pierwsza spowiedniczka - terry goodkind
Post on 26-Aug-2021
2 Views
Preview:
DESCRIPTION
TRANSCRIPT
Terry Goodkind
Pierwsza spowiedniczka Legenda o Magdzie Searus
ROZDZIAŁ 1
— Słyszałam, że są wśród nas tacy, co potrafią więcej, niż tylko rozmawiad ze zmarłymi —
wyznała starsza pani.
Magda Searus otrząsnęła się z zamyślenia i spojrzała chmurnie na stojącą tuż za nią kobietę.
Przejętą, marszczącą szerokie, płaskie czoło.
— O czym ty mówisz, Tilly?
Wyblakłe, niebieskie oczy tamtej przepatrzyły ciemne kąty pokoju.
— Mówi się, że wśród obdarzonych szczególnymi mocami, którzy na najniższych poziomach
Wieży wykonują swoją mroczną robotę, są tacy, co mogą rozmawiad z duszami za zasłoną życia, z
duszami w świecie umarłych.
Magda przycisnęła drżące palce do czoła, tak samo zmarszczonego jak u jej rozmówczyni.
— Nie powinnaś wierzyd plotkom, Tilly.
Kobieta znowu powiodła wzrokiem po ciemnawym pokoju oświetlonym jedynie wąskimi
smugami światła, przedostającymi się przez szpary w wypaczonych okiennicach. Widad w nich było
niemal nieruchome drobinki kurzu wiszące nad ciężkim drewnianym stołem przysuniętym do
kamiennej ściany.
Stół pokrywały stare, wyblakłe ciemne plamy, nacięcia i zadrapania, powstałe w ciągu setek
lat, kiedy to pełnił rozmaite funkcje. Brzegi grubego blatu były zaokrąglone i wygładzone dotykiem
niezliczonych dłoni, które z biegiem czasu nadały drewnu lśniącą kasztanowatą barwę.
Magda, siedząc przy stole naprzeciwko zasłoniętych okiennicami okien, wpatrywała się w
pamiątki leżące w małej, srebrnej szkatułce i rozmyślała o tym, co utraciła.
Straciła wszystko.
— To nie jakieś tam plotki — powiedziała cicho, współczująco Tilly. — Na najniższych
poziomach Wieży pracuje przyjaciółka, której ufam. Sporo wie i sporo widzi. Mówi, że niektórzy z
tych, co to się zajmują światem zmarłych, nie tylko rozmawiają z tymi, którzy odeszli, ale i robią coś
więcej.
— Więcej? — Magda nie mogła się oderwad od pamiątek w szkatułce. — O czym ty mówisz?
— Moja przyjaciółka powiada, że mają nawet sposoby, żeby przywoład ludzi ze świata
zmarłych. Tak sobie myślę, że mogłabyś go odzyskad.
Magda oparła łokcie na stole i ucisnęła palcami skronie, starając się powstrzymad łzy. Patrzyła
na zasuszony kwiat, który kiedyś jej dał, rzadko spotykany biały kwiat, zdobyty po całym dniu
wspinaczki. Nazywał ją swoim młodym, dzikim kwiatem i twierdził, że pasują do niej wyłącznie
rzadkie i piękne rzeczy.
Więc dlaczego ją w ten sposób porzucił?
— Odzyskad? Przywoład? Ze świata zmarłych? — Magda pokręciła głową i westchnęła. —
Drogie duchy, co cię napadło, Tilly?
Kobieta postawiła drewniane wiadro, ścierka wpadła w mydliny. Nachyliła się jeszcze
bardziej, jakby chciała się upewnid, że nikt inny tego nie usłyszy, chociaż poza nimi dwiema nikogo nie
było w tym zagraconym, rzadko używanym składziku.
— Byłaś dla mnie dobra, pani — powiedziała Tilly, delikatnie dotykając pomarszczoną od
wody dłonią ramienia Magdy. — Lepsza niż większośd z nich, i to nawet wtedy, kiedy nie musiałaś.
Ludzie w ogóle nie zwracają na mnie uwagi, kiedy robię swoje. I chociaż przepracowałam tu
większośd życia, to wielu nawet nie wie, jak się nazywam. Ty jedna o mnie pytałaś, uśmiechałaś się do
mnie, czasem dawałaś mi coś do jedzenia, kiedy mizernie wyglądałam. Ty jedna z nich wszystkich.
Magda poklepała ciepłą dłoo pocieszająco dotykającą jej ramienia.
— Poczciwa z ciebie kobieta, Tilly. Większośd ludzi nie dostrzega prawdy, którą mają przed
oczami. Po prostu byłam wobec ciebie uprzejma.
Tilly kiwnęła głową.
— Większośd równych tobie jest uprzejma wyłącznie dla kobiet szlachetnie urodzonych.
Magda uśmiechnęła się lekko.
— Wszyscy jesteśmy szlachetnie urodzeni, Tilly. Każde życie...
Musiała przerwad, bojąc się, że po kolejnym słowie przestanie nad sobą panowad.
— Jest bezcenne — dokooczyła za nią Tilly.
Magda zdołała się do niej uśmiechnąd.
— Bezcenne — powiedziała w koocu. — Nie jestem szlachetnie urodzona i pewnie dlatego
inaczej na wszystko patrzę. Odkaszl nęła. — Lecz kiedy życie się kooczy, to... się kooczy. Tak już jest.
Wszyscy się rodzimy, żyjemy, umieramy. Nie ma powrotu zza zasłony.
Zastanowiła się nad swoimi słowami i uświadomiła sobie, że nie są tak do kooca prawdziwe.
Po raz pierwszy przyszło jej na myśl, że może przyniósł śmierd ze sobą, że chociaż udało mu
się wrócid z niebezpiecznej podróży do świata zmarłych, to nigdy tak naprawdę im nie uciekł. Może
nie mógł.
Tilly przez chwilę nad czymś rozmyślała, bawiąc się troczkami fartucha.
— Nie chcę cię denerwowad, pani — odezwała się wreszcie — ale powiem ci coś, czego bym
się nie ośmieliła powiedzied nikomu innemu, bo zawsze byłaś dla mnie miła i okazywałaś mi
szacunek. Ale tylko jeśli zechcesz to usłyszed. Jeśli nie chcesz, wystarczy jedno twoje słowo i nigdy do
tego nie wrócę.
Magda westchnęła głęboko.
— Mów.
Tilly przesunęła palcem po dolnej wardze i — zanim zaczęła znowu się rozejrzała po ciemnym
pokoju.
— Moja przyjaciółka twierdzi, że w kryptach grzebalnych, w tunelach pod ziemią blisko
miejsc, gdzie złożono niektórych z tych, co odeszli, i gdzie niemal nikt nie ma wstępu, czarodzieje
zajmujący się sprawami wojny znaleźli sposób na ożywianie umarłych. Chociaż przyznaję, że nie
widziałam tego na własne oczy, to ona przysięga na własną duszę, że to prawda. A jeżeli to prawda,
to może... może znajdzie się sposób, żeby sprowadzid mistrza Baraccusa. — Tilly uniosła brew. — Ktoś
o twojej pozycji mógłby o to poprosid.
— Tak szybko zapomniałaś, Tilly, kim był mój mąż? Czarodzieje są mistrzami ułudy. Mogą
wyczarowad najrozmaitsze iluzje i sprawid, że wydają się prawdziwe.
— Nie, pani, nie zapomniałam, kim był twój mąż. Kochało go wielu ludzi, ja także. — Tilly
podniosła wiadro i zadumała się nad słowami Magdy. — Musi byd, jak mówisz. O wiele lepiej niż ja
znasz się na takich złudzeniach. — Z szacunkiem skłoniła głowę. — Trza mi wracad do roboty, pani.
Magda patrzyła, jak staruszka idzie ku drzwiom nierównym, kołyszącym się krokiem — skutki
upadku podczas minionej zimy. Złamane biodro najwyraźniej nie zagoiło się jak trzeba.
Tilly odwróciła się do niej.
— Nie chciałam cię zdenerwowad, pani, tym gadaniem o przywołaniu ukochanego ze świata
zmarłych. Wiem, jak cierpisz. Chciałam tylko pomóc.
Prawdopodobnie nie docierało do niej, że mąż Magdy, obdarzony wielką mocą i talentami,
już raz powrócił ze świata umarłych. Kiedy inni zaginęli, starając się odpowiedzied na rozpaczliwe
wołanie o pomoc ze Świątyni Wichrów, znajdującej się poza zasłoną — na ukazujący się co noc
czerwony księżyc — jej mąż sam wyruszył w tę niebezpieczną podróż.
Udał się do świata umarłych — i powrócił.
Magda wiedziała, że tym razem już nie wróci.
Nie pozostało jej nic w świecie żywych; pragnęła jedynie dołączyd do męża.
Zdołała jeszcze raz uśmiechnąd się do staruszki.
— Wiem, Tilly. W porządku. Dziękuję, że chciałaś pomóc.
Staruszka zacisnęła wargi, a potem postanowiła jeszcze coś dodad:
— Może mogłabyś, pani, pójśd chod do spirytystki. Taka kobieta pewnie by mogła
skontaktowad się z twoim mężem. Tam na dole jest taka. I chyba ci czarodzieje korzystają z jej
talentów.
— A co by mi dało spotkanie z taką kobietą?
— Może mogłabyś chod z nią porozmawiad i poprosid ją o wyjaśnienia, a to by ci pomogło
pogodzid się z tym, co zrobił Pierwszy Czarodziej Baraccus. Może potrafiłaby ci przekazad jego słowa
spoza zasłony i dad spokój twojemu sercu.
Magda nie sądziła, by jej serce kiedykolwiek zaznało spokoju.
— Możesz potrzebowad pomocy, pani — dodała Tilly. — I może Pierwszy Czarodziej Baraccus
dalej mógłby cię chronid.
Magda spojrzała na nią, marszcząc brwi.
— Mógłby mnie chronid? O czym ty mówisz?
Tilly nie od razu odpowiedziała.
— Ludzie są okrutni, pani. Zwłaszcza dla tych, co nie są szlachetnie urodzeni. Szanują cię jako
piękną żonę Pierwszego Czarodzieja, chod jesteś od niego o tyle młodsza. — Dotknęła swoich krótkich
włosów, skinęła ku Magdzie. — Długie włosy są oznaką twojej pozycji. Wykorzystywałaś ją, żeby
przemawiad przed radą w imieniu tych z Midlandów, co nie mają głosu. Ty jedna mówiłaś za nich.
Powszechnie o tym wiadomo i szanują cię za to, a nie tylko dlatego, że byłaś żoną Pierwszego
Czarodzieja. Lecz mistrz Baraccus odszedł, nie ma kto cię chronid ani zapewniad ci pozycji przed radą
czy gdzie indziej. Możesz się przekonad, że świat jest nieprzyjaznym miejscem dla wdowy po
czarodzieju, która nie ma daru i nie jest szlachetnie urodzona.
Magda już o tym myślała, ale przecież nie będzie musiała stawiad temu czoła.
— Może spirytystka uzyskałaby dla ciebie cenną radę zza grobu. Może twój mąż chociaż by
wyjaśnił, co nim kierowało, i złagodził twoje cierpienie.
Magda skinęła głową.
— Dziękuję, Tilly. Pomyślę o tym.
Znowu zapatrzyła się w szkatułkę z pamiątkami. Nie mogła zrozumied, dlaczego Baraccus
zrobił to, co zrobił, ani nie sądziła, by był w stanie wyjaśnid to zza grobu. Gdyby chciał tłumaczyd
swoje motywy, miał po temu mnóstwo okazji. A przynajmniej zostawiłby list, który by znalazła po
powrocie.
Wiedziała również, że zza grobu Baraccus w żaden sposób nie może zapewnid jej pozycji. Lecz
to nie miało znaczenia.
Tilly otworzyła drzwi w drugim koocu pokoju i na podłogę padł słaby poblask świecy.
— Pani.
Magda obejrzała się przez ramię — Tilly stała w otwartych drzwiach, z dłonią na klamce.
W korytarzu byli jacyś ludzie — twarze skryte w cieniu, splecione dłonie.
— Masz... masz gości.
Magda odwróciła się do stołu i delikatnie zamknęła srebrną szkatułkę pełną cennych
pamiątek.
— Wpuśd ich, proszę, Tilly.
Wiedziała, że prędzej czy później przyjdą. Zamierzała skooczyd z tym wszystkim, zanim się
zjawią. Ale najwyraźniej nic z tego.
Gdyby mogła, wpadłaby w jeszcze większą rozpacz. Lecz czy to miało jakieś znaczenie? Czy w
ogóle coś jeszcze się liczyło? Wkrótce wszystko się skooczy.
— Mam zostad, pani?
Magda dotknęła swoich długich, gęstych, świeżo wyszczotkowanych włosów.
Musiała byd silna. Baraccus chciałby, żeby była silna.
— Nie, Tilly — powiedziała stanowczo. — Wszystko w porządku. Wpuśd ich, proszę, a potem
możesz wrócid do pracy.
Tilly skłoniła się głęboko, a potem nieco się cofnęła, otwierając szerzej drzwi, żeby mogli
wejśd. Gdy tylko wszystkich siedmiu znalazło się w pokoju, staruszka pospiesznie wyszła i zamknęła za
sobą drzwi.
ROZDZIAŁ 2
Magda przesunęła ozdobną srebrną szkatułkę na bok, tak że znalazła się obok kolekcji pięknie
wykutych narzędzi, półszlachetnych kamieni i niewielkich woluminów zapisanych notatkami — to
wszystko należało do jej męża. Przez chwilę trzymała dłonie tam, gdzie sam kładł ręce, kiedy czasem
pracował przy stole do późna, w nocnej ciszy, wykonując rozmaite przedmioty — na przykład ten
niezwykły amulet, który zrobił, kiedy zaczęła się wojna.
Kiedy spytała, czemu ma on służyd, odparł, że to nieustające przypomnienie o jego
powołaniu, talencie, obowiązku i racji istnienia. Że obrazuje najważniejsze zadanie czarodzieja wojny
— zabid napastnika, wybid wrogów do nogi. Czerwony kamieo umieszczony pośrodku
skomplikowanych linii symbolizował krew wroga.
Powiedział, że amulet obrazuje taniec ze śmiercią.
Od tej pory zawsze go nosił, lecz zostawił w enklawie Pierwszego Czarodzieja — razem z
czarnozłotym strojem, uniformem czarodzieja wojny i jego zbroją — zanim wszedł na mury Wieży i
runął w głęboką na kilka tysięcy stóp przepaśd, w śmierd.
Magda odrzuciła w tył pasmo długich, kasztanowych włosów i odwróciła się ku
przemierzającym pokój siedmiu mężczyznom. Rozpoznała znajome twarze sześciu członków rady.
Teraz pozbawione wyrazu, kamienne. Podejrzewała, że w ten sposób maskują tę odrobinę wstydu,
jaki czuli, przychodząc tutaj w takim celu.
Wiedziała oczywiście, że się zjawią, lecz nie spodziewała się, że tak szybko. Sądziła, że
łaskawie podarują jej nieco więcej czasu.
Był z nimi ktoś jeszcze, z twarzą ocienioną kapturem luźnego brązowego habitu. Kiedy się
zbliżyli, weszli w słaby poblask przesączający się przez zamknięte okiennice, a siódmy mężczyzna
odrzucił kaptur na przygarbione ramiona.
Wlepiał w nią czarne oczy, niczym sęp wpatrujący się nieruchomym wzrokiem w cierpiące
zwierzę. Mężczyźni często na nią patrzyli, lecz nigdy w taki sposób.
Miał krótką, szeroką jak u byka szyję. Czubek głowy porastały krótko ostrzyżone, szorstkie,
czarne włosy. Tak wysoka linia włosów dodatkowo poszerzała czoło i szczyt czaszki. Dół twarzy
ocieniała szczecina zarostu. Bruzdy i zmarszczki w większości zbiegały się ku środkowi, przez co twarz
wydawała się wynędzniała i skurczona. Grubo ciosane rysy były twarde i wyraziste, jakby wszystko w
nim było równie bezlitosne jak jego reputacja.
Właściwie nie był brzydki, po prostu dziwnie wyglądał. Dzięki tej swojej twarzy wydawał się
władczy i zasadniczy.
Bez wątpienia był to Naczelny Prokurator, Lothain, we własnej osobie, człowiek o wielkiej
władzy i dorównującej jej renomie. Charakterystyczne rysy twarzy i czarne oczy sprawiały, że nie
można go było zapomnied. Magda nie wiedziała, po co taki człowiek towarzyszy członkom rady
wypełniającym smutną misję. Niegodną jego cennego czasu.
Ponura mina Lothaina, przyklejona do pomarszczonej twarzy, najwyraźniej nie zwiastowała
ani odrobinki litości, jak to było w przypadku pozostałych. Magda nie sądziła, by potrafił on odczuwad
niepokój, a tym bardziej wstyd, a już na pewno nie litośd. Twarde rysy świadczyły o tym, że wykonuje
on swoją pracę z żelazną, nieugiętą determinacją.
Niecały miesiąc wcześniej wszyscy osłupieli, kiedy Lothain oskarżył o zdradę całą grupę
Świątyni, ludzi, którzy pod przewodem Naczelnej Rady zgromadzili w Świątyni Wichrów
niebezpieczne magiczne przedmioty i na czas wojny, dla bezpieczeostwa, przenieśli je w zaświaty.
Proces był sensacją. Lothain ujawnił, że dalece wykroczyli poza swoją misję i nie tylko zamknęli w
Świątyni więcej, niż powinni, ale też niemal uniemożliwili odzyskanie tego.
Niektórzy na swoją obronę oznajmili, że uwierzyli imperatorowi Starego Świata chcącego
ocalid ludzkośd od tyranii magii.
Wyroki skazujące zaświadczyły, że Lothain jest równie ostry jak topory, które ścięły stu
czarodziejów z grupy Świątyni.
Lothain, odważnie próbując naprawid szkodę wyrządzoną przez zdrajców, osobiście udał się
poza zasłonę, w zaświaty, do Świątyni Wichrów. Wszyscy się o niego bali. Obawiali się, że stracą
osobę o takiej mocy i takich talentach.
Ku ich uldze Lothain wrócił z wyprawy żywy, chod wstrząśnięty. Niestety, szkody wyrządzone
przez grupę Świątyni okazały się poważniejsze, niż podejrzewał, i nie udało mu się dostad do środka,
więc wrócił, nie naprawiwszy szkód spowodowanych przez zdrajców, których skazał.
Lothain podszedł do Magdy i gestem podkreślił wagę swoich słów.
— Lady Searus, zechciej przyjąd moje kondolencje w związku z przedwczesną i tragiczną
śmiercią męża.
— Był wielkim człowiekiem — dodał jeden z członków rady.
I cofnął się, bo Lothain łypnął na niego z ukosa.
— Dziękuję, prokuratorze Lothainie. — Popatrzyła na tego z rady, który się odezwał. — Mój
mąż istotnie był wielkim człowiekiem.
Lothain uniósł ciemną brew.
— I czemuż, twoim zdaniem, tak wielki człowiek, kochany przez lud i ponętną młodą żonę,
miałby się rzucid z murów Wieży Czarodzieja i roztrzaskad na skałach kilka tysięcy stóp niżej?
Magda zapanowała nad głosem i odpowiedziała zgodnie z prawdą:
— Nie wiem, prokuratorze. Wysłał mnie tamtego dnia w pewnej sprawie. Kiedy wróciłam, nie
żył.
— Istotnie — rzekł przeciągle Lothain, dotykając brody i w zamyśleniu patrząc w dal. —
Twierdzisz więc, że podejrzewasz, iż nie chciał, żebyś tu była i widziała straszliwe skutki jego upadku?
Magda przełknęła ślinę. Nie potrafiła sobie tego nie wyobrażad tysiące razy. Kiedy wróciła, był
już zamknięty w trumnie.
Tamtego ranka, parę godzin po tym, jak się dowiedziała o śmierci męża, rzeźbioną klonową
trumnę z jego szczątkami ustawiono na pogrzebowym stosie na ram parcie przy enklawie Pierwszego
Czarodzieja. Trumnę zamknięto, więc nie mogła ostatni raz zobaczyd twarzy męża. Nie poprosiła,
żeby otwarto trumnę. Wiedziała, dlaczego była zamknięta.
Stos płonął przez większośd dnia, a setki milczących ludzi z powagą obserwowały, jak
płomienie trawią ciało ich ukochanego przywódcy, a dla wielu z nich ostatnią nadzieję.
Magda, zamiast odpowiedzied na tak brutalne pytanie, zmieniła temat.
— Czy wolno mi spytad, jaka jest twoja rola, prokuratorze Lothainie?
— Będę zadawad pytania, jeśli nie masz nic przeciwko temu, lady Searus.
Zaskoczyło ją to.
Widząc jej zdumioną minę, uśmiechnął się nieszczerze.
— Nie zamierzam zakłócad twojej żałoby, lecz sama rozumiesz, że skoro wojna zagraża
naszemu istnieniu, są pewne niecierpiące zwłoki sprawy, ważne dla nas wszystkich, o które muszę
zapytad. Tylko o to mi chodzi.
Magda nie była w nastroju do odpowiadania na pytania. Miała własną, pilną sprawę. Lecz na
tyle dobrze znała tego człowieka, żeby wiedzied, iż nie zostawi jej w spokoju.
Nie pozostawało jej nic innego, jak tylko odpowiedzied na jego pytania.
ROZDZIAŁ 3
Magda wygładziła przód sukni, zebrała się w sobie.
— O jakież to niecierpiące zwłoki sprawy musisz mnie zapytad? Wskazał na okiennice. — Cóż,
jest kwestia czerwonego księżyca. — Lothain odszedł kilka kroków, a potem wrócił ku niej. — Kiedy
nie udało mi się wejśd do Świątyni Wichrów, wyruszyli w tę podróż inni, zapewne mający większe niż
ja zdolności do takich szczególnych misji. Żaden z nich nie wrócił.
Stropiło ją to, do czego zmierzał.
— Byli dobrymi, utalentowanymi, wartościowymi ludźmi. To wielka strata.
Lothain podszedł do niej. Czarne oczy prześliznęły się po przedmiotach na stole, niczym wzrok
sępa wypatrującego resztek mięsa na kościach. Obrócił palcem książkę, żeby zobaczyd napis na
grzbiecie, i dopiero potem się odezwał:
— Tych ludzi wybrał twój mąż.
— Byli ochotnikami.
Uśmiechnął się uprzejmie.
— Tak, istotnie. Chciałem rzec, iż twój mąż wybrał z grupy ochotników osoby mające pójśd do
Świątyni i na ewentualne spotkanie ze śmiercią.
Magda zmarszczyła brwi.
— Mój mąż był Pierwszym Czarodziejem. Kto twoim zdaniem miałby wybierad ludzi na taką
niebezpieczną wyprawę? Rada? Ty?
— Nie, nie, oczywiście, że nie. — Machnął ręką. — Wybór bezsprzecznie należał do
Pierwszego Czarodzieja Baraccusa.
— O cóż więc chodzi?
Uśmiechnął się do niej. Usta się uśmiechnęły, ale nie oczy.
— O to, że wybrał ludzi, którzy zawiedli — powiedział w koocu.
Magda spoliczkowała go z całej siły. Sześciu członków rady zachłysnęło się oddechem i
cofnęło. Jej dłoo zapewne sięgnęła nie tylko twarzy Lothaina, lecz się tym nie przejęła. Odgłos
uderzenia przez chwilę trwał w powietrzu, potem zanikł.
Lothain skwitował policzek uprzejmym pochyleniem głowy.
— Przyjmij, proszę, przeprosiny za to, że moje słowa zabrzmiały jak oskarżenie.
— A co to było, jeśli nie oskarżenie?
— Po prostu staram się dotrzed do prawdy.
— Prawda? — warknęła. — Prawdą jest to, że kiedy przebywałeś w zaświatach, próbując
wejśd do Świątyni, księżyc każdej nocy był czerwony. Świątynia ostrzegała, że są poważne kłopoty...
Przerwał jej, zbywając jej słowa machnięciem ręki.
— Pojawianie się czerwonego księżyca było zapewne wynikiem szkód wyrządzonych przez
grupę Świątyni.
— A kiedy wróciłeś po nieudanych próbach ich naprawienia, Pierwszy Czarodziej miał
obowiązek wybrad ochotnika, odpowiadając na conocny zew Świątyni, czerwony księżyc. Kiedy
ochotnik nie wrócił, Pierwszy Czarodziej musiał wysład kolejnego, bardziej doświadczonego
czarodzieja, a kiedy i ten nie wrócił, miał smutny obowiązek wybrad następnego, jeszcze bardziej
utalentowanego. Wszyscy byli przyjaciółmi i bliskimi współpracownikami. Stałam obok niego na
ramparcie za każdym razem, kiedy wpatrywał się w czerwony księżyc, niepocieszony, gdy jego
przyjaciele jeden po drugim nie wracali z zaświatów. Niepocieszony, że musiał wysład na śmierd tylu
wartościowych ludzi, przyjaciół, mężów i ojców. Wreszcie, kiedy nikomu się nie udało, mój mąż sam
wyruszył w podróż i przypłacił to życiem.
Lothain pozwolił, by przez chwilę panowała cisza, a potem rzekł:
— Prawdę powiedziawszy, nie przypłacił tego życiem. Odebrał sobie życie, kiedy wrócił.
Magda spojrzała na niego gniewnie.
— O co ci chodzi?
Lothain przez chwilę postukiwał palcami o palce, badawczo patrząc w jej załzawione oczy.
— O to, lady Searus, że odebrał sobie życie, zanim się dowiedzieliśmy, co się wydarzyło
podczas jego wyprawy do Świątyni Wichrów. Może mogłabyś nas oświecid? — Przekrzywił głowę. —
Dostał się do środka?
— Nie wiem — odparła. Ale wiedziała. Baraccus powiedział jej nie tylko to, że wszedł, lecz o
wiele więcej. — Byłam jego żoną, nie członkiem rady lub...
— Ach... — westchnął Lothain, odchylając głowę. — Jego młodą, przepiękną, lecz absolutnie
pozbawioną daru żoną. Oczywiście. Najwidoczniej tak uzdolniony czarodziej nie zwykł omawiad spraw
tak potężnej magii z kimś, kto nie ma jej ani iskierki.
Magda przełknęła ślinę.
— Otóż to.
— A wiesz, zawsze byłem ciekaw. Czemu... — znów się zachmurzył i wlepił w nią czarne
oczy— ...dlaczego tak nieprzeciętnie uzdolniony człowiek, czarodziej wojny, o talentach
obejmujących wszystko, od prorokowania po walkę, dlaczego ktoś taki ożenił się z kobietą
pozbawioną wszelkich darów? — Przesunął wzrokiem po jej ciele.
Prowokował ją, oskarżając, że była jedynie śliczną zabaweczką, pustą lalką potężnego
czarodzieja. Prokurator Lothain bezczelnie jej zarzucał, że była tylko i wyłącznie erotyczną zabawką —
powtarzał to, o czym mówiły podłe plotki — próbując ją nakłonid, żeby przyznała, iż była kimś więcej,
że wiedziała więcej, niż przystało ładniutkiej laleczce starszego pana.
Magda nie chwyciła przynęty. Nie zamierzała powierzyd temu człowiekowi tego, o czym
wiedziała. Instynkt ostrzegał ją, żeby nie mówiła mu, co wie o wyprawie Barac cusa do Świątyni
Wichrów.
Czuła łzy spływające po policzkach i skapujące z brody.
— Dlatego że mnie kochał — wyszeptała.
— A tak, istotnie. Miłośd.
Magda nie zamierzała mu wyjaśniad swoich relacji z Baraccusem. Prokurator Lothain był zbyt
cyniczny, żeby pojąd, ile czarodziej i ona dla siebie znaczyli. Lothain patrzył na nią tak jak wielu
mężczyzn — widział w niej obiekt pożądania, a nie osobę, którą dostrzegał Baraccus.
Zbliżył się jeden z członków rady, Sadler. Obwisłą, starczą twarz wykrzywiał gniew.
— Jeśli masz jakieś ważne pytanie, to je zadaj. W przeciwnym razie powinieneś odejśd,
pozostawiając wdowę Searus z jej żałobą.
— No dobrze. — Lothain splótł dłonie za plecami. — Chciałbym się dowiedzied, czy wiadomo
ci coś o ewentualnych potajemnych spotkaniach Pierwszego Czarodzieja.
Magda spojrzała na niego chmurnie.
— Potajemnych spotkaniach? Co masz na myśli? Jakich potajemnych spotkaniach? Z kim?
— Właśnie o to cię pytam. Czy wiesz coś o jego sekretnych spotkaniach z wrogiem?
Magda poczuła, jak purpurowieje z wściekłości.
— Wyjdź.
Zaskoczyła ją lodowata władczośd własnego głosu. Lothain przez chwilę badawczo patrzył jej
w oczy, a potem się odwrócił.
— Mam nadzieję, że Pierwszy Czarodziej Baraccus był bohaterem, za jakiego wielu go uważa
— powiedział przez ramię. — że nie był wplątany w żadną konspirację.
Magda podeszła do niego zamaszystymi, zdecydowanymi krokami.
— Czyżbyś oskarżał mojego męża o kolaborację?
Odwrócił się już w progu i uśmiechnął.
— Oczywiście, że nie. Po prostu uważam, że to dziwne, iż zawiedli ludzie, których Baraccus
wysłał do Świątyni Wichrów, i że potem sam się tam udał, chociaż wrzała wojna i był potrzebny tutaj.
Przecież nadciągające oddziały wroga zagrażają naszemu życiu. To dziwne, że tak postąpił, nie
sądzisz? A jeszcze dziwniejsze, że po powrocie natychmiast się zabił, zanim ktokolwiek zdążył go
zapytad, czy dostał się do Świątyni, żeby naprawid szkody.
Uniósł palec.
— O, chwileczkę. Przyszło mi właśnie na myśl, że tam nie wszedł, skoro księżyc nadal jest
czerwony. W przeciwnym razie znów stałby się biały, jeszcze przed powrotem czarodzieja. — Znów
zmarszczył brwi. — Albo Baraccus wszedł do Świątyni, lecz nie naprawił szkód. Tymczasem czerwieo
księżyca stopniowo blednie, więc najwyraźniej nawet Świątynia straciła nadzieję.
Wciąż prowokował. Magda milczała.
Lothain znowu wrogo się uśmiechał.
— Mniemam, iż rozumiesz, co mam na myśli. Zdrada to przestępstwo, które plami nawet
zmarłego. No i oczywiście świadome pomaganie osobie, która dopuszcza się zdrady, również jest
zdradą i kosztowałaby takiego pomocnika piękną główkę.
Już odchodził, lecz znowu zawrócił.
— Jeszcze jedno, wdowo Searus. Bądź gotowa odpowiadad na pytania, jeżeli uznam za
konieczne wszczęcie oficjalnego dochodzenia.
Magda trzęsła się z wściekłości, patrząc gniewnie na uśmieszek Lothaina. Nie raczyła mu
odpowiedzied. W koocu odwrócił się i wyszedł.
ROZDZIAŁ 4
Członek rady Sadler odczekał, aż drzwi się zamkną, a potem powiedział:
— Powinienem przeprosid, lady Searus.
— Nie musisz przepraszad. — Magda znacząco uniosła brew. Chyba że podzielasz zdanie
Lothaina na temat mojego męża?
Twarz Sadlera złagodniała.
— Baraccus był dobrym człowiekiem. Wszystkim nam go brakuje. Obawiam się, że gorzki
smutek spowodowany ostatnimi wydarzeniami przydmił rozsądek Lothaina.
Magda popatrzyła na pozostałych mężczyzn. Hambrook i Clay potwierdzili skinieniem głowy.
Starszy Cadell nie ujawnił, co myśli. Dwaj ostatni, Weston i Guymer, odwrócili wzrok.
— Nie wydawał się przytłoczony smutkiem — powiedziała.
Przygarbiony starszy Cadell delikatnie dotknął jej ramienia.
— Panuje wielkie napięcie, Magdo. — Cofnął dłoo i wskazał poza nią i pozostałych członków
rady, na zasłonięte okiennicami okna wychodzące na Aydindril. — Wszystkim nam grozi zagłada. To
zrozumiałe, że ludzie się boją.
Przygnębiony Sadler westchnął.
— Na dodatek panuje ogromny zamęt po tym, co spotkało Pierwszego Czarodzieja. Nie
możemy tego pojąd, więc możesz sobie wyobrazid, jakie plotki i pogłoski krążą w Wieży i w mieście.
Wszyscy się spodziewali, że Pierwszy Czarodziej Baraccus zawsze będzie ze swoim ludem, będzie go
bronid i ochraniad. Wielu uważa, że ich opuścił. Nie pojmują dlaczego. Prokurator Lothain jedynie
wyraża powszechne podejrzenia i niepokoje, tylko powtarza głośno to, co się szepcze.
Magda dumnie uniosła brodę.
— Więc uważasz, że to słuszne, iż prokurator Lothain staje się tubą plotkarzy? Sądzisz
również, że gadanina anonimowych osób, które nic nie wiedzą o prawdziwych przyczynach wydarzeo,
uprawnia samego Naczelnego Prokuratora do fabrykowania oskarżeo i do szybkich egzekucji
mających uciszyd plotki i niezadowolenie? Tak uważasz?
Sadler mimowolnie się uśmiechnął, słuchając jej.
— W żadnym razie, lady Searus. Mówię jedynie, że mamy niespokojne, nerwowe czasy i że
byd może prokurator Lothain też to odczuwa.
Magda nie ustąpiła, nadal patrzyła mu w oczy.
— Od kiedyż to pozwalamy, żeby kierowały nami lęki i złe przeczucia? Sądziłam, że jesteśmy
ponad to. Że zwłaszcza Naczelny Prokurator powinien byd zainteresowany wyłącznie odkryciem
prawdy.
— Może właśnie o to mu chodzi — odezwał się starszy Cadell łagodnym tonem, chcąc
złagodzid ostrą uwagę i zarazem zakooczyd te przymówki. — Naczelny Prokurator ma prawo zadawad
pytania. W ten sposób odkrywamy prawdę. Poza tym nie ma go teraz tutaj, więc nie może wyjaśnid
swoich motywów, toteż pod jego nieobecnośd nie powinniśmy tego roztrząsad ani też sami rzucad
oskarżeo.
Magda od wielu lat miała do czynienia ze starszym Cadellem. Miał otwarty umysł i był
sprawiedliwy, lecz wiedziała, że kiedy jasno daje do zrozumienia, iż dośd już usłyszał, oczekuje, że to
zakooczy sprawę. Odwróciła się, położyła dłoo na gładkim, zaokrąglonym brzegu stołu i zmieniła
temat.
— Cóż sprowadziło tutaj radę? Przyszliście omówid kwestie, które wam przedstawiłam?
Zapanowało długie milczenie. Wiedziała oczywiście, że nie po to przyszli. Znów się odwróciła
do obserwujących ją mężczyzn.
— To poczeka na inną okazję — rzekł Sadler.
— I zostanę wysłuchana, kiedy znów się zjawię w komnatach rady? Czy rada posłucha o
sprawach tych, w których imieniu przemawiam, skoro już nie jestem żonąPier wszego Czarodzieja?
Sadler oblizał usta.
— To skomplikowane.
Popatrzyła nao ostro.
— Może dla ciebie, bo dla mnie nie.
— Mamy mnóstwo spraw — wtrącił Weston, próbując zmienid temat.
— W tej chwili najważniejsze jest znalezienie następcy Pierwszego Czarodzieja Baraccusa —
powiedział starszy Cadell. — Trwa wojna. Wkrótce może dojśd do oblężenia Aydindril i samej Wieży.
Całą uwagę musimy poświęcid właśnie temu.
— Poza tym akurat zjechał z D'Hary Alric Rahl — dodał Sadler. Całą Wieżę przewrócił do góry
nogami swoimi naglącymi żądaniami. Liczył na spotkanie z Pierwszym Czarodziejem Baraccusem. W
związku z zaskakującymi roszczeniami i jeszcze dziwniejszymi remediami, które proponuje. Twój mąż
nie żyje i nie ma kooca palącym problemom, którymi należy się zająd.
Bez wątpienia rozumiesz, że zaprzątają nas teraz sprawy związane z rządzeniem — dorzucił
Guymer stojący na koocu szeregu mężczyzn.
— Ach... — Uśmiechnęła się smutno Magda, patrząc kolejno na każdego z nich. — Naglące
sprawy. Paostwowe sprawy. Wielkie sprawy wojny i władzy. Musicie byd szalenie zajęci. Rozumiem.
Więc zjawiliście się tutaj w związku z jedną z tych doniosłych spraw? To kazało wam opuścid komnaty
rady i przyjśd do mnie? Paostwowa sprawa najwyższej wagi? Kwestia wojny i pokoju? Poczerwienieli.
Magda przemaszerowała przed nimi. — Jakżeż mogę pomóc w tak ważnej sprawie wymagającej
waszej całkowitej uwagi? Powiedzcie, proszę, jakaż to pilna paostwowa sprawa sprowadza was do
mnie akurat dzisiaj, w dniu, kiedy wszyscy się modliliśmy, żeby dobre duchy zechciały przyjąd mojego
zmarłego męża, naszego przywódcę, naszego Pierwszego Czarodzieja? Cóż to za nagląca sprawa
odrywa was od obowiązków i sprowadza tutaj właśnie dziś?
Spochmurnieli. Nie lubili, kiedy z nich kpiono. Ale Magda się tym zbytnio nie przejmowała.
— Wiesz, dlaczego tu jesteśmy — powiedział spokojnie Cadell. — To skromny obowiązek, lecz
ważny, bo świadczy o szacunku, jaki okazujemy naszemu dziedzictwu. Pokazuje ludziom, że nawet w
takich czasach tradycja wciąż ma dla nas znaczenie, nawet dla tych wy soko postawionych. Niekiedy
rytuał ma zasadnicze znaczenie dla zachowania jedności społeczeostwa.
Kościste palce Sadlera muskały błękitne jak niebo taśmy, symbol rangi, naszyte na rękawach
czarnej szaty.
— Ukazuje ludowi, że dbamy o kontynuację przekazanych nam tradycji, że obyczaje naszego
ludu i rytuały regulujące nasze życie wciąż mają znaczenie i nie zostaną zarzucone.
Magda przez chwilę patrzyła na niego gniewnie, a potem odwróciła się do nich tyłem i usiadła
na krześle.
— Zróbcie to — powiedziała martwym, głuchym głosem. — Dopełnijcie tego waszego
ważnego obyczaju. A potem zostawcie mnie w spokoju.
Bo cóż to teraz znaczyło?
Jeden z członków rady bez słowa wyjął krwawoczerwoną wstążkę i podał jej ponad
ramieniem. Magda trzymała ją przez chwilę w palcach, czując gładkośd materiału.
— Nie sprawia nam to przyjemności — powiedział stojący za nią Cadell. — Mam nadzieję, że
to rozumiesz.
— Jesteś zacną kobietą i zawsze byłaś dobrą żoną dla Pierwszego Czarodzieja — odezwał się
Sadler, najwyraźniej próbując ukryd zakłopotanie. — To jedynie zwyczaj dający ludziom poczucie
ładu. Jako żona Pierwszego Czarodzieja masz wysoki status, toteż oczekują, że my, jako Naczelna
Rada, zadbamy, żeby to się dokonało. To przede wszystkim dla nich, żeby się przekonali, iż nasze
obyczaje trwają i dzięki temu, pomimo trudnych czasów, przetrwamy i my. Uznaj to za obrzęd, w
którym odgrywasz ważną rolę.
Magda ledwie go słyszała. To już nie miało znaczenia. Nic już się nie liczyło. Wewnętrzny głos
szeptał obietnice o czułych uściskach dobrych duchów czekających na nią poza zasłoną życia. Mąż też
będzie tam na nią czekał. Te szepty kusiły, dawały pocieszenie.
Niemal nieświadomie zebrała długie włosy i ciasno związała wstążką, tuż przy głowie.
— Nie tak krótko — powiedział Cadell, delikatnie odsuwając palce Magdy i zsuwając wstążkę,
aż znalazła się tuż nad ramionami. Chociaż nie jesteś szlachetnie urodzona, dowiodłaś, że masz
pewien status, no i jesteś wdową po Pierwszym Czarodzieju.
Magda siedziała sztywno i nieruchomo, z rękami na kolanach, a jeden z członków rady ostrym
jak brzytwa nożem odciął gęste włosy nad samą wstążką.
Potem Cadell położył jej na kolanach długi zwój włosów związany u góry czerwoną wstążką.
— Przykro mi, Magdo — powiedział. — Naprawdę jest mi przykro. Uwierz, proszę, że to nie
zmienia naszego zdania o tobie.
Magda uniosła grube pasmo kasztanowych włosów i wpatrzyła się w nie. Włosy nie miały
znaczenia. Liczyło się to, że osądzano ją wedle ich długości, a nie tego, kim jest. Wiedziała, że bez
długich włosów nie będzie już mogła przemawiad przed radą.
Tak po prostu było.
A największe znaczenie miało dla niej to, że nie będzie mogła występowad w imieniu tych,
których sprawy przedstawiała radzie. To oznaczało, że teraz są istoty pozbawione rzecznika, mogące
wymrzed, przestad istnied.
To właśnie oznaczało dla niej obcięcie włosów — że już nie ma statusu potrzebnego, żeby
pomagad tym, których zaczęła nie tylko szanowad, ale i kochad.
Magda podała przez ramię obcięte włosy starszemu Cadellowi.
— Umieśdcie je tam, gdzie ludzie je zobaczą, żeby wiedzieli, iż ład został przywrócony, że
tradycja i obyczaje trwają.
— Wedle twojego życzenia, lady Searus.
Sześciu członków rady, nadawszy jej
nowy status, wyszło i zostawiło ją wreszcie samą w ciemnym pokoju, samą z posępnymi
myślami.
ROZDZIAŁ 5
Prąd ciepłego, letniego powietrza, ciągnący w górę olbrzymiego zewnętrznego muru Wieży i
przedostający się na rampart, rozwiewał przycięte włosy Magdy, narzucając je na twarz. Idąc pustym
ram partem, odrzuciła je w tył. Dziwne i obce uczucie — dotykad włosów ledwie sięgających ramion,
a nie jak przedtem długich aż do pasa.
Wiele osób, głównie kobiet, zwracało baczną uwagę na długośd włosów kobiety, ponieważ
zazwyczaj (chod nie do kooca) mówiła ona o społecznym statusie. Przy pochlebienie się właściwej
osobie mogło się okazad korzystne. Narażenie się nieodpowiedniej osobie mogło spowodowad
kłopoty. Długośd włosów była cenną wskazówką.
Magda była żoną Pierwszego Czarodzieja, toteż miała włosy dłuższe niż większośd kobiet. To
oznaczało również, że wiele kobiet o krótszych włosach często jej nadskakiwało. Magda nigdy nie
traktowała ich pochlebstw poważnie, ale zawsze starała się byd miła. Wiedziała, że to nie ona, lecz jej
status budzi zainteresowanie większości z nich.
Dla niej, nie urodzonej szlachetnie, długie włosy otwierały wiele drzwi, umożliwiały uzyskanie
audiencji i przedstawienie ważnych dla niej spraw. Zależało jej na Baraccusie, a nie na tym, jak długie
włosy może mied jako jego żona. I chociaż zaczęły się jej podobad, to nie przywiązywała wagi do tego,
na co nie zasłużyła.
Długie włosy miała przez rok, kiedy Baraccus starał się o jej rękę, i przez dwa lata małżeostwa
z nim, toteż sądziła, że będzie jej ich brakowad.
Ale nie brakowało. To za nim tęskniła.
Wspaniały ślub z Baraccusem wydawał się tak odległy. Była taka młoda. I pewnie nadal jest.
Miała uczucie, że wraz z długimi włosami zdjęto jej z ramion ciężar. Już nie musiała się starad
sprostad oczekiwaniom innych. Znowu była sobą, prawdziwą sobą, nie tym, kim czyniła ją umowna
oznaka statusu.
Do pewnego stopnia czuła się uwolniona od przymusu zachowywania się stosownie do swojej
pozycji. Teraz nie miała żadnego statusu. Uwolniono ją z tej klatki. Lecz to nie miało już znaczenia z
przyczyn o wiele ważniejszych niż długośd włosów.
Dzięki temu, ile dla siebie nawzajem znaczyli, Baraccus dał jej nowe życie. Bez niego zaś nie
było dla niej życia. I jej status nie miał żadnego znaczenia.
Dotarła do TEGO miejsca, na zawsze wyrytego w pamięci, i wspięła się w otwór w
masywnych, zwieoczonych blankami zewnętrznych murach Wieży. Powoli przesunęła się ku
krawędzi. Za czubkami wystających spod spódnic butów ciemna kamienna ściana opadała tysiące
stóp w dół. Poniżej fundamentów Wieży prowadziła jeszcze niżej, ku leżącym w dole skalnym półkom
i głazom. Pierzaste chmurki płynęły obok ścian urwiska, pod stopami Magdy.
Straszne, przyprawiające o zawrót głowy miejsce.
Stojąc na krawędzi niebosiężnego muru, Magda czuła się malutka i nic nieznacząca. Wiatr był
na tyle silny, że mógłby ją strącid. Pomyślała, że mogłaby odlecied jak liśd na wietrze.
W dole leżało piękne Aydindril, zbudowane na wzgórzach ciągnących się od stóp góry. Miasto
otaczały zielone pola, za nimi rosły gęste lasy. Ze swego miejsca wysoko na stoku góry ogromna
Wieża Czarodzieja czuwała nad miastem, lśniącym niczym klejnot osadzony w zielonym kilimie.
Magda widziała ludzi wracających z pracy w polu, prowadzących konie i wozy. W całej dolinie
z kominów unosił się dym — kobiety przygotowywały wieczorny posiłek. Plątaniną wąskich uliczek
powoli przemieszczały się tłumy ludzi zachodzących na targi, do sklepów lub zajmujących się swoimi
sprawami.
Chociaż widziała ruch, nie słyszała tętentu kooskich kopyt, dudnienia wozów, krzyków
ulicznych sprzedawców. Na tej wysokości ciszę zakłócały jedynie głosy ptaków krążących w górze i
szum wiatru wiejącego nad rampartami i wokół wież.
Magda zawsze uważała, że Wieża jest niema. Chociaż w ogromnej, kamiennej fortecy
mieszkały setki ludzi — którzy mieli swoje sprawy, zakładali rodziny, rodzili się, żyli i umierali — Wieża
przyjmowała to wszystko w ponurym milczeniu. Ze stoickim spokojem obserwowała mijanie stuleci i
ludzkiego życia.
Masywne parapety murów obronnych, na których stała, były świadkiem śmierci jej męża.
Właśnie w tym miejscu stał w ostatnich, bezcennych chwilach życia.
Pomyślała przelotnie, że nie chce iśd w jego ślady, ale szepty w umyśle pokonały te
wątpliwości. Cóż ją tutaj czekało?
Magda popatrzyła na rozciągający się w dole świat, wiedząc, że on widział to samo, kiedy
tutaj stał. Próbowała sobie wyobrazid, o czym myślał w ostatnich chwilach życia.
Ciekawa była, czy myślał o niej, czy też jakaś mroczna, ważna sprawa pozbawiła go tego.
Była przekonana, że musiał byd zasmucony, a nawet zrozpaczony z powodu tego, że musi ją
porzucid, że jego życie zaraz się skooczy. To musiało byd okropne.
Baraccus kochał życie. Nie sądziła, by mógł je sobie odebrad bez naprawdę ważkiej przyczyny.
A jednak to zrobił. I tylko to się teraz liczyło. Wszystko się zmieniło i nie można było tego
cofnąd.
Jej świat się zmienił.
Jej świat się skooczył.
Mimo to wstydziła się, że skupia się wyłącznie na sobie, własnym życiu, własnej stracie.
Szalała wojna i świat się skooczył dla bardzo wielu ludzi. Żony tych, których Baraccus wysłał do
Świątyni Wichrów, wciąż czekały, nieszczęśliwe, mając nadzieję, że ich najbliżsi powrócą. Magda
wiedziała, że to nigdy nie nastąpi. Baraccus jej to powiedział. Lecz one nadal kurczowo trzymały się
nadziei, że mężowie wrócą do domu. Inne kobiety, żony tych, co wyruszyli na wojnę, szlochały
rozpaczliwie, kiedy docierały do nich straszliwe wieści, że mężowie zginęli. W korytarzach Wieży
często rozbrzmiewały zawodzenia osieroconych kobiet i dzieci.
Magda, tak jak Baraccus, nienawidziła wojny i jej tragicznych skutków. Tak wielu już straciło
życie. Tak wielu jeszcze je straci. I nie było widad temu kooca. Czemuż nie zostawią ich w spokoju?
Dlaczego zawsze muszą się znaleźd tacy, co dążą do podbojów i dominacji?
Tyle kobiet straciło mężów, ojców, braci, synów. Nie ją jedną to spotkało. Przytłaczał ją
wstyd, że tak się nad sobą użala, kiedy i inni przeżywają podobną udrękę.
Lecz nie była w stanie stłumid własnego cierpienia.
Czuła się też winna wobec tych, których opuszcza. Przemawiała przed radą w imieniu ludzi,
którzy nie mają głosu. Przez ostatnie parę lat stała się sumieniem rady, przypominając jej członkom o
obowiązku chronienia tych, którzy sami nie mogą się obronid. Na przykład nocne ogniki — które
widziała ledwie parę dni temu potrzebowały kogoś, kto przemówi w ich imieniu, opowie o tym, że
powinno się zapewnid im spokój, bo inaczej te delikatne istoty znikną na zawsze.
Dzięki swojemu statusowi często mogła stawad przed radą i przypominad jej o obowiązku
wobec wszystkich mieszkaoców Midlandów. Czasami, kiedy wyjaśniła im sytuację, robili, co trzeba.
Czasami ich zawstydzała, skłaniając tym samym do właściwych działao. A czasem czekali niecierpliwie
na jej zalecenia.
Lecz jako kobieta bez statusu nie mogła już przemawiad przed radą. To smutne, że tylko
małżeostwo z ważnym mężczyzną zapewniało jej wysoką pozycję, lecz tak się już dzieje na świecie.
Była dumna, że zaprzyjaźniła się z tymi rzadko spotykanymi i tajemniczymi istotami, których
wielu w ogóle nigdy nie widziało i nie zobaczy. Była wdzięczna za przyjaźnie, jakie nawiązała wśród
licznych ludów Midlandów. Zadała sobie trud nauczenia się ich języków i dlatego zaczęli jej ufad,
chociaż nie zaufaliby nikomu innemu. Była dumna, że mogła chronid ich spokojne życie.
Zdawało się jej, że zdołała również doprowadzid do chod niewielkiego zrozumienia pomiędzy
odmiennymi ludami, plemionami i społecznościami i dzięki temu sprawid, że wszystkie poczuły się
częścią Midlandów.
Lecz kiedy jej mąż zakooczył swoje życie, mimowolnie uniemożliwił jej przemawianie przed
radą.
Jej życie straciło szlachetny cel, teraz było ważne tylko dla niej.
A w tej chwili dla niej życie oznaczało wyłącznie niekooczącą się udrękę. Zdawało się jej, że
zalewa ją fala żalu i cierpienia.
Pragnęła, żeby ta męka wreszcie się skooczyła.
Wewnętrzne szepty namawiały, nagliły, żeby położyła kres cierpieniu.
ROZDZIAŁ 6
Magda, spoglądając z krawędzi muru w dół, w głęboką na kilka tysięcy stóp przepaśd,
zauważyła, że ta częśd niebosiężnego muru Wieży nie jest idealnie pionowa, lecz odchyla się ukośnie,
opadając ku fundamentom osadzonym w stoku góry. Uświadomiła sobie, że kiedy skoczy, będzie się
musiała jakoś odbid od muru, żeby nie uderzyd w tę jego pochyłą częśd; bo inaczej byłoby to długie,
makabryczne spadanie.
Spięła się na myśl o ciągłym uderzaniu w ukośną ścianę, o łamiących się przy tym kościach.
Przerażało ją to. Pragnęła szybkiego kooca.
Oparła dłonie o kamienne obramowanie otworu i bardziej się wychyliła, żeby lepiej widzied.
Obejrzała się również za siebie, upewniając się, że w pobliżu nikogo nie ma. Tak jak i mąż, nie chciała,
żeby ktoś próbował ją powstrzymad. Ten rampart prowadził do enklawy Pierwszego Czarodzieja —
mało komu wolno było tędy chodzid, więc było tu pusto. Strażnicy przy spiralnych schodach znali
Magdę, złożyli jej szczere kondolencje i pozwolili wejśd na górę.
Magda, patrząc w dół, starała się ocenid, jak daleko powinna się odbid, żeby nie uderzyd w
mur. Chciała, żeby kres nastąpił, zanim zdąży poczud ból. Szepty obiecywały, że jeśli się wybije
wystarczająco daleko, będzie swobodnie spadad, aż uderzy w skały na dole, gdzie wszystko się w
jednej chwili skooczy.
Miała nadzieję, że Baraccusowi się to udało i że nie cierpiał.
Lecz on, spadając, musiał czud inną udrękę. Cierpiał, wiedząc, że odrzuca życie i że ją traci.
Wiedziała, że i ona pozna lęk towarzyszący kresowi życia.
Ale to się powinno prędko zakooczyd, a potem — miała nadzieję znajdzie się w objęciach
dobrych duchów. I może znowu zobaczy, jak Baraccus się do niej uśmiecha. Miała nadzieję, że nie
będzie na nią zły.
Ona nie gniewała się na niego za to, że odebrał sobie życie, bo znała go na tyle dobrze, by
wiedzied, że musiał mied ważny powód, żeby to zrobid. Wiedziała, że podczas wojny bardzo wielu
ludzi poświęciło życie, żeby inni mogli je zachowad. Czynili to z miłości do innych. Wiedziała, że
Baraccus oddałby życie wyłącznie z tak ważnej przyczyny. Jak mogłaby się na niego złościd za takie
poświęcenie? Nie, nie potrafiła czud gniewu.
Czuła jedynie przytłaczający smutek.
Magda zacisnęła dłonie na szorstkim kamieniu po obu stronach otworu. Słooce zachodziło,
lecz kamieo wciąż był ciepły. Otwór był dośd szeroki dla kogoś jej rozmiarów, więc będzie się mogła
odepchnąd.
Przed nią unosił się na prądzie wstępującym kruk; lśniące czarne pióra stroszył wiatr, czarne
oczy obserwowały, jak Magda przygotowuje się do skoku.
Ugięła kolana, żeby wybid się poza ukos muru. Oszołomiona, miała uczucie, że tylko się sobie
przygląda. Szepty ponaglały.
Serce jej waliło. Wzięła głęboki wdech, jeszcze bardziej ugięła kolana i zaczęła się kołysad, za
każdym razem mocniej, prostowała się i przykucała, prostowała i przykucała, w przód i w tył, coraz
dalej poza krawędź muru, coraz bliżej upadku, który zakooczy jej udrękę — nabierała sił do
ostatniego odepchnięcia.
W chwili narastającego zwątpienia usłyszała wewnętrzny głos szepczący, żeby się nie
zastanawiała, tylko po prostu to zrobiła.
Wychylając się poza mur w ostatnim łuku przed skokiem, uświadomiła sobie w jednej
krystalicznie jasnej chwili potwornośd tego, do czego się szykowała.
Zamierzała zakooczyd życie, zakooczyd je na zawsze, na wszystkie czasy. Zniknie to, kim była.
Głos stał się bardziej natarczywy, nakazywał, żeby nie myślała, żeby raz na zawsze zakooczyła
swoje cierpienie.
Dotarło do niej, jak dziwnie to brzmiało. Jak mogłaby nie myśled? Myślenie nieodzownie
towarzyszy każdej ważnej decyzji.
W lodowatym błysku zrozumienia — na przekór szeptom — uświadomiła sobie, jaki straszny
błąd popełnia.
Było tak, jakby od wiadomości o śmierci męża niosła ją potężna fala emocji, ponaglał
wewnętrzny głos — nakłaniając do jedynego czynu, który mógłby zakooczyd udrękę. Dopiero teraz
sobie uświadomiła, że tego nie przemyślała, że po prostu pozwoliła się doprowadzid do tego miejsca,
w którym teraz stoi.
Nie poświęcała się z miłości. Nie oddawała życia za coś, w co wierzyła, nie ofiarowywała go za
coś cennego, jak to zrobił — o czym wiedziała — Baraccus. Wyrzekała się go na darmo. Po prostu
poddawała się słabości.
Bezmyślnie odrzucała wszystko, w co wierzyła, wszystko, o co walczyła. Ileż to razy stawała
przed radą, żeby przemawiad w imieniu tych, którzy sami nie mogli mówid za siebie? Ileż to razy
podkreślała wartośd ich życia, wartośd każdego życia?
Czyż jej życie nie jest równie ważne? Czyż należy je tak nierozsądnie i niemądrze odrzucad?
Czyż nie powinna walczyd o swoje prawo do życia, tak jak walczyła o prawa innych?
Przypomniała sobie, jak mówiła Tilly, że każde życie jest bezcenne. To jest jej jedyne życie i —
pomimo przytłaczającej udręki jest dla niej bezcenne. Przygnębiona i pełna żałości przestała to
dostrzegad.
Uświadomiła też sobie — jakby wydobywając się z mgły — że działo się coś, co nie miało
sensu. Że za wszystkim, co się stało, kryło się więcej, niż dostrzegała. Dlaczego Baraccus się zabił? Co
nim kierowało? Kogo chronił? Za co oddał życie?
Nagle pożałowała, że chciała się zabid, że stoi na tym murze. Wydawało się jej teraz, że
dotarła tutaj w jakimś oszołomieniu.
Chod ogromnie cierpiała, chciała żyd.
Lecz już poruszała się za szybko, żeby się zatrzymad, już leciała w pustkę.
ROZDZIAŁ 7
Magda rozpaczliwie wczepiła się palcami w kamieo po bokach otworu, lecz to nie
wystarczyło, żeby wyhamowad impet. Wysuwała się przez otwór w blankach muru ku przerażającej
przepaści, powstrzymując krzyk.
Kiedy się zsuwała z krawędzi, uderzył ją potężny podmuch wichru wiejącego w górę skalnej
ściany — to trochę zrównoważyło jej ciężar, pomogło mocno stanąd na nogach. To popchnięcie przez
wicher było akurat tym, czego potrzebowała, żeby nie wypaśd poza krawędź muru.
Zaczęła się zsuwad ku Wieży, lewa dłoo puściła mur i Magda młóciła ramieniem, starając się
zachowad równowagę. Złapała się ściany po prawej i trafiła na spoinę kamiennych brył. Dzięki temu
uchwyciła się na tyle mocno, że odzyskała równowagę i nie poleciała do tyłu. W koocu stanęła
pewnie na nogach i głęboko westchnęła, wystraszona. Wiedziała, że chwilę potrwa, zanim jej serce
się uspokoi.
Nagle miała jaśniejszy umysł niż przez cały dzieo.
Żyła. Chciała żyd. Znienacka miała tysiące pytao i chciała odpowiedzi. Wczepiła się w kamieo,
żeby przypadkiem nie spaśd teraz już wiedziała, że nie chce się rzucid z muru.
I wtedy palcami wyczuła coś w spoinie pomiędzy kamiennymi blokami.
To nie było szorstkie jak kamieo. Raczej gładkie.
Magda zmarszczyła brwi, patrząc w gasnącym świetle na spoinę pomiędzy masywnymi
granitowymi blokami. Między ciemnymi, cętkowanymi głazami tkwiła złożona kartka.
Nie mogła pojąd, co tutaj robi ta kartka. To nie miało sensu. Kto wtykałby papier w spoinę na
krawędzi muru? I po co?
Pochyliła się, żeby lepiej widzied. Papier najwyraźniej mocno wepchnięto w spoinę. Ledwo
mogła go chwycid czubkami palców.
Starając się go nie podrzed, ostrożnie poruszała zwiniętym papierem, żeby go obluzowad.
Wreszcie udało się jej wyjąd kartkę.
Uważając, żeby podmuch wiatru nie wyrwał jej kartki, zeszła z muru na pusty rampart i
rozwinęła ją.
Coś było na niej napisane. Natychmiast rozpoznała pismo męża. Drżącymi palcami uniosła
kartkę do oczu, żeby łatwiej przeczytad w gasnącym świetle dnia.
Mój czas przeminął, Magdo. Twój nie. Twoje przeznaczenie jest gdzie indziej, nie tutaj.
Przeznaczone ci odnaleźd prawdę. Będzie to trudne, lecz miej odwagę przyjąd to powołanie.
Spójrz na wzniesienie w leżącej w dole kotlinie, tuż za miastem, po lewej. Na tym wzniesieniu
pewnego dnia stanie pałac. Tam jest twoje przeznaczenie, nie tutaj. Wiedz, że wierzę w ciebie. Wiedz
również, że zawsze będę cię kochad. Jesteś niezwykłym
wspaniałym kwiatem, Magdo. Bądź teraz silna, strzeż swego umysłu i przeżyj życie, które
może byd wyłącznie twoje.
Magda zamrugała, strząsając łzy z rzęs, i jeszcze raz cicho przeczytała. W wyobraźni słyszała
głos męża wypowiadającego te słowa.
Uniosła kartkę do ust i pocałowała.
Podniosła wzrok, wyjrzała przez otwór w kamiennym murze i poniżej zobaczyła piękne,
zielone wzgórze wznoszące się nad Aydindril. Za nic nie mogła zrozumied, co miał na myśli Baraccus,
pisząc o pałacu i o tym, że jest on jej przeznaczeniem.
Baraccus był czarodziejem. Miał między innymi dar prorokowania. Przełknęła tkwiącą w
gardle gulę, zastanawiając się przez chwilę, czy chodziło mu o to, że powinna żyd i wyjśd za innego.
Nie chciała innego mężczyzny. Nie chciała wychodzid za nikogo innego. Poślubiła tego,
którego kochała.
A teraz go nie było.
Jeszcze raz przeczytała wiadomośd. Wiedziała, że za tymi słowami coś się kryje. Coś
ważniejszego niż zwykłe proroctwo, a nawet prośba, żeby wybrała życie.
Czarodzieje żyli we własnym, skomplikowanym świecie. Rzadko, jeśli w ogóle, pozwalali coś
łatwo zrozumied. Baraccus nie był inny.
Te starannie dobrane słowa napisał z jakiejś przyczyny, niosły ukrytą wiadomośd — wiedziała
to. Chciał, żeby coś jeszcze zrozumiała.
Przeznaczone ci odnaleźd prawdę. Będzie to trudne, lecz miej odwagę przyjąd to powołanie.
Co chciał przez to powiedzied? Jaką prawdę powinna według nie go odnaleźd? Jakie powołanie
przyjąd?
W głowie jej się kręciło od gonitwy myśli. Zaczęła sobie wyobrażad najróżniejsze rzeczy, o
które mogło mu chodzid. Może o prawdę o tym, co zrobił w Świątyni Wichrów.
Albo o tym, czemu księżyc pozostał czerwony, chociaż Baraccus powiedział jej, że dostał się
do środka.
Może prawdę o tym, dlaczego wrócił ze świata umarłych tylko po to, żeby odebrad sobie
życie.
Wydawało się jej jednak, że wiadomośd zawiera coś więcej. Że słowa mają ukryte znaczenie.
Był powód, dla którego nie napisał otwarcie.
Baraccus powiedział jej kiedyś, że przedwczesna wiedza może skazid proroctwo i
spowodowad fatalne, niezamierzone skutki. Znajomośd proroctwa mogła zmienid czyjeś
postępowanie, toteż niekiedy trzeba było zataid informację, by wolna wola pozwalała życiu toczyd się
swoimi kolejami.
Magda, nawet nie rozumiejąc właściwego przekazu listu, wiedziała, że Baraccus mówi jej tyle,
ile może, nie ujawniając całej swojej wiedzy.
Wiedziała, że zostawił jej wiadomośd dotyczącą życia i śmierci. Rozumiała, jak ważne to było
dla niego. I z tego wnioskowała, że dla niej te słowa pewnie są jeszcze ważniejsze.
Przez chwilę znowu się zapatrzyła na pogrążającą się w mroku okolicę.
Musiała się dowiedzied, co Baraccus próbował jej przekazad. Nie mogła pozwolid, żeby jego
wysiłek i poświęcenie poszły na marne. Musiała się dowiedzied, co naprawdę chciał jej powiedzied.
W jej życiu nagle pojawił się cel.
Przeznaczone ci odnaleźd prawdę. Musiała odkryd, co chciał przez to powiedzied. Baraccus
dotarł do niej ze świata umarłych i dał jej powód do życia.
Wierzył w nią.
Jeszcze raz ucałowała kartkę, osunęła się na ziemię i zapłakała nad tym, co utraciła, i nad tym,
co właśnie zyskała. Szlochała z żalu nad stratą i z ulgi, że żyje.
ROZDZIAŁ 8
W pobliżu jej komnat, w cichym korytarzu oświetlonym blaskiem lamp z odbłyśnikami,
zawieszonych w regularnych odstępach na ciemnych deskach ścian, zbrojni zastąpili Magdzie drogę.
Liczni. Nie byli to ani zwykli żołnierze, ani elitarna straż Wieży. Przez chwilę nawet się obawiała, czy to
aby nie oddziały prokuratora.
Lothain, jako Naczelny Prokurator, miał własnych żołnierzy, słuchających wyłącznie jego
rozkazów i lojalnych tylko wobec niego. Był to przywilej związany z wysokim stanowiskiem, jakiego
nikt inny w Wieży nie miał. Utrzymywano, że prokurator powinien mied własne oddziały — żeby
zachowad niezależnośd i nie ulegad zewnętrznym naciskom; miały chronid urząd i pilnowad
wykonywania wyroków na tych, którzy by próbowali tego uniknąd.
Lecz ci żołnierze nie nosili ciemnozielonych kurtek urzędu prokuratora. Byli wysocy i zwaliści,
o masywnych karkach, krzepkich barkach, umięśnionych ramionach i szerokich piersiach. Pod
skórzanymi napierśnikami mieli kolczugi, mocno zużyte, porysowane i zaśniedziałe. Czuła woo oliwy,
którą czyścili oręż, chroniąc go przed rdzą. Nieco zjełczały zapaszek mieszał się z wonią zastarzałego
potu; nie był to przyjemny aromat.
Ich zbroje na pewno nie były paradne. Broo — miecze, noże, maczugi i bojowe topory —
także często służyła w walce.
Ci żołnierze o ponurych twarzach z pewnością nie maszerowali w defiladach ani nie odbywali
rutynowych patroli.
Z uśmiechem patrzyli śmierci w oczy.
Magda zamarła. Nie mogła podejśd do drzwi swoich komnat i nie wiedziała, co robid. Oni z
kolei milczeli, przyglądając się jej jak osobliwości, która się między nimi pojawiła, lecz jej nie
zaatakowali.
Zanim zdążyła ich zapytad, co tutaj robią, czy nakazad, żeby usunęli się z drogi, zza szeregu
żołnierzy wyszedł mężczyzna o sięgających ramion blond lokach, ubrany w ciemny strój podróżny i
skórę. Był równie wysoki jak oni i tak samo uzbrojony po zęby, ale odrobinę starszy, może tuż po
czterdziestce. Twarz zaczynały mu żłobid zmarszczki.
Przechodząc wśród odzianych w zbroję żołnierzy, zdjął długie rękawice i zatknął za szeroki
skórzany pas. Tuż za nim szli dwaj zbrojni, jeszcze wyżsi niż on i tamci. Byli blondynami, jak pozostali.
Magda zauważyła, że powyżej łokci mieli metalowe opaski ze sterczącymi ostrzami — broo do
okrutnej walki wręcz. Nie mieli kolczug, tylko dopasowane skórzane pancerze przylegające do
potężnych mięśni. Pośrodku napierśników okrywających szerokie piersi widniała litera „R".
Mężczyzna o długich włosach i przenikliwym spojrzeniu drapieżnego ptaka pochylił głowę w
krótkim ukłonie.
— Lady Searus?
Magda spojrzała w niebieskie oczy stojących za nim żołnierzy, potem znowu popatrzyła na
niego.
— Tak.
— Jestem Alric Rahl — powiedział, zanim zdążyła zapytad.
— Z D'Hary?
Potwierdził skinieniem głowy.
— Mój mąż pochlebnie się o tobie wyrażał.
Nie odrywał przenikliwego wzroku od jej oczu.
— Baraccus był nie tylko zacnym człowiekiem. Jemu jednemu w Wieży ufałem. Z wielkim
smutkiem przyjąłem wieśd, że go straciliśmy.
— Nie z takim smutkiem jak ja.
Mocno zacisnął usta — w wyrazie serdecznego żalu — i znowu skinął głową, a potem wskazał
na drzwi.
— Czy mógłbym pomówid z tobą na osobności?
Magda popatrzyła na drzwi, a grupa żołnierzy rozstępowała się, tworząc przejście
wyznaczone mięśniami i kolczugami.
Skłoniła głowę.
— Oczywiście, lordzie Rahlu.
Nigdy wcześniej go nie spotkała, lecz Baraccus od czasu do czasu o nim wspominał. Z tego, co
— jak słyszała — Baraccus mówił innym, wynikało, że nie należy go lekceważyd. Pasował do tego, co o
nim słyszała. Z komentarzy członków rady wiedziała, że wielu nie miało dobrego zdania o Alricu
Rahlu. W przeciwieostwie do Barac cusa. On jej powiedział, że Rahlowi można ufad, chod jest
zuchwały.
Kiedy szła ku drzwiom, ponurzy żołnierze rozstawili się w korytarzu. Obejrzała się przez ramię.
— Spodziewasz się kłopotów tu, w Wieży, lordzie Rahlu?
— Z tego, co widziałem, wynika, że w tych czasach w Wieży nie jest bezpieczniej niż gdzie
indziej — odparł zagadkowo.
Magda zmarszczyła brwi.
— A co widziałeś, jeśli wolno mi spytad?
— Trzej spośród moich ludzi zmarli po naszym przybyciu.
Magda przystanęła i przyjrzała się jego ponurej minie.
Zmarli? W Wieży? Jak?
Wsunął kciuk za skórzany pas.
— Jednego znaleziono w korytarzu, zmarł od mnóstwa ran kłutych. Drugi umarł we śnie, nie
znaleźliśmy przyczyny. Trzeci w niewyjaśnionych okolicznościach spadł z wysokiego muru.
Magda też omal w taki sposób nie spadła. Nadal czuła się dziwnie rozkojarzona, jakby dopiero
teraz otrząsała się z przerażającego, zaświatowego koszmaru, a nie tylko dochodziła do siebie po
wywołanej żałobą chwili słabości i zwątpienia.
— Może ten, którego zadźgano, wdał się w bójkę z nieodpowiednimi ludźmi? —
zasugerowała.
— Wszystkie trzy śmierci można wyjaśnid, jeśli człowiek się wystarczająco postara — odparł,
jasno dając do zrozumienia, że odrzuca proste wyjaśnienia.
Magda znowu zapatrzyła się przed siebie, starając się nad sobą zapanowad. Mijała
postawnych, milczących, przypatrujących się jej żołnierzy. Wolała nie myśled o Wieży jako o miejscu,
w którym czai się niebezpieczeostwo. Chociaż i Baraccusa niepokoiły podejrzane jego zdaniem zgony.
No a poza tym to w Wieży zmarł również jej mąż. Mało brakowało, żeby milcząca Wieża
zobaczyła, jak i ona idzie za nim w śmierd.
Zaczynała rozumied, że za śmiercią jej męża kryło się więcej, niż się początkowo wydawało. To
już nie wyglądało na zwykłe samobójstwo. Kartka w jej kieszeni, ostatnia wiadomośd od niego, z
pewnością świadczyła o tym, że coś się dzieje.
Właściwie to nie było zaskakujące, że w Wieży umierali ludzie przy tylu mieszkających i
pracujących w Wieży osobach, szalejącej wojnie, żeby już nie wspomnied o mających dar, którzy
wykorzystywali ogromnie niebezpieczną magię, żeby stworzyd broo do odparcia hordy ze Starego
Świata. Śmierd trzech ludzi lorda Rahla to nie jedyne niewyjaśnione zgony, o których Magda słyszała.
Nawet zdrowe niemowlęta od czasu do czasu umierały, nie wiadomo dlaczego.
Takie zgony nie dowodziły, że w murach Wieży dzieje się coś złego, chociaż wiedziała, że są
tacy, którzy w to wierzą. Śmierd to częśd życia. Nie może istnied życie bez kładącej się na nim cieniem
śmierci.
Magda otworzyła szeroko ciężkie drzwi. Dwaj olbrzymi strażnicy weszli za lordem Rahlem do
komnaty, zamknęli drzwi i ustawili się po obu ich bokach — stopy rozstawione, dłonie splecione za
plecami.
Wskazała na nich.
— Zdawało mi się, że powiedziałeś, iż chcesz porozmawiad na osobności. Alric Rahl obejrzał
się na żołnierzy i zrozumiał aluzję.
— Rozmawiamy na osobności. To moi przyboczni gwardziści.
— Czarodziej potrzebuje siły mięśni?
— Magia nie gwarantuje bezpieczeostwa, lady Searus. Mąż z pewnością ci o tym mówił.
— Co masz na myśli?
— W krainie ślepców wzrok daje przewagę. Ale nie tam, gdzie wszyscy widzą. Wśród
mających dar umiejętnośd wykorzystywania magii nie czyni cię kimś wyjątkowym, a tym bardziej
niezwyciężonym. Magii można przeciwdziaład magią innych, toteż dar sam w sobie nie czyni nikogo
wszechpotężnym czy absolutnie bezpiecznym.
Alric Rahl odwrócił się i gestem dłoni zapalił knoty lamp na pobliskich stolach i świec w
metalowym kandelabrze.
— Co nie znaczy, że się nie przydaje.
Wszedł w głąb cichej komnaty, przyglądając się książkom w stojących pod ścianą po prawej
szafach bibliotecznych z orzechowego drewna. Trzymał dłoo na srebrnej rękojeści noża tkwiącego za
pasem i szedł wzdłuż szaf, przystając, żeby popatrzed na tomy za przeszklonymi drzwiczkami. Lekko
mrużył oczy, odczytując tytuły.
— Co więcej — dodał, prostując wreszcie szerokie bary — wszyscy jesteśmy z ciała i krwi i
zwykły nóż poderżnie mi gardło tak samo jak tobie, a do tego nie potrzeba żadnej magii.
— Rozumiem. Baraccus nigdy nie wyraził tego takimi słowy, lecz słyszałam, jak mówił
podobne rzeczy. Kiedyś powiedział mi, że daru zazdroszczą ci, którzy go nie mają, bo błędnie sądzą,
że by ich chronił lub pomógł zwyciężyd w walce, lecz nie zdają sobie sprawy, że dar zapewnia jedynie
chwiejną równowagę. Chyba nigdy do kooca nie rozumiałam, co tak naprawdę miał na myśli, póki nie
usłyszałam twojego wyjaśnienia.
Alric Rahl skinął głową, nadal patrząc na książki.
— Krótko mówiąc, chodzi o równowagę mocy. Nawet teraz, kiedy rozmawiamy, czarodzieje o
wielkich talentach, tutaj i w Starym Świecie, trudzą się, żeby odkryd nowe rodzaje magii, które dałyby
przewagę w wojnie. Obie strony szukają coraz groźniejszej broni wywodzącej się z magii, w nadziei,
że znajdą taką, której druga strona nie zneutralizuje. Jeżeli się nam powiedzie, odwrócimy bieg wojny
i przetrwamy. Jeśli to im się uda, zrobią z nas niewolników lub nas pozabijają.
Magda, ogarnięta niejasnym lękiem, rozejrzała się po pustej komnacie.
— Jako żona Pierwszego Czarodzieja często słyszałam o takich obawach.
Lord Rahl skooczył przeglądad książki i wrócił do Magdy.
— To dlatego tutaj jestem. Równowaga mocy się zmieniła. Grozi nam zagłada.
ROZDZIAŁ 9
— To przerażające wieści. — Przygnębiona Magda potrząsnęła głową. — Obawiam się jednak,
że nie mogę ci pomóc. Nie mam daru.
Alric Rahl zrobił kilka kroków, chyba się zastanawiał, jak ma postąpid.
— Pracowaliśmy nad czymś razem z Baraccusem — powiedział w koocu. — Ja zajmowałem
się swoją częścią roboty, a on swoją. Muszę wiedzied, czy mu się udało dopiąd celu, lecz nie zdążyłem
z nim porozmawiad. — Odwrócił się. — Baraccusa już nie ma, toteż mam nadzieję, że ty wspomożesz
mnie w tym, co należy zrobid.
Magda odruchowo chciała odrzucid włosy za ramię, ale teraz ledwie sięgały barków. Opuściła
rękę.
— Przykro mi, lordzie Rahlu, lecz nie wiem, jak miałabym ci pomóc.
— Znasz ludzi z wewnętrznych kręgów władzy tu w Wieży. Wiesz, kto by mnie wysłuchał.
Możesz przemówid przed radą. Mogłabyś pomóc ich przekonad, żeby poważnie potraktowali moje
ostrzeżenia. To byłby dobry początek.
— Przemówid przed radą? Rada by mnie nie wysłuchała.
— Oczywiście, że tak. Twoje słowa to niemal słowa Baraccusa.
— Słowa Baraccusa? — Magda pokręciła głową. — Już nie jestem żoną Pierwszego
Czarodzieja, więc nie jestem równa członkom rady, nie mam żadnego statusu. — Uniosła kosmyk
krótkich włosów. — Członkowie rady obcięli mi włosy, żeby to wszystkim unaocznid.
— Kto się przejmuje twoimi włosami? Baraccus nie żyje, lecz ty nadal jesteś żoną Pierwszego
Czarodzieja. Jego odejście nie zmienia faktu, że znałaś go lepiej niż ktokolwiek inny. To tobie ufał,
zwierzał ci się. Wiem, bo sam mi o tym powiedział. Mówił, że ponieważ nie masz daru, często jesteś
dla niego najlepszą doradczynią.
Baraccus nie żyje. — Magda odwróciła wzrok od błękitnych oczu Alrica. — Rada wkrótce go
kimś zastąpi. Jak wspomniałam, bez niego nie mam żadnego statusu. To dlatego obcięli mi włosy. To
prastary obyczaj mieszkaoców Midlandów. Długośd włosów kobiety mówi światu o jej statusie. To się
ogromnie liczy w Midlandach, a zwłaszcza tutaj, w Wieży. To siedziba władzy Mid landów, toteż
sprawy rangi, wpływów i mocy zawsze mają znaczenie.
Rahl ze zniecierpliwieniem machnął ręką.
— Wiem o tym obyczaju. To bzdura. Mogę zrozumied, że małostkowi ludzie przywiązują wagę
do takich błahostek, rozmieszczając gości przy biesiadnym stole, ale w innych przypadkach to się
przestaje liczyd. A to jest poważna sprawa. Co długośd twoich włosów ma wspólnego ze sprawami
życia i śmierci?
— Tu, w Midlandach, bardzo wiele. Już nie jestem godna, by mnie rozpoznawano, bo nie
jestem szlachetnie urodzona, a mąż, który za życia zapewniał mi status, nie żyje. To znaczy, że znowu
jestem tam, gdzie byłam, zanim mnie poślubił. To nie mój wybór, po prostu tak jest.
Lord Rahl znów do niej podszedł.
— Jak myślisz, czemu zostałaś żoną Pierwszego Czarodzieja Baraccusa? Uważasz, że szukał
słabej, bezwartościowej kobiety?
— Nnno, ja...
— Zostałaś żoną Pierwszego Czarodzieja, bo byłaś jedyną kobietą, która zasługiwała na to,
żeby nią zostad. Sugerujesz, że Baraccus, czarodziej wojny, zechciałby poślubid słabą kobietkę?
Poślubił cię, bo jesteś silna i twarda.
— To bardzo mi pochlebia, lordzie Rahlu, ale obawiam się, że to nieprawda. Kiedy mnie
poznał, byłam nikim, i kiedy odszedł, znów jestem nikim.
Jej słowa wyraźnie go rozczarowały. Płomieo w jego oczach zgasł. Podupadł na duchu.
— Byłaś jego żoną, więc zakładam, że powinnaś go znad lepiej niż ktokolwiek inny. — Z
wielkim smutkiem potrząsnął głową. — Przyznaję, że bardzo się rozczarowałem, gdy się okazało, że
Baraccus nie był człowiekiem, za jakiego go uważałem, że w istocie był zwykłym głupcem, jak wielu
zwyczajnych ludzi.
— Zwykłym głupcem? Co ty mówisz?!
Uniósł rękę i pozwolił jej opaśd bezwładnie.
— Cały czas mydlił mi oczy. Ty ukazałaś mi niemiłą prawdę. Zawsze uważałem, że jest
inteligentny i silny, lecz okazuje się, że Baraccus był po prostu zwyczajnym, pozbawionym charakteru
człowiekiem, który, jak wielu, poślubił milutką i bezwartościową, pozbawioną statusu kobietę tylko
dlatego, że robiła do niego słodkie oczy. Najwyraźniej nawinęłaś mu się w chwili słabości, kobiecą
przymilnością połechtałaś jego męską dumę i tym prostym sposobem złowiłaś ważnego męża. Nie ma
wątpliwości, że musiał byd zbyt niepewny siebie, by uwierzyd, że zainteresuje się nim kobieta o
wysokim statusie, i dlatego był skłonny wymienid status, którego ci brakowało, na twoje uczucia.
Zgaduję więc, że nie był silnym człowiekiem, za jakiego go uważałem. Widzę, że poślubiając cię,
ukrywał brak pewności siebie w kontaktach z kobietami. Nie mam już wątpliwości, że był gotowy
zadowolid się pierwszą zgrabną kobietką, bez względu na jej status, która pokręciła kształtnym
tyłeczkiem przed jego maślanymi oczami.
Magda błyskawicznie przytknęła mu do szyi czubek noża.
— Nie mam zamiaru stad bezczynnie i słuchad, jak lżysz szlachetnego człowieka, który nie
może się bronid — warknęła.
— Mój stary przyjaciel Baraccus najwyraźniej nauczył swoją nic nieznaczącą żonkę posługiwad
się nożem.
— I owszem — potwierdziła. — Powiedz tamtym dwóm, że jeśli zrobią jeszcze jeden krok,
będziesz oddychał nie tylko przez swoją niewyparzoną gębę.
Faktycznie wiedziała to i owo o posługiwaniu się bronią. Baraccus korzystał ze swojego daru,
żeby ją wiele nauczyd o broni. Mówił, że żona Pierwszego Czarodzieja zawsze będzie celem. Chciał,
żeby potrafiła się obronid, kiedy jego nie będzie w pobliżu.
— Nie wierzę, żeby kiedykolwiek uważał cię za przyjaciela. Myślę, że już najwyższy czas, żebyś
wyruszył w powrotną drogę do tej swojej D'Hary. Chcę, żebyś razem ze swoimi wojakami wyjechał
bladym świtem. Zrozumiano?
Lord Rahl uśmiechnął się szelmowsko, dając gwardzistom znak, żeby zostali na miejscach.
Magdę zaskoczył ten uśmiech, ale nadal była zła i nie zabrała noża od jego szyi.
— A cóż to takiego? Takie nic, nie urodzona szlachetnie kobieta z krótkimi włosami, bez
żadnego statusu, ma czelnośd pouczad mnie, lorda Rahla, co mam robid? Co daje ci prawo
przemawiania w ten sposób do władcy D'Hary rozkazującego żołnierzom pod twoimi drzwiami i
gwardzistom w komnacie?
Jak śmiesz sądzid, że możesz się do mnie tak odzywad? Skąd tobie, kobiecie bez statusu,
przyszło do głowy, że masz do tego prawo?
— Prawo?! — wściekła się Magda. Wtedy dostrzegła iskierki w jego oczach i dotarło do niej, o
co mu chodzi. Uspokoiła się. Nagle poczuła się głupio. Nie mogła powstrzymad pełnego zawstydzenia
uśmiechu. Skłoniła głowę z przesadnym szacunkiem. Wygląda na to, że lord Rahl nie jest taki głupi,
jak twierdzą niektórzy członkowie rady.
Uśmiechnął się szerzej.
— Magdo, znałem Baraccusa na długo przedtem, nim go spotkałaś. Walczyłem u jego boku.
Znałem jego charakter. Nigdy by go nie zainteresowała słaba kobietka. Kiedy cię poznał, nie dbał ani o
długośd twoich włosów, ani o twój status, prawda?
Magda pokręciła głową, wspominając pierwsze spotkanie z Baraccusem. Nawet nie spojrzał
na jej włosy. Popatrzył jej w oczy i spytał, jak ma na imię.
— Obchodził go twój charakter. To, jaka jesteś. Baraccus był silnym człowiekiem. Pociągały go
tylko siła i temperament mogące dopełnid te jego cechy. Mógł mied każdą kobietę. Wiem o tym, bo
wiele starało się go zdobyd, a on je odrzucał. Wybrał ciebie. Nie dlatego, że byłaś słaba i zwyczajna,
lecz dlatego, że byłaś wyjątkowa, równa mu pod każdym mającym znaczenie względem.
Znowu się uśmiechnęła, tym razem z wdzięcznością.
— Dziękuję za najmilsze słowa o moim mężu i o mnie, jakie kiedykolwiek słyszałam.
— Taka jest prawda, Magdo. Wybrał cię, bo byłaś go warta. Był szczęśliwy, mając cię u swego
boku. Nie pozwolę ci umniejszad żony przyjaciela.
Jej uśmiech stał się smutny.
— Brak mi słów, żeby wyrazid, jak mi źle bez niego.
— Rozumiem. Dajmy teraz spokój tej błahostce, mamy ważniejsze sprawy do omówienia.
Baraccus odszedł, toteż jesteś jedyną osobą, do której mogę się zwrócid po odpowiedzi. To czas na
odwagę i uczciwośd, jeżeli mamy mied szansę przeżycia.
Magda wreszcie dumnie uniosła głowę.
— Jak mogę ci pomóc, lordzie Rahlu?
ROZDZIAŁ 10
— Powinnaś stanąd przed radą i powiedzied im o zagrożeniu, przekonad, że to poważna
sprawa — powiedział Alric Rahl. — Baraccus nie żyje, więc to nasze zadanie, a mamy coraz mniej
czasu.
— Jakie zagrożenie?
Trochę zaskoczony spojrzał na nią podejrzliwie spod zmarszczonych brwi.
— Baraccus z pewnością musiał ci powiedzied o Nawiedzających Sny.
Magda znieruchomiała. Chciała mu pomóc, ale nie miała ochoty rozmawiad o tym, co
Baraccus w zaufaniu jej powiedział.
Obydwoje zawsze wiedzieli, że przez wzgląd na jego pozycję sprawy, o których z nią
rozmawiał, powinny pozostad tajemnicą. Nigdy o nich nie mówiła, chyba że za wyraźną zgodą męża.
Wtem przypomniała sobie schowaną w kieszeni kartkę, którą Baraccus zostawił dla niej w
spoinie muru. Jego ostatnie słowa.
Przeznaczone ci odnaleźd prawdę. Będzie to trudne, lecz miej odwagę przyjąd to powołanie.
Nie było wątpliwości, że Baraccus chciał, żeby działała. Nie prosił, żeby milczała i trzymała się na
uboczu. Napisał, że powinna mied odwagę, by działad.
Magda zrozumiała, że skoro Baraccus nie żyje, ona musi komuś zaufad. Chociaż znała sporo
ludzi, z którymi jej mąż pracował i których darzył zaufaniem, to nigdy nie słyszała, by mówił o kimś tak
jak o Alricu Rahlu.
— Rzeczywiście, powiedział — przyznała w koocu.
— Dobrze. Opowiedz, co o nich wiesz, powtórz wszystko, co mówił Baraccus.
Magda wzięła głęboki oddech, zebrała myśli.
— Kiedy mający dar wróg w Starym Świecie stworzył Nawiedzających Sny, Baraccus mi
powiedział, że taki oręż, powstały z przemienionych ludzi, może oznaczad koniec nas wszystkich. Że
mamy niewielką możliwośd działania. W tajemnicy niestrudzenie nad tym pracował. I odkrył, że
Nawiedzających Sny stworzono za pomocą magii strukturalnej.
Lord Rahl potaknął.
— I mnie to powiedział, kiedy przybył sylfą żeby mnie ostrzec przed Nawiedzającymi Sny.
Magda się najeżyła, słysząc o sylfie. Nie cierpiała tej istoty stworzonej z kobiety. Sylfa
zabierała jej Baraccusa, żeby go w krótkim czasie przenieśd na wielkie odległości.
Kolejne paskudztwo stworzone z ludzi przez czarodziejów.
Upomniała się, że nie powinna byd taka zasadnicza. Gdyby czarodzieje nie stworzyli pewnych
istot i przedmiotów, to wszyscy byliby już martwi albo czekałby ich jeszcze gorszy los. Istnieli
czarodzieje tworzący oręż — na przykład Nawiedzających Sny — żeby szkodzid, lecz wielu
wykorzystywało swój dar, żeby stwarzad rzeczy, które ocaliły życie licznym ludziom. Należała do nich i
sylfa, której Magda tak nie lubiła.
— Omawialiśmy z Baraccusem sytuację i zastanawialiśmy się, jak moglibyśmy sobie poradzid z
Nawiedzającymi Sny — powiedział lord Rahl — lecz nie wiem, co się od tamtej pory wydarzyło. Nie
wiem, czy Baraccus czegoś dokonał. Między innymi dlatego tu jestem.
— Baraccus pojmował, jak działa tamto zaklęcie, toteż mógł na tej podstawie stworzyd
zbliżoną chod nie w pełni działającą replikę użytego przez nich konstruktywnego czaru. To
przybliżenie umożliwiło mu zainicjowanie uroku weryfikującego. Mając czar weryfikujący, mógł się
cofnąd po węzłach zaklęcia i jego zasadniczych elementach aż do osób, które stworzyły to prawdziwe.
Alric słuchał, unosząc brwi ze zdumieniem.
— To niezwykłe. Nie wiedziałem, że to możliwe.
Potwierdziła skinieniem głowy.
— Widziałam to którejś nocy. Przerażający twór z jaśniejących linii splatających się w
powietrzu. Baraccus stworzył sied wokół siebie, żeby wyśledzid węzły. Bardzo się o niego bałam, kiedy
unosił się bez ruchu wewnątrz sieci.
Przyjrzał się jej, jakby dostrzegł w niej coś nowego.
— Znakomicie się orientujesz w tych sprawach, jak na kogoś urodzonego bez daru. Wątpię,
czy chod jeden na stu mających dar w ogóle by pojął to, co mi powiedziałaś. — Lord Rahl niecierpliwie
machnął ręką. — I co Baraccus potem zrobił?
— Kontaktował się z jakąś zakonspirowaną grupą. Nigdy ich nie widziałam i nie wiem, kim
byli, ale podejrzewam, że mogli to byd partyzanci ze Starego Świata. Spotkał się z nimi potajemnie i
wysłał z misją do Starego Świata.
Lord Rahl uniósł brew.
— Rada o tym wiedziała?
— Nikt nie wiedział. Nikt nie wiedział ani o replice zaklęcia, sieci weryfikującej, jej stworzeniu
i śledzeniu węzłów, ani o spotkaniach głęboką nocą z tamtymi ludźmi. Barac cus powiedział, że
inaczej wszystko byłoby zagrożone, bo już istnieją Nawiedzający Sny. Krótko potem wrócił do domu
parę godzin przed świtem i powiedział mi, że ludzie, których wysłał, dotarli na miejsce i zabili w
Starym Świecie zespół mających dar, którzy stworzyli Nawiedzających Sny.
Tylko ze mną mógł się podzielid tą ekscytującą nowiną. Niemal płakał z radości i powiedział,
że to oznacza, iż taki konstruktywny czar najprawdopodobniej już nigdy nie powstanie.
Lord Rahl westchnął z ulgą.
— To miałem nadzieję usłyszed. Nie mam pojęcia, jak mu się to udało, a cała ludzkośd ma
wobec Baraccusa ogromny dług wdzięczności. — Znowu się zachmurzył. — A co z samym
konstruktywnym czarem?
Magda nachyliła się ku niemu i ściszyła głos.
— Kiedy tamtej nocy Baraccus wrócił do domu, powiedział mi, że owi ludzie nie tylko zabili
zespół, który stworzył Nawiedzających Sny, lecz także ukradli to zaklęcie i zabrali je ze sobą. Dali je
Baraccusowi.
Lord Rahl był wstrząśnięty.
— Nie.
— Tak — powiedziała, energicznie skinąwszy głową. — Pokazał mi niewielką kościaną
szkatułkę, mocno oplecioną sznurkami skręconymi ze strzępów wysuszonego ludzkiego ciała. W
środku było coś zawiniętego w koźlą skórę. Wyjął to i rozwinął skórę. Leżała w niej okrągła rzecz,
mniej więcej wielkości kurzego jajka. Była czarna jak bezksiężycowa noc, jak coś powstałego w
najmroczniejszych głębinach zaświatów po powierzchni przesuwały się jakieś cienie. Wyglądało to jak
sama śmierd sprowadzona do świata żywych. — Magda przycisnęła dłonie do brzucha. — Miało się
wrażenie, że ta straszna, zła rzecz może wchłonąd całe światło z komnaty.
Otrząsnęła się z tego wspomnienia i podniosła wzrok.
— Kiedy Baraccus otworzył czar swoją mocą, ten utworzył sied wyższą od niego. Była to
struktura z jaśniejących, barwnych linii, ogromnie skomplikowana, bardzo podobna do jego sieci
weryfikującej. Zarazem piękna i groźna. Baraccus powiedział, że kiedy celowo wykorzystuje się ten
czar, rozwija się on wokół osoby, która ma się STAD Nawiedzającym Sny.
Magda odeszła o parę kroków i zapatrzyła się w mroczny koniec komnaty.
— Nie wyobrażam sobie, bym mogła, jak ci ludzie, wejśd w tę sied i stad się czymś innym, niż
się urodziłam. Żebym zgodziła się zostad orężem stworzonym przez magię.
Alric Rahl przez chwilę obserwował ją w milczeniu, a potem znowu zaczął wypytywad.
— I potrafił je odczynid?
— Odczynid? — Popatrzyła przez ramię w jego niewesołe oczy. Niestety nie. Powiedział, że
zaklęcie jest za skomplikowane, żeby je bezpiecznie rozplątad. Że nawet nie wie, czy to w ogóle
możliwe.
Lord Rahl potarł brodę, zastanawiając się.
— Czyli jest tutaj?
Pokręciła głową.
— Zabrał czar ze sobą do Świątyni Wichrów, żeby go tam zostawid.
— Świątynia Wichrów! — Lord Rahl westchnął głęboko z ulgą. To najlepsze, co mogłem
usłyszed. A jeszcze lepsze jest to, że ci w Starym Świecie pewnie nie stworzą nowego zaklęcia, skoro
nie żyje zespół, który je wymyślił.
— Na to wygląda. Baraccus wyeliminował zagrożenie, więc może nie grozi nam zagłada.
Lord Rahl położył dłoo na rękojeści miecza.
— Czy powiedział, że udało mu się poskromid moce już uwolnione do świata żywych? Czy
udało mu się wyeliminowad już istniejących Nawiedzających Sny?
Magda stukała palcem w niewielki stolik inkrustowany srebrnymi listkami, przypominając
sobie, co powiedział mąż.
— Baraccus powiedział: „Będziemy się zmagad z tymi, których już stworzono, ale
przynajmniej nie powstanie żaden nowy. Zaklęcie jest teraz zamknięte w bezpiecznym miejscu".
Potem zapatrzył się w dal i szeptem dodał: „Na razie".
ROZDZIAŁ 11
Na razie? O co mu chodziło? Magda pokręciła głową. — Nie wiem. Tylko tyle powiedział. Po
powrocie ze Świątyni Wichrów był milczący i strapiony. Nie jestem pewna, czy w ogóle chciał, żebym
usłyszała te ostatnie słowa.
Przede wszystkim pamiętała, że długo ją tulił, jakby była dla niego najważniejsza,
najcenniejsza na świecie. Tak by chciała, żeby znowu to zrobił. Lecz czemu się zabił, skoro była dla
niego taka ważna i skoro czekało ich tyle ważnych spraw? Magda przełknęła ślinę i postarała się
otrząsnąd ze wspomnieo, żeby się nie rozpłakad.
— Tak jak na to liczyłem, Baraccus kolejny raz dokonał niemożliwego i pozbawił ich zdolności
stworzenia nowych Nawiedzających Sny. — Lord Rahl spojrzał na nią z determinacją. — Niestety, nie
ma to żadnego wpływu na tych już istniejących. Mogą narobid tyle kłopotów, że będzie po nas.
Trzeba znaleźd sposób i na to.
Magda wiedziała, że to prawda. Baraccus jej powiedział, że kiedy to konstruktywne zaklęcie
kogoś oplecie, jego moc wnika w głąb takiej osoby, dociera aż do jej duszy. I ona potem już jest nie
tylko sobą, ale też kimś innym. Staje się istotą obdarzoną mocą i umiejętnościami, jakich inni nie mają
i przed jakimi nie potrafią się bronid.
Sugerując się nazwą, sądziła początkowo, że potrafią się wkradad w ludzkie sny, ale Baraccus
wytłumaczył jej, że to coś o wiele groźniejszego. Wnikali w mikroskopijne szczeliny pomiędzy
myślami, jak woda wciskająca się w kanaliki gąbki. Nie tyle wykorzystywali sny, żeby przeniknąd do
czyjegoś umysłu, ile raczej stawali się realnym koszmarem swojej ofiary.
Magda zrobiła kilka kroków, rozmyślając w strapieniu. Kiedy mąż wrócił, nie chciała z niego
wyciągad opowieści. Była taka szczęśliwa, że z nią jest, że tylko chciała go tulid.
Czy Nawiedzający Sny może wniknąd do umysłu każdego człowieka? — spytała.
— Teoretycznie tak, lecz bardzo trudno to zrobid i Nawiedzający Sny wspomagają się darem
takiej osoby. Przejmują kontrolę nad darem ofiary i wykorzystują go przeciwko niej. Dar ułatwia im
sprawę.
— A co z tymi, którzy, jak ja, nie mają daru?
— Nawiedzającemu Sny o wiele trudniej wniknąd do umysłu takiej osoby, a jeszcze trudniej
nad nią zapanowad. To możliwe, ale wymaga wielkiego wysiłku. Pytanie, po co mieliby to robid? W
koocu Nawiedzających Sny stworzono jako broo, toteż powinni szukad osób o dużym znaczeniu. Czyli
mających dar.
— Istotnie — przyznała Magda, starając się dopasowad nowe elementy układanki do tego, co
już wiedziała. — Taka osoba byłaby tego świadoma, prawda? Wiedziałaby, że Nawiedzający Sny
wniknął w jej myśli.
— Niekoniecznie. Nawiedzający Sny może byd w twoim umyśle, obserwując i słuchając, a ty
nie będziesz tego świadoma, jeżeli się nie ujawni. Kiedy już to zrobi, bez twojej wiedzy ma dostęp nie
tylko do wszystkich twoich myśli, lecz może też wiedzied to samo, co ty: znad plany, środki obronne,
nazwiska, wszystko, co może się przydad wrogowi. Nawiedzający Sny, jeżeli zechce, może dad ci
odczud swoją obecnośd i sprawid, żebyś zrobiła, co ci każe. Może na przykład wykorzystad cię do
zidentyfikowania innych ważnych celów. Nie będziesz mogła się temu przeciwstawid. Nawiedzający
Sny często wykorzystuje pozornie nieszkodliwą osobę jako „przedłużenie" siebie, jako narzędzie.
Innymi słowy, jako zastępczego zabójcę. Mili, nieśmiali ludzie są dla niego idealną przykrywką.
Nawiedzający Sny, jeśli zechce, może zmusid takiego człowieka do zabicia najlepszego przyjaciela czy
ukochanej osoby. Nawiedzający Sny w pełni kontroluje swoją ofiarę. Może pozostawad w ukryciu i
wtedy nigdy się nie dowiesz, że jest w twoim umyśle, a jego podstępne podszepty uznasz za własne
myśli. Może również aż nazbyt wyraźnie się ujawnid, przejmując całkowitą kontrolę nad twoimi
działaniami i — co widziałem na własne oczy — zadawad nieopisane cierpienia.
Magda skrzyżowała ramiona na piersiach i przez chwilę chodziła tam i z powrotem, coraz
bardziej zaniepokojona. Spojrzała podejrzliwie na dwóch olbrzymich, milczących gwardzistów
stojących przy drzwiach. Nie spuszczali z niej oczu. Nawiedzający
Sny równie dobrze mógł tkwid w ich umysłach.
— Więc mogliby byd w Wieży. Znad nasze plany, naszą obronę. Dotknęła skroni. — Mogliby
właśnie teraz tkwid w naszych umysłach, podsłuchując, obserwując, wyczekując odpowiedniej chwili
na atak.
Lord Rahl skrzywił się z powątpiewaniem.
— Nie sądzę. Nawiedzający Sny to nowa broo. Krótko mają swoje umiejętności. Pomyśl tylko,
jak trudno byłoby komuś dopiero co zmienionemu w Nawiedzającego Sny nauczyd się nimi
posługiwad i zrobid coś użytecznego. Co masz na myśli? Gdybyś teraz miała moc wniknięcia w umysł
wroga w Starym Świecie, jak byś wybrała właściwą osobę? Nawet gdybyś wiedziała, jak się nazywa,
jak byś ją odszukała wśród milionów innych? Skąd byś wiedziała, kogo szukad i gdzie? Jak byś szukała
tego konkretnego umysłu? Gdybyś miała zaatakowad dostojników wroga, skąd by ś wiedziała, jak
wyglądają? Jak byś ich rozpoznała i potem odnalazła? Gdzie byś szukała? Pokręciła głową. Nie byłoby
łatwo nawiązad właściwy kontakt. Nie wątpię, że wkrótce będą mogli szaled w naszych szeregach, a
także w Wieży, niczym pożar, lecz jeśli szczęście nam sprzyja, mamy jeszcze trochę czasu.
— Czasu? Na co? Drogie duchy, jesteśmy wobec nich bezbronni — powiedziała Magda,
unosząc ręce w geście rozpaczy. — Co nam da odrobina czasu? Naprawdę tylko krok dzieli nas od
zagłady.
— Niekoniecznie — stwierdził lord Rahl. — Zadaniem Baraccusa było wyeliminowanie źródła
Nawiedzających Sny. Moim zaś stworzenie remedium na tych, którzy już istnieją.
— Skąd, nie mając Nawiedzającego Sny, będziesz wiedział, jak działa ich moc, co potrafią? Że
twoje remedium naprawdę działa?
Magda, widząc, jak zmienił się wyraz oczu Rahla, po raz pierwszy zrozumiała, dlaczego lord
wzbudza taki strach. W jego oczach była niezachwiana determinacja i absolutna pewnośd.
— Bo jednego schwytaliśmy — odparł.
Magda, zdumiona, milczała przez chwilę.
— Naprawdę schwytaliście Nawiedzającego Sny? — zapytała wreszcie. — Jesteś pewny?
Absolutnie. Skąd wiesz, że jest Nawiedzającym Sny? Nie można ich z nikim pomylid. Kiedy się patrzy w
ich oczy, to jakby się spoglądało w koszmar. Ich oczy są całkiem czarne, jak ta potworna rzecz, którą
pokazał ci Baraccus, zanim ją zamknął w Świątyni Wichrów, w zaświatach. Kiedy Nawiedzający Sny
patrzy na ciebie, mgliste kształty przesuwają się po powierzchni jego smoliście czarnych oczu, tak
czarnych, że ma się wrażenie, iż mogłyby wchłonąd blask słooca i zesład na świat wieczną noc. Dobrze
pamiętam tę czarną rzecz, którą mi pokazał Baraccus.
Magda opuściła ramiona, nie mogąc oderwad wzroku od pełnych furii oczu lorda Rahla.
— Dowiedziałeś się czegoś od jeoca? Poszedł na współpracę?
Lord zaciskał pięści, tak że kłykcie mu zbielały.
— Zabił wielu moich ludzi, których kochałem, i zmusił do zabicia kilku niewinnych osób,
którymi zawładnął, bo inaczej sam zginąłbym z ich ręki. Narobił nam kłopotów, ale wreszcie udało mi
się go zmusid do wyjawienia tajemnic ich mocy.
Magda nie pytała, jak skłonił Nawiedzającego Sny do współpracy. Szalała wojna. Walczyli o
przetrwanie. Każdego dnia w tej walce ginęli ludzie. Śmierd zagrażała niezliczonym niewinnym
istnieniom. Na ile się orientowała, D'Haraoczycy na pewno byli dobrzy w wydobywaniu z ludzi
informacji.
— Ta misja wymagała ode mnie wielu poświęceo — powiedział lord — lecz były konieczne i
opłaciły się. W koocu wykryłem, jak blokowad ich moc.
Magda nie była pewna, czy dobrze zrozumiała. Podeszła ku niemu.
— Chcesz powiedzied, że potrafisz ich powstrzymad?
Lord Rahl potaknął.
— Udało mi się stworzyd bardzo złożone zaklęcie, które już wbudowałem w samego siebie.
Jest teraz częścią mnie, elementem najdrobniejszej cząstki mojej istoty. W pewnym sensie i ja się
stałem kimś więcej, niż byłem, podobnie jak oręż, w który przemieniamy ludzi. Nowa moc w pełni
chroni mój umysł przed Nawiedzającymi Sny.
Chwyciła go za ramię.
— Jesteś pewien?
— Tak. Wypróbowałem to na naszym Nawiedzającym Sny.
— Skąd możesz mied pewnośd, że nie udawał, iż nie może się dostad do twojego umysłu?
Rahl uniósł brew.
— Zapewniam cię, że, zważywszy na to, co i jak długo mu robiono, z pewnością, gdyby tylko
mógł, wniknąłby do mojego umysłu, żeby mnie powstrzymad.
— Więc stworzone przez ciebie zaklęcie jest naszym ocaleniem.
— I tak, i nie.
Znów traciła nadzieję.
— Jak to?
— Udało mi się stworzyd remedium na Nawiedzającego Sny, wspaniale działające. Problem w
tym, że działa wyłącznie na mnie. Próbowałem, ale nie udało mi się dad innym podobnej mocy. Tylko
ja ją mam, bo płynie z moich przyrodzonych cech.
Magda podupadła na duchu.
— Zatem my wszyscy pozostaniemy na łasce Nawiedzających Sny.
— Niekoniecznie. W koocu udało mi się wymyślid, jak chronid także innych. Wiąże się to ze
stale się zmieniającą równowagą mocy, o której wspominałem. Ci ze Starego Świata zyskali chwilową
przewagę, tworząc Nawiedzających Sny, lecz stworzyłem na nich remedium i teraz mogę chronid też
innych. Mogę pokrzyżowad plany wroga. Magda przyjrzała mu się podejrzliwie. No to w czym
problem? W Naczelnej Radzie. Większośd krain D'Hary przystała na to rozwiązanie i Nawiedzający Sny
już im nie zagrażają. Trzeba, żeby rada pomogła nam i tutaj ustanowid taką ochronę. Dlatego zależy
nu, żebyś do nich przemówiła. Już próbowałem ich ostrzec, jakie niebezpieczeostwo nam grozi, i
przekonad do zastosowania mojego remedium, ale nie chcieli mnie słuchad i nie posłuchają, skoro
Baraccus już mnie nie poprze.
Magda przytknęła palce do czoła, zirytowana, że on wciąż uważa, iż mogłaby jakoś przekonad
radę.
— Skoro nie posłuchali lorda Rahla, władcy krain D'Hary, z pewnością nie posłuchają mnie.
Słuchali twoich argumentów przez kilka lat i wiedzą, że są dobrze przemyślane i dotyczą ważnych
spraw. Przywykli, że występujesz przed radą. Często robili to, o co ich prosiłaś. Za to wobec mnie
zawsze byli podejrzliwi i nie są skłonni wysłuchad mnie bez uprzedzeo. Żałuję, lordzie Rahlu,
chciałabym, aby było inaczej, ale nie sądzę...
— Jeśli nie posłuchają cię w tak ważnej sprawie i nie zrobią tego, co konieczne, mieszkaocy
Midlandów nie będą w stanie strzec swoich umysłów.
Magda znieruchomiała, słysząc te słowa. Niemal to samo napisał Baraccus.
Bądź teraz silna, strzeż swego umysłu...
Ciekawa była, czy Baraccus mógł mied na myśli właśnie to. Czy próbował jej powiedzied o
Nawiedzających Sny. Lecz czy na pewno o to mu chodziło?
Wtem przypomniała sobie szepty rozlegające się w jej głowie i ponaglające, żeby skoczyła z
muru. Poczuła niepokój. Czy to możliwe?
Ogarnęło ją przerażenie. Co ludzie powinni zrobid, żeby się chronid? Jaki sposób znalazłeś?
Dzięki urokowi, który stworzyłem i który jest teraz częścią mnie. Nawiedzający Sny nie mogą już
wniknąd do mojego umysłu.
— Lecz, jak mówiłem, nie mogę stworzyd takiego czaru dla innych. Próbowałem, ale bez
skutku. Za to udało mi się dowiedzied, jak mogę własną mocą ochraniad innych. Dzięki tej więzi ich
umysły, tak jak mój, są niedostępne dla Nawiedzających Sny.
— Na pewno? Jak to w ogóle możliwe?
— W każdym, nawet w kimś, kto nie ma daru, jest iskra magii. To dzięki niej są podatni na
magię także wtedy, gdy sami nie mogą jej tworzyd. I dzięki niej wszyscy, którzy uznają we mnie
władcę, stają się moimi poddanymi i łączy ich ze mną więź. Stajemy się powiązani. Oni ze mną, ja z
nimi. Staję się ich magią przeciwko magii — wskazał na dwóch gwardzistów przyglądających im się od
drzwi — a oni z kolei chronią mnie.
Magda otworzyła szeroko oczy.
— Chcesz powiedzied, że ludzie muszą przysiąc ci wiernośd, żeby uzyskad ochronę przed
Nawiedzającymi Sny?
— Tak i nie. Szczera wiara w moje zwierzchnictwo jest właśnie tym, co tworzy więź. I to
zupełnie wystarczy. Jednakże przysięga na wiernośd pomaga w pełni się zawierzyd niezdecydowanym.
— Jak zwyczajna przysięga na wiernośd może wytworzyd więź z twoją mocą?
— Rzecz nie w przysiędze. Tak naprawdę chodzi o uświadomienie sobie, o całkowitą
pewnośd, że są moimi poddanymi, a ja ich władcą, to sprawia, że ich iskra daru łączy się z moją magią.
Tylko szczere i niezachwiane poczucie, że tak jest, daje więź z zaklęciem, które mam w sobie. Nie
musi się im to podobad, lecz powinni zaakceptowad fakt, że jestem ich władcą.
— Nie rozumiem...
— Zawsze jest z tym problem, a nie mamy czasu, żeby tłumaczyd ludziom zawiłości magicznej
więzi z konstruktywnymi zaklęciami. — Zniecierpliwiony lord machnął ręką. — To skomplikowane i
trudne do wytłumaczenia nawet tym, którzy mają dar, nawet czarodziejom. Na szczęście
stwierdziłem, że przysięga skłania do akceptacji, inicjuje połączenie i tworzy więź.
— Przysięga?
— Tak. Żeby więź zadziałała, wystarczy szczere wewnętrzne uznanie mojego zwierzchnictwa.
Lecz, jak powiedziałem, przysięga ułatwia sprawę i działa w większości przypadków. To właściwie
niezawodne, jeśli łączy się z tym lęk: lęk przed Nawiedzającymi Sny czy chodby przede mną. Lęk
wywołuje potrzebę, a potrzeba niezachwianą szczerośd. Szczerośd zaś jest niezbędna. Kiedy więź już
powstanie, poprzez iskrę daru, którą każdy nosi w sobie, rozciąga na wszystkich ochronę tkwiącego
we mnie konstruktywnego czaru. Długo i mozolnie pracowałem nad stworzeniem przysięgi
zapoczątkowującej tę więź w duszy składającej ją osoby.
Magda nie odrywała od niego wzroku.
— A jak brzmi ta przysięga?
— Żeby zyskad ochronę, należy wypowiedzied te słowa: „Prowadź nas, mistrzu Rahlu. Nauczaj
nas, mistrzu Rahlu. Rozkwitamy w twojej chwale. Osłania nas twoje miłosierdzie. Twoja mądrośd
przerasta nasze zrozumienie. Żyjemy tylko po to, żeby ci służyd. Nasze życie należy do ciebie".
Magda osłupiała.
— I oczekujesz, że ludzie złożą ci taką przysięgę?
— Staram się ocalid im życie, Magdo. — Niedbale skinął ręką. Określenie „przysięga"
prowokuje ludzi do odmowy, toteż nazwałem to modłami. To trochę łagodzi wydźwięk. Przekonałem
się, że właściwie zawsze działa, jeżeli wypowie się te słowa na klęczkach, dotykając czołem podłogi w
pokłonie. Jest coś w przysięganiu na klęczkach, co wywołuje w suplikantach lęk i budzi wiarę.
Nic dziwnego, że rada odrzuciła pomysł lorda Rahla.
Chciał, żeby mu pomogli przejąd władzę nad całym Nowym Światem.
ROZDZIAŁ 12
Magda — składając w całośd to, co mówił jej mąż, i to, czego się dowiedziała od AIrica Rahla
— zaczynała rozumied, jak straszliwe niebezpieczeostwo im zagraża. Lada chwila Nawiedzający Sny
nauczą się wykorzystywad swoje talenty i znajdą drogę do umysłów mieszkaoców Wieży Czarodzieja.
Jeżeli nie zrobi się nic, żeby chronid ludzi, to będzie początek kooca.
Wieża była nie tylko siedzibą władz Midlandów, ale także sercem i duszą krainy. Mieszkali tu i
pracowali członkowie rady oraz przedstawiciele rozmaitych ziem, wyżsi rangą wojskowi, zarządcy i
najróżniejsi urzędnicy. A przede wszystkim — podczas gdy wielkie armie, wspierane przez mających
dar, ścierały się na polach bitew — w Wieży mieszkali najznamienitsi czarodzieje trudzący się nad
remediami na tworzoną w Starym Świecie broo oraz nad orężem dla swoich ludzi.
Dniem i nocą pracowali na dolnych poziomach Wieży, wielu w tajemnicy, nad rzeczami, o
których Baraccus rzadko mówił. Magda przypomniała sobie mrożące krew w żyłach opowieści Tilly o
paru projektach. Chociaż niekoniecznie wierzyła we wszystko, co Tilly opowiadała, wiedziała, że
najprawdopodobniej nie jest to dalekie od prawdy.
Jeżeli rada nie zgodzi się na plan AIrica Rahla, a czarodzieje nie stworzą własnego remedium,
Nowy Świat będzie zgubiony.
Lecz z drugiej strony to by oznaczało, że Alric Rahl stanie się kimś więcej niż królem.
Oznaczałoby to pozwolenie mu na stworzenie imperium i obwołanie się jego władcą.
Nawet gdyby Magda mogła wpłynąd na radę, to czyby tego chciała? Czy Baraccus by chciał,
żeby to zrobiła?
Przypomniała sobie, jak wcześniej tego dnia stała na murze, otumaniona, i szykowała się do
skoku. Chociaż działo się to ledwie parę godzin temu, już wydawało się mglistym wspomnieniem z
odległej przeszłości.
Czy naprawdę była gotowa to zrobid? Czy rzeczywiście w głębi serca chciała umrzed? Zabid
się? Rozumie się, że wciąż była zrozpaczona i widziała przyszłośd w czarnych barwach, lecz było w tym
coś jeszcze.
Przypomniała sobie szepty ponaglające ją, żeby skoczyła.
Byłoż to możliwe?
Jeśli tak...
Zaschło jej w ustach.
— Rozumiem, co masz na myśli, lordzie Rahlu.
Magda splotła dłonie i zrobiła parę kroków, starając się uporad z okropieostwem tego, co się
stało. W ciągu paru ostatnich dni w jej życiu zapanował zamęt. Wszystko się zmieniło. W
towarzyszącej wojnie niepewności mąż był jej ostoją, zapewniał bezpieczeostwo. Teraz to się
skooczyło. Mogła polegad wyłącznie na sobie.
— Więc musisz działad — powiedział Alric Rahl. — Musisz zrobid, co w twojej mocy, żeby
przekonad radę, by pomogła mi chronid Midlandy przed Nawiedzającymi Sny.
Magda, wpatrzona w mroczny kąt komnaty, gdzie prawie nie docierało światło świec, w
koocu odwróciła się do Rahla. Spojrzała na jego zdeterminowaną minę.
— Masz rację. Nie wiem, czy zdołam ich namówid, żeby mnie wysłuchali, ale muszę
spróbowad. Muszę znaleźd sposób, żeby uzyskad zgodę rady. Prawda jest po naszej stronie. Może uda
mi się im to wykazad i przekonad ich, że powinni działad dla dobra nas wszystkich.
Skinął głową i głęboko westchnął.
— Dziękuję, Magdo. Miejmy nadzieję, że uda ci się przekonad radę. Może to nasza jedyna
szansa.
I wtedy ból spadł na nią tak nagle i tak nieoczekiwanie, że zaparło jej dech w piersiach.
Przeszywający ból zapłonął w jej głowie, a mięśnie Magdy napięły się i zesztywniały. Miała
wrażenie, że setki rozpalonych igieł wbijają się jednocześnie w jej uszy, skronie i podstawę czaszki.
Przeraźliwy ból płynął nerwami poniżej uszu, jakby kolejne rozpalone igły wbito pod żuchwą.
Łzy napłynęły jej do oczu, szeroko otworzyła usta, ale nie była w stanie krzyknąd. Nie mogła
oddychad. Mięśnie stężały ze straszliwego bólu.
Lord Rahl spochmurniał.
— Magdo?
Widziała na jego twarzy zdumienie i troskę, ale nie była w stanie mu powiedzied, co się dzieje.
Chciała krzyczed, lecz i tego nie mogła zrobid. Najbardziej ze wszystkiego chciała, żeby zniknął ten
przeraźliwy, okropny ból. Nie zniesie go ani chwili dłużej. I chociaż pragnęła żyd, z radością
przywitałaby śmierd, gdyby ją uwolniła od tej męczarni.
I w tej okropnej, dramatycznej chwili zrozumiała.
Ból znienacka odrobinę zelżał. Nie wiedziała, czy to okrutna zabawa i czy straszliwe cierpienie
nie uderzy jeszcze silniej. W krótkiej chwili ulgi zdołała wziąd oddech.
Zanim mogła krzyknąd, ból znowu na nią spadł, o wiele gorszy niż za pierwszym razem. Nie
sądziła, że może jeszcze bardziej boled, ale tak było. Zupełnie ją ogłuszyło.
Zaczęła tracid świadomośd. Miała wrażenie, że coś powoli miażdży jej czaszkę.
Potężny cios, niczym uderzenie pioruna, trafił ją w brzuch, aż zgięła się wpół. Napięła mięśnie,
przeciwstawiając się mocy dławiącej jej pierś. Usłyszała trzask i poczuła, jak pękają żebra, wywołując
kolejną falę bólu.
Szarpana straszliwym cierpieniem ujrzała, jak rzuca się ku niej lord Rahl — miała wrażenie, że
porusza się niesłychanie powoli. Jakby był posągiem niezdolnym do ruchu. Wydawało się jej, że rusza
się tak wolno, niczym we śnie, że ona umrze, zanim do niej dotrze.
Poczuła, że z uszu cieknie jej coś ciepłego i wilgotnego i spływa po skraju policzków.
Zobaczyła kapiącą na podłogę krew.
Magda ciężko upadła na kolana.
Jej pole widzenia zwęziło się w ciemny tunel. Wszystko wydawało się odległe. Zdawało się jej,
że słyszy głosy, lecz zagłuszał je przenikliwy, bolesny, piskliwy hałas.
Na ciemnym skraju zwężonego pola widzenia zobaczyła, jak dwaj gwardziści lorda Rahla
dobywają mieczy i też ruszają ku niej. Pojęła, że uznali ją za zagrożenie.
Krew płynąca z uszu i skapująca z brody tworzyła na podłodze czerwoną kałużę. Czuła, jak
wilgotną czerwienią nasiąka suknia i kolana.
Magda, udręczona paraliżującym bólem pulsującym w jej głowie i brzuchu, uświadomiła sobie
— podobnie jak gwardziści — co się dzieje. Chod tak otumaniona, była aż za bardzo świadoma obcej
jaźni wyjącej w mrocznych zakamarkach jej umysłu.
Jeśli to coś w środku jej nie uśmierci, na pewno zrobią to gwardziści. Zorientowała się, że
zostały jej sekundy życia.
A to jej uświadomiło, jak rozpaczliwie nie chce umrzed. Chod pragnęła, żeby ból minął, nie
chciała umierad. Nigdy tak mocno nie pragnęła żyd. Lecz czuła, że jest coraz bliżej mrocznej granicy
zaświatów.
I wtedy przypomniała sobie ostatnie słowa męża napisane na kartce, którą miała w kieszeni.
Bądź teraz silna, strzeż swego umysłu i przeżyj życie, które może byd wyłącznie twoje.
Lord Rahl był tuż przed nią, stał w kałuży jej krwi. Pochylał się, trzymał ją za ramiona i coś
krzyczał.
Nie słyszała go. Ogłuszał ją przeraźliwy ból.
Zacisnęła pięści na nogawkach spodni lorda Rahla, ból odbierał jej wzrok, groził ślepotą.
Wiedziała, że wkrótce straci nie tylko wzrok, ale też świadomośd. Że ma tylko parę sekund, nim
wszystko przepadnie.
Słyszała, jak Alric Rahl nagląco krzyczy, ale nie mogła zrozumied słów. Pochylał się nad nią,
mocno trzymał ją za ramiona.
Wiedziała, że to jej jedyna szansa.
Ale nie wiedziała, czy zbierze siły.
— Mistrzu Rahlu... — wychrypiała.
Krew pociekła jej z ust. Czuła jej smak.
Groza zacisnęła jej gardło. Serce biło coraz słabiej. Wiedziała, że umiera. Czuła wymykające
się życie. Tak trudno było je zatrzymad.
Kolejny oddech wymagał zbyt wiele wysiłku.
Lecz coś w niej desperacko nie chciało się poddad pokusie wybawienia.
Zebrała resztki sił i wzięła ostatni oddech.
A potem z rozpaczliwym pośpiechem wypowiedziała słowa, podporządkowując się ich
znaczeniu.
— Prowadź nas, mistrzu Rahlu. Nauczaj nas, mistrzu Rahlu. Chroo nas, mistrzu Rahlu.
Rozkwitamy w twojej chwale. Osłania nas twoje miłosierdzie. Twoja mądrośd przerasta nasze
zrozumienie — wypowiedziała te słowa z głębi serca i duszy. — Żyjemy tylko po to, żeby ci służyd.
Nasze życie należy do ciebie.
Przeniknął ją mrok, ocieniając duszę. Pomyślała, że było już za późno.
Lecz wtem ból minął.
Magda, ciężko oddychając, pełna ulgi, że straszliwa męczarnia się skooczyła, osunęła się na
podłogę, łkając z bólu i wdzięczności, wdzięczności za słowa Baraccusa „strzeż swego umysłu".
Właśnie ocaliły jej życie.
Baraccus ocalił jej życie.
Lord Rahl ocalił jej życie.
ROZDZIAŁ 13
Magda, uwolniona od obcej jaźni, lecz nadal cierpiąca, leżała w kałuży własnej krwi.
Przeraźliwy ból głowy ciągle promieniował do uszu i żuchwy. Lecz chod tak obolała, była głęboko
wdzięczna, że to inny rodzaj udręki niż ta, którą zadawał jej Nawiedzający Sny.
Chociaż chciała uniknąd wywołującego ból dotyku, nie miała siły się opierad, kiedy lord Rahl i
jego gwardziści delikatnieją odwrócili. Krzyknęła. Czuła, jak przy każdym płytkim oddechu ocierają się
o siebie kooce połamanych żeber.
— Spokojnie — powiedział zadziwiająco łagodnie lord Rahl, chwytając jej słabo młócące
powietrze ramiona. — Wszystko będzie dobrze. Nie ruszaj się. Nie próbuj usiąśd.
Magda ledwo była świadoma tego, gdzie jest i co się dzieje. Jakby to dotyczyło kogoś innego,
a ona się tylko przyglądała. Całe ciało pulsowało okropnym bólem. Lecz nawet to wydawało się
dziwnie dalekie.
— Przynajmniej ten sukinsyn już z niej uciekł — powiedział jeden z gwardzistów.
Lord Rahl burknął potakująco, a potem spojrzał na nią.
— Wszystko będzie dobrze, Magdo. Pomogę ci.
Skinęła głową. Właściwie nie wiedziała dlaczego. Musiała połknąd wypełniającą usta krew.
Lord Rahl jeszcze bardziej się nad nią pochylił. Jego oczy miały przedziwny wyraz. Magda
uświadomiła sobie, że to strach.
Widząc to i rozumiejąc, że to lęk o nią, zaczęła panikowad. Lord Rahl mocno ją przytrzymał,
zmusił, żeby leżała.
— Wysłuchaj mnie, Magdo. Nie wolno ci się ruszad. Nie sprzeciwiaj się. Pozwól mi to zrobid.
Usiłowała zapytad, co ma na myśli, lecz słowa tak się tłoczyły, że nawet ona nie mogła ich
zrozumied.
Uśmiechnął się leciutko.
— Słowa już nie są potrzebne. Wypowiedziałaś właściwe słowa wtedy, kiedy to było
konieczne. — Poklepał ją po ramieniu. — Nawiedzający Sny już ci nie zagrażają.
Magda poczuła ogromną ulgę. Przynajmniej ten potwór zniknął z jej umysłu. Krótko
wyczuwała obecnośd owego zła, ale wiedziała, że nigdy tego nie zapomni. Płakała z radości, że
nareszcie jest wolna od Nawiedzającego Sny. Chociaż nadal czuła skutki jego napaści, chociaż mogła
umrzed, przynajmniej pozbyła się go z umysłu.
— Muszę się dostad do twojego umysłu, Magdo...
Dopiero co się od czegoś takiego uwolniła. Nie chciała, żeby ktokolwiek znów się tam znalazł.
I ją kontrolował. Zaczęła się rzucad, przerażona samą myślą, próbowała się wyrwad Rahlowi.
— Wysłuchaj mnie — powiedział, trzymając jedną wielką dłonią nadgarstki Magdy. — To
tylko po to, żeby cię uleczyd. Wciąż tracisz mnóstwo krwi. Muszę się pospieszyd. Powinnaś mi
pozwolid, żebym ci pomógł. Leż spokojnie i nie opieraj się, dobrze? Możesz to zrobid? Możesz mi
zaufad? Będzie łatwiej, jeśli tak.
To była szansa na przeżycie. Szansa wydostania się z tej przerażającej mrocznej pustki.
Musiała walczyd o życie. Nie wolno jej było przejśd za zasłonę. W koocu się rozluźniła i skinęła głową.
— Dziękuję, mistrzu Rahlu — wykrztusiła z największym wysiłkiem.
Uśmiechnął się przelotnie, a potem ujął jej głowę w wielkie dłonie. Stłumiły odległe głosy
świata, wyciszyły dźwięki będące — dopiero teraz to sobie uświadomiła — jej własnym szlochem.
Patrząc w jego błękitne oczy, miała wrażenie, że spogląda w błękit nieba. Wpatrywała się w
nie, nie mogąc zamrugad, i wtopiła się w tę kojącą barwę. Jego oczy stały się niebem. Czuła, jak
pogrąża się w tym lazurze przechodzącym w szafir, zmieniającym się w kobalt, stający się granatem
nocy i wreszcie czarną nocą.
Wnikał w nią strumieo magii Rahla, czuła, jak jego moc napiera na jej umysł.
Baraccus już kiedyś tak ją uzdrawiał, ale z pomniejszych urazów — głęboka rana, skręcona
kostka, okropny ból głowy — toteż rozpoznała charakterystyczny dotyk magii addytywnej. To, co
wtedy było słabym strumyczkiem, stało się teraz przemożną falą mocy.
Wyczuwała też palące muśnięcia czegoś, co musiało byd magią subtraktywną. Pomyślała, że
lord Rahl usuwa ślady obecności Nawiedzającego Sny.
Zachłysnęła się oddechem, gdy pojawił się nagły piekący żar w uszach. Wzdrygnęła się, czując
swąd przypiekanego ciała, i uświadomiła sobie, że lord Rahl przyżega rany, żeby powstrzymad
krwawienie.
Chociaż miała wrażenie, że zagubiła się w dziwnej pustce, wiedziała, że nie jest sama. Był tam
z nią, trudząc się i starając się jej pomóc. Podobnego uczucia doznała wtedy, kiedy Nawiedzający Sny
ujawnił swoją obecnośd w jej umyśle, a zarazem była to odwrotnośd tej obcej obecności.
Nawiedzający Sny — wiedziała i czuła to — był zły i nikczemny, świadomie chciał szkodzid.
To zaś była życzliwa obecnośd. Chociaż wciąż bolało, czuła, że Rahl wyłącznie chce jej pomóc,
w koocu uwolnid ją od bólu.
Czuła niteczki magii addytywnej spajające jej poszarpane mięśnie i połamane żebra. To
właściwie nie bolało, tyle że to dziwaczne uczucie wywoływało mdłości. Chętnie by się od tego
uwolniła, lecz wiedziała, że to jej jedyna szansa — i przystała na to. Równie niemiły był wnikający w
głąb uszu palący strumieo mocy.
Czuła, że Rahl stara się na niej wymóc, żeby mu pozwoliła ukoid okropny ból. Magda stawiała
stanowczy opór. Nie chciała, by ktokolwiek — a zwłaszcza mistrz Rahl — czuł tę samą udrękę, co ona.
Ze wszystkich sił się jej uczepiła, próbując go osłonid przed okropieostwem tego cierpienia.
Nic to nie dało. Był silniejszy od niej. Bojąc się o jego bezpieczeostwo, czuła, jak ból zanika.
Usunął tę przeszkodę i jego moc mogła wreszcie wniknąd w głąb jej umysłu, w samo centrum jej jaźni
i ją uleczyd.
W koocu pozbyła się wszelkich śladów tej straszliwej udręki i — uradowana i wdzięczna —
wreszcie poczuła, jak ogrzewa ją jego uzdrawiająca moc.
Unosiła się w tym świetlistym cieple, ledwie świadoma istnienia czegokolwiek poza nim.
Całkiem straciła poczucie czasu. Nie wiedziała, jak długo trwała w tym pełnym spokoju
miejscu. Może parę chwil, a może kilka dni. W tej milczącej pustce czas stracił znaczenie. Przestał
istnied w tym osobliwym miejscu.
Powoli docierało do niej, że to minęło.
Wreszcie otworzyła oczy i zobaczyła komnatę. Stwierdziła, że leży na sofie. Obok stał lord
Rahl, miał spocone czoło. Był wyczerpany.
Świece niemal się wypaliły i Magda zrozumiała, że trwało to przez większośd nocy.
Dotknęła ucha, powiodła palcami po żuchwie. Już nie bolało.
W piersi też nie czuła bólu. Położyła dłonie na żebrach, nacisnęła. Nie bolały, były całe i
zdrowe.
I stało się coś jeszcze. Nadal tęskniła za Baraccusem, cierpiała po jego odejściu — lecz już
inaczej. Ból po jego stracie nie był tak przytłaczający jak przedtem. Wciąż się smuciła, lecz ostrośd tej
udręki odrobinę stonowano.
Zawsze będzie tęsknid za mężem i go kochad, lecz wiedziała, że teraz będzie w stanie żyd.
Musiała żyd.
— Dziękuję — wyszeptała do lorda Rahla.
Uśmiechnął się do niej ze znużeniem.
— Nalegałbym, żebyś wypoczęła, ale obawiam się, że nie ma na to czasu.
Magda usiadła, przecierając oczy, zbierając myśli.
— Nadal jest noc?
Uśmiechnął się szerzej.
— Już nowy dzieo, Magdo. I to od jakiegoś czasu.
— Musimy pójśd do komnat rady. Będą obradowad. Muszę ich przekonad, że zagraża nam
niebezpieczeostwo. Powinni działad.
Lord Rahl popatrzył na jej suknię.
— Chyba powinnaś najpierw doprowadzid się do porządku.
Magda wstała, czując się zadziwiająco silna i opanowana. Spodziewała się, że będzie trochę
osłabiona, ale nie. Była cała i zdrowa. Naprawdę zdrowa.
Popatrzyła na suknię. Miejscami nasiąknęła krwią. Alric miał rację, powinna się przebrad.
Dotknęła włosów i stwierdziła, że i one są pozlepiane skrzepniętą krwią. Przyjrzała się swojemu
odbiciu w niewielkim ściennym lustrze. Krew pokrywała twarz i szyję.
— Okropnie wyglądam. Powinnam się umyd i przebrad, zanim pójdziemy spotkad się z radą.
Alric Rahl potaknął i wskazał swoich dwóch gwardzistów.
— Poczekamy na zewnątrz.
Ruszył ku drzwiom, ale Magda chwyciła go za ramię.
— Nie.
Zmarszczył brwi.
— Nie?
— Nie. Chcę, żeby rada mnie taką zobaczyła. Muszą na własne oczy zobaczyd krew, którą
Nawiedzający Sny utoczą naszym ludziom, jeżeli rada nie zgodzi się nas wysłuchad.
Lord Rahl się uśmiechnął.
— Coś mi się wydaje, że rada jeszcze nie poznała prawdziwej stanowczości i uporu Magdy
Searus.
Odwzajemniła uśmiech.
— No to zaraz pozna.
ROZDZIAŁ 14
Magda patrzyła prosto przed siebie, mijając olbrzymie, lśniące, czarne marmurowe kolumny
stojące po obu stronach galerii prowadzącej do komnat rady. Pozłacane gzymsy podtrzymywały
architraw, na którym wyrzeźbiono postaci symbolizujące członków rady.
Wysoki, sklepiony sufit pokrywały złociste kwadraty. W każdym umieszczono medalion z
brązu przedstawiający rozmaite obszary Midlandów. Miały one przypominad idącym tędy na sesję
członkom rady o różnorodności Midlandów i o tym, że powinni mied na uwadze wszystkie
zamieszkujące te ziemie ludy. Z doświadczeo Magdy wynikało, że same brązowe medaliony nie
wystarczają, by członkowie rady pamiętali o wszystkich odległych krainach.
Przeszła pod rzędem zwieszających się ze sklepionego sufitu długich, czerwonych,
jedwabnych chorągwi. Miały symbolizowad krew przelaną w obronie mieszkaoców Midlandów.
Dywan, po którym szła — nazwy miejsc bitew wyhaftowano na obrzeżach — również był czerwony,
przypominając o stoczonych walkach i życiu oddanym po to, żeby inni mogli je zachowad.
Magdę zawsze przygnębiało to miejsce. A dziś bardziej niż kiedykolwiek.
Czerwone chorągwie i szkarłatny dywan jeszcze bardziej uwydatniały plamiącą ją krew. Silniej
niż kiedykolwiek czuła więź z tymi, którzy wykrwawiali się w obronie rodzinnej ziemi. Jeśli rada nie
zechce jej wysłuchad, poleje się jeszcze więcej krwi.
Kiedy tak szła po długim dywanie, rozmawiający mężczyźni milkli i otwarcie się jej przyglądali.
Kobiety się cofały. Gwar rozmów przeszedł w szept, a potem ludzie, których mijała, stopniowo cichli.
Magda, wchodząc do wielkiej rotundy w pobliżu komnat rady, zobaczyła stojące tu i tam
grupki ludzi; na pewno omawiali sprawy, którymi miała się zająd rada. Rozmowy cichły, kiedy patrzyli,
jak kroczy pomiędzy nimi, a za nią lord Rahl z D'Hary i jego dwaj olbrzymi gwardziści.
Blask wczesnego poranka wlewający się przez wysokie okna umieszczone wokół dolnego
obrzeża złocistej kopuły kładł się na okalających komnatę ogromnych, czerwonych marmurowych
kolumnach. Pomiędzy kolumnami stały okazałe pomniki dawnych wodzów.
Magda wiedziała, że pewnego dnia posąg Baraccusa także stanie w tej komnacie prowadzącej
do sali rady.
Osobliwa myśl, napawająca dumą, a zarazem uświadamiająca, że Baraccus niepowstrzymanie
odchodzi w przeszłośd.
Wkrótce stanie się postacią historyczną. Nie będzie już tych, którzy go znali, ludziom zostaną
tylko opowieści i zapiski. Zastanawiała się, czy przyszłe relacje o nim będą chod trochę podobne do
znanej jej rzeczywistości. Mijający czas zniekształca wspomnienia i dzieje. Albo, co gorsza, fałszują je
ci, którzy je spisują.
Magda, chod pragnęła tego z całej duszy, nie mogła zmienid przeszłości ani sprowadzid
Baraccusa z powrotem. Przebywał teraz w krainie dobrych duchów. A życie toczyło się dalej. Chciał,
żeby żyła.
Wielkie mahoniowe drzwi prowadzące do komnat rady były jak zwykle — otwarte. Były
trzykrotnie wyższe niż Magda, grubości jej uda. Wyrzeźbiono na nich zawiłe wzory symbolizujące
uroki (chociaż właściwie nimi nie były). Jak Baraccus często jej powtarzał, rysowanie prawdziwych
zaklęd jest niebezpieczne. Wzory na drzwiach miały wszystkim przypominad, że kieruje nimi dar.
Otwarte drzwi miały przekonywad o otwartości i jawności rady, lecz Magda wiedziała, że to
tylko iluzja. To, co dotyczyło rady, nigdy nie było tak proste, jak się wydawało.
Wartownicy stojący po obu stronach wielkich drzwi zorientowali Mię, że Magda nie ma
zamiaru się zatrzymad. Piki — dotąd trzymane prosto — pochyliły się, kiedy z wahaniem zeszli ze
swych posterunków i stanęli na wielkiej pieczęci umieszczonej w marmurze przed drzwiami.
Jeden z nich wyciągnął ku niej rękę, sądząc, że potrzebuje pomocy.
— Jesteś ranna, lady Searus. Przywołam kogoś, żeby ci pomógł.
— Dziękuję, lecz teraz nam wszystkim mogą pomóc jedynie członkowie rady.
— Obradują — ostrzegł ją.
— To dobrze — powiedziała, odsuwając pikę.
— Lady Searus — odezwał się drugi wartownik. — Obawiam się, że porządek obrad jest już
ustalony i że nie zajmą się żadnymi nowymi sprawami.
— Ależ tak — rzekła, mijając ich.
Wartownicy nie wiedzieli, co robid. Wiedzieli, że to żona Pierwszego Czarodzieja, często
przemawiająca przed radą. Lecz chociaż ją znali, nie przywykli, by kobiety z krótkimi włosami
wchodziły na posiedzenie rady. Co więcej, była zakrwawiona, a oni nie wiedzieli dlaczego. Jeżeli
Wieżę zaatakowano, z pewnością powinni o tym wiedzied — i rada także.
Zaczęli się zbliżad inni wartownicy, chcąc ją zatrzymad, póki się nie dowiedzą, co się dzieje.
Zobaczyli idącego za nią lorda Rahla i jego dwóch gwardzistów. W koocu się cofnęli, speszeni
widokiem zakrwawionej żony Pierwszego Czarodzieja, najwyraźniej uznając, że zatrzymanie jej narobi
im więcej kłopotów niż przepuszczenie. Lord Rahl był dostojnikiem, a poza tym to rada decydowała,
kogo wysłucha.
Magda była zadowolona, że poprosiła lorda Rahla, by zostawił swój oddziałek w korytarzu.
Sprawy tylko by się skomplikowały, gdyby zbrojni spróbowali wejśd do komnat rady.
Przeszła przez wielkie drzwi, minęła grupkę wartowników i odwróciła się ku Alricowi Rahlowi.
Przyłożyła dłoo do jego piersi, zatrzymując go.
— Mógłbyś tutaj zaczekad? Kiedy będziesz obok mnie, pomyślą, że występuję w twoim
imieniu.
Skrzywił się z niezadowoleniem, patrząc na członków rady siedzących na podwyższeniu w
głębi komnaty. Przestąpił z nogi na nogę, wsunął kciuki za pas.
Wreszcie zwrócił na nią swoje błękitne oczy.
— Jak sobie życzysz.
Magda uśmiechnęła się do niego, a potem spojrzała na komnatę, w której już tyle razy
przemawiała. Ku radzie prowadził błękitny i złoty dywan. Kolumny z mahoniowego drewna
podtrzymywały strzeliste łuki. Przez oprawione w ołów szybki umieszczonych wysoko w górze okien
wlewał się blask słooca. Pod oknami znajdowały się galerie dla widzów. Wszystkie miejsca były zajęte,
czyli rada nie omawiała tajnych spraw wojskowych.
Poniżej galerii nie było okien, toteż na dole było dośd ciemno i ponuro. Wysokie okna miały
symbolizowad światło Stwórcy, a mroczniejsze rejony komnaty — przypominad o wiekuistym mroku
w zaświatach. Było to dyskretne przypomnienie o siłach natury — zwłaszcza życiu i śmierci — które
zawsze należy utrzymywad w równowadze.
Pod galeriami stały grupy ludzi, których rada miała wysłuchad. Jak zwykle byli tu wyżsi
oficerowie w galowych mundurach w otoczeniu podwładnych; urzędnicy w oficjalnych strojach z
barwnymi naszywkami — oznakami rangi i funkcji; czarodzieje i czarodziejki w skromnych szatach;
doradcy towarzyszący strojnie odzianym, znamienitym kobietom. I nawet — jak niemal wszędzie w
Wieży dzieci towarzyszące rodzicom.
W blasku wpadającym z ukosa przez okna po prawej stronie unosił się delikatny dymek z
palonych przez mężczyzn fajek i kurz nanoszony do obszernej komnaty przez tłumnie przychodzących
tu ludzi. Magda kroczyła po błękitnym i złotym dywanie, przecinając wpadające przez okna —
rozmieszczone tak, żeby oświetlały biegnący środkiem komnaty dywan — smugi światła. Nikt nie
mógł nie zauważyd jej przesiąkniętej krwią sukni. Widziała się w lustrach, toteż wiedziała, że jej twarz
i włosy też robią odpowiednie wrażenie.
W komnacie było stosunkowo cicho i spokojnie, ale na świecie szalała wojna. Baraccus
wyznał, że bitwy były bezlitosne. Żołnierze tysiącami ginęli w rozpaczliwej walce, rozdzierani w
szaleoczym zrywie, by atakowad lub bronid. Furia, panika, krew, zgiełk, desperacja przekraczały
wszelkie wyobrażenie.
Natomiast obszerna komnata, w której rada oddawała się swojej doniosłej pracy, była
miejscem uporządkowanym, gdzie sprawy prowadzono niespiesznie. Panika, krew, rozpacz wydawały
się bardzo odległe.
Magda wiedziała, że to iluzja. Wszyscy robili, co w ich mocy, żeby podtrzymad złudzenie, iż ta
komnata jest przeciwwagą dla szaleostwa wojny, lecz nikt tu o wojnie nie zapominał.
I tutaj, podobnie jak w zewnętrznych korytarzach, ludzie spokojnie rozmawiający milkli,
widząc Magdę, zdecydowanym krokiem maszerującą po dywanie pośrodku komnaty. Większośd z
nich ją znała. Większośd z nich widziała, jak stoi przed płomieniami stosu trawiącymi jej męża a ich
ukochanego przywódcę. Wielu złożyło jej wtedy kondolencje.
Rada siedziała na podwyższeniu za długim, ozdobnym, wygiętym w półkole stołem.
Członkowie rady, ich współpracownicy i pomocnicy. Jeszcze liczniejsi siedzieli za nimi. Osoby
przemawiające przed radą stawały pośrodku podwyższenia, w obrębie tego półkola, plecami do
zgromadzonych w komnacie.
Magda rozpoznała kobietę stojącą na tym miejscu i z pasją przemawiającą do rady. Zamilkła,
kiedy obejrzała się przez ramię i zobaczyła Magdę.
Kobieta najpierw rzuciła okiem na jej włosy, a potem z niezadowoleniem spojrzała na
okrwawioną suknię.
— Nie lubię, jak mi się przerywa, kiedy przemawiam przed radą.
— Teraz ja do nich przemówię, Vivian — powiedziała Magda, posyłając jej zdawkowy
uśmiech. — Ty możesz to zrobid później.
Vivian przełożyła na piersi długi pukiel włosów.
— Dlaczego uważasz...
— Odejdź — rzuciła Magda tak spokojnie, cicho i groźnie, że Vivian się wzdrygnęła.
Kiedy się nie poruszyła, Magda nachyliła się ku niej i odezwała się tak cicho, żeby nikt inny nie
usłyszał:
— Albo odejdziesz, Vivian, albo cię zniosą. Chyba wiesz, że nie żartuję.
Vivian, widząc wyraz oczu Magdy, odwróciła się, ukłoniła radzie i pospiesznie odeszła.
W komnacie zaległa cisza.
— Cóż znaczy to wtargnięcie? — zapytał poczerwieniały członek rady Weston. — Jakież
sprawy są dla ciebie tak ważne, że ośmielasz się zachowywad w ten sposób?
Magda splotła dłonie.
— Sprawy życia i śmierci.
Za nią rozległy się szepty.
— Życia i śmierci? O czym ty mówisz? — dopytywał się Weston.
Magda kolejno spojrzała w oczy każdemu z członków rady. Jeden z nich właśnie niebacznie ją
zachęcił, żeby się wypowiedziała.
— Nawiedzający Sny są w Wieży.
ROZDZIAŁ 15
Zapanował gwar, bo wszyscy w komnacie zaczęli mówid jednocześnie. Niektórzy wykrzykiwali
pytania. Inni głośno wyrażali niewiarę. Jeszcze inni wywrzaskiwali oskarżenia. Wielu, zdjętych
straciłem, milczało.
Starszy Calder, jak zawsze uosobienie poprawności, uniósł powykręcaną artretyzmem rękę,
prosząc o ciszę.
Kiedy tłum się uciszył, Weston podjął:
— Nawiedzający Sny? W Wieży? — Zmrużył oczy. — To bzdura.
Starszy Calder zignorował te słowa.
— Lady Searus — powiedział z wystudiowaną cierpliwością — po pierwsze, trwa narada i...
— To świetnie. — W tonie Magdy z pewnością nie pobrzmiewała cierpliwośd. — Przynajmniej
nie będę musiała się za wami uganiad. Lepiej, że wszyscy tu jesteście i to usłyszycie. Czasu jest mało.
Guymer zerwał się na równe nogi.
— Twój status nie daje ci prawa, aby stawad przed tym zgromadzeniem, a tym bardziej nam
przerywad! Jak śmiesz odprawiad osobę mówiącą o ważkich sprawach i...
— To, o czym Vivian mówiła, może poczekad. Powiedziałam już, ze to sprawa życia i śmierci.
Weston zachęcił mnie przed chwilą, żebym o tym opowiedziała. I zamierzam to zrobid. — Uniosła
brew. — Chyba że każesz mnie stąd wywlec, zanim powiem, jaka śmiertelna groźba zawisła nad
naszym ludem, oraz o tym, co rada może uczynid, żeby go chronid.
Pomocnicy wymienili spojrzenia. Niektórzy radni niespokojnie poruszyli się na krzesłach. Nie
wszyscy chcieli tak otwarcie ją uciszyd , zanim zdąży ujawnid, co rada mogłaby zrobid, żeby chronid
lud. I to zadziałało na jej korzyśd.
Radny Hambrook rozsiadł się wygodnie i splótł dłonie na wydatnym brzuchu.
— Nawiedzający Sny, powiadasz?
Guymer gniewnie pouczył kolegę:
— Nie pozwolimy, żeby tak aroganckie najście zakłóciło porządek obrad, Hambrook!
Magda trzema długimi krokami podeszła do stołu, położyła dłonie na lśniącym blacie i z
gniewnym spojrzeniem pochyliła się ku Guymerowi.
— Siadaj.
Opadł na krzesło, zaskoczony zimną furią w jej głosie i zaszokowany, że tak się do niego
odezwała.
Magda się wyprostowała.
— Nawiedzający Sny dostali się do Wieży. Powinniśmy...
Tym razem przerwał jej Weston siedzący po jej prawej stronie.
— Co, poza bezczelnym wdarciem się na obrady, każe ci sądzid, że uwierzymy w twe słowa?
Magda uderzyła dłonią w stół, tuż przed nim. Głośny trzask sprawił, że wszyscy podskoczyli.
Poczuła, jak czerwienieje z wściekłości.
— Spójrz na mnie! Nawiedzający Sny mi to zrobił! Tak będą wyglądad twoi krajanie i bliscy,
zanim umrą w straszliwych męczarniach! Nam wszystkim to grozi!
— Nie mam zamiaru siedzied tu i...
— Pozwól jej mówid — odezwał się władczo i spokojnie starszy Calder.
Magda podziękowała mu skinieniem głowy, potem się opanowała i podjęła:
— Nawiedzający Sny wniknął w mój umysł, o czym nie wiedziałam. Nie wiem, jak długo się
ukrywał. Boję się pomyśled, co mógł usłyszed.
— Co mógłby podsłuchad? — zapytał podejrzliwie radny Sadler.
— Przede wszystkim, dlaczego się tu dzisiaj zjawiłam, w sprawie sposobu na pozbawienie
Nawiedzających Sny swobodnego dostępu do Wieży i możliwości zniszczenia nas. Gdy tylko o tym
usłyszał i dowiedział się, że zamierzam prosid radę o wdrożenie tego planu, zadziałał. Chciał mnie
zabid, żebym nie mogła wam o tym powiedzied. Chciał, byście się nie dowiedzieli, żebyśmy wszyscy
pozostali bezbronni.
Magda spojrzała kolejno na każdego z nich, widząc kątem oka, jak tłum się przybliża, żeby nie
uronid ani słowa z tego, co miała do powiedzenia. Wyprostowała się i przeszła na środek półkola
radnych, chcąc mied pewnośd, że wszyscy ją usłyszą.
— Chociaż nie wiem, jak długo Nawiedzający Sny krył się w moim umyśle, obserwując i
nasłuchując, to jego obecnośd stała się aż nadto oczywista, kiedy postanowił od wewnątrz rozerwad
mnie na strzępy. — Z wolna pokręciła głową, odwróciła się plecami do rady i spojrzała w wystraszone
oczy milczących, wpatrzonych w nią ludzi. — Nie macie pojęcia, jak to boli.
Wpatrywali się w nią w pełnym niepokoju milczeniu.
Ciszę przerwał Weston.
— Spodziewasz się, że uwierzymy...
— Nie — powiedziała, nie patrząc na niego. — Oczekuję, że na własne oczy ujrzycie skutki
tego, co mi zrobił Nawiedzający Sny, który wśliznął się do mojego umysłu tu, w Wieży, gdzie
uważaliśmy się za bezpiecznych. Nie jesteśmy bezpieczni. — Dotknęła sukni. — Kiedy osunęłam się na
kolana, umierając, krwawiąc z uszu, krztusząc się krwią, czułam, jak Nawiedzający Sny łamie mi żebra,
jedno po drugim. — Niektórzy w tłumie zachłysnęli się oddechem. — Ból był nie do wytrzymania, a
nie można było go uniknąd.
Powoli przeszła podwyższeniem, żeby wszyscy — ci w tłumie i ci za stołem — mogli zobaczyd
zakrzepłą krew. Odgłos jej kroków na drewnianej podłodze rozbrzmiewał echem w komnacie.
— Krew, którą na mnie widzicie, świadczy o mękach, jakie mi zadawał. To szokujący widok,
lecz zapewniam was, że wolelibyście nie słyszed, jak krzyczałam, leżąc w kałuży własnej krwi, bliska
śmierci.
— Jak zgaduję, zjawiły się dobre duchy i ocaliły cię w ostatniej chwili? — zapytał radny
Guymer, wywołując krótki śmiech.
— Nie — odrzekła spokojnie, patrząc na tłum. — Chod się o to modliłam, dobre duchy nie
przybyły mi z pomocą. Sama się ocaliłam.
— Czy wolno mi spytad, jak tego dokonałaś, skoro Nawiedzający Sny są tak groźni? — zapytał
Sadler, unosząc palec.
— Masz rację. Są przerażający. Mają też wielką moc. Lecz przyzwałam jeszcze potężniejszą
magię i teraz ona mnie ochrania przed Nawiedzającymi Sny.
— Nie masz daru — burknął Guymer.
— Nie trzeba mied daru, żeby byd chronionym — powiedziała, zwracając się bardziej do
obserwującego ją tłumu niż do członków rady. — Musicie jednak świadomie wybrad tę drogę.
Zrozumiałam to w ostatnich chwilach życia i postanowiłam uczynid, co trzeba, żeby się ratowad.
Dlatego tutaj jestem. Chcę, żeby wszyscy nasi krajanie wiedzieli, że jest dla nich ochrona. Uwierzcie,
Nawiedzający Sny mogą się zakraśd do umysłu każdego i nie okażą litości. Lecz nikt nie musi się ich
obawiad. Nikt nie musi cierpied i umierad.
— Skąd wiesz, że naprawdę jesteś chroniona? — zapytał Guymer.
— Gdybym nie była, Nawiedzający Sny by mnie rozszarpał, żebym nie mogła tutaj przyjśd i
powiedzied wam, jak można przed nimi chronid i siebie, i nasz lud.
W komnacie zapanował gwar. Niektórzy przekrzykiwali hałas, chcąc się dowiedzied, co daje
ochronę przed Nawiedzającymi Sny.
Magda pozwoliła, żeby niepokój narastał, a potem uniosła rękę, wskazując ku wielkim
drzwiom. Odwrócili się, żeby tam spojrzed.
— Tam stoi lord Rahl, gwarant naszego życia — powiedziała na tyle głośno, żeby wszyscy ją
usłyszeli. — On jeden znalazł sposób ochronienia się przed Nawiedzającymi Sny. Ta magiczna osłona
jest na tyle potężna, by obronid każdego, który się z nim zwiąże.
— Lord Rahl! — wykrzyknął Guymer. — Tylko znowu nie te bzdury! Lord Rahl już nam
przedstawił swoje plany zawładnięcia światem.
Magda popatrzyła na niego gniewnie.
— A od kiedyż to trud chronienia życia twojego i wszystkich niewinnych ludzi w Midlandach i
w D'Harze uważa się za chęd władania światem?
— Chodzi o tę przysięgę, którą wedle niego musimy mu złożyd, nieprawdaż? — zapytał
starszy Calder.
Magda rozpostarła ręce.
— W tej sprawie wszyscy jesteśmy po tej samej stronie. Midlandy i D'Harę łączą interesy i
zagrożenia. Ci ze Starego Świata chcą sobie podporządkowad cały Nowy Świat. Nie przejmują się
naszymi granicami. Chcą rządzid nami wszystkimi. Jeżeli zwyciężą, nie będzie Midlandów, D'Hary.
Wszyscy będziemy albo martwi, albo ich niewolnikami. Chodzi o nasze przetrwanie, nie o błahe
kwestie władzy.
— Błahe? — zapytał Sadler. — Nie nazwałbym błahostką podporządkowania się lordowi
Rahlowi.
— Uznasz to za całkiem nieistotne — powiedziała Magda — gdy Nawiedzający Sny chyłkiem
wśliźnie się do twojego umysłu i stanie się twoim panem, gdy cię zmusi, byś robił to, co ci każe. Mogą
cię zmusid, żebyś zdradził najbliższych, a nawet zabił tych, których kochasz. Jeśli będziesz mied
szczęście, twój pan tylko rozszarpie cię od wewnątrz.
Sadler oblizał wargi, ale się nie odezwał.
Szepty w tłumie ucichły, kiedy w smugi światła wszedł człowiek dotąd obserwujący wszystko
z głębi komnaty, zza kręgu członków rady.
Prokurator Lothain. Groźny wzrok utkwił w Magdzie Searus.
ROZDZIAŁ 16
Uśmiech Lothaina mroził krew w żyłach niczym szczerząca zęby czaszka.
— A skąd wiesz, lady Searus, że to nie magia Alrica Rahla rozdzierała cię od wewnątrz na
strzępy?
— Magia lorda Rahla? — Magda patrzyła na niego z osłupieniem. Dlaczego miałby robid coś
takiego?
Lothain uniósł brew. Jego drwiący uśmieszek zniknął.
— Może dokładnie z tego samego powodu, dla którego stanęłaś przed nami: żeby twój
wygląd tak przeraził ludzi, by przystali na jego plan przejęcia władzy i zapanowania nad całym Nowym
Światem.
Stał niewzruszony jak głaz, prowokując ją, żeby temu zaprzeczyła.
— Wcale nie o to chodzi. — Magda żałowała, że mówi takim obronnym tonem.
— Bo twój mąż cię przekonał, że Alricowi Rahlowi można ufad?
Magda przymknęła oczy. Nie miała ochoty przyznawad mu racji, lecz musiała coś powiedzied.
Wyprostowała się.
— Mój mąż opowiedział mi o jakże realnym zagrożeniu ze strony Nawiedzających Sny. Jako
czarodziej wojny aż za dobrze wiedział, do czego są zdolni. Przez wiele lat, tak jak wszyscy,
podziwiałam wiedzę i mądrośd Baraccusa. W koocu obwołano go Pierwszym Czarodziejem przez
wzgląd na szacunek, jakim go darzono. Jako Pierwszy Czarodziej pokładał wielką ufnośd w Alricu
Rahlu. Obaj walczyli w tej wojnie po tej samej stronie. Obaj od początku się starali ocalid wszystkich
naszych krajan przed rzezią.
Lothain leciutko się uśmiechnął, jakby ją przyłapał na przejęzyczeniu.
— Z twoich słów wynika, że mąż starannie ukształtował twoje poglądy na wiele spraw. —
Pogładził palcem niedogolony podbródek, robiąc parę kroków w stronę Magdy.
— Powiadasz więc, że twój mąż sekretnie popierał knowania Alrica Rahla chcącego
zawładnąd Nowym Światem? Może to właśnie było powodem potajemnych działao twojego męża i
jego spotkao pod osłoną nocy z obcymi?
Magda zacisnęła pięści. Tym razem bez trudu przemówiła twardo i stanowczo:
— Mój mąż od samego początku walczył w tej długiej wojnie wyłącznie po to, żeby nas
wszystkich chronid.
— Długiej wojnie, którą przegrywamy.
— Twoje oskarżenia są obraźliwe i pozbawione podstaw.
Lothain skłonił głowę.
— Twoja lojalnośd wobec męża jest godna podziwu, lady Searus. Lecz należało się tego
spodziewad.
— To wszystko nie ma nic wspólnego ze sprawą — odezwał się starszy Cadell. — Zostawmy
na boku motywy. Już wyczerpująco to przedyskutowaliśmy i postanowiliśmy odrzucid propozycję
lorda Rahla.
Magda podeszła do starszego siedzącego na honorowym, środkowym miejscu za stołem.
— Lecz sytuacja się zmieniła. Nie ma czasu do stracenia. Nawiedzający Sny są już w Wieży.
— Nikt nie wątpi, iż faktycznie w to wierzysz — odezwał się za nią prokurator Lothain. —
Jednakowoż rzecz w wiarygodności tego przekonania. Nawiedzający Sny z pewnością staną się w
przyszłości zagrożeniem, lecz spodziewam się, że wówczas zaatakują ważne osobistości.
Magda odwróciła się ku prokuratorowi i uniosła okrwawione ręce.
— Mnie zaatakowali!
Lothain uśmiechnął się lekceważąco.
— Skąd Nawiedzający Sny z głębi Starego Świata miałby o tobie wiedzied? Jak miałby cię
odnaleźd, a już zwłaszcza czemu miałby się tobą zajmowad? Lecz Alric Rahl był w Wieży, w jednej
komnacie z tobą, i miał wystarczające powody, żeby wpoid ci przekonanie, że to Nawiedzający Sny cię
zaatakował.
— To absurd — powiedziała. — Nawiedzający Sny istnieją i są zagrożeniem.
— Oczywiście, że tak — przyznał starszy Cadell. — Lecz zdecydowaliśmy, że pozostaniemy
przy naszym własnym sposobie ochrony współmieszkaoców.
— Waszym własnym sposobie? — Magda zmarszczyła brwi, odwracając się ku starszemu. —
Z pewnością nie masz na myśli wież?
Radny Weston, siedzący obok starszego, pochylił się, zaciskając w pięśd dłoo opartą o stół.
— Nie zamierzamy wysłuchiwad twoich argumentów na temat sprawy będącej w gestii rady i
niepodlegającej publicznej dyskusji.
Magda wiedziała, że — z oczywistych powodów — będą chcieli zataid prawdziwą naturę
projektu. Baraccus nigdy się nie zgodził ani na ten projekt, ani na trzymanie całego planu w
tajemnicy. Uważał, że jeżeli sytuacja stanie się poważna, ów pomysł można będzie rozważyd, lecz nie
w tajemnicy, a jawnie. Najwyraźniej inni też tak myśleli. W rezultacie pomysł z wieżami był najsłabiej
chronioną tajemnicą w Aydindril.
— Mamy rozwiązanie i pracujemy nad nim — oświadczył z typowym dla siebie władczym
spokojem starszy Cadell. — I tylko to ma znaczenie.
Magda, zaszokowana, zamilkła tylko na chwilę.
— Chcesz powiedzied, że naprawdę się tym zajęliście? Zaczęliście to wdrażad bez wiedzy
Baraccusa?
— Pierwszy Czarodziej miał własne obowiązki, to leżało w naszej gestii — wyjaśnił starszy
Cadell. — Ukooczone wieże nie tylko będą nas chronid przed Nawiedzającymi Sny, ale i odgrodzą
Stary Świat, osłaniając nas przed wszystkim, co mający dar wróg mógłby stworzyd i wysład tu, żeby
nas zniszczyd. Wieże nie są częściowym rozwiązaniem, jakie proponuje lord Rahl. Są całościową
metodą, która ochroni nas przed wszelkimi atakami i zakooczy wojnę.
Magda wiedziała, że Cadell przemawia na użytek słuchaczy. Ujawniał jedynie szlachetne
aspekty potwornego zamysłu.
— Jeśli w ogóle można je ukooczyd — powiedziała.
— Zostaną ukooczone — uciął rozgniewany Guymer.
Magda była przerażona. Spojrzała na starszego Cadella.
— Przecież wieże oznaczają śmierd mnóstwa naszych czarodziejów.
— To cena, którą należy zapłacid — stwierdził. — To zakooczy wojnę.
Magda nie mogła uwierzyd.
— Jakim kosztem? Ile tysięcy naszych najlepszych i najmądrzejszych skażecie na śmierd, żeby
stworzyd te wasze wieże?
Cadell wbił wzrok w blat stołu, potarł brew.
— To będą ochotnicy.
— Ochotnicy?
— Tak. — Starszy się nachmurzył, spojrzał jej w oczy. — Twój mąż, jako Pierwszy Czarodziej,
robił coś podobnego, nieprawdaż? Czyż nie wybierał ochotników spośród najbardziej uzdolnionych,
żeby poszli w zaświaty do Świątyni Wichrów? Kiedy ochotnik nie wracał, wysyłał kolejnych, jednego
po drugim. Baraccus wiedział, że najprawdopodobniej posyła tych ludzi na śmierd. Oni też o tym
wiedzieli. Uznano, że to niezbędne ryzyko, i świadomie zapłacono cenę. Teraz jest tak samo. To
ofiara, którą nasi krajanie, w tym ci, których spraw tak często broniłaś, powinni złożyd. Magda cofnęła
się o krok. Nawet jeśli tysiące dobrowolnie zapłacą tę cenę, trochę potrwa, zanim wieże zostaną
ukooczone. Nawiedzający Sny nadciągają. Nie możemy czekad.
Starszego Cadella zaczynał ogarniad gniew.
— Sądzisz, że wieże są naszym jedynym pomysłem? Uważasz, że jesteśmy starymi głupcami
pozostawiającymi sprawy swojemu biegowi, podczas gdy nasi krajanie są w niebezpieczeostwie?
Mamy obdarzonych mocą, którzy, kiedy my tu rozmawiamy, gorączkowo pracują nad znalezieniem
sposobu uchronienia nas przed Nawiedzającymi Sny.
— Nie twierdzę, że jesteście głupcami, starszy Cadellu — powiedziała Magda, skłaniając
głowę. — Lecz Nawiedzający Sny już tu są. A co, jeżeli czarodziejom nie uda się stworzyd osłony? Jeśli
Nawiedzający Sny wedrą się w szeregi pracujących nad tą sprawą i nie pozwolą, by znaleźli
rozwiązanie? Dzięki lordowi Rahlowi już mamy osłonę i zadziała ona natychmiast.
— Tak utrzymujesz — odezwał się Lothain. — Nas ciekawi, czy mówisz tak, bo cię
zmanipulowano, żebyś w to uwierzyła, czy też dlatego, że świadomie w tym uczestniczysz, bo jesteś
zdrajczynią knującą przeciwko Midlandom?
Prokurator przechylił głowę, jakby zachęcał do wyznao.
— Knującą przeciwko...? — Zdumienie Magdy zmieniło się w morderczy gniew. — Mówię tak,
bo to prawda.
— Tak twierdzisz. Należałoby ustalid, co knuł Baraccus. Wedle naszej wiedzy i ty mogłaś
należed do spisku. W koocu byłaś żoną Pierwszego Czarodzieja, a teraz namawiasz nas, żebyśmy się
podporządkowali Alricowi Rahlowi. I nic dziwnego, skoro powiadasz, że sam Baraccus, ponod nasz
szlachetny i wspaniały przywódca, zwierzył ci się, iż bardziej ufa lordowi Rahlowi z D'Hary niż radzie
Midlandów. Moim zdaniem nie tak powinna przemawiad kobieta zawsze mieniąca się obrooczynią
mieszkaoców Midlandów. Wedle mojej oceny to słowa kobiety przedkładającej interesy
D'Haraoczyków ponad nasze.
Tłum zaszemrał. Magda wymierzyła palec w prokuratora.
— Twoje pokrętne oskarżenia mogą kosztowad życie wielu tysięcy!
Szepty ucichły, a echo jej głosu wciąż rozbrzmiewało w komnacie.
— Pomijasz właściwą kwestię — powiedział Lothain.
— Właściwą kwestię? Prawda jest taka, że wszędzie węszysz spiski, szpiegów czających się za
każdym rogiem, zdrajców za każdymi drzwiami. Dbasz wyłącznie o ściganie tworów własnej
wyobraźni, chcąc w ten sposób zyskad większy rozgłos i władzę!
Tłum wstrzymał oddech.
Magda rozpostarła ręce.
— W swojej manii wykrywania spisków, co ma podnieśd twój status, rozmyślnie ignorujesz
krwawą prawdę, którą masz przed oczami.
Lothainowi — zdumionemu, że ktoś ośmiela się przemawiad do niego takim tonem i na
dodatek publicznie go oskarżad o wymyślanie spisków dla osobistych korzyści — odebrało mowę.
Zanim zdołał się otrząsnąd i coś powiedzied, Magda energicznie odwróciła się do patrzącego
w napięciu tłumu.
— Nawiedzający Sny są wśród nas — powiedziała na tyle głośno, by wszyscy ją słyszeli. —
Członkowie rady postanowili nie widzied straszliwej prawdy, którą mają przed oczami, ich sprytny
Naczelny Prokurator zaś ściga duchy, które tylko on widzi. Jeżeli wybierzecie plan rady i korzystną
jedynie dla Lothaina paplaninę o spiskach, grozi wam to, co ja wycierpiałam. Wiedzcie, że bez
ochrony możecie umrzed w niewyobrażalnej męce. Chod rada mogła podjąd decyzję w jak najlepszej
wierze, zapłacicie okropną cenę za ich błąd.
Znów rozległy się pełne niepokoju szepty. Niektórzy przekrzykiwali gwar, chcąc się
dowiedzied, co właściwie powinni zrobid. Magda uniosła ręce, prosząc o ciszę, żeby mogła
odpowiedzied.
— Niech rada postępuje, jak chce. Lecz jeśli pragniecie żyd, uklęknijcie, pochylcie się w
pokłonie, dotknijcie czołem podłogi i wymówcie modlitwę do lorda Rahla: „Prowadź nas, mistrzu
Rahlu. Nauczaj nas, mistrzu Rahlu. Chroo nas, mistrzu Rahlu. Osłania nas twoje miłosierdzie. Twoja
mądrośd przerasta nasze zrozumienie. Żyjemy tylko po to, żeby ci służyd. Nasze życie należy do
ciebie". Powtórzcie te słowa trzy razy, by mied pewnośd, że stworzyliście więź z magią lorda Rahla
mającą chronid wasz umysł przed Nawiedzającymi Sny. Zróbcie to na osobności, jeśli nie chcecie
wyjaśniad nikomu swoich motywów lub jeżeli obawiacie się represji. Wiedzcie, że przysięgając
posłuszeostwo lordowi Rahlowi, nie stajecie się zdrajcami Midlandów. Po prostu jesteście lojalni
wobec własnego życia. Lord Rahl nie jest wrogiem Midlandów, walczy w obronie wszystkich
mieszkaoców Nowego Świata. Tworzymy jednośd. Wszyscy walczymy o prawo do życia, o prawo do
wolności od krwawej tyranii. Martwi nie pomożecie Midlandom. — Magda gniewnie wyrzuciła w górę
pięśd. — Wybierzcie życie! Przysięgnijcie posłuszeostwo lordowi Rahlowi, a będziecie chronieni przed
Nawiedzającymi Sny!
Zauważyła, że radni gwałtownie dają znaki strażnikom, żeby ją wyprowadzili.
Zanim zdążyli zareagowad, dumnie uniosła głowę i pomaszerowała ku drzwiom. Tłum się
rozstępował, robiąc jej przejście niczym osobie mającej władzę i posłuch.
Niektórzy szeptali podziękowania, kiedy ich mijała.
Magda, idąc, patrzyła prosto przed siebie i nie okazywała żadnych emocji.
ROZDZIAŁ 17
Magda zobaczyła lorda Rahla stojącego nieruchomo tuż za wielkimi drzwiami i
obserwującego jej długi marsz. Jego dwaj wielcy, ponurzy gwardziści stali w pobliżu. Mijając wielkie,
mahoniowe drzwi, obejrzała się przez ramię i spostrzegła strażników rady szli za nią, a teraz się
zatrzymali, pewni, że naprawdę odchodzi i nie ma zamiaru wrócid.
W głębi rotundy ujrzała oddziałek lorda Rahla, gotowy bronid go w razie potrzeby.
Uświadomiła sobie, że pewnie nie są w dobrym nastroju po tych wszystkich gniewnych
wypowiedziach i oskarżeniach przeciwko lordowi Rahlowi, jakie usłyszeli. Żołnierze musieli uznad, że
to potencjalnie nieprzyjazne miejsce. Co więcej, już trzech z nich po przybyciu do Wieży zmarło
tajemniczą śmiercią. Na znak lorda Rahla opuścili jednak broo.
W komnatach rady — pomimo nawoływao do spokoju — sytuacja nie wracała do normy.
Tłum nie chciał zachowania porządku obrad. Domagał się odpowiedzi na dociekliwe pytania o
zagrożeniu ze strony Nawiedzających Sny.
Magda miała nadzieję, że rada przemyśli sprawę i zrozumie sensownośd skorzystania ze
sposobu lorda Rahla na ochronę ludzi. Z doświadczenia wiedziała, że rada często dopiero po dalszych
namysłach uznawała, że jej sugestie mają sens. Liczyła, że tak będzie i tym razem.
— Muszę cię przeprosid, lady Searus — powiedział lord Rahl, nisko się kłaniając. — Ogromnie
się myliłem.
— Co do czego? — zapytała, wciąż jeszcze rozgorączkowana, ruszając w dalszą drogę.
Poszedł razem z nią, czyniąc gest w stronę komnaty rady, w której wrzało. Ludzie
pokrzykiwali, domagając się, żeby ich wysłuchano, chcąc wiedzied, czy niebezpieczeostwo naprawdę
jest tak realne.
— Muszę cię prosid o przebaczenie. Myliłem się, a ty miałaś rację. — Nieco się ku niej
nachylił, unosząc brew. — Przekonałem się, że przez te krótkie włosy nie masz żadnego statusu i że
stałaś się łagodna jak owieczka.
Ta kpiąca uwaga rozładowała gniew Magdy. Nie mogła się nie uśmiechnąd.
— Cóż, prawda jest prawdą bez względu na status.
Obejrzał się przelotnie ku komnatom rady.
— Myślę, niestety, że to wygarnięcie prawdy przysporzyło ci wrogów.
Magda przestała się uśmiechad.
— Dzisiaj omal dwa razy nie umarłam. Za drugim razem ty mnie sprowadziłeś z powrotem,
kiedy już przechodziłam przez zasłonę do świata umarłych. Prawie byłam w objęciach dobrych
duchów. Umarłabym, gdybyś mnie nie ściągnął do świata żywych. Teraz każda przeżyta chwila jest
darem. A inni mogliby mnie tylko zawrócid tam, gdzie powinnam się znaleźd... Skoro mam żyd, będzie
to życie skromne, pozbawione blichtru.
— Mylisz się, Magdo, twierdząc, że powinnaś była umrzed. Wybrałaś życie. I to się liczy. Nie
możemy żyd, kierując się tym, co by mogło byd. Musimy brad życie takim, jakie jest. Żyjesz i tylko to
ma znaczenie.
Magdzie jednak życie bez Baraccusa wydawało się puste i ponure. Chod wtedy tak cierpiała,
myślała, że wkrótce znów się z nim spotka. I chociaż pragnęła żyd, to zarazem żałowała, że wyrwano
ją śmierci.
— Przeżyłaś i podarowałaś innym możliwośd wybrania ochrony, żeby i oni mogli żyd —
powiedział jeden z gwardzistów lorda Rahla.
Alric Rahl obejrzał się na niego i skinął głową.
— Teraz decyzja należy do nich, nie do rady.
Znów spojrzał na Magdę.
— Lecz pomagając ludziom dokonad samodzielnego wyboru, sama wpakowałaś się w
tarapaty. Może powinnaś pojechad ze mną do Pałacu Ludu. Będziesz tam bezpieczniejsza.
Magda się zastanawiała, czy w ogarniętym wojną świecie w ogóle istnieje bezpieczne miejsce.
Jeżeli jakaś twierdza padnie, kolejna zostanie oblężona. I na koniec nie będzie żadnego bezpiecznego
schronienia, do którego można by uciec. Albo przetrwa cały Nowy Świat, albo cały wpadnie w łapy
najeźdźców.
Ludzie przyglądali się lordowi Rahlowi, kiedy ich mijał, chociaż nie odwzajemniał ich spojrzeo.
Ich oczy zdradzały lęk przed dumnym lordem Rahlem, człowiekiem, którego niewielu w Wieży
widziało. Lecz z pewnością słyszeli opowieści o nim.
Kiedy szli przez ogromną rotundę, Magda dostrzegła innych, stojących z tyłu, w mroku —
zatroskanych ludzi popatrujących ku niej i cicho rozmawiających. W zwróconych na nią oczach
widziała lęk. Uświadomiła sobie, że chod niektórzy bali się lorda Rahla, większośd nie na niego
patrzyła — to ją obserwowali. Patrzyli na nią w jakimś celu, szukając odpowiedzi, ratunku lub może
tylko iskierki nadziei. Nie zauważali jej krótkich włosów. Widzieli Magdę Searus, okrwawioną kobietę,
która oznajmiła, że nie musi tak byd.
Potrząsnęła głową.
— Dorastałam w Aydindril. Po ślubie z Baraccusem mieszkałam w Wieży. To mój dom.
Toczymy wojnę i mój dom jest zagrożony. Muszę tu zostad i walczyd o niego. To są moi krajanie.
Muszę zostad dla nich. Ludzie są przyzwyczajeni robid to, co nakaże rada. Nie wiem, czy ktoś wybierze
więź z tobą i twoją ochronę, ale przynajmniej ja jestem chroniona przed Nawiedzającymi Sny. To
oznacza, że łatwiej mi będzie walczyd. Może uda mi się przekonad innych, żeby przyjęli tę samą
ochronę. Poza tym Nawiedzający Sny nie są jedynym zagrożeniem. Wiem, że i Baraccus zawsze
uważał, że tu, w Wieży, czai się coś niedobrego.
— Knowania Lothaina?
Magda zagryzła wargi, zastanowiła się.
— Nie sądzę, znając męża, by było to takie proste. Jest tu coś bardzo złego, sięgającego
głębiej.
— Co masz na myśli?
— Przede wszystkim grupa Świątyni miała w niej zapieczętowad najgroźniejsze rzeczy.
Zdradzili nas, zapewne po to, by pomóc uchronid ludzi przed tyranią magii.
— Lecz ich ujęto i skazano na śmierd.
Magda zaczynała myśled, że cała ta historia jest zbyt prosta, zbyt uładzona.
Zaczynała się zastanawiad, czy naprawdę byli zdrajcami.
— Jak tacy ludzie mogliby się zwrócid przeciwko nam? Czy ludzkośd cierpi pod tyranią magii?
Drogie duchy, byli czarodziejami, magicznymi istotami, a nie tyranami. No i przeraża to, że cała grupa
Świątyni, sto osób, mogło pracowad dla wroga. Nikt, nawet Barac cus, nie podejrzewał czegoś
takiego. Jeśli nikt nie żywił podejrzeo, to czy naprawdę uważasz, że Lothain zdołał wyłapad i zabid
wszystkich zdrajców?
— Trudno sobie wyobrazid tak masowy spisek w Wieży, a już zwłaszcza wśród tak zaufanych
ludzi. Jestem przekonany, że Lothain przed egzekucją wymuszał torturami zeznania i że dopadłby
także innych, gdyby tacy byli.
— Mówiłeś, że od waszego przybycia trzech twoich żołnierzy zmarło tajemniczą śmiercią —
przypomniała mu.
— Istotnie.
— Baraccus zostawił mi liścik. Ostatnie słowa dla mnie. Napisał, że tutaj jest moje
przeznaczenie. Prosił, żebym miała odwagę znaleźd prawdę.
— Prawdę? O czym?
Magda głęboko westchnęła.
— Nie wiem.
— Skąd wiesz, że ten liścik naprawdę mówi o czymś konkretnym? Może Baraccus, znając twój
charakter, chciał ci tylko powiedzied, że jesteś w jego sercu.
— Nakazał mi też strzec umysłu.
Lord Rahl zmylił krok.
— Strzec umysłu? Uważasz, że przed Nawiedzającymi Sny?
Spojrzała na niego z ukosa.
— Ty mi powiedz.
Odwrócił ku niej głowę i pasma blond włosów zsunęły się z ramienia.
— Zatem sądzisz, że chciał, abyś tu została?
— Tak. Napisał, że moje przeznaczenie jest tutaj. Baraccus był czarodziejem wojny. Miał dar
prorokowania. Myślę, że wiedział, iż dzieje się tu coś złego, i chciał, żebym to wykryła.
Lord Rahl przemyślał to, kiedy szli pomiędzy olbrzymimi marmurowymi kolumnami
podtrzymującymi łukowaty strop z wymalowanymi pomiędzy żebrowaniem scenami z ważnych
wydarzeo.
— Baraccus był czarodziejem wojny. A ty... hmm... nie jesteś. Jak mogłabyś zrobid coś, czego
on nie potrafił?
— Spróbuj zgadnąd, ile razy starałam się to zrozumied.
Lord Rahl pomrukiem zasygnalizował, że ją rozumie.
— I nie wiesz, czego miałabyś szukad?
— Pewnie prawdy.
— Ale jakiej prawdy?
— Może prawdy o tym, dlaczego Baraccus się zabił.
Lord Rahl chwilę się nad tym zamyślił. Wreszcie sfrustrowany machnął ręką.
— Może po prostu ta wyprawa do świata zmarłych tak go przytłoczyła, że stracił wszelką
nadzieję?
Magda spojrzała na niego.
— Nikt z grupy Świątyni nie odebrał sobie życia po powrocie. Żaden z nich nie wydawał się
przytłoczony. Baraccus był od nich silniejszy.
Lord Rahl splótł dłonie za plecami i w milczeniu szedł obok niej, zamyślony.
— Baraccus nigdy nie robił nic bez ważnego powodu — powiedział w koocu. Otóż to.
Uważam, że miał powód, żeby się zabid. Myślę, że tylko w ten sposób mógł dokonad czegoś
niesłychanie ważnego. Uważam, że Maraccus poświęcił życie z bardzo ważnego powodu. Muszę go
poznad. Sądzę, że chciał, żebym poszukała odpowiedzi na to pytanie. Muszę zostad i znaleźd prawdę
kryjącą się za tym wszystkim, co się wydarzyło. Wygląda na to, że mnie jedną obchodzi, dlaczego się
zabił. I byd może tylko ja mogę znaleźd odpowiedź. Tak czy inaczej, Baraccus chyba w to wierzył.
Właściwie obarczył mnie tą misją, swoją ostatnią prośbą. Napisał, żebym przeżyła życie, które może
byd wyłącznie moje.
Weszli do długiej galerii i lord Rahl spojrzał na czerwone chorągwie wiszące nad nimi.
— Od czego zaczniesz?
— Jeszcze nie wiem.
Przez chwilę szedł w milczeniu po purpurowym dywanie, na którym wyhaftowano nazwy
bitew, a potem spojrzał na Magdę i uśmiechnął się. Nie był to radosny, raczej smutny i posępny
uśmiech.
— Rozumiem. Tutejsi ludzie mają szczęście, że jesteś po ich stronie. Lecz wiedz jedno: nie ty
jedna jesteś tutaj chroniona przed Nawiedzającymi Sny.
Magda spojrzała na niego, marszcząc brwi. Mijali olbrzymie czarne kolumny.
— Co masz na myśli? Rada odrzuciła twoją pomoc.
Splótł dłonie za plecami i poczekał, aż minęli grupkę gapiów i znaleźli się poza zasięgiem
słuchu.
— Spodziewałem się, że mogą to zrobid, więc zaraz po przybyciu poszedłem do pracujących
tu oficerów i czarodziejów i przedstawiłem im całą sytuację. Wojskowi aż za dobrze wiedzą, czym jest
zagrożenie, i cenią sobie sposoby skutecznej obrony.
— Jesteś szczwany, lordzie Rahlu.
Uśmiechnął się, zadowolony z siebie.
— Za mądry jestem, żeby składad życie nas wszystkich w łapska rady. I dlatego najpierw
poszedłem do niektórych ważnych ludzi w Wieży.
— I przysięgli ci wiernośd?
— Nie wszyscy. Ale niektórzy zrozumieli wagę zagrożenia i wypowiedzieli modły, tak jak ty. —
Zaśmiał się cicho. — Chociaż żaden z nich nie musiał się najpierw zalad krwią.
Uśmiechnęła się z zażenowaniem.
— Baraccus mówił, że jestem uparta.
— Są z nami oficerowie Rendall i Morgan — powiedział. — Dowodzą oddziałami w samym
Aydindril i wokół miasta. Grundwall też. Dowodzi Strażą Obywatelską.
Magda kiwnęła głową.
— Znam ich. To zacni ludzie. A czarodzieje?
— Ponieważ wiąże się to z magią, starali się pojąd prawdziwą skalę zagrożenia oraz
sensownośd remedium. Niektórzy nie przyjęli mojej propozycji, lecz wielu to zrobiło. To oznacza, że
mamy sporo sprzymierzeoców mogących działad bez obawy, że Nawiedzający Sny ich podpatrzą.
Magda westchnęła.
— Nie wszyscy przystali na ochronę poprzez więź z tobą. Może uda mi się ich namówid.
Kiedy dotarli do muskularnych żołnierzy lorda czekających na koocu długiej galerii, Alric Rahl
odwrócił się ku Magdzie.
— Na mnie już pora. Tu zrobiłem, co mogłem, i teraz muszę się zająd pilnymi sprawami.
Magda spojrzała w jego błękitne oczy.
— Powiedz mi coś, zanim odejdziesz.
— Jeśli mogę.
— Czy rada i prokurator mają rację? Chodzi ci o władzę? Kieruje tobą chęd zdobycia władzy?
Dlatego stworzyłeś tak działającą więź, żeby ludzie musieli przysiąc ci wiernośd? Mów prawdę.
Zatknął kciuki za pas i przez jakiś czas patrzył jej w oczy. Nie stracił rezonu.
— Wiedz jedno, lady Searus. Mam w Starym Świecie szpiegów. Szukają Nawiedzających Sny.
Wysłałem ich tam, żeby wytropili i zabili wszystkich tych sukinkotów. Nie mogłem ci o tym
powiedzied wcześniej, zanim złożyłaś mi przysięgę, bo nie mogłem ryzykowad, że Nawiedzający Sny
się o tym dowiedzą. Gdyby chodziło mi o władzę, pozwoliłbym żyd Nawiedzającym Sny, żeby ludzie
musieli przysięgad mi posłuszeostwo. Jeżeli ludzie, których wysłałem, wykonają swoje zadanie, nikt
nie będzie musiał przysięgad mi posłuszeostwa.
Magda się uśmiechnęła.
— Dziękuję, lordzie Rahlu. Twoja mądrośd przerasta moje zrozumienie.
ROZDZIAŁ 18
Magda uniosła małą latarenkę, starając się coś zobaczyd w ciemności. Wydawało się jej, że
wie, gdzie jest, ale nie miała całkowitej pewności. W zimnym i wilgotnym labiryncie kamiennych
korytarzy pod bardziej uczęszczanymi sektorami Wieży było smoliście czarno, przez co trudniej jej się
było zorientowad. Na górze liczne pomieszczenia były obszerne, wymyślnie zdobione i wygodne, lecz
te rzadko używane korytarze, którymi prowadziła ją Tilly, przypominały ciasne piwnice. Magda
widziała mgiełkę przy każdym oddechu unoszącą się w zimnym, wilgotnym powietrzu.
Woda, sącząca się latami ze spoin pomiędzy kamieniami ścian, utworzyła miejscami na
podłodze gąbczastą, śluzowatą warstwę. Magda czasem musiała wstrzymywad oddech, tak cuchnęły
trupki szczurów gnijące w kałużach stojącej wody. Atra mentowo czarne bajorka odbijały żółte,
migotliwe światło latarni, rzucając na strop dziwaczne cienie.
— Na pewno nie zabłądziłaś, Tilly?
Tilly — idąca przodem, bo korytarze były tak wąskie, że nie mogły iśd obok siebie — obejrzała
się przez ramię i powiedziała, nie zwalniając kroku:
— Często tędy chodzę, pani. Inne przejścia są czasem zatłoczone i hałaśliwe. Przekonałam się,
że tędy jest szybciej, a poza tym wolę byd sama ze swoimi myślami.
Magda dobrze to rozumiała. I chociaż nie lubiła ciasnych, ciemnych korytarzy, to miały
przynajmniej tę zaletę, że były praktycznie nieużywane.
— Daleko jeszcze?
— Tak jakby, pani.
Szły dziwnym zakolem korytarza omijającego wybrzuszający się po prawej stronie szary,
cętkowany granit. To było podnóże góry, tworzące tutaj ścianę, dowód, że znajdowały się na samym
dole Wieży Czarodzieja, głęboko w trzewiach góry, w którą ją wbudowano. Przeważająca częśd
dolnych partii Wieży została wpasowana bezpośrednio w kamienne serce góry.
Na skrzyżowaniu skręciły w lewo, w korytarz prowadzący w głąb Wieży. Był jeszcze węższy, a
strop — niższy.
Niedługo potem kamienną podłogą wstrząsnął głuchy łomot. Magda odczuła ten wstrząs całą
sobą. Ze spoin kamieni posypał się kurz. Przystanęły. Usłyszała daleki krzyk niosący się echem po
wąskim korytarzu.
— Co to było? — zapytała, a słowa powróciły do niej echem z mroku.
Tilly się obejrzała i zobaczyła, że Magda się zatrzymała.
— Niedaleko stąd czarodzieje pracują nad nową bronią. Czasem ludzie zostają ranni. To
pewnie tylko to.
— Więc twoim zdaniem to mogłoby byd także coś innego?
Staruszka pochyliła się ku niej i ściszyła głos:
— Wiem, że to ja posiałam tę myśl w twojej głowie, pani, ale to było, zanim ludzie zaczęli tu
znajdowad zmarłych. Jak już mówiłam, kiedy poprosiłaś, żebym ci pokazała drogę, nie wiem, czy to
taki dobry pomysł. I chod bardzo bym chciała wierzyd w twoje domysły, nie wiem, czy jednako to
sobie tłumaczymy.
Wkrótce po śmierci Baraccusa zaczęto znajdowad okaleczone zwłoki w niższych partiach
Wieży. Lęki Tilly były zrozumiałe, zwłaszcza że sama znalazła jedno z ciał. Ludzie nie wiedzieli, kto za
to odpowiada, i to tylko potęgowało ich strach.
Lord Rahl już dawno odjechał, toteż nie mogli go obwiniad, chociaż paru wciąż próbowało.
Niektórzy woleli obwiniad kogokolwiek, niż bad się nieznanego.
Magda podejrzewała, że zabójstwa najprawdopodobniej były dziełem Nawiedzających Sny,
przed czym już ostrzegła radę. Sama złożyła przysięgę lordowi Rahlowi, toteż więź chroniła ją przed
Nawiedzającymi Sny i dlatego niezbyt się bała, że coś jej grozi w dolnych sektorach Wieży. Tilly nie
była całkiem pewna, że to Nawiedzający Sny. Martwiła się o bezpieczeostwo Magdy tu, na dole, gdzie
znaleziono ciała. Magda zaś, chociaż miała własne poglądy, nie mogła w głębi duszy nie podzielad
tych niepokojów. Magda przesunęła dłonią po krótkich włosach, otrzepując je z odłamków kamienia i
kurzu, które spadły ze spoin w stropie.
— Skoro nie sądzisz, że to Nawiedzający Sny, to czy słyszałaś jakieś pogłoski o tym, kto
mógłby to robid?
Tilly przepatrywała mrok za nimi i przed nimi.
— Nie „kto", pani, tylko „co”.
Magda zmarszczyła brwi.
— Co masz na myśli?
— Nikt nie wie zbyt dużo o tych zabójstwach i nie znaleziono żadnych dowodów. Ale mówi
się, że to nie ludzie zrobili to tym biedakom. A przynajmniej nie ludzie przy zdrowych zmysłach.
Skłonna jestem się z tym zgodzid, pamiętając, co widziałam.
— Nawiedzający Sny potrafią rozerwad człowieka na strzępy lub zmusid go, żeby kogoś
zaatakował z gwałtownością dzikiego zwierzęcia.
Tilly się wyprostowała.
— Może i tak. Obiecaj, że tam na dole będziesz ostrożna. Nie masz daru. Obiecujesz, że cały
czas będziesz czujna?
Magda skinęła głową.
— Nie musisz się o to kłopotad. Wrócę, gdy tylko zrobię to, po co tu przyszłam. Nie mam
ochoty zostawad dłużej niż to konieczne.
Poszła za Tilly idącą na tyle szybko, że widad było, iż lekko utyka. Jeszcze parę razy słyszała
krzyki, zanim wreszcie zmieniły się w łkanie, a potem i to litościwie ucichło. Miała nadzieję, że to
działania czarodzieja kogoś zraniły, a nie coś innego. W tym przypadku cierpiący od razu uzyskałby
pomoc.
Gdyby to była robota Nawiedzających Sny, nie byłoby żadnej pomocy.
Magda dobrze wiedziała, że Tilly może swobodnie chodzid niemal po całej Wieży i mało kto
zwraca na nią uwagę. Większośd ludzi prawie jej nie zauważała, jakby była niewidzialna. Była po
prostu podrzędną pracownicą, jedną z wielu, zajmującą się swoją robotą. Ludzie rzadko ją dostrzegali.
Martwiła się, że Nawiedzający Sny też to zauważą, docenią korzyści z anonimowości i
zawładną Tilly, żeby ją wykorzystad do swoich celów. Żeby ją chronid, namówiła Tilly, by przysięgła
wiernośd lordowi Rahlowi, i teraz staruszki też strzegła magiczna więź. Chociaż Nawiedzający Sny już
jej nie zagrażali, wciąż bała się tego, co mogło grasowad w Wieży. Magda nie do kooca rozwiała jej
obawy.
Tilly się zatrzymała i przycisnęła plecami do ściany z kamiennych bloków, robiąc przejście
trzem mężczyznom, którzy znienacka wyłonili się z mroków. Byli odziani w skromne szaty, spieszyli
się. Magda głębiej nasunęła kaptur, kryjąc twarz, i cofnęła się pod ścianę, obok Tilly.
— Tilly — przywitał staruszkę pierwszy z mężczyzn, skłaniając głowę.
Większośd ludzi nie znała jej imienia, lecz najwyraźniej nieliczni — tak jak Magda — zauważali
staruszkę i zapamiętywali jej imię.
— Wiesz, kto to krzyczał? — zapytała Tilly.
Musiał się ustawid nieco bokiem, żeby przejśd.
— Tak — odparł z gniewem. — Merritt właśnie zabił kolejnych dwóch. Trzeci został ranny. To
jego krzyki słyszałaś.
Magda rozpoznała to nazwisko. Baraccus często je wypowiadał. Odezwała się bez
zastanowienia:
— Jak Merritt zabił tych ludzi?
Pierwszy mężczyzna spojrzał na nią, najwyraźniej wzburzony. Odsuwała latarnię, jakby nie
chciała tarasowad im drogi, a przy okazji oświetlała jego twarz, swoją zostawiając w cieniu.
— Merritt odmówił nam dalszej pomocy w tworzeniu decydującej broni. Pięciu dzielnych
czarodziejów straciło przez to życie. — Zacisnął usta. — Teraz dwaj kolejni zmarli, próbując wykonad
zadanie. Merritt ich zostawił, zamiast nadzorowad. Przynajmniej trzeci odzyska zdrowie, chociaż
pewnie straci wzrok. Nie wiem, ilu jeszcze zginie, zanim nam się — z woli Stwórcy — powiedzie.
— Bardzo mi przykro — powiedziała ze współczuciem Magda. — Merritt powinien tam byd —
odezwał się drugi.
Ten pierwszy mruknął potakująco, mijając Magdę. Stwierdziła, że czud go dymem i swądem
przypalonego ciała. Kiedy przechodził obok, zauważyła na jego szacie plamki krwi.
Pochyliła głowę, żeby nie rozpoznali jej dwaj pozostali mężczyźni niosący jarzące się kule
rzucające chłodny, zielonkawy poblask na ich gniewne twarze. Wszyscy trzej szybko zniknęli w
ciemnościach.
ROZDZIAŁ 19
Kiedy tamci znaleźli się poza zasięgiem słuchu, Tilly nachyliła się ku niej.
— Czarodzieje — powiedziała i dopiero wtedy ruszyła w dalszą drogę.
Magda przypuszczała, że byli czarodziejami, bo mieli na sobie proste szaty, a kiedy spojrzała
im w oczy, zyskała pewnośd.
Chociaż sama nie miała daru, dysponowała rzadko spotykaną umiejętnością dostrzegania go
w oczach tych, którzy go mieli. Zawsze uważała, że to po prostu intuicja. Baraccus twierdził, że coś
więcej. Powiedział jej, że chod nie ma jawnego daru, ma ukryte zdolności, pod pewnymi względami
wyróżniające ją spośród innych pozbawionych magicznego daru. Że iskra życia jest w niej silniejsza niż
u większości ludzi. To właśnie — powiedział — zobaczył w jej oczach: że jest nie tylko piękna, ale i
inteligentna, niezwykła, wyjątkowa. Czasami patrzył jej w oczy i szeptał do siebie, jaka jest urzekająca,
jakby go nie słyszała, jakby w samotności patrzył na coś niezwykłego, a nie na swoją żonę.
Nigdy się nie uważała za aż tak wyjątkową, ale była szczęśliwa, że on tak o niej myślał.
Dobrze pamiętała chwilę, kiedy po raz pierwszy spojrzała Baraccusowi w oczy. Jak jej zabrakło
słów, kiedy patrzyła w te łagodne, mądre oczy. Jaka się wtedy poczuła bezpieczna. Wiedziała,
oczywiście, że miał dar, lecz za tymi magicznymi talentami zobaczyła też przystojnego starszego
mężczyznę, który ją zafascynował. Któż zna ścieżki miłości?
Magda nie tylko ujrzała dar w oczach wszystkich trzech mężczyzn, ale i była przekonana, że
rozpoznała dwóch pierwszych. Nie wiedziała, jak się nazywają, ale już ich widziała. Czasami
towarzyszyła Baraccusowi, kiedy udawał się w niższe sektory Wieży, żeby się zobaczyd z
czarodziejami. Pomyślała, że właśnie wtedy musiała zobaczyd tych mężczyzn, bo nie przypominała
sobie, żeby kiedykolwiek odwiedzili Baraccusa w ich komnatach.
Pomyślała również, że zna imię „Merritt". Baraccus spotykał się z wieloma mającymi dar i nie
zawsze jej ich przedstawiał. Wiedziała, kiedy wolał, żeby pozostała na uboczu lub nawet w ogóle się
nie pokazywała — na przykład wtedy, kiedy ktoś przychodził porozmawiad o poufnych sprawach lub
żeby poinformowad o kłopotach. Czasami, kiedy goście już wyszli, Baraccus stawał w oknie i ze
stoickim spokojem patrzył na leżące w dole Aydindril. A czasem po ich wyjściu mówił jej, jak się
nazywają i o czym rozmawiali. Niekiedy opowiadał jej o ludziach, z którymi spotykał się w niższych
sektorach Wieży. Imię „Merritt" brzmiało znajomo, chociaż nie mogła dopasowad do niego żadnej
twarzy. Może nigdy nie widziała tego czarodzieja, a tylko słyszała, jak Baraccus o nim mówi.
Magda wolałaby nie wracad na niższe poziomy Wieży. W najlepszym razie było to miejsce
działające na nerwy, pomijając nawet pewne sprawy, o których słyszała od Baraccusa, a teraz — po
ostrzeżeniach Tilly — jeszcze bardziej odstręczające. Ale nie miała pojęcia, co innego mogłaby zrobid.
Skooczyły się jej pomysły, a musiała znaleźd odpowiedzi.
Całe tygodnie po wyjeździe lorda Rahla dyskretnie zasięgała języka, ale nic to nie dało.
Rozmawiała ze wszystkimi znanymi sobie czarodziejami i czarodziejkami, a przynajmniej z tymi, do
których mogła swobodnie zagadad. Większośd była jej przychylna, lecz nikt z nich nie wiedział o
niczym, co by się mogło przydad.
Magda wiedziała, że Baraccus rzadko się zwierzał innym, nawet tym mającym dar; chyba że
chodziło o konkretne sprawy, o których powinni wiedzied. Jej dociekania tylko to potwierdziły. Inni
znali jedynie drobne fragmenty całości. Trochę się zdziwiła, uświadamiając sobie, że o wiele więcej
niż inni wie o Baraccusie i jego sprawach, więcej nawet niż ludzie, z którymi pracował.
Dzięki Baraccusowi więcej niż ktokolwiek z nich wiedziała o wojnie, o skomplikowanych
sojuszach i tajnych działaniach, chod może nie znała szczegółów. Chociaż inni dostrzegali pewne
szczegóły, to ona w wielu przypadkach widziała całościowy obraz tego, nad czym pracował Baraccus.
Lepiej znała związki pomiędzy różnymi fragmentami.
Podobnie było nawet z lordem Rahlem, człowiekiem, któremu Baraccus najbardziej ufał, lecz
także nie powierzał mu wszystkiego. I chociaż Alric Rahl znał wiele szczegółów dotyczących
Nawiedzających Sny, mniej niż Magda wiedział o całej tej sprawie.
Jej mąż pilnie strzegł swoich tajemnic, nie mówił o swojej działalności ani o przyczynach tego,
co robił. Często powtarzał, że zachowywanie takiej wiedzy dla siebie to kwestia przetrwania.
Chociaż Magda dużo wiedziała, i tak słabo się orientowała w rozmaitych aspektach jego
działalności. I nadal nie wiedziała, dlaczego się zabił.
Wielu spośród tych, z którymi rozmawiała, wolało ją wypytywad, niż mówid o Baraccusie.
Chcieli się dowiedzied o Nawiedzających Sny i czy prawdą jest to, co opowiadają ludzie, którzy byli na
sesji rady, kiedy się tam zjawiła, cała zakrwawiona. Kiedy Magda potwierdziła, pytali o modły, które
się wypowiada, żeby chronid umysł. Udzieliła rady każdemu, kto o nią prosił. Niektórzy słuchali z
otwartym umysłem i byli wdzięczni, innych nie interesowała więź z Alrikiem Rahlem.
Dowiedziała się, że kilku mających dar już się spotkało z lordem Rahlem i przystało na więź z
nim.
Początkowo, po wyjeździe lorda Rahla, Magda się martwiła, czy więź nadal działa.
Ku swojemu zdziwieniu przekonała się, że wciąż go wyczuwa. Było to bardzo dziwne uczucie,
lecz dzięki tej więzi wiedziała, jak daleko jest lord i w jakim kierunku zmierza. Ta łącznośd dodawała
jej otuchy i pewności, że jest chroniona przed Nawiedzającymi Sny.
Lato się kooczyło, tajemnice skryte za śmiercią Baraccusa wciąż nie dawały jej spokoju i
Magdzie pozostawało jedynie pójśd za podszeptem Tilly. Nie bardzo jej się to podobało, zwłaszcza
przy nowych zagrożeniach w Wieży, ale w swoim poszukiwaniu odpowiedzi zabrnęła w ślepy zaułek.
No a poza tym podświadomie się obawiała, że straci szansę, jeśli Nawiedzający Sny ją uprzedzi i
zawładnie kobietą.
Pomimo jej obaw Tilly zdawała się rozumied, że Magda musi się dowiedzied, dlaczego
Baraccus się zabił. Uważała, że spotkanie z tą kobietą przynajmniej pomoże Magdzie odzyskad spokój.
Lecz Magda szukała nie tylko spokoju. Pragnęła odpowiedzi.
Korytarz wreszcie doprowadził je do ogromnego, wąskiego pomieszczenia przypominającego
olbrzymią szczelinę w trzewiach góry. Bloki drobnoziarnistego granitu tworzyły strzelające w górę
ściany. Pomieszczenie miało pewnie dwanaście pięter wysokości, ale szerokością ledwie
dorównywało korytarzom w Wieży, w których kupcy czasem sprzedawali swoje towary z niewielkich
wózków lub budek.
Wąski korytarz był taki długi, że Magda nie widziała twarzy ludzi znajdujących się na jego
koocu. Czasami nie mogła się nawet zorientowad, jakiej są płci. Dostrzegała jedynie barwy szat
informujące o randze i funkcji.
Trochę jej ulżyło, że znowu widzi ludzi, że nie jest sama w ciemnych czeluściach. Krzyki, które
usłyszała, i wieśd, że ktoś właśnie umarł, na nowo roznieciły ból po stracie męża.
Tuż u szczytu jednej z długich ścian widad było nocne niebo. Uwijały się tam nietoperze,
łowiąc owady.
Zza rogu wyglądał kocur; wielkie zielone ślepia obserwowały nietoperze. Najwyraźniej był
głodny. Magdzie żal się zrobiło wychudłego czarnego kota i wyjęła z sakiewki u pasa zawiniątko z
kawałkami kurczaka. Odwinęła posiłek, który ze sobą zabrała, i rzuciła kawałeczek mięsa głodnemu
kotu. Podała Tilly pasek mięsa, sobie leż wzięła, a resztę zawinęła i schowała do sakiewki. Kot skoczył i
pochłonął nieoczekiwany kąsek, a one ruszyły w dalszą drogę, pogryzając kurczaka.
Magda kilka razy była w tym olbrzymim pomieszczeniu, chod docierała tu przyjemniejszą
drogą, toteż wiedziała, że to centralne przejście prowadzące do wielu ważnych sektorów w dole
Wieży. Kiedy przyszła tu pierwszy raz, Baraccus jej powiedział, że szczeliny u szczytu jednej ze ścian
służą jako szyb wentylacyjny, zasysając powietrze z dolnych partii Wieży i nawiewając świeże.
Czasem przez te szczeliny wlatywały do Wieży ptaki. Dośd często znajdowano w korytarzach
ptaszka, który się zgubił. Niekiedy wilgowrony trafiały aż do pokoi jadalnych i skakały po podłodze,
szukając okruchów, albo bezczelnie podkradały jedzenie wprost z talerzy.
Magda zauważyła kilka wróbli, które na pewno się tu dostały przez szczeliny, nocujących na
wspornikach u szczytu ściany. Wypatrzyła nawet kruka siedzącego na belce — pióra nastroszone,
czarne ślepia obserwujące ludzi w dole.
Na zewnątrz było cieplej niż w środku, więc tej nocy otwory wentylacyjne działały w ten
sposób, że wpuszczały do korytarza parne powietrze, przez co było dośd duszno. Na różnych
wysokościach unosiła się tu mgiełka dymu docierającego z rozmaitych warsztatów.
Do ściany po prawej stronie przywierały kamienne schody prowadzące na długie, wąskie
galeryjki z szeroko rozmieszczonymi przejściami. Niektóre były zamknięte drzwiami, lecz większośd
prowadziła do różnych sektorów.
Wielu ludzi bardzo się spieszyło, ale Magda była przyzwyczajona do tego, że mieszkaocy
Wieży prawie zawsze się spieszą. Była to ogromna budowla, toteż przejście z jednej części do drugiej
często trwało całe godziny. W pewnych przypadkach mogło zabrad większośd dnia — przedłużało się z
rozmaitych powodów, jak na przykład pogaduszki po drodze. Pewnie dlatego Tilly wolała prawie
puste boczne korytarze.
Kiedy Tilly zauważyła, że Magda wpatruje się w bezładnie ustawione pod jedną ze ścian wózki
załadowane zakrwawionymi bandażami, pochyliła się ku niej i szepnęła:
— Tu na dole, przy tej ich robocie, błędy drogo kosztują. Co gorsza, często są karane śmiercią.
Magda nie musiała pytad, o czym Tilly mówi. Kilka razy towarzyszyła Baraccusowi, kiedy
musiał się rozmówid ze swoimi czarodziejami, pracującymi nad wojennym orężem.
Wchodziły do sektora Wieży, gdzie broo stwarzano też z ludzi.
Chociaż rozumiała, że to konieczne, nadal przerażała ją myśl o wykorzystywaniu magii do
zmieniania ludzi, do przekształcania ich niekiedy w coś, co już nie miało w sobie nic ludzkiego.
Uważała taki proceder za odrażający.
ROZDZIAŁ 20
— Tędy. — Tilly wskazała przejście skryte w mroku, w głębi ogromnego pomieszczenia. —
Musimy pójśd tamtędy.
Magda kiwnęła głową. Wiedziała o tym miejscu, chod nigdy przedtem nie miała powodu, żeby
tam się udad. Przycisnęła dłoo do kurczących się z niepokoju mięśni brzucha.
Idąc, starała się najlepiej jak mogła osłonid twarz kapturem peleryny. Nie miała ochoty robid
uników, żeby ludzie nie mogli jej rozpoznad, ale też nie zamierzała bez potrzeby ujawniad, że tu jest. I
tak odgłos każdego kroku niósł się echem, jakby chciał ją wydad.
Magda, zerkając spod kaptura, zobaczyła mających dar, których rozpoznała. Chociaż nie
robiła nic złego, nie chciała się zatrzymywad, żeby z nimi porozmawiad lub tłumaczyd się, po co tu
przyszła. Nikomu nic do tego. Kaptur miała głęboko nasunięty na oczy.
Baraccus często jej powtarzał, że jeżeli robi coś ważnego, nie powinna zdradzad ludziom
niczego, czego nie muszą wiedzied. Żył według tej zasady. Często nawet nie wspominał Magdzie o
rzeczach, o których jego zdaniem nie musiała wiedzied.
Na przykład dlaczego się zabił.
Była przekonana, że czyn Baraccusa to nie zwyczajne samobójstwo, jak się wydawało tym,
którzy nie znali go tak dobrze jak ona. Wiedziała, że to bardziej skomplikowana sprawa. Samobójstwo
było po prostu sprzeczne z jego naturą, toteż wiedziała, że coś musi się za tym kryd, że musi istnied
jakiś powód. Wiedziała również, że musiało to byd coś niezmiernie ważnego, skoro skłoniło Baraccusa
do poświęcenia życia.
Domyślała się też, że w tym przypadku naprawdę chciał, żeby to odkryła. Wyczytała to z jego
ostatnich słów, z karki, którą jej zostawił. Wciąż słyszała jego głos powtarzający te słowa:
Przeznaczono ci odnaleźd prawdę.
Tak czy inaczej, Magda była zdecydowana się dowiedzied, dlaczego się zabił.
Kiedy tak szły przez ogromne pomieszczenie, zauważyła, że sporo łukowatych nisz w ścianie
po lewej służy jako warsztaty. Obrabiano w nich metal i drewno. Za niektórymi warsztatami
znajdowały się duże pokoje; wielkie rozsuwane drzwi były przeważnie szeroko otwarte — pewnie dla
wentylacji.
W głębi jednego ze słabo oświetlonych pomieszczeo czerwonawo lśniły ognie paleniska i
panowało zamieszanie, co przyciągnęło uwagę kobiet. Mężczyźni wykrzykiwali polecenia, gorączkowo
usiłując opanowad skutki — najwyraźniej groźnego — wypadku.
Magda przez szerokie wejście widziała, że pomieszczenie było w ruinie. Palenisko zostało
częściowo rozerwane. Podłogę zalegały pokruszone cegły i żarzące się węgle. Zniknął metalowy okap
z wyciągiem. Z ruin paleniska nadal unosił się gryzący dym i gorący popiół, biły aż pod sufit i
wydostawały się przez otwarte drzwi. Żelazne pręty osadzone w ceglanym obmurowaniu paleniska
były powykrzywiane i odgięte na zewnątrz, jak po silnym wybuchu.
Złowieszcze zygzaki błyskawic wciąż strzelały wokół uszkodzonego paleniska, przecinały
ciemny pokój i sięgały aż po kłębiący się pod stropem dym. Wszystkie miały swoje źródło w palenisku
— dowód, że przy tej robocie wykorzystywano magię i że przypuszczalnie to ona doprowadziła do
katastrofy.
Potężna błyskawica oświetliła błękitnym blaskiem mężczyzn wbiegających do pomieszczenia z
wiadrami i lejących wodę na płomienie. Gorące węgle syczały i dymiły. Wbiegli następni, niosąc
jarzące się kule, żeby było jaśniej.
Magda dostrzegła pod ścianą w głębi mężczyznę, drugi leżał w pobliżu. Obaj byli
pokiereszowani i zakrwawieni. Z pewnością nie żyli. Poczerniałe szaty jednego z nich wciąż się tliły.
W jego piersi tkwił długi lśniący fragment strzaskanego miecza. Magda widziała, że mężczyzna
stracił całą rękę. Sterczący z piersi miecz był zupełnie nieruchomy — znak, że mężczyzna nie oddycha.
Żarzące się węgle i lśniące odłamki miecza leżały pomiędzy ciałami. W mroku błyszczał kolejny
odłamek wbity w przeciwległą ścianę.
Rannego otaczała grupka ludzi. Klęczeli, pochyleni nad jęczącym biedakiem, opatrywali mu
rany. Najpierw jedna jego noga konwulsyjnie zgięła się w kolanie i wyprostowała, potem druga, jakby
straszliwie cierpiał. Jedni go przytrzymywali, a drudzy najwyraźniej posługiwali się darem, starając się
mu pomóc.
Magda zrozumiała, że to źródło krzyków, które słyszała. Chętnie by pomogła rannemu, lecz
mający dar już to robili.
Ze słów mężczyzn, których spotkały w korytarzu, wynikało, że to wszystko by się nie
wydarzyło, gdyby czarodziej Merritt nie zostawił tych biedaków. Nie miała pojęcia, dlaczego porzucił
ludzi potrzebujących jego pomocy. Na skutek tego umarli.
Nie mogła też pojąd, jak miecz mógł eksplodowad, wyrządzając tyle szkód.
Poszła dalej z Tilly zatłoczonym korytarzem. W żaden sposób nie mogły tu pomóc.
W innych pomieszczeniach, oświetlonych wyłącznie ogniami palenisk i pieców, wrzała robota.
Nie przerwano pracy, chod w pobliżu doszło do wypadku. Nie można było odejśd od pieców i
roztopionego metalu. Mężczyźni podnosili ciężkie pojemniki i długimi drągami wsuwali je do pieców.
Gdzie indziej wyciągano z pieców rozżarzone tygle i wlewano płynny metal w formy.
W jeszcze innych pomieszczeniach jedni przenosili żarzące się żelazo z palenisk na kowadła,
przy których drudzy już czekali z młotami. Potem jak jeden mąż kuli gorący metal. Miarowe uderzenia
zimnej stali o rozżalone żelazo niosły się w ogromnym korytarzu. Dzwonienie młotów zlewało się z
rykiem podsycanych miechami płomieni, pokrzykiwaniami, rozmowami i zgrzytem pilników.
Magda czuła woo stopionego metalu, dymu z palenisk, pary ze słonej wody i oliwy używanych
do hartowania gorącego metalu. Błyski z palenisk i pieców miejscami podświetlały żółtawo i
pomaraoczowo mgiełkę z dymu i pary wiszącą nieruchomo w ogromnym korytarzu.
Praca trwała pomimo wypadku. Szalała wojna. Nieprzyjaciel co dzieo był bliżej. Ludzie
wiedzieli, że nie wolno im zwolnid tempa.
Zagrażające im niebezpieczeostwo było niemal namacalne.
ROZDZIAŁ 21
Kiedy dotarły do kooca długiego korytarza, Magda się rozejrzała, upewniając się, że ludzie
zajmują się swoimi sprawami i nie zwracają na nie uwagi. Uspokojona, wśliznęła się razem z Tilly w
przejście.
Chociaż stylem zbliżone do wielu paradnych miejsc w Wieży, w przeciwieostwie do innych to
było dośd małe i skromne. Po obu stronach ciemnej wnęki stały kanelowane kolumny z wapienia.
Niewiele wyższe od Magdy, były zwieoczone długim belkowaniem podtrzymującym łuki ozdobione
zawile rzeźbionymi kamiennymi profilami, otaczającymi ciemne płytki ułożone w geometryczne
wzory. Ustawione po obu stronach ławy przyozdobiono tak, żeby harmonizowały z surową
architekturą wejścia.
Ławy sugerowały, by ludzie przysiedli i przemyśleli sprawę, zanim pójdą dalej. Lub żeby się
zatrzymali, przytłoczeni troskami, i zebrali siły przed dalszą drogą.
Wewnętrznego kraoca smoliście czarnego przejścia strzegły nadnaturalnego wzrostu
kamienne postaci, ponure i powykręcane, sygnalizujące beznadzieję i dramatyzm tego, co znajduje
się dalej.
I z ważkiego powodu. Posępne wizerunki przy wejściu miały wszystkim mówid, że nie należy
tu wchodzid pochopnie.
Był to przedsionek świata zmarłych.
Tilly, nie przystając, by się namyślid lub odetchnąd, zniknęła w mroku. Magda szybko poszła w
jej ślady. Ich latarnie — oraz te zawieszone w równych odstępach na ścianach — oświetlały kamienne
stopnie schodzące w czero. Schody były wystarczająco szerokie, żeby kobiety mogły iśd obok siebie.
— Często tam chodzisz? — zapytała Magda.
— Nie, pani. Tylko kiedy czarodziejka albo czarodziej poproszą, żebym posprzątała jakieś
pomieszczenie. Niektórzy lubią porządek. Ale większośd nie lubi, jak ktoś wchodzi tam, gdzie pracują.
Służba ma przydział do wspólnych pomieszczeo tu na dole, podobnie jak do tych na górze.
Magda spojrzała na starannie wyczyszczoną i wypolerowaną kamienną poręcz. Sądziła, że to z
szacunku dla zmarłych dba się tu o porządek.
Z marmurowymi schodami nadającymi korytarzowi pewną majestatycznośd kontrastowały
ściany i strop z litej skały. Każdy ciąg schodów kooczący się podestem, od którego odchodził kolejny,
stanowił częśd głębokiego szybu. Po drodze nie było żadnych pomieszczeo ani bocznych korytarzy czy
ław, na których można by odpocząd.
Magdę zaskoczyło, jak głęboko musiały zejśd, zanim wreszcie dotarły do obszernej pieczary.
Pieczarę, jak i szyb ze schodami, wykuto w litej skale. Na ścianach wciąż było widad ślady po
narzędziach i otwory po wiertłach. Tylko podłogę wykooczono, układając koliście jasne i ciemne
płytki. Pośrodku pieczary ustawiono stół z drewna orzechowego, a na nim wazon z białymi liliami.
W ścianach w równych odstępach wykuto przejścia prowadzące w mrok. Każde wyglądało jak
wlot jaskini. Żadne z dziewięciu wejśd nie było wygładzone czy ozdobione; nad każdym wyrzeźbiono
jedynie w kamieniu symbol.
Tilly bez zwłoki weszła w dziewiąte wejście. Cyfra ta, jak Magda wiedziała od Baraccusa, miała
wielkie znaczenie w magii.
Ściany korytarza, tak jak i te w głównym pomieszczeniu, były z nieobrobionego kamienia.
Magda i Tilly niemal od razu natrafiły na schody, tyle że te były wykute w skale. Stopnie miały
nierówną powierzchnię, więc Magda musiała uważad, żeby nie upaśd.
Znowu schodziły wijącym się tunelem. Nagle skała się zmieniła. Kiedy tunel zaczął prowadzid
poziomo, znalazły się w żyle miększego piaskowca. Po bokach odchodziły nieoświetlone korytarze,
lecz Tilly prowadziła tym głównym, najszerszym. Wkrótce po obu stronach zaczęły się pojawiad
wykute w piaskowcu pomieszczenia.
Magda niemal od razu zaczęła widzied zmarłych.
Kiedy mijały pomieszczenie za pomieszczeniem, ich latarnie oświetlały wykute w ścianach
wnęki. W każdej złożono co najmniej jedno ciało, a w większości po kilka. W niektórych spoczywały
chyba całe rodziny.
Magda zwolniła, żeby lepiej się przyjrzed sektorowi po prawej stronie. Przekonała się, że
miejscami wykuto w pionie po sześd komór grobowych, jedna nad drugą. Do najwyższych można się
było dostad wyłącznie po drabinie. Większośd ciał złożonych w tych niszach okrywały całuny tak stare
i zakurzone, że wyglądały, jakby były z tego samego brązowego piaskowca, co komory grobowe. W
niektórych komorach stały kamienne sarkofagi, przeważnie ozdobione płaskorzeźbami; wszystkie
były zakurzone i oplecione pajęczynami.
Dalej napotkały komory wypełnione kośdmi. Każda nisza była do samej góry wypełniona
równo ułożonymi zakurzonymi kośdmi, posortowanymi wedle rodzaju. W niektórych komorach były
tylko czaszki. Wyglądało na to, że do tych miejsc nie zaglądano od dziesięcioleci, a może i stuleci.
Tylko nieliczne sprawiały wrażenie zadbanych.
— To są najstarsze groby — powiedziała Tilly. — Potrzebowano więcej miejsca, więc
najstarsze kości przeniesiono i złożono tutaj. Z czasem katakumby musiano wykuwad coraz głębiej,
żeby robid miejsce dla nowych zmarłych. Robi się to do dziś. Wielu żyjących na górze kiedyś skooczy
tu na dole.
Ponad wieloma komorami grobowymi wciąż widad było wyblakłe rodowe nazwiska lub imię i
tytuł zmarłego. Obrzeża niektórych nisz ozdabiały niezgrabne rzeźbienia, prawdopodobnie dzieło
członków rodziny.
Sporo osób wolało chowad członków rodziny, żeby móc ich odwiedzad. Inni, zwłaszcza krewni
sławniejszych ludzi, woleli kremowad ciała bliskich, niż pozwalad, by stały się one widowiskiem lub
żeby mogli na nie plud ich przeciwnicy.
Magda zdecydowała, by cielesną powłokę Baraccusa strawił ogieo, jako że niektórzy
twierdzili, że ducha należy przed podróżą w zaświaty oczyścid z ziemskich osłon. Niektórzy nie mogli
znieśd myśli, iż ukochani zmienią się w popiół. Magda nie widziała w pustej powłoce swego
ukochanego. Jej ukochany odszedł do dobrych duchów. Kazano jej zdecydowad, więc postanowiła, że
lepiej zamienid jego ziemską powłokę w popiół, niż pozwolid, żeby gniła.
Korytarz zrobił się szerszy i znowu mogły iśd obok siebie. Schodziły z jednego poziomu na
drugi, mijając tysiące umarłych, i wreszcie dotarły do nowszych katakumb. Ciał w białych całunach nie
pokrywał pył wieków.
W tych sektorach płonęły pochodnie tkwiące w pordzewiałych uchwytach i latarnie już nie
były im potrzebne. Tilly zdmuchnęła płomieo w swojej latarni.
— Tu nie tylko spoczywają umarli, ale i pracują czarodzieje — wyjaśniła Magdzie.
Chociaż jej przewodniczka o tym nie wspomniała, Magda przypomniała sobie, że Tilly jej
mówiła, iż niektórzy czarodzieje pracują ze zmarłymi. Nie podobało jej się to i ze wszystkich sił starała
się sobie nie wyobrażad, z czym taka praca może się wiązad.
Wkrótce zaczęła słyszed rozmowy. Zaczęły się natykad na ludzi wychodzących z bocznych
korytarzy. Niektórzy spieszyli w przeciwnym kierunku. Większośd szła w pojedynkę, lecz Magda
widziała też cztero lub pięcioosobowe grupki cicho rozmawiających ludzi, pogrążonych w dyskusji o
formułach lub zaleceniach proroctwa.
Wreszcie zobaczyła pomieszczenia niebędące komorami grobowymi. Wyglądały jak wykute w
piaskowcu stanowiska pracy. Niektóre oświetlały pochodnie, lecz wiele jaśniało od blasku szklanych
kul.
W paru ciemniejszych izbach ujrzała jarzące się sieci weryfikujące, otoczone badającymi je
ludźmi — pokazywali sobie nawzajem pewne elementy lub rzucali dodatkowe odgałęzienia. Niektóre
sieci brzęczały. Ich barwy kładły się na twarzach osób skoncentrowanych na pracy.
Było tam sporo dużych bibliotek z półkami sięgającymi stropów, upakowanych księgami.
Magda wiedziała od Baraccusa, że są to cenne i niebezpieczne księgi, które należy trzymad z dala od
bardziej dostępnych miejsc. Niektóre takie teksty zabrano do Świątyni Wichrów.
Przy stołach siedzieli ludzie w milczeniu studiujący leżące przed nimi otwarte księgi; inni
szperali na półkach, najwyraźniej szukając potrzebnej im informacji. Inne pomieszczenia zamykały
masywne drzwi. W szparze pod jednymi z nich błyskało i iskrzyło, jakby wewnątrz szalała burza.
Tilly wskazała korytarz po prawej stronie.
— Tędy.
Długi korytarz wyraźnie różnił się od tych, którymi szły przedtem. Był szerszy, ze starannie
obrobionymi prostymi ścianami i płaskim stropem. Był tak pusty i cichy, że to aż przytłaczało.
Zostawiły bardziej uczęszczane miejsca daleko za sobą i szły tym korytarzem, a coś w
panującej tu atmosferze sprawiło, że Magdzie zjeżyły się włoski na karku.
Na koocu znajdowało się łukowate przejście, o którego randze świadczył szeroki, prowadzący
doo korytarz. Przesłaniała je materia w podłużne geometryczne wzory, o dawno spłowiałych
barwach.
Tilly przystanęła z boku przejścia.
— To tu musisz iśd, pani. Dalej nie mogę cię prowadzid.
— Dlaczego?
Tilly zerknęła na zasłonę.
— Czarodzieje, dla których czasem pracuję i którzy mi mówili o tej kobiecie, zapowiedzieli, że
nie wolno mi wchodzid za te symbole. Powiedzieli, że dalej mogą iśd tylko mający dar.
Magda zmarszczyła brwi.
— Ja nie mam daru.
— Ale jesteś Magdą Searus. Jako żona Pierwszego Czarodzieja musisz wypełniad obowiązki,
których inni nie mają, a razem z tymi obowiązkami idą swobody, jakimi nie zawsze cieszą się ci, co nie
mają daru.
Magda, pomimo zapewnieo Tilly, wcale nie miała pewności, że będzie mile widziana. To, że
Tilly nie mogła wejśd za zasłonę, było niepokojącym sygnałem, którego Magda nie przewidziała.
Tilly wyjęła z kieszeni karteczkę i podała jej.
— Dostałam tę mapę od przyjaciela, któremu ufam. Pokaże ci, którymi korytarzami masz iśd.
Bardzo uważaj, żebyś się nie zgubiła w labiryncie. Za łukowatym, zakrytym czerwoną tkaniną
przejściem będzie izba, której szukasz. Mówią, że jest tam ślepa kobieta, Izydora, która się opiekuje
spirytys tką. Nigdy jej nie spotkałam, ale słyszałam, że jeżeli spirytystka zechce cię widzied, Izydora cię
do niej zaprowadzi. Musisz zrozumied, że spirytystka może nie chcied się z tobą spotkad. Jej zadanie
to pomagad czarodziejom zaglądad do świata umarłych, a nie przyjmowad interesantów. Może cię
odesład.
— Przecież sama mówiłaś, że przede wszystkim powinnam pójśd do spirytystki. A nawet nie
wiesz, czy zechce się ze mną spotkad?
— Jesteś żoną Pierwszego Czarodzieja, który teraz przebywa w świecie zmarłych. Chod nie
mogę mied pewności, uważam, że zgodzi się z tobą zobaczyd.
Tilly, chod pełna skruchy, nie przestawała doradzad, starając się uśmierzyd niepokój.
— Jak dostąpisz rozmowy ze spirytystką powinnaś sięgnąd do świata zmarłych, żeby znaleźd
to, czego szukasz. Radziłabym, żebyś dokładnie rozważyła, czego najbardziej musisz się dowiedzied.
— Rozumiem. — Magda spojrzała na kartkę pokrytą krzyżującymi się liniami, niepewna, czy
to wszystko jest warte zachodu. — Dziękuję, Tilly. Doceniam, że pokazałaś mi drogę.
— Jeśli zgodzi się ci pomóc, to, jak słyszałam, może to trochę potrwad. Za twoim
pozwoleniem, pani, zostawię cię tutaj. Muszę wrócid do roboty, zanim zaczną mnie szukad.
Ze spojrzeo, jakie Tilly rzucała na osobliwe wejście do tunelu, Magda wywnioskowała, że
kobieta się boi. Ona sama też nie czuła się tu najlepiej.
— Oczywiście, Tilly. Wystarczająco dużo zrobiłaś, przyprowadzając mnie tutaj. Wracaj,
proszę. Nic mi się nie stanie.
Tilly uśmiechnęła się do niej.
— Potrafisz sama stąd wrócid?
Magda skinęła głową.
— Tak. Wiem, jak wrócid.
Tilly dotknęła jej ramienia.
— No to wszystkiego dobrego, pani. Mam nadzieję, że znajdziesz odpowiedzi, których
szukasz, i że w twoim sercu zapanuje spokój.
Magda nie wiedziała, czy w jej sercu kiedykolwiek zapanuje spokój, ale skinęła głową. Była
zdeterminowana znaleźd odpowiedzi.
Tilly nachyliła się bardziej i ściszyła głos.
— Uważaj na siebie, pani.
— Co masz na myśli?
— Powiadają, że spirytystka to niebezpieczna kobieta.
Magda spojrzała na nią chmurnie.
— W jakim sensie niebezpieczna?
Tilly znacząco uniosła brew.
— Zadaje się z umarłymi.
Magda westchnęła i spojrzała na materię nieruchomo wiszącą w łukowatym przejściu.
— Będę ostrożna.
Patrzyła, jak Tilly pospiesznie odchodzi korytarzem i znika za rogiem.
Stojąc w milczeniu przed zasłoną w geometryczne wzory, popatrzyła na mapę.
Długo tak stała, sama, zastanawiając się nad sensem spotkania ze spirytystką. Na koniec
głęboko westchnęła. Nie miała innych pomysłów.
Wypróbowała już wszystko, co przyszło jej na myśl. Głupio byłoby zawrócid, skoro jest tak
blisko.
ROZDZIAŁ 22
Magda odchyliła szorstką materię i ostrożnie weszła do czegoś, co według mapy było
skomplikowanym labiryntem. Trzymała przed sobą latarnię, starając się coś widzied w ciemności, ale
niewiele jej to dało. Wchodząc w głąb starannie wykutego tunelu, natykała się na przegradzające go,
wiszące nieruchomo płócienne zasłony. To nagłe wpadanie w ciemnościach na materiałowe
przegrody nie było przyjemne. Nie miała pojęcia, po co je zawieszono. Podejrzewała, że pewnie miały
zdezorientowad nieproszonych gości. Ją z całą pewnością dezorientowały.
Płócienne przegrody zasłaniały również wiele bocznych korytarzy, przez co Magdzie trudno
było znaleźd na mapie miejsce, w którym się znajdowała, i ustalid, czy płótno tylko przegradza główny
korytarz, czy też zasłania wejście do innego. Czasami cztery płócienne ścianki tworzyły placyk; za
jednymi ciągnęły się korytarze, za drugimi nie. Magda stale musiała zaglądad za zasłony i potem
orientowad się według mapy, którą dostała od Tilly. Parę razy musiała zawracad i zaczynad na nowo,
starając się upewniad, że skręca we właściwą stronę.
Chociaż bacznie wpatrywała się w mapę, powoli zagłębiając się w labirynt tuneli, miała
wrażenie, że ich splątana sied nie bardzo pasuje do planu. To ogromnie dezorientowało. Trudno jej
było dopasowad do mapy tunel, w którym się znajdowała, i bała się, że zgubi się w tym labiryncie.
Po jakimś czasie Magda się zorientowała, że na mapie krótkie kreski przy trasie, którą miała
iśd, wcale nie są bocznymi korytarzami, jak początkowo myślała. Wskazywały, gdzie są przegradzające
korytarz zasłony. Potwierdziła swoje domysły, licząc zasłony pomiędzy bocznymi tunelami. Kiedy w
koocu dobrze się orientowała w mapie Tilly, po dotarciu do skrzyżowania lepiej wiedziała, w którą
stronę skręcid.
Panowała tu głucha cisza. Słychad było tylko ciche szuranie jej butów po piaskowcu.
Zauważyła, że podłoga jest dośd chropowata, a w tunelach, którymi wcześniej szły, bardziej
uczęszczanych, wygładzona stopami. Najwidoczniej mało kto się tu zapuszczał.
Magda usłyszała za sobą cichy odgłos i odwróciła się. Jakiś czas stała nieruchomo, oddychając
najciszej jak mogła, i nasłuchiwała. Nie usłyszała już tego dźwięku, toteż ruszyła dalej, przyspieszając
kroku.
Niekiedy zasłony nie zakrywały wejśd do smoliście czarnych bocznych tuneli. W labiryncie nie
było drzwi, jak tam, gdzie pracowali ludzie. Jakby tutaj drzwi nie były potrzebne, bo sama
przytłaczająca ciemnośd zagradzała wejście w boczne korytarze. Albo te paskudne, nieruchome
płócienne zasłony.
Czud tu było suchym kurzem z niewielką domieszką swądu palącej się smoły, pewnie z
pochodni w ruchliwszych sektorach. Magda bacznie sprawdzała — na tyle, na ile mogła — każde
pomieszczenie, które mijała, ale nikogo nie zobaczyła. Każda izba była kompletnie pusta, zupełnie
pozbawiona mebli, i nic nie wskazywało na to, do czego służyła. Każda wyglądała tak, jakby nikt nigdy
tu nie przebywał. Magda nie słyszała żadnych głosów. Jakby weszła do pustego świata, całkowicie
pozbawionego życia.
Zatrzymała się i odwróciła, bo wydało jej się, że z tyłu rozległ się jakiś dźwięk. Jakiś czas stała
zupełnie nieruchomo, wstrzymując oddech, nasłuchując, ale nic nie usłyszała. Wreszcie swobodniej
odetchnęła i poszła dalej, ale od czasu do czasu zerkała przez ramię.
Nie przypominała sobie, by gdziekolwiek indziej w Wieży czuła się taka osamotniona. Nigdy
przedtem nie była w katakumbach, więc właściwie nie wiedziała, jakie są. Nawet miejsca spoczynku
zmarłych wydawały się mniej opustoszałe i smutne niż korytarze prowadzące do spirytystki. Magda
nie miała pojęcia, że pod Wieżą istnieją takie dziwne, opuszczone sektory.
Każdy tunel wyglądał tak samo. Bardzo łatwo byłoby się zgubid w ich plątaninie. Sprawdzała
mapę na każdym skrzyżowaniu i była wdzięczna, że Tilly ją zdobyła.
Znienacka znalazła się na koocu korytarza. Miała przed sobą łukowate przejście zasłonięte
szorstkim czerwonym płótnem. Tu kooczyła się mapa. To o tym miejscu mówiła Tilly.
Jakiś czas Magda stała nieruchomo, nie bardzo wiedząc, co robid. Nie było drzwi, w które
mogłaby zapukad.
— Jest tam kto?! — zawołała wreszcie.
Jej głos odbił się echem w zimnym korytarzu.
— My tu jesteśmy — odparł z głębi kobiecy głos. — Po co przyszłaś?
— Przyszłam, żeby porozmawiad ze zmarłym.
Słychad było tylko syk płomienia w latarni Magdy stojącej bez ruchu i patrzącej, jak mgiełka
jej oddechu wznosi się powoli w nieruchomym powietrzu. Obejrzała się w mrok, kiedy tak czekała,
nasłuchując odgłosu, który wcześniej słyszała.
— Wejdź, jeśli naprawdę tego chcesz — powiedziała kobieta.
Coś w głosie tamtej kazało się Magdzie zastanowid, czy nie powinna teraz zawrócid, póki ma
na to szansę.
ROZDZIAŁ 23
Magda — zanim całkiem straciła odwagę — odsunęła nieruchomą, wyblakłą czerwoną
zasłonę i weszła w wąski korytarz. Miał niskie, łukowate sklepienie i prowadził przez mrok ku
stonowanemu światłu. Na koocu była owalna izba oświetlona wieloma grubymi świecami. Wykuto ją
w tym samym jasnym piaskowcu, co resztę katakumb. Świece stały na wyciętych w ścianach półkach.
Izba zalana była ich łagodnym, ciepłym, bursztynowym blaskiem.
Po prawej stronie Magda zobaczyła ciemne wejście prowadzące prawdopodobnie do reszty
pomieszczeo. Przypuszczała, że spirytystka będzie właśnie tam.
Pośrodku izby siedziała po turecku na podłodze szczupła młoda kobieta. Włosy miała bardzo
krótkie, cienkie, brązowe; ubrana była w ciemną, luźną suknię, całkiem zakrywającą nogi, lecz
odsłaniającą ramiona i szczupłe ręce. Dłonie złożyła na podołku.
Oczy miała zasłonięte dziwną opaską z grubej skóry. Skórzany pasek pośrodku nacięto, tak
żeby przylegał do delikatnego nosa kobiety. Sięgał od skroni do skroni, z tyłu głowy był związany
rzemykiem. W skórze starannie wytłoczono magiczne symbole i zaklęcia, niektóre linie
pokolorowano. Brzegi opaski były wygładzone i podniszczone, co świadczyło, że służyła już od
jakiegoś czasu.
Była przepięknej roboty, ale zakrywała oczy kobiety, co wzbudziło w Magdzie złe przeczucia.
Kobieta przekrzywiła głowę, jakby chciała słuchem zlokalizowad gościa.
— Witaj.
— Dziękuję — powiedziała Magda. Zajrzała w ciemne boczne przejście, ale nikogo nie
zobaczyła. — Jesteś Izydorą?
Młoda kobieta się uśmiechnęła, co uwydatniło jej kości policzkowe. Uśmiech, chod miły, nie
całkiem uspokoił Magdę. Mina kobiety i bruzdy wokół jej ust wyrażały nieustępliwośd i surowośd
kłócące się z młodym wiekiem. Trochę przypominało to Magdzie wyraz oczu osieroconych
dziewczynek, sprytem utrzymujących się przy życiu w uliczkach Aydindril. Te dziewczynki były twarde
ponad swój wiek.
— Jestem Izydora. Obcy bardzo rzadko tu zachodzą. Ktoś ty?
— Magda Searus.
— A, żona Baraccusa. Słyszałam o tobie.
Magda nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle. Znowu spojrzała w ciemne przejście,
zastanawiając się, czy spirytystka słyszy tę rozmowę.
Chociaż większośd ludzi o niej słyszała, a sporo ją znało i lubiło, wiedziała, że są i tacy, którzy
jej nie lubią. Niektóre kobiety jej zazdrościły, miały za złe, że udało jej się oczarowad i poślubid
Pierwszego Czarodzieja. Niektórzy mężczyźni uważali, że Pierwszy Czarodziej w ogóle nie powinien się
żenid, a zwłaszcza z atrakcyjną młodą kobietą, bo to go tylko odrywa od ważnych spraw. Wielu ludzi
zaś po prostu miało jej za złe, że nie mając daru, poślubiła takiego ważnego człowieka. Uważali, że to
się nie godzi.
Wiedziała też, że niektórzy — oprócz paru członków rady — poczuli do niej nienawiśd po tej
przemowie w zakrwawionym stroju w komnacie rady. Nie podobało się im, że coś zakłóciło ich
spokojne życie w Wieży. Zupełnie jakby to ona, ostrzegając przed niebezpieczeostwem, osobiście je
na nich sprowadziła. Jednak prawdy nie da się zmienid, chociaż takie ich nastawienie było bardzo
frustrujące.
— Współczuję straty — powiedziała Izydora. — Pierwszy Czarodziej był wspaniałym
człowiekiem.
— Dziękuję. Przyszłam tu właśnie w jego sprawie. Chciałabym pomówid ze spirytystką, jeśli
można.
— Obawiam się, że nie. Jedynym zadaniem spirytystki jest wspieranie czarodziejów w ich
pracy. Nie wiem, co ci powiedziano, ale ona nie udziela duchowych konsultacji, czy to dla pociechy,
czy ku rozrywce innych ludzi. Nakazała mi, bym mówiła, że jej praca jest niezmiernie ważna i że
kosztuje ją tak wiele wysiłku, że nie może widywad nikogo poza czarodziejami. Przykro mi.
Magda wiedziała, co jej dano do zrozumienia.
— Powiedziano mi jedynie, że pozbawiona daru osoba mogłaby się z nią zobaczyd.
Izydora rozważyła słowa Magdy.
— Czy to ważne?
— Dla mnie tak. I mogę cię zapewnid, że nie chodzi mi ani o pociechę, ani o rozrywkę. Chętnie
pozostawiłabym zmarłych w spokoju.
Młoda kobieta uśmiechała się przez chwilę z roztargnieniem.
— Chodziło mi o to, czy to ważne dla nas?
To pytanie odrobinę Magdę zdziwiło.
— Całkiem możliwe, że ma zasadnicze znaczenie dla naszego przeżycia.
— Wród innego dnia.
Magda zastygła, zaskoczona szorstkością odmowy. Nie dano jej szansy wytłumaczenia się.
Uznała, że nie po to dotarła aż tutaj, żeby tak łatwo się poddad.
— To ważne dla dalszego istnienia naszych ludzi i naszych obyczajów. Toczymy wojnę i
wszyscy jesteśmy zagrożeni. Potrzebna mi pomoc spirytystki. Przykro mi, ale muszę się przy tym
upierad.
— Upierad się? — Kobieta odchyliła się lekko w tył, jakby chciała zerknąd zza opaski. — I
myślisz, że skoro byłaś żoną ważnego człowieka, przysługują ci jakieś przywileje? Że skoro byłaś żoną
Pierwszego Czarodzieja, możesz nalegad, a my musimy wysłuchad?
Magda pomyślała, że w słowach kobiety pobrzmiewa raczej ciekawośd niż gorycz, toteż
uznała, że nie da się wyprowadzid z równowagi, i spokojnie odpowiedziała:
— W żadnym razie, Izydoro. Przyznaję, że mój status często mi pomagał, lecz
wykorzystywałam to, żeby przemawiad w imieniu tych, którzy nie mieli głosu, a nie po to, żeby zyskad
dla siebie szczególne względy. Teraz jest tak samo. Nie proszę o przywileje, bo byłam żoną ważnego
człowieka. Proszę o spotkanie ze spirytystką bo potrzebuję informacji, które by mi pomogły chronid
innych. Przyznaję, że chodzi mi także o własne bezpieczeostwo. Próbuję znaleźd sposób, który by nam
wszystkim pozwolił przeżyd. Ten ważny człowiek, mój mąż, Pierwszy Czarodziej, w ostatnich słowach
kazał mi szukad prawdy. Wierzył, że to cel mojego życia. To dlatego tu jestem i dlatego nalegam na
spotkanie. Nie dlatego, że jestem tym, kim jestem, lecz dlatego, że nakazano mi znaleźd prawdę.
— Jaką prawdę?
— Na początek prawdę o śmierci mojego męża. Baraccus nie był z tych, którzy się zabijają z
przygnębienia i smutku. Musiał mied bardzo ważny powód, żeby to zrobid. Coś się wydarzyło, kiedy
odwiedził Świątynię Wichrów. Wiem, że za jego skokiem w śmierd kryje się coś, co ma nam wszystkim
pomóc. To nie było samobójstwo, lecz ofiara z własnego życia, żebyśmy mogli bezpiecznie trwad.
Muszę się dowiedzied, co się kryje za tym czynem, żeby jego poświęcenie nie poszło na marne.
Izydora uśmiechnęła się do siebie. Osobliwy uśmiech złagodził jej kościstą twarz.
— Wybacz. — Uniosła rękę ku wejściu, z którego przyszła Magda, wypraszając ją. — Jak
powiedziałam, spirytystka ma swoją pracę i nie może nikogo przyjmowad. Jej praca też ma nam
wszystkim pomóc. Twój trud jest godny podziwu, ale to nie nasza sprawa.
Magda głęboko wciągnęła powietrze i wypuściła je, nakazując sobie spokój.
— Może się stad waszą sprawą szybciej, niż ci się zdaje, a wtedy będzie za późno.
Ręka Izydory opadła na podołek. Po raz pierwszy okazała odrobinę niepokoju.
— Co masz na myśli?
— W Wieży Czarodzieja nie wszystko jest w porządku. Toczymy wojnę, a nieprzyjaciel jest już
wśród nas.
Kobieta nie okazała emocji, lecz lekko pobladła.
— Wróg jest w murach Wieży?
— Tak.
— O czym ty mówisz?
— Słyszałaś o Nawiedzających Sny?
Izydora przez chwilę milczała. Jej mina świadczyła o tym, że słyszała.
— Tak. Ale oni są daleko, w Starym Świecie.
— Rada też tak myśli. Lecz się myli. Nawiedzający Sny wnikają w umysły ludzi tu, w Wieży.
Boję się, że mogą im pomagad tutejsi szpiedzy lub zdrajcy. Wiele dziwnych zgonów o tym świadczy.
— Aż za dobrze wiem o zabójstwach zdarzających się w katakumbach. I pewnie zdajesz sobie
sprawę, że dlatego może ci tu grozid niebezpieczeostwo. Ale Nawiedzający Sny? W Wieży? Jesteś
pewna?
— Tak. Zaatakowali mnie.
Izydora wydawała się zdumiona. Milczała. W koocu powiedziała:
— Gdyby to była prawda, tobyś nie żyła, a przecież nic ci nie jest.
— O mało mnie nie zabili. Byłam pewna, że umrę. Stałam przy zasłonie, bliska wejścia na
zawsze do świata duchów, lecz na czas zdobyłam ochronę przed Nawiedzającym Sny i ocaliłam życie.
To samo może ochronid i twój umysł.
Uśmiech Izydory powrócił.
— A, chcesz się targowad. Ofiarujesz mi tę osłonę, jeżeli nakłonię spirytystkę, żeby cię
przyjęła.
To nie było pytanie, tylko oskarżenie.
— Wcale nie — zaprotestowała Magda. — Ofiarowałabym ci ochronę bez żadnych
warunków. Właściwie zamierzam na to nalegad, nawet jeśli nie zechcesz mi pomóc.
Kobieta znowu się zachmurzyła.
— Uważasz, że jeśli będziesz miła i bezwarunkowo ofiarujesz pomoc, to ustąpimy i spełnimy
twoją prośbę?
— Nie. Nie popełniaj błędu. Z mojej strony to nie uprzejmośd, lecz własny interes.
Nawiedzający Sny mogą wniknąd do niechronione go umysłu, a dana osoba może o tym w ogóle nie
wiedzied. Spirytystka jest osobą cenną i dlatego grozi jej takie przejęcie. Uważam, że w Wieży są
zdrajcy. Jeśli tak, to zapewne skierują Nawiedzających Sny do spirytystki. A wtedy oni z pewnością
zechcą ją kontrolowad, żeby mied poprzez nią wgląd w ważne sprawy. Mogą też zechcied ją
wyeliminowad, żeby już nie mogła nam pomagad. Z tego, co wiem, wynika, że Nawiedzający Sny już
może byd w twoim umyśle, obserwując, nasłuchując, licząc, że usłyszy, o co zapytam, a zwłaszcza że
pozna odpowiedź, jaką dostanę. Nie mogę tak ryzykowad. Za dużo jest do stracenia.
Tamta jeszcze bardziej się nachmurzyła.
— Chcesz powiedzied, że ofiarowujesz tę osłonę, żeby mied pewnośd, że jesteś przy mnie
bezpieczna?
— Otóż to. Aż za dobrze wiem, do czego jest zdolny Nawiedzający Sny. O mało przez niego
nie umarłam. Nie zamierzam ryzykowad, że otrzymam odpowiedzi od spirytystki nieświadomej, że
kontroluje ją Nawiedzający Sny, zainteresowany ukryciem prawdy. Mogliby mnie skierowad w
niewłaściwą stronę, żeby mi się nie udało i żebyśmy wszyscy zginęli. Podejrzewam, że zdrajcy w
Wieży między innymi nakierowują Nawiedzających Sny. Sądzę, że mogą knud też coś jeszcze
gorszego. Może Baraccus chciał, żebym właśnie to wykryła. Wiem, że są wśród nas asasyni. Mamy
coraz mniej czasu. Muszę ufad, że pomagającą mi spirytystką kieruje prawda, a nie Nawiedzający Sny.
Izydora odwróciła głowę, jakby spoglądała w mroki własnej duszy.
— Poza tym boję się, że jeśli Nawiedzający Sny potajemnie czai się w twoim umyśle, mógłby
cię rozerwad od środka, żebym nie dostała potrzebnych mi odpowiedzi — dodała Magda. — Sama
rozumiesz, że chod nie chcę patrzed, jak cierpisz, bardziej troszczę się o samą siebie niż o ciebie.
Izydora jeszcze bardziej pobladła. Wręcz poszarzała. Magda widziała, jak jej ramiona
pokrywają się gęsią skórką. Obróciła głowę ku Magdzie.
— Cenię sobie swój umysł — powiedziała i wyciągnęła rękę. — Proszę, usiądź przy mnie,
Magdo Searus. Bardzo chętnie skorzystam z tej ochrony. Z powodów, które wymieniłaś, i z własnych
pobudek.
Izydora właśnie potwierdziła podejrzenia Magdy.
ROZDZIAŁ 24
Kiedy Izydora trzykrotnie wypowiedziała modlitwę, znowu usiadła, krzyżując nogi.
— Dziękuję, Magdo Searus, że nauczyłaś mnie, jak się połączyd z lordem Rahlem więzią
chroniącą przed Nawiedzającymi Sny.
Magda wychwyciła to, czego Izydora nie powiedziała. Skłoniła głowę, ale przypomniała sobie,
że tamta nie widzi.
— Ależ nie ma za co. I samo „Magda" wystarczy.
Izydora się uśmiechnęła.
— Masz cieo, Magdo.
— Słucham?
Uśmiechnęła się szerzej, wskazując ku wejściu.
— Twój cieo porusza się niemal bezszelestnie.
Magda się odwróciła i zobaczyła parę wlepionych w nią wielkich zielonych ślepi. Chudy czarny
kot wyginał grzbiet i ocierał się nieśmiało o obrzeże wejścia. Wyglądał jak ten, którego wcześniej
nakarmiła. Musiał pójśd za nią, licząc, że dostanie więcej. Z ulgą uświadomiła sobie, że dźwięk, który
słyszała, nie miał innego źródła. Nie mogła się nie uśmiechnąd.
— To kotka — wyjaśniła Izydorze.
— Jakiej maści?
— Czarna.
Izydora ze zrozumieniem kiwnęła głową.
— To dlatego nie bała się tu przyjśd.
Magda zmarszczyła brwi.
— Co masz na myśli?
— Ludzie boją się czarnych kotów, bo myślą, że zwiastują zło. Nie są wcieleniem zła. One
tylko potrafią widzied pomiędzy światami. Czarne koty widują świat duchów. To dlatego ludzie się ich
boją i dlatego ta kotka nie bała się za tobą przyjśd. To miejsce nie jest jej całkiem obce, jak tym, co
widzą tylko świat żywych.
Katakumby z pewnością zdawały się bliższe świata duchów niż wszystkie inne miejsca, w
których Magda bywała. Cała podziemna częśd Wieży wydawała się bardzo daleka od toczącego się
powyżej życia.
Kotka miauknęła i Magda zapytała:
— Jesteś głodna, kiciu?
Kotka zamiauczała jakby w odpowiedzi i potarła policzkiem o obramowanie wejścia, bojąc się
podejśd bliżej i zarazem bardzo tego chcąc.
Magda wyjęła zawiniątko z sakiewki u pasa i odwinęła paski kurczaka. Wiedziała, że ta pokusa
przezwycięży kocią ostrożnośd. Zapytała Izydorę, czy jest głodna. Kiedy Izydora potaknęła, ujęła jej
dłoo i położyła na niej kawałek kurczaka. Kotka podeszła do Magdy i ocierała się o jej nogę. Magda
oderwała kawałeczek mięsa i podała jej.
— Masz, kiciu, jedz.
Kiedy jadła resztę kurczaka, kotka pochłonęła smakowity kąsek.
— Idzie za tobą jak cieo — odezwała się Izydora. — Powinnaś ją nazwad Cieniulka.
— Nie potrzebuję kota — odparła Magda, dając wygłodzonemu zwierzakowi kolejny kawałek
kurczaka.
— Ci, którzy pojmują ich talenty, powinni mied przy sobie czarnego kota.
— Talenty? — Magda nie mogła zrozumied, jaką mogłaby mied korzyśd z kota. — Chodzi ci o
umiejętnośd zaglądania do świata duchów?
— Miałam na myśli widzenie w tym świecie tego, co pochodzi z tamtego świata.
Magda zrozumiała, że to już nie jest błaha pogawędka. Izydora chciała, żeby bacznie słuchała
jej słów.
— Uważasz, że widzą duchy?
— Niektórzy myślą, że koty, a zwłaszcza czarne, mogą widzied postad duchów lub ich esencję.
Nie zawsze wiemy, kiedy taka esencja przeniknęła do tego świata i jest w pobliżu, lecz kot może byd
tego świadom. Z tego powodu czarne koty długo kojarzono ze śmiercią. Dlatego boi się ich ciemny
lud. Lecz to, że czarne koty mogą zaglądad do świata duchów, wcale nie oznacza, że są sługami
śmierci lub że są wcieleniem zła. Czasami musimy zwracad uwagę na subtelne znaki, bo mogą byd
ważniejsze, niż się wydaje. Zwłaszcza tutaj. Nigdy nie pozwalam, żeby przeoczono lub zlekceważono
jakiś znak.
— Ale jaka korzyśd z towarzystwa takiego kota?
— Chod duchy rzadko przepływają przez nasz świat, dobrze wiedzied, kiedy są w pobliżu.
Magda nie wiedziała, co by miało jej to dad, ale nie chciała zbywad Izydory.
— Uważasz, że skoro kotka za mną przyszła, to powinnam ją zatrzymad, żeby wiedzied, kiedy
w pobliżu są duchy?
— Idzie za tobą. Może powinnaś wziąd to pod uwagę. — Izydora wzruszyła ramionami. —
Może to duch skierował do ciebie tę kotkę, żeby łagodziła twoją samotnośd.
— Naprawdę uważasz, że może byd posłaocem ze świata duchów?
Izydora się uśmiechnęła.
— Bo ja wiem. Może po prostu była głodna i zwęszyła jedzenie, które miałaś ze sobą. —
Uśmiech zniknął. — Ale nie odprawiłabym stworzenia wchodzącego w krąg twojej życiowej energii.
Magda przyszła do spirytystki po odpowiedzi. Pomyślała, że może warto posłuchad tej rady.
— Niech będzie Cieniulka. — Pogłaskała gładkie futerko. — Podoba ci się to imię, Cieniulko?
Kotka w odpowiedzi zamiauczała. I wkrótce znalazła się na kolanach Magdy, licząc na kolejne
kawałeczki kurczaka. A Magda podawała jej te upragnione kąski. Kiedy kotka najadła się do syta,
zaczęła czyścid futerko.
— Jak długo jesteś spirytystką? — spytała Magda, głaszcząc kotkę.
Cieniulka zamruczała w podzięce.
Izydora udała zaskoczenie.
— Ja? Spirytystką? Nie, ja tylko...
— Jesteś spirytystką, Izydoro.
Izydora chciała się ochronid, ale nie poprosiła o to samo dla spirytystki. Zaniepokojona
wiadomością o zagrożeniu, a potem rozkojarzona pojawieniem się kotki, zapomniała o udawaniu. To
utwierdziło Magdę w jej podejrzeniach — że nie ma tu nikogo innego. To Izydora jest spirytystką.
Izydora lekko zesztywniała, wracając do swojej roli.
— Pochlebia mi, że wzięłaś mnie za taką kobietę, Magdo, ale jestem jedynie jej pokorną
służką.
— Grasz rolę pomocnicy spirytystki, żebyś nie musiała wprost odpowiadad na prośby. To cię
chroni i pozwala odsyład ludzi, co oszczędza ci kłopotów i czasu. Pracujesz z mającymi dar, toteż
musisz trzymad innych na dystans, nie odmawiając wprost ich prośbom. Co więcej, jesteś wrażliwa i
nie lubisz rozczarowywad ludzi, lecz masz ważniejsze zadania i ten mały podstęp pozwala ci się na
nich koncentrowad, broni przed rzeką ludzi, którzy chcieliby się skontaktowad z bliskimi, gdyby
rozeszła się wieśd, że jesteś spirytystką. Izydora siedziała spokojnie, z dłoomi na podołku, milczała.
Nie zdradzę twojej tajemnicy, Izydoro. Nie ma tu nikogo innego. Ty jesteś spirytystką. Masz zasłonięte
oczy, żeby skryd ten świat przed swoim wzrokiem, byś mogła zaglądad do tamtego. To właśnie robisz.
Zaglądasz do świata duchów. Pomogłam ci ochronid się przed Nawiedzającym Sny, byś bezpiecznie
wykonywała tę ważną pracę. Proszę, Izydoro, moje zadanie jest równie ważne. Porzudmy te gierki.
Izydora głęboko westchnęła i odrobinę się rozluźniła.
— Prawie się domyśliłaś.
— To znaczy?
— Ta opaska nie tylko skrywa przede mną ten świat.
Magda położyła dłoo na ręce Izydory.
— Pokaż.
Kotka zwinęła się do drzemki na kolanach Magdy, a Izydora kiwnęła głową i sięgnęła do
mocującego opaskę rzemyka. Rozwiązała go, zdjęła opaskę i odrobinę się spięła. Splotła ręce na
podołku i pokazała Magdzie twarz.
Jej powieki zapadały się nad zagłębieniami, w których powinny byd oczy. Nie były zaszyte. Nie
miały rzęs. Zdawało się, że nigdy nie miała oczu albo że zostały uszkodzone i rany się zagoiły.
Magda wiedziała, że Izydora ani się taka nie urodziła, ani jej nie zraniono.
— Jak straciłaś oczy? — zapytała, obawiając się, że zna odpowiedź, że to robota czarodzieja.
— Czy o to chciałaś zapytad spirytystkę?
— Nie. To pytanie, które bym zadała kobiecie, ponieważ bardzo mnie to martwi.
Izydora na chwilę się zamyśliła. Kręciła głową, jakby starała się zobaczyd Magdę.
— Zabrano mi oczy, żebym mogła widzied.
— Czarodzieje cię przemienili.
— Tak.
— Bardzo ci współczuję — szepnęła Magda.
Izydora by zapłakała, lecz łzy nie mogły popłynąd. Odkaszlnęła.
— Nikt mi nigdy nie współczuł.
— To tylko pogarsza sytuację, prawda?
Młoda kobieta potaknęła.
— W pewnym sensie. Lecz straciłam więcej, niż ci się zdaje.
— Opowiedz, dlaczego pozwoliłaś, żeby ci to zrobiono.
— To nie było tak, jak myślisz. To nie była zgoda. Ja tego pragnęłam, prosiłam, żeby mi to
zrobili, bym mogła zaglądad do świata duchów.
Magda nie mogła w to uwierzyd.
— Co cię do tego skłoniło?
— Potrzeba.
— Potrzeba? Dlaczego miałabyś prosid czarodziejów, żeby cię tak przemienili? Czemu
pozwoliłaś odebrad sobie oczy?
— To nie jest miła historia. Ani do opowiadania, ani do słuchania.
— Domyślam się. — Magda zebrała się w sobie. — Lecz wysłucham jej, jeśli chcesz.
ROZDZIAŁ 25
Izydora kiwnęła głową, a potem zaczęła unosid rękę, jakby chciała otrzed łzy. Jej ręka
znieruchomiała, kiedy młoda kobieta uświadomiła sobie, że nie może płakad; że straciła i wzrok, i
zdolnośd do płaczu. Ręka opadła na podołek.
— Mieszkałam w Grandengarcie. To się tłumaczy jako „strażnik u bram". To dawna nazwa
osady na południowym kraocu Nowego Świata, długo służącej jako przyczółek na bezdrożach
pustkowi. Dalej na południe leży Stary Świat. Krzyżowały się tutaj szlaki handlowe Nowego Świata.
Cenne towary przywożono też z głębi Starego Świata. Grandengart od wieków było też miejscem, do
którego podróżowali ludzie ze Starego Świata. Handel z ludami z Dziczy i dalekimi miastami na
Południu zawsze był korzystny. Kilka tysięcy mieszkaoców utrzymywało się z handlu. Dla wielu ludzi
zamieszkujących rozległe, niegościnne obszary Dziczy i dla handlujących z nimi kupców miasteczko
było godnym zaufania miejscem do prowadzenia interesów. Dzięki temu Grandengart — przez które
przepływali rozmaici ludzie i towary — było rojnym, ekscytującym miastem, pełnym odmiennych
kultur i wierzeo oraz fascynujących opowieści o dalekich stronach, snutych przez podróżników.
Jakiś czas temu zaczęliśmy widzied pierwsze oznaki kłopotów. Cenne przyprawy, żywnośd i
inne towary z Południa napływały coraz rzadziej, a wreszcie w ogóle zniknęły. Wszyscy uznali, że to
zły znak. Przez jakiś czas nie docierały żadne wieści. Potem zaczęły się pojawiad grupki ludzi
uciekających na północ przed nowymi porządkami w Starym Świecie.
Kiedy handel ustał, zaczęło zalegad zwożone z Północy drewno, trudno dostępne w tamtej
stronie świata, czekające na wozy kupców z Południa. Nigdy nie przyjechały. Czekająca na transport
żywnośd zgniła.
Handel ustał i ludzie zaczęli się martwid, jak zarobią na życie. Niepokoili się też, co to
wszystko oznacza — nie tylko dla nich samych, ale i dla ich znajomych na Południu.
Byłam czarodziejką pełniącą posługę w Grandengarcie. Ludzie Południa, w Starym Świecie,
byli przeciwni magii. Zawsze trzymali się ode mnie z daleka, kiedy się u nas zjawiali. Za to mieszkaocy
Grandengartu korzystali z moich umiejętności, chod przeważnie szukali ochrony przed niejasnymi
lękami.
Dla większości moje talenty były niepojęte, więc właściwie nie byłam jedną z nich. Czasami
miałam wrażenie, że jestem czymś w rodzaju talizmanu mającego odpędzad nienazwane zło od ich
drzwi. Ludzie najwyraźniej uważali, że sama obecnośd czarodziejki jest korzystna, że zapewnia
szczęście, podobnie jak modły do dobrych duchów o bezpieczną podróż.
Lecz ich zaniepokojenie coraz liczniejszymi oznakami kłopotów na Południu nie było
bezpodstawne. Oczekiwali ode mnie pomocy.
Nie bardzo wiedziałam, co mogłabym na to poradzid. Magia nie podsuwa konkretnych
rozwiązao, chociaż ci, którzy mało o niej wiedzą, myślą, że tak jest. Wreszcie wybrałam się do Wieży,
do rady, w nadziei, że pomogą. Usłyszałam, że wezmą pod uwagę troski mieszkaoców Grandengartu
oraz wiadomości, jakie przekazałam, a także inne raporty, które dostają. Pocieszali, że niepokoje
zapewne wkrótce ustaną i handel znowu rozkwitnie. Jeden z nich powiedział nawet, że pewnie zmyło
most i to wszystko. Ja na to, że ze słów uciekinierów z Południa wynika, że jest tam nowy władca i że
to jego ludzie są przyczyną tych zajśd. Wyraźnie nie mieli ochoty uważad tej zmiany władzy za coś
złego, bo poprzednia była rozdrobniona i nieudolna.
Chociaż nie udało mi się od razu uzyskad pomocy od rady, obiecali, że gdy tylko będą mied do
dyspozycji wojsko, wyślą oddział, żeby się zorientował w sytuacji. Uznałam, że lepiej będzie, jak od
razu wrócę do domu, nie czekając na ten obiecany oddział. Wiedziałam, jak ludzie się niepokoją, i
chciałam byd wśród nich.
Wróciłam do domu dzieo po tym, jak wojska pod dowództwem generała Kuna nadciągnęły ze
Starego Świata i przetoczyły się przez Grandengart. Chociaż niektórzy z nas dostrzegali zbierającą się
burzę, to do przybycia Kuna panował spokój.
Magda się zaniepokoiła.
— Generał Kuno? Prawa ręka imperatora?
Izydora potaknęła.
— Sam imperator Sulachan wysłał Kuna na Północ i do mojego miasta.
Magda głęboko westchnęła. Wiedziała od Baraccusa, że generał Kuno nie zna litości.
Przepełnia lękiem serca wszystkich na swojej drodze.
Imperator Sulachan chciał, żeby na świecie panowało jedno prawo, to ze Starego Świata. I
żeby wszyscy uznali go za władcę.
Magda wiedziała również, że wojna zaczęła się szybko i brutalnie. Najwyraźniej w mieście
Izydory.
— Generał Kuno kazał się wszystkim zebrad na rynku — podjęła Izydora — i oznajmił, że
nastał nowy dzieo, że zmieni się ustalony porządek, a oni mają sposobnośd, żeby się przyłączyd do
sprawy Starego Świata i pokłonid imperatorowi Sulachanowi. Że wybór należy do nich: mogą
zadecydowad, czy wraz z rodzinami zostaną częścią Nowego Świata, czy też przyłączą się do
imperatora Sulachana. Poprosił, żeby najpierw podnieśli rękę ci, którzy chcą się przyłączyd do
imperatora, a potem ci odrzucający tę możliwośd.
Pamiętaj, że wojny jeszcze nie było, toteż ludzie w większości nie zdawali sobie sprawy, czym
grozi głosowanie przeciwko imperatorowi Sulachanowi. Tego dnia się dowiedzieli.
Ludzie generała Kuna zobaczyli, kto jak glosuje, a potem podzielili mieszkaoców miasta. Ci,
którzy głosowali za pokłonieniem się imperatorowi Sulachanowi, znaleźli się po jednej stronie rynku,
ci będący przeciwko — po drugiej. To wtedy ludzie zaczęli panikowad. Żołnierze łapali każdego, kto
próbował uciekad, i trzymali obie grupy w wyznaczonym miejscu, otoczone kręgiem stali. Wielu tych,
którzy próbowali uciec, posiekano na kawałki na oczach wszystkich, żeby innym odebrad ochotę do
ucieczki.
Żołnierze kazali tym, którzy nie chcieli się pokłonid imperatorowi Sulachanowi, kopad doły
przy drodze do Grandengartu. Potem kazali im ustawid słupy z drewna, którym handlowali.
I wśród przerażenia i krzyków większośd mężczyzn głosujących przeciwko imperatorowi, a
także członków ich rodzin, powieszono za nadgarstki na słupach. Starcom kazano patrzed, jak
żołnierze generała Kuna idą obiema stronami drogi, siekąc przerażonych, wiszących ludzi. Odcinali im
kawałki ciała, odsłaniając mięśnie i żebra. Innych dźgali w nogi lub w brzuchy, lecz zostawiali przy
życiu, żeby tak wisieli, cierpiąc męki.
Pozostałych mieszkaoców miasta, tych, którzy wybrali imperatora Sulachana, kiedy już
zobaczyli, co spotkało ich przyjaciół i sąsiadów, zabrano na Południe jako niewolników.
Uwolniono tylko tę niewielką grupę starców, którym kazano to wszystko obserwowad. Uciekli
i wszędzie opowiadali o tych okropieostwach, żeby inne miasta bały się nadciągających wojsk
generała Kuna i nie ośmielały się sprzeciwiad woli imperatora Sulachana.
Kiedy się zjawiłam dzieo po odejściu wojsk Kuna, po obu stronach drogi do Grandengartu
stały słupy, a na nich wisieli ludzie. Mężczyźni, kobiety, dzieci — wszystkich spotkało to samo. Było
tam ponad tysiąc piędset słupów; na każdym wisiał człowiek — sam ze swoim cierpieniem, lecz na
tyle blisko sąsiadów, przyjaciół i rodziny, żeby widzied, jak cierpią i umierają.
Matki, widząc, jak ich dzieci krzyczą z przerażenia i bólu, wyrzucały mężom, że głosowali
przeciwko przyłączeniu się do Starego Świata. Mężowie musieli znosid nienawiśd żon i nieopisane
cierpienia dzieci — skutki ich decyzji.
U kooca drogi obstawionej słupami dym z tlących się ruin miasta wznosił się w nieruchomym
powietrzu wysoko w lazur nieba. Nie ocalał ani jeden budynek. Żołnierze Kuna spalili wszystko.
Psy i kojoty nękały skazaoców, szarpiąc i odrywając im kawałki ciała. Skakały na już
nieżywych. Starałam się je odpędzid, rzucając błyski ognia. Na tę upiorną ucztę przyleciały też stada
ptaków.
W jaskrawym słoocu odsłonięte żebra nieszczęśników lśniły bielą na tle czerwonych mięśni.
Wiele kości było ogryzionych do czysta. Większośd ludzi już nie żyła, drapieżniki rozszarpały im
brzuchy, żeby się dostad do trzewi. Odór krwi, płynów i odchodów był wręcz nie do zniesienia.
Chociaż wielu zmarło nocą, sporo skazaoców, pewnie jeden na czterech, wciąż żyło.
Większośd straciła głos od krzyku. Ale jęczeli, szlochali i szeptali modlitwy — niewysłuchiwane.
Szłam drogą, pomiędzy dwoma rzędami słupów, a ci wciąż żywi patrzyli na mnie, mając
nadzieję, że ja, ich zaufana czarodziejka, będę mogła coś dla nich zrobid. Niektórzy resztką tchu wołali
o pomoc.
Czarne jak smoła kruki siedziały na słupach, niespokojnie mnie obserwując, kiedy tak szłam
drogą, czekały, żebym przeszła, by mogły wrócid do uczty. Niektóre głośno krakały, żeby mnie
odstraszyd od tego, co uznały za swoją zdobycz.
Izydora leciutko przekręciła głowę, jakby się zapatrzyła w jakieś wspominane miejsce.
Oddychała urywanie, z wysiłkiem.
— Co zrobiłaś dla wciąż żyjących ludzi? — zapytała Magda. — Można im było jakoś pomóc?
Czy chod niektórych z nich mogłaś ocalid dzięki swojemu darowi?
Izydora jakiś czas siedziała bez ruchu, wpatrując się w pustkę swoimi ociemniałymi oczami,
jakby na nowo przeżywała to, co widziała tamtego przerażającego dnia.
— Nie można ich było uleczyd — wyszeptała w koocu. — Ci wciąż żywi ostatkiem sił prosili,
żebym ich uwolniła od nieopisanego bólu. Błagali o śmierd.
— Nikogo nie mogłaś uleczyd?
— Nikogo, poza jedną osobą, nie można było uleczyd. Nie mogliby tego zrobid nawet
czarodzieje o większej mocy niż moja. Nic nie mogłam zrobid, żeby im ocalid życie. Nic.
Magda pochyliła się ku niej, żeby jej dodad otuchy.
— Wszystko, co mogłam zrobid, to oszczędzid im dalszej męki, ułatwid ich duszom podróż do
świata duchów. Idąc drogą, najpierw przecinałam zaklęciem sznury przywiązujące ich do słupów.
Kiedy wisieli, trudno im było oddychad. Wielu się udusiło. Kiedy przecinałam liny, jeden po drugim
osuwali się na ziemię. Potem szłam od jednego do drugiego i przez chwilę trzymałam go za rękę,
mówiąc słowa pociechy, współczucia i obiecując łagodnie zakooczyd mękę.
Miałam wrażenie, że znalazłam się poza własnym ciałem, że widzę, jak chodzę, trzymam za
rękę, pocieszam i potem zatrzymuję ich serce. Nie mogłam uwierzyd, że robię coś takiego. Nigdy nie
przypuszczałam, że mój dar posłuży do zakooczenia życia tych, których miałam chronid.
Ale wiedziałam, że muszę to zrobid. Byłam tam, żeby służyd ludziom, którzy rzadko dziękowali
mi za mój trud, a to była jedyna przysługa, jaką im teraz mogłam ofiarowad. Pomyśled, że po tym, jak
wśród nich mieszkałam, każdy z nich goręcej niż kiedykolwiek przedtem dziękował mi za to, co im
czyniłam. Szlochali z radości i szeptali wyrazy największej wdzięczności za to, że zakooczę ich
męczarnię.
Izydora, oddychając z wysiłkiem, starała się zakooczyd opowieśd.
— Posługiwałam się darem, żeby zatrzymad ich serca, jedno po drugim, stale i wciąż,
każdemu po kolei. Musiałam to zrobid ponad czterysta razy. Trwało to długo w noc, aż wreszcie
zakooczyłam udrękę mieszkaoców Grandengartu. Wszystkich prócz jednego. Nie zakooczyłam swojej
straszliwej pracy. Uciszyłam jęki i zatrzymałam wszystkie serca prócz jednego.
ROZDZIAŁ 26
— Księżyc już dawno powinien byd wysoko na niebie, kiedy w koocu dotarłam do ostatniego
nieszczęśnika — powiedziała Izydora. Tyle że księżyca nic było, ciężkie chmury stopniowo zasłoniły
niebo, niczym całun szarego mroku nałożony na zwłoki. Wiedziałam, że wkrótce znowu zacznie
padad.
Ostatni żywy człowiek dygotał i z trudem oddychał. Nazywał się Joel. Był piekarzem.
Codziennie przynosił mi mały bochenek chleba. Nigdy nie przyjmował zapłaty. Mówił, że to jego
niewielki udział w tym, żeby czarodziejka Grandengartu zawsze miała co jeśd.
Prawdę mówiąc, podkochiwał się we mnie, ale nigdy tego nie zdradził słowami lub
uczynkiem, tylko przynosił ten bochenek. Myślę, że to był pretekst, żeby się ze mną zobaczyd.
Żona Joela zmarła przy porodzie, zanim się zjawiłam w Grandengarcie. Był samotny i
przeraźliwie smutny. Było w nim coś, pod tym smutkiem, co polubiłam, lecz wiedząc o śmierci żony i
nienarodzonego dziecka, nieswojo się czułam, rozmawiając z nim. Chyba że jako czarodziejka
pytałam, co u niego i czy mogę coś dla niego zrobid. Zawsze odpowiadał, że wszystko w porządku, i
odmawiał przyjęcia jakiejkolwiek pomocy.
Z czasem i ja go pokochałam, lecz uważałam — ze względu na jego przejścia — że nie przystoi
mi o tym wspominad. Wiedziałam, że dużo czasu mu zajmie pogodzenie się z tą stratą, i uważałam, że
powinnam uszanowad jego żałobę i nie ingerowad w jego życie. Toteż trzymałam dystans, chod
bardzo pragnęłam powiedzied mu o swoich uczuciach. A on każdego dnia przynosił mi bochenek
chleba, jakby tylko w ten sposób mógł do mnie dotrzed.
Kiedy dotarłam do Joela leżącego w mroku przy drodze, byłam już wyczerpana. Ledwo
powłóczyłam nogami. Byłam w szoku, pokryta krwią ludzi, którym dopiero co pomogłam umrzed.
Osunęłam się na kolana obok Joela i wzięłam go za rękę, wiedząc, że musi mi starczyd sił na zadanie
śmierci ostatniej osobie. Przycisnęłam jego dłoo do własnego serca i wszystkie siły włożyłam w to, by
tchnąd w niego pociechę. I wtedy wyczułam, że w przeciwieostwie do innych można mu pomóc.
Wiedziałam, że istnieje niewielka szansa uratowania mu życia.
Pamiętam, jak jego spękane wargi się poruszały. Chciał coś powiedzied. Dałam mu łyk wody z
bukłaka, podobnie jak tylu innym, i pochyliłam się nad nim.
Powiedział, że bardzo mu przykro z powodu mojej udręki. Ja odparłam, że ogromnie mi
wstyd, że nie byłam tu z nimi, bo może mogłabym coś zrobid. Rzekł, że był tutaj i że jest absolutnie
pewny, że w żaden sposób nie mogłabym się przeciwstawid okrutnym żołdakom. Powiedział też, że
byli z nimi mający dar, obdarzeni budzącą lęk mocą. I że gdybym tu była, zawisłabym na słupie, jak
oni wszyscy, i nie mogłabym zakooczyd ich męki.
Joel powiedział, iż uważa, że tak właśnie miało byd, żebym mogła pomóc ludziom.
Powiedziałam Joelowi, że chyba mogłabym ocalid mu życie, że można by go uleczyd.
Mówiłam, żeby się trzymał, żeby był silny. Spędziłam tak w ciemności kilka godzin, pochylona nad
nim, uzdrawiając go, na ile mogłam. Lecz wiedziałam, że potrzebuje czegoś więcej niż to, co potrafię.
Wiedziałam, że w Whitney, mieście na północy, powinni byd uzdrowiciele. Pomogłam Joelowi
dosiąśd konia i ruszyliśmy do Whitney. Jechałam tak szybko, jak dawałam radę poganiad konia.
Jechaliśmy przez resztę nocy i następny dzieo. Często musiałam wykorzystywad dar nie tylko po to,
żeby dad biednemu zwierzęciu wytrzymałośd, ale i by zapewnid Joelowi siły do utrzymania się przy
życiu.
Prawie byliśmy już w Whitney. Joel krzyczał z bólu. Starałam się go podtrzymad, dodad mu sił,
ale nie mógł już wytrzymad i błagał, żebym pomogła mu zsiąśd z konia.
Kiedy uklękłam przy Joelu, uświadomiłam sobie, że już nic nie można zrobid dla jedynej
osoby, którą, jak myślałam, dałoby się uratowad. Dzięki swojemu darowi wyczułam, że chod tak
rozpaczliwie się trudziłam, żeby go uleczyd, jego wewnętrzne obrażenia były zbyt poważne. Czułam,
jak ulatuje z niego życie. To był okrutny cios po tym porywie nadziei, że mogłabym go ocalid. W żaden
sposób nie mogłam ocalid Joela od śmierci.
Kiedy się nisko nad nim nachyliłam, zapłakana, trzymając jego dłonie, Joel powiedział, że
przeprasza za to, co zrobił. Spytałam, o czym mówi. Odparł, że czepiał się wspomnieo o zmarłej żonie,
odrzucając wszystko inne. Że ją kochał, lecz ona odeszła. Powinien był się z tym uporad i przyjąd życie,
jakie mu pozostało. Że wiedział, iż milczę z szacunku dla jego żałoby. Że gdyby mi wyznał swoje
uczucie, może bym go przyjęła i bylibyśmy szczęśliwi. A on trzymał się zmarłej, zamiast zwrócid się ku
żywej. Powiedział, że powinien był przeżyd życie, a teraz wszystko się skooczyło i jest już za późno.
Szlochał, mówiąc mi, że żałuje, iż nigdy nie dał sobie lub mnie szansy na szczęście. Jego życie
się skooczyło, a on nie doświadczył tego, co cały czas było tuż obok.
Łkałam niepowstrzymanie, przyznając, że i ja żyłam z szacunkiem dla umarłej, bojąc się
wyciągnąd do niego rękę. Powiedziałam mu, że powinnam byd mądrzejsza i starad się go pocieszyd,
zachęcid do przeżycia życia, jakie mu pozostało.
Powiedział, że żałuje, iż nie wiedział, że bym go nie odepchnęła. Że powinien spróbowad się
do mnie zbliżyd, a nie tylko przynosid mi codziennie chleb. Roześmiałam się przez łzy, słysząc to.
Powiedział, że szanując jego uczucia wobec zmarłej żony, okazałam prawdziwe współczucie i że
chciałby to odwzajemnid.
Joel wiedział, że mieszkaocy miasta będą z dobrymi duchami. Powiedział, że wkrótce znowu
zobaczy swoją żonę w świecie duchów i że żałuje tylko, że nie przeżył jak należy tych ostatnich lat. Że
pewnego dnia, kiedy i moje życie dobiegnie kresu, wrócę do nich, do ludzi z Gardengartu, tam, gdzie
moje miejsce, i że serdecznie mnie powitają. Obiecał, że będzie na mnie czekał tam, gdzie wszyscy
będziemy bezpieczni w chwale Stwórcy, pośród dobrych duchów.
W ostatnich słowach poprosił, żebym się modliła za tych wszystkich, którzy zginęli tak
okropną śmiercią. Prosił, żebym się modliła, by dobre duchy powitały ich i ofiarowały im spokój.
Obiecałam, że wykorzystam mój dar, by pomóc im przejśd do świata duchów.
Uśmiechnął się, jakby dziękował, i uścisnął mi dłoo... ostatni oddech i odszedł.
Klęcząc w deszczu, pochyliłam się nad Joelem i moje łzy polały się na jego ciało. Płakałam nad
tym, co on i inni wycierpieli, za tym, co mogło byd, gdybyśmy obydwoje mieli odwagę pozwolid
przeminąd przeszłości i przyjąd to, co życie miało do zaofiarowania.
Magda aż za dobrze rozumiała przeraźliwy ból po stracie.
— I tak znalazłam się na poboczu drogi do Whitney, przy ciele przyjaciela, a w Grandengarcie
leżały zwłoki moich podopiecznych, w ruinach mojego miasta. Ciała ludzi, których zawiodłam.
Magda położyła dłoo na ramieniu Izydory.
— Nie zawiodłaś ich, Izydoro. Słudzy imperatora Sulachana są równie potężni jak bezlitośni.
Joel miał rację: nic byś nie mogła zrobid, żeby temu przeszkodzid. Nie bierz na siebie winy ciążącej na
mordercach. Niewielu okazałoby w tak trudnej sytuacji odwagę równą twojej. Ofiarowałaś swoim
ludziom najwyższą z możliwych łask. Byłaś przy nich, żeby zakooczyd ich udrękę wtedy, kiedy już nic
innego nie można było zrobid.
— I ja tak myślałam. Lecz kiedy dotarłam do Whitney i pochowałam Joela, okazało się, że był
to dopiero początek koszmaru.
ROZDZIAŁ 27
Magda głaskała jedwabisty grzbiet śpiącej na jej kolanach kotki. W głuchej ciszy słychad było
tylko pełne zadowolenia mruczenie Cieniulki.
— Początek koszmaru? — spytała. — O czym mówisz? Izydora głęboko wciągnęła powietrze.
Potem przygarbiła się i westchnęła ze znużeniem.
— Kiedy Joel zmarł, ułożyłam jego ciało na grzbiecie konia. Byłam silniejsza niż teraz. Od
tamtej pory schudłam i osłabłam. Tak się stało, że rzadko chce mi się jeśd. Jechałam przez większą
częśd nocy i zatrzymałam się na krótką drzemkę dopiero wtedy, kiedy i innie, i koniowi zabrakło sił.
Zasnęłam po raz pierwszy od powrotu do Grandengartu. I miałam pierwszy z okropnych snów, które
mnie do dziś prześladują. Ale ten krótki odpoczynek pozwolił mi przynajmniej dotrzed na miejsce.
Następnego dnia, późnym popołudniem, dotarłam w koocu do pól pszenicy i farm rozproszonych na
obrzeżach Whitney.
Zobaczyło mnie małżeostwo pracujące w polu. Zorientowali się, że coś jest nie tak. Przybiegli
z pomocą. Kiedy zobaczyli zwłoki Joela przerzucone przez kooski grzbiet, powiedzieli, że trzeba go
natychmiast pogrzebad. Zaprowadzili mnie na niewielki cmentarz przy kępie dębów, jedynych w
zasięgu wzroku drzew na równinach na południowym skraju Nowego Świata.
Po całej tej udręce, po długiej podróży z ciałem zmarłego przyjaciela, byłam otępiała i
półprzytomna. Dręczyły mnie myśli o tym, co mogło się wydarzyd pomiędzy nami i, co gorsza, co
mogłam zrobid, żeby powstrzymad te okropieostwa, gdybym trochę wcześniej wróciła ze spotkania z
radą. Od paru dni nie jadłam i ledwo trzymałam się na nogach. Mimo to uklękłam przy świeżym
grobie Joela i gorąco modliłam się do dobrych duchów, prosząc, żeby przyjęły jego i innych.
Pochylona nad grobem jeszcze raz przyrzekłam Joelowi, że dotrzymam obietnicy, którą mu złożyłam,
zanim umarł, i że wykorzystam mój dar, żeby ich bezpiecznie doprowadzid pod osłonę dobrych
duchów.
Potem nowo poznane małżeostwo, zdjęte współczuciem, dało mi trochę jedzenia i wody i
odprowadziło do Whitney. Pewnie myśleli, że sama tam nie dotrę.
W Whitney dowiedziałam się, że było już tutaj paru przerażonych starców z Grandengartu i
wzbudziło lęk, opowiadając o straszliwym losie swoich współmieszkaoców. W mieście huczało od
tych wieści, toteż miejscowi oficjele nie byli zaskoczeni, kiedy pokrótce opowiedziałam moją historię.
Byli tam mający dar i oni wysłuchali mnie uważniej, chociaż nic nie powiedzieli, kiedy
usłyszeli, że szłam od jednej umierającej osoby do drugiej i kooczyłam ich cierpienia.
Wielu mieszkaoców Whitney pakowało dobytek, a jeszcze liczniejsi już wyjechali; wszyscy
zdążali na północ. Nikt nie wiedział, gdzie teraz uderzy generał Kuno ze swoją armią, lecz chcieli uciec
jak najdalej, gdzie — jak sądzili — byliby bezpieczniejsi. Nie mogłam ich za to winid.
Akurat zjawił się w Whitney wysłany przez radę oddział wojska, żeby się zorientowad w
niepokojach na Południu. Rozmawiałam z dowódcą i opowiedziałam mu, co się stało. Powiedziałam,
że sama nie mogłam pogrzebad tysięcy ciał i że potrzebna mi pomoc. Nie chciałam, żeby moi
współmieszkaocy leżeli i gnili, wydani na łup drapieżników. Uważałam, że moim obowiązkiem jest ich
pochowad. Na szczęście dowódca był rozsądnym człowiekiem. Zabrał mnie ze sobą. Wracaliśmy do
Grandengartu co koo wyskoczy, żeby jak najszybciej zająd się zmarłymi. Kiedy tam dotarliśmy, ciał nie
było.
Magda zamrugała, nie bardzo wiedząc, czy dobrze usłyszała.
— Nie było? Jak to?
Izydora uniosła rękę i pozwoliła jej swobodnie opaśd.
— Zniknęły. Przy drodze, tam gdzie je zostawiłam, nie leżało ani jedno ciało. Miasto się
spaliło. Deszcz ugasił tlące się zgliszcza. Ani w mieście, ani przy drodze, gdzie ustawiono słupy, gdzie
ich uwolniłam od męki, nie było ciał.
— Żołnierze ci uwierzyli? Uwierzyli w twoją opowieśd?
Izydora potwierdziła.
— Ziemia była nasiąknięta krwią. Uwierzyli mi. Słupy, z których nadal zwisały sznury, też były
zakrwawione. Tu i tam leżały szczątki: trzewia rozszarpane przez zwierzęta. Dowódca je obejrzał i
potwierdził, że to ludzkie szczątki.
Izydora lekko uniosła dłoo.
— Ale ciał nie było. Ani jednego.
Magda założyła za ucho pasmo włosów, wciąż nie mogła przywyknąd, że są takie krótkie.
— Nie rozumiem. Jak to nie było ciał? Co się mogło z nimi stad?
— Ujrzałam ślady, jakich wcześniej nie widziałam, więc najpierw pomyślałam, że może armia
generała Kuna postanowiła się schronid w Starym Świecie i że wracała przez Grandengart. I że wtedy
zdecydowali się pogrzebad zmarłych, zamiast pozwolid im gnid.
— Nie — stwierdziła Magda. — To nie pasuje do tego, co słyszałam o Kunie. Baraccus
powiedział mi, że Sulachan osobiście wybrał Kuna na dowódcę armii, bo był taki bezlitosny. Kuno by
sobie nie zawracał głowy chowaniem zmarłych nieprzyjaciół. Tak jak Sulachan, należy do osób, które
by zostawiły ciała jako potworne ostrzeżenie dla chcących stawiad opór. Wykorzystuje terror, żeby
pozbawid woli tych, którzy mogliby mu się przeciwstawid.
Izydora słuchała, potakując.
— Chociaż był to początek wojny i jeszcze się nie dowiedzieliśmy, jak okrutny jest imperator
Sulachan i jego wojska, dowódca, z którym przyjechałam, nie miał żadnych złudzeo. Powiedział, że
żadna armia najeźdźców, która torturowała i mordowała niewinnych ludzi, nie zatroszczyłaby się o
ich pogrzebanie. A potem jego żołnierze znaleźli dowody, że ciała zabrano.
— Zabrano? Co chcesz przez to powiedzied? — zapytała Magda. To wszystko nie miało dla
niej sensu.
— Żołnierze powiedzieli, że jest mnóstwo śladów świadczących o tym, że armia wróciła i
przecięła drogę, kierując się na południe. Najwyraźniej ciała wleczono i układano w stosy. Ziemia była
tam jeszcze obficiej nasiąknięta krwią. Te ślady kooczyły się przy koleinach wozów. Bardzo wielu
wozów.
Magda zmarszczyła brwi.
— Powiadasz, że wojska Kuna jednak wróciły i... zabrały ciała?
— Wrócili i zebrali zmarłych — potwierdziła zimno Izydora.
Dłoo Magdy znieruchomiała na grzbiecie kotki.
— Zebrali zmarłych? — Pochyliła głowę ku tamtej. — Po co?
Izydora wzruszyła ramionami.
— Oficer potrafił jedynie powiedzied, że wszystko wskazuje na to, iż zabrali zmarłych ze sobą,
na południe, do Starego Świata.
Magda przycisnęła palce do czoła, starała się to zrozumied.
— Ale czemu mieliby zrobid coś takiego? Po co im ciała?
Izydora poruszyła dłonią w nieokreślonym geście.
Magda mogła sobie wyobrazid, w jak opłakanym stanie były zwłoki. Zbieranie setek ciał, ludzi
zmarłych dzieo wcześniej, musiało byd okropnym zajęciem. Nikt by tego nie zrobił bez ważnego
powodu.
Izydora nie od razu wyjaśniła, co to mógł byd za powód. Magda pomyślała, że może chodzi o
taką zniewagę, że młoda kobieta woli o tym nie myśled, a już tym bardziej nie mówid. Lecz że z
pewnością wie więcej, niż mówi.
Nie naciskała, uznała, że lepiej ukoid straszliwe wspomnienia Izydory i pozwolid jej
opowiedzied całą historię we własnym tempie.
— To z pewnością przerażające. Rozumiem, co miałaś na myśli, mówiąc, że koszmar dopiero
się zaczynał.
Izydora miała zwieszoną głowę. Nie podniosła jej.
— Nie. Nie to miałam na myśli.
Zdumiona Magda wpatrywała się w nią przez chwilę.
— To właściwie o czym mówiłaś?
ROZDZIAŁ 28
Izydora w koocu uniosła głowę.
— Nasi żołnierze poszli na południe za armią Kuna, żeby się upewnid, że tamci nie wrócą i nie
pójdą inną trasą na północ, w głąb Nowego Świata. Poza tym dowódca uważał, że wojska Kuna, z tak
wieloma wozami, będą się przemieszczały powoli, więc pewnie uda mu się je dogonid. Był
przekonany, że jego oddział jest na tyle liczny, by wywrzed na nich zemstę. Nie wiedziałam, co robid.
Dowódca odjechał ze swoim oddziałem i znowu byłam sama. Większośd mieszkaoców Grandengartu
nie żyła, pozostałych pojmano, mój przyjaciel Joel zmarł i został pochowany. Nie miałam nikogo.
Postanowiłam wrócid do Whitney.
Magda pomyślała, że to całkiem zrozumiałe — z Grandengartu nic nie zostało, a Whitney było
najbliższym miastem. Lecz chyba były lepsze rozwiązania — jak podróż do Aydindril, gdzie mogłaby
przekazad wieści radzie w Wieży i armii. W koocu było to niesłychanie ważne. Pierwszy atak w wojnie,
której wielu od dawna się obawiało, a która właśnie się zaczęła. Podejrzewała, że za decyzją Izydory
kryło się coś jeszcze.
— Czy poza tym, że był tam pochowany Joel, miałaś jakiś powód, żeby wrócid do Whitney?
Izydora, zanim odpowiedziała, jakiś czas pocierała kciukiem kolano.
— Tak. Wróciłam, bo wiedziałam, że jest tam spirytystka.
— Spirytystka? — Magda zmarszczyła brwi. — Po co chciałaś się spotkad ze spirytystką?
— Byłam tak zrozpaczona po tym wszystkim, co się stało, a zwłaszcza tym, że zabrano ciała,
że chciałam z nią porozmawiad. Pewnie pragnęłam tego, co większośd odwiedzających spirytystkę.
Chciałam wiedzied, że Joel jest bezpieczny w świecie dobrych duchów. Chciałam wypełnid złożoną mu
obietnicę.
Magda wreszcie znowu zaczęła głaskad kotkę.
Potrafię zrozumied, co czułaś. Czy spirytystka pozwoliła ci odzyskad spokój ducha?
Patrzyła, jak Izydora pociera kciukiem kolano. Przemówiła, nie podnosząc głowy:
— Sophia była o wiele starsza i bardziej doświadczona, chociaż powiedziała mi, że ostatnio
nie uprawiała swojej sztuki. Że chod jest dumna z tego, czego dokonała, to poświęciła temu całe
życie, a teraz skooczyła ze światem duchów. Że chce w spokoju przeżyd resztę życia. Nie chciała mi
pomóc. Nalegałam. Powiedziałam jej, że to ważne, że złożyłam obietnicę. Nie tylko jako przyjaciółka,
ale i jako czarodziejka. Zbyła to gniewnym gestem i odparła, że to ja obiecywałam, a nie ona.
Spytałam, czy nie mogłaby tego potraktowad jako pomocy płynącej ze współczucia dla tych
wszystkich niewinnych ludzi, abym wiedziała, że zaznają spokoju. Ona na to, że nawet gdyby chciała,
nie mogłaby pomóc, bo to dla mnie zbyt świeża strata i jestem zbyt zrozpaczona. Zapytałam, czy
mogłabym wrócid później, kiedy już nabiorę dystansu. Odparła, że wnikanie do świata duchów to co
innego, niż się większości ludzi zdaje, że jej sztuka powstała nie po to, żeby się kontaktowad ze
zmarłymi dla pociechy żyjących. Że wiążą się z tym zagrożenia, których bym nawet nie pojęła. I Sophia
znowu stanowczo odmówiła mi pomocy.
Izydora się uśmiechnęła.
— Coś mi się zdaje, że to od niej przejęłam niechęd do spotkao z ludźmi, którzy chcą się
porozumied z duchami. Poradziła mi, jak czarodziejka czarodziejce, żebym dała sobie spokój. —
Uśmiech znikł. — Jak się okazało, była to mądra rada. Może powinnam jej posłuchad.
Magda milczała, czekała, żeby Izydora opowiadała we własnym tempie. Krucha młoda
kobieta potarła grzbietem smukłej dłoni policzek, jakby ocierała niewidoczną łzę, a potem wróciła do
opowieści.
— Lecz podobnie jak ty, nie miałam zamiaru godzid się z odmową. — Uniosła głowę. — Jak się
okazuje, upór jest niezbędny.
Magda ze zdumieniem uniosła brwi.
— Niezbędny, żeby spirytystka pomogła?
Izydora potaknęła.
— Odczekałam parę dni, odpoczęłam i porozmyślałam, a potem wróciłam. Sophia wciąż
odmawiała skontaktowania się z duchami. Nie rozumiałam dlaczego. Postanowiłam zostad w Whitney
i później znowu spróbowad. Jestem czarodziejką, więc pomagałam mieszkaocom w różnych
dolegliwościach. Stałam się utrapieniem Sophii, dopytując się, w czym mogę jej pomóc, aż wreszcie
zaczęła mi powierzad drobne sprawy. Wypytywałam ją, gotując posiłki, przynosząc drewno na opał i
wodę, przysypując płomienie węglem. Zawsze się starałam, żeby to wyglądało na zwyczajną
ciekawośd... no, wiesz, ot, taka pogawędka. Bacznie słuchałam tego, co mówiła.
Robiłam, co w mojej mocy, żeby się od niej uczyd. Pomyślałam sobie, że skoro nie chce mi
pomóc, może uda mi się tyle nauczyd, żeby zrobid to samodzielnie. W koocu jestem czarodziejką, czyli
mam dar. Chociaż działania spirytystki były dla mnie kompletną tajemnicą, myślałam, że może nie
będzie aż tak trudno nauczyd się chod tyle, żeby sprawdzid, co się dzieje z duszami zmarłych, i
przekonad się, czy zaznały spokoju. Pewnie miałam poczucie winy, że nie było mnie przy
mieszkaocach Grandengartu, kiedy zjawił się Kuno, i chciałam to jakoś zrekompensowad.
Stara kobieta oczywiście wiedziała, co mi chodzi po głowie. W koocu zapytała, co mam
nadzieję osiągnąd, bezpośrednio się kontaktując ze światem duchów. Wyjaśniłam, że obiecałam
Joelowi, że się postaram, by on i wszyscy mieszkaocy Grandengartu bezpiecznie dotarli do świata
duchów. Zaśmiała się i zapytała, czy wyobrażam sobie, że ktoś z żyjących mógłby wpłynąd na świat
duchów. Jak niby mogłabym pomóc duszom dostad się w zaświaty? Czy sądzę, że mogłabym je wziąd
za rękę i poprowadzid pod ochronę miłosierdzia Stwórcy? Czy naprawdę uważam, że dusze w
zaświatach nie zaznają spokoju, póki go dla nich nie znajdę? Rozumie się, że nie miałam na to
odpowiedzi.
Więc powiedziałam jej, że ciała zabitych zostały zebrane i wywiezione. Że bardzo się martwię,
co czarodzieje w Starym Świecie robią z martwymi mieszkaocami Grandengartu. I że mam okropne
przeczucie, że dusze tych ludzi wcale nie są bezpieczne.
To kazało jej się zastanowid.
Sophia wpadła w ponury nastrój i znowu powiedziała, że takie sprawy nie należą do żyjących i
że chodbyśmy nie wiem jak chcieli pomóc, to w świecie duchów nie mamy nic do gadania. Ale
dręczyło ją dlaczego zabrano zwłoki. Widziałam, że ta tajemnica zmienia jej nastawienie.
Pewnego wieczoru wreszcie powiedziała, że pomoże mi się przekonad, czy mieszkaocy
Grandengartu zaznają spokoju, ale pod jednym warunkiem.
Ponieważ byłam czarodziejką, a nie zwykłą osobą proszącą o pomoc, chciała, żebym w zamian
najpierw wyuczyła się u niej na spirytystkę. Wyjaśniła, że to starodawna i wyjątkowa sztuka, lecz
niestety naznaczona piętnem. Powiedziała, że zbliża się do kresu życia i chce przekazad wiedzę komuś
z nowego pokolenia. Chciała, żeby ten kunszt przetrwał.
Odparłam, że nie mam ochoty zostawad spirytystką. Sophia się uśmiechnęła i powiedziała, że
nie ma dla niej znaczenia, czy tego chcę czy nie, a tylko to, żebym się nią stała. Rzekła, że to
zanikająca sztuka i że nigdy nie znalazła nikogo, kto by chciał się jej na uczyd. Że dzisiejsze młode
czarodziejki nie chcą mied nic wspólnego ze światem duchów. Mówią, że będą martwe przez całą
wiecznośd i dlatego wolą żyd.
Sophia powiedziała, że to zrozumiałe, iż ludzie tak myślą, lecz ona uważa, iż jej praca jest
ważna i nie chce, żeby dawna sztuka zaginęła. Z pewnością wierzyłam, że jej praca jest cenna. Prawdę
mówiąc, wtedy uważałam, że tak naprawdę ważna jest wyłącznie jej praca.
Przyznaję jednak, że chod pragnęłam jej pomocy, czułam odrazę do jej zawodu. Przypomniała
mi, jak bardzo pragnęłam pomocy spirytystki, i powiedziała, że w przyszłości będą inni, którym taka
pomoc się przyda. Sophia ostrzegła, że stara sztuka przepadnie na zawsze, jeśli nie nauczą się jej
młodsi, tacy jak ja, a wtedy potrzebujący już nie otrzymają pomocy.
Powiedziała, że może dzięki temu dostanę szansę wpływania na przyszłośd żyjących.
Odparłam, że to przemyślę.
Potem dotarły do nas wieści, że zginęli żołnierze, którzy wrócili ze mną do Grandengartu i
potem ruszyli za armią generała Kuna.
Magda wstrzymała oddech.
— Zabici? Wszyscy?
Izydora potaknęła.
— To była pułapka. Sophia uważała, że zwłoki zabrane przez wrogów były przynętą. Dwaj
żołnierze uciekli i opowiedzieli, co widzieli.
— Raczej Kuno pozwolił im uciec, żeby siali panikę.
— Pewnie masz rację. Opowiadali, że gnali na południe i myśleli, że zbliżają się do
nieprzyjaciela, kiedy wpadli w zasadzkę. Wszyscy nasi żołnierze, oprócz nich, zostali zabici lub ciężko
ranni. Po bitwie żołnierze Kuna powiązali poległych w pęczki po dwunastu, powiązali ich za nadgarstki
i przymocowali do wozów ze zwłokami z Grandengartu. Jeden z żołnierzy powiedział, że to mu
przypominało sortowanie złowionych ryb. Wojska Kuna zabrały ze sobą wszystkich martwych i
umierających żołnierzy. Niektórzy wciąż żyli i krzyczeli z bólu lub jęczeli w śmiertelnej męce.
Magda nie mogła w to uwierzyd.
— Nigdy nie słyszałam o armii wlokącej ze sobą trupy nieprzyjaciół.
— Zbierali nieżywych — potwierdziła Izydora. — Jak potem słyszałam, robili to też gdzie
indziej. Wtedy myślałam, że może robią to po to, żeby ich ścigano. W pewnym sensie miałam rację.
Kiedy się dowiedziałam, że zabierają martwych, wiedziałam, że muszę iśd do Sophii po pomoc. Działo
się coś, czego nikt nie rozumiał, lecz wszyscy się bali. Pomyślałam, że może dzięki spirytystce poznam
prawdę. Sophia powiedziała mi wtedy, że jeśli zgodzę się wyuczyd jej sztuki, więcej zyskam z tego
doświadczenia, niż gdybym tylko wysłuchała jej opowieści o tym, co widziała. Że mogłabym osobiście
znaleźd tę prawdę, którą tylko ja mogę dostrzec, tylko ja potrafię zrozumied.
Chociaż przerażał mnie ten pomysł, nie mogłam już dłużej unikad tego, co musiałam zrobid,
toteż się zgodziłam. Wtedy Sophia mi powiedziała, że duchy z pewnością celowo mnie do niej
przysłały, że czeka mnie jakaś misja. Zaczęła mnie uczyd jeszcze tego wieczoru.
ROZDZIAŁ 29
— Jak długo trwała nauka? — zapytała Magda.
— Krócej, niż się spodziewałam. Jako córka czarodzieja i czarodziejki miałam dobre podstawy.
Mój ojciec był zafascynowany zaświatami. Wiele się nauczył z tych swoich „wyprawek" do miejsca, w
którym, jak mawiał, w koocu wszyscy się znajdziemy.
Matka mawiała, że „przygoda" to inna nazwa „kłopotów". Niektórzy szeptali, że mojego ojca
kusi śmierd. Wiedziałam, że to nieprawda, ale intrygowało mnie, że bez lęku wyzywa śmierd. A
zarazem podzielałam obawy mamy, że to zapowiada kłopoty.
Przygody ojca były głównie eksperymentami z formami zaklęd, badaniem interakcji magii
addytywnej i subtraktywnej. Dzięki temu wiele się nauczył. Na przykład jak trwad na granicy światów.
To i wypady w nieprzyjazne okolice.
— Rozumiem, co miałaś na myśli, mówiąc, że lubił rzucad wyzwanie śmierci — odezwała się
Magda.
Izydora kiwnęła głową i westchnęła.
— Przekazywał innym czarodziejom to, co odkrył. Od moich najmłodszych lat, ku utrapieniu
mamy, opowiadał mi o swoich dokonaniach z eksperymentalną magią i o frapujących sprawach
związanych z interakcjami pomiędzy światami. Z szeroko otwartymi oczami słuchałam jego opowieści
o życiu na krawędzi, jak to nazywał. Mówił, że jego zdaniem życie i śmierd określają się wzajemnie,
podobnie jak magia addytywna i subtraktywna. Dostrzegał ten związek we wszystkim, nawet w czymś
tak elementarnym jak blask i mrok. W rezultacie zauważał tę współzależnośd także w zwyczajnych
rzeczach.
— Zwyczajnych rzeczach? — spytała Magda. — To znaczy?
Izydora wzruszyła ramionami.
— Tam, gdzie ja widziałam rzucony na ziemię cieo, on widział nie tylko cieo, ale i negatywny
kształt, jak to nazywał, stworzony przez ów cieo. Mówił, że kształty pozytywny i negatywny są
nierozerwalnie sprzężone, złączone ze sobą, istnienie jednego zależy od istnienia drugiego. Że aby w
pełni docenid każdy z nich, należy przynajmniej zdawad sobie sprawę z roli tego drugiego.
I dlatego, wyjaśniał, potrzebujemy mroku, żeby ukazad światło, toteż nie powinniśmy
złorzeczyd ciemności. Potrzebujemy śmierci, żeby zdefiniowad życie.
Dlatego czerpał radośd z tych „wyprawek" w obszary, które innych przerażały. Pewnie byś
powiedziała, że to dążenie do zrozumienia świata zmarłych przyczyniało się do
większego umiłowania życia. Mama przewracała oczami, kiedy mi o tym opowiadał, ale
czasami kątem oka widziałam, jak się do niego czule uśmiecha.
I dlatego bardziej niż większośd ludzi byłam już obeznana z Grace, wiedziałam, jak się ją
rysuje, jak działa, jak sama magia addytywna i subtraktywna jest powiązana ze stwarzaniem i
śmiercią i jak kontury zaklęd czerpią z tych elementów moc. Ojciec nie uważał różnych aspektów
świata — takich jak życie i zaświaty poza zasłoną życia — za odrębne. Sądził, że są współzależne,
stanowią częśd wielkiej, jednolitej całości. I w ten sposób, powiadał, my też jesteśmy częścią
wszystkiego.
Sophia powiedziała, że takie wychowanie, wiedza i zrozumienie dają mi lata przewagi nad
większością kandydatek na spirytystki. Że trafiłam tu, jakby to było moje przeznaczenie. Chociaż
dodała, że w nie nie wierzy.
Najtrudniej przychodziło mi — przyzwyczajonej przez ojca do myślenia w kategoriach
jedności — nauczyd się nie dostrzegad tego świata, wyłączad go z tej całości.
Magda zmarszczyła brwi.
— Co to znaczy „wyłączad ten świat"?
— Sophia mi powiedziała, że aby zajrzed do świata duchów, powinnam umied spojrzed poza
to, co nas otacza. Że niektórzy uważają, chod ona nie wie, czy to prawda czy nie, iż zaświaty są wokół
nas, w tym samym miejscu, w którym istniejemy, lecz są oddzielone i dlatego nie możemy ich
zobaczyd. Teraz, kiedy jestem ślepa, potrafię to pojąd. Słyszę dźwięki, których wcześniej nie
rozróżniałam, chod zawsze się rozlegały.
Podczas każdej lekcji zasłaniała mi oczy. Mówiła, że dzięki temu nauka szybciej mi pójdzie.
Parę tygodni po pierwszej lekcji powiedziała, że czas, byśmy wyruszyły w pierwszą podróż w tamto
miejsce.
Rozumie się, że po tym wszystkim, czego się dowiedziałam — po przestrogach, ostrzeżeniach
przed najmniejszym błędem, ponurych opowieściach o drobiazgach, które miały fatalne
konsekwencje byłam przerażona.
Sophia wierzyła w skutecznośd odpowiednich przygotowao. Rano wypiłyśmy herbatki, żeby
oczyścid nasze aury, by nie zahaczyły o zasłonę i nas nie uwięziły. Po południu zażyłyśmy silne zioła,
żeby stępid zmysły na otaczający nas świat, byśmy nie przeoczyły czających się w mroku zagrożeo.
Wieczorem zaczęłyśmy inkantacje mające pomóc nam otworzyd umysły. Cały dzieo, rozumie się,
oprócz picia herbaty i ziółek rysowałyśmy uroki i zapewniałyśmy sobie rozmaite rodzaje opieki i
ochrony. Kiedy słooce zaszło, przysypałyśmy węgle popiołem. Sophia powiedziała, że płomieo to więź
z tym światem i że gdyby coś poszło nie tak, oświetli nam drogę powrotną przez wieczny mrok.
Izydora uniosła rękę, zatoczyła nią krąg.
— To dlatego, chociaż jestem ślepa, palą się tu świece. — Uśmiechnęła się leciutko. — No i
oczywiście dlatego, żeby inni się nie potknęli nie wpadli na mnie.
Magda nie potrafiła docenid tego żartu.
— A kiedy już byłyście gotowe?
— Sophia kazała mi naciąd palec i narysowad krwią Grace na podłodze przed paleniskiem,
wokół miejsca, w którym miałyśmy usiąśd.
Chociaż Magda nie miała daru, spędziła wiele czasu przy czarodziejach. No i była żoną
Pierwszego Czarodzieja. Dobrze rozumiała znaczenie kreślenia Grace krwią. Grace magicznymi
sposobami łączyła stwarzanie, świat żywych i świat zmarłych.
— Pamiętam, że to była wietrzna, pochmurna noc, czarna jak smoła — mówiła Izydora na
wpół do siebie, jakby odpłynęła wspomnieniami w tamtą noc. — Ciemny świat za dwoma maleokimi
okienkami domku
Sophii wydawał się złowieszczy i przytłaczający.
Izydora wyraźnie starała się uwolnid od tych dręczących wspomnieo. Zamilkła, machnęła
ręką.
— Szczegóły nie mają dla ciebie znaczenia. Nie masz daru, więc pewnie i tak większości byś
nie zrozumiała. Ważne jest to, że musiałyśmy się uciec do najmroczniejszej magii, żeby przywoład
mroki zaświatów. Potem subtraktywnymi liniami wyznaczyłyśmy uroki powodujące rozdarcie.
— Rozdarcie?
— W zasłonie zaświatów — wykrztusiła młoda kobieta.
Magda pomyślała, że Izydora ledwo nad sobą panuje. Zasłoniła usta dłonią, jakby znowu
widziała te same okropieostwa, co tamtej nocy. Ściągnęła brwi. Oddychała ciężko, urywanie. Magda
się zorientowała, że Izydora szlocha w jedyny możliwy dla niej sposób przecież nie mogła płakad.
Zrobiło się jej żal młodej kobiety, tak przeraźliwie osamotnionej i ciężko doświadczonej. Podniosła
kotkę z kolan i przysunęła się do Izy dory. Położyła kotkę na podłodze i Cieniulka zaczęła się
przeciągad po długiej drzemce. Magda objęła kruchą młodą kobietę. Izydora ukryła twarz na jej
ramieniu.
— Przepraszam, że poprosiłam, żebyś przywołała te okropne wspomnienia — powiedziała,
tuląc Izydorę.
Spirytystka cofnęła się i opanowała.
— Nie, sama chciałam ci o tym opowiedzied. Nigdy nikomu o tym nie mówiłam, oczywiście z
wyjątkiem tego, kto mi zabrał oczy. Chciałam, żebyś wiedziała, podobnie jak ja musiałam się
dowiedzied, co to znaczy byd spirytystką praktykowad tak przygnębiającą sztukę, która trzyma cię
pomiędzy umarłymi.
— Rozumiem — powiedziała Magda.
— Obawiam się, że tak naprawdę wcale nie rozumiesz — Izydora nie powiedziała tego
protekcjonalnie czy złośliwie, raczej stwierdziła fakt. — Ja sama nie rozumiałam, póki nie
odchyliłyśmy zasłony i nie ujrzałyśmy niewyobrażalnego.
Magda przez chwilę nasłuchiwała ciszy, potem zapytała:
— Co zobaczyłaś za zasłoną?
Izydora zapatrzyła się we wspomnienia.
— Zobaczyłam dziedzinę mroczniejszą niż mrok — powiedziała na koniec znękanym głosem.
— Bezkresną krainę dusz, której obejście zajęłoby wiecznośd, a przecież ujrzałam ją w jednej chwili.
W owej chwili ujrzałam to, co chciałam zobaczyd, poznałam prawdę, po którą przyszłam i...
przeraziłam się.
— Przeraził cię widok świata umarłych?
— Nie — odparła Izydora. — Przeraziła mnie prawda.
ROZDZIAŁ 30
— Nie rozumiem — powiedziała Magda. — Jaką prawdę ujrzałaś?
Przez chwilę było słychad jedynie strzelanie kilku płonących w izbie świec. Kotka siedziała
cicho, jakby czekała na to, co powie Izydora.
— Zobaczyłam Joela — powiedziała wreszcie spirytystka. — A raczej jego duszę. Zaznała
spokoju, co dało mi pociechę.
Magda, obejmująca barki Izydory, ścisnęła jej ramię. Nie chciała okazad podejrzliwości czy
niedowierzania, ale trudno jej było to pojąd.
— Jak to możliwe, Izydoro, że od razu zobaczyłaś tego, kogo szukałaś? Przecież w zaświatach
są nieprzeliczone rzesze dusz? W świecie zmarłych są dusze wszystkich, którzy kiedykolwiek żyli.
— Trudno to wyjaśnid — stwierdziła Izydora po krótkim namyśle. Zmarszczyła brwi,
przekrzywiła głowę, zadumana. — Wiesz, jak to jest iśd przez tłum w Wieży. A chodby były tam setki
ludzi, natychmiast dostrzegłabyś Baraccusa, od razu byś go wypatrzyła wśród mrowia przechodniów?
Magda smutno się uśmiechnęła do wspomnieo.
— Tak. I przypominam sobie takie zdarzenie.
— To coś podobnego — powiedziała Izydora. — Nie to samo, ale uznałam, że tylko taki
przykład zrozumiesz. W zaświatach rzeczy nie mają się tak samo jak tutaj. Czas, odległośd, liczebnośd i
tym podobne są tam zupełnie odmienne. Jakby zasady, do których przywykłaś, tam nie działały w ten
sam sposób.
— Baraccus udał się w zaświaty — odezwała się w zadumie Magda — tuż przed
samobójstwem.
Zastanawiała się, jak mu tam było, co zobaczył i jak to na niego wpłynęło.
— Ze spirytystka jest inaczej — powiedziała Izydora, ze współczuciem ściskając dłoo Magdy.
— Baraccus był czarodziejem o wielkiej mocy podróżującym przez świat umarłych. My nie mamy tak
potężnego daru i nie odważamy się wejśd w zaświaty. Spirytystka jedynie odchyla zasłonę, na tyle,
żeby na chwilkę za nią spojrzed. Zamiast tam wchodzid, jak to zrobił Baraccus, czarodziejkaspirytystka
w specyficzny sposób korzysta ze swego daru. Kreśląc uroki, przyzywamy pewne moce, a także magię
addytywną i subtraktywną. On tam był. My tylko zaglądamy.
— Rozumiem — przytaknęła Magda. — I co zobaczyłaś, kiedy tam zajrzałaś?
— W wirze magii i mocy wszystko trwało przez mgnienie, chod owa chwila zdawała się trwad
wiecznośd. I w tym przerażającym rozbłysku czasu ujrzałam prawdę.
— I jakaż prawda tak cię przeraziła?
Izydora przygryzła wargę, zbierając się na odwagę.
— Taka, że nie było tam innych zmarłych mieszkaoców Grandengartu.
Magda zmarszczyła brwi, pochyliła się ku niej. Nie bardzo wiedziała, co spirytystka chciała
powiedzied.
— Nie mogłaś ich znaleźd? W bezmiarze zaświatów nie mogłaś się przekonad, czy są
bezpieczni i zaznają spokoju? Chod udało ci się to z Joelem?
Izydora pokręciła głową.
— Nie. Miałam na myśli to, że ich tam nie było.
— Dalej nie rozumiem. Przecież umarli. Z pewnością nie żyli. Może potrafiłaś odnaleźd tylko
Joela, jak ja męża w tłumie, bo go szczerze kochałaś, lecz nie mogłaś wypatrzed pozostałych.
— Nie — zaprzeczyła stanowczo Izydora. — Tę prawdę ujrzałam w tamtej chwili. Zobaczyłam,
że ich dusz nie ma w świecie umarłych. Ich dusz, duchów, jakkolwiek je nazwiesz, nie było w
zaświatach.
— No to gdzie są?
— Nie wiem. Szukam ich od tamtego dnia i jeszcze nie znalazłam. Wiem tylko, że dusz
mieszkaoców Grandengartu, których ciała zabrano, nie ma w świecie zmarłych. I że nie ma tam dusz
innych.
Cisza aż dławiła. Magda musiała się napomnied, że powinna oddychad.
— Jak umarli mogą nie przebywad w zaświatach? — spytała wreszcie. — Jak to możliwe?
ROZDZIAŁ 31
— Właśnie tego chcę się dowiedzied — powiedziała Izydora. — Jak tylko poznałam tę prawdę,
wiedziałam, że muszę znaleźd odpowiedź.
— Ale jak? — Magda odgarnęła włosy z twarzy. — Mówiłaś, że tylko na chwilkę uchyliłaś
zasłonę.
— Tak, lecz ta chwila, w której zespoliły się magia i moc, to mgnienie czasu wydawało się
trwad wiecznośd. W pewnym sensie to wcale nie było mgnienie. W pewnym sensie była to
nieskooczenie wielka częśd wieczności.
Magda czuła, że się w tym gubi.
— Jak to możliwe?
— A tak, że, jak dowiedziałam się od ojca, w wieczności śmierci czas nie istnieje. Skoro nie ma
początku ani kooca, nie ma jak obliczyd, jak długo tam przebywasz.
— Musi byd sposób zmierzenia, ile czasu trwa jakieś zdarzenie. Czas wciąż istnieje. Dzieo
nadal jest dniem.
— Tutaj, ale nie w zaświatach. Tu czas jest uchwytny. Dzieo się zaczyna i kooczy. Tam panuje
wiekuista noc.
— Dalej nie rozumiem.
— Wyobraź sobie, że natknęłaś się na linę przegradzającą drogę. Po twojej lewej stronie nie
ma początku, po twojej prawej stronie nie ma kooca. Lina jest nieskooczenie długa. Nie ma kooca ani
początku. Jak mogłabyś odmierzyd określoną częśd? Częśd wieczności to sprzecznośd sama w sobie.
Jak mogłabyś na przykład odmierzyd jedną czwartą wieczności? Gdybyś próbowała odciąd fragment z
takiej bezkresnej liny, to i on byłby bezkresny, bo lina nie miałaby kooców, toteż nie mogłabyś
stworzyd ich w czymś, co z definicji ich nie ma. To, że dla własnej wygody chcesz początku i kooca, nie
zna czy, że one istnieją. I chod z pewnością istnieją w naszym świecie, w zaświatach ich nie ma. W
centrum wiru mocy czas nie istnieje. Minuta, dzieo, rok są jednym i tym samym. Tak więc w tej
nieskooczoności miałam na poszukiwania tyle czasu, ile potrzebowałam. W pewnym sensie miałam
wiecznośd i całą wiecznośd szukałam. Próbowałam spytad duszę Joela, gdzie oni są, ale zanim
zaczęłam formułowad pytanie, powiedział mi, że tu ich nie ma. Zobaczyłam ludzi, których znałam z
Grandengartu, zmarłych w przeszłości, przed tym straszliwym dniem, kiedy zjawił się Kuno. Ludzi,
którzy byli starzy lub chorzy, a nawet chłopca, któremu usiłowałam pomóc, lecz zmarł z gorączki. Nikt
z nich nie wiedział, gdzie są pozostali, gdzie są mieszkaocy, którzy zginęli tego okropnego dnia. Każdy,
kogo znałam, potrafił mi powiedzied tylko, że tu ich nie ma. Nie było ich w zaświatach.
— Jak to możliwe? — zapytała Magda. — Jak mogą byd martwi i niemartwi?
Izydora leciutko się uśmiechnęła.
— Oto pytanie, które mnie skłoniło do zamieszkania tu, na dole, pośród szczątków.
Uśmiech znikł, jakby kobieta znowu się zagubiła we wspomnieniach.
— Widziałam udręczone dusze, samo zło zatracone w mrocznym smutku wiekuistych
ciemności. Nie ośmieliłam się zbyt długo im przyglądad, w obawie, że wciągną mnie w wieczną noc i
rozszarpią moją duszę. Widziałam chwałę dobrych duchów. Widziałam, jak trwają w spokoju w
łagodnym blasku. Nie chciałam ich niepokoid, ale musiałam odnaleźd nieobecnych. Musiałam je
poprosid o pomoc, o to, żeby mi powiedziały, co wiedzą. Jeden z nich odwrócił się do mnie i wtedy
zobaczyłam, że to dusza Sophii patrzy na mnie w łagodnym złocistym blasku. Powiedziała, że
poznałam prawdę. Że tutaj już niczego się nie dowiem.
Magda ściągnęła brwi.
— Dusza Sophii? Jak dusza Sophii mogła do ciebie przemówid w świecie zmarłych?
Izydora zwilżyła wargi.
— Bo nie żyła.
— Co takiego?
Izydora odkaszlnęła.
— To była jej ostatnia wyprawa do świata duchów. Zrozumiałam wtedy, że nie wróci ze mną
za zasłonę. Podała mi odpowiedź tak prostą jak to tylko możliwe.
— Magda zadrżała, uświadomiwszy sobie, że Sophia — kobieta, którą znała wyłącznie z
opowieści Izydory — zmarła w tej misji.
— Co to znaczy?
Izydora delikatnie dotknęła ramienia Magdy.
— To wcale nie było skomplikowane. Dowiedziałam się tego od razu. Nie było ich tam. Dusz
tych ludzi nie było w zaświatach. To była prosta prawda.
— Skoro prostą prawdą jest, że ich w zaświatach nie ma, musi to oznaczad, że dusze nadal są
tutaj, w naszym świecie, że nie przeszły za zasłonę.
Izydora w odpowiedzi leciutko się uśmiechnęła.
ROZDZIAŁ 32
Magda nie mogła uwierzyd w to, co słyszała.
— Naprawdę? Dusze tych wszystkich ludzi wciąż są na tym świecie? Skoro nie ma ich w
świecie zmarłych, mogą byd tylko tutaj, wciąż wśród nas. — Przyłapała się na tym, że rozgląda się po
izbie, jakby się spodziewała, że ujrzy unoszące się wokół niej dusze. — To właśnie masz na myśli?
Izydora na chwilę zacisnęła usta, ale wreszcie odpowiedziała:
— Niestety tak. Prawda jest taka, że chociaż tamci ludzie zmarli, ich duchy nie mogły odejśd
tam, gdzie powinny się znaleźd.
Magda nie wiedziała, jak to w ogóle możliwe. Przyszło jej na myśl, że może odeszły w
zaświaty, ale potem jakoś na powrót je tu ściągnięto.
— Ale dlaczego?
Potarła policzek dłonią. Bała się myśled o przyczynach. Nie potrafiła sobie wyobrazid skutków.
W głowie się jej kręciło od plątaniny myśli. Izydora sama podjęła opowieśd:
— Potem dusza Sophii podpłynęła do mnie. Rozpostarła ramiona jak sokół skrzydła i
zatrzymała się tuż przede mną. Chociaż znałam Sophię, przeraziłam się i miałam wrażenie, że
skamieniałam, nie mogąc się poruszyd. Oczy duszy, oczy Sophii, lśniły tym samym blaskiem, który ją
spowijał. Wpatrywała się we mnie z zaświatów i powiedziała: „Masz prawdę, po którą przyszłaś". Nie
wiedziałam, co robid. Jej dusza, jakby w odpowiedzi, bardziej się zbliżyła, znalazła się tuż przed moją
twarzą i poleciła: „Znajdź ich!".
W owej straszliwej chwili dostałam odpowiedź, po którą przy szłam, wszystko, co powinnam
wiedzied, i pojęłam, co muszę zrobid. Wróciłam, poznawszy prawdę. Wróciłam jako spirytystka, lecz
bez kobiety, która mnie wyuczyła. Wróciłam do jej domu i zajęłam jej miejsce.
Sophia leżała martwa obok mnie, pośrodku Grace, zaciskając w dłoni opaskę, której używała,
ucząc mnie.
Magda rozumiała, jak bardzo Izydora polubiła Sophię. Widziała żal malujący się na twarzy
niewidomej młodej kobiety. Bardzo jej współczuła, że te poszukiwania skooczyły się śmiercią Sophii.
— Przykro mi, że straciłaś przyjaciółkę.
Izydora uśmiechnęła się z rezerwą.
— Tak, w koocu stała się dobrą przyjaciółką. Pomogła mi nauczyd się tego, co było mi
potrzebne, żebym mogła pomóc współmieszkaocom.
Magda przechyliła głowę.
— Chcesz powiedzied, że po tym odkryciu stało się twoim obowiązkiem... jak by to nazwad?
Odprowadzenie nieobecnych dusz w zaświaty?
— Powiadam, że zrozumiałam wtedy, że bitwa się nie skooczyła tylko dlatego, że dotarłam w
zaświaty i odkryłam częśd prawdy. Wojna, zapoczątkowana zabiciem mieszkaoców mojego miasta,
dopiero się zaczynała. Uświadomiłam sobie, że jestem żołnierzem w tej walce, wojowniczką.
— Ale ty...
— I ty znalazłaś się tu dlatego, że zostałaś wojowniczką.
— Ja?
Izydora odwróciła się ku Magdzie, jakby mogła jej spojrzed prosto w oczy, tak jak w wyobraźni
Magdy dusza Sophii patrzyła w oczy Izydory.
— Byłaś żoną Baraccusa, ale skoro on umarł, ty szukałaś odpowiedzi na dręczące cię pytania.
Przyszłaś do spirytystki, bo musisz poznad prawdę. Chcesz odpowiedzi zza grobu, podobnie jak twój
mąż. Robisz to, ponieważ masz duszę wojowniczki. Chociaż nie masz daru, masz wiedzę, umiejętności
i serce, które czynią cię wyjątkowo kompetentną osobą. Pewnie myślisz, że każdy mógł zrobid to, co
ty, na przykład przeciwstawid się radzie, ale tak naprawdę nikt inny by tego nie zrobił, nie potrafiłby.
Wyłącznie ty mogłaś tak postąpid i możesz byd jedyną osobą potrafiącą odkryd straszliwą prawdę. Nie
miej wątpliwości, Magdo Searus: wróg się ciebie boi i nie bez przyczyny, nawet jeśli o tym nie wiesz.
— Boi się mnie?
— Tak. Przychodząc tutaj w poszukiwaniu prawdy, pokazałaś, że jesteś wojowniczką.
Udowodniłaś też, że jesteś dla nich niebezpieczna.
Magda aż nazbyt wyraźnie przypomniała sobie, że był tu Nawiedzający Sny, że czaił się w jej
umyśle, a potem próbował ją zabid.
— Pewnie tak. Nie patrzyłam na to w ten sposób, ale chyba tak to wygląda. Nawet nie mam
daru, ale oni z jakiejś przyczyny nie chcą, żebym szukała prawdy.
— Poszukiwania prawdy niekiedy prowadzą nas do miejsc, w których nigdy nie
spodziewaliśmy się znaleźd — powiedziała Izydora. Tą drogą powinna kroczyd właściwa osoba
walcząca z tymi, którzy potrafią wniknąd do naszego umysłu i ukraśd duszę. Byd może w jakiś sposób
się zorientowali, że to ty jesteś tą osobą, i dlatego się ciebie obawiają. A ponieważ się obawiają, będą
cię ścigad.
Magda nie mogła się spierad. Od dnia na zewnętrznym murze Wieży, kiedy uznała, że chce
żyd, wiedziała, że dąży do czegoś niezmiernie ważnego.
ROZDZIAŁ 33
— I dokąd zaprowadziła cię podróż w poszukiwaniu prawdy, kiedy wróciłaś i zobaczyłaś, że
Sophia nie żyje? — spytała Magda.
Izydora łagodnie przesunęła dłonią po jedwabistym grzbiecie kotki zwiniętej w kłębek
pomiędzy nimi.
— Pochowałam Sophię i jakiś czas mieszkałam w jej domu, kilkakrotnie wyprawiając się do
świata duchów. W koocu uświadomiłam sobie, że moja walka nie toczy się w świecie duchów, ale
tutaj, wśród żyjących. Wiedziałam, że muszę znaleźd pomoc tam, gdzie centrum naszej walki.
— Przyszłaś spotkad się z radą? — domyśliła się Magda.
Izydora potaknęła.
— Chciałam opowiedzied, czego się dowiedziałam. Poprosiłam o wysłuchanie na obradach
zamkniętych dla mieszkaoców. Uważałam, że te wieści mogłyby wywoład panikę, gdyby dotarły do
ludzi nierozumiejących takich spraw. Chciałam o nich mówid tylko z mającymi dar, tylko z tymi, którzy
mają pewne pojęcie o pracy spirytystki. Wreszcie znalazłam się w komnatach rady, czekając na swoją
kolej, by przemówid. Pomyślałam, że zamknięta sesja powinna mied mniejsze audytorium, ale nawet i
w takiej uczestniczył spory tłumek ważnych osób. Wyglądało na to, że wszyscy zjawili się z
wiadomościami, raportami lub obawami związanymi z wojną. Najpierw liczni oficerowie przedstawili
poufne raporty o walkach i zebrane przez wywiad informacje. Docierały do mnie tylko urywki, ale
uchwyciłam ogólną wymowę. Potem przyszła kolej na czarodziejów. Ci poinformowali o odkryciach w
sprawie nowej magicznej broni sprawiającej nam tyle problemów. I z tego niewiele usłyszałam, ale i
tak było to przerażające. Inni wystąpili z propozycjami wymagającymi aprobaty, dotyczyły głównie
naszej broni.
Niektórzy z oficerów i czarodziejów, opowiadając o działalności wroga, nachylali się do
członków rady i mówili przyciszonym głosem, a tamci przysuwali się ku nim, słuchając w głuchym
milczeniu togo, co do mnie już w ogóle nie docierało. Ale wcale nie musiałam słyszed, co mówią. Na
twarzach widziałam troskę, zmartwienie, że przebieg wojny nie jest dla nas pomyślny.
Po raportach pokuśtykał ku radzie stary czarodziej, który doczekał się swojej kolejki i zaczął
się rozwodzid nad potrzebą stworzenia nowej sylfy, żebyśmy mogli szybko przekazywad informacje,
uprzedzając wroga.
Magda wzdrygnęła się na samą myśl, że mogliby stworzyd kolejną sylfę — ani trochę jej nie
lubiła. Jej zdaniem i tak było o tę jedną za dużo. Zmusiła się do słuchania opowieści Izydory.
— Starszy radny był pełen szacunku, ale odpowiedział czarodziejowi, że stworzenie sylfy
kosztowało wiele wysiłku i wynikły z tego kłopoty, których nikt nie przewidywał. Czarodziej zaczął
bronid swojego pomysłu, lecz starszy mu przerwał, mówiąc, że kiedy wojna się zaczęła, wróg dostał
się do Wieży właśnie sylfą.
Magda doskonale pamiętała masakrę, do jakiej wtedy doszło. Baraccus rozkazał, żeby jeden z
czarodziejów cały czas pilnował sylfy, by już nikt się znowu tędy nie wśliznął i ich nie zaatakował.
Znała jednego z czarodziejów, Quinna, wyznaczonego do samotnego pilnowania syfly. Dorastał z
Magdą w Aydindril. Pilnowanie sylfy było nudnym zajęciem, ale Quinn nie narzekał. Mówił, że
przynajmniej ma czas na spisywanie dzienników. Uwielbiał szczegółowe rozpisywanie się o
wydarzeniach w Wieży, zapisywanie informacji o znanych sobie ludziach oraz własnych przemyśleo
na temat intryg politycznych. Magda spytała, czy mogłaby kiedyś przeczytad jego dzienniki.
Powiedział, że tak, ale na pewno ją to znudzi.
— Stary czarodziej nie wiedział o tej napaści i zamilkł, zdumiony — ciągnęła Izydora. —
Podziękowali mu, lecz odrzucili jego pomysł. Powiedzieli, żeby zamiast tego stworzył dodatkowe
książeczki podróżne, co by rozwiązało problemy z porozumiewaniem się. Kiedy stary czarodziej
skłonił się i odszedł, stojący tuż przede mną mężczyzna niecierpliwie zajął jego miejsce. Był to wysoki,
barczysty czarodziej, niewiele starszy ode mnie. Miał przy boku wspaniały miecz — rzadkośd u
czarodzieja. Dlatego zwróciłam na niego uwagę. Nie był też odziany w skromne szaty, jak większośd
czarodziejów. Ponieważ byłam następna w kolejce, słyszałam całą rozmowę. Radni się skrzywili na
widok czarodzieja. Jeden z nich zapytał: „O co tym razem chodzi, Merritt?".
Magda pamiętała to imię. Czarodzieje, których razem z Tilly spotkały wcześniej tego dnia w
ciemnych korytarzach, powiedzieli im, że przez Merritta zginęli kolejni ludzie. Bardzo ich rozzłościło,
że Merritt odmówił pomocy.
— Czarodziej powiedział radzie, że już ma pewnośd, iż dzięki jego metodzie będzie można
stworzyd osobę, która uzyska prawdę. — Izydora pochyliła głowę ku Magdzie. — To przykuło moją
uwagę.
Magdy też, lecz z innego powodu. Nigdy jej się nie podobało odmienianie ludzi za pomocą
magii.
— Radni już po chwili mu przerwali, mówiąc, że już im o tym opowiadał i że ich zdaniem coś
takiego przerasta umiejętności każdego czarodzieja. Merritt się upierał, że od tamtej z nimi rozmowy
zbadał każdy aspekt procesu i przeanalizował wiele sieci weryfikujących, żeby się upewnid, iż ma
rację. Twierdził, że nie tylko jest to możliwe, lecz także, że mógłby to zrobid. Powiedział im, że z
ważnej przyczyny należałoby tego dokonad. Radni przyznali, że teoretycznie ma to wartośd, lecz
zapytali, czemu jeszcze tego nie zrobił, skoro uważa, że to możliwe. Dlaczego jeszcze nie udało mu się
tego dokonad. Merritt na to, że potrzebuje pewnych ezoterycznych obliczeo, żeby uzupełnid
procedurę, a potem osoby chętnej do przemiany. Spytali, o jakie obliczenia mu chodzi. Nie
usłyszałam, co odpowiedział, ale kilku radnych się roześmiało. Któryś gniewnie uderzył dłonią w stół i
rzucił do Merritta, że chyba mu rozum odebrało. Merritt się nie speszył, kiedy mu powiedzieli, że
istnienia takich matryc nie udowodniono. Spokojnie odparł, że wie, co robi. Powiedział, że dzięki
swoim badaniom odkrył, że takie okultystyczne obliczenia muszą istnied. Że ma pewnośd, iż
przetrwały formuły sprzed przemieszczenia się gwiazdy. Że muszą istnied przynajmniej tabele dla
siódmego poziomu, z których mógłby wywieśd własne matryce. Zapewnił ich, że gdyby uzyskał resztę
tego, co mu potrzebne, mógłby stworzyd oręż, osobę, która mogłaby nieomylnie odróżnid prawdę od
kłamstwa.
Wszyscy członkowie rady zaczęli mówid jednocześnie. Starszy przerwał im i powiedział
Merrittowi, że sądząc po tym, co słyszał i co wie, taka próba najprawdopodobniej zakooczyłaby się
śmiercią danej osoby. Nieprzyjaciel zaryzykował życie swoich ludzi, ale my tego nie zrobimy. Merritt
nie odpowiedział. Stał dumnie wyprostowany, pozwalając pozostałym jasno powiedzied, co o tym
myślą. Słysząc, co mówią, nie miałam pewności, czy w ogóle rozumieją koncepcje Merritta. Jego
wywody przerastały moje zrozumienie, ale przynajmniej widziałam, jaki jest bystry. Za mało wiem,
żeby ocenid słusznośd jego twierdzeo. Rada z pewnością nie miała o nich zbyt wysokiego mniemania.
Starszy zapytał, czy nie myli się, jeśli chodzi o niebezpieczeostwo grożące takiej osobie. Merritt
milczał przez chwilę, a potem spokojnie odparł, że chod jest pewien, że mógłby to zrobid, zawsze
uczciwie przyznaje, że istnieje zagrożenie życia. Lecz ilu umrze bez tego oręża? — zapytał. Odchylili
się na oparcia krzeseł, nie mogąc lub nie chcąc odpowiedzied.
W koocu starszy znów nachylił się nad stołem i powiedział, że w żaden sposób nie mogą mu
pomóc, bo nie wiedzą, czy takie wyliczenia siódmego poziomu naruszenia w ogóle istnieją, a nawet
jeśli tak, to rada ich nie ma. Wtedy Merritt rzekł, że skoro rada nie może mu dostarczyd niezbędnych
formuł, będzie musiał się udad do samego Pierwszego Czarodzieja. Kilku radnych się roześmiało i
powiedziało, że może spróbowad.
Magda zrozumiała teraz, dlaczego sobie przypomniała to imię, kiedy je usłyszała, idąc do
spirytystki. Pamiętała, jak Baraccus wrócił do domu po rozmowie, która go zaniepokoiła. Spytała
wtedy, co go trapi. Stał w oknie, długo patrząc na księżyc, aż wreszcie powiedział, że błyskotliwy
młody czarodziej przyszedł do niego, szukając pewnych ważnych i rzadkich kalkulacji ryftu na
stworzenie naruszenia siódmego poziomu. Magda nie miała pojęcia, co to znaczy, lecz nie wątpiła w
wagę sprawy. Zapytała Baraccusa, czy dał tamtemu to, o co prosił. Odparł: „Nie mogłem dad
Merrittowi potrzebnych mu formuł. Chciałbym, ale wszystkie kalkulacje naruszenia są zamknięte w
Świątyni Wichrów, w zaświatach". Magda wiedziała więc, że Merritt nie dostał od Pierwszego
Czarodzieja tego, na czym mu zależało.
— Na koniec — podjęła Izydora — starszy zasugerował Merrittowi, żeby się zajął mniej
ważnymi zadaniami, póki nie wymyśli czegoś wartego zachodu, ale mieszczącego się w granicach
możliwości. Kiedy Merritt mnie mijał, wychodząc, zobaczyłam, jak zaciska zęby. Z całej siły zaciskał
pięśd na rękojeści miecza. Było mi go żal, bo w jego głosie usłyszałam coś, co mi się spodobało.
Magda otrząsnęła się z zadumy i spojrzała na spirytystkę.
— Co masz na myśli?
Izydora wzruszyła ramionami.
— Sama nie wiem. Szczerośd. Profesjonalizm. Byłam przekonana, że wie, o czym mówi, chod
rada nie traktowała go poważnie. A jego oczy...
— Tak?
Izydora z zażenowaniem pokręciła głową.
— Bo ja wiem... Przede wszystkim miały niezwykłą orzechową barwę. Lecz zafascynowało
mnie to, co w nich dostrzegłam. Kiedy na mnie spojrzał, zamarłam. Miałam wrażenie, że zajrzał mi w
duszę. Chociaż był zły, że rada odrzuciła jego prośbę, nadal miał w oczach łagodnośd. Poprzez
widoczny w nich gniew dostrzegałam współczucie.
Magda nawet w słabym blasku świec zauważyła, że Izydora się zarumieniła.
— Dał ci poczucie bezpieczeostwa — domyśliła się.
Spirytystka potaknęła.
— I było mi go żal. Pomyślałam, że nie poznali się na jego umiejętnościach i możliwościach.
Pewnie dlatego, że jestem młodą czarodziejką, wiem, jak to jest, kiedy ludzie nie traktują cię
poważnie. Sophia traktowała mnie poważnie, lecz niektórzy zawsze mnie lekceważyli.
— A jak twoje spotkanie z radą? — spytała Magda. — Zgodzili się ci pomóc?
Izydora głęboko westchnęła.
— Kiedy przyszła moja kolej, rada ze współczuciem wysłuchała mojej opowieści, ale orzekła,
że nic nie może zrobid. Podejrzewałam, że nie do kooca mi uwierzyli. Nie powiem, żebym miała im to
za złe. Większośd ludzi, nawet czarodziejów, niewiele wie o zaświatach, toteż rada nie mogła pojąd
znaczenia spraw, o których mówiłam, i wynikającego z nich zagrożenia. Podobnie jak nie potrafili
zrozumied tego, o czym mówił Merritt. Mój ojciec by zrozumiał, lecz ci ludzie, w przeciwieostwie do
niego, nie poświęcili życia badaniu zaświatów. Rada uznała, że to wielka tragedia, lecz skoro
mieszkaocy Grandengartu nie żyją, to nie można im pomóc. Starszy powiedział, że rada musi się
troszczyd o żywych. Żaden nie dostrzegł, że moje odkrycie ma bezpośredni wpływ na żyjących, a
zwłaszcza na utrzymanie ich przy życiu. Starszy spojrzał mi w oczy i powiedział, że mają się o co
martwid. Chociaż tego nie wyraził, wyraźnie wyczułam, że gani mnie za to, iż marnuję ich czas.
Powiedziałam, że wobec nasilającej się z dnia na dzieo wojny świetnie to rozumiem, lecz jako
czarodziejka i spirytystka uważam, że ta sprawa ma ścisły związek z wojną, w jakiś sposób się z tym
wszystkim łączy. Mówiłam, że obawiam się, iż kryje się za tym więcej, niż nam się zdaje, i że grozi nam
większe niebezpieczeostwo, niż sądzimy.
Magda wiele razy stawała przed radą i świetnie poznała ich obojętnośd.
— Co powiedzieli?
— Po krótkim namyśle starszy odchylił się na krześle i zasugerował, że może uda mi się
znaleźd czarodzieja, który zechciałby mi pomóc. Wtedy mam się nie wahad i skorzystad z jego
pomocy. Jeden z radnych się zaśmiał i podpowiedział, że powinnam się zwrócid do młodego
czarodzieja Merritta, to może go odwiodę od snów na jawie.
Magda aż za dobrze wiedziała, co się potem stało.
ROZDZIAŁ 34
— I tak — mówiła Izydora — rozważywszy, co nieprzyjaciel mógł zrobid z ciałami, na jakie
sposoby mógł uniemożliwiad duszom odnalezienie drogi w zaświaty i dlaczego robił coś tak
potwornego, uznałam, że najlepiej będzie, jak poszukam czarodzieja Merritta.
Magdzie się nie podobało, do czego zmierza ta opowieśd, zwłaszcza że już wiedziała, że to
jakiś czarodziej odebrał Izydorze wzrok, a Merritt najwyraźniej parał się magicznym przemienianiem
ludzi. Wiedziała, że niektóre zmiany są stosunkowo niewielkie, lecz zdarzają się i monstrualne
transformacje — na przykład sylfa.
— Zaczęłam rozpytywad, gdzie znajdę Merritta, i powoli docierało do mnie, że ludzie się z
niego nie śmieją, w przeciwieostwie do członków rady. Ludzie się go bali.
Magdę to zdziwiło, zwłaszcza że Izydora opowiedziała, jak rada się go pozbyła.
— Bali się? Dlatego, że przemienia ludzi?
— Tak, w pewnym sensie, ale chodziło o coś więcej. Bali się go, bo był konstruktorem.
— Konstruktorem? Jesteś tego pewna?
Wiedziała, że rzeczy tworzone przez takich czarodziejów często ludzi przerażają, i nie bez
powodu. Wiedziała również, że prawdziwi konstruktorzy trafiają się niezwykle rzadko i że różnie się o
nich mówi. Zaczynała lepiej rozumied, czemu rada nie chciała wchodzid w układy z Merrittem. Izydora
potaknęła.
— To jeden z jego magicznych talentów. Tworzy najrozmaitsze rzeczy: od wspaniałych
skórzanych opraw, zawierających mnóstwo zaklęd ochronnych, dla ksiąg o magii, poprzez ostrą broo
tnącą tak, jak sama stal nie potrafi, po skomplikowane metalowe konstrukcje, których nawet nie
opiszę i mogę je tylko podziwiad. Nawet rzeźbi w marmurze piękne posągi. Jego komnata była pełna
rozmaitych metalowych przedmiotów: zalegały na podłodze, stały wokół posągów, rosły w sterty w
kątach. Były tam noże piętrzące się na jednych stołach i miecze równiutko ułożone na innych. Nigdy
w życiu czegoś takiego nie widziałam. Trochę mi to przypominało kuźnię, tyle że tu było czyściej i...
jak by to powiedzied... wytworniej.
Magda się uśmiechnęła.
— Jestem przyzwyczajona do rzucania w kąt dziwnych przedmiotów. Mój mąż był
konstruktorem, chociaż rzadko słyszałam, żeby go tak nazywano.
— Naprawdę? — zapytała Izydora. — Baraccus był konstruktorem i czarodziejem wojny?
Magda potaknęła.
— Kiedy go poznałam, był już Pierwszym Czarodziejem, więc ludzie tak go nazywali i tak o
nim myśleli.
— Prawdę mówiąc, mieli opory przed nazywaniem go konstruktorem, toteż tym chętniej
mówili o nim „Pierwszy Czarodziej".
— Baraccus, pomimo wszystkich swoich powinności i obowiązków, zawsze coś tworzył —
powiedziała Magda. — Często do późnej nocy siedział przy stole do pracy i robił najbardziej misterne
przedmioty, jakie w życiu widziałam, chociaż zawsze zdawałam sobie sprawę, że niektóre z nich,
chodby nie wiem jak piękne, są też groźne. Niedługo po ślubie zapytałam go, czemu, przy tylu innych
zajęciach, poświęca czas tym wszystkim rzeczom. Uśmiechnął się i powiedział, że jest konstruktorem i
ciągnie go do wytwarzania różnych przedmiotów.
— Prawdziwy konstruktor — stwierdziła Izydora. — Oni już tacy są. We wszystkim, co robią,
okazują twórczego ducha.
Kiedy Baraccus po raz pierwszy wspomniał, że jest konstruktorem, Magda mu się zwierzyła,
że chod słyszała pogłoski o takich osobach, to w zasadzie niewiele o nich wie. W owym czasie
mnóstwo spraw związanych z jego talentami było dla niej absolutną tajemnicą. Cierpliwie
wytłumaczył, że dar u różnych ludzi objawia się na rozmaite sposoby. Powiedział, że dar czarodzieja
wojny ma też inne aspekty. Magda była zdumiona. Zawsze myślała, że jest tylko i wyłącznie
czarodziejem wojny. Pamiętała, że się uśmiechnął i powiedział, że moc czarodzieja wojny jest
szczególnym darem i płynie z połączenia różnych komponentów. Wyjaśnił, że niekiedy czarodziejem
wojny kieruje proroctwo. Jeśli szykuje się walka, może on ujrzed przebieg bitwy lub władad orężem, a
czasami zogniskowad siłę swojego gniewu w niszczycielską moc. Lub też uczynid coś wręcz
przeciwnego i wykorzystywad swój dar, żeby uzdrawiad ciężko rannych. Powiedział, że gdyby
potrzebowali twierdzy czy innej konstrukcji obronnej, wiedziałby, jak je zbudowad, bo jest
konstruktorem. Stwierdził, że właśnie to wszystko i jeszcze inne umiejętności tworzą razem jego
wyjątkowy dar czarodzieja wojny.
Przypomniała sobie, jak oczy mu płonęły, kiedy tłumaczył, że konstruktorzy są kimś więcej. Że
właściwie są artystami, lecz że prawdziwy talent artystyczny jest równie rzadki u czarodziejów jak u
zwykłych ludzi. I że, jak w przypadku talentu artystycznego, mnóstwo ludzi uważa, że go ma, lecz tak
naprawdę mają go tylko nieliczni. Według Baraccusa ten prawdziwy twórczy talent pozwala wybitnie
uzdolnionym konstruktorom wykorzystywad magię w kreatywny sposób, który innym w ogóle by nie
przyszedł do głowy. Powiedział, że wszystkie nowe zaklęcia, nowe formy magii, wszelkie nowe
zastosowanie zaklęd zawdzięczamy konstruktorom.
Baraccus mówił też, że chod wielu czarodziejów potrafi wytwarzad przedmioty — podobnie
jak osoby pozbawione daru — to właśnie ów zmysł artystyczny w tworzeniu nowych rzeczy przenosi
wszystko na wyższy poziom i sprawia, że prawdziwych konstruktorów spotyka się rzadziej niż
prawdziwych proroków.
Między innymi dlatego ludzie się ich boją. Potrafią wymyślid i wyczarowad to, co nigdy
wcześniej nie istniało. Nowinki często traktuje się podejrzliwie, a te związane z magią zwykle budzą
wielką podejrzliwośd.
Baraccus utrzymywał, że bez konstruktorów magia by się nie rozwijała, jej możliwości
zależałyby od przypadkowych odkryd i od osób działających ściśle wedle zasad, formuł i metod. Bez
twórczej inwencji czarodzieje nie mogliby tworzyd nowych form magii. Bez konstruktorów,
ukazujących nowe ścieżki, byliby zdani na powielanie tego, co już było.
Magda zawsze słyszała, że istnieją zasady i procedury, według których należy postępowad,
żeby magia działała jak trzeba. Myślała, że to właściwie coś jak pieczenie chleba, wszystkie czynności
należy wykonad poprawnie. Zapytała Baraccusa, jak konstruktor może sprawid, że magia działa, skoro
nie pracuje według zasad i formuł.
Roześmiał i spytał, skąd jej zdaniem się to wszystko bierze. Skąd się biorą zasady? Skąd się
biorą formuły? Jak po raz pierwszy odkryto metody? Kto stworzył pierwszą osłonę? Kto pierwszy
wykorzystał dar do spojenia złamanej kości? Kto pierwszy rzucił ogieo czarodzieja?
To konstruktorzy, wyjaśniał Baraccus, jako pierwsi wymyślili to wszystko i jeszcze więcej.
Stworzyli formy magii, które inni zaczęli naśladowad i wykorzystywad. W ten sposób to, co najpierw
było niezwykłe, stało się powszechne, w koocu przybierając postad określonych formuł. Lecz to
kreatywnośd konstruktorów dała temu początek. Konstruktorzy stworzyli nowe procedury. Tym,
którzy potrafią twórczo władad magią, pozostaje kierowanie się ustalony mi procedurami.
Magda pamiętała, z jakim przejęciem jej o tym opowiadał. Wytwarzanie rzeczy było jego
wrodzoną potrzebą. Stwarzanie czegoś nowego było dla niego iskrą życia.
— Baraccus mi powiedział, że bez konstruktorów nie byłoby nowych zaklęd i magia
ograniczałaby się do prostych, bez kooca kopiowanych zaklęd. Mówił, że potrzeba konstruktorów,
żeby wymyślili i stworzyli coś, czego nigdy nie było.
Izydora uśmiechnęła się i potaknęła.
— To tajemnica magii, której większośd ludzi, a nawet czarodziejów, do kooca nie rozumie.
To, co stworzą konstruktorzy, jest bez kooca powielane, aż wreszcie ludzie przestają się zastanawiad,
skąd się to wzięło. Osoby, które przeżyły całe życie z konkretną formą magii, zazwyczaj uważają, że
ona zawsze istniała.
— Pewnie dzieje się tak dlatego, że prawdziwi konstruktorzy, tacy jak mój mąż, zdarzają się
niezwykle rzadko.
— Ty też jesteś kimś wyjątkowym, Magdo Searus. Mam wrażenie, że więcej wiesz o magii niż
większośd czarodziejów, jakich spotkałam.
— Też bym nic nie rozumiała, jeśli chodzi o konstruktorów, gdyby Baraccus mi o nich nie
opowiedział. To było bliskie jego sercu. Magda potrząsnęła głową, wspominając niektóre rzeczy
zrobione przez męża. — Robił takie piękne przedmioty. Wciąż mam wszystkie jego narzędzia. Od jego
śmierci podchodzę czasem do roboczego stołu i biorę je do ręki, starając się go chod odrobinę poczud.
Izydora słuchała z uśmiechem.
— Szkoda, że go nie znałam.
Uśmiech Magdy zniknął.
— Ale też bałam się niektórych rzeczy, które zrobił.
Izydora ściągnęła brwi.
— Naprawdę? Na przykład czego?
Magda zapatrzyła się we wspomnienia.
— Na początku wojny Baraccus zrobił niezwykle piękny amulet z cennych metali otaczających
krwawoczerwony rubin. Ten amulet, pomimo swej kunsztowności, piękna i misterności, wyrażał coś,
czego nie potrafiłam zrozumied. Wiedziałam jednak, że dla Baraccusa ważne są te ukryte treści, bo
zawsze go nosił. Pewnej nocy, po szczególnie niepokojącym raporcie jednego z czarodziejów, znowu
go znalazłam przy oknie, zapatrzonego w księżyc. Wiedziałam, że rozmyśla o Świątyni Wichrów,
ukrytej w zaświatach. Ściskał w dłoni ten swój amulet. Zapytałam, czym on dla niego jest, co oznacza.
Początkowo myślałam, że nie odpowie. Ale potem dziwnym głosem powiedział, że symbolizuje taniec
ze śmiercią. Przeraziło mnie to. Mówił, że taniec ze śmiercią to los czarodzieja wojny. Tamtej nocy
siedziałam obok niego na podłodze: on wpatrzony w okno, ja oparta plecami o ścianę pod oknem.
Trzymałam go za rękę, a on w drugiej dłoni ściskał amulet, zachowując swoje myśli dla siebie. Był
wybitnym człowiekiem i sądzę, że tak naprawdę go nie znałam. A teraz odszedł.
Izydora delikatnie dotknęła jej ramienia.
Magda otrząsnęła się z zadumy, spojrzała na spirytystkę.
— Mam nadzieję, że wkrótce poznasz jego duszę... a przynajmniej na tyle, żeby mi przynieśd
tak potrzebne odpowiedzi, które mną właściwie pokierują.
Izydora współczująco ścisnęła ramię Magdy.
— Znajdziemy twoje odpowiedzi, Magdo. Znalazłaś drogę do właściwej osoby, o właściwych
umiejętnościach.
ROZDZIAŁ 35
Magda odsunęła myśli o Baraccusie.
Nie potrafiła się przemóc, by zapytad Izydorę, czy to Merritt odebrał jej wzrok. Pominęła to i
zapytała o coś innego, żeby wrócid do jej opowieści.
— Co dalej? Jak poszło z Merrittem? Potrafił ci pomóc w poszukiwaniach zagubionych dusz
mieszkaoców Grandengartu?
— Kiedy w koocu znalazłam jego komnatę — Izydora wskazała ku górze — pod południowym
rampartem, Merritt był zajęty własnymi sprawami, ale okazał się na tyle uprzejmy, że mnie wpuścił i
wysłuchał. Słuchał tak jak ty i o wiele uważniej niż rada. Pewnie ludzie będący w podobnym wieku
poważniej nas traktują.
Nie mówił za wiele, kiedy mu opowiedziałam, co się stało. Wpatrywał się w swój piękny miecz
leżący na stole i słuchał. Zadał jednak parę pytao i wyczułam, że chyba jeszcze bardziej niż ja uważa,
że to zabieranie ciał i brak dusz w zaświatach ma złowieszcze implikacje. To mnie tylko bardziej
zmartwiło i utwierdziło w przekonaniu, że powinnam zrobid to, co sobie zamyśliłam.
Kiedy skooczyłam opowiadad, zapytał, jak mógłby mi pomóc. Odparłam, że uważam, iż
istnieje zagrożenie, które wszyscy ignorują.
Nie spierał się ze mną. Dodałam, że jako czarodziejka i spirytystka właściwie rozumiem to,
czego rada najwyraźniej nie traktuje poważnie. I z tym się zgodził.
Zwierzyłam się też, że chod uważam, że nieprzyjaciel jakoś ingeruje w świat zmarłych,
początkowo nie potrafiłam wymyślid, jak się tego dowiedzied, wreszcie zaczęło do mnie docierad, że
mogłabym wykorzystad mój dar tak jak jeszcze nigdy do tej pory. W koocu zaczęłam rozumied, że
muszę szukad zmarłych w świecie żywych i że w tym celu muszę w nowy sposób wykorzystywad moje
umiejętności. W taki sposób, jakiego jeszcze nikt nie wymyślił.
Do tej pory Merritt bardzo uważnie mnie słuchał, a teraz okazał jeszcze większe
zainteresowanie.
Magda w to nie wątpiła.
Izydora uśmiechnęła się z zażenowaniem.
— Pewnie próbowałam go zaciekawid jako konstruktora, starałam się mówid językiem, który
by rozumiał i docenił. Najwyraźniej to podziałało.
Na koniec wyznałam, że wreszcie zrozumiałam, czego trzeba. Że potrzebny mi nowy sposób
patrzenia, abym widziała to, czego inni nie mogą zobaczyd, i że w tym celu należy mi odebrad
widzenie tego świata. Żeby widzied, muszę najpierw zostad oślepiona. Powiedziałam, że chcę, żeby to
zrobił.
Merritt był zaszokowany i rozgniewany moją nieoczekiwaną prośbą. Nie chciał już więcej
słuchad. Odprowadził mnie do drzwi i odprawił.
Magda po raz pierwszy cieplej pomyślała o Merritcie.
— Z biegiem czasu przywykłam do koncepcji zamienienia jednego rodzaju wzroku na inny i
pogodziłam się z tą koniecznością. Lecz uświadomiłam sobie, że dla Merritta było to szokujące, toteż
zostawiłam go, żeby sobie przemyślał to, co ode mnie usłyszał.
Wiedziałam, że potrzebuje czasu, żeby się z tym oswoid.
Po jakimś czasie znowu do niego poszłam. Chętnie pozwoliłabym mu dłużej się nad tym
zastanawiad, ale wiedziałam, że czas działa przeciwko mnie, przeciwko nam wszystkim. Zanim zdążył
coś rzec lub mnie odprawid, poprosiłam, żeby najpierw coś mi powiedział. Skrzyżował ramiona na
piersi i spojrzał na mnie, czekając na pytanie. Jest wysoki, bardziej pasujesz do niego wzrostem niż ja.
Przez chwilę trudno mi było odezwad się pod bacznym spojrzeniem jego orzechowych oczu. Wreszcie
zebrałam się w sobie i poprosiłam, żeby mi powiedział, czemu wojska generała Kuna zabrały ciała
naszych ludzi. Długo na mnie patrzył. Na koniec spokojnym głosem powiedział, że boi się o tym
myśled. Odparłam, że ja też, i poprosiłam, żeby mi pozwolił wytłumaczyd.
Wreszcie odsunął się od drzwi i pozwolił mi wejśd. Znowu mu powiedziałam, że muszę
oślepnąd. Domyślając się, co może odpowiedzied, i nie dając mu po temu okazji, wyjaśniłam, że
muszę byd naprawdę ślepa, a nie tylko mied zasłonięte oczy, żeby zobaczyd to, co trzeba odkryd.
Wyjaśniłam, że szukam rozwiązao realnych problemów i nie mogę korzystad z namiastek.
Merritt na to, że jeśli tak bardzo chcę byd ślepa, to mogę sobie sama wykłud oczy. Pamiętam,
jak chodził po komnacie, gestykulując i mówiąc, że całe życie by go dręczyły koszmary, gdyby coś
takiego zrobił. Powiedział, że to okrucieostwo prosid kogoś coś takiego. Chodził i był coraz bardziej
rozgniewany. W koocu znowu mnie wyprosił powiedział, że jeżeli postanowię sobie wykłud oczy dla
takiej przyczyny, to wyświadczę mu ogromną przysługę, jeśli zadbam, żeby on nigdy się o tym nie
dowiedział.
Ujął mnie za ramię i odprowadził do drzwi, a ja po drodze mu mówiłam, że jeśli obchodzą go
ci, których już zabito, oraz ci, którzy niestety zginą, to powinien mnie wysłuchad. Upierałam się, że nie
rozumie, o czym mówię i o co proszę. W koocu się uspokoił i puścił moje ramię. Oparł się o stół z
mieczami równiutko ułożonymi na czerwonym aksamicie. Wziął jeden, szczególnie wspaniały z
podwyższenia pośrodku blatu i zacisnął dłonie na rękojeści, opierając czubek klingi o podłogę. Potem
spojrzał na mnie i powiedział, że słucha. To było ostrzeżenie, iż to moja ostatnia szansa.
Powiedziałam, że wcale nie pragnę ślepoty. Tak naprawdę pragnę widzied.
Kiedy się nachmurzył, wyjaśniłam, że faktycznie mogę się oślepid, ale wtedy nie zapewnię
sobie tego wzroku, którego potrzebuję, toteż byłoby to bezcelowe. Zaciekawiony pochylił się ku mnie
i zapytał, co mam na myśli.
Wyjaśniłam, że oślepnąd na ten świat to ledwo połowa zadania, ta łatwiejsza. Tak
naprawdę potrzebuję czarodzieja mającego dośd wyobraźni i talentu, żeby stworzyd nowy
rodzaj wzroku. Że potrzebna mi szczególna umiejętnośd pozwalająca dostrzec to, czego inni nie mogą
zobaczyd.
Magda uniosła brew.
— Wyobrażam sobie, że wtedy przykułaś uwagę konstruktora.
— Istotnie — potwierdziła Izydora. — Zaczęło do niego docierad, że wcale nie proszę, żeby
mnie oślepił, ale chcę, by odebrał mi wzrok i zastąpił go nowym, lepszym zmysłem. Takim, jakiego do
tej pory nikt nie miał. Powiedziałam, że w moim rozumieniu wróg i tak już odebrał mi wzrok. Oślepili
mnie tak, abym nie widziała dusz i nie mogła z nimi walczyd. Dlatego potrzebny mi nowy wzrok.
Powiedziałam Merrittowi, że chcę, by dał mi zmysł wzroku, który by mi umożliwił ściganie dusz w tym
świecie.
ROZDZIAŁ 36
Magda patrzyła, jak Izydora w milczeniu pociera przez chwilę kciukiem o kolano, zbierając
myśli przed dalszą opowieścią. Nie potrafiła sobie wyobrazid, jak ona tu żyje, całkiem sama, nękana
wewnętrznym przymusem zajmowania się światem duchów i udręczona przez dusze, których tam nie
ma. Chod wyglądała na wychudzoną i kruchą, była ogromnie zdeterminowaną osobą.
— Pamiętam ostatni dzieo, kiedy jeszcze normalnie widziałam powiedziała wreszcie
spirytystka.
Magda, widząc, że Izydorę opuszcza odwaga, uspokajająco dotknęła jej pleców, ale nic nie
powiedziała. Spirytystka cichym głosemm podjęła opowieśd:
— Podałam Merrittowi wszystkie szczegóły, których mógł potrzebowad, przekazałam całą
moją wiedzę spirytystki i pozwoliłam pracowad nad sprawą. Powiedziałam mu, że teraz wszystko jest
w jego rękach, i poprosiłam, żeby do mnie przyszedł, kiedy będzie gotowy. Pracował wiele tygodni.
Ani razu do niego nie poszłam. Pozwoliłam, żeby tworzył na własny sposób.
Merritt miał wielkie opory przed odebraniem mi wzroku, ale rozumiał, że tak naprawdę nie
chodzi o oślepienie mnie, lecz o coś doskonalszego niż zmysł wzroku, z którym się wszyscy rodzimy.
Prosiłam o wzrok stworzony przez czarodzieja.
Magda wpatrywała się w chybotliwe płomyki świec, próbując sobie wyobrazid, co by czuła,
wiedząc, że lada chwila zostanie na zawsze odmieniona darem czarodzieja. Wiedziała od Baraccusa,
że k i e d y czarodzieje kogoś odmienią, to już nie ma odwrotu. Takich z m i a n nie da się odwrócid.
Pewnego dnia posłaniec wręczył mi wiadomośd. Od Merritta.
Pisał, że jest gotowy i wkrótce się zjawi. Pytał, czy ja jestem gotowa. Izydora głęboko
odetchnęła. — Pamiętam, jak serce zaczęło mi walid, kiedy zapukał do drzwi. Łomotało i każde
uderzenie szumiało mi w uszach. Musiałam na chwilę przystanąd, wesprzed się na krze śle i uspokoid
serce. Dopiero potem podeszłam do drzwi.
Poczyniłam przygotowania do dnia, kiedy Merritt się wreszcie zjawi. Niezliczone razy
wszystko sprawdziłam. Czekanie było udręką, ale wiedziałam, że w żadnym razie nie należy go
popędzad. Chciałam, żeby dobrze wszystko przemyślał i rozwiązał. Pamiętam, jak idąc ku drzwiom,
nerwowo się wszystkiemu przyglądałam, starając się to wchłonąd, zapamiętad, jak wygląda. Starałam
się zapamiętad kształt ceramicznej misy na stole, proste krzesło, słoje drewna stołu.
To był niewielki pokój, ale tak ustawiłam nieliczne meble, żebym od razu po utracie wzroku
mogła swobodnie się poruszad i łatwo wszystko znaleźd. Starałam się przewidzied każdy aspekt,
ułożyd odpowiednio to, co będzie mi potrzebne, przesunąd rzeczy, o które mogłabym się potknąd.
Przygotowałam wszystko, co mi przyszło na myśl.
A i tak byłam przerażona.
Na macie do spania ułożyłam kilka szarf. Wybrałam każdą w innym kolorze. Z jakiegoś
powodu barwy wydawały mi się ważne, były mi droższe niż wszystko inne. Rozpaczliwie chciałam
zapamiętad kolory. Na koocu każdej szarfy zawiązałam supły: różna liczba supłów dla różnych barw.
Jeden supeł oznaczał szarfę czerwoną, dwa — brązową, trzy — zieloną i tak dalej. Naprawdę nie
wiem, dlaczego uważałam, że to takie ważne, zważywszy na to, że i tak nie będę widzied kolorów. Ale
pamiętam, jaka byłam przerażona, że mogę zapomnied, jak wyglądają barwy, kwiaty, blask słooca,
uśmiech dziecka. Pewnie te szarfy z supłami były moimi łącznikami z tym wszystkim. Moim
talizmanem pozwalającym sobie przypomnied kolory i... o wiele więcej.
Magda poczuła łzy spływające po policzkach, skapujące jej z twarzy. Próbowała sobie
wyobrazid oczy w pustych oczodołach, które zostały Izydorze. Musiała byd piękną kobietą, z pięknymi
dużymi oczami, przez które wyglądała jej wspaniała dusza.
— Podniosłam te szarfy, idąc ku drzwiom. Kurczowo je ściskałam, jakbym dzięki temu mogła
zatrzymad barwy.
Izydora przechyliła głowę, jakby wyobrażała sobie tę scenę.
— Kiedy otworzyłam drzwi, zdumiałam się, widząc, że Merritt ma zaczerwienione oczy. Do
dziś moim wspomnieniem czerwieni są właśnie jego oczy, a nie szarfa z jednym supłem. Spokojnie
powiedział, że obmyślił, jak zrobid to, o co mi chodzi. Zapytał, czy jestem pewna, czy wciąż tego chcę.
W odpowiedzi ujęłam jego dłoo, ucałowałam i na chwilę przytuliłam do policzka, dziękując mu za to,
co zaraz zrobi. Bez słowa skinął głową.
Radowałam się ze względu na dusze, które miałam nadzieję odnaleźd. Merritt był
nieszczęśliwy.
Przyniósł ze sobą rulon kart. Rozwinął je na stole i zobaczyłam, że na każdej widnieje rysunek.
Ułożył je odpowiednio i razem utworzyły pewien schemat. Okazało się, że narysował skomplikowany
labirynt z umieszczonymi w różnych miejscach dziwnymi symbolami.
— Labirynt? — zapytała Magda. Głos nie zdradził, że płacze.
Izydora potaknęła.
— Spytałam, co to znaczy. Powiedziałam, że nie widzę związku między tym labiryntem a
potrzebnym mi nowym wzrokiem. Wyprostował się wtedy sztywno, a jest wysokim i dumnym
mężczyzną, i zapytał, co właściwie zamierzam robid. Chodzid po całym Nowym Świecie, szukając
duchów? Zaglądad w ciemne kąty i pod łóżka? Powiedział, że nie wystarczy możliwośd ujrzenia dusz,
których szukam. Muszę też mied coś, co mi pomoże w ogóle je odnaleźd. Wyjaśnił, że nie tylko
obmyślił nowy rodzaj wzroku, ale i sposób, który pozwoli mi przywabid dusze. Osłupiałam. To było
kapitalne. Ja nie przemyślałam tego dobrze, nie zastanowiłam się, jak właściwie będę szukad, ale
Merritt to uczynił. Rozważył cały problem i obmyślił sposób zarówno na widzenie dusz, jak i
przyzywanie do siebie zmarłych.
Magda rozejrzała się po okrągłej izdebce, wyobrażając sobie to, co znajduje się poza nią i
przypominając sobie skomplikowaną drogę, którą dotarła do mieszkanka Izydory.
— Powiadasz, że to Merritt zaprojektował ten labirynt? Tę plątaninę ze ślepymi uliczkami,
zakrętami, mylącymi przejściami, zwisającymi płóciennymi zasłonami i pustymi izbami?
— Otóż to.
— Nie rozumiem. Jak to ci pomaga? Po co te drogi donikąd i ślepe uliczki? Zwisające pasy
płótna? Puste izby? Po co to wszystko?
— Żeby się czuły bezpieczne — odparła Izydora.
Magda szeroko otworzyła oczy ze zdumienia.
— Żeby... dusze czuły się bezpieczne?
— Właśnie. Ślepe uliczki dają im poczucie bezpieczeostwa, że nikt się do nich nie podkradnie.
Płótno zapewnia kojące poczucie owinięcia w całun. Zauważyłaś, że na płótnie są uroki ochronne,
namalowane albo wplecione w tkaninę? Większośd jest bardzo słabo widoczna, ale dusze je widzą lub
na swój sposób są ich świadome.
— Nie zauważyłam — przyznała Magda.
— Niektóre z tych zaklęd sama stworzyłam jako spirytystka. Są potężne i ważne.
Izydora nachyliła się lekko ku Magdzie.
— Martwi muszą na nie uważad.
— A puste izby?
— Są schronieniami dającymi zmarłym poczucie przynależności. Musi im byd ciężko, skoro nie
wiedzą, gdzie ich miejsce. Izby są puste, żeby dusze nie miały wrażenia, iż wpychają się do czyjegoś
lokum. Cały ten labirynt jest sanktuarium dla dusz, które zostały uwięzione w tym świecie.
Tamtego dnia, stojąc nad owymi kartami, Merritt powiedział, że zna odpowiednie miejsce na
takie sanktuarium. Że powinno się znaleźd na najniższym poziomie Wieży, gdzie spoczywają
niezliczeni zmarli. Krypty, rzekł, to miejsce pełne tak specyficznej energii, że i tak ciągnie tam dusze
uwięzione na tym świecie. Powiedział, że schronienie, które pod nimi zbuduje, będzie dusze do mnie
przyciągad. I zapowiedział, że osobiście będzie nadzorował budowę. — Izydora przełknęła ślinę. —
Wiedziałam, co to znaczy. Że nadszedł czas, by odebrał mi wzrok.
— Nadal nie rozumiem, jak mogłaś pozwolid, żeby czarodziej tak cię przemienił —
powiedziała Magda, nie panując już nad emocjami.
— Czasami należy wyjśd poza to, co już znasz, i sięgnąd po coś więcej.
Chod Magda nie zamierzała zdradzad swoich poglądów — w koocu co się stało, to się nie
odstanie — nie mogła się powstrzymad.
— Wybacz, Izydoro, nie rozumiem, jak mogłaś się na to zgodzid. Jak mogłaś tyle poświęcid?
Pozwolid, żeby czarodziej cię przemienił tak, byś nie była już taka, jaka przyszłaś na ten świat?
Izydora się uśmiechnęła.
— To wcale nie tak, Magdo. Kiedy się urodziłaś, nie potrafiłaś mówid. Bez osób, które
odmieniły ten stan, do dziś nie rozumiałabyś ani jednego słowa, nie potrafiłabyś się porozumiewad.
— To co innego — powiedziała Magda. — Każdy się rodzi z takimi możliwościami.
— Każdy się rodzi z możliwościami zmieniania się, uczenia, dojrzewania. To nie zawsze jest
łatwe. Zmieniono cię, ucząc czytad i pisad. Czytanie i pisanie to nie wrodzone umiejętności. Zostały ci
wpojone. Nie cieszy cię, że ludziom tak zależało, żeby cię odmienid, byś była lepsza niż zaraz po
przyjściu na świat i dzięki temu miała lepsze życie? Nie udoskonaliło cię to? Wysiłek nie uczynił cię
silniejszą?
Magda odgarnęła krótkie włosy.
— Ale przecież on odebrał ci wzrok, Izydoro. Jak mogłaś się zdecydowad na utratę...
— Nie. — Izydora uciszyła Magdę, unosząc rękę. — To wcale nie tak. Owszem, coś straciłam,
ale też zdobyłam coś naprawdę niezwykłego. Zdobyłam o wiele więcej, niż utraciłam. Czy wiesz, że już
nigdy nie wzięłam do ręki tych szarf z supłami?
— Dlaczego?
— Bo ich nie potrzebowałam. Te wspomnienia to przeszłośd. Teraz mogę zobaczyd o wiele
więcej.
Magda zmarszczyła brwi.
— Co masz na myśli?
Izydora uniosła rękę, powoli zataczała nią krąg.
— Mogę zobaczyd...
Kotka zasyczała, zrywając się nagle.
Ramię Izydory znieruchomiało.
Kotka wygięła grzbiet. Zjeżyła czarną sierśd, szeroko otworzyła pyszczek. Ściągnęła wargi,
odsłaniając zęby, syczała. Magda spojrzała na nią ze zdumieniem.
— Cieniulko... co z tobą?
— Powinnaś uciekad — wyszeptała Izydora.
Magda spojrzała na spirytystkę.
— Co takiego? — Uciekaj.
ROZDZIAŁ 37
Magda się poderwała, idąc w ślady Izydory. Zjeżona, czarna sierśd Cieniulki sprawiała, że
kotka wydawała się większa niż w rzeczywistości. Ogon zrobił się dwa razy grubszy. Sycząca,
odsłaniająca zęby — wyglądała na dziką, groźną i rozwścieczoną. Izydora wyciągnęła rękę, popchnęła
Magdę za siebie.
— Za późno na ucieczkę. Jest w korytarzu. Magda miała wrażenie, że jej włosy też się jeżą jak
sierśd kotki.
— Co jest w korytarzu?
Do izby wdarł się podmuch wiatru — najpierw tuż nad podłogą, potem wyżej, wirował przy
ścianie, zdmuchując wszystkie świece. Powietrze zrobiło się lodowate, jakby ktoś otworzył szeroko
drzwi w mroźną zimę.
Kotka warczała — Magda jeszcze nigdy nie słyszała, żeby kot wydawał taki dźwięk. To był
dziki, wściekły warkot.
Lodowaty, wirujący wicher ucichł, w izdebce zrobiło się ciemno i cicho. Na szczęście latarnia
Magdy była zamknięta. Dziwny powiew nie zdmuchnął płomyka, miała więc trochę światła. Ale
płomyk słabo rozjaśniał ponurą ciemnośd — latarnia stała z boku i miała zamknięte drzwiczki.
Magda mrużyła oczy, starając się jak najwięcej widzied w przydmionym świetle. Wypatrywała
jakiegoś ruchu, czegoś dziwnego, obcego. Nie wypatrzyła niczego, co by mogło tak zaalarmowad
Izydorę i kotkę, lecz w niemal kompletnej ciemności niewiele widziała, toteż nie miała pewności, czy
czegoś nie przegapiła.
Izydora zaczęła popychad Magdę wyciągniętą ręką, sama trzy mała się krzywizny kolistej
ściany. Niewidoma kobieta doskonale orientowała się w ciemnościach. Teraz to Magda była w
niekorzystnej sytuacji.
Wyciągnęła nóż. Drugą ręką chwyciła ramię Izydory, żeby w razie potrzeby odciągnąd
spirytystkę na bok. Chod umiała się bronid nożem, to teraz, wobec nieznanego i niewidocznego
zagrożenia, da wał jej mniejsze poczucie bezpieczeostwa, niż oczekiwała. Nic nie widząc, nachyliła się
ku Izydorze i szepnęła:
— Może powinnyśmy iśd do tylnej izby.
Spirytystka wyciągnęła obie ręce i lekko ugięła kolana, jakby i ona szykowała się do walki z
niewidzialnym przeciwnikiem.
— Nie. Tam miałybyśmy jeszcze dalej do wyjścia. Znalazłybyśmy się w pułapce.
— Co by nas uwięziło? — zapytała Magda, trzymając przed sobą nóż i rozglądając się po izbie.
— Nic nie widzę.
Izydora się zatrzymała i przyłożyła palec do ust, nakazując milczenie.
Potem powolutku, ostrożnie stawiając kroki, zaczęła kierowad Magdę na bok izdebki. Cały
czas zwrócona była ku wejściu.
Magda po raz pierwszy usłyszała coś w korytarzu. Od dziwnego odgłosu dostała gęsiej skórki.
Brzmiało to tak, jakby ktoś skrobał paznokciami o kamieo. Kotka, wpatrzona w ciemną czeluśd
korytarzyka, jeszcze głośniej syczała i warczała. Magda nie wiedziała, czy Cieniulka zamierza uciec, czy
też zaatakowad to coś, co razem z Izydorą wyczuwają.
Nagle z korytarza wskoczył do izby ciemny kształt, wydając przy tym ryk, który zaparł Magdzie
dech w piersi. W przydmionym świetle dostrzegła, że to mężczyzna. Uniosła nóż, a Izydora zapaliła
pomiędzy dłoomi błyskawicę mocy, zalewając izdebkę oślepiającym rozbłyskiem. Magda zobaczyła w
tym blasku, że mężczyzna wygląda inaczej, niż oczekiwała. Fałdy skóry na twarzy wydawały się
zasuszone i porozciągane. Nie dało się wyraźnie widzied w tych rozbłyskach, więc nie mogła mied
pewności, co właściwie zobaczyła. Strzępy odzienia ciasno przylegały do postaci, jakby się do niej
przykleiły.
Izydora poruszyła dłoomi, posyłając ku intruzowi skwierczący rozbłysk. Kotka wrzasnęła i
rzuciła mu się do twarzy.
Ciemna ręka pochwyciła kotkę w powietrzu i odrzuciła w bok. W tym samym czasie posłana
przez Izydorę błyskawica mocy odbiła się od ciemnej postaci idącej przez izdebkę, nie czyniąc jej
krzywdy. Ściana pękła tam, gdzie uderzyła błyskawica — poleciały odłamki, posypał się pył. Izydora
nie traciła czasu. Rozpaliła kolejny silny rozbłysk. Tym razem Magda musiała odwrócid twarz od
palącego żaru, który uderzył w zbliżającą się postad. Intruz przeniknął przez niego, nie zwalniając, a
żar zamienił się w biały opar. Spróbuj go wyminąd i uciekaj — poleciła Izydora. Nie pójdę bez ciebie —
odparła Magda, usiłując wymyślid, jak obie mogą ominąd wielkiego mężczyznę.
— Nie przejmuj się mną! I tak już po mnie! — krzyknęła Izydora, odpychając Magdę.
— Wcale nie! — Magda złapała równowagę i chwyciła spirytystkę za ramię. — Obie musimy
się stąd wydostad!
— Obie nie uciekniemy.
— Owszem, uciekniemy. Chwyd mnie za ramię. Kiedy go dźgnę, będziemy miały szansę.
Trzymaj się mnie.
— Będziesz miała tylko jedną szansę — powiedziała Izydora, ignorując słowa Magdy i
uwalniając rękę. — Chwytaj ją, kiedy się nadarzy! Nie trad tutaj życia, Magdo. Musisz uciec! Jesteś
ważniejsza ode mnie.
Magda nie miała zamiaru zostawiad kobiety na pastwę tego kogoś — czy czegoś — w izdebce.
Znowu chwyciła rękę Izydory i w samą porę szarpnęła spirytystkę do tyłu, chroniąc przed tym, czego
ona nie mogła zobaczyd. Krzepkie ramię śmignęło obok nich.
Magda wykorzystała okazję, żeby zanurkowad pod wyciągniętą rękę Izydory i wbid nóż w
żebra pod wyprężonym ramieniem napastnika. To był potężny cios. Cofnęła się na czas, żeby uniknąd
uderzenia łokciem. Ramię znowu wyprysnęło do przodu, blisko jej twarzy. Starała się je ciachnąd
nożem, ale chybiła. Zobaczyła, że palce wyglądają jak wyschnięte, poczerniałe szpony.
Izydora wyrzuciła do przodu obie ręce, wytężając wszystkie siły, żeby posład sprężone
powietrze prosto w twarz napastnika. Trochę podziałało. Cofnął się o pół kroku, ale potem ruszył
naprzód, a Magda i Izydora oddalały się od niego, trzymając się kolistej ściany.
Kotka znienacka skoczyła mężczyźnie na plecy. Wykręcił się i strząsnął ją. Cieniulka mocno
uderzyła o ścianę.
Napastnik nagle rzucił się na kobiety z gniewnym rykiem. Magda sięgnęła po rękę niewidomej
towarzyszki, chcąc ją odciągnąd, ale chwyciła tylko powietrze, bo Izydora pochyliła się w przód i
znowu próbowała uderzyd napastnika ścianą sprężonego powietrza.
Magda miała wrażenie, że porusza się jak we śnie. Nawet wytężając wszystkie siły, nie była na
tyle szybka, żeby pchnąd nożem napastnika i zapobiec temu, co miał zrobid.
Z niesamowitą szybkością przejechał szponami po brzuchu Izydory. Od siły tego uderzenia jej
krzyk zmienił się w głuche stęknięcie.
Krew i strzępki ciała poleciały na Magdę i na ścianę.
Pod Izydorą zaczęły się uginad nogi.
— Uciekaj! Natychmiast! — zawołała do Magdy, osuwając się na podłogę.
Magda wbiła nóż w bok szyi napastnika. Musiała go powstrzymad, zanim wyrządzi więcej
szkód. Tylko jedno miała w głowie: że musi go powstrzymad, a potem sprowadzid pomoc dla Izydory.
Wbijając głęboko nóż, nie miała poczucia, że tnie mięśnie i ścięgna. To coś było twarde,
skórzaste i martwe. Usiłowała wyszarpnąd ostrze, żeby znowu pchnąd napastnika, ale mocno utkwiło.
Oburącz chwyciła rękojeśd, starając się wyszarpnąd nóż. I wtedy, kiedy była dośd blisko niego,
dostrzegła w słabym świetle, że mężczyzna, chod niesamowicie szybki i krzepki, wcale nie wyglądał
jak człowiek.
Wyglądał jak zwłoki.
Twarz miał zapadniętą i częściowo przegniłą. Żuchwa zwisała, skręcona, wyschnięte,
skurczone wargi odsłaniały czarne zęby. Wyglądał jak rozkładający się trup.
Lecz chociaż ciało wyglądało na martwe, oczy wprost przeciwnie. Ich wyraz przeszył ją
lodowatym dreszczem.
Rzecz nie w tym, że jarzyły się wewnętrznym blaskiem, lecz że ów blask, chod podsycany
darem, był zupełnie odmienny od każdego blasku daru, jaki wcześniej widziała. Martwy i pusty, a
zarazem groźny.
Magda była tak wstrząśnięta tym widokiem, że na chwilę zamarła.
I nagle ta zastygła chwila pękła z trzaskiem, od którego Magdzie zadzwoniło w uszach.
Izdebka zawirowała wokół niej. Uderzyła plecami o ścianę z taką siłą, że zaparło jej dech w piersiach.
Głową tak walnęła o kamieo, że ją ogłuszyło. Poprzez straszliwy ból mgliście słyszała ryki stwora,
mgliście widziała ruch w izdebce. W ustach czuła posmak kamiennego pyłu i krwi. Wtedy do niej
dotarło, że napastnik uderzył ją z taką siłą, że wyleciała w powietrze i przefrunęła przez izdebkę.
Z niejakim zdziwieniem uświadomiła sobie, że wciąż zaciska w ręku nóż. Krew Izydory
spływała po ramieniu Magdy na dłoo, przez co palce ślizgały się na rękojeści.
Zamrugała, starając się zogniskowad wzrok. Starała się też złapad oddech. Leżąc na podłodze,
zobaczyła, jak mężczyzna wściekle szarpie szponami Izydorę. Jednym potężnym ciosem rozdarł jej
twarz i wierzch czaszki, resztę głowy — kolejnym uderzeniem.
Czarny stwór z rykiem szarpał ciało Izydory. Krew i mięso rozpryskiwały się na podłodze i
ścianach, a napastnik wściekle się nad nią pastwił.
Magda, dziwnie spokojna na skutek szoku, powiedziała sobie, że na ratunek już za późno,
pozostała jej tylko ucieczka. Jeżeli nie ucieknie, będzie następna.
Stwór ryczał wściekle i dziko, a ona powtarzała sobie, że już nic nie może zrobid dla Izydory.
Teraz ma jedyną szansę ucieczki. Wiedziała, że jeśli ma przeżyd, pozostało jej ledwie parę sekund.
Zmusiła się do działania.
Wstała z trudem i powlokła się chwiejnie ku ciemnemu wyjściu na korytarz. Po drodze
chwyciła latarnię.
Już w korytarzu spojrzała przez ramię. Nadal była oszołomiona, a uginające się nogi nie
chciały się odpowiednio szybko poruszad. Przez wejście do izdebki widziała, że stwór skooczył z
Izydorą i odwrócił się ku niej.
Próbowała biec. Krzyk współczucia dla Izydory uwiązł jej w gardle. Z mrocznego wejścia
wyskoczyła kotka i pobiegła za nią.
ROZDZIAŁ 38
Otumaniona Magda potykała się, biegnąc. Łzy płynęły jej po policzkach. Krew skapywała z
dłoni zaciśniętej na nożu. Spojrzała na rękę i pomyślała, że wygląda, jakby dopiero co kogoś zarżnęła.
Uciekając, starała się zrozumied, co przed chwilą widziała. Coś ledwo przypominającego
człowieka lub może niegdyś będące człowiekiem właśnie zamordowało Izydorę.
Był to tak okropny widok, taki szok, że już wątpiła, czy naprawdę to wszystko widziała, kiedy
spojrzała w twarz tamtemu mężczyźnie. Zaczęła się zastanawiad, czy nie była to gra cieni.
Lecz wiedziała, że nie.
Krzyknęła z przerażenia, kiedy nagle wpadła na jedno z wiszących płócien. Pochwyciło ją,
trzepocząc wokół niej jak para sięgających po nią rąk. Cięła szaleoczo nożem, rozpaczliwie starając się
uwolnid od tego, co wydawało się jej usiłującym ją pochwycid mordercą.
Odepchnęła zasłonę i pobiegła. W całym tym labiryncie widziała tylko na niewielką odległośd.
Biegnąc, szarpała drzwiczki latarni, próbując je otworzyd, żeby lepiej widzied. Wreszcie się
otworzyły, rzucając w korytarz tak potrzebną smugę światła.
Dotarło do niej, że zagubiona w labiryncie może się wkrótce stad kolejną ofiarą morderczego
stwora. Ścigał ją. Jeśli będzie się tak kręcid, pewnie raz dwa ją dopadnie.
Wepchnęła rękę do kieszeni, rozpaczliwie szukając mapy, którą dostała od Tilly. Szperała
drżącymi palcami, ale nie mogła jej znaleźd. Nie wiedziała, czy ją upuściła, uciekając, czy straciła
podczas walki. Mapy z pewnością nie było w kieszeni.
Odwróciła się w stronę, z której przyszła, i wysoko uniosła latarnię, starając się zobaczyd, czy
nie zgubiła mapy, szarpiąc się z zasłoną. Nigdzie jej nie wypatrzyła.
Usłyszała jakiś dźwięk. Wydawało się jej, że zobaczyła ciemny kształt nadchodzący stamtąd,
skąd przyszła.
Potem ujrzała w ciemności jarzące się oczy. Jakby ożył goblin z jej dziecięcych koszmarów.
Przestała martwid się o mapę i pobiegła. Wiedziała, że to szaleostwo tak gnad na oślep w
labiryncie, ale była zbyt przerażona, żeby się pohamowad.
Poza tym jaki miała wybór?
Biegła bez przerwy, na skrzyżowaniach skręcała na chybił trafił. Od czasu do czasu słyszała za
sobą umarlaka. Porykiwał z wściekłości i szedł, szurając po podłodze. Magda biegła jeszcze szybciej,
wyobrażając sobie, że to goblin z jej koszmarów następuje jej na pięty. Wiedziała, że w walce z nim
nie będzie miała szansy. Musi uciec.
Nagle znalazła się w ślepym zaułku. Odwróciła się i zobaczyła, że stwór wchodzi w korytarz z
bocznego odgałęzienia, blokując jej odwrót. Stała zadyszana, mocno ściskając w garści nóż,
gorączkowo starając się wymyślid, co robid.
Obserwowały ją jarzące się oczy. Potem stwór ruszył ku niej. Kiedy się zbliżył, z ciemności
wypadła kotka i skoczyła mu na głowę, z furią atakując pazurami jarzące się oczy. Wykręcił się, młócił
ramionami, próbując strącid kotkę.
Magda wiedziała, że to jej jedyna szansa. Nie wahała się. Pobiegła ku stworowi i jedynej
drodze ucieczki. Kiedy znalazła się przy nim, nisko się schyliła i walnęła łokciem w żebra, odpychając
go na bok. Stracił równowagę i poleciał na ścianę.
Łokied zabolał od uderzenia w twardy jak skała tors. Magda już go minęła i biegła ile sił, kiedy
kotka zeskoczyła i pognała za nią.
Brała zakręt za zakrętem, przemykając obok ciężkich płatów płótna, ilekrod nieoczekiwanie
wychynęły z ciemności. Nie wiedziała, gdzie jest, jak się wydostad z labiryntu. Po prostu starała się
zgubid goniącego ją stwora, który zabił Izydorę.
Gnając długim korytarzem, natknęła się nagle na kolejny pas płótna. Odsunęła go ręką. I
wtedy się zorientowała, że jest inny niż pozostałe. Był jasny i zwiewny.
Niemal natychmiast — zanim zdążyła się zastanowid nad jedwabistością tkaniny — w słabym
blasku latarni zobaczyła, że to ślepa uliczka.
Odwróciła się. Napastnik już był po drugiej stronie tkaniny zasłaniającej wejście do
korytarzyka. Za późno, żeby wrócid drogą, którą tu przyszła.
Stwór zwolnił. Zamknął ją w pułapce.
Magda, sparaliżowana strachem, spazmatycznie oddychała. Przez cieniutką tkaninę widziała
czerwonawy poblask jego oczu.
Nie miała dokąd uciec.
ROZDZIAŁ 39
Widziała jego buty tuż za wiszącą tkaniną. Opierała się plecami o ścianę ślepego korytarza.
Delikatna tkanina wisiała nieruchomo, mniej niż trzy kroki od niej.
Próbowała wymyślid, jak uciec. Pomyślała, że jeśli on będzie nurkował za tkaninę z jednej
strony, może udałoby się jej wydostad drugą stroną i uciec.
Ale dokąd? Nie miała mapy. Uświadomiła sobie, że mapa i tak na niewiele by się jej przydała.
Nie można biec i jednocześnie czytad mapy. Miała trudności z jej rozszyfrowaniem, nawet kiedy
mogła się zatrzymad, bacznie jej przyjrzed i policzyd skrzyżowania.
Prawda była taka, że zgubiła się w labiryncie mającym przyciągad dusze zmarłych. Magda nie
sądziła, by to tego mężczyznę, stwora czy cokolwiek to było, starała się zwabid Izydora, ale mając do
czynienia z mrocznymi mocami, pewnie niechcący przyciągnęła jego uwagę.
Obok tkaniny wysunęło się ramię. Palce szarpały powietrze, jakby się starały znaleźd i złapad
Magdę.
Mocniej przycisnęła plecy do ściany, próbując jak najdalej się odsunąd od szponi astych
palców. Tkanina była tak cienka, że gdyby w tunelu było światło, pewnie widziałaby przez nią
napastnika. Ona miała latarnię, toteż sądziła, że on pewnie ją widzi.
Odwróciła latarnię okienkiem w bok, nie chcąc się oświetlad.
Przechyliła się, odsuwając od sięgającego po nią na oślep ramienia, i ostrożnie spojrzała w
niewielką szczelinę pomiędzy ścianą a tkaniną. Stwierdziła, że gdyby chciała tędy się wydostad,
napastnik prawdopodobnie by ją pochwycił.
Znowu się zamachnął, macał w ślepym korytarzyku, próbując ją złapad. Na szczęście była
daleko od niego, tak że nie mógł jej dosięgnąd.
Ale gdy tylko wejdzie za przejrzystą tkaninę, to ją schwyci, chyba że się jej uda jakoś obok
niego przemknąd. Była szybka, ale z tego, co widziała w izdebce Izydory, wynikało, że on jest szybszy.
Co gorsza, korytarz nie był zbyt szeroki. Nie było swobody ruchu.
Magda się zastanawiała, kiedy stwór obejdzie tkaninę i ją dopadnie. Wyobrażała sobie, jak ją
rozszarpuje, tak jak Izydorę.
Wiedziała, że koniec może nastąpid w każdej chwili.
Ale on tylko się przesunął ku drugiemu brzegowi tkaniny i sięgał drugą ręką, darł palcami
powietrze. Nawet się nie pochylił i nie zajrzał, pewnie dlatego, że jarzącymi się oczami widział Magdę
poprzez tkaninę. Całkiem wyraźnie widziała te oczy i to wzmagało jej lęk.
Magda, chod z trudem oddychała i gorączkowo usiłowała wymyślid, co robid, dziwiła się,
dlaczego on po prostu nie omija tkaniny. Nie było wątpliwości, że wie, że ofiara tam jest.
Ryczał gniewnie, na oślep sięgał zza płótna. Rzucił się na drugi jego skraj i znowu próbował ją
chwycid. Ale nie pochylał się na tyle, żeby ją złapad. Nie miała pojęcia dlaczego.
Jakby ta przejrzysta tkanina go powstrzymywała.
Magda się zastanowiła... czyżby?
Przypomniała sobie, jak Izydora mówiła, że niektóre z uroków na pasach płótna są jej
dziełem. Wiedziała więcej o zaświatach i zmarłych niż większośd ludzi.
Magda uniosła latarnię. Zobaczyła przez przejrzystą tkaninę nie tylko oczy napastnika, ale i
symbole na całej zewnętrznej stronie zasłony. Były wyrysowane dośd niezdarnie cienką warstewką
farby marszczącej tkaninę. Usiłowała sobie wyobrazid, jak by wyglądały, gdyby patrzyła na nie z
przodu.
Często widywała, jak Baraccus rysuje zaklęcia. Zastanawiała się, czy rozpozna te rysunki
uroków. Były niezwykłe, nie przypominały niczego, co rysował mąż.
Napastnik zaatakował, sięgając z boku, lecz szponiastymi palcami darł tylko powietrze. Magda
doskoczyła i pchnęła na niego przejrzystą tkaninę. Cofnął się z pełnym zdumienia, gniewnym
warknięciem,
potem skoczył ku drugiemu skrajowi i znowu wsunął rękę, chcąc złapad Magdę.
Izydora mówiła, że uroki wywodzą się z jej doświadczenia spirytystki, są potężne i ważne.
Powiedziała też: „Martwi muszą na nie uważad".
Stwór nie próbował wejśd za zasłonę, ale także nie rezygnował. Wiedziała, że nie odpuści,
póki jej nie dopadnie. Coraz gwałtowniej próbował ją dosięgnąd.
Nie było wiadomo, czy i kiedy ktoś — a zwłaszcza czarodziej — wejdzie do labiryntu, żeby się
zobaczyd z Izydorą. A nawet gdyby ktoś wybrał się do spirytystki, to całkiem możliwe, że szedłby inną
drogą. Labirynt był rozległy. Magda mogła się znajdowad daleko od zwykłej trasy.
Co gorsza, gdyby ktoś się tu zapędził, zostałby zabity równie szybko jak Izydora. Spirytystka
użyła potężnej magii i to jej nie ocaliło.
Magda mogła na zawsze utknąd w opuszczonych tunelach, w towarzystwie szalonego
zabójcy. Ten lęk przed symbolami na tkaninie mógł byd chwilowy i na długo go nie powstrzymad. Gdy
tylko przedostanie się za tę cieniutką tkaninę, Magdę spotka straszna, bolesna śmierd.
Dotarło do niej, że jeśli ma uniknąd takiego losu, musi sama się stąd wydostad.
Przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Który jednak ani trochę się jej nie podobał.
Z sercem tłukącym się jeszcze mocniej zacisnęła nóż w garści. Nie dostrzegała, że ma wybór.
ROZDZIAŁ 40
Kiedy napastnik przemieszczał się ku drugiemu skrajowi tkaniny i był niemal pośrodku, Magda
z całej siły pchnęła ku niemu zasłonę. Czuła przez nią jego ciało. Brzuch nie był miękki, jak u żywego
człowieka. Raczej twardy jak pieo drzewa.
Stwór zawył pod dotknięciem tkaniny i cofnął się. Szybko się pozbierał i rzucił w bok, wysunął
rękę, starając się złapad Magdę nadal napierającą na zasłonę. Szponiaste palce chwyciły kosmyki jej
krótkich włosów. Szarpnęła głową, zanim zdążył mocniej złapad.
Kiedy sięgał, chcąc znowu chwycid ją za włosy, Magda z całej siły dźgnęła go nożem w dłoo.
Ostrze przeszło na wylot. Nie krzyknął z bólu, po prostu wyrwał rękę, zsuwając ją z noża. Znów sięgnął
ku niej, pewny, że jest blisko i że ją złapie, kiedy ponownie go dźgnie.
Magda wykorzystała to, że był tak zaabsorbowany tą czynnością i już cieszył się, że ją
dopadnie, i przemknęła ku drugiemu skrajowi zasłony. Nie zatrzymując się, wyskoczyła za tkaninę.
Ciemna postad gwałtownie się odwróciła, kiedy stwór zobaczył, jak Magda przemyka obok niego.
Ile sił w nogach pognała korytarzem, zbyt przerażona, żeby się obejrzed. Ale nie musiała
patrzed za siebie. Słyszała, że ją ściga. I chociaż pędziła najszybciej jak mogła, słyszała, że stwór się
zbliża. Miał niespożyte siły.
Ominęła kolejną zasłonę i skręciła w prawo, na następnym skrzyżowaniu znowu w prawo,
potem w lewo, zapisując to sobie w pamięci. Ciężkie zasłony, które napotykała, nie przeszkadzały
ścigającemu tak jak tamta w ślepym korytarzyku. Nie ustawał.
Nawet trzymając przed sobą latarnię, nie widziała na zbyt dużą odległośd. Bała się, że
wbiegnie w kolejną ślepą uliczkę, lecz już bez ochronnej zasłony, i wtedy znajdzie się w pułapce.
Skręcała bez wahania, zdając się na los, ale zapamiętywała każdy zakręt, na wypadek gdyby
musiała wracad po własnych śladach.
Stwór był szybki i Magda wiedziała, że jeśli wpadnie w następny ślepy zaułek, nie będzie
miała czasu, żeby z niego wybiec. I wiedziała, że w żadnym razie nie może zwolnid.
Pomimo strachu, pomimo wysiłku wkładanego w ucieczkę, nie mogła wyrzucid z myśli
straszliwych obrazów mordowania Izydory. Wiedziała, że powinna myśled jasno, lecz umysł
wypełniało tylko jedno — czeka ją ten sam los. Mogła sobie tylko wyobrażad ból i koszmar takiej
śmierci. Na szczęście będzie to szybka śmierd.
Magda podniosła wzrok, słysząc miauknięcie kotki. Cieniulka, która nieco ją wyprzedzała,
odwróciła się ku niej. Kiedy Magda napotkała jej wzrok, kotka skręciła w boczny korytarz i pobiegła.
Magdzie przyszło na myśl, że kotka sama znalazła drogę do izdebki Izydory.
Pomyślała, że może Cieniulka znajdzie też wyjście z labiryntu.
Nie wiedziała, co innego mogłaby zrobid, i nie miała lepszego pomysłu, toteż ruszyła za kotką.
Cieniulka pędziła korytarzami, wysoko unosząc ogon o wygiętym ku przodowi koniuszku.
Magda obejrzała się przez ramię i zobaczyła jarzące się oczy. Stwór skrócił dzielący ich
dystans i był tylko dwa, trzy kroki za nią. Wrzasnęłaby, ale wiedziała, że to może ją spowolnid na tyle,
że on ją złapie. Zamiast krzyczed, wszystkie siły włożyła w jak najszybszy bieg, starając się dotrzymad
kroku ciemnej kociej błyskawicy.
Kotka skręciła w prawo, ale potem nagle się zatrzymała i spojrzała w mrok. Zmieniła kierunek
i pobiegła w lewo. Magda na moment się zawahała, nie wiedząc, czy zachowad rozpęd, żeby pozostad
poza zasięgiem stwora, czy ruszyd za Cieniulka. Wolała pobiec za kotką, niż ryzykowad, że straci
jedyną przewodniczkę i znów uwięźnie w ślepej uliczce.
Stwór potrzebował tylko tej jednej chwili. Jego ramiona otoczyły talię Magdy.
Odwróciła się, zanim całkiem się wokół niej zamknęły. Z całej siły cięła go nożem w szyję.
Zobaczyła, jak z głębokiego rozcięcia lecą kawałeczki wyschniętego ciała, ale krwi nie było. Rana nie
spowolniła napastnika.
Wbiła mu głęboko nóż w pierś. Uderzała raz za razem, potem uchyliła głowę przed jego
ramieniem, kiedy próbował uwięzid jej szyję w zgięciu łokcia.
Wyśliznęła mu się, a potem przesunęła i znalazła się z boku. Najsilniej jak mogła kopnęła go
pod kolano. Noga mu się ugięła i prawie upadł, ale jednak złapał równowagę. Chod się utrzymał na
nogach, Magdzie udało się odskoczyd poza zasięg jego łap. Ruszył za nią, a jego ryk poniósł się echem
po korytarzach.
Biegła za kotką, starając się dostrzec ją w niezbyt daleko sięgającym blasku latarni. Kiepsko
widziała i za szeroko wzięła skręt w korytarz. Stwór wybrał krótszą drogę.
W jednej chwili skoczył przed Magdę, blokując jej drogę. Kotka się zatrzymała i obejrzała.
Ciemna sylwetka pomiędzy nimi czekała, chcąc ocenid, co ma zrobid, dokąd pobiec.
W głębi korytarza Magda zobaczyła światło. Zorientowała się, że są przy wejściu do labiryntu.
Nie mogła jednak pobiec ku temu mile witanemu światłu. Stwór ruszył ku niej. Magda nie
chciała znowu uciekad w ciemne korytarze. Była blisko wyjścia, ale wiedziała, że tym razem nie
przemknie obok stwora kroczącego na rozstawionych nogach, z rozpostartymi rękoma.
Zaczęła się cofad, chcąc utrzymad jakąś odległośd pomiędzy nimi. Miała wrażenie, że gdzieś z
daleka słyszy krzyki ludzi. Odkrzyknęła.
Stwór, słysząc to wołanie o pomoc, ruszył ku niej biegiem. I wtedy coś czarnego łupnęło go w
tył głowy. Magda widziała kotkę, czekającą trochę dalej, toteż wiedziała, że to nie Cieniulka.
Usłyszała głośny krzyk i zorientowała się, że to ptak. Zobaczyła szerokie, czarne jak smoła
skrzydła i uznała, że to kruk.
To musiał byd któryś z ptaków, jakie widziała wcześniej. Dostawały się do środka przez
wysokie okna w wielkiej komnacie i więzły w plątaninie korytarzy w Wieży. Wiedziała, że to się zdarza
dośd często i że czasem ptaki wpadają w panikę, kiedy długo nie udaje im się wydostad.
Kruk wydał przenikliwy krzyk i zaatakował głowę mężczyzny. Ten się zamachnął, próbując
odpędzid ptaka. Kruk za każdym razem unikał jego rąk i ponawiał atak.
Mężczyzna chwiejnie odstąpił, zatoczył się na ścianę, starał się odpędzid ptaka.
Magda dostrzegła okazję i nie zawahała się. Minęła stwora, biegnąc ku światłu. Kotka już nie
musiała wskazywad jej drogi. Po prostu biegła ku odległemu blaskowi.
Wybiegła zza rogu i znienacka wpadła na grupkę mężczyzn. Jedni mieli pochodnie, drudzy
kule rzucające zielonkawe światło. W ich oczach rozpoznała dar.
— Co to? — zapytał jeden z nich. — Co się stało?
Magda wskazała za siebie.
— Mężczyzna, martwy. Zabił Izydorę. Wszedł tam i ją zamordował.
Czarodziej pochylił się ku niej, zmarszczył brwi.
— Martwy mężczyzna?
Magda odgarnęła z oczu kosmyki przepoconych włosów.
— Sama nie wiem. Nie wiem, kim lub czym był. Ale wyglądał na nieżywego i nie
powstrzymała go magia spirytystki. — Uniosła okrwawiony nóż. — I to też go nie powstrzymało.
Pchnęłam go co najmniej tuzin razy. Nawet go to nie spowolniło.
Mężczyźni wymienili spojrzenia, a potem popatrzyli w mroczne korytarze. Pomyślała, że
pewnie zaczną ją wypytywad lub będą powątpiewad. Ale nie zrobili tego.
Kruk wyleciał z ciemności i minął ich, kierując się ku oświetlonym korytarzom.
— Ptaki stale się tu gubią — burknął któryś z mężczyzn.
— Chodźmy — powiedział drugi.
Magda, chod nadal przerażona, poszła za nimi, oczekując, że lada chwila natkną się na tego
umarlaka. Chociaż byli czarodziejami, nie miała pewności, czy właściwie oceniają zagrożenie. Nie
wiedziała też, czy — chod tak liczni — poradzą sobie z tym, który zabił Izydorę.
Niektórzy oddzielili się od grupy i poszli różnymi drogami przez labirynt, szukając intruza.
Trzymała się w pobliżu tego, którego uznała za najważniejszego i który jako pierwszy się do niej
odezwał. W koocu dotarli na miejsce kaźni Izydory. W świetle wyglądało jeszcze okropniej.
Mężczyźni nie tracili czasu, kiedy się przekonali, że spirytystce nie można już pomóc. W
ponurym milczeniu pospiesznie przeszukali jej mieszkanko, a potem ruszyli z powrotem tą samą
drogą przez labirynt. Po drodze zaglądali do każdej izby, za każdą tkaninę zasłaniającą wejście do
bocznych korytarzy. Nie kryli gniewu, szukając tego, który popełnił taką zbrodnię.
Wreszcie znowu się znaleźli przy wejściu, nie natrafiając na żaden ślad mężczyzny, który zabił
Izydorę. Strażnicy powiedzieli im, że nikt nie próbował się tędy wydostad. Najważniejszy z
czarodziejów powiedział towarzyszom, że będą szukad, póki nie znajdą zabójcy.
Znów ruszyli w ciemny labirynt, a Magda przystanęła. Stała samotnie, kiedy odeszli,
nasłuchując syku płomienia w latarni, i zastanawiała się, co powinna zrobid. Co ośmieli się zrobid.
Pamiętała trasę, którą ją ścigał. Liczyła zakręty. Znała drogę.
Wiedziała, co powinna zrobid.
Zabrała kotkę i zawróciła w ciemnośd.
ROZDZIAŁ 41
Magda wstała, kiedy sześciu mężczyzn weszło do cichej komnaty. Rząd małych, wysokich
okien wpuszczał promienie wczesnego porannego słooca, przecinające ukośnie dośd ciemny pokój.
Starszy Cadell, nie patrząc na nią, wskazał jej krzesło, a potem przysunął sobie inne, o
wysokim oparciu.
— Usiądź, proszę.
Magda usiadła na prostym, dośd niewygodnym drewnianym siedzisku przed lśniącym
mahoniowym stołem w komnatach rady. Jej krzesło było zwyczajne, za to krzesła sześciu radnych po
drugiej stronie stołu — zasiadali na nich starsi Cadell oraz Sadler, Clay, Hambrook, Weston i Guymer
— były ozdobne, podobnie jak sięgające sufitu szafy biblioteczne, ciasno zastawione tomami w
wyblakłych skórzanych oprawach.
Meble miały uwidaczniad ludziom różnicę pomiędzy statusem członków rady a tych, którzy
przed nią stawali. Magda podejrzewała, że zanim zaczęli codzienną sesję, dali znad, że chcą się z nią
spotkad na zamkniętym posłuchaniu, żeby uniknąd powtórki tego, co się wydarzyło ostatnim razem.
Od tamtej sesji do Magdy nieustannie płynął strumieo łudzi proszących, żeby pomogła im
złożyd przysięgę lordowi Rahlowi, mającą chronid przed Nawiedzającymi Sny. Spotkała się z setkami
ludzi, którzy usłyszeli o tym, co powiedziała tamtego dnia przed radą. Bali się Nawiedzających Sny. I
nie bez powodu.
Rada nie zakazała tej przysięgi — w koocu D'Hara była częścią Nowego Świata i stała po tej
samej stronie — lecz jej członkowie prywatnie sarkali na tych, którzy ją składali. Oficjalnie zaś głosili,
że chod Nawiedzający Sny faktycznie istnieją i są niebezpieczni, to nieprzyjaciel jeszcze nie jest
gotowy do użycia tej broni. Toteż chociaż zagrożenie jest realne, należy do odległej przyszłości.
Magda też nie mogła przedstawid innego dowodu niż ten, że sama została zaatakowana. Lecz
wiele osób nie chciało ryzykowad i zbyt późno się dowiedzied, że rada się myliła.
— Oczekiwałam, że wcześniej się spotkamy — powiedziała Magda, kiedy wszyscy usiedli.
— Wojna z każdym dniem staje się coraz bardziej zacięta — powiedział starszy Cadell, nie
podnosząc wzroku znad papierów, które kolejno brał ze stołu i przeglądał, a potem odkładał na bok.
— Staraliśmy się nie rozpraszad wysiłków.
Radny Sadler tylko przelotnie na nią spojrzał, wybierając dokumenty ze swojego stosu i
podając je starszemu. Inni nie interesowali się papierami. Wbijali w nią gniewny wzrok.
— Oczywiście. — Magda z szacunkiem pochyliła głowę. Starszy nadal przeglądał papiery, a
paru innych się na nią gapiło, toteż uznała, że powinna coś powiedzied. — Czy znaleźliście... osobę
odpowiedzialną za zabójstwo Izydory?
Starszy Cadell spojrzał spod krzaczastych brwi.
— Niektórzy uważają, że ty to zrobiłaś.
— Ja? — Magda poczuła, że się czerwieni. — A udało im się wytłumaczyd, jak mogłam ją tak
poszarpad gołymi rękami?
Starszy coś mruknął i spojrzał na dokument, który podawał mu Sadler.
— Fakt — odezwał się Clay. — Przecież ona nie ma daru.
— Miała nóż — przypomniał Guymer. — Zakrwawiony nóż.
— Czaszka Izydory była rozbita na pół — powiedziała Magda. Topór mógłby zadad taką ranę,
a nie zwyczajny nóż, a już na pewno nie mój sztylecik.
— Nie powiedziałem, iż wierzymy, że to twoja robota — oznajmił monotonnym głosem
starszy Cadell. Spojrzał na nią i uniósł brew. Powiedziałem, że niektórzy tak myślą.
Magda nie wiedziała, do czego on zmierza.
— Ludzie często wierzą w rzeczy, które nie są prawdą — powiedziała. Chciałabym umied
ukazad wam prawdę, ale niestety nie potrafię.
— Pomoc spirytystki w wojnie była dla nas nieoceniona — wtrącił Gaymer. — I oto straciliśmy
jej cenne umiejętności, kiedy byłaś z nią sama.
Magda wstała z krzesła.
— Jeśli sugerujesz...
— Co tam robiłaś? — zapytał Sadler spokojnym tonem mającym załagodzid zarzut Guymera.
— Jaką sprawę miałaś do spirytystki?
Magda osunęła się na krzesło.
— A niby po co twoim zdaniem do niej poszłam?
Sadler wzruszył ramionami.
— Ty mi powiedz.
— Miałam taką samą sprawę jak każdy, kto udaje się do spirytystki. Chciałam się
skontaktowad z duchami.
Weston uniósł brew.
— Skontaktowad z duchami? W jakim celu?
— Tęsknię za mężem — wyznała Magda. — Jakiż mógłby byd inny powód spotkania ze
spirytystką? Chciałam się dowiedzied, czy jest bezpieczny w objęciach dobrych duchów, upewnid się,
że zaznał spokoju. Może żadnemu z was nie brakuje Baraccusa, nie martwicie się o jego duszę i nie
modlicie w jego intencji, lecz ja tak.
Niektórzy z radnych, nieco zażenowani, odchylili się na krzesłach.
— Nie tobie jednej go brakuje — stwierdził Sadler.
Magda pomyślała, że zabrzmiało to szczerze.
— Czy spirytystka potrafiła ci pomóc? — zapytał Weston. — Dowiedziałaś się o Baraccusie
tego, czego chciałaś?
— Nie. Zabito ją, zanim... — Magda się odwróciła i przełknęła ślinę, wstrząśnięta okropnym
wspomnieniem, a potem znowu spojrzała na obserwujących ją mężczyzn. — Nie znaleziono zabójcy?
Starszy Cadell przesunął dłonią tuż nad stołem, jakby chciał odsunąd na bok tę sprawę.
— Dokładnie przeszukano dolne poziomy Wieży. Niczego nie znaleziono. Nie było śladu
zabójcy.
Magda powiodła wzrokiem po twarzach zebranych.
— Jak to możliwe? Jak się wydostał?
— Ten martwy mężczyzna? — zapytał drwiąco Guymer. — Ten, który, jak mówisz, zabił
spirytystkę?
— Opisałam to, co widziałam. Sugerujesz, że kłamię?
— Nie. — Uśmiechnął się znacząco Guymer. — Sugeruję jedynie, że zdjęta paniką mogłaś
sobie wyobrazid coś bardziej przerażającego niż w rzeczywistości. Uznad, że zabójca musi byd
potworem. Twój opis na nic się nie przydał. Jak szukający mogliby wiedzied, jak on naprawdę
wyglądał i kogo właściwie mają szukad?
Magda gniewnie odwzajemniła jego spojrzenie.
— Powiedziałam wam, co widziałam.
Włączył się Clay.
— To, co we własnym przekonaniu widziałaś, nie pomogło zidentyfikowad winowajcy. Na
dolnych poziomach Wieży zdarzyło się kilka podobnych morderstw. Ty jedna widziałaś zabójcę. A
raczej powinienem powiedzied, że ty jedna przeżyłaś spotkanie z nim.
— To była bezcenna okazja, żeby nam pomóc — stwierdził Guymer. — Musimy powstrzymad
mordercę, zanim znowu zabije. Ale ty straciłaś głowę i wyobraziłaś sobie potwora, więc przepadła
szansa zidentyfikowania napastnika. Przez twoją histeryczną reakcję zabójca dalej grasuje w Wieży, a
my nie wiemy nawet, jak wygląda. Bez wątpienia jest zdrajcą lub dywersantem nasłanym, żeby zabid
ważnych ludzi. Moglibyśmy go schwytad, gdybyś potrafiła go dokładnie opisad. Ponieważ nie potrafisz
zrobid czegoś tak prostego, straciliśmy szansę i w rezultacie nie mamy żadnej wskazówki.
— Ciekawi jesteśmy, dlaczego tak się przeraziłaś — dodał Clay.
— Nie można jej obwiniad o to, że się wystraszyła — obruszył się Sadler.
Magda siedziała cicho, zdecydowana nie dad się sprowokowad. Stawka była większa niż
udowodnienie swych racji radnym.
Chodziło nie tylko o życie mieszkaoców Wieży, ale i byt ludzi z całego Nowego Świata. Nie
wiedziała, dlaczego rada ją wezwała, ale na pewno nie po to, żeby dotrzed do prawdy. Nie było sensu
się tłumaczyd, skoro już uznali, że wygodniej im ją obwiniad, niż wysłuchad. Nie chcieli poznad
prawdy, w przeciwieostwie do Magdy.
Starszy Cadell znowu machnął ręką.
— Nie po to cię tu wezwaliśmy, Magdo. Wezwaliśmy cię dlatego, że radny Weston zgłosił
ważny wniosek.
— A jakiż to? — spytała, nie patrząc na zadowolonego z siebie Westona.
— Żebyśmy cię mianowali naszą przedstawicielką u ludów odległych ziem. To ważne
stanowisko. Cenimy twoje doświadczenie w tych sprawach. Byłabyś naszym łącznikiem z tymi
mieszkaocami Midlandów, tak jak często, lecz nieformalnie, byłaś w przeszłości. Jak słusznie wskazał
Weston, nie ma odpowiedniejszej osoby na to stanowisko.
ROZDZIAŁ 42
Magda zmarszczyła brwi, wodząc wzrokiem po ponurych twarzach.
— Chcecie, żebym wam doradzała w sprawach ludów pomniejszych krain?
— Nie, nie doradzała. — Weston wsparł się łokciem o lśniący blat stołu. — Pojechałabyś do
odległych ziem i przedstawiła zamieszkującym je ludom poglądy i dekrety rady. W koocu są częścią
Midlandów. Powinni wiedzied, co się dzieje w Wieży. Powinni usłyszed o wojnie i innych sprawach.
— W koocu — dodał Sadler — jeśli przegramy wojnę, oni też dostaną się pod bezlitosne rządy
imperatora Sulachana. Równie dobrze jak my wiesz, że jeżeli tamci wygrają, zabiją wszystkich
mających dar. Wojska Starego Świata nie spoczną, póki całkiem nie wykorzenią magii. Byłabyś
podróżującą ambasadorką rady, powiadamiającą ludzi, co robimy, żeby chronid ich przed takim
zagrożeniem. Udzielając informacji, pomożesz im poczud się bezpiecznie. A zarazem mogłabyś prosid
o pomoc, jakiej oni mogliby udzielid.
Sadler zapalił się do tego pomysłu, lecz Magda dostrzegła, co się za tym kryje. Chcieli się jej
pozbyd, przynajmniej niektórzy. Wdowa po Pierwszym Czarodzieju stawała się coraz większym, coraz
bardziej dokuczliwym cierniem w ich boku. Starali się, żeby to na tyle godnie zabrzmiało, by z
radością przyjęła propozycję, a przynajmniej nie mogła jej odrzucid.
— Czuję się zaszczycona, że tak wysoko cenicie moje umiejętności — powiedziała, do niczego
się nie zobowiązując. — Pochlebia mi twoje zaufanie, radny Westonie.
Uśmiechnął się, lecz ten uśmiech nie sięgnął oczu.
— Jest też sprawa mianowania nowego Pierwszego Czarodzieja — odezwał się starszy Cadell.
— Potrzebujemy Pierwszego Czarodzieja, żeby nam przewodził w walce. Chodzi o nasze przetrwanie.
Sprawy nie mają się dobrze. Nie możemy odwlekad znalezienia następcy Baraccusa. Liczni czarodzieje
przychodzą do Wieży po pomoc. Potrzebują Pierwszego Czarodzieja, by nimi pokierował w jak
najlepszej obronie Nowego Świata. Nowo przybyli potrzebują kwater, podobnie jak nowy Pierwszy
Czarodziej. Nie chcę wydad się bezduszny, ale gdybyś została naszą przedstawicielką, dużo byś
podróżowała i nie potrzebowałabyś tu mieszkania. Więc uboczną korzyścią z przyjęcia przez ciebie tej
misji byłoby zwolnienie komnat Pierwszego Czarodzieja. Nie chcemy cię wyrzucad z domu, lecz nowy
Pierwszy Czarodziej, podobnie jak kiedyś Baraccus, będzie potrzebował miejsca do pracy i spotkao z
czarodziejami.
Magda skłoniła głowę.
— Rozumiem. Nie miej poczucia, że wyrzucasz mnie z domu. Moim domem, tym, który
pokochałam, jest Wieża i Aydindril. To tutejszych mieszkaoców kocham, a nie mury. Zwolnię
oczywiście komnaty Pierwszego Czarodzieja. Słusznie powiedziałeś, że będą potrzebne następcy
Baraccusa.
Starszy uśmiechnął się z ulgą. Najwyraźniej z jakiegoś powodu uważał, że to będzie
trudniejsze. Rada, jak się wydawało, wyrobiła sobie o niej zdanie, opierając się w pewnej mierze na
rzucanych pod jej adresem oskarżeniach.
— Dziękuję za zrozumienie, Magdo. Zatem przyjmiesz nominację?
Magda nie miała zamiaru obejmowad tego stanowiska i wyjeżdżad z Wieży. Działo się tu coś,
co zagrażało Wieży i życiu wszystkich mieszkaoców. Wyglądało na to, że ona jedna rozumie, iż
zagrożenie jest prawdziwe. Nie zamierzała rezygnowad z poszukiwania odpowiedzi tylko po to, żeby
ułatwiad życie radzie.
To dążenie do prawdy było misją, którą powierzył jej sam Baraccus, zarówno jako mąż, jak i
Pierwszy Czarodziej.
Nie chciała jednak wchodzid w konflikt z radnymi. Przypieranie ich do muru jeszcze bardziej
utrudniłoby jej poszukiwanie odpowiedzi.
— Doceniam tę szlachetną ofertę, starszy Cadellu. Z pewnością wnikliwie ją rozważę. Lecz na
razie chciałabym przekazad komnaty Pierwszego Czarodzieja. Mam skromne potrzeby i bez trudu
znajdę inne mieszkanie. Wiem, że jest miejsce pod południowymi lampartami.
Starszy zamrugał. Na chwilę odebrało mu mowę. Pokoje pod południowymi rampartami
miały w Wieży najmniejsze wzięcie, toteż zawsze było tam miejsce. Chociaż Magda była dla nich
utrapieniem, to nawet radni uważali, że takie pokoje nie są odpowiednie dla wdowy po Pierwszym
Czarodzieju. Źle by to o nich świadczyło, gdyby zmusili ją do opuszczenia komnat i zamieszkania w
takim miejscu.
Magdzie właściwie było obojętne, gdzie śpi. Interesowało ją wyłącznie dotarcie do prawdy,
zanim wszyscy stracą życie, tak jak ona niemal je straciła przez Nawiedzającego Sny i jak Izydora
zginęła z rąk koszmarnego stwora.
Zanim starszy Cadell zdążył coś powiedzied, zapytała:
— Wybraliście już kogoś na Pierwszego Czarodzieja?
Sadler odchylił się na krześle. Hambrook i Clay wymienili spojrzenia. Weston i Guymer nie
zareagowali.
Starszy Cadell odkaszlnął.
— Naradzaliśmy się i mamy kogoś na oku. — Przygładził krzaczastą brew. — W odpowiednim
czasie i we właściwy sposób powiadomimy o naszym wyborze.
Innymi słowy, nie zamierzał ujawnid Magdzie, co zdecydowali. Miała nadzieję, że to jeden z
czarodziejów, z którymi Baraccus ściśle współpracował. Byli wśród nich porządni ludzie.
— Oczywiście, starszy Cadellu. Jestem przekonana, że rada mądrze wybierze. Na pewno
zrobiła tak poprzednio.
Wojna przybierała zły obrót, toteż potrzebowali kogoś silnego. Kogoś takiego jak Baraccus.
Kiedy następca zostanie już wybrany, będzie miała mu do przekazania ważne informacje.
Przyszły Pierwszy Czarodziej musi się dowiedzied tego, co ona wiedziała, o czym nie śmiała
nikomu powiedzied.
Miała wrażenie, że Baraccus jest już postacią historyczną, że znalazł się poza rzeką czasu.
Świat szedł do przodu. Do niej należało przekazad wiedzę z przeszłości.
Ale wyłącznie właściwej osobie.
Magda skłoniła głowę i szybko odeszła, zanim radni zaczęli nalegad, żeby przyjęła stanowisko,
które jej zaoferowali.
Kiedy zamykała skrzydło ciężkich dębowych drzwi prowadzących do komnat rady, usłyszała
kroki. Odwróciła się i zobaczyła prokuratora Lothaina i dwunastu żołnierzy z jego przybocznej straży.
Usunęła się im z drogi.
— Lady Searus. — Uśmiechnął się Lothain. — Słyszałem, że znalazłaś się w samym środku
wielkich tarapatów.
— Czyż nie powinieneś byd na niższych poziomach Wieży i szukad zabójcy?
Złowieszczy uśmieszek nie zniknął.
— Nie wierzę, że zagrożenie płynie z niższych poziomów Wieży. Uważam, że to coś znajduje
się bliżej, niż większości ludzi się wydaje.
Wiedziała, do czego zmierza Lothain, ale nie chciała, żeby jej przeszkodził, podobnie jak nie
chciała wdawad się w sprzeczkę z radnymi. Musiała wracad do swoich poszukiwao.
— Sądzę, że więcej wiesz o zagrożeniach niż ja. Wybacz, ale mam coś do załatwienia.
Znowu się uśmiechał.
— Na przykład znalezienie nowego mieszkania?
— Prawdę mówiąc, tak.
— To smutne, że musisz opuścid tak luksusowe komnaty, bo wkrótce mianują nowego
Pierwszego Czarodzieja.
Magdę zastanowiło, skąd on już o tym wie.
— Nic w tym smutnego. To po prostu miejsce do spania. Cieszę się, że będziemy mieli
nowego Pierwszego Czarodzieja. Naprawdę liczą się dla mnie ludzie, a nie komnaty.
— A na których to ludziach ci zależy, lady Searus?
— Na niewinnych mieszkaocach Nowego Świata, których się morduje dla dobra sprawy.
Ruszyła, zanim zdążył coś powiedzied. Chwycił ją za ramię i zatrzymał. Brutalny uchwyt
sprawiał ból, ale nie dała mu satysfakcji, okazując to.
— Nie musisz się spieszyd z przenoszeniem rzeczy, lady Searus. Może będę mógł ci pomóc,
tak żebyś mogła pozostad tam, gdzie jest ci wygodnie.
W odpowiedzi jedynie powściągliwie się uśmiechnęła, a potem uwolniła ramię i odeszła.
Patrzyła prosto przed siebie i nie zwolniła, zbliżając się do blokujących jej drogę żołnierzy w zielonych
tunikach. Wysocy gwardziści prokuratora rozstąpili się w ostatniej chwili i tylko na tyle, żeby Magda
mogła przejśd.
Nie miała pojęcia, o czym Lothain mówi, ale niezbyt jej zależało na wydobywaniu wyjaśnieo z
prokuratora. Była pewna, że właśnie tego by chciał. Kiedy się obejrzała, zobaczyła, jak Lothain znika w
komnatach rady.
Ciekawa była, jaką sprawę ma do radnych, że zostanie wysłuchany na zamkniętej sesji.
ROZDZIAŁ 43
Magda wyraźnie widziała, że w Aydindril — chod jak zawsze ruchliwym i pracowitym —
panuje napięcie. Wszystkie twarze były zatroskane. Ludzie, stojący w małych grupkach, łypali na
mijających ich obcych, rozmawiając cichymi, zaniepokojonymi głosami.
Każdy dzieo przynosił nowe wieści o postępach wroga, o krwawych bitwach, o śmierci wielu
żołnierzy, o zdobytych miastach, o niewinnych cywilach zamordowanych przez nadciągające wojska
imperatora Sulachana. Wiedziała, że niektóre z tych opowieści są tylko plotkami i pogłoskami.
Wiedziała również, że prawda jest bardziej przerażająca, niż się większości wydaje.
Idąc zatłoczoną brukowaną ulicą, Magda popatrywała w szczeliny pomiędzy ciasno stojącymi
dwupiętrowymi domami; migały w nich wspaniałe lasy, porastające podnóża wzgórz i niższe partie
stoków góry. Im bliżej granitowych skalnych występów u podstawy urwisk, tym sosen i świerków było
mniej. Za obłoczkami i stadami ptaków mieszkających na zboczu góry potężne klify podpierały
ciemne, niebotyczne kamienne mury Wieży. Ponad murami, nawet z tej odległości, Magda widziała
ramparty, bastiony, strzeliste iglice i inne wieże połączone mostami.
Od kiedy pamiętała, ciemna bryła Wieży górowała nad miastem, zarazem ochrona i groźba,
magia, którą uosabiała — zarówno obrona przed atakiem, jak i jego cel.
Magda zawsze miała mieszane uczucia co do mieszkania w Wieży. Uwielbiała tętniące życiem
Aydindril, toteż — skoro nowy, mający wkrótce zostad mianowany Pierwszy Czarodziej potrzebował
kwatery — przelotnie pomyślała, czyby się nie przenieśd do miasta. Lecz nie mogła tego zrobid, póki
się nie dowie, co się kryło za śmiercią Baraccusa i innymi wydarzeniami w Wieży.
Chociaż nikt jej nie wierzył, była przekonana, że wszyscy są w niebezpieczeostwie. Nie może
opuścid Wieży, póki się nie upewni, że jej mieszkaocy są bezpieczni. Ludzie skupiali się na dalekiej
wojnie i nikt poza Magdą nie wiedział, że wróg jest bliżej, niż im się zdaje.
Magda wiedziała, że nieprzyjaciel już zakradł się pomiędzy nich.
Chod Aydindril jeszcze się prażyło w letnim skwarze, mówiono, że do zimy wojska
nieprzyjaciela mogą się znaleźd u bram miasta. Magda bała się nawet myśled, jak miejsce, w którym
dorastała, mogłoby ucierpied od takiego ataku. Gdyby miasto padło, oznaczałoby to oblężenie Wieży.
Wieża mogłaby długo wytrzymad — ale nie wiecznie.
Poza tym nie można wygrad wojny, tylko się broniąc. Siły Starego Świata wyraźnie dały do
zrozumienia, że nie będzie litości. Częśd wojsk Sulachana oblegałaby Wieżę, a reszta pustoszyłaby
Nowy Świat. Kiedy Wieża by padła, wymordowano by wszystkich mieszkaoców dla przykładu.
Tak robili w każdej wiosce, miasteczku i mieście. Albo ludzie się poddawali, albo cierpieli za
to, że stawiali opór.
Ukrywanie się za murami i żelaznymi wrotami nie eliminuje zagrożenia. Wcześniej lub później
nawet Wieża upadnie. Zło należy pokonad, bo inaczej urośnie w siłę.
Magda nie wiedziała, jak mają tego dokonad. Jednego była pewna — zło nie tylko z każdym
dniem się zbliżało, ale już było wśród nich. Poznała straszliwe konsekwencje obecności
Nawiedzającego Sny. Widziała monstrum, które wychynęło z mroków i zabiło Izydorę. To nie były
przypadkowe zdarzenia, były ze sobą powiązane. Magda musiała się dowiedzied, co się za tym kryje.
Przedzieranie się przez tłumy na ulicach przypominało płynięcie pod prąd rzeki. Handlarze,
krzykliwie zachwalający swoje towary, tkwili w tej rzece jak skały, a ludzie bez ustanku przepływali
wokół nich.
Niektórzy sprzedawcy mieli wózki z solonym mięsem, rybami, świeżymi warzywami lub
rozmaitymi gotowymi potrawami. Inni nieśli tace pełne długich bochnów chleba. Byli tam też
przekupnie obwieszeni podzwaniającymi sznurami amuletów, krążący w tłumie i śpiewnie
wykrzykujący ostrzeżenia o klątwach i chorobach. Gromadziły się przy nich grupki rozbrykanych dzieci
chcących usłyszed o magicznych złych urokach, a rodzice przybiegali i odciągali pociechy. Magda
czasem przechodziła na drugą stronę ulicy, żeby uniknąd szczególnie natarczywych przekupniów
chwytających — jak widziała przechodzące kobiety za ramię i nalegających, żeby posłuchały, dlaczego
potrzebują ochronnego amuletu. Potencjalnych klientów ostrzegano, że kiedy nieprzyjaciel podejdzie
bliżej, nie da się uzupełnid zapasów talizmanów, a wtedy będzie za późno na zakup takich, jakich
potrzebują. Niektórzy dawali wiarę tym ostrzeżeniom albo kupowali najtaoszy amulet tylko po to,
żeby się uwolnid od natręta.
Chod było gorąco, Magda — podobnie jak wiele kobiet — osłaniała głowę kapturem lekkiej
peleryny. Mieszkaocy miasta właściwie nie powinni jej tak łatwo rozpoznad jak mieszkaocy Wieży, ale
była żoną Pierwszego Czarodzieja i dlatego, co często ją dziwiło, rozpoznawało ją wiele osób, których
nigdy nie spotkała.
Czas działał na jej niekorzyśd, toteż nie mogła sobie pozwolid, żeby ją zatrzymywano. I chod
bardzo by chciała, nie mogła przystanąd i powiedzied ludziom o przysiędze, która by ich strzegła przed
Nawiedzającymi Sny, ani przekazad wiadomości z Wieży. Niektórzy nienawidzili Baraccusa i mogliby
zechcied powiedzied jej kilka słów do słuchu.
Większośd ludzi rozumiała, że poddanie się oznaczałoby w najlepszym wypadku
samobójstwo, w najgorszym — niewolę. Lecz nie każdy potrafi rozpoznad zło, kiedy się objawia jako
ocalenie. Magda nie obroniłaby się, gdyby tłum zechciał ją ukamienowad za to, że jej mąż postanowił,
iż się nie poddadzą, tylko będą walczyd.
Przerażeni ludzie nie słuchali głosu rozsądku i nie chcieli poznad prawdy. Zwolennicy
kapitulacji często podburzali przeciwko oficerom, radzie, a nawet Pierwszemu Czarodziejowi —
przeciwko tym wszystkim, którzy nie chcieli przyjąd pokoju, jaki oferował imperator Sulachan. Pokój,
mówili, to rządy imperatora Sulachana, a nie rady. Chcieli wierzyd — i wierzyli — że zmiana rządu nie
będzie miała wpływu na ich życie.
Jeśli ktoś nie chciał się zgodzid z ich pojmowaniem „pokoju", tacy ludzie rwali się do
narzucania swoich racji siłą. Magda uważała, że to paradoksalne, iż ci, którzy głoszą, że najbardziej
pragną pokoju, są tak skorzy siłą i rozlewem krwi stawiad na swoim.
Głębiej nasunęła kaptur, bo mijała ją grupka ludzi. Nieogoleni mężczyźni pożądliwie łypali na
jej postad, chociaż mało co widzieli pod peleryną. Wiedzieli tylko, że jest kobietą, toteż można
pożerad ją wzrokiem. Kiedy przechodzącym kobietom udało się zerknąd pod kaptur, krótkie włosy
Magdy powiedziały im, że jest nikim. Poszły dalej, nie zwracając na nią uwagi.
Na skrzyżowaniu Magda zerknęła zza rogu dwupiętrowego ceglanego budynku, w którym
mieścił się warsztat krawca. Po drugiej stronie ulicy była gospoda z namalowaną na szyldzie nad
drzwiami niebieską świnią. Wąska ulica za rogiem biegła po pagórkowatym, nierównym terenie. Ta
częśd Aydindril była chaotycznie i ciasno zabudowana, lecz Magda wiedziała, że musi się tam
zapuścid.
Szukała pod południowym rampartem, ale dowiedziała się, że on już tam nie mieszka.
Musiała go znaleźd, ale nie chciała zwracad na siebie uwagi, zadając zbyt wiele pytao. To wcześniej
czy później zostałoby zauważone.
Po śmierci Izydory Magda zrobiła się bardzo ostrożna. Sama też mogła zginąd. Nawiedzający
Sny zniknął z jej umysłu, lecz nie miała jak się dowiedzied, czy nie czai się w umysłach osób, z którymi
rozmawiała. Nawiedzający Sny nie mógł już jej kontrolowad, ale nie chciała, by ją śledził oczami
innych.
Poszła więc do Tilly. Śmierd Izydory przejęła staruszkę grozą. Początkowo winiła siebie,
uważając, że gdyby nie pokazała Magdzie drogi, może by do tego wszystkiego nie doszło.
Magda ją przekonała, że się myli. Walczą ze złem, a Tilly nie ma z nim nic wspólnego.
Powiedziała jej, że sama Izydora oznajmiła, iż są wojowniczkami w tej wojnie. Zło nie powinno zaznad
spokoju. Należy z nim walczyd.
Tilly milczała przez chwilę, a potom zapytała, czy i ona jest wojowniczką. Magda powiedziała,
że tak i że, prawdę mówiąc, była bardziej pomocna niż którykolwiek z radnych. Dodała, że skoro nikt
nie chce jej pomóc odnaleźd zabójcy Izydory, musi to zrobid sama i dlatego znowu potrzebuje Tilly.
Trwało to parę dni, ale Tilly wreszcie odkryła, że mężczyzny, którego Magda szuka, nie ma w
Wieży. Po kilku kolejnych dniach dyskretnego wypytywania Tilly w koocu się dowiedziała, gdzie on
teraz mieszka. Magda była zaskoczona, że wyprowadził się z Wieży i przeniósł do Aydindril, i
zirytowana, że tyle czasu zajęło im namierzenie go. Wiedziała, że czas umyka.
Rozejrzała się, upewniając się, że nikt za nią nie szedł, i skręciła w cichą ulicę. Nie było tu
sklepów, tylko domy, przeważnie wielorodzinne. Zobaczyła, że za domami drzewa ocieniają zaułek.
Dwupiętrowe budynki były ciasno pobudowane i niekiedy miały wspólną ścianę. Na tyłach były
ogródki, pranie suszyło się na sznurach. Słyszała kury i świnie. Na jednej z furtek wisiał niezdarny
napis SPRZEDAŻ JAJEK.
Pokonała parę wzniesieo i dotarła do domku stojącego obok dwupiętrowego kamiennego
budynku. Przed niewielkim gankiem rosła rozwidlona śliwa. W bocznym przejściu pomiędzy
budynkami dostrzegła, że dęby mocno ocieniają tyły posesji. Wypatrzyła też narożnik szopy oraz
równiutko poukładane obok niej drewno i dziwne kawałki metalu.
Weszła na ganek, pod niskie zadaszenie, wetknęła zawiniątko pod pachę i energicznie
zapukała w drzwi ze zwykłych desek. Po chwili usłyszała, że ktoś nadchodzi z głębi domu.
— Kto tam? — spytał przez zamknięte drzwi.
— Jesteś czarodziejem Merrittem?
— Przykro mi, ale teraz nie mogę nikogo przyjąd — brzmiała odpowiedź zza drzwi.
— To ważne.
— Powiedziałem, że nie mogę się z nikim spotkad. Ciężko pracuję. Odjedź, proszę.
Usłyszała kroki oddalające się od drzwi.
ROZDZIAŁ 44
— Muszę się z tobą zobaczyd! — zawołała Magda. — Przynoszę wieści o Izydorze.
Usłyszała, że się zatrzymał.
Magda, czekając w milczeniu, nie miała pewności, czy czarodziej wróci i jej otworzy. Otarła
spływający ze skroni pot, mimowolnie obserwując sieciarkę polującą na mszyce na bujnych zielonych
liściach i łodygach winorośli oplatającej jeden ze słupków podpierających daszek nad gankiem. W
koocu usłyszała, że wraca.
Drzwi uchyliły się na tyle, że zobaczyła, iż Merritt jest tak urodziwy, jak mówiła Izydora. Po
tym wszystkim, co o nim słyszała od Baraccusa, od mieszkaoców Wieży, od znanych sobie
czarodziejów i od spirytystki — dziwnie się poczuła, widząc go wreszcie na własne oczy. Nie był taki,
jak sobie wyobrażała po tych wszystkich opowieściach.
Było w nim coś więcej.
Był wysoki, a ponieważ nie miał na sobie koszuli, było widad, że jest harmonijnie zbudowany.
Był o wiele młodszy od Baraccusa. Prawdę mówiąc, nie wyglądał na dużo starszego od Magdy —
najwyżej o parę lat.
Magda widziała setki czarodziejów. W Wieży się od nich roiło. Merritt, zwłaszcza w takim
stroju, absolutnie nie przystawał do jej wyobrażenia o tym, jak wygląda czarodziej.
Skóra lśniła mu od potu i rozmazanego brudu. Na twarzy miał smugi sadzy; opadały na nią
kosmyki jasnobrązowych, falistych włosów, miejscami spłowiałych od słooca, niemal blond.
Potargane, tylko podkreślały jego surową męską urodę.
Pot i sadza jakimś sposobem sprawiały, że wydawał się jeszcze bardziej przystojny.
Ale to jego orzechowe oczy z zielonkawym odcieniem zaparły Magdzie dech w piersi. Miała
wrażenie, że zagląda jej w duszę i ocenia, ile jest warta. Zarazem czytała w jego oczach, iż nie skrywa
on tego, kim jest.
Oczy mających dar, chod miały jedną wspólną cechę, Magdzie wydawały się odmienne. U
niektórych — na przykład wojowników — lśnienie daru miało w sobie coś groźnego. U uzdrowicieli
było łagodniejsze, delikatniejsze. W oczach Baraccusa było mądrością, stanowczością, siłą.
Tak jak mówiła Izydora, w oczach Merritta Magda ujrzała szczerośd i profesjonalizm.
Jednak w przeciwieostwie do Izydory zobaczyła też dar.
Dar odmienny od wszystkich, jakie dotąd widziała. Był oszałamiający i groźny, lecz zarazem
złagodzony serdecznością. Pod przenikliwym spojrzeniem czarodzieja Magda musiała się napomnied,
że powinna oddychad.
Wreszcie uznała, że Merritt jednak wygląda jak czarodziej.
— Jakie masz wieści o Izydorze?
Głos wspaniale harmonizował z wyglądem. Miała uczucie, że wszystko w niej wibruje w
harmonii z jego głębokim, czystym tonem. Przełknęła ślinę i zmusiła się do mówienia:
— Najpierw muszę prosid, żebyś złożył przysięgę.
Zmarszczył brwi.
— Przysięgę?
— Tak. Trzeba, żebyś najpierw przysiągł wiernośd lordowi Rahlowi, to ochroni twój umysł
przed Nawiedzającymi Sny. Tylko tak będę mogła mied pewnośd, że rozmawiamy w cztery oczy.
Wtedy zrobił coś dziwnego.
Uśmiechnął się.
Swobodnym, ciepłym uśmiechem, odrobinkę rozbawionym.
— To zuchwała, a może i najdziwniejsza prośba uroczej nieznajomej u moich drzwi. Nawet się
sobie nie przedstawiliśmy.
Magda zsunęła kaptur.
— Jestem Magda Searus.
Uśmiech w mgnieniu oka zniknął.
— Magda Searus? — Zaczerwienił się. — Żona Pierwszego Czarodzieja Baraccusa? TA Magda
Searus?
— Tak.
Znowu się nachmurzył.
— Byłem na ceremonii, kiedy szczątki twojego męża zostały oczyszczone w płomieniach
pogrzebowego stosu. Widziałem cię wtedy z oddali. Miałaś długie włosy.
— Baraccus nie żyje, więc rada uznała, że należy mi je obciąd. Bardzo im zależało, żeby świat
się dowiedział, iż bez Baraccusa jestem nikim. Starszy Cadell osobiście je skrócił.
Merritt z szacunkiem pochylił głowę.
— Współczuję straty męża, lady Searus. Baraccus był naprawdę wspaniałym człowiekiem.
— Dziękuję.
Długo patrzył jej w oczy, nadal pochylając głowę w ukłonie, potem się opamiętał i
wyprostował.
— Zechciej chwilę poczekad — powiedział, znowu się czerwieniąc.
Nagle zatrzasnął drzwi.
Wtedy Magda uświadomiła sobie, co go różniło od większości mężczyzn. Kiedy stał w
drzwiach, cały czas patrzył jej w oczy, przenosił wzrok nie dalej niż na jej włosy.
Spojrzenia większości mężczyzn zaś niezmiennie wędrowały gdzie indziej. Merritt tego nie
zrobił, chociaż czarna sukienka pod lekką peleryną podkreślała kształty Magdy.
Usłyszała, jak na coś wpadł, coś potoczyło się po podłodze. Rozległo się łupnięcie, kiedy
spadło coś ciężkiego. Potem chyba krzesło się przewróciło. Jeszcze parę rzeczy spadło na podłogę.
Wreszcie na jakiś czas w domu zrobiło się cicho.
Magda spojrzała w górę i w dół uliczki, sprawdzając, czy ktoś słyszy te hałasy albo
zainteresował się gościem stojącym u drzwi. Zobaczyła, że w górze wąskiej uliczki wyszła jakaś
kobieta i trzepie chodnik. Potem przewiesiła go przez rękę i wróciła, nie zauważając Magdy na
zacienionym ganku. Poprzez gałęzie krzaka bzu widziała też rozmawiających w pewnej odległości
ludzi, ale byli za daleko, żeby mogli ją dostrzec za zieloną gęstwą.
Drzwi w koocu szeroko się otworzyły. Merritt jeszcze upychał ciemną koszulę w spodnie.
Długie, faliste jasnobrązowe włosy pospiesznie zaczesał do tyłu, odsłaniając umytą na chybcika twarz.
— Wybacz, że cię tu trzymałem, lady Searus. — Znowu się zaczerwienił. — Ale pracowałem
nad paroma rzeczami i... — Umilkł, najwyraźniej wystraszony, że zboczył z tematu, zaczął na nowo,
unosząc dłoo w zapraszającym geście. — Wejdź, proszę.
Magda weszła i zobaczyła przewrócone krzesło oraz leżący obok niego posążek. Izdebka była
mała, pełna poupychanych wszędzie najdziwniejszych rzeczy. Metalowe przedmioty, podobne do
tych wyrabianych przez Baraccusa, walały się wokół izby i Magda nie umiała stwierdzid, które z takim
hałasem spadły na podłogę, a które już tam leżały.
Chociaż to wszystko było dośd dziwne, panował w tym osobliwy ład. Tu i tam piętrzyły się
wysokie stosy ksiąg. Woluminy leżały też na wiklinowej kanapie, ale te były otwarte i ułożone jedne
na drugich, jakby ktoś chciał zaznaczyd konkretne miejsca. Na niewielkich stolikach wśród świec leżały
zwoje, flaszeczki, kasetki i kości.
Z półki wystawał niewielki, ciasno zrolowany zwój; na jego koocu znajdowały się rozmaite
gliniane figurki. O ile się nie myliła, unosiły się wokół zwoju, chod nic ich nie podpierało. To było
niewytłumaczalne i dezorientujące.
Wokół izby rozstawiono też bez żadnego porządku przepiękne posągi — jakby nie po to, żeby
je podziwiad, lecz dlatego, że akurat było tam wolne miejsce. Stał tam wyrzeźbiony z szarego
kamienia żołnierz wyciągający z pochwy miecz; kilka mniejszych posągów mężczyzn, wyrzeźbionych z
jasnego drewna orzecha szarego; a także posągi najpiękniejszych kobiet, jakie Magda w życiu
widziała, ze śnieżnobiałego marmuru.
Blat stołu za przewróconym krzesłem przykrywał czerwony aksamit. Tylko ten stół nie był
zastawiony. Na podwyższonej części blatu leżał lśniący miecz.
Magda dostrzegła kunsztowną, inkrustowaną złotem i srebrem pochwę przy leżącym na
podłodze pendencie. Taka wspaniała pochwa pasowała wyłącznie do tego miecza.
Merritt podniósł krzesło, przewiesił przez jego oparcie pendent, a z wiklinowej kanapy
pospiesznie zebrał księgi.
— Przepraszam za bałagan. Zwykle nie mieszkam w takim nieporządku. Po prostu to
mieszkanie nie jest tak duże jak moja kwatera w Wieży. Zechciej usiąśd, lady Searus. — Rozejrzał się.
— Herbata. Zaparzę herbaty.
— Nie, nie trzeba, dziękuję — powiedziała, idąc ku kanapie.
Najwyraźniej mu ulżyło. Magda była ciekawa, czemu Merritt już nie mieszka w Wieży, ale nie
zapytała. Miała ważniejsze sprawy. Poczekała, aż czarodziej znów na nią spojrzy.
— Muszę z tobą porozmawiad, czarodzieju Merritcie.
— Więc mów. — Wskazał jej kanapę. — Co z Izydorą?
Magda nie zamierzała na razie siadad.
— Co z przysięgą?
Włożył ręce do tylnych kieszeni, odrobinę się rozluźnił. Uśmiechnął się chłopięco.
— Masz na myśli modły do lorda Rahla? Prowadź nas, mistrzu Rahlu. Nauczaj nas, mistrzu
Rahlu. Chroo nas, mistrzu Rahlu. Tę przysięgę?
— Tak. Zatem wiesz, w czym rzecz?
Uśmiechał się, jakby to był prywatny żarcik. Magda wcale nie uważała, że to zabawne.
Poczuła, że się rumieni.
— Alric to mój znajomy.
— Więc wiesz, że to zacny człowiek i że chce nas ochronid przed Nawiedzającymi Sny?
Wciąż jeszcze się uśmiechał, nie spuszczał z niej oczu.
— Tak. Tamta strona wytwarza broo, a my musimy to skontrowad. To dlatego pomogłem mu
stworzyd magię zawartą w tej więzi.
Magda zrobiła wielkie oczy.
— Powiadasz, że pomogłeś mu stworzyd magię chroniącą ludzi przed Nawiedzającymi Sny? TĘ
magię? Pomogłeś mu w tym?
Merritt potaknął.
— W niewielkim stopniu. Nie wiem dokładnie, jak stworzył moc o takich właściwościach, lecz
wiem, że jest równie bystry, jak stanowczy i zdeterminowany. Utknął na zaszczepianiu tej ochronnej
więzi w innych. Magia działała w nim, ale on chciał, żeby chroniła też innych ludzi, a tymczasem,
można by rzec, nie chciała się w nich zakorzenid. Wiedział, że znam się na skomplikowanych
obliczeniach sprzęgania uroków, toteż poprosił o pomoc.
Magda pochyliła ku niemu głowę.
— Pomogłeś Alricowi Rahlowi stworzyd magię więzi.
Znowu potaknął, już poważny.
— Dostarczyłem procedury uwierzytelniania dla sieci weryfikującej, od jej wnętrza, żeby
dopełnid proces walidacji. To dało początek unifikacji elementów uroku, które Alric próbował
połączyd, żeby więź była aktywowana we właściwej sekwencji. Kiedy to zadziałało, blokując cykl
redukcji, jako pierwszy wypowiedziałem przysięgę. Zrobiłem to we wnętrzu dopełnionej sieci.
Chciałem najpierw to wypróbowad, żeby mied pewnośd, iż nie wyrządzi krzywdy ludziom składającym
przysięgę.
Magda wlepiała w niego wzrok. Przycisnęła palce do czoła, starając się to wszystko przyswoid.
— Chcesz powiedzied, że ty to zapoczątkowałeś?
Wzruszył ramionami.
— Nie, to Alric wykonał większośd roboty. Przyszedł do mnie, bo wiedział, że zrozumiem, o co
mu chodzi. Niewiele osób na tyle rozumie tak złożone procedury, żeby móc o nich dyskutowad. Uznał,
że może potrafię stwierdzid, dlaczego sied weryfikująca nie działa tak, jak on chce, i miał nadzieję, że
będę wiedział, co trzeba zrobid.
— Więc bez twojego udziału sied by się nie sprawdzała.
— Alric Rahl stworzył coś kunsztownego. Można by rzec, że ja tylko przyprawiłem jego
potrawę.
— Więc łączy cię z nim więź? — spytała Magda. — Jesteś chroniony przed Nawiedzającymi
Sny?
Przestał się uśmiechad.
— O tak, jestem chroniony. Sprawdził to na Nawiedzającym Sny, którego więził. Tak Alric się
dowiedział, że stworzona przez niego więź działa w innych. Byłem pierwszą chronioną osobą. Sama
więc rozumiesz, że mowy nie ma, by Nawiedzający Sny czaił się w zakamarkach mojego umysłu,
słuchał i obserwował. No a co chciałaś mi powiedzied o mojej przyjaciółce Izydorze?
Magdzie ścisnęło się serce.
— Zabito ją przeze mnie.
ROZDZIAŁ 45
Twarz Merritta wyglądała jak wykuta z kamienia, jak jego posągi. Dar w jego oczach nabrał
zdecydowanie złowieszczego wymiaru.
— Co to znaczy, że zabito ją przez ciebie?
To spokojnie zadane, lecz pełne emocji pytanie uświadomiło Magdzie, że nie jest to człowiek
o nieskomplikowanym usposobieniu. Kipiała w nim furia, potencjalnie niszczycielska, lecz nad którą
potrafił panowad.
To oznaczało, że mógł ją zogniskowad.
— To wymaga wyjaśnieo.
Początkowo był odrobinę nieśmiały, lecz kiedy sprawa okazała się poważna, stał się poważny i
rzeczowy.
— Zatem wyjaśniaj.
Magda wreszcie usiadła na wiklinowej kanapie, poprawiła zawiniątko pod pachą. Pozwoliło
jej to odwrócid oczy od jego napiętej I warzy.
— Byłam w szoku po śmierci męża — zaczęła. — Nie mogłam zrozumied, czemu odebrał sobie
życie, dlaczego mnie tak zostawił, dlaczego zostawił nas wszystkich. Ludzie mówili, że wyprawa w
zaświaty do Świątyni Wichrów musiała złamad w nim ducha i pozbawid go woli życia. Wszyscy
zaakceptowali tę historyjkę. Uwierzyli, że to było zwykłe samobójstwo. Lecz chociaż oni widzieli w
tym jakiś ponury sens, dla mnie to było bezsensowne. Rozmyślając, stale wracałam do podstawowej
prawdy, że Baraccus nie był osobą skłonną się zabid dlatego, że go dopadło przygnębienie. Poza tym
byłam przy nim, kiedy wrócił ze Świątyni Wichrów, i chod bez wątpienia był zmartwiony i
zdenerwowany, to nie powiedziałabym, że był w depresji. Miał po co żyd, tak dużo rzeczy wiele dla
niego znaczyło, tylu ludzi lubił, tyle ważnych prac czekało na dokooczenie. Nie zabiłby się, by ukoid
osobistą rozpacz. Za bardzo byliśmy dla niego ważni. Cały Nowy Świat jest w niebezpieczeostwie,
toteż miał powody, żeby chcied dla nas walczyd.
— Więc dlaczego to zrobił? — zapytał Merritt, podchodząc do stołu i patrząc na miecz.
— Właśnie tego staram się dowiedzied. Baraccus wiedział, że nie uwierzę, iż po prostu chciał
zakooczyd życie. Liczył, że się zorientuję, iż coś tu nie gra. Wiedział, że się domyślę, że zrobiłby coś
takiego wyłącznie dlatego, że miałoby to jakoś nas ochronid. Taki właśnie był. Taka była jego życiowa
misja. To dlatego był Pierwszym Czarodziejem. No i czarodziejem wojny. Bardzo poważnie traktował
tę misję. Czarodzieje wojny się nie poddają. Znajdują sposób przezwyciężenia każdej przeszkody,
chodby nawet miało to doprowadzid do ich śmierci. Działania czarodzieja wojny nazywał taocem ze
śmiercią. Wkrótce po jego śmierci znalazłam liścik, który dla mnie zostawił, a w którym nakazywał mi
odnaleźd prawdę. Z jakiejś przyczyny nie mógł sam tego zrobid. Baraccus, nie tylko jako mój mąż, ale i
jako Pierwszy Czarodziej powierzył mi misję dotarcia do prawdy.
Tu chodzi o coś ważniejszego od Baraccusa. To dotyczy nas wszystkich. Jeszcze zanim
znalazłam liścik, wiedziałam, że muszę poznad odpowiedzi. Nie tylko dla Baraccusa, nie tylko dla
siebie, ale dlatego, że w grę wchodzi życie nas wszystkich. Z nieznanych mi jeszcze powodów zlecił mi
to zadanie. Napisał: „Przeznaczone ci odnaleźd prawdę".
Merritt słuchał, stojąc przy stole i patrząc na miecz. Obrócił się ku niej, marszcząc brwi.
— Chcesz powiedzied, że napisał „przeznaczone ci odnaleźd PRAWDĘ".
Magda w skupieniu starała się sobie przypomnied. Nie miała kartki przy sobie. Schowała ją w
Wieży, w skrytce w stole roboczym Baraccusa. Nie wiedziała, dlaczego to takie ważne dla Merritta.
Wydawało się to mało znaczące. Lecz wiedziała, że czarodzieje inaczej widzą świat. Rzeczy mało
znaczące dla zwykłych ludzi dla nich często bywały niezmiernie ważne.
— Nie mogę sobie dokładnie przypomnied. Pewnie to, co powiedziałeś, ma więcej sensu.
Znaleźd PRAWDĘ.
Merritt skinął głową i znowu odwrócił się do niej szerokimi plecami.
— Co się potem stało?
— Wkrótce po tym, jak znalazłam liścik, właściwie tego samego dnia, czekał na mnie lord
Rahl. Kiedy z nim rozmawiałam, Nawiedzający Sny czający się w moim umyśle omal mnie nie zabił. W
pewnym sensie był to początek odpowiedzi, której szukam. Zdołałam na czas wypowiedzied przysięgę
wierności lordowi Rahlowi i uchroniłam się. Ale czemu Nawiedzający Sny krył się w moim umyśle?
Nawet nie mam daru.
— Dopiero co powiedziałaś, iż uważasz, że Baraccus powierzył ci ważną misję — stwierdził
Merritt. — Misję o zasadniczym znaczeniu dla naszego przetrwania.
— To prawda, ale skąd Nawiedzający Sny mógł o tym wiedzied?
— Rozumiem, do czego zmierzasz — powiedział, splatając dłonie za plecami i w zadumie
robiąc kilka kroków. — Może, skoro Baraccus nie żył, Nawiedzający Sny po prostu próbował się
dowiedzied, co wiesz o sprawach Pierwszego Czarodzieja, jego planach bitewnych, o broni, którą
tworzymy.
— Całkiem możliwe. Nie wiem, jak mogę się okazad ważna dla przyszłości naszego ludu, ale
Baraccus w to wierzył. Nawiedzający Sny najwyraźniej sądził, że znaczę wystarczająco wiele, żeby
mnie obserwowad, a zwłaszcza po tym, jak znalazłam liścik. Kiedy go przeczytałam, on też to
przeczytał. Ale czemu wcześniej interesowali się myślami takiego nikogo?
— Nie jesteś nikim — sprzeciwił się Merritt tonem zadziwiają co pełnym współczucia, patrząc
na nią. — Mogli ci obciąd włosy po śmierci Baraccusa, ale to cię nie uczyniło nikim. Wciąż jesteś
Magdą Searus, jak przedtem, masz te same talenty, ten sam potencjał, ten sam umysł, tę samą
umiejętnośd samodzielnego myślenia.
— Nie jestem szlachetnie urodzona, nie mam daru. To czyni mnie nikim w pojęciu większości
ludzi w Midlandach.
Merritt zatrzymał się przed stołem i znowu wpatrzył w lśniący miecz leżący na czerwonym
aksamicie.
— Nie ma znaczenia, co myślą inni, póki obcięcie włosów nie uczyni cię nikim w twoim
własnym pojęciu, czyż nie?
Magda musiała się uśmiechnąd.
— Zawsze tak uważałam. Ale to często wpędza mnie w tarapaty. Zanim poznałam Baraccusa,
ludzie mi mówili, że nie znam swojego miejsca. Nigdy za bardzo nie przejmowałam się tym, co
większośd ludzi o mnie myśli ani gdzie ich zdaniem jest moje miejsce. Zawsze uważałam, że
powinnam samodzielnie myśled i zgodnie z tym postępowad. Mój status czasem mi przeszkadza, ale
nigdy nie pozwalam, żeby mnie ograniczał.
— Świetnie. — Odwrócił wzrok od miecza, skrzyżował ramiona na piersi i oparł się o stół,
patrząc na Magdę. — I co potem zrobiłaś?
— Rozmawiałam z wieloma ludźmi, najbardziej związanymi z Baraccusem, starając się znaleźd
jakieś wskazówki. Nic mi to nie dało. Poszłam więc do spirytystki, mając nadzieję, że jej szczególne
talenty będą mi pomocne.
Izydora początkowo powiedziała, że jest zaledwie asystentką spirytystki i że sama spirytystka
nie może się ze mną zobaczyd. Byłam zdesperowana, toteż powiedziałam jej, że uważam, iż Baraccus
poświęcił życie, żeby nas chronid, i że miałam nadzieję, iż spirytystka zdoła jakoś do niego dotrzed.
Wyznałam, że uważam, iż stało się coś ważnego, kiedy Baraccus udał się do Świątyni Wichrów w
świecie zmarłych. Pragnęłam, żeby się z nim skontaktowała w za światach, ponieważ tym razem on
nie wróci. Powiedziałam, że źle się dzieje w Wieży Czarodzieja i że uważam, że nieprzyjaciel już jest
wśród nas. No bo jak inaczej Nawiedzający Sny by się o mnie dowiedział w Starym Świecie?
Powiedziałam, że rada mi nie uwierzyła. Że jeśli mam rację, to nieprzyjaciel skieruje Nawiedzającego
Sny do spirytystki, żeby uniemożliwid jej wspomaganie czarodziejów.
Wreszcie skłoniłam Izydorę do przyznania, że to ona jest spirytystką. Przekonałam ją, że
ponieważ jest kimś ważnym, grozi jej, że Nawiedzający Sny wśliźnie się do jej umysłu. Złożyła
przysięgę, żeby się chronid. Potem opowiedziała mi o wymordowaniu mieszkaoców Grandengartu i o
tym, jak się dowiedziała, że ich dusze nie dotarły bezpiecznie do świata zmarłych, gdzie jest ich
miejsce. Opowiedziała mi też, że zabrałeś jej oczy.
Magda wykonała gest pełen zażenowania.
— Nie potrafiłam zrozumied, jak mogła zrobid sobie coś tak okropnego. Jak mogła... jak mogła
pozwolid, żeby czarodziej tak dogłębnie ją odmienił, zmienił ją w coś innego niż to, kim była od
urodzenia.
— Skoro uważasz, że to przygnębiające, pomyśl, jak ja się czułem — odezwał się Merritt.
Magda spojrzała mu w oczy. Musiała odwrócid wzrok z powodu bólu, jaki w nich ujrzała.
— Z opowieści Izydory domyśliłam się, jak bardzo byłeś temu niechętny i jaka ona była
zdecydowana, żeby to zrobid. Chod oczywiście bardzo jej współczułam, że tak się poświęca, to żal mi
było też ciebie, bo narzuciła ci straszliwe brzemię. Właśnie zaczęła mówid, że to wcale nie takie
okropne i że dałeś jej wspaniały nowy wzrok. Ale zanim zdążyła dokooczyd i skontaktowad się ze
światem duchów, zaatakowało nas jakieś monstrum i...
Merritt uniósł dłoo, przerywając jej.
— O jakim potworze mówisz?
Magda wzruszyła ramionami.
— Przypominał mężczyznę. Był prawie tak wysoki jak ty, niesamowicie silny. Początkowo
myślałam, że musi mied dar i korzysta z magii. Ale kiedy go dźgnęłam nożem, nie krwawił. Gdy dobrze
mu się przyjrzałam, okazało się, że wygląda jak umarlak. I cuchnął jak trup.
Merritt jeszcze mocniej zmarszczył czoło.
— Martwy? Czemu mówisz, że wyglądał jak zmarły?
— Był poczerniały, skórę miał pomarszczoną, miejscami jego ciało gniło i rozpadało się.
Wyglądał jak trup.
Skrzyżował ramiona na piersi.
— Istotnie. Ale czy nie było tam ciemno? Jesteś pewna, że dośd wyraźnie go widziałaś?
— Rzeczywiście, było dośd ciemno przyznała Magda. — Ale miałam latarnię. Całkiem dobrze
widziałam. Dźgnęłam go mocno wiele razy. Lecz ostrze, chod wchodziło głęboko, jakby go nie raniło.
Izydora użyła magii, ale i to go nie powstrzymało. Próbowałyśmy... próbowałyśmy...
Magda przełknęła ślinę i odwróciła wzrok od oczu Merritta, musiała spojrzed w podłogę,
zanim mogła mówid dalej:
— On... on rozszarpał Izydorę. To wszystko stało się tak szybko. Zabił ją, zanim zdążyłyśmy go
powstrzymad, zanim udało się nam uciec. Potem zrozumiałam, że Nawiedzający Sny musiał się cały
czas czaid w jej umyśle, nasłuchiwad. Kiedy jej powiedziałam, że potrzebuję informacji ze świata
duchów, nawet nie przyszło mi do głowy, że Nawiedzający Sny już może w niej byd. Uznałam, że
powinna wypowiedzied przysięgę na wypadek, gdyby Nawiedzający Sny kiedyś spróbował przejąd nad
nią kontrolę. Powinnam się domyślid, że mógł już byd w jej umyśle. Nawiedzający Sny wniknął w mój
umysł i podsłuchiwał moje myśli, a ja o tym nie wiedziałam. Nie zdołał mnie zabid, bo udało mi się
wypowiedzied przysięgę i przepędzid go ze swojego umysłu. Musiał szpiegowad Izydorę i mnie z
zakamarków jej umysłu, a nie chciał marnowad drugiej okazji, próbując zrobid to, co mu się wcześniej
nie udało. Chciał dopaśd nas obie. Toteż się nie ujawniał, nie próbował jej zabid, zanim złoży
przysięgę, jak to zrobił w moim przypadku. Pozwolił nam wierzyd, że jesteśmy bezpieczne.
Prawdopodobnie wymknął się, kiedy zaczęła wypowiadad przysięgę. Pewnie chciał nas zwieśd
złudnym poczuciem bezpieczeostwa, żeby łatwiej mu było nasład tego, który nas zaatakował.
Powinnam się domyślid, że już może obserwowad Izydorę, bo była kimś ważnym. Ja
stanowiłam po prostu dodatkową zdobycz, która mu się szczęśliwie trafiła. Niemądrze za dużo
ujawniłam, zanim ją namówiłam do złożenia przysięgi. Gdybym zrobiła to najpierw, toby się nie
dowiedział, jak ważna JEST Izydora dla znalezienia odpowiedzi, których kazał mi szukad Baraccus. Nie
zorientowałby się, że musi ją zabid, zanim ona zdąży mi pomóc.
Chod Magda tego nie chciała, znowu wypłynęły z pamięci obrazy okrutnego mordu.
— To dlatego poprosiłaś, żebym złożył przysięgę, zanim cokolwiek mi powiesz — rzekł na
wpół do siebie Merritt.
Magda potaknęła, a jej łzy kapały na podłogę.
— Gdybym to przemyślała i od razu nakłoniła ją do złożenia przysięgi, nadal by żyła.
Uwolniłaby swój umysł od Nawiedzającego Sny, zanim podsłuchał, co mam do powiedzenia.
— Ale to nie Nawiedzający Sny ją zabił — powiedział Merritt.
Magda otarła policzki z łez. Wiedziała, ile Merritt znaczył dla Izydory. Wiedziała, jak
niechętnie ją oślepił. Zdawała sobie sprawę, że chociaż Merritt odebrał Izydorze wzrok i użył magii,
żeby ją odmienid, to zaczął ją uważad za przyjaciółkę. Stłumiła szloch. Nie mogła się zmusid, żeby
spojrzed na czarodzieja.
— Nie, Nawiedzający Sny jej nie zabił. Musiał się udad do swojego kontaktu w Wieży i wysłali
to monstrum. To moja wina. Gdybym do niej nie poszła, dalej by żyła. Albo gdybym miała na tyle
rozsądku, by sobie uświadomid, jak głęboko spenetrowali Wieżę Nawiedzający Sny i zdrajcy, i od razu
zapewniła jej ochronę więzi, nadal byłaby z nami. To moja wina, że ją zabito.
ROZDZIAŁ 46
Merritt przeszedł przez izbę i usiadł obok Magdy.
— Rozumiem, dlaczego się obwiniasz, ale to nie stało się przez ciebie, lady Searus. Nie
wiedziałaś, że Nawiedzający Sny słucha.
Magda wciąż nie mogła spojrzed mu w oczy.
— Nie, ale powinnam się domyślid, że to bardzo prawdopodobne. Powinnam sobie to
przemyśled. Gdybym najpierw ją skłoniła do złożenia przysięgi lordowi Rahlowi...
— To by niczego nie zmieniło.
Magda wreszcie spojrzała na niego przez łzy.
— Skąd możesz to wiedzied?
— Nawiedzający Sny wiedzą, że szukasz prawdy, tak?
Magda przełknęła gulę w gardle.
— Tak.
— Więc wiedzą też, że wcześniej czy później poszłabyś do spirytystki. W koocu, skoro
Baraccus nie żyje, to logiczne, że właśnie do niej byś się zwróciła po odpowiedzi, które i oni chcą
poznad. I faktycznie, byli już w jej umyśle, potajemnie się przysłuchując i czekając na ciebie.
— Czyli nawet gdybym najpierw kazała jej przysiąc lojalnośd...
— To by niczego nie zmieniło. Nie rozumiesz? Musimy uznad, że już się sporo dowiedzieli,
przeszukując jej umysł, toteż zapewne czaili się w nadziei, że usłyszą coś nowego, co ty lub ktoś inny
powie Izydorze. Byli tam, żeby szpiegowad, zbierad informacje. Informacja to waluta czasów wojny.
Kiedy się zgodziła złożyd przysięgę, wiedzieli, że już niczego się od niej nie dowiedzą toteż ją zabili,
zanim zdążyła ci pomóc. Ale gdybym pomyślała... Nawet gdybyś wpadła na to, żeby Izydora najpierw
złożyła przysięgę, i tak by ją zabili. Wasza rozmowa tylko na krótko odsunęła w czasie to zabójstwo.
Chcieli śmierci Izydory z powodów niemających z tobą nic wspólnego. W swojej pracy szukała
niezmiernie ważnych informacji o tym, co knują czarodzieje imperatora.
Próbowała się dowiedzied, dlaczego nieprzyjaciel zbiera zabitych i co robi z ich ciałami i
duszami. Nawiedzający Sny nie chcieli, by pomogła nam zrozumied, co oni robią i dlaczego dusz
zmarłych nie ma w świecie duchów, gdzie ich miejsce.
— Więc teraz wiedzą wszystko, co wiedziała Izydora — stwierdziła Magda. Popatrywała to tu,
to tam, jakby rozbiegane myśli kierowały oczami. — Cała jej wiedza została ujawniona. Wszystko
wiedzą.
Merritt potaknął.
— Na to wygląda. I przez to jesteśmy w większych tarapatach, niż sobie uświadamiamy.
Izydora była skazana: z uwagi na swoją pracę i wiedzę. Rozmowa z tobą nieco przedłużyła jej życie.
Teraz musimy się dowiedzied, co wiedziała, a tym samym zorientujemy się, co Nawiedzający Sny
wyszperał w jej umyśle.
Magda przesunęła dłonią po twarzy, osuszając łzy. Zamyśliła się. Jej poszukiwanie odpowiedzi
właśnie nabrało jeszcze większego znaczenia.
— Wygląda na to, że masz rację, twierdząc, że to, iż od razu nie złożyła przysięgi, w zasadzie
niczego nie zmieniło.
— Nie można cię o nic obwiniad — przyznał. — Równie dobrze mogłabyś powiedzied, że to
moja wina. W koocu to ja dałem jej umiejętności, dzięki którym stała się zagrożeniem dla
nieprzyjaciela. Gdybym odmówił, zapewne dalej by żyła, nie zajmując się niczym groźniejszym od
opowiadania ludziom w żałobie o duszach ich bliskich. Tak czy inaczej, nie możemy gdybad, tylko
najlepiej jak potrafimy wykorzystywad nasze umiejętności, opierając się na tym, co wiemy. To dlatego
prawda jest taka ważna. Czasami, jak w przypadku Izydory, nasze talenty przyciągają zło, które czuje
odrazę do takich ludzi. Imperator Sulachan chce zniszczyd wszystkich mających dar, żeby ludzie stali
się wobec niego bezbronni. Już poczynił olbrzymie postępy w oczyszczaniu Starego Świata z magii.
Nie może pozwolid, żeby tutaj rozkwitała. Przy tej okazji chce zniszczyd sam dar, wykorzenid go z
ludzi. A wszystko po to, żeby mógł skupid w swoich rękach całą władzę i rządzid za pomocą terroru.
Dar, nasze zdolności stoją mu na przeszkodzie i czynią z nas cele.
— To prawda — odezwała się Magda. — Baraccus powiedział mi kiedyś, że Sulachan raczej
nas zniszczy, niż pozwoli nam żyd w spokoju, ponieważ wtedy ryzykowałby, że jego ludzie zechcą mied
takie same swobody jak my.
Merritt potaknął.
— Ludzie tacy jak Izydora i ty nie będą stad z boku i bezczynnie patrzed, jak morduje. Izydora
walczyła dla nas wszystkich. Dobrze wiedziała, że może w tej walce stracid życie. Uprzedzałem ją. Ale
to jej nie powstrzymało. Była wojowniczką naszej sprawy. Ty też nią jesteś, bo inaczej nie szukałabyś
prawdy, ryzykując życie. Zrezygnowałabyś z poszukiwao i przeniosła się w jakieś bezpieczne miejsce.
Lecz zostałaś w Wieży, w samym środku niebezpieczeostw.
— Nie ma bezpiecznego miejsca, a przynajmniej wkrótce nie będzie — powiedziała Magda. —
Kiedy zło grasuje, bezpieczeostwo jest tylko iluzją. Nie mogę stad z boku i patrzed. Muszę działad.
— Wszyscy możemy byd tylko tym, kim jesteśmy: nikim mniej i nikim więcej — stwierdził
Merritt.
— To piękna sentencja. — Magda wygładziła fałdę na sukni. — Czy dlatego spełniłeś jej
życzenie, chociaż mogłeś odmówid?
Długo patrzył w głąb izby.
— Taką drogę wybrała. Ludzie powinni wypełniad swoje przeznaczenie.
Brzmiało to bardzo podobnie jak słowa z listu Baraccusa, który nakazywał Magdzie żyd
zgodnie z przeznaczeniem.
Magda nie była pewna, czy Merritt ma rację, ale to pozwoliło jej uwierzyd, że nie jest
odpowiedzialna za śmierd Izydory.
— Dziękuję, czarodzieju Merritcie, że pomogłeś mi inaczej na to spojrzed. Muszę jednak
przyznad, że trochę mi wstyd, że lepiej się poczułam. Nie jest łatwo uwolnid się od winy.
— Nie byłaś przyczyną jej śmierci, lady Searus. Zło lubi przerzucad odpowiedzialnośd na
ofiary. Nie pozwól na to.
Magda kiwnęła głową, zgarniając włosy za ucho.
— Swobodniej bym się czuła, gdybyś mi mówił po imieniu.
Ciepły uśmiech rozpromienił mu twarz.
— Jestem Merritt.
Magda odwzajemniła uśmiech, ale prędko spoważniała.
— Muszę niestety zadad parę pytao, Merritcie, których pewnie wolałbyś nie usłyszed, ale to
konieczne, jeśli mam dotrzed do prawdy.
Odchylił się nieco.
— Tak? A czego chciałabyś się dowiedzied?
ROZDZIAŁ 47
— Dlaczego wyprowadziłeś się z Wieży?
Wstał i podszedł do stołu, na którym leżał miecz.
— Chciałem byd sam, żeby w spokoju pracowad — powiedział, odwrócony do niej plecami. —
Uznałem, że Wieża... za bardzo mnie rozprasza.
— Tak? Po tym, co widzę w tej izbie, że nie wspomnę o tym, co mi opowiedziała Izydora,
powiedziałabym, że potrafisz się skoncentrowad i wydajnie pracowad wszędzie. Musiałeś mied jakiś
inny powód.
Obejrzał się na nią przez ramię.
— Poza tym nie jest tam bezpiecznie.
— Rozumiem. A dlaczego?
— Sama powiedziałaś, że w mrocznych zakamarkach Wieży grasują umarli.
— A ty wiedziałeś o tym, zanim ci opowiedziałam o Izydorze, prawda?
Magda była ciekawa, dlaczego tak naprawdę Merritt opuścił Wieżę. Nie widziała żadnego
sensu w tym, że czarodziej, o którym Baraccus był tak dobrego zdania, porzucał pracę w Wieży, z
pewnością ważną. Dlaczego miałby się wyprowadzid z miejsca, gdzie miał najrozmaitsze
udogodnienia — od ksiąg po narzędzia i magiczne źródła — i gdzie mógł szukad pomocy starszych,
bardziej doświadczonych czarodziejów.
Poza tym, jeśli chodzi o bezpieczeostwo, to w Wieży były miejsca chronione zarówno przez
straże, jak i magiczne osłony. Nie dostrzegła żadnych oznak, że ten niewielki domek ma tego rodzaju
ochronę.
A gdyby nawet, to i tak nie było to najważniejsze. Starała się znaleźd sposób zadania tych
właściwych pytao. Wyczuł to. Odwrócił się, wbił w nią poważne spojrzenie i znowu skrzyżował na
piersi muskularne ramiona.
— Może byś mi powiedziała, czego tak naprawdę chcesz się dowiedzied, Magdo?
Zadarła brodę.
— No dobrze.
Bardzo nie lubiła powtarzad oskarżeo, ale nie wiedziała, jak inaczej dotrzed do prawdy. Poza
tym, jeśli o tym powie, przynajmniej będzie mógł przedstawid swoje racje.
— Słyszałam, że odpowiadasz za śmierd wielu czarodziejów, dobrych ludzi, bardzo ważnych
dla naszej sprawy. Mówi się też, że nie tylko to masz na sumieniu, opuściłeś także swoich ludzi i
odmówiłeś pomocy przy pracach nad naszą obronnością. Niektórzy twierdzą na wet, że jesteś
zdrajcą. Czy któryś z tych zarzutów jest prawdziwy?
Przez chwilę się w nią wpatrywał. Spodziewała się, że dar w jego oczach nasyci się groźbą. O
dziwo, tak się nie stało. Merritt miał dziwnie nieodgadniony wyraz twarzy. W pewnym sensie było to
jeszcze gorsze, bo ukrywał uczucia. Magda sama się czuła jak zdrajczyni, powtarzając te obraźliwe
zarzuty, ale stawka była zbyt duża, a oskarżenia zbyt poważne, żeby je zignorowad.
— Skoro już rozmawiamy o tym, co „ludzie mówią" — rzekł wreszcie lodowato spokojnym
głosem — to słyszałem, że ty i lord Rahl daliście niezłe przedstawienie przed radą, żeby ich przekonad,
że Nawiedzający Sny są w Wieży i wkradają się do umysłów ludzi. A wszystko po to, by ludzi przerazid
i skłonid do złożenia przysięgi lordowi Rahlowi.
— Przecież znasz Alrica Rahla. — Magda czuła, że się rumieni. — Wiesz, dlaczego stworzył tę
przysięgę.
— Może nie znam go tak dobrze, jak mi się zdawało. A co z innymi pogłoskami, które
zaczynają do mnie docierad? Mam w to wierzyd? Ludzie gadają, że według samego Naczelnego
Prokuratora Lothaina, Baraccus spotykał się potajemnie z agentami wroga. Prokurator publicznie
powiedział, iż podejrzewa, że Baraccus mógł należed dospisku i namówid cię, żebyś się do nich
przyłączyła.
Merritt splótł dłonie za plecami i chodził po izbie, cały czas mówiąc:
— Co gorsza, tak w Wieży, jak i w Aydindril wielu otwarcie się zastanawia, czy Baraccus
odpowiada za to, że wojna przebiega tak źle dla nas. Zastanawiają się, czy nie popełnił błędu,
wciągając nas w wojnę, i czy kłamał co do przyczyn. Powiadają, że gdyby miał na względzie nasz
najlepszy interes, to nie przegrywalibyśmy. Że musiał w koocu popełnid samobójstwo, bo przytłoczyło
go poczucie winy, że skazał na śmierd własnych rodaków.
Magda zerwała się na równe nogi.
— Przecież Baraccus nie wciągnął nas w wojnę! Zaatakowano nas!
Merritt wzruszył ramionami.
— Ludzie mówią co innego. Gadają, że wróg wcale nas nie na jechał, że to myśmy zaczęli. Że
ty, lord Rahl i Baraccus cały czas intrygowaliście, żeby wszcząd wojnę i wykorzystad ją jako pretekst,
by lord Rahl mógł przejąd władzę w Midlandach i uczynid z nich częśd D'Hary.
— Przecież wiesz, że Nawiedzający Sny...
— Tak, tak, wiem, że Nawiedzający Sny istnieją, ale czy mam wierzyd w niedorzeczną
opowiastkę, że już grasują w Wieży, tylko dlatego, że ty tak mówisz, skoro nie ma innych dowodów
niż twoje bajeczki o tym, jak to cię zaatakowali i wysłali potwora, żeby zabił Izydorę, kiedy byłyście
same? Mam odrzucid wiarygodne oskarżenia przeciwko tobie i Baraccusowi, wniesione przez
znakomitego prokuratora i niektórych radnych zgodnie twierdzących, że twoje opowieści o spiskach i
zdrajcach pośród nas mają tak naprawdę odwrócid uwagę od twoich przewinieo? Jak można
oczekiwad, że nie dałbym wiary tak poważnym oskarżeniom?
Rozłożył ręce.
— Sama mi powiedz. Jesteś zdrajczynią Midlandów, jak twierdzi wiele osób?
Magda przełknęła ślinę. Była pewna, że twarz ma purpurową.
— Jak na kogoś, kto już nie mieszka w Wieży, znasz najohydniejsze plotki.
Zrobił taką minę, że Magda z pewnością by się cofnęła, gdyby tuż za sobą nie miała kanapy.
— Plotki? Nie jakieś tam plotki, lecz podejrzenia najwyższych urzędników. Ludzie powiadają,
że skoro zarzuty są tak poważne, musi coś w nich byd. No powiedz mi, Magdo. Są prawdziwe? Muszę
wiedzied, czy rozmawiam ze zdrajczynią. Chyba mam prawo to wiedzied, zanim odpowiem na któreś z
twoich pytao.
Zacisnęła pięści, wbiła w niego gniewne spojrzenie.
— Nic z tego nie jest prawdą. To wszystko kłamstwa. Nienawistne, podłe kłamstwa. —
Odwróciła wzrok. — Lecz przyznaję, że nie potrafię dowieśd ci prawdy. Chciałabym to zrobid, ale nie
mogę.
Merritt zrobił coś dziwnego — uśmiechnął się.
— I ja chciałbym mied sposób ukazania ci prawdy. Lecz prawda, w porównaniu do góry
kłamstw, może się wydawad maleoka i nieważna.
Magda była zła. Przykro jej było słuchad takich rzeczy o Baraccusie. Wiedziała, że niektórzy
wierzą w te kłamstwa, chod prawda była taka, że oddał życie, by chronid lud Midlandów. Była
przekonana, że właśnie dlatego Baraccus umarł.
Merritt rozłożył ręce.
— Czy oskarżenia czynią Baraccusa winnym? Czynią winną ciebie?
— Nie.
— Ach, ale martwisz się, że podobne oskarżenia świadczą o mojej winie. Niepokoisz się, że
mogą byd prawdziwe.
— Rozumiem, o co ci chodzi. — Odwróciła wzrok i otarła łzę z policzka. — Przepraszam,
Merritcie, że byłam taka niesprawiedliwa. Przepraszam, że wpadłam do ciebie znienacka, bez
zaproszenia, i ośmielam się wypytywad cię o to, co zasłyszałam. Ale tu chodzi o nasze przetrwanie.
Jeżeli się pomylę i zaufam niewłaściwej osobie, wszyscy przypłacimy to życiem.
— Przynajmniej jesteś na tyle uprzejma, żeby przyjśd i zapytad, zamiast po prostu uwierzyd w
kłamstwa. — Uśmiechnął się ze smutkiem. — To paradoksalne, że tyle życia poświęciłem na
znalezienie sposobu upewnienia się, że znamy prawdę, kiedy to ma zasadnicze znaczenie dla
przetrwania, a teraz przeciwko mnie i mojej pracy rozpowiada się kłamstwa.
— Rozumiem — powiedziała Magda. — Naprawdę. Czuję, że powinnam ci udowodnid, że
jestem niewinna, i zarazem czuję się bezradna, bo nie potrafię tego zrobid.
Uśmiechnął się pokrzepiająco.
— Baraccus był wspaniałym człowiekiem, nie głupcem. Zawsze uważałem, że z ważnego
powodu uznał, że jesteś godna stanąd u jego boku. Baraccus wierzył w ciebie. To mi wiele mówi.
Magda była w rozterce. Nie chciała go wypytad, nie chciała uwiarygodniad oskarżeo, ale
przecież musiała to wszystko wyjaśnid.
— Widzę po twojej minie, jaka jesteś zatroskana. Nie znasz mnie, więc to zrozumiałe, że nie
wiesz, w co wierzyd. Pytaj o to, co musisz wiedzied.
Magda kiwnęła głową i ponownie usiadła, mając nadzieję, że to trochę złagodzi nieprzyjemne
pytania.
— Słyszałam od czarodziejów, że ludzie zginęli, bo nie wypełniłeś powinności wobec nich.
Muszę wiedzied, czemu uważają, że jesteś odpowiedzialny za ich śmierd. Muszę wiedzied, czy jesteś
osobą, która sobie poszła i porzuciła innych. Zdaję sobie sprawę, że nie powinnam powtarzad takich
zarzutów i oczekiwad, że na nie odpowiesz. Na pewno nie jesteś do tego zobowiązany.
Spojrzała mu w oczy.
— Ale, Merritcie, próbuję się dowiedzied, co się naprawdę dzieje. Uważam, że Wieża i życie
nas wszystkich są w ogromnym niebezpieczeostwie. Muszę się dowiedzied, co się święci, zanim
będzie za późno. Nie gniewaj się i nie obrażaj, i powiedz mi, proszę, prawdę.
— A jak ci dowiodę, że mówię prawdę?
Uśmiechnęła się leciutko.
— Tak się składa, że prawda od zawsze miała dla mnie wielkie znaczenie. Baraccus często
mówił, że jestem utrapieniem dla kłamców. Lubię myśled, że potrafię rozpoznad prawdę, kiedy ją
słyszę, jak również rozpoznad kłamstwo. I często faktycznie to umiem, chod nie znam jednego
pewnego sposobu odróżnienia prawdy od kłamstwa. Mimo to chciałabym usłyszed, co masz do
powiedzenia.
ROZDZIAŁ 48
Merritt skinął głową i przyciągnął podnóżek, ustawiając go naprzeciwko wiklinowej kanapy.
— Są ludzie, którzy chcą tego czy tamtego, ale nie mają ochoty usłyszed prawdy —
powiedział.
— Zgadza się, ale co to ma wspólnego z opowieściami, że przez ciebie umarli ludzie?
— Skoro chcesz poznad prawdę, przyda się trochę wyjaśnieo, żebyś zrozumiała. Wysłuchasz
cierpliwie?
Magda kiwnęła głową na znak, żeby mówił dalej.
— Niestety w Wieży chcą, żeby w przedmiocie zawrzed określony rodzaj magii. Chcą, żebym
to zrobił.
Magda rozejrzała się po izbie, patrząc na leżące wszędzie dziwne przedmioty. Miały
najrozmaitsze rozmiary i kształty. Jedne były jej znajome, inne nie. Niektóre wyglądały dośd
niewinnie, inne — jakby miały odciąd palec, kiedy się ich dotknie.
— Jaki przedmiot?
Potarł dłoomi kolana, szukając słów.
— Hmm, to rodzaj klucza otwierającego skarbnicę wielkiej mocy.
— Klucz? Chcą, żebyś zrobił klucz?
Merritt machnął ręką, jakby chciał zbagatelizowad swoje słowa.
— Użyłem słowa „klucz" w przenośni. To klucz w tym sensie, że uwalnia moc. Staram się
mówid jak najprościej.
— Wybacz, że jestem taka tępa.
Poczerwieniał.
— Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Źle to wyszło. Wszystko dlatego, że okropnie trudno
to wytłumaczyd.
— Więc pomóż mi zrozumied.
Wziął głęboki oddech, a potem powiedział:
— Tak naprawdę nie liczy się ten szczególny klucz, ten przedmiot jako taki. Kluczem, jego
częścią, może byd wiele rzeczy. Chodzi o zawartą w nim specyficzną magię. To magia czyni z tego
przedmiotu klucz uwalniający moc.
Zdaniem Magdy nie było to aż takie skomplikowane.
Starannie dobierał słowa. Czarodzieje często woleli nie ujawniad szczegółów. Baraccus
niekiedy też tak robił, nawet w rozmowie z nią.
Możliwe też, że Merritt z jakiegoś powodu chciał mówid mało konkretnie. W koocu pytała o
ludzi, którzy rzekomo przez niego umarli. A może to tylko pogłoski. Mógł też jednak starad się zrzucid
winę na kogoś innego.
Magda postanowiła pozwolid mu wyjaśnid wszystko po swojemu i wysłuchad go bez
uprzedzeo.
— Od lat pracowałem nad tym kluczem. Długo nie miałem do tego serca. Ludzie, którzy
dopiero niedawno dowiedzieli się o istnieniu tej mocy, uważają, że to bardzo ważne, żebym robił
postępy i ukooczył klucz dla ich celów. Rzecz w tym, że nie mogę tego skooczyd, bo to niemożliwe. Co
ważniejsze, nie jest to potrzebne.
Magda nie mogła milczed.
— Skoro ten klucz uwalnia wielką moc, to czemu jest niepotrzebny? Zwłaszcza teraz, kiedy
toczymy wojnę? Czy ta moc nie mogłaby nam pomóc?
— Nie, nie mogłaby.
— Skąd ta pewnośd?
— Bo dowiedziałem się, że szkatuły...
— Szkatuły?
— Tak, moc, którą chcą uwolnid, jest zamknięta w szkatułach. A klucz nie tyle otwiera
szkatuły, ile uruchamia zamkniętą w nich moc. Jak mówiłem, to ogromnie skomplikowane.
Magda dała mu znak, żeby mówił dalej, ale już się zamartwiała. Napomniała się, żeby
pochopnie nie wyciągad wniosków.
— W każdym razie się dowiedziałem, że grupa Świątyni zabrała szkatuły do Świątyni
Wichrów. Nie wiem, czy świadomie, ale tak się stało, że tam trafiły. Niektórzy twierdzili, że chcieli
uchronid ludzkośd przed tyranią magii. Może faktycznie. Tak czy inaczej są tam bezpieczne,
niedostępne w zaświatach.
Serce Magdy zmyliło rytm. Dostała gęsiej skórki, zlodowaciała.
Merritt zmarszczył brwi.
— Co się stało?
Magda przełknęła ślinę.
— Nic.
— Pobladłaś.
— To nic takiego, pewnie z upału.
Ale miała uczucie, że wali się na nią cały świat. Wiedziała, że kiedy mianują Pierwszego
Czarodzieja, będzie musiała mu powiedzied wszystko, co wie.
Upomniała się, że pewnie jednak pochopnie wyciąga wnioski. Żałowała, że nie umie uspokoid
walącego serca.
Merritt się poderwał i podszedł do bocznego stolika. Pospiesznie nalał wody do szklanki.
Podał ją Magdzie, a potem znowu usiadł przed nią na podnóżku i przyglądał się jej z troską.
— Napij się. To ci pomoże.
— Dziękuję. — Magda upiła łyk. — Nic mi nie jest. Opowiadaj dalej, proszę.
Merritt odczekał, aż wypije jeszcze kilka łyków, a potem podjął opowieśd:
— Skoro szkatuły są bezpiecznie zamknięte w Świątyni Wichrów, to nie ma sensu, żebym
dokooczył nasycanie magią klucza mającego uwolnid moc. Co ważniejsze, nie da się tego zrobid,
nawet gdybym chciał.
Magda potrzebowała czasu, żeby się zastanowid. W koocu nie miała pewności, że on mówi o
tym, o czym ona myśli. W Świątyni Wichrów zamknięto mnóstwo najrozmaitszych niebezpiecznych
przedmiotów.
— Chcesz powiedzied, że nie da się tego zrobid, bo Baraccus nie dał ci rzadkich kalkulacji ryftu
do naruszenia siódmego poziomu?
Merritt odchylił się w tył i zrobił wielkie oczy.
— Wiesz o tym?
Magda bardzo się starała zapanowad nad głosem.
— Baraccus mi o tym powiedział po spotkaniu z tobą. Pamiętam, jak mówił, że potrzebowałeś
takich kalkulacji ryftu. Najwyraźniej bardzo cię cenił, bo dodał, że chętnie by spełnił twoją prośbę, ale
nie może, bo formuły są zamknięte w Świątyni Wichrów i nikt nie ma do nich dostępu.
Merritt wbił w nią oczy, toteż wiedziała, że musi coś powiedzied.
— Czy to dlatego nie możesz dokooczyd klucza?
— Tak.
Zdumiała ją jego frustracja. Patrzyła, jak odwraca wzrok, jakby mówiąc do siebie i na nowo
przeżywając rozczarowanie.
— Całe lata pracowałem nad szczegółami magicznej struktury. Nikt inny tego nie rozumie. Nie
pojmuje jej właściwego celu. — Patrzył na nią. — Bo wiesz, nie sądzę, żeby to miał byd tylko klucz.
— Co masz na myśli?
Spiął się jeszcze bardziej.
— Doszedłem do wniosku, że w tych szkatułach jest zamknięta jedyna znana forma mocy
istniejąca przed przemieszczeniem się gwiazdy.
— Naprawdę wierzysz, że coś takiego jest w szkatułach?
— Tak. Dlatego byłem pewny, że muszą istnied formuły dla naruszenia siódmego poziomu.
Baraccus to potwierdził, mówiąc, że są zamknięte w Świątyni Wichrów.
Wpatrywał się w jej oczy.
— Jeśli mam rację, a tak jest, ta moc nieskooczenie przewyższa wszystko, co wiemy. Jest na
tyle potężna, by zniszczyd wszelkie życie.
Magda upiła łyk wody, wykorzystując to jako pretekst do odwrócenia wzroku od jego
orzechowych oczu. Nie mogła powstrzymad drżenia palców.
— Drogie duchy... czy to w ogóle możliwe? Naprawdę uważasz, że to może byd prawda?
— Tak. Myślę, że klucz miał początkowo zawierad kod naruszenia siódmego poziomu, żeby
okiełznad tę moc. To dlatego istnieje kod naruszenia. Nie ma innego zastosowania. To samo dotyczy
kalkulacji ryftu.
— Chodzi ci o to, że to jakby ryft w świecie życia? A kod naruszenia rozbija skorupkę?
Uśmiechnął się na to porównanie.
— Po latach dociekao na temat pochodzenia tej mocy i tego, czym ona w istocie jest, chyba
rozumiem to lepiej niż ktokolwiek inny.
— I co zrozumiałeś?
— Przede wszystkim wiem wystarczająco dużo, żeby się nie łudzid, że wszystko pojmuję. Lecz
z tego, co wiem, wynika, że wiele osób ma wystarczającą wiedzę lub umiejętności, żeby tę moc
niewłaściwie wykorzystad i narobid wielkich szkód. Prawdopodobnie nie wiedzą, że dążąc do
własnych celów, mogą przez nieuwagę zniszczyd wszystko, co żyje. Ale tak by się stało tylko wtedy,
gdyby moc nieodpowiednio wykorzystano. Jestem przekonany, że potrzeba czegoś więcej niż
zwyczajnego klucza, jeśli ma to właściwie działad. W starożytnych tekstach znalazłem fragmenty,
które każą mi wierzyd, że klucz w pewnym sensie powinien też byd opiekunem mocy, rodzajem
obroocy.
ROZDZIAŁ 49
— To brzmi całkiem rozsądnie — powiedziała z roztargnieniem Magda, starając się opanowad
galopadę myśli.
Nigdy nie czuła się taka samotna. Nie wiedziała, co robid, do kogo się zwrócid. Merritt
wydawał się odpowiednią osobą, ale za mało o nim wiedziała. Jeśli cokolwiek z tego, co na jego temat
słyszała, okazałoby się prawdą, to zdradzenie mu wszystkiego mogłoby byd najgorszą z jej decyzji.
Jedyna nadzieja, że wkrótce mianują nowego Pierwszego Czarodzieja. To on powinien się dowiedzied
tego, co ona wie. Będzie wiedział, co robid.
— Wreszcie, po wielu wysiłkach i staraniach, miałem teorię dokładnie rozpracowaną. Jestem
przekonany, że wiem, jak stworzyd ten jedyny w swoim rodzaju klucz. Muszę tylko mied te kalkulacje
ryftu i formuły naruszenia. Wtedy mógłbym zrobid klucz, który by działał. Magia, którą bym
opracował za pomocą formuł, byłaby niejako przypadkowym, chod ważnym odkryciem.
To zwróciło uwagę Magdy.
Uniósł rękę w geście frustracji, potem westchnął i na powrót opuścił ją na kolano.
— Ale bez tych elementów nie można sformatowad magii i co za tym idzie, uruchomid jej.
— Nie ma odpowiednich elementów?
— Właśnie. Muszą byd wszystkie elementy, i to właściwe, ot co.
Magda naprowadziła go z powrotem na to, co ją zaciekawiło.
— Więc ta jedyna w swoim rodzaju magia pozwoliłaby ci również dad komuś zdolnośd
odróżniania prawdy od kłamstwa? Czy to ta druga ważna rzecz, którą byś chciał stworzyd?
Wyraźnie się zdziwił.
— Prawdę mówiąc, tak.
— Zatem klucz, którego chcą pewni ludzie, a ty potrafisz stworzyd, i osobę, którą, jak
powiedziałeś radzie, chcesz przemienid, tak by potrafiła oddzielad prawdę od kłamstwa, łączą
wspólne elementy i ta sama magia?
Tak, przynajmniej na początku. Stają się odmienni, w miarę jak się rozwijają, i na koniec są
różni, ale muszą mied pewne wspólne podstawowe elementy z kalkulacji ryftu.
— Czyli w każdym przypadku potrzeba drożdży, żeby ciasto rosło?
Merritt nachmurzył się podejrzliwie.
— Jak na kogoś bez daru masz talent do pojmowania inherentnej natury magii. A jak na
kogoś, kto mówi o sobie „nikt", najwyraźniej sporo wiesz o najtajniejszych projektach Wieży.
Magda przechyliła głowę, spojrzała na niego spod oka.
— Możesz sobie myśled, że są tajne, ale Izydora wiedziała, że chcesz kogoś przemienid. Skoro
ona wiedziała, wie o tym i Nawiedzający Sny. A jeśli wie Nawiedzający Sny, wie także imperator
Sulachan. Skoro wiedzą o takiej osobie, równie dobrze mogą wiedzied o kluczu, który próbujesz
zrobid. A jeśli wiedzą o kluczu, to zdają sobie sprawę, co ma stworzyd.
Merritt westchnął z zatroskaniem.
— Sądzę, że to możliwe, ale nic im to nie da. Nie zdołają odtworzyd mojej pracy, a bez tych
ezoterycznych obliczeo zamkniętych w Świątyni Wichrów nie można dopełnid magii, nad którą
pracowałem. Poza tym sam klucz na nic się im nie przyda, bo sama moc też jest zamknięta w
zaświatach i niedostępna.
Magda musiała się ugryźd w język. Za to zapytała:
— Czemu do tych szkatuł z ogromną mocą nie ma klucza? Po co tworzyd coś, czego nie można
wykorzystad?
— Dobre pytanie. Niestety nie znam odpowiedzi. Ludzie znają historię i zakładają, że jest
dokładna, ale często wcale tak nie jest. Relacje o minionych wydarzeniach się różnią. Nie znasz
charakteru czy motywów osoby spisującej kronikę. Relacje ze starożytności mogły z upływem czasu
zaginąd, pozostawiając lukę, która zmienia cały obraz. Częśd tego, co mamy, może tak naprawdę byd
ówczesnymi pogłoskami lub fałszywymi zarzutami, z czasem błędnie uznanymi za prawdziwe.
Niektóre z historycznych zapisków to nieobiektywne lub przekłamane oceny, inne zaś w miarę
upływu czasu upiększano. Błędem jest bezkrytyczne uznawanie, że historyczne zapiski to czysta
prawda. Chcę przez to powiedzied, że nie znam prawdy o oryginalnym kluczu. Szkatuły zawierające tę
moc stworzono stosunkowo niedawno, żeby ją utrzymad uśpioną. Klucz w zasadzie ich nie otwiera,
lecz uwalnia, budzi zamkniętą w nich starożytną moc. Całkiem możliwe, że do mocy istniał klucz,
kiedy ją stworzono. Jedno jest pewne: sama moc nadal istnieje, za to nikt nie zna do niej klucza. To
problem, bo moc nawet bez klucza jest niezmiernie niebezpieczna. Dlatego tak się trudziłem, żeby go
stworzyd. Wszyscy myślą, że klucz ma tylko uwolnid moc, ale z fragmentów zachowanych zwojów i
ksiąg sprzed przemieszczenia się gwiazdy wyczytałem coś, co mnie przekonało, że klucz miał chronid
moc, a nie tylko ją uwalniad.
Magda zwróciła uwagę na słowo „chronid". Wymówił je tak swobodnie. Przypomniała sobie,
nad czym pracowali na niższych poziomach Wieży ci, którzy przy tym zginęli.
Popatrzyła na leżący na stole przedmiot.
— Chronid. Jak miecz.
— Tak — przyznał wreszcie. — Istniejące odniesienia i formuły przekonały nas, że klucz musi
mied kształt miecza. Ci, którzy próbują go zrobid, starają się mu nadad właśnie kształt miecza, nie
wiedzą dlaczego i właściwie ich to nie obchodzi. Po prostu idą za wskazówkami tekstów.
— A ty uważasz, że nie bez powodu nakazano, by klucz miał taki kształt — domyśliła się.
— Tak. Świadczy to o tym, że magię powinno się zawrzed w mieczu. Uważam, że oprócz
chronienia i uwalniania mocy, ma on też nie dopuścid, żeby niewłaściwe osoby nią zawładnęły.
— Skoro nie ma klucza, a sama moc jest tak niesamowicie groźna, pewnie dlatego
zawierające ją szkatuły zamknięto w Świątyni Wichrów.
— To całkiem możliwe. Rzecz w tym, że gdyby coś poszło nie tak, tylko klucz mógłby nas
ocalid od unicestwienia.
Pochylił się ku niej i ściszył głos, chociaż nie było nikogo, kto mógłby go podsłuchad.
— Klucz, który bym stworzył, jest zakodowany nie tylko na moc, ale i na osobę posługującą
się nim. To musi byd właściwa osoba, działająca z właściwych pobudek, bo inaczej klucz nie zadziała.
Magia potrafi odczytad nie tylko klucz, ale i intencje osoby, która go dzierży.
Magda wiedziała od Baraccusa, że niebezpieczna magia ma często liczne poziomy ochrony.
Księgi o magii zwykle miewają zabezpieczenia. Izydora mówiła, że Merritt robił takie właśnie oprawy
dla ksiąg o magii. Najwyraźniej zastosował tę zasadę przy pracy nad kluczem do mocy.
— Ale to wszystko tylko teoria, skoro nie możesz zrobid klucza i tego dowieśd.
— Cóż, tak jest. Rzecz w tym, że w Wieży są tacy...
— Masz na myśli radę.
Skrzywił się i wreszcie ustąpił.
— Dobrze odgadłaś.
Zaczynała mied dośd tych niedomówieo.
— To nie takie trudne.
Przelotnie się uśmiechnął, a potem znów spoważniał.
— Rada chce, żeby to zrobid. Chcą, żeby powstał klucz.
Magda znowu musiała się napid wody, żeby zapanowad nad głosem.
— Dlaczego? Skoro wszyscy wiedzą, że moc jest zamknięta w Świątyni, to czemu rada się
upiera przy zrobieniu klucza?
— Podali mi długą listę powodów, z których żaden nie ma dla mnie większego sensu, ale
bardzo nalegają. Chcą, żeby to zrobid, i kropka. W koocu nie muszą się tłumaczyd. Po prostu to
nakazują. Ale chciejstwo i nakazy nie oznaczają, że coś da się zrobid, a oni nie chcą słuchad wyjaśnieo.
— Dobrze wiem, jak nieustępliwa potrafi byd rada.
— W tym przypadku z pewnością tak jest.
Magda gorączkowo się zastanawiała.
— Którzy radni tego chcą?
— Wszyscy, ale Weston i Guymer najbardziej się przy tym upierają.
— Weston i Guymer. To byliby oni — mruknęła do siebie Magda i znowu na niego spojrzała.
— Myślałam, że rada nie chce, byś użył tej samej magii do stworzenia tej... tej osoby, która
potrafiłaby odróżnid prawdę od kłamstwa.
Orzechowe oczy spojrzały na Magdę.
— Spowiedniczka — powiedział.
ROZDZIAŁ 50
— Spowiedniczka? — spytała Magda.
— Właśnie.
Pochyliła się, zaskoczona tą nazwą.
— Spowiedniczka?
— Właśnie tak nazwałem osobę, którą bym stworzył, bo moc, jaką bym w nią tchnął,
pozwoliłaby jej skłonid każdego, KAŻDEGO, do wyznania prawdy, chodby nie wiem jak odrażającej, i
bez względu na to, jak desperacko by chciał tę prawdę ukryd, i bez względu na to, ile już nakłamał.
Dotknięcie Spowiedniczki wszystko by zmieniło.
— Rada chce, żebyś stworzył klucz, lecz nie tę Spowiedniczkę, która najprawdopodobniej
bardzo by się przydała?
— Ironia losu, nieprawdaż?
— Najdelikatniej mówiąc. — Magda była ciekawa, czy w grę wchodzi tu coś więcej. — Nadal
nie rozumiem, dlaczego i klucz, i Spowiedniczka muszą mied te same bazowe elementy.
— Bo w swej najtajniejszej istocie służą prawdzie.
— Jak klucz może służyd prawdzie? Rozumiem, że Spowiedniczka, ale klucz?
— Klucz i Spowiedniczka uwierzytelniają prawdę. Moc Spowiedniczki zmusiłaby daną osobę
do ujawnienia prawdy, a wszystkie zakodowane ustawienia klucza dotyczą sprawdzania realiów.
Realia zaś to prawda. Dlatego te same formuły muszą inicjowad ich jedyne w swoim rodzaju
posłannictwo. Podobnie jak sied weryfikująca uwierzytelnia zaklęcie, tak bazowe elementy nowej
formy magii, nad którą pracuję, porównują daną sprawę z realiami. Osoba dotknięta mocą
Spowiedniczki może powiedzied wyłącznie prawdę. Miecz także weryfikuje, włączając procedury
uwierzytelniające: na przykład uniemożliwia danej osobie posłużenie się nim, jeśli ta kłamliwie poda
powody uwolnienia mocy.
— Może rada nie chce, żebyś stworzył Spowiedniczkę, bo boi się prawdy — powiedziała
Magda.
— Może trafiłaś w sedno.
— Ale wciąż chcą klucza.
— Właśnie. Chcą klucza, który by uwolnił moc, ale myślę, że nikomu, nawet radzie, nie
zawierzyłbym klucza do tak potężnej mocy, toteż postanowiłem zrobid klucz bardziej złożony. Jeszcze
trudniej było to obmyślid, lecz jeżeli kiedykolwiek wreszcie będę mógł uruchomid sied, będzie to
warte lat dodatkowej pracy. Lecz jak na razie nie można stworzyd żadnego klucza, bo do tego
potrzeba informacji zapieczętowanych w Świątyni Wichrów. Bez tych formuł nie mogę stworzyd ani
klucza, ani Spowiedniczki. Klucz i tak by się nie przydał, bo moc i formuły są na szczęście niedostępne.
Magdę aż zemdliło. Upiła łyk wody. Zastanawiała się, czemu rada boi się prawdy. Ale przyszły
jej na myśl pilniejsze pytania i próbowała zyskad na czasie, żeby się nad tym zastanowid.
— W jaki sposób Spowiedniczka mogłaby zmusid kogoś, żeby mówił tylko prawdę?
Skrępowany Merritt szukał słów.
— Musisz zrozumied, Magdo, że Spowiedniczka byłaby ostateczną możliwością dotarcia do
prawdy. Na przykład żeby skłonid zabójcę do wyznania, jakie morderstwa popełnił, żebyśmy się
dowiedzieli, ile było ofiar, i nie mieli wątpliwości co do jego winy. Albo w sytuacji gdyby ktoś porwał
dziecko dla okupu. Spowiedniczka mogłaby oddzielid prawdę od kłamstw i oszustw sprawcy.
Magda uniosła brew. — Zdrajca także wyznałby winy?
— Bez wahania i protestów.
Dotknęła palcami czoła, starając się pojąd to, co usłyszała.
— Ale jak Spowiedniczka skłoniłaby go do wyznao?
— Magia, którą bym tchnął w Spowiedniczkę i w klucz, zawierałaby elementy tak addytywne,
jak i subtraktywne.
— Więc żeby stworzyd Spowiedniczkę, potrzebowałbyś kogoś z darem.
— Wcale nie. Taka osoba byłaby naczyniem, w którym bym umieścił tę moc, tę jedyną w
swoim rodzaju magię.
— Ale jeśli nie miałaby daru...
— W każdym jest chod iskierka. To częśd naszej siły życia. Magia to tylko stopieo „nasycenia"
darem. Mówi się, że nie masz daru, ale technicznie rzecz biorąc, tak nie jest. Życie nas wszystkich
wiąże z magią, jak to wykazano schematem Grace. Toteż na Spowiedniczkę nie potrzebuję osoby z
darem, wystarczy mi ktoś żywy.
Magda, jako że spędziła wiele czasu w towarzystwie Baraccusa i wielu utalentowanych
czarodziejów, była zaznajomiona z ich światem i tym, co uważali za możliwe. Może nie do kooca ich
rozumiała, lecz miała ogólne wyczucie ich możliwości. To wykraczało poza tę sferę. Zrobiła wielkie
oczy, bo nagle zrozumiała. Popatrzyła na Merritta.
— Przekształciłbyś Grace.
— Oczywiście — odparł, jakby to było zrozumiałe samo przez się.
Między innymi dlatego ludzie bali się konstruktorów. Oni nie sądzili, że coś jest niemożliwe,
ale po prostu się zastanawiali, jak można by to zrobid. Rozumowanie Merritta było tak
niekonwencjonalne, że dla większości ludzi graniczyło z szaleostwem.
— A mógłbyś tę osobę zmienioną w Spowiedniczkę przywrócid do poprzedniego stanu? To
znaczy, jeśli...
— Zmienid ją z powrotem w to, kim była? — Spojrzał na nią, jakby straciła rozum. — Kiedy ją
odmienię, moc stanie się jej integralną częścią, nierozłączną z tym, czym się stała. Raz odmieniona, na
zawsze zostanie Spowiedniczką. Nie będzie odwrotu. Tego, co się stanie, nie da się odczynid.
Magdę ścisnęło w dołku.
— No a jak właściwie działa moc, którą byś tchnął w taką osobę?
— Kiedy Spowiedniczka dotknęłaby kogoś swoją mocą, element subtraktywny by go zniszczył.
— Zabiłby go?
— Nie, nie naprawdę, nie w potocznym sensie.
Magda pochyliła się ku czarodziejowi, marszcząc brwi.
— Co to znaczy?
— Chciałem powiedzied, że moc by go nie zabiła. — Zrobił gest, jakby nie miał ochoty
tłumaczyd, ale w koocu to zaczął mówid:
— Stworzyłem sied tak, że jest wąsko ukierunkowana. Delikatne nitki magii subtraktywnej
przepaliłyby umysł takiej osoby niczym przebijająca drzewo aż do korzeni błyskawica i unicestwiły jej
osobowośd. W tym sensie umarłaby ta dawna osoba. Nigdy by nie odzyskała tego, co
wyeliminowałaby magia subtraktywna mocy Spowiedniczki. Żyłaby, lecz nie taka, jak przedtem.
— Co by pozostało?
— W miejsce tego, co zniszczyła magia subtraktywna, magia addytywna, natychmiast
napływając i wypełniając powstałą pustkę, wytworzyłaby ślepe oddanie Spowiedniczce.
Spowiedniczka stałaby się dla takiej osoby centrum świata i tylko ona by się dla niej liczyła. Stałaby się
jej tożsamością, a dokładniej mówiąc: podmiotem tej tożsamości. Całkowicie oddana i
podporządkowana, odczuwałaby przemożne pragnienie, by Spowiedniczka nią kierowała. Spełnianie
jej życzeo byłoby jedynym celem jej życia. Pozbawiona zaś wskazówek Spowiedniczki, odczuwałaby w
życiu przeraźliwą pustkę. Spowiedniczka mogłaby takiej osobie nakazad dosłownie wszystko, a ona
musiałaby wypełnid każde polecenie. Nawet kosztem własne go życia. Nawet gdyby to się okazało
niemożliwe, i tak usilnie by się starała wypełnid nakaz, póki Spowiedniczka by go nie odwołała lub
póki ta osoba by nie umarła. Sama więc rozumiesz, że wystarczyłoby, żeby Spowiedniczka zapytała, a
taka osoba bez wahania wyznałaby prawdę. Absolutnie nie potrafiłaby skłamad. Ta jej częśd — chęd,
pragnienie, zdolnośd kłamania — zostałaby zniszczona i na zawsze zniknęła. To, kim ta osoba
wcześniej była, zostałoby bezpowrotnie stracone. Kiedy Spowiedniczka pyta o prawdę, wyznanie
prawdy staje się dla osoby dotkniętej jej mocą jedyną możliwością.
Magda była przerażona.
— Jak mógłbyś dad komukolwiek taką moc?
Pochylił się ku niej, opierając przedramiona o uda i splatając palce.
— Dajemy żołnierzom miecze, czyż nie? Czarodzieje mają dzieci, które mogą dysponowad
wrodzoną śmiertelnie groźną mocą. Ludzie wybierani do wojskowej służby przynajmniej podlegają
nadzorowi. Dziecko rodzi się z darem, kompletnie nie umiejąc się nim posługiwad, i może narobid
wiele szkód. Pomyśl tylko, jak stronnicy imperatora Sulachana wykorzystują swoją moc, z którą się
urodzili. Z jej pomocą niszczą niewinnych ludzi. Za to ktoś wybrany na Spowiedniczkę, mający
otrzymad taką moc, musiałby byd właściwą osobą, rozumną i wyjątkową, której można by powierzyd
taką odpowiedzialnośd. To samo dotyczy osoby, której by powierzono klucz do szkatuł zawierających
moc. Dla obu byłyby to tylko narzędzia. Dla nieodpowiednich osób zaś byłby to oręż w służbie zła.
Ważny jest umysł kierujący narzędziem.
Zaczynała rozumied, dlaczego rada na wstępie odrzuciła jego projekt.
— Słyszałam, że próba stworzenia Spowiedniczki nie jest bezpieczna i może się nawet
skooczyd śmiercią. Mógłbyś uśmiercid dobrą osobę, starając się ją przemienid w Spowiedniczkę.
Zarzut ani trochę go nie zraził. Merritt był nieugięty i stanowczy.
— Tak, to prawda. Rozmawiamy o bardzo niebezpiecznej magii. Uważam, że mogę to zrobid,
lecz nie mam pewności, że będzie to działad dokładnie tak, jak sobie zamyśliłem. Czegoś takiego nigdy
wcześniej nie próbowano. Drogie duchy, o ile wiem, nawet sobie czegoś takiego nie wyobrażano. Jeśli
proces nie przebiegnie jak trzeba, to w mgnieniu oka wszystko może pójśd fatalnie i dana osoba
zginie. Istnieje takie ryzyko.
Znowu się ku niej pochylił, szukał jej wzroku.
— A co nam grozi, jeśli się nie spróbuje? Pomimo wysiłków na szych wojsk padają miasta i
miasteczka. Tysiącami tracimy żołnierzy w bitwach. Horda z Południa zaś prze na północ, nadciąga,
żeby nas zniszczyd. Sama powiedziałaś, że coś się dzieje w Wieży, że szukasz odpowiedzi, że wszyscy
jesteśmy w niebezpieczeostwie, są wśród nas zdrajcy i całkiem możliwe, że dążą do naszej zagłady.
Musimy znaleźd winnych. Uważasz, że lepsza śmierd nas wszystkich niż ryzykowanie życia osoby
wybranej na Spowiedniczkę?
Magda badawczo patrzyła w jego orzechowe oczy, szukając oznak, że on się myli, że się łudzi,
a nawet że jest szalony. Nie znalazła.
Spojrzała na posągi, które wyrzeźbił w białym marmurze. Ten człowiek precyzyjnie
dopracowywał szczegóły.
— Przyznaję, że możesz mied rację — powiedziała na koniec.
Nigdy się jej nie podobało magiczne przemienianie ludzi. I tym razem nie było inaczej. To
brzmiało okropnie.
Znowu wróciła do tego, o co pytała na początku.
— A czarodzieje, którzy zginęli? Podobno przez ciebie. Nie dokooczyłeś tej części opowieści.
Ożywienie, tak widoczne w jego oczach, kiedy mówił o kluczu i Spowiedniczce, zgasło jak
ognisko w deszczu. Był nieszczęśliwy, że musi do tego wracad.
Magda żałowała, że musi roztrząsad tak bolesne dla niego sprawy.
Ale chodziło o życie ich wszystkich.
Musiała wiedzied, jak dotrzed do prawdy.
ROZDZIAŁ 51
— Cóż, jak mówiłem, bez formuł zamkniętych w Świątyni Wichrów nie da się wykorzystad tej
magii do stworzenia chodby najprostszego klucza, a tym bardziej Spowiedniczki. Co więcej, mówimy
tu o bardzo niebezpiecznych rzeczach, których nie należy lekko traktowad. Bez niezbędnych
komponentów każda próba z pewnością się nie powiedzie, a nawet może mied fatalne skutki.
— Rozumiem, dlaczego to się nie uda bez wszystkich niezbędnych elementów, ale nie
pojmuję, czemu nawet próby zrobienia klucza są takie ryzykowne?
Merritt z ponurą miną uniósł pięśd, żeby Magda mogła zobaczyd jego pierścieo.
Z symbolem Grace.
Rysunek był głęboko wyryty, żeby można go było odcisnąd w gorącym wosku. Magda
pamiętała ten szczególny obraz, odciśnięty w pieczęciach na dokumentach, które dostawał Baraccus.
— Chociaż nie masz daru, powinnaś byd świadoma mocy zawartej w Grace, kiedy korzysta z
niej czarodziej.
Rzeczywiście. Grace symbolizowała świat życia, świat umarłych oraz to, jak sprzęga je magia i
Kreacja.
Zewnętrzny krąg rysunku przedstawiał początek bezkresnego świata zmarłych. Wewnątrz
widniał kwadrat, którego wierzchołki dotykały okręgu. W kwadracie widniał kolejny okrąg stykający
się z jego bokami. Przestrzeo pomiędzy dwoma kręgami z kwadratem symbolizowała świat żywych.
Wewnętrzny okrąg był początkiem życia, zewnętrzny zaś — jego kresem, gdzie dusze przechodziły
przez zasłonę do wieczności zaświatów. Ośmioramienna gwiazda wewnątrz mniejszego kręgu
symbolizowała Światło Stwórcy. Promienie wychodzące z kooców jej ramion przenikały wewnętrzny
krąg, kwadrat i zewnętrzny krąg symbolizujący zasłonę świata zmarłych. Promienie przedstawiały
iskrę daru, obecną w każdym od narodzin, przez całe życie i nawet po śmierci.
Magda przypuszczała, że właśnie te promienie, owe „kanaliki" nasycone darem, pozwalały
Izydorze, czarodziejce spirytystce, komunikowad się poprzez zasłonę ze światem duchów.
Czarodzieje rysowali Grace, rzucając potężne zaklęcia mające przyzwad szczególne moce.
Wnosiła elementy, których nic innego nie mogło zapewnid, lecz zarazem była bardzo niebezpieczna i
należało ją traktowad z ogromnym respektem.
Grace rysowało się od zewnątrz ku środkowi — krąg, kwadrat, krąg, gwiazda — i wreszcie
promienie przenikające te wszystkie elementy. Ku środkowi i na zewnątrz. Nakreślenie niewłaściwe
lub w nieodpowiedniej kolejności mogło spowodowad, że magia nie zadziała, a nawet mied fatalne
skutki.
Grace narysowana krwią mogła wywoład alchemię konsekwencji.
Mówi się, że ktoś mający odpowiednią wiedzę i moc mógłby zmienid Grace, a tym samym jej
elementy.
Grace zazwyczaj była użyteczna dla czarodziejów, ale Baraccus często mawiał, że pomimo jej
pozornej prostoty rzadko się nad nią panuje.
Mało kto ośmielał się narysowad Grace. Już samo to świadczyło o jego umiejętnościach.
Merritt wpatrywał się w pierścieo, pocierając Grace kciukiem drugiej dłoni. Wydawał się
zatopiony w myślach.
Magda dotknęła jego nadgarstka. Oderwał wzrok od pierścienia.
— Mówiłeś, że...?
Znowu skupił na niej uwagę.
— Mówiłem, że formy zaklęd potrzebne do stworzenia klucza są niebezpiecznie niestabilne w
takich kombinacjach, jeśli brak sprzężeo z kalkulacji ryftu. Są konieczne, żeby usztywnid strukturę.
Tylko tak rozmaite części mogą się potem połączyd we właściwej sekwencji. Rada chciała, żebyśmy
mimo wszystko próbowali. Żebyśmy stworzyli klucz.
— Co się dzieje, jeśli próbujesz bez tych elementów?
— Bez sprzężeo ryftu i przemieszczenia nie można ustabilizowad sieci weryfikującej i nie
dopuścid do rozpadu formy zaklęcia. Nie można sprząc rozmaitych elementów zawierających tak
addytywną jak i subtraktywną magię. Jak pewnie się orientujesz, nieprawidłowe zetknięcie obu magii,
a tym bardziej ich połączenie, jest bardzo reaktywne. Niemal zaraz po utworzeniu tej struktury z
przeciwstawnymi elementami w sieci weryfikującej zaczyna się ona zapadad, zanim zainicjujesz
właściwy proces. Komponenty addytywny i subtraktywny się przyciągają, struktura imploduje,
przyspieszając reakcję. Każdy, kto znajdzie się w pobliżu, starając się ją utrzymad w całości, żeby
sprząc i stopid elementy, zostanie ciężko ranny lub nawet zginie. Nie ma znaczenia, jak próbujesz
utworzyd sied, jakie procedury lub sekwencje stosujesz. Mowy nie ma, żeby się udało, gdy brakuje
wszystkich niezbędnych elementów. Moim zdaniem to szaleostwo uważad, że można zestawid
komponenty magii addytywnej i subtraktywnej bez niezbędnych elementów je sprzęgających i
oczekiwad, że będą współistnied. Taka próba jest nie tylko bezcelowa, ale i samobójcza.
— Czy inni nie zdają sobie z tego sprawy?
— Niektórzy to rozumieją, ale kiedy ludzie czegoś bardzo chcą, zwykle widzą tylko korzyści i
ignorują zagrożenia. Pierwsza próba przebiegła tak, jak przewidywałem, i zginęli ludzie. Niektórzy
jednak uznali ryzyko za dodatkowe wyzwanie i chcieli pokazad, że są lepsi od innych. Sądzili, że
inicjując działanie tej magii, zdobędą sławę. A tymczasem jedynie zginęli kolejni ludzie.
— Przecież ty postępujesz podobnie — odezwała się Magda. — Jesteś konstruktorem.
Obmyślasz, jak wykonad to, co inni uważają za niemożliwe. Jak możesz ich winid za to, że chcieli
spróbowad?
— Owszem, robię to, czego jeszcze nie zrobiono, ale to zupełnie co innego. Najpierw badam
sprawę i racjonalnie analizuję, czy to naprawdę możliwe. Potem nad tym pracuję. Tworzę plan oparty
na faktach, a nie na życzeniach. Znam każdy krok, naturę każdego elementu i wiem, gdzie są granice.
Komuś może się wydawad, że próbuję dokonad niemożliwego, ale wcale tak nie jest.
Wskazał jeden z posągów.
— To jak rzeźbienie. Zanim zrobisz nacięcie, wiesz, dlaczego je robisz, wiesz, który kawałek
odłupad. Oni tak nie postępują. Próbują rzeźbid, odłupując bez ładu i składu, nie mając pojęcia, co
robią. Chciejstwo biorą za wiedzę. Wiem, że niektórzy rozumieją niebezpieczeostwa i martwią się
próbami wykonania klucza. Lecz rada nalega. Nawet po tylu zgonach naciskają, by nadal starano się
wykonad ów kluczmiecz. Ze wszystkich sił pragną, żeby działał. Odmówiłem udziału.
Magda zmarszczyła brwi.
— Czegoś nie rozumiem. Czy to tajemnica, że szkatuły zawierające ową moc są zamknięte w
Świątyni Wichrów i że nikt nie może się do nich dostad?
— Nie. Wiedzą o tym wszyscy próbujący zrobid klucz. Szkatuły były na listach grupy Świątyni.
— To dlaczego rada tak się upiera, skoro wie, że to się do niczego nie przyda?
Merritt uniósł ręce w geście frustracji.
— No właśnie. Powiedziałem to samo. Nie chcieli słuchad. Starszy Cadell wyjaśnił, że to
zabezpieczenie na wypadek gdyby moc wróciła do świata życia. Że nie możemy czekad, aż coś pójdzie
nie tak, i wtedy się przekonad, że nie potrafimy sobie z tym poradzid.
— Starszy Cadell tak powiedział?
— Tak. Rada chciała, żebym kierował ekipą mającą wykonad klucz. Rozumiem ich motywację,
ale to nie oznacza, że to się da zrobid. Kiedy im powiedziałem, że to niemożliwe i tylko doprowadzi do
śmierci ludzi, rozzłościli się. Zakwestionowali moje oddanie dla Midlandów. Powiedzieli, że ponieważ
odmawiam, będę odpowiedzialny za śmierd każdego, kto przy tym zginie. Myśleli, że się wystraszę i
zgodzę, i jakoś znajdę sposób, żeby klucz działał.
— Najwyraźniej wysoko cenią twoje talenty konstruktora — orzekła Magda.
Merritt już nie mógł usiedzied. Znowu podszedł do stołu, oparł się o blat i wpatrzył w miecz
leżący na czerwonym aksamicie. Magda mu się przyglądała, chcąc, żeby dalej opowiadał, a on muskał
palcami klingę.
— To tak, jakby chcieli, żebyśmy potrafili latad — powiedział w koocu. — Więc każą ludziom
skakad z klifu, machad rękami i fruwad, bo uważają, że skoro tak im kazali, to oni polecą. A jak ktoś
spadnie i się zabije, obwiniają mnie, bo to ja im powiedziałem prawdę: że to się nie uda.
ROZDZIAŁ 52
— Zatem odmówiłeś kierowania zespołem, a oni i tak próbowali? — odezwała się Magda,
kiedy czarodziej przez chwilę milczał. — I co się stało?
— A jak myślisz? Mnóstwo porządnych ludzi zginęło na darmo: oto, co się stało.
— Rozumiem.
Aż za dobrze pamiętała mężczyznę na dolnym poziomie Wieży, nieżyjącego, rozciągniętego
na podłodze, ze sterczącym z piersi dużym fragmentem ostrza.
— Naprawdę? — Pokręcił głową, nie odwracając się. — Powiadasz, że twoim zdaniem
Baraccus umarł z bardzo ważnego powodu. No to masz przynajmniej tę pociechę. Tamci umarli na
darmo. Co pozostawili tym, których opuścili? Wiesz, jak to jest patrzed w oczy wdowom? Wdowom
po ludziach, których życie zmarnotrawiono? Potrafisz sobie wyobrazid rozpacz tych kobiet, które
słyszą, że to ja za to odpowiadam i że mogłem temu zapobiec, gdybym nie był taki „samolubny" i im
pomógł? Potrafisz sobie wyobrazid, jak to jest słyszed ich dzieci, które nosiłem na barana, płaczące za
ojcami, których już nigdy nie zobaczą? Jak to jest, kiedy wdowy, matki, siostry i córki ludzi, którzy
zginęli, leżą całą noc pod twoimi drzwiami, zawodząc żałośnie i oskarżając cię o śmierd najbliższych?
— Nie, tego nie potrafię sobie wyobrazid — przyznała Magda.
Zawstydziła się, że i ona tak łatwo uznała, że jest winny — głównie dlatego, że tak słyszała.
Wyrobiła sobie o nim zdanie, nigdy go nie spotkawszy. Głupio jej było, że tak pochopnie uwierzyła w
kłamstwa.
— Jak mógłbym przekonad osoby w takiej rozpaczy, że starałem się zapobiec tym
niepotrzebnym śmierciom? Nie słuchałyby. Nie uwierzyły. Wierzą słowu rady, że gdybym pomógł,
toby się to nigdy nie stało. Rodzinom łatwiej zrzucad winę na mnie, niż starad się pojąd złożonośd
sprawy. Nie mogą zrozumied, że nawet gdybym został i kierował pracami, ich bliscy i tak by zginęli, a
ja razem z nimi. Łatwiej im przyjąd kłamstwa niż prawdę.
Magda słyszała biegnące uliczką rozbawione dzieci, za nimi pędził rozszczekanypies. Mogła
sobie wyobrazid smutek dzieci, które straciły ojca. Kiedy dzieciaki zniknęły w oddali, w izdebce znów
zaległa ciężka cisza.
— Dlatego wyprowadziłeś się z Wieży — powiedziała Magda, wreszcie zrozumiawszy.
Kiwnął głową, nadal odwrócony do niej plecami.
— Dlatego.
Widziała, jak bardzo cierpi w tej okropnej sytuacji, tak niesprawiedliwie obwiniany.
Zrozumiała, dlaczego Baraccus powiedział, że żałuje, iż nie może pomóc Merrittowi.
Magda wstała, przeszła przez izdebkę i pocieszająco położyła mu dłoo na ramieniu. W koocu
zrozumiała głębię współczucia, jakie dostrzegła w nim Izydora.
— Dziękuję, Merritcie, że mi to wyjaśniłeś. Bardzo mi ulżyło, że nie jest prawdą to, co ludzie
gadają, i zarazem wstyd mi, że tak szybko uwierzyłam, że jesteś winien tych śmierci.
Skinął głową na znak, że docenia jej słowa, i musnął klingę miecza.
— Wielu dobrych ludzi niepotrzebnie straciło życie. Boję się, że jeszcze wielu umrze, zanim
wreszcie zaprzestaną prób.
Odwrócił się ku niej i Magda po raz pierwszy zobaczyła w całej krasie wspaniały miecz leżący
na czerwonym aksamicie. Cała lśniąca, rozszerzająca się pod bocznymi nacięciami u samej góry klinga
była starannie młotkowana. Wygięta ku dołowi garda z wąskimi koocówkami. Rękojeśd misternie
opleciona srebrzystym prążkiem.
Przepleciona przez srebro złocista nid układała się w słowo Prawda.
Miecz był tak piękny, że Magdzie niemal zaparło dech w piersiach.
Prawie bezwiednie wyciągnęła rękę i dotknęła rękojeści, przesunęła palcami po wypukłym,
złocistym słowie Prawda. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziała.
Merritt przez chwilę ją obserwował. Potem uniósł miecz, a ona niechętnie cofnęła palce.
Położył klingę na przedramieniu i podsunął Magdzie rękojeśd.
Nie mogła się powstrzymad i zamknęła ją w dłoni. Kiedy podniosła miecz, czuła pod
opuszkami palców wypukłe litery słowa Prawda, a po drugiej stronie wnętrzem dłoni wyczuwała
wplecione złociste litery tego samego słowa.
Wiedziała to i owo o władaniu mieczem, ale nie była w tym mistrzynią, jak w przypadku
sztyletu. Ten miecz cudownie leżał w dłoni. Był świetnie wyważony. Zdawał się lekki, szybki i
doskonale celny.
I poruszył coś głęboko w niej, przywołał coś, czego się nie spodziewała i nie rozumiała.
Mogła to odczytad jedynie tak: słuszny gniew wrzący tuż pod powierzchnią świadomości i
chcący się uwolnid.
— To ma byd klucz — wyszeptała na wpół do siebie.
Wciąż obserwował wyraz jej oczu.
— Tak, lecz, jak mówiłem, nie mogę go dopełnid.
— Teraz to ma sens — powiedziała nadal jakby do siebie. — Rozumiem, co miałeś na myśli,
mówiąc, że magia klucza służy prawdzie i zarazem chroni moc.
— Moc potrzebuje prawdy. Prawda to realia, prawa natury. Są nierozłączne. Symbolizuje to
słowo wplecione na rękojeści. To sprawia, że ten miecz służy nie tylko mocy. Ma także służyd
prawdzie.
Zrozumiała i wreszcie spojrzała mu w oczy.
— To Miecz Prawdy.
Ciepły uśmiech złagodził poważną twarz Merritta.
— Dobre imię dla niego. Prawdę mówiąc, idealne. Nie wiem, czemu nigdy na to nie wpadłem.
Ten miecz, bardziej niż to sobie uświadamiamy, służy prawdzie na wielu poziomach i na wiele
sposobów. Zawsze myślałem, że ten, kto będzie nim władał, będzie też poszukiwaczem prawdy.
Dziękuję, Magdo, za trafną nazwę. — Wskazał na miecz w jej dłoni. — Od tej pory będzie znany jako
Miecz Prawdy.
Magda uniosła klingę pionowo, przyglądając się jej wdzięcznym liniom. Młotkowanie nie tylko
dodawało jej lekkości, co czyniło ją szybszą, ale i wzmacniało. Miecz był zarówno wspaniały, jak i
śmiercionośny. Rękojeśd doskonale leżała w jej dłoni.
— Skąd wziąłeś coś tak wspaniałego?
Uśmiechnął się szerzej.
— Zrobiłem go.
Zdziwiona, znowu uniosła miecz, patrząc, jak klinga płonie w świetle.
— Zrobiłeś?
Merritt potaknął.
— Chociaż każdy miecz by się do tego nadał, zrobiłem ten, żeby był kluczem. W ten miecz
zamierzałem tchnąd moc.
— Czuję... coś. Czuję, jak coś się we mnie porusza, kiedy go trzymam.
Po jego reakcji poznała, że wcale się nie zdziwił.
— Jak już mówiłem, wszyscy rodzimy się z iskierką daru. I chociaż nie masz daru jako takiego,
reagujesz na magię. Ten miecz ma w sobie magię. To właśnie czujesz.
Magda się zachmurzyła.
— Jaki rodzaj magii?
— Poza przygotowaniem go do roli klucza wyposażyłem go też w zdolności mające wspierad
chronienie mocy i służenie prawdzie. To te elementy wyczuwasz. — Uśmiech zniknął. — Ale to było,
zanim się dowiedziałem, że tego, co potrzebne do jego dopełnienia, nie ma na tym świecie. Nie
pozwolę innym wykorzystad tego miecza w próbach zrobienia klucza, bo bezowocne wysiłki by go
zniszczyły. Przynajmniej moc jest bezpieczna.
Magda wreszcie podała miecz Merrittowi. Kiedy zamknął rękojeśd w dłoni, wokół słowa
Prawda, mocno zacisnęła obie dłonie na jego ręku.
Stali tuż obok siebie, badawczo patrzyła mu w oczy.
— Odpowiesz mi na jedno pytanie?
Wzruszył ramionami, próbując wysunąd z jej rąk dłoo i miecz.
— Co chcesz wiedzied?
— W ilu szkatułach zawiera się moc, którą ma chronid trzymany przez ciebie Miecz Prawdy?
Odpowiedział, chod z oporami.
— W trzech.
Magda poczuła spływającą po policzku łzę.
— Trzy szkatuły Ordena.
W jego oczach zalśniło coś więcej niż sam dar.
— Tak nazywano moc przed przemieszczeniem się gwiazdy. Skąd znasz tę nazwę? Imię
„Orden" pojawia się tylko w najstarszych źródłach. Skąd je znasz?
Jak mogła mu powiedzied?
A nie powiedzied?
ROZDZIAŁ 53
— Muszę ci coś wyznad, Merritcie.
Zaniepokoił się.
— Co?
Magda odkaszlnęła, mając nadzieję, że głos jej nie zawiedzie.
— Kiedy Baraccus wrócił ze Świątyni Wichrów, czekałam na niego w komnatach Pierwszego
Czarodzieja. Oczywiście ucieszyłam się na jego widok, a on był zadowolony, że bezpiecznie do mnie
wrócił. Ale był dziwnie milczący. Zapytałam, co go tak martwi. Odpowiedział, że potężnej i
niebezpiecznej mocy nie ma już w Świątyni Wichrów. Że powinna tam byd, ale zniknęła. Zapytałam, o
czym właściwie mówi. Odparł, że brakuje trzech szkatuł Ordena.
Merritt pobladł.
— Brakuje ich?
— Powiedział, że w Świątyni Wichrów wiele było nie tak, jak powinno byd. Kiedy zapytałam,
co ma na myśli, zapatrzył się w dal i jakiś czas milczał. Na koniec opowiedział mi o szkatułach Ordena i
o tym, jakie są ważne. Zapytałam, czy ma pewnośd, że zniknęły. Powiedział, że Świątynia Wichrów to
wielki gmach, ale że nie ma wątpliwości, iż szkatuł tam nie ma.
— Komu jeszcze o tym powiedział?
— Uznał, że tylko mnie mógł o tym poinformowad.
— Rada nie wie?
— Nie. Ja jedna wiem. A teraz i ty. Czekałam, aż mianują nowego Pierwszego Czarodzieja.
Zamierzałam od razu mu powiedzied.
Cofnęła jedną dłoo i chwyciła go za muskularne ramię, zmuszając, żeby znów spojrzał jej w
oczy.
— Ale teraz stwierdziłam, że to ty powinieneś o tym wiedzied, Merritcie. To tobie musiałam o
tym powiedzied.
Wciąż był blady. Znowu odwrócił wzrok i zapatrzył się w dal, zatopiony w myślach. Nie miała
pojęcia, co musi czud ten, który tak długo pracował nad ochronnym kluczem do szkatuł Ordena.
— Dziękuję, Magdo, że mi powiedziałaś. Że mi zaufałaś.
Skinęła głową i w koocu cofnęła także drugą dłoo z jego ręki.
Merritt nagle się ożywił.
— Czy Baraccus mówił coś o kalkulacjach ryftu potrzebnych do naruszenia siódmego
poziomu? Może je przyniósł?
Magda pokręciła głową.
— Przykro mi, ale nie. Nie wspomniał o tym.
Ożywienie zmieniło się w podejrzliwośd.
— I rada o tym nie wie? Jesteś pewna?
— Tak, jestem pewna. Baraccus twierdził, że tylko mnie może o tym powiedzied. Nie wiem
czemu, ale bardzo wyraźnie dał to do zrozumienia. Nie powiedziałby czegoś takiego, gdyby tak nie
myślał.
— To bez sensu. Jak w Świątyni Wichrów może nie byd szkatuł Ordena? — Merritt znowu
zapatrzył się w dal. — Ciekaw jestem, czy jeszcze ktoś mógłby tam pójśd po formuły. Ciekawe, czy
mógłbym spróbowad. Nie wiem jak, ale gdybym mógł...
— Nie — zaprotestowała Magda, energicznie kręcąc głową. — Baraccus mówił, że w Świątyni
jest wiele nieprawidłowości. Że dopiero po tysiącach lat ktoś będzie mógł tam wejśd.
— To brzmi złowieszczo. Ciekawe, dlaczego tak twierdził.
— Nie wiem, ale Baraccus musiał wiedzied, co mówi. A to oznacza, że ani ty, ani nikt inny się
tam nie dostanie.
Merritt zastanawiał się przez chwilę.
— Świątynia miała wrócid do tego świata, kiedy wojna się skooczy i znowu będzie tu
bezpieczna.
Magda spojrzała na niego spod uniesionych brwi.
— Baraccus był czarodziejem wojny. Jego dar obejmował zdolnośd prorokowania. Może
chciał powiedzied, że na tym świecie przez tysiące lat nie będzie bezpiecznie, toteż Świątynia będzie
musiała pozostad w zaświatach.
— Przygnębiająca myśl.
— A może to z powodu tego, że tam jest coś zdecydowanie nie tak. I Świątynia nie może
wrócid przez to, co się w niej stało.
— Całkiem możliwe — powiedział Merritt zatopiony w myślach.
— To oznacza, że nigdy nie dostaniesz tego, czego potrzebujesz.
Merritt się przygarbił, sfrustrowany.
— To nadal nie wyjaśnia, co się stało ze szkatułami Ordena. Skoro ich tam nie ma, muszą byd
tutaj, na tym świecie.
— Na to wygląda — przyznała.
— Grupa Świątyni złożyła w niej szkatuły — myślał głośno Merritt. — Lothain próbował się
dostad do Świątyni, żeby naprawid to, co sabotowała grupa, ale nie udało mu się tam wejśd. Wtedy,
po nie powodzeniu Lothaina, Baraccus wysłał kilku swoich najlepszych ludzi, żeby spróbowali się
dowiedzied, co zrobiła grupa Świątyni. Kiedy żaden z nich nie wrócił, sam poszedł. Potwierdził, że są
tam problemy.
— Otóż to — powiedziała Magda.
Machnął mieczem.
— To by wskazywało, że szkatuły Ordena nigdy nie znalazły się w Świątyni. To musiała byd
częśd zdradzieckiej działalności grupy.
— Musi się za tym kryd coś więcej.
— Co masz na myśli?
— Skoro szkatuł nigdy tam nie było i nikt inny tam nie wszedł, to czemu Świątynia Wichrów
nadała księżycowi czerwoną barwę, ostrzegając, że stało się w niej coś bardzo złego, a to długo po
tym, jak grupę Świątyni osądzono i stracono za zdradę? Księżyc z jakiejś przyczyny przybrał czerwoną
barwę. Baraccus posłał czarodziejów, a potem sam tam poszedł, odpowiadając na wołanie Świątyni o
pomoc. Musiało się stad coś, przez co księżyc zrobił się czerwony.
— Nie mam pojęcia, co to mogło byd. Czy Baraccus dał jakieś wskazówki?
Magda spuściła wzrok.
— Zabił się, zanim miałam okazję poważnie z nim o tym porozmawiad. — Znów spojrzała na
Merritta. — Może szkatuły naprawdę cały czas były w Świątyni, gdzie ich miejsce. Może ktoś inny się
tam dostał i je zabrał, dlatego księżyc zrobił się czerwony.
Merritta to zaniepokoiło.
— Ktoś inny? Kto? Masz na myśli wroga?
Magda wzruszyła ramionami.
— Sama nie wiem. Ale może ktoś się tam dostał, ukradł szkatuły Ordena i narobił tych szkód,
o których napomknął Baraccus. Może dlatego księżyc zrobił się czerwony.
Merritt w zamyśleniu pocierał kciukiem policzek.
— To możliwe.
— Może to był wróg. Ktoś wysłany przez imperatora Sulachana.
Popatrzył na nią.
— To niepokojąca myśl.
— Jak już mówiłam, oprócz niepokojących myśli w Wieży zachodzi mnóstwo niepokojących
zdarzeo. Słyszałam pogłoski, że nasi czarodzieje przywracają zmarłych do życia. Wiesz coś o takich
próbach?
— Słyszałem, że próbują się dowiedzied czegoś o nowej broni imperatora Sulachana.
Uważam, że Izydora właśnie w czymś takim pomagała. Należały do niej sprawy związane ze światem
duchów.
— Dzieją się też inne dziwne rzeczy. Wojska wroga zbierają zabitych. Zabrali wszystkie ciała z
Grandengartu, miasta Izy dory. Raporty, które znam, mówią, że zabrali też ciała z innych miejsc i z pól
bitewnych. Czemu robią coś takiego?
Merritt ciężko westchnął.
— Nie wiem.
Magda podeszła do wiklinowej kanapy i podniosła zawiniątko, z którym przyszła.
— Spójrz na to.
ROZDZIAŁ 54
Magda rozwinęła cienkie płótno i uniosła je, żeby wyglądało tak jak wtedy, kiedy wisiało w
labiryncie przed izbą Izydory.
Merritt położył miecz na czerwonym aksamicie i podszedł zaciekawiony. Magda widziała jego
sylwetkę przez cienki materiał, kiedy wodził palcami po wyrysowanych na tkaninie zaklęciach.
— To niezwykłe — wyszeptał.
— Też tak myślę. Ocaliły mi życie.
Merritt odchylił płótno i spojrzał na nią.
— O czym ty mówisz?
— Ścigał mnie potwór, który zabił Izydorę. Był tak samo zdeterminowany, by uśmiercid też
mnie. Ścigał mnie w labiryncie. Zgubiłam się i starałam się za wszelką cenę uciec. W koocu zapędził
innie w ślepy zaułek, ale nie mógł się dostad za tę zasłonę. Jakoś go powstrzymała.
Merritt uniósł płótno, żeby się bacznie przyjrzed niezgrabnie wyrysowanym symbolom.
— Rozumiem dlaczego — powiedział, wpatrując się w znaki.
— Izydora mi powiedziała, że rysowała symbole związane z jej działalnością spirytystki i że są
one potężne i ważne.
Nadal studiował rysunki.
— Nie ma co do tego wątpliwości. — Kręcił głową, wodząc wzrokiem od jednego symbolu do
drugiego. — Nauczyłem ją podstaw tych zaklęd, ale dodała do nich pewne bardzo szczególne
elementy.
— Powiedziała, że zmarli muszą na nie uważad.
Merritt spojrzał na nią, ale milczał, więc dodała:
— Mogę poświadczyd, że mówiła prawdę. — Magda potrząsnęła tkaniną. — To nie pozwoliło
tamtemu monstrum, umarłemu, mnie dopaśd. Nie mógł się dostad za tę zasłonę. Izydora powiedziała,
że zmarli muszą uważad na jej rysunki. Także dlatego wierzę, że człowiek, który ją zabił i próbował
mnie zabid, był martwy. Bo posłuchał tego ostrzeżenia. Merritt znowu na nią spojrzał.
— To mogłoby byd prawdą, lecz niekoniecznie w tym przypadku.
Wziął tkaninę, przewiesił sobie przez ramię i chodził po izbie, przekładając fałdy materiału i
przyglądając się symbolom.
— To bardzo niepokojące — mruknął. — To zaklęcia Opiekuna mające odpędzad zmarłych.
— Zaklęcia Opiekuna? Merritcie, czemu Izydora przejmowała się nieżywymi ludźmi? Czemu
namalowała zaklęcia Opiekuna, powstrzymujące zmarłych, na zasłonach w otaczających ją
korytarzach?
Patrzył na nią przez chwilę.
— Może dlatego, że miała powody się ich bad, a może tylko na wszelki wypadek. W koocu
miała do czynienia ze światem duchów. Poza tym szukała dusz uwięzionych na tym świecie. Dusz
tych, których ciała generał Kuno zabrał z Grandengartu.
— Ale to są dusze zmarłych. Nie sami zmarli.
— Do czego zmierzasz?
— A jeśli to, co słyszałam, jest prawdą i czarodzieje z dolnych poziomów Wieży naprawdę
potrafią przywrócid zmarłym życie, albo nie prawdziwe życie, lecz... no wiesz, o co mi chodzi. Co,
jeżeli stwarzają z martwych ludzi monstra? Bezrozumnych niewolników spełniających ich rozkazy?
Merritt uniósł brew i oddał jej płótno.
— Nauczyłem się nie odrzucad tego, co wydaje się niedorzeczne, ale czy ty naprawdę w to
wierzysz?
Wzięła od niego tkaninę i złożyła ją.
— Sama nie wiem, w co wierzę. — Uniosła zawiniątko. — Ale śpię pod tym.
Myślała, że będzie się śmiał, ale nie.
— Mądra dziewczyna — mruknął i odwrócił się, zamyślony.
— Merritcie, dzieje się zbyt wiele rzeczy pozornie niemających sensu. Boję się, że wydarzy się
coś okropnego, zanim zdążę to rozwikład, a nikogo poza mną to nie obchodzi.
— Mnie obchodzi — powiedział spokojnie.
Zaskoczyło ją to. Nie spodziewała się takich słów, chod właśnie na to liczyła, a nawet więcej
niż liczyła. Przede wszystkim po to do niego przyszła. Mimo to nie spodziewała się tego.
— Dziękuję — wyszeptała.
— Masz rację, że dzieje się zbyt wiele niewyjaśnionych rzeczy. Nie tylko tych, o których
wspomniałaś. Każda z osobna może się wydawad dośd niewinna lub można ją jakoś wyjaśnid, ale
kiedy się spojrzy na ogólny obraz, to staje się to podejrzane.
— Wiesz o kimś, kto mógłby nam pomóc czegoś się dowiedzied?
Zastanawiał się, wodząc dłonią po wygiętym fragmencie dziwnej, skomplikowanej metalowej
struktury. Bardzo przypominała rzeźbę sieci weryfikującej, którą Magda kiedyś widziała.
— Może i tak — powiedział na koniec.
Ośmielona Magda podeszła bliżej.
— Słucham.
Odwrócił się ku niej.
— Słyszałaś o uciekinierce?
— O uciekinierce? Nie. Jakiej uciekinierce?
— Dzieo lub dwa temu zjawiła się w Wieży, szukając schronienia, czarodziejka ze Starego
Świata, o której krążą pogłoski, że była blisko imperatora Sulachana. Słyszałem, że chce się
opowiedzied po naszej stronie. Jeśli to prawda, może coś wiedzied o planach nieprzyjaciela. Prawie
nic nie wiemy o tym, co się dzieje pod rządami Sulachana.
— Nie słyszałam o tym. Masz rację, z pewnością powinniśmy z nią porozmawiad. Wiesz, gdzie
można ją znaleźd?
— W lochu.
— W lochu? — Magda zmarszczyła brwi. — Czemu jest w lochu, skoro uciekła i chce się do
nas przyłączyd?
— Słyszałem, że została osądzona i skazana za szpiegostwo i że mają ją stracid.
Magda wpatrywała się w niego ze zdumieniem.
— Nigdy nie słyszałam o takim procesie.
Uniósł brew.
— A niby czemu miałabyś słyszed? Jesteś nikim, pamiętasz?
Skrzywiła się.
— Przed śmiercią Baraccusa o wiele więcej wiedziałam o tym, co się dzieje w Wieży. —
Skrzyżowała ramiona na piersiach. — Musimy się z nią zobaczyd i sprawdzid, czy może nam coś
powiedzied.
— Już próbowałem. Nie pozwalają z nią rozmawiad.
— Musi byd ktoś, kto zechce nam pomóc. — Zamyślona, podeszła do stołu, na którym leżał
Miecz Prawdy, i wpatrzyła się w niego. Lord Rahl powiedział mi, że niektórzy oficerowie złożyli mu
przysięgę.
— Wiesz którzy?
— Rendall i Morgan. Ufam im.
— Są ze swoimi oddziałami poza Aydindril.
— Generał Grundwall ze Straży Wieży też przysiągł. Znam go, chod niezbyt dobrze. Często
przychodził do Baraccusa z raportami.
Merritt, zamyślony, skinął głową.
— Spotkałem go tylko raz czy dwa. Jako dowódca Straży Wieży z pewnością może wchodzid
do więźnia. — Spojrzał na Magdę. — Sądzisz, że zgodzi się zaprowadzid mnie do tej czarodziejki?
— Sądzę, że to mnie może do niej zaprowadzid. Może uda mi się go przekonad, żeby i tobie
pozwolił pójśd.
Uśmiechnął się, ale uśmiech szybko znikł.
— Miejmy nadzieję, że jeszcze jej nie ścięli i że zechce z nami porozmawiad.
— Od tego powinniśmy zacząd. Znasz jeszcze kogoś, komu możesz ufad?
Merritt potarł w zadumie policzek.
— Znam wielu godnych zaufania ludzi, ale większośd z nich nie przysięgła lordowi Rahlowi,
toteż chod w innych okolicznościach można by im ufad, teraz nie możemy mied pewności, że
Nawiedzający Sny nie patrzy ich oczami. Mnóstwo osób nie traktuje poważnie tego zagrożenia. A to
stwarza okazję, którą wróg może wykorzystad.
— Więc nie możemy ryzykowad.
— Znam kogoś, komu ufam i kto złożył przysięgę.
— Kto to?
— Wyznaczono go do pilnowania sylfy. To jeden z czarodziejów wierzących w Baraccusa.
Zwykle jest przy sylfie, toteż widzi kręcących się na dole wielu ważnych ludzi. Wie też dużo o
czarodziejach w Wieży, kto co robi i tak dalej.
— Masz na myśli Quinna?
Zmarszczył brwi.
— Znasz go?
Magda się uśmiechnęła.
— Dorastaliśmy razem. Kiedy byłam młodsza, czasem z nim chodziłam przez lasy wokół
Aydindril nad staw, gdzie gnieździły się nury.
— Podkochiwałaś się w nim?
Magda poczuła, że się rumieni.
— Nie, nic podobnego. Lubiłam go, ale byliśmy wtedy dziedmi. Był parę lat starszy i to mu
dodawało uroku. Ale Quinna bardziej interesowały dzienniki.
— A tak, dzienniki Quinna. No to rzeczywiście go znasz.
— Cały czas ślęczał nad książkami. Uwielbiał czytad o przeszłości. Powtarzał mi, że historia
kształtuje ludzkie poglądy i wierzenia, że pewnego dnia zostanie kronikarzem Wieży i spisze jej dzieje.
— Jest na najlepszej drodze do osiągnięcia tego celu — orzekł Merritt, podnosząc z krzesła
pendent. Przełożył go przez głowę, tak że znalazł się na prawym ramieniu, a pochwa u lewego biodra.
— Przy sylfie ma niezłą kolekcję dzienników.
— To mu zapewnia jakieś zajęcie — stwierdziła Magda. — Większośd czasu spędza na dole.
To musi byd okropnie nudne.
Merritt wziął miecz i wsunął do pięknej, zdobionej srebrem i złotem pochwy.
— Chodźmy się przekonad, czy uda ci się namówid generała Grundwalla, żeby nas zabrał do
lochu.
— Często nosisz przy sobie Miecz Prawdy?
— Nigdy nie spuszczam z niego oka. Zawiera magiczne elementy i jest już gotowy do
ostatecznej przemiany. Chod to nie nastąpi teraz, to z tą mocą, którą ma, jest niebezpiecznym
orężem. Nie chciałbym, żeby się dostał w niepowołane ręce.
Pomyślała, że to ma sens. Podniosła z wiklinowej kanapy zawiniątko, wsunęła je pod ramię.
Mijając szafę biblioteczną, zatrzymała się i wskazała malutkie gliniane figurki ludzi unoszące
się tuż przy koocu małego zwoju sterczącego z półki.
— Pozwolisz, Merritcie, że zapytam, co to jest?
Wziął zwój z półki. Figurynki przesunęły się razem z nim, trzymając się blisko.
— Nazywam to czarem grawitacyjnym.
Uśmiechnęła się do unoszących się w powietrzu figurek, a potem spojrzała na czarodzieja.
— Co to takiego?
— Jeśli rzucisz coś w powietrze, spadnie na ziemię. Wszyscy jesteśmy jak te figurki,
przyciągani do ziemi przez grawitację.
Rozwinął zwój i zobaczyła narysowane na nim zaklęcie. Troszkę się zaniepokoiła, widząc, że
częśd zaklęcia tworzy zmienioną Grace.
— Stworzyłeś zaklęciem grawitację?
— Nie do kooca. Stworzyłem zaklęcie przyciągające określone rzeczy. Można powiedzied, że
tylko naśladuje grawitację. W tym przypadku przyciąga te gliniane figurki, tak że stale muszą się
trzymad w pobliżu rysunku zaklęcia, podobnie jak nas trzyma przy ziemi grawitacja. Dlatego nazywam
to czarem grawitacyjnym.
— Po co to? — Patrzyła ze zdumieniem na zwój i posążki. — Do czego służy?
Merritt wzruszył ramionami.
— Właściwie do niczego. To po prostu coś, co wymyśliłem, pracując nad czymś ważniejszym.
Nigdy się nie zastanawiałem, do czego by to wykorzystad, więc pewnie to taka moja zabawka.
Zwinął zwój tak ciasno, żeby się mieścił w dłoni. Figurki podleciały bliżej. Ujął dłoo Magdy i
umieścił w niej mały zwój.
— Proszę. Podarunek, żebyś się uśmiechała.
Magda trzymała zwój, patrząc, jak się przy nim unoszą figurki.
— Naprawdę? To dla mnie?
— Jasne, jeżeli obiecasz, że będziesz się tak ślicznie uśmiechad, kiedy na to spojrzysz.
Nie mogła się nie uśmiechnąd.
— Obiecuję — powiedziała, zgarniając figurki i wkładając wszystko do kieszeni.
Merritt chwycił gardę, odrobinę uniósł miecz i pozwolił mu opaśd, sprawdzając, czy luźno
siedzi w pochwie.
— Czy teraz możemy pójśd porozmawiad z tą uciekinierką, zanim ją zetną?
Magda potaknęła i pospiesznie ruszyła za nim.
Po raz pierwszy od śmierci Baraccusa miała kogoś, kto w nią wierzył, kto poważnie ją
traktował, kto jej pomoże.
ROZDZIAŁ 55
Dwie kobiety idące kamiennym mostem spinającym szeroką rozpadlinę przed Wieżą, w
pobliżu niskiego kamiennego muru po przeciwległej stronie, zobaczyły Merritta i znieruchomiały.
Obie były w długich szarych sukniach i miały krótkie włosy. Jedna była parę lat starsza od Magdy,
druga mogłaby byd matką tej pierwszej. Magda zauważyła krew na sukni młodej kobiety. Obie
przecisnęły się do Merritta przez tłum ludzi idących do łub z Wieży.
— Co się stało, Mary? — zapytał młodszą, która chwyciła go za rękę.
Starsza stała za nią, nerwowo mnąc w rękach suknię. Twarz młodszej kobiety była mokra od
łez.
— James... jest ranny. Poważnie ranny.
— Ranny? — zaniepokoił się Merritt. — Jak? Co się stało?
— Na polecenie rady pracował nad jakimś mieczem — przerwała, żeby stłumid szloch. —
James nigdy za dużo nie mówił o robocie, więc za wiele o niej nie wiem. Wcześniej tego popołudnia
był jakiś wypadek na niższych poziomach. Potężny wybuch od razu zabił trzech pracujących z
Jamesem mężczyzn. Dwaj inni, stojący dalej, zostali lekko ranni. James jest w złym stanie. Był bliżej i
oddychał tym żarem. Mówią, że mu spaliło płuca. Nie może oddychad. Jest ciężko ranny, Merritcie.
Przywarła do niego, szlochając, i oburącz chwyciła go za czarną koszulę.
— Co ja zrobię, jeśli on umrze, Merritcie? Co zrobię?
— Ponod coś poszło nie tak z magią — dodała starsza kobieta, gdy młodsza się rozszlochała,
najwyraźniej w nadziei, że ta informacja mu pomoże.
Merritt spojrzał na Magdę, otaczając ramieniem barki Mary. Wielką dłonią łagodnie przytulił
do piersi głowę płaczącej kobiety.
Magda wiedziała, co znaczy to spojrzenie. Kolejni ludzie zginęli lub zostali ranni w daremnych
próbach wykonania klucza do szkatuł Ordena.
— Uzdrawiają go? — zapytał Merritt. — Czy czarodzieje go uzdrawiają?
— Nie. Nie pozwoliłby im — wykrztusiła z trudem szlochająca Mary.
— Co? Dlaczego?
Starsza kobieta położyła mu dłoo na ramieniu.
— James prosi o ciebie, Merritcie.
— Ale dlaczego nie pozwala się uleczyd czarodziejom?
— Najwyraźniej uważa, że ty jeden wiesz na tyle dużo o tym, co robią i jakie elementy
wchodzą tu w grę, żeby go uzdrowid. Czarodzieje starają się go utrzymad przy życiu, ale powiedzieli,
że za mało wiedzą, żeby go uleczyd, i że cię potrzebują. Całe szczęście, że cię zobaczyłyśmy, idąc do
miasta na poszukiwania ciebie. Pospiesz się, proszę.
Merritt, jedną ręką tuląc do piersi płaczącą kobietę, drugą położył na ramieniu starszej.
— Oczywiście.
Popatrzył na Magdę, zatroskany.
— Muszę pomóc Jamesowi. Zaczekasz na mnie?
Potaknęła.
— Spiesz się.
Magda dotknęła pleców Mary. Wiedziała, jak to jest bad się o ukochanego. Znała tę grozę.
Kiedy patrzyła na rozpacz Mary i jej zbierało się na płacz. Ona przynajmniej jeszcze nie rozpacza po
śmierci męża. Miała nadzieję, że Merritt do tego nie dopuści.
— Staraj się byd dzielna — powiedziała Magda. — Merritt wam pomoże. Musisz byd silna dla
męża, on tego potrzebuje.
Mary skinęła głową i uścisnęła dłoo Magdy.
— Postaram się.
— Gdzie cię znajdę? — zapytał Merritt.
— Będę albo w moich pokojach, albo w składziku obok, szykując się do przeprowadzki, żeby
nowy Pierwszy Czarodziej miał gdzie zamieszkad.
— Zaczekaj tam na mnie. Przyjdę po ciebie, jak tylko pomogę Jamesowi.
Jego orzechowe oczy w blasku kooczącego się dnia stały się zielonkawe i mówiły więcej niż
słowa. Wiedział, jak ważna jest ich sprawa, ale nie mógł pozwolid, żeby ktoś umarł, jeżeli można by
mu jeszcze pomóc.
Wyciągnął rękę i lekko musnął policzek Magdy, a potem pospiesznie odszedł z kobietami.
Magda stała pośrodku masywnego kamiennego mostu, nadal czując na policzku dotyk
Merritta, i patrzyła, jak tamci schodzą z mo stu i biegną ku podniesionej kracie. To był drobny, ale
znaczący gest, pomyślała, jakby chciał powiedzied, że rozumie, w jakich są tarapatach, i żeby się
trzymała, póki nie wróci.
Wiedziała, że uzdrawianie ciężko rannego może zabrad sporo czasu. Jeśli wszystko pójdzie
dobrze, potrwa to parę godzin, ale równie dobrze może i kilka dni.
James był najwyraźniej przyjacielem czarodzieja i potrzebował pomocy Merritta. Jasne, że
Merritt musiał do niego pójśd, spróbowad go uleczyd. Magda niczego innego by się po nim nie
spodziewała.
Lecz nie sądziła, żeby mogli czekad kilka dni.
Brakuje szkatuł Ordena, Nawiedzający Sny grasują w Wieży, wśród mieszkaoców są zdrajcy,
ludzie giną z niewiadomych przyczyn, a w ciemnych korytarzach polują umarli.
Magda wiedziała, że jeden Merritt jej wierzy.
ROZDZIAŁ 56
Magda, przytłoczona natłokiem myśli, wyjrzała za kamienny murek na moście i spojrzała w
przepaśd. Szczelina, której brzegi spinał most, sięgała niemal samego dna doliny. Chmury często
dryfowały poniżej mostu, ale nie dzisiaj. Tego dnia wilgotna mgiełka przesłaniała widok w dole. Pod
łukiem mostu przeleciało stadko ptaków, a dużo niżej drzewa czepiały się tu i tam wąskich skalnych
półek. Ledwo widziała głazy daleko w dole.
Głazy przypomniały jej kamienie pod klifem, gdzie Baraccus skoczył na spotkanie śmierci i
gdzie ona omal tego nie zrobiła. Musiała się odwrócid od przyprawiającej o zawrót głowy przepaści.
Ciemne, niebosiężne kamienne mury Wieży chwytały ostatnie ciepłe promienie
zachodzącego słooca. Parne powietrze stało nieruchomo. Dzieo się kooczył.
Magda wpatrywała się w błękitną mgiełkę dalekich gór, po drugiej stronie mostu, niepewna,
co robid, jak długo czekad na Merritta, zanim pójdzie sama do lochu, żeby zobaczyd się z czarodziejką
wroga. Jej spojrzenie przyciągnął ktoś przechodzący przez most.
To był radny Sadler. Z ponurą miną kroczył z determinacją, głowę miał spuszczoną, wpatrywał
się w ziemię.
Magda podeszła i delikatnie chwyciła go za ramię.
— Dobre popołudnie, radny Sadlerze.
Zatrzymany, podniósł wzrok.
— Magda. — Zamrugał, nagle wyrwany z zamyślenia. — Dobre popołudnie.
Chciał odejśd, ale znowu go zatrzymała.
— Co się stało? — spytała.
Nachmurzył się, zasmucony.
— Aż tak po mnie widad?
— Nie, wcale nie. Po prostu miałam takie uczucie, kiedy cię zobaczyłam. Mogę ci jakoś
pomóc?
Patrzył na nią przez chwilę. Potem, zanim się odezwał, odwrócił jasne oczy, przysłonięte
opadającymi powiekami.
— Rada podjęła pewne decyzje.
— Nie podobają ci się te postanowienia?
— Nie mogę powiedzied, że całkowicie się z nimi zgadzam.
Nie pasowało do niego to wygłaszanie osobistych ocen o decyzjach rady. Zazwyczaj
przyjmował wszystko ze stoickim spokojem. Magda, z głową pełną myśli o kłopotach w Wieży,
postanowiła mu nie odpuszczad.
— Mogę spytad, co cię tak zaniepokoiło?
Na chwilę mocno zacisnął wargi, ale wreszcie ustąpił.
— Ludzie wkrótce się dowiedzą.
— Mianowali Pierwszego Czarodzieja? — domyśliła się. — O to chodzi?
Zesztywniał i badawczo wpatrzył się w jej twarz, a potem westchnął. Spojrzał na miasto w
dolinie.
— Tak. I nie tylko.
Zdumiona Magda, nie zamierzała rezygnowad, póki się jeszcze czegoś nie dowie.
— Co masz na myśli?
Otrząsnął się z zadumy i rozejrzał, sprawdzając, czy ktoś jest w pobliżu, a potem ujął jej ramię
i podprowadził do murku obrzeżającego most. Mijały ich kobiety niosące pakunki, wracające z
targowisk w Aydindril. Mężczyźni szli przy wózkach ciągniętych przez muły albo jechali wozami,
wysoko zapakowanymi najrozmaitszymi towarami, od drewna na opał, po beczki z solonymi rybami.
Na wielkich czarnych koniach nadjechała od Wieży kolumna żołnierzy. W napierśnikach odbijał się
pomaraoczowy blask późnego popołudnia. Kolczugi i zbroje podzwaniały, kiedy jeźdźcy mijali Magdę i
Sadlera. Ludzie schodzili żołnierzom z drogi. Każdy z wysokich jeźdźców trzymał pionowo lancę.
Ciężkozbrojni żołnierze, zwani Czarnymi Lansjerami, byli jednymi z najgroźniejszych w Straży Wieży.
Pod zbroją i kolczugą nosili czarne koszule, stosownie do nazwy mieli też czarne pendenty i wspaniałe
kare konie. Sadler patrzył, jak Czarni Lansjerzy docierają na koniec mostu i galopem odjeżdżają.
Odczekał, aż ludzie w pobliżu nich znowu ruszą w swoją drogę, aż zostali sami na uboczu.
— Jesteś dobrą kobietą, Magdo. Zawsze uczciwa i rozsądna. Dlatego powiem ci, zanim to
jutro usłyszysz.
Pochyliła ku niemu głowę, żeby nie uronid żadnego z szeptanych słów.
— Pierwszym Czarodziejem mianowali Lothaina.
Magda otworzyła usta. Chwilę potrwało, zanim odzyskała głos.
— Lothain? Naczelny Prokurator Lothain? TEN Lothain? On został Pierwszym Czarodziejem?
Poważnie?
— Jak najbardziej. — Sadler miał ponurą minę. — Wkrótce wprowadzą go na urząd.
Spodziewam się tego w ciągu najbliższych dni, chociaż nie poinformowano mnie, kiedy dokładnie to
nastąpi. Ze względu na wojnę rada chce zrezygnowad ze wspaniałych publicznych uroczystości, takich
jak wtedy, kiedy mianowano Baraccusa. Chcą, żeby odbyło się to skromniej niż zazwyczaj, żeby mógł
raz dwa przejąd obowiązki Pierwszego Czarodzieja. Magda była taka zdumiona, że nie wiedziała, co
powiedzied. — To nie wszystko — dodał Sadler, wykonując gest w stronę góry. — Przenoszę się do
mojego domku w lasach. Już nie muszę mieszkad w Wieży.
— Ale rada...
Popatrzył na nią bystro.
— Nie będę zasiadał w radzie.
Magda zrobiła wielkie oczy.
— Jak to?
Nagle się zakłopotał.
— Zdymisjonowano mnie.
Magda powtórzyła sobie to słowo, żeby mied pewnośd, że dobrze usłyszała.
— Zdymisjonowano? Nie można cię zdymisjonowad. Chyba że zostałeś oskarżony o...
— Nie, nie, nic z tych rzeczy — powiedział, machając ręką na znak, że źle zgaduje.
— No to o co chodzi? Jak mogli cię zdymisjonowad? Kto to zrobił?
— Lothain.
Magda przez chwilę się w niego wpatrywała, zanim przypomniała sobie, że powinna zamknąd
usta.
— Nie rozumiem.
Trochę się skrzywił i odwrócił wzrok.
— Lothain zasugerował, a reszta rady się z nim zgodziła, że powinny nastąpid zmiany, by
łatwiej i szybciej podejmowad decyzje w trudnych czasach. Przy sześcioosobowej radzie często
byliśmy w impasie.
— Przecież taką radę ustanowiono, żeby większośd nie mogła narzucad swojej woli. Sześd
osób miało gwarantowad namysł i rozwagę, stopniowe docieranie do prawdy. Zapobiegad
pochopnym decyzjom.
Skinął dłonią, jakby zgadzał się z Magdą, ale nie mógł nic na to poradzid.
— Uznano, że w czasach wojny rada najbardziej potrzebuje możliwości szybkiego
decydowania. Pięciu członków to umożliwi. Teraz potrzeba trzech głosów, żeby dany projekt
przeszedł.
Magda nie wiedziała, co powiedzied. Sadlera znała od dawna. Od kilku lat przedstawiała mu
różne sprawy. Nie zawsze się z nią zgadzał, ale w przeciwieostwie do innych słuchał z otwartym
umysłem, bez uprzedzeo. Położyła mu dłoo na ramieniu.
— Przykro mi. Dasz sobie radę?
Machnięciem dłoni zbył jej troskę.
— Nie martw się o mnie. Nic mi się nie stanie. Zawsze chciałem wpędzad więcej czasu w
moim spokojnym domku w lasach. Od kiedy żona odeszła... chyba przyda mi się czas na rozmyślania.
Zamartwianie się sprawami wojny to już dla mnie za trudne... przynajmniej inni tak mówią.
Leciutki wiaterek narzucił Magdzie na twarz pasma krótkich włosów. Odgarnęła je.
— Mogę cię czasem odwiedzid?
Uśmiechnął się i lekko uszczypnął ją w policzek, czego nigdy nie robił. Zdumiał ją ten
niecodzienny gest.
— Ucieszę się, Magdo. Ucieszę się.
Wydawał się jej o wiele mniej powściągliwy niż zwykle. Ogorzała, pełna zmarszczek twarz
była ściągnięta, zmęczona. Magda pomyślała, że to pewnie dlatego, iż zawsze uważał, że jako radny
powinien byd opanowany i stanowczy, a teraz ta maska opadła, odsłaniając skrywającego się za nią
człowieka.
Patrzyła, jak odchodzi, odwracając się plecami do Wieży, do swojej wieloletniej pracy. Jak
nigdy przedtem, wydał się jej przygarbiony i stary. Nagle coś sobie przypomniała i zawołała go.
ROZDZIAŁ 57
Magda odsunęła się od murku.
— Radny Sadlerze! Zatrzymał się i odwrócił.
— Teraz wystarczy Sol. Już nie jestem radnym.
Magda smutno się uśmiechnęła.
— Chyba nigdy w życiu nie zdobędę się na to, żeby mówid do ciebie inaczej niż „radny
Sadler".
Podziękował za to uśmiechem i skłonieniem głowy.
— Jak sobie życzysz. Moje uszy są do tego przyzwyczajone i póki jesteśmy sami, nikt się nie
sprzeciwi.
Magda się rozejrzała, upewniając się, że nikogo w pobliżu nie ma. Wszyscy wyglądali na
zajętych własnymi sprawami i spieszyli się do domów, zanim zrobi się ciemno. Nie zwracali uwagi na
tych dwoje, chociaż ci, którzy rozpoznawali radnego, przez chwilę się na nich gapili, mijając ich.
Magda podeszła ku Sadlerowi kolejny krok, tak żeby nikt nie mógł ich podsłuchad. Znowu się
rozejrzała.
— Radny Sadlerze, czy możesz mi powiedzied coś o czarodziejce ze Starego Świata, która
uciekła i przybyła do Wieży, żeby się do nas przyłączyd?
Zadumał się, pocierając dłonią usta. Uniósł palec.
— Tak, teraz sobie przypominam, że Lothain coś wspominał o kobiecie przybyłej od
nieprzyjaciela i twierdzącej, że chce przejśd na naszą stronę. Chyba słusznie powiadasz, że to
czarodziejka. Ale orzekł, że jest szpiegiem. Czy o nią ci chodzi?
— Najprawdopodobniej. Wiesz coś o niej?
— Obawiam się, że nie. Nigdy jej nie widziałem. Czemu pytasz?
Magda nie wiedziała, co powiedzied. Radny byłby głównym celem dla Nawiedzającego Sny.
Na ile się orientowała,
Nawiedzający Sny już mógł się czaid w zakamarkach jego umysłu, obserwując i nasłuchując
każdego słowa. Musiała byd ostrożna. I szybko myśled. Uniosła dłoo w lekceważącym geście.
— Miałam nadzieję, że może mogłaby nam pomóc w wojnie. Jeśli naprawdę przyszła ze
Starego Świata, liczyłam, że może wie coś, co by się nam przydało. Po raz pierwszy zrobił się
podejrzliwy.
— Masz na myśli informacje o Nawiedzających Sny, o tym, co przyciąga ich uwagę i jak daleko
dotarli?
Magda przelotnie — i dośd nieszczerze — się uśmiechnęła.
— I to przemknęło mi przez myśl, ale chodziło mi o ogólniejsze sprawy. Przydałaby się nam
każda pomoc.
Przytaknął.
— Przykro mi, ale nic nie mogę powiedzied. Nie dlatego, że ci nie ufam, Magdo, ale dlatego,
że nic nie wiem.
— Rozumiem. Mimo wszystko dziękuję, radny Sadlerze. — Znowu się uśmiechnęła, tym
razem szczerze. — Postaram się wkrótce cię odwiedzid i zobaczyd, jak ci się wiedzie.
Odwdzięczył się serdecznym uśmiechem.
— Ucieszę się, Magdo.
Zrobił krok, ale się zatrzymał i odwrócił do niej. Położył dłoo na ramieniu i zaciskając palce,
przyciągnął ją odrobinę ku sobie.
— Ze wszystkich ludzi, którzy stawali przed radą, tylko ty, Magdo , zawsze reprezentowałaś
prawdę. Chcę, żebyś to wiedziała.
Ukłuło ją poczucie winy, że tak wykrętnie odpowiedziała na jego pytanie.
— Ale to było konieczne. W koocu Nawiedzający Sny mogą byd wszędzie. Przed radą
reprezentowałam tych, którzy sami nie mają głosu.
Uśmiechnął się szelmowsko i cofnął rękę.
— Nie do kooca. Nigdy nie mówiłaś w imieniu oszustów, chciwcówi zawistników.
Przemawiałaś tylko w imieniu niewinnych i prawych. Stawałaś przed radą, żeby reprezentowad
prawdę. Inni mogli tego nie zauważyd, ale chcę, żebyś wiedziała, iż ja zawsze to dostrzegałem.
Chociaż nie masz daru, w głosach takich jak twój jest moc, moc prawdy. W koocu naszym
największym darem jest świadomy umysł. Chociaż nie masz magicznego daru, twój ton prawdy
oddziałuje na ludzi bardziej, niż ci się zdaje. W Wieży dzieją się rzeczy, których nie rozumiem. Może
inni to pojmują, może ty, ale ja nie. Jako radny właściwie byłem odcięty od wielu spraw. Widziałem
tylko to, co mi pokazywano. Widywałem wielu ludzi, którzy stawali przed nami z najrozmaitszych
powodów. Ty jedna, Magdo Searus, przychodziłaś do nas zainteresowana wyłącznie prawdą. Żyjemy
w niebezpiecznych czasach. Może u kresu czasu. Jeśli mamy przetrwad, prawdy potrzebujemy
bardziej niż czegokolwiek innego. Ty jedna ze wszystkich znanych mi ludzi zawsze byłaś szczerze
oddana poszukiwaniu prawdy, istoty rzeczy. Wątpię, byś wiedziała, jak rzadko się to zdarza. Nigdy z
tego nie rezygnuj, Magdo. Poznaj siebie, wiedz, kim jesteś. Chociaż niewielu, nawet wśród radnych,
by to przyznało, naprawdę wierzę, że wszyscy cię potrzebujemy.
Magda była zdumiona jego słowami.
— Ale ja nawet nie mam daru. Ja... — Omal nie powiedziała, że jest nikim. — Niewiele mogę
sama zrobid.
Znowu się uśmiechał.
— Trwanie przy prawdzie jest najważniejsze. Prawda to potęga. Nigdy o tym nie zapominaj.
— Nie zapomnę. Dziękuję, radny Sadlerze.
Uśmiechnął się, słysząc to określenie.
— Magdo, chcę, żebyś wiedziała, że posłuchałem twojej rady.
— Mojej rady? Jakiej?
Znacząco uniósł brew.
— Twojej rady, żeby przysiąc wiernośd lordowi Rahlowi i uchronid swój umysł przed
Nawiedzającymi Sny.
Magda wpatrzyła się w niego zdumiona.
— Zrobiłeś to? Kiedy?
Uśmiechnął się.
— Tego wieczoru, kiedy zjawiłaś się zakrwawiona przed radą. Jak mówiłem, wiem, że tylko ty
troszczysz się wyłącznie o prawdę. Gdy wróciłem do swojej komnaty, ukląkłem, jak instruowałaś, i
trzy razy odmówiłem modły do lorda Rahla.
Magda miała nadzieję, dla jego dobra, że mówi prawdę.
— Czy któryś z pozostałych radnych też przysiągł?
Wzruszył ramionami.
— Przykro mi, ale nie wiem. Nie powiedziałbym o tym żadnemu z nich i jestem przekonany,
że oni by milczeli. Po prostu chciałem, żebyś wiedziała, że jeśli kiedyś mnie odwiedzisz, będziesz
mogła mówid otwarcie, nie obawiając się, że słyszy to Nawiedzający Sny.
Magda się uśmiechnęła.
— Radny Sadlerze, jesteś przebiegłym człowiekiem.
Odwzajemnił uśmiech.
— A niby jak inaczej tak długo bym żył? Wszystkiego dobrego, Magdo Searus. Pozostao
wierna sobie.
— Pozostanę. Proszę, dbaj o siebie. Sam nie wiesz, kiedy Midlandy będą cię znów
potrzebowad.
Sadler odszedł masywnym kamiennym mostem, wmieszał się w tłum, a Magda poczuła, że
zaczyna mocniej wiad. Popatrzyła na horyzont i zobaczyła pasmo ciemnych chmur. Parna, duszna
pogoda zapowiadała burzę.
Zanim przeszła pod metalowymi zębami kraty, spojrzała na potężne, ciemne mury i blanki
Wieży wznoszące się w mroczniejące niebo. Milcząca Wieża jakby na nią czekała, żeby ją połknąd.
Magda znowu była sama. Chociaż dopiero co poznała Merritta, żałowała, że nie ma go przy
niej. Było w nim coś, czego nie dostrzegała w innych znanych jej ludziach. Przy nim czuła się
swobodnie, naturalnie.
Ale teraz była sama.
ROZDZIAŁ 58
Magda właśnie zamknęła ciężkie, mahoniowe drzwi swoich komnat, kiedy usłyszała kroki, a
potem pukanie. Pomyślała, że może to Merritt, chociaż wiedziała, że jeszcze za wcześnie na jego
powrót — chyba że nie był w stanie pomóc Jamesowi. Otworzyła drzwi. Stanął w nich Lothain.
Uśmiechał się poufałym uśmieszkiem, takim jak zawsze, kiedy na nią patrzył. To była lubieżna mina,
od której Magdzie cierpła skóra.
Jego czarne oczy szybko obiegły komnatę, słabo oświetloną sześcioma lampami, a potem
znowu wgapiły się w Magdę. Po tym spojrzeniu poznała, że ma co do niej jakieś zamiary, które na
pewno się jej nie spodobają.
Najchętniej zatrzasnęłaby mu drzwi przed nosem, ale się opanowała. Już raz mocno go
zdenerwowała. Ryzykownie byłoby to powtarzad, kiedy byli sami i nie musiał się przejmowad
świadkami. Gdyby zginęła, uwierzono by słowu Naczelnego Prokuratora. I tak już sporo ludzi uważało,
że zdradziła Midlandy, toteż uwierzono by w jego wyjaśnienia.
Przesunął dłonią po krótkich, szorstkich, czarnych włosach i byczym karku. Barki i ramiona
miał równie muskularne jak szyję.
Chociaż podczas sprawowania urzędu, na przykład w trakcie procesu, często przywdziewał
bardziej uroczyste szaty, tego wieczoru był w pozbawionej ozdób, skromnej brązowej szacie, oznace
jego wysokiej rangi: prokurator i czarodziej. Bogate stroje często noszono jako oznakę statusu, bo
biedni nie mogli sobie na nie pozwolid. Skromne szaty miały przypominad, że nawet ci o najwyższym
statusie są śmiertelni. Co więcej, dyskretnie dawały wszystkim do zrozumienia, że noszące je osoby
mają tak wysoką rangę, że nie muszą tego podkreślad pysznym odzieniem. Ranga przewyższała ubiór.
Ci, którzy dopiero zabiegali o pozycję, tylko by się ośmieszyli, próbując to naśladowad i wkładając
skromne szaty, bo wszyscy i tak by wiedzieli, że się podszywają. Toteż pozostało im strojenie się.
— Dobry wieczór, Magdo.
Ta arogancka bezpośredniośd nie spodobała się jej jeszcze bardziej niż obleśny uśmieszek.
Postawiła na formalnośd.
— Prokuratorze Lothainie.
Uśmiech przeszedł w wyraz samozadowolenia.
— Pierwszy Czarodzieju Lothainie — poprawił.
Leciutko skłoniła głowę.
— Gratuluję. Przyjąłeś trudną funkcję, wziąłeś na swoje barki brzemię prowadzenia
straszliwej wojny. Jestem przekonana, że mieszkaocy Midlandów życzą ci powodzenia w pełnieniu
tych obowiązków, mając nadzieję, że bezpiecznie nas przeprowadzisz przez te trudne czasy.
Zastanawiała się, czy Lothain pozostanie też Naczelnym Prokuratorem. To by mu pozwoliło
zatrzymad prywatną armię, ale nie chciała pytad i przeciągad rozmowy.
— Tak, na moje barki złożono ciężkie brzemię i wielką odpowiedzialnośd — powiedział
obojętnie, patrząc w głąb komnaty.
Magdzie przyszło na myśl, że sprawdza, czy jest sama.
Już miał ją wyminąd i wejśd, ale się zatrzymał.
— Wybacz, Magdo. Gdzie moje maniery? Już uznałem, że to moje mieszkanie. Przepraszam.
Mogę wejśd?
Odsunęła się i szerzej otworzyła drzwi. Przy okazji zauważyła w głębi korytarza oddział jego
osobistej straży.
— Oczywiście. To teraz twoje komnaty. A właściwie będą twoje, kiedy zabiorę swoje rzeczy.
Postaram się, żeby to nie trwało długo.
Nie mogła się przemóc, żeby go nazwad Pierwszym Czarodziejem.
— Prawdę mówiąc, przyszedłem po to, żeby omówid z tobą tę sprawę.
Magda nie zapytała, co ma na myśli, pozbawiła go tej satysfakcji, Nie był skromny. Lubił
brzmienie swojego głosu. Wiedziała, że w koocu do tego dojdzie. Nie trzeba było go ponaglad.
Wkroczył do komnaty, rozejrzał się, chłonąc wzrokiem meble, draperie o złotych frędzlach,
grube, wielobarwne dywany, tynkowane ściany i gzymsy pod sufitem. Przesunął palcem po
mahoniowym kredensie, przepięknie inkrustowanym srebrnymi łodygami i liśdmi. Ślubny prezent od
Baraccusa, jeden z wielu. Nie podobało się jej, że Baraccus kupił tak wspaniałe meble. Nie chciała,
żeby ludzie gadali, że taka piękna młoda kobieta wyszła za niego tylko dlatego, że jako Pierwszy
Czarodziej mógł ją obsypad prezentami i zapewnid jej dom wystawny jak pałac. Ale i tak dał jej
podarunki. A kiedy ludzie powiedzieli to, czego się obawiała, tylko się śmiał i stwierdził, że nic go nie
obchodzą plotki, bo swoje wie. Upierał się, że mieszkanie musi byd przytulne i wygodne, skoro ona
ma tu mieszkad.
Magda nigdy w życiu nie mieszkała w takim zbytku. Ale chociaż wszystko było takie piękne,
nigdy zbyt wiele dla niej nie znaczyło. Prawdę mówiąc, wolała niewielki składzik, bo tam był warsztat
Baraccusa. Często siedziała na swoim tronie ze starej skrzyni i przyglądała się, jak pracuje.
— Ładnie — powiedział Lothain, wciąż się rozglądając. — Bardzo ładnie. Najwyraźniej
włożyłaś wiele pieniędzy i wysiłku, żeby kobiecą rączką odmienid bezosobową kwaterę.
— Nie mogę sobie tego przypisywad. To zasługa Baraccusa.
Obejrzał się na nią z taką miną, jakby jej nie wierzył. Przeszedł obok ściany książek w
łukowatych szafach bibliotecznych.
— Stworzył ci całkiem wygodny dom.
— To nie mój dom. To mieszkanie Pierwszego Czarodzieja.
Przesunęła się ku drzwiom, dając do zrozumienia, że spodziewa się, iż on sobie pójdzie, skoro
już obejrzał komnatę, która wkrótce będzie jego. Nie zamierzała mu pokazywad reszty apartamentu.
Pozostałe pokoje może obejrzed, kiedy ona już się wyprowadzi.
— Naprawdę powinnam zacząd się pakowad. Im szybciej się wyprowadzę, tym prędzej
będziesz mógł się przenieśd.
Odwrócił się i stanął przed nią. Kiedy był tak blisko, jego krzepka, muskularna postad jeszcze
bardziej onieśmielała. Magda zmusiła się do pozostania na miejscu i od niechcenia zbliżyła dłoo do
noża ukrytego pod suknią na wysokości talii. Swobodny dostęp do niego gwarantowało niewielkie
rozcięcie.
Znowu się uśmiechał, wbijając w nią wzrok.
— To nie jest konieczne.
— Nie rozumiem, co masz na myśli.
— Wyprowadzkę — powiedział bezceremonialnie. — To niepotrzebne. Uważam, że już czas,
byśmy się porozumieli.
Chociaż naprawdę ją to zaskoczyło, nie miała ochoty go zachęcad do mówienia. Chciała, żeby
sobie poszedł.
— Żadne ustalenia nie będą potrzebne. Jeżeli pozwolisz, spakuję się i wyprowadzę tak szybko,
jak to możliwe, żeby ci nie sprawiad kłopotu. Jesteś Pierwszym Czarodziejem, toteż to mieszkanie
tobie się należy.
— Miałem na myśli takie porozumienie, żebyś nie musiała się wyprowadzad. — Zatoczył krąg
dłonią. — To piękne mieszkanie. Naprawdę do ciebie pasuje. Chcę, żebyś została.
— Została? Nie potrzebuję...
— Jako moja żona.
ROZDZIAŁ 59
Magda wpatrywała się w niego, niepewna, czy dobrze usłyszała.
— Co takiego?!
— Uznałem, iż człowiek o takim statusie jak Pierwszy Czarodziej powinien mied żonę.
Zaczynała lepiej sobie uświadamiad jego naturę, tak widoczną w czarnych oczach.
— Co pozwala ci myśled... — Ugryzła się w język i oszczędziła mu obraźliwych słów. — Na
jakiej podstawie uważasz, że byłabym dla ciebie odpowiednią żoną?
Przesunął wzrokiem po jej kształtnej postaci.
— O, uważam, że wspaniale byś się nadała. — Kiedy szacujące spojrzenie wreszcie przesunęło
się na powrót do jej oczu, odrobinę spoważniał. — Już byłaś żoną Pierwszego Czarodzieja. Znasz
etykietę. Nieobce ci są obowiązki. Wspaniale prowadziłaś dom Baraccusowi, uwalniając go od
uciążliwych zadao, i to samo zrobisz dla mnie.
— Od prowadzenia domu są pokojówki. Przynależą do tego apartamentu. Równie dobrze
sobie poradzisz z ich pomocą.
— Mniejsza o to. W grę wchodzą ważniejsze sprawy. Jesteś kobietą, która potrzebuje
ochrony ważnego męża.
Magda coraz bardziej czuła, że Lothain dąży do jakiegoś ukrytego celu.
— Ochrony?
Wzruszył ramionami.
— Oczywiście. Jeśli zostaniesz żoną Pierwszego Czarodzieja, znikną wątpliwości co do twojej
lojalności. Uciszy to pogłoski, że po nad wiernośd Midlandom przedkładasz zobowiązania wobec lorda
Rahla. To by pomogło cię oddzielid od podejrzanych spraw, w które był zamieszany Baraccus. To by
również położyło kres podejrzeniom dotyczącym twoich ostatnich dziwnych postępków.
— Moje dziwne postępki? O czym ty mówisz?
— Widziano, jak się przemykasz, kryjąc twarz, żeby nikt cię nie zauważył.
— Innymi słowy, masz ludzi, którzy mnie szpiegują. Tak się składa, że jako żona poprzedniego
Pierwszego Czarodzieja chciałam uniknąd zwracania na siebie uwagi.
— Pozostaje faktem, że zacna kobieta, niemająca nic do ukrycia, tak by nie postępowała. To
skłania ludzi do zastanawiania się, do czego zmierzasz. Bardzo podejrzane zachowanie jak na kogoś o
twoim statusie. — Łypnął na jej krótkie włosy. — A raczej powinienem powiedzied twoim
wcześniejszym statusie.
— Skoro moja lojalnośd wobec Midlandów budzi podejrzenia, to czemu jako Pierwszy
Czarodziej chcesz taką kobietę za żonę? Wiele można o tobie powiedzied, ale nie to, że jesteś głupi.
Wiesz, co o tobie myślę. Dlaczego miałoby cię aż tak interesowad chronienie mojej reputacji?
Uśmiechnął się szerzej.
— Twojej reputacja? Uważasz, że obchodzi mnie twoja reputacja? Przydasz mi się i tyle.
Chronienie twojej reputacji, a pewnie i skóry to po prostu bonus, jaki oferuję w zamian.
— Przydam ci się? Do czego?
Obejrzał się przez ramię, a potem znowu spojrzał jej w oczy.
— Zaprowadź mnie do sypialni, Magdo, a wtedy się przekonasz, do czego między innymi
jesteś mi potrzebna.
Poczuła, jak krew napływa jej do twarzy. Starała się zapanowad nad głosem.
Krzyczenie na niego nie pomoże jej się dowiedzied, o co tak naprawdę mu chodzi.
— Jesteś potężnym człowiekiem. Możesz sobie wybrad niemal każdą kobietę. Kilka może
nawet nie mied nic przeciwko temu, a resztę zdobędziesz z łatwością. Nie jestem ci do tego
potrzebna.
Nadal się uśmiechał.
— Może to prawda, ale wolałbym ciebie. Najtrudniejszy do zerwania kwiat jest najbardziej
upragniony, nie sądzisz? Gdybym pojął za żonę wdowę po Baraccusie, okazałbym się
najwspanialszym mężczyzną w Wieży.
— Nie wiedziałam, że twoja pewnośd siebie jest tak krucha.
Uśmieszek wreszcie zniknął, została ponura mina.
— Pewnośd siebie nie jest dla mnie problemem, ale to, jak ludzie mnie postrzegają, tak.
Gdybyś była moją żoną, zyskałbym wiarygodnośd jako Pierwszy Czarodziej. To by ludziom
przypominało Baraccusa. Postawiłoby nas na tym samym poziomie. Byłbym mu równy, mając tę
samą kobietę u boku.
Magda zacisnęła zęby.
— Nie jesteś równy Baraccusowi.
Zarechotał.
— Moja droga, zmienisz zdanie po naszej pierwszej wspólnej nocy.
— Wyjdź — warknęła przez zaciśnięte zęby. Wskazała otwarte drzwi. — Wynoś się.
Dobry humor Lothaina zniknął, stężała twarz nabrała złośliwego wyrazu. Dźgnął Magdę w
ramię grubym paluchem.
— Posłuchaj, Magdo Searus, narobiłaś w Wieży wielu kłopotów, które przeniosły się aż do
miasta. Nie wiem dlaczego, ale wiele osób ci wierzy. Wzburzyłaś i zaniepokoiłaś wszystkich tym
krwawym przedstawieniem przed radą, kiedy wyłożyłaś swoje teorie o Nawiedzających Sny. Lecz o
wiele gorsze są twoje niegrzeczne i nikczemne zarzuty wobec mnie. Chod to wydaje się niemożliwe,
to właśnie te zarzuty, wykrzyczane przez takie nic, przyciągnęły uwagę. Te oskarżenia znalazły
zwolenników i doprowadziły do rozłamu w Wieży. Zdyskredytowały mnie i skompromitowały w
oczach niektórych. Twoje insynuacje sprawiły, że ludzie mniej mi ufają i mniej chętnie za mną
podążają. Prowadzimy wojnę, a ty wywołałaś podziały i podejrzenia, podczas gdy powinniśmy byd
zjednoczeni. Twoje teorie i dziwaczne pomysły podkopały wiarę ludzi w mądrośd rady, a zwłaszcza w
mój autorytet. Podkopałaś wiarę we mnie! Ty, Magdo Searus, stałaś się zagrożeniem dla ładu i tym
samym naszej sprawy. Jeśli, jak twierdzisz, obchodzą cię Midlandy i ich mieszkaocy, powinnaś
zrozumied, że twoim obowiązkiem jest zaprowadzid wśród nich spokój. Jesteś przyczyną tard i
niezgody, toteż masz obowiązek położyd temu kres. Wychodząc za mnie, uciszysz wszystkie krążące
po Wieży absurdalne plotki, które zapoczątkowałaś. Skooczą się domysły. Zostając moją żoną,
wyciszysz lęki i położysz kres podejrzeniom. To pokaże ludziom, że twoje postępowanie było tylko
skutkiem żałoby, która zaburzyła twój słaby kobiecy umysł. Ślub ze mną uciszy szepty o tobie i przede
wszystkim o mnie. Wyrówna narastające rozbieżności. Odbuduje jednośd. Wyjdziesz za mnie, żeby
przywrócid wiarę w mój niekwestionowany autorytet, wiarę, którą podkopałaś. Zrobisz to dla dobra
Midlandów.
— Nie zamierzam...
— To nie podlega dyskusji! To dla dobra naszych ludzi! Zrobisz to!
Pogładził masywny kark i złagodził ton głosu.
— Pozwolę ci się nad tym zastanowid. Ponowne zamążpójście to poważna sprawa, ale będzie
z korzyścią dla ciebie i da ci nową funkcję w Wieży. Mam nadzieję, że sobie tego za bardzo nie
utrudnisz. Tak czy inaczej, mogę cię zapewnid, że za mnie wyjdziesz i będziesz mi tak dobrą i lojalną
żoną, jak powinna byd żona dla swego męża i przywódcy, Pierwszego Czarodzieja.
Pochylał się ku niej, zaciskając zęby, i dźgał w ramię grubym paluchem, podkreślając każde
słowo.
— To będzie droga twojego życia. Nie czyo jej trudniejszą niż trzeba.
Magda zignorowała pulsujący ból w ramieniu.
— Powiedziałam, żebyś wyszedł.
Posłał jej chłodny, protekcjonalny uśmieszek.
— Rozumiesz więc, że skoro masz za mnie wyjśd, zostaniesz w swoim apartamencie, a
właściwie powinienem powiedzied: naszym apartamencie, otoczona luksusem, do którego
przywykłaś, prowadząc uprzywilejowane życie żony Pierwszego Czarodzieja. A wątpliwości co do
przywództwa w
Midlandach zostaną szybko zapomniane, kiedy ludzie zobaczą cię u mego boku.
— Prosiłam, żebyś wyszedł.
Serce Magdy tak się tłukło z wściekłości, że nie mogła jasno myśled.
— Będziesz oczywiście musiała zapuścid włosy. Żonie Pierwszego Czarodzieja przystoją
wyłącznie długie włosy.
— Powiedziałam...
— Jakiś problem? — zapytał czyjś głos.
Magda się odwróciła. W drzwiach stał Merritt.
ROZDZIAŁ 60
Merritt groźnie i gniewnie patrzył na Lothaina.
— Nie, nie ma żadnego problemu — powiedziała Magda. — Prokurator Lothain właśnie
wychodził. Miał do mnie pewną drobną sprawę, ale niestety nie mogę mu w tym pomóc.
Lothain przez chwilę się w nią wpatrywał, jakby dając do zrozumienia, że wszystko już zostało
postanowione i że postawi na swoim, a potem przeniósł lodowate spojrzenie na Merritta.
— Co tu robisz?
Dwaj mężczyźni patrzyli na siebie gniewnie jak dwa jelenie, które się niespodziewanie
spotkały na łące. Magda wiedziała, że musi roo zrobid, zanim jeden z nich przejmie inicjatywę.
— Prosiłam, żeby przyszedł — przerwała groźną ciszę.
Lothain uniósł brwi, oglądając się na nią.
— Prosiłaś, żeby przyszedł? Dlaczego?
Zanim Merritt zdążył coś powiedzied, Magda bezceremonialnie odparła:
— Baraccus był konstruktorem.
— A co to ma do rzeczy? — zapytał Lothain, zanim zdążyła wyjaśnid.
— Kiedy rada powiedziała, że apartament jest potrzebny dla nowego Pierwszego Czarodzieja,
odparłam, że znajdę sobie inne mieszkanie i zabiorę stąd moje rzeczy. Właśnie je pakuję. Stare
narzędzia Baraccusa na nic mi się nie przydadzą. Słyszałam, że Merritt też jest konstruktorem, więc
zaproponowałam, żeby je sobie zabrał. Może jemu na coś się przydadzą, a mnie by to oszczędziło
kłopotów z przenoszeniem. I tak nie mam dla nich miejsca w nowym mieszkaniu.
Lothain przesunął dłonią po włosach, dumając nad słowami Magdy.
— Rozumiem.
Legendarny temperament Lothaina balansował na krawędzi I Magda wiedziała, że wszystko
jest możliwe. Była przytłoczona tym, co jej powiedział, i potrzebowała czasu do namysłu, lecz jeśli
jakoś go nie uspokoi lub przynajmniej nie zajmie czymś innym, to będą kłopoty.
Prywatna armia Lothaina stała w korytarzu, toteż Magda wiedziała, że Merritt nie ma
najmniejszej szansy.
— Cieszę się, że tu byłam i mogłam pokazad ci apartament — powiedziała, zanim prokurator
zdążył coś dodad. Skinęła ku drzwiom. Skoro już obejrzałeś, zajmę się przekazaniem starych narzędzi
Baraccusa i jak najszybszym przeniesieniem moich rzeczy.
Magda zawsze uważała Lothaina za mężczyznę słusznego wzrostu, ale przy Merritcie
wydawał się niemal drobny. Ale jeden człowiek nie dałby rady tym wszystkim żołnierzom w zielonych
tunikach.
Lothain z jakiegoś powodu skorzystał z tej okazji zakooczenia niemiłej konfrontacji. Posłał
Magdzie chłodny uśmiech i znaczące spojrzenie.
— Oczywiście. — Lekko skłonił głowę. — Dziękuję, lady Searus, że ze zrozumieniem
wysłuchałaś mojej... propozycji. Wkrótce, zapewniam cię, wypracujemy ugodę. — Potem zmierzył
wzrokiem Merritta — od długich, falistych włosów po buty i z powrotem. To była protekcjonalna
ocena.
— Czy ktoś ci kiedyś powiedział, chłopcze, że prawdziwi czarodzieje nie potrzebują miecza?
Magda spodziewała się kłopotów, ale Merritt ją zadziwił. Uśmiechnął się od ucha do ucha.
Oparł się o framugę drzwi, wzruszył ramionami.
— Kompensuję sobie liczne niedoskonałości.
Lothain uniósł brew i ruszył, spychając z drogi wyższego mężczyznę.
— Też tak sądzę.
Merritt obejrzał się przez ramię i patrzył, jak Lothain i jego armia odchodzą.
— Czego chciał? — zapytał, przestając się uśmiechad.
— Żony.
— CO?!
Magda zbyła to machnięciem ręki.
— Potem ci opowiem. Co z Jamesem?
Merritt westchnął.
— Miałem szczęście. Z trudem oddychał. Myśleli, że spaliło mu płuca, kiedy wciągnął błysk
zapadającej się sieci. Po prostu nie zrozumieli reakcji wywoływanej przez taką kombinację zaklęd. One
nadal były sprzężone i dalej wchodziły w reakcję, tłumiąc jego zdolnośd oddychania. Jak tylko
rozdzieliłem elementy zaklęd i reakcja ustała, mógł znowu oddychad. Dalej jest obolały, ale teraz inni
mogą go uleczyd. Mamy ważniejsze sprawy na głowie.
Magda z ulgą westchnęła.
— Dzięki Ci, Stwórco.
Merritt nie podzielał tego stanu.
— Trzy inne wdowy opłakują śmierd mężów.
Magda pokiwała głową.
— Chodźmy do składziku, na wypadek gdyby Lothain wrócił. Nie dawajmy mu powodu do
podejrzeo, że coś knujemy.
ROZDZIAŁ 61
Kiedy weszli do składziku, Merritt gestem zapalił lampy. Miał dar, więc w jego obecności
zapłonęło również sześd szklanych świetlnych kul osadzonych w przymocowanych do ścian żelaznych
kinkietach. Zamknięte okiennice zasłaniały noc i dalekie błyskawice na horyzoncie.
— Więc jak to było z oświadczynami Lothaina?
Ton głosu Merritta zdradzał niezadowolenie.
— Mamy kłopot, — stwierdziła Magda, nie odpowiadając na pytanie.
— Większy niż to, że Lothain chce cię na żonę?
— Lothaina mianowano Pierwszym Czarodziejem.
Merritt, któremu nagle odjęło mowę, gapił się na nią tak, jak ona gapiła się na radnego
Sadlera, kiedy jej to powiedział. W składziku słychad było tylko posykiwanie dopiero co zapalonych
lamp.
Merritt wreszcie odzyskał głos.
— To faktycznie kłopot. Nigdy mu nie ufałem. Ani trochę nie nadaje się na Pierwszego
Czarodzieja.
— Możesz wierzyd, że mam o nim jeszcze gorsze zdanie niż ty, ale najwyraźniej jest
wystarczająco potężny, żeby wymusid to mianowanie.
— Fakt. Mnóstwo ludzi go popiera. Jako Naczelny Prokurator pogrążył bardzo wiele wcześniej
szanowanych osób. Sporo ludzi ceni go za to, że z takim zapałem ściga złoczyoców i zdrajców. Musisz
przyznad, że udało mu się namierzyd licznych zdrajców. — Pochylił się ku niej, kiedy szli przez pokój.
— Muszę jednak wyznad, że zawsze miałem wątpliwości co do winy niektórych oskarżonych przez
niego osób.
Magda popatrzyła na niego, marszcząc brwi.
— Na przykład?
Merritt mocno zacisnął usta, ale wreszcie powiedział:
— Znałem niektórych czarodziejów z grupy Świątyni. Zawsze dobrze o nich myślałem. Mogę
zrozumied, że niektórzy zwrócili się przeciwko naszej sprawie, ale żeby wszyscy? Zastanawiam się, czy
niektórzy nie byli kozłami ofiarnymi. Oskarżenie i stracenie wszystkich kooczy dochodzenie. A Lothain
okazuje się tym, który wytropił wszystkich winnych. Mnie to jednak zastanawia.
Magdę trochę zdumiało, że Merritt mówi takie rzeczy. Sądziła, że tylko jej przyszło to do
głowy. Nie miała daru, toteż zakładała, że za mało o tym wie, żeby osądzad. Nie wiedziała, że
czarodzieje też mają wątpliwości co do winy całej grupy Świątyni. Może Merritt nie był jedynym.
Obejrzała się przez ramię i spojrzała mu w oczy.
— Też się nad tym zastanawiałam. Ale to nie wszystko — dodała, docierając do znajomego
stołu roboczego. — Gdy się rozstaliśmy, natknęłam się na radnego Sadlera opuszczającego Wieżę.
Powiedział mi nie tylko to, że Lothaina mianowano Pierwszym Czarodziejem, ale i że Lothain usunął
go z rady.
— Usunął? — zdumiał się Merritt. — Mógł to zrobid?
— Najwyraźniej. Sadler robił dobrą minę do złej gry, ale powiedziałabym, że był zrozpaczony.
Zamyślony Merritt podrapał się po policzku.
— Czemu Lothain miałby się pozbywad Sadlera?
— Żeby zredukowad radę do pięciu osób, co umożliwi przegłosowanie dowolnego wniosku
trzema głosami. Przedtem było sześciu radnych, toteż głosowanie mogło wypaśd pół na pół,
uniemożliwiając działanie. Teraz, przy pięciu radnych, nie będzie już równomiernego podziału głosów,
jak to się czasami zdarzało przy trudnych decyzjach. Teraz zawsze będą mied większośd na „tak" lub
na „nie”, w każdej sprawie.
— To niepokojące. Właściwie nigdy nie miałem za dużo do czynienia z władzami Wieży, ale to
nie wydaje mi się dobre. Ale najbardziej mnie martwi, co Lothain wie o prowadzeniu wojny.
— Ma prywatną armię.
Merritt uniósł brew.
— To nie czyni go generałem, a zaledwie drobnym tyranem mającym za sobą siłę.
— Hm... jeśli się co do niego nie mylę, może się stad całkiem dużym tyranem.
Merritt przez chwilę się nad tym w milczeniu zastanawiał, a potem skrzyżował ramiona na
piersi.
— Wszystkie te wieści są niepokojące, ale co z tym waszym ślubem?
Magda wzięła głęboki oddech. Denerwowała ją ta sprawa.
— Lothain twierdzi, że narobiłam w Wieży mnóstwo kłopotów. Że przeze mnie Wieża się
podzieliła, że pojawiły się rozbieżności i nieufnośd. Najwyraźniej nie tylko my sądzimy, że nie jest
odpowiednim człowiekiem na Pierwszego Czarodzieja. Lothain uważa, że jego problemy z
wiarygodnością to głównie moja robota. Myśli, że tym, co o nim powiedziałam, podkopałam jego
autorytet i wzbudziłam w ludziach wątpliwości.
— Coś o nim powiedziałaś? A co?
— Kiedy stałam w komnacie rady, oskarżył mnie, że opowiadam o Nawiedzającym Sny, żeby
nakłonid ludzi, by przysięgli posłuszeostwo D'Harze. Ja zaś oskarżyłam go o to, że ściga duchy, żeby
zyskad sławę. Powiedziałam, że widzi spiski w każdym cieniu, szpiegów za każdym rogiem, zdrajców
za każdymi drzwiami. Że wszędzie dopatruje się zła tylko po to, żeby zyskad większą władzę i sławę.
Merritt aż zagwizdał.
— Powiedziałaś to? Publicznie?
— Tak. Przy wszystkich oskarżyłam go o wszczęcie spisków tylko po to, żeby podwyższyd swój
status. Że aby samemu się wywyższyd, rozmyślnie ignoruje prawdę o Nawiedzających Sny.
— Nic dziwnego, że zarzuca ci, iż podważasz jego wiarygodnośd.
— Mówi też, że dałam początek najdzikszym plotkom o Nawiedzających Sny. Że moje
bezpodstawne oskarżenia zwróciły mieszkaoców Wieży przeciwko niemu. A takie podziały są
szkodliwe dla naszej sprawy.
Merritt odszedł parę kroków, a potem wrócił i rzucił z pasją:
— To czemu, u licha, chce cię poślubid?
— Bo uważa, że małżeostwo ze mną rozwieje wątpliwości co do niego, które ponod
wywołałam bezpodstawnymi oskarżeniami. Myśli, że jeśli za niego wyjdę, to przekona wszystkich, że
zmieniłam o nim zdanie i że to żałoba skłoniła mnie do miotania oskarżeo, a nie jego realne wady.
Powiada, że moja zgoda na ślub z nim pokaże ludziom, że mu ufam i że oni też mogą mu ufad. Myśli,
że tylko w ten sposób ludzie się zjednoczą pod jego przewodnictwem i będą walczyd. Twierdzi, że
powinnam to zrobid dla dobra Midlandów.
Merritt, wciąż krzyżując ramiona na piersi, wpatrywał się w nią z nieodgadnioną miną.
Magda w koocu pochyliła się ku niemu i powiedziała:
— Nie mam zamiaru za niego wyjśd.
Opuścił ręce.
— Och, to dobrze.
Magda obróciła się ku warsztatowi. Złościła ją sama myśl o poślubieniu Lothaina, ale trochę
się zdziwiła, widząc, jak to zdenerwowało Merritta. Ale miło jej się zrobiło, że tak bardzo mu zależy,
żeby nie popełniła błędu i nie wychodziła za Lothaina.
Cieniulka wynurzyła się z mroku wśród skrzyo i pakunków na podłodze i wskoczyła na
warsztat. Jedwabista, czarna kotka podeszła i otarła się o dłoo Magdy. Kiedy głaskała Cieniulkę, ta
wyprężyła się, licząc na miłe podrapanie. Uradowana pieszczotami, owinęła ogon wokół przegubu
Magdy.
— Kto to? — spytał Merritt.
— Cieniulka. Izydora mi powiedziała, że koty potrafią widzied pomiędzy światami. Mówiła, że
czarne koty dostrzegają świat duchów.
Merritt wyciągnął dłoo, żeby Cieniulka mogła się z nim zapoznad.
— Izydora sporo wiedziała. — Kotka obwąchiwała po kolei każdy palec.
— Cieniulka wyczuła obecnośd tego potwora, który nas zaatakował, jeszcze zanim się
zorientowałyśmy, że tam jest. Najwyraźniej się jej nie spodobał. — Magda się uśmiechnęła. — Ale
widzę, że ciebie naprawdę lubi.
Cieniulka łasiła się do Merritta, mrucząc pod dotknięciem jego dłoni. Był w czarnej koszuli,
więc pasowała do niego kolorystycznie, wydawała się niemal jego częścią. Magda się zastanawiała,
czy i Merritt potrafi wyczud obecnośd duchów. Zakres jego daru był dla niej tajemnicą.
— Śpię, przykrywając się tkaniną z labiryntu, z Cieniulka zwiniętą przy poduszce. — Podrapała
łepek kotki. — Prawda, malutka? Ale teraz musisz się przesunąd.
— Rad to słyszę — powiedział Merritt. — Jak na kogoś bez daru dobrze wiesz, jak korzystad z
dostępnych ci magicznych obiektów.
Magda się uśmiechnęła, podniosła kotkę i przestawiła na tył stołu, gdzie Cieniulka ułożyła się
na boku, podwinęła łapkę i zaczęła me przyglądad, jak jej pani wyjmuje kawałek drewna zamykający
sekretną skrytkę w blacie.
— Chcę ci coś pokazad.
ROZDZIAŁ 62
— To liścik, który mi zostawił Baraccus — powiedziała Magda. — Pytałeś przedtem o
dokładne sformułowania. Pomyślałam, że powinniśmy to sprawdzid. Wiem, jak ważne dla czarodzieja
mogą byd takie szczegóły.
Merritt, nagle czujny, podszedł bliżej.
— Miałabyś coś przeciwko temu, żebym poznał cały list? W takich sprawach kontekst może
byd istotny. Poza tym może dostrzegę coś, co przeoczyłaś, to znaczy, jeśli pozwolisz... Masz coś
przeciwko temu?
Magda się uśmiechnęła.
— Nie, jasne, że nie.
Ostrożnie rozprostowała kartkę i uniosła ku światłu, żeby ją na głos odczytad.
— Mój czas przeminął, Magdo. Twój nie. Twoje przeznaczenie jest gdzie indziej, nie tutaj.
Przeznaczone ci odnaleźd prawdę. Będzie to trudne, lecz miej odwagę przyjąd to powołanie. —
Spojrzała na Meritta. — Miałam rację. Nie napisał „odnaleźd Prawdę", lecz „odnaleźd prawdę".
Merritt, głęboko zamyślony, zmarszczył brwi. Po chwili wskazał list.
— Jest coś jeszcze?
Magda potaknęła i przeczytała:
— Spójrz na wzniesienie w leżącej w dole kotlinie, tuż za miastem, po lewej. Na tym
wzniesieniu pewnego dnia stanie pałac. Tam jest twoje przeznaczenie, nie tutaj.
Musiała przełknąd ślinę i wziąd się w garśd, zanim mogła dokooczyd:
— Wiedz, że wierzę w ciebie. Wiedz również, że zawsze będę cię kochad. Jesteś niezwykłym
wspaniałym kwiatem, Magdo. Bądź teraz silna, strzeż swego umysłu i przeżyj życie, które może byd
wyłącznie twoje.
Słychad było tylko powolne, ciche stukanie ogona Cieniulki o blat stołu.
— To piękny list, Magdo — powiedział Merritt łagodnie i ze współczuciem, kiedy patrzyła na
kartkę trzymaną w drżących palcach. Widad, ile dla niego znaczyłaś.
Otarła łzę z policzka. Nie zdawała sobie sprawy, że tak nią wstrząśnie ponowne odczytanie
listu. Tak wiele przywołał, a zarazem przypomniał o tym, jak odległe stało się to wszystko. Baraccus
odszedł. Świat ruszył dalej.
Magda odkaszlnęła.
— Domyślasz się może, o co mu chodziło z tym pałacem? Że tam jest moje przeznaczenie?
— Przykro mi, ale nie. Baraccus był prorokiem, toteż musiał coś wiedzied o przyszłości. A
przynajmniej o tej prawdopodobnej. Nasza wolna wola czyni niekiedy przyszłośd dośd niepewną,
nawet dla proroków. Myślę, że chodziło mu o to, że sama zadecydujesz o swoim życiu i że ma
nadzieję, iż podejmiesz właściwą decyzję.
Magda opuściła rękę.
— Kiedy Nawiedzający Sny próbował mnie zabid, przypomniałam sobie, co napisał Baraccus.
Alric Rahl powiedział mi, że przysięga, którą pomogłeś mu stworzyd, ma strzec naszych umysłów
przed Nawiedzającymi Sny. Te słowa z listu uświadomiły mi, że muszę złożyd przysięgę lordowi
Rahlowi, by ustrzec własny umysł i ocalid życie. Baraccus kazał mi wybrad przyszłośd, wybrad życie i w
ten sposób jego przepowiednia okazała się prawdziwa.
— Proroctwo często takie właśnie jest — powiedział Merritt, otrząsając się z głębokiej
zadumy. — Mówi też, że twoim przeznaczeniem jest odnaleźd prawdę, jak powiedziałaś, a nie
PRAWDĘ, jak pomyślałem wcześniej.
— Czy to coś ci mówi?
Merritt spojrzał na nią znacząco, a potem dobył miecza. Wyciągane z pochwy ostrze wydało
delikatny, brzęczący dźwięk, który wypełnił cichy składzik. Kiedy czarodziej trzymał miecz, Magda
widziała w jego oczach nie tylko dar. Był to rodzaj głębokiej, zimnej furii, kipiącej mocą.
Merritt ostrożnie położył miecz na roboczym stole. Cieniulka patrzyła sennymi zielonymi
ślepiami na ostrze. Czarodziej w koocu popatrzył na Magdę, dając do zrozumienia, że czegoś od niej
oczekuje.
Spojrzała na miecz, a potem znowu na Merritta.
— O co chodzi?
Wskazał miecz.
— Co tam napisano?
Dobrze wiedziała. Nie potrafiła o tym nie myśled. Ale i tak spojrzała na rękojeśd. Musnęła
palcami wypukłe złociste litery.
— Prawda. — Popatrzyła na Merritta, unosząc brew. — Twierdzisz, że słowa z listu Baraccusa
„przeznaczono ci odnaleźd prawdę" miały oznaczad, że moim przeznaczeniem jest odnaleźd Miecz
Prawdy? Naprawdę sądzisz, że to miał na myśli? Uważasz, że to może byd takie oczywiste?
Merritt wzruszył ramionami.
— Bo ja wiem... Jestem konstruktorem, nie prorokiem. Ale umieściłem na rękojeści słowo
Prawda, a ty przyszłaś do mnie i znalazłaś miecz. I nazwałaś go Mieczem Prawdy.
W głowie Magdy kotłowały się myśli. Czyżby Baraccus twierdził, że jej przeznaczeniem było
odnaleźd Merritta i miecz ze słowem Prawda?
— A może miał na myśli to, że to dopiero początek jej drogi do odkrycia prawdy i że na razie
ta droga doprowadziła ją do Merritta?
ROZDZIAŁ 63
Magda znowu musnęła palcami litery, a Merritt stanął obok niej przy warsztacie. Przyglądał
się leżącym z boku narzędziom.
— Więc to tutaj pracował Baraccus? W tym pokoju, przy tym stole? Magda potaknęła i
wskazała coś z boku.
— A ja siadywałam na tej skrzyni i przyglądałam mu się.
Spojrzała na misternie grawerowaną srebrną szkatułkę z cennymi pamiątkami. Baraccus
wydawał się teraz taki daleki. Z jednej strony miała wrażenie, że to wszystko stało się wczoraj, a z
drugiej — że bardzo dawno temu. Tęskniła za nim, ale nawet ten ból stopniowo cichł, kiedy
zajmowała się bieżącymi sprawami.
— To też zrobił? — Merritt wskazał srebrną szkatułkę.
Magda potaknęła i przysunęła pudełeczko bliżej, żeby się przyjrzał. Przesunęła palcami po
wieczku, podobnie jak po literach na mieczu, a potem je uniosła.
— Trzymam tu pamiątki po nim.
Wyjęła biały kwiat.
Merritt był trochę zaskoczony.
— Jest bardzo rzadki. Wcześniej tylko raz go widziałem.
Magda obracała łodyżkę w palcach.
— Więc wiesz, co to jest? Baraccus mówił, że to rzadki kwiat, ale nigdy nie wymienił nazwy.
— Nazywają go kwiatem spowiedzi.
Magda zmarszczyła brwi.
— Naprawdę? Kwiatem spowiedzi? Skąd taka nazwa?
— Bo spowiedź to wyznanie prawdy. Prawda jest czysta. Biel jest czysta. Stąd nazwa.
— Urocza nazwa dla ślicznego kwiatu — powiedziała, odkładając kwiat do szkatułki i
zamykając wieczko.
— Mogłabyś kiedyś przyjśd popatrzed, jak pracuję.
Magda się uśmiechnęła.
— Z przyjemnością.
Usiadła na skrzyni i wskazała podniszczone wspaniałe narzędzia kowalskie, półszlachetne
kamienie na tacach z przegródkami, rozmaite materiały i notesy pełne notatek, to wszystko należało
do jej męża.
— Wykorzystałam to jako pretekst, ale naprawdę uważam, że Baraccus by chciał, żebyś
dostał jego narzędzia.
Merrittowi zapłonęły oczy.
— Naprawdę tak uważasz? Miałbym dostad narzędzia Pierwszego Czarodzieja?
— Teraz chyba są moje. Chciałabym, żebyś je wziął. I naprawdę sądzę, że Baraccus by to
pochwalił. Chciałby, żeby trafiły do odpowiedniej osoby i były dobrze wykorzystywane.
Merritt ze czcią dotknął kilku niewielkich narzędzi. Naprawdę wiele dla niego znaczyły.
Doceniał ich wartośd.
— To najlepsze narzędzia, jakie w życiu widziałem.
— Cieszę się, że ci się podobają i że się przydadzą — powiedziała z uśmiechem.
Wtedy wskazał niewielkie książeczki leżące obok narzędzi.
— Co to?
Magda uniosła głowę.
— A , to. Pewnie jego notatki.
— Mogę? — zapytał Merritt.
Magda jeszcze szerzej się uśmiechnęła, widząc, jaki jest podekscytowany tak zwykłymi
rzeczami jak narzędzia i notatki. Pochyliła się i przesunęła ku niemu stosik książeczek.
— Oczywiście. Może też ci się przydadzą.
Merritt wziął tę z wierzchu i otworzył, powoli przewracał stroniczki. Przyglądała się, jak wodzi
orzechowymi oczami po kartkach.
Kiedy tak czytał, przestał się uśmiechad. Coraz szerzej otwierał oczy.
A potem krew odpłynęła mu z twarzy.
— Drogie duchy... — wyszeptał.
Magda zmarszczyła brwi.
— Co się stało?
Zaczął pospiesznie przewracad stronice. Tylko rzucał okiem i przechodził do następnej.
— Kalkulacje sfery niebieskiej — wyszeptał do siebie.
— Ach, tak — powiedziała Magda. Nie rozumiała, czemu jest taki podekscytowany.
Baraccus zawsze zapisywał kalkulacje i pomiary sfery niebieskiej: mierzył odległości i kąty
między gwiazdami albo pewnymi gwiazdami a punktem na horyzoncie, a czasami księżycem.
— Często słyszałam, jak Baraccus rozmawiał z innymi czarodziejami o kalkulacjach, pomiarach
i równaniach sfery niebieskiej. Myślałam, że wszyscy czarodzieje się na tym znają.
— Nie, nie rozumiesz. — Podsunął jej książeczkę i postukał w stronicę, jakby i Magda
powinna rozszyfrowad plątaninę linii, cyfr i formuł. — To są kalkulacje sfery niebieskiej.
— Już to mówiłeś. Wybacz, Merritcie, ale dla mnie są one niezrozumiałe.
— Magdo, to są kalkulacje ryftu dla stworzenia naruszenia siódmego poziomu. — Głos mu się
załamał. — Drogie duchy, to pomiary i formuły sprzed przemieszczenia się gwiazdy. Wiedziałem, że
istnieją, ale nie mogłem ich odnaleźd. To o nich Baraccus mówił, że nie może mi ich dad, bo są ukryte
w Świątyni Wichrów.
Magda dostała gęsiej skórki. Zeskoczyła ze skrzyni.
— Na pewno? Jesteś pewny, że to te formuły?
— Tak. To one. — Znowu z ekscytacją postukał w książeczkę. — To są tajemne kalkulacje i
matryce do naruszenia siódmego poziomu. Wszystko tutaj jest.
Merritt opadł ciężko na stojące przy warsztacie krzesło, a Magda spojrzała na otwartą
książeczkę w jego dłoni. Linie i napisy były dla niej zlepkiem kątów i cyfr, takich samych jak te,
którymi Baraccus stale spisywał swoje obserwacje. Dla niej to było niczym obcy język, ale Merritt —
tak jak Baraccus — świetnie znał ten język.
Wtedy pojęła.
Merritt wciąż wpatrywał się w otwartą książeczkę.
— Teraz rozumiem — szepnęła ledwo dosłyszalnie.
— O czym mówisz? Co rozumiesz?
— Baraccus wiedział, że są ci potrzebne. Musiał je przynieśd ze Świątyni Wichrów. — Poczuła,
że gęsia skórka sięga aż do szyi. Pamiętasz, co ci powiedziałam? Że kiedy tam wszedł, przekonał się,
że zniknęły szkatuły Ordena i że tylko mnie mógł o tym powiedzied? Wiedział, że je zabrano.
Rozumiesz? Musiał to przynieśd, żebyś mógł utworzyd klucz. — Merritt tylko się w nią wpatrywał.
Magda przełknęła gulę w gardle. — Przyniósł je dla ciebie, Merritcie. Wiedział, co robisz i że są ci
potrzebne. Chciał, żebyś dopełnił klucz, w nadziei, że użyjesz go do ochrony szkatuł Ordena.
Powiedział, że przeznaczone mi odnaleźd prawdę. To mnie zaprowadziło do ciebie, żebym z kolei ja
mogła cię przyprowadzid tutaj.
Przyłożył dłoo do czoła.
— Aż mi się kręci w głowie, Magdo. Trudno w to wszystko uwierzyd.
— Prawda jest w twojej dłoni, w tej książeczce.
— Z pewnością. Te formuły są bezcenne. Niektórzy uważali, że to tylko plotki. Inni, że nigdy
nie istniały i są tylko mitem. Lecz l niektórzy wiedzieli na podstawie własnej pracy, że musiały istnied. I
oto są, leżą na warsztacie Pierwszego Czarodzieja.
— Były tu od jego powrotu z zaświatów. Schował je na samym widoku.
Oczy wpatrzonego w nią Merritta wypełniły się łzami. Glos mu się łamał ze wzruszenia.
— Wiesz, ilu ludzi zginęło, próbując odtworzyd te formuły? Zginęło, szukając na oślep?
— Teraz masz to, co potrzebne, żeby dokooczyd Miecz Prawdy?
Merritt dotknął klingi. Uniósł książeczkę.
— Z tym dokooczę. Uważam, że teraz mam już wszystko.
— Powinieneś zebrad paru ludzi, żeby ci pomogli. Klucz musi byd kompletny.
Przez chwilę w milczeniu rozmyślał nad jej słowami.
— Już wykonałem wstępne prace i zrobiłem to sam. Nikt mi nie pomagał. Teraz też nie
potrzebuję pomocy.
— To dlaczego ludzie próbujący wykonad klucz pracują w zespołach?
— Uznali, że do tego potrzeba grupy czarodziejów. Jak przy innych rzeczach.
— Nie powiedziałeś im?
— Ilekrod miałem okazję — skrzywił się z irytacją— nie chcieli słuchad niczego. Skoro to takie
skomplikowane, to stwierdzili, że musi się do tego zebrad zespół. Zgadywali, tak jak wszystko inne.
Nie chcieli mnie słuchad. Myśleli, że liczniejsza grupa więcej ogarnie, przezwycięży trudności i
wymyśli, jak to zrobid. Ale tylko więcej ludzi zginęło.
— Czy nie powinieneś jednak mied jakiegoś zaufanego pomocnika?
Popatrzył na nią znacząco.
— Tak, ale przy tym, co się dzieje w Wieży, nie śmiem nikomu zaufad. W koocu ty nie
powierzyłaś radzie wiadomości, że moc Ordena znowu jest na tym świecie.
— Chyba masz rację.
— Co gorsza, im więcej osób będzie wiedziało, że klucz został ukooczony, tym bardziej
ryzykujemy, że dowie się też ten, kto ma szkatuły Ordena. Baraccus powiedział tylko tobie. Jeżeli sam
wykonam całą robotę, nikt się nie dowie, że klucz istnieje. Wtedy będę mógł odszukad szkatuły
Ordena, żeby je chronid.
Magda popatrzyła na miecz, a potem w oczy Merritta.
— Jesteś pewny, że powinieneś skooczyd Miecz Prawdy? Chodzi mi o to, że jeśli klucz nie
istnieje...
— Ten, kto ma szkatuły, równie dobrze może i bez klucza próbowad zdobyd dostęp do mocy.
Ta pokusa zawsze była groźna. Jeśli coś zrobi przy tym nie tak jak trzeba, może niechcący zniszczyd
świat życia. Gdyby tak się stało, klucz byłby jedynym sposobem kontrolowania mocy i zawrócenia nas
znad krawędzi przepaści.
— Więc skoocz miecz, a potem spróbujemy chronid szkatuły.
— My?
— Tylko my dwoje wszystko wiemy. Baraccus nie bez powodu powierzył mi informację o
zniknięciu szkatuł Ordena. Ludzie, którzy je mają, nie wiedzą o formułach. Tylko my dwoje znamy
prawdę. Musimy działad razem.
Merritt rozważał jej słowa.
— W dużej mierze masz rację, ale nie wiem, czy mi się podoba ten pomysł. To dla ciebie zbyt
niebezpieczne.
Magda przekrzywiła głowę.
— Zbyt niebezpieczne? Merritcie, już jestem w samym środku tego wszystkiego. Jakaż
niespodziewana groźba mogłaby się jeszcze pojawid? Bezpieczeostwo uzyskamy, jedynie odkrywając,
co się dzieje, i zapobiegając katastrofie.
Potarł dłonią twarz i westchnął ze znużeniem.
— Nie podoba mi się to, Magdo, ale muszę przyznad, że masz rację. W którą stronę się
zwrócisz, zawsze jesteś w środku burzy. To próbuje cię zabid albo Nawiedzający Sny, albo umarlaki, to
Baraccus prorokuje w liście do ciebie, to wyskakują szkatuły Ordena.
Cieszyła się, że zrozumiał.
— Zawsze tak na to patrzyłam. Muszę się dowiedzied, co się dzieje w Wieży, zanim będzie za
późno. Może tylko ja to potrafię.
Merritt zamknął palce wokół rękojeści i podniósł miecz. Zielone ślepia Cieniulki powędrowały
za ostrzem. W oczach czarodzieja była niezłomna determinacja.
— Muszę to zrobid natychmiast, zanim coś złego się stanie.
— A co z rozmową ze zbiegłą czarodziejką? I to musimy zrobid. Powinniśmy się z nią zobaczyd,
zanim ją stracą.
Wsunął miecz do pochwy.
— Jeżeli nadal żyje, to nocą nie zetną jej głowy. Egzekucje zwykle odbywają się popołudniami,
więc mamy czas przynajmniej do jutra. Zostaje mi noc na ukooczenie klucza.
— To dotyczy publicznych egzekucji. Ta może mied inny charakter. — Magda nie chciała tracid
okazji przekonania się, czy owa kobieta może im coś ważnego powiedzied o planach wroga. — Jesteś
pewny, Merritcie? To, co ona wie, może byd istotne. Możemy nie mied innej szansy poznania
sekretów ze Starego Świata.
— Rozumiem, ale to jest o wiele ważniejsze. — Postukał kciukiem rękojeśd miecza. —
Najpierw musimy to zrobid, a potem możemy iśd do lochów. Przecież ona może już nie żyd.
— No dobrze, więc chodźmy na dolny poziom Wieży i skooczmy miecz.
Merritt, opierając dłoo na głowni, przebierał palcami i zastanawiał się.
— Uważam, że lepiej nie robid tego w Wieży. Nie mam pewności, jak silną reakcję wywoła
taka moc, ale myślę, że dośd gwałtowną. Z pewnością przyciągnie uwagę wszystkich w pobliżu. Poza
tym potrzebna mi woda. Mnóstwo wody.
— Woda? Po co?
— Żeby schłodzid reakcję.
Magda się rozpromieniła.
— Znam takie miejsce w lasach, staw, nad który chodziłam, kiedy byłam młodsza.
— Ten, nad który chadzałaś z Quinnem?
Potaknęła.
— Właśnie. To niedaleko, a jest to odludne miejsce. Powinniśmy teraz pójśd. Nocą pewnie
nikt nie spaceruje po lesie.
Merritt przechadzał się i rozmyślał.
— Chod mam wszystko, czego potrzebuję, to dalej jest ogromnie niebezpieczne. O ile wiem,
nigdy nie próbowano czegoś takiego z realnymi elementami. Uważam, że będzie lepiej, jak tutaj
zaczekasz.
Magda pomachała liścikiem.
— Baraccus napisał, że przeznaczone mi odnaleźd prawdę. Nazwałam twój miecz Mieczem
Prawdy. Jeszcze nie jest skooczony, a powinien. Uważam, że moim przeznaczeniem jest byd przy
tobie, kiedy będziesz go dopełniał. Poza tym potrzebna ci pomoc. Komu jeszcze możesz zaufad?
Przez chwilę patrzył jej w oczy. Wreszcie się uśmiechnął.
— Podoba mi się to, Magdo. Bardzo podoba. I rzeczywiście potrzebuję pomocnika.
— Ale ja nie mam daru — przypomniała mu. — Jak sobie z tym poradzimy?
— Nie musisz mied daru.
— Więc do czego właściwie ci się przydam?
— Potrzebuję twojej krwi.
ROZDZIAŁ 64
Magda spojrzała w stronę, z której dobiegało rozbrzmiewające w ciemności wołanie
niewidocznych stworzeo. Oczywiście raczej nic nie zobaczy, ale nie mogła się powstrzymad od
zerkania, ilekrod usłyszała dziwne dźwięki. Dobiegające z głębi lasu pohukiwania, wycie i jazgot były
nocą — a zwłaszcza w taką noc jak ta — bardzo denerwujące, chociaż znała wiele spośród
wydających te odgłosy zwierząt. Błyskawice i grzmoty też przyczyniały się do niesamowitej atmosfery.
Ciemny cieo idącego za nią Merritta sprawiał wrażenie, że nawiedził ją duch. Zostawili za
sobą Wieżę i jakiś czas szli przez czero gęstych lasów otaczających Aydindril.
Często myślała, że ten gęsty leśny dywan jest bezkresny, bo wydawał się docierad w najdalsze
okolice. Drogi i trakty przecinające lasy łączyły Aydindril z resztą świata.
Mnóstwo razy podróżowała przez rozległe pustkowia, żeby dotrzed do odległych ludów
Midlandów. Podążała leśnymi traktami przez góry do małych królestw na północy, drogami do
odległych osiedli na zachodzie, lasami do miast D'Hary na wschodzie i ledwie widocznymi ścieżkami
do ludów zamieszkujących zielone równiny Dziczy, daleko na południu.
Za Dziczą, dalej na południe, znajdował się bezkresny, tajemniczy Stary Świat. Chociaż
prowadziły tam uczęszczane szlaki handlowe, Magda nigdy nie miała powodu, by udawad się w
podróż do odległego imperium. Niektóre pochodzące stamtąd towary świadczyły o tym, że muszą to
byd egzotyczne krainy.
Prawie się nie odzywała, od kiedy wyszli poza Aydindril, bo nie chciała odwracad uwagi
Merritta od tego, co musiał zrobid. W milczeniu rozmyślał nad czekającym go zadaniem, a Magda
prowadziła go mało uczęszczanymi ścieżkami.
Nie wiedziała, co Merritt czuje. Od lat do tego dążył, ale w koocu zaczął myśled, że cel jest
poza jego zasięgiem. Ludzie ginęli, starając się zrobid to, na co on za chwilę się porwie. Teraz dzięki
Baraccusowi naprawdę miał szansę dopełnid klucz.
Chociaż minęły lata, od kiedy Magda szła tym właśnie szlakiem, to wciąż był on dla niej
znajomy. Chociaż wydawał się jej węższy i bardziej zarośnięty niż wtedy, kiedy była młodą
dziewczyną. Latarnia oświetlała drogę tylko parę kroków naprzód, ale to wystarczyło, żeby pomiędzy
rozbłyskami błyskawic iśd bez trudu. Od kiedy wyszli poza Aydindril, bardzo się zachmurzyło, a
pioruny uderzały raz za razem.
Magda rozpoznała rozwidlone drzewo, a potem charakterystyczne skupisko granitowych
występów, które nagle wyłoniły się z ciemności. Wiedziała, że prowadzą w górę i na drugą stronę
grzbietu długiego, opadającego pasma górskiego. Odruchowo wybierała wśród korzeni i szczelin
odpowiednie miejsca dla stóp, żeby bezpiecznie się wspinad tym krótkim, lecz trudnym odcinkiem.
Zauważyła, że Merritt idzie dokładnie po jej śladach.
Czuł się swobodnie w mrocznych lasach. Ciemno ubrany, wtapiał się w tło. Magda,
przyzwyczajona do wędrówek, rozpoznawała po jego sposobie poruszania się, ze i on do nich
przywykł. W przeciwieostwie do wielu czarodziejów. Rzadko opuszczali Wieżę. I to go od nich
odróżniało.
W powietrzu czuło się deszcz, toteż chciała, żeby jak najszybciej zakooczyli zadanie i wrócili
do Wieży. Od jej spotkania z radnym Sadlerem, tuż przed zachodem słooca, chmury, które zbierały się
na horyzoncie, nadciągnęły i zakryły całe niebo; rozświetlające je błyskawice ukazywały ich
złowieszczą zielonkawą barwę. Wiedziała, że ten kolor często zapowiada szczególnie gwałtowną
burzę. Chmury odepchnęły gorące, wilgotne powietrze, zastępując je zimnym, porywistym wiatrem.
Pioruny zalewały olbrzymie sosny rozbłyskami ostrego, białego światła, rzucającego
dziwaczne cienie, więc wędrówka przez gęsty las nie należała do przyjemności. Kiedy błyskawice
gasły, las pogrążał się w ciemności. Na zmianę to rozbłyskiwało oślepiające światło, to robiło się
ciemno chod oko wykol. Równie denerwujące były grzmoty towarzyszące błyskawicom. Niekiedy
zaraz po błyskawicy i huku ziemią wstrząsał głuchy, przetaczający się w oddali grzmot.
Błyskawice — inaczej niż zwykle podczas burzy — uderzały coraz częściej. Migając pomiędzy
grubymi pniami sosen i przelatując niekiedy nad biegnącym wśród gęstego listowia traktem, biły
niemal nieustannie. Często uderzały jedna tuż po drugiej, tak że Magda niemal mogłaby iśd bez
latarni. Ciemnośd pomiędzy błyskawicami zapadała na zadziwiająco krótkie chwile, lecz bez latarni
wtedy, kiedy jaskrawy blask zmieniał się w najczarniejszą noc, byłoby się ślepym.
Pachniało deszczem. Magda pogodziła się z tym, że zmoknie. Czuła też zapach suchych
sosnowych igieł zaścielających ziemię, a także woo rosnących tu i tam drzew balsamowych i
okalających ścieżkę paproci zwanych cynamonami brązowymi.
— Daleko jeszcze? — zapytał Merritt, kiedy schodzili granią.
Magda przystanęła i wskazała w prawo.
— Gdyby było jasno, pewnie zobaczyłbyś w dole, za drzewami, staw.
Merritt wyprostował rękę, jakby rzucał kamyk. Świetlny rozbłysk, niczym element feerii
świetlnej nad ich głowami, popłynął we wskazanym przez Magdę kierunku, oświetlając po drodze
ciemne pnie drzew. Zobaczyła, jak odbija się w powierzchni wody, a potem w nią spada i gaśnie.
— Tam jest za stromo i zbyt dużo drzew — orzekł czarodziej. — Potrzebna nam otwarta
przestrzeo.
— Przed nami jest takie właśnie miejsce — odparła. — Szlak zaprowadzi nas na dużą polanę
nad brzegiem stawu.
Poprowadziła go aż do znajomego wiekowego dębu. Przeszła pod grubym, nisko wiszącym
konarem i ostrzegła Merritta, żeby uważał na głowę. Schylił się posłusznie. Szlak wił się odsłoniętymi
skalnymi występami, a potem wąską przecinką przez ścianę cedrów. Zeszli kawałek stromym stokiem
i znaleźli się na szerokiej, płaskiej otwartej przestrzeni, porośniętej kępami trawy. Wiosną była często
zalewana od strony stawu, ale w pełni lata była sucha.
Błyskawice ukazały leżący przed nimi staw i rosnące po bokach kępy olbrzymich drzew,
trochę osłaniających ich przed wiatrem. Magda zobaczyła, że po prawej stronie powierzchnię stawu
gęsto pokrywają liście lilii kołyszące się na wzburzonej wodzie. Po lewej z kolei rosło sitowie
pochylające się przy każdym powiewie wiatru. Za piaszczystym brzegiem rozciągała się ciemna
powierzchnia stawu sięgająca do niskiego klifu po drugiej stronie.
— Idealne — powiedział Merritt, rozglądając się.
Jaskrawa błyskawica i grzmot uciszyły wszystkie nocne stworzenia. Kiedy grzmot zniknął w
oddali, zostawił po sobie ciszę. Słychad było tylko szum wiatru w drzewach i uderzające o brzeg
niewielkie fale. Ciszę szybko przerwał kolejny grzmot.
Kiedy Magda się odwróciła, zobaczyła, że Merritt klęczy i wygładza piach pomiędzy kępami
długich traw. Skooczył, wstał i otrzepał dłonie.
— Postaw latarnię na tamtym głazie — powiedział, wskazując miejsce obok wygładzonego
piachu.
Magda stawiała latarnię, kiedy w zimnym powietrzu zabrzmiał brzęk dobywanego miecza.
Wyciągana z pochwy klinga wydawała charakterystyczny, groźny dźwięk, od którego przeszywał
lodowaty dreszcz. W słabym świetle latarni widziała Merritta stojącego na rozstawionych nogach, z
mieczem w ręku. W blasku błyskawicy jego cieo padł na miejsce, które właśnie przygotował.
— Umiesz narysowad Grace, prawda? — zapytał, unosząc pięśd i pokazując pierścieo z
wygrawerowanym rysunkiem.
— Nie mam daru, Merritcie.
— Mówiłem ci, że to nie jest konieczne. Ja zrobię to, do czego potrzebna jest magia, a ty
musisz narysowad Grace. Tylko tego od ciebie oczekuję.
— Nigdy nie miałam powodu, żeby samej rysowad Grace, ale dośd często to widziałam. To nie
jest takie skomplikowane. Nie powinnam mied z tym trudności.
— Musi byd narysowana krwią.
Spodziewała się tego, toteż skinęła głową.
Znowu miał tę poważną minę, na której widok Magdzie perlił się na czole pot.
— Miecz też musi posmakowad krwi — dodał. — Krew połączy go z Grace.
Magda zerknęła na miecz. Nie wiedziała, co czarodziej miał na myśli, mówiąc, że miecz musi
posmakowad krwi. Objęła się ramionami w podmuchu zimnego wiatru.
— Ile krwi będzie trzeba?
Stanął pośrodku płaskiej przestrzeni i zatoczył mieczem krąg wokół siebie.
— Grace powinna byd na tyle duża, żeby otoczyd miejsce, w którym stoję. Krwi musi
wystarczyd, by to narysowad. Wszystkie linie muszą byd dokładne, pewne i czyste. Obawiam się, że na
to potrzeba całkiem sporo krwi.
Odgarnęła z twarzy zwiane przez wiatr kosmyki włosów. Wiedziała, że to nie będzie łatwe.
Nalegała, żeby w tym uczestniczyd. Musiała byd tą osobą, która to zrobi. Teraz się nie wycofa, chodby
nie wiem co.
— Rozumiem — powiedziała. — Zrobię, co w mojej mocy.
ROZDZIAŁ 65
Merritt się zbliżył. Odrzucił w tył włosy. Błyskawica rzucała na jego przystojną twarz to
jaskrawy blask, to czarny cieo.
— Posłuchaj ostatniego ostrzeżenia, Magdo, nie musisz tego robid. To niebezpieczne. Są
czarodzieje, którzy...
— Nie mamy pewności, czy możemy im ufad — przypomniała. Zwłaszcza w tak ważnej
sprawie.
— Wiem, ale powinnaś rozumied, że w tej magii należy użyd krwi, żeby uaktywnid niektóre
elementy. Twoja krew cię z tym zwiąże, włączy bezpośrednio w zaklęcie. A ono zawiera nie tylko
magię addytywną ale i subtraktywną. I właśnie ta mieszanina zabiła wielu czarodziejów próbujących
zrobid to, co my teraz.
Już ją ostrzegał — kilka razy — kiedy szli przez miasto, a jego opadły wątpliwości co do
udziału Magdy w całym przedsięwzięciu. Wtedy nie pozwoliła mu się od tego odwieśd i nie miała
zamiaru pozwolid na to teraz. Lecz do tej pory nie prosiła o wyjaśnienie pewnych rzeczy. Uznała, że
kiedy nadejdzie czas, dowie się tego, co powinna wiedzied. Czas właśnie nadszedł.
— Już to mówiłeś, ale właściwie nie wiem, co to znaczy „byd związanym z tym zaklęciem".
Merritt, pełen współczucia, podszedł bliżej i patrząc na nią, uniósł pięśd, żeby przyjrzała się
pierścieniowi.
— Grace symbolizuje jednośd świata życia i świata umarłych, magii addytywnej i
subtraktywnej oraz iskry daru przenikającej to wszystko. Lecz Grace to nie tylko proste
odwzorowanie magii addytywnej i subtraktywnej, stwarzania i unicestwiania, życia i śmierci, ona
łączy je w spójną całośd. Rysując Grace własną krwią, do starczasz tych ożywionych elementów
potrzebnych do ukooczenia klucza. Przedtem brakowało formuł naruszenia mających strzec tych
nowych połączeo w mieczu tworzących się zgodnie z procedurami wiązania. Formuły naruszenia mają
stabilizowad całośd podczas fuzji składników addytywnych i subtraktywnych. Naruszają one naturę
Grace na czas wystarczający na wniknięcie elementów w cel — w tym przypadku w miecz. Dlatego
właśnie zginęli inni: nic nie naruszało Grace, dopóki oba elementy trwale się nie połączą. Tak się
dzieje w życiu, kiedy rodzi się czarodziej z darem obu magii, a my próbujemy zrobid to samo
sztucznie. Dzięki formułom naruszenie się dokona i poprzez Grace narysowaną twoją krwią zostanie
od ciebie ściągnięte to, co jest potrzebne, z wykorzystaniem obu stron — życia i śmierci właściwych
dla twojej egzystencji.
Magda, ku swojemu zdumieniu, zaczynała rozumied te zasady. To wcale nie ułatwiało jej
zebrania się na odwagę, ale przynajmniej zaczynała pojmowad naturę zagrożenia.
— Zatem dodam też moc śmierci?
— Tak. Wszyscy któregoś dnia umrzemy, toteż od przyjścia na ten świat niesiemy w sobie
utajoną śmierd. Twoja iskra życia zasili Grace, którą wyrysujesz własną krwią. I Grace, tak jak ty,
będzie zawierad zarówno moc życia, jak i moc śmierci. Moc Ordena oddziałuje na życie, śmierd i całą
naturę istnienia, toteż klucz też musi zawierad oba te elementy. Potrzebuje tak magii addytywnej, jak
i subtraktywnej, mocy życia i śmierci, dopiero wtedy będzie kompletny. Poprzez Grace dasz mu oba
rodzaje mocy. Kiedy umieszczę te elementy w mieczu, poprzez otwarte naruszenie zaczerpnie moc z
twojej siły życia. Lecz jeśli coś pójdzie nie tak, bo formuły są wadliwe lub pomylę się przy rzucaniu
zaklęd, albo jeżeli naruszenie siódmego poziomu się nie otworzy, a potem odpowiednio nie zamknie,
zostaniesz za zasłoną, w zaświatach, jak czarodzieje, których Baraccus posłał do Świątyni Wichrów.
Uwięźli za zasłoną i nigdy nie wrócili.
Magda splotła palce.
— Ufam ci, Merritcie. Długo nad tym pracowałeś. Nikt nie wie o tym więcej od ciebie. Jeżeli
można tego dokonad, ty to zrobisz. Nie mogłabym się znaleźd w lepszych rękach.
— A co, jeśli się mylę w jakiejś części? — Zrobił nieokreślony gest. — Posłuchaj jeszcze raz,
Magdo, nie musisz tego robid. Mogę zaprosid jakiegoś czarodzieja i najpierw z nim spróbowad. To ich
robota. Poświęcili życie takim rzeczom. Nie mam pewności, czy powinnaś...
— Już to omawialiśmy i zostało postanowione. To ważniejsze niż moje życie i wiesz o tym.
Mam tylko to jedno życie i nie chcę go stracid, ale teraz wchodzą w grę bardzo ważne sprawy, w które
naprawdę wierzę, jak na przykład chronienie wszystkich naszych ludzi. Szkatuły Ordena są w świecie
życia. Ktoś je ukradł. Z pewnością zechce je wykorzystad, a kiedy to zrobi, może świadomie lub
chodby niechcący uśmiercid nas wszystkich. To ważne, żeby do tego nie dopuścid. Co nam przyjdzie z
zamartwiania się tym, co mi tej nocy grozi, skoro chodzi o jutro nas wszystkich? Kto oprócz ciebie
może zapobiec najgorszemu? Kto oprócz ciebie może dokooczyd klucz? Komu poza mną możesz
zaufad? Muszę to zrobid, Merritcie. Wiem, że postarasz się, żebym nie zginęła, ale jeżeli umrę przy tej
próbie, to zginę, starając się ocalid wszystko, co żyje, i nie chcę, żebyś się obwiniał. Warto to zrobid.
Wolę umrzed, próbując ocalid cenne życie, niż patrzed, jak wszystko się kooczy, bo nie zrobiłam tego,
co do mnie należało. Uwierz w siebie, Merritcie. Zrób to, do czego nikt inny nie jest zdolny. Posłuż się
mną, żeby ukooczyd klucz.
Długo patrzył jej w oczy przy świetle błyskawic i huku grzmotów.
— Jesteś wspaniała, Magdo Searus — powiedział powoli. — Naprawdę wspaniała.
Uświadomiła sobie, że cieszy się, iż tak trudno mu przychodzi narażanie jej życia. Nie
chciałaby, żeby było mu to obojętne.
Merritt w koocu wyciągnął otwartą dłoo.
— Podaj mi rękę.
Zrobiła to. Zamknął wielką dłoo na jej przegubie i mocno trzymał.
— Nie ruszaj się — powiedział. — Nie chcę, żebyś się szarpnęła, bo mógłbym ciąd za głęboko.
Magda głęboko wciągnęła powietrze i powoli je wypuściła, starając się uspokoid szybko bijące
serce. Nie ostrza się bała, lecz nieznanej ciężkiej próby. Rozejrzała się, przelotnie zastanowiła, czy
jeszcze zobaczy świat życia. Spojrzała Merrittowi w oczy.
— Jestem gotowa.
Natychmiast przeciągnął klingą po wewnętrznej stronie przedramienia Magdy, tuż nad
nadgarstkiem. Poczuła, jak ostre niczym brzytwa ostrze rozcina skórę, kiedy przesuwał nim po jej
ręce, starannie kontrolując głębokośd nacięcia. Zabolało. Krew od razu zaczęła spływad. Ciął głębiej,
niż Magda się spodziewała. Zrobiło się jej słabo, lecz to przezwyciężyła. Wiedziała, że musi byd
przytomna.
Patrzyła, jak krew płynie po przedramieniu, po przegubie, dłoni, ścieka na palce i skapuje z
nich. Zaszokowała ją taka jej ilośd.
— Spiesz się, zanim stracisz za dużo krwi — ponaglił Merritt.
Magda, z uczuciem, że obserwuje samą siebie we śnie, odeszła parę kroków, żeby wyrysowad
zewnętrzny krąg symbolizujący początek świata umarłych.
— Nie. — Merritt chwycił ją za ramiona i zawrócił. — Chcę, żebyś zaczęła od środka. Najpierw
musisz narysowad gwiazdę.
Spojrzała na jego twarz.
— Ale myślałam...
— Wiem, co myślałaś, i zawsze tak się rysuje, lecz teraz trzeba zrobid to inaczej, bo posłuży do
całkiem innego celu. Zmieniamy elementy. — Zachęcił ją skinieniem głowy. — Najpierw narysuj
gwiazdę.
Magdę uczono, że Grace zawsze się zaczyna od zewnętrznego kręgu, potem przechodzi się do
wpisanego w niego kwadratu, następnie do wewnętrznego kręgu i do środkowej ośmioramiennej
gwiazdy, a na koniec rysuje się rozchodzące się od gwiazdy promienie daru przenikające wewnętrzny
krąg, kwadrat i przez zewnętrzny krąg wnikające zaświaty. Zawsze jej mówiono, że Grace nigdy nie
można inaczej rysowad, nawet odruchowo. Grace kreślona przez właściwe osoby, zwłaszcza krwią,
była ważnym symbolem, nacechowanym potężną magią i odgrywającym doniosłą rolę.
Magda, chod zatroskana tym wszystkim, zrobiła tak, jak chciał Merritt, i znaczyła krwią prostą
linię na piaszczystym gruncie, który wygładził. Uważała, żeby poruszad się powoli, by rysowane krwią
linie były ciągłe.
— Dobrze — powiedział. — Teraz narysuj wokół tego świat życia dotykający wierzchołków
ramion gwiazdy.
Pioruny biły, grzmoty huczały, a Magda wypełniała jego polecenia. Wiatr zwiewał jej włosy na
twarz i musiała je odgarniad, żeby widzied, jak rysuje. Czego nie oświetliła błyskawica, rozświetlała
latarnia. Kiedy dokooczyła krąg, Merritt kazał jej narysowad kwadrat, a potem krąg zewnętrzny, od
którego zwykle zaczynano Grace.
— A teraz narysuj promienie. Musisz zacząd za zewnętrznym kręgiem, w świecie zmarłych, i
ciągnąd linie ku środkowi przez wszystkie elementy, póki nie dotkną wierzchołków gwiazdy, czyli
elementu stwarzania.
Magda wbiła w niego wzrok.
— Na pewno, Merritcie? Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś ośmielił się rysowad promienie ku
środkowi, od śmierci ku Światłu Stwórcy. To wygląda na profanację.
Kiwał głową.
— Wiem. Ale chcę, żebyś właśnie tak zrobiła. Mieszamy elementy, pamiętasz? Do tego są
kalkulacje ryftu. Po to były mi potrzebne formuły naruszenia siódmego poziomu. Szybko, zanim
stracisz za dużo krwi.
Kiedy skooczyła, kręciło się jej w głowie. W całym ciele — z wyjątkiem palców — czuła
mrowienie. Palce zdrętwiały.
Dotarło do niej, że świat przechyla się pod dziwnym kątem. Merritt ją chwycił, zanim upadła
na ziemię.
Posadził ją, opierając o leżący pieo drzewa. Ucisnął ranę.
— Dobrze się spisałaś, Magdo.
Poczuła wnikający w rękę ciepły strumyk magii.
— To powstrzyma krwawienie, żeby rana zaczęła się goid — powiedział. Ledwo go słyszała.
— Chcę, żebyś tu siedziała i odpoczywała, kiedy będę pracowad. Bądź dla mnie silna. Musisz
byd silna w kolejnej fazie.
Magda potaknęła, ale on już spieszył do Grace narysowanej krwią.
Jej krwią.
ROZDZIAŁ 66
Magda opierała się o pieo i patrzyła, jak błyskawica rozświetla chmury, nadając im zieloną
barwę. Pioruny przemykały z jednego miejsca w drugie, przecinając zygzakami niebo, wywołując
trzeszczący huk. Magda czuła, jak głuchy grom wstrząsa piaszczystym gruntem.
Ta zielona barwa budziła w niej jakieś wspomnienia, ale nie mogła ich przywoład.
Kiedy się zorientowała, że nie wszystkie błyskawice i nie każdy grzmot pochodzą z nieba,
podparła się łokciami o pieo, żeby się trochę podciągnąd w górę. Merritt, stojąc w pobliżu środka
Grace, dwoma palcami ciągnął świetlną linię, jakby odwijał przędzę z motka. Przed nim wznosiła się
struktura z cienkich świetlnych linii połączonych w misterne rusztowanie. To była sied weryfikująca,
skomplikowana ponad wszelkie wyobrażenie.
Wokół sieci śmigała błyskawica, przeskakując od jednego węzła do drugiego lub nadlatując z
ciemności, żeby złączyd się z nią, dotykad tu i tam, sprawdzad, niemal smakowad.
Pośrodku struktury wisiał w powietrzu Miecz Prawdy, wysoko nad ziemią. Do połowy
wystawał ponad sied, powoli się obracał wokół własnej osi. Przy tym ruchu od klingi odbłyskiwało
barwne światło jarzących się linii, rozchodząc się we wszystkie strony nad Grace.
Kiedy Merritt dodawał kolejne linie, inne same wyskakiwały z różnych punktów, ustanawiając
nowe złączenia. Struktura stawała się coraz wyższa, miecz obracał się w niej. Merritt obchodził ją z
zewnątrz, dodając tu i tam linie, niektóre przeciągając łukiem od punktu do punktu, jakby wzmacniał
miejsca, które uznał za słabe.
Struktura zaczęła się tworzyd sama, a Merritt pobiegł ku wierzchołkom gwiazdy i zaczął
rysowad zaklęcia na piaszczystym gruncie. Palcami szybko i precyzyjnie kreślił linie, póki narys nie był
ukooczony. Przechodził od jednego do drugiego wierzchołka gwiazdy, przy każdym rysując misterny
wzór. Magdzie każde zaklęcie wydawało się inne.
Kiedy skooczył wszystkie osiem, wrócił do jarzącej się struktury, w różnych miejscach naciskał
ją palcami, wypróbowując, a potem tu i ówdzie starannie dodał świetlną linię, żeby usztywnid całośd.
Magda miała wrażenie, że jej głowa znajduje się w imadle. Ucisk sprawiał ból. Nie znała
źródła tego bólu. Zastanawiała się, czy to przez jej sprzężenie z Grace i zaklęciami, czy po prostu na
skutek utraty krwi. Nie wiedziała, czego się spodziewad, kiedy obserwowała, jak sied sama się buduje,
sięga coraz wyżej i rozszerza u podstawy. Słupy światła wyrastały z boku świetlnej konstrukcji i
zakotwiczały się przy konturach gwiazdy narysowanej jej krwią. Widziała, jak wsysają jej krew.
Merritt dwoma palcami dotknął struktury, jakby szczypał powietrze, i pociągnął świetlną linię
od jarzącej się konstrukcji, poprzez Grace, aż przyczepił ją do jednego z promieni gwiazdy w miejscu,
w którym przecinał krąg symbolizujący świat umarłych.
Magda zachłysnęła się powietrzem, wzdrygnęła. Zacisnęła zęby z bólu. Miała wrażenie, że
ktoś wbił igłę w jej lewy bok i zaczął wielki ścieg. Starała się oddychad pomimo dojmującego bólu.
Merritt pospiesznie przeszedł na przeciwległą stronę struktury i pociągnął drugą świetlną linię
od konstrukcji do kooca promienia po tej stronie, gdzie wnikał w zaświaty.
Magda znowu zachłysnęła się oddechem, czując wbijającą się w nią igłę, tym razem w
prawym boku. Kiedy Merritt pociągnął przez Grace kolejną świetlną linię, poczuła następne ukłucie,
tym razem na wysokości krzyża. Przycisnęła dłonie do obolałego miejsca, pragnąc, żeby ból ustał, ale
tak się nie stało.
Ciemne, mgliste kształty zaczęły wirowad wokół świetlistej sieci weryfikującej. Błyskawice
strzelały od struktury ku tworzącym wirujący krąg kształtom, a Magda czuła kolejne ukłucia na
wysokości talii, towarzyszące świetlnym liniom przeciąganym przez Merritta poprzez zasłonę na
Grace. Miała wrażenie, że jest przyszywana do ziemi. Ledwo mogła się poruszyd, ledwo mogła
oddychad.
Wysoko w górze błyskawice rozjarzyły chmury i niebo falującym zielonkawym blaskiem
rozlewającym się na cały firmament.
Wtedy zobaczyła, że miecz zaczął świecid łagodną poświatą, pulsującą to ciepłą żółcią, to
zielenią, odpowiadającą barwom w chmurach.
Merritt opadł na kolana i rysował kolejne zaklęcia w rozmaitych miejscach Grace.
Magda nie mogła się poruszyd i z trudem, płytko oddychała przez zaciśnięte zęby. Miała
wrażenie, że jest rozdzierana na pół.
Kołująca nad strukturą ciemna masa rozszerzała się, aż wreszcie Magdzie się zdawało, że
porusza się całe niebo. Najdalsze od centrum elementy krążyły wolniej. Im bliżej jarzącej się sieci, tym
szybciej się obracały. Pośrodku płonął punkt intensywnego zielonawego światła.
Magda uświadomiła sobie, że zieleo widad nie tylko w chmurach. Zdawało się, że samo
powietrze nabierało tego dziwnego odcienia.
I wtedy sobie przypomniała. Baraccus jej powiedział, że zasłona świata zmarłych lśniła
niespotykaną zielenią, kiedy przez nią przechodził. Mówił, że kiedy przeszedł przez tę zieloną ścianę,
wiedział, że znalazł się w zaświatach. Nazwał to zieloną łąką dusz.
Aż wstrzymała oddech, bo wydało się jej, że w kołujących nad strukturą chmurach ujrzała
twarz. W falującym zielonym blasku zobaczyła następną i kolejną. Każda miała szeroko otwarte usta i
straszliwie krzyczała. Każda była wykrzywiona bólem i strachem. Wycie wypełniło powietrze i zlało się
w ryk wichru.
Wkrótce miało się wrażenie, że w wirującym nad jarzącą się strukturą powietrzu unoszą się
tysiące przezroczystych postaci.
Ich głosy były nie do wytrzymania. W przeciągłym, rozdzierającym wyciu mieszały się zgroza,
udręka i ból. Zielone powietrze było zatłoczone kłębiącymi się, przejrzystymi postaciami, bo tyle dusz
walczyło o miejsce. Żadna nie wydawała się realna czy żywa, lecz ich ruchy były celowe.
Magda się zastanawiała, czy umarła i wciąga ją świat duchów, czy też trwa w zawieszeniu,
ledwie żywa, za zasłoną w świecie umarłych. Zastanawiała się, czy podobnie odczuwał to Baraccus.
Powietrze nad mieczem zapłonęło strzelającym w górę słupem ognia. Nawet z tej odległości
miała uczucie, że żar przepali ją do kości.
Miecz rozgrzał się do białości. Lśnił jaśniej nawet niż błyskawice. Tak jaskrawo, że raził oczy.
Niebo nad nim płonęło czerwonym i pomaraoczowym ogniem, wirującym i kłębiącym się,
czerniejącym, kiedy się oddalał, zastępowany jeszcze jaskrawszym, stale napływającym
pomaraoczowym płomieniem.
Ziemię wokół jarzącej się sieci weryfikującej pokrywał dywan migotliwego, błękitnego ognia.
Pośrodku tego wszystkiego Merritt przebiegał przez ogniste ściany, ciągnąc kolejne linie i
rysując kolejne zaklęcia. Świat był morzem ognia, piekłem, a postacie w zielonym powietrzu wyły z
furii i męki.
Magda czuła przepływające przez nią fale gorąca, bijące od rozpalonego do białości miecza.
Jarzył się oślepiająco.
Pomyślała, że żar pewnie spali jej płuca. Przestrzeo nad nimi była stropem kłębiących się
płomieni. Hałas był ogłuszający.
Z ognia w górze do rękojeści miecza strzeliła błyskawica, czarna jak sama śmierd. Ilekrod
czarna błyskawica dotykała oręża, natych miast stawało się równie czarne. Magda wiedziała, że widzi
magię subtraktywną.
Z punktów Grace poza zewnętrznym kręgiem strzeliły czarne błyskawice i uderzyły w głownię
rozjarzonego miecza. Miała wrażenie, że każdy zygzak rodzi się w jej duszy.
Jednocześnie, z ogłuszającym hukiem, z głowni miecza buchnęły ku niebu oślepiające,
jaskrawe błyskawice. Zdawało się, że miecz pęknie od tego żaru z odmiennych światów.
Merritt wstał i uniósł ręce. Ilekrod je unosił, ze stawu wzbijały się słupy wody i zalewały miecz.
Kiedy opadały na miecz i świetlną strukturę, Magda widziała poprzez wodę jaśniejący oręż.
Ze stawu wzbijały się coraz to nowe fontanny wody i opadały na miecz, w górę buchały kłęby
pary.
Oślepiająco białe i czarne jak smoła błyskawice raziły oczy Magdy. Od huku bolały ją uszy.
Miecz dymił i parował, wycie podobne do ryku kłębiących się w zielonym powietrzu dusz.
Magda miała wrażenie, że pęknie jej głowa. Ból w boku był taki, że nie mogła oddychad.
Ogromny ciężar miażdżył jej pierś, nie pozwalał wciągnąd powietrza w płuca.
Wszystko zaczęło blaknąd. Obraz i dźwięk wydawały się odległe.
A potem Miecz Prawdy nagle opadł ku ziemi.
Magda krzyknęła. Kiedy miecz spadał, miała wrażenie, że ostrze wbija się w czubek jej głowy i
przenika aż do wnętrza duszy.
Świat z zielonego stał się czarny, jakby zatrzasnęły się wielkie żelazne wrota.
ROZDZIAŁ 67
Magda miała mgliste wrażenie, że leży na czymś miękkim. Leciutko rozchyliła powieki. Światło
raziło w oczy.
Cała się trzęsła. Uświadomiła sobie, że zmarzła i jest przemoczona do suchej nitki. Wtedy
sobie przypomniała, że kiedy byli w lesie, zaczął padad deszcz wielkimi, lodowatymi kroplami. Nie
sądziła, że dalej jest w lesie, ale — wstrząsana atakami dreszczy — nie mogła się zorientowad, gdzie
się znajduje.
Zobaczyła w pobliżu rozmazaną postad Merritta. Dobrze go widzied.
Nie mogła zogniskowad wzroku, ale udało jej się wypatrzyd stół i krzesło. Na stole było coś
czerwonego. Zobaczyła posągi, stosy książek, zwoje, kości i najrozmaitsze rzeczy zaścielające podłogę.
Wokół izby porozstawiano palące się świece — na niskich stolikach, innych sprzętach i na stole.
Kiedy zaczęła wyraźniej widzied, uświadomiła sobie, że leży na wiklinowej kanapie w domku
Merritta. Nie pamiętała, jak się tu dostała.
Merritt się zbliżył i w ciszy, lekko pochylony, przesunął dłoomi od głowy Magdy ku stopom.
Poczuła, jak zimne, przemoknięte odzienie wysycha. Zanim dotarł do stóp, było zupełnie suche.
Przenikliwy ziąb zniknął, ogarnęło ją kojące ciepło.
Ale nadal wszystko ją bolało.
— Żyję? — wykrztusiła.
Merritt się odwrócił i spojrzał na nią. Uśmiechnął się.
— Jak najbardziej. Jesteśmy u mnie, w Aydindril. Tu było bliżej niż do Wieży. Chciałem cię
zabrad z dworu. To dopiero była burza! Było z tobą kiepsko. Reakcja na łączące się elementy była
silniejsza, niż się spodziewałem, ale nie tak fatalna, jak się obawiałem. Naruszenie wytrzymało.
Musnął palcami jej ramię.
— Byłaś silna, Magdo. Dobrze się spisałaś. Ale bałem się iśd z tobą aż do Wieży.
— Niosłeś mnie?
Potaknął.
— Nie sądziłem... pomyślałem, że lepiej tutaj schowad się przed deszczem i zadbad, żebyś jak
najszybciej odzyskała siły.
— Miecz — powiedziała, oblizując popękane wargi.
— Co z nim?
— Udało się, Merritcie? Zdołałeś ukooczyd klucz?
Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
— Tak. Dzięki tobie. Mogłem tego dokonad dzięki twojej sile i determinacji.
— Zrobiłeś to...
— MY to zrobiliśmy. — Uścisnął jej dłoo. — Uzdrowiłem cię, ale teraz musisz wypocząd.
Bardzo tego potrzebujesz, a magią ci tego nie zapewnię.
Mgliście sobie przypominała, że trzymał w dłoniach jej głowę. Już ją uzdrawiano, toteż
wiedziała, co robił. Jego dotyk był jednak odmienny. Była w nim gwałtowna intensywnośd i zarazem
łagodnośd, która ją uspokajała i rozluźniała.
Tylko wyrywkowo pamiętała, jak się nad nią nachylał, jak mokli w deszczu. Ale świetnie
pamiętała ból i przerażenie, że umrze w ciemnym lesie.
Magda nie wiedziała, z czego trzeba było ją uleczyd, lecz zdawała sobie sprawę, że przez jakiś
czas przebywała po drugiej stronie zasłony życia.
Merritt poszedł tam za nią i sprowadził ją z powrotem.
— Wciąż jest noc?
— Nie. Już ranek.
— Ranek? — Magda próbowała unieśd się na łokciach, ale nie miała siły. — Musimy iśd,
Merritcie. Musimy się dostad do lochu. Znaleźd tę zbiegłą czarodziejkę. Jeśli nadal żyje. Mogą ją w
każdej chwili ściąd.
Dłoo Merritta delikatnie popchnęła ją na poduszkę.
— Wiem, ale musisz odpocząd. Uleczyłem cię, a jeśli masz w pełni odzyskad siły, powinnaś
wypoczywad. Tego nie mogę za ciebie zrobid, a ty niczemu nie podołasz, jeżeli najpierw nie dojdziesz
do siebie.
W jego głosie słychad było poważną nutę. Magda spojrzała na niego. Oczy zdradziły, jak
bardzo jest zatroskany. Przeraziło ją to, co wyczytała w jego orzechowych oczach.
— Wyzdrowieję? Przeżyję?
Odrobinkę się uśmiechnął.
— Jeśli wypoczniesz. Twoje ciało potrzebuje snu.
Magda zmrużyła oczy, starała się zogniskowad wciąż nieostre widzenie, żeby zobaczyd miecz
u jego boku.
Merritt to zauważył i powiedział:
— Wisi na krześle.
— Proszę — wykrztusiła, pokonując ból gardła. — Mogę go zobaczyd? Chcę go dotknąd.
Merritt podrapał się w skroo.
— Dobrze.
Podszedł do krzesła stojącego przy stole nakrytym czerwonym aksamitem, na którym zwykle
leżał miecz. Kiedy wyciągnął oręż z wiszącej na krześle pochwy, w izbie rozległ się dźwięczny szczęk
stali. Brzmiał tak samo, a jednak jakoś inaczej. Współbrzmiał z czymś, co tkwiło w głębi Magdy.
Merritt przyniósł jej miecz ułożony na otwartych dłoniach. Magda sięgnęła i dotknęła
rękojeści, przesunęła palcami po wypukłych literach słowa Prawda.
Wyciągnęła obie ręce. Merritt pozwolił jej go wziąd.
Położyła miecz na sobie, poczuła jego solidny, przyjemny ciężar. Rękojeśd leżała na jej piersi,
tuż pod brodą. Po tym wszystkim, co przeszła, miecz był o wiele lepszy od koca. Świadomośd, że jest
ukooczony, dawała niedającą się opisad słowami satysfakcję. Trzymała oburącz rękojeśd, pozwalając,
by przepełniało ją głębokie zadowolenie, że tego dokonali.
Merritt zrobił coś niemal niemożliwego. Klucz był ukooczony. Magda zdołała mu pomóc i
Miecz Prawdy był gotowy.
Chociaż nie miała daru, wyraźnie czuła zaklętą w nim magiczną moc. Moc przewyższającą
wszystko, czego oczekiwała. Buzującą niczym burza. I potężniejszą od burzy. To była furia i
wściekłośd, miłośd i życie — splatające się, spajające w najdelikatniejsze warstwy czegoś nowego i
niezwykłego.
Był to oręż jak żaden inny, przewyższający każdą broo.
Wspaniale było go trzymad, wiedząc, że to oni wykonali, że nigdy go nie wypuszczą go z rąk.
Magda głęboko westchnęła, usatysfakcjonowana i — trzymając oburącz leżący na niej Miecz
Prawdy, słuchając monotonnego bębnienia deszczu o dach — pozwoliła sobie zasnąd.
ROZDZIAŁ 68
— Na pewno dobrze się czujesz? — zapytał cicho Merritt, kiedy szli szerokim korytarzem. —
Bardziej bym w to wierzył, gdybyś dłużej wypoczywała. Przeszłaś bardzo ciężką próbę.
Ten sektor Wieży był przeznaczony dla Straży. Korytarz miał zwyczajne kamienne ściany,
belkowany strop i drewnianą podłogę. Znajdowały się tu, w rozmaitych odnogach, koszary, stołówki i
świetlice. Kiedy mijali skrzyżowania, Magda zauważyła, że niektóre korytarze są pełne żołnierzy. W
metalowych uchwytach tkwiły płonące pochodnie, płomienie się kołysały, kiedy przechodzili.
Pachniało stęchlizną a w pobliżu pochodni czuło się też duszącą woo smoły.
Pospiesznie szli w ich stronę dwaj żołnierze w lśniących pancerzach na błękitnych tunikach,
pogrążeni w poufnej rozmowie. Magda odczekała, aż znaleźli się poza zasięgiem słuchu, i dopiero
wtedy odpowiedziała Merrittowi.
— Czuję się świetnie. Przestao w kółko o to pytad, dobrze?
Merritt spojrzał na nią sceptycznie, ale nic nie powiedział. Od czasu do czasu zerkał na nią
kątem oka, jakby sprawdzał, czy wciąż się trzyma na nogach.
Magda miała nadzieję, że nie jest za późno. Spała cały dzieo, aż do wieczora. I chodby nie
wiem jak potrzebowała wypoczynku, nie chciała dłużej leżed. Miała dośd siły, żeby działad. Tylko to się
teraz liczyło.
— Czyż nie wyglądam świetnie?
Merritt wreszcie się uśmiechnął.
— Tak, z pewnością świetnie wyglądasz. — Poczerwieniał. — Chciałem powiedzied, że
wyglądasz, jakbyś odzyskała siły.
Magdę rozbawiło jego zażenowanie i uśmiechnęła się.
Prawdę mówiąc, wcale tak dobrze się nie czuła. Była wyczerpana, z trudem stawiała kroki, ale
martwiła się, że czarodziejka ze Starego Świata może zostad stracona, zanim do niej dotrą. To mogła
byd ich jedyna szansa na zdobycie informacji o tym, co knuje wróg. Skoro stawka była tak wysoka,
Magda nie mogła się przejmowad swoim zmęczeniem.
Spodziewała się, że generał Grundwall nadal jest na służbie, pomimo późnej pory. Wiedziała,
że z poświęceniem wypełnia swój obowiązek i chroni wieżę oraz tych, którzy tu mieszkają i pracują.
Pamiętała, że Baraccus często napominał generała, by trochę się przespał, bo inaczej na nic się nie
przyda. Ten rzadko brał sobie do serca te łagodne napomnienia.
Grupki żołnierzy tłoczyły się przy przejściu do kwatery głównej Straży Wieży, toteż Magda
była pewna, że generał tam jest. Niektórzy żołnierze w błękitnych tunikach i lekkich pancerzach
trzymali jakieś papiery lub zwoje, chcąc zdad generałowi raport. Inni wybierali się na patrol. Światło
licznych lamp z odbłyśnikami, przymocowanych do kamiennych ścian przed łukowatym przejściem,
odbijało się od lśniących zbroi i oręża. To było męskie środowisko, w którym Magda poczuła się nie na
miejscu.
Kiedy mijali spieszących w obie strony żołnierzy i grupki oficerów omawiających zadania i
plany na najbliższą noc, Magda dostrzegła generała wychodzącego ze sztabu. Był średniego wzrostu,
krzepki jak dąb, z muskularnymi ramionami i karkiem rozszerzającym się od uszu ku masywnym
barom. Pomyślała, że wygląda na takiego, co by przesunął górę, gdyby mu tarasowała drogę.
Wydawał krótkie rozkazy, wysyłając żołnierzy na patrole, lub mówił oficerom, jak rozstawid
warty. Brał dokumenty od czekających wojaków, rozmawiając przy tym z innymi. Przeglądał każdy
raport i dziękował temu, od którego go dostał. Wkrótce miał w wielkiej łapie plik kartek.
Kiedy generał Grundwall zauważył Magdę, idącą ku niemu przez tłum żołnierzy, twarz
rozjaśnił mu szeroki uśmiech.
Natychmiast stała się czujna.
Uśmiechanie się nie było w stylu generała. Był poważnym żołnierzem, zdrowym i krzepkim
pomimo siwych skroni. Często jeździł z żołnierzami na misje lub przemierzał całe mile, patrolując
Wieżę, chodził tam i z powrotem po niezliczonych schodach, sprawdzając, czy jego ludzie są
bezpieczni.
Był skupiony, rozsądny i poważny. Nie był kimś, kto uśmiecha się ot, tak sobie.
Od czasu dziwnych zgonów w Wieży był — delikatnie mówiąc rozdrażniony. Uważał, że te
morderstwa źle o nim świadczą. To, że się powtarzały, coraz bardziej go denerwowało.
A tu nagle się uśmiecha, jakby był na balu po paru głębszych.
— Lady Searus! Tak się cieszę, że cię widzę! — powiedział, spiesząc ku niej.
Stojący u jej boku Merritt sprawiał, że generał wydał się jej o wiele niższy i nie tak
muskularny.
— Możemy porozmawiad na osobności, generale Grundwall? Chcę pana o coś zapytad.
— Oczywiście, oczywiście — odparł, wciąż się uśmiechając i gestem kierując Magdę do
pobliskiej niszy z posągami dawnych sław żołnierskich.
Zanim zdążyła się odezwad, uśmiechnięty generał oznajmił:
— Muszę ci złożyd gratulacje, lady Searus.
Teraz się zaniepokoiła. Generał znów przemówił, zanim zdążyła wypowiedzied słowo:
— To wspaniałe wieści, po prostu wspaniałe. Właśnie tego Wieża potrzebowała. To
rozproszyło mrok.
Magda nie tylko była zdumiona, ale i coraz bardziej zaniepokojona. Uznała, że powinna
zachowad jak największą ostrożnośd.
— Jak się dowiedziałeś, generale?
Wyprostował się z dumnym uśmiechem i zatknął kciuki za pas.
— Prokurator Lothain mi powiedział. Osobiście.
Musiała opanowad zaskoczenie.
— Tak?
Generał Grundwall potaknął. Rozejrzał się, upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu.
— Muszę przyznad, że martwiłem się sytuacją w Wieży, ale teraz się uspokoiłem, skoro masz
poślubid naszego nowego Pierwszego Czarodzieja. — Uniósł rękę i znowu się rozejrzał. — Nie martw
się, jeszcze nie powiedziałem moim ludziom, że Lothain ma zostad Pierwszym Czarodziejem. Wiem,
że tę wiadomośd należy zachowad na sesję rady. Ale dla mnie najważniejsza jest wieśd, że znowu
będziesz żoną naszego Pierwszego Czarodzieja. Brak mi słów, żeby wyrazid, jaką ulgę poczułem.
Magda i Merritt wymienili spojrzenia.
Magda nie mogła się powstrzymad i spytała:
— Dlaczego ulgę?
Uniósł brew.
— Lady Searus, jesteś powszechnie szanowana. Może nie jesteś tego świadoma, lecz twoich
słów się słucha i je ceni. Ludzie wiedzą, że zawsze przemawiałaś przed radą z ważnych powodów i
często byłaś jej sumieniem. Mówiłaś w imieniu tych, którzy sami nie mogą tam wystąpid. To
zapewniło ci szacunek mieszkaoców Wieży. Mnóstwo osób miało wątpliwości co do Lothaina, a to, co
o nim powiedziałaś... cóż, wyraziłaś niepokój wielu z nich. Są jednak i tacy, którzy ufają Lothainowi,
wierzą, że jest naszym wybawcą, bo wyłapuje zdrajców. Jego zwolennicy chętnie by ci poderżnęli
gardło. Ogromnie się niepokoiłem o twoje bezpieczeostwo, bo tacy fanatycy często są podli. Lecz
Lothain wszystko mi wyjaśnił, wytłumaczył, że żałoba po samobójstwie Baraccusa tak cię przytłoczyła.
Jak powiada, taka żałośd może nawet dobrych ludzi skłaniad do niewłaściwych czynów i dlatego
należy im wybaczad. Ale twój ślub z nim załatwi sprawę i uciszy wszelkie wątpliwości co do
mianowania Lothaina Pierwszym Czarodziejem. Ludzie będą zadowoleni, uspokoi ich to, że mu ufasz.
No bo skoro za niego wychodzisz! — Uderzył się pięścią w pierś. — Jestem spokojny i zadowolony!
Chcę ci powiedzied, że to naprawdę wyciszy nastroje w Wieży. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że dla
ciebie tak dobrze sprawy się ułożyły i że znowu będziesz żoną Pierwszego Czarodzieja.
Magda z trudem powstrzymywała wściekłośd.
— A kogóż tu mamy? — spytał generał, kierując charakterystyczne dla siebie podejrzliwe
spojrzenie na Merritta.
— Jestem Merritt — powiedział czarodziej z miłym uśmiechem.
Magda była pewna, że wymuszonym.
Merritt wyciągnął rękę. Generał Grundwall, nadal podejrzliwy, ją uścisnął.
— Merritt jest konstruktorem — oznajmiła Magda, znów kierując na siebie uwagę generała.
— Przekazuję mu narzędzia Baraccusa, bo mnie nie są potrzebne. On zrobi z nich dobry użytek.
— Aha — mruknął generał, kiwnięciem głowy dając do zrozumienia, że jego podejrzenia
zostały rozwiane. — To miłe z twojej strony. Jestem pewien, że Pierwszy Czarodziej Baraccus by tego
chciał.
— Też tak pomyślałam — stwierdziła Magda.
Generał Grundwall nachylił się do niej.
— O co chciałaś mnie zapytad?
Magda, zagadnięta tak znienacka, pospiesznie szukała słów.
Jeśli generał jest po stronie Lothaina, to nie należy się spodziewad, że ją zaprowadzi do
czarodziejki, którą prokurator zamierzał stracid. Przez chwilę miała ochotę mu zaufad i powiedzied, że
nie ma zamiaru poślubid Lothaina, że w żadnym wypadku tego nie zrobi. Była wściekła na
prokuratora, że ma czelnośd opowiadad ludziom takie bajki.
Generał wpatrywał się w nią, czekając na jej odpowiedź, toteż się opamiętała — nie mogła
ryzykowad i mu zaufad.
— Jak mówiłam, prowadzę Merritta, żeby mu pokazad narzędzia Baraccusa. Przechodziliśmy
w pobliżu i miałam nadzieję, że cię spotkam. Chciałam zapytad, czy znalazłeś człowieka, który
zamordował Izydorę.
— A, spirytystkę. — Zachmurzył się generał. — Nie. Niczego nie udało się nam znaleźd. Co jest
tym bardziej niepokojące, że nie tylko ją zamordowano w tak straszny sposób.
Magda westchnęła z rozczarowaniem.
— Przykro mi słyszed, że zabójca nadal jest na wolności. Miałam nadzieję, że już go złapano.
Generał ponuro kiwnął głową.
— Zamordowano wielu czarodziejów pracujących na dolnym poziomie Wieży, a nawet kilku
spośród tych na wyższych poziomach.
— Chcesz powiedzied, że zabito ich tak jak Izydorę? W ten sam sposób?
— Otóż to. Rozszarpano. A także moich ludzi z dwóch patroli.
Zdziwiona Magda pochyliła się lekko ku niemu.
— Patroli? A więc uzbrojonych żołnierzy?
Skrzyżował na piersi muskularne ramiona.
— Tak jest. W pierwszym było trzech żołnierzy. Po kilku dniach zaatakowano patrol
czteroosobowy i też wszystkich zabito. Zostali rozszarpani. W korytarzu, w którym ich znaleziono,
było pełno krwi i wnętrzności. Nawet nie wiemy, do kogo należały poszczególne szczątki. Nie
mogliśmy ich zidentyfikowad i dopiero po policzeniu żołnierzy ustaliliśmy, kim byli zabici.
— Drogie duchy — wyszeptała. — To okropne. Tak mi przykro. Nie ma podejrzanych?
— Nie. — Jego spojrzenie nagle stało się przenikliwe i nieprzyjemne. — Mówiłaś, że ten
człowiek, który na twoich oczach zabił Izydorę, był martwy?
Magda wzruszyła ramionami, starając się uniknąd sprzeczki. To nie był odpowiedni czas ani
miejsce. Mieli ważniejsze sprawy na głowie.
— Wyglądał jak trup. Tylko tyle mogę powiedzied. Może po prostu był niechlujny i bardzo
brudny. Może posługiwał się magią i właśnie dlatego był taki silny, że mógł to zrobid.
— Aha. — Generał w zamyśleniu pokiwał głową. — To brzmi sensownie.
— Niepokoi mnie wiadomośd, że nikogo nie złapano.
Przez chwilę generał patrzył na Merritta, potem znów bacznie łypnął na Magdę.
— Nic ci nie jest? Wyglądasz... bo ja wiem... na zmęczoną.
— Bo jestem zmęczona. Tyle się ostatnio działo w moim życiu.
Grundwall znowu się uśmiechał.
— Rozumiem.
Magda poczuła, że się rumieni na skutek nowo rozbudzonego gniewu.
— Muszę już iśd. Merritt chce zabrad narzędzia i wrócid do siebie. A ja pewnie powinnam
wypocząd.
— Oczywiście, lady Searus — powiedział generał, skłaniając głowę. — Jeszcze raz gratuluję
zbliżającego się ślubu z naszym nowym Pierwszym Czarodziejem. Jestem przekonany, że wszystkich w
Wieży te wieści ucieszą tak jak mnie. Ludzie cię cenią i twoja decyzja doda im otuchy.
Magda kiwnęła głową.
— Dziękuję, generale Grundwall.
Zanim zdążył coś dodad, odwróciła się i odeszła. Merritt pospieszył za nią i trzymał się u jej
boku.
ROZDZIAŁ 69
Magda kroczyła, zaciskając gniewnie pięści. Mijali idące w przeciwnym kierunku grupki
żołnierzy, a ona zdecydowanie maszerowała kamiennym korytarzem.
— O co mu chodzi? — zapytał wreszcie Merritt, a sądząc po głosie, był równie wściekły jak
ona.
— Czyż to nie oczywiste? Zapewne są przeciwnicy mianowania Lothaina Pierwszym
Czarodziejem. Najwyraźniej stara się wyciszyd opozycję, umocnid poparcie i przeciągnąd ludzi na
swoją stronę. Wygląda na to, że mu się udaje. Grundwall uważa, że to będzie korzystne dla
mieszkaoców Wieży. Lothain bez wątpienia liczy na taką właśnie postawę. Prawdopodobnie sądzi, że
kiedy się przekonam, jacy wszyscy są zadowoleni, jak to rozładowuje napięcie i dodaje otuchy
ludziom w trudnych czasach, nie będę miała wyboru, jak przystad na jego plan. Próbuje na mnie
wymusid małżeostwo, żebym się zgodziła dla dobra Wieży.
— Ale tego nie zrobisz — powiedział Merritt.
Nie zabrzmiało to jak pytanie. Magda popatrzyła na niego chmurnie.
— Rozum ci odebrało?
Westchnął z tłumioną irytacją.
— Dokąd właściwie idziemy?
— Do lochu.
— Do lochu? — Chwycił ją za ramię i energicznie zatrzymał. Rozejrzał się, upewniając się, że
żaden z żołnierzy nie jest na tyle blisko, by ich usłyszed. — Oszalałaś?
Magda stanowczo mu odpowiedziała:
— Słuchaj, Merritcie, mamy coraz mniej czasu. Jeśli ta kobieta nadal żyje, musimy się do niej
dostad. — Wyrzuciła w górę ręce. Zmarnowałam cały dzieo na spanie i nie możemy sobie pozwolid na
dalszą stratę czasu.
— To nie była strata czasu — powiedział uspokajającym tonem. Dzięki temu nie umarłaś.
Magda głęboko odetchnęła, próbując wyciszyd gniew wywołany rozmową z generałem. Nie
chciała, żeby Merritt pomyślał, że to na niego się gniewa albo że ma mu za złe to, co zrobili. Tylko on
jej wierzył i starał się pomóc. Ściszyła głos, mówiąc:
— Wiem i jestem wdzięczna, naprawdę. Uleczyłeś mnie, lepiej się czuję. Wiem, że potrzebny
mi dłuższy wypoczynek, żebym mogła całkiem dojśd do siebie, ale teraz nie ma znaczenia to, jak
bardzo jestem wyczerpana. Możemy nie mied innej szansy. Musimy dotrzed do tej czarodziejki.
Merritt potaknął i było widad, że ochłonął.
— Rozumiem i też uważam, że sprawa jest pilna. W koocu to ode mnie się dowiedziałaś o
zbiegłej czarodziejce, pamiętasz?
— Pamiętam.
— A jak według ciebie się do niej dostaniemy bez pomocy generała Grundwalla? Nie
wpuszczają ot, tak sobie odwiedzających do więźniów.
Minęła ich spiesznie grupa żołnierzy zerkających na kobietę, która się znalazła w ich
królestwie. Posłała im uprzejmy uśmiech. Większośd go odwzajemniła. Kiedy przeszli, Magda
nasunęła na głowę kaptur peleryny i ruszyła w dalszą drogę. Spojrzała na Merritta spod obrzeża
kaptura.
— Słyszałeś generała. Jestem szanowana. Dla mnie to nowośd, ale może nie dla strażników w
lochu. Na pewno się nie spodziewają, że w środku nocy pojawi się wśród nich kobieta, żona zmarłego
Pierwszego Czarodzieja.
Merritta znów zaczęło ponosid.
— I co ci to da?
— Zaskoczenie daje czasem największą przewagę.
Łypnął na nią podejrzliwie.
— Gdzie to słyszałaś?
— Baraccus mi powiedział.
— Miał rację, ale w tym przypadku jest inaczej.
— Zaskoczenie na pewno zadziała na naszą korzyśd.
— A jeśli nie?
Magda ujęła go za ramię i pochyliła się ku niemu. Akurat zaczęli schodzid po szerokich,
kamiennych schodach. Odgłos ich kroków niósł się echem, toteż mówiła cicho:
— Musimy spróbowad, Merritcie. Czas pracuje przeciwko nam. Jeśli już jej nie stracili, chodby
dzisiaj, kiedy spałam, z pewnością wkrótce zetną jej głowę, może nawet jutro. Nie możemy zwlekad.
Skoro ją osądzili i skazali na śmierd, nie pozostanie długo przy życiu, najwyżej parę dni. Każdy dzieo
zwłoki ogranicza nasze szanse na rozmowę z nią. Może nic nie wie i nam nie pomoże, lecz co, jeśli wie
coś o tym, co się dzieje w Wieży lub o wojennych planach imperatora Sulachana? Skoro ją sądzono
potajemnie, ktoś musi mied ważny powód, żeby chcied się jej pozbyd. W koocu czemu Lothain nie
chciał publicznego procesu, żeby móc dopisad kolejnego straconego zdrajcę do listy swoich
chwalebnych dokonao? Robił komuś przysługę? Chronił kogoś? Może samego siebie? Dlaczego
proces toczył się za zamkniętymi drzwiami?
— Też się nad tym zastanawiałem. — Merritt spojrzał w dół i w górę schodów, upewniając
się, że nikt ich nie słyszy. — Powinniśmy zadad sobie pytanie, czemu pozwolili jej tak długo żyd.
— Co masz na myśli?
— Skoro ją oskarżyli o szpiegostwo i skazali na śmierd, zapewne ktoś ma powód, żeby do tego
dążyd. Może dlatego, żeby jej zamknąd usta. A jeśli tak właśnie jest, to czemu nie stracili jej
natychmiast po uznaniu za winną? — Merritt pochylił się ku Magdzie. — Jeżeli chcą jej śmierci, czemu
tak długo pozostawiają ją przy życiu?
Magdę olśniło.
— Myślisz, że ją torturują? Że chcą mękami wydobyd z niej informacje?
— Czyż każdy szpieg w Wieży nie chciałby wiedzied, czy miała jakichś towarzyszy i czy się
orientuje, ile wiedzą o ludziach, których imperator Sulachan potajemnie tu umieścił? Zabicie jej nic by
im nie dało, gdyby już zdążyła porozmawiad z kimś w Wieży i podad imiona zdrajców pracujących na
rzecz imperatora. Chcieliby się dowiedzied, czy to zrobiła, zanim ją zabiją, nieprawdaż?
Spojrzała na niego.
— Dla zdrajcy obawiającego się wykrycia chęd dowiedzenia się, ile ona wie, byłaby
wystarczającym powodem do tortur.
Merritt machnął ręką.
— To tylko domysły. Może naprawdę jest szpiegiem czy nawet asasynem udającym zbiega i
chce wykorzystad swój dar do zabicia naszych przywódców. Może dlatego sądzili ją za zamkniętymi
drzwiami, żeby znaleźd wspólników. Może dobrze zrobili, odkrywając jej plany. Równie dobrze mogli
ją ściąd zaraz po wyroku. Nawet nie wiemy, czy jeszcze żyje.
— Kolejny powód, żebyśmy jak najszybciej tam poszli. Możemy nigdy nie mied kolejnej szansy
odkrycia prawdy. Może jest asasynem, a może naprawdę jest zbiegiem i chce nam pomóc. A jeżeli ją
torturują, wkrótce tyle nam będzie mogła pomóc, co trup.
Merritt rozmyślał nad tymi słowami, kiedy schodzili po szerokich schodach prowadzących na
niższe poziomy Wieży. Straż wykorzystywała je do szybkiego przemieszczania się pomiędzy
rozmaitymi sektorami. Kiedy schodzili piętro za piętrem, minęło ich kilka idących w górę patroli.
— Nie podoba mi się to — orzekł Merritt, kiedy sześciu żołnierzy wbiegających po dwa
stopnie było już tak daleko, by ich nie słyszed. Ale muszę przyznad, że to, co mówisz, ma sens.
Musimy sami się przekonad, jak się rzeczy mają.
— Martwi mnie, że strażnicy w lochu mogą nie pójśd nam na rękę — odezwała się Magda.
— I raczej nie pójdą. Do takiej służby wybiera się najbardziej twardych i nieustępliwych. W
lochach trzyma się naprawdę paskudnych złoczyoców i zabójców czekających na egzekucję.
Zeszli na dół i Magda ruszyła ku najszerszemu korytarzowi. Prowadził do ogromnego
pomieszczenia w samym środku dolnego poziomu Wieży. Cienie, które rzucali w blasku pochodni,
wiły się wokół nich, kiedy pospiesznie szli prostym korytarzem.
Tak przyznała Magda. — Nie jestem pewna, czy zechcą nas wpuścid. Ale powinni byd na tyle
zaskoczeni moim widokiem, że może jakoś na nich wpłyniemy.
— Wolałbym to od zabijania ich — mruknął Merritt.
Magda się zdziwiła.
— Zabid ich? Są po naszej stronie, Merritcie. To nasi żołnierze.
— Skąd wiesz? A jeśli umieścili ich tam zdrajcy, żeby trzymali takich jak ty i ja z dala od ich
ciemnych sprawek? Sama powiedziałaś, że w Wieży dzieje się coś okropnego i że jest w to
zamieszanych wiele osób. Ta kobieta może coś o tym wiedzied. Z kim mamy do czynienia? Kto ją tam
trzyma? Kto chce jej śmierci? Toczymy wojnę. Nie możemy przegrad, bo może nas to kosztowad życie,
nas i wszystkich niewinnych mieszkaoców Midlandów. Strażnicy mogą byd naszymi ludźmi, ale równie
dobrze mogą pracowad dla wroga. I tak już przekroczyliśmy niejedną granicę. Nie zapominaj, że
najprawdopodobniej mamy do czynienia z wrogiem, który ukradł szkatuły Ordena. Ta czarodziejka
może coś o tym wiedzied. Może wiedzied, kto ma szkatuły łub gdzie one są. Jeśli chcemy coś uzyskad,
musimy działad zdecydowanie. Nie możemy stracid tej szansy, chodby nie wiem kto stanął nam na
drodze. Jeżeli strażnicy nie zechcą nas wpuścid do czarodziejki, może będziemy musieli ich zabid.
Sfrustrowana Magda westchnęła.
— Masz rację. Wszyscy możemy umrzed, jeżeli nie odkryjemy w porę planów nieprzyjaciela.
Ryzyko jest zbyt duże. Będziemy musieli zrobid to, co okaże się konieczne. — Spojrzała na niego, kiedy
skręcali w wyłożony dywanem korytarz. — Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie.
— Nadzieja to nie plan. Musimy się dostad do czarodziejki i może trzeba będzie zabid
strażników, żeby to zrobid.
— Wolałabym jednak ich nakłonid, żeby mnie wpuścili.
— Jeśli się uda. Ale muszę byd gotów cię osłaniad.
— Magia w lochu nie działa — przypomniała mu. — Lochy mają osłonę, żeby żaden z
uwięzionych czarodziejów nie mógł magicznym sposobem uciec i żeby żaden mający dar wspólnik nie
pomógł im w ucieczce. W lochach liczy się siła. I dlatego strażnicy są specjalnie dobierani.
Nie patrząc na nią, powiedział:
— Miecz będzie tam działał. Kiedy stwarzali osłony, nie wzięli pod uwagę magii, którą
tchnąłem w miecz.
— Skąd wiesz?
— Bo wtedy jeszcze nie istniała. Nikt przede mną nie pomyślał o tego rodzaju mocy. Nie
istniała, póki jej nie stworzyłem, toteż nie mogli stworzyd osłon przeciwko niej.
— Jeżeli potrafisz pokonad te osłony, to szaleostwem byłoby myśled, że wróg tego nie umie.
— Przyszło mi to na myśl.
Magda skinęła głową, już myśląc o wizycie na najniższych poziomach Wieży, w miejscu
spoczynku zmarłych.
ROZDZIAŁ 70
Magdę bolały nogi od długiego schodzenia. Była tak wyczerpana, że czasem jej się zdawało,
że zemdleje. Wiedziała, że nie jest to zwyczajne zmęczenie. Wolała nie myśled o drodze powrotnej.
Wiedziała, że Merritt miał rację, mówiąc, że potrzeba jej wypoczynku, by mogła odzyskad siły
po ciężkich przejściach przy tworzeniu klucza. Samo magiczne uzdrowienie nie wystarczało.
Obserwując jego zachowanie, zaczęła podejrzewad, że wykorzystanie jej krwi i siły życiowej w
procesie tworzenia klucza omal jej nie zabiło.
Ale zanim pozwoli sobie na odpoczynek, powinni się dostad do lochu. To było najważniejsze.
Jeżeli czarodziejka jeszcze żyje, muszą z nią porozmawiad.
Pusty korytarz, którym pospiesznie szli, wydrążony w prążkowanym, brązowawym
piaskowcu, tworzył cały labirynt krętych przejśd. Żadna ściana nie była pionowa czy idealnie
prostokątna. W większości była to plątanina tuneli wyżłobionych w kamieniu.
Kiedy ostatnio zeszła do katakumb, nie była tutaj. To miejsce leżało znacznie niżej,
znajdowały się tu komory grzebalne, ale też pracowali czarodzieje. Tam mieszkała Izydora.
Z czasem, w miarę jak umierało coraz więcej ludzi, katakumby się zapełniły. Trzeba było
kopad głębiej, żeby zapewnid miejsce spoczynku zmarłym. To oznaczało, iż pewne sektory, przez
które przechodzili, powstały później od tych na górze. Niektóre położone wyżej groby pochodziły
sprzed wielu wieków. O innych mówiono, że liczą tysiące lat. Magda nie wiedziała, czy to prawda, lecz
nie było wątpliwości, że pewne sektory górnych katakumb są prastare.
Ta częśd była nowsza. Prawdę mówiąc, była odrażająco nowa. W powietrzu wisiał odór
śmierci. Nie był w stanie go zamaskowad ani zapach kamienia, ani woo palącej się smoły z nielicznych
pochodni tkwiących w otworach wydłubanych w miękkiej skale, ani nawet wonne olejki. Komory z
ciałami niedawno zmarłych cuchnęły tak okropnie, że Magdę aż dusiło i przyspieszała kroku.
Kiedy tak szli tunelami, nie mogła się powstrzymad od zerkania w ciemne zakamarki, w
których złożono zmarłych. Świetlna kula niesiona przez Merritta rzucała w wyżłobione w skale nisze
zielonkawy poblask. Pomagała im przemierzyd mroczne odcinki między pochodniami.
W tym zielonym blasku Magda widziała leżące w niszach ciała. Niektóre zakurzone
zagłębienia były wypełnione wyłącznie kośdmi. W innych spoczywały wysuszone ciała z szeroko
otwartymi ustami i wpatrzonymi w nicośd oczodołami. W jeszcze innych pomieszczeniach, przez
które przechodzili, tych najgorzej cuchnących, z ust zmarłych sterczały groteskowo opuchnięte języki,
a z oczodołów wybrzuszały się napęczniałe gałki oczne. To był naturalny proces rozkładu, ale strasznie
było na to patrzed. Między innymi z tego powodu Magda była rada, że szczątki Baraccusa spalono.
Podejrzewała, że to dlatego lochy leżały poniżej katakumb. Kiedy jeoców prowadzono do cel
przez miejsce spoczynku zmarłych, widok rozkładających się ciał miał byd zatrważającym
przypomnieniem tego, co ich czeka, jeśli będą sprawiad kłopoty. A skazanym na śmierd miał
przypominad, jak już wkrótce będą wyglądad.
Mogła tylko mied nadzieję, że skazaocy naprawdę byli winni. Jeżeli popełnili morderstwo,
zasłużyli na swój los. Lecz jeśli ktoś byłby niewinny... Wiedziała, że wina nie zawsze jest jednoznaczna,
i bywały przypadki, kiedy ludzie się zastanawiali, czy prawdziwi sprawcy aby nie uniknęli kary, którą
zamiast nich poniosła niewinna osoba. Szli tunelem, mijając rzesze zmarłych. Widok tylu zwłok
otępiał i paraliżował.
Magda zmyliła krok, a potem gwałtownie się zatrzymała. Stała zupełnie bez ruchu. Wstrząsnął
nią lodowaty dreszcz. Porażona nagłą myślą poczuła, jak zaczynają jej drżed ręce. Jej serce
przyspieszyło rytm.
Merritt się odwrócił i uniósł świetlną kulę, żeby lepiej widzied twarz Magdy. Spojrzał w jej
szeroko otwarte oczy. Lekko się ku niej pochylił.
— Co się stało?
Magda powiodła wzrokiem po kamiennych niszach pełnych szczątków.
— Generał Grundwall powiedział, że nie znaleźli człowieka, który zabił Izydorę.
— Istotnie.
Magda pochwyciła jego wzrok.
— Tamtej nocy, kiedy zgubiłam się w labiryncie, zjawiło się wiele osób, w tym czarodziejów
mających dar wyczuwania istot żywych, żeby sprawdzid, co to za zamieszanie. Przeszukali labirynt.
Nikogo nie znaleźli. Generał Grundwall mówi, że nie znaleziono też sprawcy innych morderstw.
— Słucham uważnie.
— Jak to, u licha, jest możliwe? Jak morderca mógł tak bez śladu zniknąd? Wieża jest
ogromna, pełna korytarzy i tuneli, ale przecież mnóstwo żołnierzy szukało dzieo i noc. Zastanów się.
Jak morderca zdołał się im wymknąd? Jak mógł tak bez śladu znikad za każdym razem, kiedy uderzył?
— Bo ja wiem, nawet ci wszyscy żołnierze...
— A jeżeli zabójca naprawdę był martwy?
Merritt stał i wpatrywał się w nią. Spojrzał na pełne nieboszczyków komory.
— Chcesz powiedzied, jak oni wszyscy? — spytał w koocu. — Trup?
Magda wskazała niszę za nimi. Leżało tam wiele wyschniętych ciał, w rozmaitych fazach
rozkładu; niektóre z rękami skrzyżowanymi na piersi, inne z ramionami przy bokach, martwe oczy
wpatrywały się w pustkę. Z niektórych zostały już same kości. Lecz inni, ciemni i wysuszeni, niewiele
się różnili od osobnika, który na oczach Magdy zamordował Izydorę.
— Tak. Co, jeżeli zabójca był jednym z tych zmarłych? — powiedziała, ściszając głos. — I po
morderstwie po prostu wrócił tutaj, na miejsce spoczynku i... hmmm... znowu stał się trupem?
Zniknąłby wśród nich. Jakżeż ktoś mógłby go znaleźd? Jakżeż by go rozpoznał?
— Miałby na sobie krew ofiar — orzekł Merritt.
— Nikt się nie przyglądał wszystkim zwłokom w katakumbach, żeby sprawdzid, czy są
splamione świeżą krwią — prychnęła Magda. — Nikt mi nie uwierzył, że Izydorę zabił nieboszczyk.
— To prawda. Po zabójstwach żołnierze szukali mordercy, ale nikt nie obejrzał zwłok.
— Poza tym ślady świeżej krwi wkrótce by zniknęły. W wielu przypadkach mogłoby to
wyglądad na naturalny rozkład i płyny sączące się z ciała. — Wskazała pobliską komorę. — Popatrz na
nich. Owszem, niektórzy są czyści, ale w większości przypadków trudno byłoby zauważyd na
rozkładających się zwłokach świeżą krew. Nawet gdybyś tego szukał.
Merritt z wolna kręcił głową, zaglądając do komór.
— Drogie duchy, Magdo, wolałbym, żeby to nie brzmiało tak sensownie...
— Mówiłeś, że osłony nie powstrzymają twojego miecza, bo nie stworzono ich, by
ograniczały tkwiącą w nim magię.
— To prawda.
— W Wieży wszędzie są osłony. Pomyśl, co mają powstrzymywad.
— Wroga.
— Jakiego wroga?
Merritt się domyślił, o co jej chodzi.
— Żywego wroga. Osłony działają, kiedy wykryją życie. Nie mogą wykryd czegoś, co jest
martwe.
— Ze względu na toczącą się wojnę i ataki w Wieży rada nakazała umieścid wszędzie dla
bezpieczeostwa nowe osłony. Ja musiałam obchodzid osłonięte miejsca. — Magda uniosła palec. —
Ale morderców to nie powstrzymało, prawda? Ani nie pomogło żołnierzom ująd zabójcy. Osłony nie
powstrzymają martwego człowieka. Nawet nie będą w stanie go wykryd, prawda?
— Tak. Coś nieżywego nigdy by nie uruchomiło alarmu, a tym bardziej osłony. No bo w koocu
dlaczego alarm miałby ostrzegad przed zmarłym?
— Co osłony robią z intruzami? — zapytała Magda.
— Niektóre mają zabijad każdą nieupoważnioną osobę, która próbuje przejśd. — Merritt
uniósł brew. — Ale musisz żyd, żeby mogły cię zabid.
— Czego szukała Izydora? Nad czym pracują czarodzieje, którym pomagała?
Merritt pokazał jej swój pierścieo z wygrawerowaną Grace.
— Próbują przy tym majstrowad. Zmieniają naturalną kolej rzeczy, strumieo magii życia i
śmierci. Nie znam szczegółów, ale przypuszczam, że zajmują się tym, co tak martwiło Izydorę:
zmarłymi, których ciała zabrał nieprzyjaciel, i ich zaginionymi duszami.
— Słyszałam pogłoski, że czarodzieje na dolnych poziomach starają się przywrócid martwym
życie. A przynajmniej pozory życia. Zastanawiam się, czy to możliwe, że niektóre z tych prób fatalnie
się skooczyły. I czy nie to jest przyczyną morderstw.
Merritt wpatrywał się w nią przez długą chwilę, a potem poruszył świetlną kulą.
— Lepiej chodźmy do lochu.
ROZDZIAŁ 71
Obrobione kamienne ściany wąskiego korytarza wyżłobionego w ziarnistym granitowym
skalnym podłożu Wieży były nie tylko ciemniejsze, ale i twardsze niż szeroka żyła brązowego
piaskowca w katakumbach. Tego przejścia nie wydrążono tak łatwo jak znajdujących się wyżej galerii
zmarłych. Jego budowa wymagała siły mięśni, potu i wysiłku.
Wszystko po to, żeby odseparowad zło. Przynajmniej takie było pierwotne założenie.
Ciemny, zimny i wilgotny tunel tuż nad wejściem do lochu przesiąknięty był wonią
zastarzałego potu i drażniącym odorem szczurzych odchodów. Magda mocniej otuliła się peleryną,
chroniąc się przed lodowatym powietrzem, i zmarszczyła nos. Kiedy dotarli do żelaznych schodów na
koocu tunelu, bez wahania zaczęła schodzid. Rdza i łuszczące się resztki farby plamiły jej dłonie.
Na dole długiego, stromego zejścia czekali dwaj krzepcy żołnierze. Najwyraźniej usłyszeli, że
ktoś nadchodzi. Obaj byli bez koszuli, tak przygarbieni i owłosieni, że przypominali niedźwiedzie. W
poświacie trzymanej przez Merritta świetlnej kuli w ich ciemnych, osmalonych sadzą z pochodni
twarzach lśniły białka oczu. Zdziwili się na widok kobiety, na Merritta łypali podejrzliwie.
Światło dawała tu jedynie lampa oliwna na stojącym z boku drewnianym stole. Nie było zbyt
silne, toteż mężczyźni, przyzwyczajeni do głębokiego półmroku, mrużyli oczy w stosunkowo jasnym
blasku kuli Merritta. Byli umorusani jak para kretów.
Magda się odezwała, zanim zdążyli coś powiedzied:
— Więzicie tutaj kobietę, szpiega. Przyszliśmy do niej.
Strażnicy wymienili spojrzenia, zdumieni, że to ona się odezwała, a nie Merritt.
— Więźniów się nie odwiedza — powiedział chropawym głosem pierwszy strażnik.
— Nie przyszłam z wizytą — rzuciła Magda. Starała się mówid chłodnym, nieprzyjaznym
tonem. — Przyszłam jej zadad pytania.
Rozeźlony strażnik wsparł się pięściami pod boki.
— Więźniowie zwykle nie odpowiadają na pytania. — Wyszczerzył się w uśmiechu, łypiąc
przez ramię na towarzysza. — Chyba że na torturach.
Obaj zarechotali.
Magda wiedziała, że musi byd arogancka, jeśli ma im się udad. Przekonała Merritta do
swojego planu, toteż pozostawił jej mówienie. Tłumaczyła mu, że jej słowa zaskoczą strażników i
dlatego będą bardziej przekonujące niż przemowa mężczyzny. Merritt się co prawda zgodził, ale był
czujny. Wysoki, milczący, z dłonią na rękojeści miecza, stał tuż za Magdą i wyglądał dośd złowrogo.
Magda nachyliła się ku szczerzącemu zęby mężczyźnie, przysunęła twarz do jego twarzy,
spojrzała mu w oczy i zacisnęła zęby.
Zamrugał ze zdumienia. Otworzył usta, żeby coś powiedzied, ale znów go ubiegła.
— Wiesz, kim jestem? Masz pojęcie, z kim rozmawiasz?
Ściągnął gęste brwi.
— Tak, rozmawiam z...
Merritt, stojący nieco z boku, przesunął palcami po szyi, ostrzegając strażnika, żeby nie palnął
czegoś, co ją rozgniewa. Najwyraźniej wypadło to przekonująco, bo mężczyzna zamilkł. Wysunął język
pomiędzy brakującymi dolnymi zębami, przesunął nim po wardze, nie wiedząc, co robid.
Zamiast niego odezwał się drugi, podchwyciwszy ostrzeżenie Merritta:
— Obawiam się, że nie wiemy, kim jesteś.
Magda zsunęła kaptur z głowy.
— Jestem Magda Searus.
Brwi pierwszego strażnika powędrowały odrobinę w górę.
— Żona zmarłego Pierwszego Czarodzieja?
— Tak — powiedziała, zbywając to machnięciem ręki. — Ale co dla was, panowie, ważniejsze,
wkrótce zostanę żoną naszego przyszłego Pierwszego Czarodzieja.
— Nowego Pierwszego Czarodzieja. — Brwi wróciły na swoje miejsce. — O czym ty mówisz?
Popatrzyła na Merritta.
— Czyżby tym na dole nic nie powiedzieli? — A kiedy Merritt wzruszył ramionami, znowu
spojrzała na strażnika i pochyliła się ku niemu. — Mówię o prokuratorze Lothainie.
Obaj się trochę cofnęli na dźwięk tego imienia. Najwyraźniej wiedzieli, kim jest Lothain, i się
go bali.
— Naczelny Prokurator Lothain ma zostad mianowany Pierwszym Czarodziejem? — zapytał
ten drugi.
Magda wsparła się pięściami pod boki.
— A któż inny? Macie dla radnych jakieś wskazówki, kto byłby lepszym kandydatem? Mam
powiedzied radzie i mojemu przyszłemu mężowi, że dwaj strażnicy z lochu mają kogoś lepszego na
oku?
Obaj powiedzieli chórem:
— Nie.
— Nie — powtórzył ten pierwszy. — Nie mamy lepszego kandydata. Źle nas zrozumiałaś.
Jasne, że Naczelny Prokurator Lothain będzie wspaniałym Pierwszym Czarodziejem.
— I mężem — dodała chłodno. — Jak mówiłam, wkrótce się pobieramy. Będzie Pierwszym
Czarodziejem i życzy sobie, bym stała u jego boku jako żona. — Znowu się ku nim pochyliła. — Jeśli,
rzecz jasna, panowie nie macie nic przeciwko temu.
Drugi strażnik wychylił się nieco zza towarzysza.
— Gratulacje, lady Searus. Nie mógłby wybrad lepszej żony. Wszyscy będą zachwyceni.
Szybkim skinieniem głowy i przelotnym, nieszczerym uśmiechem podziękowała za pochwałę.
— Kiedy mój narzeczony posyła mnie, żebym przepytała jego więźnia, to, szanowni panowie,
oczekuje, że wrócę z wiadomościami. Nie sądzicie?
— Nnnooo...
— Jeśli chcecie, poczekam tutaj, a jeden z was pobiegnie do jego biura, przerwie mu ważne
zajęcia i go zapyta. A jeszcze lepiej, możemy go tutaj ściągnąd, przed wasze oblicza, żebyście mogli go
wypytad o plany i zamierzenia. Jestem pewna, że będzie szczęśliwy, mogąc wam wszystko wyjaśnid.
— Uśmiechnęła się złośliwie, oglądając się przez ramię na Merritta. — To byłoby całkiem zabawne,
nie sądzisz?
Merritt się zaśmiał.
— Z pewnością.
Strażnicy znowu wymienili spojrzenia.
— Nie sądzę, żeby to było konieczne, lady Searus, jeśli...
— To otwórz drzwi!
Obaj się wzdrygnęli.
— Oczywiście, lady Searus — powiedział pierwszy, energicznie potakując.
Drugi wyciągał wielki klucz.
Kiedy Magda ruszyła ku drzwiom, ten pierwszy uniósł palec.
— A czy wolno mi o coś spytad, lady Searus? Rozumiem, że Naczelny Prokurator Lothain
wysyła cię do więźnia, ale... — wskazał Merritta —...po co towarzyszy ci ten jegomośd?
Popatrzyła na niego gniewnie, jakby nie mogąc uwierzyd w jego głupotę.
— Naprawdę się spodziewasz, że będę sama torturowad więźniarkę, żeby wydobyd z niej
informacje?!
Najwyraźniej poczuł ulgę.
— O, rozumiem. — Łypnął na kamienną twarz Merritta i pospiesznie się ukłonił. —
Oczywiście, lady Searus. To znaczy nie, jasne, że nie.
Ten drugi, trzymając klucz w grubych paluchach, starał się go wetknąd do dziurki. Kompan
klepnął go w muskularne ramię i kazał mu się pospieszyd. Tamten wreszcie wsunął klucz w zamek i aż
się skrzywił z wysiłku, próbując go przekręcid. Natężył się i rygiel w koocu odsunął się z głośnym
szczękiem. Obaj chwycili za żelazne uchwyty. Ciągnęli i szarpali. Najwyraźniej drzwi były za ciężkie,
żeby mogła je otworzyd jedna osoba. Zardzewiałe zawiasy, głośno protestując, ustępowały cal po
calu.
Kiedy wreszcie uchylili drzwi na tyle, żeby można się było przecisnąd, pierwszy strażnik kiwnął
na drugiego i szeptem kazał mu wziąd pochodnię i wprowadzid przybyszów do uwięzionej.
Najwyraźniej chciał zejśd z oczu Magdzie i uniknąd jej uszczypliwych uwag.
Ten drugi potaknął i chwycił pochodnię z leżącego pod ścianą stosu. Pochylił się nad stołem,
pospiesznie zapalił drzazgę od płomienia lampy i przyłożył do pochodni. Gdy tylko się zapaliła, dał
znak Magdzie i Merrittowi, żeby szli za nim. Pochylił się i przecisnął przez uchylone drzwi.
Magda zebrała spódnicę i przekroczyła wysoki próg. Poszli za przygarbionym strażnikiem w
labirynt krętych, wąskich tuneli, miejscami wyglądających na skalne szczeliny. Skręcili w drugi
korytarz po lewej, w szczelinę w skale tak wąską, że musieli iśd bokiem. Niekiedy musieli brodzid w
stojącej, cuchnącej wodzie, sięgającej kostek. Po obu stronach, w zagłębieniach wyżłobionych w
pewnych odstępach w skale, widad było niewielkie żelazne drzwi. Były w nich otwory wielkości pięści,
za każdym — ciemnośd.
— Tu jest — powiedział strażnik, pokazując palcem drzwi.
Podczas gdy Magda tylko wbijała w niego oczy, skoczył, wetknął klucz w zamek i przekręcił.
Szczęk rygla poniósł się echem przez tunele. Strażnik, trzymając w jednej ręce pochodnię, drugą
szarpał ciężkie drzwi. Ani Magda, ani Merritt mu nie pomogli.
Kiedy drzwi otworzyły się na tyle, żeby można było przejśd, Merritt znalazł się przed
strażnikiem i ruszył pierwszy. Magda tuż za nim. Na koocu wszedł strażnik.
W blasku świetlnej kuli Magda zobaczyła drugie żelazne drzwi. Zewnętrzna izba, w której się
znaleźli, miała tak niski strop, że Magda i Merritt musieli się pochylid, żeby się nie uderzyd w głowę.
Wiedziała, że cele dla osób z darem mają zewnętrzną izbę i dwie pary żelaznych drzwi jako
dodatkową ochronę. Poza tym tak zewnętrzna, jak i wewnętrzna izba musiały mied mocne osłony.
— Daj klucz — polecił strażnikowi Merritt. — Możesz na nas zaczekad przy wejściu.
Przysadzisty, krzepki strażnik się zawahał. Merritt strzelił palcami i wyciągnął otwartą dłoo,
niecierpliwie poruszał palcami. Strażnik niechętnie położył na niej klucz. Widząc, że obydwoje w
milczeniu czekają, aż sobie pójdzie, trochę się pokręcił w miejscu, podrapał po włochatym ramieniu i
w koocu wyszedł za pierwsze drzwi.
Wsunął głowę do izby.
— Jak będziecie czegoś potrzebowad, to krzyczcie. Tu się niesie echo, to was usłyszymy.
— Jeśli usłyszysz kobiece krzyki, to wcale nie będzie znaczyło, że cię potrzebujemy — burknął
Merritt, odprawiając go gestem. — Tylko że ją przesłuchujemy.
Magda patrzyła, jak blask pochodni znika za pierwszymi drzwiami, a Merritt przekręcił klucz w
drugich. Czekała z niepokojem, a on z wysiłkiem je otworzył. W lochu było tak zimno, że widziała, jak
para jej oddechu wznosi się powoli w nieruchomym powietrzu.
W koocu zielonkawa poświata wniknęła w mrok za drzwiami.
A tam zakrwawiona, naga kobieta wisiała na łaocuchach przymocowanych do obręczy na
przegubach rozpostartych ramion.
ROZDZIAŁ 72
Kobieta wydawała się ledwo przytomna. Leciutko rozchyliła powieki, żeby zobaczyd w bladym
świetle kuli, kto przychodzi do jej więzienia. Tylko oczy się poruszyły, kiedy patrzyła na Magdę i
Merritta.
Nie była starszą niewiastą, jak się spodziewali, raczej zbliżona wiekiem do Magdy.
Rozczochrane, proste, czarne jak smoła włosy sięgały ramion, równo przycięta grzywka kooczyła się
tuż nad oczami. Była tak piękna, nawet ze smugami krwi na twarzy, że Magda aż przystanęła i
zapatrzyła się w nią.
Serce ją bolało na widok tego, co zrobiono tej biedaczce.
Kobieta, chod ledwo przytomna, zdołała obrzucid ponurym spojrzeniem dwoje ludzi.
Najwyraźniej spodziewała się dalszych tortur. Chociaż była w łaocuchach i bezbronna, Magda
wyczuła, że z tą kobietą nie ma żartów. Wyciągnęła rękę i delikatnie dotknęła jej policzka.
— Nie przyszliśmy, żeby cię skrzywdzid. Przyrzekam.
— To prawda — dodał ze współczuciem Merritt, rozglądając się i sprawdzając, czy można ją
odczepid.
Kobieta obserwowała Magdę, ale milczała.
Magda popatrzyła Merritta.
— Uwolnij ją, proszę.
— Łaocuchy są przymocowane do skały. Klucz to jedyny sposób. Merritt się wyciągnął i włożył
klucz w zamek kajdan, ale za nic nie mógł go przekręcid. — Nic z tego.
— Pewnie zardzewiał — powiedziała Magda. — Spróbuj mocniej nacisnąd.
— Nie. To niewłaściwy klucz. Czuję, że nie wpasowuje się w otwór. Jeśli mocniej nacisnę, po
prostu się złamie w zamku i wtedy nigdy ich nie otworzymy.
Magda zaczęła się odwracad.
— Przyniosę od strażników właściwy klucz.
Merritt chwycił ją za ramię i zatrzymał.
— Mam ten właściwy.
Popatrzyła na niego, marszcząc brwi.
— O czym ty mówisz?
Kiedy Miecz Prawdy wysunął się z pochwy, w małej celi rozległ się charakterystyczny czysty
dźwięk, który odbił się echem od litej skały. Stal w zielonkawej poświacie świetlnej kuli była równie
groźna jak dźwięk, który wydała.
Kobieta szeroko otworzyła oczy, spodziewając się najgorszego.
— Są z żelaza — powiedziała Magda. — Nie przetniesz ich.
Merritt posłał jej uśmiech, a potem odwrócił się do podwieszonej kobiety. Odrobinę uniósł jej
przedramię, a potem ostrożnie wsunął klingę pod żelazną obręcz wokół jej przegubu.
— Nie ruszaj się — polecił. — Uwolnię cię. Miecz cię nie skaleczy. Ale na wszelki wypadek się
nie ruszaj.
Nie miała siły, żeby odwrócid głowę i zobaczyd, co robi. Przesunęła wzrok na jego twarz, kiedy
ostrożnie umieszczał ostrze pod żelazną obręczą. Wydawała się zdumiona, lekko zmarszczyła gładkie
czoło.
— Nie porusz się teraz — nakazał Merritt.
Z ogromnym wysiłkiem, aż napięły się mięśnie na szyi, szarpnął miecz.
Metalowa obręcz pękła z głośnym trzaskiem. Kiedy klinga Miecza Prawdy przecięła żelazną
obręcz, kawałki metalu odbiły się od kamiennych ścian i potoczyły po podłodze.
Kobieta, z nagle oswobodzonym jednym ramieniem, osunęła się pod własnym ciężarem. Jej
bose stopy wreszcie dotknęły ziemi, ale nie mogła się utrzymad na nogach, kolana się pod nią ugięły.
Zawisła bezwładnie na drugim nadgarstku.
Magda zauważyła, że obręcze pokaleczyły jej przeguby. Teraz wisiała tylko na jednym i po
ręce pociekła świeża krew. Objęła kobietę ramieniem w pasie, starając się trochę ją odciążyd. Kobieta
cichutko jęknęła.
Magda zdjęła pelerynę i otuliła kobietę, chociaż ta nadal wisiała na łaocuchu przyczepionym
do stropu. Biedaczka poruszyła ustami, szepcząc podziękowania. Głos był równie pełen wdzięku i
kobiecy jak reszta.
Merritt spróbował wsunąd miecz pod drugą obręcz, ale bez skutku.
— Mogłabyś ją odrobinę unieśd? Pod jej ciężarem obręcz wpija się w ciało i nie mogę wsunąd
miecza.
Magda skinęła głową i natężyła się, żeby unieśd bezwładne ciało.
— Mogłabyś trochę mi pomóc? — zapytała kobietę. — Mogłabyś się podeprzed stopami?
Tylko na chwileczkę?
Kobieta z wysiłkiem stanęła na nogach. To wystarczyło, żeby Merritt wsunął miecz pod
obręcz. Magda czuła, jak tamta dygocze z wysiłku.
Merritt natychmiast potężnie szarpnął mieczem. Żelazna obręcz pękła z głośnym trzaskiem.
Kawałki żelaza znowu uderzyły w skalne ściany. Jeden trafił Magdę w ramię. Kiedy dotknął skóry, był
gorący, odbił się od niej, więc na szczęście jej nie zranił.
Kobieta osunęła się Magdzie w ramiona. Magda razem z nią przewróciła się na podłogę. Nie
pozwoliła, żeby kobieta ciężko upadła. Kiedy już miękko wylądowały, przytuliła ją i okryła peleryną,
żeby zlodowaciałe ciało zaczęło się rozgrzewad.
— Kto ci to zrobił? — zapytała Madga, nie mogąc powstrzymad gniewu. — Kto cię tu
zamknął?
Kobieta podniosła wzrok i pokręciła głową.
— Nie znam ich. Jacyś ludzie... — Na chwilę zamknęła oczy, bo mocniej ją zabolało. —
Przyszłam, żeby pomóc. A oni mnie skrzywdzili. Powiedzieli, że mnie odeślą w kawałkach, żeby
pokazad innym, co ich czeka, jeśli spróbują zrobid to samo co ja.
— Tak mi przykro — wyszeptała Magda.
Zdumiona kobieta zmarszczyła brwi i dotknęła palcem łzy spływającej po policzku Magdy.
Magda pospiesznie otarła policzek.
— Zabierzemy cię stąd — powiedziała.
Kobieta położyła dłoo na jej ramieniu.
— Dziękuję, ale nie możecie mi pomóc.
— Owszem, możemy — upierała się Magda. — Myślisz, że dasz radę wstad?
— Nie rozumiesz. Nie powinniście mi pomagad. Jestem zgubiona. Musicie mnie zostawid. Nie
wiesz, z czym macie do czynienia. Nawiedzający Sny powiedzą swoim tutejszym kontaktom, a tamci
wtedy zrobią z wami to samo.
Magda i Merritt wymienili spojrzenia.
— Musimy powstrzymad Nawiedzających Sny — uznała Magda.
— Są potężni. — Kobieta podniosła oczy. — Macie co do tego pewnośd?
— Tak — stwierdziła Magda. — Jesteśmy pewni. Utrzymasz się na nogach, póki cię stąd nie
wydostaniemy?
Kobieta potaknęła.
— Chodby nie wiem co, chcę stąd wyjśd.
Magda musiała się uśmiechnąd doskonale to rozumiała.
Jestem Magda, a to Merritt. Ma dar. Gdy tylko stąd wyjdziemy, ochronimy cię przed
Nawiedzającymi Sny, żeby nie mogli wniknąd do twojego umysłu, a potem, kiedy będziesz już
bezpieczna, Merritt cię uleczy.
Kobieta uścisnęła mu dłoo.
Magda delikatnie odgarnęła jej z twarzy czarne włosy.
— Jak się nazywasz?
— Naja Moon.
Imię równie egzotyczne jak uroda.
— Czy możesz nam powiedzied, Naju, dlaczego przybyłaś do Wieży?
Naja popatrzyła na Merritta, a potem na Magdę.
— Dlatego że należy powstrzymad imperatora Sulachana, bo inaczej zniszczy świat życia.
Magda zesztywniała i popatrzyła na Merritta stojącego przy nich ze świetlną kulą. Znowu się
pochyliła ku Nai.
— Skąd to wiesz?
— Byłam jego spirytystką.
ROZDZIAŁ 73
Zanim Magda zdążyła jeszcze o coś zapytad, Naja zamknęła oczy i zadygotała z bólu. Kiedy ból
minął, walczyła o oddech, odpoczywając w ramionach Magdy.
Para jej wysilonego oddechu wznosiła się w nieruchome powietrze małej kamiennej celi.
Magda chwilowo zrezygnowała z pytao i rozcierała ręce Nai. Pozwalała jej odpocząd, rozgrzewając jej
zlodowaciałe palce. Ziąb tak głęboko pod ziemią był podstępnym zabójcą, z czasem odbierał ludziom
energię, a w koocu życie.
Magda wiedziała, że Naja musi teraz nabrad sił. Wreszcie mogła swobodnie oddychad.
Nadgarstki w koocu przestały krwawid, lecz miała poważniejsze rany, którymi trzeba się będzie jak
najszybciej zająd.
Merritt nie mógł się doczekad, kiedy wyjdą z lochu i znajdą się poza osłonami, żeby mógł ją
uleczyd i żeby strażnicy przestali im zagrażad. Co chwilę sprawdzał korytarz za zewnętrznymi
drzwiami, wyraźnie się martwił, że im dłużej to trwa, tym strażnicy robią się podejrzliwsi.
Musieli też brad pod uwagę, że mógł się zjawid ktoś jeszcze, także ci, którzy pochwycili Naję,
wtrącili ją do lochu i torturowali. Gdyby ich tu przyłapano, byłoby po nich. Nikt nie wiedział, że tu
przyszli, i gdyby ich tu zamknięto, nikt by im nie przyszedł na ratunek.
Naja, po krótkim odpoczynku, zaczęła — chod nikt jej o to nie prosił — próbowad stawad na
nogi. Bardziej niż Merritt pragnęła wyjśd z celi, zanim wrócą strażnicy.
Wreszcie udało się jej wstad. W celi nie było jej ubrao. Na szczęście peleryna Magdy była tak
obszerna, że Naja mogła się w nią zawinąd. Była wdzięczna za to okrycie i przyciskała je do siebie,
stojąc i wypróbowując nogi. Okazała się silniejsza, niż Magda się spodziewała.
Peleryna musiała na razie wystarczyd. Naja była niemal tego samego wzrostu i budowy co
Magda, więc będzie mogła dad jej trochę własnych ubrao. Ale najpierw musieli się wydostad z lochu.
— Dlaczego miecz mnie nie skaleczył? — zapytała Merritta, poruszając ramionami, żeby
przywrócid w nich krążenie krwi.
Najpierw wyjrzał za drzwi, a potem spojrzał na nią.
— Jest w nim magia.
— Tu magia nie działa. Próbowałam. Próbowałam ze wszystkich sił.
— Tutejsze osłony nie blokują tej magii. Podobnie jak magii świetlnych kul. To
skomplikowane i nie chcę nadmiernie upraszczad, ale głównie chodzi o to, że magia miecza nie
skrzywdzi osoby niewinnej lub przyjaciela. Nie uważam cię za wroga, toteż miecz cię nie zranił. Nie
wypróbowałem wcześniej tego aspektu, więc musiałem uważad. Wygląda na to, że działa. Z tego, jak
ostrze przecięło żelazne obręcze, wynika też, że i drugi aspekt jego magii funkcjonuje.
Dla Magdy było to coś nowego. Merritt nie powiedział jej, że magia miecza nie może
skrzywdzid niewinnych ludzi. Był pełen niespodzianek.
— Dlaczego mi pomagacie? — W głosie Nai słychad było ból i, co zrozumiałe, nutkę
podejrzliwości.
— Właściwie mieliśmy nadzieję, że ty nam pomożesz — powiedział Merritt. — Słyszałem, że
chciałaś się do nas przyłączyd. Kiedy się dowiedzieliśmy, gdzie jesteś, uznaliśmy, że musimy cię
wydostad.
— Myślałam, że tutejsi ludzie nic chcą mojej pomocy. Że się myliłam co do Nowego Świata i
czarodziejów, którzy tu mieszkają i pracują. Zamiast przyjąd moją pomoc, zakuli mnie w łaocuchy w
tym okropnym miejscu. Powiedzieli, że jestem szpiegiem i muszę umrzed.
— Jesteśmy przekonani, że w Wieży są zdrajcy — wtrąciła Magda. — Myślę, że to oni cię tu
wtrącili, żebyś nie mogła nam pomóc.
— Myślałam, że przychodząc tutaj, popełniłam największy błąd w życiu — powiedziała Naja,
kręcąc głową. — Cieszę się, że to, w co wierzyłam, jest prawdą i że są tu, tak jak słyszałam, dobrzy
ludzie. Ale może wcale nie ma tu zdrajców.
Magda zmarszczyła brwi.
— O czym ty mówisz? Dlaczego ci, którzy cię ujęli, zamknęli cię tu, skoro nie współpracują z
tymi z Nowego Świata?
Naja popatrzyła na nią, potem na Merritta i znowu na nią.
— Może opanowali ich Nawiedzający Sny.
Merritt zesztywniał.
— Uważasz, że naprawdę może tak byd?
— To możliwe. Nawiedzający Sny mogą nakłonid ludzi do robienia najgorszych rzeczy.
Magda westchnęła.
— Nie wiemy, co się naprawdę dzieje. I dlatego po ciebie przyszliśmy. Mamy nadzieję, że
pomożesz nam odkryd prawdę.
— Jeżeli to miejsce ma osłony — powiedziała Naja — może Nawiedzający Sny nie mogą nas
podsłuchad.
— Całkiem możliwe — stwierdził Merritt. — Loch chronią jedne z najpotężniejszych osłon
supresyjnych, jakie kiedykolwiek stworzono.
— Twój miecz ma nową formę magii — wtrąciła Magda. — Działa pomimo osłon.
Nawiedzających Sny też zapewne stworzono później, toteż osłony nie mogą nas przed nimi obronid.
Spojrzała znacząco na Naję.
Naja zrozumiała aluzję.
— Jeśli któryś z nich by mnie znalazł i przebywał w moim umyśle, tobym o tym nie wiedziała.
Magda spojrzała na Merritta.
— Nie możemy zakładad, że więź zadziała poprzez osłony. Lepiej nie ryzykowad. Zanim
zaczniemy rozmawiad, zabierzmy ją stąd i ochroomy przed Nawiedzającymi Sny.
— Ma rację — potwierdziła Naja. — Skoro macie coś, co ich powstrzymuje, musimy się stąd
wydostad i z tego skorzystad.
Merritt uniósł miecz i pozwolił mu wsunąd się do pochwy, upewniając się, że luźno chodzi.
— Pójdziemy, gdy tylko poczujesz, że dasz radę. Cieszymy się, Naju, że jesteś po naszej
stronie. Przyda się nam twoja pomoc. Gdy tylko cię uleczymy.
— Jeśli w Wieży są zdrajcy, szpiedzy pracujący dla imperatora Sulachana, a nie tylko
Nawiedzający Sny, to bardziej potrzebujecie mojej pomocy, niż się wam zdaje.
Magdzie się to nie spodobało.
Zanim jednak zdążyła coś powiedzied, Naja znowu zaczęła się osuwad na ziemię. Obydwoje ją
podtrzymali.
— Musimy się stąd wydostad — powiedział do Magdy Merritt. Myślę, że już lepiej z nią nie
będzie, póki jej nie uleczę. Nie możemy dłużej zwlekad. Musimy ją stąd zabrad, dad jej więź i uleczyd.
Jest silna, lecz poważnie ranna.
— Ma rację — przyznała Naja, zaciskając z bólu zęby. — Już mogę stad. Chodźmy.
Magda potaknęła.
— Podtrzymamy cię, ale tu jest wąsko i będziesz musiała trochę dłużej wytrzymad. Merritt
będzie cię niósł, gdy tylko wyjdziemy z lochu. — Dziękuję wam — wykrztusiła Naja pomiędzy
spazmami bólu.
ROZDZIAŁ 74
Podekscytowanie uwolnieniem z łaocuchów mijało i nie było wątpliwości, że Naja opada z sił.
Od czasu do czasu ściągała brwi i Magda wiedziała, że chod tamta się nie skarży, coraz bardziej cierpi.
Tylko dzięki determinacji trzymała się na nogach lepiej, niż można by się spodziewad.
Naja z trudem wydostała się przez niskie drzwi celi. Łatwiej było jej stad, niż się pochylid.
Merritt wyszedł pierwszy i podtrzymywał ją z zewnątrz, a Magda, wciąż w celi, trzymała ją za drugie
ramię. Kiedy Naja wyszła, Merritt wziął ją na ręce i przeniósł przez zewnętrzną izbę. Zatrzymał się
przed zewnętrznymi drzwiami, trzymając ją na rękach.
Dał znak głową.
— Sprawdź na zewnątrz — szepnął do Magdy.
Ostrożnie wysunęła głowę i zerknęła w ciemnośd.
— Za ciemno, żeby coś zobaczyd.
— Weź światło. Ja ją poniosę.
Magda wzięła z jego dłoni ciężką świetlną kulę. Merritt inaczej ułożył sobie Naję, a Magda
wysunęła kulę w korytarz i rozejrzała się. Dała czarodziejowi znak, że wszystko w porządku.
Naja objęła go za szyję, kiedy się pochylił, żeby wyjśd przez trochę wyższe zewnętrzne drzwi i
ruszyd za Magdą w wąski tunel. Merritt niósł ją z łatwością, ale miejscami było tak wąsko, że musiał
posuwad się bokiem, a i wtedy ledwo się mieścili.
— Jak ją przeniesiemy obok strażników? — zapytał, idąc za Magdą.
Obejrzała się przez ramię, nie zwalniając kroku.
— Jakoś ich zwiedziemy, tak jak przy wejściu.
Merritt w to powątpiewał.
— Naprawdę uważasz, że dadzą się omamid i pozwolą nam ją zabrad?
— Powiem im, że zabieramy ją do mojego przyszłego męża, bo chce ją osobiście przesłuchad.
Merritt westchnął, dając do zrozumienia, że nie podoba mu się taki zaimprowizowany plan i
że nie sądzi, żeby to się udało.
— Masz lepszy pomysł? — spytała Magda.
— Możemy wypróbowad twój plan. Mój znasz.
Magda nie była zachwycona jego koncepcją uśmiercenia strażników, ale ponieważ wiedziała,
w jakim stanie jest Naja, plan Merritta już się jej nie wydawał taki zły. Nie wiedzieli jednak, czy
strażnicy mają coś wspólnego z tym, co spotkało Naję. Mogli byd tylko zwykłymi strażnikami,
niemającymi pojęcia, co się dzieje.
Merritt się zatrzymał, zanim dotarli do zewnętrznych drzwi lochu, za którymi powinni czekad
strażnicy.
— Myślisz, że dasz radę iśd? — zapytał cicho Naję. — Póki nie miniemy strażników? Może
będę musiał sięgnąd po miecz.
Kiwnęła głową.
— Nabrałam trochę sił. Postaw mnie.
Pozwolił jej stanąd na bosych stopach.
Magda przez chwilę się zastanawiała, czy Naja ustoi, ale zebrała się w sobie i wyprostowała.
— Pójdę pierwsza i zagadam ich — szepnęła Magda. — Naju, trzymaj się tuż za mną.
Spróbujemy cię stąd wyprowadzid, zanim zaczną protestowad.
W milczeniu przeszli ostatni odcinek kamiennego tunelu ku światłu sączącemu się zza
zewnętrznych drzwi. Światło lampy oznaczało, że ciężkie żelazne drzwi są otwarte. Magda zebrała
spódnicę i dumnie przekroczyła wysoki próg.
Naja trzymała się tuż za nią i leciutko dotykała dłonią pleców Magdy.
Dwaj krzepcy mężczyźni czekali — jeden ustawiony nieco przed drugim — blokując wejście na
żelazne schody prowadzące na górę. Ten z przodu zatykał kciuki za pas. Byli na tyle blisko, że czuła,
jak paskudnie cuchną.
Nie było tu zbyt wiele miejsca. Magda miała nadzieję, że Merritt będzie mógł w razie
potrzeby użyd miecza. Jeśli będzie musiał sięgnąd po miecz, zamierzała odepchnąd Naję na bok i ją
chronid.
— No, no — powiedział ten z przodu. Wredny uśmieszek stał się szerszy, kiedy strażnik
dostrzegł Naję za Magdą. — Któż to wyszedł na światło.
— Musimy ją zabrad na dalsze przesłuchanie — powiedziała lodowato Magda, nie chcąc się
wdawad w dłuższą rozmowę. — Odsunąd się.
— Rzecz w tym, żeś zapomniała, com ci powiedział — odrzekł, drapiąc szczecinę zarostu na
policzku, bynajmniej niezastraszony.
Popatrzyła na niego gniewnie.
— O co ci chodzi?
— Ostrzegałem, że w tunelach dźwięk się niesie. Słyszeliśmy, coście mówili. „Spróbujemy cię
stąd wyprowadzid, zanim zaczną protestowad". Chyba tak to rzekłaś, dobrzem zapamiętał?
Magda poczuła lekki nacisk na wysokości krzyża. Zanim do niej dotarło, co się dzieje, Naja
śmignęła obok niej.
Miała nóż Magdy.
Uderzyła jak błyskawica. Ostrze przecięło gardło pierwszemu strażnikowi, od prawego ucha.
Krew buchnęła z przeciętej arterii. Z otwartej tchawicy przy każdej próbie oddechu wydostawała się
chmura kropel krwi.
Naja się okręciła, koocząc potężne cięcie, a drugi strażnik zacisnął wielkie łapsko na jej
przegubie, na ranie po obręczy.
Naja bez zwłoki wykorzystała jego rękę jak dźwignię i wykonała obrót. Wykorzystując jego
chwyt, mocno szarpnęła się ku krzepkiemu strażnikowi. Lecąc na niego, zatoczyła łuk nożem
trzymanym w drugiej ręce i wbiła mu go prosto w serce.
Oczy wyszły mu na wierzch.
Pierwszy strażnik z łomotem uderzył o podłogę. Krew z przeciętej tętnicy zaczęła tworzyd
jeziorko. Z bulgotem wydał ostatnie tchnienie. Drugi z nożem w piersi poleciał do tyłu. Z trzaskiem
uderzył potylicą o podłogę. Spod przetłuszczonych włosów zaczęła się sączyd krew. Wpatrywał się w
nicośd szeroko otwartymi, martwymi oczami.
Wszystko stało się tak szybko, że Magda dopiero teraz sobie uświadomiła, że usłyszała szczęk
stali. Merritt stał z mieczem w dłoni i furią w oczach.
Magda musiała chwycid Naję, kiedy ta chwiejnie się cofnęła o parę kroków. Złapała
równowagę i wyprostowała się, patrząc gniewnie na leżące u jej stóp ciała.
W świetle lampy zobaczyła, że oczy Nai są błękitne jak niebo w słoneczny letni dzieo. Przy
smoliście czarnych włosach wydawały się jeszcze bardziej olśniewające. A teraz te błękitne oczy
pałały dziką wściekłością.
— Obaj na zmianę się ze mną zabawiali — powiedziała wyzywająco. — Gdybym miała czas, to
nie uczyniłabym im łaski szybkiej śmierci.
Magda nie mogła mied jej tego za złe. Czułaby to samo. Zaskakująca siła, jaką wykazała Naja,
ponownie przypomniała Magdzie, że Naja Moon to osoba, z którą nie ma żartów i której nie wolno
nie doceniad.
— Wymierzyłaś sprawiedliwośd — powiedziała Magda. — Ja cię nie potępiam.
Naja uśmiechnęła się z satysfakcją.
— To upraszcza sprawę — mruknął Merritt i wsunął miecz do pochwy. — Nikt nie wiedział, że
się tu wybieramy. Nikt poza nimi dwoma nie wiedział, że tu byliśmy i że uwolniliśmy Naję. No a oni
już nikomu nie wygadają.
— Więc zachowamy anonimowośd — orzekła Magda. — Wydostaomy się stąd, zanim ktoś
nadejdzie.
Naja się pochyliła i wyszarpnęła nóż z piersi strażnika. Starannie wytarła ostrze o nogawkę
jego spodni. Podrzuciła nóż, chwyciła go za czubek i podała Magdzie rękojeścią.
— Przepraszam, że pożyczyłam go sobie bez pozwolenia. Gdyby mój dar tu działał,
poradziłabym sobie z nimi bez pomocy noża.
— Nie mam ci tego za złe. Dostali to, na co zasłużyli — powiedziała Magda, chowając nóż do
pochwy za rozcięciem w sukni, na wysokości krzyża. Ruszyła ku żelaznym schodom. — A teraz
zmykajmy stąd.
Naja się uśmiechnęła i poszła za nią.
ROZDZIAŁ 75
Magda ostrożnie uchyliła drzwi na tyle, żeby mogła zerknąd przez wąską szczelinę. Nikogo nie
zobaczyła w korytarzach katakumb, ale parę minut wcześniej widziała spiesznie przechodzących
dwóch czarodziejów pogrążonych w rozmowie. Po drugiej stronie przejścia widziała jedną z
niezliczonych nisz z ciałami zmarłych. Na górnym poziomie przynajmniej nie cuchnęło tak jak na
niższych.
Nie wiedziała, ile czasu zajmie Merrittowi uzdrawianie Nai, ale wolałaby nie spędzad czasu w
małej bibliotece w katakumbach w pobliżu warsztatów czarodziejów, bo stąd nie było daleko do
lochu. Biblioteka była czysto umowna — ot, mała komora wyżłobiona w miękkiej skale. Mieściły się tu
tylko trzy rzędy drewnianych półek na książki. Pomiędzy regałami stała zwyczajna ława. Na stolik już
nie było miejsca.
Naja leżała na ławie, a Merritt klęczał przy niej, starając się jak najszybciej zaleczyd największe
rany. Powiedział, że z biblioteki rzadko się korzysta, ale Magda się martwiła, że mimo to ktoś może tu
zajrzed i się na nich natknąd. Nie przychodziło jej na myśl żadne wiarygodne wyjaśnienie, dlaczego są
tutaj, kim jest Naja i co się jej stało.
Ale musieli gdzieś się zatrzymad. Merritt nie mógł zbyt długo nieśd Nai, bo lada chwila ktoś by
ich zobaczył i zaczął zadawad pytania. Mała biblioteka była pierwszym ustronnym miejscem, które
znaleźli i które zdaniem czarodzieja powinno byd na krótko dośd bezpieczne.
Naja miała sporo ran, w tym pozrywane mięśnie nóg, parę złamanych kości w stopach, a
także ciężką, zagrażającą życiu ranę brzucha. Zabicie strażników z pewnością usatysfakcjonowało
Naję, ale otworzyła się rana brzucha i należało ją zasklepid.
Zanim cokolwiek zrobili, gdy tylko wydostali się za osłony lochu, Naja uklękła i przysięgła
lordowi Rahlowi. Tak bardzo jej zależało na ochronie przed Nawiedzającymi Sny, że nie zważając na
ból, trzykrotnie powtórzyła modły i nawiązała ochronną więź. Magda bardzo chciała uleczyd Naję,
lecz przede wszystkim pragnęła mied pewnośd, że będą zabezpieczeni przed Nawiedzającymi Sny.
Natychmiast po tym zajęli się szukaniem miejsca, gdzie mogliby zacząd ją uzdrawiad. Merritt
powiedział, że uleczenie czarodziejki trochę potrwa, co najmniej godzinę, a może całą noc. Ponieważ
wiedzieli, że nie mogą tak długo pozostawad w bibliotece, postanowił podleczyd ją na tyle, żeby ocalid
ją od śmierci i by mogła sama iśd, a wtedy zaprowadzą ją w bezpieczniejsze miejsce. Tam Merritt
będzie mógł uleczyd resztę ran, nie ryzykując, że ktoś mu przerwie w najważniejszym momencie.
Teraz miał zrobid, co się da i najszybciej, jak się da.
Magda i tak się obawiała, że zostaną przyłapani w bibliotece. Wiedziała, że jeśli ktoś zejdzie
do lochu i znajdzie dwóch martwych strażników, podniesie alarm i wkrótce zaroi się tu od żołnierzy.
Zajrzą w każdy kąt. Nie była pewna, czy wiedzą, kim jest Naja oraz że była więźniarką i uciekła, lecz
gdyby ją i Merritta znaleziono w bibliotece na uzdrawianiu rannej kobiety, żołnierze z pewnością
zadawaliby mnóstwo pytao i oczekiwali jasnych odpowiedzi.
Merritt kiedyś tu pracował, toteż znał tę częśd katakumb. Wiedział o szafie, w której
czarodzieje i czarodziejki trzymają różne rzeczy. Znalazł tam szatę czarodziejki i trochę czystych
ściereczek. Lniana szata była ozdobiona przy dekolcie czerwonymi i żółtymi paciorkami układającymi
się w starożytne symbole profesji. Przyniósł to wszystko do biblioteki i stał na warcie przy drzwiach, a
Magda obmyła Naję na tyle, by kobieta nie wzbudziła podejrzeo, gdyby ktoś ją zobaczył.
Wilgotną szmatką delikatnie zmyła krew z twarzy na wpół przytomnej Nai i ubrała ją w szatę.
Naja była im wdzięczna za wszystko.
Potem Magda pozwoliła Merrittowi zabrad się do pospiesznego uzdrowienia Nai, a sama stała
na czatach.
Merritt w koocu do niej podszedł.
— Jest tam ktoś?
— Nie, teraz nie. — Magda się obejrzała i zobaczyła stojącą tuż za nim Naję. — Jak się
czujesz? — spytała czarodziejkę.
— Merritt zrobił to, co było pilniejsze. Jest bardzo utalentowany. Myślę, że starczy mi sił, żeby
przejśd w bezpieczniejsze miejsce, gdzie dokooczy leczenie.
— Do twojego domu? — spytała go Magda.
Mocno zacisnął wargi, namyślał się.
Spojrzał przelotnie na Naję.
— Chciałbym, żebyśmy mogli tam pójśd. Bylibyśmy na uboczu i sami. Ale uważam, że
powinno to byd gdzieś bliżej. Naja może iśd przez jakiś czas, ale obawiam się, że tak daleko nie
zajdzie. Wpadlibyśmy w tarapaty.
Naja popatrzyła w szczelinę w drzwiach. Nagle się cofnęła, zdumiona.
— Tam są trupy.
Merritt potaknął.
— To katakumby, pod Wieżą, gdzie składa się zmarłych na spoczynek. Jesteśmy tuż nad
lochem.
Naja była wyraźnie zaniepokojona.
— Musimy stąd odejśd, natychmiast.
— Oni nie żyją — uspokajał ją Merritt. — Nie mogą cię skrzywdzid.
— Owszem, mogą — powiedziała Naja. Magda zamknęła drzwi i obróciła się ku niej.
— O czym ty mówisz?
— Imperator Sulachan wykorzystuje zmarłych.
Obydwoje się w nią wpatrzyli. Magda, która walczyła z trupem, wcale nie była mocno
zdziwiona słowami Nai.
— Jak? — zapytała.
— Żeby mu służyli.
— Jak ktoś martwy może mu służyd? — zapytał Merritt.
— Dla imperatora Sulachana martwy sługa jest równie dobry jak żywy. A w pewnych
przypadkach lepszy.
— Lepszy — powtórzył Merritt, wlepiając w nią wzrok. — Ich serca nie biją. Nie ma w nich
życia. Jak mogą cokolwiek robid?
— Kury, którym obcięto głowę, jeszcze przez jakiś czas mogą się poruszad i trzepotad
skrzydłami — powiedziała Naja. — I nie ma to nic wspólnego z magią. Imperator ma ludzi o rzadkim
darze, zwanych konstruktorami — dodała cichym, niemal nabożnym tonem. — Nigdy żadnego nie
poznałam, lecz wiem, że konstruktorzy wyróżniają się szczególną inwencją. Potrafią sobie uzmysłowid
to, o czym inni nigdy by nie pomyśleli, i dzięki temu stworzyd to, co innym nigdy się nie udało.
Magda spojrzała na Merritta.
— Rozumiem. Też mamy konstruktorów.
— Zatem wiecie, jak całkowicie nowe i nieoczekiwane rzeczy potrafią stworzyd. Myśli
większości ludzi podążają utartymi szlakami, takimi samymi jak innych, nigdy nie zbaczają z drogi
obiegowych sądów. Konstruktorzy nie znają takich ograniczeo. Myślą po swojemu. Ich umysły
wędrują po bezdrożach tego, co istnieje, łącząc ułamki wiedzy w nieznany dotąd sposób.
— Rozumiemy to wszystko — powiedziała Magda. — Ale co to ma wspólnego z
przywracaniem martwym możliwości poruszania się?
— Konstruktorzy imperatora stworzyli nową magię, nowe zaklęcia, po części działające
poprzez zmianę natury Grace. Nauczyli się wykorzystywad magię do kontrolowania zmarłych.
— Skąd to wszystko wiesz?
— Bo kiedyś byłam jedną z pomagających im osób z darem. Manipulując duszami zmarłych w
zaświatach i tchnąd potężną magię w ciała, które te dusze opuściły, nakłania się zmarłych do
posłuszeostwa. Tę tajemnicę rozwikłali konstruktorzy, wykorzystując dusze zmarłych z zaświatów,
łącząc je na nowo z ciałami, które opuściły, dzięki sprzężeniu w Grace, dzięki iskrze biegnącej od
Stwórcy poprzez życie i w śmierd. Dzięki nowym zaklęciom narysowanym przez naszych
konstruktorów nakazuje się martwym wypełniad polecenia imperatora Sulachana.
— Wbrew ich woli? — zapytała Magda.
Naja pokręciła głową.
— Oni nie mają woli. Są martwi. Są jak surowiec, z którego za pomocą metod wymyślonych
przez konstruktorów tworzy się istoty służące imperatorowi.
— Służące? Jak oni służą? — spytał Merritt. — Czemu martwy miałby lepiej służyd Su
lachanowi niż żywy?
— Martwi nigdy się nie męczą, nie czują głodu, bólu ani litości. Nie muszą jeśd, spad,
odpoczywad, nie musi im byd ciepło, toteż nie potrzebują żadnego zaopatrzenia. Nie mają innych
pragnieo niż te, które im narzucono. Nie odczuwają lęku, więc działają bez wahania.
— Jak działają? — drążył Merritt. — Do czego są wykorzystywane te oddziały trupów?
— Z powodów, które wymieniłam, są idealnymi asasynami. — Skinęła ku drzwiom. — Mogą
tu byd, wśród was, a wy o tym nie wiecie. Przechodzicie obok nich i nie widzicie, kim są. Martwych
można w razie potrzeby ożywid. Daje się im wtedy konkretny cel. Nie spoczną, póki nie wypełnią
polecenia. Z tych samych powodów są doskonałymi wojownikami. Są jednak granice ich przydatności.
Są rzeczy, do których imperator Sulachan nie może ich użyd. Kiedy chce, żeby wypełniano jego
rozkazy z pewną dozą inteligencji, wykorzystuje półludzi.
— Półludzie? — wpadła jej w słowo Magda. — Kim są półludzie?
— Żywi ludzie, których pozbawił duszy.
ROZDZIAŁ 76
Merritt skrzyżował ramiona na piersi.
— Ile tak naprawdę wiesz o tym wszystkim? Jak dobrze to pojmujesz?
— Powiedziałam wam, że byłam spirytystką imperatora Sulachana. — Naja westchnęła ze
zniecierpliwieniem. — Musimy teraz o tym rozmawiad? Nie moglibyśmy pomówid o tym później?
— Najpierw musimy wyjaśnid pewne rzeczy — stwierdził Merritt.
Naja skinęła ku drzwiom.
— Powinieneś wiedzied, że każdy z tych trupów może byd sługą imperatora. Nie będziesz o
tym wiedzied, póki któryś nie usiądzie, nie chwyci cię za gardło i nie wyrwie ci rąk. Gdyby imperator
lub któryś z jego tutejszych sługusów wiedzieli, że tu jesteśmy, mogliby wysład jednego albo tuzin
zmarłych, żeby nas rozdarli na strzępy.
— Ona ma rację — odezwała się Magda, przypominając sobie okropny los Izydory. —
Powinniśmy stąd wyjśd.
— Jak mógłby skłonid któregoś z tych zmarłych, żeby wypełnił jego polecenie? — zapytał
Merritt, nie mając zamiaru się ruszyd, dopóki nie pojmie tego wszystkiego i dokładnie się nie dowie,
co im grozi. — Może ma potężną moc, ale jest daleko w Starym Świecie. Jak z takiej odległości może
tego dokonad?
— Z łatwością. Jeden z lojalnych wobec niego ludzi przygotowuje zwłoki, tu, w Wieży, albo w
Aydindril, a potem składa je w katakumbach. Skąd miałbyś wiedzied, że złożone tu na spoczynek ciało
nie jest jednym z przygotowanych do spełniania poleceo Sulachana? Każdy z jego ludzi kryjących się
w Wieży jako szpieg i zdrajca mógłby w mgnieniu oka obudzid umarłego ze snu śmierci. — Pstryknęła
palcami. — Ot, tak.
Magda musiała się upomnied, że musi oddychad.
— Drogie duchy, nigdy mi to nie przyszło na myśl.
— Mnie też — przyznał Merritt. — Jest jakiś sposób sprawdzania umarłych, dowiedzenia się,
których tak przygotowano?
— Nie można tego wykryd, chyba że znajdziesz sposób skontaktowania się z ich duszami w
zaświatach. Jako spirytystka mogę ci powiedzied, że to nie jest proste. Pewnie mogłabym się udad w
zaświaty, żeby znaleźd duszę konkretnego martwego człowieka, ale to by zajęło wiele dni i dotyczyło
tylko tego jednego. A macie tutaj tysiące ciał. Macie tysiące spirytystek, którym można by powierzyd
tak ogromne zadanie?
— Pewnie znalazłaby się garstka osób z takim darem — powiedziała Magda. — Ale obawiam
się, że jedyną, jaką znałam, zabił jeden z nieżywych sług imperatora.
— Więc nie możecie sprawdzad składanych na spoczynek ciał. Co gorsza, ci, którzy chcą się
posłużyd umarłymi, nie muszą sobie zadawad takiego trudu. Macie strażników, którzy sprawdzają
ludzi wchodzących i wychodzących z katakumb? Towarzyszących im, żeby widzied, co robią?
Merritt uniósł znacząco brew, domyślając się, o co jej chodzi.
— Nie. Na dole pracują czarodzieje starający się znaleźd remedium na broo Sulachana. Cały
czas chodzą tam i z powrotem.
— No właśnie — powiedziała Naja. — Każdy z tych czarodziejów może byd szpiegiem
pracującym dla imperatora Sulachana. Mogą wybierad spośród tysięcy zmarłych. Wystarczy, że
znajdą odpowiednie ciało i przygotują je na wybudzenie ze śmierci. Konstruktorzy Sulachana już
dopracowali te zaklęcia. Szpiedzy mogą wskazywad ważnych czarodziejów i nasyład na nich zmarłych,
żeby zniweczyd wasze wysiłki.
Zdesperowany Merritt potarł dłonią twarz.
— Naju, trudno się w tym połapad. Muszę wiedzied, z czym dokładnie mamy do czynienia,
poznad ogólniejszy obraz. Nie tylko o zdrajcach mordujących tutaj ludzi, ale i jak to się ma do
głównego celu Sulachana. Ważne, żebym zrozumiał całośd.
Naja wzięła głęboki oddech, skinęła głową.
— Rozumiem. Na pewno trudno się o tym słucha po raz pierwszy.
— O, tak — potwierdził Merritt.
— Imperator Sulachan jest stary i schorowany — zaczęła Naja. Boi się, że nie dożyje czasów,
kiedy Stary Świat zjednoczy wszystkich ludzi zgodnie z jego wizją. Nazywa tę wizję Przymierzem Ludzi.
Chce, żeby przymierze objęło wszystkich. Imperator uważa, że to słuszna sprawa, wykraczająca poza
jego życie, ważna dla dobra wszelkiego istnienia: świat życia i świat śmierci splecione w jednośd, tak
jak Grace jest całością. Uważa, że aby to osiągnąd, wszyscy ludzie powinni podlegad jednemu prawu,
dla większego dobra, tak żywi, jak i umarli.
Merritt nie mógł w to uwierzyd.
— Żywi i umarli?!
— Tak — powiedziała czarodziejka.
— Odłóżmy chwilowo na bok pomysł, że może władad światem duchów — rzekł Merritt. —
Ale jak może myśled, że uda mu się panowad nad światem żywych, skoro umiera? Nie będzie go tutaj,
żeby zrealizowad te plany.
— Dąży do tego, żeby nadal istnied i działad, nawet nie żyjąc w konwencjonalnym sensie,
toteż nie można odkładad na bok pomysłu władania światem duchów. One są sprzężone.
Powiedziałeś, że chcesz zobaczyd szerszy obraz. Ogólniejszy cel Sulachana to poszukiwanie
alternatywnej formy istnienia. Musisz rozumowad w takich kategoriach. On szuka sposobu
pośmiertnego połączenia się z istotą działającą w tym świecie, świecie życia, żeby mógł władad
obiema sferami. Wierzy, że jeśli zawładnie światem duchów, będzie mógł poprzez swoją duszę tam
rządzid, a zarazem poprzez sprzężenie duszy z ożywionym ciałem będzie władad i tym światem. W ten
sposób połączy oba światy.
— To szaleostwo. — Magda pokręciła głową i głęboko westchnęła. — Znaleźliśmy się u
schyłku wszystkiego, co nam drogie i co cenimy. Nie tylko naszej wolności, ale i istnienia.
Merritt chciał zadad tysiące pytao, a nie mógł dobyd głosu, toteż Magda go wyręczyła.
— Jaka jest rola rzesz zmarłych w planach imperatora?
— Jak mówiłam, używa ich jako asasynów i szykuje się do wykorzystywania ich jako
wojowników. Kiedy zaczną działad, nic ich nie obchodzi. Bardzo trudno ich powstrzymad. Kiedy ich
zranisz, nie krwawią. Jeśli odrąbiesz im ramię, nie czują bólu i po prostu walczą tą ręką, która im
została. Jeżeli utniesz im nogi, będą cię ścigad na rękach. Nie odpoczywają. Są niestrudzonymi,
niepowstrzymanymi, zimnymi i bezlitosnymi zabójcami. W razie potrzeby można ożywiad kolejne
ciała. Zmarłych nie brakuje.
— I tak bez kooca? — zapytała Magda.
— Nie, nie bez kooca. Ciała się rozkładają, lecz magia, która nimi włada, hamuje ten proces,
ale to nie jest idealne rozwiązanie. Ma pewne ograniczenia. Zaklęcie z czasem zanika, podobnie jak
rozkładające się zwłoki. W miarę jak magia słabnie, zmniejsza się jej skutecznośd i przydatnośd
zmarłego.
— No właśnie — ożywił się Merritt. — Może powinniśmy to wykorzystad do przeciwdziałania
tej magii.
Dał Nai znak, żeby mówiła dalej.
— Armia zamierza ich wykorzystywad na pierwszej linii. Strzały i włócznie niewiele zdziałają
przeciwko zmarłym. Bezustanne ich dźganie nic nie da. Nie można ich zabid, bo już nie żyją. Wasi
żołnierze zmarnują siły i energię, starając się ich unicestwid, porąbad, próbując zatrzymad ich atak.
Zmarli będą niestrudzenie nacierad, wyczerpując wasze siły. Sulachan chce, żeby jego wojska
nadciągnęły dopiero wtedy, kiedy zmarli wyniszczą waszych żołnierzy. Pozbierają ich ciała i potem
będą służyd w martwej armii Sulachana. Kiedy zmarli już nie będą potrzebni, ludzie Sulachana po
prostu przetną magiczne więzi i zostawią ich, jak zwykłe zwłoki. W pojedynkę są niewiele warci. Są
tylko tworzywem do wykorzystania. Jeżeli będzie potrzebował ich więcej, czarodzieje mu ich
dostarczą.
Merritt, zasłuchany i zamyślony, skubał grzbiet nosa.
— Jak można ich zatrzymad?
— Nie jestem aż tak zaznajomiona z ich wykorzystaniem w walce. Nie miałam do czynienia z
oficerami, dowództwem czy strategami. Pracowałam z czarodziejami tworzącymi różne rzeczy, a nie z
ludźmi, którzy potem z nich korzystają. Ale mogę wam powiedzied, opierając się na ogólnej wiedzy,
że istnieje zaledwie parę sposobów powstrzymania ich, poza „odłączeniem" magii, która nimi kieruje.
Jeden to rozszarpanie na strzępy. Nie jest to takie łatwe, jak się wydaje, bo magia ich także, że tak
powiem, utwardza. Nie chodzi o stworzenie ze zmarłego lepszej broni. Magii używa się w
zwyczajnych celach. Ma zapobiec rozkładowi zwłok, który by doprowadzał do odpadania ciała. Ale
nawet odcięte ramię będzie cię próbowało złapad, wczepid się w twoją nogę, a jeśli zbliży się nocą do
obozu, może złapad śpiącego żołnierza za gardło i udusid. Lecz, jak zapewne się domyślasz, fragmenty
zwłok mają ograniczone możliwości atakowania, więc nie są poważnym zagrożeniem. Wasze wojska
pewnie spróbują użyd osłon, ale mogę wam powiedzied z doświadczenia, że to nic nie da. Osłony
reagują na życie. W przypadku zmarłych nie działają.
— To prawda — powiedział Merritt, głęboko zamyślony. — Sprzężenie osłony z tym, co
nieżywe, sparaliżowałoby ją, bo usiłowałaby odpierad cały otaczający ją świat. No a ogieo? To
powinno zadziaład.
Naja potaknęła.
— To drugi sposób na powstrzymanie ich. Każdy rodzaj ognia jest dobry, bo zmienia ciało w
popiół. Ogieo czarodzieja z pewnością by zadziałał, bo przylgnąłby do nich i nieustannie płonął. Lecz
zdajesz sobie sprawę, że z czasem jego skutecznośd by zmalała, bo czarodzieje Sulachana mogą
wysład w ogieo czarodzieja niezliczone zastępy nieżywych. Mogę wam też powiedzied, że pracują nad
sposobami ich chronienia przed ogniem czarodzieja. Nie wiem, czy udoskonalili tę osłonę, lecz
musicie wiedzied, że nad tym pracują. A nawet jeżeli nie uda im się ochronid martwych przed
magicznym ogniem, to i tak marna to pociecha, bo oni nie przejmują się stratami. Czarodzieje
wyczarowujący ogieo męczą się, zaklinanie i nieustanne podtrzymywanie magicznego ognia wymaga
wysiłku. A jak już mówiłam, zmarli się nie męczą. W koocu by się przedarli. W procesie ożywiania
zmarłych można ich nakierowad na konkretne cele, na przykład na waszych czarodziejów. Cóż
obchodzi Sulachana, czy dla zabicia jednego waszego czarodzieja na polu bitwy trzeba będzie
poświęcid stu czy tysiąc nieżywych? Nie przejąłby się nawet wtedy, gdyby trzeba ich było dziesięd
tysięcy.
Magda zauważyła, że Merritta to wszystko przygnębiło, wręcz sparaliżowało. Widziała w jego
oczach rozpacz.
— No a ci inni? — spytała, kiedy milczał. — Półludzie?
Naja przeczesała palcami czarne włosy, najwyraźniej zaniepokojona wzmianką o półludziach.
— Półudzie są gorsi. O wiele gorsi.
ROZDZIAŁ 77
— Co to znaczy? — zapytał Merritt. — Czemu są gorsi?
— Stworzono ich, żeby kontrolowali zmarłych i nimi kierowali. To żywi ludzie, którym zabrano
duszę, toteż półludzie i zmarli są pod pewnymi względami podobni.
— Jak to? — dopytywał się Merritt.
— Nie są żywi, przynajmniej nie w ogólnie przyjętym sensie.
Merritt westchnął z irytacją.
— Co rozumiesz pod „ogólnie przyjętym sensem"?
— Oznacza to posiadanie duszy. To częśd istnienia takiego, jak je rozumiemy. Cząstka tego, z
czym wiąże się dla nas przebywanie w świecie życia.
Naja uniosła jego dłoo z pierścieniem i dotknęła palcem Grace.
— Powstawanie, życie, śmierd i przebiegające przez to wszystko Światło Stwórcy. Półludzie są
wypaczeniem Grace. Oddzielono ich od iskierki daru w duszy, iskierki, którą mieli nieśd przez życie i
zabrad po śmierci do świata duchów. Dusze półludzi nie przechodzą przez zasłonę w zwykły sposób,
same nie przenoszą przez nią tej iskierki. Odebrano im ją. Nie są ani żywi, ani umarli. Chociaż żyją w
tym sensie, że oddychają, jedzą, a nawet trochę mówią, lak naprawdę nie są żywi, bo nie mają duszy,
nie łączy ich więź z powstawaniem i Grace. Ożywione ciała są jedynie pustymi naczyniami, które
odarto z Grace. Jeśli imperator Sulachan umrze, zanim zrealizuje swój wielki plan, zostanie ożywiony i
stanie się narzędziem duszy przebywającej w świecie duchów. Imperator ma jednak nadzieję, że jeżeli
będzie żył, kiedy już udoskonalą tę metodę, jego duszę będzie można odesład w zaświaty, jego żyjące
ciało zaś pozostanie tutaj, by władad światem życia jako jeden z półludzi. A raczej powinnam
powiedzied, by władad tym, co pozostanie ze świata życia. To jego metoda zapewnienia sobie swego
rodzaju nieśmiertelności.
— Jakżeż to może uczynid go nieśmiertelnym? — zapytał Merritt, coraz bardziej
zniecierpliwiony.
— Chce stworzyd rasę półludzi i byd ich władcą. Nie musiałby się już obawiad starości, chorób,
śmierci. Jego dusza byłaby bezpieczna w świecie duchów, a doczesne ciało wypełniałoby jego
polecenia na tym świecie, tym sposobem jednoczyłby świat życia i świat śmierci. On i jego rasa
półludzi żyliby bez kooca, właściwie wolni od dolegliwości dotykających żywych, ponieważ tak
naprawdę nie byliby żywymi ludźmi. Byliby do pewnego stopnia ożywieni, tak jak ożywiano zmarłych,
a magia dawałaby siłę ich cielesnym postaciom. Poza tym świat umarłych jest wiekuisty, toteż dla
dusz śmierd nie istnieje. Duchy są z definicji martwe. Częśd dusz, które Sulachan odebrał tak żywym,
jak i umarłym, wciąż błąka się po tym świecie. Straciły więź i nie mogą przejśd przez zasłonę.
Półludzie nie żyliby wiecznie, ale odsyłając ich dusze w zaświaty i tchnąd w ich ciała
ożywiającą magię, zmienia się proces starzenia. Zmiana Grace odmienia dla nich upływ czasu. Czas
nie wpływa na nich tak jak na nas. Taka osoba — bez duszy i z odmienionym ciałem — starzeje się
bardzo powoli. Nie znam szczegółów tego procesu. I nie wiem, czy ktokolwiek zna. Imperator Su
lachan chce przemienid jak najwięcej ludzi w tę nową rasę, w półludzi, dla których czas inaczej
upływa. Chce wyeliminowad wszelki opór przeciwko swojemu wielkiemu zamierzeniu, w pierwszej
kolejności pozbywając się czarodziejów, którzy mogliby mu się sprzeciwid — w Nowym Świecie
spotkałoby to was — tak żeby nie było nikogo, kto by miał moc i mógł zniweczyd jego plan.
— Więc o to toczy się wojna — powiedziała Magda, która nagle wszystko zrozumiała. — Chce
zjednoczyd wszystkich pod władzą Przymierza Ludów, lecz głównym celem ataku na Nowy Świat jest
wykorzenienie magii, żeby tylko on i jego sługusy mieli dar.
— Otóż to — potwierdziła Naja. — Ale oczywiście tego nie mówi. Głosi, że chce „uwolnid
ludzkośd od tyranii magii". Wmawia ludziom, że magia jest dla nich uciskiem i że walczy dla ich dobra,
starając się wykorzenid magię ze świata życia.
— A w rzeczywistości — odezwał się Merritt — eliminując istniejącą w nas magię, eliminuje
możliwośd stawiania mu oporu.
Naja potaknęła.
— A potem zamierza wyeliminowad samo życie.
Merrittowi opadły ręce.
— CO TAKIEGO?!
— Chce zniszczyd świat życia, jaki znamy, oczyszczając go z ludzi mających duszę. Zostaliby
tylko martwi, których może kontrolowad, i półludzie, którzy, jak mówiłam, właściwie nie są żywi w
ogólnie przyjętym sensie. Wtedy półludzie władaliby światem śmierci. Imperator Sulachan, którego
dusza przebywałaby bezpiecznie w za światach, zostałby zaś władcą świata życia, tyle że w tym
świecie nie byłoby już życia, jakie znamy. Istniałyby rośliny, ptaki i zwierzęta, lecz nie byłoby już
znanej nam ludzkiej rasy. Ludzie w gruncie rzeczy nie różniliby się od zwierząt. Świat życia, jaki znamy,
przestałby istnied. Życie nie miałoby celu, nie byłoby ambicji, inicjatywy, osiągnięd. Radości. Miłości.
Magda i Merritt wymienili spojrzenia. Wyczytała w jego oczach, o czym myśli: szkatuły
Ordena. Potwierdził to bez słów, lecz w zrozumiały dla niej sposób — lekko uniósł i na powrót wsunął
do pochwy Miecz Prawdy.
— To szaleostwo — westchnął w koocu. — Nie ma na to innego określenia. Ciężko to w ogóle
pojąd.
— Nie ma znaczenia, czy to rozumiesz czy nie, czy wierzysz, że to się uda, czy nie, czy sądzisz,
że ma na to szansę, czy nie. Liczy się tylko to, że imperator zamierza zrealizowad swój chory plan.
Spróbuje zniszczyd świat życia, żeby urzeczywistnid swoją wizję idealnego świata, w którym ludzie nie
myślą samodzielnie. To dlatego uciekłam. Dlatego chcę się do was przyłączyd i pomóc wam go
powstrzymad. Ja też uważam, że to szaleostwo. Nie chcę tego. Nie chcę żyd w jego wersji idealnego
świata. Nie chcę byd jego niewolnicą, nie chcę mu pomagad. To moje życie, nie jego. Nie ma prawa
wykorzystywad mnie do własnych celów.
Merritt uśmiechnął się po raz pierwszy od dłuższego czasu.
— Opowiedziałaś się po właściwej stronie. My też tak myślimy. W to wierzymy i o to
walczymy. O prawo do radości życia. O prawo do własnego życia. O prawo do miłości.
— Rzecz w tym — mówiła Naja — że jeśli nawet nie uda mu się stworzyd owego idealnego
świata, to próbując, może zniszczyd świat życia. Jest człowiekiem zdeterminowanym,
przedsiębiorczym i ma techniczną inteligencję. Majstruje przy samej istocie tego, co symbolizuje
Grace. Nawet jeśli to, czego pragnie, jest absolutnie niemożliwe i nie powiedzie się jego wielki plan,
podczas prób zabije rzesze ludzi. Nawet jeśli jest po prostu szalony i nie zdoła zrealizowad swoich
chorych marzeo, to obawiam się, że mimowolnie może zniszczyd świat życia. Tak czy inaczej skutek
będzie taki sam. Wszyscy zginą.
— Masz co do tego pewnośd? — zapytał ostrożnie Merritt. — Byłaś na tyle blisko imperatora,
by wiedzied, że to prawda? Naprawdę uwierzyd w to gadanie o półludziach?
Naja Moon uniosła brew nad chłodnym błękitnym okiem. To niebezpieczna czarodziejka,
czego Magda się domyśliła, gdy tylko ją zobaczyła.
— Wiem, że stworzono półludzi, bo w tym pomagałam. Jestem spirytystką. Rozmawiam z
umarłymi. Manipulowałam również duszami zmarłych w zaświatach, żeby stworzyd dla imperatora
Sulachana armię nieżywych. Pomagałam go uczyd, jak to robid.
Magda nagle zapragnęła ją udusid, chod przecież Naja w koocu stamtąd uciekła.
— Czemu robiłaś coś takiego? Jak mogłaś? Jak mogłaś stworzyd śmiertelne zagrożenie dla
niewinnych ludzi?
Naja popatrzyła na nią ponuro.
— Gdybym nie wykonała poleceo Sulachana, tobym się modliła o to, co mnie spotkało w
waszym lochu. Nie masz pojęcia, jakie jest życie w Starym Świecie, a zwłaszcza w tamtejszych
ośrodkach władzy. Imperator Sulachan, chociaż stary i chory, nadal jest czarodziejem o potężnej
mocy. Ten, kto odmawia wypełniania jego poleceo, ściąga na siebie niewyobrażalne tortury.
Torturowanych bardzo długo utrzymuje; się przy życiu, żeby przypominali innym, co ich czeka, jeżeli
będą nieposłuszni. Zdziwiłabyś się, do czego byłabyś zdolna, żyjąc na co dzieo w takim zagrożeniu.
— Skoro jest tak potężny, to jak udało ci się uciec? — zapytał Merritt.
Naja głęboko westchnęła, zapatrzyła się w dal.
— Niespodziewana katastrofa stworzyła okazję. Ludzie byli zajęci czymś innym, dostrzegłam
szansę i udało mi się wymknąd. Bez przerwy uciekałam. Nie chciałam, żeby ziściła się wizja Sulachana.
Nie chciałam, żeby ludzie ginęli, by mógł realizowad swoje plany. Nie chciałam, żeby ta groza spadła
na niewinnych ludzi. Żałowałam, że brałam w tym udział. Wstydziłam się, że nie miałam dośd odwagi,
by wybrad tortury i śmierd. Myślałam, że może zyskam szansę zrobienia czegoś, co uchroni świat
przed pogrążeniem się w mrokach. Bo w koocu jeśli nie ja, to kto? Co by było warte moje życie,
gdybym nic nie zrobiła i pozwoliła, żeby to się stało? Kim bym była, gdybym, wiedząc, co nadciąga, nie
spróbowała tego powstrzymad? Dostrzegłam szansę i postanowiłam działad. Ponieważ mam dar,
mogłam się przedrzed przez nasze oddziały odgradzające nas od wolnych części Nowego Świata. A
ponieważ jestem spirytystką wiem, jak funkcjonują martwi i półludzie, dzięki temu mogłam ich
unikad.
Magda dotknęła ramienia Nai.
— Dziękuję, że miałaś tyle odwagi, by stanąd po stronie życia.
— Tak, doceniamy to, Naju — dodał Merritt. — Twoja pomoc będzie bezcenna. O jakiej
katastrofie wspomniałaś?
— Plan imperatora przyniósł nieoczekiwane skutki. Półludzie, których stworzył, zaczęli zjadad
zwykłych ludzi.
Merritt i Magda pochylili się ku niej i chórem zapytali:
— CO?!
— Początkowo nic na to nie wskazywało, ale potem, bez żadnego ostrzeżenia, półludzie
zaczęli atakowad i pożerad żyjących. Ostrzegałam imperatora, że coś takiego może się zdarzyd, ale nie
dało mu się nic wyperswadowad. Nie chciał słuchad żadnych ostrzeżeo.
— Czemu zaczęli zjadad ludzi? — spytała Magda. — Co ich do tego skłoniło?
— Myślę, że półludzie chcą odzyskad duszę, której ich pozbawiono. Wewnętrzna pustka
wywołuje u nich chorobliwe pragnienie każące im zjadad żywych w daremnych próbach przejęcia ich
duszy. To, ma się rozumied, nie działa w ten sposób, ale półludziom nie można tego wytłumaczyd. Ta
chorobliwa mania, obsesja, bardzo prędko opanowała ich wszystkich, stała się przemożna. Rozrywają
żywych ludzi, bo wierzą, że upragniona przez nich dusza jest w środku. Najpierw zjadają wnętrzności,
bo uważają, że właśnie w nich mieści się dusza. Piją krew, z obawy, że dusza wycieknie wraz z nią.
Kiedy nie są zadowoleni, bo nie zdobyli tego, czego pragnęli, oddzierają mięśnie od kości i pożerają,
starając się znaleźd w ciepłym jeszcze ciele duszę i ją wchłonąd. Jeżeli ich grupa złapie żywego
człowieka, wszyscy go rozdzierają, walcząc o duszę. Półludzie razdwa zostawią z takiego nieboraka
tylko kosteczki. To przerażające. Takiego człowieka nawet nie można rozpoznad, bo półludzie zębami
zdzierają twarz i zjadają. Wysysają mózg z czaszki.
— I nikt tego nie przewidział? — zapytał Merritt.
— Ja przewidziałam, ale, jak już mówiłam, nikt nie chciał mnie słuchad. Kiedy początkowo nic
takiego się nie działo, tylko utwierdzili się w przekonaniu, że się myliłam. Trochę potrwało, zanim la
cecha się ujawniła, ale potem poszło szybko. Napadali na ludzi w pałacu, żywiąc się jak wilki tymi,
którzy rozpaczliwie starali się ich kontrolowad. Przez jakiś czas panował chaos. Wtedy dostrzegłam
dla siebie szansę i uciekłam. Nadzorujący mogą nawet myśled, że i ja zostałam zjedzona, tak jak wielu
czarodziejów uczestniczących w tym projekcie. To był przerażający, krwawy czas.
— I to dalej trwa? — spytał Merritt.
— Tak, ale myślę, że udało im się do pewnego stopnia opanowad sytuację. Zmienili bowiem
Grace, żeby móc wykorzystywad dusze tych ludzi.
Merritt zmarszczył brwi.
Wykorzystywad ich dusze? Jak mogą kontrolowad dusze w zaświatach, za zasłoną?
— Kiedy odebrali dusze żyjącym ludziom, żeby stworzyd półludzi, nie pozwolili duszom przejśd
w zaświaty. Ściągnęli również z zaświatów dusze tych zmarłych, którzy im służą. Uwięzili dusze
pomiędzy światami. Nie mogąc się dostad w zaświaty, kierują się niekiedy w tę stronę i nawiedzają
nasz świat. Kiedy uciekałam, czarodzieje próbowali przekształcid potrzebę zjadania żywych ludzi w
potrzebę pożerania nieprzyjaciół. W ten sposób nie musieliby tłumid tak potężnego pragnienia, lecz
wykorzystaliby je do własnych celów. To czyni z nich jeszcze straszliwszą broo. Półludzi trudno
powalid. Jeżeli się dostaną w pobliże waszych pobratymców i znajdą po temu okazję, rozszarpią ich i
zjedzą, starając się wchłonąd ich dusze.
— Czemu tak trudno ich unieszkodliwid? — dopytywał się Merritt.
— Bo ich mózgi nadal pracują. Mogą myśled, planowad, ukrywad się, uciekad i atakowad.
Merritt westchnął.
— Wspaniale. Po prostu wspaniale.
Naja rozłożyła ręce. Znowu wyglądała gorzej.
— Nie chcę się wydad niewdzięczna i chcę pomóc, ale chyba musicie zabrad mnie tam, gdzie
mógłbyś dokooczyd uzdrawianie.
Magda spojrzała na Merritta.
— Ma rację. Musimy stąd wyjśd. Później porozmawiamy.
Merritt otoczył ramieniem talię słaniającej się Nai.
— Znam odpowiednie miejsce.
ROZDZIAŁ 78
Kiedy wychodzili z pomostu otaczającego koliste wnętrze ogromnej kamiennej wieży, Magda
zobaczyła Quinna siedzącego przy stole, po przeciwległej stronie pomieszczenia, piszącego w jednym
ze swoich dzienników. Pośrodku pomieszczenia, pod sklepionym stropem, znajdowała się kamienna
studnia sylfy.
— Merritt! — zawołał Quinn. Wychylił się na krześle, spoglądając poza pomagającego Nai
czarodzieja.
— I Magda! — Odsunął krzesło od stołu i podbiegł do nich. — Dobrze was widzied.
Młody czarodziej był mniej więcej wzrostu Magdy i przeciętnej budowy. Radosny uśmiech
pasował do dobrodusznego usposobienia. Ale to jego piwne oczy przykuwały uwagę. Były mądre
ponad jego wiek, wnikliwie oceniały wszystko, co widziały. Lecz pomimo inteligencji, kryjącej się za
tym bystrym spojrzeniem, Quinn był zawsze skromny, chod inni na jego miejscu chełpiliby się wiedzą i
osiągnięciami. To były oczy mądrego doradcy.
— I ciebie miło widzied, Quinnie — powiedział Merritt.
Oczy Quinna wreszcie spoczęły na Nai.
— Kogóż my tu mamy?
Merritt, obejmując ramieniem kibid Nai i podtrzymując ją, powiedział:
— Quinnie, chcę ci przedstawid naszą przyjaciółkę. Oto Naja Moon.
Uśmiechnięty Quinn patrzył na nią przez chwilę, a potem przypomniał sobie o dobrych
manierach i zrobił zapraszający gest.
— Naju, zechciej wejśd i usiąśd. Mam tylko jedno krzesło niestety. Usiądź, proszę. Wyglądasz,
jakbyś tego potrzebowała. Przyniosę ci wody.
— Potrzebuje czegoś więcej niż woda — powiedział Merritt, przy stępując do rzeczy. —
Trzeba ją uzdrowid.
Quinn uważniej przyjrzał się czarodziejce.
— A tak, rzeczywiście.
Naja uśmiechnęła się do niego, ale nie chciała usiąśd.
— Prawdę mówiąc, Merritcie, żadne z was nie wygląda kwitnąco. — Quinn położył dłoo na
ramieniu Magdy. — Co się dzieje? Jesteś taka blada. Nie wyglądasz dobrze. Może lepiej usiądź.
Magda grzecznie odmówiła.
— Dziękuję, ale teraz nie mamy na to czasu.
— Coś się wydarzyło — powiedział Merritt. — Magdę uleczyłem, ale musi wypocząd, żeby w
pełni odzyskad siły. Inaczej jej stan się pogorszy.
To było bardziej ostrzeżenie dla Magdy niż wyjaśnienie dla Quinna. Zrozumiała tę aluzję,
która wcale nie była potrzebna, bo Magda sama wiedziała, że goni ostatkiem sił. Trzymało ją na
nogach tylko to, czego się dowiedzieli od Nai. Tak się tym przejęła, że ściskało ją w dołku.
— Widzę — rzekł zaniepokojony Quinn. Pochylił się ku Magdzie i spojrzał jej w oczy. Co się
stało? Jak się zraniłaś?
Magda się uśmiechnęła, żeby rozwiad jego obawy.
— To teraz nieważne. Mamy ważniejsze sprawy. — Spojrzała ku Nai, sygnalizując, co ma na
myśli.
Quinn zrozumiał.
Naję zafascynował srebrzysty bąbel wyłaniający się ze studni sylfy. Powiększające się
wybrzuszenie lśniącego, płynnego srebra utworzyło wreszcie głowę i zarys ludzkiej twarzy. Srebrzyste
oblicze okazało się twarzą pięknej kobiety. Na ustach sylfy pojawił się uroczy uśmiech; płynne srebro
było w nieustającym ruchu.
— Zechcecie podróżowad? — zapytała sylfa i dźwięczny głos obudził echa w komnacie.
— Nie — powiedziała kategorycznie Magda. — Nie chcemy podróżowad.
— Będziecie zadowoleni — rzekła sylfa.
— Dziękujemy, ale nie teraz — dorzucił Merritt, mijając ją i prowadząc Naję ku krzesłu.
— Słyszałam pogłoski o takiej istocie, ale nie sądziłam, że jest prawdziwa — stwierdziła Naja,
zatrzymując Merritta i wpatrując się w srebrną, zwróconą ku niej twarz.
Quinn dośd czule spojrzał na istotę w studni.
— O, bez wątpienia jest prawdziwa. Lubi się przyglądad, jak piszę w dziennikach, pilnując jej.
— Mogę cię dotknąd? — spytała Naja, podchodząc do sięgającego pasa obramowania studni.
— Jeśli ci to sprawi przyjemnośd — brzmiała kusząca odpowiedź.
Naja wyciągnęła rękę i ostrożnie dotknęła palcami przelewającej się srebrnej powierzchni.
Sylfa ją obserwowała. Naja, nie czując nic nieprzyjemnego, zanurzyła całą dłoo w płynnym srebrze.
— Masz oba dary — oświadczyła z zadowolonym uśmiechem sylfa. — Możesz podróżowad.
— Dziękuję, ale teraz nie chcę — odparła Naja. — Może innym razem.
— Kiedy będziesz gotowa, zabiorę cię, gdzie zechcesz.
Naja obejrzała się przez ramię na Merritta i Magdę.
— To niezwykłe.
Magda skrzyżowała ramiona na piersiach.
— Można tak to określid.
Nie lubiła sylfy. Nie tylko często zabierała Baraccusa, ale i gruchała przy tym słodko do niego i
czule obiecywała, że będzie zadowolony. Baraccus tłumaczył Magdzie, że sylfa już taka jest, że to nic
nie znaczy i nic nie można na to poradzid. Lecz Magdzie i tak się nie podobało, że idealna buzia tak
czule przemawia do jej męża. Ma się rozumied, sylfa mówiła tak do wszystkich. Baraccus miał rację —
po prostu taka była. Ale to wcale nie poprawiało Magdzie humoru.
Do niej sylfa nigdy nie zwracała się takim tonem, kiedy Magda musiała podróżowad. Nie miała
daru. Lecz Baraccus udzielił jej odrobinę swojego — tyle, żeby mogła podróżowad. Podróżowanie było
zarazem upajającym i przerażającym doznaniem. Miała nadzieję, że już nigdy nie będzie musiała tego
powtarzad. Naja cofnęła dłoo i odsunęła się od studni.
— Nie, nie rozumiesz. Niezwykłe jest to, że tę istotę odmieniono w podobny sposób jak
półludzi. Podzielono jej duszę.
Quinn odgarnął rudawozłote włosy.
— Półludzie? Co to takiego? O czym ty mówisz?
Merritt uniósł dłoo.
— Posłuchaj, Quinnie, mamy problem.
Quinn spoważniał.
— To znaczy, że słyszeliście pogłoski, że prokurator Lothain ma zostad Pierwszym
Czarodziejem? O to ci chodzi?
— Nie, nie ten problem miałem na myśli — odparł Merritt.
— I to nie pogłoski — wtrąciła Magda. — To prawda.
Quinn się zatroskał.
— Więc to naprawdę nastąpi jutro, jak zapowiadają?
— Jutro? O tym nie słyszałam — powiedziała Magda. — Co wiesz?
— Pospiesznie coś szykują. Jutro po południu ma się odbyd jakieś wielkie wydarzenie w
komnatach rady. Nie wiem co, ale pewnie chodzi o mianowanie Pierwszego Czarodzieja. — Skinął ku
Nai, a jego oczy znowu przybrały wnikliwy, tak dobrze znany Magdzie wyraz. — Co to za półludzie?
Kim oni są?
Zanim Naja zdążyła się odezwad, Merritt powiedział:
— Quinnie, nie ma teraz czasu na wyjaśnienia. Chcę, żebyś mnie wysłuchał i coś dla mnie
zrobił.
Quinn wzruszył ramionami.
— Jasne, Merritcie. Powiedz tylko, czego potrzebujesz, i możesz to uznad za zrobione.
Merritt delikatnie pociągnął Naję do przodu.
— Chcę, żebyś ją uzdrowił. Zawsze byłeś w tym lepszy ode mnie. Muszę załatwid ważne
sprawy, które nie mogą czekad. Gdy już ją uleczysz, to wyjaśni ci, czemu tu jest, opowie o półludziach
i o tym, w jakich jesteśmy kłopotach.
Quinn rzucił okiem na twarz Nai i znowu popatrzył na Merritta.
— Cóż, nigdy jej nie widziałem. Mógłbyś mi przynajmniej powiedzied, kim ona jest? I jaki jest
jej udział w tym, co się dzieje?
— Byłam spirytystką imperatora Sulachana — Naja ubiegła Merritta. — Przybyłam tutaj, żeby
pomóc wam go powstrzymad.
Quinn uniósł brwi.
— Jesteś tą uciekinierką, o której plotki i do mnie dotarły? Nigdy nie udało mi się czegoś o
tobie dowiedzied. Ludzie twierdzili, że to muszą byd tylko pogłoski, nic więcej.
— To nie plotki.
— Zostałaś ranna podczas ucieczki?
Naja wbiła w niego spojrzenie.
— Pojmano mnie, kiedy tutaj przybyłam. Uznano, że jestem szpiegiem, i skazano mnie na
śmierd. Torturowali mnie. Stąd te rany.
— Kto to zrobił? — zapytał Quinn, wodząc wzrokiem po ich twarzach.
— Nie wie, kim oni byli — wyjaśniła Magda.
— Torturowali ją, żeby wydobyd z niej, czy wie, kto w Wieży jest zdrajcą i czy ktoś jej
towarzyszył — dodał Merritt. — Musieli się bad ujawnienia.
— A wiesz, kto jest zdrajcą? — spytał Quinn Naję.
Była wyraźnie przybita.
— Niestety nie.
Quinn przeczesał palcami włosy i zrobił parę kroków, rozmyślając nad tym, co usłyszał.
— Właśnie tym się martwiłem. Jestem przekonany, że w Wieży są zdrajcy, a przynajmniej
szpiedzy.
Magda i Merrritt wymienili spojrzenia.
— Masz jakieś informacje? — zapytał Merritt. — Słyszałeś coś od tych wszystkich
czarodziejów i ważnych ludzi, którzy tu przychodzą żeby podróżowad sylfą?
Quinn zwrócił się ku nim.
— Nie, nikt nic nie wie. Mam pewne podejrzenia, ale żadnych dowodów. Wojna idzie źle i
ludzie robią z Baraccusa kozła ofiarne go. Znasz mnie, Magdo, i wiesz, że wierzę, iż Baraccus był
naszym największym przywódcą, ale ludzie zaczynają wierzyd w zarzuty Naczelnego Prokuratora
Lothaina, że Baraccus był odpowiedzialny za spiski, które zaszkodziły naszym wojennym działaniom.
Lothain uważa, że to doprowadziło do zabójstw w Wieży. Natrętnie wypytywał o Baraccusa, starając
się dowiedzied, czy współpracował z agentami wroga.
— Wiem — powiedziała Magda. — Słyszałam te oskarżenia.
— Mnóstwo ludzi zaczęło słuchad Lothaina, bo często miał rację i skutecznie wykrywał
zdrajców, których nikt by nie podejrzewał. Na szczęście wielu wciąż w to nie wierzy. Wygląda na to,
że w Wieży zapanował rozdźwięk. Z tego, co słyszałem, wynika, że te tarcia stają się problemem.
Magda, której zrobiło się słabo, musiała się oprzed o obmurowanie studni sylfy. Merritt to
zobaczył.
— Słuchaj, Quinnie, musimy iśd. Kiedy uzdrowisz Naję, opowie ci o chodzących trupach i
półludziach. Wszystkiego się od niej dowiesz.
— Chodzące trupy? — Quinn zrobił wielkie oczy. — Czy to ma coś wspólnego z morderstwami
tu na dole? O tym mówisz?
— Tak — powiedział Merritt. — Nieprzyjaciel magicznym sposobem ożywia trupy i każe im
zabijad ważnych czarodziejów. Jeśli zobaczysz chodzącego trupa, użyj ognia czarodzieja.
Quinn otarł dłonią wargi.
— To pasuje do pewnych elementów, które już ułożyłem.
— Dużo słyszysz od czarodziejów i osób korzystających z sylfy — odezwała się Magda. — Czy
słyszałeś coś, co by ci nasunęło podejrzenia, kto może byd zdrajcą lub szpiegiem?
Quinn wskazał stojący w głębi pomieszczenia stół.
— Pozwólcie mi przejrzed notatki. Rozmawiałem z wieloma ludźmi. Teraz, kiedy lepiej wiem,
czego szukam, może będę mógł wyłowid ważne szczegóły. Zajmę się tym, kiedy uleczę Naję, i jutro
dam wam znad, czy coś znalazłem.
— Dobrze. — Merritt podszedł do przyjaciela. — Posłuchaj, Quinnie, to bardzo
niebezpieczne. Nie mamy pewności, kto torturował Naję, ale z pewnością ci sami ludzie są
odpowiedzialni za śmierd wielu naszych mających dar kolegów i przyjaciół. Musisz wszystko zachowad
w tajemnicy.
— Rozumiem — powiedział Quinn i zrobił gest ku wejściu. — Tam jest wiele pustych
pomieszczeo. Wkrótce zjawi się mój zmiennik. Od razu zabiorę Naję do któregoś z tamtych pokoi.
Pójdę ją uzdrowid, gdy tylko przyjdzie mój zmiennik. Po jej oczach widzę, że najprawdopodobniej
potrwa to całą noc.
— Dzięki, Quinnie. Naja opowie ci o wszystkim, jak tylko ją uleczysz. Potem pomożesz nam
dotrzed do sedna i złapad zdrajców, zanim uśmiercą nas wszystkich. To wszystko jest poważniejsze,
niż ci się zdaje.
— Cieszę się, że do mnie przyszliście — powiedział Quinn.
Magda wyczytała z jego oczu, że to prawda.
Merritt wsunął wielką dłoo pod ramię Magdy.
— Zaprowadzę cię do twoich komnat. Musisz odpocząd, żeby odzyskad siły.
— Po czym ma odpoczywad? — zapytał Quinn. — Mogę wiedzied, co się stało?
— Jutro się dowiesz — powiedział Merritt, prowadząc Magdę ku drzwiom. Najwyraźniej coraz
bardziej się martwił jej narastającym osłabieniem.
Naja ich zatrzymała. Ścisnęła ramię Magdy.
— Dziękuję wam. Przysięgam, że odwdzięczę się za zaufanie. Pomogę wam.
Magda się uśmiechnęła i dotknęła jej policzka.
— Dziękuję, Naju.
W olbrzymiej, okrągłej wieży, poza pomieszczeniem ze studnią sylfy, płonęły nieliczne
pochodnie umieszczone na podestach żelaznych schodów biegnących spiralą wokół kamiennych
ścian. Przez otwory na szczycie widad było nocne niebo, chmury zakrywały gwiazdy i księżyc. Magda
spojrzała na Merritta w tej niemal całkowitej ciemności.
— Co musisz zrobid? Powiedziałeś Quinnowi, że musisz nad czymś popracowad.
— Nad sposobem powstrzymania umarłych i półludzi. Nie mamy czasu do stracenia. Kiedy
odprowadzę cię do komnat, muszę jeszcze raz spojrzed na tę płócienną zasłonę, którą zabrałaś z
labiryntu. Muszę zobaczyd, jakie zmiany wprowadziła Izydora do zaklęd Opiekuna.
— Bo powstrzymały umarłego?
Merritt kiwnął głową.
— Tak. Muszę przeprowadzid pewne eksperymenty i coś wypróbowad.
ROZDZIAŁ 79
Cieniulka zamiauczała i przybiegła, gdy tylko Magda otworzyła drzwi. Czarna kotka ocierała
się o jej nogę, potem łasiła do Merritta. Magda się pochyliła i podrapała ją po grzbiecie.
— Byłaś grzeczna, malutka?
Kotka odpowiedziała przeciągłym miauknięciem, jakby zrozumiała pytanie.
— Chyba nikt tu nie jadł kolacji.
— Powinnaś coś zjeśd — stwierdził Merritt, gestem zapalając lampy w apartamencie — ale to
może poczekad do jutra. Teraz bardziej potrzebujesz snu niż pożywienia.
Magda położyła mu dłoo na ramieniu.
— Dziękuję, Merritcie. To wszystko jest przerażające, dobrze, że jesteś po mojej stronie.
Merritt się uśmiechnął.
— Dzięki tobie mamy klucz. To ogromny sukces, który się nam przysłuży. Nie dokonałbym
tego bez ciebie. Dobrze, że starczyło ci sił.
Magda westchnęła.
— Z pewnością wiele mnie to kosztowało. Jestem strasznie osłabiona.
— To miecz użyczył sobie twojej siły życia. Gdy tylko się wyśpisz, poczujesz się o wiele lepiej,
obiecuję. Zanim sobie pójdę, chciałbym zobaczyd tkaninę od Izydory, żebym mógł nad czymś
popracowad, kiedy będziesz spad.
Magda skinęła głową i przez białe, rzeźbione, dwuskrzydłowe drzwi weszła do sypialni. Łóżko
kusiło. Wzięła cieniutką tkaninę i wróciła z nią do czarodzieja. Merritt rozglądał się z podziwem.
Często zapominała, jak tu pięknie. Chciała się jednak stąd jak najszybciej wyprowadzid, bo miał tu
zamieszkad Lothain.
— Chcesz to ze sobą zabrad? — zapytała, podając Merrittowi złożoną tkaninę.
Merritt rozprostował i uniósł materiał, żeby się mu dobrze przyjrzed.
— Nie. Będę się lepiej czuł, wiedząc, że śpisz pod przykryciem odstraszającym potwory, o
których opowiedziała nam Naja.
— O ile wiem, wszystkie morderstwa popełniono na dolnych poziomach Wieży. Naprawdę
uważasz, że zmarli mogliby przyjśd aż tutaj?
Merritt rozpostarł tkaninę i oglądał ją, mówiąc:
— Nie warto ryzykowad życia. To ja dałem Izydorze zaklęcia Opiekuna. Muszę tylko sprawdzid
pomniejsze szczegóły modyfikacji, jakie wprowadziła, i upewnid się, że dobrze je zapamiętałem. Nie
chcę się pomylid w czymś tak ważnym.
Położyła rękę na jego dłoni, przyciągając jego wzrok.
— Co z tym wszystkim zrobimy, Merritcie? Jak położymy temu kres?
Merritt, zadowolony z oględzin, oddał jej tkaninę i dzielnie się uśmiechnął. Pomyślała, że to
miło, iż udaje, żeby poczuła się bezpieczniej.
— Jutro, Magdo. Śpij, odpoczywaj, później będziemy się martwid. Kiedy wypoczniesz i całkiem
wyzdrowiejesz, będziesz mogła jaśniej myśled. Teraz Quinn też jest z nami. Będzie bardzo pomocny,
podobnie jak Naja.
Magda się uśmiechnęła na wspomnienie olśniewającej czarodziejki.
— Chyba nigdy nie widziałam tak pięknej kobiety.
Merritt spojrzał jej w oczy.
— Nie dorównuje ci urodą, Magdo — powiedział cicho.
Zdumiały ją nie tylko jego słowa, ale i pobrzmiewająca w nich szczerośd.
Merritt się opamiętał i odwrócił wzrok.
— Przepraszam, Magdo. Nie powinienem był tego mówid. Jesteś żoną Baraccusa.
Odwróciła ku sobie jego twarz.
— Baraccus umarł. My żyjemy.
— I tak...
— Nic się nie stało, Merritcie — zapewniła, ujmując go za ramię i odprowadzając do drzwi.
Merritt się pochylił i podrapał kotkę po łebku.
— Pilnuj pani, dobrze? Czuwaj nad nią.
Cieniulka otarła się o niego łebkiem, przymykając ślepki z zadowolenia. Magda się cieszyła, że
kotka go lubi. Cieniulka potrafiła trafnie oceniad ludzi.
— Gdzie będziesz? — spytała. — Gdzie cię znajdziemy?
— Wracam do swojego domku w mieście. Mam pewne pomysły. Muszę wypróbowad
modyfikacje zaklęd Izydory, a potem sprawdzid ich integralnośd.
— Spróbujesz zrobid coś, co zatrzyma umarłych w miejscu spoczynku? — domyśliła się
Magda.
— To nie takie proste. Śpij. Jutro wrócę do Wieży. Poczekam na ciebie u Quinna.
Porozmawiamy o tym, jak wypoczniesz. Może dowiemy się, co to za uroczystośd ma się odbyd po
południu. Naja też będzie uleczona i będzie mogła nam pomóc. Rano zaczniemy od nowa.
Magda przytrzymała drzwi i oparła się o nie.
— Dobrze. — A potem zawołała za odchodzącym Merrittem:
— Kto twoim zdaniem odpowiada za te wypadki w Wieży?
Odwrócił się i długo jej przyglądał.
— Mam pewne podejrzenia.
Magda też, ale brakowało jej dowodów. Nie chciała się pomylid w tak ważnej sprawie. To by
wszystkich mogło kosztowad życie.
— Śpij — powiedział stanowczym tonem, a potem odszedł ciemnym korytarzem.
Magda się uśmiechnęła. Podeszła do szafki. Ucieszyła się, bo znalazła parę kawałków solonej,
suszonej ryby w słoju. Pamiętała, że powinny tam byd. Była tak senna, że ledwie trzymała się na
nogach, ale też tak przeraźliwie głodna, że bała się, iż jeśli czegoś nie zje, żeby uciszyd burczenie w
brzuchu, nie będzie mogła zasnąd. Odgryzła kęs ryby i żuła, podchodząc do kredensu z dzbanem i
miednicą. Cieniulka nie odstępowała jej, cały czas miaucząc. Magda zlizała sól z kawałeczka ryby, a
potem się pochyliła i podała go kotce. Cieniulka wyglądała na równie wygłodzoną jak ona. Zajęła się
rybą, a Magda nalała sobie szklankę wody i popiła słony posiłek. Wypiła całą szklankę. Dobrze było
mied w żołądku chod odrobinę jedzenia.
Kiedy zobaczyła się w lustrze, przeraziła się. Twarz miała brudną, włosy — chod teraz krótkie i
łatwiejsze do utrzymania — były rozczochrane. Przez cały ten czas nie docierało do niej, w jakim
stanie ogląda ją Merritt. Pewnie uznał, że wygląda jak niezbyt grzeczna pannica. Ale powiedział, że
jest piękna. Miło było usłyszed komplement od tak przystojnego mężczyzny. Mimo to...
Magda zanurzyła myjkę w miednicy, wyżęła ją. Twarz miała umorusaną po wyprawie do
lochu. Zobaczyła, że i ręce są brudne od rdzy z żelaznej poręczy schodów. Przypomniała sobie stan
Nai i zrobiło się jej głupio, że tak się przejmuje swoim wyglądem.
Kiedy myła dłonie i twarz, Cieniulka wskoczyła na kredens, licząc na kolejny poczęstunek.
Magda się uśmiechnęła, zlizała sól i dała głodnej kotce drugi kawałek ryby.
Cieniulka, siedząc na kredensie, pochyliła się nad kąskiem i zaczęła jeśd. Nagle poderwała
łebek. Upuściła rybę i wpatrzyła się w drzwi.
Wstała, wygięła grzbiet, zadarła ogon. Wyszczerzyła zęby i zasyczała.
Magda stała jak sparaliżowana, z oczami wielkimi z przerażenia.
ROZDZIAŁ 80
Ktoś zapukał.
Magda stała nieruchomo przy kredensie. Serce jej łomotało. Kotka wciąż syczała.
Magda nie pamiętała, czy zasunęła rygiel. Wyjaśniło się to, kiedy klamka się obróciła i drzwi
zaczęły się otwierad. Cofnęła się o parę kroków, zastanawiając się, gdzie uciekad. W sypialni był
balkon. Ale kilka pięter nad ziemią.
Lothain wkroczył do komnaty i szerokim gestem zapalił kilka lamp. Wyraźniej było widad jego
byczy kark, krótkie szorstkie włosy i wlepione w Magdę czarne oczy.
Magda wsparła się pięściami pod boki i gniewnie pomaszerowała ku niemu.
— Jak śmiesz wchodzid bez pozwolenia?!
— Pukałem — beztrosko zbył jej zarzut.
Za drzwiami, w korytarzu, ujrzała spory oddział jego osobistej straży w zielonych tunikach. Ze
zdumieniem zobaczyła wśród nich około tuzina kobiet. Uświadomiła sobie, że to służące.
— To nieodpowiedni czas na przejmowanie apartamentu. Mówiłam, że wyprowadzę się
najszybciej jak zdołam.
Uśmiechnął się, nie odrywając od niej wzroku.
— Nie przyszedłem, żeby się upomnied o apartament. Przybyłem, żeby się upomnied o swoją
żonę.
— Swoją żonę? — Coraz bardziej rozzłoszczona Magda zacisnęła zęby. — Wyjdź!
Lothain dał znak i dwaj wielcy strażnicy weszli do komnaty, chwycili Magdę za ramiona.
Szarpała się, lecz szybko zrozumiała, że tylko pokaże im własną bezsilnośd.
— Tutaj — powiedział Lothain do kobiet w korytarzu. — Wnieście tu swoje rzeczy.
Weszły rządkiem i Magda ze zdziwieniem zobaczyła, że każda coś niesie: kosze na robótki,
niewielkie skrzyneczki, rulony koronek oraz bele materiałów w najrozmaitszych kolorach.
— Co to ma byd? — spytała Lothaina.
— Szwaczki. Przyszły, żeby uszyd ci suknię na jutrzejszą ceremonię. Mam zostad mianowany
Pierwszym Czarodziejem, toteż uznałem, że to odpowiednia chwila na nasz ślub. To wszystko wyjaśni,
uspokoi ludzi i złączy ich w poparciu dla mnie.
— Jesteś szalony, myśląc...
— Dośd — rzucił groźnie Lothain. — Czas, żebyś poznała swoje miejsce.
Lekkim skinieniem głowy dał znak trzymającym ją strażnikom, odwrócił się i wyszedł na
korytarz. Kiedy się upewnił, że krzepko ją trzymają, bez słowa pomaszerował.
Magda musiała iśd szybko, żeby żołnierze nie wlekli jej za sobą. Co najmniej tuzin szedł za
nimi, a jeszcze liczniejsi czekali przy apartamencie.
— Dokąd mnie zabierasz? — powiedziała w stronę szerokich pleców prokuratora.
Lothain obejrzał się przez ramię.
— Zabieram cię tam, gdzie będziemy mogli omówid moją propozycję małżeostwa. Chcę,
żebyś coś zobaczyła, zanim ją odrzucisz. Myślę, że to cię skłoni do milszego zachowania. Nasze
małżeostwo będzie korzystne dla Wieży i dla naszej sprawy. Zamierzam ci zaprezentowad jedną z
korzyści, jakie przyniesie ślub ze mną.
Magda postanowiła nie marnowad energii na tłumaczenie mu, że nic jej nie skłoni do wyjścia
za niego. Starała się nie szarpad z trzymającymi ją żołnierzami. Kilka razy się potknęła, ale nie zwolnili
kroku.
Nie walczyła. Musiała zachowad siły, które jej pozostały. Będą jej potrzebne, jeżeli uda się jej
sięgnąd po nóż.
Lothain kilka razy skręcił, prowadząc ich korytarzami do części gospodarczej. W
pomieszczeniu, gdzie trzymano rozmaite rzeczy, było też miejsce, w którym zbierała się służba i
wysłuchiwała poleceo, zanim zabrała się do pracy. Lothain bezzwłocznie otworzył drzwi i wszedł do
pomieszczenia dla służby, które było pełne żołnierzy w zielonych tunikach. Przeszedł między nimi i
otworzył drzwi prowadzące do ciemniejszej, tylnej izby.
Była tam płacząca Tilly przywiązana do krzesła. Okropnie wyglądała, cała zakrwawiona.
Otaczali ją wielcy żołnierze.
— Tilly!
Magda wyrwała się żołnierzom i pospieszyła do niej, uklękła przed nią. Napotkała jej pełen
przerażenia wzrok.
— Co się dzieje, Tilly? Co oni ci zrobili?
Zanim Tilly zdążyła odpowiedzied, żołnierze znowu chwycili Magdę za ramiona, postawili na
nogi i odciągnęli od przywiązanej do krzesła kobiety.
Włosy miała zlepione krwią. Chyba wybito jej kilka zębów, kiedy ją bito po twarzy. Nos
wyglądał na złamany, oczy były podbite. Z brody skapywały krople krwi, wsiąkając w suknię.
Rozwścieczona Magda spojrzała na Lothaina.
— Co ma znaczyd ta przemoc?!
Prokurator sucho się uśmiechnął.
— Ma ci dopomóc w odpowiednim postępowaniu.
— Co? Robisz coś takiego i ośmielasz się mówid o właściwym postępowaniu?!
Ostatni kawałek układanki wskoczył na miejsce. Teraz już wiedziała.
— Tak, właściwy postępek. Od ciebie zależy, lady Searus, czy twoja przyjaciółka przeżyje. Jeśli
podejmiesz właściwą decyzję, będzie żyd. Jeżeli nie... cóż, myślę, że rozumiesz.
Lothain się odwrócił i skinął na jednego z żołnierzy. Ten natychmiast wyprostował rękę Tilly.
— Nie! Nie! Nie! — krzyczała biedaczka.
Żołnierz jednym silnym ciosem złamał jej ramię.
Wstrząśnięta Magda aż podskoczyła, słysząc trzask pękającej kości.
Tilly wrzeszczała i szarpała się.
— Błagam! Błagam! Nic! Pani! Błagam! Każ im przestad!
Żołnierz ją uciszył, wpychając jej w usta kawałek szmaty.
Magda dyszała z wściekłości, łzy spływały jej po twarzy. Bezskutecznie szarpała się z
trzymającymi ją krzepkimi żołdakami.
— Tak to będzie — oznajmił Lothain. — Jeśli się zgodzisz, byśmy się jutro po południu pobrali
w obecności rady i dostojników, kiedy mnie mianują Pierwszym Czarodziejem, jeśli nie urządzisz
żadnej sceny, lecz zachowasz się z wdziękiem, co pozwoli zjednoczyd naszych ludzi pod władzą
nowego Pierwszego Czarodzieja, Tilly zostanie uwolniona.
— A jeśli odmówię? — spytała Magda, z góry znając odpowiedź.
Znowu się uśmiechał.
— Wiesz, rzecz jasna, że będzie z nią bardzo źle, dopóki nie umrze. Będę cię do niej
prowadzał każdego dnia tortur. A potem...
Kiedy nie spytała, co nastąpi potem, pochylił się ku niej.
— A potem wielu twoich przyjaciół spotka to samo. Mamy całą listę. Ten twój przyjaciel,
który zasiadał w radzie? Sadler? — Uniósł brew i zgiął jeden palec. — Sadlera spotka podobny los,
jeśli nie postąpisz jak trzeba. Twój przyjaciel Quinn? Młody człowiek, z którym dorastałaś?
Lothain, patrząc jej w oczy, zgiął drugi palec. Zaczął wymieniad kolejne nazwiska przyjaciół
Magdy, za każdym razem zginając pa lec. Kiedy zabrakło mu palców, otworzył dłoo i wymieniał
nazwiska znanych jej osób, przy każdym odginając palec.
— Wiemy, gdzie przebywa każdy z nich, i mamy ludzi, którzy mają ich na oku na wypadek,
gdyby byli potrzebni — oznajmił. — Wystarczy, że dam znak, a każdy z twoich przyjaciół będzie od
schyłku jutrzejszego dnia cierpiał tak jak Tilly. Każdy z nich się dowie, że to dlatego, iż udowodniłaś
swoim egoizmem i brakiem chęci wspomożenia mieszkaoców Midlandów, że jesteś zdra jczynią.
Dowiedzą się, ze to ty sprowadziłaś na nich ten los, bo i oni zapewne należą do twojego spisku.
Podobnie jak ty, zostaną oskarżeni i uznani winnymi zdrady Midlandów. Poddani torturom, w koocu
to potwierdzą. Pójdą na śmierd, przeklinając twoje imię. Będziesz to słyszed, bo zakujemy cię w
łaocuchy na tyle blisko, żebyś słyszała każdy ich krzyk. A potem, kiedy każdy z nich przejdzie za
zasłonę w zaświaty, zajmiemy się tobą i mogę cię zapewnid, że dla przywódczyni tak ohydnego spisku
przeciwko Midlandom zachowamy to, co najlepsze. Zapewniam, że kiedy z tobą skooczymy, to się
wyspowiadasz. Publicznie.
Magda przełknęła ślinę. Cała się trzęsła.
— Lady Searus, w apartamencie Pierwszego Czarodzieja, moim apartamencie, czekają
szwaczki, żeby uszyd ci suknię ślubną, jakiej sobie zażyczysz. Jestem wspaniałomyślny. Sama wybierz.
Uszyją każdą szatę, w jakiej zechcesz wziąd ślub. Chybabym wolał, żeby nie była biała, bo, hmm, byłaś
już żoną Pierwszego Czarodzieja. Na jutrzejszą uroczystośd szykują już trunki i potrawy. Zewsząd
zjeżdżają się ludzie, żeby wziąd udział w zgromadzeniu, i każdy z nich ma nadzieję ujrzed Midlandy
znowu zjednoczone pod władzą nowego Pierwszego Czarodzieja. Wszyscy pragną zobaczyd, jak lady
Searus daje dobry przykład, oddając rękę nowemu Pierwszemu Czarodziejowi, okazując tym samym,
że mi ufa, toteż i oni mogą zaufad. Jak sama widzisz, wybór należy do ciebie.
Magda starała się myśled, ale nie była w stanie, bo słyszała stłumione jęki Tilly. Nie mogła się
zdecydowad, co zrobid. Nie widziała żadnego sposobu wyplątania się z tego.
A potem sobie uświadomiła, że nie ma nad czym się zastanawiad. Nie miała wyboru.
Znowu przełknęła ślinę.
— Dobrze.
— Co dobrze? — Uśmiechnął się wrednie Lothain. — Jeśli przyjmujesz moje oświadczyny,
powiedz to.
Chodziło o życie Tilly, nie był to odpowiedni moment na drażnie nie Lothaina. Magda jeszcze
nigdy nie czuła się taka upokorzona.
— Tak, Pierwszy Czarodzieju Lothainie, przyjmuję twoje oświadczyny. Wyjdę za ciebie. Zrobię,
jak zechcesz.
— I dokładnie to, co powiem. Z wdziękiem i godnością.
— Tak. Dokładnie to, co powiesz. A teraz ją puśd.
Lothain uśmiechnął się, widząc przerażenie Tilly. Znowu spojrzał na Magdę.
— W swoim czasie, moja droga. W swoim czasie.
— Co to oznacza?
— To znaczy, kiedy dotrzymasz słowa i wszyscy się przekonają, że odwołujesz wszystkie
oskarżenia, jakie rzucałaś pod moim adresem, otępiała z żalu. Kiedy okażesz wszystkim, zostając moją
żoną, że czynisz to szczerze. Kiedy pokażesz, że mnie popierasz i wierzysz, że jestem właściwym
kandydatem na Pierwszego Czarodzieja, wtedy ją uwolnimy. Nie wcześniej. Jeśli odegrasz z
wdziękiem i uśmiechem swoją rolę, tak podczas mojego mianowania, jak i na naszym ślubie, twoi
przyjaciele nigdy się nie dowiedzą, jak blisko byli przerażającego losu. Ich życie jest w twoich rękach.
Jeśli zrobisz, co obiecałaś, będą radośnie świętowad twoje zaślubiny z nowym Pierwszym
Czarodziejem.
Magda potakiwała.
— Jeśli przyrzekniesz, że dotrzymasz słowa.
— Moje słowo? Moja droga, moje; słowo nie ma tu nic do rzeczy. Odegraj swoją rolę, zrób, co
ci kazano, a ja ocenię, czy współdziałałaś na tyle, żebym okazał łaskę Tilly i innym twoim przyjaciołom.
Mogę rzec, że jeśli zrobisz wszystko jak trzeba i sprawisz, że wszyscy uwierzą w twoją szczerośd, będę
w tak dobrym nastroju, że bardziej mnie będzie interesowała rozkosz, jaką mi dasz w naszą noc
poślubną, niż torturowanie kogokolwiek. Rozumiemy się?
Magda opanowała furię.
— Tak.
— Dobrze. — Uśmiechnął się. — Dobrze — powtórzył, odwrócił się do Tilly i poklepał ją po
policzku. — Jest dobrą kobietą, nieprawdaż?
Tilly, płacząc z bólu i przerażenia, potaknęła. Magda wątpiła, czy biedaczka w ogóle wie, o co
chodzi.
— Nie martw się, Tilly — powiedziała. — Zrobię wszystko, żebyś była bezpieczna.
Chlipiąca Tilly mocno zacisnęła powieki. Magda ledwo słyszała stłumione kneblem słowa
wdzięczności.
Lothain uniósł głowę Magdy.
— A wiesz, miałem ochotę cię zabid za te wszystkie kłopoty, jakich mi narobiłaś, ale potem
przyszło mi na myśl, że o wiele lepiej będzie, jeśli cię sobie podporządkuję i każę ci naprawid to, co
zepsułaś. To o wiele lepsze rozwiązanie, nie sądzisz? Lepiej, żebyś żyła i to widziała, niż żebyś była
martwa i nieświadoma mojego triumfu.
— Lepiej ją wypuśd, gdy już zrobię to, o co chodzi.
Lothain zarechotał.
— Nic mnie nie obchodzi ta sprzątaczka. Nic dla mnie nie znaczy. Nie mam potrzeby jej
zabijad. Od ciebie zależy, co się z nią stanie. — Już powiedziałam, że zrobię, co każesz.
— Istotnie. I wierzę, że mówiłaś serio. — Odchylił się nieco i obrzucił ją taksującym
spojrzeniem. — Jesteś taka słaba, że zrobisz to, żeby ocalid garstkę ludzi. To niemądre, że bardziej
cenisz czyjeś życie niż większe dobro. Nie masz odwagi potrzebnej, by brad udział w takiej walce. I
dlatego jesteś nikim. Skinął na strażników.
— Odprowadźcie ją do komnat, żeby kobiety mogły jej uszyd ślub ną suknię. Całą noc
trzymajcie wartę w korytarzu. Wchodzid i wy chodzid mogą wyłącznie szwaczki.
Zasalutowali i wywlekli Magdę.
Słyszała płacz Tilly.
Ciągnęli ją pustymi korytarzami. Najwyraźniej prywatna armia prokuratora odprawiła Straż
Wieży. Kroki żołnierzy niosły się echem. Lothain stopniowo brał Wieżę w posiadanie. Jego wpływy
ukazały wszystko i wszystkich.
I nagle Magda — pogrążona w rozpaczy, wleczona korytarzem przez żołnierzy — zrozumiała.
Wiedziała, co powinna zrobid.
Jaśniej niż kiedykolwiek przedtem wiedziała, jak musi postąpid.
ROZDZIAŁ 81
— Jesteś pewna, pani? — Szwaczka wyciągnęła rękę, wskazując rozłożone wzory. — Nie
wolałabyś czegoś odrobinę bardziej okazałego? W koocu to wielkie wydarzenie, wspaniała chwila w
twoim życiu, będzie tyłu ludzi... Czyż nie byłoby odpowiedniejsze coś bogatszego?
Magda się uśmiechnęła do zatroskanej kobiety.
— Dziękuję, ale uważam, że dobrze wybrałam. Koronki, hafty i koraliki nie zawsze są
wskazane. Prostota ma w sobie moc.
Twarz kobiety zmarszczyła się z troski.
— Skoro tak mówisz, pani.
— Tak uważam. — Magda, naglona przemożnym pragnieniem, starała się mówid uprzejmie.
— Zróbcie, proszę, dokładnie tak, jak pokazałam.
Szwaczka niechętnie potaknęła.
— Tak, pani.
Nie było wątpliwości, że kobiety się obawiają, iż zostaną ukarane, jeśli suknia nie będzie
koronkowym cudeokiem.
— Nie martwcie się — powiedziała Magda do wpatrzonych w nią kobiet. — Powiem, że sama
wybrałam taką suknię.
To trochę rozładowało napięcie panujące w komnacie.
Magda, po bezceremonialnym dostarczeniu do apartamentu, zmusiła się do odsunięcia na
bok upokorzenia i przerażenia i zdołała się jakoś pozbierad. Wiedziała, że musi wszystko jasno i
spokojnie przemyśled. Jeżeli się podda strachowi lub — co gorsza — się załamie, nie będzie w stanie
skutecznie działad.
Nie miała złudzeo co do Lothaina i chod bała się o Tilly, wiedziała, że chwilowo zrobiła
wszystko, co w jej mocy, żeby dad staruszce szansę. Nie mogła się tym zamartwiad.
Kiedy już obmyśliła plan, poczuła, jak spływa na nią spokój. Wiedziała, co musi zrobid.
— A który materiał, lady Searus? — zapytała szwaczka.
Na dwóch kanapach ułożono bele materiału. Były tam przepięknie drukowane tkaniny,
materiały w najrozmaitszych kolorach oraz egzotyczne materie z wzorami w różnych odcieniach tej
samej barwy. I całe jardy najrozmaitszych koronek.
Lecz Magda od razu wypatrzyła tę właściwą tkaninę.
Tylko tę mogła wybrad. Nie chciała żadnej innej.
Wskazała skromny, jedwabisty materiał.
— Ten.
Kobieta spojrzała na nią. Znowu miała zatroskaną minę.
— Na pewno, pani? Mistrz Lothain powiedział, że jego zdaniem suknia nie powinna byd biała.
— Z pewnością miał na myśli jaskrawą biel. Jestem przekonana, że nie chciał, żeby była
oślepiająco biała, i tyle. Poza tym to nie mój przyszły mąż ubierze się w tę suknię, tylko ja. To będzie
mój dzieo. I chcę jak najlepiej wyglądad. — Magda uśmiechnęła się ciepło i postanowiła dad do
zrozumienia szwaczkom, że nie pozwoli sobie tego wyperswadowad. — Uważam, że ten białawy
materiał świetnie się nadaje, nie sądzisz? Zachwyca mnie jego połysk. Jest najelegantszy ze
wszystkich. Żaden mu nie dorównuje. Jest przepiękny. Podoba mi się. Jest idealny na to wydarzenie.
— Wydarzenie?
— Na moje odrodzenie.
Kobieta zrobiła wielkie oczy. Pozostałe, wyjmując nożyce i szykując igły i nici, rzucały
ukradkowe spojrzenia, ale milczały.
— Odrodzenie, pani? — zapytała pierwsza kobieta.
— Tak — potwierdziła Magda, cofając dłoo od lśniącego materiału i spoglądając na
wpatrzoną w nią kobietę. — Stanę się inną osobą. Małżeostwo zmienia samotną kobietę w kobietę
spełniającą życzenia męża, czyż nie? A skoro mam się stad nową osobą, ten materiał świetnie się
nadaje.
Szwaczka się uśmiechnęła, chod nadal była niespokojna.
— Rozumiem, pani.
— Macie już moje wymiary? Skooczyłyście? Macie wszystko, co wam potrzebne?
— Tak, pani.
— Dobrze. Miałam bardzo męczący dzieo. Muszę się porządnie wyspad, żeby byd gotową na
jutrzejszy wielki dzieo. Na moje odrodzenie.
Kobieta, wciąż niepewna, uniosła palec, zanim Magda wyszła.
— Co do dekoltu, pani... Mistrz Lothain wyraźnie zapowiedział, że ma byd głęboki. Nie chcę
się sprzeciwiad twoim życzeniom, ale...
— To się nie sprzeciwiaj. Mój przyszły mąż w swoim zapale słabo nad sobą panuje. Może
poczekad. — Niektóre z kobiet zachichotały nerwowo. — Proszę, uszyjcie suknię tak, jak
narysowałam.
Szwaczka szerzej się uśmiechnęła.
— Tak, pani. Oczywiście. Mamy wszystko, czego nam trzeba. Suknia będzie dokładnie taka jak
na twoim rysunku, przysięgam. Uszyjemy ją i zostawimy tutaj, a potem zamkniemy za sobą drzwi,
żebyś mogła wypocząd. Nie zakłócimy ci snu.
Magda zmusiła się do uśmiechu. W podzięce dotknęła ramienia kobiety.
— Dziękuję, moje panie. Dobranoc.
Idąc do sypialni, znalazła w kieszeni malutki zwój i gliniane figurki. To był czar, który dostała
od Merritta.
Stała i wpatrując się w trzymany w dłoni zwój i unoszące się nad jej ręką figurki, rozmyślała.
W koocu wsunęła to wszystko z powrotem do kieszeni i otworzyła dwuskrzydłowe drzwi
sypialni.
— Dobranoc, moje panie — powtórzyła, a potem zamknęła za sobą drzwi i zaryglowała je.
ROZDZIAŁ 82
Lothain powiedział swoim ludziom, że mają całą noc czuwad w korytarzu przed
apartamentem i pilnowad, żeby nikt nie wchodził i żeby Magda nie wyszła. Wszyscy żołnierze
oczywiście wiedzieli, że znajdują się kilka pięter nad ziemią. Strażnicy w zielonych tunikach, którzy ją
odprowadzali, wiedzieli, że mogłaby wyjśd jedynie przez drzwi prowadzące na korytarz, gdzie trzymali
wartę.
Ponieważ wiedzieli, że nie może ich wyminąd, Magda uważała, że z pewnością nie będą mieli
powodu, żeby wchodzid do apartamentu, a tym bardziej do sypialni. Lothain był o nią zazdrosny. Nie
zechcą dawad mu powodów do podejrzeo. Magda była przekonana, że będą trzymad wartę, ale nie
wejdą do środka bez wyraźnych rozkazów.
Tak czy inaczej, nie mogła się zamartwiad niewielkim prawdopodobieostwem, że wkroczą by
sprawdzid, czy jest na miejscu. Po prostu musiała szybko to załatwid. Musiała to zrobid, bo inaczej
zostanie żoną nowego Pierwszego Czarodzieja Lothaina.
Bez zwłoki podeszła do dużej szafy z klonowego drewna należącej do Baraccusa. Wciąż
wisiały tu jego ubrania, tak jak je zostawił. Magda nie wiedziała, co z nimi zrobid, toteż po prostu je
tam zostawiła. Zanim się zabił, zostawił w enklawie Pierwszego Czarodzieja strój czarodzieja wojny. W
szafie były najrozmaitsze inne ubrania: od starych spodni i koszul, w których pracował w warsztacie,
po ozdobne uroczyste szaty. Przesunęła je, żeby jak najdalej sięgnąd przy bocznej ściance.
Nacisnęła odpowiednie miejsce i odsunęły się drzwiczki zasłaniające ukryte pomieszczenie.
Baraccus sam je zrobił. Sięgnęła do środka i natrafiła palcami na linę z węzłami wiszącą na kołku.
Chwyciła ją, z ulgą, że wciąż tam jest.
Czasami Baraccus musiał się spotykad z kimś pod osłoną ciemności. Dla bezpieczeostwa takie
spotkania należało zachowad w tajemnicy. Gdyby wyszedł z apartamentu głównymi drzwiami i ruszył
na spotkanie korytarzami Wieży, dowiedziałyby się o tym różne osoby. Ilekrod dokądś szedł, ktoś go
obserwował. Baraccus mawiał, że nigdy nie wiadomo, jakie motywy przyświecają tym, którzy go
widzą.
Gdyby zobaczono, że w środku nocy opuszcza Wieżę, zaraz wieśd by się rozeszła. Ludzie by się
zastanawiali, co robi i z kim się spotyka. Jak się okazało, Lothain i tak się dowiedział o niektórych
nocnych spotkaniach, chociaż Baraccus był taki ostrożny.
Starając się utrzymad swoje sprawy w tajemnicy, Baraccus trzymał w skrytce w szafie linę z
węzłami, żeby móc wyjśd przez balkon w sypialni. Trzeba było zsunąd się kilka pięter, toteż nikt się nie
spodziewał, że tędy można wyjśd.
Lina była wystarczająco długa, żeby bezpiecznie dotrzed na płaski łupkowy dach, który z kolei
prowadził do rampartu, gdzie były stare, nieużywane zewnętrzne schody, nieznajdujące się na
widoku.
Magda chwyciła czystą czarną pelerynę z kapturem i narzuciła ją na ramiona. Podeszła do
szafki i wyjęła podróżną latarnię z drucianym uchwytem. Zapaliła długą drzazgę od jednej z lamp z
odbłyśnikiem, wiszącej na ścianie, i podpaliła knot w latarni. Kiedy już go wyregulowała, zamknęła
metalowe drzwiczki i zasunęła rygielek, żeby nie przesączył się ani promyczek światła — dopóki tego
nie zechce — i przypięła latarnię do pasa. Podeszła do drzwi sypialni i sprawdziła rygiel, upewniając
się, że są dobrze zamknięte. Potem przecięła pokój, idąc ku drzwiom balkonowym z szybkami w
ołowianych ramkach. Niebo zasnuwały chmury i panowała smolista ciemnośd. Na szczęście wokół
Wieży było trochę świateł, toteż będzie widzied, co robi.
Magda uklękła na skraju balkonu i wysunęła dłoo pomiędzy tralkami, szukając mocnego haka,
który Baraccus za pomocą zaklęcia umocował w kamieniu. Znalazła. Zaczepiła o hak pętlę na koocu
liny, potem spuściła resztę pomiędzy tralkami.
Kiedy się upewniła, że lina mocno trzyma, weszła na balustradę, opuściła się po drugiej
stronie. Ruszyła w dół, zaciskając stopy na węzłach i powoli przesuwając ręce. Nigdy wcześniej tego
nie robiła i strasznie było tak wisied w powietrzu w ciemności, ale skupiła się na zadaniu i wkrótce
stanęła na łupkowym dachu.
Cieszyła się, że noc jest ciemna i nikt nie zobaczył, że się wydostała.
Przeszła dachem aż do rampartu, a potem pobiegła do niewielkiego wejścia na schody. Nie
tracąc czasu, zaczęła zbiegad po dwa stopnie.
ROZDZIAŁ 83
Magda się zatrzymała. Oparła dłonie o kolana i łapała oddech. Nogi ją bolały. Prawdę
mówiąc, wszystko ją bolało. Wiedziała, że Merritt miał rację, mówiąc, że potrzebny jej wypoczynek.
Coraz bardziej to odczuwała, wyczerpana udziałem w magicznym rytuale. Płuca tak ją paliły, że się
rozkaszlała.
Wiedziała, że jeśli nie odpocznie — i to szybko — upadnie. Ale nie mogła się zatrzymad.
Jeszcze nie.
Mnóstwo razy schodziła do miasta drogą prowadzącą z Wieży, lecz niskie, grożące deszczem
chmury zakrywały księżyc i teraz niewiele było widad. Przynajmniej odbijały się od nich nieliczne
światła w Aydindril i to wystarczało, żeby Magda mogła dostrzec boczne drogi. Dzięki tym punktom
orientacyjnym wiedziała, gdzie jest.
Ta częśd drogi do Aydindril wiła się przez gęsty las. Magda wiedziała, że drzewa wkrótce staną
się rzadsze i wtedy będzie trochę lepiej widzied. Musiała tylko uważad na lewą stronę drogi, bo tam
przy niektórych zakrętach były stromizny. Nieostrożny krok w ciemności, zbyt daleko od skraju drogi,
mógłby byd jej ostatnim.
Schodząc, zatrzymywała się od czasu do czasu i uchylała drzwiczki latarni, żeby się upewnid,
gdzie jest. Za każdym razem, gdy tylko się rozejrzała, zamykała je pospiesznie. Straż Wieży, ze
względu na ewentualnych szpiegów w Aydindril, wypatrywała każdego podejrzanego ruchu. Magda
nie chciała, żeby patrol ją dostrzegł i zjawił się, by sprawdzid, kim jest i co robi.
Kiedy zadyszana łapała oddech, kilka wielkich kropel zimnego deszczu spadło jej na głowę i
ramiona. Miała nadzieję, że nie zacznie lad. Odzyskała oddech i znowu pobiegła.
Wkrótce weszła do miasta i światło odbijające się od chmur wystarczało, żeby widziała drogę
i budynki. Trochę dalej w głąb miasta ulica się zwężała, bo biegła pomiędzy domami ze sklepami na
parterze i mieszkaniami na górze. Wszędzie było ciemno.
Do domu Merritta było jeszcze daleko, toteż Magda, ze spuszczo ną głową, ignorowała bolące
mięśnie nóg i zmuszała się do szybkiego kroku. Kiedy usłyszała przed sobą dziwne hałasy, zatrzymała
się i podniosła wzrok.
Zobaczyła w ciemności — wciąż dośd daleko przed nią na wąskiej ulicy — grupę zbliżających
się ku niej mężczyzn. Nie nieśli latarni, toteż trudno było ocenid, ilu ich jest, lecz wydawało się, że
całkiem sporo. Patrzyła uważnie, chcąc się zorientowad, kim są.
Kiedy mijali sklep z padającym z okna światłem świec, zobaczyła, jak zalśniły ich miecze. Kilku
mężczyzn miało też włócznie.
To byli żołnierze, prawdopodobnie patrol Straży Wieży. Było ich ośmiu lub dziesięciu.
Magda spojrzała w zaułek po swojej lewej stronie. Schroniła się tam pospiesznie, zanim ją
zauważyli. Zastanawiała się i stwierdziła, że zamiast iśd ulicą, w którą zamierzała skręcid, może się
dostad do domu Merritta krótszą drogą, zyskując na czasie i schodząc z oczu żołnierzom. Że też
wcześniej o tym nie pomyślała. Uznała, że pewnie jest tak wykooczona, że nie potrafi jasno myśled.
Upomniała się, że to od jasności myślenia zależy, czy przeżyje.
Pospieszyła zaułkiem, starając się jak najdalej odejśd od miejsca, w którym mogliby ją
dostrzec żołnierze. Wiedziała, że patrolom czasem towarzyszą osoby mające dar, by wyczuwały
ukrywających się ludzi. Kiedy usłyszała, że zbliżają się do skrzyżowania, z którego skręciła w zaułek,
wśliznęła się w wąską przestrzeo pomiędzy dwoma domami. Latarnię trzymała za sobą, na wypadek
gdyby w metalowych drzwiczkach była szczelina, przez co światło mógłby zauważyd któryś z żołnierzy,
gdyby spojrzał w tę stronę.
Magda zerkała jednym okiem. Widziała w oddali, jak mijają zaułek. Trudno się było
zorientowad, lecz była niemal pewna, że się nie pomyliła i jest ich ośmiu lub dziesięciu. Nie wiedziała,
że patrole są tak liczne.
Wtedy zobaczyła, że jeden z mężczyzn pośrodku grupy ma na szyi obręcz z prętem z przodu. I
że do tego pręta przykuto mu nadgarstki.
To tłumaczyło liczbę żołnierzy. Aresztowali kogoś. Oddział był liczniejszy, jeśli trzeba było
zatrzymad złoczyocę. Przypuszczała, że łatwiej było takiego złapad śpiącego w łóżku, niż ścigad za
dnia.
Kiedy żołnierze wraz z więźniem minęli zaułek, Magda ostrożnie wydostała się z kryjówki i
sprawdziła, czy nie widad innego patrolu. Kiedy nikogo nie zobaczyła i przekonała się, że wokół
panuje głucha cisza, pospieszyła w górę zaułka. Truchtała, żeby jak najszybciej dotrzed na miejsce. Nie
sądziła, że ma dośd sił, by biec. Przynajmniej mżawka ustała, ale Magda się bała, że chmury
zapowiadają większy deszcz.
Kiedy dotarła do ulicy z ceglanym piętrowym budynkiem, który zapamiętała, zmrużonymi
oczami wpatrzyła się w mrok.
Zobaczyła wiszący nad drzwiami szyld. Nie widziała, czy jest na nim namalowane niebieskie
prosię. Za to za rogiem dostrzegła wąską uliczkę biegnącą po nierównym, pagórkowatym terenie.
Dotarła we właściwe miejsce. Skręciła w uliczkę do domu Merritta.
Kiedy wreszcie zobaczyła rozwidloną śliwę przed małym gankiem, westchnęła, zadowolona,
że tak szybko tu trafiła w ciemności. Z bocznego okna padało światło, toteż domyśliła się, że Merritt
nadal pracuje.
Zapukała na tyle głośno, żeby usłyszał ją on, ale nie sąsiedzi. Miała nadzieję, że psy nie zaczną
szczekad i nie obudzą innych mieszkaoców.
Kiedy Merritt nie otworzył, zapukała trochę mocniej. Wtedy drzwi się odrobinę uchyliły. Nie
były zamknięte.
— Merritt? — zawołała cicho. — Merritt?
Pomyślała, że pewnie jest na tyłach domu, i wśliznęła się do środka. Zamknęła za sobą drzwi i
rozejrzała się. Nie zobaczyła go. W izbie świeciło się parę lamp, ale Merritta nie było.
Poszła na tył domu, wyjrzała, ale było smoliście czarno. Podeszła do ciemnych drzwi i uchyliła
drzwiczki latarni, by oświetlid sypialnię. Łóżko było puste. Nie miała pojęcia, gdzie też Merritt mógłby
byd.
Przechodząc przez dom, ostrożnie stąpając wśród rozrzuconych na podłodze przedmiotów,
nagle znieruchomiała. Przed stołem nakrytym czerwonym aksamitem leżało przewrócone krzesło.
Miecz Prawdy ukryty w pochwie leżał na podłodze.
Magda postawiła krzesło. Stała i wpatrywała się w miecz.
Merritt by go nie zostawił. Przedtem się z nim nie rozstawał i z pewnością by go nie zostawił,
skoro miecz już się stał kluczem do szkatuł Ordena.
A potem zobaczyła strzępki zielonej tkaniny wiszące na jednym ze stojących w pobliżu
metalowych przedmiotów. To była ta sama wełniana tkanina, dokładnie takiej samej zielonej barwy
co tuniki żołnierzy urzędu prokuratora. Żołnierze w zielonych tunikach pilnowali jej apartamentu.
Żołnierze w zielonych tunikach pastwili się nad Tilly. Żołnierze w zielonych tunikach byli prywatną
armią Lothaina.
Przypomniała sobie patrol prowadzący więźnia, który dopiero co widziała. Kierowali się ku
Wieży.
To nie mógł byd przypadek.
Magda zdjęła czarną pelerynę i rzuciła ją na stół. Przełożyła pendent przez głowę — znalazł
się na prawym ramieniu, a pochwa z mieczem u lewego biodra. Potem narzuciła pelerynę, ukrywając
pod nią miecz, i ruszyła do drzwi.
Szybko przejrzała w pamięci rozmaite drogi przez miasto. Wybierała najkrótszą trasę, żeby
dogonid żołnierzy — teraz przydawały się te wszystkie galopady z przyjaciółmi po mieście z czasów
wczesnej młodości.
Musiała ich wyprzedzid i zajśd im drogę.
Przelotnie się zastanowiła, co zrobi, żeby puścili Merritta.
Biegnąc, wiedziała tylko, że musi odbid Merritta z rąk wielkich żołnierzy w zielonych tunikach.
ROZDZIAŁ 84
Magda gnała brudnymi zaułkami, przeskakiwała płoty, przecinała podwórza. Wybrała trasę na
ukos przez miasto, a nie łatwiejszą, lecz dłuższą drogę ulicami. Miejscami pędziła wąskimi
prześwitami między domami. Raz napotkała na koocu uliczki stertę rupieci, nie do przebycia, i
musiała zawrócid, pójśd drugą stroną — tylko po to, żeby ją zatrzymał wysoki płot. Udało się jej na
niego wdrapad i zeskoczyd po drugiej stronie, toteż nie musiała szukad innej drogi.
Kiedy mijała domy, podbiegały do niej podwórzowe psy, warcząc i kłapiąc zębami. Na
szczęście były uwiązane lub za płotem i nie mogły jej dosięgnąd. Ale za ich przykładem zaczynały
szczekad psy w pobliżu. Wkrótce miało się wrażenie, że szczekają wszystkie psy w mieście. Magda
widziała, jak tu i tam jaśniej świecą się lampy w oknach, bo podkręcano knoty.
Wiedziała, że jeśli żołnierze usłyszą psy szczekające coraz bliżej nich, zrobią się podejrzliwi.
Zatrzymała się tuż przed skrzyżowaniem i oparła na chwilę o niski kamienny murek,
odpoczywając i łapczywie wciągając powietrze, niewidoczna z ulicy. Uchyliła drzwiczki latarni i
ostrożnie wyjrzała zza rogu. Biegła właściwie na oślep i nie bardzo wiedziała, gdzie jest.
Kiedy wysunęła latarnię, światło padło na stojące blisko siebie domy, które rozpoznała. Szyldy
nad drzwiami obwieszczały, że mieszczą się tam warsztaty szewca, szwaczki, stolarza. Wiedziała, że w
górę ulicy, po prawej, będzie skrzyżowanie z drogą biegnącą od niższych partii góry.
Tej właśnie drogi potrzebowała. Biegła ona pętlą za paroma domami i kilkoma magazynami z
ziarnem i towarami pasmanteryjnymi. Trochę wyżej ta boczna droga znowu się łączyła z główną
drogą prowadzącą do Wieży.
Magda pobiegła drogą ku Wieży, do miejsca za ostrym zakrętem, gdzie droga się zwężała.
Potrzebne jej było miejsce osłonięte po bokach, żeby żołnierze nie mogli jej otoczyd. Głosy się
zbliżały.
Znalazła najlepsze miejsce, jakie mogła wypatrzyd w tak krótkim czasie. Nie miała przecież
chwili do stracenia. Postawiła latarnię pośrodku drogi, zamkniętymi drzwiczkami ku zbliżającym się
żołnierzom.
Nie chciała roztrząsad, czy ten pospiesznie wymyślony plan jest rozsądny, bo żadnego innego
nie miała. Nic nie przychodziło jej na myśl, a poza tym nie miała już czasu. Nie miała też wyjścia —
musiała spróbowad.
Jeśli się nie uda, pewnie zginie. Jeśli zaś nie spróbuje, to wszyscy zginą.
Kucnęła za latarnią, czekała. Serce tak się jej tłukło, że kołysała się na piętach.
Przemknęło jej przez głowę, że musi byd szalona, skoro sądzi, że to się powiedzie. Nie miała
wyboru. Wóz albo przewóz.
Słyszała, jak żwir skrzypi pod butami idących żołnierzy, kiedy wychodzili zza zakrętu w dole
wzgórza. Już nie rozmawiali. Nie widziała ich. Tylko odgłos kroków mówił jej, gdzie są.
Kiedy uznała, że znaleźli się na tyle blisko, na ile ośmieliła się pozwolid im podejśd,
gwałtownie otworzyła drzwiczki latarni. Światło padło na blisko tuzin zdumionych twarzy. To nie była
Straż Wieży. Tak jak się spodziewała, nosili zielone tuniki prywatnej armii Lothaina.
Magda wstała i cofnęła się parę kroków za latarnię, żeby pozostad w ciemnościach, by nie
mogli jej zobaczyd.
Kiedy rośli żołnierze się rozstąpili, formując szyk obronny, w blasku latarni zobaczyła w środku
grupy Merritta.
Miał na szyi żelazną obrożę ze sterczącym krótkim prętem, do którego przykuto mu
nadgarstki. Kostki miał spętane łaocuchem tak krótkim, żeby mu uniemożliwid ucieczkę.
Krew spływała mu po policzku. Wydawał się półprzytomny.
Magda zogniskowała gniew. Przyszło jej to bez trudu.
— Jesteście otoczeni — powiedziała głośno. — Puśdcie więźnia, bo zginiecie.
Jeden z mężczyzn wysunął się naprzód. W świetle zobaczyła, że nie jest żołnierzem. Nosił
skromną szatę. Miał gniewną minę.
Chociaż było ciemno, miała wrażenie, że dostrzegła w jego oczach dar.
Kiedy nad wnętrzem jego uniesionej dłoni zapłonął ogieo, już wiedziała.
Był czarodziejem.
— Magda Searus? — powiedział. — Czy to ty, Magdo Searus?
ROZDZIAŁ 85
Człowiek ten stał o jakieś sześd kroków od niej. Magda widziała go wcześniej. Pracował na
dolnych poziomach Wieży. Nie wiedziała, jak się nazywa, lecz on znał jej imię. Najprawdopodobniej
Baraccus — kiedy mu towarzyszyła — zatrzymał się na krótko parę razy, żeby z nim porozmawiad, jak
z wieloma czarodziejami. Mnóstwo osób ją znało, bo była żoną Baraccusa i ją z nim widywali, a ona
nie wiedziała, jak się nazywają wszyscy ludzie, z którymi rozmawiał.
— Puśdcie go, a zachowacie życie — powiedziała. — Jesteście otoczeni. Róbcie, jak mówię,
inaczej wszyscy zginiecie. Kolejnego ostrzeżenia nie będzie.
Żołnierze, pełni obaw, rozglądali się w ciemnościach.
Na krótko zapanowała cisza, a potem przemówił ponury czarodziej:
— Wyczuwam wyłącznie ciebie — oznajmił opryskliwie. — Jesteś sama. Nikogo z tobą nie ma.
W świetle latarni widziała, jak żołnierze się uśmiechają.
Magda, niemal odruchowo, wsunęła rękę pod pelerynę i mocno zacisnęła palce na rękojeści
miecza. Słowo Prawda wpiło się jej w dłoo. Kiedy dotknęła miecza, poczuła, jak coś się w niej porusza
i ożywa. Nie pochodziło to ani z miecza, ani od niej, lecz obudziła je ta więź. Ta więź obiecywała coś
potężnego i bezlitosnego. Czarodziej, bez ostrzeżenia, skinął w jej stronę. Magda w blasku latarni
zobaczyła, jak drży powietrze.
Błyskawica mocy chybiła, burząc jej włosy, kiedy uskoczyła w bok i dobyła miecza.
W nocnym powietrzu rozległ się czysty dźwięk stali mający w sobie nutkę groźby.
Kiedy ostrze zostało dobyte, Magda poczuła, jak wlewa się w nią z rękojeści potężna moc i ją
wypełnia. Ta moc przyprawiła ją o dreszcz i zaparła jej dech w piersi. Przepełniła ją niesamowita,
cudowna furia.
Wszyscy żołnierze chwycili za broo.
Czarodziej, zły, że chybił, cofnął ręce, żeby przywoład potężniejszą moc. Wyglądał bardziej na
zirytowanego niż wściekłego, że nie padła pod pierwszym ciosem. Wiedziała, że tym razem przywoła
coś silniejszego.
Nad jego dłonią zapłonęła kula buzującego ognia. Płynny ogieo huczał i świecił ponurym
błękitnym blaskiem.
Czarodziej nie zamierzał ponownie ryzykowad i chciał ją zaatakowad ogniem czarodzieja.
Magda wiedziała, że natychmiast musi coś zrobid, inaczej zginie. Miecz od razu zareagował na
jej intencję, uwalniając kolejną falę furii.
Czarodziej cofał ramię, a Magda już ku niemu pędziła, zmniejszając odległośd, starając się go
dopaśd, zanim zdąży posład ku niej śmiercionośny ogieo. Biegła, a miecz z szybkością błyskawicy ze
świstem przeciął powietrze.
Pełne furii spojrzenie wbijała w gniewną, pełną żądzy mordu twarz czarodzieja. Wiedziała
tylko, że to słuszne. Dobre. Tak czuła, tak chciała, a klinga niepowstrzymanie dążyła tam, gdzie Magda
wbijała wzrok.
Chciała, żeby ten człowiek umarł. Cały gniew na to, co się stało, włożyła w pragnienie
zakooczenia żywota tego zdrajcy.
Miała wrażenie, że dosięganie go trwa całą wiecznośd.
Widziała, jak czarodziej gorączkowo pracuje rękami, rozbudowując pomiędzy nimi kulę ognia,
żeby stała się bardziej śmiercionośna, zdolna zabid. Widziała w jego oczach oburzenie, że śmiała go
zaatakowad.
Zamierzała jednak o wiele więcej, niż tylko się na niego rzucid.
Dla obydwojga była to kwestia życia i śmierci.
Klinga wygrała wyścig. Z głośnym trzaskiem uderzyła w bok czaszki czarodzieja.
W noc poleciały kawałki kości i mózgu. W blasku latarni widziała chmurę krwi i fragmenty
tkanki odpryskujące od miejsca, gdzie przed chwilą była jego głowa. Została tylko podstawa czaszki i
żuchwa. Zataczająca łuk klinga zostawiała za sobą krwawy ślad.
Czarodziej nawet nie zdążył krzyknąd.
Ale Magda słyszała swój krzyk, wrzask pełen wściekłości dorównującej furii miecza.
Morderczy cios sprawił jej ogromną przyjemnośd, napełnił ją dziką radością. Było to cudowne
spełnienie.
Kiedy klinga zatoczyła łuk, bezgłowe ciało nadal osuwało się na ziemię. Fragmenty czaszki
wciąż wzlatywały w noc. Ręce miał rozłożone na boki, jego śmierd i krew zgasiły ogieo czarodzieja.
Żołnierze za nim znieruchomieli, wstrząśnięci tym widokiem. Ale to szybko minęło.
Wrzeszcząc, z uniesioną bronią runęli na Magdę.
Usunęła się z drogi pierwszemu z nich. Obróciła się przy tym, prowadząc po łuku miecz, i od
tyłu rozpłatała żołnierzowi głowę. Klinga ścięła czubek czaszki. W mrok poleciała kępka ciemnych
włosów. Impet sprawił, że ciężko upadł twarzą na twardy grunt.
Magda uchyliła się przed potężnym ciosem miecza drugiego żołnierza. Nie był przyzwyczajony
do walki z kimś tak małym i szybkim jak ona. Przywykł do zadawania silnych ciosów, nie szybkich i
precyzyjnych sztychów. Kiedy się prostowała, wbiła mu miecz prosto w serce.
Słyszała, jak atakujący ją żołnierze wyją z wściekłości. Nie miała czasu na zastanawianie się.
Działała, kierując się po części odruchami wyuczonymi w sztuce posługiwania się nożem, po części
nieposkromionym pragnieniem zabijania. Uderzała bez wahania, kiedy znaleźli się odpowiednio
blisko, wykorzystując swój niższy wzrost, żeby poruszad się szybciej niż oni i pozostawad poza ich
zasięgiem.
Nie siliła się na żadne wymyślne sztuczki. Ilekrod wypatrzyła okazję, wykorzystywała ją żeby
zabid.
Atakowała, robiła uniki, turlała się i wykręcała, żeby uniknąd ich ostrzy. Nie była żołnierzem,
toteż nie ruszała się tak, jak oczekiwali. Nie miała czasu planowad ataków. Kiedy brali zamach,
odpowiadała własnym cięciem, nie zostawiając im czasu na kolejną próbę.
Cofnęła się, kiedy śmignęło koło niej ramię jednego z żołnierzy chybił o włos. Magda, wciąż
pełna furii, z krzykiem zatoczyła łuk mieczem i odcięła mu ramię. Kiedy wrzeszczący żołnierz upadł na
ziemię, nie wyhamowała miecza, tylko przebiła nim tego, który chciał ją pchnąd w plecy. Kiedy padał
na bok, wyrwała miecz i trzymając oburącz rękojeśd — wbiła go w bezrękiego żołnierza wijącego się
na ziemi. Pchnęła z taką siłą, że ostrze wbiło się w ziemię. Zanim zdążyła je wyrwad, zaatakował ją
kolejny żołnierz. Instynktownie zrozumiała, że nie zdąży zejśd mu z drogi.
W ostatniej chwili — tuż zanim pchnął ją mieczem — Merritt uderzył w niego z boku i
atakujący stracił równowagę. Postawny żołnierz się potknął i opadł na kolano. Zanim zdążył się
podnieśd, Magda uderzyła z góry mieczem, rozcinając klęczącego od czubka głowy do połowy piersi.
Przewrócił się, uderzył o ziemię z łoskotem i z rozcięcia wypadły wnętrzności.
Noc nagle ucichła. Już nikt nie atakował Magdy.
ROZDZIAŁ 86
Magda, klęcząc i oburącz trzymając miecz, szeroko otwierała oczy, gotowa się bronid, i z
trudem chwytała powietrze. Noc była cicha. Żadnych wojennych okrzyków. Żadnych spadających
mieczy.
Okręcała głowę, wypatrując zagrożeo. Otaczały ją zwłoki. Wszędzie pełno było krwi i
nierozpoznawalnych szczątków.
Nie został nikt, kto by mógł ją zaatakowad.
W pobliżu Merritt, w żelaznej obroży i z unieruchomionymi rękami, starał się wstad. Kiedy mu
się to udało, podbiegł i stanął obok niej. Uśmiechał się z dumą.
Kiedy niebezpieczeostwo minęło, Miecz Prawdy wypadł Magdzie z rąk.
A potem poczuła straszliwy ból — zaczął się iskierką głęboko w jej wnętrzu i szybko zmienił w
straszliwą mękę targającą każdą jej cząstką. Magda zgięła się wpół. Z krzykiem upadła na bok,
obejmując rękami brzuch, starając się ukoid trawiący ją ból. Desperacko potrzebowała powietrza, lecz
chod się starała, nie była w stanie oddychad. Przeraźliwy ból na to nie pozwalał.
Merritt ukląkł przy niej, lecz nie mógł jej dotknąd, bo był przykuty za nadgarstki do obroży na
szyi. Nic nie mógł zrobid, ale i tak przynosiło jej ulgę to, że nie była sama w tej straszliwej męce.
Ból minął równie nagle, jak się pojawił.
Kiedy ustał, Magda opadła na plecy. Płacząc, spazmatycznie chwytała powietrze. Popatrzyła
w zatroskaną twarz Merritta.
— Nie wiem, co się stało — wykrztusiła wreszcie pomiędzy urywanymi oddechami.
— To magia miecza — wyjaśnił. — Żąda zapłaty, kiedy nim zabijesz. Pierwszy raz jest
najgorszy. Masz szczęście. Moc miecza wywodzi się z twojej siły życia, toteż był już z tobą
zaznajomiony.
Magda przewróciła się na bok i podparła, żeby usiąśd na piętach.
— Wolałabym nie poczud niczego gorszego.
— Gniew to osłona przed magią miecza, on też pomógł.
— No to byłam dobrze chroniona. — Obróciła mu głowę, żeby się przyjrzed ranie. — To nie
wygląda dobrze.
— Nic mi nie jest. A będzie jeszcze lepiej, kiedy się pozbędę tego z szyi.
— Możesz to skruszyd za pomocą daru?
— Nie. Ma osłony, które nie pozwalają, żeby ktoś z darem skorzystał z magii i uciekł.
— Osłony — powtórzyła i przypomniała sobie kajdany Nai. — Chyba mam klucz, który to
otworzy.
Wsunęła klingę pod jedną z żelaznych bransolet. Odwróciła głowę. Mocne szarpnięcie i żelazo
rozpadło się na kawałki. Merritt trzymał pręt, żeby mogła złamad obrożę. Wkrótce go uwolniła z
ustrojstwa.
Objęła go, kiedy już był wolny.
— Tak się bałam. Myślałam, że już po tobie. Bałam się, że cię zabiją.
Odsunął ją na chwilę.
— Jesteście otoczeni. Puśdcie więźnia, bo zginiecie. To był twój plan? Rozum ci odjęło?
Magda skrzywiła się z zażenowaniem.
— To najlepsze, co mi wtedy przyszło na myśl. — Zachmurzyła się. — No i okazało się
skuteczne, czyż nie?
— Z całą pewnością. — Uśmiechnął się i mocno ją objął, pełen wdzięczności. — Dziękuję,
Magdo. Muszę przyznad, że było na co patrzed.
Jeszcze się trzęsła po przeżytym strachu i walce, ale dobrze jej było w jego ramionach.
— To miecz. Jest wspaniały.
— Miecz to tylko narzędzie. Powinna nim władad właściwa osoba. To się najbardziej liczy.
Spojrzała na niego z powątpiewaniem.
— Skoro tak mówisz.
Chmury zaczynały ustępowad i pojawił się księżyc, oświetlając okolicę.
— Musimy się pozbyd ciał — powiedział Merritt, rozglądając się. Jeśli je znajdą, cała armia
zacznie szukad winowajców. I tak wkrótce zaczną poszukiwad brakujących żołnierzy.
— Tam jest dośd głęboko — orzekła Magda. — Możemy je zepchnąd. Raczej nikt ich tam nie
zobaczy, a przynajmniej nieprędko. To nam da co najmniej dzieo lub dwa.
Szybko, z pomocą daru Merritta, przesunęli na bok ciała w zielonych tunikach i pozostałe
szczątki. Wielcy żołnierze staczali się i podskakiwali na stromiźnie, znikając w gęstych zaroślach. Z
drogi nikt ich nie zobaczy, a zejdą na dół tylko wtedy, jeśli zobaczą stada padlinożerców. Potem
Merritt użył daru, żeby się pozbyd krwawych śladów. Stopą wyrównał zdeptaną ziemię. I droga znowu
wyglądała zwyczajnie w księżycowej poświacie.
— Musimy odejśd. W pobliżu może byd więcej żołnierzy Lothaina. W blasku księżyca łatwo
nas dostrzec na otwartej przestrzeni — powiedział.
Magda się rozejrzała i zorientowała, gdzie są. Wskazała ciemną ścianę drzew po przeciwległej
stronie.
— Tam jest ścieżka biegnąca w górę stoku, dośd blisko drogi. Jest bardziej stroma i miejscami
trudniej się idzie, ale to krótsza trasa. No i raczej nikt nie będzie tamtędy chodził po nocy. Las jest
gęsty, więc w razie potrzeby będziemy mogli skorzystad z latarni. A jeśli pojawi się patrol, nie zobaczy
nas z drogi.
Merritt skinął głową. Jeszcze raz się rozejrzeli, sprawdzając, czy o niczym nie zapomnieli, i
szybko zeszli z drogi, przedostali się przez gęste zarośla i razdwa znaleźli ścieżkę. Ziemię pokrywała
warstwa sosnowych igieł tłumiąca ich kroki. Księżyc świecił, więc przez drzewa docierało na dno lasu i
na ścieżkę wystarczająco dużo światła, by łatwo było im iśd.
— No a teraz — odezwał się Merritt, kiedy weszli głębiej pomiędzy drzewa — nie chciałbym
byd niewdzięczny, ale powiedz, co tu robisz? Mówiłem, że powinnaś odpocząd. Dziwię się, że
wystarcza ci sił, żeby utrzymad się na nogach, a po tej walce masz szczęście, że wciąż możesz
oddychad. Jesteś w większych opałach, niż ci się zdaje, Magdo. Ty...
— My jesteśmy w większych tarapatach, niż ci się zdaje. Jutro po południu Lothaina mają
mianowad Pierwszym Czarodziejem. Zmusił mnie, żebym go poślubiła w trakcie tej ceremonii.
— CO?!
Nie pozwoliła mu na żadne przemówienia.
— Posłuchaj, nie miałam wyboru. Powiedział, że jeśli się nie zgodzę, zacznie zabijad
wszystkich, których znam. Uwięził Tilly i torturował, żeby mi udowodnid, że mówi serio. Gdybym
powiedziała „nie", toby ją natychmiast zabił. I tak była w fatalnym stanie. Od niej by zaczął, gdybym
się nie zgodziła. Nie mogłam na to pozwolid.
— Drogie duchy — wyszeptał.
— Proszę — powiedziała Magda, zdejmując pendent i oddając Merrittowi miecz. — Mam
plan. Wszystko obmyśliłam. Wiem, co musimy zrobid.
Merritt założył pendent i chwycił ją za ramię.
— Może i masz plan, ale wyraźnie widzę w twoich oczach, że jesteś u kresu sil. Walka i
bieganie po okolicy pogorszyły twój stan. Nie mogę cię uleczyd. Musisz wypocząd, żeby dopełnid to,
co zrobiłem.
— To nie ode mnie zależało, Merritcie — powiedziała ze zniecierpliwieniem.
Westchnął.
— Raczej nie. Odprowadzę cię do Wieży. Porozmawiamy o twoim planie, jak wypoczniesz.
— Nie ma na to czasu — upierała się Magda, wyrywając mu się. Mamy do zrobienia coś o
wiele ważniejszego, i to natychmiast. Wiem, że muszę wypocząd. Myślisz, że nie czuję, jaka jestem
słaba? Ale nie mamy wyboru. To nie może czekad.
Z jej oczu wyczytał, jaka jest zdeterminowana.
— O czym ty mówisz?
— Mamy poważne problemy, Merritcie. Lothain najwyraźniej zamierzał się ciebie pozbyd,
więc musi podejrzewad, że starasz się dowiedzied, co się dzieje. Na pewno by cię uwięzili, żeby
osądzid i stracid, a najpierw torturami wymusiliby przyznanie się do winy. Lothain musi rozwiad
wszystkie wątpliwości co do swojej osoby i pozbyd się przeciwników, żeby przejąd rządy w Wieży.
Umacnia swoją władzę. Potrafił pozbyd się radnego Sadlera, toteż łatwiej mu teraz kontrolowad radę.
Już ma swoją prywatną armię. Poślubiając mnie, zyska zaufanie Straży Wieży i wielu ważnych
urzędników, jak również licznych czarodziejów, stronników Baraccusa. Gdybym odmówiła, musiałby
mnie zdyskredytowad. Wtrąciłby mnie do lochu, wymusił torturami przyznanie się do zdrady i stracił.
Wcale nie jest tak trudno torturami wymusid na ludziach różne rzeczy. Jestem w pułapce. Tak się
sprawy mają, ale czy się zgodzę zostad żoną Lothaina czy nie, nie zapobiegnę temu, co ma się stad.
Wszystko skooczy się tak samo. Moje słowo przeciwko słowu Lothaina, a nie przekonam zbyt wielu
ludzi. Zostanie Pierwszym Czarodziejem. Będzie rządził Midlandami.
Jeśli zgodzę się go poślubid podczas jutrzejszej ceremonii mianowania go Pierwszym
Czarodziejem, przynajmniej nie pozwolę, żeby tej nocy zginęli ludzie. Ale tylko tyle i nic więcej. Jeżeli
odmówię, wielu niewinnych natychmiast umrze. Lecz nie mam złudzeo: jak tylko Lothain mnie
wykorzysta do zdobycia poparcia w Wieży i mocną ręką chwyci władzę, pozbędzie się z armii i
urzędów wszystkich, którzy nie w pełni go popierają, i wtedy spotka mnie smutny koniec.
Jestem dla niego tylko środkiem do celu i krótko będę dla niego cenna.
Jeżeli czegoś nie zrobimy, i to zaraz, póki jeszcze jestem dla niego użyteczna, zginiemy i my, i
wielu naszych ludzi. Teraz znam praw dę o nim, lecz pół Wieży jej nie zna. Wiele osób nadal wierzy, że
Lothain walczy dla dobra obywateli, ścigając tych, których nazywa zdrajcami. Myślą, że jest naszym
wybawcą. Jeśli powiem co innego, jeżeli powiem, że często prześladuje ludzi mogących ujawnid jego
prawdziwe zamiary, jak na przykład Naja, większośd w to nie uwierzy. Uwierzą w kłamstwa, które
prawi Lothain.
Wierzą słowu Lothaina, ważnej osobistości, Naczelnego Prokuratora. Wierzą mu, kiedy rzuca
oskarżenia, że Baraccus spiskował z tymi w Starym Świecie.
Cokolwiek bym powiedziała, będą uważad, że jestem zdrajczynią bo staję po stronie
Baraccusa.
Ludziom potrzebna jest prawda. I tylko ja mogę tę prawdę ujawnid. Lecz zginę, zanim skooczę
oskarżad Lothaina. Teraz nie mam sposobu, żeby go powstrzymad.
Merritt przyglądał się jej podejrzliwie.
— Przecież powiedziałaś, że masz plan.
— Tak, mam plan. Jestem taka wyczerpana, że ledwo się trzymam na nogach... Ale mamy
tylko jedną szansę. Musimy ją wykorzystad. Szukałam cię z pewnego powodu.
Z twarzy Merritta nic nie dało się wyczytad.
— Jakiego powodu?
Magda zebrała się w sobie.
— Chcę, żebyś mnie przemienił w Spowiedniczkę.
ROZDZIAŁ 87
Merritt pochylił ku niej głowę, zmrużył oczy.
— Chcesz, żebym cię przemienił w Spowiedniczkę?
— Tak. Nie mamy zbyt dużo czasu. Musimy się spieszyd.
Merritt odszedł kawałek i stanął pod olbrzymim konarem prastarego dębu. Księżyc rzucał
chłodną poświatę na szerokie ramiona odwróconego tyłem czarodzieja.
Odwrócił się wreszcie do niej z ponurą miną.
— Nie proś mnie o to, Magdo.
Podeszła bliżej.
— Zawsze uważałam, że magiczne przemienianie kogoś, żeby stworzyd z niego broo, to
bezduszne, zimne i wyrachowane postępowanie. Nigdy nie potrafiłam zrozumied, jak ludzie mogą
pozwolid, żeby czarodzieje ich przemieniali. Uważałam, że to wypacza sens naszego istnienia. Izydora
przekonała mnie, że nie zawsze tak jest. Uświadomiła mi, że jeśli się to czyni ze słusznych powodów,
może nam to umożliwid wielkie rzeczy. Może po prostu wzmocnid to, kim już jesteśmy i w co
wierzymy. Zatem nie zmienia to czyjejś natury, lecz ją uzupełnia. W takim przypadku może to byd
czyn etyczny. A poza tym nie jesteś zwykłym czarodziejem. Może nie dostrzegasz różnicy, ale ja tak.
Chociaż nie znamy się zbyt długo, to mi wystarczyło, żeby poznad twoje serce.
— Miło to słyszed, ale to za mało.
— Zdaję sobie z tego sprawę, ale wszystko przemyślałam. Naprawdę. Rzecz nie tylko w tym,
że to jedyny sposób, ale i w tym, że to słuszne. Chociaż przemienianie ludzi w broo może byd
straszliwym postępkiem, to uczynione we właściwy sposób, przez właściwą osobę i ze szlachetnych
pobudek, może byd czymś wspaniałym. Wymyśliłeś Spowiedniczkę ze szlachetnych pobudek. Życie to
prawda. Prawda to życie. Chciałeś sposobu na uzyskanie prawdy. To szlachetna motywacja,
wspierająca życie. Zabijanie jest czymś okropnym. Nie cierpię tego. Lecz nie zawsze jest to coś złego.
Wskazała w dół ścieżki. — Zabicie tamtych żołnierzy było słusznym postępkiem, ze słusznych
powodów. Dokonało się dla dobra innych. Żeby ratowad życie. W takim przypadku ich oszczędzenie
byłoby niemoralne. Chcesz, żeby Spowiedniczka powstrzymywała zło, tak jak ja, zabijając tych
mężczyzn, uniemożliwiłam im czynienie zła. W obu przypadkach są to słuszne działania.
Merritcie, chcę byd tą osobą, z której stworzysz Spowiedniczkę. Rozumiem szlachetnośd
pobudek. Dobrze wiem, jak to wykorzystad. Proszę, daj mi szansę. Daj mi możliwośd powstrzymania
zła i ocalenia życia. Nie odbieraj mi zdolności zrobienia tego, co tylko do mnie należy. To moje życie.
Chcę je temu poświęcid.
— To nie takie proste, Magdo. Potrzebujemy czasu, żeby rozważyd wszystkie implikacje.
— I w zwyczajnych okolicznościach tak by było, ale nie mamy czasu. To się musi stad teraz. Tej
nocy. Muszę wykorzystad moc Spowiedniczki, by ujawnid prawdę. Chciałabym, żeby to mogło
poczekad, ale nie może. To nasza jedyna szansa. Baraccus mi powiedział, że przeznaczone mi
odnaleźd prawdę...
Merritt gwałtownie uniósł ręce i gniewnie gestykulował.
— Życie to nie wypełnianie przeznaczenia. Od ciebie, nie od przeznaczenia zależy, co zrobisz
ze swoim życiem.
— I właśnie to chcę zrobid. Baraccus powiedział też, żebym przeżyła życie, które może byd
wyłącznie moje. Żebym miała odwagę przyjąd to powołanie. Prosił, żebym wybrała swój los.
Proroctwo dotyczy nie tylko przeznaczenia, ale i jego przeciwwagi: wolnej woli. Moim
przeznaczeniem jest zostad Spowiedniczką. Lecz to nie jest z góry ustalone. To szansa, odgałęzienie
drogi mojego życia. Muszę mied odwagę przyjąd to z wolnej woli. Tym sposobem równowaga
proroctwa i wolnej woli zadecyduje o magii przyszłości.
Merritt wyraźnie się uspokoił.
— Muszę przyznad, że dobrze to pojęłaś.
— To życie może byd wyłącznie moje, Merritcie. Zawsze się starałam odkryd prawdę. Nie bez
powodu do ciebie trafiłam. Los mnie do ciebie przyprowadził, żebym otrzymała tę możliwośd i mogła
ją wybrad. Odrzucałam każdą decyzję dotyczącą mojego życia, póki cię nie poznałam i nie
zrozumiałam, co taki wybór oznacza. Odnalazłam cię, bo musiałam zdecydowad o moim życiu. I
zrozumiałam, że potrzebuję życiowego celu. Jestem tą osobą, Merritcie. Podjęłam decyzję. Jestem
twoją Spowiedniczką.
Merritt spuścił wzrok i odwrócił się.
Po chwili odkaszlnął.
— Magdo, nie wiesz, z czym to się wiąże, co to oznacza. Nie wiesz, o co prosisz.
— To mi powiedz, i to teraz, bo czas gwałtownie się nam kurczy.
Odwrócił się i spojrzał jej w oczy.
— To odmieni twoją naturę. Moc Spowiedniczki stanie się częścią ciebie, podobnie jak wzrok i
słuch. Będziesz Spowiedniczką, tak jak ja jestem czarodziejem. To oznacza, że twoje dzieci będą miały
tę moc, podobnie jak wzrok i słuch. Każde twoje dziecko będzie Spowiedniczką. Ich dzieci też
odziedziczą tę moc, potem dzieci ich dzieci i tak dalej. Moc, raz stworzona, stanie się częścią ciebie.
Magda odeszła parę kroków, przygryzła paznokied, zamyśliła się.
— Będzie im wrodzona?
— Tak. Podejmujesz decyzję nie tylko co do siebie, ale i co do nich. W pewnym sensie
kształtujesz przeznaczenie.
— To jakbym dawała im wzrok, nic więcej. Dałabym im odmienny rodzaj widzenia.
— Ale jeśli...
— Jeśli tego nie zrobimy, Merritcie, to nie będę miała żadnego potomstwa, bo zginę. A jeżeli
przeżyję, będę mogła dziecku ofiarowad wyłącznie straszny los półczłowieka, stworzonego tak, by
pasował do chorych wyobrażeo imperatora Sulachana o świecie życia. Może i mnie zmienią w
półczłowieka, żebym rodziła pozbawione duszy potomstwo. Czy to lepsze? Nie rozumiesz? Nie
decyduję o ich losie, daję im możliwośd życia zasługującego na to, żeby je przeżyd.
Merritt ucisnął palcami skronie.
— Nawet gdybym chciał to zrobid, Magdo, to nie mogę.
Skrzyżowała ramiona na piersiach, zachowując resztki cierpliwości.
— Niby dlaczego?
Zanim wyjaśnił, głęboko wciągnął powietrze.
— Proces jest podobny do tego, w którym daliśmy mieczowi moc. Różnica polega na tym, że
miecz nie ma w sobie życia, więc musiał zapożyczyd tę siłę, by pomogła go stworzyd. Umożliwiłaś to,
rysując Grace własną krwią. Stwarzanie mocy Spowiedniczki jest pod wieloma względami podobne,
lecz istnieje zasadnicza różnica. Masz własną moc życia. Nie można ci dad czyjejś siły życiowej, żeby
cię zmienid w Spowiedniczkę, jak przy przemianie miecza w klucz. Musisz wykorzystad własną.
Magda wzruszyła ramionami.
— W porządku. Narysuję swoją krwią kolejną Grace.
Kręcił głową.
— Już dałaś moc mieczowi. Nie sądzę, żebyś w pełni rozumiała, co z własnej woli oddałaś,
żeby stworzyd miecz. Masz teraz za mało sił, żeby to zrobid dla siebie.
— Też tak myślę. Możemy spróbowad. Musimy spróbowad.
— Uważasz, że przesadzam? — Podszedł bliżej i pochylił się ku niej, żeby mied pewnośd, iż
zrozumie, o co mu chodzi. — Rzecz nie tylko w tym, że to by się nie udało, Magdo. A w tym, że to by
mogło cię zabid.
Westchnęła.
— Jesteś pewien, Merritcie? Jestem silna. Widziałeś, jak walczyłam.
— To inny rodzaj siły. Widziałaś, jakie moce działały, kiedy tworzyliśmy miecz. Nie pamiętasz,
jakie to było gwałtowne i burzliwe? Nie rozumiesz, jak bliska byłaś śmierci? O mało nie umarłaś, a
byłaś zdrowa i w świetnej kondycji. Gdyby tej nocy uderzyły w ciebie te same moce, tobyś umarła.
Nie „może". Nie „prawdopodobnie”. Nie mówię, że się martwię albo obawiam, że mogłabyś zostad
ranna. Wiem, o czym mówię. A mówię, że z całą pewnością to by cię zabiło. Nie będziesz mogła nam
pomóc, jeśli zginiesz.
— A gdyby ktoś nam pomógł, tak jak ja przy mieczu? Gdybyś to ty użyczył mi mocy? Albo
Quinn. Pomógłby nam. Możemy mu ufad.
Merritt położył dłoo na jej ramieniu.
— W przeciwieostwie do magii miecza jedyna w swoim rodzaju moc Spowiedniczki wymaga,
żeby siła życia pochodziła od osoby mającej się stad Spowiedniczką. Nikt inny nie może w tym
uczestniczyd. Nikt nie może się z tobą podzielid swoją siłą życia. To musisz byd ty i tylko ty. To ty
musisz ofiarowad siebie, swoją siłę życiową, żeby stad się Spowiedniczką. Zostaniesz przemieniona.
Nikt nie może cię zastąpid.
Magda odeszła parę kroków, splatając dłonie.
Czuła, jak świat i wszystko, co jej drogie, przecieka jej między palcami. A wszystko dlatego, że
jest za słaba.
Chciała powiedzied Merrittowi, że się myli, że wystarczy jej sił. Ale wiedziała, że on ma rację.
Ledwo się trzymała na nogach, z trudem oddychała. Pamiętała, że omal nie umarła przy tworzeniu
miecza. W tej chwili nie zostało jej nic, co mogłaby z siebie dad.
Merritt miał rację. Nie przeżyłaby tej próby.
— Jest jakiś inny sposób? — zapytała, nie odwracając się ku niemu.
— Czarodzieje, którzy chcieli stworzyd miecz bez tego, co niezbędne, umierali przy próbach.
Proces stwarzania Spowiedniczki wymaga ogromnych zasobów twoich sił. Teraz ich nie masz. Oddałaś
je mieczowi. I tak jak tamci czarodzieje, umarłabyś, próbując się przemienid.
— Rozumiem.
Miała wrażenie, że serce jej pęka. Wszystko rozważyła, wszystko obmyśliła. Podjęła decyzję.
Dla niej to już się stało. Potrzebowała tylko magicznego dopełnienia.
Wymyśliła, co zrobi, jak już będzie Spowiedniczką. Rozważała to co najmniej setki razy.
Obmyślała każdy szczegół, aż stało się to niemal realne.
A teraz wszystko przepadło.
— Chciałbym móc coś zrobid, Magdo — powiedział z żalem. — Gdybym miał wybrad kogoś na
Spowiedniczkę, wybrałbym ciebie. Przysięgam.
Kiwnęła głową i odwróciła się, żeby ukryd łzy.
— Dziękuję, Merritcie. Wiem, że mówisz szczerze.
— Tak.
Kooczył się nie tylko jej świat, cały świat życia miał ulec zagładzie. Straciła szansę. Nie miała
jak pokonad Lothaina i jego popleczników. Był zbyt potężny.
Ofiarowała swoje siły, żeby powstał Miecz Prawdy. A teraz wszyscy zginą.
ROZDZIAŁ 88
Magda nagle odwróciła się do czarodzieja.
— Merritcie, kiedy walczyłam, czułam, jak przepełnia mnie moc miecza. Czegoś takiego nigdy
wcześniej nie doświadczyłam.
Skinął głową.
— Wiem, przecież to ja go stworzyłem. Ma w sobie ogromną moc, po części dzięki tobie.
Przez całe życie będzie cię z nim łączyd więź. Można by rzec, że póki będzie istniał, będzie w nim
cząstka ciebie.
Magda podeszła do niego.
— Więc moja siła życia pozwoliła go stworzyd.
Merritt wzruszył ramionami, słysząc tę oczywistośd.
— Otóż to.
Patrzyła w jego oświetloną księżycem twarz.
— A gdybyśmy tak wykorzystali miecz, żeby oddał mi trochę tej siły, aby pozwoliło mi to
przetrwad ciężką próbę przemiany w Spowiedniczkę? W koocu to moja siła życia. Powiedziałeś, że nie
może pochodzid od nikogo innego. Ta zawarta w mieczu jest moja.
Patrzył jej w oczy, ale nic nie odpowiedział.
— Po prostu pożyczyłabym od niego trochę własnej siły życia — dodała.
Znowu miał dziwną minę.
— Już o tym pomyślałem.
— I?
— To zbyt niebezpieczne. Sama przemiana w Spowiedniczkę jest wystarczająco trudna. Nigdy
tego nie próbowano i może się to skooczyd śmiercią, że nie wspomnę o innych komplikacjach. To, co
proponujesz, jest teoretycznie możliwe, ale o wiele bardziej ryzykowne.
— Chodzi ci o to, że brakuje ci umiejętności czy że to groźne dla mnie?
— Moje umiejętności nie mają z tym nic wspólnego. To zbyt niebezpieczne dla ciebie z
wielu...
— Nie mamy wyboru. Musimy spróbowad.
Pokręcił głową.
— Magdo, błagam, nie wymagaj tego ode mnie. Nie masz pojęcia, o co prosisz.
Pochyliła się ku niemu w księżycowej poświacie.
— Dobrze wiem, o co proszę, Merritcie. Proszę o szansę na życie. Jeżeli nie spróbujemy, to
umrę ja, ty i wszyscy nasi ludzie. Słyszałeś Naję. Ci, którzy władają Starym Światem, chcą zniszczyd
świat życia. Chociaż ich pomysły są szalone, chociaż ich plany są absolutnie nieprawdopodobne, a
nawet jeśli nie zdołają zrealizowad swojego celu, i tak zamordują naszych ludzi. Chcą w ten czy inny
sposób podporządkowad sobie cały świat życia. Nieprzeliczone rzesze niewinnych ludzi zginą przy
tych próbach, a jeszcze liczniejsi umrą, jeśli ci szaleocy wygrają wojnę. Jeżeli zwyciężą, w najlepszym
wypadku zmienią w niewolników wszystkich mieszkaoców Nowego Świata. A gdyby naprawdę
zrealizowali plany Sulachana? Jeżeli on ma szkatuły Ordena i wykorzysta je, żeby zniszczyd znany nam
świat życia? Źle nam idzie w tej wojnie. Uważam, że to dlatego, iż w Wieży są zdrajcy i szpiedzy
pomagający nieprzyjacielowi. Baraccus chciał, żebym to właśnie odkryła. Teraz przynajmniej wiem,
kto jest ośrodkiem tego wszystkiego. Lothain. Ukrywał się pod naszym nosem, udając naszego
obroocę, ścigając zdrajców. Lecz jeśli go zabijemy, jego tajemnice umrą razem z nim. Jeżeli go
schwytamy i na torturach wymieni czyjeś nazwiska, skąd będziemy wiedzied, że to naprawdę jego
wspólnicy? Mógłby zataid imiona ważnych szpiegów, a oskarżyd niewinnych ludzi. Jak zyskamy
pewnośd? Jak moglibyśmy mied pewnośd w tak ważnej sprawie, że zniszczyliśmy całą siatkę
zdrajców?
Jeśli nie dopadniemy wszystkich, którzy mu pomagają, będą mogli potajemnie działad w
Wieży na naszą szkodę i wciąż ożywiad zmarłych, żeby zabijali ważnych ludzi. Jeżeli zabijemy tego,
który tym wszystkim kieruje, nigdy się nie dowiemy, aż będzie za późno, kim są inni.
Lecz jeśli nakłonię Lothaina do przyznania się, do prawdziwej spowiedzi i będziemy mogli
ujawnid rozmiary dywersji w naszych szeregach, zdobędziemy możliwośd przeciwdziałania. Będziemy
mied szansę ocalenia Wieży.
Pomyśl, co się stanie z nami i naszymi ludźmi, jeżeli nie powstrzymamy wrogich czarodziejów
w naszych szeregach. Naruszą Grace. Nie tylko zginiemy. Naszym duszom nie pozwolą odejśd w
zaświaty. Będziemy jak mieszkaocy Grandengartu, miasta Izy dory. Czarodzieje ze Starego Świata
będą wykorzystywad nasze ciała, a nasze dusze będą uwięzione między światami. Będą się błąkad,
zagubione, po tym świecie. Ilu niewinnych ludzi spotka ten los?
Czyżbyś się starał mnie przekonad, iż taki ponury los jest lepszy od groźby śmierci? Jak może
byd lepszy?
I czy właśnie nie po to wymyśliłeś Spowiedniczkę? Czy nie dlatego tak mocno w to wierzyłeś,
że aż próbowałeś przekonad radę, żeby ci na to pozwoliła? Czy nie ty sam powiedziałeś, że zagrożenie
jest tak wielkie, iż powinniśmy spróbowad?
Wpatrywał się w nią i milczał.
— Błagam, Merritcie, nie skazuj mnie na krótkie życie i patrzenie, jak kooczy się wszystko, co
dobre, bo zabrakło nam odwagi. Nie rób mi tego, błagam. Nie skazuj nas, naszych przyjaciół i ludzi na
straszliwy los, który nam przeznaczył imperator Sulachan.
W koocu odwrócił wzrok.
— Po prostu nie mogę, Magdo.
Zapłakała.
— A więc wybrałeś dla nas, niemającą kooca udrękę, bo boisz się mnie skrzywdzid.
Bezpieczeostwo, którego dla mnie pragniesz, to iluzja. Starając się mnie chronid, narażasz mnie na
jeszcze większą krzywdę.
Zacisnęła zęby, chwyciła go za koszulę.
— Wolałabym zginąd, próbując ratowad życie, niż doświadczad losu, na jaki chcesz mnie
skazad. Jeżeli nie chcesz mi pomóc, to przynajmniej daj mi Miecz Prawdy, żebym mogła zabid
sukinkota. Daj mi miecz i pozwól umrzed w walce o to, w co wierzę.
Wielkie dłonie zamknęły się na jej nadgarstkach. Długo patrzył jej w oczy.
— W porządku — powiedział na koniec. — W porządku, spróbuję. Też wolałbym umrzed, niż
widzied, jak stajesz się bezsilnym świadkiem naszego kooca. Spróbuję, Magdo.
Objęła go z wdzięczności.
Zbyt szybko ją odsunął i znowu spojrzał jej w oczy. Nigdy nie widziała go tak ponurym.
— Nie spiesz się z podziękowaniami. Ten proces w niczym nie przypomina tworzenia miecza.
Muszę zrobid coś zupełnie innego, niż wymaga stworzenie Spowiedniczki. Nie możemy wykorzystad
tamtego sposobu. I tym razem naprawdę nie możesz mi pomóc. Musisz wszystko pozostawid mnie.
Zaskoczył ją wyraz jego oczu.
— Co masz na myśli? Co musisz zrobid?
— Musisz mi zaufad. Żadnych pytao. Musisz złożyd życie w moje ręce i pozwolid mi działad.
Magda stłumiła narastający niepokój i skinęła głową.
— Naprawdę nie mamy wyboru. Czas nam się kooczy. Zrób to.
Dotknął jej policzka.
— Chciałbym, żeby istniał inny sposób, Magdo, lecz jeśli mamy to zrobid teraz, nie ma innej
metody.
Opierając dłoo na jej ramieniu, delikatnie przycisnął ją do pnia potężnego dębu. Ciemne,
powykręcane konary sterczały niczym łapy potwora, gotowe ją pochwycid. Chłodna, niesamowita
księżycowa poświata padała na szczupłą, przystojną twarz Merritta.
Magda usłyszała szelest i spojrzała na konar prastarego dębu. Siedział tam kruk i stroszył
pióra. Spojrzała w czarne ślepia obserwującego ją w ciszy ptaka. Ostatnio widziała kruka w labiryncie,
gdy ścigał ją ten zmarły człowiek.
Merritt powoli dobył miecza. Szczęk stali poniósł się w noc i Magda znowu na niego spojrzała.
Zwilżyła wargi.
— Co zamierzasz zrobid?
— Użyd Miecza Prawdy, żebyś mogła się odrodzid jako Spowiedniczka.
Była coraz bardziej niespokojna.
— Odrodzid się? Jak?
Zdawało się, że patrzy na nią z odległego świata.
— Ufasz mi?
Wolałaby, żeby w kółko jej o to nie pytał.
— Powiedziałam, że tak.
— Więc błagam, Magdo, nie pytaj.
Skinęła głową.
— Wybacz. Powiedz mi, co mam robid.
Merritt jedną ręką przycisnął ją do pnia.
— Chcę, żebyś mi pozwoliła zrobid to, co do mnie należy.
Trzymając miecz w drugiej ręce, oparł czubek klingi na jej piersi. W jego orzechowych oczach
widziała nie tylko blask daru. Jego oczy były łagodne, a zarazem pełne twardego zdecydowania.
Widziała w nich też mądrośd, prawośd i profesjonalizm oraz taki rodzaj furii, z jakim jeszcze nigdy się
nie zetknęła. Częśd tego, jak wiedziała, płynęła z Miecza Prawdy. A częśd była wyłącznie Merritta.
Ślad takiej furii dostrzegła, kiedy po raz pierwszy się z nim spotkała i powiedziała mu, że
Izydora nie żyje. Jego temperament mógł doprowadzid do niszczycielskiego wybuchu, a zarazem był
człowiekiem zdolnym to kontrolowad i ogniskowad.
Teraz ogniskował tę gwałtownośd.
W połączeniu z furią miecza była wprost straszliwa.
Magda spojrzała w dół i zobaczyła, że klinga jarzy się bielą.
— Merritcie...
Klinga z oślepiająco białej stała się tak smoliście czarna, jakby się patrzyło w czeluśd
zaświatów. W powietrzu obok Magdy lśniły smużki światła — tak czysto białego blasku magii
addytywnej, jak i ponurej próżni magii subtraktywnej. Otuliły ją kokonem przesłaniającym świat.
Magda nie mogła przestad się trząśd.
— Merritcie...
— Nie masz wątpliwości, Magdo? Jesteś pewna?
Poza smutkiem dostrzegła w jego oczach miłośd.
— Tak. Całym sercem i duszą. W twoich rękach jest to, kim byłam i kim będę.
— Tej nocy, Magdo Searus, odrodzisz się jako Spowiedniczka. Łza spłynęła mu po policzku. —
Oby dobre duchy mnie zabrały, jeżeli mi się nie uda, bo nie chciałbym żyd w świecie bez ciebie.
Zamrugała ze zdumienia.
Jaskrawa biel i smolista czero przeplatały się na klindze.
— Teraz musisz mi zaufad — powiedział stanowczo.
Magda dotknęła językiem podniebienia.
— Ufam ci, Merritcie. Powierzam ci swoje życie.
I wtedy, przyciskając jej ramiona do pnia, wbił jej miecz prosto w serce.
Światem wokół niej wstrząsnął bezdźwięczny grom.
W lesie posypało się igliwie sosen i liście dębu, a pył poniósł się w noc gwałtownie
rozszerzającym się kręgiem.
Magda szeroko otworzyła oczy, zaszokowana tym, co zrobił.
Krzyknęła i umarła.
ROZDZIAŁ 89
Zebrało się mnóstwo ludzi. Tłoczyli się wokół wyniosłych, błyszczących kolumn z czarnego
marmuru po obu stronach galerii prowadzącej ku komnatom rady i gromadzili obok posągów.
Wychylali się zza stojących przed nimi i stawali na palcach — wszyscy chcieli dobrze widzied.
Gwar odbijał się echem od stropu, pod którym wisiały długie chorągwie z czerwonego
jedwabiu symbolizujące krew przelaną w obronie mieszkaoców Midlandów. Dywan, z wplecionymi na
obrzeżach nazwami bitew, również był czerwony i miał przypominad o stoczonych walkach i życiu
oddanym po to, by inni mogli je zachowad.
Ten dzieo również był bitwą o przetrwanie Midlandów, o ocalenie zagrożonego życia
niewinnych ludzi. Całkiem możliwe, że zanim ten dzieo się skooczy, w tej nieustającej walce o
przetrwanie popłynie jeszcze więcej krwi.
Magda z nieprzeniknioną miną, nie okazując emocji, miarowym krokiem mijała grupy ludzi.
Kiedy tak szła, gwar i śmiech cichły do szeptów, a potem zupełnie milkły. Zostawiała za sobą
ciszę.
Ludzie gapili się na nią, kiedy mijała ich z kamienną twarzą, patrząc prosto przed siebie, nie
zerkając na boki. Nikt nie miał pojęcia, jaka moc w niej tkwi.
Na początku było to coś obcego, przerażający wewnętrzny potwór. Początkowo — kiedy
odzyskała przytomnośd po okropnej, niemającej kooca podróży przez ciemnośd — nie wiedziała,
czego się spodziewad i co powinna robid. Ponieważ nie miała daru, nigdy nie dysponowała żadną
mocą, gotową na jej skinienie, a tym bardziej taką mocą.
W pewnej chwili ta wewnętrzna siła przestała byd dla niej obca.
W jakimś momencie nocy stała się częścią Magdy, jakby zawsze w niej była i jakby ona
dopiero teraz uświadomiła sobie jej istnienie. To już nie była tkwiąca w niej obca moc. Teraz to była
jej moc. Od początku była świadoma, że ta moc chce się uwolnid. Stale musiała ją kontrolowad,
powstrzymywad. Merritt zapewniał, że z czasem stanie się to łatwiejsze i zwyczajne, jak oddychanie.
Ale teraz moc wyrywała się na wolnośd i Magda musiała zdecydowanie nad nią panowad.
Tak jak obiecał Merritt, stawało się to łatwiejsze.
Magda nigdy czegoś takiego nie doświadczała i nie miała pojęcia, czego się spodziewad, kiedy
w koocu uwolni moc. Merritt trochę jej podpowiedział, na podstawie elementów składowych, ale i on
wszystkiego nie wiedział.
Kiedy weszła do ogromnej rotundy w pobliżu komnat rady, ujrzała, że przepastne
pomieszczenie jest zatłoczone ludźmi pragnącymi chod rzucid okiem na wielkie wydarzenie, chod
przelotnie zobaczyd przyszłą żonę nowego Pierwszego Czarodzieja.
Przez wysokie okna pod dolnym obrzeżem złocistej kopuły wlewał się blask popołudniowego
słooca. Lśniły w nim ogromne kolumny z czerwonego marmuru stojące wokół komnaty. Pomiędzy
kolumnami, pod ścianą, stały monumentalne posągi dawnych wodzów i wraz ze zgromadzonymi
tłumami przypatrywały się Magdzie.
Olbrzymie mahoniowe drzwi prowadzące do komnaty rady były szeroko otwarte, obstawione
po obu stronach szeregami Straży Wieży w nieskazitelnych mundurach i ze lśniącą bronią, stojących
na bacznośd. Przez otwarte drzwi Magda widziała kolejne tłumy zgromadzone w ogromnej komnacie
rady. Błękitne snopy mglistego słonecznego światła, padające ukosem, zalewały wewnętrzną
komnatę rodzajem szlachetnego blasku zapowiadającego zbliżającą się ceremonię.
Magda kroczyła samotnie przez snopy światła, po błękitnym i złotym dywanie prowadzącym
ku czekającemu narzeczonemu i radzie.
Kciukiem obróciła pierścieo, który dostała od Merritta, wyczuła wypukłe kontury wzoru,
symbolu mocy i przypomnienia tego, o co toczy się gra.
Balkony pod oknami były pełne ludzi ubranych w odświętne stroje. Na dole również tłoczyły
się ważne osobistości: oficerowie w galowych mundurach, otoczeni przybocznymi, dygnitarze w
uroczystych szatach z barwnymi opaskami, oznakami rangi i pozycji, czarodzieje i czarodziejki w
skromnych szatach, towarzysze pięknie ubranych wysoko postawionych kobiet. Rozpromieniony
generał Grundwall stał na czele swoich oficerów. Byli tam również majorzy Rend all i Morgan.
Wokół komnaty, w równych odstępach, stali na bacznośd żołnierze w zielonych tunikach z
oddziałów urzędu prokuratora. Co dziwne, nie było tu żołnierzy ze Straży Wieży, chociaż trzymali
wartę w galerii i w ogromnej rotundzie.
Magda, z twarzą bez wyrazu, kroczyła przez komnatę po długim błękitnozłotym dywanie,
przez plamy słonecznego blasku. Quinn stał niemal na przodzie komnaty i patrzył, jak się zbliża.
Dostrzegła Naję, częściowo schowaną za Quinnem, ubraną w
pelerynę z kapturem ocieniającym jej twarz i skrywającym czarne włosy. Radny Sadler też
tam był. Uśmiechnął się i posłał Magdzie znaczące spojrzenie, kiedy ją dostrzegł. Nie odwzajemniła
tego, chociaż zauważyła kątem oka. Jej twarz była maską bez wyrazu.
Emocje nie mają znaczenia dla prawdy.
Spowiedniczkę interesuje prawda, nie emocje.
Na podwyższeniu, za długim, wygiętym, ozdobnym stołem siedziała rada. Personel i
sekretarze znajdowali się w pobliżu. Jeszcze liczniejsi ludzie stali z tyłu. Magda, zbliżając się, zobaczyła
starszego Cadella siedzącego pośrodku, na najwyższym krześle, oraz resztę rady. Bez radnego
Sadlera.
Merritta nigdzie nie było widad. Ponieważ aresztowali go żołnierze prokuratora, jego
obecnośd w komnacie rady wywołałaby zamieszanie, więc trzymał się w ukryciu. Ale nie chciał byd
zbyt daleko.
Magda dostrzegła błysk stali w głębokim mroku między kolumnami, za krzesłami rady.
Pomyślała, że mignął jej Miecz Prawdy. Przynajmniej taką miała nadzieję.
Lothain, w paradnych szatach Naczelnego Prokuratora, stał pośrodku podwyższenia, gdzie
wszyscy mogli go zobaczyd. Półkolem otaczał go stół rady. Czarne oczy obserwowały Magdę.
Prokurator przesunął się w lewo, a kilku urzędników w złocistych szatach zatrzymało Magdę.
Zdziwiło ją to. Nie wiedząc, co się dzieje, pozwoliła im się zaprowadzid na prawą stronę
podwyższenia, gdzie obrócili ją twarzą ku Lothainowi. Jeden z nich szepnął, że ma tutaj stad podczas
ceremonii.
Nie tego oczekiwała. Musiała byd blisko Lothaina. Spodziewała się, że stanie u jego boku.
Musiała go dotknąd.
Nie był daleko. Rozważała podbiegnięcie do niego i dotknięcie go, ale Lothain zachowywał się
niezwykle ostrożnie, co wzbudziło w niej podejrzenia. Wymusił na niej zgodę na ślub. Dobrze
wiedział, że nie była tym zachwycona. Domyślała się, że się boi, iż spróbuje go zabid nożem. Ale nie
miała przy sobie noża. Nie było dla niego miejsca w sukni, którą nocą uszyły szwaczki. Miała wyłącznie
jedną broo — swoją moc.
Ale Lothain o tym nie wiedział. Jeśli ku niemu pobiegnie, pewnie się przestraszy i w połowie
drogi porazi ją swoją mocą. Był tak blisko, a jednak na tyle daleko, żeby zdążyd ją zabid, jeśli zechce, i
powstrzymad ją od działania.
Magda nie wiedziała, co robid. Jeżeli go nie dotknie, nie będzie mogła użyd swojej mocy. A
wtedy zawali się cały jej plan.
Narastało w niej poczucie, że coś jest nie tak.
Paskudny uśmieszek Lothaina potwierdzał jej podejrzenia.
ROZDZIAŁ 90
Magda starała się stłumid niepokój i nie poddawad obawie, że cały plan się zawali. Tłumaczyła
sobie, że gdy zacznie się ślubna ceremonia, pewnie po mianowaniu Lothaina Pierwszym
Czarodziejem, rada będzie musiała ustawid ich obok siebie. Tak zawsze się działo. Przekonywała się,
że to zupełnie zrozumiałe, iż najpierw obwołają go Pierwszym Czarodziejem, a dopiero potem pojmie
ją za żonę. Po prostu musi cierpliwie poczekad.
Mimo to czuła, że coś jest nie tak.
— Czemu jesteś w białej sukni? — zapytał cicho Lothain ze swego miejsca, przyglądając się jej
z odległości około dwunastu stóp. Nie było wątpliwości, że nie jest zadowolony, ale nie chciał, żeby
tłum go usłyszał. — Mówiłem, żebyś nie wybierała bieli.
— To dzieo mojego odrodzenia. Biel idealnie pasuje.
Przesunął wzrok z twarzy Magdy na jej piersi i z powrotem. Nadal nie miał zadowolonej miny.
Wiedziała, że nakazał zrobienie głębokiego dekoltu.
— Jest taka beznadziejnie zwyczajna — burknął. — I... skromna jak na tak wspaniałą
uroczystośd.
— Bardziej cię interesuje sukienka niż jej zawartośd?
Lothain znowu przesunął po niej wzrokiem, ocenił, jak sukienka podkreśla jej kształty. Na ten
widok w czarnych oczach prokuratora błysnęły najtajniejsze, nieodgadnione myśli.
Suknia, uszyta z białej satynowanej tkaniny, była pozbawiona ozdób. Kobiety dokładnie
wypełniły instrukcje Magdy. Krój podkreślał kształty, nadając całości kobiecośd i elegancję, której nie
dorównałyby żadne koronki i hafty. Dekolt wycięto w kwadrat. Idealnie dopełniał całości i przydawał
jej jeszcze więcej wdzięku. Takiej sukni Magda nigdy nie widziała, podobnie nikt z obecnych, a
właśnie na tym Magdzie zależało. Strój nie przykuwał uwagi, nie próbował upiększad, a raczej
eksponował urodę noszącej go kobiety.
Lecz chodziło o coś więcej niż nietypowy krój. Miał to byd ponadczasowy symbol.
To była szata Spowiedniczki.
Lothain posłał jej chytry uśmieszek i zwrócił się do tłumu:
— To miało byd radosne wydarzenie — powiedział na tyle głośno, żeby go było słychad w
ogromnej komnacie. Tłum ucichł zdezorientowany. — Mam zostad Pierwszym Czarodziejem i ta częśd
uroczystości się odbędzie, lecz obawiam się, że nie będzie ślubu.
Ludzie zaczęli szeptad. Większośd nie była zachwycona tą nowiną. Magda była równie
zaskoczona. Lothain uniósł ręce, prosząc o ciszę.
— Wybaczcie, że mówię wam o tym w ostatniej chwili, ale dopiero co poznałem prawdę.
Dowiedziałem się, że Magda Searus zgodziła się mnie poślubid, kierując się ukrytymi motywami.
Prawdę mówiąc, żywiła potworny zamiar, wyrafinowany w swej prostocie. Okazuje się, że tylko
dlatego chciała mnie poślubid, żeby mnie wciągnąd do łoża jako swojego męża.
Lothain pozwolił, żeby tu i ówdzie wybrzmiały rechoty, ale śmiechy ucichły, kiedy się do nich
nie przyłączył. Magda bardziej wyczuła, niż zobaczyła zbliżających się z tyłu żołnierzy. Nie było dokąd
uciec.
— Chciała mnie wciągnąd do łoża jako swojego męża — powtórzył donośnie, żeby wszyscy
słyszeli, oskarżycielskim tonem Naczelnego Prokuratora — ponieważ zamierzała mnie nocą
zasztyletowad. Tylko dlatego zgodziła się za mnie wyjśd, żeby mogła ominąd dzielnych chroniących
mnie żołnierzy i znaleźd się na tyle blisko, by mnie zamordowad, kiedy będę spad obok niej.
Patrząc na tłum, wyciągnął ku niej ramię.
— Bo Magda Searus jest zdrajczynią. Lecz nie tylko. To ona jest sprawczynią dziwnych
zabójstw w Wieży.
Uniósł rękę, uprzedzając pytania.
— Dociekliwie zbadałem jej nikczemną działalnośd. Pojawili się liczni świadkowie.
Zaświadczyli, iż widzieli, jak skrada się nocą, zakrywając twarz, i spotyka w ciemnościach z
tajemniczymi ludźmi.
Magda wpatrywała się w niego. Dwaj osobiści strażnicy Lothaina chwycili ją od tyłu za
ramiona, nie pozwalając się do niego zbliżyd.
— Oskarżasz mnie o zdradę, bo widziano mnie nocą poza Wieżą? Gdzie dowody?! —
zawołała do niego.
— Dowód? Chciałabyś dowodu? — Łypnął na osłupiałych, bacznie słuchających zebranych
ludzi. — Tak, uważam, że dowód należy przedstawid.
Skinął ponad głowami osób stojących za stołem rady i żołnierze przywlekli kogoś z mroków.
To była Tilly. Brudna i zakrwawiona. Złamana ręka i okrwawiona głowa zwisały niemal bezwładnie.
— Ta kobieta — oznajmił Lothain — jest służącą w Wieży. Pewnie wielu z was ją widywało i
nie widziało nic podejrzanego w jej kręceniu się tu i tam. Okazało się, że jest sprytną przestępczynią,
ale w koocu udało się nam nakłonid ją do wyznania, że uczestniczyła w zbrodniach, jakie lady Searus
popełniła wobec Midlandów. Długo pomagała Baraccusowi w jego knowaniach, a potem jego żonie w
jej planach. Zaprowadziła lady Searus na niższe poziomy Wieży, gdzie obie zamordowały naszą
spirytystkę.
Tłum zachłysnął się oddechem. Ludzie słyszeli okropne opowieści o zabójstwie Izy dory.
Narastające szepty wypełniły komnatę.
Magda nic nie mówiła. Wiedziała, że to bezcelowe. Nikt by jej nie słuchał, a poza tym Lothain
wykorzystałby swój dar, żeby ją uciszyd. Mogłaby porazid swoją mocą trzymających ją żołnierzy, ale to
byłaby strata sił. Merritt ją ostrzegł, że użycie mocy Spowiedniczki odbierze jej siły i że potem będzie
musiała wiele godzin odpoczywad, zanim znów będzie w stanie przywoład moc.
Nie chciała marnowad swojej jedynej broni. To by nic nie dało. Spojrzała w mrok,
zastanawiając się, czy Merritt coś zrobi. Szaleostwem byłoby próbowad czegoś w obecności tych
wszystkich uzbrojonych żołnierzy i mających dar ludzi, lecz znała Merritta i wiedziała, że to wcale nie
oznacza, że pozostanie bezczynny.
Lothain znowu uniósł rękę, nakazując ciszę.
— Ta kobieta wszystko wyznała. — Odwrócił się ku Tilly, uniósł jej głowę. — Czyż nie?
Wystraszone oczy Tilly spojrzały na Magdę. Łzy zaczęły żłobid bruzdy w pokrywającym policzki
brudzie.
— Powiedz to, czego oczekuje — poleciła jej spokojnie Magda. To nic nie da, jeżeli teraz
powiesz prawdę. Powiedz mu to, co chce usłyszed.
Tilly była zawstydzona.
— Ale...
— Wiem, co ci zrobili — szepnęła Magda — i nie mam ci tego za złe. Nie rezygnuj z życia.
Powiedz im.
— Prawda jest bezcenna — wyszeptała Tilly.
— Tak — zgodziła się Magda. — Ale nie teraz, nie z twoich ust. Zrób, o co proszę, i powiedz,
co chce usłyszed.
Zalana łzami Tilly spojrzała na tłum.
— To, co mówi prokurator Lothain, jest... — nie mogła wypowiedzied tego słowa. — Jest, jak
powiada. Obie jesteśmy zdrajczyniami.
— Zdrajczyniami — dodał głośno Lothain — które, jak sama przyznała, zabiły wielu naszych
najcenniejszych ludzi. Za takie zbrodnie jest tylko jedna kara: śmierd.
ROZDZIAŁ 91
Niektórzy w tłumie podnieśli pięści i pokrzykiwali, wyrażając swój gniew na to, że wojna tak
źle przebiega, że oto stoją przed nimi sprawczynie tajemniczych morderstw, a także złorzecząc na
wszelkie inne swoje kłopoty. Byli za tym, żeby Tilly i Magdę natychmiast ściąd.
Inni wyglądali na przygnębionych, zrozpaczonych i zdezorientowanych. To miał byd dzieo
radosnych zaślubin, pojednania i zjednoczenia mieszkaoców Wieży, źródło nadziei w niespokojnych
czasach.
Kilkoro płakało. Inni odwracali twarze. Ufali Magdzie i Baraccusowi, a teraz ich zaufanie
zostało zawiedzione, a nawet zniszczone. Z udręczonych twarzy niektórych osób Magda czytała, że
uznały, iż wszystkich zdradzono.
— Czemu lady Searus miałaby to zrobid? — zapytał zza stołu starszy Cadell donośnym
głosem.
— Cały czas zamierzała mnie skompromitowad — wyjaśnił Lothain i przeniósł wzrok ze
starszego na zgromadzonych. — Widziała, jak skutecznie działam jako prokurator. Wytropiłem,
osądziłem i skazałem na śmierd wielu współdziałających z nią spiskowców. Docierałem zbyt blisko
serca spisku i obawiała się, że odkryję jej podstępne zamiary. Chciała mi przeszkodzid w ujawnieniu
pozostałych zdrajców działających w Wieży i sabotujących nasze wysiłki, toteż rozsiewała o mnie
najdziksze plotki, w nadziei, że nie tylko zgubię trop, ale i nie będę mógł wypełniad obowiązków
wobec mieszkaoców. Jednak bardzo wielu z was, zacni ludzie, niezachwianie we innie wierzyło, toteż
ten plan się nie powiódł tak, jak na to liczyła. Straciła cierpliwośd i postanowiła wykorzystad kobiece
sztuczki, żeby się wkraśd w moje życie, znaleźd drogę do mojego serca. Początkowo wierzyłem w jej
szczerośd, jak wielu z was, lecz w koocu przejrzałem jej zamiary.
Niektórzy w tłumie gniewnymi krzykami domagali się głowy Magdy.
A ona nadal nie zdradzała żadnych emocji.
Chociaż żołnierze wciąż trzymali ją za ramiona, zdołała na tyle unieśd rękę, by zgromadzeni
pojęli, że chce im pokazad pierścieo.
— Symbol na tym pierścieniu jest źródłem tego, co się dzieje — powiedziała wpatrzonym w
nią ludziom. — Lothain i ci, którym służy, chcą go naruszyd. Jeśli im się uda, wszyscy umrzecie, ale nie
będzie to kresem waszej udręki. Jeżeli oni naruszą ten symbol, wasze dusze nigdy nie przyłączą się do
dobrych duchów. Będą się błąkad między światami, zagubione na wiecznośd.
Znowu dały się słyszed niespokojne szepty. Wiedziała, że nikt nie widzi, co jest na pierścieniu,
lecz udało się jej zaciekawid ludzi. Lothain nie mógł tego nie zauważyd.
— Co tam masz? — zapytał.
— Coś, czego się boisz — odpowiedziała z wyzywającym uśmiechem.
Kiedy zobaczył jej uśmiech, gniewnie ruszył przez podwyższenie.
— Pokaż. — Skinął na żołnierzy, żeby puścili jej ręce, by mogła mu pokazad pierścieo. —
Słyszałaś, masz mi pokazad, co tam masz.
Magda podniosła rękę z pierścieniem z Grace, ale trzymała go poza zasięgiem Lothaina.
— Merritt mi to dał.
Dał jej pierścieo, kiedy wróciła zza zasłony. Podróżowała po narysie Grace i wróciła.
Doświadczyła tego, co symbolizowała Grace.
Powiedziała czarodziejowi, iż wiedziała, że jest bezpieczna w jego rękach, wierzyła, iż będzie
ją chronił. To wtedy dał jej pierścieo. Chciał, by go nosiła jako symbol jego opieki.
Znaczył dla niej więcej niż wszystko, co kiedykolwiek dostała.
Był dla niej wszystkim.
— Merritt? Merritt to zdrajca i też go aresztowano — powiedział Lothain i znowu popatrzył
na Magdę. — Czemu miałby dawad tak ważny i uświęcony przedmiot tobie? Przecież jesteś nikim.
Magda uniosła brew.
— Nikim? Dał mi to, ponieważ jestem protektorką Grace. — Cofnęła rękę, bo znowu po nią
sięgnął. — Jestem orędowniczką prawdy.
— Orędowniczką prawdy? Jesteś nikim!
— Gdybym była nikim, tobyś tak nie pragnął, żebym umarła. Podobnie jak wszyscy zebrani
tutaj wiesz, że jestem zwolenniczką prawdy. I dlatego chcesz się mnie pozbyd.
— Jesteś nikim! Nawet gorzej, bo jesteś zdrajczynią mordującą naszych ludzi i zostaniesz
stracona za swoje zbrodnie! A teraz oddaj to!
Lothain — tak sprowokowany — ruszył ku niej jak rozwścieczony byk. Znowu spróbował
chwycid ją za rękę.
Magda ją cofnęła, zmuszając go, żeby podszedł jeszcze bliżej. A potem nagle zastąpiła mu
drogę.
Oparła dłoo na jego krzepkiej piersi, powstrzymując go.
Tak oto Naczelny Prokurator popełnił ostatni błąd w swoim życiu: pozwolił się dotknąd
Magdzie Searus.
Magda wiedziała, że nie musi przywoływad tkwiącej w niej mocy. Ona należała do niej i stale
w niej była. Musiała ją tylko uwolnid.
Nie czuła naporu ciała Lothaina, bo świat się zatrzymał w chwili, kiedy go dotknęła. Równie
dobrze; mógłby byd lecącym ku niej piórkiem.
Czas należał do niej.
To ten człowiek wraz ze swoimi szpiegami kierował Nawiedzających Sny ku umysłom, w które
mieli się wśliznąd i je opanowad. To ten człowiek i jego szpiedzy budzili zmarłych i wysyłali ich nocą,
żeby zabijali ludzi. To ten człowiek nasłał chodzącego trupa, żeby rozdarł Izydorę na strzępy.
To nie był Naczelny Prokurator, chroniący mieszkaoców Midlandów przed czyniącymi zło, lecz
podstępny wróg, który spiskował przeciwko nim, planował ich śmierd, służył złu.
A teraz należał do niej.
Potęga jej wewnętrznej mocy uwalniającej się z więzów zapierała dech w piersi. Moc
buchnęła z najtajniejszej głębi Magdy i przeniknęła każdą jej cząstkę.
To była doskonale cicha, nieskazitelna chwila przebudzenia potężnej nowej mocy, uwolnionej
po raz pierwszy. Już nigdy nic nie będzie takie samo — ani dla Lothaina, ani dla Magdy.
Nie było w niej nienawiści, gniewu, przerażenia, żalu... ani litości. W nieskooczenie drobnym
ziarnku wieczności jej umysł był pustką, pozbawiony emocji, wypełniony jedynie strumieniem mocy
pędzącym przez pustkę zatrzymanego czasu.
Lothain nie miał najmniejszej szansy. Należał do niej.
Czas należał do niej.
Magda widziała zawieszone w powietrzu krople potu Lothaina. Mogłaby policzyd każdy
włosek zarostu, zanim prokurator by się przesunął o pół grubości jednego z nich.
Dostrzegła w czarnych oczach pierwszy błysk niepokoju.
Widziała, że — chociaż jeszcze nie rozumiał dlaczego — zaczęło do niego docierad, że właśnie
popełnił największy błąd w życiu. Chociaż chciał się odsunąd od niej, nie potrafił. Równie dobrze
mógłby byd kamiennym posągiem.
Widziała w jego oczach dar, lecz Lothainowi nic z niego nie przyszło. Jego umysł przestanie
istnied, zanim prokurator zdąży zacząd myśled, jak się bronid.
Ludzie patrzyli, jak tysięczny tłum niemych, nieruchomych posągów, lecz Magda była
skupiona na człowieku, który wyrządził tyle zła i zamierzał wyrządzid go jeszcze więcej. Żołnierze za
nią również znieruchomieli, sięgając ku niej, ale i oni nie mieli szansy do niej dobiec.
Magda tkwiła w cichym kokonie czasu.
I nagle jej moc stała się wszystkim.
Powietrzem wstrząsnął bezdźwięczny grom.
Gwałtowny, wspaniały, doskonały.
Świat nagle powrócił, fala wstrząsu potoczyła się rozszerzającym się kręgiem, przewracając
żołnierzy. Ludzie w pobliżu podwyższenia przewracali się z krzykiem, powaleni tą siłą.
Kiedy to minęło, ludzie znajdujący się najbliżej leżeli na podłodze, tarzając się i krzycząc z
bólu, obejmując obolałe ciała. Ci, którzy stali dalej, chwiejnie się cofnęli, ale utrzymali się na nogach i
nie poczuli aż takiego bólu.
Lothain, w ogóle nie okazując cierpienia, opadł przed Magdą na kolana i spojrzał innymi
oczami, w których była jedynie chęd przypodobania się jej.
— Rozkazuj, pani.
Najbliżsi żołnierze, nadal walcząc z bólem, zdołali wstad. Dobyli broni i chwiejnie ruszyli ku
Magdzie.
Merritt wyszedł z cienia i energicznie wyprostował lewe ramię z wnętrzem dłoni
skierowanym ku górze. Rzucając czar lewą ręką, prawą dobywał miecza. Grot mocy przeciął
powietrze nad podwyższeniem i uderzył w żołnierzy z potężną siłą. Obaj zmienili się w osmalone
zwłoki. Upadli na podłogę, a z mundurów rozprysnęły się przypieczone strzępy ciała. Nie zostało nic,
co dałoby się rozpoznad. Powietrze cuchnęło spalonym mięsem i włosami.
Ten szokujący pokaz mocy zatrzymał w miejscu paru żołnierzy w zielonych tunikach. Magda
jeszcze nigdy nie widziała, żeby ktoś użył daru w tak szokujący sposób. Wątpiła, czy ktokolwiek w
komnacie coś takiego widział.
Jednak inni żołnierze — ci dalej stojący — rozwścieczeni rwali się do walki. Nadbiegali, żeby
wyeliminowad zabójcę ich towarzyszy. Merritt już się ku nim odwracał, zataczając łuk mieczem. Kiedy
klinga uderzyła w żołnierzy, w powietrzu uniosła się krwawa mgła. Kawałki kości z obrzydliwym
hałasem uderzyły w kolumny. W Merritcie szalała furia.
W komnatach rady wybuchła walka. Żołnierze biegnący ku Magdzie padali pod ciosami magii
lub miecza Merritta. Nie pozwalał im się do niej zbliżyd. Każda próba kooczyła się śmiercią.
W epicentrum tego chaosu u stóp Magdy Lothain złożył dłonie.
— Błagam, pani, rozkazuj.
Magda patrzyła na walczących, a potem spojrzała na niego.
— Każ swoim żołnierzom zaprzestad walki.
Lothain się poderwał.
— Stop! — zawołał. — Rozkazuję wszystkim, którzy mi służyli: przestaocie!
Magda widziała, jak przez drzwi z tyłu komnaty wchodzą członkowie Straży Wieży, z bronią w
ręku, jak na rozkaz Lothaina nieruchomieją zdezorientowani żołnierze w zielonych tunikach.
— Każ im złożyd broo i poddad się Straży Wieży.
— Żołnierze urzędu prokuratora! — wrzasnął Lothain. — Odłóżcie broo i poddajcie się!
To ich zdumiało. Wielu się rozglądało niepewnie i zaczęło z rezerwą wypełniad rozkazy
Lothaina. Ci, którzy tego nie zrobili, zostali otoczeni i rozbrojeni przez Straż Wieży. Nielicznych nadal
walczących zabito. Wkrótce cała prywatna armia Lothaina albo nie żyła, albo była poskromiona.
Trzymający Tilly żołnierze w zielonych tunikach również odpięli pasy z bronią i rzucili na
podłogę, kiedy podeszli ku nim strażnicy Wieży. Tilly, niepodtrzymywana przez nikogo, upadła.
Magda skinęła na stojącą niemal na przedzie tłumu młodą czarodziejkę, którą znała.
— Mogłabyś pomóc Tilly, Dawino?
Czarodziejka skinęła głową, zebrała spódnicę i pospieszyła ku podwyższeniu.
Starszy Cadell zerwał się na równe nogi.
— Co to ma znaczyd! Co ty sobie wyobrażasz, Magdo Searus! Jak śmiesz?!
— Siadaj — nakazała mu lodowatym tonem. — Prokurator Lothain zaraz wszystko wyzna i
poznacie prawdę.
— Prawdę? Co ty sobie myślisz...
— Powiedziałam „siadaj" — powtórzyła przez zaciśnięte zęby.
Kiedy zobaczył wyraz jej oczu, osunął się na krzesło.
ROZDZIAŁ 92
— A teraz chcę, żebyś wyznał zebranym, komu dochowujesz wierności — powiedziała do
Lothaina, kiedy zdyszany Merritt stanął u jej boku.
Ludzie, którzy nigdy czegoś takiego nie widzieli i nie rozumieli, co się naprawdę dzieje,
powolutku przysunęli się bliżej. Morze twarzy rozciągało się jak okiem sięgnąd. Każdy starał się
podejśd, żeby dobrze słyszed.
Lothain ponownie padł na kolana i złożył dłonie. Wpatrywał się w Magdę wielkimi oczami
przepełnionymi rozpaczliwym pragnieniem przypodobania się jej.
Zawsze uważała, że prokurator to potężny mężczyzna, władczy, budzący lęk nieustępliwym
ściganiem przestępców oraz onieśmielający posturą. Teraz wyglądał na słabego i bezsilnego.
Przypuszczała, że właśnie taki jest. Człowiek, którym był przedtem, już nie istniał.
Teraz był kimś, kto — nagle niepewny — wpadł w rozpacz.
— Nie rozumiem, co masz na myśli, pani.
Magda spojrzała na niego, marszcząc brwi.
— To proste pytanie. Wobec kogo jesteś lojalny? Odpowiedz.
— Ależ wobec ciebie, pani! Jestem lojalny wyłącznie wobec ciebie!
Magda spojrzała na Merritta.
— To nie jest właściwa odpowiedź — szepnęła.
— Musisz byd konkretniejsza — odszepnął. — Stara się dokładnie wypełniad twoje polecenia.
Magda zrozumiała. Popatrzyła na szeroką, zatroskaną, wyczekująco zwróconą ku niej twarz.
— Nie, nie to miałam na myśli...
Lothain krzyknął z rozpaczy, że ją zawiódł. Upadł na podłogę, chwytając rąbek szaty
Spowiedniczki.
— Wybacz, pani! — szlochał. — Błagam, wybacz! Powiem, co tylko chcesz usłyszed!
— Chcę usłyszed prawdę. To znaczy, chcę się dowiedzied, wobec kogo byłeś lojalny, zanim
stałeś się wierny mnie.
Zrozumiał i ściągniętą niepokojem twarz rozjaśniła ulga. Już wiedział, jak się jej przypodobad.
Usiadł na piętach.
— Byłem lojalny wobec imperatora Sulachana. Szpiegowałem dla niego. Spełniałem jego
polecenia.
Tłum zachłysnął się oddechem. Niektórzy wciąż pomagali wijącym się z bólu na podłodze, a
reszta się przepychała, próbując podejśd jak najbliżej.
— Jak to możliwe? — zapytał jeden ze starszych czarodziejów stojący na przedzie tłumu. —
Jak nasz Naczelny Prokurator mógł byd lojalny wobec Sulachana, a nawet jeśli, to czemu ci to wyznał?
Magda wskazała Merritta i po raz pierwszy dostrzegła, że jest zakrwawiony. Na chwilę
zamarła, przyglądając się mu, a potem spojrzała na zwrócone ku niej twarze.
— Sprawił to czarodziej Merritt. Jest konstruktorem.
W tłumie rozległy się szepty. Niektórzy, wiedziała o tym, uważali, że konstruktorzy to mit. Inni
wiedzieli, że Merritt ma dar, lecz nie mieli pojęcia, że jest konstruktorem. Jednakże wielu
czarodziejów pokiwało głowami, a niektórzy nawet z pewną dumą.
— Chcę, żebyście wszyscy zrozumieli, co się stało i dlaczego ten zdrajca wyznaje swoje winy.
Merritt, dzięki darowi konstruktora, stworzył całkowicie nową formę magii.
Ta wiadomośd wywołała pełne ekscytacji szepty. Magda czekała, aż tłum się uciszy. Stało się
to szybko, bo wszyscy chcieli usłyszed, co jeszcze ma do powiedzenia.
— Ta magia ma wydobywad z danej osoby prawdę. Każdy dotknięty tą mocą wyjawi prawdę
bez względu na to, jaka ona jest, jaka wina na nim ciąży i jakie zło popełnił. Każdy dotknięty tą mocą,
chodby nie wiem jak chciał ukryd prawdę, zostanie na zawsze odmieniony i ją ujawni. Nie czas na
szczegółowe wyjaśnienia. Nie w tym rzecz. Teraz jest najważniejsze, żebyście zrozumieli, że ta
potężna moc jest niezawodna. Osoba nią dotknięta wyznaje prawdę na temat wszystkiego, o co się ją
zapyta. Nie jest w stanie skłamad.
— Jakiego rodzaju moc wykorzystujesz? — zapytał czarodziej w skromnej szacie stojący z
przodu. — Nigdy nie słyszałem o takiej magii.
— Wykorzystałem między innymi kalkulacje naruszenia siódmego poziomu — wyjaśnił
swobodnie Merritt.
Wiele osób uniosło brwi. Czarodzieje wymienili ponure spojrzenia.
Merritt stanął tuż za Magdą.
— Widzieliście straszliwy oręż, w który przemieniono ludzi, wiecie o Nawiedzających Sny. Tę
magię stworzono, żeby nam pomogła. Ta moc to nowy rodzaj broni służący prawdzie. Tylko to się
liczy. Lady Searus zaryzykowała swoje życie. Dla naszego dobra i po to, żeby móc oddzielid prawdę od
oszustw i kłamstw, udała się w niebezpieczną podróż. Zapewniam, że nikt z was nie ma pojęcia, na
jakie poświęcenie się zdobyła i co ryzykowała dla naszej sprawy. Wszystko się powiodło i odrodziła się
z nową mocą.
Merritt wykonał zamaszysty gest.
— Oto Magda Searus, pierwsza Spowiedniczka.
ROZDZIAŁ 93
Magda słyszała słowo „Spowiedniczka" szeptane przez tłumnie zgromadzonych ludzi. Lothain,
wciąż klęcząc, wpatrywał się w nią, cierpliwie czekając na dalszo polecenia.
Dała znak i Quinn przyprowadził Naję. Naja odrzuciła kaptur, żeby Lothain mógł ją zobaczyd.
Była czerwona z wściekłości. Magda widziała groźną aurę daru lśniącą w jej lodowato błękitnych
oczach.
Naja wskazała Lothaina.
— To ten człowiek wtrącił mnie do lochu. Torturował mnie i...
Quinn chwycił ją i odciągnął, bo gwałtownie skoczyła ku Lothainowi, chcąc go kopnąd między
nogi.
— Chcemy, żeby był w stanie mówid — szepnął jej na ucho. — Magda musi wydobyd z niego
całą prawdę. Pozwól jej na to.
Naja, dysząc z wściekłości, zacisnęła usta i spojrzała Magdzie w oczy. Magda wyczuła, że
czarodziejka jest bliska uwolnienia mocy, która zmieni Lothaina w zwęglone zwłoki.
— Rozumiem — szepnęła do niej. — Rozumiem.
— Zawdzięczam wam życie — powiedziała Naja do Magdy i do Merritta. — Jak wszyscy tutaj.
W zamian mogę ofiarowad zaufanie.
Zdołała się opanowad i dała Magdzie znak, że może mówid dalej.
— Kto to jest? — spytała Lothaina, wskazując Naję. — Powiedz wszystkim, kim jest ta kobieta
i czym się zajmowała, zanim przybyła do Wieży. Powiedz nam, co o niej wiesz.
Lothain spojrzał na obserwujący go tłum i bez wahania odpowiedział:
— To uciekinierka ze Starego Świata. Przybyła tutaj, żeby pomóc Midlandom. Była spirytystką
imperatora Sulachana. Wie, czym się zajmują czarodzieje w Starym Świecie, zna ich metody. Wie, że
potrafią sprawid, żeby umarli służyli imperatorowi. Wie, że potrafimy kontrolowad dusze zmarłych, by
ich ciała posłusznie wypełniały nasze polecenia. Wie również o półludziach i o tym, jak skradliśmy im
dusze.
Wśród zebranych rozległy się pełne przerażenia okrzyki, tłum niemal ogarnęła panika.
Uświadamiali sobie prawdziwe rozmiary zagrożenia ze strony Starego Świata. Większośd nigdy o
takich rzeczach nie słyszała.
— A co ty zrobiłeś, kiedy przybyła, żeby nam pomóc? — zapytała Magda.
— Wtrąciłem ją do lochu, skułem łaocuchami i torturowałem.
— Dlaczego?
Z zapałem odpowiedział na to pytanie, szczęśliwy, że może to zrobid, że może się jej
przypodobad.
— Żeby mied pewnośd, że nie pomoże czarodziejom pracującym w Wieży nad obroną
Midlandów i stwarzaniem broni przeciwko tej ze Starego Świata. Nie chcieliśmy, żeby zapobiegła
temu, co potajemnie robiliśmy z umarłymi, czy też zabijaniu ważnych ludzi. — Łzy napłynęły mu do
oczu. — Wybacz, pani. Ciebie też chciałem skrzywdzid. — Znowu ukląkł i chwycił rąbek białej szaty. —
Błagam, wybacz mi!
— Przestao i spójrz na mnie.
Natychmiast spełnił polecenie.
Magda nagle zlodowaciała z przerażenia.
Zapomniała wziąd to pod uwagę.
Popatrzyła na Lothaina.
— Wiesz o istnieniu Nawiedzających Sny?
— Tak, pani.
— Czy Nawiedzający Sny są teraz tutaj, skrywają się w umysłach ludzi i obserwują nas?
— Tak, pani.
Nie pomyślała o tym. Tak jej zależało, żeby Lothain wszystko wyznał, żeby ujawnid jego
zdradę, że nie pomyślała o Nawiedzających Sny.
Jakiś człowiek — o nieprzytomnych oczach i wygiętych jak szpony palcach — krzycząc w
morderczym szale, rzucił się ku podwyższeniu i Lothainowi.
Merritt, rozumiejąc, co się dzieje, w samą porę wyprostował rękę, posyłając grot mocy w
stronę mężczyzny. Uderzony mocą zadygotał i padł martwy u stóp Magdy. Był jednym z nich, nie
zdrajcą, lecz Nawiedzający Sny zmienił go w asasyna.
Paru żołnierzy odciągnęło ciało, a Magda spojrzała na zaszokowane twarze zebranych.
— To Nawiedzający Sny przejął kontrolę nad jednym z naszych ludzi i starał się zabid świadka.
Ludzie się cofnęli, wlepiając oczy we wleczone zwłoki osoby zmienionej przez
Nawiedzającego Sny w zabójcę. Ci, którzy nie chcieli wierzyd, że Nawiedzający Sny wnikają w umysły
mieszkaoców Wieży, nagle zrozumieli, że w istocie tak jest.
Rozległy się krzyki i kilku czarodziejów nagle chwyciło się za uszy, wijąc się w straszliwym
bólu. Częśd stojących blisko nich ludzi się cofnęła, bo krew popłynęła z uszu i nosów czarodziejów,
spazmatycznie łapiących oddech, ściskających dłoomi głowy, starających się pozbyd niedającego się
znieśd cierpienia. Zaczęli się krztusid krwią i wykasływad ją obficie.
Magda aż za dobrze rozumiała, co się dzieje. To samo przydarzyło się jej. Podbiegła na skraj
podwyższenia.
— POSŁUCHAJCIE! — zawołała głośno, żeby wszyscy usłyszeli. Wysłuchajcie mnie albo
zginiecie! Musicie mnie posłuchad i zrobid dokładnie to, co powiem!
Zwróciły się ku niej wyczekująco twarze. Niektórzy na próżno starali się pomóc cierpiącym.
— Nawiedzający Sny opanowują wasze umysły! — zagrzmiał Merritt, stając obok Magdy. —
Chcą was zamordowad! Tylko w jeden sposób możecie ocalid życie! Posłuchajcie jej, jeśli chcecie żyd!
— Lord Rahl stworzył magię chroniącą przed Nawiedzającymi Sny! — zawołała Magda. — Złożenie
przysięgi lordowi Rahlowi połączy was więzią z nim i jego magią. A to ochroni was przed
Nawiedzającymi Sny. Nie macie czasu do stracenia! Klęknijcie! Natychmiast!
Bardzo wiele osób zrobiło, co kazała.
— Jak to możliwe? — zapytał jeden ze zdezorientowanych czarodziejów. — Mowy nie ma,
żeby więź z kimś tak odległym zadziałała.
— A właśnie, że tak! — odparł Merritt. — Wiem to, bo mu w tym pomagałem. Tak jak
Nawiedzający Sny może działad na odległośd, tak samo może działad więź z lordem Rahlem. Sam
sprawdziłem integralnośd z wnętrza sieci weryfikującej. To działa. Sprawdziłem to na Nawiedzającym
Sny. Posłuchajcie Magdy i róbcie dokładnie to, co wam powie, bo inaczej Nawiedzający Sny będą
mogli się wkraśd w wasze umysły.
— Ale nie rozumiem...
— Nie ma czasu na dyskusje! Potem wszystko wytłumaczę! Merritt wskazał człowieka na
czele tłumu, klęczącego, pochylonego, krwawiącego z uszu. — Jeżeli chcesz, żeby Nawiedzający Sny i
tobie to zrobili, to ją zignoruj!
Wszyscy, którzy jeszcze stali — w tym czarodziej — uklękli.
— Słuchajcie! — zawołała Magda. — Pochylcie się, dotknijcie czołem podłogi, otwórzcie
swoje umysły na te słowa i powtarzajcie za mną! Musicie to powtórzyd trzy razy! Powtarzajcie za
mną, jeśli chcecie żyd!
W przepastnej komnacie rozbrzmiewały krzyki, płacz i błagania, żeby się pospieszyła.
— Żeby uzyskad ochronę, musicie przysiąc co następuje! — wołała Magda. — Powtarzajcie za
mną. Prowadź nas, mistrzu Rahlu. — Głosy poniosły się echem, kiedy tłum to powtórzył. — Nauczaj
nas, mistrzu Rahlu — mówiła w pełnej napięcia ciszy. Cierpiący i udręczeni z wysiłkiem, jak ona
niegdyś, powtarzali przysięgę wraz z innymi. Chroo nas, mistrzu Rahlu. — Tłum chórem powtarzał
każde zdanie. Rozkwitamy w twojej chwale. — Odczekała, aż umilknie echo, żeby nie umknęły im jej
słowa. — Osłania nas twoje miłosierdzie. — Umilkła na chwilę i podjęła: Twoja mądrośd przerasta
nasze zrozumienie — powtórzyli razem. Żyjemy tylko po to, żeby ci służyd.
Popatrzyła na pochylone głowy i wymówiła ostatnie słowa:
— Nasze życie należy do ciebie.
Ucichło echo wypowiedzianych chóralnie modłów. Magda kazała zebranym jeszcze dwa razy
to powtórzyd.
Kiedy modły wypowiedziano trzy razy, osoby opanowane przez Nawiedzających Sny
odetchnęły z ulgą. Dały znak, że to podziałało. Wieści o tym, że złożenie przysięgi, jak kazała Magda,
ocaliło życie opanowanym przez Nawiedzających Sny, lotem błyskawicy rozniosły się po zatłoczonych
komnatach.
— Gratuluję — powiedziała do ludzi Magda. — Zrobiliście ważny krok w skutecznej obronie
Wieży przed Nawiedzającymi Sny. Powinniście o tym powiedzied wszystkim, których tu dzisiaj nie
było. Muszą złożyd przysięgę lordowi Rahlowi, żeby i ich chroniła ta więź. Nie możemy pozwolid, żeby
była wśród nas chod jedna niechroniona osoba.
ROZDZIAŁ 94
— Obawiam się — mówiła Magda do ludzi chciwie czekających teraz na jej słowa — że oprócz
Nawiedzających Sny w Wieży są też inne zagrożenia. Wskazała człowieka, który nadal przed nią
klęczał. — Lothain od dawna był zdrajcą, działał na naszą szkodę, osłabiał naszą zdolnośd obrony.
Donosił o naszych przeciwdziałaniach i dbał o to, żeby nasza broo była nieskuteczna, a przez to nasza
armia osłabiona i pokonana przez wojska imperatora Sulachana. Zamierzał przejąd władzę w Wieży i
dlatego doprowadził do mianowania go Pierwszym Czarodziejem. Wszystko po to, żeby mógł oddad
kontrolę nad Wieżą wrogom. Byliśmy zdani na ich łaskę, a oni nie znają litości. Nawet o tym nie
wiedząc, byliśmy blisko porażki, tego, że nas wymordują lub zamienią w niewolników.
Popatrzyła na byłego prokuratora, czekającego na klęczkach.
— Czyż nie tak?
— Tak, pani.
— I nie działałeś sam, nieprawdaż?
— Nie, pani. Miałem pomocników.
— A więc są w Wieży tacy, którzy z tobą współpracowali? Czarodzieje i inni działali pod twoim
przewodem na szkodę Wieży?
Lothain potakiwał.
— Tak, pani. Wielu.
Magda widziała, jak niektórzy próbują się wyśliznąd z komnaty.
Żołnierze Straży Wieży skrzyżowali włócznie, zagradzając drzwi. Wstali czarodzieje
współpracujący ze Strażą Wieży, gotowi zapobiec ewentualnemu oporowi.
— Powiedz nam, kim są ci zdrajcy — nakazała Magda.
Lothain zaczął wymieniad imiona czarodziejów. Niektórzy byli wśród osób, którym dopiero co
nie pozwolono wyjśd.
Wymienił pół tuzina czarodziejów znanych Magdzie i pracujących na dolnych poziomach
Wieży oraz kolejne pół tuzina jej obcych. Podał imiona innych, ludzi niższej rangi, pomagających mu w
rozmaitych zadaniach i zabójstwach. Wydał kapitana prywatnej gwardii prokuratora i — niemal
połykając słowa — wymienił około trzydziestu nazwisk żołnierzy lojalnych wobec Starego Świata,
którzy pomagali mu przejmowad kontrolę nad Wieżą.
Magda musiała go uciszyd i kazad powtórzyd imiona, bo w swym zapale spełniania jej życzeo
mówił tak szybko, że ledwo mogli go zrozumied. Lothain zalał się łzami, zrozpaczony, że jest z niego
niezadowolona. Zignorowała jego łzy i kazała mówid dalej, ale wolniej, tak żeby mogli zapisad
wszystkie imiona.
Generał Grundwall stał w pobliżu i z ponurą miną tego słuchał. Sekretarze gorączkowo
zapisywali. Generał wydawał polecenia oficerom — mieli znaleźd, pojmad i osadzid w lochu
wszystkich wymienionych. Rozkazał, żeby opuszczono zewnętrzną kratę i zamknięto Wieżę, póki
wszyscy nie zostaną schwytani.
— Ci czarodzieje słuchali twoich rozkazów? — zapytała Magda, kiedy Lothain skooczył
podawad imiona.
— Tak, pani. To ja wszystkim kierowałem.
— A co mieli robid ludzie pracujący na niższym poziomie Wieży?
Lothain znów był zachwycony, że może odpowiedzied na jej pytanie.
— Niektórzy pomagali czarodziejom pracującym nad ochroną przed bronią imperatora
Sulachana, żebyśmy wiedzieli, jakie środki zaradcze wynaleźli ludzie z Nowego Świata. Inni byli z tymi,
którzy stwarzali broo dla Mid landów. Kiedy tutejsi ludzie zadawali sobie wiele trudu, żeby stworzyd
nową broo i rozlokowad ją przed walką, nie wiedzieli, że wojska imperatora Sulachana były w
gotowości i czekały w zasadzce. Dowiadywaliśmy się również, jak chcieliście się bronid przed naszym
orężem, i dzięki temu mogliśmy obejśd waszą obronę.
— Co jeszcze robili twoi szpiedzy w Wieży i w Aydindril?
— Identyfikowali cele i powiadamiali mnie, kim są ważni ludzie. Wtedy nakazywałem innym,
żeby wysłali Nawiedzających Sny, by się wśliznęli do ich umysłów, albo kazałem im ożywiad zmarłych
z katakumb, żeby ich zabili, by siad grozę w Wieży.
Tłum, słysząc te straszliwe wieści, znowu wstrzymał oddech i zaszemrał. Ich przyjaciele i bliscy
zostali w Wieży zamordowani w tajemniczy sposób. Teraz wiedzieli nie tylko, jak to się stało, ale i kto
był za to odpowiedzialny. Chcieli głowy Lothaina. Niektórzy, rozwścieczeni skalą zdrady, ruszyli ku
podwyższeniu, chcąc dopaśd byłego prokuratora.
Merritt pospiesznie dał znak żołnierzom Straży Wieży. Zrozumieli i powstrzymali tłum.
— Czy jeszcze ktoś z tobą współpracował? — zapytała Magda, kiedy tłum się uspokoił i znowu
słuchał. — Inni urzędnicy lub wysoko postawieni ludzie w Wieży?
— Tak — powiedział, wskazując mięsistym paluchem w stronę rady. — Guymer i Weston.
Kiedy podróżowali sylfą na spotkanie z urzędnikami w Midlandach, udawali się też potajemnie w
miejsca położone blisko Starego Świata, żeby się zobaczyd z imperatorem Sulachanem i jego
wewnętrznym kręgiem czarodziejów. Opowiadali o tutejszych postępach, przekazywali informacje o
broni i środkach zaradczych i odbierali rozkazy. Sylfa nigdy nie ujawnia niczego o podróżujących nią
ludziach, toteż nikt nie wiedział, że Guymer i Weston przekazywali ważne wiadomości wojskom
imperatora.
Obaj radni spurpurowieli i poderwali się na równe nogi.
— To najbardziej niedorzeczne słowa, jakie w życiu słyszałem! — wykrzyknął Weston. — Nie
możecie uwierzyd wytworowi tak podstępnej magii!
— To wszystko kłamstwa! — dodał Guymer. — Nie wolno wam wierzyd rojeniom tego
człowieka!
Magda ich zignorowała, a żołnierze otoczyli.
— Jeszcze ktoś? — zapytała Lothaina.
— Oczywiście. — Zaczął unosid rękę, żeby kogoś wskazad.
Starszy Cadell gwałtownie wyrzucił w przód ręce. Z hukiem zapłonęła kula ognia czarodzieja i
pomknęła nad podwyższeniem. Płomienie leciały ku nim z rykiem, puchnąc coraz bardziej i groźnie
sycząc. Żółty żar oświetlił twarze osłupiałych, przyglądających się temu ludzi.
Zapanowała panika.
ROZDZIAŁ 95
Merritt rzucił się na Magdę i — pozbawiając ją powietrza — zepchnął z drogi
śmiercionośnego ognia. Ogieo czarodzieja zalewał wszystko i wszystkich jaskrawym blaskiem
pomaraoczowych i żółtych płomieni. Quinn, Naja i generał w ostatniej chwili uskoczyli w drugą
stronę.
Ogieo czarodzieja uderzył w Lothaina z mdlącym łupnięciem, które Magda odczuła aż w głębi
piersi. Płynne piekło oblało Lothaina. Oderwały się od niego krople śmiercionośnego ognia i poleciały
dalej, padły w tłum. Ludzie krzyczeli z przerażenia i z bólu.
Żadne płomienie nie dorównywały ogniowi czarodzieja. Miał gęstą konsystencję i przywierał
do ofiar, spalając je do kości. Ludzie, na których upadły ogniste krople, krzyczeli i daremnie starali się
je ugasid.
Lothain krótko wił się w agonii; poruszał się coraz wolniej i nagłe znieruchomiał, spopielany
przez piekielny żar. Ogieo był tak intensywny, że Magdę bolały oczy. Ramiona Lothaina, niczym
jaskrawo płonące pochodnie, rozpadły się, a on osunął się na podłogę i zmienił w bezkształtną
płonącą czarną masę.
Czarodzieje pospiesznie robili, co w ich mocy, żeby ugasid krople ognia, które spadły w tłum.
Inni pomagali rannym. Wielu osób nie dało się już uratowad. Ludzie krzyczeli.
— To kłamca! Wszystko to kłamstwa! — zawołał starszy Cadell, stając przed wysokim
krzesłem pośrodku stołu rady. — Ta moc Spowiedniczki to klątwa wydobywająca z ludzi
najokropniejsze kłamstwa. Rada zabroniła Merrittowi jej stworzenia, bo wiedzieliśmy, że to
doprowadzi do tyranii magii kontrolującej nas wszystkich!
Naja — Magda jeszcze nigdy nie widziała czegoś tak lodowatego jak jej błękitne oczy —
wskazała na starszego i przemówiła do tłumu:
— Termin „tyrania magii" służy imperatorowi Sulachanowi za pretekst do wojny. Skrywa jego
prawdziwy cel: rozbrojenie wszystkich, którzy są mu przeciwni. Chce wyeliminowad magię, żeby nikt
nie mógł skutecznie z nim walczyd.
— Kłamie! I ona też! — wrzasnął starszy Cadell, wskazując Magdę. — Zdrajczyni! Obie to
zdrajczynie! Jesteście świadkami tyranii magii! Ten cyrk z magią Spowiedniczki to diabelski podstęp
pozbawionego skrupułów czarodzieja chcącego zaszkodzid wspólnemu dobru i kontrolowad nasze
życie! Aresztujcie ją! — zagrzmiał, energicznie dając znaki stojącym w pobliżu żołnierzom. — Lady
Searus to zdrajczyni! Lothain tego dowiódł! Należy ją skazad na śmierd. Należy ją...
Wrzaski starszego umilkły, kiedy uderzyła w niego z ogromną siłą moc radnego Sadlera.
Starszy chwiejnie cofnął się o krok, szponiasto wyginając palce, a jego ciało czerniało i gotowało się.
Zdołał tylko wydad najkrótszy z krzyków i już wysuszone ciało skurczyło się i odpadło, odsłaniając
czubek czaszki. Oczy wypłynęły, zostawiając puste oczodoły. Wyschnięte wargi odpadły, odsłaniając
trupi uśmiech.
Starszy Cadell padł martwy na stół, zmienił się w dymiące zwłoki.
Radni Clay i Hambrook z ponurymi minami patrzyli, jak żołnierze unieruchamiają Westona i
Guymera i zabierają ich z podwyższenia.
— Wstyd mi, że tak łatwo daliśmy się omamid starszemu Cadellowi oraz Westonowi i
Guymerowi — oznajmił radny Hambrook. — Że nie wspomnę o prokuratorze Lothainie.
— Skąd mamy wiedzied, czy wy nie braliście w tym udziału? — zapytał generał Grundwall,
patrząc podejrzliwie na radnych. Lothain nie żyje. Nie może nam powiedzied, czy i wy należeliście do
zdrajców.
Clay wskazał Magdę.
— Z tego, co zapamiętałem ze słów Merritta o mocy Spowiedniczki, a mówił o tym kiedyś
przed radą, nie ma ona ograniczeo. Magda może wykorzystad tę moc i kazad Westonowi i Guymerowi
powiedzied wszystko, co wiedzą, tak jak Lothain. Po dotknięciu mocą Spowiedniczki ujawnią prawdę i
opowiedzą to, czego Lothain nie zdążył. To potwierdzi, że nie byłem zdrajcą.
— Ani ja — dodał Hambrook.
— Radny Clay ma rację — odezwał się Merritt. — Będziemy mogli nie tylko potwierdzid, czy
są jeszcze wśród nas zdrajcy, ale i kto jest niewinny. Dlatego wspaniale jest mied Spowiedniczkę.
Będzie mogła odsiad oszustwa i kłamstwa. Magda jako Spowiedniczka po raz pierwszy będzie mogła
odsłonid przed nami prawdę.
ROZDZIAŁ 96
Radny Clay obserwował, jak odprowadzano jego zdradzieckich kolegów.
— Magda będzie mogła dotknąd ich swoją mocą i dowiedzied się, czy jeszcze ktoś jest w to
zamieszany.
— Musimy działad szybko — odezwał się generał Grundwall — żeby żaden z nich nie zdążył
narobid kłopotów.
— Jak mogło powstad to gniazdo zdrajców? — zapytał radny Clay. — Jak mogli tak skutecznie
działad pod naszym nosem?
Magda odeszła od dymiących szczątków Lothaina. Nigdy mu nie ufała, lecz wierzyła
starszemu Cadellowi. Gniewało ją, że tak długo ją zwodził i że wszystkich zdradził.
— Naję zmuszono, żeby pomagała imperatorowi Sulachanowi w realizacji jego szaleoczych
celów — powiedziała Magda. — Żaden z was nawet sobie nie wyobraża, co się działo w Starym
Świecie, kiedy my walczyliśmy o życie. Wszyscy muszą poznad prawdę o tym, co tamci robili.
Przyciągnęła bliżej Naję.
— Wyjaśnij to, proszę. Powiedz im, jakie okropieostwa nieprzyjaciel dla nas szykuje.
Opowiedz, jak Sulachan wykorzystuje umarłych i jak jego czarodzieje odbierają dusze żyjącym.
Naja popatrzyła na zwrócone ku niej twarze.
— Jeśli istnieje tyrania magii, jest nią to, co zamierzają wam narzucid imperator Su lachan i
jego ludzie.
Wszyscy umilkli.
— Poczekaj chwilę — odezwał się Merritt, chwytając Magdę, pod którą zaczęły się uginad
kolana.
Zaczynało do niej docierad, jak ją wyczerpało użycie nowej mocy Spowiedniczki. Miecz dał jej
siłę, której potrzebowała minionej nocy, ale wykorzystanie mocy Spowiedniczki ją jej pozbawiło.
— Muszę usiąśd.
Merritt oprowadził ją wokół stołu. Chwycił starszego Cadella za szatę na plecach i odrzucił
zwłoki na bok. Wydał rozkazy. Podbiegli żołnierze i odciągnęli ciało.
Merritt przytrzymał Magdzie wysokie krzesło. Kiedy usiadła, stanął za nią i oparł dłoo na
rzeźbionym oparciu.
— Rada straciła członków. Trzeba wybrad nowych — powiedziała Magda ze swego krzesła
pośrodku stołu. — Na początek przywracam radnego Sadlera.
Nikt się nie sprzeciwił. Kiedy Magda dała mu znak, Sadler się uśmiechnął i usiadł po jej lewej
stronie. Clay i Hambrook usiedli po prawej na swoich zwykłych miejscach.
Magda dała znak Nai, że może podjąd opowieśd, potem w milczeniu słuchała tego, co ona już
wiedziała, a czarodziejka ujawniała zebranym, jakie straszne rzeczy szykują władcy Starego Świata.
Ludzie, szeroko otwierając oczy, słuchali opowieści Nai o tym, co nie mieściło im się w głowie.
Poznawali rozmiary zagrożenia.
Kiedy Naja skooczyła, Magda, która odzyskała już odrobinę sił, wstała.
— Kiedy usłyszycie słowa „tyrania magii", które niedawno wypowiedział starszy Cadell,
będziecie wiedzied, że to hasło zabójców. Nie dajcie się zwieśd ich frazesom o wspólnym dobru. Ich
prawdziwy cel to pozbawienie nas talentów, żeby łatwiej mogli nas podbid i nami władad. Jeżeli
mamy przetrwad, potrzebujemy magii bardziej niż kiedykolwiek, żeby się bronid przed Starym
Światem. Musimy się uczyd, tworzyd, odkrywad. Musimy korzystad z naszych umysłów i z prawdy.
Słyszeliście wyznanie zdrajcy Lothaina o tym, jak osłabił Wieżę. Dowiedzieliście się od Nai, co
zamierza Su lachan. Teraz znamy prawdziwy cel toczącej się wojny. Jeżeli ją przegramy, stracimy o
wiele więcej niż życie, więcej niż przyszłośd naszych ludzi. Utracimy łącznośd ze wszystkim, co dobre.
— Magda uniosła rękę, pokazując pierścieo z wygrawerowaną Grace. — Utracimy łącznośd z istotą
stwarzania, życiem i naszymi duszami. Nie my wywołaliśmy tę wojnę, lecz jeśli nie pokonamy wojsk
Sulachana, tych złodziei dusz, to i my, i przyszłe pokolenia będą żyły w świecie półludzi i umarłych
zmienionych w niewolników, na zawsze utraciwszy łącznośd z Grace. Będzie nami rządził Sulachan,
który stanie się wcieleniem Opiekuna zaświatów.
Popatrzyła na zebranych. Wszyscy wbijali w nią oczy. Bacznie słuchali. Wszyscy byli poważni.
Wiedzieli, że słyszą prawdę.
— Żeby zwyciężyd, musimy znad prawdę — mówiła Magda. — Dzisiaj zaczyna się prawdziwa
walka o przetrwanie. Zamierzam dopilnowad, żebyśmy ją wygrali, żeby nasi ludzie nie tylko
przetrwali, ale i się rozwijali. Midlandy to moja ojczyzna. Przyrzekam wam, że nigdy nie porzucę ani
was, ani naszej sprawy, ani Midlandów, ani prawdy.
Kiedy spojrzała na nich ze swego wysokiego krzesła, tłum zaczął wiwatowad.
ROZDZIAŁ 97
— Musimy zacząd od zapieczętowania katakumb — oznajmiła Magda, kiedy ludzie wreszcie
się uspokoili.
Radny Sadler zmarszczył brwi.
— Zapieczętowad katakumby? Przecież tam pracują czarodzieje.
— Zmarli też tam działają — przypomniała. — Czają się, żeby wychynąd z ciemności i nas
mordowad. Nie wiemy, ilu spośród zmarłych nieprzyjaciel przygotował do ożywienia. Nie wiemy, ilu z
nich złożyli tam szpiedzy. Nie mamy jak się dowiedzied, które ciała mogą się nagle podnieśd i nas
udusid. Jakże byśmy ich znaleźli? Czarodzieje będą musieli pracowad gdzie indziej.
— Ale zapieczętowad katakumby? — powtórzył z niedowierzaniem radny Hambrook. — To
uświęcone miejsce. Mieszkaocy Wieży od wieków składali tam na spoczynek bliskich. Odwiedzanie
przodków to stara tradycja. Na pewno nie ma innego sposobu? Może to nie jest konieczne. Może
nasi czarodzieje znaleźliby sposób na wskazanie niebezpiecznych zmarłych i tylko ich by się usunęło,
żebyśmy nie musieli podejmowad tak drastycznych kroków.
Magda spojrzała na zwrócone ku niej twarze.
— Czy ktoś będzie czuł się bezpieczny, wiedząc, że zmarli będą nocą chodzid korytarzami
Wieży i szukad ofiar. Bo ja na pewno nie.
Wszyscy zapewnili ją, że ten pomysł ani trochę im się nie podoba.
Spojrzała na Hambrooka.
— Rozumiem twoją troskę. Ale walczymy o przetrwanie żywych, a nie umarłych. Oni odeszli.
Musimy zostawid zmarłych i zadbad o żyjących.
Te słowa nagle trafiły w czuły punkt. Ona sama wciąż nie mogła zostawid Baraccusa. Chociaż
wiedziała, że odszedł, i zdawała sobie sprawę, że ona musi dalej żyd, nie potrafiła go opuścid.
— Magda ma rację — odezwał się Merritt. — Nawet jeżeli uznamy, że znaleźliśmy sposób
oddzielania niebezpiecznych zmarłych od pozostałych, to skąd pewnośd, że się nie pomyliliśmy?
Może nadejśd dzieo, kiedy w dramatyczny sposób się przekonamy, że jedynie się łudziliśmy. Czyż żywi
nie są ważniejsi? Czy ktoś chciałby tak narażad bliskich? Czy ktoś chciałby stracid matkę? Ojca?
Dziecko?
Radny Hambrook westchnął z rezygnacją.
— Muszę przyznad, że to ma sens. Nie chciałbym tak ryzykowad.
— Ani ja — zawtórował radny Clay.
Radny Sadler skinął głową.
— Mamy obowiązki wobec życia. Powinniśmy się troszczyd wyłącznie o żyjących.
— A więc pieczętujemy katakumby — orzekła stanowczo Magda.
— Dla pewności musimy użyd magii — ostrzegł Merritt. — Przydadzą się nam zaklęcia
Opiekuna, które wymyśliła Izydora. Nie pozwolą, żeby któryś ze zmarłych uciekł i na nas polował.
— Doradź, proszę, czarodziejom, co powinni zrobid — powiedział radny Sadler. — Generale,
proszę jak najszybciej sformowad oddział.
Grundwall zasalutował, przykładając pięśd do serca.
— Natychmiast.
— I niech to się stanie, zanim spełni się koszmar lady Searus dodał Sadler.
— Spowiedniczki Searus — poprawił go szeptem Merritt.
Radny Sadler uniósł palec i powiedział do zebranych:
— Chciałem rzec „Spowiedniczki Searus".
Ludziom ten tytuł wyraźnie się spodobał.
ROZDZIAŁ 98
Kiedy Magda i Merritt schodzili z pomostu okalającego wnętrze ogromnej wieży do
pomieszczenia ze studnią sylfy, Quinn usłyszał ich kroki i obejrzał się przez ramię. Widząc ich, odłożył
pióro i wstał. Uśmiechnięty, rad z ich widoku, zamknął dziennik i odłożył na inne.
— Jak się czujesz, Magdo? — zapytał, mijając studnię, żeby ich powitad.
Uśmiechnęła się.
— Całonocny odpoczynek zdziałał cuda.
Popatrzyła na studnię, ale sylfa się nie pojawiła, żeby rzucid okiem na gości. Magda nie mogła
powiedzied, żeby ją to zmartwiło. Sylfa pewnie podróżowała.
— Jak sprawy? — zapytał Quinn.
Merritt wsparł lewą dłoo na rękojeści miecza.
— Rankiem rozmawiałem z generałem Grundwallem. Nocą Straż Wieży pojmała większośd
wymienionych przez Lothaina. Wkrótce powinni mied w garści pozostałych. Magda będzie musiała
dotknąd niektórych mocą Spowiedniczki, żeby podali szczegóły, których Lothain nie zdążył ujawnid
przed śmiercią. To nam pozwoli się upewnid, że wyłapaliśmy wszystkich zdrajców i kolaborantów.
— A co z Westonem i Guymerem? — Quinn wskazał studnię sylfy. — Lothain nam powiedział,
że wykorzystywali sylfę do podróży na Południe, gdzie spotykali się z Sulachanem i jego oficerami.
Zadaniem Quinna było strzec sylfy, żeby nieprzyjaciel nie mógł się tędy potajemnie wśliznąd
do Wieży i narobid szkód. To Baraccus poprosił Quinna, żeby wziął na siebie ten obowiązek po tym,
jak kilka razy dostali się tędy niebezpieczni ludzie. Teraz nikt nieupoważniony czy wróg nie pożyłby na
tyle długo, żeby wyjśd ze studni, wykorzystawszy sylfę, żeby się wkraśd do Wieży.
Na początku Quinn zabił wielu czarodziejów nieprzyjaciela, którzy myśleli, że uda im się w ten
sposób dostad do Wieży. Po pewnym czasie zrozumieli, że nic z tego nie będzie, i takie wycieczki się
skooczyły. Ale Quinn lub ktoś inny zawsze pilnował sylfy, żeby mied pewnośd, że nikt znowu nie
spróbuje, a zwłaszcza człowiek przemieniony w broo.
Quinn potraktował jako osobistą zniewagę wiadomośd, że dwaj spośród darzonych zaufaniem
radnych byli zdrajcami wykorzystującymi sylfę dla swoich podstępnych celów i że nikt o tym nie
wiedział.
Magda spojrzała znacząco na młodego czarodzieja.
— Z niecierpliwością czekam, aż tych dwóch wyzna prawdę. Narobili wiele zła. Mnóstwo
niewinnych ludzi straciło przez nich życie. Jestem pewna, że mają dużo do powiedzenia i z całą
pewnością wszystko wyjawią.
Quinn się uśmiechnął.
— Spowiedniczka okaże się dla nas ogromnie pomocna, tak jak Merritt zawsze próbował
przekonad radę. Co za ironia losu, że dwaj mężczyźni, którzy tak stanowczo się sprzeciwiali
Spowiedniczce, teraz, dotknięci jej mocą, wyznają prawdę. — Popatrzył na Merritta. — A co z
Nawiedzającymi Sny?
— Generał powiedział, że paru pojmanych ludzi, licząc na wyrozumiałośd, współpracuje z
nami. Przyznali, że kierowali Nawiedzających Sny do najważniejszych osób. Nawiedzający Sny
obserwowali, nad czym one pracują, i w kilku przypadkach zmusili je do sabotowania ważnych
projektów. Systematycznie, na wielką skalę nadwątlano nasze siły. Rozmiary wrogiej działalności
wręcz budzą grozę.
Merritt uśmiechnął się do niej.
— Magda od początku miała rację co do tego, że w Wieży bardzo źle się dzieje. Bez jej
determinacji, żeby odkryd, co się za tym kryje, nigdy byśmy się tego nie dowiedzieli, aż byłoby za
późno. Wszyscy zawdzięczamy jej życie. Całe Midlandy mają wobec niej dług wdzięczności.
— Bez wątpienia — przyznał Quinn i też się uśmiechnął.
Magda tak naprawdę nie uważała, że to jej zasługa, lecz raczej Baraccusa. To po jego śmierci
zaczęła podejrzewad, że w Wieży dzieje się coś złego. Dlatego, że w taki sposób zakooczył życie,
zaczęła szukad odpowiedzi. Wiedziała, że musiał mied ważny powód i że swoją śmiercią chciał ocalid
innych.
Mimo to nadal do kooca nie wiedziała, co się kryło za jego decyzją o samobójstwie. Miała
tylko pewnośd, że musiał byd po temu ważki powód. Bardzo chciała go poznad.
Wciąż nie mogła pozwolid mu odejśd.
— Straż skontrolowała wszystkich czarodziejów, a potem resztę Wieży, żeby się upewnid, iż
wszyscy złożyli przysięgę lordowi Rah lowi — mówił Merritt. — W paru przypadkach się spóźniliśmy.
Kilku czarodziejów znaleziono martwych. Bez wątpienia zabili ich Nawiedzający Sny, którzy bez ich
wiedzy wśliznęli się do ich umysłów. Jak już mówiłem, rozmiary tej infiltracji wprost szokują. Nikt z
nas nie zdawał sobie sprawy, jak blisko byliśmy utraty Wieży. Ledwie dni dzieliły nas od tego. Wieża
wkrótce będzie tak zabezpieczona przed Nawiedzającymi Sny jak tylko to możliwe. Każdy, kto będzie
chciał wejśd, zostanie zatrzymany i wpuszczony dopiero po tym, jak złoży przysięgę lordowi Rahlowi.
Uważamy, że to zapobiegnie niebezpieczeostwu, ale oczywiście nie możemy mied co do tego
absolutnej pewności. Wchodzący do Wieży mogą oszukiwad, składając przysięgę. I dlatego mamy
Straż Wieży. Ale Nawiedzający Sny nie będą już mogli wykorzystywad niewinnych ludzi, żeby się
podstępem do nas dostad i sabotowad nasze wysiłki.
Quinn z zadziwieniem kręcił głową.
— Przerażające. Przynajmniej ich powstrzymaliśmy i teraz możemy oprzed nasze działania na
solidnym fundamencie, a nie na zbutwiałej podstawie — dziele zdrajców i szpiegów. Niestety, wróg
zdążył zdobyd sporą przewagę.
— Musimy wiele nadrobid — przyznał Merritt.
— Czarodzieje pracujący w katakumbach właśnie są stamtąd przenoszeni. Potem
zapieczętujemy cały sektor. Już przygotowałem trochę potrzebnych zaklęd.
— Jak Naja? — zapytała Magda.
— Pracuje, pomaga czarodziejom — Quinn westchnął niespokojnie. — Sądząc po paru
rzeczach, o których rozmawialiśmy, będą mied mnóstwo roboty. Jest niesamowicie inteligentna i
będzie niezmiernie pomocna. Rozumie rzeczy, których moim zdaniem nie pojmuje do kooca nawet
jeden na dziesięciu naszych czarodziejów.
Kiedy Quinn mówił do Magdy, Merritt wybrał jeden spośród ustawionych rzędem
dzienników.
— Mogę? — zapytał.
Quinn się obejrzał i potaknął.
— Ależ oczywiście, czytaj. Zawsze chciałem, żeby kiedyś ktoś przeczytał moje dzienniki. Mam
nadzieję, że to pozwoli ludziom w przyszłości zrozumied nasze niespokojne czasy, tak jak ja czerpałem
wiedzę i zrozumienie ze starych ksiąg.
Merritt, już zatopiony w lekturze, mruknął coś w odpowiedzi.
Quinn wrócił do rozmowy z Magdą.
— Naja jako czarodziejka i spirytystka ma wspaniałe talenty i umiejętności. Może zrobid
więcej, niż tylko zastąpid Izydorę w pracy z czarodziejami. Izydora w wielu przypadkach pozostawała
na obrzeżu spraw, starając się je zrozumied. Naja jest w ich centrum, pomogła zapoczątkowad wiele
projektów. Może będzie potrafiła rozwikład tajemnicę dusz uwięzionych pomiędzy światami. Ma
nadzieję, że uda się jej znaleźd sposób, żeby je przeprowadzid przez zasłonę. Bardzo szczęśliwie się
złożyło, że Naja przeszła na naszą stronę. To nam pozwoli szybciej zrozumied poczynania tych ze
Starego Świata, żebyśmy mogli skutecznie się bronid. A strata tak cennej pomocnicy będzie ciosem
dla czarodziejów Sulachana.
— Quinn uniósł brew i pochylił się ku Magdzie.
— A poza tym nie miałbym ochoty walczyd z tą kobietą. Dorastała w takim dziwnym i
egzotycznym miejscu i jest... hmmm... inna niż wszyscy.
— Wiem, o co ci chodzi — powiedziała Magda. — Od razu, kiedy ją zobaczyłam, zrozumiałam,
że jest kimś, kogo nie można lekceważyd. — Spojrzała ku sylfie. — Masz już jakieś wieści od lorda
Rahla?
— Parę dni temu, kiedy sądziliśmy, że Lothain zostanie Pierwszym Czarodziejem, wysłałem
mu poprzez podróżną książeczkę pilną wiadomośd. — Quinn wskazał studnię. — Powinien byd już w
drodze.
— Quinnie — zaczęła Magda, zbierając myśli i przechodząc do spraw, które ich tu sprowadziły
— Merritt i ja chcemy z tobą porozmawiad o ważnych rzeczach.
— Bardzo ważnych — odezwał się Merritt, opuszczając dziennik, który czytał. — Ale sprawy,
o których musimy ci powiedzied, powinny pozostad całkiem poufne. Tylko my troje będziemy o tym
wiedzied i tak ma pozostad. Na zawsze.
— Oczywiście — przytaknął Quinn z poważną, chod zaniepokojoną miną. — Wiecie, że
możecie mi ufad. O co chodzi? Czy coś się stało?
— Tak — powiedział Merritt, odchodząc od stołu — i potrzebujemy twojej pomocy.
ROZDZIAŁ 99
— Mojej pomocy? — Quinn wzruszył ramionami. — O co chodzi? Co się stało?
— Musisz wiedzied, że ukooczyłem klucz — powiedział Merritt. Quinn zrobił wielkie oczy.
— CO?!
— Wykorzystana przy tym Magda ma wiele wspólnego z tą dzięki której stworzyłem moc
Spowiedniczki.
— Przecież zawsze mi mówiłeś, że do ukooczenia klucza potrzebujesz kalkulacji naruszenia
siódmego poziomu.
— Baraccus je zostawił dla Merritta — wyjaśniła Magda. I dzięki temu Merritt mógł ukooczyd
klucz.
Quinn wlepił w nią oczy.
— Klucz do mocy Or...Or... — zająknął się.
— Ordena — dokooczył Merritt.
Quinn spojrzał na niego z ukosa.
— Ukooczyłeś klucz? Jest gotowy?
Merritt, patrząc mu w oczy, uniósł odrobinę miecz, po czym pozwolił mu opaśd do pochwy.
Quinn przesunął dłonią po twarzy i westchnął.
— Ucieszą się.
— Nie możesz im powiedzied — odezwała się Magda. — Nie możesz absolutnie nikomu
mówid.
— Słucham? — Quinn był wyraźnie skonsternowany. — Dlaczego?
Magda chwyciła go za ramię.
— Wysłuchaj mnie, Quinnie. Są pewne komplikacje. To, co usłyszysz, musisz zachowad
wyłącznie dla siebie.
— Dobrze. — Wziął głęboki oddech, żeby zapanowad nad emocjami. — Co jeszcze?
— Baraccus po powrocie ze Świątyni Wichrów powiedział mi, że szkatuły Ordena zniknęły.
Ktoś je zabrał.
Quinn pobladł, szeroko otworzył oczy.
— Drogie duchy. Masz pojęcie, co...
— Wiem o zawartej w nich mocy — powiedziała Magda. — Baraccus nie bez powodu zdradził
to wyłącznie mnie, a ja tylko Merrittowi. Teraz wiesz także ty. I nikt inny nie może się o tym
dowiedzied.
— To ważne, Quinnie — dodał poważnym tonem Merritt, trzymając dziennik, w którym
palcem zaznaczył miejsce. — Nie wiemy, kto ukradł szkatuły Ordena. I nie sądzimy, żeby Baraccus to
wiedział. Bardzo go martwiło, że szkatuły zniknęły. Uważamy, że to dlatego przyniósł kalkulacje ryftu.
Ukrył je. Uważamy, że chciał, bym je znalazł i ukooczył klucz.
— Czemu je schował? Klucz zabezpiecza moc. I byd może tylko on kontroluje uwalnianie.
Dlaczego nie chciał, żeby zespoły pracujące nad kluczem dostały niezbędne formuły?
— Zastanów się — odezwała się Magda. — W Wieży było pełno zdrajców, szpiegów i
Nawiedzających Sny. Gdyby ktokolwiek miał dostęp do formuł potrzebnych do ukooczenia klucza, to
ten, kto ma szkatuły, też mógłby je zdobyd, samodzielnie stworzyd klucz i uwolnid moc.
Quinn, zamyślony, patrzył w dal.
— To prawda...
— Baraccus, przynosząc formuły naruszenia siódmego poziomu wtrącił Merritt — wiedział,
jakie są ważne. I dlatego je ukrył, żeby nie wpadły w niepowołane ręce.
— Gdzie były ukryte? Jak je znalazłeś?
— Zapisał je w swoich notatnikach, które zostawił na warsztacie. Cały czas leżały na widoku.
Ludzie, patrząc na te zeszyty, nawet się nie zastanawiali, co w nich jest. Kiedy Magda przekazała mi
narzędzia Baraccusa, odkryłem formuły w jego notatnikach. Wyłącznie Magdzie powiedział, że
szkatuły zniknęły. Sądzę, że zostawił trop, który ją do mnie doprowadził. I że chciał, abym znalazł
kalkulacje, bo wiedział, że w samotności pracuję nad kluczem. Byłem właściwą osobą. Nie chciał, żeby
ktokolwiek inny dowiedział się o istnieniu formuł i żeby ten, kto ma szkatuły, stworzył klucz. Gotowy
klucz jest teraz najważniejszym przedmiotem na świecie, poza samymi szkatułami, bo zapewnia
dostęp do ich mocy. Gdyby posiadacz szkatuł dowiedział się, że klucz jest gotowy, chciałby go zdobyd,
dlatego nie możemy pozwolid, żeby wieśd się rozniosła.
— Jasne — stwierdził Quinn, machnięciem ręki rozwiewając ich obawy, że nie pojmuje
powagi sytuacji. — Nikt nie zna prawdziwej mocy Ordena. Znamy częśd jej potencjału i częśd
zagrożeo, ale nie mamy pewności co do jej podstawowej roli. Niewiele wiadomo o czasach sprzed
przemieszczenia się gwiazdy. Lecz jedno jest pewne. Jeśli to imperatorowi Sulachanowi udało się
zdobyd szkatuły Ordena, to zrobi wszystko, żeby klucz też wpadł w jego ręce.
— Otóż to — przyświadczył Merritt. — Dlatego musimy go ukryd.
— Ukryd?! — Quinn wskazał miecz u biodra Merritta. — Merritcie, przecież nosisz go na
widoku!!!
Merritt pochylił się ku niemu i ściszył głos.
— Czasem w ten sposób najlepiej ukrywad ważne rzeczy. Baraccus nam to udowodnił,
ukrywając w ten sposób formuły.
Quinn, sfrustrowany, wyrzucił w górę ręce.
— Ale mnóstwo ludzi pracowało nad przemianą miecza w klucz. Miecz to pierwsza rzecz,
która przyciągnie uwagę osoby szukającej klucza.
— Niekoniecznie — odezwała się Magda.
Quinn patrzył to na jedno, to na drugie.
— Słucham.
— Uważają, że klucz musi mied postad miecza tylko dlatego, że tak mówią prastare księgi. To
ja wymyśliłem tę teorię, pamiętasz? To ja powiedziałem, że to musi byd miecz.
— Właśnie to miałem na myśli: wszyscy wierzą, że to musi byd miecz.
— I dlatego musimy wymyślid coś nowego, bardziej kuszącego stwierdził Merritt. — Coś
bardziej przekonującego, co sprawi, że ludzie zmienią zdanie co do postaci klucza. Jakąś ciekawszą
teorię.
— Ciekawszą teorię? — ożywił się Quinn. — Chcesz ich skierowad na inny trop?
— Otóż to — powiedział Merritt. — Szkatuły Ordena skradziono z najbezpieczniejszej
kryjówki, jaką dla nich wymyślono. Dlaczego mimo wszystko były narażone na kradzież?
— Bo ludzie wiedzieli, gdzie są — odpowiedział Quinn. — Jeżeli wiesz, gdzie coś się znajduje,
możesz obmyślid sposób, jak to ukraśd, chodby nie wiem jak trudno było się dostad do skrytki.
— Rozumiesz więc, o co chodzi — orzekła Magda. — Dlatego tak ważne jest utrzymanie całej
sprawy w tajemnicy. Ludzie nie będą szukad tego, o czego istnieniu nie wiedzą.
— A zamiast miecza musimy poddad ludziom coś bardziej zachęcającego, czego mogliby
szukad — wyjaśnił Merritt.
Quinn uniósł palec.
— Odwrócenie uwagi.
Merritt uśmiechnął się w odpowiedzi.
— Musi to byd coś, co ludzie uznaliby za klucz do szkatuł Ordena. Ukryjemy to, żeby przydad
tej rzeczy ważności, chod w rzeczywistości wcale nie będzie ukryte, lecz starannie podłożone. Stanie
się wtedy jeszcze bardziej kuszące. Jeśli ludzie zaczną tego szukad, przestaną się interesowad
prawdziwym kluczem.
— A to my będziemy mied prawdziwy klucz — dokooczyła Magda.
Merritt się uśmiechnął.
— Magda nazwała go Mieczem Prawdy i właśnie tym będzie: narzędziem, bronią rządzącą się
własnymi prawami. Jest w nim potężna magia osnuta wokół prawdy, żeby chronid moc Ordena, a nie
tylko ją uwolnid, toteż miecz będzie miał cel: poszukiwanie prawdy. To da mu własne życie,
usprawiedliwi jego istnienie. Ponieważ jest to Miecz Prawdy, oręż stworzony do walki o prawdę,
ludzie nie będą się spodziewad, że może to byd zarazem klucz do mocy Ordena.
Quinn puknął się w czoło.
— Nigdy nie podejrzewałem, że moi przyjaciele są tacy przewrotni i podstępni.
Merritt uśmiechnął się samym kącikiem ust.
— A w tym czasie, z mieczem u boku, będę szukad szkatuł Ordena. Jeśli je znajdę, będziemy je
chronid. Ponieważ nikt nie wie o istnieniu prawdziwego klucza, to miejmy nadzieję, że pogłoski o
naszej podróbce zachęcą tego, kto ma szkatuły, do szukania tego fałszywego klucza i nie będzie on
próbował bez niego posłużyd się mocą. Musimy jednak pamiętad, że moc Ordena istnieje dłużej, niż
nam się wydaje. Jest prastara. Powinniśmy rozumied, że jej poszukiwania i wysiłki zmierzające do jej
chronienia mogą byd splecione z losami rodzaju ludzkiego i przeciągnąd się poza nasze życie. Mogą
trwad setki, a nawet tysiące lat. To coś o wiele ważniejszego niż my. Teraz to nasza walka, lecz
powinniśmy pamiętad, że byd może przekażemy pałeczkę przyszłym pokoleniom. Jeśli nie
odnajdziemy szkatuł, to w przyszłości, kiedy Miecz Prawdy zostanie przekazany właściwej osobie,
która go będzie chronid, będzie ona miała też własną misję: poszukiwanie prawdy. W ten sposób
prawdziwa moc i prawdziwy cel istnienia mieczaklucza, pozostaną ukryte, póki nie pojawi się ta
właściwa osoba.
Quinn wpatrywał się w Merritta.
— Bierzemy na siebie bardzo poważny obowiązek i odpowiedzialnośd.
— Owszem — przyznał Merritt.
Quinn przytknął palce do czoła i chodził wokół komnaty, rozmyślając nad tym wszystkim.
Wreszcie stanął przed Magdą i Merrittem.
— Chcecie, żebym stworzył jakiś rodzaj klucza?
— Tak, coś, co by odwróciło uwagę od tego prawdziwego — powiedziała Magda. — A jeżeli
dośd dobrze to ukryjemy, zostawiając jednak pewne wskazówki, ludzie uwierzą, że fałszywy klucz jest
tym prawdziwym.
— To się robi okropnie skomplikowane — stwierdził Quinn, zacierając ręce. — Musimy
sporządzid długą listę rzeczy potrzebnych do tego przedsięwzięcia.
— Dlatego przyszliśmy do ciebie — rzekła Magda. — Ty jeden potrafisz to zrobid.
Merritt spojrzał na niego poważnie.
— Wiesz, Quinnie, jak niebezpieczna jest moc Ordena. Nieodpowiednio wykorzystana może
przerwad zasłonę i zniszczyd świat życia. Musimy zrobid wszystko, żeby to się nigdy nie stało.
Zamyślony Quinn tylko machnął ręką.
— Tak, jasne, masz rację. Więc jak napomkniemy o tym fałszywym kluczu?
ROZDZIAŁ 100
Merritt pomachał dziennikiem.
— Napomkniemy o nim w księgach o magii, różnych zapiskach i w historii. To dzięki takim
wzmiankom zacząłem uważad, że klucz musi mied postad miecza. Zawsze spisywałeś dzieje Wieży.
Musisz stworzyd fałszywą historię dla fałszywego klucza. Wymyśl coś, co najlepiej ukaże, czym
powinien byd klucz, a co ludziom wyda się sensowne, tak żeby uwierzyli w tę naszą zmyłkę.
Quinn w zamyśleniu potaknął.
— Pierwsze Prawo Magii.
— Właśnie — przyznał Merritt. — Imperator Sulachan zgromadził informacje, bo pilnie
studiuje historię. Zbiera, co się da, z zapisków i relacji. Wedle słów Nai, między innymi do tego
wykorzystuje Nawiedzających Sny. Zatem żeby skuteczniej ukryd prawdziwy klucz, musimy się
postarad, żeby pewne fragmenty dziejów stały się bardziej niejasne. Musimy zatrzed wrażenie, że
klucz powinien byd mieczem. Nie chcemy, żeby Sulachan, czy też ten, kto ma szkatuły, łatwo wyczytał
z historii prawdę. Jeśli ludzie poznają stworzoną przez ciebie zagmatwaną historię, zaczną ją
powtarzad. Twoje relacje zaczną żyd własnym życiem, wejdą do powszechnego obiegu. A wtedy
prawda zostanie zamazana, przynajmniej póki nie znajdziemy szkatuł. A jeśli nie my, to znajdzie je w
przyszłości właściwa osoba. Więc kiedy będziesz tu, przy sylfie, spisywał swoje dzienniki, nie pisz
jasno i wyraźnie o tym, co się teraz dzieje. Nie ułatwiaj ludziom zrozumienia tego, co się wydarzyło w
Wieży, ani tego, co wiemy, co odkryliśmy i jak sobie poradziliśmy ze spiskiem. Nie ujawniaj, jak
Magda przejrzała spisek Lothaina, jak zdemaskowaliśmy zdrajców, kolaborantów i szpiegów. Nie
pozwól, żeby wróg się dowiedział, jak to zrobiliśmy. Zagmatwaj wszystko.
— No jasne. Dezinformacja — powiedział Quinn. — Mogę to zrobid. Wplotę fałszywe
informacje i zrobię z tego mglistą, niejasną opowieśd, która przesłoni to, co naprawdę się wydarzyło.
— Znakomicie. — Merritt kiwnął głową.
Quinn pstryknął palcami.
— A może ten fałszywy trop w sprawie klucza podrzucimy w księdze?
— Księdze... — zadumał się Merritt.
— Tak, podobnej do tych ze skomplikowanymi formułami ryftu, które Baraccus przyniósł ze
Świątyni Wichrów.
— To było dobre — orzekła Magda.
Quinn kiwał palcem i głośno myślał:
— Mógłbym nawet wykorzystad parę kalkulacji z formuł, żeby to uzasadnid. Nie tyle, rozumie
się, żeby właściwie zadziałały, ale wystarczająco dużo danych, żeby to się wydawało prawdziwe. Jeżeli
będzie odpowiednio skomplikowane i jeśli trochę zawartych tam zaklęd naprawdę zadziała, fałszywy
klucz wyda się prawdziwy.
— Co to będzie za księga? — zapytała Magda.
— Księga instrukcji — wyjaśnił Quinn. — Czyż nie tego ludzie się spodziewają? Będą chcieli się
dowiedzied, jak wykorzystad moc Ordena. Księga instrukcji spełni te oczekiwania.
— Moc Ordena pochodzi z czasów sprzed przemieszczenia się gwiazdy — powiedział Merritt.
— Informacje o tym są w najlepszym wypadku wyrywkowe.
— Otóż to — stwierdził Quinn. — Ludzie zechcą wiedzied, jak to działa. Zaczną szukad księgi
magii, która im to powie. Więc dlaczego mielibyśmy im jej nie dad?
— Stworzyd fałszywą księgę instrukcji jako klucz do mocy? — upewniła się Magda.
— Tak. To będzie księga o tym, jak korzystad ze szkatuł Ordena, pełna prawdziwych formuł
sprzed przemieszczenia się gwiazdy, co uwiarygodni tekst, ale na tyle zmienionych, żeby nie miały
żadnej wartości jako prawdziwy klucz. Kto będzie wiedzied, że są fałszywe? Nie ma jak ich sprawdzid,
z czym porównad.
Magda była zaintrygowana.
— Uważasz, że potrafiłbyś stworzyd księgę sprawiającą wrażenie tak autentycznej, że ludzie,
którzy ją znajdą i przeczytają, uwierzą w jej prawdziwośd?
— Moc Ordena jest pradawna — powtórzył Quinn słowa Merritta. Jak mogliby cokolwiek
potwierdzid? Mogę sprawid, że księga będzie się wydawała prawdziwa, chod tak naprawdę będzie
jedynie mglistym cieniem. A niejasna historia, którą spiszę, tylko doda jej powagi.
— Nawet mógłbyś ją tak nazwad — odezwał się Merritt. — Zatytułuj ją Cienie albo jakoś tak.
— To zbyt proste — stwierdziła Magda. — Brzmi jak imię mojej kotki. Byłoby lepiej, gdyby
dzieło sugerowało, że funkcjonuje jako klucz. Jakby zawierała metody uzyskania odpowiedzi. Trzeba
bardziej tajemniczego tytułu.
Quinn zmarszczył brwi.
— Na przykład?
Magda się zamyśliła. Nagle coś jej przyszło na myśl.
— A może Księga Opisania Cieni?
Brwi zachwyconego Quinna powędrowały w górę.
— Podoba mi się.
— Tytuł jest znakomity. — Uśmiechnął się Merritt.
Jego uśmiech ją uszczęśliwił. Lecz tę jasną, krótką chwilę od razu przydmił spowijający jej
serce mrok.
— Zaraz się do tego zabiorę — powiedział Quinn. — Stworzę też trochę historycznych źródeł
napomykających, że klucz do szkatuł Ordena można znaleźd w Księdze Opisania Cieni. Mogę nawet
tak opracowad pewne fragmenty tekstu, żeby wyglądało na to, że pochodzą sprzed przemieszczenia
się gwiazdy. Jeśli pozwolimy, żeby te zapiski wpadły w niepowołane ręce, i jeżeli dotrą do imperatora
Sulachana, to zacznie on gonid za cieniem.
Zamyślony Merritt skubał dolną wargę.
— Mógłbyś przygotowad parę fałszywych dokumentów o bieżących wydarzeniach, ze
strzępami pradawnej wiedzy o kluczu do mocy Ordena, i dad do zrozumienia, że kluczem jest księga.
Moglibyśmy je umieścid przy zmarłym w stroju kuriera. — Merritt nachylił się ku nim. 1
zostawilibyśmy ciało tam, gdzie by je znalazły patrole generała Kuna.
— A jeżeli ukryjemy Księgę Opisania Cieni — dodał Quinn — to przekona imperatora, że jest
na właściwym tropie. Im trudniej będzie ją znaleźd, tym bardziej ludzie będą przekonani, że jest ona
kluczem.
— I nikt nigdy nie będzie podejrzewad, co jest tym prawdziwym uściślił Merritt, lekko
wysuwając z pochwy Miecz Prawdy.
— To się powinno udad — orzekł Quinn. — W koocu nikt nic nie wie o pochodzeniu mocy
Ordena. Zatrę to, co wiadomo o przemieszczeniu się gwiazdy, żeby ukryd znaną wiedzę. Nie będę
miał wiele do zmieniania ani nie będę musiał zaprzeczad wielu dowodom z najnowszej historii, toteż
łatwiej będzie wymyślid wiarygodną wersję.
— I spójrz na to. — Merritt otworzył dziennik i postukał palcem w pewne miejsce na stronie.
— Napisałeś w swoim dzienniku: „Dzisiaj nie powiodła się trzecia próba stworzenia klucza. Żony i
dzieci pięciu mężczyzn, którzy przy tym zginęli, snują się korytarzami, zawodząc z żalu. Iluż ludzi
jeszcze zginie, zanim się nam powiedzie lub zanim zaniechamy prób, uznawszy całą rzecz za
niemożliwą? Cel może jest szlachetny, lecz cena staje się zbyt wysoka".
— Rozumiem, co masz na myśli. To zbyt wyraźne — powiedział Quinn, przesuwając palcem
po pierwszych słowach i sprawiając, że zniknęły. — Zmienię to tak: „Dzisiaj nie powiodła się trzecia
próba wykucia Miecza Prawdy". W ten sposób oddzielę miecz od klucza i sprawię, że miecz wyda się
odrębnym przedmiotem.
Merritt się uśmiechnął.
— Znakomicie. To uprawdopodobni przekonanie, że miecz jest czymś innym niż klucz.
— Dodam do księgi trochę prawdziwej magii — powiedział Quinn — żeby się wydawała
bardziej autentyczna. Trochę zaklęd i narysów uroków i księga stanie się złowieszcza.
— Podstępny z ciebie człowiek, Quinnie. — Magda się uśmiechnęła.
Quinn uniósł brew.
— Skoro już tak uważasz, to poczekaj, aż zobaczysz Księgę Opisania Cieni.
ROZDZIAŁ 101
Magda wpadła do komnaty z sylfą a Merritt tuż za nią.
Lord Rahl, oparty o niską obmurówkę studni, podniósł wzrok, kiedy usłyszał ich kroki, i
odgarnął z twarzy blond włosy. Po podróży był nieco oszołomiony, lecz zachwycony. Tak reagowało
sporo ludzi. Magda musiała przyznad, że i na nią tak to podziałało. Mimo to nadal nie lubiła sylfy.
— Zjawiłem się tak szybko, jak mogłem. — Lord Rahl wskazał młodego czarodzieja. — Quinn
mi wszystko opowiedział. Ale się działo... — Uśmiechnął się do Magdy. — Spowiedniczka, co? Pasuje
ci. — Powiódł wzrokiem po jej białej szacie. — Muszę przyznad, że i suknia w sam raz. Świetnie
dopasowana, prawdę mówiąc.
— Dziękuję — powiedziała, nie mając pojęcia, co innego mogłaby rzec.
— Kiedy dostałem wiadomośd, w pierwszej chwili się zmartwiłem, że z jakiegoś szalonego
powodu chcesz poślubid tego wieprza. Powinienem byd mądrzejszy. Dobra robota, Magdo. Dobra
robota. Naprawdę miałaś powód, żeby zostad w Wieży, jak mi powiedziałaś, kiedy się ostatnio
widzieliśmy.
Merritt potaknął.
— Chociaż Magda wykryła spisek i ujawniła zdradę Lothaina, obawiam się, że nadal mamy
wiele do zrobienia i czeka nas ciężka wojna. Czy Quinn powiedział ci o półludziach?
Alric Rahl z westchnieniem potaknął.
— I o chodzących trupach też.
— Chcieliśmy, żebyś wiedział, z czym mają do czynienia twoi żołnierze — powiedział Merritt.
— Ciężko będzie z czymś takim walczyd. Jeszcze nie wypracowałem sposobu, żeby ich trzymad z dala
od nas. Sugeruję, żeby dobrze zapieczętowad wszystkie miejsca, gdzie się grzebie zmarłych, jak na
przykład katakumby.
— Zawsze niepokoili mnie ludzie z bronią w ręku i czarodzieje rzucający zaklęcia. Nigdy nie
przyszło mi na myśl, że będę musiał się przejmowad zmarłymi.
— Mogę cię zapewnid, że i mnie to nie wpadło do głowy — powiedział od stołu Quinn.
Coś się pojawiło na obrzeżach świadomości Magdy, ale nie mogła tego uchwycid.
— Słuchajcie. — Lord Rahl wyciągnął szyję, wyglądając za drzwi i upewniając się, że nikt nie
słucha. — Mam do powiedzenia coś ważnego. Ale to musi pozostad między nami.
Magda pomyślała, że to dzieo tajemnic.
— O co chodzi?
Lord Rahl podrapał się po policzku, szukając słów.
— Znaleźliśmy coś. Coś bardzo ważnego.
— „Znaleźliście"? — zapytał podejrzliwie Merritt — Gdzie to „znaleźliście"?
Lord Rahl ciężko westchnął.
— Przy człowieku, którego zabiliśmy. Prawdę mówiąc, ubiliśmy ich całkiem sporo, zanim
wreszcie zabiliśmy tamtego. Był tak chroniony, że uznaliśmy, iż musi byd ważną osobą albo mied przy
sobie coś bardzo ważnego. Sprawdziło się to ostatnie.
— I co to było? — zapytała Magda.
Lord Rahl wsparł dłoo na niskiej kamiennej obmurówce studni sylfy i odchylił się w tył,
spoglądając na nich błękitnymi oczami.
— Było wysadzane klejnotami.
Merritt nadal miał podejrzliwą minę.
— Powiadasz, że znalazłeś skarb?
— Można tak powiedzied. Klejnoty zdobiły szkatułę. — Posłał im znaczące spojrzenie.
— Szkatułę — powtórzył Merritt. — Jaką?
Alric Rahl uniósł brew i skrzyżował ramiona na piersi.
— Szkatułę czarną jak serce Opiekuna i zawierającą potężną moc, jeśli rozumiesz, o co mi
chodzi.
Magda spojrzała na Merritta, a potem znowu na lorda Rahla.
— A skąd ci przyszło na myśl, że ta szkatuła zawiera potężną moc? Próbowałeś ją otworzyd?
— Masz mnie za głupca? — oburzył się lord Rahl.
— Ależ skąd — odparła Magda. — Lecz powiedziałeś, że zawiera potężną moc. Co wiesz o tej
szkatule?
Łypnął na nią.
— Czyżbyś zapomniała, że Baraccus i ja byliśmy przyjaciółmi? Powiedział mi, że moc Ordena
zamknięto w trzech czarnych jak noc, wysadzanych klejnotami szkatułach. Rzecz w tym, że zdradził
też, iż szkatuły odesłano do Świątyni Wichrów. — Spojrzał kolejno na Magdę i Merritta. — Skoro są w
Świątyni Wichrów, to co jedna z nich robi na tym świecie, wśród rzeczy martwego człowieka?
— Lepiej mu powiedzmy — szepnął Merritt.
Magda przytaknęła i przeciągle westchnęła.
— Szkatuły skradziono ze Świątyni Wichrów.
— Najwyraźniej. Kto je wziął?
Merritt wzruszył ramionami.
— Gdybym miał zgadywad, powiedziałbym, że ludzie Sulachana.
— A co z dwiema pozostałymi? — spytała Magda.
Lord Rahl westchnął ze smutkiem.
— Nie wiem. Mam tylko jedną. I nie uwierzylibyście, ilu ludzi musieliśmy zabid, żeby ją
zdobyd.
— Mogę się domyślad — mruknął Merritt. — Ale jeśli należała do Sulachana, to pojawi się
jeszcze więcej żołnierzy, żeby ją odebrad.
— Nie wątpię — zgodził się lord Rahl.
— Musimy ją ukryd — powiedziała Magda. — Próby chronienia jej będą zbyt ryzykowne.
Musimy ją ukryd.
— Świetny pomysł, ale gdzie? — zapytał Merritt. — Nie znam miejsca na tyle bezpiecznego,
żeby nie mógł jej tam wytropid imperator Sulachan. W koocu była ukryta w Świątyni Wichrów, w
zaświatach, a udało mu się ją zdobyd.
— Jeśli nie będzie wiedzied, gdzie szukad... — zaczęła.
I umilkła, bo nagle sobie coś przypomniała. Zamrugała. Ciekawa była, czy to w ogóle
możliwe... Chwyciła Merritta za rękaw.
— Czar grawitacyjny.
Lord Rahl się zachmurzył.
— Jaki czar?
— Grawitacyjny — powtórzył Merritt, ignorując lorda Rahla i całą uwagę skupiając na
Magdzie, bo wyczytał z jej oczu, że zmierza do czegoś ważnego. — Co z nim?
— Ten malutki czar grawitacyjny, który wymyśliłeś i mi dałeś, przyciąga do siebie figurki z
gliny.
— Racja — powiedział przeciągle, bo zaczynał rozumied.
— A gdybyś stworzył większy czar grawitacyjny, który by przyciągał umarłych ożywionych
przez Sulachana i półludzi? Naja pomagała ich stworzyd. Wie, jak funkcjonują i jak zmanipulowano ich
dusze, więc może mogłaby powiedzied, jakie zaklęcia wykorzystano. Wtedy mógłbyś stworzyd czar
grawitacyjny przyciągający właśnie ich, prawda?
— Jak na kogoś, kto urodził się bez daru — powiedział z uśmiechem Merritt — z pewnością
masz ciekawe pomysły, jak go wykorzystywad. Wspaniale pasujesz do konstruktora.
Lord Rahl patrzył to na jedno, to na drugie.
— Gdzie ich przyciągał?
Merritt przesunął dłonią po karku.
— W tym cały problem. Musiałoby to byd miejsce, gdzie byśmy ich mogli schwytad, a potem
tam zatrzymad.
Magda pstryknęła palcami.
— Symbole Izydory.
Merritt już potakiwał.
— Moglibyśmy wykorzystad zaklęcia Izydory do stworzenia bariery niepozwalającej im uciec.
Lord Rahl nadal groźnie się chmurzył.
— Chcesz powiedzied, że potrafiłbyś stworzyd czar przyciągający chodzące trupy Sulachana i
półludzi?
Kiedy Merritt z uśmiechem przytaknął, Alric Rahl podjął:
— A wtedy umieściłbyś czar zaporowy, żeby ich uwięzid w pułapce?
— Otóż to — powiedział Merritt. — Moglibyśmy ich przyciągnąd i uwięzid, a wtedy nasze
wojska nie musiałyby z nimi walczyd. Łamałem sobie głowę, próbując wymyślid broo i sposoby ich
pokonania, ale jeśli po prostu gdzieś ich uwięzimy, w ogóle nie będziemy musieli z nimi walczyd. A to
uratuje życie ogromnej liczbie naszych żołnierzy, nie mówiąc już o niewinnych ludziach z okolic
zajmowanych przez Sulachana.
— Potrzebujemy tylko miejsca, gdzie moglibyśmy ich uwięzid stwierdziła Magda. — Powinno
byd bardzo odległe, żeby naturalne przeszkody uzupełniały czary zaporowe, tak na wszelki wypadek.
Może jakiś kanion albo coś w tym rodzaju.
Lord Rahl się rozchmurzył. Opuścił skrzyżowane dotąd na piersi ramiona. Nagle zrobił się
poważny i skupiony.
— Mroczne Ziemie.
— Mroczne Ziemie? — spytał Merritt. — Gdzie są Mroczne Ziemie?
— To odległe i niegościnne rejony D'Hary. Na północy Mrocznych Ziem jest rejon otoczony
górami. Gdybyś zdołał ich tam przyciągnąd swoim czarem, można by ich tam uwięzid. Nikt nie bywa w
tych odległych okolicach. Są niebezpieczne. Wszyscy zawsze uważali je za ziemie demona.
— Idealnie pasuje — orzekła Magda i spojrzała na Merritta. — Gdy tylko wymyślisz czar
grawitacyjny działający na ożywionych zmarłych i półludzi, będziemy mogli się tam udad, umieścid
czar i ich zwabid.
— Czar zaporowy, który stworzyłem na podstawie tego obmyślonego przez Izydorę, nie
powinien osłabnąd przez tysiące lat. No i — pochylił się ku niej z iskierkami w oczach — moglibyśmy
też umieścid tam szkatułę Ordena. Kto by się zapędzał na ziemie demona, pełne chodzących trupów i
półludzi, tylko czekających, żeby go rozszarpad i żywcem pożred?
Magda przycisnęła dłoo do piersi i westchnęła z ulgą.
— Właśnie rozwiązaliśmy dwa problemy za jednym zamachem. Jak tylko stworzysz te
zaklęcia, możemy się udad na Mroczne Ziemie i zastawid pułapkę.
— MY? — Pokręcił głową. — Ty nie jedziesz. Działanie czaru grawitacyjnego zależy od
odległości. Gdybyś odsunęła od niego na pewną odległośd te gliniane figurki, które ci dałem, toby ich
nie przyciągał. Muszę stworzyd czar, a potem znaleźd się na tyle blisko wojsk nieprzyjaciela, żeby miał
moc przyciągnięcia umarłych. Kiedy już wszyscy za mną pójdą, będę mógł ich zaprowadzid na
Mroczne Ziemie i do tamtych odległych okolic. Gdy tylko wszyscy się tam znajdą, umiejscowię czar
grawitacyjny i położę czar zaporowy, żeby ich zatrzymad. Wolałbym, żeby za mną nie szli, ale nie ma
innego sposobu. Zatem to zbyt niebezpieczne i nie możesz mi towarzyszyd.
— Zbyt niebezpieczne?! — Magda wsparła się pod boki. — A niby kto uratował ci skórę,
zabijając żołnierzy i uwalniając cię?!
Lord Rahl uniósł dłoo.
— Ach, czyż to opowieśd, którą powinienem usłyszed? Zabiłaś żołnierzy? O czym ty mówisz?
Merritt z irytacją machnął ręką.
— Miała miecz.
— Aha, miała miecz. To wszystko tłumaczy.
— I tylko dlatego, że własnoręcznie zabiła czarodzieja i ośmiu lub dziesięciu żołnierzy
Lothaina, wyobraża sobie, że jest zdolna do takiej walki.
Lord Rahl splótł dłonie i uniósł brew.
— Wygląda mi na to, że pewnie tak jest.
Merritt skrzywił się, a potem uśmiechnął.
— Pewnie tak. Trochę potrwa, nim stworzę zaklęcia, ale gdy tylko będą gotowe, zastawimy
pułapkę.
Uśmiechnął się do Magdy specjalnym, tylko dla niej przeznaczonym uśmiechem.
Rozpromieniła się.
ROZDZIAŁ 102
— Znalazłam go — powiedziała Naja głosem, który brzmiał tak, jakby dobiegał z bardzo
odległego świata. Ścisnęła rękę Magdy. — Znalazłam go.
Magda przełknęła ślinę.
— Jesteś pewna, że to on?
Naja, z zamkniętymi oczami, powoli skinęła głową.
— Znalazłam go. To wspaniałe. Jego duch jest piękny. Wiedziałam, że taki będzie.
Łza spłynęła po policzku Magdy.
— Możemy... z nim porozmawiad?
Naja lekko zmarszczyła gładkie czoło.
— W pewnym sensie. Jak już mówiłam, jeśli on na to pozwoli, to tak.
Były tylko we dwie, chod zarazem przebywały w zaświatach pełnych duchów.
Pokój był ciemny, jedynie w ich pobliżu płonęło dwanaście świec, ustawionych na podłodze i
otaczających je kręgiem. Był środek nocy, panowała głucha cisza. Przez okiennice nie przesączała się
ani odrobina światła. Magda i Naja były w składziku w apartamencie Pierwszego Czarodzieja.
Wydawał się odpowiednim miejscem, bo Baraccus spędzał tu wiele czasu.
Obie siedziały ze skrzyżowanymi nogami na pluszowym okrągłym dywanie, ułożonym przed
warsztatem Baraccusa, obramowanym świecami. Reszta pokoju, poza kręgiem blasku świec, równie
dobrze mogłaby byd pustką zaświatów.
Magda przelotnie pomyślała, że może tak było.
Nie powiedziała Merrittowi, co chce zrobid. Nie wiedziała, co by o tym pomyślał.
Przypuszczała, że poparłby ją, ale nie chciała go martwid. Zawsze niezmiernie poważał Baraccusa jako
jej męża, szanował też jej uczucia do niego.
Lecz Baraccus odszedł.
Magda była samotna. Miała ludzi, którzy się o nią troszczyli, lecz bez Baraccusa czuła się
opuszczona. Strasznie było za nim tęsknid i wiedzied, że już nigdy nie powróci do jej życia. Nie
wiedziała, jak znaleźd ukojenie.
Pomyślała, że może byłoby jej lżej, gdyby wiedziała, dlaczego się zabił.
Merritt rozumiał. Rozumiał, chod nigdy o tym nie rozmawiali. Ale Magda nie była pewna, czy
ona sama rozumie. Merritt przez wzgląd na Baraccusa zachowywał pełen szacunku dystans.
Właściwie wolałaby, żeby się tak nie zachowywał. Lecz nie wiedziała, jak wykroczyd poza to,
co utracone.
Nie było to oczywiście fair wobec Merritta, ale nic nie mogła na to poradzid. Nie potrafiła się
uporad z uczuciami.
Czuła się jak jedna z dusz półludzi, zagubiona pomiędzy światami, niewiedząca, gdzie jej
miejsce.
Naja rozumiała. Powiedziała, że to naturalne. Że często trudno kogoś pożegnad. Że ludzie do
niej przychodzili, bo nie potrafili tego zrobid. Zdawała się lepiej od Magdy rozumied jej sprzeczne
uczucia i zaproponowała pomoc w nawiązaniu kontaktu z duchem, żeby Magda mogła odzyskad
spokój.
Cieniulka zamiauczała cicho, wyłaniając się z ciemności i ocierając o bok Nai. Przeciągnęła
ogonem po jej ciele, a potem ostrożnie wskoczyła Magdzie na kolana, zwinęła się w kłębek i zaczęła
mruczed.
Czarna kotka dobrze się czuła wśród duchów.
— Możesz go zapytad, czy odczuwa spokój?
Naja, nie otwierając oczu, uśmiechnęła się.
— Nie muszę go o to pytad. Czuję, że tak.
— Jak to możliwe? To znaczy przecież odszedł, jest sam... beze mnie...
— Z duchami jest inaczej — powiedziała Naja. — Troski naszego świata i naszych serc są
odmienne niż sprawy w zaświatach.
— Mogę z nim porozmawiad?
— W pewnym sensie, za moim pośrednictwem, jeżeli pozwoli. Pytaj.
Magda znowu przełknęła ślinę.
— Tak bardzo za tobą tęsknię, Baraccusie.
— On wie, Magdo. Wie.
Magda dziwnie się czuła, próbując rozmawiad o głębokich, intymnych uczuciach poprzez inną
osobę. Lecz wiedziała, że musi spróbowad, jeżeli chce go zapytad, dlaczego się zabił. To była jedyna
możliwośd.
— Ale... chociaż za tobą tęsknię, już nie jest tak samo. Nie ma cię tutaj i nie mogę trwad przy
tobie tak, jakbym chciała.
— On i to wie, Magdo — powiedziała łagodnie i cicho Naja.
— Ale ja...
— Znam twoje uczucia, Magdo — powiedziała Naja głosem, który nagle stał się dziwny,
daleki.
Magda się jej przyjrzała, ale wydawało się, że nagle zrobiło się zbyt ciemno, by widziała, jak
poruszają się wargi spirytystki.
W otaczającym je mroku poruszały się cienie.
— Wiem, że jesteś wobec mnie lojalna — mówił dziwny głos. — Lecz już nie istnieje ten, kim
byłem, ten, kogo kochałaś. Odszedłem. W twoim świecie może istnied wyłącznie wspomnienie o
mnie. Przez wzgląd na to wspomnienie twoja lojalnośd wobec mnie jest częścią życia, lecz może się
okazad brakiem lojalności wobec samej siebie, jeśli będziesz się jej tak trzymad, że przesłoni ci resztę
życia.
— Dlaczego mnie opuściłeś? — zapytała niepewnym głosem i łza spłynęła jej po policzku. —
Myślałam, że kochasz mnie ponad wszystko. Czemu mnie zostawiłeś?
Czekała, świece syczały. Nie wiedziała, czy Baraccus odpowie. Dziwny głos w koocu powrócił.
— Musiałem to zrobid, bo kocham świat życia.
Magda stłumiła szloch.
— Proszę, Baraccusie. Nie rozumiem.
— Są inni, którzy mogą zrobid to, co ja bym zrobił. Mogą walczyd, tak jak ja bym walczył.
Mogą służyd naszej sprawie, tak jak ja służyłem. Nie jestem niezastąpiony, tak jak uważałaś. Nie
byłem niezbędny. Lecz ty jesteś jedyna w swoim rodzaju, mój cenny kwiatuszku. Nigdy przedtem nie
było kogoś takiego jak ty i nigdy nie będzie. To dotyczy nas wszystkich. Nie ma nikogo, kto mógłby
zrobid to, co ty zrobiłaś, w tym czasie i w ten sam sposób. Nie ma drugiej takiej osoby, która by
doświadczyła tego samego co ty i podjęła potem takie, a nie inne decyzje. Nikt nie zrobiłby tego za
ciebie i nie stałby się tym, kim ty się stałaś. Byłaś i pozostałaś na przeznaczonej sobie ścieżce.
Było wiele dróg, które by zaprowadziły świat w wiekuiste mroki, i tylko ty jedna mogłaś go
bezpiecznie przeprowadzid przez niebezpieczne czasy. Sprowadziłaś świat na właściwą drogę wtedy,
kiedy należało to zrobid.
Gdybym żył, nigdy byś nie podjęła tych decyzji.
W Świątyni Wichrów zobaczyłem przyszłośd. Nie jedną, lecz wiele możliwych przyszłości. Tę,
która by nastała, gdybym wrócił i żył. I przyszłośd bez ciebie.
Oglądałem ich tysiące. Zobaczyłem wszelkie możliwości i warianty, wybory, wszelkie
odgałęzienia i rozwidlenia proroctwa. Lecz zobaczyłem i tę jedyną przyszłośd, która dawała światu
życia największą szansę w obliczu zbliżających się mrocznych czasów. I w tej przyszłości ujrzałem, że
jeśli pozwolę ci wkroczyd na własną ścieżkę, staniesz się tym, co jest niezbędne.
Gdybym żył, stałabyś u mego boku. Nie miałabyś powodu robid czegoś więcej, byd kimś
więcej. Rozwidlenia proroctwa wyglądałyby inaczej. Drzwi pozostałyby zamknięte. Gdybyś nie szukała
prawdy, jak to zrobiłaś, nasza sprawa byłaby stracona, bo nigdy nie stałabyś się Spowiedniczką.
Widziałem tam o wiele więcej i to mnie skłoniło do dokonania takiego wyboru. Lothain
kłamał. Dostał się do Świątyni. Kłamał, żeby ukryd swoją zdradę. Kiedy już tu był, powiększył szkody
poczynione przez zdrajców z grupy Świątyni, pozmieniał ważne rzeczy i uszkodził istotne elementy
płynące ku światu życia. Lothain usunął dar ze świata ludzi, tak że będzie się rodzid coraz mniej
czarodziejów, a ponieważ Świątynia jest w świecie zmarłych, udało mu się usunięcie magii
subtraktywnej. To dlatego księżyc zrobił się czerwony. To było ostrzeżenie po szkodach wyrządzonych
przez Lothaina.
Magdę to nie tylko zdumiało, ale i przeraziło.
— Chcesz powiedzied, że Lothain naruszył Grace i zniszczył magię na tym świecie?
— Nie całkiem — powiedziała dziwnym głosem Naja. — Próbował, ale chod nie do kooca mu
się udało, narobił poważnych szkód. Wepchnął świat na drogę wybraną przez imperatora Sulachana,
na ścieżkę ku życiu bez magii. Lecz zdołałem sprawid, że to nie jest nieuniknione.
To było moje najważniejsze zadanie, które wyłącznie ja mogłem wykonad. Lecz tylko tyle
mogłem zrobid. Zdołałem sprawid, że liniami Grace płynie wystarczająca ilośd daru, żeby można mied
pewnośd, iż jeśli nawet magia w rodzaju ludzkim osłabnie, to pewnego dnia narodzi się ktoś
obdarzony tym, co niezbędne w dziele naprawy świata życia. Jeśli i on podejmie właściwe decyzje we
właściwym czasie.
Pamiętasz księgę, którą przyniosłem, i misję, w którą cię wysłałem po swoim powrocie?
Magda potwierdziła.
— Tak, poprosiłeś mnie, żebym sylfą dostarczyła księgę do twojej sekretnej biblioteki. Zabiłeś
się, kiedy mnie nie było. Jak mogłabym o tym zapomnied?
— Twoja podróż to częśd roli, jaką mogłem odegrad w nakierowywaniu świata na drogę
dającą ludziom szansę. Dzięki tobie to wszystko stało się możliwe, bo wkroczyłaś na swoją ścieżkę.
Gdybyś się nie podjęła tamtej misji, świat byłby skazany. Teraz, jeśli właściwi ludzie podejmą ze
słusznych powodów właściwe decyzje we właściwym czasie, rodzaj ludzki nadal będzie mógł uniknąd
losu, jaki Sulachan i Lothain pragnęli mu zgotowad.
Lecz póki to nie nastąpi, musiałem pozwolid, żebyś ocaliła to, co mamy. Ujrzałem, że gdybym
żył, nie pozwoliłbym ci rozkwitnąd.
Zobaczyłem, że muszę umrzed, byś wyruszyła na wyprawę w poszukiwaniu odpowiedzi,
zwalczyła Nawiedzających Sny, złożyła przysięgę, szukała mnie w zaświatach poprzez spirytystkę i
przy okazji odkryła, że zmarli w katakumbach służą złu. Potem postano wiła odszukad Merritta,
pomogła mu znaleźd to, czego potrzebował do stworzenia klucza, i na koniec zrozumiała, dlaczego z
własnej woli chcesz się stad Spowiedniczką mogącą ujawniad zdradę tak, by wszyscy też ją zobaczyli.
Gdybym żył, nic z tego by się nie wydarzyło. Musiałem pozwolid, byś weszła na ścieżkę, która
chwilowo ocali świat. To pozwoli żyd tobie i innym ludziom i pewnego dnia walczyd.
Moja śmierd kazała ci dociekad, dlaczego się poświęciłem, a to z kolei ujawniło ci twoją
prawdę. W tym poszukiwaniu prawdy ujawnisz to, czego ja nie mogłem ujawnid, w sposób dla mnie
nie dostępny, dokonasz tego, czego ja dokonad nie mogłem.
Uważasz mnie za wielkiego człowieka, Magdo. Może taki jestem dla ciebie, lecz byłem
zwykłym mężczyzną. Popełniałem błędy, miałem słabostki i ograniczenia. Nie mogłem zrobid
wszystkiego. Lubię myśled, że miałem szlachetny umysł, lecz mimo to nie mógłbym zrobid tego, co,
jak zobaczyłem w Świątyni, należy zrobid. Ujrzałem jednak również, że ty byś to potrafiła.
Merritt jest do ciebie podobny w tym, że ma jedyną w swoim ro dzaju szansę. Nikt inny nie
ma takiej wiedzy, kreatywności i umiejętności jak on. Nikt inny nie wpadł na to, co on wymyślił.
Nikomu innemu by to nie przyszło do głowy. Jedynie Merritt mógł sobie wyobrazid, a potem stworzyd
Miecz Prawdy oraz Spowiedniczkę.
Właśnie teraz i w nadchodzących czasach jesteś potrzebna światu jako Spowiedniczka.
Znam, Magdo, twoje serce i twoją wiernośd wobec mnie. Lecz nie pozwól, by to odebrało ci
miłośd. Ta miłośd mnie nie zrani, nie umniejszy, nie zmieni tego, co nas łączyło. A jedynie cię
wzbogaci.
Powinnaś przyjąd to, co jest, nie trwad przy tym, co było.
To, co łączy ciebie i Merritta, jest inne od tego, co łączyło nas.
Może byd czymś więcej. Masz więcej wspólnego z Merrittem, niż ja kiedykolwiek mógłbym
mied z tobą. Łączy was zrozumienie, po krewnośd dusz, tak jak nas nigdy połączyd nie mogło. Łączy
was Miecz Prawdy i twoja przemiana w Spowiedniczkę. Odrodziłaś się do nowego życia. Merritt to
umożliwił.
Nie widziałaś tego, co ja widziałem, kiedy przeszył cię mieczem.
Zrobił to nie dlatego, że chciał cię przemienid w Spowiedniczkę, lecz dlatego, że ty tego
chciałaś. To była twoja decyzja. Cierpiał, lecz mimo wszystko to zrobił. To był najtrudniejszy czyn w
jego życiu i chociaż łamało mu to serce, zrobił to, bo tego chciałaś. Chciał ci dad to, czego pragniesz,
chod tak wiele go to kosztowało.
Magda tłumiła szloch. Usiłowała coś powiedzied, ale nie mogła.
— Nie pozwól, żeby to, co mieliśmy, pozbawiło cię bogatszych przeżyd z Merrittem. Nie
pozwól, żeby źle pojęta lojalnośd wobec mnie spętała twoje uczucia i pozbawiła cię tego, co możesz
mied.
Żeby kogoś pokochad, musisz najpierw pokochad siebie. Pokochaj siebie, Magdo, abyś mogła
jego pokochad. Pokochaj siebie na tyle, żeby wspomnienia o mnie przestały przytłaczad twoje serce.
Pokochaj siebie na tyle, żeby wiedzied, że zasługujesz na szczęście.
Wiedz, że dla Merritta mam tylko miłośd, tak jak dla ciebie. Szłaś drogą, która cię
zaprowadziła ku czemuś cudownemu. Nie trad z oczu tej ścieżki, oglądając się na mnie.
Mnie już nie ma. Pozwól mi odejśd, Magdo. Teraz ogarnął mnie spokój, pozwól mi wejśd
głębiej za zasłonę.
Magda szlochała, łzy płynęły jej po policzkach.
— Dziękuję, Baraccusie. Tak wiele mi ofiarowałeś. Dziękuję ci za życie. Nie zmarnuję go,
przysięgam.
— Wiem, Magdo. Wiem, że go nie zmarnujesz.
ROZDZIAŁ 103
Magda stała pośrodku podwyższenia — przed wygiętym w łuk stołem rady, przed radnymi —
w swojej białej szacie Spowiedniczki. Było tam tylko trzech radnych — Sadler, Clay i Hambrook — ale
wkrótce dołączą inni. Środkowe krzesło było puste. Teraz należało do niej. To ona przewodniczyła
radzie. Głos Spowiedniczki decydował. Za nią, w przepastnej komnacie, było niewielu ludzi. To nie
była otwarta sesja. Obecni byli wyłącznie zaproszeni goście.
Był tam generał Grundwall, zasmucony, że kiedyś mówił jej, iż ufa Lothainowi tylko dlatego,
że Magda zgodziła się go poślubid. Przepraszał miliony razy. Musiała mu w koocu nakazad, żeby już
nigdy jej za to nie przepraszał.
Tilly też była, wyleczona, w dobrym zdrowiu i świetnym humorze. Promieniała z dumy,
widząc Magdę w białej szacie Spowiedniczki, zajmującą w Wieży ważne miejsce, które zdaniem Tilly
zawsze się jej należało.
Był tam i Quinn, uśmiechnięty, no i Naja. Magda tęskniła za Baraccusem i Izydora, i za tymi
wszystkimi, których już tu nie było, bo przebywają z dobrymi duchami. Lecz była wdzięczna, że mogą
byd z nimi pozostali przyjaciele.
Merritt stał obok niej, przystojny jak nigdy. Miecz Prawdy, w ozdobnej złotosrebrnej pochwie
lśnił na tle czarnego stroju. Ponieważ znajdowała się po jego lewej stronie, widziała na rękojeści
wypukłe litery słowa Prawda.
Przemówił promieniejący radny Sadler:
— Magdo, Merritcie, wszyscy w Wieży mamy wobec was ogromny dług wdzięczności.
Ręka Magdy znalazła dłoo Merritta.
— Teraz — ciągnął — musimy was zobowiązad, żebyście pomogli nie tylko mieszkaocom
Wieży, ale i całych Midlandów, D'Hary, a właściwie całego Nowego Świata, by przeciwstawid się
zagrażającemu niebezpieczeostwu. Merritcie, wzięliśmy pod rozwagę twoje ostrzeżenie i zgadzamy
się co do tego, że powinniśmy przyjąd, na podstawie zalecenia twojego i Magdy, iż moc Spowiedniczki
bardziej przystoi kobietom niż mężczyznom. Potrzebujemy tej mocy, by nam pomogła odkrywad
prawdę w walce o przetrwanie. Dlatego też prosimy, żebyś stworzył nową moc, Spowiedniczki,
zgromadzenie sióstr opowiadających się za prawdą.
Merritt, ściskając dłoo Magdy, skłonił głowę.
— Mogę tego dokonad.
— A ciebie, Magdo, prosimy, żebyś była ich przewodniczką, Matką Spowiedniczką i sprawiła,
że staną się tak skuteczne, oddane i szlachetne w walce o prawdę, jak ty.
Magda, odwzajemniając uścisk Merritta, skłoniła głowę.
— Mogę tego dokonad.
— Merritcie, dzięki twoim wyjaśnieniom pojęliśmy swego rodzaju bezbronnośd
Spowiedniczki. Zwłaszcza po użyciu mocy, kiedy jest osłabiona. A przede wszystkim dlatego, że jej
moc uczyni z niej cel ataku wielu niebezpiecznych ludzi. Dlatego prosimy cię, byś został protektorem
Magdy, Matki Spowiedniczki. Kiedy już powstanie grupa Spowiedniczek, każda z nich też będzie
potrzebowad czarodzieja, obroocy i pomocnika. Lecz na razie jest was tylko dwoje: Matka
Spowiedniczka i czarodziej. Jeśli oczywiście się zgadzacie. — Popatrzył na jedno i na drugie. — Czy
obydwoje się zgadzacie?
Magda się uśmiechnęła. Wymienili z Merrittem spojrzenia.
Merritt, patrząc jej w oczy, powiedział:
— Czarodziej Merritt się zgadza i przyrzeka zawsze chronid Magdę, Matkę Spowiedniczkę.
Magda, patrząc mu w oczy, powiedziała:
— A Magda, Matka Spowiedniczka, zawsze będzie trwad przy swoim czarodzieju Merritcie.
Zebrani w komnacie zaczęli wiwatowad.
Kiedy tak dawali wyraz swej radości, Merritt pochylił się ku niej.
— Wyglądasz oszałamiająco, Matko Spowiedniczko.
Magdę policzki bolały od uśmiechania się.
— Ach, zapomniałem ci powiedzied o włosach — dodał poufale.
Przygładziła włosy, a potem wyjęła z nich biały kwiat, który kiedyś dostała od Baraccusa i
przechowywała w srebrnej szkatułce z pamiątkami. Obracała kwiat w palcach, rozmyślając o drodze,
którą wybrała.
— I co z moimi włosami?
— Nie możesz ich obcinad.
Magda spojrzała na niego chmurnie.
— Mogę, jeśli zechcę.
— A właśnie, że nie.
— O czym ty mówisz?
Nachylił się jeszcze trochę, z miną winowajcy.
— Moc nie pozwoli Spowiedniczce obciąd włosów.
Magda była naprawdę zdumiona.
— Nie pozwoli mi?
— W Midlandach długośd włosów kobiety świadczy o jej statusie. Jesteś Matką
Spowiedniczką. Nie ma kobiety o wyższej pozycji. Obcinając włosy, zdaniem wielu obniżyłabyś swój
status, toteż moc Spowiedniczki ci na to nie pozwoli.
— Nie pozwoli — powtórzyła bezbarwnym głosem.
— Otóż to.
— A jeśli będzie trzeba je przyciąd?
— Ktoś inny będzie musiał to zrobid.
Brwi Magdy powędrowały w górę.
— Denerwujące, nieprawdaż?
— Możliwe, lecz moc oczekuje, że będziesz szanowana.
— Długośd włosów nie gwarantuje szacunku.
Merritt wzruszył ramionami.
— Po prostu cię ostrzegam.
Magda z uśmiechem pochyliła się ku niemu, ujęła go pod ramię.
— Dzięki za ostrzeżenie.
Merritt szeroko się uśmiechnął i objął ją.
— Jasne. Czy to kwiat z twojej szkatułki?
Magda potwierdziła.
— Chciałam go dzisiaj mied. Baraccus poświęcił życie, żeby umożliwid naszą przyszłośd. Umarł,
żebyśmy wszyscy mogli dziś tutaj byd. Myślę, że byłby zadowolony.
— I ja tak myślę — powiedział Merritt.
Magda obracała kwiatuszek w palcach, patrzyła na niego i rozmyślała, co oznacza rola Matki
Spowiedniczki.
Obracający się w jej palcach kwiatek zaczął się robid przezroczysty. Mogła przezeo widzied.
A potem kwiatuszek znikł.
Znikł. Po prostu znikł.
— Widziałeś? — zapytała ze zdziwieniem.
— Pewnie, że tak.
Popatrzyła na przystojną twarz Merritta.
— Jak myślisz, co to może znaczyd?
— Myślę, że to może oznaczad, co tylko zechcesz.
Magda przez chwilę patrzyła na pustą dłoo.
— Wszystko — powiedziała w koocu. — To oznacza wszystko.
top related