastach etc. Potem oboje trzy razy dzwonili do Iowa, do rozmaitych ludzi, prosząc o przypilnowanie mnie. Mieli, oczywiście, rację, bo jadąc autobusem, dzień spędzałbym w drodze, a chodzenie po mieście po zmierzchu jest po prostu niebezpieczne, o czym przekonałem się w Waszyngtonie.

Page 83: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Święta jakieś smutne — nie tylko dla mnie osobiście — ale dla Ameryki; wznowienie bombardowań Wietnamu, przerwanie rozmów pokojowych

1 wszystkich przybiło. Gazety publikują

fotografie zabitych i wziętych do niewoli pilotów i nie ukrywają zdumienia — co się stało, co to znaczy. Pogoda przy tym wstrętna nad całą Ameryką — mgły, deszcze. Leciałem we mgle, w Chicago samoloty stoją w kolejce do pasa startowego i gdy się któryś podrywał, niknął natychmiast, a jednocześnie inne, które lądowały, nie mogły przedostać się do portu, zahamowane przez sznur oczekujących na start. Sytuacja jak na autostradzie, czy jak na ulicy w mieście, z tym że stworzona przez giganty. Potem wprost z czarnych chmur samolot wyleciał na płytę lotniska Kennedy’ego — mgła leżała tuż nad ziemią. Arturowie czekali — i powieźli do domu — zemocjonowani, bo po raz pierwszy znaleźli się w tej plątaninie szos, autostrad — wiesz, jak to wygląda i jak trudno się w tym poruszać. Artur prowadzi znacznie lepiej, już prawie dobrze — szybko, dość śmiało, bez kompleksów. Bardzo mi ulżyło, kiedy się o tym przekonałem, bo poprzednim razem jazdy z nim były bardzo denerwujące i niebezpieczne. Moim przyjazdem ucieszyli się jak dzieci lubianym wujkiem. Są dość znudzeni Stony Brook, i co gorsza, sobą trochę zmęczeni — nie ma Obór, nie ma Zakopanego, gdzie jedno mogłoby się schować przed drugim. Artur okropnie postarzały; dość pogodny i spokojny, często jednak wybucha, i po nocach nie sypia. Pali, łazi, gada do siebie, pokrzykuje nawet (Joasi o tym nie mów, bo zaraz wszystko im napisze). Daniela przemiła — nie odstępuje mnie, gada bez przerwy do mnie, dumna z siebie, bo pracuje w tutejszym eleganckim hotelu (jak wszyscy studenci) i zarabia 12$ dziennie. Poza tym jest wegetarianką, i to bardzo radykalną, bo nie tylko mięsa odmawia, ale także ryb oraz wszystkiego co sztuczne, z tolerancją tylko dla lodów. Strasznie śmieszna. Deszcz siecze. Muszę kończyć, bo jedziemy na pocztę. Mnóstwo mam Ci do napisania, ale to już w następnym liście. Ciekaw jestem, czy dostałaś mój list z kawałeczkiem opłatka. Artur ma jeszcze opłatek, który mu rok temu przysłałaś — schowany w osobnym pudełeczku. Będziemy się nim łamać — i tym, który teraz przysłałaś — jak gdyby z Tobą. Oni bardzo się pilnują rozrzewnień — ja też będę się pilnował. Ale kto wie, jak to będzie. Już i tak chłodna Julia witała mnie w sposób, który mnie zdumiał i wzruszył. Takie wyjazdy, rozstania, to szkoła miłości dla wszystkich. Co do mnie, nauczyłem się w tej dziedzinie mnóstwo, moja Ty Najukochańsza — lecę na pocztę — całuję mocno Twój A. Stony Brook, 25.12.72 Kochanie moje jedyne, no i jakoś minęła Wilia, jakoś dalej wloką się te Święta mgliste, deszczowe, zimne; dziś dopiero pierwszy dzień łagodniejszej pogody i można wyjść na spacer. Julcia się napracowała, zrobiła śledzia, barszcz z uszkami z Twoich grzybów (uszka zrobiła Daniela), pieczoną makrelę i czekoladowy cake, tort. Myśmy z Arturem nakrywali, Daniela ubierała choinkę. Choinka malutka, ale prawdziwa, nie plastikowa; stoi w living-roomie i mruga kolorowymi lampkami. Wystąpiliśmy w wieczorowych strojach: Julia w długiej pąsowej sukni, którą jej w ubiegłym roku jakaś Amerykanka w Des Moines uszyła na gwiazdkę nie biorąc miary — i dobrze! Bardzo ładna. Daniela w długiej, z surowego płótna różowawego, z koronką, przepasana paskiem polskim od Joasi. My z p. Prezesem w czystych koszulach i krawatach — ja mam nowy, czarny, z Iowa, szeroki, w pasy poprzeczne. Łamaliśmy się Twoimi opłatkami, zrobiliśmy to dość pośpiesznie, żeby uniknąć rozczuleń, i szybko przeszliśmy do wódki. Julia wzniosła pierwszy toast za Ciebie i Jędrka, potem piliśmy za Mamę Artura i Ojca Julii, potem za Joasię i Justysię, potem nam się poplątało. Po rybie były prezenty. Kolęd nie śpiewaliśmy, tylko rozmawialiśmy długo i bardzo głupio. Nawet poirytowaliśmy się trochę, ale do rana nam przeszło. Całuję więc na razie i do następnego listu. Śniłaś mi się tu już dwa razy Twój Andrzej Ucałuj Jędrka, jeżeli masz z nim kontakt! Stony Brook, 28.12.72 Kochanie moje najdroższe, spokojnie, miło, bardzo nudno wloką się dni. Lubię poranki, kiedy gromadzimy się w kuchni przy śniadaniu i czytaniu gazety, którą wyrywamy sobie z rąk, bo jest ciekawa. Potem każdy robi, co chce, o ile nie ma jakiegoś wyjazdu albo wizyty. Wieczorem już nic niespodziewanego stać się nie może. Póki możemy, siedzimy w swoich pokojach, tzn. ja w pokoju Julii, ona w jadalni, Artur u siebie, Daniela u siebie, dopóki nie przyjdzie godzina, kiedy już nikt sam z sobą nie może wytrzymać — wtedy zaczynamy się szukać, zagadywać do siebie; wtedy by się gdzieś poszło, coś zobaczyło, coś zrobiło — wtedy czuje się tę wieś dokoła, tę pustkę, to unieruchomienie. Spacery nudzą — kilometry wąskiego chodnika wzdłuż białych, zielonych, żółtych, brunatnych i jakich tam jeszcze will — każda ładna, każda

Page 84: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

zabawna, zwłaszcza teraz, w świątecznej dekoracji — na drzwiach wiszą wieńce z choiny przystrojone czerwonymi kokardami, w ogrodach stoją święte Mikołaje, drzewa, krzewy, parkany, drzwi domów i okna są obwieszone girlandami kolorowych, mrugających lampek, w oknach stoją kolorowe, elektryczne świece — więc to zabawne, ładne, ale przejada się szybko, jeśli nie ma się z tym żywszego osobistego związku, jak my, no i możliwości odmiany. Do Nowego Jorku wybieramy się jak sójki za morze. Nie ma się co dziwić: to cały dzień jazdy, dreptania, i to wydatek bardzo poważny, równający się kosztom tygodniowego utrzymania dla całej rodziny. A najgorszy ze wszystkiego jest powrót wieczorem, w tłoku na szosie, kiedy na dodatek ocean sprawia różne niespodzianki: to mgła, to ulewa, to nagły przymrozek. Kolej wciąż nie chodzi. Jest nam więc bardzo miło, bardzo serdecznie, bardzo rodzinnie, trochę jednak melancholijnie (oczywiście) i trochę wszystkim nudno, zwłaszcza że przed samymi Świętami zepsuł się telewizor, a kino na campusie nieczynne z powodu ferii. Nie wiem, kiedy ten list dojdzie do Ciebie. Jędrek pewnie będzie już w domu. Ucałuj go ode mnie, poproś, żeby napisał do mnie. Całuję Was oboje mocno — przykrzy mi się tu bez listów od Ciebie, ale z góry wiedziałem, że tak będzie w świątecznym okresie. Śnisz mi się za to co noc — miła, uśmiechnięta, bardzo ładna — bardzo kochana — do widzenia Maleńka, Twój A. Stony Brook, 31.12.72 Moja Najmilsza, popołudnie sylwestrowe ciepłe i deszczowe; u Was pewnie teraz północ, myślę o Tobie i o Jędrku, ale mi już nawet wyobraźni nie starczy, aby Was zobaczyć. Nie wiem, gdzie jesteś, nie wiem, gdzie on jest. Od Ciebie już chyba ze 2 tygodnie żadnego listu nie miałem, od Jędrka z półtora miesiąca. Wiedziałem, że będzie taka przerwa w świątecznym okresie, a jednak wytrzymać ją trudno. Ten list do Ciebie dojdzie pewnie nie wcześniej niż za 2 tygodnie. Smutno. Deszcz bębni po dachu. W domu cicho. Julia krząta się około kolacji, Daniela zbiera się na party sylwestrową, Artur obiera ziemniaki i nakrywa do stołu, ja mam wolne, bo przed południem sprzątnąłem odkurzaczem living-room i schody. Julia bardzo umęczona domem, zakupami i rachunkami. Źle wygląda, trudno jej się schylać, ale pogodna i ciepła. Do chudości Artura przyzwyczaiłem się już, ale i tak wciąż mi się wydaje za stary. Próbujemy czasem “poważnie'' rozmawiać, i źle się to przeważnie kończy. Julia twierdzi, że Artur wyczuwa moją dezaprobatę dla jego poglądów i opinii, i podrażniony tym zaostrza je; ja, nie mogąc w ogóle pojąć toku jego myślenia, milczę najczęściej, ale w sposób, który drażni go jeszcze bardziej. Julia denerwuje się wtedy, bojąc się, że sobie powiemy coś przykrego. Dziś po prostu wyrzuciła nas z kuchni, gdzieśmy właśnie w ten sposób “rozmawiali'', i kazała wziąć się do sprzątania. Najwięcej rozmawiam z Danielą [...]. [...] Jakie to wszystko dziwne! Niby jestem bardzo daleko od kraju i od domu, a po uszy tkwię w krajowych rodzinnych sprawach, niby mieszkam w olbrzymim kraju, który stoi przede mną otworem, a ruszyć się nie mogę poza miasteczko, i tylko na niebie mogę oglądać łunę Nowego Jorku świecącą jak zorza polarna; niby mieszkam na brzegu Oceanu, ale widzieć go wcale nie mogę, bo mnie od niego dzielą płoty i bramy z napisem private. Raz słyszałem, jak huczał, gdy go sztorm rozkołysał. Czy to nie dziwne? Czy nie można zatracić poczucia rzeczywistości? I jeśli ja je chwilami tracę, czy można dziwić się, że tracą je ci, co tu dłużej mieszkają? Wiesz, gdzie odzyskałem na parę godzin poczucie czasu i przestrzeni — czyli poczucie rzeczywistości? W podróży, zwłaszcza na lotnisku, gdzie czekałem na połączenie. Wyskakujące na świetlnych ekranach numery lotów, nazwy dalekich miast wywieszone nad biurkami agencji, a nade wszystko te potwory podrywające się co 40 sekund z płyty lotniska i znikające natychmiast we mgle uprzytomniły mi, że poza hotelem Mayflower w Iowa City jest jeszcze trochę miejsca na świecie, że świat jest duży. Ale teraz, w Stony Brook, znowu tego nie jestem taki pewien. I nie opowiadam Ci dyrdymałów, bo tak jest! “jakby'' wykrzyknął nasz kochany pan Prezes, którego kocham i który mnie złości tak, jak tylko kochana osoba może złościć — zwłaszcza kiedy wybiera się umierać. Mówi, że zakończył cykl i nic już więcej nie ma do zrobienia. I łzy mu lecą z przerażonych oczu — ale ten obraz dla siebie zachowaj. No tak. Kończę, bo kończy się norma — całuję maleńka Ciebie, i Jędrka, który już pewnie wrócił i jest dla Ciebie bardzo miły — Twój, Wasz Ojciec. Iowa, 6.1.73 Kochanie moje najmilsze, zaczynam już żyć Twoim przyjazdem — już to widzę, wyobrażam sobie, organizuję i celebruję, już wprowadzam Cię do mojego “apartamentu'', gotuję Ci, usługuję, przedstawiam kolegom. Przypuszczam, że oba zaproszenia już dostałaś. Telegram przyszedł w sobotę — bezprzedmiotowy, ale dziękuję, że nawet w nim nie zapomniałaś o dobrym słowie. Ostatni Twój list ucieszył mnie bardzo; piszesz mi o Jędrku, że Ci z nim “dobrze, a chwilami nawet bardzo dobrze''. Twoje zdrowie i jego dobroć to dwie rzeczy, które mnie naprawdę interesują. Myślę, że mógłbym resztę życia spędzić patrząc, jak się kochacie. Potrzebowałbym najwyżej bujającego fotela, z którego bym patrzył na Was. Wstyd mi za felietony. Tajemnica ich przerwania wyjaśniła mi się sama w sposób, który może być interesujący dla historyka literatury. Otóż przed wyjazdem do Arturów przyniosłem sobie z biblioteki książkę pt. Request of America — Poszukiwanie Ameryki — zbiór prac historycznych, geograficznych i archeologicznych przedstawiających współczesny stan wiedzy o tym, kto, kiedy, jak i po co odkrył Amerykę. Księga mnie zafascynowała, a szczególną moją uwagę wzbudził artykuł o irlandzkiej legendzie średniowiecznej, wedle której jeden z patronów Irlandii, św. Brendan, opat

Page 85: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

benedyktynów, żeglując na zachód przez 7 lat, w poszukiwaniu Raju, odkrył jakąś przepiękną, rozległą krainę, przedzieloną na pół szeroką rzeką. Ta legenda była przez wieki całe dowodem dla żeglarzy poszukujących drogi do Indii (czyli Azji), że brzegi jej są bliskie i osiągalne; tą legendą posłużył się też Kolumb, kiedy plan swojej podróży przedstawiał królowi Portugalii. Istnieje nawet wersja, że podróżował do Irlandii i szukał w tamtejszych klasztorach nowych dowodów. W rzeczywistości mnisi irlandzcy nie dotarli do Ameryki — ale nie w tym rzecz. Cała ta historia podnieciła mnie nadzwyczajnie. Zdawało mi się, że mam temat do felietonu. Napisałem jeden — zły, drugi — zły — wciąż mi się zdawało, że nie napisałem tego, co chciałem, i wydawało mi się, że już w ogóle pisać nie umiem. Myślałem napisać esej o samej legendzie — ale idea ta nudziła mnie — są przecież lepsi ode mnie specjaliści od średniowiecznych legend i hagiografii. W końcu, pod prysznicem, przyszedł mi pomysł opowieści opartej na tej legendzie

1, której cały czar dla mnie polega na tym, że mnisi, dążąc na

zachód, musieli wciąż wracać do miejsc, w których byli poprzednio, aby odprawiać tam wielkanocne i bożonarodzeniowe nabożeństwa. Było to w ubiegłym tygodniu. Zabrałem się natychmiast do roboty — przetłumaczyłem legendę (oczywiście nie z łaciny, ale z angielskiego), a tłumacząc szkicowałem już zmiany, wstawki etc., a nawet w całości opracowałem pierwszy rozdział. Jestem tą robotą zachwycony; od dawna myślałem o napisaniu czegoś opartego na motywie podróży i na liturgii, i tak oto przypadkiem znalazłem dla tego starego pomysłu idealną formę, odpowiadającą na dodatek moim nowym, amerykańskim przygodom. Teraz, kiedy już ten pomysł pojąłem i utwierdziłem w sobie, i skoro tłumaczenie mam już za sobą, wezmę się z powrotem do felietonów, aby Tobie jakoś pomóc żyć. Przepraszam za tę przerwę — kosztowała mnie tyle zdrowia, co Ciebie pieniędzy. [...] Do widzenia moje Dzieci, do widzenia moja Najmilsza. Strasznie Was oboje Kocham — dla psa bądźcie też dobrzy Wasz A. Iowa, 12.2.73 Kochanie moje jedyne, tęsknić jest i okropnie, i pięknie. Siedząc przed oknem i patrząc na mój lasek, zwłaszcza kiedy słońce zachodzące złoci go i czerwieni, prowadzę z Tobą długie rozmowy, których pewnie nie miałbym odwagi ani zacząć, ani ciągnąć, bojąc się, że Cię znudzę albo zniecierpliwię moim gadulstwem. Powiedziałaś mi kiedyś w uniesieniu, że jestem pusty i że moja miłość jest tylko pomysłem miłosnym, fabułą wymyśloną, której trzymam się z uporem jak własności, a że kochać naprawdę Ciebie, to znaczy oddać się Tobie, całkowicie, i przenieść na Ciebie... przenieść... nie wiem, jak to wyrazić... moich aspiracji, moich dążeń, pragnień, i żyć Twoimi sprawami jak swoimi nie potrafię. Miałaś może rację, ale czy ktokolwiek poza kobietami, i to niektórymi, potrafi tak kochać? I czy to oznacza pustkę, i czy to oznacza brak miłości? Ja rzeczywiście traktuję Cię jak część mojej własnej osoby, ale czy to, że tę “drugą'' jej część, której potrzebuję do monologu, aby był jak rozmowa, i której potrzebuję do życia, aby było życiem, i do odbicia siebie, aby w ogóle w istnienie swoje uwierzyć, czy to więc, że tę istotę moją, która jest może po prostu duszą moją, względnie tym, co duszą nazywano, ubieram w Twój kształt, że ją widzę i czuję w Twoim ciele, że mówi ona do mnie Twoim głosem, czy to nie jest miłością? Jest, jest, wiem to teraz, kiedy sam jestem i kiedy w każdej chwili samotności Ty, tylko Ty jesteś ze mną. Gdybyś mogła wiedzieć wszystko, co powiedziałem Tobie nieobecnej, i słyszeć wszystkie skierowane do Ciebie słowa, i wszystkie do Ciebie skierowane pragnienia, nie miałabyś nigdy wątpliwości w to, czy Cię kocham, nie myślałabyś o mnie, że jestem pusty, chociaż jedno tylko musiałabyś przyjąć i uznać: że jesteś kobietą, “tylko'' kobietą, że jesteś przez kogoś tam jako kobieta, w ciele, w kształcie, w uroku swoim oczekiwana, wytęskniona i upragniona. Dla Ciebie “tylko'' kobietą, dla mnie “aż'' kobietą, bo to oznacza dla mnie świat, życie, istnienie, a nie lepsze lub gorsze towarzystwo. Przepraszam, las znowu się złoci, trzecia dochodzi, zbliża się godzina moich urojeń i monologów, godzina, kiedy żyć jest straszno i wspaniale. ...Uśmiechnij się. Keep smiling i wszystkich wokół ucałuj — especially

1 Jędrka, którego z

kolei poproś, żeby Ciebie ucałował ode mnie. Potem oboje uściskajcie psa i kochajcie mnie your crazy2

A. Iowa, 15.2.73 Kochana moja, Malutka moja, o Jezus, jak mi ulżyło! Dziś przyszły Twoje 2 listy — z 6 i 9 lutego — masz więc już papiery i złożyłaś cały pakiet na MO, Bogu dzięki. Twój ostatni list z 31.1. — smutny, pełen goryczy i żalu, że papierów jeszcze nie masz, rozżarzył do białości przyrodzone mi poczucie winy — miejsca sobie nie mogłem znaleźć, a nawet urżnąłem się tego wieczora z Ricardem i Davidem u mnie w mieszkaniu, żeby jakoś przetrzymać do następnego listu. Pisałem Ci, że Bardachowa dostała paszport w ciągu 2 tygodni — to oczywiście bujda, bo ona ma paszport radziecki, stały, na wszystkie kraje świata (!), a potrzebowała tylko zezwolenia dla nieletniej córki. Ale Ty w ciągu miesiąca powinnaś dostać. Dobrze, że napisałaś do Johna, i dobrze napisałaś, choć grubo za grzecznie. To 25–27-letni chłopak, czasem bardzo miły, czasem bezczelny. Żonaty — żona miła, dziecko prawie — możesz im przywieźć jakąś płytę polską, ale nie sentymentalną — dziwaczną raczej — John sam świetnie śpiewa amerykańskie songi z gitarą. Może Marylę Rodowicz? Sama będziesz wiedziała, albo Ci Olimpijczyk

3 nasz

zatabaczony powie (jak ja okropnie Go kocham, kiedy się dowiem od Ciebie, że jest dobry i miły — w

Page 86: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

ogóle go strasznie kocham i dlatego tak się na niego wściekam — powiedz mu to — a wściekam się zwłaszcza wtedy, gdy spostrzegę w nim którąś z moich wad). Boże, jak bym chciał, żeby mu się powiodło w Olimpiadzie! Żeby miał sukces, żeby uwierzył w siebie na podstawie tego, co zdobędzie, a nie na podstawie tego, co sobie sam wmawia. [...] — Jak się cieszę. Jak się cieszę, że mogę już realnie myśleć o Twoim przylocie. Już zaczynam obmyślać szczegóły powitania, ceremoniał i program pobytu jak przed wizytą Prezydenta. W następnym liście dam Ci kilka rad na drogę — zwłaszcza dotyczących zmiany samolotów. Na razie kończę — zdaje się, że przekroczyłem już 21 g i muszę iść na pocztę, aby zważyli. Odsyłają z powrotem, jeżeli jest coś nie w porządku. Całuję, Kochana moja, czekam, mocno ucałuj Olimpijczyka Twój Andrzej. Iowa, 22.2.73 Kochanie moje jedyne, nie pisałem do Ciebie przez parę dni — miałem jakieś zahamowania z pisaniem w ogóle — a wiesz, że w takich razach nie potrafię napisać nawet “Ala ma kota''. Przychodzą tu na mnie jakieś cykliczne — jak zauważyłem — kryzysy (mniej więcej co 6 tygodni), a wtedy miejsca sobie znaleźć nie mogę — ani pisać, ani czytać, ani usiedzieć na miejscu, ani wyjść z domu. Pewnie na każdego coś takiego przychodzi, ale na ogół ludzie wtedy po prostu nic nie robią — piją, szukają rozrywek, w karty grają — ja zaś, nieszczęsna, polska, katolicka, masochistyczna kreatura (ktoś tu o mnie powiedział, że mam wypisane na twarzy “katolickie tortury sumienia'') — usiłuję oczywiście “przełamać się'', tzn. siedzę godzinami przy biurku, wpatrzony w okno, w suche czuby drzew nastroszone na tle nieba, które tutaj teraz przeczyste jest, włoskie, i ciepło błogosławione spływa z niego na nas, jakby już marzec był, jakby już wiosna była, jakbyś Ty już była tu ze mną. Marzec — Twoje imieniny, Maleńka. Posłałem Ci życzenia na chybcika, na kolanie napisane ręką drżącą z emocji, jaką sprawiło mi kupowanie, pakowanie i wysyłanie prezentu dla Ciebie. Wszystko to działo się w modnym tutejszym sklepie “Things, Things, Things'', jakieś panienki skakały wokoło mnie, dobierając papier, pudło i gadając bez przerwy, a po mnie pot ściekał strugami. Na dodatek sklep ten sprzedaje teraz i prezentuje polskie lalki — śliczne i zabawne (Ricardowie kupili mi Pinocchia w zielonym ubranku, którego mianowałem moim sekretarzem, bo siedzi na listach przeznaczonych do wysyłki i trzyma rozmaite messages

1); więc paczka do Polski dodatkową jeszcze

sensację wywołała... Mam nadzieję, że Ci się ten lampion spodobał (chyba go już dostałaś?). Są tu większe, są mniejsze — wybrałem średni i najmniej kulisty. Są też kolorowe, ale Ty chyba wolisz biały. Myślę, że powinnaś go zawiesić nad toaletką, tak żeby Ci dał wreszcie światło na lustro i na sekreterę jednocześnie. Tylko te kinkiety moje obrzydliwe trzeba chyba polikwidować. ... No cóż, nie zjem Twojego imieninowego tortu, nie ucałuję Cię, nie szepnę Ci w ucho tego wszystkiego, co Ci zwykle w takich chwilach szepczę. Życzę Ci — na razie Ci życzę tylko tego, żebyś do mnie zdrowo przyleciała, i żebyś Jędrusia zostawiła bez obawy, i tego żebyś mnie tu przywitała z sympatią, i żebym Ci się nie wydał paskudny. Tyle na razie Ci życzę, a co do reszty, co do życia, które nas czeka, to pogadamy w cztery oczy, kiedy już zamkniemy za nami drzwi mojego 322 — oczy moje Kochane, oczy moje najdroższe! Przykro mi też z powodu Jarków. Chciałbym, żeby mnie wszyscy kochali, i myśl, że ktoś ma mi coś za złe, prześladuje mnie, jak Artura prześladuje myśl, że go ktoś nie docenia. No to, pa, Maleńka, całuję Cię mocno i Andrzejka ode mnie mocno ucałuj Twój, Wasz, A. Iowa, 28.2.73 Kochanie moje jedyne, dziś przyszedł list Twój z 20.2. Smutny znów trochę i poirytowany. Jak zwykle: redakcja, Jędrek i przyjaciele. Nietakty i niesprawiedliwości Łapińskiego? A czego się spodziewasz i spodziewałaś? Zadowolenia miłości własnej przez cudzą pochwałę? Tego się nigdy nie doczekasz, choćbyś była Prezydentem Stanów Zjednoczonych. Powiesz, że nie chodzi Ci o pochwałę, ale o zwykłe, lojalne uznanie? Tego się też nie doczekasz i nie po to pracujesz. Zadowolenie miłości własnej uzyskuje się tylko przez miłość drugiego człowieka — masz moją i jeśli kochasz mnie (a tego jestem teraz bardziej pewny niż kiedykolwiek), musisz to przyjąć za jedyne spełnienie miłości własnej i z tym być szczęśliwa, tak jak ja jestem z Twoją miłością szczęśliwy, choć moja własna praca nie uszczęśliwia mnie, nie zadowala, a pochwały, jeśli otrzymuję, denerwują mnie bardziej niż ukąszenia krytyczne. Pracujesz, aby samej sobie dowieść, że potrafisz być maksymalnie sprawna i wykonać to, co sobie zamierzyłaś, a gdy nie otrzymujesz uznania albo otrzymujesz niezasłużoną naganę czy krytykę, pomyśl, że gdyby Cię ten sam człowiek publicznie pochwalił, też nie byłabyś pewna, że robi to dla zadośćuczynienia czystej sprawiedliwości. Nie zalecam owej zasadniczej rozmowy przed wyjazdem, którą zapowiadasz. Nic Ci ona nie da, ani nawet nie przyniesie werbalnego zadowolenia. Co do Jarków — przewidywałem, że się obrażą, ale nie sądziłem, że obrazę swoją okażą także Tobie. To już głupie i dziecinne, a jeśli tacy są, nie są godni być przyjaciółmi naszymi. Doradzam Ci nie okazywać nic i jak najmniej na ten temat mówić. Jeżeli uważasz, że artykuł

1 mój jest niesprawiedliwy

dla Jarka, powiedz mu to; jeżeli uważasz, że nie powinienem był go napisać, zważywszy na naszą przyjaźń, powiedz mu to; jeżeli uważasz, że mój artykuł ani go nie krzywdzi, ani go też nie obniża w

Page 87: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

literackiej opinii, a tylko podnosi wobec niego wymagania, też mu to powiedz. Najlepiej byś zrobiła, dzwoniąc do niego i mówiąc, co o tym sądzisz. Jeżeli jest człowiekiem pewnej klasy (a jest, jak myślę), zrozumie, że reaguje dziecinnie, i przemoże irytację (którą rozumiem) i przestanie stroić grymasy. Jeżeli odmówi rozmowy — cześć!... Inaczej, całkiem na odwrót jest z Arturem: ten człowiek doprowadza mnie do białej gorączki, kiedy z nim rozmawiam, a wzrusza listami, w których zawiera wszystko to, czego nie potrafi powiedzieć, i wszystko to, co zakłamuje w życiu: bezmierną dobroć, bezmierną miłość dla człowieka, który mu choć trochę serca okaże, bezmierną rozpacz (po prostu zagubił się w swoich grach) i bezmierną naiwność. To samo z Julią: grande dame naszej literatury i naszych salonów w listach jest sentymentalną, spragnioną serca ludzkiego, strasznie zmęczoną kobietką, której do szczęścia trzeba bardzo niewiele i która bardzo cierpi, gdy tej odrobiny nie dostaje. Wajda pisał z Zurychu z podziękowaniem za scenariusz i z prośbą o dalszą współpracę — bardzo elegancko. Pisał też Jerzy Turowicz, wyjaśniając sprawę Kosińskiego

1, pieniędzy, zaklinając,

żebym się nie czuł dotknięty — a ja się nie czuję dotknięty, tylko pusty, bezradny, niezdolny, winny i okropnie zmęczony tym wypoczynkiem, które mi USA zafundowały przy Twojej ścisłej współpracy. Moje niezadowolenie z siebie osiągnęło szczyty; nawet Długi John

2 nie pomaga mi na tę chorobę, z

którą już muszę żyć i z którą co gorsza muszę pracować, robiąc dobrą minę, bez nadziei, że mnie kto pocieszy pochwałą. Byleś mnie Ty kochała, bylebym wiedział, że Jędrkowi przydałem się na co! Całuję Was oboje Wasz A. Iowa City, 5.3.73 Kaziuńka kochana moja, pisałem Ci już kiedyś czy mówiłem, że całe moje życie z Tobą składa się z kilku momentów, z kilku Twoich słów, wykrzykników, gestów, które nad płaszczyzną zwykłych dni, ponad nudą powszednią i nieustającym kłopotem, wznoszą się jak łuki jakiejś budowli pięknej i wysokiej. “Ty, nie kłóć się ze mną'', powiedziałaś przez łzy, kiedy próbowałem spierać się z Tobą w pierwszym tygodniu małżeństwa, “nie bierz samochodu'', powiedziałaś zapłakana, kiedy Cię bardzo skrzywdziłem. Do tych paru chwil i słów dołączyły się teraz Twoje śliczne listy, w których tyle mi dałaś pociechy, tyle wypowiedziałaś wiary we mnie — a na ostatek (nie na ostatek, przypuszczam), sposób, w jaki przyjęłaś mój telefon. Pobeczałaś się — tak — ale czułem, że naprawdę się cieszysz, a ja, durak, dzwoniąc, dygotałem ze strachu, że przyjmiesz mnie chłodno. Na pierwszy Twój okrzyk całkiem zgłupiałem i mnie z kolei wydało się, że jestem chłodny, że Ci nic nie powiedziałem, że rozmawiałem za krótko. W Programie atmosfera inna — im bliżej końca, tym Paul słodszy. Rozumiem, dlaczego wszyscy wyjeżdżający tak go kochali. Mnie jeszcze bardziej przez to przypomina Putramenta. Mieliśmy miły obiad w domu chairmana, gdzie Arturowie mieszkali przez ostatnie tygodnie. Śliczny dom, kulturalni ludzie. Potem obiad u Prezydenta Uniwersytetu. Przyjął nas najtańszą sherry, dał jeść w piwnicy nie urządzonej, na papierowych talerzach, wymierzył po pół kieliszka wina na osobę, sam odbierał płaszcze i roznosił napoje, a do stołu podawał nam profesor teologii protestanckiej. Wszystko to podobno nie z pogardy dla nas, ale z powodu obciętego budżetu. Po tym obiedzie po raz pierwszy byłem chory na żołądek, bo byłem głodny i nie posłuchałem Elizy, która mi dawała znaki, żebym nie jadł. No, ale już dobrze. Pytasz o palce: paznokieć u nogi znacznie lepszy (w jesieni próchniał wstrętnie), ale ten u ręki pozostał krzywy, gruby i boli, kiedy go zginam. Musisz mnie kochać z felerami. Całuję Cię mocno, moja Ty, i Małego mocno ode mnie ukochaj Twój, Wasz Andrzej. Iowa City, 13.3.73 Kochanie moje najdroższe, dziękuję za list z opisem Dziadów Swinarskiego

1. Dziwaczne to musi być. Cieszę się, że

pojechaliście. [...] Co ja właściwie robię? Piszę dwie powieści naraz, żadnej oczywiście tu nie skończę, ale też nie zamierzam. Piszę dwie, bo do jednej (do mnichów-żeglarzy) muszę poczytać, i właśnie czytam. Druga materiałów żadnych nie wymaga, piszę ją więc, żeby czasu nie tracić. Poza tym, oprócz tych moich lektur do powieści, czytam różne takie tam rzeczy: Henry Jamesa, Henry Millera (pomyliłem się strasznie, pisząc o nim z takim entuzjazem — to rozerotyzowany stary dzieciak bez stylu i wyobraźni), Kurta Vonneguta (jedna jego powieść Rzeźnia nr 5 wyszła teraz w Polsce

1, ja czytam Mother Night

2 —

strasznie głupia — o Amerykaninie, który udawał hitlerowca, a był agentem amerykańskiego wywiadu. Żyje z piętnem zdrady, bo wywiad nigdy nie ujawnia swoich agentów). Pisałem, że byli tu rodzice Davida, a nawet nie tylko rodzice, ale także dwie siostry (15 i 19 lat) i przybrany “brat'', argentyński studencik w wieku Jędrka i do niego śmiesznie podobny — José. Eliza wydała obiad na 12 osób w maleńkiej kuchni. Był jeszcze Chilijczyk, Carlos, z 15-letnim synem. Ojciec Davida, 57 lat, pilot z II wojny światowej, szczupły, spokojny, stale uśmiechnięty, ciekawy wszystkiego i życzliwy, pobudził mnie do szalonego gadulstwa i podobno go zachwyciłem. David go uwielbia. Stale powtarza, że chciałby być taki jak ojciec, i mówi o nim ze łzami w swoich błękitnych, przedobrych oczach. Matka duża, siwa, w okularach, surowsza trochę, mówiąca powoli i wyraźnie, tak jak ją nauczono w Nowej Anglii, z której pochodzi. David po niej ma piękną dykcję, której ja z kolei

Page 88: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

uczę się od niego. Siostry śmieszne — jedna już po studiach, typowa nauczycielka liceum, a druga dziecko jeszcze z maszynką na zębach, które szczerzy bez przerwy. David jest zmartwieniem rodziny, powiedziała mi matka na boku. Jest chorobliwie nieśmiały, co w Ameryce jest upośledzeniem takim jak garb. Nie może się na nic zdecydować, pisze, ale nie śmie wysłać albo pokazać to komukolwiek. Naiwny, przywiązuje się łatwo do ludzi — tak jak przywiązał się do Ricardów i do mnie — i cuda podobno wypisuje o nas, ile nam zawdzięcza. Strasznie cierpi, kiedy dozna zawodu — tak jak teraz z powodu dziewczyny, która go opuściła i z innym chłopakiem pojechała w podróż dookoła Stanów. I jak to kobieta — nigdy do końca nie zabije, konającemu z jej ręki da popić wody, żeby jeszcze sobie pocierpiał — z tej podróży pisze do niego rozpaczliwe listy, zapewniające, że jego jednego kocha. No to David szaleje. Biedny chłopak, my też martwimy się o niego. Zobaczywszy jego rodzinę, powiedziałem: dlatego jest taki słaby, że ma tak miłą rodzinę, w której każdy każdemu ustępuje i jeden drugiemu ułatwia życie. David mówi, że nigdy nie widział ojca zagniewanego... Tyle razy (zwłaszcza teraz) wyrzucam sobie moje szaleństwa i pasje. Ile ja winy ponoszę za neurozy naszego jedynaka, ile winy ponoszę za Twoje nerwy. Mój Boże, żeby to wszystko można odrobić. Przyjeżdżaj czym prędzej, bo moje poczucie winy wzrasta z dnia na dzień, a to oznacza, że już sam siebie mam dość. Wielka nauczka Iowy: nie mogę być sam, a zdawało mi się, że do samotności właśnie jestem przeznaczony. Nie mogę być sam, ani chwili. No może czasem, chwilkę. Całuję Was oboje mocno, dzieci moje najmilsze Wasz A. Iowa City, 17.3.73 Kochanie moje maleńkie, dziękuję za list z 9.3.; równocześnie z nim przyszła książka z Twoim bilecikiem (listy do mnie idą teraz 7–6, a nawet 5 dni!). Wszystko OK — tylko martwię się (zaczynam się martwić), że nie masz jeszcze wiadomości o paszporcie. Podróż nasza już jest zapięta na ostatni guzik. Wczoraj telefonowałem do Washingtonu, do mojego “sponsora'', aby z nim omówić ostatnie szczegóły. Wygląda to tak: 7 IV (sobota) — odlatujemy z Cedar Rapids do Denver (Colorado). 7–9 — zwiedzamy Denver i National Park w Górach Skalistych. 9 — odjeżdżamy specjalnym turystycznym “widokowym'' pociągiem (sightseeing train) do Salt Lake City. 9–11 — Zwiedzamy tamtejszy Park Narodowy. 11 — odjeżdżamy autobusem do San Francisco. 11–16 — przebywamy w San Francisco. 16 — odlatujemy do Grand Canyon (Arizona). 17 — zwiedzamy Grand Canyon. 17 — odlatujemy do Houston (Texas). 17–22 — Spędzamy Wielkanoc w Houston. 22 — odlatujemy do New Orlean (Louisiana). 22–24 — zwiedzamy New Orlean. 25 — odlatujemy do Cedar Rapids. State Department rezerwuje z góry wszystkie bilety lotnicze i autobusowe; rezerwuje hotele; uprzedza wszystkie osoby, które chcemy spotkać, o naszym przybyciu; w każdym miejscu, do którego przybędziemy, czekać będzie na lotnisku lub na dworcu miejscowy “ochotnik'' (volunteer) zajmujący się przyjmowaniem cudzoziemców, odprowadzi nas do hotelu, zorganizuje lokalne wycieczki, doradzi, co należy obejrzeć. Cieszę się, że miałaś miłe imieniny. Urządziłaś prawdziwe żydowskie wesele. Jahwe Ci to wynagrodzi. Dziś dostałem od Adama list — z 21 stycznia! Nie nauczy się cymbał pisać AIR MAIL? Nerwowo ten list piszę — czekam — wydaje mi się, że lada chwila ktoś zapuka i przyniesie mi wiadomość, że masz paszport. Całuję Cię, Maleńka moja, Twój A. Iowa, 19.3 Maleńka moja, dostałem list — wiem, że masz paszport — jestem nieprzytomny z radości. Przyjadę po Ciebie z Engle’ami, którzy powiedzieli mi wczoraj, że chcą Cię powitać na lotnisku. Nie wiem, czy ten list do Ciebie dojdzie przed wyjazdem — lecę na pocztę nadać go. Całuję, ucałuj Jędrusia ode mnie i podziękuj mu za piękny, mądry i dobry list Wasz Ojciec.

DZIENNIK

Page 89: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

1973

[Iowa] 18 I 1973 Dobrze więc: straciłem wiarę, prawdopodobnie bezpowrotnie (jeśli do niej wrócę, będzie to czysta komedia), ale chciałbym przynajmniej wiedzieć, w co wiarę straciłem, a co po prostu przestało być jej przedmiotem. Nie wierzę w to, że Kościół jest jeden, powszechny i apostolski; wierzę w to tylko, że jest święty. Nie wierzę, ale przecież Kościół sam w to nie wierzy, ani wiary takiej nie nakazuje; uznając możliwość zbawienia poza Kościołem i otwierając ramiona ku wszystkim “braciom odłączonym'', innowiercom i niewierzącym, wyrzekł się swej roli apostolskiej. Powiem: nie, zmienił tylko formułę apostolstwa. Nie “nawraca'', ale przewodniczy ludzkości w drodze do zbawienia reprezentując Boga, którego jest Przewodnikiem? Bracia odłączeni, innowiercy i niewierzący nic o tym nie wiedzą, i to przewodnictwo staje się jeszcze jednym rzymskim mitem, zrozumiałym tylko dla tych, którzy z historycznych i geograficznych racji znaleźli się w jego zasięgu. Reprezentacja Boga? 2/3 ludzkości lub więcej nic o tym nie wiedzą i już nigdy się nie dowiedzą, bo Kościół, wypuszczając z rąk miecz i zrywając przymierze z władzą świecką, która zapewniła mu miejsce na ziemi, pozbawił się środków działania. Katolicyzm jest formą teokracji współdziałającej z monarchią; ani z demokracją, ani z totalizmem pogodzić się nie da. Przekonany o swej wyłączności, powszechności; z nadprzyrodzonych względów uznający swe prawa do posługiwania się siłą, nie może ostać się ani w świecie tolerancji ani pogodzić się z inną siłą. W świecie tolerancji może być tylko jedną z działających sił — paralelną do ONZ, partii politycznych, stowarzyszeń wyższej użyteczności — lub jednym z Kościołów. W świecie ucisku, owszem, nabiera siły, a raczej odnawia swą archaiczną siłę, gdy sam jest uciskany (jak w Polsce do niedawna). Tolerowany natomiast przez siłę zwycięską, wiedzie żywot żałosny i staje się folklorem. [...] Jedno ze źródeł mitu, że raj jest za oceanem: pociecha dla rodzin żeglarzy, którzy nie wrócili. Kto odkrył Amerykę? Dlaczego? I po co? Spośród wszystkich odkrywców Ameryki, a było ich przed Kolumbem wielu, największa chwała należy się świętemu Brendanowi, mnichowi irlandzkiemu, który odkrywszy Amerykę, wrócił tam, skąd przybył, a braciom swoim powiedział: drodzy moi, zapomnijmy o tym.

— — — Środek. Miasto zbudowane z koncentrycznie ułożonych kręgów i jego środek, który jest stary, uroczysty. Tam gromadzą się wszyscy. Wszyscy, którzy wiedzą to, co wiedzieć trzeba, i postępują, jak postępować trzeba, i zachowują się, jak zachowywać się trzeba, i noszą się, jak nosić się trzeba. Rytuał. Moda. Wspólny język. Szyfr. Drzewo wiadomości złego i dobrego. W jesieni 1944 roku wszystko objęły ciemności. Ktoś (starszy brat? on chyba, bo od niego samego miałem wiadomości) powiedział: wszyscy teraz chodzą do Sukiennic. Więc co wieczór biegłem do Sukiennic, które były jedynym miejscem oświetlonym w mieście, jedynym, gdzie ludzie mogli widzieć się nawzajem. Wśród straganów pod sklepieniami, na których widniały malowane herby wszystkich miast, przepychał się tłum, i ja w tym tłumie, wpatrzony w twarze, pragnący się upewnić, że są tu wszyscy, i że teraz, gdy tu jestem, nie ominie mnie wiadomość dobrego i złego, wiadomość mianowicie o tym, co wiedzieć trzeba, jak zachowywać się trzeba, jak nosić się trzeba, i niedbałym, nie zwracającym uwagi krokiem, z miną pewną siebie, a raczej upewnioną, dreptałem w tłumie. Dziewczęta (panny mówiło się wtedy) w butach z cholewami, w krótkich, wciętych płaszczach, z włosami ujętymi w kolorowe wałki, albo owiniętymi we wzorzyste chustki; chłopcy (wiara) — w butach z cholewami, w płaszczach ściśniętych skórzanymi pasami, w kapeluszach w których ronda spuszczali na karki — wszyscy, gromada, model, źródło ciepła i światła, po dwóch stronach oświetlonej skąpo hali (jej światło wydawało się oślepiające w porównaniu z miastem ciemnym jak piwnica) zwisały ciężkie kurtyny z papierowej tkaniny, za nimi, pod ciemnymi portykami, otwartymi na ciemny Rynek, postukiwały eleganckimi cholewami prostytutki. Ciemne niebo omiatał reflektor-szperacz. Gdzie jest środek świata? Nie przypominam sobie, abym zadał sobie kiedykolwiek pytanie, gdzie jest prawda lub jaka jest prawda, i nigdy nie próbował prawdy takiej ułożyć w słowa. Chciałem ją zawsze zobaczyć. I do dziś dnia to infantylne, to niedojrzałe, to dziwne, to przewrotne, to naiwne żądanie jest całą moją emocją duchową, która usypia, ilekroć zamierzam widzieć, chcę wiedzieć; ilekroć obraz, który mam w oczach, próbuję przetłumaczyć na dyskurs. Obraz jest taki: świat jest jak miasto, ułożony z kręgów, którego obwód jest ciemny, a środek jasny. W środku są wszyscy, w środku wszystkich ktoś, kto wszystko wie i ogłasza. Monarchiczna wizja kosmosu. Szał dewocyjny, który mnie ogarnął w momencie, kiedy zaczynałem poznawać świat i szukać sobie w nim miejsca. Była wojna, w której nie mogłem mieć żadnego udziału; nad światem, który znałem, panowała moc bezsensowna. [...] Coś się stało, coś w czym nie mogłem wziąć udziału. I coś, czego na domiar złego nie

Page 90: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

widziałem. Jak bardzo chciałem widzieć! Kiedy już się wszystko przewaliło nad nami i — w mieście zapanował porządek [...], chodziłem dokoła miasta, w stronę Batowic, Rakowic, Mogiły, znaleźć ślady tego, co się było stało. Chciałem zobaczyć rozbitą armię, która zniknęła po prostu — przeszła nocą przez miasto i zniknęła. Chciałem zobaczyć klęskę, katastrofę, chciałem zobaczyć to, co się stało... To co dzisiaj w swoim kinie pokazuje Wajda... W rowie leżała stara szmata, dziurawy garnek. Na opustoszałym lotnisku spotkałem Cezara — wariata, który podawał się za Juliusza Cezara, i jako taki chodził po podwórzu z gitarą, śpiewając sprośne piosenki. Bóg. Jak to było? Co to było? Nie byłem religijny. Zacząłem się modlić ze strachu, kiedy mi bomby leciały na głowę. Bałem się potwornie. Najbardziej tego, że to jest nieobliczalne. Prosiłem Boga, żeby wprowadził w to jakiś porządek. Chciałem wytłumaczyć Bogu, że nie zasługuję na śmierć. Ponieważ samoloty oddalały się, wydawało mi się, że Bóg to zrozumiał. Powstało stąd swego rodzaju zobowiązanie, tym bardziej że nie wiadomo było, co będzie dalej, wojna trwała. Dewocja moja polegała na całkowitym wtopieniu się w rok liturgiczny, z którego stworzyłem sobie quasi-historię — antyhistorię. Świat się walił. Dla mnie pomysł Wielkiego Postu istotniejszy był od losu bitwy o Stalingrad i niczym było wszystko, co działo się w mieście, wobec hierarchicznych spotkań, które oglądałem z pasją maniacką. Wciśnięty w tłum dewotek i zbzikowanych zelotów, gapiłem się w fiolety, w ornaty... w ten cały cyrk liturgiczny, który jedyny odprawiał się po krakowskich kościołach, i zdawało mi się, byłem pewny, że to ja jestem blisko centrum... gdzie świece, gdzie skupione światła reflektora i kinkietów, gdzie fiolet, biel i złoto, gdzie punkt biały, przed którym zginają kolana siwowłosi i ku któremu wzbijają się dymy kadzideł. Przyciśnięty przez tłum do balasek albo lepiej po drugiej ich stronie, w koronkach, w orszaku przemodlonej asysty, czułem to... czułem to... ten żar walący z ogniska, z centrum, z epicentrum wielkich ruchów kosmicznych. Stanął pośrodku miasta portret Stalina, wielki jak dom. Obok na słupie powieszono megafon. Kto się chciał dowiedzieć, co było wczoraj i co będzie jutro, musiał przyjść tutaj, pod megafon i wysłuchać, co mówi [---] głos. Stanął pod megafonem tłum i stał tak od rana do zmierzchu. Z dwunastu ulic zbiegających się do środka miasta coraz to inne przychodziło widmo. [...] Iowa, 8 III 1973 Najgorsze są te chwile, kiedy do niczego nie mogę się wziąć i bezmyślnie tracę czas na gapienie się w okno albo, jak przed chwilą, na śpiewaniu narodowych pieśni do lustra, w łazience. Dużo dałbym za to, by mi ktoś wyjaśnił, dlaczego, nie będąc w zasadzie człowiekiem leniwym, mam tak ogromne trudności ze skupieniem się, zmobilizowaniem do pracy; czasem to polega po prostu na tym, że nie mogę, że nie umiem wybrać właściwego przedmiotu pracy czy zajęcia, czasem na niezdolności do przejścia od jednego zajęcia do drugiego. Błąka mi się wtedy po głowie myśl, że czegoś nie opłaci się robić, bo albo z góry skazane jest na niepowodzenie, albo nie będę mógł skończyć; inna myśl towarzysząca pierwszej jest taka, że nie warto kontynuować czegoś, co jest źle zaczęte. Źle zaczęta może być powieść, źle zaczęty może być po prostu dzień, a wtedy wolę psuć go już do końca, niż naprawić natychmiastową mobilizacją. Nie wiem, czy owe “nie opłaci się'' tak czy owak rozumiane, uznać należy za wymówki, preteksty, którymi bronię się, aby nie podejmować pracy, czy też na odwrót, są to paraliżujące mnie motywy myślowe. Jeśli są to preteksty, prawdziwa przyczyna mojego lenistwa (czy jak tę moją nieaktywność nazwać inaczej), leży w jakiejś mózgowej wadzie; nie mam pojęcia, jak ją leczyć, jak ją przezwyciężać. Wygląda to na stałą ucieczkę energii. Na co ona idzie? Jak przez mgłę przypominam sobie, że Jung o introwertykach pisał, iż często tracą oni olbrzymie zasoby energii na adaptację do otoczenia. Być może to jest mój problem. Już wiem — powinienem przynajmniej wiedzieć, że się nie zmienię, że nie stanę się z dnia na dzień, z godziny na godzinę, innym, “nowym'' człowiekiem, tak jak sobie to wciąż obiecuję i tak jak próbuję. Powinienem rodzaj mojej pracy i tryb życia dostosować do tych moich wad, a nie próbować wciąż żyć wbrew sobie, wbrew naturze. Kończy się to, jak stwierdziłem, wyczerpaniem; nie pracując zupełnie, bywam okropnie zmęczony. Nie pomogą mi też żadne praktyki. Ani modły, które odprawiałem i odprawiam, ani magiczne znaki, które stawiam na papierach, ani rytualne obrządki, które odprawiam. Muszę pracować w sposób, który mi sprawia przyjemność. Muszę znaleźć taki sposób, który by mi rzeczywiście przyjemność sprawił. Zauważyłem, że lepiej czuję się w obecności drugiego człowieka, niż sam. Lepiej mi pracować, gdy ktoś patrzy na mnie, przed kim mogę “udawać'', że pracuję. Powinienem więc czytać w bibliotece, a pisać wtedy tylko, gdy ktoś — Kazia — jest w domu. Niewykluczone też, że powinienem pisać w nocy... W każdym razie pracować wtedy tylko, kiedy mam na to ochotę, metodą małych notatek, bez uroczystych zasiadań, które kończą się zazwyczaj bezsensowną stratą czasu. Pisać zawsze, a w domu, przy biurku, przepisywać tylko i komponować to, co zapiszę — w esej, w felieton, w powieść albo czy ja wiem. [Iowa], 9 III 1973 [...] A moje fantazmaty na temat bicia? Jakieś awantury, z których wychodzę zwycięsko, pokonawszy przeciwnika werbalnie i fizycznie? Co prawda, Esteban jest bardziej ode mnie zaawansowany, bo publicznie opowiada historie, podobne do tych, którymi ja próbuję zachwycić sam

Page 91: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

siebie. Zbyszek Herbert podobne historie opowiada.

— — — Jaka to okropna męka — nie móc się skupić! — złapałem się na innym jeszcze roztargnieniu: opowiadanie sobie najgorszych historii, jakie tylko mogą mi się wydarzyć. Z jakim upodobaniem zagłębiam się w szczegóły moich nieszczęść! Co to wszystko znaczy? Kto mi to wreszcie kiedyś wyjaśni i kto mnie od tego uwolni? Prawdopodobnie literatura — i to literatura piękna, poezja — mogłyby w tym bardzo pomóc, ale mnie się nie chce czytać! Zdaje mi się, że kiedy czytałem literaturę, nie przeżywałem tak mocno próżni duchowych i fantazmaty nie atakowały mnie tak silnie. Może poezja mnie wybroni rzeczywiście? Już mi kilka razy tu właśnie przychodziło to do głowy. [...] [Iowa], 13 III 1973 [...] Ojcze — jedyny mój i prawdziwy ojcze... I cóż to za kłamstwo: modlić się do ojca idealnego? Mój jedyny i prawdziwy ojciec był ten — słaby, niemądry, tchórzliwy, [...] bez wyobraźni, a tylko z tym zwierzęcym poczuciem wierności i obowiązku, które dla mnie stanowi o człowieczeństwie i jest jedyną nadludzką wiedzą — jedyną prawdziwie boską. Mój ojciec był wspaniałym Bogiem — Bogiem niedoskonałym, Bogiem do poprawienia. Jakim Bogiem chciałbym być dla Jędrka? Bogiem samoświadomości. Bóg jest figurą ojca, ojciec jest figurą Boga — coś to głupio brzmi, implikuje świat bez modlitwy, świat bez nadziei, świat nieustannego żalu, oparty na wspomnieniu, autoanalizie, na porachunku, świat, w którym Ja (Ego) jest arbitrem. Żydzi mieli rację: Boga można znać wtedy tylko, kiedy się objawi i powie słówko o sobie. Rzecz w tym, że objawieniem jest samo istnienie. Skąd wiem, że Bóg jest? Stąd, że jestem. Skąd wiem, jaki Bóg jest? Z cech bytu odczytującego cechy, z cech mojego o nim myślenia. Bóg jest zakodowany w bycie, w myśleniu, w języku, w strukturze mózgu, w prastrukturze rzeczy. Skąd wiem, że jest osobą? Bo ja nią jestem i ponad osobę nic doskonalszego nie znam. To więc, od czego zależę, to co było przede mną, co będzie po mnie, jest osobą lub czymś więcej jeszcze, czego inaczej jak poprzez osobę wyobrazić, pomyśleć — nie umiem. Bóg osobowy jest pokornym przyznaniem się do błędu — jest redukcją, jest modlitwą. Ale wcielenie? Odkupienie? Łaska? Zmartwychwstanie? Świętych obcowanie? To już literatura; to już tylko literatura. Houston, 22 IV 1973 — Wielkanoc Czy Jezus Chrystus zmartwychwstał? Jeżeli zmartwychwstał, był Synem Bożym, który zeszedł na ziemię, aby ją odkupić i rzeczywiście odkupił, a to znaczy, że my żyjemy i umieramy jak on dla zmartwychwstania. Jeżeli nie zmartwychwstał, życie nasze jest tylko męką, ułudą i kłamstwem i nic w ogóle nie ma w nim znaczenia; produkcja ułudy jest jedynym jego celem. Zmartwychwstanie Jezusa jest jedyną wskazówką nieśmiertelności. Tylko zmartwychwstanie jest nadprzyrodzone, ponieważ zawiera w sobie wyzwanie; sprzeciwia się najbardziej życiu i sprzeciwia się śmierci. [...] Warszawa. 3 VII 1973 Po długiej przerwie, spowodowanej być może tylko brakiem notesu, wracam do dziennika. Sytuacja: Jędrek w łóżku chory na odrę czy różyczkę, do PWST nie dostał się, egzamin na polonistykę będzie zdawał, jak wyzdrowieje. Co do mnie, piszę nowelę filmową na ten temat, który mnie prześladuje od 9 czy 8 lat — katastrofy we mgle i napraszania się o karę

1 — i zabieram się do

noweli o Chopinie2. Wszystko wyłącznie dla pieniędzy, z nadzieją, że potrafię mimo to zrobić coś

istotnego. Coraz mniej w to wierzę. Do “Tygodnika Powszechnego'' przestałem pisać3; przerwałem w

listopadzie, w Iowa, i nie potrafię już wrócić ani do tej formy, ani do tego stylu, ani do tych spraw, ani do tego pisma, ani do mnie samego sprzed roku. Wszystko widzę ostrzej. Nie wiem dlaczego. Nie wiem, co się stało. Czuję się jakby po zdjęciu rusztowań. Najistotniejszą zmianę odczuwam w stosunku do katolicyzmu. Po raz pierwszy poczułem obcość. Może to było w kościele w Iowa, może kiedym czytał tę głupią książkę Janusza Pasierba

4.

Kościół poniósł nieodwracalną klęskę, ponieważ jego historia została odsłonięta z całym okrucieństwem, a on się z niej nie usprawiedliwił — ponadto nie wyjaśnił i nie chciał wyjaśnić, na czym

Page 92: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

w dzisiejszym, jednolitym świecie (jednolitym etycznie) polega jego powszechność oraz na czym będzie polegać jego apostolstwo. Ani nieomylny, ani powszechny, ani apostolski, przestaje być boski; a jeśli nie jest boski, to pozbawiony ziemskiej siły (którą zawdzięczał współdziałaniu z polityczną władzą i przymusem wychowawczym działającym na jego rzecz), staje się prowincjonalnym anachronizmem jak monarchia brytyjska. Ani jedno z mocarstw dzielących dzisiaj władzę nad światem, decydujących o jego losach nie było, nie jest i nie będzie katolickie. Jedynym jego atutem ideologicznym są dzisiaj komunistyczne katolickie kraje: Polska, Węgry, Czechosłowacja (częściowo) i NRD (również częściowo). Wszędzie indziej znaczy tyle co masoneria albo mniej. Wszystko, co w kościele nowe, rzeczywiście nowe, przeczy mu w jego najistotniejszych podstawach... [...] 4 VII 1973 Przedwczoraj Corzonowie i Pełeńscy, Hanuszkiewiczowie nie przyszli ze strachu przed różyczką czy odrą, albo też dlatego, że nie chcieli. Adam zdaje się odegrał jakąś rolę w spaleniu Andrzeja w PWST. Wczoraj zaczęła się konferencja w Helsinkach

1. Następna po Monachium

2 próba

zalegalizowania podbojów i gwałtów; Rosjanie wygrali zimną wojnę — teraz podpisują rozejm. [...] 22 VII 1973 [...] Dlaczego właśnie mojego ojca i mnie spotkać musiało nieszczęście domu złego, rządzonego głupstwem? Widocznie mój ojciec i ja, obaj zanadto okazywaliśmy strach przed złem i głupstwem. On był, a ja wciąż jestem, bezbronny wobec zła i głupstwa codziennego tak śmiesznego, że nawet nie daje zadowolenia, gdy zadaje cierpienie. I boli, i poniża. Kiedy Kazia mówi, plącząc po swojemu fakty, nazwy i słowa, Jędrek wykrzywia się, jakby go kto piłował żyletką. A ja muszę znieść i jedno, i drugie: jej głupstwo, jego złość. Kiedy plecie coś po swojemu, a ona gniewa się na niego, też muszę jedno i drugie znieść. Może mnie to po prostu nic nie obchodzi i dlatego tylko cierpię, niezdolny do bezpośredniego zaangażowania? Może to jest jeszcze jedna męka braku miłości? I może na tym samym polegała męka ojca? Zniósł szaleństwo matki, ponieważ było mu wszystko jedno — i tak nikogo innego nie pokochałby, i tak nie byłby szczęśliwy, względnie — i tak byłby szczęśliwy przez siebie samego — przez swoje ustępstwa, przez swoją dobroć — a nie przez odwzajemnioną miłość do drugiego człowieka. Ja, tak jak mój ojciec, jako ojciec boję się wzajemności. Mam potrzebę kochania, która mi wystarczy za całą miłość. Wobec tego jej przedmiot jest mi zupełnie obojętny. Cierpienia, które mi zadaje odpychające mnie bóstwo, są dla mnie widocznie rozkoszą. Oczywiście, że z takim usposobieniem winienem był zostać kapłanem. W literaturze też mogę coś uzyskać, jeśli z tej sprawy zrobię swój główny temat. 23 VII 1973 Wczoraj znów myślałem, jak by gdzie pieprz rośnie uciec i więcej na oczy nie oglądać moich najbliższych, a dziś idylla rodzinna rozkwitła w najlepsze tylko dlatego, że miłość własna obojga złapała jakieś chude przynęty: Gucio Holoubek był łaskawy, udzielając wywiadu pani redaktor

1 oraz

wspaniałomyślnie oferując młodemu artyście coś w rodzaju stażu w teatrze2.

Co do mnie, dzień spędziłem mizernie. Pojechałem tłumik naprawiać — nic ciekawego, jeśli nie liczyć przejazdu przez miasto w okropnym nastroju i z piekielnym łoskotem, jaki wyprawiał mój motor. Przechodziłem potem obok kościoła na Grzybowskim placu i śmiać mi się zachciało, gdym zobaczył na frontonie napis: Świętemu Karolowi Boromeuszowi chwała, a wiernym — coś tam. Dlaczego mieszkańcy Grzybowa akurat mieli czcić tego włoskiego hrabiego-kardynała? W domu zjawił się pan Frey, z zuryskiego “Tagesanzeiger'', przed którym upuściłem trochę żółci i nawet mi to dobrze zrobiło. Pisanie — tego okropnego Chopina — walka z Andrzejem, aby wstał, i z powrotem na Wolę po samochód. Do domu — trochę pisania i co? I co? Obiad, przy obiedzie ta idiotka Leopoldowa, przy sąsiednim stole Rymkiewiczowie odwracający wzrok. I co? I co? Drzemka, kąpanie psa, spacer, trochę pisania, głupie telefony towarzyskie (Bocheńscy), kolacja, rozmowa z Jędrkiem, który wrócił z Pirandella

1. Potem znów pies. I co? I co? Może mi się co przyśni. Dzień bez jednej myśli, bez

wzruszenia, bez upodobania, dzień bez światła. [...] 26 VII 1973 Moje sprawy: Miłość, której nie mam, praca, której nie lubię, Bóg, którego nie znam i za którym tęsknię, Śmierć, której się boję, i ciało moje, którego nie mogę przezwyciężyć. A to wszystko jest miłość, której nie mam i której brak odzywa się we mnie najróżniejszymi

Page 93: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

bólami. [...] Kraków, 11 VIII 1973 [...] W Krakowie. Rozpaczliwie brudny zatłoczony szpital — szare, obrośnięte gołębim łajnem, popękane mury. Całe miasto zaniedbane — krzywe bruki, domy, którym przez 100 czy 50 lat nie pozwolono starzeć się — na to nałożono fałszywy blichtr w postaci gigantycznych pretensjonalnych neonów. Kościół Jezuitów na Kopernika (“Na Wesołej''). Moje zdumienie: nic się nie zmieniło. Te tajemnicze znaki, te szczegóły budowy i mozaik wypatrzone przeze mnie w godzinach nudy, w czasie mszy i kazań. Było już po południu. Kościół był pusty. Obszedłem go dokoła. I w bocznej kaplicy odnalazłem księdza, który samotnie, bez ministranta i kogokolwiek, kto by słuchał, odprawiał mszę — po dawnemu, po łacinie. Mruczał do siebie, sapał astmatycznie. Usiadłem w ławce, i gdy on odwrócił się, mówiąc “Orate fratres''

1 — do nikogo — miałem

ochotę odpowiedzieć mu “Suscipiat Dominus sacrificium de manibus tuis...''2

W szpitalu wnuk karmiący babcię. U Teresy Błońskiej. 21 albo 20 VIII 1973 Znowu byłem w Krakowie. Nic ciekawego nie zapamiętałem. 90-letnia staruszka w restauracji. — Można długo żyć, ale to nie jest takie bardzo ciekawe. — W każdym razie jest to jakieś zwycięstwo — powiedziałem, ażeby coś powiedzieć. Zastanowiła się. — Czy ja wiem — rzekła z wahaniem — może. A potem oczy jej zabłysły i dodała: — Za rok, jeżeli dożyję, będę mogła powiedzieć, czy to było zwycięstwo. — Dlaczego dopiero za rok? — Jak wygram proces! — wykrzyknęła. Była to dawna właścicielka wytwórni leków “Pharma''. Ma 70% udziałów i procesuje się ze swoim pełnomocnikiem, który ją okradł. Jej oczy miały ten sam wesoły wyraz, który zauważyłem u wuja Józka Chudzikiewicza, kiedy go widziałem ostatni raz w wieku 99 lat. Polega to prawdopodobnie na jakiejś degeneracji gałki ocznej. Jak bolesne grymasy niemowląt poczytuje im się za wesołe uśmiechy, tak starczy wytrzeszcz nazywa się pogodą i weselem. W szpitalu tęga dama wyła i zawodziła, bo przyszedłszy z kwiatkami, owocami i słodyczami do matki, zastała łóżko puste — matka zmarła, o czym nikt jej nie zawiadomił. Całkiem to samo było z moim ojcem. Przyszedłem z cielęciną. W menażce. Zobaczyłem mojego brata rozmawiającego z lekarzem na półpiętrze. — Przyjemna nowina — powiedział widząc mnie — tatuś zmarł. Mój brat ma w ogóle niezwykłe pomysły językowe. O śmierci cioci Róży Morawskiej zawiadomił mnie tak: — Cześć, dzwonię do ciebie awaryjnie. Ciocia Róża zmarła. 21 VIII 1973 Moim dniom brak kulminacji, podczas gdy moja liturgiczna natura domaga się ich stanowczo, a nie otrzymując tego, co jest jej potrzebne, usypia, jałowieje. Potrzeba ta jest estetyczna i etyczna zarazem. Estetyczna, gdyż istotą jej jest poczucie rytmu tak fundamentalne dla mojej wrażliwości — i etyczna, gdyż skrytą intencją, która rytm przywołuje, jest chęć oczyszczenia się. Rytm przełożony na kategorie etyczne to następstwo winy, sądu i wybaczenia. Kulminacyjnym momentem mojego dnia (“Nie ma rzeczy cenniejszej nad wartość dnia'' — to zdanie Goethego) powinno być spisywanie wrażeń zaznanych od rana do wieczora; a więc wieczorem powinienem spisać wszystko, co w ciągu dnia przeżyłem, przeczytałem, powiedziałem i wymyśliłem. Zapiski te jednakże, jeśli mają być coś warte, muszę rano następnego dnia (nazajutrz) przepisać na maszynie, odpowiednio je poprawiając, wzbogacając i rozwijając. Zapewnię w ten sposób ciągłość mojemu życiu duchowemu i utrzymam się w stylu. Wolno mi je będzie również wykorzystywać w korespondencji. Życie pisarza powinno być kontynuowaniem stylu, szukaniem słów, poprawianiem zdań. Będę więc zaczynał dzień od poprawiania zapisków z dnia poprzedniego. Następnie będę musiał poświęcić się fikcji, nie na dłużej jednak jak na 1,5 godziny, po czym nastąpią zajęcia inne, jak to: listy, nauka języka, czytanie i notatki z lektur. Nie czytać bez notatnika! Lektura taka nie ma żadnej wartości. Notatki z lektur prowadzić na luźnych kartkach (tak jak to robiłem niegdyś w liceum), a kartki te gromadzić w teczkach, segregując wedle tematów, dbając o to, aby gdy się z nich złoży jakaś całość,

Page 94: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

komponować je w eseje, artykuły, felietony etc. Mój dorobek dotychczasowy należy uznać jedynie za zapowiedź, za podstawę do wiary w siebie, w to, że wszystko, co robię, może mieć wartość, ponieważ zapewniłem sobie posłuch i uwagę. Teraz należy mówić. Teraz należy utwierdzić swą przewagę i nadać jej wartość nie wedle wymagań rynku, ale wedle moich ambicji i mojego poczucia wartości. Gdyby w zapiskach z dnia znalazły się pomysły fabularne, lub nawet fragmenty prozy fikcyjnej, trzeba je włączyć do owych wieczornych opracowań, a nazajutrz wykorzystać je tak, jak na to zasługują. Uwaga: nic nie kreślić w tych notatkach, a raczej korygować, nie wahając się nawet przed powtarzaniem tej samej myśli lub opowiadania po kilka razy, jeśli przyjdzie mi do głowy lepsza formuła. Starać się o to, aby każde nawet błędne zdanie było pełne, zakończone. Wytworzyć w sobie tą drogą przymus kończenia, zamykania myślowych, stylistycznych czy fabularnych struktur; nie mam już czasu na pozostawianie rzeczy otworem. Nie kończąc zdania, myśli lub utworu dzisiaj, ryzykuję, że nie skończę go nigdy! 22 VIII 1973 Dziś, spacerując z psem, spotkałem Ryszarda Przybylskiego. Stał na Polnej, czekając na kogoś i odwrócił się do mnie plecami, gdy mnie zobaczył nadchodzącego. Zatrzymałem się więc i powiedziałem do pleców: — Wiem, że jesteś zły na mnie

1, ale przywitaj się.

Przyjął mnie z wyniosłą godnością. Powiedział mi najpierw, że jestem do głębi niechrześcijański! Przytaknąłem z zapałem — tak mi się to spodobało. I powiedziałem: — Kiedy piszę, człowiek zamienia mi się w przedmiot moich operacji logiczno-stylistycznych. Zaczynając pisać, nie wiem jeszcze, co zrobię. Nie myślę wcale “przypieprzyć''. Wszystko staje się w trakcie pisania, a ten proces “obróbki przedmiotu'' jest dla mnie niemożliwy do zatrzymania. — To właśnie — potwierdził — jest niechrześcijańskie. — Literatura jest pogańska i niemoralna czy amoralna — powiedziałem. — Gombro, Gombro — wykrzyknął. — To twoja chłopięca strona... Dalszy ciąg rozmowy był jednakże poważniejszy. Opowiedział mi o swoich perypetiach związanych z artykułem o Stawroginie

2 w “Tekstach''

3. Nie wolno mu pisać, a cytaty z jego książek i

jego nazwisko z indeksów i bibliografii cenzura wykreśla. Przybylski nie przywiązuje do tego wielkiej wagi. Nazwał to “ławką kar''. Przypuszcza, że operacja potrwa nie dłużej niż do końca roku. Martwi go rzeczywiście to, iż nie wyjdzie jego książka o Dostojewskim (t. II

1), której fragmentem był artykuł o

Stawroginie i że właściwie nie ma nawet po co pisać książki o Mandelsztamie. Decyduje się więc wydać je na Zachodzie

2 — we Włoszech zdaje się. Powiedziałem mu, żeby tego nie robił, bo sobie odetnie

drogę do druku w kraju, i że lepiej by zrobił może, wyjeżdżając na jakiś czas za granicę. Powiedziawszy to, pożałowałem zaraz. Powiedział: — To bardzo źle, że Kołakowski i Baczko, którzy wykładali tu dobrą filozofię, są za granicą... W pierwszej chwili nie zrozumiałem, o co mu chodzi. Dopiero po chwili: uważa widocznie swoją “emigrację'' za podobnie doniosłą, a mnie podejrzewa o Bóg wie jakie zamiary. Następnie przeszedł do zarzutów, których wysłuchałem milcząc — osłupiały. Powiedział mniej więcej tak: — Ludzie uważają, że ty i Lisowski pod pozorami liberalizmu uprawiacie działalność idącą na rękę reżimowi. Lisowski odrzucił mój esej o Mandelsztamie, zanim jeszcze zrobiła się awantura... Ty... — tu nie dopowiedział, ale zrozumiałem: chciał powiedzieć, że uderzyłem go razem z władzą. Wszystko to — ciągnął — niby tak żartobliwie liberalnie, tak ot, lekkomyślni ludzie. Ty twojej duszy już nie zmienisz, a reżim będzie to jeszcze pogłębiał. — Co? — spytałem — moje złe cechy? — Oczywiście. Byli tacy, i niewiele dobrego można o nich powiedzieć. Miał pewnie na myśli Sandauera, z którym wiem, że moje nazwisko się łączy. Mówił mi jeszcze o tym, jak przy okazji próbowano zmienić redakcję “Tekstów''. Twierdzi, że pierwsza wersja oskarżenia partyjnego była groźna, ujmowała to zdarzenie jako świadomą próbę oczerniania Rosji w samą pięćdziesiątą rocznicę ZSRR. Druga wersja była łagodniejsza. Uznano redakcję za nieodpowiedzialną i wsadzono kogoś o nazwisku Myśliński, który ma obserwować i pilnować zespołu od wewnątrz. Uderzenie w niego (mówił) jest tylko fragmentem szeroko zakrojonej akcji przeciwko polskiej rusycystyce, którą kieruje Werblan z ramienia osławionej komisji Katuszewa. Rusycystyka ma zająć się badaniem “związków polsko-rosyjskich'', tzn. dobroczynnego wpływu kultury rosyjskiej na polską (broń Boże odwrotnie). Zakończył: — Kochać się to my już nie będziemy... — Trudno — powiedziałem — nigdyśmy się bardzo nie kochali. — Ja jestem bardzo dobrym człowiekiem — powiedział na to, chcąc pewnie powiedzieć przez to, że wybacza mi moje wady. A może także chciał powiedzieć, że mi je nadal wybacza, bo dodał, że Jarek na pewno nie będzie mnie już “kochał'' — uraziłem go zbyt głęboko. Z tym rozstaliśmy się. Wnioski stąd takie płyną: 1) zyskałem w jego i w Jarka osobach (nie mówiąc o Ewie) wrogów, którzy robią i będą robić

Page 95: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

wszystko, żeby mnie zdyskredytować w opinii; 2) nie zawahają się przed oskarżeniem mnie o najgorsze rzeczy, tzn. o współdziałanie z reżimem. Wszystkie moje powodzenia (ewentualne) będą poczytywać za premiowanie mnie za przysługi, które wyświadczam reżimowi w zakresie niszczenia jego rzeczywistych oponentów, takich jak on czy Andrzejewski. Przy czym (powiedzą) moja opozycja jest czysto powierzchowna i akurat taka, jaka jest potrzebna, abym miał kredyt u czytelników i za granicą. To mnie tak bardzo nie boli. O Miłoszu, nawet po jego ucieczce i po Umyśle zniewolonym

1,

zarówno w kraju, jak za granicą mówiono, że jest kryptokomunistą. Zabolało mnie to, że działalności Przybylskiego, która jest bądź co bądź ważka, nie mogę przeciwstawić własnej, równie lub bardziej ważkiej. Bez nowych książek, bez dalszej konsekwentnej działalności będę bezbronny, ponieważ tego, co się stało, już odwrócić nie można. Żadne gesty towarzyskie czy polityczne nic tu nie pomogą. Żebym nie wiem jakie składał podpisy czy zgłaszał deklaracje, w opinii ludzi związanych z Przybylskim (Wolicki [?], Zimand) albo z Andrzejewskim (Irena Szymańska, Konwicki, Libera) będę osobą podejrzaną. Należy się zatem zachowywać obojętnie i raczej ich opinię potwierdzać, niż starać się ją zmienić. Całą natomiast energię obrócić na działalność, tak dobierając jej tematykę i rodzaj, aby zapewnić sobie nieskrępowaną jej publikację. O mnie musi być głośno tu, w kraju. Zdobyć sobie posłuch, kapitał posłuchu i zaufania, z którym zrobię to, co będę chciał. Doświadczenie pokazało, że pomimo wszystko Iwaszkiewicz i Putrament odegrali większą rolę w wahnięciach kulturalno-politycznych niż zawodowi “kontestatorzy''. Ci ostatni bowiem ani nikogo nie zaskakują, a pozbawieni naturalnych środków oddziaływania, funkcjonują nazwiskami, milczeniem; ich żywot jest jednokonturowy, jednowymiarowy. [...] Wieczór u Brandysów w Skolimowie. Kazimierz wciąż czyta pamiętniki de Gaulle’a

1 i

rozprawia o geniuszu Piłsudskiego. Co za bzik! Kali próbował wystraszyć z domu tamtejszego wyżła, który zniósł jego bezczelne ataki z wyniosłą, pełną taktu rezygnacją. 23 VIII 1973 Rano — cztery stroniczki noweli. Potem — nic. Jeździłem od warsztatu do warsztatu, żeby naprawiono mi światła w samochodzie, które zepsuły się w drodze ze Skolimowa. Wysiadając z samochodu, uderzyłem się w głowę i kiedy wróciłem do domu (powróciwszy do domu), poczułem się źle. Położyłem się. Wstałem po półgodzinie. Pies rozbił lampę. Posprzątałem. Potem ja sam rozwaliłem drugą lampę. Pojechałem na uniwersytet spotkać się z Dzidką Musiałówną, vel Zofią Zielińską, vel — któż wie? Who knows? — koleżanką moją, energiczną ślicznotką przybyłą na Kongres Slawistów

1 z

Wiednia. Nic. Koleżeńskie wspominki z ławy szkolnej. W redakcji — nic. Panie rano opowiadały mi, jak Szymek (łaps Jarosława) okrada swego pryncypała, jak się go Stary boi i że dedykował mu Kościół w Skaryszewie, ale dedykacja w druku zniknęła. Obiad. Wanda Wertenstein. Nic. Pies, kawa. Czytanie listów T. Manna

2. Mieliśmy pójść do p.

Bałdygi na cocktail, a nie poszliśmy, bo jutro rano znów jazda do Krakowa do chorej babci. Słuchaliśmy tego idiotycznego festiwalu z Sopotu

3 i piliśmy winiak. Mdło, czyli nudno. Dzwonił prof. Krukowski, a

w nocy jakaś pijana baba, która pytała, czy może do nas przyjść zrobić kupę. No i tyle. Nie warto było wstawać, żeby taki dzień przeżyć. Kraków, 24 VIII 1973 Wyjechaliśmy o 5

40 w kłótliwym usposobieniu i przez jedną godzinę nie mówiliśmy do siebie.

Poranek był pogodny, świat ładnie przedstawiał się w słońcu, którego blask był dziś trochę przyćmiony mgłą, miedziany. Doznałem braku miłości, tak jak się doznaje objawienia miłości. Doznałem braku miłości na tle rozbudzonego rankiem świata i błagałem o śmierć — naprawdę szczerze, z gorącym pragnieniem — bo tak gwałtownie zrozumiałem bezpotrzebę życia bez miłości. I cóż mi pozostało — jak wyciągnąć rękę do niekochanego człowieka i dalej kochać go wbrew sobie — dalej zadawać sobie tę miłość jak pokutę, jak torturę, jak śmierć. [...] 27 VIII 1973 Wczoraj nie zapisałem, co było. Najpierw poranne niesnaski głupsze niż kiedykolwiek. Kazia wzruszyła mnie, dzwoniąc potem z przeprosinami, co mnie z nizin wyniosło od razu pod niebiosa. Napisałem parę stron i poszedłem na kolegium. Jarosław dobrze wyglądał i był ożywiony. Podlizywał mi się obłudnie — albo kpił. Nie wiem. Przyszli Palewscy. Było sztywno. Palewski opowiadał o swoich rozmowach w sprawie programu Iowa. Przesadza, przesadza. Obiad w Spatifie. Tam zjawił się Pomianowski. I po dniu. Pisałem potem list do Arturów, a do poduszki czytałem Wieżę Yeatsa

1.

[...]

Page 96: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Kraków, 2 IX 1973 Spotkałem w parku Krakowskim parę szczęśliwych, rozradowanych sobą ludzi. On miał około 60 lat, ona niewiele mniej. Szli przytuleni do siebie, dłonie spletli, całowali siebie. Ich krok był lekki, sprężysty, szli prawie podskakując. Niech mnie Bóg zachowa być kiedykolwiek podobnie szczęśliwym, podobnie ślepym. [...] Kraków, 17 IX 1973 W rzeczywistości dziś jest 16, ale spędzam ten dzień w nastroju siedemnastego, tj. rocznicy śmierci mojej Matki. Byłem w kościele św. Floriana, w domu na Warszawskiej, w domu na Krowoderskiej, u jezuitów na Wesołej. Św. Florian wydał mi się zrazu bardzo piękny. Widziałem Wojtka Pasiowca. Bardzo postarzały. Kroczył sobie tą samą ścieżką, którą chodzi od trzydziestu paru lat, ćmiąc papierosa. “Sobie tego...'', “To nie to...'' W spisie lokatorów na Warszawskiej sami umarli: Anna Pruszyńska, Antoni Kępiński. A Zofia Sochowa — czyżby jeszcze żyła? Albo stary Ziemba, w którego córce kochałem się skrycie? I tylko raz odważyłem się do niej zagadnąć — w dzień matury, gdyśmy razem szli zdawać. W domu na Krowoderskiej — fasada odnowiona, a w środku nie zmieniło się nic — nawet nie odmalowano klatki schodowej. Te same drewniane balustrady, te same kolorowe szybki. Ta sama żółta firanka w oknie na parterze. Na drzwiach tabliczka: Zerubin, a w spisie lokatorów Zofia i Magdalena Zerubin. To pewnie Zosia Obermayerówna z córką — rozwiedziona. Ta sama żółta oficyna, i dozorcówka z drewnianym gankiem, na którym kiedyś skarżył się łkając Zdzisiek-sierota i pozostawił mi w pamięci pierwszy obraz nieszczęścia, z jakim się spotkałem: pamiętam chude, gołe kolana sterczące przez szpary w balustradzie i pochyloną jego głowę. Kraków, 17 IX 1973, 5 rano Moim powołaniem jest śmieszyć! [...] 21 XII 1973 “Rybka'' w “Twórczości''. Pewnie ostatnia z Jarosławem. Siedział senny, z opuszczoną głową i tylko od czasu do czasu odwracał ją w stronę jedzenia, i strzygł palcami na znak, żeby mu coś dać. I wpychał rybę, chleb, śledzia, wódkę wypijał i dalej drzemał. Ale kiedy ludzi przyszło więcej, ożywił się. Ludzie jak zwykle. 23 XII 1973 Nic, tylko pisać, pisać, pisać. Nic innego nie mam ani do zrobienia, ani niczego innego nie mam do zaznania. Nawet ten notes jest niepotrzebny. Skończyć z tym. Pisać tylko dla innych i do innych. Wypowiadać się w listach. 27 XII 1973 Wczoraj obiad u Brandysów — my i Joasia. Stryjkoś nie przyszedł, zachorował. Trochę dyplomatycznie. Powiada, że nie chciał się spotkać z Joasią, ale mnie się wydaje, że nie chciał spotkać się z nami. Nie dziwię się. Muszę napisać coś do “Twórczości''. O czym? O czymś ważnym. Co jest ważne? Rok temu Miłosz zadał mi to pytanie. “Co jest ważne dla Polski dziś?'' — brzmiało pytanie. Odpowiedziałem: przechrzcić Polskę w uniwersalnym duchu. Co to znaczy?

Page 97: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Co to znaczy, “dzisiejszy uniwersalizm''? Jakie dotąd znamy uniwersalizmy? Rzymski — administracyjny. Cała ówczesna ucywilizowana ludzkość schroniła się mniej lub bardziej dobrowolnie pod opiekę rzymskich legionów i w porządek rzymskiego prawa. Kto pozostał poza granicami pokoju rzymskiego, do dziś dnia jest obcy ludzkości — np. Chiny, częściowo Indie. Uniwersalizm chrześcijański. Uniwersalizm rzymski rozpadł się od uderzenia z zewnątrz, ze strony tych, którzy pozostali poza jego granicami. Uniwersalizm chrześcijański rozpadł się od wewnątrz. Ludzkość była zanadto zróżnicowana, aby wytrzymać jednolitą kulturę. Uniwersalizm przemysłowy. Powstał w ciągu XIX wieku. Co przyniósł pozytywnego? A co tamte dwa przyniosły? Trudno powiedzieć. Rzym przyniósł pojęcie prawa oraz stworzył komunikację; ponadto stworzył pojęcie środka świata. Chrześcijaństwo utrzymało na długo pojęcie środka świata i odnowiło pojęcie prawa, wnosząc zarazem nowe pojęcie odpowiedzialności. To było dobre, póki np. ograniczało prawa lokalnych władców. Co przyniósł uniwersalizm przemysłowy? Nowe uniwersalne prawa: ekonomiczne. Nowe ograniczenie praw “lokalnych rządów'' — ekonomiczne. I nowe pojęcie władzy uniwersalnej i pieniądza.

1974 25 I 1974 Czytanie “Tekstów''

1.

Co z tej imprezy wynika? Pomysł: aby historycy literatury zajęli się współczesną i dokonali aktów zbawienia lub potępienia — generalna próba sądu ostatecznego — pomysł ten nie “wyszedł'', ponieważ: większość owych “badaczy'' to wycirusy kolegiów recenzenckich (powiedzmy: weterani). I dobre jest tylko to, co napisane przez takich rzeczywistych badaczy, jak Sławiński albo Bieńkowska; oraz Błoński, który trzymał się zawsze z dala od powieści. Inni natomiast nie wnoszą nic nowego. Najciekawsze jest to, co pisze Anonim — może trzeba było cały cykl zredagować anonimowo? Co do mnie, przyznaję, że od dłuższego czasu nie mogę uprawiać zawodu krytyka. 27 I 1974 Czytanie Newmana: Rozmyślania i modlitwy

1.

“Nie proszę o to, abym widział, nie proszę, abym wiedział, proszę tylko o to, abyś się mną posłużył''.

— — — Wszystko (tzn. wiara w Boga, miłowanie Boga i nadzieja w Bogu) polega na rozbudowaniu psychologicznej, sentymentalnej, estetycznej, bardzo zmysłowej, podszytej homoseksualnym erotyzmem story, w której Dusza gra rolę narzeczonej, Jezus narzeczonego, Bóg-Ojciec i Maryja rolę dobrotliwych teściów, Szatan rolę rywala, a ludzkość rolę rodziny, która przeszkadza szczęśliwemu

Page 98: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

mariażowi. [...] Wstrząs? Odwrotnie: upodobanie. Chrześcijaństwo ubóstwiło grzech, czyniąc go centrum dramatu zbawienia i przyczyną rozstania człowieka z Bogiem. A to przecież nie grzech jest tą przyczyną (odwrotnie: grzech połączył człowieka z Bogiem, albowiem biorąc grzechy na siebie, Chrystus stał się człowiekiem), ale niewiara w Objawienie, Wcielenie i Odkupienie. Niewiara w całą tę story, która samotność człowieka w świecie przemienia w rodzinną kronikę. Jeśli co nowego zdarzyło się w myśleniu, to umiejętność badania, oglądanie własnych fikcji. Na przykładzie Newmana widać było, jak święty jest ten bunt przeciw fabule, jaki dokonał się w myśli nowoczesnej.

— — — A patrz potem na Ewangelię św. Mateusza (r. VI). “Ojciec twój, który widzi w skrytości, odda tobie'' — albo “Wie Ojciec wasz, czego potrzebujecie, pierwej niżbyście go prosili'' — patrz jak intymna, jak w istocie samotnicza jest to wizja Boga, mind to mind, a nie — jak to potem rozbudowano — person to person

1 i to w otoczeniu całej familii.

— — —

Św. Paweł: “Albowiem i my byliśmy niekiedy głupi, niewinni, błądzący (...). Nie z uczynków sprawiedliwości, któreśmy uczynili my, ale podług miłosierdzia swego zbawił nas...'' (Do Tytusa, r. III)

— — — O wierze. Wiara jest współcześnie centrum dramatu ludzkiego. Patrz św. Paweł do Żydów r. XI: “Wiara jest gruntem rzeczy tych, których się spodziewamy, wywodem rzeczy niecodziennych''. O wyrzeczeniu się miłości przez wiarę (u siebie). O przyjęciu miłości z niewiary (u siebie). O karze, która za brak wiary następuje, odbierając także miłość. [...] 7 II 1974 “Program'' leży — po prostu nie chce mi się wstawać tak rano, a na to już nie ma żadnej rady. Kazia trochę chora. Czytałem jej wczoraj na głos zakończenie Dzienników czasu wojny Nałkowskiej

2 i fragmenty dziennika Dąbrowskiej, jakie teraz “Twórczość'' ogłosiła w wyborze

Drewnowskiego, który wyjął z nich to tylko, co dotyczyło Nałkowskiej. A obok tego pokazało się (tzn. “zamieściliśmy'') to, co Kirchnerówna znalazła w dziennikach Nałkowskiej dotyczącego Dąbrowskiej

3.

Powstał dziwaczny dialog pośmiertny, w którym obie panie raz się podziwiają, raz nienawidzą. Dosyć to bezmyślne, tylko kultura uczuć bardzo wysoka. Dąbrowska czasem schodzi na poziom magla. Ale też ona jedna miała trochę politycznej przytomności umysłu i umiała dostrzec komedię w sytuacji “ideologicznej'' lat pięćdziesiątych. Umiała tę komedię odnieść do tragedii społeczeństwa; zrozumiała nicość tej całej literatury. W każdym razie po przeczytaniu tych jej kilku kartek — właśnie jej, Dąbrowskiej — nabrałem znów ochoty do tych zapisków codziennych. One jednak pomagają zachować jaką taką przytomność umysłu. Nie dlatego, że są szczere, ale dlatego, że jak lustro wymuszają grę. Literat to rodzaj damy, która musi jeść i spać przed lustrem. Ale do “Programu'' wróć, chłopcze. 9 II 1974 Wczoraj Balladyna Hanuszkiewicza

1 z motocyklami i elektrycznymi czołgami. Przedwczoraj

wspaniały Król szczurów Forbesa2. Dzisiaj muszę napisać coś o architekturze dla biuletynu SARP

3:

1) architektura dla Polaków jest sprawą prestiżu. Polska kultura jest jak tandetna przybudówka do gmachu kultury zachodniej — niby ładne, niby takie same jak wszędzie indziej, ale przecież trochę marniejsze: niewykończone miasta, na wpół poburzone i odbudowywane potem inaczej kościoły, poburzone zamki etc. 2) I to idzie dalej. Wszystko to, co buduje się teraz, jest gorsze — gorsze jest nie od tego, co zbudowano w rozwiniętych krajach, ale u naszych równorzędnych partnerów: na Węgrzech, w Rumunii. Dlaczego? Rozumiem: zniszczenie i pośpiech powojenny. Brak materiałów i technologii. Dogmatyczne absurdy lat pięćdziesiątych. Wobec tego mogę zrozumieć np. byle jak i pośpiesznie wznoszone bloki mieszkalne, mogę wybaczyć MDM. Nigdy nie wybaczę tego, co jest kosztowne, z dogmatami nie ma nic wspólnego, a wstrętne: ul. Świętokrzyska, a zwłaszcza narożnik tej ulicy przy Marszałkowskiej z reklamą PZU; NBP

Page 99: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

na pl. Bohaterów Warszawy; domy na Marszałkowskiej róg Wspólnej a Hożej; a nade wszystko: Teatr Wielki od strony pl. Zwycięstwa. Dalej: nie mogę darować budynków, które zostały zbudowane tanio, a których nie wolno było stawiać tanio, jak np. Elektronika. Nie mogę darować raz na zawsze zepsutych miejsc, placów — jak te pod Politechniką. Nie mogę darować kanciastych domów ustawionych bez uwagi na otoczenie i bez wyobrażenia przyszłych perspektyw... Gdzie macie oczy? 12 II 1974 Napisałem tę “wypowiedź'' o architekturze. Napisałem, że architekci spaprali Warszawę. [...] Wieczorem Złota Czaszka

1 w teatrze Studio na Ochocie, w klubie studenckim, gdzie stare byki

zawodowe (Seweryn i Zelnik) udają dziatwę artystyczną i partolą Słowackiego kiepskimi imitacjami Grotowskiego. Grotowskiego trzeba było jednak rozstrzelać z 15 lat temu. Ale za to przeczytałem Złotą Czaszkę. Jakież to rozkoszne! Jak dotąd Słowacki był jednak najdowcipniejszym i najinteligentniejszym Polakiem. Nie przypuszczałem, że Wesele jest tak zależne od Złotej Czaszki. 17 II 1974 Sołżenicyn został pozbawiony obywatelstwa radzieckiego i wydalony z ZSRR. Oburzenie w świecie, oczywiście. A przy tym Breżniew znowu wybrał rozwiązanie optymalne. [...] 21 II 1974 Wczoraj w Stawisku

1. Jak zwykle — “nikogo'' — ale jakoś nie było mi smutno. Może dlatego,

że sam Jarosław, ożywiony i szczęśliwy, i bynajmniej nie zmartwiony tym, że nikt z przyjaciół nie przyszedł. Sam przez się był radosnym zjawiskiem, przez to samo, że żyje, przez to samo, że Stawisko — z całym swoim złem i głupstwem ukrytym — trwa. Ostatecznie, na niczym tak mu nie zależy, jak na tym, aby czas nie posuwał się naprzód. [...] 3 III 1974 Przedziwna rozmowa z Palewskim, która właściwie powinna mnie ogromnie zmienić. Dopuściłem się do ogromnych zaniedbań w moich stosunkach z ludźmi; zaczynam płacić koszta. Moja niezawisłość i moje lenistwo zostały wzięte za pychę; tego ludzie nie darowują i domyślili się najgorszych rzeczy — z zemsty. Bardach podobno twierdzi, że jestem osobą dwuznaczną, powiedzmy z MSW. [...] Gdańsk, 3 IV 1974 [...] Moje idée-fixes: 1. Rytuał — rzeczywistość jest to umowa, do której mnie nie dopuszczono. Moje przeżycie okupacji: Szyfry. Pseudonimy

2.

Co chciałbym napisać: opowieść o mieście zamkniętym przez wojnę, oblężonym — jak Kraków. 2. Rzeczywistość jest nieruchoma, nie zmienia się, nie rozwija, jest jakby z góry dana w całości. Stąd rola dziecka oraz historii. “Św. Brendan''

3. Ameryka — przeżycie przestrzeni.

3. Polska jest anormalna — normalna. Udaję, że normalna i tego dowiodę w publicystyce. W rzeczywistości odczuwam stałe napięcie, stan kontroli. Dlaczego Polska jest nienormalna? Politycznie skończona, ale duchowo — nie. Napięcie między rzeczywistością a aspiracjami. Przepchnięcie jej na Zachód pogłębiło kompleksy cywilizacyjne. Zniszczenia wojenne, opóźnienie rewolucji technologicznej, czy, jak to nazywają, drugiej rewolucji przemysłowej... Obcość ekonomiczna Polaka w świecie. Szanse pozbycia się tego: jako kraj skazany na szansę wygrania koniunktury na surowce, a kraje superuprzemysłowione być może zwolnią tempo rozwoju. Wszystko to nastraja mnie w tym kierunku pozytywnym, w kierunku poszukiwania punktów stycznych... Chciałbym napisać biografię Kościuszki

1... Chciałbym tę moją sprawę polską rozpatrywać

w porządku racjonalnym... Nastraja mnie kiepska literatura groteskowa — ów temat Polaka z pawim piórem. Za co cenię Gombrowicza, Mrożka, Zielińskiego. W jaki sposób pomogła mi Iowa? Polska sprawa główna: brak poczucia winy. 4. Mój bzik moralny: poczucie winy jako główna duchowa dynamika człowieka. Oskarżony

2.

5. Jednolity światopogląd obejmuje całą czasową i ponadczasową egzystencję człowieka. Katolicyzm jako jego model. Marksizm jako jego próba — zupełnie dla mnie nieudała. [...]

Page 100: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

6 IV 1974 Wczoraj premiera (i polska prapremiera właściwie) Ślubu Gombrowicza

3. Smutno. Przebłyski

genialności, cudnej liryki, pogłosy osobistego samotnego nieszczęścia, okropnej męki, fajerwerki świetnego humoru, a poza tym pełno bredni, nudziarstwa, pretensji. Gombrowicz był po prostu osobiście obecny na scenie — i tak jak to on prawdopodobnie robił w rzeczywistości, zachwycał i zamęczał zarazem, wzruszał i irytował. Publiczność nudziła się bardzo, choć była pełna dobrej woli. W teatrze nabitym do ostatniego miejsca była atmosfera sensacji. Atmosfera wielkiej premiery, ale tej wielkiej premiery nie było. Była to prawie sama młodzież, która bez żenady, bo też i bez poczucia winy wobec G. głośno potem mówiła: że chała, za długie! Przedstawienie poza tym dobre, tzn. bardzo wierne Gombrowiczowi, tyle że Fronczewski grający główną rolę zanadto wymęczony. Za to Zapasiewicz (Pijak) świetny, bo odpowiednio wulgarny i barwny, a zarazem “mondry'', znaczący. Najżywsza reakcja i oklaski przy otwartej kurtynie tylko przy dowcipach politycznych. Obserwowałem jakiegoś typa w loży — klasyczna gęba aparatczyka. Gapił się tępo i obojętnie, nie reagując wcale na nic z zakresu “gombrowiczianów'' psychologicznych, sytuacyjnych etc. Myślałem: zgaga. To ten, kto pierwszy powie, że “wiecie, my takiego teatru nie potrzebujemy''. Gdy doszli do politycznych kabaretowych dowcipasów w rodzaju “wszyscy siedzą, policja też została zaaresztowana'', pierwszy uderzył brawo. Ech... 8 IV 1974 Wczoraj obejrzałem w TV sztukę o Czechowie

1 (pod pięknym tytułem Temat na niewielkie

opowiadanie), z piękną rolą Czechowa (jakiś radziecki aktor o cudownej dystynkcji i inteligencji), a dziś przyśniło mi się oto co: jest ranek, siadam do pisania, ale znajduję na moim biurku mnóstwo brudnych szklanek i kieliszków, które wynoszę do kuchni. Wracam, a tu Kazia już wstaje i przetrząsając swoją pościel, narzeka na mnie, że czegoś nie zrobiłem czy też zrobiłem źle. Zniecierpliwiony, zamykam z trzaskiem drzwi do jej pokoju i już wiem, że nie napiszę ani słowa, bo od tej chwili będę już myślał tylko o tym, jak ją przeprosić. Opędzam się od tej myśli, jak mogę, i sięgam po pióro, ale w tej samej chwili dzwonek u drzwi. A to pewnie Jędrek wraca z Torunia. Bo rzeczywiście pojechał do Torunia na sesję. Następnie przyszła mi do głowy myśl (ale już na jawie), że ja już tej mojej wielkiej powieści nie napiszę nigdy i że trzeba mi po prostu wrócić do felietonu. Nikt z ludzi, których spotykałem ostatnio, nie pytał mnie, kiedy napiszę następną powieść, natomiast wielu pytało mnie, dlaczego nie pisuję felietonów. To nie było złe! To mi dało dużo. Miałem czytelników. Wyżywałem się. Mogłem pisać o wszystkim, co mnie interesuje. Moja twórczość wyglądałaby tak: 1. felietony; 2. książki na zadany temat (np. teraz o Ameryce

1);

3. książki krytyczne (np. teraz o Gombrowiczu2).

Dobrze, ale z czego będę żył! Z filmów jednak się nie da, chyba że będą to adaptacje! A teatr? [...] Warszawa, 17 IV 1974 [...] Jak to właściwie ze mną jest? 1. Nie wierzę w naukę Kościoła o wcieleniu, objawieniu i zmartwychwstaniu; 2. Chrześcijaństwo jako całość, z całą jego literaturą, kulturą i historią przyjmuję jako posłanie ludzkości mądrej, poszukującej i odgadującej; 3. Jedynym przedstawicielem Boga na ziemi (“Synem Bożym'') jest człowiek i w nim, w najlepszych jego myślach, dziełach i cechach, zawarta jest tajemnica Boża; 4. O początku i celu życia nie dowiem się nigdy; moim zadaniem jest wsłuchiwać się i wczytywać w to boskie posłanie (którym jest nie tylko Ewangelia) i sprostać jego treściom; 5. Mówiąc, że istnieje “boskie'' posłanie w dziejach człowieka, w naturze człowieka, zakładam jakąś ponadhistoryczną przeszłość człowieka (natury ludzkiej) i ponadhistoryczną jego przyszłość. Zakładam istnienie nieśmiertelnej i wiecznej duszy, wątpię natomiast, aby to była dusza indywidualna. Człowiek — myślę — jest wieczny i nieśmiertelny przez ewolucję, przez kosmos... Hm, logiczne ani pocieszające to to nie jest... [...] 28 IV 1974 [...] Po południu u Wajdy spotkanie w sprawie Chopina. Po co tyle osób nie znających mojego scenariusza, aby mi powiedzieć, że mam przerobić? Cynizm, niekompetencja, prostactwo. Dom Wajdy bardzo sztuczny, bardziej do pokazywania

Page 101: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

niż do życia, nawet nieład czy zużycie przedmiotów na pokaz. Ale widać wielką miłość do przedmiotów, ani jednego banalnego, standardowego. [...] 15 VI 1974 Jaka szkoda, że dziś nie jest jakaś ważna rocznica! Miałbym okazję do uroczystego rozpoczęcia nowego życia. Taką mam na to ochotę. Właściwie co dzień mam na to ochotę. I co dzień odprawiłbym z tego powodu uroczystość. Ciekawym, czy to jakaś prywatna psychoza, czy katolicka estetyka życia. Bo przecież urok roku liturgicznego na tym polega, że tam zawsze jest jakaś zupełnie szczególna okazja do “zawrócenia ze złej drogi'' albo “rozpoznania specjalnej łaski'' itd., katolik nie mówi “15 czerwca'', ale “w samą drugą sobotę czerwca'', “w czasie oktawy Bożego Ciała'', “akurat na 9 dni przed świętem św. Jana Chrzciciela...'' — Słowem, chce powiedzieć, że w tej dacie jest coś dziwnego. W roku liturgicznym nie ma zwyczajnych dat. I to jest piękne, i czas nabiera wartości, rytmu, jest pełen tajemnic i znaków — jest w nim coś muzycznego. Muszę napisać opowiadanie, powieść albo studium o dewocji. Po prostu o dewocji. [...] 18 VI 1974 Od rana, od przebudzenia, czarne myśli, i po co, na co, komu etc. W trzy godziny lepiej, ale do pracy zebrać się nie mogę. Pomocy! 19 VI 1974 I saw “Jesus Christ Superstar''

1 last night. I was crying and suddenly a strange idea came

upon me: I love Him. I was loving Him all the time and dying without — having any touch of Him. Once He disappeared from my life, the whole world has been torn to pieces. Everything cracked down —

2

Życie przestało mnie interesować. Z Nim wszystko wraca na swoje miejsce — nawet zaciekawienie dla innych ludzi, albowiem każdy z nich może być Nim. “Będę z wami aż do skończenia świata''. W tym jest wszystko.

— — — Mimo że położyłem się wczoraj o pierwszej czy później nawet, dziś obudziłem się punktualnie o mojej błogosławionej godzinie, o szóstej, zupełnie świeży i pełen ochoty do pracy. Wierzę, że tym razem to sprawka ciśnienia, owego mistycznego ciśnienia poprawionego na moją korzyść, dla Jego sprawek: to On powrócił, to On zjawił mi się wczoraj na ekranie u pana Bałdygi, ponad głowami panów Rogowskiego, Kydryńskiego etc., święty, prosty, dobry, bliski i zażądał ode mnie, abym był z Nim, abym wytrwał przy nim pomimo wszystko. “He was unexpected... could we start again...''

3

Śpiewają skruszeni uczniowie, i ja jestem z nimi. [...] 23 VI 1974 Niedziela, imieniny mojej matki, 5 rano. Zażyłem Enerbol po raz pierwszy, zobaczymy, co z tego będzie. Wciąż jeszcze nie napisałem tej wypowiedzi dla “Polityki''

1. Co prawda, nie jest to takie

łatwe. Pytanie (“jakie widoki otwierają się przed Polakami na przyszłość w świetle trzydziestolecia'') jest optymistyczne, odpowiedź optymistyczna być nie może, a brzmieć może optymistycznie, żeby została wydrukowana. Oczywiście, można mieć w nosie to, czy będzie wydrukowana, ale w takim razie, po co pisać? Żeby “oni tam'' dowiedzieli się, co myślę o tym? “Oni tam'' wiedzą doskonale, co ja myślę, co więcej, myślą tak samo albo jeszcze gorzej, bo wiedzą więcej ode mnie. Czyli cała moja rola polega na wykręceniu kota do góry ogonem. [...] 3 VII 1974 Wśród wszystkich antynomii najgłówniejsza wydaje mi się antynomia myśli i czynu. Pogodzenie myśli i czynu “jest posłannictwem dzisiejszego czasu''. Filozofia Francji jest filozofią czynu, a Niemiec — filozofią myśli. Musi wystąpić naród, który osiągnie filozofię jedności myśli i czynu, tj. filozofię twórczości. “Całe umysłowe życie narodu naszego zdąża do ugruntowania wiary w całość społeczeństwa, w masy, w lud, a przez to samo do zniesienia wiary w osoby'' (372/IV)

2. Wiara w osoby to doktryna

mesjanizmu. “Według nas tylko społeczeństwo, tylko naród, jest myśli posłanniczej zrzeczywiszczeniem zupełnym, żyjącą ideą, objawem zupełnym twórczości, mesjaszem. Postęp narodu podnosi jednostki

Page 102: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

genialne'' (273/IV). [...] 4 VII 1974 Prawdę mówiąc, nie bardzo jestem przytomny. Dziś Polska–NRF!

1 Mam głowę całkiem

opanowaną przez diabła piłki. Przyszedł mi nawet do głowy pomysł opowiadania: Spowiedź fanatyka. Obłęd trwa, deszcz pada. Padał wczoraj w czasie meczu. Boisko zmieniło się w bagno, w którym grzęzła piłka. Woda tryskała spod nóg. Pod koniec meczu ulewa była taka, że jakby mgła przesłoniła widok grających. I gra była wspaniała, piękna, czysta do ostatniej sekundy. Przedziwna jest ta magia gry. To jej struktura wewnętrzna porusza namiętności ludzkie, wyciska z ludzi wszystkie siły. Przecież tam już o nic nie chodzi, tylko o rozegranie elementu niespodzianki na swoją korzyść. Mistyka gry ma coś z dawnych obrzędów wróżbiarskich — chodzi w niej o to samo: o przychwycenie losu na gorącym uczynku. [...] 9 VII 1974 Żyję sparaliżowany poczuciem winy. Dotyczy miłości i dotyczy pracy. Dotyczy kłamstwa w obu przedmiotach, w obu sferach. W sferze miłości rodzi postępowanie rytualne, zastępcze; w sferze pracy rodzi zahamowania. Z poczucia winy powstaje we mnie świat infantylnych kompensacji — wizji i marzeń, które pochłaniają moją energię i powodują apatię. Wyzwolenie zupełne znalazłbym w zupełnej zmianie życia, otoczenia i pracy. Wiem o tym, i dlatego ponad wszystkie fantazmaty cenię i kultywuję fantazmat ucieczki. Oczywiście, ucieczka z życia już tak rozbudowanego i tak pełnego zobowiązań pogłębiłaby tylko poczucie winy, mogłaby mnie doprowadzić do zupełnego załamania psychicznego, do choroby. Ocalenie realne leży tylko w uporządkowaniu sfery pracy, bo ona w obecnym stanie góruje nad pierwszą. Poczucie winy w sferze pracy polega na zbyt wysokich aspiracjach, którym nie potrafię sprostać, żyję w przekonaniu, że wszyscy będą to cenić może za wysoko, czy to za nisko. Dla uwolnienia się od tego konfliktu z otoczeniem i z samym sobą powinienem świadomie zrezygnować z owych wygórowanych aspiracji — ograniczyć się, skromniej zaplanować resztę życia. Tu jednak występuje konflikt z ambicją. Właściwie całe moje życie poświęciłem temu konfliktowi — zadręczyłem się tą niewiarą w siebie i zarazem przesadną ambicją. Jest jeszcze wyjście trzecie — najbardziej ryzykowne — ale też najbardziej kuszące: z tego konfliktu, i z samoświadomości uczynić sobie odskocznię owego sukcesu, którego potrzebuję do “zbawienia'', tj. do poczucia, że spełniłem to, do czego czułem się — bez żadnych realnych podstaw, ale z uporu — przeznaczony. 15 VII 1974 Na dnie. Cały dzień w samotności, w bezczynności; niezdolny napisać słowa. Przerażony. W dodatku wysypka. Całe ciało swędzi. Co mam robić? Czy to już koniec? Naprawdę koniec? Uzdrowiłoby mnie porzucenie wszelkich prób powieściowych, dramatycznych, filmowych etc., a skupienie całej energii na eseju i publicystyce, bo to jest rodzaj pisarstwa, który mi przystoi i odpowiada. Jaki diabeł każe mi wciąż próbować? [...] 17 VII 1974 Zajrzałem dzisiaj do książki dwóch autorów amerykańskich (jeden na pewno nazywa się Miller, a drugi jakoś podobnie do Doblar — Donler czy coś takiego), pt. Psychoterapia a osobowość

1,

znalazłem w niej odpowiedź na niektóre moje kłopoty. W przeciwieństwie do Kępińskiego, który zajmuje się tylko chorymi, Amerykanie poświęcili część książki zdrowym, tj. tym, którzy nie zostali przebadani przez terapeutów i nigdy przebadani nie zostaną, bo albo nie są aż tak chorzy, aby poddać

Page 103: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

się terapii, albo nazbyt wstydliwi, aby o nią prosić. D. i M. podają im metodę autoterapii. Polega ona na analizie samego siebie, a środki, które proponują, podobne są bardzo do tych, jakie stosuję od wielu lat. Radzą zatem spisywać sny, marzenia, fantazmaty, myśli natrętne, czyli niejako łapać psyche na gorącym uczynku. Zastrzegają się jednakże wyraźnie, iż praca ta ma charakter wyłącznie roboczy, i radzą nawet notatki te niszczyć. Nie ma ona nic wspólnego z pracą twórczą; te myśli, te fantazmaty składają się bowiem — twierdzą dwaj autorzy — z samych spraw beznadziejnych, ale do rozwiązania, i nasuwają się właśnie wtedy, gdy cel, jaki mamy przed sobą, wymaga od nas koncentracji całego ustroju. Są to dywersje podświadomości broniącej się przed podporządkowaniem; nastrój psychiczny zmuszony do wysiłku broni się ujawniając swoje bóle, rany, kontruje i z nich tworzy jakby pozorną działalność. Co się na te bóle składa? Otóż wszystkie rzeczy “wyparte'' ze świadomości. Autorzy przyznają, że walka z ową dywersją wymaga niemałego hartu, niemałego wysiłku i zalecają ćwiczenie w koncentracji uwagi, w odwróceniu jej od owych rzeczy nierozwiązalnych. Przyznają, że bardzo tu się przydaje doświadczenie religijne, jeśli je kto ma, ponieważ właśnie religia uczy zwalczać myśli grzeszne, głupie, bluźniercze, uważając je za grzech. 18 VII 1974 [...] Drobne manie — np. oglądanie miasta cudzym okiem, albo fantazje piłkarskie (drobne co do znaczenia, ale przeolbrzymie ilościowo, wciskające się w bieg myśli co chwila, mącące odpoczynek), albo żale do siebie o zachowanie w różnych dawnych okolicznościach (np. u Engle’a), stanowią również tę fuchę świadomości, tę kontrabandę, która — jeśli jej nie opanuję — pochłonie mnie całkowicie. Nie chce mi się już dokładnie analizować tego, kiedy i w jakich okolicznościach doszło u mnie do wytworzenia się tak bardzo rozbudowanego systemu kontrabandy. Przypomniałem sobie jedną rzecz z dzieciństwa... rzecz tak dla mnie wówczas ważną, a o której zupełnie, ale to zupełnie zapomniałem. Otóż jedną z największych moich udręk dziecinnych było odmawianie pacierza. Rodzice dziwili się, dlaczego to tak długo trwa: nieraz godzinę i dłużej — matka mówiła na ten temat do ojca (po niemiecku) z pewnym zadowoleniem, a nawet chwaliła się tym przed znajomymi, robiąc mi opinię nadzwyczaj pobożnego dziecka. Tymczasem ja wcale nie byłem pobożny. Byłem tylko skrupulatny. Ilekroć w czasie modlitwy myśl uciekała mi do głupstw, do zabawy, do rozpamiętywania zdarzeń dnia, do marzeń, albo wręcz świństw, rozpoczynałem modlitwę na nowo. Klękałem do pacierza pełen strachu, czy uda mi się powiedzieć go do końca z uwagą. Używałem różnych fizycznych sposobów, aby uwagę skupić, zadawałem sobie ból, wbijając paznokcie w dłonie, zaciskając oburącz skronie, podkładając sobie jakieś twarde przedmioty pod kolana — w czym pomagały mi różne szczegóły z życia świętych usłyszane na lekcjach religii czy w kazaniach. Wszystko na nic — myśl i tak uciekała. Traciłem zupełnie kontrolę nad sobą, traciłem jak gdyby przytomność i po godzinie, półtorej ocykałem się z myślą błądzącą po najokropniejszych manowcach. Z tej udręki wyzwoliła mnie ministrantura, tzn. liturgia, której porządek, gdy mu się poddałem, pomógł mi całą tę pracę zorganizować. Ze śmieszności, jaką było godzinne klęczenie, zrobiła się praktyka i cnota. Praktykowanie świętości oczyszczało mnie z winy, jaką w moim przekonaniu było to roztargnienie. Stając do mszy, pozwalałem sobie już nawet na roztargnienie; wiedziałem, że jest nieszkodliwe, skoro w określonych momentach i tak muszę reagować — dzwonić, odpowiadać, przenieść mszał, podawać [---], ampułki etc. Dlatego prawdopodobnie okres służenia do mszy wspominam najmilej; tylko wtedy nie czułem się ofiarą tych jakichś sił wewnętrznych, które mnie zwodzą, a które nauczyłem się w końcu nazywać pokusami diabła. Jak ważne to musiało być, jak ważne jest nadal dla mnie to doświadczenie, skoro je zupełnie wyparłem z pamięci, ja, który zdawałoby się pamiętam wszystko, co dotyczy mojego dzieciństwa i moich traumatyzmów. Ten strach przeniosłem na późniejsze moje życie umysłowe. Co prawda, roztargnienia dokuczały mi również przy odrabianiu lekcji, a później, kiedy zacząłem już czytać trudniejsze książki, przy lekturze. Doszło do tego, że każdą pracę umysłową podejmuję ze strachem przed roztargnieniem, przed ucieczką w głupstwo, a wartość ma dla mnie tylko ta praca, która pozwoli mi tych roztargnień uniknąć. Pomyślałem nawet, że najlepszym środkiem uniknięcia roztargnień byłoby przetworzenie ich na materię sztuki; nobilitacja śmiecia. Ze strachu chciałem zrobić energię twórczą. Rezultat jest ten, że do pracy twórczej, która winna być zabawą umysłu, podchodzę jak do terapii — z wiarą, że mnie generalnie uleczy, i z lękiem, że okaże się fiaskiem. [...] Zdołałem już przekonać się, że prawdziwe bicie serca wywołują we mnie następujące tematy: 1. Dążenie do wolności (powstania, rewolucje, spiski) oraz systemy zniewolenia (państwa despotyczne, więzienia, organizacje totalne, armia, klasztor). Polska jest tu szczególnym przypadkiem owej niewoli i owego dążenia do wolności. 2. Ostateczne granice, a raczej ostateczne zasięgi ludzkiej woli i rozumu; myślę o zasięgach górnych i dolnych — tzn. ile można pojąć z Kosmosu, ile można pojąć z siebie; w jakiej mierze można oddziaływać na Kosmos i w jakiej mierze można oddziaływać na siebie. Inaczej: jednolitość psychicznego i pozapsychicznego świata. Podkreślam, że interesują mnie naprawdę tylko zjawiska skrajne: np. obłęd w sferze psychicznej i podobne wariactwa w sferze kosmicznej: eksploratorzy i asceci, fanatycy polityczni i święci. 3. Język, wyraz, forma; co się da wypowiedzieć za pomocą mowy, symbolu, mitu. Interesuje mnie więc rzeczywistość sformalizowana, znacząca: literatura, liturgia, ikonografia.

Page 104: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Oto lista moich prawdziwych zainteresowań, tj. tych, wobec których poważnieję. Otwarcie mówiąc, niewiele zrobiłem dla poznania dziedzin, które wchodzą w ich krąg, nic prawie dla wypowiedzenia tego, co mnie zajmuje, i dla sformułowania moich na ten temat poglądów. Wiedząc, co mnie zajmuje, winienem pilnować tylko, aby wszystko, co robię, miało związek z tymi zainteresowaniami, albowiem wszystko, co będę robił poza nimi, skończy się takim fiaskiem jak “mgła'' albo ta sztuka, którą usiłowałem napisać. Była tam jedna scena, mieszcząca się jakoś w pojęciu zrytualizowanej rzeczywistości — scena, w której Tadeusz i Ewa wyznają sobie miłość, zmuszeni do tego przez otoczenie, po prostu nie mają innego wyjścia. Tyle że do opowiedzenia takiej miłości trzeba by zupełnie innej, dworskiej, politycznej rzeczywistości — trzeba by bohaterów w rodzaju Jadwigi i Jagiełły — a nie nieszczęsnego Tadzia i biednej Ewy na wczasach... Temat, który mnie od dawna prześladuje, to “miłość bez przeszkód'', czy “małżeństwo bez przeszkód''. Każda kultura dotąd wypowiadała się quasi w pełni w rodzaju miłosnego konfliktu, jaki stwarzała. W kulturze feudalnej był to konflikt między miłością a szlacheckim honorem — więź rodowa, nierówność stanów czy coś takiego. W kulturze mieszczańskiej był to konflikt miłości i pieniądza. A dziś — młodzi kochankowie najbardziej martwią się tym, że nie wiedzą, czy kochają się naprawdę i czy naprawdę pragną się nawzajem. Konflikt przenosi się w głąb serc, w te jakieś niezbadane, ciemne otchłanie, w których tworzą się skłonności. Przy czym konflikt nie jest tak bardzo głęboki, ponieważ małżeństwo nie jest ostatecznością — zawsze można je rozwiązać. 21 VII 1974 Wolne dni — sobota, niedziela, poniedziałek — jałowo i, jak zwykle z powodu lipcowych uroczystości

1, nienawistnie: wielki festyn aparatczyków, którzy bawią się w swoim gronie, sobie

gratulują, siebie dekorują, nagradzają, sobie defilują, wiwatują, klaszczą, reszcie rzucają ochłap w postaci tych krótkich, jednodniowych, a w tym roku nawet trzydniowych, wakacji. Rzecz polega na tym, że 22 lipca nic się nie świętuje — żadnych wspomnień, żadnej tradycji; nikt nic prywatnego nie może przy tej okazji wspomnieć, przeżyć. Jest to rytuał państwowy pozbawiony wszelkiej treści emocjonalnej — w przeciwieństwie do 1 maja, 3 maja, 11 listopada, czy nawet 1 stycznia.

— — — Czy nie zmieniłem czegoś istotnego w mojej naturze? Byłem przecież wyraźnie zorientowany w kierunku pisarstwa politycznego, społecznego; do pisania pchały mnie nowe idee generalne; historia i religia stały nad moją kołyską. Cóż mi przyszło do głowy, żem się zapuścił w rejony pisarstwa intymnego, w którym nic, zdaje się, nie mam do powiedzenia? [...] 22 VII 1974 Breżniew dostał wstęgę Virtuti Militari! Przeholowali, a małpa rozpłakała się. W czasie powitania na lotnisku był wyraźnie pijany. Wszystkie uroczystości “nakierowane są'' na podniesienie osobistego prestiżu Gierka. Do czego to zmierza? Coś nowego się zaczyna, to pewne. Podczas wczorajszej akademii Fijewski mówił już wiersz do niego. 25 VII 1974 W bibliotece. Odczuwam silną, silniejszą niż kiedykolwiek, potrzebę ostatecznego, pełnego zdefiniowania mojego programu. Ostatecznie trzeba pogodzić się z faktami i z okolicznościami. Fakty są takie: do 46 roku życia nie napisałem ani jednego oryginalnego utworu, który zwróciłby na mnie uwagę jako na pisarza-artystę. Choć od wielu lat nie napisałem ani jednego artykułu krytycznego, w opinii literackiej żyję wciąż jako krytyk. Ale krytyka mnie też nie interesuje. Musiałbym czytać literaturę współczesną, która mnie nudzi, której nie cierpię. Jedyną moją książką znaną, lubianą, czytaną jest Wieczór listopadowy. Należy więc kontynuować ten rodzaj eseju, rozszerzając go na filozofię, literaturę, sztukę etc. Tematy, które mnie interesują, wyliczyłem wyżej. [...] 26 VII 1974 Pomysł! Pomysł na nowego typu “powieść historyczną'' — żąda ona materiałów przestylizowanych, przerobionych, przekomponowanych krytycznie, ironicznie, i tak ułożonych, aby każdy z nich stanowił wątek dla siebie [...]. Tę samą metodę zastosować do powieści współczesnej? Skomponować powieść z ironicznych przeróbek np. Marka Nowakowskiego, Jerzego Andrzejewskiego, Jarosława Iwaszkiewicza, Kazimierza Brandysa... Zrobić narracyjną, krytyczną syntezę — przekazać nie tyle prawdę o epoce, ile prawdę o sztuce opowiadania, prawdę o mistyfikacji... Nie było jeszcze czegoś takiego, choć elementy tego są w

Page 105: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

fugalnej kompozycji Durrella, w kompozycji Ulissesa... Och, och, to jest, zdaje się, pomysł. Wrócić do parodii — do parodii jako twórczej zasady... Wyjść z założenia: opowieść jest niemożliwa, zdarzeń nie ma... [...] 30 VII 1974 W bibliotece. Zrozumiałem nagle, w trakcie czytania biografii Edwarda Dembowskiego

1, że wszystkie moje

działania i myśli miały dotychczas na celu tylko utwierdzenie mojej własnej osoby i podporządkowanie całego otaczającego mnie świata moim potrzebom. Były to potrzeby duchowe, prawda, lecz prymitywne przez to, że ograniczone tylko do samozadowolenia. Byłem dzieckiem. Nikogo nie kochałem poza samym sobą i w nic nie wierzyłem poza własnym istnieniem. Nie kochałem Boga, ale chciałem na Nim wymusić miłość dla mnie, i okazać się ludziom jako Jego wybraniec. Nienawidziłem rodziców za to, że przeszkadzali mi w rozwoju, a jedyne uczucie pozytywne, jakiego dla nich doznałem, było wdzięcznością za to, że stworzywszy mi życie osobliwe, stworzyli moją inność pomagającą mi wyróżnić się. Nie interesuje mnie ani literatura jako piękność, ani myśl jako mądrość, ani historia jako dramat, ani społeczeństwo jako istność, która mnie potrzebuje; wszystkie te dziedziny oglądałem dotąd z daleka i dotykałem ich po wierzchu, badając, o ile mogę w nich wybić się i zdobyć uznanie. Z Kazią ożeniłem się dlatego, że wobec niej czułem wyższość — wyższość umysłową i towarzyską, która rekompensowała mi niższość, jaką odczuwałem wobec niej i wszystkich kobiet, uważając się w głębi duszy za słabego i nieudolnego mężczyznę. Nadto uczucie ofiary, jaką zrobiłem żeniąc się z nią (dla jej rzekomego dobra), upiększyło mnie w moich własnych oczach i dało to mizerne, to podłe zadowolenie z siebie, z którego kiedyś chciałem zrobić zasadę etyczną. Widzę tę moją pustkę w stosunku do Jędrka; zaczynam się wprost bać, aby mnie nie prześcignął, przede wszystkim jako mężczyzna, i dlatego nie pomijam żadnej okazji do upokorzenia go i chociaż tak krytykuję Kazię za jej postępowanie z nim, sprzymierzam się z nią we wszystkich jej poczynaniach, znosząc się zarazem z nim potajemnie przeciw niej. Nieustanna myśl o sobie spustoszyła mnie do tego stopnia, że już nawet nie umiem wykrzesać z siebie iskry obiektywnych zainteresowań, a myśl moja od każdego zajęcia ucieka bądź to do ulubionych rozważań na temat własnych cierpień (przy tym coraz więcej zajmuje mnie myśl o totalnej i ostatecznej klęsce), bądź to do byle jakich błahostek, których jedynym awantażem jest to, że nie angażują mnie, nie zmuszają do wysiłku i nie przypominają obowiązków, jakie na mnie ciążą. Warto też zauważyć, jakim zniszczeniom uległa moja etyka społeczna, jak nisko cenię wszelkie zobowiązania, jak lekceważę cudze oczekiwania i cudze opinie, jak mało zabiegam o ludzkie uczucia dla mnie. Muszę natychmiast podjąć olbrzymi trud mojej resocjalizacji; muszę “wyuczyć się'' nowej postawy i nowych odruchów, a “wygasić'' wszystko, co należy do mojego infantylnego trybu bycia. Swoistym “wzmocnieniem'' takiej postawy była moda na nią w literaturze. Jakąż radość sprawiło mi czytanie Gombrowicza, z którego zrozumiałem to tylko, co stanowiło afirmację dziecinnego egoizmu, a pominąłem dramat istnienia odrzuconego (jeśli jest taki). W podobnie płytki sposób pojąłem kiedyś Stendhala, a potem Baudelaire’a. W tej perspektywie rozumiem też ambiwalentny stosunek, jaki mnie łączy z Jerzym Andrzejewskim — to mianowicie okrucieństwo, z jakim co pewien czas wracam do niego, po to tylko, aby utwierdzić swoją duchową wyższość nad nim. Jego ewolucja jest mi, oczywiście, bliska, ukrywszy na długie lata swój infantylny egotyzm, po wygraniu wszystkich możliwych ról społecznych (misjonarza, rewolucjonisty, moralisty, bojownika o prawa ludzkie) odsłonił z rozkoszą ten swój infantylny egoizm i zabrał się do opowiadania swoich świństewek — i to z jaką pompą! Wydaje mi się, że teraz dopiero wiem wszystko o sobie. Problem tylko, czy potrafię “wyuczyć się'' nowej postawy, czy zdołam owoce tej “nauki'' wcielić w nową twórczość, i czy mam jeszcze dość na to czasu. Zrozumiałem to wszystko o dobre 20 lat za późno; gdybym to zrozumiał 10 lat temu, też byłoby lepiej. Ale — cóż — lepiej późno niż wcale. Do pracy więc — leťs try

1 — z tym, że już

naprawdę nie ma ani chwili do stracenia. [...] 31 VII 1974 Sen. Jakiś drugorzędny teatr sprosił redaktorów pism na przedstawienie o Leninie, wśród publiczności dokonano aresztowań. Między innymi został aresztowany Koprowski, który reprezentował “Literaturę''. Wiadomość o tym przyszła do Zakopanego, gdzie byłem na wakacjach w literackim pensjonacie, gdzie było dużo znajomych (ale innych niż moi prawdziwi znajomi), a zwłaszcza dużo młodych, brzydkich kobiet w wieku córek moich przyjaciół, które bardzo dbały o mnie — tak jak się dba o starszego pana. Któraś z nich włożyła mi ciepłą podpinkę do mojego szlafroka. Było mi bardzo gorąco, rozgniewałem się o to. W końcu zjawił się Koprowski wybladły i opowiadał mi, jak to było. Nie pozwolili mu telefonować “gdzie trzeba'', a on cały czas myślał o tym, że jego synowie mają telefony — zabawki, które by mu wystarczyły, żeby się uratować. Opowiadałem w jakimś gronie jego przygody i

Page 106: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

wszystkim nam się okropnie śmiać chciało. 1 VIII 1974 Mój stosunek do A. jest też napiętnowany, obciążony strachem. Jak na K. przeniosłem mój strach przed matką (tj. przed jej nieobliczalnością), tak na A. mój strach przed Leszkiem, który matkę prowokował do nieobliczalnych czynów swoją nieobliczalnością. Przypisuję więc A. nieobliczalność, i boję się jej, tak jakby miała mi grozić podobnymi konsekwencjami jak nieobliczalność Leszka. Co za ulga! Myślałem, że ich nie kocham i że jestem potworem, a ja się ich obojga boję, tak jak bałem się moich najbliższych w dzieciństwie. 10 VIII 1974 Nixon zrezygnował!

1

W końcu jest to dobra nowina. Ale nie mogę opędzić się od wrażenia podobnego do przeżycia śmierci. Wszystko jedno czyjej: skazańca czy ofiary. Jest to dobra nowina dla demokracji, która wygrała, dla prawa, które zagórowało. Okaże się w przyszłości, czy to zwycięstwo jej się opłaci. Jeśli razem z Nixonem upadł system prezydencki, jeśli Ameryka pozostanie demokracją, przestanie być supermocarstwem, albo — mocą reakcji — przekształci się w supermocarstwo rządzone przez anonimowych zawodowych biurokratów, formalnie tylko kontrolowanych przez Kongres, a prezydent i jego wybory pozostaną tylko ceremoniałem obliczonym na uśpienie opinii publicznej, wówczas to zwycięstwo może się nie opłacić — zwłaszcza nam, którzy jesteśmy w mocy totalitarnego kontrpartnera Ameryki. Na razie nie pozostaje nam, wyznawcom prawa i demokracji, nic innego, jak głosić ich tryumf, i z tego zdarzenia zrobić to, czym ono być powinno. Klęską samowładztwa i cynizmu. Albowiem był to cyniczny samowładca. Może dlatego właśnie był właściwym partnerem Breżniewa, właściwszym niż Roosevelt dla Stalina, i właściwszym niż dziś mógłby być McGovern, niż będzie Gerald Ford. Może jednak historia, może jednak los kryje w zanadrzu jakieś niespodzianki? Niech je ujawni, niech je w końcu ujawni, niech się wypadki toczą — i na to, by się mogły toczyć, ta nowina też jest dobra.

— — — Nic mnie nie obchodzi poza polityką — w jej historycznym wymiarze. I dlatego jestem zdecydowany zająć się przede wszystkim politycznym, historycznym pisaniem. [...] 22 VIII 1974 Ładnie, ciepło. Próbowałem wczoraj pisać w nocy — nic z tego nie wyszło — senność — pismo rozlazłe, styl rozlazły, myśli byle jakie, bierne. Trzeba pozostać przy pisaniu rannym. Dziś nie wstałem. Ranek jak zwykle. Corn-flakes, redis, zimny prysznic. Przyszła pani Stalewska z wielką opowieścią o pielgrzymce do Częstochowy, z której wróciła. Deszcz — mówiła — tak rąbał i bajury na drodze były... Podstawówka była taka, że 4 megafony nie obejmowały, a studia szły osobno i z nimi 10 narodowości. Najbardziej ją ta ilość zachwyca i o grupach mówi jak o pułkach: podstawówka, piętnastka etc. Podniecają ją te “studia'', czyli uniwersytet, który z nimi idzie, bo za każdym razem o tym opowiada, a już najbardziej ze wszystkiego zachwycają ją pielęgniarki i lekarze: ta biedna kobieta przyzwyczajona do tego, że za lekarza trzeba albo płacić, albo że trzeba na niego czekać godzinami, naraz ma go do swojej dyspozycji — ludzkiego, gotowego do interwencji na wszelki wypadek i zrównanego z nią w sytuacji; bo i on jest pielgrzymem. No i organizacja — to czego nie ma na co dzień: ta poczta, ta służba porządkowa, ten wóz znalezionych rzeczy, to ogłaszanie przez megafony. [...]

— — — Przeczytałem Strefy Kuśniewicza, teraz próbuję czytać Króla obojga Sycylii

1. Bardzo

wykształcony pisarz. Ale to wszystko dobre, co można o nim powiedzieć. Nie ma zmysłu selekcji — nie jest więc ani artystą, ani myślicielem. Dziwi go coś w świecie. Ale wątpię, żeby to był sam świat. Dziwi go raczej jego własna w nim obecność. Nie ma z tym światem żadnych związków — ani uczuciowych, ani intelektualnych, ani estetycznych. Gapi się na niego, podpatruje go, i tylko z tego gapienia się robi swoją literaturę. Gapi się na ludzi, rzeczy, na krzątaninę ludzką i boli go, zdaje się, to właśnie, że nie ma z nimi żadnych związków. Próbuje je stwarzać — przez poczucie winy (np. wobec AK), przez poczucie ważności czy izolacji (kompleks obcokrajowca), poprzez nostalgię za Lwowem. Ale to tworzenie odbywa się jakby w powierzchownej warstwie — nie sięga stylu, nie stwarza bariery. To pisarstwo, pozornie barwne i bogate, jest w rzeczywistości bezbarwne i ubogie, pozornie sensacyjne, jest nudne, pozornie “zaangażowane'', jest zupełnie obojętne. Jest to epika antykwarniana, archiwalna. Wartości — jakby mimowolne: nieźle podpatrzone życie urzędnicze w stalinowskiej Warszawie oraz autoportret — gdzieś nazywa swojego bohatera suchym “chrabąszczem''. Otóż to. Czyż nie jest taki ten mały, wysuszony, [...] wyglądający na pedanta pan, prawdziwie zwracający uwagę na

Page 107: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

maniery i ubrania? Jest smutnym, przygnębiającym nawet zjawiskiem. Widać w nim jakąś dobrą wolę, ale czuje się też coś złego. Może to opinia — fałszywa zresztą? [...] 23 VIII 1974 Pochmurno, chłodno. Trudne przebudzenie i nagle myśl o... Myśl taka: wszystko, co mi sprawia chwilowe zadowolenie, co uwalnia od wysiłku, bólu, napięcia, lęku, pochodzi od śmierci, która mnie ciągnie ku sobie jako stan spoczynku; wszystko, co antycypuje stan spoczynku, antycypuje śmierć, jest jej formułą i pułapką, niesie z sobą smutek i rozprzężenie. Mój problem, ten, którego nie mogę od 46 lat rozwiązać, to słaby instynkt życia, który inni mają wrodzony, rozwinięty, wzmocniony przez wychowanie i okoliczności życia, a który we mnie zabito; muszę go ożywiać sztucznie racjami intelektualnymi, moralnymi etc. Otóż racją moralną, którą mogę zastąpić instynkt życia, jest lęk przed śmiercią. Z chwilą gdy sobie uprzytomnię, że ją przyciągam, przybliżam, przyśpieszam każdą chwilą spoczynku, rozbudzę się do pośpiesznego działania, które mi da radość, jakiej nikt i nigdy nie zdoła mi odebrać — nawet w ostatniej godzinie, bo właśnie w niej liczy się każda sekunda życia. Mam szansę rozweselić się u końca życia i wypełnić jego finał twórczym, owocnym działaniem; szybkość daje radość. [...] 24 VIII 1974 Wolna sobota. Duszno, chwilami chmurno, chwilami słonecznie. Z Kazią do kliniki dermatologicznej. [...] Czytam Wspomnienia więźnia stanu Wł. Czaplickiego

1. Argumenty sędziego

śledczego zupełnie te same co MSW w 1968 roku: ja jestem też dobry Polak, ale kryję moje uczucia, bo jestem doświadczony, i dzięki temu mogę być śledczym i pomóc wam, którzy jesteście szlachetni, ale lekkomyślni. To niesamowite, że argumentacja jest wciąż ta sama, i wciąż tak samo skuteczna. [...] 25 VIII 1974 [...] Napisałem coś tam o Nixonie (na “Dedala'')

2 a teraz waham się to przepisać i oddać. Boję się,

aby jacyś nieżyczliwi mi ludzie nie czepili się tego. — Znęca się — powiedzą — nad prezydentem USA — “skacze na pochyłe drzewo, oskarża go o głupotę i niekompetencję, powtarzając to wszystko, co już prasa amerykańska o nim napisała, wyżywa się politycznie, atakując cele już usunięte, podczas gdy jego własnym krajem, nim samym rządzą tacy sami nadęci i skorumpowani kretyni, o tyle groźniejsi, że zupełnie bezkarni''. Oczywiście, tych “nieżyczliwych ludzi'' zmyśliłem; ja jestem jednym z nich, to ja sam brzydzę się tym, co napisałem. Coraz bardziej, coraz silniej i częściej odczuwam fałszywość mojej sytuacji, jako pisarza; ostatecznie mam gębę zamkniętą w sprawie, która mnie najbardziej dotyczy, obchodzi i zobowiązuje: pisarz jest przede wszystkim krytykiem własnego społeczeństwa i ustroju, w którym żyje; literatura jest wolnością. Musi przede wszystkim uderzać w to, co ją ogranicza. Jeśli tego nie robi, [nie] jest wolnością; czyli literaturą pozorną. Cokolwiek więc napiszę, winno odnosić się do ograniczeń mojej, naszej wolności. Nic innego nie ma wartości. Wszystkie romanse, jakie napisano — od Tristana i Izoldy po Panią Bovary, były wołaniem o wolność. Tylko ta literatura jest wielka, obchodząca człowieka, w której słychać ten łopot skrzydeł uderzających o pręty klatki. Co jest dla nas “do wzięcia'' ze sprawy Watergate? Naprawdę jedno: rola prasy i sądów. Ostatecznie to prasa i sądy obaliły prezydenta. Czy był kto “poza tym''? Kto to wie? Kto naprowadził reporterów z “Washington Post'' na sprawę Watergate? Nie ma to już dzisiaj większego znaczenia. Ktoś pociągnął może za cyngiel tej maszyny piekielnej; fakt, że wypaliła, i to skutecznie, jest rozstrzygający. Faktem jest to, że prezydent, który zdołał powstrzymać śledztwo FBI, nie zdołał powstrzymać konferencji prasowej ani procedury sądowej. A próbował: po zwycięstwie wyborczym w 1972 polecił sporządzić listę dziennikarzy, którzy wyróżnili się w kampanii przeciw niemu; “utrudnimy im życie'', powiedział. Wszczął również kroki przeciw gazetom i stacjom telewizyjnym, które go atakowały — zamierzał wykorzystać mechanizm wygaszania koncesji. Ujawnienie tych zamiarów prezydenta tylko pogorszyło jego sytuację. Użył też swojej władzy w stosunku do sądów — w takiej mierze, w jakiej mógł, to znaczy nakazał ministrowi sprawiedliwości zwolnić specjalnego prokuratora dla sprawy Watergate, gdy ten uparcie domagał się wydania taśm z nagraniami rozmów prezydenta odnoszących się do sprawy Watergate. Gdy minister Richardson odmówił wykonania rozkazu prezydenta, przedstawiając zarazem własną rezygnację, Nixon przyjął rezygnację, a swój rozkaz przekazał do wykonania innemu. Ale ta tzw. masakra sobotnia

1 znów pogorszyła jego sytuację, a nowy

prokurator specjalny, Leon Jaworski, okazał się w tropieniu przestępstw prezydenta nie mniej zajadły od swego poprzednika, Archibalda Coxa. Leon Jaworski, przewodniczący Sądu Federalnego dla Dystryktu Columbia (do którego należy Waszyngton) John Sirica, przewodniczący Komisji Sprawiedliwości Izby Reprezentantów Peter Rodino — wszyscy “z drugiego pokolenia imigrantów'', jak napisał londyński “Times'' — w bohaterski sposób wypełnili amerykański sen o “nemezis wcielonej w anglosaskie prawo''. Rzeczywiście, jest w tym jakaś wspaniała ironia, że dwaj Włosi i Polak odegrali role

Page 108: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

największych szeryfów w amerykańskiej historii. [...] 26 VIII 1974 [...] Dylemat amerykański polega zdaje się na tym, czy można być supermocarstwem i demokracją jednocześnie, czy państwo wprawione w tak gigantyczny kurs historyczny — w takie wibracje wewnątrz i zewnątrz — zdoła utrzymać równowagę swoich tradycyjnych instytucji. Równowaga ta zachwiała się w momencie, gdy Richard Nixon spróbował swoją władzę, jaką ma nad swoimi sojusznikami, rozciągnąć na własny kraj. 27 VIII 1974 Aby nie zwariować: “Gdybych mówił językami ludzkimi i anielskimi, a miłości bych nie miał, stałem się jako miedź brzękająca, albo cymbał brzmiący. I chociabych miał proroctwo i wiedziałbych wszystkie tajemnice i wszelką naukę i miałbym wszytkę wiarę, tak, iżbych góry przenosił, a miłości bych nie miał: nicem nie jest. I choćbych wszystkie majętności moje rozdał na żywanie ubogich i choćbych wydał ciało moje tak, iżbych gorzał a miłości bych nie miał: nic mi nie pomoże: Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest, miłość nie dręczy, złości nie wyrządza, nie nadyma się, Nie jest czci pragnąca, nie szuka swego, nie skłania się ku gniewu, nie myśli złego, Nie raduje się z niesprawiedliwości, ale się weseli z prawdy: Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, wszystkiego się spodziewa, wszystko wytrwa. Miłość nigdy nie gaśnie: choć proroctwa zniszczeją, chocież języki ustaną, chocież umiejętność będzie zepsowana. Albowiem po części znamy i po części prorokujemy. Ale gdy przyjdzie co jest doskonałego co jest po części, zniszczeje. Gdym był dziecięciem, mówiłem jako dziecię, myśliłem jako dziecię; lecz gdym się stał mężem, wyniszczyłem co było dziecinnego. Teraz widzimy przez zwierciadło, przez podobieństwo, lecz w on czas twarzą w twarz. Teraz znam po części; lecz w on czas poznam, jakom i poznany jest. A teraz trwają wiara, nadzieja, miłość, to troje; a z tych większe jest miłość''

1.

Św. Paweł mówi o miłości jako punkcie widzenia. Jest to punkt widzenia dojrzały, całościowy, boski. Tylko przez miłość można zrozumieć świat, siebie, powinność, los. Genezę i przeznaczenie świata, naturę Boga, związek Boga z człowiekiem św. Paweł (i w ogóle doktryna chrześcijańska) sprowadza do elementarnego układu życia — tego, który stwarza nowe życie: do miłości, która jest bez-interesowna i ślepa. Po co świat istnieje — nie wiadomo, tak jak nie wiadomo, po co każdy z nas został poczęty. U źródeł każdego z nas, i u źródeł świata jest miłość — czyli bezinteresowne cierpienie. Z owej bezinteresowności wyprowadza się całą etykę, zaślepienie czyni podstawą teologii. Przez to religia staje się tożsama z życiem, a nie jego pomocniczą instytucją ułatwiającą sprawowanie władzy, organizacją społeczeństwa czy stanowiącą motyw twórczości, budownictwa, pracy, albo zasadą wyjaśniającą. Wiara w miłość Bożą i miłość do Boga nic nie wyjaśnia; godzi z życiem, pozwala je przyjąć. [...] 11 IX 1974 Wczoraj u Zbyszka. Był J. J. Szczepański. Miło. Zbyszek nadal nie pracuje, żyje w przerażającym poczuciu zbędności oraz w strachu przed finansową klęską. Szczepański twierdzi, że też nic nie pisze, że wypytywał o to wielu kolegów, otrzymując tę samą odpowiedź: nic. Nawet Lem przestał. [...] 20 XI 1974 Confusion again

1 — tym razem niezupełnie z mojej winy. Ledwo zebrałem się w kupę i

zacząłem coś robić — nowela etc. — zrobiły się kłopoty finansowe (ten zasrany domek, remont samochodu, nowa lodówka i diabeł wie co jeszcze) i muszę na gwałt reperować budżet. Wajda zgłosił się z ideą filmu amerykańskiego, ja wpadłem na pomysł historii o Sienkiewiczu i Modrzejewskiej

2 i —

po Dembowskim, który pochłonął mi 3 miesiące zupełnie bezsensownej pracy — po Szopenie, który

Page 109: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

pochłonął mi 6 miesięcy, po Mgle, która pochłonęła mi 3 miesiące — jestem znów przy czymś, czego nie zamierzałem pisać, czego nie chcę pisać, a muszę. Chyba że zrobić z przymusu cnotę, udać, że wszystko jest OK, i te właśnie prześliczne opowieści o dziwnych Polakach uznać za moją wspaniałą twórczość, może za coś w rodzaju nowego jej “okresu''. [...] 12 XII 1974 List w sprawie Polaków w ZSRR

3. Znów te przymilne uśmiechy, co w 1968 roku, i nie wiesz,

czy puszyć się, czy wstydzić. Podpisałem w strachu przed Antonim, nie podpisałbym ze strachu przed policją. Nie mam w ogóle poczucia wolności w tej sprawie. Chyba że Antoniemu powiedziałbym, aby mnie w dupę pocałował, a zaraz potem zawiadomił rząd i partię, że ich oboje mam w dupie. Tyle że dla rządu i partii to nie nowina, a Antoni byłby zaskoczony. Pocieszam się, że dzięki temu zamieszaniu, ktoś tam w Wilnie czy we Lwowie dostanie gazetę, książkę lub zezwolenie na wyjazd (“aby wrogowi wytrącić broń z ręki''), no i parę osób (“parę tysięcy''?) w Polsce uwierzy, iż kraj istotnie ma grupę niezależnych pisarzy. Naturalnie, jeśli przez to ulegną zahamowaniu moje zasrane interesy z filmem, teatrem i wydawnictwami, będę miał kłopoty, których jeszcze sobie nawet wyobrazić nie umiem. Długi moje sięgają w tej chwili jakich 60000! Poczucie wolności jest tu w ogóle rozstrzygające. Kiedyś był to temat, który obracałem w głowie nieustannie. Dziś już nic na ten temat nie wiem. Aż tu nagle spada na mnie sztuka Mrożka Emigranci

1. Czy mam jeszcze coś w tej sprawie do powiedzenia?

2

[...] 20 XII 1974 Co napisałbym, znalazłszy się za granicą, wiedząc, że już do kraju nie wrócę, lub z innych jakichś powodów mając całkowitą swobodę wyboru tematu? Otóż to jest pytanie zasadnicze; w odpowiedzi na nie — i to praktycznej! — leży cały sens mojego pisania. Mogę, muszę nawet, przyjąć istniejący stan rzeczy za konieczne ograniczenie, i z niego wyciągnąć odpowiednie wnioski — co też i robię — muszę jednakże jednocześnie wiedzieć, czego się właściwie wyrzekam, co ukrywam, co fałszuję. W przeciwnym razie pisarstwo moje byłoby — i jest zapewne, fałszem w założeniu; jest nie tylko ograniczone, ale zniekształcone; nie tylko milczy, ale i kłamie. Przez to całe moje istnienie jest skłamane i owym kłamstwem już bezwiednie zdeprawowane. Napisałem niedawno mały utworek, który jest już prawie prawdą — na pytanie “Dziennika Polskiego'', jakie najpiękniejsze chwile przeżyłem w Pałacu Prasy na ul. Wielopole 1 w Krakowie, opowiedziałem o zebraniu założycielskim “Młodej Rzeczpospolitej'' w maju 1946 roku, starając się oddać atmosferę ówczesną — tak napiętą w okresie poprzedzającym referendum, a wkrótce po 3-Majowych rozruchach, i ukazać też rodzący się już mechanizm kolaboracji

3. Napisałem, że każdy “kto na to zebranie przyszedł,

zostawił swoje poglądy poza obrotowymi drzwiami Pałacu Prasy, a opinia, tak potężna tam na dole, w mieście, z wyżyn jego tarasu, gdzieśmy się fotografowali, wydawała się niewarta uwagi''. I napisałem, ile radości sprawiła mi odmowa, jakiej udzieliłem na propozycję wejścia do komitetu redakcyjnego. Takich opowiadań powinienem więcej napisać. Tematy? Zdaje mi się, że powinienem w formie krótkiej powieści opisać wydarzenia od wkroczenia Armii Czerwonej w 1945 roku do mojego “akcesu'' w roku 1949. Albo szerzej: opowiedzieć “dzieje duszy'' młodzieńczej, poczynając od 1939 roku, tj. od fascynacji wkraczającą armią hitlerowską, poprzez dewocję, konspirację etc., aż po ów “akces'' — byłaby to historia formowania duszy totalnej; powolnego łamania instynktu szczęścia i wolności. [...] 27 XII 1974 [...] Pisaniu mojemu brak naczelnego tematu; gorzej, mój temat zagłuszyłem tematami drugorzędnymi, które mnie nudzą, bo nie angażują. Mój temat to wolność, bo jestem niewolnikiem. Wszystko, co piszę, winno wynikać z tego właśnie tematu. Warto pisać to tylko, co z niego wynika, co się do niego odnosi. Sienkiewicz, płynąc do Ameryki, uwalnia się od Polski, a jednocześnie jest niewolnikiem Modrzejewskiej. Uciekający i galernik jednocześnie. A Modrzejewska? Jej wyprawa to wyzwanie — wyprawa Kolumba — a jednocześnie to ucieczka przed samą sobą — przed życiem własnym, dawnym, które ją prześladuje, przed piekłem ambicji, zła, rywalizacji, podłości warszawskiej, przed piekłem ojczyzny, które ją coraz bardziej wciąga, pogrąża. [...] 30 XII 1974 Rozmowa telefoniczna z Andrzejem Wasilewskim

1. Gdybym był królem wciąż w cenzurze, a

on nie chce nawet rozmawiać z urzędem w tej sprawie, gdyż — jak mi powiedział — “nie ułatwiam mu sytuacji''. Chodzi o list. To samo, zdaje się, w sprawie nowej umowy na Dedala, wniosku jeszcze nie

Page 110: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

wysłał do NZK. Czyli rzecz będzie się jeszcze ciągnęła miesiącami, a ja mam już nóż na gardle. 1975

Kraków, 2 I 1975 [...] Rozmyślania w ciemnym kościele Bożego Ciała na Kazimierzu. Wiem już, że w sobie, ani w otoczeniu ludzkim, nie znajdę nic poza chaosem i ciemnością, a ład, czystość, sprawiedliwość i mądrość są tylko poza mną, poza ludźmi, poza zasięgiem. Więc proszę mądrość, aby mnie objęła, sprawiedliwość, aby mnie usprawiedliwiła, czystość, aby mnie oczyściła, porządek proszę o przyjęcie pod jego prawa. I myśląc tak już stwarzam superosobę, o której inaczej jak po ludzku i osobiście myśleć nie umiejąc — nadaję cechy własne i współżyję z nią, jakby z drugim, lepszym ja. I tak jakbym się obracał w błędnym kole ludzkich wyobrażeń. Nie mogąc się z niego wydostać, próbuję w nim znaleźć rozwiązanie. Myślę: to wszystko najlepsze, co myślę, jest tylko we mnie, to ja jestem źródłem swych boskich pomysłów, a więc Bóg jest we mnie, jest mną, jest jakby ukrytą częścią mojej natury czy też jej zapoznaną istotą, esencją. Jest esencją wszelkiego bytu; tym czystszą, tym... Kraków 3 I 1975 — przed świtem [...] Znów spacer po Kazimierzu. Zaprowadziłem Kazię do św. Katarzyny. Wychodząc z krużganków spotkaliśmy księdza, którego przedtem widzieliśmy rozdającego Komunię świętą. Przystanął, zagadnął, skąd jesteśmy i co robimy. Właśnie tak: — Co robimy w Warszawie? Wyjaśniłem dość skwapliwie, że jestem pisarzem. — A gdzie piszemy? Czym prędzej powołałem się na “Tygodnik Powszechny'', po czym wyraziłem ubolewanie nad stanem kościoła i krużganków. Pokiwał głową, wspomniał o zaczynającym się remoncie, opowiadał pokrótce o księżach augustianach, których Niemcy pozamykali i wywieźli. Aż naraz zapytał: — A dlaczego w Warszawie maszynistki tak drogo biorą za przepisywanie? Siedzę znów w szpitalu przy wejściu na salę kobiet, przy oknie, za którym stoją słoiki z kompotami, leżą torebki papierowe i plastikowe.

— — — Skąd ta niepowaga kleru, która tak oburza i śmieszy? Z naszej “świeckiej'' nadziei, że właśnie oni, księża, mają gotową formę powagi, której nam mogą udzielić. Przerzucamy na nich ciężar duchowy, którego sami nie umiemy nosić. Podobne pretensje do pisarzy, do intelektualistów, gdy nie spełniają naszych wyobrażeń o powadze intelektualnej, że nie są tak aktywni, jak byśmy chcieli być sami, mając po temu zdolności, że nawet nie są tak zdolni, jak my byśmy byli, gdyby... To najwstrętniejsze w stosunku do duchownych, intelektualistów i artystów: aby byli głębocy, poważni, wrażliwi za nas, nie dla nas, a za nas. Nie ciekawią nas ich myśli, pouczania ani dzieła. Aby je poznać, musielibyśmy sami być poważni, aktywni, głębocy, uważni. Ciekawią nas oni sami — coś tam robiący. Miłość do artysty jako ekwiwalent sztuki. Miłość do filozofa jako ekwiwalent myśli. Miłość do księdza jako ekwiwalent miłości do Boga.

— — — Śniadanie w Sukiennicach, hejnał, wspomnienie Artura maszerującego przez Rynek w berecie i oznajmiającego w melancholijnym tryumfie, że będzie wiceprezesem związku. Potem mama z Kazią w domu rozmawiały o czymś wstrętnym, a ja spałem i śniłem, że w tej rozmowie bierze udział ktoś trzeci — jakaś dziewczyna — i broni się przed nimi. Piotr Skrzynecki na łóżku za zasłoną z koców, pod obrazem Matki Boskiej zapaćkanym pośpiesznie jak te obrazki do przedstawień. Jedna... też rozmamłana, śpiąca gdzieś w głębi mrocznego i zagraconego apartamentu. Zegar na Wawelu bije, jak mnie wtedy... To samo miejsce. Piekło. [...] 7 I 1975 Czytanie Prousta. Zacząłem tym razem byle gdzie, w środku “Miłości Swanna'', tam, gdzie już jest mowa o paczce pani Verdurin. Jestem olśniony — wszystko jest naprawdę nazwane, opisane, opowiedziane, aż niewiarygodne to, jak dobrze, jak dokładnie, jak precyzyjnie i jak ciekawie. Ach nabyć umiejętności takiego opowiadania, przyczynić się do odbudowy tej sztuki!

Page 111: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

9 I 1975 Dziś wrócił Artur. Wielkie powitanie. Antoni Słonimski kłaniał mu się w pas z daleka, zamiatając futrzaną czapką, jak Żyd lisicą. Bojówkarze stawili się w komplecie wraz z Emilią Plater, tj. Basią Majewską. Brandysowie. Zbyszek Herbert mruknął: jaki też sobie przygotował aforyzm na przywitanie. Zabrałem go na piwo. Przywlókł się za nami Mandalian, ot, tak popatrzeć, co robimy. Artur powiedział, tocząc wokoło wprawnym okiem: “Zawsze to lepsze niż pogrzeb, bo przynajmniej widać, kto przyszedł''. Antoni miał pod pachą teczkę tekturową. Pokazał mi ją i rzekł: “Mam dla niego proteścik do podpisania''. — Podpisał? — spytałem potem. — Podpisał — powiedział Antoni. — No to idź od razu, zarezerwuj sobie miejsce z powrotem — powiedziałem — Arturowi. Co było właściwie strasznie niegrzeczne. [...] 14 I 1975 Życie towarzyskie — aj, aj. U Drewnowskich z Matuchami i Weintraub. Ten ostatni — stara, pedantyczna dupa. Nie ma nic do powiedzenia poza wytykaniem kolegom błędów w angielskim i w biografii Mickiewicza. Ks. Sadzik. Troszkę zapity. U Artura jak zwykle. U Antoniego Słonimskiego. Antoni nie słyszy, pani Janka nie słucha, Stryjkowski nie rozumie, paniusie milczą nabożnie — taka to i rozmowa. [...] 20 I 1975 Umarł Kazimierz Wyka

1.

28 I 1975 Karpiński, Król: Sylwetki polityczne XIX wieku

1, bardzo szczeniacka książeczka z wyraźną

pretensją do dzieła, podobnie jak książeczka Kornhausera i Zagajewskiego2. Sylwetki chude, biografie

(nieraz ciekawsze od poglądów) — przedmowa na końcu książki, co znów jest trochę śmieszne, zważywszy, że autorzy musieli wobec tego spisać np. biografie Słowackiego i Krasińskiego, co książeczce nadaje charakter szkolnej lektury pomocniczej. Dobór sylwetek trochę dziwaczny. Skoro są Słowacki, Krasiński i Norwid, dlaczego nie ma Mickiewicza? Skoro przyjęto zasadę sylwetek, a nie postaci czy orientacji, czemu Hotel Lambert, a nie Adam Czartoryski, a skoro już Hotel Lambert, to czemu ani słowa o Władysławie Zamoyskim. Inny brak to Lubecki; jeszcze inny to cisza o powstaniu styczniowym i nieobecność któregokolwiek z jego przywódców. Mniejsza jednak o braki. Może jeszcze bardziej dziwią niektóre postaci uznane za polityczne, jak np. Słowacki czy Norwid. Karpiński to uzasadnia na s. 58 (“myśl przeniosła się w sferę marzeń''), ale to komunał. Polityka była natchnieniem literatury romantycznej* nie tylko w Polsce; Chateaubriand, V. Hugo, Byron, Heine, Kleist byli pisarzami politycznymi. Inną pewnie rolę spełniała romantyczna poezja w krajach politycznie samoistnych, inną zaś w podbitych jak Polska czy Węgry. To już jednak inna sprawa. W każdym razie wszystko nieprawda, że polityka przeniosła się u nas w sferę “marzeń'', czyli poezji. Poezja była tak długo polityczna, jak długo trwało życie polityczne na emigracji i w kraju, a gdy po 1864 roku życie to poczęło zamierać, zamarła też poezja polityczna; a wyrazem ideologii “pozytywnych'' stała się powieść. Prus był nie mniej politykiem niż Słowacki, a samodzielny w myśleniu nie był ani jeden, ani drugi. Idee polityczne nigdy nie rodzą się w formach literackich, ale w walce o władzę, i nie “rząd dusz'', lecz instytucji, organizacji etc. Rywalizacja poetów też nie była zastępczą, quasi-polityczną — jak pisze Karpiński w tym samym miejscu — lecz rozgrywała się na tle zaciekłej walki stronnictw, których — jak Karpiński wie — nie brakło. Przesadza też Karpiński co do roli “wielkich poetów romantycznych'' w “kształtowaniu narodowej świadomości''. Zasięg ich oddziaływania za życia był bardzo niewielki — nawet na emigracji, gdzie mimo wszystko bardziej czytano gazety i odezwy niż tomiki poezji i dramaty. W polemikach emigracyjnych rzadko kiedy pojawia się wzmianka nawet o Mickiewiczu, a już wcale nie ma owego obrzucania się cytatami z wieszczów, które naprawdę weszło w zwyczaj pod koniec XIX wieku, przy okazji rocznic, wydawania ich dzieł zbiorowych — czyli w okresie odrodzenia myśli niepodległościowej. Komunały o Mickiewiczu i Słowackim. Mickiewicz “uważał siebie i był uważany za polskiego Mojżesza...'' natomiast Słowacki “ujmował misję proroka w sposób bardzo kameralny''. Tak się mówi, tak się pisze, w to się wierzy, ale to chyba nieprawda — “ja'' wierszowe romantycznej poezji było figurą poetyckiego języka, swoistą kreacją ja-nadświadomego, wchłaniającego całą rzeczywistość i pojmującego ją w skrócie symbolu i metafory. Nie trzeba tego utożsamiać z osobą, tak jak [nie] utożsamia się ja-dantejskiego z Dantem i nie pomawia się go o nowe objawienia: ani “ja'' opowiadającego Jałową ziemię nie utożsamia się z Eliotem. Ten dosłowny, polityczny sposób

Page 112: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

interpretowania polskiej poezji romantycznej rzuca osobliwe światło na polską politykę “romantyczną''; naród, który wydał tak szaloną poezję polityczną, musiał sam być szalony i mieć szalonych polityków. Ależ nie: szaleństwa poezji są jej szaleństwami, a wpływ jej na postępowanie, na politykę należy przypisać mściwym, demagogicznym lub różnym jej interpretacjom. To nie poeci “winni'' są szaleństw w polityce, lecz ci, co słowami poetów posłużyli się jako propagandą. Jeszcze pomysły: Norwid był bardziej “realistyczny'', bo “w imię realizmu zmuszał słowo, aby głosiło treści wykraczające poza ówczesną k020«realność»''; to znaczy, że formułował myśli, które przez współczesnych nie mogły jeszcze być pojęte, natomiast ich waga — pisze Karpiński — stale wzrasta, “ich sens wydaje się coraz bardziej uchwytny''... Nie sądzę, aby Norwid rzeczywiście dalej patrzył i ściślej (czy też “realniej'' — jak pisze Karpiński) formułował swoje myśli, niż to robili Mickiewicz, Krasiński, Mochnacki, Dembowski, Lelewel; wydaje się nadto, że to, co było u Norwida wtedy niezrozumiałe, mętne, pozostało takie nadal; nie sądzę, aby “ortodoksja katolicka w połączeniu z uczuleniem na problematykę społeczną była u niego strażnikiem wielopłaszczyznowości myśli politycznej'', zaś cytowane zdanie (“Nad Historią jest Kościół, pod Historią plemiona czyli rasy, a narody są tylko w Historii'') dawało sens; nie sądzę też aby istniała “głębsza potrzeba miarkowania przez katolicką tradycję spekulacji indywidualnego rozumu, który — gdy go pozbawić owych naturalnych ograniczeń — popada w samoubóstwienie lub samozaprzeczenie''. Historia dowodzi, że rozum zaprzeczał sobie, poddając się właśnie ograniczeniom, które uważał za naturalne, i ubóstwiał tradycję. Dobrze natomiast Karpiński uchwycił Norwidowską dialektykę osoba—społeczeństwo—naród. Wszystko to razem jakaś dziecinna wersja konserwatyzmu, czy jak nazwać ideologię, która ostatecznie nie jest konserwatywna na dziś (co by to znaczyło? obrazem konserwatyzmu w Polsce dzisiejszej jest aparat policyjny), lecz konserwatywna na wczoraj. Prowadzi to do śmieszności. Porównujący np. oceny kaliszan

1 z oceną zmartwychwstańców

2. O kaliszanach: “Cóż to za osobliwe

oszołomienie umysłu: brać na siebie rolę opozycji w z góry oznaczonym przez przeciwnika zakresie i spalać się w walkach o czystość czegoś tam, czystość w abstrakcyjnej postaci, która nikomu na nic nie jest potrzebna, a której blask przyciąga osoby pełne politycznego temperamentu, ale pozbawione świadomości realnych celów i politycznego rozsądku?'' (26). Kaliszanie nie walczyli o czystość “czegoś tam'', ale o przestrzeganie konstytucji, która została nadana Królestwu Polskiemu, która była jedyną rękojmią jego autentyczności, jego rozwoju, a dla narodu stanowiła jedyną wówczas, w przedpowstaniowych latach, gwarancję odrębności. To na mocy konstytucji mógł Lubecki zbudować polski przemysł, którego siła uczyniła z “nadwiślańskiego kraju'' pozycję kluczową dla cesarstwa; to na mocy konstytucji powstała narodowa armia, która mogła zagrozić imperium w 1830 roku; na mocy konstytucji tworzyły się państwowe instytucje naukowe i wychowawcze, w których wzrastała generacja działaczy, pisarzy, myślicieli, co stworzyli prawdziwie złoty wiek polskiego piśmiennictwa. Kaliszanie prowadzili jedyną wówczas otwartą walkę z samowładztwem, i prowadzili ją z największym ryzykiem, a do powstania przyłączyli się bez wahania. Prawda, że później zagadali sejm, ale to nie oni opóźniali działania wojenne, to nie oni wysyłali posłów na poufne rozmowy do Petersburga. Oni natomiast zdetronizowali cara — zaś zarzucać im, jak Karpiński, że “nie potrafili nawet doprowadzić do tego, aby wybrano nowego króla'' (s. 24), jest dziwacznym nonsensem. Kto miał być tym królem? I po co? Żeby zrazić sobie wszystkie dynastie aktem uzurpacji, a republikanów restauracją monarchii? Jeśli kto był w całym państwie konsekwentny, to właśnie kaliszanie, jeśli kto był elastyczny, to właśnie oni. I to właśnie im Król zarzuca, że “włączyli się w długi szereg doktrynerów baczących wyłącznie na sukces sprawy, ale czyjej?'' To już brzmi brzydko. Natomiast zmartwychwstańcy według Króla “stanowią dobry przykład wielkości i niebezpieczeństwa moralistyki. Wielkości im odmówić nie można, nie wolno, albowiem rozsądkiem swym, wytrwałością i uporem uczyli Polaków moralnej odporności duchowej i odpowiedzialności za losy społeczeństwa'' (74). Czyżby? A nie byli po prostu instrumentem polityki Watykanu, który chciał za ich pomocą upiec dwie pieczenie naraz, tj. utrzymać dobre stosunki z mocarstwem zaborczym, a jednocześnie Polaków nie tracić, czyli za pośrednictwem zmartwychwstańców, tak jak to Papież mówi w Kordianie, “Niech się Polaki modlą itd.''? [...] 25 II 1975 Po zjeździe ZLP w Poznaniu

1. Nasza grupa poniosła porażkę, której przyczyną był po

pierwsze “list Piętnastki''2, po drugie działalność nasza przed zebraniem warszawskim, po trzecie nasze

zachowanie na samym zjeździe. Partia dostała wyraźną instrukcję, aby sygnatariuszy listu odizolować od środowiska i nie dopuścić do władz. Było to najbardziej widoczne w ataku na moją kandydaturę. Załuski nawet powiedział, że jako przewodniczący Komisji Kwalifikacyjnej zaprezentowałem najbardziej otwartą koncepcję związku, a mimo to do ostatka próbowali mnie usunąć z listy “rekomendowanej'' przez Komisję Matkę. Jedynym powodem tego był list. Nasze “listy'' kolportowane przed zebraniem nadały naszej działalności charakter do tyla zorganizowany, a efekt jej był tak wyraźny, że partia, tzn. organizacja partyjna w ZLP, chcąc przed władzami usprawiedliwić swoją klęskę, stworzyła koncepcję “partii opozycyjnej'' i postanowiła rozprawić się z nią wypróbowanymi sposobami. [...] Pijany Czeszko powiedział mi to wprost: “nie rozrabiać, kurwa... nie rozrabiać, bo tam już lejce w rękach, i konie ino ganaszują, żeby pójść po was...'' Uzyskali tym razem dość łatwo posłuch wśród delegatów, albowiem nie zrobiliśmy nic, aby zdobyć ich sympatię. Kuluarowe spiski wywołują i

Page 113: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

niechęć, i drwiny, a na dodatek były one prowadzone hałaśliwie, bezczelnie z odcieniem — jak powiedział Bocheński — knajactwa, który ludzi tego samego pokroju pcha w tę samą stronę, a subtelniejszych zraża. Ta grupa, jeśli ma cokolwiek znaczyć, musi stać się intelektualnie atrakcyjna a moralnie czysta; musi być inna od grupy naprawdę związkiem rządzącej. W Poznaniu spotkanie z Barańczakiem i Krynickim.

— — — Natychmiast po powrocie przyszedł mi do głowy pomysł napisania książki o literaturze polskiej. O literaturze, to znaczy nie jej historię, ale jej los! O literaturze polskiej, nie jako części literatury światowej, ale właśnie o jej osobliwości. A właściwie o pisarzach polskich. Właśnie o ich losach, o sytuacjach, w jakich byli, o wyborach, jakich musieli dokonywać w takich sytuacjach, jak upadek państwa polskiego albo powstania. Zacząć np. od opowieści o dalszych losach pisarzy z kręgu Stanisława Augusta; co się z nimi stało po abdykacji króla. Co się stało z Krasickim, Trembeckim. Jakie było ich zachowanie podczas Sejmu Czteroletniego. [...] 26 II 1975 Rozmowa z Arturem o zjeździe. Domyśla się jakichś machinacji Szczypiorskiego, które doprowadziły do wywatowania zarządu Ostromęckim, Rymkiewiczem Aleksandrem, Hertzem. Do czego tu był Szczypiorski potrzebny? Z którym z nich Załuski mógł sam rozmawiać? Odkrył, że rozprawa z nami jest pośrednią rozprawą Załuskiego z “hunwejbinami''

1, czyli Drozdowskim,

Gaworskim etc. Załuski mówił otwarcie, że jeśli my wygramy, padnie on i padnie Tejchma. Że poza tym wszystko to posłużyło mu do pozbycia się Żukrowskiego i Gisgesa. Pozbył się ich i tak. Oczywiście przy okazji chciał też “załatwić'' Auderską, proponując wymienić ją za mnie. Za mnie czy za Żukrowskiego? To niecałkiem jasne. Pewne jest jedno: Szczypiorski nie może występować w imieniu “grupy''. Pewne jest drugie: “grupa'' nie może sobie uzurpować praw reprezentowania “opozycji'', która może być znacznie szersza. Następnie: opozycja, jeśli ma co znaczyć, musi wnieść do życia coś więcej niż ruch proceduralny i trzeba — przynajmniej jeśli o mnie chodzi — starać się o wszechobecność, trzeba zabierać głos we wszystkich istotnych sprawach, posyłać artykuły, polemiki, recenzje etc. Chwalić na prawo i lewo. Wyciągać wszystko co dobre, wszystko co bodaj na pozór ciekawe, kreować książki, pisarzy, wmawiać wszystkim dokoła myśli, których wcale nie mają etc., etc., etc. Najpewniejsze jest jedno — to jedno: że nie ma mnie we współczesnej literaturze, a nie tylko w Zarządzie Głównym... I ta pierwsza nieobecność jest dla mnie daleko ważniejsza. [...] 4 III 1975 Ile pracy, ile wysiłku, ile czasu pochłaniają mi najzwyklejsze stosunki z ludźmi. Nie myślę, tylko powtarzam sobie rozmowy, jakie miałem z ludźmi, lub układam sobie te, które mnie czekają. Trenuję miny, gestykulację, próbuję przypomnieć sobie, jak wyglądałem rozmawiając, lub wyobrazić sobie, jak będę wyglądał w czasie czekającego mnie spotkania. Cóż to za strata energii i zupełnie nie wiem, jak się od tego uwolnić. Jest to praca zupełnie bezwiedna. Jedynym sposobem byłoby chyba tak nieustanne zajęcie umysłu, aby mu nie pozostawić ani chwili wolnej na te jałowe obroty. [...] 6 III 1975 Powrót na Warszawską. Wyszliśmy późnym popołudniem — mój brat i ja — trochę zbyt późno, zważywszy okoliczności i krótki dzień... Droga. Jakże inna... Ta sama droga, tyle razy przemierzona... Dom. Kobyleccy na górze. Odmiana pana Kobyleckiego. Jakieś nowe ambicje? Pokoje. Ślady cudzej obecności. Wspomnienia tych pokoi. Wyglądam przez okno. Kościół. Wisia, Zosia... Nic, wyszedłem sam.

Page 114: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Wczoraj rozmawiałem z Hübnerem o nowym scenariuszu1; nowa szansa. Byłem na mszy

pogrzebowej za Januarego Grzędzińskiego w katedrze św. Jana. Maciejówka leżała na trumnie, tak jak na trumnie Marszałka, i pęk czerwonych goździków, jak na trumnie Andrzeja Struga zapewne, po którym wdowa, sławna Nelly, okryta welonem, o szczudle, robiła mnóstwo ruchu wokół katafalku. I to ona pewnie, przez kokieterię, nie podała wieku brata, a na tabliczce przybitej do trumny kazała pewnie wypisać, że miał 75 lat, czyli że musiałby mieć 14–15 lat, kiedy służył w I Brygadzie.

— — — Jak to dawno już przestałem się przyglądać przedmiotom i zastanawiać się, jak one właściwie wyglądają! Pomyślałem sobie o tym dzisiaj i spróbowałem się przyjrzeć pierwszemu lepszemu przedmiotowi tak, jakbym go odkrył. Zobaczyłem porcelanową cukierniczkę i zadziwiłem się rojem światła, który ją obsiadł, jak jakie muszki. Ładne to było. [...] Pożądanie. Jego spełnienie jest w moim ciele; jego podnieta jest w ciele kobiety. Pożądam każdej kobiety. Ale wszystkie one razem na świecie nie są zdolne zaspokoić żądzy, która jest we mnie i która syci się sobą. Żądza jest głodna drugiego ciała, ale nasycić może tylko sama siebie. Akt miłosny jest skończony i ograniczony ciałem kobiety, siłą fizyczną. Żądza jest nieskończona i nieograniczona. Tajemnica żądzy jest ta sama co tęsknoty do Boga. Tajemnica miłości ta sama w ciele i w duchu: wieczne nienasycenie. Wszystko jedno jaki przedmiot podsuwa się jednej i drugiej. Miłość i bałwochwalstwo to jedno. Zastępuje się wszystko, którego się pragnie, czymkolwiek, co jest osiągalne. [...] Ale kto nie pragnie czegokolwiek, nie pragnie nic. [...] 14 III 1975 Dziś wieczorem spotkałem na spacerze “Wicherka''-Nowickiego, który, nie znając mnie, przyczepił się do mnie pod byle pretekstem (nasze psy się zwąchały) i dawszy mi do zrozumienia, kim jest (powiedział mi po prostu prognozę pogody), opowiedział o tym, jak go wywalono z telewizji. Ze szczegółami! Z nazwiskami! Nawet o tym, jak egzekutywa partii obradowała! Nawet treść rozmowy z prezesem Szczepańskim! Zdarzenie jakby z Dostojewskiego — wyobraźmy je sobie na Newskim Prospekcie... Może nawet do opowiedzenia: strącone bóstwo, które skarży się zwykłym ludziom na niesprawiedliwość tych tam, na górze. 22 III 1975 Wczoraj miłe kolegium w “Twórczości'' z sympatycznym, ciepłym, nadzwyczaj aktywnym Jarosławem. Dał mi do przeczytania listy Wyki

1. Po południu obrzydliwe walne zebranie oddziału.

Marais2 bez przywódców, bez celu, nieużyteczne marais odtajałe, niewychowane — co za żałosny

widok! Anka K.[owalska] — hm. W domu czytanie listów Wyki — objawienie jakiejś innej, nieznanej postaci, nieprawdziwej, a przecież prawdziwej. Jak literatura. List z kwietnia 1963 roku: “Dla takich ludzi jak ja nie ma tu miejsca. Trzeba mi zstąpić w całkowite milczenie''. W rok później pisał o Bołdynie Putramenta, jako najwybitniejszej książce sezonu

3.

[...] 27 III 1975 Obłęd polski widzi Bobrzyński

4 przede wszystkim w nieprzytomnym samochwalstwie, w tym,

że Polacy tłumaczyli swoje słabości i klęski nawet na własną korzyść, spełniając tym samym podstawowy — moim zdaniem — warunek głupoty. Nie ma narodów mądrych i głupich, bywają w ich dziejach, w ich życiu chwile mądre i chwile głupie. Chwile mądre to te, kiedy naród uznaje swe winy i błędy i organizuje się do ich naprawy i przezwyciężenia; chwile głupie, przeciwnie, to te, gdy naród winę i błąd przypisuje innym, siebie zaś wynosi bądź jako ofiarę, bądź jako tego, któremu z racji wyższości należy się wszystko. Bobrzyński te chwile mądrości i głupoty tropi właśnie w dziejach narodu polskiego, i bezlitośnie piętnuje polską głupotę, czyli samochwałę — pychę, arogancję, która przez szlachtę i możnowładztwo, a nawet wcześniej jeszcze, przez hierarchię kościelną, przez ów “aparat'' Oleśnickiego, wprowadzona do życia zbiorowego, udzieliła się następnie tym narodom, które z kolei obejmowały role kierownicze. [...] 3 IV 1975

Page 115: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Dziś Rzeźnia Mrożka w reżyserii Jarockiego1 z Holoubkiem, Zapasiewiczem, Łuczycką,

Szczepkowskim... Dzielny Mrożek: dobrał się do swojej metafizyki, którą ja zupełnie zapomniałem. Stojąc po płaszcze do garderoby, miałem taki pomysł: Rodzina przy kolacji — awantura rodzinna — ojciec dostaje szału — dzwonek — kto to? — kolega szkolny, przypomina się, nie wiadomo czego chce. A on pyta, czy jego kolega (niezbyt bliski zresztą), właśnie ojciec rodziny, pamięta, co on mu powiedział kiedyś, podczas wspólnego spaceru po nabożeństwie szkolnym. — Nie, nie pamiętam. — Więc przeżyjmy to jeszcze raz... — Jeszcze raz to samo? — Nie, jeszcze raz na nowo... Stańmy jeszcze raz razem wobec rzeczy nigdy przedtem nie widzianych. Nie, kolega odmawia. Narzeczona jego syna proponuje mu wspólną wycieczkę. Idą do schroniska ludzi podziemia! Doznaje tam wtajemniczeń. Gwizdki, policja. Łapią go jako jedynego, który nie uciekał. I przesłuchują. Ale on znowu nic nie pamięta. Policjant: — Nikt nic nie pamięta. Co to: tylko my mamy pamiętać? Tytuł sztuki: Amnezja. [...] 16 IV 1975 [...] Jestem jak stary, dziurawy garnek pływający w brudnej wodzie. Nie tonie dlatego tylko, że woda jest płytka. 17 IV 1975 Chodzi o to, aby usprawiedliwić (uzasadnić) swoje istnienie. Aby niejako wytłumaczyć się z przyjścia na świat. Sprawiłem ból mojej matce, kosztowałem sporo moich rodziców, zajmowałem miejsce w szkole, brałem pieniądze, zużywałem wodę, powietrze, a nawet benzynę, słowem, było ze mną niemało zawracania głowy zarówno w skali domowej, jak społecznej, a nawet kosmicznej. Jestem bowiem pewien, że Kosmos też zauważył moje istnienie. Muszę wypełnić moje zadania, to znaczy zużyć wszystkie moje zdolności, okazać wszystkie moje możliwości. Jak każdy owad, jak ptak, jak atom każdy. Jeżeli to wykonam, czeka mnie zbawienie, to jest beznadziejne i świadome istnienie w Kosmosie; czeka mnie wieczna miłość. Oczywiście, jest wiele argumentów przeciw takiemu przekonaniu. A główny z nich jest ten, że skoro nie pamiętam, nic nie wiem o sobie sprzed naszego narodzenia — i wcale mi to żyć nie przeszkadza — dlaczego miałbym żyć po śmierci, a świadomość, iż żył nie będę, miałaby mi przeszkadzać w istnieniu duchowym? Skoro nie istniałem (a w każdym razie nic o tym nie wiem), nie jestem wieczny. Dlaczego miałoby być nieskończone to, co ma początek? Dlaczego nie miałoby mieć końca to, co ma początek? Nie ma na to odpowiedzi innej niż ta, że brak świadomości początku nie ogranicza mnie, a brak świadomości końca przepełnia mnie rozpaczą, i że od tej rozpaczy chroni mnie tylko wiara w życie wieczne i ostateczne wyjaśnienie tajemnicy, która mnie niepokoi, i ostateczne usprawiedliwienie, a w wierze tej umacnia mnie tradycja tak stara jak ludzkość. Wierzę w wieczne, rozumne życie świadomości i ostateczne spełnienie etycznego porządku w porządku osobowym lub ponadosobowym, w każdym razie wyższym od tego, w którym dziś istnieję. Wierzę, że koronnym elementem owego spełnienia jest miłość, a więc zakładam, że doskonałość moja wieczna nie będzie samotna, lecz odniesiona do doskonałości innej, wyższej, i równie osobowej, bo tylko w relacji do wyższego i doskonalszego istnienia, a podobnego w naturze do istnienia mojego może spełnić się miłość. Wiemy zatem, że moje istnienie zmierza do złączenia się nieśmiertelnego z Ja — do mnie — podobnym, kochającym, czyli znającym mnie, a ode mnie doskonalszym, abym mógł się nim zachwycić, abym mógł je uwielbiać. Wierzę ponadto, że owo ja — do mnie podobne — ode mnie doskonalsze, dało mi życie, dało mi początek, jak ojciec daje życie synowi, i pozostawiło w mojej świadomości ślady swej natury w postaci owej nieprzepartej chęci poznania go i kochania. Nie objawił się ani w Judei, ani w Mekce, objawił się tu i tam, objawił się w każdym człowieku, i w całej ludzkości, nie urodził się w Betlejem, nie umarł na Golgocie, nie zostawił jedynego Kościoła jako swego ciała mistycznego. Rodzi się w każdym niemowlęciu, umiera w każdym ciele ludzkim, objawia się w tworzeniu wszelkiego kształtu, wszelkiego porządku, jest mną wiecznym, mną spełnionym. Kościół jest realizacją Boga właściwą danej kulturze — mojej kulturze; jest formą łączności z innymi ludźmi, którzy w niego wierzą, mową, którą mogą porozumieć się z nimi i siebie utwierdzać w

Page 116: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

wierze, która nie co dzień jest tak modna i żywa, jak w tej chwili. Jest tym w porządku uniwersalnym, czym kultura w porządku narodowym, społecznym; materialną pociechą duchowej samotności, i materialnym bodźcem duchowej aktywności. [...] 22 IV 1975 Co za przykrość: Dzienniki Nałkowskiej z lat pięćdziesiątych

1, z czasów, kiedy już ją znałem

lub obserwowałem z daleka, i kiedy była dla mnie autorytetem. Ostatecznie wchodząc w to całe szambo literacko-polityczne, pełen wątpliwości, czy należy już się uświnić, czy też warto jeszcze poczekać, jej przykład brałem pod uwagę, jej zaangażowanie przekonywało mnie, że gra być może ma jakąś perspektywę. Ona — wraz z Jarosławem, z Brezą, z Andrzejewskim, z Tuwimem, Broniewskim — dawali sankcję szerszą, która bez nich wydawałaby się tylko ponownym wybrykiem historii, kolejną efemerydą, chwilą ciemności. Byłem przekonany, że to w tej posągowej głowie, zdobiącej pierwsze rzędy kongresów, sesji, akademii, jest jakaś myśl, którą aby dźwignąć, trzeba pójść tą samą drogą. Będąc wtedy bardzo młody, zupełnie niedoświadczony, zupełnie pozbawiony rady, kontroli, wsparcia, kierowałem się autorytetami literackimi, wierząc, że talent nie może się mylić. Dzienniki dowodzą, że baba była ciemna jak tabaka w rogu, że ją niosła retoryka i oszołomiły honory, i nawet strach, jej własny strach, tak łatwo wyczuwalny w każdym sformułowaniu politycznym (jak gdyby się bała, że dziennik może wpaść w niepowołane ręce), nie był dla niej dostatecznym sygnałem, że coś jest nie w porządku. W dziejach tej naszej “zdrady klerków''

1 wyróżniłbym takie momenty:

1. ciężar lewicowej, radykalnej, “postępowej'' tradycji, która uczyniła ich podatnymi na frazeologię komunistyczną i komunistycznopodobną; 2. poczucie winy za dwudziestolecie i za wrzesień; 3. brak alternatywy, a więc także brak wyobraźni politycznej na przyszłość. Po prostu: w 1950 roku nikt nie umiał sobie wyobrazić innego biegu wypadków i innej opcji jak tylko między stalinizmem a wojną, lub ewentualnie powrotem przedwrześniowej, czyli prawicowej formacji. Historia żydowska musiała też odegrać dużą rolę — Brandys np. sprzymierzyłby się wtedy z samym diabłem, byle nie dopuścić endecji. Pytanie: kto wtedy był naprawdę mądry i kto tę mądrość zapisał? A także: jaka to była owa mądrość na lata pięćdziesiąte? Miłosz napisał książkę

2, która

świadczyła o absolutnie inteligentnym przejrzeniu całej sytuacji; czy wyskoczyła z jego głowy sama, czy też była wynikiem jakichś rozmów w Warszawie? Kto tutaj wiedział tyle co Miłosz? Co do mnie, książka Miłosza otrzeźwiła mnie natychmiast. Inna rzecz, że najbardziej kolaboracyjne moje artykuły powstały już po przeczytaniu Miłosza — np. recenzje z Obywateli

1. Bądźmy szczerzy: pisałem już wtedy dla pieniędzy, dla uzyskania

rozgłosu, jako człowiek żonaty. W ciągu paru miesięcy 1953 roku przekreśliłem dawną dobrą, ostrożną postawę. [...] 25 IV 1975 Idąc wczoraj ulicami Okęcia — Korotyńskiego, al. Krakowską, Harfową, Lutniową — do warsztatu po samochód (wiatr wiał, ciemna chmura wisiała nisko, leciały pojedyncze, niezdecydowane krople deszczu), zastanawiałem się nad ruiną, w jakiej znajduje się mój umysł i w ogóle całe moje życie duchowe. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek dojdę do takiego stanu. Nie tylko nic nie wiem i w nic nie wierzę, ale po prostu nie stoję o to, aby wiedzieć lub wierzyć, a stanem moim martwię się jak chorobą, jak przyczyną złego samopoczucia. Nie widzę już żadnych szans uporządkowania myśli i pobudzenia duszy do życia. Wszystko, co mogę zrobić, aby wypłacić się uniwersowi z części jego rozumu, jaki mi przypadł w udziale, to opowiedzieć ten chaos, którego jestem siedliskiem. W jakiej formie? Wydaje mi się, że jedyną formą naprawdę dostępną mi, a zarazem zabezpieczającą mnie przed utratą czasu na “pomysły'', “kompozycje'', wątpliwości dotyczące akcji, charakterów etc. jest ten dziennik, który piszę od tylu lat, z tym że trzeba zasadniczo zmienić rodzaj: z refleksyjnego, osobistego dziennika przejść na rodzaj traktatu in continuo. O ile dotąd moim wzorem były Dzienniki poufne Baudelaire’a, a ideałem Myśli Pascala, o tyle teraz — wiedząc, że dziennik taki będzie moją książką jedyną — powinienem zabrać się do przestudiowania Prób Montaigne’a i nastawić się na takie właśnie pisanie. [...] 26 IV 1975 Wciąż czekanie na cud. Na anioła, który poruszy wodę w sadzawce

1.

29 IV 1975 Wczoraj wiadomość od Andrzeja Wasilewskiego; Gdybym był królem nie będzie wydane. Oszczędności papierowe. Skład zostanie rozsypany

2.

Miły wieczór u Arturów.

Page 117: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Czytanie Stalina Adama Ulama3.

[...] Ankieta “Polityki'': zawód literacki dziś

4.

Kto to jest literat? Najkrócej, najokrutniej: człowiek, który pisze za pieniądze. Co pisze? Wszystko. Wiersze, piosenki, satyry, powieści, reportaże, artykuły, biografie, bajeczki dla dzieci, scenariusze, słuchowiska. Ach tak. To jest funkcja. I to jest jego umiejętność. Co powinien umieć? Nic poza pisaniem wierszy, piosenek, biografii etc., etc., etc. Gdzie się tego można nauczyć? Nigdzie. Tak jak nie można się nauczyć swady w wymowie, lekkości w tańcu, biegłości... A więc rodzaj talentu! Tak. Ale przecież trzeba wiedzieć coś o tych rzeczach, o których się pisze. Tak, ale wystarcza do tego bardzo powierzchowna wiedza, która nie starczy na długo. Trzeba przecież wiedzieć, jak pisać te wiersze, piosenki, powieści. Ach, trzeba podpatrzeć, jak to robią inni. Ale przecież trzeba być oryginalnym, trzeba być artystą. Tak, zapewne. Co to znaczy być pisarzem-artystą? [...] Wilga, 17 V 1975 Skończyłem nowelę filmową o falansterze Modrzejewskiej w Kalifornii. Jest to — po Dembowskim, Konradzie Wallenrodzie

1, Szopenie — kolejny potworek ignorancji, tępej wyobraźni,

nachalnej chciwości. Zastanawiam się, czy w tej twórczości nie objawia się mój prawdziwy smak literacki, który gdyby znalazł uznanie postronnych — mogłoby się i to zdarzyć — zadowoliłby w końcu i mnie. Ponieważ jednak czuję — przez skórę — dezaprobatę tych, na których mi zależy, sam cierpię także, jako że mam umysł wbrew pozorom bardzo zależny i zupełnie niewykształcony. Nie da się wprost powiedzieć, jak bardzo sobą gardzę po dokonaniu tego dzieła. Ani jednej myśli — i ileż zamachów na nie — ani jednej postaci żywej — a za to tłum stereotypów. Żadnego dramatu, a tylko nudne wmawianie czytelnikowi, że coś się dzieje, coś się stanie — nędzne plotkarstwo bez szacunku dla prawdy. Zastanawiam się, czy może być inaczej. Każdy rodzaj literacki i każdy rodzaj sztuki ma sobie właściwe tematy. Tak jak trudno sobie wyobrazić wiersz o machinacjach giełdowych lub dworskich instytucjach, które to tematy — jak wiadomo — doskonale opowiada się w powieściowej formie, tak jak trudno wyobrazić sobie psychologiczną operę albo monumentalną powieść, tak nie każdy temat powieściowy nadaje się do filmu. Film znakomicie opowiada wojenne i podróżnicze przygody, także kryminalne afery, natomiast z wszystkich innych rzeczy — przynależnych powieści, poezji, dramatowi, robi obrzydliwą papkę. Czy nie jest w ogóle film specyficznie amerykańską sztuką, która poza Ameryką udaje się tylko wówczas, gdy podobne elementy gdzie indziej się pojawią, jak np. u nas albo we Włoszech podczas okupacji. Można właściwie powiedzieć, że są filmy amerykańskie i lepsze lub gorsze ich naśladownictwa. Brednie oczywiście, bo Bergman, Fellini i Tarkowski są absolutnie oryginalni. Jak mogłem podobną brednię pomyśleć! Naturalnie, ponieważ mnie nie udał się kolejny scenariusz, chcę wszystkim wmówić, że ponoszą podobne klęski, których przyczyna na dodatek tkwi w samej istocie tej sztuki. Jeszcze jeden dowód mojego zupełnego zidiocenia.

— — — Pierwsza noc w Wildze. Może to i przyjemne, ale usposobienie moje jest tak drażliwe, że nawet śpiew ptaszka wydał mi się nachalny. Mówić mi się nie chce. Każde słowo Kazi do mnie powiedziane wydaje mi się zniewagą, a jej krzątanina konwulsjami opętanej. Poszedłem na spacer przez las, jak mi się zdawało, w stronę Wisły; po kwadransie drogi przez piaszczyste wydmy i jakieś suche, szorstkie wrzosowiska, przedzierając się przez zagajniki karłowatych sosen oplecionych pajęczynami, usłyszałem z daleka wrzask ptasi i jak spragnione zwierzę poczułem z dala zapach wody. Za chwilę znalazłem się nad wodą. Nie było do niej dostępu; dzieliła mnie od niej gęstwina trzcin i szuwarów, i z niej dochodził właśnie ten ptasi klangor. Ponad kity kwitnące raz po raz wzbijały się białe rybitwy i biły skrzydłami w powietrzu, po czym rzucały się do ślizgowego lotu. Raz po raz wyfruwały stamtąd jakieś kolorowe stworzenia, a całemu temu ruchowi towarzyszyły skrzeki, krakania, gwizdy, rzępolenia, trele, koloraturowe etiudy, piskania wszelkich odcieni, we wszystkich możliwych tonacjach. Las kończy się tam pięknym zagajnikiem karłowatych sosen o bardzo drapieżnych kształtach, dalej jest wrzosowisko wyjeżdżone już trochę przez samochody, a w miejscu, gdzie grunt opada ku ptasiemu uroczysku, rosną rzędem piękne, stare, rozłożyste i nadzwyczaj foremne dęby — podobne w swoim zewnętrznym bogactwie do małych, barokowych świątyniek, takich co to mieszczą się pod jedną kopułą. Pod jednym z takich dębów siedziałem, wsłuchany i wpatrzony w ptasie interesy; gdy wstałem, zobaczyłem o krok ode mnie pozostawione butelki z wódki, plastikowe pojemniki z oleju samochodowego, a trochę dalej stos potłuczonych rur i misek klozetowych. W lesie już czyściej; są domki takich jak my dorobkiewiczów, a nawet paru z nich z takimi samymi łysinami jak moja, z bramkami takimi, z pudlem takim jak mój, powyłaziło z domów letnich, takich jak mój, tak jak ja napawać się śpiewem ptaków. W końcu okazało się, że woda, na którą patrzyłem, nie była Wisłą, ale stawami rybnymi

Page 118: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

należącymi do PGR Wilga. Do Wisły jest znacznie dalej.

— — — Rozmyślania o X. Myśl najdziwniejsza, właściwie odkrycie: wszelkie uczucie negatywne poczytuję sobie za winę, i aby usprawiedliwić się z niego, postępuję wbrew niemu, na przekór mnie. Robię więc to, czego nienawidzę, zakochuję się w przedmiotach mojej antypatii. A więc staję się niebezpiecznym szkodnikiem w dziedzinie uczuć, bo je zakłamuję w imię mody. [...] Wilga, 1 VI 1975 [...] Spędzam już drugi weekend w Wildze i po raz drugi źle się tu czuję. Wszystko mi się tu wydaje obce i wrogie, a najbardziej Kazia w swoim budowlano-ogrodniczym szaleństwie, oczekująca ode mnie wciąż nowych wyrazów uznania oraz pracy fizycznej. Pewnie, że i ja irytuję moją niechęcią dla jej dzieł oraz do łopaty i siekiery. Najśmieszniejsze, że to wszystko nazywa się: dla mnie, dla mojego dobra — dla mnie dom, dla mojego dobra “ruch na świeżym powietrzu'', a jednego i drugiego nie znoszę. Ta definicja naszego związku — ofiarowaliśmy sobie nawzajem to, czego nam nie trzeba — sprawdza się tu w całej rozciągłości. Dodam: i nawzajem domagamy się wyrazów wdzięczności. Nasz związek nie polega na wymianie “biorę'' — “daję'' — ale “daję'' i domagam się wdzięczności — czyli zależności. [...] 10 VI 1975 Umarła pani Janka Słonimska

1. Dziś zadzwonił Jerzy A. z szyderstwami na to, że oboje

Słonimscy leżeć będą w Laskach. Opowiadał mi przy tym o ojcu Placydzie, opacie tynieckim. “Ja go znam z Paryża... byłem u niego... Słuchaj!... Dom w obskurnej dzielnicy arabskiej... Otwierał cudowny młody Hiszpan... Czułeś zapach róż... Sypialnie, apartament... otwierało się drzwi z sypialni, a tam stał ołtarz''. Potem okropnie się zgniewał na wszystkich, którym nie podobały się opowiadania o Ablu

1.

“Wam trzeba Brylla... trochę uszlachetnionego Brylla... Tylko na to zasługujecie... prawda, prawda, prawda...'' — powtarza prawda w nieskończoność, aż mu głos zanika. [...] 18 VI 1975 [...] Nikt dzisiaj w Polsce, nawet komuniści, nie wierzy w rozwój rzeczywistości zgodny z programem ideowym. Wszyscy, nawet komuniści, wiedzą, że rzeczywistość składa się z samych odchyleń. U podstaw tego przekonania leżą dwie absurdalne dyrektywy sformułowane przez przywódców radzieckich: pierwsza, Chruszczowa, o współistnieniu antagonistycznych systemów społecznych, druga, Breżniewa, nie sformułowana, ale praktyczna, o naprawie socjalizmu przy pomocy importowanego kapitału i technologii. Z tą chwilą ustrój stracił wszelkie znamiona ideologiczne; nie tylko ideologii nie głosi, ale trudny jest do ideologicznej krytyki. Jedyną koherentną krytykę ideologiczną można przeprowadzić z tradycyjnego komunistycznego punktu widzenia. Ale na to nikt nie ma ochoty. Wszystkie inne argumenty — liberalne, katolickie czy socjalistyczne — upadają z powodu ich politycznej niepraktyczności. Siła sowiecka jest jedynym punktem odniesienia tej ruchomej magmy. Racjonalne jest tylko to, co z nią paktuje, co ją bierze pod uwagę. [...] 5 VII 1975 Dawno nie byłem w takiej sytuacji. A może nigdy. Zupełny brak pieniędzy, ogrom zobowiązań i wydatków, kompletna bezradność.

Page 119: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Realności: wykonać umowy. 1) Modrzejewska. 2) Ameryka. 3) Gombrowicz. Wziąć pieniądze z konta, zrobić jak najszybciej (2 tygodnie) scenariusz; z pieniędzmi z konta dotrzymać do wierszówki i pensji. Uzupełnić scenariusz Hübnera

1.

Widzę z tego, że jakiekolwiek pieniądze będę miał dopiero w sierpniu. Jak przeżyć lipiec? [...] Warszawa, 31 VII 1975 Przeczytałem ważny tekst: Elie Humbert Fałszywe wyjścia wydrukowany w “Tygodniku Powszechnym''

2. Właśnie taka nauka była mi potrzebna. Wskazuje mi drogę pracy nad sobą, a zarazem

kierunek myślenia w ogóle. Mogę, powinienem, muszę potraktować go jako pomoc nadprzyrodzoną. Czy będzie taka, zależy teraz wyłącznie ode mnie. “Depresja, z którą wiąże się przykre samopoczucie, która przynosi nam dręczące wrażenie słabości, braku życia w nas, ta depresja jest często znakiem procesu wzrostu. Dynamika naszej psyche opuszcza częściowo osobowość świadomą i zstępuje w głąb, aby rozbudzić uśpione regiony psychiki. Taka depresja odgrywa w ewolucji człowieka podobną rolę jak jesień i zima w cyklu przyrody. Wszelki bunt i usiłowanie powstrzymania jej doprowadzą tylko do opóźnienia powrotu wiosny...'' [...] Dobrze, ale jaki sens ma żyrafa, która mi się dziś w nocy przyśniła? [...] 16 VIII 1975 Wczoraj wstałem rano i pisałem, potem głupio. Wyjazd do Wilgi, tam awantura: do domku włamały się jakieś szczeniaki na libację i orgietkę. Nic nie ukradli, bardzo zaświnili stół, łóżka i kuchnię. Wszystko, co było, zjedli i wypili. “Pomiestrzenie na pierwszy żud oka przedztawiało kompletny bałagan'' — jak napisał do protokołu milicjant. Kazia zachowała się doskonale, jestem dla niej pełen uznania. Na posterunku oglądałem komendanta Kondera w akcji, tego samego, który zachwyt mój wzbudził już parę lat temu, gdy dochodziłem kradzieży słupków. Spełnia właśnie rolę, jaką dawniej spełniał proboszcz, a jeszcze dawniej dziedzic. 19 VIII 1975 Te nasze idiotyczne myśli twórcze, to poszukiwanie tematów, te tortury, jakim jest wymyślanie motywacji — jakaż to strata energii i czasu! Wszystkie prawdziwe tematy są po prostu zakazane i prawdziwie dramatyczne motywacje są zakazane. Cała historia profesora Zaremby i jego asystenta Wiechny

1 jakiegoś blasku by nabrała, gdyby do konfliktu wprowadzić partię, którą oczywiście

się posługują i która konflikt starych i młodych rozstrzyga na swoją korzyść, i gdyby wprowadzić jednego niezależnego człowieka próbującego uwolnić się od tej mocarstwowej opieki sprawiającej, że wszyscy — i młodzi, i starzy — czują się niedojrzali, chociaż zgrzybiali. [...] Nienawiść do reżimu zabiła we mnie wszystkie inne uczucia, a tę nienawiść zabiłem sam ze strachu, i aby żyć. Nie zostało mi nic poza pogardą dla siebie samego i nienawiścią dla tych, którzy dzielą hańbę. A to jest uczucie absurdalne. Nienawiść jest dobra, gdy zwraca się w stronę zła abstrakcyjnego — tylko ono zasługuje na nienawiść. Ludziom winienem miłość, jako jeden z nich. [...] 21 VIII 1975 Aż do 1963, jak długo istniał “Przegląd Kulturalny'', robiłem ruch w krytyce literackiej. W 1963–1968 wydałem lub napisałem: Szyfry, Dziecko, Wieczór listopadowy. 1967–1969 — pisałem Grenadiera i tłumaczyłem Baudelaire’a; 1969–1972 — pisałem felietony do “Tygodnika Powszechnego''. 1972–1973 byłem w USA. Od 1973 do teraz robię scenariusze. [...] Tego samego dnia, godz. 16

48

Panie, jeśli jesteś, a któż wie na pewno, że Cię nie ma, któż nie chce, abyś istniał, wpośród tych zaś, którzy chcą, abyś istniał, i gotowi są kochać Ciebie, jestem nie najostatniejszy, Panie mój, wejrzyj na mnie łaskawie i pomóż mi opanować wolę, zmusić mój umysł i całe moje ciało do wysiłku, spraw, abym pracował tyle, na ile mnie stać, i wiele więcej, ponad siły, daj mi to szczęście, o którym marzę najbardziej, szczęście spełnionego trudu i wykonanej powinności. Wiem, że to szczęście jest w moich rękach, ale te ręce słabe. Wzmocnij je. Jakiś wróg jest we mnie, który umysł mój stępia i siły mi odbiera; pokonaj go, bo ja sam już nie potrafię. Spraw ten cud, niech się stanie teraz, natychmiast, dzisiaj, o tej godzinie 16

58, zanim wybije piąta, która niechaj będzie godziną mojego przeznaczenia

wedle najwyższej przenajświętszej Twojej woli. Amen. [...]

Page 120: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

28 VIII 1975 Zbawcza lektura zakreślonego kiedyś fragmentu Junga: odkrycie strachu jako podstawowego czynnika wszystkich moich zachowań. Przyczyna moich roztargnień przy lekturze: to zaczęło się wtedy, kiedy zacząłem czytać książki po to, by je zapamiętać i aby treścią ich posługiwać się w moich perwersjach intelektualnych. Ze strachu nie tylko nie mogłem nic zapamiętać, ale nawet zrozumieć, a napięcie było tak ogromne, że myślą uciekałem od niego do innych przedmiotów; stąd nieustanne roztargnienie, męka, a w końcu niechęć do czytania w ogóle. Ale nie mów o tym nikomu. Przyczyna moich roztargnień przy pisaniu: opór przed napisaniem słowa ze strachu, że ono zastygnie i będzie mnie straszyć. Przypomnij sobie początki swojego pisania — wszelkie presje — a łatwo zrozumiesz, dlaczego tak się stało. Jak się od tego uwolnić? Pozbyć się lęku, po prostu przestać się bać. Uświadomienie sobie tego lęku powinno mi wiele pomóc. Już wiem, na pewno wiem, na czym mam się skoncentrować. Właśnie na zwalczaniu lęku. [...] 29 VIII 1975 Mój cel optymalny: dojrzeć do śmierci, znaleźć w niej upodobanie, aby to było radością i zwycięstwem, i spełnieniem, gdy przyjdzie. [...] 30 VIII 1975 Modlitwa o dobrą pracę. Ojcze, z którego twórczego wysiłku powstało wszystko, co jest, który udzieliłeś wszelkiemu istnieniu swej energii i woli, spraw, proszę cię, abym z moimi małymi zdolnościami i mizernymi siłami nie pozostawał w tyle, poza całą spieszącą się naturą, a nade wszystko, abym otrzymawszy od Ciebie należną mi część kosmicznego talentu, nie marnował go, nie trwonił. Pokrzep mnie swoją siłą, nie dopuszczaj zwątpienia, przypominaj mi, że nie do siebie należę, ale do ciebie jako pracownik twego laboratorium, i że ode mnie, jak od każdego twojego stworzenia, zależy ostateczny rezultat twojego przedsięwzięcia, o którym tylko ty wiesz. Poddaję się woli twojej i odtąd nie własnych, ani niczyich innych rozkazów słuchać będę, ale twoich; bo wszelka praca, choćby najpodlejsza, do ciebie należy. Rozporządzaj mną i nie karz opieszałości mojej brakiem uwagi, ale daj mi znać, że jesteś przy mnie, zsyłając na mnie błogosławioną jasność myślenia i dar twórczego, radosnego pośpiechu. Przez Chrystusa Pana naszego, amen. [...] Wilga, 14 IX 1975 [...] Odnowieniem literatury była zawsze prawda. Nie “nowa'' prawda. Stara, jedyna, jedna. To tylko mistyfikacje są wciąż nowe. 15 IX 1975 Nierzeczywistość Brandysa

1.

To poważne, na pewno. Pretekst — (kwestionariusz) — trochę mnie męczy i wolałbym chyba, żeby go nie było. Dlaczego? Kładzie zbyt mocny — moim [zdaniem] akcent na polskość, a przeto osobliwość narratora. Jeżeli jego doświadczenie jest partykularne, nieprzekładalne, to nie ma żadnego znaczenia. “Nie ma znaczenia'' nie znaczy, że jest mniejsze przez to; “nie ma znaczenia'' znaczy, że nie wzbogaca doświadczenia ogólnoludzkiego, jak dramat z suteren — o ile nie wydarzyło się w nim coś, co nie wydarzyło się jeszcze nikomu. Pan zakłada, że to co różni doświadczenie polskie od doświadczenia ogólnego, tylko przez Polaków może być zrozumiane — i że na tym polega ich tragiczność — a adresata owych “odpowiedzi'', z których składa się książka, dopuszcza Pan do sekretu dlatego, że jest Polakiem z pochodzenia. Zastrzeżenie to robi Pan od razu na str. 1: “Gdyby w moich nagraniach znalazła się wzmianka o Sejmie Czteroletnim czy Weselu nie będzie pan musiał wertować encyklopedii etc.''... “Polacy mają kompleks lokalności, wiedzą, że mówią szyfrem, i że rozwiązywanie ich szyfru nie interesuje cudzoziemców''... Skąd Pan wie, że nie interesuje? Na to się używa uniwersalnych sposobów opowiadania, zaciekawiania, na to się stosuje kategorie historii, psychologii, moralności, antropologii, na to są metafory, aby rzecz tajemnicza przestała być tajemnicza, a lokalna zmieniła się w uniwersalną. Czy irlandzki szyfr przeszkodził w popularności książkom Joyce’a, albo kompleks Południa — jakże polski, jakże kawaleryjski! — zamknął Faulknerowi wejście na uniwersalne piętro kultury? Zdaje się, że Pan i ja czujemy jednakową odrazę do literatur południowoamerykańskich i obawiamy się, aby literatura polska nie stała się do nich podobna, ale przecież właśnie idiotyzm tych literatur polega na próbie oczarowania świata sztafażem. Kosiński próbował tej samej sztuczki w tym swoim Painted Bird i przy użyciu całego aparatu reklamy, oraz w specjalnych okolicznościach 68 roku — jaki miał do

Page 121: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

dyspozycji, miał za to taki sukces, na jaki zasłużył — sukces jednego sezonu. Obawa przed tym, aby na tle świata nie wydać się dziwadłem, wiąże Panu głos, krępuje swadę. Wtłacza Pan więc w “Kwestionariusz'' to co może i powinno być przedmiotem wielkiego monologu, wielkiej improwizacji. Proszę sobie wyobrazić, jak by wyglądało to, co Pan powiedział, po usunięciu tych wątłych rusztowań: wstrząsająco! Właśnie tak jak leci — chaotycznie, a tak rozległym łukiem — po historii, metafizyce, obyczajach, polityce, w tym rozkołysaniu tonów od chłodnego traktatu po namiętny, wściekły pamflet! [...] 24 IX 1975 Notatka Herlinga

1. Wszyscy dookoła zdaje się twierdzą, że miał rację, że ja mówiąc o polskiej

literaturze, iż przywarła do systemu przez kompromisy, krzywdzę ją i oczerniam; literatura polska, powiadają Brandysowie — to nie Kuśniewicz, Myśliwski, Nowak, Harasymowicz, ale Marek Nowakowski, Newerly (ma podobno jakąś autobiograficzną powieść nie wydaną

2) i w końcu — ja sam.

Trudno powiedzieć. W gruncie rzeczy mało znam tę nielegalną twórczość. Zastanawiam się, czy mówiąc tak (jeśli rzeczywiście tak powiedziałem), nie miałem samego siebie na myśli? [...] Po zjeździe poznańskim poczucie wyobcowania ze środowiska literackiego uderzyło mnie bardzo mocno, a hasło zwarcia szeregów wokół Kraśki i Tejchmy i przeciwstawienie się awanturom zadecydowało o naszej klęsce w wyborach. Wilga, 26 IX 1975 Pogoda się psuje, przez całe popołudnie wiał suchy wiatr, który nagnał chmur szarych, zapchał nimi całe niebo. Zrobiło się duszno. Światło zgasło. Siedzimy przy świeczce. W mieście spalił się

3 cały “Cedet'' przy Alejach Jerozolimskich, jezdnia na moście

Łazienkowskim, podobno magazyny “Juniora'', magazyn na Woli, magazyn Peweksu na Stegnach. Mówi się powszechnie o sabotażach; “czyn zjazdowy'', powiadają dowcipnisie. Zaczyna się szerzyć legenda o jakiejś potężnej konspiracji antygierkowskiej. Pożary mają wytworzyć chaos i sprawić wrażenie, jakby Gierek nie panował nad sytuacją. Jaka to konspiracja, jaka to frakcja. Znowu powiadają, że to Moczar albo że Szlachcic. [...] Hipotezy są takie: 1) konspiracja antygierkowska, dążąca do wywołania niepokoju i kompromitacji Gierka; 2) Gierek sam, albo jego własna ekipa dążąca do rządów silnej ręki; 3) prawdziwa konspiracja, np. narodowa; 4) obca konspiracja, np. arabska; 5) konspiracja sowiecka. ad 1) nonsens; niezdolność do konspiracji, brak cynicznych motywów, źle wybrane obiekty, brak propagandy; ad 2) zły wybór obiektów; ad 3) nonsens, wysadzono by coś, co ma związek z sowiecką dominacją; ad 4) owszem — tylko to trzyma się kupy. Wymaga jedynie potwierdzenia w postaci: albo wiadomości z innych stolic, albo przychwycenia rzekomych podpalaczy obcego pochodzenia. Wilga, 27 IX 1975 Dwudziesta druga rocznica śmierci ojca. Niech odpoczywa w pokoju. Czy miłość i poczucie winy to jedno, czy miłość to właśnie to co przezwycięża poczucie winy. Nie wiem. Ilekroć myślę o Nim, czuję się winien. Ilekroć myślę o matce, czuję się winien. Ilekroć myślę o Kazi i Jędrku, czuję się winien. Cierpienie miłości jest dla mnie tym, które będę (byłbym) odczuwał, gdybym został sam, bez nich, na skutek mojej zdrady lub nieszczęścia, które mogłoby ich zabrać. Mój ojciec: nie znał innych uczuć poza wiernością i obowiązkiem. [...] Kraków, 7 X 1975 W kaplicy Matki Boskiej Bolesnej u franciszkanów: Kościół katolicki jest kościołem cierpienia i jeśli chcesz do niego należeć, musisz cierpieć; skoro Bóg ci odjął trochę cierpienia, musisz o nie zabiegać; daje ci widocznie wolność cierpienia w sposób, jaki sobie wybierzesz, jaki ci odpowiada; widocznie jesteś powołany do wybrania sobie cierpień, do stwarzania ich, do obrócenia ich na chwałę Boga.

— — — Co to znaczy? Co to znaczy cierpieć? Pamiętam: to znaczy dla mnie wtedy być innym od reszty. To było dla mnie przede wszystkim odróżnienie, wiele trudu mnie kosztowało, żeby zrozumieć, że to jest wyróżnienie. Wszystko, co potem zrobiłem, zależało od tego, żeby być, żyć jak inni.

Page 122: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

[Kraków], 8 X 1975 Z Martą rano. Jaka to smutna twarz! Z wujkiem Jankiem na Łobzowie. Opowiadanie o świętym Łazarzu — i jego wiersz na krzyżu przydrożnym. Żeśmy ze wspólnej, groszowej ofiary Stawili tobie tą figurę. Boże, Ramiony swymi otocz Łobzów Stary Błagamy Ciebie w pokorze. Obok krzyża rozbierano właśnie murowany budyneczek, w którym, jak mi wuj opowiadał, mieścił się dawniej szynk Singera, brata tego Karczmarza z Bronowic, stryja Racheli. [...] Warszawa, 13 X 1975 Do romantyzmu: “W genezie romantyzmu zwrot do przeszłości i historyzm (...) był primus movens, pierwszym z czynników konstytutywnych'' (Łempicki: Renesans, oświecenie, romantyzm, str. 156

1).

A nie kryzys monarchizmu — kryzys zasady monarchicznej? Zasada monarchiczna była czymś wiecznym — wieczną być przestała: kryzys wielkich monarchii zbyt był naoczny. Upadła mianowicie na oczach monarchia francuska, upokorzony został papież — król królów, buntem kolonii amerykańskich została spoliczkowana monarchia angielska. Ale nie te klęski naruszyły całość idei monarchicznej — najbardziej naruszyła ją parodia monarchii, którą urządził Napoleon. Jeżeli syn nauczyciela z Korsyki mógł być królem, to znaczyło, że może być nim każdy. Co wyprawiał Napoleon z cesarzem, papieżem, królami i królestwami! Zrobił gorszą rzecz, niż gdyby ich pozarzynał. Królobójcy zdarzali się i wcześniej; Napoleon sparodiował, ośmiezył monarchiczną Europę. To samo zrobili Amerykanie. Jak się to odbijało? W doktrynach politycznych — republikanizmem. Religijnych — nową falą “herezji'' (Swedenborg). W literaturze zarzucenie norm było może najbardziej banalne (nie były one znowu tak mocne); istotna była zmiana funkcji poety; z “robotnika słowa'', “sztukmistrza'' staje się kimś nowym: wieszczem, wodzem duchowym. Jednym słowem — duch uzurpacji. Duch uzurpacji jest wyzwoleniem — zapewne — ale także zobowiązaniem do sukcesu, straszliwa niewola wielkości! Poeta jako robotnik słowa nie ma żadnych szans przeżycia; musi być albo wieszczem, albo sługą wieszcza. Albo Mickiewiczem, albo Odyńcem. Koncepcja wolności romantycznej jest więc tragiczna. 14 X 1975 Czy można “stracić wiarę''? Czy też jest to raczej wyrzeczeniem się, pozbawieniem? Wyrzekając się wiary (wyrzekłszy się), straciłem cały plan życia duchowego, który dla chrześcijanina mieści się w życiu i w męce Chrystusa. Życie i męka Chrystusa są dla chrześcijanina programem; stanowią jak gdyby szlak metaforyczny, którym życie zmierza do swego znaczenia. Uznać, że poza Chrystusem nie ma dla mnie życia, znaczy uwierzyć w Chrystusa; podobnie jak rozpoznanie miłości polega na spostrzeżeniu tego dotkliwego braku, jakim jest nieobecność upodobanej osoby. Kochać to znaczy uwierzyć w miłość do niej właśnie, uwierzyć w nią; zupełnie to samo z wiarą w Chrystusa: trzeba się przyznać, że bez niego żyć nie potrafię. — Dlaczego? — zapyta sceptyczny umysł. — Nie wiem — odpowie serce, to samo. Miejsce niepewne siebie, naiwne, które lokuje swe kapitały w tak wątpliwych, jeszcze bardziej od Chrystusa wątpliwych podmiotach. Tylko w życiu Chrystusa znajdę owe “dodatkowe uzasadnienia'' do pracy, do wysiłku, do wszelkiego wyrzeczenia, których szukam nieustannie, nawet w magicznych motywach (np. w strukturach czasu), bo mi zwyczajne, życiowe, praktyczne powody nie wystarczają — nie tylko do pracy, ale do istnienia po prostu. Jeżeli znowu wolę sen od pracy, dlaczego nie wolę śmierci od życia? Nie znajduję na to żadnej odpowiedzi w samym istnieniu; tylko Chrystus może mi na to odpowiedzieć, jeżeli przyjmę, jeżeli przytaknę objawieniu go jako Boga zrodzonego z kobiety. [...] 17 X 1975 Wyka o Reymoncie

1: kiedy źródła jego doświadczenia wysychały, a Reymont zaczynał

wierzyć stylistycznym wmówieniom epoki i zawsze u niego nieokreślonym ideom, przemieniał się on po prostu w literata. “Pisarz panuje nad rzeczywistością, literat nad literaturą''.

Page 123: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

21 X 1975 Ze Szkoły krytyków

2:

“Oddam kilo liryki za gram dobrej krytyki''. [...] 22 X 1975 Od dziś umieram. To znaczy zachowuję się jak człowiek porządkujący dom przed odjazdem. [...] Wilga, 29 X 1975 Trzeci, a właściwie czwarty samotny dzień w Wildze. Dobrze. Pisałem moją powieść o infantylnym mężczyźnie. Dobrze. Chyba dobrze. Skończyłem 1984 Orwella

1 po angielsku. Czytam

Marqueza Sto lat samotności2. Dobrze, chyba dobrze.

Natomiast z finansami niedobrze. Skurwysyn Hübner nie odzywa się, trzeba coś zrobić. Czuję panikę. Mam 15000 długów i żadnych dochodów spodziewanych. Najszybciej dostałbym pieniądze za Modrzejewską. Gdybym to oddał do przyszłej soboty, w środę 12 XI oddałbym 12000. Od Hübnera na pewno pieniądze będą później. [...] Rozmyślając jałowo o tym i owym, doszedłem do przekonania, że w ciągu najbliższych trzech lat dokona się w ZSRR przewrót neostalinowski, który spowoduje tam i we wszystkich krajach satelickich gigantyczną czystkę i masakrę. Na koegzystencji i kooperacji wynosi się sowiecka mniejszość aparatu partyjnego, a większość — w bezpieczeństwie i w terenowych władzach — tkwi w tej samej biedzie i traci władzę, mając olbrzymie środki i możliwości jej wykonywania. Biedny aparat pożre swój bogaty aparat, gdy tylko zdoła na czele partii umieścić jednego ze swoich ludzi, lub gdy ludzie w walce o władzę zdecydują się tą czernią posłużyć. Będą wtedy straszliwe procesy o korupcję, szpiegostwo, dywersję i Bóg wie co. Gierek będzie oczywiście głównym tego przykładem: jednym z głównych oskarżonych, jak Rajk w sprawie Tity. Uważam więc, że należy stąd wiać. 7 XI 1975 [...] Co się tyczy nowego opowiadania, które właśnie rozpocząłem

3:

X., wychodząc z domu, musi odczuć to, jak gdyby wychodził ktoś inny. Stąd bezwzględność, z jaką to czyni — przypatruje się temu z daleka. Nie jest inżynierem — magistrem, ale uczonym w bliżej nie sprecyzowanej dziedzinie — w fizyce... — pracuje w jakimś gigantycznym instytucie, i tam nabiera okropnego przeświadczenia, że świat się rozsypał. Nie rozumie nic poza swoją dziedziną; dlatego wydaje mu się, że wszyscy inni przeciwko niemu spiskują: politycy, ekonomiści, artyści i literaci, duchowni, własna rodzina. Dlatego jego ucieczka jest buntem, zarazem odzyskaniem władzy nad tym zakonspirowanym światem. On odpłaca się światu przez własną konspirację. Zwrócić uwagę na to, że cała jego egzystencja potem jest fałszywa, ale on ją odczuwa jako prawdę, ponieważ sam tym fałszem kieruje, sam ustanawia jego reguły; jest uczonym — uchodzi za robotnika, jest żonaty — uchodzi za kawalera, jest w średnim wieku, postarzał się (odmładza się, gdy poznaje kobietę, która mu się podoba), potem brnie w coraz nowe kłamstwa: jest abstynentem — pije alkohol, jest pracowity i porządny — bumeluje, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Jest między młotem a kowadłem: jeśli będzie porządny, zwróci na siebie uwagę, jeśli będzie jak inni bałaganił i pił, ściągnie na siebie postępowanie dyscyplinarne. Od tego dylematu ucieka do parku i tam zdarza mu się być szczęśliwym. [...]

Page 124: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Wilga, 16 XI 1975 Sen: wracałem do domu, jak gdyby po wielu latach nieobecności; pokazano mi brudną, zieloną rzekę w głębokim wąwozie o poszarpanych, piaszczystych i zaśmieconych brzegach. Poznałem krakowską Rudawę, która tak mniej więcej wyglądała, jak przy swoim ujściu do Wisły koło klasztoru Norbertanek, na Zwierzyńcu, a ktoś powiedział: to jest rzeka dzieciństwa. Płynęła jak gdyby ulicą Kremerowską, wzdłuż dziadkowego parkanu.

— — — Stłukłem okulary do czytania. Do Wilgi przyjechaliśmy o zmierzchu. Po drodze zabraliśmy kowala, aby nam pokazał, jak zdejmować i zakładać sztaby, które nam zrobił przeciw złodziejom. Trwało to długo i bardzo zmarzłem, przyświecając latarką kowalowi, kiedy ten szamotał się z żelastwem i okiennicami. Zaraz po kolacji, do której wypiłem trochę wódki, położyłem się i szybko zasnąłem. Zbudziło mnie zimno. Ciągnęło od ścian i od podłogi, czułem, jak ziębnie pościel i jak moja własna, bidna głowa stygnie. Zrozumiałem, dlaczego dawniej sypiano w szlafmycach; nocą gasł ogień na kominku i musiało być właśnie tak jak u nas albo gorzej. Zresztą za moich dziecinnych lat stygły przecież piece kaflowe, ranki były okropnie zimne. Ostatni raz zaznałem tego w Dobřiš

1; skulony pod

kołdrą, zwlekałem ze wstawaniem, dopóki w olbrzymim piecu nie zachrobotał pogrzebacz; drzwiczki od pieca były na korytarzu, aby palacz nie wchodził do pokoju.

— — — Wracając do snu. Ktoś — ktoś z rodziny, ktoś z Karmelickiej, powiedział mi, że matka jest w szpitalu dla umysłowo chorych, ale że zostawiła dla mnie papiery, które są gdzieś ukryte. Nie było zresztą jasne (przynajmniej teraz nie jest jasne), czy matka nie żyje i umarła w szpitalu, czy żyje, i kto ją w tym szpitalu zamknął — czy nie ja sam. Nie chciałem tych papierów szukać, ale trafiłem do domu nad rzeką; tam mieszkał Witold Zalewski, który mnie namówił, żebym przeszukał śmietnik. Ze stosu papierów wydobyłem na wpół przegniłe maszynopisy wierszy mojej matki. Ale to nie wszystko... Zdaje mi się, że po przebudzeniu chwilowym, śniłem dalszy ciąg, albo inną wersję. Wedle niej, matka te wiersze ze szpitala rozsyła po świecie różnym osobom z poleceniem, aby mi dały o tym znać i wzywały do siebie, abym osobiście te papiery odbierał, a przy okazji poznał je i wysłuchał. Każda z nich miała mi coś do opowiedzenia o matce, każda miała coś na jej obronę i usprawiedliwienie. Każda wzbogacała jej obraz. Byli to krewni, przyjaciele, mężczyźni... [...] 22 XI 1975 ? 25 XI 1975 Korynt XIV, 2: “Albowiem kto mówi językiem, nie ludziom mówi, ale Bogu; bo żaden nie słucha; lecz duchem mówi tajemnice.''

— — — 1. Scenariusz Modrzejewska. 2. Książka o Ameryce. 3. Książka o Gombrowiczu. 4. Powieść Przeprowadzka. 5. Powieść Kamilla II

1.

6. Przepisać art. dla “Twórczości''. 7. Dedal. 8. Przerobić: Oskarżony dla TV. 9. Listy: Miłosz; Ric.; Est.; Jor.; Dav.; p. Rew.; Kartki świąteczne.

Page 125: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

10. Wymyślić nowelę dla A. Wajdy. 11. Spławić Krallównę.

— — — Już wszystkie terminy minęły. 30 XI 1975 Imieniny. Nowe pióro, cienko piszący Pelikan. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Wczoraj u Arturów. Dużo alkoholu. U nas dzisiaj Brandysowie, Antoni Słonimski, Najderowie, Joasia, Artur bez Julii, która położyła się z gorączką, Kasia bez Zbyszka Herberta, który wciąż bawi we Włoszech. Memoriał

2. Rozmowa z Antonim w samochodzie. Przyznał mi się do lekkomyślnej obietnicy, którą

teraz musi wykonać “contre coeur''1. Może to być bardzo poważna sprawa. L.K.[ołakowski] i Zbyszek

podpisali za granicą. Projekt złożenia tego komisji zjazdowej. Zjazd za tydzień. 3 XII 1975 Wiadomość o podpisywaniu podobnego tekstu na jakichś imieninach, gdzie byli młodzi socjologowie. Nowy marzec? Dziś wiec w Katowicach

2. Ponure twarze, minister spraw wewnętrznych

3

w prezydium, okrzyk z sali “wódz narodu polskiego, tow. Edward G. niech żyje!'' Moja hipoteza: licząc się z reakcją załóg robotniczych na podwyżki cen, które niewątpliwie nastąpią od stycznia, przygotowuje się imprezę pt. “ostry odpór reakcji'', żeby odwrócić uwagę. W podobnym celu wydmuchuje się teraz postać Gierka do nadludzkich rozmiarów, aby mu dać sakrę, która mu ułatwi może ogłoszenie “narodowi'' podjęcie ciężkich, ale niezbędnych środków. [...] 7 XII 1975 Przeczytałem Ciepło, zimno Adama Zagajewskiego

4. Duże wrażenie. Jakby jakiś niemowa

przemówił. To niesprawiedliwe zapewne, bo ten niemowa mówił pewnie i dawniej, zwłaszcza wierszami. Niemniej proza jest inna. Więcej mówi, bo mówi szczegółami. Melancholia. Zimno, wiatr. [...] 16 XII 1975 Dziwy. Ale właśnie, ręka mi mdleje na myśl, że miałbym to wszystko zapisać. Jarosław wczoraj oznajmił nam na kolegium w “Twórczości'', że Piórkowski ma stać się członkiem zespołu jako jego zastępca. Wyniknęła z tego burzliwa rozmowa, w której odegrałem rolę prowodyra wbrew postanowieniu, jakie przedtem powziąłem, że nie wtrącę się do tej sprawy. Ale i mnie doprowadził do tego Jarosław swoją bezczelną arogancją, lekceważeniem wszelkich zasad współżycia, a na koniec brakiem powagi. Przyparty bowiem do muru oznajmił nam, że ani to od niego nie wyszło (co i tak było wiadome), ani z tego nie jest zadowolony, że wreszcie chodzi tylko o to, aby bezrobotnemu Piórkowskiemu znaleźć jakąś posadę, i że on z nim w ogóle jeszcze nie rozmawiał, a cała sprawa rozegrała się między nim a odpowiednim funkcjonariuszem KC. To ostatnie oświadczenie doprowadziło mnie do wybuchu szyderczego śmiechu. Na pytanie, z czego się śmieję, odpowiedziałem, że uważam to za groteskę. Zesztywniał wtedy i powiedział, że bardzo się cieszy z przyjścia nowego człowieka do redakcji, która jest zanadto zżyta, i w której on już wytrzymać nie może, w której tyle nacierpiał się od obmowy, intryg, wiadomo skąd kierowanych. I wspomniał o podpisywaniu listów. Nastąpiła wówczas ceremonia zbiorowego uspokajania rozszalałego bóstwa, które pokaprysiło jeszcze trochę, po czym pomachawszy nam paluszkami, poszło. A myśmy zostali, skąpani w szambie. Dołączyła się do tego sprawa Toruńczykówny. Ale na zapisanie tego naprawdę już nie mam siły. Czy naprawdę muszę zajmować się takim gównem? Dwudziestoparoletnia dziewczyna, która nie ma za sobą żadnych publikacji i która nie jest w ogóle osobą publiczną, wysyła telegram z gratulacjami dla Sacharowa. Po czym składa artykuł w “Twórczości''

1, a dowiedziawszy się, że redakcja nie może go

teraz zamieścić, oświadcza, że ona musi przejść przez test cenzury, ażeby dowiedzieć się “jak z nią właściwie jest''. Jurek Lisowski tak napaprał, że musiałem wziąć udział w tej rozmowie i namawiać Jurka, żeby jednak zdecydował się ten artykuł posłać. Oczywiście, skoro był zakwalifikowany i skoro cenzura nie zdjęła zapowiedzi... Namawiając go na to miałem jednocześnie uczucie, że angażuję się w idiotyczną sprawę i że jestem w tej chwili kierowany. Oczywiście, kierowany dosłownie; wszak za drzwiami czeka Artur na wynik rozmowy, a otrzymawszy go natychmiast poleciał do Czytelnika, gdzie czekał już Antoni Słonimski; na telefonie wiszący Stryjkowski, a wszyscy składają sprawozdanie Michnikowi. 30 XII 1975 Minęły długie, czterodniowe Święta, a i nadal nic nie zapowiada ich końca, bo Kazia i Jędrek siedzą w domu, spać kładziemy się późno i późno wstajemy, jutro zaś Sylwester i nieuniknione w

Page 126: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

związku z tym nowe zakłócenia rytmu. W pierwszy dzień Świąt dostałem sraczki i nie poszliśmy przez to do Brandysów, gdzie nas czekali m.in. Rymkiewiczowie z otwartymi sercami. W dzień drugi byli u nas młodzi Burkowie z córeczką, i to było bardzo miłe, w dzień trzeci (albo na odwrót) byliśmy u Wajdów, gdzie mnie fetowano z okazji ukończonego scenariusza o Modrzejewskiej, w dzień czwarty u nas byli Ronikierowie z Arturami i Joasia próbowała kłócić się z Arturem. Ten się zalał. Afera rozwija się nadal. Skromniutko, ale nie mówmy hop. Mam złe przeczucia na styczeń. Wyjazd do Moskwy odłożyłem do marca — tzn. co do mnie, chciałem z niego w ogóle zrezygnować, ale Jurek L.[isowski] namówił mnie na odłożenie. Sprawa Piórkowskiego też ucichła, Jarosław udaje, że jej nie ma; zobaczymy, co się stanie 1 stycznia. Zjawi się kosooki grubas w redakcji czy nie? Mnie dość wszystko jedno, bo ani ambicji z pismem nie łączę, ani przywiązania do niego nie mam.

— — — Zbliża się koniec roku, chciałbym, żeby na tych kartkach jakiś Demon dobry lub zły położył łapę, dając znak, że mnie bierze w swoje posiadanie, udzielając mi swej nadprzyrodzonej siły do życia. 31 XII 1975 Wczoraj na Emigrantach Mrożka we Współczesnym. Grali Michnikowski i Czechowicz. Reżyserował Jerzy Kreczmar

1.

[...] 1976

W pociągu do Bielska, 12 I 1976 Brzydota, bełkot, brud, i nikogo, z kim można porozumieć się co do niskości, na jakiej znaleźliśmy się w czasie tej podróży; pragnienie podniesienia się, pragnienie dosłowne, fizycznie odczuwalne, czystości, wzniosłości, doniosłości. Jest coraz gorzej, i nie ma właściwie innego powodu, jak ten, że ludziom, którzy z natury są skłonni wybierać raczej niskość niż wzniosłość, ukazano ich raczej nisko. Prawie pełzają. [...] Cieszyn, 13 I 1976 Niewysłowione, nieopisane jest plugastwo, przez które przebrnąłem, aby dostać się do tego miasta, i w którym pławię się nadal. Nigdy w takim stopniu jak wczoraj nie uderzyła mnie okropność przemysłu. Może dlatego, że pociąg jechał w ciemnościach, które rozjaśniały się tylko po to, aby w upiornym świetle siwych jarzeniowych lamp ukazać rury, kotły, pochylnie, hale wypełnione maszynami, albo place zawalone ruchomym albo nieruchomym żelastwem. Na dodatek w przedziale wraz ze mną znajdowało się trzech dżentelmenów jadących na jakieś budowania do Czechosłowacji. Przez całą drogę gawędzili swobodnie o uchwytach, zaczepach, obejmach, pierścieniach, wygniotach, o zlewaniu, zgrzewaniu, tak jak my sobie gawędzimy o kinie. Wszystko to zresztą osobliwie łączyło się z biurokracją i skomplikowanymi manewrami personalnymi. Opowiadali sobie dzieje jakichś okólników, jakichś atestacji, jak my opowiadamy sobie o książkach, i rzucali nazwiskami mówiącymi im wiele, i tasując je, próbując się nawzajem, zawierali jakieś sojusze, sondowali opinie etc. Młody człowiek w kącie przedziału czytał z zajęciem książkę ilustrowaną wykresami i przekrojami, a więc przygotowywał się już do takiego samego idiotyzmu, jaki uprawiali ci trzej. Do Bielska (370 km) jechałem 6,5 godziny, z Bielska do Cieszyna (39 km) ponad 1,5 lokalnym piętrowym pociągiem. Dostałem pokój na II piętrze bez łazienki, był silny wiatr, łomotały wszystkie okna i drzwi oraz wywietrznik. W nocy zdawało mi się, że ktoś próbuje dostać się do mojego pokoju, ale nie może trafić kluczem do zamka. Myśl nie była taka głupia, ponieważ przed moimi drzwiami spał w fotelu pijany. Co pewien czas budził się i rozbierał; zostawiłem go w spodniach ściągniętych do połowy, w ciepłych gaciach. [...] Co prawda (wracając do moich inżynierów), teraz w kawiarni hotelu Pod Jeleniem, gdzie siedzę, mam za plecami gromadę śląskich muzyków, a nawet pedagogów muzycznych, którzy o kompozycjach filmowych, muzyce radiowej rozmawiają bardzo podobnie, “10 minut bębna — wiesz, ile to leci na ZAiKS?''... Jeden z nich pisze operę porno, opera na jednego śpiewaka. — Dlaczego porno? — pyta drugi. — No bo o pieprzeniu. — To nie puszczą. — Puszczą, bo Różewicz pisze tekst. Różewiczowi wszystko puszczą. [...] Obory, 25 I 1976 Nie ma w praktycznym życiu rzeczy trudniejszej jak kontynuacja. Wyrzec się myśli o tym, że

Page 127: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

można w jakimkolwiek wybranym momencie odtworzyć początek i w ceremonialnej formie powtórzyć go, aby życiu nadać nowy bieg, oprzeć się tej myśli, a przywiązać się do trwania, do czynienia nieustannego, do utwierdzania się w istnieniu sposobami normalnymi przez tę masę przypadków, jaka składa się na los, to znaczy zrozumieć, że w życiu chodzi o coś więcej niż o poczucie własnej racji, i że istnienie poszczególne jest podporządkowane. Codzienna cierpliwa pilność to podporządkowanie, to nieustanne uznanie tajemnicy, to najwznioślejsze nabożeństwo, jakie może odprawić smutny świadomy owej tajemnicy człowiek. Właśnie liturgia — osobista i zbiorowa — to próba osłody. To rozrywki duszy udręczonej trwaniem. Zbadaj te liturgie na sobie samym. Obory, 26 I 1976 Zbudziłem się około piątej rano i po krótkiej męce wstałem. Przygotowałem sobie filiżankę kawy, po czym, usiadłszy, wziąłem się do czytania Rozprawy o metodzie

1, którą tu sobie przywiozłem w

związku z Panem Cogito2 (przyszło mi do głowy, że jest to transpozycja poetycka Rozprawy).

Zachwycony pierwszym rozdziałem, napisałem fragmencik, dwie strony bardzo czystego rękopisu pt. Co wiem. Spodobało mi się to, zaczem odłożywszy pisanie, starałem się czytać dalej. Tu jednak spotkał mnie zawód. Najpierw zaczął mi przeszkadzać zły przekład (Wandy Wojciechowskiej), a potem myśl Kartezjusza wydała mi się mierna, pełna przechwałek, a na dodatek wcale nie tak czysto przeprowadzona, jak się zwykło sądzić. Te jego “oczywistości'' są po prostu dogmatami wieku, a “metoda'' chwytem stylistycznym bardziej niż rzeczywistą metodą myślenia. Mniejsza. Tak mi czas zeszedł do ósmej, kiedy wziąłem się do porannych obrzędów. Wyszedłem nawet na chwilę, aby z pałacu zadzwonić do Kazi. Powróciwszy, poczułem się senny. Położyłem się z książką Custine’a

3, i po krótkiej

lekturze oraz dość długo trwającej męce, zasnąłem. Zbudziłem się o 11. Przepisałem owe 2 strony napisane rano. Wyszło 1,5 strony. Teraz notuję to, co zrobiłem. Dla pamięci i nauki; a kiedy skończę, wezmę się do przepisywania moich amerykańskich szkiców. Łatwość, jaką sprawiła mi poranna lektura, a następnie lekkość, z jaką napisałem wspomniany tekst, pouczyły mnie, że z całą pewnością taki właśnie powinien być mój tryb życia i pracy przez resztę lat, jakie mi pozostały do dyspozycji. Resztę dnia, jeśli nie mam żadnej rzeczy do zrobienia, powinienem poświęcić na lektury związane z tekstem pisanym rankami; przed zaśnięciem winienem poprawić tekst rano napisany i przepisany, i przygotować sobie dyspozycję na następny ranek. Dyspozycja winna dotyczyć porannego czytania połączonego z pisaniem, ponieważ jak wskazuje dzisiejsze doświadczenie, te dwa procesy ściśle ze sobą łączą się — takie już mam usposobienie. Dodam, że w napisanym dziś tekście kryją się poważne nadzieje i nader, nader powabne plany. Napisać taką właśnie naiwną spowiedź filozoficzną — mój Boże! — czegoż mi więcej trzeba? [...] Przepisywałem do obiadu, trochę jeszcze po obiedzie, potem się położyłem, a później wszystko diabli wzięli, bo zjawił się Jacek B.[ocheński] z Kasią Herbertową, i z zasranym papierem w ręce. Podpisałem

1 — co miałem robić, a potem obaj z Arturem pluliśmy sobie w brodę do północy.

Obory, 30 I 1976 Okropne trudności mam z pisaniem, czy raczej kompletowaniem książki o Ameryce. Mam do niej cykl reportaży z podróży dookoła Stanów oraz kilka felietonów z “Tygodnika''. Razem ok. 120 stron. Brakuje z 50. Tu napisałem 27 o Nowym Jorku, ale wszystko nie ma związku, ciągłości, sensu. Nie wiem, czym to uzupełnić. Minęło mi już podniecenie, w jakie wprawiła mnie ta podróż, a nie mam żadnych nowych podniet na ten temat. Nawet to co o Ameryce tutaj przeczytałem, nie podnieciło mnie wystarczająco, abym na powrót do tej myśli wrócił. [...] 9 II 1976 Co się dzieje? Listy w sprawie Konstytucji. Pod tym, który podpisałem, położyło podpisy 101 osób, jedna z nich wycofała się (Kiejstut Bacewicz), ok. 50 dalszych zgłosiło akces po terminie. Jakieś inne listy. Dziś w “Życiu Warszawy''

2 podano artykuł o prawach i obowiązkach obywateli w nowym brzmieniu. Myślę,

że listy odegrały tu rolę drugorzędną — główną opór “Znaku''1, a może także różnica zdań w

kierownictwie partii. Być może zresztą, że głosów krytycznych było bardzo dużo. Jeśli tak, były one z pewnością zachęcone owymi listami. A więc warto. Co jeszcze warto? Warto na pewno wydawać podziemną gazetę. Ale jak to zrobić? Warto poza tym pisać kronikę, dziennik, roman-fleuve

2 o Warszawie “ludowej''. Jak to zrobić?

Czy potrafiłbym? [...] 11 II 1976 Sny karciane i znów z dziwkami — św. Freudzie, módl się za mną.

Page 128: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Wczoraj w telewizji straszne oglądałem widowisko: “debatę'' sejmową w sprawie poprawek konstytucyjnych. Dziwna rzecz: ci ludzie są przecież w sensie fizycznym bardziej wolni i mniej zagrożeni, niż byli w latach 1945–1953, kiedy to najmniejszy odruch sprzeciwu czy tylko cień wątpliwości mógł sprowadzić na nich już nie tylko represje w życiu, lecz więzienie i śmierć cywilną i rzeczywistą. Są też bardziej chyba wolni i bezpieczni niż w czasach Gomułki i Kliszki, kiedy łatwo było zarobić na zarzut “rewizjonizmu'' albo czegoś gorszego i wylecieć raz na zawsze z socjalistycznego tramwaju. Cóż im dziś grozi? Są poza tym lepiej odżywieni, odziani, lepiej im się mieszka, więcej świata widzieli i mniej mają innym do pozazdroszczenia. A jednak są coraz gorsi. Coraz podlej i tchórzliwiej postępują, wykonując wszystko, co im zleci zwierzchność, coraz mniej troszczą się o reputację społeczną, nie mówiąc już o dobrze publicznym. A na koniec wolność, im więcej jej mają, tym w mniejszej mają ją cenie, i godność osobista, im mniej jest zagrożona, tym mniejszą uwagę poświęcają jej zachowaniu i podniesieniu. Jeden za drugim wstępowali na trybunę i martwymi głosami dukali zadaną lekcję, nie znalazł się ani jeden człowiek, co by jakiś ton osobisty wydał z siebie poza Żukrowskim, który wszystkich widocznie chciał prześcignąć w lizusostwie i poza pochwałą za nienaganną treść, chciał jeszcze zdobyć wysoką notę za wykonawstwo roli. Odpowiedź na to pytanie leży być może w starzeniu się ludzi, którzy od dawna zużywają się w mechanizmach systemu, oraz w tym, że nowi, którzy przychodzą, pochodzą rzeczywiście z klas awansowanych oraz z pokoleń, które nie zaznały innych form życia publicznego, jak takie właśnie. Coraz gorsi przy tym ludzie idą do polityki, która dla młodego pokolenia jest już tylko takim właśnie widowiskiem, takim cyrkiem pcheł, w którym uczestniczą najmniej zdolni, najniżej siebie ceniący. A to już jest błąd systemu, od którego nie uleczy go żadna reforma. Demokracja otwarta nie przestaje przyciągać ludzi do działania dla niej i nie zabija zainteresowań politycznych. Reżim totalny ma natomiast to do siebie, że pociąga tylko aktem swoich narodzin, jako realizacja skrajnej idei i gruntowna, gwałtowna zmiana. Jego pomyłki, choć noszą w sobie już zapowiedzi przyszłych kłamstw i zbrodni, mogą być nawet efektowne także w sferze myśli, sztuki, mogą odbyć się w atmosferze jak gdyby triumfu umysłów żywych nad ospałymi, talentów nad przeciętnością. Takie były początki rewolucji rosyjskiej, podobne były początki “Polski Ludowej''. Ale skleroza przychodzi nazajutrz. Żywsze umysły i odważniejsze... nie mają nic do szukania w trwaniu takiego reżimu, ani on ich nie potrzebuje. A na to już nikt nic nie poradzi. Owszem, system może ożywić wojna. “Wojna Ojczyźniana''

1

przedłużyła żywot Związku Radzieckiego, podobnie przedłużyła mu żywot zimna wojna. Mogą także ożywiać go fale terroru. Terror wprawdzie trwa krótko — długo trwać nie może, bo grozi systemowi samopożarciem się — długo natomiast trwa wydobywanie się z terroru, które niewolnikom daje właśnie wolność, a reżimowi nowe narzędzia propagandy i sposoby manipulowania nastrojami mas. Tak było z “destalinizacją'', z “degomułkizacją'' etc. Bardzo możliwe, że obecny reżim także potrzebuje takiego oczyszczenia i ożywienia przez terror, podobnie jak potrzebował tego Gomułka w 68 roku. Oznaczałoby to skazanie Gierka na śmierć polityczną w ciągu najbliższych 2 lat. Porządek bowiem jest taki, iż przywódcę wynosi się na wyżyny; w jego imię utrzymuje się terror, po czym zwala się go z piedestału, oskarżając o dyktatorstwo. Przywódcy są w istocie rytualnymi ofiarami, które zużywa się do ostateczności, a następnie dożyna publicznie, poświęcając je dla dobra samego systemu i “partii''. Gierek jest kolejnym bykiem ofiarnym; już mu złocą rogi. Reżim totalny jest przy tym prosty w swoim działaniu, łatwy do wyuczenia się zadań dla celów praktycznych (tj. dla tych, którzy chcą w nim mieć swój udział), jak i dla tych, którzy wolą sądzić go z boku. Jako łatwizna staje się w końcu faworytem obu stron, a przede wszystkim “daje się lubić'' szerokim masom. Wbrew pozorom, wbrew drobnym, dokuczliwym i upokarzającym trudnościom, takim jak braki w sklepach, kolejki, biurokracja, niski standard, wbrew temu wszystkiemu — żyje się w nim łatwo, gdyż pracy wymaga niewiele i zwalnia człowieka z rzeczywistej walki o byt. Upokarzając administracyjnie i politycznie, stwarza złudzenia ekonomicznej niezależności. Człowiek tu jest zmuszony do zabiegów o to, co mu się należy, zwolniony jest natomiast z zabiegów o to, co mu jest niezbędne do życia: np. musi błagać o mieszkanie, za które zresztą zapłacił, ale nie straci pracy, choćby ją nawet do ostateczności zaniedbywał. Poniża się w ten sposób jego godność, stępia się jego instynkt walki, obniża się jego standard etyczny — gwarantując zarazem życie. Kiedy ma się do wyboru gwarancję życia za cenę rezygnacji z wolności, jedności, dostatku, wybiera się pierwsze. To “ucieczka od wolności''

1, podobna do ucieczki w chorobę.

12 II 1976 [...] Śniło mi się zwiedzanie starego jakiegoś miasta — jak gdyby krakowskiego Kazimierza. Odnalazłem tam studnię, która była od wewnątrz wykładana glazurą kolorową; otwór studzienny wyłożony był kolorowymi i malowniczymi figurkami z wypalonej i barwionej glinki. Były to jakieś scenki rodzajowe, domki, kościółki tworzące krajobrazy, na podobieństwo dekoracji w starych szopkach. Potem w zaniedbanym zaułku znalazłem nowy, ale już zepsuty automat sprzedający kawę gorącą i bardzo dobre czekoladowe wafelki. Równocześnie ze mną posłużyła się tym automatem rodzina odbywająca krajoznawczą wycieczkę. Rodzice byli młodzi, chłopiec miał kilkanaście lat.

Page 129: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Wszyscy sportowo ubrani, dźwigający plecaki. Kobieta była ładna, śmiała się do mnie, podobała mi się. Mąż spojrzał na mnie zazdrośnie. Obejrzałem się za nim, kiedy odchodził: miał spodnie spuszczone poniżej zadka i nie nosił gaci. Potem śniły mi się jeszcze różne inne rzeczy, równie ważne, ale ich już nie mogę sobie przypomnieć. Dzwonił Gawlik. Nie muszę pisać artykułu o Panu Cogito, bo przedstawienie krakowskie zostało zawieszone

1.

— — —

Zapytałem sam siebie, która ostatecznie rzecz sprawia mi więcej cierpienia: ta pierwsza czy ta druga. Nigdy jeszcze nie zadałem sobie tak obcesowego pytania, ani też nie przyszło mi do głowy obu rzeczy z sobą porównywać. Po raz pierwszy powiedziałem sobie, że ta rzecz pierwsza, to jest choroba i śmierć W.[andy]

2, jej historia, symulacja, terror, jaki wokół siebie roztoczyła, kłamstwo, z którego

zrobiła system i któremu nadała sankcję religijną, ta rzecz, powtarzam, ta historia, którą dotąd uważałem za najważniejszą, a może jedynie ważną w moim życiu, jest w istocie drugorzędna wobec rzeczy, historii drugiej, później przeżytej, w dojrzałości, czy też raczej u kresu młodości, kiedy to odmówiono mi praw... wzgardzono moją dobrą wolą... wyrażono zwątpienie w moje zdolności uczuciowe, słowem: podważono gruntownie wiarę w siebie jako mężczyznę, a nawet gorzej: nie tyle podważono, ile w najokrutniejszy, najbardziej prostacki sposób potwierdzono niewiarę, którą w sercu nosiłem i której przezwyciężenie było celem wszystkich moich poczynań, ukrytym planem życia, jego sekretną strategią. Ta druga zatem, nie pierwsza! W środku zaś, między tymi dwiema sprawami była reszta: wojna, Bóg, Stalin, literatura. I jakże ja, biedny, mam to wszystko opowiedzieć? Po kolei? I jako o sobie? Ależ mnie wstyd. [...] Wiktor nie zgodził się, aby Blumsztajn i Toruńczykówna podpisali list 101. Doszło do awantury między nim a Adasiem M.[ichnikiem] Mówią, że bardzo ostrej, o szczegóły Wiktora nie pytałem. Mówiąc o tym, miał ręce kurczowo splecione. Podobno zarzucano mu antysemityzm. Potem “oni'' (tj. Adaś i Kuroń) zebrali dodatkowe podpisy i wszczęli awanturę o ich dołączenie do już złożonej listy. Jerzy A.[ndrzejewski] odmówił ich wysłania poniewczasie. Wtedy oskarżyli Wiktora o kolportowanie tych nowych podpisów. Kazik powiedział mi to i chciał, żebym z nim pojechał do Jerzego wpłynąć, aby wobec takiego stanu rzeczy te podpisy wysłał. Odmówiłem. Zamiast pojechać do Jerzego, poprosiłem do siebie Wiktora i spytałem wręcz, jak to jest. Oczywiście, nieprawda. Pokazał komuś te nowe nazwiska, ten ktoś — dziewczyna z “Ruchu'' — odpisała je, po czym prawdopodobnie pochwaliła się “tamtym'', że je ma od Wiktora. “Tamtym'' wystarczyło to, aby zaszantażować Jerzego. Ten w końcu postanowił podobno przesłać te dodatkowe nazwiska dotychczasowym “subskrybentom'' do wiadomości. Na dodatek WE podała podobno wiadomość, że do listu 101 dołączyli się młodzi naukowcy, Toruńczykówna i Lityński. W sumie żałuję, że podpisałem ten list, że nie wykonałem pomysłu, który mi przyszedł do głowy w chwili, kiedy zgłosili się do mnie Jacek i Kasia w Oborach: że nie napisałem listu oddzielnego jak Braun. Za mało pychy. Te awantury nie oburzają mnie tak bardzo. Polityka to umiejętność. Bez osobistej rywalizacji historia byłaby przebiegiem zbrodniczych zdarzeń i zmiany koniunktur rynkowych, a jej podręczniki wyglądałyby jak gazety komunistyczne. [...] 14 II 1976 [...] Bohater! — znaleźć bohatera. Rozejrzyj się dokoła. 17 II 1976 Wczoraj cenzura zdjęła z “Twórczości'' teksty wszystkich, którzy “cokolwiek'' podpisali: Kamieńskiej, Karpińskiego, Jar. M. Rymkiewicza, Lipskiego i Najdera. Lisowski spytał [---], czy jest jakaś lista, ten mu odpowiedział, że “oni sami wpisali się na listę''. Obory, 21 II 1976 Wczoraj przemówienie Gierka w TV — z plenum

1. Straszne brednie, sam się nudził. Jedność

moralno-polityczna. To przeciwko wszelkiej opozycji. Patriotyzm. To przeciwko kardynałowi. Ojczyzna to państwo. To przeciwko jakimś lewakom. Dyktatura proletariatu zmieni się w państwo ogólnonarodowe. To przeciwko Francuzom. Język polski jest najwyższym dobrem. To przeciwko jakiejś ruskiej frakcji albo tym, którzy podjęli sprawę nauczania polskiego w szkołach jako temat opozycyjny. I, jak zwykle, mnóstwo samochwalstwa.

Page 130: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Co do “nas'': w opisie patriotyzmu socjalistycznego znalazło się słowo “warcholstwo''. To będzie ta pała selektywnie bijąca, z której pomocą nas spacyfikuje. Niebezpiecznie zabrzmiały słowa o snobizmie i kosmopolityzmie, a także połajanka za “złe zachowanie podczas pobytu zagranicą''. [...] Obory, 24 II 1976 [...] Po kąpieli. W kąpieli próba zastanowienia się, dlaczego tak lękliwie i nienawistnie odnoszę się do osób w rodzaju p. Neumanowej, “Mai'', obecnej kierowniczki “Obór'', dlaczego tak podejrzliwie obserwuję jej karierę towarzyską i ze złością przyjąłem wiadomość, że Arturowie ją zaprosili. Otóż przyszło mi do głowy, gdym leżał w burej wodzie — p. Maja należy do fauny kobiecej z linii A–B, z tego narożnika przed kawiarnią Europejską w Rynku, gdzie gromadziło się krakowskie towarzystwo, “grande elegante Welt''

2, “paczka'', w której rej wodził mec. Solecki, skrzypek Teutsch i inne jeszcze

typy, oraz ich żony, żony kolegów w pelisach; jest sposób mówienia, śmiania się, palenia papierosa, który mi tę faunę przypomina; Maja do niej należy. Ja sam należałem do fauny innej — do fauny czarnej, drobnej, przemykającej się bokiem, kryjącej się w kościołach, do fauny wrogiej, do fauny mojej matki. Ciotka Róża, Maśka należała do tej — kolorowo upierzonej i rozgdakanej. (Być może pierwszym objawieniem tej fauny była owa złoto-zielona dama w pensjonacie Stasin w Zakopanem, ta, która wzbudziła we mnie zazdrość o oficera z orderami, czy też — na odwrót — o którą byłem zazdrosny z powodu oficera, i przez którą tak gorzko płakałem w wieczór sylwestrowy roku chyba 1933 — ale nie jestem pewien — w każdym razie byłem wtedy bardzo młody). Maśka — może ona była najważniejszą moją miłością i jakby ideałem kobiety! “Maja'' jest w pewnym sensie powtórzeniem i Maśki, i “pani'' ze Stasina (z jaką nienawiścią moja matka nazywała ją “gospopydią'' za to, że chodziła w spodniach), ale powtórzeniem w karykaturze. Julia, zanim ją poznałem, należała też do tej fauny — gdy ją zobaczyłem po raz pierwszy tu, w Oborach, wracającą ze spaceru z naręczem kwiatów, z Rogozińskim u boku, miałem wobec niej ten sam co wobec tamtych kobiet — wobec kobiet po prostu — odruch niechęci, miłości i zazdrości. Zresztą, co tu daleko szukać: czyż Kazia, gdy ją zobaczyłem, tańczącą w jadalni w Orlej

1, nie

była egzemplarzem fauny? Czyż nie wzięła mnie uczesaniem, gestem, papierosem, sportowym strojem, rytuałem, szyfrem... [...] Spacer do Konstancina. Kupiłem kawę, słoninę dla ptaków, krem do rąk i dezodorant do łazienki. Mam bardzo dziwną manię rozpylania w powietrzu obrzydliwych zapachów. Nie wiem, czy robię to dla siebie, czy też dla kogoś, kto wszedłszy, polubi mnie za to, że u mnie nie śmierdzi “jak u innych''? Żeby nie być jak inni. Zarazem, żeby być jak inni. Szukałem kobiet, żeby być szczęśliwy jak inni, i byłem wobec nich nieśmiały albo grubiański, aby nie obnażać się, ani zachłanny, ani brutalny, ani tak do nich skłonny “jak inni''. Nigdy nie zdecydowałem się, jaki mam być. Dlatego powinienem lepiej rozumieć tych, co tacy, i drugich; kto nie jest sobą, powinien być wieloma naraz — i to jest sztuka. [...] Przyjechała Kazia. Jest lista 37 osób, którym nie wolno występować w tv, radio, w gazetach, i... Właśnie, nie wiadomo, czego jeszcze nie wolno. Jak z drukiem, wydawaniem etc. Są tam zarówno Jerzy Andrzejewski, Antoni Słonimski, obaj Brandysowie, Artur, ja — oczywiście, Młynarski, Mikołajska, Wiłkomirska... A także Sprusiński, Matuszewski i Szymańska, którzy wprawdzie nic nie podpisali, ale... Właściwie co? Poza tym Matuszewskiego wyrzucili z “Literatury''. Jakie konsekwencje tego wszystkiego? I co się jeszcze stanie? To na pewno nie koniec.

— — — Wsiedliśmy

1 do samochodu, podjechaliśmy z powrotem do owego miejsca, gdzie kończą się

tory, leżą śniegi, płynie strumień i gdzie stoi schronisko, gdzie kręcą się ludzie z plecakami, dokądś odchodzą dzwoniąc czekanami, ale dokąd? Nie ma przecież gór. Otóż są. Tuż za schroniskiem. Ale rosną w dół — i tak je nazywają tutejsi indianie Hopi w swoim języku: góry-rosnące-w-dół. Tuż za schroniskiem jest żelazna poręcz, podchodzisz do niej, opierasz się o nią i patrzysz na 2000 metrów w głąb ziemi, skąd jednakże nie zieje ogień, nie leci lawa ani gejzer, ale wręcz przeciwnie: gdy u nas śnieżyca, tam w dole słońce świeci; jego promienie przebijają się przez lecące chmury bardzo blisko nas — bo chmury pędzą tuż nad naszymi głowami, jesteś w chmurach — przebijają się więc i szerokimi smugami omiatając zbocza w kolorze zakrzepłej krwi, fioletu, złota, rozkładają się tam na dnie na zielonych łąkach wiosenną pogodą, rozbłyskując w strumyku, który tam płynie, w strumyku, mówię, który w rzeczywistości jest rzeką szerokości Bugu — ciągle tą samą rzeką Colorado. Jaki zresztą jest, widzę, gdy kamyki rozsiane na jego brzegu okazują się po bliższym obejrzeniu domami wioski

Page 131: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

indiańskiej. Jak to daleko, widzę po samolocie, który nisko niziutko pod nami, leci, rzucając cień na łąki, na skały. Nad doliną zbocza, tzn. skarpy, mury, równymi, poziomymi kondygnacjami przecięte, a każda z nich inny ma kolor, inną fantazję. A po wierzchu trawy sosny karłowate, dalej [---] i lasy. Nasz strzelec obserwował nas spod oka. Po chwili zapytał, czy nie chcemy zrobić zdjęć. Nie, odpowiedzieliśmy, my w ogóle nie mamy aparatu. Lepiej się patrzy bez aparatu, to mu się spodobało. Powiedział, że nas zawiezie do takich miejsc, skąd kanion jest jeszcze ładniejszy. I zaczęliśmy jeździć wzdłuż tej rime, wysiadaliśmy, aby spojrzeć to pod takim, to pod innym kątem, a on jeszcze na zegarek patrzył i mówił, jakie za chwilę światło będzie, i chciał nas dotrzymać do zachodu słońca, i dotrzymał do tej pory, kiedy mgły powoli podnoszą się z kanionu, a słońce w nich czerwienieje i gdy promienie barw przemieniają czerwone skały zielenią, to znaczy przenoszą barwy szczegółu w cień etc., etc. Był to bowiem entuzjasta, ten nasz strzelec. Wieczorem przy kolacji w schronisku, na którą zaprosiliśmy go, opowiedział swoje dzieje. Ma dwadzieścia parę lat, od paru lat włóczy się po parkach narodowych jako ranger — strażnik. Nie potrafiłby żyć już w mieście. Przyroda jest jego jedynym życiem. Syn kontradmirała, dzieciństwo spędził w różnych państwach, w bazach marynarki, na pokładzie okrętu. Nie wie, co to znaczy osiąść... Nie ożeni się chyba nigdy, bo która by z nim wytrzymała. Melancholijny... Przyszedł do lokalu w cywilu — tzn. w podartym swetrze, który uważał za elegantszy od munduru. Ranek był katastrofalny. Śnieżna chmura siadła nam na głowie. Odwołano wszystkie loty, w schronisku kłębił się tłum turystów, nie można było dostać nic, nawet krzesła. Zorganizowano kolejkę etc. Obory, 25 II 1976 [...] Wreszcie wezwano przez megafony osoby, które miały odlecieć tego dnia do Phoenix — nas między innymi. Było nas razem czworo — jakiś starszy pan bardzo rozbawiony lotem awionetką w głąb kanionu, jakiś młody fotograf amator i my. Zajechaliśmy na lotnisko i tam cisza. Żadnego rumoru, ani jednego samolotu, nic nie startuje, nic nie ląduje, cisza jak na dalekiej stacji kolejowej. Mija godzina, pytam wreszcie kogoś z obsługi co z samolotem. Ma przylecieć. Ale kiedy? A nie wiadomo. Jak się wiatr trochę uspokoi, to wystartuje z Phoenix. Nic nie rozumiem. Jest przecież chyba jakiś radar, cóż to jest dla dzisiejszych samolotów, mają chyba jakąś łączność w powietrzu z nimi i wiedzą, czy wystartował już czy nie. Wiatr wyje raz za razem, tuman śnieżny galopuje przez lotnisko, jak stado bawołów. Potem znów cisza. Wszyscy siedzą spokojnie, a ja wstydzę się już pytać. Wychodzę na płytę, nasłuchuję: leci czy nie leci. Nic nie leci. Owszem coś zaterkotało, wylądowała awionetka i podskakując na wybojach przytoczyła się do pawilonu. Ktoś kiwa ręką z kabiny i woła “come on

1...'', nasz wesoły

pan i fotoamator idą — to właśnie nasz samolot! Dopiero przypomniałem sobie, co mówił John B.[ean], asystent Engle’a, przy ustalaniu programu: że trudno o połączenie z Grand Canyon do Phoenix, że raz dziennie coś tam lata, ale nie wiadomo całkiem co. Otóż to: sześcioosobowy, dwumotorowy samolocik, w którym trochę trudno utrzymać się na fotelu. Odbyłem tę podróż jedną ręką uczepiony fotela przede mną, drugą fotela obok, nogą opierając się o drzwiczki. U moich stóp na podłodze siedział fotoamator, któremu lepiej było w tej pozycji fotografować widoki i nie ryzykować, że zleci z fotela razem z aparatem, obok mnie moja żona, którą asekurowałem ciałem, przed nami wesoły pan, który gadał przez cały czas, oraz dwóch pilotów. Pan wtrącał się do pilotowania, radził, żeby teraz wziąć się na prawo albo podnieść się trochę bardziej w górę, fotoamator pstrykał, a samolot to podnosił się w górę, jak piłka kopnięta, po czym ześlizgiwał się — bokiem z jakiejś niewidzialnej góry powietrznej — a pod nami preria tu i ówdzie przebita czarnymi chatkami, preria najpierw ośnieżona, a potem, w miarę jak oddalaliśmy się od gór, a przybliżali do pustyni Arizona owianej już ciepłem wiatru od Zatoki Meksykańskiej, coraz bardziej zielona. Potem wyrosły przed nami góry — nieładne, szare, porośnięte z rzadka, dymiące chmurami, samolot targał się raz za razem jak spłoszony koń, i w chmury wlecieliśmy, a gdyśmy się wydobyli z nich, otworzył się przed nami słoneczny kraj. Góry były ostatnią zaporą przed gorącem dopływającym tu spod tropików. Wylądowaliśmy podskakując wesoło na kolorowym, ruchliwym lotnisku. Zewsząd kłaniały nam się szarpane ciepłym wiatrem palmy, potrząsające pióropuszami jak na wiwat.

— — — Największe moje nieszczęście, najdotkliwsza plaga: chwile roztargnienia zupełnie jałowe i którym kresu nie ma. Męczą mnie, rozstrajają, zabierają czas, odbierają energię i ochotę do pracy. Boże, żebym się z tego mógł wyleczyć! Czy to jest tylko siła woli? Powinienem wynaleźć jakiś sposób mechaniczny na zahamowanie biegu myśli, gdy już raz się ten bieg zacznie. Jaki? Najlepszy: nie ustawać ani na chwilę w czynnościach — jakichkolwiek. Pisać nawet kiedy nie mam nic do napisania — i tak potem poprawię. Albo wyrzucę. Lepiej napisać idiotyzm niż nic. Albo czytać — cokolwiek. Albo wyjść coś zrobić... Wszystko, byle nie siedzenie w bezruchu, ze wzrokiem wbitym w firankę. Obory, 26 II 1976 Co to wszystko znaczy? Po co ta cała nowa Konstytucja, po co lista proskrybowanych, po co w Konstytucji i w przemówieniach absurdalnie brzmiące gwarancje ochrony hymnu, godła i języka polskiego? Czyżby oni naprawdę dążyli do ściślejszego połączenia demoludów w organizację jednolitą i

Page 132: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

podporządkowaną ZSRR także w kategoriach dotąd względnie autonomicznych, takich jak polityka bezpieczeństwa i kulturalna? To jest możliwe. Po pierwsze mogą to zrobić z obawy przed rozprzestrzeniającą się i pogłębiającą schizmą w ruchu komunistycznym. Po wypowiedzeniu posłuszeństwa ZSRR komuniści francuscy zyskali głosy. Jest to przykład dla innych partii komunistycznych. Może nie byłoby to dla ZSRR tak groźne, skoro woli on pertraktować z najbardziej nawet prawicowymi rządami, niż z lewicą, gdyby nie obawa, że przykład ten może oddziałać również na komunistów w krajach przez nich rządzonych. Te partie nie mogą sobie dać rady z dyscypliną i wydajnością pracy, duszą się od braku ludzi, zjada ich energia walki, walki o władzę. Sytuacja ich — mogą myśleć — zmieniłaby się radykalnie, gdyby odzyskały kredyt społeczny i mogły zwrócić się do rzeczywiście szerokich warstw społeczeństwa z propozycją otwartej współpracy — i odtworzenia czegoś w rodzaju pluralistycznej demokracji kontrolowanej przez zblokowane stronnictwa. Cóż — nie przychodzi to nikomu do głowy? Może nie w Polsce — ale na Węgrzech? A przede wszystkim przychodzi to do głowy radzieckim ekspertom, którzy boją się satelitów bardziej, niż oni na to naprawdę zasługują. W każdym razie muszą się liczyć z procesem erozji i aby mu zapobiec, dążą do “zrównania szeregów''. Drugim powodem, dla którego mogą dążyć do jakiejś ściślejszej integracji, jest obawa przed zjednoczeniem Europy. Mogą mieć na ten temat zupełnie fałszywe wyobrażenia, niemniej mogą działać pod ich wpływem.

— — — Poszedłem do pałacu (odwilż i wichura) i przeczytałem referat Breżniewa

1. Rzeczywiście,

bardzo silny akcent położył na współpracę z krajami zwycięskiego socjalizmu. Mówił o postępującej integracji gospodarczej, o stałych spotkaniach z przywódcami, podkreślił to, że nie są one sporadyczne, lecz stanowią stałą praktykę. Dalej powiedział o współpracy ideologicznej i o spotkaniach tych działaczy, którzy zajmują się ideologią; wreszcie o współpracy w dziedzinie telewizji i radia. Przeciwstawił tej współpracy wrogą działalność Chin i zapowiedział nieugiętą walkę z maoizmem. Co do innych partii komunistycznych, przestrzegł je przed nacjonalizmem, powiedział, że niektóre z nich tak traktują internacjonalizm, że niewiele z niego zostało. Nie wymieniał żadnej. O światowej Konferencji Komunistycznej bąknął tak, jakby tego inni chcieli, a ZSRR w zasadzie się na to zgadzał. Wyśmiał tych, którzy sądzą, że odprężenie oznacza dla ZSRR wyrzeczenie się popierania walki narodowowyzwoleńczej i klasowej. W sumie była to mowa utrzymana w trybie twardym, pełna przemilczeń, tabu i kłamliwego samochwalstwa. Mowa pozbawiona elementów programowych zarówno w polityce zagranicznej, jak i wewnętrznej. Mowa stagnacyjna. O rolnictwie radzieckim powiedział dwa zdania: susza i bohaterska praca — ale co z tego, jakie rezultaty — nic! Ciekawe, że podobnie bezprogramowa, ogólnikowa i nijaka była mowa Gierka na plenum KC. Dziwne, jak gdyby czekali na coś. [...]

— — — Ileż jest tych Ameryk? Ta różnorodność pasjonuje mnie od samego początku. Uderzenie w N. Jorku, w Chinatown, kiedy po drugiej stronie ulicy Włosi świętowali San Genare. Ale to różnice narodowe... Natomiast te różnice całej atmosfery: to dynamiczne dorobkiewiczowskie Denver, skupione, quasi-totalitarne Utah, ta rozluźniona Kalifornia, na koniec Arizona, gdzie panuje — tak mnie się przynajmniej zdaje — nieustanna euforia. Zresztą nie dziwię się — bo powodów jest mnóstwo. Najpierw klimat, słońce, wiatr — lekkość tego powietrza, szybkość tego wiatru, jego lotność. Zresztą nie wiem. Pan starszy, redaktor “Arizona Highway'' zabrał nas za miasto na pustynię. Zatrzymał się na stacji benzynowej już na skraju pustyni. Wyszedłem z samochodu, poszedłem trochę w stronę piasków... poczułem naprawdę skrzydła u ramion. Jest to coś mistycznego. Przypuszczam, że znają to też ludzie żyjący na stepach Ukrainy. Pustynia do niedawna była groźna, teraz dzięki klimatyzacji stała się mieszkalna, i okazała się fantastycznym rezerwatem zdrowia. Leczy gruźlicę, reumatyzmy, choroby serca, nerwice, Bóg wie co. Ciekawe, jak tu ludzie żyją. Całe to Południe jest dla mnie tajemnicą. Zdaje się, że tam stosunkowo najłatwiej osiągnąć wysoki standard życia. Ale osiedlenie się tam oznacza skazanie się na pewną prowincjonalność. Ludzie tam poświęcają wiele wysiłków, aby swemu życiu nadać zewnętrzny blask. Zresztą niewykluczone, że w niedalekiej przyszłości Arizona będzie tym, co Cote d’Azur — środkiem eleganckiego świata. W każdym razie jej hotele, miasta przekraczają wszystko, co w tej dziedzinie zrobiono w Europie. Arizona ma wszystkie dane, aby stać się “[?]'', światowej turystyki. I wydaje się na to przygotowana. Na razie tamtejsi mieszkańcy zjadają sami ten bankiet, który przygotowali, i nawet dla Amerykanów cuda jej przyrody i architektury są niedostępne.

— — — Zadałem pytanie, ile jest tych Ameryk; otóż cudowną stroną tej podróży jest ustawiczna zmiana krajobrazów, klimatów i usposobień społecznych. Układa mi się w rytm podróży filozoficznej i gdyby nie obawa popadnięcia w pretensjonalne stylizatorstwo, opowiadałbym to stylem wolteriańskim.

Page 133: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Co by powiedział Kandyd o Arizonie? Nic, rozejrzałby się za jakąś skałką, gdzie by usiadł w nadziei, że to zdrowe powietrze, piękne widoki, zamożność mieszkańców, głośno objawiających swe zadowolenie z życia i tak wiele energii poświęcających na jego uprzyjemnianie, pomogą mu w rozmyślaniach. I usiadł. I po pewnym czasie nadojadło mu życie bez konfliktów i kontrastów. Głupia bajeczka. Przypomniała mi się jazda do Anamozy. Kac i obrzydzenie na widok tylu świeżo malowanych domów. Potem więzienie. Chłopak grający sobie na gitarze. Cele — klatki, zakręcane korbą. I co z tego? Chłopcy, którzy tam siedzą, najczęściej nie mogą wytrzymać tej właśnie aseptyczności życia amerykańskiego. Odczuwają te same mdłości, które ja poczułem. Minie im ta choroba, gdy sami zaczną budować domy, czy też w całej generacji, która nastąpi po tej budującej, objawią się te destrukcyjne dążności. Czy autodestrukcja należy do systemu biologicznego? Wszystkie moje upodobania są po stronie ładu zewnętrznego, wszystkie moje sympatie po stronie buntowników. Ileż razy doznawałem nudy wędrując alejkami Iowa City albo gdzieś na Long Island... Tu w Arizonie dochodzi do jakiegoś apogeum, tu czystość, ład osiągają rozmiary niesamowite. Ale gdyby mnie kto zapytał, czy chcę, żeby tak Polska wyglądała, odpowiem: tak! Ale gdy mnie kto spyta, czy wiem, że zrodzi się wtedy pokolenie, które będzie od tego uciekać, i psuć, co ojcowie zrobili, odpowiem: wiem. I czy godzę się na to? Tak. Bo dobrze jest, gdy społeczeństwo osiąga ekstrema i gdy się tworzą między ekstremami napięcia.

— — — I dalej, i dalej. Odlot z Phoenix — piękne dziewczyny z pistoletami. Dallas, Houston, New Orleans — wędrówka. Zjeść Świat. Wędrówka w poszukiwaniu pastwisk, łowisk, chleba, złota. Wędrówka w poszukiwaniu myśli (średniowieczna wędrówka intelektualistów). [...] 27 II 1976 [...] Na lotnisku w Phoenix pożegnały nas uzbrojone dziewczyny, które dokonywały anti-hijacking check

1. I dalej, i dalej. Do Teksasu, stamtąd do Nowego Orleanu w Louisianie, stamtąd ponad całymi

Stanami do Chicago, z powrotem do Cedar Rapids, i do Iowa City. A gdzie tu żagle? Gdzie piękne podobno zatoki morskie u brzegów Karoliny? A Wirginia, której skrawek tylko widziałem na początku, jadąc z Washingtonu do Mount Vernon, miejsca urodzenia i śmierci Jerzego Waszyngtona? Pod nami Missisipi, wzdłuż niej lecimy. Widziałem ją na Północy koło Dubayne — płynąłem jachtem, miałem strasznego kaca, dama wyprowadziła mnie na dach i kazała przejść dokoła, samą krawędzią, żeby wydostać się na dziób i stamtąd obserwować rzekę. Wykonałem to. Niech jej Bóg przebaczy, skąd miała wiedzieć, co się we mnie dzieje. Zostawiła mnie tam. Nie dziwię się. Musiałem być plagą z uśmieszkiem przylepionym do ust. Słowa nie umiejący wykrztusić. Za to wpatrzyłem się w rzekę i w jej brzegi. Była bura, wezbrana. Płynęła wieloma nurtami, wymijając wyspy porośnięte zagajnikami, w zatokach stała lub płynęła w przeciwnym kierunku. Niosła zatopione drzewa. Poczerniałe, spróchniałe, wynurzały się z toni jak rekiny. Brzegi miejscami były urwiste, ukazywały skałę łupkową, żółtą, a lasy czerwone, winne, połyskliwe. Była jesień. Potem ją zobaczyłem na wiosnę w Missouri, gdyśmy z Davidem jechali zobaczyć Hannibal, rodzinne miasteczko Marka Twaina — ów St. Petersburg z Przygód Tomka Sawyera. Po K., gdzie skręca, wyglądała jak morze — dalej była jak gdyby olbrzymią drogą, wzdłuż której nasza biegła — jak dodatek do niej; miasteczka, przez które przejeżdżaliśmy, wszystkie zdawały się z niej tylko żyć, nią tylko zajmować. Domy do niej frontem zwrócone, a główne ulice biegły nie środkiem miasta, lecz brzegiem. Tu były sklepy, warsztaty, zakłady etc. Tyle że puste. I miasta zdawały się opustoszałe. Bez szans. Jedno Hannibal żyje — dzięki Tomkowi i Huckowi. Aż na koniec zobaczyłem ją w Nowym Orleanie. Wychodzi się z dzielnicy francuskiej (która naprawdę jest hiszpańska co do architektury i charakteru), trzeba obejść katedrę św. Ludwika (barokową), przejść przez plac z pomnikami, kwietnikami etc. i pozostawiwszy za sobą ten Paryżek czy Madrycik, których całą urodę poza śliczną architekturą stanowią nb. Murzyni dmący w swoje saksofony i walący w swoje perkusje, pozostawiając więc to miasto niepoważne, na pokaz, wychodzi się na falochron, który jest od katedry o 300 metrów, i widzi się rzecz brzydką, ale poważną: do morza leje się potworna masa brudnej wody, niosąc śmieci i statki. Dokoła składy, śluzy, bocznice kolejowe. To jest ujście Missisipi. Missisipi stworzyła i utrzymała w jedności Stany Zjednoczone. A tak: Amerykę Północną odkrywano po kawałku. La Sella przepłynął ją od razu całą — właśnie z biegiem Missisipi, i cały pas ziemi położonej wzdłuż rzeki zajął dla Francji. Tyle że Francja nie była zainteresowana osadnictwem, a tylko portami nad Zatoką Meksykańską. Dla kontrolowania Mississipi. Potem Napoleon sprzedał to wszystko Stanom, które za jednym zamachem, za cenę 15 milionów dolarów zagarnęły olbrzymie terytorium sięgające teoretycznie aż po Pacyfik, tyle że na drodze do niego były prerie, góry, pustynia i Indianie. W czasie wojny domowej Missisipi utrzymała jedność. Jest jedynym szlakiem wodnym łączącym Północ z Południem. Szlakiem, na którym bawełna plantatorów z Południa spotykała się z drzewem i węglem Pensylwanii, kukurydzą Iowa, pszenicą i tytoniem Kentucky. Missisipi odegrała podobną rolę w dziejach Stanów, jak Wisła w dziejach Polski — była

Page 134: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

kręgosłupem. Drugim były Góry Skaliste. Dwa kierunki, dwa trendy naturalne tworzą Stany Zjednoczone: Wschód—Zachód, coast to coast, i South—North, z biegiem Missisipi i Colorado. East—West to ekspansja, new territories, new frontiers

1; Missisipi to handel. Rocky Mountains to tajemnica,

romantyka. Drogowskazy na drogach, kierunki jazdy autobusem Greyhound. Nawet kierunki ulic.

— — — Dlaczego nas tak nosi po świecie? Może dlatego, że tyle naprodukowano tych samolotów? Tak samo może po to przyjechaliśmy do Iowa City, żeby ktoś zamieszkał w hotelu Mayflower? Kto kogo użycza naszej cywilizacji, czy nasza cywilizacja użycza nas? Wędrówka po świecie, zamiast wędrówki w głąb siebie? Średniowieczni intelektualiści wędrowali w poszukiwaniu myśli. Po co my wędrujemy? Po co nas tu ściąga Paul Engle, po co tylu ich się miota po świecie — katoliki w Nowym Orleanie, Żydy w Nowym Jorku, w Denver też jakichś widziałem... Po co? Lotnisko w Chicago — kompletnie zatkane. Co widziałem? Rozmaitość. Nic. Tylko to: rozmaitość rzeczy, ludzi, szans. Ameryce się udało. Jeszcze nie wiadomo, co tam się stanie, ale jest, stoi. Nowy Jork widziany z morza. Rozmaitości: do dziwactw i wspaniałości — w końcu dwa świetliste słupy W.T.C.

— — — Treść duchowa. Objawiła mi się w okresie dojrzewania wraz z lękiem, jaki budziło we mnie życie, i zniknęła, gdy mi poszło łatwo. Nie boję się już życia i nie boję się jeszcze śmierci, i nie ma we mnie nic wewnętrznego poza niejasnym pragnieniem, aby żyć “głębiej'', i poza silnym poczuciem winy z powodu tego, że żyję płytko. Wydaje mi się czasem, że zamknęła mi się wyobraźnia na rzeczy sztuczne; że nie troszczę się już po prostu o to, jak długo żyć będę i dokąd uda się po mojej śmierci ten ktoś, kto jest we mnie, z kim rozmawiam, i kto, jak mi się wydaje, nie powinien umrzeć. Nie troszczę się o to i nawet śmierć jego, gdyby mi ją oznajmiono, przyjąłbym obojętnie, nie protestując, albowiem oduczyłem się już walczyć o wszelką sprawiedliwość, w tym także zaziemską. Zresztą nie bardzo chcę wiedzieć; ta prawda, jak i inna, stała mi się po prostu obojętna. Cóż od niej zależy? Czyż nie posiadając jej nie potrafię cieszyć się chwilą? A może, może — okropna myśl przyszła mi do głowy — zapomniałem, jak wygląda radość, i ten stan półsmutku, w którym żyję, nie sprawia mi przykrości. Radość? Radość poznania? Radość piękna? Radość prawdy? Radość spełnionych pragnień? Osiągniętej sprawiedliwości? Radość wolności? Radość wiary i wiara w radość, jako ostateczny cel istnienia? Zaznać jej i podarować ją drugim, a odnajdę drogę do zbawienia. Muszę sobie przypomnieć, czy jej zaznałem kiedy przedtem. [...] Warszawa, 4 III 1976 Co to ja o tej radości myślałem? Pomyślałem najpierw o radościach dzieciństwa. Co sprawiało mi najżywszą radość? Nowe zabawki. Dlaczego? Z ich pomocą stwarzałem świat, który był ode mnie zależny, i z którego strony nie doznawałem żadnych oporów. Marzyłem o tym, aby tę moją władzę rozszerzyć: aby ołowiani żołnierze ożyli, pozostając nadal tak małymi, jakimi byli jako ołowiane figurki. Czy to władza sprawiała mi rozkosz, czy też po prostu brak oporu? Chodzi o jedno i to samo. Wszystko, co później sprawia rozkosz, to również brak oporu — sprawdza się nawet we wrażeniach estetycznych. A przyjemność pokonywania oporu? To co innego — chodzi mi o stan radości, spełnienia — ten przychodzi tylko po pokonaniu wszystkich trudności. 8 III 1976 Moja rzeczywista pasja: Bóg. Nigdy się od niej nie uwolnię. Chyba z życiem i wolą życia razem. Tak się stało. [...] 24 IV 1976 Chrystus był jednym z nas i podawał się za Syna Bożego. Mówił, że ma władzę nad niebem i ziemią. Podzielił się z nami ciałem, krwią i cierpieniem. Uczynił nas Synami Bożymi, wzbudził w nas boski instynkt, boską krew pobudził do krążenia. Przeniósł Boga z zewnątrz do wewnątrz serca człowieczego — każdego serca. Doktryna chrześcijańska jest interpretacją nauki Chrystusa w duchu pogańskim: z człowieka, który zrozumiał, że jest Bogiem, zrobiono Boga, który przez jakiś czas udawał człowieka. Madryt, 16 V 1976 Podróż nic nie zmienia. Rzeczy pozostają takie same. Zamyślenie przed ołtarzem w Sewilli

Page 135: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

jest takie samo i na ten sam temat co przed ołtarzem w Wildze. Sosny w Sierra Nevada w Andaluzji szumią (tym samym) smutkiem co sosny w Wildze. Podróż jest tylko nauką o proporcjach i utwierdzaniem w pewności, że prawda ukryta jest w głębi: “choćbym... etc... a miłości bym nie miał... nicem nie jest''. Tajemnica miłości: ile można dać siebie, ile żądać w zamian? Rachunek nigdy nie zostanie wyrównany. Ale przecież: nie ma miłości bez pragnienia szczęścia, które ono daje. Jedyna miłość możliwa: która ma Boga za arbitra. Bóg wyrównuje straty. Ale jeśli nie wierzysz w Boga? Jesteś nieszczęśliwy... Bóg jest źródłem szczęścia jedynym nie dlatego, że “wyjaśnia'' tajemnicę istnienia — początku, dalszego ciągu (po co nam ta tajemnica?), ale dlatego, że wyrównuje straty poniesione w miłości. To nie jest prawda, że Bóg jest koniecznością poznawczą, że rodzi się z niedoskonałości poznania. Rodzi się z miłości, jest koniecznością miłości, jest miłością!

— — — Rozpacz i idiotyzm udawanej miłości: tajemnica Chrystusa, który dał się ukrzyżować dla “tej istoty''! Dla tych, co chcieli cudów, chleba, potęgi i na koniec Barabasza! Wilga, 5 VI 1976 Szczęśliwy wieczór. Żaby rechotają, w słupku od bramy wylęgły się pliszki, Jędrek ślęczy nad jakimś przekładem, Kazia czyta Konwickiego

1, ja zaś chodzę między sosnami ze szklanką w ręce i piję

whisky do księżyca. Piję wciąż na ten sam temat: siebie i Boga. Czytałem wczoraj historię Hiszpanii. Wizygoci

2 byli arianami. Dopiero zdaje się król

Recaredo przyjął doktrynę rzymską i wprowadził kler katolicki oraz łacinę. [...] Wilga, 13 VI 1976 A może tę książkę, którą wciąż zbieram się napisać, tzn. zacząć, już napisałem, a przynajmniej zacząłem pisać? Te moje notesy... Jeżeli nic w nich nie ma, to jestem osioł, a jeśli jest, trzeba z nich wybrać, co najlepsze, nadać im jakąś formę, wzmocnić następnie do maksymalnych granic życie duchowe i spisywać codziennie wszystko, co mi do głowy przychodzi, nie troszcząc się zbytnio o formę. Porządkować wątki myślowe, tak jak powieściopisarz porządkuje wątki romansowe. Wykorzystać słabości. Notatki w notesach wzięły się z niezdolności do stworzenia innej całości. Z rozpaczy i z lenistwa. Postąpię jak wszyscy pisarze przeszłości, podnosząc do rangi twórczości te owoce mojego próżniactwa. Nawet nieprzepartą ostatnio ochotę do wylegiwania się powinienem obrócić na swoją korzyść i pisać właściwie w tej pozycji, która mi tak odpowiada. Proszę: te słowa piszę leżąc, i nawet pismo mam ładniejsze, wyraźniejsze. Przepisać i odredagować notesy z 20 lat, a następnie je wyrzucić.

— — — W Warszawie wszyscy mówią o książce Konwickiego. Prymitywna, pewnie, ale spontaniczna, tzn. napisał ją o tym, co go rzeczywiście interesuje, i tak jak mu się podoba. Jest wiele głupstw, ale nic wymuszonego, nawet język — wygodny, potoczny, znajomy, jak popularny papieros — śmierdzi, ale w sposób, który wszyscy polubili, do którego przywykli. Książka mnie zajęła. Nie ma w niej dla mnie niespodzianek. Niczego więcej nie spodziewałem się po Konwickim. Nie spodziewałem się tylko, że odważy się tak odkryć, on, który jest takim mistrzem kamuflażu i mistyfikacji. [...] Wilga, 19 VI 1976 Cóż za mania, co za słabość, co za choroba: właściwie chciałbym być każdym, kogo poznaję. Każdą postacią, każdym pisarzem. Teraz chciałbym być Saint-Simonem. Dlaczego nie? — jak zapytałby Stryjkowski. I nawet wiem, od czego bym zaczął: od inwektywy na starych pisarzy, których zachowanie zwiodło nas wszystkich w latach 1945–1953. Pruszyński! Nałkowska! [...] 26 VI 1976 Bardzo dziwne rzeczy: jednego dnia ogłoszono podwyżkę cen, nazajutrz ją odwołano, powołując się na “zastrzeżenia'' niektórych załóg robotniczych. Zastrzeżenia te wyraziły się podobno falą strajków i demonstracji

1.

Co ciekawe, nie było w tej sprawie uchwały KC, a tylko sejmu; nie wypowiedział się w tej sprawie Gierek, a tylko Jaroszewicz. Czy kryje się za tą sprawą manewr polityczny — próba “ustawienia'' tow. Piotra? Podejrzewam, że partia z góry wiedziała, że ustąpi.

— — —

Page 136: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Wczoraj robotnicy Ursusa zablokowali węzeł kolejowy. Były też strajki w innych wielkich fabrykach. Starć nie było. Dziś spokój. [...] 17 VII 1976 Niedziela 4 lipca była upalna, jak całe to lato tegoroczne, przynajmniej do dziś, 17 lipca, kiedy piszę te słowa. Kazia wyjechała do Kazimierza nad Wisłą, na festiwal zespołów ludowych, dokąd ją zresztą sam zawiozłem z Wilgi, a pozostawiwszy w Kazimierzu, zabrałem stamtąd Halinę Wierzyńską i przywiozłem do Warszawy. Jędrek odsypiał swój egzamin magisterski

2 do południa.

Około 11 zadzwoniła Julia. Wybierali się do Obór na obiad z Antonim Słonimskim, z którym widzieli się w sobotni wieczór na koncercie z okazji 200-lecia Stanów Zjednoczonych w Muzeum Narodowym. Jędrek spał i spał. Nie mogłem sobie z jakiegoś powodu miejsca znaleźć, wyszedłem około 12, zabrałem samochód i pojechałem na mszę do Wizytek, a stamtąd na dworzec autobusowy na Pragę, zobaczyć, czy Kazia nie przyjeżdża. Czytałem Alfabet wspomnień Antoniego Słonimskiego

3. Drugi raz zabrałem się do tej książki.

Za pierwszym razem wydała mi się pusta. Potem Kazia ją czytała i wykrzykiwała mi raz za razem jakie to zabawne, wdzięczne, eleganckie. W poprzedni piątek, w ten pamiętny wieczór podwyżki cen, spotkaliśmy go wieczorem w Spatifie. Przyszedł w tej swojej legendarnej błękitnej muszce w białe kropki i w odpowiedzi na komplement Kazi, powiedział poprawiając muszkę: dziękuję, moja droga. Kazia nie przyjechała. Wróciłem około drugiej. Jędrek już nie spał; powiedział mi, że Artur telefonował z Obór. Zdziwiłem się. Czy coś się stało? Nie, nic. Tak sobie dzwonił. Poszliśmy na obiad do Rarytasu, było obrzydliwie. Co było po południu? Nie pamiętam. Nic chyba. Czytałem dalej Alfabet wspomnień. Około 7 pojechałem znów po Kazię. Przyjechała o ósmej. Bardzo zmęczona i głodna. Przywiózłszy ją, wziąłem się do przygotowania kolacji. Wtedy znów zadzwonił Artur. Antoni miał wypadek na drodze do Obór. Jechał jak zwykle z Aliną Kowalczykową, córką Lorentza. — I co? — krzyczę. — Było lepiej — odpowiedział Artur, ale... — Czy jest przytomny? — Na to Artur: — Nie mam Ci nic dobrego do zakomunikowania. — Czy mam przyjść? — wołam. — Na to Artur: Czy jadłeś już kolację? Przerwałem rozmowę, upewniwszy się, że są w lecznicy. Artur obiecał jeszcze raz do mnie zadzwonić. Przygotowałem szybko sałatę Kazi i Jędrkowi, z rąk mi wszystko leciało, sam nic nie jadłem, porwałem samochód, pojechałem do lecznicy. Zaparkowałem na Hożej. Przed wejściem od strony Emilii Plater stali Julia z Arturem i Krystyna Tarnowska. — No co — spytałem podchodząc. — Antoni nie żyje — powiedziała Julia takim tonem, jakim wybija się z głowy złudzenia. W tej chwili zobaczyłem w jej rękach kapelusz Antoniego z brązowego kordonku. Opadły mi ręce i ogarnęło mnie uczucie olbrzymiego zniechęcenia. Znam je dobrze — nachodzi mnie, ilekroć umrze ktoś bliski, kogo cenię, na kogo liczę. Moje stosunki z Antonim nie były bliskie; widywałem go rzadko, nieczęsto też dzwoniłem do niego. Nudził mnie. Z kolei ja też nie bardzo byłem dla niego atrakcyjny. Nie znosiłem mu wiadomości, dość umiarkowanie wyrażałem zachwyty dla wszystkiego, co napisał czy powiedział. Ale cieszyłem się, że jest. Gdym go zobaczył maszerującego do kawiarni albo przy stoliku pod ścianą w Spatifie, gdzie w niedziele “karmił personel'', tj. Alinę i Adasia M.[ichnika], cieszyłem się, że trwa coś tak starego i niezmiennego. Jako wódz polityczny irytował mnie, a nawet sądziłem, że wyrządza duże szkody swoim egocentryzmem i rachubą na rozgłos. Ale był, działał, “wymyślał coś''. A poza tym: był taki miły! [...] Następna sprawa: zabezpieczyć mieszkanie i papiery [Antoniego Słonimskiego]. Mogą — “oni'', jacyś “Oni'' — wejść tu w każdej chwili, wiedząc właśnie to, co i my wiemy, że nikt tu nie ma prawa przebywać z braku spadkobierców w miejscu, i wobec tego, że “na okoliczność śmierci'' jest teraz otwarte śledztwo. Nie ruszać się zatem z tego mieszkania, aż do przyjazdu Piotra, okupując mieszkanie. Będziemy tu spać. Kto? Arturowie, Adaś i ja. Dobrze. Ale przedtem trzeba przeszukać papiery i wyłączyć spośród nich te, które “w razie czego'' mogą być niebezpieczne. Udaliśmy się więc z Adasiem do przeszukiwania biurka i szafy. Jakie to okropne, jakie dziwne, tak grzebać w cudzych papierach!

— — — Zdziwił

1 mnie Jerzy Andrzejewski swoimi uwagami o Gombrowiczu. “Zafascynowany

umęczającymi grami o własną twarz — pisze Andrzejewski w kolejnym odcinku swego świetnego zresztą i zarazem ciekawego dziennika drukowanego w «Literaturze»

2 — (Gombrowicz) nie zauważył,

iż na dużych przestrzeniach wieku XX walka z gębą przesunęła się bardzo wyraźnie i przeważnie w sposób tragiczny z konfliktu jednostka—jednostka, na konflikt jednostka—ustrój, jednostka— —władza. W czarnym świetle tego wszystkiego, co się działo w III Rzeszy Hitlera, Ferdydurke wydana w

Page 137: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

roku 19363 była książką staroświecką, odnoszącą się do układów odchodzących chyba nieodwołalnie w

przeszłość''. Niezręcznie jest spierać się o znaczenie metafor; śmiać mi się chce na samą myśl, że mógłbym Jerzemu Andrzejewskiemu zarzucić fałszywą interpretację terminu “gęba''. Ale jeśli Gombrowicz jest staroświecki, jeżeli był staroświecki już w 1937 roku, jeżeli “wywodzi'' się, jak pisze Andrzejewski, “z rozlicznych elementów charakteryzujących życie towarzyskie sfer uprzywilejowanych kulturalnie lub z racji pochodzenia'', to czego szukałem w nim i czego szukali w nim nasi rówieśnicy dojrzewający umysłowo dopiero w latach czterdziestych, już po wojnie i pod ciśnieniem nowych zupełnie doświadczeń, wobec których z kolei Mein Kampf wydawał się staroświecki? I czego w owym Gombrowiczu szuka następne pokolenie? Dlaczego jego twórczość nie przestaje fascynować wciąż nowych i coraz młodszych krytyków, badaczy, i jest chyba dziś najczęstszym tematem prac magisterskich, doktorskich, habilitacyjnych, dlaczego też nie spada — jak sądzę, jego poczytność? Mogę mówić tylko za siebie. Otóż Gombrowicz zajął mnie kiedyś i nadal zajmuje właśnie tym, że w stosunkach ludzkich odkrył element wyjaśniający między innymi zjawiska totalne; odkrył, że gdy się człowiek zetknie z człowiekiem, powstaje między nimi coś takiego, co jest nieprzewidziane, nieobliczalne, tajemnicze, potężniejsze od ich intencji i zamiarów. Obejmuje nad nimi władzę i sprawia to, że związek ludzi (obojętne jakiej natury: politycznej, miłosnej czy zbrodniczej) zaczyna rozwijać się wedle własnych praw, na które już nikt nie ma wpływu. To “coś'' Gombrowicz nazwał formą. A więc np. gdy się pan zetknie z panią, to choćby jedno od drugiego chciało tylko pożyczyć zapałek, może przy sprzyjających okolicznościach (zależnych od ich woli, mody, temperamentu, sytuacji) wytworzyć się między nimi forma miłości, która zawładnie nimi i doprowadzi np. do małżeństwa wbrew ich woli. Małoż to połączyło się z sobą ludzi, którzy nie znosili się od pierwszego wejrzenia? Albo gromada spokojnych, poczciwych ludzi może wydać z siebie formę agresywną, zbrodniczą, która ich pozmienia w członków zbrodniczej organizacji; taki właśnie wypadek opisany został przez Gombrowicza w Pornografii, którą uważam za najdoskonalszy jego utwór. — Małoż to takich powstało w naszych czasach organizacji i formacji? Gombrowicz znalazł klucz do tłumaczenia czynów mimowolnych, niezamierzonych, czynów popełnionych wbrew intencjom. Zjawisko formy wyjaśnia ludziom ich własne postępowanie w pewnych i określonych okolicznościach, którego nie mogą zrozumieć, wyjaśnić ani usprawiedliwić w okolicznościach zmienionych. Gombrowicz powiada, że człowiek tylko w części jest odpowiedzialny za swoje czyny, ponieważ w prowokowaniu ich ma decydujący udział forma, czyli energia powstająca z przedziwnych zdarzeń. Tak rozumiem “nowoczesność'' Gombrowicza. Klasyczna literatura opisała drogę człowieka od stanu inercji czy impasu do “aktu'' myślowego, uczuciowego, społecznego, politycznego etc. Studiowała też prawdę ludzkiej natury ujawniającą się w owych “aktach''. Gombrowicz odkrył automatyzm owych aktów; w Ślubie powiada, że wyczyny człowieka zmierzającego do rozstrzygnięcia swego losu, do urzeczywistnienia swych pożądań i ambicji, są podobne do awantur pijaka; człowiek upija się miłością, władzą, gniewem, zbrodnią, upija się formą i szaleje jak pijak. Henryk ze Ślubu Gombrowicza jest jakby wersją Hamleta z epoki totalnej, a historia jego jest właściwie historią Hitlera. Podejrzewam, że pomysł Ślubu ma jakiś związek ze ślubem, którego wódz III Rzeszy udzielił sobie sam w kwaterze w stanie upojenia się wszechwładzą podobnym do tego, w który wpada Henryk. Przyznaję, że literackie pomysły Gombrowicza [...] nudzą mnie często i niecierpliwią, wydają mi się zanadto naciągnięte do jego doktryny, “przeinterpretowane'' w jej duchu, a ponadto za wiele w jego języku jest słów-kluczy, pseudoterminów oraz nadużytych metafor. A zresztą myślę już o czym innym: nie o tym, jak owe automatyzmy działają, bo już je znam i dzięki Gombrowiczowi umiem odkrywać. Myślę o tym, jak się od nich uwalniać. Myślę o tym, jak ja sam, czy mój ewentualny bohater literacki, jak moi współcześni, jak moje społeczeństwo, jak my wszyscy tworzący teraźniejszość i przyszłość powinniśmy dysponować naszą wolą i inteligencją, naszym rozumem. Jak używać naszej tradycji i jakie nowe wymyślić środki, aby odzyskać psychiczną wolność od przymusów, które sami stwarzamy i sami sobie nakładamy. Dlaczego to robimy? Najczęściej ze strachu przed odróżnieniem się od innych i z niepewności co do własnych racji. “Forma'' jest rodzajem schronu, do którego uciekamy się przed osobistą odpowiedzialnością za własne czyny i myśli. Nad osobistym zachowaniem każdego z nas górują prawa zachowań zbiorowych. Mamy nadmiar świadomości zbiorowej, a niedostatek świadomości indywidualnej. Lepiej dziś wiemy, co to jest i czym się rządzi [zbiorowość], niż to, czym jest i czym kieruje się poszczególny człowiek. Gombrowicz między innymi pokazał, jak głęboko gromada zapuszcza swe łapy do pojedynczej duszy. Trzeba wobec tego sięgnąć jeszcze głębiej, aby odkryć nietknięte jej pokłady i wartości, które tam spoczywają, i które stanowią wciąż jeszcze nie zdewaluowane zabezpieczenie osobistej ciekawości.

— — — Z życia

1 sąsiadów.

Wszyscy na naszej ulicy zajmujemy się bardzo losem cioci Peli. Tak nazywamy tę

Page 138: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

nieszczęśliwą kobietę, która na skutek różnych okoliczności wojennych poślubiła człowieka, co jej do pięt nie dorasta, a ten teraz znęca się nad nią. Nie pozwala jej na nic, co ciocia lubi. Książka, która spodobała się cioci, znika zaraz z domu, kwiat, który lubiła wąchać i podlewać, usycha z niewyjaśnionych powodów, ba! nawet krzesło, na którym ciocia lubiła siadać, zostało wyrzucone i zastąpione jakimś potwornym, niewygodnym, potencjalnym sprzętem, a okno, przez które lubiła wyglądać na świat Boży, zamurowano pod idiotycznym pretekstem, że powoduje przeciągi. Cóż mówić o ludziach, z którymi ciocia chciałaby przyjaźnić się lub pogawędzić bodaj! Każdy, kogo zaprosi lub do kogo ona chce pójść sobie na plotki, przechodzi przez baczną kontrolę wuja, i musi to już być najgorsze jakieś wariactwo albo głupstwo, aby zyskało aprobatę wuja dręczonego nieustanną obawą, że ktoś lub coś spodoba się cioci bardziej niż on sam. Wuj wie, że ciocia ma go dosyć, wie także, iż ciocia nigdy nie miała dla niego serca, a połączyły ją z nim bardzo szczególne okoliczności wojenne, o których nie ma co opowiadać, bo każdy je zna lub może sobie wyobrazić. Wtedy wuj cioci pomógł utrzymać się na powierzchni, ale później... Powinniby jakoś inaczej ułożyć sobie współżycie, gdyby wuj zgodził się, że nie może być w życiu cioci wszystkim i decydować o każdym jej kroku. Nikt nie ma prawa zawładnąć życiem drugiego człowieka tak zupełnie i decydować o tym, co w jego życiu ma znaczenie i wartość; toż to tyrania najgorsza ze wszystkich, bo wynikająca z lęku i poczucia własnej małości. Wahałem się, czy podać tę historię do wiadomości publicznej; nie powinienem może zajmować się sąsiedzkimi plotkami. Pomyślałem sobie jednak, że takie rzeczy zdarzają się pewnie często, może ten i ów człowiek ma podobną sytuację u siebie w domu, niechże więc przykład cioci Peli posłuży wszystkim ku rozwadze: każdy z nas jest odpowiedzialny za czyjąś wolność i każdy jest obowiązany urzeczywistniać własną. Do czego dochodzi: wuj odmawia cioci rozrywek poza takimi, które sam ceni, a gust ma pod tym względem bardzo szczególny. Nawet odmawia jej takiego jedzenia, jakie jej smakuje, jakby się obawiał, że ciocia najedzona nabierze sił i ochoty do życia i wykopie go z domu. Pozwala jej tylko upijać się do woli. Pijanej pozwala wychodzić na ulice, zaczepiać znajomych i nieznajomych, stukać do drzwi sąsiadów i przesiadywać u nich, jak długo tylko ją zechcą znosić. Z pobłażliwym uśmieszkiem przysłuchuje się okropnościom, jakie wtedy ciocia na niego wygaduje, znosi nieprzyzwoitości, które popełnia, i wie, że przy cioci poniżonej i ośmieszonej wzrasta jego autorytet; że sąsiedzi powiedzą o nim ze współczuciem: ten ma życie..., i ciocię, której słowa zazwyczaj biorą przeciw niemu, odprowadzą mu w końcu, oddadzą, pozbędą się jej z ulgą. Uznają wreszcie jego wyższość nad nią, a i sama ciocia w końcu, obolała, spokorniała, zawstydzona, słucha go wreszcie, tak jak sobie to wymarzył. Od czasu do czasu ciocia buntuje się. Woła: — Mam tego dosyć, co ja za życie mam z tobą, zasłużyłam na coś lepszego, etc. — i nawet tłucze wtedy naczynia oraz tanie meble. Wuj próbuje cioci przylać, ale potem — rzecz niewiarygodna — płacze. — Pelcia — mówi — nie jestem taki zły... sierota jezdem... dzieciństwo miałem parszywe, dzięki tobie na człowieka wyszłem, kocham cię, Pelcia, a ty ze mną może nawet nie jesteś szczęśliwa, ale inni są gorsi. Popatrz tylko dokoła. Wolałabyś ich? Mam sam zostać? Pelcia, uspokój się, będziem jakoś żyli, wszystko zmienimy. Dobra ciocia osusza łzy, uśmiecha się, gładzi wuja po rudawych włosach i zabiera się do sprzątania zrujnowanego lokalu, pełna niezachwianej wiary w przyszłość i w to, że odtąd wszystko będzie zupełnie inaczej. My, sąsiedzi, już patrzeć na to nie możemy. Ciocia ma jeszcze wiele sił, ale wszystko to wyczerpuje ją nadmiernie. Ciocia starzeje się, brzydnie, a i charakter jej zmienia się powoli pod wpływem awantur, przymusu i wódki. Coraz nieufniej na świat patrzy, coraz rzadziej zagaduje do sąsiadów, coraz rzadziej siada przy oknie, coraz rzadziej sadzi nowy kwiat w doniczce, coraz rzadziej przynosi do domu książki, coraz bardziej zaniedbuje siebie i swój dom. Jak pomóc cioci, póki nie umarła? Uważajcie, uważajmy wszyscy, aby naszym bliskim nie zadawać podobnych cierpień albo nie popaść w podobną niewolę. To okropne, co może drugiemu człowiekowi sprawić człowiek, który ma więcej siły niż rozumu, i więcej władzy niż siły, i który nie chce się z tym pogodzić. [...] Wilga, 18 VII 1976 Nie mogę temu wszystkiemu sprostać. Gubię się w sprzecznych sądach i uczuciach. Nawet postawę mam niejasną: podejrzewam się czasem o to, że ulegam tylko bezpośredniemu naciskowi i wpływowi. Teraz mają na mnie wpływ ludzie tacy jak Wiktor, Jarek; miał go Antoni... A może równie uległy byłbym wobec Putramenta, Żółkiewskiego czy Borejszy? Mieli przecież argumenty! W sprawie np. religii wciąż nie mam zdania, przecież nikt w tej sprawie nie ma na mnie bezpośredniego wpływu. Możliwe, że coś z tego wynika. Czy w ogóle człowiek zdolny jest do czegokolwiek sam przez się? Patrzmy na życiorysy tych, co zdziałali coś w polityce, w myśli, nawet w sztuce, która jest — zdawałoby się — dziedziną najbardziej samotną. Historia ich życia to historia wpływów, jakim ulegli. Zwrotne momenty w ich działalności i twórczości, a nawet w historii ich charakterów polegają na “wyzwoleniu się'' od jednego wpływu, a poddaniu się innemu. Ale dlaczego temu, a nie innemu? Dobrać wpływ, który odpowiada parametrom historycznym i wewnętrznym — to cała sztuka. Zgrać swój charakter z historią — złączyć siebie z ogółem tak dobraną formułą, aby sprzyjała wewnętrznie mnie i ogółowi — to cała sztuka.

Page 139: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Moje szkoły, moje “wpływy'', pierwszy mocny wpływ umysłowy, jaki odczułem na sobie, to był rodzaj historycznego egzystencjalizmu — przekonanie, że człowiek realizuje się, określa w historii, która jest żywiołem ślepym. Ułożył mi się wtedy szereg patronów niezbyt dobrze znanych osobiście ani z niezbyt wielkim zapałem czytanych, z pewnością nadużywanych dla swoich celów: Malraux, Camus, Sartre, Brzozowski, Witkacy... Z każdym nazwiskiem kojarzyłem sobie jakieś hasło: Malraux — “los'', Camus — “odpowiedzialność'', Sartre — “zaangażowanie'', Brzozowski — “świadomość dziejowa'', Witkacy — “absurd''. Z tych haseł lepiłem sobie doktrynę, która miała mnie pogodzić z Perelą [PRL], wyjaśnić moje prywatne “błędy i wypaczenia'' (np. udział w stalinowskim życiu literackim, niektóre artykuły i wypowiedzi, podpis na liście potępiającym kler krakowski) — doktrynę — alibi raczej niż instrument myślenia i działania. Potem przyszła w moich umysłowych maniach kolej na psychoanalizę, socjologię, z całą tą quasi-ezoteryczną wiedzą o nad-rzeczywistości i pod-świadomości. Po co mi to było? Zaczęło się od mody, zastąpiło mi sferę nadprzyrodzoną, a na koniec pomogło mi wyjaśnić własną osobowość, której równowaga została zachwiana na skutek pewnych osobistych wydarzeń. Tym razem ów “światopogląd'' był też raczej alibi, raczej namiastką światopoglądu, raczej uzasadnieniem postawy negatywnej niż programem działania. Co miało z tego wyniknąć? W sumie światopogląd można porównać do lekarstwa; usypia, uspokaja, podnieca, lub rzeczywiście leczy. [...] Wilga, 23 VII 1976 List do sąsiada. Jakimi to my jesteśmy sąsiadami? Co nas mianowicie łączy. Ale jakie mamy szanse porozumienia. Jakie to bariery wzniesiono między nami. Jako społeczeństwo jesteśmy organizmem o poprzecinanych nerwach. Nie możemy sobie udzielać wiadomości, bodźców, nasze współżycie jest ściśle regulowane. Zanikają wszelkie związki między nami: klasowe, religijne, koleżeńskie, stajemy się sąsiadami, którzy patrzą na siebie wilkiem. 24 VII 1976 List do “Nouvel Observateur''

1, a raczej wiadomość o liście, już podano w Wolnej Europie.

Podpisało 13 osób, ale agencje podają tylko pierwszych sześć czy siedem, o których wiedziałem. Kto jeszcze? Przewiduję tym razem ostrą reakcję, prawdopodobnie w postaci jakiegoś kontrlistu, który podpisze dobrana ekipa zwołana przez egzekutywę. Sama inicjatywa wydaje mi się słuszna, list dobrze wymyślony. Oczywiście, jak zwykle, wolałbym być przy narodzinach pomysłu i wziąć udział w układaniu tekstu. Niby to ja jestem główną osobą w każdej takiej sprawie, bo jej daję nazwisko, ale właśnie ja — a w tej sytuacji jest każdy — wiem o niej najmniej, a możliwości odmowy prawie nie mam. 26 VII 1976 List do “Nouvel Observateur'', który zresztą Wolna Europa w ślad za agencjami określiła jako

Page 140: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

“odwołanie się do opinii światowej'', oznacza dla nas, którzyśmy go podpisali, ostateczne zerwanie z reżimem. Wszystkie nasze poczynania dotychczasowe miały stempel legalności; prawo było po mojej stronie. Odtąd prawa wedle tutejszego rozumienia są przeciw nam, ponieważ uznaliśmy je za niewystarczające. Nie mamy odtąd tytułu zwracać się do władz PRL w żadnej sprawie, ani własnej, ani cudzej, a PRL może dysponować naszymi osobami i prawami wedle swego uznania. Może nam wytoczyć proces o szkalowanie, może tylko nękać szykanami, może — jeśli się jej spodoba, przymknąć na wszystko oczy albo wyrzucić nas z kraju jako osoby uciążliwe. Co zrobi? Musi replikować. Uczyni to w formie jakiejś deklaracji zbiorowej potępiającej nasz czyn albo tylko w formie zawoalowanej konferencji prasowej. Następnie zawiśnie wokół nas krąg “zezwoleń'': może będę mógł publikować jako Dedal oraz w “Tygodniku Powszechnym'', ale o wydaniu czegokolwiek mowy nie ma. Mowy też nie ma o paszportach. Stryjkoś i ja będziemy chyba wywaleni z redakcji. Stryjkoś ma już chyba emeryturę. A ja? Będę żył z rzeczy publikowanych pod pseudonimami. W “Tygodniku Powszechnym'', w “Więzi'', może w tejże “Twórczości''. Film oczywiście aut. Tłumaczenia? J’en doute

1. Trzeba będzie chyba zacząć pisać do “Kultury''

2.

Zmiany oczywiście są nie tak istotne, ale są. Stan ten nie potrwa pewnie długo, do następnej odwilży, która wydaje się zbliżać, albo do fali otwartego terroru, która położy kres wszystkiemu. Wszystko jest teraz możliwe. Wydaje się jednak, że siły antagonistyczne wobec całego tego układu Breżniew—Gierek—Husak—Honecker, zagrają kartę liberalną. Będzie to tym bardziej możliwe, im dalej Gierek posunie się na drodze totalitarnej. Plein pouvoir

3, jakiego udzielił Łukaszewiczowi, zdaje

się na to wskazywać, natomiast opozycja wydaje się kształtować na linii Kępa—Olszowski—ew. Szlachcic, z poparciem odpowiednich sił w Moskwie. Niemałą rolę może odegrać sprawa Groszkowskiego, którego list ogłosiła “Kultura''

4 i Wolna

Europa. Jak się tam dostał? Na pewno nie przekazał go sam Groszkowski. Mógł więc wyjść tylko z kancelarii sejmowej lub z MSW. Ponieważ Petrys

5 działał na Śląsku, muszą się w tym kryć skandale

związane z ekipą Gierka. Jest to ładunek wybuchowy o sile Watergate, a na nasze stosunki o sile sprawy Światły

1, który pozwolił umocnić się Gierkowi. Scenariusz odwilży znamy już na pamięć z tym, że w

obecnych warunkach schizmy zachodniej oraz prozachodniej, “europejskiej'' polityki Chin, a także po tych nieszczęsnych dla Breżniewa Helsinkach

2, siła jej może być nieoczekiwanie wielka. Proces erozji

bloków, sojuszów, ideologii dotyczy nie tylko Zachodu, jak to się pisze; tak samo Wschodu, przy czym kluczowym faktem jest to, że supermocarstwo, któremu podlegamy, głoduje i swoim głodem zagraża wszystkim swoim satelitom. Aparat partyjny, mając do wyboru trudności gospodarcze, towarzyszące im niepokoje, i osobiste ryzyko, oraz przykład włoskich i francuskich, a także egipskich sukcesów, musi wziąć pod uwagę tamto rozwiązanie. Tak, odwilż jest możliwa. Artur też tak uważa, ale sądzi, że trudno do niej dotrwać nie wykładając wszystkich kart. “Oni nas chcą skompromitować przed czasem''. Ze swojego punktu widzenia ma może rację; inne jednak są jego kalkulacje od moich. Jako pisarz nie-polityczny i niepopularny, liczący na sukces d’éstime

3 oraz propozycję instytucjonalną, musi liczyć się z każdym

establishmentem, który go będzie brał pod uwagę jako postać centrową. Jego siłą nigdy nie będzie pisanie, lecz zachowanie; musi na nie bardziej zwracać uwagę. Ja liczę właśnie na pisanie, i to w tym społecznym, moralnym rodzaju, do którego się nadaję, a do którego pcha mnie instynkt. Przez skrajne zachowania wzmacniam jego efekt. Dowodem tego były straty, jakie poniosłem, ukrywając się przez ostatnie lata: straciłem identity

1. Muszę być teraz konsekwentny: pisać w jednym kierunku i działać w

jednym kierunku, wsiąść do tego pociągu, skoro zapłaciłem za bilet. Wilga, 27 VII 1976 Prosił mnie tu kiedyś — było to na wiosnę, gdyśmy drzewka sadzili — jakiś starszy człowiek o podwiezienie do Maciejowic. Był okropnie zdenerwowany, bo wysiadając z autobusu zostawił w nim teczkę z pieniędzmi i kluczami do domu. Szarpał za klamkę od furtki, wrzeszczał, obiecywał, że mi zapłaci, a ja, ogarnięty dziwną niechęcią i niemocą, targowałem się z nim i z sobą, tłumacząc mu, że zamiast mnie prosić o wytoczenie wozu z lasu i otwieranie bramy, powinien raczej zatrzymać wozy jadące w tamtą stronę. Stary tak rzeczywiście zrobił i po paru daremnych próbach ostatecznie zdołał zatrzymać jakąś Syrenkę, która go zabrała. Widziałem go w jaką godzinę później wracającego z odzyskaną teczką. Wszystko w porządku, ale... czy gdybym samochodem wtedy jechał, stanąłbym na widok wymachującego łapami nachała? Czy odsyłając go do innych, miałem jakie gwarancje, że inni będą lepsi? I ostatecznie, dlaczego mu odmówiłem? Dlatego że był antypatyczny? Kto zaręczy, że Chrystus zawsze przychodzi pod postacią jaśniejącego młodzieńca? Czy dlatego, że bałem się o rozciągliwość tej przysługi. Pamiętałem, żem go spytał od razu, dokąd ten autobus jedzie, a usłyszawszy, że do Ryk, zesztywniałem: a więc jeśli nie dogonimy go do Maciejowic, popędzimy do Ryk, a po drodze nie wiem, czy nie wstąpimy do teściowej w połogu? Jeśli chce aż tyle, ile jeszcze może zażądać? Ten sam rachunek z Bogiem. A wreszcie: wstyd przed kimś — przed Kazią? Czy przed wszystkimi, którzy mogliby mnie wyśmiać, gdyby mnie ten stary wodził po okolicy... Inni wprowadzeni do rozumowania zawsze wprowadzają chaos. Inni, wobec których myślę czy postanawiam to zaprzaństwo, to szatan. Dość że nie pojechałem.

Page 141: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

A teraz skutki: pojadę następnym razem zupełnie niepotrzebnie, bez sensu. Tak, ta odmowa, każda odmowa czyni nas nieodpornymi na następne żądania. Każde zaniechanie osłabia wolę czynu. Brak postanowienia rodzi błędne postanowienia. Iść za odruchem serca. Ba, a jeśli odruchu nie mam? [...] Wilga, 29 VII 1976 Wczoraj wieczorem zacząłem pisać opowiadanie o śmierci Antoniego. Śniła mi się czyjaś śmierć — kogoś uciążliwego jak Antoni, i podobnie zawiniona przez otoczenie, ale było to niejasne. Dopiero nad ranem przyśniło mi się to wszystko, jakby jeszcze raz: była to śmierć Nixona. Musiał wylecieć do nieba na rozmowy. [...] A w tym pierwszym, niejasnym śnie, widziałem Antoniego: w jasnym, lekkim ubraniu i w kapeluszu, taki starczy, niezdarny i miły, jaki wydał mi się przed laty w Oborach, gdy szedł potykając się ku nam. Siedziałem z Rymkiewiczami. Tego samego dnia. Tłumaczę książkę Cabanisa o Saint-Simonie

1. Straszny chuj. Nienawidzę dewocji. Nawet nie

przypuszczałem, że tak bardzo. Religia: w niej każdy znajduje to, co chce. Nie. Każdy w niej powinien osiągać swoje maximum. Każdy jest zdolny do spekulacji teologicznej. Religia jest filtrem kulturowym, który odrzuca indywidualne głupstwo. Gdy się ten filtr zatka, powstaje bigoteria — tzn. że nie umiesz przedostać się na drugą stronę i zrealizować swojej wolności duchowej. [...] Wilga, 30 VII 1976 List “13'' ukazał się już w “Le Nouvel Observateur''. Przedrukowała go “Liberation'' oraz... organ maoistów “Rouge''. Nowością tu jest zwrócenie się do lewicy i lewicowa stylizacja listu. Dotychczas “sprawa polska'' tułała się po antyszambrach prawicy, która zresztą opędzała się od niej, ponieważ sama antyszambrowała u Rosjan. List “13'', skierowany do lewicy niekomunistycznej, jeśli zdoła wywołać reakcję z tamtej strony i jeśli przyda się jej do rozgrywki z komunistami — może sprawić wpisanie “sprawy polskiej'' w repertuar polityczny lewicy, zwłaszcza we Francji i Włoszech. Ma w ten sposób szanse dotarcia do politycznej młodzieży. Dobór sygnatariuszy nie ma tu żadnego znaczenia. Przynajmniej na zewnątrz. Jeżeli zaś chodzi o reperkusje wewnętrzne u nas, to przewiduję najgorsze. Nie mogą przełknąć prowokowania lewicy, na której neutralności im zależy; będą się także obawiać, że komuniści francuscy i włoscy, nie chcąc, aby sprawa polskich robotników została użyta przeciw nim, sami zechcą się nią zająć, a to byłoby kłopotliwe. W tym wypadku nawet Moskwa będzie nalegać na replikę, może nawet nie na represje, ale na replikę właśnie, czyli “odpór''. Oczywiście “odpór'' taki w wykonaniu aparatczyków oznacza zawsze represje. Będzie więc na pewno jakieś oświadczenie, może “prawdziwych'' polskich intelektualistów, czy też po prostu “prawdziwych Polaków'', “prawdziwych robotników'', a może nawet cała kampania. Mimo wszystko uważam ten krok za dobry, chociaż tym razem — jak za każdym poprzednim, irytuje mnie nieznajomość źródła, z którego wyszła ta inicjatywa, brak udziału w podejmowaniu decyzji i w redakcji tekstu, który podpisałem. Męczy podejrzenie, od którego nie mogę się uwolnić, że mogą w tym mieć udział czynniki demoniczne. Poruszając się w takich ciemnościach, jakie nas otaczają, łatwo brać skutek za przyczynę i uznać np. Kępę i jego ludzi za autorów inicjatywy, jeśli okaże się, że im właśnie najbardziej przysłuży się ona w rozgrywce ze “Śląskiem''

1.

Skutki osobiste dla mnie: przez jakiś czas nie będą szły felietony w “Tygodniku Powszechnym''. Tak przypuszczam. Jeżeli rzecz przybierze duży obrót, mogą mnie wywalić z “Twórczości''. Ale w to wątpię. Nie wątpię natomiast, że w najbliższym czasie nie będę mógł zawrzeć żadnej nowej umowy. Trzeba więc wykonać przede wszystkim te, które mam z Czytelnikiem i WL: Gombrowicz i inni, oraz pierwszy tom Biblioteki Romantycznej

2. Reszta do szuflady. Nie należy też

lekceważyć “Więzi'', a nawet “Przewodnika Katolickiego'', gdzie mógłbym ogłaszać “jakieś nowelki''. “Piszesz nowelki? Piszesz, piszesz?'' — pytał kiedyś Jarosław Stryjkosia... Warszawa, 3 VIII 1976 Chaos, oczywiście. W redakcji wciąż ten sam idiotyzm. Dostaliśmy “opiekuna'' z KC

1. Każda

redakcja i każde wydawnictwo ma swojego. Jest to rodzaj komisarycznych zarządów. Mają “ułatwiać'' kontakty z cenzurą, w rzeczywistości stanowić będą jeszcze jedno jej sito. Jarosław oczywiście mógłby go wyrzucić za drzwi, ale tego nie zrobił i nie zrobi. Jak teraz będą wyglądać “dyskusje'' z cenzurą? Wilga, 7 VIII 1976 Warszawa w punktach: 1. redakcyjne idiotyzmy, 2. miły wieczór z Arturami u nas, 3. ciekawa rozmowa z Jackiem Bocheńskim o “sytuacji'',

Page 142: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

4. nic nie zrobiłem, poza dokończeniem Cabanisa, 5. maszynopis z Czytelnika zwrócono mi, że “niedokończony'', 6. ukazał się felieton w “Tygodniku'', 7. odgłosy o artykule o Antonim

2 dobre, ale... No, zresztą dobre,

8. Jerzy A. napisał apel do robotników Ursusa3,

9. WE podała listę represji związanych jeszcze ze sprawą Konstytucji, 10. nastrój w mieście marny, bo w sklepach nadal nic nie ma, 11. o dawnych procesach nie słychać, 12. na list do N.O. [“Nouvel Observateur''] żadnych jak dotąd reakcji ani stąd, ani stamtąd. 13. W Chinach zginęło może 100.000, a może milion ludzi

4.

14. W Libanie wciąż nie można przeprowadzić ewakuacji obozu uchodźców, bo go bombarduje artyleria “chrześcijańska''

1.

15. W “Kulturze'' paryskiej ukazał się list prof. Groszkowskiego, za którym kryje się polska Watergate, 16. a duch Boży nadal na mnie nie zstąpił, choć go o to prosiłem.

— — — Chciałbym do “Tygodnika Powszechnego'' pisać tylko o tym, co naprawdę ważne. Gdybym miał pełną swobodę pisania, o czym napisałbym tym razem? Z wyliczonych powyżej 16 punktów co najmniej połowa nadaje się do opowiedzenia. Do opowiedzenia, tak, bo też najbardziej wartościową czynnością pisarską wydaje mi się dzisiaj opowiadanie zdarzeń, o których ludzie albo nie mają najmniejszego pojęcia, albo mętne. Opowiedziałbym więc o pogrzebie Antoniego i wszystkich przedziwnych zdarzeniach z nim związanych — ileż osób, ileż scen, ileż paradoksów... Opowiedziałbym o scenach z sądu

2... O rozmowach, jakie teraz ludzie z sobą prowadzą, o

“eurokomunizmie'', doktrynie Breżniewa i Sonnenfelda, o Amalriku, o... Wszystko to nonsens, bo gdybym mógł o tym wszystkim mówić, nie byłoby tego wszystkiego. O czym właściwie można pisać? Zdaje mi się, że tę potrzebę opowiadania i słuchania opowieści można zastąpić historią. Opowiadać rzeczy dawne, które odnoszą się do współczesności, rymują się z nią i dają ludziom czytającym chwilę pocieszającej refleksji: ach, więc to już kiedyś było!

— — — Amerykanin

3 nie przepuści przodem starszej osoby ani nie wstanie, gdy takowa wchodzi do

pokoju, ale za to pomoże, uśmiechnie się etc. Sienkiewicz w listach z Ameryki opisuje straszliwe obyczaje Amerykanów w pociągach, nieuprzejmość urzędników, plucie etc. Potem opisuje właśnie pracę nauczycielki, która całą tę bandę rozwydrzoną zmienia w społeczną gromadkę. Widoczne tego rezultaty. Mieszkałem kiedyś w czeskim miasteczku. Wszyscy mnie witali. W tym roku spędziłem tydzień na wsi w Pirenejach hiszpańskich. Wszędzie to uprzejme buenos dies — tylko u nas nic. Od siedmiu lat przyjeżdżam do tej samej wsi, do tego samego gospodarstwa, znam dzieci gospodarza i jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby mi które powiedziało dzień dobry. Co mówię na wsi: mieszkam w centrum Warszawy. Nikt mnie nie pozdrawia. No to i ja z tym uważam. Podchodzi facet, przedstawia się — cieszę się, że mam kolegę, który może mi się nawet przydać, bo to na dodatek milicjant. Nazajutrz wołam do niego radośnie: dzień dobry. Ani drgnie! Arab, który chodził po ulicy i mówił wszystkim good morning. Dozorczyni na moje pytanie, kto to jest — pogardliwie: jakiś mongoł. Mała dziewczynka, która pytała mnie, jak się ma mój piesek, gdy dorosła, przestała na mnie zwracać uwagę. Głupstwa? Może. Ale przez te głupstwa czasem nie chce mi się wychodzić z domu, a czasem żyć. Według nowego programu dzieci mogą być uczone zasad obsługiwania się z bronią, rozpoznawania dywersji ideologicznej oraz “doceniania wartości socjalistycznej''. Może bodaj godzinę poświęcić w miesiącu na uczenie, że oprócz ludzi, do których należy strzelać, są też tacy, którym trzeba mówić dzień dobry? [...] Wilga, 4 IX 1976 Przyjechaliśmy tu autobusem. Kupowanie biletu i wsiadanie do autobusu to jedno piekło. A potem robi się przyjemnie. Po drodze pomysł: dzieje kolejki. Jak stajesz. Jak się denerwujesz, czy stoisz we właściwej. Jak próbujesz ją zreformować. Jak popadasz w apatię. Jak tworzysz grupę z tymi, którzy są najbliżej. Jak nienawidzisz tych, co są bliżej. Jak im patrzysz na ręce. Jak nienawidzisz tych, którzy “załatwiają''. Jak próbujesz “coś zrobić''. Jak w miarę zbliżania się milkniesz. Jak przy ladzie czy przy okienku zmieniasz się w lizusa. Jak odchodząc gardzisz tymi, którzy jeszcze stoją. [...] 14 IX 1976 Co

1 jest “święte'', a co “ciekawe''?

Page 143: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Felieton Hamiltona o wycieczkach2.

Tak, tylko że zjawisko jest w tej chwili światowe. Na sprzedaż historia życia wielkich ludzi, religia. Odnosi się wrażenie, że cała cywilizacja europejska i cała jej substancja duchowa została oddana na pokuszenie. Wrzask przewodników w kaplicy Sykstyńskiej. Wrzask wszędzie. Kościoły, które mają znaczenie architektoniczne — zwłaszcza we Włoszech — straciły już prawie charakter sakralny — jak S. Vitale w Rawennie, czy Madonna di Trevi w Wenecji. To samo w Hiszpanii. Podwójne życie katedr. Zakrystie, gdzie wszystkie przedmioty kultu są wystawione na pokaz. Łącznie z relikwiami! Te same relikwie, o które toczono kiedyś wojny, do których wędrowano, składano śluby, zanoszono modły. Do cudownego Chrystusa z Burgos wpuszcza się za pieniądze; jest taką samą curiosidad

3, jak

śmiejący się dzwonnik pod sklepieniem. A że główną masę turystów stanowią Japończycy i Amerykanie ze swoimi aparatami, odnosi się wrażenie, że Stary Kontynent sprzedaje się obcym. Zmianom uległo też zachowanie religijne: pielgrzymi w Montserrat całują w rączkę Madonnę, po czym ją fotografują, żując gumę. Stara katolicka Europa nie tylko otworzyła swe świątynie dla pogan, ale sama poganieje i dziczeje. Albo też zawsze była dzika. Dziś kupczymy relikwiami, z których większość jest fałszywa. Co lepiej: wystawić je jako świętość czy jako osobliwość? Dziś depczemy po schodach zamków, kaźni, a nawet zwiedzamy obozy koncentracyjne i krematoria. Lepiej je zwiedzać, niż w nich siedzieć i płonąć. Co do płacenia, płaciło się zawsze: dziś za zwiedzanie katedry, dawniej za msze. Co lepiej? Nic nie lepiej. Jest to może ogólna prawidłowość, że sakra z czasem ulatnia się. Ulatnia się czy zmienia miejsce? Sakra, zwróćcie uwagę, uleciała ze świąt. Boże Narodzenie i Wielkanoc są dziś wielkimi światowymi targami, wykorzystującymi elementy kultów. Przypuszczam, że to samo jest w Japonii albo w krajach arabskich z buddyzmem i islamem. Reguła jest może taka, iż w miejsca wartości duchowej wchodzi materialna; kupno relikwii i odpustów, symonia, były też podobnym zjawiskiem w stosunku do wczesnośredniowiecznej pobożności. Chodzi o to, aby odczyścić ducha historii z tego werniksu, wiedzieć, jak było naprawdę, a wraz z tym [iść] pewnikiem za prawdziwym obrazem historii, święcić sakrę — gdzie ona mianowicie się “przemieszcza''? Gdzie są te miejsca rzeczywistych skupień, rzeczywistej trwogi, rzeczywistej tajemnicy: gdzie jeśli nie w świątyniach wypełnionych mrowiem turystów, jeśli nie w ustroniach górskich i leśnych tratowanych przez wycieczki, gdzie jeśli nie na cmentarzach, gdzie jeśli nie w “przestrzeniach'' niebieskich, porytych “korytarzami'' powietrznymi, w których coraz częściej rozgrywają się akty gwałtu, gdzie jeśli nie w przestrzeni międzygwiezdnej, pełnej krążącego tam żelastwa [...], gdzie jeśli nie w poezji, adaptowanej, wyśpiewywanej, uprawianej na wszelkie sposoby, gdzie jeśli nie w muzyce, która nie jest muzyką, gdy się jej słucha z płyt, gdy nie jest zbiorowym skupieniem... gdzieś się skrył Panie Boże? Święty, a nieciekawy... 17 IX 1976 [...] Myślałem kiedyś o tym, że powinienem literaturę moją przenieść ze sfery pracy obowiązkowej, która mi zawsze sprawiała przykrość, do sfery zabawy, która była zawsze (tzn. w dzieciństwie) moim prawdziwym życiem. Pisać tak, jak się bawiłem, i na te same tematy, z tą samą fantazją, tak samo dowolnie, konsekwentnie i całym sercem. [...] 30 IX 1976 Zamącenie świadomości. Czego właściwie chce człowiek współczesny? Człowiek, za dużo powiedziane. Głodujący Etiopczyk chce trochę chleba, Francuz trochę spokoju do trawienia, Chilijczyk, aby reżim zelżał, czarny z Namibii praw ludzkich. A Polak? To znaczy ten człowiek, którego znam? Bo, ostatecznie, mówiąc człowiek, muszę mieć na myśli kogoś, kogo znam. Mam przy tym na myśli pragnienia nie osobiste, lecz zbiorowe. Każdy człowiek chce trochę swobody, dobrobytu, spokoju, bezpieczeństwa, przyszłości dla dzieci. Można chyba ustalić idealny i jednolity dla wszystkich ludzi na świecie standard owych pragnień. Zrealizowany w kilku najbardziej rozwiniętych krajach świata, stanowi przedmiot pragnień Polaka, Chińczyka, Hindusa etc. Absolutnie wszystkich. I to ujednolicenie standardu pragnień wydaje mi się głównym elementem zaangażowania świadomości w skali światowej. Standard pragnień związanych z cywilizacją przemysłową wyeliminował właściwie z gry wszystkie ideologie, wszystkie inne ideały życia, oraz zepchnął na drugi plan dążenia polityczne. 2 X 1976 [...]

Page 144: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Ŕ propos Conrada: zbadać, co w nim już jest rosyjskiego. Na pewno jest tym poczucie, iż nikt nas nie może zrozumieć. [...] Cynizm: “Jest to znamię zarówno rosyjskiej autokracji, jak i rosyjskiego buntu. W swej pysze liczb, w swych dziwacznych pretensjach do świętości i w tajemnej gotowości do poniżenia się w cierpieniu, duch Rosji jest duchem cynizmu. Duch cynizmu wypełnia do tego stopnia oświadczenia rosyjskich mężów stanu, teorie rewolucjonistów i mistyczne przepowiednie proroków, że wolność wygląda tam na pewną formę rozpusty, a nawet same cnoty chrześcijańskie wydają się nieobyczajne...''

1

— — —

Być może ten cynizm w zachowaniu i postępowaniu Polaków jest już rosyjski. [...] 20 X 1976 Sprawa książki amerykańskiej. Mogę z łatwością dołączyć do obecnego maszynopisu napisane już rozdziały o Wielkim Kanionie i o Phoenix oraz wzbogacić opis Nowego Jorku o opis wycieczki statkiem dokoła Manhattanu; będzie to rzecz obszerniejsza, niż jest teraz, i zapewne lepiej, wyraźniej zakończona. Ale po co? Prawdopodobnie teraz wydana nie będzie. Ukaże się (jeśli w ogóle) za jakie 2 lata najwcześniej

1. Będzie

to już długo po mojej podróży do Stanów, inne będą Stany, inny będzie świat i ja sam będę inny, starszy, 50-letni. I na cóż mi wtedy taka książka? [...] 8 XI 1976 “Teka'' zawiera utwory literackie i artykuły, które były i są przeznaczone do publikacji w PRL w zgodzie z obowiązującymi w niej prawami. Przyczyny ich konfiskat przez cenzurę lub odrzucenia przez wydawnictwo nie zostały nigdy sprecyzowane. Można się ich tylko domyślać. W niektórych wypadkach są one politycznej natury, w wielu wypadkach tylko personalnej. Nie chcemy ich zresztą dochodzić. Przedmiotem naszej troski jest ogólne podłoże takiego stanu rzeczy oraz jego konsekwencje. Jak mogło do tego dojść i co z tego wynika. Trzydziestoletnie z górą dzieje PRL dzieli się na różne fazy, przyjmując za ich granice momenty kryzysowe, takie jak październik 1956, marzec 1968, grudzień 1970. Można przyjąć, że są to dzieje trzech sekretarzy — Bieruta, Gomułki i Gierka, a momenty kryzysowe związane są z przejęciem władzy. Na ogół związane z przejęciem władzy były też kolejne programy reform i liberalizacji. Każdemu przejęciu władzy towarzyszy odwilż, a schyłek każdego z kolejnych “reżimów'' charakteryzuje się zamrożeniem stosunków wewnętrznych. Ci, którzy to oglądali już trzy razy, nie dziwią się temu, i nie zdziwią się, gdy przydarzy się to jeszcze raz, więcej razy. Obserwacje tych zjawisk na dłuższej przestrzeni i stwierdzona ich powtarzalność pozwala sformułować parę wniosków ogólnych. Gros energii idzie na utrzymanie i przejęcie władzy. Aparat władzy jest centrum całego życia i jedynym wytwórcą ideologii. Aparat tedy potrzebuje takich ideologii, które służą mu do utrzymania i przekazania władzy. Dominacja polityki nad ideologią. Są właściwie dwie ideologie — tych, co są u władzy, i tych, którzy chcą się do niej dostać. Jeżeli ci, którzy są u władzy, prowadzą politykę miękką (jak to się dzieje zawsze w początkowym okresie), ci, którzy ją utrudniają, bo chcą się do niej dostać, głoszą politykę twardą. I na odwrót. To już oczywisty stan rzeczy. Do swoich celów aparat władzy wytwarza fikcje ideowe; z każdej ideologii tradycyjnej bierze to, co mu się przydaje, czyli to co najgorsze. Z marksizmu frazeologię, z katolicyzmu sentymentalizm, z patriotyzmu pojęcie wspólnoty i lojalizm. A z literatury? Generalną nieufność. Wszystko poza ideowością i realizmem. Awangarda — tak, ezoteryczność — tak, mętniactwo — tak, estetyzm — tak, sanacja — tak, okultyzm — tak. Pornografia — tak (zwłaszcza w wykonaniu byłego ministra kultury

1, który pisarzy namawia do ideowości [---]). W ślad za tą selekcją idzie selekcja

personalna. [...] Wilga, 16 XI 1976 [...] Do “Tygodnika''. Może coś o psychologii? O psychologii i astrologii

2. [...]

Wilga, 22 XI 1976 — wczesnym rankiem Próba uporządkowania.

Page 145: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Może nastąpić tylko wokół pisania, wokół, jak mawia ironicznie Janek Błoński, dzieła. Wszystko co mam jeszcze do zrobienia: pisać, to już wiem na pewno. Pisać to znaczy opowiadać. Moim błędem dotychczasowym było to, że próbowałem opowiadać o sobie. Próbowałem — chciałem — opowiadać o sobie prawdę. Nie mam nic do opowiedzenia. Impulsem opowiadania jest łgarstwo, piękne zmyślenie. Muszę opowiedzieć o sobie to wszystko, co mi się nie przydarzyło. [...] 24 XI 1976 Spontaniczność, swoboda, naturalność jak w listach. Ale trzeba wiedzieć, do kogo się pisze. Do kogoś, kogo znam dobrze, i o kim wiem, że zaciekawiony byłby wszystkim, co opowiem. I nie ma co daleko szukać: tym “kimś'' jest Kazia, której wrażliwość wypróbowałem ostatnio, czytając jej głośno Conrada. Jest bezwzględna i naiwna, właśnie taka, jaka jest i jaka powinna być tzw. “szeroka publiczność''; pragnie być zaciekawiona, a niewielką zwraca uwagę na pięknostki stylu, nie wiedząc nawet, że gdyby ich nie było, opowieść nie dotarłaby do niej, podobnie jak każdej rzeczy nie możemy zobaczyć bez światła; styl jest światłem opowieści. Piszemy więc listy do Kazi; te, które pisałem do niej dotychczas, wyzwalały ze mnie zawsze swadę, może nawet nieco rozpaczliwą przez to, żem się obawiał, iż rzecz, na której najbardziej mi w opowieści zależy, nie dojdzie do niej, nie zostanie przez nią dostrzeżona. Pomaga mi w pisaniu do niej jej niezachwiana wiara we mnie, połączona z ukrytą pretensją, że mnie zarazem nie docenia. W istocie — myślę sobie — nie wiesz, kogo masz, otóż proszę, podziwiaj, jak pisać potrafię, gdy mi żadne zamówienie na karku nie leży. [...] Przeczytałem w maszynopisie książkę Najdera o Conradzie

1. Bardzo ciekawa, bo Conrad jest

ciekawy, a napisana dość żywo i obficie inkrustowana listami, których fragmenty dobrze dobrał. Ostatecznie zrobiła na mnie przykre wrażenie. Widać małego człowieka, który spoufalił się z wielkim i stracił jego miarę, jeżeli ją kiedykolwiek posiadał; ochłódł też w miłości do niego. Nie ma o nim do powiedzenia nic poza faktami, które na dodatek z uporem pedanta koryguje, pomawiając wciąż albo Conrada o fałszerstwo i blagi, albo dotychczasowych jego biografów o ignorancję czy naiwność. Traktuje swojego bohatera z podobną pobłażliwością i z podobną dezaprobatą, jak swego przyjaciela Zbyszka Herberta; i jednego, i drugiego pragnąłby wziąć pod kuratelę, nie wyjaśniając zarazem ani w jednym, ani w drugim wypadku, dlaczego, z jakich własnych powodów zajmuje się tego rodzaju żywotem, co go mianowicie łączy ze światem twórczości i czego sam w świecie szuka. Ma duszę policjanta, dobrodusznego nawet, takiego, który staruszki i dzieci przeprowadza przez ulicę, ale robi to z poczucia władzy, wyższości, nie z miłości, nie z poczucia, że jest takim jednym z potrzebujących, jednym z szukających drogi. [...] 25 XI 1976 Conrad dręczył się zapewne niedoskonałością swego wysławiania i niemożnością przekazania tego, co wiedział i czuł. Ja natomiast (wzruszające jest to natomiast — całkiem jakby porównanie narzucało się samo przez się) męczę się tym, że nic nie mam do powiedzenia i opowiedzenia; dlatego godziny całe trwam w zupełnej bezczynności, aby wreszcie, przyciśnięty ostateczną potrzebą, czy też po prostu poczuciem przyzwoitości, napisać byle co moim najdoskonalej prostym, poprawnie dźwięczącym stylem. Dręczą mnie godziny pustki, wpatrywania się w jeden punkt — ależ to nic innego jak świadomość pustki. Po prostu źle wybrałem zawód, a teraz, nie mając już odwrotu, muszę się z tej sytuacji jakoś honorowo wykaraskać. Artykuł do “Teki'' trzeba napisać na nowo, bo to, com napisał, jest głupie. Zatem: Literat polski ma lekkie życie. Minęły, co prawda, czasy, gdy należał do kasty uprzywilejowanej wraz z funkcjonariuszami partyjnymi szczebla centralnego, gdy miał na zawołanie mieszkanie, leczenie, wakacje, gdy spadały nań co roku nagrody, wyróżnienia, odznaczenia, gdy książki jego drukarnie tłukły i tłukły, nie bacząc na zapotrzebowanie rynku, gdy każdy aktywista i każde dziecię szkolne nauczani byli szacunku dla “pracowników pióra'', “inżynierów dusz ludzkich'', “naszych literatów'', i gdy w każdej mowie oficjalnej znajdował się ciepły fragment poświęcony ich pracy, na

Page 146: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

równi z pracą “naszych hutników, górników, chłopów i inżynierów'', co najwyżej z łagodnym napomnieniem, aby jeszcze wierniej wdrażali w praktykę twórczą wskazania teoretyków marksizmu-leninizmu i śladem Wielkiego Nauczyciela pisarzy, Józefa Stalina, lepiej poznawali życie narodu, a zwłaszcza klasy robotniczej i pracującego chłopstwa, bardziej stanowczo tępili pozostałości burżuazyjnych, schyłkowych prądów literackich, i pod przewodem partii nie szczędzili trudów nad stworzeniem literatury godnej naszych wielkich czasów. Minęły więc te piękne czasy, nikt już na głowę inżyniera dusz nie sypie ani takich jak dawniej przywilejów i łask, nikt go tak nie kusi jak dawniej obietnicami jedwabnego życia w zamian za przyłączenie się do chóru, ale też nikt mu tak jak wtedy nie patrzy na palce i w głąb duszy, nie pakuje do głowy zaleceń, ostrzeżeń i pogróżek, i nie waży mu każdego zdania, każdej metafory, czy aby nie zawiera jakiejś antysocjalistycznej nadwagi. Ale i tak nie jest mu źle. Nakłady są co prawda nieduże i każde wznowienie trzeba wydawcom wydzierać z gardła, a w ogóle brak papieru tak hamuje proces wydawniczy, że trzeba latami czekać w kolejce, w której i tak ani równości nie ma, ani pierwszeństwa dla literackiej jakości i oczekiwań rynku. Honoraria też są marne, a drożyzna wzrasta. Ale jak dawniej dostaje się pieniądze za nakład podstawowy (w większości wypadków i tak większy niż trzeba) i tak łatwo uzupełnić budżet prelekcjami organizowanymi przez różne instytucje, które w ten sposób składają się na utrzymanie literatów. Związek Literatów Polskich ponadto dysponuje stypendiami, zapomogami, oferuje Dom Pracy Twórczej, wreszcie nawet emeryturę. Zachodni pisarze, niewolnicy kapitalistycznego rynku, mają czego zazdrościć swoim polskim kolegom! Dowie się o tym każdy gość z Zachodu, który zjawi się w Warszawie i będzie podejmowany przez Związek Literatów Polskich. A ponadto jeszcze w naszym kraju panuje prawdziwa wolność twórcza. Z dawnych sztywnych przepisów i teorii nic nie zostało, a na dodatek, pisarz zupełnie nie musi liczyć się ze względami komercjalnymi — państwowy wydawca na siebie bierze ryzyko. Można więc pisać, co się chce, i taki rodzaj twórczości uprawiać, jaki się duszy zamarzy; psychologiczny, mistyczny, eskapistyczny, można pisać niejasno albo zupełnie bez sensu, nie troszcząc się ani o czytelnika, ani o krytykę (której wobec zredukowania liczby czasopism prawie nie ma); wszystko z paroma wyjątkami nie dla formy nawet, nie dla tematów, lecz dla myśli. [...] Polska literatura “dozwolona'' jest bogata co do form, co do rodzajów, co do indywidualności; lecz jest literaturą uśpioną i reagującą jak śpiący człowiek — tylko na bodźce pamięci. Polska literatura niedozwolona, nienapisana, jest w rzeczywistości w codziennym konflikcie kraju z narzuconą mu formą ustroju; w powolnym procesie jego moralnej i umysłowej degradacji pod rządami biurokratycznego, społecznie niekontrolowanego aparatu. Polacy tracą z dnia na dzień zdolność zwykłego, odpowiedzialnego życia. Tracą instynkt wolności i poczucie prawdy. Tracą poczucie wartości pracy, przeto poczucie wartości osobowej. Przestają być zorganizowanym, świadomym swych celów i swej historii społeczeństwem; stają się bezkształtną masą “pracowników'' niepowiązanych między sobą więzami organizacyjnymi, zależnych wyłącznie od ośrodków władzy, która manipuluje dowolnie ich potrzebami, ich świadomością, ich odruchami, ich mową. Na naszych oczach zmienia się pejzaż kraju i charakter jego mieszkańców. “Czemuż o tym pisać nie chcecie panowie...''

1

Ależ owszem, chcemy. Jakże jednak można o tym pisać, skoro cenzura prasowa hamuje wszelki obieg wiadomości i myśli; bez dziennikarstwa i publicystyki nie ma współczesnej powieści i noweli. Jakże można o tym pisać, kiedy każdą próbę myśli krytycznej cenzura usuwa, a pisarze, którzy starają się w jakikolwiek sposób przełamać tabu, czy w inny sposób dać wyraz swoim niepokojom, zostają natychmiast usunięci poza nawias owej “wolnej'' i uprzywilejowanej literatury i nawet ich nazwisk ujawniać nie wolno? Są dwie polskie literatury: dozwolona i niedozwolona. Ta druga jest ważniejsza i — właściwie — nienapisana. Wilga, 26 XI 1976 Dzień dzisiejszy zaczął się od zadymki. Droga zupełnie zasypana i z rzadka tylko przejeżdża wolniutko samochód. Las w bieli śnieżnej i w szarej mgle; przyjemnie, cicho, ale w domku zimno (11 stopni) i jedzenie się kończy, pora więc odjechać. Co napisałem? Rozdział powieści o Kamilli II. Co wymyśliłem? Że pozostaje mi tylko pisać z tego jedynie powodu, że tylko to daje mi chwile rzeczywistego szczęścia. Wymyśliłem także i to, że muszę zupełnie pozbyć się autobiografizmu, który mnie dotąd paraliżował w pisaniu. W prozie narracyjnej nie ma nic do wymyślania, i nie ma potrzeby wymyślania czegokolwiek. Dzieje powieści to dzieje awangard — każdy z wielkich powieściopisarzy był Joyce’em swojego czasu. Rzeczywiste wynalazki w tej dziedzinie wynikały zawsze stąd, że pisarz chciał powiedzieć wszystko, co wie o świecie i o swoim bohaterze, i chciał dowieść, że wie więcej, prawdziwiej od swoich poprzedników. Powieść to osobliwy użytek z wszechwiedzy. I ja mam moją wszechwiedzę (mój rodzaj wszechwiedzy). Jaki? [...] 28 XI 1976 [...] Cenzura istnieje 30 lat i powstała w 1946 na mocy dekretu KRN

1. Punkty i ich

Page 147: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

interpretacja miały — jak wszystko w PRL — swoje fazy miękkie i fazy twarde. Obecnie jest tak czuła jak ta po kongresie wiedeńskim. Jej zasady. Cenzura personalna. Dawniej pisarz po prostu znikał. Dziś to niemożliwe, zresztą wymyślono sposób lepszy: pisarz nie znika, ale zostaje pozbawiony znaczenia. Drukuje się go troszkę i to, co najmniej dla niego i dla innych ważne. W ten sposób sprawia się wrażenie, że się skończył. Co zresztą w wielu wypadkach nastąpi, bo jak można pracować bez widoków publikacji i rozpowszechniania? (Innym sposobem jest druk przy jednoczesnym utrudnianiu rozpowszechniania). Paradoks: im bardziej pozbawiony praw politycznych i wiadomości, tym więcej o tym myśli, tyle że nieracjonalnie, jak o jakiejś oderwanej sile, i demonizuje ją łatwo. Zepchnięta w społeczną podświadomość, stała się zbiorową nerwicą! Jakże od niej ma uwolnić się literatura. Jeśli to uczyni, nerwica polityczna spadnie na nią ze zdwojoną siłą. Można postawić pytanie: czy to literatura musi być polityczna, a innej nie ma? Przecież literatura jest sztuką. Oto odpowiedź: w kraju, w którym cała władza została skupiona w rękach aparatu politycznego, który decyduje o potrzebach i ich zaspokojeniu, o losach ludzi, losach regionów, oto w kraju, w którym wszystkie cykle składające się na historię kraju (cykl gospodarczy, kulturalny) zostały zdominowane przez cykl związany z utrzymaniem i przejmowaniem władzy, który stał się ich przyczyną sprawczą, literatura, aby była prawdą, musi być tak polityczna, jak całe życie w tym kraju. [...] 3 XII 1976 Dla “Tygodnika'': Wszyscy

1 znają kościół Sióstr Wizytek na Krakowskim Przedmieściu. Nie, nie wszyscy, bo

nie wszyscy jeszcze mieszkają w Warszawie. Stoi w głębi placyku zacienionego kasztanami i wybrukowanego kocimi łebkami. Żółtawą fasadę zdobią cienkie kolumny i poczerniałe figury kamienne. Drzwi ma tylko jedne, czarne, ciężkie, za którymi jest tak cicho, jakby hałasy uliczne zostały po prostu wyłączone za pociśnięciem jakiegoś klawisza; tak cicho, że w południe słychać nawet zza krat i grubych murów klauzurowych cieniutkie głosy zakonnic odmawiających modlitwy. Mówią pomalutku, robiąc pomiędzy wersetami długie, długie pauzy. Cicho, czyściutko i nic tam nie razi smaku. Nie ma ekranów, rzutników, liter i emblematów wycinanych z papieru, transparentów, chorągwi ani “jarzeniówek'', którymi tak okropnie zeszpecono większość kościołów w Polsce. W pojezuickim kościele w Legnicy widziałem w barokowym ołtarzu, pośród kręconych kolumn, potężnych figur i stiukowych ornamentów model bazyliki św. Piotra w Rzymie wycięty z tektury, pomalowany plakatówką i podświetlony jarzeniową żarówką. U Wizytek wszystko jest stare, dawne, śliczne. Na szczycie białego ołtarza siedzi bardzo przystojny Bóg Ojciec w lokach, jak Ludwik XIV, łokciem wsparty na podstawie kuli ziemskiej — dokoła uwijają się aniołowie unoszący fałdy draperii, podciągający i wiążący jej sznury. Pan Bóg wyraźnie wstał z łoża, zostaliśmy zatem dopuszczeni do ceremonii grande leveé

1.

Jakże naiwna była ówczesna wyobraźnia religijna! Monarchiczna, towarzyska i prowincjonalna. Czy naprawdę wyobrażano sobie, że ziemia jest aż tak duża w stosunku do swego Stwórcy, że Ten może wesprzeć się na niej jak na poduszce? A słońce, księżyce, inne planety? Na pierwszym filarze po mojej stronie jest ambona w kształcie łodzi, też biała, ozdobiona złotem. Złote są fale, które skaczą do rufy, złocona jest gipsowa sieć przerzucona przez burtę, i ogromny żagiel rozpięty w górze. A jeszcze z boku na ścianie przylepiono mały obłoczek z gipsu i spod niego strzela sześć drewnianych pozłacanych piorunków. Z bielą i złotem kontrastują czerń i srebro. Czernią, srebrem inkrustowane jest tabernakulum w głównym ołtarzu i predella. Na tle czerni i srebra, bieli i złota łagodnie grają kolory obrazów. A do tego jeszcze dochodzi ciepłe drewno, fornirowane bogato drzwi ciemnych krużganków i jasnych, na złocony kolor politurowanych ław. Dobrze tam posiedzieć, pogapić się i podumać. Spływa z głowy całe głupstwo dnia, uciszają się hałasy, zwalnia się tempo. Siedzisz i naraz czujesz, że kochasz świat, którego dopiero co tak nienawidziłeś. Siedziałem tak w jednej z politurowanych ław, kochając świat: sam byłem w kościele, siostrzyczki za kratami milczały, gdy nagle o parę rzędów przed sobą zobaczyłem jakiś napis w pulpicie wyryty mocno, ciemniejący na lśniącym tle. Było mi tak dobrze, że pomyślałem sobie rzewnie: Jakie to piękne... Ktoś tu przede mną siedział równie szczęśliwy jak ja i wyrył czyjeś imię. Jakież to imię? Wytężyłem wzrok... Zerkałem niecierpliwie, bo zakończone na a. Mój Boże, myślałem, zakochany chłopiec utrwalił na kościelnej ławie imię swej kochanki... Jakież to imię? Na “L''. Ligia? Lidia? Leonia? Wstałem, przechyliłem się i siadłem zaraz, “bo mnie mało co krew nie zalała'': “Legia''! Siedział tu, w tym czystym, cichym, biało-złoto-czarno-srebrnym kościele i rył nazwę jedenastki piłkarskiej! Sam był jak ja, czy zrobił to podczas mszy, w tłumie? Rył starannie, głęboko, nożem. Zrobił to z miłości czy z nienawiści? Dlatego rył, że tak tę jedenastkę kocha, czy dlatego, że tak głęboko nienawidzi nas wszystkich, którzy tu przychodzą pomyśleć o naszych zmarłych i kochanych

Page 148: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

żywych, o naszym życiu i o naszej śmierci, o naszych rzeczach ostatecznych? A jeśli ta Legia jest jego jedyną miłością i jego jedyną czy ostateczną — kto temu jest winien — on czy my wszyscy, którzyśmy naszych miłości i naszej powagi nie umieli wznieść dość wysoko, aby pojął, jak jego miłość jest marna, i aby nie śmiał jej w taki sposób wyznawać. [...] Co się dzieje? Co powie o tym skośnooki lub czarnooki archeolog, który cywilizację naszą odkopie z popiołów, albo brat nasz z odległej planety, który zwiedzać będzie nasze ruiny? Co go bardziej rozśmieszy, bardziej zadziwi: Stwórca wszechrzeczy z kulą ziemską wielkości sporej poduszki czy ten napis “Legia'' na kościelnej ławie. Bo co do nas, gdy chodzimy po rzymskim forum, dziwimy się wszystkiemu jednakowo: śladom kultu i śladom zabawy, na przykład tym tajemniczym kwadratom wyrytym na stopniu jednej z bazylik, które służyły zapewne do gry w kości. [...] 27 XII 1976 Przedwczoraj wizyta Kazików i próba klajstrowania oraz indoktrynacji. Sprawa pisma

1

wydaje się dla nich zupełnie drugorzędna. Kazik przyznał, że od początku miał wątpliwości, a Marysia wobec nas błagała go ostentacyjnie i patetycznie, żeby się wycofał. Istotna jest dla nich w tej chwili akcja Kuronia; nie ta tylko, lecz wszystkie. Nie warto przytaczać wszystkich głosów, które mówili. Nie warto sobie nimi zaprzątać głowy. Najważniejsze dla mnie jest co innego: zbudować sobie własną siłę, która by mnie od nich i od K... uniezależniła.

1977 3 I 1977 Z wiadomości: B. Toruńczykówna była zatrzymana przez bezpieczeństwo, ale, jak się zdaje, bez związku z pismem. U Kuronia była rewizja, a Chojeckiego znowu pobili. Informację Mrozowskiej o próbie samobójstwa Haliny M.[ikołajskiej] trzeba chyba przyjmować ostrożnie. Wskazuje na to stan Haliny. Możliwe też, że Halina sama wypuszczała o tym przesadne wiadomości. [...] 10 I 1977 Ciekawe, że kiedy się zaleję i zamyślę, mówię do mojego brata, i jemu opowiadam moje życie, próbując olśnić go i upokorzyć. I widzę przed sobą jego ugrzecznioną twarz z udanym wyrazem zaciekawienia: Ach, tak? — powiada. A ja bardzo jestem z siebie wtedy zadowolony. Oczywiście, na co dzień te moje uczucia miłosne-nienawistne przenoszę na Artura. [...] 3 III 1977 Spotkanie z Józefem Rybickim w kawiarni Ekonomista. Niezdarny w ruchach, chociaż ruchliwy, żwawy; pewne niechlujstwo w ubiorze. Spłowiała wstążeczka Virtuti Militari. Przypomniał rozkaz Marszałka Piłsudskiego, że kawalerowie tego Krzyża zawsze powinni mieć na sobie zewnętrzne jego odznaki, by pamiętali, że mają odpowiednio do niego postępować. Twarz dziecka, nawet uniżoność. Kresowy akcent. Delikatny. Skrupulatny. Jeden z najbardziej zakrwawionych ludzi AK. Przyniósł Wieczór listopadowy, pokazywał jakieś swoje zakreślenia i mamlał coś o narodzie i ojczyźnie. Wzrusza się łatwo. Deklaracja. Powiedziałem, że jest zdezaktualizowana w zasadniczym punkcie. — “A, to nic, mędrcy Syjonu powiedzieli, że to nie szkodzi''. Przyznał, że między nim a KOR-em

1 jest spór

o zakres działalności: Kuroń rozszerzył ją poza akcję pomocy, do której chciał ją ograniczyć Rybicki.

— — — Rybicki powiedział mi, że osiem razy przeczytał Wieczór listopadowy. To znaczy, że nic innego nie powinienem pisać. Skoro to jest tak potrzebne. To znaczy skoro ktoś tego potrzebuje. 4 III 1977 Kazia w dzień swoich imienin odleciała do Krakowa, do chorej matki. Deszcz pada. Rano zadzwonił Rybicki: — Przeczytałem Pańską książkę... to pan miał rację, nie ja. — Oczywiście, ponieważ dziś Rada Państwa ratyfikowała Pakty Praw Człowieka

2, tak jak mu zapowiedziałem,

zwracając uwagę, że za późno, aby tego żądać w programowej deklaracji Komitetu, jaki on zamierza założyć. Teraz rozmawiałem przez telefon ze Stryjkowskim, który mi powiedział, że jestem upragniony w towarzystwach, bo magnetyzuję ludzi prawie tak jak Adaś Michnik, i że marnuję moje zdolności na rzeczy nietwórcze.

Page 149: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

5 III 1977 Czy system nadaje się do reformy? “Możliwe jest stopniowe rozszerzenie w Polsce zakresu demokracji i wolności, oraz stopniowe rozszerzenie suwerenności — do granic wyznaczonych przez rosyjską dominację''

1.

Również do granic wyznaczonych przez konserwatyzm aparatu partyjnego, zainteresowanego utrzymaniem swoich przywilejów, oraz do granic wyznaczonych przez indyferentyzm polityczny całego społeczeństwa, pragnącego nade wszystko zachowania wewnętrznego i zewnętrznego pokoju. Między tymi trzema determinantami rozciąga się niewielkie pole manewru; w istocie takie, jakim dysponowały dotąd wszelkie próby reformatorskie — podjęte czy to przez obóz “październikowy'' (np. system rad robotniczych), czy to Gierka (próba wprowadzania rotacji kadr partyjnych w 1970, czy też tajemnicze bariery, “system konsultacyjny'' głoszony po rozruchach czerwcowych). Czy Rosja jest skłonna do “znacznych ustępstw''? Może. Czy z obawy przed niepokojami w Polsce? Niepokoje takie są także na rękę. Pozwalają Rosjanom włączyć się bezpośrednio w sprawy wewnętrzne Polski, czy jakiegokolwiek innego kraju katolickiego. Nie musi to oznaczać zbrojnej interwencji, lecz prowokację, penetrację grup opozycyjnych, szachowanie aparatu władzy, a w efekcie silniejsze jeszcze uzależnienie go od swego poparcia.

— — — Nie zgadzam się ze zdaniem, iż o stopniu demokracji decyduje nie ustrój, lecz praktyka polityczna; wydaje mi się, że decydują o tym gwarancje. [...] W obecnym stanie rzeczy społeczeństwo polskie jest pozbawione wszelkich gwarancji; gwarancję ma tylko aparat władzy — w postaci radzieckiej siły zbrojnej gotowej do czynnego poparcia go w razie zachwiania jego równowagi. [...] Nie wierzę w komunizm z ludzką twarzą w warunkach rosyjskiej dominacji. Opieram moją opinię na dotychczasowym doświadczeniu oraz na analizie systemu. Trwałe szanse miałaby reforma systemu wówczas, gdyby nastąpiła także w ZSRR, ale za tę możliwość pięknie z góry dziękuję. Polska w takim razie stałaby się członkiem rosyjskiego “Commonwealthu''

1, w ciepłych promieniach moskiewskiego liberalizmu roztopiłyby się resztki

naszego oporu i po 50 latach nie byłoby już żadnej różnicy między nami a Białorusami. Na myśl o tym jestem gotów modlić się o wieczne życie Susłowa. [...] 8 III 1977 Obudziłem się dzisiaj wcześnie z dość jasną świadomością klęski, jakiej uległem. Rozproszenie, rozdrobnienie — czasu, sił, substancji duchowej. Jestem zupełnie niezdolny do kontynuacji własnych zamierzeń; każde z nich wydaje mi się ciekawe tylko na początku, a nudzi, gdy do niego wracam. Wniosek z tego taki, że powinienem się trzymać krótkich form wszystkiego, co piszę: opowiadań, esejów, krytyk. Ponadto powracam uporczywie do moich nerwicowych tematów — do tematów dojrzewania (historia, religia, krąg tematów związanych z matką). Wydaje się to błędem. Są to tematy tak obciążone dla mnie nerwicowym ładunkiem, iż nie nadają się do obiektywizacji. Leżą zresztą poza zakresem moich zainteresowań i emocji dojrzałych, które są związane z życiem politycznym. Moja “twórczość'' to szukanie nor: przed problemami, wobec których co dzień staję, uciekam w dzieciństwo, przed dzieciństwem, które jest dla mnie wciąż koszmarem, uciekam w głupstwo codzienności.

— — — Trafić w dziesiątkę. Nikt trafić nie może. Gdzie jest dzisiaj ta “dziesiątka''?

— — — Być może największą zagadką dzisiaj byłby komunista, który wszystkie etapy przetrzymał w aparacie władzy, nie wypadł z niego i nie stał się opozycjonistą. [...] 12 III 1977 Dzisiaj miałem sen o tym, żem zabłądził w Krakowie. Nie umiałem znaleźć właściwego autobusu, aby dotrzeć na Warszawską, a ulica była skąpo oświetlona i doskonale mi znana. W autobusie nie potrafiłem powiedzieć, dokąd naprawdę chcę jechać. Powiedziałem: — pobliże dworca i Barbakanu, i wywołałem śmiech. Stojąc na przystanku (gdzieś jak gdyby na rogu Prądnickiej i Kamiennej), zobaczyłem przejeżdżający samochód z więźniami siedzącymi na ławach. Wszyscy trzymali na kolanach jednakowe tranzystory. W pokrowcach. Ktoś powiedział, że kupują sobie za dolary w konsumie więziennym.

Page 150: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Pomysł, żeby w pierdlu był Pewex1, wydaje mi się godzien opatentowania.

[...] 15 III 1977 Z Traktatu poetyckiego Miłosza: “...połączyć w jedno Kosmatość bobra i zapach sitowia I zmarszczki dłoni leżącej na dzbanie Z którego ścieka wino. Czemuż wołać, Że historyczność niszczy nam substancję, Jeżeli ona właśnie jest nam dana, Muza siwego ojca, Herodota, Jako broń i instrument? Choć niełatwo Użyć jej wreszcie i tak spotęgować, Że niby ołów z czystym centrum złota Posłuży znowu na ratunek ludzi''. [...] 24 III 1977 Lenistwo jest jednym z siedmiu grzechów głównych, które od pozostałych różni się tym, że nie sprawia przyjemności. Obżarstwo? Tak. Pijaństwo? Owszem. Rozpusta? Ba! Obmowa? Jeszcze jaką! Natomiast lenistwo męczy. [...] 5 IV 1977 Śniła mi się tajna karciana spelunka, w której szydzono ze mnie jako najmłodszego i jako z pobożnisia, ja zaś podsłuchiwałem dramatyczne rozmowy, błagania o kredyt i pożyczkę, i sam brałem udział w schlebianiu szefowi. Ale zniecierpliwiłem się, kiedy szef, gbur i idiota, usiłował opowiedzieć dowcip, który nie miał sensu. I powiedziałem zimno, że słów, z których on próbuje ułożyć kalambur, w ogóle nie ma w języku. Towarzystwo przyjęło to gromkim śmiechem. Wygrałem! Co prawda, działo się to już jakby w obliczu ruiny czy likwidacji, kiedyśmy już tylko wspominali dawne nasze, komiczne wyczyny, a szef zarzekał się, że z tym interesem skończył. Coraz beznadziejniejsza propaganda radziecka. Jak to wypowiedzieć? Coś się rozrasta, coś udaje, że go nie ma, a jest, coś nas opanowuje mimo naszej wiedzy, coś, co wydaje się drugorzędne, okazuje się główne... Wielkanoc 1977 [...] Jestem zarażony wiecznością.

— — — Stoicy nie znali grzechu, tylko “szaleństwo''. Freudyzm powrócił jakby do tego samego. Wedle psychoanalizy nie ma grzechu, tylko “nerwica''. 14 IV 1977 Wyraz “bohater'': “Używa się go w różnych religiach — a szczególnie w pogaństwie klasycznym — dla oznaczenia zmarłych podniesionych do godności boskiej. Jakkolwiek jednak znaczenie to przeważa w tradycji naukowej, próżno by tam szukać ścisłej definicji samego pojęcia bohatera zastępowanej genetycznym wyjaśnieniem kultów bohaterskich, w których upatruje się czasami dalszą fazę rozwoju kultów żałobnych lub takich, których źródło leży w chęci posiadania bogów o istocie ludzkiej, bardziej przystępnych niż pozostali bogowie i grających rolę pośredników między światem bogów a wiernymi''

1.

Drugie znaczenie: “prawowita tradycja języka potocznego chrzci mianem bohaterów wszystkich tych, którzy przez jakiś czyn o wielkim rozgłosie zdobyli prawo do powszechnego podziwu''. (W tym także fikcyjne postaci!)

Page 151: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Czarnowski uważa, że oba znaczenia wyrazu “bohater'' wyrosły ze “wspólnego podłoża i można je sprowadzić do jednego pojęcia ogólnego''. [...]

— — — Bohater wywołuje wyobrażenie doskonałości. Nie musi to być ideał wszechstronny. “Doskonałość bohatera polega na reprezentowaniu jakiejś wartości ściśle określonej'' — a) przez cywilizację, b) przez sektę religijną, tajne stowarzyszenie czy bractwo, c) odpowiadającej jakiejś specjalności, d) jakiejś innej okoliczności, np. narodowej. Ani K.[ościuszko], ani P.[oniatowski] nie wypełniają tego warunku. Ani jeden, ani drugi nie byli doskonałymi wojownikami czy politykami; o ile jeszcze K. uchodzi za człowieka dobrego (co zresztą jest jakby ubocznym produktem legendy), P. jest znany jako birbant i débauché

2.

Bohater jest świadkiem, “bojownikiem'' — wartości — “wciela wartość i jednocześnie daje dowód jej istnienia''. Ani jeden, ani drugi nie ponieśli “bohaterskiej'' czy “męczeńskiej śmierci''. De facto — bo w praktyce “skok do Elstery'' bywa przedstawiany jako bohaterstwo, a K., chociaż umarł w spokoju, na emigracji, w wyobrażeniu ludowym “ginie'' pod Maciejowicami. Wilga, 20 IV 1977 Czytanie Przybysza z Narbony Stryjkowskiego

1.

Szukam odpowiedzi na pytanie, w jakim świecie, wśród jakich ludzi żyję. Nigdy się nad tym poważnie nie zastanowiłem. Całą uwagę pochłonęła mi chęć podobania się, a wysiłki w tym celu podejmowane pochłaniały mi całą energię. Kto to jest Stryjkowski, kto to są tak podziwiający go ludzie, którzy i mnie nie szczędzą komplementów, jakie są wartości, jakie są ich reakcje, co w tym wszystkim jest naprawdę cenne, co jest ważne? [Wilga] 21 IV 1977 [...] Co do Stryjkowskiego, powiem najpierw, że jest mi równie daleki w swoim pisaniu jak Artur, jak Kazik, jak Wiktor czy Jarek, czy Marek. (Wyliczając ich wszystkich, zdałem sobie nagle sprawę z tego, jak okropnie jestem samotny, jak zupełnie nikogo nie mam w literackim otoczeniu, kogo mógłbym uznać bodaj za krewnego; a przede wszystkim kogo chciałbym naśladować czy prześcignąć. Nikogo!) Toż Stryjkowski powinien być mi najbliższy, ponieważ porusza się w sferze religii i historii, którą mam za własną, w której czuję się jako tako zadomowiony; a jednak nie jest bliski, co więcej, drażni mnie swą rzekomą bliskością, jak intruz, który wszedł w moje obrazy, a nie umie się w nich zachować. O czym jest ta powieść? Najprościej: o prześladowaniu Żydów. Tło historyczne ma tu znaczenie drugorzędne. Przynajmniej dla Stryjkowskiego. Dlaczego nas prześladują — pyta — i odpowiedź znajduje prostą: bo jesteśmy lepsi od innych. Jest to powiedziane expressis verbis, i jest to pokazane, opowiedziane. Służy temu porównanie dwóch światów — żydowskiego i chrześcijańskiego — porównanie, które dowodzi wyższej kultury, większej pracowitości, rzetelności, zacności, mądrości po stronie żydowskiej. Dotyczy to zarówno kultury materialnej, jak duchowej. Żydzi deklamują poetów i proroków, chrześcijanie natomiast umieją tylko klepać pacierze i “wyć'', “zawodzić'' etc. W dysputach oczywiście Żydzi zawsze mają wyższość nad chrześcijańskimi teologami. Żydzi nie są bez winy, oczywiście. Podejmują się brudnych zawodów, wysługują się wrogowi, bogacą się niecnymi sposobami, ale są do tego zmuszeni. Ponieważ cała powieść oparta jest na porównaniu (wynika to stąd, że akcja toczy się raz w chrześcijańskim, raz w żydowskim mieście), jej teza — nie ma takiej religii, która warta byłaby życia ludzi — wypada dwuznacznie; skoro tak, to obie religie powinny być poddane krytyce, względnie cała kultura na religii oparta. Są tego elementy — owszem: rabini są przedstawieni dość krytycznie, rada starszych jest groteskowa. Eli powiada, że nie wierzy w Boga, tylko w naród. Wiara w naród jest też religią; wiara w naród żydowski jest innym wypełnieniem wiary w religię żydowską. Wiara w wyższość narodu żydowskiego i w jego posłannictwo oraz w jego niewinność oznacza przyjęcie dla sprawy żydowskiej innego punktu widzenia niż dla wszystkich innych spraw — oznacza stronniczość. Niech sobie będzie (taka polska stronniczość jest słabością polskiej literatury), ale poza tym jeszcze jest to stronniczość ukryta pod pozorami “humanistycznego obiektywizmu'', a poza tym o tyle zdumiewająca, że zwrócona “do wroga''. Quo vadis jest napisana dla katolików, dla zbudowania, Potop dla Polaków “ku pokrzepieniu serc''. Dla kogo natomiast jest napisany Przybysz z Narbony? [...] Czytając tę powieść, chrześcijanin czuje się równie nieswojo, jak czułby się Niemiec

Page 152: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

czytający Krzyżaków. Niemiec taki chętnie zgodzi się z tym, że Krzyżacy posługiwali się ogniem i mieczem w kolonizacji wschodu, ale cicho lub głośno zaprotestuje, gdy się z powieści Sienkiewicza dowie, iż zakon N.M. Panny był gniazdem rozbójników, a Kraków szczytem kultury. Podobnie ja: przyznam, że palenie Żydów to zbrodnia, ale nie zgodzę się, że spalenie Żydów i złupienie ich było jedynym zajęciem chrześcijan. Palono nie tylko Żydów i palili nie tylko chrześcijanie. Spalenie człowieka na stosie w XV wieku to było tyle, co dzisiaj wsadzić go na 5 lat do więzienia. Krótko mówiąc: jako powieść “dla pokrzepienia serc żydowskich'' Przybysz z Narbony może być odczytany tylko przez Żydów; poza obrębem kultury żydowskiej może liczyć tylko na hipokryzję. Sumienie nie-Żydów jest tak obciążone poczuciem winy za niedawną masakrę, że chętnie przytaknie Stryjkowskiemu i uda, że nie widać ukrytych w jego powieści zniewag i upokorzeń. Najlepsze są rzeczy rodzajowe: monolog rzemieślników, narada starszych. W tym zakresie to bardzo zdolny pisarz. Ależ go wydęto! [...] Wilga, 22 IV 1977 Wczoraj wieczorem ociepliło się nagle i zaczął padać wiosenny deszcz. W domku było duszno, spać nie mogłem. Kali też kręcił się przez całą noc, budząc mnie co chwila. Sąsiad Świtkiewicz wołał do mnie z boku; zobaczył światło, a widząc, że nie ma samochodu, pomyślał, że ktoś włamał się do domku. Śniło mi się, że słyszę jakiś okropny chrobot na dachu. Chciałem krzyknąć na Kazię, ale nie mogłem wydobyć głosu z gardła. Śniło mi się jeszcze jakieś przyjęcie u Scanlana, na które poszedłem z Jędrkiem, który spóźniał się, gubił mi się ciągle i za dużo jadł. Wyszedłem, wcześniej obchodząc stół i patrząc, jakie masy jedzenia nakładają sobie nasi rodacy na talerze. Jakiś znany profesor grzebał się w olbrzymiej kupie szynki i pasztetu. Za późno wczoraj zjadłem kolację. Przez te późne kolacje, które sobie robię (oczywiście, na ciepło), mam tu w ogóle bardzo dziwne sny, które podziwiam za inwencję fabularną i trafność. Niezapisane, zacierają się w pamięci, zwłaszcza ich szczegóły, które są najciekawsze. [...] 17 IV 1977 Coś rozrasta się, udaje... Co? Woda. Choroba. Plaga.

— — — A może wszystko w historii było na odwrót? Nasz obraz Kazimierza Wielkiego, a oto co pisze o nim Długosz

1:

“A ja nie mogę wystarczająco wyrazić mojej niechęci do króla polskiego Kazimierza, który zaniechał obowiązków wojennych, by z nakładem większych kosztów ucztować, by się chwalić, że posiada w skarbcu złożoną większą ilość złota, by hołdować znów uciechom żołądka i Wenery, by prowadzić życie bez trudów, osławione z powodu rozkoszy. Lekceważąc nakazy ojca, okazał się bardziej małoduszny i gnuśny w obronie ojczyzny od biskupów i kapłanów, człowiekiem o gorszym charakterze, spragnionym pokoju i oby nie gnuśności...'' “Niekiedy człowiekowi, który skarżył się na swego pana o pobieranie nadmiernych opłat, doradzał, aby zdobywszy krzesiwo i znalazłszy krzemień, mścił się podpaleniem, jeżeli nie ma innej rady. I tak poskromił samowolę wielu rycerzy...''

— — — Podobno dzieci i młodzież nie znają historii. Nie tylko historii Polski, w ogóle historii. Nie wiem, jak to jest, bo nie uczę w szkole ani w uniwersytecie; i spotkań z młodzieżą unikam. Tyle wiem, co mi na ten temat opowiadają ludzie świadomi rzeczy. Wcale się temu nie dziwię. Podręczniki historii pisane są nudno i sucho, często mętnie; powieści historyczne dawno przeżyły się, a nowe są marne. Filmy historyczne są straszne. Historia została zamazana, zaciemniona etc. Nade wszystko zniknęły z niej indywidualności. Motywacja ekonomiczna, społeczna etc. — tak, ale gdzie są bohaterowie? Gdzie zdrajcy? Gdzie filary historii? Gdzie jej sensaci? Nieumiejętność historii w naszym wypadku to utrata łączności z całą tradycją, z naszą literaturą, która jest na historii ufundowana. To jest ponadto zabicie jakby naturalnego eksperymentu literackiego Polaków. To tak jakby Francuzi zapomnieli, o co chodzi w miłości, i przestali nagle rozumieć Moliera, Marivaux, Stendhala. [...]

Page 153: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Ciągle Wilga, 25 IV 1977 [...] Książę

1 Mieczysław (Mieszko Stary) sprawował sądy w asyście duchowieństwa i urzędników.

Wtem stanęła przed nim biednie ubrana kobieta, która poczęła głośno płakać, aby zwrócić na siebie uwagę. Król zniecierpliwiony jej narzekaniami nakazał przybliżyć się jej i powiedzieć, co ją gnębi. Ta opowiedziała mu zawiłą historię: Źródłem jej utrzymania wraz z jedynym synem było stado owiec. Syn jednakże wynajął ludzi, którzy mieli sprowadzić owce z gór do zagród. Wilki napadły owce i zagryzły stado. Kobieta oskarża najemników. A oto oni powiadają, że nie oni są winni, lecz syn owej kobiety, który po pierwsze nie jest jej synem, lecz pasierbem, a po drugie, będąc zawodowym myśliwym, zjawił się w pobliżu trzody ze sforą psów, te zaś rzuciły się na trzodę i zagryzły ją. Na to młodzieniec: psy spuścił przeciw wilkom. Wilki uciekły, najemnicy puścili się za nimi w pogoń, opuszczając owce. Tymczasem wilki powróciły inną drogą i zagryzły stado. Któż winien? Syn (pasierb) czy najemnicy? Książę był bardzo zakłopotany, ale w końcu wydał wyrok skazujący młodzieńca za to, że “złe psy spuścił ze smyczy w pobliżu stada''... dając “tym okazję do wyrządzenia krzywdy''... “Bo nawet wedle prawa jeżeli wół, który bodzie, lub koń, który lubi wierzgać, wyrządziły szkody, ich właściciel winien dać odszkodowanie''. Wyrok książęcy został przyjęty z zadowoleniem i podziwem przez całe otoczenie. W jego imieniu przemówił biskup Gedeon. W miarę jednak jak mówił, zmieniło się oblicze władcy i bledli dworacy: “— Najjaśniejszy książę — mówił biskup krakowski — wydałeś sprawiedliwy wyrok, zgodny z prawem boskim i ludzkim. Słusznym i prawidłowym wyrokiem rozwiązałeś trudny problem. Ale wtedy dopiero twój wyrok stanie się prawomocny, jeżeli poddasz mu się najpierw ty, jako sprawiedliwy prawodawca. Bo on przez swe skutki i przez swe znaczenie zdaje się dawać świadectwo twojej osobie. Jeżeli usuniesz pozór, łatwo będziesz mógł pojąć, że wymyśliłem to sprytnie, żeby tobie jedynie dowieść winę i skłonić cię do poprawy. Bo nocą i dniem spotyka się z twojej strony z brakiem czujności i ospałością państwo polskie, o którego świetność, wolność i rozwój powinieneś zabiegać, a dopuściłeś do tego, że jest biedną wdową, nędzną służebnicą i prawie niewolnicą. Bo ta niewiasta to państwo polskie powierzone twoim rządom. Ty — nie możesz temu zaprzeczyć — jesteś jej synem; trzoda owiec to naród polski, nad którym nadzór powierzyłeś wrogom i najemnikom, a nie troskliwym i łagodnym pasterzom. Stąd słusznie odmawiają ci miana syna i nazywają cię niegodziwym pasierbem tej niewiasty (...) A złe psy to urzędnicy twoi, starostowie i poborcy, którym bez żadnych ograniczeń, z całą swobodą pozwalasz bez zachowania pozorów łamać twoje rozkazy i wymierzać w okrutny sposób wszelkiego rodzaju uciążliwe kary. Od ich okropnych, niegodziwych ukąszeń wyginęła niewinna trzoda, błagając na próżno twojej obrony.'' Co na to książę? Uniósł się gniewem, twierdził, że biskup “wymyślił ją nie z miłości do

Page 154: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

prawdy, lecz z zawiści, nie dla nawrócenia go (...), ale dla znieważenia'', a “opuściwszy z hałasem'' naradę, groził, że pomści swoją krzywdę zarówno na biskupie, jak i panach, którzy go popierali. Biskupa — mówił — skaże “na utratę mienia i wygnanie, innych na śmierć lub obicie członków, konfiskaty dóbr i nakaże najcięższe kary''. Ale nie skazał. Co gorsza, nic się nie zmienił. Jan Długosz, ks. V'' Działo się w RP. 1176 w Krakowie

1.

[...] Wilga, 27 IV 1977 Osoby, które mi się tu śniły: Gierek, Jaroszewicz, Joasia Guze, Halina Mikołajska, Maśka, Jędrek, Scanlan. 29 IV 1977 Czytanie Plutarcha

2.

Odwaga Aleksandra Wielkiego. Jakże dobrze rozumiem, dlaczego tę książkę tak lubiano niegdyś! Kopalnia tematów dramatycznych. Historia lekarza Filipa z Akarnanii, oskarżonego przez Parmeniona o zamach na życie Aleksandra: król pokazał mu list Parmeniona wpierw łyknąwszy lekarstwa. “Był to dramatyczny i osłupiający widok, gdy ten czytał, a tamten pił''. Aleksander Wielki “mówił, że śmiertelność swą poznaje najlepiej ze snu i namiętności cielesnych; z tej samej bowiem słabości występuje w naturze zarówno uczucie zmęczenia, jak i przyjemności''. Aleksander “okazywał swe uznanie za każdy dowód męstwa, jakby jakiś strażnik; osobisty przyjaciel pięknych czynów''. Plutarch: wzory męstwa, szlachetności, inteligencji, dowcipu. A przy tym wielkie temperamenty, wielkie dramaty, wielkie konflikty. Wielcy ludzie z ich słabościami. Cała cywilizacja uformowana na tych i innych wzorach. Na czym właściwie opiera się nasze dzisiejsze wychowanie? “Bohaterowie'', których przedstawiamy, mają charakter zupełnie inny, sakralny, zbiorowy. Mają wszystkie te cechy, które wymienia Czarnowski. Są to bohaterowie — hasła wywoławcze, patronowie raczej, “świadkowie'' wartości, nie zaś żywe przykłady postępowania. Wilga, 26 V 1977 Nowe rekolekcje w naszej chałupie. Nowości: aresztowanie całego aktywu KOR-u

1.

Nowy list2. Nowe głupstwa Artura.

Odkrycie na nowo Kazi. Jest niezawodna. Doznanie tej ufności sprawiło mi ból, jaki daje wielka i nagła miłość.

Page 155: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Małżeństwo Jędrka. Lezie w niewolę. Niezmienny gniew na samego siebie, na stratę czasu, na zagapienie się, na brak decyzji w wyborze i prowadzeniu pracy. 5 VII 1977 “Cokolwiek życia mamy poza sobą, należy to do śmierci''. Seneka. Wczoraj zdjęto mi z ręki gips po zapaleniu pochewki ścięgna, ale ręka boli nadal i ścięgno jak skrzypiało tak skrzypi. Jędrek zgubił dokumenty i klucze do mieszkania. Nie dostałem pożyczki ze związku na mieszkanie dla Jędrka, a Centkiewicz z mojego powodu dostał wylewu. Tak mi powiedziała wczoraj Centkiewiczowa. Kazię pozbawiono wszystkich dotychczasowych funkcji, odsunięto od kontaktów z czytelnikami gazety i cofnięto od awansu. Koszyk, w którym sikorki uwiły sobie gniazdo w Wildze, nad naszym oknem, spadł; znaleźliśmy na ścieżce cztery martwe pisklęta. 7 VII 1977 [...] Z ordynansu Szczęsnego Potockiego w imieniu Konfederacji Targowickiej (2 lipca 1792): “wpajać tę prawdę w podkomendnych, że ta potencja (Rosja) jest naturalną, przez pozycję i położenie państw swoich, przyjaciółką Rzplitej, że tej potencji i całość i wolność Polski jest miła...'' [...] 14 VII 1977 Adam Michnik: Kościół, lewica, dialog

1.

O Henryku Dembińskim: “Droga H.D. ilustruje nie tylko jego własny dramat, ale także dramat polskiego katolicyzmu i polskiej lewicy. W środowiskach katolickich konsekwentny antyfaszysta i zwolennik strukturalnych reform społecznych, wróg endeckich rycerzy kastetu nie miał czego szukać. Z kolei lewica nie umiała i nie chciała zaakceptować w całym bogactwie jego złożonej i oryginalnej osobowości. Dembiński mógł stać się lewicowym publicystą jedynie za cenę okaleczenia własnej myśli, za cenę odarcia jej z religijnej wrażliwości i religijnej żarliwości. Dopiero zubożony o tak ważny wymiar swojej osobowości jak wiara w Boga, mógł się stać człowiekiem lewicy. Mógł więc głosić prawdy i wartości Ewangelii, ale nie mógł ich nazywać ewangelicznymi; mógł domagać się sprawiedliwych reform społecznych, ale nie mógł posługiwać się specyficznie chrześcijańską argumentacją za sprawiedliwością w stosunkach międzyludzkich. W ten sposób obóz lewicy wzbogacał się o utalentowanego pisarza politycznego, ale zarazem utracił odrębny a doniosły wymiar myślenia o ludzkiej egzystencji''. [...] Ks. Stefan Wyszyński: “Świętość (...) to umiłowanie prawdy i wolności''. Michnik: “Gdzie był główny wróg postępu i dobra w owym czasie? W kościołach katolickich czy w komitetach partyjnych i urzędach bezpieczeństwa?'' [...] 15 VII 1977 Przyjaciel

1 napisał mi z wakacji, że jest niezadowolony z domu, w którym mieszka, z

sąsiedztwa, z miejscowości, z krajobrazu, z klimatu, z wyżywienia, z towarzystwa; list jest zdawkowy i utrzymany w tonacji stylu tak modnego obecnie czarnego humoru. Napisałem mu, aby natychmiast stamtąd wyjechał. Odpowiedział z oburzeniem: jak to “wyjechał''? Czyż nie wiem, ile go to dotąd kosztowało i z jakim trudem połączony jest przyjazd i wyjazd? Dobrze mi mówić “wyjedź'', kiedy sobie siedzę w Warszawie! Odpisałem mu więc, aby poświęcił wszystko, sprzedał co ma i wynajętą furmanką przedostał się do najbliższej stacji. Napisałem mu, jaką udręką przecież jest wspomnienie złych wakacji. A to dlatego, że jest nieszczęściem, które sami sobie zazwyczaj ściągamy na głowę, płacąc za nie. Spowodowałem tym jeszcze większy jego gniew. Poradziłem mu więc, aby starał się zmniejszyć, o ile możności, skalę otaczających go nieszczęść. Niechaj zażąda, aby uporządkowano mu mieszkanie i najbliższe otoczenie, niechaj unika towarzystwa; niechaj porzuci spacery. — Jak ty sobie to wyobrażasz? — napisał mi. — Chcesz, aby mnie tu wzięto za gbura i odludka? I chcesz, abym mój odpoczynek poświęcił dla użerania się? — A więc nie kłam, żeś jest nieszczęśliwy — napisałem mu — jeżeli wahasz się poświęcić tak mało dla tak wiela. Nie jesteś ani tak skąpy, ani tak zgodny, ani nawet tak leniwy, aby to wszystko znosić, i za to płacić. Odpowiada ci ten stan półudręki i ten rodzaj nieszczęścia, z którego można drwić. Odpowiada ci to, bowiem stanowi łatwy do opanowania skrót twego losu człowieczego i twej ludzkiej problematyki. Odpowiada ci, jako łatwa alegoria rzeczy ostatecznych i jako przystępna forma roztrząsania swej wolności. [...]

Page 156: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

19 VII 1977 [...] Michnik umie czytać zdarzenia w kategoriach historii narodowej, a ta ostatnia nie jest dla niego grą polityczną tylko, lecz realizacją celów niewidzialnych: prawdy, sprawiedliwości, bogactwa duchowego. Michnik jest politykiem, ale i humanistą. Krytyka postawy “laickiej lewicy'' w 1966 roku wobec kampanii antykościelnej i “rehabilitacja'' Kościoła za jego stanowisko wobec pogromu w 1968.

— — — Z kazania Prymasa (marzec 1968): “W każdym społeczeństwie są ludzie, który mają obowiązek mówić prawdę. Są do niej przygotowani przez wiedzę, studia, doświadczenie, znajomość życia. Oni muszą mówić prawdę! To jest obowiązek moralny i społeczny! Jeśli oni będą milczeć, do głosu dojdzie tania demagogia i będzie zatruwać społeczeństwo... Ktoś musi mówić prawdę...'' Z listu Episkopatu (1.8.1969): “Człowiek ma prawo do prawdy. Poszukiwanie i głoszenie prawdy jest środkiem obrony przed poddaniem człowieka w niewolę. (...) Musimy zdobyć się na odwagę i wystąpić w obronie prawdy, jeśli chcemy zachować własną godność. Pisarze, publicyści, ludzie pióra, apelujemy do was: piszcie prawdę, brońcie prawdy we wszystkich dziedzinach życia i nauki. Dajcie w ten sposób dowód miłości bliźniego''

1.

— — —

Michnik: “Wiara w boskość Chrystusa jest wynikiem Łaski i jako taka dana jest tylko niektórym, ale wiara w nienaruszalność Chrystusowych przykazań jest powinnością każdego człowieka, bo jest jedynym światłem ocalającym ludzką wolność i godność przed przemocą i spodleniem, przed nihilizmem i piekłem samotności''. [...] Religia bez przymusu istnieć nie może. W krajach katolickich i prawosławnych istniał przymus państwowy wykonywany przez szkołę, urzędy, wojsko, cenzurę, i podkreślony państwowym rytuałem. W krajach protestanckich istniał przymus obyczajowy, utrzymywany przez rodzinę i środowisko społeczne. Ten pierwszy zniknął we wszystkich krajach katolickich, poza komunistycznymi, gdzie się utrzymał w formie oporu przeciw prymatowi ateistycznemu. W krajach protestanckich utrzymuje się nadal, choć nieco osłabiony. Co by się stało w krajach katolickich, takich jak Polska, Węgry, gdyby ustąpili z nich komuniści? Kościół wedle zapewnień nowej opozycji ostałby się jako bardzo szanowna instytucja; nie wątpię w to. Ostałby się pod warunkiem apolityczności (tego domaga się Michnik); co stałoby się natomiast z religią, której nie zagwarantuje ani władza państwowa, ani obyczaj? Sądzę, że religia nie jest sprawą wyboru wolnego; jest dziedzictwem, dla którego przekazania muszą istnieć obyczajowe i ustrojowe warunki. Indyferentna tolerancja, jaką Michnik proponuje, nie jest może wyrokiem śmierci dla Kościoła, który nawet bez wyznawców, mocą tradycji, nawyku, w majestacie historii i liturgii trwać może wieki całe, jak trwa angielska monarchia albo powaga Dalaj Lamy; jest natomiast wyrokiem śmierci dla religii.

— — — Stanowczo powinienem przestudiować sprawę religii w USA, które wydają mi się krajem wzorcowym dla przyszłości także i pod tym względem! I napisać o tym artykuł lub nawet książkę!

— — — Ciekawe, że kwestia religijna zjawiła się nagle w centrum wszystkich rozumowań politycznych. [...]

Page 157: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

“W języku rządzących komunistów nie istnieje pojęcie kompromisu. Każde ustępstwo partnera traktowane jest jako okazja do kolejnej eskalacji ucisków i coraz dalej idących żądań''... “Jedyną skuteczną metodą postępowania z rządzącymi komunistami jest twardy opór i nieustępliwa obrona własnych zasad''...

1

[...] Wilga, 21 VII 1977 [...] Wizyta Adama. Wciąż ten sam problem: działalność antyreżimowa, otwarta, połączona z wyczekiwaniem na łaskawość, quasi-tolerancję czy po prostu inercję władz. Adam nazywa to presją. Ja to nazywam hipokryzją i twierdzę, że pomimo wszystko jest to działalność wpisana w reżim. Logiczniejsze wydaje mi się działanie konspiracyjne zmierzające do zbudowania paralelnego państwa. To, co robią Adam, Kuroń i inni, jest na pewno bardziej efektowne, ale też niesłychanie kruche. Opiera się wyłącznie na ludziach, którzy nie mają już nic do stracenia, albo takich, którym straty, jakie im może zadać reżim, już w niczym nie grożą. Szeroka konspiracja może natomiast zaciekawić i wciągnąć naprawdę rzesze ludzi z różnych środowisk.

— — — Rumunia także wypuściła swoich więźniów politycznych

1.

Chwilami wszystko mi się to wydaje polską drogą do rumunizacji. Ideałem Gierka jest państwo politycznie zabezpieczone od rosyjskiej interwencji, a gospodarczo na tyle swobodne, aby mogło utrzymać dotychczasową strukturę — centralizmu państwowego złagodzonego przez indywidualne rolnictwo, prywatne rzemiosło i handel. [...] Wilga, 4 VIII 1977 Nowa sytuacja. Jędrek już jest poza nami. Wyjechał teraz z żoną do Bułgarii. Ale wróci już nie do nas. Coś się skończyło, coś się zamknęło. Dlatego wyrysowałem w notesie i w kalendarzu czerwoną kreskę. Jestem teraz “pod kreską''. W buchalterii i planowaniu to coś znaczy; nie wiem dokładnie co, wiem, jakie znaczenie ja owej kresce nadałem: otwiera ona dla mnie działalność jak gdyby w nowym wymiarze — w wymiarze ostatecznym, w wymiarze natężonej uwagi. Ta kreska oznacza dla mnie także bilans. A jest on dość mizerny. — Ciągle wierzę w pana — powiedział mi podchmielony Kisiel, którego spotkałem przedwczoraj na rogu Wiejskiej i Prusa. Powiedział mi zatem zupełnie to samo, co mówię sam sobie, mając do tego akurat takie same podstawy, jakie mam ja sam. Mam więc wciąż tzw. kredyt zaufania u innych i sporo własnej wiary w siebie — i nic poza tym. Z rzeczy napisanych przeze mnie dotychczas Adam M.[ichnik] obiecał mi złożyć książkę

2.

Oznacza to, że wszystko, co napisałem dotąd, wypełni mi tom ok. 300 stron. Pozostaje mi 10–15 jeszcze względnie dobrych lat, w ciągu których rozstrzygnąć trzeba wszystko. Zarobić na status “wspaniałego starca'', dobre zejście, przyzwoite miejsce w historii literatury, no i spokój w “pamięci wiecznej'', jak określam życie pozagrobowe. [...] Wiara

1, jak mi się zdaje, ma dwa aspekty: przyrodzony i nadprzyrodzony, a ani bez jednego,

ani bez drugiego obyć się nie może. Są to dwa wymiary wszelkiej wiary. To nieprawda, że można wierzyć w ład nadprzyrodzony, a nie wierzyć w przyrodzony. W nadprzyrodzoną miłość, a w przyrodzoną nie, w nadprzyrodzoną, ponadczasową sprawiedliwość, a w przyrodzoną nie. Zbawienie wieczne zaczyna się w każdej chwili. Wieczność jest żywiołem i potępieniem wiecznym, które przekraczają próg chwili obecnej. Wieczność już trwa. Jesteśmy dla niej stworzeni, dla niej poczęci. Wszystko, co się dzieje, wszystko, o czym decydujemy i co robimy, będzie trwać w nieskończoność, w nas, razem z nami, którzy istnieć będziemy jako fragmenty wielkiego programu nadziei i fragmenty zbiorowej pamięci...

Page 158: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Wiara jest psychologicznym aspektem transcendencji. I jest niepodzielna. Wierzę w siebie, że istnieję. Wierzę w innych, że istnieją. Wierzę w mój związek z nimi. Wierzę w moją powinność wobec innych. Wierzę w przyszłość. Wierzę w trud, w zmiany, w dokonania, w powodzenie, w poprawę, w postęp, i że cała moja wiara odnosi się do nas niesprawdzonych, nie ma granic, i rozciąga się dalej, dalej poza moje istnienie, poza mój horyzont, poza glob ziemski. Powtarzam: wiara nie jest poznaniem, ani zdolnością, ani darem, ani opinią, lecz psychologią transcendencji... Jeśli mówimy, że moje istnienie ma sens dla chwili następnej, wierzymy zawsze, że ma sens dla wieczności; jeśli wierzę, że ma sens dla drugiego człowieka, już wierzę, że ma sens dla Boga, gdyż takie imię daję owej całości, o której sądzę, że ma program i pamięć. Myślę więc, że nie można wierzyć w Boga, nie wierząc w spełnienie, miłość i sprawiedliwość tu, na ziemi, i na odwrót: nie można wierzyć w spełnienie miłości i w spełnienie wieczności, tu na ziemi, i nie wierzyć w to, że spełnienie to ma perspektywę nieskończoną. [...] Wilga, 5 VIII 1977 Pisanie, jeśli ma być przyjemnością, musi być stylem. W dzisiejszej literaturze polskiej nikt nie ma stylu. Gombrowicz był ostatni, który miał styl. Andrzejewski ma styl zmyślony. Iwaszkiewicz nie ma go zupełnie. Nie miała go Dąbrowska i tą swoją bezstylowością — jako rodzajem cnoty — zaraziła całą literaturę. Styl niewidoczny czy przeźroczysty — nie pamiętam już, kto to napisał o niej — jest w końcu tym, czym jest: rzeczą, której się nie doznaje. Opowieść poczyna się ze stylu, nie styl z opowieści. Styl został zabity narracją w pierwszej osobie; podejmując opowieść w pierwszej osobie, udajesz prostotę, bezpośredniość; udajesz prawdę, która z ozdobą stylu pogodzić się nie da; chyba że będzie to styl liryczny. Styl epicki rodzi się z systemu opowiadającego, z jego stopnia wiedzy o przedmiocie. Najczęściej maskuje luki w tej wiedzy, która musi być niezupełna, aby stała się sztuką. Gdy opowiadam rzecz najdokładniej sobie znaną, nieuchronnie wpadam w szarzyznę. Opowiedz rzecz, o której nie masz zielonego pojęcia, a która cię fascynuje — czym? Tym właśnie, żeś jej — nie przeżył, nie zaznał i już nigdy nie zaznasz. Przeżyj w pisaniu to, czego nie przeżyjesz. A odnajdziesz styl i upodobanie do snucia twej historii. Przeżyj przygodę, szaloną miłość, władzę, wojnę, polowanie, podróż, bogactwo, opowiedz o tym — a okoliczności — tło, czas, realia, czyli to wszystko, czego opisywanie pochłania ci całą energię, wyczerpuje i nudzi, stanie się czymś drugorzędnym, pobocznym szczegółem, który zrodzi się sam, dla uzupełnienia zdania; rzeczywistość zrodzi się, gdy potrzebował będziesz dopełnień i przydawek dla upiększenia twych zdań. Dla stylu. Opowieść winna być dla stylu, nie styl dla opowieści. Wilga, 8 VIII 1977 Sny: wczoraj jakieś malownicze manifestacje w Krakowie w związku ze śmiercią Pyjasa, dziś spiski z Adasiem Michnikiem, z którym miałem ważne spotkanie pod pomnikiem Jagiełły

1 w Krakowie.

Aby mu wyznaczyć miejsce tak, aby nikt nas nie podsłuchał, pokazałem mu mimicznie wszystkie figury pomnika.

— — — Na co liczymy? Na to, że pewnego dnia niewiadomego roku zostaniemy sami, bez gwaranta naszych granic i naszego ustroju, i że wówczas będziemy musieli na nowo, w oparciu o własne siły, rozwinąć dyplomację, która nam zapewni trwałe i bezpieczne granice, zbudować ustrój, który nam zapewni rozwój i porządek, stworzyć gospodarkę, która zaspokoi nam potrzeby, zadowoli aspiracje, stworzy podwaliny przyszłości. Czy to się stanie w wyniku wojny, przewrotu wewnętrznego, czy też w drodze ewolucji i rozkładu imperium, do którego należymy, czy to się stanie rychło, czy w dalekiej przyszłości — nie wiemy. Jakie siły wtedy dojdą do głosu wewnątrz kraju, jakie siły zewnętrzne zechcą mu pomóc, a jakie sprzysięgną się przeciw niemu, również nie wiemy. Teraz chcemy odpowiedzieć tylko tym, tym spośród naszych nieprzyjaciół, tym spośród swych przyjaciół, i tym nawet spośród nas samych, którzy na taką możliwość, na taką ewentualność, pytają sceptycznie: — A czyście wy zdolni do tego, aby sami rządzić się, gospodarować, obronić się? [...] Sporządźmy dziś rachunek naszych słabości.

— — — Pierwsze co nam wtedy stanie się zawadą, będzie to, o czym już mówiłem: zakłócone poczucie własnej siły i własnego znaczenia. Polska utraciła niepodległość jako mocarstwo i przez cały czas niewoli Polacy myśleli o odzyskaniu wraz z niepodległością dawnej wielkości i dawnego znaczenia. Dopominali się zawsze o maksymalne granice, sojusznikom ukazywali przyszłą rolę Polaków jako mocarstwa na wschodzie. [...] Ale Polska może odzyskać niepodległość jako jedno z wielu średnich co do wielkości i potencjału

Page 159: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

krajów Europy, o podobnej strukturze i podobnych losach... [...] Nigdy nie będziemy krajem stabilnym i bezpiecznym. — Przy dzisiejszych środkach technicznych nie ma granic bezpiecznych i niebezpiecznych; przy dzisiejszych potencjałach nie ma państw mocnych i słabych, są tylko bezpieczne i niebezpieczne układy międzynarodowe, są mocne i słabe gwarancje. Nie chcemy ani granic rozległych, ani nie marzymy o potencjale zabezpieczającym nam istnienie zgodne z naszą tradycją i naszymi interesami. W niespokojnej, swarliwej, szowinistycznej Europie nie będziemy ani stabilnym, ani bezpiecznym krajem, bo też takich w niej nie będzie wcale. W Europie świadomej wspólnoty interesów i tradycji będziemy równie bezpieczni jak maleńka Szwajcaria, choć nie mamy Alp chroniących nas przed inwazją. — Ale możemy być wolni. Musimy wyzbyć się skrajności w myśleniu — fanfaronady, która nam tyle razy zaszkodziła, a zarazem pesymizmu, który jest ojcem zdrady i serwilizmu. [...] Warszawa, 16 VIII 1977 Dalszy ciąg “rachunku słabości''. Przypomnieć wypada, że od czasów ostatniej wielkiej próby historycznej, jaką dla Polaków była okupacja hitlerowska, upłynęło ponad 30 lat dziejów zupełnie różnych od wszystkiego, co dotąd Polacy kiedykolwiek przeżyli. Zapewne niektóre momenty — jak październik 1956 roku, grudzień 1970 na Wybrzeżu lub czerwiec 1976 — przypominały wielkie chwile zrywów powstańczych czy reformatorskich i stwarzały warunki, w których można było sprawdzić, czy żyją jeszcze dawne walory Polaków — odwaga, zdolność do improwizacji, wyczucie chwili — oraz odzywają się dawne wady — szybkie rozprzęganie się zawiązanych w momencie kryzysu związków. Ale to były rzadkie momenty. 33 lata życia w PRL upływały i upływają nadal w monotonii państwa zbiurokratyzowanego, będącego, jak wszystkie biurokracje, mieszaniną chaosu i pedanterii... Te 33 lata, do których historia, której nie śpieszy się jak dotąd ze zmianą kursu, dopisze na pewno jeszcze niejeden dziesiątek, przynoszą i przyniosą zmiany psychiczne w jednostkach i w całej zbiorowości, zmiany, którym każdy z nas już uległ i nadal ulega, zmiany, które sprawiają, iż myśląc o dniu odległym, gdy będziemy mieli szansę stanąć na własnych nogach, i wybierać, i decydować, i walczyć, i bronić, i — co najważniejsze — myśleć, nie będziemy już tym samym narodem, o jakim przywykliśmy myśleć. Jak naród z 1918 roku nie był tym samym z 1791, tak my, czy nasi wnukowie z nieznanego roku wolności, nie będziemy ani tym narodem z 1939, ani tym z 1945, ani tym z 1956, ani nawet tym z 1976. Upadek prestiżu działacza społecznego i politycznego. Upadek prestiżu ideologii. Spadek wartości słowa. Upadek wartości społecznych... Nowa wersja dawnego indywidualizmu: cwaniacki egoizm. 17 VIII 1977 Poranna jazda na Bielany. Pobłądziłem. Znalazłem się na Wawrzyszewie. Zajrzałem na cmentarz. Groby księży marianów. Wstąpiłem do kościoła Marii Magdaleny. Ksiądz czytał przypowieść o drzewach z Księgi Przypowieści

1, a potem Ewangelię o robotnikach w winnicy

2.

Dlaczego wszyscy dostali jednakową zapłatę? Najpierw dlatego, że Pan tak chciał. Po drugie dlatego, że tak się umówił. Jest to więc w pierwszym rzędzie wezwanie do posłannictwa i poszanowania prawa oraz uznanie suwerennej władzy, jaką ma ten, który płaci, nad tym, który płacę przyjmuje. Wieki dodały do tego aspekt nadziei: ten mianowicie, że na każdego przyjdzie pora. Oraz aspekt pocieszenia: że zawsze jest czas, aby zatrudnić się w winnicy pańskiej. Jest w tym też szczególna, biblijna interpretacja czasu: jest to coś, co się wiecznie odnawia, zaczyna od początku, a nie coś, co upływa. Czas jest wymiarem łaski, a więc i nadziei, a nie stałym ubytkiem. Czas jest zawieszeniem wyroków boskich, a nie stałą, codzienną cogodzinną egzekucją. [...] 18 VIII 1977 Przywykliśmy do myśli, że decydują i rządzą nami inni, “oni''; do tego także, iż zarządzenia i decyzje władz stanowią z reguły przeszkodę do obejścia. Do tego wreszcie, że osobista pomyślność każdego z nas jest wartością wyższą (bo sprawdzalną) od abstrakcyjnej pomyślności zbiorowej. Najogólniej można powiedzieć, że w odpowiedzi na zbiurokratyzowanie życia, na ubezwłasnowolnienie polityczne, na wyobcowanie aparatu władzy powstała pomiędzy sferą społecznych i prywatnych działań i aspiracji jak gdyby przepona, która jedną od drugiej chroni. 19 VIII 1977 Wczoraj u Brandysów. Wyjeżdżają do Paryża i Berlina co najmniej na rok. Rozmowa beznadziejnie pusta. Nie mamy wspólnych zainteresowań.

— — — Odczuwam przedziwną, przemożną potrzebę zmiany; czuję się nieustannie wołany,

Page 160: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

przyzywany. Skąd głos dochodzi? Czyj to głos? Wiem na pewno, że mam coś niezmiernie ważnego do powiedzenia, ale brak mi słów. Czuję się wpędzony w ślepą uliczkę. Chcę pracować. Wiem, że to już ostatnie moje lata aktywne, a brak mi spokoju; wewnętrznego oczywiście, spokoju. Przerzucam się od zajęcia do zajęcia, od myśli do myśli. Byłem kiedyś zdolny do pracy pilnej, ciągłej; miałem zdolność szybkiego skupienia. Nie mam już tych zdolności. Mam naokoło głupich ludzi, którzy dostarczają mi wyłącznie złych przykładów i spieszą ze złymi radami. Znalazłem się w głupiej koterii, która sobie na dobitek złego uzurpowała duchową i moralną reprezentację narodu. [...] Wilga, 21 VIII 1977 “— Chcę poznać Boga i duszę. — I nic więcej? — Nic, absolutnie nic!''

1

Warszawa, 30 VIII 1977 Mogłoby się wydawać, że ponieważ głupstwo jest głupie ex definitione, da się oszukać. Otóż nie! Gdy chodzi o swój stan posiadania głupstwo jest mądre, bardzo mądre. [...] 1 IX 1977 Wczoraj pokaz filmu Różewicza o Edwardzie Dembowskim, wedle scenariusza, któryśmy razem z Edwardem Żebrowskim dwa lata temu napisali

1. Chyba dobrze.

Potem w telewizji film tegoż Różewicza, Zanim liście opadną2.

Wajda robi potworne knoty, ale zostawia tu i ówdzie ślady wielkości. Widać to w scenach zbiorowych. Z rzezi, wiecu, przemarszu wojsk czy górników Wajda zrobiłby coś wielkiego. Wszystkie te sceny u Różewicza są sknocone. [...] Wilga, 10 IX 1977 [...] Pojechałem do Banku Pekao otworzyć rachunek “S''

3 na jakieś forinty i korony czeskie,

które przyszły dla mnie za Wesele. Ścisk, podenerwowanie, wysokie ciśnienie: tam chodzi o prawdziwą forsę. Złe, nieufne, zatroskane oczy, wbite w okienka i w ręce urzędniczek wypisujące niezliczone asygnaty i zaświadczenia (niewiarygodnie skomplikowana manipulacja) oraz kasjerek liczących prawdziwe pieniądze. Głosy podniesione, namiętne, co chwila wybucha sprzeczka. Obok mnie jakiś facet o semickim wyglądzie próbował urzędniczkę onieśmielić tonem wyższości, uśmiechem i zapowiedziami: — Ja to wyjaśnię... Chciałbym z kierownikiem... Stojący za nim młody człowiek popierał urzędniczkę w sporze, a gdy semita odszedł poszukać kierownika, młody raźno podszedł do okienka wołając: — Dzień dobry, panno Bożenko... [...] Pojechaliśmy do Wilgi. Tu zimno, mokro, lasek zasypany już żółtymi listkami brzozowymi i czerwonymi łuskami sosnowych szyszek. Potem pojechaliśmy do Zawadków. Opowiadali o wycieczce do Kodnia

4 w zeszłą niedzielę;

ile było ludu (ze sto tysięcy), ile aut i taksówek, i milicji. — Jak się wzniosła zapora — opowiadała jakaś sąsiadka — to mnie tak tu coś... — i pokazała na krzyż — i nic nie mogła mówić. — Grali pięknie, bez fałszu. — Biskupi, straż, kolorami tu tacy, tu tacy. — Tam też są stopnie — powiedział Zawadka. — Piękna była dekoracja ludowa i pielgrzymki całymi regionami... Najpiękniejsze Łowiczanki... Zachwycali się wszystkim: kościołem, stacjami Męki Pańskiej rzeźbionymi w pniach starych drzew, historią obrazu, organizacją uroczystości i tym, że się tak wszystko udało. Był to zachwyt dla dawnej i dzisiejszej sprawności ludzkiej. To, że orkiestra grała bez fałszu, i że żadnego wypadku nie było mimo takiego tłumu “luda'', było równie wspaniałe. Ciekaw jestem, jakie znaczenie miało dla nich to, że to wszystko było nie nakazane, nie związane z reżimem, natomiast związane z religią? Zawadka pokpiwał trochę z tych Matek Boskich, a kobiety mu w tym sekundowały! Ale jedzie jutro do Częstochowy... Co prawda, powiedział, że to będzie ciekawe, ze względu na tych wszystkich “partyzantów'', którzy się zjadą... Będą różne kaleki... — Jednocześnie żałował, że nie pojechał z cechem do Jugosławii. Za 5000,–... Opowiadali i opowiadali. Wróciliśmy, zjedliśmy grzyby, które Kazia nazbierała. Wilga, niedziela 11 IX 1977 [...] Wspominałem moją niedawną rozmowę z Andrzejem Wasilewskim. Chciał się właśnie dowiedzieć, czy można załatwić sprawy literackie trybem amnestyjnym, uzyskując w zamian zobowiązanie do niedrukowania za granicą. Na co mu odpowiedziałem generalnym atakiem na reżim; powiedziałem mu, że jest przestarzały, że w pojęciu ogólnym nie daje się naprawić i nie ma żadnych

Page 161: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

uzasadnień, i że problem nie polega na przywróceniu tego czy owego pisarza do łask, ale na nadaniu temu wszystkiemu sensu przez reformy polityczne. Powiedziałem — amnestia bez reform politycznych jest absurdem... Takim samym absurdem byłoby przywrócenia do rozpowszechnienia pisarza, który podpisuje protesty i drukuje za granicą. Oczywiście nikt żadnych zobowiązań nie złoży. Zaś drukowanie za granicą czy w “Zapisie'' jest świadectwem pękania systemu. Przynosi pisarzowi więcej honoru i satysfakcji niż uczestniczenie w oficjalnym życiu literackim, które jest coraz bardziej fikcyjne. Rozmawiał zresztą ze mną kaleka w fioletowych szkłach, który nie może czytać i korzysta z usług lektorki, człowiek, który już nie ma nic do zrobienia. Zadzwonił do mnie, prosząc o tę rozmowę “po dawnej znajomości''. Zastrzegł sobie dyskrecję, której dochowałem. Przyznał w rozmowie, że o ile nie ma szczególnych zakazów co do zawierania umów, polityka wznowień jest ściśle reglamentowana: — Jest to rodzaj premii dla pisarza... [...] Wilga, 17 IX 1977 Był Adam M.[ichnik]. Zaprosił mnie do Komisji Likwidacyjnej KOR-u. Razem z Władysławem Bieńkowskim i Stefanem Kisielewskim muszę przejrzeć rachunki KOR-u i wydać oświadczenie

1 o właściwym zużyciu funduszów. KOR przestaje istnieć. Na jego miejsce powstać ma

jakieś ciało przeznaczone do obrony ludzi przed represjami2. Nie wiem, jak się ma nazywać i z kogo

składać. Adam szczegółów nie mówił, ja nie pytałem. On sam chce się, zdaje się, skoncentrować na redagowaniu pisma. Ma to być miesięcznik polityczny, “Głos'' czy “Głosy''; proponuje mi robienie tu przeglądów prasy. Ale to chyba nonsens. Dlaczego mam robić przegląd prasy? Oprócz tego wyszedł pierwszy numer “Robotnika''. Adam wydał mi się tym razem ostrożniejszy i bardziej zabiegający o względy. Przyznał mi się do winy w związku ze swoim oświadczeniem w sprawie PPN

3. Mam osobiste zmartwienie —

oświadczył z żałobną miną i opowiedział, jak to w Uppsali, wśród masy Żydów, dziś rzeczywiście wybitnych niepodległościowców, ktoś powiedział mu, że KOR to jest nic — za to PPN ma program. Wtedy on, podrażniony, miał powiedzieć to nieszczęsne... Czy chciał mnie wybadać, czy mam coś z tym wspólnego, czy chciał, żebym “temu komuś'' przekazał jego ubolewania — nie wiem. W każdym razie czuję, że zwąchał moje z tym kontakty

1.

Rozmawialiśmy poza tym o Wiktorze, twierdzi, że poglądy Wiktora są właściwie reakcyjne. Dziwi mnie, że mówił o nim tak otwarcie źle. Podobnie zresztą o Kuroniu, któremu wytykał brak zdolności pisarskich, przesadny optymizm, przykry charakter. O Janku Lipskim powiedział, że trzeba mu dać spokój... Mnie zaś w prezencie złożył ZSRR — stwierdził, że oczywiście tu jest klucz; powtórzył mi to, co sam mu poprzednim razem mówiłem. [...] Dzisiaj minęła 25. rocznica śmierci Matki. Co to dla mnie znaczy? Nie odczuwam właściwie żadnej tęsknoty, żal mi Matki, bo ją rozumiem dziś lepiej, niż wtedy — choć nie wiem, czy rozumiejąc ją lepiej wtedy, mógłbym jej w czymkolwiek pomóc. Nawet nie wiem, czy uniknąłbym win wobec niej. Wpędziła nas i siebie w sytuację naprawdę bez praktycznego ani moralnego wyjścia. Tyle męki po nic. Żal mi jej, żal mi Ojca, żal mi Leszka, żal mi siebie. Taka masa ofiar głupstwa. Czuję zarazem, że wciąż jeszcze nie pojąłem lekcji moralnej, która została mi dana; nie poszedłem za jakimś wtajemniczeniem, które stanęło przede mną otworem, a próby, których dokonałem (m.in. w Oskarżonym), były poronione. Być może w tej właśnie sprawie nadal tkwi moja tajemnica; ale ja jej nie rozwijam, nie kultywuję. To są moje “rojsty''

1.

W Wildze zimno i nie ma ciepłej wody. Sporo zamieszania z Danielą, która dzisiaj chyba już wyjechała. Artur tym razem, zdaje się, pozrażał sobie wszystkich dokoła. Na koniec rozwalił samochód. [...] Wilga, 25 IX 1977 Zebranie u R.[omaszewskich] Likwidacja KOR-u. Pani R. (ładne włosy) dzieliła piernik i zadawała swobodne, troskliwe pytania o różnych podopiecznych KOR-u, jak gdyby chodziło o dalszą rodzinę. Aktywizm kobiecy: rozszerzenie uczuć osobistych na społeczeństwo. Kobiety nigdy nie zrozumieją, że sfera społeczna od rodzinnej różni się nie tylko ilością, lecz także jakością, i wnoszą do działalności społecznej (co gorsza, także do polityki) rodzinną miłość, rodzinne uprzedzenie, rodzinną nienawiść. Stwarzają wzór emocjonalny łatwy, a nawet niemal konieczny do naśladowania. Miłość społeczna i miłość rodzinna: dwie różne miłości, z których tylko druga jest dosłowna. Różnica polega na tym, że rodzina składa się z osób, a społeczeństwo ze zjawisk. Złodzieja w rodzinie nienawidzi się i potępia; nie chce się z nim mieć do czynienia. Złodziej w społeczeństwie jest

Page 162: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

takim samym zjawiskiem jak każde inne. Trzeba ustalić, ilu ich jest, jakie mają powody, zastanowić się nad środkami zaradczymi. W rodzinie wszystkie zjawiska mają wartość dodatnią lub ujemną; w społeczeństwie wszystkie są naturalne. Społeczeństwo jest podobne do natury, jest częścią natury — a w każdym razie przyrośnięte jest do niej tą częścią właśnie, która jest przedmiotem rozważań i działań społecznika. Zapewne nie tylko kobiety mylą te dwie sfery; jest to cecha ludzi niepewnych swoich uczuć rodzinnych, osobistych, ludzkich. [...] Rodzaj ludzi. Pan domu krótko strzyżony, o twarzy skupionej, bardzo starannie ubrany — koszula jasna, krawat w poprzeczne prążki angielskiego typu, marynarka tweedowa, ale na nogach kapcie. Z żółtej skórki, co prawda, ale bez pięt. Pani też w kapciach. Urządzenie mieszkania z późnych lat pięćdziesiątych. Mają ok. 40, a więc wtedy się pobierali i urządzali. Widzę ich jako młodzików w Krzywym Kole

1. Widzę ich jako dzieci w ZMP. Październikowe pokolenie. Październik zresztą miał tę

właśnie “rodzinną'' atmosferę z wyraźnym podziałem na jasne i czarne charaktery z wizją bardziej moralną niż polityczną; październik był dziełem bab i literatów. Ów nadmiar uczuć “rodzinnych'' charakteryzuje każdy ruch zbiorowy, któremu brak celu i racji politycznych. Taki był październik, który miał na celu “umoralnienie'' systemu, a nie zastąpienie go innym. Przypuszczalnie taki też był ruch przed 1830 rokiem, który miał na celu wymuszenie na carze uczuć ojcowskich. Tak już na pewno nie było ani w 1848, ani w 1863, ani w 1905. [...] Warszawa, 26 IX 1977 Budzę się ciężko, z bólem głowy. Śpię bez snów lub rzadko sny miewam. Z wczorajszej nocy w Wildze zapamiętałem, że zatrzymaliśmy się z Kazią przed Ministerstwem Kultury i Sztuki, aby “po drodze'' odebrać należący mi się order. Było to już po godzinach urzędowych. Zastaliśmy samego Kraśkę, który był kobietą i sprzątał, a nawet robił generalne porządki, ponieważ miał oddać urząd swojemu następcy. Order wyniósł w pudełku do przedpokoju. [...] Źle jest ze mną. W Simone Weil szukałem jakiegoś nakazu pracy, jakiejś nadnaturalnej racji do tej nienaturalnej czynności, jaką jest pisanie. Nie znalazłem nic poza zdaniem o tym, że żadna praca trudna nie może odbyć się bez aktów gwałtu na sobie. To jest ważna myśl, gdyż kiedyś (kiedy?) uwierzyłem w to, iż tworzenie jest właśnie naturalną czynnością, spontaniczną — i dlatego musi sprawiać przyjemność i odbywać się w optymalnych warunkach. Wręcz przeciwnie! A ponadto nie znosi odpoczynku! Odpoczynek to śmierć pomysłu, natchnienia, energii twórczej. Twórca nie odpoczywa nigdy! Ze wszystkich czynności twórczość najbliższa jest trwałemu samoudręczeniu. Tego się trzymaj. 27 IX 1977 24. rocznica śmierci mojego ojca. Rozpocząłem dzień o 6. od odczytania w półmroku fragmentu modlitwy św. Tomasza z Akwinu “Boże, spraw, abym tego, co się tobie podoba, bez ustanku dociekał...'' Zresztą dzień minął na męczarniach. Wola nie działa. Ale oświadczenie w sprawie KOR-u w końcu napisałem. [...]

Page 163: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

28 IX 1977 Napisałem wczoraj oświadczenie w sprawie KOR-u. Zaniosłem Kisielowi. Kisielowa taka miła, serdeczna. Był Zdzisław Najder. Przyniósł masę do czytania. Wszystko to źle napisane. Każdy zaczyna od pieca i bardziej dla siebie pisze, aby swojej złości i tajemnej wiedzy dać upust, niż aby innych oświecić, powiedzieć, czy ułatwić im myślenie. Moja w tym wina. Wieczory w domu są bez sensu. Kazia przeszkadza, telefony przeszkadzają, telewizja przeszkadza, sam sobie przeszkadzam. Jedyną sposobną porą do czytania są przedpołudnia. Od 11–15 prawie zawsze masz czas. Wtedy czytaj, bo pisać i tak nie możesz. Dzisiaj przeczytam Konwickiego

1. Albo pójdę do biblioteki przygotować się do felietonu.

[...] Elita

2 umysłowa czy grupa zawodowa?

Osobliwość polska czy powszechna? Zjawisko w procesie zanikania czy wzrostu? O rosnących czy malejących aspiracjach? R. Czepulis-Rastenis w przedmowie do książki Klassa umysłowa Królestwa Polskiego 1832–1862 (Warszawa 1973) cytuje takie określenie inteligencji z roku 1861: “Jakiego rozumienia wymaga nasze społeczeństwo u członków swoich, aby ich nazwać mogło inteligencją?... zapytuje autor podpisujący się G. Ch. — Jestem pewny, że gdybym przeszedł wszystkie ziemie dawnej Polski od końca do końca z tym zapytaniem na ustach, wszędzie by mi odpowiedziano: wymaga rozumienia sprawy narodowej, ukochania jej, pracowania i poświęcenia się dla niej. Słowem, wymaga miłości Ojczyzny (...), która rozgłos i cześć k020«zjednała» nam u wszystkich narodów''

1.

Pojęcia tego używa się w odniesieniu do Polski i Rosji w szczególności; w literaturze zachodniej występuje termin “intelektualiści''. [...]

— — — 1. Inteligencji będzie przybywać. 2. Spośród owej inteligencji coraz więcej jednostek będzie chciało odgrywać rolę czynną i jawną intelektualistów. 3. Będzie się ujednolicać, standaryzować umysłowy status intelektualisty w duchu “humanizmu'', demokracji, tolerancji etc. 4. Będzie się też spłycał. 29 IX 1977 Zmarnowany ranek. Za późno wstałem. Wczoraj Twarzą w twarz Bergmana

2 — seans

psychoanalityczny połączony z wykładem mistyczno-moralnym o miłości i śmierci. Potrafił wzbudzić we mnie lęk — a to dużo — lęk, który objawił się np. dziś rano prawdziwym paroksyzmem, gdy okazało się, że nie mam tego notesu. Nie przeraziłem się tym, że zgubiłem notes, lecz tym, że do tego dopuściłem i że stwierdziwszy to, w pierwszej chwili nie przejąłem się bardzo. Więc do tego doszło? — pomyślałem nagle. — Wyjęto mi i zarzucono gdzieś lub zabrano część duszy, część mózgu, moje słowo, moje wzruszenia i natchnienia, a ja myślę o tym obojętnie, jakby chodziło o starą gazetę, o wiele obojętniej, niż gdyby to chodziło o 100 złotych! I pomyślałem wtedy, żem jest już częściowo trupem, któremu obojętne, co mu wycinają, co zabierają. [...] 30 IX 1977 Wczoraj u prof. L.[ipińskiego?]. Zobaczyłem “dawnych Polaków'' w akcji. O, to groźne! Tępota, agresywność, zła wola, podejrzliwość, przemożna chęć wybijania się, zupełny brak umiejętności przemawiania, jasnego formułowania swoich myśli, chaos pokonywany pozorami porządku, tj. porządkiem formalnym. I zawsze to samo: pyskują najgorsi, a najlepsi siedzą cicho. Młodzi kryją się za plecami starszych, trzymając się kurczowo autorytetów, nazwisk — przede wszystkim nazwisk. Jest to tym przykrzejsze, że — jak wiadomo — właśnie ci milczący młodzi robią wszystko skryci za fasadą tej parodii politycznej. [...] Wilga, 3 X 1977 [...] Przeczytałem Kompleks polski. Moje uczucie: przykrość. Tylko tyle da się wycisnąć z naszej wściekłości? Gniew źle skierowany. Opowieść złożona z samych fikcji: fikcja siebie, fikcja sytuacji, fikcja sytuacji generalnej. Inaczej: nadwyżka fikcji nad realnością. Nadwyżka mistyfikacji.

Page 164: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Konkretnie: to nie jest Konwicki, ale ktoś inny; historia z pierścionkami i wszystko, co się zdarza, jest nieprawdziwa; ustrój, jaki został odmalowany w liście Seweryna, jest nie ten, o który naprawdę chodzi. [...] Wilga, 19 X 1977 Siedzę tu już od dwóch tygodni, albo nawet dłużej, i nic nie zrobiłem, nie licząc pewnej ilości wykopanych dołków i zrytych szpadlem metrów kwadratowych naszej jałowej gleby. Syn nieznanego żołnierza

1 jest bez sensu. Wszystko, co piszę, jest kryptoliryczne; próbuję pod

rozmaitymi postaciami pokazać siebie w wieku dojrzewania, który to wiek wydaje mi się wciąż niesłychanie tajemniczy i głęboki. Jest to po pierwsze bujda, a po drugie robią to wszyscy (np. Konwicki), i ja wstępując w ich ślady, powielam tylko stereotypy.

— — — Pisząc kiedyś w Oborach jakąś bardzo głupią, “gombrowiczowską'' powieść, którą zresztą zarzuciłem, wynalazłem metodę, którą stosowałem potem skutecznie w pisaniu scenariuszy. Piszę krótko całą powieść od początku do końca, z tym że zrazu ma ona pięć stron, które następnie rozwijam do dowolnych rozmiarów. Nie wiem, dlaczego nie stosuję jej przy pisaniu “prawdziwych'' powieści; uważam ją pewnie za niepoważną, a poza tym kłóci się ona właśnie z ich kryptolirycznymi założeniami. Tymczasem tylko ta metoda jest naprawdę podniecająca, ponieważ pozwala mi odczuć całość; daje satysfakcję tworzenia owej całości. A przecież na tym polega właśnie przyjemność pisania powieści. Artur powiedział mi kiedyś, że trzeba napisać pierwsze zdanie tak dobre, aby miało się ochotę napisać następne. Nieprawda; nie ma żadnej gwarancji, że następne będą dobre. Tak właśnie napisałem Dziecko

2: Miasto nad rzeką Wisłą etc...

Trzeba powziąć plan na tyle atrakcyjny, aby warto go było zrealizować; nie rozstawać się z nim nigdy i wypełniać stopniowo. Postępować podobnie jak malarz czy rzeźbiarz, który ma przed sobą zawsze całość i raz pracuje nad tym, raz nad owym szczegółem. Tylko tak można uniknąć nudy nizania zdań na sznureczek i tego, że owe zdania wodzą mnie na swoim sznureczku. [...] 4 XI 1977 Felieton w “Tygodniku Powszechnym'' o terrorystach został skonfiskowany. Poprzedni o inteligencji także

1. A jeszcze poprzedni (Kościuszko i kot) sam sobie skonfiskowałem.

Teraz powinienem napisać coś śmiesznego. [...] Wilga, 5 XI 1977 Ks. Józef Sadzik leży w szpitalu Przemienienia na Pradze po zawale. Dano nam o tym znać z Paryża. Pojechaliśmy we troje — Kazia, Adam M.[ichnik] i ja — odszukać go tam. W księdze przyjęć odnotowano, że “nie pozostał w szpitalu'', na telefoniczne pytania poszczególne oddziały odpowiadały, że nie wiedzą, co się z nim stało. Poszlibyśmy sobie spokojnie do domu, gdyby nie Kazia, która uparła się, aby sprawdzić osobiście na III oddziale wewnętrznym, gdzie — wedle owej księgi — miał się znaleźć po przywiezieniu go i stąd miano go wypisać. Tam znaleźliśmy go leżącego bez ruchu, w ostrym pozawałowym reżimie. Dostał zawału w noc przed odlotem do Paryża; czując, że z nim źle, wypadł na miasto szukać taksówki, aby od razu, póki jeszcze dycha, dostać się na lotnisko. Pamięta, że owej taksówki nie znalazł, ale nie pamięta, jak znalazł się na powrót w domu. Nie wie, jak długo leżał z bólem rozsadzającym mu piersi, a był to chyba cały dzień następny i cała noc. Wreszcie o 5. rano następnego ranka zadzwonił do Elżbiety Osterwianki, która sprowadziła pogotowie, pallotynów etc. Teraz już lepiej. Odwiedzamy go codziennie. Opowiada ciekawe, smutne, a nawet straszne rzeczy o Ks. Stefanie Wyszyńskim. Boi się on podobno krwawych wydarzeń w kraju i czuje się za nie z góry odpowiedzialny. Jest głęboko zawiedziony i urażony polityką Watykanu. — Musiałem dożyć starości, aby zwątpić w “słuszność polityki papieskiej''. Teraz starają się o jego względy władze. Zanim doszło do jego spotkania z Gierkiem, wydano zezwolenie na budowę 30 kościołów w archidiecezji warszawskiej i na sprowadzenie 400 tysięcy katechizmów z Francji, które właśnie ks. Sadzik wydał. Sadzik dziwi się naszemu rozigraniu. Obawia się, że polska opozycja rozdrobniona straci na wyrazistości, którą wobec opinii zachodniej uzyskał np. KOR. Tłumaczyłem mu, że istotą antytotalitarnej opozycji musi być dążenie do pluralizmu. [...]

— — — Co z tego wszystkiego wyniknie? Przewidzieć się nie da. A więc może wyniknąć to, co chcemy. Czego chcemy? Żeby ciocia Mania zdechła, czyli: 1. upadku systemu,

Page 165: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

2. rozpadu ZSRR, 3. uzyskania przez Polskę wolności stanowienia o swoim losie. Jakie mamy przesłanki, aby wyczekiwać w ogóle takiego obrotu rzeczy? Ad 1) System nie funkcjonuje, Ad 2) ZSRR nie wywiązuje się ze swej roli supermocarstwa. To, że system nie funkcjonuje, wie już każde niemowlę w żłobku. Pragmatyczny i rzekomo technokratyczny reżim Breżniewa, Gierka, Honeckera, Husaka etc. poniósł klęskę na ostatniej linii obrony: już nie było mowy ani o ideologii, ani o reformach strukturalnych; postawiono na współpracę z Zachodem oraz na fachowców z kraju. I nic z tego nie wyszło, ponieważ rozbiło się o aparat partyjny i jego frakcje, kliki..., a ponadto o pieniądze. [...] Wilga, 7 XI 1977 g. 21

45

[...] Przecież Polacy próbowali ułożyć swe stosunki z Rosją! Próbował Stanisław August. Próbował ks. Adam Czartoryski. Próbował Wielopolski. Próbował Dmowski. Próbował Sikorski. Spróbowali komuniści. Wilga, 8 XI 1977 [...] Jakie są opcje w ruchu opozycyjnym? Opcja zasadnicza: jak pogodzić bieg swego życia, które jest określone przez system, z decyzją sprzeciwiania się systemowi? Innymi słowy: jak daleko się posunąć? Jest to grząski grunt o zmiennym dnie, którego głębokość wyznacza sam system zachowujący wciąż względną równowagę tolerancji i represji. Ale nie tylko. W każdym z nas mianowicie powstają opory w różnych momentach. Przeciw poświęcaniu wartości kulturalnych. Albo: przeciwko tworzeniu zbyt głębokich podziałów między tymi, którzy protestują, a tymi, którzy tego nie robią (przeciwko arogancji). Albo: przeciwko emigracji. Albo: przeciwko wypowiadaniu się w kwestiach zasadniczych, które wymagają pewnego stanu informacji (przeciwko dyletantyzmowi politycznemu). Przeciwko globalnemu tworzeniu koncepcji politycznych, które nie mają szans urzeczywistnienia, przeciwko organizowaniu się w grupy, których wewnętrzna socjologia przypomina skompromitowane struktury partyjne. Innymi słowy: za programem politycznym, za światopoglądem i przeciw niemu. Taka jest opcja zasadnicza. Partia świętych niewiniątek i partia... Wilga, 9 XI 1977, 5 rano [...] Trzymaj się za mordę, innym pozwól żyć, jak chcą, a swój wpływ na nich ogranicz do nauczania ich tego, co praktykujesz wobec samego siebie.

— — — Bardzo, okropnie, ponad wszystko chcę napisać dobrą powieść współczesną, a jeszcze bardziej dwie powieści współczesne, a jeszcze usilniej trzy lub pięć, lub nawet dziesięć powieści współczesnych, niestety jednak pisanie dobrej powieści współczesnej nudzi mnie jak nic na świecie. Jak z tego wybrnąć? Wilga, 19 XI 1977 [...] We środę wieczór u Walendowskiego

1. Dawne mieszkanie Wańkowicza wydało mi się

mniejsze niż za życia “większego od Sienkiewicza''. Pod takim tytułem Herling-Grudziński napisał o nim kiedyś artykuł reklamowy. W dodatku za jego własne pieniądze. Ludzi jakie 80 osób. Siedzieli na podłodze, na rozłożonych wkoło poduszkach i materacach. Dużo brodatych. Na ogół krótko strzyżeni. Ładne dziewczyny. Nie było dyskusji. Przypuszczam, że nie chciał jej gospodarz, obawiając się, że pociągnę to, co czytałem, do jakichś skrajnych konsekwencji. Jak można było dyskutować? Moja diagnoza była bezsporna, należało tylko spytać, co robić w takim razie, a z takiego pytania, gdyby je ktoś postawił, wyniknęłaby dyskusja nad sposobami obalenia reżimu. [...]

Page 166: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Wczoraj byliśmy na Fedrze2 i Kazia dzisiaj powiedziała Arturowi parę niezręcznych uwag na

temat jego przekładu. I zdołała go wyprowadzić z równowagi! Powiedziała, że wolałaby przekład prozą. Na to on: — Nie mogłaś mi nic gorszego powiedzieć... I zaczął jej dowodzić, że on przetłumaczył dokładnie Racine’a, wiersz w wiersz. Owszem, przetłumaczył, ale językiem, który jest średnią wypadkową między stylizacją klasyczną a mową potoczną, a raczej nie potoczną, tylko konwencjonalnym żargonem kulturalnych nuworyszów: “To o czym napomykasz...''

— — — Straciłem wiarę, a nie uzyskałem (nie wypracowałem sobie) poglądów. Próbuję odzyskać wiarę, zamiast pracować nad poglądami. Wiara jest dziedzictwem; kto się go jak ja wyrzeknie, lub przestanie znajdywać w nim upodobanie oraz namiastkę poglądów, nie wróci do nich już nigdy. Błędem w dotychczasowej nauce Kościoła była mitologia nawrócenia “na wiarę ojców'' czy powrotu do wiary dzieciństwa. Myślę, że tego już nauka Kościoła nie ma. Jeśli to jest, trzeba to zwalczać. Wilga, 3 XII 1977 W śniegu nasz lasek i nasz domek wyglądają znacznie dostojniej niż normalnie. Niektóre sosny pochyliły się nawet pod ciężarem śnieżnych poduch, które im dodały zarazem wymiarów, wypełniły je, ozdobiły, obsrały. Lasek wydaje się bardziej zacieniony, a zarazem nieskończenie barwniejszy. W dali było już ciemnawo, gdyśmy po otworzeniu domku i zjedzeniu śniadania wyszli na spacer, a szczyty największych sosen jeszcze były w poświacie zachodniej — bieliły się jeszcze na tle zielonkawego, mroźnego nieba. W domu zimno. Myśli zebrać trudno. Czas od ostatniego pobytu tutaj płynął zupełnie poza moją kontrolą. Najpierw wyjazd do Krakowa — potem sprawa klubu Adama

1, potem pisanie dla ***

2

(jeszcze nie skończyłem), przykra historia z Anką i Andrzejem, która nam zajęła parę dni, a ściślej parę wieczorów. Na koniec jeszcze wczorajsza historia... Wszystko, co mnie teraz otacza i dotyczy, wydaje mi się niejasne i jak gdyby za trudne dla mnie. Tracę to poczucie przewagi nad rzeczywistością, które mnie nigdy nie opuszczało. Zwaliło się na mnie dużo spraw i obowiązków wykluczających się wzajemnie. Jedno pisanie tajne wyklucza drugie, oba wykluczają pisanie jawne, a wszystko razem wykluczone jest przez konieczność studiów (lektur), a wszystko wykluczone przez moje obowiązki domowe i towarzyskie. Na dodatek jestem leniwy, niesprawny, powolny i, jak się okazuje, nie bardzo zdolny. [...] 9 XII 1977 [...] Myśli poważnych żadnych. Nie pamiętam już, kiedy po raz ostatni użyłem mózgu.

— — — A jednakże wszystko to powinno było stać się inaczej. Rok 1950 — grudzień — moja choroba, pobyt w szpitalu, wzruszenie, jakie tam przeżyłem z powodu sceny z wyśmiewanym chorym matołem — to był ostatni moment, kiedy mogłem był jeszcze zgłosić się do czerwonego domu pod Wawelem

1. Należało tam iść prosto ze szpitala. Do “Łojca''. Zamiast do niego poszedłem do jakiegoś

obcego, który mnie odtrącił. Miał może rację. Pamiętam doskonale, co mi wtedy powiedział, i wszystko to pozostaje nadal dla mnie aktualne. Co więcej, wszystkie późniejsze momenty podobne — dwa! — były tej samej natury. Szczęście, które utraciłem wtedy, jest do odzyskania, pod warunkiem, że teraz, prawie 50-letni, wykażę więcej dojrzałości, niż wtedy — 24-letni, i jeszcze potem 34- albo 35-letni, i jeszcze potem już jako 42-letni człowiek. Szansa roku 1948 i 1956 już nie wróci. I nie o moje szczęście tutaj chodzi, a o to aby nie zniszczyć prawdy, która w tym właśnie żywocie, w tym właśnie charakterze ludzkim mogła była i może nadal się objawić. Prawda, czyli coś pełnego, coś porządnego, coś poważnego. Dano mi w ręce naczynie pełne zbawczego lekarstwa. Sam go nie piję i drugim go nie daję, i postępuję z nim chwiejnym krokiem, rozlewając po kropli. Nie można na to spokojnie patrzeć. Szlag by mnie trafił, gdybym widział kogoś postępującego tak ze szklanką Johny Walkera, a cóż dopiero... [...] 18 XII 1977 Dzisiejsza msza u św. Krzyża. Ewangelia o św. Józefie, która zawsze robiła na mnie tak wielkie wrażenie. Wulgarne zdarzenie, skandal w rodzinie — narzeczona zaszła w ciążę z kim innym — początkiem objawienia i zbawienia. Skromny, uczciwy mężczyzna postawiony w sytuacji niemożliwej: co ma zrobić? Zimne słowa Ewangelisty. Jak to było? Przecież to musiał być skandal w całym miasteczku! Przecież to musiało być zdarzenie znane! Nawiedzenie: Maria pobiegła do Elżbiety, aby

Page 167: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

poskarżyć się jej na niezwykłą biedę, jaka ją spotkała, i dowiedziała się o nieszczęściu równym prawie jej nieszczęściu: staruszka zaszła też w ciążę. Brzemienna panna i brzemienna staruszka padły sobie w objęcia, płacząc z przerażenia podobnego temu, jakiemu uległy kolejne ofiary Zeusa: Andromeda, Leda etc. Bóg na nie zstąpił. Skąd ten upór człowieka, aby którejś ze swych sióstr wmówić dziecko z samym Bogiem? Skąd to pragnienie, aby zjawił się wśród nas taki potomek bosko-ludzki, zrodzony z boskiego nawiedzenia, z boskiej miłości do kobiety. Pragnienie umocnienia w ten sposób związku człowieka z Bogiem, potrzeba boskiej gwarancji podobnej tym, jakie w stosunkach politycznych dawały dynastyczne małżeństwa. Nie było lepszego przymierza, jak takie, które przeceniało małżeństwo — naiwny dynastyczny pomysł: wydać córkę człowieczą za Boga; dziecko, które narodzi się z tego związku, będzie Bogiem-człowiekiem i ocali ród ludzki od boskiego gniewu. Ale skąd Krzyż i skąd Eucharystia? Bajka zaczyna się dobrze: Bóg rzeczywiście pojął za żonę piękną ziemiankę. Opowiadający nie ma jednakże złudzeń co do losów owej ziemianki oraz dziecka. Dziecko zostanie poczęte w nędzy. Jego posłannictwo zostanie odrzucone, osoba stanie się przedmiotem potwarzy, zginie jak ostatni niewolnik. W tę baśń utkaną z mitologii i monarchicznych wyobrażeń o boskiej polityce wdziera się element realistyczny. Ukrzyżowanie jest dowodem na to, że Bóg nie ma nic do roboty pośród ludzi; swą misję realizuje przez zmartwychwstanie i powtórne przyjście w chwale, a obecny tutaj może być tylko tak; w okruszynie chleba, w kropli wina — czyli wszędzie. Albowiem wino i chleb — pokarmy codzienne — jako postać Boga oznaczają tyle, co jego obecność w ludzkim środowisku, w ludzkich wnętrznościach, w ludzkim ciele, ludzkiej krwi. A zaś ich przemiana — Eucharystia, oznacza tyle, że umowa ludzka, czy raczej zmowa w imię Boga — zmowa liturgiczna, środowisko naturalne przetwarza w środowisko boskie i ludność w lud Boży. Historia Jezusa od narodzenia do zmartwychwstania jest oparta na dialektycznej sprzeczności: narodzenie jest dobrym początkiem historii, która kończy się źle, po to, żeby następnie zacząć się lepiej, właściwie. Zaczyna się w mroku mitologii; kończy się w świetle teologii. [...] 19 XII 1977 [...] Nie jestem praktykującym katolikiem. Dlaczego? Czy uważam ten stan rzeczy za właściwy? Nie. Uważam, że powinienem być albo przeciwnikiem katolicyzmu, albo jego wyznawcą. Przeciwnikiem katolicyzmu mogę być: jako ateista, jako innowierca, jako zwolennik religijnego eklektyzmu czy synkretyzmu. Jak próbowałem być ateistą. Jak szukałem innych rozwiązań. [...] 25 XII 1977 Po pasterce w kościele św. Krzyża. Wzruszyłem się. Ks. Hennel ładnie mówił o pustym miejscu, o poszukiwaniu Boga i miłości. Płaczące dziewczyny, które przyszły z dwoma ciężko wlanymi cudzoziemcami i potem miętosiły w dłoniach pliki stuzłotówek, aby je dać na tacę. Wzruszyłem się. Ach ten obrzydliwy sentymentalizm. Brakuje mi pełnego aktu religijnego, pełnego utożsamiania się ze wspólnotą religijną. [...]

Page 168: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Indeks osób eaNie powtórzono notek o osobach wymienionych w pierwszym tomie dziennika Andrzeja Kijowskiego, odsyłając w takich przypadkach do tegoż tomu (Dziennik 1955–1969) adnotacją (t. I). A. zob. Kijowski Andrzej Tadeusz Adam zob. Hanuszkiewicz Adam Adam, Adaś zob. Michnik Adam Adamska Halina, siostra Kazimiery Kijowskiej, mieszka w USA 165, 171, 173, 179, 182, 183, 184, 185, 186, 187, 188, 194, 195, 201, 204 Adamska-Hulewiczowa Władysława, matka Kazimiery Kijowskiej (t. I) 201, 204, 371 Aleksander Wielki (356–323 p.n.e.), król macedoński 382, 383 Aleksander I Romanow (1777–1825), car Rosji, król Polski 65 Amalrik Andriej A. (1938–1980), rosyjski pisarz i historyk, wielokrotnie więziony, a w 1976 zmuszony do emigracji 355 Andrzej zob. Kijowski Andrzej Tadeusz Andrzejewski Jerzy (t. I) 9, 44, 83, 85, 87, 104, 110, 136, 146, 147, 160, 239, 240, 262, 264, 291, 296, 297, 323, 326, 341, 342, 354, 391 Anka zob. Baranowska Anna Arp Hans (Jean; 1887–1966), francuski malarz i rzeźbiarz pochodzenia niemieckiego 197, 198 Artur zob. Międzyrzecki Artur Arturowie zob. Międzyrzecki Artur i Hartwig Julia Assorodobraj Nina (ur. 1908), socjolog i historyk 376 Auderska Halina (t. I) 147, 149, 284 Babiuch Edward (ur. 1927), działacz komunistyczny, w l. 1970–80 członek Biura Politycznego KC PZPR, w 1980 premier, w 1981 usunięty z PZPR 91, 92, 99 Bacewicz Kiejstut (1904–1993), pianista 318 Baczko Bronisław (t. I) 238 Bałdyga, dyplomata ambasady USA w Warszawie 241, 254 Baranowska Anna (t. I) 21 Barańczak Stanisław (ur. 1946), poeta, krytyk literacki, eseista, tłumacz, współzałożyciel KOR-u, od 1981 w USA 283, 348 Bardach Janusz, chirurg plastyczny 167, 169, 171, 178, 180, 181, 186, 191, 197, 202, 249 Bardachowa, żona Janusza 215 Bartelski Lesław Maria (t. I) 148 Bartoszewski Władysław (t. I) 94 Baudelaire Charles Pierre (t. I) 9, 22, 27, 126, 264, 292, 299 Bean John, asystent kursu w Iowa 176, 179, 215, 328 Beckett Samuel (1906–1989), prozaik i dramaturg pochodzenia irlandzkiego, piszący głównie po francusku 31, 33 Beckford Eliza, żona Ricarda 166, 202, 206, 217, 220, 221 Beckford Ricardo, argentyński pisarz, uczestnik kursu w Iowa 166, 180, 202, 193, 206, 215, 217, 221, 311 Bell Daniel (ur. 1919), amerykański socjolog i publicysta 112 Bentham Samuel sir (1757–1831), brat Jeremy’ego, inżynier 112 Bentham Jeremy (1748–1832), angielski prawnik, filozof, ekonomista 112 Bergman Ingmar (t. I) 26, 294, 403 Bergson Henri (t. I) 112 Beria Ławrientij P. (t. I) 93, 350 Bernstein Leonard (1918–1990), amerykański dyrygent, kompozytor, pianista 187 Beynar Zofia (zm. 1997), żona Pawła Jasienicy 151 Bieńkowska Barbara (ur. 1934), historyk kultury 244 Bieńkowski Władysław (1906–1991), działacz komunistyczny, publicysta, w 1970 usunięty z PZPR, związany z opozycją polityczną 83, 398 Bieńkowski Zbigniew (1913–1994), poeta, tłumacz i krytyk, w l. 1950– –78 w redakcji “Twórczości'' 139 Bierut Bolesław (t. I) 8, 360 Blin Roger (1907–1984), francuski aktor i reżyser 31 Błońska Teresa (t. I) 191, 204, 235 Błoński Jan (t. I) 42, 151, 191, 204, 245, 361 Blumsztajn Seweryn, student ekonomii politycznej UW, w 1968 skazany na 2 lata więzienia za udział w wydarzeniach marcowych, członek KOR 323 Bobrzyński Michał (1849–1935), historyk, konserwatywny polityk galicyjski 287, 288 Bocheńska Lidia, żona Jacka 234 Bocheński Jacek (t. I) 234, 283, 318, 323, 354 Bonald Louis Gabriel de (1754–1840), francuski filozof i publicysta 154 Borejsza Jerzy (pierwotnie Beniamin Goldberg; 1905–1952), działacz komunistyczny, publicysta, po wojnie twórca Spółdzielni Wydawniczo-Oświatowej Czytelnik 346 Borges Jorge Luis (1899–1986), pisarz argentyński 139, 140 Bosch Hieronymus (właśc. Hieronymus van Aeken; ok. 1450–1516), malarz niderlandzki 184 Boy zob. Żeleński Tadeusz Brahms Johannes (t. I) 173 Brandt Willy (właśc. Karl Herbert Frahm, 1913–1992), niemiecki polityk, działacz socjalistyczny, w l. 1969–74 kanclerz RFN 88

Page 169: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Brandys Kazimierz (t. I) 9, 124, 125, 160, 184, 201, 204, 240, 243, 262, 278, 291, 292, 301–303, 311, 314, 323, 326, 369, 370, 378, 395 Brandys Maria, żona Kazimierza (t. I) 125, 201, 204, 240, 243, 278, 303, 311, 314, 369, 370, 395 Brandys Marian (t. I) 326 Braque Georges (1882–1963), francuski malarz, grafik i rzeźbiarz 199 brat zob. Kijowski Leszek Braun Andrzej (t. I) 147, 323 Braun Kazimierz (ur. 1936), reżyser teatralny 136 Brendan (483?–576?), święty, mnich celtycki, patron Irlandii 213, 225 Breza Tadeusz (t. I) 291 Breżniew Leonid I. (1906–1982), radziecki działacz komunistyczny, od 1964 I sekretarz, a w l. 1966–82 sekretarz generalny KC KPZR 248, 261, 262, 266, 297, 330, 349, 350, 355, 407 Broch Hermann (1886–1951), pisarz austriacki 107 Brodziński Kazimierz (t. I) 77 Broniewski Władysław (t. I) 29, 291 Brożek Mieczysław (ur. 1911), filolog klasyczny, tłumacz 382 Brycht Andrzej (1935–1998), pisarz, od 1971 poza krajem 122 Bryll Ernest (t. I) 122, 125, 297 Brzozowski Stanisław (t. I) 72, 80, 347 Brzozowski, urzędnik Głównego Urzędu Ceł 135 Bukowska Anna (t. I) 135 Burek Krystyna, żona Tomasza 314 Burek Tomasz (t. I) 151, 314 Byron George Gordon (t. I) 279 Cabanis José (ur. 1922), pisarz francuski 352, 354 Camus Albert (t. I) 347 Carlos, Chilijczyk, uczestnik kursu w Iowa 221 Centkiewicz Czesław (t. I) 384 Centkiewiczowa Alina (1907–1993), żona Czesława, autorka książek dla dzieci i młodzieży 384 Cervantes Saavedra Miguel de (t. I) 137 “Cezar'', krakowski wariat 226 Chagall Marc (1887–1985), francuski malarz pochodzenia rosyjskiego 187, 197 Chateaubriand François René (1768–1848), francuski pisarz i polityk 279 Chłopicki Grzegorz Józef (1771–1854), generał, dyktator w powstaniu listopadowym 7 Chocimski Karol, architekt 178 Chojecki Mirosław (ur. 1949), wydawca, członek KOR-u, organizator i szef Niezależnej Oficyny Wydawniczej NOWa 370 Chruszczow Nikita S. (t. I) 297 Chudzikiewicz Józef, wuj A. Kijowskiego (t. I) 35, 235 Chudzikiewicz Maria (Maśka), córka Józefa 325, 382 Chwedczuk Mariusz, scenograf 44 Ciełbiński, lektor KC 354 Claudel Paul (1868–1955), francuski poeta, dramatopisarz, eseista 145, 146 Clavell James (ur. 1924), amerykański pisarz i scenarzysta 247 Conrad Joseph (t. I) 116, 359, 362, 363 Corzonowie 232 Cox Archibald, amerykański prawnik 270 Csató Danuta, żona Edwarda 20 Custine Astolphe de (1790–1857), pisarz francuski 317 Cybulski Zbigniew (1927–1967), aktor 44 Cyrankiewicz Józef (t. I) 89, 91, 92 Cywiński Bohdan (ur. 1939), publicysta, historyk, w l. 1973–77 redaktor naczelny miesięcznika “Znak'' 151 Czaplicki Ferdynand Władysław (1828–1886), pisarz, uczestnik rewolucji krakowskiej 1846, więzień w Spielbergu, uczestnik powstania styczniowego, zesłaniec syberyjski 269 Czarnowski Stefan (1879–1937), socjolog, historyk i teoretyk kultury 376, 383 Czartoryski Adam Jerzy (1770–1861), książę, mąż stanu 279, 407 Czechow Anton P. (1860–1904), rosyjski prozaik i dramaturg 10, 142, 251 Czechowicz Mieczysław (t. I) 314 Czepulis-Rastenis Ryszarda, historyk 403 Czermińska Katarzyna, tłumaczka 317 Czernienko Konstantin U. (1911–1985), radziecki działacz komunistyczny 34 Czerny Anna Ludwika (1891–1968), romanistka, filolog klasyczny, tłumaczka 137 Czerny Zygmunt (1888–1975), romanista, tłumacz 137 Czerwiński Marcin (t. I) 30 Czeszko Bohdan (t. I) 283 Daniela zob. Międzyrzecka Daniela Dante Alighieri (t. I) 280 David, Davy, Amerykanin, uczestnik kursu w Iowa 206, 215, 221, 311, 333 Davida rodzina 221 Dąbrowska Maria (t. I) 120, 121, 246, 247, 391 Dejmek Kazimierz (t. I) 52, 124 Dembiński Henryk (1908–1941), publicysta i działacz polityczny, początkowo w Stowarzyszeniu Katolickiej

Page 170: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Młodzieży Akademickiej “Odrodzenie'' w Wilnie, potem w Komunistycznym Związku Młodzieży Polskiej 384 Dembowski Edward (1822–1846), filozof, publicysta, działacz polityczny, przywódca rewolucji krakowskiej 1846 r. 255, 263, 273, 281, 396 Deressa Salomon, pisarz z Etiopii 191 Descartes René (Kartezjusz; 1596–1650), francuski filozof i matematyk 317 Długosz Jan (1415–1480), historyk 377, 382 Dmowski Roman (1864–1939), pisarz polityczny, współzałożyciel i przywódca Narodowej Demokracji 407 Dobrowolski Stanisław Ryszard (t. I) 42, 72, 148 Dollard John (1900–1981), psycholog amerykański 257 Dostojewski Fiodor M. (t. I) 139, 237, 238, 287 Drewnowski Tadeusz (t. I) 246, 278 Drozdowski Bohdan (ur. 1931), poeta, dramaturg, eseista, w l. 1972–86 redaktor naczelny “Poezji'' 149, 284 Dróżdż-Satanowska Zofia (ur. 1910), pisarka 90 Durrell Lawrence (1912–1990), angielski poeta i prozaik pochodzenia irlandzkiego 263 Dybicz Iwan I. (1785–1831), hrabia, feldmarszałek rosyjski pochodzenia niemieckiego 7 dziadek zob. Kijowski Franciszek dziadek zob. Żeglikowski Teofil Dziewanowski Kazimierz (1930–1998), dziennikarz, publicysta 148 Dziewulska Małgorzata (ur. 1944), reżyser teatralny, pisarka 248 Dżilas (Djilas) Milovan (ur. 1911), jugosłowiański polityk, publicysta, wielokrotnie więziony 142 Eckhart Johannes (1260–1327), niemiecki teolog i filozof, dominikanin 117 Eliade Mircea (t. I) 38, 39, 40 Eliot Thomas Stearns (t. I) 280 Eliza zob. Beckford Eliza Emmanuel Pierre (właśc. Noël Mathieu; 1916–1984), francuski poeta i eseista, w l. 1969–71 przewodniczący międzynarodowego PEN-Clubu 42 Engels Fryderyk (t. I) 98 Engle Paul Hamilton (ur. 1908), poeta, profesor uniwersytetu w Iowa 167, 168, 169, 171, 174, 176, 177, 190, 191, 194, 197, 198, 199, 200, 220, 223, 258, 328, 335 Esteban zob. Lopez Esteban Faulkner William (1897–1962), pisarz amerykański 302 Fedecki Ziemowit (Ziemek; t. I) 139, 171 Fellini Federico (t. I) 294 Ficowski Jerzy (ur. 1924), poeta, tłumacz, badacz folkloru Cyganów 147, 148 Fijewski Tadeusz (t. I) 262 Filip z Akarnanii (IV w p.n.e.), lekarz Aleksandra Wielkiego 382 Firkowska Anna, tłumaczka 257 Flaubert Gustave (1821–1880), pisarz francuski 107, 270 Fleming Victor (1883–1949), amerykański reżyser filmowy 201 Forbes Bryan (ur. 1926), angielski aktor i reżyser filmowy 247 Ford Gerald Rudolph (ur. 1913), amerykański polityk, w l. 1974–77 prezydent 266 Freud Sigmund (t. I) 319 Frey, redaktor zuryskiego “Tagesanzeiger'' 233 Fromm Erich (1900–1980), amerykański psychoanalityk i filozof 321 Fronczewski Piotr (ur. 1946), aktor 251 Fryling Jan (1891–1977), dyplomata, po wojnie w USA, publicysta, wieloletni prezes Instytutu im. J. Piłsudskiego w Nowym Jorku 180 Gałczyńska Natalia (t. I) 10 Gałczyński Konstanty Ildefons (1905–1953), poeta 20 Garci[Ma Márquez Gabriel ur. 1928), pisarz kolumbijski 308 Gaulle Charles de (t. I) 240 Gawlik Jan Paweł (t. I) 322 Gaworski Henryk (t. I) 149, 284 Gedeon (Gedko; zm. 1186), biskup krakowski 381, 382 Gerhard Jan (1921–1971), pisarz i publicysta 148, 149, 151 Gierałtowski Jerzy (ur. 1931), prozaik 149 Gierek Edward (t. I) 91, 92, 93, 94, 104, 105, 125, 143, 147, 262, 304, 308, 312, 320, 321, 324, 330, 339, 349, 350, 353, 360, 372, 382, 389, 406, 407 Gilson Henri Etienne (1884–1978), francuski filozof i teolog 117 Gisges Jan Maria (t. I) 284 Głowacki Janusz (ur. 1938), prozaik i dramaturg, od 1981 w USA 148 Godlewska Anna, matka Juliana 180, 186 Godlewski Julian (1903–1983), przedsiębiorca, filantrop, po 1945 w Argentynie, USA i Szwajcarii 180 Goethe Johann Wolfgang (t. I) 81, 236 Gogol Nikołaj W. (1809–1852), rosyjski prozaik i dramatopisarz 139 Gombrowicz Witold (t. I) 8, 9, 22, 24, 39, 52, 61, 63, 68, 114, 120, 121, 140, 141, 202, 237, 250, 251, 252, 264, 298, 311, 341–344, 391 Gomułka Władysław (t. I) 52, 89, 91, 94, 149, 319, 320, 360 Gorki Maksim (t. I) 142 Gotowski Bogdan, socjolog 30 Górnicki Wiesław (1931–1996), publicysta, reporter 65

Page 171: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Górski Marian, tłumacz 317 Grińko Nikołaj, rosyjski aktor 251 Gromyko Andriej A. (1909–1989), radziecki działacz komunistyczny i dyplomata, w l. 1957–85 minister spraw zagranicznych ZSRR 64 Groszkowski Janusz (1898–1984), radioelektryk i elektronik, członek PAN, od 1957 jej wiceprezes, a w l. 1962–71 prezes, w l. 1972–76 poseł na sejm i wiceprzewodniczący Rady Państwa 349, 355 Groszowa Irena (t. I) 55 Grotowski Jerzy (t. I) 133, 248 Grudzińska Grażyna, tłumaczka 308 Grzędziński January Konstanty (t. I) 285, 286 Gustaw zob. Holoubek Gustaw Guze Joanna (t. I) 5, 43, 193, 201, 209, 210, 243, 311, 382 Guze Justyna, córka Joanny 210 Halina zob. Adamska Halina Hamera Bohdan (1911–1974), prozaik 90 Hamilton zob. Słojewski Jan Zbigniew Hanuszkiewicz Adam (ur. 1924), aktor i reżyser, dyrektor teatrów warszawskich: 1963–68 Powszechnego, 1968–82 Narodowego, od 1989 Nowego 43, 44, 51, 52, 124, 150, 176, 201, 204, 223, 232, 247, 409 Hanuszkiewiczowie zob. Hanuszkiewicz Adam i Kucówna Zofia Harasymowicz Jerzy (ur. 1933), poeta 303 Hartwig Julia (t. I) 5, 41, 51, 55, 110, 139, 164, 165, 171, 176, 179, 183, 188, 192, 193, 204, 208, 209, 210, 211, 213, 218, 219, 220, 242, 293, 311, 314, 324, 325, 339, 340, 341, 354 Hartwig Ludwik, fotograf, ojciec Julii 210 Hartwig Walenty (ur. 1910), lekarz internista, endokrynolog 191 Hartwig (ze Szczecina) 31 Heine Heinrich (1797–1856), poeta niemiecki 279 Hen Józef (t. I) 151 Hennel ksiądz 413 Herbert Zbigniew (t. I) 135, 147, 148, 229, 272, 278, 311, 312, 317, 322, 363 Herbertowa (z d. Dzieduszycka) Katarzyna 311, 318, 323 Herder Johann Gottfried von (t. I) 10 Herling-Grudziński Gustaw (t. I) 303, 409 Hertz Paweł (t. I) 284 Hinz Henryk 61 Hitler Adolf (t. I) 87, 341, 342, 343 Hofman Michał (1911–1989), dziennikarz i publicysta, w l. 1962–72 redaktor naczelny PAP 28 Holoubek Gustaw (t. I) 9, 21, 43, 136, 233, 288 Honecker Erich (1912–1994), niemiecki działacz komunistyczny, przywódca NRD 349, 407 Hualing zob. Nieh Hualing Hübner Zygmunt (1930–1989), aktor i reżyser, w l. 1963–69 dyrektor Starego Teatru w Krakowie, 1974–89 Teatru Powszechnego w Warszawie 285, 298, 308 Hugo Victor Marie (t. I) 82, 87, 279 Humbert Elie 298 Husák Gustáv (1913–1991), czechosłowacki działacz komunistyczny, poparł interwencję państw Układu Warszawskiego w 1968 w Czechosłowacji, od 1969 I sekretarz (1971–97 sekretarz generalny) KC Komunistycznej Partii Czechosłowacji, 1975–89 prezydent 34, 349, 407 Irena zob. Szymańska Irena Iwaszkiewicz Jarosław (t. I) 21, 22, 42, 43, 60, 72, 104, 113, 139, 181, 201, 240, 241, 242, 243, 249, 262, 283, 287, 291, 312, 313, 314, 354, 391 Jabłoński Henryk (ur. 1909), historyk, działacz komunistyczny, w l. 1971– –81 członek Biura Politycznego KC PZPR, w l. 1965–72 minister szkolnictwa wyższego, 1972–85 przewodniczący Rady Państwa 62, 91, 92 Jacek zob. Bocheński Jacek Jadwiga, król Polski (t. I) 261 Jakubowski Jan Zygmunt (t. I) 151 James Henry (1843–1916), amerykański pisarz 220 Janek zob. Błoński Jan Janion Maria (ur. 1926), historyk literatury 250 Jankowska-Cieślak Jadwiga (ur. 1951), aktorka 140 Janowska 31 Janta Walentyna, żona Aleksandra 165, 194 Janta-Połczyński Aleksander (1908–1974), autor reportaży, poeta, od 1939 za granicą, po wojnie w Nowym Jorku prowadził antykwariat 165, 194 Janusz zob. Pasierb Janusz Jarecki Andrzej (1933–1993), pisarz, aktor i reżyser kabaretu STS 138 Jarek zob. Rymkiewicz Jarosław Marek Jarocki Jerzy (ur. 1929), reżyser teatralny 140, 141, 142, 250, 288 Jarosław zob. Iwaszkiewicz Jarosław Jaroszewicz Piotr (1909–1992), działacz komunistyczny, generał, w l. 1970– –80 członek Biura Politycznego PZPR i premier 91, 105, 148, 339, 382 Jaruzelski Wojciech (ur. 1923), działacz komunistyczny, generał, w l. 1968–83 minister obrony, w l. 1970–71 zastępca, a 1971–89 członek Biura Politycznego KC PZPR, w l. 1981–89 I sekretarz KC, w l. 1989–90 prezydent 91,

Page 172: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

92 Jasienica Paweł (t. I) 149, 151, 153, 401 Jastrun Mieczysław (t. I) 72, 149 Jaworski, sąsiad A. Kijowskiego w Wildze 35 Jaworski Leon (1905–1990), amerykański prawnik i polityk, pochodzenia polskiego 270 Jedlicka Wanda, edytor, tłumaczka 241 Jefferson Thomas (1743–1826), amerykański polityk, dyplomata i uczony, w l. 1801–09 prezydent, twórca uniwersytetu stanu Wirginia 193 Jerzy zob. Andrzejewski Jerzy Jewison Norman (ur. 1926), amerykański reżyser filmowy 254 Jęczmyk Lech, tłumacz 220 Jędrychowski Stefan (t. I) 92 Jędrzejewicz Jerzy (1902–1975), tłumacz i eseista 234 Joasia zob. Guze Joanna Joasia zob. Ronikier Joanna John zob. Bean John Johnson Lyndon Baines (t. I) 201 Joyce James (t. I) 8, 9, 79, 263, 302, 366 Juan, Brazylijczyk, uczestnik kursu w Iowa 166, 176, 205 Julia, Julcia zob. Hartwig Julia Jung Carl Gustav (t. I) 39, 51, 228, 300 Jurandot Jerzy (t. I) 148 Jurek zob. Lisowski Jerzy Juryś Roman, dziennikarz 151 Justysia zob. Guze Justyna Jutkiewicz Siergiej I. (1904–1985), rosyjski reżyser filmowy 251 K. zob. Kijowska Kazimiera Kafka Franz (t. I) 8, 59, 150 Kajsiewicz Józef Hieronim (1812–1873), kaznodzieja, pisarz religijny 281 Kallenbachowa Zofia 31 Kamieńska Anna (1920–1986), poetka, prozaiczka i tłumaczka, od 1950 w redakcji “Twórczości'' 139, 323 Kant Immanuel (t. I) 10, 76 Karol Boromeusz (Carlo Borromeo; 1518–1584), święty, włoski hrabia i kardynał 233 Karpiński Wojciech (ur. 1943), pisarz, eseista, od 1981 za granicą 279–282, 323 Karst Roman (t. I) 26 Kartezjusz zob. Descartes René Kasia zob. Herbertowa Katarzyna Katuszew Konstanty (ur. 1927), radziecki działacz komunistyczny 239 Kawalerowicz Jerzy (ur. 1922), reżyser filmowy 294 Kazia zob. Kijowska Kazimiera Kazimierz, Kazik zob. Brandys Kazimierz Kazimierz III Wielki (1310–1370), król Polski 377 Kennedy John Fitzgerald (1917–1963), polityk amerykański, w l. 1961– –63 prezydent 201 Kępa Józef (ur. 1928), działacz komunistyczny, od 1967 I sekretarz warszawskiego KW 91, 92, 136, 349, 353 Kępiński Antoni (1919–1972), psychiatra 51, 242, 257 Kijowska Anna, żona Andrzeja Tadeusza 389, 410 Kijowska Kazimiera, żona Andrzeja (t. I) 5, 6, 22, 35, 36, 47, 49, 51, 98, 103, 119, 129, 135, 138, 150, 153, 154, 164–223, 228, 232, 233, 241, 246, 263, 264, 265, 269, 276, 277, 295, 296, 299, 304, 314, 317, 322, 325, 326, 328, 337, 339, 340, 351, 362, 371, 380, 383, 384, 397, 401, 402, 406 Kijowska Marta, córka Leszka (t. I) 305 Kijowska Wanda, matka Andrzeja (t. I) 16, 32, 49, 59, 67, 98, 102, 117, 121, 233, 242, 255, 258, 263, 265, 289, 304, 325, 373, 399 Kijowski Andrzej Tadeusz (Andrzej, Jędrek), syn Andrzeja (t. I) 5, 47, 60, 103, 120, 165, 168, 172, 173, 174, 175, 176, 181, 188, 191, 194, 195, 200, 202, 204, 204, 205, 206, 207, 210, 211, 212, 214, 215, 216, 217, 219, 220, 221, 222, 223, 230, 231, 232, 233, 234, 252, 264, 265, 304, 314, 337, 339, 340, 380, 382, 383, 384, 389, 410 Kijowski Franciszek, dziadek Andrzeja (t. I) 130 Kijowski Jan, brat Tadeusza 305 Kijowski Leszek, brat Andrzeja (t. I) 5, 130, 225, 235, 236, 265, 285, 370, 399 Kijowski Tadeusz, ojciec Andrzeja (t. I) 67, 98, 102, 121, 130, 229, 230, 232, 233, 235, 258, 263, 289, 304, 399, 402 Kirchner Hanna (ur. 1930), historyk literatury, edytor 246, 290 Kisielewska Lidia, żona Stefana 402 Kisielewski Jan August (1876–1918), dramatopisarz 140 Kisielewski Stefan (Kisiel; t. I) 10, 31, 50, 64, 65, 149, 389, 398, 402 Kitowicz Jędrzej (1728–1804), pamiętnikarz, ksiądz 152, 153 Kleist Heinrich von (1777–1811), niemiecki dramaturg i prozaik 279 Kliszko Zenon (t. I) 89, 91, 92, 319 Kociołek Stanisław (t. I) 104 Kock Paul de (1793–1871), pisarz francuski 139 Koenig, mechanik samochodowy 151 Kolumb Krzysztof (Cristoforo Colombo; 1451–1506), żeglarz włoski w służbie hiszpańskiej, odkrywca Ameryki 213, 225, 275 Kołakowski Leszek (t. I) 123, 125, 238, 312 Konder, komendant milicji w Wildze 299

Page 173: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Konwicki Tadeusz (t. I) 9, 43, 240, 337, 338, 400, 402, 404, 405 Koprowski Jan (ur. 1918), poeta, prozaik, tłumacz, redaktor naczelny tygodnika “Odgłosy'' 104, 265 Kornhauser Julian (ur. 1946), poeta, prozaik, krytyk literacki 279 Korotyński Henryk (t. I) 28 Kosieradzki Henryk, żołnierz armii Andersa, uczestnik kampanii włoskiej, psychiatra w Marshaltown 178, 181, 186, 192 Kosiński Jerzy (t. I) 181, 219, 302 Kosiński Ryszard, dziennikarz, kierownik literacki zespołów filmowych 92 Kostas, Grek, uczestnik kursu w Iowa 190, 197, 198, 199, 205 Kościuszko Tadeusz (t. I) 250, 376 Kott Jan (t. I) 365 Kowalczykowa (z d. Lorentz) Alina (ur. 1936), historyk literatury 340, 341 Kowalska Anka (ur. 1932), pisarka, członkini KOR-u 287 Kozioł Urszula (ur. 1931), poetka, prozaik, redaktor “Odry'' 107 Koźniewski Kazimierz (t. I) 149, 201 Krall Hanna (ur. 1937), autorka reportaży i opowiadań 104, 311 Krasicki Ignacy (1735–1801), poeta, biskup 284 Krasicki Jerzy (ps. Szafrański; ur. 1927), aktor, publicysta, prozaik 151 Krasiński Zygmunt (1812–1859), hrabia, poeta i dramatopisarz 279, 281 Krasnowolski Stanisław (Marek Turbacz), publicysta 372 Kraśko Wincenty (t. I) 33, 36, 55, 58, 60, 62, 63, 104, 303, 401 Krawczuk Aleksander (ur. 1922), historyk i eseista, w l. 1986–89 minister kultury i sztuki 51 Kreczmar Jerzy (1902–1985), reżyser i krytyk teatralny 314 Krońska Irena, żona Tadeusza Juliusza (t. I) 21, 61, 62 Kroński Tadeusz Juliusz (Tygrys; 1907–1958), historyk filozofii 38, 61, 62, 63 Król Marcin (ur. 1944), publicysta, historyk, założyciel i redaktor naczelny miesięcznika “Res Publica'' 279, 282 Krukowski Stefan (1890–1982), archeolog 241 Krynicki Ryszard (ur. 1943), poeta, tłumacz 283, 348 Kubiak Zygmunt (ur. 1929), eseista, tłumacz 245 Kucówna Zofia (ur. 1933), aktorka 150, 201, 204, 232 Kuroń Jacek (t. I) 323, 370, 371, 388, 399 Kurow 30 Kusielewicz Eugeniusz (ur. 1930), historyk, działacz polonijny w USA, w l. 1970–80 prezes Fundacji Kościuszkowskiej 182 Kuśniewicz Andrzej (t. I) 104, 267, 268, 303 Kydryński Lucjan (ur. 1929), publicysta muzyczny i prezenter 254 Lau Jerzy (1917–1970), poeta, tłumacz 13 Lebenstein Jan (ur. 1930), malarz, grafik, od 1959 w Paryżu 184 Le Corbusier (właśc. Charles Edouard Jeanneret; 1887–1965), francuski architekt, pochodzenia szwajcarskiego 197 Lelewel Joachim (1786–1861), historyk, polityk, podczas powstania listopadowego członek Rady Administracyjnej, potem Rządu Narodowego, od 1831 na emigracji 281 Lem Stanisław (t. I) 272 Lenart Józef Leon (t. I) 63, 64, 66 Lenin Włodzimierz Iljicz (t. I) 265 Leopold Wanda (t. I) 234 La Salle René Robert Cavelier de (1643–1687), francuski podróżnik i odkrywca 334 Leszek zob. Kijowski Leszek Lewinówna Zofia (zm. 1994), edytor 152 Libera Antoni (ur. 1949), krytyk literacki, tłumacz, reżyser 240 Lipiński Edward (1888–1986), ekonomista, współzałożyciel KOR-u 404 Lipski Jan Józef (t. I) 323, 348, 383, 399, 401 Lisowski Jerzy (t. I) 40, 41, 42, 43, 238, 313, 314, 323 Lityński Jan (ur. 1946), publicysta, działacz polityczny, członek KOR-u 323, 383 Loga-Sowiński Ignacy (1914–1992), działacz komunistyczny, w l. 1956– –71 przewodniczący CRZZ 92, 104 Lopez Esteban, pisarz holenderski, z pochodzenia Hiszpan, kolega A. Kijowskiego z warsztatów pisarskich w Iowa 166, 167, 170, 176, 181, 191, 193, 196, 202, 204, 205, 229, 311 Lorentz Stanisław (1899–1991), historyk sztuki i muzeolog, w l. 1935– –82 dyrektor warszawskiego Muzeum Narodowego 340 Lubecki-Drucki Franciszek Ksawery (1778–1846), książę, polityk, w l. 1821–30 minister skarbu Królestwa Polskiego, od 1832 członek rosyjskiej Rady Państwa 279, 282 Lutosławski Tadeusz, syn Wincentego, publicysta, tłumacz 183, 184 Lutosławski Wincenty (1863–1954), filozof 183 Łapiński, redaktor “Gromady — Rolnika Polskiego'' 217 Łempicki Zygmunt (1886–1943), germanista i teoretyk literatury 305 Łuczycka Wanda (1907–1996), aktorka 288 Łukaszewicz Jerzy (1931–1983), działacz komunistyczny, 1971–80 członek Biura Politycznego KC PZPR 349

Przypisy

Page 174: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

1 Miejscowość pod Warszawą, gdzie znajduje się Dom Pracy Twórczej stowarzyszenia pisarzy.

2 Redakcja “Twórczości''; Kijowski współpracował z pismem od 1955 r., przez trzydzieści lat pełniąc

rozmaite funkcje redakcyjne.

2 Simone Weil, Wybór pism, Paryż: Instytut Literacki, 1958.

1 25 II 1831 pod Grochowem wojska polskie pod nominalnym dowództwem ks. Michała H. Radziwiłła, a

faktycznym gen. Grzegorza Józefa Chłopickiego, powstrzymały ofensywę armii rosyjskiej kierowanej przez feldmarszałka Iwana I. Dybicza. Była to największa bitwa powstania listopadowego.

2 Mowa o zakończeniu krótkiej powieści Grenadier król (Warszawa: Czytelnik, 1972).

3 Pseudonim, którym A. Kijowski w latach 1968–1969 podpisywał przegląd “Wśród czasopism'' w

“Twórczości'', od 1970 r. zaś tytuł rubryki “Twórczości'' mieszczącej felietony A. Kijowskiego.

1 Na zaparkowany na Krakowskim Przedmieściu samochód A. Kijowskiego i inne samochody najechał

pijany kierowca, potrącając wcześniej na pasach przechodnia.

2 Chodzi o monumentalne wyposażenie katedry.

1 Stolik w warszawskiej kawiarni Czytelnika, gdzie wokół Ireny Szymańskiej zbierała się opiniotwórcza

grupa artystów (m.in. Tadeusz Konwicki, Gustaw Holoubek).

2 Jerzy Andrzejewski, Bramy raju, Warszawa: PIW, 1960, powieść historyczna o krucjacie dziecięcej w

1212 r., napisana techniką “strumienia świadomości'' i narracji pierwszoosobowej. Cały tekst zbudowany jest z dwu zdań.

3 Cytat z wiersza Adama Mickiewicza (1818), Już się z pogodnych niebios..., “Niech każdy, jak ów

Greczyn, głosi dzielność swoję: / k020«Mocniejszy jestem: cięższą podajcie mi zbroję»''.

4 Esej A. Kijowskiego Kategorie Gombrowicza, “Twórczość'' 1971 nr 11, s. 62–88. Przedrukowywany

jako Strategia Gombrowicza, tłumaczony na język francuski.

5 Charles Baudelaire, Sztuka romantyczna. Dzienniki poufne, tłum. A. Kijowski, Warszawa: Czytelnik,

1971.

6 James Joyce, Ulisses, tłum. Maciej Słomczyński, Warszawa: PIW, 1969.

1 W latach 1966–68 A. Kijowski drukował w miesięcznikach “Radar'' i “Polska'' cykl szkiców

historycznych o literaturze romantycznej, wydany w 1972 r. jako Listopadowy wieczór (Warszawa: PIW). Głównym bohaterem cyklu był Maurycy Mochnacki, do którego postaci Kijowski odwoływał się także wcześniej (Mochnacki, “Twórczość'' 1963 nr 46) i później (Znowu Mochnacki, “Twórczość'' 1985 nr 7/8), stale powracając do (nie zrealizowanego) zamysłu napisania osobnej książki.

2 Maurycy Mochnacki, O sonetach Adama Mickiewicza, “Gazeta Polska'' 1827 nr 80, 82. Poza tym

Mochnacki wypowiadał się na temat Dziadów, Grażyny, Konrada Wallenroda w książce O literaturze polskiej w wieku XIX, 1830.

3 Antoni Czechow, Czajka, tłum. Natalia Gałczyńska, reż. Tadeusz Minc, Teatr Narodowy w Warszawie,

premiera 12 II 1970.

4 Felieton (Aby...) A. Kijowskiego został opublikowany w numerze jubileuszowym “Tygodnika

Powszechnego'' (na dwudziestopięciolecie pisma) — 1970 nr 13. Pierwszy artykuł pisarza w “Tygodniku'' — ukazał się jeszcze w 1965 (nr 23): Po śmierci Marii Dąbrowskiej. W sumie w tym piśmie ukazało się 141 felietonów Kijowskiego, zebranych później w tomach: Gdybym był królem, Poznań: W drodze, 1988, i Bolesne prowokacje, Poznań: W drodze, 1989.

1 10 III 1970 w Warszawie.

1 Jubileusz sześćdziesięciolecia Kazimierza Wyki (urodzonego 19 III 1910).

1 Urodzony 3 III 1910, Stefan Otwinowski obchodził jubileusz sześćdziesięciolecia.

1 (fr.) — chyba że nastąpi coś nieprzewidzianego

2 Daniel Passent, Czy mamy dość studentów?, “Polityka'' 1970 nr 12.

1 Proces pracowników Politechniki Warszawskiej na początku 1970 r. wzniecił dyskusję na temat

rekrutacji na studia wyższe.

1 A. Kijowski zdawał maturę w 1948 r. w Liceum im. Króla Jana III Sobieskiego w Krakowie.

1 Jan Szczepański, Jeszcze w sprawie punktów za pochodzenie, “Życie Warszawy'' 1969 nr 250, oraz:

Dyskusji o punktach ciąg dalszy, tamże, 69 nr 268.

1 W wierszu Śmierć inteligenta (1948).

1 Jarosław Iwaszkiewicz, Czwarta symfonia, “Twórczość'' 1970 nr 6. Jubileusz dwudziestopięciolecia

Page 175: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

istnienia i trzechsetnego numeru “Twórczość'' świętowała w kolejnym, podwójnym numerze (7–8).

2 Parcele Urzędnicze — osiedle w Zakopanem.

1 Szkic artykułu A. Kijowskiego Przyszła wiadomość..., “Tygodnik Powszechny'' 1970 nr 18. (W Gdybym

był królem publikowane jako: Kosmonauci w niebezpieczeństwie).

2 Apollo 13 — amerykański statek kosmiczny z trzema kosmonautami wystartował 11 IV 1970 z misją

dotarcia na Księżyc, 14 IV nastąpiła awaria. Statek szczęśliwie wodował 18 IV.

1 W 1965 r. wojska amerykańskie włączyły się do konfliktu pomiędzy Wietnamem Południowym

(Republiką Wietnamu) a Wietnamem Północnym (Demokratyczną Republiką Wietnamu) popieranym przez ChRL i państwa Układu Warszawskiego. Walki trwały do 1975 r.

2 Por. przypis 4 na s. 9.

3 Górnik Zabrze zremisował 2:2 z AS Roma w półfinale Pucharu Zdobywców Pucharów. Także 15 IV

Legia Warszawa grała w półfinale Pucharu Europy z Feyenoord (Rotterdam) i przegrała mecz 0:2. O 2025

Telewizja Polska transmitowała mecz Legii.

1 Persona (1965) — film Ingmara Bergmana.

1 Por. A. Kijowski, Rozszerzone sumienie..., “Tygodnik Powszechny'' 1970 nr 19. (W Gdybym był królem

publikowane jako: Sumienie rozszerzone i sumienie sztuczne).

1 Biafra — efemeryczne państwo, powstałe w 1967 r. przez secesję najbogatszej prowincji Nigerii.

Następstwem była trzyletnia wojna (pomiędzy rządem federalnym Nigerii popieranym przez ZSRR i Wielką Brytanię a secesjonistami wspieranymi przez rząd Francji), która pochłonęła ok. 2 milionów ofiar walk, głodu i chorób.

2 Wkroczenie Wielkiej Armii — opowiadanie A. Kijowskiego opublikowane w “Twórczości'' 1961 nr 2.

1 Andriej Płatonow był prześladowany, ale nie był rozstrzelany.

2 Może pomyłka w nazwisku. Wybitny pisarz Michaił Swietłow zmarł w 1964 r.

3 (ros.) — wrzuci

1 Zabierając głos w dyskusji z radzieckimi towarzyszami A. Kijowski starał się, by brzmiało to inaczej niż

standardowa nowomowa.

2 (ros.) — specjalista

1 Spektakl Compagnie Roger Blin z Paryża w Teatrze Dramatycznym w Warszawie (przedstawienie grane

było także w Lublinie, Poznaniu i Krakowie). Premiera Końcówki w reż. R. Blina, któremu Samuel Beckett dedykował sztukę, odbyła się w Paryżu 3 IV 1957.

1 Por. A. Kijowski, Przyjechał..., “Tygodnik Powszechny'' 1970 nr 20. (W Gdybym był królem

publikowane jako: Zabawa w powagę).

1 Mowa o sztuce Końcówka.

2 9 V o 9

55 Telewizja Polska rozpoczęła bezpośrednią transmisję z defilady wojskowej z Pragi z okazji

Dnia Zwycięstwa i święta narodowego ČSRS. Defilada przebiegała pod hasłem “Ze Związkiem Radzieckim po wieczne czasy, nigdy inaczej''.

1 Por. A. Kijowski, Nasza wojna trojańska, “Tygodnik Powszechny'' 1970 nr 21. (Drukowane także w

Gdybym był królem pod tym samym tytułem).

1 Por. A. Kijowski, Próbowałem..., “Tygodnik Powszechny'' 1970 nr 22. (W Gdybym był królem

publikowane jako: Próbowałem... Byłem... Powinienem...).

1 (fr.) — dalszy ciąg nastąpi

1 Por. A. Kijowski, Głuchonieme dziewczynki... “Tygodnik Powszechny'' 1970 nr 23. (W Gdybym był

królem publikowane jako: My — bardzo — chcemy).

1 Tygrys — pod tym pseudonimem Czesław Miłosz ukrył postać Tadeusza Juliusza Krońskiego w

Rodzinnej Europie (Paryż: Instytut Literacki, 1958).

2 Mircea Eliade, Sacrum, mit, historia. Wybór esejów, tłum. Anna Tatarkiewicz, Warszawa: PIW, 1970.

1 Por. A. Kijowski, Czytając Eliade..., “Tygodnik Powszechny'' 1970 nr 24. (W Gdybym był królem

drukowane jako: Sens religijności).

1 Mircea Eliade, op. cit., s. 175.

Page 176: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

2 Złota papuga — powieść Artura Międzyrzeckiego, wydana w Warszawie (Czytelnik) w 1970 r.

1 Mowa o Zarządzie Głównym ZLP. Kijowski był jego członkiem.

2 Por. A. Kijowski, Dziennik 1955–1969, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 1998, s. 275 i nn. Kijowski,

jako autor rezolucji w sprawie Dziadów (opozycyjnej w stosunku do propartyjnej rezolucji Stanisława R. Dobrowolskiego), przyjętej na Nadzwyczajnym Walnym Zebraniu Oddziału Warszawskiego ZLP, narażony został na szykany ze strony władzy.

3 Jarosław Iwaszkiewicz otrzymał w 1970 r. Międzynarodową Nagrodę Leninowską “Za utrwalanie pokoju

między narodami''.

1 List sześciuset — kontrlist wobec sformułowanego przez Antoniego Słonimskiego Listu 34 z 14 III 1964

w sprawie ograniczenia przydziału papieru i wolności słowa (por. Dziennik 1955–1969, s. 195 i nn.

2 Stodoła — klub studencki w Warszawie.

3 Por. A. Kijowski, Wszedłem do sali..., “Tygodnik Powszechny'' 1970 nr 25. (W Gdybym był królem

publikowane jako: Ręce precz od publiczności).

1 Słynna scena z filmu Andrzeja Wajdy Popiół i diament (1959), ekranizacji powieści Jerzego

Andrzejewskiego.

2 W inscenizacji Adama Hanuszkiewicza (Teatr Narodowy — Powszechny w Warszawie, premiera, 30 I

1970, scen. Xymena Zaniewska, Mariusz Chwedczuk) Kordian (Andrzej Nardelli) wygłaszał monolog, stojąc na drabinie.

1 Por. A. Kijowski, Co wiem... “Tygodnik Powszechny'' 1970 nr 26. (W Gdybym był królem... publikowane

jako: Godność ignorancji).

2 Ezra Pound, ABC de la lecture, trad. de l’anglais par Denis Roche, Paris: Gallimard, 1967 (ABC of

Reading, 1934).

1 Aleksander Krawczuk, Pan i jego filozof. Rzecz o Platonie, Warszawa: PIW, 1970.

2 Antoni Kępiński, Próba psychoanalitycznej prognozy, “Znak'' 1970 nr 4 (190), s. 385–416.

1 A. Kijowski napisał artykuł o przedstawieniu Kordiana w reżyserii Adama Hanuszkiewicza w Teatrze

Narodowym dla “Twórczości'' (Dedal, Kordian — dziecko, 1970 nr 4; w Kronikach Dedala, Warszawa: Czytelnik, 1986, publikowane pod tym samym tytułem).

2 1 IX 1968 nastąpiła, na skutek wydarzeń marcowych, zmiana na stanowisku dyrektora Teatru

Narodowego. Miejsce Kazimierza Dejmka zajął Adam Hanuszkiewicz.

1 Por. A. Kijowski, Dość tego ględzenia, “Tygodnik Powszechny'' 1970 nr 30. (Pod tym samym tytułem w

Gdybym był królem).

1 Por. A. Kijowski Dziennik 1955–1969, s. 287.

2 Por. A. Kijowski, Sen liturgiczny, “Tygodnik Powszechny'' 1970 nr 31 (także w Gdybym był królem pod

tym samym tytułem).

1 W Krakowie.

1 W pałacu Mostowskich mieściła się Miejska Komenda Milicji Obywatelskiej w Warszawie.

2 (fr.) — bardzo drogi

3 A. Kijowski, Oskarżony, Warszawa: Czytelnik, 1959.

1 Tadeusz J. Kroński w czasie wojny został wywieziony do Niemiec. Po 1945 r. początkowo pozostał w

Zagłębiu Ruhry, wkrótce jednak przeniósł się do Paryża, z którego wrócił do Polski we wrześniu 1949.

1 Życiorys T. J. Krońskiego w Polskim Słowniku Biograficznym (t. 15 Wrocław: Zakład Narodowy im.

Ossolińskich, 1970) opracował Henryk Hinz.

2 Departament w płn.-wsch. Francji.

1 (fr.) — wbrew swojej woli

1 W Moskwie 7 VIII 1970 podpisany został układ pomiędzy RFN a ZSRR o wyrzeczeniu się siły. Podpisy

złożyli ministrowie spraw zagranicznych — Andriej Gromyko i Walter Scheel.

2 Po II wojnie światowej nastąpiło faktyczne uzależnienie Finlandii od polityki ZSRR — przy zachowaniu

niezależności wewnętrznej (demokracja parlamentarna i kapitalizm rynkowy) polityka zagraniczna Finlandii zależała od decyzji sąsiada. Finlandyzacją określano program demokratyzacji państw bloku wschodniego za cenę utrzymania ich w sferze wpływów ZSRR.

Page 177: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

1 Chodzi o ministra spraw wewnętrznych (w 1970 był nim Kazimierz Świtała).

2 Wiesław Górnicki, Król Ubu a sprawa polska, “Życie Warszawy'' 1970, 9–10 VIII. Por. także A.

Kijowski, Co jest antypolskie?, “Tygodnik Powszechny'' 1970 nr 34 (przedruk w Gdybym był królem pod tym samym tytułem).

1 Rumunia po 1965 r. prowadziła politykę niezależności od ZSRR i Układu Warszawskiego oraz

współpracy gospodarczej z Zachodem.

1 Por. A. Kijowski, Strach, “Tygodnik Powszechny'' 1970 nr 38. (W Gdybym był królem publikowane

jako: Na własny temat, cz. 1).

1 Auxerre — miasto w środkowej Francji, gdzie 20 XII 1834 zmarł Maurycy Mochnacki.

2 Por. A. Kijowski, Głupstwo, “Tygodnik Powszechny'' 1970 nr 40. (W Gdybym był królem publikowane

jako: Na własny temat, cz. 3).

1 Por. A. Kijowski, Ja, “Tygodnik Powszechny'' 1970 nr 41. (W Gdybym był królem publikowane jako:

“Ja'' w wolności).

1 PAX — stowarzyszenie katolików, uznające powojenny ustrój Polski i współpracujące z PZPR.

Przewodniczącym i jednym z założycieli był Bolesław Piasecki. W 1968 PAX uczestniczył w kampanii propagandowej przeciw protestującym studentom i posłom koła poselskiego Znak.

1 Stanisław Brzozowski, Listy, oprac. Mieczysław Sroka, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 1970, t. 1–2.

2 Julian Przyboś zmarł 6 X 1970 podczas II Międzynarodowego Zjazdu Tłumaczy Literatury Polskiej w

Warszawie.

1 Adam Rapacki, minister spraw zagranicznych, po wydarzeniach marca 1968 wycofał się na znak protestu

z życia politycznego.

2 Jerzy Szacki, Ojczyzna, Naród, Rewolucja, Warszawa: PIW, 1962, s. 114.

1 Maurycy Mochnacki, Powstanie narodu polskiego 1830, 1831, t. 1 1833, t. 2 1834.

2 Maurycy Mochnacki, O literaturze polskiej w wieku XIX, 1830, wyd. w: Dzieła, Poznań 1863.

* Muszę w końcu wymienić stalówkę, bo to antyk jest, czym piszę [przypis Autora].

1 Państwowym Instytutem Wydawniczym.

1 Maurycy Mochnacki, Pisma wybrane, wybór pod red. Jerzego Szackiego, Warszawa: Książka i Wiedza,

1957.

2 Cytat z O duchu i źródłach poezji w Polszcze w powyższym wyborze na s. 31, pierwodruk: “Dziennik

Warszawski'' 1825 nr 2.

1 Edward Stachura, Siekierezada albo zima leśnych ludzi, “Twórczość'' 1970 nr 10, 12.

2 Por. A. Kijowski, Dyletantyzm..., “Tygodnik Powszechny'' 1970 nr 43. (W Gdybym był królem

publikowane jako: Prawo całości).

1 Por. A. Kijowski, Z wiekiem..., “Tygodnik Powszechny'' 1970 nr 44. (W Gdybym był królem

publikowane jako: Sędziwa mądrość).

2 Oda do młodości (1820) Adama Mickiewicza.

3 Werter — bohater powieści Cierpienia młodego Wertera (1774) Johanna Wolfganga Goethego.

1 Powieść sensacyjna Eugčne Sue.

1 Miazga Jerzego Andrzejewskiego drukiem ukazała się dopiero w 1979 r. w Warszawie (NOWa).

Fragmenty pisarz ogłosił wcześniej w “Twórczości'' 1966 nr 10, “Polsce'' 1967 nr 2, “Zapisie'' 1977 nr 1. A. Kijowski czytał maszynopis powieści (Andrzejewski złożył go w 1970 r. w PIW-ie).

2 Wydane w Paryżu, w Instytucie Literackim, 1969.

1 Por. A. Kijowski, Powieść... (felieton dedykowany Jerzemu Andrzejewskiemu), “Tygodnik Powszechny''

1970 nr 49. (W Gdybym był królem publikowane jako: Powieść, czyli Miazga. Dedykowane Alfie).

1 Kryptonim J. Andrzejewskiego w Zniewolonym umyśle Czesława Miłosza.

2 Por. A. Kijowski, Kto, co, kiedy, “Tygodnik Powszechny'' 1970 nr 50. (W Gdybym był królem

publikowane jako: Przeszłość jako zbiór morałów).

1 7–8 XII 1970 kanclerz RFN Willy Brandt odwiedził Polskę. W tym czasie został podpisany układ

Page 178: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

pomiędzy PRL a RFN o normalizacji stosunków i wzajemnym respektowaniu granic. 7 XII kanclerz złożył wieńce i ukląkł przed pomnikiem bohaterów walk w getcie warszawskim.

1 Korzystając z sukcesu na arenie politycznej, władze zdecydowały się ogłosić radykalną, sięgającą 20%,

podwyżkę cen (12 XII). Społeczeństwo zareagowało gwałtownie: w Gdańsku i Gdyni robotnicy przerwali pracę (14 XII) i wyszli na ulice. Wkrótce strajk objął całe Wybrzeże (Elbląg, Słupsk, Tczew, Pruszcz, Szczecin). Wysłany do Gdańska, z polecenia Gomułki, Zenon Kliszko wydał wojsku i milicji rozkaz stłumienia strajku siłą. Masakra bezbronnego tłumu 17 XII zakończyła się śmiercią ok. 300 osób. Politycznym efektem zajść była zmiana ekipy rządzącej.

2 17 XII Józef Cyrankiewicz wystąpił z przemówieniem radiowo-telewizyjnym. W tym dniu ogłoszona

została także uchwała Rady Ministrów zobowiązująca organy ścigania “do bezzwłocznego podjęcia odpowiednich środków zmierzających do przywrócenia porządku i ładu publicznego''.

3 Jerzy Putrament, Literaci — tom 4. wspomnień Pół wieku, Warszawa: Czytelnik, 1970.

4 Tekst o książce Putramenta nie został opublikowany.

1 Przemówienie radiowo-telewizyjne z 20 XII 1970.

2 Józef Cyrankiewicz zrezygnował z funkcji premiera podczas posiedzenia sejmu 23 XII 1970. Premierem

został Piotr Jaroszewicz, J. Cyrankiewicza powołano na przewodniczącego Rady Państwa.

1 Wesele, scenariusz A. Kijowskiego wg dramatu Stanisława Wyspiańskiego, reż. Andrzej Wajda, 1973,

PRF “Zespoły Filmowe'', Zespół “X''.

1 Informacja mylna.

1 Władysław Bartoszewski był w PRL więziony w latach 1946–48 i 1949–54. 25 X 1970 w jego

mieszkaniu przeprowadzono rewizję, co dało początek ustawicznym wezwaniom i przesłuchaniom. Do jego procesu nie doszło.

1 Por. A. Kijowski, Kto nie wie..., “Tygodnik Powszechny'' 1971 nr 1. (W Gdybym był królem publikowane

jako: Złe wieści).

1 “Wolność polega [...] na — opartej na zrozumieniu konieczności przyrodniczych — władzy naszej nad

nami samymi i przyrodą zewnętrzną'' (Fryderyk Engels, Anty-Dühring, I, 11; 1877–78). Znane jako: “Wolność to uświadomiona konieczność''.

1 Czesław Miłosz, Widzenia nad Zatoką San Francisco, szkic O zgiełku wielu religii, Kraków:

Wydawnictwo Literackie, 1989, s. 70.

2 30 XII 1970 ogłoszono podwyżki najniższych płac.

1 Por. A. Kijowski, Gdybym był królem, “Tygodnik Powszechny'' 1971 nr 3. (W zbiorze: Gdybym był

królem drukowane pod tym samym tytułem).

1 Nie podpisany artykuł wstępny w 1. numerze “Tygodnika Powszechnego'' z 1971: Przeżyliśmy głęboką

tragedię..., w numerze 3. Jerzy Turowicz zamieścił Na temat dialogu... (sygn. J. T.).

2 Dom Pracy Twórczej ZLP w Zakopanem.

1 (fr.) — krok po kroku

1 Kardynał Stefan Wyszyński i episkopat opowiedzieli się za współpracą z nowymi władzami. Poprawiło

to stosunki państwa z Kościołem — pogorszone po 1966 r.

1 Pod koniec 1970 r. “Polityka'' rozesłała do twórców ankietę, której wyniki zamieściła w 1. i 3. numerze

1971.

2 Por. A. Kijowski, Nieproszona odpowiedź na ankietę “Polityki'', “Twórczość'' 1971 nr 4. (W Kronikach

Dedala publikowane pod tym samym tytułem).

1 Por. A. Kijowski, Świat jest zakonspirowany..., “Tygodnik Powszechny'' 1971 nr 6. (W Gdybym był

królem publikowane jako: Dwa rody ludzkie).

1 Por. A. Kijowski, Kto jesteśmy?, “Tygodnik Powszechny'' 1971 nr 7. (Przedruk pod tym samym tytułem

w Gdybym był królem).

1 Daniel Bell, Praca i jej gorycze. (Kult wydajności w Ameryce), tłum. Czesław Miłosz, Paryż: Instytut

Literacki, 1957. Tytuł oryginału: Work and Its Discontents.

2 (fr.) — trwanie (kategoria filozofii Henri Bergsona).

Page 179: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

1 Por. A. Kijowski, Ojciec zbiorowy..., “Tygodnik Powszechny'' 1971 nr 10. (W Gdybym był królem

publikowane jako: Jak wymusić myślenie).

1 Por. przypis 4 na s. 9.

1 Chodzi o zamianę mieszkania.

2 Etienne Henri Gilson, Duch filozofii średniowiecznej, tłum. Jan Rybałt, Warszawa: PAX, 1958.

1 Miasto w płd.-wsch. Francji, gdzie w 1964 osiedlił się Witold Gombrowicz i gdzie 24 VII 1963 zmarł.

1 A. Kijowski, Maria Dąbrowska, Warszawa: Wiedza Powszechna, 1964.

1 Por. A. Kijowski, Straszą mnie..., “Tygodnik Powszechny'' 1971 nr 25. (Przedruk w Gdybym był królem

jako: Fałszywa Kasandra).

2 iperyt — trujący gaz bojowy, stront — izotop promieniotwórczy, obecny w wybuchu jądrowym, brycht i

bryll — żartobliwie użyte nazwiska pisarzy: Andrzeja Brychta i Ernesta Brylla.

1 Leszek Kołakowski, Tezy o nadziei i beznadziejności, “Kultura'' (Paryż) 1971 nr 6.

1 Fragment artykułu A. Kijowskiego na temat Kurdesza Ernesta Brylla (Dedal, Wśród czasopism,

“Twórczość'' 1969 nr 10, s. 134–137), dramaturg wplótł w wypowiedź Krytyka II w Kto ty jesteś, czyli małe oratorium na dzień dzisiejszy. * Pisz wyraźniej, albowiem, jak powiada Baudelaire, “minął już czas brzydkiego pisma'' [dopisek Autora].

1 Por. A. Kijowski, Co jest śmieszne, “Tygodnik Powszechny'' 1971 nr 30. (Przedruk w Gdybym był

królem pod tym samym tytułem).

1 Bazylika w Rawennie z VI w. zdobiona mozaikami.

2 Katedra św. Marka w Wenecji.

1 Por. A. Kijowski, Opis diabła, “Tygodnik Powszechny'' 1971 nr 38. (Przedruk w Gdybym był królem pod

tym samym tytułem).

1 Por. A. Kijowski, Grotowski jest geniuszem, “Tygodnik Powszechny'' 1971 nr 41. (Przedruk w Gdybym

był królem pod tym samym tytułem).

1 Po miesięcznym pobycie w listopadzie 1971.

1 Dwa teatry Jerzego Szaniawskiego, w reżyserii Kazimierza Brauna, Teatr Telewizji.

2 Por. A. Kijowski, Czy rzeczywistość istnieje?, “Tygodnik Powszechny'' 1972 nr 8. (Przedruk w tomie

Bolesne prowokacje, zebrano tu felietony z “Tygodnika'' z lat 1972–77).

1 Miguel Cervantes Saavedra, Przemyślny szlachcic Don Kichote z Manczy, tłum. Anna Ludwika i

Zygmunt Czerny, Warszawa: PIW, 1955, t. I, s. 19.

1 Por. A. Kijowski, Satyra, “Tygodnik Powszechny'' 1972 nr 13. (Przedruk w Bolesnych prowokacjach).

2 STS — Studencki Teatr Satyryków, założony w 1954 r. w Warszawie. Teksty dla kabaretu pisali m.in.

Stanisław Tym, Agnieszka Osiecka i Andrzej Jarecki. 17 II 1972 miała miejsce premiera nowego programu Idzie nowe, w reż. Jerzego Markuszewskiego.

3 Cytat z II aktu Wesela Stanisława Wyspiańskiego.

4 Barbara Seidler, Gdańsk—Gdynia: grudzień—luty, “Życie Literackie'' 1971 nr 43.

1 Por. A. Kijowski, Znane i nieznane, “Tygodnik Powszechny'' 1972 nr 15. (Przedruk w Bolesnych

prowokacjach).

2 Jorge Luis Borges, Fikcje, tłum. Kazimierz Piekarec i in., Warszawa: PIW, 1972.

3 Love Story — powieść Ericha Segala.

1 Akty — spektakl dyplomowy IV roku warszawskiej PWST, w reżyserii Jerzego Jarockiego, premiera w

teatrze szkolnym 15 II 1972.

2 Szalona Julka — bohaterka dramatu Jana Augusta Kisielewskiego W sieci (1899).

3 19 III 1972 odbyły się wybory do Sejmu VI kadencji. Frekwencja wyniosła 99,53%.

1 Por. A. Kijowski, Krąg, “Tygodnik Powszechny'' 1972 nr 14. (Przedruk w Bolesnych prowokacjach).

Page 180: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

1 Milovan Djilas, The New Class, New York 1956. Polskie tłumaczenie wydane zostało przez Instytut

Literacki w Paryżu w 1957 (tłum. Juliusz Mieroszewski): Nowa klasa wyzyskiwaczy: analiza systemu komunistycznego.

1 W 1972 w “Dialogu'' nie ukazał się żaden tekst A. Kijowskiego.

2 Paul Claudel, Możliwości teatru, tłum. Maria Skibniewska, Warszawa: WAiF, 1971.

1 Zob. przyp. 1 na s. 10.

1 Zabójstwo Jana Gerharda miało miejsce w Warszawie 20 VIII 1971.

1 Paweł Jasienica i Stefan Kisielewski, wymienieni w przemówieniu Władysława Gomułki w marcu 1968

(zob. Dziennik 1955–1969, s. 283) jako ci, którzy “dali wichrzycielom impuls do działania'', zostali usunięci z ZLP i objęci zakazem druku.

1 Proces Franza Kafki w tłum. Brunona Schulza w Teatrze Narodowym w Warszawie, w reż. Adama

Hanuszkiewicza.

2 Everyman (Każdy), bohater angielskiego moralitetu z XV w.

1 Rzeczpospolita Obojga Narodów Pawła Jasienicy wydana została: t. 1 Srebrny wiek w 1967, t. 2

Calamitatis regnum również w 1967, t. 3 Dzieje agonii w 1972 (Warszawa: PIW).

2 Rodowody niepokornych Bohdana Cywińskiego wydane zostały w Krakowie (Biblioteka “Więzi'') w

1971.

3 Żydowskie Centrum Dokumentacji Historycznej okresu Holokaustu (założone w 1947 r. przez Szymona

Wiesenthala, w 1947–54 w Linzu, obecnie w Wiedniu).

4 Konspiracyjna grupa “Ruch'' działała od 1965 r. w Warszawie i Łodzi jako tajne ugrupowanie

niepodległościowe. Przygotowywała podpalenie Muzeum Lenina w Poroninie. 20 VI 1970 członkowie “Ruchu'' zostali aresztowani, a potem skazani w procesach politycznych.

1 Jędrzej Kitowicz, Pamiętniki, czyli Historia polska, opr. Zofia Lewinówna, wstęp Przemysława

Matuszewska, Warszawa: PIW, 1972.

1 Artykuł A. Kijowskiego o Jasienicy i Kitowiczu dla “Twórczości'' nie został tu opublikowany. W

“Tygodniku Powszechnym'' (1972 nr 19) ukazał się tekst O Kitowiczu (przedruk w Bolesnych prowokacjach).

1 Kazimierz Wyka, Wieczór u Mochnackiego, “Literatura'' 1972 nr 12.

1 (łac.) — w obliczu śmierci

1 Por. A. Kijowski, Hej, kopmy, wznośmy, wierćmy, “Tygodnik Powszechny'' 1972 nr 33. (Przedruk w

Bolesnych prowokacjach).

1 A. Kijowski 19 IX 1972 wyjechał do Stanów Zjednoczonych jako uczestnik warsztatów pisarskich

organizowanych przez University of Iowa (przebywał w USA do kwietnia 1973).

1 Od 26 VIII do 11 IX 1972 w Monachium odbywały się XX Igrzyska Olimpijskie. 5 IX palestyńska

organizacja “Czarny Wrzesień'' dokonała zamachu terrorystycznego na izraelskich sportowców.

2 Por. A. Kijowski, Strach przed podróżą, “Tygodnik Powszechny'' 1972 nr 39 (Przedruk w Bolesnych

prowokacjach).

1 Stony Brook — miejscowość na Long Island w stanie New York.

2 W latach 1971–74 Artur Międzyrzecki był wykładowcą w University of New York i mieszkał, z żoną

Julią Hartwig i córką Danielą, w Stony Brook.

1 International Writing Program of University of Iowa.

2 Odczyt i wieczór autorski A. Kijowskiego w Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.

1 Iowa City — miasto w rejonie Wielkich Jezior, w stanie Iowa.

1 Mayflower — dom akademicki uniwersytetu w Iowa City.

1 Riviera — dom akademicki w Warszawie.

Page 181: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

* Nowa musiałaby kosztować przynajmniej $50. [Dopisek Autora]. * Jestem pierwszy z całego Programu, który w ogóle dostał pocztę z domu! [Dopisek Autora].

1 W 1960 r. (zob. A. Kijowski, Dziennik 1955–1969, s. 116).

2 (ang.) — tu oczekiwanie

3 (ang.) — ostatnie wezwanie

1 (ang.) — to mięso czy żywność?

1 W “Dialogu'' pod koniec 1972 (nr 11) ukazał się artykuł A. Kijowskiego: Bohater Herberta. W 1973

opublikował tu tylko jeden artykuł: Heca na tematy ostateczne, nr 1.

1 XIII-wieczne opactwo pod Paryżem, przekształcone w ośrodek studiów i spotkań dla intelektualistów.

1 Poczta USA.

* Ŕ propos: umowę odesłałem bezpośrednio do Ossolineum, żeby Cię tym już nie obarczać i drogę skrócić. [Dopisek Autora].

1 Nagroda im. Anny Godlewskiej dla polskich artystów została ufundowana w 1965 przez jej syna, Juliana

Godlewskiego. 6 X 1972 nagroda ta (5000 franków szwajcarskich) została przyznana Andrzejowi Kijowskiemu, a także trzem innym twórcom: Witowi Tarnawskiemu, Wiesławowi Wohnoutowi i Janowi Frylingowi.

2 (ang.) — to dobra wiadomość

3 Pierwszy “amerykański'' felieton A. Kijowskiego dla “Tygodnika Powszechnego'': Mechaniczna

piastunka, nr 48.

1 Being There, w polskim tłumaczeniu Julity Wroniak ukazała się w 1990 jako Wystarczy być

(Wydawnictwo Literackie, Kraków).

2 (ang.) — basen, pływalnia

3 (ang.) — Uśmiechaj się, moja droga, i baw się dobrze.

2 Dzień Weteranów — Veterans Day — święto narodowe w Stanach Zjednoczonych, obchodzone 11 XI w

związku z zakończeniem I wojny światowej, ale w latach 1971–77 organizowane w czwarty poniedziałek października.

1 Miasto we Włoszech (w Toskanii).

1 (ang.) — To jest niesamowicie piękne

2 (ang.) — Czy podoba się Panu Ameryka? — Nie wiem. — To najpiękniejszy kraj na świecie. — Tak.

1 West Side Story (1961) — film w reżyserii Roberta Wise’a i Jerome’a Robbinsa, na podstawie musicalu

(1957) Leonarda Bernsteina.

1 George Stanley McGovern — senator, reprezentant Południowej Dakoty, w 1972 był kandydatem

Demokratów na prezydenta USA. Jego kontrkandydatem z ramienia Republikanów był urzędujący prezydent Richard Nixon, i on rzeczywiście wygrał wybory.

1 Shriners — The Ancient Arabic Order of the Nobles of the Mystic Shrine of North America —

organizacja powiązana z masonerią, pozostająca jednak na zewnątrz jej struktur, zajmująca się filantropią; założona w 1872.

1 (ang.) — rozmawiając, rozmawiając, rozmawiając

2 (ang.) — szwagierka

3 Stolica stanu Iowa.

* Dziś przyszedł ten, do którego włożyłaś list pierwszy, ten co wrócił. Ogromnie się wzruszyłem — aż gorący od łez i pełen Dobrej woli. Dziękuję! W ogóle: nigdy nie byłaś mi tak bliska jak teraz. Kocham Cię. [Dopisek Autora].

1 (ang.) — Andrzej, masz pocztę.

1 (ang.) — miło cię widzieć

1 Poems of Mao Tse-Tung, tom poezji w tłumaczeniu Paula Engle’a przy współpracy Hualing Nieh (1972

r.).

Page 182: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

1 “Wiadomości'' 1972 nr 46 (z 12 XI), gdzie ogłoszono nazwiska laureatów Nagrody im. Anny

Godlewskiej. Uzasadnienie wyboru A. Kijowskiego brzmiało: “za oryginalne książki i felietony pisane świetną polszczyzną, poruszające sprawy ważne, aktualne i obchodzące wszystkich polskich czytelników''.

2 Gone with the Wind — Przeminęło z wiatrem — ekranizacja (1939) bestsellerowej powieści (1936)

Margaret Mitchell w reżyserii Victora Fleminga.

3 Prezydent Stanów Zjednoczonych, John F. Kennedy, zginął w zamachu 22 XI 1963. Nazajutrz

zastrzelony został jego zabójca Lee Oswald, nie wiceprezydent London B. Johnson.

1 Thanksgiving Day — Święto Dziękczynienia — obchodzone w czwarty czwartek listopada, upamiętnia

dziękczynienie za zbiory przybyłych w 1620 r. na statku Mayflower pierwszych angielskich osadników (pielgrzymów).

1 Premiera Wesela (w reż. Andrzeja Wajdy, ze scenariuszem A. Kijowskiego) odbyła się 8 I 1973.

* Zapomniałem Ci napisać, że przyszły w całości — ani kawałeczek się nie naruszyły! [Dopisek Autora].

1 W marcu 1972 Stany Zjednoczone zerwały pokojowe rozmowy w Paryżu, próbując zmusić Wietnam do

podjęcia rzeczywistych starań o rozwiązanie konfliktu, a w połowie grudnia 1972 wznowiły bombardowania Wietnamu. Układ pokojowy podpisano 27 I 1973.

1 Por. A. Kijowski, Z przygód św. Brendana Żeglarza, “Twórczość'' 1974 nr 4, s. 49–60; oraz: Łódź św.

Brendana, w: Dyrygent i inne opowiadania, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 1983.

1 (ang.) — zwłaszcza, szczególnie

2 (ang.) — wasz zwariowany

3 Andrzej Tadeusz Kijowski startował w Olimpiadzie Polonistycznej.

1 (ang.) — wiadomości, informacje

1 Krytyczny artykuł A. Kijowskiego dla “Dialogu'' (1973 nr 1) pt. Heca na tematy ostateczne dotyczył

dramatu Jarosława Marka Rymkiewicza pt. Kochankowie piekła. Farsa wg Calderona (“Dialog'' 1972 nr 3).

1 “Tygodnik Powszechny'' nie wydrukował felietonu A. Kijowskiego na temat Jerzego Kosińskiego, by

“nie robić mu publicity''.

2 Long John — amerykańska whiskey.

1 Dziady Adama Mickiewicza w reżyserii Konrada Swinarskiego w Starym Teatrze w Krakowie, premiera

18 II 1973.

1 Rzeźnia nr 5 (1969) Kurta Vonneguta ukazała się w Polsce w tłumaczeniu Lecha Jęczmyka (Warszawa:

PIW, 1972).

2 Mother Night (1961). Wydanie polskie: Matka Noc, tłum. Lech Jęczmyk, Warszawa: NOWa, 1984.

1 A. Kijowski, Mgła, “Dialog'' 1975 nr 12, s. 31–45.

2 A. Kijowski napisał dwa scenariusze do planowanego polsko-francuskiego serialu o Chopinie: Wrócić,

zostać, zabić się? i Pożegnanie ojczyzny.

3 W 1973 r. A. Kijowski zamieścił w “Tygodniku Powszechnym'' tylko dwa artykuły: Śmierć bladej twarzy

(nr 1) i Western trwa (nr 2).

4 Janusz Pasierb, Czas otwarty, Poznań: Pallotinum, 1972.

1 3–7 VII 1973 odbył się w Helsinkach pierwszy etap Konferencji w sprawie Bezpieczeństwa i

Współpracy w Europie (KBWE). Wzięło w nim udział 35 ministrów spraw zagranicznych państw europejskich i USA.

2 28 IX 1938 w Monachium na spotkaniu “wielkiej czwórki'' szefowie rządów Wielkiej Brytanii i Francji

w imię utrzymania pokoju w Europie zaakceptowali niemieckie roszczenia wobec należących do Czechosłowacji terenów Sudetów.

1 Rozmowa Kazimiery Kijowskiej z Gustawem Holoubkiem dla “Gromady — Rolnika Polskiego''.

2 Mowa o stażu Andrzeja Tadeusza Kijowskiego w Teatrze Dramatycznym, którego Gustaw Holoubek był

dyrektorem.

1 Luigi Pirandello, Żeby wszystko było jak należy, tłum. Jerzy Jędrzejewicz, reż. Ludwik René, Teatr

Page 183: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Dramatyczny w Warszawie, premiera 19 V 1973.

1 (łac.) — Módlcie się, bracia

2 (łac.) — Niech Pan przyjmie ofiarę z rąk twoich

1 Z powodu artykułu na temat Jarosława Marka Rymkiewicza (zob. przyp. 1 na s. 218)

2 Bohater Biesów Fiodora Dostojewskiego.

3 Ryszard Przybylski, Stawrogin, “Teksty'' 1972 nr 4, s. 9–37.

1 Pierwsza część pracy o Dostojewskim: Ryszard Przybylski, Dostojewski i “przeklęte problemy''. Od

“Biednych ludzi'' do “Zbrodni i kary'', Warszawa: PIW, 1964.

2 Ryszard Przybylski, Wdzięczny gość Boga. Esej o poezji Osipa Mandelsztama, Paris: Libella, 1980.

1 Czesław Miłosz zdecydował się zostać na Zachodzie w 1951. Zniewolony umysł ukazał się w 1953.

1 Charles de Gaulle, Pamiętniki wojenne, tłum. Jerzy Nowacki, Warszawa: Wydawnictwo MON, 1962.

1 VII Międzynarodowy Kongres Slawistów, Warszawa 21–27 VIII 1973.

2 Thomas Mann, Listy 1889–1936, tłum. Wanda Jedlicka, Warszawa: Czytelnik, 1966.

3 Międzynarodowy Festiwal Piosenki w Sopocie odbywa się od 1961 w sierpniu, w Operze Leśnej, i

transmitowany jest przez radio i telewizję.

1 William Butler Yeats, The Tower (1928); polskie tłumaczenie Czesława Miłosza, w: Poeci języka

angielskiego, t. 3, Warszawa: PIW, 1974, s. 80–85.

1 “W poszukiwaniu arcydzieła'', “Teksty'' 1973 nr 4.

1 John Henry Newman, Rozmyślania i modlitwy, tłum. Zygmunt Kubiak, Warszawa: PAX, 1967.

1 (ang.) — mind... — umysł do umysłu; person... — osoba do osoby.

2 Zofia Nałkowska, Dzienniki czasu wojny, opr. Hanna Kirchner. Warszawa: Czytelnik, 1970.

3 “Twórczość'' 1974 nr 1, s. 16–46.

1 Balladyna Juliusza Słowackiego, w reżyserii Adama Hanuszkiewicza, Teatr Narodowy, Warszawa,

premiera 7 II 1974.

2 Król szczurów (King Rat, 1965), wg powieści Jamesa Clavella, w reżyserii Bryana Forbesa, w II

programie TVP.

3 A. Kijowski, Dlaczego? Myśli o architekturze, “Komunikat SARP'' 1974 nr 2/3.

1 Złota Czaszka Juliusza Słowackiego, w reżyserii Ryszarda Peryta, Stołeczna Estrada, 1974. Na początku

lat siedemdziesiątych Małgorzata Dziewulska założyła w Puławach grupę teatralną (Puławskie Studio Teatralne). Konflikt z lokalną władzą partyjną zmusił grupę do przeniesienia się do Warszawy, gdzie wystawili Złotą Czaszkę z udziałem zaproszonych aktorów, m.in. Andrzeja Seweryna i Jerzego Zelnika. Przedstawienie zostało uznane za “zawierające treści kontrrewolucyjne'', w 1975 grupie zakazano działania.

1 20 II 1974 Jarosław Iwaszkiewicz obchodził osiemdziesiąte urodziny.

2 A. Kijowski, Pseudonimy, Warszawa: Czytelnik, 1964 (tu także: Szyfry).

3 Por. przyp. 1 na s. 213.

1 Mit Kościuszki (i Poniatowskiego) opracował A. Kijowski w: Krypta św. Leonarda, “Twórczość 1979 nr

4, s. 72–93. Wydał także esej historyczny: O dobrym Naczelniku i niezłomnym Rycerzu, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 1984, Biblioteka Romantyczna pod redakcją Marii Janion.

2 A. Kijowski, Oskarżony, Warszawa: Czytelnik, 1959.

3 Ślub Witolda Gombrowicza w reżyserii Jerzego Jarockiego, Teatr Dramatyczny w Warszawie.

Wcześniej, w 1960, Jarocki wystawił ten dramat w Teatrze Studenckim Politechniki Gliwickiej STG (zdjęty przez władze po 5 przedstawieniach ze względu na nazwisko autora sztuki).

1 Film w reżyserii Siergieja Jutkiewicza (1969), w roli Czechowa Nikołaj Grińko.

1 A. Kijowski, Podróż na najdalszy zachód, Warszawa: Czytelnik, 1982. Pisane w latach 1974–76.

2 Książka o Gombrowiczu nie została napisana. A. Kijowski ogłosił tylko esej Kategorie Gombrowicza

(zob. przyp. 4 na s. 9).

Page 184: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

1 Jesus Christ Superstar — musical Andrew Lloyd Webbera i Tima Rice’a (1971), sfilmowany w 1973

(reżyseria Normana Jewisona).

2 Widziałem wczoraj wieczór Jesus Christ Superstar. Płakałem i nagle naszła mnie dziwna myśl: kocham

Go, cały czas Go kochałem i umierałem nie czując Jego dotyku. Kiedy zniknął z mojego życia, cały świat rozpadł się na kawałki. Wszystko runęło...

3 (ang.) — Nie był oczekiwany — czy możemy zacząć jeszcze raz...

1 Por. A. Kijowski, Odpowiedź na ankietę “Polityki'', w: Bolesne prowokacje, Poznań: “W drodze'', 1983.

2 Edward Dembowski, Pisma, red. Anna Śladkowska i Maria Żmigrodzka, Warszawa: PWN, 1955, t. I–V.

Także następny cytat z tego wydania.

1 X Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej odbywały się od 13 VI do 7 VII 1974 w RFN. Polska zajęła 3.

miejsce za RFN i Holandią. Por. A. Kijowski, Mecz, czyli czarna msza sceptycznego ludu, “Twórczość'' 1974 nr 9. (W Kronikach Dedala, Warszawa: Czytelnik, 1986, publikowane pod tym samym tytułem).

1 John Dollard, Neal Elgar Miller, Osobowość i psychoterapia. Analiza w terminach uczenia się, myślenia i

kultury, tłum. Anna Firkowska, Warszawa: PWN, 1967. Por. A. Kijowski, Magia, “Twórczość'' 1974 nr 9. (W Kronikach Dedala pod tym samym tytułem).

1 22 VII 1974 obchodzono 30. rocznicę ogłoszenia Manifestu PKWN. Z tej okazji ogłoszono amnestię,

otwarto Trasę Łazienkowską i Wisłostradę w Warszawie oraz Port Północny w Gdańsku. Rada Państwa nadała przybyłemu na uroczystości Leonidowi Breżniewowi Krzyż Wielki Orderu Virtuti Militari.

1 Maria Szypowska, Edward Dembowski, 1822–1846, Warszawa: Wydawnictwo MON, 1973. A. Kijowski

pracował (wraz z Edwardem Żebrowskim) nad scenariuszem filmu pt. Pasja, zrealizowanego w 1977 przez Stanisława Różewicza.

1 (ang.) — spróbujmy

1 8 VIII 1974 prezydent USA Richard Nixon podał się do dymisji wobec groźby postawienia go przez Izbę

Reprezentantów w stan oskarżenia w związku z tzw. aferą Watergate (włamanie do siedziby Krajowego Komitetu Partii Demokratycznej dokonane za jego zgodą w 1972).

1 Andrzej Kuśniewicz, Strefy, Warszawa: PIW, 1971; Królestwo Obojga Sycylii, Warszawa: PIW, 1970.

1 Władysław Czaplicki, Wspomnienia więźnia stanu, Lwów: Zakład im. Ossolińskich, 1862.

2 A. Kijowski, Dekapitacja prezydenta, “Twórczość'' 1975 nr 2, s. 137–140. (W Kronikach Dedala pod

tym samym tytułem).

1 Określenie “Masakra sobotniej nocy'' (Saturday Night Massacre) wzięła nazwę od tytułu programu

rozrywkowego “Saturday Night Live''.

1 Fragment 1. Listu do Koryntian św. Pawła, w tłumaczeniu Jakuba Wujka (13.1–13.13).

1 (ang.) — Znów zamieszanie

2 Scenariusz filmu o Helenie Modrzejewskiej (Królowa) nie został zrealizowany.

3 Do władz PRL wpłynął protest podpisany przez 15 osób, żądający umożliwienia Polakom mieszkającym

w ZSRR przyjazdów do Polski oraz dostępu do kultury polskiej i szkolnictwa. Podpisy zbierał Adam Michnik.

1 Sławomir Mrożek, Emigranci, sztuka opublikowana w “Dialogu'' 1974 nr 8.

2 Zob. A. Kijowski, Sofizmaty wolności, “Twórczość'' 1976 nr 3. (W Kronikach Dedala pod tym samym

tytułem).

3 Tekst A. Kijowskiego nie został opublikowany.

1 A. Wasilewski był wówczas dyrektorem PIW-u.

1 19 I 1975 w Krakowie.

*a właściwie poezji [dopisek Autora].

1 Wojciech Karpiński, Marcin Król, Sylwetki polityczne XIX wieku, Kraków: Znak, 1974.

2 Julian Kornhauser, Adam Zagajewski, Świat nie przedstawiony, Kraków: Wydawnictwo Literackie,

1974.

1 Kaliszanie — liberalni właściciele ziemscy działający w latach 1820–31 w Królestwie Polskim pod

Page 185: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

przewodnictwem braci Wincentego i Bonawentury Niemojowskich. Bronili zagwarantowanych konstytucyjnie swobód obywatelskich.

2 Zmartwychwstańcy — Zgromadzenie Zmartwychwstania Pańskiego — męskie zgromadzenie zakonne

założone w 1842 w Rzymie przez ks. Józefa Hieronima Kajsiewicza i Piotra Semenenko, sprawujące duchową opiekę nad polską emigracją.

1 XIX Zjazd Związku Literatów Polskich odbył się w Poznaniu 20–23 II 1975. Przewodniczącym związku

ponownie wybrano Jarosława Iwaszkiewicza.

2 Por. przypis 3 na s. 273.

1 Hunwejbini (Hong-weibing, czerwona gwardia) — chińska organizacja młodzieży komunistycznej,

założona w 1966 r. przez Mao Tse-tunga jako siła napędowa rewolucji kulturalnej. Dwa lata później, po spełnieniu zadania, spacyfikowana przez armię.

1 Jeden z nas umarł — scenariusz napisany wspólnie z Zygmuntem Hübnerem, niezrealizowany.

1 Kazimierz Wyka, Listy (do Jarosława Iwaszkiewicza), “Twórczość'' 1976 nr 1, s. 79–89.

2 (fr.) — bagno

3 Kazimierz Wyka, Gdzie leży Awissa?, w: Nowe i stare wędrówki po tematach, Warszawa: Czytelnik,

1978; pierwodruk: “Twórczość'' 1969 nr 11 (recenzja z powieści: Jerzy Putrament, Bołdyn, Warszawa: Książka i Wiedza, 1969).

4 Michał Bobrzyński, Dzieje Polski w zarysie, Warszawa 1879. Por. Dedal, Historia z morałem,

“Twórczość'' 1975 nr 6, s. 135–138. (W Kronikach Dedala pod tym samym tytułem).

1 Sławomir Mrożek, Rzeźnia, w reżyserii Jerzego Jarockiego, Warszawa: Teatr Dramatyczny, premiera 21

III 1975.

1 Zofia Nałkowska, Wokół literatury (Dzienniki z lat 1945–52) opr. Hanna Kirchner, “Polityka'' 1975 nr

16.

1 Zdrada kleryków — określenie wprowadzone przez Juliena Bendę w 1927 w książce pod tym tytułem,

oznacza sprzeniewierzenie się intelektualistów wartościom duchowym.

2 Czesław Miłosz, Zniewolony umysł, Paryż: Instytut Literacki, 1953.

1 A. Kijowski, Powieść współczesna, “Życie Literackie'' 1954 nr 10 (recenzja z: Kazimierz Brandys,

Obywatele, Warszawa: Czytelnik, 1954).

1 Por. Ewangelia wg św. Jana 5, 2–4.

2 Gdybym był królem, zbiór felietonów z “Tygodnika Powszechnego'', ukazał się dopiero w 1988.

3 Adam Ulam, Stalin: The Man and his Era, London: Allen Lane, 1974.

4 “Polityka'' 1975 nr 19 — tu odpowiedź Andrzeja Kijowskiego zatytułowana Paradoksy zawodu.

1 Konrad Wallenrod — scenariusz pisany dla Jerzego Kawalerowicza, niezrealizowany.

1 9 IV 1975 w Warszawie.

1 Jerzy Andrzejewski, Teraz na ciebie zagłada, “Literatura'' 1975 nr 15–20, oraz wydanie książkowe:

Warszawa: Czytelnik, 1976.

1 Por. przyp. na s. 285.

2 Elie Humbert, Fałszywe wyjścia, tłum. T. Pękala, “Tygodnik Powszechny'' 1975 nr 30.

1 Bohaterowie nie ukończonego opowiadania A. Kijowskiego.

1 Kazimierz Brandys, Nierzeczywistość, Paryż: Instytut Literacki, 1978. Pierwsze wydanie w kraju: NOWa,

1980. A. Kijowski czytał tekst w maszynopisie.

1 Gustaw Herling-Grudziński, Dziennik pisany nocą, “Kultura'' (Paryż) 1975 nr 7, s. 7–8.

2 Igor Newerly, Zostało z uczty bogów, Paryż: Instytut Literacki, 1986.

3 21 i 23 IX 1975 w Warszawie wybuchły dwa poważne pożary — spalił się Centralny Dom Dziecka,

wielki dom towarowy przy Alejach Jerozolimskich, oraz zapalił się most na Trasie Łazienkowskiej. W pogłoskach o kolejnych pożarach najczęściej pojawiały się Domy Towarowe Centrum (m.in. “Junior''). Wydarzenia te wiązano ze zbliżającym się VII Zjazdem PZPR.

1 Zygmunt Łempicki, Renesans, oświecenie, romantyzm, 1923, w: Wybór pism, t. I, red. Henryk

Page 186: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Markiewicz, Warszawa: PWN, 1966.

1 Kazimierz Wyka, Potęga żywiołowa prania, ..Literatura'' 1975 nr 13.

2 Kazimierz Wyka, Szkoła krytyków... w: K. Wyka Pogranicze powieści. Proza polska 1945–48,

Warszawa: Czytelnik 1974 (pierwodruk: “Odrodzenie'' 1946 nr 38).

1 Nineteen eighty-four (1943) George’a Orwella (pierwsze polskie wydanie: Rok 1984, tłum. Juliusz

Mieroszewski, Paryż: Instytut Literacki, 1953).

2 Gabriel Garcia Márquez, Sto lat samotności (1967), tłum. Grażyna Grudzińska i Kalina Wojciechowska,

Warszawa: PIW, 1974.

3 Opowiadanie nieukończone.

1 Miejscowość w Czechosławacji, z Domem Pracy Twórczej.

1 A. Kijowski z tak kreślonych planów zrealizował jedynie wydanie książki o Ameryce (Podróż na

najdalszy Zachód, 1982). Ukończony scenariusz o Modrzejewskiej nie został zrealizowany. Zamiast powieści Kamilla II powstało opowiadanie pod tym samym tytułem.

2 5 XII 1975 złożone zostało w kancelarii marszałka Sejmu oświadczenie podpisane przez 59

intelektualistów. Odnosiło się do planowanych zmian w konstytucji PRL, które zatwierdzone miały być na zbliżającym się zjeździe PZPR (8 XII 1975). Poprawki w konstytucji miały potwierdzić “kierowniczą rolę PZPR'' i nierozerwalną więź PRL ze Związkiem Radzieckim i państwami bloku.

1 (fr.) — przeciw sercu, w znaczeniu: wbrew sobie

2 Zorganizowany z okazji Dnia Górnika.

3 Był nim wówczas Stanisław Kowalczyk.

4 Adam Zagajewski, Ciepło, zimno, Warszawa: PIW, 1975.

1 “Twórczość'' nie zamieściła artykułu Barbary Toruńczyk Poezja i wojna zapowiadanego na 4. stronie

okładki nr 12 z 1975 r.

1 Premiera w warszawskim Teatrze Współczesnym 17 XII 1975.

1 René Descartes, Rozprawa o metodzie, tłum. Wanda Wojciechowska, (Biblioteka Klasyków Filozofii)

Warszawa: PWN, 1970.

2 A. Kijowski przygotowywał artykuł do programu przedstawienia Pana Cogito Zbigniewa Herberta w

Starym Teatrze w Krakowie, w reżyserii Tadeusza Malaka. (Pan Cogito ukazał się w 1974, Warszawa: Czytelnik).

3 Astolphe de Custine, Lettres de Russie. La Russie en 1833 (t. 1–4, 1843). Wydanie polskie w wyborze

Listy z Rosji. Rosja w 1839 roku ukazały się w 1988 (w tłum. Mariana Górskiego, Paryż: Edition Spotkania; i Katarzyny Czermińskiej, Londyn: Aneks).

1 W sprawie zmian w konstytucji w 1976 wypowiedziało się wielu intelektualistów (list 59, list 25,

Memoriał 101, także indywidualnie). A. Kijowski złożył podpis pod Memoriałem 101 skierowanym do Komisji nadzwyczajnej Sejmu PRL. Sejm uchwalił poprawki 10 II 1976.

2 Tekst ustawy ukazał się w “Dzienniku Ustaw'' nr 5 z 14 lutego 1976. “Życie Warszawy'' opublikowało

brzmienie artykułu o prawach obywatela w tekście wywiadu z prof. Zygmuntem Rybickim (Po konsultacji przy telefonie 150-205. Wielkie zainteresowanie konstytucją), “Życie Warszawy'' 1976, 9 II.

1 Jedynym posłem głosującym przeciwko zmianom w konstytucji był Stanisław Stomma z koła “Znaku''.

2 (fr.) — powieść rzeka

1 Wojna z Niemcami, 1941–45.

1 Określenie wprowadzone przez Ericha Fromma w książce pod tym tytułem (1941).

1 Po podpisaniu przez Zbigniewa Herberta Memoriału 101 jego utwory zostały wciągnięte na indeks. (Por.

przyp. 2 na s. 317).

2 Mowa o matce A. Kijowskiego.

1 Przemówienie Edwarda Gierka na III Plenum KC PZPR (20 II 1976) zatytułowane zostało O pogłębianie

patriotycznej jedności narodu, o umacnianie państwa i rozwój demokracji socjalistycznej.

2 wielki elegancki świat (grande to wyraz francuski, następne — niemieckie)

1 Pensjonat w Zakopanem.

1 Stąd do s. 328 oraz na s. 331–335 szkice fragmentów przygotowywanej książki Podróż na najdalszy

Page 187: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Zachód.

1 (ang.) — proszę, naprzód

1 Referat sekretarza generalnego KC KPZR Leonida Breżniewa wygłoszony na otwarciu XXV Zjazdu

KPZR (“Życie Warszawy'' 1976, 23 II, nr 47).

1 (ang.) — kontrola bezpieczeństwa

1 (ang.) — coast to... — od wybrzeża do wybrzeża; South—North: Południe—Północ, East—West:

Wschód—Zachód, new territories... — nowe tereny, nowe granice

1 Tadeusz Konwicki, Kalendarz i klepsydra, Warszawa: Czytelnik, 1976.

2 Lud germański; na początku V v. podbili Hiszpanię, usuwając władzę rzymską.

1 Na ogłoszony 25 VI 1976 projekt radykalnej podwyżki cen wiele zakładów przemysłowych zareagowało

strajkami. Mimo iż premier Piotr Jaroszewicz natychmiast odwołał podwyżkę, w Radomiu, Ursusie i Płocku robotnicy wyszli na ulice. Władza wysłała do pacyfikacji demonstracji uzbrojone oddziały ZOMO. Robotnicy biorący udział w strajku byli po czerwcu 1976 represjonowani.

2 Andrzej T. Kijowski ukończył filologię polską na Uniwersytecie Warszawskim.

3 Antoni Słonimski, Alfabet wspomnień, Warszawa: PIW, 1975.

1 Por. A. Kijowski, Sięgnąć jeszcze głębiej, “Tygodnik Powszechny'' 1976 nr 36. (Przedruk w Bolesnych

prowokacjach).

2 Jerzy Andrzejewski, Z dnia na dzień, “Literatura'' 1976 nr 2.

3 Ferdydurke ukazała się w 1937 r. w Warszawie.

1 Por. A. Kijowski, Z życia sąsiadów, “Tygodnik Powszechny'' 1976 nr 38. (Przedruk w Bolesnych

prowokacjach).

1 List do intelektualistów zachodnich w związku z procesami ursuskim i radomskim. Podpisy pod nim

złożyli m.in. Stanisław Barańczak, Ryszard Krynicki, Andrzej Kijowski, Jan J. Lipski, Adam Michnik.

1 (fr.) — mam wątpliwości, wątpię

2 Kijowski nie opublikował żadnego tekstu w paryskiej “Kulturze'', jego nazwisko pojawiło się jedynie

pod wydrukowanym na łamach pisma Oświadczeniem Komisji Obywatelskiej w sprawie rocznej działalności KOR-u (29 IX 1977).

3 (fr.) — pełnomocnictwo

4 Janusz Groszkowski, List do Sejmu PRL ze zrzeczeniem się mandatu posła na Sejm oraz funkcji członka i

zastępcy przewodniczącego Rady Państwa PRL, “Kultura'' (Paryż) 1976 nr 7, s. 226–228.

5 Tibor Petrys, wydalony z PZPR, oszust, przemytnik, 5 I 1975 r. rozesłał do władz PRL pismo oskarżające

J. Groszkowskiego o “współpracę z wrogimi Polsce ośrodkami dywersji ideologicznej''.

1 Józef Światło, wicedyrektor X Departamentu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, zbiegł na

Zachód w grudniu 1953 po egzekucji Berii w ZSRR. 28 IX 1954 Radio Wolna Europa ogłosiło jego relacje ujawniające kulisy działania bezpieki w Polsce.

2 Międzynarodowa konferencja w Helsinkach (30 VII–1 VIII 1975) z udziałem 35 państw. W zamian za

uznanie panowania ZSRR na wschodzie Europy Zachód domagał się respektowania praw człowieka, udostępnił też krajom bloku wschodniego swoje technologie, co spowodowało ożywienie kontaktów z krajami kapitalistycznymi i zarazem zwiększenie czujności ideologicznej. Jednym ze skutków było wprowadzenie zmian w polskiej konstytucji w 1976.

3 (fr.) — szacunek, poważanie; wyrażenie “succčs d’éstime'' oznacza sukces w opinii znawców przy braku

powodzenia u szerokiej publiczności.

1 (ang.) — tożsamość

1 José Cabanis, Ten wspaniały Saint-Simon (1975), tłum. A. Kijowski, Warszawa: Czytelnik, 1978.

1 Ekipa Edwarda Gierka, która przybyła wraz z nim do Warszawy ze Śląska.

2 Por. przyp. 1 na s. 250.

1 Był nim lektor KC Ciełbiński.

2 A. Kijowski, Zniknął szczupły przechodzień, “Tygodnik Powszechny'' 1976 nr 31. (Przedruk w

Bolesnych prowokacjach).

Page 188: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

3 22 VII 1976 Jerzy Andrzejewski wystosował list do prześladowanych po wydarzeniach czerwcowych

robotników.

4 W wyniku trzęsienia ziemi w regionie T’ang-chan (28 VII 1976).

1 Konflikt zbrojny w Libanie na tle wyznaniowym (muzułmańsko– –chrześcijański) w kwietniu 1975

przerodził się w wojnę domową.

2 W Sądzie Wojewódzkim w Warszawie przy drzwiach zamkniętych odbywał się od 17 VII 1976 pierwszy

“proces ursuski''.

3 Por. A. Kijowski, Dlaczego się witamy, “Tygodnik Powszechny'' 1976 nr 34. (Przedruk w Bolesnych

prowokacjach).

1 Por. A. Kijowski, Co jest święte, “Tygodnik Powszechny'' 1976 nr 40. (Przedruk w Bolesnych

prowokacjach).

2 Hamilton, Muzealnictwo, “Kultura'' (Warszawa) 1976 nr 37.

3 (hiszp.) — ciekawostka, osobliwość

1 Joseph Conrad, W oczach Zachodu, tłum. Wit Tarnawski, Warszawa: PIW, 1974.

1 Książka ukazała się dopiero w 1982 r.

1 Mowa o powieściach Włodzimierza Sokorskiego.

2 Por. A. Kijowski, Hej, strzelcy wraz...! “Tygodnik Powszechny'' 1976 nr 48. (Przedruk w Bolesnych

prowokacjach).

1 Chodzi o Życie Conrada-Korzeniowskiego, które ukazało się w 1980 (Warszawa: PIW).

1 “Czemu to o tym pisać nie chcecie Panowie'' — cytat z Dziadów cz. III Adama Mickiewicza (scena VII

Salon warszawski), wykorzystany przez Jana Kotta jako tytuł artykułu opublikowanego w 1955 w “Przeglądzie Kulturalnym'' (nr 49).

1 Dekret o utworzeniu Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk z 5 VII 1946.

1 Por. A. Kijowski, Rokoko i ręka barbarzyńcy, “Tygodnik Powszechny'' 1976 nr 50. (Przedruk w

Bolesnych prowokacjach).

1 (fr.) — dosł.: wielkie wstawanie; uroczyste poranne audiencje w sypialni króla

1 W styczniu 1977 ukazał się pierwszy numer “Zapisu'' ukazującego się poza cenzurą. Nazwiska członków

redakcji (m.in. Kazimierza Brandysa) były ujawnione.

1 KOR, Komitet Obrony Robotników — 26 IX 1976 czternaście osób podpisało apel do społeczeństwa i

władz PRL w sprawie represjonowanych robotników Ursusa i Radomia, dając początek organizacji działającej jawnie: wydawała komunikaty, publikowała dokumenty i informacje, zbierała fundusze na pomoc prześladowanym przez władze.

2 3 III 1977 Rada Państwa ratyfikowała uchwalone na XXI Sesji ONZ 16 XII 1966 Międzynarodowe

Pakty Praw Człowieka.

1 Marek Turbacz [Stanisław Krasnowolski], Możliwość działania opozycji w Polsce, “Aneks'' 1977 nr 16–

17.

1 Commonwealth of Nations, Wspólnota Narodów — forma więzi między Wielką Brytanią a jej byłymi

koloniami.

1 Przedsiębiorstwo Eksportu Wewnętrznego PEWEX — sieć sklepów z zachodnimi artykułami

sprzedawanymi za dolary.

1 Ten i następne cytaty z: Stefan Czarnowski: Kult bohaterów i jego społeczne podłoże. Św. Patryk,

bohater narodowy Irlandii. (Dzieła w opracowaniu Niny Assorodobraj i Stanisława Ossowskiego; t. IV, Warszawa: PWN, 1956).

2 (fr.) — rozpustnik

1 Jan Długosz, Kroniki czyli Roczniki Przesławnego Królestwa Polskiego, t. 9, tłum. Julia Mrukówna,

Warszawa: PWN, 1973.

1 Julian Stryjkowski, Przybysz z Narbony, “Twórczość'' 1977 nr 1–4. Wydanie książkowe: Warszawa:

Czytelnik, 1978.

Page 189: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

1 Szkic artykułu dla “Tygodnika Powszechnego'', skonfiskowany przez cenzurę. Opublikowany pt. Z

dziejów ojczystych (dla starszej dziatwy) w: Niedrukowane, Warszawa: NOWa, 1977, oraz w Bolesnych prowokacjach.

1 Jan Długosz, op. cit., s. 132–136.

2 Plutarch, Żywoty sławnych mężów, tłum. Mieczysław Brożek, Wrocław: Zakład im. Ossolińskich, 1977.

1 Na przełomie maja i czerwca 1977 przeprowadzono liczne rewizje, przesłuchania i aresztowania

członków KOR. Aresztowano 11 osób, w tym Jana J. Lipskiego, Jana Lityńskiego i Adama Michnika. Zatrzymani zostali zwolnieni w wyniku amnestii ogłoszonej z okazji święta 22 Lipca.

2 Działania władzy wobec członków KOR wzbudziły nową falę protestów i listów (m.in. “List

siedemnastu''). W sprawie Jana J. Lipskiego interweniował ZLP i PEN-Club.

1 Adam Michnik, Kościół, lewica, dialog, Paryż: Instytut Literacki, 1977.

1 Por. A. Kijowski, List do przyjaciela na wakacjach, “Tygodnik Powszechny'' 1977 nr 31. (Przedruk w

Bolesnych prowokacjach).

1 Kazanie prymasa Stefana Wyszyńskiego i list pasterski cytowane za książką Adama Michnika.

1 A. Michnik, op. cit.

1 19 VII 1977 ogłoszona została w Polsce amnestia dla uczestników zajść w Radomiu.

2 A. Kijowski, Niedrukowane, Warszawa: NOWa, 1977.

1 Por. A. Kijowski, Kościół i marksizm, “Tygodnik Powszechny'' 1977 nr 34. (Przedruk w Bolesnych

prowokacjach).

1 Pomnik Grunwaldzki, zniszczony przez hitlerowców, został ponownie odsłonięty 16 X 1976. Por. A.

Kijowski, Pomnik Grunwaldzki, “Twórczość'' 1976 nr 11, s. 133–137. (W Kronikach Dedala publikowane pod tym samym tytułem).

1 Księga Przysłów (Przypowieści) 3, 18.

2 Ewangelia wg św. Mateusza 20, 1–16.

1 Pisane czerwonym długopisem.

1 Pasja, 1977, PRF “Zespoły Filmowe'', Zespół “Tor''.

2 Opadły liście z drzew (1975), scenariusz wg opowiadania Tadeusza Różewicza, reżyseria Stanisława

Różewicza.

3 Rachunek walutowy prowadzony od sierpnia 1972 r. przez Bank Pekao, na który przyjmowano wpłaty w

walutach państw socjalistycznych.

4 Kodeń — wieś w województwie bielskopodlaskim na lewym brzegu Bugu. W tamtejszym kościele św.

Anny znajduje się cudowny obraz z XVII w. Matki Boskiej Kodeńskiej. Jeden z odpustów odbywa się 8 IX w święto Narodzin Najświętszej Marii Panny.

1 Por. przypis 2 na str. 349.

2 Członkowie KOR-u postanowili przekształcić go w stałą instytucję obrony praw człowieka, inspirującą

powstawanie niezależnych organizacji społecznych. 29 IX 1977 utworzono Komitet Samoobrony Społecznej KOR.

3 Polskie Porozumienie Niepodległościowe — powstało jeszcze przed wydarzeniami czerwca 1976.

Organizacja działająca tajnie, głównie w kręgach intelektualnych. Praca PPN polegała na publikacji dokumentów i opracowań na tematy polityczno-społeczne. W artykule Nowy ewolucjonizm, drukowanym w lipcu 1977 w miesięczniku szwedzkiej partii socjaldemokratycznej, Adam Michnik porównywał program PPN i KOR-u. Wstęp do artykułu ukazał się jako: Przejście do demokracji w warunkach komunizmu, “Kultura'', (Paryż) 1977 nr 10, s. 37–41.

1 Wydany w 1977 w Warszawie w obiegu niezależnym dokument PPN zredagowany został m.in. przez

Zdzisława Najdera, Andrzeja Kijowskiego i Jana J. Szczepańskiego.

1 Rojsty — grząskie mokradła; aluzja do tytułu powieści Tadeusza Konwickiego.

1 Klub Krzywego Koła — grupa dyskusyjna założona w październiku 1955 w Warszawie w mieszkaniu

przy ul. Krzywe Koło. Członkami Klubu byli m.in. Jan J. Lipski, Aleksander Małachowski, Paweł Jasienica. Klub wydawał swoje pismo “Nowy Nurt'', miał też własną galerię (Krzywe Koło) i teatr. W lutym 1962 został przez władze rozwiązany.

Page 190: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

1 Tadeusz Konwicki, Kompleks polski, Warszawa: NOWa, 1977 (jako “Zapis'' nr 3).

2 Zob. przypis na s. 406.

1 Ryszarda Czepulis-Rastenis, “Klassa umysłowa'' Królestwa Polskiego 1832–1862. Interpretacje,

Warszawa: Książka i Wiedza, 1973. Cytat za: G. Ch., O inteligencji w znaczeniu polskim, “Dziennik Literacki'' 1861 nr 100.

2 Ansikte mot ansikte reżysera Ingmara Bergmana (1976).

1 Opowiadanie nieukończone.

2 A. Kijowski, Dziecko przez ptaka przyniesione, Warszawa: PIW, 1968.

1 A. Kijowski, Koniec albo początek wielkiego terroru, w: Niedrukowane, Warszawa: NOWa, 1977, s. 62–

66; Przyczynek do dyskusji o inteligencji, jw., s. 72–74.

1 16 XI 1977 odbył się wieczór autorski A. Kijowskiego w ramach spotkań literackich w prywatnym

Salonie Niezależnych Anny (wnuczki M. Wańkowicza) i Tadeusza Walendowskich.

2 Jean Baptiste Racine, Fedra, tłum. Artur Międzyrzecki, reż. Adam Hanuszkiewicz, premiera 15 X 1976,

Teatr Mały.

1 Chodzi o inicjatywę Adama Michnika powołania klubu organizującego polityczne wykłady dla

studentów.

2 PPN (por. przyp. 3 na s. 398)

1 Chodzi o budynek Wyższego Seminarium Duchownego Archidiecezji Krakowskiej w Krakowie, który

znajduje się na ulicy Podzamcze, u podnóża Wawelu.

1 9 I 1978 podczas II Krajowej Konferencji PZPR. Tekst referatu opublikowała prasa, m.in. “Życie

Warszawy'' 1978 nr 8.

2 Od 1952 do 1956 Front Narodowy, potem Front Jedności Narodu, organizacja obejmująca partie

polityczne, związki zawodowe i inne organizacje, podporządkowana PZPR.

1 Julian Stryjkowski, Głosy w ciemności, “Twórczość'' [19...] nr [...]. Wydanie książkowe: Warszawa:

Czytelnik, 1956.

1 [Stryjkowski — podpisanie listu w sprawie Narbutta]

1 Uniwersytet Latający — powstały z inicjatywy KOR-u w październiku 1977. Poza Warszawą wykłady

prowadzono korzystając ze struktur duszpasterstw akademickich.

2 Towarzystwo Kursów Naukowych powołało 65 przedstawicieli nauki i kultury 22 I 1978. Regularną

działalność wykładową przerwano w połowie 1979 po napadach bojówek partyjnych, atakujących słuchaczy i wykładowców. TKN nadzorował działalność Uniwersytetu Latającego, poza działalnością dydaktyczną podejmował także inicjatywy stypendialne.

1

1 (fr.) —

2 Towarzystwo Wolnej Wszechnicy.

2 SKS — Studenckie Komitety Solidarności — niezależne organizacje studenckie powstające po 1977 z

inicjatywy KOR i ROPCiO.

1 7–8 IV 1978 w Katowicach odbył się XX Zjazd ZLP, na przewodniczącego związku wybrany został

ponownie Jarosław Iwaszkiewicz.

2 Chodzi o zbiór Niedrukowane, wydany w Niezależnej Oficynie Wydawniczej.

3 (niem.) —

1 Ks. Józef Poniatowski przeprowadził w 1808 roku udaną akcję zaskoczenia wojsk austriackich

zmuszając nieprzyjaciela do wycofania się z granic Księstwa Warszawskiego. W oswobodzonej Galicji witany był entuzjastycznie.

2 16 III 1978 roku Czerwone Brygady porwały lidera włoskiej chrześcijańskiej demokracji, prof. Aldo

Moro. Terroryści domagali się uwolnienia więźniów komunistycznych. 9 V odnaleziono ciało zamordowanego polityka. Czerwone Brygady — tajna organizacja terrorystyczna, skrajnie lewicowa, założona w 1970 w Mediolanie, rozbita aresztowaniami w 1980.

Page 191: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

1 Imre Nagy — premier podczas rewolucji węgierskiej 1956. Po zajęciu przez Rosjan Budapesztu

aresztowany i internowany w Rumunii. W 1958 skazano go na karę śmierci i stracono.

2 Szesnastu przedstawicieli Polskiego Państwa Podziemnego zostało zaproszonych w czerwcu 1945 przez

Stalina na rozmowy do Moskwy. Po dotarciu na miejsce wszyscy zostali aresztowani. Pokazowy proces polityczny odbył się 18–21 VI 1945: trzech oskarżonych uniewinniono, pozostali otrzymali kary więzienia od 4 miesięcy do 10 lat. Trzej zginęli podczas odbywania wyroku.

1 Zmarł 14 V 1978 w Warszawie.

1 (ang.) —

1 Zob. A. Kijowski, Dziennik 1955–1969, s. 195.

1 (fr.) —

1

1

1

2 A. Kijowski, Czechosłowacja, “Krytyka'', jesień 1978 nr 15, s. 93–95.

1 11. numer “Twórczości'' z 1978 na 60. rocznicę odzyskania niepodległości zawierał m.in. tekst A.

Kijowskiego Polska wybuchła w listopadzie (s. 95–104).

1 O naśladowaniu Chrystusa Tomasza ŕ Kempis.

2 [reportaż — msze Papieża w Warszawa i Kraków]

3 Od 2 do 10 VI 1979 papież Jan Paweł II przebywał w Polsce z pierwszą wizytą duszpasterską. W

Warszawie odprawił mszę świętą 2 VI, w Krakowie był 8 VI i 10 VI.

1 Adam Michnik, [....], “Biuletyn Informacyjny'' 1979 nr [...]

1 [...] VI 1979 w [...]

1 [tekst o papieżu dla “Tygodnik Powszechny'' 2.08.1979]

2 Scenariusz Dyrygenta napisał Kijowski dla Andrzeja Wajdy. Film zrealizowano w 1979 (PRF “Zespoły

Filmowe'', Zespół “X'').

3 Charles Dodd, Założyciel chrześcijaństwa (1972), tłum. Zygmunt Kubiak, Paryż: Éditions du Dialogue,

1978.

1 “Kultura'' wydrukowała w nrze 33. z 1979 polemikę prof. Jerzego Skowronka (Zmarmurzanie i

odbrązawianie, s. 3–5) z tekstem A. Kijowskiego Krypta św. Leonarda zamieszczonym w “Twórczości''.

1 (fr.) —

1 Z dalekiego kraju, scenariusz A. Kijowski i Jan Józef Szczepański, reżyseria Krzysztof Zanussi,

koprodukcja włosko-polsko-brytyjska, 1981.

1 Na znak solidarności z prześladowanymi sygnatariuszami Karty 77, opozycyjnego ugrupowania

występującego w obronie praw człowieka, powstałego w 1977 w Czechosłowacji, podjęło głodówkę w kościele św. Krzyża 15 osób.

2 ROPCiO, Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela, opozycyjna organizacyjna powstała w 1977.

1 Homilia Jana Pawła II w czasie mszy św. odprawionej na placu Zwycięstwa w Warszawie 2 VI 1979.

Wg: Jan Paweł II, Pielgrzymki do ojczyzny. 1989–1983–1987–1991–1997. Przemówienia, homilie, Kraków: Znak, 1997.

2 Jw.

1 Podczas Tygodnia Eklezjologicznego A. Kijowski wygłosił na KUL-u wykład w cyklu “Świadectwo

niepokornych''.

1

Page 192: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

1 ks. Józef Tischner, Świadectwo heroicznemu myśleniu, “Tygodnik Powszechny'' 1979 nr 48.

Mach Wilhelm (t. I) 63 Machejek Władysław (t. I) 151 Machiavelli Niccolo (1469–1527), florencki historyk, filozof, dyplomata, pisarz polityczny 10 Maczek Stanisław (1892–1994), generał, w l. 1940–45 organizator i dowódca wojskowych oddziałów polskich na Zachodzie (we Francji i Wielkiej Brytanii), w l. 1945–47 dowódca Polskiego Korpusu w Szkocji, pozostał na uchodźstwie 199 Maistre Joseph Marie de (t. I) 10 Majewska Barbara (ur. 1933), krytyk sztuki 278 Malak Tadeusz, aktor i reżyser 317 Malraux André (właśc. André Berger; 1901–1976), francuski pisarz i eseista, w l. 1959–69 minister kultury Francji 8, 347 Małachowski Aleksander (ur. 1924), publicysta, działacz polityczny 401 Małaszew 30 mama zob. Adamska-Hulewiczowa Władysława Mandalian Andrzej (t. I) 278 Mandelsztam Osip E. (1891–1938), rosyjski poeta, prozaik i eseista 238 Mann Thomas (t. I) 8, 207, 241 Mao Tse-tung (1893–1976), chiński działacz i teoretyk komunistyczny, od 1943 przewodniczący Komunistycznej Partii Chin 284 Marek zob. Nowakowski Marek Margueritte Bernard (t. I) 104 Maria Zofia, zakonnica, krewna matki A. Kijowskiego 32 Marivaux Pierre de (1688–1763), francuski komediopisarz i prozaik 378 Markiewicz Henryk (t. I) 305 Markuszewski Jerzy (ur. 1930), reżyser teatralny 138 Márquez Gabriel Garci[Ma zob. Garci[Ma Márquez Gabriel Marszałek Maja, żona Rafała 141 Marszałek Rafał, krytyk filmowy 141 Maśka zob. Chudzikiewicz Maria matka zob. Kijowska Wanda Matuszewscy (Matuchowie) zob. Matuszewski Ryszard i Szymańska Irena Matuszewska Przemysława, historyk literatury 152 Matuszewski Ryszard (t. I) 20, 41, 61, 62, 124, 278, 326 Matwin Władysław (t. I) 92 Mauriac François, pisarz francuski (t. I) 8 McGovern George Stanley (ur. 1922), polityk amerykański 189, 190, 266 Melo zob. Wańkowicz Melchior Memling Hans (ok. 1440–1494), malarz niderlandzki 184 Mencwel Andrzej (t. I) 146 Meredith, właścicielka amerykańskiego pisma “House & Garden'' 199 Mezvinski Ed, polityk amerykański 190 Micewski Andrzej (ur. 1926), publicysta, działacz polityczny 64 Michałek Bolesław (1925–1997), krytyk i teoretyk filmu, dyplomata 141 Michałek, żona Bolesława 141 Michnik Adam (t. I) 273, 313, 323, 341, 348, 372, 383–388, 389, 391, 398, 399, 406, 410

Page 193: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Michnikowski Wiesław (t. I) 314 Mickiewicz Adam (t. I) 9, 10, 42, 43, 68, 81, 198, 202, 220, 278, 279, 280, 281, 306, 365 Mierosławski Ludwik (1814–1878), historyk, generał, dowódca powstańczy, działacz emigracyjny 74 Mieroszewski Juliusz (t. I) 142, 308 Mieszko III Stary (ok. 1126–1202), książę polski 380–383 Międzyrzecka Daniela 164, 165, 188, 192, 209, 210, 211, 400 Międzyrzecka Pelagia, matka Artura 210 Międzyrzecki Artur (t. I) 5, 8, 9, 36, 40, 41, 42, 43, 51, 52, 59, 139, 164, 165, 167, 171, 176, 178, 179, 183, 188, 192, 193, 194, 204, 208, 209, 210, 211, 212, 213, 217, 218, 220, 242, 277, 278, 284, 293, 311, 313, 314, 318, 324, 326, 340, 341, 350, 354, 370, 378, 383, 400, 402, 409 Mikołaj I Romanow (1796–1855), car Rosji, król Polski 282 Mikołajska Halina (1925–1989), aktorka, członkini KOR-u, od 1971 objęta zakazem występowania 326, 370, 382 Miller Henry (1891–1980), amerykański pisarz 220 Miller Neal Elgar, amerykański psycholog 257 Miłosz Czesław (t. I) 38, 39, 99, 112, 239, 242, 243, 291, 292, 311, 374 Minc Tadeusz (t. I) 10 Miró Joan (1893–1983), hiszpański malarz i rzeźbiarz 197, 199 Miszke 35 Mitchell Margaret (1900–1949), pisarka amerykańska 201 Młynarski Wojciech (ur. 1941), autor tekstów piosenek, piosenkarz i kompozytor 326 Mochnacki Maurycy (t. I) 10, 67, 68, 73–79, 80, 281 Moczar Mieczysław (t. I) 62, 91, 92, 93, 94, 304 Modrzejewska Helena (właśc. Jadwiga Helena Misel; 1840–1909), aktorka 273, 275, 294, 314 Molier (t. I) 378 Monet Claude (1840–1926), malarz francuski 184 Montaigne Michel Eyquem (t. I) 292 Moore Henry Spencer (1898–1986), angielski rzeźbiarz i rysownik 198 Morawska Róża, ciotka A. Kijowskiego (t. I) 236, 325 Morawski Jerzy (t. I) 92 Mrozowska Zofia (1922–1983), aktorka 370 Mrożek Sławomir (t. I) 129, 140, 141, 250, 274, 288, 314 Mrukówna Julia, historyk, tłumaczka 377 Murphy Michael, lekarz w Iowa 171 Musiałówna Zofia zob. Zielińska Zofia Musil Robert (1880–1942), pisarz austriacki 107 Myśliński Jerzy, historyk prasy 239 Myśliwski Wiesław (ur. 1932), prozaik i dramaturg 303 Najder Zdzisław (ur. 1930), krytyk i historyk literatury, publicysta, polityk, członek redakcji “Twórczości'', w 1975 współzałożyciel konspiracyjnego PPN, w l. 1982–87 dyrektor Radia Wolna Europa, od 1990 w kraju 311, 323, 362, 363, 399, 402 Najderowa Halina (t. I) 311 Nałkowska Zofia (1884–1954), pisarka, działaczka ZLP i PEN-Clubu 246, 290, 291, 338 Napoleon I (Napoléon Bonaparte; 1769–1821), cesarz Francuzów 306, 334 Nardelli Andrzej (1947–1972), aktor 44 Nerval Gérard de (właśc. Gérard Labrunie; 1808–1855), francuski poeta i prozaik 8 Neuman, żołnierz oddziałów gen. Maczka, na emigracji w USA 199 Neumanowa Maja, kierowniczka Domu Pracy Twórczej w Oborach 324, 325 Newerly Igor (t. I) 303 Newman John Henry (t. I) 245 Nieh Hualing, żona Paula Engle’a, pisarka i tłumaczka, z pochodzenia Chinka 167, 169, 197, 199, 223 Niemojowski Bonawentura (1787–1835), brat Wincentego, działacz polityczny, publicysta, przywódca opozycji liberalnej (kaliszan), podczas powstania listopadowego w Rządzie Narodowym, następnie na emigracji we Francji 281 Niemojowski Wincenty (1784–1834), brat Bonawentury, działacz polityczny, publicysta, główny przywódca kaliszan (opozycji liberalnej), podczas powstania listopadowego w Rządzie Narodowym, skazany na karę śmierci, zamienioną na katorgę, zmarł w drodze na Sybir 281 Nixon Richard (t. I) 189, 266, 269, 270, 271, 352 Niziurski Edmund (ur. 1925), pisarz 148 Norwid Cyprian (t. I) 279, 280, 281 Nowacki Jerzy, tłumacz 240 Nowaczyński Adolf (t. I) 50 Nowak Roman (t. I) 92 Nowak Tadeusz (1930–1991), poeta i prozaik 36, 61, 303 Nowakowski Marek (ur. 1935), pisarz, współzałożyciel “Zapisu'' 262, 303, 378 Nowakowski Zygmunt (właśc. Zygmunt Tempka; 1891–1963), aktor i reżyser teatralny, prozaik, dramaturg, felietonista, od 1939 na emigracji 50 Nowicki Czesław, ps. Wicherek, dziennikarz, telewizyjny prezenter (pogody) 286 Obermayer Zofia zob. Zerubin Zofia Odyniec Antoni Edward (1804–1885), poeta, pamiętnikarz, tłumacz 306 ojciec zob. Kijowski Tadeusz Okuoko, Nigeryjczyk, uczestnik kursu w Iowa 198 Oleśnicki Zbigniew (1389–1455), biskup krakowski, kardynał, polityk 288

Page 194: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Olszowski Stefan (ur. 1931), działacz komunistyczny, w l. 1970–85 członek Biura Politycznego KC PZPR, w l. 1971–76 i 1982–85 minister spraw zagranicznych 91, 92, 349 Orwell George (właśc. Eric Arthur Blair; 1903–1950), angielski powieściopisarz i publicysta 308 Osiecka Agnieszka (1936–1997), poetka, prozaik, autorka tekstów piosenek 138 Ossowski Stanisław (1897–1963), socjolog, teoretyk kultury, estetyk 376 Osterwianka Elżbieta (zm. 1989), aktorka 406 Ostromęcki Bohdan (1911–1979), poeta i eseista 284 Oswald Lee (zm. 1963), zabójca prezydenta J.F. Kennedy’ego 201 Otwinowski Stefan (t. I) 15 Palewska 242 Palewski 242, 249 Parmenion (IV w.p.n.e.), główny dowódca wojsk macedońskich 382, 383 Pascal Blaise (t. I) 39, 158, 292 Pasierb Janusz (1929–1993), ksiądz, historyk i krytyk sztuki, poeta 144, 202, 204, 231 Pasiowiec Wojciech, sąsiad Kijowskich w Krakowie 242 Passent Daniel (ur. 1938), dziennikarz, od 1958 publicysta “Polityki'' 16 Paszkowiak Edward (t. I) 182 Paul zob. Engle Paul Paweł (ok. 5 lub 10–między 64–67), święty, misjonarz i teolog wczesnego chrześcijaństwa 246, 272, 311 Pełeńscy 232 Perón Juan Domingo (1895–1974), argentyński polityk i generał, w l. 1946–55 prezydent, do 1973 na wygnaniu, w 1973 ponownie wybrany na prezydenta 202 Peryt Ryszard (ur. 1947), reżyser teatralny 248 Petrys Tibor 349 Pękala T., tłumaczka 298 Picasso Pablo (właśc. Pablo Ruiz Blasco; 1881–1973), malarz hiszpański osiadły we Francji 199 Piasecki Bolesław (t. I) 70 Piekarec Kazimierz, tłumacz 139 Pietrzak, żołnierz armii Andersa, uczestnik kampanii włoskiej, lekarz w Cedar Rapids 192 Pietrzakowa, żona lekarza 192 Piłsudski Józef (t. I) 285, 371 Piórkowski Jerzy (ur. 1924), pisarz i publicysta 312, 313, 314 Pirandello Luigi (1867–1936), włoski dramaturg i prozaik, w 1934 Nagroda Nobla 234 Placyd, benedyktyn, opat tyniecki 296 Platon (t. I) 51 Plutarch (przed 50–po 120), grecki pisarz i filozof 81, 382, 383 Płatonow Andriej P. (1899–1955), pisarz rosyjski 29 Pomianowski Jerzy (t. I) 242 Poniatowski Józef (1763–1813), książę, generał, minister wojny i naczelny wódz wojsk Księstwa Warszawskiego, marszałek Francji 250, 376 Posner (Pozner) Anna (t. I) 72 Potocki Stanisław Szczęsny (1752–1805), generał, jeden z twórców konfederacji targowickiej i jej marszałek, w czasie powstania kościuszkowskiego zaocznie skazany na karę śmierci 384 Pound Ezra Weston Loomis (1885–1972), amerykański poeta, tłumacz, krytyk literacki i publicysta 48 Prokop Jan (ur. 1931), krytyk literacki, eseista 166 Proust Marcel (t. I) 277 Prus Bolesław (t. I) 279 Pruszyńska Anna, matka Ksawerego, sąsiadka Kijowskich w Krakowie 242 Pruszyński Ksawery (t. I) 338 Przyboś Julian (t. I) 72 Przybylski Ryszard (t. I) 8, 41, 55, 69, 237, 238, 239, 240 Puget Jan 135 Putrament Jerzy (t. I) 55, 61, 63, 89–91, 154, 191, 199, 220, 240, 287, 346 Puzyna Konstanty (t. I) 42 Pyjas Stanisław (1953–1977), student UJ, współpracownik KOR-u, zamordowany przez “nieznanych sprawców'' 391 Rachela zob. Singer Józefa Racine Jean Baptiste (t. I) 409 Radziwiłł Michał H. (1778–1850), generał, przez krótki czas wódz naczelny w powstaniu listopadowym 7 Rajk Laszló (1909–1949), węgierski działacz komunistyczny, w l. 1946– –48 minister spraw wewnętrznych, następnie zagranicznych, w 1949 oskarżony o kontakty z J. Broz-Tito, po pokazowym procesie skazany na śmierć, w 1956 zrehabilitowany 308 Rapacki Adam (t. I) 73, 92 Recaredo (516–601), król Wizygotów w Hiszpanii od 586, w 587 przeszedł na katolicyzm 337 René Ludwik (t. I) 234 Reymont Stanisław Władysław (właśc. Stanisław Władysław Rejment; 1867–1925), pisarz i publicysta, w 1924 Nagroda Nobla 307 Ricardo zob. Beckford Ricardo Rice Tim (ur. 1944), amerykański librecista 254 Richardson, amerykański polityk 270 Robbins Jerome (ur. 1918), amerykański tancerz, choreograf i reżyser filmowy 187 Roche Denis, tłumacz 48 Rodin Auguste (1840–1917), rzeźbiarz francuski 198

Page 195: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Rodino Peter, amerykański polityk 270 Rodowicz Maryla (ur. 1945), piosenkarka 215 Rogowski Zbigniew K., dziennikarz 254 Rogoziński Julian (t. I) 325 Romaszewska Zofia, żona Zbigniewa, członek KOR-u 400, 401 Romaszewski Zbigniew (ur. 1940), fizyk, polityk, członek KOR-u (założyciel Biura Interwencyjnego), w l. 1989–93 senator 400, 401 Ronikier (z d. Olczak) Joanna, żona Michała, pisarka 314 Ronikier Michał, tłumacz 314 Roosevelt Franklin Delano (1882–1945), amerykański polityk, w l. 1933– –45 prezydent 266 Rożniecki Aleksander (1771 lub 1774–1849), generał jazdy, szef tajnej policji i żandarmerii Królestwa Polskiego 87 Róża ciotka zob. Morawska Róża Różewicz Tadeusz (t. I) 72, 316, 396 Różewicz Stanisław (ur. 1924), brat Tadeusza, reżyser filmowy 263, 396 Rubinstein Artur (t. I) 207 Rybałt Jan, tłumacz 117 Rybicki Józef (1901–1986), żołnierz AK, potem działacz (prezes) Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, więziony w l. 1947–53, współzałożyciel KOR-u 371 Rybicki Zygmunt (1925–1989), prawnik 318 Rymkiewicz Aleksander (1913–1983), poeta, tłumacz 104, 284 Rymkiewicz Ewa, żona Jarosława Marka 135, 150, 217, 218, 234, 239, 314, 352 Rymkiewicz Jarosław Marek (Jarek; t. I) 5, 8, 9, 40, 42, 43, 55, 70, 124, 135, 149, 150, 217, 218, 234, 237, 239, 314, 323, 346, 352, 378 Sacharow Andriej D. (1921–1989), rosyjski fizyk, twórca radzieckiej bomby wodorowej, później obrońca praw człowieka w ZSRR, w 1975 laureat Pokojowej Nagrody Nobla, w l. 1980–86 skazany na przymusowy pobyt w Gorki, w 1989 w Radzie Najwyższej ZSRR 83, 313 Sadzik Józef (1932–1980), ksiądz, filozof, założyciel Centrum Dialogu przy Wydawnictwie Pallotynów w Paryżu 278, 406, 407 Saint-Simon Louis de Rouvroy (t. I) 338, 352 Samojłow Lonia, radziecki inżynier, uczestnik kursu w Iowa 176, 197 Sandauer Artur (t. I) 61, 238 Sartre Jean Paul (t. I) 84, 347 Scanlan (t. I) 380, 382 Scheel Walter (ur. 1919), polityk niemiecki, w l. 1969–74 minister spraw zagranicznych RFN, w l. 1974–79 prezydent 64 Schulz Bruno (t. I) 150 Segal Erich (ur. 1937), amerykański filolog klasyczny, potem powieściopisarz 139 Seidler Barbara (ur. 1930), publicystka, autorka reportaży 138 Semenenko Piotr Adolf (1814–1886), kaznodzieja, teolog, uczestnik powstania listopadowego, następnie na emigracji we Francji i Włoszech 281 Seneka Młodszy (Lucius Annaeus Seneca; 4? p.n.e.–65 n.e.), rzymski retor, poeta i filozof 384 Seweryn Andrzej (ur. 1946), aktor 248 Sienkiewicz Henryk (t. I) 273, 275, 355, 379, 409 Sikorski Władysław (t. I) 407 Singer, karczmarz w Łobzowie 305 Singer Hirsz (ok. 1860–ok. 1915), karczmarz bronowicki 305 Singer Józefa (1881–1955), prototyp Racheli z Wesela Wyspiańskiego 305 Sirica John, amerykański polityk 270 Sito Jerzy Stanisław (ur. 1934), poeta, dramaturg, tłumacz 43 Skibniewska Maria (1904–1984), tłumaczka 145 Skrzynecki Piotr (t. I) 277 Sławiński Janusz (ur. 1934), teoretyk i krytyk literacki 244 Słojewski Jan Zbigniew (ps. Hamilton; ur. 1934), publicysta 357 Słomczyński Maciej (t. I) 9, 79 Słonimska Janina (t. I) 278, 296 Słonimski Antoni (t. I) 31, 43, 50, 104, 124, 149, 191, 193, 273, 278, 296, 311, 313, 326, 339–341, 346, 352, 354, 355 Słonimski Piotr (ur. 1922), bratanek Antoniego, genetyk francuski pochodzenia polskiego 193, 341 Słowacki Juliusz (t. I) 51, 52, 68, 107, 247, 248, 279, 280, 282 Sochowa Zofia, sąsiadka Kijowskich w Krakowie 242 Sofokles (ok. 496–406 p.n.e.), tragediopisarz grecki 43–46 Sokorski Włodzimierz (t. I) 361 Solecki, adwokat krakowski 324 Sołżenicyn Aleksandr I. (ur. 1918), pisarz rosyjski, w l. 1945–56 więzień łagrów i zesłaniec, w 1970 Nagroda Nobla, w 1974 pozbawiony obywatelstwa i deportowany z ZSRR, w 1994 powrócił do Rosji 72, 82, 248 Sprusiński Michał (t. I) 326 Spychalski Marian (t. I) 91, 92 Sroga Alojzy (1927–1980), publicysta i literat 148 Sroka Mieczysław (ur. 1929), wydawca, reżyser filmów dokumentalnych 72 Stachura Edward (t. I) 79 Stalewska, sprzątaczka u A. Kijowskich 205, 267 Stalin Józef Wissarionowicz (t. I) 87, 94, 227, 266, 322, 364 Stanisław August Poniatowski, król Polski (t. I) 284, 407 Staszewski Stefan (1906–1989) działacz komunistyczny, w l. 1955–57 I sekretarz warszawskiego KW PZPR, w l.

Page 196: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

1957–62 redaktor naczelny PAP, w 1968 usunięty z PZPR, zbliżony do opozycji politycznej 92 Staszic Stanisław (1755–1826), filozof, przyrodnik, działacz i pisarz polityczny 77 Stempowski Jerzy (ps. Paweł Hostowiec; 1894–1969), eseista i krytyk literacki, od 1940 w Szwajcarii, współpracownik paryskiej “Kultury'' 183 Stendhal (t. I) 81, 264, 378 Sternowa Alicja (1905–1993), tłumaczka, żona Anatola (1899–1968), poety 72 Stomma Stanisław (t. I) 319 Strug Andrzej (właśc. Tadeusz Gałecki; 1871–1937), pisarz i publicysta 286 Strugowa-Gałecka (z d. Grzędzińska) Nelly (1892–1989) 286 Stryjkoś zob. Stryjkowski Julian Stryjkowski Julian (t. I) 21, 201, 243, 278, 313, 338, 349, 354, 371, 378–380 Strzelecki Ryszard (t. I) 79, 91, 92 Strzelecki Jan (1919–1988), socjolog, eseista 8 Sue Eugčne (1804–1857), pisarz francuski 82, 139 Sumiński Michał (ur. 1915), z zawodu zoolog, redaktor Polskiego Radia i TV 147 Susłow Michaił A. (1902–1982), polityk, ideolog komunistyczny 373 Svoboda Ludvi[Mk (1895–1979), czechosłowacki generał i działacz komunistyczny, w l. 1968–75 prezydent 34 Swedenborg Emanuel (t. I) 306 Swietłow, rosyjski literat 29 Swinarski Konrad (1929–1975), reżyser i scenograf 220 Syczewski Aleksander (t. I) 63, 66 Sz. Irena zob. Szymańska Irena Szabó Magda (ur. 1917), pisarka węgierska 166, 198 Szabó, mąż Magdy, profesor angielskiego 166 Szacki Jerzy (ur. 1929), socjolog i historyk idei 73, 76 Szafrański zob. Krasicki Jerzy Szaniawski Jerzy (1886–1970), dramaturg i prozaik 136 Szaniawski Józef Kalasanty (t. I) 76, 87 Szczawińska Irena, pracownica Fundacji Kościuszkowskiej 182 Szczepański Jan (ur. 1913), socjolog 19, 30 Szczepański Jan Józef (t. I) 272, 399 Szczepański Maciej, prezes telewizji 287 Szczepkowski Andrzej (1923–1997), aktor 288 Szczypiorski Andrzej (ur. 1924), pisarz, współzałożyciel KOR-u 148, 154, 284 Szirokow Oleg, redaktor “Sowietskiej kultury'' 28, 29, 30 Szlachcic Franciszek (1920–1990), działacz komunistyczny, w l. 1971– –74 minister spraw wewnętrznych 304, 349 Szmidt Andrzej (ur. 1933), poeta 129 Szwedow 30 Szydlak Jan (ur. 1925), działacz komunistyczny, od 1970 członek Biura Politycznego KC PZPR 91, 92 Szymańska Irena (t. I) 9, 20, 41, 43, 55, 62, 124, 161, 240, 278, 326 Szymek, pracownik w domu Iwaszkiewiczów w Stawisku 241 Szypowska Maria (t. I) 263 Śladkowska Anna 255 Śliwowska Wiktoria (ur. 1931), historyk, żona René 29 Śliwowski René (ur. 1930), krytyk literacki, tłumacz 29 Światło Józef (1905–), wicedyrektor X Departamentu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, od 1953 na Zachodzie 350 Świtała Kazimierz (ur. 1923), działacz komunistyczny, do I 1971 minister spraw wewnętrznych 55, 64 Świtkiewicz, sąsiad A. Kijowskiego w Wildze 380 Tanalski Dionizy, sąsiad A. Kijowskich w Warszawie 99 Tarkowski Andriej A. (1932–1986), rosyjski reżyser filmowy, od 1982 we Francji 294 Tarnawski Wit (1894–1988), krytyk literacki, prozaik, tłumacz, od 1939 na Zachodzie 180, 359 Tarnowska Krystyna (1917–1991), tłumaczka 340 Tatarkiewicz Anna (ur. 1921), eseistka, krytyk literacki, tłumaczka 38 Tchórzewski Andrzej (ur. 1937), poeta, tłumacz 149 Tejchma Józef (t. I) 149, 284, 303 Teutsch Karol (t. I) 324 Tito (właśc. Josip Broz; 1892–1980), jugosłowiański przywódca komunistyczny, od 1953 prezydent 308 Toeplitz Krzysztof Teodor (t. I) 59 Tołstoj Lew N. (t. I) 142 Tomasz z Akwinu (ok. 1225–1274), święty, włoski filozof i teolog, dominikanin 402 Toruńczyk Barbara, działaczka opozycyjna, redaktor “Zeszytów Literackich'' 313, 323, 370 Trembecki Stanisław (ok. 1739–1812), poeta, związany z konfederacją barską, po abdykacji Stanisława Augusta towarzyszył mu w Grodnie i Petersburgu 284 Turbacz Marek zob. Krasnowolski Stanisław Turowicz Jerzy (t. I) 10, 31, 51, 52, 70, 101, 121, 188, 219 Tuwim Julian (t. I) 29, 291 Twain Mark (właśc. Samuel Langhorne Clemens; 1835–1910), pisarz amerykański 333 Tym Stanisław (ur. 1937), aktor, dramatopisarz, publicysta 138 Ulam Adam Bruno (ur. 1922), amerykański politolog, pochodzenia polskiego 293 Urbańczykowa 188

Page 197: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Vonnegut Kurt (ur. 1922), pisarz amerykański 220 Wajda Andrzej (t. I) 44, 92, 204, 219, 226, 253, 273, 311, 314, 396 Walaszek, działacz komunistyczny 104 Walendowska (z d. Erdman) Anna, żona Tadeusza, wnuczka M. Wańkowicza 409 Walendowski Tadeusz, twórca prywatnego Salonu Niezależnych, redaktor kwartalnika “Puls'' 409 Wańkowicz Melchior (Melo; t. I) 199, 409 Wasilewski Andrzej (t. I) 275, 293, 397 Waszyngton Jerzy (Washington George; 1732–1799), polityk amerykański, współtwórca i pierwszy prezydent USA 333 Ważyk Adam (t. I) 8 Webber Andrew Lloyd (ur. 1948), amerykański kompozytor 254 Weil Simone (t. I) 5, 39, 401 Weintraub Wiktor (1908–1988), historyk literatury, od 1937 za granicą, od 1954 profesor Uniwersytetu Harvarda 278 Weissberg-Cybulski Aleksander (1901–1964), fizyk, komunista, w 1931 wyjechał do ZSRR, aresztowany przez NKWD, w 1940 przekazany gestapo, od 1946 na emigracji 8 Werblan Andrzej (ur. 1924), działacz komunistyczny, od 1974 kierownik Wydziału Nauki KC PZPR 239 Werfel Roman (t. I) 8 Wertenstein Wanda, krytyk filmowy 241 Wiechecki Stefan (ps. Wiech; 1896–1979), felietonista i pisarz 77 Wielopolski Aleksander (1803–1877), hrabia, polityk, zwolennik ugody z Rosją w zamian za szerszą autonomię Królestwa Polskiego 407 Wierzyńska Halina (t. I) 165, 183, 184, 339 Wiesenthal Szymon (ur. 1908), architekt, twórca Żydowskiego Centrum Dokumentacji Historycznej okresu Holocaustu 151 Wiktor zob. Woroszylski Wiktor Wilczek Jan (1916–1987), prozaik, od 1949 w Ministerstwie Kultury i Sztuki (w l. 1952–56 wiceminister) 90 Wiłkomirska Wanda (ur. 1929), skrzypaczka, od 1980 w Niemczech 326 Wise Robert (ur. 1914), amerykański reżyser filmowy 187 Wiśniewski Czesław, w l. 1968–73 wiceminister kultury i sztuki 92 Witkiewicz Stanisław Ignacy (Witkacy; t. I) 61, 62, 140, 141, 142, 347 Władysław II Jagiełło, król Polski (t. I) 261 Wohnout Wiesław (1902–1988), prozaik, publicysta, po wojnie mieszkał w Anglii 180 Wojciechowska Kalina (1917–1980), tłumaczka 308 Wojciechowska Wanda, tłumaczka 317 Wolicki Krzysztof, dziennikarz, publicysta 240 Wolter (t. I) 332 Woroszylska Janina, żona Wiktora (t. I) 51 Woroszylski Wiktor (t. I) 51, 52, 149, 323, 346, 378, 399 Wroniak Julita, tłumaczka 181 wuj zob. Chudzikiewicz Józef wujek Janek zob. Kijowski Jan Wujek Jakub (1541–1597), jezuita, tłumacz Biblii 272 Wyczółkowski Leon (t. I) 184 Wyka Kazimierz (t. I) 14, 121, 154, 278, 287, 307 Wyspiański Stanisław (t. I) 92, 116, 138, 140, 141, 204, 248, 302, 396 Wyszyński Stefan, prymas (t. I) 8, 105, 324, 385, 386, 387, 406 Yeats William Butler (1865–1939), irlandzki poeta, prozaik i dramaturg, tworzący w języku angielskim 242 Zagajewski Adam (ur. 1945), poeta, prozaik, eseista 279, 312 Zagórska Maryna (t. I) 61 Zagórski Jerzy (t. I) 61, 148, 149 Zalewski Witold (ur. 1921), prozaik i publicysta 310 Załuski Zbigniew (t. I) 148, 283, 284 Zambrowski Roman (1909–1977), działacz komunistyczny, w 1968 wydalony z PZPR 92 Zamoyski Władysław (1803–1868), hrabia, generał, polityk, działacz emigracyjny (Hotel Lambert) 279 Zaniewska-Chwedczuk Xymena (ur. 1927), scenograf, architekt, projektant mody 44 Zapasiewicz Zbigniew (ur. 1934), aktor i reżyser 251, 288 Zatorska Helena (zm. 1984), działaczka komunistyczna, do 1967 zajmowała kierownicze stanowiska w Centralnym Urzędzie Wydawnictw 184 Zawadka, sąsiad A. Kijowskiego w Wildze 35, 396, 397 Zawadzki Wacław (t. I) 148 Zawieyski Jerzy (t. I) 149 Zbyszek zob. Herbert Zbigniew Zdzisiek, sąsiad Kijowskich w Krakowie 243 Zelnik Jan (t. I) 201 Zelnik Jerzy (t. I) 248 Zelnikowa Halina (t. I) 201 Zerubin Zofia (z d. Obermayer) (t. I) 243 Zerubin Magdalena 243 Zielińska (z d. Musiałówna) Zofia (Dzidka), koleżanka szkolna A. Kijowskiego, slawistka 240, 241 Zieliński Bronisław (1914–1985), tłumacz 148

Page 198: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Zieliński Stanisław (1917–1995), pisarz 250 Ziemba, sąsiad Kijowskich w Krakowie 242 Ziembówna, koleżanka A. Kijowskiego 242 Ziemek zob. Fedecki Ziemowit Zimand Roman (t. I) 240 Żebrowski Edward (ur. 1935), scenarzysta i reżyser filmowy 263, 396 Żeglikowski Teofil, dziadek A. Kijowskiego (t. I) 130 Żeleński Tadeusz (Boy; t. I) 50 Żeromski Stefan (t. I) 139 Żmigrodzka Maria 255 Żółkiewska Wanda (t. I) 148, 149, 151 Żółkiewski Stefan (t. I) 61, 346 Żukrowski Wojciech (t. I) 121, 284, 319 Żuławski Mirosław (t. I) 61

Wykaz skrótów [...] — oznaczenie skrótów [---] — wyraz nieodczytany [?] — wyrazy odczytane wątpliwie AK — Armia Krajowa AL — Armia Ludowa BBC — British Broadcasting Corporation, Radio Brytyjskie Bch — Bataliony Chłopskie BP — Biuro Polityczne CDT — Centralny Dom Towarowy CKKP — Centralna Komisja Kontroli Partyjnej ČSR — Czechosłowacka Republika ČSRS — Czechosłowacka Republika Socjalistyczna CUW — Centralny Urząd Wydawnictw GL — Gwardia Ludowa IBL — Instutut Badań Literackich KC — Komitet Centralny KOR — Komitet Obrony Robotników KPCz — Komunistyczna Partia Czechosłowacji KPZR — Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego KRN — Krajowa Rada Narodowa KUL — Katolicki Uniwersytet Lubelski KW — Komitet Wojewódzki MBP — Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego MKiS — Ministerstwo Kultury i Sztuki MON — Ministerstwo Obrony Narodowej MSW — Ministerstwo Spraw Wewnętrznych NRD — Niemiecka Republika Demokratyczna NRF — Niemiecka Republika Federalna NSZZ “Solidarność'' — Niezależny Samorządny Związek Zawodowy “Solidarność'' ORMO — Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej PAN — Polska Akademia Nauk PAP — Polska Agencja Prasowa PAU — Polska Akademia Umiejętności PIW — Państwowy Instytut Wydawniczy PKWN — Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego POP — Podstawowa Organizacja Partyjna PPS — Polska Partia Socjalistyczna PR — Polskie Radio PRL — Polska Rzeczpospolita Ludowa PWN — Państwowe Wydawnictwo Naukowe PZPR — Polska Zjednoczona Partia Robotnicza RFN — Republika Federalna Niemiec RiTV — Radio i Telewizja RP — Rzeczpospolita Polska RWE — Radio Wolna Europa SARP — Stowarzyszenie Architektów Rzeczypospolitej Polskiej SD — Stronnictwo Demokratyczne SED — Sozialistische Einheitspartei Deutschlands, Niemiecka Socjalistyczna Partia Jedności SGPiS — Szkoła Główna Planowania i Statystyki SPATiF — Stowarzyszenie Polskich Artystów Teatru i Filmu SPP — Stowarzyszenie Pisarzy Polskich TASS — Tielegrafnoje Agientstwo Sowietskogo Sojuza, Agencja Telegraficzna Związku Radzieckiego

Page 199: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

TVP — Telewizja Polska UB — Urząd Bezpieczeństwa UJ — Uniwersytet Jagielloński UŁ — Uniwersytet Łódzki UW — Uniwersytet Warszawski WE — Wolna Europa WMON — Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej WP — Wojsko Polskie WSPR — Węgierska Socjalistyczna Partia Robotnicza WSP — Wyższa Szkoła Pedagogiczna ZAiKS — Związek Autorów i Kompozytorów Scenicznych ZBoWiD — Związek Bojowników o Wolność i Demokrację ZG — Zarząd Główny ZIS — Moskowskij Awtomobilnyj Zawod imieni Stalina, Moskiewska Fabryka Samochodów im. Stalina (marka samochodów) ZLP — Związek Literatów Polskich ZMS — Związek Młodzieży Socjalistycznej ZMW — Zwązek Młodzieży Wiejskiej ZOMO — Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej ZPP — Związek Patriotów Polskich ZSL — Zjednoczone Stronnictwo Ludowe ZSRR — Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich ZWZ — Związek Walki Zbrojnej ZZLP — Związek Zawodowy Literatów Polskich

Spis ilustracji 1. Andrzej Kijowski z matką, na Linii A-B krakowskiego Rynku, ok. 1932–1933 r. 2. Koło ministrantów parafii św. Floriana w Krakowie, 29 maja 1940 r. Andrzej Kijowski stoi z tyłu (najwyższy w grupie). Fot. Jan Janowski. 3. Andrzej Kijowski, Wisława Szymborska, Marian Promiński, Jan Paweł Gawlik i Adam Włodek, lata pięćdziesiąte. 4. Na zdjęciu z lewej Stefan Otwinowski, z prawej Andrzej Kijowski, lata pięćdziesiąte. 5. Andrzej Kijowski z synem Andrzejem Tadeuszem, ok. 1972 r. 6. Andrzej Kijowski oraz Danuta i Edmund Paszkowiakowie. 7. Andrzej Kijowski w Oborach, marzec 1972 r. 8. 50-lecie ślubu Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów, Stawisko, wrzesień 1972 r. Na pierwszym planie Kazimiera Kijowska, Julian Stryjkowski, Anna Iwaszkiewiczowa z wnuczką. 9. Kazimiera Kijowska, Andrzej Kijowski i Jerzy Kawalerowicz podczas uroczystości rozdania Złotych Ekranów za 1971 r. Fot. Adam Mottl. 10. Ricardo Beckford i Andrzej Kijowski, Waszyngton 1972 r. 11. Bankiet uczestników kursu w Iowa, Andrzej Kijowski, Salomon Deressa i Ricardo Beckford, 1973 r. 12. Andrzej i Kazimiera Kijowscy u rodziny na Long Island, wiosna 1973 r. 13. Kazimiera Kijowska, Artur Międzyrzecki, Julia Hartwig, Andrzej Kijowski w Stony Brook, wiosna 1973 r. 14. Andrzej Kijowski, lata siedemdziesiąte. Fot. Marek Holzman. 15. Andrzej Kijowski, lata siedemdziesiąte. Fot. Marek Holzman. 16. Andrzej Kijowski z psem Kalim, lata siedemdziesiąte. Fot. Marek Holzman. Reprodukcje wykonał Wojciech Glinka.

Spis treści Dziennik 1970 5 1971 99 1972 134 Listy z Ameryki 164 Dziennik 1973 224 1974 244 1975 276 1976 315 1977 370 Indeks osób 414 Wykaz skrótów Z439

Page 200: Andrzej Kijowski Dziennik Tom 2

Spis ilustracji Z442