julian aleksandrowicz - irena gumowska - kuchnia i medycyna
Post on 26-Oct-2015
398 Views
Preview:
TRANSCRIPT
Julian Aleksandrowicz – Irena Gumowska
Kuchnia i medycyna
Okładka i ilustracje Stanisław Szczuka
Opiniodawca; doc. dr hab. Jerzy Lisiewicz
Redaktor Alina Stradecka
Redaktor techniczny Teresa Kierzkowska
Korektor Danuta Witkowska
ISBN 83-225-0122-6
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
WYDAWNICTWO • WATRA
Warszawa 1986. Wydanie V.
Nakład 100000 + 250 egz.
Ark. wyd. 14,5. Ark. druk. 13,5.
Symbol 10697/RK. Format A5.
Cena zł 120,-
Druk i oprawa w NRD.
Przedmowa
Cechą natury ludzkiej jest skłonność do odsuwania od siebie złych nowin. W sytuacjach
ostatecznych dopiero przyjmujemy do wiadomości informacje wywołujące przykre odczucia.
W coraz większym stopniu czujemy się zmęczeni i zniechęceni pesymistycznymi prognozami
różnych dziedzin nauki, dotyczącymi chorób, zanieczyszczenia środowiska, zaśmiecania
globu ziemskiego itp. Kojarzące się z tymi doniesieniami wyobrażenia ciężkich schorzeń,
cierpienia, śmierci wywołują niepokój i lęk. Oficjalna medycyna, zwłaszcza w całym swym
majestacie, grozi nam „największym wymiarem kary", poucza, że powstające zaburzenia
chorobowe prowadzą do zejścia śmiertelnego. Wyrok adresowany jest szczególnie dla tych
„krnąbrnych", którzy nie słuchają jej nakazów.
Książka, którą Czytelnik bierze do ręki, odkrywa zupełnie „nowe oblicze" medycyny.
Pokazuje medycynę-profilaktykę, w pogodnym tonie proponującą zapobieganiu kłopotom
zdrowotnym. Aplikuje pokaźną dawkę optymizmu dla ludzi umęczonych mentorskim głosem
powag naukowych, lśniącą bielą sal szpitalnych oraz smętkiem wspaniale wyposażonych
sanatoriów.
Postęp nauk biologicznych i fizycznych w miarę swych osiągnięć stwarza tak wąskie
specjalizacje, że przedstawiciele różnych dyscyplin często nie są w stanie zrozumieć się
wzajemnie, mówiąc choćby o perspektywach badawczych. Wiedza w coraz większym stopniu
rozczłonkowuje świat ożywiony. Można porównać tę sytuację do reakcji dziecka, które —
ciekawe co jest wewnątrz domku ustawionego z klocków — bierze każdy z nich delikatnie do
rąk, a po chwili z zatroskaną miną ogląda kupkę rozsypanych zabawek. Sądzę, że analogię tę
można wykorzystać do aktualnej oceny tzw. osiągnięć z zakresu nauk biologicznych i
medycznych. Trudno oczekiwać, by doskonały nawet specjalista z jednej dziedziny znał
dobrze zależności, jakie zachodzą między poszczególnymi ogniwami łańcucha troficznego
całego ekosystemu, jakim jest gleba — roślina — zwierzę — człowiek.
Książka, którą rekomenduję, jest jedną z nielicznych prób nowoczesnego, korzystającego
z wielu dziedzin wiedzy, podejścia do tych zjawisk, które można nazwać życiem na kuli
ziemskiej. Olbrzymi trud i zaangażowanie biologów i lekarzy musi przynieść pożytek
ludzkości poprzez właśnie interdyscyplinarne interpretowanie zjawisk, a miarą tego pożytku
jest globalna ocena ich znaczenia dla całej populacji, dla której były przeznaczone. Prościej
mówiąc — nie rezultaty w leczeniu jednostek są podstawowym kryterium oceny sporów
naukowych, ale - upowszechnianie masowego stosowania środków lub metod zapobiegania
chorobom w stosunku do całych zbiorowości jest ostatecznym osądem, nawet jeśli „uczeni
mają podzielone zdania".
Jak w poprzednich wiekach zgrozą przejmowały wieści o zarazach („morowe powietrze"),
tak w mniejszym może stopniu, ale również duży niepokój budzą w nas dziś tzw. choroby
cywilizacyjne. Interdyscyplinarne spojrzenie na najbardziej niepokojącą z nich — proces
nowotworowy nie brzmi w tej książce jak groźne „Memento"... Autorzy proponują
profilaktyczne postępowanie — polegające przede wszystkim na odpowiednim odżywianiu
się — które oddala wizję tej strasznej choroby.
Zastosowane w ostatnich latach skomplikowane metody badań fizycznych potwierdziły
rolę mikroelementów na poziomie submolekularnych procesów warunkujących sprawne
reakcje utleniania w zaradzi komórek ssaków. Wykryto również zjawiska tłumaczące
wyraźne zależności między nieopanowanym bujaniem nowotworowym plazmy komórkowej
a sprawnie funkcjonującymi procesami utleniania, które to procesy są uwarunkowane m. in.
właśnie obecnością określonych mikroelementów, witamin i innych związków w codziennej
diecie.
Autorzy „Kuchni i medycyny" proponują korygowanie niedoborów (lub nadmiarów)
związków chemicznych (i całych struktur) biologicznie ważnych. W związkach tych biofizyk
widzi: „substraty transferu elektronowego", biochemik — „grupy prostetyczne apoenzymów",
ekolog — „korygowanie zaburzeń łańcucha troficznego". Lekarze widzą; „preparaty
parafarmakopealne wzmagające zejście procesu chorobowego".
Julian Aleksandrowicz i Irena Gumowska — będący zwolennikami postępowania
profilaktycznego — widzą realne możliwości poprawy zdrowia społecznego i na tym właśnie
polega humanitarna wartość ich pracy.
Autor niniejszej przedmowy nieśmiało informuje, ze od wielu lat, parając się tymi
zagadnieniami profesjonalnie, traktuje „Kuchnię i medycynę", jako zapowiedź nowych,
ożywczych prądów dla sfrustrowanych grup wąskospecjalistycznych ośrodków badawczych.
Przede wszystkim zaś będzie ona nieodzowną pomocą dla wszystkich kobiet, które w nowych
warunkach cywilizacyjnych muszą dbać o prawidłowe żywienie swoich najbliższych.
Na zakończenie muszę jeszcze wspomnieć o fascynującym postępie nauk medycznych,
dzięki któremu można było niejednokrotnie uratować zagrożone, wydawałoby się
beznadziejnie, życie ludzkie. Warto więc, aby inne, bardziej lub mniej pokrewne zespoły
badawcze wspomagały medycynę w jej interdyscyplinarnym ujęciu. Znając sytuację w
krajach tzw. wysoko rozwiniętych, jestem głęboko przekonany, że w Polsce mamy ku temu
szczególnie dużo okazji.
Prof. dr hab. JERZY MAZURCZAK
Czas zakręcić kran
Wielu ludzi przeraża wizja przyszłości człowieka we współczesnym świecie. Lękają się
widma gnębiących ludzkość chorób, których liczba wzrasta wraz z postępem cywilizacji.
Nawołują do walki o zdrowie fizyczne, umysłowe, psychiczne, o jakość życia i jak najlepszy
byt dla jednostki i całych społeczeństw. Nauka robi co może. A widocznie może wiele, bo
nieomal każdy dzień, każda godzina przynosi nowe wiadomości, odkrycia, doniesienia,
hipotezy. Doszło do tego, że w amerykańskim piśmie naukowym, poświęconym wiedzy o
żywieniu i jego wpływie na ludzkie zdrowie, postawiono postulał, aby zawodowe dietetyczki
egzaminować co 2 lata, sprawdzając ich wiadomości. Wiele bowiem starych „prawd" trzeba
odrzucać, a na ich miejsce przychodzą nowe, lepiej udokumentowane. W tymże piśmie
wyraźnie podkreślono, że: „lekarze nie czują się pewni na tym odcinku, zaś wśród
poradnictwa dietetycznego jest dużo szarlatanerii, zacofania itp."')
Organizm ludzki można by przyrównać do wielkiego placu budowy i odbudowy. Bez
przerwy zachodzą w nim kolosalne zmiany. Przecież codziennie 1 % krwinek ulega
zniszczeniu i musi nastąpić ich odbudowa, tzn. trzeba na nowo utworzyć 8—9 g hemoglobiny.
Przeciętne życie leukocytów trwa 8—10 dni. Białko wątroby i plazmy krwi jest w ciągu 10—
20 dni w połowie odnawiane. Białko skóry ludzkiej odnawia się w ciągu ok. 160 dni. Nasze
kubki smakowe na języku — a mamy ich od 10 do 20 tysięcy (zależnie od wieku) — żyją
najdłużej 10 dni, ale na ogół o wiele szybciej, bo i co 3 godziny, są odnawiane. Nawet włosy
muszą nie tylko wciąż powstawać, ale do tego rosnąć (w ciągu roku ok. 12 cm). A włosy —
to też m. in. białko!
Ustawicznie więc powstaje nowa generacja komórek. A w ich skład wchodzi ok. 50
rozmaitych składników. Ale jeśli któregoś zabraknie lub jest go za mało czy za dużo, to nasz
organizm próbuje się do tego najpierw przystosować, „produkując" gorsze generacje komórek.
Aż w pewnym momencie sytuacja się załamuje i wtedy dochodzi do choroby, dolegliwości
lub choćby złego samopoczucia.
Jednymi z najczęściej występujących chorób i przyczyn zgonów są — obok zawałów
serca — schorzenia nowotworowe.
Z geografii raka
Rak piersi u Japonek i Eskimosek zdarza się wyjątkowo rzadko, ale u Kanadyjek jest
wyjątkowo częsty. Wśród Szkotów częste są raki jelit, niemal nieznane w afrykańskim
szczepie Bantu. W Hong Kongu w ostatnich 20 latach liczba chorych na raka przełyku
wzrosła siedmiokrotnie, ale zauważono zmniejszenie się występowania tej choroby w
Szwajcarii. Wśród amerykańskich Adwentystów 7 dnia i Mormonów, zamieszkujących
Kalifornię, śmierć wywołana zawałami serca i rakiem zdarza się o połowę rzadziej niż wśród
innych mieszkańców tego stanu, A w stanie Utah, zamieszkanym prawie całkowicie przez
Mormonów, śmiertelność z powodu raka jest najniższa w USA. Ale też ,,u Mormonów" nie
można — praktycznie — nabyć alkoholu, tytoniu ani prawdziwej kawy. Religia zabrania im
tych produktów pod każdą postacią.
U nas w ostatnich latach wzrosła szczególnie liczba zachorowań na raka żołądka wśród
ludności wiejskiej. Podejrzewa się, że jest to skutek ogromnie niekorzystnej zmiany w
odżywianiu, a także pogorszenia środowiska, z którego żywność pochodzi.
Przeprowadza się intensywne badania nad innym rakiem — białaczką i szuka jej ognisk.
Tych znaleziono już kilkanaście. Są to domy, opanowane przez wilgoć i pleśń.
Jeśli odkryjemy przyczyny, znajdziemy także i środki, by zapobiegać tym chorobom, a
może nawet i leczyć je. Przekonanie takie podziela coraz więcej ludzi, stąd poszukiwania
skierowane w zupełnie odmiennym kierunku niż dotychczasowe. Ogromne sumy wydano już
na badania, czy za raka odpowiedzialny jest wirus, czy coś zupełnie innego. Może jakiś
czynnik, który powoduje mutacje w komórkach? Przeważa opinia, że nowotwór może być
wyzwolony wieloma czynnikami, które przenikają do organizmu przede wszystkim razem z
pożywieniem. W każdym razie w stuleciu techniki, w którym obecnie żyjemy, zapadalność na
nowotwory wzrosła wielokrotnie.
Przyzwyczajenia i nałogi
Ameryka, która do niedawna wydawała 690 tysięcy dolarów rocznie na badania nad
nowotworami, zdecydowała się podnieść te dotacje do 7 milionów w 1975 r., a już w
następnym — do 45 milionów dolarów. Każdego roku sumy te przeznacza się głównie na
badania nad wpływem środowiska na powstawanie raka. Ponadto wydano ok. 50 milionów
dolarów na prace śledzące wpływ zwyczajów jedzeniowych na genezę nowotworów. A jest to
zadanie równie skomplikowane, jak pogoń za „odpowiedzialnym wirusem".
Ponad 1400 czynników chemicznych rozprzestrzenionych w atmosferze i wokół nas
podejrzewa się dziś o zdolność do wywoływania raka u zwierząt. Ta liczba w przypadku ludzi
jest mniejsza, ale też o wiele trudniej badać te sprawy. Tym bardziej, że trzeba 20—30 lat
obserwacji, aby — jeśli chodzi o ludzi — powiedzieć coś prawie pewnego. Trzeba też
określić ilości działających czynników, od których zaczyna się niebezpieczeństwo, wziąć pod
uwagę rozmaite wpływy, które mogą je neutralizować albo podnosić ich szkodliwość.
Afiatoksyny
Udowodniono ponad wszelką wątpliwość, że pewne grzyby (pleśnie) wytwarzają tzw.
afiatoksyny. Są to toksyczne produkty przemiany materii tych pleśni, jedne z
najgroźniejszych biologicznych czynników rakotwórczych. Wykryte w Krakowie i okolicach
ogniska raka, tzw. domy rakowe, były właśnie opanowane przez grzyby (pleśnie) i
sprzyjającą im wilgoć. Prace te, po raz pierwszy przeprowadzone przez polskich uczonych,
ujawniły także, że z białaczkami pleśniopochodnymi można się spotkać nie tylko u ludzi, ale i
w świecie zwierząt. W niektórych oborach niemal wszystkie krowy są zaatakowane tzw.
rakiem krwi. A bywa, że wyniszcza on nawet i pszczoły.
Afiatoksyny wytwarzane są przez rozmaite, choć nie wszystkie pleśnie. Stwierdzono np.,
że Aspergihus flavus i Aspergilfus niger, atakujący często orzeszki ziemne, tzw." arachidy,
również wytwarza potężnie rakotwórczą afiatoksynę.
Wynika stąd ogólna zasada profilaktyczna. W żadnym wypadku nie wolno jeść
produktów w jakikolwiek sposób skażonych pleśnią. Usuwanie jej nalotów, jest tu bez
znaczenia, gdyż ewentualne afiałoksyny mogły się już przedostać w głąb żywności.
Afiatoksyny, niczym farba, łatwo przenikają przez płyn, trudno — przez gęstą czy stałą
materię. Tak więc, zapleśniały kompot trzeba wylać, ale z zapleśniałej konfitury wystarczy
czasem zdjąć tylko grubą wierzchnią warstwę, a reszta — jeśli nie zmieniła smaku — może
nie być skażona.
Azotany, azotyny i nitrozoaminy
Następną grupą czynników rakotwórczych są pewne związki azotowe, o których
szkodliwości wiele się ostatnio pisze i mówi; Do nich należy np. ,,niewinna" saletra,
dodawana do szynki i innych wędlin oraz do ryb. Saletrowanie, czyli peklowanie przy
pomocy azotanów (saletra), stosuje się co najmniej od tysiąca lat. Ale obecnie w wielu
krajach jest ono zakazane. Używa się natomiast związków azotynowych, zwykle w
połączeniu z kwasem askorbinowym (wit. C). Peklowanie azotynami jest nowocześniejsze i
daje lepsze rezultaty niż saletrowanie. Są to jedyne środki, które pozwalają na osiągnięcie
wszystkich cech i właściwości wymaganych od peklowanych wędlin, choćby tradycyjnego
boczku. Zbadano ok. 700 związków zastępczych i... nic! Żaden nie potrafi zastąpić azotanów
ani azotynów, idealnie chroniących produkty spożywcze przed zepsuciem, utrzymujących ich
świeżość i barwę.
Ale zarówno azotany, jak i azotyny są zasadniczymi składnikami przy powstawaniu
rakotwórczych nitrozoamin. Niektórzy badacze twierdzą, że częsty rak żołądka wśród
Japończyków wiąże się nie tylko z pozostałościami włókien azbestu, używanego podczas
czyszczenia ryżu, ale właśnie z bardzo powszechnym tam spożyciem' ryb wędzonych
skażonych nitrozoaminami.
Nitrozoaminy — jak powiedziano — są szczególnie groźne w obecności afiatoksyn i
innych mykotoksyn, zwłaszcza przy niedoborze pewnych witamin, działających
antagonistycznie. Są to witaminy C i E, wspaniale ,,blokujące", a więc przeszkadzające
tworzeniu się tych podejrzanych związków. Niestety, otrzymujemy ich zbyt mało jak na
profilaktyczne potrzeby.' Warto też wiedzieć, że niekiedy flora bakteryjna przewodu
pokarmowego jest producentem nitrozoamin, szczególnie przy niedoborze kwasu solnego.
Azotany i azotyny mogą się też znajdować w pożywieniu pochodzenia roślinnego tam,
gdzie użyto nadmiernych ilości nawozów azotowych. Rośliny mogą wówczas te związki
pobierać z gleby „bez miary". Jest to oczywiście bardzo skomplikowany proces
uwarunkowany wieloma rozmaitymi czynnikami, ale jednak głównie nawożeniem. Ponadto
różne rośliny gromadzą różne ilości tych związków, zależnie od gatunku i wieku. Np. młode
roślinki zawierają ich więcej niż rośliny dojrzałe. Ponieważ hodowla pod szkłem czy folią jest
stosunkowo kosztowna, więc nieraz glebę się ,,przenaważa" nawozami azotowymi, by rośliny
szybko i bujnie rosły, a potem nowalijki pełne są azotanów i azotynów.
Azotany dla dorosłych, zdrowych ludzi nie są groźne. Są mało toksyczne, gdyż po
wchłonięciu zostają wydalone wraz z moczem. Mogą być jednak szkodliwe wtedy, gdy
ulegną przemianie w toksyczne azotyny. A dzieje się tak wówczas, gdy ktoś choruje na
niedokwaśność lub na częste nieżyty żołądkowo-jelitowe i to właśnie po spożyciu pokarmu
bogatego w azotany. Dolegliwości te najczęściej spotyka się u niemowląt i osób starszych.
Toteż niemowlaczkom w pierwszych miesiącach życia powinno się podawać soczki
warzywne czy owocowe tylko z upraw nienawożonych, np. z własnej działki czy ogródka.
Ponadto przyrządzając pokarm niemowlętom oraz staruszkom trzeba przestrzegać czystości,
gdyż to właśnie bakterie zmieniają azotany na azotyny. Soki powinny być też albo absolutnie
świeże, albo — jak to robią Amerykanki — przechowywane w lodówce, aby' nie dopuścić do
nadmiernego rozwoju bakterii.
Niemowlęta wykazują szczególną wrażliwość na zatrucie azotynami w pierwszych trzech
miesiącach życia. Mają bowiem wtedy jeszcze wysoki procent hemoglobiny płodowej, która
jest bardziej wrażliwa na uszkodzenia niż hemoglobina osób dorosłych. Ponadto nie
wszystkie układy enzymatyczne w takim młodym organizmie odpowiednio sprawnie pracują.
Bywa też, że studnie mają wodę ,,zatrutą" azotanami i azotynami. Obserwuje się to
szczególnie na wiosnę, gdy podnosi się poziom wody w glebie, a równocześnie rolnicy
obficie nawożą pola nawozami azotowymi. W 1981 r. badania prowadzone w Polsce na
terenie jednego z województw wykazały, że 78% studni miało poziom azotanów i azotynów,
przekraczający dopuszczalne normy opracowane przez FAO/WHO. Toteż nic dziwnego, że
właśnie w tym województwie notowano najczęstsze przypadki zatrucia niemowląt,
szczególnie tych sztucznie karmionych. W każdym bowiem takim mleku — mimo wszystko
— są drobnoustroje, które szybko i łatwo w wodzie dodawanej do mleka przemieniają
azotany w azotyny.
Szkodliwe działanie azotynów wiąże się przede wszystkim z ich powinowactwem do
barwnika krwi (hemu) i tworzeniem methemoglobiny, która nie potrafi przenosić tlenu.
Hemoglobina jest niejako sparaliżowana, jakby zaczadzona, następuje więc niedotlenienie
organizmu. A zatrucie można zaobserwować, gdy dookoła ust powstaje brunatnosine
przebarwienie skóry, stopniowo przenoszące się na całe ciało. Inne objawy to: wymioty,
przyśpieszony oddech itp. U dorosłych i młodzieży nieraz pojawia się niedokrwistość.
Powtórzmy jeszcze raz; witaminy C i E mogą w takich przypadkach pomóc i działać
profilaktycznie.
Palenie i picie
Jeśli już coś wie się na pewno i ogłasza, jeśli lekarze dają jakieś zalecenia pacjentom,
jeśli nawet pewną tezę już wszyscy przyjęli do wiadomości, to badacze i jakże często
popularyzatorzy natrafiają na mur obojętności. Przykładem: palenie i palacze. Statystyka
wykazała, że palenie tytoniu niezaprzeczalnie może wywoływać raka płuc. Ale jednak liczba
wypalanych papierosów, fajek (mniej szkodzi? — ale szkodzi!), cygar itd. nie zmalała. A i
wśród lekarzy jest niewielu abstynentów, co skuteczności oświaty zdrowotnej przynosi
konkretne szkody.
Spożycie alkoholu raczej wzrasta. Tymczasem wiadomo, że jest on czynnikiem, który
może wywoływać raka jamy ustnej, przełyku, krtani i wątroby, szczególnie gdy się pije i pali.
Alkohol wydaje się działać jak katalizator na rakotwórczą smółkę z tytoniu. U tych, którzy
dużo palą i piją, ryzyko raka jest 15 razy większe niż u niepalących i niepijących.
Czy pijasz alkohol?
Nie miejsce tu na kazanie o fatalnych skutkach pijaństwa. Od niepamiętnych lat byli tacy,
którzy pili, i pewnie zawsze będą. Ale zastanawiające jest, dlaczego u nas i w wielu innych
krajach Północy nałóg ten powoduje fatalne skutki (arogancja, awanturnictwo, agresywność),
a wreszcie przeradza się w poważną chorobę. Gdy tymczasem w krajach Południa, gdzie
ludzie piją o wiele więcej alkoholu w przeliczeniu na czysty spirytus i na głowę ludności,
takich przykrych skutków bądź nie ma, bądź są nieporównywalnie rzadsze.
Badacze tych spraw ustalili, że na północ od 62 równoleżnika alkohol ludziom o wiele
bardziej szkodzi, niż na południu. W basenie Morza Śródziemnego, we Francji, Hiszpanii czy
we Włoszech, nie mówiąc już o krajach arabskich, gdzie religia wprawdzie zabrania picia
alkoholu, ale — jak każde tamtejsze dziecko wie — też się potajemnie pije i to niemało, nie
ma tak złych skutków picia, jak np. w Danii, Szwecji, Finlandii czy Polsce.
Więc zaczęto badać sprawy odżywiania w tychże krajach, potem sprawy witamin,
składników mineralnych itd. W końcu wysnuto wniosek, że; „szkody wywołane alkoholem są
uwarunkowane ekologicznie". Bo oto stwierdzono, że szkodliwe działanie alkoholu nasila się
wówczas, gdy w organizmie są braki czy niedobory takich związków, jak sole wapnia,
magnezu, selenu, cynku, litu oraz niektórych witamin. W dodatku alkohol obniża jeszcze w
naszym organizmie poziom tychże metali, a szczególnie: cynku, wapnia, magnezu i , litu. Nie
dość na tym. Otwiera on drogę i ułatwia przenikanie — szczególnie do mózgu — takich
trucizn, jak metale ciężkie (ołów, rtęć, kadm, beryl...). Czyli — gdy brak składników
mineralnych koniecznych dla zdrowia — do organizmu dostają się metale „negatywne",
wprost trucizny. No i skutki są widoczne.
U nas i górale, i Kaszubi piją dużo alkoholu, szczególnie na zabawach, weselach itp.
Górale „rozrabiają", żadna uroczystość nie obejdzie się tam bez awantur, nieraz
prowadzących do dramatycznych wypadków, a takie ekscesy są praktycznie nieznane wśród
Kaszubów. Ale... stwierdzono, że na Pomorzu jest 300 razy więcej litu w wodzie, powietrzu i
glebie niż w górach oraz na Podhalu, i więcej, niż w innych częściach kraju. Niełatwo jest
oduczyć się picia. Ale można warunkami ekologicznymi i odpowiednim odżywianiem
złagodzić nieco jego skutki.
Uzyskać szybsze wyparowywanie alkoholu z organizmu, aby nie zatruwał mózgu, więc
po prostu uczynić picie „bezpieczniejszym".
Powtórzmy: organizm pijącego wymaga zwiększonych ilości wapnia, magnezu, cynku,
selenu i litu oraz witamin C, A i E i z grupy B. Wszystko to można dostarczyć organizmowi
wraz z odpowiednim odżywianiem.
Odżywianie
Wiadomo, jak niektórym trudno wyzwolić się od nałogów. Wiadomo też, że pewne,
związane z tradycją przyzwyczajenia jedzeniowe są u ludzi też ogromnie silnie zakorzenione.
Ale jednak obecnie, jakoś ciekawość często zwycięża i jadamy nieraz to ,,czego byśmy do ust
nie wzięli", a — co dziwniejsze — bywa, że te nowe produkty czy potrawy bardzo nam
smakują. Wielu sądzi więc, że wykorzystując tę „ciekawość" ludzką, stosunkowo może
jeszcze najłatwiej będzie przekonać społeczeństwo do zmiany systemu odżywiania, namówić
choćby do wprowadzenia do jadłospisów pewnych produktów, mogących nas ratować przed
dolegliwościami czy chorobami, których nasilenie wzrasta wraz z rozwojem cywilizacji.
A więc, mimo że na powstawanie takich chorób, jak rak, wpływa mnóstwo rozmaitych
czynników, może najbardziej warto mówić o sprawach odżywiania. Amerykański instytut do
spraw raka wydał ostatnio pracę pt. Osoby najbardziej narażone na raka. Na 520 stronach
przedstawiono aktualną wiedzę z tego zakresu. Omówiono możliwie wszystkie czynniki,
które mogą być powodem powstania nowotworu, a więc m. in. promieniowanie, leki, choroby
zawodowe, wpływ środowiska, no i żywienie.
Jest to jak dotychczas najbardziej wyczerpująca praca na ten temat. A w niej niezwykle
ważne są wyniki badań dotyczących właśnie odżywiania, dlatego m. in., że można je bez
trudu i natychmiast wprowadzać w życie. Ale sprawy odżywiania dotyczą głównie dwóch
typów nowotworów: jelitowego wraz z rakiem odbytu, który stanowi ok. 15% przypadków,
oraz nowotworu piersi. Ta ostatnia choroba zabija wiele kobiet w Europie Zachodniej i w
Ameryce Północnej.
3) Kogo te sprawy bardziej interesują, tego trzeba odesłać do obszernej, niezwykle
ciekawej książki Marii Jarosz: Samoniszczenie, samobójstwo, alkoholizm, narkomania.
„Ossolineum" 1982.
W przeszłości
Wróćmy na chwilę do historii. Jeszcze za czasów naszych dziadków, bo zaraz po l wojnie
światowej, ukazała się niezwykła książka dr med. McCollum: The Science of Eafing (Wiedza
o jedzeniu). Kto ją przeczytał, był całe lata pod jej wrażeniem. McCollum opisywał 7
eksperymentów. Pisał m. in. o tym, jak marli ludzie pracujący przy budowie Kanału
Panamskiego, tylko dlatego, że karmiono ich „urzędową dietą" zawierającą same nowoczesne,
rafinowane produkty. A obok w dżungli było samo „zdrowie": owoce pełne witamin i
składników mineralnych. Ale z nich nie korzystano.
Niezwykle drastyczny jest też opis losów załogi niemieckiego, najszybszego wówczas,
wojennego okrętu, który kaperował na Atlantyku i topił mnóstwo statków, zabierając z nich
co najlepsze — także i z jedzenia. Po 250 dniach rejsu w 1915 r. statek musiał się poddać i
wpłynął do neutralnego Nowego Jorku. Cała załoga była chora. Autor — lekarz szczegółowo
opisuje te schorzenia, które wszystkie pochodziły z niewłaściwego odżywiania. Na przykład
1/3 marynarzy miała taką nadkwasotę, że była niezdolna do pracy.
Więc czym ludzie ci się odżywiali? Mięsem, tłuszczami, białą mąką, słodyczami i innymi
„luksusowymi" produktami. McCollum dość szybko ich wyleczył głównie — odwarami z
ziemniaków, marchwi, buraków i innych jarzyn.
Cóż? Zagadnienia odżywiania i zdrowia są tak złożone, tak skomplikowane, tyle
wpływów może tu działać jednocześnie, może się kumulować lub niweczyć, a w dodatku
wszystko to zależy od maleńkich, wprost niewyobrażalnych ilości produktów. Fascynujący
świat biologii.
Przenieśmy się jeszcze do Chin, gdzie na przykładzie dwóch prowincji wykazano
niezbicie, jak ważne jest prawidłowe odżywianie.
W Linhsien i Fanhsien
(Uniwersytet Pekin — Chiny 22.7.1978 r.
To było przerażające, gdy statystyka wykazała, że w prowincji Honan (Chiny północne),
w rejonie Linhsien 20% ogólnej liczby zgonów przypada na raki, i że stanowią one wprost
nieprawdopodobną liczbę 379 przypadków śmiertelnych rocznie na 100 tysięcy ludności. 110
tysięcy zgonów na raka przełyku w przeciągu 30 lat (1941—1970)!
Dla przykładu podajmy, że w USA rak przełyku zdarza się u 6 osób na każde 100 tysięcy
rocznie i to wśród ludności białej, bo nie wiadomo z jakiego powodu trzy razy rzadziej
występuje wśród ludności czarnej. Zresztą w rejonach i prowincjach niedalekich od Linhsien
wypadki śmierci z powodu raka były o wiele rzadsze. Wynosiły 1,43 na każde 100 tysięcy
ludności. Skąd więc taka epidemia w Linhsien?
Najpierw ustalono, że w tej prowincji 29 próbek żywności na 124 badane zawierało
nihozoaminy (23%). W niedalekim rejonie Fanhsien kancerogennych nitrozoamin było w
żywności mniej niż 1,2%. Na 86 próbek tylko w jednej znaleziono nitrozoaminy. Zresztą inne
badania potwierdziły tę regułę; tam gdzie jest dużo nitrozoamin i innych podobnych
związków azotowych, tam rozprzestrzenia się rak. Gdzie tych związków jest mało, ta straszna
choroba występuje rzadko.
Innym spostrzeżeniem był fakt, że w Linhsien ulubionym i często niemal jedynym
warzywem były kiszone ogórki. Beczki z nimi zakopywano w ziemi, a analizy wykryły w niej
grzybki i pleśnie, które same mogły wywoływać różne choroby, ale w kombinacji z
nitrozoaminami były szczególnie rakotwórcze.
Zaczęto więc natychmiast podawać ludności — tak miejscowej, jak i przejeżdżającej
przez ten rejon i zatrzymującej się na stacjach — pigułki witaminy C, która — jak wiadomo
— jest silnym antyoksydantem (przeciwutleniaczem) związków azotowych, więc je jakby
unieszkodliwia. Równocześnie badania sprawdzające prowadzono na szczurach. Najpierw
karmiono je żywnością bogatą w nitrozoaminy (taką, jaką jadali ludzie z Linhsien), potem
podawano im witaminę C, a po godzinie badano zawartości żołądków, by stwierdzić jaki był
skutek. Okazało się, że witamina C działała jeszcze skuteczniej, gdy obok niej podawano też
witaminę P (rutyna) oraz PP (niacyna) i to równocześnie z żywnością. Wówczas witaminy
wpływały blokujące na działalność związków azotowych. Te wyniki potwierdzano potem i na
ludziach. Ilość podawanej witaminy C wynosiła od 300 do 900 mg dziennie. Po 6 dniach
takiej kuracji związki azotowe w moczu spadały do normy, a gdy przerwano podawanie
witamin, już po 3 dniach znacznie wzrastały.
Nowotwory, a głównie rak przełyku, dawały się we znaki w rejonie Linhsien nie tylko
ludziom. Gnębiły także i drób, którego przecież nie karmiono ogórkami. Trzeba było więc
znaleźć jakieś czynniki sprzyjające tej chorobie. Badania wykazały, że w ogniskach
terenowych raka ilość mikroelementów w żywności była niezwykle mała. Do takich
brakujących biopierwiastków należały sole magnezu, żelaza, selenu, molibdenu, baru, tytanu,
manganu i glinu.
W pożywieniu ludności brakło też witamin, a przede wszystkim witaminy C. Badania
trwają nadal, ale faktem jest, że odkąd zmieniono w Linhsien sposób odżywiania, do gleby
dodano odpowiednich nawozów sztucznych, ogórki kiszone uzupełniono świeżymi
warzywami, a zażywanie witaminy C przyjęła ludność za codzienny zwyczaj — odtąd notuje
się ogromny spadek występowania raka.
Kiedy już jesteśmy na ogromnych przestrzeniach Chin, warto wspomnieć o niedawno
odkrytej endemii (lokalne, masowe zachorowania) w prowincji Keczan. Otóż nieomal
masowo umierano tam na zawały serca. A równocześnie zwierzęta zdychały na tzw.
chorobę ,,białych mięśni" — występującą tylko u zwierząt, a objawiającą się porażeniem
mięśni, niesprawnością i padaniem. Pierwsi, którzy zajęli się tym schorzeniem, byli lekarze
weterynarii. To oni dowiedli, że zwierzęta chorowały z powodu niedoboru selenu w glebie.
Przypuszczali, że jest to także przyczyną zawałów u ludzi. Sekcje wykazały, że mieli rację.
Zmarli mieli znaczne niedobory selenu w organizmie. Uzupełniono żywność tym
pierwiastkiem i opanowano endemię. Dodajmy, że i u nas przed rakotwórczymi
mykotoksynami (wywołującymi także raka krwi) warto zabezpieczać się odpowiednim
odżywianiem. Powinno się pamiętać m. in. o takich antyoksydantach, jak selen (drożdże
piwne), witamina E (kiełki pszenicy), witamina C (zieleniny, warzywa i owoce), a ponadto
tak niewinny środek, jak błonnik (otręby, owsianka, razowy chleb, kukurydza).
Doświadczenia dwóch lekarzy
Na pancerniku „Król Jerzy V"
Na olbrzymim pancerniku angielskim podczas ostatniej wojny lekarz Piotr Cleave (ur. w
1907 r.) miał wiele kłopotu ze zdrowiem marynarzy. Dokuczały im stale zaparcia — zresztą
zawodowa niemal dolegliwość ludzi morza. Dr Cleave, przechadzając się po statku, rozmyślał
nad zmianami, jakie zaszły w sposobie odżywiania się ludzi. Jakieś 200 tysięcy lat temu
człowiek zaczął jadać produkty gotowane i do nich jego organizm miał się już czas
przyzwyczaić. Ale nie więcej niż ok. 100 lat temu postęp techniczny pozwolił na coraz to
dokładniejsze oczyszczanie produktów spożywczych, a wśród nich szczególnie mąki i cukru.
Zastąpienie kamieni młyńskich przez metalowe powierzchnie, ogromne przyspieszenia tak w
wyrobie mąki, jak i wypiekaniu pieczywa, zmieniły zupełnie produkt, który nasi przodkowie
nazywali chlebem. A przede wszystkim wskutek tych udoskonaleń usunięto z mąki otręby.
Podobnie stało się z cukrem, a także m. in. z solą. Nasza dzisiejsza sól to niemal czysty NaCL
(chlorek sodu), podczas gdy w soli kopalnianej i morskiej znajduje się mnóstwo makro i
mikroelementów.
Zastanawiające jest na przykład, dlaczego najzdrowszych stosunkowo obywateli mają
takie kraje, jak Japonia, Wenezuela i Hiszpania? Może właśnie dlatego, że w tych krajach nie
używa się innej soli jak morska? Przywieziona z Hiszpanii i badana w Krakowie wykazała
zawartość wielu cennych mikroelementów, m. in. selenu. Wyniki badań przesłano
hiszpańskim lekarzom, dla których były wielką niespodzianką. Po prostu składem
chemicznym soli nikt się tam nie interesował.
Podobnie nikogo nie interesował dawniej fakt, że produkty spożywcze pozbawia się
błonnika. Wiedziano, że nie dostarcza on żadnych istotnych dla organizmu składników, ani
kalorii, ani związków odżywczych. Czyli... uznano go za bezużyteczny, zgodnie z wiedzą
XIX w. Ale Piotr Cleave doszedł do wniosku, że człowiek jeszcze się nie przystosował do tak
oczyszczonego pożywienia, że jeszcze wciąż potrzebuje tego ,,niepotrzebnego" balastu. Gdy
go brak, cierpi na zaparcia i rozmaite dolegliwości, np. owrzodzenie przewodu pokarmowego,
choroby uzębienia, otyłość, a w dalszej konsekwencji nawet i nowotwory.
Dr Piotr Cleave pisał na ten temat w wielu książkach i artykułach, które... przeszły nie
zauważone. Powoływał się zresztą na Hipokratesa, który już 400 lat przed naszą erą polecał
otręby, jako środek rozwalniający. W 1917 r., w Danii piekarze musieli złożyć zobowiązanie,
że będą wypiekali chleb z mąki pochodzącej z pełnego przemiału, aby wykorzystać do
maksimum ziarno zbóż, co w rezultacie dało obniżenie śmiertelności w tym kraju o 17%.
Może jednak wszystkie te rewelacje drą Cleave'a długo jeszcze leżałyby w zapomnieniu,
gdyby nie... dr Denis Burkitt.
Dr Burkitt, wysłany pod koniec wojny przez władze wojskowe do Afryki, tak sobie ją
upodobał, że pracował jako lekarz w Ugandzie przez wiele jeszcze lat. Napotkał tam
nieuleczalną chorobę dzieci — nowotworową, białaczkopodobną, która objawiała się guzami
występującymi na szczękach, nerkach i w brzuchu. Poświęcił jej badaniu wiele lat wysiłków,
aż odkrył, że jest to nowotwór układu limfo-rektikularnego, nazywany odtąd chłoniakiem
Burkitta. Ta choroba, tak pospolita w Ugandzie, była prawie nieznana w Afryce Południowej,
czyli 3 tysiące km dalej.
Aby stworzyć mapę jej występowania, dr Burkitt przejeździł samochodem mieszkalnym
ok. 15 tysięcy km po Afryce. Dzięki temu mógł odkryć, że limfoma występuje tylko tam,
gdzie temperatura nie spada nigdy poniżej 15°C, a opady nie przekraczają 75 mm na rok.
Doszedł więc do wniosku, że wirusa, powodującego tego raka, przenosi najprawdopodobniej
jakiś owad, który żyje tylko w tej temperaturze i przy tych opadach. Za swoją pracę dr Burkitt
uzyskał najwyższą nagrodę, jaką przyznają Stany Zjednoczone w dziedzinie medycyny. Nie
poprzestał on zresztą na badaniach, zalecił też środek chemiczny, który pozwala zmniejszyć
nasilenie choroby. W każdym razie wszystko to wraz z głośną nagrodą przyczyniło się do
sławy drą Burkitta, w przeciwieństwie do zupełnej ciszy wokół odkryć drą Cleave'a.
Wynik spotkania
W 1966 r. dr Burkitt wrócił do Anglii i tam — zupełnie przypadkowo, u wspólnych
przyjaciół — poznał drą Cleave'a. Ten przedstawił mu swoje filozoficzno-praktyczne
dociekania i zaczęli się wspólnie zastanawiać, dlaczego ludność afrykańska nie cierpi wcale
lub prawie wcale na te dolegliwości i choroby, które tak fatalnie trapią ludność krajów
uprzemysłowionych.
Będąc w Afryce, dr Burkitt stworzył, głównie wśród lekarzy — misjonarzy, niejako sieć
współpracowników — korespondentów, którzy mu nadsyłali wyniki obserwacji jeszcze przy
badaniach nad limfoma. Obecnie wykorzystano ponownie te kontakty. Ankiety z pytaniami
tak skonstruowano, aby uzyskać odpowiedź na problemy nurtujące drą Cleave'a. Czyli... czy
rzeczywiście odżywianie ma taki wpływ na nasze zdrowie, jak się przypuszcza? Czy w
Afryce równie częste są: zapalenie wyrostka robaczkowego, uchyłki jelit, wrzody żołądka,
polipy, hemoroidy itd.?
Burkitt zebrał też dodatkowe informacje, nie tylko ze swoich podróży, ale i z różnych
szpitali w Indiach i w Stanach Zjednoczonych. Po 5 latach mieli dane z 200 szpitali z 20
krajów. Wniosek był jasny: wszystkie choroby naszych czasów były niezwykle rzadkie wśród
ludności krajów jeszcze nie uprzemysłowionych i zachowujących tradycyjne zwyczaje
żywieniowe.
Na przykład, w przeciągu 13-lat tylko trzy wypadki guzów jelitowych trafiły się w
znajdującym się na południu Afryki szpitalu na 2500 łóżek. W wiejskich rejonach Afryki
Wschodniej rak odbytu stanowił 1,1% wszystkich przypadków raka, podczas gdy w Europie
zachodniej prawie 15%. Diverficulosis (uchyłkowosć) jelit, która dokucza co piątemu
obywatelowi Stanów Zjednoczonych po czterdziestce ,— jest prawie nie znana w Afryce.
Operacje
wyrostka robaczkowego zdarzały się co najwyżej 3 razy w roku w 25 szpitalach afrykańskich
o to pytanych. Czterech chirurgów z tych szpitali nie operowało wyrostka w ciągu 30, 28, 18 i
17 lat pracy. Co ciekawsze, przyjęcie europejskich zwyczajów jedzeniowych przez
tamtejszych mieszkańców od razu podnosiło liczbę wypadków „zapalenia ślepej kiszki". W
Ugandzie od roku 1952 do 1969 liczba wypadków zapalenia wyrostka zwiększyła się 20 razy
(dane ze szpitala Mulego w Kampali). W jednym ze szpitali w Ghanie z 10 wypadków na rok
w latach czterdziestych doszło do 145 w 1965 r. Wśród ludności murzyńskiej w Nowym
Orleanie (Stany Zjednoczone) przypadki zapalenia wyrostka były w 1930 r. 4 razy rzadsze niż
wśród ludności białej, ale w 1950 r. były już tylko 2 razy rzadsze.
Na zaburzenia spowodowane przez Bacferium coli Japończycy prawie nie cierpieli przed
wojną. Ale potem, gdy przejęli nieco amerykańskich zwyczajów jedzeniowych — chorują. Ci
z nich, którzy wyemigrowali na Hawaje i do Kalifornu, potrzebują jednej generacji, aby
zapadać na wszystkie dolegliwości i choroby tych, wśród których mieszkają.
Co się dzieje w przewodzie pokarmowym, kiedy się zmienia odżywianie? Dr Burkitt
odkrył to dzięki drowi Aleksandrowi Walkerowi, który jest biochemikiem i pracuje na
południu Afryki. Walker prowadził doświadczenia nad przyswajaniem przez organizm
wapnia, badając wolontariuszy w więzieniu. Zauważył, że czarni wydalają co najmniej 2 razy
dziennie i że stolec ich jest przeciętnie 3 razy obfitszy niż u białych. Gdy podał badanym
koloryzujące pigułki, mógł dostrzec, że Murzyni wydalali je po 9 godzinach, podczas gdy
biali więźniowie potrzebowali na to 27 godzin!
Murzyni otrzymywali swoje tradycyjne jedzenie, bogate w celulozę. Biali — swój biały
chleb i żywność pozbawioną niemal błonnika. Wśród Murzynów operacje wyrostka należały
do niesłychanej rzadkości. Wśród białych — były częste. Podobnie z zaparciami. Murzyni nie
znali ich wcale.
Burkitt postanowił całą sprawę sprawdzić. Ale tym razem wybrał pensję dla angielskich
panienek w wieku od 15 do 19 lat. Wolontariuszki dostawały dziennie po 14 g otrąb oraz
pieczywo z pełnego / przemiału, zamiast tradycyjnego białego. Po 22 dniach takiej diety czas
wydalania zmniejszył się o 29%, a jego skutek powiększył się o 21%.
Badania stwierdziły, że Afrykanie jadają dziennie ok. 27 g błonnika, z tego ok. 15,5 g
pochodzi z ziarna zbóż, 6 g z warzyw i ziemniaków, a 5,5 g ze świeżych owoców. W
zachodniej Europie nie dostarcza się organizmowi więcej niż ok. 6,4 g błonnika dziennie.
Afrykanie mając taki balast w kiszkach, wydalają łatwo, bez kłopotów i nic lub prawie nic nie
zalega w ich jelitach. Europejczycy — przeciwnie — mają trudności z wydalaniem, z pełnym
opróżnianiem jelit, aż wreszcie dochodzi do zapalenia wyrostka, do hemoroidów, a nieraz,
kończy się rakiem. Wyrozumowane na pancerniku „Król Jerzy V" teorie dra. Cleave'a
znalazły pełne potwierdzenie. Ale dlaczego trzeba było na to „odkrycie" — oczywiste
przecież od wieków — tak długo czekać?
Dr Burkitt — będący klasycznym przykładem nowoczesnego lekarza, potrafiącego wyjść
poza granice swej specjalizacji dla osiągnięcia celu, jakim jest zdrowie społeczności — dał na
to odpowiedź;
„Wyobraźcie sobie kurek otwarty, z którego wciąż ścieka woda do basenu czy wanny.
Woda się przelewa i ścieka na ziemię. Energiczni pracownicy, pełni poświęcenia, aktywni,
kompetentni wycierają i zbierają wodę za pomocą chusteczki szyfonowej. Żadnemu nie
przyjdzie na myśl, aby zakręcić kurek. Ten upływ wody, to są choroby, którymi zapełnia się
szpitale. Ludzie, którzy wodę usuwają, to lekarze chirurdzy, którzy operują wyrostki,
naczynia krwionośne, hemoroidy itd. Nic nie robią, by zamknąć kurek. Dlaczego? Bo za
zamknięcie kurka płaci się cztery razy mniej, niż za wytarcie podłogi. A przemysł
zainwestował tyle w produkcję ścierek i szczotek, czyli w leki, instrumenty chirurgiczne,
stoły operacyjne, szpitale itp., że gdyby zamknąć kurek, zbyt dużo ludzi nie znalazłoby dla
siebie pracy".
Taki złośliwy obrazek nie przysporzył mu przyjaciół, ale się upamiętnił. Może i dlatego
świat więcej przejął się tym, co mówił dr Burkitt niż stwierdzeniami dra Cleave'a.
Następni badacze wyjaśnili mechanizmy, jakie działają w naszych jelitach. Streśćmy je
króciutko. Według jednej hipotezy, by zapewnić „tranzyt" przez jelita, potrzeba ciśnienia ok.
10 mm słupa rtęci. Ale przy braku lub niedoborze błonnika to ciśnienie wzrasta nieraz do 90
mm, czyli musi być nienormalnie duże, co nie zostaje bez niekorzystnych skutków dla
organizmu.
Inna hipoteza zakłada, że wszystkiemu winna jest flora bakteryjna. Rzeczywiście ta,
która znajduje się w kiszkach Afrykanów, różni się znacznie od europejskiej. Jeszcze inna
hipoteza stwierdza, że nadmierne jadanie tłuszczów przez Europejczyków nie tylko zmieniło
ich florę bakteryjną, ale zmusiło żółć do zwiększonego wydzielania, a także podniosło ryzyko
raków.
Dr Burkitt dodaje do tych hipotez swoja, stwierdzając, że powolny proces wydalania,
przy niedoborach błonnika, daje więcej czasu bakteriom na nadmierne rozmnażanie się, a ta
ich koncentracja w kiszkach pociąga za sobą automatycznie powstawanie kancerogennych
warunków. Guzy i raki odbytu są częstsze, bo kał zalega najdłużej w dolnych partiach kiszki
stolcowej.
Związki przyczynowe między rakami i innymi chorobami przewodu pokarmowego a
odżywianiem są wciąż jeszcze badane. Dr Burkitt twierdzi; „człowiek nauczył się strzec przed
cholerą, unikając skażonej wody sto lat przed tym, zanim wirus tej choroby został
wyizolowany". Przy czym jadanie żywności bogatej w błonnik nie jest żadną nowością, ale
powrotem do tego, do czego nasz organizm przyzwyczajony był przez całe tysiąclecia.
Dla tych, którzy lubią tabelki — proponujemy dane, ile błonnika można znaleźć w porcji
różnych produktów4). Ale dodajmy, że ostatnio podejrzewa się, iż tym czynnikiem w
błonniku, który obniża cholesterol, ratuje serce itp., jest krzem. Okazało się bowiem, że
skutecznie działają tylko otręby bogate w ten pierwiastek. Dziś się nawet mówi: „Krzem jest
dowodem skuteczności otrąb". Usuwając błonnik z produktów spożywczych usuwa się i
krzem.
Co i jak jeść?
Nie należy sobie wyobrażać, że dorzucenie garści otrąb do naszego codziennego menu
— już nas uratuje przed wszystkimi chorobami współczesnej cywilizacji. Niemniej jednak
może pomóc. Przy tym badania, przeprowadzane na zwierzętach dowodzą, że nie tylko
otręby są skuteczne, bo podobnie działa ta sama ilość błonnika, przyswojona w formie
pełnego ziarna (ciemne pieczywo, kasze itp.).
Należy jadać warzywa i owoce surowe, możliwie nie obierane. Trzeba też jedząc długo
żuć. Błonnik jest „paszą objętościową" — daje uczucie sytości, a nie tuczy. Przechodząc
szybciej przez prze wód pokarmowy, obniża produkcję insuliny i cholesterolu, a także
hamuje zamianę cukrów na tłuszcz.
Prof. Tremolieres twierdzi, że wystarczy 300 g białego pieczywa zastąpić 300 g chleba
razowego, aby podwoić naszą dzienną rację błonnika. Grupa angielskich uczonych z
uniwersytetu w Edynburgu zaleca, aby dziennie dostarczać organizmowi 15 g otrąb (ok. 1
kopiastej łyżeczki) oraz 200 g warzyw i owoców bogatych w celulozę. Można też te 15 g
otrąb zastąpić 65 g mąki pszennej z pełnego przemiału ziarna.
Ale, jak poznać, czy tej celulozy mamy w organizmie dość? Dr Burkitt daje praktyczną
radę: jeśli stolec jest bez trudu wyda lany, o właściwej konsystencji, miękki — to w porządku.
Aby taki łatwiej osiągnąć, warto też unikać nadmiaru cukru i słodyczy, a także tłuszczów.
Nadmierne ich spożycie koreluje też z częstością występowania raka piersi, miażdżycy i
zawałów.
Ze statystyki
Statystyka wykazała, że rak piersi znacznie częściej atakuje kobiety o małej aktywności
seksualnej (m. in. zakonnice). A matki, które przed 18 rokiem życia karmiły dziecko piersią,
wydają się być częściowo (w 1/3) uodpornione na tę chorobę. Kobiety azjatyckie cierpią na
raka piersi nieporównanie rzadziej od Europejek. W Japonii zdarza się 3,8 przypadków na
100 tysięcy. We Francji choroba ta występuje 4 razy częściej, a w Stanach Zjednoczonych 6
razy częściej. Ale jeśli jakaś azjatycka grupa etniczna zawędruje do Stanów czy Europy i
żyje jak ludność miejscowa — liczba wypadków choroby wyrównuje się. Przykładem mogą
być Japonki w Los Angeles. Badania na myszach wykazały, że gdy się je karmi żywnością
bogatą w tłuszcz i to zasobny w cholesterol — też chorują na ten rodzaj nowotworu. Szukano
również korelacji między spożyciem cukru a rakiem piersi.
W Anglii, gdzie najwcześniej z krajów europejskich jadano cukier trzcinowy, przez 250
lat przypadało ok. 2 kg cukru rocznie na osobę. Obecnie przypada 60 kg. W badaniach na
zwierzętach dowiedziono, że zwiększona ilość cukru w pożywieniu zwiększała poziom
cholesterolu w ich krwi.
Przy okazji okazało się, że i wapń może być winien. Otóż w Japonii, gdzie przypadków
raka jest mało, spożycie wapnia wy nosi 350 mg na dobę. Najwyższe spożycie tego składnika
notuje się w Kanadzie, gdzie mieszkańcy przyswajają ok. 1,5 g dziennie na osobę. Głównie
zresztą z nadmiaru mleka i produktów mlecznych, tłustych, bogatych w cholesterol i wapń.
Ale czy to rzeczy wiście wapń jest winien? Badania ciągle trwają. Również i oskarża nie
cholesterolu, tłuszczów i cukru — to jeszcze hipotezy.
Niektórzy biochemicy próbują zrzucić winę na gruczoły nad nerczy, a w każdym razie
włączyć je do listy winowajców. Nadmiar tłuszczu bowiem sprzyja wydzielaniu estrogenów z
nadnerczy, a te zwiększają ilość hormonów w organizmie, co może być zaczątkiem
szkodliwej przemiany materii.
Jeśli chodzi o nowotwory atakujące przewód pokarmowy — sprawa jest prosta. Tu
wiadomo, że odpowiednia dieta wydatnie zmniejsza prawdopodobieństwo choroby. Jak ta
dieta ma wyglądać?
Kilka rad żywieniowych
1. Jedzenie powinno być smaczne. Powinno sprawiać przyjemność i radość, a także
być ...celebrowane.
2. Nie za dużo, ale i nie za mało, tylko wystarczająco. Kiedy FAO miało odpowiedzieć
jednym hasłem na pytanie: jak się odżywiać, po wielu naradach ustalono, że „pierwszą zasadą
racjonalnego odżywiania jest urozmaicenie w jedzeniu". Jedząc „wszystko", czyli jak
najbardziej różnorodne produkty, ma się największą pewność, że organizm otrzymał to, czego
potrzebuje.
3. Dla organizmu korzystniej będzie odżywiać się regularnie, czyli jadać posiłki o tych
samych porach.
4. Prawidłowe odżywianie opiera się na 7 fundamentalnych składnikach. Są to; białka,
tłuszcze, węglowodany, witaminy, składniki mineralne, błonnik i woda. Porcję każdego z
tych składników trzeba organizmowi" dostarczać codziennie.
5. Białko buduje i odbudowuje.
6. Za dużo tłuszczów tworzy tłuszcz! Ale NNKT, czyli Niezbędne Nienasycone Kwasy
Tłuszczowe, są dla nas autentycznie niezbędne! Najwięcej ich jest w olejach roślinnych.
7. Węglowodany dostarczają energii, ale np. cukier „zjada" nam zęby.
8. Witaminy, składniki mineralne, błonnik — są konieczne! Wprawdzie witaminy ani nie
są źródłem energii, ani nie służą jako budulec, ale pośredniczą niejako we wszystkich
procesach życiowych. Są bardzo różnorodne i spełniają najrozmaitsze funkcje. Podobnie
sole mineralne, a także błonnik (o czym sporo w tejże książce).
9. Bardzo ważną rolę odgrywa też prawidłowe przygotowanie posiłków. Posiłek może
być małym cudem z punktu widzenia fizjologiczno-żywieniowego, jeśli jest dobrze
przemyślany.
10. Aby jadać prawidłowo, wcale nie trzeba kupować produktów najdroższych.
Najczęściej — wprost przeciwnie. Badania wykazały, że najgorzej odżywiają się nędzarze i
milionerzy.
Choć dziś największe autorytety wierzą w to, że sprawa odżywiania jest dla naszego
zdrowia niezwykle ważna, to jednak nie należy się łudzić, że rozwiąże wszelkie nasze
zmartwienia. Odżywianie jest jednym z warunków pełnego zdrowia, może i najważniejszym,
ale cywilizacja przyniosła wiele innych destrukcyjnych wpływów, jak promieniowanie
jonizujące i niejonizujące, szkodliwe emisje przemysłowe, także i samochodowe,
zanieczyszczenia wód, atmosfery, brak ruchu itd. Nie wspominając już o tytoniu czy alkoholu.
Otręby już bywają w sprzedaży. Trzeba by jeszcze dotrzeć jakoś do świadomości ludzi,
aby kupowali i jedli chleb razowy, a nie tylko biały. Chodzi również o to, aby i na wieś
dostarczać chleb razowy, ciemną mąkę-razówkę, zamiast białych bułeczek, tym bar dziej
powtórzmy że raki przewodu pokarmowego nigdy nie były wśród naszej ludności wiejskiej
tak częste, jak obecnie, -Polityką żywnościową można ludziom ogromnie pomóc w ochronie
zdrowia, a w naszym kraju nie jest to wcale tak trudne do przeprowadzenia.
Sól ziemi naszej
Tak jak błonnik jest odkryciem ostatnich lat, choć wiedziano o nim nie od dziś, tak i
niektóre biopierwiastki znane od wielu lat, dopiero od bardzo niedawna zostały docenione
jako niezbędne dla życia. Odkryto bowiem, że decydują o prawidłowej czynności
enzymatycznej białek. Pojęcie ,,metale życia" sformułował jako tytuł swojej słynnej już dziś
książki prof. dr David Robert Williams z Uniwersytetu Św. Andrzeja w Szkocji.
Składniki mineralne stanowią 4% naszej wagi. Z tego połowa wchodzi w skład stałych
części organizmu, jak: kości, zęby, paznokcie, włosy, tkanki miękkie, a reszta znajduje się w
cieczach ustroju, tzn. we krwi, cieczach śródtkankowych i wewnątrzkomórkowych.
Natomiast 70 do 80% wagi ciała, stanowi woda.
Jesteśmy jakby mikroświatem, bo w naszym organizmie można odnaleźć niemal
wszystkie pierwiastki występujące w przyrodzie. Ale... w bardzo nierównych ilościach.
Około 96% wagi ludzkiego ciała to węgiel, wodór, azot i tlen. Ponadto sporo jest w nas sodu,
potasu, magnezu i wapnia.
Tlen kojarzy się z pojęciem świeżego powietrza, a tymczasem w naszym organizmie jest
go najwięcej, bo aż ok. 60% wagi ciała. Węgiel kojarzy się z... paleniem w piecu. Jest go w
nas ok. 17%. Wodoru mamy w organizmie ok. 10%, azotu już tylko 3%, wapnia od 1,5 do
2,2%, fosforu od 0,8 do 1,2%, a innych makroelementów, jak: potas, siarka, sód, chlor i
magnez — tylko dziesiętne i setne części procentu. Żelaza i magnezu jest w ciele człowieka
0,0003%, miedzi — 0,00015%, jodu — jeszcze mniej, bo 0,00004%, a krzem, cynk, fluor, lit,
selen itd. występują w ilościach śladowych. A jednak jak są ważne! Dla naszego organizmu,
dla naszego zdrowia, dobrego samopoczucia są równie cenne jak witaminy. O tym
dowiadujemy się dopiero od niedawna.
Prawdę mówiąc, dopiero era komputerów pozwoliła na odkrycie roli mikroelementów.
Dawniej było to niemożliwe. Dziś wiemy, że spośród wszystkich pierwiastków, z których
zbudowany jest nasz organizm, co najmniej 25 jest potrzebnych do utrzymania zdrowia, Z
tych 18 ma istotne znaczenie — są konieczne, niezbędne. Pozostałe 7 — nazywa Williams
pożytecznymi. Odpowiednia ilość każdego z nich pomaga w utrzymaniu zdrowia.
Dr Melvin E. Page (USA) określił krótko rolę mikroelementów:
„Metale śladowe to żywność dla gruczołów", a ściślej mówiąc — dla enzymów. Jeszcze
krótsza definicja to: „metale życia". Działa nie poszczególnych mikroelementów jest od siebie
uzależnione, a poza tym nasze potrzeby bywają indywidualne. Organizm może np. kilku
mikropierwiastków nie przyswajać z powodu błędów w przemianie materii lub chorób
przewodu pokarmowego.
Naturalnie, że są również w naszym środowisku, a także i w żywności, pierwiastki
niepożądane. Można je podzielić na dwie grupy. W pierwszej będą te, które w śladowych
ilościach są dla organizmu niezbędne, a w nadmiernych szkodliwe, a w drugiej te, które
zawsze — jako obce — są toksyczne, a więc szkodliwe.
Trochę historii
Do 1957 r. znano zaledwie siedem zasadniczych dla życia pierwiastków śladowych:
najdawniej poznane żelazo, w 1850 r. — jod, w 1928 r. — miedź, w 1931 r. — mangan, w
1934 r. — cynk, w 1935 r. — kobalt i w 1957 r. — molibden.
Siedem dalszych, a to: selen, chrom, cyna, wanad, fluor i krzem, a także lantanowce (np.
platyna zdaje się mieć antywirusowe działanie), zostało poznanych w latach
siedemdziesiątych i dokładnie opisanych m. in. przez zespół Klausa Schwarza z Uniwersytetu
Kalifornijskiego. Uczony ten stworzył też specjalną metodę badań, pozwalającą na to, aby
zwierzęta doświadczalne utrzymywać w atmosferze wolnej od grzybów i wirusów oraz
pozbawionej mikroelementów. Dzięki temu można było wyciągać wnioski z za chowania się
zwierząt przy niedoborze lub nadmiarze poszczególnych pierwiastków, które w czystej
postaci podawano im w specjalnie przygotowanym pożywieniu.
Jasne, że makro i mikroelementy nie odgrywają roli energotwórczej w organizmie, ale to
właśnie one "sterują czynnościami metabolicznymi, czyli przemianą materii. Utrzymują
fizyczną i chemiczną integralność komórek i tkanek przez zachowanie charakterystycznych
potencjałów bioelektrycznych. Odgrywają też zasadniczą rolę w aktywności niezbędnych dla
życia procesów enzymatycznych. Oczywiste więc, że ich niedobór czy nadmiar musi
wywoływać niekorzystny wpływ na zdrowie.
Aniony i kationy występują w żywych organizmach w ściśle regulowanej równowadze.
Główne aniony to: chlor (Cl), siarka (S), fosfor (P), a kationy to przede wszystkim: sód (Na),
potas (K), wapń (Ca), magnez (Mg). Zapewniając elektryczną obojętność płynów
ustrojowych i komórek, odgrywają olbrzymią rolę w utrzymaniu odpowiedniej ilości wody,
tak w komórkach, jak i w przestrzeniach pozakomórkowych, a więc w płynach tkankowych i
krwi. W środowisku pozakomórkowym znajduje się przede wszystkim sód i wapń, w
komórce zaś potas i magnez.
Najprostszym i najbogatszym ich źródłem jest sól morska i jej osady w postaci soli
kopalnej, którą słusznie nazwano darem Neptuna dla schorowanej ludzkości, a my nieraz
nazywamy „darem Królowej Kingi",
Słońce i sól
Kiedy skorupa ziemska ostygła, a w obłokach pary wodnej otulającej naszą planetę
powstała szczelina, promień słońca padł na kałużę wody morskiej, pozostałą po odpływie.
Wtedy to w jakimś przypadkowym, a korzystnym dla startu życia układzie biopierwiastków,
zawartych w soli morskiej, powstała sytuacja, w której z amino kwasów utworzyły się
prymitywne białka i nabrały właściwości półprzewodników. Tak podobno zrodziło się życie.
Potwierdziłaby się w ten sposób bardzo stara koncepcja szwedzkiego uczonego Arrheniusa,
że życie „spłynęło na ziemię na promieniach słońca". Ślady podobnej koncepcji odnaleźć
można także w starych wierzeniach i mitach, jak w tym o Wenus, czyli pramatce rodu
ludzkiego. Ta najbardziej harmonijna w swym pięknie forma życia na ziemi zrodzona
została z piany morskiej. Oto jak nauka może być bliska poezji!
Potwierdzeniem tych hipotez jest także słony smak krwi, potu, łez. Ich skład mineralny
podobny jest do wody morskiej.
Kod genetyczny, który powstał wiele miliardów lat temu, dostosowany był do tworzywa,
w którym został zaprogramowany, czyli do wody morskiej. Wtedy zapisany został w
podwójnej spirali DNA plan gmachu, jakim jest organizm człowieka. Gmach rozwinął się w
toku procesu ewolucyjnego, ale kod obowiązuje do dziś. Plan, jest ten sam, ale tworzywo
inne, bo sami zmieniamy nasze środowisko i mineralny skład pożywienia.
Zgodnie z kodem genetycznym, instynkt nakazuje uzupełniać strukturę naszych
organizmów pożywieniem, a w nim — niezbędny mi dla życia biopierwiastkami. Chociaż
występują one w znikomych ilościach, ich podaż jest niezbędna dla zdrowia. Ponieważ ustrój
sam nie może syntetyzować tych składników, przeto zdany jest na to, co otrzymuje z
pożywieniem, wodą i powietrzem. Jesteś my odzwierciedleniem stanu biosfery, która nas
żywi i oddziału je na strukturę i funkcję organizmu. Toteż różnice między organiz mami
ludzkimi żyjącymi w różnych warunkach bywają pokaźne.
Rzymski przyrodnik Pliniusz Starszy wyraził się ok. 2000 lat temu, że „dwie są rzeczy
najważniejsze na świecie: słońce i sól".
Sól odgrywała w naszej cywilizacji zawsze rolę szczególną, za równo kopalna, jak i
odparowywana z wody morskiej. Była przy prawą, ale także czymś więcej, gdyż ludzkość
jakby instynktownie wiedziała, że zawiera ona składniki decydujące o zdrowiu. W nie
których krajach i epokach sól spełniała rolę jednostki monetarnej. A jej właściwości
konserwujące szybko zostały docenione i chyba Kolumb nie odkryłby Ameryki, nie mając
pod pokładem „Santa Maria" zapasów solonego mięsa. Także Jagiełło, idąc na wyprawę pod
Grunwald, zabierał podobno zapasy mięsa, konserwowanego solą — oczywiście — kopalną,
np. wielicką. Nie znano wówczas systemu oczyszczania soli — jak dziś — ługiem sodowym.
A oto historyjka współczesna. Pewien rolnik zastanawiał się, dlaczego obecnie krowy
tak lubią lizać ludzkie ręce. Nie wiedział, że zwierzęta po prostu zlizują z ręki słony pot z
biopierwiastkami. Zawierała je sól kopalna, której bryły, zwane kruchami, dawano niegdyś
krowom, brakuje ich zaś w soli oczyszczonej, jakiej dziś powszechnie używamy. Jest to
bowiem tylko czysty chlorek sodu (NaCL).
Kto wie, czy pozbawienie bydła soli kopalnej, a wraz z nią także i jonów magnezu, nie
jest jednym z powodów białaczek u bydła. Dietą ubogą w sole magnezu wyzwalamy dziś
białaczkę u zwierząt doświadczalnych. A magnez jest obok sodu i wapnia zasadniczym
składnikiem soli morskiej lub kopalnej.
Nic nie ma tak długiej siły żywotnej jak błąd raz popełniony, a takim błędem właśnie
było ługowanie soli i pozbawianie jej wszelkich składników mineralnych. Współczesna
technologia zabiera z soli wszystko to, co w niej wartościowe, m. in.: jod, magnez, lit, selen,
cynk, cynę itd. W ten sposób marnujemy skarby, które daje nam przyroda. Ale biała
oczyszczona sól była kiedyś synonimem dobrobytu, tak jak „kajzerki", czyli białe bułki
jadane przez samego cesarza — Kaisera.
Nasza sól, np. z Wieliczki, tzw. zielona — jak wykazały badania metodą spektrometrii
atomowej — zawiera prócz chlorku sodu także mangan, miedź, cynk, chrom, szczególnie
dużo żelaza, magnez, wapń oraz ślady litu. Natomiast sól kłodawska zawiera m. in. selen, a
także dużo magnezu i potasu. Czerwona sól, tzw. karna litowa, ma niezwykle cenne
właściwości lecznicze, gdyż zawiera mniej szkodliwego (dla wielu) sodu, a więcej potasu, a
także magnezu i różnych innych pierwiastków dla nas niezbędnych.
W tych społeczeństwach, które spożywają sól, otrzymywaną w tradycyjny sposób przez
odparowywanie wody morskiej na słońcu (np. Hiszpania, Wenezuela, Japonia), takie choroby,
jak białaczki limfatyczne u ludzi i zwierząt, są bardzo rzadkie, podobnie jak przedwczesna
miażdżyca, zawały czy zaburzenia psychiczne. Społeczeństwa, odżywiające się bogatym w
białko pożywieniem morskim oraz używające jako przyprawy soli morskiej, są zdrowsze od
tych społeczeństw, które z pożywieniem pochodzącym z morza nie mają kontaktu.
Albo... zróbmy po prostu takie doświadczenie: przekrójmy kawałek mięsa na połowę.
Jedną posypmy solą chemicznie oczyszczoną, a drugą solą kopalną, np. z Wieliczki lub
Kłodawy. Przekonamy się sami, że sól chemicznie czyszczona nie konserwuje, a więc nie
chroni przed pleśnią, a sól kopalna robi to z powodzeniem. Produkty spożywcze posypane
solą kopalną zachowują świeżość przez długi czas.
Dbając o zdrowie — postarajmy się używać jedynie soli naturalnej, kopalnej, zamiast tej
chemicznie oczyszczanej do czystego NaCL.
Na ogół przyjmuje się, że sól morska ma niemal komplet mikroelementów, podobnie jak
nieoczyszczona sól kopalna, kamienna. Nie zawsze jednak tak bywa. W niektórych krajach, a
m. In. i w USA, nieraz oczyszcza się sól morską tzw. metodą kolejnych basenów, aż do
uzyskania prawie czystego chlorku sodu (rzędu 99,6%), a ług pokrystalizacyjny się odrzuca.
Taka odczyszczona sól jest tak samo bezwartościowa dla zdrowia, jak sól warzona.
Gdy solić nie wolno
Są jednak choroby, które wymagają diety bezsolnej lub z bardzo ograniczoną jej ilością.
Sól np. trzeba w ogóle wykluczyć w takich chorobach nerek, jak okresy bezmoczu lub
skąpomoczu w zapaleniu kłębków nerkowych. Sól ogranicza się przy leczeniu otyłości,
niektórych chorobach serca z obrzękami, przy nadciśnieniu... Albo też zaleca się w ogóle
dietę bezsolną. Prof. dr med. Edgar S. Gordon z Uniwersytetu w Wisconsin (USA) tak pisał w
piśmie poświęconym problemom starości („Geriatrics" maj 1974); ,,Wiadomo, że
nadciśnienie tętnicze ma nieznaną dotąd etiologię, w której czynniki odżywiania, nadmiar czy
niedosyt odgrywają stosunkowo niewielką rolę, prócz ogromnej roli, jaką odgrywa nadmiar -
spożywanego chlorku sodu. Właśnie sól jest zdolna wyraźnie podnieść ciśnienie krwi u wielu
pacjentów".
Co prawda badacze z Uniwersytetu w Maryland (USA) stwierdzają, że podobnie jak sól
działa nadmiar cukru, a naukowcy z Harvard (USA) — że i nadmiar mięsa. Przy tym wielu
uczonych zgodnie stwierdza, że tak u ludzi, jak i u zwierząt niedobór magnezu, wapnia i
cynku przy nadmiarze kadmu w wodzie pitnej i wielu przemysłowych produktach
spożywczych mogą powodować ciężkie
słany nadciśnieniowe.
A więc: mniej cukru, mniej mięsa, ograniczona ilość soli, a — jeśli już sól — to kopalna
lub morska!
Ile soli!
Norma przewiduje od 5 do 15 g soli dziennie na osobę, naturalnie zdrową. Dla
nadciśnieniowców zaleca się ok. 1 g soli" dziennie (jeśli lekarz nie zaleci inaczej). Więcej
należy nam się wtedy, gdy się pocimy, a więc podczas letnich upałów, w tropikach lub przy
ciężkiej fizycznie pracy, przy hutniczych piecach itd. Pot zawiera ok. 0,5% soli (NaCL). Przy
bardzo długich, męczących wysiłkach fizycznych, np. u sportowców na zawodach,! utrata
potu może wynosić do 10 l z 50 g NaCL oraz wieloma biopierwiasłkami. W takich
wypadkach trzeba uzupełnić ich utratę, pijąc nie wodę słodką, lecz lekko osoloną i to solą
kopalną.
Szczególnie korzystna jest woda mineralna — bogata w rozmaite biopierwiastki. Na
całym świecie cieszy się dobrą sławą — nie tylko u sportowców — radziecka woda mineralna,
pochodząca z Gruzji, o nazwie. „Borjomi". Poszukują jej w wielu krajach, gdyż zawiera ok. 6%
składników mineralnych, m. in. sód, potas, magnez, wapń, żelazo, chlor, brom, jod, siarkę i
wiele węglanów.
Pot to nie tylko słona woda. Jest w nim jeszcze całe mnóstwo innych składników, jak:
aminokwasy, mocznik, witaminy (rozpuszczalne w wodzie, głównie z grupy B), składniki
mineralne. Na przykład, w 100 g potu może być do 10 mg wapnia, 45 do 50 mg połasu, 49 do
166 mg chloru itp. Samego jodu jest w pocie ok. 10 mg na 1 l. Utrata 7 l potu może się
równać utracie dziennego zapotrzebowania na ten pierwiastek. Podobnie jest z wapniem
(szczególnie w tropikach) i z żelazem, a także z magnezem, litem, chromem. To wszystko
jeszcze raz przemawia za solą, składającą się nie tylko z NaCL.
Zwłaszcza ci, którzy pracują w wysokich temperaturach, jak np. hutnicy, muszą dostawać
pożywienie bogate w składniki mineralne, gdyż zbyt wiele ich tracą. Odpowiadając na
potrzeby, w Komisji Ochrony Zdrowia PAN (Oddział w Krakowie) oraz w Nieformalnym
Zespole Ekologicznej Profilaktyki opracowano przepis na wypiek pieczywa, zawierającego
szczególnie dużo soli mineralnych. Ponadto poleca się hutnikom specjalną wodę
mineralną ,,Krakowianka". Dla społeczeństwa, cierpiącego na niedobór magnezu w żywieniu,
opracowano metodę wzbogacania chleba w ten minerał (a raczej w dolomit).
Nasze zapotrzebowanie na magnez wynosi ok. 600 mg, chociaż w wielu przypadkach jest
to ilość niewystarczająca i trzeba podnosić dawkę do 1200 mg. Tymczasem — jak wykazały
badania dr Zofii Dłużniewskiej — otrzymujemy z pożywieniem przeciętnie zaledwie ok. 200
mg na dobę tego pierwiastka. Pieczywo wzbogacone w dolomit (wapń + magnez) mogłoby
wyrównać nie tylko niedobory tych składników w organizmach ludzkich, ale i zmniejszyć
szkody powodowane przez zatrucia ołowiem. Zmniejszyłoby to również toksyczny wpływ
alkoholu, Pić. pić, pić!
Niedobory soli w pożywieniu też nie są bezpieczne. Przede wszystkim organizm daje
nam o tym znać silnym pragnieniem. Doznajemy uczucia zmęczenia, a kurcze mięśni palców
i łydek są chyba najbardziej charakterystycznym objawem. Przy niedużych niedoborach,
prócz pragnienia, występują takie objawy, jak: osłabienie, utrata apetytu, mdłości, a nawet
wymioty. Niedobór soli sprzyja też porażeniom słonecznym i udarom cieplnym oraz
upośledzeniu zdolności myślenia. Duże ilości soli można stracić nie tylko z potem, ale i np.
przy silnych biegunkach, upływie krwi, przy gorączkach połączonych z połami, w chorobie
Addisona, serca itd.
Zwierzęta mięsożerne mają na ogół dość soli, bo ich pożywienie tę sól zawiera.
Zwierzęta roślinożerne mają zwykle zbyt mało tego składnika i dlatego lubią lizać bryły soli
lub... spocone ręce ludzi.
Dodajmy jeszcze, że woda z wodociągu zwykle ma sporo chloru, zresztą — koniecznego
dla jej odkażenia. Można się go jednak pozbyć, gotując wodę przez 15 minut w otwartym
czajniku.
Żeby wiedzieć, ile i jakiej soli mineralnej nam potrzeba indywidualnie, wystarczyłoby
dać do badania trochę włosów lub paznokci, a jonogram wykazałby niedobory lub nadmiary.
Tego typu badania już się przeprowadza w wielu krajach, ale dla zdrowia ogółu — powinno
się tak przebadać każdego, podobnie jak np. bada się płuca promieniami Roentgena. Ileż ludzi
można by ocalić przed chorobą! Dodajmy jednak, że bywają takie stany chorobowe, przy
których jonogram daje obraz zafałszowany.
Wapniaki
Dla nastolatków my wszyscy, po czterdziestce, jesteśmy „wapniakami", choć powoli ta
nazwa wychodzi z mody (w miarę jak oni sami się starzeją).
Dla gospodyń wapniaki — to jajka przechowywane przez zimę w roztworze wapna. Ale...
dlaczego my i „wapniaki"? Zwapniałe żyły, sposób myślenia, poglądy... I jakiż nonsens w
tym określeniu! Bo dziś już wiadomo, że właśnie z braku wapnia w organizmie może powstać
na stare lata tzw. zwapnienie żył.
Wapń jest głównym budulcem kośćca, zębów i ogromnie ważnym składnikiem
mineralnym wszystkich mięśni. Około 99% całego wapnia i 70 do 75% fosforu w naszym
organizmie wchodzi w skład kośćca, głównie w formie apatytów, w mniejszej ilości w formie
fosforanów i węglanów wapnia.
Przypomnijmy, że mamy w organizmie od 1 do 2,2 kg wapnia i ok. 650 g fosforu. Oba te
składniki działają na ogół wspólnie, dlatego niełatwo jest mówić tylko o jednym z nich, ale tu
będzie mowa głównie o wapniu.
Kłopoty z zębami
Dr Melvin Page, stomatolog z St. Petersburg (USA), w jednym z fachowych pism ogłosił
w 1975 r. wyniki swoich badań nad przyczynami chorób zębów. „Nieracjonalne odżywianie
— pisał — niedobory minerałów pochodzenia organicznego, to główni winowajcy fatalnego
stanu naszego uzębienia..."
Dr Page pisał jeszcze: „Największą odpowiedzialność za nasze nieodpowiednie
odżywianie ponosi przemysł spożywczy, który nam dostarcza wysoko oczyszczonej mąki,
cukru, ryżu i innych produktów, pozbawionych składników mineralnych, a szczególnie
minerałów śladowych". W swoich dalszych wywodach dr Page zaleca, aby m. in. zażywać
tabletki Kelp, które wszystkie te brakujące składniki mineralne uzupełniają. Kelp to „drobna
roślinność z ogrodu Neptuna" — plankton, algi itp. z mórz oczyszczone, wysuszone i
sprasowane w pigułki. Zawierają niemal wszystkie składniki mineralne, łącznie ze śladowymi
oraz większość witamin.
Kelp dotrze i do nas. Tymczasem jest w sprzedaży w wielu innych krajach. My — jako
źródło niektórych makro i mikroelementów — możemy spożywać dostępną u nas sól morską
lub kopalną, witaminy i sole mineralne w tabletkach, a przede wszystkim czystą, twardą wodę
źródlaną (a zwłaszcza mineralną). Wracajmy jednak do naszego wapnia.
Wiemy już, że 99% wapnia, który znajduje się w naszym organizmie, to budulec kośćca i
zębów. Pozostały 1 % krąży stale we krwi i innych płynach ustrojowych, l otóż ten 1 % jest
wielkością stałą.
Tzn. jeśli nie dostarczymy dość wapnia w codziennym pożywieniu, wtedy
organizm .„pożycza" albo „kradnie" brakującą ilość z własnego kośćca. Naturalnie z całego,
ale najgroźniej ta kradzież szkodzi szczękom. Dopiero dużo później np. żebrom, kręgom,
kościom kończyn itd.
Gdy szczęki mają za mało wapnia, przychodzi moment, że zęby jakby się rozluźniają w
dziąsłach, robiąc miejsce dla drobnoustrojów i tak zaczynają się choroby zębów aż do ich
utraty.
Doktorzy Leonnart Krook (profesor patologii) i Leo Lutwak z Uniwersytetu Cornella,
którzy właśnie taką teorię wygłaszali, spróbowali dowieść jej na pacjentach wolontariuszach.
Wybrali 10 osób (5 mężczyzn i 5 kobiet) w wieku od 29 do 45 lat cierpiących na paradontozę.
Badając ich jadłospis obliczyli, że 9 osób z tej dziesiątki otrzymywało dziennie po ok. 400 mg
lub mniej wapnia. Tymczasem dzienne zapotrzebowanie w tym wieku wynosi ok. 800 mg.
Wobec czego dawano pacjentom przez 180 dni po 1000 mg wapnia w postaci Calcium
gfuconicum lub Calcium carbonafum czy Calcium lacticum (tj. glukonian, węglan lub
mleczan wapnia).
Na początku wszyscy pacjenci mieli zapalenie dziąseł połączone z krwawieniem. Po 6
miesiącach kuracji wapniowej nie było śladu tych dolegliwości. Zęby były trwale osadzone w
szczęce. Zdjęcia rentgenowskie wykazały, że kości szczęk są zdrowe i mocne. A jako objawy
uboczne zanotowano spadek podniesionego ciśnienia oraz poziomu cholesterolu we krwi.
W innym doświadczeniu doktorzy Krook i Lutwak podawalf przez rok dużej grupie
pacjentów codziennie po 1 g wapnia, a innej grupie pacjentów, którzy o tym nie wiedzieli —
placebo (lekarstwo rzekome). Ci, którzy pobierali wapń, mieli o 12,5% „gęściejsze" zęby i
kości od tych, u których żadnych zmian nie zauważono.
Obaj uczeni dodają, że prócz wapnia trzeba też dostarczać organizmowi magnezu i cynku
(gdyż zapotrzebowanie na te minerały wzrasta wraz z rosnącą w diecie ilością wapnia), a
ponadto także witaminy D i C oraz kwasu foliowego, które wspaniale wzmacniają dziąsła, l
jak wszyscy nasi żywieniowcy, tak Krook i Lutwak podkreślają, że najlepszym źródłem
wapnia są mleko i sery.
Jeśli przez całe życie będziemy dostarczać organizmowi dość wapnia i innych
składników potrzebnych do budowy kośćca i zębów, nie tylko matka nie będzie płaciła zębem
za każde dziecko, jak głosiło, nie bez podstaw, wiejskie porzekadło, ale i „te trzecie" zęby —
najpiękniejsze, bo sztuczne — nie będą tak powszechnie potrzebne.
Wapń, witamina D i MS
Kiedy ludzkość wiele tysięcy lat temu „emigrowała" z tropików ku północy, musiała
powoli przyzwyczajać się do mniejszej ilości słońca. Ale nie wszyscy potrafili się do tych
nowych warunków tak dobrze zaadaptować, by — pomimo niby-zdrowia — nie zapadać na
rozmaite choroby neurologiczne, a m. in. na stwardnienie rozsiane (MS, czyli sclerosis
multiplex). Taką hipotezę „niedoboru słońca" wygłasza dr Pauł Goldberg, uczony z
Cambridge (Anglia). Tłumaczy ona fakt, dlaczego na MS nie zapadają mieszkańcy tropików,
mający słońce przez cały rok, a ono dostarcza im dość promieni ultrafioletowych, które
potrafią w naszej skórze wytwarzać witaminę D. Słońce tropików powoduje, że w
organizmach ludzi tam żyjących powstaje dziennie 2 do 3 tysięcy jednostek
międzynarodowych witaminy D, podczas gdy zalecana norma dla nas, ludzi Północy, wynosi
zaledwie od 300 do 800 j.m. na dobę. Hipoteza dra Goldberga zakłada, że młodzież w czasie
wzrostu i dojrzewania odczuwa wyraźny niedobór tej witaminy, który się odbija na rozwoju,
m. in. systemu nerwowego. W konsekwencji zubożona konstrukcja tkanki nerwowej może
ulegać załamaniu w późniejszych latach, powodując symptomy MS. MS atakuje — jak
wiadomo — osoby w wieku od 20 do 40 lat. Jedni zostają kalekami, inni odczuwają tylko
nieznaczne jej skutki. Wapń, którego przyswajanie jest uwarunkowane obecnością witaminy
D, jest drugim czynnikiem w obronie organizmu przed tą chorobą.
Dr Goldberg wymienia północną Szkocję, jako kraj, w którym najczęściej ze wszystkich
krajów świata spotyka się wypadki MS. Otóż Szkoci jadają prawie codziennie płatki owsiane,
które „kradną" wapń z organizmu, przy czym nie uzupełniają diety produktami bogatymi w
wapń. Popularne są tam również dania ubogie w witaminę D, a ponadto słońca jest bardzo
mało. Między 10 a 15 rokiem życia — według Goldberga — młodzi przeżywają okres
najważniejszy, jeśli chodzi o zapobieganie na przyszłość występowaniu MS. Jest to wiek, w
którym rdzeń pacierzowy, kształtując się, osiąga pełną dojrzałość. Jeśli wówczas nie
dostarcza się organizmowi dostatecznej ilości wapnia i witaminy D, to zachodzi możliwość
powstania tej groźnej choroby, l właśnie w tym młodzieńczym okresie ok. 400 j.m. witaminy
D dziennie, to zaledwie 30% zaspokojonych potrzeb, bo — według obliczeń drą Goldberga
— młody organizm wymaga jej 2000 do 3000 j.m.
Prawdę mówiąc, nikt nie wie dokładnie, ile witaminy D młodzi potrzebują, bo jak dotąd
było zbyt mało badań na ten temat. A przy tym wielu boi się ryzyka przedawkowania.
Ale na ten zarzut dr Goldberg odpowiada, że w tropikach słońce powoduje powstanie
takiej właśnie ilości tej witaminy. A ilości toksyczne byłyby wtedy, gdyby na 1 kg wagi ciała
dostarczano dziennie 1000 do 3000 j.m., czyli 40 do 120 tysięcy jednostek dla młodzieńca
ważącego ok. 40 kg. Oprócz witaminy D potrzebny jest też wapń, a może i magnez — jako
składniki konieczne dla zdrowia i zapobiegające MS.
Niestety, hipoteza ta2) nie jest ratunkiem dla już cierpiących na MS. Trzeba ją sprawdzać
latami, by wynik był pewny. Niemniej jednak warto przestrzegać wskazówek drą Goldberga.
A więc: dostarczać nastolatkom odpowiednich ilości wapnia, np. w mleku i najrozmaitszych
serach, w twardej wodzie, która zawiera nie tylko wapń, ale i magnez oraz nie żałować
(rozsądnie!) słońca, tak latem, jak i zimą. A szczególnie latem, gdy można opalać całe ciało i
dzięki słońcu wyprodukować sobie w skórze możliwie jak największe zapasy witaminy D.
Stare kości
Wszyscy z wiekiem mamy „starsze kości", ale trzeba przyznać, że u niektórych są
zdrowe, silne, młode i „gęste", a u innych — łamliwe, zrzeszotowiałe, „rzadkie".
Zrzeszotowienie (osfeoporosis) to jedna z najczęstszych chorób kości, szczególnie w starszym
wieku i... u kobiet.
„Babcia wstała z krzesła i złamała nogę". Fakt. Osteoporosis spotyka się u 25% kobiet po
menopauzie. A minimum 26% kobiet powyżej 60 roku życia ma zrzeszotowiałe kości, co
bywa przyczyną deformacji kręgosłupa, bólów i utraty wagi. Dolegliwość ta dokucza 4 razy
częściej kobietom niż mężczyznom, niemniej jest i dla nich problemem, szczególnie w
późnym wieku. Jedną z najpoważniejszych dotąd trudności było określenie, kiedy
rozpoczyna się stan, który można by nazwać początkiem rzeszotowienia. A więc, jak
uchwycić moment, gdy kości zaczynają oddawać swój wapń krwi bezzwrotnie i potrzebują
pomocy w dostawach tego składnika.
Odpowiedzią na te i podobne pytania zajęli się lekarze z Centrum Rehabilitacji w Stanie
Nowy Jork3). Pracowali intensywnie 10 lał. Przebadali kości tysięcy osób i setki wyleczyli,
zanim opublikowali swoje doświadczenia.
Rzeszotowienie jest powolnym, podstępnym procesem, podczas którego kości tracą wapń
ze swego rusztowania, a ten, który otrzymują z pożywienia, nie uzupełnia strat. Czasem z
powodu tego, że go dostarczamy za mało, czasem dlatego, że choć mamy go nawet z
nadwyżką, to nie jest przez organizm przyswajany lub przyswajany tylko częściowo (np. przy
zaburzeniach pracy gruczołów wydzielania wewnętrznego). Najbardziej widocznym skutkiem
ubytku wapnia z kości są ich bóle oraz łamliwość samoistna, bez powodu. Pod szkłem
powiększającym takie kości wyglądają jak gąbka lub jak rzeszoto i stąd nazwa.
Dr Albanese i współpracownicy odkryli prosty i łatwy sposób badania stanu kości. Swoją
metodę nazwali Pinkie test, gdyż polega ona na robieniu zdjęć rentgenowskich (o małym
natężeniu) małego palca u ręki (po angielsku pinkie). Daje to doskonały obraz nawet
najmniejszych zmian w strukturze, a więc „gęstości", kości. W ten sposób zbadano ponad 4
tysiące osób (przypadkowych).
A oto wnioski:
• Po 25 roku życia mężczyźni mają o 25% większą „gęstość"
kości od kobiet w tym samym wieku.
• Gęstość kości u kobiet osiąga swój szczyt w wieku 35 do 45
lat, a potem zaczyna spadać. U mężczyzn ten szczyt przychodzi
10 lat później.
• Najbardziej zdumiewające i niepokojące było to, że 10 do 15%
osób obojga płci miało gęstość kości poniżej normy, czyli początki
osteoporozy już w wieku poniżej 25 lat.
Prababcie z młodymi kośćmi
Dr Albanese badał 12 kobiet (wolontariuszek) w wieku 79 do 89 lat o wyjątkowo
zrzeszotowiałych kościach. W swojej zwykłej diecie otrzymywały one dziennie 450 g wapnia,
a przepisana norma dla tego wieku wynosi 600 mg. Zaczął realizować ich normę i dodatkowo
podawać pacjentkom 750 mg wapnia oraz 375 j.m. witaminy D (koniecznej do przyswajania
tego składnika). Otrzymywały więc dziennie ok. 1300 mg Ca. W tym samym czasie grupa
kontrolna, złożona z 17 staruszek przeciętnie W wieku 82 lat, nie dostawała żadnego
uzupełniającego „leku".
Doświadczenie trwało pełne 3 lata i w tym czasie staruszki z grupy pierwszej codziennie
otrzymywały dodatek wapnia i witaminy D. „Pinkie test" wykazał, że gęstość ich kości
wzrosła od 90,6 do 96,1%. Te 3 lata — a w tym wieku, to nie bagatelka — nie postarzyły, ale
odmłodziły starsze panie. W grupie kontrolnej, nie otrzymującej dodatków wapnia i witaminy
D, gęstość kości spadła z 90,3 do 84,2.
Nie było też żadnych ubocznych skutków tej kuracji. Poziom wapnia we krwi i moczu
pozostał w normie. Nie było podejrzeń np. o powstawanie kamieni nerkowych ani innych
objawów kalcyfikacji (zwapnienia) w organizmie. Jedynym, niespodziewanym efektem był
uderzający spadek poziomu cholesterolu we krwi i to w ciągu pierwszych 12 miesięcy.
Staruszki nie musiały się już obawiać miażdżycy ani zawału serca.
Potem powtórzono eksperyment z 14 zdrowymi kobietami (wolontariuszkami) —
pracownicami szpitalnymi w wieku 36 do 62 lat. Tutaj efekty były różne. Zdumiewająco
wprost dobre u 62i 48-letnich kobiet, których spoistość kości podniosła się nawet do 120 w
czasie 36 miesięcy. U jednej z pielęgniarek, która miała gęstość kości 88 (dużo poniżej normy,
określanej na 100), po zażywaniu wapnia i witaminy D przez 22 miesiące gęstość kości
wzrosła do 115, czyli nawet powyżej normy.
Nie wszystkie wypadki rzeszotowienia kości są bezpośrednimi skutkami niedoborów
wapnia w diecie. Może się do tego przyczynić długie leżenie, paraliż iłp., ale zawsze
uzupełniająca dawka wapnia może pomóc.
Ile wapnia dziennie nam trzeba, aby uniknąć osteoporozy? Grupa uczonych z drem
Albanese na czele uważa, że zalecana norma 800 mg dziennie jest za mała. Jako minimum
przyjmuje 1 g, czyli 1000 mg wapnia na dobę, a raczej od 600 do 1500 mg — jako
uzupełnienie tego, co przeciętnie dostaje się do organizmu z pożywieniem, a co oblicza się na
ok. 400 mg.
Dr Albanese nie boi się przekraczania tej dawki, ponieważ wiele organizmów przyswaja
zaledwie 10 do 50% wapnia, a im stajemy się 'starsi, tym bardziej zdolność przyswajania Ca
przez nasz organizm maleje4).
Najlepiej byłoby wapń dostarczać organizmowi w formie mączki kostnej, ale mogą to
też^ być tabletki Calcium gluconicum, lacticum czy inne.
Skażone powietrze w Szwajcarii
Szwajcarię wyobrażamy sobie jako miejsce, gdzie jest wspaniałe świeże powietrze.
Alpejskie wysokości, słońce i atmosfera czysta jak kryształ. Ale tak bywa tylko tam, gdzie nie
mogą się w żaden sposób dostać samochody. Przy „hajłejach" jest inaczej, czyli — tak jak
wszędzie na świecie, gdzie motoryzacja zatruwa środowisko.
Zaczęło się od tego, że lekarz rejonowy (jak byśmy to nazwali) dr Walter Blumer,
praktykujący w wiosce Netstal, zaniepokoił się, że przybywa mu coraz więcej pacjentów.
Można ich było podzielić na dwie grupy: tych, którzy mieszkali blisko szosy i tych, którzy
mieli domki daleko od niej.
Okazało się, że na 75 osób, które umarły na raka w okresie 12 lat, tylko 3 nie mieszkały
przy szosie.
Dr Blumer stwierdził, że mieszkańcy pobliża szosy stale niedomagali. Mieli bóle głowy,
migreny, cierpieli na bezsenność, zmęczenie, a także na dolegliwości przewodu
pokarmowego. Te objawy były u nich co najmniej 2 razy częstsze, niż u mieszkańców
domów oddalonych od drogi. Przez tę drogę przejeżdżało dziennie ok. 5 tysięcy samochodów.
Ci, którzy mieszkali blisko niej, zażywali 4 razy więcej przeróżnych lekarstw uspokajających,
na sen, na ból głowy itp. niż mieszkańcy oddalonych okolic.
Wyniki swoich kilkuletnich badań, prób i eksperymentów dr Blumer przedstawił na
Międzynarodowym Kongresie do spraw Wypadków Drogowych w Utrechcie (Holandia) w
1974 r. Otóż dowiódł, że przyczyną większości chorobowych objawów było zatrute powietrze
i skażenia emisjami ołowiu, benzopirenu i in. spowodowane przez przejeżdżające samochody.
Swoich pacjentów doktor leczył głównie odpowiednim odżywianiem: produktami bogatymi
w wapń, witaminę C i zespół witamin B. Składniki te podawał też pacjentom w formie leków,
np. wapń w postaci mączki kostnej lub pastylek dolomitowych (Ca + Mg).
Rezultaty były zaskakująco dodatnie. Niektórzy pacjenci poczuli się znakomicie, a
najbardziej oporni na leczenie przestawali cierpieć na bezsenność, nerwowość, zmęczenie i
słabe trawienie. Witamin z grupy B dr Blumer radził szukać w takich środkach spożywczych,
jak wątroba i drożdże, a witaminy C — w surowych owocach i warzywach.
Przy okazji okazało się, że pacjenci, którzy odżywiali się i leczyli, jak im zalecił dr
Blumer, przestawali łykać środki uspokajające, bez których dawniej nie mogli się obejść.
Minęły nieustanne bóle głowy, ciągłe zmęczenia i znużenia, bezsenność, kłopoty z żołądkiem
itp. niedomagania.
W tym wypadku wapń z magnezem pomógł usuwać z organizmu trujący ołów, a
witaminy nie tylko mu w tym pomogły, ale wzmocniły cały ustrój.
Serce sercu serce daje
Niestety, nasze ,,ucywilizowane" serce jest jedną z najczęstszych przyczyn zgonów.
Mówimy: ,,choroba dyrektorska", ,,serce nie wytrzymało", „serce mu z żalu pękło" itp., ale
czyż kiedy łączymy sprawy serca z piciem wody? A badacze przyczyn chorób serca bardzo
ściśle te sprawy wiążą.
Przede wszystkim wiele tajemnic zdradziła statystyka. Bo oto tam, gdzie jest tzw, twarda
woda, o wiele mniej ludzi umiera na serce niż w miejscowościach posiadających wodę
miękką. Przekonali się o tym np. Anglicy, gdy statystyka wykazała, że w Glasgow, które ma
wodę miękką (twardość wody jedna z najniższych w Anglii), śmiertelność osób z powodu
chorób układu sercowo-krążeniowego była o 50% wyższa niż w Londynie, który ma wodę
wodociągową o wysokiej twardości.
W USA przeprowadzono na wielką skalę podobne badania statystyczne. Przebadano 7,5
miliona ludzi żyjących w 140 rejonach z miękką wodą wzdłuż rzek Ohio i Kolumbia oraz z
wodą twardą w dorzeczu rzek Missouri i Kolorado. Podczas gdy śmiertelność wywołana
innymi chorobami (nie na serce) była wszędzie praktycznie jednakowa, to spowodowana
chorobami układu sercowo-krążeniowego była o 41 % mniejsza u kobiet i o 25% u mężczyzn
łam, gdzie woda była twarda.
Podobne badania przeprowadzane w innych krajach dały podobne wyniki. Wróćmy
jeszcze raz do Wielkiej Brytanii. W Anglii w 58 okręgach, a w Walii w 50 okręgach wyniki
badań wykazały, że w miastach z twardą wodą przypada o ok. 43% mniej zgonów na serce
wśród kobiet i ok. 37% mniej takich zgonów wśród mężczyzn niż w miastach z wodą miękką.
Twarda woda — wiadomo — jest o wiele smaczniejsza od miękkiej, ale bardzo trudno
się w niej pierze, bo powstają „kłaczki", których mydło nie daje w wodzie miękkiej,
doskonałej do prania,
ale nie... do picia.
Na ogół też wiadomo, że woda miękka ma wysoką koncentrację sodu, a woda twarda —
więcej ma wapnia, magnezu, litu itd. Otóż tego wapnia i innych składników mineralnych ma
tyle, że właśnie mydło może je strącać w postaci — niekorzystnych dla procesu prania —
kłaczków.
Już dawno zbadano, że ludzie (zwierzęta również) nie mogą pić wody destylowanej,
ponieważ taka absolutnie czysta woda powoduje naruszenie wymiany wodno-solnej i
prawidłowej działalności przewodu pokarmowego. Skutki takie są wyraźne już po 6
miesiącach. W wodzie destylowanej są zaledwie ślady jonów wapnia, fluoru i innych
składników mineralnych, ogromnie ważnych dla naszego organizmu. Gdy ich w wodzie nie
brakuje, to — jak wykazały badania — zwierzęta stają się odporniejsze na choroby, silniejsze
i zdrowsze od zwierząt otrzymujących wodę bez łych pierwiastków6).
W twardej wodzie prócz wapnia bywa dużo magnezu, litu, cynku, kobaltu i wielu innych
mikroelementów, których nieraz całą długą tabelkę możemy odczytywać na butelkach nie
tylko z zagranicznymi wodami mineralnymi. A ponieważ magnez jest pierwiastkiem numer
jeden, a wapń numer dwa — jeśli chodzi o serce — dlatego wrócimy do... serca przy
omawianiu roli magnezu. A tu jeszcze podajemy ciekawostkę. Podczas gdy woda z solami
wapnia, magnezu itd, jest obecnie tak ceniona, że czasem specjalnie utwardza się wodę dla
potrzeb ludności, to inny kłopot mają ci, którzy wodę odsalają. Robi się to w krajach, gdzie
nie ma wody ani miękkiej, ani twardej, ale pod dostatkiem jest wody morskiej. Obliczono, że
na temat uzdatniania do spożycia wody morskiej ukazało się do 1980 r. 2170 prac naukowych
oraz 652 patentów. Jest to jeden z niezwykle ważnych problemów gospodarki światowej.
Na czym polega ochronne działanie twardej wody, tak naprawdę to niewiadome. Dr EarI
Dawson z Uniwersytetu Medycznego w Galveston — na podstawie zbieranych przez 10 lat
materiałów statystycznych — jeszcze raz potwierdził, że tam gdzie jest twarda woda, ludzie
są zdrowsi. Nie umierają tak często, jak gdzie indziej, na schorzenia mięśnia sercowego,
zawały itp., nie cierpią na ogół na nadciśnienie i mają zwykle niższy poziom cholesterolu we
krwi. A ważne jest i to, że taki stan obserwuje się także i wtedy, gdy przeciętne spożycie
tłuszczów jest wyższe niż na terenach z wodą miękką. Czyli, pijąc twardą wodę, można
bezkarnie nieomal opychać się tłustym jedzeniem.
Jak to się dzieje? Dr Dawson tłumaczy, że wapń i magnez z wody twardej łączą się w
jelitach z tłuszczami nasyconymi (twardymi), a pochodzącymi ze spożytego pożywienia,
tworząc nic innego jak mydło. To mydło nie jest przyswajane przez organizm, tylko wydalane.
Dzięki temu człowiek pijący twardą wodę pozbywa się niekorzystnych, niepotrzebnych dla
niego tłuszczów; jego organizm nie wytwarza nadmiaru cholesterolu, który nie grozi sercu
zawałami, nie sprowadza chorób krążeniowych, nadciśnienia itd., nie mówiąc już o otyłości.
Co robić, gdy rozporządzamy tylko miękką wodą? Według dr Dawsona — należy
dziennie spożywać 60 mg magnezu i 100 mg wapnia. Taki dodatek odpowiada wypiciu 2 l
twardej wody. Uczony ten odradza równocześnie picia napojów gazowanych, w których jest
fosfor, bo ten wiąże wapń, nie pozwalając jelitom na ,,produkcję mydła". Obliczono, że
gdyby wszyscy ludzi pijący miękką wodę stosowali się do rad drą Dawsona i uzupełniali
niedobory magnezu i wapnia, to w ciągu 10 lat na każde 100000 osób mogłoby przypadać o
100 śmiertelnych ataków serca mniej, niż obecnie.
Magnez jest u nas w aptekach pod rozmaitą postacią: tlenku magnezu, czyli magnezji,
siarczanu magnezu, czyli soli gorzkiej i in. Ludzie różnie reagują na ten pierwiastek w różnej
postaci. Może najbardziej naturalny jest tlenek magnezu, a te 60 mg to będzie szczypta na
końcu noża. Tabletki z wapniem są też w aptekach i to zwykle z oznaczoną jego ilością.
Można więc zażywać sobie Calcium lacticum czyli mleczan wapnia lub Calcium gluconicum,
czyli glukonian wapnia, i co tam jeszcze lekarz zapisze.
Do czego wapń jest potrzebny i gdzie go szukać!
• Daje zdrowe zęby i kości.
• Podtrzymuje rytm zdrowego serca.
• Obniża poziom cholesterolu, czyli ratuje przed sklerozą;
nadmiar cholesterolu jest wydalany dzięki związkom wapnia.
• Zabezpiecza przed skurczami mięśni.
• Tzw. zwapnienie naczyń krwionośnych jest na ogół spowodowane niedoborem wapnia i
magnezu w organizmie.
• Kwas szczawiowy upośledza wchłanianie wapnia, bo tworzy z nim sole trudno
rozpuszczalne, których organizm nie potrafi wyzyskać (szczawiany wapniowe). Dość dużo
kwasu szczawiowego zawierają: szpinak — 3,2 mg%, szczaw — 3 mg%, rabarbar — 2,4
mg% i in.
• Witamina D wzmaga wchłanianie wapnia z jelit cienkich.
• Wpływ spożycia wapnia na wzrost i rozwój zwierząt badała u nas Z. Bielińska. Jeśli np.
szczurom podawać tylko pszenicę i mięso, to kościec rośnie słabo. Jeśli dodać mleka (dobre
źródło wapnia), następuje wyraźna poprawa wzrostu i rozwoju zwierząt.
• Wapń wzmaga krzepnięcie krwi.
• Reguluje i koordynuje funkcje ustroju, pomaga w leczeniu rozmaitych chorób, o czym
wiedzą lekarze różnych specjalności.
Ile wapnia w czym!
Najbogatsze źródła wapnia łatwo przyswajalnego to: mleko w każdej formie, sery
(również wszelkie), jaja, a szczególnie żółtka (zawierają cholesterol, ale i lecytynę, która
broni nas przed sklerozą).
Trzeba dodać, że wapń z warzyw jest gorzej przyswajany przez organizm, bo zawierają
one też błonnik i kwas szczawiowy. Produkty zbożowe są na ogół słabym źródłem wapnia
oraz mają niekorzystny stosunek wapnia do fosforu. Zawierają też kwas fitynowy, który
stanowi 80% fosforu zawartego w zbożach, a działa odwapniające.
Tam, gdzie jest niskie spożycie mleka i przetworów mlecznych, zawsze można
podejrzewać niedobory wapniowe. Czyli ...mleko — najważniejsze!
Więc już wiadomo co jadać, aby nam wapnia nie zabrakło. Dodajmy jeszcze, że choć —
według tabel A. Szczygła — śledź ma zaledwie 17 mg% wapnia, to — według Kiersta —
zawiera 300 mg%. Może obliczano zawartość wapnia w śledziach bez ości i wraz z ośćmi? A
może to pomyłka? W przetworach nieraz jada się ryby razem z ośćmi, co jest zresztą przez
żywieniowców zalecane. Bardzo cenne i łatwo przyswajalne są ości z tuńczyka i sardynek z
puszki.
Magnez i jego wielorakie działanie
Zaczęło się od fotosyntezy
Ciekawe, że znaczenie magnezu i konsekwencje jego niedoborów dla naszego zdrowia
zaczęło poznawać wówczas, gdy zgłębiono tajniki fotosyntezy u roślin, a więc kilkadziesiąt
lat temu.
Zjawisko procesu stałego wytwarzania materii organicznej sięga miliardów lat, kiedy to
na ziemi pojawiły się barwniki, wyzwalające reakcję chemiczną przez absorpcję promieni
słonecznych. Tu decydującą rolę odegrały „foto-uczulacze" z grupy porfiryn, które powstały z
prostych związków: kwasu octowego i gliceryny. Dopiero jednak pojawienie się magnezowej
pochodnej porfiryny, w postaci chlorofilu, zadecydowało o historii naturalnej wyższych form
życia organicznego. Chlorofil posiada zdolność prowadzenia nie cofającej się reakcji
fotochemicznej, której energia kumuluje się w trwałych związkach biochemicznych.
Proces fotosyntezy ukształtował się prawdopodobnie pod koniec okresu
prekambryjskiego (ok. 1000 milionów lat temu). Struktura chlorofilu jest bardzo zbliżona do
hemu, zasadniczego składnika barwnika krwi. Różnica polega na tym, że w chlorofilu jest
magnez (jon Mg), a w hemie, czyli hemoglobinie, jest jon żelaza (Fe). W ten sposób związek
ewolucyjny świata roślinnego i zwierzęcego został udokumentowany przez Leona
Marchlewskiego, profesora chemii Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Gdy rośliny niedomagają z powodu niedoboru magnezu, nie tylko rosną wolniej, ale ich
liście są blade i przedwcześnie żółkną. Uzupełnienie gleby solami magnezu przywraca
roślinom pełne „zdrowie".
Można powiedzieć, że z człowiekiem jest podobnie, choć... bywa to jeszcze bardziej
skomplikowane. W każdym razie człowiek też nie może być zdrowy bez magnezu.
Stwierdzono to na pierwszym kongresie poświęconym chorobom wywołanym deficytem
magnezu, jaki odbył się w maju 1971 r. w Yittel. Najogólniej mówiąc, jon magnezu odgrywa
szczególną rolę w niemal wszystkich procesach zachodzących w organizmie. A więc, w
procesach ochronnych, jako czynnik przeciwstresowy, przeciwtoksyczny, przeciwalergiczny,
przeciwanafilaktyczny (rodzaj uczulenia), przeciwzapalny, ochraniający przed
promieniowaniem jonizującym, regulujący ciepłotę, pobudzający fagocytozę i odgrywający
rolę w tworzeniu przeciwciał. Magnez działa też relaksujące i znieczulająco. To właśnie na
kongresie w Vittel prof. Durlach powiedział:
,,Znamieniem współczesnego cywilizowanego świata jest stale obniżający się poziom
jonu Mg".
Choroby cywilizowanego świata zdają się być uwarunkowane m. in. niedoborem
magnezu w organizmie człowieka. Czyli, trzeba się przyjrzeć magnezowi bliżej.
Naturalnie, że magnez czerpiemy z gleby. To znaczy poprzez żywność roślinną czy też te
produkty pochodzenia roślinnego, które powstały dzięki spożywanej przez zwierzęta
roślinności. Jasne więc jest, że tyle dostaje się do naszego organizmu magnezu, ile jest go w
glebie.
Tymczasem z tym nie jest dobrze. 40% polskich gleb wykazuje niską zawartość magnezu.
34% ma średnią zawartość, a zaledwie 26% — zawartość wystarczającą lub wysoką. W
nawozach sztucznych nie dostarcza się glebom magnezu lub dostarcza go na ogół za mało. Np.
w latach 1971—75 średnia ilość magnezu dostarczana polskim glebom wyniosła 10—12 kg
tlenku magnezu (MgO) na 1 ha gruntów ornych. Dużo to czy mało? Pszenica przy plonie 40
q/ha pobiera z gleby ok. 17 kg MgO, a buraki cukrowe dając tylko 350 q/ ha pobierają ok. 66
kg MgO z 1 ha.
Naturalnie, że dawki nawozu magnezowego uzależnione są od zasobności gleby oraz
gatunku uprawianych roślin i wahają się zwykle od 130 do 260 kg/ha. W takich ilościach
kizerytu (nawóz magnezowy) do gleby dostaje się 30—60 kg tlenku magnezu i dodatkowo
15—31 kg tlenku potasu. Średnia zawartość magnezu w oborniku wynosi 0,18%, czyli jeśli
się daje na 1 ha 300 q obornika, to wprowadza się do gleby ok. 54 kg Mg. Zdecydowanie za
mało.
W skład chlorofilu wchodzi 2,7% magnezu. Jony magnezu regulują stopień uwodnienia
plazmy komórkowej. Gdy roślina odczuwa niedobór magnezu, ogranicza proces transpiracji,
a gdy odczuwa nadmiar tego pierwiastka, to tak intensywnie pobiera wodę, że może
doprowadzić do wysuszenia gleby w strefie korzeniowej.
Różni autorzy podają dość różniące się dane na temat zawartości
magnezu w roślinach. Zwykle w liściach jest więcej wapnia niż magnezu, ale gdy roślina
tworzy owoce i nasiona, do nich transportuje cały magnez.
Miażdżyca, serce i magnez
Zbadano, że u Afrykanów szczepu Banki miażdżyca prawie nie występuje, ale mają oni
wysoki poziom magnezu we krwi. U Europejczyków zamieszkujących kraje
uprzemysłowione, często chorujących na miażdżycę, przeciętny poziom tego pierwiastka we
krwi jest nie tylko o wiele niższy, ale wciąż się obniża, ze względu na coraz bardziej
„ucywilizowane" odżywianie. Ono właśnie jest jedną z najpoważniejszych przyczyn
niedoboru magnezu (a także wielu innych składników) w naszych organizmach. Taki
niedobór mogą też powodować inne przyczyny, jak: alkoholizm, cukrzyca, upośledzone
wchłanianie z przewodu pokarmowego, nadczynność przytarczyc, a także środki moczopędne
i uspokajające.
Lecytyna — aminokwas, który odgrywa poważną rolę w regulacji ilości cholesterolu w
ustroju — nie może być syntetyzowana w organizmie bez enzymu zawierającego witaminę B,
czyli pirydoksynę. Z drugiej strony tenże enzym działa tylko w obecności magnezu. Gdy się
chce otrzymać u zwierząt doświadczalnych bardzo silną arteriosklerozę, to nie podaje się im
żadnych produktów, które zawierałyby witaminę Be i magnez. Doświadczalne małpy mają np.
w następstwie takiej diety złoża tłuszczów w całym organizmie. A analiza krwi dostarcza
dowodów na krańcowo niski poziom lecytyny i bardzo wysoki — cholesterolu.
Aby obniżyć poziom cholesterolu, wystarczy dietę uzupełnić magnezem, witaminą B,
choliną i inozytolem, dostarczanym np. w kiełkach pszenicy, drożdżach, wątrobie, otrębach
lub innych źródłach witamin z grupy B.
Jeżeli nawet ilość tych witamin będzie w organizmie wystarczająca, brak magnezu nie
dopuści do powstania lecytyny i znowu cholesterol wzrasta. Pacjent chory na serce, który
otrzymuje 500 mg magnezu dziennie, wykazuje na ogół znaczną poprawę, bo poziom
cholesterolu potrafi spaść do normy już w ciągu miesiąca.
Zapotrzebowanie na magnez wzrasta wraz z podnoszeniem się poziomu cholesterolu we
krwi. Na przykład, u szczurów zapotrzebowanie na magnez wzrastało szesnastokrotnie (w
stosunku do normy), gdy je karmiono tłuszczami nasyconymi, bogatymi w cholesterol.
Nasza dieta jest uboga w ten cenny pierwiastek. Nie doceniamy jego roli dla zdrowia,
stąd — najprawdopodobniej — tyle osób cierpi w wysoko rozwiniętych cywilizacyjnie
krajach na przedwczesną arteriosklerozę.
W 1970 r. na Kongresie Myokardiologii Prewencyjnej podano m. in. wyniki prac nad
zawartością magnezu w mięśniu serca ludzi, którzy zmarli z powodu zawału, i osób, które
zginęły w wypadkach drogowych. Zawałowcy mieli o ok. 42% mniej magnezu w
uszkodzonej części serca, niż w zdrowej. A osoby, które zmarły w wypadkach, zmian
zawartości magnezu nie wykazywały.
O roli magnezu, jako czynnika chroniącego przed uszkodzeniem mięśnia sercowego i
naczyń przez miażdżycę, wiemy z pionierskich badań Hansa Seylego (Tak! Tego od stresów!).
Już w 1958 r. dowiódł on, że jon magnezowy może zapobiegać tworzeniu się
niebezpiecznych dla zdrowia złogów cholesterolu. W doświadczeniach na szczurach, u
których wywoływano sztucznie miażdżycę, stwierdził, że ich naczynia krwionośne i mięsień
serca pokryte były złogami cholesterolu. Gdy drugiej grupie szczurów przed doświadczeniem
podawano jony magnezu, zmian miażdżycowych nie stwierdzono. Seyle dowiódł, że jon
magnezu steruje poziomem cholesterolu. Odtąd podejmowano wiele innych badań także i
statystycznych, które potwierdziły jego odkrycie. U nas pionierem badań nad wpływem
magnezu na miażdżycę, a także na otyłość, był w latach 1950—1969 prof. dr med. Edward
Rużyłło, prekursor leczenia otyłości w ośrodku naukowym w Konstancinie.
Przez wiele lat w uniwersytecie Toronto zbierano dane dotyczące nagłych zgonów na
serce mieszkańców stanu Ontario, na którego rozległych terenach woda jest krańcowo różna
— bardzo twarda i bardzo miękka. Wyniki badań wydrukowano w czerwcowym numerze
„Canadian Medical Association Journal" z 1975 r. Potwierdzają one jeszcze raz tezę o
zdrowotnych właściwościach wody twardej. Pobierano próbki tkanki (myocardium) ze
ścianki serca zmarłych na zawał. Próbki te były badane na zawartość siedmiu metali: miedzi,
chromu, ołowiu, kadmu, wapnia, cynku, magnezu i tylko magnez wykazał wyraźną różnicę.
Jego koncentracja była o ok. 7% niższa w mięśniu sercowym tych, którzy żyli w okolicach o
miękkiej wodzie, od tych, którzy mieszkali w okolicach z wodą twardą. Pierwszym
symptomem u zwierząt doświadczalnych, którym się podaje zmniejszone ilości magnezu, jest
arytmia serca. Właśnie taką arytmię zaobserwowano u ludzi mieszkających w okolicach z
miękką wodą.
W swojej słynnej książce Odżywianie przeciw chorobom dr R. J. Williams pisze: ,,Średni
deficyt magnezu może być powodem cierpień sercowych, ale poważne niedobory tego
minerału dają w skutkach zgubne ataki serca".
Gdy już świat uwierzył, że woda twarda (dolomitowa), zawierająca ok. 2 razy tyle
wapnia co magnezu, ma dobroczynny wpływ na ludzkie serce, zaczęto się zastanawiać, co
zrobić tam, gdzie woda jest miękka,, gdzie nie ma skał dolomitowych.
Na Florydzie np. woda była bardzo miękka (0,5 ppm)4), pochodząca w dużej części z
opadów. Wodę utwardzono (do 200 ppm) i bada się, jaki to ma wpływ na zgony z powodu
zawałów serca. Gdy woda była miękka, śmiertelność wynosiła od 500 do 700, gdy ją
utwardzono, to już po 4 latach śmiertelność spadła do połowy, bo do 200—300 zgonów na
serce rocznie. Czyli, samo utwardzenie wody spowodowało o połowę mniejszą śmiertelność
na serce w skali rocznej.
Dr A. G. Shaper, który jako specjalista kardiolog zajmował się badaniami
doświadczalnymi i profilaktyką na terenie Florydy, a także podobne badania przeprowadzał w
wielu krajach świata (jako członek Stowarzyszenia Naukowego przy Brytyjskim Królewskim
Towarzystwie Medycznym) stwierdza krótko; ,,Miękka woda to ataki serca i zawały".
Uczony ten potwierdził też odkrycia innych badaczy, dowodzące, że ludzie mieszkający
w miastach o twardej wodzie wodociągowej mają na ogół niższe ciśnienie krwi, niższy
poziom cholesterolu i powolniejszy rytm serca od ludzi z miast o miękkiej wodzie. Przy tym
nie wzrasta im ciśnienie z wiekiem, co dzieje się tam, gdzie woda jest miękka.
Tylko spokój może nas uratować
Co wspólnego ma to obiegowe powiedzenie z ...magnezem? Otóż to, że niedobór
magnezu może powodować stany niepokoju, zdenerwowania, lęku, zniecierpliwienia, a także
bezsenność, zmęczenie, bóle głowy itp. Ileż znamy ludzi, którzy właśnie popadają w takie
przykre dla nich i dla otoczenia stany? Czy tylko spokój mógłby ich uratować? Owszem, wraz
z magnezem.
O tym, że magnez działa uspokajająco, relaksowo — wiedziano, od dawna. Niedobór
jego wyzwala zmiany w przewodnictwie nerwów. Wstrzyknięcie siarczanu magnezu obniża
te dolegliwości.
W praktyce weterynaryjnej zjawiska wzmożonej pobudliwości u bydła, owiec czy koni,
powodowane obniżeniem surowiczego magnezu, są znane i związane z pożywieniem.
Przyczyną może być po prostu zbyt mało magnezu w glebie. Ale gdy jest go dość —
wchłanianie jonów tego pierwiastka z przewodu pokarmowego bywa utrudnione przez dużą
zawartość białek albo wapnia. U zwierząt nieraz wiosną pojawia się tzw. tężyczka
pastwiskowa, spowodowana tym, że młoda zielona trawa ma dużo białka, które utrudnia
przyswajanie magnezu. Zdarza się też czasem tężyczka u cieląt, które są karmione mlekiem
matki, bogatym w wapń, a ten — w nadmiarze — utrudnia przyswajanie magnezu.
Zdarzają się też napady tężyczki przed burzą, w dniach z zaburzeniami pogody, l tu
winien jest magnez, gdyż jego niedobór wyzwala warunki do powstania stresów, także i
bioklimatycznych.
Gdyby ktoś myślał, że tężyczki występują tylko u zwierząt, byłby w błędzie, l wśród
ludzi zdarzają się choroby z niedoboru magnezu, objawiające się nie tylko drżeniem mięśni,
ale ruchami pląsawiczymi, zaburzeniami orientacji, tendencją do halucynacji raczej
wzrokowych niż słuchowych, epileptoidalnymi skurczami mięśni, zaburzeniami nastroju,
depresjami, bardzo silną pobudliwością nerwową itp. Te objawy przypominają raczej
tężyczkę, towarzyszącą obniżonemu poziomowi wapnia, ale ustępują po dożylnym podaniu
magnezu, a nie wapnia.
Stresy i magnez
Przeróżnych stresów życie dostarcza nam hojnie. Do wielu Jesteśmy tak przyzwyczajeni,
że ich nieomal nie zauważamy, choć wprowadzają nas w stały stan podniecenia czy irytacji.
Do najczęstszych czynników stresogennych należy hałas, którego już często nie dostrzegamy,
choć męczy nas bezustannie. Dowiedziono eksperymentalnie, najpierw na szczurach, potem
obserwując reakcje ludzi, że im większy i dłużej trwający hałas, tym większy spadek poziomu
magnezu w organizmie. A im większy niedobór magnezu, tym bardziej jesteśmy uczuleni na
stresy. Oba te czynniki jednocześnie: niedobór magnezu i stres zwiększają ryzyko chorób
naczyń wieńcowych.
,,Choroba dyrektorska", czyli tzw. zawały serca, spotyka najczęściej ludzi ambitnych, na
wysokich stanowiskach, skłonnych do rywalizacji, będących stale w stanie stresowym.
Jeszcze do niedawna uważano, że arterioskleroza jest główną przyczyną bólów
odczuwanych przez pacjentów, chorych na angina pectoris. Dziś wiadomo już, że taki bolesny
skurcz naczyń wieńcowych, który może pozbawić serce utlenionej krwi, jest często
spowodowany przesuwającym się skrzepem, otłuszczoną płytką itp. Ale co wywołuje te
skurcze? Ostatnie hipotezy twierdzą, że niedobór magnezu.
Przede wszystkim największą liczbę nagłych zgonów na serce notuje się tam, gdzie woda
jest miękka, a więc zawiera za mało wapnia i magnezu. A także tam, gdzie w glebie są
niedobory magnezowe. Najpierw winę zrzucano na niedobory wapnia, ale po dokładniejszym
zbadaniu sprawy okazało się, że jeszcze większym winowajcą jest niedostatek magnezu.
W jednym z opublikowanych raportów na temat stanu zdrowia badacze piszą:
„Niewystarczające spożycie magnezu przez ludność, zamieszkującą kraje wysoko
uprzemysłowione w ogóle oraz pewne rejony geograficzne w szczególności, może stanowić
jedną z przyczyn wysokiej zachorowalności na choroby naczyń wieńcowych".
Ponadto niski poziom magnezu — tak u zwierząt, jak i u ludzi — koreluje z
podwyższonym ciśnieniem tętniczym, powszechnie uznawanym za wstęp do chorób serca.
Czyli... trzeba unikać stresów, a w tym m. in. hałasów, a także dostarczać organizmowi
potrzebnych mu ilości magnezu.
Lista przykrych objawów
Niedobory magnezu początkowo dają niezbyt może ostre, choć dokuczliwe objawy.
Trudno mówić wtedy o chorobie i nawet się na ogół nie myśli o pójściu do lekarza, ale
samopoczucie jest fatalne. Oto niepełna lista bardzo różnorodnych, ale zawsze przykrych
objawów:
• nagłe zawroty głowy, utrata równowagi,
• drgania powiek,
• mgła, migające punkciki przed oczami,
• drętwienie kończyn, „mrówki" w nogach, skurcze,
• wypadanie włosów, łamanie się paznokci, próchnica zębów,
• szybkie męczenie się, częste bóle głowy, trudności w skoncentrowaniu myśli,
• wrażliwość na zmiany pogody, na zimno i wilgoć, nieraz wywołujące różne bóle
(zębów, dziąseł, stawów),
• kołatanie serca, arytmia, często połączona z silnym przeszywającym bólem w klatce
piersiowej,
• bezsenność, koszmarne sny, pocenie się w nocy,
• poranne zmęczenie, nawet po wielu godzinach snu,
• chęć do płaczu, a nawet ataki rozpaczy,
• chęć robienia wielu rzeczy naraz, które zaczynamy i nie kończymy,
• ostre, skurczowe bóle żołądka, nieraz połączone z biegunką, 56
• wrażenie ociężałości,
• spazmofilia, czyli skurcz mięśni przy opukiwaniu młoteczkiem pnia nerwu twarzowego,
a więc tzw. objaw twarzowy Chvostka.
Główne źródło spazmofilii — najbardziej typowego objawu przy niedoborze magnezu —
leży w tkance nerwowej. Impuls nerwowy jest uwarunkowany przemieszczaniem się jonów
minerałów, zwłaszcza wapnia i magnezu w tej właśnie tkance. Ale jeśli magnezu jest zbyt
mało, to ta wymiana jonów następuje niewłaściwie. Powstaje nadmierna pobudliwość
nerwowa. Tutaj wina niedoboru magnezu jest niezaprzeczalna.
Na pociechę trzeba powiedzieć, że nie zdarza się, aby wszystkie te objawy występowały
równocześnie. Ale już jeden, dwa czy trzy z nich wystarczą, by człowiek poczuł się źle.
Rano, około godziny 6, kora nadnercza powoduje wydzielanie hormonów, które
pozwalają nam zachować sprawność przez cały dzień, aż do wieczornego zmęczenia. Przy
niedoborze magnezu . sytuacja jest odwrotna. Wydzielanie odbywa się wieczorem, a to
powoduje uczucie silnego zmęczenia rano, a właśnie pod wieczór wzmożoną aktywność i
trudności z zaśnięciem.
Jeśli przy przeciąganiu się, napinaniu mięśni odczuwa się bóle w łydkach, to znaczy, że
mamy niedobory magnezu. Po dostarczeniu go organizmowi (w postaci np. pastylek
dolomitowych lub tlenku magnezu wraz z witaminą B) bolesny skurcz mięśni mija.
Mechanizm wszystkich tych dolegliwości polega na niewłaściwej wymianie jonów wapnia i
magnezu w tkance nerwowej. Bo magnez działa regulujące i uspokajająco na system
nerwowy, a następnie
na mięśnie.
Badano6) 100 osób odczuwających chroniczne zmęczenie i brak zainteresowań, także w
sprawach seksualnych. Podawano wszystkim dodatkowe ilości magnezu i 87 osób poczuło się
o wiele lepiej. Znikło zmęczenie, pojawiła się chęć do życia, radość i to już po 10 dniach.
Ozdrowieńcy twierdzili, że sen ich odświeża, czego nie
odczuwali od miesięcy.
W diecie sportowców dąży się też do dostarczania organizmowi prawidłowych ilości soli
magnezowych, gdyż składnik ten zwiększa sprawność mięśni i nerwów.
Przy okazji warto wpomnieć, że aby nie dopuszczać do zmęczeń, a przeciwnie —
wzmagać energię, zręczność, żywotność itp., trzeba dostarczać organizmowi nie tylko
magnezu (choć jego niedobór i tak wywoła poczucie zmęczenia), ale także witaminy E i
witaminy C (czego dowiedli czescy uczeni i o czym doniósł „Przegląd Medycyny
Czechosłowackiej" tom 22 nr 4 z 1976 r.). Także i komplet witamin B jesł uważany za
„płomień", który podtrzymuje energię, wiłalność i żywotność. Nie wolno też zapomnieć o
ruchu, koniecznym do utrzymania energii i uniknięcia zmęczeń i znużeń. Ruch jest częścią
zdrowia. Trzeba uprawiać do podeszłego wieku gimnastykę, sport, turystykę itd.
Uniwersalny kontroler
Jak to się dzieje, że jeden składnik mineralny, jak magnez, potrafi działać dobroczynnie
w tak różnych niedomaganiach, czy chorobach, jak np. w miażdżycy i zawałach serca,
nerwowości, osłabieniu, alergii i wielu innych, w tym i w białaczkach?
Odpowiedź jest bardzo prosta. Magnez jest regulatorem, kontrolerem naszego organizmu.
Ciało człowieka składa się — jak wiado— m0 — z komórek, które są jakby stale
kontrolowane we wszystkich swoich czynnościach, takich jak: metabolizm, synteza białka,
rozmnażanie komórkowe itd. Te czynności są niezależne, ale regulowane m. in. właśnie przez
magnez7).
Magnez jest biopierwiastkiem, który działa efektywnie w rozlicznych czynnościach
komórki. Udowodniono na embrionach kurcząt, że gdy koncentracja magnezu była wydatnie
zmniejszona, funkcja metaboliczna komórek opóźniała się. Gdy zwiększano dostarczanie
magnezu do normalnej ilości — metabolizm komórkowy powracał do normy. Słowem — jon
magnezu ułatwia procesy życiowe, podczas gdy jego niedobór je utrudnia.
W klinikach położniczych zaobserwowano, że kobiety, które miały niedobory
magnezowe, rodziły nie tylko długo (ponad 18 godz.), ale wydawały na świat dzieci, które też
wykazywały niedobory magnezowe, często ujawniające się w postaci drgawek8).
Kamienie nerkowe i hemoroidy
Zatrzymajmy się na chwilę przy nerkach. Wiadomo, że wszyscy uczeni są bardzo oględni
w wygłaszaniu hipotez, a tym bardziej pewników. Przedstawiciele nauk medycznych nie
należą pod tym względem do wyjątków, a raczej bywają jeszcze ostroźniejsi. Zwykle to, co
ogłaszają, jest opatrzone wieloma: „przypuszczalnie", ,,prawdopodobnie", „możliwe" i niemal
zawsze zakończone: „trzeba dalszych badań" itd.
Na tym tle niespodzianką jest raport czterech francuskich uczonych (J. Thomas, E.
Thomas, P. Desgrez i A. Monsaingeon) z kliniki urologicznej w Paryżu, którzy z całą
pewnością i wprost z entuzjazmem komunikują o dobroczynnej działalności magnezu w
zapobieganiu tworzenia się kamieni nerkowych.
Magnez — stwierdzają — praktycznie biorąc, zapobiega powstawaniu kamieni
nerkowych. Malutkie kamyczki organizm potrafi wydalić (jak mawiają złośliwie panie, jest to
jedyna rzecz, którą potrafi w mękach i bólach urodzić mężczyzna). Z dużymi — gorzej. Do
ich usunięcia prawie zawsze potrzebny jest nóż chirurga.
Najczęstszym powodem powstawania kamieni nerkowych jest kwas szczawiowy, który
spożywamy wraz z wieloma produktami w ten składnik bogatymi (szpinak, szczaw, rabarbar i
in.). Tenże kwas szczawiowy łączy się w organizmie z wapniem i tworzy nierozpuszczalne
szczawiany, a z nich może powoli narastać piasek i wreszcie kamienie nerkowe. Działanie
magnezu na tworzenie się kryształów szczawianu wapnia badali francuscy uczeni najpierw
eksperymentalnie „w probówce", dochodząc do wniosku, że w ciągu 3 min. potrafi się nieraz
utworzyć 100 do 120 mikrokryształków. Ale gdy się doda soli magnezowych do mieszaniny
chlorku wapnia z kwasem szczawiowym, to nie ukaże się ani jeden kryształek.
Następnie przeprowadzono doświadczenia na szczurach. Rezultat był taki sam. Podczas
gdy bez dodatku soli magnezowych kryształki powstawały łatwo, to po podaniu szczurom
octanowej soli magnezu na 30 min. przed podaniem kwasu szczawiowego, powstawanie
kryształków wapnia w ogóle nie zachodziło.
Oczywiście próbowano w ten sposób leczyć pacjentów z kamieniami nerkowymi.
Podawano im dziennie ok. 300 mg lub więcej magnezu i otrzymywano również doskonałe
rezultaty. Badania rentgenowskie wykazywały, że kamienie znikły częściowo lub całkowicie.
Potem wielu lekarzy na całym świecie wypróbowywało tę metodę i wreszcie doszli do
wniosku, że najlepsze wyniki otrzymujesię, podając właśnie po ok. 300 mg magnezu dziennie,
ale także i witaminę Be w ilości 10 mg. Statystycznie wygląda to tak, że ok. 89% pacjentów z
chroniczną tendencją do powstawania piasku i kamieni .szczawianu wapnia można wyleczyć
zupełnie, jeśli zaży-
wają magnez. Przy tym taka kuracja (nieraz trwająca 4,5—6 lat) jest stosunkowo tania,
dobrze znoszona, bez żadnych ubocznych skutków i w końcu niemal zawsze dająca dobre
rezultaty9).
9) Wg referatu dr Thomasa i in. na II Międzynarodowym Sympozjum Magnezowym w
Montrealu 1976 r.
Cóż! Najlepiej jesł jednak do powstawania kamyków nerkowych nie dopuszczać. Czyli
— odżywiać się prawidłowo i dbać, aby w produktach żywnościowych nie zabrakło nam
cennego składnika mineralnego jakim jest magnez.
Oto autentyczna historyjka10). Pacjent w wieku ok. 50 lat, pracujący jako drwal, zawsze
był zdrowy. Kiedyś' zaczął obserwować u siebie niepokojące objawy: krwawienia przy
oddawaniu stolca. Najpierw raz na miesiąc, potem coraz częs'ciej, w końcu także i codziennie.
Zauważył też, że szybko się męczy i brak mu energii. Poza tym miał częste kurcze w nogach i
pojawiły się na nich sińce większe i mniejsze, ciemnoniebieskie i żółte. Ale najdokuczliwszą i
wstydliwą dolegliwością było to, że ciało jego wydzielało bardzo przykry odór. Nie pomagały
dezodoranty ani częste kąpiele. Nieraz po 6 razy dziennie wchodził pod tusz, ale już po pół
godzinie przykry zapach wracał tak, że żona zażądała oddzielnej sypialni.
Z badania dziennego jadłospisu pacjenta wynikało, że jada za dużo mięsa i w ogóle
białka. Pija wiele czarnej kawy, a ponadto prawie wcale nie ma w jego diecie warzyw,
szczególnie zielonych liściastych. Wszystkie dolegliwości łącznie z hemoroidami wywołane
były nieodpowiednim odżywianiem.
Analizy wykazały, że poziom witaminy K był u chorego zbyt niski, gdyż wynosił tylko
58% normy. Toteż nic dziwnego, że tak łatwo powstawały sińce. A badania testowe włosów
dowiodły ogromnego niedoboru magnezu, a więc potwierdziły tylko to, czego spodziewał się
lekarz po rozmowie z pacjentem.
Jakże rozsądnie zalecano mu jadanie zielenin w możliwie dużych ilościach. Ponadto
lekarz przepisał pigułki chlorofilowe, a także witaminę K oraz magnez w postaci pastylek
dolomitowych (więc z wapniem). Żonie pacjenta dietetyczka pomogła ustalić odpowiednie
odżywianie bogate w warzywa, szczególnie surówki, a także witaminę P (rutynę)
antyżylakową, której wiele jest w białych skórkach cytrusów, owocach róży, w kaszy
gryczanej i innych produktach.
l oto po ok. 2 tygodniach takiego żywienia i leczenia ustały kurcze mięśni. Hemoroidy
przestały dokuczać po miesiącu. Chęć do pracy i energia wróciły po 3 tygodniach wraz z
ustąpieniem uczucia zmęczenia. Zniknęły także sińce, a w końcu i przykry odór ciała.
Przykłady można by mnożyć. Ale... zajęłyby całą książkę.
Ostrzeżenie
Obecnie wiadomo, że magnez odgrywa ważną rolę w 100 różnych reakcjach
enzymatycznych, a prawdopodobnie i w wielu innych. To jego działanie koncentruje się
głównie na sprawach regulacji wzrostu, przemiany materii i podziału komórkowego.
Aby spowodować doświadczalnie raka krwi u szczurów, wystarczy nie podawać im
dostatecznej ilości magnezu w diecie (chodzi tylko o niedobór , a nie brak). Przeciętnie na 10
szczurów — 1 zapada na leukemię po 9—20 tygodniach. Nasuwa się prosty wniosek, że
niedobory magnezu prowadzą do osłabienia i niejako przerwania naturalnego systemu
odpornościowego organizmu, mogą sprzyjać występowaniu leukemii, a także ograniczają
zdolność komórki do obrony przed rakiem krwi.
Niemniej jednak warto ostrzec: można zjeść tony magnezu, ale jeśli organizm nie jest
zdolny do jego przyswojenia i użycia w metabolizmie komórki, to tak jakby magnezu nie było.
O tym, czy się ma dość tego składnika w organizmie, czy nie, decyduje nasza zdolność do
jego przyswajania. A zależy ona od zdrowego funkcjonowania gruczołów wydzielania
wewnętrznego, jak np. tarczycy, przytarczyc, przysadki i in.12).
Zwykle myślimy, że jeśli występuje brak lub niedobór jakiegoś składnika w naszym
organizmie, wystarczy po prostu jeść więcej zawierających go produktów. Niestety — nie
zawsze to wystarcza. Niedobory żywieniowe bardziej zależą od przyswajania przez organizm
tego co jemy, niż od ilości spożytych produktów, związków itp. Niemniej jednak
zasadniczych składników odżywczych nie powinno w naszych jadłospisach zabraknąć.
W czym szukać magnezu!
Za mało i zbyt rzadko jadamy produkty, które magnez zawierają, a ponadto obróbka
przemysłowa pozbawia tego składnika nawet bogate weń produkty.
Najwięcej magnezu zawiera np. kakao, na drugim miejscu w tabeli są... orzeszki bukowe,
zwane bukwami. Któż je jednak jada? Na trzecim miejscu mamy soję, z której np. w Polsce
robi się głównie olej; ponadto sporo magnezu znajduje się w nasionach różnych roślin (m. in.
maku), w orzechach i zieleninach, w twardej wodzie (razem z wapniem) oraz w melasie.
Magnez jest też w pełnym, nie oczyszczonym ziarnie zbóż, a więc w kaszach, mące z
pełnego przemiału iłd. Czyli znowu zabiegi przemysłowe przy otrzymywaniu oczyszczonych
produktów pozbawiają nas tego niezbędnego pierwiastka.
Stałe nawożenie gleby nawozami sztucznymi (np. NPK), zawierającymi w nadmiarze
sole potasowe powoduje, że rośliny słabiej przyswajają sole magnezowe. Na szczęście od
kilku lat mamy już • nawozy sztuczne, bogate w sole magnezowe.
Nasza codzienna norma pokarmowa dostarcza nierzadko mniej niż 300 mg Mg. Dla
zdrowia potrzeba nam nieraz 600 i więcej mg dziennie.
Organizmowi naszemu potrzeba w przybliżeniu połowę tej ilości magnezu co wapnia.
Jeśli wapnia jest w stosunku do magnezu za dużo, to odczuwamy niedobory Mg. l odwrotnie.
Jeśli magnezu jest za dużo w stosunku do wapnia, to mamy niedobory wapnia, bo te
pierwiastki niezwiązane są wydalane z moczem. Jeśli jednak jest potrzebny wapń w
zwiększonej ilości, to trzeba zażywać tabletki lub proszek zawierający wapń i magnez w
zaleconych, odpowiednich proporcjach (np. pastylki dolomitowe).
Uwaga: Uważny Czytelnik zauważy, że dane w obu tabelach bardzo się różnią. Na
przykład, ser szwajcarski ementaler, który w tej tabelce zawiera 2018 mg wapnia, w tabeli wg
Szczygła i współautorów ma „tylko" 837 mg tego składnika (oba w 100 g). Nie wypada nic
zmieniać w cytowanych źródłach. Ale... komu wierzyć? Z takimi różnicami spotkać się
można wielokrotnie. Różne źródła podają różne dane. Może oryginalny szwajcarski ementaler
ma tyle wapnia ile podaje Włodarz (za H. Schallem), a nasz tyle, ile podaje Szczygieł? Ale na
te różnice nic się nie poradzi. Znaleźć je można w wielu pracach nie jeden raz. Np. „ser z
mleka zbieranego" u Włodarza zawiera 1658 mg% wapnia, a u Szczygła najwyższa zawartość
wapnia dla serów wynosi 995 mg% (ser trapistów).
Podobne różnice występują również w podawanych wartościach magnezu. Niestety brak
nam danych, czy w tabelce wg Włodarza obliczano nie czyste składniki, ale np. węglan
wapnia (CaCOa) i węglan magnezu (MgCOg). Liczby tu podawane są 3—4 razy wyższe niż
w tabeli Szczygła, ale dla kaszy gryczanej zawartość magnezu jest blisko trzykrotnie niższa.
Naturalnie, że określanie zawartości różnych substancji w produktach żywnościowych
jest bardzo skomplikowane i zawsze trzeba się liczyć z różnicami pomiaru, choćby
wynikającymi z różnych metod analitycznych i różnego surowca badanego (inna gleba,
klimat, odmiana itd.). To też wielu praktyków uważa, że na tego rodzaju dane w tabelach
trzeba patrzeć, jako na liczby orientacyjne.
W naszym kraju obowiązujące niejako są dotąd tabele prof. A. Szczygła i jego
współpracowników (aktualizowane zresztą przez Instytut Żywności i Żywienia), ale zawsze
chyba dobrze jest wiedzieć, co na ten temat mówią inni. Dlatego w tej książce posługujemy
się cytowaniem nie tylko tabel różnych autorów polskich, ale i danych opracowanych w
innych krajach.
Do najbogatszych źródeł tego składnika — ogólnie biorąc — należą: orzechy oraz fasola
i inne nasiona roślin strączkowych. Na przykład, pół szklanki surowych nasion fasoli „Jasiek"
zawiera 151 mg magnezu, a taka sama ilość soi — 200 mg. Bardzo krótko gotowane takie
warzywa, jak: szpinak, botwinka, kalarepa, zawierają również sporo magnezu, ale gotowane
długo i w dużej ilości wody tracą go w zastraszającym tempie, gdyż jest wypłukiwany.
Dodajmy jeszcze, że najtańszym nawozem magnezowym jest popiół z węgla brunatnego,
który zawiera ok. 4% magnezu, a oprócz tego 16—25% wapnia i różne mikroelementy
(żelazo, bór, miedź, mangan, cynk, molibden i in.). Kizeryt, nawóz importowany z NRD,
zawiera 20% magnezu i na ogół stosuje się go wtedy, gdy brak siarczanu lub chlorku
magnezu. Na przykład, przy chlorozie liści na plantacjach pomidorów stosuje się podlewanie
ich roztworem siarczanu magnezu lub — jako nawożenie główne — 2 kg siarczanu magnezu
na 100 m2.
Może warto jeszcze dodać, że wszelkie słodkie wypieki z białej mąki zawierają znikome
ilości magnezu. W warzywach występuje ten pierwiastek w bardzo różnych ilościach,
zależnych od jego zawartości w glebie, a także od użycia nawozów sztucznych.
Straty „przemysłowe"
Gdy pełne ziarno zbóż jest oczyszczane na białą mąkę, traci 78% magnezu, oczyszczone
ziarno gryki traci 79%, omielany jęczmień — 70% zawartości tego pierwiastka. Jeśli fasolka
szparagowa zostaje przerobiona na konserwę w puszce, ubywa jej 56% magnezu, a groszek
tylko — 43%, mimo że i tak ma 91,2 mg% Mg. Kukurydza w konserwie „gubi" 60% swojej
wartości magnezowej w stosunku do świeżego ziarna. Mąka kukurydziana traci 56%, a cukier
biały (rafinada) zawiera 200 razy mniej magnezu od ciemnej melasy. Gdy obieramy
ziemniaki, pozbawiamy je 35% magnezu
Sprawa jest zrozumiała w przypadku mąki, rafinowanego cukru, obieranych ziemniaków
itd. Utracony magnez pozostał w tych przypadkach w odrzuconych otrębach, melasie,
obierkach. Ale co się dzieje z „utraconym" magnezem w puszkowanym groszku, fasoli,
kukurydzy? Większość tego składnika, jak i zresztą wielu innych, przechodzi do zalewy.
Dotyczy to przynajmniej tych związków, które są rozpuszczalne, m. in. także witamin C i z
grupy B. Toteż wylewanie zalewy z puszki do zlewu jest żywieniowym grzechem. Można
część jej podczas podgrzewania odparować, a pozostałą zużyć do zup czy sosów. Jeśli
groszek, fasolkę czy kukurydzę konserwową jemy na zimno wówczas zalewa może być
wykorzystana np. do przyprawiania majonezu lub innego zimnego sosu, z którym podajemy
te jarzynki.
Trzeba się jednak liczyć z tym, że przy każdej obróbce termicznej, także i pasteryzacji,
pewne straty się ponosi. Stąd żywieniowcy namawiają, aby — co się da — jadać na surowo, a
jeśli gotować to możliwie jak najkrócej. Obecnie panuje na Zachodzie „moda" jadania
warzyw gotowanych na pół twardo. Może są mniej smaczne i nadają się tylko dla „zdrowych
żołądków" ale za to wartościowsze.
Ile magnezu dla kogo!
RDA (RecommendedDiatery Allowances, czyli polecane normy spożycia dla ludzi
zdrowych) zalecają dla mężczyzn 350 mg Mg dziennie, dla kobiet — 300, dla kobiet w ciąży
i karmiących — 450. Zawsze 2 razy mniej niż wapnia lub 10 mg na 1 kg wagi ciała. Tak
wapń, jak i magnez, przenoszone przez krew, łączą się z albuminami białek. Gdy białek w
diecie jest niewiele, albumin jest za mało, aby związały nadmiar wapnia i magnezu. Wtedy
przechodzą one do dróg moczowych, gdzie mogą w końcu doprowadzić do tworzenia się
piasku lub kamieni.
Badania przeprowadzane w Finlandii i Afryce — gdzie ludność odżywia się produktami
naturalnymi (nie ,,oczyszczonymi" przemysłowo) i gdzie wraz z pokarmem dostaje się do
organizmów duża ilość magnezu i wapnia — wykazały, że nie spotyka się tam prawie chorób
spowodowanych kamieniami nerkowymi, mimo
że ilość spożywanego dziennie wapnia wynosi od 4 do 5 g. Jest jednak zrównoważona ilością
magnezu i białka.
A jak się przedstawia zapotrzebowanie na magnez u nas? Oto tabelka opracowana przez J.
Opieńską-Blauth, Z. Stankiewicz i St. Kuleszę z Zakładu Chemii Fizjologicznej Akademii
Medycznej w Lublinie w pracy Magnez w biologii i medycynie, według danych Instytutu
Żywności i Żywienia oraz zgodnie z badaniami własnymi.
Chodzi w niej o dzienne zapotrzebowanie różnych grup ludności na magnez (mg),
energię (kalorie) i białko (g)
Grupa ludności
Jeśli twój mąż (syn, żona, córka) jest nieznośny, głośny, agresywny, zdenerwowany,
poirytowany permanentnie, po prostu jest ,,dzikim indywiduum", to możesz go zmienić w
spokojnego, miłego, ,,czarującego dżentelmena", podając mu choćby filiżankę kakao i ćwierć
łyżeczki do kawy tlenku magnezu. Rezultat pewny po 15—18 godz. Czaru się nie gwarantuje!
Ale może powodem tej stałej irytacji jesteś ty, a raczej sposób, w jaki ukochanego
odżywiasz?
Jeśli jada głównie białe pieczywo, makarony, spaghetti, kluski, cukier i miód, ciasta i
ciasteczka oraz inne słodycze, a przy tym mało surowizny, nic z zielenin, a jeszcze pije często
i dużo alkoholu, można być pewnym, że ma za mało magnezu, że będzie nieznośny, będzie
cierpiał na bezsenność i skakał do góry z powodu najmniejszego hałasu. Mogą się też pojawić
inne objawy, jak skłonność do wymiotów i biegunek, albo też takie zaburzenia umysłowe, że
będzie uznany za typ psychotyczny. To są na ogół najczęstsze, pierwsze poważniejsze
dowody niedoborów magnezu. Więc od razu trzeba się ratować, zmieniając odżywianie, by
nie było potem gorzej.
Małe uzupełnienie
Ciało ludzkie zawiera od 20 do 30 g magnezu. Z tego 50 do 70% znajduje się w kościach,
reszta w mięśniach, gruczołach o wewnętrznym wydzielaniu i trochę we krwi. Magnez działa
uspokajająco na system nerwowy, tak ośrodkowy jak i autonomiczny, reguluje równowagę
nerwową i mięśniową, przywraca wewnętrzny spokój organizmowi.
Jest też jednym z potężnych aktywizatorów enzymów, zwłaszcza tych, które decydują o
przyswajaniu białek lub innych organicznych substancji. Jest konieczny do produkcji
przeciwciał, bierze udział w mechanizmach przeciwzakażeniowych, czyli broniących
organizm przed chorobami. Odgrywa też ogromną rolę w procesie krzepnięcia krwi, w
powstawaniu estrogenów (hormony kobiece), a także w pracy jelit, woreczka żółciowego,
pęcherza moczowego i gruczołu krokowego.
We Francji uważa się, że co najmniej 50% obywateli cierpi z powodu niedoborów
magnezu. Żywność nie dostarcza go w odpowiedniej ilości, bo nie jada się dość tego, co
zawiera magnez, albo produkty są zupełnie pozbawione tego pierwiastka, albo się
odchudzamy i znowu magnezu jest w diecie za mało, albo leczymy się na jakieś choroby i
środki farmaceutyczne utrudniają nam jego przyswajanie lub go z organizmu wydalają (np.
wymioty, środki przeczyszczające, uspokajające, antykoncepcyjne itd.).
Jeśli przyjmiemy, że przeciętnie zdrowemu dorosłemu człowiekowi potrzeba 300 do 400
mg magnezu dziennie, to nie dziwmy się, gdy lekarz zapisze nam podwójną lub potrójną
nawet dawkę. Będzie ona konieczna w razie np. zaburzeń wzrostu u młodzieży,
67
w czasie ciąży, karmienia czy u osób, które źle ten składnik przyswajają.
Co się dzieje w organizmie, gdy jest mu potrzebny magnez, a my go nie dostarczymy w
odpowiedniej ilości z pożywieniem? Po prostu — tak jak wapń — składnik ten
jest ,,wykradany" przez krew z naszych kości.
Zawsze lepiej jest ddałać zapobiegawczo, niż doprowadzać do stanu, który aż wymaga
interwencji lekarza. Toteż nie żałujmy sobie od czasu do czasu kakao, czekolady, płatków
owsianych, orzechów, migdałów i za nic nie strońmy od razowego chleba!
Raport w sprawie cynku
Wiedza o cynku ma bardzo długą i bardzo jednocześnie krótką historię. Maści cynkowej
używano już ponad 5 tysięcy lat temu. Stosowali ją Egipcjanie, by przyspieszyć gojenie się
ran.
W 1869 r. stwierdzono, że cynk jest minerałem niezbędnym dla metabolizmu Aspergillus
niger, czyli pospolitej pleśni, potem — że leczy i zapobiega parakeratozom (rogowaceniu) u
świń, a potem, że jest niezbędny dla wzrostu ptaków. Mniej więcej 100 lat temu odkryto, że
nie mogą się bez tego pierwiastka obejść rośliny. Około 1930 r. stwierdzono, że jego
niedobory są przyczyną niektórych chorób zwierząt i że cynk (Zn) razem z innymi śladowymi
metalami jest dla życia zwierząt konieczny. A co z ludźmi?
Skromne początki i gwałtowny rozwój
W 1953 r. odkryto przypadkiem, że u poparzonych szczurów leczenie ran przebiegało o
wiele szybciej i pomyślniej, gdy do ich diety dostało się, zresztą przypadkowo, nieco cynku.
Potem potwierdziły to badania przeprowadzone na 600 szczurach.
Odtąd zainteresowano się rolą cynku w ustroju ludzkim. Stwierdzono, że mniej tego
składnika zawierały organizmy wszystkich pacjentów szpitalnych, którzy chorowali na
nałogowy alkoholizm, arteriosklerozę, wrzody na skórze, marskość wątroby, nowotwory,
dolegliwości serca i choroby wynikające ze złego odżywiania. Stwierdzono następnie wiele
innych przyczyn niskiego poziomu cynku we krwi. Na przykład, intensywne kuracje
kortizonem, zażywanie niektórych pigułek antykoncepcyjnych, zbyt słone lub zbyt słodkie
długotrwałe odżywianie.
Sprawdzono więc działanie cynku na ustrój 20 młodych ludzi. Pacjentów pytano przed
operacją, czy chcą zażywać cynk? 10 chciało, reszta — nie. Ci, którzy nie pobierali
zwiększonych dawek cynku, zagoili rany pooperacyjne po 80 dniach, czyli — jak zwykle. Ci,
którzy cynk brali, wyzdrowieli po 46 dniach. Stało się więc oczywiste, że cynk jest konieczny
w mechanizmie zdrowienia...
Ale dopiero na początku lat sześćdziesiątych odkrycie drą A. S. Prasada nadało sprawie
cynku wiele rozgłosu. W biednej wiosce w delcie Nilu napotkał on mężczyzn karłowatych,
otępiałych, apatycznych, ze skórą pokrytą wysypką, o niedorozwiniętych narządach
płciowych. Uważano, że powodem takiego ich stanu są sprawy dziedziczne i nie ma na to
ratunku. A tymczasem dr. Prasad leczył chorych jedynie solami cynku i
otrzymywał ,,cudowne" rezultaty. Młodzi pacjenci rozwijali się fizycznie, psychiczr nie,
umysłowo i płciowo zgodnie z normą.
W tym też mniej więcej czasie podobne zjawisko niedorozwoju i karłowatości
stwierdzono podczas poboru rekrutów do armii irackiej. Poziom cynku w ich krwi był
niezwykle niski.
W 1968 r. na konferencji amerykańskiego Stowarzyszenia dla Spraw Postępu w Nauce
stwierdzono: ,,W ciągu ostatnich kilku lat różni badacze wykazali tak wielki wpływ
niedoboru cynku na zdrowie człowieka, na krytyczne stany w zaburzeniach wzrostu i rozwoju,
na przedłużający się okres powrotu do zdrowia i na wiele innych stanów chorobowych, że
należy uznać, iż cynk jest dla człowieka konieczny".
W 1973 r. na sympozjum ,,Tema" (Tracę Element Metabolism in Mań and Animals),
czyli zjeździe naukowym poświęconym pierwiastkom śladowym i ich wpływowi na
przemianę materii u ludzi
1 zwierząt, odbywającym się co 4 lata w USA, przedstawiono ponad
2 tysiące opublikowanych prac na temat cynku. Już w 1977 r. było ich 2 razy więcej niż
10 lat wcześniej i 3 razy więcej niż 20 lat wcześniej. Ograniczamy się tu tylko-do
najważniejszych prac związanych z cynkiem. Podajemy je chronologicznie.
Kwiecień 1973: Cynk i kości
Na podstawie licznych badań3) stwierdzono, że cynk jest konieczny do formowania się
kości. Doświadczenia przeprowadzano na szczurach.
Dorośli, a nie tylko dzieci, wciąż odbudowują swój kościec podczas procesów
związanych z przemianą materii. Rzeszotowienie kości jest przecież spowodowane
niedoborami różnych składników mineralnych: wapnia, magnezu, fosforu, krzemu. Okazuje
się, że także i cynk jest kościom potrzebny, a wprost niezbędny we wczesnym okresie
rozwoju i wzrostu.
Cynk i epilepsja
Cynk jest jedną z dwóch substancji, których niedobór ma być powodem epilepsji. Taki
pogląd wygłosił dr Andre Barbeau na zebraniu Amerykańskiego Stowarzyszenia Nauk
Neurologicznych4) w 1973 r.
Dr Barbeau i jego zespół leczyli epileptyków w klinice, w Montrealu i zauważyli związek
między niskim poziomem cynku i jednego z aminokwasów (tauryna) w ich organizmach.
Montrealscy badacze doszli do wniosku, że epilepsja jest jedną z chorób nieodpowiedniego
odżywiania, a szczególnie niedoboru cynku i tauryny.
Listopad 1973: Cynk i witamina A
W doniesieniu drą J. C. Smitha i jego kolegów, drukowanym w listopadowym numerze
„Medical Counterpoint" z 1973 r., można przeczytać: „Cynk jest podstawą uruchamiania
witaminy A z wątroby i jeśli cynku brakuje, to podawanie witaminy A nie uzupełnia jej
niedoboru".
No i teraz stało się jasne, dlaczego nawet duże dawki witaminy A nie zdołają pomóc w
leczeniu ciężkich oparzeń lub innych chorób spowodowanych niedoborem akseroftolu.
Witamina ta bez obecności cynku nie może się uwolnić z wątroby i dotrzeć wraz z krwią do
skóry, do chorych tkanek czy np. do oczu w wypadku kseroftalmii, popularnie zwanej kurzą
ślepotą.
Ofiary oparzeń, które nie otrzymują dostatecznej ilości tej witaminy, mogą ciężko
chorować np. na wrzody żołądka5). Czyli leczenie wielu schorzeń należałoby zaczynać od
podawania cynku.
Dr CarI Pfeiffer z zespołem Psychiatrycznego Instytutu w Princeton ogłasza, że
uzyskiwał korzystne wyniki w leczeniu pewnej formy schizofrenii, podając pacjentom cynk,
mangan i witaminę B (pirydoksynę). Leczenie tymi trzema czynnikami powodowało cofanie
się choroby, choć jej objawy powracały, gdy kurację przerywano. Odnosi on wrażenie, że
pewien typ schizofrenii jest chorobą wynikającą ze złego odżywiania: niedoboru cynku,
witaminy B i manganu w diecie.
Niedobór cynku u dzieci
Słaby apetyt, słaby wzrost, a do tego chęć zjadania lub lizania pewnych przedmiotów —
mogą wskazywać na niedobory cynku u dzieci, także i tych, które są na pozór dobrze
odżywiane i zupełnie zdrowe.
Stwierdzono to po badaniach nad zawartością cynku we włosach niemowląt i małych
dzieci. Dziewczynka, mająca zaledwie 18 miesięcy, zdradzała dziwne zainteresowanie
metalowymi przedmiotami, np. obgryzała stalowy pasek, przytrzymujący róg dywanu, a także
żuła swoje własne włosy. Mimo tzw. zdrowego odżywiania miała słaby apetyt i bardzo
powoli rosła. Gdy zaczęto jej podawać cynk, wszystkie te ,,apetyty" i objawy niedorozwoju
zaczęły znikać po 3 dniach. Badania zawartości cynku we włosach wykazywały bardzo niski
jego poziom (mimo że cynku we włosach jest i tak zwykle więcej niż choćby we krwi czy
nerkach).
W kwietniu 1974 r. na konferencji Amerykańskiego Stowarzyszenia Biologii
Eksperymentalnej Jack Wang i Richard Pierson złożyli relacje na temat wpływu alkoholu na
zawartość cynku w organizmie. Dwaj badacze z Uniwersytetu Columbia podawali małe
dawki alkoholu młodym szczurom i zaobserwowali, że poziom cynku stopniowo się
zmniejszał, szczególnie w ich mięśniach i surowicy krwi, a spadał w przyspieszonym tempie
w wątrobie.
Wzrost szczurów również się bardzo opóźniał w stosunku do zwierząt z grupy kontrolnej,
których... nie rozpijano. Podobnie działa alkohol na dzieci i młodzież. Niedobór cynku,
spowodowany alkoholizmem, ma fatalny wpływ na młode pokolenia.
Jeżeli ktoś cierpi np. na trudne do zagojenia wrzody na nogach, to wyleczy się z nich
cynkiem szybciej, jeśli przestanie pić, a dużo później — jeśli pije nadal. Można np. stosować
maść cynkową na rany, ale trzeba też spożywać pokarmy bogate w ten mikroelement czy też
zażywać przyswajalny cynk w pigułkach, zgodnie z zaleceniem lekarza.
W tym samym roku i miesiącu, w którym ukazało się poprzednie doniesienie, w
czasopiśmie angielskim ,,Naturę" (IV.1974) dr B. D. Korant ogłosił wyniki swoich studiów i
doświadczeń nad wpływem cynku na zaziębienia. Najpierw laboratoryjnie, potem na
wolontariuszach, badano wpływ 10 makroi mikroelementów na wirusy, powodujące katary i
zaziębienia. Z 10 składników mineralnych tylko cynk wykazywał działanie antywirusowe i
antytoksyczne w komórkach. Dr Korant podejrzewa, że podobne działanie blokujące ma cynk
również i na inne wirusy. Cynk i witamina C zostały nazwane cudownym środkiem
przeciwko katarom i wielu zakażeniom wirusowym.
No i od tej chwili się zaczęło! Niemal każdy tydzień, a nawet dzień przynosił nowe
wiadomości o tym mikroelemencie.
Cynk a inteligencja
Badano zawartość cynku w organizmach studentów (oblicza się wówczas najczęściej
ilość tego mikroelementu we włosach). Okazało się, że osobnicy z lepszymi wynikami w
nauce
mieli wyższy poziom cynku od tych z gorszymi stopniami. Wprawdzie badacze
zaznaczyli, że zażywając cynk nikt nie stanie się Albertem Einsteinem i że poziom cynku nie
musi wpływać na poziom inteligencji, ale wynik badań był akurat taki.
Potem doświadczenia rozszerzono na studentów w innych uniwersytetach (Akademii
Lotniczej i Morskiej), badając nie tylko zawartość cynku, ale ogółem 38 pierwiastków
śladowych w ich organizmach. Koncentrowano się na stosunku między mikroelementami
(zawartymi we włosach), a wieloma innymi czynnikami, jak:
wiek, płeć, odżywianie, kolor włosów, a nawet typ używanego szamponu; obliczono
wreszcie poziom tych pierwiastków we krwi.
Okazało się, że studenci uzyskujący dobre oceny mają wysoki poziom cynku i miedzi we
włosach, a jodu — niższy od przeciętnego. Istnieje więc chyba związek między zdolnościami
umysłowymi i fizycznymi a zawartością tych mikroelementów w organizmie.
Cynk, uroda i różne dolegliwości
Uporczywe trądziki, latami nękające pacjentów, można zlikwidować cynkiem. Osoby,
które zatraciły zmysł węchu lub smaku — zostawały „cudownie" wyleczone cynkiem8).
Trudno gojące się rany i oparzenia goiły się szybko i bez komplikacji dzięki cynkowi.
Pierwiastek ten pomagał przy leczeniu anemii, reumatyzmu i artretyzmu, a także wrzodów
żołądka oraz przerostu prostaty. Nad niektórymi z tych stwierdzeń warto się zatrzymać dłużej,
zanim jeszcze powiemy, czym jest w swej istocie ten drogocenny pierwiastek.
Cynk i reumatyzm
Poziom cynku jest niższy u chorych na reumatyzm i artretyzm niż u zdrowych. Dieta
bogata w ten mikroelement może powstrzymać proces chorobowy lub ratować przed tymi
schorzeniami. Gdy stawy są w stanie zapalnym, obrzękłe, miejscowe leczenie cynkiem może
zmniejszyć zapalne nacieki i ból9).
Wybrano 24 osoby z bardzo ciężkim stanem przewlekłej choroby reumatycznej,
objawiającej się deformacją stawów, które były bolesne tak, że uniemożliwiały poruszanie się.
Poza konwencjonalnymi lekami połowa wybranej grupy pacjentów dostawała 3 razy dziennie
przez 12 tygodni siarczan cynku w tabletkach, zawierających 50 mg cynku; drugiej połowie
podawano placebo. Następnie w drugim etapie doświadczenia przez 12 tygodni wszyscy
otrzymywali taki sam dodatek cynku.
Już po kilku tygodniach kuracji pacjenci poczuli się lepiej, np. obrzęki w stawach
zmniejszyły się znacznie. U chorych, którzy zażywali placebo, żadnej poprawy nie
zauważono.
Po 12 tygodniach zażywania cynku poranna sztywność stawów bardzo znacznie ustąpiła.
Pacjenci podejmowali spacery coraz to dalsze. Na każdej wizycie lekarskiej twierdzili, że jest
im lepiej. Najbardziej znacząca była właśnie postawa samych chorych, którzy podkreślali
swoje coraz to lepsze samopoczucie i to przede wszystkim skłoniło lekarzy do podawania
grupie kontrolnej — zamiast placebo — leku z cynkiem. Kuracja ta jest zdecydowanie
„zachęcająca", niemniej jednak na ostateczne wyniki trzeba poczekać aż do przeprowadzenia
dalszych badań10).
Cynk i wrzody (owrzodzenia powłok)
Pacjent po każdym posiłku czuł się źle. Jadał więc mało, ale i to nie pomagało. Czasem
przeszywający ból dawał się odczuć w środku pleców. Więc, jakby instynktownie, jadał tylko
malutkie porcje. Wreszcie poszedł do lekarza i okazało się, że miał niemal typowe objawy
wrzodu żołądka. Teraz czekała go dieta „delikatna", lekka oraz kuracja środkami
farmakologicznymi.
Lekarze jednak wiedzą, że niemal połowie pacjentów środki te nie pomagają. Otóż w
„Medical Journal of Australia" z listopada 1975 r. D. J. Frommer z oddziału
gastroentorologicznego szpitala w Sydney doniósł, że jeżeli pacjent z wrzodem żołądka ma
niedobór cynku w organizmie, to dodatek tego minerału bardzo pomaga w leczeniu i
przyspiesza gojenie się wrzodu. Tę wiadomość z Australii pochwycili czym prędzej lekarze
amerykańscy, jako że w Stanach w tym czasie było ok. 3,5 miliona chorych na wrzody
przewodu pokarmowego. Dr Frommer był pierwszym, który o tej zalecie cynku donosił. Ale
już w 1972 r. brytyjscy lekarze kurowali wrzodowców, dodając im cynku do pożywienia.
Jedną z niespodzianek w leczeniu wrzodów przewodu pokarmowego jest to, że potrafią
one same zanikać, jeśli mają tło psychiczne. Bo emocjonalne stany odgrywają niemałą rolę
tak w powstaniu, jak i w leczeniu tych schorzeń.
Dr Frommer zalecił podzielenie swoich pacjentów na 2 grupy:
jednej (10 osób) podawano cynk (siarczan cynku), drugiej (8 osób) — placebo. 2eby
usunąć wszelką możliwość sugestii, on sam nie wiedział, którzy pacjenci należą do której
grupy. Zajmował się tym tylko lekarz bezpośrednio opiekujący się chorymi. Wszyscy brali
kapsułki 3 razy dziennie po jedzeniu. Zakazano im też palenia, picia alkoholu oraz zażywania
aspiryny, która pogarsza stan wrzodów żołądka i dwunastnicy.
3 tygodnie później okazało się, że czterech z 10 pacjentów, którzy brali po 660 mg
siarczanu cynku (tj. 150 mg czystego składnika) zupełnie wyzdrowiało. Także jeden z tych 8,
którzy brali placebo, wyzdrowiał w pełni, czyli — podziałał tu czynnik psychologiczny.
Wszyscy, którzy brali cynk, poczuli się dużo lepiej, a dwóch z grupy nie pobierającej placebo
poczuło się dużo gorzej.
Wspomniany już dr Prasad nie odniósł się z takim entuzjazmem, jak inni, do
doświadczenia drą Frommera. Uważa on, że ponieważ cynk jest podstawowym czynnikiem w
metabolizmie i syntezie białka, więc w ogóle pomaga w leczeniu owrzodzeń żołądka.
Tymczasem dr H. Strain (ten, który leczył poparzone szczury cynkiem już w 1953 r.),
dyrektor Laboratorium Elementów Śladowych uznał pracę'drą Frommera za doskonałą,
dającą dobre rezultaty w dobrze kontrolowanym doświadczeniu.
To prawda, że kilkanaście lat temu jeszcze nikt niemal nic nie wiedział o stosowaniu
cynku w leczeniu, a więc po prostu trzeba było czekać na dalsze rezultaty doświadczeń i
badań. W każdym
razie dziś już wiadomo, że ,,w stanach stresowych" cynk szybko jest eliminowany z
organizmu""), z tkanki mięśni i kości. Zbadano to m. in. u pacjentów po oparzeniach,
obrażeniach cielesnych itp., u których przed wypadkiem poziom cynku był w normie. Gdy
robiono analizy moczu po wypadku, cynku było 3 do 5 razy mniej.
Okazało się również, że pierwiastek ten jest bardzo pomocny w leczeniu owrzodzeń,
które są trudne do zlikwidowania, szczególnie gdy pacjent choruje np. na cukrzycę lub na
choroby krążenia.
Klinika w Malmó (Szwecja) leczyła cynkiem z dobrym skutkiem 53 pacjentów obojga
płci w wieku średnio 63,3 lat, którzy chorowali na owrzodzenia nóg, powstałe z powodu
żylaków (niedostateczne krążenie krwi w nogach). Dostawali po 600 mg siarczanu cynku
dziennie (tj. 136 mg Zn) i po 40 dniach 58% pacjentów zupełnie wyzdrowiało, a po dalszym
leczeniu wyzdrowieli i inni. W klinice stwierdzono, że cynk z całą pewnością pomaga w
leczeniu (ale nie można równocześnie podawać selenu, bo pierwiastki te mają
antagonistyczne działanie); że siarczan lub glukonian cynku są na .ogół dobrze przyjmowane i
skracają czas leczenia owrzodzeń żołądka, a także, że nie zanotowano żadnych ubocznych
skutków leczenia cynkiem nawet przez rok. Na przykład przez 8 lat podawano
wolontariuszom dziennie 150 mg glukonianu cynku bez niekorzystnych efektów (zob. str. 84).
Cynk i włosy
Cynk daje podobno znakomite rezultaty w leczeniu dość rzadkiej choroby niewiadomego
pochodzenia, nazywanej po łacinie acrodermatitis enteropathica (w skrócie AE). Objawy jej
są bardzo przykre. Przede wszystkim wypadają włosy, na skórze pojawiają się wykwity
trudno ustępujące, dokuczają też dręczące biegunki.
Leki podawane zwykle w tej chorobie nie były bez wpływu na inne narządy (np. wzrok) i
niewiele przynosiły ulgi. Dopiero leczenie cynkiem dokonało zwrotu w przebiegu schorzenia.
W czasopiśmie ,,Lancet" z 74 r.12) opisano tę chorobę u dziecka, które wyzdrowiało i to w
ciągu tygodnia po kuracji siarczanem cynku.
Inny przypadek to 22-letnia kobieta, która cierpiała na AE niemal od urodzenia. Jej skóra
była cała w ranach, tak że nie mogła wkładać obuwia i potrzebowała pomocy laski, by się w
ogóle poruszać. Lekarz zaczął jej podawać dziennie 220 mg siarczanu cynku (tj. 50 mg
czystego składnika). Stan chorej zaczął się poprawiać już po tygodniu, a w szybkim tempie
wyzdrowiała całkowicie:
skórę ma normalną i piękne włosy, które wraz z postępowaniem leczenia zaczęły
odrastać. Zresztą nie trzeba aż chorować na AE, bo okazuje się, że w każdym niemal
wypadku wypadania włosów czy łysienia cynk może być pomocny.
Cynk i skóra rąk
Opisano przypadek kobiety14), która po urodzeniu dziecka miała kłopoty ze skórą. Przez
4 lata leczyła się u kilku dermatologów, którzy orzekli, że ma egzemę. Zmiany pojawiły się
na rękach, potem na udach i łydkach. Otrzymywała Cortizon w kremie, ale choć nieco
pomagał, nigdy skóry nie wyleczył całkowicie. Choroba wracała z jeszcze większym
nasileniem po kilku miesiącach. Ręce i ramiona wyglądały — według relacji samej chorej —
jak ,,surowy hamburger". Jeden z dermatologów przypuszczał, że powodem tego stanu jest
alergia. Przechodziła więc długie i męczące badania — bez rezultatu. Podejrzewano również
infekcję, brała zatem antybiotyki i różne leki, powodujące łuszczenie się skóry, która
wyglądała jak po oparzeniu.
Zaczęła więc z własnej inicjatywy brać witaminy B-kompleks, wapń i lecytynę.
Przerwała picie kawy i odrzuciła z diety słodycze. Poprawa wciąż była niewielka. Po czterech
latach bezskutecznej walki z tą ,,egzemą" — przeczytała w jednym z numerów ,,Prevention"
artykuł pt. Stein Problems? Thinfc Zinc, czyli w wolnym tłumaczeniu: „Masz kłopoty ze
skórą? Pomyśl o cynku".
Kupiła więc 100 tabletek cynku, witaminę A i zaczęła zażywać po 6 tabletek cynku i po 3
pigułki witaminy A dziennie. Starała się też jadać żywność zasobną w te składniki. Przesłała
również stosować pigułki antykoncepcyjne, bo dowiedziała się, że powodują spadek poziomu
cynku w organizmie.
Już po 6 dniach zauważyła ogromną poprawę. Po następnych 6 dniach egzema prawie
zeszła, zostało jej tylko trochę na pierwszym i czwartym palcu. Więc zredukowała zażywanie
cynkowych pigułek do 4 dziennie. Gdy zużyła cały flakonik, skóra, przede wszystkim na
uporczywie dawniej chorujących rękach, była już zdrowa i czysta. Tylko wciąż jeszcze na
pierwszym i czwartym palcu pozostawały małe plamki. Zarzuciła więc kurację cynkową, a po
2 tygodniach ręce pokryły się od nowa egzemą.
Natychmiast wróciła do tabletek z cynkiem i po 5 dniach objawy choroby minęły,
utrzymując się tylko na dwóch palcach. Ale wreszcie wszystko zeszło po upływie 2 tygodni
dalszego zażywania tych leków.
Dla tej kobiety zdrowe ręce były sprawą niezwykle ważną, ponieważ pracowała jako
sekretarka. Była więc gotowa wszystko zrobić, by zlikwidować przykre schorzenie. Ale
uzdrowienie przyszło dopiero po 4 latach. Kiedy już nie potrzebowała zażywać cynku, starała
się jadać produkty zasobne w ten pierwiastek, tak, aby go nie zabrakło w organizmie.
Pomyśl o cynku!
Narodowe Centrum Statystyki Zdrowia w USA podało w 1977 r.,^ że zaledwie 27,7%
amerykańskiej młodzieży w wieku 12—17 lat ma normalną, zdrową skórę, bez pryszczy,
wrzodzików, plam itp.
W 17 roku życia aż 86,7% obywateli cierpi na trądzik. Niestety wiele osób, a wśród nich
nawet i lekarze, potrafi twierdzić, że dieta nie ma nic wspólnego z tą szpecącą dolegliwością.
Trzej lekarze z kliniki uniwersyteckiej w Uppsali (Szwecja) dowiedli, że plaga trądziku
jest związana z niedoborem cynku w organizmie, a niedobór ten jest bardziej
rozpowszechniony, niż się komukolwiek dotąd wydawało. Zapotrzebowanie dzienne
zdrowego człowieka na cynk wynosi minimum od 10 do 20 mg. Tymczasem, jak wykazały
badania diet szpitalnych, dostarczają one zaledwie 4 do 6 mg Zn.
Lekarze z Uppsali przebadali 64 pacjentów w wieku 13 do 25 lat. Podzielili ich na 4
grupy: pierwsza dostawała 45 mg cynku 3 razy dziennie; druga grupa — placebo, trzecia
grupa — 150 do 200 tysięcy jednostek międzynarodowych witaminy A 2 razy dziennie, a
czwarta grupa — cynk i witaminę A.
Po 4 tygodniach terapii cynkowej 65% pacjentów z pierwszej grupy było niemal
wyleczonych z trądziku, a po 12 tygodniach zupełnie wyleczonych było 87% pacjentów.
Ci, którzy otrzymywali tylko placebo, wykazali lekką poprawę w 25%.
Grupa zażywająca witaminę odczuła poprawę, ale niewspółmiernie mniejszą niż ta, która
zażywała cynk.
Grupa czwarta, zażywająca cynk i witaminę A, odczuła zdecydowaną poprawę, ale
reakcje były tu zróżnicowane. Otóż 8 osób stwierdziło, że ich skóra stała się o wiele mniej
tłusta, niż przed leczeniem, a trądzik zniknął. Reszta, która już przedtem była bezskutecznie
leczona antybiotykami, oświadczyła, że leczenie cynkiem daje doskonałe rezultaty, o wiele
lepsze od tych, które uzyskiwano po leczeniu tetracykliną.
Szwedzcy lekarze podkreślają, że małe nawet ilości cynku przynoszą poprawę w
wypadku trądziku, a także zastarzałe, uporczywe i ciężkie stany można wyleczyć tym
środkiem (zob. też str. 75).
Od lat wiedziano, że duże niedobory witaminy A czynią skórę suchą, łuszczącą się i
przedwcześnie pomarszczoną. Można ją jednak doprowadzić do normalnego, zdrowego
wyglądu. Witaminę A magazynowaną w wątrobie potrafi uruchomić cynk. Gdy jest on
obecny w Organizmie w dostatecznej ilości, witamina ta pomaga m. in. na cerę.
Naturalnie, że nie zawsze cynk może wyleczyć dolegliwości skórne. Na przykład
niedobory witamin z kompleksu B mogą powodować chroniczne egzemy lub skórne wypryski.
Także łuszczyca (psoriasis) bywa wywołana niedoborem witamin z grupy B, szczególnie
kwasu foliowego. Im więcej go brakuje, tym cięższy jest przebieg tej choroby.
Bywa, że niedobór żelaza może powodować również zaczerwienienie i 'swędzenie skóry.
Pewna 62-letnia kobieta cierpiała przez pół roku na fatalne swędzenia, choć poza tym była
zupełnie zdrowa. Okazało się, zresztą przypadkiem, że ma wielkie braki żelaza w organizmie.
Po tygodniu zażywania tego składnika — dolegliwość minęła. We wszystkich przypadkach,
gdy się wie, czego organizmowi brak, leczenie jest łatwiejsze i szybsze.
Cynk i niedokrwistość
Pewien młody Murzyn chorował bardzo poważnie na anemię . (niedokrwistość
sierpowało-krwinkową). Miał ataki ciężkich bólów żołądka z wymiotami, w szpitalu leżał 7
razy w ciągu pół roku. Lekarze zaproponowali mu eksperymentalne leczenie cynkiem.
Otrzymywał 267 mg siarczanu cynku dziennie, zażywając go 6 razy, między posiłkami.
Obecnie żyje zdrowy i pełen energii. Podobnie wyleczono młodego chłopca, który chorował
na anemię dłuższy czas. Po kuracji cynkowej mógł wrócić do szkoły i w pełni
cieszyć się zdrowiem.
Próby leczenia cynkiem tej postaci anemii podjęli lekarze dzięki
badaniom drą Prasada. Otóż on właśnie zauważył, że poziom cynku we krwi ludzi
chorych jest zastraszająco niski. Kiedy zaczął kurację cynkiem, pacjenci przybierali na wadze
i wracali do zdrowia.
Ciekawe, że na niedokrwistość sierpowato-krwinkową w Stanach Zjednoczonych cierpią
na ogół tylko Murzyni, i to od 68 do 339 tysięcy osób rocznie. Ale są także w Stanach biali
nosiciele tej choroby (142 tysiące). Jeśli człowiek taki ożeni się z kobietą, będącą
również nosicielem tej anemii, ich dziecko zapada na nią. W Grecji istnieje wioska, w
której 1 % nowo narodzonych dzieci choruje
na to schorzenie, a 26% dorosłych jest jego nosicielami.
Dr Brewer i. dr Prasad nie mają jeszcze dość dowodów, aby z całą pewnością stwierdzić,
że wszystkie wypadki tej choroby da się wyleczyć cynkiem. W każdym razie często
pierwiastek ten pomaga i daje długotrwałe remisje.
Cynk dla panów od 0 do 100 lat
Istnieje hipoteza, że niemowlęta i dzieci płci męskiej wykazują większą śmiertelność niż
dzieci płci żeńskiej dlatego, iż potrzebują więcej cynku.
Jednym z okresów, kiedy zapotrzebowanie na cynk bardzo się
wzmaga, są pierwsze 3 miesiące ciąży. Wówczas bowiem rozwój łożyska wymaga
większych zasobów mineralnych, l właśnie wtedy kobieta ciężarna narzeka nieraz na zmiany
w odczuwaniu zapachów lub smaków. Są one objawem niedoboru cynku w kubkach
smakowych języka czy też w receptorach węchu.
Cynk jest konieczny w zwiększonej ilości również w fazie rozwoju organów płciowych u
chłopców, a więc w początkach okresu dojrzewania. Dziewczynki wykazują wówczas dużo
mniejsze zapotrzebowanie na ten pierwiastek zużytkowany tylko do ogólnego wzrostu i
rozwoju.
Niedobory cynku mogą być spowodowane niedoczynnością tarczycy, chorobami wątroby,
złym przyswajaniem, niedoborami tego składnika w glebie, wodzie i pożywieniu albo zbyt
dużą ilością fityn w żywności. Fityny wiążą cynk i utrudniają przyswajanie.
Gdy pożywienie jest zbyt bogate w białka, mogą też wystąpić niedobory cynku. Także
podczas badań nad rakiem oskrzeli i gruczołu krokowego, jego zapaleniem, w ziarnicy
złośliwej i w białaczkach znajdowano zmniejszoną ilość cynku w organizmie, bo nowotwór
pobiera go dla procesu nieprawidłowego rozrostu komórek i tkanek.
W chorobach gruczołu krokowego cynk i magnez zachowują się podobnie. W rozroście
nowotworowym stwierdza się ich obniżenie.
Doświadczenia na szczurach wykazały, że zastrzyki z cynku w 80% ratowały je przed
chorobami prostaty. Wobec tego zaczęto leczyć cynkiem także i ludzi.
Tzw. popularnie prostata, czyli zapalenie gruczołu krokowego, jest chorobą często
atakującą starszych mężczyzn. Statystyki wykazują, że liczba jej przypadków wzrasta z
wiekiem. Przeważnie choroba kończy się operacją chirurgiczną, a jej nieleczenie może mieć
bardzo różne skutki. Ale ostatnio coraz więcej spotyka się głosów, że ,,prostatę" można
wyleczyć dietą bogatą w cynk lub po prostu pigułkami z cynkiem. Naturalnie, gdy schorzenie
nie jest zbyt zaawansowane. Ale składnik ten przede wszystkim działa profilaktycznie, gdyż
wielu badaczy stwierdza, że zapalenie gruczołu krokowego jest związane z niedoborem cynku
w organizmie.
Do cytowanego nieraz tutaj miesięcznika ,,Prevention", o ponad 2,5-milionowym
nakładzie, który propagował cynk — jako profilaktyczny lek przeciw ,,prostacie" —
nadchodzą liczne listy, opisujące przypadki wyleczenia dzięki jadaniu dużej ilości nasion
słonecznika i dyni. Są to jedne z najbogatszych (po ostrygach) źródeł cynku.
Ale pod popularną nazwą „prostata" mogą mieścić się różne choroby (gruczolak sterczą,
rak sterczą czy tzw. stwardnienie szyi pęcherza), więc bez diagnozy lekarza specjalisty i jego
porady nie można się obyć. Nie wolno ryzykować!
Starość z cynkiem
Są kraje, gdzie liczba emerytów przekracza 18, a nawet 20% ludności. Życie nasze się
przedłuża. Dziś mówi się w ZSRR, że powinniśmy żyć do 100 lat, a niejednokrotnie
możliwości organizmu człowieka przekraczają nawet 140 lat życia. Granice „trzeciego
wieku" są więc dużo wyższe, niż się dotąd sądziło.
W Związku Radzieckim jest obecnie ok. 46 milionów (więcej niż mieszkańców Polski)
osób, które przekroczyły wiek emerytalny:
55 lat — dla kobiet i 60 — dla mężczyzn. W tym ludzi, którzy żyją ponad 100 lat — ok.
20 tysięcy. Dyrektor Kijowskiego Instytutu Gerontologii Akademii Nauk Medycznych ZSRR
— jednego z największych na świecie — światowej sławy fizjolog, dr D. Czebotariew
twierdzi, że świat się obecnie tak postarzał, jak nigdy dotąd w historii ludzkości. Celem pracy
prof. Czebotariewa i całego instytutu jest właśnie przedłużenie życia ludzi do 100 lat i
przekroczenie tego wieku w zdrowiu fizycznym, psychicznym i umysłowym.
Jedną z najprzykrzejszych chorób starości jest tzw. senilizm lub starcza demencja.
Człowiek żyje wówczas niemal bez świadomości. Do dziś wśród wielu osób pokutuje
przeświadczenie, ze senilizm jest „naturalnym starzeniem się organizmu". Tymczasem
wiadomo, że starcza demencja to choroba, którą można tak złagodzić, że niemal uleczyć. Do
tej terapii potrzebny jest m. in. również i cynk.
Sam ten pierwiastek jednak nie pomoże. Mózg musi być również dostatecznie odżywiany
i natleniany. Ponadto nie może być zatruwany alkoholem, narkotykami ani nadmierną ilością
leków.
Co prawda dotąd jeszcze nie wiadomo, jak cynk pomaga w leczeniu otępienia starczego,
ale sądzi się (dr D. S. CIark) ), że nie dopuszcza do uszkodzenia włosowatych naczyniek
krwionośnych. Ta hipoteza jest oparta na fakcie, że pacjenci leczeni nim na arteriosklerozę
czują się sprawniejsi również i umysłowo. Ustępują rozmaite zaburzenia, wraca pamięć,
zdolność do kojarzeń itp. Oczywiście nie zawsze cynk może całkowicie wyleczyć z demencji,
ale podejmowanie prób jest celowe.
Cynk przyspiesza leczenie
Pacjentki po operacjach ginekologicznych muszą zwykle przebywać w szpitalu ok. 37
dni. Kiedy jednak podawano im cynk przez tydzień przed operacją, mogły pójść do domu po
18 dniach.
Dodajmy jeszcze, że dzięki cynkowi szybciej zabliźniają się rany po wypuszczeniu
migdałów. Lody mogą po takim zabiegu łagodzić ból, ale cynk przyspiesza gojenie. Podobnie
wygląda sprawa przy oparzeniach. Koncentracja cynku w miejscach oparzonych jest dwa do
czterech razy większa niż normalny poziom cynku we krwi. Zrozumiałe jest przeto większe
zapotrzebowanie chorego organizmu na ten mikroelement.
Czy wobec tego, że cynk przyspiesza powrót do zdrowia pacjentów i skraca ich pobyt w
szpitalu (zaoszczędza amerykańskim pacjentom wiele dolarów), lekarze amerykańscy stosują
go szeroko w praktyce? Każdy by myślał, że tak. Tymczasem na jednej z konferencji w
Cleveland (Ohio-USA) w 1977 r. zapytano ok. 100 lekarzy, czy aplikują cynk swoim
pacjentom. Zaledwie 4 osoby odpowiedziały twierdząco. Nowe odkrycia naukowe niełatwo i
nie u wszystkich znajdują uznanie.
Sekrety działania cynku
W organizmie człowieka jest ok. 2,2 g cynku, który koncentruje się przede wszystkim w
gruczole krokowym u mężczyzn oraz w nerkach, wątrobie i mięśniach. Sporo cynku jest też
w skórze i to właśnie dało początek twierdzeniom, że ten mikroelement odgrywa ważną rolę
w leczeniu ran, a także zapoczątkowało badania nad jego metabolizmem w ludzkim
organizmie.
Cynk odgrywa niepoślednią rolę w utrzymaniu „ładnych włosów", jest konieczny do
normalnego rozwoju organów płciowych, do budowy kości i zachowania ich w zdrowiu, do
przemiany (metabolizmu) tak białkowej jak i węglowodanowej. Nie można się bez jego
odpowiedniej koncentracji w organizmie wyleczyć z arteriosklerozy, jak również i z bólu
głowy.
Jest konieczny do normalnego wzrostu i rozwoju. Po złamaniu kości np. organizm
potrzebuje dużych ilości tego mikroelementu, a nie tylko wapnia, krzemu, fosforu, potasu,
magnezu itd., jak się ogólnie uważa. Minerał ten jest niezbędny do metabolizmu i
przyswajania żelaza, do reprodukcji (zachodzenia w ciążę), do budowy oka, wchodzi w skład
wielu enzymów, zabezpiecza przed chorobami...
W 1963 r. stwierdzono jego niezbędność dla organizmu, a w 1973 r. określono, ile go
człowiek potrzebuje (10—20 mg). Ale już dziś wielu fachowców twierdzi, że 2 do 3 razy
więcej, a jeszcze nie wiadomo, co powiedzą za 10 lat. Badania nad cynkiem nie trwają
przecież długo.
Nie jest łatwo zaopatrywać się w cynk inaczej, jak tylko odpowiednio się odżywiając. Są
leki z tym składnikiem, ale żywność powinna dostarczać cynku ludziom zdrowym także i
profilaktycznie.
Czy można dostarczyć organizmowi za wiele cynku? Praktycznie — nie. Podawano
pacjentom doustnie 150 mg, czyli 10 razy więcej niż wynosi norma, i nawet po kilku latach
takiej kuracji nie stwierdzono najmniejszych oznak, że pierwiastek ten może szkodzić że jest
toksyczny. Nie kumuluje się on bowiem w tkankach. Nadmiar jest wydalany. Potwierdziły to
badania na zwierzętach.
Dostarczanie nadmiaru cynku z pożywieniem jest praktycznie nieprawdopodobne.
Obecnie ludzkość cierpi raczej na niedobory tego mikroelementu, o czym świadczy choćby
rozpowszechnienie chorób, które właśnie z tych niedoborów wynikają. Niemniej warto
zastanowić się, co może grozić, gdyby cynku dostało się do naszego organizmu zbyt dużo?
Nadmiar tego mikroelementu w diecie doświadczalnych szczurów obniżał aktywność
enzymów: oksydazy i katalazy. Między miedzią a cynkiem zachodzi antagonizm. Gdy
szczury dostawały nadmiar cynku to zauważono u nich obniżenie poziomu miedzi w
surowicy krwi. Niedokrwistość z niedoborem miedzi i żelaza może być wyzwolona przy
nadmiarze cynku przez utrudnienie łączenia się tych metali w cząsteczkę hemu.
„Cynkowa" żywność
W naturalnych glebach uprawnych zawartość cynku waha się w granicach od 13 do 350
mg na 1 kg suchej masy. W niektórych rejonach występuje jego niedobór w glebie i wodzie z
ujemnymi konsekwencjami tego dla zdrowia mieszkańców. Należy więc rozważyć możliwość
wyrównywania poziomu cynku odpowiednim nawożeniem gleby. Od tego bowiem zależy też
ilość tego pierwiastka w wodzie pitnej, w roślinności, a także w organizmach żywych, które tą
roślinnością się odżywiają.
Średnia zawartość w różnych produktach — wg prof. dra A. Maksimowa: Mikroelementy
i ich znaczenie w życiu organizmów (PWLiR 1954) przedstawia się następująco:
Ok. 0,25 mg cynku na 1 kg zawierają: jabłka, pomarańcze, cytry, grejpfruty, wszelkie
owoce miąższowe, warzywa zielone, wody mineralne, a np. miód — 0,31 mg.
Ok. 2 do 8 mg/kg — maliny, czarne jagody, daktyle, większość warzyw, większość ryb
morskich, chuda wołowina, mleko, ryż łuskany, buraki ćwikłowe, buraki cukrowe, szparagi,
marchew, selery, pomidory, ziemniaki, rzodkiew, kawa, biała mąka i chleb.
Ok. 8 do 20 mg/kg — niektóre zboża, drożdże, cebula, czosnek, ryż nie łuskany, jaja,
konserwy rybne i mięsne.
Ok. 20 do 50 mg/kg — mąka pszenna razowa (i chleb z niej), mąka owsiana, mąka
jęczmienna, kakao, melasa, żółtka jaj, mięso królików i kurcząt, orzechy, groch, fasola,
soczewica; herbata, suszone drożdże, kalmary.
Ok. 30 do 85 mg/ kg — wątroba wołowa oraz niektóre z ryb.
Ok. 75 do 140 mg/kg — większość grzybów (m. in. kania, koźlak, pieczarka, maślak i
in.).
Ok. 130 do 202 mg/kg — otręby pszenne i kiełki pszenicy, nasiona dyni i słonecznika.
Ok. 270 do 600 mg/ kg, a nawet wg innych źródeł ok. 840 mg/ kg — ostrygi.
Cynk wydalany jest z ustroju człowieka głównie z kałem, a w znikomych ilościach i z
moczem. W ciągu doby wydala człowiek z moczem 0,25 do 2 mg, a z kałem 2,7 do 19,9 mg
tego składnika. Ale np. osoby, które często jadają ostrygi, potrafią wydalać z kałem w ciągu
doby do ok. 70 mg cynku.
Warzywa i owoce są na ogół ubogie w cynk. Toteż wegetarianie, jarosze i osoby
unikające mięsa, podrobów, ryb i jaj, ryzykują niski jego poziom w organizmie. Można co
prawda wzbogacić zasoby tego mikroelementu, jadając pieczywo z pełnego przemiału,
przyrządzane na zaczynie, który rozbija i unieszkodliwia fityny. W obecności fityn bowiem
cynk jest nieprzyswajalny.
Kwas fitynowy i fityniany znajdują się we wszystkich zbożach oraz w soi. Mają niestety
fatalną zdolność wchłaniania nie tylko cynku, ale i żelaza, i wapnia, tworząc w jelitach
nierozpuszczalne metalo-fitynianowe związki, które są nieprzyswajalne. Podobnie silnie
wiążąco działa na cynk błonnik.
Na szczęście, podkreślmy to jeszcze raz, w zaczynie (zakwasie) na którym piecze się
chleb, a raczej środowisko jakie stwarza — nie pozwala fitynom ,,kraść" tych cennych
mikroelementów.
Przy oczyszczaniu ziarna aż do białej mączki (skrobi) traci się 78% cynku. Należy więc
jadać bardzo ostatnio popularne podkiełkowane ziarna zbóż. Przepisy na przyrządzanie
potraw z podkiełkowanego ziarna podano poniżej.
Na ogół produkty zasobne w cynk są również bogate w witaminy, szczególnie z zespołu
B, a także w błonnik, który pomaga utrzymać w zdrowiu przewód pokarmowy.
Ze związków chemicznych cynku siarczan może powodować u niektórych pacjentów
różne zaburzenia żołądkowe, a glukonian jest na ogół dobrze znoszony i przyswajany przez
organizm. Ale radzimy po prostu — odżywiać się prawidłowo, to i cynku nam nie zabraknie.
Gdyby jednak trzeba było już istniejące niedobory (niewielkie, nie wymagające leków w
postaci przyswajalnego cynku) uzupełnić dietą, to na stole powinny zjawiać się częściej płatki
owsiane w postaci np. ,,surówki piękności", chleb razowy, grzyby, a także możliwie często
otręby i podkiełkowane ziarno pszenicy.
Przepisy na potrawy „z cynkiem"
Zupa czosnkowa. Zagotować 1 l mleka z 1 l wody z 6 ząbkami czosnku posiekanymi i
rozgniecionymi nożem. 2 łyżki masła rozetrzeć na gładką masę z 2 łyżkami mąki i powoli
dodawać do gotującej się zupy, równocześnie ubijając trzepaczką. Po zestawieniu z ognia
dodać 2—3 żółtka, rozbite widelcem i skropione octem. Następnie podobnie dodać ubite
białka.
Zupa powinna być gęsta jak krem, gładka i delikatna w smaku, przy czym mleko łagodzi
przykry zapach czosnku. Podaje się ją z grzankami. Aby i one były bogate w cynk — należy
je przyrządzić z razowego chleba, suto posypanego posiekanym czosnkiem i
przyrumienionego z obu stron na przygrzanym oleju.
Kiełkowanie ziarna. Przygotować 3 naczynia (np. szklanki) z wodą surową, ale nie prosto
z kranu. Lepiej potrzymać ją pewien czas, by się „odstała" i nie była zbyt zimna. Potrzebne są
też 3 nylonowe sitka do herbaty. Na jedno sitko daje się 1—2 łyżki ziaren pszenicy i
umieszcza je na szklance tak, by woda zwilżała ziarna. Nazajutrz nastawia się w ten sposób
drugą porcję ziarna, a na trzeci dzień — trzecią. Po 3 dniach zacznie kiełkować ziarno z
pierwszej porcji (powinno mieć kiełki o długości ok. 3 mm). Wtedy przeznaczamy je do
spożycia, a na sitku nastawiamy nową porcję. Codziennie należy pamiętać o zmienianiu wody.
Podkiełkowana pszenica jest bardzo bogata w witaminę E, w cynk, cenne białko roślinne
oraz błonnik; zasobna w witaminy z grupy B, w żelazo, wapń, fosfor, magnez, selen i wiele
innych makro i mikroelementów tak potrzebnych naszemu organizmowi.
Można je jadać od 1 do 3 łyżek dziennie. W postaci surówek, sałatek, past do pieczywa,
kremów, a także na chlebie.
Krem z kiełków pszenicy. Do miksera włożyć zawartość sitka z podkiełkowaną pszenicą
i rozdrobnić na jednolitą miazgę. Dodać żółtko, cukru pudru do smaku i jakiś „aromat"; może
to być po prostu cukier waniliowy, ale także kakao, tarta czekolada, kawa nesca lub mocca,
albo np. morele suszone, sok i skórka z cytryny, jakiś dżem czy konfitura domowej roboty.
Dodajemy wszystko do utartego ręcznie lub w mikserze masła czy margaryny i ucieramy
aż się połączą i utworzą krem. Dodatek łyżki spirytusu lub wódki doda pikanterii i „zatrze"
smak margaryny. Tym kremem można przekładać kupne ciasto biszkoptowe lub inne
upieczone w domu (tort, piernik, kruche ciasto itd.)
Do tanich, a obfitych źródeł cynku należą też śledzie i makrele. Można je jadać np. w
marynacie, kupione w słoikach. Po przyprawieniu posiekanym czosnkiem podaje się je z
razowym chlebem (np. litewskim lub Grahama).
Pasta do chleba. W młynkomikserze rozdrobnić obranego śledzia (wędzonego lub
marynowanego), ok. 20 dag twarogu lub twarożku, ząbek czosnku i przyprawy do smaku.
Można też dodać sporo zieleniny (pasta zielona) albo trochę przecieru pomidorowego (pasta
czerwona). Szczypta cukru zwykle bardzo poprawia smak, szczególnie, gdy twaróg był
kwaśny. A można go odkwasić, mocząc 30—60 minut w zimnej wodzie — w szczelnym
opakowaniu z papieru pergaminowego.
Sałatka majonezowa. Włoszczyznę po ugotowaniu w zupie ostudzić, pokrajać na równe
kawałki. Ogórek lub grzybki marynowane pokrajać w kostkę. Jabłko i śledzia obrać i również
drobno pokrajać.
Około pół filiżanki majonezu zmiksować z porcją kiełków pszenicy w młynkomikserze i
dodać do sałatki, przyprawiając ją do smaku. Pięknie ozdobić zieleniną i cząstkami jajka,
pomidora lub czerwonej papryki.
Uwaga: wprawdzie cukier nie jest korzystny dla cynku, a także selenu, ale trudno
podawać pewne przepisy bez dodatku cukru. Nasze przyzwyczajenia smakowe bywają nie do
przezwyciężenia.
Surówka piękności. 5—6 łyżek płatków owsianych zalać w miseczce 6—8 łyżkami
zimnej wody, przegotowanej. Dodać łyżkę miodu i ok. 7—10 posiekanych orzeszków
laskowych. Zostawić na pół godziny lub nawet na całą noc. Np. przygotować wieczorem, a
jeść na czczo z rana. Przed podaniem dodać do płatków: utarte na tarce duże jabłko, 5—6
łyżek mleka, (dla rekonwalescentów — śmietanki), sok z połowy cytryny, a gdy jej brak
trochę soku z innych kwaśnych owoców (np. wiśni) albo, ostatecznie, odrobinę kwasku
cytrynowego. Surówkę można jeszcze osłodzić, ale — lepiej nie. Można też dodać miodu i
innych owoców sezonowych, jak np. truskawek, malin i innych jagód świeżych lub
mrożonych. Niektórzy zamiast mleka i śmietanki dodają twarożku, a z owoców także —
rodzynki, pokrajane w paski suszone morele itp.
Tyle razy reklamowałam „surówkę" w innych moich publikacjach i w prasie, że w
Kuchni i medycynie ją pominęłam. Ale przyszły listy z uwagami i upominaniem się o ten
przepis. Więc w tym wydaniu już go podaję. Danie to zawiera niemal komplet witamin i soli
mineralnych, a przy tym sporo błonnika w niezwykle smacznej formie. Przy tym zaspokaja
łaknienie na wiele godzin, czyli „człowiek nie jest głodny" po jej zjedzeniu przez 5 do 8
godzin. (Jeść należy możliwie jak najwolniej. Nie łykać w pośpiechu!). Surówkę piękności
podaje się jako „pierwszy zabieg" w salonach kosmetycznych słynnej Heleny Rubinsłein (ur.
w Krakowie, zmarłej w Nowym Jorku). Rzeczywiście ma dodatni wpływ na cerę, włosy,
paznokcie, koloryt skóry — słowem na urodę a także na samopoczucie. Różne „pięknotki" na
świecie przeprowadzają sobie kuracje 2—3 tygodniowe tą surówką, szczególnie na
przedwiośniu, gdy nasz organizm najbardziej domaga się witamin, składników mineralnych i
w ogóle „pewnej pomocy", aby czuć się lepiej.
Niebezpieczny i zbawczy selen
Przez długie lała selen był uważany niemal jedynie za truciznę. l jest nią — rzeczywiście!
Ale tylko w nieodpowiednich dawkach. Właśnie to jest z selenem najtrudniejsze: odrobinę za
dużo — szkodzi, ale odrobinę za mało — też jest źle. A te „odrobiny" są rzeczywiście
niewielkie. Dla zdrowia potrzeba nam dziennie zaledwie 0,00001 g selenu. W całym
organizmie mamy go 0,2 części na 1 milion (ppm).
Szkodliwość selenu stwierdzono w 1933 r., gdy zauważono, że pszenica uprawiana na
glebie zbyt bogatej w ten minerał — działała toksycznie na bydło. Już dawka 1 mg na 1 kg
wagi ciała wywołuje objawy zatrucia, a przy wszelkim nadmiarze inwentarz choruje i
nieprawidłowo się rozwija. Nawet jaja źle się zalęgają, konie ślepną, a już 3 ppm selenu w
karmie zatruwa drób.
Aż tu w latach sześćdziesiątych zaczął się wprost entuzjastyczny zachwyt nad tym
mikroelementem. Bez selenu nie ma zdrowia. Selen wraz z witaminą E ratuje serce! Selen
przedłuża młodość! Selen chroni nas przed rakami! Odkrycie selenu — jako czynnika
zdrowia — jest przełomem w medycynie, a także w hodowli zwierząt!
Na przykład, w Nowej Zelandii i w Turcji są duże niedobory tego pierwiastka w glebie.
Odkryto tam, że tajemnicze nagłe zgony dzieci (jak i piskląt gołębi), szczególnie płci męskiej,
są spowodowane niedoborami selenu.
W Szkocji, tam gdzie również selenu jest za mało, aplikuje się np. cielętom, zaraz po
urodzeniu zastrzyk soli selenowych albo też kilka tygodni karmi się je doustnie maleńkimi
dawkami tego pierwiastka. Podobne, choć nieco gorsze, efekty daje witamina E.
Ale i nadmiar selenu szkodzi. W Kolumbii, na terenach gdzie jest go zbył dużo, ludzie
łysieją i „gubią" paznokcie, a chorobę zwie się selenosis. Zwierzęta też miewają jej typowe
objawy, m. in. niedomagania przewodu pokarmowego, wypadanie zębów, zapalenie dziąseł,
skóry, uszkodzenia kończyn, utrata włosów, sierści.
Selen to w ogóle niezwykle tajemniczy minerał. Używa się go przy produkcji szkła, by
było bardziej krystaliczne. Jest zasadniczym elementem fotokomórki. Pod wpływem światła
zyskuje dość trwałe ładunki elektryczne, a te wykorzystuje się m. in. w kserografii na płytach
selenowych.
Prawdę mówiąc, potrzebne nam są tylko „śladowe" ilości selenu. A tymczasem im
staranniej uprawiana jest gleba, tym więcej traci tego pierwiastka. Wypłukuje go woda
(wprowadzając w końcu do mórz), wywiewa wiatr i wciąż go ubywa. Ciekawe, że są rośliny,
które mają zdolność do gromadzenia w sobie selenu, niektóre aż w, nadmiarze, np. tropikalna
roślina motylkowa Nepfunia amplexicaulis potrafi nagromadzić 4 g selenu w 1 kg suchej
masy, Na szczęście są też rośliny, które mają go akurat tyle, ile nam potrzeba. Na ogół można
powiedzieć, że nie ma żywności absolutnie pozbawionej tego składnika, choćby w ledwo
śladowych ilościach.
Selen, witamina E i serce
Podobnie jak witamina E selen jest antyoksydantem. Co nie oznacza, że składniki te
mogą się całkowicie zastępować, lecz działają na pewno synergistycznie. Pełnią niezależne od
siebie role, a jednak „wolą" współpracować, zastępując się wzajemnie w procesach
biologicznych.
Gdyby selen tylko aktywizował witaminę E, już byłby niezastąpiony, niezbędny. Ale on
ochrania ponadto kwasy nukleinowe przed uszkodzeniami, wzmaga naszą odporność i tym
samym zabezpiecza przed licznymi chorobami.
Prof. dr Wilfrid E. Shute z Kanady jest od dawna uznawany za jeden z najwyższych
autorytetów, gdy chodzi o witaminę E. Otóż twierdzi on (też od dawna), że odgrywa ona
niezwykle ważną rolę w procesie utrzymania w zdrowiu serca i unikania chorób układu
krążenia. A selen jest przecież niezbędnie potrzebny w pracy mięśnia sercowego i naczyń
krwionośnych.
Meksykański lekarz dr Martin uzyskiwał niezwykle dobre wyniki, gdy chorych na angina
pecforis (dusznicę bolesną) leczył selenem i witaminą E. Podobne doświadczenia mieli
lekarze na Filipinach. Leczenie samą tylko witaminą E nie dawało tak dobrych wyników, jak
w połączeniu z selenem.
W rejonach, gdzie mamy zbyt mało selenu, obserwuje się więcej chorób na tle
krążeniowym niż tam, gdzie jest go w glebach i roślinach wystarczająco dużo. Ale
jednocześnie na terenach, gdzie tego mikroelementu jest zbyt wiele, ludzie również cierpią na
nadciśnienie, arteriosklerozę, złe krążenie itd. Już po objawach chorobowych można się
zorientować, gdzie jest go zbyt mało lub występuje w nadmiarze.
Selen i nowotwory
Badania przeprowadzone w dwóch miastach w USA dały niespodziewany wynik. Otóż w
Rapid City, wśród przebadanych obywateli stwierdzono wysoki poziom selenu we krwi, a w
mieście Lima — niski. W Rapid City było dwa razy mniej przypadków śmierci i chorób
spowodowanych nowotworami niż w Limie. Badań tych dokonywał dr Shamberger,
epidemiolog z Cleveland i ogłosił wyniki Critical Reviews in Clinical Laboratory Sciences".
Podobnie rewelacyjne efekty przedstawił prof. Schrautzer z Kalifornii. Wiele ostatnio
prowadzonych doświadczeń nad powstawaniem i leczeniem raka zwierząt wykazuje, że selen
opóźnia rozwój tej słarsznej choroby lub nie dopuszcza do jej powstawania, jak to wykazał
również Zespół Ekologicznej Profilaktyki w Krakowie.
Badania doktorów Schraułzera, Shambergera i Schwarza wykazały też, że osoby chore na
raka mają zdumiewająco niski poziom selenu we krwi.
Co prawda dotąd nie wiadomo, w jaki sposób selen działa i jak chroni przed rakiem.
Przypuszcza się, że będąc — podobnie jak witamina E — antyoksydantem, zmniejsza
szkodliwe utlenianie komórek i nie dopuszcza do ich deformacji, do uszkodzeń genetycznych
DNA, a więc sprzyja prawidłowemu rozwojowi tkanek. Selen, a także kobalt czy magnez, są
znane jako czynniki przeciwdziałające uszkodzeniom chromosomów, zawierających
genetyczny materiał, który — jak wspomnieliśmy — kontroluje życie komórek i ich normalne
rozmnażanie.
Pomyłki medycyny
Szczególnie bogatym, a niedocenianym dotąd, źródłem selenu są u nas wody siarczane ze
Swoszowic i Buska. Przyjmuje się, że lecznicze ich właściwości, które wiązano z siarką,
zawdzięcza się właśnie selenowi. W świetle współczesnych danych inaczej trzeba rozumieć
prawdę o skuteczności wód siarczanych w leczeniu kiły.
W Swoszowicach, jak przekazuje tradycja, leczył się chętnie król Stefan Batory. W jego
czasach, gdy „choroba dworska" była bardzo rozpowszechniona, stosowano jako jedyny lek
na nią szarą maść, czyli wcierki rtęciowe. Leczenie wcierkami „szaruchy" powodowało
ogromne osłabienie, jako następstwo zatrucia rtęcią. Wypłukanie jej z organizmu przez picie
wód siarczanych z selenem powodowało poprawę zdrowia, co ówcześni wiązali ze
skutecznym leczeniem kiły.
Dziś wiemy, że wody siarczane wcale nie mają wpływu na krętka bladego, a pozorna
poprawa samopoczucia chorych była wynikiem jedynie odtruwającego działania.
System odpornościowy
Dr John Martin z Uniwersytetu Stanowego w Colorado rozsławił siebie i... selen
doświadczeniem na myszach. Okazało się, że zwierzęta, u których w celach badawczych
wywołano choroby nowotworowe, a potem podawano im odpowiednie dawki selenu, zaczęły
produkować 20 do 30 razy więcej ciał odpornościowych niż myszy z grupy kontrolnej.
Wykazały to również badania krakowskiej Kliniki Hematologicznej. Ta działalność selenu —
zmuszanie organizmu do wytwarzania antyciał, a więc ciał odpornościowych w wypadku
zagrożenia infekcją, jest najprawdopodobniej wytłumaczeniem mechanizmu funkcjonowania
tego pierwiastka w organizmie, jako ,,straży pożarnej". Podobną rolę odgrywa też witamina E.
Odporność na infekcje, w tym infekcje rakotwórczym wirusem, jest więc uwarunkowana
odpowiednim odżywianiem.
Selen — grzybobójca
Zespół Kliniki Hematologicznej w Krakowie dowiódł, że selen unieczynnia afiatoksyny i
tym samym chroni komórki przed rakotwórczym działaniem tych trucizn, a ponadto wpływa
niszcząco na pleśnie, które je produkują.
Odkrycie tych faktów było podstawą do zgłoszenia patentowego (wspólnie ze
Zjednoczeniem „Polfa"), dotyczącego sposobu rozpylania soli selenu w postaci spray'u na
widoczne plamy grzybicze na murach i ścianach zawilgoconych domów. Plamy te mogły być
spowodowane niekiedy toksynotwórczymi grzybami.
Mówiąc o grzybobójczych właściwościach selenu, należałoby uwzględnić
perspektywiczne możliwości jego wykorzystania, np. dla ratowania środków spożywczych
zagrożonych czynnikami środowiskowymi. W wypadku, gdy czas zbiorów przypadnie na
wilgotne lato, może powstać sytuacja, w której — przy braku urządzeń do suszenia — ziarno
ulegnie skażeniu pleśniami (Aspergillus flavus i inne). Może wówczas stać się groźne dla
zdrowia ludzi i zwierząt. W tym okresie — bardzo ważne! — celowe byłoby podjęcie
uzupełniających działań dietetycznych, polegających na dostarczaniu ludności z terenu
zagrożonego większych ilości antyoksydantów w postaci pożywienia, zawierającego związki
selenu, witaminę E, C itd.
Podobna sytuacja może powstać, gdy zbiory ziemniaków ulegną skażeniu grzybkami w
wilgotnych warunkach. Grzyby te (np. Phifophtora infestans, Synchytrium endobioficum —
zaraza ziemniaczana) mają właściwości uszkadzające tkankę mózgową.
Zaraza ziemniaczana często występuje w Irlandii, gdzie kartofle stanowią podstawę
pożywienia. Statystyka wykazuje, że w Belfaście anomalie mózgowe (dzieci się rodzą martwe,
bez mózgu, z różnymi uszkodzeniami mózgu itp.) są siedmiokrotnie częstsze niż w Londynie.
Kobiety, będące w ciąży, spożywają widocznie wiele zagrzybionych ziemniaków. Pożywienie
bogate w różne antyoksydanty, neutralizujące mykotoksyny mogłyby — najprawdopodobniej
— wydatnie zmniejszyć ten stan zagrożenia.
Jakże słuszna i mądra wydaje się dziś uwaga starego smakosza — Brillat-Savarin
(1755—1826), który stwierdził, że; „losy narodów zależą od sposobów ich odżywiania".
Selen w diecie
Jak się więc odżywiać, aby tego selenu dostarczać organizmowi w optymalnych dawkach,
tzn. nie za wiele, ale i nie za mało? Wielu badaczy stwierdza, że niedobór tego pierwiastka
jest „nowoczesnym problemem", gdyż jest on nie tylko spłukiwany do mórz dzięki nowym
metodom uprawy gleby, ale i usuwany z produktów w trakcie przemysłowej obróbki
żywności. Zjawisko to może nie jest tak wyraźne, jak w przypadku innych minerałów
śladowych, ale równie znaczące.
Największym ,,wrogiem" selenu są węglowodany. Słodkie ciasta, wypieki, słodzone
produkty zbożowe itp. mogą go w całości lub w części zniszczyć. Unikając cukru —
zdobywamy więc selen, W obecności węglowodanów staje się on dla naszego organizmu
bezużyteczny, bo nieprzyswajalny. Dużo możemy go znaleźć w żywności pochodzącej z
pełnego przemiału ziarna, nieoczyszczanej, nie rafinowanej i nie słodzonej, a przede
wszystkim z soli morskiej i jej odpowiednika — soli kopalnej.
Bogatymi źródłami selenu są „produkty mórz i oceanów", a więc ryby, szczególnie
śledzie, oraz nie bardzo u nas dostępne „frutti di marę" (owoce morza), a więc różne kraby,
jak homary, langusty, krewetki i dostępne już kalmary,
Dużo tego mikroelementu jest też w nerkach wieprzowych, wołowych i cielęcych oraz w
wątrobie i sercu. Sporo jest go w jajach, dodajmy że w żółtku towarzyszy mu witamina E.
Niestety, sporo selenu tracą produkty podczas obróbki, np. w puszkach i koncentratach jest go
o połowę mniej niż w surowcach świeżych.
Z produktów pochodzenia roślinnego skarby selenowe są w otrębach pszennych, kiełkach
pszenicy, ziarnach kukurydzy, pomidorach, drożdżach, grzybach i czosnku, a także w
pieczywie razowym i innych produktach z mąki z pełnego przemiału.
Mleko kobiece (wg dr Money) zawiera 2 razy więcej selenu i 5—6 razy więcej witaminy
E niż krowie. Tym też m. in. tłumaczy się nagłe, bez przyczyny, zgony niemowląt chłopców,
którzy potrzebują o wiele więcej selenu (nie tylko cynku), niż dziewczynki, a są karmieni
wyłącznie mlekiem krowim. Oto cała tajemnica. Badano wątroby takich niespodziewanie
zmarłych niemowląt płci męskiej. Okazało się, że miały wyraźne niedobory witaminy E i
selenu. Mikroskopijne ilości tego minerału mogą nawet decydować o naszym życiu.
Jednym ze smaczniejszych, a przy tym łatwo dostępnych, źródeł selenu jest kukurydza.
Ale nie każda jej odmiana! Płatki kukurydziane, tzn. corn flakes (u nas „płatki śniadaniowe"),
pochodzące z odmian bogatych w ten składnik, mogą zawierać go w ilościach
wystarczających dla profilaktyki. Garść takich płatków jadanych np. codziennie na śniadanie
z mlekiem — byle bez cukru! — może odegrać dużą rolę w zapobieganiu chorobom
nowotworowym. Ale należałoby się domagać, aby na opakowaniach była podawana aktualna,
zbadana zawartość selenu.
Co prawda, jeśli w glebie jest dość selenu, to normalne, racjonalne odżywianie dostarczy
go w wystarczającej ilości. Ale... trzeba mieć możność sprawnego analizowania składu
biopierwiasłków w glebie, florze, faunie i krwi człowieka. Stosuje się też wzbogacanie
kukurydzy w selen odpowiednim nawożeniem gleby.
Zwyczajne drożdże
Jarosze i wegetarianie mogą mieć niedobory selenu. Bo choć m. in. chleb razowy zawiera
go 3 razy więcej od pieczywa białego, a dmuchany ryż też dostarcza sporych ilości, to jednak
jarzyny, zwłaszcza z gleb ubogich w selen, nie są jego wystarczającym źródłem. Ale bardzo
bogatym źródłem tego pierwiastka są przede wszystkim drożdże. Na marginesie warto
zaznaczyć, że metoda oznaczania selenu należy do najtrudniejszych, stąd podawanie
bezwzględnych ilości należy przyjmować zawsze z zastrzeżeniem.
Drożdże, zwłaszcza piwne, są chyba najlepszym źródłem selenu nie dlatego, że mają go
dużo, ale jest on w postaci dobrze przyswajalnej i ma największą moc biologiczną. Już w
1950 r. wykryto, że drożdże zawierają tajemniczy „czynnik-3", który zapobiega chorobom
zwierząt laboratoryjnych (obumieranie — nekroza wątroby u szczurów). Próbowano
wszelkich możliwych i znanych środków żywnościowych, zapobiegających nekrozie wątroby,
a i tak rozwijała się w ciągu 22 dni. Kiedy jednak dodawano szczurom do karmy drożdży, i to
nawet w małych ilościach, już wystarczało, by zupełnie proces choroby zatrzymać.
Ten ,,czynnik-3" okazał się selenem.
Najlepsze w tym wypadku są drożdże piwne, choć mogą też być i zwykłe piekarskie.
(Saccharomyces cerevisiae). Nie wszystkie drożdże zawierają selen. Nie mają go np. wcale
drożdże Torula, a z nich właśnie produkuje się u nas „Vitex" — zasobny w witaminy z grupy
B oraz aminokwasy. Można go używać w domu, jako przyprawy do zup, sosów i sałatek. Ale
jest głównie stosowany — i to na większą skalę — w przemyśle, do przyprawiania wędlin i
konserw.
Jak jeść drożdże!
Wielu żywieniowców uważa, że 2 g dziennie drożdży piwnych dla zdrowego człowieka,
to dawka zupełnie wystarczająca. Ale... drożdże piwne i piekarskie mają zbyt dużo kwasów
nukleinowych (ok. 14—15%), co nie zawsze jest korzystne dla organizmu. Można wprawdzie
te kwasy, jako rozpuszczalne w wodzie, wypłukiwać, ale jest uzasadniona obawa, że „wyleje
się dziecko wraz z kąpielą", tzn. pozbawi się drożdże także selenu i niezwykle cennych
witamin z grupy B, które są przecież również rozpuszczalne w wodzie.
Ponadto, dopóki drożdży nie strawimy, żyją one dalej w przewodzie pokarmowym, a
żyjąc — odżywiają się. Czym? Właśnie witaminami z grupy B, głównie biotyną, czyli
witaminą H. Jest ona jednym z czynników odpornościowych, a m. in. zabezpiecza ponoć
przed gruźlicą. Szczególnie sporo jest jej też w kiszonkach i tym należy tłumaczyć fakt, że
krowy karmione kiszonkami nie tak łatwo zapadają na tę chorobę.
A więc trzeba drożdże „zabić", zanim się je zje. Giną w temperaturze 60°C, czyli
wystarczy zalać je wrzątkiem.
Ponieważ selen ginie w słodkim środowisku, więc najlepiej byłoby pić drożdże bez cukru,
zalane wrzącą wodą lub mlekiem. Ale jest jeszcze inny smaczny sposób ich podawania.
Fałszywy móżdżek. Danie to ma tak charakterystyczny smak, że jest albo bardzo lubiane,
albo też odsuwane z odrazą. Na łyżce oleju i paru łyżkach wody trzeba „zeszklić" posiekaną
cebulę, tzn. nie rumienić jej, tylko dusić pod przykryciem. Gdy będzie już miękka i biała,
dodajemy do niej 3 do 5 dag drożdży piekarskich i mieszamy, aby się rozpuściły, a raczej
jakby rozpłynęły, ale — broń Boże — nie przypaliły, bo wydzielają zapach nie do
wytrzymania. Wtedy natychmiast wbijamy 1—2 białka, mieszamy aż się zetną i zestawiamy z
ognia. Przyprawiamy do smaku solą, pieprzem lub papryką i ewentualnie dla aromatu
dodajemy kilka wiórków masła. Posypujemy suto posiekaną natką pietruszki i podajemy z
chlebem lub ziemniakami na gorąco.
Taką „ucztę" możemy sobie urządzać wtedy, gdy jemy mało produktów, zawierających
selen. Ale wystarczy 1—3 razy w tygodniu, bo przecież porcja drożdży jest spora.. Nie
zaszkodzi ich natomiast więcej w sytuacji, gdy np. trzeba usuwać toksyczne substancje z
organizmu, pozostałe po chorobach. Wtedy trzeba jeszcze dodatkowo jadać drożdże oraz
kiełki pszenicy (witamina E). Obydwa te składniki: selen i witamina E chronią przed
schorzeniami wątroby.
Zwyczajny czosnek
Jest bogatym źródłem selenu, choć zawiera i wiele innych ważnych składników, jak
białko (5,6%), węglowodany oraz rozmaite składniki mineralne (m. in. wapń, fosfor, żelazo,
magnez). Ma bogactwo witamin z grupy B oraz witaminę C, ponadto — związki cukrowe, no
i... znany zapach, który pochodzi z glikozydu alliny. Allina pod wpływem enzymu allinazy
rozpada się na fruktozę i allicynę — lotny związek siarkowy o charakterystycznym przykrym
zapachu. Ważniejsze jest jednak to, że ten lotny związek jest bakteriobójczy. Są też podobno
w czosnku związki o działaniu hormonalnym, a nawet i pewne ilości radioaktywnego uranu.
Na pewno natomiast znajdują się w nim fitoncydy, czosnek jest nawet ich najbogatszym
źródłem.
Fitoncydy odkrył w latach czterdziestych radziecki uczony Borys Tokin. Są to substancje
lotne, znajdujące się w soku roślin, które działają grzybo-, bakterioi pierwotniakobójczo, a są
wytwarzane przez niektóre rośliny wyższe. Im też Tokin przypisywał rolę naturalnej
odporności roślin na zakażenia. Proces suszenia przeważnie powoduje zniszczenie
fitoncydów, niemniej jednak całe ich bogactwo posiadają takie rośliny, jak: czosnek, cebula,
chrzan, koper, czeremcha itp.
Fitoncydy nie są lekami w tradycyjnym zrozumieniu, mają jednak praktyczne
zastosowanie jako środki konserwujące. Przykładem może tu być chrzan z cielęciną lub
szynką, czosnek w kiszonkach itd. Chrzan — jak stwierdzono w krakowskiej Klinice
Hematologicznej — jest potężnym czynnikiem hamującym rozwój grzybów i pleśni (również
i toksynotwórczych), na co dotąd nie zwrócono dostatecznej uwagi.
O czosnku się mówi, że „działa jak karbol w jamie ustnej" — bo tak zabija wszystkie
drobnoustroje i... silnie pachnie. W każdym razie odkaża on przewód pokarmowy, narządy
oddechowe, leczy przewlekłe biegunki, miażdżycę, zapobiega chorobom zwyrodnieniowym
starości, arteriosklerozie i zawałom serca...
Właśnie — sprawa serca. W USA np. na każde 3 zgony jeden jest spowodowany chorobą
serca. Ale w Hiszpanii — jeden na 17 zgonów. Na 100 tysięcy ludności umiera na serce
rocznie:
W USA 319,5 osób,
we Włoszech 208,9 osób,
w Hiszpanii 71,3 osób.
Amerykańskie foldery przestrzegają swoich turystów, wybierających się do Hiszpanii, że
jest to kraj cuchnący czosnkiem. Potrafią nawet złośliwie twierdzić, że „torreador może zabić
byka samym oddechem", gdyż przed walką je szczególnie dużo tej przyprawy. Czosnek
hiszpański —bardzo smaczny, w ząbkach tak dużych, jak cała główka u nas — jest tam
rzeczywiście powszechnie jadany. Wiara w to, że dodaje sił, energii i odwagi przetrwała
chyba od czasów budowy egipskich piramid lub — jak to się ładnie mówi — ginie w
pomrokach dziejów.
Co prawda nie można stwierdzić z całą pewnością, że to tylko czosnek jest przyczyną tak
stosunkowo rzadkich zgonów na serce w Hiszpanii, bo... np. używa się w tym kraju tylko i
wyłącznie soli morskiej, bogatej w mikroelementy, a więc i w selen, i w magnez. Na ogół
jednak wielu uczonych w świecie całą zasługę przypisuje właśnie czosnkowi. Tym bardziej,
że i Włosi rzadziej umierają na serce od np. Brytyjczyków czy Amerykanów, a w ich kuchni
też podaje się sporo czosnku, choć dwa razy mniej niż w Hiszpanii.
Czosnek ratuje nie tylko serce. Podobnie jak cebula, jedzony razem z mięsem
przeciwdziała złym skutkom spożywania tłuszczów nasyconych, szkodliwemu działaniu
nadmiaru cholesterolu, a także zakrzepom. Hinduska medycyna ludowa od tysięcy lat
zwracała na to uwagę. Lekarze hinduscy twierdzą również, że działa on niczym lek
antycukrzycowy, bo oczyszcza krew z nadmiaru glukozy.
Ludność Etiopii ma najwyższy na świecie poziom, cholesterolu we krwi, ale notuje się
tam bardzo niewiele przypadków chorych na arteriosklerozę. Jada się w tym kraju czosnek
chętnie, często i dużo.
Cudzoziemcy w Hiszpanii nierzadko chorują na dezynterię, którą mieszkańcy tego kraju
leczą czosnkiem. Podobnie i w Meksyku. Kto, cierpi na żołądek, temu zaleca się, aby
codziennie połykał „perełkę" soku czosnkowego.
Dr Marcowici z Włoch, po 25 latach doświadczeń i obserwacji, doszedł do wniosku, że
czosnkiem leczy się najskuteczniej różnego typu bakteryjne biegunki — chroniczne i ostre,
oraz dezynterię, a nawet ponoć tzw. cholerę. Podczas II wojny światowej, gdy brak było we
Włoszech lekarstw, leczył on czosnkiem, z doskonałym skutkiem, niemal wszystkich
pacjentów z chorobami przewodu pokarmowego. W jednym z doświadczeń stwierdził, że 2,5
g suchego, sproszkowanego czosnku może uratować króliki przed 10-krotną śmiertelną
dawką toksyny dyzenteryjnej.
Już w starożytności — w Babilonie, Egipcie, Grecji, Rzymie, w Indiach i Chinach —
jadano czosnek przy chorobach przewodu pokarmowego i przeciw robaczycy. A w naszych
czasach słynny dr Albert Schweitzer dawał go z dobrym skutkiem chorym na tyfus i cholerę.
W 1970 r. biolog Eldon L. Reeves stwierdził, że czosnek powstrzymuje rozrost komórek
rakowych. Potwierdza to klasyczne już doświadczenie na myszach. Podawano rakowatym
zwierzętom preparat z olejku czosnkowego (podobny do naszego aliofilu) i żyły one znacznie
dłużej niż grupa myszy, która czosnku nie dostawała5).
Dr F. G. Piotrowski6) z uniwersytetu w Genewie próbował leczyć czosnkiem u 100
chorych różne stadia nadciśnienia. Otóż z tej setki 40% po 3—4 dniach odczuło wyraźną
poprawę: ustały bóle i zawroty głowy, trudności w koncentracji itp. U następnych 40% była
poprawa, ale nie tak wyraźna. Nie spodziewał się zresztą tego, bo byli wśród nich chorzy na
nerki i inne dolegliwości, które trudno usunąć dietą. A jednak poprawa była.
Na 100 tysięcy ludności umiera na nadciśnienie:
w USA 39,1 osób,
we Włoszech 35,4 osób,
w Hiszpanii 13,9 osób.
Żywieniowcy radzą, aby lecząc nadciśnienie, prócz „perełki" olejku czosnkowego, łykać
„perełkę" witaminy E, a będzie to wspaniały „eliksir młodości".
Oczywiście naszą intencją było jedynie zwrócenie uwagi na naturalny, roślinny czynnik,
jakim są związki zawarte w czosnku, a nie zalecanie, by w każdej chorobie nadciśnieniowej
stosować wyłącznie jadanie tej przyprawy bez porady lekarza. Zespół objawów, określany
klinicznym terminem; „choroba nadciśnieniowa" od 1 do 4 stopnia, ma wiele przyczyn, stąd i
leczenie wymaga zastosowania wieloczynnikowej taktyki. Jutro — pomoże lekarzowi
komputer, dziś — warto sobie uświadomić jedynie naszą niedoskonałość..
Żelazo, anemia i mózg
W organizmie naszym znajdują się te same pierwiastki, z których zbudowany jest
wszechświat. A więc i żelazo. Ale jest go bardzo mało (u dorosłego człowieka 3—5 g).
Zdawałoby się, że żelaza nie powinno nam nigdy brakować i to nie tylko dlatego, że tak
mało go potrzebujemy, ale i dlatego, że właściwie znajduje się ono we wszystkim niemal, co
jemy. Ponadto o żelazie mówi się, że ,,normalnie ma ruch jednokierunkowy, czyli nie tracimy
go razem z potem i prawie nie wydalamy. W ciągu doby ubytki żelaza z moczem wynoszą
zaledwie 0,02 do 0,8 mg.
Owszem, straty żalaza są dużo większe u kobiet w czasie menstruacji, bo dochodzą nawet
do 80 mg, ale przeciętnie wynoszą 25 mg dziennie. W czasie całego okresu ciąży kobieta
pozbywa się na rzecz płodu 0,5 g, a w czasie laktacji — 0,3 g. Dawniej, gdy wojny
prowadzono białą bronią — twarzą w twarz — utraty krwi męskiej były o wiele częstsze.
Znaczenie wód zawierających żelazo — jako czynnik antyanemiczny — stwierdzono
empirycznie już za czasów starożytnych, choć ówcześnie nie znano pierwiastka Fe. Wody
zdrojowe, żelaziste, nazywano więc marsowymi, bo najlepiej leczyły wojowników po
upływie krwi w boju.
Ponadto tracimy żelazo — tak kobiety, jak mężczyźni — w czasie operacji, i zawsze, gdy
jest znaczny upływ krwi. Kobiety chorują dużo częściej na niedobory żelaza. A dzieci też
dość często mogą na to cierpieć, ale już zwykle z winy nie dość racjonalnego odżywiania.
Gdy żelaza mamy za mało
Prof. dr A. Szczygieł podaje, że w całkowitej ilości krwi dorosłego człowieka znajduje
się 25 trylionów komórek czerwonych. Źródła amerykańskie mówią o 35 trylionach. 10
trylionów mniej lub więcej, czy to takie ważne?! Ważniejsze jest może to, że w ciągu 1 sek.
ulega rozpadowi 7—10 milionów krwinek. W ten sposób wyzwala się z nich żelazo, które od
razu jest zużytkowane do budowy nowych komórek krwi. Czerwone krwinki transportują tlen
nie tylko do płuc, ale i do wszystkich komórek naszego ciała. Mogą to robić dzięki
chemizmowi, w którym pierwszorzędny udział ma żelazo. Podobnie usuwają z ustroju
dwutlenek węgla. Regulują również równowagę kwasowo-zasadową. A ponadto niejako po
drodze zajmują się rozwożeniem po organizmie jonów niektórych soli, fragmentów cząstek
organicznych itp.
Czerwone krwinki zawierające żelazo decydują przede wszystkim o oksydoredukcyjnych
mechanizmach, zachodzących w toku embrionalnego rozwoju mózgu, to jest najważniejsza
ich rola. Wystarczy, że te czynności nie idą sprawnie, by potomstwo było opóźnione w
rozwoju psychicznym. Różne są tego objawy. Najmniej groźne, gdy dzieci źle się uczą, ich
inteligencja jest upośledzona, czują się stale zmęczone. Z innych ,,małych" objawów lekarze
obserwują bladą, bez rumieńców, niezdrową cerę, bóle głowy, łatwość popadania w irytację
oraz krótki i szybki oddech, który kompensuje niedobór tlenu w płucach. Dalej — różne
zaburzenia gastryczne, jak zaparcia, wzdęcia, mdłości, nudności, później zmiany troficzne
skóry, włosów (łysienie), rozdwajanie się cienkich, kruchych, łamliwych paznokci (o
kształcie łyżki), a także zajady w kącikach ust. Matki mające w ciąży znaczny niedobór
żelaza rodzą dzieci wyraźnie opóźnione w rozwoju umysłowym.
Ciężka anemia jest zwykle symptomem czegoś innego jeszcze niż tylko niedoboru żelaza
w żywieniu. Zwykle powodem jest nierozpoznane długotrwałe krwawienie wewnętrzne (np. z
nerek lub innych narządów), i dlatego zwykle najpierw bada się, czy nie ma krwawienia
wewnątrz organizmu, aby wyeliminować tę przyczynę.
Żywieniowcy wyliczają następujące powody niedoborów żelaza w organizmie:
1) Mała aktywność fizyczna, małe spożycie dostarczanego pożywienia , czyli... gdy się
jada zbyt mało, to i żelaza brakuje.
2) Gwałtowna zmiana stylu życia, która pociąga za sobą równie drastyczną zmianę w
odżywianiu, a przy tym spożywanie produktów, z których żelazo jest nieprzyswajane lub
usuwane.
3) Spożywanie żywności tzw. przemysłowo oczyszczanej, jak np. biały cukier i sól, białe
pieczywo, biały ryż itp., a przy tym dostarczanie organizmowi dużych ilości fosforanów, a
więc tych składników, które powodują nieprzyswajalność żelaza.
Mówiąc najprościej — za niedobory żelaza jest obecnie odpowiedzialne źle pojęte
nowoczesne żywienie. Winę ponosić może także zbyt szybkie i nieumiejętne odchudzanie
albo „jedzenie bogaczy", czyli: dużo kosztownych słodyczy, białe pieczywo i różne
wyrafinowane „smaczki", które pozbawiono żelaza. Gdy chodzi szczególnie o dzieci,
przyczyną może być dostarczanie zbyt dużo mleka, a mało innych pokarmów. Mleko — jak
wiadomo — nie zawiera prawie żelaza.
Mimo że żelazo jest niby we wszystkim, że jest tak łatwo dostępne, jednak wielu lekarzy
i żywieniowców uważa jego niedobory za najczęstsze braki żywieniowe, z jakimi się dziś
spotykamy.
Można by się zastanawiać, dlaczego niedobory żelaza powodują tyle i tak różnorodnych
skutków? Od wypadania włosów do ataków serca. Odpowiedź jest prosta: wszystko zależy od
krwinek. Te mikroskopijne ciałka, których ponoć 5 milionów może się zmieścić na główce od
szpilki, rządzą naszym zdrowiem.
Gdy się krwinkę odpowiednio zabarwi, można ją oglądać pod mikroskopem. Wygląda
jak — powiedzmy — guziczek, który ma średnicę ok. 7 i grubość ok. 2 mikronów. Choć tak
malusieńka, zawiera średnio 280 milionów cząsteczek hemoglobiny, a że w każdej są
wmontowane 4 atomy żelaza, więc w sumie jest ich ponad miliard. Krążymy w świecie omal
niewyobrażalnych wielkości czy raczej małości.
Hemoglobina — jak mówiliśmy — pełni niezwykle ważną rolę w naszym organizmie.
Ale najważniejsza jej funkcja— tzn. dostarczanie tlenu i odbieranie dwutlenku węgla — jest
możliwa dzięki temu, że tworzą one z hemoglobiną nietrwałe związki, z łatwością wiązane i
rozwiązywane. Niestety, np. z tlenkiem węgla, zwanym czadem, czy z cyjanowodorem
(cyjankiem), hemoglobina wiąże się trwale, nieodwracalnie, a wtedy już nie potrafi rozwozić
tlenu i zbierać dwutlenku. Właśnie na tym polegają zatrucia.
Zużyte krwinki ulegają rozkładowi w śledzionie i wątrobie i tu też oddają swoje żelazo.
Ale jak to zwykle w takich procesach bywa — część ich się marnuje i wraz z innymi
pozostałościami przemiany materii jest wydalane. Uzupełniania brakującego żelaza organizm
szuka w pożywieniu.
Ze wspomnianych już 3—5, a nawet 6 g żelaza, które się w nas znajduje, ok. 57% jest w
hemoglobinie krwi, 7% — w mięśniach (pod nazwą mioglobiny), 16% — jest związane z
metaloenzymami tkankowymi, a 20% — to zapas, odłożony w wątrobie, śledzionie, szpiku
kostnym i nerkach. Czyli wynika z tego jasno, że żelazo jest bardzo ważne nie tylko dla
krwinek i mięśni, lecz i dla wielu metaloenzymów. Uruchamiają one różnorodne procesy
życiowe, zwłaszcza na terenie najwyżej wyewoluowanej żywej materii, jaką jest tkanka
mózgowa. Widocznie za stopień ewolucji płaci tkanka mózgowa tak wielką wrażliwością, że
wystarcza 5 minut braku tlenu, a następuje śmierć. Nic więc dziwnego, że niedobór żelaza w
toku formowania mózgu powoduje zaburzenia w jego rozwoju.
Przy tym całe ,,urządzenie", które gospodarzy żelazem, jest niezwykle sprawne. Gdy
składnik ten jest organizmowi niepotrzebny, bo ma go dość, to po prostu wchłanianie jego nie
zachodzi: specjalne białko (apoferrytyna), znajdujące się w błonie śluzowej jelit, zostaje
zablokowane i nie przyjmuje żelaza.. Chroni to organizm przed jego nadmiarem, bo przecież
wydalanie jest stosunkowo niewielkie i powolne, jeżeli jesteśmy zdrowi i nie tracimy krwi.
A co wobec tego z krwiodawcami? Gdy oddają 500 ml krwi, ponoszą stratę ok. 100 g
białek i 250 mg żelaza. Ale regeneracja może już nastąpić po 35,2 dniach, jeśli się ją
przyspiesza, a po 49,6 dniach — bez przyspieszania. Stwierdzono, że witamina C (200 do 500
mg) potrafi ogromnie przyspieszać przyswajanie żelaza co najmniej je podwajając. Podaje się
też krwiodawcom 1 g cytrynianu amonowo-żelazowego, ale nie wszyscy reagują na ten
związek dobrze. Do regeneracji krwi potrzeba zresztą wielu innych składników, nie tylko
żelaza i witaminy C, ale także m. in. miedzi, kobaltu i witamin z grupy B (szczególnie B12,
Ba, Bg i kwasu foliowego).
W dalekiej przyszłości przewiduje się przeprowadzanie u dawców nie tylko
podstawowych badań hematologicznych, ale i analiz z zakresu biopierwiastków i witamin. W
ten sposób Stacje Dawców i Banki Krwi będą dysponować krwią pochodzącą od ludzi
wyselekcjonowanych, ujętych w grupy, wzbogacaną w określone pierwiastki cenne dla tych,
którym ta krew służy. Pozwoli to uzyskać lepsze wyniki lecznicze niż tradycyjnymi metodami.
Ile żelaza dla kogo!
Niby takie proste pytanie, a jakże trudna odpowiedź. Normy Instytutu Żywienia
Akademii Medycznej ZSRR mówią, że wszyscy — od dzieci do starców — potrzebują
dziennie 15 mg tego pierwiastka. Normy Komisji do spraw Żywności i Żywienia USA
również podają 15 mg dziennie dla osób powyżej 13 lat aż do starości, z tym że w wieku od
25 do 65 lat trochę mniej, bo 12 mg, czyli tyle, ile dla młodzieży w wieku 10—12 lat. Dzieci
od 7 do 9 lat potrzebują 10 mg; od 4 do 6 lat — 8 mg; od 1 do 3 lat — 7 mg, a niemowlęta 6
mg.
Jest jeszcze inna sprawa. Otóż wszystko zależy od tego, ile żelaza nasz organizm
przyswoi. A więc nie tylko — ile się go z pożywieniem dostarczy, ale jaka jego część
zostanie przyswojona. Przyjmuje się, że zaledwie 10% tej porcji, którą otrzymamy. I znowu
trzeba podkreślić, że to przyswajanie z różnych produktów jest różne. Z tym żelazem to nie
taka prosta sprawa.
Kłopoty z przyswajaniem
Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) w jednej ze swoich publikacji zamieściła raport
grupy ekspertów o badaniach nad anemią, spowodowaną odżywianiem. Oto co m. in. piszą jej
autorzy:
„Jest wiele na świecie państw, gdzie anemia jest niemalże powszechna i gdzie
wzbogacanie żywności w żelazo staje się koniecznością. W ostatnich latach podjęto w tym
celu bardzo intensywne studia. Niestety, ich wyniki wskazują bardziej na piętrzące się
trudności, niż na łatwe i proste rozwiązania."
Z rozmaitych, badanych związków żelaza tylko dwa okazały się dostępne, jako tako
wchłaniane i przyswajane: siarczan żelaza i nieco gorzej — tlenek żelaza. Nad zastosowaniem
ich w żywieniu podjęto mnóstwo doświadczeń. A oto wyniki jednego z nich, bardzo
charakterystyczne. W Tajlandii, gdzie niedobory żelaza są szczególnie wyraźne, dodawano po
1 mg tego pierwiastka do ok. 15 ml sosu rybnego, jadanego powszechnie i niemal codziennie.
Efekt był taki, że organizm ludzki przyswajał zaledwie 5% tej dawki.
Tak to badanie, jak i wiele innych, pozwoliło postawić hipotezę, że wszystkie
przyswajalne postacie żelaza w produktach, czy to pochodzące z naturalnej żywności, czy ze
wzbogacanej, są tylko w niewielkiej części przyswajane.
Niestety, nie znamy wszystkich czynników zubożających przyswajanie żelaza. Nie
zawsze wiemy, co je ogranicza i jak można by to ograniczenie usunąć, zneutralizować. Są to
sprawy ogromnie ważne dla wielu społeczeństw, np. dla Indii, gdzie niedobór tego
pierwiastka jest powszechny.
Możliwość znalezienia czynnika, który by nie tylko wzbogacał produkty W żelazo, ale
wzmagał jego przyswajalność jest celem prac wielu badaczy.
Ponieważ wzbogacanie żywności w żelazo ma na celu raczej profilaktykę, poprawę
niedoborów tego składnika, najlepszą drogą do sprawdzenia skuteczności takiej akcji jest
zbadanie jej wpływu na zdrowie ludności. Właśnie takie studia przeprowadzano na
reprezentatywnej grupie osób, u których stwierdzono niski poziom żelaza i anemię właśnie
tym niedoborem spowodowaną.
Wzbogacanie mleka i produktów zbożowych podawanych dzieciom zapobiega
występowaniu u nich niedoborów tego pierwiastka. Z dorosłymi sytuacja była trudniejsza i
wyniki często — negatywne. Wzbogacana w żelazo sól nie dawała na ogół oczekiwanych
efektów lub bardzo małe. Badania i poszukiwania trwają nadal. Warto tu podkreślić, że nasza
sól kopalna z Wieliczki posiada tak wysoką zawartość przyswajalnego żelaza, że jej
zastosowanie jako soli stołowej mogłoby wyrównać u nas wszelkie niedobory tego
pierwiastka.
Uczeni zaobserwowali, że odpowiednio duże dawki kwasu askorbinowego (witamina C),
dodane do przetworów zbożowych przed ich gotowaniem nie tylko zwiększają wyraźnie
przyswajanie żelaza dodanego, ale także i tego, które jest w samych ziarnach zbożowych.
Przeciwciała i niedobór żelaza
Dość często zdarza się badaczom, że nic o sobie nawzajem nie wiedząc — dochodzą do
tych samych odkryć. Tak właśnie było z drem L. G. O`Connellem z Dublina oraz drem B. N.
Nalderem i jego kolegami z USA. Pracowali nad zagadnieniem ciał odpornościowych,
badając czy żelazo może pobudzać odporność na choroby i czy wpływa na budowę białych
ciałek (limfocytów), będących głównym czynnikiem odporności na infekcje.
Wyniki uzyskane przez nich niezależnie wykazały, że przeciwciała nie powstawały, gdy
w żywności był nadmiar wapnia, cukru czy w ogóle słodyczy. Ale najbardziej hamująco
działał niedobór żelaza. Stwierdzono, że niedostatek tego minerału daje fatalne skutki, gdy
chodzi o produkcję przeciwciał. Odbija się bardziej niż np. na poziomie hemoglobiny czy
zawartości żelaza w wątrobie, krwi i innych organach. Pierwszym jego objawem jest zawsze
zmniejszona liczba przeciwciał.
Często analizy wykazują, że żelazo jest ,,w normie", a jednak nie gwarantuje to
absolutnie, że jest go dostateczna ilość, tak aby w krytycznej sytuacji mogła powstać
wystarczająca liczba przeciwciał, które nie dopuszczą do choroby. Z tego widać, jak trudno
określić ile żelaza komu trzeba i raczej należy się liczyć, że mamy go za mało.
Badania przeprowadzone w Ameryce przez Public Health Service wykazały, że niedobór
żelaza wśród ludności jest problemem numer jeden, l to tak wśród dzieci, jak dorosłych i
starców, tak wśród białych, jak i czarnoskórych. Dotyczy on np. 58% dzieci 13-miesięcznych,
86,5% — kobiet w ciąży itd. Jeszcze najlepiej wygląda sprawa mężczyzn po 60 roku życia,
bo wśród nich tylko 36,8% miało poziom żelaza poniżej normy. Tłumaczy się to prostą
sprawą: mężczyźni jadają więcej niż kobiety w tym wieku.
Żywieniowcy amerykańscy stwierdzają4), że dostarczamy obecnie organizmowi
zaledwie 1/3 tej ilości żelaza, jaka jest mu rzeczywiście potrzebna, biorąc pod uwagę, że na
ogół pełne zdrowie wymaga więcej niż podają normy. Niektórzy z badaczy dowodzą, że
dawniej, gdy gotowano w żeliwnych garnkach, sporo jonów tego pierwiastka przechodziło do
żywności i ją w ten sposób wzbogacało. Obecnie, gdy używamy garnków aluminiowych, w
przyrządzonych potrawach nie ma jonów żelaza. Ale nie wszyscy się z tą tezą zgadzają, bo
wiadomo przecież, że przyswajalne są tylko te makro i mikroelementy, które są pochodzenia
organicznego. Nieorganiczne — nie są na ogół przyswajane przez organizm5). A ponadło
wiadomo, że zetknięcie się witaminy C z żelazem niszczy ją.
Gdy żelaza jest za dużo
Czy może się tak zdarzyć, że będziemy mieć nadmiar żelaza w organizmie? Owszem, i to
u nas bywa nierzadko. Na początku lutego 1981 r. w Gdyni zaobserwowano nadmiar żelaza w
wodzie z wodociągów. Zdarza się, że i inne miasta mają okresowo brunatną, pełną związków
żelaza wodę. To prawda, że budzi ona wstręt, a nieraz wprost cuchnie, ale czy rzeczywiście
jest szkodliwa?
Nadmiar żelaza w organizmie może być szkodliwy (jak zresztą każdy nadmiar). Pisze o
tym m. in. prof. dr hab. inż. Apolinary L. Kowal z Politechniki Wrocławskiej w swojej pracy:
Technologia wody. Ale w praktyce zdarza się to niesłychanie rzadko.
Polska norma określa, że w wodzie wodociągowej może być do 0,5 mg żelaza na 1 l.
Taka ilość dla organizmu ludzkiego jest nieszkodliwa i nawet w gdyńskiej brunatnej wodzie
nie było jej więcej. Ale osadzające się żelazo zmniejsza prześwity rur wodociągowych, a
ponadto staje się problemem dla zakładów przemysłowych, choćby np. pralni. Toteż
„odżelazianie" wody jest prowadzone nie ze względu na nadmiar żelaza dla organizmu
ludzkiego, ale ze względów ekonomicznych.
Jest jeszcze inna sprawa. Ministerstwo Zdrowia podaje normę odnoszącą się do ogólnej
zawartości żelaza w wodzie. A tymczasem pierwiastek ten występuje w różnej postaci. Jako
trójwartościowy — rzeczywiście nie jest przyswajany, bo np. wodorotlenek żelazowy
(obojętny dla zdrowia) organizm wydala. Ale żelazo dwuwartościowe (siarczan żelazawy)
jest przyswajalne przez nasz organizm.
Co jeść!
Zacznijmy od sprawy kalorii. Otóż, najczęściej właśnie kobiety ,,dbające o linię" cierpią
na niedobór żelaza. Bo przy 1500 do 2000 kalorii — żywność dostarcza na pewno zbyt mało
tego pierwiastka (ok. 10 mg). Bywa, że głównym pożywieniem , nie tylko zresztą
odchudzających się pań, są: mleko, jogurt, kefir, owoce, ser biały i w ogóle nabiał, czyli
bardzo ubogie źródła żelaza.
Owszem, żółtka jaj zawierają je, ale — przypomnijmy — słabo przyswajalne.
Toteż ,,mądry człowiek" stara się równocześnie dostarczyć organizmowi pewną ilość jakiegoś
produktu bogatego w witaminę C, aby żelazo z żółtka uczynić podwójnie przyswajalnym.
Może to być zielenina, np. natka, koperek, może być sok pomarańczowy, lemoniada z cytryną,
konfitura z owoców róży na deser lub tp. Zresztą niektórzy badacze twierdzą6), że to nie
żelazo żółtka jest źle przyswajalne, tylko że obniża ono przyswajanie tego minerału z innych
produktów. A swoją drogą przypomnieć warto, że — zgodnie z licznymi badaniami —
dopiero 500 mg witaminy C jest optymalną dawką, która wzmaga przyswajanie żelaza.
Wiele starszych osób ma z tym przyswajaniem trudności. Ale znikają one zwykle, gdy
podaje się nie tylko witaminę C, ale i kwas solny. Jednak bez wiedzy lekarza nie można go
nikomu aplikować. Bo tylko on może stwierdzić, czy kuracja nie byłaby niebezpieczna przez
działanie uboczne.
Na ogół mięso, ryby, drób to niezłe źródła żelaza, nie tyle z powodu ,,zawrotnej"
zawartości, ale bogactwa białka, które ułatwia jego przyswajanie i użytkowanie. Bardzo
dobrym źródłem tego składnika są tzw. podroby, np. ozór i wątroba. Fasola i groch, a także
kiełki pszenicy dostarczają go też w sporych ilościach.
Wielu żywieniowców twierdzi, że kobiety, które prowadząc siedzący tryb życia, nie
jadają dużo, bo nie chcą utyć, powinny po prostu zażywać — według wskazań lekarza —
żelazo jako lek. Może być w pigułkach, byle pochodzenia organicznego, czyli takrę samo jak
występujące w żywności.
Bogate źródła żelaza
Bogatym źródłem jest melasa — produkt uboczny przy wytwarzaniu cukru (zasobny
również w magnez). Jedna jej łyżka, czyli ok. 15 g, zawiera 3,2 mg żelaza. 100 mg cielęcej
wątroby po ugotowaniu dostarcza 12 mg , a wołowej — 7 mg. Niektóre złoża soli z kopalni
Wieliczka zawierają ok. 450 mg żelaza w 1 kg. Tak więc w ilości soli, która jest zwykle
dodawana do pożywienia (ok. 10 g) zawarta jest połowa dziennego zapotrzebowania
dorosłego mężczyzny. Sól ta mogłaby mieć zastosowanie w zapobieganiu niedokrwistości z
niedoboru żelaza, która — wg WHO — występuje u ok. 20% ludzkości. Sporo tego minerału
dostarczyć może sok ze śliwek i suszone morele, a także orzechy, nasiona dyni czy
słonecznika i rodzynki. W końcu trzeba wymienić kiełki pszenicy, które dostarczają ok. 3 mg
żelaza w porcji, czyli w ok. 30 g.
Bardzo ważny łez jest razowy chleb z pełnego przemiału ziarna oraz otręby. Ale o
chlebie powiemy za chwilę.
Z produktów zbożowych i z warzyw przyswaja się ok. 5% żelaza; z produktów
zwierzęcych, jak: ozór, wątroba, wołowina, ryby — 15 do 20%. Gdy jada się równocześnie
produkty roślinne ze zwierzęcymi, to przyswajalność żelaza z produktów roślinnych wzrasta
ok. trzykrotnie.
Doskonałość wątróbki należy specjalnie podkreślić, gdyż nie tylko ona sama jest
bogatym źródłem żelaza łatwo przyswajalnego, ale i podnosi znacznie przyswajalność tego
minerału z jarzyn (cebula!) i innych produktów pochodzenia roślinnego, choćby z chleba
razowego, kasz, zielenin, surówek, itd., jeśli je jemy równocześnie. Do takiego wniosku, po
wielu klinicznych badaniach doszedł dr Miguel Layrisse i jego trzej koledzy z
wenezuelskiego Instytutu Badań Naukowych.
Istnieją więc trzy najważniejsze drogi do zaspokojenia potrzeb naszego organizmu w
zakresie żelaza:
1. Trzeba jeść żywność naturalną, nie poddawaną procesom technologicznym,
poprawiającym jej wygląd i ewentualnie smak.
2. Trzeba jadać to, co jest obfitym źródłem żelaza,
3. Trzeba pamiętać o witaminie C, która te źródła nie tylko wzbogaca, ale czyni bardziej
przyswajalnymi.
Historyjka o chlebie
Było to pod koniec 1941 r. w Stanach Zjednoczonych, które 7.XI 1.1941 r. przystąpiły do
wojny. Narodowa Konferencja Żywieniowa dla spraw Obrony (National Nutrition
Conference of Defense) powzięła dalekosiężną decyzję. Postanowiono bowiem, że trzeba
wzbogacać chleb i mąkę w żelazo, aby zapobiec anemii wśród obywateli amerykańskich, jako
że ,,wojna nie znosi ludzi zmęczonych", a zmęczenie jest pierwszym objawem niedoboru
żelaza i wywołanej nim anemii.
Mąka i pieczywo amerykańskie — jak wiadomo — są białe, bo od lat cały tamtejszy
przemysł spożywczy wraz z młynami jest nastawiony na produkcję czystej mączki (niemal
samej skrobi); reszta — tzn. najwartościowsza część ziarna — jest odrzucana. 1 kg mąki
razowej z pełnego ziarna pszenicy zawiera ok. 30 mg żelaza; 1 kg mąki z ,,oczyszczonego
ziarna" — 8,2 mg, a 1 kg „mąki wzbogaconej" miał zawierać ok. 26 mg żelaza. 30 stanów w
USA podjęło apel Konferencji i przystąpiło do akcji, mającej na celu dostarczenie ludności
więcej żelaza w pieczywie i innych wyrobach mącznych.
W latach 1968—1970 podjęto w 10 stanach na wielką skalę badania wyników tej akcji.
Przebadano dokładnie 30 tysięcy rodzin, które jadały tylko wzbogacany chleb i wzbogacaną
mąkę, bo po prostu innych w ich miejscach zamieszkania nie było. U wszystkich stwierdzono
niski poziom żelaza i niedobory tego minerału w organizmie.
Wzbogacanie żelazem produktów zbożowych jest kosztowne, a — prawdę mówiąc —
korzyści nie dało. Dlaczego? Bo — jak już wiemy — żelazo, które dodawano do chleba,
makaronów, klusek, spaghetti i mąki, jest w minimalnym procencie przyswajalne przez
organizm. A więc 30 lat tych zabiegów — poszło na marne!
Ponieważ chleb jada się codziennie, więc żywieniowcy doszli do słusznego wniosku, że
pieczywo razowe jest doskonałym źródłem żelaza. Namawiają gorąco do spożywania chleba
z pełnego przemiału ziarna, zawierającego całe bogactwo składników mineralnych. Wpływają
one na to, że chleb jest zdrowszy, a ponadto łatwiej daje się przechowywać. Wieloletnie
doświadczenia dowodzą, że niektóre gatunki chleba, zwłaszcza białego, ulegają zepsuciu
jeszcze przed wyschnięciem, a inne wysychają i dalej są smaczne. Okazuje się (co zresztą
udało się zweryfikować Zespołowi Ekologii Profilaktycznej w Krakowie na wyrobach firmy
„Wawel"), że dodanie do ciasta naturalnej soli mineralnej z kopalni w Kłodawie wielokrotnie
przedłuża stan świeżości pieczywa.
Historyjka o zieleninach
Pewna kobieta po operacji przez długie lata nie mogła wyleczyć się z anemii. Dopiero
zjadanie codziennie pęczka natki pietruszki już po 2 tygodniach dało poprawę, a po kilku
dalszych — wprost zdumiewający rezultat. Chorobowy stan 2,5 miliona czerwonych ciałek
krwi po „kuracji natką" osiągnął 4,5 milionów, czyli normę. Przypomnijmy, że natka ma
„tylko" 5 mg żelaza w 100 g (szczypiorek — 7 mg%) ale zawiera też 180 mg witaminy C, a ta
przecież ułatwia przyswajanie żelaza także i z innych produktów. Bogactwem witamin i soli
mineralnych poprawia też apetyt, co dało w efekcie taki właśnie wspaniały wynik.
Inna historyjka dotyczy pokrzyw, tych parzących, powszechnie znanych: i tej o
większych liściach, i tej z drobnymi listkami (Urtica dioica i Urfica urens). Z interesujących
nas składników obie zawierają: lecytynę, kilka enzymów (oksydaza, peroksydaza i
chlorofilaza), kwasy organiczne, a wśród nich kwas mrówkowy, ponadto 15 do 19% soli
mineralnych, czyli bardzo dużo. Wśród tych soli są m. in. związki krzemu, żelaza, potasu,
wapnia i in. z witamin pokrzywa zawiera: A, C i K. Poza tym 5—7,5% chlorofilu, a także nie
tak dawno odkrytą roślinną sekretynę, pobudzającą czynności wydzielnicze żołądka, trzustki,
wątroby i jelit oraz ruchowe czynności przewodu pokarmowego. Może dlatego właśnie
medycyna ludowa od wieków przypisywała pokrzywie nadzwyczajne właściwości, jak
zwiększanie ilości krwi, a raczej hemoglobiny w krwinkach, oraz liczby i wielkości krwinek.
Badania kliniczne dowiodły także, że pod tym właśnie względem pokrzywa nie ustępuje
syntetycznym preparatom żelaza i doskonale leczy anemię. Każda gospodyni wiejska wie, że
dodatek suszonych pokrzyw do karmy kur podnosi zimą ich nieśność. Wprawdzie my
możemy suszoną pokrzywę popijać w formie herbatki (bywa taka paczkowana w Herbapolu),
ale nie tylko medycyna ludowa, lecz i doświadczeni zielarze polecają kurację, polegającą na
piciu świeżego soku, wyciśniętego z liści i łodyg młodych roślin, zerwanych przed
kwitnieniem. Myje się je bardzo starannie, następnie przepuszcza przez sokowirówkę albo
miksuje z małym dodatkiem wody i odcedza sok. Pije się go po 3 łyżki dziennie. Jest bardzo
niesmaczny, ale skuteczny. Lepszy jest z dodatkiem miodu. Można zrobić zapas na kilka dni i
przechowywać w lodówce.
Jod i tarczyca
O tym, że niedobór pewnego czynnika, który się potem okazał jodem, powoduje
schorzenie, zwane wolem, pisano już w Wedach hinduskich, w Starym Testamencie, w
pismach chińskich... l nawet wiedziano jak je leczyć, gdyż podawano chorym popiół z
palonych gąbek, które zawierają jod. Ale sam pierwiastek odkrył przypadkowo dopiero w
1811 r. Courtois, gdy na zlecenie Napoleona poszukiwał nowych źródeł surowców pośród
roślin morskich. Dopiero w 1896 r. Baumann wykrył obecność jodu w tarczycy oraz
stwierdził fakt, że jest go za mało, gdy tarczyca dotknięta jest wolem. W 1914 r. Kendall
wyodrębnił z tarczycy tyroksynę, której wzór chemiczny określono 12 lat później i dokonano
jej syntezy'). A w 1917 r. głośny był fakt wyginięcia — tylko w jednym słanie Monfana w
USA — z powodu niedoboru jodu aż tysiąca świń. Bo na ,,tarczycę" chorują nie tylko ludzie,
ale i zwierzęta: psy, owce, trzoda chlewna, konie, bydło, króliki, ryby...
Oto pokrótce historia jodu i tarczycy. Ale na tym sprawa się nie kończy, bo następnie
zaczęto jodowanie soli w tych okolicach, gdzie są niedobory tego pierwiastka. Propagowano
też ryby morskie, jako jego dobre źródło, a odradzano jadanie roślin, które mają tzw.
substancje wolotwórcze.
Dlaczego w pewnych rejonach jodu jest zbyt mało? Otóż związki jego są łatwo
rozpuszczalne i po prostu w okolicach górskich, na terenach skalistych wypłukuje je woda z
potoków i deszczów.
W .Japonii zawartość jodu w powietrzu, wodzie i glebie jest stosunkowo niska, ale
Japończycy jedzą bardzo dużo ryb i „owoców morza", bogatych w ten minerał. Na wyspie
Tajwan natomiast nie ma tradycji spożywania ,,frutti di marę", toteż przypadki wola są tam
częste, mimo że wodę pitną się joduje.
Niedobory jodu u nas były kiedyś bardzo wyraźne na południu kraju, na Podkarpaciu. W
1932 r. np. stwierdzono, że 15,5% poborowych pochodzących z ówczesnego woj.
krakowskiego miało wole, a tylko 0,1 % poborowych z ówczesnych wschodnich województw
chorowało z powodu niedoboru jodu. Kiedy w 1930 r. zaczęto na Podkarpaciu jodować sól, to
już w 1938 r. tylko 2,9% poborowych cierpiało na wole. Podczas wojny zaprzestano tej akcji i
znowu schorzenie tarczycy pojawiło się niemal endemicznie (w 1946 r. w powiatach
nowosądeckim i myślenickim występowało u ok. 37% ludności). W 3 lata później odsetek ten
spadł do połowy, mimo że jodowano sól nie zawsze właściwie. Trzeba też pamiętać, że u
potomstwa chorych kobiet zdarzają się dzieci z opóźnieniem rozwojowym, kretynizmem,
karłowatością itp. Istnieje hipoteza, że okrzyki i nawoływania chorych na kretynizm
pastuchów z gór Tyrolu dały początek temu, co nazywamy jodłowaniem w śpiewie. Ale
niedobory tego składnika powodują nie tylko wole czy zmiany w rozwoju umysłowym. Mogą
przyczynić się także do zmian chromosomalnych i sprzyjać onkogenezie.
Ponadto stwierdzono, że gleba i rośliny ubogie nie tylko w jod, ale i w kobalt, mogą
powodować częste występowanie wola. W 1961 r. uczeni Kołommcew i Gabowicz badali pod
tym kątem ludność z górnoałtajskiego okręgu. Stwierdzili, że również nadmierne ilości
kobaltu działają na gruczoł tarczycowy. Gdy jest go za wiele, obniża się ilość jodu we krwi.
Zawartość jodu w roślinach zależy od gatunkowej zdolności jego pobierania, a nie tylko
od zawartości tego składnika w glebie. Ponadto są rośliny, które zawierają pewne substancje
wolotwórcze. Stwierdzono to już w 1928 r., kiedy Chesney prowadził doświadczenia na
królikach karmionych liśćmi kapusty. Gdy podawano im jod — zła przemiana materii i inne
objawy nieprawidłowego, funkcjonowania tarczycy minęły. Później znaleziono w pewnych
warzywach (z rodziny krzyżowych) azotany i azotyny, z których mogą powstawać
nitrozoaminy. Stwierdzono, że ich pochodne acetylowe wywołują powiększanie tarczycy.
Okazało się również, że nadmierne spożycie soi też powoduje powiększenie tarczycy (nawet
5-krotnie), a zapotrzebowanie na jodzwiększa się o 100%. Następnie wykazano, że podobny
wpływ ma wiele innych związków m. in. niektóre leki sulfonamidowe, np. popularna
sulfoguanidyna (lek przeciwbiegunkowy już wycofany). Wszystkie te czynniki wolotwórcze
działają silniej, gdy ma miejsce brak jodu lub jego niedobór w pożywieniu.
Ile jodu nam potrzeba!
Jodu nie trzeba nam wiele, a nawet tak mało, że nieraz podaje się go jako przykład, czym
może grozić niedobór minimalnej ilości jakiegoś pierwiastka. Wystarcza 2—-4 mcg na 1 kg
wagi ciała, czyli dla dorosłego mężczyzny 150 do 300 mcg na dobę. Dla chorego na tarczycę
norma ta wynosi do 400 mcg. Trzeba bowiem brać pod uwagę, że część jodu jest użytkowana
w organizmie ponownie.
Tam, gdzie występują niedobory jodu w glebie, powietrzu i wodzie, tam zwykle — jak
już była mowa — joduje się sól powszechnie stosowaną. Bo można też kupić sól specjalnie
obficie jodowaną, ale ta zmienia smak potraw. W USA np. stężenie jodku potasowego
dodawanego do soli wynosi 1:10 000, w Nowej Zelandii — 1:20 000 w Anglii — 1:50 000, w
Szwajcarii — 1:100 000, a w Polsce stosowano nawet 1:200 000, czyli 100 mcg jodu
znajdowało się w 20 g soli.
Większej ilos'ci jodu potrzebuje młodzież w okresie dojrzewania, a także kobiety w ciąży
i karmiące.
W czym jest jod!
Przeciętnie w 1 kg warzyw jest 20—30 mg jodu,
w 1 kg zbóż — ok. 50 mcg jodu,
w 1 kg mleka — ok. 35 mcg jodu, w 1 kg serów, jaj, tłuszczów zwierzęcych — ok. 35
mcg jodu, w 1 kg ryb — od 100 do 200 mcg jodu (najwięcej).
Sól nie oczyszczana chemicznie, a jedynie odparowywana lub kruszona (np. kłodawska,
inowrocławska, bocheńska), zawiera sporo tego pierwiastka. Sól warzona, więc ta droższa,
jodu nie zawiera. Jest to też jeden z powodów, dla którego obecnie tak się propaguje sól
kopalną, zawierającą wszystkie niezbędne dla życia biopierwiasłki.
Najbogatszym jednak źródłem jodu jest woda. Według badań Marcinkowskiej-
Łopieńskiej i Szniolisa w wodach polskich najmniej jest go na Podkarpaciu (0,05 do 0,65 mg
na 1 l), podczas gdy w innych okolicach kraju zawartość jodu wynosi przeciętnie 1 do 24 mg
na 1 l.
Nasz Bałtyk należy do mórz bogatych w ten składnik. Toteż „tarczycowym" bardzo
dobrze robi pobyt na plaży. A także i w Ciechocinku, gdzie pod tężniami oddycha się wprost
tym pierwiastkiem.
Fluor, zęby i kości
W 1803 r. odkryto, że fluor wchodzi w skład układu kostnego a w 1931 r. — że
przyczyną fluorzycy zębów, czyli tzw. cętkowanego uzębienia, jest nadmiar tego pierwiastka
w wodzie pitnej. Gdy wodę oczyszczano z fluoru — znowu źle! Pojawiła się bowiem
próchnica zębów. Poniżej 0,5 mg/1 — oznacza, że jest go za mało, 1—1,5 mg/l — to ilość
wystarczająca, ale co powyżej — to już za wiele. Rozpiętość między korzystną a szkodliwą
dawką jest więc tak mała, że wielu badaczy zgłasza zastrzeżenia w stosunku do akcji
fluorowania wody. Są jednak i entuzjaści tej metody, twierdzący, że dzięki niej dzieci i
dorośli nie mają próchnicy.
Sprawa jest skomplikowana. Jedni naukowcy uważają, że jeszcze kilkanaście lat temu
fluorowanie wody pitnej miało sens, bo tylko ona była wówczas źródłem tego pierwiastka.
Ale dziś, gdy niemal wszędzie wzrasta uprzemysłowienie, fluor rozpowszechnił się i w
powietrzu, i w glebie, tak że coraz więcej jest okolic na świecie, gdzie ludzie i zwierzęta są
wręcz nim zatruwani. Symptomy zatruć już zaobserwowano np. w Pendżabie w Indiach, w
slumsach w Puerto Rico J' coraz częściej w uprzemysłowionych stanach USA.
Sole fluoru akumulują się w kościach, powodując osteosklerozę, zmiany kierunku
wzrostu i kształtu zębów oraz ich barwy, a potem także zgrubienia, zesztywnienia stawów i
tworzenie kostnych narośli, mogących nawet utrudnić chodzenie.
Organizm broni się, wydalając fluor z moczem, ale... nie daje sobie z nim rady. Duże
dawki wychwytują magnez z surowicy krwi, mobilizują wapń z kości, a wreszcie także i
odwapniają je, powodując rzeszotowienie. Wapń natomiast odkładany jest w nerkach, w
płucach, w mięśniach. Można zmniejszyć toksyczne działanie fluoru, dodając do gleby soli
glinu lub wapnia. Na przykład, na terenach zanieczyszczonych odpadami z fabryk
(szczególnie superfosfatów), gdzie w 1 kg gleby bywa aż do 50 mg fluoru, stosowano roztwór
0,5% siarczanu glinu. A wodę odfiuoryzowano przy pomocy filtrów z fosforanu żelazowo-
glinowego.
Na szczęście, nasze wody, według Dłużyńskiej i .Justa3), mają wciąż jeszcze mało fluoru.
Badali oni wodę z 334 wodociągów w różnych województwach kraju i stwierdzili, że jest w
niej od 0,1 do najwyżej 1 mg fluoru w 1 l. Stąd też u nas — tam gdzie trzeba — wodę się
fluoryzuje4). Jak długo będzie to potrzebne i gdzie — to zobaczymy. Tymczasem chodzi o
uchronienie dzieci, młodzieży i dorosłych od próchnicy.
Większość produktów żywnościowych zawiera średnio 0,2 do 0,3 mg fluoru w 1 kg. W
rybach jest go 5 do 15 mg, a w mleku 0,1 do 0,2 mg w 1 kg.
Jeszcze nie tak dawno było u nas sporo zwolenników kryla. Nowe źródło białka, tani
produkt, można z niego otrzymywać doskonałą mączkę itd. — zachłystywali się w
entuzjastycznych artykułach niektórzy dziennikarze, informowani przez ,, znawców". Ale
jakoś sprawa ta przycichła. Jedni szeptali, że transport z dalekich łowisk się nie opłaca. Inni,
że skorupiaki są zbyt pracochłonne w obróbce. Aż ktoś zdradził największą tajemnicę tego
stworzenia: otóż kryl zawiera wprost nieprawdopodobnie wysokie, bo trujące ilości fluoru. 1
kg surowego mięsa ma 2 g tego pierwiastka, a po ugotowaniu średnio 750 mg. Dla
porównania podajemy, że ustawodawstwo przewiduje, iż w 1 l wina ,może być maximum 5
mg fluoru.
Sprawa herbaciana
Bogata we fluor jest herbata (75—100 części na 1 milion części suchej substancji).
Zawartość tego składnika zależy od: zdolności jego pobierania z gleby przez samą roślinę
(krzew herbaciany), od nawożenia, wieku liści, okresu zbioru i pochodzenia geograficznego.
A ilość fluoru w gotowym napoju uwarunkowana jest jego mocą, długością naciągania i in.
Gotowanie tzw. esencji powoduje wzrost ilości fluoru i... zmianę smaku. Gdy herbata naciąga
zwyczajowe 5 minut, osiąga wówczas najlepszy aromat i smak; jej 1 szklanka zawiera ok. 0,2
mg fluoru. W Wielkiej Brytanii, gdzie piją herbatę często wszyscy mieszkańcy, bez względu
na wiek, na 1 dziecko przypada dziennie z samej herbaty ok. 1,26 mg fluoru, podczas gdy na
dorosłego człowieka 2,33 mg. W Iranie roczne spożycie tego napoju5) — najwyższe w
świecie — wynosi 48 000 ton (piją go więcej niż Anglicy); my w Polsce wypijamy ok. 21 000
ton rocznie.
W takich rodzajach herbat, jak; Assam, Da.rjeeling, Ceylon, Pounck i podobne, znajduje
się w 100 g suchych listków od 10,25 do 15,25 mg fluoru. Herbaty chińskie potrafią zawierać
od 3 do 400 ppm fluoru, gdyż Chińczycy używają do oprysków pestycydów fluorowych.
Mleko ma zwykle 0,17 ppm fluoru, ale jeśli krowy piją wodę, w której jest np. 8 ppm fluoru,
to ilość tego pierwiastka wzrasta w mleku do 0,30 ppm. Trzeba więc z herbatą uważać! Może
i z tego względu nie warto pić zbył mocnej.
Nadmiar fluoru
Nadmiar fluoru w otoczeniu fabryk superfosfatu czy hut aluminium można neutralizować
urządzeniem opatentowanym wspólnie przez prof. W. Biedę, prof. T. Gerlicha, inż.
Liskiewicza i inż. J. Wareckiego. Pozwala ono unieczynniać emisje pyłowe już w przewodzie
kominowym, a ponadto przywracać normalny stan glebie tymi pyłami skażonej. Wyrównuje
też zawartość siarczanu glinu i odtruwa ziemię zanieczyszczoną solami ołowiu lub innymi
truciznami.
Pastylki fluoru podaje się czasami dzieciom w wieku szkolnym, co ma zapobiegać
próchnicy. Jest to bardzo niebezpieczne, zwłaszcza na terenach o nadmiernej ilości fluoru, bo
można podnieść stan tego składnika w organizmie do górnego poziomu lub nawet go
przekroczyć.
W jaki sposób poznać, że mamy w organizmie nadmiar fluoru? Po malutkich plamkach
— cętkach na emalii zębów. Początkowo mogą one być szare lub bielsze od tła, ale w miarę
wzrastania zatrucia stają się brązowe i aż czarne. Zęby wyglądają wówczas, jakby były
dziurawe, są bardzo łamliwe, tak że trudno je plombować. Badania japońskie (1969 r.)
wykazały, że zachodzi związek między wzrostem zawartości soli fluorowych w pożywieniu, a
przypadkami zachorowań na nowotwór przewodu pokarmowego6).
Fluor może być także w powietrzu i wówczas nim oddychamy;
rośliny i zwierzęta również. Ogólnie można powiedzieć, że mamy go więcej tam, gdzie
jest rozwinięty przemysł. Nazwano nawet fluor ,,trucizną z priorytetem".
W 1930 r. w Belgii (Meuse Valley) przez 5 dni z kominów zakładów przemysłowych,
które uległy awarii, wydobywały się gazy pełne fluoru i siarki. Kilka tysięcy ludzi dostało
wówczas gwałtownych ataków dusznicy płuc, a 60 osób zmarło. Dr Kaj Roholm z Kopenhagi,
który leczył wówczas chorych, opisał7) cały przebieg wypadku. Stwierdził, że nawet
biologiczne związki fluoru w nadmiarze są bardzo toksyczne. Powodują uszkodzenia skóry i
błon śluzowych, działają także na plazmę komórkową i płuca, powodując objawy podobne do
ciężkiej astmy. W wypadkach ostrych zatruć tętno zanika, pojawia się bladość i sinica, serce
bije coraz wolniej, męczy chrypka i nudności.
Związki fluoru są rozpuszczalne, więc rośliny pobierają je z wodą, ale również i z
powietrza przez liście, akumulując w owocach. Koncentracja tego pierwiastka w liściach
może wzrastać od 2 do 260 razy. Na Florydzie, gdzie przemysł superfosfatowy jest bardzo
rozwinięty i gdzie 17 fabryk emituje w niebo 17 ton związków fluoru dziennie, począwszy od
1966 r, szkody w gajach (sadach) cytrusowych, odległych o 60 mil od fabryk są tak wielkie,
że uniemożliwiły zbiory. Pomarańcze np. osiągały zaledwie wielkość śliwek. Zauważono też,
że nigdy przedtem nie ginęło w okolicy tyle kotów.
Rośliny zamieniają przyswojone związki fluoru w substancje trujące lub bardzo
szkodliwe dla ludzi. Związki organiczne fluoru, wyekstrahowane z soi były 500 razy bardziej
toksyczne niż związki nieorganiczne, znajdujące się w wodzie i w powietrzu. Tak więc,
podlewanie roślin wodą z fluorem może być także niebezpieczne.
Naukowcy kanadyjscy badali żywność w różnego rodzaju puszkach i konserwach (np.
wieprzowina z fasolą, zupa pomidorowa, mieszane warzywa, dwa rodzaje fasoli, groch) oraz
popularne przyprawy na zawartość w nich fluoru. Orzekli, że zachodzi „gwałtowny wzrost
związków fluorowych w artykułach spożywczych powszechnego użytku". Odtąd też
nakazano, aby przemysł spożywczy badał żywność pod tym kątem.
W stanie Minneapolis, gdzie wodę fluorowano, stwierdzono wzrost ilości związków
fluoru w ziarnie zbóż. Zaniepokojeni tymi odkryciami żywieniowcy i lekarze z innych
uprzemysłowionych krajów zaczęli badać ,,zafluorowanie" i u siebie. W Nowej Funiandii np.,
gdzie jada się dużo ryb, na osobę przypada ok. t,74 mg fluoru pochodzącego z samych ryb.
Następnie z 5—6 filiżanek wypijanej dziennie herbaty organizm przyswaja 1 mg fluoru. Z
powszechnie pieczonego na proszku ciasta 1 do 3 mg. W sumie wynosi to ponad 3 mg fluoru,
co jest maksymalną polecaną dawką dzienną dla dorosłych, podczas gdy norma dla dzieci
wynosi 2 mg. Mimo to postarano się o fluorowanie wody, ,iżeby dzieci nie miały próchnicy".
W stanie Iowa w USA przeprowadzono wprost batalię, aby wodę fluorować, gdy tymczasem
dentyści odkryli, że dzieci mają „centkowane uzębienie", bo przemysł „dostarcza" nadmiaru
fluoru w wodzie i w powietrzu.
Zaczęto się bać fluoru i zastanawiać się, co robić, aby uniknąć zatrucia tym
pierwiastkiem. Naturalnie, wiele zależy od przemysłu:
fluor wydalają w powietrze nie tylko fabryki superfosfatów, ale i huty żelaza, stali,
miedzi, cynku, aluminium i innych metali, a także przemysł ceramiczny, cegielnie, emaliernie
i huty szkła oraz przemysł naftowy.
Fluor jest obecnie przedmiotem wnikliwych badań wielu pracowników naukowych i
wnioski nie są optymistyczne. Odpowiednie instytucje powinny przedsiębrać środki
racjonalnej ochrony środowiska przed tym minerałem, a w każdym razie walczyć z
dodawaniem fluoru do wody, soli i innych środków żywnościowych, zwłaszcza na terenach
nim zatrutych. Stosować należy fluor raczej indywidualnie i bardzo ostrożnie, pod kontrolą
analityczną.
Lit i depresje
Niegdyś stosowano sole litu do leczenia dny i skazy moczanowej. Dopiero w 1949 r. F. J.
Cade z Australii opisał właściwości psychotropowe tego metalu. Leczenie ciężkich
przypadków chorób psychicznych wymaga specjalnie przystosowanych zakładów leczniczych,
ale z dobrym skutkiem próbuje się leczyć lżejsze formy, np. depresje, węglanem litu (Litium
carbonicum).
W 1971 r. EarI Dawson z uniwersytetu w Teksasie9) dowiódł, że gdy w wodzie pitnej w
12 miastach stanu Teksas poziom litu wynosił powyżej 70 mg w 1 l, to przyjmowanie
pacjentów do szpitali psychiatrycznych wyraźnie spadało. Jeśli po deszczach zawartość litu w
wodzie pitnej obniżała się, od razu wzrastała liczba pacjentów z chorobami psychicznymi. W
El Paso, gdzie litu w wodzie pitnej jest dużo więcej niż np. w Dallas, choroby te są 7 razy
rzadsze.
Minerałem tym można z dobrym skutkiem leczyć narkomanów, alkoholików, a także
chyba... ponuraków, jednostki agresywne itp. Tam, gdzie jest sporo litu w wodzie pitnej,
ludzie są serdeczniejsi, pogodniejsi, mniej jest awanturników i brutali. Niedaleko szukając
porównajmy psychikę naszych Kaszubów i górali. Na Podhalu jest
— przypomnijmy — ponoć 300 razy mniej litu niż na Pomorzu.
W czym praktycznie można szukać litu? W niektórych źródłach mineralnych, ale także i
w soli kopalnej. Więc agresywnym, nieznośnym nastolatkom nie żałujmy wody mineralnej
(przejrzeć warto tabelkę zawartości mikroelementów, umieszczoną zwykle na etykietce
butelki; np. bogaty w lit jest ,,Zuber II").
Składnik ten znajduje się również w roślinach, ale stężenie w nich wszelkich
mikroelementów zależy nie tylko od gatunku, od anatomicznej części rośliny, ale i od pory
roku, a nawet dnia czy nocy, od warunków zbioru i pogody, od własności geochemicznych
terenu itp. W ZSRR badał bardzo dokładnie te sprawy prof. Kowalski
1 jego współpracownicy. A litem specjalnie zajmowały się Borowik-
-Romanowa oraz Biełowa z Instytutu Geochemii Akademii Nauk w Moskwie. W wyniku
ich prac stwierdzono, że więcej litu znajduje się w częściach nadziemnych niż w korzeniach.
Najbogatsze w lit są rośliny w rodziny róźowatych (przeciętnie 2,9 mg na 1 kg suchej masy);
2,2 mg/ kg s.m. mają przedstawiciele rodziny goździkowatych,
2 mg — rodziny jaskrowatych i 1,9 mg — rodziny psiankowatych, do której, jak
wiadomo, należą m. in. nasz ziemniak i pomidor. Autorki dodają, że w ramach tej samej
rodziny różnice mogą być kilkudziesięciokrotne, zależne od położenia geograficznego. We
Francji np. dużo tego minerału mają jaskrowate, a w Kirgizji — psiankowate. Dlatego zanim,
się założy plantację — trzeba wszystkie uwarunkowania ekologiczne sumiennie zbadać.
Coraz częściej słyszy się, że lit jest jednym z najcenniejszych minimetali, że zapobiega
sklerozie i chorobom serca, a także i w pewnym stopniu cukrzycy oraz nadciśnieniu, że
„pomaga też wyraźnie magnezowi w jego działaniu antysklerotycznym". W ostatnich
miesiącach 1977 r. opublikowano wyniki prac badawczych nad jego wpływem na układ
krwiotwórczy, prowadzonych w Krakowskiej Klinice Hematologicznej. Ze zdumieniem
'wprost stwierdzono, że działa pobudzająco na czynny szpik kostny. Ale prace nad litem
wciąż trwają i zobaczymy, co powie o nim nauka za np. 10 lał.
Chrom i cukrzyca
Bardzo podobają nam się chromowane lub chromowe wykończenia samochodów, lamp i
innych urządzeń! Ale — niestety — tam gdzie ludzie pracują w kontakcie w chromem, gdzie
muszą wdychać pył chromianowy, tam zapadają 29 razy częściej na tzw. chromianowego
raka płuc (lub oskrzeli) niż zwykli obywatele, a 11 razy częściej niż robotnicy pracujący w
innych przemysłach.
A jednak chrom, który w nadmiarze jest szkodliwy dla ludzi, bywa nam także potrzebny.
Naturalnie w odpowiednich dawkach. Dziś się przyjmuje, że norma ta wynosi ok. 150 mg na
dobę. Jest on szczególnie potrzebny osobom w podeszłym wieku, gdyż ich organizmy gorzej
przyswajają węglowodany. A chrom pobudza procesy metabolizmu właśnie tych związków.
Gdy tę tajemnicę odkryto, nazwano pewien jego związek chemiczny GTF (Glucose Tolerance
Factor), czyli czynnikiem, który ułatwia przyswajanie glukozy, a raczej jej przenikanie
poprzez błonę do wnętrza komórki.
Chrom nieorganiczny jest trudno przyswajalny. W związkach organicznych, czyli w
formie, w której znajduje się w organizmach żywych (w roślinach odkryto go w 1911 r., a we
wszystkim, co żyje dopiero w 1948 r.), np, z drożdży jest o wiele łatwiej przyswajal» ny.
Wprawdzie nasz ustrój potrafi sam wyprodukować GTF, ale w bardzo małych ilościach i to
niezależnie od tego, czy i ile chromu mamy w organizmie.
Gdy szczury miały za mało chromu, podnosił im się poziom cholesterolu i cukru we krwi,
a substancje tłuszczowe osadzały się w aorcie. Kiedy dodatkowo dokarmiano je tym
składnikiem, poziom cholesterolu i cukru spadał. Synergistycznie z chromem działa witamina
BB (co stwierdzono na małpach), nie dopuszczając do arteriosklerozy.
U ludzi zdrowych poziom chromu jest podwyższony. Traktujemy to jako dowód
prawidłowego wchłaniania glukozy. Gdy ktoś ma zaburzoną tolerancję cukrowców, poziom
tego pierwiastka spada.
Astmę, na którą zapadali robotnicy japońscy w fabrykach cementu, uznano10) za chorobę
zawodową, ponieważ chrom, zawarty w pyle miedzi lub żużlu rudy, ma właściwości
wyzwalające to schorzenie.
Dr Edward Koniecko w swojej pracy pt. Rola glutationu (trójpeptydu) w formowaniu
zaćmy ocznej (1973 Uniwersytet Guelph, Kanada) podaje, że chrom (1 mg — co drugi dzień),
cynk (50 mg dziennie) oraz cysteina (ACN — 5 mg dziennie) ratują przed zaćmą i z niej leczą.
Przy czym tak chrom, jak i cynk, powinny być chelatowane (związane z aminokwasami, więc
przyswajalne).
Nadmiar chromu występuje zwłaszcza w okolicach fabryk i w ogóle na terenach
przemysłowych, gdzie z braku dobrego systemu neutralizacji pyłów zbyt wiele tego metalu
unosi się w powietrzu. A niedoboru chromu — szczególnie w starszym wieku — można
uniknąć, odżywiając się nie oczyszczaną metodami przemysłowymi żywnością (patrz tabelka
poniżej), a także często jadając drożdże.
Chrom jest też bardzo potrzebny „cukrzykom", gdyż współdziała z insuliną w
regulowaniu poziomu cukru lub glukozy we krwi. Toteż mimo że wyprodukowano
syntetyczny GTF, jednak przekonano się, że nie działa on tak sprawnie jak naturalny chrom
zawarty np. w drożdżach — najbogatszym jego źródle. Szczególnie drożdże piwne są w ten
związek bogate.
Ponadto biologicznie aktywny chrom znajduje się w czarnym pieprzu, wątrobie cielęcej i
kiełkach pszenicy.
A oto źródła chromu — dla tych, którzy go mają zbyt mało:
Źródła doskonałe: drożdże piwne, wątroba.
Źródła dobre: ziemniaki ze skórka, wołowina, świeże warzywa, chleb razowy, sery, nogi
kurcząt.
Źródła średnie: świeże owoce, pierś kurcząt, ryby.
Źródła ubogie: makarony, płatki kukurydziane, mleko zbierane, masło, margaryna, cukier.
Dodajmy jeszcze, że matki w ciąży i karmiące, chorzy na cukrzycę, alkoholicy, osoby
powyżej 45 roku życia, a także rekonwalescenci po złamaniach, operacji itp. powinni
uzupełniać swoją dietę m. in. także chromem. A więc łykać dziennie 12—16 tabletek drożdży
browarnianych lub 3 łyżki tych drożdży sproszkowanych.
Miedź i zdrowa krew
Miedź jest nam potrzebna przede wszystkim do tego, abyśmy lepiej przyswajali żelazo.
Ponadto — konieczna do działalności niektórych enzymów oksydoredukcyjnych.
Medycyna ludowa od dawien dawna wierzyła, że robotnicy pracujący w kopalniach
miedzi nie umierają na raka, czyli że... miedź zabezpiecza przed nowotworami. Wprawdzie
do dziś nie wiemy, jak to się dzieje, ale rzeczywiście w pewnej mierze potwierdza się to
wierzenie.
Miedź ratuje nieraz przed wrzodem żołądka, powodowanym często przez nadużywanie
aspirynyn). Jeśli razem z tym lekiem dostarczymy organizmowi odpowiednią dawkę miedzi
— wrzód żołądka raczej się nie pojawi. Produkuje się więc już dziś ,,aspirynę miedziowaną",
która np. doskonale leczy wrzody żołądka, powodowane eksperymentalnie u szczurów. 10 dni
po wywołaniu wrzodu podawano zwierzętom właśnie taką aspirynę i rana się zabliźniła. U
kontrolnej grupy, która leku nie dostawała wrzód się otworzył i stan znacznie pogorszył.
Miedź działa dwiema drogami:
blokuje zapalenie tkanki dookoła wrzodu i uruchamia szybkie jego gojenie. Pomaga też
w tworzeniu myeliny, czyli osłonki nerwów.
Najmniej miedzi zawierają12): mleko, margaryna i miód, a najwięcej: orzechy, wątroba
wołowa, grzyby, ostrygi i owoc avocado;
Zawartość miedzi zależy od jej ilości w glebie i może bardzo wzrastać, gdy np.
nawozimy ziemię siarczanem miedzi. Olbrzymią koncentrację, bo 358 ppm, znaleziono w
liściach słynnego żeńszenia, przy czym okazało się, że w glebie było tego minerału tylko 123
ppm, a więc roślina gromadziła zapasy bardzo intensywnie pobierane. Miała również więcej
wapnia i żelaza niż w glebie, a mniej takich pierwiastków, jak: potas, tytan, mangan, cynk,
rubid, nikiel i molibden.
Radziecki uczony, Małyszyn długo szukał odpowiedniego miejsca na plantację żeńszenia.
Wreszcie znalazł je na Kaukazie, gdzie po 7 latach uzyskał korzenie tak dorodne, jakie u
roślin dzikich spotyka się dopiero po 35 latach. Przy tym okazało się, że miały trzykrotnie
większą aktywność biologiczną, niż pochodzące np. z plantacji chińskich, koreańskich czy
japońskich.
W gruncie rzeczy miedź jest pierwiastkiem toksycznym. Jej związki, zwłaszcza w
połączeniu z siarką, są trujące (grynszpan). Nadmiar może powodować takie choroby, jak:
anemię, zaburzenia układu oddechowego czy zaburzenia funkcji wątroby. Ale miedź jest
równocześnie dla organizmu niezbędna. Dzienne zapotrzebowanie dorosłego człowieka waha
się od 1 do 3 mg. Za mało źle. Za dużo — niedobrze. W diecie miedź „lubi mieć przy sobie"
molibden, gdyż oba te pierwiastki tworzą komplet, do którego dołącza siarka i białko.
Żaden z mikroelementów — poza żelazem — nie był tak zbadany jak miedź. A zaczęło
się od przypadku. Otóż ok. 1900 r. pewien spostrzegawczy właściciel farmy w Brandenburgii
zauważył, że -gdy siarczan miedzi dostanie się do gleby, to wyraźnie podnoszą się plony i
jakość pastwisk, a następnie upraw zbóż, grochu, fasoli i łubinów. Później zbadano, że dla
zbóż powinno być w glebie minimum 4 ppm miedzi. Najlepszy do nawożenia jest siarczan
miedzi w dawce ok. 14 kg na 1 ha, która wystarcza na 8 lat.
Rośliny pobierają z gleby przeważnie nie więcej, niż 4% miedzi, a my z pożywienia
przyswajamy ok. 10%. Wydalamy miedź w kale. Ale jakoś nigdy dotąd specjalna kuracja
miedzią nie była człowiekowi potrzebna. Jest jej bowiem dość w tym co spożywamy, a
niemowlęta mają zapas tego składnika w wątrobie.
Katalityczna akcja śladów miedzi w przyspieszaniu zmian oksydacyjnych wielu
produktów jest dobrze znana. Wiadomo np., że konfitury i inne przetwory smażone w
miedzianych rondlach, tracą zupełnie witaminę C, a równocześnie mogą powstawać
szkodliwe dla organizmu związki miedziowe. Ale podczas produkcji sera Ementalera, wkłada
się go do kadzi, w której jest 1 ppm miedzi, a potem na 10 godzin do kadzi, gdzie jest 1,6
ppm miedzi. Dzięki tym zabiegom w trakcie procesów oksydacyjnych powstają
charakterystyczne dla ementalerów „dziury w serze".
Mangan i tiamina
Może najważniejszym odkryciem w dziedzinie biopierwiastków jest fakt, że mangan
okazał się konieczny do prawidłowego rozwoju komórek oraz do... działania tiaminy, a łakże
— obok żelaza i miedzi — do prawidłowego przebiegu procesu wytwarzania krwi. Ciekawe,
że przy niedoborze manganu tiamina może być po prostu toksyczna. Pierwiastek ten łagodzi
toksyczne właściwości wielu związków.
Dzienne zapotrzebowanie na mangan wynosi 0,2 do 0,3 mg na 1 kg wagi ciała. A w czym
jest mangan? Najwięcej znajduje się go w herbacie i żurawinach; już mniej, ale również dużo
—w pieprzu, jadalnych kasztanach (maronach) i kakao.
Oto wykaz średniej zawartości manganu w mg na 1 kg świeżej masy w różnych
produktach pokarmowych:14)
Mleko — 0,04,
Wołowina, baranina, cielęcina, bekon, drób, jaja, masło — od O do 0,5,
Łosoś, dorsz, makrela, kraby, raki, tran, oliwa, miód, musztarda, cytryna, kawa, selery —
od 0,5 do 2,
Nerki, wieprzowina, sery, żółtko, kapusta, kalafior, marchew, ogórki, szparagi, rzepa,
grzyby, ziemniaki, pomidory, rabarbar, rzodkiew, mąka żytnia, oliwki, daktyle, śliwki,
winogrona — od 2 do 10,
Wątroba, karczochy, buraki, fasola, cebula, zielony groszek, pietruszka, chleb pszenny i
żytni, tapioka, czarne jagody, borówki, porzeczki, banany, śliwki (suszone), figi, ciemny miód,
ostrygi, melasa, drożdże — od 10 do 30,
Mąka pszenna — od 10 do 70,
Szpinak, sałata, suche ziarno grochu i fasoli, ryż, jęczmień, orzech kokosowy, maliny,
czekolada, żelatyna — 30,
Kakao — 35,
Mąka owsiana, płatki — 36,
Mąka sojowa — 40,
Kasztan jadalny — 40,
Żurawiny — od 40 do 200,
Pieprz — 65,
Herbata — od 150 do 900.
Opowieść o kobalcie i koniku
Historyjka ta jest autentyczna. Do Zootechnicznego Zakładu Doświadczalnego pod
Płońskiem przybył w odwiedziny prof. Krotow z SGGW — AR i w pewnym momencie
zapanowała konsternacja, bo źrebak wyjadł gościowi z kieszeni palta gazetę. Dyrektor
przepraszał, tłumaczył, że zwierzę jest przeznaczone na rzeź. Profesor przyglądał się
źrebakowi, który chwiał się na nogach, pokryty był liszajami i wyleniała sierścią. Cóż mogło
go jednak zachęcić do jedzenia gazety? Papier, więc celuloza — nie, bo na pewno miał dość
słomy i siana. Więc chyba farba drukarska? Co w niej jest? Aha. Kobalt, i profesor poprosił,
by źrebakowi darowano życie, a do karmy dodawano mu pigułki, które nadeśle. Pobrał też
próbki siana, które ,,zdechlak" jada, a także próbki gleby, z której tę karmę zbierano. Tak w
glebie, jak i w sianie brakło kobaltu. Gdy źrebak zaczął go dostawać (a daje się zwierzętom
2—20 mg na dobę), zmieniał się wprost w oczach i wyrósł na pięknego ogiera. Prowadzone
już dawniej doświadczenia wykazały, że dzięki kobaltowi i manganowi nie siwieje się tak
łatwo, a także włosy się poprawiają. Konikowi sierść odrosła wspaniale.
Dziś wiemy już na pewno, że kobalt jest związany z witaminą Big (jest. w niej 4,5%
kobaltu) i jej pochodnymi. Że pobudza z wyjątkową aktywnością procesy tworzenia się krwi,
zwiększa syntezę kwasów nukleinowych i w ogóle pomaga w ogólnej regeneracji ustroju po
wszelkich chorobach. Jest konieczny w metabolizmie aminokwasów. Lekarze leczą nim
nieraz niedokrwistość zakaźnie toksyczną, nowotworową i towarzyszącą schorzeniom nerek.
Wtedy podają go 50—150 mg na dobę.
Empiryczne spostrzeżenia dra weterynarii i medycyny Tadeusza Podbielskiego dowiodły,
że zarówno ludzie, jak i hodowane przez nich zwierzęta, zapadają częściej na wymienione
choroby w tych okolicach, gdzie istnieje niedobór kobaltu.
Najwięcej mamy kobaltu w pszenicy i gryce (0,35 mg na 1 kg), a poza tym w ziarnie
kakao (0,3 mg/ kg). W herbacie i kukurydzy znajduje się 0,15 mg/kg, a w innych produktach
jeszcze mniej, bo tysięczne części miligrama.
A jednak zawartość kobaltu w organizmie człowieka jest dość duża. W trzustce mamy go
35 mg % suchej masy, w wątrobie — 25, w mięśniach — 2,5, a we krwi ok. 60 mcg%
(według Maksimowa).
Krzem i uroda
Jest to pierwiastek przez jednych trochę lekceważony, a przez innych traktowany z
niezwykłym entuzjazmem. Szczególnie wierzą w krzemionkę i polecają ją zielarze. Mgr W. J.
Pajor tak pisze:
,,Wypadanie włosów, kruchość paznokci, skłonność do różnych krwotoków, różne stany
zapalne, schorzenia skórne, odleżyny, grzybice, łupieże, zastarzałe rany opanowuje się przez
podawanie krzemionki...
W wielu wypadkach trądzik różowały leczony w różny sposób przez 8—10 lat bez
pozytywnego rezultatu, wyleczono w ciągu kilku tygodni przez podawanie krzemionki...
W praktyce lekarsko-dentystycznej krzemionka potrafiła uporać się z wrzodziejącym
zapaleniem dziąseł, a w przypadku przyzębicy uzyskiwano poprawę — najczęściej w ciągu
12—21 dni. Stany zapalne dziąseł opanowywano za pomocą krzemionki w ciągu 4—5 dni.
Kwas krzemowy jest składnikiem tkanki łącznej. Najwięcej znajduje się go w młodej
tkance i naskórku. Krzemionka wpływa też korzystnie na naczynia włosowate, zmniejszając
ich przepuszczalność (zapobiega powstawaniu sińców). A przy tym stwierdzono, że
syntetyczne preparaty krzemu nie dorównują skutecznością działania krzemionce roślinnej.
W czym jest najwięcej krzemionki!
W zielu skrzypu, które zawiera jej ok. 60%, choć tylko 1—1,5% rozpuszczalnej. Poza
tym po ok. 0,25% tego związku mają: poziewnik, rdest ptasi, perz, pokrzywa i podbiał.
Oto jaką herbatkę zalecają zielarze. Przygotować po 50 g skrzypu, poziewnika i
pokrzywy oraz 100 g rdestu ptasiego. Łyżkę tej mieszanki zalać 2 szklankami wody i
wygotowywać powoli, aż zostanie połowa zawartości garnuszka. Krzemionka jest trudno
rozpuszczalna, dlatego trzeba długo ogrzewać ziółka na wolnym ogniu, aby dobrze
naciągnęły. Pić 2 razy dziennie po pół szklanki takiego wywaru. Jerzy Waldorff polecał
kiedyś wielokrotnie w prasie picie herbatki ze skrzypu, która mu wspaniale służyła.
Szczególnie dużo krzemu znajduje się w skrzypie w okresie od połowy lipca do sierpnia.
Na przykład, odmiana Equisefum niemałe ma go (według Sedlaka — autora słynnej pracy o
krzemie) od 70 do 96%, a Equisetum arvense (skrzyp łąkowy — najpospolitszy) od 40 do
76%. Ponadto skrzyp zawiera dużo manganu, azotan potasowy i inne składniki. Krzem
znajduje się też w wielu bogatych w celulozę produktach roślinnych, a więc w otrębach,
płatkach owsianych i razowym chlebie.
Według Janczarskiego, krzem stanowi ok. 0,01 % naszej wagi. Najwięcej mamy go w
grasicy, bo 310 mg%, potem w nadnerczach — 250 mg%, przysadce mózgowej — 81,4 mg%,
w płucach — od 40 do 80 mg%, w mięśniach — od 2 do 8 mg%, a we krwi — od 0,1 do 0,9
mg%. Ilość ta w naszych organizmach maleje z wiekiem. Warto też wiedzieć, że w procesie
regeneracji złamanych kości następuje 50-krotny wzrost w nich zawartości krzemu.
A oto jak stosować krzemionkę zewnętrznie. Podbiał, rdest ptasi, perz, skrzyp, poziewnik
wymieszać w równych ilościach. Potem 2—3 łyżki tych ziół zalać 2 szklankami wody,
gotować 15 min. i dolać 2 łyżki octu lub azulenu, które konserwują płyn, by nie zmętniał (jest
to oznaka zepsucia). Wieczorem, po umyciu, przemywa się nim twarz, a 2—3 razy w
tygodniu przecierać całe ciało. Świetne na cerę, na jędrność skóry i na jej zdrowy, młody
wygląd.
Krzem sprzyja wzrostowi, bo pomaga w budowie kości, inicjując procesy mineralizacji i
to niezależnie od witaminy D, czyli potrzebny jest najbardziej dzieciom. W dojrzałych
organizmach wpływa dobrze na serce, zęby, kości, włosy i paznokcie.
Ten śladowy dla nas minerał jest następnym po tlenie najbardziej związanym z biosferą
pierwiastkiem. Zwierzęta doświadczalne, które otrzymywały 50 mg krzemu na każde 100 g
pożywienia, rosły o 25—34% szybciej od tych, które tego pierwiastka nie dostawały.
Ile nam krzemu potrzeba!
Do tej pory nie ma na to pytanie autorytatywnej odpowiedzi z powodu trudności
medycznych i pomiarowych. Szklane naczynia laboratoryjne też przecież zawierają krzem i
wszystkie badania trzeba przeprowadzać w plastykowych przyrządach. Jedna z
najpoważniejszych prac na ten temat powstała w ZSRR, Jest to dzieło, liczące 587 stron,
wydane w 1978 r., pt. Krzem i żywienie, którego autorami są Woronkow i współpracownicy.
U nas pracuje nad krzemem od lat wspomniany już doc. dr J. Janczarski (biochemik z
Uniwersytetu Warszawskiego). Doszedł on do wniosku, że układ: magnez — wapń — krzem
jest niezbędny dla prawidłowej przemiany materii.
Prawdy trzeźwiące
Gdy w organizmie brak „pierwiastków życia", w ich miejsca wchodzą metale szkodliwe
dla człowieka, powodujące schorzenia. Na przykład, przy niedoborze magnezu wnika w
tkankę mózgową ołów, narażając tym społeczeństwo „epoki paliwa" na skutki stopniowego
zatruwania. U schyłku imperium rzymskiego źródłem trującego mózgi ołowiu były dzbany z
brązu, wykładane wewnątrz polewą ołowianą. Wówczas, jak i obecnie, szerzył się alkoholizm.
Alkohol obniża najsilniej — ze wszystkich znanych czynników zawartych w pożywieniu —
poziom magnezu we krwi. Powstają więc choroby związane z jego niedoborem.
Najgroźniejsze to defekty mózgu, układu sercowo-naczyniowego i białaczki.
Wszyscy jesteśmy dziś skażeni przez czynniki środowiskowe. Nie ma nigdzie
„organizmu wzorcowego", bo wszyscy oddychamy skażonym powietrzem, pijamy skażoną
wodę, odżywiamy się produktami zanieczyszczonymi poprzez glebę, nawozy sztuczne,
pestycydy itp. Ślady ołowiu zjadamy, jedząc produkty z puszek... Ołowiem nieraz zatruwają
się milicjanci regulujący ruch, oddychając spalinami samochodowymi. W Japonii odkryto
głośną dziś chorobę, zwaną Itai-itai, która była spowodowana zatruciem kadmem.
Około 1974 r. przeprowadzono szeroko zakrojone badania (Instytut Przetwórstwa
Zbożowego w Detmold — RFN), mające ustalić zawartości metali ciężkich: rtęci, ołowiu i
kadmu w ziarnie zbóż chlebowych. Ogólny wynik był pocieszający. Nie ma powodu do
niepokoju. Ale wyjątek stanowią uprawy rosnące w pobliżu bardzo ruchliwych autostrad i
dróg, w sąsiedztwie hut żelaza i niektórych zakładów przemysłowych. Wykryto też metale
ciężkie w ziarnie owsa krajowego i importowanego, kukurydzy krajowej i importowanego
ryżu. Na szczęście, znalezione ilości nie przekraczały górnej granicy dopuszczalnego
poziomu, tzn. 2 mg na 1 kg.
Jak można by zboże pozbawić tychże szkodliwych metali? Otóż okazuje się, że poza
kadmem, wszystkie one umieszczone są przede wszystkim tuż pod powierzchnią ziarna i
można je w dużej mierze usunąć razem z otrębami. Na przykład, z silnie zanieczyszczonej
pszenicy, przez suche obłuskiwanie, udawało się usunąć do 70% pierwotnej zawartości
ołowiu i do 50% rtęci. Kadm rozmieszcza się równomiernie w całym ziarnie, więc wraz z
otrębami usuwa się go zaledwie 10 do 20% (badano otręby grube, które stanowią 4—5%
ziarna), przy tym mokre obłuskiwanie nie daje żadnego obniżenia zawartości metali ciężkich
w zbożu.
Inne badania wykazały, że ziemniaki również nie zawierają niebezpiecznych ilości metali
ciężkich, choć nie są ich całkowicie pozbawione. Przy tym ziemniaki przerabiane na puree,
płatki czy tzw. czipsy mają o wiele mniej tych metali, niż surowe.
Z jednej strony musimy strzec żywność przed zanieczyszczeniami przemysłowymi, a z
drugiej pilnować, by właśnie przemysł nie pozbawiał jej cennych składników.
Mleko pełne — jak wiadomo — już dawno uznano za „najzdrowszy pokarm świata"
(trzeba je uzupełnić żelazem, którego prawie me zawiera, i witaminą C, której ma za mało).
Otóż, mleko przez zabieg odtłuszczania traci nie tylko tłuszcz i witaminy rozpuszczalne w
tłuszczach, a więc A, D i E, ale też mnóstwo takich biopierwiastków, jak mangan, selen,
molibden oraz połowę zawartości chromu. Niemniej słusznie uważane jest za bogate źródło
pozostałego zestawu mikroelementów: magnezu, wapnia, kobaltu, miedzi i cynku, choć o
niezrównoważonym składzie mineralnym, który powinien być uzupełniony... Czym? Serem,
masłem? Najlepiej pić pełne mleko! Ma omal wszystkie skarby odżywcze!
Co to znaczy „omal wszystkie"? Wymieńmy najważniejsze, prócz już wspomnianych. 1 l
tego płynu wypitego codziennie pokrywa zapotrzebowanie naszego organizmu (przy średnio
ciężkiej pracy) na białko zwierzęce — w ok. 80%, na wapń -— w ponad 100%, na witaminę
B — w 88%, na witaminę A -— w 40%, a zapotrzebowanie kaloryczne pokrywa w ok. 20%.
Białko mleka zawiera wszystkie niezbędne aminokwasy.
Jeśli ktoś „zjada" dziennie 620 kalorii w postaci cukru (10 dag = 399 kal) do słodzenia
napojów, w ciastach, potrawach, słodyczach, to stanowi to 19,4% diety, która powinna
dostarczać 3200 Kcal. (dla mężczyzny) albo aż 28,8% zapotrzebowania kalorycznego dla
kobiety, które wynosi 2150 kal.
Jeśli ktoś wypije piwo (jeden, dwa kufle), to 7,1% z 2150 kal. będzie pochodziło z
alkoholu, powodując nie tylko nieestetyczny wygląd (brzuchaci piwosze), ale sprzyjające
warunki dla miażdżycy i zawałów przez obniżenie poziomu magnezu. Trzeba też — prócz
alkoholu — wyrzec się nadmiaru cukru i słodyczy, białego pieczywa i w ogóle
„oczyszczanych", „uprzemysłowionych" produktów, aby wzbogacić żywność w konieczne
mikroelementy.
Pełne ziarno pszenicy (kiełki, otręby), nie czyszczony ryż, jęczmień (kasze), żyto
(razowy chleb), płatki owsiane, proso (kasza jaglana), gryka (kasza gryczana), nasiona
(słonecznik, dynia), a także przede wszystkim sól kopalna i wszelkie orzechy, dostarczają
nam wystarczających ilości biopierwiastków.
Jeśli potrzeba nam więcej cynku, otrzymamy go z białka zwierzęcego, zwłaszcza ryb
morskich (śledzie. Ostrygi). Więcej wanadu — z olejów jadalnych. Więcej selenu — z
produktów morza, czyli ryb i „frutti di marę", kukurydzy, pomidorów i drożdży...
Jak wykazał prof. dr E. Goerlich, woda wodociągowa, gdy odkręci się kran o 5 rano,
zawiera 200 razy więcej cynku niż woda o godz. 10, czyli wtedy, gdy już jej dużo spłynęło.
Owoce nie są zbyt bogate w pierwiastki śladowe. Zawierają je, ale w niewystarczających
ilościach. Nieporównywalnie więcej rośliny magazynują w nasionach — dla „potomstwa".
Byleśmy tylko tych nasion nie rujnowali przez oczyszczanie przemysłowe.
Warto tu wspomnieć o — prowadzonych w Instytucie Sadownictwa — pozytywnych
próbach selektywnego dokarmiania drzew owocowych, jak również o perspektywach Zespołu
Ekologicznej Profilaktyki w Krakowie, który — wspólnie z kopalnią soli w Kłodawie —
wypracowuje metody selektywnych upraw, uzupełniających niedobory biopierwiastków w
glebach.
My nie jadamy (nie otrzymujemy) jak dotąd, niestety, ciemnego cukru, czyli melasy,
przeznaczając ją dla zwierząt. Otóż zawiera ona wszystko to, co „odchodzi" z buraka w
procesie oczyszczania cukru, by był biały. Podobnie jak otręby zawierają nieprzebrane
bogactwa ziarna, które odpadają w procesie oczyszczania mąki. W melasie jest obfitość
chromu, manganu, miedzi, cynku, molibdenu, a nawet trochę selenu.
Podczas rafinowania olejów i innych tłuszczów pozbawiamy je chromu. Na szczęście w
świeżym, nie „preparowanym" maśle jest go dość obok manganu, kobaltu, miedzi i
molibdenu.
Rzecz jasna, że w czasach, gdy nie były jeszcze dostępne precyzyjne metody analityczne,
nikt nie mógł wiedzieć, co mu jest akurat do pełnego zdrowia potrzebne, l nikt nikomu tego
nie powie, jeśli nie będzie wyraźnych oznak niedoboru jakiegoś mikroelementu.
Niektórzy uważają, że nasza natura — tak przecież elastyczna — nagnie się do
rzeczywistych nowych warunków, dzięki procesom adaptacyjnym. Ale inna hipoteza głosi, że
do szybkich i gwałtownych zmian warunków życia nasz organizm nie umie się przystosować
i stąd tzw. choroby cywilizacyjne, i że tylko krok nas dzieli, by przekroczyć granicę
homeostazy, czyli synonimu zdrowia społecznego,
Metale niebezpieczne dla zdrowia
Jest ich kilka, ale nie wszystkie zostały dobrze poznane. A trzeba przy tym przypomnieć,
że niektóre z już opisanych — jako „pożyteczne" — po przedawkowaniu są przecież trucizną.
Choćby tak cenny dla zdrowia i równocześnie niebezpieczny selen. Nieco podobny pod tym
względem jest arsen.
Arsen
Już w starożytności był znany i jako lek, i jako trucizna. Do dziś używa się go nieraz w
lecznictwie. Działa wzmacniająco, przeciw anemii i na apetyt.
Przeciętnie jest arsenu w glebie od 1 ppm do 40 ppm, ale bywa o wiele więcej, gdy jego
związkami spryskuje się sady, czy plantacje. Jeśli zawartość ta w glebie, w pożywieniu itp.
przekroczy pewną granicę, zbliży się do dawek trujących, rośnie wówczas liczba zgonów
wywołanych rakiem krtani, oczu oraz białaczką szpikową (według Berga i Burbanka).
Ale... arsen jest również dobrą odtrutką w wypadkach, gdy np. świnie, psy, bydło i drób
zatrują się nadmiernymi dawkami selenu. A w doświadczeniach przeprowadzanych na
myszach udało się zmniejszyć ich zapadalność na nowotwory właśnie odpowiednimi
dawkami arsenu.
W organizmie człowieka (głównie we włosach i paznokciach) jest 15 do 20 mg arsenu.
Najbogatszym jego źródłem w pożywieniu są jadalne skorupiaki (langusty, homary, krewetki,
kryle itp.) oraz niektóre ryby morskie.
Kadm
Został on uznany za bardzo niebezpieczny pierwiastek. A zaczęło się wszystko w małej
japońskiej miejscowości, położonej nad morzem, niedaleko rafinerii nafty. Spożywano tam
ryż, który — jak się okazało — był zatruwany wodą zanieczyszczoną związkami kadmu,
pochodzącymi właśnie z tej rafinerii. Mieszkańcy odczuwali nieznośne bóle w mięśniach,
obserwowano samoistne łamanie się kości (bo kadm wypłukuje wapń), deformacje szkieletu,
uszkodzenia płuc, nerek i innych narządów. Nadmiarem kadmu mogą być spowodowane
wreszcie wszystkie postacie nowotworów. Niektórzy badacze wiążą np. rakotwórczy wpływ
nikotyny z obecnością tego pierwiastka w tytoniu i dymie.
Ilość pobranego z pożywieniem roślinnym i zwierzęcym kadmu wynosi dziennie ok. 48
mg. I tyle też zostaje wydalone z kałem i moczem. Najwięcej jest go w naszej wątrobie i
nerkach, a odrobina — we krwi.
Niestety, im bardziej uprzemysłowiony kraj, tym większe może być stężenie tego
pierwiastka w glebie. Na przykład, przy stężeniu 1 ppm kadm wypacza rozwój jęczmienia, a
przy stężeniu 100 ppm — zboże już nie zawiązuje kłosów. Ponadto w obecności superfosfatu
rośliny przyswajają kadm w dużej ilości — można by powiedzieć — ,,z apetytem". Gdy go
brak, nie wchłaniają go wcale lub minimalnie.
Dowiedziono na szczurach, że przyswajalność kadmu można zmniejszyć, podając im
selen. Jest on odtrutką także w stosunku do rtęci i innych metali. Ale poziom selenu w glebie
obniżają związki siarkowe i znowu kadm staje się niebezpieczny.
W otaczającym nas środowisku przebiegają ustawiczne zmiany zawartości składników,
powodując zmiany funkcyjne w razie nadmiaru lub niedoboru któregoś z nich. Nadmierna
dawka mikroelementów może wpłynąć na naszą przemianę materii. Na przykład, nadmiar
kadmu powyżej średniej dziennej (przyjętej na 50 mcg) może naruszyć metabolizm soli:
żelaza, wapnia, cynku, magnezu i miedzi. Między kadmem a żelazem występują antagonizmy.
Stąd wyniki badań geochemicznych pomagają w prognostycznym interpretowaniu wartości
odżywczych żywności.
Beryl
Obecność jego wiąże się też z uprzemysłowieniem i to najnowocześniejszym, bo
atomowym.
Otóż w zakładach o dużych źródłach energii atomowej (beryl służy jako źródło
neutronów w stosach atomowych), w fabrykach i kopalniach, gdzie stężenie tego pierwiastka
dochodzi do 0,01 mg na 1 m3 powietrza, już można spotkać objawy zatrucia. Są one
trojakiego rodzaju: 1 — tzw. gorączka odlewników, przemijająca po upływie 24 do 48 godz.;
2 — toksyczne zapalenie płuc, występujące po upływie nawet kilku lat; 3 — przewlekłe
zatrucie, zwane beryliozą lub przemysłową sarkoidozą płuc. Statystyka wykazuje, że na 100
takich zatruć bywa 10 śmiertelnych wypadków. Pierwszy zdarzył się już ok.1930 r., ale wtedy
w 1 m3 powietrza było 25 mg berylu.
Beryl należy do tych nieradioaktywnych pierwiastków, których zużycie wzrosło w
ostatnich 20 latach o ok. 500%, podczas gdy np. baru — o 78%, chromu — o 50%, miedzi —
o 30%, manganu — o 45%, niklu — o 70%, a cynku — o 44%18).
Ogromny skok w zapotrzebowaniu przemysłu na ten składnik niepokoi lekarzy i
żywieniowców, tym bardziej, że beryl jest wciąż używany w silnikach rakietowych, nie tylko
tych używanych do badań atmosferycznych, ale i do celów wojskowych. Wiadomo, że rakiety
atmosferyczne zużywają rocznie kilka ton berylu, ale ile zużywają rakiety typu wojskowego?
W ZSRR już od 1963 r. poszukuje się materiału, który mógłby zastąpić ten składnik.
Beryl — rzadki pierwiastek na naszej planecie — ma sporo cennych zalet. Jest bardzo
lekki (od żelaza 4,5 raza lżejszy), a bombardowany cząsteczkami alfa staje się wydajnym
źródłem neutronów. Preparatów radu i berylu używał E. Fermi w doświadczeniach, dzięki
którym powstał pierwszy reaktor.
Przez długie lata berylem razem z cynkiem wypełniano kolorowe lampy uliczne o
fluoryzującym świetle, które zresztą okazało się szkodliwe. Beryl nie rdzewieje! l jeszcze
ogromna zaleta: proszek berylowy — używany w mieszankach do rakiet na paliwo stałe — w
czasie spalania wytwarza wielkie ilości energii.
Ale wystarcza jedna wada berylu, która przeważa wszystkie jego zalety: jest on trujący, i
to nawet w minimalnych ilościach. Przy tym bardziej daje się we znaki kobietom niż
mężczyznom, choć, i ich w końcu niszczy.
Badania przeprowadzane na kurach, dowiodły, że beryl zatruwa je całkowicie. Jeśli już
coś się wykluło z „zatrutych" jaj, były to potworki z rozmaitymi zniekształceniami. A kury
„zaberylowane" znosiły jaj więcej niż normalnie, jak gdyby w ten sposób chciały się pozbyć
trucizny.
Ołów
Badania gleby, wody i składu chemicznego roślin zebranych wokół tzw. domów
rakowych, tzn. mieszkań, gdzie wyjątkowo liczne były przypadki nowotworów, dowiodły, że
zawierają one ołów. Przy tym domy te były położone nie dalej niż 500 m od autostrad.
Wiadomo, że rakotwórcze są benzopireny oraz pyły ze startych opon samochodowych, ale i
ołów stwarza warunki do powstawania choroby nowotworowej. Tam, gdzie stwierdzono
większe jego stężenie w wodzie i biosferze, zaobserwowano też wyższe wskaźniki
śmiertelności z powodu nowotworów nerek, żołądka i jajników, a także białaczek i mięsaków
limfatycznych. U zwierząt doświadczalnych wywołuje on raka nerek i uszkodzenia układu
krwiotwórczego.
Zatrucie ołowiem powoduje wzrost poziomu wapnia i zmniejszenie poziomu magnezu.
Czyli, zwiększając dawkę magnezu, można zmniejszyć toksyczność ołowiu i ułatwić jego
wydalanie z ustroju. Dwuwartościowy magnez zmniejsza również hemolizę spowodowaną
ołowiem, co nieraz wykorzystuje medycyna.
Ołów już przez starożytnych uważany był za przyczynę chorób umysłowych. Dziś dużą
odpowiedzialnością za zaburzenia psychiczne spowodowane ołowiem obarcza się...
samochody. W wielkich miastach, w wąskich kanionach między wieżowcami spaliny tworzą
atmosferę zatrutą gazami i pyłem, a tym powietrzem oddychają przecież ludzie.
Zaobserwowano np. opóźnienie rozwoju psychicznego dzieci żyjących w atmosferze
zatrutej spalinami samochodowymi, a więc w środowisku zanieczyszczonym ołowiem.
Stwierdza się ^u nich nadmierną pobudliwość, a jednocześnie otępienie, zachowanie
agresywne i mniejsze zainteresowanie zabawą, niż normalnie. W 25% przypadków u dzieci, u
których wystąpiła encefalopatia, zauważono zaburzenia w odbieraniu wrażeń i niskie wyniki
testu na inteligencję (według Berga i Zapella). Lin-Fu, w oparciu o obserwacje poczynione w
Chicago, obliczył, że w okresie od 6 miesięcy do 10 lat po zatruciu ołowiem u 59% dzieci
wystąpiły objawy encefalopatii, a u 38% — zahamowania rozwoju psychicznego.
Tego typu wyniki prac naukowych można by cytować w nieskończoność. Ołów
bezsprzecznie powoduje uszkodzenia mózgu, przy czym najbardziej cierpią dzieci i ta część
mieszkańców, których nie stać na ucieczkę z miast na świeże powietrze, którzy mieszkają w
slumsach, przy szosach i są wobec spalin bezbronni. Ale też nic dziwnego, że właśnie wśród
nich rodzi się tyle agresji, brutalności, zbrodni.
Tymczasem można by ustrzec się przed ołowiem, usuwając jego związki przede
wszystkim z benzyny (4-etylen ołowiu), a także z minii i innych farb, z rur, którymi
przepływa woda, z naczyń, (np. ceramika bywa pokryła glazurą ołowianą a do porcelany
dodaje się niekiedy w czasie produkcji ołów i kadm)19), ze stabilizatorów używanych przy
utwardzaniu plastyków itd. Wciąż jeszcze za mało się docenia groźbę, jaką stwarza ten
pierwiastek. Nieskażona gleba ma go ok. 15 ppm. Próbki pyłu pobranego z szos i aułosłrad
wykazały, że może go być od 1000 do 6000 ppm, a w niektórych wypadkach nawet do 50 000
ppm!
Kto mieszka przy ruchliwej szosie powinien profilaktycznie bardzo dbać, aby dzieci
(przyda się i dorosłym) miały w pożywieniu dość magnezu, żelaza, wapnia, cynku oraz
witamin.
Światową produkcję ołowiu oblicza się obecnie na ok. 3,3 min ton rocznie, z czego ponad
ćwierć miliona ton dostaje się do atmosfery w postaci gazów spalinowych. 98% ołowiu,
znajdującego się w powietrzu, pochodzi z motoryzacji i powoli nasza atmosfera nim nasiąka.
Badano kości Indian z Południowej Ameryki, liczące sobie 1600 lat, i porównywano je z
kośćmi zmarłych w ostatnich latach Amerykanów i Anglików. Okazuje się, że w kośćcu
współcześnie żyjących jest 700 do 1200 razy więcej ołowiu niż w kościach dawnych
mieszkańców globu.
Amerykański historyk medycyny, Seabury G. Gilfillan wysunął hipotezę, że... Rzym
upadł z powodu ołowiu. Wiadomo bowiem, że nie żałowano sobie tam wina. A było ono
słodzone zagęszczanym sokiem winogronowym, rodzajem syropu, przygotowywanego w
ołowianych kotłach. Ołów zawarty w winie zniszczył zdrowie i mózgi Rzymian.
Tymczasem zwyczaj dosładzania wina syropem przeniósł się do reszty Europy. A tutaj
popijali chętnie wino braciszkowie zakonni, sami je zresztą przygotowując — wzorem
Rzymu — w ołowianych lub powlekanych ołowiem kadziach. Toteż nic dziwnego, że w
średniowieczu jedną z najczęstszych chorób klasztornych była tzw. kolka jelitowa. Dopiero w
XVII w. odkryto, że jej przyczyną jest zatrucie ołowiem.
Bo jakie są objawy ołowicy? Początkowo — trudne do wykrycia, bo pojawiają się:
pogorszenie ogólnego samopoczucia, obstrukcja, nudności, bezpłodność, dolegliwości
sercowe itp. Dopiero później zaobserwować można kolkę jelitową, zwaną też ołowiową,
ołowiczą obwódkę niebieskoczarną na dziąsłach, bladoszare zabarwienie skóry,
niedokrwistość i w końcu uszkodzenia nerwów i mózgu.
Do tej pory lekarze nie są zgodni, jaka dawka ołowiu jest groźna dla zdrowia. Na ogół
określa się, że 35 mg tego metalu na 100 ml krwi może już wywołać zmiany funkcjonalne w
centralnym systemie nerwowym, choć właśnie ta ilość uchodziła dotąd za nieszkodliwą.
Szczególnie — powtórzmy — dzieci fatalnie reagują na zatrucia, nawet w niewielkich
dawkach. Ale... reakcje bywają rozmaite. Indywidualna tolerancja też jest różna. Może i
poziom magnezu w organizmie oraz magnezu dostarczanego z zewnątrz razem z wodą i
pożywieniem też odgrywa tu pewną rolę. Niemniej w końcu ołów i tak daje znać o sobie.
Oto przykłady z „własnego podwórka". Na akumulatory z poznańskiej „Centry" czeka
cała zmotoryzowana Polska. A jak akumulatory, to wiadomo — ołów. Opary topionego
metalu łatwo przedostają się do powietrza. Ołów jest ciężki, więc jego pyły osiadają na
wszystkim: na maszynach, na odzieży ochronnej, butelce z wodą mineralną, na rękach. Młyny
do ołowiu, z którego powstaje specjalna pasta do wypełniania akumulatorowych płytek, są z
założenia hermetyczne, a jednak czasem zdarzają się awarie. Wentylatory w halach też bez,
przerwy pracują. A jednak... mało kto chce pracować w „Centrze". Wciąż brak tu ludzi, choć
czas pracy wynosi tylko 6 godzin dziennie, a płace są wyjątkowo wysokie.
Kiedyś ołowica była co najwyżej chorobą emerytów, którzy przepracowali w „Centrze"
15—20 lat. Dlaczego? Otóż, zatrudnieni tu byli głównie chłoporobotnicy, którzy po pracy w
fabryce wracali na wieś, gdzie ołowiu w powietrzu nie było. Dziś ludzie ci mieszkają w
centrum miasta, gdzie ołów z samochodów też zatruwa powietrze. A ponadto... akumulatorów
potrzeba coraz więcej, produkcja musi wciąż rosnąć. Może dba się o rozwój tego przemysłu
bardziej, niż o — zdrowie ludzi?
30.IV.1981 r. nadano w TV wstrząsający reportaż dolnośląskiego okręgu miedziowego.
Podgłogowskie huty skażają dymami pełnymi ołowiu dwie wsie; Takoczyce i Bogaczyce,
oddalone zresztą o 200 m. Pada bydło, ginie roślinność, chorują dzieci, w glebie kumuluje się
ołów... i to trwa od 10 lat. Oczywiście brak oczyszczania gazów wylotowych. Lamentuje się,
rozpacza, ale... nawet nie pomyślano o dostarczeniu ludziom dodatkowych ilości magnezu.
Tyleśmy już mówili o wodzie twardej i miękkiej, a tu znów trzeba do tego problemu na
chwilkę wrócić. Otóż, na ryby w wodzie miękkiej — ołów działa toksycznie już przy ilości 10
ppm, a w wodzie twardej — dopiero przy ponad 400 ppm.
Różne rośliny różnie absorbują ten pierwiastek. Na przykład, brusznice i borówki zebrane
z lasu, znajdującego się nawet 25 km od ruchliwych autostrad, zawierają ok. 40 mg ołowiu w
1 kg owoców (norma = 2 mg). Wielokrotnie większą chłonność ołowiu ma korzeń fiołka,
liście dzikiego bzu oraz mchy i porosty. Ołów wypiera magnez z liści i wywołuje w nich
chlorozę (żółknięcie). Na temat wpływu magnezu na przyrodę, zwierzęta i na człowieka
napisano już tomy, a wciąż ukazują się nowe, i nowe prace.
Rtęć
Jest ona naturalną składową niektórych skał, więc i. wody, gleby oraz powietrza. Mimo
to trudno nazwać ją „metalem życia", a raczej zasługuje na nazwę „metalu śmierci". Już w l
w.n.e. Pliniusz Starszy określił ją jako ,,największą ze wszystkich trucizn", a przed ok. 400
laty Paracelsus stwierdził: ,,chorób spowodowanych przez żywe srebro (rtęć) nie sposób
policzyć".
Tragicznego przykładu dostarcza też uprzemysłowiona Japonia, a także Irak, Argentyna,
a bliżej nas — uprzemysłowione Niemcy Zachodnie. Zresztą wszędzie tam, gdzie rozwija się
wielki przemysł, a przedsiębiorcy żałują wydatków na oczyszczalnie (co prawda nieraz
równie kosztowne lub nawet droższe od samych urządzeń przemysłowych), tam zawsze
kończy się na zatruciu środowiska.
Najbardziej zanieczyszczoną rtęcią rzeką w Europie Zachodniej jest Łaba. Zatruwają ją
odpady z kombinatów w RFN, Czechosłowacji i NRD. Jak wykazały pomiary prowadzone w
miejscowości Schnachenburg, wody tej rzeki niosą codziennie m. in. 112 kg rtęci, 186 kg
ołowiu, 457 kg miedzi i 3913 kg cynku. Obliczono, że co roku do środowiska naturalnego
RFN przedostaje się ok. 370 ton rtęci (H), a przewiduje się, że może jej być ciągle więcej.
Nie dość na tym. Rtęć jest bardzo zdradziecka, gdyż początkowo działa bezobjawowo.
Nieodwracalne zmiany w organizmie zaczynają się wcale nie charakterystycznie. Czuje się np.
bóle i zawroty głowy, pojawia się zapalenie dziąseł, trudności z koncentracją, nudności,
bezsenność, wypadanie włosów. A dopiero potem dochodzą zaburzenia mowy, stany lękowe,
nerwowość lub ospałość, zniszczenie białych ciałek krwi, a więc brak odporności organizmu,
wobec czego nawet mała infekcja może być śmiertelna. A w końcowym stadium tego
„pełzającego" zatrucia sztywnieją stawy i człowiek staje się skretyniałą kukłą.
Rtęć kumuluje się powoli w organizmie i to tak zwierząt, jak i ludzi. Na przykład, w
wielu punktach Łaby stężenie jej, jak i zresztą innych trujących substancji, bywa niższe od
dopuszczonych przez Międzynarodową Organizację Zdrowia, ale żyjące w wodzie stworzenia
mają tych „trucizn" w sobie nieraz ogromne ładunki.
Znana była przecież afera węgorzowa. Otóż w 1981 r. rybacy z Hamburga, Dolnej
Saksonii i Szlezwiku-Holsztynu zorganizowali demonstrację (do której przyłączyło się ok. 50
tyś. ludzi) i zablokowali kutrami ujście rzeki koło Hamburga, gdyż zabroniono im pod karą
wysokiej grzywny sprzedawania węgorzy łowionych w Łabie. Ryby te bowiem — jak się
okazało — miały aż tysiąckrotnie większe ilości rtęci w mięśniach od dopuszczalnych, i
rybakom groziło bezrobocie.
Rtęć potrafi dawać o sobie znać także i w następnych pokoleniach. Ekolodzy uważają, że
zagłada dzikich ptaków żyjących nad Łabą również jest spowodowana zatruciem jej wód.
Związki rtęci są absorbowane powoli, ale dokładnie, i osadzają się w mięśniach, nerkach,
systemie nerwowym i mózgu. Ale najsilniej atakują płód, powodując nierzadko dziedziczne
obciążenia.
Ponad 450 wypadków śmiertelnych zanotowano w Iraku w 1972 r. po zjedzeniu chleba z
zatrutej rtęcią mąki. W 1980 r. stwierdzono objawy zatrucia u 1600 argentyńskich niemowląt,
którym zdezynfekowano pieluszki preparatem zawierającym rtęć.
Rtęć czysta, występująca w pierwotnej postaci, nie jest tak groźna, jak jej pary oraz
związki organiczne, powstające w wodzie pod wpływem działania mikroorganizmów. To
właśnie one są absorbowane przez cały łańcuch żywych organizmów, aż dochodzi do
„węgorzy w Hamburgu" i wreszcie do ludzi. Nie darmo nasze babcie wpadały w przerażenie,
gdy stłukł się termometr i „żywe srebro" turlało się po podłodze, rozdzielając się na coraz to
mniejsze kuleczki. Już wtedy wiedziano, jak bardzo rtęć jest trująca, choć przecież jeszcze nie
skażała rzek...
Rtęć z organizmu człowieka jest wydalana bardzo powoli. Zdąży więc — jak mówiliśmy
— uszkodzić mózg, wzrok, smak i dotyk, a także psychikę. Wprawdzie w 1981 r. w RFN
wprowadzono nową ustawę, która groziła bardzo wysokimi karami za spuszczanie ścieków
do rzek, a jej celem było nakłonienie właścicieli przedsiębiorstw do budowy oczyszczalni, ale
procedura wykonawcza została tak urobiona przez bonzów przemysłu i ich wiernych radców
prawnych, że opłaca się dalej płacić stosunkowo niskie grzywny niż budować nowoczesne
oczyszczalnie. To też rzeki w tym kraju coraz bardziej przypominają ścieki czy kanały
kloaczne wypełnione spienioną bryją. Bijmy się w piersi: bo czyż my takich rzek i rzeczek nie
mamy?! Przede wszystkim stwierdzono dużą zawartość rtęci we włosach i we krwi osób,
które odżywiają się stale rybami pochodzącymi z Bałtyku oraz z wód oblewających
uprzemysłowione wybrzeże Kanady i USA, znowu przypomnijmy, że selen ratuje w takich
wypadkach. Odtruwa. Dowiodły tego tuńczyki, zawierające ogromne ilości rtęci. Ponieważ
jednak miały też dużo selenu, nie zatruły ani siebie, ani spożywających ich mięso ludzi.
Już wiele państw ustanowiło normy, określające najwyższy dopuszczalny poziom rtęci w
żywności, w tym także w rybach oraz ich przetworach. Polskie badania dowiodły, że nasze
konserwy rybne zawierają ten składnik, ale w minimalnych ilościach, mniejszych od
najniższych norm przyjętych na świecie. Badania przeprowadzono w instytucie Technologii
Żywności Pochodzenia Morskiego Akademii Rolniczej w Szczecinie.
Norma w USA i Anglii wynosi 0,5 mg rtęci na 1 kg żywności, we Włoszech i Francji 0,7
mg/ kg, w Szwecji, Finlandii i Japonii 1 mg/kg, a w Norwegii — 1,5 mg/kg.
U nas — uważa się, że zawartość ponad 0,5 mg rtęci w 1 kg żywności już jest
niedopuszczalna. Badano 121 partii konserw rybnych w 5 asortymentach; przeciętnie było w
puszkach 0,2 mg rtęci na 1 kg zawartości.
Jako przykład podajmy, że najmniej rtęci zawierał „Siedź po gdańsku" w oleju, bo 0,07 ±
0,02 mg/kg. Czyli — polskie ryby w puszkach możemy spokojnie spożywać.
Świat zrobił się nagle bardzo mały. Już śniegi na szczytach niedostępnych gór w
Himalajach okazały się skażone pyłami cywilizacji. O czystą wodę coraz trudniej, nie tylko w
głębi lądów, ale i w morzach, i oceanach. Hasła ochrony środowiska nie mogą być tylko
hasłami, jeśli człowiek ma przetrwać na tej planecie.
Witamina C, której może być za dużo
Nie będziemy tu omawiać wszystkich witamin; ich cech, wartości biologicznych,
przydatności dla zdrowia itp. Są od tego inne książki. Chcemy tylko opowiedzieć o pewnych
z nich, na ogół niedocenianych i o tych, o których w ostatnich latach powiedziano coś więcej,
niż się dotąd wiedziało. Odgrywają one przy tym ogromną rolę dla zdrowia człowieka.
Zastrzec też na początku wypada, że nie należy nadużywać witamin w pigułkach, co w
wielu krajach jest bardzo modne. Niektóre, np. A i D, stosowane w nadmiarze mogą
powodować bardzo niekorzystne objawy aż do choroby włącznie.
Znane są teorie, że młodzież, czyli tzw. nastolatki, dlatego jest taka agresywna,
wybuchowa itp., bo w okresie dojrzewania eksploduje nagromadzona w ich organizmach
energia, której katalizatorami są nadmierne dawki zażywanych w dzieciństwie witamin. Jest
w tym trochę literackiej fantazji, ale...
Jeśli narysujemy wykres graficzny w postaci poziomej linii, na której oznaczymy
witaminy, przeznaczając dla każdej odcinek proporcjonalny do zapotrzebowania na nią
naszego organizmu, to ponad 3/4 tej linii zajmie witamina C. Potrzebujemy jej bowiem
średnio 80 mg, podczas gdy wszystkich pozostałych witamin razem wymaga nasz organizm
około 20 mg. Co wcale nie oznacza, że są mniej ważne! I że te 80 mg witaminy C, to już
„cała o niej prawda".
Już w 1747 r. student medycyny uniwersytetu w Edynburgu James Lind, późniejszy
lekarz okrętowy, odkrył, że owoce cytrusowe są środkiem skutecznym w leczeniu marynarzy
chorych na szkorbut. Ale dopiero w 1932 r. można było stwierdzić, że tą tajemniczą
substancją zawartą w cytrusach jest kwas askorbinowy, czyli witamina C.
Ile witaminy C dziennie!
Odpowiedź na to proste pytanie wcale nie jest prosta. Mówi się, że dorosły człowiek nie
przyswoi więcej niż 30 mg i cała reszta zostanie wydalona. Okazuje się jednak przy bliższym
zbadaniu, że nasze zapotrzebowanie jest bardzo indywidualne i zróżnicowane. Ponadto wiele
schorzeń i niedomagań organizmu podnosi je wydatnie. Na przykład, dawka dzienna może
wzrosnąć od skromnych 30 czy 80 do 3 tysięcy mg. l więcej!
W 1974 r. dr Terence W. Andersen z Uniwersytetu w Toronto przeprowadzał
doświadczenia na 600 wolontariuszach. Jako zdrowym podawał im początkowo ok. 500 mg
witaminy C tygodniowo. Gdy tylko zauważył u kogoś pierwsze oznaki zaziębienia, od razu,
aplikował dawkę 500 mg dziennie; reszta otrzymywała placebo. Osoby, które zażywały po
500 mg witaminy C dziennie, wykazały nieznaczny stan gorączkowy i szybko wracały do
zdrowia. Przy czym opuściły o 30% mniej dni pracy, niż badani z grupy kontrolnej. Dr
Andersen zaleca więc, aby w okresach masowych zaziębień podawać wszystkim
profilaktycznie po ok. 200 mg witaminy C dziennie, a w wypadkach ostrej infekcji, przez
krótki okres, do ok. 1000 mg, czyli 1 g dziennie.
W późniejszym okresie badacz ten przeprowadzał podobne doświadczenia na tysiącach
wolontariuszy i doszedł do wniosku, że 1200 mg dziennie witaminy C jest dawką (dla
zdrowych), zabezpieczającą przed zaziębieniami w okresie gryp, katarów i innych infekcji.
Dla wielu wystarcza nawet 100 mg, ale trzeba podnosić tę ilość często do 1 g, gdy tylko
ujawniają się pierwsze symptomy choroby. To zalecenie dotyczy na ogół wszystkich ludzi
tzw. przeciętnych. Tymczasem ludzie nie są wcale „przeciętni" i mają swoje indywidualne
zapotrzebowania, zresztą najczęściej zależne od środowiska, w którym żyją.
U nas lekarze również aplikują swoim pacjentom witaminę C. Najlepszy dowód, że
każdej zimy apteki sprzedają mniej więcej dwukrotnie więcej tego środka, niż w ciągu całego
roku, a gdy pojawia się grypa — sprzedaż wzrasta czterokrotnie.
Ponadto ludzie sami sięgają po witaminę C, gdy np. odczuwają bóle reumatyczne lub tzw.
łamanie w krzyżu, a nawet zwykłe zmęczenie, wierząc w jej uniwersalne działanie. Można by
zadawać sobie pytanie, czy rzeczywiście witamina C ma wpływ na przebieg choroby, czy też
wywołuje tylko efekt psychologiczny?
Jedno jest pewne: ludzki organizm nie może się bez tej witaminy obejść. Znajduje się ona
prawie we wszystkich tkankach. Od dawna sądzi się, że działa jako stymulator procesów
metabolicznych. Być może pobudza również niektóre reakcje systemu immunologicznego.
Sytuacja jest w pewnym stopniu paradoksalna, bo dotąd te zagadnienia nie zostały jeszcze
należycie zbadane.
A wyizolował tę witaminę Albert Szent-Gyórgyi już w 1928 r. Cztery lata później ustalił
jej strukturę chemiczną Walter Haworth, a pierwszą syntezę zrealizował w 1933 r. Tadeusz
Reichstein, chemik szwajcarski polskiego pochodzenia.
Nazwę „kwas askorbinowy" nadano witaminie C dlatego, że zapobiega groźnej chorobie:
szkorbutowi. Jak twierdzą znawcy, „na szkorbut umarło więcej żeglarzy, aniżeli zginęło we
wszystkich katastrofach i bitwach morskich".
Dziś na ogół nikt nie umiera na szkorbut. Witamina C leczy początkowe jego objawy, nie
tak bardzo groźne, ale dość powszechne szczególnie u tych, którzy ten składnik lekceważą w
diecie. Ratuje też ludzi w bardzo wielu innych chorobach i dolegliwościach.
Komu więcej, komu!
Więcej witaminy C, niż przeciętnie, wymagają organizmy: palaczy, nałogowych
alkoholików, a nawet ludzi tylko pijących za wiele, cukrzyków, tych, którzy zażywają dużo
aspiryny lub łykają ją regularnie, oraz osób jadających mięso z dodatkiem związków
azotowych, tzn. wędliny, kiełbasy itp. Środki te (m. in. saletry) stosowane w celu zachowania
świeżego wyglądu wyrobów wędliniarskich są prekursorami nitrozoamin — substancji
rakotwórczych, które mogą — w pewnych warunkach — powstawać w naszych żołądkach.
Obecnie dodaje się nieraz witaminę C do tychże wyrobów, aby złagodzić lub nie dopuścić do
działania nitrozoamin.
Ponadto więcej jej potrzebują ci wszyscy, którzy piją wodę ze skorodowanych rur, którzy
mieszkają przy ruchliwych szosach, którzy zażywają niektóre leki, np. tetracyklinę lub
doustne środki antykoncepcyjne. Dalej — wszelkie, chroniczne choroby, wszelkie stresy,
szoki itp. wywołują w organizmie wzmożoną potrzebę pobierania witaminy C.
Jeżeli wypala się paczkę (20 sztuk) papierosów dziennie, to już trzeba sobie podnieść
ilość dostarczanej witaminy C o 25% w stosunku do normy obowiązującej niepalących. Jeżeli
pali się więcej niż paczkę, zapotrzebowanie może wzrastać nawet o 40%. Na 2 tysiącach osób
sprawdzał to dr Omer Pelletier z Kanady, stwierdzając, że po prostu palacze przyswajają
gorzej kwas askorbinowy2). Ludzie, którzy piją dużo piwa, wina, wódki itp., potrzebują
również dodatkowych ilości tego składnika. Zbadali to lekarze szkoccy3). Otóż 'wątroba,
produkując enzym, który ułatwia usuwanie alkoholu z krwi, jest zależna od witaminy C. Im
mniej jej jest, tym dłużej trwa zatrucie organizmu. Zaobserwowano również, że witamina C w
połączeniu z tiaminą (witamina B) i z cysteiną, a także z pewnymi pierwiastkami (magnez i
wapń) może ratować organizmy alkoholików i palaczy przed stałą niedyspozycją,
powodowaną właśnie jednym z tych nałogów czy obydwoma naraz.
Diabetycy wymagają również więcej, bo przeciętnie 1 g dziennie, witaminy C, ponieważ
ich organizm ma trudności z transportem jej poprzez błony komórkowe. Cukrzyca sprzyja
miażdżycy, ale zwiększone dawki witaminy C potrafią te trudności przezwyciężyć.
Wiadomo, że kadm jest dla nas trucizną, a w minimalnych nawet ilościach powoduje
podniesienie ciśnienia. Ze skorodowanych rur wodociągowych uwalnia się ten toksyczny
pierwiastek, ale witamina C (a także cynk) potrafi ratować organizm przed patologicznymi
zmianami spowodowanymi kadmem. Udowodniono to na zwierzętach doświadczalnych6).
Podobnie witamina C ratuje nas przed zatruciem gazem i pyłami znajdującymi się w
powietrzu uprzemysłowionych miast i osiedli czy też bardzo ruchliwych autostrad, szos i dróg.
Ponadto kwas askorbinowy jest jednym z niezwykle cennych dla zdrowia antyoksydantów.
Zdrowy rozsądek i obserwacje własnego organizmu, a także lekarz, który zna nasz ustrój,
mogą określić zapotrzebowanie na witaminę C. Poziom jej bowiem w organizmie jest bardzo
zmienny i zależy od wielu spraw. Można mieć jej wystarczającą ilość przy śniadaniu, a np. o
połowę za mało przy obiedzie. W ciągu kilku minut bardzo silnej emocji, np. gniewu,
potrafimy ,,spalić" 2000 do 3000 mg witaminy C i więcej. A magazynować — praktycznie
biorąc — nie potrafimy jej wiele.
Jak poznać niedobory witaminy C!
Lekarz rozpozna je szybko. Ale gdyby ktoś chciał to stwierdzić sam, co powinien
obserwować? Przede wszystkim swój język. Około 200 lat temu James Lind, który pierwszy
wprowadził owoce cytrusowe do diety żeglarzy, opisywał rodzaj żylaków na spodniej części
języka, będących oznaką szkorbutu, czyli gnilca (brzydka polska nazwa). Dużo później
lekarze potwierdzili to rozeznanie, jako dające 100% pewności. Na spodzie języka ukazują się
jakby zgrubiałe czerwone linie. Inne objawy to plamki, a raczej grupki małych czerwonych
cętek albo łusek na skórze ramion.
Jeszcze inny, ale już późniejszy symptom, to krwawienie pojawiające się z dziąseł przy
myciu zębów, przy ugryzieniu czegoś twardszego itp. Zdarza się, że te objawy bywają dość
często w starszym wieku lub po przebyciu pewnych chorób. Zwykle po prostu w tych
wypadkach zaniedbano jadania produktów bogatych w witaminę C, a jeśli się ją nawet
zażywało w postaci farmaceutyku, to albo zbyt małe ilości, albo też organizm źle ją
przyswajał.
Do lepszego przyswajania kwasu askorbinowego przyczynia się witamina P. Występuje
ona w kilku formach: m. in. rutyny (która ratuje nas przed żylakami, hemoroidami itp.) lub
cytrynu, który właśnie ułatwia przyswajanie witaminy C. Jest go najwięcej w albedo czyli
białej błonce znajdującej się pod zewnętrzną skórką owoców cytrusowych. Rutyna natomiast
występuje obficie m. in. w kaszy gryczanej.
Witamina C i cholesterol
Chore serce potrzebuje witaminy C w tak dużych ilościach, że zabiera ją niemal całą z
organizmu, powodując obniżenie poziomu prawie takie, jak w szkorbucie. Do tego wniosku,
po wielu doświadczeniach, doszedł dr R. Hume wraz z czterema współpracownikami ze
szpitala w Glasgow (Szkocja). Pierwsze badania przeprowadzono na 26 mężczyznach i 5
kobietach, którzy mieli zawały serca. Po upływie 6 do 12 godz. od ataku, poziom kwasu
askorbinowego w leukocytach obniżał się powoli aż do poziomu odpowiadającemu
szkorbutowi, czyli chorobie wywoływanej przez znaczny niedobór witaminy C.
Leukocyty to — białe ciałka, krążące razem z krwią i dostarczające wiele substancji, a m.
in. witaminę C do wszystkich tkanek, które jej potrzebują. Poziom w nich kwasu
askorbinowego przyjmuje się za ogólny jego poziom w organizmie.
Ale jeżeli poziom tego składnika we krwi tak się katastrofalnie obniżył, to... co się z nim
stało? Nasuwało się przypuszczenie, że „brał udział w ratowaniu serca". Wiadomo przecież,
że jedną z najbardziej znanych funkcji tej witaminy jest pomoc w formowaniu się tkanki
łącznej. Jeśli porównać nasz szkielet do żelbetowej konstrukcji gmachu, to tkankę łączną
można porównać do zaprawy murarskiej, którą połączone są cegły w tymże gmachu. A bez
witaminy C ta tkanka łączna nie może się regenerować, ponieważ rozmnażające się komórki
byłyby niezdolne do zachowania kształtu, a także do pełnienia swoich funkcji.
Podczas „ataku serca" zablokowana tętnica wieńcowa pozbawia serce tlenu i następuje
śmierć lub uszkodzenie części mięśnia sercowego. Tkanka łączna musi więc natychmiast
działać i „reperować" uszkodzenie, do czego niezbędnie i natychmiast potrzebuje witaminy C.
Wniosek ten potwierdziło przebadanie wielu próbek pobranych z serc osób zmarłych z
różnych powodów. Okazało się, że w sercach zmarłych na zawał znajdowało się ok. 25%
więcej witaminy C.
Natomiast kanadyjski kardiolog, prof. dr Haegevit i jego współpracownicy dowodzą, że u
ludzi zmarłych na zawał szczególnie niski był poziom magnezu w martwiczo zmienionym
mięśniu serca. Jest to zgodne z ostatnimi oświadczeniami WHO, które stwierdzają, że miękka
woda z niedoborami wapnia i magnezu sprzyja i miażdżycy i zawałom.
W Kapsztadzie (Republika Południowa Afryki) dr B. Bronte—Stewart z zespołem
dokonał niespodziewanego odkrycia. Otóż pacjenci, cierpiący na ciężki szkorbut, mieli też
nienormalnie niski poziom cholesterolu, który po leczeniu witaminą C wracał do normy. Gdy
podawano ten lek osobom z normalnym poziomem cholesterolu — żadnych zmian nie było.
A więc, kwas askorbinowy nie tylko wymywa nadmiar cholesterolu z arterii, ale także
normalizuje jego metabolizm. Obniża, gdy jest za wysoki, i podnosi, gdy jest za niski.
Oczywiście, nie jest on jedynym czynnikiem oczyszczającym nasze arterie z nadmiaru
cholesterolu. Wiele składników żywności — inne witaminy, niezbędne nienasycone kwasy
tłuszczowe, białka, sole mineralne itp. — jest równie koniecznych do normalnego
funkcjonowania naszego ciała.
Arterioskleroza ma fatalne konsekwencje dla działalności serca i mózgu i można ją
nazwać chorobą, wywołaną niedoborami wielu składników, a jednym z nich jest właśnie
kwas askorbinowy, obok znanych biopierwiastków, jak magnez, wapń, chrom i lit.
Anglik, dr Geoffrey Taylor długie lata pracował na Dalekim Wschodzie. Był m. in.
profesorem na Wydziale Medycznym Uniwersytetu w Lahore, w Pakistanie. Całe życie miał
do czynienia także i z pacjentami niedożywionymi, głodującymi. Gdy po wojnie wrócił jako
emeryt do Anglii, kontynuował prowadzone od lat naukowe badania nad witaminą C i
witaminami z grupy B, szczególnie nad wpływem ich niedoboru na organizm. Mimo że
brytyjskie Ministerstwo Zdrowia głosi, iż — prócz wyjątkowych przypadków — nie ma u
nich niedoborów żywnościowych, dr Taylor stwierdził; że ponad 1/3 ludności cierpi tam na
„chroniczny przerywany szkorbut". Szczególnie daje im się ta choroba we znaki zimą, gdy
jadają mniej warzyw i owoców. Przy tym podejrzewa on, że tak jest także w wielu innych
krajach Europy. Nadmierne spożycie cukru, białej oczyszczonej mąki i innych
przemysłowych produktów spożywczych powoduje spadek udziału warzyw i owoców w
diecie, co pociąga za sobą niedobór witaminy C.
Można zresztą zaobserwować, że zimą, a także na przedwiośniu, wypadki zawałów i
innych dolegliwości sercowych są o wiele częstsze niż latem i wczesną jesienią, gdy świeżych
płodów rolnych jest pod dostatkiem i gdy jada się je w większej ilości.
Witamina C i choroby nowotworowe
W 1971 r. obiegła świat rewelacyjna teoria, że raka można wyleczyć witaminą C. Otóż dr
Ewan Cameron ze Szkocji (Vale of Leven Hospital, Loch Lomondside) i dr Allan Campbell
donosili o tym w naukowym piśmie. Dowodzili, że duże dawki tej witaminy mogą
powodować naturalną odporność przeciw nowotworom. Niemniej jednak zgłaszali różne
zastrzeżenia.
Witamina C podnosi ogólną odporność organizmu na wszelkie choroby, nie tylko
nowotworowe. Dr Cameron wraz ze słynnym Linusem Paulingiem podkreślali, że w wielu
wypadkach wzmaga ona odporność organizmu na możliwość powstawania nowotworów, jeśli
jej jest dostatecznie dużo. Poza tym w pewnym stopniu pomaga w odbudowie chorej komórki
czy tkanki, a także sprzyja wzmożeniu aktywności leukocytów, by ich działalność była
skuteczna. Pomaga też gruczołom wydzielania wewnętrznego w produkcji łiormonów, dzięki
czemu organizm łatwiej znosi różne stresy.
Gdy u doświadczalnych szczurów wywoływano raka kancerogennymi chemikaliami,
produkowały one tyle witaminy C, że w porównaniu z zapotrzebowaniem organizmu
człowieka byłoby to — 16 g dziennie. Zwierzęta, oprócz świnek morskich i małp, potrafią
bowiem syntetyzować kwas askorbinowy we własnym organizmie, człowiek — nie! Musi jej
dostarczać ustrojowi codziennie wraz z pożywieniem.
Doktorzy Cameron i Pauling stwierdzili, że na ogół pacjenci chorzy na nowotwory mają
w organizmie ogromne niedobory witaminy C, takie jakie występują już na granicy szkorbutu.
Doktorzy Cameron i Campbell wypróbowali leczenie witaminą C na 50 wolontariuszach, na
ogół tak chorych, że już żadna terapia nie dawała nadziei. Początki nie były zachęcające. 10
pacjentów odpadło z doświadczenia od razu z różnych powodów, np. brak zgody rodziny. Nie
wszyscy pozostali znosili dobrze dawkę 10 g kwasu askorbinowego dziennie. Dostawali
biegunki, nadkwaśności, bicia serca itd. Każdy odczuwał jakieś dolegliwości. Lekarze zresztą
wiedzieli, że dostarczanie większych ilości niż 4 g na dobę może wywołać powstawanie
kamieni nerkowych.
Z tych 40 pacjentów — 4 zmarło na początku kuracji, u 17 długo nie uzyskiwano
poprawy, ale bóle się zmniejszyły i następnie odczuli polepszenie, choć niezbyt widoczne. U
11 pacjentów zauważono wyraźną poprawę. Na przykład, 67-letni pacjent, który nie nadawał
się do operacji, gdyż nowotwór zaatakował wątrobę i woreczek żółciowy, po zażywaniu dużej
dawki witaminy C nabrał apetytu, zyskał na wadze, uregulował żołądek i zmarł dopiero w
209 dni po rozpoczęciu kuracji witaminowej. Przebieg jego choroby był charakterystyczny
dla tej grupy 11 pacjentów.
U 18 chorych poprawa była widoczna i nieraz zdumiewająca. Oto przykład: 69-letni
mężczyzna w 1969 r. miał operację raka odbytu. W 1972 r. wrócił do szpitala z wyraźnymi
oznakami raka wątroby we wczesnym stadium. Terapię kwasem askorbinowym prowadzono
przez 6 miesięcy, tj. tak długo, aż wątroba znowu zaczęła normalnie pracować. Ponad 2,5
roku kontynuował zażywanie witaminy C, już w normalnych dawkach i był (co stwierdzili
doktorzy Cameron i Campbell) zupełnie zdrowy.
Witamina C zapobiega więc chorobie, ale jej nie leczy. Pomaga organizmowi w
zwalczaniu schorzenia, szczególnie w początkowym stadium, ale tylko w wypadkach, gdy
organizm ma takie możliwości. Dr Linus Pauling twierdzi, że ok. 10% zgonów na raka można
by uniknąć, gdyby dostarczało się stale chorym dostateczną ilość tego składnika, a więc —
jak obliczył — byłoby uratowanych każdego roku w samych Stanach Zjednoczonych 15 do
20 tysięcy istnień ludzkich. Teorię tę przedstawił w przemówieniu na otwarcie nowego
laboratorium onkologicznego na uniwersytecie w Chicago w 1971 r.
Witamina C i wirusy
Wiadomo, że rozmaitych rodzajów wirusów, powodujących najróżnorodniejsze choroby
jest mnóstwo, i oto okazała się rzecz niezwykła: witamina C potrafi zwalczać — jak się dotąd
wydaje — wszelkie wirusy. Przynajmniej tak stwierdził po raz pierwszy dr Akira Murata i
niezależnie od niego dr Fukumi Morishige — obaj Japończycy.
W Japonii wirusowe zapalenie wątroby należało do schorzeń często przenoszonych
podczas transfuzji krwi. Choroba ujawniała się po 60 do 120 dniach. W ciągu 7 lat badań dr
Morishige miał 11 przypadków choroby, tj. wirusowego zapalenia wątroby, pośród 150
pacjentów po transfuzji, którzy otrzymywali mniej niż 2 g witaminy C dziennie. Ale
spomiędzy 1100 pacjentów, którzy dostawali dawkę 2 g przez 2 tygodnie po transfuzji, nie
było ani jednego przypadku tej choroby. Podobne wyniki uzyskał inny szpital wśród 1400
pacjentów, wobec czego podawanie tej ilości kwasu askorbinowego pacjentom po transfuzji
stało się w obu tych placówkach obowiązujące. Dr Morishige poleca nawet podawanie 3 do 6
g dziennie (w trzech porcjach) przez kilka dni przed transfuzją i przez 2 tygodnie po tym
zabiegu. Zwykle witaminę tę aplikuje doustnie.
Dr Fukumi Morishige zaczął następnie podawać pacjentom z innymi wirusowymi
chorobami również duże dawki kwasu askorbinowego. Aplikował go np. z dobrym skutkiem
w takich schorzeniach, jak wirusowe zapalenie płuc, świnka, odrą, zapalenie opon
mózgowych i inne. Warto tu przypomnieć, że nasze powszechne leki antywirusowe nie są
niewinne. Ich uboczne skutki wykazywano nieraz na zwierzętach laboratoryjnych.
Poza Japonią inni lekarze też mieli dodatnie wyniki doświadczeń nad zwalczaniem
wirusów witaminą C. Na przykład, dr Fryderyk R. Klenner z małego miasteczka w USA
(Reidsville) od 25 lat leczy w ten sposób swoich ,,zawirusowanych" pacjentów.
Leczył on też witaminą C, i to dawkami 7—10 g dziennie, uporczywe herpes simp(ex,
czyli opryszczkę występującą dokoła warg. Czasem podawał tę witaminę pacjentowi doustnie
10 do 15 razy dziennie. Stwierdził, że kwas askorbinowy również niszczy wirusy odry w
ciągu 24 godz. Aplikował więc zastrzyki domięśniowe (350 mg na 1 kg wagi ciała) co 2 godz.;
wynosiło to przeciętną dawkę 12 g dziennie.
Gdy jeszcze nie było szczepionki Salka przeciw polio (choroba Heine-Medina) dr
Klenner leczył pacjentów witaminą C. Dwaj młodzi chłopcy, którym dawał duże jej dawki,
wrócili zupełnie do zdrowia i nawet mieli pewne sukcesy w drużynie sportowej w swojej
szkole. Trzecie dziecko, ich koleżanka, leczona przez innego lekarza, już jako młoda kobieta
musiała chodzić z nogą w szynach.
Jest oczywiste, że tak duże dawki witaminy C można podawać tylko pod opieką lekarza i
to musi być spełnionych wiele warunków. Ale nie zapominajmy, że ciężka wirusowa choroba
stwarza sytuację poważną, nieraz chodzi w niej nawet o ratowanie życia.
Po łacinie nos znaczy rino, stąd różne leki na katar mają taki przedrostek w nazwie, a
także wirus powodujący katary zwie się rhinowirus. Gdy dostaje się on do komórki, bierze
udział w przemianie kwasów nukleinowych, co nie przeszkadza jego „rozmnażaniu się".
Naturalnie organizm podejmuje wówczas walkę. Białe ciałka krwi próbują odeprzeć atak.
Mamy wówczas gorączkę albo osłabienie, ból głowy itp. Zwyciężone wirusy są usuwane z
organizmu razem z padłymi w walce bohaterami — leukocytami przez ,,mokry" nos. W tej
właśnie walce ogromnie pomaga witamina C.
W swojej książce pt. Leczenie witaminami dr Władysław Kierst przedstawia mnóstwo
przykładów na uzdrawiające działanie witaminy C. Podaje m. in., że choć nie można uważać
zaćmy za wynik hipowitaminozy (niedoboru witaminy C), to faktem jest, że występowanie tej
choroby łączy się ze znacznym zmniejszeniem ilości kwasu askorbinowego w soczewce oka.
Również i u dzieci, u których często występują zakażenia migdałków paciorkowcem,
zauważono niski jego poziom.
Prof. Kierst podaje, że w wielu przypadkach schorzeń skóry pomaga witamina C (200 do
1000 mg) i to razem z witaminą P (100 do 500 mg). Leczy się w ten sposób np. erytrodermię
(bo w złuszczającym się naskórku wydala się mnóstwo witaminy C), chorobę Addisona,
schorzenia bakteryjne skóry, uszkodzenia porentgenowskie, a także rozmaitego rodzaju skazy
krwotoczne, związane ze zwiększoną przepuszczalnością naczyń.
Niedobory kwasu askorbinowego stwierdza się też w chorobach reumatycznych i wielu,
wielu innych. Zajmijmy się więc sylwetką największego entuzjasty i propagatora witaminy C
— Linusem Paulingiem.
Linus Pauling
W 1954 r. Pauling otrzymał nagrodę Nobla w zakresie chemii, kładąc podwaliny pod
biologię molekularną, która dziś stała się owocującą dziedziną wiedzy. Potem usilnie walczył
przeciw wojnie nuklearnej i tak przekonująco potrafił o tym mówić, że w 1962 r. otrzymał po
raz drugi nagrodę Nobla, tym razem pokojową. Otworzył też drogę do rozwoju nowej nauki,
zwanej później inżynierią genetyczną.
Niedaleko San Francisco powstał instytut jego imienia: Instytut Wiedzy i Medycyny, w
którym pracuje się głównie nad wpływem odżywiania na zdrowie człowieka i nad
zapobieganiem chorobom. Zabrano się tam np. do badania składu — bardzo przecież
bogatego w różne (ok. 200) substancje — moczu, a także oddechu i krwi ludzkiej. Analizuje
się różne składniki obecne w organizmie człowieka zdrowego, a także chorego. Tę dziedzinę
nauki Pauling nazwał ortomolekularną medycyną, uważając, że jest ona niedoceniana przez
lekarzy. Wyliczenie odkryć dokonanych tylko przez niego samego stanowi długą listę.
Dotyczą one takich dziedzin, jak: poznanie i rola wielu enzymów, znaczenie hemoglobiny i
innych białek, immunologia, anestezja, choroby umysłowe, anemia itd. Pauling dał podstawy
do dalszych dociekań, w nowych dziedzinach wiedzy medycznej, żywnościowej, profilaktyce
itd.
Dla każdego z nas niezwykle ważne jest to, że — według Paulinga — moglibyśmy
uniknąć wielu schorzeń, odpowiednio żyjąc i odżywiając się we właściwy sposób. Obliczył
nawet, że można przedłużyć życie o 15 do 20 lat, jeśli będzie się przestrzegało następujących
reguł:
• Codziennie Odpowiednio określona ilość witaminy C (w granicach rozsądku).
• Codziennie dowolna ilość witaminy E.
• Zapewnienie odpowiedniej ilości innych witamin i soli mineralnych.
• Ograniczenie ilości węglowodanów, szczególnie cukru.
• Zaprzestanie palenia.
Dr Pauling stwierdza, że witaminy C i E — jako silne antyoksydanty — zabezpieczają;
nas przed przedwczesnym starzeniem się. Nie tylko walczą, ale i nie dopuszczają do
tworzenia się w organizmie wolnych, niezwiązanych drobin, które — według nowych teorii
— są przyczyną przedwczesnego starzenia się organizmu, a których działalność Pauling
nazywa ,,wolnym chuligaństwem".
Poza tym ten Wielki Laureat Nobla podkreśla, że witamina C jest najlepszym
zabezpieczeniem przed popularnymi zaziębieniami. Trzeba jej dostarczać organizmowi 1 g
dziennie, a lekarz powinien polecić odpowiednią dawkę na pierwszy sygnał choroby.
L. Pauling w swojej książce Witamina C a przeziębienie dowodzi, że witamina C w
dawkach od 1 do 5 g dziennie może zapobiegać, a w dawkach do 15 g dziennie, skutecznie
leczyć przeziębienie. Sprawdził to zresztą na sobie i swojej rodzinie. Ale po wielu badaniach,
prowadzonych nieomal na całym świecie przez innych naukowców, okazało się, że, owszem,
podawanie jej co pół godziny po 1,5 g usuwa objawy przeziębienia, ale tylko u niektórych
osób. Większość ludzi na taką kurację nie reaguje. Wobec czego uznano, że raczej w
wypadkach przeziębień witamina C nie skutkuje, a u ludzi np. skłonnych do podagry duże jej
dawki mogą zwiększać zawartość kwasu moczowego w płynach ustrojowych.
Pauling, a potem wielu innych potwierdziło, że witamina C pomaga przechodzeniu żelaza
z jelit do krwi. W tym celu organizm potrzebuje jej 75 mg dziennie, i w tym wypadku
obecność jej jest niezmiernie korzystna, biorąc pod uwagę znane kłopoty z przyswajaniem
żelaza.
Warto podkreślić, że nie cały świat naukowy godzi się z tym stanowiskiem. Nie ulega
jednak wątpliwości, że do obowiązku ludzi, zajmujących się profilaktyką, należy ochrona
przed niedoborami niezbędnych dla zdrowia czynników. Więc także witaminy C.
Historyjka z Australii
Dr Kalokerinos Archie, lekarz australijski, napisał książkę pt. Every Second Child (w
tłum. Każde drugie dziecko. Wyd. Thomas Nelson Ltd Melbourne, Australia, 1977). Otóż,
wśród tubylczej ludności Aborigenów statystycznie co drugie dziecko umierało. Stąd tytuł.
Kiedyś ta ludność autochtoniczna zamieszkiwała najżyźniejsze połacie Australii i cieszyła się
dobrym zdrowiem. Przybysze zza mórz zepchnęli ich na nieurodzajne ziemie, i właśnie, do
jednej z takich wiosek przybył dr Kalokerinos, młody lekarz, który dopiero co ukończył
studia medyczne.
Natychmiast stwierdził, że większość dzieci ma chroniczny katar i zapalenia uszu, więc
zaczął leczenie od podawania antybiotyków. Ale te cudowne leki nie dawały cudownych
rezultatów. Mali pacjenci marli. Do swojego niewielkiego szpitaliku wziął więc grupkę dzieci,
przypuszczając, że odpowiednio odżywiane — ozdrowieją. Na próżno. Ginęły jak inne, nagle,
nieoczekiwanie, bez uprzednich oznak.
Dzieci najbardziej chore — z trudnościami w oddychaniu, pobudliwe, z grzbietem
pochylonym jak u starców, odmawiające jedzenia — posłał do wybitnego specjalisty,
mieszkającego o 220 mil od wioski Aborigenów. I ekspert oświadczył, że jest to szkorbut.
Dr Kalokerinos nie chciał wierzyć. Przecież dawał swoim pacjentom w szpitalu więcej
nawet witaminy C, niż ich wiek wymagał. Symptomy szkorbutu też były dziwne, mało
charakterystyczne. Niemniej jednak zaczął im aplikować kwas askorbinowy w zastrzykach.
Zdumiało go, jak szybko następowała poprawa.
A to, że dzieci chorowały na szkorbut potwierdziły badania ich diety. Jadały niemal
jedynie białe pieczywo, białą mąkę, dżemy, cukier i kiełbasę. Żadnych źródeł witaminy C w
ich pożywieniu nie było. Żadnych świeżych warzyw i owoców. Ponadto okazało się, że w
ogóle Aborigeni, szczególnie dzieci, wykazują minimalną odporność na choroby, o wiele
mniejszą niż biali. Stąd tak duże zapotrzebowanie na witaminę C.
Jakież było zdumienie doktora Kalokerinosa, gdy w 1969 r., czyli w ok. 20 lat po tych
wypadkach, trzej lekarze z regionu Alice Springs, a więc z okolic cywilizowanych, a nie
zagubionych gdzieś w buszu, donosili o swoim własnym spostrzeżeniu: niezwykle niskim
poziomie witaminy C we krwi Aborigenów.
Zaczął się wówczas spór o pierwszeństwo odkrycia i narobił tyle szumu w Australii, że
dzięki temu dziś podaje się wszystkim rdzennym Australijczykom dodatkowe dawki kwasu
askorbinowego. Uznano też, że śmierć co drugiego dziecka Aborigenów była spowodowana
fatalnym niedopatrzeniem medycyny. Odtąd wprowadzono zasadnicze zmiany w ich
odżywianiu.
Witamina C i starość
Japończyk, dr M. Higuchi stwierdził, że istnieje związek między zawartością witaminy C
w organizmie, a hormonami produkowanymi przez gruczoły płciowe. Gdy zaczynają one
słabnąć, wtedy ich zapotrzebowanie na tę witaminę bardzo wzrasta i ,,odbierają" ją z całego
organizmu. To odkrycie tłumaczy, dlaczego w starszym wieku poziom kwasu askorbinowego
we krwi spada — co było faktem od dawna znanym medycynie. Podejrzewano, że może
starzy ludzie jadają mniej produktów bogatych w ten związek lub że gorzej go przyswajają.
W każdym razie wiedziano, że nawet, gdy dostarczanie witaminy C w pożywieniu czy w
pastylkach było takie samo jak w latach dojrzałych, w miarę starzenia się, poziom jej we krwi
malał. Spadek ten był większy u mężczyzn, niż u kobiet. Przypuszczano, że powodem tego
było palenie i dieta: kobiety na ogół mniej palą i częściej jadają owoce, warzywa i zieleniny,
niż płeć męska. Ale okazało się, że przy jednakowym żywieniu różnica w poziomie witaminy
C w krwi nie znikała. Widocznie więc są to różnice związane z płcią.
Trzej brytyjscy lekarze: Andrews, Fletcher i Brock przeprowadzili następujące
doświadczenie. Podzielili pacjentów w trzecim wieku na 3 grupy. Pierwszej podawali placebo,
drugiej — po 40 mg witaminy C dziennie, a trzeciej — po 80 mg. Dopiero ta ostatnia grupa i
to po 9 miesiącach zażywania miała poziom witaminy C w białych ciałkach krwi taki, jaki
spotyka się u młodych ludzi. Badacze ci doszli do wniosku, że 200 mg kwasu askorbinowego
dziennie dla zdrowych starszych osób wcale nie jest zbyt wielką dawką.
Niedostateczna ilość witaminy C wywołuje wiele oznak starości, jak zmarszczki, pochyłe
plecy, tzw. kwiaty starości, czyli ciemne plamki na skórze, i łatwość powstawania krwotoków.
Dostateczna jej dawka może przedłużać „cechy młodości" i powstrzymać spustoszenia
dokonywane przez czas.
Jak to się dzieje? Różnymi drogami kumulują się szkody dokonywane przez „wolne
rodniki" — jak twierdzi dr A. L. Tappel z Uniwersytetu Kalifornijskiego w swojej rozprawie
na temat żywności zasobnej w antyoksydanty, opóźniające proces starzenia. Upraszczając,
można powiedzieć, że wolne rodniki są to atomy lub grupy atomów, dysponujące jednym
elektronem o nieskompensowanym skręcie elektrycznym. „Ogólna ilość reakcji, którą wolne
rodniki potrafią wywołać, może przyprawić o zawrót głowy" — stwierdza dr Tappel12). I u
nas w latach pięćdziesiątych nad podobną teorią pracował dr Roman Pereł.
Niektóre z tych reakcji powodują zmiany w enzymach i kwasach aminowych, nieraz
bardzo poważne. Dr Tappel uważa jednak, że zdolności organizmu do „odnawiania się" są
bardzo silne, mimo destruktywnych wpływów chorób i niedomagań. A witamina C jest
jednym z dwóch najważniejszych czynników żywnościowych, które pracują przeciw
szkodliwej działalności wolnych rodników. Drugim takim czynnikiem jest witamina E.
Kolagen stanowi 30% białek organizmu ludzkiego. Tworzy on tzw. włókna klejorodne
tkanki łącznej. Działalność jego można by więc porównać do roli, jaką spełniają w
budownictwie stalowe druty. Pomaga bowiem wiązać tak emalię na zębach, jak i kości, tak
tkanki typu serce, jak krew. Otóż z wiekiem kolagen ma tendencje do kurczenia się.
Obumiera i musi być zastąpiony nowymi komórkami. Jeśli nie następuje to szybko, liczba
komórek maleje i kolagenu jest mniej. Wielu uczonych uważa, że objawy starości są wyraźnie
związane ze zmniejszaniem się kolagenu. A dobrze znany jest fakt, że zdolność jego do
regeneracji zależy od przyswajalności witaminy C bardziej, niż od innych czynników. Jest to
też jeden z najważniejszych powodów, dla których w starszym wieku zapotrzebowanie na
kwas askorbinowy wzrasta.
Dr Sokoloff, dyrektor Instytutu Biologii w Lakeland na Florydzie, już w 1966 r. dowiódł,
że po odżywianiu bogatym w cukier i tłuszcz powstają trójgiicerydy, które „zlepiają" osocze
krwi, osadzając na ściankach naczyń krwionośnych różne rodzaje tłuszczów, nie tylko
cholesterol. Przy tym dowiódł, że więcej trójglicerydów powstaje z cukru, niż z tłuszczów.
Organizm nasz broni się przed tym syntetyzując enzym, znany jako lipoproteinowa lipaza.
Ale do jego produkcji znowu potrzebna jest witamina C. Dzięki niej więc trójglicerydy są
rozbijane na wolne kwasy tłuszczowe i wydalane wspólnie z nadmiarem cholesterolu. Nie ma
wówczas warunków do wiązania się niebezpiecznych płytek tłuszczowych, które zaklinowują
się w ściankach arterii, powodując w końcu to, co zwiemy sklerozą.
Aby witamina C tak działała, nie wystarcza jednak jednorazowa duża porcja. Jej wpływ
na nasze naczynia krwionośne zaczyna się dopiero po 5—6 miesiącach regularnej kuracji w
odpowiednich dawkach. Dobrze byłoby zacząć o tym myśleć już po 40-tce. Gdzie szukać
źródeł witaminy C poza apteką?
Źródła witaminy C
Najbogatszym u nas w kraju źródłem witaminy C są owoce róż. Róża polna (Rosa
canina), zwana też psią lub szypszyną, zawiera w 100 g owoców ok. 500 mg witaminy C;
róża pomarszczona, zwana fałdzistolistną (Rosa rugosa) — 800 do 900 mg tego składnika.
Legenda głosi, że różę pomarszczoną przywieźli do Polski wygnańcy po powstaniu 1863 r.,
powracający z Syberii. Ma ona duże, okrągłe owoce, kwitnie i równocześnie owocuje mniej
więcej od sierpnia aż do mrozów. Jej kwiaty są duże, pachnące, karminowe, białe lub różowe.
Krzewy dochodzą do 1,5—2,5 m wysokości.
Róża girlandowa (Rosa cinnamomea) jest najbogatsza w witaminę C, bo zawiera jej w
100 g aż ok. 2400 mg. Kwitnie czerwono, a owoce zbiera się w sierpniu. Gdy rośnie na
płaskim gruncie, potrafi tworzyć płożący się żywopłot. Owoce ma okrągłe, lekko spłaszczone,
ze sterczącymi, całobrzegimi działkami kielicha.
Różnych gatunków tego typu róż jest ponad 20. Wszystkie ich owoce są bardzo cenne
pod względem odżywczym. Mówi się zwykle tylko o witaminie C, ale jest w nich również
bardzo wiele składników mineralnych. Naturalnie, że najlepiej byłoby je jadać na surowo, po
usunięciu nasion i dzieci nieraz to robią. Dla dorosłych warto przyrządzać wina, marmoladki,
konfitury i soki parowane, uchodzące za jedne z najsmaczniejszych. Ponadto można owoce
róż suszyć i przyrządzać z nich herbatkę.
Wino z róży. Owoce czyści się (nie dryluje), myje starannie i nasypuje do gąsiorka,
wypełniając ok. 1/3 jego objętości. Potem zalewa przegotowaną, ostudzoną wodą z cukrem do
ok. 3/ 4 jego objętości. Dodaje się drożdży winnych, zgodnie z przepisem na opakowaniu, i
zostawia na ok. 3 miesiące. Wówczas ściąga się zawartość rurką plastykową do mniejszej
butli, aby była prawie pełna, i znowu odstawia na 3—4 miesiące. Potem już ściąga się wino
znad osadu do zwykłych butelek.
Pozostałe w butli owoce można powtórnie zalać wodą z cukrem i zaprawić drożdżami,
dokonując tego co<3—4 miesiące. Cukru daje się zwykle 25 do 30 dag na każdy litr
wlewanej wody.
W kieliszku takiego wina (z róży polnej) jest ok. 70 mg witaminy C, a ponadto wiele
innych witamin i skarbów rozpuszczalnych w wodzie i alkoholu.
Marmoladka z róży. Obrane i umyte owoce włożyć do pojemnika młynkomiksera z
dodatkiem ok. pół szklanki wody i rozdrobnić. Potem przetrzeć przez sito, odrzucając nasiona,
a miazgę z cukrem zasmażyć lub osłodzoną pasteryzować.
Konfitura z róży. Owoców nie myć, a po obcięciu zielonych płatków kielicha i szczytu
owocu wydrylować. Następnie bardzo starannie umyć w kilku wodach, odsączyć, wrzucić na
wrzący syrop i smażyć, tak jak konfitury. Gorące wkładać do wyprażonych, idealnie czystych
twistów. Napełnione od razu zamykać i wkładać pod kocyk („sucha pasteryzacja"). Po
ostudzeniu odwracać do góry dnem.
Na drugim miejscu po owocach róż należałoby chyba wymienić natkę pietruszki. Też jest
poliwitaminowa i polimineralna, a witaminy C ma wyjątkowo dużo, bo 128 do 193 mg w 100
g. Ale może najlepiej widać to w tabelce15), w której podajemy produkty najbogatsze w ten
składnik.
Produkty (100 g) Zawartość witaminy C (w mg)
Owoce róży dzikiej 550
Owoce róży dzikiej drylowane 660
Przecier z róży 840
Susz z róży 160—1140
Owoce rokitnika 200—600
Truskawki 46—234
Porzeczki czarne 148—258
Cytryny 20—70
Pomarańcze 16—47
Grejpfruty 24—45
Chrzan 105—138
Papryka 125
Natka pietruszki 128
Rzeżucha 61—89
.Koperek zielony 100
Inne warzywa i owoce mają witaminy C mniej; np. jabłka i gruszki zawierają jej tylko
minimalne ilości.
Może warto też przypomnieć, że kwas askorbinowy jest bardzo nietrwały, że po
ugotowaniu jest go w produktach dużo mniej, że rozkłada się w zetknięciu z żelazem
(obtłuczone garnki, krajanie nożem) i ubywa go w czasie przechowania. Np. ziemniaki
jesienią i zimą mają od 20 do 33 mg%, ale już po 6 miesiącach — tylko 10 mg%, a na wiosnę
7—8 mg% witaminy C.
Witaminie tej poświęciliśmy bardzo dużo miejsca, bo na to zasługuje, ale już najwyższy
czas przejść do następnej, równie ważnej.
Eliksir młodości, czyli o witaminie E
Historię witaminy E powinno się zaczynać od odkryć dra Herberta M. Evansa i jego
współpracowników, którzy w latach dwudziestych znaleźli w oleju z pszenicznych kiełków
nieznaną substancję, niezbędną do normalnego rozmnażania się szczurów. W 10 lat później
nazwano ją tokoferolem. Nazwę tę stworzył profesor greki z Uniwersytetu Berkeley od słowa
tokos (rodzenie) i phero (nosić). Po wielu dalszych badaniach okazało się, że z różnych
tokoferoli nazwanych witaminą E najbardziej aktywny biologicznie jest alfa-tokoferol.
Tak jak Linus Pauling jest światowej sławy badaczem witaminy C, tak dr Wilfrid E.
Shute — witaminy E. Wydał 4 dzieła na ten temat. Wprawdzie przez jakiś czas studiował i
pracował w USA, ale jest Kanadyjczykiem. Będąc po osiemdziesiątce, wygląda ponoć na
mężczyznę w wieku 40—50 lat. Ma doktoraty z biologii i medycyny. Jest współfundatorem i
współdyrektorem instytutu badań klinicznych i laboratoryjnych swego imienia w Toronto.
To, że dziś wszyscy lekarze ratują z powodzeniem chore serca pacjentów m. in. witaminą
E — zawdzięcza się drowi Shute.
Witamina E i serce
W 1936 r. dr Shute wydatnie zmniejszył dolegliwości pacjenta z dławicą sercową,
podając mu witaminę E w formie sporej porcji olejku, wyciśniętego (na zimno) z kiełków
pszenicy. Potem substancją tą leczył wielu innych chorych, m. in. własną żonę, słynną
kanadyjską pływaczkę, która cierpiała na reumatyczną chorobę serca. Po tej kuracji
wyzdrowiała, ale też dostawała olbrzymie dawki tokoferolu.
Przeprowadzając doświadczenie na psach przekonano się, że witamina E działa
antagonistycznie wobec czynności jajników i hormonów tarczycy. Były to w ogóle pierwsze
w świecie wypadki leczenia megawitamińami, czyli o wiele większymi dawkami witamin; w
tym wypadku ogromną ilością witaminy E — 100 razy większą niż zalecała ówczesna norma.
Lekarze bali się tych nowości, pamiętając o zasadzie Hipokratesa: „pierwsze — nie
szkodzić" (Primum — non nocere). Ale dr Shute wyleczył następnie z chorób serca 25
pacjentów i dla sprawdzenia poddał ich badaniom wybitnych specjalistów internistów. Nie
znaleźli żadnych ubocznych złych działań witaminy E.
Prowadził więc ze swymi współpracownikami dalsze badania. Stwierdzili, że
nieorganiczne żelazo w kontakcie z witaminą E — niszczy ją zupełnie lub bardzo redukuje jej
działanie. Toteż przy łączeniu tych dwóch środków leczniczych podawali dopiero po 8 do 12
godz. od zażycia żelaza— witaminę E. Przekonali się też, że oleje mineralne rozpuszczają
witaminę E. Kwasy tłuszczowe wielonienasycone (oleje roślinne) zwiększają normalne
zapotrzebowanie na tokoferol, choć go zawierają, co trzeba było uwzględnić w leczeniu.
W tym czasie powstawało też wiele mylnych pojęć o tej witaminie. Na przykład, że
szkodzi, że niszczy witaminę C i D itp. Dr Shute i jego zespół sprawdzili te wszystkie
podejrzenia i stwierdzili, że witaminę E trzeba traktować ze szczególną uwagą i ostrożnością
przy dwóch tylko schorzeniach: chorobie reumatycznej serca i opornym nadciśnieniu.
Podczas gdy przy chorobie wieńcowej specjaliści zalecają stosowanie większych dawek, to
przy reumatycznym schorzeniu serca wystarczą mniejsze, np. 90 j.m. dziennie.
Jedną z charakterystycznych cech tej witaminy jest początkowe powolne tempo jej
działania w wielu wypadkach. Na przykład, w ostrym zapaleniu nerek, ostrej gorączce
reumatycznej czy przy ciężkich zakrzepach trzeba podawać ją choremu i cierpliwie czekać, aż
pewnego dnia zacznie ona skutkować. Przy wieńcowej chorobie serca zwykle czeka się 5 do
10 dni, by witamina E „weszła do akcji", a potem w ciągu 4 do 6 tygodni dostrzega się
poprawę.
We wspomnieniach, drukowanych w miesięczniku ,,Prevention", dr Shute pisze, że
wyleczył na serce witaminą E tysiące pacjentów, którzy do niego przyjeżdżali dosłownie z
całego świata. Wielu z nich swój powrót do zdrowia zaliczało wprost do „cudów". Wymienia
np. wypadki takich chorób, jak zapalenie nerek, ostre zapalenie zakrzepowe
(thrombophlebifis), ciężkie żylakowe owrzodzenia, martwice cukrzycowe, ciężkie oparzenia
itp., w których duże ilości podawanej witaminy E przynosiły nieoczekiwaną poprawę.
Witamina E — według dra Shute — pomaga również przy mniej ostrych i nie tak
niebezpiecznych dla życia schorzeniach. Likwiduje doskonale dokuczliwe nocne skurcze
mięśni (w łydkach, spowodowane słabym krążeniem poniżej kolan), pomaga w leczeniu
wielu dolegliwości skórnych, nieraz nie tylko zapobiega powstawaniu, ale powoli usuwa
szpecące skórę starszych ludzi przebarwienia, tzw. kwiaty starości. Pomaga też w zwalczaniu
grzybicy, przyspiesza powstawanie nowej tkanki po oparzeniach czy innych zranieniach itd.
A także pomaga oczom, płucom, mięśniom, krwi...
A ponadto witamina E dodaje żywotności, witalności, energii, chęci do życia, radości...
Amerykanie uważają, że dodaje sexappealu i — naturalnie — wchodzi w skład diet gwiazd
filmowych.
20000 odpowiedzi
Pismo „Prevenfion” zwróciło się w 1974 r. z prośbą do swoich rozsianych po całym
świecie prenumeratorów (ponad 1,5 miliona), aby odpowiedzieli na ankietę (20 pytań), czy i
na co pomogła im witamina E? Pytano m. in. o to, jak długo zażywano tę witaminę i w jakiej
dawce, czy zauważono zmiany, szczególnie dotyczące serca, krążenia lub innych chorób i
dolegliwości. Uwzględniano też wiek, ogólny stan zdrowia itp.
Nadeszło ponad 20 tysięcy odpowiedzi. Choć były one nieraz spowiedzią z całego życia,
często niezwykle interesującą, ograniczymy się tutaj do wielkich skrótów i ogólnych
wniosków, jakie wypływają z opracowania wyników ankiety.
Obliczenia wykazały, że im dłużej, czyli im więcej lat, zażywano witaminę E, tym lepsze
były wyniki leczenia. Na przykład, w grupie osób w wieku od 80 do 89 lat, ci, którzy
zażywali witaminę E przez 20 do 29 lat, w 85,6% zupełnie wyleczyli swoje serca. Natomiast
ci, którzy zażywali ją krócej niż rok, osiągali dobre wyniki w 71,8%. Jeszcze lepsze rezultaty
osiągano wśród osób w wieku 90 do 99 lat, bo po wieloletnim zażywaniu wyleczenia
dochodziły do 100%. W grupie wieku 60 do 69 lat więcej niż 80% respondentów donosiło o
dobrych skutkach leczenia serca tokoferolem.
W wieku 50—59 lat było sporo kobiet, które jeszcze nie ukończyły okresu menopauzy,
co w pewnym stopniu zabezpiecza przed chorobami serca, gdyż hormony płciowe,
szczególnie estrogeny, pełnią tu ochronną funkcję. Dlatego też zgony z powodu serca są u
kobiet mniej więcej o połowę rzadsze, niż u mężczyzn w tym wieku.
Tajemnice ujawnione
Erytrocyty, popularnie zwane czerwonymi ciałkami krwi lub krótko — krwinkami
czerwonymi, też się ,,starzeją", a proces ten przyspieszony bywa pod wpływem światła i tlenu,
powodując ich deformacje. Jest to skutek utleniania (oksydacji), osłabiającego błony
komórkowe, które kurczą się nierównomiernie i pod mikroskopem taka krwinka może
wyglądać ,,niczym piłka przejechana przez rower". Im silniejszy wpływ światła i tlenu, tym
gwałtowniej rośnie intensywność tego procesu.
Młody chemik z uniwersytetu w Tacoma (Waszyngton), dr Jeffrey S. Bland zajmował się
profilaktyką, prowadząc badania nad biochemią żywności. Otóż właśnie on postawił sobie
pytanie, jaka jest rola witaminy E w procesie utleniania komórek, w tym wypadku
erytrocytów. Zwykle się uważa, że błona komórkowa jest tylko rodzajem opakowania dla
substancji, która w niej tkwi. Tymczasem okazuje się, że jest ona niezwykle ważna dla
zdrowia i prawidłowego życia komórki. Przede wszystkim nie jest to jedna błona, ale wiele
warstw, które pełniąc rozmaite funkcje, równocześnie łączą się w całość. W rzeczywistości
komórka jest maleńkim laboratorium, w którym może jednocześnie zachodzić tysiące różnych
reakcji chemicznych, bardzo ważnych dla zdrowia i życia. A błony komórkowe są
odpowiedzialne za sukces tej pracy. Przez nie bowiem odbywa się transport i zaopatrzenie we
wszystkie witaminy i składniki mineralne, a więc makro i mikroelementy, oraz hormony i
inne związki chemiczne, od których zależy działalność i sprawność komórki. Płyny z tymi
odżywczymi substancjami cyrkulujące przez błony komórkowe poddawane są skrupulatnej
selekcji.
Innymi słowy, bez aktywnej działalności błon komórkowych poszczególne tkanki nie
otrzymywałyby tego, co im jest potrzebne, i nie mogłyby zdrowo i normalnie pracować.
Można więc teraz zrozumieć, że wiele procesów chorobowych zależy od stanu błon
komórkowych. Mówiąc popularnie, np. podczas cukrzycy błony komórkowe nie
mogą ,,transportować" glukozy z krwi, w wypadku choroby nowotworowej komórka jest
atakowana i niszczona przez fagocyty wskutek uszkodzenia błon komórkowych.
Do swojego doświadczenia dr Bland zebrał 24 wolontariuszy, podając im codziennie po
600 j.m. witaminy E w ciągu 10 dni. Kiedy pobierał im krew przed kuracją i badał ją na
działanie światła i tlenu, niemal wszystkie erytrocyty uległy zniszczeniu. Po 10 dniach
zażywania witaminy E — wyniki były wprost zaskakujące. Pobrana tym razem krew,
poddana działaniu tlenu i światła, nawet po 16 godzinach pozostawała niemal zdrowa;
zaledwie nieznaczna liczba erytrocytów uległa zniekształceniu.
Teraz też łatwiej było zrozumieć inne doświadczenie przeprowadzane w laboratoriach w
Berkeley, które polegało na hodowli komórek in vitro. Te, które otrzymywały dodatkową
ilość witaminy E, były zdolne do rozmnażania się (dzielenia) i żyły o wiele dłużej od innych.
Dr Bland wraz ze współpracownikami odkrył też, że najprawdopodobniej optymalną
dawką witaminy E, potrzebną komórkom krwi, aby nie ulegały deformacji i destrukcji, jest
400 do 600 j.m. dziennie. W przypadkach specjalnych ta ilość może być niewystarczająca.
Chromanie przestankowe
Do dra Knuta Haegera w Szwecji zgłaszało się wielu pacjentów z tzw. chromaniem
przestankowym. W typowych przypadkach, zdarzających się zresztą zwykle u starszych
mężczyzn, pacjent czuje ból i skurcz w łydkach po przejściu pewnego dystansu. Ból wzrasta,
pacjent zaczyna utykać i kuleć.
Na ogół ból jest wynikiem produkcji nienormalnych metabolitów, a mięśnie są
pozbawione potrzebnej im ilości tlenu. Taki stan nie jest jeszcze chorobą, ale stanowi sygnał,
że w arteriach nóg cos się dzieje. W 99 wypadkach na 100 jest to zazwyczaj przedwczesna
skleroza naczyń obwodowych. Pierwszy użył witaminy E do leczenia takich stanów
wspomniany już dr Shute. Potem ukazało się wiele doniesień na ten temat i skutek zwykle był
zachęcający.
Wprawdzie w 1953 r. ukazała się w czasopiśmie „Lancet" praca dra Hamiltona i jego
współpracowników, w której badacze ci zakwestionowali dobre wyniki leczenia witaminą E
naczyń kończyn dolnych, ale w 10 lat potem dr A. M. Boyd i inni lekarze angielscy
przeprowadzili skrupulatne badania; jednej grupie pacjentów dawali placebo, a innej — 400
m.j. dziennie witaminy E. Poprawa u osób otrzymujących alfa-tokoferol była wyraźna i
niezaprzeczalna. Doszły do tego dodatkowe niespodziewane efekty: pacjenci leczeni
witaminą E — według obserwacji Boyda — żyli dłużej od innych pacjentów, którzy jej nie
pobierali.
Podobne wyniki uzyskał w Edmonton (Kanada) dr Williams, jego utykający pacjenci,
którzy dostawali witaminę E, mogli odbywać wielokilometrowe spacery. A spomiędzy 17,
którzy jej nie pobierali, tylko 1 mógł przejść bez bólu dłuższy dystans.
Jak więc wytłumaczyć negatywne wyniki doświadczeń drą Hamiltona? Po prostu używał
on witaminy E jedynie w postaci kiełków pszenicy, a podawane porcje były za małe. Jak
obliczono później, pacjenci otrzymywali dziennie tylko 150 j.m. tokoferolu. Ponadto leczenie
trwało 12 tygodni, podczas gdy zwykle pełny efekt kuracji witaminą E występuje po 3—4
miesiącach lub nawet później.
Dr Haeger przeprowadzał w swoim szpitalu w Malmó rozmaite badania, próbując leczyć
chromanie przestankowe samą witaminą E, innymi znanymi lekami lub witaminą E w
połączeniu z innymi lekami. Doszedł w końcu do wniosku, że jednak sama witamina E jest
najbardziej skuteczna (jeżeli naturalnie nie trzeba leczyć równocześnie innych chorób) i to w
dawce 400 do 500 j.m. na dobę. Wprawdzie już po kilku miesiącach pacjenci zwykle mogą
przejść ok, 1 km, ale zadowalający przepływ krwi następuje dopiero po 12, a nawet 18
miesiącach. Widocznie — tłumaczy dr Haeger — najpierw witamina E powoduje poprawę
zdolności chodzenia, a dopiero gdy wzmocnią się mięśnie, następują warunki sprzyjające
poprawie stanu tętnic i normalnemu przepływowi przez nie krwi.
Oprócz witaminy E, podawanej pacjentom trzy razy dziennie, dr Haeger polecił im
uprawiać gimnastykę i zdecydowanie zabronił palenia. Spacery pacjenci odbywali dwa razy
dziennie, w miarę poprawy zdrowia — coraz dłuższe, i trochę statystyki. Podczas gdy 19,2%
pacjentów leczonych lekami zwyczajnymi po 18 miesiącach odczuwało poprawę, to 73,4%
pacjentów w tym samym czasie zdrowiało po zażywaniu wił. E.
Bolesne skurcze
Wiele osób odczuwa nocą skurcze w łydkach tak silne, że budzą je ze snu. Trzeba
wówczas wstawać, próbować nogę prostować, zmieniać jej pozycję i czekać, aż ból przejdzie.
Są ludzie, którzy cierpią na to latami i skurcze powtarzają się niemal co noc. Najczęściej
pacjentkami bywają kobiety po przekroczeniu 50 lat życia. Na 128 przypadków (w kilku
przypadkach skurcze powtarzały się od ponad 20 lat) — tylko 2 osoby zostały wyleczone i to
nie w pełni. Wynika to z doświadczeń drą Samuela Ayresa i drą Richarda Mihana z Kalifornii.
Zaczęto więc kurację witaminą E. Pacjentki otrzymywały jej dziennie 300 do 400 j.m., a
poprawa następowała już po tygodniu. Przy okazji zauważono, że tokoferol pomaga także i na
inne rodzaje skurczów mięśniowych. Oto pewien młody pływak — przygotowując się do
Olimpiady — popadł w rozpacz, gdyż podczas treningów łapał go tak bolesny skurcz w nodze,
że musiał przerywać wszystkie ćwiczenia. Lekarze podawali mu po 400 j.m. alfa-tokoferolu
dziennie i skurcze po kilku dniach zniknęły.
Witamina E jest skuteczna również w leczeniu bólów newralgicznych. Ale jej dawki i
czas kuracji zależą od decyzji lekarza. Dodajmy na zakończenie, że nieraz podobne bolesne
skurcze wywołuje niedobór magnezu, a nie witaminy E.
Najlepiej przyswaja się witaminę E, pobierając ją na 30 minut do 1 godz. przed posiłkiem,
ale nie na czczo, bo nie będzie przyswojona. W żołądku musi znajdować się trochę tłuszczu,
w którym tokoferol się rozpuszcza. Trzeba także uważać, by jednocześnie nie zażywać
żadnego leku z żelazem czy też pożywienia wzbogacanego w ten pierwiastek, gdyż
unieczynnia on tokoferol. Podobnie należy unikać środków przeczyszczających i leków
przeciw chorobom tarczycy, bo mogą przeszkodzić w przyswajaniu witaminy, a także należy
podawać jej więcej, gdy pożywienie jest bogate w nienasycone kwasy tłuszczowe (np. oleje
roślinne).
Inne dolegliwości
Witamina E okazała się również pomocna przy leczeniu rozmaitych przykrych
dolegliwości, związanych z menopauzą. We wspomnianych już 20 000 odpowiedziach —
które nadeszły na ankietę prowadzona przez pismo „Prevention" — bardzo wiele dotyczyło
właśnie tego okresu życia kobiety. Listy były wprost pełne entuzjazmu, gdyż tokoferol
ratował pacjentki od przeróżnych komplikacji, bólów, uderzeń krwi do głowy, nawet histerii,
choć w wielu wypadkach lekarz musiał bardzo skrupulatnie obliczać indywidualnie jego
dawkę. Na ogół wystarczało 300 do 600 j.m. dziennie, ale bywały przypadki, gdy zapisywano
ponad 1000 j.m. Czasem natomiast 10 razy mniejsza dawka wystarczała.
Zdarza się zresztą, że ktoś może być uczulony na witaminę E. Także diabetycy, chorzy na
serce, z wysokim ciśnieniem powinni zaczynać kurację tym środkiem od małych dawek,
powoli je zwiększając w miarę konieczności, zgodnie z zaleceniami lekarza.
Nieraz, aby zniknęły uporczywe uderzenia krwi do głowy, trzeba obok 400 j.m. witaminy
E podawać duże ilości (2 a nawet 3 g dziennie) witaminy C, a także ok. 1 g wapnia. Często
poprawa następuje już po tygodniu.
Wśród różnych przykładów leczenia tokoferolem warto też wymienić przypadki
nietypowe. Pewne małżeństwo na przykład cierpiało na grzybicę stóp. Wiele lat nie mogli się
pozbyć tego schorzenia, mimo że stosowali dużo leków, przepisywanych przez różnych
specjalistów. W końcu ranki stawały się coraz dotkliwsze. Zaczęli na własne ryzyko zalewać
je 2 razy w ciągu dnia witaminą E w olejku. Już po 3 dniach ustało swędzenie i zniknęła
opuchlizna, a pod koniec tygodnia stopy były wyleczone. Toteż ile razy zaczęło im dokuczać
np, swędzenie czy opuchlizna stóp, tyle razy wracali do tych zabiegów. W końcu uznali, że
trzeba raz na tydzień smarować stopy witaminą E w olejku i odtąd byli zdrowi.
W czym jest witamina E?
Witamina E występuje w bardzo wielu produktach, np. we wszystkich liściastych
warzywach, w ziarnie zbóż (ale nie oczyszczanym), w olejach roślinnych, ale niestety, nie jest
jej zbyt wiele.
Najbardziej biologicznie czynny jest alfa-tokoferol w warzywach świeżych. Badania
wykazały, że po zamrożeniu lub puszkowaniu może go być o wiele, wiele mniej. Świeży
groszek np. w 100 g zawiera 0,55% witaminy E, mrożony — 0,25%, a puszkowany — tylko
0,02%. Czyli świeży groszek zawiera dwa razy więcej witaminy niż mrożony, a 27 razy
więcej niż konserwowy.
Źródła witaminy E nie są zbyt obfite, a ponadto z warzyw jadamy raczej gatunki, nie
będące bogatymi skarbnicami tej witaminy, jak np. ogórki, marchewkę, cebulę, ziemniaki czy
rzodkiewkę. Jedynie szpinak i brokuły byłyby nie najgorszym źródłem tokofeloru, gdyby się
je jadało często, dużo i... nie mrożone!
Pełne ziarno zbóż to dość zasobne źródło tokoferolu, ale już oczyszczona mąka jest go
praktycznie pozbawiona, a więc ani białe pieczywo, ani makarony, ciastka itp. witaminy E nie
zawierają.
Z olejami też jest trudna sprawa. Choć same zawierają witaminę E, to jednocześnie
wzmagają zapotrzebowanie na nią organizmu. Oleje roślinne mają, jak już wspominaliśmy,
niezbędne nienasycone kwasy tłuszczowe, z których wiele jest koniecznych do normalnego
wzrostu i ogólnego zdrowia. Ale podczas procesu ich utleniania uwalniają się tzw. wolne
rodniki, które z niesłychaną energią przedzierają się przez komórki, powodując wiele szkód.
Jest to tylko hipoteza, która też tłumaczy proces starzenia, a również — jak chce wielu
badaczy — genezę powstawania pewnych nowotworów. l właśnie tu do akcji wkracza
witamina E. Daje ona biochemiczną ochronę przeciw nadmiernej oksydacji (utlenianiu) i
zapobiega tworzeniu się tychże wolnych rodników. Ale... ile jej do tego zapobiegania trzeba?
Z olejów rafinowanych tylko bawełniany (z nasion bawełny) ma witaminę E w
wystarczającej ilości. Słonecznikowy, kukurydziany i sojowy mają jej za mało. Olej sojowy
jest w nią wprost ubogi, a wchodzi przecież w skład wielu produktów, jak np. majonez czy
margaryna.
Na całym świecie ucieka się do tłuszczów roślinnych od zwierzęcych, ze względu na to,
że zawierają cholesterol, i to jest słuszne. Ale zapominamy o tym, że oleje wzmagają
zapotrzebowanie organizmu na tokoferol, same dostarczając go zbyt mało. Stąd tyle obecnie
rozmaitych niedomagań spowodowanych jego niedoborem.
Kiedy zbadano zawartość witaminy E w trzech dziennych posiłkach pracowników
kawiarni w Narodowym Instytucie Zdrowia w USA, okazało się — o ironio! — że w sumie
było jej zaledwie 13,4 j.m.
Jadłospis współczesnego człowieka nie gwarantuje odpowiedniej ilości witaminy E,
nawet w wypadku racjonalnego odżywiania. Toteż coraz więcej żywieniowców i lekarzy
poleca dodatkowe spożycie bogatych w nią produktów, takich jak kiełki pszenicy lub otręby.
Ale często i to nie wystarcza. Trzeba wówczas sięgać po kapsułki.
Tokoferol występuje tylko w roślinach. Zwierzęta go nie syntetyzują. Zawartość
witaminy E oblicza się zwykle nie w miligramach, ale w jednostkach międzynarodowych
(j.m.). W praktyce przyjmuje się, że 1 j.m. witaminy E = 1 mg, ale przy dokładnych
obliczeniach zakłada się, że 100 mg witaminy E = 136 do 149 j.m.
Na ogół wszystkie normy, niezależnie od kraju, podają, że zdrowy człowiek potrzebuje
dziennie 15 do 30 mg tej witaminy, ale wielu żywieniowców i lekarzy uważa tę dawkę za
zaniżoną.
Tokoferole są nierozpuszczalne w wodzie, ale rozpuszczalne w tłuszczach. Są dość
odporne na działanie kwasów, zasad i wyższych temperatur. Zwykłe gotowanie np. nie
niszczy ich prawie wcale. Ale źle może wpłynąć dopływ światła, tlenu, promieni
ultrafioletowych oraz chemicznych środków utleniających. Olejek z kiełków pszenicy,
ogrzewany do 170°C nie straci witaminy E nawet po 3 godz. i nawet w obecności tlenu. Ale
witamina ta łatwo może ulec zniszczeniu, jeśli tłuszcz, w którym się znajduje, zjełczeje, a
więc przez proces oksydacji. Dlatego właśnie kapsułki z tokoferolem są czerwone i pakuje się
je w brązowe fiolki. Trzeba je ponadto trzymać w chłodzie (np. na dolnej półce lodówki) i w
zaciemnionym miejscu.
Zdrowi ludzie nie wydalają witaminy E z moczem ani z kałem, chyba, że mają jej w
organizmie zbyt wiele, ale i tak wtedy nadmiar ulega raczej zniszczeniu w tkankach, niż jest
wydalany przez nerki i jelita. Warto podkreślić, że istnieje synergizm witaminy E i selenu.
Witaminy antynerwowe, czyli z grupy B
Już dziś namnożyło się ich wiele, ale najważniejsze — które się zawsze wymienia — to
jedenastka: wit. B1, czyli tiamina, B2, czyli ryboflawina, B3 lub PP, czyli niacyna (występuje
w różnych formach), B6, czyli pirydoksyna, B12, czyli kobalamina, B7, czyli biotyna,
ponadto cholina, inozytol, PABA, czyli kwas paraaminobenzoesowy, kwas pantotenowy i
kwas foliowy. Wszystkie charakteryzują się tym, że są rozpuszczalne w wodzie, wchodzą w
skład enzymów lub je aktywują i wykazują działanie już w maleńkich dawkach. Ich dobrymi
źródłami są drożdże, wątroba oraz ziarna zbóż; wszystkie prócz inozytolu zawierają azot.
Głównie potrzebne są naszym nerwom, ale nie tylko. Zacznijmy od witaminy B1.
Witamina B1 i nerwowość
Pewna dziennikarka bardzo narzekała na złe samopoczucie. Była ciągle zmęczona i
zdenerwowana, męczyły ją nudności i niestrawność po każdym posiłku. Mając 23 lata czuła
się jak 85-letnia staruszka. Była nawet u trzech lekarzy, ale choć każdy leczył ją na co innego,
żaden nie pomógł. Miała niskie ciśnienie i podtrzymywała się kawą, którą piła 5—7 razy na
dzień. Aż wreszcie pewien „żywieniowiec" poradził jej, żeby odrzuciła kawę, a zaczęła jeść
drożdże i łykać witaminy z kompleksu B. Zastosowała się do tych wskazówek. Po tygodniu
widać już było poprawę, a po 2 tygodniach wróciło zdrowie.
W naszych warunkach względnej zamożności — mimo kryzysu — nikt nie cierpi na beri-
beri, czyli śmiertelną chorobę wywołaną skrajnym niedoborem witaminy B1 Ale nie znaczy
to, że pierwsze jej symptomy nie są dość często spotykane.
Można powiedzieć w przenośni, że witamina B1, czyli tiamina, „fabrykuje" optymistów.
Pomaga w uzyskaniu dobrego samopoczucia, w usuwaniu zmęczenia, nerwowości i irytacji,
prowadzi do dobrego apetytu, trawienia i „uregulowanego żołądka".
Jest z nią podobnie, jak z witaminą C, bo ani jednej, ani drugiej nasz organizm nie potrafi
magazynować. Nie mamy jej „zapasu", aby z niego czerpać w razie potrzeby. Musimy
codziennie tę witaminę organizmowi dostarczać, a — prawdę mówiąc — to wcale nie jest
takie proste. Ulega ona łatwo rozkładowi w wysokiej temperaturze, a także w obecności zasad.
Na przykład, dodatek sody oczyszczonej do grochu lub fasoli (stosuje się ten zabieg, aby
strączkowe szybciej się ugotowały) — unieczynnia zupełnie tiaminę. Ciekawe, że kawa
(prawdziwa) także ją rozkłada.
A ponadto w pewnych okresach życia i przy określonych warunkach mamy ogromne
zapotrzebowanie na tę witaminę. Dużych jej ilości potrzebują np. dzieci w okresie wzrostu,
jeśli jedzą dużo słodyczy, cukru i mącznych potraw. A jeszcze więcej wymagają tiaminy
kobiety po pięćdziesiątce. Wzięto pod obserwację grupę kobiet w wieku między 52 a 72
rokiem życia i grupę młodych dziewcząt w wieku 19 do 21 lat. Wszystkie dostawały tę samą
ilość witaminy B1 dziennie, otóż okazało się, że starsze kobiety zatrzymywały więcej tej
witaminy w organizmie niż młode. Gdy obie grupy otrzymywały dietę z niedoborem
witaminy B1, starsze kobiety wcześniej go ujawniały. A gdy znów podawano im dietę bogatą
w tiaminę, starsze kobiety wolniej wracały do normy, niż młode.
Badano też ilość tiaminy wydalanej z moczem, zawartej w czerwonych krwinkach oraz
ustalono aktywność transketolazy czerwonych ciałek krwi, o której się mówi, że jest
„najbardziej czułą wskazówką ilości tiaminy". Okazało się, że nie tylko wiele starszych kobiet
cierpi na niedobory witaminy Bi, bo stwierdzono je również u 40% młodych. Czy nie znamy
tych dziewcząt, które są „wiecznie zmęczone", niespokojne, nerwowe i depresyjne? A przy
tym... łatwo zapominają. Krótka pamięć to też jeden z objawów niedoboru tej witaminy.
Przyłącza się nieraz do tego bezsenność, brak inicjatywy, niezdolność do koncentracji myśli,
niepewność (w rozumieniu również braku pewności siebie), zmiany w ciśnieniu krwi i pulsu,
„niewyraźny" żołądek i serce. Oto pierwsze objawy, na które się nieraz nie zwraca uwagi, a
wystarczy trochę więcej tiaminy i wszystko mija, „jak ręką odjął".
Błędy w żywieniu
Starsi ludzie z powodu kłopotów z uzębieniem wolą jarzyny gotowane i dokładnie
rozdrabniane, zamiast surowych i w ten sposób „gubią" ze swego jadłospisu część tiaminy.
Poza tym jadają ze względu „na wątrobę" lub „na żołądek" białe pieczywo, unikając
ciemnego, razowego chleba, kasz z pełnego przemiału ziarna, czyli wielu produktów, które
zawierają właśnie witaminę B1. A potem się mówi, że „staruszek zapomina, bo ma sklerozę".
To może wcale nie być skleroza, tylko poważny niedobór tiaminy.
Jadanie dużej ilości potraw mącznych, wyłącznie białego pieczywa, ciast i słodyczy nie
tylko nie dostarcza witaminy B organizmowi, ale cukier, skrobia i w ogóle węglowodany
bardzo podnoszą zapotrzebowanie na ten składnik.
Trzeba też pamiętać, że alkohol utrudnia przyswojenie przez organizm tiaminy. Nie
mówiąc już o tym, że sprzyja powstawaniu raka jamy ustnej, gardła, krtani i rzadziej -—
przełyku. Tego typu nowotwory są bardzo rzadkie w Azji Środkowej, gdzie pija się bardzo
mało lub nie pije wcale alkoholu. A np. we Francji, gdzie bardzo popularnym napojem jest
„cydr" (jabłecznik) i przyrządzany na nim likier, nowotwór przełyku nie należy do rzadkości.
Nadmiar w jadłospisie potraw konserwowanych w puszkach lub słojach również
powoduje zubożenie żywności w tiaminę. Według Zakładu Wartości Odżywczej Żywności
Instytutu Żywności i Żywienia, jeśli sterylizacja trwa 25 do 28 min., to spadek zawartości
witaminy B1 wynosi 20 do 25%, a witaminy Bg — 3—6%. Gdy sterylizacja trwa 35 do 45
minut, witaminy B ubywa 30 do 58%, a Be — 10 do 17%. Doświadczeniem tym objęto tylko
te 2 witaminy, badając je w mieszance warzywno-mięsnej. W „wekach", czyli przy
pasteryzowaniu domowym sposobem, ubytek może być jeszcze większy. Cały proces bowiem
musi trwać dłużej, szczególnie gdy chodzi o przetwory mięsne i warzywa bogate w białko, by
nie dopuścić do powstawania trującego jadu kiełbasianego.
Kawa niszczy w naszych organizmach witaminę B1 co najmniej w 50%. Warto to
podkreślić, ze względu na społeczne znaczenie tego faktu w naszym kraju, gdzie napój ten
trafił „pod strzechy", mimo że obecnie nie jest łatwo dostępny.
25 studentom wolontariuszom uniwersytetu w Zurichu (Szwajcaria) podawano-po 7
porcji kawy w ciągu 3 godz. (w sumie 1 kwartę). Po 8 dniach powtórzono doświadczenie,
podając taką samą ilość czystej wody. Za każdym razem badano mocz. Było w nim o 50%
mniej witaminy po wypiciu kawy niż po wypiciu wody. Kawa bowiem, zniszczyła wiele
witaminy B1 w ich organizmach. Badano też kawę bez kofeiny, ale wyniki były takie same.
Bo to nie sama używka niszczy tiaminę, ale pod jej wpływem zwiększa się wydzielanie
kwasu solnego w żołądku.
Podobne doświadczenia przeprowadzono na Hawajach z herbatą. Otóż napój ten też nie
jest bez winy. Jeśli się pije go dużo i to mocnego naparu, działa on niszcząco na tiaminę.
Dializa również niszczy witaminę B1. Zastanawiano się, dlaczego pacjenci poddawani
temu zabiegowi na oddziałach nefrologicznych nabierają nieraz starczego wyglądu. Jako
przykład przytoczmy wypadek 60-letniego mężczyzny, który był poddawany dializie i po niej
popadł w apatię, krańcowe wyczerpanie i znużenie, a także miał trudności z przypomnieniem
sobie najprostszych spraw. Kiedy mu podano witaminę B1, już po 3 dniach wrócił do formy,
odzyskał pamięć i zdolność abstrakcyjnego myślenia, a po 5 dniach stan jego byt w normie.
Czasem niedobór witaminy B1 może być jedną z przyczyn depresji, można też wyleczyć
chorego z melancholii odpowiednimi dawkami tego składnika. Bywa, że niewytłumaczona
śmierć niemowlęcia w wieku od 1 do kilku miesięcy („crib death") jest spowodowana
brakiem tiaminy. Zjawia się wtedy zez (przy beri-beri jest on u dzieci charakterystyczny), a
badanie krwi wykazuje wyraźny niedobór tiaminy. Gdy podawano ją przez 6 miesięcy —
dzieci zdrowiały. Ponadto sztuczne karmienie nieodpowiednio przygotowanym pokarmem
łatwo może niemowlę doprowadzić do beri-beri.
W okresie ciąży, szczególnie w ciągu ostatnich dwu miesięcy, a także podczas karmienia,
zapotrzebowanie na łiaminę organizmu kobiety ogromnie wzrasta.
Źródła tiaminy
Drożdże piwne, kiełki pszenicy, otręby i wątroba — oto najobfitsze źródła witaminy B1
Ponadto nasiona słonecznika i sezamu są w nią tak bogate, że zanim ukazały się odpowiednie
preperaty farmaceutyczne, lekarze właśnie tymi produktami leczyli z dobrym skutkiem
chorobę beri-beri i jej początkowe objawy.
Godnym polecenia źródłem są też płatki owsiane, a więc znowu „surówka piękności", bo
płatki surowe są w tiaminę o ok. 4 razy bogatsze od gotowanych. Jeśli się codziennie jada
ziemniaki albo fasolę (jak np. w Meksyku), to też dostarcza się dość tiaminy. Ale jednak
będzie jej więcej, gdy ziemniaki pieczemy albo gotujemy tak, by woda z nich odparowała, a
resztę jej zużyjemy do zup i sosów. Podobnie jest z fasolą czy grochem. Chodzi o to, że
wywar z tych warzyw zawiera sporo rozpuszczalnej w wodzie tiaminy i nie wolno wylewać
go jako bezużytecznego. Z tych samych względów suche strączkowe trzeba moczyć w czystej
wodzie i potem w tej samej gotować. Naturalnie, podczas gotowania i tak wiele witaminy B1
zniszczymy, ale zawsze sporo jeszcze zostanie i o tę resztę warto dbać.
Zasobne w tiaminę są ponadto takie produkty, jak: razowy chleb, podroby wieprzowe,
pełne ziarno ryżu (nie łuskane), kasza gryczana nie palona, szparagi i jarzyny liściaste, jak np.
szpinak i botwina, a dalej; orzechy laskowe, owoce suszone itd.
Podroby wieprzowe, jak serce i wątroba, mają przeciętnie ok. 10 razy więcej witaminy
B1, niż wołowe, ale serce wołowe ma jej ok. 8 razy, a wątroba 4—5 razy więcej niż mięśnie,
czyli mięso. 2 jaja dostarczają ok. 1/3 tej ilości tiaminy, jaką zawiera porcja płatków
owsianych.
Bywa, że osoby dbające o linię, jadając przez dłuższy czas chudą wołowinę, twaróg,
sałatę, soki owocowe i inne nisko kaloryczne produkty — zapadają na pierwsze objawy beri-
beri.
Bo kto —jako dietę odchudzającą — będzie stosował groch, fasolę, ziemniaki czy
wieprzowinę? Gdy zauważamy, że łatwo popadamy w zmęczenie, irytację itp., spróbujmy
zmienić jadłospis, dodając do niego sporo produktów bogatych w tiaminę.
Nie stwierdzono dotąd, aby nawet duże dawki tiaminy (np. aplikowane chorym przy rwie
kulszowej, postrzale i innych schorzeniach nerwów) miały szkodliwe skutki. Szczurom
doświadczalnym podawano jej 100 razy więcej niż wynosi norma i czuły się świetnie.
Warto też pamiętać, że cytowane dawki są minimalne. Obecnie mówi się raczej, że
potrzeba ok. 0,5 mg tiaminy na każde „zjedzone" 1000 kalorii. Ponadto, że zapotrzebowanie
na tiaminę w organizmie rośnie, gdy się zażywa antybiotyki, gdy się ma rozwolnienie, gdy się
przeżywa cięższe stresy lub rozwija dużą aktywność fizyczną.
Pamiętajmy, że dostarczając organizmowi bogatych źródeł witaminy B — na ogół
zapewniamy mu także niemal wszystkie inne witaminy z grupy B. Bo drożdże (piwne!),
kiełki pszenicy i wątroba są ich najbogatszymi źródłami.
Witamina B2 i uroda
Ryboflawina — zwana też dawniej laktoflawiną, hepatoflawiną, a nawet witaminą G —
podobnie jak tiamina, pomaga spalać cukry, usprawniając mechanizmy energetyczne. W
połączeniu z białkami i kwasem fosforowym — w obecności biopierwiastków (np. magnezu)
— tworzy ona enzymy konieczne do metabolizmu cukrowców oraz do transportu tlenu, więc
do oddychania każdej komórki.
Spójrz w lustro czy tworzą ci się drobne zmarszczki, promieniście rozchodzące się nad
ustami, szczególnie nad górną wargą? A może kąciki ust ci popękały? Może powstały tzw.
zajady? Może pieką cię oczy lub czujesz w nich suchość? Może ci się łuszczą kąciki nozdrzy,
uszu i czoło? Może masz język purpurowy, tłuszczące się włosy, zaczerwienione powieki? To
wszystko są lub mogą być symptomy niedoboru ryboflawiny. Przypominamy, że podobne są
również objawy niedoboru żelaza.
Kiedy się chce wywołać u zwierząt doświadczalnych kataraktę, to się im podaje dietę
pozbawioną witaminy B2. A choroba ta znika, gdy do karmy dodaje się nieco tego składnika.
Każda ranka tworząca się na skórze lub śluzówce jest zabliźniana przez wzrost komórek
nabłonka. Proces ten będzie przebiegał szybciej, gdy do diety dodamy ryboflawiny.
Rzecz jasna, że po takich pozytywnych wynikach badań u szczurów zajęło się ludźmi.
Przecież zaćma może zaatakować w starszym wieku każdego z nas. Wpływ witaminy Ba na
to schorzenie badali dr Harold W. Skałka i dr Josef Prchal z uniwersytetu w Alabamie (USA),
Doszli do wniosku, że ryboflawina nie może zapobiec katarakcie, ale może pomóc w
opóźnieniu jej powstania, i tak np., zamiast w 50 roku życia dzięki dostatecznej ilości
ryboflawiny w organizmie zaćma może zaatakować oczy w późnej starości. Badacze ci doszli
do wniosku, że większość pacjentów z wczesną zaćmą miało niedobory ryboflawiny w
organizmie. Jako optymiści twierdzą, że w ciągu 5 do 15 lat uda się wreszcie znaleźć wśród
wielu dróg, tę która nie dopuści do powstawania katarakty.
Zdawałoby się, że witaminy B2 potrzeba nam bardzo niewiele, ta ilość jest bardzo ważna.
Dopiero w ostatnich latach odkryto, że ryboflawina przedłuża życie krwinek i odgrywa razem
z kwasem foliowym ważną rolę w produkcji nowych czerwonych ciałek krwi w szpiku
kostnym. Ponadto pomaga w utrzymaniu poziomu żelaza. Jest też związana z procesem
przyswajania żelaza. Proponuje się nawet, aby przy podawaniu tego pierwiastka np, osobom
anemicznym, podawać im również witaminę Ba oraz kwas foliowy.
Lekarze stwierdzają, że często kobiety ciężarne mają niedobory żelaza oraz kwasu
foliowego, więc aplikowanie łych składników wraz z witaminą B2 może być dla nich i
dziecka wprost zbawienne.
Praktycznie biorąc, większość zapotrzebowania na witaminę B2 zaspokajają głównie
mleko i sery. Ale mleka powinno się pić 3 kubki dziennie. Szczególnie wtedy, gdy się pracuje
fizycznie, uprawia sport itp., gdyż wówczas wzrasta zapotrzebowanie na ten składnik (na
każde 1000 kalorii — 0,7 mg witaminy B2).
Prócz mleka i serów dobrymi źródłami ryboflawiny w naszych warunkach mogą być
warzywa liściaste zielone, pełne ziarno, czyli razowy chleb, no i mniej dostępne, bo drogie
lub rzadkie w sprzedaży: wątroby, nerki i w ogóle mięsa.
Są też pewne czynniki, które obniżają poziom witaminy B2 w naszym ustroju. Mogą to
być pewne zażywane leki, lub pewne dolegliwości. Na przykład przy niedoczynności i
nadczynności tarczycy organizm potrzebuje więcej ryboflawiny. Pewne środki stosowane w
psychiatrii, pigułki antykoncepcyjne mogą blokować jej działanie. Ryboflawinę niszczy też
kwas borny, a — jak obliczono — wchodzi on w skład ponad 400 produktów domowego
użytku, jak choćby niektóre środki piorące.
Związek ten dobrze znosi podwyższone temperatury, ale nie lubi światła i jest
rozpuszczalny w wodzie. Dlatego gotowanie środków spożywczych bez przykrycia i
odlewanie wywarów powoduje poważne jego straty. Niszczą też witaminę B2 antybiotyki,
doustne środki antykoncepcyjne i wszelkie pigułki uspokajające. Obliczono, ile i jakich
witamin z grupy B traci się przy nieumiejętnym rozmrażaniu mięsa. Badanie dotyczyło mięsa
wołowego odmrażanego na świetle, poza lodówką, przez 14—15 godz.
Tego wszystkiego można by nie tracić, gdyby się mięso zamrożone wkładało od razu do
wrzątku przy gotowaniu lub rozmrażało je dopiero w piekarniku, zawinięte szczelnie w
alufolię.
Nie wszystkie kobiety, które stosowały głośny talidomid, rodziły kalekie dzieci. Po
badaniach okazało się, że te, które miały w organizmie dość witaminy B2, są — mimo
zażywania tego groźnego leku — matkami dzieci zdrowych i dobrze się rozwijających.
Lekarze mówią: „dziecko nie stanie się Einsteinem, jeśli matka będzie miała dość witamin z
grupy B, a szczególnie witaminy B2, ale do prawidłowego rozwoju jego mózgu te witaminy
są konieczne".
Wprawdzie ser biały i „twaróg" to na ogół to samo, ale przypuszczalnie „ser biały" jest w
tym wypadku miękki,, zawiera więcej serwatki, a łwaróg dobrze odciśnięty, twardy, zawiera
mniej serwatki razem z witaminą B2.
Jeśli mleko będzie stało w szklanym naczyniu, np. na oknie, tj. w pełnym dziennym
świetle, to straci całą lub co najmniej część zawartej w nim witaminy B2. Stwierdzono, że
butelkowane w przejrzystym szkle mleko traci 50% ryboflawiny w ciągu 2 godz. działania
światła słonecznego (np. od chwili, gdy roznosicie! postawi je pod drzwiami). Jeśli ugotujemy
groch, a wywar odlejemy do zlewu, to może już nie być w przygotowanym daniu ryboflawiny.
Przykrywaj garnki, w których gotujesz! Inaczej nie tylko ,traci się ciepło, ale przy okazji
utlenia się wiele witamin. Nie wylewaj wywaru z gotowania ziemniaków. Ma on sporo
ryboflawiny i innych witamin z grupy B. Część witaminy B2 traci się również płucząc
warzywa w dużej ilości wody; część — przez przetrzmywanie, nawet w lodówce (ok. 1 %
rozkłada się codziennie podczas przechowywania).
Ile ryboflawiny dziennie!
Dla mężczyzn — 1,6 mg, a dla kobiet — 1,2 mg. Osoby jadające dużo mięsa i w ogóle
produktów białkowych, a także kobiety w ciąży i karmiące potrzebują jej więcej, bo ok. 3 mg
i to jest najwyższa podawana dawka.
Dotąd nikomu wprawdzie nie zaszkodziły dużo większe dawki witaminy B2, ale lepiej
wprowadzać ją do ustroju w produktach spożywczych niż w drogich środkach
farmaceutycznych.
Witamina B3 i mózg
Witamina B3, czyli niacyna, zwana jest też witaminą PP lub kwasem nikotynowym, choć
nie jest to dokładnie to samo. Używa się też nazw niacynamid i nikotynamid. Praktycznie
mają takie samo działanie antypelagryczne. Pelagra to ciężka choroba, u nas raczej nie
spotykana wcale lub bardzo rzadko. Ale początkowe objawy niedoboru tych witamin wcale
nie są rzadkie. W 1938 r. oceniano, że w USA chorych na pelagrę było 200 tysięcy osób, a
zmarło na nią 3500 osób. Polska nazwa ,,rumień lombardzki" pochodzi stąd, że kiedyś w
Lombardii szerzyła się ona jak epidemia. Podczas ostatniej wojny znowu wróciła, panowała
zwłaszcza wśród jeńców w obozach i wysiedlonych.
W 1914 r. słynny polski uczony prof. dr Kazimierz Funk wysunął hipotezę, że pelagra
jest skutkiem niedoboru jakiejś witaminy. Wykrył on niacynę, ale na potwierdzenie istoty
działania tego związku trzeba było czekać jeszcze ok. ćwierć wieku. W każdym razie już w
tym czasie amerykański entuzjasta Funka i jego hipotezy dr Goldberger stosował przy
pelagrze diety, które zawierały 2—3 razy mniej witaminy PP niż wynosi jej obecnie
określona dawka zapobiegawcza, a jednak uzyskiwał dobre wyniki leczenia. Dopiero później
zrozumiano, że w tej diecie było również dużo tryptofanu (aminokwas), z którego
drobnoustroje żyjące w jelitach potrafią syntetyzować właśnie kwas nikotynowy.
Ostre objawy pelagry to tzw. język truskawkowy, zapalenie języka i całej jamy ustnej.
Dochodzą do tego nudności, wymioty, bóle brzucha, zaparcia i biegunki, a nieraz
niedokwaśność soku żołądkowego. Najczęściej na rękach, a także na twarzy, szyi i na
wewnętrznych częściach ud pojawiają się symetryczne zaczerwienienia, obrzmienia i
odstawanie naskórka.
Samopoczucie psychiczne też jest złe, wręcz depresyjne. Chory łatwo się męczy, ma bóle
głowy, cierpi na bezsenność i utratę pamięci. Jest drażliwy, razi go silne światło, jasne barwy,
muzyka. Czasem wpada w melancholię, ma halucynacje, jest podniecony, drżą mu ręce.
Wydawać się może, iż pogrąża się w ciężką chorobę psychiczną.
Pelagra nie jest wyłącznie wynikiem niedoboru witaminy B3, ale jest poliawitaminozą,
gdyż zwykle towarzyszy jej też niedobór" innych witamin z grupy B, a także C, A i innych.
Nieraz objawy są tak zamaskowane, że podejrzewa się neurastenię. Dopiero gdy choroba
powoli się rozwinie, łatwiej ją poznać. Najbardziej charakterystycznym jej objawem są —
przypominamy — zmiany na języku, choć i one mogą być skutkiem innych chorób.
Po kuracji odchudzającej
Spośród bogatego piśmiennictwa z tej dziedziny zacytujmy jeden przypadek o dużej
wartości dydaktycznej, głośny kilka lat temu w USA. Dziewczynka miała iść do szkoły, ale
była tak tęga, że wstydziła się pokazać koleżankom, aby nie narazić się na drwiny. Toteż
matka zaprowadziła ją do lekarza, który przepisał ścisłą dietę, i w ciągu pół roku straciła ok.
30 kg. Ale odtąd zaczęły się z nią dziać dziwne rzeczy. W ciągu 7 lat przeszła przez 7 szpitali,
obejrzało ją wielu lekarzy, rodzice wydali ogromne sumy (150 tyś. dolarów), żeby dowiedzieć
się, że jest nieuleczalnie chora, ma schizofrenię i musi przebywać w zamkniętym zakładzie,
jako niebezpieczna dla otoczenia. Zresztą rzucała się nawet na matkę.
Aż znalazł się lekarz, który uważał, że schizofrenię można wyleczyć, ponieważ jest
chorobą metaboliczną. Doszedł do wniosku, że pacjentka wymaga leczenia megawitaminami
i to szczególnie z kompleksu B, a specjalnie niacyną, oraz ,,metalami życia", m. in. cynkiem.
Wszystkich tych składników brakowało w jej jadłospisie. I po paru tygodniach dziewczynka
wróciła do zdrowia, a dziennikarze rozpisywali się o tym wydarzeniu. Sprawa nabrała
rozgłosu, bo rodzice wytoczyli poprzednim lekarzom i klinikom procesy. Z tego wniosek, że
podejmując terapię odchudzającą, trzeba odchudzać się nie za szybko i... umiejętnie.
W naszym kraju spotyka się początkowe objawy zespołu niedoboru niacyny, w postaci
bezsenności, niepokoju, irytacji, rozdrażnienia, niemożności skupienia uwagi itp. Czym dla
kości jest wapń, tym dla mózgu — witamina B3. Bez niej nie może on pracować normalnie,
więc chory traci pamięć, nie kojarzy, nie może zasnąć itd.
Niedobór niacyny u starszych osób daje objawy, które czasem uważamy za senilizm.
Tymczasem przyjmuje się, że 13% ludzi po 60 roku życia ma już oznaki niedoboru tego
składnika. Ponad 9% kobiet i ponad 8% mężczyzn w wieku między 18 a 44 rokiem życia ma
kliniczne niedobory niacyny.
Znane są obserwacje prof. dra Edwina Boyle'a z USA, który pracował nad niacyną ponad
20 lat. Uważa on, że związek ten pomaga w usuwaniu nawet najobfitszych złogów
cholesterolu i innych tłuszczów w naczyniach krwionośnych. Usuwa też metabolity, łagodząc
dolegliwości artretyczne.
Gdybyśmy się odżywiali prawidłowo, nasz jadłospis dostarczałby dość witaminy B3 i
innych witamin z grupy B oraz biopierwiastków, bogatego w witaminy z grupy B.
Ile niacyny dla kogo!
To zależy od tego, co się jada i jaki tryb życia się prowadzi. Wielu jeńców wojennych
zostało uratowanych niacyną. Ci, którzy jej nie otrzymywali, a głodowali i żyli w strasznych
warunkach — chorowali lub umierali. Ale kto mógł zażywać duże ilości witaminy B3 — był
uratowany.
Według norm radzieckich, minimalne dzienne zapotrzebowanie na witaminę PP, czyli
niacynę, wynosi:
Dzieci od 0 do 14 lat i powyżej 15 mg na dobę
Dorośli przy pracy lekkiej 15 mg na dobę
Dorośli przy pracy ciężkiej 20 mg na dobę
Dorośli przy pracy bardzo ciężkiej 25 mg na dobę
Kobiety ciężarne (5—9 miesiąc) 20 mg na dobę
Kobiety karmiące 25 mg na dobę
Ludzie, którzy prawie nie jadają cukru i słodyczy, a ich dieta jest bogata w błonnik, na
ogół nie potrzebują uzupełniania witaminą B3, bo prawdopodobnie znajdują jej dość w
codziennym pożywieniu. Ale kto lubi słodycze, kto pija alkohol, potrzebuje ok. 2—3 razy
więcej tej witaminy, niż wynosi norma.
Gdyby ktoś zażywał np. po 100 mg niacyny dziennie, ten będzie zdumiony swoim
wyglądem, gdyż skóra jest wówczas zaczerwieniona, a ponadto odczuwa się rodzaj
„mrowienia", jakby człowiek, „spalił się" na słońcu. Ale mija to po ok. 20 min. Dr Boyle
tłumaczy ten fakt uwolnieniem się histaminy i heparyny w krążącej krwi, więc nie ma
powodu do niepokoju. Takie „płonięcia" mogą się pojawiać regularnie, np. 4 razy w ciągu
dnia, a potem znikają.
Lepszy od niacyny jest niacynamid, ponieważ nie powoduje obniżenia poziomu
tłuszczów we krwi, a także nie daje objawów tego pieczenia skóry. Najlepiej pobierać
witaminę Ba po jedzeniu, ale brana podczas posiłków jest równie skuteczna.
Źródła witaminy B3
Niacyna jest wszędzie tam, gdzie pozostałe witaminy z grupy B, ale w różnych ilościach.
Na przykład, w 100 g wątroby będzie jej ok. 14 mg, a w 100 g tuńczyka — ok. 19 mg. Inne
mięsa też są dobrym jej źródłem. Bogate w niacynę jest np. mięso indyka. Poza tym znajduje
się ona w sporych ilościach w nasionach słonecznika i orzeszkach ziemnych, tzw. arachidach
(w 1 szklance prażonych — ok. 24 mg). Trzeba tylko pamiętać, że orzeszki te łatwo ulegają
zakażeniu grzybkiem Aspergiffus flavus, który „produkuje" afiatoksyny — silnie rakotwórczą
truciznę. Dobrym źródłem witaminy Bs są też pełne ziarna zbóż, a poza tym sucha fasola i
groch. Ale — jak zawsze przy witaminach z grupy B — najobfitszym dostarczycielem są
drożdże piwne.
Witamina B3 i sprawy kobiece
Zwykle, dla uproszczenia, przypina się różnym witaminom różne etykietki, i tak, np.
witamina A — wiadomo — na „kurzą ślepotę"; witamina C — na wszelkie przeziębienia,
witamina B) — na nerwy; witamina D zastępuje słońce. Witaminie B3 tylko nie zdążono
jeszcze przypisać odpowiedniej roli do spełnienia. Może uznają, że jest przeciw otyłości, a
może przeciw starości. W każdym razie jeszcze nie tak dawno nie wiedziano o niej wiele, ale
lata siedemdziesiąte przyniosły rewelacje.
Prof. A. Szent-Gyórgyi, Węgier, dziś emerytowany profesor Wydziału Medycznego
uniwersytetu w Pensylwanii (USA), jest. jednym ze współodkrywców kilku witamin; kwasu
askorbinowego, tiaminy, ryboflawiny, biotyny i pirydoksyny (w 1934 r.). Pracując ponad 20
lat nad witaminą Be, doszedł do zdumiewającego dla siebie samego wniosku. Otóż
dotychczasowe normy zapotrzebowania na tę witaminę (przeciętnie 2 mg, a dla kobiet
karmiących i w ciąży — 2,5 mg) powinny być co najmniej dziesięciokrotnie — jeśli nie
więcej — zwiększone, aby utrzymać w normie przemianę materii u bardzo wielu osób.
Kto do tej grupy należy? Odpowiedziała na to konferencja poświęcona biochemii i
patologii metabolizmu tryptofanu i jego regulacji przez kwasy aminowe, witaminę B3 i
hormony steroidowe. Choć dla laików nazwa ta brzmi mało interesująco, to jednak treść
referatów rozstrzygnęła masę ogromnie ważnych, niemal dla każdego z nas, problemów.
Tryptofan to jeden z podstawowych kwasów aminowych, z których zbudowane są białka
produktów żywnościowych. Bogate w ten związek są np. wszelkie mięsa, jaja, mleko i
produkty mleczne. Witamina B3 jest konieczna do metabolizmu tryptofanu w organizmie.
Wobec jej niedoboru proces ten nie przebiega normalnie. Przy tym hormony steroidowe10,
takie jak np. kortizon czy kobiecy hormon estrogen — wymagają bardzo zwiększonej dawki
witaminy B3.
Oto więc kategorie osób wymagające dodatkowej „potężnej" porcji tego środka:
1) kobiety, które zażywają doustne pigułki antykoncepcyjne lub cokolwiek, co zawiera
estrogen,
2) kobiety w ciąży, które „produkują" ogromne ilości estrogenu, wzrastające pod koniec
ciąży do tysiąc razy większej wartości niż normalnie,
3) kobiety w szczytowym punkcie produkcji estrogenu, podczas ostatnich dwóch tygodni
cyklu miesiączkowego,
4) wszyscy, którzy zażywają jakiekolwiek leki ze steroidami, np. kortizonowe. Dodajmy
jeszcze te osoby, które np. nie mogą zeszczupleć, mimo kuracji odchudzającej. Przyczyną
może być niekiedy niedobór witaminy B3.
Witamina B3pomaga nastolatkom w leczeniu trądzika młodzieńczego, poza tym łojotoku,
nieraz bardzo ciężkiego, wywoływanego przez nadmierne wydzielanie gruczołów łojowych.
Schorzenie to może atakować twarz, uszy, głowę. Uporczywe stany leczono w ciągu 5 do 21
dni maścią, w której skład wchodziło 10, a nawet 50 mg witaminy Bg na 1 g tłuszczu (kremu).
Najpierw ustępowało swędzenie, potem łuszczenie, a na końcu i zaczerwienienie skóry.
Jak działa wiłamiha B3
Po prostu bierze udział w wielu reakcjach chemicznych zachodzących w organizmie. Jest
składnikiem enzymów i odgrywa rolę w metabolizmie tłuszczów i białek. Im więcej się ich
jada, tym więcej potrzeba witaminy B3. Ponadto, gdy jej brak, jeden z enzymów
(transaminaza) jest ,,zablokowany", a bez niego kwas szczawiowy nie może być zamieniony
w związki rozpuszczalne i wiąże się z wapniem w szczawiany, z których może powstać
piasek i kamienie nerkowe.
Lekarze z Harvardu opisali metodę leczenia chorych na kamienie nerkowe. Przeciętnie w
ciągu 5 lat 79% osób udało się zupełnie wyleczyć podawaniem 300 mg magnezu i 10 mg
pirydoksyny. Te dwa leki zatrzymały tworzenie się kwasu szczawiowego, którego już nie
znajdowano w moczu. Takie leczenie jest — jak piszą ci badacze — „wygodne", „dobrze
przyjmowane i tolerowane, niedrogie i zupełnie nieszkodliwe". Witamina B3 może być też —
według nich — doskonałym, naturalnym środkiem moczopędnym.
Nie jest łatwo rozpoznać niedobór tej witaminy, szczególnie w starszym wieku, bo daje
nieraz objawy podobne do innych niedoborów żywieniowych. Ale np., jeśli nocą pojawia się
w tylnej części łydki „piekielny ból", taki, że aż wyskakuje się z łóżka, to można podejrzewać,
że mamy właśnie niedobór tego składnika (albo witaminy E, albo magnezu). Jeśli w rękach
odczuwa się lekkie drżenie, a w powiekach trzepotanie, a przy tym nie sypia się dobrze,
ciągle czegoś zapomina, to wcale nie musi być rezultat starości, ale niedoboru witaminy Be.
Słynna dietetyczka amerykańska Aniela Davis w swojej książce Lets Get Welt (Trzymaj
się dobrze) podaje, że np. w leczeniu cukrzycy witamina Be oddaje nieocenione usługi. Ale
lekarz powinien określić, ile tego związku pacjentowi potrzeba. Bo można podawać dziennie
od 10 do 50 mg, a do tego np. 500 mg magnezu. Większość niedomagań czy chorób
związanych z trzustką niemal zawsze wymaga dodatkowej ilości pirydoksyny, a często też
witaminy E. Autorka podaje np., że nudności, wymioty u pacjentów po operacji mogą być
spowodowane niedoborem tego składnika i ustępują szybko, jeśli się go podaje dziennie 10
lub więcej miligramów. A poza tym jest jeszcze jedna sprawa, którą zawsze podkreśla Linus
Pauling, mówiąc; „Lekarze ignorują fakt, że różne osoby różnią się między sobą molekularną
strukturą i stosują schematyczne leczenie, nie uwzględniając tych różnic. Więc choć norma na
witaminę B3 głosi że jej potrzeba ok. 2 mg dziennie, to dla wielu ludzi może być potrzebne
20 lub o wiele więcej mg tej witaminy dziennie".
Dieta odchudzająca
W 1977 r. Amerykę obiegła moda na „cudowną, naukowo opracowaną" receptę na
„nietycie", nazywaną „dietą redukcyjną". Wymaga ona, aby odżywiając się normalnie,
oczywiście racjonalnie, oprócz tego jadać codziennie:
• 50 mg witaminy B6,
• łyżeczkę octu winnego, jabłecznego,
• pół szklaneczki ugotowanego siemienia lnianego (ma ono do 90% lecytyny),
• 1—2 pastylki multiwitamin z makro i mikroelementami (Yitaral, Falvit),
• solić potrawy solą bogatą w mikroelementy, krystaliczną (wielicka lub kłodawska),
jeżeli nie ma skłonności do obrzęków,
• 1—3 łyżeczki oleju sojowego na surowo (np. w majonezie, sałatce itp.).
Zestawienie tych właśnie składników powoduje spalanie niepotrzebnego tłuszczu w
organizmie, a także tłuszczów dostarczanych nieraz w nadmiarze w produktach spożywczych.
Taka dieta „gwarantuje" ponoć zachowanie smukłej sylwetki. Najważniejsza w niej jest ta
duża ilość witaminy Be, daleka przecież od zalecanej normy (2 mg).
Wprawdzie, gdybyśmy się naprawdę prawidłowo odżywiali i żyli jak należy (dużo ruchu,
trochę pracy fizycznej itd.), to po pierwsze — nie tylibyśmy, a po drugie — wystarczyłoby
nam witaminy B3 w tym, co jemy.
Zatrzymajmy się jeszcze chwilkę przy problemie otyłości. Zjawisko to przecież należy
również do kategorii szkód, które wyrządza nam cywilizacja. Ludzie, dzięki maszynom
wykonujący ograniczone tylko wysiłki fizyczne, a otrzymujący paliwo w ilości
przekraczającej zapotrzebowanie organizmu, zapadają na chorobę otyłości. Zalegające paliwo
odkłada się w postaci zbytecznego tłuszczu. Dwie drogi wiodą do pozbycia się tego nadmiaru.
1 — pobieranie takiej energii pokarmowej (kalorii), jakiej wymaga organizm; na
przeszkodzie do realizacji tej logicznej zasady stoi uczucie łaknienia, będące niewspółmiernie
większe od zapotrzebowania;
2 — wysiłek fizyczny, który ma dla zdrowia szczególne znaczenie: nie dopuszcza by nadmiar
pożywienia zamienił się w tłuszcz.
Zadaniem serca jest przepompowywanie krwi do wszystkich narządów, tkanek i komórek
ciała. Jeśli musi zapewniać ukrwienie niepotrzebnej tkance tłuszczowej oraz nie pracującym
mięśniom, może mu nie starczyć sił na cały okres życia i będzie słabło przedwcześnie,
Racjonalny wysiłek fizyczny jest więc konieczny i to w każdym wieku. Trzeba zmuszać się
do niego, by ratować się przed otyłością, a „dieta redukcyjna" może w tym tylko pomóc.
Źródła witaminy B6
Jak wszystkich witamin grupy B — tak i B6 najwięcej jest w: drożdżach, wątrobie,
kiełkach pszenicy, otrębach i całym (nie omielonym) ziarnie zbóż. Jest jej sporo w melasie
(270 mg%) i ziemniakach (220—320 mg%), poza tym — w bananach (320 mg%),
wieprzowinie (190—270 mg%), jajach (220 mg%), kapuście, marchwi (po 120 mg%) i suchej
fasoli (550 mg%).
Ale równie ważne, jak szukanie obfitych źródeł, jest staranie, aby tej witaminy nie
niszczyć. Na przykład, podczas konserwowania warzyw straty jej wynoszą 57 do 77%.
Mrożone warzywa, a także mrożone lub w inny sposób konserwowane soki owocowe i
przetwarzane mięso — tracą bardzo wiele pirydoksyny. Biała mąka i białe pieczywo mają jej
jedynie ok. 20% z tej ilości, którą zawiera pełne ziarno pszenicy. Ryż traci z odlaną z
gotowania wodą ok, 93% witaminy B6.
Z owoców i warzyw — najlepszym źródłem pirydoksyny są banany, ale w tych krajach,
gdzie są dostępne i tanie przez cały rok. U nas mogłyby być ziemniaki, bogate w te witaminy,
gdybyśmy je umiejętnie gotowali. Umiejętnie, to znaczy tak, aby nie odlewać wody po
ugotowaniu albo piec w piekarniku lub prodiżu (np. w alufolii). Ponadto dobrym źródłem
witaminy B6 mogą też być orzechy włoskie i laskowe, a także orzeszki arachidowe (do 24
godzin po otwarciu puszki) i nasiona słonecznika. Z mięs — najbogatsze w ten składnik są
kurczęta i ryby. Z przetworów zbożowych — kasza gryczana, otręby i mąka razowa. Jeśli
pieczecie babkę, nie zapominajcie zastąpić choć 10% ilości mąki — otrębami!
Witamina B12 i anemia
Dwaj lekarze harwardzcy: George R. Minot i William Parry Murphy otrzymali w 1934 r.
nagrodę Nobla za odkrycie własności leczniczych witaminy B12, czyli kobalaminy. To oni
wykryli, że najwięcej jest jej w wątrobie i właśnie tym produktem spożywczym wyratowali
dziesiątki osób z ciężkiej anemii.
Przypatrzmy się symptomom, które towarzyszą tej chorobie, czyli niedokrwistości
złośliwej. Zmęczenie, osłabienie, pieczenie języka, kłopoty żołądkowe, spowodowane
bezsocznością i utrudnienie w chodzeniu. Aż trudno zrozumieć, że jedna witamina potrafi
nieść ulgę w tak różnych dolegliwościach. Niedokrwistość złośliwa jeszcze do okresu
międzywojennego uchodziła za chorobę nieuleczalną; traktowano ją podobnie jest choroby
nowotworowe.
Minot i Murphy byli pierwszymi, którzy odkryli jej przyczynę i uzasadnili leczenie.
Wykorzystali zresztą doświadczenia medycyny ludowej, bo od lat na Cejlonie np. leczono
złośliwą anemię podawaniem surowej wątroby. Rewolucja naukowo-techniczna w farmacji
zastąpiła kilogramy wątroby substancją zawartą w 1 ml zastrzyku z witaminą B12.
Kobalamina odgrywa niezmiernie ważną rolę w prawidłowym działaniu układu
nerwowego, a przez to ma wpływ na wszelkie funkcje organizmu. Nie tak dawno odkryto, że
jej niedobór może prowadzić do niedoboru także witaminy B1, nawet wtedy, gdy jest jej w
diecie wystarczająca ilość. A wiemy już, do czego doprowadza niedobór tiaminy.
Lekarze psychiatrzy nieraz sami są zdumieni, w jak krótkim czasie może przynieść ulgę
w niektórych przypadkach witamina B12. Czasem łagodzi cierpienie oczu, czasem zwiększa
płodność, jeśli na tę anemię choruje nie tylko kobieta, ale i mężczyzna.
Mogłoby się wydawać, że niedobory jej powinny być rzadkie. Minimalna bowiem norma
dzienna wynosi 3 mcg, a jadając trochę mięsa, mleka i jaj dostarcza się organizmowi ok. 15
mcg kobalaminy. Tylko więc wegetarianie ryzykują jej brak w diecie.
Kto zażywa pigułki antykoncepcyjne lub w ogóle wiele innych leków, może zniszczyć
zupełnie swój zasób witaminy B12. Ponadto, aby kobalamina była przyswojona przez ustrój,
potrzebny jest specjalny czynnik wewnątrzpochodny, znajdujący się w soku żołądkowym.
Bez niego nawet największe jej ilości będą trudno przyswajalne. Niektórzy chorzy mogą go w
ogóle nie produkować. Dotyczy to szczególnie wielu starszych ludzi, których system
pokarmowy doprowadza do redukcji wydzielanie pewnych kwasów (kwas solny). Jeśli nie są
one wydzielane w potrzebnej ilości, jeśli nie działa specjalny czynnik, następuje gorsze
przyswajanie żelaza oraz kobalaminy i... anemia gotowa. Jeśli choroba ta trwa kilka lat —
lepsze rezultaty dają zastrzyki z B12 niż doustne jej zażywanie, szczególnie wtedy, gdy
żołądek źle tę witaminę przyjmuje. Ale przede wszystkim trzeba dbać, by było jej dość w
diecie.
Najlepszym źródłem kobalaminy są — jak już była mowa — wątroba, tak wołowa, jak i
cielęca. Powinno się więc jadać wątróbkę choć raz w tygodniu. Na przykład smażoną z
cebulką, do tego razowy chleb, a ponadto sałatkę z kiełkami pszenicy. Poza tym raz na
tydzień — drożdże w jakiejkolwiek formie, bo B12 lepiej działa, gdy towarzyszą jej inne
witaminy z grupy B.
Kobalt został wykryty — jako składnik witaminy B12 — w 1948 r. Jeśli przyjąć, że
człowiek potrzebuje tej witaminy najmniej ze wszystkich składników tzw. regulujących, tj.
witamin, soli mineralnych i hormonów, to warto wiedzieć, że 1 mcg dziennie albo jedna
milionowa część grama witaminy B12 zawiera 4,34% kobaltu.
Witamina B12 jest produkowana przez drobnoustroje mórz i głębokich jezior, ale także i
w przewodzie pokarmowym ssaków, czyli naszym również. Toteż jedynymi jej źródłami
mogą być produkty pochodzenia zwierzęcego, jak: mleko, mięso, jaja, sery i wątroba oraz
organicznych i nieorganicznych produktów mórz i oceanów.
Inne witaminy z grupy B
Kwas foliowy
Jak twierdzi wielu lekarzy, „jest to witamina, której najczęściej brakuje człowiekowi".
Mówi się o niej również, że: „jest potrzebna od stóp do głów" oraz, że „odpowiada za jakość
naszej krwi".
Kiedy badano krew starszych ludzi, okazało się, że większość pensjonariuszy tzw. domu
trzeciego wieku miała mniejszą lub większą anemię. Ale po dalszych badaniach okazało się,
że żelaza mieli dość, a anemię wywoływał niedobór kwasu foliowego.
Zapomina się bowiem o tym, że nasza krew (krwinki) nie tylko potrzebuje żelaza, ale i
witamin. Jeśli przyrównać krew do świetnie zgranej orkiestry, to pierwsze skrzypce gra
żelazo, ale zaraz po nim najważniejszym instrumentem jest kwas foliowy. Bez niego nie może
zachodzić podział komórek, czyli inaczej mówiąc — nie mogą się rodzić nowe komórki,
łącznie z krwinkami. A jeśli w krwinkach powstają kłopoty z kwasem foliowym, to tworzą się
one nienormalnie duże.
Dodajmy od razu, że w tej „orkiestrze", prócz żelaza i kwasu foliowego, są jeszcze
koniecznie potrzebne: witamina B12, B1 i A.
Norma przewiduje, że dla zdrowego człowieka potrzeba dziennie 400 mcg (tysięczna
część miligrama) kwasu foliowego. Jakże niewiele! Kobiety w ciąży potrzebują go dwa razy
tyle, bo 800 mcg, a karmiące — 600 mcg. A czyj jeszcze organizm wymaga zwiększonych
dawek tej witaminy? Jeśli ktoś z twoich bliskich pije, nawet nie nałogowo, ale lubi sobie od
czasu do czasu wypić, np. aperitif, koktail, piwo czy wino, najprawdopodobniej ma niedobory
kwasu foliowego. A co dopiero alkoholicy? Kobiety zażywające pigułki antykoncepcyjne też
na pewno mają tej witaminy za mało. Chorzy stosujący środki antybakteryjne oraz
moczopędne także mogą mieć niewystarczające ilości kwasu foliowego, aby utrzymać pełne
zdrowie.
Jakie są objawy niedoboru tej witaminy z grupy B? Stany depresyjne, zmęczenie, nieraz
bezsenność, łatwość popadania w irytację, łatwość zapominania, osłabienie, bladość, a u
niektórych zapalenie dziąseł i zaburzenia neurologiczne (szczególnie u osób w podeszłym
wieku). Lekarze nieraz mogą zapisywać i 20 razy więcej kwasu foliowego, niż wynosi norma.
A w czym jest kwas foliowy? Otóż w bardzo wielu produktach, które często jadamy, ale
w których potrafimy go niszczyć całkowicie. Jego nazwa pochodzi od łacińskiego słowa
folium, czyli liść. Bo jest tej witaminy sporo w liściach, ale w surowych, świeżych.
Gotowanie niszczy kwas foliowy i im dłużej trwa — tym skuteczniej. Na przykład, dzienna
norma, czyli 400 mcg, znajduje się w ok. 4 szklankach surowego szpinaku. Ale gdy ten
szpinak gotujemy (nawet krótko), to już zostanie w nim połowa kwasu foliowego, czyli 200
mcg.
Dobre źródła tej witaminy to: natka pietruszki, sałata, kapustne, np. brukselka, brokuły i
inne, a także buraki, ogórki, wszystkie grochy i fasole, soczewica, soja, a z owoców
pomarańcze. Dość bogate w kwas foliowy są: chleb razowy, mięso i jaja. Bogatym źródłem
jest wątroba, która ponadto zawiera i inne witaminy potrzebne krwi — czyli B2, B12, A, oraz
z mikroelementów — żelazo.
Jeśli pewne produkty musimy gotować czy smażyć, to róbmy to szybko, na silnym ogniu
i — o ile możliwe — pod przykryciem. Dobrym źródłem kwasu foliowego jest też mleko,
gdyby można je pić nie pasteryzowane i nie gotowane, czyli „prosto od krowy". Odkryto to
przy okazji podawania takiego mleka osobom zatrutym alkoholem metylowym. Okazało się,
że to właśnie kwas foliowy był w mleku główną odtrutką. Aplikowano go małpom
doświadczalnym i stwierdzono, że pomaga „wypłukiwać" trujący alkohol z organizmu. W
naszych aptekach są dostępne pigułki kwasu foliowego i nieraz lekarze zapisują je swoim
pacjentom.
Kwas pantotenowy
Wspomniany już kilkakrotnie dr Roger Williams twierdzi, że kwas pantotenowy
występuje w formie soli zasadowej, jako calcium panmotenicum. Williams zresztą był
pierwszym, który go wyizolował, zidentyfikował, a wreszcie zsyntetyzował. Kwas
pantotenowy może przedłużać życie człowieka. Nawet o 10 lat. Ponadto leczy nieraz pewne
alergie, a także pomaga rosnąć włosom i likwidować wiele skórnych niedomagań.
W czym jest ten składnik? Jak sama nazwa wskazuje, we wszystkim! Pantoten — znaczy
po grecku „ze wszystkich stron". Więc jest w mięsie, warzywach, owocach, ziarnie zbóż,
orzechach, nasionach... Ale może być zniszczony przez mrożenie, konserwowanie i inne
zabiegi ,,uprzemysławiania produktów. Stąd też pochodzą jego niedobory. Czyli... jedzmy
surówki!
A ile tego składnika nam potrzeba? Około 10 mg dziennie lub więcej, jeśli na przykład
chorujemy na przewód pokarmowy lub ciężko fizycznie pracujemy. Zawsze po wszelkich
operacjach, odniesionych ranach, oparzeniach, ciężkich chorobach zakaźnych itp.
I znowu najbogatszymi źródłami kwasu pantotenowego będą drożdże browiarniane i
piekarskie, wątroby, ciemne mięso indyka i kurcząt, jaja, otręby, pełne ziarno i płatki owsiane,
np, zmieszane z otrębami w .„surówce piękności".
Tabletki z witaminą B-kompleks też na ogół zawierają związki pantotenowe.
PABA i nasza skóra
Kwas paraaminobenzoesowy, zwany w skrócie PABA (zawsze pisany dużymi literami),
nieraz jest nazywany „przyjacielem naszej skóry". Popularne broszurki zagraniczne głoszą, że
ponad 300 tysięcy osób choruje rocznie na raka skóry. A większość tych przypadków jest
spowodowana nieodpowiednim, nieumiejętnym i zbyt długo trwającym opalaniem się na
słońcu. Potwierdzają to dermatolodzy. Te 300 tysięcy nowotworów, to 1/3 wszystkich chorób
nowotworowych. Czyli jest o czym pomyśleć.
Ale nie trzeba się od razu przerażać. Wcześnie odkryte nowotwory skóry są uleczalne,
wypadki śmiertelne stanowią zaledwie ok. 1 % zachorowań. Z opalaniem trzeba bardzo
ostrożnie! Nadmiar postarza skórę. Nadużywanie opalania wywołuje nie tylko zmarszczki,
wysuszenie skóry, ale i zmiany pigmentacyjne. Cera traci swoją naturalną elastyczność, bo
promieniowanie słoneczne uszkadza, kolagen, znajdujący się tuż pod skórą. W ten sposób
przyspiesza się senilność, czyli starczość skóry. Skóra Murzynów jest pełna pigmentu, który
ją chroni nie tylko przed starzeniem się, ale także przed nowotworami. Biały człowiek żyjący
w klimacie, w którym tylko kilka miesięcy w roku można się opalać, nie wykształcił w sobie,
jak czarnoskórzy, aparatów obronnych, Niemniej i wśród białych różnice odporności na
słońce są duże. Najbardziej podatni na oparzenia i nowotwory są przeważnie blondyni, rudzi i
piegowaci, i oni właśnie powinni używać zawsze przed opalaniem się ochronnego kremu,
zawierającego zbawczą dla skóry — witaminę PABA.
Inozytol
Jest to związek syntetyzowany w naszym organizmie przez florę bakteryjną. Wyjątkowo
dużo znajduje się go w żywej tkance mózgu, mięśnia sercowego, żołądka, nerek, śledziony i
wątroby.
Z produktów spożywczych najwięcej inozytolu zawiera mózg i serce wołowe oraz kiełki
pszenicy. Czy my to jadamy? Kiedyś prymitywny człowiek zjadał te właśnie części
upolowanego zwierzęcia i inne „podroby". Jadał także ziarno pełne, ewentualnie tylko
gniecione, a nie wyłącznie białą skrobię, tak jak my współcześnie.
Już od 1940 r. wielu badaczy stwierdziło, że inozytol zmniejsza nadwyżki cholesterolu
we krwi. Gdy pacjentom w bardzo nieraz ciężkim stadium otłuszczenia z komplikacjami
nowotworowymi przewodu pokarmowego podawano inozytol i cholinę, zredukowanie
tłuszczu do normalnego stanu w ich wątrobie następowało po 24 godzinach.
Biotyna, zwana też witaminą H
Nazywa się ją „czynnikiem niezbędnym do zachowania skóry w prawidłowym stanie". W
1927 r. zauważono, że skóra szczurów zmienia się bardzo niekorzystnie, gdy podaje się im
surowe białka jaj, ale wszystko wraca do normy po otrzymaniu właśnie tego „czynnika".
Znany nam już prof. A. .Szent-Gyórgyi określił go jako witaminę H — od słowa skóra, po
niemiecku Haut. Potem uczeni znajdowali inną drogą tenże czynnik, nazywając go „bios",
„czynnik R" itd. Aż wreszcie w 1942 r. otrzymano tę witaminę sztucznie i ostatecznie
nazwano biotyną lub witaminą H.
Biotyna ma swojego „wroga" w postaci avidyny, zwanej też „głodnym białkiem".
Zawierają ją w dużych ilościach jaja. Jeśliby ktoś przez dłuższy czas łykał większe ilości
surowych jajek, co się nieraz zdarza np. na fermach drobiowych, może być pewny, że w
końcu się rozchoruje. Skóra czerwienieje, włosy wypadają aż do wyłysienia, człowiek zacznie
się garbić i czuć tak źle, że podejrzewając nowotwór, szuka pomocy u lekarzy. A tam po
rozpoznaniu (które ułatwi przyznanie się do dotychczasowej diety) wyleczą go stosunkowo
szybko, podając witaminę H. Avidyna bowiem wiąże biotynę i czyni ją nieprzyswajalną dla
organizmu. A dłuższy jej niedobór daje o sobie znać. Hamuje wzrost i rozwój dzieci i obniża
odporność na choroby. Przy poważniejszych oparzeniach, szczególnie u małych pacjentów,
potrzeba biotyny wzrasta, bo wymaga jej nie tylko proces rośnięcia, ale i zabliźniania się
poparzeń. Biotyna bowiem koncentruje się wokół ran, by jak gdyby pomagać w ich leczeniu.
Najwięcej biotyny jest w drożdżach, wątrobie, ale zawiera ją także czekolada, kalafior,
grzyby, groch itd.
Acetyiocholina
Żeby zrozumieć rolę choliny w organizmie, trzeba poznać pracę nerwów. W
uproszczeniu wygląda to w ten sposób żeby impuls mógł przeskoczyć z jednego odcinka
nerwu na drugi, musi w tym pośredniczyć szereg substancji, umożliwiających ten „skok".
Jedną z nich, najważniejszą, jest acetylocholina, a w niej cholina stanowi najważniejszy
składnik.
Gdy impuls chce dokonać takiego „skoku", acetylocholina jest natychmiast podrzucana z
„magazynu", znajdującego się blisko zakończenia nerwu i niejako upoważnia impuls do
przejścia z jednej komórki nerwowej do następnej. Naturalnie, czynność ta powtarza się wiele
tysięcy razy i oczywiście bez naszej świadomości. Ale gdy acetylocholina nie działa,
wywiązuje się groźna choroba — dyskinezia, przy której człowiek zatraca zdolność
koordynacji ruchów. W ciężkich stanach chorzy robią mimowolne grymasy twarzy, a leczenie
jest bardzo trudne. Znane są doniesienia lekarzy, że można osiągnąć dobre rezultaty w
leczeniu chorych na dyskinezię, wstrzykując im cholinę. Także pacjenci cierpiący na depresję,
bezsenność, osłabienie, utratę wagi, niepokój, tendencje samobójcze, czuli się o wiele lepiej
po cholinie. U niektórych symptomy choroby znikają zupełnie. Depresja przechodzi u
wszystkich.
Inozytolu, choliny, biotyny itd. nie można uważać za jakieś „cudowne środki", ale na
pewno odgrywają one — jak inne witaminy — ważną rolę w utrzymaniu naszego zdrowia.
Bioflawonoidy, czyli witamina P
W 1936 r. dr Albert Szent-Gyórgyi, pracując nad wyizolowaniem witaminy C, spotkał
towarzyszący jej związek, który nazwał witaminą P. Skąd ta nazwa? Jedni twierdzą, że
dlatego, iż odkrył ją w papryce, ale sam Szent-Gyórgyi stwierdził dowcipnie, że „wiele
miłych rzeczy w języku węgierskim zaczyna się na literę P".
Witamina P okazała się nie jedną witaminą, ale wieloczynnikowym związkiem, z którego
najważniejsze dla nas są różne flawony, szczególnie cytryn (cytrynina) i rutyna. O flawonach
ostatnio mówi się bardzo dużo. Niedobór ich może doprowadzić m. in. nawet do obrzęku
mózgu oraz do krwawień spowodowanych nie zranieniem, tylko łamliwością naczyń
włosowatych, czyli kapilarów. Są to widoczne tylko pod mikroskopem „cieniutkie" naczyńka,
przez które przepływa stale „strumień" krwi, dostarczając do komórek wszelkich potrzebnych
substancji (tlen, pożywienie, hormony, antyciała). I poprzez ścianki tychże kapilarów
następuje też wydalanie z komórek zużytych materiałów.
A teraz można sobie wyobrazić, co się dzieje, gdy ścianki kapilarów (naczyń
włosowatych) są łamliwe, cienkie, pękają i ulegają zgnieceniu. Przede wszystkim komórki nie
otrzymują wówczas potrzebnych materiałów i nie ma z nich „wywozu", co zakłóca pracę
całego organizmu. A my — co nieraz wyraźnie widać — mamy sińce, krwawe wybroczyny, a
przy stanach poważnych dochodzi do wielu chorób.
Otóż flawony nie dopuszczając do tej sytuacji budują mocne kapilary i, ratują osłabione,
wzmacniając ich ścianki.
W szpitalu w Strasburgu (Francja) dr P. Muller i jego współpracownicy — lekarze
ginekolodzy stosowali z dużym powodzeniem flawony jako lek dodatkowy przy różnych
schorzeniach kobiecych. Witamina P, szczególnie rutyna, pomaga w leczeniu żylaków,
hemoroidów, a także i wrzodów źylakowych. Współdziała też w terapii schorzeń
reumatycznych (gorączka reumatyczna), przy krwawieniach z macicy podczas ciąży, a także
przy nawykowych poronieniach. W tej dziedzinie może też działać cytryn (jedna z witamin z
grupy P), który bardzo pomaga organizmowi w przyswajaniu witaminy C. Bioflawonoidy nie
tylko leczą skrzepy, ale i nie dopuszczają do ich powstawania, właśnie dzięki wzmacnianiu
ścianek naczyń krwionośnych.
Większość z nas prawdopodobnie ma dość bioflawonoidów w organizmie przy
racjonalnym odżywianiu (warzywa, owoce). Ale może się zdarzyć taka sytuacja, że będą one
potrzebne w dodatkowych dawkach. Gdy zauważymy np., że przy lekkim nawet ściśnięciu
czy uderzeniu od razu powstają na skórze sińce, to wtedy ratujmy się witaminą C i P, które
uszczelniają śródbłonki naczyń.
W czym jest witamina P? W medycynie ludowej od dawna leczono skutecznie np,
hemoroidy łochyniami. Są to owoce — jagody bogate właśnie w witaminy P i C. Dość
zasobne w oba te związki są wszelkie cytrusowe (szczególnie grejpfruty). Dużo witaminy P
(cytrynu) ma zwłaszcza albedo, czyli biała błonka otaczająca owoc. Należy przy tym
pamiętać, że w cytrusach mrożonych witaminy P może nie być w ogóle.
Dużo witaminy P mają owoce róży oraz czarne porzeczki i winogrona, a także: natka
pietruszki, sałata i wszelkie inne zieleniny. Warzywa korzeniowe nie zawierają jej wcale albo
bardzo mało. Sporo jest za to w strąkach papryki. A rutyny najwięcej ma kasza gryczana, stąd
poleca się ją na żylaki i hemoroidy.
Pozostałe witaminy
Witamina A i marchewka
Wydawać się to może wprost zdumiewające, że jeden składnik naszego odżywiania
potrafi mieć wszechstronny wpływ na zdrowie człowieka, ale w naturze sporo jest takich
właśnie „cudów". Na przykład, witamina A. Nie na darmo stoi ona na czele „alfabetu
witaminowego", bierze bowiem udział we wszystkich zasadniczych funkcjach organizmu.
Jest „strażnikiem, stojącym u wrót naszego ciała". Jest potrzebna „dla urody", dla zachowania
zdrowego wyglądu skóry i cery, a także dla dobrego widzenia. Pomaga w zdobywaniu
odporności na wiele chorób, jak wszelkiego rodzaju zaziębienia.
Jest konieczna dla utrzymania w dobrym stanie nabłonka skóry i błon śluzowych. Jednym
z pierwszych objawów jej niedoboru jest np. szpecąca „gęsia skórka", występująca
najczęściej na ramionach, w okolicy łokci, na nogach, w okolicy kolan, podudzi itp;
Przeciwdziała złuszczeniu śródbłonków zarówno naczyń krwionośnych, jak dróg żółciowych
i moczowych.
Witamina A jest również potrzebna w sprawach, związanych z czynnością gruczołów
płciowych. Niedobór jej może powodować kłopoty z menstruacją, a u mężczyzn — z
płodnością. Przypisuje się jej także powodowanie w organizmie wzmożonej odporności na
nowotwory. Pozornie wydaje się to nieprawdopodobne, bo co wspólnego z rakiem może mieć
ta witamina. Ale przypomnijmy słynne badania na zwierzętach. Jedna grupa myszy — z
rakiem — dostawała witaminę A, grupa kontrolna — nie. Wszystkie myszy z grupy
kontrolnej chorowały i ginęły na raka, a z otrzymującej akseroftol — zaledwie kilka procent.
W jednym z doświadczeń (bo prowadzono je wielokrotnie dla potwierdzenia) na 24 zarażone
zwierzęta, otrzymujące witaminę A, tylko 4 ujawniły symptomy choroby nowotworowej.
Witamina A broni przed tą groźną chorobą nie tylko zwierzęta, ale i prawdopodobnie
ludzi. Szczególnie powinni wziąć to pod uwagę palacze, bo przy jej niedoborze bardzo się
zwiększa ryzyko raka oskrzeli. A czy „fajka mniej szkodzi"? Już 200 lat temu wiedziano, że
rak warg towarzyszy paleniu fajki. W każdym razie palacze są 25 razy bardziej narażeni na
raka płuc, niż niepalący. Palenie może również wywołać nowotwór gardzieli, krtani,
podniebienia, pęcherza i trzustki.
Grasica jest gruczołem o wydzielaniu wewnętrznym, który steruje aktywnością pewnego
typu komórek, zwanych limfocytami T. Prócz nich są we krwi limfocyty A oraz B, zależne od
bursy Fabryciusza, która wykształcona jest u ptaków, a w formie szczątkowej występuje u
człowieka. Grasica steruje mechanizmami odpornościowymi człowieka. Sprawność jej
warunkuje zawartość w organizmie witaminy A, jak również i poziom magnezu. Gdy w
pożywieniu jest mniej tego minerału, grasica traci właściwości odpornościowe, sprzyjając
powstawaniu białaczek. Rozpowszechniony bowiem wirus białaczkowy rozmnaża się
wówczas w takim stopniu, że potrafi zmienić komórki prawidłowe w nowotworowe.
W profilaktyce nowotworowej duże znaczenie mają oczywiście — prócz witaminy A —
także i takie czynniki, jak: cynk, magnez i inne, dotąd wciąż jeszcze niezupełnie zbadane.
Wiele doświadczeń wskazuje, że dostateczna ilość witaminy A w naszej diecie wywiera
wpływ na występowanie chorób serca, wysokiego ciśnienia, uchyłek i wrzodów jelit oraz
innych schorzeń.
W Izraelu dr Aviva Palgi przez 28 lat badała te sprawy na szczurach. W 1982 r.
prowadziła swoje badania w Nowym Jorku w Harwardzkiej Szkole Medycznej. Karmiła
szczury tym, czym przeważnie odżywiają się ludzie. Zwierzęta nieracjonalnie żywione
zapadały na te same choroby, co i my, tzn. schorzenia serca, nowotwory, nadciśnienie i
wrzody przewodu pokarmowego. Więc nie zmieniając im diety próbowała, który z jej
składników może pomagać w odzyskiwaniu zdrowia lub nie dopuszczać do choroby. l oto —
ku zdziwieniu wielu osób — tą najskuteczniejszą bronią okazała się witamina A oraz
zmniejszenie spożywanego tłuszczu.
Badania prowadzone w Izraelu nad odżywianiem się ludności dowiodły również, że
lepszym zdrowiem cieszą się te osoby, które jadają dużo owoców i warzyw bogatych w
karoteny.
Dr Palgi twierdzi też, że 5000 j.m. witaminy A dziennie, czyli norma — jest zupełnie
wystarczająca dla zdrowia. Ale jeśli ktoś jest chory, ta ilość bywa za mała.
Witamina A jest rozpuszczalna w tłuszczach, ale badania wykazały, że im mniej podaje
się tłuszczu w diecie, tym składnik ten lepiej działa. Dr Aviva, piękna, elegancka, młodo
wyglądająca kobieta sama unika tłuszczy, a jako źródła witaminy A poleca (i sama stosuje)
takie produkty, jak; marchew, wątroby, pestki dyni i słonecznika, szpinak, brokuły i morele.
Witamina A wpływa na obniżenie poziomu cholesterolu we krwi, stąd też pomaga sercu.
W wielu powtarzanych doświadczeniach okazało się, że np. ryzyko nowotworów krtani jest
dwa razy większe u osób, które dostarczały dziennie swojemu organizmowi tylko po 1700 j.m.
tej witaminy, niż u tych, którzy otrzymywali normę (5000 j.m.). Naturalnie przez dłuższy czas.
Nadmiar i niedobór
Z nadmiarem witaminy C organizm — jak wiadomo — daje sobie radę, bo ją wydala, ale
z witaminą A sprawa przedstawia się inaczej. Część jej (największą, bo ok. 95%)
magazynujemy w wątrobie, ale nadmiar jest wprost toksyczny. Niektóre, bo tylko zewnętrzne,
objawy nadmiaru to pękanie i krwawienie warg, odstawanie naskórka, swędzenie skóry,
suchość włosów, zbyt duża pobudliwość nerwowa, bolesne obrzmienia w okolicy kości
długich itd.
Objawy natomiast niedoboru witaminy A mogą być bardzo różnorodne. Do najczęściej
spotykanych i najłatwiejszych do zaobserwowania należy ,,kurza ślepota". Wystarczy wejść z
jasnego pomieszczenia do ciemnego i sprawdzić, jak długo trwa przyzwyczajenie się wzroku
do widzenia w ciemności. Jeśli kilka sekund, to wszystko w porządku — mamy dość
witaminy A. Jeśli dłużej, ponad 7—8 sek., to znaczy że mamy niedobory tej witaminy, a jeśli
czas ten przedłuża się do kilkunastu sekund — trzeba szukać pomocy lekarza. Może zleci
nam nie tylko odpowiednią dietę, ale i pigułki lub zastrzyki z akseroftolu.
Innym łatwym do zaobserwowania dowodem niedoboru witaminy A jest już wspomniana
„gęsia skórka", poza tym światłowstręt, uczucie pieczenia pod powiekami itd. U dzieci
objawami są też zahamowania wzrostu i rozwoju, bo i do tych procesów witamina A jest
niezbędna.
Akseroftol i karoten
Najbardziej widocznym skutkiem niedoboru witaminy A jest złe widzenie o zmierzchu,
czyli kseroftalmia. Witaminę A dlatego może nazwano akseroftolem lub witaminą
przeciwkseroftalmiczną. Związek ten ma kilka odmian, ale najważniejsze dla nas są dwie:
witamina A pochodząca ze źródeł zwierzęcych i druga, zwana karotenem, czyli prowitaminą
A — pochodząca ze źródeł roślinnych.
Już w starożytnym Egipcie i Chinach leczono ślepotę zmierzchową, podając chorym
potrawy z półsurowej wątroby. Dziś wiemy, że właśnie ona jest jednym z najbogatszym
źródeł akseroftolu. To, że karoten jest zawarty w marchwi, również wiedziano dużo wcześniej,
zanim ją z niej wyodrębnił w 1831 r. Wackenroder, a w 1910 r. uczony rosyjski Cwiet
opracował chromatograficzną metodę rozdzielania karotenów, i od marchewki-karotki
powstała nazwa „karoteny".
Witamina A w kuchni
Stopniowo odkryło, że witamina A jest rozpuszczalna w tłuszczach, a nie w wodzie, że w
warunkach beztlenowych nie szkodzi jej niemal wcale ogrzewanie, ale fatalnie wpływa na nią
jełczenie. Jest to proces oksydacyjny (utleniający), a że bardzo przyspieszają go promienie
słoneczne, więc witamina A łatwo ulega zniszczeniu na świetle. Stąd te ciągłe nawoływania
żywieniowców, aby np. masło było w złotym (ciemnym, nieprzepuszczającym światła)
opakowaniu, aby śmietana była w plastykowych (nie przepuszczających światła) pojemnikach
lub ciemnych butelkach.
Zwykłe procesy kulinarne niszczą witaminę A na ogół nie bardziej niż w 10%, ale bardzo
długie ogrzewanie na wolnym ogniu w odkrytym naczyniu może zmniejszyć w o wiele
większym stopniu jej zawartość w produkcie.
Ile witaminy A dla kogo? Na ogół przyjmuje się (według A. Szczygła: Podstawy
fizjologii żywienia), ze zapotrzebowanie na akseroftol wynosi 25 do 55 j.m. na 1 kg wagi
ciała, czyli dla dorosłego mężczyzny trzeba będzie 2 tyś. do 4 tyś. j.m. dziennie lub 2—3 razy
więcej karotenów. Prowitamina A ma bowiem właśnie 2—3 razy słabsze działanie
biologiczne od witaminy A występującej w produktach pochodzenia zwierzęcego.
Gdy akseroftol stanowi 1/4, a karoten 3/4 dawki, wtedy zapotrzebowanie osób dorosłych
wynosi ok. 5 tyś. j.m. witaminy A dziennie. Ale wielu uczonych doradza obecnie większe
ilości: od 5 tyś. do nawet 10 tyś. j.m. na dobę. Wspominany już tu wielokrotnie dr Roger
Williams w swojej słynnej książce Żywienie przeciwko chorobom (Pittman 1971) uważa, że
taka większa dawka jest najprawdopodobniej lepszym zabezpieczeniem organizmu niż
polecane dotychczas ilości. Trzeba przecież wziąć pod uwagę, że witamina A chroni też przed
następstwami oddychania skażonym powietrzem, że wiele dolegliwości, stresów i chorób
obniża gwałtownie zapas akseroftolu w organizmie.
Źródła witaminy A
Doskonałymi źródłami tej witaminy są: wątroba, żółtka jaj, owoce i jarzyny o żółtym i
pomarańczowym zabarwieniu oraz ciemnozielone liście warzyw. Ponadto ekstrahuje się ją z
wątroby ryb morskich — najbardziej skoncentrowanego źródła tego składnika.
Trochę historii
Zanim wiedziano cokolwiek o witaminie D, rybacy morscy polecali picie tranu przy
krzywicy. Opisano tę chorobę w XVII w., a w XVIII w. oficjalnie uznano tran, jako jedyny na
nią lek. W wieku XIX zauważono korzystny wpływ słońca na leczenie krzywicy, a w 1913 r.
polski lekarz Raczyński dowiódł empirycznie wpływu promieniowania słonecznego na
ustępowanie objawów krzywicy u dzieci. Potem dowiedziono, że ergosterol (związek
chemiczny z grupy steroli, występujący w naszej skórze) pod wpływem słońca zamienia się
na witaminę D. Niedobór jej jest powodem powstawania krzywicy u niemowląt, u dzieci
starszych i młodzieży, a także rozmiękczenia kości i ich rzeszołowienia, porowatości i
kruchości u dorosłych. Ponieważ o tych sprawach pisaliśmy już poprzednio, więc tu tylko
kilka krótkich wiadomości.
„Bóle w kościach" pojawiają się zwykle od stycznia u tych osób, które zbyt mało
przebywają na słońcu. Poza tym zapas witaminy D nagromadzony latem, może niezbyt wielki,
zdążył się już wyczerpać i organizm cierpi z powodu jej niedoborów. Zwykle wyjazd w góry,
na narty i działanie promieni ultrafioletowych albo po prostu zażywanie pigułek z
kalcyferolem, zgodnie z zaleceniem lekarza, usuwa dolegliwości.
Znany ekspert od mineralnego metabolizmu kości dr Ludwik V, Avioli twierdzi, że po
30—35 roku życia w ciągu 10 lat cała masa kostna kobiety zmniejsza się o ok. 10%, a
mężczyzny o ok. 5%. Toteż ubytek ten nie daje się we znaki na ogół nikomu w wieku 25 lat,
ale już można cierpieć przekroczywszy pięćdziesiątkę. Gdy struktura kostna słabnie wraz z
wiekiem, rozwija się rzeszotowienie, które na początek daje właśnie „bóle w kościach".
Zresztą wiele osób uważa je za dolegliwości reumatyczne, na które jednak najlepszym
„lekiem" jest wapń i witamina D.
Źródła zapotrzebowania na witamonę D
Występuje ona raczej rzadko w jadanych przez nas produktach spożywczych. Jest jej
trochę w tłuszczu ryb puszkowanych, np. tuńczyka czy sardynek, a także w wątrobach dorsza,
halibuta itp. Tych wątróbek na ogół jednak nie jadamy, chyba że lubimy różne pasztety rybne.
Poza tym trochę witaminy D zawierają żółtka jaj. Najbogatszym, naturalnym jej źródłem jest
naświetlanie skóry słońcem, ale tylko w „czystym powietrzu", by działały promienie
ultrafioletowe. Nie należy jednak zapominać o koniecznym umiarze i o nasycaniu organizmu
specjalnymi substancjami mineralnymi i witaminowymi, bo promienie słoneczne mają
własności kancerogenne. Oto tabelka zawierająca normy zapotrzebowania na witaminę D (w
j.m. na dobę), zależnie od wieku:
Wcześniaki poniżej 2,5 kg wagi 1400
Niemowlęta normalne 700
Dzieci od 5 do 14 lat 500
Młodzież 300—600
Dorośli 300—600
Kobiety w ciąży i karmiące 700
Osoby starsze 300
Tran z różnych ryb zawiera ogromne ilości kalcyferolu, np. tran z wątróbek dorsza — 8
do 30 tyś. j.m., a tran z tuńczyka — średnio 4 mln j.m. witaminy D w 100 g. Przy takich
ilościach blednie nawet sardynka ze swoimi 1800 j,m. w 100 g.
Wielu lekarzy i żywieniowców stwierdza, że zapotrzebowanie na witaminę D może
bardzo wzrastać u ludzi, a szczególnie kobiet, mieszkających w zadymionych miastach.
Nawet przy czystej pozornie atmosferze szyby okienne przepuszczają tylko bardzo niewielką
ilość promieni ultrafioletowych. A ,,błoto powietrzne" nad miastami nie przepuszcza ich
wcale lub bardzo niewiele. Niemniej badania wykazały, że powietrze w naszych
mieszkaniach bywa bardziej zanieczyszczone, niż na dworze. Najlepszą więc bronią dla
organizmu przed zanieczyszczeniami z palenisk przemysłowych, a i domowych oraz silników
samochodowych — jest dostarczanie mu wystarczającej ilości antyutleniaczy, o czym już
pisaliśmy.
To też nie jest jedna witamina, ale wiele związków o podobnych właściwościach, choć na
ogół mówi się zwykle o dwóch. O witaminie K1 — odkrytej wcześniej, którą syntetyzują
rośliny, i o K2 — odkrytej później, produkowanej przez drobnoustroje. Prawdę mówiąc,
wszystko to było nie tak dawno. Pierwszy raz zwrócono uwagę, że jest taka witamina w 1929
r. a w czystej postaci wyodrębniono ją w 1939 r. z liści lucerny. Witaminę K2 znaleziono w
czystej postaci w... gnijących rybach, w 1940 r. Nazwa K pochodzi od nazwiska hematologa
amerykańskiego Quicka, który ją odkrył.
Do czego jest potrzebna witamina K? Ma ona ogromne znaczenie lecznicze dla zwierząt,
które np. spożyły nadmierną ilość nadpsutej zgniłej koniczyny. W paszy takiej znajdują się
duże ilości kumaryny — trucizny uszkadzającej miąższ wątroby. Godny uwagi jest fakt, że
afiatoksyny, wyzwalające chorobę nowotworową, mają strukturę chemiczną podobną do
struktury kumaryny. I otóż fatalne działanie kumaryny niweluje witamina K zwana też
przeciwkrwotoczną. Jest konieczna do bardzo złożonego procesu, jakim jest normalna
krzepliwość krwi, a raczej do wytwarzania protrombiny, co odbywa się w wątrobie (jeżeli jest
dostatecznie zdrowa).
Na ogół drobnoustroje w naszym organizmie wytwarzają jej dość, Czasem może jednak
braknąć, np. przy większym uszkodzeniu wątroby, zaburzeniach we wchłanianiu,
długotrwałym zażywaniu sulfamidów lub salicylanów itp.; w tym ostatnim wypadku pomaga
PABA.
Witamina K jest nieraz stosowana profilaktycznie, np. przy zapobieganiu skazie
krwotocznej noworodków. Zapobiegawczo podaje się ją czasem kobietom ciężarnym przed
porodem czy w chirurgii. Nie jest to związek toksyczny nawet w dużych dawkach.
Zresztą są różne leki syntetyczne, działające silniej niż ona sama w naturalnej postaci.
Menadion np. działa nawet 2 razy silniej.
W czym jest witamina K? We wszystkim tym, co zielone, bo zawartość jej jest mniej
więcej proporcjonalna do zawartości chlorofilu w roślinach. Poza tym mamy jej sporo w oleju
sojowym, wątrobie, kazeinie, orzechach włoskich, kapuście, szpinaku, pomidorach iłd.
Ubogimi źródłami są: owoce, zboża, mleko i jaja.
Ale przede wszystkim jest wytwarzana w jelicie grubym przez florę bakteryjną.
Na ogół można przyjąć, że z witaminą K zdrowi ludzie nie mają kłopotów, gdyż
wystarczającą jej ilość wytwarza sam organizm dzięki współżyjącymi z nim drobnoustrojami.
Jakże by to było świetnie, gdyby tak było i z innymi składnikami odżywczymi!
Niestety.
Bibliografia
J. Aleksandrowicz: Metale życia a ochrona środowiska człowieka. Nauka dla
Wszystkich PAN 1973
J. Aleksandrowicz: Wiedza stwarza nadzieję'. Omega. Wiedza Powszechna 1975
J. Aleksandrowicz: Prognozy ochrony zdrowia społecznego. Nauka dla Wszystkich
PAN 1975
S. Aleksandrowicz: Biosfera a zdrowie społeczności. Nauka dla Wszystkich PAN 1978
J. Aleksandrowicz i K. Janicki: Pożywienie, woda i sól stołowa w ochronie zdrowia
społecznego. PAN 1978
J. Aleksandrowicz: Sumienie Ekologiczne. Omega. Wiedza Powszechna 1979
J. Aleksandrowicz: Nie ma nieuleczalnie chorych. PWN 1982.
J. Aleksandrowicz i A. B. Skotnicki; Leukemia ecology. National Library of Medicine
and the National Science Foundation, Washington 1982
G. A. Babienko: Mikroelementy w medicinie. Zdorowja Kijów 1975
M. F. Brennan: Nutrition and Cancer. „The Cancer Bulletin" V—VI 1978
T. Brugsch: Ernahrungsiehre und allgemeine Diatetik. Berlin
H. J. M. Bowen: Tracę Elements in Biochemistry. New Jork
Biuletyn Poi. Kom. d.s. UNESCO Nr specj. z 1969 r. Człowiek i jego środowisko.
Raport Sekretarza Generalnego ONZ
E. Cheraskin i in.: Psychodiełetics. Toronto 1976
T. L. Cleave: The Saccharine Disease. Londyn
Człowiek i środowisko. Wybór opracowań z literatury radzieckiej. W-wa, 1976
A. Davis: Lefs Get Well. New American Library 1972
A. Davis: Lefs Eaf Right to Keep Fit. New American Library 1970
R. Doli: Strafegy for Detection of Cancer Hazards to Mań. „Naturę" vol. 265. 1977
S. Faelten: Minerals for Health. Rodale Press 1982
Fiedosiejew: Dialektyka epoki współczesnej. 1969
Gumowska: Życie bez starości. Wiedza Powszechna. 1969
Gumowska: Venus z patelnia. Inst. Wyd. CRZZ. 1973
Gumowska: Od ananasa do ziemniaka. Inst. Wyd. CRZZ. 1976
Gumowska: Bądź zdrów — smacznego. Watra 1981
Gumowska: Kuchnia pod chmurką. Wyd. „Kraj" 1981
Gumowska: Warzywa w naszej kuchni. MAW 1982
Gumowska: Dookoła stołu. Watra 1977
Gumowska: Obiad w pół godziny. Watra 1978
A. Horst: Ekologia człowieka. W-wa, 1976
W. Heupke u. G. Rost: Was enthalten unsere Nahrungs-mittel?
W. Heupke: Obsfkuren bei Kranken und Gesunden. Frankrurt-M
H. C. Hopps.: „Spectrum" tom XIX, nr 3 1977
B. Kamiński i M. Okólski: Świat obecny i świat przyrody. Omega Wiedza Po-
wszechna 1978
J, K. H. Kawd; The relaiionship of magnesium to disease in domestic animals
and in humans. Springfieid 1971
H. D. Kay: Micro-nutrient elements — a recapitulation. Berkshire 1978
W. Kierst; Leczenie witaminami, PZWL 1958
W. KJerst: Nauka o żywieniu zdrowego i chorego człowieka. PZWL 1972
A. Maksimów: Mikroelementy i ich znaczenie w życiu organizmów. PIWRiL 1954
l. M. Maksimów, J. K. Pletnikow: Sowremiennaja ekologiczeskaja sifuacija i budusz-
czeje czełowieczestwa. „Filosofskije Nauki" nr 5 1975
A. E. M. McLean: Diet and Chemical Environment as Modifiers of Carcinogenesis,
London 1977
R. P. Miłhaus: Nepfune's gift: A history of Common Salt. Baltimore 1978
M. Nikonorow: Substancje obce dodawane celowo do żywności i zanieczyszcze-
nia techniczne. WPLiS 1965
'M. Nikonorow: Zanieczyszczenie chemiczne i biologiczne żywności. WNT 1976
M. Nikonorow: Zarys nauki o środkach spożywczych. PZWL
L. P. Nozdrjuchina: Biologiczeskaja roi mikroelementów w organizmie żywotnych
i człowieka. Nauka, Moskwa 1977
A. F. Pattee: Yiłamins and Minerals for Eyeryone. N. York. Dietetics, Nowy Jork
A. Polański i K. Smulikowski: Geochemia. Wyd. Geologiczne 1969
A. G. Schaus a, E. Sommars: Children's Menfal Retardatfon study is attacked. Bio-
social Publication USA 1982, vol. 3 no 2 — 75—81
K. Schwarz: Elements newly identffies as essential for animals. Nuclear actiyation
techniques in the Lite. Scs. Wien. 1972
H. A. Schroeder; The Tracę Element; and Mań. Devin-Adair 1974
A. Szczygieł: Podstawy Fizjologii Żywienia. PZWL 1956
G. N. Schrauzer: Inorganic and Nutritional Aspects of Cancer, California 1978
D. J. Tilgner: Analiza organoleptyczna żywności. WPLiS 1957
E. J. Underwood: Tracę EJements in Human and Animal Nutrition. Nowy Jork 1974
WHO — Group of Experts: Nutriłional anaemias.
R. Wadras; Biomagnetyzm. PWN 1978
D. R. Wiliams: Metals, Lfgands and Cancer. Scotland 1974
D. R. Wiliams: The Metals of Lite. London 1971
A. P. Winogradow, W. W. Kowalski — „Trudy Biochimiczjeskoj Laboratorii" Nr 13
Z. Wieczorek-Chełmińska: Zasady żywienia i dietetyka stosowana. PZWL 1978
M. Winick: „Malnutrition and Brain Development" Oxford Uniyersity Press 1976
Liu-Yen; Preyention et Traitement du cancer de 1'esophage en Chine. Inform.
Medical, Mondial 1977
Czasopisma:
„The Detroit News" 1977
„Interface" 1976—1979
„Lancet" 1970—1979
„Prevention" 1968—1979
„Przemysł Spożywczy" 1969—1979
„Wiadomości Zielarskie" 1970—1979
top related