warsztaty dramaturgiczne

21
/ WARSZTATY DRAMATURGICZNE / 2013/2014 SEMESTR ZIMOWY

Upload: zbigniew-wladyslaw-solski

Post on 12-Mar-2016

220 views

Category:

Documents


0 download

DESCRIPTION

 

TRANSCRIPT

/

WARSZTATY

DRAMATURGICZNE

/

2013/2014

SEMESTR ZIMOWY

/

Caspar David Friedrich – „Dwóch mężczyzn kontemplujących księżyc”

(lub „Mężczyzna i kobieta kontemplujący księżyc”)

/

Zuzanna Kansy

(Po mocno zakrapianym i stosunkowo udanym wieczorze w barze przyjaciele

postanowili wrócić do domu piechotą. Obaj potrzebowali chwili na świeżym

powietrzu przed spotkaniem z żonami, które nieprzychylnie patrzą na te co piątkowe

piwko)

Hank: Powiesz Mary o kochance (zapytał, lekko się zataczając)?

Harry (nic nie odpowiedział, jak gdyby nie usłyszał pytania. Zatrzymał się przy

wielkim dębie i spojrzał na księżyc. Po chwili dołączył do niego Hank i wsparł się na

jego ramieniu)

Hank: Powiesz jej (zapytał ponownie)?

Harry: O czym? O Nanie? To był nic nie znaczący romans.

Hank: Skończyłeś to?

Harry: Tak (odpowiedział krótko).

(Patrząc na księżyc myślał o żonie, o kochance, o swoim parszywym żywocie. Nie jest

już tak jak kiedyś, małżeństwo przestało go cieszyć. Mary.. Kiedyś szalał z miłości do

niej a teraz już jej nie kocha. Jednak dokonał wyboru - zostanie z nią. Dla dobra

dzieci.

Przyjaciel wsparł się na jego ramieniu mocniej, wyrywając go z zamyślenia)

Hank: Chodźmy już (powiedział, po czym ciągnąc za sobą przyjaciela ruszył z

miejsca).

Justyna Przewoźna

(Upiorny las, po lewej stronie gęstwiny roślin, pośrodku mężczyzna i opierająca się

kobieta. Zwyczajny widok z niezwyczajnego miejsca. Po prawej stronie konar drzewa

złamany przez wystający, duży, szaro-zgniłozielony kamień. W tle słychać dzikie

zwierzęta – mieszkańcy opustoszałego terenu i ich – dwoje ludzi, witająco-żegnający

się:)

Martha: I znów cię witam!

William: A ja żegnam.

Martha:Powitania i pożegnania to jedyne, co nam zostało...

William: Jestem przeklętym piratem, który wraca raz na dziesięć lat, do kobiety, którą

pokochał

Martha: A ona jego.

William: Niektórzy ludzie nawet tego nie mają, i żyją jak wraki...

Martha: Wraki statku, na który musisz powrócić

William: Ale wspomnienia są machiną napędzającą moje serce – by wrócić

Martha: Machiną?

William: Machiną. Działamy nakręcani wspomnieniami. Ludzie dają i odbierają ale

wspomnienia są w nas, i możemy dzięki nim żyć lub zginąć.

Martha: Ty będziesz żył wiecznie, boś zaczarowany, ale ja...umrę. Wcześniej albo

później.

William: Według ciebie, co powinienem zrobić?

Martha: Nic. Boś zaczarowany. Zaczarowany po to, aby spisać historię naszego

zwycięstwa.

William: Zwycięstwa?

Martha: Zwycięstwa miłości i wspomnień naszych. Spisz je – niech się cały świat

dowie, że można wygrać.

Milena Koziołek

[Stach, artysta nie mogąc spać chodzi na skarpę oglądać niebo. Nagle zauważa

zbliżającą się postać.]

Jan: Ej Ty! Co robisz tutaj o tej porze? Czy człowiek, czy zjawa, blady taki.

Wystraszyłeś mnie. Choryś?

Stach: Janek, Przyjacielu. To ja Cię spytać mogę o to samo. Zachorowałem już dawno

temu, lecz teraz dopiero umieram. Nie śpię, nie jem, piję. Zapijam się. Stracę duszę,

sprzedam, jeśli nie napiszę czegoś! Muszę, rozumiesz, metabolizować w sobie to całe

gówno, które mnie toczy. Nie ma innej drogi dla mnie jak tylko przez sztukę. To

nadzieja jedyna, bo umrę. Gdybym ja tylko wiedział, co ze mną zrobią wiersze, trupa

bladego wiecznie niewyspanego, nigdy nie zacząłbym pisać. Całe noce do księżyca

wyję, do duchów, samotny degenerat. Janek. Ja wiem, ty i tak nie pojmiesz tego..

Jan: Może i nie pojmę, ale czuję się jak ty. Nie śpię, nie jem, piję, zapijam się. Jak ty

zachorowałem.

Na starość z miłości umieram jak za młodu nigdy.

Stach: To ciekawe, opowiadaj, kim ona? Miłość? Odkąd Beatrycze, no wiesz najlepiej,

żadnej do siebie dopuścić nie chciałeś. Tyle lat, tyle.. Mów rzesz, opowiadaj bo

ciekawość pali.

Jan: Wiem, że ty mnie przed nikim nie wydasz, to zwierze się, przyszedłem się zabić.

Studia w Padwie kończyliśmy, ona się rodziła. Grzech myśleć.. Kiedy spojrzała mi w

oczy, odezwała się i nalała wody, Stach, ja wtedy umarłem, rozum straciłem, i coraz

gorzej ze mną.. Nie mogę bez niej i jej nie mogę. Ja, dziad stary, ona z innym, po

słowie. Mistrz i Margot, Stach.. Wariat, z bukietem zielska żółtego. W piekle skończę,

więc zabij mnie, masz rewolwer, sam nie potrafię, sierota. Powiesz, że ja to zrobiłem.

Jużem list pożegnalny do Edwarda spisał. Przyjacielu, to jedyne wyjście.

Stach: Piekło? Czy ty wierzysz w te brednie? Nie rozśmieszaj mnie [śmieje się do

rozpuku]. Piekło masz tutaj i niebo masz tutaj. Twoja rzecz, co zechcesz. A że

młodsza? Czemu z nieba piekło robisz? Od razu poznać można te twoje korzenie.

Zastanów się. Faktycznie Sary z Ciebie dureń.

Jan: Za to kpić ze wszystkich norm to artysty cnota. Co Edward na to? Ona w jego

wieku. Na życia starcie, ja już metę widzę.

Stach: Ocknij się i korzystaj. To jedyne rady. Zaproś ją na wieczorny spacer, tutaj

jutro gdzie dziś my siedzimy. Ona da ci życie, jak mi poezja daje. Czego się boisz? Nie

każda taka, jak tamta czarownica. Kobiety i sztuka, to najlepsze smaki. Jaka jest,

opowiedz mi.

Jan: Wdzięczna, urodziwa, odpowiednia zawsze, ozdoba, młodziutka, dostojna

zarazem. Wzniosła i dumna, nieśmiała, subtelna. Łączy w sobie wszystkie definicje

piękna. I ta tajemnica w niej, te przeklęte oczy. Jakby przewiercić się chciały przez

całą moją duszę. Niebo i piekło, rozumiesz? I ona chce ze mną, starym hedonistą. Co

poprzyrzekł sobie wszystko brać od życia, wszystko oprócz kobiet.

Stach: Zaproś ją tu jutro, mówię ci, zaklinam. Skoro to taka wspaniała dziewczyna,

przemyśl sobie wszystko.

Jan

Racja może, by jeszcze pomyśleć o tem. Pójdę już sobie do domu spowrotem. Ach..

Życie zaskakuje. A ty tu zostaniesz?

Stach: Zostanę, inspiracji szukam. Pamiętaj, co ci powiedziałem! [Jan odchodzi, Stach

dodaje] Zaproś tu dziewczynkę jutro, ja sobie popatrzę, dawno nie działo się tutaj nic

lepszego. Wszyscy wzajemnie sobie pomożemy. Księżycu, tyś świadkiem, poetami

znowu będziemy.

Paulina Hupental

Rok 1819 spotkanie dwóch dawnych przyjaciół. Oboje stoją jak zahipnotyzowani

światłem księżyca, ich ciemne szaty zdają się współgrać z ciemnym i mrocznym

pejzażem. Każdy z nich ma w sobie coś posępnego, a zarazem magicznego i

fascynującego. Co było przyczyną upadku i kresu ich przyjaźni, dlaczego ich ponowne

spotkanie miało miejsce na tym skalistym pustkowiu, w otoczeniu majestatycznej

przyrody? Posłuchajmy…

- Witaj ojcze, kazałeś mi długo na siebie czekać.

- Drogi synu, nie zapomnij, jak wielkim ciężarem mnie obciążyłeś, nim obarczony po

raz ostatni, u kresu moich dni dotarłem na szczyt tego zbocza…

- Dziękuję, od lat nie doceniałem Twojego wysiłku, przebacz mi ojcze, bom zgrzeszył,

wiem, jak wielką przykrość Wam uczyniłem, odchodząc od rodziny i Boga. Swój błąd

zrozumiałem…

- Czy to, co mówisz jest prawdą?

- Spójrz ojcze, nie bez przyczyny prosiłem o spotkaniu w tym miejscu. Widzisz ten

wyniszczony dąb z prawej strony? A bujną zieleń po naszej lewej stronie?

- Tak, dąb wydaje mi się jakby chylił się ku upadkowi, a zieleń cóż… podobna jest

naszej, w Dreźnie.

- Masz rację, dąb symbolizuje dawnego mnie, pogańskiego obłudnika i nędznika,

wyrwanego z rzeczywistości, spadającego w piekielną otchłań. Dziś jestem inny,

odrodzony i proszę nie martw się, już zawsze będę dla Was wsparciem i opoką.

- Spójrz na ten księżyc, niech on będzie symbolem Twojego nawrócenia i naszego

pojednania, świata, który stworzymy na nowo.

POTOP

Monika Gzella

Supermarket, rzędy półek. Bierze koszyk, mknie, zabiera i zgarnia pod swoje skrzydła.

Jakby szykował się na co najmniej miejski kataklizm. Wrzuca do swojej małej

plastikowej arki po jednym z każdego gatunku – ketchupy. Pudliszki – łagodny i

pikantny. Torteks – łagodny i pikantny. Kotlin – czosnkowy i rosyjski. Hellmans –

napoli i mexico. Jak Noe który zabierał zwierzęta, by uchronić je przed potopem, mój

mężczyzna przygarnia ketchupy.

Monika Skatuła

Noe od zawsze był leniwy. Wiecznie kombinował, jak tu się dorobić, ale nic nie robić.

Znalazł sposób - żona z posagiem, to było coś. Tak to żeniąc się bogato, Noe posiadł

ziemię, dolary, złoto, po parze z każdego rodzaju zwierząt, a nawet obligacje. Ziemia

poszła pod młotek, tak samo stało się również ze złotem i obligacjami. Największe

marzenie Noego było coraz bliżej – wybudowanie olbrzyma. Nim spieniężył wszystko,

co się dało, jego synowie dorośli już do odpowiedniego wieku, aby móc służyć

pomocą. Przygotowania trwały długo, drewno pozyskiwane drogą małych przekrętów

piętrzyło się już na dość pokaźnej pryźmie, gdy Noe zdecydował: „Budujemy!”

Potwór, przez znajomych zwany zwykłym ,,m2’’, miał być domem dla całej rodziny.

Był rzeczywiście pokaźnych wymiarów. Zwierzęta odziedziczone w posagu zmieściły

się bez wyjątku. Pech chciał, że z powodów nikomu nieznanych przyszła ulewa.

Deszcze lały się miesiącami, Noe nie mógł wychodzić z domu i podziwiać jego

walorów z zewnątrz. Jednak po pewnym czasie deszcze ustały i na niebie pojawiło się

słońce. Gdy woda opadła, Noe wyszedł na zewnątrz. Jego potężne ,,m2’’ ocaliło całą

rodzinę, co ciekawsze, jako jedyni zostali na ziemi. Jaka radość malowała się na

twarzy Noego, gdy zdał sobie sprawę z tego, że hektary, które sprzedał, znów należą

do niego.

Maciej Kwiatkowski

Nigel uważany był za dziwaka. Już w młodości był przekonany, że nastąpi tzw. „koniec

świata”, wydarzenie bez precedensu, które odmieni znany mu świat na zawsze.

Rozpatrywał różne scenariusze – od inwazji zombie, przez naturalne katastrofy, aż po

wojnę atomową. Przysiągł sobie, że na każdą ewentualność będzie gotowy.

Przygotowywanie się na Armagedon stało się niemalże jego obsesją.

Skąd „to” się u niego wzięło? Ogromny wpływ na niego z pewnością miały książki i

filmy osadzone w realiach postapokaliptycznych. Od dziecka Nigel był ich wielkim

fanem, chłonął wszystko… Nie bez znaczenia były też wydarzenia historyczne, takie

jak kryzys kubański, kiedy to świat stał na skraju wojny atomowej, oraz katastrofa w

Czarnobylu.

Kiedy osiągnął pełnoletniość, zaczął realizować swój Plan. Dzięki ogromnemu

spadkowi, otrzymanemu w dniu skończenia 21 urodzin, nie musiał martwić się o

pieniądze, był multimilionerem. Nie spoczął jednak na laurach, podejmował się

różnych prac, które dawały mu potrzebne doświadczenie. Podczas 20 lat realizowania

Planu posiadł wiedzę w różnych dziedzinach, m.in. medycyny, biologii, technik

survivalu, rzemiosła, mechaniki, budownictwa. Na obszarze całego kraju, w

strategicznych miejscach, Nigel rozlokował „kryjówki” – często były to

zmodernizowane bunkry z czasów zimnej wojny. Lwią część czasu przygotowań zajęło

mu doposażenie kryjówek. W każdej z nich umieścił zapasy pozwalające przeżyć

jednemu człowiekowi ok. 25 lat, to jest 40000 litrów wody pitnej, ok. 20 ton żywności

(puszki z mięsem, warzywami i owocami, ryż, makaron, kaszę, mąkę), lekarstwa,

środki higieniczne, obuwie, ubrania, narzędzia, paliwo do generatorów i pojazdów,

broń, amunicję…

W wieku 41 lat Nigel mógł wreszcie powiedzieć: „Jestem gotów”. Jego cel został

osiągnięty. Przygotowania zakończone. Pozostało mu już tylko czekanie. Nigel zmarł,

mając na karku 86 wiosen. Nie doczekał końca świata. Zmarł samotnie, nigdy nie

założył rodziny. Zostały po nim bunkry…

Milena Koziołek

Mówili, że rok 1647 to był dziwny rok,

a rozmaite znaki na niebie i ziemi świadczyły

Ja widziałam coś 15. Lipca.

Trzy pochodnie na niebie paliły się,

raz bardziej, raz mniej, zawracały,

znikały i zjawiały się w symetrycznych żartach.

Strach i skandal jak lekko płynie odwieczny bieg.

Noe –Eon palił się i wtedy, gdy zbierał do próbówek

DNA tego świata. Latam i ja.

Woda, ogień, ziemia, tlen, to bez przerwy dzieje się

wąż swój ogon zjada. Orszak pochodni

do przodu i wspak

zobaczyłam, uwierzyłam, niewierna Mija..

Coraz niżej i niżej i bliżej mnie

pochodnie te iskrzyły się dając znak.

Rok 2013 to jest dziwny rok.

Ale czy na pewno „Only sky is limit”?

Tylko odwieczność jest na pewno

kosmos, w którym miesza się dobro i zło.

Starożytność – nowożytność to jedno.

Paulina Hupental

Rok 1997 jest godnym zapamiętania, ponieważ po raz pierwszy mogłam stać się jedną

z ofiar prawdziwego potopu. Jedynym ratunkiem była całkowita mobilizacja

społeczeństwa od zwykłego „ja”, po urzędników i przedstawicieli władz oraz służb

ratowniczych. Gorączkowo wszczęto przygotowania w razie sytuacji kryzysowej –

początkowo każdy według własnych zasad i prawideł. Pakowanie dobytku, który dla

każdego oznaczał coś zgoła odmiennego. W takich momentach, jak tamten widocznie

zarysowuje się przekrój społeczeństwa, tak dobrze maskowany w codziennych

realiach. Handlarze, maklerzy, czy biznesmeni ratowali papiery oraz dokumenty;

rodziny ewakuowały swoich bliskich, zabierały wartościowe, choć drobne rzeczy;

instytucje dbały o bezpieczeństwo swoich podwładnych, współpracowników,

pacjentów; rolnicy ubolewali nad uprawami i terenami polnymi, wywożąc w

pośpiechu kolejno zwierzęta hodowlane. Tiry, samochody osobowe, taczki – wszystko

służyło jako środek transportu dla bydła, drobiu, ludzi. Ulice były zatłoczone zarówno

przejeżdżającymi samochodami, jak i przechodniami, którzy z zatrwożoną miną

dźwigali ciężkie worki z piaskiem. Właśnie w budowlach z tych worków i umacnianiu

wałów upatrywali ratunku tego, czego nie udało się wywieźć, ewakuować, czy

przewieźć w bezpieczne miejsce. A było tego wiele, od najmniejszych, takich jak

zwierzęta: psy i koty, zdjęcia, pamiątki, rzeczy codziennego użytku, z którymi

wiązaliśmy wspomnienia; po większe jak: domy i zabudowania gospodarcze, pola

uprawne oraz pojazdy. Wtedy należało wybierać istotne dla nas rzeczy, rzeczy

najważniejsze… Gdyby nie to, każdy powiązałby najmniejszy przedmiot z

największym, najważniejszym wspomnieniem… i nie chciał rozstawać. Nikt nie był

przygotowany do takich okoliczności, do własnej, małej apokalipsy. Dlatego tym

większa wzrastała nadzieja na ocalenie, gdy wszyscy połączyli siły i oddali swoje serce

sprawie. Był moment, gdy tylko płomyk nadziei odgrywał kluczową rolę w

przygotowaniach, był też mocą napędzającą w walce z wodnym żywiołem.

Razem i z osobna budowano własną arkę.

WIDOK Z OKNA

Monika Skatuła

Dzieci, którymi trzeba się zająć, dzieci, które trzeba nauczyć życia. Szkoła i

przedszkole. Niedaleko przystanek autobusowy – młodzież trzeba dowieźć do miasta.

Rodzice tych wszystkich spotykają się po południu na parkingu – czyżby zebranie

dorosłych zwane wywiadówką? Miłosne listy słane na poczcie, sercowe problemy

rozwiązywane u lekarza w tym samym budynku. Zaś na pokrzepienie serc książki

wynoszone stosami z biblioteki. A jak dla ducha to i dla ciała – sklepy spożywcze!

Kościół łączący i starych i młodych, obok cmentarz dla… No właśnie, tu się spotkają

wszyscy. Jak wiele można zobaczyć patrząc przez jedno okno.

Ty

Dzieci, którymi musisz się zająć, dzieci, które trzeba nauczyć życia. Widzisz za oknem

szkołę i przedszkole. Niedaleko przystanek autobusowy- musisz zawieźć młodzież do

miasta. Rodzice tych wszystkich spotykają się po południu na parkingu – czyżby

zebranie dorosłych zwane wywiadówką? Ślesz miłosne listy na poczcie, sercowe

problemy rozwiązujesz u lekarza w tym samym budynku. Zaś na pokrzepienie serc

wynosisz stosami książki z biblioteki. A jak dla ducha to i dla ciała – niedaleko masz

sklepy spożywcze! Kościół łączący i starych i młodych, obok cmentarz dla… No

właśnie, tu się kiedyś spotkasz ze wszystkimi. Jak wiele możesz zobaczyć patrząc

przez jedno okno.

Ja

Dzieci, którymi muszę się zająć, dzieci, które trzeba nauczyć życia. Widzę za oknem

szkołę i przedszkole. Niedaleko przystanek autobusowy- patrzę, jak młodzież jedzie

do miasta. Widzę rodziców tych wszystkich spotykających się po południu na

parkingu – czyżby zebranie dorosłych zwane wywiadówką? Ślę miłosne listy na

poczcie, sercowe problemy rozwiązuję u lekarza w tym samym budynku. Zaś na

pokrzepienie serc wynoszę stosami książki z biblioteki. Bo lubię się zagłębić w

lekturze i odpłynąć czasami. A jak dla ducha to i dla ciała – niedaleko mam sklepy

spożywcze! Kościół łączący i starych i młodych, obok cmentarz dla… No właśnie, tu

się spotkam ze wszystkimi. W swoim czasie oczywiście, nie teraz, bo za szybko, bo nie

ten moment. Jak wiele mogę zobaczyć patrząc przez jedno okno.

Katarzyna Gitlar

Widok z mojego okna bardzo się zmienił na przestrzeni lat. Posadzone przed blokiem

tuje zdążyły wyrosnąć, żwir parkingu zmienić się w równą kostkę, a surowy kamienny

murek obrosnąć mchem. Tylko wielkie, kwadratowe, betonowe płyty, ułożone w

różowo-szarą szachownicę są takie same, jak dawniej. Mieszkanie na parterze, w

bloku, który stoi pod kątem prostym do ruchliwej ulicy, ma swoje wady i zalety. Zaletą

było to, że kiedy jako dziecko bawiłam się na podwórku, mama mogła podczas

robienia obiadu jednym okiem zerkać, czy aby nic mi się nie stało. Wadą jest fakt, że

nawyk zerkania zza firanki pozostał, i czasem sąsiedzi śmieją się dobrodusznie, że jest

ich prywatnym monitoringiem.

Budynek, który dziś znajduje się naprzeciw mojego okna ma długą historię, o wiele

dłuższą niż blok, w którym mieszkam od urodzenia. Nie ma w niej w zasadzie nic

ciekawego, więc nikt o tym nie mówi, ale kiedyś usłyszałam, że była tam wielka hala

zakładów metalurgicznych, tak zwanych "Łańcuchów". Pozostałościami po tym

chlubnym okresie stały się niewielkie kawałki metalowych listew czy rurek, które

znajdowaliśmy za dziecka, i które służyły nam jako zardzewiałe nożyki przy zabawie w

restaurację. Później budynek niszczał. W końcu jedną jego część zaadaptowano na coś

w rodzaju nocnego klubu, takiego z ultrafioletowym światłem i laserami. Druga, wciąż

niszczejąca i rozpadająca się część hali stała się naszym ulubionym (bo zabronionym)

placem zabaw. Nazywaliśmy ten teren Hangarem. Nie było tam w zasadzie nic

ciekawego, ale ogromna pusta przestrzeń, kawałki metalu i powybijane, wielkie okna

przyciągały nas jak magnes. Kiedy teraz do tego wracam, zastanawiam się, jak to się

stało że nikt z naszej paczki nie zrobił sobie tam krzywdy. Ale wtedy o tym nie

myśleliśmy.

Potem nadszedł czas wielkich zmian. Nasz Hangar w końcu wyburzono, a z dyskoteki,

która już od jakiegoś czasu nie działała, zrobiono supermarket. Dorośli się cieszyli.

Nam, dzieciakom z bloku, było smutno.

Choć ta zmiana sprawiła, że otoczenie stało się bardziej przyjazne i lepiej

zagospodarowane, podwórko straciło część swego niewątpliwego uroku. Nie ma już

niebezpiecznego Hangaru, do którego wchodzili tylko ci odważni, nie ma tajemnicy,

która kiedyś kryła się za tymi zrujnowanymi murami. Nie ma wmurowanej w ziemię

betonowej platformy, do której przytwierdzone było jedno, samotne ogniwo łańcucha

grubego jak ręka. Nigdy nie wiedzieliśmy do czego służyło, i nigdy się już nie

dowiemy.

Widok z mojego okna bardzo się zmienił na przestrzeni lat. Jednak, kiedy zimowymi

popołudniami wracam do domu, lubię siadać na parapecie z kubkiem gorącej herbaty

i patrzeć. Wiem, że jest jedna rzecz, która zawsze będzie za oknem, choćby wszystko

inne zmieniało się jak w kalejdoskopie. Nocą Wielki Wóz niezmiennie błyszczy nad

starym budynkiem.

Justyna Przewoźna

Pierwszy rzut oka – jak rzut kamieniem, blisko, naprzeciw i daleko – dla innych ludzi.

Kwadratowe, przejrzyste, zawalone szpargałami z dnia życia prawdziwej kobiety,

może to bibeloty? Przez nie widać inne okna – sąsiadów, którzy patrzą jak sroka

złapana za ogon!

Codziennie stoi ktoś na warcie, zamieniają się, kto, komu dostarczy więcej informacji

– jak w CBŚ... Ale ja to wszystko widzę...przez okno. Ich markowe auta przyjeżdżające

i odjeżdżające...Czy któreś zatrzyma się TU na dłużej?

Monika Gzella

Czubki drzew delikatnie drgają dotykane przez wiatr, cienkie gałęzie mkną w dół okna

znikając za parapetem. Ucięte. Niedokończone. Spoglądam w dół. Ulica mieni się

złotem i żółcią, prawie w całości pokryta jest zużytymi już przez drzewa liśćmi.

Gdzieniegdzie miga światło latarni, tysiące małych promyków na nocnym niebie. Noc,

ciemność. Niebo tli się granatem i błękitną poświatą miasta.

Okno, na szybie – odbicie. Zamazane, ucięte, niedokończone, przeźroczyste.

O 20:00 doskonale widać przez nie miasto.

Milena Koziołek, „Widok z okna”

Ostrzegam, nigdy nie pisałam pamiętnika, lecz może warto romantycznym żartom

złożyć hołd? Zawsze to jakaś forma.

Byłam na zajęciach.

Weszłam znudzona, wysłuchałam,

wyszłam z inspiracją w kieszeni.

W srebrze i zieleni okna dwa:

jedno tu drugie tam.

Niby to konwencji gra i

antynomii układ przeciwległy

Natura – Kultura.

Mgła i cicho sza

czy

kolędnicy do knajp zaproszeni?

A ja i tu i tam.

Ghost World czy satyr nad szklanką

szkockiej szczura

przyzywa?

Magicznego świata stypa.

Na przód marsz! Niech nas krytyki laur nie zniechęci!

Empatia niezbędna jest

do odbioru ekspresji powielanej.

Sztuki DZIŚ zasmarkane objawcie się!! Ja wołam was!

Z tych okien dwóch, tak, niech przyjdzie czas, no już!

cholera, bo wyskoczę i zabije się.

Nie!

Dekadenckie brednie.

Zaraz, a wiersze?

O miłości zakochanym pisać nie należy.

Treść przepędza

nabrzmiała emocja. I tylko

forma

marnego grajka

spod okna.

Już nie mojego, okna kapitana, którego córka

ponoć się puszczała. Puszkinowska fama.

Do rzeczy. Warsztat pisania – dramat. Ćwiczenie pierwsze umieściłam między

wierszem.

Prześwit.

Paulina Hupental

Intrygującym, a przez to moim ulubionym, jest widok z okna w sypialni. Okno z białą,

plastikową ramą zwrócone jest w kierunku zachodnim, dlatego z zachwytem

obserwuję; jesienną porą; ostatnie promienie słońca. Promienie padają na złoto-

czerwone liście pozostające już tylko w parach na ogołoconych jabłoniach, gruszach i

czereśniach. Z okna widzę nie tylko obszerny sad, lecz także mały staw, którego tafla

wody migocze i mieni się wieloma kolorami. Zimową porą otoczenie wygląda inaczej.

Sad zmienia się w „lodowe muzeum figur”, gdzie zamarznięte konary drzew i ich

osłabione gałęzie przypominają „pomniki”. Światło odbijając się od nich, tworzy żywe

cienie na oszronionych trawach. Staw zamarza i zamiera, w przeciwieństwie do

ptactwa, które z uporem przeczesuje tereny, poszukując pożywienia wraz ze swoim

potomstwem. Latem i wiosną widok z okna wzbudza we mnie pozytywne odczucia.

Wszystko ponownie powraca do życia i wzrasta. W sadzie obserwuję różnobarwne

kwiaty, których pąki zwracają się ku słońcu. Potem zauważam zieleń liści

pokrywającą; powyginane z chłodu; gałęzie. Wzrastają trawy, którymi targają ciepłe

podmuchy wiatru; kaczki i ich potomstwo ponownie odwiedzają staw, który porastają

trzciny i lilie wodne.

W ciągu roku obserwuję z tego okna ruchy przyrody: uśpienie, zamarzanie, odżywanie

i wzrost. Zupełnie, jakbym była ludzkim, choć niezbędnym elementem tych

KONIEC