20.wiesława mazur - kronika wyprzedaży polski

32
Kronika wyprzedaży Polski cykl artykułów Wiesławy Mazur w Tygodniku NASZA POLSKA w Roku 2002 Spis treści: Kto co szykuje pod młotek? Pierwsza dziesiątka uznana za godną sprzedaży Ci co pomagali – na bruku Jak osiągnąć efektywność? Likwidując przedsiębiorstwa państwowe! ABB przejmuje “Zamech” Taczki dla Lisa i Balcerowicza Fundamenty ustawy prywatyzacyjnej Import zostawił zgliszcza Bankructwa i grabież aptek Przymiarki do giełdy, rozpad PGR-ów Fikcje i figi Rozbiórka “Uniwersalu” Prasa pod młotkiem Meksyk czy Peru? Zabierzmy korytko!

Upload: fns9236

Post on 08-Apr-2016

40 views

Category:

Documents


4 download

TRANSCRIPT

Page 1: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

Kronika wyprzedaży Polski cykl artykułów Wiesławy Mazur

w Tygodniku NASZA POLSKA w Roku 2002

Spis treści:

Kto co szykuje pod młotek?

Pierwsza dziesiątka uznana za godną sprzedaży

Ci co pomagali – na bruku

Jak osiągnąć efektywność? Likwidując przedsiębiorstwa państwowe!

ABB przejmuje “Zamech”

Taczki dla Lisa i Balcerowicza

Fundamenty ustawy prywatyzacyjnej

Import zostawił zgliszcza

Bankructwa i grabież aptek

Przymiarki do giełdy, rozpad PGR-ów

Fikcje i figi

Rozbiórka “Uniwersalu”

Prasa pod młotkiem

Meksyk czy Peru?

Zabierzmy korytko!

Page 2: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

Jak do tego doszło?

Na łamach “Naszej Polski” przedstawimy krok po kroku proces wyprzedaży majątku narodowego. Wpływy z prywatyzacji są "na wykończeniu", warto się zastanowić, jakie skutki przyniosły zamiany własnościowe w gospodarce.

Nie trudno na to odpowiedzieć zważywszy, że obecnie ponad 70 proc. sektora bankowego zarządzane jest z central znajdujących się poza granicami Polski, a uprawiana u nas w 2002 r. polityka bankowa opiera się na globalnej gospodarce.

O jakiej prawdziwej suwerenności gospodarczej naszego kraju można w tej chwili mówić?

A wszystko się zaczęło wraz z nastaniem nowego ustroju gospodarczego dnia 1 stycznia 1990 r.

Kto co szykuje pod młotek?

Przez kilka miesięcy 1990 r. o konieczności prywatyzacji mówiło i pisało się codziennie, do znudzenia. Uporczywa akcja propagandowa była niezbędna po to, żeby dzisiaj w Ministerstwie Skarbu Państwa mogły istnieć różne departamenty nadzoru prywatyzacyjnego: numer jeden, numer dwa i spółek strategicznych. Dużo tego, bo zadania są ogromne. I tak departament numer jeden zajmuje się prywatyzacją m.in. hutnictwa, chemii ciężkiej, budownictwa, przemysłów spirytusowego, farmaceutycznego, elektronicznego, stoczniowego, petrochemicznego, metalowego, mięsnego, cukrowni, portów lotniczych, mediów. Departament numer dwa prywatyzuje: kopalnie, energetykę, siarkę, surowce skalne, transport, przedsiębiorstwa handlowe, przemysły – elektrotechniczny, drzewny i papierniczy, meblowy, ceramiczny, materiałów budowlanych. Urzędnicy departamentu spółek strategicznych i instytucji finansowych zajęli się m.in. Telekomunikacją Polską, Ruchem, KGHM Polska Miedź, Polskimi Liniami Lotniczymi LOT, Metalexportem, Impexmetalem, PZU, bankami. O rozmiarze wyprzedaży świadczy, że procesy prywatyzacyjne zostały zakończone lub trwają w tej chwili w około 5 tysiącach przedsiębiorstw. Łatwiej dzisiaj powiedzieć, czego jeszcze nie sprzedano niż co sprzedano.

Będą trudne decyzje, bo skala przekształceń strukturalnych nie ma precedensu. Jednak tylko dogłębne przekształcenia własnościowo-strukturalne mogą Polsce zapewnić asekurację ze strony Międzynarodowego Funduszu Walutowego i potęg ekonomicznych. Gdybyśmy się zawahali, czy rozpocząć przemiany, czy też nie, pod znakiem zapytania mogłaby stanąć redukcja zadłużenia zagranicznego – pisał na początku 1990 r. z Waszyngtonu korespondent “Rzeczpospolitej” Aleksander Perczyński. Ludzie biedowali, słuchali i wierzyli, że to, co robią “tam, na górze”, będzie dla dobra kraju i ich samych.

Page 3: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

Zapowiadano, że Polacy zostaną rzuceni na głęboką wodę. Cofnąć się przed tym nie można - informował rząd – bo wzbudzilibyśmy niezadowolenie nie tylko wymienionego wyżej MFW, ale i Banku Światowego – a do tego dopuścić nie wolno, bo Polska nie przeżyje. Gazety przypominały, że gospodarka finansowa przedsiębiorstw państwowych jest bardzo zła i proces przekształceń własnościowych należy rozpocząć natychmiast.

Pierwsza dziesiątka uznana za godną sprzedaży

Tak naprawdę mało kto wiedział, co to są te “przekształcenia własnościowe”, które mają się rozpocząć. Robotnicy, członkowie “Solidarności” mówili, że z tego, co im wiadomo, chodzi o własność akcjonariacką, przy czym większość akcjonariuszy mają stanowić pracownicy prywatyzowanego przedsiębiorstwa. Ale przede wszystkim liczyli na to, że po nędznych zarobkach otrzymywanych “za komuny” w końcu zaczną jakoś zarabiać. Obiecywano utworzenie Rady Majątku Narodowego (nigdy nie powstała), czuwającej nad prawidłowością prywatyzacji.

Rzeczywistość wyglądała czarno: rosło bezrobocie, w przedsiębiorstwach państwowych płacono bardzo marnie, gdyż wicepremier Leszek Balcerowicz wprowadził "popiwek" (podatek od wzrostu płac), obciążając jeszcze państwowe przedsiębiorstwa dywidendą od posiadanego majątku. Przedsiębiorstwa nie miały pieniędzy na działalność bieżącą, coraz częściej zdarzały się przestoje. Rynek wewnętrzny nie kupował, bo nie miał za co, eksport na wschód zanikł, a na zachód stał się nieopłacalny, bo wartość dolara głęboko spadła. Przypomnijmy, że trochę wcześniej, w 1988 r., wzrost cen wynosił ok. 60 proc., a w 1989 r. ceny wręcz oszalały: skoczyły aż o 300 proc. Naród został doprowadzony do granic wytrzymałości.

Janusz Lewandowski, minister przekształceń własnościowych w rządach Jana Krzysztofa Bieleckiego i Hanny Suchockiej, nie kryje dzisiaj ("Gazeta Wyborcza" z dnia 12-13 stycznia br.), że jego liberalna opcja polityczno-gospodarcza wykorzystała ten fakt, dopingując wicepremiera słowami: Balcerowicz, prywatyzuj szybciej. Balcerowicz miał szansę, a rząd przeżywał okres miodowy, mógł robić co chciał. W połowie stycznia dwanaście lat temu w Ministerstwie Przemysłu znajdowało się kilkanaście zgłoszeń podpisanych przez pracowników różnych zakładów domagających się przyspieszenia działań organizacyjnych i legislacyjnych w celu dokonania jak najszybszych przekształceń własnościowych w ich fabrykach. W zakładach wyczekiwano na werdykt resortu z niecierpliwością, ale na razie na próżno (i o to chodziło!), bo do rozpoczęcia prywatyzacji potrzebne było odpowiednie oprzyrządowanie prawne. Warto przypomnieć, że w niecierpliwej kolejce wyczekującej na “przekształcenie” znalazły się jako pierwsze: Dom Mody “Telimena” w Łodzi, Fabryka Syntetyków Zapachowych “Aroma” z Warszawy, Czechowickie Zakłady Przemysłu Zapałczanego, Zakłady Wyrobów Sanitarnych w Krasnymstawie, Żagańskie Przedsiębiorstwo Budowlane, Zakłady Tkanin Technicznych w Środzie Wielkopolskiej i Jeleniogórska Kopalnia Surowców Mineralnych w Szklarskiej Porębie.

Page 4: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

Na początku lutego 1990 r. “Rzeczpospolita” podała, że w końcu są dobre wiadomości - przekształcenia własnościowe ruszą w kilku znaczących przedsiębiorstwach. Za dwa miesiące w Biurze Pełnomocnika Rządu ds. Przekształceń Własnościowych, które powołano, leżało ok. 100 podań z zakładów, które nie mogły doczekać się prywatyzacji. Opinia publiczna uważała, że będą prywatyzowane te przedsiębiorstwa, które mają kłopoty, tymczasem z setki zgłaszających taką chęć wybrano kilka najlepszych. Które to z nich miały być - okrywała tajemnica; ale natychmiast pojawił się “przeciek”, że zaszczytu dopuszczenia do prywatyzacji mogą dostąpić: warszawski “Wedel”, kielecki “Exbud”, Zakłady Przemysłu Odzieżowego z Bytomia, bydgoska "Eltra", Śląskie Fabryki Kabli z Czechowic i łódzki “Próchnik”.

Ci co pomagali – na bruku

Polska prywatyzacja rozpoczęła się i rozwinęła w morzu niejasności i niejasnych, nierzadko zadziwiających informacji. Janusz Lewandowski wkrótce zaczął przekonywać, że tak być musi ze względu na tajemnicę handlową, a majątek narodowy (takiego określenia na początku lat 90. używali wszyscy dziennikarze) należy sprzedawać nie za tyle, ile on jest rzeczywiście wart, lecz za tyle, za ile chcą go kupić.

Tajemniczość na linii rząd – nabywca w transakcjach kupieckich dotyczących polskiego majątku narodowego wytworzyła wokół prywatyzacji paskudną aurę. Zanim zapał do prywatyzacji zaczął w przedsiębiorstwach i społeczeństwie zdecydowanie maleć, Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów rozpatrzył ramowy zestaw dokumentów. W ich tworzenie włączył się żwawo, tylko pozornie z trudem poruszający się, minister przemysłu Tadeusz Syryjczyk. Głosił on wtedy, że fundament ideologiczny ustawy prywatyzacyjnej to równy dostęp dla wszystkich do emitowanych udziałów przedsiębiorstw, z preferencjami dla akcjonariatu pracowniczego i swobodą zarówno ich kupna, jak i sprzedaży, a także pełna transferowalność akcji. Ponieważ brak zmian własnościowych miał się objawiać bankructwami, te zakłady pracy, które dawały zatrudnienie wielu mieszkańcom małych miasteczek, w projekcie ustawy prywatyzacyjnej zezwolono sprzedawać ze stratą, a nawet dopłatą budżetową. Ministrowie zgodzili się na szybką, zdecydowaną prywatyzację, nawet jeżeli nie zostanie osiągnięta dobra cena (z obrad KERM 3 lutego 1990 r.). Straty miały zostać wyrównane wyższymi wpływami podatkowymi od przedsiębiorstw zarządzanych już po prywatyzacji efektywnie.

Piotr Aleksandrowicz wówczas zastępca redaktora naczelnego “Rzeczpospolitej”, wkrótce wojujący liberał - w numerze gazety - z dnia 3-4 lutego 1990 r. domagał się przy prywatyzacji kryteriów sprawiedliwości społecznej, gdyż jest to majątek niewątpliwie wypracowany przez naród.

Zmienił się Aleksandrowicz i to co najmniej kilka razy. To on przecież nalegał m.in., żeby państwowa rządowa gazeta najpierw została sprzedana (49 proc.

Page 5: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

udziałów) francuskiemu Hersantowi, a potem żeby Francuzom odsprzedano jeszcze 2 proc., oddając im władzę w spółce, nie oglądając się na żaden naród. Kiedy tak się stało, wywianowany w ten sposób Hersant sprzedał 51 udziałów koncernowi norweskiemu Orkla. Norwegom Aleksandrowicz się nie spodobał, więc został wyrzucony i dobija się teraz w sądzie o powrót do pracy.

To jest pouczająca historia: co dzieje się z tymi, którzy z bielmem na oczach zabiegają o prywatyzację i co z tego dla nich wynika. Takich historyjek można przytoczyć wiele. Należy do nich historia pani dyrektor ze sprywatyzowanej fabryki rzeszowskiej “Alima” produkującej odżywki dla dzieci. Dyrektorka wspomagała prywatyzację, a gdy fabrykę kupił zachodni koncern Gerber i wyrzucił panią dyrektor; zmieniła ona zdanie o prawidłowym przekształceniu polskiego, nowoczesnego, państwowego zakładu, przynoszącego wpływy podatkowe, na fabrykę prywatną, zagraniczną, która takich wpływów nie przynosi, zredukowała zatrudnienie i zrezygnowała z usług setek polskich plantatorów owoców i warzyw.

Jak osiągnąć efektywność? Likwidując przedsiębiorstwa państwowe!

Nie ma czasu na prywatyzowanie krok po kroku – namawiały media przed rozpoczęciem wyprzedaży naszego wspólnego mienia. Trzeba szybko, bez biurokracji. Operacja powinna mieć charakter - choćby w niewielkiej części - powszechnego uwłaszczenia za skromną, czy symboliczną opłatą. Tego wymaga absolutny wymóg uzyskania społecznego poparcia.

Wicepremier Balcerowicz wystąpił w Sejmie i oznajmił, że tworzy gospodarkę ludzi zaradnych, zapowiadając zniesienie wielu ograniczeń w eksporcie i obniżenie stawek celnych w imporcie. Namawiał do tworzenia małych firm, których jest tyle w innych krajach kapitalistycznych. Jednocześnie ośmiokrotnie podniesiony został podatek dla rzemiosła, które łudziło się, że weźmie udział w prywatyzacji. Zakłady rzemieślnicze zatrudniające od kilku do kilkudziesięciu osób zostały zaduszone i fiskalnie, i przez konkurencję, kiedy importowi otworzono u nas szeroko drzwi. Z blisko 900 tysięcy została ich wkrótce mniej niż połowa i dalej likwidowały bądź zawieszały działalność. Te, które zaciągnęły kredyty na rozbudowę i maszyny, bankrutowały natychmiast, ponieważ kredyt z dnia na dzień kilkakrotnie zdrożał. Możliwość wejścia do prywatyzacji kapitału polskiego została zredukowana do zera.

Nowe, najczęściej jednoosobowe firmy prywatne powstające jak grzyby po deszczu - to był handel z łóżek i tzw. szczęk obsługiwanych przez tych, którzy stracili pracę. Już bez owijania w bawełnę głoszono wówczas hasło: efektywną gospodarkę będziemy mieć w Polsce wtedy, kiedy zlikwidujemy przedsiębiorstwa państwowe. Rząd zatwierdził, że przedsiębiorstwa państwowe mogą być prywatyzowane drogą: 1. drogą publicznej oferty akcji; 2. sprzedaży wybranym inwestorom krajowym i zagranicznym; 3. sprzedaży pracownikom; 3. prywatyzacji przez likwidację; 5. zmieszanie tych czterech metod.

Page 6: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

Jedynym realnym kanałem finansowania zmian strukturalnych okazał się kapitał zagraniczny, wspomagany pożyczkami z Banku Światowego.

ABB przejmuje “Zamech”

Dyskusja parlamentarna nad rządowym projektem prywatyzacji nabiera rumieńców i wywołuje emocje, nie ograniczając się do budynku na Wiejskiej napisał w ”Rzeczpospolitej” (2 lipca 1990 r.) Hubert Janiszewski. Raczej chodziło o gniew i bunt niż o rumieńce, gdyż - jak dalej dowiadujemy się z notatki - różne organizacje samorządowców nawołują gromko do odwołania pełnomocnika rządu ds. przekształceń własnościowych. Był nim Krzysztof Lis (współautor rządowego projektu prywatyzacyjnego) ludzie zarzucali mu, że zaplanował powołanie Agencji ds. Prywatyzacji, która ma działać poza wszelką kontrolą społeczną i stać się nie znanym dotąd nigdzie na świecie superministerstwem do spraw sprzedaży państwowego mienia; groźnym gospodarczym i politycznym państwem w państwie. Janiszewski szydził w gazecie, że w opinii ciemniaczków o zgrozo, urząd ten (w ich mniemaniu) w tzw. obcugach przeprowadzi w majestacie prawa wyprzedaż majątku narodowego, naturalnie w ręce zagranicznych krwiopijców – kapitalistów, pewnie Żydów, masonów i Niemców. A tymczasem tego rodzaju wypowiedzi odnotowuje się skrzętnie na Zachodzie i pozycja Polski, jako kraju, w którym można inwestować traci. Majątek zaś można sprzedać tylko za tyle, za ile zechcą go kupić – powtórzył (ciemniakom) lansowaną przez liberałów tezę. Radził odrzucić przy prywatyzacji demagogię i szowinizm, bo jak Polski nie sprywatyzujemy, to będziemy biedni. Jedynie prywatyzacja miała wybić nasz kraj na gospodarczą niezależność, poprawę bytu państwa i społeczeństwa. Premier Tadeusz Mazowiecki (UD, UW) niezadowolenie z planów wielkiej prywatyzacji skwitował stwierdzeniem, że zaczyna się u nas swojskie piekiełko, w którym możemy pozostać bezpowrotnie i na zawsze. Następnego dnia wzrosły ceny energii elektrycznej o 80 proc, gazu o 100 proc., energii cieplnej o 100 proc., usługi pocztowe zdrożały o 60 proc., nie było wiadomo co i o ile może zdrożeć jutro. Ludziom na pewien czas odechciało się wystąpień i pyskówek, trzeba było myśleć, jak przeżyć.

Kongres Liberalno-Demokratyczny stał się partią. Delegaci, którzy jakimś cudem pośród szalejącej polskiej nędzy reprezentowali środowiska biznesu, a więc byli zamożni, do kierownictwa partii wybrali 24 osoby. Przewodniczącym KLD został Janusz Lewandowski, późniejszy ostry prywatyzator naszego wspólnego majątku. Trudno nie wspomnieć, że zaledwie kilkanaście dni temu w “Gazecie Wyborczej” z dnia 12-13 stycznia Lewandowski br., napomykając jak to od malowania kominów, doszedł do teki “solidarnościowego” ministra, opowiada, że w czasach "okrągłego stołu" uświadomił sobie, że prócz sentymentalnych wspomnień z “Solidarnością” nic go już nie łączy. To właśnie Lewandowski walnie się przyczynił

Page 7: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

do tego, że po kilku latach wprowadzony został w życie program Narodowych Funduszy Inwestycyjnych, którego realizacja okazała się wielkim, oszustwem całego narodu (patrz tekst powyżej). W lipcu 1990 r. odbył się też zjazd Ruchu Obywatelskiego Akcja Demokratyczna (ROAD), na którego czele stali m.in. Adam Michnik, Jan Rokita, Henryk Wujec, Władysław Frasyniuk i Zbigniew Bujak. ROAD zmienił rychło nazwę i nazwał się Unią Demokratyczną, potem połączył się z KLD i znów się przechrzcił - tym razem na Unię Wolności (obecnie wielu członków UW jest w Platformie Obywatelskiej; pewna grupa zasiliła szeregi SLD). Zarówno ludzie UW, jak i PO nie kryją dzisiaj tego, że grupują liberałów, którzy na pytanie, dlaczego w Polsce w dwunastym roku transformacji dzieje się tak źle, odpowiadają bez zająknienia: bo spowolniona została prywatyzacja.

A wówczas, w 1990 r., prywatyzację poparł cały bez mała Obywatelski Klub Parlamentarny. Podczas obrad OKP 3 lipca wystąpił wicepremier i minister finansów Leszek Balcerowicz i wygłosił mowę, której motywem przewodnim było to, że prywatyzacji niezbędny jest impuls rozruchowy, bo bez tego nic się nie da zrobić (w domyśle: ludzie się nie zgodzą). Trzeba narodowi podsunąć jakąś kiełbaskę, nie ważne, czy ją zje, czy nie, aby ją dostrzegł. Proponował wręczenie wszystkim obywatelom zamieszkałym w kraju bonów prywatyzacyjnych o znacznej wartości. Uważał, że należy powołać ministerstwo zmian własnościowych. Poparcie dla prywatyzacji zgłosiła koalicja OKP-PSL-SD w dniu 11 lipca 1990 r. Dzień wcześniej Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów zaaprobował przejęcie elbląskiego “Zamechu” zatrudniającego wtedy 4300 osób (produkcja elektromaszynowa, m.in. turbin) przez międzynarodowy koncern Asea Brown Boven. ABB objęło 76 proc. akcji zakładu. Pani Kux z zurichskiego oddziału koncernu wyraziła się, że to jest dla polskiej fabryki z ich strony działalność ratunkowa, czyli jak można było zrozumieć: dobroczynna, dodając, że koncern jest zainteresowany także innymi zakładami w Polsce. Widać tak bardzo potężny ABB chciał się u nas zaangażować w akcje charytatywne. Ustawy o prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych jeszcze nie było. Wraz z ustawą o utworzeniu Ministerstwa Przekształceń Własnościowych została uchwalona 13 lipca 1990 r. Od jej omówienia zacznie się następny odcinek.

Taczki dla Lisa i Balcerowicza

Długo rozbrzmiewały oklaski w sali plenarnej Sejmu 13 lipca 1990 r., kiedy na tablicy świetlnej ukazał się wynik głosowania ustawy prywatyzacyjnej. Aż 328 posłów było “za”, wstrzymało się od głosu 38, przeciwnych było dwóch. Prywatyzacja przedsiębiorstw państwowych oraz utworzenie Ministerstwa Przekształceń Własnościowych gładko przeszły także w Senacie 26 lipca stosunkiem głosów: 60 “za”, przeciw 7, przy dwóch wstrzymujących się. Prezydent Wojciech Jaruzelski ustawę podpisał. Istnieją siły zainteresowane powolnym przebiegiem procesu zauważył w starym stylu Piotr Aleksandrowicz w “Rzeczpospolitej” z 14-15 lipca 1990 r. Poinformował, że (te siły) przejawiają skłonność do wyłączenia spod działań prywatyzacyjnych przemysłu ciężkiego, górnictwa, linii lotniczych, telekomunikacyjnych itd. Ale furda, dla procesu zmian

Page 8: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

własnościowych dobrze wróżą oczy Balcerowicza, w których dziennikarz zauważył błysk determinacji.

Fundamenty ustawy prywatyzacyjnej

Realizację programu sprzedaży majątku narodowego oddano w ręce ministra prywatyzacji. Ustalono, że przedsiębiorstwa państwowe można będzie komercjalizować, czyli przekształcać w spółki akcyjne, czyli takie, wobec których znajdą zastosowanie przepisy prawa handlowego. Przedsiębiorstwa będzie też można likwidować, po czym udostępnić lub sprzedać ich mienie, lub jego część. W przedsiębiorstwie skomercjalizowanym, czyli przekształconym w jednoosobową spółkę skarbu państwa, jedna trzecia rady nadzorczej mieli wybierać pracownicy. Pierwotnie sprzedaż akcji skarbu państwa spółki (jest ich po skomercjalizowaniu przedsiębiorstwa 100 proc.) musiała nastąpić w ciągu dwóch lat po rejestracji spółki. Zbyt akcji przedsiębiorstw przewidziano, jak już pisaliśmy * w drodze przetargu * publicznej oferty * rokowań z nabywcą. Prywatyzację zainicjować mógł * dyrektor i rada pracownicza * organ założycielski (tj. minister – jeśli uzyska po zapoznaniu się z opinią dyrektora i rady pracowniczej; wojewoda). Decyzję o likwidacji przedsiębiorstwa przyznano organowi założycielskiemu, który mógł o to wystąpić z własnej inicjatywy lub radzie pracowniczej – rada pracownicza mogła złożyć wniosek prywatyzacyjny po otrzymaniu zgody ministra przekształceń.

Dzierżawa mogłaby nastąpić, wówczas gdy większość pracowników wykazałaby taką, popartą wniesionym do spółki kapitałem – nie mniejszym niż 20 proc. wartości likwidowanej firmy. Ministrowi przekształceń własnościowych przyznano prawo sprzeciwienia się prywatyzacji, gdyby uznał, że kondycja firmy jest zła i nie gwarantuje nabywcom dobrej lokaty kapitału. Przed udostępnieniem akcji inwestorowi minister powinien więc zalecić firmom consultingowym ustalenie wartości przedsiębiorstwa. Szef resortu przekształceń, za zgodą ministra finansów mógł przejąć w imieniu skarbu państwa część lub całość długów przedsiębiorstwa. Pracownicy przedsiębiorstwa otrzymali przywilej kupna na warunkach preferencyjnych do 20 proc. akcji prywatyzowanej spółki, a jeśli chodzi o większą ilość akcji mogli je nabywać po cenie rynkowej. Preferencja zakupu polegała na tym, że akcje pracownicze sprzedawano po połowie ceny rynkowej w pierwszym dniu ich sprzedaży na rynku. Wszystko byłoby pięknie, gdyby ludzie w Polsce posiadali oszczędności, ale oni ich nie mieli, o czym autorzy ustawy musieli dobrze wiedzieć, bo wiedziały o tym nawet dzieci w przedszkolach.

Część majątku obiecywano oddać darmo, chociaż jednocześnie wiele się mówiło, że prywatyzacja będzie się odbywała na zasadach komercji. “Rozdawnictwu” sprzeciwił się ostro m.in. ówczesny lider Unii Pracy Ryszard Bugaj. Sejm na wniosek Rady Ministrów, został upoważniony do emisji bezpłatnych bonów kapitałowych, którymi można byłoby * płacić za akcje prywatyzowanych przedsiębiorstw państwowych * nabywać udziały w Towarzystwach Inwestycji Wspólnych (nigdy takie nie powstały) albo też * nabywać wystawione na sprzedaż zakłady, albo ich części. Bony miały zostać przydzielone w równej ilości wszystkim obywatelom RP zamieszkałym w kraju.

Page 9: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

W parlamencie na wniosek Rady Ministrów corocznie po uchwaleniu ustawy budżetowej planowano wyznaczać podstawowe kierunki prywatyzacji oraz ustalać, na co należy przeznaczyć pieniądze pochodzące ze sprzedaży wspólnego majątku. Rada Ministrów miała określić przedsiębiorstwa o szczególnym znaczeniu, których prywatyzacja byłaby ograniczona lub w ogóle niemożliwa. Niewiele z tego, co obiecywano, ostało się później.

W tym dniu, w którym Senat zatwierdzał ustawę o prywatyzacji przed Sejmem odbyła się demonstracja. Na wielkim transparencie umieszczone zostało hasło “Uwłaszczyć pracowników – tak, ograbić naród – nie”. Ktoś na ulice Wiejską w Warszawie przyciągnął taczki i umieścił na nich dwa krzesła: jedno – głosił napis – przeznaczone było dla pełnomocnika rządu ds. przekształceń Krzysztofa Lisa drugie dla wicepremiera i ministra finansów Leszka Balcerowicza. Za plecami demonstrantów pełną parą odbywała się tzw. mała prywatyzacja. Podlegały jej firmy niewielkie zatrudniające do 15 osób w usługach i do 50 w produkcji oraz zakłady średnie (dla wielu z nich organami założycielskimi byli wojewodowie), w których pracowało od 50 do 150 osób. Proces “małej prywatyzacji” rozpoczął się za premierowania Mieczysława Rakowskiego w PRL, w 1989 r. Najpierw w handlu detalicznym. W pierwszej połowie 1990 r. w prywatne ręce przeszło ok. 12 tys. sklepów, tj. blisko 10 proc. istniejących państwowych. Porozumienie Centrum wszczęło alarm, że uwłaszcza się nomenklatura. Może to zrazić społeczeństwo zrazić do idei gospodarki rynkowej. Trzeba przyspieszyć prywatyzację, ale poprzez uwłaszczenie znacznej części społeczeństwa, nie zaś nomenklatury. Rząd przewidywał, że w drugiej połowie roku, w stan likwidacji postawionych zostanie ok. 50 państwowych przedsiębiorstw handlowych m.in. Domy Książki i placówki Wojewódzkich Przedsiębiorstw Handlu Wewnętrznego. Uzasadnienie było następujące: trzeba kasować monopole. Minister transportu i gospodarki morskiej razem z ministrem przekształceń przygotowali listę blisko 100 przedsiębiorstw transportowych do prywatyzacji. Minister gospodarki przestrzennej i budownictwa z kolei sporządził długi wykaz przedsiębiorstw budowlanych do likwidacji i sprzedaży.

“The Economist” zamieszczał artykuły, przeciwstawiając opieszałą prywatyzację w Polsce, wartkiej prywatyzacji na Węgrzech i w Czechosłowacji, w ciągu roku Czesi i Węgrzy mieli sprzedać majątek państwowy wart ok. 1 miliard dolarów. Szary polski obywatel nadal z najwyższym trudem wiązał koniec z końcem. Dziennikarka “Życia Gospodarczego” Irena Dryll opisała szamotaninę kobiet zatrudnionych w Zakładzie Przemysłu Bawełnianego “Morfeo” w Ozorkowie, które drżały przed zwolnieniami, co ich od nich nie uchroniło. Dyrektor Zakładów Akumulatorowych w Piastowie Jan Woźniak wypowiedział się o tragicznej sytuacji fabryki, obłożonej licznymi podatkami i przygniecionej zwiększonymi kosztami – obudowa akumulatorów okazała się droższa dziesięciokrotnie, bo kooperant zakładu też się zmagał z terapią szokową Balcerowicza. Tak wysoki wzrost kosztów produkcji uniemożliwił eksport i wyeliminował polskie akumulatory (1/3 krajowej produkcji) z polskiego rynku. W fabrykach mówiono: jeśli prywatyzacja stała się doktryną, tak, jak kiedyś nacjonalizacja o ile umożliwi ludziom przetrwanie to niech będzie. Z Urzędem Antymonopolowym zaczęły borykać się Zakłady Mechaniczne “Ursus” za to, że o 10 proc. podniosły ceny na ciągniki. Dyrektor “Ursusa” na próżno wyjaśniał, że podwyżka podniesie rentowność

Page 10: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

zakładu, który tylko w pierwszym półroczu 1990 r., jako fabryka państwowa, musiał zapłacić 124 miliardy złotych podatku i dywidendy.

W prasie amerykańskiej ukazały się interesujące ogłoszenia spółki “Korona Corporation”, która reklamowała swoje usługi przy zakupie polskich dworków i pałacyków, sygnowane nazwiskiem Onyszkiewicz. Zrobiło się trochę szumu, ponieważ Janusz Onyszkiewicz z Unii Demokratycznej otrzymał ministerialne stanowisko w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, a urzędnicy państwowi mieli zakaz udziału w spółkach. Onyszkiewicz łamałby zatem prawo. Wypowiedział się więc w “Gazecie Wyborczej” inny współudziałowiec “Corony Co” Janusz Lipiński oświadczając, że robi interesy z Joanną Onyszkiewicz, żoną wiceministra, więc wszystko jest porządku.

Import zostawił zgliszcza

To nie “Solidarność”, ale gabinet Mieczysława Rakowskiego (ostatniego premiera PRL) rozpoczął reformy gospodarcze, po weryfikacji kontynuowane przez obecny rząd – oświadczyła Barbara Blida posłanka z ramienia SdRP (przedtem PZPR) podczas debaty parlamentarnej na początku sierpnia 1990 r. Wypowiedź Blidy, dzisiaj zamożnej businesswoman, wywołała na sali gorączkę wielu posłów – uważali oni, że rządu Rakowskiego nie wolno porównywać do rządu Mazowieckiego, bo to dla rządu Tadeusza Mazowieckiego profanacja. Oliwy do ognia dolał partyjny kolega Blidy, poseł Bogdan Łukaszewicz, który stwierdził, że wizja rozwoju gospodarczego na najbliższe lata realizowana przez rząd Mazowieckiego wygląda jak plagiat programu Rakowskiego. Rozpalona do białości część posłów nie wytrzymała i zaczęła tupać. Riposta z mównicy Ryszarda Bugaja była jednak dość spokojna; powiedział on, że tamten rząd nie posiadał akceptacji społecznej, a temu społeczeństwo ufa i zezwala. To zupełnie coś innego!

Dzisiaj wiemy, że Bugaj miał stuprocentową rację. Rzeczywiście, większość Polaków przygryzła wargi i cierpliwie czekała na bieg wydarzeń.

Liberał Janusz Lewandowski w tym czasie brylował w środkach przekazu: opowiadał w telewizji i w gazetach, że dwa lata wcześniej z Janem Szomburgim zaprojektowali prywatyzację przedsiębiorstw państwowych przy pomocy emisji bonów majątkowych. Jak widać, niejeden “wielki mózg” przyznawał się do tej koncepcji (patrz poprzedni odcinek “Kroniki wyprzedaży”). Oto nadchodzi zwycięstwo: to, co do niedawna uważano za sciente fiction (masowa prywatyzacja majątku narodowego), o której marzył i którą planował, lada dzień powinna się przerodzić w rzeczywistość. Lewandowski informował szeroko o korzyściach mutual funds (funduszów inwestycji wspólnych), sposobie prywatyzacji określanej przez niego też po angielsku słowami case by case – to jest takiej, która pozwala wybrać do sprzedaży kilkanaście dobrych, wyselekcjonowanych zakładów, a ludzie tego wszystkiego słuchali z otwartymi ustami. Czy wielu z nich wgłębiało się w to, o co Lewandowskiemu chodziło - można mieć wątpliwości. A on spokojnym,

Page 11: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

przyciszonym głosem nakłaniał m. in. do szybszej małej prywatyzacji, choć – jak sam stwierdził - budzi dużo podejrzeń.

I bez nacisków liberałów “mała prywatyzacja” galopowała naprzód. W Łodzi wystawiono na sprzedaż 4700 państwowych placówek handlowych i ponad 500 lokali gastronomicznych. Przejmował je często kapitał zagraniczny, który już zajął bez mała całą ulicę Piotrkowską. Teresa Białecka-Krawczyk, ówczesna dyrektor Wydziału Gospodarki w Urzędzie Miasta Łodzi, tak skomentowała obawy łodzian z tym związane: dobrze się dzieje, ponieważ chodzi nie o zmianę szyldu, ale o głębokie zmiany jakościowe, podniesienie poziomu handlu, wydźwignięcie go z upadku i rozkładu. W Gdańsku kierownictwo Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Handlu Wewnętrznego uwłaszczało się na zabój. Szatkowano WPHW na spółki, a następnie ich właścicielami zostawali byli dyrektorzy jednostek organizacyjnych tego państwowego przedsiębiorstwa. Kapitał zakładowy do nowopowstałych spółek wnoszony był wtedy, kiedy wyciśnięto z nich potrzebne pieniądze. Spółki często nie prowadziły takiej działalności, jaką zadeklarowały, wiele po prostu poddzierżawiło przejęte obiekty i na tym robiło "kasę". Przy przejmowaniu jednostek WPHW zaniżana była wartość składników majątkowych lub też w ogóle nie zawracano sobie głowy jakąkolwiek wyceną. Spółki wykazywały bezzasadne koszty. Po przyjrzeniu się przez Najwyższą Izbę Kontroli “gdańskiej przedsiębiorczości” okazało się, że “mała prywatyzacja” rysuje się tam “z prokuratorem w tle”.

Wokół przedsiębiorstw państwowych tworzyły się wieńce spółek i spółeczek, których właścicielami stawała się była kadra zarządzająca w tych fabrykach. Prywatne firmy wykorzystywały państwowe przedsiębiorstwa ile wlezie. Jest tajemnicą poliszynela, że “pozyskiwały zaopatrzenie” nader tanio, kosztem państwowych fabryk. One też dostarczały spółkom części do maszyn, a nieraz – po niezwykle okazyjnych cenach - całe maszyny. Z państwowych zakładów prywatne firemki “podbierały” najbardziej uzdolnionych i solidnych pracowników, płacąc im parę groszy więcej. Musiało potrwać, żeby również z tego powodu państwowe przedsiębiorstwa zaczęły padać – w ten sposób zginęła m.in. jedyna w Polsce Fabryka Jedwabiu w Milanówku. Życie spółek odciętych od pępowiny też nie może trwać wiecznie. Oto także jedna z przyczyn dzisiejszego bezrobocia.

"Solidarnościowy" Marszałek Senatu Andrzej Stelmachowski nie bardzo chyba wiedział, co się dzieje poza gmachem na Wiejskiej. Latem 1990 r. dodawał w najlepsze otuchy pracownikom Huty Warszawa, sprzedanej potem Włochom: tak, jak w dziewiętnastym wieku uwłaszczano chłopów, należy dzisiaj uwłaszczyć pracowników – mówił do nich z wiarą. Wtórował mu prof. Hubert Izdebski: należy przygotować własne koncepcje prywatyzacyjne i je przeforsować. Szef zawiązanej w Hucie Warszawa organizacji o nazwie Unia Własności Pracowniczej Jacek Lipiński jęczał: Solidarność” przespała debatę prywatyzacyjną. Rozkradają nam Polskę.

Załoga kombinatu “Igloopol” uważała, że przedsiębiorstwo po to tylko przekształcono w spółkę, żeby chronić wąską, nomenklaturową grupę. Świadczy o tym niezbicie lista akcjonariuszy i podział akcji – pod takim protestem podpisało się siedemnaście komisji zakładowych “Solidarności”. Wpływ załogi i organizacji pracowniczych został kompletnie zredukowany. O wszystkim decyduje prezes

Page 12: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

spółki i były wicepremier oraz minister rolnictwa (w rządzie PRL) pan Kazimierz Olesiak przy pomocy całkowicie ubezwłasnowolnionego zarządu i rady pracowniczej. Przecież nie tak miało być!

Przedsiębiorstwa państwowe, poza daninami, jakie musiały płacić, przygniotło otwarcie granic przed importem. Na mocy rozporządzenie Rady Ministrów do końca 1990 r. zawieszone zostało pobieranie cła na 2600 (sic!) towarów. Od marca na przykład zawieszono cła na maszyny i urządzenia dla rolnictwa, środki ochrony roślin i pasze, ponieważ w Polsce miała zapanować zdrowa konkurencja. Blady strach ogarnął liczne załogi, m. in. Zakładów Mechanicznych Ursus, Fabryki Maszyn Żniwnych w Płocku. Zawieszono cło na uran zubożony U 235 i tor oraz ich związki, ulgowo postanowiono clić statki kosmiczne, gdyby ktoś je chciał importować do Polski – mogło to budzić wzruszenie ramion, ale nie budziło już uśmiechu zarządzenie, że całkowicie zwolniony zostaje z cła import pasty do obuwia i do podłóg – zwłaszcza jeśli ktoś pracował w zakładzie produkującym te dobra. Bezcłowym importem objęto drzwi, okna, żaluzje. Można było sprowadzać nie płacąc grosza ramy do luster i obrazów (wspaniałe ramy oferowało nasze rzemiosło, ale drożej), palety, skrzynie i pudła, odpadki drewniane i drewno opałowe. Producenci pieców i kuchni węglowych zaczęli się liczyć z tym, że wkrótce nie będą potrzebni, ponieważ kuchnie i piece zezwolono sprowadzać bez jakichkolwiek opłat celnych. Bez cła “szedł” import pralek i lodówek, suszarek do rąk, a także akumulatorów, młotków, śrubokrętów, hebli, dłut. Za odkurzacze, młynki do kawy należało uiścić tylko 10 proc. cła, podobne ulgowe cło obowiązywało na rowery (kilka dni temu syndyk wkroczył do poznańskiego “Rometu”). Polskich rowerów już nie ma - zjadł je import. Guziki, grzebienie, wsuwki do włosów (też produkcja polskiego rzemiosła) objęte zostały cłem “resztówkowym” w wysokości 10,5 proc. Zakłady rzemieślnicze, najczęściej rodzinne – padły. Import obrabiarek sterownych numerycznie całkowicie zwolniono z cła – być może fabryka w Pruszkowie wytwarzała gorsze obrabiarki (eksportowane także na Zachód), jednak dlaczego ulgowym, 30 proc. cłem objęto import gwoździ i najzwyczajniejszych krawieckich szpilek - trudno wytłumaczyć. Bardzo interesujące, kto imiennie sporządzał te bonusowe dla importu listy i jak się tym ludziom dzisiaj wiedzie...

Firm zagrożonych upadłością pojawiało się coraz więcej. W Sanockiej Fabryce Autobusów “Autosan” rentowność spadła do 13 proc. Żyrardowskie Zakłady Tkanin Technicznych walczyły o przetrwanie. Bank Światowy wytypował 30 fabryk do restrukturyzacji, deklarując w niej swój udział. Do prywatyzacji nadaje się każde przedsiębiorstwo – informował w trzeciej dekadzie sierpnia 1990 r. pełnomocnik rządu ds. przekształceń własnościowych Krzysztof Lis. Dobre zakłady od razu pójdą do sprzedaży, gorsze będą prywatyzowane przez likwidację: w takim przypadku zajmiemy się wyprzedażą zgliszcz po bankrucie.

Page 13: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

Bankructwa i grabież aptek

Teraźniejszość gospodarcza nie wzięła się znikąd, jest pochodną polityki gospodarczej z przeszłości dawnej i bliższej. Oto polskie sądy na początku br. zasypane zostały tyloma wnioskami o upadłość przedsiębiorstw, że grozi im paraliż. Już w połowie 2001 r. napłynęło 2861 wniosków o upadłość, a do rozpatrzenia czekało 3835. Ilu należało mieć pracowników, żeby to wszystko dało się przerobić? W tym roku wniosków napływa jeszcze więcej. Dlaczego tak wiele firm musi bankrutować i jak temu powinno się przeciwdziałać - nikt sobie nie zawraca głowy. Trwa natomiast dysputa, w jaki sposób mają się ratować niedoinwestowane sądy, którym na wszystko tak dramatycznie brakuje pieniędzy, że same mogą popaść w bankructwo? Pomysł jest następujący: trzeba jak najszybciej we wszystkich sądach okręgowych utworzyć wydziały upadłościowo–układowe.

My zastanówmy się natomiast, kiedy sąd gospodarczy ogłasza upadłość przedsiębiorstwa i kiedy po raz pierwszy w okresie transformacji mieliśmy do czynienia z falą zaplanowanych upadłości.

Upadłość orzekana jest w chwili, gdy przedsiębiorstwo ma się źle, nie spłaca długów, a wierzyciele domagają się ich bezwzględnej regulacji. Sąd orzeka upadłość i na teren przedsiębiorstwa wkracza syndyk, rozpościerając swe czarne skrzydła nad tzw. masą upadłościową. Zadaniem syndyka, w pierwszej kolejności jest zaspokojenie wierzycieli, rzecz jasna w miarę możliwości, kiedy z “masy upadłościowej” zdoła się coś wycisnąć. Syndyk może próbować uratować przed zagładą przedsiębiorstwo, albo jego część, ale nie zdarza się to często. Syndyk w gruncie rzeczy przybywa po to, żeby rozważyć, co można sprzedać i tym sposobem uregulować choć część zobowiązań. Pierwsze upadłości przedsiębiorstw nastąpiły u schyłku lata 1990 r.

Sądy gospodarcze żyły jeszcze jak pączki w maśle, bo upadłości było mało, chociaż nadal trwały naciski, żeby szybciej kończyć z tym polskim złomem, przynoszącym zamiast zysku straty. Ogłoszono upadłości likwidacyjne, jedną ze ścieżek dokonywania prywatyzacji. O nominacjach przedsiębiorstw do czekającej ich upadłości poinformowano w gazetach “z imienia i nazwiska”, to jest podając nazwę zakładu i kto o taką ścieżkę prywatyzacji dla konkretnego zakładu wystąpił. Upadłość likwidacyjną nazywano upadłością ozdrowieńczą, stosowaną szeroko w cywilizowanych krajach. W powyższym przypadku organizatorem procesu nie jest syndyk, ale likwidator powołany przez organ założycielski przedsiębiorstwa (np. ministra, wojewodę). Likwidator przejmuje obowiązki i uprawnienia wszystkich organów przedsiębiorstwa. Ogłoszenie list upadłości niemal się zbiegło z uroczyście obchodzoną pierwszą rocznicą rządu Tadeusza Mazowieckiego (powołany został 24 sierpnia 1989 r.). Premier frasował się z trybuny: jaka będzie ta nowa polska demokracja, którą budujemy? Czy otwarta i tolerancyjna, czy też nie? Przeszłość odkreślmy grubą linią.

W Hucie im. Sendzimira pod Krakowem Wojciech Daniel z komisji do spraw przekształceń własnościowych huty nawoływał gromko do bogacenia się

Page 14: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

pracowników dobrze prosperujących zakładów przez udział w kupowaniu akcji przedsiębiorstw, żeby potem przedstawiciele związku zawodowego (bogaci robotnicy i inżynierowie) uczestniczyli w radach nadzorczych spółek po prywatyzacji i bronili interesów pracowniczych. Do upadłości likwidacyjnej wyznaczone zostały m.in. następujące fabryki, dla których organem założycielskim był minister przemysłu * Zakłady Przemysłu Wełnianego im. A. Struga w Łodzi * Zakłady Mechaniczno- Budowlane “Zremb” w Warszawie * Zakłady Przemysłu Bawełnianego w Żarach koło Zielonej Góry * Zakłady Przemysłu Obrabiarek “Ponar-Remo” w Tłuszczu * Zakłady Przemysłu Odzieżowego “Bielkan” w Bielsku Białej.

Zakłady Przemysłu Bawełnianego to była największa fabryka nie tylko w czterdziestotysięcznym mieście, ale i w całej okolicy. Uznano ją za niezdolną do egzystencji w dotychczasowej formie, ponieważ produkowała tkaniny surowe, a na taki towar zbyt się skończył. Wymówienia otrzymało 1507 osób i nie miał to być koniec.

Prawdopodobnie pierwszy wielki płacz z powodu nagłego masowego bezrobocia miał miejsce w Żarach. Plotka głosiła, że fabrykę kupi pewien Niemiec i reaktywuje produkcję, ale Niemiec się ociągał, czekał na niższą cenę. Byli pracownicy modlili się, żeby Niemcowi jak najszybciej zakład sprzedano. Niechby brał go i za bezcen, byle były dla nich praca i chleb. Likwidator Julian Szafraniec chciał robić to, co powinien, ale nie zawsze mógł. Nie wiedział, czy może sprzedać budynki, bo ustawa prywatyzacyjna miała liczne dziury i luki. W tej sytuacji nie wiadomo, czego człowiek ma się trzymać. Wydaje mi się, że wolno mi je sprzedawać. Co też czynił.

Bielski “Bielkan” natomiast przekształcony został w półkę joint-veture z udziałem kapitału niemieckiego. “Stronę niemiecką” reprezentowało w spółce czterech udziałowców Haehnlein, Christopf, Borenebusch i Pam. Spółka zgłosiła rozszerzenie działalności na gastronomię i turystykę. Zdenerwowani ludzie “Bielkanu” zastanawiali się, czy to aby nie koniec produkcji? Czuli się pokrzywdzeni i oszukani, bo obiecywano im, że po sprywatyzowaniu przedsiębiorstwa będą zarabiać lepiej, tymczasem zarabiali tyle samo co dawniej i zaczęli żyć w niepewności, co ich może spotkać jutro.

Minister gospodarki przestrzennej i budownictwa zarządził likwidację “Transbudu” w Kielcach i katowickiego “Zrembu” oraz zaproponował likwidację pięciu dalszych firm.

Minister transportu i gospodarki morskiej wszczął postępowanie w sprawie likwidacji Oświęcimskich Zakładów Naprawy Samochodów, a także Sądeckich Zakładów Naprawy Samochodów. W gazetach ukazały się jak zwykle artykuły z informacjami, że te przedsiębiorstwa nic nie są warte. Znów pytano: kto takie firmy, które nie przynoszą zysków, w ogóle zechce kupić? Efekt był taki, że potencjalni nabywcy, a tacy byli, zaczęli rozważać, czy nie warto trochę poczekać i przejąć zakłady za pół darmo, a kto wie - może im do tej transakcji nawet dopłacą?

Page 15: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

“Mała prywatyzacja” kolejny miesiąc z impetem maszerowała przez kraj. Brano apteki. Prywatyzacja aptek rozpoczęła się już w sierpniu 1989 r. Trudno było nie zauważyć, że pośpiech przy prywatyzowaniu aptek był nadzwyczajny. A jeśli nastąpiło niezwykłe prywatyzacyjne przyspieszenie, to i z góry założone zostały prywatyzacyjne “błędy oraz wypaczenia ”. Nikt się nie zdziwił, że Najwyższa Izba Kontroli odkryła liczne “nieprawidłowości” w przekazywaniu państwowych aptek w dyspozycji Przedsiębiorstwa Zaopatrzenia Farmaceutycznego “Cefarm” w Warszawie w ręce prywatne. Zgodzono się, że prywatyzacja aptek była prywatyzacją chorą – tyle z tego wynikło. Tymczasem była to prywatyzacja aferalna, za którą nikomu włos nie spadł z głowy. Po pewnym czasie wybuchły wielkie afery, takie jak choćby afera z prywatyzacją Banku Śląskiego czy Domami Towarowymi “Centrum”; kto by sobie zaprzątał głowę aptekami!

A działo się tak: do 21 sierpnia 1990 r. prywatnym osobom przekazano 85 aptek, na przekazanie dalszych 14 już była zgoda. Nikt nie zapytał, czy czasem aptek nie chcą odzyskać ich byli właściciele (albo ich spadkobiercy), którym apteki zabrano prawem kaduka w 1951 r. Nikt nie podał do publicznej wiadomości, że apteki w ogóle są do wzięcia. Wnioski o “przydział aptek”, bo tak można nazwać tę przedziwną prywatyzację, składane były przez wtajemniczoną grupę ludzi, a rozpatrywała je jedna osoba – dyrektor stołecznego “Cefarmu”. Nie było zasad wyceny mienia ani żadnych kryteriów, jakim miałaby ta wycena podlegać - dotyczyło to zarówno wyceny lokali, jak i ich wyposażenia. Szum związany z prywatyzacją aptek trwał krótko, brzydka sprawa szybko przyschła.

Pełnomocnik rządu ds. przekształceń własnościowych zapowiedział prywatyzację dwóch dużych fabryk: Zakładów Radiowych “Eltra” w Bydgoszczy i Śląskiej Fabryki Kabli w Czechowicach-Dziedzicach. “Eltra” zatrudniała 5 tys. osób. Dzisiaj wiemy, że zarządzający gospodarką “szachiści” przygotowywali się do masowego bezcłowego importu elektroniki w określonym ściśle czasie, o którym mieli się dowiedzieć (i na tym zbić majątki) ludzie wybrani. Po co komuś “Eltra”, jeśli z zagranicy sprowadzi się tysiące ton sprzętu elektronicznego i rzuci na rynek? Ale w gospodarce nic nie odbywa się z dnia na dzień. Dyrektor do spraw ekonomicznych “Eltry” Wiesław Rożek udzielał wywiadów i informował, że zakład zostanie podzielony na mniejsze jednostki. W Śląskiej Fabryce Kabli w Czechowicach-Dziedzicach przerażona załoga dopytywała czy nie będą zwalniać z pracy, tych, którzy nie wykupią przysługującego im po preferencyjnych cenach pakietu akcji. Oni chcieliby te akcje kupić, ale nie mają na to pieniędzy. No proszę, jak z takim ekonomicznymi głuptasami można zmieniać gospodarkę! – denerwowali się politycy. Na seminarium o przekształceniach własnościowych do Bielska-Białej dyrektorów fabryk i działaczy “Solidarności” zaprosiła posłanka Grażyna Staniszewska związana z ROAD (a potem z UW). Powołano Społeczny Ruch Inicjatyw Gospodarczych, który miał skupiać ludzi zainteresowanych prywatyzacją i mieć swój udział w edukacji ekonomicznej społeczeństwa.

Page 16: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

Przymiarki do giełdy, rozpad PGR-ów

- Wszyscy nagle orzekli, że trzeba sprywatyzować polską gospodarkę, ale dlaczego? - pytał w sierpniu 1990 r. dziennikarz “Życia Gospodarczego” Eugeniusz Możejko profesorów Rapaczyńskiego z Uniwersytetu w Nowym Jorku i Frydmana: z Uniwersytetu Columbia. Obaj panowie uchodzili za gwiazdy w znajomości materii prywatyzacyjnej, wszędzie się na nich powoływano, wszędzie ich zapraszano. Rozmowę dziennikarza przytaczamy w skrócie, oddając jej sens. Rapaczyński odpowiedział Możejce: - Bo przedsiębiorstwa będą wtedy efektywniej zarządzane. Dziennikarz: - Na świecie istnieją przecież dobrze zarządzane przedsiębiorstwa państwowe, to dlaczego u nas muszą zniknąć? R: - Ale nie są zarządzane doskonale i na świecie przedsiębiorstwa państwowe działają w warunkach rynkowych. Frydman: - Prywatyzacja racjonalizuje procesy gospodarcze, proszę to zapamiętać. Dziennikarz (być może przekonany): - A więc prywatyzować! Ale jak? R: - Zorientować się, jakie są przeszkody i je przełamać. Ludzie (Polacy) nie mają pieniędzy. Przedsiębiorstwa państwowe można sprzedać inwestorom zagranicznym. Barierą jest wycena. Jeżeli będzie za niska, podniesie się krzyk, jeśli za wysoka - nie kupią. Warunkiem prywatyzacji jest obejście tego problemu...

W ostatnim dniu sierpnia agenda Banku Światowego – Structural Adjustment Loan (SAL) udzieliła Polsce błyskawicznego kredytu (na 17 lat z 5-letnią karencją) w wysokości 300 mln dolarów m.in. na wsparcie stabilizacyjne i zmiany w strukturze gospodarki z informacją, że pieniądze można przeznaczyć na import, pomoc w reformowaniu sektora finansowego, a także wzmocnienie systemu osłon socjalnych.

Za parę dni gazety podały tekst projektu ustawy o publicznym obrocie papierami wartościowymi. Bez takiej ustawy i powołania centralnego organu administracji rządowej, dopuszczającej emisję papierów wartościowych i ich publiczny obrót, prywatyzacja w wielkiej skali nie byłaby możliwa. Przymierzano się do powołania Komisji Papierów Wartościowych (dzisiaj jest to Komisja Papierów Wartościowych i Giełd). W skład zespołu, który przygotował projekt ustawy, a potem go długi czas dopasowywał do polskiej rzeczywistości, weszli: G. Domański (przewodniczący), D. Pajewska, W. Góralczyk, G. Jędrzejczak, L. Paga, W. Rozłucki, J. Jonak (sekretarz). Korzystali oni z pomocy całej plajady ekspertów zagranicznych. Sponsorowały te prace m.in. Międzynarodowy Fundusz Rozwoju Rynku Kapitałowego i Przekształceń Własnościowych w RP, “Centrum Prywatyzacji”, George Washington Universyty, International Finance Corporation (IFC) Banku Światowego, zaangażowane w procesy prywatyzacyjne we wszystkich krajach postkomunistycznych.

***

Komisja Likwidacyjna Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej wyprzedawała majątek Wydawnictwa Współczesnego RSW – kiedyś jednej z baz propagandowych PZPR. Pod młotek szły “Nowe Książki”, “Problemy”, “Wiedza i Życie”, “Miesięcznik Literacki”, “Literatura na świecie”. Jeśli już jesteśmy przy

Page 17: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

sprawach wydawniczych i prasowych - nie sposób nie wspomnieć, że Komisja Krajowa NSZZ “Solidarność” postanowiła - za linię niezgody ze Związkiem - odebrać znak “Solidarności” “Gazecie Wyborczej”, którą wydawała prywatna spółka “Agora”, obecny rekin giełdowy. Adam Michnik, redaktor naczelny “Wyborczej”, był wtedy w Chile, a jego zastępczyni Helena Łuczywo - to ona faktycznie od początku po dziś dzień żelazną ręką kieruje gazetą i dobiera dziennikarzy - bawiła w Nowym Jorku. Od 6 września 1990 r. “Gazeta Wyborcza” ukazuje się bez logo “Solidarności” w winiecie.

***

W prasie ukazały się liczne informacje o “siedmiu wspaniałych”. Tak nazwano siedem przedsiębiorstw wyznaczonych tym razem do pilotażowej prywatyzacji. Miały to być: walcownia Metali “Warszawa” (kiedyś “Norblin”), Śląska Fabryka Kabli w Czechowicach-Dziedzicach, Swarzędzkie Fabryki Mebli, Krośnieńskie Huty Szkła, “Tonsil” Września, “Exbud” Kielce i Fabryka Maszyn Papierniczych “Fampa” w Jeleniej Górze. Wszystkim tym przedsiębiorstwom udawało się ciągle prowadzić opłacalny eksport i były w dobrej sytuacji finansowej. Hutę w Krośnie odwiedził wicepremier i minister finansów Leszek Balcerowicz. Załoga z lękiem zadawała znane nam pytania: - Co będzie ze świadczeniami socjalnymi? Czy nie stracą pracy? A Balcerowicz opowiadał, że Polska jest jak ten okręt na wzburzonym morzu. Ugaszony został tylko pożar inflacji, a reszta zależy od tych, którzy na tym okręcie podróżują. “Ósmym wspaniałym” do wzorcowej prywatyzacji miały być Zakłady Przemysłu Cukrowniczego “Wedel”, ale nie znalazły się na liście, ponieważ przeciwstawiła się temu jak jeden mąż Rada Pracownicza ZPC: Mamy dobrą sytuację ekonomiczną i stać nas na rozwój. Obecnie realizujemy inwestycję za ok. 5 mln dolarów. Po co nam prywatyzacja? Ale niedługo pojawiły się głosy, że jednak kiedyś trzeba będzie zabiegać o inwestora zagranicznego, bo wówczas – za zgodą ministra finansów – przez trzy lata zakład mógłby zostać zwolniony z płacenia podatków dochodowego i od ponadnormatywnych wynagrodzeń (popiwku), którym Leszek Balcerowicz obłożył przedsiębiorstwa państwowe, żeby skruszały do prywatyzacji.

***

"Walczono" z monopolami. Któżby przypuścił, że monopolistą jest Przedsiębiorstwo Owocowo-Warzywne “Hortex”. Monopolistów należało rozparcelować, chyba po to, żeby nie stanowili konkurencji dla firm zagranicznych na naszym rynku. Decyzję, jak dzielić “Hortex”, miało podjąć Ministerstwo Finansów. Zakład miał doskonałe wyniki ( w 1989 r. uplasował się na 41 miejscu wśród 500 najlepszych polskich zakładów). Majątek “Hortexu” wyceniono na 4 bln st. zł. Rok wcześniej “Hortex” jako pierwsze polskie przedsiębiorstwo otrzymał zagraniczną pożyczkę w wysokości 29 mln marek, kupując za te pieniądze nowoczesną linię produkcyjną. Przedsiębiorstwo miało 10 zakładów przetwórczych, m.in. w Górze Kalwarii, Leżajsku, Rykach, Siemiatyczach, przerabiało rocznie 400-450 tys. ton warzyw i owoców, 80 proc. produkcji kierowane było na eksport. Co z tego majątku pozostało do dzisiaj? Prawie nic.

Wybuchła aferka. Dotyczyła Piotra Baumgarta, prominenta z Agencji Rynku Rolnego, członka Komisji Krajowej “Solidarności”, który kupił (zniszczony) pałac i

Page 18: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

inne budynki oraz 140 ha w Leśnie Górnym. Majątek wyceniono skromnie na 703 mln st. zł ; Baumgart nabył go za 95 mln. Komisja powołana przez wojewodę szczecińskiego stwierdziła zaniżenie wartości. Poprzedni użytkownik majątku - Kombinat Państwowych Gospodarstw Ogrodniczych w Szczecinie - domagał się 1,4 mld zł odszkodowania. Przedstawiciele gmin: Gryfice, Gryfino, Goleniów, Nowogard, Parnice, Starogard i Szczecin podjęli uchwałę, że Baumgart ma ustąpić ze stanowiska, bo wykorzystuje związek jako parawan dla osiągania osobistych korzyści; wytknięto mu rozkradanie kraju. W odpowiedzi Baumgart zaatakował Artura Balazsa, który - jego zdaniem - podejrzewał go o przyczynienie się podczas sesji Rady Wojewódzkiej do postawienia wniosku o votum nieufności wobec Balazsa i teraz knuje przeciwko niemu. Tak wcześnie niektórzy zaczęli się brać za głowy. - W tej sprawie w gminie Wolin trwa zbieranie podpisów – ale ja nie mam z tym wnioskiem nic wspólnego. To dzięki mnie on został posłem – mówił o Balazsu Baumgart.

***

Trwała dewastacja Państwowych Gospodarstw Rolnych. Eksperci Banku Światowego radzili, żeby PGR-ów nie dzielić na mniejsze jednostki. BŚ opracował “Strategię rolną dla Polski”, zalecając m.in. odłączenie od własności ziemskiej i rozdysponowanie między pracowników byłych PGR-ów mieszkań zakładowych. Za co mieli te mieszkania utrzymać, zapłacić za prąd etc., kiedy ci ludzie pozbawieni zostali pracy – nie poradzono. Eksperci postulowali ewentualną sprzedaż chłopom ziemi na obrzeżach PGR, a same PGR-y radzili sprzedawać w całości. “Szły” za tzw. psi grosz. Nabywali je spekulanci ziemią, o których zapewne niedługo usłyszymy, kiedy ziemię orną będą u nas mogli kupować cudzoziemcy. Początkowo ceny ziemi PGR-ów orz ich majątki (budynki, maszyny) były tak niskie, że po sprzedaży maszyn nabywca gospodarstwa o wielkim areale ziemię i zabudowania miał darmo. Najwięcej PGR-ów sprzedano w Polsce północno-zachodniej, królują tam odłogi. Bo też kupiono je nie myślą, żeby siać i zbierać, ale po to, żeby sprzedać - jak to się w wielu wsiach na zachodzie kraju mówi - kiedy wróci tutaj Niemiec. Przypomnijmy, że PGR-y zajmowały w PRL ok. 18 proc. ogółu użytków rolnych. Widać z tego, że polskiego chłopa trudno było "skołchozować". PGR zatrudniały 470 tys. pracowników, wraz z rodzinami z pracy w tych gospodarstwach żyły 4 mln ludzi. Mimo że do egzystencji wielu PGR-ów państwo musiało dopłacać, trafiały się i dobrze zarządzane, przynoszące zyski. Z PGR pochodziło 24 proc. globalnej produkcji rolnej, 35 proc. produkcji towarowej rolnictwa, 25 proc. eksportu rolnego. To był wielki majątek, który został zmarnotrawiony. Pracownicy państwowych gospodarstw uzależnieni byli całkowicie od miejsca pracy; to byli ludzie najmniej wykształceni, najbardziej bezbronni. Uderzono w nich, niszcząc ich nie tylko finansowo, ale i do końca moralnie.

Page 19: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

Fikcje i figi

We wrześniu 1990 r. Barbara Piasecka Johnson za 300 mln dolarów nabyła pałac w Pilicy, pragnąc przyczynić się do ratowania polskich zabytków. To był zaledwie ułamek zapowiadanego uczestnictwa tej pani w polskiej prywatyzacji. Na pieniądze Piaseckiej Johnson liczyła załoga Stoczni Gdańskiej, a ona nie zaprzeczała, że wyłoży swoje wdowie dolary i kupi kolebkę “Solidarności”. Pani Barbara przyjechała do nas z USA, dokąd kiedyś wyjechała, żeby zarobić parę groszy. Los się do niej uśmiechnął, bo oto w biednej kobiecie, nie żadnej tam dzierlatce, zakochał się "na zabój" sędziwy i schorowany amerykański milioner, którym się opiekowała. Doszło do sporządzenia testamentu, staruszek zapisał ukochanej wielki majątek, ku zaskoczeniu i wściekłości swoich dzieci, wnuków i prawnuków. Po śmierci ojca, dziadka i pradziadka tzw. zstępni usiłowali zapis unieważnić i włóczyli Piasecką Johnson po sądach, ale na próżno, bo w Stanach Zjednoczonych prawo jest prawem.

W panią Johnson na początku transformacji wierzono u nas niczym w anioła wyposażonego w wór pieniędzy, z którego dolary będą się sączyły przez sporządzoną dziurkę, wpadając prosto w ręce potrzebujących. Tak się nie stało. Milionerka z USA, owszem założyła Fundację Paderewski Center Inc. ratującą zabytki, czy na tym straciła, nie wiemy – natomiast z uczestniczenia w prywatyzacji Stoczni Gdańskiej postanowiła się wycofać. Gdyby nie zmieniła zdania, nie byłoby w niej teraz innego zbawcy - Janusza Szlanty. Zanim wrócimy do rejterady Piaseckiej Johnson z Gdańska, trudno nie wspomnieć o tym, że niedawno przez stocznię przetoczył się strajk (pisaliśmy o nim w “Naszej Polsce”). Właściciel Stoczni Gdańskiej wchłoniętej przez Stocznię Gdynia, gładko sobie z tym strajkiem poradził. Szlanta przejął Stocznię Gdańską w 1998 r., płacąc 115 mln zł, które pożyczył w banku. Na jednym ze stoczniowych kont znajdowało się ponad 42 mln zł; tak więc Szlanta kupił Stocznię Gdańską za niespełna 73 mln zł. Banki niechętnie pożyczają nawet niewielkie pieniądze bez zabezpieczenia, co dopiero mówić o takiej kwocie! Trójmiejska Korporacja Stoczniowa, czytaj: Szlanta, otrzymała kredyt, ponieważ okazało się, że Szlanta jest godzien takiego zaufania! Wcześniej, dzięki dobrym układom w Polskim Banku Rozwoju, w którym pracował, Szlanta został prezesem Stoczni Gdynia, a po utworzeniu m.in. z Hubertem Kierkowskim dyrektorem departamentu w Ministerstwie Przekształceń Własnościowych spółki o nazwie Stoczniowy Fundusz Inwestycyjny przy pomocy owego SFI przejął niemal 40 proc. akcji Stoczni Gdynia, obejmując w niej wkrótce pełnię władzy. Całkiem po prostu: był biedny, stał się nagle bogaty. Jak się to robi – pytają ciekawscy, ano trzeba być np. Januszem Szlantą. Wkrótce namnożyło się stoczniowych spółek, rozpoczął wzajemny handel akcjami. Powstała spółka Synergia 99 związana ze Stocznią Gdynia (i różnymi m.in. zagranicznymi podmiotami), w której udziały wykupił James Halper. Po co? Żeby zarobić, to jest jasne. Ale na czym? Ludzie mówią, że w przyszłości wcale nie na budowie statków, bo jeszcze trochę i w Gdańsku nie będzie stoczni, zyski ma przynieść sprzedaż 75 ha stoczniowej ziemi w sercu miasta. Tak oto może wyglądać finał procesu prywatyzacji historycznego, potężnego przedsiębiorstwa.

Page 20: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

Powróćmy do początku tego procesu: w drugiej połowie 1990 r. Barbara Piasecka Johnson powiedziała dziennikarzowi agencji Reutera, że miała zamiar kupić 55 proc. udziałów stoczni za 100 mln dolarów, ale dziś jej to nie interesuje, bo od momentu podpisania listu intencyjnego przez cały czas negocjacji była źle rozumiana, jej słowa interpretowano w niewłaściwy sposób, a polska propaganda ją sabotowała. Wyznała, że na biznes plan i plany rozwoju Stoczni Gdańskiej wydała już 7 mln dolarów. A to, że zamierzała płacić polskim robotnikom po 50 centów za godzinę, jak rozpowiadano, nie jest prawdą, miało być po 2,50 dolara. Nie planowała również zwolnienia z pracy 10 tys. osób.

Rozczarowanie Piasecką Johnson zrekompensowane było w pewnej mierze przyjazdem do Polski byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych USA Ronalda Reagana, który spotkał się z posłami w Sejmie 14 września 1990 r. po południu. Kiedy wyszedł na ulice Warszawy ludzie rzucali mu kwiaty pod nogi. Tego dnia przed południem wybrani zostali trzej ministrowie: rolnictwa, łączności i przekształceń własnościowych. Sprawami prywatyzacji, czyli przekształceniami własnościowymi, miał się zająć przyjaciel premiera Tadeusza Mazowieckiego – liberał (ROAD) Waldemar Kuczyński. Dla porządku dodamy, że ministrem rolnictwa został Janusz Byliński, mimo mocnego oporu Polskiego Stronnictwa Ludowego, które forsowało na tę posadę Józefa Zycha, ale on nie kochał Mazowieckiego, więc musiał przepaść. Resort łączności powierzono Jerzemu Ślezakowi, zapisanemu złotymi zgłoskami m.in. w firmie Alcatel: minister Ślezak fikcji nie lubił.

W Ministerstwie Przekształceń Własnościowych rozpoczęły się dyskusje o tym, w jaki sposób technicznie zdążać do wielkiej prywatyzacji w Polsce. Jedną z takich ważniejszych narad prowadził Richard Wilson z Know How Fund z Wielkiej Brytanii. Chcemy prywatyzować choćby od dziś, ale nie ma realnego kapitału – tłumaczył mu się Kuczyński - być może trzeba się uciec do kapitału nierealnego, fikcyjnego. Wilson namawiał do uproszczonych technik wyceny majątku, bo procedury dokładne trwałyby zbyt długo. W różnych gremiach liberalnych, trwały niekończące się dysputy, jak ugryźć prywatyzację. Po pierwszych kęsach się rozkręci, ale jest przeszkoda, której lekceważyć nie można – taki wniosek wypłynął z licznych narad. Chodziło o majątki, których zwrotu domagali się byli ich właściciele oraz ich spadkobiercy, głównie Żydzi mieszkający za granicą; choć nie tylko oni: nie wolno było stawiać tych majątków pod młotek i ludzie powinni o tym wiedzieć.

Ministrem przemysłu był Tadeusz Syryjczyk (ROAD) obiecał reprywatyzację. Na razie opisywano przykład grabieży mienia osobistego w PRL po poecie Witwickim, którego zwrot niewiele mógłby mieć wspólnego z prawdziwą reprywatyzacją, ale temat pociągnięto i rozciągnięto; wymowa tego była taka: oddać powinniśmy więcej niż zostało. W PRL zagrabiono mianowicie m. in. (znacjonalizowano) woreczek z biżuterią należącą ongiś do Stefana Witwickiego, potem do jego brata, a następnie do jego syna Jana. To nie było w zgodzie nawet z peerelowskim prawem. Syryjczyk kazał szczegółowo prześledzić historię biżuterii. Odnaleziono ją w 1946 r. na terenie Odlewni Żeliwa i Emalierni w Skarżysku Kamiennej – było tego 68 sztuk drogocennych precjozów m.in. z wielkimi brylantami. Biżuteria znajdowała się na terenie znacjonalizowanej fabryki wzniesionej przez Jana Witwickiego, ale przecież musiała stanowić własność osobistą, a ta nie podlegała

Page 21: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

nacjonalizacji, toteż nie powinna zostać znacjonalizowana. Ze Skarżyska do Kielc cenny woreczek swego czasu wieźli funkcjonariusze Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Ale gdy do niego zajrzano po latach, okazało się, że zostało w nim jedynie 5 srebrnych łyżek, 3 widelce, 6 trzonków do noży i łyżeczka do herbaty.

Byli właściciele majątku przejętego niezgodnie z prawem mimo to domagali się coraz głośniej zwrotu mienia albo rekompensaty. Przypomnijmy, że właściciele znacjonalizowanych zakładów (mieli wyłączyć z nacjonalizacji zakłady zatrudniające do 50 pracowników na jednej zmianie, ale w 1950 r. i takie przeszły pod tzw. przymusowy zarząd państwowy) na podstawie art. 1 ustawy z 3 stycznia 1946 r. mieli otrzymać odszkodowania od skarbu państwa, płatne w ciągu roku w papierach wartościowych. Wartość znacjonalizowanego mienia miały ustalić komisje na podstawie sprecyzowanych kryteriów z udziałem zainteresowanych i biegłych, zaś wszystkie szczegóły miało określić rozporządzenie Rady Ministrów – to Rozporządzenie jednak w ogóle się nie ukazało. Nikt w związku z tym nie dostał złotówki. Na wsi tracono majątki na podstawie dekretu PKWN z 6 września 1944 r. o przeprowadzeniu reformy rolnej. Przejmowana była ziemia, inwentarz żywy i martwy oraz przedsiębiorstwa przemysłu rolnego, czyli absolutnie wszystko. Grunty warszawskie odbierano na podstawie dekretu z 26 października 1945 r. – ludziom obiecywano odszkodowania, ale ponieważ nie ukazało się rozporządzenie wykonawcze do ustawy nie otrzymali ich nigdy.

Uchwała Senatu z 9 lipca 1990 r. mówiła, że należy się powstrzymać od wyprzedaży przejętych w przeszłości gospodarczych i handlowych obiektów prywatnych, które należy zwrócić ich właścicielom lub prawnym spadkobiercom: z tego, co wiemy, nie zawsze stosowano się do niej. Rozpoczęła się dyskusja komu zwracać, czy także tym, którzy nie mieszkają od lat w Polsce? Co nam wtedy zostanie, przecież ci ludzie tutaj nie wrócą, oddany majątek przehandlują, po prostu nie stać biednej Polski na taki szlachetny gest, ale nieobliczalny w konsekwencjach. Senat uważał, żeby należy zwracać mienie wyłącznie obywatelom polskim mieszkającym w Polsce, natomiast w projekcie ustawy sejmowej zostało zapisane, że trzeba zwrócić majątek także tym, którzy w chwili jego przejmowania posiadali obywatelstwo polskie. Dodajmy do tego, że gdyby z ich majątku, z różnych przyczyn, w tym z powodu wojny, pozostały trzonki od noży – tak jak to miało miejsce z biżuterią Witwickiego – projektowano posłużyć się bonami prywatyzacyjnymi, ważnymi do 10 lat, którymi można byłoby płacić za udziały w prywatyzowanych przedsiębiorstwach lub za akcje przedsiębiorstw sprzedawane przez skarb państwa.

Rozbiórka “Uniwersalu”

Wszystkie siły polityczne liczące się jesienią 1990 r. zapowiadały w swoich zamierzeniach prywatyzację przedsiębiorstw państwowych. Od tego czasu

Page 22: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

kolejne rządy prowadzą program przekształceń własnościowych zakrojony na szeroką skalę, który miał uzdrowić gospodarkę i przeciwdziałać bezrobociu. Bezrobotnych mieliśmy wtedy w Polsce około miliona. Miała temu zaradzić prywatyzacja. W wyniku prywatyzacji – podało 12 marca 2002 r. Ministerstwo Skarbu Państwa, ilość przedsiębiorstw państwowych od 1990 r. zmniejszyła się z 8453 do 2054. Co się dzieje z bezrobociem każdy widzi – sięga 3,5 miliona.

Wśród ludzi, którzy najgłośniej domagali się przechodzenia “państwowego” w ręce prywatne, czołowe miejsce zajmowali członkowie Ruchu Demokratycznego Akcji Obywatelskiej (obecnie Unia Wolności). ROAD zbudował 40 struktur wojewódzkich. Konstruowali je m.in. Labuda, Wielowieyski, Michnik, Lityński, Reiff. W łonie ROAD zawiązało się Forum Prawicy Demokratycznej z Frasyniukiem, Foglerem, Turowiczem, Stommą, Rokitą, Wołkiem – tworząc wieniec wokół Tadeusza Mazowieckiego, który – zdaniem FPD – był w stanie, jako prezydent, poprowadzić Polskę w kierunku państwa obywatelskiego i gospodarki rynkowej. Kazimierz Ujazdowski zastrzegał, mówiąc o FDP: - Jesteśmy prawicowi. Lewicy, jako spuścizny po PRL i PZPR, naród wówczas nienawidził, wydawało się, że już nigdy nie zdoła w Polsce sięgnąć po władzę. Agencje zagraniczne podały, że Mazowiecki jako kandydat na prezydenta po głębokim namyśle zdecydował się stawić czoła Lechowi Wałęsie.

Kandydaturę Wałęsy wysunął on sam, oświadczając: Nie chcem, ale muszem (być prezydentem) w sali sportowo-widowiskowej “Arena” w Poznaniu 12 października 1990 r. Lecha na prezydenta formalnie forsował Chrześcijański Ruch Obywatelski, którego animatorami byli m.in. Łopuszański, Bogaczyk, Niesiołowski, Rojek, Mikke. Odcięcie się Wałęsy od ludzi ROAD było jaskrawe. Widać to było choćby po gościach zgromadzonych w katedrze oliwskiej, którzy zostali zaproszeni na ceremonię ślubu jego syna - Bogdana Wałęsy - z Agnieszką Drozdowicz. Lech Wałęsa nie sprzeciwiał się prywatyzowaniu majątku narodowego, jednak poproszony o skomentowanie wypowiedzi senatora Andrzeja Wajdy (ROAD), który domagał się szybkiej prywatyzacji telewizji powiedział: - Jestem przeciw. W sondażach, kto zostanie prezydentem: - Wałęsa czy Mazowiecki, prowadził Wałęsa 34 do 29. Stana Tymińskiego z Liberation Party of Canada liczącej 3,5 tys. członków nikt jeszcze nie brał pod uwagę.

Porozumienie Centrum także opowiadało się za prywatyzacją. W dwa lata. Zastrzegając, że prywatyzacja nie może doprowadzić do kapitalizmu typu XIX-wiecznego. PC miało swoje biura w 35 województwach. - Czujemy poparcie – mówili bracia Kaczyńscy, mając przy boku m.in. Hniedziewicza, Glapińskiego, Eysmonta, Żmijewskiego, Anusza. Zarówno Wałęsa, jak i działacze PC opowiadali się za preferencyjnym traktowaniem sektora prywatnego kosztem państwowego. W “Tygodniku Solidarność” nr 28/90 ukazał się artykuł, którego autor argumentował, że skoro gospodarkę prywatną w Polsce zniszczyło państwo, teraz państwo musi ją odbudować, zasilając środkami z sektora uspołecznionego oraz z zagranicznych pożyczek.

Pracownicy państwowych fabryk byli innego zdania. Podczas Krajowego Forum Samorządu Załogi (KFSZ) reprezentant tego środowiska Andrzej Wieczorek stwierdził, że dzieje się źle. Panowie, którzy “wjechali” na szczyty władzy po robotniczych grzbietach, prowadzą teraz politykę całkowitego braku zaufania dla

Page 23: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

środowisk pracowniczych i wierzą jedynie w możliwości intelektualne ograniczonej elity. Nie możemy zaakceptować jednostronnej, jedynie słusznej filozofii przemian gospodarczych, które nie dostrzegają podmiotowości pracowniczej. Pogardę dla samorządów kiedyś wyrażano ze względów ideologicznych, tak samo dzieje się teraz. Uczestnicy Forum mówili, że arogancka elita mądrali zmierza do likwidacji ruchu samorządowego, chociaż sprawnego systemu gospodarczego, po zepchnięciu pracowników na margines, zbudować nie można. Wiceprzewodniczący “Solidarności” Regionu “Mazowsze" Maciej Jankowski zauważył: - Program rządu dotyczący prywatyzacji jest utopijny, bo nie uwzględnia cech Polaków ani tego, co się stało w 1980 r.

Domagano się informacji o planach prywatyzacyjnych, ujawnienia projektów rozporządzeń wykonawczych do ustawy po to, żeby przeprowadzić negocjacje na reprezentatywnym narodowym forum. Oprotestowano projekt ustawy przyspieszającej prywatyzację przez jednorazowy akt komercjalizacji, czyli przekształcenia za jednym zamachem wszystkich przedsiębiorstw państwowych w jednoosobowe spółki skarbu państwa, uznając podobny pomysł za zbieżny z nacjonalizacją tylko w odwrotną stronę.

Wicepremier i minister finansów Leszek Balcerowicz zaprosił wybranych uczestników KFSZ do siebie. Rozmowa miała charakter poufny. Opowiadali potem, że na razie nie wiedzą, czy Balcerowicza będą kochać, czy nienawidzić, przyznając, że osią niezgody między nimi i wicepremierem była prywatyzacja. Podobno mówili Balcerowiczowi, że samorząd mógłby uwiarygodnić rządowy projekt prywatyzacji, z czym wicepremier się zgodził.

Projekt ustawy przyspieszającej prywatyzację rekomendował Leszek Balcerowicz podczas październikowego posiedzenia Rady Ekonomicznej. Wicepremier oświadczył wówczas, że kluczem powodzenia programu stabilizacyjnego, który wymyślił, musi być prywatyzacja. Jej tempo w Polsce powinno być większe niż gdziekolwiek na świecie. Dokument rekomendowany przez Balcerowicza był niewiadomego autorstwa, poinformowano jedynie, że jest to praca “międzyresortowa”.

Plan był następujący: sprywatyzować wszystkie małe i średnie przedsiębiorstwa do końca 1991 r., duże skomercjalizować. W ten sposób w ręce prywatne zamierzano oddać w ciągu roku 15 proc. majątku narodowego. Marchewką dla załogi miało być złagodzenie podatku od ponadnormatywnych wynagrodzeń, tzw. popiwku. Głos w sprawie komercjalizacji zabrał Tomasz Gruszecki (późniejszy minister przekształceń w rządzie Jana Olszewskiego), odnosząc się krytycznie do całego rządowego projektu. Oświadczył: - Z jednego zdefiniowanego właściciela przedsiębiorstwa i określenia jego pozycji mogą płynąć jakieś korzyści, ale w rządowym projekcie takiej jasności brakuje. Właściciel jest w nim wstawiony do komiksu, którym zarządzają grupowe interesy.

Przedsiębiorstwa mogły same zgłaszać chęć komercjalizacji, ale gdyby czasem liczba takich wniosków była zbyt mała, przewidziano przekształcenie siłowe. Prywatyzacja mogła się bowiem dokonać również na wniosek organu założycielskiego, na przykład na wniosek ministra przekształceń własnościowych. Piastujący wymieniony ministerialny fotel Waldemar Kuczyński przestrzegał

Page 24: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

swoich przyjaciół w rządzie: - Panowie, nie wolno nam s...ć prywatyzacji. Wybierał się do doskonale prosperujących Zakładów Przemysłu Odzieżowego “Próchnik” w Łodzi (dzisiaj są na skraju bankructwa), które 1 października 1990 r. zostały przekształcone w jednoosobową spółkę skarbu państwa. Minister pragnął się dowiedzieć, jak w “Próchniku” wyglądają przygotowania do emisji akcji. Sprzedaż akcji “Próchnika” miała się rozpocząć za dwa-trzy miesiące, przy pomocy londyńskiego banku Morgan Grenffeel. Pracownicy mieli obiecaną i drugą znaną “marchewkę” – prawo zakupu taniej 20 proc. akcji spółki.

Spółką było już także Przedsiębiorstwo Handlu Zagranicznego “Uniwersal”, które jako pierwsze z tej branży zostało sprywatyzowane. Kapitał akcyjny ”Uniwersalu” wynosił 150 mld zł. Podzielony został na 15 mln akcji, z czego ponad 5 mln objęli założyciele spółki. To było wtedy silne, zasobne postpezetpeerowskie przedsiębiorstwo. W składzie jego rady nadzorczej znaleźli się m.in. Bogumił Kott – prezes Banku Inicjatyw Gospodarczych (BIG miał rozliczne, nieprzejrzyste interesy z “Uniwersalem”), Frederik Bruhn–Petersen z Danii, Richard Rowe z Anglii, Eufemia Teichmann profesorka SGPiS. Wojciech Tomaszewski z ramienia ministra współpracy gospodarczej z zagranicą reprezentował skarb państwa. Prezesem zarządu “Uniwersalu” został Dariusz Przywieczerski, który jako pierwszy przez polityków prawicy został nazwany “czerwonym baronem”. Był on ciągany po sądach, posądzany o różne ciemne sprawy, ale niczego mu nie udowodniono – dalej pełni funkcję prezesa. Akcje “Uniwersalu” początkowo przynosiły zysk, ale potem ich cena drastycznie spadła, wielu akcjonariuszy na tym straciło. “Uniwersalu” od dawna nie ma już na giełdzie, skurczył się dziesięciokrotnie. Spółka została wycofana z giełdy m.in. z powodu szwindli w bilansach. Gmach w samym centrum Warszawy należący do “Uniwersalu”, przez lata symbol tego przedsiębiorstwa, został przejęty za długi. Podobno nowy właściciel zamierza go wyburzyć i postawić w tym miejscu znacznie większy wieżowiec.

Prasa pod młotkiem

– Jednym z zarzutów stawianych rządowi premiera Mazowieckiego jest to, że pozwala on na rozkradanie majątku narodowego. Nie ma w tym cienia prawdy – oświadczyła podczas konferencji prasowej rzeczniczka tego rządu Małgorzata Niezabitowska. Pani rzecznik szykowała sobie elegancki gabinet w Urzędzie Rady Ministrów, niedaleko gabinetu Tadeusza Mazowieckiego, miał być wyposażony w meble z drzewa orientalnego. Na ten temat sporo i długo w URM plotkowano. Mniej więcej w tym samym czasie w kwartalniku „Foreigen Affairs” z podtytułem „Lato 1990” ekonomiści amerykańscy i doradcy polskiego ministra finansów Jeffrey Sachs i David Liton zamieścili artykuł, w którym napisali, że prywatyzacja, kojarzona w Polsce z nieczystymi machinacjami, okazuje się jedną z najbardziej kontrowersyjnych i skomplikowanych kwestii, w obliczu których stanął ten kraj. Główną barierą jest niełatwa odpowiedź, kto naprawdę jest właścicielem

Page 25: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

wchodzących w prywatyzacyjną grę firm? Sachs i Liton zauważyli, że oddanie znacznej części udziałów prywatyzowanych przedsiębiorstw jedynie aktualnie pracującym w nich robotnikom może budzić niezadowolenie reszty społeczeństwa, ponieważ siła robocza w polskim przemyśle stanowi 1/3 ogółu siły roboczej. Jaką „prywatyzacyjną marchewkę” otrzymają inni, żeby wszystko poszło gładko? Poza tym, niektórzy pracownicy zatrudnieni są w przedsiębiorstwach wysokodochodowych, inni w bankrutujących, gratyfikacje za zezwolenie na prywatyzację mogą więc wyglądać różne.

Pierwszy etap reformy gospodarczej przebiega na szczęście zgodnie z harmonogramem – orzekli amerykańscy ekonomiści; przewidywali jednak nadciągające komplikacje wtedy, kiedy trzeba będzie przystąpić do przemieszczenia siły roboczej i kapitału w obrębie gospodarki. Należy też zająć się szybko likwidacją części przemysłu ciężkiego – to zaś spowoduje nieuchronny wzrost bezrobocia. Na krótką metę rząd będzie prawdopodobnie w stanie utrzymać jaką taką równowagę makroekonomiczną, ale potem, w kurczących się gałęziach przemysłu o pracę będzie coraz trudniej. Zagrożeniem dla przeprowadzanych reform gospodarczych byłaby paraliżująca, narodowa debata wokół prywatyzacji. Los, jaki spotkał kiedyś Argentynę (Sachs i Liton nie spodziewali się wówczas, że za parę lat Argentyna znów się pogrąży) jest dla Polski potencjalnym koszmarem na przyszłość.

Wicepremier i minister finansów Leszek Balcerowicz spotkał się w Urzędzie Rady Ministrów, w sali nieopodal gabinetu rzeczniczki Niezabitowskiej, z członkami zespołu konsultacyjnego ds. spółdzielczych. Omawiane były sposoby realizacji ustawy z 20 stycznia 1990 r. o likwidacji związków spółdzielczych. Mówiono m.in. o niezbędnych zmianach personalnych, gdyby się gdzieś jakaś spółdzielczość miała zachować. Majątek spółdzielni stanowił 10 proc. całego majątku narodowego, spółdzielnie wytwarzały 11 proc. ogólnokrajowego dochodu. To wszystko, nie bacząc na koszty, postanowiono zrujnować i przejąć majątek. Trzeba było fizycznie zlikwidować stare struktury organizacyjne związków centralnych, krajowych, wojewódzkich, regionalnych. Likwidacja objęła 14 związków centralnych i ponad 300 innych struktur stojących ponad spółdzielniami. Oficjalnie mówiono, że należy uspółdzielczyć spółdzielnie, a ponieważ nie da się tego zrobić „oddolnie”, należy „odgórnie”. Prawdą było, że stanowiska w różnych związkach spółdzielczych zajmowała „stara nomenklatura”, to były świetne posady. Prawdą jest też, że spółdzielczość okresu PRL nie miała prawie nic wspólnego z prawdziwą spółdzielczością. Jednakże nie należało tak wielkiego majątku niszczyć, a tak się stało. Stare związki spółdzielcze nagle znikły, nowe się nie pojawiły.

Kto przejmował majątek spółdzielczy, jak to się działo, ile na tym straciliśmy, że dziecko wylewano z kąpielą – na ten temat może ktoś kiedyś przeprowadzi badania i wszystko ujawni. Teraz wiadomo tylko tyle, że uspółdzielczanie spółdzielczości okazało się nadzwyczaj kosztowne, a prawdziwej spółdzielczości, jak w Polsce nie było, tak nie ma. Zlikwidowane zostały: Centralny Związek Spółdzielczości „Samopomoc Chłopska”, Centralny Związek „Spółdzielni Pracy”, Centralny Związek Spółdzielni Mleczarskich, Centralny Związek Spółdzielni Produkcyjnych, Centrala Spółdzielni Ogrodniczych i Pszczelarskich; słowem – na rzeź szło w ogóle wszystko, co posiadało w nazwie „centralny”. Dlatego pewno

Page 26: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

Centralny Związek Rzemiosła Polskiego szybko zmienił nazwę na Związek Rzemiosła Polskiego – i istnieje.

Była nomenklatura wywodząca się z różnych „związków centralnych” przetrwała w niezłej kondycji: można ją znaleźć dzisiaj także w ławach poselskich (SLD), zasiliła również obecny rząd SLD–UP–PSL.

Rozpoczęło się rozbijanie i likwidowanie partyjnego peerelowskiego koncernu prasowego Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej Prasa–Książka–Ruch. Wynik finansowy RSW był dobry: po dziewięciu miesiącach 1990 r. wynosił 260 mld zł. Koncern płacił podatki, spłacał długi, a nawet kontynuował lub zabezpieczał przed dewastacją rozpoczęte inwestycje. Samych pism RSW posiadała 179. Ustawa o likwidacji RSW nie przewidywała odwołań od decyzji rządu. To jest największy projekt likwidacyjny, a w wymiarze ekonomicznym największy do tej pory projekt prywatyzacyjny – napisała „Rzeczpospolita” 30 października 1990 r. (gazeta nie wchodziła w skład RSW; była wtedy gazetą rządową). Będziemy budować zręby wolnego rynku prasowego w Polsce, koniec z partyjnym kierowaniem prasą. Po zaakceptowaniu przez Radę Ministrów planów likwidacji RSW gazety i wydawnictwa koncernu miały ulec prywatyzacji. Prywatyzacja miała objąć także dystrybutora prasy, czyli „Ruch”. Na rynek dopuszczono od razu zagranicznych wydawców i inwestorów. Kapitał zagraniczny szczególnie interesował się głównymi dziennikami centralnymi i lokalnymi, pismami kobiecymi, młodzieżowymi i sportowymi. O „Życie Warszawy” na przykład starała się m.in. grupa „Dziennik Polski” Bolesława Wierzbiańskiego ze Stanów Zjednoczonych, Maxwell i kapitał włoski. Komisja likwidacyjna RSW zaproponowała inwestorom zagranicznym kupno części lub całości drukarni. Pojawiły się wypowiedzi, że o przyszłym układzie politycznym prasy będzie zdecydować rynek. Postpartyjne gazety i wydawnictwa muszą iść pod młotek – argumentowano – żeby umożliwić dostęp nowych sił społecznych i politycznych do oręża prasowego, tego chce naród. Rola państwa na rynku prasowym miała zostać ograniczona. W ten dziwny sposób w Polsce mieliśmy mieć prasę niezależną.

Rzecznik Porozumienia Centrum Jacek Maziarski, powołując się na gazety brytyjskie, tak skomentował ten burzliwy czas dla polskiej prasy i wykuwającą się „niezależność”: nawet Anglicy zwracają uwagę, że nasze środki przekazu de facto znajdują się w rękach rządu, na którego czele stoi Tadeusz Mazowiecki (a więc w rękach ROAD, późniejszej Unii Wolności) – PC to potwierdza. W jednych rękach jest dzisiaj telewizja, radio, podstawowe gazety, agencje prasowe – wszystko. PC i rzecznik tego ugrupowania, stojącego wówczas przy Lechu Wałęsie (jako kandydacie na prezydenta) powiedział, że kontrkandydatowi Mazowieckiego do fotela prezydenckiego został tylko ”Tygodnik Solidarność”, pismo o ograniczonym zasięgu i marginalne. Maziarski dodał, że Michnik czy Frasyniuk (obaj z ROAD) bez przerwy pojawiają się w telewizji. Widać jak na dłoni rażącą asymetrię; społeczeństwo odczuwa naruszenie zasad fair play.

Tymczasem w Walcowni Metali „Warszawa”, czyli w „Norblinie”, aż cztery konsultingowe firmy brytyjskie wyceniały majątek przedsiębiorstwa wskazanego do prywatyzacji. Były to: Coopers and Lybrand Delotte, Barclays de Zoete Wedd Ltd., Baher and Mc Kenzic oraz Central Europe Trust Co Ltd. Eksperci tych firm głowili podobno się na terenie „Norblina”, jak znaleźć klucz do wyceny majątku

Page 27: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

przedsiębiorstw państwowych w całej Europie Wschodniej. – Nie naciskamy brytyjskich ekspertów, żeby się pospieszyli – mówił Mieczysław A. Blady, prezes spółki. Dodać należy, że dokument o prywatyzacji „Norblina” zredagowano pospiesznie, prawie na kolanie i niedopracowany przedłożony został w Sądzie Rejestrowym m.st. Warszawy. Rzecz jasna 20 proc. akcji po preferencyjnych cenach miała objąć załoga. Nie było pracowniczych sprzeciwów, że komuś prywatyzacja zakładu się nie podoba. „Norblin” bazował na surowcach krajowych: miedzi, cynku, ołowiu, produkcja miała zbyt.

Meksyk czy Peru?

Nie twierdzę, że prywatyzacja nie jest potrzebna, ale nie taka, jaką nam proponują! Prywatyzacja to nie jest jakieś magiczne zaklęcie. Nie wystarczy, że pojawi się prywatny właściciel, a już wszystko gra. Prywatne przedsiębiorstwo jest efektywne nie dlatego, że jest prywatne, ale jest prywatne bo jest efektywne. Gdyby nie było efektywne, nie mogłoby istnieć – mówił w listopadzie 1990 r. prof. Stefan Kurowski. Co naprawdę da prywatyzacja w najbliższych latach? Niewątpliwie powstanie elita bogaczy, a sytuacja zdecydowanej większości społeczeństwa pogorszy się. Bardzo wzrośnie bezrobocie. Podstawowa masa ludności otrzymywać będzie dużo mniej, pozbawiona też zostanie źródła swej siły: samorządów pracowniczych – wtórował Kurowskiemu doc. Jan Dziewulski. Antoni Potocki, związany z ROAD, był tym oburzony. - Co słyszę! Jak możecie twierdzić, że prywatna gospodarka nie poprawi efektywności. My jesteśmy za powszechną i szybką prywatyzacją. Dziewulski na to: przyspieszenie prywatyzacji to jest Meksyk w Polsce.

Inni ekonomiści uważali m.in., że przyspieszenie prywatyzacji jest możliwe na drodze swoistej kolonizacji z zewnątrz i że to, co się dzieje, jest odreagowaniem tragicznej w skutkach próby urzeczywistnienia utopii komunistycznej, próbą urzeczywistnienia utopii liberalnej. Polska dostała się w ręce liberalnych utopistów, jakich świat nie widział – stwierdził Ryszard Bugaj.

A do Polski zawitał, na razie, nie Meksyk, lecz człowiek z Peru. Był to Stan Tymiński, który zabrał ze sobą w podróż swoją żonę Gracielę. Zamierzał zostać u nas prezydentem. Członek warszawskiego sztabu wyborczego Tymińskiego, pracownik drugiego programu telewizyjnego Tadeusz Kraśko, mówił o swoim pryncypale, że jest człowiekiem trudno dostępnym, ale świetnie się kontroluje. Stan utrzymywał, że chce wyznaczać ducha narodu, który bezczelnie okradają. Mazowieckiego i Wałęsy znaczna część Polaków miała już serdecznie dosyć. Zamiast poprawy sytuacji materialnej, transformacja gospodarcza przyniosła obniżenie stopy życiowej, postępującą likwidację zabezpieczeń społecznych i szybkie bogacenie się elity. Liberałowie uważali, że idzie im nieźle. Minister przekształceń własnościowych Waldemar Kuczyński wypowiadał się z brawurą o tym, że podjął się zadania (prywatyzacji gospodarki), które go ekscytuje i

Page 28: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

przeraża. Mówił: - Mam dobrą ekipę, same “młode wilki”. Pieniędzy nie dostaję wielkich, ale przygoda jest niepowtarzalna. Minister uważał, że w roku 1991 jest szansa sprywatyzowania 15 proc. majątku narodowego, w 1992 r. – 20 proc., zaś rok później państwo straciłoby dominującą pozycję w gospodarce. Kuczyński przyznawał szczerze, że to, co z tego wyniknie, jest dla niego wielką niewiadomą. Tak wielką, że nawet identyfikacja wszystkich następstw i zagrożeń nie jest dla niego jasna. Rozniosły się pogłoski, że zagraniczne firmy konsultacyjne – przygotowujące prywatyzację przedsiębiorstw państwowych - przejmują w nich garściami udziały. Na przykład podobno firma konsultacyjna Śląskiej Fabryki Kabli miała przejąć 40 proc. udziałów tej fabryki. Dziennikarze pytali ministra: czy to prawda? Odpowiedź składała się z dwóch zdań, pierwszego; - To są wiadomości prosto z magla; i drugiego: - Owszem, firmy konsultacyjne biorą standardowe opłaty od oszacowanej wartości majątku prywatyzowanych przedsiębiorstw, jako wynagrodzenie za usługę, to normalne.

Infantylne peany o prywatyzacji wypisywali niektórzy dziennikarze “Rzeczpospolitej”. W rządowej gazecie można było przeczytać coś takiego: na scenie pięciu aktorów: “Exbud”, “Tonsil”, Kable”, “Próchnik”. Wszyscy na piątkę. Marzą o przejściu w prywatne ręce. Kampanie reklamową przygotowywała firma “Creapriv” wspólnie z firmą “Eurofi”. Kandydaci na kapitalistów stoją w kolejkach, tworzą listy społeczne i komitety kolejkowe. Wiceminister przekształceń sam pragnie kupić po 10 akcji każdej z wymienionych firm, nie wie tylko, czy pracownicy ministerstwa będą mieli do tego prawo... Jeśli tak, to minister na ten cel przeznaczy 3 mln 762 tys. zł.

Jak grom z jasnego nieba spadła wiadomość, że w pierwszej turze wyborów przepadł Mazowiecki. Nie było wątpliwości: druga odbędzie się w obsadzie Wałęsa - Tymiński! To było plaśnięcie Polaków na odlew w środowisko ROAD. Musiało się ono wypowiedzieć za zeszmaconym przez nie w kampanii prezydenckiej Wałęsą, nie było rady. Zdzisław Najder oświadczył, że propaganda, jakoby Wałęsa rozbijał “Solidarność” była nieprawdziwa i niepotrzebnie zachwiała zaufanie do przewodniczącego. W telewizji z poparciem dla Wałęsy wystąpił Adam Michnik, w związku z czym notowania Lecha spadły natychmiast o 10 proc.

Wałęsa dla swojego (wyborczego) Komitetu Obywatelskiego z różnych względów był kandydatem trudnym. Ludzie domagali się, od niego wymiany rządu i odrzucenia planu Balcerowicza, tymczasem "Lechu" usiłował porozumieć się z Mazowieckim. Cóż z tego, że obiecywał oddać Polakom, jako prezydent III RP już w pierwszej kadencji 60 proc. majątku narodowego, jeśli zapowiadał kontynuację programu Balcerowicza, z korektami w tych dziedzinach, w których plan nie jest akceptowany społecznie? Szanowany publicysta Stefan Kisielewski mocno się tym zdenerwował: Kiedy usłyszałem, że Wałęsa dopuszcza możliwość, że Leszek Balcerowicz może zostać premierem poczułem, że już nic nie rozumiem i że jestem robiony w konia czy w balona. Zaproponował, żeby Wałęsa podał nazwisko ewentualnego przyszłego premiera, bo pójście do wyborów z Balcerowiczem i ezopowym językiem Lecha będzie ryzykowne.

Balcerowicz niewzruszenie wyjaśniał w grudniu 1990 r. uczestnikom Walnego Zgromadzenia Krajowej Izby Gospodarczej w Gdańsku, że uciekając przed gospodarczą klęską, należy dążyć do trwale stabilnej i sprawnej gospodarki, ale

Page 29: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

żeby ona taka była, musi się opierać na trzech filarach: mocnym, wymienialnym pieniądzu, dominacji własności prywatnej, otwarciu na świat. Przewodniczącym KIG został Andrzej Arendarski, napuszony biznesmen z Kongresu Liberalno-Demokratycznego, który w 1989 r. chodził w wytartych spodniach.

Środki przekazu znajdujące się w rękach ROAD podjęły zmasowane zohydzanie Stana Tymińskiego, człowieka znikąd. W “Gazecie Wyborczej” wypowiedziała się żona (?) psychoterapeuty Andrzeja Samsona w publikacji pt. Czy Tymiński to wariat. Według niej maskowata twarz, skandowany sposób mówienia i odlotowość – to jest to – mówiła - co w psychologii określane jest jako mechanizm persewerencji, świadczący o głębokich zmianach osobowości. Czegóż można się spodziewać po kimś, kto w Peru zajmował się oswajaniem dzikich węży? W innym numerze tej gazety podano, że Tymiński zażywał ayahuasca, wywar z liany, halucynogenny narkotyk, którym odurzają się Indianie nad Amazonką – jest to możliwe, ponieważ “Gazeta Wyborcza" wie, że przez pewien czas żył wśród plemienia Iivaros. Graciela, którą bije – podała gazeta - nie jest jego pierwszą żoną. W 1970 r. Stan ożenił się z Finką Pulmu i rozwiódł z nią w 1984 r. Kiedy poznał Gracielę, ona miała męża - Rafaela Elesperu. Tymińscy mają w Iquitos restaurację, założyli stację telewizji kablowej i kradną zagraniczne programy. Posiadają niewielką firmę Transduction, w której wytwarzane są urządzenia automatyki przesyłowej – na coś mu się przydała nauka w Technikum Radiowym im. Kasprzaka, które ukończył zanim wyjechał z Polski. Ten cały Stan Tymiński - to jest taki american dream dla ubogich, ale nie dla ROAD. Dziennikarz “Gazety Wyborczej” tak podsumował swój wywód: Głosuję na Wałęsę, bo nie chcę obudzić się w Peru. Ludzie jednak bardziej przejęli się czymś innym. Tym, że człowiek z Peru otoczył się starą nomenklaturą oraz licznymi podobno podróżami kandydata na polskiego prezydenta do Moskwy i Trypolisu w przeszłości. Trudno było nie zauważyć, kiedy wszystko o nim się wiedziało, że oczy ma jakieś dziwne.

W Audytorium Maksimum Uniwersytetu Warszawskiego 2 grudnia 1990 r. ROAD przyjął nazwę Unii Demokratycznej. Władysław Frasyniuk zaproponował powołanie obozu politycznego UD, którego celem w dziedzinie gospodarki byłaby kontynuacja planu Balcerowicza, rzecz jasna, z prywatyzacją na czele. Liderem partii został Tadeusz Mazowiecki. Do tymczasowej rady UD weszli: Frasyniuk, Turowicz, Hall, Rokita, Nowina-Konopka, Wende, Michnik. Przemówił Rokita, oświadczając, że jeżeli chcą odnieść sukces, muszą odpowiedzieć na pytanie: interesy jakiej części społeczeństwa zamierzają artykułować? Odrzucenie przez naród Mazowieckiego, mimo uporczywie i nachalnie lansowanej jego “siły spokoju” musiało boleć, ale nie obnoszono się z tym. Znikła ROAD, wykluła się świeżutka UD.

Wybory prezydenckie 9 grudnia 1990 r. wygrał Lech Wałęsa, noblista, urodzony 29 września 1943 r. w Popowie koło wsi Lipno. Otrzymał 10,5 mln głosów. Stanisław Tymiński, urodzony 17 stycznia 1948 r. w Pruszkowie koło Warszawy, przegrał i wyjechał do Peru ze swoją czarną teczką, w której – jak mówił – miał zgromadzone kompromitujące papiery na Wałęsę. “Gazeta Wyborcza” napisała, że jednak nie jest wariatem, a może nawet nie jest esbekiem. Otrzymał 3,5 mln głosów. Do urn wrzuciło kartki 53 proc. Polaków uprawnionych do głosowania.

Page 30: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

Zabierzmy korytko!

12 grudnia 1990 r. prezydent-elekt Lech Wałęsa żegnał się z członkami Komisji Krajowej Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego “Solidarność”. Tego dnia przyjęto jego rezygnację z funkcji przewodniczącego. Już było wiadomo, że Jacek Merkel, szef sztabu wyborczego Wałęsy, zostanie desygnowany na stanowisko szefa Kancelarii Prezydenta RP. Na swoje miejsce w NSZZ “S” Wałęsa zaproponował związkowcom najpierw Bogdana Borusewicza, a kiedy Borusewicz odmówił, Wałęsa wpadł na pomysł, żeby na to stanowisko spróbować przesunąć jednego z wiceprzewodniczących związku – Lecha Kaczyńskiego. I ta propozycja przepadła, gdyż Kaczyński oświadczył, że nie chce być przesuwany. Uchwała KK NSZZ “S” uznała zmiany własnościowe za główny kierunek reform. Domagała się wprowadzenia bonów prywatyzacyjnych dla obywateli, a wypłaty z zysku powyżej 8,5 proc. miałyby się odbywać w postaci obligacji i akcji.

Niezły nastrój zmąciło oświadczenie, które na ręce Komisji Krajowej “S” złożyli przedstawiciele Sekcji Węgla Kamiennego, żądając natychmiastowego zajęcia się problemami górnictwa i górników – pod rygorem strajku generalnego. Nie zważając na fatalne nastroje społeczne, “Rzeczpospolita” 13 grudnia piórem redaktora naczelnego Dariusza Fikusa napisała euforycznie, że oto pogrzebana została stara, zmurszała struktura państwa wszechobecnego i wszechwładnego – teraz mamy państwo cacane funkcjonalne i demokratyczne. “Życie Gospodarcze” obiektywniej oceniało rzeczywistość. Dziennikarze tego tygodnika pisali, że wielu ludzi nabiera przekonania, że nie odzyska utraconego (nędznego) standardu życia. Społeczeństwo stało się bierne i zagubione. Po 40 latach rządów komunistycznych nie wiadomo już komu ufać, komu wierzyć. Ludzie mówią “stary system pozostał”.

Gazety opublikowały projekt ustawy o przedłużenia życia podatku od ponadnormatywnych wynagrodzeń, tzw. popiwku. Z podatku miały być zwolnione zupełnie firmy prywatne, skomercjalizowane, czyli przekształcone w jednoosobowe spółki skarbu państwa, jako podążające drogą ku prywatyzacji zdecydowano obłożyć “popiwkiem” 50-proc., natomiast na przedsiębiorstwa państwowe podatek spadał pełnym 100-proc. kamieniem. W fabrykach, które w ten sposób zmuszano do prywatyzacji albo do upadku, zawrzało. Tadeusz Grochowski, dyrektor Warszawskiej Fabryki Pomp, słał petycje, że “popiwek” jest draństwem, nie ma nic wspólnego z ekonomią ani zasadami zdrowego rynku - to ohydny państwowy kaganiec narzucony na zakłady państwowe. Inni dyrektorzy fabryk próbowali dowodzić, że produkcja nie zależy od formy własności, tylko od tego, kto i w jaki sposób firmą kieruje, że gwałcone są zasady demokracji w gospodarce.

Rychło przedstawiciele KK NSZZ “S” przekonali się o tym, że pyskówki i protesty są bezskuteczne, kiedy “strona związkowa” zasiadła do rozmów ze “stroną rządową” w Sali Kościuszkowskiej Urzędu Rady Ministrów. Związkowcy przymierzali się do powiedzenia tego, co myślą o popiwku i rządowych

Page 31: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

poczynaniach w górnictwie. Rząd nie pozwalał ruszyć cen węgla, choć wszystko wokół drożało. Siłą rzeczy kopalnie wpadały w coraz większe długi. Jako podmioty państwowe musiały też płacić stuprocentowy “popiwek”. Na czele delegacji solidarnościowej stanął Lech Kaczyński, po tej samej stronie stołu zasiadł skromniutki Marian Krzaklewski – członek prezydium KK ds. sekcji branżowych, za nim nieogolony (dziś się goli i strzyże) Michał Boni reprezentujący w Komisji Krajowej Region Mazowsze, za nim niewielki Emil Wąsacz, przewodniczący “Solidarności” w Hucie Katowice, który na pewno nie marzył nawet, że kiedyś zasiądzie po drugiej stronie stołu w randze ministra.

Naprzeciwko “strony solidarnościowej” konstelacja mężczyzn była równie interesująca. Znajdował się tam wicepremier i minister finansów Leszek Balcerowicz, minister–kierownik Centralnego Urzędu Planowania Jerzy Osiatyński, minister pracy Jacek Kuroń wraz ze swoim doradcą w osobie Jana Lityńskiego, wkrótce supereksperta od spraw reformy emerytalnej. Nie zabrakło tuszy ministra przemysłu Tadeusza Syryjczyka. Ciekawe, czy gdzieś jest rodzinne zdjęcie z tej narady? Jeśli tak - na pewno wygląda malowniczo.

Panowie mówili - Kaczyński: formuła podatku o nazwie “popiwek” prowadzi do poważnych napięć. Jak długo może on funkcjonować? Wąsacz: popiwek nie sprzyja eksportowi, zmusza do różnych wybiegów. Zatrudniać trzeba w zakładach różne obce spółki, bo nie można przez popiwek dać zarobić własnym pracownikom. Obcym płaci się więcej, więc wypływ pieniędzy na rynek “de facto” jest większy. Osiatyński: formuła podatku jest dobra, napięcia należy łagodzić. Balcerowicz: od lipca do października płace wzrosły o 40 proc., w tym płaca realna o 20 proc. Wzrost płac przekraczający pewien poziom prowadzi do wzrostu popytu, wzrostu cen, następnie do spadku popytu i do bezrobocia. Popiwek w przyszłym roku ma być związany przede wszystkim z formą własności. Gdyby od razu go znieść, nie byłoby dostatecznego bodźca do prywatyzacji.

Balcerowicz był szczery, ale nigdy nie udało mu się osiągnąć poziomu lidera Unii Polityki Realnej – Janusza Korwin-Mikkego, który po prostu już taki jest, że zawsze mówi to, co myśli. Szef UPR deklaruje, że Polską gospodarkę przed zagładą może uratować jedynie program konserwatywno-liberalny. W przeciwieństwie do Balcerowicza - Mikke był (i jest) przez tłumy lubiany. Ludzie patrzą na niego chętnie, ale czy go słyszą? Zapamiętują co najwyżej najbarwniejsze wypowiedzi, a nie program. I tak w 1990 r. Korwin–Mikke nawoływał, żeby ograniczyć rządowe korytko, bo wtedy świnek będzie się przy nim gromadziło mniej, a jak się korytko zlikwiduje, to nie będzie ich wcale. Czy to aby nie wydaje się prawdziwe, analizując ostatnie 12 lat? Ale czy taką ideę można wprowadzić w życie? Właśnie rząd SLD-UP-PSL likwiduje wiele urzędów, ale zobaczymy za dwa trzy lata, a może i znacznie wcześniej, czy urzędników nie będzie więcej? Bo tak to już jest, że gdzie od korytka odpędzają, niedługo odpędzanie się skończy, a zacznie zapraszanie... swoich - i trzody przybędzie.

Szef UPR jako konserwatywny liberał i legalista oświadczył, że szanuje uchwalone prawo, w tym ustawę o prywatyzacji, ale uważa, że należałoby uprościć struktury systemu gospodarczego, administracji i budżetu. Ministerstw powinniśmy mieć najwyżej pięć: Spraw Zagranicznych, Wojny i Pokoju, Gospodarki Terenami i Ochrony Środowiska, Skarbu i Sprawiedliwości. Po

Page 32: 20.Wiesława Mazur - Kronika wyprzedaży Polski

całkowitym sprywatyzowaniu sfery budżetowej, jak i gospodarki, zniesieniu zasiłków dla bezrobotnych i innych – według posła UPR Mikkego – szkodliwych wydatków, uproszczeniu uległby budżet. Podatki poseł Mikke proponował zredukować do pogłównego, gruntowego i od wartości nieruchomości. Znikłyby obrotowe, dochodowe, od wynagrodzeń, spadków, kupna-sprzedaży, wartości dodanej, konsumpcyjne; nie byłoby popiwku etc. Do tej pory po raz drugi konserwatywno-liberalna UPR w III RP nie zdołała wprowadzić do Sejmu ani jednego posła. Mimo że Korwin-Mikke obiecywał zadbać o stworzenie funduszu rentowego i emerytalnego (deklarował to w Filharmonii w Krakowie, będąc kandydatem na prezydenta) z 30 proc. akcji prywatyzowanych przedsiębiorstw. Pod koniec 1990 r. Janusz Korwin-Mikke otrzymał nagrodę Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich za swoje prowokacyjne, szczere do bólu felietony. Należało się.

Górnicy tymczasem dalej wykłócali się z rządem o popiwek nałożony na kopalnie. W podatek od ponadnormatywnych wynagrodzeń wpadło – tak się wówczas mówiło - 28 kopalń na 71 istniejących. Syryjczyk i Lityński postanowili, że górnikom nie popuszczą, szumieli “za komuny”, ale teraz, w demokracji, kiedy powalona został zmurszała struktura państwa redaktora Fikusa, od destrukcji tego państwa im wara. Z górnikami rozmawiał Syryjczyk, który umiał robić do Kuronia (a po kilku latach do Hanny Suchockiej) maślane oczka, ale do ludzi z dołów (kopalni) przemawiał oschle, w starym stylu jeśli nie ma wniosków konstruktywnych, to kończymy. Delegacja górniczej “Solidarności”, z lekka płaszcząc się przed ministrem, niezgrabnie oponowała na dywanach: - Chcielibyśmy, żeby wyrażenie woli odbyło się na najwyższym rządowym szczeblu. Syryjczyk: - Nie sądzę, żeby wymiana osób mogła coś zmienić. Jestem upoważniony do rozmów. Górnicy: - Ale faksy gdzieś utykają, informacja jest blokowana... Syryjczyk: - Do widzenia, do widzenia.

Na drugi dzień strajkowało 30 kopalń. Senat nie mógł sobie pozwolić, żeby dalej, milczeć w sprawie górnictwa i wysmażył epistołę: dając wyraz niepokojom w górnictwie, wzywamy rząd do podjęcia niezwłocznych działań zmierzających do zlikwidowania opóźnień w rozliczaniu dotacji oraz przyspieszenia reformy w górnictwie. Nie jest bowiem rzeczą sprawiedliwą obarczanie górników konsekwencjami działań, na które nie mają żadnego wpływu. Mimo tej mowy-trawy (tak apel Senatu określili górnicy) wypłaty tzw. barbórkowe miały miejsce tylko w niektórych kopalniach. W kopalni Kazimierz-Juliusz w Sosnowcu kontynuowano głodówkę.