11lodzierzoniow.eu/wp-content/uploads/2015/05/kit-4.pdf · do polski nigdy już nie wraca. ......
Post on 28-Feb-2019
219 Views
Preview:
TRANSCRIPT
~ 1 ~
w obiektywie Moniki Nagły
look na historię Mateusza Owczarka
na kilka pytań Poli Koby odpowiada Krystyna Janda
Aleksandra Koprowska
fotorelacja z Dnia Otwartego w „jedynce”
rozmowa z prof. Janiną Weretką – Piechowiak
Przemysław Kucharek
Albin Kacper
Karolina Sikorska
Jasiek Chrzan
muzyczne skarby odkopuje Jasiek Chrzan
Jasiek Chrzan
zdjęcia Poli Koby
2
6
8
10
13
14
15
18
19
22
24
26
27
29
~ 2 ~
Po najdłuższej nawet zimie przychodzi wiosna. Natura budzi się z zimowego snu i w ślad za nią całe życie na Ziemi odradza się na nowo. Rozkwitają kwiaty, zaczynają kiełkować zboża, słychać serenady ptaków. Zmiany zachodzące w przyrodzie wpływają znacząco na stan ducha i nasze uczucia. Cały proces odradzania napawa człowieka wewnętrzną radością. Na nowo zaczynamy dostrzegać i doceniać piękno tkwiące w całym otaczają-cym nas świecie. Ludzie, podobnie jak wszystkie organizmy żywe, podlegają sezonowym rytmom biologicznym. Wzrasta witalność naszego organizmu, nasilają się procesy odbu-dowy i regeneracji w narządach i tkankach. Mamy więcej sił do działania. Jesteśmy bar-dziej kreatywni. Opuszcza nas zimowa chandra, a na naszych twarzach znów zaczyna gościć uśmiech :)
~ 6 ~
Moralnie wątpliwe...
01.05.1821 r. – W USA w Wirginii Zachodniej
wykonano pierwszy
wyrok śmierci poprzez
zastrzyk trucizny, była to
egzekucja na niewolniku
Nathanie. Był to jedyny taki przypadek do lat
80. XX wieku.
Dosyć!
02.05.1988 r. - Rozpoczął się strajk w Stoczni
Gdańskiej.
Wydarzenie to
zapoczątkowało
zmiany
ustrojowe
i polityczne w
Polsce, zwieńczone obradami przy „okrągłym
stole”.
Walczymy
03.05.1863 r. - Powołano Komitet Polski w
Paryżu. Była to
reprezentacja
Rządu
Narodowego
podczas
powstania
styczniowego.
Przewodniczącym komitetu został książę
Władysław Czartoryski, a sekretarzem Józef
Ordęga.
Wielki projekt
04.05.1904 r. -
Amerykanie
rozpoczynają
budowę Kanału
Panamskiego. Łączy wody Oceanu
Atlantyckiego i Oceanu Spokojnego. Jedna
z najważniejszych dróg morskich świata.
Poprzednia trasa została skrócona o 14 000
km!
Kolejne odkrycie
05.05.1494 r. -
W tym dniu
Krzysztof Kolumb
odkrył Jamajkę.
Początkowo została nazwana Santiago.
Uzyskała niepodległość sierpnia 1962 roku
i jest obecnie niekwestionowaną ojczyzną
muzyki reggae, ska, dub oraz dancehall.
Wielki plac budowy
06.05.1682 r. - Siedziba króla Francji
Ludwika XIV została przeniesiona do
Wersalu. Mały pałacyk myśliwski został szybko
przekształcony w jeden z najpiękniejszych
i największych kompleksów tego typu
w Europie. Do dziś bogate wnętrza zapierają
dech w piersiach wszystkim zwiedzającym.
Dobre intencje
07.05.1867 r. - Alfred
Nobel, przemysłowiec,
szwedzki wynalazca,
fundator nagrody Nobla,
otrzymał brytyjski
patent na wynaleziony
~ 7 ~
w poprzednim roku dynamit. Wynalazł
również syntetyczną gumę i skórę, sztuczny
sztuczny jedwab itp. Do swojej śmierci w 1896
Alfred Nobel zarejestrował 355 patentów
Walka zakończona sukcesem
08.05.1980 r. - Światowa Organizacja
Zdrowia ogłosiła oficjalnie całkowite
wytępienie ospy prawdziwej. Wszystkie
znane próbki ospy prawdziwej zostały
zniszczone, oprócz pilnie strzeżonych próbek
w Instytucie Preparatów Wirusowych
w Moskwie oraz Centrum Kontroli Chorób
w Atlancie.
Duma PRL
09.05.1971 r. - Oficjalnie otwarto halę
widowiskowo-
sportową
"Spodek"
w Katowicach. Na
halę przeznaczono
200 mln zł, jednak
ostatecznie jej koszt wyniósł ok. 800 mln zł
Powierzchnia użytkowa całego obiektu to
29 473 m².
UFO nie tylko w Stanach?
10.05.1978 r. - Rzekome lądowanie UFO w Emilcinie. Rolnik, Jan Wolski relacjonował, że wracając do domu został uprowadzony przez istoty pozaziemskie, które przeprowadziły na nim szczegółowe badania. Na polu, które wskazywał, faktycznie znaleziono ślady
nieznanych istot, a sam obiekt miało widzieć jeszcze kilku innych mieszkańców wsi.
Nietrafiony pierwszy wybór
11.05.1583 r. - Dobiegła końca pierwsza wolna elekcja, w wyniku której na króla został wybrany Henryk Walezy, (fr. Henri de Valois). Niestety, po roku opuszcza Polskę i udaje się do Francji, aby rzekomo
uporządkować pewne sprawy związane ze śmiercią brata. Do Polski nigdy już nie wraca.
Nowatorskie przedstawienie
12.05.1664 r. - Odbyła się premiera słynnego Świętoszka Moliera (Jean Baptiste Poquelin). Dzieło wywołało niemały skandal, wykpiwając hipokryzję religijną. Głównym bohaterem jest Tartuffe, uosobienie hipokryzji. Premiera miała miejsce w wersalskich ogrodach.
Bezsenna noc
13.05.1943 r. - W wyniku sowieckiego nalotu na Warszawę w nocy z 12/13 maja, zginęło ok. 300 Polaków, a ponad 1000 zostało rannych. Straty po stronie niemieckiej to 17 zabitych i 17 rannych.
Pierwsze takie spotkanie
14.05.1922 r. - Reprezentacja Polski w piłce nożnej rozegrała pierwszy w
historii mecz międzypaństwowy przed
polską publicznością,
przegrywając na Stadionie Cracovii z Węgrami 0:3.
~ 8 ~
Jak godzi Pani prowadzenie własnego
teatru z występowaniem na scenie? Czy
jest to trudne zadanie?
Szczerze mówiąc nie wiem, nawet się
nad tym nie zastanawiałam. Raczej
zagadnieniem dla mnie
było jakieś 20 lat temu jak
tu reżyserować i grać
w tym co się reżyseruje
jednocześnie, a teraz za-
gadnieniem jest jak to jest
grać, reżyserować i sprze-
dawać to, co się samemu
wyprodukowało i w czym
się gra. Sprzedawać sie-
bie dla dobra Fundacji. Bo
oba nasze teatry [Teatr
Polonia i Och- Teatr] to
Fundacja, która musi się utrzymać z tego
co robimy, czyli z tego co także ja gram
i reżyseruję. Skomplikowane i nie, bo to
jak piekarz , który piecze każdej nocy
a jednocześnie sprzedaje chleb który
upiekł i zarządza piekarnią. To to samo.
Tyle że u nas chodzi o uczucia, emocje,
intymności.
Czy zdarza się Pani choć w niewielkim
stopniu utożsamiać z odgrywaną posta-
cią, odnajdywać jakieś wspólne cechy?
Oczywiście, jak każdemu aktorowi. Zna-
lazłam siebie nawet w Medei która za-
mordowała dwoje swoich dzieci i w Cal-
las, z którą naprawdę nie mam nic wspól-
nego. Ale ten zawód to także znajomość
ludzkiej psychiki.
Czy lubi Pani podróżować?
Jakie jest najpiękniejsze
miejsce, jakie dotąd Pani
odwiedziła?
Kiedyś bardzo lubiłam po-
dróżować, a teraz od lat
jeżdżę do Włoch w to samo
miejsce i sentymentalnie
wracam do widoków, re-
stauracji, ulic, plaż, zabyt-
ków które już znam i ko-
cham, bo przypominają mi
bardzo szczęśliwe chwile. Lubię wspomi-
nać, a na „nowe” w tym sensie szkoda mi
już czasu. Poza tym mam tylko dwa tygo-
dnie urlopu latem i dwa tygodnie zimą,
muszę odpocząć za wszelką cenę, a nie
szukać czegoś nowego.
Czy ma Pani jakieś wyjątkowo miłe
wspomnienie z czasów licealnych?
Z czasów licealnych mam same miłe
wspomnienia. Skończyłam warszawskie
20 kwietnia do Dzierżoniowskiego Ośrodka Kultura pod maską Shirley Valentine zawi-
tała Krystyna Janda. Grając dla pełnej widowni zachwycała swoją interpretacją postaci
40-letniej „kury domowej”. Kilka dni przed spektaklem zgodziła się odpowiedzieć re-
dakcji KIT-u na klika pytań przygotowanych przez Polę Kobę.
~ 9 ~
Liceum Sztuk Plastycznych, bardzo wy-
jątkową szkołę, z cudownymi pedagoga-
mi, którzy starali się ocalić w nas - teore-
tycznie przyszłych artystach - oryginal-
ność, entuzjazm i wiarę w konieczność
tworzenia i obcowania ze sztuką. Ten
czas mnie ukształtował.
Czy zdarza się Pani zapomnieć tekstu
w trakcie sztuki? Jeśli tak, co Pani wtedy
robi?
Owszem. Kiedy gram komedie to żaden
problem, nawet zdarza mi się tego nie
ukrywać i śmieję się razem z publiczno-
ścią , kiedy gram tragedię, dramat, muszę
to zataić i nie odbierać widzom przyjem-
ności iluzji, choć
zdarza się też, że
grając Shirley Valen-
tine , w którą wcie-
lam się od 33 lat za-
pomnę tekstu
i wtedy widownia mi
podpowiada, są ta-
cy, którzy spektakl
znają na pamięć.
Jeśli miała by Pani wybrać jedną rzecz,
którą uważa w aktorstwie za najbardziej
pasjonującą, co by to było i dlaczego?
Budowanie nowych postaci, tworzenie
nowych ludzi, charakterów, także ich wy-
glądu. Zresztą mam tych „tworów” w mo-
im życiu zawodowym bardzo, bardzo du-
żo. I są to bardzo różne i często silnie po-
staci.
Ile czasu średnio zajmuje Pani opanowa-
nie rozbudowanego tekstu (np. do roli
w "Shirley Valentine", lub "Danuta W.")?
2 miesiące, każdego dnia po 3,4 godziny.
Czy po odegranym spektaklu zapisuje
sobie Pani jakieś własne błędy, momenty,
w których mogła Pani zagrać inaczej, czy
też nie przywiązuje Pani do nich większej
wagi?
Kiedy gram w głowie biegną tak jakby
dwie ścieżki a nawet trzy ścieżki zdarzeń:
to co mam zagrać, kontrola nad tym co mi
się udało a gdzie muszę jeszcze coś
podkreślić w trakcie wieczoru, lub uwy-
puklić jakiś problem, który nie dostatecz-
nie „zreferowałam”;
trzecia to kontrola
reakcji publiczności.
Rola, sztuka, granie
to kompozycja.
Kompozycja , która
powstaje każdego
wieczora na nowo.
Ale co mam zagrać
i dlaczego to gram i co jest w tym sed-
nem, to wiem zawsze i tego pilnuję. To
piękny zawód dla fachowców, a nie dla
amatorów. Dopiero jak się ma technikę,
wiedzę, doświadczenie, nie straciwszy
tym samym wrażliwości na człowieka
i świat, ten zawód staje się prawdziwie
fascynujący.
Fot. Adam Kłosiński, p. Porębski
~ 10 ~
WOLA CARA
W 1703 r., na rozkaz Piotra I, rozpoczęto budowę Petersburga-nowego miasta, które
w przeciągu dziewięciu lat stało się stolicą Rosji, w przeciągu zaś lat dwudziestu trzech
zamieszkane zostało przez około 40 000 mieszkańców. Wbrew sytuacji politycznej- woj-
na ze Szwecją; wbrew naturze- podmokłe, bagienne tereny; wbrew aparatowi władzy- któ-
ry nie był chętny do przeprowadzki z Moskwy; wreszcie wbrew samym budowniczym-
przy budowie śmierć poniosło czterdzieści tysięcy wieśniaków i szwedzkich jeńców wo-
jennych. Pokonanie tak licznych i poważnych przeciwności było możliwe dzięki panują-
cemu w Rosji despotyzmowi i nieugiętej woli wszechwładnego Piotra I. Ale dwieście pięć-
dziesiąt lat później, w demokratycznym państwie, zrealizowane zostało podobne przed-
sięwzięcie. Oto w trzy lata, z dala od jakichkolwiek szlaków komunikacyjnych, w środku
dżungli, powstała nowa stolica państwa.
Budynek Kongresu Narodowego
~ 11 ~
OD ZERA
W konstytucji Brazylii z 1898 r. umieszczono postulat budowy nowej stolicy. Nie, żeby coś
było nie tak z dotychczasową, tj. Rio de Janeiro. Brazylia miała jednak poważny problem-
niemal cała jej ludność, cała gospodarka skupione były na wybrzeżu, w wyniku czego po-
tencjał wnętrza kraju pozostawał niewykorzystany. Długo trwały przymiarki do rozpoczę-
cia prac. Zastanawiano się nad najbardziej korzystną lokalizacją- nie ze względu na połą-
czenia komunikacyjne, bo biorąc pod uwagę ten czynnik trudno nazwać środek dżungli
lokalizacją korzystną, ale na ukształtowanie terenu. I choć najbardziej dogodne miejsce
wybrać można było już w 1946 r., to dopiero dziesięć lat później, gdy z hasłem "pięćdzie-
siąt lat postępu w pięć lat" na ustach zwyciężył w wyborach prezydenckich Julian Kubit-
schek, prace ruszyły pełną parą. I znów, tak jak ćwierć tysiąclecia wcześniej, trzeba było
stawić czoło kolosalnym przeciwnościom. Ponieważ do nieistniejącego jeszcze miasta nie
prowadziła żadna droga, jednym z pierwszych zadań było zbudowanie lotniska dla samo-
lotów przywożących tutaj maszyny i materiały budowlane. Dopiero później ukończono
drogę łącząca Brazylię z resztą świata. Prace z udziałem kilkudziesięciu tysięcy robotni-
ków trwały dzień i noc. 21 IV 1960 r. prezydent Kubitschek dokonał uroczystej inauguracji
miasta, zamieszkanego już wtedy przez sto tysięcy ludzi. Od tego czasu liczba mieszkań-
ców stale rośnie. Choć Brazylia przewidziana została na sześćset tysięcy mieszkańców,
to już w latach dziewięćdziesiątych ich liczba przekroczyła półtora miliona. Dziś stolicę
zamieszkuje ponad dwa i pół miliona ludzi. Brazylia spełniła swoje zadania- powstające
wokół niej miasta satelity przyczyniły się do ekonomicznego ożywienia dotychczasowego
interioru.
Budynek Sądu Najwyższego
~ 12 ~
MIASTO PRZYSZŁOŚCI
Nowe miasto było dziełem dwóch architektów: Lucia Costy i Oscara Niemeyera. Obaj byli
reprezentantami światowego ruchu modernistycznego, obaj wierzyli w nowe oblicze archi-
tektury, niepodobne do wcześniejszego, opierające się na nowoczesnej technologii i za-
pewnieniu mieszkańcom przestrzeni, światła i zieleni. W rezultacie Brazylia przypomina
futurystyczne wizje miast z Hollywoodzkich filmów, co najlepiej oddają słowa Jurija Gaga-
rina: "Mam wrażenie, że wylądowałem na innej planecie". Dzięki przemyślanemu projek-
towi urbanistycznemu na autostradach przecinających miasto korki praktycznie się nie
zdarzają. W ogóle architekci całkowicie oddzielili przestrzeń dla przechodniów od prze-
strzeni dla pojazdów. Odległości pomiędzy dzielnicami są zbyt wielkie, by pokonywać je
pieszo, każde jednak osiedle jest samowystarczalnym tworem, posiadającym własne
przychodnie, sklepy, szkoły i obiekty sportowe. Z lotu ptaka Brasilia przypomina ogromny
samolot. W ciągu pięćdziesięciu lat wokół futurystycznego centrum narosły biedniejsze
dzielnice, nie można ich jednak porównywać do faweli Rio de Janeiro.
Projekt ma swoich krytyków. Być może jest wciąż za wcześnie na podobne stwierdzenia
(Brasilia ma dopiero 50 lat) ale wielu sądzi, że nie nadaje się do życia, że, zwłaszcza cen-
trum, jest tylko i wyłącznie miejscem do pracy. Oscar Niemeyer, odpowiadając na te za-
rzuty stwierdza: "Gdy wybierasz się do Brazylii, najważniejsze jest: budynki mogą się to-
bie podobać lub nie, ale nigdy nie powiesz, że wcześniej widziałeś już coś podobnego."
Trudno się z nim nie zgodzić.
Centrum miasta nocą- na pierwszym planie Muzeum Narodowe, dalej:
Katedra Matki Bożej z Aparecidy
~ 13 ~
Ogólnie znane są nam dwie postawy człowieka podczas przekazywania informacji: całkowitej szczerości, czyli wyrażania tego, co się myśli i czuje w sposób zgodny z rzeczywistością, oraz postępowanie zgodnie z tym, co się wyraża lub wręcz przeciwnie. W świetle statystyk, prawda oficjalna ma się nijak do prawdy rzeczywistej. Jak
powiedział kiedyś irlandzki dramaturg i prozaik- George Bernard Shaw: „ Jeśli mój sąsiad codziennie bije swoją żonę, ja zaś nie biję jej nigdy, to w świetle statystyki obaj bijemy je co drugi dzień”. Można wpaść w paranoję, ale czy nie tak funkcjonuje dzisiejszy świat? Często się słyszy „Jeśli ja spadnę, pociągnę was za sobą”, może więc prawdę (jak przysłowiowy włos) powinniśmy dzielić na czworo i problem rozwiązany. Lecz nie zapomnijmy o zjawisku, które zowie się ''półprawda''- to moje ulubione. Nie jest uznawane za negatywne, choć równie dobrze mogłoby być nazwane ''półkłamstwem'', ale wtedy większość ludzi moglibyśmy określić mianem kłamców, a to przecież byłoby już bezpodstawne oszczerstwo, nieprawdaż? Od razu nasunęła mi się sytuacja, o której ostatnio usłyszałam: Dzwoni mąż do żony z informacją o wypadku, w którym obciął sobie palec i znajduje się w szpitalu, czekając na zabieg. Wstrząśnięta kobieta pojawia się po chwili na miejscu, żądna wiadomości odnośnie stanu zdrowia mężczyzny. Po godzinie, z sali operacyjnej wychodzi lekarz i z przykrością stwierdza, że jeden palec udało mu się uratować, gorzej natomiast z pozostałymi dwoma. Okazało się, iż mąż bojąc się reakcji żony, zdecydował się powiedzieć jej jedynie o samym incydencie, omijając wątek dotyczący ilości utraconych części ciała. Wybrał ''półprawdę'', chcąc przy tym uniknąć przykrych skutków efektu całej prawdy. Całkiem sprytnie, pytanie tylko czy dobrze na tym wyszedł... Jednak by odnaleźć przykłady uniknięcia całkowitej szczerości nie trzeba szukać wśród skrajnych i drastycznych wydarzeń. Z sytuacjami, podczas których staramy się zataić jakiś nieprzyjemny dla nas wątek, mamy do czynienia cały czas: gdy mama chce dowiedzieć się o ocenach z dzisiejszego dnia, a ty mówisz tylko o tych pozytywnych lub kiedy chłopak pyta, czy masz ochotę na randkę, odpowiadasz, że tak....problem w tym, że nie z nim. Niby nie okłamałaś, ale w obu przypadkach nie powiedziałaś całej prawdy. Shaw twierdził, że „ nie ma człowieka, który byłby równie uczciwy w każdej sytuacji ” z jednej strony smutna prawda o ludziach, z drugiej zaś pocieszenie, może i usprawiedliwienie wypowiadanych słów, ale czy kłamstwo można usprawiedliwiać? Dlatego też mówienie ''półprawdy'' jest rozwiązaniem dobrym tylko na krótką metę. Prędzej czy później trzeba będzie stawić czoła konsekwencjom swoich poczynań, bo jak wszyscy dobrze wiemy - kłamstwo, a w tym przypadku ''półkłamstwo'' ma krótkie nogi.
„Prawda nas wyzwoli!” ...to świetnie, tylko co w
momencie, kiedy nie chcemy być przez nią
wyzwoleni?
~ 14 ~
Gdyby ostatniego dnia kwietnia w budynku dzierżoniowskiej „jedynki” pojawił się listonosz,
mógłby z pewnością i przerażeniem stwierdzić, że pomylił adres. Dlaczego z przeraże-
niem? Już przy drzwiach czekałyby na niego przynajmniej dwa upiory, a nad głową prze-
leciało stado nietoperzy. Żeby odwiedzić sekretariat musiałby znaleźć drogę przez nawie-
dzony cmentarz i zwisające z sufitu kurze łapki, odwiedzić cyrk dziwadeł, szpital psychia-
tryczny i przyprawiający o ciarki na plecach labirynt, za którego zakrętami czają się posta-
cie rodem z najgorszych koszmarów.
Żaden listonosz (na jego szczęście) nie musiał jednak tego dnia odwiedzać szkoły. Za-
miast niego w samym środku atmosfery rodem z horroru znaleźli się gimnazjaliści, którzy
uczestniczyli w uroczystości Dni Otwartych. Ich zadaniem było odwiedzenie każdego
z gabinetów i odpowiedzenie na zagadkę usłyszaną z ust jednego ze straszydeł. Choć
nie raz przekroczenie progu wiązało się z falą krzyków i jęków, to jestem pewien, że to
niecodzienne wydarzenie paradoksalnie pozbawiło gimnazjalistów wszelkich obaw doty-
czących czekającego ich wyboru szkoły ponadgimnazjalnej. Na wszystkich trzecioklasi-
stów czekamy pierwszego września i zapewniamy, że w 1 LO ciężko spotkać na co dzień
choć jednego ducha czy wampira
Fot
. Mon
ika
Nag
ły
~ 15 ~
Jak to się stało, że pracuje Pani akurat
w I Liceum w Dzierżoniowie?
Dawno, dawno temu, wszystko działo się
w kwestii zatrudnienia szybko i inaczej.
Gdy zbliżał się czas ukończenia studiów,
należało udać się do Wojewódzkiego
Prezydium Rady Narodowej we
Wrocławiu (budynek znajduje się między
mostami Pokoju, a Grunwaldzkim), a tam
przedstawiano (jeszcze) studentom oferty
pracy. Mogłam np. uczyć we Wrocławiu.
Moja miłość była jednak ze Świdnicy,
więc interesowały mnie oferty bliżej tego
miasta. Tyle że w Świdnicy czekało na
mnie technikum mechaniczne, a ja
chciałam koniecznie uczyć w liceum
ogólnokształcącym. W Dzierżoniowie były
do wyboru dwa licea, „dwójka” albo
„jedynka”. Wybrałam „jedynkę” - brzmiała
lepiej (śmiech).
Czyli w okolice Dzierżoniowa trafiła
Pani zrządzeniem losu?
Tak się teraz definiuje miłość...? Był też
drugi powód: bardzo nie chciałam wracać
do swoich rodzinnych stron, mogłyby
mnie ograniczać.
Koniec wolności?
Zdecydowanie! Pięcioletnia wolność
studenckich czasów zostałaby zagrożona
(śmiech).
Widać wyraźnie, że wolność jest
wartością, którą bardzo ceni Pani
w życiu.
Wolność jest piękną wartością. Chociaż,
słyszałam ostatnio pewną sentencję
wypowiadaną w jakimś filmie pod
adresem nastoletniego bohatera, która
brzmiała mniej więcej tak: „Kiedy już
będziesz dorosły, nie będziesz mógł robić
tego, co chcesz”. I tak chyba kończy się
historia wolności każdego z nas.
Skąd zainteresowanie przedmiotami
humanistycznymi?
Należę do pokolenia, które w młodości
dużo czytało. Czytanie było nie tylko
obowiązkiem (jak i dzisiaj), ale
i przyjemnością. Jednak byłam uczennicą
interdyscyplinarną, tzn. dobrą ze
wszystkich przedmiotów. Kiedy już byłam
w klasie maturalnej, musiałam podjąć
konkretną decyzję, czy decyduję się na
fizykę, czy polonistykę. Aby dostać się na
np. wydział fizyczny, matematyczny,
chemię itd., nie trzeba było zdawać
wstępnych egzaminów. A ja była
przekonana, że powinna odbyć się pewna
weryfikacja naszej wiedzy, więc
zdecydowałam się na polonistykę, gdzie
było kilka osób na jedno miejsce.
Zadecydował rozsądek, nie uczucie...
O wiecznie żywym duchu młodości i wyprawach do Stanów Zjednoczonych opowiedzia-
ła Mateuszowi Owczarkowi i Marcinowi Kantyce prof. Janina Weretka – Piechowiak.
~ 16 ~
Taaaak... Skąd wiesz, że kochałam się
w nauczycielu fizyki??? Głos decydujący
w domu miała mama, a ona mówiła:
„Wolisz robić doświadczenia na zapleczu
gabinetu fizycznego, czy wykładać
literaturę piękną?”
Rodzice mieli na panią wpływ?
Tak, lecz ukochany tata tę walkę z mamą
przegrał.
Ile zna Pani języków obcych w stopniu
pozwalającym na podstawową
komunikację?
Na pewno porozumiałabym się w języku
rosyjskim, chociaż nie używałam go od
1990 r., kiedy na lotnisku w Nowym Yorku
zapomniałam słówek i niemieckich,
i angielskich. Zdesperowany bagażowy
spytał po rosyjsku, czy mówię w tym
języku i zaprowadził do właściwego
gatea, jak mówiła polonia amerykańska.
Prócz tego nie miałabym problemu
z niemieckim i oczywiście angielskim.
Angielskiego nauczyłam się sama
To szokujące, że można się samemu
nauczyć języka!
Nie aż tak szokujące! Bardzo pomaga
znajomość gramatyki. Chociaż z drugiej
strony - chęć poprawnego mówienia
w języku obcym (i własnym) może
paraliżować podczas konwersacji.
Kiedyś opowiadała Pani pewną
anegdotkę: celnik na lotnisku
w Stanach Zjednoczonych nie
pozwolił, by wniosła Pani na ich
terytorium kiełbasę krakowską...
Prawda! Prawda! Prawda! Jeśli leci się do
Stanów, jest się narażonym na pewnie
nieprzyjemne aspekty podróżowania. Np.
wiozłam powidła (specjalnie zrobione
przez starszą siostrę dla mojej drugiej
siostry) i drżałam o nic więcej, tylko
o powidła! Były specjalnie zapakowane w
różne możliwe rzeczy, ponieważ bardzo
zależało mi, by dotarły nienaruszone.
A kiełbasa krakowska, zamiast znaleźć
się na stole u krewnych w San Diego,
ląduje w koszu, bo w Kalifornii w ogóle
nie akceptują jakiegokolwiek wwożenia
żywności.
Można powiedzieć, że jest to
ograniczenie wolności...
Owszem, jednak w Ameryce chyba
z ograniczeniem wolności nie ma
problemu. Stany Zjednoczone mienią się
być państwem demokratycznym.
Jakie ciekawe, ale osobiste
wydarzenia szkolne wyjątkowo
zapadły Pani w pamięć?
Mam siostrę bliźniaczkę. Studiowała
także na Uniwersytecie Wrocławskim
i przyjeżdżała do mnie do Dzierżoniowa
w niektóre weekendy (czyt. na niedzielę;
wolne soboty weszły do szkół w 1991 r.),
a wyjeżdżała w poniedziałki rano, aby
zdążyć na popołudniowe zajęcia. Kiedy
moi uczniowie zobaczyli ją na dworcu
w Dzierżoniowie, pomyśleli, że
~ 17 ~
wyjeżdżam i postanowili, że nie pójdą na
pierwszą lekcję, czyli język polski ze mną!
Uczniowie zawsze potrafili wyciągać
właściwe wnioski...
Z bohaterem Waszego kwietniowego
wywiadu Wojtkiem Chorążym
przygotowywaliśmy się do konkursu
recytatorskiego Miłość w literaturze.
Dokonałam tak drastycznej korekty
obyczajowej, zdaje się prozy Hrabala, że
Wojtek stwierdził, iż nie ma po co jechać
na ów konkurs. Ale wrócił z nagrodą. Po
resztę anegdot proponuję sięgnąć do
monografii Liceum, rozdział IX.
Myślała Pani kiedykolwiek, żeby
wyjechać z Polski i na stałe osiedlić
się za granicą, np. w Stanach
Zjednoczonych? Tam przecież żyje
Pani siostra.
Nie. Moja siostra po prostu wyjechała na
urlop. Wyleciała z Polski 21 listopada, 13
grudnia ogłoszono stan wojenny. Była
wtedy dyrektorem pewnej instytucji, nie
docierały do niej na czas ważne
informacje W ogóle w kraju było wtedy
wielkie zamieszanie - jedni przyjeżdżali,
drudzy wyjeżdżali i zanim siostra dostała
list o konieczności stawienia się, było za
późno. Dlatego wzięła urlop bezpłatny,
a potem postanowiła, że po prostu
zostanie w Stanach. Zaznaczam, iż
jestem staromodną patriotką i bardzo
ubolewam, że także jeden z moich synów
jest za granicą.
Jaka jest Pani ulubiona piosenka?
Mam ulubioną piosenkę mniej więcej co
tydzień lub miesiąc (śmiech). Czasami
usłyszę coś, co trafi w mój muzyczny gust
i - już jest moje. Kocham muzykę.
Brałam udział w Festiwalu Piosenki
Radzieckiej w Zielonej Górze,
recytowałam, jako licealistka śpiewałam
w zespole rockowym, potem chórze
uniwersyteckim we Wrocławiu jako
pierwszy sopran, i to w czasach, gdy
przez jakiś czas prowadził go znany
dyrygent Edmund Kajdasz. Skończyłam
również szkołę muzyczną I stopnia
w klasie gitary.
Szczególnie zaskoczyła nas Pani
informacją, że grała w zespole
rockowym! A może jest jakaś
kompozycja, piosenka, którą
szczególnie sobie Pani upodobała?
Bardzo lubię utwory Morrisona i w ogóle
zespołu The Doors. Na pewno cenię Pink
Floyd'ów, wczesną dyskografię z lat 60.
i początku 70. zespołu The Rolling
Stones, np. Satisfaction, Wild Horses.
Zapomniałabym o największej miłości
zespole The Beatles i przecudnych Hey
Jude, Yesterday. Mam zresztą autografy
czwórki z Liverpoolu. Ostatnio słucham
przy gotowaniu... ostatnio, czyli od 36 lat!
Bardzo dziękujemy za miłą i trzeba
przyznać zaskakującą rozmowę.
Również dziękuję.
~ 18 ~
Biblia podzielona jest na dwie główne części – Stary i Nowy Testament. I tak jak Stary Testament ma Arkę tak Nowy ma coś, co można do Arki porównać. Porównać na płaszczyźnie literackiej i kulturalnej – porównać to, jak zadziałały w świadomości ludzi i to jak wpływają na ich wyobraźnię. Jest to też przedmiot od Arki zdecydowanie częściej przywoływany w pamięci ludzi. Każde przeistoczenie podczas Mszy św. to wspomnienie nie tylko Ostatniej Wieczerzy i ustanowienia Tego sakramentu, ale także wspomnienie naczynia, w którym został on ustanowiony. Możemy spierać się czy była to misa czy kielich, ale to, że był, pozostaje bezsprzeczne. Jezus Chrystus w wieczerniku podnosił go tak jak ksiądz kielich i wypowiadał podobne słowa. Później często spotykający się w wieczerniku Apostołowie posługiwali się nim do czasu aż św. Piotr zabrał go do Rzymu. Świadczy o tym chociażby to, że w najstarszym Kościele w kanonie rzymskim podczas przeistoczenia kapłan mówił „wziął ten przesławny kielich w swoje święte i czcigodne ręce”. W czasach papieża Sykstusa II (257 – 258), okresie prześladowań chrześcijan, tuż przed aresztowaniem przyszły biskup Rzymu postanowił ukryć majątek Kościoła. Jego diakon, św. Wawrzyniec, któremu to zadanie zostało powierzone, wysłał kielich do Hiszpanii, gdzie mieszkali jego rodzice. W nękanej przez najazdy Arabów Iberii kielich spoczywał ukryty w bezpiecznym, sekretnym miejscu, aż w 1436 roku król Alfons V Aragoński podarował go Katedrze w Walencji, gdzie spoczywa do dzisiaj. Tyle w temacie Świętego Graala ma nam do powiedzenia tradycja chrześcijańska. Jednak, jak wiele innych rzeczy, Sangreal rozrósł się zdecydowanie poza swój biblijny archetyp i już chyba na stałe zagościł w literaturze, w dodatku rozpoczynając tą przygodę w doborowym towarzystwie – cyklu legend Arturiańskich. Tutaj strzegł go Król Rybak i trzymał go w zamku Corbenic, poszukiwali go rycerze Króla Artura – Lancelot, Percival oraz Galahad, który ostatecznie go odnajduje. To dzięki tym celtyckim korzeniom funkcjonuję on dziś tak często w kulturze masowej – książkach, filmach, serialach, to jego szuka Indiana Jones i zna każdy z nas. Święty Graal trwale wpisał się w świadomość średniowiecza i do dziś funkcjonuje jako przedmiot wzbudzający różne uczucia – kielich z którego pił Jezus, do którego zebrana została jego krew, czy kamień który spadł z nieba? Tego się nie dowiemy, ale przecież nie to się liczy. Liczy się historia, piękna historia i to jak funkcjonuje ona na przestrzeni wieków. Graal to symbol czegoś nieosiągalnego – niezależnie czy szuka go średniowieczny rycerz czy dwudziestowieczny archeolog z biczem. Graal to symbol celu, dla którego poświęcić jesteśmy w stanie wszystko...
~ 19 ~
„Opowieść o ludziach, których losy splatają się
14 lutego na ulicach Los Angeles.”
Walentynki 2010
“Losy mieszkańców Nowego Jorku splatają się
ze sobą w sylwestrowy wieczór.”
Sylwester w Nowym Jorku 2011
“Dziady część III”, lektura względnie trudna i niezrozumiała. Mimo to od wielu lat liceum
zobowiązuje nas do przeczytania, opracowania i w pewnym stopniu zrozumienia owego
dramatu. Myślę, że nie tylko ja po skończeniu części trzeciej byłem sfrustrowany. Dramat
funduje nam kilka scen nie połączonych w żadną konkretną fabułę. Dla mnie była to pew-
na innowacyjna metoda stworzenia historii. Momentami irytująca, ale wciąż nowatorska.
Nie bez powodu także, przywołuje powyższe streszczenia filmów fabularnych z ostatnich
lat. W świecie kina nie trudno natknąć się na dzieło składające się z kilku epizodów nie
łączących się w całość lub współgrających ze sobą w pewien określony sposób. Można
w takich opowieściach doszukać się wspólnego głównego wątku, cech postaci, umiejsco-
wienia i czasu akcji. Wyprodukowana rok temu argentyńska czarna komedia pt. “Dzikie
Historie” w reżyserii Damiana Szifrona, idealnie wpisuje się w ramy opisanego zabiegu
artystycznego.
Obraz przedstawia 6 odrębnych historii mających na celu uświadomienia odbiorcy kry-
zysu społeczeństwa, człowieczeństwa i relacji międzyludzkich. Naszą podróż zaczynamy
od ludobójstwa. Psychopata, Gabriel Pasternak, postanawia zafundować swojej byłej ko-
chance, nauczycielce i wielu innym wrogom lot na upragnione wakacje. Wakacje do
wieczności. Każda z osób przebywających w samolocie w pewien sposób rani uczucia
Pasternaka. W tej scenie znajdujemy odwołanie do ludzi cierpiących na nieuleczalne cho-
roby mentalne.
~ 20 ~
Kolejny epizod to problem bolesnej przeszłości. Gdy młoda kelnerka spotyka w swoim
miejscu pracy mężczyznę, który spowodował samobójstwo jej ojca, popada w panikę. Na
pomoc przychodzi jej była kryminalistka, kucharka. Gdy sugeruje, aby dosypać truciznę
do jedzenia mężczy-
zny, młoda kelnerka
odmawia. W dialogu
pomiędzy kobietami
dowiadujemy się także
o preferencjach staru-
chy. Twierdzi, iż wię-
zienie jest miejscem
idealnym, idyllą bez
problemów i zmar-
twień. Powołuje się na
niebywałe warunki ja-
kie stwarza więzienie.
Wychodzi z założenia, iż lepiej “siedzieć w kiciu” niż ciężko harować w restauracji. Spełnia
swoje marzenie. Dźga nożem wroga kelnerki.
Młody biznesmen w nowym, czarnym BMW, gdzieś na drodze do Buenos Aires. W po-
dróży przeszkadza mu stary powóz, którym kieruje równie irytujący kierowca. Między
mężczyznami dochodzi do sprzeczki. Wspólna walka doprowadza widza do skrajnych
emocji. Śmiech, strach, żal. Wszystko w ciągu pięciu minut. Początkowo niewinna kłótnia
kończy się śmiercią obu panów. Epizod idealnie odzwierciedla powiedzenie “Robić z igły
widły”.
Piromania. Zapowiada się epizod pełen wrażeń, wybuchów, ekscesów. Otóż to! Dobrze
usytuowany inżynier utożsamia się z biblijnym Hiobem. W jego mieście panuje moda na
holowanie aut za najdrobniejsze przewinienia drogowe. Mężczyzna musi płacić kary. Za
każdym razem chce rozmawiać z ludźmi, ale nie z bezdusznymi urzędnikami. Gardzi no-
wymi zasadami i nie zamierza odpuścić. Jako specjalista od spraw wybuchowych, nie po-
zwoli nam zapomnieć choćby na chwilę o ludzkiej śmierci podczas seansu. Problem histo-
rii? Brak taktu w rozmowie międzyludzkiej. Koncepcją reżysera nie było pokazanie nam
słodkiej zemsty na urzędnikach, efektów specjalnych, czy wspaniałej gry aktorskiej, lecz
brak słuchania się nawzajem ludzi. Wysłuchiwania relacji wspólnych problemów czy pery-
petii życiowych. Właśnie takich zachowań jest między nami, ludźmi, coraz mniej. Otwarto-
ści, asertywności, pomocy innym.
~ 21 ~
Próżność spowodowana pieniądzem. Temat powszechny, znany, przerysowany. Akcja
rozpoczyna się w momencie, gdy syn milionera potrąca i zabija kobietę w ciąży, a na-
stępnie ucieka z miejsca zbrodni. Rodzice chcą za wszelką cenę uratować syna, ale czy
to możliwe? Ojciec wraz ze swoim prawnikiem chcą obciążyć winą ogrodnika milionera.
Gwarantują mu, zaskakująco, pieniądze. Jednak “Dzikie historie” nie byłyby dzikie, gdyby
nie charakterystyczne zakończenie. Ogrodnik zostaje zabity przez męża zmarłej kobiety.
Metafora? Brakuje nam poczucia winy. Nie wszystko kupimy za pieniądze. Za błędy trze-
ba zapłacić, ale nie przelewem. Tam gdzie zbrodnia, tam też kara.
Damian kończy swoje dzieło wyprawiając bogate wesele. Wszyscy znamy tę historię, kie-
dy panna młoda dowiaduje się o zdradzie dopiero co poślubionego mężczyzny. Płacz,
zgrzytanie zębami, panika, histeria. “Dzikie Historie” gwarantują nam wesele nie z tej zie-
mi. Pannie młodej puszczają
nerwy, gdy dowiaduje się o
romansie męża. Postanawia
doświadczyć tego samego.
Kuj żelazo, póki gorące! Za-
bawa toczy się. Gniew kobie-
ty nie zna granic. Ale nie o to
chodzi w małżeństwie.
Przysięga przez Bogiem róż-
ni się tym, że przebacza.
Sukcesem małżonków jest
wspólne budowanie uczucia.
Przebaczenie drugiej osobie. Jest to czyn o niewyobrażalnej sile i niezmiernie trudny
emocjonalnie. Ale czy warto?
Jeżeli szukacie kina błahego, googlujcie dalej. Jeżeli szukacie kina kontemplacyjnego -
zapraszam. Nie pożałujecie. A co łączy te wszystkie historie razem? Dzikość. Nieprzewi-
dywalność. Wspomniane wcześniej problemy: choroby mentalne, brak możliwości pozby-
cia się przeżyć z przeszłości, brak rozmowy, pieniądze, miłość. Wartości uniwersalne, po-
nadczasowe których znaczenie zmienia się wraz z przemijającym szybko czasem.
~ 22 ~
„Wichrowe wzgórza”, napisane w 1847roku przez Emily J. Brontë, to pozycja, którą nie-
gdyś mogliśmy znaleźć na liście lektur. Szczerze mówiąc cieszę się, że z niej zniknęła.
Z prostego względu – spora część osób już na samą myśl o czytaniu czegoś na przymus
lub potrzebę omawiania na lekcjach zniechęca się absolutnie, czego następstwem jest
sięganie po okrojone streszczanie albo całkowite zlekceważenie sprawy. Nie jest to po-
cieszające, ale prawdziwe. Ja na tę książkę trafiłam w pierwszej klasie liceum, leżała na
półce z przecenionymi powieściami, pomyślałam, że może warto i ani trochę się nie po-
myliłam!
Jest to powieść opowiadająca przede wszystkim o miłości, co wiele osób też z góry potrafi
zniechęcić, jednak tym razem nie warto rezygnować. Nie chodzi tu bowiem o amerykań-
skie „love story” z zakończeniem miałkim i kompletnie przewidywalnym. Jest to historia
wyboru między rozumem, a sercem, historia miłości prawdziwej i głębokiej, obraz tego, do
jakiego obłędu potrafi człowieka doprowadzić uczucie.
Akcja rozgrywa się na przełomie XVIII i XIX wieku w Yorkshire, dzięki czemu poza wspa-
niałą fabułą możemy odkryć niezwykły klimat ówczesnej Anglii, który jest wisienką na tor-
cie całej opowieści i stanowi idealnie dobrane tło. Na samym początku poznajemy pana
Ralph Fiennes i Juliette Binoche jako Heathcliff
i Cathy w ekranizacji powieści reżyserii Peter’a
Kosminsky’ego
~ 23 ~
Lockwooda. Jest on młodym mężczyzną wynajmującym od pana Heathcliffa Drozdowe
Gniazdo. Gdy odwiedza on pierwszy raz Wichrowe Wzgórza jest niesamowicie zaintry-
gowany postacią gospodarza domu i tajemniczością, która tak naprawdę okrywa wszyst-
ko i wszystkich, którzy się tam znajdują. Po powrocie do domu prosi swoją gospodynię
Ellen Dean o przybliżenie mu historii tamtego miejsca. Okazuje się bowiem, że pracowała
ona kiedyś w tamtym domu i od podszewki zna całą historię - jak się okazuje tragiczną,
nieprzewidywalną i absolutnie romantyczną.
Mówi o tym jak Heathcliff, jako mały chłopiec, został przygarnięty do rodziny Earnshawów
i poznał tam swoją rówieśniczkę, Catherine, która była jedyną osobą w pełni akceptująca
go i ciesząca się jego obecnością. Razem spędzali każdą chwilę, broili, aż w końcu stali
się nierozłączni. Mijają lata, które spędzają na wrzosowiskach, słynnych Wichrowych
Wzgórzach, stawiając czoła ludziom, którzy starają się trzymać ich w ryzach. Pewnego
razu dziewczyna poznaje młodego Edgara Lintona i wtedy ich przyjaźń spada na dalszy
plan. Ten widząc jej zainteresowanie – oświadcza się i „stety” bądź niestety nie słyszy
odmowy. Jest to pierwszy cios zadany w serce młodego Heathcliffa, który już wtedy zdą-
żył obdarzyć „swoją Cathy” miłością głęboka i szczerą. Dziewczyna niezwykle niestabilna
emocjonalnie, wciąż mając przy sobie jednego, tęskni za innym i krzywdzi przy tym ludzi,
którzy są dla niej ważni. W międzyczasie czytamy też o problemach w Wichrowych Wzgó-
rzach wywołanych alkoholizmem młodego Earnshawa, jego syna, który przez brak odpo-
wiedniej opieki i wychowania bardziej przypomina dzikie zwierzę niż człowieka, oraz spo-
tykamy się ze śmiercią wielu bohaterów.
Sądzę, że opowieść ta jest dobra przede wszystkim dla ludzi lubiących tak zwane „klasy-
ki”. Powieść pokroju „Mistrza i Małgorzaty” czy „Dumy i uprzedzenia” niekoniecznie nada-
je się dla wszystkich, jeśli jednak znamy dwie poprzednie pozycje z pewnością z chęcią
sięgniemy i po tę. Dzięki niej na pewno możemy nauczyć się wielu rzeczy, ponieważ są-
dzę, że jest to dzieło bezdyskusyjnie ponadczasowe. Piękny język też jest ogromną zaletą
i jeżeli ktoś ma możliwość przeczytać ją w oryginale na pewno będzie pod wrażeniem sta-
rej, ale jakże dźwięcznej oraz romantycznej angielszczyzny, którą mimo ciężko przetłu-
maczyć, chociażby na język polski.
Wcześniej wspomniany klimat i czas, w którym rozgrywa się akcja, jak dla mnie jest nie-
samowity, a talent autorki objawiający się w opisach miejsc i scenerii pozwala nam w jed-
nym momencie teleportować się do osiemnastowiecznej Anglii i współodczuwać wszyst-
kie tragedie oraz najszczęśliwsze chwile postaci. Próby ekranizacji tej historii jak dla mnie
nie powiodły się najlepiej, dlatego najpierw polecam sięgnąć po książkę, a dopiero później
w razie chęci lub potrzeby „po pilota”.
~ 24 ~
„Couldn't relax, couldn't sit back/And let the
sunlight in my lap/I sang a hymn to bring me
peace/And then it came, a melody” – tymi
słowami Marina Diamandis rozpoczyna swój
najnowszy album „Froot”. Krążek pod kilko-
ma względami różniący się od jej poprzed-
nich dokonań – debiutanckiego „The Family
Jewels” z 2010 r. i przełomowego dla jej ka-
riery „Electra Heart”, z radiowym hitem „Pri-
madonna” który przyniósł wielką popular-
ność i wyprzedane koncerty w USA i Euro-
pie. Ten komercyjny sukces ginął jednak
wśród podobieństw do innych wokalistek jej
pokolenia utożsamianych z tym samym gatunkiem , na przykład Lily Allen i Kate Nash.
Każdą z nich cechowały styl inspirowany latami 60, 70 i 80 ubiegłego wieku (błyskawicz-
nie adaptowany przez grupy nastoletnich fanek), oryginalny wokal i pop-rockowe, glam-
rockowe lub electro-popowe hity, komponowane przez starannie dobranych producentów.
Słowem – nuda i brak perspektyw na przyszłość poza kolejnym sławnym singlem na któ-
rym można zarobić. Tak też opisałbym pierwsze dwa albumy Mariny, na których można
znaleźć dwie, najwyżej trzy wpadające w ucho piosenki i dziesięć innych, służących jedy-
nie wypełnieniu pamięci dostępnej na płycie CD. Nie zwróciły mojej uwagi swoją powta-
rzalnością, przewidywalnością i banalnymi tekstami wyciągniętymi z ust nastolatek. Za-
uważam jednak dużą rolę, jaką albumy tego typu odgrywają w życiu młodych dziewczyn
szukających swojego własnego, oryginalnego stylu i autorytetu (oglądając wywiady z Ma-
riną i jej teledyski miały podane na tacy przynajmniej dziesięć kreacji i schematów zacho-
wań i ruchów). Zdaje się, że Marina w roli ikony czuła się jak ryba w wodzie, bawiąc się
swoim wizerunkiem i atakując konkurentki zyskiwała popularność i medialny rozgłos.
„Froot” to znów zejście ze znanej drogi i odbicie w stronę bardziej modnego kierunku. Po
pierwsze: Diamandis wszystkie piosenki napisała sama. Można o tym mówić jako o do-
wodzie artystycznego dorastania, zyskiwania pewności w siebie i swoją sztukę, chęci re-
prezentowania wyłącznie swoich emocji. Pięknie. Według mnie to jednak po prostu odpo-
wiedź na modny ostatnio indywidualizm, który sam w sobie już jest zaprzeczeniem indy-
~ 25 ~
widualizmu. Reklamując piosenki jako w 100% własne Marina wpisuje się w nurt silnej,
niezależnej jednostki, tak popularny wśród młodych ludzi. Nie mniej jednak ta wiadomość
wzbudziła moje zainteresowanie i obawy przed kompozycyjnie słabymi piosenkami.
Z przyjemnością muszę jednak przyznać, że Diamndis jako songwriterka wypada całkiem
nieźle. Rezygnując z pomocy producentów zrezygnowała też z imprezowych, elektronicz-
nych melodii i klubowych rytmów. W zamian oferuje o wiele ciekawsze instrumentarium –
funkowe gitary, klawiszowe plamy i gładszą, przyjemniejszą dla ucha perkusję. Muzyka
przywodzi na myśl wspomniane już lata 70 i 80 ubiegłego wieku. To kolejny dowód na
usilne wpisywanie się w panującą wśród nastolatek modę. Marina nie ma problemu z na-
pisaniem singlowego przeboju, jakim jest tytułowe „Froot” – niedorzecznie melodyjne, ta-
neczne i wyróżniające się świetnym refrenem rozpoczynającym się od słów „Living la Do-
lce Vita”. Nie sposób nie pomyśleć tu o ponadczasowym hicie Ryana Parisa z lat 80, któ-
rego echa wyraźnie słychać w kawałku Mariny. Podobny potencjał mają „Forget”, „I’m
Better Than That” i „You Can’t Pin Me Down”. Z drugiej strony na krążku nie brakuje spo-
kojnych ballad, jak otwierające całość „Happy”, czy „Immortal”, i niepotrzebnych zapycha-
czy, jak chociażby „Weeds” i „Solitaire”.
Marina zmieniła również charakter swoich tekstów. Ze zbuntowanej nastolatki stała się
romantyczną damą, niezwykle samotną, tęskniącą, żałującą i próbującą odnaleźć radość
w codziennym życiu To model wykorzystany już niezliczoną ilość razy, jednak zdaje się
naturalny i uniwersalny. Marina po prostu dorasta emocjonalnie i wewnętrznie wraz ze
swoją publicznością, przeżywając podobne problemy, radości, kryzysy i wątpliwości. W
podobnym przypadku niemożliwe jest utracenie pozycji autorytetu i uważnego wzroku fa-
nów śledzących najmniejszy ruch i słowo.
Właściwie całe przesłanie tego albumu zawiera się w przytoczonych na samym początku
tekstu wersach. Marina nie może zaznać spokoju, przeżywa liczne problemy i wątpliwości
związane z miłością i dorastaniem. Są jednak rzeczy które kocha i które chce robić, bo
pozwalają jej odciąć się od rzeczywistości i wyrażać siebie. Jeżeli szukacie błyskawicznie
wpadających w ucho popowych hitów w nieco bardziej oryginalnym wydaniu to ten album
jest dla was. Dla mnie jednak główną wartością „Froot” jest możliwość obserwowania me-
dialnej postaci Mariny, jej ewolucji i ciągłej popularności, która trwać będzie tak długo, jak
Diamandis będzie umiała nałożyć emocje i nastroje nastolatek na swoją muzykę i wizeru-
nek.
~ 26 ~
https://www.youtube.com/watch?v=HFWpQGHtATw
Czy gitarowy noise umarł w latach 90 wraz z ta-
kimi zespołami jak Sonic Youth, Butthole Surfers,
Slowdive czy Swans? Zdecydowanie nie, a do-
wodem mogą być zarówno liczne reaktywacje,
jak i powstawanie nowych grup, których człon-
kowie nie kryją swojej miłości do ojców gatunku.
Na powierzchni całego globu hałasujące zespoły
wyrastają jak grzyby po deszczu – Hookworms
w Australii, Nisennenmondai w Japonii, Fuck
Buttons i Savages w Anglii, Metz w USA, Girl Band w Irlandii. To właśnie tym ostatnim
poświęcę kilka zdań w związku z ich najnowszą EPką wydaną w marcu przez Rough Tra-
de. Ten męski kwartet to zaledwie dwie gitary – basowa i elektryczna, jedna perkusja
i jeden wokalista. Tak tradycyjne i skromne instrumentarium w rękach Irlandczyków staje
się jednak prawdziwym narzędziem zbrodni, a ilość hałasu jaki potrafią wyemitować jest
równie proporcjonalna do ilości potu jaką zostawiają na scenie (będzie się można o tym
przekonać na tegorocznym Off Festivalu). Starannie dobrane efekty i niekonwencjonalna
technika gry to gwóźdź do trumny dla osób o słabszych nerwach i wrażliwych uszach.
W Girl Band pokładane są olbrzymie nadzieje, a ja jestem pewien, że kwartet im sprosta
i każdym następnym albumem będzie zapisywał się w światowej historii noise’u.
https://www.youtube.com/watch?v=bEtDVy55shI
„Multi-Love” to jeden z dwóch singli zapowiadających trzeci
album międzynarodowego tria Unknown Mortal Orchestra. Ze-
spół działa od 2010 roku, każdym album zaskakując oryginal-
nym podejściem do terminu „indie-rock”. Utrzymując swoje na-
grania w klimacie „home-recordingu” nadają im przyjemny, me-
lodyjny i kameralny klimat, którego nie boją się jednak przeła-
mać silniejszym refrenem, lub zaskakującym efektem.
~ 27 ~
https://soundcloud.com/elliotmoss/highspeeds
Pochodzący z Nowego Jorku Elliot Moss to
idealna propozycja dla wszystkich fanów
klimatycznych, cichych i niezwykle emocjo-
nalnych utworów spod znaku James’a Bla-
ke’a, Bon Ivera i Jamie’go Woon’a. Łącząc
podbudowane elektronicznym efektem wo-
kale, przestrzenne dźwięki syntetyzatorów,
delikatne dźwięki gitar i spokojny beat arty-
sta tworzy wyjątkową atmosferę przypominającą nocny spacer pod rozgwieżdżonym nie-
bem. Highspeeds to tytułowy utwór z wydanego niedawno albumu Elliota, który z pewno-
ścią przyniesie mu niemały rozgłos i któremu warto już teraz poświęcić kilka chwil.
Amerykańska tradycja bluesa i rock n’ rolla płynie silnym
strumieniem w żyłach członków Alabama Shakes. Kwar-
tet pochodzi z Athens - małego miasteczka w stanie (kto
by pomyślał) Alabama w USA i trzęsie nim nieprzerwanie
od 2012 roku, kiedy to ukazał się debiutancki album for-
macji, pt.: „Boys & Girls” z zyskującym niezwykła popu-
larność singlem „Hold On”. Pierwsza płyta formacji przy-
niosła do uszu słuchaczy to, co w tradycji gitarowej mu-
zyki rozrywkowej najlepsze: rock n’ rollową energię,
wpadające w ucho gitarowe riffy, klasyczną prostotę sekcji rytmicznej i to, czym Alabama
Shakes wyróżnia spośród innych rockowych zespołów – niezwykle silny, charyzmatyczny
kobiecy wokal Brittany Howard, który, raz usłyszany, nigdy nie opuszcza pamięci słucha-
cza. Debiut grupy wywołał wielkie poruszanie na amerykańskiej scenie muzycznej oraz
został nominowany do prestiżowej, nazywanej nawet muzycznym Oscarem, nagrody
Grammy aż w trzech kategoriach! Stąd też słuszne były obawy, czy Alabama Shakes zdo-
łają udźwignąć medialną i fanowską presję dotyczącą drugiego albumu, czy podtrzymają
wysoki poziom i sprostają oczekiwaniom.
~ 28 ~
Odpowiedź brzmi: tak. „Sound & Color” nie tylko zawiera wszystkie te elementy, które za-
chwycały podczas słuchania debiutanckiej płyty, ale aż puchnie od ilości nowych pomy-
słów, umiejętności muzyków i spektakularnych, przyprawiających o dreszcze na plecach
momentów. Pierwsza, tytułowa piosenka nieśmiało wprowadza nas w klimat albumu, cza-
rując dźwiękami dzwoneczków, instrumentów skrzypcowych i jakby wyjętą z piosenki dla
dzieci, powtarzaną w kółko frazą „Sound and Color”. Utwór kończy się i rozmarzony słu-
chacz wyrywany jest z letargu pierwszymi taktami singlowego „Don’t Wanna Fight”. W tej
piosence największe wrażenie robi niesamowita partia wokalu Brittany, która z gardłowe-
go, zachrypniętego, czarnego wokalu, z lekkością godnej najlepszych jazzowych wokali-
stek, przechodzi do wysokoskalowego refrenu. Następne w kolejności „Dunes” zdecydo-
wanie ustępuje pola innym utworom. Niedosyt zastępuje jednak wspaniały duet „Future
People” i „Gimme All Your Love”. Podczas drugiej z tych piosenek Brittany wzbija się na
prawdziwe wyżyny swoich możliwości. Ilość emocji jaką przekazuje za pomocą swojego
głosu po prostu wbija w fotel i długo nie pozwala z niego wstać. W połączeniu ze wspania-
łym instrumentalem, w którym na główny plan wysuwają się rockowe organki, otrzymuje-
my utwór kompletny, który z pewnością zapisze się w historii rock n’ rolla obok hitów au-
torstwa prekursorów tego gatunku. Zamiast pójść za ciosem i zagwarantować nam kolej-
ną dawkę adrenaliny, po „Gimme All Your Love” album zdecydowanie zwalnia i potrafi
przywrócić tych samych emocji. Akustyczne „This Feeling” i jazzowe „Guess Who” po-
przedzają garażowe, zatopione w przesterowanej gitarze „The Greatest”, które brzmi jak
żywcem wyjęte z repertuaru Love. Album kończy teksańskie „Shoegaze” i trzy nastrojowe,
powolne kompozycje, pozwalające delikatnie i bezwstrząsowo opuścić kosmos Alabama
Shakes.
Gdyby w Ameryce nadal odbywał się Woodstock, Alabama Shakes mogliby bez stresu
występować przed Jimim Hendrixem lub The Who. Kontynuując tradycję amerykańskiego
rock n’ rolla zdobywają fanów nie tylko w swojej ojczyźnie, ale i za granicą (zespół wystąpi
w tym roku w Polsce podczas festiwalu Open’er). Jeżeli uda im się podtrzymać podobny
poziom na kolejnych albumach, to obserwujemy właśnie wschód przyszłych klasyków,
którzy wymieniani będą na listach przebojów obok The Black Keys i Jack’a White’a.
~ 29 ~
Położone nad malowniczym fiordem i ukryte pomiędzy łagodnymi górami. Najdroższe
miasto świata, które o swoim dziedzictwie kulturowym wyKRZYKuje wprost z pomocą
Edvarda Muncha i którego serce bije w rytmie taktów wybijanych w Operahuset. Kame-
ralne, urokliwe i zaskakujące. Uderzające ciepłą atmosferą pomimo zimnego klimatu. Ta-
kie właśnie jest Oslo.
Marzyło nam się by ukraść jego czar i przywieźć ze sobą do Polski. Zrobiliśmy to więc za
pomocą obiektywu, zatrzymując czas na poniższych fotografiach.
top related