ulisses z bagdadu

30
Eric -Emmanuel Schmitt Ulisses z Bagdadu

Upload: siw-znak

Post on 14-Mar-2016

230 views

Category:

Documents


0 download

DESCRIPTION

Eric-Emmanuel Schmitt, Ulisses z Bagdadu

TRANSCRIPT

Page 1: Ulisses z Bagdadu

Eric-Emmanuel

Schmitt

Ulisses z Bagdadu

Schmitt_Ulisses z Bagdadu_broszura.indd 1 2010-01-26 10:42:24

Page 2: Ulisses z Bagdadu
Page 3: Ulisses z Bagdadu

W Y DAW N IC T WO Z NA K

K R A KÓW 2010

Eric-Emmanuel Schmitt

przekładJan Maria Kłoczowski

Ulissesz Bagdadu

Schmitt_Ulisses z Bagdadu strony.indd 3 2010-01-21 09:37:38

Page 4: Ulisses z Bagdadu
Page 5: Ulisses z Bagdadu

Obce jest to tylko, co nieludzkie

Jean Giraudoux, Elpenor

Page 6: Ulisses z Bagdadu
Page 7: Ulisses z Bagdadu

7

Nazywam się Saad Saad, co po arabsku zna-czy Nadzieja Nadzieja, zaś po angielsku brzmi jak Smutny Smutny. Z tygodnia na tydzień, cza-sem z godziny na godzinę, a niekiedy w błysku sekundy moja prawda przechodzi z arabskiego na angielski; w zależności od tego, czy jest mi do-brze, czy też źle – staję się Saadem Nadzieją lub Saadem Smutnym.

Na loterii narodzin można wyciągnąć dobre lub złe losy. Jeśli koło wskaże Amerykę, Europę lub Japonię, wszystko jest jasne: rodzimy się tylko jeden raz i nie trzeba zaczynać od nowa. Jeśli jed-nak na świat przyjdziemy w Afryce lub na Bli-skim Wschodzie...

Zdarza mi się śnić o chwili tuż przed narodzi-nami: wówczas poprawiam i koryguję koło, które obraca się wśród komórek, molekuł i genów – po-prawiam, by zmienić wynik. Nie chodzi mi o wy-gląd. Chodzi o to, by na świecie pojawić się w in-nym miejscu. W innym mieście lub kraju. Brzuch ten sam oczywiście. Trzewia mej ukochanej matki,

Page 8: Ulisses z Bagdadu

8

brzuch składający mnie na ziemi, na której mogę wzrastać. Byle nie ta dziura, z której za dwadzieś-cia lat będę musiał się wydostać.

Nazywam się Saad Saad, co po arabsku zna-czy Nadzieja Nadzieja, zaś po angielsku brzmi jak Smutny Smutny. Chciałbym trzymać się wersji arabskiej i płomiennych obietnic, jakie moje imię kreśliło na niebie. Życzyłbym sobie, bym prze-pełniony jedynie dumą mógł rosnąć, dojrzewać i wydać ostatnie tchnienie w tym samym miejscu, w którym się pojawiłem, niczym drzewo, które rozkwita pośród swoich, a potem samo nie szczę-dzi odrośli, dopełniwszy nieruchomej podróży w czasie. Byłbym zachwycony, dzieląc iluzję ludzi szczęśliwych, którzy wierzą, że żyją w najpiękniej-szym miejscu na ziemi i nie muszą go z niczym porównywać. To błogosławieństwo odebrały mi wojna, dyktatura, chaos, tysiące cierpień i nad-miar śmierci.

Za każdym razem, gdy oglądam w telewizji prezydenta Stanów Zjednoczonych George’a Busha, dostrzegam ów brak wątpliwości. Mnie tego brakuje. Bush jest dumny z bycia Amery-kaninem. Jakby było z czego. On nie urodził się w Ameryce, ale ją wymyślił. Tak. Stworzył ją przy pierwszej swojej kupce na porodówce, udoskona-lił w pieluchach, gdy gaworzył w żłobku, i na ko-niec pomalował kolorowymi kredkami na ławce

Page 9: Ulisses z Bagdadu

9

w podstawówce. To przecież normalne, że teraz, gdy dorósł, kieruje Ameryką! Byle nie mówić przy nim o Krzysztofie Kolumbie – to go wkurza. Ani słowa o tym, że Ameryka będzie trwać po jego śmierci. To go rani. Jest tak upojony swym po-chodzeniem, jak gdyby zawdzięczał je samemu sobie. Syn siebie samego, a nie rodziców. Sobie przypisuje zasługę za coś, co było mu dane. Co za wspaniała arogancja! Jakże cudowne tępe sa-mozadowolenie! Co za wspaniała próżność, która domaga się odpowiedzialności za coś, co się otrzymało! Zazdroszczę mu. Podobnie jak każ-demu człowiekowi, który mieszka w miejscu na-dającym się do mieszkania.

Nazywam się Saad Saad, co po arabsku zna-czy Nadzieja Nadzieja, a po angielsku – Smutny Smutny. Raz jestem Saadem Nadzieją, kiedy in-dziej Saadem Smutnym, nawet jeśli w oczach większości jestem nikim.

U kresu podróży i na początku nowej piszę te słowa, by się usprawiedliwić. Urodzony tam, gdzie nie należało się urodzić, chciałem wyjechać. Sta-rając się o status uchodźcy, zmieniałem tożsa-mości z lepszych na coraz gorsze: migrujący, że-brzący, nielegalny, bez papierów, bez praw, bez pracy. Jedyne, co do mnie pasuje, to „ukrywa-jący się”. Nie pasożyt, nie wyzyskiwacz, ani tym bardziej spryciarz. Po prostu ukrywający się. Nie

Page 10: Ulisses z Bagdadu

należę do żadnego narodu. Nie należę do kraju, z którego uciekam, ani do tego, do którego chcę się dostać, ani do kraju, przez który jadę. Ukry-wam się. Po prostu ukrywam. Nigdzie nie witany. Wszędzie obcy.

Czasami mam wrażenie, że staję się obcy ga-tunkowi ludzkiemu...

Nazywam się Saad Saad, ale swego rodowego nazwiska prawdopodobnie nikomu nie przekażę. Wbity w dwa metry kwadratowe mego prowizo-rycznego lokum wstydzę się prokreacji, a tym sa-mym – przedłużania katastrofy. Tym gorzej dla mej matki i ojca, którzy tak fetowali moje przyj-ście na świat. Będę ostatnim Saadem. Ostatnim ze smutnych lub ostatnim, który miał nadzieję. Nieważne. Ostatnim.

Page 11: Ulisses z Bagdadu

11

1

Urodziłem się w Bagdadzie, w dniu, w któ-rym Saddam Husajn zauważył swój pierwszy siwy włos. Wpadłszy w furię, wrzeszczał na cały pa-łac tak głośno, że o mało nie pękły mu żyły na szyi. Wezwał swego fryzjera, by ten natychmiast przefarbował jego siwe włosy na kruczo. Po czym oznajmił trzęsącemu się ze strachu mężczyźnie, że czyni go odtąd odpowiedzialnym za najmniej-szą oznakę swego starzenia się: ma mieć oko na każdy siwy włos! Innymi słowy, urodziłem się w dniu, w którym Irak uniknął katastrofy. Fa-talna czy pomyślna to wróżba?

Przytaczam ten szczegół, gdyż ów fryzjer spo-krewniony był poprzez małżeństwo z ciotką ku-zynki siostry przyrodniej mojej matki. Cóż, ro-dzina... Gdy tego wieczora przyszedł do nas, by świętować moje narodziny, nie mógł się powstrzy-mać, by nie opowiedzieć ojcu, co mu się przyda-rzyło. Skryci za kotarą, rozmawiali ściszonym gło-sem. Golibroda nie przyznał się jednak – ani tej nocy, ani następnej – gdzie pojawiły się obumarłe

Page 12: Ulisses z Bagdadu

12

włoski: czy na głowie, czy też na innej części pre-zydenckiego ciała. Jego milczenie było wymowne. Każdy wie, że w naszym kraju mężczyźni, któ-rzy długo chcą wyglądać męsko, farbują sobie na czarno zarost nad genitaliami.

Moi rodzice mieli w każdym razie dwa powody do świętowania: na świat przyszedł syn, a tyran zaczął się starzeć.

Przyjęto mnie jak cud. Normalna sprawa: po czterech córkach byłem kimś, kogo nikt się nie spodziewał. Różowa kluseczka wiercąca się mię-dzy moimi nogami wzbudzała okrzyki ekstazy i dynastyczne nadzieje. Zanim powiedziałem lub zrobiłem coś mądrego – już mnie wielbiono. Za-ledwie po kilku godzinach życia dałem powód do wiekopomnego święta, a nazajutrz – do nie-strawności i historycznego kaca.

W dzieciństwie rozpieszczany, dużo później niż moi rówieśnicy zrozumiałem, jak żyją – lub nie żyją – moi rodacy.

Mieszkaliśmy w niewielkim beżowym budynku o rzut kamieniem od liceum, w którym nasz ojciec był bibliotekarzem. Rzecz jasna, szkoła była szkołą Baasu, biblioteka – biblioteką Baasu... Do Baasu, czyli rządzącej partii prezydenckiej, należały radio, telewizja, basen, gimnazjum, kino, kawiarnie, a na-wet burdel – dodawał mój ojciec.

Page 13: Ulisses z Bagdadu

13

Początkowo wydawało mi się, że w życiu liczą się tylko trzy rzeczy: moja rodzina, Bóg i Prezydent. Po napisaniu tego zdania przyszło mi do głowy, że jedynie odległość sprawia, iż zuchwale podaję taką kolejność. W tamtym czasie groziłoby mi za to wię-zienie, bowiem należało przestrzegać następującej hierarchii: Prezydent, Bóg, rodzina.

Porozlepiane wszędzie fotografie Prezydenta strzegły naszego codziennego życia. Jego postać widać było w budynkach administracji publicz-nej, w prywatnych kramach, barach i restauracjach, sklepach chemicznych i spożywczych. Małych zdjęć Prezydenta używaliśmy jako zakładek w podręcz-nikach. Każdy afiszował się z wizerunkiem arab-skiego Wodza i czynił to albo z przekonania, albo z ostrożności lub tchórzostwa. Oprawiony obra-zek z Saddamem Husajnem bywał najskuteczniej-szą ochroną przed złym losem, niezbędnym, choć wystarczającym minimum, bowiem niewyjaśnione zatrzymania i aresztowania bez powodu spadały na ludzi częściej niż deszcz. Osobiście miałem wra-żenie, że poprzez te obrazy Prezydent nas obserwo-wał. Nie był rysunkiem na papierze. Nie. On tam był. W oczach miał ukrytą kamerę, a w papiero-wych uszach mikrofony. Śledził każdy nasz ruch i każde słowo. Wiedział o wszystkim. Jak wielu irac-kich uczniów przypisywałem Saddamowi wszelką władzę i zdolności. Nie myliłem się zbytnio.

Page 14: Ulisses z Bagdadu

14

Od czasu do czasu jakiś mężczyzna znikał. Mimo że miał rodzinę, żonę, dziecko, wnuka – nagle wszelki słuch po nim ginął. Wytłumacze-nia były dwa: albo ten mężczyzna zaangażował się w ruch oporu przeciwko Saddamowi, albo też uwięziono go, torturowano, a potem zabito właś-nie za to. Nikt tych hipotez nie sprawdzał, bo śle-dzenie prawdy było niebezpieczne. Zaginionego pozostawiano więc jego losowi i nikt nie wiedział, czy ukrywa się w górach dawnego Kurdystanu, czy też rozpuszczono go już w kwasie.

Jako dziecko przyjmowałem to normalnie, choć stwór z obrazków budził strach. Zgodnie z dziecięcą logiką normalne było wszystko, co odkrywałem, i do potworów byłem przyzwyczajony. Karmiony przez ojca okrutnymi bajkami lub starożytnymi legen-dami w rodzaju eposu o Gilgameszu, pojmowałem los jako coś narzuconego, mrocznego i groźnego i nie wyobrażałem sobie świata bez Saddama Hu-sajna, jego absolutyzmu, kaprysów, gniewów, uraz, humorów, nietolerancji czy przewrotów. Był dla mnie bohaterem, którego czciłem równie mocno, jak się go bałem. Jedyna różnica między światem ba-jek a rzeczywistością była taka, że tu, poza kartami książki, z dala od zaczarowanych królestw, smok nazywał się Saddam Husajn.

Bezpośrednim i jedynym konkurentem Sad-dama był, moim zdaniem, Bóg. Wiele wspólnego

Page 15: Ulisses z Bagdadu

15

i prawie żadnej różnicy: także i Bóg budził lęk i sza-cunek; także i do niego dorośli kierowali dyskretne skargi i płomienne podziękowania; także i jemu nie należało się sprzeciwiać. Nieraz zastanawia-łem się nad takim dylematem: Bóg czy Saddam Husajn? W tym pojedynku na wpływy Bóg nie miał jednak równych szans. Po pierwsze nie mie-szał się w życie codzienne, zwłaszcza w Bagdadzie... Po drugie zemsta zajmowała mu więcej czasu niż Saddamowi... Bez szemrania znosił zniewagi, za które Saddam karał, zanim przyszły komukolwiek do głowy. Tym właśnie Bóg różnił się dla mnie od Saddama: był flegmatyczny, nie tak zawzięty i po-rywczy. Roztrzepany. Albo nieuważny... Miałem pewną hipotezę: skoro Bóg nie spieszy się z karą, to może jest dobry? Nie byłem pewien, choć takie zachowanie przemawiało na jego korzyść. Bóg był więc dla mnie kimś milszym od Saddama. W do-datku był kimś prastarym, chociaż i Saddam ist-niał w moim krótkim życiu od początku. Bardziej odpowiadali mi wreszcie ludzie Boga niż ludzie Saddama: brodaci imamowie o fioletowych rzę-sach, którzy uczyli nas pisać po arabsku, a potem czytać Koran, byli ciekawsi, łagodniejsi i bliżsi od brutalnych baasistów, podejrzliwych urzędni-ków, nienagannych generałów, okrutnych sędziów, sprawnych policjantów, żołdaków ze spluwą go-tową do strzału. Tak, bez wątpienia, Bóg umiał

Page 16: Ulisses z Bagdadu

16

sobie dobierać ludzi. A Saddam? Czy on sam sza-nował Boga? Czy klękał przed nim?

W przeciwieństwie do Saddama, który mnie przerażał, i Boga, który mnie intrygował – ro-dzina oznaczała dla mnie bezpieczeństwo i przy-godę. Z jednej strony byłem pewien, że jestem ko-chany, z drugiej – cztery siostry, bezsilna matka i nieobliczalny ojciec budzili stałą czujność. Nasz dom zanosił się od śmiechów i piosenek, udawa-nych spisków i prawdziwych pojednań, krzyków tłumionych żartami. Tak bardzo brakowało nam pieniędzy, że wszystko było problemem: posiłki, wyjścia z domu, zabawy, odwiedziny. Mimo to czerpaliśmy przyjemność z kłopotów i z tego, że nam zawadzały. Na wschodni sposób z upodoba-niem komplikowaliśmy coś, co było proste. Tak unikaliśmy nudy. Ktoś z zewnątrz mógłby nazwać funkcjonowanie domu Saadów „histerycznym”. Trafiłby. Pod warunkiem, że miałby na myśli wiel-kie szczęście, jakie rodzi się z histerii.

Mój ojciec podgrzewał atmosferę sposobem mówienia. Bibliotekarz, wytrawny czytelnik, eru-dyta i marzyciel. Z książek zapożyczył manię szla-chetnego wyrażania się. Niczym arabscy uczeni zakochani w poezji wolał mówić językiem wyso-kim, takim, w którym noc nazywa się „płaszczem mroku otulającym kosmos”, chleb „chrupiącym

Page 17: Ulisses z Bagdadu

17

mariażem mąki z wodą”, mleko „miodem prze-żuwaczy”, a krowie łajno „łąkowym plackiem”. Własnego ojca nazywał więc „autorem mych dni”, własną żonę, a naszą matkę „fontanną płodności”, a swe latorośle „kością mojej kości, krwią mojej krwi, mozołem gwiazd”. Gdy już podrośliśmy – moje siostry i ja – choć zachowywaliśmy się jak prości smarkacze, wedle ojca „odżywialiśmy się” zamiast jeść, „zraszaliśmy pył dróg” zamiast robić siusiu, a gdy znikaliśmy w toalecie – „odpowia-daliśmy na zew natury”. Te kwieciste, przesadnie subtelne peryfrazy nie były, niestety, czytelne. Gdy my, jego potomni, stawaliśmy przed nim z otwar-tymi buziami, nic nie rozumiejąc, on – patriarcha Saad – wściekły na widok takiego braku wycho-wania tracił cierpliwość i tłumaczył natychmiast swą myśl w słowach mniej wyszukanych. Zwra-cając się jak do osłów, sam przemawiał jak osioł. Przechodził wtedy od „mało mnie to obchodzi” do „mam to gdzieś”, albo od „nie plącz się pod nogami, mały figlarzu” do „spadaj, kretynie!”. Oj-ciec nie znał po prostu zwykłych słów. Żyjąc na dwóch skrajnie odległych piętrach języka – wy-sokim i trywialnym – przeskakiwał z jednego na drugie i odwrotnie.

Pamiętam pewną styczniową sobotę. Wstali-śmy wcześnie, by jechać do wuja, który mieszkał daleko. Ojciec, goląc się, spytał mnie:

Page 18: Ulisses z Bagdadu

18

– Synu mój, boski Ulissesie, nie drżysz przed różanopalcą jutrzenką?

– Słucham? – Nie marznie ci dupa o piątej rano?W sumie uwielbiałem towarzystwo mego ojca,

gdyż zawsze wyrażał się obrazowo.Co do matki, to nie musiałem się zmuszać, żeby

być jej posłusznym. Kochałem ją tak bardzo, że co-kolwiek zdecydowała – godziłem się. Byliśmy jedną osobą o dwóch ciałach: jej życzenia stawały się mo-imi pragnieniami, jej westchnienia zamieniały się w moje łzy, jej radość wybuchała moją ekstazą.

Moje siostry szanowały to szczególne porozu-mienie. Ponieważ byłem jedynym chłopcem w ro-dzinie, a one wiedziały, że przyszłe życie spędzą przy jedynym mężczyźnie, tłumaczyły sobie moje przywileje płcią i nie zazdrościły niczego. Przeciw-nie, rywalizowały o moje względy.

Rozumiecie zatem, że dorastałem w raju. W tym cudownym miejscu, wśród oddanych kobiet, z po-ciesznym ojcem, z dalekim Bogiem i despotą, od którego oddzielały nas ściany mieszkania, żyłem szczęśliwy do chwili, gdy ukończyłem jedenaście lat.

W dzieciństwie przyzwyczajamy się do mistrzów absolutnych. W wieku dojrzałym przepędzamy ich i nienawidzimy. Ja świadomość polityczną zyska-łem bardzo wcześnie.

Page 19: Ulisses z Bagdadu

19

Mój wujek Nagib, brat matki, został zatrzy-many rankiem przez ludzi Prezydenta. W więzie-niu dwukrotnie go torturowali i trzymali o gło-dzie w celi. Po pięciu tygodniach wyrzucili go na ulicę, słabego, pobitego do krwi, niczym ścierwo dla głodnych psów. Na szczęście rozpoznała go sąsiadka, przegnała zwierzęta i zawiadomiła nas, gdy jeszcze nie było za późno. Wzięliśmy go do domu, gdzie matka i siostry opiekowały się nim i troskliwie leczyły. Stracił oko i ucho. Ję-czał w gorączce i dreszczach, męczony powracają-cymi koszmarami. Dopiero po kilku dniach odzy-skał mowę. Wtedy opowiedział nam, co się stało. Bardzo krótko: olbrzymi strażnicy znieważali go, trzymali bez wody i jedzenia, godzinami bili, wy-krzykując oskarżenia. „Zdrajca”, „szpieg”, „świ-nia na amerykańskim żołdzie”, „płatny pachołek Izraela” – oto nieliczne słowa, jakie dochodziły doń między uderzeniami paskiem, kopniakami i razami nabitej gwoździami pałki. Takie zniewagi to u nas normalka. Nagib domyślał się, że go za coś obwiniają, ale za co? Cierpiał tak, że błagał swych oprawców, by mu powiedzieli, o co cho-dzi. Obiecywał, że powie wszystko, co chcą, tak, wszystko, byle go nie bili. Na próżno! Nagib ich rozczarował – to jedyna jasna myśl, jaka docho-dziła doń wśród męczarni: torturowany rozcza-rował katów.

Page 20: Ulisses z Bagdadu

20

Wyrzucono go z więzienia bez żadnych wyjaś-nień, dlaczego go aresztowali, a teraz wypuszczają.

Znaliśmy naszego wujka Nagiba, cichego pan-toflarza, i wiedzieliśmy, że nie miał w sobie nic podejrzanego: nie był ani Kurdem, ani Żydem, ani szyitą, nie był powiązany z Izraelem, zakochany w Ameryce, nie miał nic wspólnego z Iranem. Nie był winny. Mógł być jedynie podejrzany.

Od tej chwili podejrzani byliśmy wszyscy...Męczeństwo wujka Nagiba było częścią planu

realizowanego świadomie, systematycznie, z pre-cyzją architekta. Planu, którego zwieńczeniem miało być królestwo terroru. W oczach nieuf-nego Prezydenta podejrzani byli wszyscy Irakij-czycy. Tak, wszyscy, bez wyjątku! „Jeśli spiskujecie przeciwko Saddamowi, zawsze się o tym dowiemy. Nieważne, że czasami się mylimy. Lepiej zabić nie-winnego, niż pozwolić działać winnemu. Mądrej głowie na zdrowie. Macie siedzieć cicho i być po-słuszni”.

Mając jedenaście lat, odkrywałem niesprawied-liwość, jaka spadła na mój kraj, i w sercu rodził się bunt. Rósł z dnia na dzień. Postanowiłem, że w przeciwieństwie do wujka Nagiba, dam lu-dziom Prezydenta rzeczywiste powody do po-dejrzeń. Podejmę z nimi tak zażartą walkę, że będzie mnie za co aresztować, przypiekać prą-dem, przytapiać w wannie i torturować bez końca.

Page 21: Ulisses z Bagdadu

21

Pewnego dnia ojciec przechodził obok mojego pokoju i zauważył, jak walę pięściami w mur. Wię-cej szkód poniosły moje dłonie niż wrogowie, ale nie mogłem przestać.

– Kości z mej kości, krwi z mojej krwi, gwiezdny mozole, co robisz?

– Gniewam się. – Przeciwko czemu ten gniew? – Gniewam się na Saddama Husajna. – Uspokój się i chodź za mną.Wziął mnie za rękę i poprowadził do małego

pomieszczenia pod domem. Tam odkryłem skarb mego ojca – książki, które kilka lat wcześniej ka-zano mu wycofać z biblioteki. Zamiast wysłać wszystko do ministerstwa, gdzie poszłyby na prze-miał, zachował je. Stały na kilku półkach w naszej piwnicy przykryte starymi kilimami.

Istniało kilka rodzajów tych zakazanych ksią-żek: jedne były kurdyjskie, inne zbyt odważne obyczajowo, jeszcze inne – chrześcijańskie. Za-bawne, że w oczach cenzury baasistowskiej tę samą czerwoną linię przekraczały dzieła skraj-nie różne – kazania religijne i powieść erotyczna. W ten sposób biskup Bossuet i markiz de Sade stawali się braćmi w infamii, skazani na smaże-nie się na piekielnym rożnie. Niewiele było trzeba, by jakaś publikacja została zakazana, więc par-tyjne polowanie na książki miało tę dobrą stronę,

Page 22: Ulisses z Bagdadu

22

że mój ojciec zgromadził całkiem niezły zbiór, w którym królowali najlepsi z najlepszych w li-teraturze europejskiej: eseiści francuscy, poeci hi-szpańscy, powieściopisarze rosyjscy, filozofowie niemieccy, a także – zajmując dwie półki – krymi-nały Agathy Christie, które znalazły się tam dla-tego, że Irak znajdował się kiedyś pod okupacją brytyjską. Należało zatem pozbyć się także i tej słynnej angielskiej pisarki.

Dopuszczając mnie do swej tajemnicy, ojciec kończył lub raczej zaczynał mnie kształcić. Dumny za swego kraju, zakochany w jego bogatej tysiąc-letniej historii, mówiący o Nabuchodonozorze tak, jak gdyby spotkał go wczoraj, nienawidził dzisiej-szego reżimu i miał poczucie, że wbrew Saddamowi Husajnowi, którego miał za uzurpatora, utrwala iracką tradycję, uczoną cywilizację, która wymyśliła pismo i była otwarta na obce kultury. Swą tajemną bibliotekę nazywał „podręczną Babel” – tak bardzo przypominała mu pomniejszoną wieżę babilońską, do której udawali się niegdyś ciekawscy z całego świata – pielgrzymi gawędzący w różnych językach.

Tego dnia poznałem smak lektury lub wolno-ści – co wychodzi na to samo – i lata młodości upływały mi na walce z ideologicznym praniem mózgów, które urządzano nam w liceum. Bro-niłem się, próbując myśleć w sposób niezależny, samodzielny.

Page 23: Ulisses z Bagdadu

23

Moje siostry wychodziły za mąż. Odkryłem wtedy, że pomimo dorastania wśród kobiet nie by-łem dziewczynką. Bo dziewczyny mają tylko jedno w głowie: wyjść za mąż. To ich obsesja: wyobrażają sobie idealnego kandydata, a gdy znajdzie się już na-rzeczony, przygotowują się do ceremonii. Po weselu opuszczają rodzinny dom – tak, tak, posuwają się na-wet do tego – by poświęcić się małżeństwu. Małżeń-stwu, nie mężowi, gdyż mężczyzna – jak inne samce – ma niewiele do roboty: pracuje, dyskutuje, zasiada nad szklanką miętowej herbaty z przyjaciółmi i gra w kości, domino, szachy. Tak, dziewczyny takie właś-nie są i moje siostry zrobiły, jak każe obyczaj.

„Rodzina się powiększa” – obwieszczała matka, a łzy strumieniem ciekły jej po policzkach. Zna-czyło to, że „dom pustoszeje”. Nie domyślała się, jak bardzo ma rację, i nie podejrzewała, że pustoszeje również „podręczna Babel”, gdyż ojciec, skromny urzędnik, nie zważając na niebezpieczeństwo, wy-przedawał zakazane tomy, by opłacić kolejne wesela.

Miałem już dwóch szwagrów – Aziza i Rachida, a także trzy siostrzenice i siostrzeńca, gdy w sierp-niu 1990 roku Saddam Husajn wypowiedział wojnę Kuwejtowi.

Nie tylko wojna się nie udała. Moje siostry przy-wdziały czarne stroje, gdyż ich mężowie polegli w walce. Wróciły jako wdowy do domu. Razem

Page 24: Ulisses z Bagdadu

24

z dziećmi. Ojciec sprzedał kilka mebli, mówiąc, że potrzeba nam więcej miejsca.

Zaczęła się blokada gospodarcza. W odpowie-dzi na agresywną politykę Saddama Husajna – o, jak bardzo podzielałem to stanowisko – Na-rody Zjednoczone nałożyły embargo na Irak.

Nie wiem, czy bogaci, spasieni, nic niewarci politycy, którzy uchwalili te sankcje, pomyśleli choć przez chwilę, jak my, Irakijczycy, je wytrzy-mamy. Wątpię, i to jedyne usprawiedliwienie, jakie znajduję. Mając być ciężarem dla Saddama Husajna, embargo przygniotło tylko nas, zwy-kłych ludzi. Gdy dinar stracił na wartości blisko tysiąc razy, wybieraliśmy się na zakupy ze zwojami starych banknotów poupychanymi w worki na śmieci lub walizki. Zresztą, co mieliśmy kupować, skoro nikt niczego nie sprzedawał? Wielu ludzi z miasta przenosiło się na wieś. Gdyby nie paczki rozdawane co miesiąc przez rząd – mąka, olej, herbata i cukier – zginęlibyśmy z głodu. Dzięki tym racjom żywnościowym jako tako dawaliś-my sobie radę. Do Bagdadu wracał strach, coraz większy. Bano się nie tylko Saddama Husajna. Je-śli tylko ktoś miał cokolwiek, czego jeszcze nie wymienił, bał się, by go nocą nie okradziono: kierowca taksówki sypiał w swoim samocho-dzie w garażu zamkniętym na kłódkę, z pisto-letem pod ręką, rodziny dyżurowały na zmianę,

Page 25: Ulisses z Bagdadu

25

pilnując, by nie ukradziono im worka ryżu lub skrzynki pomidorów. Ale najbardziej baliśmy się tego, by nie zachorować.

To właśnie przytrafiło się dzieciom moich sióstr. Czy szok po stracie mężów sprawił, że młode matki nie miały zdrowego mleka? Czy karmiły smutkiem, zaraźliwym lękiem? Ich ma-luchy w wyniku infekcji cierpiały na chroniczną biegunkę.

Towarzyszyłem matce i niemowlakom podczas każdej wizyty w przychodni. Za pierwszym razem lekarz przepisał receptę, ale nie było odpowied-niego lekarstwa. Za drugim – choć dziewczynka wypluwała przed nim płuca – odmówił pomocy, jeśli nie damy mu pieniędzy pod stołem. Dzięki ślubnej obrączce matki ocaliliśmy ją. Za trzecim razem oświadczył nam, że choćbyśmy przywieźli całą teczkę złota, nie uda mu się znaleźć koniecz-nego leku, gdyż brakuje go w całym kraju. Nie-winne biedactwo zmarło. Za czwartym razem za-staliśmy już tylko jednego lekarza: stał sam, przed oknem, w pustym pomieszczeniu. Jego koledzy z przychodni wyjechali za granicę, podobnie jak pielęgniarki, które nie miały za co kupić benzyny, by dojeżdżać do pracy samochodami. Czekał na pacjenta, który gotów był mu kupić stetoskop, byle tylko miał za co utrzymać rodzinę. Chłop-czyk zmarł.

Page 26: Ulisses z Bagdadu

26

W ciągu kilku lat najstarsza z moich sióstr straciła męża na wojnie, a potem córkę i syna na skutek embarga. Zmęczona, pomarszczona, z matową skórą, wysuszonymi dłońmi i zgasłym okiem, w wieku dwudziestu pięciu lat wyglądała jak staruszka.

Każdy Irakijczyk, który przetrwał ten okres – to prawda, że pierwsze umierały dzieci – może zapew-nić tych facetów z Narodów Zjednoczonych, że em-bargo to najlepszy sposób, by ukarać i tak nieszczęś-liwy już lud, a zarazem pomóc jego przywódcom. Cementem złagodzić ból! Betonem wzmocnić dyk-tatury! Przed embargiem w Iraku nie przestrze-gano praw człowieka. Tym bardziej w ciągu dziesię-ciu lat embarga, ale do tego dochodziły trudności z wyżywieniem, kłopoty z leczeniem, wzrost zacho-rowań na polio, mnożące się kradzieże i wzrost ko-rupcji. Odbierając totalną władzę despocie, a co za tym idzie – pełną odpowiedzialność, embargo roz-grzeszało Saddama. Jeśli brakowało jedzenia – to z powodu embarga; jeśli odbudowa się opóźniała – to z powodu embarga; jeśli wielkie prace publiczne były przerywane – winne było embargo. Embargo nie tylko nie osłabiło prześladowcy, ale przynios-ło odwrotny skutek: Saddam Husajn znów był człowiekiem opatrznościowym, jedynym irackim ratunkiem w obliczu wrogich barbarzyńców. Je-stem jednak pewien, że ci sprytni politycy, któ-

Page 27: Ulisses z Bagdadu

27

rzy skazali nasz kraj na jeszcze większe cierpienie, zestarzeją się spokojnie w swych domach, okryci honorami, z medalami za działalność humani-tarną, ciesząc się snem, którego nie zakłóci nigdy żadne wspomnienie o horrorze, jaki nam zgoto-wali, o horrorze, o którym nic nie wiedzą.

W tym czasie kilka razy przychodziło mi do głowy, by wyjechać do Europy lub do Stanów. My-ślałem o tym ospale, jakby z lenistwa, tak jak roz-wiązuje się zadanie matematyczne. Zauważyłem bowiem, że rodziny, które miały kogoś za granicą, lepiej znosiły nędzę: dwa dolary włożone do listu mogły poprawić los. Powiedziałem o tym ojcu.

– Nie sądzisz, że gdzie indziej osiągnąłbym więcej?

– W jakim sensie, synu, kości z mej kości, krwi z mojej krwi, gwiezdny mozole?

– Myślę o karierze. Mógłbym być prawnikiem albo lekarzem. Nieważne. Gdybym tak wyemi-grował?

– Synu, są dwa rodzaje emigrantów: ci, którzy zabierają zbyt wiele bagażu, i ci, którzy wyjeżdżają bez niczego. Których wolisz?

– Nie wiem... – Ci, którzy zabierają zbyt wiele bagażu, sądzą,

że przenosząc się, ułożą sobie życie. Tymczasem nigdy go sobie nie ułożą. Dlaczego? Bowiem to w nich samych tkwi problem! Noszą go, ciągną za

Page 28: Ulisses z Bagdadu

28

sobą, wietrzą go, ale nie rozwiązują ani nie stają z nim twarzą w twarz. Tacy emigranci zmieniają miejsca, ale nie samych siebie. Na darmo się od-dalają, i tak nigdy od siebie nie uciekną. Prze-grają swoje życie tak samo, jak by to uczynili tu-taj. Złymi emigrantami są ci, którzy włóczą się objuczeni kilkutonową przeszłością, z rozbuja-łymi dylematami, z zanegowanymi pomyłkami i maskowanymi wadami.

– A ci drudzy? – Podróżują lekko, gdyż są gotowi, giętcy,

umieją się przystosować i doskonalić. Tacy wie-dzą, jak wykorzystać zmieniający się pejzaż. To dobrzy emigranci.

– Jak zgadnąć, czy należymy do dobrych, czy do złych?

– Gdy masz piętnaście lat, jeszcze na to za wcześnie.

Nie mówiłem już o tym ani nie myślałem. Moi nauczyciele nie uciekli do Jordanii, więc uczyli-śmy się, siedząc w klasie, na podłodze, bez ze-szytów i ołówków, z jednym podręcznikiem na trzydziestu uczniów. Pomiędzy coraz rzadszymi lekcjami sprzedawałem kadzidełka przed budyn-kami ministerstw, by zarobić kilka dinarów. Nie zapominałem o kłopotach mego kraju.

O zdrowiu Saddama Husajna krążyły plotki. Jednego dnia rozpoznawano u niego raka, sześć

Page 29: Ulisses z Bagdadu

dni później miał przejść zawał; potem bardzo rzadki wirus miał go oślepić, aż wreszcie wylew krwi do mózgu przykuł go do łóżka: stracił mowę i był sparaliżowany. Jednak najnowsze zdjęcia i wystąpienia telewizyjne zaprzeczały tym plot-kom: Saddam miał się dobrze, ten Przewodnik narodu o czarnych włosach, z brzuchem ściśnię-tym gorsetem, utuczony, wspaniały, niewiedzący, co to głód. Na przekór oczywistości przekonani upierali się: „Nie bądźcie naiwni, partia Baas po-kazuje nam sobowtóra, wielu sobowtórów pre-zydenta”. Ale tyrania nie pozostawiała złudzeń... Mimo to plotki powracały, rozchodząc się szybko jak na arabskim targu, niczym tlen, coś ulotnego, ale z resztkami nadziei – nadziei, że koniec Sad-dama już blisko. Ci, którzy wymyślali te plotki, podejmowali walkę, jednak nie tę aktywną – zbyt niebezpieczną – ale w wyobraźni. Rozpoznawali zresztą raka z dużym wyczuciem i znajdowali guza zawsze tam, gdzie chcielibyśmy, aby się poja-wił, sprawiając, że Saddam Husajn szybko umrze: w gardle, w mózgu, w okrężnicy.

Jeśli żadna choroba nie radzi sobie z dyktato-rem, szeptali niektórzy, to może uda się to Ame-rykanom, którzy zbroili się przeciwko niemu.

Nawet jeśli sami Amerykanie chorobą nie byli.Chociaż...Ale nie wyprzedzajmy wypadków.

Page 30: Ulisses z Bagdadu

Cena detal. 29,90 zł

Kiedy traci się wszystko, pozostaje jedno – nadzieja.

Saad Saad ma kochającą rodzinę, czułe siostry i wspaniałego ojca. Gdy poznaje piękną Leilę, zdaje się, że nic nie może zniszczyć ich wspaniale zapowiadającej się przyszłości.

Wojna zabiera mu wszystko.

By ratować rodzinę, Saad Saad decyduje się na opuszczenie zajętego przez Amerykanów Iraku i rusza w pełną przygód tułaczkę za chlebem, wolnością, miłością. Niczym współczesny Ulisses spotyka na swojej drodze bohaterów jak z kart Homera. W jego wędrówce ziemią obie-caną staje się Anglia, a przewodnikami podobni mu imigranci.

Eric-Emmanuel Schmitt używa słynnej historii Odysa do nakreśle-nia losów współczesnego wygnańca. Zastanawia się nad samotnością i wyobcowaniem imigrantów. Pokazuje, że tam, gdzie zacierają się granice, wciąż tli się nadzieja – nadzieja na wspólne życie w pokoju i przyjaźni.

Dołącz do fanklubu Erica-Emmanuela Schmitta na www.schmitt.pl

Schmitt_Ulisses z Bagdadu_broszura.indd 1 2010-01-26 10:42:24