§ mcadams molly - wybieram 02 - wybieram miłość

444

Upload: carolina-antonik

Post on 24-Dec-2015

105 views

Category:

Documents


1 download

TRANSCRIPT

www.princexml.com
Prince - Personal Edition
This document was created with Prince, a great way of getting web content onto paper.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk10QndAYAtqGXARYQhtHW8VbAdHKFh2Bmo=

2/444

Plik jest zabezpieczony znakiem wodnym

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk10QndAYAtqGXARYQhtHW8VbAdHKFh2Bmo=

5/444

KorektaHanna Lachowska

Magdalena Stachowicz

Zdjęcie na okładce© PhotoAlto sas/Alamy

Projekt graficzny okładkiMałgorzata Cebo-Foniok

Tytuł oryginałuTaking Chances

Copyright © 2012 by Molly JesterPublished by arrangement with HarperCollins

Publishers.All rights reserved.

For the Polish editionCopyright © 2014 by Wydawnictwo Amber Sp.

z o.o.

ISBN 978-83-241- 5087-8

Warszawa 2014. Wydanie I

Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.02-952 Warszawa, ul. Wiertnicza 63

tel. 620 40 13, 620 81 62

www.wydawnictwoamber.pl

Konwersja do wydania elektronicznegoP.U. OPCJA

[email protected]===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk10QndAYAtqGXARYQhtHW8VbAdHKFh2Bmo=

7/444

Rozdział 1

Teraz, kiedy Chase wiedział o ciąży i był przymnie przez cały czas, atmosfera w domu zupełniesię zmieniła. Wszyscy byli szczęśliwi, Chase by-wał tu codziennie i kilka razy zabrał mnie nawetdo siebie, do chłopaków, ale czułam się tam bardzoniezręcznie. Dwa razy zastaliśmy Brandona, którywiedział, że Chase też już wie. Mało nie padłam,widząc jego minę, kiedy pierwszy raz zobaczył nasrazem. Chase się wkurzył, kiedy zaczęłam szybciejoddychać, ale nie chciałam mu powiedzieć, o cochodzi. Za drugim razem się kapnął i zabierał mniedo siebie tylko wtedy, kiedy wiedział, że Brandonanie będzie. Nawet jeżeli go to zdenerwowało, anirazu o tym nie wspomniał i zupełnie nie dał tego

po sobie poznać. Chyba był tak szczęśliwy, że wkońcu jesteśmy razem, że nic nie było w staniewpędzić go w zły nastrój. Ja też byłam szczęśliwa,naprawdę, kochałam Chase’a i uwielbiałam go wroli przyszłego ojca, w którą już się wczuł. Zkażdym dniem zakochiwałam się w nim corazbardziej, ale nie umniejszało to miłości, jaką nadalczułam do Brandona. Miałam wrażenie, że sercemi się rozciągnęło na tyle, żeby pomieścić ich obu.No, ich trzech, licząc mojego Misia-Gumisia.Chase nigdy nie spytał mnie, w jaki sposób pow-iedziałam Brandonowi o tym, co się wydarzyło, iszczerze mówiąc, chyba nie chciał się dowiedzieć.W głębi duszy musiał wiedzieć, że nadal gokocham, i pewnie dlatego ciągnął mnie w prze-ciwnym kierunku za każdym razem, kiedywidzieliśmy Brandona po tym drugim spotkaniu wdomu. Chciałam porozmawiać z Brandonem samna sam, zobaczyć, jak sobie z tym wszystkimradzi. Ale nie byłam pewna, czy on potrafi znieść

9/444

rozmowę, więc cały czas wybijałam ją sobie zgłowy.

Zaraz mieliśmy wchodzić na USG i Chase nieprzestawał się uśmiechać, prawie podskakiwał zeszczęścia. Doktor Lowdry wydawała się przejętajego widokiem. Opowiedziała mu o wszystkim, cosię działo podczas dwóch wcześniejszych wizyt irównież o tym, jak będzie wyglądała ta wizyta ikolejne w ciągu następnych miesięcy. Kiedyzgasło światło i zaczęło się badanie ultrasono-grafem, w końcu zrozumiałam, dlaczego mamapowiedziała, że będę chciała być na nim tylko zChasem. To było… doświadczenie pozaziemskie.Magiczne. Po prostu widać było miłość i radośćprzepływające przez nas oboje. Nie zamknęłamoczu, żeby słuchać bicia serca; patrzyliśmy nasiebie z Chase’em przez parę minut, uśmiechającsię i słuchając naszego dziecka.

– Nie do wiary, wasze dziecko ułożyło się widealnej pozycji! To wręcz nieprawdopodobne. –Doktor Lowdry roześmiała się, klikając w

10/444

klawisze, żeby utrwalić kilka obrazów. – Chceciepoznać płeć czy wolicie mieć niespodziankę?

– Ja już znam – uśmiechnęłam się do monitora,bo obraz nie pozostawiał żadnych wątpliwości.

Chase się roześmiał i ścisnął mnie mocniej zarękę.

– Mówiłem ci, kochanie, mówiłem ci, że będziechłopak.

Spojrzeliśmy na doktor Lowdry.– To chłopiec, prawda? – spytałam. Wyglądał na

chłopca, ale ja nie byłam specjalistką.– Och, z całą pewnością. – Znowu się roześmi-

ała i zrobiła jeszcze kilka zdjęć, kiedy lekko sięobrócił.

Chase pochylił się i pocałował mnie czule.– Kocham cię – wyszeptał mi w usta. Zerknął na

mój brzuch, a potem znów spojrzał mi w oczy. – Inaszego syna… tak bardzo, Harper. – Musnąłkciukami moje policzki i znów mnie pocałował, adoktor Lowdry włączyła światło.

11/444

Wręczyła nam nowe zdjęcia i wyszliśmy zgabinetu. Kiedy dotarliśmy na parking, Chasechwycił mnie za rękę, przyciągnął do siebie i przy-cisnął swoje wargi do moich. Zachichotałam i ob-jęłam go, a on oparł mnie o samochód.

– To było… zupełnie niesamowite! – roześmiałsię i znowu mnie pocałował.

– Tak, było wyjątkowe dzięki temu, że tambyłeś, i bardzo żałuję, że nie przeżywałam tego ztobą podczas dwóch poprzednich wizyt. Prze-praszam, że tak długo zwlekałam, żeby ci o tympowiedzieć.

Pokręcił głową i otworzył mi drzwi.– Dzisiaj za nic nie przepraszaj. Kocham cię,

będziemy mieli syna. Dzisiaj możemy sobiemówić tylko, że się kochamy.

Uśmiechnęłam się i w niebiańskim nastroju wsi-adłam do samochodu. Zatrzymaliśmy się, żebykupić coś na lunch i ruszyliśmy do domu, więczdziwiłam się, kiedy Chase nagle podjechał dosalonu forda.

12/444

– O co chodzi…?– Tak sobie pomyślałem – zaczął i uśmiechnął

się do mnie szelmowsko – że niedługo będzie cipotrzebny samochód, a przypadkiem wiem, żechciałabyś expedition z przyciemnianymi szybami.

– Chase…– Może zamówiłem taki w tym salonie.– Nie zrobiłeś tego. – Opadła mi szczęka.

Wyjrzałam przez okno.– Powiedziałem, że może. – Wzruszył rami-

onami. – Nie mówiłem, że to zrobiłem.Szturchnęłam go w ramię i wyskoczyłam z sam-

ochodu. Podszedł do mnie od strony pasażera iwziął mnie w ramiona.

– Bądź poważny.– Jestem. – Musnął wargami moją szyję. – Ale

możemy się rozejrzeć za czymś innym, co ci sięspodoba.

– Kochanie! – westchnęłam, ale pohamowałampodniecenie. – Nie mogę kupić samochodu. – Tonie była prawda. Pracowałam co najmniej

13/444

czterdzieści godzin tygodniowo, prawie każdegotygodnia przez ostatnie sześć lat i oszczędzałamwszystko, co mogłam, dopóki się tu nie prze-prowadziłam, a nawet wtedy Brandon zawszestarał się płacić za rzeczy, które chciałam kupić.Nadal miałam ponad dziewięćdziesiąt osiem pro-cent oszczędności. Chociaż Sir przestał mnie fin-ansować, bez trudu mogłam skończyć szkołę za to,co odłożyłam, ale teraz byłam w ciąży i już niepracowałam. Wszystko, co mogłam, musiałam os-zczędzać dla dziecka i na to, żeby kupić dom. AleChase nie wiedział, ile mam pieniędzy, Brandonteż nie, bo o pieniądzach raczej nie rozmawiałam.

– Ty może nie, ale razem możemy.– Chcesz go kupić wspólnie? – spytałam

zdezorientowana.– Niezupełnie – roześmiał się, a oczy mu się

rozpromieniły. – Możesz mi powiedzieć, jeżeli towszystko toczy się za szybko, ale ponieważ mamzamiar niedługo się z tobą ożenić… – Uniósł brew,żeby upewnić się, czy zrozumiałam, co ma na

14/444

myśli, a ja głośno nabrałam powietrza. – Chciałemcię dopisać do mojego konta, żebyś miała dostępdo moich pieniędzy.

– Chase, nie musisz tego robić. I nie potrzebuję,żebyś kupował mi samochód.

– Wiem, Księżniczko, ale chcę, żebyś miała doniego dostęp. W sklepie zarabiam przyzwoicie, apoza tym Bree i ja dostaliśmy sporo po śmiercirodziców taty. Więc moje oszczędności w zu-pełności wystarczą na naszą trójkę i na twoje auto.To nic wielkiego.

Zagryzłam wargi i przestąpiłam z nogi na nogę.– Wiem, że tego chcesz, i szczerze mówiąc,

jestem pod wrażeniem, że chcesz się ze mnąwszystkim dzielić. Ale chodzi mi o to, że…naprawdę tego nie potrzebuję. Jeżeli twoje kontomiałoby być wspólne, moje też powinno byćwspólne.

– Harper, nie ma takiej potrzeby – uśmiechnąłsię i objął mnie, ale zbladł, kiedy szeptem mu pow-iedziałam, ile mam oszczędności. – Mówisz

15/444

poważnie? Z samej pracy? – Skinęłam głową, a ongwizdnął cicho, zupełnie jak jego tata. – No,nieźle, skarbie. Super, jeżeli chcesz dorzucić je donaszego rachunku, to dobrze. Ale wolałbym nieruszać tych pieniędzy, możemy je zatrzymać naniespodziewane wydatki. Pozwól, żebym ja się ociebie zatroszczył.

– Dobrze. – Przycisnęłam usta do jego warg iwestchnęłam.

– Chcesz się rozejrzeć za samochodem?– Nie! – uśmiechnęłam się i odskoczyłam. – Nie

muszę się rozglądać, chcę expedition!Chase się roześmiał i zaciągnął mnie do salonu.

Porozmawiał z kilkoma osobami, które po chwiliprzyprowadziły samochód, a ja powstrzymałamsię, żeby nie pisnąć. Był czarny, z czarnymi fel-gami, czarnymi skórzanymi siedzeniami, odpicow-any. Zakochałam się w nim. Chase pozwolił mi sięprzejechać, a mnie rozpierała radość, kiedy przezponad godzinę wypełnialiśmy dokumenty. Szczękaopadła mi do ziemi, kiedy Chase zapłacił za

16/444

wszystko od ręki. Owszem, wiedziałam, że mawięcej kasy ode mnie, ale wydawanie pieniędzy ot,tak sobie, wydało mi się szaleństwem. Nawet facet,który dawał nam do podpisu dokumenty, uniósłbrew, kiedy Chase powiedział, że płaci na miejscu.Kiedy skończyliśmy, dwoma samochodami po-jechaliśmy do banku, żeby Chase upoważnił mniedo swojego konta i żebym ja mogła przelać mojeoszczędności na nasz wspólny rachunek. Naszczęście korzystałam z tego samego banku co on,więc nie trwało to zbyt długo, ale myślałam, żedostanę zawału, kiedy zobaczyłam, ile pieniędzymamy razem. Trudno było sobie wyobrazić, żedwudziestodwulatek i dziewiętnastolatka, którzyspodziewają się dziecka i jeszcze się uczą, majątakie pieniądze. Cholera, takich oszczędności niemiała nawet większość par z piętnastoletnimstażem małżeńskim! Teraz rozumiałam, dlaczegoBree kupowała mi firmowe torebki, jakby nie byłoto nic wielkiego. Jak widać, nie było to nicwielkiego.

17/444

Pojechaliśmy do rodziców, pokazaliśmy wszys-tkim mój nowy samochód, a kiedy usiedliśmy dokolacji, podzieliliśmy się z nimi ekscytującymi in-formacjami z porannej wizyty u lekarza. Wszyscybyli wniebowzięci, a my wyciągnęliśmyksiążeczkę z imionami i zaczęliśmy ją przeglądać,zaznaczając te, które nam się podobały i za-śmiewając się z niedorzecznych hipsterskich imiondla dzieci. Godzinę po kolacji Chase usiadł nakanapie i objął mnie.

– Możesz coś dla mnie zrobić? – wyszeptał mido ucha, a ja w jednej chwili dostałam gęsiejskórki, słysząc jego ton.

– Co tylko chcesz. – Odetchnęłam i odchyliłamgłowę, żeby mógł pocałować mnie w szyję.

– Spakuj się na parę dni i spotkajmy się tu zadziesięć minut. – Oderwał wargi od mojej szyi iprzesunął je do ucha, a jego głos stał się jeszczecichszy, kojący i seksowny. – Duża ilość ciuchównie będzie nam potrzebna.

18/444

– Jedziemy do ciebie? – Otworzyłam szerokooczy, zarumieniona. Byłam lekko zdezorientow-ana; nie dotykaliśmy się w ten sposób od tegoweekendu, kiedy zaszłam w ciążę i wolałam nierobić niczego w domu, w którym mieszkał mójbyły chłopak.

– Nie, to niespodzianka. Nie mogę cipowiedzieć.

– Ty i te twoje niespodzianki! – roześmiałam sięi przewróciłam oczami. – Dobra, za dziesięć minutbędę gotowa.

Pobiegłam na górę, wzięłam torbę i za-pakowałam do niej kosmetyki i niewielką ilość ub-rań. Mówiąc: niewielką, mam na myśli jeden strójna przebranie i kilka piżam, chociaż wiedziałam,że nie będą mi potrzebne. Siedem minut późniejbyłam na dole, w samochodzie Chase’a.Jechaliśmy dość długo, ale droga mijała szybko, borozmawialiśmy o przyszłości, jakiej chcielibyśmydla naszego syna. Otworzyłam usta ze zdziwienia,

19/444

kiedy Chase podjechał pod piękny pensjonat wDana Point.

– O, mój Boże – wyszeptałam, powoli wysiada-jąc z samochodu. – Chase, nie wiem, czy kie-dykolwiek uda ci się przebić dzisiejszy dzień.Dowiedzieliśmy się, że będziemy mieli syna,kupiłeś mi auto, połączyliśmy rachunki bankowe, ateraz jeszcze to?

– Obiecuję, że zawsze będę się starał go przebić,ale chciałem, żeby ten dzisiejszy dzień był idealny.– Wziął nasze torby, a ja weszłam za nim dośrodka.

Kiedy znaleźliśmy się w pokoju, wziął mnie wramiona i wlepił we mnie ciemnoniebieskie oczy.

– Wiem, co mówiłem, ale naprawdę nie musimyniczego robić. Chciałem tylko pobyć z tobą przeztrzy dni, sam na sam. Niczego nie oczekuję.

– Wiem, ale ja też tego chcę, Chase. – Ch-wyciłam go za koszulę i zadarłam ją do góry, a onzdjął ją zupełnie. Kiedy znalazła się na podłodze,moje palce zsunęły się po jego piersi I brzuchu i

20/444

zatrzymały się na pasku dżinsów. Zaczęłam jerozpinać, ale dłonie Chase’a mnie powstrzymały.

– Jesteś pewna, Harper?– A ty? – roześmiałam się i wskazałam palcem

mój brzuch.Zbladł.– To, że będziemy mieć dziecko, nie znaczy, że

musimy to robić.– Chase… Nie chciałam tego tak powiedzieć,

ale jestem pewna. Przestań mnie powstrzymywać ipozwól mi się z tobą kochać.

Zachichotał i na krótką chwilę przytulił twarz domojej, a potem cofnął się i pozwolił, żebymrozebrała go do końca. Kiedy skończyłam, on po-wolutku, nieśmiało zaczął rozbierać mnie.Drżałam, rozpalona i zniecierpliwiona, na długoprzed tym, zanim zdjął mi szorty. Staliśmy tak,przyglądając się sobie, zupełnie nadzy, nie dotyka-jąc się, aż w końcu pochylił się, żeby pocałowaćmój miękki brzuch, później tatuaż, a potemwyprostował się i przywarł wargami do moich.

21/444

Podniósł mnie, położył na łóżku i położył się namnie, żebyśmy dalej mogli się poznawać wargamii dłońmi, aż oboje tak dyszeliśmy pod wpływemwzajemnych dotyków, że błagałam go, żeby mniewziął. Był powolny i namiętny, taki, jakiego za-pamiętałam z naszych dwóch pierwszych razów.

To był niesamowity weekend, jedno wielkieświęto miłości. Parę razy każdego dnia dawaliśmysię zupełnie ponieść pożądaniu, bo słodkie po-całunki szybko nas rozpalały, więc, oczywiście, nanich się nie kończyło. Jednak większość czasu wciągu tych wspólnych dni i nocy spędziliśmy naprzytulaniu i rozmowach o wszystkim. Od tegoczasu, kiedy byliśmy osobno, przed i postyczniowym weekendzie, do naszych obecnych,wspólnych, pięknych chwil i tego, czegochcieliśmy na później. Kiedy nadszedł niedzielnyporanek i zostało nam już tylko parę godzin,zrobiło mi się smutno, bo nie chciałam, żeby tencudowny czas się kończył.

22/444

– Możemy powtarzać to co weekend, jeżelichcesz. – Pocałował mnie w głowę i przeczesał miwłosy.

– Kusząca propozycja, ale wtedy straciłoby toswój urok. Nie byłby to już cudowny weekendowywypad, zrobiłyby się z tego po prostu nudneweekendy.

– To prawda. Ale nie chcę, żeby się kończył.– Ja też nie. – Odetchnęłam lekko i podniosłam

się na łóżku, żeby spojrzeć w jego zniewalająceoczy. – Ale teraz musimy wracać do prawdziwegożycia.

– No, nie takie znowu teraz, zostało nam jeszczekilka godzin – uśmiechnął się i odwrócił mnie naplecy. – Na pewno jakoś sobie ten czaszagospodarujemy.

Wstrzymałam oddech, kiedy jego wargi zaczęłyprzesuwać się zmysłowo od szyi, przez piersi, wdół brzucha. Zgiął mi jedną nogę, a jego dłonie po-woli błądziły po wewnętrznej stronie mojego uda.Później zrobił to samo z drugą nogą. Wycałował

23/444

drogę powrotną do moich warg i wbił się we mnie,tłumiąc jęk. Objął mnie i przyciągnął bliżej siebie,kiedy poruszaliśmy się razem, ciesząc się ostatnimichwilami prywatności w najbliższym czasie. Kiedyskończyliśmy, leżeliśmy przytuleni, szepcząc sobiesłowa miłości, aż w końcu niechętnie musieliśmywstać i spakować się do wyjazdu.

– Hej, Księżniczko, możesz wpaść do salonu?Zerknęłam na zegarek i zagryzłam wargi.– Za niecałą godzinę idę na kolację z Bree, ale

na chwilę mogę wpaść. Przynieść ci coś?– Tylko siebie. Brian jest wściekły, że się nie

pojawiłaś. Mamy nową artystkę, chce cię poznać,bo dużo się o tobie nasłuchała.

– Przecież byłam u was w zeszłym tygodniu! –Oboje roześmialiśmy się do słuchawki. Brian byłkolejnym artystą wykonującym tatuaże, któregopoznałam dopiero, kiedy staliśmy się z Chase’emparą. Stwierdził wtedy, że jestem w ciąży z nim iChase był nieźle skołowany. Był jednym z

24/444

najlepszych przyjaciół Chase’a, poznałam też jegoseksowną żonę Marissę i kilka razy wyszliśmygdzieś razem. Nawet Marissa pytała, jak się madziecko Briana.

– Już wychodzę, widzimy się za minutę.– Kocham cię.– Ja ciebie też, Chase.Zesztywniałam, kiedy przy stoliku Chase’a

zobaczyłam kobietę, która śmiała się i flirtowała znim. trzymała jedną dłoń na jego ręce, nogą ociera-jąc się o niego za każdym razem, kiedy nią za-kołysała. Chase mnie zauważył i rozpromienił się,jakby patrzył na najbardziej niesamowitą osobę naświecie, a ja z zaskoczeniem stwierdziłam, że niewygląda na faceta, który został przyłapany nagorącym uczynku.

– Chodź tu, skarbie! – Kiedy podeszłam, objąłmnie i pocałował głośno, a potem odwrócił się dokobiety. – Harper, to jest Trish. Trish, to jest mojapiękna Harper.

25/444

– Miło cię poznać, Trish. – Wyciągnęłam rękę,ale mina mi zrzedła i zmrużyłam oczy, kiedy onanic mi nie odpowiedziała ani nie podała ręki. Bezskrępowania mierzyła mnie wzrokiem ze złośli-wym uśmieszkiem na twarzy. – A może i nie –wymamrotałam pod nosem i opuściłam rękę.

Przypomniałam sobie dzień, kiedy Chase poznałCarter, tyle że Chase nawet nie zauważył, co siędzieje, patrzył za mnie i rozmawiał z Jeffem.Jeszcze raz zerknęłam przelotnie na Trish, a potemznów się odwróciłam i przyłączyłam się do roz-mowy chłopaków.

Na moje oko miała dwadzieścia kilka lat i byłanieziemsko piękna. Wyglądała jak wytatuowanadziewczyna w typie lalki Barbie, i nawet gdyby niedotykała Chase’a, czułabym się przy niej nieswojo.Kiedy odsunęłam się od Jeffa, z którym się wit-ałam, usłyszałam donośny głos z pokoju z tyłu:

– Czy ja widzę mamę mojego dziecka?!Chase i ja roześmieliśmy się, dając się uściskać i

pocałować w policzek Brianowi.

26/444

– Gdzie byłaś? Izolujesz od mnie mojego syna?– Nigdy w życiu, przecież tu jesteśmy. – Pokle-

pałam się po brzuchu i uśmiechnęłam się.– Co słychać, BJ? – Brian pogłaskał mnie po

brzuchu i szturchnął Chase’a w ramię.– Hm… BJ? – zdziwiona, uniosłam brwi.– Tak, Brian Junior, tak mu damy na imię.Chase, Jeff i ja wybuchnęliśmy śmiechem.– Pytałeś Marissę o zgodę? Jestem przekonany,

że niepotrzebny jej kolejny Brian, którym miałabysię opiekować – zażartował Chase i przysunąłmnie do siebie plecami, objął i pocałował w szyję.

Popatrz sobie, Barbie.Rozmawialiśmy we czwórkę kilka minut,

dopóki nie zjawili się klienci Briana i Chase’a, a jaodwróciłam się i zobaczyłam, że Trish nie ruszyłasię z miejsca przy stoliku Chase’a.

Musiałam już wychodzić, więc podeszłam ijeszcze raz spróbowałam być miła.

27/444

– Miło cię było poznać, na pewno jeszcze sięzobaczymy. – Jeszcze raz wyciągnęłam do niejrękę, ale ona nie podała mi swojej.

– Zaopiekuję się twoim chłopakiem, kiedy cięnie będzie. – Wyprostowała się, a jej uśmiechnagle wydał mi się szczery. – Świetną masz dziew-czynę, chłopie!

– Prawda? Zostaniesz, żeby popatrzeć, skarbie?Zacisnęłam zęby i odwróciłam się do Chase’a.– Nie, muszę się spotkać z Bree, zobaczymy się

w domu.– Dobrze, odprowadzę cię. – Jego klient wciąż

oglądał katalog, więc Chase objął mnie iwyprowadził. – Dzięki, że wpadłaś, wszyscy za to-bą tęsknili.

Skinęłam głową i wyjęłam kluczyki.– Wszystko w porządku?– Niezupełnie. Nie. – Wzięłam głęboki oddech.

– Nie lubię Trish.Nigdy nie mówiłam Chase’owi ani Brandonowi,

że nie lubię dziewczyn, z którymi się przyjaźnią.

28/444

Pewnie, że byłam zazdrosna, kiedy dziewczynykleiły się do Brandona, ale na ogół po prostuwkraczałam do akcji. Zdjęcia od Amandy to byłaosobna historia, ale w stosunku do obu chłopakównie byłam kimś, kto mówi, że nie chce, żeby za-dawali się z pewnymi dziewczynami, bo wiedzi-ałam, że ja bym ich nie posłuchała, gdyby to onizabraniali mi się zadawać z jakimiś chłopakami.Najlepszym przykładem był Carter. Takie zachow-anie było bezsensowne i wydawało się oznakąniepewności. Ale nie mogłam znieść tej kobiety.

– Co takiego? Trish jest cudowna, dlaczego jejnie lubisz?

– Może dlatego, że nie zareagowała na mojepowitanie, a może dlatego, że dała mi do zrozumi-enia, że „zatroszczy” się o ciebie, jak mnie niebędzie.

Chase się roześmiał i przyciągnął mnie dosiebie.

– Oj, Księżniczko, ona sobie tylko żartowała.Nie masz się o co martwić, ona jest lesbijką.

29/444

– Zapewniam cię, że nie jest.– Jest, powiedziała mi wczoraj.– W porządku, Chase. – Pokręciłam głową i

przytuliłam się do niego. Naprawdę dawał się na tonabrać? Umiałam rozpoznać flirt i wiedziałamdokładnie, co miała na myśli, puszczając dwuzn-aczną uwagę. Jeżeli chciał wierzyć, że jest lesbijką,niech mu będzie. – Naprawdę muszę lecieć,kocham cię. Do zobaczenia w domu.

Pocałował mnie delikatnie i odsunął od siebie natyle, żeby spojrzeć mi w oczy.

– Rozchmurz się, skarbie, ja też cię kocham.Gderałam sama do siebie przez całą drogę na

spotkanie z Bree, a kiedy opowiedziałam jej zeszczegółami, co mi się przed chwilą przydarzyło,nazwała tę lalunię suką i powiedziała, że musimysprawdzić ją któregoś wieczoru, czy znowu tozrobi. Uśmiechnęłam się promiennie do przyja-ciółki, Zawsze była dla mnie wsparciem.Próbowałam nie udławić się herbatą, kiedy za-śmiewałam się z niedorzecznych scenariuszy Bree,

30/444

jak pobić Trish, kiedy do kawiarni weszli Derek,Zach i Brandon.

Zamówili jedzenie i zauważyli nas, stojąc wkolejce. Podeszli się przywitać. Zach i Derek uś-ciskali nas, ale Brandon stał tylko bez słowa. Niesprawiał wrażenia obrażonego, bo wystarczyłospojrzeć na jego twarz i od razu można było zrozu-mieć, dlaczego nie włącza się do rozmowy. Jegoorzechowe oczy pełne były takiego bólu i tęsknoty,że nie mogłam oderwać od nich wzroku. Był jakwrak samochodu po wypadku, na który nie chcesię patrzeć, ale który przyciąga spojrzenia. Ot-worzył usta, ale szybko je zamknął, podszedł dolady, wziął talerz i odszedł. Derek uśmiechnął siędo mnie, pocałował mnie w głowę i wyszedł z Za-chem na zewnątrz.

– Ciągle go kochasz – zauważyła Bree, kiedywyszli.

Spojrzałam na nią, bojąc się, że się na mnie wś-cieknie, ale ona wyciągnęła rękę przez stół ichwyciła moją dłoń.

31/444

– Nie ma w tym nic złego, Harper, nikt nieoczekiwał, że się odkochasz. To trudna sytuacja.

– Nienawidzę tego, co zrobiłam, Bree.Skinęła głową i ścisnęła mnie za rękę.– Ciągle kochasz go tak mocno jak przed

zerwaniem?Bez problemu mogłam ją oszukać, ale wiedzi-

ałaby swoje, a nie zasługiwała na to, żebym dłużejją okłamywała.

– Mocniej. O wiele mocniej.– Kochasz też Chase’a, prawda? – Skinęłam

głową, a ona się nachyliła. – I jesteś z nimszczęśliwa?

– Jestem, Bree. Nie wiem, jak wytłumaczyć mo-je zagmatwane uczucia.

– Przyjaciółce nie musisz tłumaczyć. Chyba za-czynam rozumieć, tylko przykro mi, że musiszprzez to przechodzić. Narobiłaś niezłego bałaganu,ale radzisz sobie najlepiej jak umiesz. – Ot-worzyłam usta, ale nie dała mi dojść do słowa. –Wiem, że kochasz Chase’a i wiem, że go nie

32/444

wykorzystujesz. Nie muszę pytać, żeby miećpewność, chciałam tylko zobaczyć, jak zare-agujecie na swój widok. Wiem, że będziesz zmoim bratem szczęśliwa i że będziesz go kochaćbardziej niż ktokolwiek inny. Ale rozumiem, żenigdy nie wymażesz Brandona z serca, wszyscy torozumiemy… Chase też. Ludzie przez cały czaszakochują się i odkochują, i czasami w ciągu życiaprzeżywają wiele miłości. Ciebie spotkały dwaniesamowite uczucia i niezależnie od tego, z kimbędziesz, chyba nigdy nie wymażesz z serca aninie zapomnisz o tym drugim.

– Myślisz, że jestem okropna? – Bo z pewnościątak się czułam.

– Skąd. I ty też nie powinnaś tak myśleć. –Uniosła idealnie wyregulowane brwi. Doskonalemnie znała.

Następnego wieczoru siedzieliśmy przykuchennym stole, przegryzając owoce i słuchającopowieści Bree o jakiejś stukniętej kobiecie, na

33/444

którą wpadła w mieście, kiedy była z Konradem.Chase zaśmiewał się na cały głos i spytał Bree, czydała tej tańczącej bezdomnej pieniądze, a japoczułam się dziwnie. Całe moje ciało zesztywni-ało. Zerknęłam na brzuch.

– Żartujesz? Pewnie, że daliśmy! Była zabawna,nie mogliśmy jej nie dać pieniędzy. – Bree wstała ispróbowała odtworzyć dla nas jej taniec.

Chase znowu się roześmiał, a dziwne uczuciewróciło. Znów zamarłam i zerknęłam w dół, a po-tem rozejrzałam się po wszystkich dookoła. Niewiem, dlaczego miałam wrażenie, że wiedzą, cosię ze mną dzieje, ale nikt na mnie nie patrzył.Wpatrywałam się w mój coraz bardziej zaokrą-glony brzuch i tylko częściowo słuchałam tego, comówił Robert. Jak tylko zaczął mówić Chase,znów się to zdarzyło, a ja westchnęłam iwyciągnęłam rękę do Chase’a.

– Nic ci nie jest? – spytali wszyscyjednocześnie.

34/444

– Chase, powiedz coś – wyszeptałam zewzrokiem wlepionym w koszulę.

Pochylił się, próbując zajrzeć mi w oczy.– Kochanie, co jest?Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam się śmiać.– Kopie! Kopie, kiedy mówisz!Chase zerwał się z krzesła, uklęknął i położył

dłonie na moim brzuchu. Pochylił się nad nim i za-czął powoli mówić do dziecka. Poczułam kolejnekopnięcie w chwili, kiedy głowa Chase’a się pod-niosła, a on szeroko otworzył oczy.

– O, mój Boże! – Jego głowa natychmiast zn-alazła się znów przy moim brzuchu, a on dalejmówił i śmiał się za każdym razem, kiedy poczułkopnięcie.

Wszyscy po kolei kładli mi dłonie na brzuchu izanim Chase znowu to zrobił, było jeszcze tylkojedno kopnięcie.

– Chyba się przewrócił. – Nie wiem, dlaczegoszeptałam, ale Chase był jedyny, który się odzy-wał, a jego głos był tak cichy, że głupio było

35/444

przerywać ciszę. – Nie do wiary! – roześmiałamsię, kiedy Chase wstał i pocałował mnie przeciąglei powoli.

– Jestem tego samego zdania – wyszeptał icałował mnie dalej.

Kiedy opowiedziałam o tym doktor Lowdrynastępnego dnia, uniosła brew.

– Chwileczkę, chcecie powiedzieć, że wszyscyinni też to czuli?

– Tak – powiedzieliśmy razem, uśmiechając się.– Przepraszam, chyba nie od razu zrozumiałam.

Harper, mamy zwykle czują ruchy dziecka okołopiętnastego tygodnia, ale te w pierwszej ciążyraczej nie czują niczego aż do dwudziestego tygod-nia. Ty jesteś w dwudziestym, prawda? – Skinęłamgłową. – Więc wszystko w porządku, ale na ogółczuje się to około dwa, dwa i pół tygodnia później.

– Hmm. – Zerknęłam na Chase’a, a potemznowu na nią. – To źle?

– Nie, nie. To absolutnie nie jest nic złego, tylkotrochę wcześnie, to wszystko. Zróbmy USG i

36/444

pomiary. – Wykonała pomiary, a potem jepowtórzyła. – Wasze dziecko ma około dziewięt-nastu centymetrów, prawie dwadzieścia.

– To dobrze? – Nie miałam pojęcia, czy tonormalne.

– Zwykle na tym etapie powinien mieć okołoosiemnastu, więc wygląda na to, że dość szybkosię rozwija. Jest prawie dwa tygodnie dalej niżpowinien. – Doktor Lowdry podeszła do kom-putera i coś sprawdziła. – Podczas ostatniej wizytywszystko było zupełnie w normie – powiedziałajakby do siebie.

– Nie chcę być niegrzeczny – Chase ściskałmnie za rękę – ale trochę mnie pani przestraszyła.To źle, że rozwija się szybciej niż inne dzieci?

– Nie, nie chcę, żebyście tak myśleli. Jest zu-pełnie zdrowy, a to oznacza jedynie, że Harpermoże nie donosić ciąży do terminu porodu. Niemartwię się tym, że urodzi za wcześnie, ale będęmusiała kontrolować rozwój dziecka. Najwyżejkażę jej leżeć kilka miesięcy, bo inaczej pójdzie na

37/444

porodówkę kilka tygodni wcześniej, co też niebyłoby tragedią, o ile dziecko byłoby w pełnirozwinięte. Przynajmniej donosi ciążę i urodziduże dziecko. Tak czy siak, nie ma się czymprzejmować.

Oboje odetchnęliśmy z ulgą, podziękowaliśmy izabraliśmy nowe zdjęcia dla mamy i taty. Trochępoprzeglądaliśmy książeczkę z imionami dladzieci, ale postanowiłam ją zamknąć. Mieliśmy jużdziesięć imion, które nam się podobały, ale Chasepowiedział, że chce poczekać, aż dziecko sięurodzi i dopiero wtedy wybrać imię. Oglądałamfilm w jego ramionach, aż w końcu musiał iść dosklepu, więc wyszłam po coś na kolację dla wszys-tkich. Chase miał wrócić dopiero około drugiej nadranem, więc po kolacji posiedziałam trochę z Bree,mamą i tatą, i zasnęłam, zanim Chase wrócił zpracy.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk10QndAYAtqGXARYQhtHW8VbAdHKFh2Bmo=

38/444

Rozdział 2

Zakończenie studiów miało się odbyć w tęniedzielę, więc na pożegnanie chłopcy wyprawiliostatnią wielką imprezę u Chase’a. Chase ozna-jmił, że zostanie ze mną u swoich rodziców, bo niewybierałam się na zabawę, ale właściwie wyko-pałam go z domu, mówiąc, że to ostatni raz, kiedybędzie ze wszystkimi kolegami, zanim rozjadą siędo domów. Trochę łatwiej przyszło mi pozbyć sięBree, bo planowała spędzić cały weekend z Kon-radem, zanim on wyjedzie do Oregonu, ale skrzy-wiła się, kiedy powiedziałam, że z nimi nie pójdę.Na szczęście mama doskonale rozumiała, dlaczegochcę zostać i poparła moją decyzję. Trochę to bezsensu, żeby nastolatka w połowie szóstego

miesiąca ciąży szła na imprezę, na której wszyscybędą pić i uskuteczniać alkoholowe zawody.Wiedziałam, że jeżeli pójdę, Chase i Bree nieodstąpią mnie na krok, żeby mieć pewność, że nicmi nie jest, a ja chciałam, żeby się zabawili. Kiedywyszli, mama, tata i ja zamówiliśmy meksykańskiejedzenie i rozsiedliśmy się na kanapie, żebyobejrzeć film, a ja czułam, jak mój mały Gumiśtańczy i kopie jak szalony. Na ogół jedynie Chaseprzemawiający do mojego brzucha był w staniepobudzić go do tego, żeby się ruszał, a nawetwtedy tylko się obracał. Ale meksykańskiejedzenie poderwało go do tańca. Przez ostatniedwa tygodnie kopanie stało się silniejsze i tylkokilka razy inni ludzie nie zdołali go wyczuć. Kiedyskończył się drugi film, napisała do mnie Bree:

„Hm…ta dziewczyna, z którą pracuje Chase..jak jej tam, Trick, Trinie, Tramp?”

„Nieźle! Trish… Co z nią?”„Właśnie się zjawiła”.

40/444

„Hmm. Poważnie? Nie znoszę jej. Co ona robina szkolnej imprezie? Zaraz, kto ją zaprosił?”

„Nad tym samym się zastanawiam. Domyślamsię, że Chase”.

„Kurczę. Miej na nią oko, daj mi znać. Dziwka”.„Załatwione, przyjaciółko! Może jednak

wpadniesz…?”„Nie, zaraz się kładę. Poza tym nie chcę, żeby

Chase pomyślał, że mu nie ufam, bo ufam. Ja tylkonie ufam jej”.

„Okej, dam ci znać, jakby co. Dobranoc,kocham Cię”.

„Ja Ciebie też, dzięki”.Niepokoiłam się bardziej niż chciałam, ale nie

miałam zamiaru pytać Chase’a, co ona tam robi.Imprezy co prawda nie były zarezerwowanewyłącznie dla studentów, ale wydawało mi się, żemówił, że ona ma dwadzieścia osiem lat i wie, żejej nie lubię. Jak mówiłam, nie należałam dodziewczyn, które nie pozwalają facetowi miećprzyjaciółek, bo on miał ich całe mnóstwo, ale

41/444

wszystkie wiedziały, że ze sobą jesteśmy i żadna znich nigdy z nim nie flirtowała, odkąd ogłosiliśmy,że spodziewamy się dziecka. Trish najwyraźniejsię nie przejmowała tym, że on jest zajęty ani tym,że będzie miał ze mną dziecko. Pisała do niegoSMS-y w środku nocy, bez powodu, i za każdymrazem, odkąd ją poznałam, kiedy wpadałam dosalonu, ona siedziała na jego stanowisku, śmiałasię, dotykała jego ręki, nawet jeżeli czekali naniego klienci. Nie mówiąc już o tym, że prawiecodziennie zapraszała go do siebie po zamknięciusalonu na późną kolację – Chase za każdym razemodmawiał – ani o tym, że wszystkie nowe tatuażepozwalała robić tylko Chase’owi. Chase powiedzi-ał, że ona jest dla niego jak kumpel, ale ja jestemkobietą i teraz byłam już całkiem pewna, że to niejest żadna lesbijka i doskonale wie, co robi, i tomnie nieźle wkurzało.

Tej nocy prawie nie spałam. Chociaż Chasepowiedział, że przyjdzie do domu, nie przyszedł, iprzez to nie mogłam poczuć się spokojnie w jego

42/444

ramionach. Nie odezwał się i Nie. Wrócił. Do.Domu. Owszem, czasem nocował u siebie, to jegodom, jakkolwiek by było, ale prawie co noc za-sypialiśmy w jednym łóżku, czy to tu, czy tam. Naszczęście większość nocy spędzał tutaj, bo nieczułam się dobrze, obnosząc się z moimzwiązkiem przed Brandonem. Ale i tak parę razytam wylądowaliśmy, bardzo uważając, żeby naniego nie wpaść.

Nie przestawałam sobie wmawiać, że Chasepewnie postanowił naprawdę sobie popić, bo byłato jego ostatnia impreza z chłopakami, i że powin-nam się cieszyć, że nie prowadził pijany. Nie po-trzebowałam wcale tego, żeby zdawał mi dokładnąrelację z tych chwil, które spędzaliśmy osobno, aletym razem wiedziałam, że na imprezie była Trish ito nie dawało mi spokoju. Bree już do mnie niepisała, a to znaczyło, że nic więcej się nie działo,ale w tej chwili nie miało to dla mnie znaczenia.Zdążyłam już wziąć prysznic, przygotować się nanowy dzień, zrobić śniadanie i teraz przeglądałam

43/444

na nowo książeczkę z dziecięcymi imionami, z za-kreślaczem w innym kolorze w ręce, żeby zawęzićwybór. Zostało już tylko siedem. Odetchnęłam zulgą i ofuknęłam się za to, że popadam w paranoję,kiedy napisał do mnie Chase.

„Cześć, Piękna, wpadnij do mnie, mam dlaCiebie niespodziankę”.

„Niesposziankę? Akurat teraz?”„;-) Tak, do zobaczenia”.Zmarszczyłam brwi, patrząc na wyświetlacz.

Chase nigdy nie używał emotikonów. Pokręciłamgłową… paranoja, zupełna paranoja. Muszęochłonąć, bo zwariuję. Chwyciłam kluczyki,wskoczyłam do mojego expedition i pojechałam doniego, żeby sprawdzić, co to za niespodzianka idlaczego wstał tak wcześnie. Starałam się nienarobić hałasu, żeby zakraść się do jego pokoju,nie budząc nikogo, kiedy usłyszałam szorstki głosBrandona:

– Cześć, Harper, gdzie byłaś wczoraj w nocy?

44/444

Odwróciłam się i zobaczyłam, że siedzi nakuchennym blacie z kubkiem kawy w ręku. Sercemi stanęło, kiedy spojrzałam w jego szare oczy.Chciałam wtulić się w jego ramiona i wymazać os-tatnich pięć miesięcy.

– Hmm… Myślałam, że to byłoby trochę dzi-wne. – Machnęłam ręką nad brzuchem.

– Ach, tak. – Utkwił wzrok w moim mały,okrągłym brzuszku. – Tak, chyba masz rację. Jaktam?

– Dobrze – powiedziałam łagodnie, uważnie ob-serwując jego twarz, kiedy wypowiadałamnastępne słowa. – Będzie chłopak.

Kiedyś, kiedy spędzaliśmy święta w Arizonie,siedziałam z jego mamą w kuchni, boso. Brandonzaczął się droczyć, że do pełnego obrazka brakujetylko tego, żebym była w ciąży. Rzuciłam w niegokuchenną rękawicą, przed którą się uchylił, a po-tem podszedł do mnie, objął i pocałował w szyję.Zapewnił, że żartował, ale powiedział, że kiedybędziemy mieli dzieci, chciałby, żeby chłopiec

45/444

dostał imię po jego tacie. Wtedy nie byłam gotowana rozmowę o małżeństwie, ale tego dnia panowałtaki radosny nastrój, że roześmiałam się iobiecałam, że dam mu chłopca najszybciej, jak sięda. Mimo że wszystko to było w żartach, na jegotwarzy pojawił się szeroki uśmiech, a w oczachbłysk. Ścisnęło mnie za serce na to wspomnienie.

Odetchnął ciężko i zamknął oczy, pewnie teżwspominając ten dzień.

– To, hmm… wspaniale, Harper. Cieszę się.Mój mały Gumiś odwrócił się i kopnął mnie

mocno i boleśnie. Westchnęłam i przysunęłamrękę do brzucha, bo do tej pory nie kopnął mnietak, żeby zabolało.

Brandon zeskoczył z blatu i podbiegł do mnie.– Nic ci nie jest? Co się stało?Roześmiałam się i odpędziłam go, machając

dłonią.– Nic takiego. Kopnął i trochę zabolało.

Zaskoczył mnie.– Nie wiedziałem, że mogą kopać aż tak mocno.

46/444

Przechyliłam głowę i uśmiechnęłam się doniego. Nie bardzo wiedziałam, skąd wie, że na tojeszcze za wcześnie.

– Lekarka powiedziała, że nieczęsto dzieci natym etapie się tak mocno poruszają, ale stwierdz-iła, że skoro jest taki zdrowy i trochę większy niżpowinien, najprawdopodobniej urodzi sięwcześniej. Skąd wiedziałeś?

Uśmiechnął się potulnie i pochylił głowę, cobardzo dziwnie wyglądało u faceta takiego jak on.

– Sprawdzałem.Zrobiło mi się ciepło na sercu.– Skąd wiedziałeś, w którym jestem miesiącu?– Słyszałem, jak Chase mówił Bradowi, na

kiedy masz termin. – Spochmurniał, a mój małyGumiś w tej samej chwili zaczął kopać delikatniej.

– O, znowu zaczyna! – Chwyciłam dłoń Bran-dona i położyłam sobie na brzuchu.

Nie wiem, dlaczego to zrobiłam, to nie byłowobec niego w porządku. Po cichu przeklinałamsię za to, że niechcący jeszcze bardziej zraniłam

47/444

Brandona, ale jego twarz się rozpromieniła, kiedywyszeptał, że czuje ruchy. Staliśmy tak przez kilkaminut, aż przypomniałam sobie, że Chase na mnieczeka i może nas tak zastać. Nie miał nic prze-ciwko temu, żeby chłopcy, z którymi mieszkał czypracował, głaskali mnie po brzuchu, ale na pewnoby się wściekł, gdyby zobaczył, że robi to Bran-don. Cofnęłam się, ale nie przestałam się do niegouśmiechać, żeby nie zachować się niegrzecznie.

– Czemu tak wcześnie wstałeś?Zamrugał, oderwał wzrok od mojego brzucha, a

potem wziął kubek.– Nie mogłem w nocy spać, więc rano

poszedłem surfować.– Dobre fale?– Przyzwoite. – Wzruszył ramionami. – A co ty

tu robisz tak wcześnie? Myślałem, że Chaseposzedł spać do rodziców?

– Nie, został. Napisał do mnie chwilę temu,żebym wpadła. No właśnie, chyba powinnam mudać znać, że jestem.

48/444

Brandon i ja zamieniliśmy ze sobą zaledwie paręsłów po zerwaniu, a szczerze mówiąc, z przyjem-nością usiadłabym na kanapie i gadała z nim godz-inami, tyle rzeczy chciałam mu powiedzieć.

Brandon skinął powoli głową i uśmiechnął sięprzelotnie.

– Miło było cię widzieć, Harper.– Ciebie też. – Przeszłam korytarzem do wyjś-

cia, odwróciłam się i zobaczyłam, że patrzy namnie ze smutną miną, taką samą, jak za każdymrazem, kiedy widziałam go przez tych kilka ostat-nich miesięcy. – Nie chciałam cię zranić, Brandon,mam nadzieję, że o tym wiesz.

Przeszłam szybko korytarzem i przekręciłamgałkę drzwi pokoju Chase’a. Były zamknięte, więczapukałam i stałam przez kilka sekund, przykłada-jąc ucho do drzwi i nasłuchując ruchu. Nie było nicsłychać, więc pewnie znowu zasnął, bo tyle czasuzajęła mi droga. Westchnęłam, odwróciłam się iwróciłam do kuchni, gdzie Brandon mył kubek.Odwrócił się i zdziwił się na mój widok.

49/444

– Myślałem, że idziesz…?– Ma zamknięte drzwi, pewnie znowu zasnął.– Och. – Zerknął w stronę korytarza po prze-

ciwnej stronie salonu, który prowadził do jegopokoju, a potem znów na mnie. – Może zrobić ciśniadanie? Nie mam żadnych planów na dzisiaj.

– Nie przejmuj się mną, jadłam już. Chybapójdę…

Drzwi w głębi korytarza się otworzyły, a mniezatkało, kiedy zobaczyłam Trish wychodzącą wsamej bieliźnie i ulubionej koszuli koncertowejChase’a. Przetarła oczy i przeciągnęła się tak, żekoszula się zadarła.

– Ktoś pukał? – spytała zamroczona.O. Mój. Boże. Za Chiny nie uwierzę, że wyszła

z pokoju Chase’a. Zerknęłam szybko na Brandona,który poczerwieniał na twarzy ze złości i wpatry-wał się w korytarz, a potem pędem minęłam Trish iwparowałam do pokoju Chase’a, do którego drzwibyły teraz szeroko otwarte. Chase spał w samychbokserkach, z ręką wyciągniętą tam, gdzie, jak się

50/444

domyślałam, przed chwilą znajdowało się ciałoTrish. Całe powietrze uszło mi z płuc i musiałamchwycić się framugi drzwi jedną ręką, a drugąklamki, żeby utrzymać się na nogach.

– Harper? – szepnął Brandon za mną.Odwróciłam się i łzy zaczęły spływać mi po

twarzy, kiedy go zobaczyłam. Tak strasznie gozraniłam, zdradziłam i zdeptałam, chociaż on nig-dy nie zrobił mi nic złego, tylko mnie kochał.Teraz to ja patrzyłam na mojego chłopaka i ojcamojego nienarodzonego jeszcze dziecka po nocy zinną kobietą. Spodziewałabym się uśmieszku natwarzy Brandona, tego, że powie, że karma jestwredna, i na to właśnie zasługiwałam. Tymczasemon patrzył na mnie ze zmartwioną miną, za towzrokiem mordercy spoglądał na Chase’a.Słaniając się na nogach, odsunęłam się od nichobu, przeszłam przez korytarz i stanęłam jak wrytana widok Bree. Stała po przeciwnej stronie salonuz Konradem; oboje wyglądali, jakby się dopieroobudzili i nie rozumieli, co Trish robi w kuchni.

51/444

Bree zamrugała na mój widok, Brandon znów stałza mną, a jej oczy otworzyły się szeroko, kiedy po-woli odwracała głowę w stronę kuchni.

– Ty suko! – pisnęła i rzuciła się w stronę Trish.Konrad ledwie zdołał przytrzymać ją za ręce iprzycisnął ją sobie do piersi. – Ty dziwko! Onabędzie mieć dziecko!

Bolesny szloch wyrwał mi się z piersi, kiedyTrish uśmiechnęła się szyderczo do mnie, a potemdo Breanny.

– Muszę… Muszę iść… – Wyjęłam z torebkikluczyki i wypuściłam je, ale zanim zdążyłam sięschylić, żeby je podnieść, zrobił to za mnie Bran-don, który odprowadził mnie szybko do drzwi.

Poszedł ze mną do samochodu i otworzył drzwipasażera.

– Wsiadaj, nie pozwolę ci prowadzić.– Harper! – krzyknęła Bree, biegnąc przez pod-

jazd. – Harper, nic ci nie jest?– Jak może mi nic nie być? Myślałam, że ich

obserwujesz!

52/444

– Obserwowałam, przysięgam! Obojemyśleliśmy, że poszedł na noc do mamy, więcpołożyliśmy się spać.

Zakryłam twarz dłońmi i oparłam się w fotelu.– Boże, wiedziałam, że to się tak skończy.– Odwiozę cię do mamy, Harper.– Nie mogę, Bree, nie mogę tam jeszcze jechać.

Nie mogę jej o tym powiedzieć.Rozpięła mi pas i objęła mnie, a jej drobna

postać drżała od szlochu.– Nie mogę w to uwierzyć. Harper, tak mi

przykro. Przysięgam, że ich obserwowałam,przysięgam!

– Wierzę ci, to nie twoja wina. – Oparłam jejgłowę na ramieniu. – Wiedziałam, że mniezostawi.

– Wykastruję go za to, Harper!Wzięłam głęboki oddech i skuliłam się w fotelu.– Bree, daj spokój. To była jego decyzja. Byłam

głupia, że myślałam, że chce ze mną być i wy-chowywać dziecko. – Bree chciała coś powiedzieć,

53/444

ale nie dopuściłam jej do głosu. – Możesz pow-iedzieć mamie i tacie? Ja nie potrafię im na raziespojrzeć w oczy i chyba nie mogę do nichzadzwonić.

– Dokąd pojedziesz? – spytała ze ściśniętymgardłem.

– Nie wiem. Chyba do domu, ale jeszcze nieteraz. Nie zniosłabym, gdybym w tej chwili naniego wpadła.

Zerknęła podejrzliwie na Brandona na siedzeniukierowcy, a potem znów na mnie.

– Zadzwoń do mnie. Nie zostawiaj nas tylkodlatego, że on narozrabiał. Wszyscy cię kochamy,Harper.

– Nie zostawię, obiecuję. Potrzebuję tylko parugodzin, żeby wszystko przemyśleć. Do zobaczeniawieczorem. Kocham cię, Bree.

– Ja ciebie też, przyjaciółko. – Ścisnęła mnie zarękę, a potem zatrzasnęła drzwi i cofnęła się doKonrada ze łzami na twarzy.

– Jedź, Brandon, proszę. Wszystko jedno gdzie.

54/444

Uruchomił silnik i wyjechał z dzielnicy. Telefonmi zadzwonił, nim zdążyliśmy przejechać jednąprzecznicę: wiadomość od Chase’a. Wbrewzdrowemu rozsądkowi otworzyłam ją i zakryłamręką usta, żeby stłumić szloch.

– Harper?!– Jedź!Wyłączyłam telefon i rzuciłam go na tył sam-

ochodu. Głośno uderzył w siedzenie. Zamykanieoczu nie pomagało, widziałam tylko te cholernezdjęcia, więc otworzyłam oczy na siłę ipróbowałam się skupić na każdym mijanym domu,drzewie, latarni i samochodzie. Nie działało.Widziałam tylko Chase’a i Trish, jego dłońtrzymającą jej nagą pierś, zaciśnięte powieki,złączone wargi. Następne zdjęcie: jego wargi na jejszyi, jej odchylona głowa i wargi rozchylone w ek-stazie. Głowa Chase’a i wszystko, co poniżej, znaj-dowały się poza zdjęciem, ale jego ręka leżała najej ciele tak, że nie miałam żadnych wątpliwości,gdzie się znajdowała. Jakaś cząstka mnie

55/444

dostrzegła ironię tego, że to Brandon odwoził mnieod domu po tym, jak zobaczyłam zdjęcia z tele-fonu Chase’a, ale teraz było inaczej. Brandonwcale mnie nie zdradził, Amanda wysłała swojezdjęcia, żeby doprowadzić do naszego zerwania.Chase za to na pewno miał nieczyste sumienie ibył na zdjęciach, które przed chwilą dostałam, anasz związek był na o wiele poważniejszym etapieniż tygodniowy związek z Brandonem.

– Co to było? – spytał Brandon po kilkuminutach jazdy.

Patrzyłam na drogę przed nami, a potem przezboczną szybę. Odpowiedziałam dopiero pominucie.

– Ich wspólne zdjęcia.Wiedziałam, że zrobiła je Trish, bo miała

wyciągniętą rękę i byłam pewna, że to ona wysłałaje z jego telefonu, ale to niczego nie zmieniało.Stało się.

Prawa dłoń Brandona zacisnęła się nakierownicy, aż palce mu pobielały, lewą przeczesał

56/444

potargane włosy, i przesunął ją po twarzy, aż doust.

– Przykro mi, Harper.Prychnęłam i odwróciłam się do niego.– Dlaczego? Zasłużyłam na coś takiego, to samo

zrobiłam tobie.– Nie, nieprawda – powiedział. – Nie zasłużyłaś

na to. – Zaparkował i wyłączył silnik.– Gdzie jesteśmy? – Spojrzałam na klif nad

oceanem; widok był piękny, nad krawędzią stałyławki.

– Często tu przyjeżdżałem po tym, jak dowiedzi-ałem się o tobie i Chasie. Przykro mi, mogę cię za-brać gdzie indziej, ale nie wiedziałem, gdziemożemy pojechać.

– W porządku.– Hmm, jeżeli chcesz sobie posiedzieć na

zewnątrz, ja tu poczekam. A jeżeli woliszposiedzieć w samochodzie, wyjdę.

– Wysiądę, a ty nie musisz tu zostawać,Brandon.

57/444

– Będę tutaj. – Delikatnie ujął moją dłoń. – Damznać Bree, gdzie jesteśmy.

Kiedy spojrzałam na nasze dłonie, wypuścił mo-ją, a swoje położył na kierownicy.

Skinęłam głową, rozpięłam pas i poszłam dojednej z ławek. Siedziałam na niej, krzycząc wduszy. Krzyczałam na Trish za to, że bez przerwylatała za moim chłopakiem i wszystko zniszczyła.Krzyczałam na Chase’a, że zrobił to naszemusynowi, złamał mi serce i zostawił mnie dla innejkobiety, chociaż obiecał, że tego nie zrobi. A na-jbardziej krzyczałam na siebie za to, że zraniłamBrandona i byłam na tyle głupia, żeby myśleć, żeChase i ja możemy być razem do końca. Kiedyzłość ustąpiła, z całą mocą powrócił ból. Płakałam,trzymając się za brzuch i obiecywałam naszemusynowi, że zadbam o to, żeby miał idealne życie.Byłam przygotowana na życie z dzieckiem, takie,w które Chase nie chciał się angażować, ale wciągu ostatnich dwóch miesięcy tak przekonującoodgrywał rolę przyszłego taty, że bolała mnie

58/444

myśl, że jednak będę sama. Cokolwiek mówiliClaire i Bree, Chase był ich rodziną i liczył się na-jbardziej. Nie wiedziałam, czy nadal będę tam milewidziana i przez kilka chwil panikowałam, dokądpójdę, ale wiedziałam, że kiedy przyjdzie pora,zabiorę z powrotem moje pieniądze z konta i po-jadę tam, gdzie będę chciała. Wymyślę coś i jakośsobie poradzimy. Mój Gumiś i ja. Płakałam, ażwypłakałam wszystkie łzy, a potem siedziałamjeszcze chwilę, próbując dojść do ładu z tym, cosię wydarzyło i ze świadomością, że od tej porywszystko się zmieni.

Brandon usiadł obok mnie.– Muszę cię zabrać, żebyś coś zjadła – odezwał

się łagodnie.Mówił poważnie? Jedzenie było ostatnią rzeczą,

o jakiej myślałam.– Nie jestem głodna.– Rozumiem, że nie jesteś – westchnął i odwró-

cił mi głowę tak, żebym na niego patrzyła. – Alejesteś w ciąży, Harper, i musisz coś zjeść.

59/444

– Mówiłam ci w domu, jestem po śniadaniu.– Jest prawie piąta. – Ton jego głosu był ła-

godny, ostrożny.Szybko zerknęłam na niego i zachodzące słońce.

Miał rację, przesiedzieliśmy tu ponad osiem godz-in. Teraz, kiedy wiedziałam, ile czasu upłynęło, za-częłam czuć, że mam sztywne plecy, boli mniepupa i burczy mi w brzuchu. Próbowałam się pod-nieść, ale było mi ciężko, za długo siedziałam wjednej pozycji. Brandon objął mnie w pasie, po-ciągnął do góry i pomógł mi przejść do samocho-du. Pojechaliśmy do Panera. Brandon zaprowadziłmnie do stolika z tyłu i siedział w milczeniu,dopóki nie zjadłam prawie całej kanapki.

– Chcesz o tym porozmawiać?Claire powtarzała mi dziesiątki razy, odkąd „ad-

optowali” mnie do swojej rodziny, że naprawdęmuszę zacząć dzielić się moimi uczuciami. Pow-iedziała, że to duszenie wszystkiego w sobiekiedyś mnie zabije. Wtedy się z niej śmiałam, jed-nak zaczęłam się coraz bardziej otwierać i byłam

60/444

zaskoczona tym, o ile lepiej się dzięki temupoczułam.

– Hmm, chyba tak. – Patrzyłam na cierpliwąminę Brandona przez kilka minut, żeby się upewn-ić, czy nie rozpłaczę się w restauracji. Pewnie dlat-ego zabrał nas na koniec sali. – Jestem zła. Nietylko z powodu siebie samej, ale ze względu nadziecko. Że mnie zostawia, to jedno, ale co innego,że zostawia syna. Nawet gdyby powiedział, żemimo wszystko chce być obecny w jego życiu,kiedy się urodzi, zawsze bym się martwiła, że wkońcu jego też zrani. Chcę, żeby dziecko miałooboje rodziców, którzy kochają je i siebie. Ty torozumiesz lepiej niż ktokolwiek.

Brandon tylko skinął głową.– Jestem zła, że to zrobił, ale chyba nie powin-

nam. Od samego początku wiedziałam, że Chasenie jest facetem do związku, a potem, po tymgłupim weekendzie z nim, odpychałam go odsiebie, bo wiedziałam, że pewnego dnia mniezostawi. Od dnia, kiedy go poznałam,

61/444

odpychaliśmy się nawzajem, a on przez długi czasmnie ignorował. Jego rodzina powiedziała mi, żerobił to dlatego, że byłam z tobą, a on nie mógłtego znieść. Ale dowiedziałam się o tym dopieropo naszym zerwaniu, a nawet wtedy nie mogłam wto uwierzyć. – Wiedziałam, że nie powinnam nicwięcej mówić, ale w tej chwili nie byłam w staniesię już powstrzymać. Chciałam powiedzieć Bran-donowi o wszystkim i wyglądało na to, że zrobię towłaśnie teraz. – Od razu żałowałam tego weekenduz nim, nie mogłam uwierzyć, że zrobiłam ci cośtakiego. Byłam w tobie taka zakochana. – Zasz-lochałam lekko, odkaszlnęłam i wzięłam głębokioddech, żeby się uspokoić. – I z jakiegoś głupiegopowodu w nim też byłam zakochana. Od zawsze, inienawidziłam tego. Chciałam wyrzucić go zmyśli, z serca i z życia. Chciałam tylko ciebie. Alenarobiłam bałaganu, poddałam się i spróbowałambyć z nim, chociaż wiedziałam, że w końcu zranito nas oboje, ciebie i mnie. Kiedy wróciłeś z Ari-zony, przyrzekłam, że nigdy więcej nie zrobię

62/444

niczego przeciw tobie, że będę cię kochać ipostaram się zasłużyć na twoją miłość. Niestety,jak zauważyłeś, nie mogłam przestać o nimmyśleć. Doprowadzało mnie to do szaleństwa:myślenie o tobie i naszej przyszłości, myślenie otym, jak bardzo nie mogę znieść Chase’a. Alewiedziałam, czego chcę, i było to życie z tobą.Zaczęło do mnie docierać, że nie zapomnę o nim,dopóki nie zamknę za sobą tego rozdziału, jednakjakaś część mnie bała się tego, co się stanie, kiedygo znowu zobaczę.

Brandon nadal milczał, ale jego oczy lśniły odłez, które starał się powstrzymać.

– A potem dowiedziałam się, że jestem w ciąży iwiedziałam, że to kara za to, co ci zrobiłam. Jakbywszechświat nie chciał mi puścić płazem mojejwiny, i moich sprzecznych uczuć. Musiałam za tozapłacić. Musiałam powiedzieć ci od razu, już i taknie mogłam znieść tego, że ukrywam przed tobąten weekend, a teraz w dodatku nie dałoby się goukryć. Zasługiwałeś na to, żeby dowiedzieć się

63/444

wcześniej od niego, zasługiwałeś na to, żebyusłyszeć to ode mnie, zanim zobaczysz wszystkoczarno na białym i skojarzysz co trzeba. I zasługi-wałeś, żeby mieć trochę czasu na to, żeby ochłonąći się otrząsnąć, zanim powiem Chase’owi ibędziesz musiał patrzeć na nas razem.

– Czas niczego nie zmienił, Harper – przerwałna chwilę. – Zastanawiałem się jednak nad czymś,a teraz, kiedy cię posłuchałem, jestem bardziejzdezorientowany niż przedtem. Nie musisz miodpowiadać, jeżeli nie chcesz.

– Jestem ci winna wyjaśnienie.Przesunął dłońmi po twarzy, zacisnął jedną na

drugiej pięści i oparł o nie czoło.– Rozumiem, że kochasz Chase’a, a kiedy

byliśmy razem, kochałaś nas obu, ale nie chciałaśzrobić tego następnego kroku. Nie przeszkadzałomi czekanie tak długo, jak będzie trzeba,myślałem, że nie jesteś gotowa, a potem nagleokazało się, że jesteś w ciąży z Chase’em.Dlaczego z nim mogłaś to zrobić, a ze mną nie? A

64/444

potem nie chciałaś ze mną być, chociaż mówisz, żepragnęłaś życia ze mną, nie z nim? Po prostu nierozumiem.

Wiedziałam, że to go zaboli.– Nie byłam gotowa, a potem wydarzyła się ta

noc z Chase’em i coś zaskoczyło. Pamiętam, żepomyślałam: właśnie dlatego nigdy nie udało misię zrobić tego następnego kroku z tobą.

Brandon skrzywił się, zagryzając wargi.– Przepraszam, Brandon! Tak mi przykro. Ch-

ciałam być z tobą do końca szczera.– Nie, mów dalej. Muszę to wiedzieć. –

Zauważył, że obserwuję jego twarz, zastanawiającsię, czy powinnam mówić dalej. – Harper, proszę,nie ukrywaj niczego.

Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam od miejsca,w którym przerwałam.

– Cóż, kiedy wróciłeś, nie mogłam się zmusić,żeby to z tobą zrobić. Wiedziałam już, z kim chcębyć, ale wmawiałam sobie, że nie mogę tegozrobić Chase’owi. Bałam się, że jeżeli postanowię

65/444

być z tobą, zrobię to tylko po to, żeby oczyścićsumienie. To nie była prawda, ale nie mogłabymuprawiać z tobą seksu po tym, jak byłam zChase’em, głównie dlatego, że byłeś przekonany,że jestem dziewicą i byłeś wobec mnie taki cierpli-wy. Tamtej nocy, kiedy już byłam gotowa, zadz-wonił Postrach i to mnie zabolało. To dlategobyłam taka sfrustrowana, że mimo wszystko niemogłam z tobą być. Odebrałam to jako znak, żepowinnam poczekać. Pomyślałam wtedy, żedopóki nie dowiesz się prawdy, nie mogę ci pow-iedzieć, że jestem gotowa. Oczywiście, nie miałampojęcia, jak ci o tym powiedzieć, ani czy w ogólepowinnam. A potem, nagle, przestało to miećjakiekolwiek znaczenie, musiałam ci wyjaśnić, cosię stało, chociaż wiedziałam, że to cię przybije.

– Miałaś rację.– Chciałabym, żebyś wiedział, jak strasznie

żałuję.– Dlaczego mówisz mi o tym wszystkim teraz,

Harper? Przez to, co zrobił Chase?

66/444

Ścisnęło mnie w żołądku na myśl o nim i oTrish.

– Nie, od dawna chciałam z tobą o tymporozmawiać. Ale nie wiedziałam jak, ani czy wogóle, i nie sądziłam, że dasz mi szansę, nawetgdybym próbowała. I szczerze mówiąc, Chase pil-nował, żebyśmy się nie widywali.

– Dlaczego? Przecież mnie dla niego zostawiłaś,mieliście mieć dziecko.

Wzruszyłam ramionami. Brandon wiedział,dlaczego, nie musiałam mówić tego na głos.

– Spotykałeś się z kimś?– Nie – parsknął, pokręcił głową i zerknął w

stronę innych stolików, a potem znów spojrzał namnie. – Nie wiem, jak to możliwe, że chyba nigdyto do ciebie nie dotarło, ale ja byłem w tobie sza-leńczo zakochany, Harper.

– Wiedziałam o tym – powiedziałam łagodnie.– Nigdy nikogo nie kochałem tak, jak ciebie i

wiem, że było za wcześnie o tym myśleć, alewiedziałem, że kiedyś się z tobą ożenię.

67/444

Umawiałem się z wieloma dziewczynami, zparoma byłem w dłuższych związkach, ale żadnanie mogła równać się z tobą. Z tego nie da się takłatwo otrząsnąć, choćby się bardzo chciało. – Wz-iął głęboki oddech, twarz mu spochmurniała i mil-czał przez chwilę. – Dalej nie wyobrażam sobieżycia z nikim innym. Dalej cię kocham, Harper,razem z twoim dzieckiem.

Dlaczego musiał mi coś takiego powiedzieć? Tarozmowa nie byłaby dobra w żadnym czasie, aleteraz, po tym, co się stało z Chase’em, byłaniebezpieczna. Jeżeli tego nie zakończę, za kilkaminut mogę się znaleźć w ramionach Brandona.Nie mogę ulec syndromowi księcia na białymkoniu, chociaż związek z Brandonem nigdy na tymnie polegał. Kocham Brandona, ale zraniłam go,wiążąc się z Chase’em, a teraz Chase zranił mnie.Nie mogę wrócić do Brandona tylko dlatego, żespławił mnie Chase. Byłabym jak piłeczka ping-pongowa, skacząc w tę i z powrotem, do tego, zkim w danej chwili mi wygodniej.

68/444

– Ja też cię kocham. Mam nadzieję, że kiedyśożenisz się z kimś tak cudownym jak ty. Bezgran-icznie kogoś uszczęśliwisz, Brandon i jestempewna, że znienawidzę tę kobietę za to, że cię ma –uśmiechnęłam się do niego łagodnie. – Prze-prowadziłam się do San Diego po to, żeby uciec odmojego życia i zrozumieć, kim jestem, a nawet niedałam sobie takiej szansy. Poznałam cię parę ty-godni po przeprowadzce i od razu się w tobie za-kochałam. Bałam się, że moje uczucia są takie sil-ne tylko dlatego, że z tobą się pierwszy raz po-całowałam, byłeś moim pierwszym chłopakiem,pierwszą miłością… ale oboje wiemy, że to nie oto chodzi. Było między nami coś wyjątkowego.Spieprzyłam to, kiedy właściwie od razu związa-łam się z Chase’em. Muszę się dowiedzieć, kimjestem, nie będąc w związku, zanim spróbuję kole-jnego. A ty powinieneś znaleźć kogoś, kto będziecię traktował lepiej niż potraktowałam się ja. Mus-isz żyć dalej, Brandon.

69/444

Wstałam i poprawiłam sobie pasek torebki naramieniu. Brandon też wstał i niepewnie przytuliłmnie na długą chwilę. Starałam się zapamiętaćciepło jego ramion, jego pierś, poruszającą się podmoją głową przy każdym oddechu.

– Na dobry początek muszę przestać uciekać odwszystkiego i wszystkich. Możesz mnie odwieźćdo domu? Muszę porozmawiać z mamą i z tatą ispotkać się z Chase’em. O ile tam jest.

Brandon ze smutnym uśmiechem puścił mnie iwyprowadził z restauracji. Poza jego krótkim tele-fonem do Konrada, żeby spytać, czy może się znim zabrać, kiedy odwiezie mnie do domu, drogaupłynęła w milczeniu. Nie była to jednak krępującacisza, bo oboje zbyt byliśmy pogrążeni we włas-nych myślach, żeby choć próbować nawiązać roz-mowę. Brandon zajechał na podjazd, wysiadł ischylił się nad tylnym siedzeniem, żeby znaleźćmój telefon, który mi oddał. Nadal milczeliśmyprzez parę chwil, patrząc gniewnie na samochódChase’a, a potem ruszyłam w stronę drzwi.

70/444

– Obiecasz mi coś, Harper?– Zależy co – odpowiedziałam uczciwie.Na jego twarzy na sekundę pojawił się sek-

sowny uśmieszek, ale po chwili znów spoważniał.– Jeżeli się z tym uporacie, nie wracaj do niego

tylko dlatego, że jest ojcem dziecka.Spojrzałam w jego ciemnozielone oczy z

nadzieją, że uwierzy w moją odpowiedź.– Obiecuję.– Poczekam tu na Konrada, chyba lepiej, żebym

w tej chwili nie spotkał Chase’a.– Dziękuję za wszystko, Brandon, do

zobaczenia. – Uściskałam go i pozwoliłam mu ująćw dłonie moją twarz na kilka sekund, a potempodeszłam do drzwi.

– Harper?! – Zmartwiony głos Bree dobiegł domnie, zanim ją zobaczyłam. Rzuciła mi się naszyję, uważając na brzuch. – Tak się o ciebiemartwiłam.

– Brandon nie dzwonił?

71/444

– Dzwonił, ale to nie to samo. – Odsunęła się, aja zauważyłam, że ma twarz całą we łzach.

– Przepraszam, Bree, naprawdę potrzebowałampobyć sama.

– Rozumiem.Konrad stanął za nią i cmoknął ją w policzek, a

potem przytulił mnie lekko i pocałował w głowę.– Czeka przed domem?Skinęłam głową.– Odwiozę go, dziecko… przykro mi, że tak się

stało.Roześmiałam się lekko.– Wiesz, skoro sama będę miała dziecko, nie

wiem, czy możesz dalej nazywać mnie dzieckiem.Poza tym jesteś tylko dwa miesiące starszy odemnie.

Bree i Konrad przewrócili oczami na mojąnieudolną próbę rozładowania atmosfery.Pocałowali się szybko i Bree chwyciła mnie zaręce, kiedy Konrad wychodził.

72/444

– Jesteś gotowa czy potrzebujesz więcej czasu?Nie będzie cię nękał.

– Nie, muszę to zrobić.Weszłyśmy do salonu i niewiele brakowało,

żebym stchórzyła, kiedy zobaczyłam Chase’a nakanapie. Uniósł głowę, kiedy usłyszał, że wchodzi-my, i chciał wstać, ale Robert go powstrzymał.Oczy miał zapuchnięte i czerwone, policzki ciąglemokre. Robert próbował uśmiechnąć się do mnieciepło, ale wyszedł mu tylko grymas, a Claire wy-glądała jak wrak człowieka. Objęła mnie i sięrozpłakała.

Nie od razu to do mnie dotarło, dopiero kiedyprzypomniałam sobie, jak Bree martwiła się, że niewrócę, uświadomiłam sobie, dlaczego inni też sąprzejęci. Mama i tata myśleli, że odeszłam, zabi-erając ze sobą ich wnuka.

– Mamo, nie zabiorę ci wnuka, obiecuję –wyszeptałam tak, żeby słyszała tylko ona, i ob-jęłam ją w pasie.

73/444

– Och, kochanie, cieszę się, ale nie tym sięmartwiłam. Cierpię razem z tobą, Harper, kochamcię jak własną córkę. – Pocałowała mnie wpoliczek, a potem wyszli we troje, zostawiającmnie w pokoju sam na sam z Chase’em.

– Skarbie…– Nie. Mów. Tak. Do. Mnie – syknęłam przez

zaciśnięte zęby.– Harper, proszę… Namieszałem. – Wydobył

mu się z gardła zdławiony szloch, a łzy z oczu za-częły płynąć mocniej. – Nic nie pamiętam, musiszuwierzyć, że nie zrobiłbym ci tego.

– Dlaczego ona, Chase? Nienawidzę jej! Jakmogłeś mi to zrobić? Jak mogłeś zrobić tonaszemu dziecku?! – Opadłam na fotel, niespuszczając oczu z Chase’a.

– Nie zrobiłem tego, to znaczy… nie wiem, nicnie pamiętam! Byłem na imprezie, a potem pam-iętam tylko to, że obudziłem się, bo krzyczeli namnie Breanna i Konrad, a Trish była ze mną w

74/444

łóżku. Ale przysięgam, że nie chciałem jej tknąć,nie dotknąłbym żadnej! Kocham cię!

Więc ta dziwka położyła się z powrotem do jegołóżka, kiedy wszyscy wyszliśmy, zupełniezdruzgotani? Świetnie.

– Naprawdę myślisz, że w to uwierzę? Wiesz, coo niej myślę, Chase, a mimo wszystko zapraszaszją na imprezę, na której mnie akurat nie ma?Wszyscy byli przekonani, że w nocy wróciłeś domnie, a tymczasem ona sobie wychodzi rano ztwojej sypialni, w twojej koszuli, a ty leżysz prak-tycznie nagi w łóżku?

– Nie zapraszałem jej, to ona zapraszała mnieciągle do siebie, a ja jej odmówiłem, tłumacząc sięimprezą. Nie wiedziałem, że się zjawi.

– Dlaczego musiałeś wymawiać się imprezą?Dlaczego ja nie byłam wystarczającym powodem?Powinieneś był jej powiedzieć dawno temu, że maz tym skończyć, że jesteś w związku, będzieszojcem i takie flirtowanie nie jest w porządku! A typozwoliłeś jej się uwodzić i zapraszać do niej w

75/444

środku nocy. Kiedy ja byłam w pobliżu, ona wisi-ała ci u ramienia, a ty myślisz, że uwierzę, że niespałeś z nią, kiedy mnie nie było?

– Myślałem, że jest lesbijką! Ale za nic nieprzespałbym się z nią, skarbie, musisz miuwierzyć!

– Cały czas się tego trzymasz? Właśnie dlategoci nie wierzę, że nawet nie jesteś w stanie pow-iedzieć mi prawdy, chociaż wiesz, że widziałamzdjęcia.

Mina mu spochmurniała jeszcze bardziej, ot-worzył szeroko oczy.

– Jakie zdjęcia? – wyszeptał, przerażony, akiedy nie odpowiedziałam, zerwał się z kanapy iryknął tak donośnym głosem, że mało brakowało,żebym zakryła sobie uszy: – Jakie zdjęcia,Harper!?

– Przestań, Chase. Zostały zrobione i wysłane ztwojego telefonu.

Wyszarpnął sobie telefon z kieszeni i sprawdzałgo przez chwilę.

76/444

– Nic nie widzę – wymruczał.Włączyłam mój telefon i odczekałam, aż przest-

anie brzęczeć od dziesiątek wiadomości i inform-acji na poczcie głosowej od Chase’a, Bree i mamy.Kiedy skończył, otworzyłam wiadomości odChase’a i przeszukałam te, które wysłał mi rano poobudzeniu, aż doszłam do zdjęć. Wyciągnęłamtelefon i czekałam, aż go weźmie. Chwycił godrżącą ręką i po chwili, która wydawała sięwiecznością, wziął głęboki oddech.

– O, Boże. Nie. Nie. Nie zrobiłem tego. – Nogisię pod nim ugięły i upadł na podłogę.

– Jak widać, zrobiłeś. – Głos mi drżał, alepanowałam nad sobą.

– Nic nie pamiętam! Nie zrobiłbym ci tego!Wiesz, że cię kocham!

– Może byłeś aż tak pijany.– Nie piłem wczoraj, przysięgam! Spytaj Bree!– Chase. – Mój głos był cichy, właściwie ła-

godny. – Przestań mnie okłamywać.

77/444

– Nie kłamię! – Przysunął się do mnie i chwyciłza uda. – Proszę, uwierz mi!

Zsunęłam jego dłonie i wzięłam głęboki wdech.– Chase, jeżeli nadal chcesz być obecny w życiu

dziecka, będę się bardzo cieszyła. Ale nie mogępozostać dalej w tym związku, o którym obojewiemy, że od początku był skazany na porażkę.

– Nieprawda!– Nie potrafię ci zaufać, Chase. Zwłaszcza po

tym.– Harper. Nie zrywajmy ze sobą. – Ujął moje

dłonie w swoje, drżąc na całym ciele. – Miałemzamiar ci się oświadczyć po jutrzejszymzakończeniu!

Wzdrygnęłam się na myśl o tym, że chciał mnieprosić o rękę, zdradzając mnie za plecami.

– Musimy. Ty, jak widać, dalej chcesz żyćdawnym życiem, a ja nie chcę się zastanawiać, corobisz, kiedy nie ma mnie przy tobie.

– Nie chcę dawnego życia! Nie chcę niczego bezciebie! Jesteś dla mnie wszystkim, Harper. Ty i

78/444

nasze dziecko jesteście dla mnie wszystkim. – Jegogłowa opadła mi na kolana, a ciałem zacząłwstrząsać szloch.

Siedziałam tak w milczeniu, palcami przecze-sując jego zmierzwione, jasne włosy, aż sięuspokoił i znów spojrzał mi w oczy.

– Może za jakiś czas, kiedy będziesz miał możli-wość przemyśleć sobie, czego chcesz, damy sobiejeszcze jedną szansę.

– Księżniczko, proszę, proszę, nie rób tego. Niemogę cię stracić.

– Nie musisz – wyszeptałam. – Możemy po-zostać przyjaciółmi, możesz być na wszystkichlekarskich wizytach, a ja dalej będę tu mieszkać,jeżeli tego chcesz. Ale, Chase, złamałeś mi serceprzez coś, co prawdopodobnie okaże się jednąnocą z Trish. Dlatego nie mogę być już twoja. Niechcę być naiwną dziewczyną, która siedzi w domuz dzieckiem, kiedy ty się zabawiasz z innymikobietami.

– Nie zrobię tego. Chcę tylko ciebie.

79/444

Siedziałam tak przez chwilę, skupiając się natym, żeby oddychać głęboko.

– Będzie mnie to bardzo dużo kosztowało, żebyznów ci uwierzyć, Chase, ale chcę ci dać szansę,żebyś zdobył moje zaufanie. Będziemy jednak mu-sieli zacząć jako przyjaciele.

– Nie chcę być tylko twoim przyjacielem,Harper!

– To albo nic, Chase. – Dla dobra nas obojgastarałam się panować nad głosem.

– Kochanie, tak mi przykro. Przyrzekam, że niezrobiłbym ci czegoś takiego. Nie pamiętam nic zzeszłej nocy.

– Powiedziałam, że dam ci szansę, jeżeli tegochcesz. Ale potrzebuję kilku dni, zanim zaczniemypróbować się przyjaźnić. Ja naprawdę cierpię,Chase. Potwierdziły się wszystkie obawy, jakie mi-ałam od początku naszego związku. Nie bardzowiem, jak sobie z tym wszystkim poradzić.

Pocałował mnie mocno i ujął moją twarz wdłonie.

80/444

– Dojdę do tego, jak to się stało. Kocham cię,Harper, bardziej niż sobie wyobrażasz. – Znówprzysunął wargi do moich, a ja pozwoliłam, żebytak trwał przez kilka chwil. Nie mogłam siępowstrzymać, nie wiedziałam, czy kiedykolwiekjeszcze tego zaznam.

Zadzwonił telefon Chase’a, przerywając nam tęchwilę. Chciał odrzucić rozmowę, ale po chwilinamysłu odebrał.

– Do cholery, coś ty mi zrobiła?! Masz pojęcie,co zrobiłaś?! – Wpadł do kuchni, czerwony natwarzy ze złości. – Nie! Zrujnowałaś mi życie, ro-zumiesz?! Nie przepraszaj mnie, do cholery! Je-dyną osobą, jaką powinnaś przepraszać, jest Harp-er, ale jeżeli kiedykolwiek będziesz próbowała sięz nią skontaktować, albo ze mną, zamienię ci życiew piekło! – Rozłączył się i rzucił iPhone’em ościanę, rozbijając obudowę, której kawałki pol-eciały w moją stronę. – O Boże, Harper,przepraszam!

81/444

Skuliłam się na krześle, kiedy do mnie podszedł.Dalej wyglądał tak, jakby miał kogoś zabić. Kiedyzauważył, że się poruszam, mina mu zrzedła, złośćszybko znikła.

– Muszę iść, zanim jeszcze gorzej namieszam. –Musnął mnie opuszkami palców po twarzy. – Prze-praszam za wszystko. Nie wiem, jak to wyrazić,Harper, tak bardzo mi przykro. Proszę, nie skreślajnas. Jakoś odzyskam twoje zaufanie, tylko tego nierób.

– Nie utrudniaj tego, wiesz, co czuję. Daj mikilka dni, zobaczymy, czy uda nam się zacząć nanowo od przyjaźni. Bez względu na to, co się znami stanie, Chase, chcę, żebyś był w jego życiu.

– Kocham cię, Księżniczko. – Ze łzami spływa-jącymi po policzkach pocałował mnie przelotnie iwyszedł.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk10QndAYAtqGXARYQhtHW8VbAdHKFh2Bmo=

82/444

Rozdział 3

Nie docierało do mnie, że to koniec i że zbierająsię wokół nas ludzie, aż Bree mnie pociągnęła,żebym wstała. Patrzyłyśmy na siebie, nie wiedząc,co powiedzieć, nie wiedząc, co robić. Mamaściskała nas obie za ręce, jakby trzymała się linyratunkowej, a tata stał za nią, trzymając ją za rami-ona, żeby ją wesprzeć. Podszedł ktoś z dalszejrodziny i rozdzieliliśmy się, żeby przyjąć kondol-encje. W większości ich nie znałam, ale oni znalimnie. Wszyscy obecni w kościele mieli mokreoczy, ale kiedy patrzyli na mój brzuch albo kładlina nim rękę, zaczynali płakać jeszcze bardziej.Wszystkim wydawało się zbyt ciężkie to, że noszę

jedyny jego kawałek, który został na tym świecie.Cząstkę Chase’a.

Minęły cztery dni od wypadku.Cztery dni, odkąd powiedział, że mnie kocha, a

ja nie odpowiedziałam mu tym samym.Cztery dni od jego śmierci.

Dwadzieścia minut po wyjściu Chase’a mama,tata, Bree i ja siedzieliśmy przy kuchennym stole irozmawialiśmy o tym, co się wydarzyło tego dnia.Wszyscy byli bardziej zszokowani niż ja, ale oninie przeżywali wszystkich zwariowanych chwilnaszego związku w ciągu ostatniego roku szkolne-go. Zadzwonił telefon Bree; zgadłam, że to Konradpo tym, w jaki sposób rozmawiała. Zerknęłam znazegarek; niedługo powinien być z powrotem moimsamochodem, którym odwiózł Brandona do domuChase’a.

– Nie – wyszeptała, nagle blada jak ściana. –Nie kłam. To nie jest zabawne.

84/444

Przysunęłam się w stronę telefonu i mało niespadłam z krzesła, kiedy wrzasnęła na cały głos:

– Nieee!– Breanna! – syknęła Claire. – Uspokój się!Bree wpatrywała się w telefon przerażona.– Musimy jechać! – jęknęła i wybiegła z kuchni.

– Musimy jechać!Nasza trójka nie ruszyła się od stołu.

Usłyszeliśmy trzaśnięcie drzwi i odgłos jej sam-ochodu. Krzyczała z auta, żebyśmy się pospieszyli,po twarzy spływały jej łzy. Robert otworzył drzwikierowcy, wyciągnął ją zza kierownicy i posadziłna tylne siedzenie, na które wsunęłam się za nią ja.

– O mój Boże, o mój Boże, o mój Boże! Tato,jedź! – krzyczała, trzymając się za głowę, lekkokołysząc się w tył i w przód.

Pogłaskałam ją po plecach, wymieniłam pełnedezorientacji spojrzenie z jej rodzicami, aż wkońcu tata wyjechał z podjazdu.

85/444

– Breanna, skarbie, dokąd mam jechać? – pow-iedział łagodnie i melodyjnie, jakby byłapacjentką, a on terapeutą.

Szlochając, wskazała skrzyżowanie.– Breanna, nie dramatyzuj. – Mama odwróciła

się z fotela pasażera i zdjęła dłonie Bree z twarzy.– Uspokój się i powiedz nam, co się stało.

Telefon Bree zadzwonił znowu, a ona odebrała,ale nie odezwała się słowem. Chwyciłam telefon iudało mi się wyciągnąć go z jej śmiertelnego uś-cisku. Najpierw zerknęłam na wyświetlacz, potemprzyłożyłam sobie aparat do ucha.

– Konrad, co…– Nie budzi się! Nie mogę go obudzić, wszędzie

jest krew, a on się nie budzi!– Kto, Konrad?– Karetka już jedzie, pospieszcie się!Usłyszałam, jak krzyczy do kogoś, domyśliłam

się, że do sanitariuszy, a później połączenie sięprzerwało. Dotarło do mnie, że słychać syreny,rozejrzałam się i zorientowałam, że jesteśmy tylko

86/444

kilka przecznic dalej. Bree cały czas mamrotałaniezrozumiałe słowa.

– Chyba rozbił moje expedition – zgadywałam,zdezorientowana. Nagle mnie olśniło. Brandon.Odwoził Brandona do domu. O Boże, nie. Proszę,nie. Nie zabieraj mi go.

Skręciliśmy i zobaczyłam karetkę, wóz strażypożarnej i trzy samochody policyjne, blokująceczęść ulicy. Tata podjechał na tyle blisko, żeby za-parkować i nie blokować ruchu, i wtedy wszystkozobaczyłam. Konrada odciągało dwóch polic-jantów. Próbowali dostać się do samochoduChase’a, który wyglądał tak, jakby wbił się wprzód ciężarówki. Z mojego gardła wydobył siękrzyk głośniejszy niż krzyk Bree, wyskoczyłam zsamochodu, zanim zdążył się zatrzymać. Biegiemminęłam policjantów trzymających Konrada iudało mi się minąć jeszcze kilku, aż w końcuzłapał mnie strażak i odwrócił od wraku.

– Chase! – krzyknęłam i błagałam mężczyznę,żeby mnie wypuścił. – Chase! – Wokół panowała

87/444

cisza, a jednocześnie hałas. Nie słyszałam syren,nie słyszałam krzyków i szlochów jego rodziny,nie słyszałam już nawet własnego głosu. Nie po-trafię opisać tego, co wypełniało mi uszy, jedyniewiem, że dźwięk był ogłuszający.

Walczyłam, żeby przedostać się do Chase’a, izorientowałam się, że już nikt mnie nie odciąga.Musiałam upaść na ziemię i teraz trzymało mniedwoje ludzi, żebym nie wstała. Widziałam Kon-rada przyciskającego Bree do piersi kilka krokówode mnie; oboje szlochali i też siedzieli na ulicy.Nie wiedziałam, gdzie Claire i Robert, ale nie mo-głam się za nimi rozejrzeć. Mój wzrok powędrowałdo samochodu, z którego paru mężczyznwyciągało Chase’a drzwiami pasażera. Byłbezwładny, jego jasne włosy i ciało były całe wekrwi. Adrenalina zalała moje ciało, wyrwałam siętrzymającym mnie ludziom i pobiegłam domiejsca, gdzie kładziono go na noszach.

– Chase! Obudź się! Proszę, obudź się! – Ch-wyciłam jego pozbawioną życia dłoń, ale po chwili

88/444

sanitariuszka odsunęła mnie znowu. Krzyczałamna nią i wyciągałam do niego ręce. – Nie zostawiajmnie tak! Obudź się, Chase, proszę!

Zabrano mnie do samochodu policyjnego, wktórym jeden z policjantów starał się mnieuspokoić i dowiedzieć się, co mnie łączy z ofiarą.Nie mogłam się na nim skupić, wróciła obezwład-niająca uszy cisza. Obejrzałam się na rodzinęChase’a, stojącą przy kilku policjantach. TylkoRobert się odzywał, Claire i Breanna ściskały się, aKonrad został zabrany do drugiej karetki, gdzieopatrzono mu rękę. Rozciął ją dość poważnie,próbując wyciągnąć Chase’a z samochodu. Dorodziny podszedł lekarz, który porozmawiał zpolicją, a ja nie musiałam być przy nich, żebywiedzieć, co powiedział. Bree otworzyła usta wniemym krzyku, a mama osunęła się na ziemię.Robert ukląkł przy niej, jedną ręką trzymając się zapierś, drugą za głowę. Ja obejmowałam brzuch, bomój mały Gumiś lekko mnie kopnął.

– Tatusia nie ma, kochanie – wyszeptałam.

89/444

Konrad wracał do domu po tym, jak odwiózłBrandona do Chase’a, i wszystko widział. Chaseprzejechał na czerwonym świetle, nie zwalniającani trochę, a kierowca ciężarówki jechał prawie stona godzinę.

– Jeżeli możemy coś zrobić dla waszej rodziny,proszę dać znać. – Para, którą jak przez mgłę pam-iętam z sylwestrowej imprezy, uściskała całą naszączwórkę i odeszła.

Mój wzrok powędrował do trumny i czułam, żepowietrze uchodzi mi z ciała. Uważałam, żebypatrzeć na wszystko, byle nie na trumnę, a jednakna nią spojrzałam, i nie mogłam przestać patrzeć.Ścisnęłam Bree za rękę i walczyłam, żeby złapaćoddech.

– Oddychaj, Harper – polecił cichy głos i ktośchwycił mnie za nadgarstki.

Oddychałam, jednak chyba za szybko, bo dz-woniło mi w uszach. Chase był w środku. Chasebył w tej skrzyni, martwy. To moja wina, dlaczegopozwoliłam mu wyjechać tamtego wieczoru? Duże

90/444

dłonie objęły moje policzki i odwróciły mi głowę,odrywając wzrok od przedniej części kościoła.Kiedy nie miałam już trumny w zasięgu wzroku,zacisnęłam powieki i skupiłam się na oddechu.

– Grzeczna dziewczynka. Harper, oddychaj. –Kciuki ocierały łzy z moich policzków. –Oddychaj.

Uniosłam powieki i zobaczyłam wpatrzone wemnie zatroskane orzechowe oczy.

– Lepiej?Skinęłam głową i objęłam go, wtulając twarz w

jego niebieską koszulę.– Dziękuję, że przyszedłeś, Brandon.Kreślił mi koła na plecach, aż w końcu odsun-

ęłam się od niego i znów wsparłam o Bree. Odkąddziś rano wstałam z łóżka Chase’a, żeby pójść napogrzeb, cały czas czułam potrzebę dotykania ko-goś, żeby się upewnić, że to wszystko jest prawdą.Rozpaczliwie chciałam wrócić do domu, skulić sięw łóżku Chase’a, wdychać jego zapach i znowu

91/444

wyłączyć umysł i serce. Tak było o wiele łatwiej,kiedy nic nie czułam.

Usłyszałam głośny wdech Bree, całe jej ciało sięnaprężyło.

– Masz niezły tupet, żeby tu przychodzić.Obok mamy stała Trish; kiedy mama zobaczyła

jej ciało w tatuażach i wygląd Barbie, skojarzyłafakty i odsunęła się.

– Muszę z tobą porozmawiać, Harper. – Trishstłumiła szloch.

Branon i Konrad przesunęli się tak, żeby stanąćmiędzy nami.

– Nie jestem pewien, czy to najlepszy moment, amiejsce z pewnością nie jest odpowiednie – up-rzedził spokojnie Konrad.

Zerknęła na Brandona błagalnym wzrokiem.– Muszę z tobą porozmawiać, nie rozumiesz? –

rozpłakała się i zrobiła krok w moją stronę. – Mus-isz wiedzieć.

Wyszłam spomiędzy chłopaków, zrobiłam krokw jej stronę i czekałam, aż powie to, co jej

92/444

zdaniem było na tyle ważne, żeby spotykać się znami tutaj.

Trish przez kilka chwil starała się zapanowaćnad płaczem.

– On cię nie zdradził – zaczęła. – Kochał cię inie robił nic, tylko mówił o tobie. Przyznaję,byłam zazdrosna i myślałam, że celowo zaszłaś wciążę, żeby był z tobą. – Zerkała nerwowo na rodz-inę Chase’a i na mnie. – Tamtej nocy na imprezie,eee… odurzyłam go. – Szczęka mi opadła. Co onawygaduje? – Te zdjęcia nie były prawdziwe. Onbył całkiem nieprzytomny. – Zapłakała, zasłaniającsię dłonią, drżała na całym ciele. – Przepraszam,nigdy nie zdołam wyrazić, jak bardzo mi przykro.

Moja dłoń uderzyła w jej twarz z takim plaśnię-ciem, że dźwięk poniósł się po kościele.

– Nic by się nie stało, gdyby nie ty! –warknęłam i znowu wyciągnęłam rękę, ale Bran-don chwycił ją i przytrzymał mi obie dłonie przyciele. – Zginął przez ciebie! – Zaczęłam szlochać,wtulając się w pierś Brandona.

93/444

– Chyba powinnaś wyjść – parsknął na nią sto-jący z boku Konrad.

Nie powinnam była jej bić, nie powinnam byłana nią krzyczeć, ale nie mogłam się powstrzymać.Przez tę kobietę Graysonowie stracili syna i brata,a moje dziecko nigdy nie pozna ojca. Przez to, cozrobiła, moja ostatnia rozmowa z Chase’emsprowadziła się do tego, że powiedziałam, że munie wierzę, zerwałam z nim i nie powiedziałam, żego pokocham. Przez Trish miałam złamane serce, aserce Chase’a przestało bić. Nigdy nie wybaczę tejkobiecie, że go nam zabrała.

Przez kilka godzin po pogrzebie w domu byligoście, którzy dalej składali kondolencje, roznosilipotrawy i opowiadali o Chasie. Kiedy wszyscywyszli, tata, mama, Konrad, Bree i ja przytu-laliśmy się, bez przerwy mówiliśmy sobie„kocham cię” i płakaliśmy. Rozeszliśmy siępóźniej, żeby się przespać – Konrad z Bree, mamaz tatą, a ja z moim Gumisiem. Zdawałam sobiesprawę z upływającego czasu. W pokoju zrobiło

94/444

się ciemno, mama przyniosła jedzenie i siedziała,aż wszystko zjadłam, Bree zaglądała do mnie coparę godzin, kładła się przy mnie i płakała. Przezjakiś czas wstawałam z łóżka tylko do toalety. Niemiałam po co wstawać, chciałam tylko leżećotoczona jego rzeczami.

Na łóżku usiadł Brandon, nie wiem kiedy, za-uważyłam tylko światło wpadające przez okno.

– Cześć, kochanie – wyszeptał i przesunął dłoniąpo moich plecach.

Chciałam spytać, co tu robi, ale nie posługi-wałam się głosem od nie wiem jak dawna, więc byłtak ochrypły i niski, że zdziwiłam się, żecokolwiek z siebie wydusiłam.

– Musisz wstać, Harper. Weźmiesz prysznic,wyjdziemy na słońce, musisz żyć dalej.

– Nie mogę – wyszeptałam szorstkim głosem,kręcąc głową.

– Musisz. Chase by tego nie chciał, powinnaśmyśleć o dziecku. – Otworzyłam usta, ale on chybaczytał mi w myślach. – Jedzenie i branie witamin

95/444

to nie wszystko. Pogrzeb był pięć dni temu, Harp-er, musisz wyjść z domu.

– Dlaczego tu jesteś? Czemu nie w Arizonie?– Bree do mnie zadzwoniła. Wszyscy się o

ciebie martwią, Harper. Ta rodzina cierpi, alepróbują sobie jakoś z tym poradzić. Ty też musisz.

– Nie wiem jak – zaszlochałam. – To wszystkomoja wina.

– Nie, to niczyja wina. – Brandon wziął mnie nakolana i przytulił do piersi.

– Powinnam była mu powiedzieć, że gokocham. Nie powinnam była pozwolić mu wy-chodzić. Powinnam była mu uwierzyć. Umarłmyśląc, że go nienawidzę! – Jego koszula cała nas-iąkła moimi łzami, kiedy mówiłam mu o wszys-tkim, co chciałabym móc odmienić tamtego dnia.

Brandon siedział w milczeniu, kołysząc mnie, ażmój szloch ucichł i łzy obeschły. Po kilkuminutach wstał ze mną w ramionach i poszedł dołazienki. Posadził mnie na blacie, uruchomiłprysznic i po kilku minutach sprawdził wodę. Bree

96/444

widocznie na to czekała, bo weszła chwilę po tym,jak odkręcił kran. Brandon zdjął mnie z blatu,przytrzymując mnie za ramiona, żebym nie straciłarównowagi. Kiedy miał pewność, że nic mi się niestanie, pocałował mnie w skroń i wyszedł, mówiąc,że będzie czekał na dole.

Bree pomogła mi się rozebrać i umyć, a ja niemiałam nawet tyle sił, żeby czuć się zawstydzona,że zajmuje się mną jak niemowlakiem. Prawdęmówiąc, z niemowlakiem byłoby prościej. Stałambez ruchu, nie pomagając jej wcale. Musiałamprzyznać, że czułam się bardziej ożywiona, kiedywylałam żale na Brandona, a także po prysznicu;najbardziej od chwili, kiedy zobaczyłam Chase’awyciąganego z samochodu. Wysuszyłyśmy miwłosy, Breanna nałożyła mi makijaż na twarz iwybrała ciuchy. Ja czułabym się doskonale zmokrymi włosami, w dresie i bez makijażu, alewedług niej, o ile nie zacznę o siebie dbać, rany niezaczną się goić. Co jedno ma z drugim wspólnego?Nie miałam pojęcia. Ale ona straciła brata, a

97/444

wyglądało na to, że radzi sobie o wiele lepiej odemnie, więc nie mogłam marudzić ani zadawaćpytań.

Usłyszałam westchnienia ulgi, kiedy zeszłam nadół i od razu padłam w ramiona mamie, a potembabci Chase’a. Mama Claire postanowiła zostać znami przez jakiś czas, ale nie wiedziałam, żejeszcze jest. Przeprosiłam, że się przed nimi ukry-wałam i obiecałam, że zacznę żyć i że będę osiebie dbać. Kolejny raz nie pomyślałam o innych,skupiłam się tylko na własnym cierpieniu. Wszy-scy siedzieliśmy przy kuchennym stole, a mamacały czas podsuwała mi owoce pod nos. Nie byłamgłodna, ale wiedziałam, że się martwi, więc jadłamwszystko, co przede mną stawiano. Godzinępóźniej przyszedł Konrad, pocałował przelotnieBree, uściskał pozostałych i pogłaskał mnie pobrzuchu. Zapomniałam, że on też tu mieszkał. Powypadku postanowił nie wracać do Oregonu. Miałmokre włosy, więc domyśliłam się, że niedawnowrócił z pracy i wziął prysznic.

98/444

– Jesteście gotowi? – spytał, podnosząc Bree zkrzesła.

– Jedziemy gdzieś? – Starałam się nie skrzywić;mieli rację, powinnam wyjść.

– Spędzimy dzień na świeżym powietrzu, po-trzebujecie tego, dziewczyny.

Spojrzałyśmy na siebie z Bree i ruszyłyśmy wstronę drzwi. Mama i babcia miały własne planyna ten dzień, ale przykazały, że mamy nie wracaćprzed dziesiątą. Trzynaście godzin poza domem, zdala od rzeczy Chase’a. Musiałam wziąć kilkagłębokich oddechów, żeby dojść do drzwi. Bran-don usiadł ze mną z tyłu, ale opierał się o drzwi poswojej stronie, a ja się z tego cieszyłam. Doceni-ałam, że był tu z mojego powodu od zeszłej so-boty, ale bałam się tego, że skoro przy każdymemocjonalnym załamaniu padałam mu w ramiona,pomyśli, że chcę jego fizycznej bliskości przezcały czas.

Nie licząc muzyki, która grała niegłośno, podróżna plażę minęła w całkowitej ciszy. Pobiegliśmy

99/444

do brzegu. Bree i ja szłyśmy dalej, aż byłyśmykilka kroków od fal, a Konrad i Brandon rozłożylikoc i czekali, aż wrócimy.

– Przepraszam, że się tak odizolowałam, Bree,nie spytałam nawet, jak sobie radzisz po pogrzebie.

– Jakoś. – Pociągnęła nosem i otarła łzy zpoliczków. – A ty?

Zastanawiałam się nad tym kilka minut.– Właściwie, to nie wiem. Wydawało mi się, że

wolę tkwić w odrętwieniu, ale tak się nie dawiecznie żyć. Nawet po tak krótkim czasie, odkądwyciągnęliście mnie z Brandonem, widzę, jakbyłoby źle, gdybym dalej w tym tkwiła.

– Chase nie chciałby, żebyśmy tak żyły. – Ch-wyciła mnie za rękę, powtarzając słowa, któreusłyszałam wcześniej od Brandona. – Przez jakiśczas będzie boleć, pewnie zawsze, ale wiesz, żekopnąłby nas w tyłek, gdybyśmy nic nie robiły,tylko płakały.

Roześmiałam się cicho i ścisnęłam ją mocniej zarękę.

100/444

– Musimy próbować żyć dalej, Harper… dlaniego.

– Więc tak właśnie zrobimy – westchnęłam.Konrad zabrał Bree na spacer, kiedy wró-

ciłyśmy, a ja usiadłam na kocu z Brandonem.– Brandon?– Hm?– Nie zrozum mnie źle, ale dlaczego tu jesteś?– Chcesz, żebym wyjechał? – Spochmurniał

lekko.– Nie. Nie, oczywiście, że nie. Ale powinieneś

być w Arizonie, znów chodzić na randki. A niesiedzieć tutaj i pocieszać dziewczynę, którazłamała ci serce.

– Mówiłem ci w zeszły weekend…– Wiem, co powiedziałeś, ale nie mogę być dla

ciebie nikim więcej niż przyjaciółką, Brandon.Powinieneś szukać kogoś, kto cię uszczęśliwi.

– Harper – westchnął i położył się na kocu,wsuwając sobie jedną rękę pod głowę, a drugą

101/444

kładąc na brzuchu w miejscu, gdzie zadarła mu siękoszula.

– Nie masz pojęcia, jak bardzo doceniam to, żetu jesteś, ale nie mogę ci nic zaoferować.

– Jeżeli nie chcesz mnie tutaj, wyjadę, Harper.Ale nie dlatego, że myślisz, że mnie przed czymśpowstrzymujesz.

– A co z Arizoną? Co z twoją mamą i Jeremym?Musisz wracać do domu.

Zerknął na mnie, a potem znów spojrzał wniebo.

– Miałem ci powiedzieć tamtego ranka wkuchni, zanim dzień się spieprzył. Przeprowadzilisię tutaj, żeby być bliżej rodziny mojego taty.

– Więc są w San Diego?– W Carlsbad. Mama kupiła dom i wysłała tu

wszystko w ciągu ostatniego miesiąca, a kiedyJeremy’emu skończył się rok szkolny, prze-prowadzili się.

– Och.

102/444

– Słuchaj, Harper, jeżeli chcesz ode mnie tylkoprzyjaźni, to na tym poprzestaniemy. Ale ty mniepotrzebujesz, a ja nigdzie nie wyjeżdżam.

Oparłam się na łokciach i zamknęłam oczy,pozwalając słonecznym promieniom przenikać podskórę.

– Chcę, żebyś żył swoim życiem – wyszeptałam.– Żyję. – Obrócił się, podniósł się na kolana i

pochylił nade mną. – Tutaj właśnie chcę być. Ja teżcię potrzebuję.

Delikatnie pocałował mnie w czoło, w skroń, wpoliczek, a w końcu w szyję, aż nagle całe jegociało się naprężyło, a on wziął głośny oddech.Wstał, zrzucił koszulę i pobiegł do oceanu.Starałam się na niego nie patrzeć, ale oczy mniezdradziły. Kiedy szedł do wody, podziwiałam jegomięśnie, rysujące się na ramionach i barkach. Byłza daleko, żebym mogła mieć pewność, alewydawało mi się, że odkrywam kilka kolejnychtatuaży; zmarszczyłam czoło, kiedy zobaczyłamwielki siniak w pasie, ciągnący się przez plecy. Nie

103/444

miałam prawa wtrącać się w jego życie, ale niewiedziałam, że zaczął na nowo. Nigdy nieprosiłam go, żeby przestał walczyć, kiedy byliśmyze sobą, ale moja histeria po tej walce, kiedy wylą-dował w szpitalu, skłoniła go do tego, żebyprzestać. Wszedł do wody i zanurkował w falach.Na brzeg wyszedł dopiero po kilku minutach.

– Przepraszam, nie powinienem był tego robić.Wiedziałam, za co przeprasza, ale nie chciałam,

żeby to robił. Nie poradziłabym sobie, gdybymznowu poczuła jego wargi na sobie, ale nie zare-agowałam na pocałunki, więc wiedział, że możemybyć jedynie przyjaciółmi.

– Za to, że się ochłodziłeś? Powinieneś, jestgorąco, a ja nie mam kostiumu. – Odwróciłam siędo niego. Miał poważną minę, ale w oczach widaćbyło wdzięczność.

– Możemy postać w wodzie, jeśli chcesz.Bree i Konrada nadal nie było w zasięgu

wzroku, a tego dnia naprawdę było gorąco.

104/444

– Dobrze. – Wstałam. Na szczęście, dzięki Bree,miałam dziś na sobie szorty, dzięki czemu mogłamwejść trochę głębiej, nie mocząc ciuchów. – O mójBoże, jest lodowata! – pisnęłam i cofnęłam się. –Zmieniłam zdanie, wcale nie jest tak gorąco.

Brandon chwycił mnie za rękę, zanim zdążyłamodejść dalej, i powoli zaciągnął mnie do wody.Znów pisnęłam, kiedy woda sięgnęła mi po kostki,ale przygryzłam policzek i szłam dalej.

– Cały czas zimna? – uśmiechnął się promien-nie, a ja niemal zatonęłam w tym uśmiechu. Odbardzo dawna nie widziałam, żeby uśmiechał siętak szeroko, aż mu było widać dołki w policzkach,i cieszyłam się z tego bardzo.

Zaczęłam szczękać zębami i skinęłam ener-gicznie głową, a kiedy objęłam się w pasie,poczułam coś.

– Ha! Jemu chyba też niezbyt się to podoba.– Co robi?– Chodź tu. – Położyłam jedną dłoń Brandona

na swoim brzuchu i przez ramię obserwowałam

105/444

jego reakcję. Jego mocna pierś i mięśnie brzuchaprzyciśnięte były do mojego boku, a ja pozwoliłamsobie na to, żeby się przy nim rozluźnić. Mój Gu-miś przez chwilę ćwiczył kick-boxing, a jauśmiechałam się, czując, jak się we mnie wierci.Wcześniej byłam tak pogrążona we własnychmyślach, że nawet nie zwracałam uwagi na to, żesię rusza.

Brandon wpatrywał się w mój rosnący brzuch,powoli przesuwając dłoń tak, żeby kopnięcie zakażdym razem trafiało dokładnie w nią.

– Chyba się mylisz – powiedział łagodnie.– Jak to?– Założę się, że się cieszy, że jesteś w wodzie.

Jak dorośnie, będzie małym surferem – uśmiechnąłsię do mnie ciepło.

– Naprawdę? – Dotknęłam brzucha z drugiejstrony. – Przykro mi, że muszę zniszczyć twojemarzenia, mały, ale mamusia nie umie surfować.Przepraszam.

– Ja go nauczę.

106/444

Serce zaczęło mi szybciej bić z powodu kier-unku, w jakim zmierzała ta rozmowa i przez to, żestaliśmy teraz w zbyt intymnej pozycji. Brandonmusiał też to sobie uświadamiać, bo zabrał dłoń icofnął się o parę kroków.

– A więc… – odezwał się, przerywając ciszę. –Mówiłaś, że myślisz, że urodzi się wcześniej?

– Tak. Mówiłam ci, co lekarka powiedziała? Żejest duży i szybko się rozwija?

Skinął głową.– No więc właśnie. To znaczy, wiem, że ciało

każdej kobiety inaczej reaguje na ciążę, ale jestemtrochę większa niż powinnam. Obawiam się, że zaszybko przybieram na wadze.

– Wyglądasz świetnie, zupełnie się nie zmien-iłaś, wystaje ci tylko brzuch.

– Ale patrzyłam na zdjęcia innych matek wciąży i mam taki brzuch, jak kobiety w dwudzi-estym ósmym tygodniu. A to było tydzień temu,kiedy byłam dopiero w dwudziestym drugim.Dzisiaj nawet nie patrzyłam. – Zmarszczyłam

107/444

brwi, kiedy dotarło do mnie, od jak dawna nie in-teresowałam się tym, co się dzieje z moim Gu-misiem. Nie wiedziałam nawet, gdzie jest mojaksiążka Czego się spodziewać. – Ale koszula jestbardziej obcisła niż była… Miałam ją na sobiechyba dzień przed pogrzebem.

– Harper, zapewniam cię, że wyglądasz pięknie.Szczerze mówiąc, w ostatnich miesiącach wy-glądałaś najpiękniej, odkąd cię pamiętam. A to cośznaczy. Prawdopodobnie będziesz miała dużedziecko… to znaczy, Chase miał ponad metrosiemdziesiąt, to wiele wyjaśnia. Ciesz się, że twójsyn nie będzie taki niski jak ty.

Roześmiałam się i poczułam się tak dobrze ztym śmiechem, że żałowałam, że nie trwał dłużej.

– Dupek. – Pociągnęłam go z pretensją za rękę.– Jestem średniego wzrotu… prawie.

Brandon uwielbiał to, że jestem niska, bo mojeciało idealnie pasowało do jego ciała, kiedy sięprzytulaliśmy. Ale ani on, ani inne chłopaki nieprzestawali sobie żartować ze mnie i z Bree, przez

108/444

to, że byłyśmy małe. Nie moja wina, że Brandonbył ponad trzydzieści centymetrów wyższy odemnie.

Podniósł ręce, udając, że się poddaje.– Chciałem powiedzieć, czy wyobrażasz sobie

takiego niskiego chłopaka? Dziewczyna, to wporządku, ale nie chłopak.

– Chyba masz rację – uśmiechnęłam się iwyciągnęłam rękę, żeby spleść moje palce z jegopalcami, ale od razu ją opuściłam, kiedy jegospojrzenie uświadomiło mi, co robię. – Jestemtrochę zmęczona, zdrzemnę się.

Brandon przyglądał mi się z miną, której nie po-trafiłam nazwać, a wreszcie westchnął i odwróciłsię do plaży.

– Pójdę z tobą.– Właśnie dlatego nie możemy tego robić –

wyznałam z bólem serca. – Nie umiem być przytobie, nie wracając do tego, co łączyło naswcześniej.

109/444

– Chcę… – Odetchnął ciężko przez nos, pochyliłgłowę i ujął się pod boki. – Harper – zaczął znowu,stając do mnie twarzą i przysuwając się bliżej, zbytblisko. – Powinienem ci coś powiedzieć. – Jegowielkie dłonie objęły moje policzki i musiałam pil-nować głowy, żeby nie reagowała.

Kiedy stał tak blisko, nie potrafiłam trzeźwomyśleć. Przykryłam jego dłonie swoimi, zabrałamje i odsunęłam się.

– Nie mogę, Brandon. – Łzy zaczęły spływać mipo policzkach. – Nie mogę sobie z tym poradzić.Nie teraz. – Przecież Chase dopiero co umarł. Oj-ciec mojego dziecka niedawno zginął. Nie miałoznaczenia to, że kochałam też Brandona, bo tobyłoby jak policzek dla Chase’a i jego rodziny.Zaczęłam iść w stronę plaży, a kiedy zauważyłam,że obserwują nas Bree i Konrad, pobiegłam donich.

Bree przytuliła mnie mocno, a kiedy się odsun-ęłam, spojrzała na mnie wymownie. Nie pytałam,co ma na myśli; pomogłam złożyć koc, żebyśmy

110/444

we czwórkę mogli pójść coś zjeść. Brandon mniejuż nie dotykał, przytulił tylko na pożegnaniewieczorem. Podczas obiadu, w kinie i na kolacjinie było niezręcznie, rozmawialiśmy i śmialiśmysię z Konradem i Bree, ale byliśmy świadomi istni-enia niewidzialnej linii, której nie mogliśmyprzekraczać.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk10QndAYAtqGXARYQhtHW8VbAdHKFh2Bmo=

111/444

Rozdział 4

Drzwi wejściowe się zamknęły, a mnie serce za-częło szybciej bić. Starałam się zachować spokój ipowoli dokończyć ubieranie, ale moje ciało niemogło się doczekać, żeby zbiec na dół. Brandonprzychodził codziennie od czasu akcji „Wyciąg-nięcie Bree i Harper z Domu” dwa tygodnie temu,a ja niechętnie musiałam przyznać, że uwielbiałamgodziny, które tu spędzał. Starał się dać miprzestrzeń, spędzając sporo czasu z Konradem,Bree i mamą, ale zawsze, kiedy uniosłam wzrok,jego wzrok spoczywał na mnie, a mnie cały czasdo niego ciągnęło. Dzięki jego obecności moje dnibyły lepsze i jaśniejsze, ale jak tylko wychodziłwieczorem, musiałam zmagać się z niepokojem,

dopóki nie skuliłam się w łóżku Chase’a i niewzięłam którejś z jego koszul, nadal nim pachną-cych. Czułam się żałośnie, ale z każdym dniembyło mi trochę lepiej. Jak i wszystkim.

– Harper, jesteś gotowa?Wyrwało mi się westchnienie i mocniej

chwyciłam się toaletki. Ten głos. Boże, ten głosbył dla mnie całym światem.

– Tak, jestem w łazience.Zajrzał do środka i podał mi proteinowy sok z

mango.– Jeżeli już jadłaś, nie musisz tego pić.Jadłam, ale znowu byłam głodna, więc łapczy-

wie napiłam się pysznego, zimnego napoju.– Dziękuję – powiedziałam.– Jak tam, mały? – Brandon pogłaskał mój

brzuch, śmiejąc się.– Dzisiaj jest zadziorny. – Wypiłam kolejny łyk

i zaczęłam zaplatać włosy od czubka głowy nabok, zwijając je w luźny kok, a potem znówwzięłam kubek. – Jak się miewasz? – Moje oczy

113/444

spotkały się w lustrze z jego spojrzeniem. Nieodpowiedział od razu.

– Dobrze. – Jego zwykle szorstki głos był de-likatny. Podał mi rękę i pomógł wstać, obejmującmnie w pasie. – A ty, Harper?

– Dobrze. – Zerknęłam na jego szybko unoszącąsię i opadającą pierś, potem na jego wargi, a wkońcu znów na oczy. – Dziękuję, że przyszedłeś.

– Zawsze tu będę. – Musnął palcami moje nagieplecy i pochylił się powoli.

– Brandon, nie – błagałam.Zatrzymał się nagle, zabrał dłonie i cofnął się o

kilka kroków.– Poczekam na dole.– Brandon…– Tak? – Cały czas stał tyłem do mnie.– Nie mogę z tobą być. – Choć rozpaczliwie

tego chcę, nigdy nie będziesz nawet wiedział, jakbardzo. – Nie możemy dalej sobie tego robić.

– Wiem, ja tylko… Wiem – westchnął i wyszedłz pokoju.

114/444

– Tak bardzo cię kocham – wyszeptałam, kiedydrzwi się zamknęły.

Po kilku minutach zeszłam na dół, klnąc nasiebie za to, że upięłam włosy, bo policzki płonęłymi na jego widok.

Uśmiechnął się łagodnie i kiwnął ręką, żebymdołączyła do niego przy stole, przy którym grał wkarty z Konradem i Bree.

– Dzień dobry.– Witaj, Dziecko.– Cześć, chłopaki, dzień dobry. – Pogłaskałam

się po brzuchu i usiadłam obok Brandona, a kiedypozostała dwójka wróciła do rozmowy, chwyciłamgo za rękę i pochyliłam się do niego. – Proszę, niewściekaj się na mnie. Ja po prostu nie mogę.

Kciukiem pogłaskał grzbiet mojej dłoni, ścisnąłją i wypuścił.

– Nie jestem zły na ciebie, tylko sfrustrowanytym, że nie mogę sprawić, żebyś poczuła sięswobodnie.

115/444

Gdybyś wiedział, jak bardzo chciałam, żebyśmnie pocałował…

– Nie bądź dla siebie zbyt surowy. Niech będziejak było, dobrze?

– Dobrze. – Próbując się uśmiechnąć, zajrzał miw karty. – Szczęście, że nie gramy o pieniądze.

– Tak źle? – Skrzywiłam się, ale byłam zado-wolona ze zmiany tematu i nastroju.

– Źle? Harper, nie masz nawet pary. Więcowszem, jest źle. – Uśmiechnął się szerzej, aż po-jawił się dołek w policzku.

Wstrzymałam oddech. Gdybym była mądra ibezinteresowna, kazałabym mu natychmiast wyjśći nie wracać. Ale nie byłam ani mądra, ani bezin-teresowna, nie chciałam się przyznać, jak bardzogo potrzebuję i pragnęłam go mieć przy sobie,mimo że musiałam ignorować moje uczucia.

Najtrudniejszymi sprawami w ciągu kolejnegomiesiąca było uprzątnięcie stanowiska Chase’a wsalonie i spakowanie jego rzeczy w obu domach.

116/444

Znalazłam pierścionek, który zamierzał dać mi nazaręczyny, ale nie mogłam się zmusić, żeby ot-worzyć białe pudełko. Szybko podałam je Bree, aona wyszła z pokoju, nie zaglądając do środka.Mama i Bree schowały go i uzgodniliśmy, że gozatrzymamy, chociaż nadal nie chciałam gozobaczyć. Poza tymi wydarzeniami, serca dalejnam się goiły i stawały się silniejsze, tak jak mójmały Gumiś. Wymiary jego i mojego brzuchawskazywały na ciążę bardziej zaawansowaną niżtrzydziesty tydzień, czyli ten, w którym byłam, idoktor Lowdry miała już pewność, że niewytrzymam czterdziestu pełnych tygodni. Breewsadziła sobie pod bluzkę piłkę do koszykówki iokazało się, że mój brzuch był większy.Zmarszczyłam brwi, kiedy to zobaczyłam, alewszyscy się roześmiali i stwierdzili, że jestem na-jładniejszą kobietą w ciąży, jaką widzieli. Nogi iręce lekko mi przytyły, biodra nie zrobiły się anitrochę szersze, jedyną różnicą był biust i brzuch.Żeby mi to udowodnić, zrobili mi zdjęcia od tyłu i

117/444

cały czas wyglądałam jak normalna Harper…dopóki nie stanęłam bokiem albo przodem.Robiliśmy zakłady, kiedy urodzi się dziecko.Mama stwierdziła, że dwudziestego trzeciego si-erpnia, tata i ja obstawialiśmy trzeci września –Dzień Pracy – głównie jako żart, Brandongłosował na piętnastego września, a Bree i Konradbyli przekonani, że wytrzymam pełnych czter-dzieści tygodni i jeszcze trochę, do ósmego paździ-ernika. Przez większość spędzanego wspólnieczasu co najmniej jedna osoba trzymała mi ręce nabrzuchu, bo Gumiś ciągle tańczył, odwracał się ićwiczył karate.

Mama i tata ostatnio często wybierali się naweekendowe wycieczki, a Breanna i Konrad stalisię właściwie nierozłączni. Chociaż wszyscydochodziliśmy do siebie i wróciliśmy do normalne-go życia, mieliśmy świadomość tego, jak jestkruche i staraliśmy się je spędzać z tymi, którzy sądla nas ważni. Mając to na uwadze, każde z nas,włącznie z Konradem i Brandonem, próbowało się

118/444

skontaktować z Sirem, żeby sprawdzić, czy cofnąłswoje słowa i pozwoli mi powrócić do mojego ży-cia. Nikomu z nas się to nie udało, nikt nie dostałod niego odpowiedzi. Dwa tygodnie temu w końcupowiedziałam wszystkim, żeby dali sobie spokój.Sir był uparty i nie zmieni się tylko dlatego, żesześć osób zadręcza go przez parę tygodni.

Mama i Bree miały wiele zabawy przy wybi-eraniu ciuszków i środków pielęgnacyjnych dlaGumisia i kupowaniu rzeczy dla mnie. Stałam sięich prywatną żywą lalką. Nie narzekałam, to byłozabawne i je bardzo uszczęśliwiało, więc znosiłamwszystko.

Jedynym dniem, kiedy nasza poszerzona rodzinamogła się spotkać, był czwarty lipca, więc urządz-iliśmy wcześniejsze przyjęcie dla dziecka, kiedywszyscy byli w mieście z okazji dorocznegoprzyjęcia mamy i taty. Jedyne dziewczyny, zktórymi przyjaźniłam się oprócz Bree, skończyłyszkołę na początku czerwca, więc na przyjęciu niebyło zbyt wielu kobiet, ale wszyscy świetnie się

119/444

bawiliśmy w towarzystwie rodziny Chase’a; byłolepiej niż się spodziewałam. Zaprosiliśmy mamęBrandona, ale ona i Jeremy polecieli na dwa tygod-nie do Arizony do jej rodziny, a tego dnia widzi-ałabym ją po raz pierwszy od Bożego Narodzenia.

Brandon nadal przychodził codziennie i mimotego, czego oboje w oczywisty sposób chcieliśmy,zatrzymaliśmy się na etapie przyjaźni. Nie muszęmówić, że było ciężko, ale nie mieliśmy wyjścia.Nie dopuszczaliśmy już do takich sytuacji jaktamtego dnia w łazience czy na plaży, a onwydawał się szczęśliwy, po prostu będąc obok.Zawsze, kiedy go widziałam, przytulał mnie, po-chylał się tak, że jego twarz niemal wtulała się wmój nabrzmiały brzuch, i witał się z dzieckiem.Czasami mówił zwykłe: „Cześć” i: „Jak dzisiajtraktujesz mamę?”, a czasami robił pełne spra-wozdanie z porannego surfowania z Konradem.Robiło mi się ciepło na sercu i żołądek pod-skakiwał mi z radości, ale mu o tym nie mówiłam.

120/444

Jak podejrzewałam, Brandon znów walczył ichociaż mi się to nie podobało, siedziałam cicho.To nie była moja sprawa, a on czerpał z tegoradość i zarabiał na życie, więc jakie miałam pra-wo wyrażać zdanie na ten temat? W dalszym ciągunie przegrał żadnej walki, i dzięki Bogu nie był wszpitalu. Co nie znaczyło, że co jakiś czas na jegociele nie pojawił się nowy siniak czy rozciętabrew. Jeremy, Konrad i Bree chodzili na każdąwalkę, a ja siedziałam w domu, drżąc i krzywiącsię, dopóki się nie skończyła, a potem, jak wziąłprysznic i się przebrał, oglądałam nowe obrażenia,jeżeli były. Brandon śmiał się za każdym razem,ale pozwalał mi na te oględziny bez słowa skargi.

Breanna, mama i ja wracałyśmy z kolejnejcudownej wizyty, na której widziałyśmy mojegoGumisia, i z pedikiuru, kiedy nagle serce zaczęłomi mocniej bić. Dżip Brandona stał już na pod-jeździe, a ja nie mogłam się doczekać, żeby gozobaczyć i pokazać mu nowe zdjęcia z USG. Zatym, co miało nastąpić później, spotkaniem z jego

121/444

mamą, zupełnie nie tęskniłam. Zdradziłam Bran-dona kilka tygodni po tym, jak ostatni raz ją widzi-ałam, i na pewno nie była zachwycona, że znowuprzyjaźniliśmy się. Zmusiłam się, żeby do domuiść powoli, ale mamy i Bree chyba nie byłam wstanie oszukać. Jak tylko znalazłam się za progiem,Brandon mnie uściskał i wyciągnął rękę po zdjęcia.

– Spójrz na niego! Spał, ale popatrz, jak ssiekciuk! – zawołałam.

Mama i Bree zachichotały, mijając nas. Tak, ichnie dało się oszukać.

Ukucnął i delikatnie położył mi ręce na brzuchu.– Cześć, mały! – Szorstki zwykle głos Brandona

był ciepły i melodyjny, jak zawsze, kiedy się doniego zwracał. – Jak mogłeś przespać całą wizytę,co? Twoja mama miała nadzieję, że zobaczy, jaksię ruszasz. Popraw się następnym razem, dobrze?

Obserwowałam tę jednostronną rozmowę, przy-gryzając wargi, żeby nie uśmiechać się jak idiotka.Brandon byłby takim dobrym ojcem. Nieźle. Comi przyszło do głowy? Nie idź w tę stronę, Harper.

122/444

Brandon wstał i bezwiednie zaczął kreślić różnezygzaki na moim brzuchu.

– Co mówi doktor Lowdry?– Że wszystko jest świetnie! – To była kolejna

rzecz: on zawsze pytał, jak się czuję i jak poszławizyta. Nie robili tego nawet Konrad i tata. – Mamprzyjść za dwa tygodnie, powiedziała, że jest duży,więc możliwe, że będzie kazała mi leżeć po kole-jnej wizycie, żeby postarać się utrzymać go wbrzuchu najdłużej jak się da.

– Leżeć? – W jego orzechowych oczach pojawiłsię niepokój. – Ale potwierdziła, że wszystko jestw porządku?

Pogłaskałam jego zmarszczone czoło i spojrza-łam mu w oczy. W końcu je rozszyfrowałam. Byłybrązowe, kiedy był bez koszuli albo miał koszulębiałą lub brązową. Szare przy koszuli czarnej lubszarej. Zielone – nietrudno zgadnąć: kiedy miał nasobie coś zielonego, a każdy inny kolor po-wodował, że oczy miały barwę pochodną tychtrzech kolorów.

123/444

– Wszystko w porządku, nie martw się. Jeżelibędę musiała, zrobię wszystko, żeby nie urodził sięza szybko. – Nadal wyglądał na niespokojnego. – Ico, idziemy do twojej mamy?

Po kilku chwilach niepokój znikł z jego oczu, ana twarzy pojawił się leniwy, niepewny uśmiech.

– Mam coś dla ciebie, Harper.– Naprawdę? Co takiego?Chwycił mnie za rękę i ruszył korytarzem.– Obiecaj mi coś: jeżeli ci się nie spodoba, mus-

isz mi powiedzieć.– Na pewno mi się spodoba… Masz to w pokoju

dziecinnym? – spytałam zdezorientowana, kiedypodeszliśmy do drzwi.

– Obiecaj.– Obiecuję. – Ścisnęłam go mocno za rękę i ot-

worzyłam drzwi. Nie musiałam tego szukać. – Omój Boże. Brandon. Kupiłeś je? – Wiem, że pytan-ie było głupie, ale nie mogłam w to uwierzyć.

– Może być?

124/444

– Nie, to znaczy tak. Jest piękne, ale Brandon, tomnóstwo pieniędzy! – Były tu drewniana kołyskaw kolorze ciemnej wiśni, komoda, przebierak iduży skórzany fotel do karmienia. Pamiętałam, ileBrandon zarabia na wygranych walkach, aledoskonale wiedziałam, ile to wszystko kosztowało,bo sama miałam zamiar kupić te meble, którezdecydowanie do tanich nie należały.

– Chcę tylko wiedzieć, czy ci się podobają. –Wzruszył ramionami.

– Tak, są przepiękne. – Kołyskę wyłożył nawetpościelą, którą kupiłam wcześniej. – Nie pow-inieneś był wydawać na to pieniędzy. – Podeszłami zaczęłam wszystkiego dotykać; wzięłam jeden zkocyków, które kupiłyśmy z Bree i ułożyłam goprzy krawędzi kołyski.

– Chciałem to dla ciebie zrobić. – Brandon pod-szedł do mnie od tyłu i odwrócił mnie twarzą dosiebie.

– Ale to naprawdę drogie rzeczy, Brandon.

125/444

– Harper – uśmiechnął się do mnie łagodnie. –Proszę, tym się nie przejmuj.

– Sam je złożyłeś? – uśmiechnęłam się i jeszczeraz rozejrzałam dookoła.

Skinął głową.– Bree dała mi znać SMS-em, jak wyszłyście

rano. Zdążyłem skończyć, kiedy napisała, żejesteście pod domem.

– I sam pościeliłeś kołyskę?– Nie – roześmiał się. – Z tym raczej bym sobie

nie poradził. Widocznie wpadły i zrobiły to, kiedyrozmawialiśmy.

To było logiczne.– Dziękuję. – Wspięłam się na palce i po-

całowałam go w policzek. – Bardzo.– Nie ma za co, Harper – wyszeptał ochryple. Po

kilku minutach milczenia, kiedy się przytulaliśmy,zadzwonił jego telefon. – Co tam? Tak, będziemyza godzinę. Dobrze. Pa.

– Jeremy? – zgadywałam.

126/444

– Tak. Twierdzi, że mama się boi, że nieprzyjdziemy. Jesteś gotowa?

Skinęłam głową, ale w środku wzbierał protest.Pożegnaliśmy się z rodziną i ruszyliśmy do

domu jego mamy, zatrzymując się po drodze wGolden Spoon po mrożony jogurt dla całejczwórki, bo od jakiegoś czasu odczuwałamniedorzeczne zachcianki na coś słodkiego, a wdodatku myślałam, że powinnam się pojawić zjakąś ofiarą pojednawczą. Trzęsłam się, zanimzatrzymaliśmy się przed pięknym domem zwidokiem na plażę; tak zdenerwowana nie byłamnawet przed pierwszym spotkaniem z nią. Brandonniósł torbę z Golden Spoon, pełną mrożonegojogurtu i dodatków, a ja poważnie rozważałam, czynie wyrwać mu jej z rąk, żebym miała swoistą tar-czę, ale drzwi zdążyły się już otworzyć.

– Cześć, skarbie! – Jego mama uśmiechnęła się iprzytuliła mnie serdecznie. Tarcza obronna niebyła konieczna.

– Dzień dobry, pani Taylor.

127/444

Brandon zachichotał cicho, udając, że kaszle;chyba usłyszał, że głos mi drży.

– Oj, daj spokój, doskonale wiesz, że możeszmówić mi Carrie.

Ta propozycja była nadal aktualna? Dobrzewiedzieć. Uśmiechnęłam się i spróbowałam sięodezwać normalnym tonem:

– Jak się masz? Piękny jest ten nowy dom, taksię cieszę, że postanowiłaś się tu przeprowadzić!

– My też! Potrzebowaliśmy zmiany, kocham tędrugą stronę rodziny – westchnęła i uniosła palcedo ust, a potem wskazała mój brzuch. – Ojej, jakimasz już duży brzuch! Który to miesiąc?

– Hmm, trzydziesty tydzień. – Lekko mniezamurowało. Czy ona myśli, że to dziecko Bran-dona, czy jak? Zachowuje się tak samo jak wświęta.

– To już tak niedługo! Jesteś gotowa na to, żebysię pojawił?

128/444

Więc nawet wie, że to chłopak? Posłałam pyta-jące spojrzenie Brandonowi, ale on wypakowywałzawartość toreb na blat.

– I tak, i nie. Chcę go przytulić i zobaczyć, alewydaje mi się, że będę za tym tęsknić – powiedzi-ałam, wskazując na brzuch, w którym teraz spał.

– Ja z nimi dwoma czułam się dokładnie taksamo, to chyba normalne. – Jeszcze raz przesunęłapo moim brzuchu dłonią i odwróciła się do Bran-dona. – Przywiozłeś mrożony jogurt! Boże, chybaczytasz w moich myślach! Myślałam o nim całydzień!

Najwyraźniej stresowałam się bez powodu.Zdecydowanie nie było tak, jak się obawiałam.Brandon podał mi miseczkę i powiedział, żepójdzie zajrzeć do Jeremy’ego. Carrie usiadła obokprzy stole i ścisnęła mnie za rękę.

– Tęskniłam za tobą. Jak się miewasz? Jak sobieradzisz po tym, co się stało z Chase’em? Tak mibyło przykro, kiedy się dowiedziałam.

129/444

– Czuję się dobrze, jego rodzina też. Próbujemyjakoś żyć, chociaż z początku było nam strasznietrudno.

– Wiem, jak może być ciężko. – Jej wargi uni-osły się lekko w pełnym współczucia uśmiechu. –Brandon bardzo się o ciebie martwił, ale jesteśsilna, wiedziałam, że przez to przejdziesz.

– Eee, Carrie? Co do Brandona… – Przełknęłamślinę. – Dlaczego jesteś dla mnie taka miła?Myślałam, że będziesz mnie nienawidzić.

Wyglądało na to, że przez kilka minut za-stanawiała się nad odpowiedzią z ciepłym uśmie-chem i błyskiem w oku.

– Szczerze mówiąc, najpierw cierpiałam razem zsynem, kiedy nam powiedział, co się stało, alenawet wtedy nie umiałam cię nienawidzić. Popełn-iłaś błąd i próbowałaś zmierzyć się z jego konsek-wencjami. – Carrie obejrzała się przez ramię zaBrandonem, który wyszedł parę minut temu. – Wtaki czy inny sposób zawsze będziecie z Bran-donem obecni w swoim życiu. Patrzy na ciebie tak

130/444

samo, jak Liam patrzył na mnie przez piętnaścielat. Ty też patrzysz na mojego syna tak samo, potym wszystkim, co się stało. Jak mogłabym nien-awidzić kogoś, kto kocha mojego syna i ma jegoserce?

– Ale my nie jesteśmy ze sobą – wyszeptałam, azdanie to zabrzmiało niemal jak pytanie.

– I może tak zostanie. – Wzruszyła ramionami. –A może nie.

Powinnam była jej powiedzieć, że mamy po-zostać przyjaciółmi, żeby nie myślała, że któregośdnia znów możemy być razem, ale nie mogłamtego z siebie wydusić.

– I nie myśl, że tego nie zauważyłam: niesprostowałaś, że nie jesteś w nim zakochana. –Puściła do mnie oko i zjadła łyżkę jogurtu.

Cholera.Brandon wrócił po kilku minutach, Jeremy pod-

szedł szybko, żeby mnie uściskać, a potemsiedzieliśmy we czwórkę do późnego wieczora, ażpowieki zaczęły mi ciążyć. Pożegnaliśmy się

131/444

uściskami, Carrie kazała mi obiecać, że będę częś-ciej wpadać, a ja z radością się zgodziłam. Była takentuzjastyczna i zabawna, że nie można było niechcieć z nią przebywać. Ocknęłam się i ot-worzyłam ciężkie powieki, kiedy Brandon kładłmnie do łóżka.

– Przepraszam – wyszeptałam głosemochrypłym po krótkiej drzemce. – Nie chciałamzasnąć.

Uśmiechnął się i zatknął mi kosmyk włosów zaucho.

– Nie przejmuj się, byłaś zmęczona.– Uhm. Było bardzo miło, dzięki, że mnie

zabrałeś.– A teraz śpij. – Pochylił się i pocałował mnie w

czoło. Kiedy jego wargi mnie dotknęły, mój Gumiśsię obudził.

– Chyba mi się nie uda – roześmiałam się. –Spał do tej pory, wiec zaraz zacznie kopać i nieprzestanie przez kilka godzin.

132/444

Brandon wślizgnął się do łóżka, wsunął mi ręcepod koszulę i położył je na brzuchu. Wstrzymałamna chwilę oddech, ale się nie odezwałam.Zdążyliśmy już przekroczyć przyjacielską strefędotykową, kiedy przytulił mnie, a ja pocałowałamgo w policzek rano. Co prawda, przemawiał domojego Gumisia codziennie, ale kiedy kładł midłonie na brzuchu, zawsze znajdowały się nakoszuli. Teraz było inaczej. Teraz leżałam w łóżku,jego dłonie spoczywały na moim nagim brzuchu iłagodnie go pieściły, a on patrzył na mnie spodgęstych czarnych rzęs. Myślałam tylko o tym, żebygo pocałować. Moje dziecko szalało, machało no-gami i rękami na wszystkie strony, a Brandon wy-glądał na szczęśliwego. Zamknęłam oczy i wyo-braziłam sobie świat, w którym to mogłoby sięudać. Świat, w którym Brandon i ja bylibyśmyrazem, pobrali się i oczekiwali teraz dziecka.

Po chwili, która trwała co najmniej dziesięćminut, Brandon pochylił się do mnie.

133/444

– Bądź grzeczny dla mamy, mały, powinna sięprzespać. – Jego głos był ochrypły i hipnotyczny.Nagle pocałował mnie w brzuch. Tak delikatnie,tak czule, że nie byłam pewna, czy sobie tego niezmyśliłam. Wyprostował się i przysunął do mnie. –Dobranoc, do zobaczenia jutro, kochanie.

Objęłam go za szyję i przyciągnęłam jego twarzdo mojej, a kiedy nasze wargi dzielił jedyniecentymetr, zatrzymałam się, dając nam obojgu sz-ansę, żeby to przerwać. Patrzyliśmy sobie w oczyprzez kilka chwil, aż w końcu przycisnęłam wargido jego warg. Przez kilka sekund nasze usta byłynieruchome, a potem zaczęły igrać z sobą wdoskonałej harmonii. Jego język przesunął się pomojej dolnej wardze, a ja otworzyłam dla niegousta, pozwalając nam poznawać się na nowo, poraz pierwszy od prawie pół roku. Moje ciało zalałafala gorąca, przyciągnęłam go bliżej. Wargi Bran-dona błądziły po mojej twarzy, w stronę ucha, apotem w dół po szyi. Przygryzł wgłębienie u pod-stawy szyi, a z moich ust wyrwało się ciche

134/444

westchnienie. Przyciągnęłam jego twarz z powro-tem, ale nasze pocałunki stały się wolniejsze, aż wkońcu ledwie dotykał wargami moich.

– Do zobaczenia jutro, Harper, słodkich snów –wyszeptał mi w usta, a potem pocałował mniemocno po raz ostatni.

– Mógłbyś ze mną zostać? – Moje ręce bezwied-nie wyciągnęły się do niego.

W jego orzechowych oczach pojawił się błysk.– Nie dzisiaj. Muszę być pewny, że tego chcesz.Chciałam zaprotestować, ale on powstrzymał

mnie kolejnym pozbawiającym tchu pocałunkiem,a kiedy się odsunął, obojgu nam brakowałopowietrza.

– Śpij dobrze, pogadamy jutro.

Następnego ranka obudziłam się wcześnie ileżałam w łóżku przez prawie dwie godziny, za-stanawiając się, czego pragnę. Cóż, wiem, czegochcę, ale nie wiem, czy mogę to mieć. Myślę, żeutraciłam do tego prawo, no i jak by się czuła

135/444

rodzina, gdybym znów zaczęła się spotykać zBrandonem? Może pomyślą, że tak naprawdęChase nigdy nie był dla mnie ważny i że nie mar-zyłam codziennie o głupim wehikule czasu, żebymmogła się cofnąć do tamtego dnia i go zatrzymać?Wydawało mi się, że będzie to dla nich jednowielkie: odczepcie się. W myślach zganiłam się zato, że wczoraj wieczorem dałam się ponieść uczu-ciom do Brandona, wzięłam prysznic i zeszłam nadół na śniadanie.

– Cześć, mamo. – Pocałowałam ją w policzek ipodziękowałam za napój proteinowy, który dlamnie przygotowała. – Idealnie trafiłaś…

– Słyszałam, że jesteś pod prysznicem, ipomyślałam, że zaraz zejdziesz. Jak było wczoraj?

– Naprawdę miło. To znaczy, dziwnie miło.Mama przechyliła głowę na bok i posłała mi

spojrzenie w stylu: nie mam pojęcia, o co chodzi,ale wiem, że zaraz mi wszystko opowiesz, więcsiedzę cicho i czekam. Opowiedziałam jej o dzi-wnej rozmowie z Carrie po przyjeździe i o reszcie

136/444

czasu spędzonego z rodziną Brandona.Zakończyłam, niechętnie się przyznając, że po-całowałam Brandona wieczorem, zanim wyszedł.

Uśmiechnęła się i wzięła mnie za rękę.– Wiem, jesteś przekonana, że ci nie wolno, ale

owszem, możesz pójść dalej także w tej dziedzinieżycia. Właściwie nawet powinnaś. Chase niechciałby, żebyś wychowywała dziecko i przeżyłażycie sama.

– Nie będę sama – odparłam. – Mam was.– Będziesz mieć nas zawsze, ale nie wykreślaj

miłości ze swojego życia. Chase chciałby, żebyśmiała męża, chciałby, żeby dziecko miało ojca. –Otarła łzę z policzka.

– A nie jest za wcześnie? Jestem tak samoskołowana, jak wtedy, kiedy walczyłam z uczu-ciami do Chase’a i kiedy spotykałam się z Bran-donem, tylko teraz czuję się tak, jakby już samomyślenie o czymkolwiek z Brandonem oznaczało,że Chase nie był dla mnie ważny.

137/444

– Dla wielu ludzi dwa miesiące to mało. Aletwoja sytuacja jest zupełnie inna z powodu tego, cowydarzyło się między waszą trójką wcześniej.Więc niezupełnie ma to odniesienie do ciebie iBrandona w tej chwili. Jeżeli martwisz się o nas,Harper, to zupełnie niepotrzebnie. Wszyscychcemy, żebyś była szczęśliwa i wiemy, że Bran-don cię uszczęśliwia. Nie wzywalibyśmy go, żebypomógł ci wyjść z żałoby, gdybyśmy się obawiali,że w końcu do niego wrócisz. Jeżeli chcesz byćsama, to powinnaś być sama. Ale jeżeli chcesz byćz nim, nie trać szansy na to, żeby znów z nim być.Jest dla ciebie dobry i chociaż ma prawo być zły otwoje dziecko, on już je kocha bardziej, niż możnaby oczekiwać od mężczyzny w jego położeniu. –Przerwała na chwilę i oparła się na krześle. –Wiem, co Chase o nim myślał i zapewniam cię, żebyłby szczęśliwy z twojego wyboru. Wiedział, żeBrandon potrafi się o ciebie zatroszczyć i że ciękocha bardziej niż ktokolwiek inny. To dlatego takdługo nie wtrącał się w twój związek.

138/444

Siedziałyśmy w milczeniu przez kilka minut, aja oswajałam się z tym, co usłyszałam. Miałamwrażenie, że mama dokładnie wiedziała, co chcęusłyszeć: że rodzina mnie nie skreśli, a co na-jważniejsze, żeby ktoś mi powiedział, że Chasechciałby, żebym była szczęśliwa i żyła swoim ży-ciem. Claire pochyliła się i przytuliła mnie mocno.

– Tak naprawdę ważne jest to, jak ty się czujeszpo tym pocałunku.

– Jakbym w końcu znowu mogła oddychać –odpowiedziałam szczerze. – Ciągle go kocham,mamo..

– Wiem, kochanie.– Czy to coś złego?– Ale skąd, i wcale nie umniejsza miłości, jaką

miałaś i nadal masz dla Chase’a. Wiem, co czułaśdo nich obu. Powiedz mi – zmieniła temat, a jejmina nagle zmieniła się w szelmowską. – Jaki tobył pocałunek? Wiedziałam, że zabawił na górzedłużej niż przypuszczałam, kiedy widziałam, jakwnosi cię śpiącą.

139/444

Rumieniec zalał mi policzki, a na mojej twarzypojawił się szeroki uśmiech.

– Niesamowity – powiedziałam bez tchu, przy-pominając sobie jego wargi na moich i przesuwa-jące się po szyi.

Mama zachichotała, widząc moją minę.– Hm… – Bree z Konradem weszli do kuchni

niespiesznym krokiem. – Mama się śmieje, a Harp-er rumieni. Muszę wiedzieć, co tu się dzieje. – Uś-ciskała mnie lekko i usiadła Konradowi nakolanach, na krześle obok mnie.

– Harper pocałowała Brandona wczorajwieczorem. – Mama pochyliła się nad stołem,jakby wyjawiała jakąś pikantną plotkę.

– Najwyższa pora! – oznajmiła Bree, udająclekkie zniecierpliwienie.

– Jak możesz tak mówić? – Spojrzałam na niązdziwiona. – Minęły dopiero dwa miesiące, Bree.

– Wiem. – Na jej twarzy pojawił się pełenwspółczucia uśmiech. – Ale ty się powstrzymujesztylko dlatego, że boisz się zbrukać pamięć

140/444

Chase’a. Powiedz mi, czy coś się zmieniło wtwoim sercu? Gdyby Brandon poprosił cię w tejchwili o rękę, co byś powiedziała?

Tak. Nawet nie musiałam się nad tymzastanawiać.

– Ale, Bree…– Pozwalając sobie na to, żeby być z Bran-

donem, nie robisz nic złego. Nie podważa to wcaletego, co było między tobą i Chase’em. A my tegobyśmy dla ciebie chcieli. Wszyscy.

To samo mówiła mama. Patrzyłam na tę trójkęspod przymrużonych powiek.

– Namówiliście się? Dlaczego ja się dowiadujęo tym dopiero teraz?

– Bo potrzebowałaś czasu, by dojść do siebie natyle, żeby wiedzieć, czy chcesz być z Brandonem,czy nie. Nie chcieliśmy cię popychać w żadnąstronę, zbyt wcześnie mówiąc, że to nic złego –powiedziała po prostu mama. – Skarbie, naprawdę,jeżeli chcesz być z nim, to powinnaś. Niech cię nic

141/444

nie powstrzyma. Kochaj go i pozwól mu kochaćsiebie i dziecko.

– Ale nie wiem, jak miałoby to wyglądać. Na cobędę sobie mogła pozwolić?

– Nie rozumiem – oznajmiła Bree.– Chcę powiedzieć… Nie wiem. To wszystko

jest tak strasznie zagmatwane I dziwne. Ja już… –Spojrzałam na nich, płonąc ze wstydu. – …cóż, jużsobie wyobrażałam, że on jest tatą dla Gumisia.Jest dla niego taki słodki, że zaczęłam myśleć, jakdobrym byłby ojcem. Boję się, że jeżeli miałabymz nim znowu być, to po prostu założę, że on zechcewejść w tę rolę, a to nie w porządku wobec Bran-dona. A jeżeli nie będzie chciał się w to bawić?Nie mogę od niego wymagać podjęcia takiejdecyzji.

– Dziecko – prychnął Konrad. – Przykro mi, aleczy ty poważnie tak myślisz?

– Nie. Ale czuję się, jakbym gowykorzystywała.

142/444

– W porządku, wszyscy jesteśmy przekonani, żeon znalazłby się przy tobie i Gumisiu w mgnieniuoka. Ale kiedy słucham tego, co mówisz, czuję sięsfrustrowany widząc, co sobie nawzajem robicie.Mówisz dokładnie jak Brandon.

– Co masz na myśli?– Kocham cię, dziecko, ale, Boże, czasami jesteś

taka trudna! On cię kocha i wiem, że o tym wiesz.Ale deprymuje go to, że może cię przestraszyćswoimi uczuciami do ciebie i Gumisia. Nie poma-gasz mu wcale, powtarzając, że nie możecie byćrazem. – Na chwilę zabrał dłoń z uda Bree, żebygestem nie dopuścić mnie do głosu, kiedy ot-worzyłam usta. – Wiem, dlaczego tak mówisz, onteż to rozumie. Ale wszyscy czekamy na dzień,kiedy w końcu pogodzicie się z faktem, że niemożecie bez siebie żyć. Ty tu siedzisz i wmawiasznam, że boisz się go popychać do czegoś, czego,twoim zdaniem, może wcale nie chcieć albo myśl-isz, że nie wolno ci go zmuszać. A kiedy idziemydo pracy albo na surfing, on mówi tylko o tym, jak

143/444

bardzo by chciał troszczyć się o ciebie i o małegodo końca życia, ale boi się, że jeżeli cokolwiekpowie, odetniesz się od niego na dobre. Nawet mipowiedział, że woli być dla ciebie przyjacielem dokońca życia niż ryzykować, że nie zdoła dopil-nować tego, żebyście byli szczęśliwi i niczegowam nie brakowało.

– Och, Brandon – wyszeptałam. – Wiem, byłamtaką egoistką… on musi żyć swoim życiem. Muszękazać mu odejść.

– Głupia jesteś. Przepraszam. – Uniósł dłonie wgeście poddania się, spoglądając na mamę. – Ktośjej musi to powiedzieć. Harper… – Poczekał, ażspojrzę mu w oczy. – Kochasz go i chesz z nimbyć. On kocha ciebie i małego i dałby wszystko,żeby z tobą być. Więc przestań z tym walczyć, todziesięć razy gorsze niż fakt, że nie powiedziałaśChase’owi, że jesteś w ciąży. I owszem, ja wtedyteż wiedziałem. – Bree, mama i ja patrzyliśmy naniego zszokowani. – Byłem z tobą i Bree przezcały czas, od razu było widać, co się święci.

144/444

Rozległo się pukanie do drzwi i cała trójkaodwróciła się do mnie z uśmiechami na twarzach.

– Konrad ma rację. Jeżeli naprawdę tego chcesz,powiedz Brandonowi. Niepotrzebnie siępowstrzymujesz.

Zarumieniłam się i podeszłam do drzwi złomoczącym sercem. Kiedy otworzyłam drzwi,zobaczyłam tylko szare oczy Brandona i jego szer-oki uśmiech. Uściskał mnie przelotnie i pochyliłsię, żeby opowiedzieć mojemu Gumisiowi, jakpokonał go jeden z facetów na siłowni dlatego, żeprzez całe rano był rozkojarzony. Dźgnął mniemały łokieć, a Brandon pocałował miejsce, wktórym go wyczuł. Potem wstał i spojrzał mi woczy. Jeżeli Konrad miał rację, a szczerze mówiąc,nie miałam co do tego wątpliwości, byłamskończoną idiotką, próbując to powstrzymać.Kochałam go i myśl o tym, że nie będziemy razemchoćby przez najbliższą chwilę, była dla mnieczystą torturą. Musiałam do zmienić. Naprawić.Teraz.

145/444

– Dzień dobry. – Jego ciepły głos był dziwnieniepewny.

– Cieszę się, że jesteś, martwiłam się, że powczorajszym wieczorze nie będziesz chciałprzyjść.

– Jasne, że jestem. Wszystko w porządku? Toznaczy, po tym, co się stało? Jeżeli przesadziłem,powiedz, a się wycofam.

Uśmiechnęłam się i chwyciłam go za rękę.– Jeśli dobrze pamiętam, ja to zaczęłam. –

Wciągnęłam go do środka, wspięłam się na palce ipocałowałam w same usta.

– Harper. – Oparł czoło o moje, kiedy się odsiebie odsunęliśmy. – Muszę wiedzieć, czegooczekujesz. Pewnie nie byłoby najlepiej, gdybymzaczął wyciągać wnioski z tego, co się międzynami dzieje.

Wzięłam głęboki oddech i musnęłam palcamijego kark.

– Nie mogę sobie wyobrazić życia bez ciebie.Będę sobie z tym radzić, jak tylko umiem, bo na

146/444

ciebie nie zasługuję, ale… – roześmiałam sięniepewnie, bojąc się, że wcześniejsze obawy mniepowstrzymają. – Nie mam prawa o cokolwiek cięprosić.

– Pozwól, że ja to ocenię. – Pocałował mnie wnos, a potem znów zetknęły się nasze czoła.

On też tego chce. On też tego chce. A ty topowstrzymujesz. Musiałam wziąć kolejny głębokioddech.

– Chociaż wcześniej namieszałam, nigdy nieprzestałam cię kochać i chcę być z tobą w każdymożliwy sposób. Przez to, jak mówisz do dziecka,jak się nami opiekujesz, chociaż wcale nie mus-isz… cóż, zaczęłam sobie wyobrażać, jak poma-gasz mi go wychowywać, jako część rodziny. Ichcę tego. Bardzo chcę. Ale czuję się strasznie,mówiąc ci o tym. To nie twoje dziecko, azachodząc w ciążę, złamałam ci serce. Więc niemogę cię o to prosić. Bez względu na to, jakbardzo bym tego chciała, nie mogę pragnąćprzyszłości z tobą. To byłoby egoistyczne.

147/444

– Próbowałem żyć bez ciebie, Harper,próbowałem o tobie zapomnieć, ale nie mogłem.Dla mnie nie ma nikogo innego; odkąd cię pozn-ałem, liczysz się tylko ty. Kocham cię, a to znaczy,że kocham też jego. Te obrazki, które widziałaś…Ja mam je przed oczami cały czas. – Delikatnieujął moją twarz w dłonie i odchylił się, żebyspojrzeć mi w oczy. – Nieważne, że nie jest mój.Jeżeli mi pozwolisz, wychowam go jak własnegosyna, będę się troszczył o was oboje do końca ży-cia i przyrzekam, że razem z tobą opowiem mu oChasie i o tym, jak wspaniały był jego tata.

Łzy napłynęły mi do oczu i w końcu poleciałypo policzkach. Nie wiem, czym sobie zasłużyłamna takich mężczyzn jak Chase i Brandon, na ichrodziny, ale dziękowałam Bogu za to, że umieściłich w moim życiu.

– Jeżeli to zrobimy – ostrzegłam – już się mnienie pozbędziesz – roześmiałam się i pocałowałamgo lekko. – Chcę być z tobą na zawsze, jeśli tychcesz – wyszeptałam mu w usta.

148/444

– Na zawsze – zgodził się, wziął mnie na ręce iwniósł do salonu, nie odrywając ust od moichwarg.

Kiedy usiedliśmy na kanapie, odsunęłam sięlekko, żeby się do niego uśmiechnąć, i zerknęłamna moją rodzinę przy kuchennym stole. Przyjrza-łam się bliżej i zauważyłam, że wszyscy troje siędo nas uśmiechają, Bree i mama ze łzami woczach. Przypomniałam sobie, że w korytarzu jestduży pogłos i zrozumiałam, że wszystko słyszeli.To, że mam ich wsparcie i że są z naszego powoduszczęśliwi, wiele dla mnie znaczyło, dla Brandonana pewno też.

Brandon też na nich patrzył; wreszcie odwróciłsię i uśmiechnął do mnie.

– Kocham cię, Harper.Gdyby moje serce potrafiło śpiewać, to w tej

chwili na pewno by śpiewało. Mówiliśmy sobie, żesię kochamy, także przy innych rozmowach, alekiedy usłyszałam, jak mówi to teraz, w ten sposób,

149/444

poczułam, że świat znowu jest taki, jaki powinienbyć.

– Ja też cię kocham. – Przesunęłam czubkamipalców po jego mocno zarysowanej szczęce i uni-osłam się, żeby znów go pocałować.

– Na pewno tego chcesz? Bycia tatą, nocnegokarmienia, szkoły i sportu, buntu nastolatka…chcesz być ze mną przez kolejnych sześćdziesiątlat?

– Możemy spróbować siedemdziesięciu –wyszeptał, pochylając się nad moimi wargami.Teraz, kiedy na nowo siebie posmakowaliśmy, mi-ałam wrażenie, że odrywając od siebie usta,sprawiamy sobie fizyczny ból. – Na wszystkie py-tania odpowiadam twierdząco.

– Wszystko w porządku, Brandon? – spytałamgo kilka godzin później, kiedy siedzieliśmy przybasenie po lunchu. Nagle stał się dziwniemilczący.

150/444

– Boję się, że działam za szybko – odpowiedziałpo chwili zastanowienia. – Byłaś z Chase’em, pla-nowaliście wspólną przyszłość i rodzinę, zanimzginął w wypadku. Ja myślałem tylko o tobie,wiedziałem, że nigdy nie będzie nikogo innego.Przez kilka ostatnich miesięcy próbowałem być dlaciebie tylko przyjacielem, i pozostałbym przy tym,gdybyś poprosiła. Ale to nie powstrzymało mnieprzed wyobrażaniem sobie tego, co bym zrobił,gdybym cię odzyskał. A teraz, kiedy mam cięznowu, ten czas, który przeżyłem z dala od ciebie,sprawił tylko, że pragnę cię bardziej. A więcjestem w tym miejscu, w którym byłem, kiedy zesobą zerwaliśmy, i niczego nie pragnę bardziej niżtego, żeby kupić dla nas dom i się z tobą ożenić.Ale nie wiem, kiedy będzie odpowiedni moment…wszystko przez to, co się stało. Mówiłaś o wy-chowywaniu małego z tobą, ale nie wiem, czy totak naprawdę wszystko, czego ode mnieoczekujesz: żebym był po prostu facetem, którypomoże ci go wychować. Ja chcę być po prostu

151/444

ojcem, jego ojcem. Nie wiem tylko, czy twoimzdaniem to w porządku, że będę próbował zająćmiejsce Chase’a.

– Brandon. – Zmarszczyłam lekko czoło. Powcześniejszej rozmowie zdawało mi się, żemyślimy tak samo, ale jednak nie. – Okej, wyjaśn-ijmy sobie to wszystko, żeby nie było nieporozu-mień. Biorąc pod uwagę to, co łączyło naswcześniej, oboje chyba za bardzo przejmujemy siętym, że teraz coś się dzieje za szybko. Pragnę zaciebie wyjść, bardziej niż czegokolwiek innego.Ale nie liczy się dla mnie czas… może to byćjutro, a może za dwa lata. Próbowałam to tłu-maczyć Chase’owi, ale chyba nie rozumiał, że niemuszę wychodzić za mąż tylko dlatego, że będęmieć dziecko. Jednak z Chase’em nie planowałamwspólnej przyszłości, dopóki nie dowiedział się, żejestem w ciąży, a jeśli chodzi o ciebie… wiedzi-ałam dużo wcześniej, że chcę być twoją żoną.Przyznaję, martwiłam się, że związek z tobą powypadku będzie dla innych zbyt szybkim

152/444

posunięciem, ale biorąc pod uwagę moje uczucia,po rozmowie z mamą, Bree i Konradem, chyba taknie jest. Mama miała rację, nasza sytuacja jest zu-pełnie inna, a poza tym… nieważne, co pomyśląinni. To nasze życie, nie ich. – Położyłam się naplecach i osłoniłam dłonią oczy przed słońcem. –Odpowiedz mi na jedno pytanie, zanim zacznęmówić dalej. Naprawdę chcesz być ojcem?

Odwrócił się na bok, tak, że twarz miał nad mo-ją twarzą.

– Tak.– To dobrze – uśmiechnęłam się i objęłam go za

szyję. – Nie chcę, żebyś był tylko facetem, którygo wychowuje. Doskonale to ująłeś rano. Chcę,żebyś był jego tatą, a on żeby był twoim synem.Chcę, żebyś był moim mężem, a jeżeli będziemymieć później więcej dzieci, nie może wyglądać totak, że są nasze dzieci i on. – Wskazałam nabrzuch. – Mój. Zgadzam się, że musi wiedzieć oChasie, ale to ty będziesz dla niego ojcem, a onbędzie nasz. Jak pozostałe dzieci, które się nam

153/444

urodzą. Chcę, żebyś był obecny na pozostałychwizytach, jeżeli chcesz, i nie martw się, doktorLowdry już o tobie wie. Wzięła mnie na bok nadrugiej wizycie i spytała o ojca, a ja się rozkleiłami opowiedziałam jej całą historię. Przysięgam, żetych lekarzy kształcą też na terapeutów. Ona wie,że Chase zginął i wie, że jesteś przy mnie. Ona jestjak Bree i mama, wątpię, że zdziwiłaby się na twójwidok. Więc jeżeli chcesz ze mną pójść, ja będęzachwycona, jeżeli będę mogła cię ze sobą zabrać.Chcę, żebyś pomógł wybierać dla niego imię, ajeżeli nie masz nic przeciwko temu, chciałabym,żebyś był ze mną przy porodzie. Powtarzam ci, żenie mam zamiaru wybierać i decydować, comożesz, a czego nie, ale pragnę, żebyś brał udziałwe wszystkim. Chciałam cię odzyskać, aleodmawiałam sobie tego, czego chcę i spychałamemocje na drugi plan. Teraz, kiedy skończyliśmy zudawaniem, jestem gotowa na to wszystko, alemusisz mi powiedzieć, jeżeli tobie coś nieodpowiada.

154/444

– Gdybyś była inną dziewczyną, pewnie by minie odpowiadało. Ale ty jesteś całym moim świ-atem, Harper, i bez względu na to, jak dziwnabyłaby nasza sytuacja, poczuję się wspaniale, za-kładając z tobą rodzinę.

– Ja też – wyszeptałam mu w szyję i przycis-nęłam do tego miejsca wargi. – Wszystko jużjasne? Musimy jeszcze sobie coś wyjaśnić?

– Wprowadzisz się do mnie, pozwolisz, żebymsię tobą zaopiekował i wyjdziesz za mnie?

– Ty mi się oświadczasz, Brandonie Taylor? –droczyłam się, patrząc w jego brązowe oczy.

– Najpierw muszę mieć pierścionek – uśmiech-nął się i nakrył moje wargi swoimi.

– Cieszę się, bo to byłyby beznadziejne oświad-czyny. A cytując mężczyznę, którego kocham, nawszystkie pytania odpowiadam twierdząco.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk10QndAYAtqGXARYQhtHW8VbAdHKFh2Bmo=

155/444

Rozdział 5

Brandon i ja w ten weekend znaleźliśmy dlasiebie domek i mieliśmy się jutro wprowadzać. Mi-ał trzy sypialnie, dwie i pół łazienki, garaż na dwasamochody, ogródek z tyłu i w ogóle był idealny.Znajdował się niecałe dziesięć minut drogi odmamy i taty, i chociaż było im smutno, że nie będęjuż z nimi mieszkać, byli naprawdę szczęśliwi, żeBrandon i ja robimy kolejny wspólny krok. Mamapowiedziała, że i tak na nowo urządzi u siebiepokój dziecinny, żeby mogła zostawać z dzieckiemi mieć pewność, że będziemy często wpadać.Wczoraj skończyliśmy wybierać i kupować wszys-tko, czego potrzebowaliśmy, żeby umeblowaćnasze nowe mieszkanie, a rzeczy, które czekały

jeszcze u mamy i taty w garażu, miały być dow-iezione jutro rano.

Za chwilę miało się zacząć USG na mojej pier-wszej wizycie z Brandonem, odkąd zaczęliśmy zesobą być. Tak jak przypuszczałam, doktor Lowdrynie była zaskoczona jego widokiem, a wręczszczerze się cieszyła, że jest ze mną.

Brandon wstrzymał oddech i ścisnął mnie zarękę, jak tylko bicie serca Gumisia wypełniłogabinet, a on sam pojawił się na ekranie.

– O mój Boże, Harper!Uśmiechnęłam się do niego i skierowałam

wzrok z powrotem na monitor. To doświadczeniebyło zupełnie inne od wizyt, na których byłam zChase’em. Z Chase’em było magicznie, po jegośmierci wzruszająco, a przy Brandonie czułam, żeto idealny nowy początek.

– W porządku, Harper. Jak widzisz, dziecko jestjuż zwrócone główką w dół i znajduje się niżej. Tozwykle ma miejsce dopiero kilka tygodni później,więc, niestety, będziesz musiała leżeć. Pewnie i tak

157/444

urodzi się wcześniej, ale szczerze mówiąc, sytuacjawygląda tak, że może to nastąpić w każdej chwili.Musimy zadbać o to, żeby posiedział w brzuchujeszcze co najmniej parę tygodni, żeby zdążył wpełni się rozwinąć. Jeżeli będzie trzeba, za-stosujemy lekarstwa, ale wolałabym tego nie robić.Więc im mniej będziesz aktywna, tym lepiej. –Doktor Lowdry odwróciła się do Brandona. –Liczę na to, że dopilnuje pan, żeby się nieprzemęczała.

– Obiecuję, że się nią zajmę – uśmiechnął się domnie.

Przewróciłam oczami. Wiedział, że nie jestem wstanie znieść niańczenia dłużej niż parę dni. Naogół nie więcej niż dwa.

Następny dzień był dziwny. Chciałam roz-stawiać wszystko w nowym domu, ale kiedy wnie-siono meble, kazali mi się położyć na kanapie imówić, gdzie mają stawiać kartony. Jęczałam imarudziłam, aż Brandon wrócił z kolejnymładunkiem kartonów i mrożonym jogurtem z

158/444

Golden Spoon dla mnie. Tym zamknął mi usta, a japostanowiłam, że przez resztę dnia będę miła.Cztery godziny później zamówiłam pizzę dlawszystkich, którzy pomagali, a przed ósmąmieliśmy już dom dla siebie. Chodziliśmy z Bran-donem od pokoju do pokoju i byłam przeszczęśli-wa, że tak pięknie je urządziliśmy. Kiedy wysz-liśmy z dziecinnego, Brandon zatrzymał mnie nakorytarzu.

– Zamknij oczy, skarbie.– Po co? – spytałam, lekko przeciągając słowa.Brandon podszedł do mnie, przyłożył usta do

mojego ucha, a palcami delikatnie pogłaskał mniepo okrągłym brzuchu.

– Mam dla ciebie niespodziankę, więc zamknijoczy, proszę!

Posłuchałam go, a on chwycił mnie za ręce izaprowadził do kolejnego pokoju. Szczęka miopadła, kiedy otworzyłam oczy.

– Kiedy to zrobiłeś? – Rozejrzałam się po naszejsypialni, w której panował mrok, a jedynym

159/444

światłem był blask świec. W wazonach stały buki-ety pomarańczowych lilii. Kolejne dwa tuziny liliibez łodyg leżały na łóżku.

Pocałował mnie delikatnie i zaprowadził mniedo łóżka.

– Wymyśliłem dla ciebie zajęcie. Naprawdęmyślałaś, że Bree nie wie, gdzie wypakowaćdziecinne i kuchenne przybory? – Posadził mnie,pochylił się i znów mnie pocałował.

– Dziękuję, Brandon, za wszystko.– Harper, będę cię kochał zawsze i przyrzekam,

że będę się troszczył o ciebie i nasze dzieci dokońca życia. – Pochylił się i wyciągnął coś z szu-flady nocnej szafki. Potem ukląkł na jedno kolano,a ja siedziałam z rozdziawioną buzią i szeroko ot-wartymi oczami. – Wyjdziesz za mnie?

Oczywiście po twarzy zaczęły mi płynąć łzy, aja kiwałam głową.

– Tak – udało mi się wydusić. Przyciągnęłamtwarz Brandona do mojej i całowałam go takdługo, aż przestałam trzeźwo myśleć.

160/444

Westchnęłam, kiedy otworzył czarne pudełko, wktórym leżała gruba obrączka z białego złota ztrzema dużymi, okrągłymi diamentami. Wyciągnąłją i delikatnie włożył mi na serdeczny palec lewejdłoni. Roześmiałam się, bo obrączka od razuprzekrzywiła się pod swoim ciężarem, i przycis-nęłam wargi do ust Brandona, pociągając go zasobą na łóżko.

Jego potężne ciało zwinęło się obok mojego.Całował mnie namiętnie i powoli. Schylił się dobrzucha, który pocałował czule i powiedział Gumi-siowi, że mama i tata się pobierają. Oczy mupłonęły, kiedy przysunął twarz do mojej i zacząłrozpinać mi bluzkę. Mówiąc szczerze, przez tenwielki brzuch, myślałam, że w ogóle nie będziechciał mnie dotykać, ale jego wargi przesuwały siępo mojej szyi i piersiach, a palce pieściły całeciało, więc on chyba nie myślał tak jak ja. Prag-nęłam z nim być, ale po chwili jęknął i położył sięna boku. Oboje dyszeliśmy.

– Czemu przerwałeś?

161/444

Przesunął mi dłonią po twarzy, ale zatrzymał sięw połowie.

– Chwileczkę… a jesteś gotowa?Skinęłam głową i się zarumieniłam, a on

roześmiał się, speszony, i przyciągnął mnie dopiersi.

– Więc stwierdzasz, że jesteś gotowa i znowucoś nam staje na przeszkodzie.

– Nie, to ty robisz przeszkody.– Kochanie, uwierz mi, skoro mówię, że nie

chcę przestawać, zwłaszcza teraz, kiedy mi topowiedziałaś. Ale doktor Lowdry powiedziała mi,że nie możemy.

– Co takiego? Kiedy? – Podciągnęłam się nałokciu i spojrzałam w jego orzechowe oczy.

– Kiedy poszłaś wczoraj do łazienki, powiedzi-ała mi dwie rzeczy. Po pierwsze, mam pilnować,żebyś leżała na kanapie albo w łóżku. Po drugie,nie mogę uprawiać z tobą seksu. Powiedziała, żena ogół zachęca do tego pary, ale martwi się, żemożesz urodzić za wcześnie i dlatego poradziła, że

162/444

powinniśmy się powstrzymać – uśmiechnął się ipocałował mnie w policzek. – Więc jesteś gotowa.

– Przykro mi, Brandon.– Niepotrzebnie. – Ujął moją twarz w dłonie i

spojrzał na mnie jasnymi oczami. – Kiedy w końcubędziemy mogli to zrobić, będzie niesamowicie. –Pocałował mnie w usta i chwycił za rękę, żeby po-całować też pierścionek, który niedawno założyłmi na palec. – To był długi dzień, prześpijmy się,skarbie.

Kiedy się obudziłam, w pierwszej chwili niewiedziałam, gdzie jestem, ale uśmiechnęłam się iwtuliłam jeszcze bardziej w ramiona Brandona.Dotarło do mnie, że jesteśmy we własnym domu,w naszej sypialni, w naszym łóżku. Jedną rękętrzymał pod moją głową, a drugą czule obejmowałmi brzuch. Spojrzałam na pierścionek i obróciłamnim pod różnymi kątami, żeby wpadające pom-iędzy żaluzjami światło padło dokładnie na dia-menty. Dłoń Brandona zaczęła powoli kreślić koła,

163/444

kiedy z boku mojego brzucha ukazał się łokieć Gu-misia, który się obrócił.

– Tak dawno nie budziłem się z tobą w ramion-ach. – Pocałował mnie w głowę. – Cieszę się, żepierścionek ci się podoba.

– Pierścionek jest piękny. Kocham cię.– Ja ciebie też kocham, moja piękna narzeczono.Uśmiechnęłam się, odsunęłam i odwróciłam do

niego twarzą. Duży brzuch czasem przeszkadza.– Och, uwielbiam to. – Pocałowałam go pod

brodą, a jego ramiona objęły mnie mocniej. – Jakmyślisz, Boże Narodzenie pasuje?

– Na co? – Brandon poruszył się i spojrzał namnie.

– Na ślub. Nie chcę brać ślubu w ciąży, niechcę, żeby wyglądał na ślub pod przymusem. Ichcę mieć na sobie piękną suknię, nie ciążową.

– Za cztery i pół miesiąca? – Skinęłam głową, aon uśmiechnął się szeroko, aż dołek, który tak lub-ię, mrugnął do mnie. – Świetnie. – Pocałował mnieniewinnie i wstał. – Idę zrobić śniadanie, a ty

164/444

wyłącz telefony i przyjdź do kuchni, jak będzieszgotowa. Breanna mnie znienawidzi, ale terazodcinamy się od świata i nie wychodzimy z domudo końca weekendu. O zaręczynach dowiedzą sięw poniedziałek.

Zrobiliśmy dokładnie tak, jak powiedział.Wyłączyłam telefony, wzięłam szybki prysznic iwłożyłam wygodne spodnie od piżamy i elast-yczny top na ramiączkach. Brandon zrobił omletyz szynką, dla siebie kawę, a dla mnie herbatębezkofeinową i pokroił melona. Usiedliśmy przykuchennym stole, ja z nogami na kolanach Bran-dona, jedliśmy śniadanie i siedzieliśmy tak jeszczedługo potem, rozmawiając i ciesząc się naszymwłasnym gniazdkiem. Resztę weekendu spędz-iliśmy na kanapie, oglądając filmy, przesiadującwieczorem na tarasie albo przytulając się w łóżku.Pierwszego dnia narzekałam przez cały lunch, aż wkońcu pozwolił mi wstać na tak długo, żebym po-mogła ugotować kolację, chociaż zauważyłam, żekiedy zgodził się na moją pomoc, przygotował

165/444

dania, które nie wymagały długich przygotowań.W poniedziałek wieczorem na kolację przychodz-iła jego i moja rodzina; mieliśmy się pochwalićnaszym urządzonym już domem – Brandon poz-wolił mi pracować tylko pięć minut w ciągu godz-iny, a resztę robił sam, musiałam jednak przyznać,że wyglądało to cudownie, uwielbiałam się przy-glądać, jak zamienia nasze nowe mieszkanie wdom. Zamierzaliśmy się też pochwalić nowiną.

Odkąd zdecydowaliśmy się wrócić do siebie,myślałam o czymś, a kiedy poprosił mnie o rękę,zastanawiałam się już tylko, jak z nim o tymporozmawiać. Siedziałam na łóżku i czekałam, ażwyjdzie spod prysznica w poniedziałek wieczorem,a kiedy wszedł do sypiali w samych dżinsach,stwierdziłam, że to równie dobry moment jakkażdy inny.

– Słuchaj, mogę cię o coś spytać?– Pewnie. – Położył się na łóżku i pocałował

mnie mocno, a potem usiadł i wziął mnie w rami-ona. – A o co?

166/444

Zagryzłam wargę, przyglądając się jegoniewiarygodnie pięknej twarzy. Jego oczy byłypełne miłości i radości, kiedy na mnie patrzył, cojeszcze znacznie podnosiło atrakcyjność tego niez-iemsko przystojnego mężczyzny.

– Zastanawiałam się nad imieniem dla niego.– Tak? – Jego uśmiech był figlarny i cierpliwy.

Z dziesięciu imion, które wybrałam z Chase’em,nadal nie mogliśmy nic wybrać, ale Brandona tobawiło. – I co wymyśliłaś?

– Musisz mi obiecać, że powiesz mi, jeżelibędziesz miał coś przeciwko temu. – Wzięłamgłęboki oddech i usiadłam. Moje myśli wróciły dodnia spędzonego u matki Brandona, po świętach wArizonie, i do chwili, kiedy powiedziałam mu, żebędę mieć syna.

– Obiecuję, kochanie. – Uśmiech mu zbladł.– Więc… – Drżałam na całym ciele, nie mogłam

zrozumieć, czemu tak się denerwuję tym, że mammu to powiedzieć! Mówił, że chciałby, żeby jegosyn odziedziczył imię po jego tacie, wiedziałam

167/444

też, że traktuje Gumisia jak swoje dziecko, ale niemiałam pojęcia, czy ma dla niego znaczenie fakt,że nie jest tak naprawdę jego dzieckiem. –Pomyślałam, że mógłby się nazywać Liam ChaseTaylor.

Brandon nabrał głośno powietrza i lekko roz-chylił usta. Jego brązowe oczy wpatrywały się wmoje przez chwilę, która wydawała mi sięwiecznością, aż w końcu uśmiechnął się i przysun-ął wargi do moich.

– Dziękuję, Harper – wyszeptał mi w usta, a po-tem pocałował namiętnie. – Kocham cię i takbardzo ci dziękuję.

– Rozumiem, że imię ci się spodobało? – spy-tałam, dysząc lekko, kiedy przesunął usta do mojejszyi.

– Bardzo, idealnie pasuje do niego… do nas. –Dotknął lekko mojej twarzy i pocałował mnie wnos. – Rozumiem, dlaczego myślałaś, że mógłbymmieć coś przeciwko temu, ale zapewniam cię, że

168/444

nigdy nie byłem szczęśliwszy niż w ten weekend.Jestem takim szczęściarzem, że cię mam, Harper.

– To ja jestem szczęściarą – wyszeptałam.Zadzwonił dzwonek, więc Brandon zeskoczył z

łóżka i włożył koszulę.– O imieniu też im dzisiaj powiemy? – spytał,

ciągnąc mnie do wejścia.– To chyba będzie idealny moment. –

Pocałowałam go w policzek i otworzyłam drzwi.Zostałam zasypana pocałunkami i wpadłam w

objęcia całej rodziny. Mama zaczęła oczywiściepytać, dlaczego nie leżę.

– Mamo, nic mi nie jest. Dosłownie wstałam złóżka, kiedy przyszliście. – Uściskałam ją mocno,a Bree westchnęła.

– O mój Boże! Zaręczyliście się?! – pisnęła iznowu mnie przytuliła, a potem podbiegła doBrandona, żeby uściskać i jego. Widoczniezobaczyła moją dłoń na plecach mamy.

– Gratulacje, dziecko. – Konrad pocałował mniew głowę i uścisnął dłoń Brandonowi.

169/444

– Pokaż! Pokaż! – Mama i Bree trzymały mnieza rękę, a tata przytulał nas oboje. – Konrad,widzisz to? Zapamiętaj. – Bree pokazała mu mójpierścionek, a potem dalej mu się przyglądała. –Poprosił cię o rękę?

Uniosłam brew, a Brandon się uśmiechnął.– Oświadczył mi się w piątek wieczorem, jak

wszyscy poszli.– Nieźle, co? – Breanna wypuściła moją dłoń. –

I dopiero teraz się o tym dowiaduję? O takichrzeczach powinnaś mi mówić od razu, a nieczekać… – Policzyła na palcach. – …trzy dni!

– To moja wina, poprosiłem Harper, żeby tenweekend był tylko dla nas i żeby poczekała znowiną.

– Na pięć najbliższych minut przestajemy byćprzyjaciółmi. – Odwróciła się do Brandona ispojrzała na niego gniewnie.

Wszyscy się roześmiali i zaciągnęli ją do salonu,ale zanim zdążyliśmy usiąść, znów zadzwonił

170/444

dzwonek, a Brandon otworzył drzwi swojej mamiei Jeremy’emu.

– Och, Harper, ale masz ładny brzuszek! Wy-daje się, jakby przez weekend urósł! Cudowniewyglądasz, kochana! – Carrie uściskała mnie, akiedy się odsunęła, pokazałam jej pierścionek. Pis-nęła i chwyciła mnie za rękę. – Ojej, gratulacje! –Poklepała Brandona po ramieniu. – Jak mogłeś niepowiedzieć własnej matce, że masz zamiar sięoświadczyć? Udzieliłabym ci kilku rad.

– Naprawdę się cieszę. – Jeremy uściskał nas zszerokim uśmiechem na twarzy.

– Dzięki, Jeremy. Carrie, uwierz mi, nieźle sięspisał! – Ze śmiechem opowiedziałam wszystkim,jak wyglądały zaręczyny, oprowadzając ich podomu.

Domem wszyscy się zachwycali, ale zanimzdążyliśmy obejść cały, kobiety wymogły na mnie,żebym się położyła. Przewróciłam oczami, ale nicnie powiedziałam, cieszyłam się, że są. Faceciwyszli za dom włożyć burgery na grilla, a my

171/444

rozmawiałyśmy o ślubie. Wszystkie były zach-wycone pomysłem ślubu w czasie Bożego Nar-odzenia i przyznały, że najlepiej będzie poczekać,aż dziecko się urodzi. Carrie i Claire zaczęłyomawiać sprawę opieki nad wnukiem, żebyśmy zBrandonem mogli sobie pozwolić na miesiąc mi-odowy, nawet gdyby miała być nim jedna albodwie noce bez dziecka w domu.

– Hej, Bree?– Tak?– Jesteś na mnie zła, że nie powiedziałam ci

wcześniej?– Skąd, tylko żartowałam – prychnęła. –

Strasznie się cieszę!– Więc skoro nie jesteś wściekła… – uśmiech-

nęłam się i puściłam do niej oko. – …będziesz mo-ją druhną?

– Hej, pewnie! Jasne, że tak! Kogo jeszczepoprosisz?

– Tylko ciebie. Wiem, że Brandon poprosi Kon-rada i Jeremy’ego. Nie będzie do pary, ale

172/444

właściwie nie przyjaźnię się już z nikim poza tymi,którzy tu są. Brian i Marissa nie odezwali się domnie od pogrzebu, więc nie mogę jej poprosić.

– Chyba wystarczy sama Bree. Chłopcy mogąiść po obu jej stronach albo czekać już z Bran-donem, a ona przejdzie sama – dodała Carrie.

– Myślicie, że uda się coś załatwić do tegoczasu? Nie potrzebuję żadnych ekstrawagancji.Chcę mieć sukienkę, was i chcę za niego wyjść. Aślub w zasadzie możemy wziąć nawet tutaj, jeżelio mnie chodzi.

– O, nie. – Bree pokręciła głową. – Mama maznajomości. Będzie cudownie.

– To prawda! – przyznała mama. – Do tegoczasu na pewno uda nam się zaplanowaćprzepiękny ślub.

– Dobrze – uśmiechnęłam się. – Brandon i jamyśleliśmy o piętnastym grudnia, ale jeżeli nie udasię tego dnia, w grę wchodzi też poprzedni albonastępny weekend. O mój Boże, nie mogę uwi-erzyć, że to się dzieje naprawdę.

173/444

– Jesteś szczęśliwa, Harper? – spytała mama.– Ogromnie.Wszystkie trzy uśmiechnęły się do mnie promi-

ennie i wróciłyśmy do rozmowy o dziecku iplanach ślubnych. Kiedy kolacja była gotowa,wyszłyśmy zjeść na zewnątrz i wtajemniczyłyśmychłopaków w naszą wcześniejszą rozmowę. Bran-don zdążył już poprosić Konrada i Jeremy’ego nadrużbów, wybraliśmy kolory i kilka lokali, naktóre mieliśmy rzucić okiem w tym tygodniu.Większość przyjaciół Brandona w tym rokuskończyła studia i chociaż mieliśmy zamiar wysłaćim zaproszenia, nie byliśmy pewni, czy wszyscybędą mogli przylecieć. Gośćmi w większości miałabyć jego rodzina i liczna familia Graysonów.Mama powiedziała, że możemy jeszcze razspróbować zadzwonić do Sira, ale ja wolałam nierobić sobie nadziei. Nie odpisał mi nawet na mail,odkąd doniosłam mu, że jestem w ciąży, i niespodziewałam się, że cokolwiek się zmieni. Kiedyzrobiło się ciemno, wróciliśmy do salonu i

174/444

rozmawialiśmy o różnych rzeczach, aż w końcuodezwał się Brandon:

– Chcielibyśmy coś powiedzieć.– Pobieracie się? – zakpiła Bree.– Jak na to wpadłaś? – westchnęłam. Wszyscy

się roześmiali, a Brandon spróbował jeszcze raz.– Okej, chcielibyśmy powiedzieć wam coś

jeszcze. – Spojrzał na mnie, a na jego twarzy ma-lowało się takie przejęcie, że zabrakło mi tchu, awszyscy zachichotali. – Skarbie, ty powiesz?

– Wybraliśmy imię dla dziecka. – Uśmiechałamsię tak szeroko, że bolały mnie policzki. Oder-wałam wzrok od Brandona i spojrzałam na rodz-inę. – Będzie się nazywał Liam Chase Taylor.

Miałam wrażenie, że wszyscy naraz westchnęli inagle dotarło do mnie, że to idealne imiona i że sąnimi zachwyceni. Wszyscy się rozpłakali i zaczęlisię ściskać. Kiedy usiedliśmy z powrotem, Bran-don mocno mnie przytulił.

175/444

– Chyba nie mogłoby być lepszego imienia dlaniego – powiedział Robert, a wszyscy muprzytaknęli.

– My też tak uważamy – odpowiedział Brandon.– Dziękujemy, że we wszystkim nas wspieracie.Przeżyliśmy wiele ciężkich chwil, żeby znaleźć sięw miejscu, w którym jesteśmy w tej chwili. AleHarper i ja jesteśmy wdzięczni za wasze wsparcie,wiele dla nas znaczy.

Pocałowałam go w brodę i oparłam głowę najego ramieniu. Lepiej bym tego nie ujęła.

– Breanna… – Mama pochyliła się i zerknęła nanią, a Bree szybko wstała, poszła do kuchni i wró-ciła z dużą torbą.

– Zrobiliśmy coś dla was. Nadal zamierzacieopowiedzieć mu o Chasie?

Ja miałam ściśnięte gardło, więc odezwał się zamnie Brandon.

– Tak. Uważamy, że powinien wiedzieć.Mama skinęła głową, a Bree podała nam duży

album.

176/444

– Jeżeli uznacie, że jednak tego nie zrobicie, wporządku, nikt nie będzie miał wam tego za złe.Ale gdybyście mieli taki zamiar, zrobiliśmy to dlawas, żebyście mogli także pokazać Liamowi, kimbył Chase.

Brandon położył sobie księgę na kolanach, ot-worzył, a część okładki znalazła się na moich.Westchnęłam, kiedy przeglądaliśmy ją strona postronie. Zdjęcia od chwili narodzin, poprzez za-bawy kilkulatka, pierwszy dzień w szkole, sport ipierwsze surfowanie. Oglądanie dorastaniaChase’a było niesamowite, a w miarę, jakzbliżaliśmy się do końca, łzy zaczęły płynąć mi popoliczkach. To był Chase, jakiego znałam. Wysoki,przystojny, wytatuowany artysta. Były zdjęciawszystkich chłopców z domu, który wynajmowałprzyjaciołom przez ostatnie dwa lata, zdjęcia jego iBree, zdjęcia z salonu, a na końcu – nasze wspól-ne. Pierwsze z moich urodzin, kiedy zeszliśmy zChasem na dół. Stał za mną, trzymając zdjęcie dru-giego USG na moim małym brzuchu, a ja

177/444

odchylałam głowę, żebyśmy mogli się pocałować.Na drugim siedzieliśmy na klapie jego samochodu,z Bree i Konradem, na plaży. Ostatnie dwa okazałysię dla mnie bolesne, ale byłam wdzięczna, że siętu znalazły. Jedno zrobione po ostatnich zajęciachChase’a na studiach: staliśmy pod rękę, dotykającsię czołami. Następne było z ostatniej nocy jegożycia; staliśmy przed domem rodziców irozmawialiśmy. Doskonale pamiętam tę rozmowę,tłumaczył mi, dlaczego nie powinien iść na im-prezę, a ja go przekonywałam, że powinien pójść.Nie wiedziałam nawet, że ktoś nam zrobił zdjęcie,ale było piękne. Słońce za nami zachodziło, Chaseklęczał na podjeździe, a ja się śmiałam, przecze-sując palcami jego zmierzwione blond włosy.Trzymał mnie za brzuch, a twarz miał tak blisko,że nosem dotykał mi pępka. Powtarzał, że jeżeliGumiś kopnie, nie pójdzie na imprezę, więc bezprzerwy przemawiał do mojego brzucha w nadziei,że dziecko się obudzi. Ale się nie obudziło i Chasew końcu wyszedł. To były nasz ostatnie wspólne

178/444

szczęśliwe chwile. Kiedy zamknęliśmy album,Brandon odwrócił się do mnie i musnął kciukamimoją twarz, ocierając łzy, a potem złożył nakażdym policzku delikatny pocałunek. Wstał iprzeszedł na drugą stronę pokoju, wyciągnął mamęz krzesła, objął ją długimi ramionami i podz-iękował jej, a ona się rozpłakała. To był jeden zwielu powodów, dla których go kochałam. W tymz pozoru twardym mężczyźnie kryło się łagodne idobre serce. To, co zrobiliśmy z Chase’em, zmi-ażdżyło Brandona. Dyskretnie odsunął się na bok,kiedy się dowiedział, zamiast się na nas wyład-ować. Był przy mnie, kiedy myślałam, że Chasezłamał mi serce i pomagał mi w okresieodrętwienia w żałobie po jego śmierci. Kochałmnie i moje dziecko mimo błędów, jakie popełn-iłam, a teraz przytulał matkę Chase’a i dziękowałjej za album, który pomoże nam opowiedziećLiamowi, jaki wspaniały był jego tata, jak to tegodnia ujął Brandon. Kiedy mama przestała płakać,

179/444

uściskałam ją mocno, a Brandon przytulił Bree,tatę i Konrada.

– Brandon – zachrypiała mama i odkaszlnęła. –Mam nadzieję, że wiesz, jak bardzo cię kochamy.Jesteśmy tacy szczęśliwi, że jesteście z Harper zesobą, nie wyobrażaliśmy jej sobie z nikim innym.Wiemy, że będziesz się troszczył o nią i Liama.

– Będę. Do końca życia – przysiągł.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk10QndAYAtqGXARYQhtHW8VbAdHKFh2Bmo=

180/444

Rozdział 6

Czułam się nieswojo. Byłam też zmęczona tym,że nikt nie pozwalał mi nic robić. Byłam zmęczonaciągłym leżeniem, miałam po prostu szczerze dość.Byłam taka wielka, że wyglądałam jak wieloryb,chociaż Brandon nieustannie mi powtarzał, żejestem piękna. Pozwalał mi narzekać, ile tylkochcę i zawsze się do mnie uśmiechał. Wiedziałam,że mocno się wysila, żeby powstrzymać się odśmiechu i byłam mu za to wdzięczna. Wiedziałam,że zachowuję się niedorzecznie, ale zupełnie niepotrafiłam się powstrzymywać, a gdyby mniewyśmiał, pewnie bym na niego warknęła.

Dwa tygodnie temu mieliśmy kolejną wizytę idoktor Lowdry jeszcze bardziej się martwiła, że

nie wytrzymam już zbyt długo. Zgodnie z jejpoleceniem mieliśmy już spakowaną torbę doszpitala, w samochodzie zamocowany był fotelikdziecięcy, a mnie nie wolno było pomagać przygotowaniu. Odczuwałam absurdalną potrzebęsprzątania całego domu na kolanach iprzeszukiwania wszystkich szuflad w pokojudziecinnym, żeby się upewnić, czy wszystko jestna swoim miejscu. Kolejny raz. Oczywiście, niebyło mi wolno, więc leżałam na kanapie, marudz-iłam pod nosem albo przemawiałam do mojegomałego Liama.

Brandon zaczął szkołę prawie trzy tygodnietemu, ale na szczęście porozmawiał ze swoimopiekunem roku przed rozpoczęciem semestru idowiedział się, że musi zaliczyć jeszcze tylko dwaprzedmioty, żeby skończyć studia w grudniu, ty-dzień przed ślubem. Był niesamowity, zawszeprzynosił mi wszystko, czego potrzebowałam, anawet to, o co wcale nie prosiłam. Kiedy był wszkole, prosił Carrie albo mamę, żeby

182/444

dotrzymywały mi towarzystwa, bo wiedział, żedostaję szału w domu. Jedynym problemem byłyliczne walki, w jakich brał udział. PowiedziałCrow, że kiedy dziecko się urodzi, zrobi sobiekilka miesięcy przerwy, ale i bez walk mielibyśmydość pieniędzy, żeby utrzymać się przez kilka lat,bo walczył teraz co drugi wieczór, od Los Angelespo San Diego, żeby zaoszczędzić, ile się da. Niemogłam za bardzo narzekać – tylko w ostatniweekend zarobił ponad dziesięć tysięcy – ale nielubiłam tych walk, a on pozwalał mi przyjść tylkowtedy, kiedy wiedział, że będzie to kiepskiestarcie. Bał się tłumów przy większych walkach,więc na ogół siedziałam w łóżku, denerwując się,dopóki nie zadzwonił, że wygrał.

Dziś rano zawiózł mnie do mamy, żebym mogłaz nią i Bree pójść na lunch i na pedikiur, i odebrałmnie, żeby pojechać ze mną na wizytę kontrolną wtrzydziestym szóstym tygodniu. Jak mówiłam, niepozwalali mi nic robić samej. Nie mogłamprowadzić samochodu, pomalować sobie własnych

183/444

paznokci (chociaż zwykle też nie malowałam ichsama, a teraz nie byłabym nawet w stanie ichdosięgnąć), ale jednak. Nie było mi wolno.

– Harper, wszystko jest świetnie, mały wyglądawspaniale. Nadal powinnaś unikać aktywności, amy będziemy trzymać kciuki, żebyś wytrzymałajeszcze tydzień. Z formalnego punktu widzeniaciąża będzie wtedy uznana za w pełni donoszoną,ale gdyby urodził się już teraz, nic strasznego bysię nie stało. Chcę cię teraz widzieć co tydzień,chociaż nie wiem, na ile jeszcze wizyt on nam poz-woli. – Doktor Lowdry uśmiechała się ciepło. –Jesteście gotowi? Macie pytania, coś wasniepokoi? Poznaliście szpital?

– Wybraliśmy się tam w tym tygodniu, chybanie mam żadnych pytań. Jestem gotowa na to, żebyjuż się to stało. Zupełnie nie mogę spać.

Doktor Lowdry się roześmiała i pogłaskała mniepo nodze.

– Często się zdarza, że pacjentkom jest niewy-godnie, pomyśl tylko, że twoje dziecko

184/444

przygotowuje cię na to, że będzie cię budzić o róż-nych porach w nocy. – Znów się roześmiała. –Brandon, a ty?

– Chyba w porządku, martwię się tylko tym, żemogłaby zacząć rodzić, kiedy nie będzie mnie wdomu. – Ścisnął mnie za udo. – Nie chcę, żebybyła sama, kiedy się zacznie.

– Rozumiem, ale nawet jeżeli cię nie będzie…cóż, większość kobiet rodzi dopiero po kilku godz-inach od odejścia wód płodowych, więc spokojniezdążysz po nią przyjechać i zawieźć ją do szpitala.

Skinął głową, ale wiedziałam, że niewiele mu topomogło. Za każdym razem, kiedy wychodził nawalkę, tłumaczył Liamowi, że jeżeli już musiprzyjść na świat tego wieczoru, żeby przynajmniejpoczekał, aż wróci z walki. Kiedy dzwonił powalce, nawet nie mówił: cześć, tylko zawszezaczynał:

– Kocham cię. Coś się wydarzyło? Jak sięczujesz?

185/444

Gdyby nie to, że strasznie się bałam, że wróci dodomu ze złamaniem albo czymś gorszym, wyśmi-ałabym go za to, że okłada się z kimś innym do up-adłego, drżąc jednocześnie o to, że jego nar-zeczona zacznie rodzić.

– No! – Doktor Lowdry wstała i uściskała mnie.– Gdyby coś się działo albo byś czegoś potrze-bowała, dzwoń. Jeżeli nie, widzimy się za tydzień.

Podziękowaliśmy jej i wróciliśmy do domu nakolejny ekscytujący wieczór na kanapie. Wiem,naprawdę powinnam przestać marudzić. Mogłobyć o wiele gorzej. Brandona mogłoby to wszystkonie obchodzić, mogłyby go irytować moje humory,a co najgorsze, mogłoby go w ogóle nie być. Pozatym, uwielbiałam nasze wieczory w domu, kiedyon po kolacji kładł sobie moje nogi na kolanach imasował je, aż opuchlizna ustępowała. Potem kładłsię obok, przytulał mnie sobie do piersi i w ob-jęciach oglądaliśmy telewizję. Tak jak mówiłam,był niesamowity. Ja po prostu byłam ostatnio zabardzo poirytowana.

186/444

– Brandon?… Myślisz, że moglibyśmy zrobićcoś dziś wieczorem? Może byśmy się gdzieś prze-jechali, na przykład na plażę? Nie chcę znowuugrzęznąć w domu.

Zagryzł policzek od wewnątrz i przyglądał misię przez kilka sekund, a potem wyjechał tyłem zpodjazdu, na który właśnie wjechaliśmy.

– Pod warunkiem, że mi obiecasz powiedzieć,kiedy będziesz zmęczona.

Prawie skakałam ze szczęścia na fotelu, cieszącsię, że jedziemy dokądś, dokądkolwiek.

– Obiecuję! Gdzie pojedziemy?– To twój wieczór, wybieraj?– Na plażę i do Pinkberry. – Poważnie, teraz

codziennie jadłam mrożony jogurt albo lody.Niedobrze.

Ochrypły śmiech Brandona przyprawił mnie ogęsią skórkę, ale się uśmiechnęłam.

– Proszę bardzo, plaża i Pinkberry.Wyciągnął z dżipa koc i zaprowadził mnie na

brzeg. Potem rozłożył koc i posadził mnie sobie

187/444

między nogami, opierając o siebie plecami. Pod-winął mi koszulę na brzuchu i zaczął kreślić nanim delikatne wzory. Liam zaczął się wiercić, jaktylko dłonie Brandona znalazły się na mojej nagiejskórze.

– Nie mogę się doczekać, żeby go poznać. –Jego niski głos przeniknął do mojego wnętrza. –Ale będzie mi tego brakować. Jesteś najpiękniejsząkobietą w ciąży, jaką w życiu widziałem, Harper.

Westchnęłam i wtopiłam się w niego jeszczebardziej.

– Mówiłam ci ostatnio, że jesteś niesamowity iże cię kocham?

– Ja ciebie też. – Odgarnął mi włosy i przycisnąłwargi do mojej szyi. – Czego najbardziej niemożesz się doczekać?

– Żeby zobaczyć, jak uczysz go różnych rzeczy.Rzucania piłką, surfowania… – powiedziałamszybko. Myślałam o tym przez cały dzień. – A ty?

– Wszystkiego.– To nie fair, skarbie, musisz coś wymienić!

188/444

Zastanawiał się przez minutę.– Chcę widzieć, jak go przytulasz.– Jak go przytulam? – powtórzyłam, zdziwiona.– Tak. Obejmujesz tak brzuszek za każdym

razem, kiedy on się poruszy i myślisz o nim, a jazakochuję się w tobie jeszcze bardziej. Jesteś takaczuła i pełna miłości, chociaż jeszcze go tu nie ma.Więc nie mogę się doczekać, żebyś przytuliła gonaprawdę.

– Och. – Właśnie to sprawiło, że pokochałam gojeszcze bardziej. Odwróciłam się, żeby spojrzećmu w oczy i pocałowałam go przelotnie w szyję. –Będziesz niesamowitym ojcem, Brandon. Twójtata byłby z ciebie bardzo dumny.

– Mam nadzieję.– Ja jestem pewna.– Chyba by nie chciał, żebym zarabiał na życie

walką. – Wzruszył ramionami, ale nadal się domnie uśmiechał. – Był przedsiębiorcą i uważał, żepójdę w jego ślady.

– A chcesz tego? Kiedyś, w przyszłości?

189/444

– Nie wiem. Pewnie niedługo powinienem sięnad tym zastanowić. Nie mogę walczyć wiecznie.

Dzięki Bogu.– Mamy czas, pieniędzy wystarczy nam na

długo. Chcę, żebyś po prostu przy mnie był przezkilka pierwszych miesięcy, wolę żebyś na razie nieprzejmował się pracą, dobrze?

– Mało prawdopodobne, ale dziękuję. Przezjakiś czas będę z tobą w domu, jak długo będęmógł, ale o pracy myślę już od jakiegoś czasu,tylko nie wiem, czym chciałbym się zająć.

– Coś wymyślimy.– Pewnie. – Pocałował mnie mocno, a potem

odwrócił mnie znowu tak, żebym opierała się oniego plecami.

Siedzieliśmy tak aż do zachodu słońca, a potempołożyliśmy się na kocu. Koszulę miałam nadalpodciągniętą i oboje trzymaliśmy dłonie na moimbrzuchu, a nasze uwięzione dziecko próbowało sięułożyć do snu.

190/444

– Robi się późno, kochanie, jedźmy do Pink-berry i wracajmy do domu.

– Dziękuję, że mnie tu przywiozłeś, co prawdagłównie leżałam, ale miło było pobyć na świeżympowietrzu nad wodą.

Podniósł mnie, a ja pomogłam mu złożyć koc.Po drodze do Pinkberry ciekła mi ślinka. Bran-

dona bawiły te moje słodyczowe napady, ale słowodaję, że robiło się ze mnie oszalałe zwierzę, kiedywiedziałam, że zaraz zjem coś słodkiego. Problempojawiał się jedynie wtedy, kiedy miałam wybór,bo nigdy nie wiedziałam, na co się zdecydować, idlatego na ogół Brandon szedł sam i coś dla mniewybierał. Stałam i patrzyłam na wszystko, a Bran-don czekał cierpliwie, chociaż wiedział, że tochwilę potrwa. Objął mój brzuch, wsparł brodę namojej głowie i co jakiś czas pochylał głowę icałował mnie za uchem, szepcząc, jak bardzokocha mnie i Liama. Potem zaczynał całować mniew szyję, a ja musiałam od nowa rozpoczynać pro-ces decyzyjny.

191/444

– Nie ułatwiasz mi sprawy, skarbie. – Uniosłamrękę i przeczesałam palcami jego zmierzwionewłosy. Wiedziałam, że dzięki temu na chwilęprzestanie mnie rozpraszać. Zerknęłam na prawo izobaczyłam, jak dwie pracownice wzdychają,robiąc maślane oczy. Obejrzałam się przez ramię izauważyłam, że za nami jest już tylko ściana,zerknęłam więc na dziewczyny jeszcze raz i dot-arło do mnie, że to na nas patrzą.

– Jezu, cokolwiek robisz, kobiety się ślinią natwój widok.

– Co masz na myśli?– Walczysz w samych spodniach, a one prak-

tycznie wchodzą sobie na głowę, żeby się do ciebiedostać. Idziesz przez szkołę czy sklep, a one małosię nie przewrócą, tak się za tobą oglądają. Kiedymówisz czy się śmiejesz, przyglądają ci się zrozdziawioną buzią i dostają gęsiej skórki. A kiedyrobisz coś tak słodkiego jak przytulanie nar-zeczonej i szepczesz jej do ucha czułe słówka, za-czynają mdleć.

192/444

Zesztywniał, a ja czułam, jak rozgląda siędookoła, nie poruszając głową.

– Co ty wygadujesz? Zaraz, jak to zauważyłaś?Szybko zerknęłam, żeby się upewnić, czy dalej

wzdychają, patrząc na nas.– Zauważyłam, bo wiem, jak to jest patrzeć na

ciebie. Ja robię to samo. Są po naszej prawejstronie.

– Denerwuje cię to? – droczył się, a kiedyzerknął przelotnie na prawo, zachichotał cicho.

– Wcale. Jesteś mój. Śmieszy mnie tylkoświadomość, że wszystkie kobiety chcą mojegomężczyzny.

– Ostrzegam cię. Zaraz im pokażę, że jestemtylko twój.

– Teraz? – zachichotałam.– Skoro chcą popatrzeć, możemy zrobić dla nich

przedstawienie. – Odwrócił się, przylgnął do moi-ch warg i zaczął namiętnie całować.

Zarzuciłam mu ręce na szyję tak, żeby kciukiznalazły się na jego twarzy, bo wiedziałam, że

193/444

zauważą mój olbrzymi pierścionek, i o mało niewybuchnęłam śmiechem, kiedy dotarło do mnie,jaka jestem głupiutka. Nie sądzę, żeby wcześniejmiały wątpliwości, ale teraz już na pewno wiedzi-ały, że jesteśmy razem.

– To było niedorzeczne. – Odsunęłam się odniego i się uśmiechnęłam. Chwyciłam go za rękę ipociągnęłam w stronę lady z jogurtami.

– Cudowne – poprawił mnie.– Tak, tyle, że teraz będą fantazjować, że

całujesz się z nimi. Dobra robota, skarbie, one jużprzepadły.

Jego niski śmiech przyprawił mnie o dreszcz.Zagryzłam wargę.

– Nie będę kłamać, to było zabawne. Pilnuję,żeby faceci nie mieli żadnych wątpliwości, żejesteś moja, więc zabawnie było pokazać dziew-czynom, że jestem zajęty.

– Nieprawda. – Uderzyłam go dla zabawy wpierś.

194/444

– Prawda. Kiedy zaczęliśmy się spotykać, stwi-erdziłem, że faceci za bardzo się na ciebie gapią,teraz to chyba rozumiesz. Te ich łapczywespojrzenia są frustrujące.

– Kłamczuch.– Harper. – Odwrócił mi twarz, żebym spojrzała

w jego zielone oczy. – Może nie dociera do ciebie,kiedy mówię ci, że jesteś piękna, więc spróbuję in-aczej. – Mówił cichym, spokojnym głosem. –Wiem, że wydaje ci się, że wyglądasz źle, alejesteś piekielnie seksowna. Ciąża bardzo ci służy.Uwierz mi. Muszę się z całych sił powstrzymywać,żeby nie zedrzeć z ciebie ubrania i w końcu cię nieposiąść, chociaż lekarka zabrania. A kiedy patrząna ciebie inni faceci i widzę ich miny, wiem, że imchodzi po głowie dokładnie to samo.

Przewróciłam oczami, ale pocałowałam goprzelotnie w usta. Napełniłam kubeczek mrożonymjogurtem i pochyliłam się do Brandona.

– Zgoda, to było nawet zabawne. Pokazałam impierścionek, kiedy mnie całowałeś.

195/444

– Moja dziewczyna. – Śmiech Brandona poniósłsię echem po sklepie.

Sprzedawca pomógł nam nałożyć dodatki iwziął kubki do kasy, a tam już trzy dziewczynygapiły się na Brandona. Zaśmiał się lekko i pokrę-cił głową, odwracając mnie do wyjścia. Zjedliśmypinkberry w samochodzie na parkingu i mieliśmywyjeżdżać, kiedy zadzwonił jego telefon. DzwoniłPostrach. Brandon przełączył telefon na trybgłośnomówiący.

– Chłopie, musisz tu przyjechać, możemy natym zarobić kokosy. Mam już kilka zakładów,wysokich.

– Będę, powiedz tylko, gdzie.Postrach podał adres, a Brandon zaklął.– Nie mogę zabrać ze sobą Harper. Jesteśmy

dziesięć minut stąd, nie zdążę wrócić, jeżeliodwiozę ją do domu.

– Daj spokój, chłopie, nie rób mi tego. Ludziestawiają tyle pod warunkiem, że ty będziesz prze-ciwnikiem. Potrzebuję cię.

196/444

Brandon spojrzał na mnie i głęboko odetchnąłprzez nos.

– Dobra. Ale miej na nią oko, jak coś jej sięstanie, to następnym razem stanę do walki z tobą,jasne?

– Tak, do cholery! Wiedziałem, że mój chłopakmnie nie zawiedzie. Do zobaczenia! – Rozłączyłsię zanim Brandon zdążył cokolwiek powiedzieć.

– Przykro mi, kochanie, ale muszę cię zabrać.Jeżeli nie chcesz, żebym dzisiaj tam szedł, to mipowiedz, a odwołam walkę.

– Nie chcę, ale tego też nie chciałam. Jednakwiem, że to wiele dla ciebie znaczy.

– Dziękuję. – Musnął mnie palcami po twarzy. –Kocham cię.

– Ja ciebie też. Zadzwoń do chłopaków, ja damznać Konradowi i Jeremy’emu.

Kiedy znalazłam się na platformie z Crowe’em,w naszą stronę ruszyli Breanna, Konrad i Jeremy, ijeden z jego kolegów. Byli zaskoczeni, że zjaw-iłam się na takiej ważnej walce, ale wyjaśniłam im,

197/444

że byliśmy na randce i że Brandon nie zdążyłbymnie odwieźć do domu. Zrozumieli, i otoczylimnie i Bree kołem. Jakiś czas temu ktośprzypadkiem mocno dźgnął mnie łokciem wbrzuch i to była ostatnia ważna walka, na jaką zab-rał mnie Brandon. Od tamtej pory, jeżeli pozwalałmi przyjść, zawsze siedziałam w zamkniętymboksie.

Postrach podskakiwał, nie przestając się śmiać igadać. W końcu pochylił się i powiedział, że jeżeliBrandon wygra, skasuje co najmniej czterdzieścipięć tysięcy. Zbladłam, bo to mogło oznaczaćtylko jedno: facet, z którym walczył, jest naprawdędobry. Najwyższą stawką, jaką Brandon zarobił dotej pory, były trzy tysiące. Postrach przedstawił ry-wali i zaczęła się walka, a ja zaczęłam się całatrząść. Bree trzymała mnie za rękę; wiedziała, jakbardzo tego nienawidzę. Wydawało mi się, żewalka ciągnie się w nieskończoność, obaj zawod-nicy rozdawali równie dobre ciosy i kopniaki.Brandon w końcu powalił przeciwnika na ziemię i

198/444

o mało go nie udusił, zanim Demon, bo taki przy-domek miał drugi zawodnik, się poddał.

Odetchnęłam z ogromną ulgą, śmiałyśmy sięhisterycznie z Bree i ściskałyśmy się. Postrach uś-ciskał nas z całej siły i wybiegł na ring. Obejrza-łam się na mojego narzeczonego, na którego pom-stował tłum po przeciwnej stronie ringu.Zobaczyłam, jak Demon odpycha kogoś, kto naniego krzyczy i rusza w stronę Brandona, a kiedyBrandon się odwrócił, Demon posłał mu taki cios,że Brandon zesztywniał i runął na ziemię. Demonusiadł na nim i zaczął go okładać pięściami, aż wkońcu Postrach i paru innych facetów zdołali goodciągnąć. Postrach podbiegł do Brandona, ale onnie wstawał i się nie ruszał. Wrzeszczałam iusiłowałam do niego pobiec, ale kilka par dłoniprzytrzymywało mnie w miejscu. Przed oczamimigały mi obrazy bezwładnego ciała Chase’a nanoszach, jego martwej dłoni w mojej. Bree ściskałamnie za rękę tak mocno, że nie miałam wątpli-wości, że widzi to samo. Paru facetów pomogło

199/444

Postrachowi podnieść Brandona, wynieśli go z sali,a ja wyrwałam się temu, kto mnie trzymał ipobiegłam do Brandona. Oddychał, ale nie otwier-ał oczu i na nic nie reagował.

Pewnie nie był to najmądrzejszy pomysł, aleniecałe dwa kilometry dalej był szpital, więcmężczyźni wnieśli go po schodach i położyli natylnym siedzeniu dżipa. Jeremy wskoczył ze mnądo środka, żeby poprowadzić, a swoje kluczykirzucił koledze. Konrad powiedział, że pojedzie zanami. Jeremy wyskoczył i pobiegł na izbę przyjęć,z której wyszedł za pielęgniarzami z noszami. Zab-rali Brandona do gabinetu, a nam kazali poczekaćna korytarzu. Usiadłam ciężko obok Jeremy’ego ipłakałam jak bóbr. Widziałam facetów pokona-nych przez Brandona, jak leżeli nieprzytomni, alepo minucie czy podaniu soli trzeźwiących zawszesię budzili. Brandon się nie obudził. Nie mogłam wto uwierzyć.

Bree, Konrad i kolega Jeremy’ego wbieglirazem do środka. Bree płakała tak samo

200/444

rozpaczliwie jak ja. Konrad miał bladosiną twarz.Tego było za wiele jak na trzy miesiące.

Kolega Jeremy’ego, Kevin, stanął obok niego.– Rozumiem, że oberwał do nieprzytomności,

ale ci ludzie powinni się trochę opanować, do di-abła – powiedział głośnym szeptem.

Konrad chciał się na niego rzucić, ale rozdzieliłich Jeremy.

– Ja się tym zajmę – powiedział spokojnie doKonrada, odwrócił się do kolegi i pchnął go wstronę drzwi. – To nie był fajne – usłyszałam, jakmówi, zanim wyszli.

Konrad usiadł na kanapie i posadził sobieBreannę na kolanach, a ona wtuliła się w niego iprzemoczyła mu koszulę łzami. Drugą ręką obej-mował mnie. Nikt się nie odzywał, słychać było je-dynie nasze szlochy. Nie mogłam oderwać wzrokuod lewej ręki, którą Konrad przytulał do siebieBree. Grube różowe blizny, które zostały mu potym, jak próbował ratować Chase’a, jeszczebardziej rzucały się w oczy. Przywoływały na

201/444

zmianę obrazy martwego Chase’a na ziemi ileżącego bez ruchu Brandona. Po kilku minutachJeremy odciągnął mnie od Konrada i objął. Chodz-ił jeszcze do liceum, ale był równie wysoki jakbrat, tyle że trochę szczuplejszy. Przytulał mnie takjak jego brat.

– Spokojnie, siostrzyczko, wszystko będziedobrze – szepnął. – Nic mu nie będzie.

Wyszła do nas pielęgniarka z kartą i doku-mentacją, którą, z pomocą Jeremy’ego, udało namsię dokładnie wypełnić. Kiedy usiadłam spokojniena kanapie, podszedł Kevin, który siedział nakrzesłach pod inną ścianą, i spojrzał na nas potul-nie jak baranek.

– Przepraszam. Nie wiedziałem o… – Rozglądałsię przez sekundę, zagryzając wargi.

– W porządku – powiedziałam ochrypłymgłosem.

Nagle do szpitala wpadł Postrach, który od razupodbiegł do nas.

– Nic mu nie jest? Obudził się?

202/444

Bree i ja zaczęłyśmy płakać, słysząc te pytania.Nie budzi się! Przypomniałam sobie histerycznykrzyk Konrada tamtej nocy i to, jak błagałamChase’a, żeby się obudził, kiedy odciągali mnie odniego sanitariusze.

Jeremy porozmawiał z nim przez chwilę i zarazznów starał się mnie uspokoić. Konradowi wcalenie lepiej szło z Bree, ale wyglądał tak, jakby sambył w szoku. Postrach podał mi plik banknotów, jauniosłam wzrok z obrzydzeniem. Wzięłam głębokioddech, żeby mu pokazać, co myślę o nim i o jegopieniądzach, ale Jeremy przytulił mnie mocniej,wziął pieniądze, schował mi je do torebki i kazałPostrachowi wyjść. Był dobrym bratem i naszczęście powstrzymał mnie, żebym nie powiedzi-ała czegoś głupiego.

– Spójrz na mnie – polecił, a ja niechętnie uni-osłam wzrok. – Nic mu nie będzie. Wiem, coprzeżywacie, ale zobaczysz, wszystko będziedobrze.

– Panie Taylor?

203/444

Jeremy i ja zerwaliśmy się z kanapy i pod-biegliśmy do lekarza.

– Jesteście państwo rodziną pana Taylora?– Ja jestem bratem, a to narzeczona – odpow-

iedział Jeremy, ściskając mnie mocno za ramię nawypadek, gdybym zemdlała, a czułam się tak,jakby za chwilę miało się to stać.

– Wybudził się, możecie się państwo z nimzobaczyć. Pojedynczo, ale zanim wejdziecie,muszę zadać kilka pytań. Możecie mi powiedzieć,co się wydarzyło?

Jeremy opowiedział, co się stało po skończonejwalce, a lekarz skinął głową i spojrzał na zegarek.

– Za kilka minut powinniśmy mieć wynikiprześwietlenia, jeżeli będziemy mieli jakieśobawy, zlecę dalsze badania, a teraz możeciepaństwo do niego wejść, jeżeli chcecie.

Jeremy upewnił się, że utrzymam się na włas-nych nogach, puścił mnie i wrócił do pozostałych.

204/444

– Proszę pani? Potrzebny pani wózek? – spytałlekarz, spoglądając na mój duży brzuch i białątwarz.

– Dziękuję, nie trzeba, proszę mnie do niegozaprowadzić.

Przeszliśmy dwoma korytarzami do sali. Bran-don westchnął z ulgą i wyciągnął do mnie rękę.

– Chodź, kochanie.– Nic ci nie jest? – Chwyciłam go za rękę

obiema dłońmi i przestałam się przejmować tym,że po policzkach cały czas ciekną mi łzy.

– Nic, czuję tylko, że mam zbity tyłek – zaśmiałsię.

– To nie jest śmieszne, Brandon. Nieodzyskiwałeś przytomności tak długo!

– Wiem. – Przyciągnął moją rękę bliżej siebie. –Chodź tu. – Pocałował mnie dwa razy i ujął mojątwarz w dłonie. – Przepraszam, tamten był nie fair,nie spodziewałem się tego. Następnym razem będęuważał. Pierwszy raz ktoś zrobił coś takiego.

205/444

– Następnym razem? – Odsunęłam sięgwałtownie. – Nie! Brandon, nie będziesz więcejwalczył. Wiesz, jak to jest widzieć cię w takimstanie? Bez ruchu, na ziemi? Nie mogę cię stracić.– Szlochając, opadłam na krzesło przy łóżku.

Brandon próbował się podnieść, ale kroplówkamu nie pozwoliła.

– Nie stracisz mnie, kochanie, obiecuję, będęostrożniejszy.

Drżałam mocno na całym ciele, próbowałamoddychać powoli, żeby się uspokoić, ale to niebyło proste. Myślałam, że widok Chase’a umiera-jącego na ulicy był najgorszym doświadczeniem wmoim życiu. Myliłam się. Widok Brandona wtakim stanie, obawa, że stracę i jego, były o wielegorsze.

– Panie Taylor? – Rozległo się pukanie dodrzwi.

Uniosłam wzrok i zobaczyłam wchodzącego dosali lekarza. Żałowałam, że ma kamienną twarz,

206/444

nie można było z niej wyczytać, czy ma dobre in-formacje, czy złe.

– Wygląda na to, że nic panu nie będzie, ma pansilny wstrząs mózgu i musimy pana zatrzymać najakiś czas, żeby mieć pewność, że nic się niewydarzy. Ale opuchlizna nie jest duża, to dobrawiadomość. Jednak muszę coś podkreślić. Częstopan walczy, zgadza się?

Brandon skinął głową.– Nie mogę panu dyktować, co ma pan robić, ale

postąpiłby pan rozsądnie, gdyby rozważył panzaprzestanie walk. Ciosy takie jak ten dzisiejszymogą spowodować o wiele poważniejsze urazy.Nieodwracalne. Dzisiaj miał pan wyjątkoweszczęście, ale ponieważ przeżył pan taki cios, tonawet lżejszy może spowodować uraz, jeżelibędzie niefortunny. – Zerknął na kilka kartek i nieodrywając wzroku, mówił dalej: – Będziemy panaobserwować przez kilka godzin i jeżeli będzie panszybko wracał do siebie, wypuścimy pana dodomu. Ma pan jakieś pytania?

207/444

– Nie – powiedział cicho Brandon, patrząc namnie. – Dziękuję, doktorze. – Kiedy zamknąłdrzwi, Brandon przyglądał mi się, jak po cichupłaczę, trzymając się za brzuch. – Harper…

Pokręciłam głową i odsunęłam się od jegowyciągniętej ręki.

– Hej. – Do środka wszedł Jeremy. –Siostrzyczko, mogę z nim chwilę porozmawiać?

Nie odezwałam się, po prostu wstałam iwyszłam. Brandon zawołał mnie raz i drugi, aleszłam dalej. Wróciłam do Konrada, Breanny iKevina i opowiedziałam, co mówił lekarz, i żeBrandon ma zamiar dalej walczyć. Konrad poszedłdo łazienki, a Bree przytulała mnie, kiedyczekałyśmy, aż Jeremy wyjdzie. Na szczęście nierozmawiali długo, bo po chwili pojawił się nakorytarzu.

– Chce z tobą porozmawiać.Skinęłam głową i znów przeszłam korytarzem.

Drzwi były uchylone i usłyszałam głęboki głosBrandona, wypełniający pokój.

208/444

– Wiem, że nie wygląda to dobrze, ale naprawdęnic mi nie jest.

– Nie rozumiesz, chłopie. Nie było cię wtedy zChase’em.

Zorientowałam się, że to Konrad i podeszłambliżej.

– Wiem, ale coś takiego stało się pierwszy raz,w dodatku wcale nie podczas walki. Zarobiłemniezłą kasę, zupełnie wystarczy na utrzymanie jej inaszej rodziny. Nie mogę się wycofać z powodujednego ciosu.

– Nie będziesz dla nich żadnym wsparciem,jeżeli dostaniesz jeszcze jeden taki cios, który cięsparaliżuje.

– Nie dostanę – jęknął Brandon.– Rób, co chcesz. Mimo tego, co mówiła dzisiaj

Harper, kocha cię na tyle, że nigdy nie zabroniłabyci robić tego, co chcesz. Ale nie tylko twoja dziew-czyna bała się, że umarłeś. Dla nas wszystkich tobyła powtórka tamtej nocy. Ludzie na ogół budzą

209/444

się po podaniu soli, ty się nie obudziłeś. Nawet sięnie poruszyłeś.

– Nie wiedziałem, że ich użyli.– Użyli, trzy razy. Miała prawo być przerażona,

że straci cię tak, jak straciła Chase’a. Tyle że niewiem, czy tym razem by się podniosła. Zdaję sobiesprawę z tego, że nie wiesz, jak sprawy wyglądałyz jej perspektywy po waszym zerwaniu, ale mywiemy. Wszyscy wiedzieli, że nadal jest w tobieszaleńczo zakochana, nawet Chase o tym wiedział,chociaż nigdy nie wspomniał słowem. Wszyscywiedzieliśmy, że on nigdy nie zawładnie jej sercemtak jak ty. Ale widziałeś ją rano przed jego śmier-cią i wiesz, co jego śmierć z nią zrobiła.

– Była zupełnie nieobecna – wyszeptał Brandon.– Właśnie. Ja musiałem patrzeć na to, jak dwóch

policjantów ją przytrzymuje, a ona się im wyrywa,żeby biec do Chase’a. Patrzyłem, jak krzyczy, żebysię obudził, chociaż wiedziała, że się nie obudzi. Adzisiaj? Nawet przypadkowi ludzie stojący przynas starali się ją powstrzymać, żeby nie wbiegła na

210/444

ring. Wyrwała się dzisiaj czterem dorosłymmężczyznom. Czterem! Przecież ona zaraz będzierodzić. Takiego strachu, jak dzisiaj w jej oczach igłosie, jeszcze w życiu nie widziałem. Wyglądałoto tak, jakby sens jej życia leżał bez ruchu naziemi. Gdyby cię straciła, nie przeżyłaby tego, niemam najmniejszych wątpliwości. Więc rób, cochcesz, ale pomyśl o niej i dziecku, zanim znowutam pójdziesz.

– Myślę o nich, robię to po to, żeby ichutrzymać!

– To znajdź jakiś inne źródło utrzymania. Ch-cesz, żeby zawsze się zamartwiała, czy wróciszwieczorem do domu?

– Nie. – Brandon wziął kilka głębokichoddechów. – Kiedy dziś na nią patrzyłem, czułemsię tak, jakby ktoś wbił mi nóż w serce i goobracał. Jestem na siebie wściekły, że ją na tonarażam.

– A mimo to powiedziałeś jej, że nie przestan-iesz walczyć? – prowokował go Konrad. – Jeżeli

211/444

kochasz ją tak, jak twierdzisz, powinieneś o siebiedbać, żebyś mógł troszczyć się o nich.

– Kocham ją nad życie – warknął Brandon.– Wiem, chłopie. – Konrad westchnął. – Nie

powinienem był tego mówić. Oboje wiele dla mnieznaczycie, kocham was jak rodzinę. Nie chcę, żebyktóreś z was cierpiało. – Zrobił kilka kroków wstronę drzwi i przystanął. – Słuchaj, ona narozrabi-ała raz i cały czas za to płaci. I będzie za to płacićdo końca życia. Ale nigdy już nie zrobi nic, czymmogłaby się zranić. Zastanów się nad tym. – Kon-rad wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Odwróciłgwałtownie głowę, kiedy mnie zobaczył. – Cześć,dziecko.

Uściskałam go mocno i zaczęłam płakać mu wramię.

– Czy ty… eee… słyszałaś to?– Prawie wszystko.– Cholera. Przepraszam, dziecko, nie chciałem,

żebyś tego słuchała.

212/444

– Nie szkodzi. – Wytarłam policzki iwyprostowałam się. – Dzięki, że z nimporozmawiałeś, naprawdę jestem ci wdzięczna. –Przesunęłam dłonią po jego bliznach, a on zacząłdrżeć, kiedy na nie spojrzałam. – Jestem ci wdz-ięczna za wszystko, co zrobiłeś. I ja ciebie teżkocham, Konrad – uśmiechnęłam się, uściskałamgo, odczekałam, aż znajdzie się za rogiem, za-pukałam do drzwi i weszłam.

– Cześć, skarbie. – Głos Brandona był przejęty,ledwie mógł unieść kąciki ust w uśmiechu.

– Dobrze się czujesz?– Niezupełnie. – Pokręcił lekko głową.– Nie? – spytałam przestraszona i podbiegłam

do niego. – Co ci jest?– Nie, nie, nie o to chodzi… przepraszam, nie

chciałem cię przestraszyć – westchnął ciężko. –Znowu.

Przysunęłam krzesło do łóżka, żebym miała gow zasięgu ręki.

– Słyszałam twoją rozmowę z Konradem.

213/444

– Tak?– Tak – westchnęłam.– Harper, mam nadzieję, że wiesz, jak bardzo

cię kocham.– Wiem, uwierz mi, że wiem.– Tak mi przykro, że naraziłem cię na coś

takiego. Nie wiedziałem, że tak źle to wyglądało.Nie wiedziałem, jak odebrali to wszyscy dookoła.

– Przestraszyłeś mnie – uśmiechnęłam się i po-głaskałam go po zmierzwionych włosach. –Myślałam, że stracę najlepszego przyjaciela imiłość mojego życia.

– Wiem, Harper, i bardzo mi przykro. Niewyrażę tego słowami, nie wyobrażasz sobie, jakbardzo żałuję. Żadne pieniądze nie są warte, żebynarażać cię na coś takiego.

– Oboje za dużo już straciliśmy w życiu. Myśl-isz, że powinniśmy ryzykować kolejną stratę?

Skinął głową i przyciągnął mnie do siebie.– Nigdzie się nie wybieram. Przyrzekłem, że

będę z tobą na zawsze, prawda?

214/444

– Na zawsze – przytaknęłam.– Chodź tu. – Przesunął się pod ścianę i obrócił

na lewy bok. – Powinnaś leżeć, a ja tego dziś niedopilnowałem.

Położyłam się na plecach i westchnęłam, czującciepłe ciało Brandona przy moim, i w końcu sięrozluźniłam. Może doktor Lowdry miała rację, całemoje ciało tęskniło za tym, żeby się położyć.

Brandon pocałował mnie czule i położył dłoń namoim brzuchu.

– Dobrze się czujecie? Fizycznie?– Tak, zasnął, zanim weszłam tu pierwszy raz.– To dobrze, chciałbym, żebyś ty też się

przespała. Obudzę cię, kiedy będziemy jechać odomu.

Nie byłam w stanie protestować, to był długidzień, a wieczorne wydarzenia wyczerpały mniedo tego stopnia, że bałam się, że usnę na stojąco.Czułam wargi Brandona na moim czole i słysza-łam szeptane wyznania miłości, ale odpłynęłam,zanim zdążyłam odpowiedzieć.

215/444

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk10QndAYAtqGXARYQhtHW8VbAdHKFh2Bmo=

216/444

Rozdział 7

Jak się czujesz, skarbie? – spytał Brandon,zaglądając do łazienki, w której kończyłammakijaż.

– Świetnie! Jestem taka przejęta tym, że znowuwyjdę z domu, że nie masz pojęcia. – Nie takdawno wychodziliśmy, w czwartek wieczorem,ten, kiedy odbyła się walka, a był dopieroponiedziałek. Ale przez ostatnie dwa dni tak mnierozpierała energia, że Brandon obiecał, że jeżeliwezmę prysznic, przygotuję się do wyjścia i nadalbędę czuć się dobrze, zabierze mnie na kolację, apotem do mamy i taty.

Objął mnie i musnął lekko wargami szyję, a janiemal jęknęłam pod wpływem rozkoszy, jakanagle zawładnęła moim ciałem.

– Wyglądasz nieziemsko.– Ty też wyglądasz nieźle. – Zabrakło mi tchu,

kiedy przypomniała mi się nasza pierwsza randka,a on roześmiał mi się w szyję.

– Jesteś gotowa? Bo jeżeli nie wyjdziemy zaraz,nie wiem, czy w ogóle wyjdziemy. – Przyciągnąłmnie do siebie i zacieśnił uścisk.

– W tej chwili chyba nienawidzę doktorLowdry.

Brandon się roześmiał i mnie puścił.– Skoro czekaliśmy już tyle, wytrzymamy

jeszcze tych kilka tygodni. Przebierz się, poczekamw salonie.

Zrobiłam naburmuszoną minę, ale wyszłam złazienki i podeszłam do szafy. Wzięłam jedną zkoszul, które kupiłyśmy mi z Bree na urodziny.Takie ubrania były dobre przez całą ciążę. Wy-brałam granatową i zwiewną, białą, bawełnianą

218/444

spódnicę do kolan i odeszłam od szafy. Kiedywsunęłam kciuki pod pasek spodni i zaczęłam jezsuwać, poczułam, że coś chlupnęło i w jednejchwili na nogach poczułam ciepłą wilgoć. O Boże,posiusiałam się! To chyba jakiś żart, nie zdarzyłomi się to przez całą ciążę, a teraz, kiedy szykuję sięna randkę, nagle się zsikałam? Nawet nie czułam,że mi się chce! Sfrustrowana wrzuciłam spodniedo brudnika, wróciłam do łazienki i weszłam podprysznic, uważając, żeby nie zmoczyć włosów itwarzy. Wyciągnęłam rękę, żeby odkręcić wodę, izamarłam. O. Mój. Boże.

– Brandon! – Wyszłam spod prysznica, owijającsię ręcznikiem. – Brandon!

Wpadł do środka po sekundzie.– Co się stało? – W jego szeroko otwartych

oczach widać było panikę. – Nic ci nie jest?Roześmiałam się, kręcąc głową.– Wody mi odeszły!– Poważnie? – Przez parę chwil wyglądał na

przerażonego, ale w końcu na jego twarzy pojawił

219/444

się szeroki uśmiech. Podszedł i zaczął mniecałować, aż zmiękły mi nogi. Odsunął się, czuleujął moją twarz w dłonie i się uśmiechnął. – Więcjuż się rodzi?

– Chyba tak. Jesteś gotowy?– Zaraz, zaraz! – sapnął nagle. – To znaczy, że

musimy jechać! – Odwrócił się i wybiegł z sypi-alni. Nim zdążyłam się wytrzeć… usłyszałam, żerozmawia przez telefon z kimś z jego rodziny…albo z mojej.

Czułam dziwny spokój, wkładając granatowąkoszulę, poszukałam też czystych spodni. Brandonwybiegł z pokoju ze szpitalną torbą, usłyszałam, żedrzwi wejściowe się otwierają, zamykają, otwiera-ją i zamykają znowu, a potem biegiem wrócił pomnie. Siedziałam na łóżku i uśmiechałam się,widząc jego zachowanie.

– Harper, musimy jechać. Chodź, skarbie. Przy-chodzi ci do głowy coś jeszcze?

– Ładowarki do telefonu. – Patrzyłam, jak sz-arpnięciem wyciąga obie nasze ładowarki z

220/444

gniazdek. – Słuchawki. Możesz wziąć mi twojąbluzę? – Nie zważałam na to, że jest wrzesień,noce były chłodne, a w szpitalu, kiedy byliśmy tamw zeszłym tygodniu, było potwornie zimno.

– Coś jeszcze?– Pocałuj mnie, a potem się uspokój i zawieź

mnie do szpitala – uśmiechnęłam się w jego usta,kiedy bardzo delikatnie pomagał mi wstać i powoliwyprowadzał z domu.

Kiedy ruszyliśmy, Brandon zaczął obdzwaniaćresztę rodziny. Był strasznie przejęty, na jego twar-zy malował się uśmiech, jakiego jeszcze nie widzi-ałam, a ja tylko siedziałam i wpatrywałam się wmój ulubiony dołek. Wyciągnęłam rękę i mus-nęłam palcami jego zmierzwione włosy, a on nasekundę odwrócił się do mnie, a potem znówspojrzał na drogę.

– Wszystko w porządku? – spytał, odkładająctelefon do uchwytu na kubek. – Wcale się nieodzywasz.

221/444

– Czuję się świetnie. – Wzruszyłam ramionami.– Myślałam, że to będzie bolało, czy coś takiego,albo że się wystraszę. Ale jestem szczęśliwa. Czujęspokój. To normalne?

Cóż, nie trwało to długo. Zanim zawiezionomnie na salę, skurcze stały się naprawdę bolesne, ajakieś dwie i pół godziny później były jeszcze gor-sze i pojawiały się o wiele za często jak na mójgust. Ścisnęłam Brandona mocno za rękę, kiedyzaczął się kolejny, a on wsunął mi kilka kosmykówza ucho, a potem oparł czoło o moje.

– Dobrze ci idzie, Harper, już prawie koniec.Bardzo cię kocham. – Mówił powoli, rytmicznie,niskim głosem i jestem pewna, że tylko topowstrzymało mnie, żebym w tej chwili niekrzyknęła.

Wypuściłam powoli powietrze, kiedy skurczustąpił, i rozluźniłam uścisk na dłoni Brandona.Pocałował mnie lekko w usta i usiadł na krześle,cały czas trzymając mnie za rękę. Jeżeli przyjdziemi rodzić jeszcze raz, z całą pewnością poproszę o

222/444

epidural, było mi wszystko jedno, że musieliby misię wkłuwać w kręgosłup. Spojrzałam na mojąrodzinę i się do nich uśmiechnęłam. Byli pochłon-ięci rozmową, czytali książki albo rozmawialiprzez telefon z dalszą rodziną i przyjaciółmi.Jeremy wrócił z torbami i pudłami z In N Out.

– Nienawidzę cię – warknęłam na widok górypysznego jedzenia.

– Przepraszam, siostrzyczko – uśmiechnął sięszeroko i zabrał się do jedzenia. – Dla ciebie mamkubek lodu.

Zmrużyłam oczy, a wszyscy oprócz Brandonasię roześmiali. On pokręcił głową, kiedy Jeremypodał mu kanapkę, a ja wysunęłam dłoń z jegodłoni.

– Wiem, co robisz. Jeżeli czegoś nie zjesz, niebędziesz mógł tu zostać, kiedy nadejdzie pora.

Nie jedliśmy kolacji, więc umierałam z głodu, aon nie mógł znieść tego, że nie może mi dać nicpoza lodem do ssania.

223/444

Patrzył na mnie przez chwilę, marszcząc czoło,a potem, wzdychając, poszedł na bok, gdzie leżałojedzenie. Wsadziłam sobie znów słuchawki douszu i zamknęłam oczy. Kiedy dopadł mnie kole-jny skurcz, ścisnęłam ramę łóżka i starałam się niebrać zbyt głębokiego wdechu, bo wiedziałam, żeBrandon zaraz do mnie przybiegnie, jeżeli się zori-entuje, co się dzieje. Ale ponieważ nic nie słysza-łam, zapomniałam o monitorach. W ciągu kilkusekund dłoń Brandona odgięła moje palce z mater-aca i ściskała je z całej siły, dopóki skurcz nieustąpił. Kiedy się rozluźniłam, pocałował mnie wrękę i wrócił dokończyć kolację.

Minęła kolejna godzina. Wszyscy czekali sku-leni na kanapach i w fotelach, oglądając coś wwyciszonym telewizorze. Brandon pomógł miobrócić się na bok, a kiedy ułożyłam się wygodnie,przysunął krzesło do łóżka tak, żeby siedzieć domnie twarzą, i oparł głowę przy mojej piersi. Jednaręka służyła mu za poduszkę, druga trzymała mnieluźno na wypadek, gdybym znowu go

224/444

potrzebowała. Cieszyłam się, że miał zamiar sięzdrzemnąć. Wiedziałam, że kiedy obrócę się nabok, pomyśli, że ja też będę spać, i zrobi to samo.Ale chodziło o coś innego. Odczuwałam już takwielki ból, że nie byłam w stanie dłużej go ukry-wać i nie chciałam, żeby rodzina widziała. Skrzy-wiłam się, kiedy poczułam kolejny skurcz, alepowstrzymałam się, żeby nie zacisnąć palców nadużej dłoni Brandona. Z oczu popłynęło mi kilkałez i odetchnęłam, kiedy znów było po wszystkim.Kciuk Brandona zaczął powoli kreślić koła na mo-jej dłoni. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że ob-serwuje moją twarz. Głowę nadal miał wspartą nadrugiej ręce. Wyglądał, jakby cierpiał tak samo jakja od samego tylko widoku.

Wstał, pochylił się, żeby otrzeć mi łzy zpoliczków, a potem spytał:

– Mogę ci jakoś pomóc, skarbie?– Już mi pomagasz – odpowiedziałam. Nie

poradziłabym sobie sama nawet na tym etapie. Byłmoją podporą. – Która godzina?

225/444

Brandon spojrzał na telefon, a potem wsunął goz powrotem do kieszeni.

– Dochodzi jedenasta. Spróbuj się zdrzemnąć,lada moment się urodzi. – Pocałował mnie delikat-nie, a potem mocniej przycisnął wargi do moich.

– Pod warunkiem, że ty też się prześpisz.Oparł się na krześle i wsparł głowę na dłoni, tym

razem obok mojej, tak że dotykaliśmy się nosami.Drugą dłonią dotknął mojego policzka i po kilkuminutach szczęka lekko mu opadła. Uśmiechnęłamsię do niego i przetrwałam kolejny silny skurcz, apotem też zasnęłam.

Z drzemki wyrwał mnie głośny, uporczywypisk. Brandon zerwał się z krzesła i odwrócił domonitorów. Oczy otworzyły mu się szeroko, ruszyłpędem do drzwi, ale pielęgniarka właśnie wchodz-iła na salę, żeby wszystko sprawdzić. Kazała mi sięodwrócić z powrotem na plecy i wyprosiła wszys-tkich z wyjątkiem Brandona i mamy. Przyszłajeszcze druga położna, zamieniły parę słów,mówiąc mi, co mam robić. Mama trzymała mnie

226/444

za jedną rękę, Brandon za drugą, wpatrując się wemnie szarymi oczami. Miałam wrażenie, że wszy-scy wstrzymujemy oddech, czekając, aż monitorwróci do normalnego stanu albo któraś z położ-nych powie nam, co się dzieje. Przyszła doktorLowdry, która zaczęła rozmawiać z pielęgniarkamii zajęła miejsce jednej, ale nie mogłam na niąpatrzeć. Brandon obejmował moją twarz obiemadłońmi i szeptał coś, usiłując mnie uspokoić, ale wjego oczach widać było przerażenie.

– Dobrze, Harper, jesteś gotowa? – spytała dokt-or Lowdry, stojąc w nogach łóżka. Brandonuwolnił moją twarz z objęć i w końcu na niąspojrzałam. – Musimy zrobić to szybko, pępowinaowinęła mu się wokół szyi, ale nic wam się niestanie. Rób dokładnie to, co powiem, a on będzietu za kilka minut.

Skinęłam głową i wzięłam głęboki oddech,ściskając Brandona za rękę, jakby była jedynąrzeczą, która trzymała mnie na ziemi. Mamaściskała mnie za drugą rękę i przez kolejnych sześć

227/444

minut szeptała mi słowa miłości i pociechy. Wszy-scy krzyknęliśmy z ulgą, kiedy usłyszeliśmyprzeszywający płacz małego Liama. Kiedy go mylii szybko badali, czy wszystko jest w porządku.Brandon pochylił się i całował mnie czule,uśmiechając się i przyciskając policzek do mojego,żeby mi powiedzieć, jak bardzo jest dumny. Kiedypołożna przyniosła nam Liama, powtórzyła in-formacje, które padły podczas badania.Pięćdziesiąt sześć centymetrów, trzy kilo dwieście,urodzony o dwudziestej czwartej trzy.

Podała mi Liama i zrozumiałam, że nigdy jużnie będę taka jak przedtem. Nie płakał już, jegoduże oczy patrzyły prosto w moje, a usteczkaukładały się w małą podkówkę. Chyba nie mógłsię zdecydować, czy płakać dalej, czy leżeć cicho.Był piękny. Mama stała przy mojej głowie, płaczącpo cichu, Brandon pochylał się nad nami i delikat-nie głaskał ciałko Liama. Oczy mu promieniały,kiedy z zapierającym dech uśmiechem patrzył nanaszego syna.

228/444

– Cześć, Liam. – Głos mi się załamał, kiedy siędo niego uśmiechnęłam.

Wysunął rączki z kocyka i zaciskał długiepaluszki. Brandon, który cały czas muskał go poboku, przesunął kciuk do piąstki Liama, a on od-ruchowo go ścisnął. Brandon westchnął,spojrzeliśmy na siebie z szerokim uśmiechem, apotem znów opuściliśmy wzrok na synka. Mamapogłaskała piąstkę Liama, pocałowała nas wpoliczek i wyszła do poczekalni, powiadomićresztę rodziny.

Pielęgniarka zabrała mi Liama z ramion ipołożyła na rękach Brandonowi, a lekarka wykon-ała przy mnie ostatnie czynności. Natychmiast zro-zumiałam, dlaczego Brandon chciał zobaczyć, jakprzytulam Liama. Widok Brandona, metrdziewięćdziesiąt i sto dziesięć kilo mięśni, trzyma-jącego naszego trzykilogramowego syna, sprawił,że łzy popłynęły mi po policzkach.

– Cześć, mały – wyszeptał, stojąc kilka krokówod łóżka.

229/444

– Skarbie. – Brandon odwrócił głowę do mnie ztakim uśmiechem, że nie mogłam skupić się naniczym innym. – Słyszałeś pielęgniarkę? Kiedypodawała datę urodzenia?

Brandon skinął głową i znów spojrzał na Liama.– Wiedziałeś, kiedy się urodzić, synu. Nie mo-

głeś wybrać lepszej daty.Uśmiechnęłam się do nich.– Chcieliście, żeby urodził się jedenastego

września? – spytała pielęgniarka łagodnie.Spojrzałam na Brandona i zobaczyłam, że po

twarzy spływają mu łzy. Wiedziałam, że nie będziew stanie odpowiedzieć.

– Nie możemy powiedzieć, że chcieliśmy, bojeszcze się go nie spodziewaliśmy. Ale to pięknadata dla nas i naszej rodziny. Daliśmy mu na imięLiam, po tacie Brandona. Znajdował się w jednymz samolotów, które rozbiły się o Twin Towers –powiedziałam łagodnie.

Doktor Lowdry i obie pielęgniarki westchnęły izamilkły. Kiedy doktor Lowdry skończyła się mną

230/444

zajmować, spojrzała na Liama, który cały czasleżał na rękach Brandona.

– Ta data zawsze będzie ważna dla waszejtrójki. Strata i nowe życie… słodko-gorzkie, aleprzyznaję, idealne.

Brandon podszedł do mnie i ostrożnie podał miLiama. Dotykał go jedną ręką, a drugą mnie objął.

– Byłaś niesamowita. Bardzo cię kocham,Harper.

– Ja ciebie też, strasznie. – Liam zapłakał cicho ioboje spojrzeliśmy na synka. – Popatrz na niego,Brandon, jest idealny.

– To prawda – przyznał Brandon. – Wreszciejest z nami.

– Wiem, to takie nieprawdopodobne.Liam zaczął płakać mocniej. Płacz był dziwnie

smutny. Ale patrząc, jak wymachuje małymirączkami i w końcu go słysząc, nie mogłamprzestać się uśmiechać. Brandon przysunął jedenpalec do jego rączki, a Liam, jak tylko go poczuł,znów go ścisnął i się uspokoił.

231/444

– Przy tatusiu od razu lepiej, co, maluchu?Brandon zerknął na mnie z miną pełną dumy,

miłości i takiej radości, że znów zaczęłam płakać.– Jestem tatą. – Głos miał niski, bo mówił przez

ściśnięte gardło. Przycisnął wargi do moich, a po-tem lekko się odsunął. – Dziękuję ci, skarbie, niemasz pojęcia, jak mnie uszczęśliwiłaś.

Ręką, którą nie przytrzymywałam Liama, po-głaskałam Brandona po brodzie, a potemdotknęłam jego policzka.

– Chyba jednak mam. Jesteś dla mnie całymświatem, Brandon, bez ciebie nie byłabym w stanietego przejść, nawet bym nie chciała.

Mama wróciła na salę z Carrie. Obie po koleiwzięły Liama na ręce, a Brandon i ja obdarzaliśmysię czułymi pocałunkami i wymownymispojrzeniami. Kiedy Brandon powiedział mamie, októrej urodził się Liam, uśmiechnęła się do nas,zanim dotarło do niej, co to znaczy. Szczęka jejopadła, oczy zaszły mgłą.

232/444

– Cześć, Liam – powiedziała, jakby właśniezobaczyła swojego męża po raz pierwszy od lat. –Wiesz, jak zrobić wrażenie na wejściu.

Ścisnęło mi się serce, kiedy przypomniałamsobie historie, które mi opowiedziała. Tegowieczoru, kiedy poznała Liama, była ulewa, a onawłaśnie wychodziła z kawiarni z koleżankami.Liam otworzył drzwi i wszedł do środka, pośl-izgnął się na mokrej podłodze z płytek i wpadł naCarrie, a ona upadła na niego. Śmiali się takmocno, że podnieśli się z podłogi dopiero po paruminutach; on ją przeprosił, podał jej rękę i sięprzedstawił.

Ona uścisnęła jego dłoń, potrząsnęła nią lekko ipowiedziała:

– Wiesz, jak zrobić wrażenie na wejściu, LiamieTaylor.

Kiedy odwróciła się do wyjścia, Liam spojrzałna nią.

– Naprawdę masz zamiar wyjść po tym, jak cośnas do siebie w ten sposób zbliżyło?

233/444

Nie wyszła z koleżankami, zaryzykowała kole-jną kawę z nieznajomym. Rozmawiali aż dozamknięcia kawiarni, a sześć miesięcy później siępobrali. To pierwsze zdanie, które do niego wypo-wiedziała, stało się żartem dla nich i całej rodziny,kiedy urodzili się chłopcy. A teraz nasz mały Liamwpisał się w tę tradycję.

– Skarbie – jęknął Brandon niskim, zaspanymgłosem. – Twoja kolej czy moja? Która godzina?

Odwróciłam głowę w stronę zegarka na nocnejszafce, ale nie mogłam otworzyć oczu.

– Nie wiem. Ale pewnie moja kolej. – W końcuzmusiłam się, żeby otworzyć oczy i zamrugałam,patrząc na jaskrawozielone cyfry. Było parę minutpo czwartej nad ranem. Ucieszyłam się, że przyna-jmniej tym razem pospał trochę dłużej. Chwyciłamkoc, odkryłam się i zarzuciłam go na Brandona, alezanim zdążyłam wstać, chwycił mnie za rękę iprzytrzymał.

234/444

– Jeżeli myślisz, że to twoja kolej, to pewnie jestmoja.

– I tak muszę go nakarmić, Brandon, przespałtrzy godziny. Ja pójdę. – Opuściłam nogi z łóżka iusiadłam. Brandon chwycił mnie za ramiona ipołożył z powrotem. Pochylił się nade mną tak, żejego głowa znajdowała się nad moją twarzą.

– To ja po niego pójdę i ci go przyniosę. –Pocałował mnie delikatnie, a potem przycisnął ustado mojej szyi. – Połóż się wygodnie, zarazwracam.

Westchnęłam, szczęśliwa, ułożyłam poduszkiprzy zagłówku i usiadłam, opierając się o nie.Liam skończył sześć tygodni. Zdarzały się noce,kiedy to my musieliśmy go budzić na karmienie,ale ta do nich nie należała. Brandon bardzo mi przynim pomagał, nie mogłam uwierzyć, że jestem takąszczęściarą, mogąc liczyć na jego miłość i pomoc.Myślałam, że to ja, jako kobieta, będę musiała wst-awać do Liama za każdym razem i że to ja będęmusiała go przewijać. Karmiłam piersią, więc

235/444

wiadomo, że mogłam to robić tylko ja, ale Brandonczasami szedł po niego i mi go przynosił, żebymnie musiała wstawać. Wszystko inne robiliśmy nazmianę. Brandon był niesamowitym ojcem.Zawsze, kiedy do niego przemawiał, synek milkł iprzyglądał mu się. Kiedy Brandon zaczynał ob-sypywać go pocałunkami albo wyciągał palec,żeby mały mógł go chwycić, Liam uśmiechał siędo niego szeroko, a mnie topniało serce, kiedy nanich patrzyłam. Dzięki nim moje życie byłopiękniejsze, dzięki temu, że miałam spędzać z nimiczas, chciało mi się rano wyskakiwać z łóżka ichociaż cieszyłam się, że Brandon spędza z namityle czasu, ile tylko może, uwielbiałam chwilespędzane sam na sam z Liamem, kiedy Brandonszedł na zajęcia.

Brandon wszedł do sypialni z synkiem narękach. Liam, oczywiście, wcale nie płakał.

– Ktoś tu jest głodny, cały czas dobiera mi siędo piersi.

236/444

– Powiedziałeś mu, że restauracja zamknięta? –zachichotałam, kiedy podawał mi naszego syna.Uśmiechnął się szeroko, odwzajemniając bezzębnyuśmiech małego i pocałował go w czoło, zanimułożyłam go do karmienia. Nie liczyło się to, żejesteśmy wyczerpani, uwielbiałam patrzeć na mo-jego małego mężczyznę.

– Powiedziałem mu, że ta restauracja nigdy niebyła otwarta. – Brandon roześmiał się serdecznie,pocałował nas oboje, a potem położył się przymnie. Włączył telewizję i wybrał kanał z wiado-mościami, bo nad ranem był to jedyny interesującyprogram.

– Jak ci się spało, mały Liamie? – Bawiłam sięjego rączką, kiedy jadł łapczywie, jakby miał tobyć jego ostatni posiłek.

Brandon położył mi dłoń na udzie i pochylił się,żeby być bliżej nas.

– A jak się spało tobie, Harper? Śpisz mniej odemnie.

237/444

– Wiem – westchnęłam i oparłam czoło o jegogłowę. – Ale nie mogę na to nic poradzić. Odkądprzenieśliśmy go do jego pokoju, mam wrażenie,że kiedy zasnę, coś mu się stanie.

– Nic mu nie jest i nic mu nie będzie. A ty mus-isz się wysypiać. Może…

– Nie, Brandon, nie chcę im robić kłopotu.– Harper. – Odsunął głowę i chwycił mnie za

brodę tak, że patrzyłam w jego brązowe oczy. –Wiesz, że to nie będzie dla nich kłopot. Przy-chodzą tu prawie codziennie i za każdym razempytają, czy mogą się nim zająć, więc nie musiszmieć oporów przed zadzwonieniem do mamy albodo Claire. Powiedz mi, dlaczego tak naprawdę niechcesz, żebyśmy je poprosili.

Spojrzałam na mojego pięknego syna, a potemna cudownego narzeczonego. Łzy napłynęły mi dooczu.

– Kochanie, czemu płaczesz? Co się stało?

238/444

– Nie mogę, Brandon… Nie mogę – zasz-lochałam i włożyłam sobie pięść do ust, żeby stłu-mić płacz, bo Liam zaczynał zasypiać.

– Harper, co się stało? Proszę, powiedz mi.Próbowałam, ale nie byłam w stanie wydusić z

siebie ani słowa, więc uniosłam palec, w milczeniuprosząc go, żeby dał mi chwilę na uspokojenie.

– Nie mogę go zostawić. Przeraźliwie się boję,że coś mogłoby mu się stać. Chase i twój tatazginęli w wypadku. Nie chcę stracić Liama i niechcę, żeby stracił jedno z nas albo oboje. Wiemy,jak to jest nie mieć jednego rodzica, nie mogę mutego zrobić.

– Cholera, skarbie, nic takiego się nie stanie.Wiem, że jesteś przerażona, ale nie możemy takżyć. Nie możemy dopuścić do tego, żebyprzeszłość rządziła naszym życiem i przyszłością.To nie w porządku wobec nas i nie w porządkuwobec Liama. Nic się nie stanie, a ty musisz poz-wolić sobie na to, żeby cieszyć się życiem i cieszyćsię synkiem. Ja też nie chcę się z nim rozstawać,

239/444

ale nie ukrywam, że chciałbym pobyć z tobą samna sam. Musimy mieć trochę czasu tylko dlasiebie. Nawet gdyby miało to być kilka godzin, razw tygodniu.

– Przepraszam. – Uniosłam Liama, żeby mu sięodbiło, zanim Brandon odniesie go do pokoju.

– Za co?– Za to, że cię zaniedbałam. Masz rację, potrze-

bujemy czasu dla siebie.Brandon zachichotał i wysunął mi poduszki

spod pleców, żeby usiąść za mną.– Harper, nie zaniedbujesz mnie. Wcale.

Jesteśmy bardzo zajęci, a spędzanie czasu z rodz-iną jest dla mnie ważniejsze niż cokolwiek innego.– Jego głos zrobił się jeszcze niższy. Pochylił się imusnął wargami moje ucho. – Ale jestem egoistą iod czasu do czasu chciałbym mieć moją dziew-czynę tylko dla siebie. Myślisz, że możemyznaleźć dla siebie trochę czasu?

Serce zaczęło mi bić mocniej pod wpływemjego warg, błądzących po mojej skórze. Dotarło do

240/444

mnie, że od narodzin Liama nie było między naminic poza przytulaniem i przelotnymi pocałunkami.

– Chyba powinniśmy – powiedziałam bez tchu.– Randkowy wieczór w każdy czwartek?– Jakie to szczęście, że dzisiaj akurat czwartek –

uśmiechnęłam się i mocniej wtuliłam w jego pierś.Brandon delikatnie pogłaskał Liama po główce,

przesunął obie dłonie na moją talię, a późniejpołożył je tam, gdzie niedawno miałam ciążowybrzuch.

– Tęsknisz za tym? – Jego ręce zamarły nachwilę, a potem znów zaczęły się poruszać pomoim płaskim już brzuchu. Wiem, wiem, wielekobiet zdążyło mnie przez to znienawidzić. Kiedywchodziliśmy z Liamem do lekarza, wszyscy py-tali, czy go adoptowaliśmy, bo w ciągu tygodniamój brzuch odzyskał dawny kształt. Było to zadzi-wiające nawet dla Brandona i dla mnie, bo obojewiedzieliśmy, że całkiem niedawno mój brzuch byłrozmiarów piłki plażowej. Miałam jeden rozstęp,ale był właściwie niewidoczny, bo biegł wzdłuż

241/444

biodra. Ale gdyby nie on i biust, pomyślałabym, żecałą tę ciążę sobie wymyśliłam i że ukradłamdziecko ze szpitala.

– Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką w życiuwidziałem. – Wzruszył ramionami i pocałowałmnie w głowę. – Brakuje mi tego, ale cieszę się, żeLiam jest z nami. Potrzebuję tylko trochę czasu,żeby się przyzwyczaić, że nie ma już tamtegobrzucha. Na przykład teraz, kiedy go dotykam,czuję, że jest płaski i moje dłonie przez chwilę niewiedzą, co jest grane, na chwilę mnie to peszy.

– Peszy cię? Pomyśl, jak ja się czułam, kiedy si-adałam i czułam ten ogromny brzuch na kolanach.

Ochrypły śmiech Brandona przyprawił mnie odreszcz.

– Przepraszam, ale to naprawdę zabawne. Twojamina była bezcenna.

Liam się przeciągnął, a my wstrzymaliśmyoddech, dopóki nie upewniliśmy się, że dalej śpi.

– Odniosę go do kołyski – wyszeptałam. – Zarazwracam.

242/444

Pocałowałam Brandona w czoło, wstałam iposzłam do pokoju dziecinnego. Kołysałam Liamaprzez chwilę, pocałowałam go w główkę ipołożyłam.

– Kocham cię, Liamie Chase. – Przyglądałammu się przez chwilę, a potem wróciłam do mojegomężczyzny, zostawiając uchylone drzwi.

– Obudził się?Pokręciłam głową, kładąc się przy nim. Ch-

wyciłam pilota, wyłączyłam telewizor i przycis-nęłam wargi do zagłębienia pod szyją Brandona,przesunęłam językiem do obojczyka.

– Jesteś śpiący?– Ależ skąd – jęknął i objął mnie, przewrócił na

plecy i położył się na mnie.– Pomyślałam, że może zrobilibyśmy sobie taką

randkę próbną. – Zadrżałam, obejmując go no-gami, i przyciągnęłam do siebie.

– Harper – szepnął w moją szyję. – Musisz mipowiedzieć, czy coś się zmieniło. Nie robiliśmynic od dawna, więc jeżeli nie wyznaczysz teraz

243/444

granic, nie wiem, czy dam radę się powstrzymać,jak już zaczniemy.

– Zmieniło się tylko tyle, że teraz pragnę cięjeszcze bardziej niż przedtem. Nie chcę dłużejczekać, chcę być z tobą.

Przywarł wargami do moich ust i delikatnieprzygryzł dolną wargę. Nie przerywając po-całunku, posadził mnie, szybkim ruchem zdjął mikoszulę i położył mnie z powrotem na łóżku.Zetknięcie naszych nagich piersi było cudowne iprzyprawiło mnie o falę gorąca. Wygięłam się, aon zaczął przesuwać dłonie od mojej szyi do piersi.Kiedy dotarł do brzucha, zahaczył prawą ręką omoje spodnie i zaczął mi je ściągać. Oddychałamnierówno, czekając niecierpliwie na to, co w końcumiało się między nami wydarzyć. Kiedy spodnie ibielizna znalazły się na podłodze, tam, gdziekoszula, wargi i dłonie Brandona zaczęły powoliwędrować po moim ciele, ale kiedy tylko japróbowałam dotknąć jego, unieruchamiał mi ręce iprzeciągał je nad głowę. Jęczałam, kiedy wypuścił

244/444

moje dłonie z uścisku i położył mi je wzdłuż ciała.Dotykały mnie tylko jego wargi. Powoli głaskałamjego umięśnione plecy, wąską talię i biodra, aż wkońcu chwyciłam pasek jego bawełnianych spodni.Wstrzymał oddech, kiedy moje palce błądziły popasku, a ja roześmiałam się ochryple, kiedy szybkodotknął wargami moich. Nie zdążyłam zsunąć muspodni, bo Liam się obudził i zaczął płakać. Bran-don zaklął i odsunął się na bok, pociągając mnie zasobą. Przytulał mnie mocno przez minutę i obojenasłuchiwaliśmy, modląc się w duchu, żeby zasnąłznowu. Nie zamierzał. Przycisnęłam czoło doczoła Brandona i westchnęłam ciężko.

Brandon próbował uspokoić oddech, zagryzającwargi i zaciskając powieki.

– W nocy – powiedział – nic nas niepowstrzyma. Będziemy tylko we dwoje, zam-ierzam się z tobą kochać przez całą noc.

– Dzisiaj wieczorem – obiecałam. Pocałowałamgo w policzek, zsunęłam się z niego, wstałam, ub-rałam się i poszłam po Liama.

245/444

Kiedy weszłam do pokoju i wyjęłam go złóżeczka, zaczął płakać jeszcze głośniej i musiałamgo uspokajać przez kilka dobrych minut.Spacerowałam po ciemnym pokoju, nosząc synkana rękach i usiłując go uspokoić. Dopiero kiedypaluszkami chwycił kosmyk moich włosów, wkońcu przestał płakać. Otworzył szeroko oczy, ajego usteczka ułożyły się w kształt litery O, co takbardzo lubiłam.

– Cześć, płaczku – zagadałam do niego słodkimgłosem. – Trzydzieści minut to dość krótko, nawetjak na ciebie, kolego. – Odwróciłam się, kiedyusłyszałam hałas na korytarzu i zobaczyłam Bran-dona, opierającego się o framugę. Upajałam sięwidokiem jego opalonego, umięśnionego ciała,myśląc o tych kilku chwilach, których dopiero cozaznaliśmy i o godzinach, które czekają naswieczorem. Mój oddech stał się trochę głośniejszyi płytki, kiedy myślałam o jego ciele przy moim.Naprawdę zbyt długo nie całowaliśmy się w tensposób, nie mówiąc o czymś więcej. Ostatnim

246/444

razem doszliśmy do tego etapu przed tamtymstrasznym zerwaniem.

– Nadal to lubię najbardziej – powiedział,ściągając mnie na ziemię.

– Co takiego, kochanie?– Patrzeć, jak go przytulasz.Uśmiechnęłam się, kiedy do nas podszedł.– Jak tam?– Już dobrze. Zdenerwował się, że tak długo do

niego nie przychodziłam.– Och, zdenerwował się? – Brandon wziął synka

z moich ramion i pocałował go czule w główkę,podając mu palec. – Bardzo mi głupio, że ciprzerywam, ale ty też mi przerwałeś miłe chwile ztwoją mamą.

Roześmiałam się i usiadłam na fotelu do karmi-enia, bo nagle poczułam się wyczerpana po trzechgodzinach snu w ciągu czterdziestu ośmiu godzin.Patrzyłam, jak spacerują w kółko przez kilkaminut, i walczyłam z opadającymi powiekami.Brandon podszedł do mnie i pochylił się ostrożnie,

247/444

żebym mogła pocałować naszego syna, który wkońcu zasnął, a potem odłożył go do łóżeczka.Wsunął mi rękę pod kolana, drugą pod plecy i zan-iósł mnie do łóżka. Chciałam zdjąć koszulę, aleBrandon mnie powstrzymał i pocałował delikatnie.

– Prześpij się, skarbie. Wieczorem zaczniemy odtego momentu, na którym skończyliśmy. – Objąłmnie, przytulił do piersi i westchnął z zadowole-niem. – Bardzo cię kocham, Harper.

Przycisnęłam wargi do jego szyi i wyszeptałamsłowa miłości. Kilka sekund później już spałam.

Strasznie ciężko było zostawić Liama z mamą itatą. On, oczywiście, się nie zorientował, bo spał,ale ja przez dobrych pięć minut nie mogłam wyjśćz domu. Mało się nie rozpłakałam, kiedy wsiadłamdo samochodu, ale się powstrzymałam. Wiedzi-ałam, że przy nich nic mu się nie stanie, tym sięzupełnie nie martwiłam. Po prostu nie rozstawałamsię z nim od wyjścia ze szpitala, nie licząc chwil naszybki prysznic i tych niewielu godzin, które

248/444

przesypiałam. Wzięłam głęboki oddech i skupiłamsię na Brandonie i na naszych planach na wieczór,kiedy wróci z zajęć. Zerknęłam na zegarek,uruchomiłam samochód i pojechałam do domu.

Cieszyłam się, że mogę w spokoju się wykąpać,bo przez prawie dwa ostatnie miesiące nie mogłamsobie na to pozwolić. Ostatnio wskakiwałam podprysznic góra na pięć minut, i bardzo potrze-bowałam takiego relaksu. Kiedy skończyłam,spokojnie zrobiłam makijaż i ułożyłam włosy.Wiem, że Brandon kocha mnie i bez makijażu, alezaczynałam się czuć zaniedbana, bo nigdzie niewychodziliśmy, więc nie musiałam się malować.Chciałam, żeby wiedział, że chcę wyglądać ładniedla niego. Dobrych kilka minut stałam przed szafą,próbując się zdecydować, co na siebie włożyć i wkońcu zostałam w komplecie seksownej różowo-czarnej koronkowej bielizny. Nie byłam na tylepewna siebie, żeby na jego powrót czekać nago,ale wiedziałam, że raczej nie ma sensu się stroić.Pobiegłam z powrotem do łazienki i przyjrzałam

249/444

się sobie w lustrze, żeby się upewnić, czy dobrzewyglądam. Dotykając konturów tatuażu, nadal niemogłam uwierzyć, że niewiele ponad sześć tygodnitemu urodziłam dziecko, czego jedynymwidocznym dowodem był mój biust. Poszłyśmy zBree na zakupy, kiedy cycki urosły mi o dwarozmiary w czasie ciąży i cieszyłam się, że zmusiłamnie do kupna kilku seksownych biustonoszy.Inne byłyby za małe albo zupełnie nieseksowne.Spryskałam się lekko mgiełką do ciała i kiedy sięodwracałam, żeby wyjść z łazienki, usłyszałam, żedrzwi się otwierają. W jednej chwili serce zaczęłomi mocniej bić. Powstrzymywałam się, żeby niepobiec do mojego przyszłego męża.

– Harper? Jes… – przerwał w pół słowa, kiedymnie zobaczył i oczy wyszły mu z orbit. – DobryBoże.

– Dobrze czy źle? – uśmiechnęłam się i powolipodeszłam do niego.

250/444

– Dobrze. – Chwycił mnie za biodra i przy-ciągnął do siebie, przywierając wargami do moich.– Idealnie.

Zaniósł mnie do sypialni i posadził delikatnie nabrzegu łóżka.

Chwyciłam go za koszulę, a on pomógł miprzełożyć mu ją przez głowę i znowu się pochylił,żeby mnie pocałować. Przesunęłam palcami pojego torsie, aż do brzucha i guzika dżinsów.Podobnie jak rano, wstrzymywał przez chwilęoddech, kiedy wodziłam dłońmi po pasku, więcroześmiałam mu się w usta. Rozpięłam guzik, roz-sunęłam zamek, a on wyskoczył z dżinsów i signąłdo mojego stanika, żeby go rozpiąć. Kiedy opadłna podłogę, pociągnął mnie znowu na łóżku i za-czął błądzić ustami po moim ciele. Pierś unosiła misię i opadała coraz szybciej, a on wrócił do moichust. Chwyciłam go za bokserki i pociągnęłam po-woli. Jęknęłam, kiedy mnie powstrzymał.

– Pozwól, żebym to ja najpierw cię kochał –wyszeptał mi w szyję.

251/444

Cofnął się i cały ciężar ciała oparł na kolanach,żeby podciągnąć mnie wyżej na łóżku. Pocałowałmnie jeszcze raz, przesunął palce w dół mojegobrzucha, do bielizny. Nie odrywał ode mniewzroku, zsuwając mi z nóg majtki i pozwalając imspaść na podłogę.

– Jesteś piękna, Harper. – Wymówił moje imięniczym modlitwę, a jego dłonie powędrowały wgórę moich nóg.

Zamknęłam oczy, kiedy pieściły mnie jegowargi i dłonie. Kiedy wydawało mi się, że więcejnie jestem w stanie znieść, przyciągnęłam jegotwarz z powrotem do mojej i chwyciłam go zabokserki, szczęśliwa, że tym razem nie próbowałmnie powstrzymać. Dorzuciłam je do sterty jegoubrań. On dalej znajdował się nade mną, a ja za-pamiętywałam wzrokiem każdy centymetr jegociała. Wyciągnął się na łóżku, a moje dłoniepowędrowały szlakiem, który przed chwiląprzemierzyły oczy. Przyłożyłam wargi do jegobrzucha i powędrowałam w górę, do jego ust.

252/444

Brandon przewrócił mnie na plecy, kiedy mojeusta odnalazły jego wargi, i rozchylił mi nogikolanem. Myślałam, że zwariuję, kiedy znajdowałsię kilka centymetrów ode mnie, nie pozwalając misię ruszyć.

– Na pewno jesteś gotowa?Przeczesałam palcami jego zmierzwione włosy i

przyciągnęłam jego twarz bliżej.– Tak. Chyba nie potrafię opisać, co do ciebie

czuję. „Kocham cię” to stanowczo za mało.Pozwól, żebym ci pokazała, ile dla mnie znaczysz.

Przycisnął mi wargi do czoła, nie odrywającwzroku od moich oczu. Oboje okazywaliśmy sobieuczucia, których nie moglibyśmy wyrazićsłowami. Jęknął, a ja wstrzymałam oddech, kiedyw końcu… kiedy w końcu we mnie wszedł. Tr-waliśmy chwilę bez ruchu, rozkoszując sięwrażeniem. Poruszaliśmy się we wspólnym rytmie,jakbyśmy byli dla siebie stworzeni; każde z nasdawało drugiemu dokładnie to, czego potrze-bowało. Nie chciałam kończyć; z Brandonem

253/444

mogłabym się kochać całą wieczność na wszystkiemożliwe sposoby, a i wtedy byłoby mi mało.Kiedy skończyliśmy, pozostaliśmy spleceni, anasze wargi i ręce znów podjęły wędrówkę. Przy-glądaliśmy się sobie, szeptaliśmy czułe słówka,śmialiśmy się, siłowaliśmy i całowali z dziką nam-iętnością, a ja miałam wrażenie, że od pierwszegorazu przeszliśmy płynnie do drugiego, a od dru-giego do trzeciego. Każdy był inny i cudowniejszyniż poprzedni. Po ostatnim razie odsunęliśmy sięod siebie, wyczerpani w najbardziej rozkosznysposób, dysząc ciężko i śmiejąc się ochrypłymigłosami. Rozdzwoniły się nasze budziki, dając zn-ać, że trzeba jechać po Liama; dwa razy za-padaliśmy w drzemkę, zanim stwierdziliśmy, żenajwyższa pora po niego jechać. Kiedy budzik za-dzwonił po raz trzeci, wyłączyłam go, wskoczyłampod prysznic i przed tym, żebyśmy zrobilipowtórkę pod prysznicem powstrzymało nas tylkozmęczenie i to, że musieliśmy jechać po Liama.Ubraliśmy się, Brandon pocałował mnie namiętnie

254/444

i poszliśmy do expedition. Zadzwoniłam do mamy,dać jej znać, że jedziemy, i położyłam rękę nadłoni Brandona na moim udzie.

Cały czas uśmiechałam się promiennie.Zerknęłam w lewo i zobaczyłam, że Brandon teżsię uśmiecha.

– To było…– Idealne – dokończył za mnie. – To było po

prostu idealne.– Naprawdę! Przykro mi, że tak długo na to

czekaliśmy.– Niepotrzebnie, Gdybyśmy nie czekali i gdyby

nie minął cały ten rok, to nie byłoby takie samo.Nie twierdzę, że mimo wszystko nie okazłoby sięniesamowite, ale po prostu nie takie.

Zastanowiłam się nad tym chwilę i przyznałammu rację.

– Chyba tak. – Pochyliłam się i pocałowałam godelikatnie w policzek.

255/444

– Kocham cię. – Odwrócił głowę i przycisnąłusta do moich, zanim zdążyłam z powrotemusiąść..

– Urodziłam się po to, żeby cię kochać,Brandon.

Uśmiechnął się jeszcze szerzej i musnąłkciukiem pierścionek zaręczynowy.

– I nie mogę się doczekać, żeby za ciebie wyjść.– Poza narodzinami Liama – jego niski głos stał

się jeszcze niższy – ślub z tobą będzie na-jpiękniejszą chwilą mojego życia.

Kiedy podjechaliśmy pod dom rodziców, Bran-don podszedł do drzwi kierowcy, wyniósł mnie zauta i oparł o drzwi, kiedy się zamknęły. Tychsześć godzin minęło zdecydowanie za szybko.

– Nie chcę, żeby ta nasza noc się skończyła, alenie mogę się doczekać, żeby go zobaczyć.

– A ja nie mogę się doczekać następnegoczwartku. – Musnął mnie nosem, a potem przywarłdo nabrzmiałych warg. Jęknęłam mu w usta, zarzu-ciłam ręce na szyję i pozwoliłam się podnieść tak,

256/444

żebym mogła go objąć nogami w pasie. Staliśmytak, całując się jak para nastolatków, którzy niemogą się rozstać po randce. Zaczęliśmy szybciejoddychać, uścisk stał się mocniejszy, a pocałunkibardziej namiętne.

– Chyba nie mam siły na kolejną rundę, skarbie.Poza tym, sąsiadom rodziców chyba niespodobałoby się takie widowisko.

Roześmiał się i oparł czoło o moje, próbując sięuspokoić.

– Mówiąc prawdę, nie wiem, jakim cudemjeszcze się nie przewróciłem. Wykańczasz mnie,Harper. – Zachichotał lekko i postawił mnie naziemi. – Jesteś gotowa odebrać syna i wracać?

Uśmiechnęłam się i pociągnęłam go przez pod-jazd do domu. Mamie wystarczyło jednospojrzenie na moje nabrzmiałe wargi, potarganewłosy i czerwoną szyję w miejscu, gdzie szorstkabroda Brandona ocierała się wiele razy. Roześmi-ała się pogodnie.

257/444

– Domyślam się, że randkę mieliście udaną? –wyszeptała mi do ucha, kiedy odciągnęła mnie odRoberta.

Zarumieniłam się i zerknęłam na Brandona,który rozmawiał z tatą, a potem znów na nią.

– Oj, tak, nawet nie wiesz, jak bardzo. – Byłamzażenowana, kiedy po raz pierwszy słyszałam, jakBree rozmawia z mamą o seksie, ale szybko się ztym oswoiłam i cieszyłam się, że mam osobę, zktórą mogę o tym pogadać. Rozejrzałam się. –Gdzie Bree i Konrad?

– Poszli po lody, Bree będzie musiała poczekaćdo następnego razu, żeby posłuchać pikantnychszczegółów. To był… pierwszy raz?

Skinęłam głową, zagryzając wargi, żeby ukryćuśmiech.

– Coś takiego! Żartowałam, nie miałam pojęcia.Wyglądałaś na taką szczęśliwą, że nie mogłam siępowstrzymać.

258/444

– Mamo! – syknęłam i posłałam przelotnyuśmiech facetom. – Mówiłam ci, że wcześniej takze sobą nie byliśmy.

– Owszem, ale przecież mieszkasz z nim odparu miesięcy.

– Myślisz, że mieliśmy okazję? Byłam wzaawansowanej ciąży i doktor Lowdry nam zab-roniła, a potem zajmowaliśmy się Liamem. Niemogliśmy się spieszyć tych pierwszych kilka razy,za długo na to czekaliśmy.

– Kilka!Uśmiechałam się od ucha do ucha jak kot z

Cheshire, kiedy szłyśmy do pokoju dziecinnego.– No, to skoro już tych kilka pierwszych razy

macie za sobą, zapewniam cię, że teraz już zawszeznajdziecie na to czas.

– Cóż… W tej chwili nie mogę o tym nawetmyśleć. Jestem wykończona.

– Pamiętaj, że zawsze chętnie zaopiekujemy sięLiamem.

259/444

– Będę pamiętać – roześmiałam się cicho iwyjęłam moje śpiące dziecko z łóżeczka. Zrobiłomi się ciepło na sercu, kiedy znów trzymałam je narękach. – Tęskniłam za tobą, Gumisiu –wyszeptałam mu w główkę i zaczęłam kołysać wramionach.

– Wypił wszystkie trzy butelki, które namzostawiłaś, ale niewiele spał, więc miejmynadzieję, że dzisiaj da wam spokój.

Skinęłam głową, mając nadzieję, że tak będzie.Potrzebowałam czasu, żeby dojść do siebie powieczorze z Brandonem. Kiedy wchodziłyśmy dosalonu, uśmiech mojego przyszłego męża sprawił,że na chwilę stanęło mi serce. Tak bardzokochałam tego mężczyznę… nie mogłam uwi-erzyć, że jest mój. Podszedł do nas, delikatniemusnął dłonią główkę Liama, a potem gopocałował.

Liam ziewnął, zamrugał, otworzył oczy i spojrz-ał na Brandona.

260/444

– Cześć, maluchu. Tęskniliśmy za tobą. – Małyziewnął jeszcze raz i powoli zamknął oczy, lekkootwierając buźkę. – Jesteś gotowa, Harper?

Skinęłam głową. Dałam się pocałować mamie itacie.

– Przychodzicie w niedzielę? – Żeby zadbać ojeden rodzinny dzień, raz w tygodniu wszyscyspotykali się u mamy, u Carrie albo u nas, żebyspędzić razem czas, i chociaż nasz dom był częstopomijany, żebyśmy nie musieli martwić sięsprzątaniem czy bawieniem gości, mając na głowiedziecko, kazałam im obiecać, że w następny week-end spotkanie odbywa się u nas.

– Będziemy na pewno, bawcie się dobrze –powiedziała mama z uśmiechem, puszczając domnie oko.

Tata roześmiał się głośno, a Brandon się zaczer-wienił. Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby sięrumienił. Nie mogłam się powstrzymać i też sięroześmiałam.

261/444

Nakarmiliśmy Liama, przebraliśmy ipołożyliśmy spać w rekordowo krótkim czasie.Położyliśmy się, pocałowaliśmy czule iniespiesznie, przytulając się do siebie.

Brandon przysunął usta do mojego ucha, a jegoniski głos rozpalił moje ciało.

– Harper…– Czwarta runda? – spytałam z uśmiechem.Odwzajemnił uśmiech i pociągnął mnie na

siebie.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk10QndAYAtqGXARYQhtHW8VbAdHKFh2Bmo=

262/444

Rozdział 8

Brandon? – odezwałam się ochrypłym głosem.Jego część łóżka była pusta i zimna. Rozejrzałamsię i zorientowałam, że spałam sześć i pół godziny,i chyba powinnam zajrzeć do małego.

Podniosłam z podłogi koszulę Brandona,włożyłam ją przez głowę i ruszyłam przez chłodnykorytarz. Kiedy podeszłam bliżej, usłyszałamciepły, ożywiony głos Brandona i zwolniłam,próbując usłyszeć, co takiego opowiada synowi.Uśmiechałam się do siebie, kiedy zajrzałam przezlekko uchylone drzwi. Opowiadał mu o swoimsurfowaniu. Nie… opowiadał mu o surfowaniuChase’a. Na komodzie miał przed sobą album zezdjęciami Chase’a i pokazywał Liamowi jedno z

nich. Z moich ust wyrwało się ciche westchnienie.Próbowałam uspokoić oddech; chciałam słuchaćdalej, żeby Brandon nie zorientował się, że tujestem.

– …zawsze robił takie szalone rzeczy, wszyscygo za to uwielbiali, ale na ogół miał przez to prob-lemy. Nikt inny po takim czymś nie chciałby jużsurfować, wszyscy robiliśmy, co się da, żebywypłynął. Brad i ja podpłynęliśmy, żeby goprzekonać, bo miał poważne rozcięcie na brwi wmiejscu, gdzoe uderzył go tamten facet, ale zanimtam dotarliśmy, on już łapał kolejną falę i płynął naniej. Słowo daję, umiał nas wkurzyć, bo ci faceciwcale się nie cieszyli, że zaczynamy się wycofy-wać. Twój tata był lepszym surferem niż oni, a jabyłem w stanie pokonać ich w walce, ale os-trzegam cię, synu, nigdy nie próbuj walczyć nadesce surfingowej na oceanie. To się nie udanikomu, a poza tym głupio się wygląda, próbujączadawać celne ciosy na falującej wodzie.Skończyło się tym, że nieźle się uśmialiśmy,

264/444

ogłosiliśmy rozejm i zaprosiliśmy ich na wieczornąimprezę. – Brandon przewrócił kartkę i zachichotałlekko, znów wskazując zdjęcie. – Jak mówiłem,był szalony i zawsze robił głupstwa. – Przewróciłkolejną kartkę, wskazał inne zdjęcie. – Ale twojamama to zmieniła – powiedział łagodnie. – Kiedypoznałem twoją mamę, wiedziałem, że pozostaniew moim życiu na zawsze. Miała w sobie cośwyjątkowego i zakochałem się w niej już tego pier-wszego dnia. Ona sprawiała, że człowiek chciałbyć lepszy, próbował być godny jej miłości. Ni-estety, twój tata poczuł to samo. Nikt poza mną nierozumiał, dlaczego tak radykalnie się zmienił.Jeszcze kiedy była ze mną, przestał pić i sypiać zinnymi dziewczynami, jakby sprawiła, że nagledojrzał i stał się mężczyzną, jakim zawsze chciałbyć, żeby mieć u niej szanse. Zawsze się bałem, żeją stracę, jakbym wiedział, że to tylko kwestiaczasu. Ale twoja mama była inna. Umawiałem sięz wieloma dziewczynami, jednak nigdy nie za-leżało mi na tym, żeby były ze mną dłużej.

265/444

Próbowałem tylko zapełnić pustkę po stracie taty.Więc kiedy ją poznałem i uświadomiłem sobie, coczuję, walczyłem, żeby utrzymać ją przy sobie takdługo, jak się tylko da. Nie mów mamie, ale Chasei ja bez przerwy się o nią kłóciliśmy, kiedy niebyło jej w pobliżu. Cholera, walczyliśmy o niąnawet, kiedy była obok. Wiedzieliśmy, że i jeden, idrugi może mieć każdą dziewczynę, jaką tylkozechce, ale obaj chcieliśmy tylko Harper. Więcoczywiście, jak to z nami, słowa i pięści szły wruch, kiedy tylko byliśmy sami. Nie mówiłem jejtego, ale wiedziałem, co się wydarzyło z twoimtatą, zanim mi powiedziała. Kiedy przyjechałem poferiach, Chase mnie już nie zaczepiał. Wyczułem,że coś się stało. Nie wiedziałem tylko co. Alewiesz co, mały? Nie potrafię już się nawet o to wś-ciekać, bo gdyby nie to, nie byłoby cię tu z nami.

Czule pocałował naszego trzymiesięcznegosyna, który był zachwycony jego opowieścią, ipokazał mu ostatnie zdjęcie w albumie.

266/444

– I kochał ciebie i twoją mamę. Bardzo. Zawszebędę ci o tym przypominał, ale żałuję, że go niepoznałeś.

Zakryłam sobie usta, żeby stłumić szloch, którynarastał mi w gardle, i powoli wróciłam do sypi-alni. Przykryłam się kołdrą i pozwoliłam łzomspływać po policzkach, opłakując ojca, któregoLiam nigdy nie pozna, a moje serce jeszczebardziej pokochało tatę, który trzymał go teraz narękach. Nie wiedziałam, jak długo tak leżałam.Brandon w końcu wrócił do łóżka i zamarł, kiedysię zorientował, że nie śpię.

– Skarbie, co się stało?– Wiesz, jak bardzo cię kocham?Skinął głową.– Czasami trudno mi uwierzyć, że jesteś

prawdziwy i że jesteś z nami.Odgarnął mi włosy z oczu i objął moją twarz.– Jestem tu. Nie chciałbym być nigdzie indziej.– Właśnie.

267/444

– Harper, powiedz mi, proszę, co się stało.Rozmyśliłaś się?

– Nie! Nie mogę się doczekać, żeby za ciebiewyjść, Brandon. Jesteś niesamowity. Chciałabymmóc wyrazić, jaki jesteś cudowny i ile dla mnie zn-aczysz. Nie pojmuję tylko tego, że chcesz ze mnąbyć. Nie wiem, czym sobie na ciebie zasłużyłam.

Roześmiał się, a do mnie mrugnął jego dołek wpoliczku.

– Ale czemu płaczesz? Nic nie rozumiem.– Ja… Dziękuję, że opowiadałeś mu o Chasie.– Mówiłem ci, że będę to robił, skarbie. – Objął

mnie i pocałował w głowę. – Zawsze będę mu onim opowiadał.

– Wiem. Chciałam wejść i usłyszałam, twojesłowa… To było takie… Nie wiem, jak to pow-iedzieć. Cudowne. Uszczęśliwiło mnie – powiedzi-ałam ze śmiechem.

– Ty za to uszczęśliwiasz mnie, Harper – ściszyłgłos. Przywarł wargami do moich w niespiesznympocałunku. Jego lewa dłoń powędrowała pod jego

268/444

koszulę na moim ciele; palce błądziły po mojejtalii, brzuchu i biodrach. – Mówiłem ci ostatnio, żeuwielbiam, kiedy nie masz na sobie nic poza mojąkoszulą?

– A mówiłam ci ostatnio, że uwielbiam cięcałkiem nagiego? – odparłam ochrypłym głosem,sięgając do paska jego spodni.

Brandon zabrał moją rękę i przeniósł naszesplecione dłonie ponad moją głowę, na poduszkę.

– Nie teraz, skarbie.– Co takiego? Owszem, teraz. – Zarzuciłam mu

nogę na biodro i przywarłam do niego.Jęknął i otarł się o mnie mocno, ale nagle zamarł

i mnie odsunął.– Seks powinno się uprawiać po ślubie, nie

przed. Właściwie nie powinienem cię już widziećdo chwili, kiedy pojawisz się w wejściu dokościoła.

– A jednak widzisz – uśmiechnęłam się szerokoi znów wymownie złączyłam nasze ciała.

– Widzę – przyznał.

269/444

Pchnął mnie na plecy i zsunął niżej dłoń z mojejtalii. Jęknęłam, objęłam go za szyję i przywarłamustami do jego ust. Kiedy jego wargi wędrowałypo mojej szyi, a ja sięgnęłam do jego spodni, zadz-wonił dzwonek do drzwi.

– To niemożliwe. – Przytrzymywałam go zabor-czo, żeby się nie ruszył. Dzwonek zadzwoniłjeszcze dwa razy. Zsunęłam się z niego, zła, ipobiegłam do drzwi. – Zwariowaliście? –syknęłam, otwierając z rozmachem drzwi. – Liamśpi!

W progu stali Carrie, mama, Bree i Konrad.– Ładny strój. – Bree zachichotała i otworzyła

szeroko oczy, kiedy do drzwi podszedł Brandon zgniewną miną na przystojnej twarzy. – O, cholera,nie! Z pieprzenia nici!

– Breanna! – Zrobiłam się czerwona na twarzy.Z nią i z mamą mogłam rozmawiać o naszym ży-ciu intymnym, ale Konrada nie miałam zamiaruwciągać w takie tematy, Carrie zresztą też nie.

270/444

– To raczej oczywiste. – Weszła, chwyciła mnieza rękę i zaciągnęła do łazienki. – Weź prysznic iubierz się wygodnie, większość dnia spędzimy wsalonie piękności.

– Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego,że przeszkodziliście nam w najlepszym momencie.Będę na ciebie wściekła do końca dnia.

– Nieprawa. Najpierw ślub, potem seks.Przewróciłam oczami i weszłam pod prysznic.– Mówisz jak Brandon. A właściwie, co tu robi

Konrad? Idzie z nami do salonu? – roześmiałamsię i spłukałam szampon z włosów.

– Nie, zostanie z Brandonem. Zaopiekują sięLiamem.

– Racja, Liam. – Zrobiło mi się ciężko na sercu.– Oj, nie, nie, nie zaczynajmy tego od nowa.

Poradzisz sobie. Potrzebny wam miesiąc miodowy,koniec tematu. Za rok czy dwa będziesz żałować,jeżeli się nie zdecydujesz.

– Wiem, ale jesteśmy rodzicami. Czuję siępotwornie!

271/444

– Przecież nie będziecie długo. Większość ludziwyjeżdża na tydzień. Was nie będzie trzy noce,licząc z dzisiejszą. Myśl o tym jak o długiejrandce.

– Bree… – westchnęłam. – Jestem naprawdęwdzięczna za wszystko, co dla nas robicie, ale nig-dy nie zostawialiśmy go na dłużej niż siedemgodzin. To zupełnie co innego. Wiesz, że czteryrazy pakowałam mu walizkę?

– Smutne.Przestałam się golić na chwilę i wycelowałam w

nią maszynką, chociaż mnie nie widziała.– Jak będziesz miała dziecko, to zrozumiesz. A

ja się będę wtedy z ciebie nabijać, jaka to jesteśżałosna.

– Skończyłaś? Miałaś to zrobić przed naszymprzyjściem.

– Jesteś niedobra. Chyba powinnaś być miła dlapanny młodej?

– A ty powinnaś być miła dla mnie, bo jestemtwoją przyjaciółką, najlepszą na świecie, w

272/444

dodatku twoją druhną i to ja zaplanowałam dlaciebie przepiękny dzień.

– Fakt. – Zakręciłam wodę, wzięłam ręcznik,który trzymała Bree, wyszłam i uściskałam ją zcałej siły. – Jesteś naprawdę najlepsza. Kochamcię, przyjaciółko.

– Ja też cię kocham.Do łazienki wszedł Brandon, ale kiedy nas

zobaczył, uniósł ręce, jakby się poddawał i powolisię wycofał. Widok mnie i Bree przytulających sięnie był dla niego niczym nowym, ale na ogół niebyłam wtedy naga.

– Nie powinieneś jej widzieć! – krzyknęła Breeprzez ramię. – I tak za dużo ją rano oglądałeś. Idźsię schowaj, dopóki nie wyjdziemy.

– Bree – skrzywiłam się i obejrzałam na pustewejście. – Kocham cię, Brandon!

– Ja ciebie też, skarbie. – Słychać było, że sięuśmiecha. – Nie mogę się doczekać, żeby się z to-bą ożenić. Bree, trzymaj ręce z daleka od mojej

273/444

żony. Miałaś szansę zrobić z niej lesbijkę, teraz jużza późno!

Bree i ja śmiałyśmy się tak mocno, że po twarzyciekły nam łzy. Kiedy w końcu mogłam normalnieoddychać, owinęłam się ręcznikiem i wzięłamdrugi, żeby wytrzeć włosy.

Kiedy włożyłam zielony dres Victoria’s Secret igładką rozpinaną koszulę, żeby nie popsuć sobiefryzury, wyszłyśmy do salonu. Słyszałam o serialuBridezillas, w którym panny młode tak się dener-wowały, że wymiotowały albo bez przerwypłakały, ale ja byłam taka szczęśliwa, że przez całydzień tylko się uśmiechałam i chichotałam z na-jważniejszymi kobietami mojego życia. Spędz-iłyśmy upojny czas w spa. Zrobiono nam masaż,manikiur, pedikiur, ułożono włosy, nałożono maki-jaż, a my wypiłyśmy morze wody, szampana i za-jadałyśmy się owocami i serami. Nikt się nie przej-mował tym, że ja i Bree mamy dopiero podziewiętnaście lat.

274/444

Wszystkie wyglądałyśmy olśniewająco, chociażnie byłyśmy jeszcze w sukniach wieczorowych.Miałyśmy nieskazitelny makijaż. Carrie i mamaupięły włosy. Jasne włosy Breanny były skręconew luźne loki, a z przodu i z prawej strony zdobił jewarkocz, a ja miałam fryzurę dokładnie taką, jakąsobie wyobrażałam. Długie kasztanowe włosypodzielono przez środek, a z każdej stronyspleciono w miękki warkocz, zebrany na szyi iskręcony w nisko upięty kok. Kiedy wszyscy,którzy pomagali nam w przygotowaniach, uściskalinas i złożyli życzenia, ruszyłyśmy lexusem Breedo miejsca ceremonii i przyjęcia.

Chociaż mamy nie były tym zachwycone, wkońcu postawiłam na swoim i pomagałam w przy-gotowaniach do ślubu. Najpierw sprawdziłyśmyobie sale, żeby się upewnić, czy wszystko wyglądaidealnie. Sala, w której miała się odbyć ceremonia,była łagodnie oświetlona, a po obu stronach przejś-cia wisiały owinięte tiulem, migoczące światełka.Nie chciałyśmy zbyt wielu ozdób, więc cała

275/444

dekoracja składała się z dużych bukietów białychlilii i z oświetlenia. Sala, w której miało się odbyćprzyjęcie, była zupełnie inna. Tiul z migoczącymilampkami zdobił łagodne łuki, zbiegające się naśrodku sali, dzięki czemu miało się wrażenie, żejest się w namiocie, a nie w budynku. Stołyprzykryto białymi obrusami, a przez środek ciągnąłsię zielony, srebrny i czarny tiul. Na tiulu poroz-stawiano świeczniki. Przy każdym siedzeniu stałaparacik do puszczania baniek i zestaw do robieniamiętowej czekolady. DJ rozstawiał sprzęt, z tyłustały stoły, na których miało znaleźć się jedzenie.Tort weselny był przepiękny, biały z zielonymi iczarnymi spiralami, a dwie górne warstwy stanow-iły babeczki z takim samym przybraniem. Znaj-dowałyśmy się w jednej z sal z tyłu. Właśniewkładałyśmy suknie, kiedy zjawili się mężczyźniw garniturach.

– O Boże, są! – Podbiegłam do okna i z szer-okim uśmiechem na twarzy przyglądałam się, jakwchodzą do budynku.

276/444

Nie wiem, czemu wstrzymywałam oddech,dopóki nie zobaczyłam Brandona. Wyglądał nies-amowicie, podobnie jak pozostali. Tata miał nasobie ciemnoszary garnitur i czarną koszulę, Kon-rad i Jeremy byli w czarnych garniturach, ciem-nozielonych koszulach, czarnych kamizelkach iluźno zawiązanych czarnych krawatach. Miłośćmojego życia ubrana była cała na czarno, zzielonym krawatem i naszym synem w ramionach.Jestem pewna, że na pogrzebie też był eleganckoubrany, ale wtedy niewiele do mnie docierało,więc dopiero teraz po raz pierwszy widziałamBrandona w krawacie, o garniturze nie wspomina-jąc. W garniturze był jeszcze przystojniejszy,potężny i tajemniczy, i, o Boże, taki seksowny.Zagryzałam wargę na samą myśl o tym, żewieczorem będę go rozbierać. Patrzyłyśmy nanich, dopóki nie weszli do środka i całą siłą wolimusiałam się powstrzymywać, żeby nie pobiec domojego przyszłego męża.

277/444

Kiedy zostało tylko dwadzieścia minut, dziew-czyny pomogły mi włożyć suknię, podwiązkę i bi-ałe conversy. Nie było mowy, żebym wytrzymałacałą noc na szpilkach. Suknia była prosta i piękna,bez ramiączek, dopasowana do ciała aż do liniibioder, gdzie była lekko zebrana i spływała doziemi. Z tyłu była związana szeroką wstążką.Spojrzałam na mamę i Carrie w czarno-srebrnychlśniących sukniach i na moją przyjaciółkę w ciem-nozielonej koktajlowej sukience na ramiączkach.Wszystkie się uściskałyśmy, dałyśmy sobie pobuziaku, a potem dostałam do ręki bukiet z białychlilii i czerwonych róż, związanych ciemnozielonąwstążką, i wyszłyśmy do chłopaków.

– Nieźle, siostrzyczko. – Jeremy przytulił mnielekko, bojąc się, żeby czegoś nie zepsuć, i po-całował mnie w policzek. – Wyglądasz cudownie.

– Dzięki, Jer, wy wszyscy wyglądacie bardzo el-egancko! – pisnęłam i dałam się uściskaćKonradowi.

278/444

– Pięknie wyglądasz, dziecko. – Pocałował mniew policzek, a potem wziął w ramiona Bree.

– Dzięki, stary – odgryzłam się mu i westch-nęłam na widok taty i Liama. – Cześć, mały! –Pocałowałam jego miękką główkę i pobawiłam sięchwilę malutką rączką, a potem wzięła go mama iposzła z Carrie usiąść.

Jeremy i Konrad odprowadzili je na miejsce, apotem wrócili po Bree. Puściła do mnie oko, akiedy zaczęła grać muzyka, we troje wyszli z sali izajęli miejsca z przodu. Tata objął mnie i trzymałprzez krótką chwilę w uścisku.

– Wyglądasz pięknie, skarbie. Dziękuję, żepoprosiłaś mnie, żebym poprowadził cię do ołtar-za. Wiele dla nas znaczy to, że pozwoliłaś nam byćtwoją rodziną. Kochamy cię i jesteśmy bardzodumni z tego, kim jesteś i jakich wyborówdokonujesz.

Zamrugałam, żeby powstrzymać łzy.– Dziękuję, tato. Jesteście dla mnie wszystkim,

bez was nic bym nie zrobiła.

279/444

Wziął moją rękę i wsadził ją sobie pod ramię.– Idziemy. Jesteś gotowa?– Tak! – Zatańczyłam ze szczęścia i oboje śmi-

aliśmy się po cichu, ruszając przejściem.Moje oczy od razu wypatrzyły Brandona, a na

widok jego miny urosły mi skrzydła u ramion.Uśmiechał się szeroko, ukazując dołek w policzkui z błyskiem w oku patrzył, jak podchodzę doniego. Gdyby nie to, że tata mnie trzymał, puś-ciłabym się biegiem, ale szliśmy powoli, zbliżającsię do Brandona z każdą sekundą, która mniewydawała się wiecznością. Kiedy tata mu mnieprzekazał i włożył moją dłoń w dłoń Brandona,uśmiechnęłam się do niego szeroko. Patrzyliśmysobie w oczy, a wszystko inne przestało się liczyć.

– Cześć – wypowiedział bezgłośnie.– Kocham cię – szepnęłam z uśmiechem.– Ja ciebie też. – Ścisnął mi mocno rękę i spojrz-

ał na mnie z miną, w której było widać czystąradość.

280/444

Złożyliśmy przysięgę, powtarzając słowa zapastorem, nałożyliśmy sobie obrączki, a zapytani,odpowiedzieliśmy chórem:

– Tak.Pastor ogłosił nas mężem i żoną, a Brandon

przycisnął usta do moich warg. W tej chwili, tympocałunkiem, przyrzekaliśmy sobie wieczność, a japoczułam, że moje życie w końcu jest spełnione.Niechętnie oderwaliśmy się od siebie, żeby odwró-cić się do rodziny i przyjaciół, potem wyszliśmy zsali przez środek. Kiedy znaleźliśmy się nazewnątrz, Brandon znów mnie gorąco pocałował.

– Wyglądasz przepięknie, Harper – powiedziałmiędzy pocałunkami. – Niesamowicie.

Moje dłonie powędrowały do jego krótkichwłosów; zetknęliśmy się czołami.

– Jesteśmy po ślubie – roześmiałam się. – Jesteśmoim mężem.

– A ty moją żoną – uśmiechnął się i przycisnąłusta do mojego policzka.

281/444

Wtedy znalazła nas rodzina i utonęliśmy wuściskach. Byłam przejęta, widząc, że przyjechaliBrad i Derek z dziewczynami, i kilku innych przy-jaciół Brandona ze szkoły. Zrobiliśmy parę zdjęć.Fotografka nie mogła przestać się śmiać, bo Bran-don i ja cały czas się całowaliśmy, aż w końcupowiedziała, że resztę zdjęć zrobi w czasie przyję-cia. Zjedliśmy trochę, dużo tańczyliśmy a zanimwieczór się skończył, zdążyłam zatańczyć zkażdym mężczyzną mojego życia, włącznie z Lia-mem Chase, kilka razy. Zarumieniłam się mocno,kiedy Brandon ściągał mi podwiązkę zębami, aKonrad i Bree łapali tę podwiązkę i bukiet. Puś-ciłam do Konrada oko, bo wiedziałam, że mazamiar oświadczyć się Bree w wigilię. Kiedy Bran-don objął mnie w pasie i wyszeptał mi coś do ucha,pobiegłam się pożegnać z naszym synem ipodałam go Carrie, która miała pełnić pierwszączęść dyżuru. Goście żegnali nas, puszczając bańkimydlane, kiedy szliśmy do samochodu i wyrusza-liśmy w naszą podróż poślubną.

282/444

Brandon wynajął domek na plaży, niedalekonaszego mieszkania, więc dojechaliśmy tam w mg-nieniu oka. Mąż przeniósł mnie przez próg,położył na łóżku i pobiegł z powrotem do sam-ochodu po torby. Postawił je w progu i podbiegł domnie. Jego twarz była pełna miłości i namiętności,a szare oczy płonęły. Stanął przy łóżku i przy-glądał mi się przez chwilę, a ja jemu. Marynarkęzdjął już wcześniej i podwinął rękawy czarnejkoszuli aż do łokci. Nadal miał na szyi zielonykrawat, ale dużo luźniejszy niż wtedy, kiedy za-czynała się uroczystość. Koszula i spodnie leżałyna nim doskonale, opinając mu szerokie barki ipierś, podkreślając wąskie biodra i doskonaleprzylegając do długich umięśnionych nóg. Wy-glądał jak bóg. Niewiarygodnie seksowny bóg.

Usiadłam na brzegu łóżka, chwyciłam go zasprzączkę paska i przyciągnęłam do siebie. Na jegotwarzy pojawił się pełen satysfakcji uśmiech, adołek w policzku był wyraźniejszy niż kie-dykolwiek. Kiedy zdjęłam mu spodnie i bokserki,

283/444

wstałam i rozwiązałam krawat, a potem powolirozpięłam kamizelkę i koszulę i przesunęłamdłońmi po jego torsie aż do ramion, żeby jerównież z niego zsunąć. Pchnął mnie na łóżko iuniósł mi jedną nogę. Zachichotał, kiedy zobaczyłconversy.

– Między innymi właśnie dlatego cię kocham –powiedział, zdejmując mi buty.

Jego dłonie wędrowały w górę moich nóg,zostawiając za sobą rozpalony ślad. Potem zdjął mimajtki i umościł się między moimi nogami.

– Nie zdejmiesz mi sukienki?Pocałował mnie w szyję, a jego niski głos

przyprawił mnie o dreszcz.– Może później.Patrzył na mnie brązowymi oczami, a ja mogłam

z nich wyczytać wszystko, co do mnie czuł.Zastanawiałam się, jak mogłam być tak głupia,żeby próbować żyć bez niego.

– Bardzo cię kocham, Harper – szepnął i wsunąłsię we mnie.

284/444

Westchnęłam, a moje ciało zalały rozmaitedoznania. Za każdym razem czułam, że jest namrazem lepiej niż poprzednio, i nie myślałam, żekiedykolwiek znudzę się tymi naszymi wspólnymichwilami.

– Brandon! – jęknęłam, kiedy dochodził wemnie. – Boże, ja też cię kocham.

– Obudź się, Harper!Mruknęłam i obróciłam się na bok, szybko za-

padając w stan na pograniczu jawy i snu. Czułamcoś przy szyi, ale nie udało mi się tego złapać,więc pomyślałam, że to moje włosy i zanurzyłamsię w ciepłym łóżku. Zanim zdążyłam zapaść wsen, znowu poczułam łaskotanie na szyi, ale terazzsuwało się w dół i zatrzymało się na kilka sekundprzy mojej piersi. Próbowałam się obudzić ispojrzeć na mojego męża, bo już wiedziałam, że toon. Zsunął się jeszcze niżej, lekko ugryzł mnie wlewe biodro, a potem zrobił to samo z prawym. Ot-worzyłam szeroko oczy.

285/444

– Och… – wyrwało mi się, kiedy jego wargiprzesunęły się na wewnętrzną stronę moich ud.

Już sam cichy śmiech Brandona przyprawiałmnie o dreszcze. Mój umysł nie był w stanie ogar-nąć nic poza tym, że jego wargi i język poruszająsię powoli po mojej skórze. Przeczesałam dłońmijego zmierzwione włosy i próbowałam otworzyćoczy, żeby na niego spojrzeć, ale same sięzamknęły, a z moich rozchylonych ust wydobył sięjęk. Brandon wsunął we mnie dwa palce, a jegojęzyk dalej błądził po moim najbardziej wrażliwymmiejscu. Fala obezwładniającej rozkoszy zalewałamoje ciało, a ja czułam, że dłużej nie wytrzymam.Zaczęłam poruszać biodrami, a on ścisnął mniemocniej trzymając lewą rękę pod pupą, ale niepróbował powstrzymać moich ruchów.Przyspieszył i po kilku chwilach doceniłam, że niemamy sąsiadów, bo z mojego gardła wydarł siękrzyk, a ciało płonęło. Brandon przesunął się iwszedł we mnie, a mnie zalała kolejna falarozkoszy. Moim cichym jękom zaczął towarzyszyć

286/444

jego gardłowy jęk, kiedy poruszał się we mnie,wargami i zębami pieszcząc zagłębienie na szyi.Każde ukąszenie było nieco mocniejsze odpoprzedniego, tak jak i pchnięcia. Błądziłamdłońmi po jego umięśnionych ramionach i plecach,które drżały przy każdym mocnym pchnięciu.Dyszeliśmy i ociekaliśmy potem, kiedy po chwiliopadł na mnie. Starał się utrzymać większośćciężaru ciała na przedramionach, aż w końcupołożył się na plecach, pociągnął mnie na siebie iprzytulił.

Spletliśmy się palcami. Brandon uniósł je do usti pocałował mnie delikatnie w rękę, potem wwewnętrzną stronę nadgarstka i musnął kciukiemmój najnowszy tatuaż. Zrobiliśmy sobie niedawnotatuaże „dla niej i dla niego” – ja na lewymnadgarstku miałam napis: „kocham go”, a on naprawym: „kocham ją”. Infantylne? Zgadza się. Aleje uwielbiamy. Poszliśmy w tym celu do dawnegosalonu Chase’a i chociaż denerwowałam się, jaknas tam przyjmą, zostaliśmy powitani serdecznymi

287/444

uściskami. Trish już tam nie pracowała. Jeff niemógł przestać mnie przytulać, a Brian miał łzy woczach, kiedy wypuścił mnie z objęć. Pokazaliśmyim zdjęcia Liama; imię się wszystkim spodobało,tak samo jak naszej rodzinie. Obiecaliśmy, żezaprosimy ich do siebie któregoś wieczoru, żebymogli zobaczyć synka, a Brian zażartował, żeukradną go z Marissą. Znali Brandona z imprez,był też w salonie parę razy zrobić sobie tatuaż.Byłam zaskoczona, że wszyscy chyba szczerze sięcieszyli, że się pobraliśmy. Dowiedziałam się, żefaceci są takimi samymi plotkarzami jak dziew-czyny, bo mi powiedzieli, że wiedzieli o całymdramacie związanym z Chase’em, Brandonem imną, dużo wcześniej zanim zaczęłam się spotykaćz Brandonem.

– To były trzy niezwykłe dni – westchnęłam,szczęśliwa. – Dziękuję za wszystko.

– To ja dziękuję, że za mnie wyszłaś.Musnęłam nosem jego tors i uśmiechnęłam się,

kiedy mnie objął.

288/444

– Czuję, że teraz wszystko jest idealne. Brzmijak banał?

– Nie – zachichotał i pocałował mnie w głowę. –Bo ja czuję to samo. Czy to źle, że naprawdę niemogę się doczekać, kiedy wrócimy do Liama?

– Boże, ja też. Z jednej strony nie mogę sobiewyobrazić, że muszę opuścić to łóżko, ale z drugiejstrasznie tęsknię za moim synem.

– No to jedźmy po niego.Wyczołgałam się z łóżka i dostałam gęsiej

skórki, kiedy zobaczyłam, że Brandon z błyskiemw oku gapi się na moją nagość. Wiedziałam, oczym myśli, bo nie mógł myśleć o niczym innymniż ja, kiedy patrzyłam na niego. Pochyliłam się iprzywarłam nagą piersią do jego piersi.

– Chyba najpierw pójdę pod prysznic –szepnęłam mu wymownie do ucha. – Przyłączyszsię? – Uniosłam brew i ruszyłam w stronę łazienki,a mój mąż za mną.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk10QndAYAtqGXARYQhtHW8VbAdHKFh2Bmo=

289/444

Rozdział 9

Chcesz zobaczyć tatusia? – zaszczebiotałam doLiama, a on uśmiechnął się do mnie szeroko.

– Ta-ta – oznajmił.– Duży chłopczyk – jęknęłam, podnosząc go z

łóżka i sadzając sobie na biodrze. – O mój Boże,jaki on ciężki.

Bree roześmiała się i pocałowała go w główkę.– Nie słuchaj mamy, jesteś najpiękniejszym

dzieckiem na świecie, pączuszkiem i tak dalej.– Pewnie, że tak. – Poruszyłam nosem jak królik

i przygryzłam paluszki, które wciskał mi do ust, aLiam zaśmiał się głosno. – To, że masz oponki iwałeczki, nie znaczy wcale, że nie jesteśrozkosznie cudowny!

– Wzięłam torby, potrzebujesz czegoś jeszcze? –spytała Bree, ruszając w stronę drzwi.

– Nie! Jedźmy. – Posadziłyśmy Liama w fote-liku i ruszyłyśmy do siłowni Brandona.

Dwa miesiące po ślubie siłownia, w którejtrenował Brandon po przeprowadzce do SanDiego, od czego zaczęły się jego nielegalne walki,zaczęła mieć kłopoty, bo właściciele zbank-rutowali. Brandon cały czas próbował wymyślić,co chce w życiu robić, odkąd przestał walczyć. Niemusieliśmy się martwić o pieniądze, ale on czuł, żenie sprawdza się jako mąż i ojciec, nie zarabiając.Kiedy usłyszał, że siłownia McGowana plajtuje,przybiegł do domu i spytał, co o tym myślę. Niechciał narażać się na kolejny cios, taki ja cios De-mona, ale tęsknił za walką tak bardzo, żewydawało mu się, iż własna siłownia będzie dlaniego idealnym rozwiązaniem. Nie mogłam się ztym nie zgodzić więc w ciągu miesiąca stał sięwłaścicielem siłowni. Brandon nadal miał dobrekontakty z Postrachem, bo podsyłał mu

291/444

zawodników, których razem z Konradem pomagalitrenować. W ciągu pięciu miesięcy podwoili liczbęczłonków, a siłownia McGowan nigdy nie radziłasobie tak dobrze.

Bree i Konrad byli zaręczeni i mieli się prze-prowadzać do domku na tym samym osiedlu comy. Niedawno rozpoczęli pierwszy rok studiów naUniwersytecie Stanowym w San Diego. Mieli siępobrać na początku listopada, a ja bardzo się z tegocieszyłam. Zawsze rozśmieszało mnie wspomni-enie tego, jacy byli, kiedy zaczynaliśmy szkołę.Konradowi, podobnie jak Bree i Chase’owi, wys-tarczały łóżkowe przygody. Ale odkąd spotkali siępo raz pierwszy, oboje przepadli. Wiedziałam otym, chociaż Bree nie od razu zgodziła się zostaćjego dziewczyną. A teraz? Dwa lata późniejodliczali dni do ślubu. Konrad pracował dla Bran-dona na siłowni, a Brandon płacił mu naprawdędobrze. Oboje wiedzieliśmy, że Breanna nigdy niepójdzie do pracy, jeśli tylko wystarczy jej na życie;nie chciała robić nic, co zabierałoby jej zbyt wiele

292/444

czasu, więc Brandon dbał o to, żeby niczego im niebrakowało. Kolejny z miliona powodów, dlaktórych go kochałam.

– Hej, skarbie! – krzyknął spod ściany workówtreningowych. Szybko udzielił wskazówek fa-cetowi uderzającemu i kopiącemu worek i pod-biegł do nas. Wziął Liama na ręce, podniósł sobienad głowę, opuścił i głośno pocałował. Liam pisnąłi zachichotał. – Jak się miewa dzisiaj mój małymężczyzna? – Liam ciągle się śmiał, kiedy Bran-don objął mnie w pasie, przyciągnął do siebie ipocałował.

Moje ciało w jednej chwili zapłonęło i dopierocichy chichot Bree sprowadził mnie z powrotem naziemię.

– Jak się miewa moja żona? – Ochrypły głosBrandona sprawił, że ścisnęło mnie w brzuchu izamarzyłam o naszym łóżku.

– Świetnie – uśmiechnęłam się, lekko zarumi-eniona. – Jak ci dzisiaj idzie?

293/444

Orzechowe oczy Brandona na chwilę spoważni-ały, ale przestały cokolwiek wyrażać, kiedy zmusiłsię do uśmiechu.

– Nieźle. Przyszła grupa chłopaków i wszyscyzapisali się jako członkowie.

– Ilu? – Ze zmarszczonym czołem przyglądałamsię jego minie.

– Jedenastu.– Jedenastu? To świetnie, Brandon! Dlaczego

się z tego nie cieszysz? – Zdarzały się dni, kiedynie zapisywał się nikt, a jedenastu nowychczłonków od samego rana było niecodziennymwydarzeniem.

– Cieszę się, cieszę. Co was tu sprowadza? –Pocałował mnie w czoło, głośno dmuchnąłLiamowi w brzuszek, a mały walnął ojca w głowę,wybuchając śmiechem. Nie ulegało wątpliwości,że mamy szczęśliwe dziecko.

– Bree i ja musimy załatwić parę rzeczy związa-nych ze ślubem, ale pomyślałyśmy, że może udanam się wyciągnąć was na lunch.

294/444

Jego surowa mina złagodniała, a dłońpowędrowała do mojego biodra i ścisnęła je lekko.

– Nie mogę wyjść, Harper. Rano wpadł Aaron,na razie jesteśmy sami z Konradem. Jego możeciezabrać.

– Mogę skoczyć po kanapki kawałek stąd i przy-wieźć je tutaj – zaproponowała Bree.

Wzrok Brandona powędrował gdzieś poza nas,potem na Konrada; znów wyglądał na spiętego.

– Wezmę kartę, Harper, możesz…– Płomyczek!Znajomy głos sprawił, że moje ciało zesztywni-

ało, a Brandon zaklął po cichu. Odwróciłam sięlekko, nie odrywając wzroku od przenikliwychorzechowych oczu Brandona, ale w końcu musi-ałam spojrzeć przed siebie. Carter. Zakłuło mnie wsercu i łzy napłynęły mi do oczu. Ja płaczę?Owszem, tak.

– Och, Płomyczku, nie płacz. – Podszedł bliżej,wyciągając ręce, pewnie po to, żeby otrzeć mi łzy,ale ja go odsunęłam.

295/444

– Nie dotykaj mnie.Przez jego twarz przemknął cień bólu, ale zaraz

przybrał kamienną twarz.– Możemy porozmawiać?– Co ty tu robisz, Jason?– Jest jednym z tej porannej jedenastki. – Niski

głos Brandona dotarł do mnie i pomógł mi sięnieco uspokoić.

Oparłam się plecami o Brandona, a on objąłmnie ręką, którą nie trzymał Liama.

– Dlaczego? Dlaczego przejechałeś taki kawałdrogi po to, żeby zjawić się w tej siłowni? Wiemna pewno, że o wszystkim wiedziałeś.

– Wyjechałem miesiąc temu, Płomyczku, mójczas się skończył, postanowiłem nie odnawiaćumowy.

– Więc co tu robisz? – Wiem, że byłamniegrzeczna, ale jego widok przywołał ból utracon-ej przyjaźni i powód jej utraty.

296/444

– Cała nasza paczka odeszła w ciągu kilkumiesięcy. Wynajmujemy kilka domów w SanDiego.

– A co z twoją żoną?Prychnął i pokręcił głową.– Wyczyściła mi konto, kiedy byłem w

Afganistanie. Jak wróciłem, jej już nie było, nastole zostawiła mi papiery rozwodowe do podpisu.

– Czułam, że tak się to skończy. Naprawdęmyślałeś, że jeżeli ożenisz się z dziwką, ona przytobie zostanie?

– Harper – ostrzegł Brandon.Spojrzałam w górę na jego twarz i poczułam się

jak skarcone dziecko.– Przepraszam, Cart… Jason, to było

niegrzeczne. I przykro mi, że po powrocie czekałana ciebie taka niespodzianka, ale wiesz, że ona naciebie nie zasługiwała.

Brandon rozluźnił uścisk na moim biodrze, da-jąc mi znać, że jest trochę lepiej. Nie mógł znieśćJasona Cartera z oczywistych względów, ale mimo

297/444

to był uprzejmy wobec niego, na ile tylko mógł,tak jak dla Chase’a.

– Carter – westchnęłam, kiedy na jego twarzypojawił się uśmiech chyba dlatego, że zwróciłamsię do niego po nazwisku. – Ale co robisz tutaj? –Wskazałam ręką siłownię. W okolicach San Diegobyło całe mnóstwo siłowni do treningu walk, niechciało mi się wierzyć, że wybór tej był zwykłymzbiegiem okoliczności.

– Ja… hmm… Jeden chłopak, który wyszedłprzede mną, był już tu zapisany, zanim się prze-prowadziłem. Powiedział mi, jak ma na imię właś-ciciel i pomyślałem, że mogę tu wpaśćporozmawiać z Brandonem, żeby sprawdzić, czywie, co u ciebie. Nie wiedziałem, czy nadaljesteście ze sobą, czy w ogóle się do siebie odzy-wacie. W końcu jesteś moją przyjaciółką, Płomy-czku, musiałem cię zobaczyć. I to był celny strzał.Czekałem, aż on skończy trenować tego chłopaka.– Pokazał głową w stronę ściany z workami. – Inagle zjawiłaś się ty.

298/444

– To, co przed chwilą powiedziałeś, dowodzitylko tego, jak mało mamy ze sobą wspólnego. Nierozmawialiśmy ze sobą od ponad półtora roku, a tynie miałeś skąd się dowiedzieć, co u mnie słychać.Gdybyśmy jednak byli prawdziwymi przyjaciółmi,wiedziałbyś, że skoro znalazłeś Brandona, ja będętuż obok. Nic już o mnie nie wiesz, a ja nie wiemnic o tobie. U mnie wiele się wydarzyło w ciąguostatniego półtora roku, a ty nie masz o tym poję-cia. To wiele mówi.

Carter zerknął na dłoń Brandona na moimbiodrze i westchnął.

– No cóż, widzę, że nadal jesteście razem. Imasz rację, nie wiem nic o twoim obecnym życiu.Ale to niczego nie zmienia, zawsze będę twoimprzyjacielem – powiedział łagodnie.

Liam zaczął się robić marudny, więc wzięłam good Brandona. Kiedy odwróciłam się z powrotem,Carter przyglądał mi się szeroko otwartymioczami, wyraźnie zdumiony. Dopiero w tej chwilizauważył Liama.

299/444

– Masz dziecko?– Tak, Brandon i ja jesteśmy małżeństwem. –

Kąciki moich warg uniosły się lekko– Jasna cholera. – Spojrzał na mnie, potem na

Brandona i Liama, a wreszcie znów na mnie.Przewróciłam oczami i poprawiłam sobie Liama

na biodrze.– Miło było cię zobaczyć, Carter, ale muszę go

nakarmić.Bree podała mi torbę z pieluszkami, a ja odwró-

ciłam się w stronę biura Brandona.– Płomyczku, poczekaj… możemy kiedyś

porozmawiać? Ja… tęskniłem za tobą. Musimypogadać. Wiem, że jesteś wściekła na mnie za to,co zrobiłem, ale nie mogę znieść tego, że cię niema w moim życiu.

– Nie zmieniłeś numeru?– Nie. – W tym jednym słowie było tyle nadziei,

że zabrzmiało niemal smutno, ale rozumiałam go.Gdyby nie przekroczył granicy na imprezie, mnieteż brakowałoby naszej przyjaźni.

300/444

– Zastanowię się, Carter, i dam ci znać. – Niepatrząc więcej w jego stronę, wzięłam Brandona zarękę i poszłam do jego biura.

– Wszystko w porządku, Harper? – spytał Bran-don, jak tylko drzwi się zamknęły.

– Jasne. Nie rozumiem tylko tego, dlaczego torobi, skoro tak długo się nie odzywał. Mógłspróbować zadzwonić.

Brandon wziął Liama i usiadł, sadzając sobiemałego na kolanach twarzą do mnie, a jawyciągnęłam jedzenie z torby.

– Bo wie, że telefon byś zignorowała. Trzebamu przyznać, że ma jaja, żeby pojawiać się w mo-jej siłowni i pytać o ciebie.

Roześmiałam się i pocałowałam go w policzek,a potem wysunęłam drugie krzesełko i usiadłamprzed nimi.

– Więc to dlatego miałeś taką wściekłą minę,kiedy przyszliśmy?

– Tak. Wiedziałem, że ciągle tu jest, ale nie mi-ałem pojęcia, gdzie i nie chciałem, żeby cię

301/444

zobaczył. Przepraszam, wiem, że to dziecinne, aleon nie zalicza się do moich ulubionych osób.

– Skarbie, jestem zdziwiona, że w ogóle poz-woliłeś mu się zapisać. Ja bym go wyprowadziłana zewnątrz, jak tylko bym go zobaczyła. –Uśmiechnęłam się do Liama, który przeżuwałjedzenie dla dzieci.

– Przemknęło mi to przez myśl – zaśmiał sięcicho. – Porozmawiasz z nim?

Oparłam się na krześle, nabierając łyżeczkąkolejną porcję przecieru marchewkowego.

– Nie wiem. Gdyby nie to, co się stało na im-prezie, nawet bym się nie zastanawiała. Ale onwszystko popsuł i nie sądzę, żebyśmy mogli potym wszystkim wrócić do przyjaźni. – Pokręciłamgłową. – Boże, tak mi głupio, że nie zauważyłamtego wcześniej.

– Ty jedyna tego nie widziałaś – uśmiechnął siędo mnie. – Nawet kiedy Bree coś o tym mówiła,byłaś przekonana, że nie ma racji.

302/444

– Był moim przyjacielem! Traktował mnie jakkażdy inny facet w jednostce ojca!

– Jasne – prychnął. – Mój Płomyczek, mojadziewczynka, nie mogłem pozwolić ci wyjechaćdo Kalifornii beze mnie.

– Brandonie Taylor… Jesteś zazdrosny oCartera?

– Ja? Zazdrosny? O to, że moja dziewczynaucieka ode mnie, żeby rzucić się w ramionaprzypadkowemu facetowi? Ani trochę.

– Hmm… – Podałam Liamowi kolejną łyżeczkępomarańczowego paskudztwa. – Ja chyba pam-iętam, że na niego krzyczałam i kazałam mu wyjść,a potem pobiegłam, rzuciłam ci się w ramiona i po-całowałam cię.

– Niczego takiego nie pamiętam – uśmiechnąłsię szeroko. – Może mi przypomnisz, jak to było?

W jego oczach pojawił się szelmowski błysk,kiedy pochyliłam się nad Liamem i zatrzymałamsię centymetr od jego warg.

– Brandon – wyszeptałam cicho i zmysłowo.

303/444

– Tak? – Przysunął się bliżej, a ja cofnęłam sięlekko.

Uśmiechnęłam się, on jęknął i lekko musnąłwargami moje, a potem oparł się na krześle.

– Skoro nie pamiętasz, to chyba nic się nie stało– powiedziałam wesoło i dalej karmiłam synka.

– Kusicielka.– Jasne, to właśnie ja… kusicielka. – Puściłam

do niego oko i wyprostowałam się, żeby mniepocałował.

– A odpowiadając na twoje pytanie… – zacząłpo chwili milczenia. – Nigdy nie byłem zazdrosnyo Cartera. Wiedziałem, że skoro nie masz zielone-go pojęcia o jego uczuciu, z pewnością go nieodwzajemniasz.

Ścisnęło mnie w dołku, kiedy dotarło do mnie,że musiał o tym myśleć. Wiedział, że nigdy nieczułam nic do Cartera, ale od początku zdawałsobie sprawę z tego, że jest coś między Chase’em amną. Pamiętam, jak słuchałam, kiedy opowiadałLiamowi rano w dniu naszego ślubu, że wiedział,

304/444

że to tylko kwestia czasu. Wzięłam głębokioddech, wstrzymałam go na kilka sekund, a potemwypuściłam powietrze.

– Jeżeli chcesz odzyskać tę przyjaźń, na pewnonie będę cię powstrzymywał, Harper. Ale gdybyon znów czegoś próbował, tym razem się niepowstrzymam i mu przywalę.

– Dzięki, skarbie, ale nie jestem pewna, czychcę go znowu w moim życiu. Widziałeś, jaki jest,po tych kilku tygodniach poza wojskiem; wszys-tkie te wiadomości, które nagrywał mi po pi-janemu, o kobietach, z którymi jest, i tak dalej. Tonie był mój przyjaciel, zupełnie się zmienił poprzyjeździe do Kalifornii, i nie wiem, czy to prze-jściowe, czy taki jest teraz naprawdę.

– Chyba się nie dowiesz, jeżeli z nim nieporozmawiasz – skwitował Brandon.

– Chcesz, żebym się z nim spotkała?Delikatnie chwycił mnie pod brodę i uniósł ją.– Chcę, żebyś robiła to, na co masz ochotę. Nie

myśl, że będę się wściekał, jeżeli znów się

305/444

zaprzyjaźnicie, i wiem, że tęskniłaś za tym, comiędzy wami było przed przeprowadzką.

Skinęłam głową.– Mogę sprawdzić, czy on tam jeszcze jest?

Moglibyśmy porozmawiać wszyscy razem.– Jeżeli chcesz, żebym był przy tej rozmowie, w

porządku.– Brandon… – westchnęłam i zdjęłam Liamowi

śliniak. – Jesteś moim mężem, więc oczywiście, żechcę, żebyś przy tym był.

Zauważyłam, że na jego twarzy pojawił się cieńulgi, a on uśmiechnął się do mnie ciepło.

– W takim razie zaraz wracamy. – Wstał,trzymając Liama, i wyszedł z nim z biura.

Schowałam wszystko do torby, napisałam doBree, jakie kanapki chcemy i usiadłam w chwili,kiedy Brandon wchodził z Carterem.

Carter spojrzał na mnie, a potem na Brandona.– Hmm, o co chodzi?– Mówiłeś, że chcesz porozmawiać. – Wskaza-

łam mu krzesło. – Więc pogadajmy.

306/444

– Miałem nadzieję, że możemy to zrobić naosobności.

– I tak wszystko, co mi powiesz, powtórzę jemu,więc równie dobrze możesz mówić tu i teraz, przynas obojgu.

Widać było, że czuje się niezręcznie, ale usiadł iotarł koszulką pot z czoła.

– Hmm, właściwie nie wiem, od czego zacząć.Ja wiedziałam.– Co się z tobą stało? Carter, którego znałam,

nie chodził do klubów ze stripteasem i nie pieprzyłsię, z kim popadnie, nie marnował czasu, a już napewno nie ożeniłby się z dziwką, którą dopiero copoznał. – Odwróciłam się do Brandona. – Prze-praszam, ale inaczej nie da się tego nazwać. –Spojrzałam znów na Cartera. – Ty pierwszynaśmiewałeś się z takich dziewczyn, a nagle się ztaką ożeniłeś? I bez tego okazałeś się durniem.

– Wiem, możesz mi wierzyć. To nie były na-jlepsze miesiące mojego życia.

307/444

– A jednak robiłeś to wszystko cały czas i zniewiadomych przyczyn czułeś, że musisz mnie otym na bieżąco informować. Nie rozumiem.

Otworzył usta, zerknął ostrożnie na Brandona iszybko znów je zamknął.

– No, powiedz.– Bo… – Nabrał głośno powietrza i skulił się na

krześle. – Musiałem się nieźle namęczyć, żebyprzeprowadzić się za tobą, nie masz pojęcia, jakieto było trudne. Przyjeżdżam i okazuje się, że już zkimś jesteś, a moje nadzieje na to, że będziemyrazem, pryskają jak bańka mydlana. To znaczy…oczywiście, myliłem się… ale byłem przekonany,że wiesz, co do ciebie czuję i myślałem, że tyczujesz to samo. Możesz sobie wyobrazić, jakibyłem wściekły, kiedy się okazało, że się jednakmyliłem.

– Ale przecież byliśmy tylko przyjaciółmi,mnóstwo razy to sobie mówiliśmy.

– Cóż, to dla ciebie byliśmy tylko przyjaciółmi.Owszem, byłaś moją najlepszą przyjaciółką, ale

308/444

mnie to nie wystarczało. Nie masz pojęcia, ileczasu spędziłem z twoim ojcem, rozmawiając o to-bie. Doskonale rozumiał, co czuję i wiedział,dlaczego chcę jechać za tobą do Kalifornii. To onpomógł mi przeforsować przeniesienie.

– Sir? – Zamurowało mnie. – Ten sam, który niepozwalał mi nosić kobiecych ciuchów?

– Tak.– Chyba kiedyś mówiłeś, że nie chciał pozwolić,

żebyś spotykał się z Harper, kiedy należałeś dojego jednostki, więc dlaczego miałby ci pomagaćsię tutaj przenieść? – spytał spokojnie Brandon.

– Tak, to prawda, ale to on zaproponowałprzeniesienie.

– Co takiego? – O jakim facecie mówił Carter ico ten facet zrobił z moim tatą?

– Wiem, ja też byłem w szoku. Kombinowałem,co zrobić, żeby się tu przenieść, a on wezwał mniedo siebie w tamten poniedziałek, kiedy dostałaś za-wiadomienie o przyjęciu na studia. Powiedział cośw tym stylu: wiesz, Harper wyjeżdża niedługo do

309/444

Kalifornii, będzie niedaleko Pendleton. Gdybyśtam pojechał, nie należałbyś już do mojej jed-nostki. I spojrzał na mnie tak, no wiesz, jakbymyślał, że wiem, o co mu chodzi. A potem oświad-czył, że zaczął już załatwiać dokumenty, jeżelipoważnie myślę o tym, żeby z tobą być. I towszystko.

– To takie… – przerwałam, bo zabrakło misłów.

– Niepodobne do Sira?– Tak.– Ja też byłem w szoku. Może teraz zrozumiesz,

dlaczego byłem taki zdołowany i w dodatkuchciałem, żebyś wiedziała, że jestem zdołowany.Wiem, że to było głupie, ale nie mogłem siępowstrzymać. A co do Ashley… cóż, to byłapomyłka.

Pokręciłam głową.– Nadal nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś. Coś

ty sobie myślał? Nie przekonałeś się naprzykładzie chłopaków z jednostki, że to zły

310/444

pomysł? Na przykład Ramos. Przecież byłeś przynim, kiedy dowiedział się o swojej dziewczynie!Mogłeś sobie wybrać taką, która by cię kochała ibyła ci wierna podczas twoich misji, ale ty wziąłeśsobie jedną z tych dziwek, co to siedzą na parkinguprzed bazą i czekają, aż poderwie je jakiś facet. Akiedy on wyjeżdża na misję, one znowu czekająpod jednostką na kolejnego.

– Wiem, Płomyczku – warknął. – Cholera, myśl-isz, że tego nie wiem?!

– Prosiłbym, żebyś nie odzywał się do mojejżony takim tonem – wycedził Brandon przez za-ciśnięte zęby.

Carter wziął głęboki oddech, żeby się uspokoić.– Przepraszam – powiedział do nas obojga. –

Harper, wiem, że to głupie. Wiedziałem, co się naj-prawdopodobniej stanie, kiedy wyjeżdżałem, aleona była taka podobna do ciebie i nie mogłem siępowstrzymać.

Boże, to odrażające.

311/444

Twarz Brandona zachmurzyła się jeszczebardziej i szybko skupił się na naszym synu. Całeszczęście, że go trzymał. Zauważyłam, jak napina-ją mu się mięśnie ramion i wiedziałam, że maochotę w coś uderzyć, a Liam idealnie pomagał musię uspokoić. Posłałam im lekki uśmiech, a potemznów spojrzałam na Cartera.

– A teraz? Co robiłeś przez cały ostatni rok popowrocie z Afganistanu? Cały czas piłeś?

– No, od czasu do czasu wypijałem z chło-pakami piwo albo dwa. A robię niewiele. Wiedzi-ałem, że jeżeli cię odnajdę, będę musiał z tymskończyć. Aż w końcu cię odnalazłem, a ty maszmęża i dziecko. – Pochylił się, oparł łokcie nakolanach i wsparł głowę na rękach. – Nie mogęuwierzyć, że masz dziecko – wyszeptał.

– Przykro mi, że zmarnowałeś cały ten czas, żeprzeprowadziłeś się do Kalifornii w nadziei, żebędziemy razem. Nie chcę cię ranić, ale zawszetraktowałam cię tylko jak przyjaciela, Carter, Iprzykro mi, że nie postawiłam sprawy dość jasno

312/444

w Północnej Karolinie. Ale nie będę cię przeprasz-ać za to, że jestem z Brandonem i mam Liama, mo-gę ci tylko powiedzieć, że nigdy nie byłam takaszczęśliwa jak teraz.

– Tak, zaczynam to rozumieć. Przy okazji gratu-lacje – powiedział ponuro. – Ile ma twoje dziecko?

– Za dwa tygodnie skończy rok. – Brandonuśmiechnął się do małego i zaczął go podrzucać nakolanie.

– Nieźle. – Carter przyglądał mu się przez długąchwilę, a potem znów spojrzał na mnie. – Fajnydzieciak.

– Też tak uważamy – rozpromieniłam się. Przezkilka chwil panowała niezręczna cisza, więcodwróciłam się do mojego dawnego przyjaciela iwestchnęłam. – Cóż, Carter, nie wiem, co myśliszpo tej rozmowie, ale jeżeli jesteś zdania, żemożemy znów się przyjaźnić… bo przecież kiedyśbyliśmy przyjaciółmi… to ja również tego chcę.Ale jeżeli uważasz, że to dla ciebie za mało, towidzimy się po raz ostatni.

313/444

Zmarszczył brwi i odchylił się lekko do tyłu.– Płomyczku, nie mogę… znieść myśli, że cię

nie zobaczę. Rozumiem, że nigdy ze sobą niebędziemy i że twoim zdaniem, dotarło to do mniezdecydowanie za późno, ale teraz już wiem. Chcę,żebyś była blisko, a raczej ja chcę się trzymaćblisko. Brandon, nie miałbym do ciebie pretensji,gdybyś się na to nie zgodził. Wiem, że zachowy-wałem się beznadziejnie, ale nigdy nie będęniczego próbował, skoro jesteście małżeństwem.Aż takim dupkiem nie jestem.

Do środka weszli Bree i Konrad i otworzyliszeroko oczy ze zdziwienia na widok Cartera.

– Mamy jedzenie – oznajmiła Bree, pytającbezgłośnie: Co jest, do cholery? zza plecówCartera.

Pokręciłam głową i spojrzałam na Brandona.– Jeżeli chcesz, w następną sobotę mają wpaść

do nas znajomi na grilla. Zapraszamy ciebie i twoi-ch kumpli. Harper prześle ci adres SMS-em.

Otworzyłam szeroko oczy.

314/444

Co takiego? Carter odebrał to jako sygnał dowyjścia i wstał.

– Super, dzięki. – Podał Brandonowi rękę i mus-nął palcem rączkę Liama. – Dzięki, Płomyczku. –Uściskał mnie mocno i odwrócił się, pewnie wstrachu, że w końcu przeciągnie strunę. – Czyliwidzimy się za tydzień?

– Tak, do zobaczenia.Jeszcze raz spojrzał dziwnie na wszystkich w

pokoju, Konradowi skinął głową i wyszedł,zamykając za sobą drzwi.

– Co się stało? – spytała Bree, podając namkanapki.

– Omawialiśmy pewne rzeczy. – Położyłamkanapkę na biurku i wzięłam Liama, żeby Brandonmógł zjeść. – Brandon, czemu go zaprosiłeś? Niemusiałeś tego robić.

Wzruszył ramionami i odgryzł duży kęs.– Ludzie się gubią – powiedział z pełnymi

ustami. – Popełniają błędy. Każdy zasługuje nadrugą szansę.

315/444

Poczułam się, jakbym dostała cios w brzuch.Przecież sama byłam niewiele lepsza od Cartera.Przespałam się z przyjacielem mojego chłopaka izaszłam z nim w ciążę. Właściwie jestem królowąkolejnej szansy, zwłaszcza od Brandona.

– Hej – szepnął mi do ucha, pochylając się. –Nie miałem na myśli nic złego. Kocham cię.

– Ja ciebie też – uśmiechnęłam się, kiedy przy-cisnął usta do mojej szyi.

– Więc, jak znowu się przyjaźnicie? – Bree za-częła szukać wyjaśnienia.

– Nie, ale będziemy próbować. Powiedział, żeprzestanie mnie dręczyć, skoro już wie, że jestemżoną Brandona. Więc może w końcu dotrzymasłowa. W przyszły weekend się przekonamy.

– To dziwne, ale…– Jakie ślubne rzeczy dzisiaj załatwiacie, dziew-

czyny? – przerwał jej Konrad, puszczając do mnieoko.

316/444

Bree się rozpromieniła i zaczęła ze szczegółamiopowiadać o wszystkim, co miałyśmy zamiar za-łatwić. A raczej o tym, co już załatwiłyśmy.

– Harper, jeżeli nie chcesz, żeby on przyszedł,wcale nie musi przychodzić. Chciałem tylkopomóc – powiedział cicho Brandon, żeby nieprzerywać Bree.

– Nie, myślę, że nic się nie stanie. Zobaczymy,jak będzie. Jeżeli zauważymy, że wcale się niezmienił, nie musimy się więcej z nim spotykać.

– Zgoda. A jak mnie znów wkurzy, mam jegoadres na karcie członkowskiej – uśmiechnął sięprzebiegle. – O której dziś wrócisz?

Kątem oka zauważyłam, że Bree się uśmiecha.– Nie wiem, chyba późnym popołudniem.

Pewnie wrócisz przede mną. Chcesz, żebym ci cośprzywiozła albo załatwiła?

– Mama zaproponowała, że popilnuje Liamawieczorem. Powiedziała, że ma u siebie sporo jegorzeczy i że nie musisz zabierać mu torby. Mo-głabyś go odwieźć, wracając do domu.

317/444

– Hmm… Nocna randka? Dawno takiej niemieliśmy.

Pochylił się i wargami musnął moje ucho,przyprawiając mnie o gęsią skórkę.

– A dawno nam się należy.Cóż, zgadzałam się z nim w zupełności.– Dobrze, wrócę najszybciej jak się da.– Grzeczna dziewczynka. – Wziął Liama na

kolana i podał mi kanapkę.Puściłyśmy do siebie oko z Bree. Oj, gdyby

Brandon wiedział… Carrie, Bree i ja już zapla-nowałyśmy ten dzień, włącznie z wieczornąrandką. Tylko Bree wiedziała, o co tak naprawdęchodzi, ale Carrie zasugerowała, żeby zrobić totak, jakby pomysł wyszedł od niej. Carrie miaładość rzeczy Liama w domu tylko dlatego, żezdążyłyśmy już spakować torbę i przygotować siędo wieczora. Dokończyłyśmy jeść i posiedzi-ałyśmy z chłopakami jeszcze parę minut, aż wkońcu wyszłyśmy. Nie wiem, której z nas bardziejspieszyło się do wyjścia. Ale na szczęście chłopacy

318/444

zauważyli, że przebieramy nogami i spoglądamyniecierpliwie na zegarki i sami wypchnęli nas zsiłowni, dając nam kilka buziaków na pożegnanie iprzedstawiając paru stałym klientom.

– Harper, jesteś już w domu?Poczułam w brzuchu milion motyli, kiedy

usłyszałam jego ochrypły głos na korytarzu. Niemogłam uwierzyć, że tak się denerwuję. No, możenie było to zdenerwowanie, raczej niepokój. Nodobrze, może i lekkie zdenerwowanie. Sprawdz-iłam, jak wyglądam – a byłam prawie naga – żebymieć pewność, że wszystko w porządku. Miałamna sobie tylko czarne koronkowe stringi i błękitnąjedwabną koszulkę na cienkich ramiączkach, bowiedziałam, że ją uwielbia. Poprawiłam długiewłosy, których końcówki podkręciłam, stanęłamwyprostowana w nogach łóżka i czekałam. Dłoniezaczęły mi się pocić i z całej siły przygryzałamdolną wargę, kiedy wszedł do sypialni.

319/444

– Wyglądasz cudownie. – Podszedł dwoma dłu-gimi krokami i wziął mnie na ręce, bo stojąc napalcach nie sięgałam wystarczająco wysoko. – Niemyślałem, że już będziesz. – Musnął nosem mojszyję.

– Mogę wyjść i przyjść później.– Cholera, nie! Myślałem o tym wieczorze przez

cały dzień i nie mam zamiaru odkładać tego dłużejniż na parę minut pod prysznicem.

Uśmiechnęłam się, bo dokładnie tak to sobiezaplanowałam.

– Pospiesz się. – Przywarłam do niego. – Takjak mówiłeś, dawno nam się to należało.

Delikatnie musnął mój biust i zsunął dłoń dotalii.

– Trzy minuty. – Chwyciłam zębami jego dolnąwargę, on pocałował ją lekko, a potem przesunąłpo niej językiem, pchnął mnie na łóżko i poszedłdo łazienki.

Umościłam się na łóżku. Usiadłam przy za-główku po turecku i robiłam wszystko, żeby nie

320/444

zacząć podskakiwać, kiedy na niego czekałam. Mi-ałam wrażenie, że każda sekunda wlecze się jakgodzina. Wstrzymywałam oddech, starając sięnasłuchiwać, co robi. Odkręcił wodę, a mniestanęło serce. Nie zauważył? Położyłam to przykoszu z ręcznikami, przecież zawsze brał ręcznik,żeby mieć go pod ręką po wyjściu spod prysznica.Splotłam palce i z trudem uwolniłam dolną wargęspomiędzy zębów, żeby zacząć przygryzaćpoliczek od środka. Wyszedł po kilku minutach,owinięty wokół bioder ręcznikiem. Woda spływałapo jego umięśnionym ciele, oczy miał szeroko ot-warte, tak samo usta, i ściskał coś w ręku.

– Harper, co to jest?Na mojej twarzy pojawił się niepewny uśmiech.

Nie wiedziałam, jak zareaguje i, niestety, niebyłam w stanie odgadnąć, co w tej chwili myśli.

– Czy to… czy to…? – Przeczesał dłonią mokrewłosy i roześmiał się. – Czy to jest to, co myślę?Jesteś… skarbie, będziemy mieli dziecko?

321/444

Skinęłam głową, a on prawie pofrunął do mnie zpromiennym uśmiechem. Ujął moją twarz w dłoniei zaczął zasypywać pocałunkami, śmiejąc się przytym.

– Kiedy się dowiedziałaś? – spytał zdyszany iznowu mnie pocałował.

Zmarszczyłam nos i spojrzałam na niegoniepewnie.

– Dwa tygodnie temu?Na szczęście nie przestawał się uśmiechać, bo

martwiłam się, że tym go zdenerwuję.– I dopiero teraz mi to mówisz? – warknął żar-

tobliwie i ukrył twarz w mojej szyi.Zaczynałam szybko oddychać i musiałam się

zmusić, żeby mu odpowiedzieć:– Pierwszą wizytę miałam dzisiaj, a chciałam ci

powiedzieć, jak będę już po niej.– Chwileczkę, dzisiaj? – Usiadł i spojrzał na

mnie. – Myślałem, że załatwiacie z Bree sprawyzwiązane ze ślubem?

322/444

– Wszystko załatwiłyśmy wczoraj. Dzisiaj byłatylko wizyta. Byłam prawie pewna tego, co usłyszęod lekarki i chciałam być sam na sam z tobą, kiedysię dowiesz, więc zadzwoniłam do twojej mamy ipoprosiłam, żeby wzięła do siebie Liama powizycie.

– Więc to był twój pomysł, nie jej? – uśmiechnąłsię i pokręcił głową. – Zaraz, zaraz. Więc Bree jużwie?

– To ona kazała mi zrobić test – roześmiałamsię. – Słowo daję, ona ma w sobie radar, którywykrywa ciąże. Mnie nie przyszło to do głowy, aona któregoś dnia zjawiła się z testem i zmusiłamnie, żebym poszła do łazienki.

– Więc wie. I kto jeszcze?– Nikt, a gdyby nie to, że Bree dosłownie

czekała wtedy pod drzwiami łazienki, ty dowiedzi-ałbyś się pierwszy, wierz mi.

– Nie mam do ciebie pretensji, że Bree wie, onama siłę przebicia. Wszystko udaje jej się załatwićpo swojej myśli.

323/444

– Fakt – uśmiechnęłam się i przyciągnęłam godo siebie.

On się odsunął, zadarł mi koszulkę i zaczął ob-sypywać pocałunkami mój niewidoczny brzuch.Wreszcie pocałował ostatni raz, a jego wargipowędrowały w górę.

– Na kiedy masz termin? – szepnął mi w biust.– Dwudziestego szóstego maja, jestem w

dziesiątym tygodniu – powiedziałam zdyszana.– Tak bardzo cię kocham, Harper… nawet nie

wiesz, jaki jestem przejęty.– Tak?Brandon spojrzał mi w oczy brązowymi,

pełnymi miłości oczami.– Tak.Uśmiechnęłam się, pocałowałam go i położyłam

głowę na poduszce, zrywając z niego ręcznik.– Ja ciebie też kocham.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk10QndAYAtqGXARYQhtHW8VbAdHKFh2Bmo=

324/444

Rozdział 10

Podobno trzeba składać gratulacje, prawda,dziecko? – Konrad pocałował mnie w czubekgłowy i przytulił.

– Jasne, dziękuję! Teraz kolej na was! – Zudawaną złością spojrzałam na Bree, kiedy Konradmnie wypuścił, ale uśmiechnęłam się, kiedyrozdziawiła usta.

– Przyrzekam, ja mu nie mówiłam! – powiedzi-ała, unosząc ręce.

– Ja powiedziałem. – Brandon podszedł do mnieod tyłu i objął mnie w pasie. – To nie w porządku,skoro Bree wiedziała, on też musiał.

– Ale nie powiedzieliście jeszcze mamie, co?Konrad i Bree pokręcili głowami.

– Wiemy przecież, że chcecie to ogłosić naurodzinowym przyjęciu Liama – powiedziała Bree.– Nie mogę uwierzyć, że będziecie mieć dwojedzieci, zanim ja doczekam się pierwszego!

– Hmm… Chyba lepiej zacznij nad tym pracow-ać. – Puściłam do niej oko.

– Nie ma mowy, dość będziemy mieć zajęcia ztwoimi. Ty masz rodzić, a my będziemy traktowaćje jak własne.

– O, nie! Dwójka na razie w zupełności namwystarczy. Nie skończę jeszcze dwudziestu jedenlat, a Brandon będzie miał dwadzieścia trzy, kiedyurodzi się drugie dziecko. Jeżeli nawet będziemymieć więcej, to na pewno nieprędko.

Zadzwonił dzwonek i Brandon pocałował mniew policzek, a potem wypuścił.

– To pewnie Jeremy, miał przyjść z kuzynkami,więc te rozmowy o dzieciach zostawcie sobie napóźniej.

– Myślałam, że powiedziałeś Jeremy’emu.

326/444

– Powiedziałem, bo wiem, że nikomu niewygada. Ale kuzynki to co innego, nie utrzymająjęzyka za zębami. Na pewno zadzwoniłyby do mo-jej mamy, jak tylko by się dowiedziały – zachi-chotał i podbiegł do drzwi.

Bree pochyliła się nad wyspą na środku kuchni iuniosła brew.

– Więc Jer też wie?– Tak – mruknęłam, próbując dosięgnąć mis-

eczek na górnej półce. – Nie wiem, dlaczegorobimy takie ceregiele z tym, żeby rodzice się narazie nie dowiedzieli, skoro powiedzieliśmy właś-ciwie wszystkim innym. Chyba chcemy, żeby bylitu wszyscy naraz i dowiedzieli się jednocześnie.

Wspięłam się na blat, ale Konrad wyciągnął rękęnade mną, zdjął miski i uśmiechnął się szel-mowsko, kiedy spojrzałam na niego gniewnie.Nawet nie musiał wspinać się na palce.

– Dosyć mam tych wysokich – wymruczałampod nosem.

327/444

– Cześć, siostra! Cześć, Bree. – Jeremy uściskałją i odwrócił się do Konrada, żeby przywitać się pomęsku. – Jak tam, Konrad? – Podszedł do blatu, naktórym dalej siedziałam, a ja zmarszczyłam czoło,kiedy dotarło do mnie, że mimo podwyższenia, onjest ode mnie wyższy. – Znowu chcesz dosięgnąćmisek. Harper? – Objął mnie i pocałował wpoliczek. – Gratulacje – wyszeptał. – Naprawdę sięcieszę.

– Dzięki, Jer… i dzięki, że wpadłeś. – Odwza-jemniłam uścisk.

– Przyprowadziłem moją dziewczynę, nie macienic przeciw temu?

– Jeremy, masz dziewczynę?!Twarz mu się rozpromieniła i pojawił się na niej

szeroki uśmiech.– Czy ty przypadkiem nie jesteś na to za młody?

– roześmiałam się, kiedy żartobliwie szturchnąłmnie w ramię.

– Mam siedemnaście lat, nie dwanaście.

328/444

– Och, faktycznie – spoważniałam. – Jak mo-głam zapomnieć? – Rozejrzałam się. – No to gdzieona jest? Chcę poznać dziewczynę, która skradłaserce mojemu szwagrowi.

– Jest z Laurą i Kate, ale jest bardzo nieśmiała,dlatego, Bree… – Odwrócił się i spojrzał na nią. –Bądź dla niej łagodna.

– Kto, ja? – Bree położyła sobie dłoń na piersi. –Z nieśmiałymi radzę sobie wyjątkowo dobrze, spy-taj Harper.

Roześmialiśmy się, a Jeremy przyglądał mi się zzaciekawieniem.

– Co ty tam, kurwa, robisz?– Język! – zganiłam go, ale dostałam niepo-

hamowanego ataku śmiechu, bo nie mogłam zejśćz blatu. – Nie mogę zejść. Na ogół nie mogę nawetna niego wskoczyć. Konrad, jak ja tu, do cholery,wlazłam?

– Język! – Jeremy próbował naśladować mójwysoki głos, pomagając mi zejść z blatu. – Boże,ale ty jesteś mała.

329/444

– Nie, to wy wszyscy jesteście bezsensowniewysocy. – Odepchnęłam go od siebie i podeszłamdo Bree, bo ona była podobnego wzrostu.

– Oj, znowu się z ciebie nabijają, skarbie? –Brandon wszedł do środka z promiennym uśmie-chem. – Nie mogę uwierzyć, że ktoś może sięwyśmiewać z twojego wzrostu. Bo przecież jesteśśredniego wzrostu, prawda?

Spojrzałam na niego gniewnie, a on objął mnie,obdarzając moim ulubionym uśmiechem, tak żezobaczyłam dołek.

– Właśnie. – Wspięłam się na palce i po-całowałam go głośno.

– Po pierwsze, odsuńcie się… po drugie, Harper,chcę ci przedstawić Aubrey.

Wyjrzałam zza Brandona i zobaczyłam ładnądziewczynę o jasnej karnacji, z kruczoczarnymiwłosami i wielkimi brązowymi oczami, trzymającąJeremy’ego pod rękę. O, ludzie, jak ładnie razemwyglądali.

330/444

– Cześć, Aubrey! – Podeszłam do nich i uś-ciskałam dziewczynę, ale szybko cofnęłam ręce,bo przypomniało mi się, jak nie cierpiałam przytu-lania, zanim Bree mnie nie oswoiła.

– Aubrey, to moja szwagierka, Harper.Pomachała mi lekko ręką i zarumieniła się,

uśmiechnięta. Już czułam, że będziemy sięrozumieć.

– Miło cię poznać, Harper, masz piękny dom.– Dziękuję! Aubrey, to moja przyjaciółka,

Breanna, i jej narzeczony, Konrad. – Poczekałam,żeby się przywitali i cofnęłam się w ramiona Bran-dona. – Brandona chyba zdążyłaś już poznać?

Skinęła głową i przygryzła dolną wargę,bardziej wtulając się w Jeremy’ego.

– O, nie! Gdzie jest mały pędrak? – zawołała zjadalni jedna z bliźniaczek.

Roześmiałam się, kiedy Kate i Laura weszły dokuchni, i obie je uściskałam.

331/444

– Śpi u rodziców, pomyślałam, że to by byłotrochę za dużo dla niego. Pamiętacie Konrada iBree?

Laura doskoczyła do Bree, żeby ją uściskać, aKate skrzyżowała ręce na piersiach i spoglądała namnie gniewnie.

– Ale ja chciałam zobaczyć mojego małegoLiama. – Wydęła wargi i niechętnie przysunęła siędo Bree, żeby się z nią przywitać.

– Następnym razem – obiecałam. – Poza tymdzisiaj przychodzi do nas czterech albo pięciukawalerów prosto z piechoty morskiej, naprawdęchciałybyście przez cały czas bawić dziecko?

– O Boże, poważnie? – spytały obiejednocześnie.

Roześmiałam się i skinęłam głową. Bliźniaczkibyły kuzynkami Brandona i Jeremy’ego, tylko orok młodsze ode mnie. No i były nieziemskopiękne. Dobrych piętnaście centymetrów wyższeode mnie, miały niebieskie oczy i nieprawdo-podobnie jasne włosy, ale dawały niezłego czadu.

332/444

Poza oczami, nie znalazłam sposobu, żeby jeodróżnić, dzięki Bogu Kate miała jedno oko wpołowie niebieskie, w połowie brązowe, bo inaczejzawsze zastanawiałabym się, z którą rozmawiam.

– Okej! – powiedziała Kate i chwyciła siostrę zarękę. – Przebieramy się w bikini!

– Chyba wiecie, że nie mamy basenu? –krzyknęłam za znikającymi postaciami.

– Nie szkodzi!– Chyba będę musiał komuś przyłożyć, co? –

warknął Brandon za mną.– Pewnie tak – westchnęłam i spojrzałam na

niego, zadowolona, że się uśmiecha. – Kiedyrozpalisz grill?

– Już rozpaliłem, kiedy wpuściłem gości. Bur-gery wrzucę, jak wszyscy przyjdą.

– Dziękuję. – Pocałowałam go w usta i wtuliłammu się w pierś. – I dziękuję ci za wszystko, tobędzie chyba miły dzień.

333/444

– Chyba tak. – Podniósł mnie, posadził na blaciei znów pocałował, tak że prawie się rozpłynęłam. –Brandon podszedł do Jeremy’ego.

– Chodź mi pomóc z chłodziarkami.– Brandon! Dopiero co zeszłam z tego blatu,

Jeremy musiał mi pomagać!– Wiem – uśmiechnął się szelmowsko i wyszedł

do garażu.– Pomożesz mi? – zwróciłam się do Konrada.– Wiesz co, zapomniałem kupić lodu…

Pójdziesz ze mną, skarbie? – Chwycił Bree za rękęi szybko wyprowadził ją z kuchni.

Dupki.– Przysiądziesz się? – spytałam drwiąco jedyną

osobę, która została w pokoju.Aubrey podeszła do mnie, ale musiała pod-

skoczyć trzy razy, żeby znaleźć się na takiej wyso-kości, z której była w stanie się podciągnąć na blat.

– Są naprawdę wysocy, prawda? To nie tylkomoje zdanie, co?

334/444

– Na pewno nie tylko twoje – powiedziała ła-godnie i wsunęła sobie włosy za uszy. – Dziękujęza zaproszenie, to bardzo miłe z waszej strony.

– Nie ma za co! Bardzo lubimy gości. Z góryprzepraszam za ewentualne awantury. Niewielewiem o tych chłopakach, który mają przyjść.

– Nie ma sprawy – zaśmiała się, kołyszącnogami.

Boże, czy ja też tak cicho mówiłam?– Opowiedz, jak poznałaś Jeremy’ego.– Eee… w szkole.– Tak? Od jak dawna się spotykacie?Aubrey zarumieniła się mocno i zerknęła na

drzwi prowadzące do garażu.– Dopiero od tygodnia. Umawiał się ze mną

kilka razy w zeszłym roku, bo byliśmy zespołemna chemii, ale nie wiem… boję się go.

– Co takiego? Czemu?– Pomijając wzrost, jest lubiany, towarzyski. W

szkole stał się znany już po pierwszym tygodniu iwiedziałam, że podoba się wielu dziewczynom.

335/444

Nie wiem. Faceci tacy jak on nie umawiają się zdziewczynami takimi jak ja. Myślałam, że to jakiśkawał.

Pierwsza część jej wypowiedzi nie zdziwiłamnie ani trochę. W ciągu zeszłego roku Jeremynabrał ciała, był zbudowany jak Brandon i wy-glądał dokładnie jak on. Ich wzrost mógłonieśmielać, no i byli niewiarygodnie przystojni.Ale reszta?

– Przepraszam, czegoś nie rozumiem. Z dziew-czynami takimi jak ty?

– Gra w piłkę, jest kapitanem drużyny, a ja nielubię sportu ani niczego związanego ze szkołą.

– Skoro się z tobą spotyka, to na pewno nie mato dla niego większego znaczenia. Jesteś śliczna,Aubrey, i wydajesz się bardzo miła, nietrudno zro-zumieć, dlaczego Jeremy cię lubi. On nie umawiasię z dziewczynami dla zabawy… Właściwie niemiał dziewczyny przez te dwa lata, odkąd jestem zBrandonem. Więc to, że zaprosił cię na randkę, napewno ma dla niego znaczenie. A oni obaj nie są

336/444

okrutni, nie umówiłby się z tobą dla żartu. On jesttaki jak jego brat, nadzwyczaj opiekuńczy i oddanydziewczynie swojego życia. I tyle.

Znów się zarumieniła.– Ty i Brandon pasujecie do siebie idealnie.

Jeremy dużo mi o was opowiadał, fajnie waswidzieć razem. Od razu widać, że bardzo siękochacie.

– Jesteśmy naprawdę zakochani – uśmiechnęłamsię i podparłam rękami.

Do środka weszli Brandon i Jeremy, niosąc dwiechłodziarki. Uśmiechnęli się szeroko, widząc nasobie na blacie. Jeremy nie mógł oderwać wzrokuod Aubrey. Widać było, że przepadł.

– Więc skoro nie interesujesz się sportem, toczym?

Aubrey wpatrywała się w plecy Jeremy’ego,przygryzając dolną wargę.

– Eee… o co pytałaś? – Zamrugała, spoglądającna mnie tymi swoimi oczami łani.

337/444

– O zainteresowania – roześmiałam się iszturchnęłam ją w ramię. – Czym się interesujesz,poza Jeremym?

– Och. – Znów się zarumieniła, chyba dorówny-wała mi wstydliwością. – Lubię fotografię, dużoczytam.

– Co czytasz? – Ja nigdy nie polubiłam czytania,jedynymi książkami, jakie były w domu, kiedydorastałam, były książki Stephena E. Ambrowe’a,R. Lee Ermeya czy Toma Clancy’ego i inne, któreniezbyt mnie zainteresowały.

– Wszystko z wątkiem romansowym. Uwiel-biam miłosne trójkąty.

Co w tym ekscytującego? Sama nie tak dawnotemu byłam w miłosnym trójkącie. Wcale nie byłoto zabawne. Skinęłam głową.

– A fotografia?Dotknęła dużej torby, która stała obok niej;

domyśliłam się, że jest w niej aparat fotograficzny.– Fotografuję wszystko. Krajobrazy, ludzi,

kwiaty… – przerwała.

338/444

– Chciałabym kiedyś zobaczyć twoje zdjęcia, oile nie masz nic przeciwko temu.

– Co zobaczyć? – spytał Jeremy, wracając dokuchni. Stanął między nogami Aubrey i objąłdłońmi jej talię.

– Powiedziała, że lubi fotografię.Jeremy zerknął na mnie przelotnie.– O, fakt, szwagierka… powinnaś zobaczyć jej

zdjęcia, jest naprawdę niezła. Ma ze sobą aparat.Może pokażesz jej, co tam masz, Aubrey?

W tej chwili wróciły Kate i Laura, a z twarzyAubrey natychmiast znikł rumieniec. Zabrała dłońz torby.

– Później – wyszeptałam, a ona z ulgą skinęłagłową.

Brandon wszedł do kuchni, rozmawiając przezmój telefon i chociaż widziałam go dobrze, pokle-pałam się po kieszeniach, żeby się upewnić, że fak-tycznie nie mam komórki.

339/444

– Jak zobaczysz biały samochód i czarnegojeepa przed domem, wchodź. Jesteśmy w kuchni.Na razie. – Dotknął ekranu i oddał mi aparat.

– Carter?– Tak. Właśnie wjechali na ulicę. Gdzie poszedł

Konrad?– Ten drań powiedział, że zapomniał kupić lód i

zostawił mnie na blacie. – Przewróciłam oczami. –Na szczęście ktoś okazał się na tyle miły, żeby siędo mnie przysiąść, bo wszyscy inni mnie olali.

Brandon spojrzał na Jeremy’ego i zaczął sięśmiać.

– Skarbie, wcale nie zapomniał lodu, właśniewrzuciliśmy cały do chłodziarek z napojami.

Konrad i Bree weszli z powrotem do kuchni,ona okropnie potargana. Zmrużyłam oczy, spojrza-łam na Konrada i wycelowałam palec w jego pierś.

– Lód, tak? Dupek.– Przepraszam. – Posłał mi potulny uśmiech i

wzruszył ramionami. – Ale to bardzo zabawne, żenie możesz zejść.

340/444

– Jesteś na mojej czarnej liście, KonradzieAnderson. Jesteś. Na mojej. Czarnej. Liście. –Wszyscy się głośno roześmieli, aż nagleusłyszeliśmy głos dobiegający od wejścia:

– Halo?– Tutaj – krzyknął Brandon, a bliźniaczki się

uśmiechnęły.Zza rogu wyłonił się Carter, a za nim paru

facetów.– Jak tam, chłopaki? – Uścisnął dłoń Konrada i

Brandona i spojrzał na mnie dziwnie, podchodząc,żeby mnie uściskać. – Co z tobą?

– Nic – burknęłam.– Jest wściekła, bo Brandon ją tam posadził i

nikt nie chciał jej pomóc zejść. – Konrad uśmiech-nął się przebiegle i oparł się o blat z Bree wramionach.

– No, cóż, Płomyczku. Dzięki temu nie musząsię martwić, że wpakujesz się w kłopoty.

Spojrzałam na niego gniewnie i przesunęłam siędo krawędzi, ale szybko się cofnęłam. Aubrey

341/444

zrobiła to samo, aż w końcu Jeremy pomógł jej ze-jść. Była co najmniej siedem centymetrów wyższaode mnie, a nawet ona nie mogła zeskoczyć.

Carter wrócił do jadalni, kiedy usłyszał, że dodomu wchodzą kolejni jego koledzy, a Brandonpodszedł do mnie.

– Ty po prostu cholernie dobrze tu wyglądasz. –Pocałował mnie i zdjął; moja pierś mocno przywi-erała do jego piersi, kiedy powoli zsuwałam się ponim. Jego szare oczy były rozpalone, a moje ciałood razu zareagowało. Cholerna impreza.

Carter wszedł z powrotem razem z kolegami.Było w sumie sześciu marines, z czego dwóchprzyszło z dziewczynami, i zaczął się długi procesprzedstawiania się sobie nawzajem. Brandonprzedstawił nas, a potem Carter przedstawił siebie iswoich kolegów. Zerknęłam kątem oka na Kate,która bezwstydnie gapiła się na Cartera z roz-chylonymi ustami. Nie wiem, czy to z powodu jejminy, w każdym razie Carter też jej się uważnieprzyjrzał. Podszedł do Aubrey i Jeremy’ego, a

342/444

kiedy zauważył Laurę, zmarszczył czoło i szybkoobejrzał się przez ramię na Kate, potem znowu naLaurę, aż w końcu jego wzrok znowu spoczął naKate. W końcu zerknął na mnie, a ja uniosłambrew z szerokim uśmiechem. Przysięgam, że sięzarumienił, przedstawiając się następnym gościom.

– Widziałaś to? – wyszeptał mi Brandon doucha. Więc nie zwariowałam.

– Widziałam.– Hmm. – Pocałował mnie w głowę i

wyprostował się. – Interesujące.Zapanowała cisza, kiedy Carter skończył ich

przedstawiać. Brandon, na szczęście, powiedział,że idzie się zająć jedzeniem, więc wszyscy faceciwyszli z hamburgerami za nim. Cudownie byłowidzieć, jak Jeremy się zawahał, patrząc to nachłopaków, to na Aubrey, aż w końcu ona samapchnęła go w stronę drzwi. Ja zaczęłam przygo-towywać ser dla Brandona, kroić pomidory i ce-bulę, żeby były gotowe, kiedy mięso dojdzie. Breei Aubrey pomagały mi, a cztery pozostałe

343/444

dziewczyny siedziały na stołkach barowych irozmawiały.

– Hej, Płomyczku, twój mężuś powiedział, żepotrzebny mu ser. – Carter podszedł do mnie,oglądając się ukradkiem przez ramię na Kate, ipodziękował Bree za talerz z plastrami sera, którydo niego wyciągała.

– Ślinisz się, Kate – uśmiechnęłam się do niej,kiedy Carter wyszedł.

Ona zrobiła szelmowską minę i szybko obejrzałasię za siebie, a potem nachyliła się, jakby dzieliłasię ze mną sekretem, wspierając się łokciami oblat.

– Niezły jest, co?Bree i ja uśmiechnęłyśmy się i przewróciłyśmy

oczami, spoglądając na siebie, a Laura jej przy-taknęła. Aubrey tylko skinęła głową w milczeniu.

– Więc to ty jesteś Płomyczkiem? – spytałajedna z dziewczyn.

Powstrzymałam się, żeby nie jęknąć i przy-wołałam uśmiech na twarzy.

344/444

– Tak, to ja.– Dużo o tobie słyszałam. Craig mieszka z

Jasonem.Imię Craig nic mi nie mówiło, próbowałam

sobie przypomnieć, który z facetów stał obok niej.– Domyślam się, że same złe rzeczy? – uśmiech-

nęłam się lekko i odwróciłam, żeby wziąć pok-rojone produkty. – Aubrey, możesz mi pomóczanieść te talerze i miski?

– Z tego, co mówił, jesteście sobie bliscy –ciągnęła dziewczyna Craiga.

– Hmm, w pewnym sensie. Byliśmy na-jlepszymi przyjaciółmi, kiedy mieszkałam wdomu, ale to było dawno temu.

– Ładnie cię nazywa – nie odpuszczała.Odstawiłam talerze trochę głośniej niż powin-

nam i próbowałam dalej się uśmiechać, przechyla-jąc głowę na bok.

– Niezupełnie. Nie nazwałabym „ładnym” nabi-jania się z tego, że często się rumienię.

345/444

– Do nikogo innego nie zwraca sięprzezwiskiem.

– Boże, wielkie rzeczy, przezwisko dla przyja-ciółki. – Bree, rozdrażniona, opuściła energicznieręce. – Możemy już jeść?

Boże, uwielbiam Bree.– To przez ciebie zostawiła go Ashley.Ugryzłam się w język i policzyłam do pięciu,

zanim się odezwałam.– Przepraszam, jak masz na imię?– Lauren.– Lauren, w porządku. Możesz tu podejść na

chwilę? – Poszłam z nią do salonu, ciesząc się, żeBree zatrzymała pozostałych w kuchni. –Domyślam się, że jesteś koleżanką Ashley?

Uniosła ciemną brew na potwierdzenie.– Na pewno masz powód, żeby wspierać przyja-

ciółkę, która była na tyle miła, że wyczyściła kontoCartera i doprowadziła do tego, że kiedy wrócił zwojny, zastał na stole papiery rozwodowe, ale za-pewniam cię, że ja nie miałam nic wspólnego z

346/444

tym rozwodem. Jej problem, czy ona w to wierzy,czy nie. Ale jeżeli nadal czujesz, że musisz w tęsprawę ingerować, spytaj Cartera, kiedy ostatnio zesobą rozmawialiśmy, pomijając zeszły tydzień.Dowiesz się, że było to wiele miesięcy przed pozn-aniem Ashley. Wiedziałam, że się pobrali, aledowiedziałam się tego z SMS-a.

– Akurat. Wiem, że ciągle się koło niego krę-ciłaś i dość się o tobie nasłuchałam. Wiem, co zciebie za dziewczyna.

– Wątpię.– Przecież zawsze miałaś wokół siebie marines!

Spałaś z połową facetów z jednostki Jasona! Ztego, co o tobie mówi, domyślam się, że cały czassię z tobą pieprzy. Twój mąż wie, że pieprzyłaś sięz większością żołnierzy z Lejeune?

– Słucham? Za kogo ty się masz, żeby w moimwłasnym domu zarzucać mi…

– Że rozbijasz małżeństwa? Najwyższa pora,żeby ktoś ci powiedział, kim jesteś! Wiesz, jak

347/444

załamana była Ash, kiedy mąż jej zarzucił, że nig-dy nie będzie tobą?

– To, co się wydarzyło pomiędzy mną a Ashley,to nasza sprawa. – Carter podszedł do mnie, a japoczułam obok siebie dużą postać Brandona. – Ato, co się działo później, to też nie twoja sprawa.

– Moja sprawa, bo to ja musiałam wysłuchiwaćcałymi godzinami przyjaciółki płaczącej przezjakąś dziwkę!

– Cholera. – Od tylnych drzwi dobiegł ściszonygłos. – Lo, co się z tobą dzieje, do diabła? –Szczupły chłopak, którym, jak się domyślała, byłCraig, przecisnął się do nas i chwycił ją za rękę.Naszeptał jej coś do ucha i patrzył, jak wybiega zpokoju. – Przepraszam was wszystkich, odwiozę jądo domu. Harper, Brandon, wybaczcie. Ona…ona… nie miała racji. Nie jesteś… hmm, dziwką,Harper. Naprawdę mi przykro.

Krew się we mnie gotowała, drżałam na całymciele, ale starałam się panować nad głosem.

– Możesz wrócić, ale bez niej.

348/444

Craig skinął głową i zerknął na Brandona.– Brandon, ja…– Nic się nie stało. – Bradon uniósł rękę, żeby

go powstrzymać. – Ale Harper ma rację, nieprzyprowadzaj jej więcej do nas. Zostawimy dlaciebie coś do zjedzenia, gdybyś zdecydował sięwrócić.

Pomachał nam niepewnie ręką i wyszedł.Staliśmy tak przez chwilę we trójkę, wpatrując

się w zamknięte drzwi, wreszcie klasnęłam wdłonie.

– Nie ma co, słodka była. Ktoś ma ochotę naburgera?

Na twarzy Cartera pojawił się uśmieszek.Szturchnął mnie w ramię.

– Jasne, do diabła, zakładam się, że nadal mogęzjeść o wiele więcej niż ty.

Chyba nie było to wielkim wyczynem. Pokle-pałam się po brzuchu i puściłam oko do Brandona,a potem znów spojrzałam na Cartera.

– No, nie wiem, ostatnio mam spory apetyt.

349/444

– To nie lody, Płomyczku, a skoro tak, to mnienie pobijesz.

– Fakt – westchnęłam i objęłam Brandona wpasie, patrząc na jego rozbawioną minę. – Niepowinieneś pilnować grilla?

– Wszystko jest praktycznie gotowe, Jer się nimzajmuje. Bree powiedziała, że musimy cię ratować.

– Całkiem nieźle sobie radziłam… – Przewró-ciłam oczami. – A może nie.

– Radziłaś sobie lepiej niż można by sięspodziewać. Jesteś niesamowita, wiesz? – Szareoczy Brandona błądziły po mojej twarzy, aż wkońcu zatrzymały się na wargach.

– A ty jesteś niedorzecznie przystojny, wiesz?Pochylił się i pocałował mnie lekko, a z moich

ust wydobyło się kolejne westchnienie.– Hej, wyglądacie obrzydliwie słodko. – Carter

posłał nam krzywy uśmiech i pokręcił głową.– Wiesz, co, Carter, Kate jest sama… – Zacis-

nęłam wargi i uniosłam brwi.– Ta z niesamowitymi oczami?

350/444

– Tak – roześmialiśmy się z Brandonem.– Serio? No to przepraszam. – Wyszedł z poko-

ju, ale wetknął z powrotem głowę i spojrzał namnie z udawanym rozczarowaniem. – Wiem, żeudoskonaliłaś prawy sierpowy, i mam nadzieję, żego zobaczę, kiedy następnym razem ktoś nazwiecię dziwką. Prokowski nie bez powodu był twoimworkiem treningowym. Daj nam powód do dumy,Płomyczku!

Carter nie odstępował Kate na krok przez resztępopołudnia i chociaż dzięki temu mogłam odetch-nąć, wiedziałam, że Brandon nie czuje się jeszczeprzy nim zupełnie swobodnie. Zorientowałam się,dlaczego cały czas przyciąga mnie mocniej dosiebie, kiedy zauważyłam, że Carter cały czasrzuca w moją stronę tęskne spojrzenia.

– Potrzebujesz pomocy?Odwróciłam się i zobaczyłam Cartera przy

barku z potulnym uśmiechem na twarzy.– Niedużo mi zostało, zaraz do was wracam.

351/444

Przesuwane krzesło zgrzytnęło o podłogę, aCarter usiadł na nim ciężko, unosząc piwo do ust.

– Zabawnie było dzisiaj.– Tak. Cieszę się, że przyszliście. Miło było

pobyć z żołnierzami, długo was nie widziałam.– Wiedziałem, że będziesz za nami tęsknić.

Zrobiło się zupełnie inaczej, od kiedy wyjechałaśdo szkoły. To znaczy mieliśmy sporo zajęć, ale bezciebie wydawało się, że nie ma nic do roboty, żenie ma na co czekać.

– Mnie też było dziwnie, zwłaszcza z Bree. Nig-dy nie zadawałam się z dziewczynami, ale ona jestświetna, była dla mnie idealną współlokatorką iprzyjaciółką. A wszyscy faceci, z którymi miałamdo czynienia, przypominali mi o was, więc było miłatwiej. Całe moje życie było związane z jednostkąojca, czułam, że do was należę, byliście mojąprawdziwą rodziną. Moim domem.

– Nawet Jacobs? – Posłał mi krzywy uśmiech, aja przewróciłam oczami na wspomnienie tegozboczeńca.

352/444

– No dobra, może nie wszyscy. Chyba mówiłamci, że kiedy ty się tam zjawiłeś, poczułam się tak,jakbym przeszła od braci z jednej rodziny do dru-giej. Nie potrafię tego lepiej wytłumaczyć. Niechodziło mi o ciebie, o Prokowskiego ani Bandera,ale oni byli opiekuńczy i zabawni jak cała reszta,więc przy nich czułam się jak w domu. Dom i Breeułatwiły mi aklimatyzację. – Odwróciłam się, żebyschować do lodówki resztę ciasta ze śmietaną, iserce mi stanęło, kiedy zobaczyłam jego tęsknąminę. – Naprawdę miło było cię zobaczyć, Carter,brakowało mi ciebie.

– Mnie ciebie też, Płomyczku. Życie przez tychparę lat potoczyło się… – Wziął kolejny łyk iwestchnął ciężko. – Zupełnie inaczej niż myślałem.

– Dla mnie też. – Pochyliłam się nad wyspą ipokręciłam głową, śmiejąc się cicho. – Niemyślałam, że wyjdę za mąż i doczekam siędziecka, to pewne.

– Ja myślałem, ale byłem przekonany, że to jabędę tym mężem. Miałem już wszystko

353/444

zaplanowane, chciałem cię oszołomić, miałaś rzu-cić szkołę i od razu za mnie wyjść – zaśmiał sięcicho i przeczesał dłonią krótkie włosy.

– No cóż, jak widać, stało się inaczej – uśmiech-nęłam się do niego.

– Jak widać. A ty czego oczekiwałaś?– Że będę się uczyć, spróbuję się cieszyć

szkolnym życiem. Chyba. Tak naprawdę, to niewiem, Carter, chciałam się po prostu wyrwać, byćsobą albo dowiedzieć się, kim jestem.

– A potem poznałaś Brandona i cały twój światwywrócił się do góry nogami – powiedział zesmutkiem, mimo uśmiechu. – Co prawda liczyłemsię z tym, że nie uda mi się tak od razu zaciągnąćcię do ołtarza, ale nie mogłem uwierzyć, że dziew-czyna, którą znałem, zwariowała dla chłopaka,którego dopiero co poznała. Byłaś taka odmi-eniona, kiedy tu przyjechałem, pewna siebie,kobieca, przebojowa. Musiałem sobie przypomin-ać, że jesteś moim Płomyczkiem. Ale wtedy jużprzepadłaś przez nich wszystkich. Stało się to dla

354/444

mnie w bolesny sposób oczywiste po paruminutach na plaży. A kiedy cię z nimzobaczyłem… po prostu… nie wiem. Zszokowałomnie to i dobiło.

– Szczerze mówiąc, wyjeżdżając z domu, wogóle nie myślałam o randkowaniu. To znaczypodejrzewałam, że będę się spotykać z chło-pakami, ale nigdy nie przypuszczałam, że zaledwiepo dwóch tygodniach pobytu tutaj poznam kogoś,z kim będę chciała spędzić resztę życia – zaśmi-ałam się cicho, a kąciki moich warg się uniosły. –Byłam święcie przekonana, że na ślub i dzieci jestczas po studiach. Jednak, jak mówiłam, życie niezawsze toczy się tak, jak je sobie zaplanowaliśmy,prawda? Musiałam dorosnąć, pewnie zbyt szybko,ale nie buntuję się, bo to wynik moich czynów. Niemogę znieść tylko tego, że te moje czyny zmusiłyrównież do szybszego dorastania najbliższych miludzi. – Przez kilka chwil w kuchni panowałacisza. – I chociaż nie mogę żałować niczego, codoprowadziło mnie i Brandona do tego miejsca,

355/444

żałuję, że nie oszczędziłam Brandonowi iChase’owi bólu, który musieliśmy znieść, żeby siętu znaleźć.

– Chase’owi? Temu wytatuowanemu kole-siowi?… Chodzi ci o brata Bree, zgadza się?

Skinęłam głową i patrzyłam, jak oswaja się z tąinformacją.

– Wiedziałem! Wiedziałem, że coś w tymwszystkim jest. Był za bardzo zaborczy jak naprzyjaciela. Był gorszy niż Brandon i ja razemwzięci. A właściwie, gdzie on jest?

– Nie żyje.– O, cholera. Od kiedy?– Zginął ponad rok temu, przejechał na czer-

wonym świetle, wjechała w niego ciężarówka.Byłam wtedy w połowie szóstego miesiąca ciąży zLiamem. Jego ojcem był Chase.

– Co takiego? – Pochylił się nad blatem. – Bran-don o tym wie? – wyszeptał.

– Tak, Carter, Brandon wie o wszystkim, za-pewniam cię. Zdradziłam Brandona z Chase’em

356/444

niedługo po twoim wyjeździe do Afganistanu, alemusisz mi uwierzyć, że to o wiele za długa i zbytskomplikowana historia, żeby próbować ją dzisiajopowiedzieć.

– Płomyczku, nie możesz rzucić takiej bombyot, tak sobie, i nie opowiedzieć, co się stało.

Oczy mi się zamgliły i zamrugałam, żebypowstrzymać łzy.

– Nie dzisiaj, Carter, okej?– W porządku. – Pokręcił głową z niedowierz-

aniem. – Ale Brandon traktuje Liama jak syna!– Chase był jego ojcem, ale Brandon jest tatą.

Kocha go jak własne dziecko. – Podeszłam doniego i usiadłam obok. – Nie liczę na to, że zrozu-miesz, trudno to wytłumaczyć komuś, kto nie byłświadkiem tych wszystkich wydarzeń.

– Jezu, Płomyczku. – Carter wpatrywał się wemnie nieruchomym wzrokiem.

– Wiem.– Kiedyś sobie usiądziemy i opowiesz mi tę całą

dziwaczną historię.

357/444

– Okej, Carter. Ty też mi wszystko o sobieopowiesz?

Pochylił się, opierając łokcie o kolana.– Cholera, już ci opowiadam. Trochę się pogu-

biłem po tamtej imprezie, co tydzień spałem z innądziewczyną, w każdy piątek chodziłem do klubu zestriptizem, przez cały weekend byłem pijany… wkażdy weekend. W któryś piątek idę do samochoduz chłopakami i widzę dziewczynę, która siedzi namasce sporego auta. Przysięgam, że myślałem, żeto ty. Podszedłem i zobaczyłem, że jednak nie, alewtedy już zdążyłem zwrócić na nią uwagę i zrobiłana mnie większe wrażenie, niż powinna. Szczerzemówiąc, było to żałosne, ale wtedy miałem togdzieś. Spławiłem chłopców i spędziłem z nią całepopołudnie, późnym wieczorem pojechałem doVegas i ożeniłem się z nią następnego dnia. Na-jgłupsza rzecz, jaką w życiu zrobiłem. Boże,doprowadzała mnie do szału. Przy każdym wyjściuzmuszała mnie, żebym wyciągał nieśmiertelnik, aona zawsze nosiła koszulę „żony marynarza”. Nie

358/444

mówiła do mnie po imieniu, nazywała mnie sier-żantem i każdemu, z kim rozmawiała, dawała dozrozumienia, że jest żoną wojskowego. Dosłownie.To była pierwsza rzecz, którą mówiła. Nawet obcyludzie patrzyli na nią dziwnie, że tak z tymwyskakuje. Nie zależało jej na mnie, tak samo jakmnie nie zależało na niej. Oboje wykorzysty-waliśmy się nawzajem, i chyba tylko dlatego tol-erowaliśmy się przez ten miesiąc przed moimwyjazdem.

– A to, co Lauren powiedziała o tobie i o niej?Prychnął i przewrócił oczami.– Którejś nocy przypadkiem nazwałem ją Pło-

myczkiem, a ona aż się rozpływała, że wymyśliłemdla niej pieszczotliwe przezwisko. Byłem pijany i zmiejsca wypaliłem: to nie twoje przezwisko, tynigdy nie będziesz nią.

– Jasonie Carter! – Szczęka mi opadła. – Niemogę uwierzyć, że powiedziałeś coś takiego żonie!– Wiem, że to potworne, ale zachichotałam i niemogłam przestać się śmiać.

359/444

– A jednak się z tego śmiejesz. – Carter też śmi-ał się po cichu.

– Przepraszam. – Otarłam łzy z policzków iroześmiałam się jeszcze głośniej. – Ale wyo-braziłam sobie jej minę, kiedy jej to powiedziałeś.

– O rany, wściekła się. Dała mi w twarz przywszystkich, bolało jak cholera.

– Byliście w towarzystwie?– Byliśmy na ognisku ze znajomymi. Tamten

wieczór dobrze się nie skończył, nie ma co.– Dobry Boże, Carter, to straszne – chichotałam,

więc było wiadomo, że wcale tak nie myślę.– Nie muszę mówić, że to małżeństwo było

niewypałem. – Wzruszył ramionami.– Ciekawe, dlaczego? – Puściłam do niego oko,

a na mojej twarzy pojawił się uśmiech, który jed-nak szybko znikł, kiedy zobaczyłam zdenerwow-ane twarze pozostałych, którzy właśnie weszli dośrodka. Pierwszy szedł Brandon, jedną rękąodpychając rękę Konrada, który go przytrzymy-wał, drugą przyciskał sobie telefon do ucha. Za

360/444

nim szli Bree, Jeremy i Aubrey, pierwszych dwojew zamyśleniu, a Aubrey nerwowo zerkała to namnie, to na Brandona. – Skarbie?

– Oddzwonię do ciebie – powiedział cicho iwsunął telefon do kieszeni. – Harper, muszę z tobąkoniecznie porozmawiać.

– Nie, nie musisz! – powiedział obcesowo Kon-rad, a moje oczy otworzyły się szeroko zezdziwienia.

– Nie mogę uwierzyć, że w ogóle bierzesz topod uwagę, arogancki dupku! – Bree pchnęła gomocno od tyłu, ale Brandon nawet na nią niespojrzał.

– Kochanie, to był…– Uśmiechasz się?! Żartujesz? – Twarz

Jeremy’ego była czerwona, mówił podniesionymgłosem. – Z czego ty się cieszysz? Chcesz jądobić?! – Chwycił Brandona za kołnierz, kiedyruszył z powrotem w stronę tylnych drzwi.

361/444

– Odwal się, Jer – warknął Brandon i brutalniestrząsnął z siebie rękę brata, a potem odwrócił siędo mnie.

– O czymś nie wiemy? – spytał Carter głośnymszeptem, pochylając się do mnie.

– Nie mam pojęcia. – Oczy otworzyły mi sięjeszcze szerzej na widok Jeremy’ego, któryusiłował chwycić brata.

– Powiedziałem, żeby się odwalił! – Brandonszybko uwolnił się z uścisku i pchnął Jeremy’egona ścianę. Jeremy znów rzucił się na Brandona, aleKonrad go powstrzymał.

– Brandonie Taylor! – syknęłam, przerażona. –Co się z tobą dzieje?

Mimo Konrada, odciągającego Jeremy’ego,Brandon podszedł do brata. Dotykali się nosami,patrząc na siebie.

– Przestańcie! – Zeskoczyłam z wysokiegostołka i wcisnęłam się pomiędzy nich, kładąc Bran-donowi dłonie na piersiach. – Uspokójcie się,wszyscy! – Konrad wypuścił Jeremy’ego, a

362/444

Brandon w końcu na mnie spojrzał. Zmrużyłamoczy, patrząc na męża. – Przeproś Jeremy’ego –powiedziałam cicho.

Brandon prychnął, ale kiedy zobaczył mojąminę, wymruczał przeprosiny.

– A teraz wyjaśnij mi, o co chodzi.– Dzwonił Postrach. – Na twarzy Brandona

znów pojawił się uśmiech.– Okej, i co? – Nagle zrozumiałam pełną nadziei

minę Brandona i złość na twarzy wszystkich po-zostałych, i odsunęłam się od niego. – O rany,chyba nie mówisz poważnie?

– Harper, posłuchaj mnie. – Wyciągnął do mnieręce, a ja cofnęłam się, aż wpadłam na Konradaalbo Jeremy’ego, nie wiedziałam.

– Mówisz poważnie?!– O co tu chodzi? – spytał zniecierpliwiony

Carter.– Kochanie, proszę, posłuchaj. Chcą rewanżu,

jego ludzie oferują dwa razy tyle za rewanż, Plus

363/444

pieniądze z zakładów, wyobrażasz sobie, ile mogęzarobić?

– Jego ludzie? Czyi? – Zaczynałam się chybadomyślać, o kogo mu chodzi. Niewielu chciałobyjeszcze raz stanąć do walki z Brandonem.

– Demona.– Nie!– Dostałbym osiem tysięcy od jego trenerów i

menadżera, osiem kawałków, Harper!– Nie potrzebujemy tych pieniędzy, Brandon. –

Pokręciłam głową, przyglądając mu się zniedowierzaniem.

– Nie zaszkodziłyby nam, w pięć minut mogęlekko zarobić dziesięć tysięcy dolarów. A możewięcej.

– Dlaczego to robisz? – Głos mi się załamał. Onpodszedł do mnie znowu i tym razem udało mu sięmnie objąć.

– Co tu się dzieje? – spytał ktoś od tylnychdrzwi.

364/444

– Dobre pytanie. – Słychać było, że Carter jestrozzłoszczony.

– Zadzwonili do niego z propozycją walki –powiedział cicho Konrad.

– I co w tym złego? – Carter przyjrzał mi sięuważnie, a potem znów spojrzał na Konrada. –Przecież żadnej walki nie przegrał, kiedy się z tobątrzymałem!

– Nigdy nie przegrał, owszem. Ale przy ostat-niej, koleś, z którym walczył, nie mógł się pogodz-ić z przegraną, naskoczył na Brandona i uderzył gotak mocno, że niewiele brakowało, a źle by się toskończyło. Lekarze powiedzieli, że kiedynastępnym razem dostanie taki cios w głowę, niebędzie miał tyle szczęścia. To walka z tym samymtypkiem.

Kiedy słuchałam, jak Konrad streszcza wydar-zenia tamtej potwornej nocy, dostałam dreszczy, aBrandon przytulił mnie do siebie i pocałował wczubek głowy.

365/444

– Porozmawiajmy tylko – wyszeptał mi wewłosy.

Odsunęłam się i spojrzałam na niego, wpatrującsię w jego szare oczy. Ścisnęło mnie w sercu,kiedy dostrzegłam w nich determinację.

– Ty już podjąłeś decyzję.– Nic złego się nie stanie, obiecuję. – Brandon

się skrzywił.– W takim razie jedź, Brandon. – Pokręciłam

głową i wysunęłam z jego uścisku. – Skoro jesteśtaki pewien, jedź.

– Kochanie, nie bądź taka.– Powiedziałam, żebyś jechał.Nie oglądając się więcej na niego, przecisnęłam

się przez grupę ludzi w jadalni i poszłam do sypi-alni. Zatrzymałam się przy pokoju dziecinnym iledwie zdążyłam podejść do krzesła, bo nogiodmówiły mi posłuszeństwa, a moim ciałemwstrząsnął szloch. Słyszałam krzyki dobiegające zjadalni i z salonu jeszcze przez kilka minut, a

366/444

potem Brandon wpadł do pokoju, podniósł mnie zkrzesła i mocno objął.

– Proszę, nie wściekaj się na mnie.Mówił poważnie? Oczekiwał, że to wszystko

przyjmę?– Dlaczego to robisz Liamowi i mnie? Naszemu

dziecku? Dlaczego?– Przepraszam, ale to mnóstwo pieniędzy.

Byłbym głupi, gdybym przepuścił taką okazję.Proszę, jedź ze mną, potrzebuję cię.

– Nie ma mowy, już nigdy w życiu nie pojawięsię na nielegalnej walce! Nie po tym, co widziałamostatnim razem. Nie rób tego – błagałam. – Ajeżeli coś ci się stanie? Zależy ci w ogóle na nas?

Cofnął się o krok z taką miną, jakbym dała muw twarz.

– Jak mogłaś zadać mi takie pytanie?– Brandon! Zupełnie już zapomniałeś, co się

stało po ostatniej walce? Obiecałeś mi, że niebędziesz już walczył. Przysięgałeś, że nigdy niezrobisz nic, co groziłoby tym, że cię stracimy. A tu

367/444

jeden telefon od Postracha i lecisz tam na skrzy-dłach? To nie jakaś tam walka, to Demon. Demon!Nigdy nie byłam bardziej przerażona patrząc natwoją walkę niż tamtej nocy. Już wtedy był dobry,a z pewnością przez cały czas trenował.

Brandon zmrużył oczy.– Pokonałem go raz, mogę…– Nie mówię, że nie byłeś dobry ani że nie

możesz wygrać. Ale… cholera, kochanie! Czy nicci nie podpowiada, że to zły pomysł? Za niecałytydzień Liam kończy rok, jutro minie też rok odtwojej ostatniej walki. Nie wydaje ci się, że to złyznak?

– To jedna walka. – Oddychał ciężko przez nos.– Raz, dwa będzie po wszystkim.

– Brandon…– Muszę to zrobić, Harper. – Gdyby nie

przemówił do mnie jego nieodwołalny ton, mina zpewnością przekonałaby mnie, że dalsza dyskusjanie ma sensu.

368/444

Stłumiłam szloch i jakoś zdołałam skinąć głowąi powstrzymać kolejną falę łez, aż w końcu po-całował mnie szybko i powiedział, że zadzwoni,jak tylko walka się skończy. Nie przejął się anijednym słowem, które powiedziałam. Naprawdę ażtak strasznie tęsknił za walką? Czy może chodziłoo to, że to Demon? Bo wiedziałam, że na pewnonie o pieniądze.

Konrad i Jeremy otworzyli drzwi naszej sypi-alni, zamknęli je z powrotem i wpadli do pokojudziecinnego, a za nimi Bree.

– Jedzie? – spytała cicho, siadając na poręczyfotela.

Skinęłam głową i spojrzałam na chłopców.– Pojedziecie na walkę? Dopilnujecie, żeby mu

się nic nie stało?– Zostajemy z tobą – odpowiedziała Bree za całą

trójkę.– Chcę zostać teraz sama i wolałabym, żebyście

tam byli, na wszelki wypadek. Dajcie mi znać.Zadzwonił telefon Konrada.

369/444

– Walka potwierdzona. – Odkaszlnął. – Już sięrozeszło, kto walczy i gdzie.

– Jedźcie – poprosiłam.Uściskali mnie i wyszli, ale Bree została.– Chcę wiedzieć, kto wygrał, jak tylko się

skończy, okej? – Nic nie powiedziała, a japrzytuliłam ją z całej siły i wyszłam z nią nakorytarz. – Przeproś ode mnie Cartera. Powiedz, żepóźniej z nim porozmawiam.

Bree westchnęła, ale pocałowała mnie wpoliczek i poszła do salonu, a ja wróciłam do sypi-alni i zaczęłam się pakować. Wzięłam pieniądze,kosmetyki, piżamę, rzeczy na zmianę i wszystko,czego będę potrzebować dla Liama na dwa dni.Dziesięć minut po tym, jak wszyscy wyszli, jarównież wyszłam z domu.

Mama była zaskoczona, że mnie widzi, ale pow-iedziałam, że impreza była miła i że nie chciałamodbierać Liama za późno, więc oddała mi syna ipocałowała mnie na pożegnanie. Bree wysłała miwiadomość, że walka się zaczęła dziesięć minut po

370/444

tym, jak znalazłam się z Liamem w pokoju hote-lowym i przez dwanaście niekończących się minutspacerowałam po pokoju, przytulając syna z całejsiły. Jak tylko dała mi znać, że Brandon wygrał, żewszyscy siedzą bezpiecznie w samochodach i jadądo domu, wyłączyłam telefon i skuliłam się nałóżku, tonąc w powodzi łez, które powstrzymy-wałam od wyjścia z domu.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk10QndAYAtqGXARYQhtHW8VbAdHKFh2Bmo=

371/444

Rozdział 11

Zerkając na Liama we wstecznym lusterku, przy-gryzłam nerwowo wargi, starając się uspokoićdrżenie. Było poniedziałkowe popołudnie i odpółtora dnia, odkąd wyruszyłam w drogę, niewłączyłam telefonu i nie rozmawiałam z nikim, aznajdowałam się teraz pięć minut od domu. Bran-don miał dzisiaj pracować, ale czułam, że pewniebędzie w domu. Próbowałam przygotować siępsychicznie na wszystko, co mogło mnie czekać.

Wiedziałam, że głupio zrobiłam, wyjeżdżając inikogo o tym nie informując, ale byłam przekon-ana, że spędzę poza domem nie więcej niż dwadni, a Brandon i ja potrzebowaliśmy czasu, żebyprzemyśleć pewne rzeczy w spokoju. Dobijało

mnie to, że tak chętnie wrócił do walki po tymwszystkim, co przeszliśmy w zeszłym roku i mimoobietnic. Wciąż nie miałam pojęcia, co o tymmyśleć i dlaczego to zrobił. Mój umysł nie przest-awał krzyczeć, że skoro jednak to zrobił, naszarodzina niewiele dla niego znaczy, chociaż wiedzi-ałam, że to nieprawda. Brandon kochał nas zewszystkich sił. I tu pojawiały się pytania, które niedawały mi spokoju: dlaczego miałby ryzykowaćobrażenia i czy zależało mu na nas tak bardzo, jakmi się wydawało.

Żołądek podszedł mi do gardła, kiedy za-uważyłam dżipa Brandona na podjeździe. Niewjeżdżałam do garażu, bo nie wiedziałam, czy niebędę musiała zaraz uciekać. Postawiłam forda ex-pedition na podjeździe i wpatrywałam się w drzwi.Wiedziałam, że Brandon będzie wkurzony. Kilkarazy byłam świadkiem jego prawdziwej złości ibyło to przerażające, a przecież to nie na mnie byłwtedy zły. Spoglądając na moje dłonie, złączonena udach, zdziwiłam się, kiedy na rękę spadła łza.

373/444

Wytarłam mokre policzki, odetchnęłam głęboko,wzięłam Liama i wysiadłam. Ledwie zdążyłamzamknąć drzwi wejściowe, usłyszałam zbiegające-go na dół Brandona. Zatrzymał się, jak tylko naszobaczył, a ja z trudem złapałam powietrze. Niebył zdenerwowany, ale wyglądał okropnie. Oczymiał podpuchnięte, podkrążone i przekrwione. Jed-ną ręką opierał się o ścianę, a drugą trzymał za-ciśniętą przy nagiej klatce piersiowej, unoszącejsię i opadającej przy każdym ciężkim oddechu.

– Ty … jesteś … – zaklął cicho i zacisnął usta.Liam zaczął się wiercić i dopytywać o tatę, więc

postawiłam go na ziemi i patrzyłam, jak pełznieszybko w stronę ojca. Brandon opadł ciężko nakolana i przytulił go mocno do siebie, a z jegopiersi wyrwał się szloch. Ścisnęło mnie w dołku.Widziałam go wcześniej płaczącego, ale zawszerobił to cicho i starał się nad sobą panować. Widzi-ałam teraz jego gwałtownie dygoczące ramiona,słyszałam jak dusi się od płaczu i serce mi pękało,chociaż się tego nie spodziewałam. Odwrócił się

374/444

do ściany i przytulił Liama, szepcząc coś tak cicho,że nie mogłam usłyszeć.

Niepewnym krokiem weszłam na korytarz i si-adając pod ścianą naprzeciwko nich, kolanamimusnęłam stopy Brandona. Kiedy poczuł mójdotyk, natychmiast wstał i poszedł z naszym syn-em do dziecinnego pokoju. Zrobiło mi sięniedobrze, ale w tej ciąży nie dręczyły mnie por-anne nudności, więc pomyślałam, że biorą sięraczej z tego, że znów spieprzyłam sprawę. Drzwidziecinnego pokoju zamknęły się, a Brandonwyciągnął dłoń w moją stronę. Podałam mu rękę,żeby pomógł mi wstać, a on wziął mnie w ramionai zaniósł do sypialni. Szedł ostrożnie, wpatrując siębrązowymi oczami w moje szare, a kiedy dot-arliśmy do łóżka, położył mnie na nim tak delikat-nie, jakby myślał, że się połamię. Nie odrywającode mnie wzroku, położył się obok na boku, tak żeleżeliśmy twarzami do siebie. Otarłam łzy z jegotwarzy i dotknęłam cieni pod oczami. Złapał mnieza rękę, pocałował dłoń, a później tatuaż na moim

375/444

nadgarstku, aż w końcu wypuścił ją i ujął w dłoniemoją twarz.

– Brandon, ja…Dotknął kciukiem moich warg i powoli pokręcił

głową.– Byłem głupi – odezwał się łagodnie, choć

nieco bardziej szorstko niż zwykle. – Straszniegłupi. Tęskniłem za walką i nie mogłem ścierpiećtego, że ludzie są przekonani, że przestałem wal-czyć ze strachu. Kiedy zadzwonił do mnie… – Od-wrócił na chwilę wzrok, szukając odpowiednichsłów. – To, co wydarzyło się w zeszłym rokuwydało mi się drobnostką, zwykłą kontuzją.Czułem, jakbym musiał udowodnić coś sobie,Postrachowi, Demonowi, wszystkim. Wiedziałem,że wyjazd jest najgorszą rzeczą, jaką mogę zrobić,i że mnie znienawidzisz, kiedy wrócę do domu, alenie mogłem się powstrzymać. Musiałem pojechać,musiałem walczyć.

– Zaraz po walce zrobiło mi się niedobrze,wiedziałem, że znowu spieprzyłem sprawę.

376/444

Powinienem wiedzieć już wtedy, kiedy odsunęłaśsię ode mnie, bo dotarło do ciebie, co się dzieje,ale byłem tak przejęty, że nie rozumiałem, comówiłaś. Kiedy było po wszystkim, wróciłem takszybko, jak tylko mogłem, chciałem paść nakolana i błagać cię o wybaczenie za to, cozrobiłem… Nie przyszło mi do głowy, że może cięnie być.

W jego oczach widać było rozdzierający ból,musiał wziąć kilka głębokich oddechów, żebymówić dalej.

– Próbowaliśmy dzwonić do ciebie dziesiątkirazy, Jeremy szukał cię u mamy, a inni pojechalido Roberta i Claire. Claire wściekła się, kiedy dot-arło do niej, że pozwoliła wam wyjechać. Nikt niemiał pojęcia, gdzie możecie być. Boże, Harper,myślałem, że już nigdy nie zobaczę ciebie aniLiama. Ty, Liam i maleństwo jesteście całymmoim światem. Nie umiem bez was żyć. Wiem, żenawaliłem, że cię zraniłem, ale proszę, nie rób mi

377/444

tego więcej. Kocham cię nad życie, Harper. Takbardzo mi przykro.

Patrzyłam uważnie na jego twarz.– Czułam, że nie zależy ci na nas, jeśli decy-

dujesz się na coś takiego i że nie zdajesz sobiesprawy, jak bardzo może to zaszkodzić naszejrodzinie.

Brandon zacisnął mocno powieki i wtulił głowęw zagłębienie mojej szyi, oddychając ciężko.

– To zupełna bzdu….– Brandon? Harper?!Usiedliśmy, słysząc cienki głosik Bree.

Zdążyliśmy wstać z łóżka, zanim weszła. Breepodeszła do nas czterema długimi krokami ipoczułam na twarzy jej dłoń, zanim zdążyłam sięzorientować, że się zamachnęła.

– Breanna! – krzyknął Konrad i ruszył w jejkierunku.

Brandon delikatnie dotknął moich policzków.Oczy miał szeroko otwarte z niedowierzania,

378/444

strachu i złości. Zanim zdążył cokolwiek zrobić,Bree wzięła mnie w ramiona i uściskała mocno.

– Nie możesz się tak zachowywać! – warknęła iścisnęła mnie jeszcze mocniej. – Nie wolno ciuciekać! Myśleliśmy … myśleliśmy, żewyjechaliście na dobre. Poczekałaś, aż mnie niebędzie, żeby zwiać. Dlaczego mi nie powiedziałaś?Jesteś dla mnie jak siostra, nie możesz tak poprostu wyjechać. Odchodziłam od zmysłów,wszędzie cię szukałam. Mama i tata sięzamartwiają – ciągnęła chaotycznie, aż zaczęła siętrząść.

– Cicho. – Przeczesałam dłonią jej krótkiewłosy. – Już dobrze, Bree. Nigdzie nie jadę.

Usiadłyśmy na łóżku. Pogłaskałam ją po plecachi pozwoliłam płakać. Patrząc na Konrada i Bran-dona zdałam sobie sprawę, jak bardzo każdy z naspotrzebował siebie nawzajem w tej rosnącej,posklejanej rodzinie. Każdy z nas tak wiele stracił,że z takiego czy innego powodu wszyscy do siebielgnęliśmy.

379/444

Szloch Bree wkrótce zamienił się w czkawkę iodchyliła się, żeby na mnie spojrzeć.

– Przepraszam, że cię uderzyłam. Sama nie mo-gę w to uwierzyć.

– Chyba na to zasłużyłam, przyjaciółko. – Ką-ciki moich ust uniosły się.

– Faktycznie, zasłużyłaś. – Próbowała sięroześmiać, ale jej nie wyszło. – Kiedyprzyjechałaś?

– Jakieś pół godziny przed tobą. Przepraszam,że się martwiliście.

– Ojej! Musimy zadzwonić do mamy i taty! –Zaczęła nerwowo szukać torebki.

– Już ich powiadomiłem – powiedział Konradod progu, w którym stał z Brandonem.

– Mama i Jer też już wiedzą. – dodał Brandon. –Przypuszczam, że za jakieś dwadzieścia minutwszyscy zaczną się tu zjeżdżać, żeby z tobąporozmawiać. Moglibyście zostawić nas samychna minutę?

380/444

Bree chwyciła Konrada za wyciągniętą rękę, anastępnie odwróciła się do mnie.

– Gdzie jest Liam?– Śpi – odpowiedział Brandon i powiedział coś

szeptem do Konrada, a ten skinął głową iwyprowadził Bree z pokoju.

Brandon podszedł do mnie powoli, musnął pal-cami ciągle piekący policzek i czule przyłożył doniego usta.

– Wszystko w porządku?– Tak, czuję się dobrze. A ty?– Wróciłaś, więc jest wspaniale. – Delikatnie

odchylił palcami moją głową, tak, żebym spojrzałamu w oczy. – Kocham cię, Harper Taylor, ikocham naszą rodzinę. Proszę, nigdy więcej niewolno ci w to zwątpić.

Zarzuciłam mu ręce na szyję i przyciągnęłam goblisko.

– Nie będę. – Czułam podniecenie, gdy naszeusta spotkały się po raz pierwszy od września.

381/444

Brandon położył nas na łóżku, przywierającmocnym ciałem do mojego, tak żeby nie przygni-atać mnie swoim ciężarem. Ujął moją lewą dłoń,nasze splecione palce znalazły się nad moją głową,a on błądził ustami po mojej szyi. Gdy swobodnąręką chwyciłam go za koszulę, obrócił się tak,żebym nie mogła się ruszyć.

– Pozwól mi uwierzyć, że tu jesteś.Objęłam go za szerokie ramiona, a jego usta

znów przywarły do moich i leżeliśmy tak, całującsię delikatnie i niespiesznie, aż zaczęli się zjawiaćnasi krewni. Pocałowaliśmy się ostatni raz i opuś-ciliśmy zacisze sypialni, wychodząc na spotkanienaszych strasznie zdenerwowanych bliskich.

A ja myślałam, że to Bree jest szalona.Po trzydziestu minutach okrzyków Carrie, Jere-

my’ego, taty i mamy, oburzonych, że takwyjechałam, a później płaczu, że wróciłam, wszy-scy w końcu uspokoili się na tyle, żebyporozmawiać. Najwyraźniej przez cały sobotniwieczór i wczorajszy dzień nasza rodzina

382/444

wściekała się na Brandona o to, żeby był na tyległupi, żeby w ogóle pomyśleć o powrocie dowalki, nie mówiąc o wejściu na ring. Dla nikogonie liczyło się to, że wygrał ani że dużo zarobił.Istniało duże ryzyko, że znowu może dostać wgłowę i nie można było tego lekceważyć.Cieszyłam się, że nie ja jedna wkurzyłam się naniego o to, że je podjął. Jednak kiedy zniknęłam,wszyscy wściekli się na mnie i zaczęli mnieszukać.

Poszukiwania trwały do niedzielnego poranka, apotem Brandon zaczął jeździć po hotelach,motelach, zajazdach i pensjonatach w promieniustu pięćdziesięciu kilometrów. Nasi bliscyrozjechali się w niedzielę wieczorem, a Brandonzaczął szukać mojego samochodu, bo trafnieodgadł, że wynajęłam pokój pod przybranymnazwiskiem. Kiedy i to nie przyniosło rezultatu,zadzwonił do Cartera i pojechał do niego, żebysprawdzić, czy nie kłamał, twierdząc, że się z nimnie kontaktowałam. Brandon z pustymi rękami

383/444

wrócił do domu dziś o dziesiątej rano i leżąc napodłodze w pokoju Liama wydzwaniał do mnie copięć minut, w nadziei, że w końcu włączę telefon.Nie spał od piątku i było to po nim widać.

Wszyscy wiedzieli, że jest wykończony, więczaczęli wychodzić, przekonani, że przed wyjściemjeszcze raz powinni nas złajać za naszą lekkomyśl-ność. Po krótkiej sprzeczce z Carrie w końcudaliśmy za wygraną i pozwoliliśmy jej wziąć dosiebie śpiącego Liama. Brandon wpadł w popłochna myśl o tym, że jego syn znowu będzie pozadomem, ale Carrie spojrzała na niego z miną, któramówiła: jestem twoją matką, więc lepiej ze mnąnie zadzieraj. Powiedziała, że musimy się porząd-nie wyspać i że rano przywiezie nam Liama. Kon-rad obiecał Brandonowi, że następnego dnia za-opiekuje się siłownią, uściskali nas razem z Bree izostaliśmy sami.

Wzięłam mojego męża za rękę i zaprowadziłamgo do sypialni. Brandon nie miał na sobie koszuli,kiedy zjawili się goście. Rozebrałam się, zdjęłam

384/444

mu dżinsy i pomogłam się położyć, a potem samapołożyłam się obok niego. Objął mnie w pasie iukrył twarz w mojej szyi, składając na niej delikat-ny pocałunek. Mięśnie jego pleców i ramionrozluźniły się, kiedy opuszkami palców głaskałamgo po głowie i karku.

– Kocham cię – wyszeptał słabym głosem iminutę później już spał.

Jego głęboki, rytmiczny oddech sprawił, żepowieki zrobiły mi się ciężkie i zamknęły się pochwili.

Obudziłam się i usiadłam na łóżku zdezori-entowana tym, że nie słyszę płaczącego Liama anidźwięku budzika w telefonie. Brandon wciążoddychał głęboko i spokojnie. Cichutko, żeby gonie obudzić, zeszłam po schodach do pokojuLiama i o mało nie dostałam ataku serca na widokpustego łóżeczka. Zanim zdążyłam zawołać Bran-dona, przypomniałam sobie, że małego zabrała dosiebie Carrie, więc postanowiłam wrócić do łóżka.Nagle zamarłam, bo usłyszałam pukanie. Serce,

385/444

które już biło mi szybko, przyspieszyło jeszczebardziej. Weszłam na palcach do sypialni, narzu-ciłam na siebie jedną z koszul Brandona, a potemzbiegłam na dół i ostrożnie zerknęłam przez okno.

– Jezu, Carter – westchnęłam i otworzyłam szer-oko drzwi. – Napędziłeś mi stra… – Uszło ze mniepowietrze, kiedy mocno mnie objął.

– Dzięki Bogu, nic ci nie jest.Poklepałam go po ramieniu, a on wypuścił mnie,

uśmiechając się niepewnie.– Czuję się dobrze. Co tutaj robisz? Która godz-

ina? – Na dworze zaczęło robić się jasno, ale niebyło to wielką podpowiedzią.

– Dochodzi ósma. – Spojrzał na mnie, jakbympowinna to wiedzieć.

– Spaliśmy, twoje pukanie mnie obudziło.– Brandon jeszcze śpi?– Uhm. – Nagle dotarło do mnie, że … stoję w

ciemnym domu z Carterem, w samej koszuli. Bezstanika i bez majtek. Mam na sobie tylko koszulę,sięgającą do połowy uda. Założyłam ręce na

386/444

piersiach, tak żeby trochę je zasłonić, i spojrzałamw dół, żeby upewnić się, że jestem wystarczającozakryta.

– Co tutaj robisz, Carter? – spytałam ponownie.– Chciałem z tobą porozmawiać, jeśli nie masz

nic przeciwko.Zagryzłam wargi, odsunęłam się od drzwi i

zaprosiłam go do środka. Poprowadziłam go dosalonu, włączając po drodze kilka lamp, i posadz-iłam na sofie, a sama usiadłam na krześle naprze-ciwko niego.

– No więc, rozmawiajmy.– Wszystko u ciebie w porządku?– Carter, powiedziałam już, że czuję się dobrze.– Okej, wiem. Ale w sobotę wieczorem byłaś

przygnębiona, a później zniknęłaś. OczywiścieBrandon nie powinien był walczyć, skoro wiedział,że możesz odejść, więc zdziwiłem się, kiedy Kon-rad powiedział, że wróciłaś.

– Postąpiłam dziecinnie, nie powinnam byłaodchodzić.

387/444

– Ale to zrobiłaś, Płomyczku. I dlatego muszę ztobą porozmawiać.

Tylko nie to.– Słuchaj – zaczął znowu i oparł łokcie na

kolanach. – Wiem, mówiłem, że daję za wygraną,skoro jesteś mężatką, ale jeśli chcesz się od tegouwolnić, Płomyczku, pomogę ci. Jeżeli boisz sięBrandona, powiedz mi tylko, a zrobię wszystko,żeby cię stąd wyrwać.

– O Boże, Carter. Przesadzasz. Nie chcę sięuwolnić od małżeństwa i na pewno nie chcęodchodzić od Brandona.

– A jednak odeszłaś. Kobieta nie zostawia męża,jeśli wszystko jest w porządku, Płomyczku.

Chciałam mu przypomnieć, że sam powiniencoś wiedzieć na ten temat, ale się powstrzymałam.

– Nie zostawiłam Brandona. Po prostu musiałamsię nad czymś zastanowić.

– Nad tym, jaki niedobry jest dla ciebie? Zraniłcię, w sobotę wieczorem było to widać bardzowyraźnie. Widziałaś, jak rzucił swoim bratem o

388/444

ścianę? Wiem, że już o tym rozmawialiśmy, ale onjest niebezpieczny, Harper. To cholerna tykającabomba.

– Mylisz się – szepnęłam i pokręciłam głową. –Bardzo się mylisz, Carter. Akurat trafiłeś nie na-jlepiej. W ten wieczór na przyjęciu nie uderzył cię,chociaż miał do tego pełne prawo. Mam najsłod-szego, najbardziej troskliwego i najmniejegoistycznego męża na świecie. Owszem, kochawalczyć i owszem, bardzo chroni rodzinę. Alekocham go za to.

– Płomyczku, on cię traktuje ….Uniosłam dłoń, żeby go powstrzymać.– Nie kończ. Pamiętasz? Mówiłam ci, że go

zdradziłam i zaszłam w ciążę z jego przyjacielem iwspółlokatorem. Nawet na mnie nie krzyknął,kiedy się dowiedział, Carter. Był zdruzgotany, alenie podniósł głosu i nie obrzucił mnie epitetami, októre aż się prosiłam. A później zaopiekował sięmną, kiedy sama nie potrafiłam, i mimo wszys-tkiego złego, co mu zrobiłam, wciąż ze mną jest.

389/444

– Więc o to chodzi? Jesteś z nim z poczuciawiny? Czujesz, że jesteś mu coś winna?

– Ależ skąd! – syknęłam i wbiłam w niegowzrok. – Kocham go nad życie. Jest dla mniewszystkim. Kiedy się rozeszliśmy, czułam się za-gubiona. Starałam się dalej żyć, tak jak uważałam,że powinnam, i pewnie by mi się udało, gdyby nieśmierć Chase’a. Ale mimo że byłam z Chase’emszczęśliwa, te miesiące bez Brandona były bolesnei niepełne. Nawet nie mogę sobie wyobrazić życiabez niego.

– W porządku, przepraszam, nie powinienembył tego mówić. Ale to nie zmienia tego, jak on ciętraktuje. Żaden inny facet nie może do ciebienawet podejść, bo ryzykuje, że Brandon muprzyłoży.

Przewróciłam oczami, bo wyraźnie przesadzał.– Nieprawda, reagował tak tylko na ciebie i

Chase’a. Znasz mnie, Carter. Lubię otaczać sięmężczyznami. Nie w tym sensie, co myślisz. Wy-chowywałam się z setkami chłopaków, było to dla

390/444

mnie całkowicie naturalne. Inaczej niż Bree idziewczęta z jej rodziny i z rodziny Brandona. Niemam przyjaciółek. Moimi przyjaciółmi sąmężczyźni i Brandon nie ma z tym problemu, bowie, że to on jest dla mnie tym jedynym. Byłokilku, którzy ze mną flirtowali, ale Brandon tylkośmiał się z tego. A ty? No cóż, sam otwarcieprzyznałeś się wszystkim, że jeździłeś za mną pocałym kraju i jesteś we mnie zakochany. Nawetjeśli kłamałeś, a ja to kupiłam, wiedział odpoczątku, co się dzieje. A co gorsza, w tamtymmomencie on i Chase ciągle się o mnie kłócili.

O czym nie miałam pojęcia, a dowiedziałam sięniedawno przez przypadek. Wzięłam głębokioddech, zapadłam się w poduszki i przykryłamkocem.

– No więc próbował trzymać dwóch facetów,którzy także mnie kochali, z dala ode mnie. Jakichłopak by to zrobił?

– On jest zaborczy. To może być niebezpieczne.

391/444

– Wyluzuj – syknęłam i uśmiechnęłam się doniego. – Zaborczy? Skądże! Wiedział, że nie trak-tuję cię w ten sposób, więc chciał być pewien, żebędziesz trzymał się ode mnie z daleka, za cobyłam mu wdzięczna. Jeśli uważasz to za zabor-czość, proszę bardzo. Ale miał wszelkie podstawy,żeby dołożyć ci tamtego wieczoru, a on tylko pil-nował, żebyś trzymał się z daleka. I wiesz co?Wiedział, że jestem zakochana w Chasie, alezrezygnował z konfrontacji i usunął się w cień,żebyśmy byli razem. Tego z pewnością nie możnanazwać zaborczością.

– Mówisz poważnie?Skinęłam głową i uśmiechnęłam się na widok

jego zaskoczonej miny.– Widocznie wyszłaś za świętego, Płomyczku –

wykrztusił, po chwili zastanowienia.– Świętego? Myślałam, że jest zaborczą, tyka-

jącą bombą.– Cóż, myślałem, że to mi pomoże. – Puścił do

mnie oko i zaśmiał się cicho.

392/444

– Och, Carter, co ja mam z tobą zrobić?– Kochać mnie?– Hmm … nie – roześmiałam się, widząc

udawany ból na jego twarzy. – Niezłe podejście.– On naprawdę jest niezwykły, Carter – pow-

iedziałam miękkim tonem, kiedy przestaliśmy sięśmiać.

– Wiem. – Uniósł kąciki ust w smutnymuśmiechu. – Szkoda, że to nie ja, Płomyczku.Zawsze będę żałował, że nie jestem na jego miejs-cu. Ale wiem, że jest dobry dla ciebie i dziecka.

– Dzieci.– Co? Znowu jesteś w ciąży? – Pod uśmiechem

krył się ból. – Cholera, teraz już naprawdę niemam u ciebie żadnych szans.

Wiedziałam, że żartuje, ale zachowałampowagę.

– Musisz znaleźć kogoś, kto będzie dla ciebiedobry. Wiem, że ona gdzieś na ciebie czeka.

– Ale ciągle widzę tylko ciebie. Przez ostatnietrzy lata widzę tylko ciebie, Płomyczku.

393/444

– Musisz z tym skończyć. Musisz zrozumieć, żemiędzy nami nigdy nic nie będzie i zacząć żyćwłasnym życiem. Nie takim, w którym czekasz nacoś, co rozdzieli mnie i Brandona, ponieważ to sięnigdy nie stanie. Wychodź, poznawaj dziewczyny iznajdź tę jedyną, która jest ci przeznaczona. Ja ciękocham, Carter, ale nie w taki sposób, jakiego byśpragnął. Więc znajdź kogoś, kogo pokochasz i ktopokocha ciebie, tak jak my kochamy się zBrandonem.

– Może kiedyś – powiedział z powątpiewaniem.– Mam nadzieję, że tak będzie. – Ziewnęłam i

zeszłam z kanapy, owijając się mocno kocem. – Ateraz wynocha z mojego domu, żebym mogła pójśćdo męża, bo inaczej skopię ci tyłek.

– No, coś ty. Kobiety w ciąży nie powinnynikogo kopać. To chyba niezdrowe dla dziecka?

– W porządku, więc zrobi to Brandon.– No dobrze, dobrze, już wychodzę. – Objął

mnie i trzymał w ramionach trochę zbyt długo, jakna pocieszanie. – Naprawdę się cieszę, że jesteś

394/444

szczęśliwa, Płomyczku. Wierz lub nie, ale tylkotego ci życzę.

– Ja tobie też.– Może kiedyś. – Pocałował mnie w czubek

głowy, wypuścił i chwycił za klamkę. –Zobaczymy się niedługo?

– W sobotę o drugiej urządzamy przyjęcieurodzinowe Liama.

– Przyjęcie urodzinowe… brzmi nieźle –uśmiechnął się, a potem zachichotał.

– Kate też będzie.– Tak? – Oczy mu rozbłysły, a uśmiech zmienił

się w taki, jaki widziałam tysiące razy u Chase’a iBrandona. – Mam … mam jej numer. Miałabyś miza złe, gdybym do niej zadzwonił?

– A jak myślisz, dlaczego zapraszam cię narodzinne przyjęcie?

Przez chwilę patrzył przed siebie, a potem znówna mnie, krzywiąc się.

– Płomyczku…

395/444

– Nie, Carter. Jeśli nie jesteś zainteresowanyKate, w porządku, i nie czuj się zobowiązany, niemusisz przychodzić w sobotę. Ale musisz żyćdalej.

– Tak. To znaczy, lubię ją. Było z nią bardzomiło, jest zabawna i urocza. Ale… nieważne. Maszrację. Będę w sobotę.

Popatrzył na mnie długo ostatni raz, pomachałmi i otworzył drzwi.

– Dobranoc, Płomyczku.– Pa. – Zamknęłam za nim drzwi, westchnęłam

zmęczona i poszłam pogasić światła. Kiedy odwró-ciłam się w stronę holu, zobaczyłam Brandona opi-erającego się o ścianę. Miał na sobie tylko ciemnebokserki. Boże, jaki seksowny był ten mój mąż.

– Po raz kolejny muszę przyznać, że facet majaja, żeby mnie obgadywać w moim własnymdomu – uśmiechnął się szeroko i objął mnieramionami.

– Zachowuje się niedorzecznie. Przepraszam,jeśli rozmawialiśmy za głośno. Nie wiedziałam,

396/444

kto stoi za drzwiami, a kiedy zobaczyłam, że to on,pomyślałam, że pozwolę ci spać.

– To nie wy mnie obudziliście. Obudził mnieżołądek. Od twojego wyjazdu nic nie jadłem.

– Brandon!– Nie mogłem. Nie mogłem nic poradzić, Harp-

er. Myślałem tylko o tym, żeby cię odnaleźć i nien-awidziłem się za to, że cię odtrąciłem.

– Postąpiłam zbyt pochopnie – wyszeptałam muw pierś. – Nie powinnam była wyjeżdżać. To byłoniedojrzałe, kierowała mną złość. Pomyślałam, żeskoro doprowadzasz do sytuacji, w której możemycię stracić, to powinieneś się przekonać, jak tobędzie, kiedy my odejdziemy.

Wstrzymał oddech i uścisnął mnie mocniej.– Bardzo tego żałuję, kochanie, ale chciałam,

żebyś miał czas się zastanowić, czy chcesz żyć beznas. Bo na to wyglądało, kiedy podjąłeś decyzję owalce. Skończyło się tym, że zamiast z tobąporozmawiać, próbowałam cię zranić.

397/444

– Nie przepraszaj. Nie opuszczaj mnie nigdywięcej, ale nie przepraszaj.

– Ja …– Nie. – Pocałował mnie czule. – Nie prze-

praszaj nigdy więcej.Mruknęłam coś i wspięłam się na palce, żeby

pocałować go mocniej, aż usłyszałam, że głośnoburczy mu w brzuchu.

– No właśnie… jedzenie. Co byś zjadł?– Hmm… – Uniósł ręce nad głowę, żeby się

przeciągnąć, a ja pożądliwie popatrzyłam namocne jędrne ciało. – Zjem ciebie, jeśli nie przest-aniesz patrzeć na mnie w ten sposób.

Uśmiechnęłam się szeroko i pocałowałam go de-likatnie, ale odsunęłam się, żeby całkiem się niezatracić.

– Najpierw musisz się porządnie najeść. Maszochotę na chińszczyznę?

Burczało mu w brzuchu, kiedy prowadził mniedo kuchni po ulotkę z jedzeniem na wynos.

398/444

Rzuciłam mu groźne spojrzenie, bo posadziłmnie na kuchennym blacie, ale zamówiłamjedzenie i oddałam mu telefon.

– Będzie za trzydzieści minut.– Pół godziny? – Zamyślił się, a oczy mu

rozbłysły. Zaczął przysuwać mnie do siebie, ażmoja pupa znalazła się na samym brzegu blatu.Zaczęliśmy szybciej oddychać, kiedy przywarł domnie, odsunął kołnierzyk koszuli, którą miałam nasobie, i wargami odszukał drogę od szyi do rami-on. Palcami nogi chwyciłam go za bokserki i prze-sunęłam je w dół, a z jego piersi wyrwał się jęk,który rozpalił moje ciało. – Powinniśmy zdążyć.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk10QndAYAtqGXARYQhtHW8VbAdHKFh2Bmo=

399/444

Rozdział 12

Dostałaś? – spytałam Aubrey, kiedy Liam trafił jąciastem prosto w twarz.

– Oj, tak. – Znów przyłożyła drogi aparat dotwarzy i odchyliła się do tyłu, żeby dalej robićzdjęcia.

Aubrey była naprawdę niesamowita z tymswoim aparatem. Wczoraj Brandon, Liam i jaodwiedziliśmy jej mamę. Potem Aubrey dołączyłana obiad. Pokazała mi mnóstwo swoich zdjęć, akiedy kilkanaście z nich podesłałam Bree, ta na-tychmiast zadzwoniła i ubłagała Aubrey, żeby fo-tografowała jej ślub. To był pierwszy raz, kiedymiała dostać pieniądze za coś, co kochała robić.Mimo szerokiego uśmiechu, rumieniła się co

chwila. Kiedy na chwilę zostałyśmy same, zapy-tałam czy nie zrobiłaby mi zdjęć w ciąży, kiedybrzuch mi urośnie. Spojrzała na mnie, jakbymwłaśnie podarowała jej gwiazdkę z nieba. Jest takasłodka. Mam nadzieję, że ona i Jeremy się zejdą.Pasują do siebie idealnie.

Brandon objął mnie ramieniem i dyskretniemusnął ręką mój brzuch. Byłam dopiero w dwun-astym tygodniu, a już było widać, że noszę wbrzuchu dziecko… a nie obfity posiłek. Boże, towcale nie był mały brzuszek, zdążył się już nieźlezaokrąglić. Wczoraj byliśmy u doktor Lowdry,która powiedziała, że przy drugiej ciąży to normal-ne, że ciążę widać wcześniej. Widocznie ciałowcześniej wie, co się święci i szybciej reaguje.Zmartwiłam się. Kiedy rodziłam Liama, byłamogromna. Jeśli więc tym razem już teraz mampokaźny brzuszek, który postanowił naglewyskoczyć w ostatni czwartek, mogłam sobietylko wyobrażać, jak będę wyglądać do czasuporodu. Zarówno wczoraj wieczorem, jak i dzisiaj

401/444

miałam na sobie luźną koszulę, bo rodzice wciążżyli w błogiej nieświadomości. Mieliśmy im pow-iedzieć w poniedziałek, ale emocje wszystkichskupione były na walce Brandona i moim zniknię-ciu, więc zdecydowaliśmy, że najlepiej będzietrzymać się planu i powiedzieć im dzisiaj.

– Dziewczynka – szepnął mi do ucha, czuledotykając mojego brzuszka.

Odwróciłam się i dałam mu całusa.– Chłopiec – wyszeptałam.Liam pisnął i wpakował sobie kolejną porcję

ciasta do buzi i we włosy. Wszyscy zaczęli się śmi-ać. Brandon pocałował mnie w szyję i poszedłwyjąć synka z krzesełka, żeby zaprowadzić go doumywalki. Maluch był cały w cieście i lukrze. Zd-jęłam mu body i opłukałam w zlewie, a całejedzenie, zamiast do zmywarki, trafiło do odpływu.Potem usiłowałam pomóc Brandonowi w jegozmaganiach z wycieraniem małego. Nie minęłydwie minuty i poddaliśmy się oboje. Brandonposzedł go wykąpać i przebrać w czyste rzeczy.

402/444

Kiedy wrócili, uśmiechnęłam się do nich. Brandonteż uśmiechnął się szeroko. Szedł drobnymikrokami przed Liamem, który z zawrotną prędkoś-cią pędził do mnie na czworakach.

– Jak się ma mój jubilat? – uśmiechnęłam siępod nosem, a on w szerokim uśmiechuzaprezentował swoje ząbki.

– Na drzemkę się raczej nie zanosi – mruknąłBrandon. Patrząc na jego uśmiech, dołki wpoliczkach i roześmiane oczy wiedziałam, żewcale nie jest zły. Gdyby tylko mógł, pozwoliłbyLiamowi w ogóle nie spać w dzień.

Liam odwrócił się i zaczął się okropnie wyry-wać; przechylił się tak mocno w jedną stronę, że omało go nie upuściłam. Przewróciłam oczami ioddałam go Carterowi. Oczywiście Liam pokochałCartera. Odkąd on się pojawił, Liam nie chciał byćz nikim innym. Moje wątpliwości co do tego, czyCarter da szansę Kate zostały rozwiane, jak tylkospostrzegłam, z jakim zachwytem patrzą na siebie,trzymając Liama. Najpierw Kate była pod

403/444

wrażeniem Cartera, a godzinę później oczy Carterazaszły mgłą, kiedy Kate wzięła małego na ręce ipocałowała go w taki sposób, że chłopczyk dostałnagłego ataku śmiechu. Nie dalej niż dziesięćminut później Carter spytał Kate, czy nieumówiłaby się z nim wieczorem.

Otwieranie prezentów było najmilszą i na-jdłuższą operacją tego dnia. Rozpakowywaniekażdego z nich zajmowało około trzech minut. Zakażdym razem musieliśmy potem powstrzymywaćLiama przed zjedzeniem papieru do pakowania,pozwalając mu zacząć otwierać kolejny. Podkoniec byłam wykończona, ale i błogo szczęśliwa.Byłam też coraz bardziej podekscytowana, kiedyczęść osób zaczęła się szykować do wyjścia. Poskończonym przyjęciu pozbieraliśmy naczynia iposprzątaliśmy. Kiedy Carter i Kate wyszli,mogliśmy wreszcie odpocząć z rodziną.

– Co ci powiedział? – spytałam Brandona,patrząc na Liama bawiącego się dużą wywrotką.

404/444

– Spytał czy miałbym coś przeciwko, gdyby za-czął się spotykać z moją kuzynką.

Otworzyłam szeroko oczy.– Zapytał o to ciebie?– Nieźle, co? Powiedziałem mu, że nie czuję się

upoważniony, żeby mu pozwalać coś robić i że onasama może podejmować decyzje. Na co on: wiem,ale wiem też, że nie za bardzo mnie lubisz. Niechciałbym wkurzać cię bardziej po ostatnim razie.

– O, to chyba rozsądne. Co mu odpowiedziałeś?Brandon wzruszył ramionami i uśmiechnął się,

patrząc jak Liam usiłuje dojść, w jaki sposób wy-wrotka mu odjechała.

– Powiedziałem, że jeśli będzie ją traktowałdobrze, nie mam z tym problemu.

Brandon naprawdę jest zbyt dobry i tolerancyjnywobec ludzi.

– Wspomniałem też chyba, że jeżeli dzięki temumiałby się przestać kręcić koło ciebie… – ściszyłgłos.

Objęłam go w pasie i uśmiechnęłam się.

405/444

– To w twoim stylu, ale właśnie za to ciękocham. Jestem upaprana i oblepiona ciastem.Przebiorę się szybko.

– Włóż jakąś obcisłą koszulkę.– W ten właśnie sposób chcesz im o tym pow-

iedzieć? Pokazać mój brzuch?Uśmiechnął się i rzucił okiem za siebie, żeby się

upewnić, że nikt nas nie słyszy,– Po prostu zachowuj się, jakby nigdy nic.

Zobaczymy, kiedy się zorientują. Pani Taylor,może być zabawnie, prawda?

– Muszę się z panem zgodzić, panie Taylor.Zaraz wracam.

Przebrałam się w jasnoniebieską elastycznąkoszulkę i czyste dżinsy. Wchodząc do salonu, ztrudem powstrzymywałam uśmiech.

– Wyglądasz cudownie, Harper. – Brandonznów wziął mnie w ramiona i delikatnie pocałowałw szyję. – Przepraszam, wiem doskonale, że jesteśświadoma swojego wyglądu, ale kiedy patrzę naciebie w ciąży, zapiera mi dech w piersiach.

406/444

Objęłam jego twarz rękami i stając na palcach,przyciągnęłam go do siebie.

– Dziękuję.Pocałowałam go szybko dwa razy i odsunęłam

się lekko, żeby spojrzeć mu w oczy.– Kocham cię.– Też cię kocham. – Następny pocałunek do

szybkich nie należał.– No, kochani, chodźcie tu do nas – zawołał do

nas z kanapy tata.Zarumieniłam się i przysunęłam do Brandona.

Uśmiechnęłam się, próbując ukryć przed wszys-tkimi, że jestem zawstydzona. Liam podszedł donas na czworaka i wspiął się po mojej nodze.Złapał mnie za spodnie jedną ręką, a drugą nerwo-wo wyciągnął w moją stronę. Podniosłam go,posadziłam sobie na biodrze i ruszyłam w stronękrzesła. Mama, tata i Carrie śmiali się ze mnie iBrandona. Przeszłam obok nich, ale nic nie za-uważyli. Skrzywiłam się, ale usiadłam, bo wiedzi-ałam, że zaraz ktoś się zorientuje.

407/444

Myliłam się.Minęło kolejne półtorej godziny.Brandon zabrał mi z kolan Liama, żeby nie za-

słaniał brzucha. Wielokrotnie wstawałam, żebypodać komuś coś do picia albo nalać do szklanki.Wychodziłam też do toalety. Kiedy Bree zaczęłarozmawiać z Carrie na temat koloru mojejkoszulki, mama nagle podskoczyła i przeraźliwiezapiszczała.

– O mój Boże! O mój Boże, jesteś w ciąży?!Proszę, powiedz, że jesteś w ciąży! – Podbiegła domnie i położyła ręce na moim zaokrąglonymbrzuchu.

– Cóż, byłoby dziwne, gdybym nie była. –Zaczęłam się śmiać, przyjmując od niej mnóstwouścisków i buziaków.

Do gratulacji po chwili przyłączyła się Carrie, apo niej tata. On przynajmniej ograniczył się do jed-nego lekkiego uścisku i buziaka, po czym pomęsku przytulił Brandona.

408/444

– Jesteś już taka duża! – Carrie krzyczała zradości, całując swojego syna i wpatrując się wmój brzuch. – Który to miesiąc?

– Dwunasty tydzień, i wierzcie mi, jeszcze wpoprzedni czwartek brzucha nie było widać, ale wpiątek nagle wyskoczył.

– Dwanaście tygodni! O mój Boże, gratulacje!Jeremy Allen Taylor, rusz tyłek i przyjdź tu impogratulować.

– Mamo! – Jeremy obruszył się i z uśmiechemprzyciągnął Aubrey bliżej siebie. – Wiedziałem jużwcześniej. Nie jesteście na bieżąco.

Rzecz jasna, zgromiłam go wzrokiem imyślałam, że Brandon da mu w łeb.

Jednak już wkrótce wszyscy usiedliśmy i za-częliśmy się spierać czy urodzi się chłopiec, czydziewczynka. Brandon posadził mi Liama zpowrotem na kolanach, a sam przeprosił gości iposzedł odebrać telefon. Kiedy pięć minut późniejwrócił, był wyraźnie zdenerwowany. Zaczęłam sięniepokoić tym, kto dzwonił. Starałam się jednak

409/444

nie dopytywać, dopóki sam mi nie powie. Nie byłomi łatwo, tym bardziej, że co kilka minut zerkał natelefon. Wkrótce cierpliwość mi się wyczerpała.

Ściskając Liama, pochyliłam się w stronę Bran-dona i poczekałam, aż spojrzy mi w oczy.

– To Postrach? – spytałam w końcu.– Słucham?– Ten telefon. Czy to był on?Oczy mu złagodniały. Pocałował mnie w skroń.– Nie. Podałem hasło, żeby wykasować numer i

tym samym skończyłem z nielegalnymi walkami.– Naprawdę? – Nie mogłam powstrzymać

uśmiechu.– Oczywiście. Wiem, że nawaliłem, nie zam-

ierzam już nigdy popełnić tego błędu. Dzwonieniedo niego byłoby dodatkową pokusą, której niepotrzebuję.

Wzięłam głęboki, pełen ulgi oddech i po razkolejny podziękowałam Bogu, że dał mi takiegofaceta jak Brandon.

410/444

– W takim razie kto to dzwonił? Wyglądasz nazdenerwowanego.

Otworzył usta, zamknął je i uniósł mu się kącikust.

– Możemy porozmawiać o tym później?Może jednak pospieszyłam się z

podziękowaniami?– A co, powinnam się martwić?Brandon ponownie zerknął na telefon i spojrzał

na mnie uważnie.– Nie, chyba nie.Serce mi podskoczyło.– Skarbie, niezbyt mnie to uspokoiło! – wycedz-

iłam przez zaciśnięte zęby.– Przepraszam. Nie martw się, wszystko będzie

dobrze. – Pochylił się żeby mnie pocałować, alekiedy zadzwonił dzwonek do drzwi, zatrzymał się iwypuścił powietrze.

Wymruczał coś pod nosem, położył mi rękę naramieniu i powiedział, że pójdzie otworzyć.

– Spodziewacie się kogoś, córeczko?

411/444

– Nie, tato … nie spodziewamy się nikogo.Odwróciłam się w stronę drzwi, ale Brandon

zdążył już wyjść. Drzwi lekko skrzypnęły izdołałam dostrzec jedynie jego plecy, którymi ko-goś zasłaniał. Stojąc, poprawiłam sobie Liama nabiodrze. Odwróciłam się, kiedy Brandon wszedł zpowrotem do domu. Za nim kroczył wysportow-any, starszy mężczyzna z siwymi włosami i srogą,bladą twarzą. Czułam jak uchodzi ze mnie całepowietrze. Zakryłam usta ręką.

Brandon przyjrzał mi się zatroskanymi oczami,obszedł krzesło i stanął obok mnie. Złapał mnie zarękę.

– Harper?Skąd on się wziął? Skąd wiedział, gdzie jestem?

Ten wyprostowany mężczyzna, trzymający wprawej ręce wyblakły worek w kolorze oliwki,wpatrywał się we mnie milcząco, a ja nie byłam wstanie zrobić nic innego. Prawie nie zauważyłam,że Brandon zabiera Liama i podaje go komuś z

412/444

rodziny po to, tylko, aby przytulić mnie mocniej dosiebie.

– Kochanie, proszę, powiedz coś.Głos mnie wciąż zawodził, więc Brandon

przysunął się bliżej.– Jeśli nie chcesz go tutaj, po prostu powiedz –

wyszeptał mi do ucha.Brandon o tym wiedział, byłam tego pewna. To

on do niego zadzwonił i dlatego był takizdenerwowany.

Dlaczego mi nie powiedział? Zastanawiałam się,jak wyglądam. Starałam się wyobrazić sobie, czyprzypadkiem nie wyglądam nieprzyzwoicie. Maki-jaż miałam delikatny, chociaż pewnie i tak zmianabyła drastyczna. Dzięki Bogu, wyjęłam kolczyk zgórnej wargi. Liam wciąż za niego chwytał albozaczepiał głową. Czy moja koszulka nie odsłaniałaza dużo? Co on sobie pomyśli i czemu nic niemówi?

– Brandon. – Tata odkaszlnął i zrobił krok wmoją stronę.

413/444

– Kto to jest?– To… – Zrobiłam przerwę, żeby zebrać się w

sobie. Zdecydowanie nie chciałam zacząć płakać.Hormony i tak mi szalały, więc mogę powiedzieć,że nie było mi łatwo. – To jest Sir. Mój ojciec.

Przez całe trzy sekundy w pokoju panowałakompletna cisza.

– Ciekawe, na jakiej podstawie sądzisz, że jesteśtu mile widziany?

Szczęka mi opadła, a tata głośno westchnął. Niktnie zwraca się do Sira w ten sposób.

– Proszę wybaczyć mojej żonie – zaczął tata iprzesunął się lekko w moją stronę. – Jestem RobertGrayson, a to moja żona Claire. – Wskazał Bree. –Moja córka Breanna i jej narzeczony Konrad.

Sir skinął głową i zakasłał.– To oni dzwonili i pisali – oznajmił. – Docen-

iam to, co zrobiliście dla Harper.Brandon się odsunął. Wziął torbę Sira i postawił

ją w korytarzu.– Proszę usiąść. Może pan coś zje albo wypije?

414/444

– Nie, dziękuję.Stał na wyciągnięcie… ręki ode mnie.– Harper… Świetnie wyglądasz.Zrobiłam krok w tył i spojrzałam na męża.– Wiedziałeś o tym?Twarz miał spiętą, ale oczy pełne troski. Nie

zdążył mi odpowiedzieć, bo Sir zrobił to za niego.– Przez ostatni rok pisał do mnie przynajmniej

raz w miesiącu. Z ostatnim listem przyszedł też bi-let lotniczy.

Nie mogłam się już dłużej powstrzymać. Zam-ierzałam skończyć, to, co zaczęła mama.

– A więc tylko dlatego chciałeś mnie zobaczyć iporozmawiać? Dlatego, że mój mąż kupił ci biletna samolot? Na jakiej podstawie sądzisz, żechciałabym się z tobą spotkać? Wyparłeś się mnie!– Głos mi drżał, ale był coraz głośniejszy. –Wyrzuciłeś mnie ze swojego życia, nie chciałeśmieć nic wspólnego ani ze mną, ani z Liamem. –Zrobił krok w moją stronę, a ja cofnęłam siętrochę. – Nie chciałeś mieć ze mną nic wspólnego!

415/444

– To nieprawda. – Głos Sira załamał się, a jazamilkłam.

Czy ziemia przestała się kręcić? Świat sięskończył? Sir, którego znałam, pozbawiony byłwszelkich uczuć. Mężczyzna, który stał przedemną, wyglądał na cierpiącego. Broda leciutko mudrżała.

Wskazałam na moich gości.– Wiesz, że przez ostatnie dwa lata doświad-

czyłam więcej miłości od tej rodziny niż kie-dykolwiek od ciebie?

– Mamo… – Brandon zerknął w jej stronę.– Dobrze, dobrze. Poczekamy na zewnątrz –

odpowiedziała i wszyscy zaczęli wstawać.Odwracając się, zobaczyłam Bree trzymającą

Liama i wyciągnęłam ręce.– Bree, proszę. – Czułam, że muszę przytulić

syna. Potrzebne mi było bezpieczeństwo, jakiegodoświadczałam, trzymając go na rękach. Breepodała mi go i jako ostatnia wyszła do ogrodu.

– Kotku, ja też mam wyjść?

416/444

Chwyciłam Brandona za rękę i mocnościsnęłam.

– Ani mi się waż zostawiać mnie teraz. – Patrzącmu prosto w oczy, pokręciłam głową.

– Nie mogę uwierzyć, że zrobiłeś to wszystko,nic mi nie mówiąc.

– Harper, nie wiem o wszystkim, co się stało, alewiem, że chciałabyś mieć z nim lepszy kontakt.Byłaś zdruzgotana, kiedy zeszłego lata nie było odniego żadnej odpowiedzi. Nie mogłem siępowstrzymać, próbowałem jakoś do niego dotrzeć.Nigdy mi nie odpisał. Miesiąc temu w ostatnimliście wysłałem mu otwarty bilet, napisałem też, żejuż więcej do niego nie napiszę. Zadzwonił domnie półtora tygodnia temu. Porozmawialiśmychwilę, a potem podjął decyzję o przyjeździe. –Dotknął mojego policzka i objął mnie i Liamaramieniem. – Wiem, że jest ci ciężko i że Robertjest wspaniałym ojcem, ale potrzebujesz też Sira.Proszę, zrozum, to dlatego nie mogłem przestać doniego pisać.

417/444

Och, Brandon. Oczywiście, że rozumiałam.Wolałabym tylko, żeby mnie o tym uprzedził.Przycisnęłam usta do jego ust na kilka sekund i le-ciutko się do niego uśmiechnęłam.

– Dziękuję. Masz rację, dziękuję ci bardzo.Brandon odetchnął z oczywistą ulgą, dzięki

czemu atmosfera nieco się rozluźniła.– Jesteś tu mile widziany, Sir. Możemy

porozmawiać.Uśmiechnął się w taki sam sposób, jak ja przed

chwilą do Brandona, i usiadł na najbliższymkrześle. Brandon i ja zajęliśmy miejsca na kanapietwarzą do niego. Kurczowo trzymałam Liama istarałam się domyślić, jaką rolę Sir chce teraz ode-grać w moim życiu.

– Jest do ciebie bardzo podobny – zaczął Sir pokilku chwilach krępującej ciszy. Patrzył tylko naLiama i… Czyżby to był uśmiech?

Odkaszlnęłam i instynktownie mocniejprzytuliłam małego. Nigdy nie widziałam swoichzdjęć z dzieciństwa, ale mój syn zdecydowanie nie

418/444

wyglądał jak jego ojciec. Poza oczami, nie miał wsobie nic z Chase’a. A nawet i oczy były inne.Chase miał elektryzujące ciemnoniebieskiespojrzenie. Oczy Liama były jasnobłękitne, do tegostopnia, że ludzie przez chwilę przyglądali mu sięz niedowierzaniem jak zahipnotyzowani. OczyLiama przypominały oczy syberyjskiego psahusky.

– Wiem, że to trochę późno, ale gratuluję ślubu isyna… Liama, tak?

Przytaknęłam.– Liam Chase Taylor.– Brandon wyjaśnił mi znaczenie jego imienia.

Wspaniały sposób, żeby oddać hołd tamtymludziom.

– O czym jeszcze mówił ci Brandon? – spytałamprzez zaciśnięte zęby. Ten człowiek nie miał znami nic wspólnego, a uważał, że może oceniać,czy słusznie nazwaliśmy syna Liam Chase.

– Kochanie… – zaczął delikatnie Brandon.

419/444

– Nie, ja chcę wiedzieć, co mu powiedzieliście –ciągnęłam, patrząc na Sira. – I chcę wiedzieć,dlaczego tu jesteś. To nasza najdłuższa rozmowaod lat, od ponad półtora roku nie miałam z tobążadnego kontaktu, i nagle, ni z gruszki, ni zpietruszki, zjawiasz się w moim domu!

– Opowiedziałem mu o wszystkim. – Brandonprzysunął mnie do siebie. – O Chasie, o mojejwalce, narodzinach Liama, naszym weselu,siłowni… wie wszystko poza tym, co wydarzyłosię w ciągu ostatniego miesiąca.

– W takim razie pozwól, że cię oświecę. – Zago-towało się we mnie. Chyba przestałam nad sobąpanować. – Brandon i ja spodziewamy się kolejne-go dziecka, Brandon znów walczył, a ja zniknęłamna jeden dzień.

Sir skierował oczy na mój brzuch, a Brandonchyba żałował, że nie powiedział mi o wszystkimwcześniej, tak jak powinien.

– Aha… – zaczęłam znowu. – A Jason Carter,który znów pojawił się w naszym życiu,

420/444

opowiedział mi, jak pomogłeś mu się tu dostać,żeby mógł ze mną być. Tak przy okazji, dzięki, tomiłe. Próbowaliście zaplanować mi życie, nie pyta-jąc o zdanie.

Sir zaprzeczył ruchem głowy i zmrużył oczy.– Nie chciałem, żeby to tak wyglądało. Z mojej

rozmowy z sierżantem Carterem wynikało, żeodwzajemniałaś jego uczucia, po prostu chciałempomóc.

– Pomóc? To miłe.Właśnie się dowiedziałam, że Carter na koniec

służby awansował na sierżanta. Skąd Sir o tymwiedział? Czy wciąż byli w kontakcie?

– Harper – szeptał mi Brandon do ucha. – Koch-anie, postaraj się uspokoić. On chce z tobąporozmawiać.

– To niech rozmawia – wypaliłam w kierunkuSira.

Brandon westchnął i przesunął sobie dłonią potwarzy, przez chwilę zatrzymując ją na czole. Sir

421/444

pochylił się na krześle, czekając, kiedy gniew miopadnie.

– Wiem, że nie byłem najlepszym ojcem i wiem,że powinienem był inaczej rozegrać pewnesprawy, kiedy się tu sprowadziłaś – przerwał iodkaszlnął. – Ale zawsze chciałem, żebyś byłaobecna w moim życiu. Byłaś jedyną osobą, którautrzymywała mnie przy życiu po tym, jak Janet…odeszła.

Jego wilgotne oczy przegoniły resztki mojegogniewu. Czułam ból w piersi, patrząc, jak tennajsilniejszy – emocjonalnie – człowiek, jakiegoznam, zaczyna się łamać.

– Gdyby nie ty, nie wiem, jak potoczyłoby sięmoje życie. Nie wiedziałem, co zrobić z małymdzieckiem, zwłaszcza z dziewczynką. RodzinaJanet nie akceptowała naszego związku, a jawstępując do wojska, uciekłem od dawnego życia.Twoje nie było idealne, co do tego nie mam wąt-pliwości, ale myślałem, że tylko tyle mogę dlaciebie zrobić. Świadomość, że byłaś obok,

422/444

pozwalała mi codziennie wstawać. Wiem, że niebyłem przy tobie wystarczająco dużo, ale wyglą-dasz i zachowujesz się jak twoja matka i to mniedobijało, kiedy byłem przy tobie. Nie szukamwymówek, nic nie usprawiedliwia mojego zachow-ania. To nie twoja wina, że tak bardzo mi ją przy-pominałaś. To powinno raczej działać na twojąkorzyść. Kiedy wyjechałaś do szkoły, ciężko byłomi się do tego przyzwyczaić, a twój głos wsłuchawce sprawiał, że było mi jeszcze trudniej.Zacząłem więcej pracować, zostawałem w bazie nadłużej i kontaktowałem się z tobą jedynie mejlowo.Myślałem, że jeśli bardziej się od ciebie odsunę,łatwiej mi będzie poradzić sobie z twoimwyjazdem.

Kręciło mi się w głowie. Nie mogłam uwierzyćw to, co mówił. Nie znałam innego życia aż domomentu, kiedy się tu przeprowadziłam. Dopierokiedy zaczęłam się zadawać z Graysonami, zrozu-miałam, że nienawidzę okresu dorastania.Zaczęłam nienawidzić Sira za to, że był tak daleko.

423/444

Domyślałam się, że to przez moją mamę, ale niemiałam pojęcia, jak bardzo boli go jej śmierć.Słysząc jego słowa, trudno było go nienawidzić.Ręce mi się trzęsły. Po raz pierwszy w życiuchciałam go objąć.

Przez ten czas, kiedy mieszkaliśmy razem, nigdytyle nie mówił. Obawiałam się, że jeśli się poruszęalbo coś powiem, wszystko się kończy.

– Nigdy nie wybaczę sobie tego, jak zare-agowałem na mejl, który do mnie wysłałaś, kiedydowiedziałaś się, że jesteś w ciąży. – Sir mówiłszeptem, wpatrując się we mnie oczami pełnymiłez. – Dokładnie tak samo zareagowali rodziceJanet, kiedy dowiedzieli się, że jest w ciąży zemną. Nie mogli znieść myśli, że była z wojskow-ym. Nienawidzili mnie pomimo tego, że nigdy znimi nie rozmawiałem i nigdy ich nie poznałem.Nie spotykaliśmy się długo z Janet, ale wiedzi-ałem, że chcę się z nią ożenić. Jedyną rzeczą, któramnie powstrzymywała, byli jej rodzice. Wyparlisię jej, bo cię nie usunęła, a my pobraliśmy się w

424/444

następny weekend. Nigdy wcześniej nie byłem takiszczęśliwy. Byliśmy tacy młodzi. Ona miała led-wie osiemnaście lat, ja dziewiętnaście, ale byliśmywniebowzięci i nie mogłem się doczekać, kiedyprzyjdziesz na świat. Kiedy przeczytałem twój me-jl, bałem się o ciebie. Głupio myślałem, że cięuchronię, powstrzymując was przed tą drogą, jakąwybraliśmy z twoją matką. Jak tylko wysłałem me-jl, chciałem umrzeć. Nie mogłem uwierzyć, że tozrobiłem. Wiedziałem, że nigdy nie zrobiłabyśczegoś tak okrutnego i że prawdopodobnie nigdymi tego nie wybaczysz. Tego dnia zadzwoniła domnie Claire Grayson i przedstawiła mi wszystkospokojnie, niczego nie ukrywała. Ucieszyłem się,że masz wokół siebie rodzinę, która kocha cię wsposób, jakiego ja ci nigdy nie okazywałem.Pomyślałem, że najlepiej będzie, jeżeli mi nigdynie wybaczysz. To dlatego się nie odzywałem,nawet po tym, jak wszyscy chcieliście się ze mnąskontaktować, przed urodzeniem Liama i przedślubem. Myślałem, że najlepiej zrobię, trzymając

425/444

się od ciebie z daleka i że to najlepsze rozwiązaniedla ciebie i twojej nowej rodziny. Listy Brandonabardzo mi pomagały. Mogłem dowiedzieć się znich więcej, niż gdybyśmy rozmawiali ze sobą takjak zwykle. Ale kiedy oznajmił, że już więcej nienapisze, spanikowałem. Myślałem, że ci pomagam,ale teraz wiem, że tylko cię raniłem. Ja naprawdęcię kocham, Harper. Zawsze cię kochałem.

W głowie mi się kręciło. Pierwszy raz powiedzi-ał mi coś takiego.

– Jestem dumny z tego, jaką jesteś kobietą.Poradziłaś sobie w życiu ze wszystkim, co przyn-iósł ci los, niewielu zrobiłoby to lepiej. Jestemwdzięczny, że nie pozwoliłaś, aby pewne rzeczyzrujnowały ci życie, tak jak zrobiłem to ja. Maszwspaniałą rodzinę, jestem szczęśliwy, że wybrałaśBrandona. To oczywiste, że bardzo kocha ciebie iLiama, i gdyby nie on, nie byłoby mnie dzisiajtutaj.

Spojrzał na Brandona.– Dziękuję ci, synu, za wszystko.

426/444

Brandon tylko skinął głową i dalej leniwiezataczał kółka na moim ramieniu. Podałam LiamaBrandonowi. Drżąc, wstałam i ruszyłam w stronęSira. Wstał. Kiedy objęłam go w pasie, zesztywniałjak posąg, a potem nieporadnie zrobił to samo.

– Też cię kocham – powiedziałam przez ściśn-ięte gardło.

– Och, Harper. – Jego głos był ochrypły zemocji. – Czy kiedykolwiek mi wybaczysz?

Uśmiechnęłam się.– W tej rodzinie obowiązuje zasada drugiej sz-

ansy, nie musisz nawet pytać.Wahał się przez chwilę, ale znów objął mnie i

mocno przytulił.– Tak bardzo za tobą tęskniłem. Kiedy odeszłaś,

już nic nie było takie samo.Nie miałam pojęcia, co powiedzieć. Ta rozmowa

w niczym nie przypominała tego, czego doświad-czyłam z Sirem. Zmieniała wszystko, co wydar-zyło się przez ostatnie dwadzieścia lat, zwłaszczaprzez ostatnie dwa. Nie tęskniłabym za życiem z

427/444

dawnym Sirem, ale gdyby mężczyzna, którywłaśnie wytłumaczył się ze swoich życiowychdecyzji, miał odejść, tęskniłabym za nim okropnie.Odsunęliśmy się od siebie po kilku minutachprzytulania.

– Czy chciałbyś… hmm, czy chciałbyś poznaćswojego wnuka?

Kiedy Brandon podszedł do nas z Liamem, oczySira znów napełniły się łzami.

– To twój dziadek, mały człowieku – powiedziałBrandon, trzymając wiercącego się Liama przysobie.

– Przywitasz się z dziadkiem?– Pa, pata! – zawołał Liam swoim cienkim

głosikiem, uśmiechając się przy tym szeroko.Nieważne było, czy mówiliśmy dzień dobry, czydo widzenia, on zawsze mówił pa, pata.

Sir nie odpowiedział, usta miał lekko otwarte, akąciki warg lekko mu drżały. Liam spojrzał namnie i poklepał Sira po ramieniu. Kiwnęłam głowąi powiedziałam „dziadek” jeszcze raz.

428/444

Patrząc na Sira, Liam znów go poklepał.– Pa, pata dziadzia! – powiedział.– On czeka, żebyś mu odpowiedział „cześć” –

wyjaśniłam.– Jasne! – obruszył się Sir. – Cześć Liam. Miło

cię wreszcie poznać.– Chce, żebyś go wziął na ręce – nieśmiało za-

czął Brandon. – Co ty na to?– Oczywiście. – Ułożył ramiona jakby miał go

utulić do snu, i zaśmiał się.– Sir, możesz go trzymać normalnie, on już nie

jest niemowlakiem. Weź go w ten sposób. –Pokazałam mu jak to zrobić.

Sir ostrożnie wziął go od Brandona. Szerokiuśmiech pojawił się na jego twarzy, kiedy Liamzaczął swoją dziecięcą paplaninę. Patrzył przy tymna Sira, jakby prowadził z nim normalną rozmowę.Zrobiło mi się ciepło na sercu, kiedy tak patrzyłam,jak mój ojciec trzyma Liama. Nigdy niepomyślałabym, że to zobaczę. Nigdy nie sądziłam,że przedstawię Liama mojemu chłodnemu,

429/444

zdystansowanemu ojcu i zdecydowanie nigdy bymnie pomyślała, że zobaczę tak zachowującego sięSira. Nie wiedziałam nawet, że jest zdolny douśmiechu, przytulania i łez. A tymczasem wszys-tko wydarzyło się w ciągu dwudziestu minut. Niemogłabym być bardziej zaskoczona i szczęśliwa.

Podejrzewając, że mama może być na Brandonabardziej wściekła niż ja za to, co zrobił za naszymiplecami, zostawiłam całą trójkę w domu i wyszłamna zewnątrz. Chciałam wytłumaczyć to, co właśniesię wydarzyło. Tak jak się spodziewałam, wszyscyochoczo zgodzili się przyjąć Sira. Moja rodzinabyła po prostu niesamowita. Jak tylko ludzie,których tak kochałam, zaczęli wchodzić z powro-tem do środka, chwyciłam tatę za rękę izatrzymałam go na chwilę z tyłu. Kiedy zostaliśmysami, przytuliłam go z całej siły i nie chciałampuścić.

– Zawsze będziesz moim tatą. Nie wychowy-wałeś mnie, ale przecież Sir też mnie nie wychow-ywał. Ty i mama pokazaliście mi miłość, jakiej

430/444

nigdy nie znałam, i przyjęliście mnie jak córkę bezżadnych pytań. Właśnie dlatego to ty jesteś moimtatą.

– Moja dziewczynka – uśmiechnął się iucałował mnie w czubek głowy. – Naprawdę jesteśdla nas ważna. Kocham cię.

– Ja też cię kocham – ścisnęłam go jeszcze raz ipozwoliłam wejść do środka.

– Aż tak było widać, że jestem zazdrosny? –spytał kpiąco. – To dlatego chcesz uspokoićstaruszka?

Puściłam do niego oko.– Wcale nie. – Tak naprawdę było inaczej. – Po

prostu chciałam, żebyś to wiedział, zanim pojawiąsię jakieś wątpliwości.

– Co za dzień… – westchnęłam i wsunęłam siędo łóżka, do Brandona.

– W pełni się z tobą zgadzam.Samo zorganizowanie przyjęcia urodzinowego

dla mojego małego diabełka kosztowało mnie

431/444

wiele wysiłku, ale z powodu pojawienia się Siraprzeżyłam taką emocjonalną huśtawkę, że czułamsię z jednej strony wyczerpana, a z drugiej zaskak-ująco pełna energii. Goście siedzieli do północy.Po wielu godzinach spędzonych na rozmowach zewszystkimi, Sir chyba wreszcie poczuł się swobod-niej w ich towarzystwie. Trzymał Liama nakolanach i bawił się z nim. Dzięki wyjątkowejmiłości mojej rodziny, szybko się rozluźnił i śmiałprzez cały wieczór. Zasnął w naszym pokoju goś-cinnym. Rano zamierzaliśmy podsunąć mu myślprzeprowadzki. Kilka miesięcy temu, po dwudzi-estu latach służby, odszedł na emeryturę. Po tymdniu pewnie będzie chciał być bliżej nas. Wciążnie mogłam uwierzyć, że to nie sen.

– Wciąż się na mnie złościsz? – Brandon lekkosię przysunął, żeby spojrzeć mi w oczy.

– Nie. Cieszę się, że to zrobiłeś. Nie mogłamtylko uwierzyć, że trzymałeś coś takiego w tajem-nicy przede mną.

432/444

– Wiem, że powinienem był ci powiedzieć olistach i jego przyjeździe, ale bałem się, że tylkorozbudzę twoje nadzieję, a on nie odpisze albo sięnie pojawi. Pomyślałem, że lepiej będzie patrzeć,jak złościsz się na mnie za to, że ci nie powiedzi-ałem, niż widzieć, jak rozsypujesz po tym jak poraz kolejny cię zawodzi.

– Brandonie Taylor, jesteś dla mnie za dobry.Zaprzeczając ruchem głowy, odgarnął mi włosy

za ucho i dotknął mojego policzka.– Chcę tylko, żebyś była szczęśliwa. Zrobię dla

ciebie wszystko, Harper.– Wiem. Dziękuję. – Pocałowałam go delikatnie

w usta i popatrzyłam na niego. – Tak bardzo ciękocham.

– Ja ciebie też.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk10QndAYAtqGXARYQhtHW8VbAdHKFh2Bmo=

433/444

Rozdział 13

Dwa i pół roku późniejChodźcie, kochani, czas jechać do babci idziadka.

Liam z siostrą położyli kwiaty i podbiegli domnie i Brandona.

– Ceść, wujku Chase!– Na razie, wujku Chase!Była czwarta rocznica śmierci Chase’a i jak co

miesiąc, przyszliśmy tutaj, żeby się przywitać izostawić pomarańczowe lilie na grobie. Brandon ija wciąż opowiadaliśmy o nim dzieciom. Liam inasza córeczka, Kristi, uwielbiali o nim słuchać,chociaż nie do końca rozumieli, kiedy mówiliśmyim, że odszedł albo że był tatą Liama. Trudniej

było wyjaśnić im, że był tatą Liama, niż to, że jużgo nie zobaczą. Na razie więc znali go jako wujkaChase’a i nie mogli się doczekać naszych com-iesięcznych wizyt na cmentarzu.

Posadziłam sobie Kristi na biodrze, wzięłamLiama za rękę i obserwowałam Brandona, którycoś mówił do Chase’a. Robił tak za każdym razem.Kochałam go za to. Jakiś czas temu spytałam go,co mówi, a on wytłumaczył mi, że dziękowałChase’owi za jego cząstkę w naszej rodzinie i za-pewniał, że zawsze będzie się o nas troszczył.Brandon wziął Kristi i objął mnie drugą ręką,kiedy szliśmy w stronę samochodu.

– Jak się trzymasz, kochanie?– Wciąż nie mogę uwierzyć, że to już cztery lata

– uśmiechnęłam się leciutko i oparłam mu głowęna ramieniu. – Mam wrażenie, że minęło więcejczasu, a jednocześnie, że było to tak niedawno. –Cała zadrżałam, kiedy w głowie nagle pojawiło misię wspomnienie tamtej nocy.

435/444

Brandon pogłaskał mnie po ręku i delikatnie po-całował w czoło.

– Wiem, kochanie – odpowiedział.– Też za nim tęsknię.Pojechaliśmy do mamy i taty, obchodzić

wieczór dziękczynny za życie Chase’a. Przed we-jściem wzięłam głęboki oddech. Nasza szalonarodzina już była w środku, jej nowi członkowietakże. Kristi i Liam uczepili się Sira, który ostatniopoprosił, żebym nazywała go tatą. Pochylił się ipozwolił im na siebie wskoczyć. Był zupełnieinnym człowiekiem niż Sir, z którym dorastałam.Miał wspaniałe podejście do dzieci. Ja i Brandonspędzaliśmy z nim mnóstwo czasu wieczorami. Potej pierwszej wizycie przeprowadził się do Kali-fornii. Po usilnych namowach Carrie i mamy za-czął się spotykać ze wspaniałą kobietą o imieniuVeronica.

Konrad przytulił Brandona i pocałował mnie wpoliczek, po czym z pełnym talerzem pobiegł dohumorzastej Bree w zaawansowanej ciąży. Ich

436/444

mała córeczka Cadense pomagała naszym dzieci-om nękać Sira. Druga córeczka była w drodze.Aubrey i Jeremy siedzieli przytuleni do siebie najednym z krzeseł, szaleńczo w sobie zakochani.Widać było, że wciąż są na etapie miesiąca miod-owego. Trzy dni temu wrócili z podróży poślubnej.Nowy mąż Carrie, Bruce, pomagał tacie przynieśćjedzenie z grilla, a Kate mało go nie staranowała,wyskakując nagle zza rogu.

– Mój Boże, Harper, jak ty dajesz sobie z nimradę? – Opuszki palców przycisnęła do czoła ipokręciła głową. – On jest niemożliwy.

Brandon i ja uśmiechnęliśmy się do siebie iprzewróciliśmy oczami.

– Co tym razem zrobił?– Chce, żebyśmy nazwali go Pomysłek.– To i tak lepsze niż Zmarszczek! – zadrwił.

Podszedł do nas z małym buldogiem.– Kochanie, nie możesz nazwać szczeniaka

Zmarszczek.Trudno było z tym polemizować.

437/444

– Ale co to za imię: Pomysłek?Carter przytulił mnie i poklepał Brandona po

ramieniu.– Pomysłek, bo wciąż ma nowe pomysły co by

tu pogryźć i gdzie narobić.Brandon i ja wybuchnęliśmy śmiechem. O mój

Boże.Carter odłożył wiercącego się szczeniaka i

pobiegł w stronę piszczących i śmiejących siędzieci, wpadając po drodze na krzesło.

– Zawsze możemy go nazwać Dolar.– O, Dolar mi się podoba. – Kate przyklasnęła

pomysłowi.– Tak? Ty też mi się podobasz. – Głos Cartera

stał się niski i chrypliwy, sprawiając, że ja i Bran-don cofnęliśmy się.

Kate rzuciła się na Cartera. Uśmiechnęliśmy się,próbując ich obejść. Tych dwoje nie mogło sięlepiej dobrać. Najwyraźniej Carter nie za wiele sięnauczył, bo zaledwie po miesiącu od pierwszejrandki wylądowali w Vegas. Ale ich małżeństwo

438/444

było mocne. Sprzeczali się regularnie, alesprzeczki nigdy nie trwały dłużej niż dziesięćminut i zawsze kończyły się tak samo: pędzili dopustego pokoju, po drodze całując się i obejmując.

Jak tylko skończył się ich miłosny pokaz,przeszliśmy z Brandonem po pokoju, przytulając icałując wszystkich po kolei. Oczy mamy byłyjasne i lekko wilgotne. Przytrzymała mnie w rami-onach przez dłuższą chwilę, po czym zaprosiła dostołu zastawionego pełnymi półmiskami. Stanęłamz boku i z uśmiechem przyglądałam się naszej za-kręconej rodzinie.

– O czym myślisz? – Niski głos Brandona wciążsprawiał, że serce zaczynało mi szybciej bić iczułam ciepło w całym ciele. Jego usta na mojejszyi i ręce, które przyciągały mnie do siebie, nieułatwiały mi niczego.

Cichy jęk wydobył się z moich ust, a on zacząłsię śmiać.

– O czym? – Zanim mąż przeszkodził mi wrozmyślaniach, myślałam o tym, jak bardzo ich

439/444

kocham. Szerokim gestem wskazałam wszystkich.– Kocham tę naszą rodzinę… kocham nasze życie.

Brandon odchrząknął i oparł brodę o czubekmojej głowy.

– Długo trwało, zanim wszyscy doszliśmy dotego, co mamy teraz, ale myślę, że właśnie to naspołączyło.

Jak zwykle, sama lepiej bym tego nie ujęła. Od-wracając się w jego ramionach, wspięłam się napalce i przysunęłam do niego, żebyśmy mogli siępocałować. Westchnęłam zadowolona iprzytuliłam czoło do jego czoła.

– Święta prawda.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk10QndAYAtqGXARYQhtHW8VbAdHKFh2Bmo=

440/444

Podziękowania

Przede wszystkim muszę złożyć podziękowaniamojemu mężowi za jego wiarę w to, że mogę tozrobić, i za to, że zawsze zachęcał mnie do pisania.Żebym mogła w pełni oddać się pisaniu, cierpliwieznosił niewłączone pranie, niezrobione zakupy inieposprzątany dom. Doceniam jego wyrozumiałespojrzenia, kiedy zaczynałam roztrząsać coś, co wdanej chwili robił jeden z moich bohaterów. Do-ceniam niewyczerpaną cierpliwość, kiedy godzin-ami opowiadałam o bohaterach, jakby bylinaszymi przyjaciółmi. Nawet kiedy wyłączał się nachwilę, zawsze był w stanie powiedzieć, co sięmiędzy nimi działo. Czytał każdy rozdział, który mupodsuwałam i zawsze szczerze go oceniał. Jest

moim najlepszym przyjacielem i bez niego niczegobym nie osiągnęła. Kocham cię, Skarbie!

Nie zdziwcie się, ale muszę również podz-iękować mojej włochatej czworonożnej córeczce.Leżała ze mną w łóżku, kiedy szkoda było mi każdejchwili i nie zdejmowałam nawet piżamy, bo bałamsię, że kiedy się ubiorę, stracę wątek. Czasemprzynosiła mi piłeczkę tenisową do łóżka alboprosiła, żeby podrapać ją po brzuchu. Kładła migłowę na ręce i wpatrywała się w ekran, jakby byłaoczarowana tym, co dzieje się w książce.

Dziękuję Katie, Angie i Michelle za to, że zawszebyły entuzjastycznie nastawione do książki. Zawszechętnie słuchały, kiedy niejednokrotnie chaotycznieopowiadałam im różne historie o związkach bo-haterów. Wspierały nawet moje niedorzecznepomysły, które w końcu trafiały do kosza albo za-pisywałam je na papierze lub w telefonie. Dziew-czyny, dzięki wam wiedziałam, że nie zwari-owałam. Dziękuję za to, że motywowałyście mnie,kiedy tego potrzebowałam.

442/444

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk10QndAYAtqGXARYQhtHW8VbAdHKFh2Bmo=

443/444

@Created by PDF to ePub